Melinda - Copernicus Securities SA

Transkrypt

Melinda - Copernicus Securities SA
Grupa Copernicus
numer 1 (10) 2013
str. 8
Odwaga
w cenie
Debiut Alior Banku
i Czerwonej Torebki
na GPW
str. 10
Chińska
wróżba
Czy Państwo Środka
będzie największą
gospodarką świata
w 2030 r.?
Melinda
Gates
bOGATA FILANTROPKA
edytorial
Szanowni Państwo
P
Fot. na okładce: Reuters/Forum, fot.: archiwum prywatne
iękna zima za oknami. I tak powinno być. Mam nadzieję, że spędzą Państwo wspaniałe chwile, odpoczywając na stokach narciarskich albo – jeśli
Państwo nie jeżdżą na nartach lub mają inne plany – w ciepłych krajach.
Za nami rok 2012, który bez wątpienia był... kolejnym ciekawym rokiem.
Miało być bardzo źle, niektórzy wręcz wieszczyli Eurogeddon, a tymczasem giełdy
mają za sobą solidne wzrosty. Indeks S&P 500 – kto wie, czy nie najważniejszy na świecie – jest na najwyższym poziomie od pięciu lat.
O Grecji mówi się coraz mniej... chyba że w kontekście wakacji. Oczywiście nie możemy zapominać o wielkiej dyskusji budżetowej w USA, ale – jak to już bywało – limit
dalszego zadłużania się z pewnością zostanie podniesiony i obywatelom tego pięknego
kraju nie zagrozi paraliż służb państwowych.
Jaki to będzie rok dla naszych inwestycji? Na krajowym podwórku najważniejszy
wpływ na koniunkturę rynkową ma obniżanie się oprocentowania oferowanego przez
banki. Skutkiem tego będzie wzrost apetytu na ryzyko i poszukiwanie inwestycji, które
mogą dać lepsze stopy zwrotu. Gdzie warto szukać wyższych stóp zwrotu? Pewnie nie
na rynku walutowym – złoty się umacnia i nic nie zapowiada, by w najbliższym czasie
nasza waluta znacząco się osłabiła. Surowce? Mam wątpliwości, ponieważ gospodarka
światowa nie rozwija się już tak szybko, a miejsce inwestycji będzie powoli zajmowała konsumpcja, w której zapotrzebowanie np. na miedź jest niższe. Nieruchomości?
Pewnie tak, ponieważ rynek jest pod presją – ale ten segment jest zarezerwowany
dla większych pieniędzy. A może akcje?
przedzają te trendy. Stopy procentowe silnie spadają, a to poprawi zyski spółek. W jaki sposób?
To już zależy od Państwa, ale chciałbym zauważyć,
że Copernicus FIO Subfundusz Akcji Dywidendowych był najlepszym funduszem akcji w 2012 r.
z zyskiem ponad 30 proc. Mamy też inne ciekawe
rozwiązania – zachęcam do zapoznania się z nimi.
Życzę Państwu wspaniałego roku 2013,
dużo zdrowia, sukcesów, radości.
I zapraszam do lektury.
Marcin Billewicz
Uważam, że warto zainwestować w fundusze akcji – z kilku powodów. Jest to ciągle
rynek omijany szerokim łukiem przez wielu inwestorów, więc wyceny nie są wysokie.
Dołek w gospodarce realnej powinien przypaść w połowie roku, a przecież giełdy wy-
% | 1 (10) 2013
1
spis treści
temat
kwartału:
empatia
10
16
26
26
INwestor
28
lider
30
coaching
36
Oczekiwany spadek czy szansa na przełom
Melinda Gates. Miliarderka z misją
Empatia, czyli rodzaj miłości
Finanse&Biznes
4
5
6
8
12
14
20
22
2
24
Subiektywnie o finansach
32
Z % I BEZ %
34
Maciej Samcik: Funduszowa metamorfoza
Nowa rubryka z komentarzem
w drodze
Sky is not a limit
ostatnie słowo
Jakub Żulczyk pisze o pomaganiu
Po godzinach
% z kwarTału
Co słychać w Grupie Copernicus?
kadr na smak
Manhattan na widelcu Allena
% na mapie
Ciekawe wydarzenia karnawału
Postać
Jeremy Seifert nurkuje w śmietnikach
klub gentlemana
Z lodem czy bez
% z wydarzeń
Odwaga w cenie
GIEŁDA
Czas na akcje
rynKI
Chińska wróżba
półka z książkami
Nowe teorie ekonomii i inwestowania
gadające głowy
Brak pomysłów to też pomysł
% | 1 (10) 2013
Magazyn „%”; Właściciel: Grupa Copernicus,
Salzburg Center, ul. Grójecka 5, 02-019 Warszawa, tel.: +48 22 44 00 100
Redakcja, projekt graficzny, reklama, produkcja:
Novimedia Sp. z o.o.
(Novimedia jest częścią Grupy Wydawniczej Zwierciadło)
www.novimedia.pl
[Zespół – Dyrektor Wydawniczy: Monika Maciąg, Wydawca: Angelika Zdankiewicz,
Szef Studia Graficznego: Marta DZIUBALSKA, Senior Graphic Designer: Adam świderski,
Korekta: Elżbieta Woźniak, Fotoedycja: Małgorzata PIETRUSZKA,
Produkcja: Robert Jeżewski, Szef Biura Reklamy Grupy Zwierciadło:
Elżbieta Hołubka, e-mail: [email protected]]
Jeśli nie chcą Państwo znajdować się na liście dystrybucyjnej magazynu „%”,
prosimy o informację zwrotną na adres: [email protected].
Finanse&Biznes
Fot.: Getty Images, Shutterstock
Zarabianie pieniędzy jest ekscytujące
Z%
I BEZ %
CHIŃSKA
WRÓŻBA
OCZEKIWANY SPADEK CZY
SZANSA NA PRZEŁOM
MILIARDERKA
Z MISJĄ
Nowa rubryka, w której
oceniamy minione
wydarzenia gospodarcze
i polityczne
W jakim kierunku zmierza
Państwo Środka? Czy wraz
z rozwojem technologii
Chińczycy będą wierzyć w przesądy?
Nastroje analityków
są dość ponure.
Czy faktycznie jest się czym
przejmować?
Melinda Gates – pierwsza
dama światowej filantropii.
Robi swoje, nie oglądając się
na innych
% z kwartału
Budżet
na 2013 r.
jest realistyczny,
w drugiej połowie
roku polska
gospodarka
przyspieszy
– powiedział minister
finansów Jacek Rostowski.
31,7%
Uchwalony na 2013 r. budżet
PAŃSTWA przewiduje:
35 mld 565 mln 500 tys. zł
nie przekroczy deficyt
budżetu państwa


Tyle wyniesie
średnioroczna
inflacja.
2,2

299 mld 385 mln 300 tys. zł
wyniosą dochody państwa
zarobił w 2012 r.
Subfundusz Akcji
Dywidendowych
Copernicus*, tym
samym uzyskał
największą stopę
zwrotu za 2012 r.
w kategorii funduszy
akcji.
*(Liczone 30/12 /11 – 28/12/12.)
%
2,7%
W takim tempie
będzie się
rozwijać polska
gospodarka.
10
%
potencjalnego wzrostu
WIG spodziewają się
ekonomiści w tym roku.
55%
45%
12%
Już
Polaków nie planuje
w tym roku żadnych
czynności związanych
z finansami*
70
%
gospodarstw
domowych ma dostęp
do internetu.
68%
Za najbardziej
zyskowną formę
kapitału uznaje
nieruchomości
polskich rodzin korzysta
z szybkiego,
szerokopasmowego
dostępu (średnia dla UE
wynosi 72%).*
złoto
*Dane Eurostatu.
6%
5,4%
5%
lokaty bankowe
grĘ na giełdzie*
% | 1 (10) 2013
14%
600
tys.
fundusze
inwestycyjne
*Według raportu Deutsche Bank PBC.
4
Bezrobocie
Może sięgnąć w tym roku
73%
ludzi w Polsce jest nastawionych
pozytywnie do przedsiębiorczości.
To najwyższy wskaźnik w Europie!
Pozytywnie nastawione są osoby
w wieku 15-29 lat.*
*Według badań Amway Europe i Centrum Przedsiębiorczości
Uniwersytetu Ludwika Maksymiliana w Monachium.
  
Tylko co trzeci Polak
odkłada dodatkowe
środki na emeryturę.
Większość wierzy, że
za chwilę jego sytuacja
materialna się poprawi
i będzie mógł oszczędzać
na jesień życia.
wolnych miejsc pracy czeka
w całej Polsce. Bezrobotnym
brakuje jednak kwalifikacji.
subiektywnie o finansach
Funduszowa
metamorfoza
Maciej Samcik
Bloger finansowy,
dziennikarz „Gazety
Wyborczej”
Fot.: materiały prasowe, Shutterstock
O
ile cenom akcji na warszawskiej giełdzie jeszcze sporo brakuje do tego,
by wróciły do poziomu sprzed upadku Lehman Brothers, o tyle jeśli spojrzymy na wartość pieniędzy zarządzanych przez fundusze inwestycyjne,
możemy już oficjalnie odtrąbić odrobienie strat spowodowanych kryzysem. Wartość zgromadzonych u powierników pieniędzy była na koniec 2012 r.
mniej więcej taka jak w październiku 2007 r., kiedy doszła do 144 mld zł. A więc
sukces? Niewątpliwie tak. Powiedzmy to wprost: w niepewnej sytuacji gospodarczej,
w warunkach europejskiego kryzysu zadłużenia, gdy strefa euro drży w posadach,
polska branża funduszy inwestycyjnych była w stanie zaabsorbować kilkadziesiąt
miliardów złotych. To cenne!
Czy jest to zasługa 2,5 mln klientów detalicznych, którzy świadomie inwestują
w funduszach swoje zaskórniaki, kupując mniej lub bardziej systematycznie jednostki
uczestnictwa? Nie byłbym tego taki pewien. Porównałem strukturę rynku funduszy
inwestycyjnych sprzed upadku Lehman Brothers z obecną, co szybko doprowadziło mnie do wniosku, że są to dwa zupełnie różne światy, które łączy już chyba tylko
wartość zarządzanych aktywów. Pięć lat temu fundusze inwestycyjne odpowiadały na
proste potrzeby klientów, w dużej mierze klientów detalicznych. Zainwestować w akcje
i obligacje, zarobić jak najwięcej przy możliwie limitowanym ryzyku. Koniec, kropka.
Dziś rynek jest dużo bardziej wysublimowany, więcej w nim maestrii, pomysłowości,
pozytywnego know-how dostarczonego przez lokalnych speców od zarządzania aktywami. Jest bardziej nastawiony na wyedukowanego, zamożnego inwestora niż na
zielonego „ogórka”, który przyniesie do funduszy 5 tys. zł oszczędności, które wyjął
z lokaty bankowej.
Popatrzmy: na koniec 2007 r. prawie połowa wszystkich pieniędzy zarządzanych przez
towarzystwa funduszy inwestycyjnych – 63 mld zł, co stanowiło dokładnie 46,5 proc.
rynku – była w różnego rodzaju funduszach mieszanych, a więc zrównoważonych,
stabilnego wzrostu i im podobnych. To grupa funduszy nastawionych na najmniej wyedukowanego klienta, któremu trzeba dostarczyć w ramach jednego pakietu najpopularniejsze rozwiązanie inwestycyjne. Kolejne 45 mld zł (co stanowiło 30 proc. rynku)
miały w portfelach fundusze akcji, które w mniejszym stopniu są nastawione na zaspokojenie potrzeb mało wyrobionego odbiorcy, ale też przecież nie należą do produktów
szczególnie innowacyjnych i trudnych do objęcia rozumem.
A dziś? Zamiast prymatu dwóch grup funduszy mamy rynek znacznie bardziej zróżnicowany, na którym możliwości jest dużo więcej niż pięć lat temu. Aż 15 proc. funduszowego rynku – ponad 22 mld zł – zdobyły fundusze aktywów niepublicznych,
z definicji skierowane do najbardziej wyrobionych inwestorów. Często są to fundusze
szyte na miarę, otwierające inwestorom dostęp do możliwości inwestowania, których
do tej pory trzeba było szukać w Luksemburgu albo w Londynie. Największą grupą
funduszy stały się fundusze dłużne, w których trzymamy 38 mld zł. I w dużej mierze
są to fundusze mające dużo bardziej wysublimowaną strategię niż tylko zakup rządowych obligacji i bonów skarbowych. Cokolwiek by mówić o koszmarnych wpadkach
funduszy inwestujących w obligacje korporacyjne, to one są dziś istotą dłużnej części
rynku funduszy. Z drugiej strony w niebyt odchodzi era funduszy mieszanych, których
udział w rynku nie przekracza już 15 proc. i pewnie będzie coraz mniejszy.
To też znak, że rynek w dużo mniejszym stopniu niż pięć lat temu jest nastawiony na proste rozwiązania dla klientów nowicjuszy, a w większej mierze oferuje to, czego oczekują
doświadczeni inwestorzy. Tacy, którzy włożą pieniądze tam, gdzie widzą dobry pomysł.
Większa innowacyjność rynku sprawia, że zyskują
też mali inwestorzy. Wprawdzie nie do nich skierowane są fundusze aktywów niepublicznych, ale za to
mogą np. testować takie rozwiązania jak fundusze
zarządzane automatycznie (na podstawie analizy
technicznej i komputerowych systemów transakcyjnych), o których pięć lat temu mogli tylko pomarzyć.
Zerknąłem na zeszłoroczne raporty firmy Analizy Online, która systematycznie bada przepływy
kapitału na rynku funduszy. Z jej statystyk wynika, że co prawda fundusze inwestycyjne en bloc
pozyskały w 2012 r. 17 mld zł nowych pieniędzy
(tyle wyniosła nadwyżka wpłat nad wypłatami),
ale z tego ponad 15 mld zł to napływ do tzw. funduszy dedykowanych, czyli przeznaczonych dla
wąskiej grupy inwestorów. A fundusze detaliczne,
które są najłatwiejszą, najwygodniejszą i relatywnie
najmniej ryzykowną formą inwestowania w akcje?
Cóż, od początku roku saldo wpłat i wypłat z funduszy akcji wyniosło minus 1,5 mld zł. To znaczy,
że więcej pieniędzy z takich funduszy wypłacaliśmy, niż wpłacaliśmy. I to w czasie, kiedy indeksy
giełdowe zyskiwały po 15-20 proc.! W funduszach
mieszanych, które łączą inwestowanie w akcje i obligacje – to samo. Saldo wpłat i umorzeń było potężnie ujemne i wyniosło 3,5 mld zł. To chyba najlepszy dowód, że rynek funduszy dziś i pięć lat temu to
coś zupełnie innego.
możemy odtrąbić
odrobienie strat
spowodowanych
kryzysem. Wartość
zgromadzonych
u powierników pieniędzy
była na koniec 2012 r.
mniej więcej taka jak
w październiku 2007 r.
% | 1 (10) 2013
5
Z%
Brak porozumienia
to też sukces
To był szczyt wielkich oczekiwań – ale też
wielkiej niepewności. Przywódcom państw
Unii Europejskiej pod koniec listopada nie udało
się ustalić kształtu wieloletnich ram finansowych
Unii na lata 2014-2020. Ale, paradoksalnie,
ten szczyt to jedno z najważniejszych
pozytywnych wydarzeń ostatnich miesięcy
P
otencjalnie poziom zbieżności stanowisk w sprawie budżetu UE na lata
2014-2020 jest wystarczający, by osiągnąć porozumienie na początku przyszłego
roku – powiedział po zakończeniu szczytu Herman Van Rompuy, przewodniczący Rady Europejskiej. To niezbyt zgrabne zdanie pokazuje najistotniejszą
konkluzję nieudanego spotkania – że choć są państwa opowiadające się za cięciami, udało
się przynajmniej odwieść je od pomysłu wetowania unijnego budżetu.
Może pieniędzy będzie mniej, może Polska nie dostanie obiecanych 300 mld zł z Funduszu Spójności, ale przynajmniej jest nadzieja, że Unia zachowa wieloletnie ramy finansowe i nie trzeba będzie działać na podstawie prowizoriów budżetowych. Takie prowizoria
z punktu widzenia Polski byłyby fatalnym rozwiązaniem – wyobraźmy sobie unijne inwestycje, z których każdą trzeba by zaprojektować, zrealizować i rozliczyć w jeden rok…
Na marginesie – szczyt stał się okazją do nieco lepszego poznania kuluarów unijnych negocjacji. Dla nas była to walka o wielkie pieniądze, ale zachodni dziennikarze – być może
już nieco znudzeni rozmowami o kasie – postanowili zajrzeć do brukselskich piwniczek.
Jak donosił „New York Times”, w magazynach Komisji i Rady Europejskiej na polityków
i urzędników czeka… blisko 43 tys. butelek wina – czerwonego, białego i musującego.
Przy okazji mogliśmy się dowiedzieć, że najdroższe wino kosztowało 50 euro za butelkę,
zaś średnie spożycie w czasie spotkań towarzyskich wynosi około jednej lampki na uczestnika. A więc ewidentnie wydarzenie pasujące do rubryki „Z procentem” – a nawet
„Z procentami”.
6
% | 1 (10) 2013
bez %
Taki wzrost to już
właściwie spadek
Jesień przyszła na zieloną wyspę.
Wprawdzie nasza gospodarka ciągle rośnie,
ale – przynajmniej zdaniem części
komentatorów – nie ma już co mówić
o wzroście, znacznie lepiej brzmi teraz
„hamowanie” i „recesja”
P
otencjalnie, jak podał Główny Urząd Statystyczny, w III kwartale PKB Polski
wzrósł o 1,4 proc. w porównaniu z III kwartałem ubiegłego roku. Analitycy spodziewali się wzrostu nieco wyższego – o 1,8 proc. Dla przypomnienia:
w II kwartale wzrost wynosił 2,3 proc.
No i zaczęło się. Premier Donald Tusk zapewniał wprawdzie, że „rząd jest przygotowany” i że podjął działania, dzięki którym w Polsce nie dojdzie do recesji. Jednak gorszy od
oczekiwań wynik i tak stał się świetną okazją do pesymistycznych wizji zerowego wzrostu
w IV kwartale i recesji w 2013 r. W zapewnienia rządu o „podjęciu działań” jakoś nikt specjalnie nie uwierzył. Bo też nie do końca od polskiego rządu zależy stan polskiej gospodarki
– dużo większe znaczenie ma to, czy w przyszłym roku dojdzie do odbicia w strefie euro. Od
razu pojawiły się nawoływania do rewizji projektu budżetu na 2013 r., zwłaszcza ze strony
opozycji, odpierane przez ministra finansów, który przekonywał, że aż tak źle nie będzie.
Fot.: Shutterstock
Pomijając polityczno-ekspercką przepychankę i walkę na prognozy i przewidywania, taki
wzrost PKB – nawet gdyby udało się go utrzymać – nie zapewnia niestety tworzenia nowych miejsc pracy, zwiększenia konsumpcji i – generalnie – wzrostu poziomu życia. I dlatego ląduje w tej części naszej rubryki – jako wydarzenie ze zdecydowanie zbyt małą liczbą
procentów.
% | 1 (10) 2013
7
% z wydarzeń
Odwaga
w cenie
W 2012 r. do grona spółek notowanych na rynku głównym GPW
dołączyło tylko 19 podmiotów. Ten niemrawy okres na rynku pierwotnym
zakończył się jednak mocnym akcentem – debiutami Alior Banku i Czerwonej
Torebki. Obie firmy i ich IPO różni niemal wszystko, ale jednocześnie łączy
jedno: ich właściciele dowiedli, że nawet na ugruntowanych, konkurencyjnych
rynkach ciągle jest miejsce dla graczy, którzy zaproponują nową jakość
Tekst: Małgorzata Stawarz
8
% | 1 (10) 2013
% z wydarzeń
G
oliat i Dawid. Opiewająca na 2,1 mld zł oferta
Alior Banku to największa
w historii warszawskiej
giełdy IPO prywatnej polskiej spółki. Czerwona Torebka, debiutująca
w ostatni sesyjny dzień 2012 r., pozyskała jedynie 19 mln zł. Alior Bank
zakończył swoją pierwszą giełdową
sesję z wynikiem o 6 proc. wyższym
niż cena emisyjna, co uznano za dobry wynik, blisko dwukrotnie wyższy
niż średnia dla debiutów w 2012 r.
(3,6 proc.). Czerwona Torebka rozgrzała do czerwoności – jak na firmę
o takiej nazwie przystało – przede
wszystkim drobnych inwestorów. Już
na otwarciu notowań kurs PDA spółki
zyskał blisko 43 proc., a następnie rósł
– w rekordowym momencie nawet
o ponad 85 proc. (do poziomu
12,98 zł). W nowy rok inwestorzy weszli bardziej wstrzemięźliwie – 2 stycznia akcje Czerwonej Torebki straciły
blisko 10 proc., taniejąc do poziomu
10,5 zł.
Kierowany przez Wojciecha Sobieraja bank chce przeznaczyć pozyskane
środki przede wszystkim na wzrost
akcji kredytowej dla gospodarstw
domowych (około 50 proc. wpływów
z emisji) oraz małych i średnich firm
(około 45 proc. wpływów). Średnioterminowa strategia zakłada podwojenie udziału Alior Banku w polskim sektorze bankowym – obecnie
to około 2,1 proc. rynku depozytów
i 1,7 proc. rynku kredytów. Czerwona
Torebka stawia zaś na dalszy dyna-
miczny rozwój sieci ogólnopolskich
pasaży handlowych – strategia spółki zakłada budowę do 2021 r. ponad
1880 obiektów o łącznej powierzchni
najmu przekraczającej 1,2 mln m kw.
Wizja zakręconego
pracoholika
Choć te firmy grają w innej biznesowej i giełdowej lidze, obie dostarczają
bardzo uniwersalnej lekcji: odważne,
przełomowe wizje i ich konsekwentna realizacja potrafią zburzyć nawet
najbardziej utrwalony porządek.
Gdy pięć lat temu rozeszła się wieść,
że Wojciech Sobieraj chce zbudować
od zera bank, powodzenie wróżyli mu
tylko najwięksi optymiści i wielbiciele
jego kreatywności oraz niekonwencjonalnych metod prowadzenia biznesu.
Do swojego pomysłu „zakręcony pracoholik ze Szczebrzeszyna” (jak pisał
o Sobieraju „Newsweek” we wrześniu
2009 r.) szybko przekonał Romana
Zaleskiego, francuskiego miliardera
o polskich korzeniach. Jego holding
Carlo Tassara zainwestował w marzenie Sobieraja o powrocie do korzeni
– bankowości rodem z XIX w., kiedy
bankowiec był, niczym zaufany fryzjer, prawdziwym opiekunem klienta nastawionym na realizację jego
potrzeb, a nie cyborgiem z dolarami
w miejscu źrenic. Ten pomysł „kupili” nie tylko inwestorzy, ale przede
wszystkim klienci. W efekcie przez
cztery lata działalności Alior Bank
stworzył trzecią co do wielkości sieć
dystrybucji w kraju (680 placówek
na koniec III kwartału 2012 r.). Ekipa
Alior Banku nieustannie zaskakuje rynek nowatorskimi działaniami,
np. możliwością bezpłatnego regulowania rachunków w oddziale banku,
co pozwoliło przyciągnąć wielu nowych klientów. W 2012 r. ruszył z kolei Alior Sync – wirtualny bank nowej
generacji, nastawiony na obsługę osób,
które nie rozstają się ze swoimi smartfonami i tabletami.
Znajomość
potrzeb klientów
Czerwona Torebka jest dopiero na
początku tej drogi, ale doświadczenie
jej twórcy – Mariusza Świtalskiego
– każe poważnie podchodzić do ambitnych planów oplecenia Polski siecią kilku tysięcy pasaży handlowych.
Jego projekt to odpowiedź na nasycenie rynku handlowego w największych aglomeracjach i przesunięcie
się inwestycji w stronę mniejszych
miast. Kontrowersyjny wielkopolski
biznesmen zna się na handlu i potrzebach klientów jak nikt inny w Polsce.
W przeszłości udowodnił, że potrafi
w ciągu kilku lat rozwinąć stworzony
projekt do etapu, w którym staje się
on łakomym kąskiem dla inwestorów
finansowych i branżowych. Tak było
ze sprzedanymi portugalskiemu Jeronimo Martins firmami: Eurocash
(największą siecią hurtowni spożywczych w Polsce) i Biedronką (na etapie
243 sklepów), a także z siecią Żabka
(w 2000 r. udziały w niej przejął fundusz AIG).
IPO w czasach
niepewności
Spowolnienie i niejasne perspektywy światowej gospodarki sprawiły, że rok 2012
charakteryzował się mniejszą
aktywnością na rynku IPO,
nie tylko w Polsce. Łączna
liczba debiutów na rynku
głównym i NewConnect spadła
o ponad połowę – z 203 do
98. Warto jednak zaznaczyć,
że Polska „obroniła” tytuł
parkietu o największej liczbie
debiutów w Europie (według
badania PwC IPO Watch).
W 2011 r. w Warszawie
odnotowano blisko połowę
(203) z 430 debiutów na głównych rynkach europejskich.
Po trzech kwartałach 2012 r.
Warszawa miała na koncie
84 z 195 europejskich IPO.
Opiewająca na 2,1 mld zł oferta
Alior Banku to największa w historii
warszawskiej giełdy IPO prywatnej
polskiej spółki.
Fot.: Shutterstock
Czerwona Torebka, debiutująca w ostatni sesyjny dzień
2012 r., pozyskała jedynie 19 mln zł
W obliczu ciągle niepewnej sytuacji
w gospodarce światowej inwestorzy są bardzo ostrożni w zakupach
nowych spółek. Oczywiście
wszystko zależy od spółki i branży.
Jak pokazuje historia Czerwonej Torebki, nawet
nazwisko Mariusza Świtalskiego nie gwarantuje
sukcesu. Wyceny spółek tego sektora na giełdzie
są niskie. Duże spółki o znanym modelu biznesowym
mogą liczyć na spore zainteresowanie funduszy
emerytalnych – stąd w mojej ocenie sukces Aliora.
JACEK WOJTON
Zastępca Dyrektora Departamentu
Zarządzania Aktywami
% | 1 (10) 2013
9
inwestor
Oczekiwany spadek
czy szansa na przełom
Większość ekonomistów radzi mocno zapiąć pasy i przygotować się
na ostre hamowanie polskiej gospodarki w 2013 r. W zalewie pesymistycznych
prognoz warto jednak pamiętać, że rok wcześniej nastroje analityków były
podobne, a koniec świata – ani w przenośni, ani faktycznie – nie nastąpił
Tekst: Halina Białokozowicz
Z
daniem
ekonomistów
z polską gospodarką nie
jest dobrze. Tempo jej rozwoju słabnie z kwartału
na kwartał. Według najczęstszych
prognoz w całym 2013 r. PKB powinien wzrosnąć o 1,5 proc., czyli
o 0,6 pkt proc. mniej niż w 2012 r.
To spowolnienie wzrostu na skalę,
z jaką nie mieliśmy do czynienia
w ciągu całej poprzedniej dekady.
Pamiętajmy jednak, że wciąż mówimy o wzroście. Można zatem oczekiwać, że kolejny rok z rzędu Polska
będzie wyglądać stosunkowo dobrze
na tle innych państw Europy, które
faktycznie balansują na krawędzi
recesji.
Jak bardzo dalecy od optymizmu
są obecnie ekonomiści, pokazała
gorąca dyskusja wokół założeń tegorocznego budżetu. Rząd przyjął
w nim, że nasza gospodarka urośnie
o 2,2 proc. Zapisanie w ustawie
tak optymistycznego scenariusza wzbudziło silną krytykę. Mogliśmy usłyszeć, że pogarszające
się nastroje wśród konsumentów
i przedsiębiorstw, a wraz z nimi malejąca konsumpcja i nakłady inwestycyjne (oczekiwany jest ich spadek
o około 3 proc.) nie dają szans na
osiągnięcie wskaźników przyjętych
przez rząd. To może poskutkować
cięciem wydatków publicznych
w drugiej połowie roku. Powodów
do zadowolenia nie daje również
sytuacja na rynku pracy – na koniec 2013 r. spodziewany jest wzrost
bezrobocia do 13,9 proc. Dla porównania – na koniec 2012 r. było ono
o 0,5 pkt proc. niższe.
10
% | 1 (10) 2013
Ceny wolniej w górę,
stopy mocno w dół
Ochłodzenie gospodarki ograniczy
za to presję inflacyjną, która w całym roku powinna się ukształtować
na poziomie minimalnie przekraczającym 2 proc. Dla porównania
– w ubiegłym roku wyniosła około 3,7 proc. Spowolnienie tempa
wzrostu cen będzie następowało
przy jednoczesnym niewielkim
wzroście wynagrodzeń. Według
szacunków płace nominalne powinny zwiększyć się średnio około
3 proc. Tym samym wynagrodzenia
w ujęciu realnym mogą wzrosnąć
o blisko 1 proc.
W związku ze słabymi fundamentami gospodarki eksperci spodziewają się spadku stóp procentowych.
Oczekiwania są takie, że Rada Polityki Pieniężnej, chcąc pobudzić
gospodarkę i przeciwdziałać niekontrolowanemu spadkowi inflacji,
będzie kontynuowała cięcie stóp.
Powszechna jest opinia, że ich obniżka wyniesie 100 punktów bazowych, co oznaczałoby sprowadzenie
głównej stopy procentowej NBP
do poziomu 3,25 proc. (najwięksi sceptycy zakładają, że sytuacja
w kraju będzie tak niekorzystna,
że konieczne będą większe cięcia
i stopy spadną poniżej 3 proc.).
Druga połowa roku
szansą na przełom
Kumulacja najbardziej niekorzystnych dla polskiej gospodarki czynników przypadnie na pierwsze półrocze 2013 r. Później powinniśmy już
mieć do czynienia ze stopniowym
wychodzeniem z tych zawirowań,
z dobrymi perspektywami na 2014 r.
Te przewidywania i nadzieje
będą jednak obarczone
ryzykiem
płynącym
z otoczenia międzynarodowego.
Ekonomiści
oczekują,
że wobec
Fot.: Shutterstock
inwestor
stagnacji
popytu
wewnętrznego głównym motorem polskiej
gospodarki będzie eksport. Jeśli
wierzyć prognozom analityków
bankowych, dynamika handlu
zagranicznego w całym 2013 r.
powinna przekroczyć 4 proc. Na ile
będzie to możliwe, pokażą wyniki z niemieckiego rynku, na który
trafia lwia część naszego eksportu.
Oczekiwany w połowie roku powrót ożywienia w Niemczech będzie z kolei uzależniony m.in. od
tego, czy powrócą dobre czasy dla
chińskiego rynku. Pytanie również,
jak będzie kształtowała się sytuacja
w strefie euro. Istnieją jednak obawy,
że przykrych niespodzianek w obszarze wspólnej waluty, podobnie jak
w ostatnich latach, nie zabraknie.
Giełda oazą optymizmu?
Dane makroekonomiczne mocno wpływają na to, co
dzieje się na rynkach finansowych.
Jednak wśród analityków rzadko
słychać, by w 2013 r. na fali spowolnienia gospodarczego oczekiwali również gorszej koniunktury
na GPW. Najczęściej mówi się, że
indeksy warszawskiej giełdy będą
kontynuować zwyżki z drugiej połowy 2012 r., choć tempo może nie
być tak imponujące jak w ostatnich miesiącach. Jak to możliwe,
że koniunktura giełdowa sprzyja,
choć z gospodarki realnej dobiegają sygnały spowolnienia? Od maja
2012 r., kiedy obserwowaliśmy dno
bessy, do końca roku WIG20 wzrósł
o ponad 20 proc. Sprzyjały temu decyzje banków centralnych w Europie,
które na ogromną skalę drukowały
pieniądze, by zwiększyć płynność na
rynku. Paradoksalnie pomogło również to, co nie doszło do skutku. Nie
urzeczywistniły się pesymistyczne
prognozy na 2012 r.: strefa euro nie
rozpadła się, Hiszpania i Włochy nie
zbankrutowały, a Grecja nie zrezygnowała ze wspólnej waluty. Inwestorzy liczą, że i w tym roku czarne
scenariusze po prostu się nie sprawdzą. Problem w tym, że banki centralne zrobiły już w ubiegłym roku
tak dużo, że dostępna im paleta
narzędzi powoli się wyczerpuje.
Dotyczy to przede wszystkim
stóp procentowych, które są
już na poziomach bliskich
zera.
Niemiłe
niespodzianki
z zewnątrz
W przypadku krajowego rynku bez
zmian pozostanie
to, że znajduje się
on pod ogromnym
wpływem danych
napł y wając ych
z USA. Pierwsze
dni 2013 r. przyniosły dobrze widzianą przez inwestorów informację,
czyli
osiągnięcie
przez władze Stanów
Zjednoczonych porozumienia w sprawie
tzw. klifu fiskalnego.
Eksperci zwracają jednak
uwagę, że porozumienie
to jest tylko przejściowe,
a cięcia budżetowe w kraju
rządzonym przez Baracka Obamę w końcu będą musiały
nastąpić, co położy się
cieniem na nastrojach panujących wśród globalnych inwestorów. Czy koniec
końców może
stać się tak, że
fundamenty krajowej gospodarki
zaczną się w połowie roku poprawiać,
ale tempo wzrostu PKB i cen
akcji przyhamują wieści o sytuacji
globalnej? Takie ryzyko niestety
istnieje. Na ile jest realne, dowiemy
się dopiero za kilka miesięcy. Problemem wszystkich prognoz, z którymi mamy obecnie do czynienia,
jest to, że wobec silnej niestabilności
rynków są obarczone dużą niepewnością.
Kryzys trzeba
wykorzystać
Menedżerowie wielkich koncernów
zwykli mawiać, że kryzys powinniśmy traktować nie jako zagrożenie,
ale szansę na zmianę zasad gry. Coraz częściej mówi się, że perspektyw
zwiększania konkurencyjności polscy przedsiębiorcy powinni upatrywać w innowacjach. Bez nich trudno
będzie przetrwać, ponieważ przewagi takie jak np. niskie koszty pracy
w kraju w końcu się wyczerpią.
Współpraca biznesu i nauki jest
konieczna, by w pełni wykorzystać
nadarzające się okazje biznesowe.
Zgodnie z powiedzeniem, że kto
stoi w miejscu, ten się cofa, trzeba
zwiększać nakłady na innowacje.
Nie chodzi tylko o to, że w stosunku
do krajów takich jak Niemcy mamy
pod tym względem duże opóźnienie. Równie ważne jest to, że trzeba
sobie stwarzać nowe możliwości, by
wygrywać wzmożoną konkurencję,
z którą mamy do czynienia w okresie
kryzysu.
wśród
analityków
rzadko
słychać,
by w 2013 r. na fali
spowolnienia gospodarczego oczekiwali
również gorszej koniunktury na GPW
ZDANIEM EKSPERTA
Tomasz Glinicki
Dyrektor Departamentu Zarządzania Aktywami Copernicus Capital TFI
Inflacja CPI wyniosła w grudniu 2.4 proc. i jest poniżej celu inflacyjnego
RPP. Trend spadkowy powinien utrzymać się w najbliższych miesiącach.
Będzie temu sprzyjać niski popyt konsumpcyjny. Oceniam, że w całym
bieżącym roku inflacja będzie poniżej środka przedziału celu, co zmusi
Radę do głębszych obniżek. Niska inflacja i dobra sytuacja związana
z potrzebami pożyczkowymi (Ministerstwo Finansów już w grudniu miało
sfinansowane ok. 27 proc. przyszłorocznych potrzeb pożyczkowych,
a jeżeli uda się zrealizować plan podaży na I kwartał 2013 r., to będzie
miało sfinansowane ponad 50 proc.), będą sprzyjały wycenie obligacji
skarbowych. Nie należy spodziewać się powtórzenia spektakularnej
hossy z 2012 r., ale przestrzeń do zarabiania na obligacjach pozostaje.
% | 1 (10) 2013
11
GIEŁDA
Czas
na akcje
Miniony rok przyniósł długo oczekiwaną poprawę na rynkach akcji.
Najlepszy agresywny fundusz – Copernicus Akcji Dywidendowych – zanotował
blisko 32 proc. zysku. Stabilizująca się sytuacja makroekonomiczna daje nadzieję
na utrzymanie dobrych nastrojów i wzrostowego trendu na światowych giełdach
Tekst: Małgorzata Stawarz
12
% | 1 (10) 2013
GIEŁDA
Średnie wyniki funduszy akcyjnych w latach 2003-2012
nazwa grupy
2003
2004
akcji amerykańskich
2009
2010
2011
2012
16,0%
-15,0%
7,6%
-26,0%
27,2%
12,0%
4,1%
-0,1%
-39,0%
35,4%
akcji azjatyckich bez Japonii
-48,1%
53,2%
12,4%
-17,8%
8,4%
akcji europejskich rynków rozwiniętych
-6,2%
-35,9%
18,4%
3,9%
-8,6%
14,7%
-43,1%
32,0%
9,4%
-13,0%
21,1%
akcji amerykańskich (waluta)
24,9%
-9,3%
akcji europejskich rynków rozwiniętych (waluta)
2005
2006
2007
2008
8,0%
-1,4%
-13,0%
-0,9%
10,9%
1,6%
13,0%
11,5%
-1,1%
akcji europejskich rynków wschodzących
12,6%
14,0%-48,7%53,7% 16,6%-23,8%22,7%
akcji globalnych rynków rozwiniętych
4,5%
-8,1%
24,6%
-12,3%
18,5%
10,0%
18,6%
akcji globalnych rynków wschodzących
Fot.: Shutterstock
7,1%-9,4%6,7%
-28,6%
29,3%
15,4%
-11,7%
10,4%
-50,2%
67,8%
14,2%
-17,0%
9,0%
akcji polskich małych i średnich spółek
51,6%
20,0%
5,2%
78,9%
18,7%
-56,7%
42,6%
18,8%
-27,1%
17,2%
akcji polskich uniwersalne
35,4%
24,3%
23,8%
42,3%
12,4%
-49,8%
40,1%
19,0%
-23,2%
17,7%
-62,7%
60,9%
9,9%
-38,4%
7,5%
akcji zagranicznych sektora nieruchomości
Źródło: FUNDonline Fi, Analizy Online.
I
nwestycyjne okazje, a tych
w 2013 r. nie powinno brakować, zawsze łatwiej wykorzystywać tym funduszom, które
mają relatywnie mniejsze aktywa
i mogą prowadzić bardziej elastyczną
politykę. Jedna ze złotych zasad inwestycji mówi, że kryzys to najlepszy
czas na zakup przecenionych akcji.
W PIERWSZEJ KLASIE
MOCNA TRZYNASTKA
Doświadczenie pokazuje jednak,
że niewielu inwestorów ma odwagę
zwiększać zaangażowanie w papiery spółek w czasach, gdy na giełdach
„leje się krew”. Gremialnie nabywają jednostki funduszy agresywnych dopiero wtedy, gdy o dobrych
historycznych wynikach będzie już
naprawdę głośno w popularnych
mediach. Tymczasem na największe zyski mogą liczyć te osoby, które
w pociągu zwanym hossą znajdą się
w pierwszych wagonach za lokomotywą.
Potwierdził to rok 2012. Gdy
z pierwszych stron gazet nie schodził temat kryzysu, a wszyscy żyli
doniesieniami ze stojącej nad przepaścią Grecji i Hiszpanii i załamywali ręce nad topniejącą dynamiką tempa wzrostu PKB w Polsce,
giełdy antycypowały już spodziewaną poprawę sytuacji na świecie, w tym ucieczkę Stanów Zjednoczonych znad klifu fiskalnego.
W efekcie indeks WIG zakończył
rok z najwyższym wzrostem od
2009 r. (26,2 proc.). Najmocniej
w górę poszybowały papiery spółek
surowcowych (WIG-Surowce zyskał blisko 80 proc.!), chemicznych
(indeks branżowy wzrósł o prawie
60 proc.) i paliwowych (niemal
40 proc.). Średni zwrot z inwestycji
w fundusze akcji polskich przekroczył 17 proc., a mediana wyniosła 20,25 proc. Najwięcej zarobili
posiadacze jednostek funduszu
Copernicus Akcji Dywidendowych: wartość ich inwestycji na
koniec roku była o niemal 1/3 (31,7
proc.) większa niż 12 miesięcy
wcześniej.
Tak pokaźne zyski stały się udziałem
wąskiej grupy najodważniejszych
inwestorów świadomych mechanizmów i emocji targających rynkami.
„Portret finansowy Polaków” opublikowany pod koniec roku przez
Deutsche Bank PBC dowodzi, że
w 2012 r. (podobnie jak w 2011 r.)
większość Polaków wybierała inwestycje, które – w ich opinii – miały
chronić kapitał, a nie go pomnażać.
Rok 2013 – w dość zgodnej opinii
analityków – powinien przynieść
kontynuację wzrostowego trendu na
światowych giełdach i w konsekwencji uspokojenie nastrojów na świecie.
Również warszawski parkiet będzie
się raczej trzymał mocno. Zabraknie
wprawdzie silnych impulsów wzrostowych, jakimi w ostatnich latach
były ogromne dotacje z unijnych
środków czy organizacja Euro 2012,
ale rozpoczęta seria obniżek stóp
procentowych powinna sprzyjać
wykorzystywaniu rezerw i dalszemu
niwelowaniu dystansu dzielącego
nas od unijnej średniej. Noworoczny
„tweet” premiera prognozującego, że
unikniemy recesji, a 2013 r. będzie
lepszy, niż sądzą pesymiści, zdaje się
być czymś więcej niż urzędowym zaklinaniem rzeczywistości. Ponadto
dość nieoczekiwany powrót do dyskusji o wejściu Polski do strefy euro
zapewne podniesie notowania naszego kraju w oczach zagranicznych
inwestorów. Ten rok powinien też
dać pierwsze odpowiedzi na pytania
o to, czy państwowy wehikuł inwestycyjny – spółka Polskie Inwestycje
Rozwojowe – może być skutecznym
narzędziem wspierania wzrostu i tworzenia nowych miejsc pracy.
% | 1 (10) 2013
13
rynki
Chiny w liczbach
liczba ludności 1 344 130 000 (stan na 2012 r.)
na jedną dziewczynkę rodzi się 1,18 chłopców
współczynnik dzietności 1,4 (dla porównania w Polsce 1,39), wzrost r/r 0,47%, 156. na świecie
Chińska wróżba
Tempo rozwoju w Państwie Środka jest oszałamiające i niewiele wskazuje,
by miało się zmienić w najbliższych latach. Cały świat przygląda się temu
z mieszaniną podziwu i trwogi. Bo Chiny to zagadkowy kraj, gdzie nowoczesne
technologie funkcjonują obok starych, od setek lat powtarzanych przesądów
Tekst: Rafał Tomański
D
o 10 lutego 2013 r. Chińczycy będą świętowali nadejście nowego roku. Tym razem jego patronem ma być
wąż. Dwanaście zwierząt, występujących cyklicznie jedno po drugim, i do
tego żywioły: drewno, ogień, ziemia,
metal i woda – kombinacja 12 (zwierząt) i 5 (żywiołów) daje 60 różnych
możliwości. Ściślej mówiąc, 10 lutego
rozpocznie się rok wodnego węża.
Wąż to zwierzę, które według legendy przybyło na metę jako szóste
(zwierzęta ścigały się, które pierwsze
przekroczy rwącą rzekę, kolejność
dotarcia na ląd oznaczała porządek
w zodiaku). Posłużył się sprytem
– owinął się wokół końskiej pęciny.
Woda z kolei może być utożsamiana
z niestałością i słabością, ale wielka
woda stanowi siłę, z którą trudno
14
% | 1 (10) 2013
się zmierzyć. Dziś można te wierzenia uważać za anachronizm, ale dla
Chińczyków są one tak samo ważne
jak setki lat temu. Czy w roku wodnego węża skorzystają ze sprytu, by
przebrnąć przez rzekę światowego
kryzysu, ale też by pokonać problemy
stojące przez krajem w dobie technologicznego rozwoju?
Wyzwania wewnątrz
i na zewnątrz
Państwo Środka wchodzi w 2013 r.
z nową kadrą chińskich polityków. Stoją przed nimi nie lada wyzwania – kraj
wraz z przemianami technologicznymi ulega wpływom światowej opinii
publicznej i znajduje się pod większym nadzorem zwykłych obywateli
niż kiedyś. Większym, niż chciałyby
władze partii. Odchodzący prezydent
Hu Jintao i premier Wen Jiabao byli
świadkami ogromnej przemiany
– liczba internautów zwiększyła się
z 20 mln w 2001 r. do 538 mln obecnie.
Z Chin pochodzi prawie 300 mln kont
mikroblogerów. Jednak chiński system polityczny nie lubi, by sprawy były
pozostawione same sobie. Utrzymanie
wszechobecnej cenzury i dostosowanie do nowej sytuacji stanowi ogromne wyzwanie dla władz nowoczesnych
Chin. Jednocześnie władze te nie
przestają marzyć o światowej potędze.
Obecnie pod względem wielkości gospodarki Chiny są na drugim miejscu
(zaraz za Stanami Zjednoczonymi),
z którego skutecznie zepchnęły Japonię. Według analityków przy
podobnym tempie rozwoju całego
kraju chińska gospodarka może być
w 2030 r. największa na świecie!
Chiński sen o potędze zawiera w sobie wieki klęsk, ale także podbojów
i zwycięstw. Jednym z ostatnich jest
wygrana z amerykańskim gigantem Apple. Mimo że praktycznie
cała produkcja i-gadżetów pochodzi z chińskich fabryk tajwańskiego
koncernu Foxconn, wystarczył jeden
komentarz szefa China Mobile Li
Yue, by kapitalizacja Apple’a spadła
o 35 mld dolarów. Powiedział on
o firmie z Cupertino, że nie może
być pewna wprowadzenia do oferty chińskiego telekomu flagowego
iPhone’a oraz że „oferowane przez
Amerykanów warunki muszą być
naprawdę konkurencyjne”. Konkurencyjne w stosunku do oferty Nokii
i Microsoftu, które mogą być pewne,
że do chińskiego odbiorcy trafi najnowszy model smartfona z systemem
Windows 8 – Lumia 920T. Dlaczego
jedno słowo China Mobile jest tyle
warte? Bo to największy operator komórkowy na świecie z ponad 700 mln
klientów…
Nie tylko los smartfonów zależy
od zdania chińskich producentów.
Największym na świecie wytwórcą
pecetów jest obecnie firma Lenovo
z Pekinu, której stworzono historię
nie gorszą od opowieści o garażach
z Krzemowej Doliny (Lenovo narodziło się w chińskim odpowiedniku
kalifornijskiej wylęgarni najciekawszych informatycznych pomysłów,
czyli w Instytucie Komputerów Chińskiej Akademii Nauk) i – jakby tego
było mało – obecnie kreuje się postać
lokalnego odpowiednika Jonathana Ive’a, prawej ręki Steve’a Jobsa.
Chiński mistrz designu Yao Yingjia
z prawdziwą pasją opowiada o najnowszych modelach sygnowanych
marką Lenovo. Wszystko to dzieje
się zaledwie osiem lat po przejęciu
segmentu amerykańskiego IBM odpowiedzialnego za komputery osobiste. Ósemka to dla Chińczyków
bardzo wartościowa liczba.
Fot.: Shutterstock
Szczęśliwy numerek
Świat nowych technologii w Chinach
nie jest wolny nie tylko od cenzury
i sympatii decydentów, ale też od…
numerologii. Widoczne to jest szczególnie w internecie. Domeny 55.com,
33.com czy 11.com osiągają ceny
liczone w setkach tysięcy dolarów
(55.com zostało sprzedane za ponad
2 mln dolarów!).
W Azji od wieków wierzy się w znaczenie niektórych liczb. Warto mieć
w rejestracji wspomnianą cyfrę
osiem, bo jej wymowa brzmi podobnie jak „bogactwo”. Nie ma czwartego
piętra, bo kto by chciał mieszkać na
kondygnacji kojarzącej się ze słowem
„śmierć”. Po trzecim jest od razu piąte. Gdy decydowano o dacie otwarcia
letnich igrzysk w Pekinie w 2008 r.,
postanowiono zwielokrotnić ósemki
i dokonać uroczystego otwarcia
8 sierpnia o godzinie 20:08. Impreza,
której przyświecało powtórzone parokrotnie hasło „bogactwo”, musiała
przynieść chwałę gospodarzom.
Ważną datą okazał się też 11 listopada 2011 r. – nagromadzenie jedynek
zostało skojarzone z sytuacją demograficzną. Polityka jednego dziecka zaburzyła naturalne proporcje,
dlatego Chiny wchodzą w nowy rok
z nadmiarem mężczyzn – jest ich aż
34 mln. Nie mają partnerek, ale mają
comiesięczną wypłatę. Wykorzystano więc 11 listopada jako święto singli
i dorobiono odpowiednią ideologię
poświęconą szukaniu szczęścia w życiu. Podczas Singles’ Day (dosłownie Dzień Singla) samotna osoba
może dokonać zakupów w sklepach
internetowych po bardzo okazyjnych cenach. Druga edycja przyniosła sprzedaż na poziomie prawie
2,5 razy większym niż w Stanach
Zjednoczonych podczas tak zwanego
Cyber Monday – dnia zwiększonej
sprzedaży. Wynikiem 3,1 mld dolarów Chińczycy wyprzedzili Amerykanów, którzy w zeszłym roku
osiągnęli 1 mld 250 mln. Skorzystał
na tym m.in. internetowy gigant Alibaba – największy gracz e-commerce
w Chinach, stopniowo zdobywający
także światowe rynki.
Wróżba przesądzona
W Chinach jest o wiele więcej konsumentów niż w USA i Japonii
i mimo że zarabiają mniej, swoją
masą będą w stanie doprowadzić
kraj na pierwsze miejsce światowego e-commerce już w 2015 r. Komunistyczna Partia Chin z nowym
przywódcą Xi Jinpingiem bacznie
przygląda się tym trendom i wie, że
sprzedaż w sieci oznacza ogromne
zyski dla państwa. Jednym z celów
krajowej polityki gospodarczej jest
pięciokrotne zwiększenie poziomu
chińskiego e-commerce do prawie
3 bln (to nie pomyłka) dolarów właśnie w 2015 r.
Jak widać, chińska rzeczywistość jest
dość złożona. Internautów przybywa
w astronomicznym tempie, chiński
China Mobile jest największym operatorem komórkowym na świecie, rynek
wykazuje praktycznie nieograniczone
możliwości produkcyjne oraz popytowe. Trwające od kilku lat rozmowy na
temat partnerstwa transpacyficznego,
czyli porozumienia o największym
wspólnym rynku na świecie, mimo że
odbywają się bez udziału Chin, w istocie są oceniane jako ogromny ukłon
w ich stronę, oddawany nawet przez
USA. Wszak to połączone siły Ameryki i m.in. Australii, Malezji, Wietnamu, Meksyku, Chile oraz kilku innych
państw, w tym prawdopodobnie Japonii, będą służyły temu, by jeszcze bardziej otworzyć granice dla chińskich
wyrobów. A to pozwala przypuszczać,
że szanse na bycie największą gospodarką na świecie w 2030 r. są bardzo
duże, jeśli nie przesądzone.
Pytanie, czy za kilkanaście lat Chiny
nadal będą dla nas zagadką, czy jednak
łatwiej będzie zrozumieć ten kraj przesądów i wszechobecnej numerologii.
Podróże
z chińskim
smakiem
Specjalnie dla Państwa
zorganizujemy wyjazdy
do Chin:
- motywacyjne
- integracyjne
- objazdowe
- wypoczynkowe
- szkoleniowe
- targowe
- misje gospodarcze
Tematyczne:
- Medycyna chińska, masaże
- Tybet i jedwabny szlak
- Nauka Tai chi i innych
sztuk walki
- Kursy gotowania
- Formuła 1
China Town Travel s.c.
Al. Jerozolimskie 87
02-001 Warszawa
tel.: +48 22 621 22 41, +48 22 629 21 67
fax: +48 22 629 43 35
e-mail [email protected]
www.chinatown-travel.pl
Na działalność
charytatywną żon bogatych
mężów przyjęło się patrzeć
z przymrużeniem oka. Jednak filantropię
w wydaniu Melindy Gates trudno uznać
za biznesową kurtuazję
16
% | 1 (10) 2013
Fot.: Getty Images
lider
lider
Melinda Gates.
Miliarderka
z misją
Tuż przed ślubem, w grudniu 1993 r. otrzymała od swojej
przyszłej teściowej list z ewangelicznym przesłaniem:
„Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie”. Kilka
lat później namówiła swojego męża do założenia fundacji.
Dziś Melinda Gates – żona słynnego miliardera – jest
uznawana za pierwszą damę światowej filantropii
Tekst: Rafał Tomański
P
odobno jej pierwszą miłością były komputery
Apple (model II, a potem III). Język programowania BASIC opanowała, mając
14 lat. Siostry z liceum urszulanek,
do którego uczęszczała, wspominają, że Melinda French realizowała maksymę „Jeden dzień, jeden
cel” – czy było to przebiegnięcie
dodatkowego kilometra, czy opanowanie nowego słówka. Już wtedy
też wyróżniała się niezwykłym zaangażowaniem w działalność charytatywną. Melinda urodziła się
w 1964 r. w Dallas w Teksasie. Jej rodzice, przedstawiciele klasy średniej,
robili wszystko, by zapewnić czwórce
swoich dzieci jak najlepszą edukację.
Matka zajmowała się domem, ojciec,
z wykształcenia inżynier lotniczy,
rozkręcił firmę sprzątającą – zdarzało się, że w weekendy Melinda pomagała w rodzinnym interesie, szorując
podłogi i kosząc trawniki. Liceum
ukończyła jako najlepsza w swoim
roczniku. Po studiach (informatyka, ekonomia i MBA na Duke University – Bill, niedoszły absolwent
Harvardu, może jej pozazdrościć)
trafiła do pracy do firmy Microsoft,
gdzie szybko awansowała. Na jednej
ze służbowych kolacji poznała szefa, który, jak wspomina, wydał jej
się naprawdę zabawny. Kiedy jakiś
czas później wpadli na siebie na parkingu i Melinda nie zgodziła się na
randkę w późniejszym terminie – za
dwa tygodnie – Bill Gates specjalnie
dla niej przearanżował swój napięty
grafik, by spotkać się z nią tego samego wieczoru. Romans Melindy
z szefem, zanim para stanęła na ślubnym kobiercu na Hawajach, trwał
kilka lat. Po ślubie Melinda odeszła
z firmy, by skupić się na prowadzeniu domu i wychowaniu trójki dzieci
– Jennifer (16 lat), Rory’ego (13 lat)
i Phoebe (9 lat). W rezydencji o powierzchni 6100 m kw. (7 sypialni,
24 łazienki, 6 kuchni, sala kinowa, biblioteka, siłownia, basen…),
wartej 125 mln dol., położonej nad
jeziorem Waszyngton Melinda za
wszelką cenę próbuje zachować
prywatność i „normalność” swojej rodziny. Dzieci mogą korzystać
z komputera najwyżej przez godzinę
dziennie i nie wolno im mieć nic
z logo Apple’a, świętością są wspólne
wakacje i długie rodzinne kolacje.
Melinda bardzo dba o formę – raz
w tygodniu, podczas godzinnego
biegania z przyjaciółmi, pokonuje ponad 10 km, regularnie ćwiczy, okazjonalnie grywa z mężem
w golfa. Może się również pochwalić
ukończonym maratonem w Seattle.
Na powrót do działalności publicznej zdecydowała się, gdy najmłodsze
dziecko poszło do szkoły. Jednak
to nie firma, ale fundacja założona
w 2000 r. wspólnie z mężem stała
się jej nową pracą i oczkiem w głowie. Swoje zaangażowanie z biznesu
na filantropię przesunął także Bill.
Podobno stało się to za namową Melindy. „On jej potrzebuje” – twierdzi
Warren Buffett, przyjaciel rodziny.
Filantropia miliarderów
Na działalność charytatywną żon
bogatych mężów przyjęło się patrzeć
z przymrużeniem oka. Jednak filantropię w wydaniu Melindy Gates
trudno uznać za biznesową kurtuazję, a współszefowanie fundacji –
za mężowską uprzejmość. Warren
Buffett, który postanowił wesprzeć
swoją fortuną organizację Gatesów
(sumą 31 mld dol., czyli 85 proc. majątku), mówi, że nie jest pewny, czy
zdecydowałby się na ten hojny gest,
gdyby nie jego zaufanie do Melindy
– jej wizji i talentu do zarządzania.
W superlatywach wyraża się o niej
także inny przyjaciel domu – Bono,
lider U2, sam znany z dobroczynności. Na liście magazynu „Fast Company” – „Lidze niezwykłych kobiet”
– obok Melindy znajdziemy Hillary Clinton, Oprah Winfrey, Alicię
Keys czy Jennifer Buffett (synową
miliardera). Za namową Gatesów do
przekazania na cele charytatywne
przynajmniej połowy swojego majątku zobowiązało się już 40 innych
krezusów, wśród nich: Paul Allen,
George Lucas, Barron Hilton, David Rockefeller, Ted Turner i Mark
Zuckerberg.
Fundacja Billa i Melindy Gatesów
zatrudnia 1000 osób i działa w ponad
100 krajach. Od początku istnienia
koncentruje się przede wszystkim
na pomocy systemowej dla krajów
% | 1 (10) 2013
17
lider
18
% | 1 (10) 2013
Reporterskie śledztwo dziennikarzy „Los Angeles Times”
sprzed kilku lat wykazało, że miliarderzy naprawiają
problemy, do których powstania sami się przyczyniają
miliarderzy naprawiają problemy,
do których powstania sami się przyczyniają – inwestycjami mającymi
zabezpieczać środki fundacji. Przykładem tego błędnego koła są udziały w koncernach paliwowych zatruwających Afrykę i rażąco łamiących
zasady społecznej odpowiedzialności biznesu właśnie tam, gdzie
kierowana jest pomoc fundacji. Nie
wszystkim też podoba się samozwańcza wizja Gatesów dotycząca
szkolnictwa w Stanach. Najgłośniej
jednak zrobiło się o Melindzie, kiedy zdecydowała się zająć kwestią…
antykoncepcji.
Na wojnie z Kościołem
Wychowanka urszulanek, zdeklarowana i gorliwa katoliczka, cioteczna
prawnuczka jezuity – Melinda długo
się wahała, czy może otwarcie sprzeciwić się naukom Kościoła. Chodzi o prawa reprodukcyjne kobiet
w krajach rozwijających się – tę
kwestię po wielokrotnych wizytach
w regionach Afryki subsaharyjskiej
filantropka uznała za priorytetową
w swojej działalności. Jej zdaniem
brak kontroli urodzeń to palący problem wśród najbiedniejszych rodzin.
– Po prostu nie ma możliwości, by
podczas rozmowy z kobietami o ich
życiu nie wypłynął temat planowania rodziny – tłumaczy swoje zaangażowanie. Jednocześnie zapewnia,
że nie zależy jej na walce z Watykanem, który już ostro skrytykował
jej działania, ale na ratowaniu życia
kobiet i dzieci, które w wyniku setek
tysięcy niechcianych ciąż jest zagrożone.
– Nie mówimy o aborcji – przekonuje – ale o wpływie kobiet na kształt
ich rodzin, możliwości utrzymania
dzieci, zapewnieniu im edukacji,
uniknięciu powikłań wynikających
z braku przerwy pomiędzy kolejnymi ciążami.
Do końca 2020 r. fundacja Billa
i Melindy przekaże 0,5 mld dol.
na zapewnienie 120 mln kobiet na
świecie dostępu do antykoncepcji.
Przeciwnicy tej kampanii, środowiska pro-life, oskarżają Melindę
o sprzyjanie eugenice i polityczny
zwrot na lewo. Ten ideologiczny
konflikt raczej nie skłoni filantropki
do porzucenia swojej misji.
– Moją rolą jest zabieranie głosu
w imieniu tych kobiet, które nie mają
takiej pozycji i możliwości – mówi
bez zażenowania. I robi swoje. Fot.: AFP/East News
rozwijających się w obszarach zdrowia i rozwoju (m.in. programy badawcze nad szczepionkami, walka
z AIDS, malarią, głodem i skrajnym ubóstwem). Osobny program
fundacji jest przeznaczony dla Stanów Zjednoczonych, gdzie Gatesowie próbują zreformować system
edukacji. Fundacja jest największą
na świecie organizacją grantodawczą. Gatesowie osobiście czytają
wszystkie wnioski składane o dotację powyżej 40 mln dol. W Polsce ich
fundacja finansuje Program Rozwoju Bibliotek, na który przeznaczyła
28 mln dol.! Bill i Melinda zadeklarowali, że do końca swojego życia
przekażą na działalność fundacji
około 95 proc. majątku, a więc ponad 100 mld dol. Na pytanie, co zostanie dla ich własnych dzieci, Melinda odpowiada: „Wystarczająco
dużo pieniędzy, by zrobić wszystko,
ale za mało, by nie robić nic”.
Choć skala działań i środków jest
imponująca, wokół fundacji kłębią się kontrowersje. Reporterskie
śledztwo dziennikarzy „Los Angeles
Times” sprzed kilku lat wykazało, że
Choć skala działań i środków jest
imponująca, wokół fundacji kłębią się kontrowersje.
advertorial
Widok z parku
wakacyjnego
na masywy
Szrenicy i Śnieżki
parki
wakacyjne
Parki wakacyjne to turystyczny raj na ziemi, zwłaszcza
dla rodzin z dziećmi. W Europie tzw. vacation parks znane są
od wielu lat i tych, którzy mieli okazję spędzić w nich choć
jedne wakacje, z pewnością ucieszy wiadomość, że wchodzą
do Polski. Czy podbiją nasze serca?
Fot.: Univitae Sp. z o.o.
T
ypowy park wakacyjny,
znany z Francji, Niemiec
czy Włoch, to duży teren,
na którym inwestor realizuje zwykle kilkaset apartamentów
rekreacyjnych. Domy sprzedawane
są inwestorom, a operator parku
prowadzi działalność, wynajmując
apartamenty turystom. Park wakacyjny leży zazwyczaj nad jeziorem,
w lesie lub w dolinie gór, skąd rozpościera się widok na okolicę. Parki
wakacyjne idą o krok dalej niż typowe hotele i zapewniają gościom
szereg atrakcji, dzięki czemu co roku
przyciągają tysiące turystów, i to nie
tylko w okresie wakacji. U podstaw
modelu biznesowego parków leży
bowiem założenie, by uniezależnić się od sezonowości w turystyce,
a właścicielom generować zyski
przez cały rok. Obok basenów, boisk
piłkarskich, wypożyczalni sprzętu
sportowego, restauracji oraz strefy
spa parki wakacyjne oferują miejsca
przeznaczone specjalnie dla dzieci
oraz opiekę animatorów. Tym spo-
sobem każdy z gości, bez względu
na wiek, znajdzie w parku wakacyjnym coś dla siebie.
Parki wakacyjne w Polsce
– pierwsze jaskółki
Do tej pory inwestorzy realizowali
w Polsce zwykle pojedyncze budynki
hotelowe bez rozbudowanej infrastruktury. Pierwszym odważnym
inwestorem parku wakacyjnego jest
spółka Univitae, która w Szklarskiej
Porębie realizuje duży projekt
apartamentowo-hotelowy. Na zboczu góry na bardzo dużym terenie
powstał już pierwszy budynek apartamentowy i budowane są kolejne
apartamenty oraz hotel z basenami
i restauracjami, place zabaw, własny
stok narciarski dla dzieci, górski
strumień i trzy ogrody zapachowe.
Miejsce inwestycji zostało wybrane
nieprzypadkowo. Szklarska Poręba
charakteryzuje się właściwościami
zdrowotnymi oraz mikroklimatem
rodzaju alpejskiego, których połączeniem nie może się poszczycić żadne
inne miejsce w Polsce. Na tym terenie występują śladowe ilości radonu,
nietrwałego pierwiastka będącego
środkiem wykorzystywanym w leczeniu chorób narządów ruchu, dróg
oddechowych i skóry. Drugą zaletą
jest występowanie tu mikroklimatu
rodzaju alpejskiego, co oznacza,
że warunki klimatyczne są porównywalne z tymi w miejscowościach
alpejskich, panującymi na wysokości około 2000 m n.p.m. Ten walor
jest wykorzystywany w treningach
sportowych podnoszących sprawność oraz siłę. Dlatego w Szklarskiej
Porębie często można spotkać trenujących czołowych zawodników
Polski reprezentujących wiele dyscyplin.
Śnieg utrzymuje się tu średnio
ponad 110 dni w roku, od listopada
do kwietnia – maja. Tutaj są najlepsze
w Europie Środkowej trasy dla narciarzy biegowych (Jakuszyce) i trasa
zjazdowa ze Szrenicy FIS, będąca
najbardziej stromą ścianą zjazdową
w Polsce.
Jak zarobić
na wypoczynku?
Park wakacyjny Sun & Snow Resorts to
interesująca opcja dla inwestorów zainteresowanych zakupem apartamentów,
ponieważ są one przeznaczone na
sprzedaż. Właściciel apartamentu
będzie mógł korzystać z lokalu we
własnym zakresie lub oddać w wynajem operatorowi kompleksu, który
gwarantuje roczne zyski na poziomie
9 proc. Ceny zakupu lokali zaczynają
się od 147 tys. zł netto, a maksymalizację dochodu zapewnia Sun & Snow,
spółka, która zarządza ponad 500
apartamentami w całej Polsce. Prezes
spółki Marcin Dumania przewiduje,
że z obłożeniem nie będzie problemu:
„Z danych Instytutu Turystyki wynika, że w ostatnich latach wielu
Polaków decyduje się na wypoczynek
w kraju, czemu sprzyjają brak ryzyka
walutowego i upadki biur podróży”.
Operator parku udostępnił nabywcom Klub Właściciela, w ramach
którego właściciel apartamentu może
bezpłatnie korzystać z apartamentów w sieci Sun & Snow w innych
kurortach nad morzem, w górach
i na Mazurach.
Więcej informacji o parku
wakacyjnym na stronie:
www.szklarskaresort.pl
i pod numerami telefonów
696 080 040 oraz 660 445 691 % | 1 (10) 2013
19
Tomasz Cisek, Paweł Nowacki
E-wangeliści
George Friedman
Następna dekada
Helion
Wydawnictwo Literackie
Ta książka to zbiór wywiadów
z 18 osobami, które wywarły
wpływ na rozwój polskiego
e-biznesu i – szerzej
– polskiego internetu
A
Współczesny
makiawelizm
w najlepszym
wydaniu. Politolog
i szef prywatnej agencji
wywiadowczej Stratfor
opisuje czynniki, które
będą wpływały na świat
w nadchodzących latach
utor wywiadów Tomasz Cisek (wspomagany redaktorsko przez Pawła Nowackiego)
wiedział, jak dobrać rozmówców – w końcu sam przez lata był związany z rynkiem
reklamy internetowej, a później uczestniczył w rozwijaniu kolejnych e-przedsięwzięć.
Ojciec portalu Money.pl. Założyciele Wirtualnej Polski. Prezes Onetu. Szef Allegro. Ich
wpływu na polski internet nie sposób przecenić.
Wywiady przeprowadzone przez Tomasza Ciska pozwalają poznać ich początki, biznesowe fascynacje, zachodnie wzorce, którymi się inspirowali (i do których potrafią się przyznać). To historia
nie tylko wizjonerów, ale też po prostu ludzi zmagających się ze zwykłymi biznesowymi problemami w niezwykłej, e-biznesowej otoczce.
Olbrzymią wartością książki jest to, że autor spotkał się nie tylko z twórcami lub prezesami serwisów,
które zna każdy polski internauta, ale także z osobami, które rozwijały w naszym kraju rynek reklamy
internetowej oraz profesjonalnych badań internetu. Nikt chyba nie zaprzeczy, jak ważna – a jednocześnie
w powszechnej świadomości pomijana – jest ta część sieci. Tym bardziej cieszy możliwość poznania
historii i poglądów osób za nią odpowiedzialnych.
Thomas J. Sargent, François R. Velde
Wielki problem drobniaków
Kurhaus Publishing 2012
T
o nie jest książka stricte ekonomiczna,
ale niewątpliwie pozycja warta lektury. Friedman wypowiada się z bardzo jednoznacznie określonej pozycji
– jako „doradca” przyszłych prezydentów Stanów
Zjednoczonych. Stanów, które pozostały jedynym
liczącym się światowym imperium. Z dużą erudycją, ale i w bardzo przystępny sposób opisuje
globalne wyzwania, którym będą musieli sprostać
przywódcy USA. W jakich częściach świata mają
istotne (gospodarcze!) interesy, którymi państwami powinni interesować się bardziej niż innymi,
jakie sojusze powinni zawierać, a których sojuszników traktować z nieco mniejszą atencją.
To bardzo jednostronna analiza, ale w końcu czego oczekiwać po przedstawicielu największego czy
wręcz jedynego światowego mocarstwa? Na pewno
do tej lektury wrócę za 10 lat, by sprawdzić, na ile
Friedmanowi udało się przewidzieć rozwój sytuacji
politycznej na naszym globie.
Na naszej półce
znajdziesz lektury
według klucza
20
% | 1 (10) 2013
Wielkie rozczarowanie.
Fascynująca historia
opowiedziana w absolutnie
odstręczający sposób
Z
acznę od plusów – dwaj ekonomiści zgromadzili imponujące dane o rodzajach i przelicznikach monet obowiązujących w Europie i Stanach Zjednoczonych od średniowiecza do początków XX w. Przebrnęli przez ogrom historycznych źródeł zawierających przemyślenia
ówczesnych intelektualistów na temat pieniądza. Niestety, sposób przekazania tej wiedzy nie
pozwalał mi ani przez moment czerpać przyjemności z lektury. Wyjaśnienie, dlaczego problem monet
o niskich nominałach był tak istotny, jest podane w sposób nieprzystępny (autorzy wspominają np. o niepokojach społecznych wywoływanych brakiem drobniaków, ale to niemalże jedynie przypis na marginesie). A przecież dochodzenie przez wieki do współczesnego systemu monetarnego to temat naprawdę
fascynujący – szkoda, że nie udało się go w równie fascynujący sposób opowiedzieć. Ogromna liczba danych i matematyczne modele wydają się dla autorów bardziej istotne niż historia ludzkiej myśli i ludzkich
zmagań z pieniądzem.
W godzinach szczytu – warto spóźnić się na spotkanie, by ją przeczytać, wartościowa, dobra lektura
Po lunchu – w sam raz do popołudniowej kawy, nie trzeba się spieszyć, ale też nie należy czekać z lekturą do wieczora
Do poduszki – skutecznie usypia i wycisza umysł, polecamy jedynie jako środek nasenny
Fot.: materiały prasowe
Przeczytał i zrecenzował: Jerzy Jezierowicz
półka z książkami
advertorial
INWESTYCJA
W UŚMIECH
Statystyki podają, że 96 proc. dorosłych
Polaków czuje obawę przed pójściem
do stomatologa, a część pacjentów bywa
wręcz sparaliżowana strachem przed
rozpoczęciem leczenia. Dentofobia często
jest silniejsza niż chęć dbania o zdrowie
i estetykę naszego uśmiechu.
J
ednocześnie z danych Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego wynika,
że przeciętny Polak po 35. roku życia nie ma aż 11 zębów, a co czwarty po 65. roku
życia w ogóle nie ma uzębienia. Takie statystyki zatrważają, zwłaszcza jeśli
wziąć pod uwagę fakt, iż w obecnych czasach coraz więcej mówi się o wizerunku
oraz roli, jaką odgrywa on, wraz z efektem pozytywności uśmiechu, w budowaniu wiarygodności i osiąganiu spełnienia zawodowego. Zachodnie wzorce dotyczące powodzenia
w biznesie wskazują na to, że osoby uśmiechnięte postrzegane są jako bardziej spełnione,
pogodne, atrakcyjne, odnoszące sukces i pewne swoich wartości. Jednak rzeczywistość
naszego kraju i dane statystyczne jednoznacznie pokazują, że polskiego człowieka sukcesu nie zawsze można poznać po pięknych, zdrowych zębach. Przywiązujemy bowiem
dużą wagę do tego, gdzie mieszkamy, czym jeździmy, jak się ubieramy, co kolekcjonujemy… ale troska o zdrowie, zwłaszcza w odniesieniu do uśmiechu, jest wciąż niewystarczająca! Co zrobić, by ją zwiększyć i zmienić naszą nadwiślańską mentalność?
Przede wszystkim należy zmienić nastawienie wobec leczenia stomatologicznego i uwolnić się od stereotypowego myślenia na jego temat. Najczęściej spotykane jest przekonanie, że u dentysty musi boleć. Nie musi! Stomatologia, jak mało która dziedzina medycyny, oferuje rozliczne możliwości leczenia jamy ustnej nie tylko bez miejscowego bólu, ale
także przy wyeliminowaniu strachu, stresu, lęków i różnorodnych obaw. Jeśli pacjent boi
się bólu, ale nie odczuwa paraliżującego strachu i może uczestniczyć w zabiegu, oferowane są znieczulenia miejscowe (spray, żel, znieczulenie nasiękowe czy przewodowe). Jeśli
lęka się poza bólem także wrażeń słuchowych, wzrokowych czy zapachowych, można zabiegi lecznicze przeprowadzić w półuśpieniu (sedacji) lub w narkozie. Dużą zaletą takich
rozwiązań jest fakt, że w trakcie zabiegów można przeprowadzić kompleksowe leczenie
(np. usunąć zęby, wszczepić implanty, założyć uzupełnienia protetyczne).
Drugi mit to przekonanie, że po utracie zębów nie musimy uzupełniać luk. Musimy!
Uzupełnianie braków zębowych jest niezbędne nie tyko ze względów estetycznych,
ale przede wszystkim zdrowotnych. Możemy uzupełniać braki za pomocą uzupełnień
protetycznych ruchomych lub stałych (np. mosty porcelanowe). Te ostatnie wymagają
jednak szlifowania sąsiednich, często zdrowych zębów. Jeśli chcemy tego uniknąć, wówczas najlepszym rozwiązaniem jest leczenie implantologiczne (wszczepienie implantów).
Warto wiedzieć, że dzisiejsza nowoczesna forma leczenia implantologicznego miała swój
początek w 1965 r. To właśnie 47 lat temu profesor Ingvar Branemark odkrył zjawisko
osseointegraacji, co dało początek stosowaniu implantów w stomatologii. Fenomen tego
zjawiska polega na trwałym połączeniu pomiędzy powierzchnią implantu a kością pacjenta, które umożliwia lekarzowi odtworzenie brakujących korzeni zębów, a następnie
pozwala na protetyczne odbudowanie na nich koron. Implanty w niczym nie ustępują
własnym zębom – poza uzupełnieniem braków, a co za tym idzie, lepszym zdrowiem, dodatkowo zapewniają bardzo dobre walory estetyczne, podwyższają samoocenę i w efekcie pozwalają nam zachować lepsze samopoczucie. Jednocześnie, jeśli właściwie o nie
dbamy, są realną inwestycją na długie lata. Leczenie implantologiczne niesie ze sobą kolejny mit: często uważa się, że jest ono długoczasowe i skierowane tylko do wąskiej grupy
pacjentów. Nie jest! Prawie w każdym przypadku
można rozważyć wykonanie wszczepów zębowych,
nawet jeśli u pacjenta są trudne warunki anatomiczne. Możemy bowiem znacząco je polepszyć, wykonując np. zabiegi sterowanej regeneracji kości czy
podniesienia zatok szczękowych. Oczywiście, ważne
jest uwzględnienie ogólnych i miejscowych przeciwwskazań. Te ostatnie to np. wyleczenie wszelkich
infekcji w jamie ustnej, wyleczenie próchnicy zębów
i parodontozy.
Należy pamiętać o tym, że to nie wiek pacjenta, przebyte choroby zębów czy ich tkanek otaczających są
przeciwwskazaniem do leczenia implantologicznego
– przeciwnie! Implanty wykonuje się obecnie między
innymi właśnie z powodu utraty zębów w wyniku
ich chorób (próchnica, powikłania leczenia kanałowego) czy urazów. Czas leczenia jest sprawą indywidualną, ale obecne techniki pozwalają maksymalnie
go skrócić – od kilku miesięcy do nawet jednego dnia
(w sprzyjających warunkach). Ważne jest tu planowanie leczenia oparte na dokładnym, klinicznym
badaniu pacjenta oraz nowoczesnej radiologicznej
diagnostyce obrazowej. Profesjonalnie wykonanie badania połączone z doświadczeniem lekarza
i współpracą pacjenta są warunkiem satysfakcjonującego rezultatu – nowych, niezwykle zbliżonych do
natury „trzecich zębów”.
Dr n. med. Agnieszka Laskus
Specjalista I stopnia stomatologii ogólnej, specjalista
II stopnia periodontologii, M.Sc. w implantologii. Praktykę
lekarską prowadzi od 20 lat. Jest współwłaścicielką kliniki stomatologicznej Trio-Dent, w której leczy pacjentów,
prowadzi badania naukowe i szkolenia, ale też udziela
pomocy osobom, które jej potrzebują.
www.drlaskus.com [email protected]
Recepcja kliniki: (+48) 501 143 721
% | 1 (10) 2013
21
gadające głowy
Brak pomysłów
TO TEŻ POMYSŁ
Mróz ściął polityczne głowy. Zabrakło „cudownych” idei na uzdrowienie polskiej gospodarki, wypowiedzi głównych aktorów sceny politycznej były nudnawe i przewidywalne,
zaskoczył jedynie minister finansów oskarżający… Radę Polityki Pieniężnej
Tekst: Jerzy Jezierowicz
M
uszę przyznać, że nie pamiętam tak ostrej i jednoznacznej wypowiedzi
szefa resortu finansów na
temat polityki pieniężnej.
Od razu pojawiły się podejrzenia,
że ministrowi po prostu zaczynają
puszczać nerwy – co nie dziwi, jeśli
wziąć pod uwagę coraz gorsze wskaźniki i brak jednoznacznych prognoz
co do rozwoju sytuacji w przyszłym
roku. Równie ostrej riposty zabra-
22
% | 1 (10) 2013
Zabrakło także jakiegokolwiek
mocnego akcentu ze strony największej partii opozycyjnej. Dopiero kilka dni później, podczas posiedzenia Rady Politycznej Prawa
i Sprawiedliwości, Jarosław Kaczyński przekonywał:
kło z drugiej strony – bo trudno za
taką uznać wypowiedź prezesa NBP
Marka Belki, że „kombinacja polskiej
polityki fiskalnej i monetarnej jest
obecnie zbyt restrykcyjna”.
A wśród polityków – posucha. Wydawało się, że świetną okazję do
obszernych wypowiedzi będą mieli
podczas głosowania nad ustawą budżetową na 2013 r. Tymczasem największym chyba wydarzeniem było
zgłoszenie blisko… 6 tys. poprawek
autorstwa Ruchu Palikota, zmierzających do likwidacji Funduszu
Kościelnego. Oczywiście bez powodzenia, poprawek nawet nie poddano pod głosowanie. Podejście polityków nieźle ilustruje wypowiedź
Donalda Tuska na Twitterze, czyli
siłą rzeczy bardzo skrótowa:
Donald Tusk,
premier RP:
Budżet uchwalony.
Stabilność
w czasach kryzysu
– bezcenna
Jarosław Kaczyński, prezes PIS: To jest
dramat naszego narodu, który ma rząd tak zły,
jak w demokracji zdarza się bardzo rzadko.
(…) Musimy doprowadzić do odsunięcia tej
władzy, która Polskę niszczy, a jednocześnie
jest nieustannie z siebie bardzo zadowolona.
Sami chyba państwo przyznają – to naprawdę
nic nowego i nic, co można by przy nawet
najlepszej woli uznać za pomysł na poprawę
polskiej sytuacji gospodarczej
Odnoszę wrażenie, że politykom
skończyły się pomysły na gospodarkę – zarówno te złe, jak i te dobre
– i albo udali się w rejony czystej
polityki, znaczonej śladami trotylu
i dyskusjami o tym, czy w stanie
wojennym gorzej mieli internowani, czy może ci, których bezpieka
zostawiła w spokoju, albo zamarli
w nerwowym oczekiwaniu na to, co
wydarzy się w przyszłym roku. Platforma – czekając na odbicie w strefie
euro, które poprawi także sytuację
w Polsce. PiS – modląc się o wielki
kryzys, który być może pozwoli tej
partii wrócić do władzy. Ilustracje: Paweł Rygol, Seth Ferris, www.divethefilm.com, East News, materiały prasowe, Shutterstock
Jacek
Rostowski,
minister
finansów:
Rozczarowujące
dane o PKB
za III kwartał
są po części
efektem błędów
w polityce
monetarnej
i oczekuję serii
obniżek stóp,
których efekty
będą widoczne
w II połowie
przyszłego roku.
Rada Polityki
Pieniężnej
powinna
„szczególnie
pochylić się” nad
ostatnimi danymi
o wzroście
gospodarczym
Naprawdę spory poziom optymizmu,
zwraca uwagę zwłaszcza słowo „stabilność”. A odniesienia do pojawiających
się głosów o zbytnim optymizmie budżetowych wskaźników zabrakło.
Po godzinach
Życie toczy się gdzie indziej
seifert Nurkuje
w śmietnikach
I pokazuje, jak dużo nadającej
się do spożycia żywności
marnują Amerykanie
SKY IS NOT
A LIMIT
Z LODEM
CZY BEZ
Podróżowanie w kosmos jest
już możliwe dla każdego, kto
ma pieniądze
Przewodnik dżentelmena
po świecie alkoholu. Co pić
i w jakiej szklance?
MANHATTAN NA
WIDELCU ALLENA
Co i gdzie jada ten najbardziej
znany na świecie neurotyk
i hipochondryk?
% na mapie
Od 6.01 do 6.03
Wielki
karnawał
Rio de Janeiro, Wenecja, Goa, Rijeka,
Trynidad i Tobago, Nicea
Pióra, kolorowe przebrania, energetyczna muzyka, tysiące roztańczonych i rozbawionych ludzi – tak wygląda karnawał nie tylko w Rio, ale też w Wenecji, Rijece, Nicei czy na
Goa. Dla każdego coś dobrego. Zależy, czy bliżej nam do gorącej samby, czy do menuetów
i kotylionów. Można też zwiedzić kilka miejsc i porównać, gdzie bawią się najlepiej. Najdłużej zabawa trwa w Rio – zaczyna się już na początku stycznia. W pozostałych miejscach karnawał startuje na początku lutego i w większości trwa do Środy Popielcowej, tylko
w Nicei do początku marca.
Do 10.02
Andy Warhol.
Konteksty
Po raz pierwszy można zobaczyć w Polsce dzieła słynnego artysty pop-artu.
Wszystkie zostały ściągnięte z prywatnej kolekcji Zoya Museum w Modry
na Słowacji. Stamtąd właśnie pochodzi Andy Warhol, znany wcześniej jako
Jędrek Warchoł (po słowacku Warhala). I to właśnie ma przypomnieć wystawa. Zobaczymy na niej Warhola prywatnego i publicznego, introwertyka
i celebrytę balansującego między sacrum a profanum, figuracją a abstrakcją,
USA a Słowacją. Narracja jest oparta na kontrastach i pozwala na nowo odszyfrować mistrza pop-artu. I jak na pop-art przystało, wystawa zaskoczy widza
QR code’ami, pod którymi kryją się słowa samego Andy’ego Warhola…
24
% | 1 (10) 2013
Fot.: materiały prasowe, Shutterstock
Galeria MCK, Kraków
% na mapie
23.03-8.07
22.03 Kraków,
23.03 Warszawa
Jessie
Ware
Młoda Brytyjka jedną płytą zdobyła rzesze fanów na całym świecie.
Czy jest następczynią Sade, jak wieszczą media? Co prawda jej muzyka
jest klimatyczna i bardzo nastrojowa, a sama Jessie dorównuje urodą
zmysłowej Sade, to jednak zupełnie inny pop. Bardzo współczesny,
można powiedzieć nawet, że pragmatyczny. Jest tu zmysłowość, ale bez
romantyzmu lat 80. i 90. Czy to następczyni Sade, czy zupełnie nowa
jakość na scenie muzycznej, warto przekonać się samemu na jednym
z jej koncertów. 24.02
Święto Lampionów
Pekin, Chiny
David Bowie is
Victoria and Albert Museum,
Londyn
Można nie uwielbiać Davida
Bowiego, ale nie można zaprzeczyć, że był i nadal jest
jednym z najbardziej pionierskich i wpływowych
artystów. Muzeum zdobyło
dostęp do całej jego kolekcji, w sumie 300 obiektów,
wśród których są oryginalne
stroje, fotografie, filmy, wideo
muzyczne, instrumenty i okładki płyt. Zobaczymy też wiele
osobistych rzeczy, jak odręczne setlisty, teksty, partytury
muzyczne i wpisy do dziennika pokazujące ewolucję jego pomysłów.
Nie wiemy, czy będzie
można usłyszeć w tle
niewątpliwy hit Bowiego „Let’s dance”,
ale z pewnością zobaczymy body Ziggy’ego
Stardusta i choćby
z tego powodu warto wybrać się
do Londynu. 24.01-3.02
Międzynarodowy
Festiwal Filmów
Santa Barbara
To wydarzenie wieńczy dwutygodniowe obchody Chińskiego Nowego Roku.
Ulicami przejdzie wielka parada. Jej stałym elementem jest taniec smoka
symbolizujący sukces i powodzenie dla każdego człowieka na ziemi. Wieczorem na ulicach Pekinu i w innych większych chińskich miastach zabłysną tysiące misternie przygotowanych z papieru lampionów o różnych kształtach:
domów, ryb, ptaków. A jeśli komuś daleko do Chin, może zobaczyć podobne,
choć może trochę mniej efektowne obchody w Londynie, na Trafalgar Square i w Chinatown. Na stronie internetowej festiwalu nie zobaczymy listy filmów, które będą tam
wyświetlane, ale wiadomo,
że wiele tych „santabarbarowych” startuje później
w walce o Oscary. Może
dlatego, że z Santa Barbary
blisko do Los Angeles? To
na pewno ogromna zaleta
festiwalu. Kto nie marzy
o tym, by pod koniec zimy
znaleźć się w słonecznej
Kalifornii, i to w jej nadmorskiej części… Festiwal
filmowy to dobra okazja
do takiej wyprawy. % | 1 (10) 2013
25
coaching
N
Empatia,
czyli rodzaj miłości
Kolejna cnota Questu daje nam zdolność odczuwania,
że wszystkie istoty, wszystkie formy życia – wraz
z nami samymi – są żywą jednością. Chroni nas przed
wielkim błędem celowego lub odruchowego sprawiania
cierpienia sobie i innym. Czym jeszcze jest empatia,
mówi Wojciech Eichelberger, współtwórca programu
rozwoju wewnętrznego Quest
Rozmawiała: Beata Pawłowicz
26
% | 1 (10) 2013
ajbardziej niezwykłą definicję miłości znalazłam
właśnie w programie
Quest. Postawę kochających ludzi porównuje się tam do
dwóch rąk, które pomagają sobie
w naturalny, odruchowy sposób.
Zamiast o miłości, która za bardzo
kojarzy się nam z egotycznymi meandrami miłości romantycznej, mówmy raczej o empatii. O zdolności do
odczuwania tego, że wszystko, co ma
jakąś formę i się jawi – wraz z nami
samymi – jest żywą całością. Że
w nieskończonej liczbie form przejawia się jeden byt i że najlepiej pojmowane dobro tych form jest tożsame
z dobrem tego bytu. A to oznacza, że
zdolność do współodczuwania jest
wrodzoną zdolnością wszystkich ludzi, istot i form (dlatego jako dzieci
prawie wszyscy współodczuwamy
zarówno z tymi, którzy cierpią, jak
i z tymi, którzy się cieszą). Z tego
punktu widzenia empatię można porównać do tego, co dzieje się pomiędzy rękami należącymi do tego samego ciała: bez uprzedniego zamiaru
współpracują ze sobą, pomagają sobie, a gdy trzeba, spieszą na ratunek.
Kiedy jedną rękę coś zaboli, druga
w tej samej chwili o tym wie i czuje
ból pierwszej. Gdy jedna ręka otrzyma coś cennego, np. rzadki owoc,
druga czuje, że też go dostała, i nie
przeżywa rozpaczy, gniewu czy zawiści. Gdy jedna ręka coś utraci,
druga też ma poczucie straty.
Między nimi nie ma cienia egoizmu.
Bo współodczuwanie to jego przeciwieństwo. Ale choć jest naturalnym
stanem, niełatwo nam do niego powrócić. Dlatego w Queście przekraczanie egoizmu jest dwustopniowe.
Pierwszy etap to świadomość, cnota
poprzedzająca empatię, będąca bardziej cnotą umysłu niż serca. Jest
światłym sposobem myślenia o sobie,
o świecie i o życiu, pozbawionym jednoznacznego moralnego azymutu.
Choć dzięki świadomości możemy
zrozumieć, jak funkcjonuje świat,
i wybrać strategię biznesową czy
życiową, to dopiero współodczuwanie pozwala nam w pełni przekroczyć nasz nawykowy egoizm na
poziomie serca, uczuć i wartości.
A wówczas staje się ono dla nas jedynie prawdziwym, oczywistym sposobem istnienia.
W tradycji chrześcijańskiej to Bóg
jest miłością...
Oczywiście, że jest. Bóg jest przestrzenią, matrycą współodczuwania.
coaching
em
k
ś w ia d o m o ś ć ag
a
a u to n o m i a zj
a
od
w
wiara Fot.: Shutterstock, materiały prasowe Wydawnictwa Czarna Owca
po
t ia
i
Olga Tokarczuk napisała powieść
o kobiecie, która w obronie zwierząt morduje myśliwych. I nie spotyka ją za to żadna kara.
Skutki naszych zaślepionych działań często ujawniają się w czasie
przekraczającym wymiar ludzkiego
życia. Patrząc z perspektywy współodczuwania, gdy zabijamy innych –
zabijamy siebie. A jeśli tak, to jakiś
rodzaj karmicznej lekcji, konieczność przeżycia trudnych doświadczeń, na pewno czekałby bohaterkę
tej książki. Świat na tym nic nie
pa
w
Cieniem współodczuwania jest pogarda...
Wręcz zaprzeczeniem. Pogarda
bywa często ukrytym motorem
działań, które z zewnątrz wyglądają
na szlachetne. Ale dopóki nie przekroczymy swojego egocentryzmu, to
uchwyciwszy się jakiejś najbardziej
szlachetnej idei, np. ochrony zwierząt, możemy w jej imieniu zacząć
podkładać bomby pod rzeźnie albo
strzelać do nieświadomych sprawców zwierzęcej golgoty. Podobnie
jak obrońcy życia poczętego, którzy
widzą jedynie życie poczęte i tylko
z nim potrafią współodczuwać,
a nie mają współczucia dla życia
matek. Prawdziwa empatia działa
na zasadzie wszystko albo nic. Jeśli
dotyczy tylko wybranej grupy istot,
a pozostałe wyklucza i uważa godne pogardy, to jest tylko pozorem
współodczuwania i przebraniem dla
egoistycznej chciwości i nienawiści.
wolność Ale wtedy, gdy bardziej myślimy
o innych niż o sobie, słyszymy też:
„nie wtrącaj się, to nie twoja sprawa, po co ci to...”.
Jeśli współodczuwanie stanie się naszą nie drugą, lecz „pierwszą naturą”,
to nic nas nie powstrzyma. Musimy
jednak liczyć się z tym, że ludzie
nie będą zachwyceni, gdy, chcąc nie
chcąc, zaczniemy przypominać im
o współodczuwaniu i prowokować
niewygodne odruchy ich sumień.
Ale gdybyśmy chcieli porzucić z tego
Quest mówi, że mamy też kochać
siebie, i to w całości, nie odrzucając
żadnej części siebie.
Wykluczanie siebie z wszechogarniającej przestrzeni współodczuwania czyni nas do niego niezdolnymi. To też jest ważne w wymiarze
czysto praktycznym. Nie sposób
odnieść życiowego sukcesu, jeśli
jesteśmy uwikłani w walkę ze sobą,
która wiąże i zużywa ogromne ilości
życiowej energii, zdolnej do czynienia dobra. Motorem naszych wewnętrznych konfliktów jest często
nawykowy konformizm. To potężna
siła, która każe nam dostosowywać
się do poglądów i oczekiwań otoczenia. Ale musimy uważać, żeby skarbu własnego szczęścia i mądrości nie
przehandlować za złudne poczucie
bezpieczeństwa i przynależności.
Koło etapów/cnót Questu
a
Jak budować relacje z innymi,
uwzględniając empatię?
Gdy na przykład zaczynamy jakąś
produkcję czy oferujemy usługi, staramy się dostarczyć taki produkt,
który sami chcielibyśmy kupić. Bo
przecież samych siebie oszukiwać
nie chcemy. Wszyscy wiemy, że dobrze jest tak żyć. Wszyscy wiemy,
że największej satysfakcji, poczucia
wewnętrznej spójności, spełnienia,
wolności i szczęścia doświadczamy
w chwilach, gdy zapominamy o sobie, aby komuś pomóc. Gdy narażamy siebie i własne interesy w obronie
spraw i wartości, które przyczyniają
się do ogólnego dobra. Gdy nie odpowiadamy przemocą na przemoc
albo gdy uda się nam powstrzymać
destrukcyjne uczucia i działania.
Skoro tak jest, to szukajmy drogi
do tego, aby takich chwil było w naszym życiu jak najwięcej.
powodu cnotę empatii, to znaczyłoby, że nadal rządzi nami egoistyczna
motywacja poszukiwania bezpieczeństwa i/lub przyjemności.
or
Tylko należałoby dodać, że w takim
razie wszystko, całe stworzenie, jest
miłością – wszystkie boskie dzieła
współodczuwają. Ale jakże trudno zobaczyć i odczuć, że wszyscy
ludzie, każde stworzenie, na które
patrzymy, jest naszą drugą ręką.
Wtedy gdy coś złego dzieje się jakiemuś człowiekowi, zwierzęciu, rzece,
drzewu, górze czy morzu, czujemy,
jakby przydarzało się to naszej drugiej ręce. Sukcesy innych są naszymi
sukcesami. Błędy i porażki innych
są naszymi błędami i porażkami.
Nie zazdrościmy, nie potępiamy,
nie wywyższamy się ani nie poniżamy, lecz współodczuwamy. Empatia
chroni nas przed wielkim błędem
celowego lub odruchowego sprawiania cierpienia sobie i innym. Współodczuwanie pozwala życiu rozkwitać w jego wszelkich przejawach.
W biznesie chroni przed pogonią za
zyskiem za wszelką cenę, w polityce
przed krótkowzrocznym dążeniem
do reelekcji, w sztuce przed poszukiwaniem popularności kosztem
jakości itd.
Quest to program rozwoju wewnętrznego, który zakłada, że realizacja
każdego celu czy marzenia wymaga wykształcenia w sobie ośmiu
duchowych cnót (patrz rys.). Mówi także, że na przeszkodzie staje nam
osiem zagrożeń – cieni tych cnót (m.in. pycha, uzależnienie, egoizm)
skorzysta, jeśli myśliwi przestaną
zabijać jedynie ze strachu, że zabije
ich równie jak oni obłąkana pasją
zabijania mścicielka zwierząt. Podobnie jak świat nie korzysta na
tym, gdy ludzie modlą się do Boga
ze strachu przed piekłem. Strach
jest uczuciem, które wynika z egoizmu i zarazem ten egoizm potęguje
– z łatwością przeistaczając się
w nienawiść i przemoc.
Ale strach i przemoc są powszechne, a odczuwanie siebie jako jednej,
a innych i świata jako drugiej ręki
– to raczej rzadkość.
Są jednak zwiastuny, że współodczuwanie staje się bardziej powszechne. Coraz więcej ludzi wie, że jeśli
się troszczą o kogoś, o zwierzęta,
o puszczę, o planetę, to tym samym
troszczą się o siebie. Coraz więcej
ludzi wie, że błędem jest przedkładać egoistycznie pojmowany własny
interes nad dobro całości. Nieegocentryczne działanie ma w sobie
ogromną energię. Jest bowiem zgodne z zasadą życia. I dlatego, chociaż
wydaje się skłaniać nas do podejmowania irracjonalnych działań,
tak naprawdę pod wpływem współodczuwania postępujemy głęboko
racjonalnie. Dotychczasowe pojmowanie racjonalności i skuteczności doprowadziło nasze życie, nasz
świat na krawędź katastrofy. Czas
to zmienić i uznać za racjonalne to
wszystko, co zmienia świat na lepsze. Najbardziej dotyczy to zasady
współodczuwania i wszystkiego,
co z niej wynika. Wojciech Eichelberger
Psychoterapeuta, trener
i doradca biznesowy
% | 1 (10) 2013
27
kadr na smak
Manhattan
na widelcu Allena
Z wiekiem coraz bardziej kochliwy, lecz mniej ufny, skrupulatny obserwator
nowojorskiej klasy średniej, neurotyk, hipochondryk i zgryźliwy tetryk. To cały
Woody Allen – jeden z najbardziej znanych reżyserów, scenarzystów i aktorów
amerykańskiego kina
Tekst: Piotr Bruś-Klepacki
P
opularność jego filmów od dekad pozostaje niezmienna, choć znajdą się
pewnie tacy, którzy powiedzą, że czasy świetności Allen ma dawno za sobą.
Niezależnie od tego wciąż budzi emocje, bo opowiada o uniwersalnych
wartościach i relacjach społecznych. Na własne życzenie stał się ambasadorem braku empatii i egocentryzmu. Na szczęście to tylko jedna strona medalu.
Z drugiej strony mamy wielkiego smakosza, wielbiciela restauracji i najwierniejszego
kronikarza Nowego Jorku. Wśród filmowych wątków nietrudno dojrzeć te kulinarne. Oglądając filmy Allena, można się zanurzyć w atmosferę życia gastronomicznego
wschodniego wybrzeża USA.
Orientalna smażona wołowina
z sezamem filmowego amanta
Składniki:
400 g wołowiny pokrojonej w cienkie plasterki
3 łyżki sezamu
4 łyżki oleju roślinnego
2 łyżki cukru brązowego
2 łyżki sosu ostrygowego
1 łyżka sosu rybnego
1 łyżka ciemnego sosu sojowego
ulubione warzywa pokrojone w cienkie paski
Mięso obtoczyć w sezamie i partiami obsmażyć na mocno
rozgrzanej patelni. Przełożyć do miski. Następnie na tej samej
patelni przesmażyć warzywa, uważając, aby były chrupiące i się
nie rozgotowały. Odłożyć je na talerz. Na patelnię wlać sos ostrygowy, rybny, sojowy i cukier i poczekać, aż wszystkie składniki
się połączą, a cukier się rozpuści. Dodać uprzednio obsmażoną
wołowinę i smażyć przez 2 min. Mięso połączyć z warzywami
i przełożyć do miseczki. Tak przygotowane danie podawać
z ryżem. Aby urozmaicić smak, można dodać do warzyw
czosnek, imbir lub trochę pasty tamaryndowej.
Zagraj to jeszcze raz, Sam
To sprytne nawiązanie do legendarnego filmu „Casablanca”. Woody Allen
wciela się w postać nieudolnego maniaka filmowego z problemami sercowymi. Przyjaciele Dick i Linda usilnie starają się wyswatać go ze swoją przyjaciółką
i organizują dla niego podwójne randki. Jedna z nich to majstersztyk allenowskiego
poczucia humoru. Podczas kolacji w Hong Fat Noodle Company główny bohater stara
się zaimponować partnerce znajomością kultury Wschodu. Doprowadza tym gości
do takiego zakłopotania, że jego wybranka wybiega z restauracji. Nie zraża to jednak
Allena, a nawet utwierdza w poczuciu wyjątkowości. W filmie znajdziemy jeszcze kilka kulinarnych nawiązań, jak choćby walkę na ciasto we włoskiej piekarni.
28
% | 1 (10) 2013
kadr na smak
Annie Hall je homara
Z założenia miał to być kolejny film w stylu „Bananowego
czubka” czy „Miłości i śmierci”. Dopiero podczas montażu romantyczny wątek poboczny stał się głównym motywem. Choć
reżyser zaprzecza, można doszukać się w nim elementów jego
biografii. To subtelny obraz relacji Woody’ego Allena i Diane
Keaton, dwóch neurotycznych osób zafascynowanych kulturą,
mających niepohamowaną potrzebę kontroli i manipulacji.
Wydawać by się mogło, że z takimi bohaterami trudno zrobić ciepłą i przyjemną komedię, ale Woody Allen potrafi to jak
nikt inny. Udowadnia to m.in. przezabawna scena wspólnego
gotowania homara – prozaiczna, wydawałoby się, czynność
zmienia się w pasmo zabawnych gagów, śmiesznych zachowań
z dużą ilością pysznego jedzenia w tle.
Gotowany homar ze śmietankowym
masłem czosnkowym według Annie Hall
Składniki:
1 homar
3 l wody
2 łyżki soli
100 g masła w temperaturze pokojowej
100 g śmietany kremówki 30% w temperaturze pokojowej
2 rozgniecione ząbki czosnku
W dużej misce wymieszać masło ze śmietaną, czosnkiem
i szczyptą soli, odstawić do lodówki. W dużym garnku
zagotować wodę z solą. Powoli włożyć homara. Gdy
woda ponownie się zagotuje, należy zacząć liczyć czas.
Zasada jest prosta. Homara o wadze około ½ kg gotuje się
12-15 min, 750 g – 15-20 minut, 1-1,5 kg – 20-25 min.
Po ugotowaniu wyjąć homara z wody i za pomocą twardego, ostrego noża przekroić go na pół. Podawać z bagietką
i uprzednio przygotowanym masłem czosnkowym.
Danny Rose z Broadwayu
Fot.: East News, Shutterstock
Twórczość Woody’ego Allena można traktować jak przewodnik po ulicach Nowego Jorku. Reżyser urodził się w tym
mieście i spędził w nim całe życie. Zafascynowany atmosferą Manhattanu i Brooklynu, serwuje w filmach dużą dawkę
nowojorskiego folkloru, ale też klimatu broadwayowskich
restauracji. Wraz z głównym bohaterem filmu, niezdarnym
promotorem nietypowych gwiazd (jak np. niewidomy ksylofonista, tancerz bez nóg czy śpiewająca papuga), odwiedzamy kultowe miejsce, czyli Carnegie Deli – delikatesy
połączone z restauracją, serwujące wielkie kanapki z rostbefem i peklowaną wołowiną. W rzeczywistości Woody Allen
jest stałym bywalcem tego miejsca, doczekał się nawet własnej kanapki. Ten specjał kuchni żydowskiej to obowiązkowy posiłek każdego turysty.
Kanapka Woody’ego Allena z Carnegie Deli
Składniki:
2 kg oczyszczonego udźca wołowego
100 g soli peklującej
10 ziaren ziela angielskiego
2 łyżki niemielonego czarnego pieprzu
1 laska cynamonu
10 liści laurowych
kilka gałązek świeżego tymianku
½ szklanki cukru
3 l wody
2 obrane marchewki
½ obranego selera
2 obrane pietruszki
1 cebula
W garnku zagotować wodę, dodać sól peklującą, ziele angielskie, pieprz, cynamon,
liście laurowe, tymianek i cukier. Wymieszać i odstawić do ostygnięcia. W dużym
naczyniu zalać marynatą udziec wołowy, tak aby w całości był nią przykryty. Odstawić
w chłodne miejsce na 48 godz. (jeśli to możliwe, przedłużyć czas marynowania do
4 dni). Po tym czasie wyjąć mięso z marynaty, wypłukać i przełożyć do garnka. Zalać
zimną wodą, dodać marchewkę, cebulę i pietruszkę. Gotować pod przykryciem do
miękkości przez około 3 godz. Gdy mięso trochę się przestudzi, pokroić je na cienkie
plasterki. Podawać na dwóch kawałkach pieczywa tostowego z sosem chrzanowym.
Można też dodać ulubione warzywa.
% | 1 (10) 2013
29
w drodze
Sky is not
a limit
Ortodoksyjni obrońcy przyrody przekonują, że podróżowanie nie
jest ekologiczne. Oczywiście podróżowanie po Ziemi, o kosmosie
nic nie wspominają. Co prawda, żeby zostać kosmicznym turystą,
trzeba mieć zdrowie, odwagę i pieniądze, ale przynajmniej nikt
nie zarzuci braku empatii w stosunku do natury
Tekst: Angelika Zdankiewicz
30
% | 1 (10) 2013
w drodze
Sojuzem na orbitę
Oferta obejmuje podróż rosyjskim statkiem Sojuz na Międzynarodową Stację Kosmiczną, z której można zobaczyć Ziemię z ponad
200-kilometrowej odległości. Oczywiście to podróż w stanie nieważkości. Space Adventures Ltd., która ją organizuje, powstała w 1998 r.
– do dziś jej klienci spędzili w przestrzeni kosmicznej blisko trzy
miesiące i przemierzyli razem 36 mln mil. Pierwszy był Dennis Tito,
amerykański multimilioner. W sumie spędził na orbicie osiem dni
jako członek załogi ISS EP-1. Znacznie więcej czasu zajęły mu przygotowania do tego, by (dosłownie) odlecieć. Jak mówią organizatorzy, sam lot jest ekscytujący, ale dużo radości mogą sprawić właśnie
przygotowania i szkolenia, m.in. w znanym Centrum Wyszkolenia
Kosmonautów im. Jurija Gagarina w Gwiezdnym Miasteczku pod
Moskwą. Pierwsze doświadczenia nieważkości to tylko przedsmak
przygody.
www.spaceadventures.com
Kosmiczny widok
Hotel na orbicie niebawem nie będzie tylko mrzonką rodem
z serialu „Jetsonowie”. Rosyjscy inżynierowie z Orbital Technologies
zakładają, że pierwszy kosmiczny hotel otworzy się już w 2016 r.
Hotel w Niebie, jak ma się nazywać, znajdzie się 200 mil nad Ziemią.
Będzie miał cztery pokoje, w których pomieści w sumie siedem osób.
Zalety? Choćby pewność, że nie trafimy do pokoju z widokiem
na ścianę innego budynku. Z każdego okna przez pięć dni będzie
można obserwować 16 wschodów i zachodów słońca dziennie.
Minusy to przede wszystkim cena (prawie 1 mln dolarów za lot
i pobyt w hotelu) oraz brak alkoholu – goście będą mogli pić jedynie
mrożoną herbatę i soki owocowe.
www.orbitaltechnologies.ru
Fot.: Shutterstock
Galaktyczna dziewica
Znany z szalonych pomysłów brytyjski bilioner sir Richard Bronson
próbuje swoich sił w biznesie kosmicznym. Virgin Galactic Group
to kolejna firma lotnicza Bronsona, tym razem oferująca podróże
w kosmos, np. ekskluzywny czarterowy lot subgalaktyczny dla sześciu
osób z promocją 6 w cenie 5. Koszt to 1 mln dolarów. Znacznie tańsza
(około 200 tys. dolarów) jest podróż statkiem SpaceShipTwo, który
zabiera pasażerów na 2,5-godzinny rejs ponad 100 tys. m nad Ziemią.
Podczas tego lotu przez pięć minut można się cieszyć wszystkimi
urokami braku grawitacji (zapisali się już m.in. Paris Hilton i Ashton
Kutcher). Loty mają ruszyć w tym roku. Może się zdarzyć, że na swoją
kolej trzeba będzie poczekać, ale z pewnością się to opłaci. Dołączającym do klubu astronautów Virgin Galactic jako bonus oferuje dodatkowe przygody, np. wizytę na prywatnej wyspie Bronsona i przyjęcie
przez samego gospodarza. Wiedząc o jego nieziemskiej osobowości,
można się spodziewać równie kosmicznych doświadczeń jak podczas
samego lotu.
www.virgingalactic.com/booking/
% | 1 (10) 2013
31
postać
Jeremy Seifert
nurkuje w śmietnikach
Trzydziestokilkuletni brodacz Jeremy
Seifert uśmiecha się ze zdjęcia na Twitterze:
„filmowiec, aktywista, tata, mąż”. Jego filmowy
debiut sprzed trzech lat i jedyne dotąd dzieło
zostało docenione na 21 festiwalach na całym
świecie. Rzecz jest dokumentalną opowieścią
o nurkowaniu, ale… w śmietnikach
Fot.: Seth Ferris, www.divethefilm.com
Tekst: Hanna Zielińska
32
% | 1 (10) 2013
postać
P
ierwsza scena filmu „Dive!
Living off America’s Waste”:
Jeremy, reżyser, producent, ale też bohater i narrator tej opowieści przytacza liczby,
które aż trudno sobie wyobrazić:
43,6 mld kg jedzenia wyrzucanego
rocznie na śmietniki. Marnowanie
ponad 40 proc. wyprodukowanej
żywności. Dane dotyczą Stanów
Zjednoczonych, które, w przeliczeniu
na mieszkańca, produkują najwięcej
pożywienia na świecie i też najwięcej
go marnują. Statystyki są amerykańskie, ale problem pozostaje globalny
i uniwersalny. Jak to możliwe, pyta
w swoim filmie Jeremy Seifert, że
tyle jedzenia idzie na śmietnik, kiedy
ponad miliard ludzi na tej planecie
głoduje? Dlaczego wyrzuca się jedzenie, zamiast przekazać je tym, którzy
go potrzebują?
„Dive!” – jak mówi jego twórca – powstał w odpowiedzi na problem tego
gigantycznego marnotrawstwa. W filmie towarzyszymy Jeremy’emu i jego
przyjaciołom w wyprawach na śmietniki supermarketów, odkrywamy
ideę i kulturę dumpster diving, czyli
właśnie nurkowania w śmietniku.
Nurkowanie
w śmietnikach
Zakradanie się nocą do śmietników
na zapleczu supermarketów, wydobywanie stamtąd jedzenia, niekiedy
przeterminowanego… Społeczeństwa
zachodnie, funkcjonujące w konsumpcjonistycznym duchu, karmione
nomen omen marketingową papką
i wierzące, że lepiej jednak mieć, niż
być, z pewnością w pierwszej chwili
to szokuje. Zwłaszcza gdy się okazuje,
że dumpster diving to dla wielu jego
praktyków wcale nie konieczność
życiowa, ale wybór, osobisty protest
przeciw systemowi marnotrawstwa,
gest ucieczki z kręgu pieniądza. – Stać
mnie na zakupy. Nie chodzi też o samo
ratowanie jedzenia – tłumaczy Jeremy.
– Chodzi o to, żeby każdy miał co jeść,
żeby nikt nie był głodny.
Na początku trzeba
samemu się przełamać,
pokonać kulturowo zaszczepiony
wstyd, ale też lęk przed byciem
złapanym przez ochroniarzy
czy policję – mówi Jeremy Seifert
Jeremy Seifert udowadnia,
jak dużo zapakowanej i wciąż
dobrej do spożycia żywności
ląduje na śĶmietniku
każdego dnia
Kręcenie filmu było jego sposobem
na zakwestionowanie schematów,
rozwiązanie dostrzeżonego problemu
i podjęcie działania. W tamtym czasie ponad połowa jedzenia w lodówce jego rodziny, w tym całe zapasy
mięsa, pochodziła z takich nocnych
wypadów.
– Na początku trzeba samemu się
przełamać, pokonać kulturowo zaszczepiony wstyd, ale też lęk przed byciem złapanym przez ochroniarzy czy
policję. No i kwestia przyzwyczajenia
do tego specyficznego mikroklimatu
śmietników. Ale w końcu to się robi
tak naturalne jak wizyta w sklepie
spożywczym.
Jak przygotować się do wyprawy na
śmietnik? W podręcznym zestawie
śmietnikowego nurka z pewnością
powinny się znaleźć: latarka czołowa,
gumowe rękawiczki i worki. Zdobycze mogą być spektakularne, ale nie
jest to reguła. Nigdy też nie wiadomo,
co dokładnie uda się znaleźć, dlatego
już w domu – jak wyjaśnia w filmie
żona Jeremy’ego, przygotowując kilogramy truskawek ze śmietnika do
zamrożenia – trzeba rozsądnie gospodarować. Nurkowanie w śmietnikach ma swój kodeks honorowy – trzy
podstawowe zasady: nie bierz więcej,
niż potrzebujesz; kto pierwszy (przy
koszu), ten lepszy, ale trzeba się dzielić; zostaw po sobie większy porządek,
niż zastałeś… Dumpster diving bywa
częścią stylu życia, który określa się
mianem freeganizmu.
Życie bez kupowania
Konieczność, ekstrawagancja, utopia, moda? Z pewnością ruch społeczny, który neguje kapitalistyczny
porządek. Sam termin powstał ze
zbitki słów „free” (wolny, darmowy)
i „weganizm” (dieta bez produktów
pochodzenia zwierzęcego).
Freeganie ograniczają swój udział
w tradycyjnej ekonomii, starają się żyć
bez pieniędzy. W zamian polegają na
relacjach międzyludzkich opartych
na solidarności, hojności, współpracy,
dzieleniu się i wymianie. Rozczarowani polityką wielkich korporacji, kulturą wyzysku, etycznym konformizmem
próbują kreować alternatywny świat.
Wierzą w wolność, rekultywują odpady, recyklingują śmieci, dbają o ekologiczny transport i ekologię w ogóle,
mieszkają kolektywnie w opuszczonych budynkach, a nawet kontestują
ideę pracy dla samego zarobku. Jeżeli
można za darmo zaspokoić podstawowe potrzeby (jedzenie, ubranie, miejsce do życia), po co gdziekolwiek się
zatrudniać? Zaoszczędzony w ten sposób czas lepiej poświęcić rodzinie lub
na wolontariat w jakiejś słusznej sprawie – przekonują (w Polsce np. wspieraniu Federacji Banków Żywności).
Wbrew pozorom freeganami nie
są tylko buntownicy – wśród nich
znajdą się też przykładni studenci,
pracownicy mniejszych i większych
firm. Status majątkowy nie ma tu nic
do rzeczy, chodzi o ideologię.
Dumpster diving ani tym bardziej
freeganizm mogą nie być opcją dla
wszystkich, ale warto bardziej świadomie przyjrzeć się własnemu gospodarstwu domowemu i ograniczyć
marnotrawstwo na swoim „podwórku”. Bo zmienianie świata na lepsze
wypada zacząć od siebie.
– Zacznij od jedzenia własnych
śmieci, serio! – radzi Jeremy Seifert.
PS W tej chwili w postprodukcji jest
już drugi projekt filmowy Seiferta
– o GMO. % | 1 (10) 2013
33
W serialu „Mad Men”
wszyscy palą i piją
na potęgę, a to, co piją,
oznacza miejsce
w biurowej hierarchii
Z lodem czy bez
Na aukcji zorganizowanej w ubiegłym roku przez portal Whisky Auction
mała butelka Ardbega została sprzedana za… 1708 euro, czyli około 7 tys. zł.
Pikanterii dodaje fakt, że nabywca kupił zaledwie jeden kieliszek szkockiej.
To nie jest tylko kolekcjonowanie, to wyraz prawdziwej miłości do dobrego
alkoholu. Tak pije prawdziwy dżentelmen
Tekst: Piotr Bruś-Klepacki
B
arek pełen dobrych alkoholi to marzenie wielu,
nawet tych, którzy na co
dzień są abstynentami. To
wizytówka, która – koniec końców
– może sporo powiedzieć o właścicielu. Choćby to, czy jest prawdziwym smakoszem, czy jedynie na
takiego się kreuje. Alkohol może
też zdradzić status, a nawet nastrój,
jak w serialu „Mad Men” opowiadającym o nowojorskiej agencji
reklamowej (akcja dzieje się w latach 60. ubiegłego wieku), w której
wszyscy palą i piją na potęgę, a to,
co piją, oznacza miejsce w biurowej hierarchii. Jedna z bohaterek,
34
% | 1 (10) 2013
Peggy Olson, która z sekretarki
awansowała na copywriterkę, wraz
ze zmianą posady zaczęła pić czystą
whisky, tak jak jej szefowie, i piwo,
co w ówczesnych czasach kobietom
się nie zdarzało. Za to Don Draper,
jej dyrektor i główny bohater serialu, rozwiązywał swoje problemy za
pomocą Old Fashioned. Niestety
z różnym skutkiem.
Sławne gardła
Wiadomo, że ze sławą i byciem na
świeczniku często wiąże się większy pociąg do alkoholu. Czasami
graniczy on z obsesją, jak w przypadku Alfreda Hitchcocka. Reżyser
MUST HAVE SMAKOSZA
Godet Antarctica, Icy Cognac
To koniak biały, rzadko spotykany. Jego powstanie
zostało zainspirowane niezwykłą wyprawą właściciela gorzelni – w 2008 r. Jean-Jacques Godet zdobył
Antarktykę, dopłynąwszy do niej najmniejszą jak
do tej pory żaglówką.
Koniak jest wytwarzany z zapomnianej już odmiany winogron folle blanche. Swój krystaliczny kolor
zawdzięcza leżakowaniu w starych beczkach oraz
odpowiedniej filtracji. Trunek pijemy schłodzony,
choć smakuje tak samo dobrze w temperaturze
pokojowej. Godet Antarctica, Icy Cognac to alkohol
łatwy, zasmakuje początkującym smakoszom
oraz kobietom. Nadaje się jako baza do prostych,
klasycznych drinków na bazie koniaku.
klub gentlemana
Obsesji na punkcie jednej
marki uległ też Frank Sinatra, który
nie widział nic poza whisky Tennessee
i potrafił wypić jej dwie duże butelki
uwielbiał szwajcarskie wino z jabłek
– Apfelwein – i sprowadzał je do
USA skrzyniami, ale jedynie na własny użytek. Gościom serwował za to
mocne trunki niskiej jakości, licząc
na szybki efekt działania alkoholu.
Na prośby zawsze odpowiadał opryskliwie: „Nie zamierzam marnować
dobrego wina dla gości!”.
Wielkiej obsesji na punkcie jednej
marki uległ też Frank Sinatra, który
nie widział nic poza whisky znanej
marki z Tennessee. Potrafił w ciągu
dnia wypić dwie duże butelki, paradował w ubraniach z logo marki,
a przed domem wywieszał f lagę ze
znakiem producenta. Ta fascynacja
została zauważona przez wytwórcę
wspomnianej whisky dopiero przed
śmiercią artysty. Sinatra został odznaczony orderem Szlachetnego
Stanu Tennessee i obdarowany ziemią o zawrotnej wielkości jednego
akra. Niestety, w jego przypadku
miłość ta była tragiczna w skutkach.
Uzupełniając barek, pamiętajmy,
by nie pójść w jego ślady. Ponadto
skupmy się na różnorodnych alkoholach, choćby z myślą o gościach,
ale też o ćwiczeniu własnych kubków smakowych.
Piwny barek z małej
manufaktury
Barek to oczywiście alkohole wysokoprocentowe, ale nie tylko. Warto
zwrócić uwagę na te niskoprocentowe, jak piwo czy cydr. Na polskim
rynku są produkty, które usatysfakcjonują nawet najbardziej wybrednego konesera. Małe manufaktury
prowadzone przez doświadczonych
piwowarów produkują piwa, które są
obiektem zazdrości niejednego producenta przemysłowego. Wybór jest
duży: od bardzo chmielowych, ale
o różnym stopniu goryczy, przez
piwa niefiltrowane wytwarzane na
bazie zróżnicowanych słodów, jak
orkiszowy, jęczmienny czy pszeniczny, po napoje o aromatach
owocowych lub ciężkich, dymnych
i wędzonych. Na te ostatnie warto
zwrócić szczególną uwagę. Proces
ich produkcji jest dość skomplikowany: przed przystąpieniem do fermentacji słód jest delikatnie wędzony dymem, co daje ciekawy efekt
smakowy. Pod kapslem znajdziemy
aromaty, które na pewno przypadną
do gustu fanom szkockiej whisky
single malt. Trzeba tylko pamiętać,
aby przed otwarciem schłodzić piwo
w lodówce do temperatury 5-8 stopni oraz podać je w odpowiedniej
do danego gatunku szklance.
Fot.: materiały prasowe, Shutterstock
Uzbroić się w szkło
ale
weissbier
Wódka Polmos Siedlce, Młody ziemniak,
rocznik 2009, 2010
Czasy, gdy wódkę robiono z ziemniaków, dawno minęły – zastąpiono je tanimi ziarnami sprowadzanymi
z Kazachstanu. Na szczęście są jeszcze wśród gorzelników
pasjonaci. Młody Ziemniak to produkt premium pod
każdym względem. Butelka jest ascetyczna, prosta – przywołuje skojarzenia z domowymi destylatami. Wódka
jest wytwarzana z młodych ziemniaków zbieranych
w czerwcu w jednej z najczystszych ekologicznie części
Europy – na Podlasiu. Poddaje się ją tylko jednej filtracji,
co pozwala zachować naturalny smak i aromat. To trunek
odbiegający zdecydowanie od zunifikowanych smakowych trendów w światowym gorzelnictwie. Pijemy go
w temperaturze pokojowej.
schwarzbier
Do picia whisky, brandy, koniaku czy wódki wystarczy naczynie
w kształcie tulipana, lekko zwężające się ku górze, najlepiej na krótkiej
nóżce. Taki kształt pozwala zatrzymać cenne aromaty. Jednak temu,
w jaki sposób podajemy alkohol, należy poświęcić więcej uwagi. Uszanujmy lata leżakowania w beczkach
oraz doświadczenie producentów
w tworzeniu alkoholi luksusowych,
więc kategorycznie nie rozcieńczajmy ich colą lub innymi napojami.
Niewskazane jest też dodawanie
koniak i brandy
whisky
lodu, który powoduje szybkie ochłodzenie i utratę głębi smaku. Jeśli te
trunki nam nie odpowiadają, po
prostu ich nie pijmy!
Alkohole luksusowe serwujemy
w temperaturze pokojowej. Przy degustacji i piciu whisky możemy na
stole postawić dzbanek z wodą (niegazowaną i mało zmineralizowaną) i delikatnie rozcieńczać trunek.
Rozluźni to trochę alkohol i wysokie
stężenia aromatów, co da nam możliwość cieszenia się w pełni szklaneczką bursztynowego napoju. Pijmy
rozważnie, niezbyt często i w małych
ilościach. Pamiętajmy także, że duzi
producenci przemysłowi stawiają raczej na zysk i liczbę sprzedawanych
butelek – niestety, kosztem ich różnorodności i jakości. Poszukajmy
więc rzeczy bardziej unikatowych
z małych destylarni lub limitowanych serii. To da nam pewność, że
napój jest wyjątkowy i smaczny.
Whisky Ardbeg Airigh Nam Beist 1990
To limitowana whisky single malt (tzn. pochodząca z jednej
destylarni i jednego rodzaju słodu, w przeciwieństwie
do blanded whisky kupażowanej z wielu rodzajów whisky,
czasem niewiadomego pochodzenia) z jednej z najsłynniejszych gorzelni na szkockiej wyspie Islay. Leżakowana przez
18 lat w dębowych beczkach po burbonie! Airigh Nam Beist
1990 jest obowiązkową pozycją dla wszystkich wytrawnych
graczy. Jej aromat to ostry, torfowy, wędzony smak z wyczuwalną nutą słonej morskiej wody i ostryg. Trunek daje odetchnąć dopiero po przełknięciu – przywołuje miłe, kremowe
nuty z wyczuwalnym smakiem słodu jęczmiennego. Tak
ekstremalne przeżycie to specjalność tej gorzelni. Whisky
Ardbeg warto delikatnie rozcieńczyć wodą, aby rozluźnić
aromat i móc się cieszyć pełnym smakiem.
% | 1 (10) 2013
35
ostatnie słowo
Krótki tekst
o pomaganiu
Pisarz, autor m.in.
„Zrób mi jakąś krzywdę”,
„Zmorojewa” i „Świątyni”.
Publicysta „Wprost”, „Elle”,
„Exklusiva” i „Machiny”.
Wbrew temu, co mówią,
miły młody człowiek
M
oja mama uczyła mnie, że nie można marnować jedzenia. Gdy musiała
wylać do zlewu resztkę nadpsutego mleka, kręciła głową, mówiąc, że ona
wylewa, a dzieci w Afryce umierają z głodu. Raz, zmęczony tym gadaniem,
odpyskowałem jej, aby wzięła ten karton mleka, włożyła do koperty z napisem „Afryka” i zaniosła go na pocztę. Wiem, nie było to specjalnie miłe, ale gdzieś
w środku myślę tak do dzisiaj. Empatię i współczucie należy lokować najbliżej siebie
– owszem, wysyłanie kasy organizacjom działającym na rzecz potrzebujących, wpłacanie pieniędzy na operacje ciężko chorych dzieci jest bardzo szczytne, i sam czasami to robię. Ale dookoła jest mnóstwo drobnych uszkodzeń. Możemy je ponaprawiać
– to łatwe jak pstryknięcie palcem. Małe sprawy, ale mam wrażenie, że w tym kryje się
prawdziwa empatia. Gdybyśmy wszyscy tak robili, świat byłby odrobinę lepszy. Może
nie świat, ale miasto, osiedle, które przecież nie znajduje się na Marsie.
Empatia zaczyna się od spostrzegawczości, od obserwowania drugiego człowieka.
Od zobaczenia tego, czego czasami nie chcemy widzieć. Zmęczonej twarzy znajomego,
którego przyszliśmy zalać potokiem słów o spóźniających się wypłatach, dziwnych połączeniach znalezionych w telefonie partnera, zwolnieniach grupowych w firmie. Kuśtykającej po schodach babci z zakupami. Leżącego na ulicy w dziwnej pozie, ciężko oddychającego faceta, który wygląda, jakby się schlał, ale przecież niekoniecznie to zrobił.
Jakiegoś dziwnego grymasu twarzy, lekkiego zaciśnięcia szczęki u kogoś, kto opowiada
nam, że u niego wszystko w porządku.
Drugi poziom empatii to słuchanie. Nie słyszenie, ale słuchanie ze zrozumieniem,
umiejętność będąca dzisiaj w takim samym zaniku jak czytanie tekstów dłuższych
niż statusy na Facebooku. Niestety, wszyscy gadamy. Jak powiedział Robert Brylewski
w wywiadzie rzece: naszą narrację kompletnie terroryzuje zaimek „ja”. Ja to, ja tamto,
mnie boli, mnie cieszy, ja byłem, ja widziałem. Terkoczemy, chrzanimy, opowiadamy
na wyścigi, wszystkim, wszystko, jakbyśmy byli uczestnikami jakiegoś talent-show o
wątpliwej proweniencji, a cała reszta ludzi była publicznością. Inni ludzie też mają coś
do powiedzenia. Inni ludzie są tak samo żywi jak my, nie są jedynie kolorowymi figurami
przesuwającymi się po przyczepionych do naszego pola widzenia planszach. Nigdy nie
zapomnę, jak odwiedziłem kiedyś mojego do dzisiaj serdecznego kumpla, by poopowiadać mu któryś raz o dosyć nieprzyjemnym rozstaniu z dziewczyną. Popatrzył na mnie
nie jesteśmy mleczarzami
świata. Nigdy nie będziemy. Nie
uratujemy wszystkich. Możemy tylko
wtedy pomóc innym, jeśli sami będziemy
stali pewnie na własnych dwóch nogach
36
% | 1 (10) 2013
i powiedział po chwili: „Stary, proszę cię, ja też mam
swoje problemy. Może ja ci teraz o nich poopowiadam”. Zrozumiałem, że mam do czynienia z prawdziwym człowiekiem. I prawdziwym kumplem.
Trzeci etap to rozpoznanie sytuacji. Podstawowa
i brutalna zasada rzeczywistości brzmi: możemy
pomóc tylko tym, którzy chcą pomocy. Możemy
wyciągać rękę w nieskończoność, ale co z tego, gdy
nikt nie chce jej złapać. Wokół nas jest wielu ludzi,
którzy wybrali bądź zostali wsadzeni na niezbyt ciekawą trakcję prowadzącą do miejsc zimnych, ciemnych, z których raczej nie można wrócić. Niektórzy
z nich dają nam czasami do zrozumienia, że chcą,
abyśmy zepchnęli ich z tego toru – rozpoznanie tego
wymaga opanowania pierwszych dwóch umiejętności. Inni tego nie chcą, a mogą nas tylko za sobą
pociągnąć. Czy mają się utopić dwie osoby, czy jedna
– rachunek jest prosty.
Niestety, ale wydaje mi się, że we właściwie pojmowanej empatii jest coś bardzo brutalnego. Pewnego
razu znajomą psychoterapeutkę odwiedził chłopak,
który niebezpiecznie igrał z opiatami. Tuż po wejściu oznajmił kobiecie, że „jego to już w życiu nic
więcej nie zaboli”. Terapeutka czym prędzej, nie
zastanawiając się, wymierzyła mu szybki, kontrolny
policzek. Facet zbaraniał, a terapeutka zapytała, czy
zabolało. Kiwnął głową. „To co pieprzysz?” – skwitowała sytuację.
Naprawiajmy świat wokół siebie. Przelewanie kasy
na cele dobroczynne, wożenie koców zwierzętom
ze schroniska – to wszystko jest bardzo chwalebne,
ale w każdej z tych rzeczy tkwi element kompensacji, obdarowywania samego siebie dobrym samopoczuciem z powodu bycia sobą. Wokół nas, wśród
naszych sąsiadów, bliskich, znajomych są ludzie,
którzy potrzebują tego, aby przelać im to mentalne
dziesięć złotych. Tak jak napisałem wcześniej, trzeba
ich obserwować, słuchać, a następnie powziąć środki adekwatne do tej osoby. Dla niektórych wystarczy
po prostu być miłym. Innym, czasami, trzeba wypłacić… cios z liścia w twarz.
I podstawowa zasada – nie jesteśmy mleczarzami
świata. Nigdy nie będziemy. Nie uratujemy wszystkich. Możemy tylko wtedy pomóc innym, jeśli
sami będziemy stali pewnie na własnych dwóch
nogach. Ludzie z naszego otoczenia będą czuć się
dobrze tylko wtedy, gdy sami będziemy czuć się
dobrze. Wtedy możemy dokonywać dobrych napraw. Posłuchać kogoś. Pomóc mu. Upić się z nim.
Wnieść babci zakupy na czwarte piętro. To wszystko jest dookoła nas. Naprawdę nie musimy wysyłać
kartonów z mlekiem do Afryki, aby być dobrymi
ludźmi.
Fot.: Zbigniew Szarzyński
Jakub Żulczyk
Kazimierz

Podobne dokumenty