BLANKA
Transkrypt
BLANKA
PEZTKA BLANKA Musiałam się spieszyć, za chwilę miała wrócić Anka a tu te wszystkie rzeczy walały się jeszcze po całym domu. Pudła, worki, to wszystko nadal stało puste, a ja siedziałam i patrzyłam na to i nic z tym nie robiłam. Nie chciało mi się. Taka była prawda. Przerażały mnie te sterty rzeczy, przedmiotów, książek, które trzeba było zabezpieczyć, obłożyć papierem, workami i poukładać bezpiecznie tak, żeby nie zniszczyły się w czasie podróży. Całe tony gazet czekały na pogniecenie i umieszczenie w pudłach między talerzami, garnkami, wazonikami i całą masą nikomu niepotrzebnych dupereli. Już samo patrzenie na cały ten bajzel przytłaczało mnie do tego stopnia, że nie wiedziałam od czego zacząć i co robić najpierw. Nie zrobiłam więc nic. Czekałam chyba na to, aż ktoś mnie w tym wyręczy. Ktoś, w tym przypadku oznaczał po prostu Ankę. Za oknem świeciło słońce, ale lato najwyraźniej chyliło się już ku końcowi. Wiatr zrywał się co rusz unosząc kurz uliczny do góry. Patrzyłam na to wszystko przez okno. Do wysokości piątego piętra fruwały puste reklamówki wyrzucane z siłą armatnią w powietrze. Do dziesiątego piętra mało co dolatywało. Jedyny plus tego mieszkania: brak śmieci ulicznych i much, które tutaj rzadko wpadały, no i komarów! Wysokie temperatury mieliśmy w Polsce za sobą. Po tylu dniach katorgi! Wreszcie było znośnie i przyjemnie. Przez ostatnie miesiące było tak gorąco, że nie dało się oddychać. Tutaj, w naszym starym mieszkaniu słoneczne dni zamieniały dom w piekło. Od godziny trzynastej zaczynało przez okna wpadać słońce powodując, że w pomieszczeniach panował upał nie do wytrzymania. Temperatura gwałtownie rosła przenikając każdy milimetr obu pokoi, kuchni, łazienki i małego przedpokoju. Około godziny szesnastej panował już tropik. Całe lato chodziły oba wiatraki, drzwi na klatkę były otwarte a i tak pot lał się strumieniami z nas jakbyśmy mieszkały w Afryce, a nie w Polsce. Lato okazało tym razem ognisty temperament. Nasz blok nagrzewał się niemiłosiernie, a u nas było wyjątkowo gorąco i parno. W końcu to ostatnie piętro w wieżowcu. Otwierałyśmy drzwi na klatkę schodową robiąc namiastkę przeciągu. Nikt się tutaj nie zapędzał. Sąsiadka wyjechała za granicę i pojawiała się na krótko, średnio raz na dwa lata i ponownie znikała. Cały ten „raj” miałyśmy tylko i wyłącznie dla siebie. Chodziłam więc po mieszkaniu praktycznie nago, w samych majtkach nasłuchując czy nie zatrzymuje się na naszym piętrze winda. Na paradowanie bez majtek nigdy bym się nie zdecydowała. Nie przy Ance. I tak czułam się skrępowana bez koszulki i na ogół bez biustonosza, ale te straszne temperatury, które topiły asfalt na ulicach nie pozwalały na funkcjonowanie w ubraniu. Anka wolała zarzucić na siebie jakąś koszulkę. Twierdziła, że ktoś w tym domu musi być przygotowany na ewentualne wtargnięcie nieproszonego gościa w postaci np. pana inkasenta. 2 Spojrzałam na zegarek i przeraziła się. Było już tak późno. Zaraz miała przyjść Anka. Ludzie od przeprowadzki mieli zjawić się o świcie. Z jednej strony nawet się cieszyłam, że wyprowadzimy się z tego mieszkania. Było tutaj okropnie. Wszystko ciągle się psuło. Okna przeciekały, tynk odpadał mimo kilkakrotnego remontu. Ciągle był jakiś nowy problem, kanalizacja zapychała się nie wiadomo z jakiego powodu, z kranów nieustannie kapało. Zdarzyło nam się nawet dwukrotnie, że przeciekł nam dach podczas wiosennych roztopów. Prezes spółdzielni mieszkaniowej wzruszał ramionami i wysyłał ludzi do łatania starego dachu nic więcej nie robiąc. Na razie nie planowano wymiany całego pokrycia dachowego. Powodem był brak pieniędzy. Miałyśmy więc atrakcji co niemiara. Fachowcy gościli tu chyba częściej niż gdziekolwiek indziej. A może to mieszkanie było nawiedzone? Na sam koniec opadły mnie jakieś głupie myśli. Rzeczy martwe psuły się u nas na pewno częściej niż u innych. Jak więc inaczej wytłumaczyć to co się działo? Pechem? Rozglądałam się bezradnie po mieszkaniu. Nie potrafiłam odnaleźć się w tym wszystkim. Czy mnie zawsze wszystko musiało przerażać i przerastać? Usiadłam na środku pokoju na jakimś pudle i zamyśliłam się. Tyle złych wspomnień krążyło tutaj. Dobrze będzie od tego uciec. Może wreszcie wyzwolę się z tego amoku w jakim tkwiłam od lat? Zamek w drzwiach zazgrzytał. Anka wracała, a ja nic nie zrobiłam. - Cześć kotku. Widzę, że jeszcze jesteś w lesie z pakowaniem. - Przepraszam- szepnęłam.- Starałam się trochę tym zająć. Nie wiedziałam od czego zacząć. Co wkładać w worki, co w pudełka? A ciebie tak długo nie było. - Wiesz, że musiałam w końcu podpisać odbiór auta, wziąć papiery z firmy dotyczące apartamentu. Szef dał mi jeszcze trochę różnych rzeczy do przekazania do oddziału. Dostałam nowe pieczątki. Musiałam iść, jutro wyjeżdżamy, przecież wiesz- powiedziała Anka. - Wiem, ale jakoś ciężko mi jak na to wszystko patrzę. Ogarnął mnie nagle jakiś sentyment do tego miejsca. To trochę taka chata potwora ten nasz dom, prawda? Boisz się tu mieszkać, a z drugiej strony podnieca cię wejście do środka. - Ale pleciesz! Nic z tego nie rozumiem- powiedziała Anka. - Będę tęsknić za domkiem- szepnęłam. - Przypominam, że jutro wyruszamy w nasz świat marzeń, a ty się wcale nie spieszysz. Chcesz tu zostać w tym całym syfie? Przypominam, że tam nam dali piękny apartament! Przypominam, że będziemy miały aż cztery duże pokoje, jadalnię z prawdziwego zdarzenia, sypialnię, kuchnię wielką jak boisko sportowe Orlik, taras na poranną kawę i śniadanka we dwoje. No i kominek! 3 - Wiem- westchnęłam cicho. - Zapomniałam dodać, że mieszkanie wielkie, piękne, nowoczesne, z ogromnymi szybkami a nie takimi jak tu cieknącymi dziurami, łazienką z prysznicem, cudnymi płyteczkami. Mam mówić dalej?- kontynuowała swoją wypowiedź Anka. - Dobrze, już dobrze, wiem przecież, ale popatrz, czy nie byłyśmy tutaj szczęśliwe, kochanie?- zapytałam cicho.- Było nam tutaj dobrze, nie zaprzeczysz. Kilkanaście lat życia w jednym miejscu to chyba dużo, prawda? Wspomnienia, dobre chwile. Nie wszystko tutaj było złe. Oprócz kiepskich, miałyśmy też i te dobre dni, prawda?- westchnęłam. - No, tak. Było spoko. Cała Anka. Jedno „spoko” załatwiało sprawę. Ten jej praktycyzm bywał zbawienny w życiu nie raz. W sumie to ona użerała się z fachowcami, naprawiała cieknące krany, potrafiła praktycznie ocenić sytuację. Także i teraz podjęła decyzję o wyjeździe na drugi kraniec Polski. Tylko, że ja do końca nie byłam pewna, czy akurat tego chcę. Nigdy nie byłam tak daleko od rodziny, od matki, ojca. Oni mieli tylko mnie, nikogo więcej. Wprawdzie nasze stosunki od kilku lat uległy ochłodzeniu, zawsze to jednak byli rodzice, którzy byli blisko. Kilka ulic dalej. Anka miała dwóch braci i dwie siostry, nie zostawiała samych rodziców, kiedy się do mnie wprowadzała kilkanaście lat temu. Zresztą rodzice Anki mieszkali trzydzieści kilometrów od nas, a w tym przypadku trzydzieści czy trzysta wychodziło na to samo. Było to już w tej chwili na tyle daleko, że nasz wyjazd nie robił im żadnej różnicy. I jeszcze ta sprawa sprzed lat... Anka, ogólnie rzecz mówiąc, mniej więcej znała moją przeszłość, ale nie wiedziała, że tamta mieszkała właśnie tam, że gdzieś tam akurat teraz była. Moja dawna miłość. Nie wiedziałam, co się z nią działo przez te wszystkie lata, nie wiedziałam czy kogoś miała, czy była sama, czy może w ciągu tych kilkunastu lat wyjechała gdzieś indziej. Anka nie zdawała sobie sprawy z tego, że w naszym nowym miejscu zamieszkania mogła mieszkać tamta, a ja nie miałam odwagi powiedzieć jej tego od razu. Kiedy poinformowała mnie, że firma zaproponowała jej takie wysokie stanowisko, ogromną pensję, apartament w centrum dużego miasta, miasta w którym mogła mieszkać moja miłość sprzed lat, przeraziłam się i stchórzyłam. To był zbieg okoliczności i przypadek, który zdarzył się chyba na zlecenie samego diabła! Inaczej tego nie mogłam sobie wytłumaczyć. Od miesiąca siedziałam w domu i główkowałam, w jaki sposób powiedzieć Ance o wszystkim. Ta rana była dla mnie zbyt świeża. Minęło kilkanaście lat, a ja wciąż myślałam z przerażeniem o przeszłości, tak jakby to wszystko zdarzyło się zaledwie kilka dni temu. Wyjazd trzysta kilometrów stąd oznaczał reorganizację naszego życia o sto osiemdziesiąt 4 stopni. Nie mogłam powiedzieć niczego złego na cały ten plan. Anka była niezłą prawniczką, znała się jak nikt na prawie handlowym, potrafiła gadać jak najęta i używać swojego mózgu jak należy. Posiadała praktyczny umysł i w ciągu kilku sekund mogła ocenić sytuację, stworzyć naprędce plan doskonały i wcielić go w życie. Pracowała od dwóch lat w znanej firmie zagranicznej. Zyskała sobie popularność i szacunek ciężką pracą. Znała doskonale angielski, potrafiła dogadać się z szefem, wkraść się w jego łaski i zdobyć zaufanie. Od dawna już była powiernicą wszystkich sekretów i tajemnic firmowych, planów i pewnie przekrętów. Była śliczna, chłopięca, wysoka, szczupła i wysportowana. Potrafiła w ciągu kilku minut zaskarbić sobie każdego faceta i sprawić, że trzeba było jej słuchać i uwierzyć, że ma rację i podoła wszystkiemu. Tutaj rzadko chodziłyśmy do klubów branżowych. Nie podobał nam się sposób wyrywania lasek na jedną noc, co miało miejsce w takich knajpkach. Wynikało to chyba z tego, że dziewczyny czuły się tam nagle wolne, swobodne i nie oceniane przez nikogo. Może dlatego myliły wolność z samowolą. Poza tym pobyt w klubie kończył się na ogół tym, że stado małolatów obstępowało Ankę i lepiło do niej. Anka śmiała się i romansowała plotąc głupoty i rozdając uśmiechy na prawo i lewo. Zupełnie inna była wtedy, gdy w grę wchodziły obowiązki służbowe. W pracy była skupiona, poważna i pełna majestatu, choć równocześnie pyskata i pewna siebie. Cała Anka. Mix łagodności, pewności siebie, bezczelności i arogancji. Ten awans był dla nas szansą i nagrodą za ciężką harówę przez ostatnie lata. Osobiście podziwiałam ją za otwartość i szczerość wobec nas, wobec jej pracodawców. Anka przedstawiła mnie swoim szefom jako swoją partnerkę życiową i swoją miłość, jak to określiła. Było to na spotkaniu firmowym, w grudniu ubiegłego roku. Spłonęłam wtedy krwistą czerwienią. Nigdy otwarcie nie mówiłam o swoich uczuciach do kobiety przy obcych ludziach. Anka nie miała z tym żadnych problemów. Co najdziwniejsze w jej firmie przyjęto to całkiem pozytywnie. Początkowo może trochę z rezerwą, ale kiedy okazało się, że Anka to świetny pracownik, fachowiec w swojej dziedzinie, a jej sprawy prywatne nie rzutują na pracę, zyskała zaufanie i poparcie dla naszego związku także i w firmie. Nigdy nie zdobyłabym się na taki krok. Przy niej moja kariera wyglądała blado. W końcu byłam tylko zwykłą nauczycielką. W szkole nie mogłabym nawet żyć otwarcie ze swoją orientacją. W dzisiejszych czasach było to niemożliwe. Życie z kobietą oznaczało według większości moich kolegów i koleżanek z pracy bycie pedofilem, którego powinno się ścigać przy pomocy odpowiednich do tego organów państwowych. Teraz przeprowadzałyśmy się trzysta kilometrów stąd. Anka postawiła i teraz na swoim. Jej firma załatwiła także i mi pracę w szkole tam, w nowym miejscu. Szok. I to zgodną z moim wykształceniem. Nauczanie wiedzy o społeczeństwie w gimnazjum było dla mnie jako socjologa i pedagoga tym co mnie 5 najbardziej interesowało. Jednak wszystko się da załatwić jak się bardzo chce. Nie miałam wyjścia i musiałam się zgodzić. Zresztą nie miałam prawa ucinać na wstępnie takiej szansy dla naszej rodziny. Tyle tylko, że istniało to jedno, małe „ale”. Nie wiadomo jak Anka zareagowałaby na to, że tam mogła nadal mieszkać „ona”. Przecież to było bardzo ważne. Anka wiedziała ile tamta znaczyła dla mnie... - Muszę ci coś powiedzieć- wypaliłam nagle ni w pięć ni w dziesięć. Anka stanęła i popatrzyła na mnie. - Nie chce ci się pakować?- roześmiała się. - Nie o to chodzi, nie żartuj. Chcę... Nie! Nie chcę, tylko muszę ci coś powiedzieć. Wiem, że to już chyba za późno na takie wyjaśnienia, ale muszę, bo zwariuję. Wiem, że jestem nie w porządku w stosunku do ciebie, ale nie umiałam wcześniej, nie dawałam rady. Może to ty też nie dałaś mi dojść do słowa odkąd zapadła decyzja, że się wyprowadzamy. Może będziesz wściekła na mnie, ale lepiej później niż wcale. Anka usiadła na kartonie. Patrzyła na mnie blada i wyraźnie zdenerwowana. Jedną ręką zginała palce drugiej ręki. Była wyraźnie zdezorientowana. Wpatrywała się we mnie bez słowa. Usiadłam naprzeciwko niej na innym pudle. Brzeg tektury uginał się i wpadał do środka. Przez chwilę milczałam. Nie miałam pojęcia jak zacząć, żeby ją jak najmniej zranić. Wzięłam głęboki oddech, ale słowa nie chciały wyjść ze mnie. Promień słońca padł na adidasa Anki. Siedziała nadal cicho i wpatrywała się we mnie pełna napięcia. - Nie chcesz się wyprowadzać? Nie chcesz zostawiać matki i chcesz zostać, tak? Chcesz odejść ode mnie? Podpisałam już umowę, wiesz przecież. Chcesz odejść? Ostatnio byłaś taka dziwna, zamknięta w sobie. Myślałam, że to z powodu przeprowadzki, że cię to wszystko stresuje, nowa praca, nowy dom, nowe miasto i nowe środowisko bez rodziny i przyjaciół. Ale to nie o to chodzi, prawda? Chcesz mnie zostawić?- Anka wyrzuciła z siebie potok słów z siłą błyskawicy. Pokręciłam głową. - Nie!- krzyknęłam przerywając tę kanonadę. Anka wypuściła z siebie gwałtownie powietrze. Dopiero teraz zobaczyłam, że trzęsą jej się ręce. Moja Anka, taka dzielna, pyskata, arogancka. Widziałam kiedyś fragment jej wystąpienia w telewizji. Była pewna siebie, wyniosła, dumna. To była rozprawa wielkiej rangi. Pokazali Ankę we wszystkich głównych dziennikach. Młoda, zdolna prawniczka 6 reprezentowała wielką korporację w sądzie wygrywając sprawę za miliony dolarów. Byli wtedy w sądzie całą grupą prawników z firmy. Przeprowadzili wszystko znakomicie, bez uszczerbku finansowego dla firmy. Anka stała na czele zespołu, dowodziła, kierowała, rozkazywała i decydowała. Byłam z niej wtedy taka dumna. A teraz ta Anka trzęsła się na myśl, że mogę ją zostawić. Zrobiło mi się tak ciepło na sercu. Poczułam miły skurcz w podbrzuszu. Uśmiechnęłam się do niej. - To co się dzieje?- zapytała rzeczowo.- Powiesz mi w końcu, bo nie wiem czy mam iść się zabić z rozpaczy, czy przerwać pakowanie. Bo nie chcę bez ciebie robić niczego w życiu. Wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim i w dupie mam karierę jeśli nie chcesz być przy mnie. Choć podpisałam już umowę. Musiałabym ponieść konsekwencję jej zerwania. Byłoby bardzo źle. Pokiwałam głową. Przecież wiedziałam, że to wszystko dla mnie. - Ona tam mieszka- wyrzuciłam z siebie szybko. Na więcej wyjaśnień nie miałam ani siły ani ochoty. Ręce mi się trzęsły. Próbowałam się nie rozpłakać. Cholera, najwyraźniej kiepsko panowałam nad emocjami. - Ona?- spytała Anka.- A co to dla nas oznacza? Powiesz mi może wszystko od początku do końca, bo zaczynam się niepokoić? Mówisz o tamtej dziewczynie, która... No wiesz... - Rok po tym jak zamieszkałyśmy razem- przerwałam jej- spotkałam dziewczynę z mojej klasy z ogólniaka. Powiedziała mi, że ona mieszka tam, w tamtej miejscowości. Wyprowadziła się z kimś tam. Nie ważne, nie chciałam pytać nawet dokładnie. Nie chciałabym tego ukrywać przed tobą. Wtedy to było nieważne, ale tak wyszło, że teraz jak to się stało ważne, nie miałam jakoś odwagi, żeby ci o tym od razu powiedzieć. Tak cholernie się cieszyłaś. Wiem, że teraz to musztarda po obiedzie, ale dłużej z tym nie mogłam się kryć. Sorry, że dopiero teraz to z siebie wyrzuciłam. Anka zmarszczyła brwi. Najwyraźniej trochę nie rozumiała o co mi chodziło. Dla jej praktycznego umysłu wszystkie „byłe” stanowiły jak widać rozdział zamknięty. - Nie obchodzi mnie, gdzie mieszkają wszystkie moje byłe dziewczyny. Twoje też. Wiesz, że miasto, do którego wyjeżdżamy liczy sobie około trzystu tysięcy mieszkańców. Wiesz jakie jest prawdopodobieństwo natknięcia się na kogoś znajomego? W zasadzie to jak trafienie szóstki w lotto. Kiwnęłam głową. - Chciałam tylko, żebyś wiedziała. Chciałam być uczciwa wobec ciebie- żachnęłam się. 7 - No, spoko. I to cię martwiło przez tyle czasu? Ona dla ciebie bardzo dużo znaczyła kiedyś, wiem. No, ale to chyba było „kiedyś”? Znowu kiwnęłam głową. Nie byłam do tego przekonana. Co innego jednak powiedziałam. - No, kiedyś. Dawno temu, to już przeszłość. Obie to wiemy, ale lubię być uczciwa wobec nas. Nie chcę, żebyśmy idąc ulicą nagle na nią wpadły, a ty żebyś miała pretensję, że cię nie uprzedziłam, albo żebym musiała kłamać i udawać, że to mnie też zaskoczyło. - Wiesz, co? Dziwne te twoje obiekcje, tłumaczysz się, jakbyś miała coś na sumieniuprychnęła Anka. - Głupia!- powiedziałam tylko pukając się całą dłonią w głowę.- Dobra, chodźmy coś może zjeść, a później będziemy dalej upychać te śmieci do worów. Może moja bogata kobieta zaprosi mnie dzisiaj na pizzę?- spytałam śmiejąc się. - No, niech ci będzie. W końcu potrafię utrzymać własną rodzinę- uśmiechnęła się Anka. Zrobiło mi się nieco lżej na sercu. Ale nie całkiem... Tylko dlaczego właśnie „nie całkiem” lekko? Otrząsnęłam się. Po co o tym myśleć teraz. Teraz idę z własną kobietą na obiad. Przeszłość została dawno temu zakopana. Nie trzeba było wyciągać łopaty i gmerać w tym co zakopane. @@@ Samochód zajechał pod wieżowiec prawie punktualnie. My też zaspałyśmy trochę, więc w sumie było nam to na rękę. Wczoraj pakowałyśmy się do trzeciej nad ranem, nic więc dziwnego, że dzisiaj żadna z nas nie usłyszała budzika. Za oknem świeciło cudne słonko. Przeciągnęłam się. - Trzeba się pospieszyć Tolka, bo goście od przeprowadzki zwiną się i pojadą sobie bez naskrzyczała Anka. - Nie pojadą, bo im zapłaciłyśmy za to kupę kasy, a sami się spóźnili. Bierz te rzeczy i wywalaj na klatkę. Będą sobie windą zwozić i upychać do auta. Przez te kilkanaście lat nazbierało się tego badziewia. A skoro teraz mamy takie bogactwa, to ja nie wiem czy nie wstyd zabierać ze sobą tego całego chłamu- zaśmiałam się. - To dopiero teraz mi to mówisz? Trzeba było mi o tym wspomnieć wczoraj zanim zaczęłyśmy upychać to po workach i pudłach. A wiesz, że to niegłupi pomyśl? Wyrzucić wszystko i zacząć od nowa! Nowy start, w nowe życie. Wszystko od początku. Odciąć się od wszystkiego!- wołała Anka. 8 - Chyba ci coś na głowę spadło. To dorobek naszego życia. Gromadziłyśmy to przez tyle lat. Większość tych rzeczy kocham i jestem przywiązana do nich psychicznie. - To co mi tu mówisz, żeby wyrzucić, bo chłam?- kręciła głową Anka. - Nigdy nie znałaś się na żartach- westchnęłam z rezygnacją. Anka wzruszyła ramionami. Trzech młodych chłopaków stało już w drzwiach mieszkania. - Dzień dobry- powiedział pierwszy. - Dzień dobry miłym paniom!- krzyknął zaraz za nim drugi. - Co mamy zabierać? Widzę, że będziemy mieć miłą podróż. Heniek, bierz się za te workiprzerwał ten pierwszy. - Jakieś mebelki bierzemy? Najpierw rzeczy duże i ciężkie, potem pudła, na końcu upchamy wszystko workami. - Z mebli zabieramy tylko to dębowe biurko, ten stół i łóżko- pokazywała rękami Anka. - Takie fajne łóżko i dwie panienki? A gdzie wasze chłopaki? Anka już otwierała buzię, żeby zapewne powiedzieć coś w stylu, że to nie ich sprawa albo, że jedno łóżko dla dwóch panienek w zupełności wystarczy, kiedy postanowiłam wmieszać się na wszelki wypadek do rozmowy. - Proszę brać się za to wszystko, bo nie wyjedziemy do dwunastej, a przypominam, że jedziemy sporo kilometrów. Anka prychnęła na mnie. Nienawidziła tego mojego ukrywania się i tendencji do wyciszania sprawy naszej orientacji. Ja nie miałam tyle odwagi co ona i nie umiałabym żyć tak otwarcie, choć w pewnych środowiskach byłam przedstawiana jawnie jako partnerka Anki i jej najbliższa osoba. Moja kobieta jak na razie nigdy nie doczekała się tego samego z mojej strony. Ona potrafiła paradować po mieście z koszulką z napisem: „Jestem Lesbijką i jestem z tego dumna”. Ja bym się na to nie zdobyła nawet za milion złotych. Nawet gdybym szła bezksiężycową nocą, ulicą nieuczęszczaną i była po wypiciu butelki wina! Anka była zupełnym moim przeciwieństwem. Być może właśnie dzięki temu żyłyśmy już tyle lat w zgodzie i jako takiej harmonii uzupełniając się nawzajem. - Tolka, pomóż mi z tą windą, bo się zamyka. Potrzymaj mi drzwi!- krzyknęła z klatki Anka wyrywając mnie z zadumy. Wybiegłam na klatkę schodową, żeby jej pomóc. Praca wrzała. Wszyscy uwijali się jak w ukropie. Upchaliśmy w windzie rzeczy po sam sufit. Jeden z chłopaków wsunął się jeszcze do środka i zjechał na sam dół z naszymi pakunkami. Po chwili winda wróciła do nas. 9 Kursowaliśmy tak jeszcze wielokrotnie, jeżdżąc tam i z powrotem z dobytkiem naszego życia. Po pół godzinie wszystko było już na dole. Wjechałyśmy jeszcze we dwie na samą górę, żeby sprawdzić wszystko i pożegnać się z naszym gniazdkiem. Puste pomieszczenia wyglądały o wiele gorzej niż umeblowane. Dopiero teraz widać było, w jakim złym stanie miałyśmy chatę i ile trzeba by tu zrobić, żeby naprawdę dało się mieszkać na jako takim poziomie. Anka spojrzała na mieszkanie, na resztki starych mebli, zniszczone ściany i podłogi. Na klucze czekali już następni właściciele. Zrobiło mi się cholernie smutno. Czułam się tak, jakby ktoś wkraczał w moją przestrzeń bez pardonu, jakby właził z butami w mój świat, jakby coś umarło i coś się skończyło. To naprawdę był koniec jakiegoś etapu. Otarłam ręką łzy. Wolałam, żeby Anka nie widziała, że płaczę. Nie zrozumiałaby tego tym swoim uporządkowanym mózgiem. Ona miała wszystko zaplanowane, poukładane i nie było tam miejsca na sentymenty i płakanie za czymś co w jej mniemaniu było złe dla nas obu. Odwróciłam się od drzwi i weszłam za Anką do windy. Nacisnęłam „P” na tabliczce. Szarpnęło. Winda z łoskotem zjeżdżała w dół. - Wreszcie nie będziemy słuchać tego cholernego klekotu starej windy- zawołała Anka. Przycisnęła mnie do ścianki i zaczęła całować. - Płakałaś głuptasie!- powiedziała z litością. Wzruszyłam ramionami. Anka przytuliła mnie delikatnie. Lubiłam ten jej kompromis między światem realnym, twardym, poukładanym, a moim dogłębnym nieprzystosowaniem do życia, kompromis wyrażający się brakiem komentarzy na mój niemądry sposób pojmowania tego co nas otaczało. - Już nie będę- powiedziałam.- Było nam tam dobrze, byłyśmy szczęśliwe, przywiązałam się do naszego domku. To wszystko- tłumaczyłam się. Anka pokiwała głową. - Teraz będziemy dopiero szczęśliwe, zobaczysz. Kocham cię głuptasie i przecież wiesz, że obiecałam ci, że będziesz opływać w luksusach i będziesz mieć co zechcesz. Teraz właśnie tak będzie, zobaczysz. To wszystko dla ciebie Tolka, przecież wiesz. Zostawiamy wszystko za sobą, złe dni, biedę, złe wspomnienia i złą przeszłość, prawda? Pokiwałam głową. Nie było sensu tłumaczyć jej, że moje szczęście polegało na tym, że jesteśmy razem i jesteśmy zdrowe, że kasa jest fajna i dobrze ją mieć, ale to nie wszystko i że to co miałyśmy do tej pory było wystarczające. Winda zatrzymała się. Na dole owiało nas ciepłe powietrze. Nasze rzeczy spakowane w ciężarówce czekały na daleką podróż. - Wszystko gra, panowie?- krzyknęła Anka. 10 - Gra szefowo! Możemy ruszać. - Ok. To ruszajcie, my pojedziemy za wami. Spotkamy się na miejscu. Adres macie. To szerokiej drogi. Tłumek gapiów stał pod blokiem. W końcu niecodziennie się ktoś przeprowadza i nie zawsze można bezkarnie pogapić się na cudze rzeczy wnoszone do auta. Starsza pani z sąsiedztwa próbowała jeszcze wdać się w dyskusję z Anką i wyciągnąć od niej dokąd to się przenosimy i po co, ale Anka ucięła dywagacje staruszki pozbawiając w ten sposób możliwości zabłyśnięcia informacjami przed przyjaciółeczkami z osiedla. A mogłyby mieć babcie temat do rozmów na wiele wieczorów! Spekulacjom i dyskusjom nie byłoby wtedy końca. A tu klapa. Pozbawiono ich jedynej radości życia. Pewnie w ich wieku będę taka sama. Będę wysiadywać na ławce pod blokiem i wypatrywać kto z kim idzie, co mówi. Będę nadstawiać uszu i wyławiać plotki z całej okolicy po to, żeby zabłysnąć przed innymi, starszymi paniami w moim wieku. Uśmiechnęłam się do swoich myśli. - Idziemy coś zjeść- powiedziała rzeczowo Anka.- Trzeba kupić wodę mineralną na drogę, jedzenie i parę drobiazgów. Zaspałyśmy i nawet nie zdążyłyśmy zrobić kanapek na drogę. O porządnym śniadaniu już nie wspomnę. W sklepie o tej porze nie było żadnego prawie ruchu. Kupiłyśmy kilka bułek, trzydzieści dekagramów szynki, topiony serek ziołowy do posmarowania, zgrzewkę wody mineralnej, kilka jabłek, pikantne orzeszki, kilka batoników dla Anki, nasze ulubione paluszki dla dzieci i kilka jeszcze drobiazgów umilających podróż. Wróciłyśmy na nasze osiedle. Pod blokiem stał nowy samochód Anki. Firma dała jej granatowego volkswagena touarega. - Piękności, prawda?- szepnęła zachwycona Anka. - No, mógłby być chociaż jakiś czerwony czy niebieski, jakiś bardziej... No, wiesz, kobiecy. Ten tutaj wygląda jak cmentarne auto- roześmiałam się nieco złośliwie. - No, głupia jesteś. Do cna. To najpiękniejsze cacko jakie widziałam- szepnęłam w zachwycie Anka. - Najpiękniejsze? No, chyba trochę przesadzasz- powiedziałam.- Ogólnie auto jest jak marzenie, tylko wiesz... Ten zupełnie, absolutnie, totalnie niekobiecy kolor- przekonywałam Ankę. 11 - To- wskazała palcem na swoje cudo- jest najpiękniejszy samochód jaki w życiu widziałam, a ty się nie znasz- ucięła krótko. Pokręciłam głową. Kolejna męska zabawka mojej kobiety. Weszłam do samochodu. Bez dwóch zdań było wygodnie, komfortowo, elegancko. Nogi mieściły mi się bez zginania. Rozsiadłam się zadowolona. Spojrzałam w lusterko. Anka jeździła tym autem już od kilku dni. Docierała, jak się wyraziła, poznawała, zakochiwała się w nim. Cokolwiek to miało znaczyć. Grunt, że był nowy, pachnący czystością, ekskluzywny i taki wygodny! Moja kobieta wstawiła jeszcze do bagażnika wodę. Jedną butelkę zabrała do środka. Włożyłam nasze drobiazgi do torby i rzuciłam na tylne siedzenie. Posiedziałam sobie jeszcze chwilkę. Anka z zewnątrz kiwała na mnie, żebym wyszła ze środka. Trochę z żalem wykaraskałam się z samochodu. Poszłyśmy na plac zabaw przed blokiem na śniadanie na wolnym powietrzu. Obok huśtawek był stół z krzesełkami. Jako bezdomne musiałyśmy rozgościć się tutaj. W końcu co nas to obchodziło. Zaraz stąd wyjedziemy i nikt nas tu nie będzie więcej oglądał. Przecięłam kilka bułek na pół, posmarowałam serem, poukładałam plasterki szynki. Anka nie pozwoliłaby mi przecież kruszyć w swoim nowym aucie. To cud, że pozwoliła mi tam wejść w butach, oddychać i mówić głośno. Rozszedł się cudowny zapach jedzenia. Byłam już nieźle głodna. - Smacznego- powiedziała Anka i zabrała się za pałaszowanie. - Dziękuję- odpowiedziałam z pełną bułki buzią. - Ciekawe, czy tam też będą mieli tę moją, wędzoną szyneczkę- powiedziała.- Bez niej moje życie będzie uboższe- szepnęła przełykając spory kawałek. - Myślałby kto, że taki chudzielec przywiązuje aż taką wagę do jedzenia- powiedziałam śmiejąc się z Anki. - A bo ta szynka jest pycha, a ja jestem łakomczuchem- powiedziała Anka. - Zgadza się- przytaknęłam. Pochłonęłyśmy po dwie małe bułeczki. Popiłyśmy wszystko wodą mineralną. Oczywiście bez gazu. Nie znosiłyśmy wody gazowanej! Resztę gotowych bułek spakowałam w foliowe torebki, schowałam nóż i mogłyśmy wyruszyć. - To co? W drogę?- spytała Anka patrząc na mnie.- Jesteś gotowa? Pokiwałam głową. - Nie mam wyjścia- szepnęłam.- Jedźmy już. Szkoda czasu na sentymenty. Należy oderwać plaster jednym pociągnięciem, inaczej zbyt boli. - Ech, te twoje górnolotne zwroty pani nauczycielko!- śmiała się ze mnie Anka. 12 Droga do celu zapowiadała się znakomicie. Świeciło słońce. Nie było już upału. Było przyjemnie. Przez uchylone szyby w samochodzie lekki wiaterek owiewał nam włosy. Uwielbiałam podróże. Jako dziecko miałam chorobę morską. Jazda kojarzyła mi się wtedy z czymś okropnym. Wolałam nawet nie myśleć o tamtych czasach. Później jeździłam już na aviomarinie. Z podróży pamiętałam zatem początek i koniec, kiedy trzeba było wsiadać i już wysiadać. Większość wypraw spędziłam śpiąc. Teraz rozkoszowałam się wygodną jazdą. Anka jechała szybko, drogi jednak były puste i można było pozwolić sobie na małe szaleństwo. Auto chodziło jak złoto. - Jak się czujesz w tym komforcie?- spytała Anka śmiejąc się.- Ślicznie wyglądasz, kiedy wiatr rozwiewa ci włosy, wiesz skarbie? - Wiem- szepnęłam. Anka parsknęła śmiechem. Śmiałyśmy się jeszcze jakiś czas z tej krótkiej rozmowy. - Włączę jeszcze GPS, bo się może przydać. Cacko ma wbudowaną nawigację. Śliczności, co nie?- westchnęła Anka. - Rozwalasz mnie z tym zachwytem nad autem- popatrzyłam na Ankę z litością. Anka postukała się w głowę. Nie rozumiała chyba, że nie rozpływam się nad jej nowym samochodem tak jak ona. Cieszyłam się z niego, jasne, ale bez przesadnej, orgastycznej reakcji! - Może nie powinnaś tak szarżować. To coś jest chyba na dotarciu- powiedziałam. - Wow, co za fachowe określenie w ustach pięknej kobiety- kpiła ze mnie Anka.- I nie coś! Tylko nie coś! - Zaraz się obrażę na ciebie- powiedziałam udając urażoną. Anka odwróciła się gwałtownie i cmoknęła mnie w policzek. Przestraszona, wolałam już więcej jej nie zaczepiać. Gotowa jeszcze spowodować wypadek! Droga ku „nowemu” trwała długo. Miło było tak sobie jechać wygodnie, mięciutko, przyjemnie w dal, w nieznane. Gdybyśmy teraz wybierały się razem na wczasy, ta podróż byłaby szalenie podniecająca. Ale nie jechałyśmy na wakacje. Jechałyśmy w nieznane, na zawsze. Nie na tydzień, dwa. Zostawiłyśmy w tyle swój poukładany do tej pory świat. Jechałyśmy do obcego miasta, w obce środowisko, do nowych ludzi i nowej pracy. W zasadzie Anka będzie pracować w swojej firmie, jednak z nowym zespołem i ludźmi jej nieznanymi, ale dla Anki taka zmiana oznaczała jedynie kolejną podniecającą przygodę. Co innego ja. Zmiana pracy była dla mnie ogromnym stresem, wyzwaniem niemal 13 porównywalnym ze zdobyciem Mont Everestu. Bałam się. Bałam się strasznie nowego środowiska, nowych ludzi i przyjęcia przez uczniów. Dla nich był to pewnie też jakiś stres. Chyba zacznę patrzeć w ten sposób. Wtedy będzie mi łatwiej. A z nauczycielami jakoś się w końcu dogadam. Muszę zdecydowanie zacząć patrzeć na świat korzystając z pomysłu na życie mojej kobiety! - Co tam?- spytała Anka.- Jak się jedzie naszym nowym auteczkiem? - Fajnie. Na pewno mamy niezły luksus teraz, nie ma co. Postarałaś się kotku. Rozpuścisz mnie do cna- powiedziałam. - No właśnie o to mi chodziło, kochanie. Wszystko dla mojego kotka- uśmiechnęła się Anka.Tak w ogóle to mogłabyś nie pracować. Rzucić to wszystko w diabły i siedzieć sobie w domu. Nie musisz już pracować. Moja pensja wystarczy na wszelkie fanaberie i twoje, i moje. Po co ci dodatkowe stresy? Wiem jak wszystko przeżywasz. Ta szkoła to niepotrzebne nerwy dla ciebie. - Wiesz, że nie uzależnię się od ciebie. Oszalałabym, jakbym miała być na twoim utrzymaniu i mieć poczucie, że nie mam własnych pieniędzy i sama nie pracuję. I tak się dziwnie z tym czuję, że to ty masz samochód, ty masz mieszkanie i w dużej mierze teraz to ty poniesiesz koszty naszego wspólnego życia. - No, ciebie to chyba porąbało! Na początku to ty płaciłaś za wszystko, ty regulowałaś rachunki. To było twoje mieszkanie, a ja w nim z tobą mieszkałam. Wiesz, na tym właśnie polega małżeństwo. Wszystko wspólne. Chyba nie masz z tym problem żabko? Wzruszyłam ramionami. Droga mijała szybko. W godzinę po wyruszeniu dogoniłyśmy naszą ciężarówkę. Pomachałyśmy chłopakom i popędziłyśmy naprzód. W połowie trasy Anka zatrzymała samochód przy jakimś zajeździe. - Obiadek?- spytała mnie. - W sumie, to jestem już porządnie głodna. To chyba z nerwów za szybko strawiło mi się śniadanie- powiedziałam. - Zapraszam zatem na jedzonko. Jak coś zjemy, to się nam poprawią humorki, a ty nabierzesz sił na wieczór. Nowy dom, nowe wrażenia, to samo łóżko- powiedziała tajemniczo. - Wieczorem pójdziemy spać bez żadnych brewerii. Za bardzo jestem zestresowana. - Nie ma mowy! Już ja coś wymyślę, żeby cię rozluźnić przed snem- powiedziała Anka. 14 Roześmiałam się. W zajeździe zjadłyśmy świetny obiad, poprawiłyśmy lodami. Najedzone do granic możliwości przeciągałyśmy się na parkingu. - Może teraz ty poprowadzisz, co? Tolka? - Zwariowałaś!? Umarłabym ze strachu jakbym w coś puknęła, albo zarysowała to twoje firmowe cudo. Nie ma nawet takiej opcji, żebym ja usiadła za sterami tego czegoś- gadałam jak najęta. - No zwariowałaś, tak? Jest ubezpieczone, nie musisz się martwić. Jak pukniesz to trudno. Pukanie też jest dla ludzi. No, siadaj, raz dwa. No, myk, myk. Anka popchnęła mnie delikatnie w kierunku drzwi od strony kierowcy. Ociągając się weszłam do auta. Wzięłam głęboki oddech. Kierownica pieściła moje palce. Ułożyłam nogi na pedałach, sprawdziłam skrzynię biegu. Drążek idealnie układał się pod moją prawą ręką. Popatrzyłam w lusterka. - No co tam? Czegoś brakuje w aucie, że tak się z tym dziamdasz? - Wszystko jest. Chyba. No, na swoim miejscu. - To ruszaj dziewczyno, bo nas tu noc zastanie!- zawołała Anka. Odpaliłam silnik. Zaskoczył od pierwszego przekręcenia kluczyka. Maszyna pracowała cichutko i równomiernie. Ruszyłam powoli. Na trasie było pusto. Droga szeroka. Uśmiechnęłam się. - A co? Fajnie chodzi, nie? Nie to co ten nasz poprzedni rzęch, co nie? - Może być- odpaliłam. Anka pokręciła z oburzeniem głową. Prowadziło się świetnie. VW śmigał po drodze delikatnie i miękko. Całkowita rozkosz dla kierowcy. Anka rozłożyła się wygodnie na fotelu pasażera. GPS nie pracował za wiele. Droga była prosta i łatwa. Prawie żadnych zakrętów, bocznych dróg, objazdów. Pędziłam rozkoszując się jazdą i tymi chwilami we dwoje z Anką. Było naprawdę fajnie. Powoli zaczynałam wierzyć, że i nam się udało, że teraz i my zaczniemy życie bez stresu o to czy starczy nam do końca miesiąca i czy damy radę zapłacić wszystkie rachunki. Przez ostatnie miesiące Anka zaczęła przynosić już do domu sporo pieniędzy. Poszło to wszystko jednak na zaległe opłaty, przeprowadzkę. Choć Anki firma dołożyła pulę pieniędzy na tzw. „rozruch” w nowym mieście, trzeba było kupić trochę rzeczy, sprzętów, naczyń czy ciuchów. Anka potrzebowała do pracy kilku eleganckich marynarek, bluzek, spodni. Nie mogła przecież biegać do sądu w dżinsach. Poza tym nasze małe fundusze 15 nie pozwalały na wymianę garderoby od wielu już lat. Pokupowałyśmy więc teraz trochę nowych ubrań, butów, a także sprzętów do nowego domu. Parę wypraw do marketów i wszystko można byłoby wydać, jeśli tylko by się chciało. Kobieta potrafi! Pieniądze rozeszły się szybko, ale byłyśmy przynajmniej mniej więcej ubrane i nie jechałyśmy jak obdartusy. - Jeszcze tylko dziesięć kilometrów- Anka pokazała ręką na drogowskaz przy drodze. Poczułam ścisk w żołądku. - No, to witajcie w nowej bajce- dodałam.- Zamieniamy się- powiedziałam do Anki. Zjechałam na pobocze. Anka śmiejąc się ze mnie zamieniła się miejscami. Wolałam nie jechać przez zatłoczone ulice. Za bardzo denerwowałabym się tym, że źle pojadę, nie tam gdzie trzeba skręcę, albo, że wybiorę nie ten co trzeba pas ruchu. Anka nie bała się niczego. Ruszyłyśmy i włączyły się w ruch uliczny. GPS teraz jakby się obudził. Co chwilę informował o nowym skręcie, zjeździe na inny pas. Wjechałyśmy do miasta. Ruch robił się coraz większy. Pojawiało się coraz więcej budynków, sklepów, neonów. Rozglądałam się. Duże miasto robiło na mnie wrażenie. Zastanawiałam się nad tym, jak będzie nam się tutaj żyło. Co, jeśli nie przywykniemy do gwaru, huku i tych tłumów? Poczułam się jak wieśniara z prowincji. W mieście panował tłok. Zewsząd wylewało się mnóstwo ludzi, mnóstwo aut osobowych, samochodów dostawczych, rowerów. Wszyscy pędzili jak zwariowani. Neony, krzykliwe światła, piski opon, gwar, to wszystko powodowało, że czułam, że wkraczamy w zupełnie inny świat. Po niedługim czasie wjechałyśmy na nasze nowe osiedle. Apartamenty mieściły się niemal w centrum. Wystarczyło zjechać z ruchliwej drogi w bok i pojawiała się ogromna brama. Anka z plecaka wyjęła pilot i otworzyła wejście. Wjechała na teren miasteczka dla bogaczy. Zatrzymała samochód pod budką strażnika. Zanim zdążyłam wyłączyć silnik podszedł do nas ochroniarz. - Dzień dobry. Panie do kogo? - Do siebie cieciu- szepnęła Anka. Na szczęście strażnik nie dosłyszał tego. Popatrzyłam na Ankę jak na potwora. Wyszłam z auta. - Mieszkamy tutaj, w apartamencie numer 1970, blok 17. Strażnik popatrzył z nieufnością. Anka podała mu jakiś papier. Strażnik wszedł do swojej budki i przyniósł stamtąd wypchaną kopertę A4. 16 - Nazwisko? Anka podała swoje i moje. Zdziwiona popatrzyłam na nią. Nawet i to dopilnowała, żeby mieszkanie było na nas dwie. Ona naprawdę dbała o wszystkie szczegóły. W końcu była upierdliwym prawnikiem. Roześmiałam się do swoich myśli. - Coś jeszcze panu nie pasuje?- spytała Anka. - Mogę prosić jednej z pań dowód osobisty? - A niby na jakiej podstawie? Mam klucz od bramy jak pan widział i wjechałam na teren osiedla. Podałam panu swoje nazwisko i nazwisko swojej... - Proszę wziąć mój dowód!- krzyknęłam przerywając Ance w pół zdania. Strażnik popatrzył na kawałek plastiku, potem na mnie i podał mi wypchaną kopertę. - Dziękuję pani- powiedział.- W środku są trzy komplety kluczy do apartamentu, zapasowy klucz do bramy, regulamin osiedla i dokumenty. Apartament pań mieści się w drugiej alejce. Trzeba pojechać w lewo. Przed budynkiem jest parking podziemny. Numer miejsca parkingowego jest numerem apartamentu. Mają panie do dyspozycji dwa miejsca parkingowe. Proszę parkować zawsze na swoich miejscach. Z tyłu znajduje się kilkanaście wolnych miejsc parkingowych dla gości- powiedział uprzejmie.- Resztę informacji znajdą panie w regulaminie. Wzięłam kopertę z rąk strażnika i podziękowałam. Wsiadłyśmy do auta i pojechały w lewo, tak jak wskazywał cieć, jak to go nazwała Anka. Budynek był ogromny, piękny, miał przyciemniane szyby i wyglądał bardziej na jakiś biurowiec niż miejsce do mieszkania. Miejsca parkingowe pod numerem 1970 czekały na nas puste. - Fajowo, nikt nam miejsca nie zajmie, nikt nie stanie tutaj, czy będziemy wracać po pracy czy nad ranem. Luksus- wołała Anka. - Popatrz jakie ludzie tutaj mają auta- szepnęłam. - Faktycznie- Anka z rozdziawioną buzia rozglądała się dookoła. Wyszłyśmy z VW. Przeciągnęłam się i ziewnęłam. Patrzyłam na otoczenie, auta, uliczki, światła. Nigdzie nie uświadczył nawet małego papierka. Jakaś kobieta ubrana w służbowy uniform zbierała niewidoczny pył z dróżki. Spojrzałam na Ankę. Z trudem rozstawała się ze swoim nowym autkiem. To cud, że jeszcze nie nadała mu jakiegoś imienia! Już sobie to wyobrażałam. Jan Kazimierz czy Juan Miguel! Z parkingu wchodziło się bezpośrednio do budynku. Obszerna klatka schodowa rozświetlała się tam, gdzie akurat szłyśmy. Cudo! Po 17 mieszkaniu tyle lat w obskurnym bloku szłyśmy z rozdziawionymi japami rozglądając się po marmurach i rysunkach na ścianach, jak w muzeum. - Jakiś pieprzony Picasso, czy co?- spytała Anka. - Raczej jakiś współczesny twórca, któremu wydaje się, że jest kolejnym Picassemszepnęłam. Szeroka winda czekała na nas na parterze. W środku była przytulna, wyłożona miękkim, gustownym materiałem. - Popatrz jakie przyciski. Całe, nie popalone. W środku czyściej niż u nas w domu- śmiała się Anka. - Kurcze, jak my się teraz będziemy mordować w tym luksusie. Jak Pawlak w Ameryceśmiałam się. Anka machnęła ręką i wcisnęła przycisk ostatniego piętra. - Tyle się przynajmniej nie zmieniło, że nadal lądujemy na ostatnim piętrze- powiedziała. - Z tą różnicą, że czeka nas raj, a nie obdarte ściany- dodałam jeszcze. Drzwi do naszego mieszkania zaopatrzone były numerem 1970. Wszystkie wejścia wyglądały identycznie. Ciekawe jakich będziemy mieć sąsiadów. Pewnie jakiś snobów z wypchanym portfelem i wielkim mniemaniem o sobie. Anka wyjęła z koperty kartę magnetyczną. Wsunęła w szczelinę w drzwiach. Po chwili drzwi otworzyły się. Anka złapała mnie za rękę. - Przenoszenie na rękach jest staromodne i już nie praktykowane, ale chętnie przeprowadzę moją kobietę przez próg za rękę- powiedziała. - Wow- wyrwało mi się tylko na widok za drzwiami. - O kurde, fakt. Wow... Krótko mówiąc: wow! Apartament wydawał się dość duży. Wielki salon z szybą na całą ścianę z widokiem na miasto. Szyby przyciemniane, lekko dymne. Wielka kuchnia ze ślicznym wyposażeniem. Sypialnia- ogromna, przestronna z roletami dopasowanymi do koloru ścian czekała na nasze łóżko. Przedpokoju prawie nie było wcale. Był jeszcze pokój z tyłu mieszkania, cichy, piękny, z zielonkawymi ścianami. Wstawimy do niego nasze biurka. Anka będzie mogła urządzić w nim sobie gabinet do pracy, a przy drugim biurku ja będę mogła zająć się na przykład poprawianiem prac uczniów czy pisaniem czegokolwiek do pracy. Ostatni pokój postanowiłyśmy przeznaczyć na garderobę. Poczułam się cholernie nieswojo w tym luksusie. 18 - Fajnie, co nie?- zawołała Anka. - Przerażająco- szepnęłam.- Obco. Zrobiło mi się zimno. Anka objęła mnie mocno. Położyła swoją dłoń na mojej głowie. Zrobiło mi się lepiej w jej ramionach, bezpieczniej. Jak małe dziecko zza ramienia Anki spoglądałam na nasz nowy dom. Był luksusowy, śliczny, pięknie wykończony. Anka pociągnęła mnie za sobą. - Chodź głuptasie, zobaczymy łazienkę. W łazience było prześlicznie. Płytki, lustra, wanna z hydromasażem i coś co nas podnieciło najbardziej. - Wow, jaki czadowy prysznic- cieszyła się Anka.- Może wypróbujemy wspólnie od razu, coszepnęła całując mnie w ucho. - Za chwilę przyjadą z naszymi rzeczami idiotko, może trochę się opamiętaj- karciłam ją żartując. - Fakt! Ale wieczorem wypróbujemy każdy skrawek prysznica, pokoju, sypialni i ladę w kuchni- wołała. -Wow! O cholera. Szok! - Co takiego?- na moje słowa Anka odwróciła się gwałtownie. - Kominek- wyszeptałam pokazując jej ręką cudowny wynalazek. - Ano kominek- śmiała się moja kobieta.- A co się dziwisz? Luksus, to luksus, nie? Pokiwałam głową z rozdziawioną buzią. Godzinę po nas zjawili się przewoźnicy. Wcześniej poznany „cieć” zadzwonił do nas ze swojej stróżówki, żeby zapytać, czy oczekujemy „gości” i wyrażamy zgodę na wpuszczenie obcych na teren osiedla! - Zaczynam czuć się jak w dobrze strzeżonym zoo!- zawołałam do Anki. - No cóż kotku. Muszą pilnować mojej królewny, żeby nikt na nią nie napadł i nie zrobił jej krzywdy. To jest dopiero życie! Panowie wnieśli w końcu nasze rzeczy i ustawili je w pomieszczeniach. Idealny apartament zaczął przypominać nieco pobojowisko. Tym razem chłopcy nie mówili już nic, nie filozofowali i nie komentowali. Onieśmieliło ich widać osiedle i kompletna zmiana krajobrazu z jakiego wynosili i w jaki wnosili nasze rzeczy. Tamten był jak po bitwie, a ten jak z marzeń. Anka podziękowała chłopakom, dała im stówę i kazała iść na obiad przed drogą powrotną. 19 - Masz gest- roześmiałam się.- Do niedawna stówa to była dla nas niezła kasa. No, cóż, wszystko się zmienia- powiedziałam. - Tolka, teraz będzie inaczej, lepiej, zobaczysz. Zamówię pizzę. - A skąd weźmiesz numer? - Fakt. To chyba wybierzemy się na miasto. Coś zjemy, rozejrzymy się trochę, ale najpierw wezmę prysznic i przebiorę się. Później posprzątamy tutaj. - Strasznie tu zimno. Nie podoba mi się to. Może by okna pootwierać, żeby się ogrzało?spytałam. Anka parsknęła śmiechem. - Głupia, tu jest klimatyzacja! Pewnie jest ustawiona na niskie temperatury. Czekaj, zaraz to zmienię. Wyszła do przedpokoju i otworzyła małe drzwiczki. Zmieniła ustawienia na 25 stopni. - Za jakiś czas zrobi ci się ciepło. - Ile nas to będzie kosztowało, jak klima będzie chodziła non stop!? - Firma płaci nam czynsz. W tym jest ciepła i zimna woda, ogrzewanie i takie tam pierdoły. Klimatyzacja jest opłacana w czynszu, ryczałtem ze wspólnego źródła zasilania. Mają ją wszystkie apartamenty. Odpadnie nam sporo opłat. My płacimy tylko za prąd, czyli praktycznie tylko za to co zużyjemy paląc światło i gotując na kuchni. Wszystko. Gazu tu nie ma. Wreszcie bez gazu! Nienawidziłam tej naszej wybuchającej wiecznie termy. - No, to faktycznie superowo. Przynajmniej dopóki nas stąd nie wywalą i jak mawiał osioł ze Shreka „skończy się rumakowanie”. - Nie będzie tak źle. Idę do łazienki. Sikasz pierwsza, czy ja mam iść?- spytała. - Ja idę pierwsza skoro i tak masz się iść kapać. Ja się wykapie dopiero jak się trochę oswoję z tym miejscem i jak się tu wreszcie zagrzeje- powiedziałam. Anka wygrzebała z worków jakieś czyste ubrania i ręczniki. Pobiegła do łazienki. Przez uchylone drzwi widziałam jak zrzuca z siebie ubranie. Jej ciało było takie piękne i seksowne. Przez chwilę miałam ochotę do niej dołączyć, ale powstrzymałam się. Było mi wciąż zimno i czułam się jak w hotelowym pokoju, gdzie w każdej chwili mógł zapukać i wejść ktoś z obsługi. Stałam na środku apartamentu i ponownie oglądałam pomieszczenia. Co będzie jak Anka straci pracę? To wszystko pryśnie jak bańka mydlana. Wszystko nam zabiorą. Bałam się. Zawsze się czegoś bałam. Panikowałam, kiedy tylko nadarzała się okazja. W sumie to mamy na koncie kasę ze sprzedaży mojego mieszkania, więc nie ma się co martwić na zapas. Jakoś to będzie. Przeżyjemy. Zresztą przecież ja miałam pracę. Jeśli zahaczę się na stałe 20 w szkole, będzie dobrze. Wyszukałam w naszych rzeczach jakąś czystą koszulkę i dżinsy. Zrzuciłam z siebie ubranie, które miałam podczas podróży. Czułam się w nim nieświeżo. Przebrałam się prędko. Anka po dziesięciu minutach wyszła z łazienki czysta i pachnąca. - No, to możemy iść coś zjeść i pooglądać z grubsza naszą okolicę. Twoja szkoła jest gdzieś niedaleko naszego domku. Popatrzymy, znajdziemy, poszukamy i porozglądamy się- paplała Anka. - Tak na marginesie, to musimy zrobić jakieś zakupy. Nic nie mamy, ani chleba, ani wędliny żadnej, jarzyn, owoców- powiedziałam rozsądnie. - No i słodyczy!- wypaliła Anka.- Tolka, bez batonika to ja dzisiaj nie wydolę. - No spoko, kupimy całą masę batoników, M&M- sów, paluszków, pierników, orzeszków i wszystkiego co tuczy. Spoko, nie ma sprawy. Anka roześmiała się. Ona mogła jeść co chciała w ilościach nieograniczonych. Ciągle była sucha jak „nasza szkapa”. Zero tłuszczu, zero brzuszka, zero podbródka. Niestety, ja musiałam uważać na własną wagę bo inaczej spodnie robiły się niepokojąco ciasne. Anka twierdziła, że uwielbia moją pulchność i tendencję do tycia i że tak ogólnie chciałaby, żebym była grubsza, bo misowate dziewczyny były takie seksy. Takiej opcji jednak nie było, nie ma i nie będzie! Nie miałam zamiaru zapuścić się dla jej przyjemności i wyhodować sobie zwałów smalcu na całym ciele. Musiałam więc bardzo uważać na to co jem, żeby nie utyć poza normę jaką sobie wyznaczyłam. Anka uwielbiała moje ciało. Uważała mnie za skończona piękność, była ze mnie dumna i uważała, że zgraje facetów pożądliwe patrzą na mnie na ulicach. Mawiała wtedy, że ją to cholernie kręci, że ma taką laskę i że ta laska jest tylko jej. Uważałam, że to Anka jest obiektem spojrzeń innych. I to była prawda. Była naprawdę śliczna. Seksowna i tak cholernie zgrabna, że aż dziw, że natura stworzyła taką doskonałość. Nie dotyczyło to oczywiście jej charakteru. Anka bez dwóch zdań była zbyt pyskata i narwana. Zdarzało się, że zanim pomyślała, zrobiła coś, co w pracy jak widać okazywało się jak do tej pory strzałem w dziesiątkę. W życiu codziennym jej zachowanie było nierzadko tematem naszych kłótni. Nie lubiłam tej jej hardości i czepiania się ludzi o byle co. Tłumaczyłam jej, że codzienność to nie arena sądu, gdzie musi udowadniać wszystkim, że tylko ona ma rację i wie najlepiej. Czasami trzeba było przecież odpuścić. Ona tego nie rozumiała. Zawsze „jej” musiało być na wierzchu. Anka kochała mnie miłością olbrzymią. Była mną pochłonięta do szpiku kości. Tak się działo odkąd poznała mnie na imprezie u naszej wspólnej koleżanki. Byłam już wtedy 21 grubo ponad rok po rozstaniu z moją eks-dziewczyną, za która swego czasu szalałam i dla której straciłam rozum. Nie widziałam niczego i nikogo poza nią, nie chciałam żadnej innej i na żadną inną nie spojrzałam po naszym rozstaniu. Nasz związek po prostu rozpadł się głupio. Ona odeszła ode mnie zaraz po maturze, z jakimś tam chłopakiem. Jej matka z ojcem sobie tego życzyli. Nasz czteroletni związek i plany rozpieprzyła jednym słowem: „odchodzę”, a ja miałam na tyle w sobie honoru, że pozwoliłam jej na to. Nie walczyłam. Podcięłam sobie żyły. Bez niej nie chciałam żyć. Zresztą nie umiałam i nie miałam po co. Rodzice milczeli i siedzieli nade mną w szpitalu. Pamiętam, że było mi wszystko jedno. Minęło pół roku, a ja nadal patrzyłam w sufit. Do tej pory potrafiłabym z pamięci narysować każde pęknięcie, każdą rysę, zgrubienie od farby na suficie jakie było w mojej sali szpitalnej. Mijały dni, tygodnie, miesiące, a ja leżałam przykryta białą, dziurawą, szpitalną pościelą i nie chciałam wstać. Przeguby zagoiły się szybko, w środku wszystko było otwartą raną. Któregoś dnia do sali wpadła mała dziewczynka. Uśmiechnęła się do mnie i podeszła do mojego łóżka. Nie wiem dlaczego, ale wspięła się na mnie i pocałowała mnie prosto w usta. Po chwili jej matka wpadła do mojej sali i przepraszając zabrała dziewczynkę z pokoju. Teraz wydaje mi się, że to przyszedł do mnie mój anioł stróż, żeby obudzić mnie do życia. Mijały dni, a ja wciąż myślałam o tym dziecku. Zaczęłam zauważać, że świeci słońce. Któregoś dnia po prostu obudziłam się i dostrzegłam coś nowego: promienie słoneczne wpadające do sali kładły się na mojej szpitalnej pościeli i malowały dziwne wzorki. Rysowałam palcem po tych wzorkach całymi dniami zawzięcie i w skupieniu. Pozwalało mi to nie zwariować do reszty i nie myśleć o tamtej. Do mojej głowy zaczęło trafiać coraz więcej dźwięków z korytarza. Słyszałam rozmowy, śmiechy, płacz ludzi. Dwa tygodnie po wizycie dziecka zakomunikowałam matce, że chcę wracać do domu. Teraz, natychmiast i że to co zrobiłam już się więcej nie powtórzy. Lekarz był przeciwny, ale ja się uparłam. Byłam już pełnoletnia. Nie miał prawa trzymać mnie na siłę w szpitalu bez nakazu sądu. Wróciłam do domu i postanowiłam mieć wszystko gdzieś. Potem dowiedziałam się, że chłopak mojej dziewczyny rzucił ją, a może to ona jego. Nie miało to już dla mnie żadnego znaczenia. Serce zabiło mi mocno tylko przez krótki czas. Czekałam aż się odezwie. Czekałam kilka dni, ale po tygodniu nie pozwoliłam już sobie na żadne odczucia. Świat przestał dla mnie istnieć. Zmarnowałam rok życia. Teraz musiałam nadrobić wszystko. Dostałam się na socjologię i pedagogikę. Postanowiłam zacząć zachowywać jak kujon. Nie spotykałam się z nikim, na zajęciach nie rozmawiałam z ludźmi z roku, nie umawiałam się na piwo, do knajpy, na wypady za miasto. Nigdzie nie udzielałam się i nie zapisałam do żadnego koła naukowego. Chciałam tylko być z dala od ludzi. Byłam odludkiem. Taka trochę cichociemna Tola. Na pierwszym roku 22 studiów tylko raz dałam się namówić na mały wypad do pubu na jedno piwo. Czułam się ze studentami jak z młodszym rodzeństwem. Czekałam tylko na to aż będę mogła urwać się do domu bez konieczności mordowania się w ich towarzystwie. Przeguby rąk pogoiły mi się na tyle, że bruzdy po skalpelu były słabo widoczne. Musiałam nadciąć niezbyt głęboko i w samych zgięciach skoro prawie nie było tego widać. Po roku zaczęłam wychodzić więcej z domu. Zauważyłam, że ludzie z roku to fajni kumple, że nie są dupkami jak sądziłam na początku. Któregoś dnia stara kumpela Gośka zaprosiła mnie na dwudzieste drugie urodziny i rocznicę jej związku z Karoliną. Poszłam nawet z chęcią. Chciałam pooglądać branżowe towarzystwo. Myślałam, że to będzie zabawne. Tam spotkałam Ankę. Kończyła prawo i wybierała się wkrótce na dalsze studia. Była typem chłopczycy, ale bardzo delikatnej, kobiecej. Miała cudowny uśmiech i wspaniałe zęby, sterczące włosy i wielkie, niebieskie oczy, a ciało wysportowanej bogini seksu. Pomyślałam, że jest głośna, wulgarna i zbyt ruchliwa jak dla mnie, ale mogłabym ją w zasadzie chętnie przelecieć. Po chwili skarciłam się ostro za takie myśli. Ja i takie myśli! Szok i niedorzeczność. Chyba pomieszało mi się w głowie z tego życia w celibacie. Byłam wprawdzie młoda, wyposzczona, ale żeby przyszła nauczycielka i pedagog miała takie wyuzdane pragnienia! Zawsze byłam pruderyjna, a tu takie myśli! Gośka obserwowała mnie i śmiała się dziwnie. Dopiero później przyznała się, że jej zamiarem było poznanie nas i skumanie, bo czuła to od dawna pod skórą, że ja i Anka stanowimy idealne dwie połówki tego samego jabłka i że nasze charaktery będą się cudownie uzupełniać i przenikać, co wróżyłoby ewentualnemu naszemu związkowi sukces. Anka miewała liczne romanse, nigdy jednak nie mieszkała z żadną dziewczyną, bo czuła, że nie kochała dostatecznie mocno. Jak się tak wygląda, z wyhaczeniem kogoś nie ma się żadnego problemu. Łatwizna! Anka zainteresowała się mną dość mocno. Poprosiła mnie do tańca. Nie chciałam, żeby dotykała mnie jakakolwiek osoba, ale głupio było mi jej odmówić. Obejmowała mnie delikatnie i nie nachalnie. Nie mówiła nic przez cały taniec, jakby wyczuła, że nie chcę głupiego gadania, podrywania i takiego zachowania jakie miała w zanadrzu przed chwilą dla innych. Wiele miesięcy później powiedziała mi, że tamtego wieczoru, podczas tamtego tańca zakochała się we mnie na zabój i że od razu zrozumiała, że będzie ze mną lub już z nikim innym. Muzyka powoli zbliżała się do końca, a mnie było nagle tak dobrze jak nigdy. Czułam siłę Anki, czułam jej ramiona obejmujące mnie i po raz pierwszy od roku miałam ochotę się w kogoś wtulić i wybuchnąć płaczem. Piosenka skończyła się. Anka bez słowa wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do stołu z drinkami. Podała mi coś do picia. 23 - Masz na imię Tolka, prawda? Kiwnęłam głową. - A ty?- spytałam. - Po prostu Anka. Zatańczymy? Zanim ktoś sprzątnie mi ciebie sprzed nosa- uśmiechnęła się do mnie i zbliżyła tuż przed moje czoło tak, że zawróciło mi się w głowie. Wzięła mnie w ramiona i pociągnęła w głąb salonu. Wiele par tańczyło już ze sobą wtapiając się w siebie bez żenady. Nie zwracałyśmy na nikogo uwagi. Miała takie delikatne, ciepłe dłonie. Odbierałam jej dotyk jak największa pieszczotę. Broniłam się przed tym w środku, w sobie, ale nie odpychałam jej. Pachniała cudownie. Jej perfumy przyprawiały mnie o zawrót głowy, mamiły i zniewalały. Anka szeptała do mnie coś o pogodzie, wietrze za oknem, deszczu. Jej oddech odbijał się o moja szyję. Czułam się jak pod wpływem jakiś prochów. Kątem okaz zobaczyłam obserwująca nas Gośkę. Uśmiechała się do nas ciepło. Trochę mnie to otrzeźwiło. - Pójdziesz jutro ze mną do kina, do parku, kawiarni lub gdziekolwiek indziej?- powiedziała Anka tak, jakby to już było dawno ustalone. - Tak- odpowiedziałam szybko zanim zdążyła skończyć. - No, to jutro może w parku przy bramie o osiemnastej? Może być? Pasuje ci? Wcześniej nie mogę bo mam ćwiczenia. Choć- zawahała się- jeśli chcesz, będę wcześniej- szepnęła. Pokręciłam głową. - Kończę dwadzieścia po szóstej- powiedziałam. - Ok. Może być o siódmej w parku. Kiwnęłam głową. Następnego dnia spanikowałam i na spotkanie nie poszłam wcale. W środę po południu Anka czekała na mnie pod uczelnią. Wzruszyła ramionami na mój widok. - Gośka mi powiedziała, gdzie studiujesz. Czekałam na ciebie- powiedziała bez ogródek.Obiecałaś mi randkę. Chodźmy. Zabrała mnie do pizzerii. Wszystko przeczyło zdrowemu rozsądkowi. Byłam nastawiona na romantyczną kolację we dwoje, jej umizgi, zaloty, czułe słówka i moje odrzucenie jej amorów. Ona zabrała mnie do zwykłej pizzerii! Jadłyśmy, popijały colą i rozmawiały o bzdetach. Zero pretensji, tłumaczenia się, nic. Czułam się przy niej jakbym znała ją od zawsze. Nie musiałam nic mówić, gdy trzeba było mówić i nie musiałam milczeć, kiedy trzeba było milczeć. Patrzyłam, uśmiechałam się do niej a ona do mnie i tyle. Brakowało mi 24 argumentów dla samej siebie, żeby odrzucić to spotkanie i mieć pretekst do przyczepienia się do czegokolwiek. Nie dało się przyczepić do niczego. Kelner przyniósł rachunek. Zrzuciłyśmy się po połowie. - Kiedyś nie będziesz musiała- powiedziała poważnie zamyślając się. Nie do końca wiedziałam o co jej chodziło, ale nie pytałam. Szłyśmy razem w stronę mojego domu. - Tu mieszkam. Mam tu mieszkanie po babci, zapisała mi jako jedynej wnuczce. Mieszkam tu zaledwie od miesiąca. Chciałam się usamodzielnić. - Zaprosisz mnie na herbatę?- spytała bez ogródek. Zmarszczyłam brwi. Nie miałam tak do końca na to ochoty. Coś dziwnego działo się ze mną wtedy. Bałam się. Potrzebowałam czasu. Nie chciałam, żeby mnie osaczano. Wzruszyłam ramionami. Otworzyłam drzwi wejściowe i wskazałam Ance gestem, żeby weszła. W windzie czułam jak dotyka jakby od niechcenia mojej dłoni brzegiem swojej. Słabłam, nogi uginały się pode mną od tych uczuć, które niespodziewanie zalewały mnie od środka. To było głupie. Nie wiedziałam, że można tak bardzo pragnąć kogoś, tak fizycznie pożądać kogoś praktycznie obcego. Bo przecież pragnęłam jej wyłącznie fizycznie. To było dla mnie oczywiste i jasne. Obróciłam się w jej stronę. Pomyślałam, że dam jej herbaty i odeślę do domu. Jechałyśmy na dziesiąte piętro. Obok nas stało małżeństwo z dzieckiem. Było ciasno. Anka była tuż za mną, czułam jej oddech, czułam jak porusza się jej ciało. Stała tak blisko mnie. Przymknęłam oczy. Cholera, chciałam tak jechać i jechać bez końca. Dzieciak oparł się o mnie całym ciałem. Cofnęłam się. Leżałam teraz prawie na Ance. Miałam ochotę odwrócić się i przylgnąć do niej mocno, wtulić się, dotknąć wargami jej szyi i tak pozostać najdłużej jak się dało. Pomyślałaby, że byłam łatwa! Uśmiechnęłam się sama do siebie. Winda stanęła na czwartym piętrze. Towarzystwo wysypało się na klatkę. Ruszyłyśmy dalej w górę. Anka odwróciła się do mnie i przytuliła mocno. Dotknęła czołem mojego czoła. Patrzyła mi głęboko w oczy. Nie wytrzymałam. Przycisnęłam wargi do jej warg, poczułam niewysłowioną rozkosz, podniecenie, które nie pozwalało mi na złapanie oddechu. Byłam rozpalona do granic możliwości. Płonęłam. Zaczęłam całować ją mocno, szaleńczo. Jeszcze chwilę, a oszalałabym bez jej ramion i ust, oszalałabym bez tej nowopoznanej dziewczyny! Anka całowała mnie wariacko. Słyszałam jak ciężko oddycha. Była równie podniecona jak ja. Chciałam rozebrać ją do naga w tej windzie, zrzucić z niej ubranie i patrzeć na nią, dotykać, całować, ssać ją bez opamiętania. Moje ręce zsuwały się wzdłuż jej ciała. 25