pobierz - Nowy Czas

Transkrypt

pobierz - Nowy Czas
LONDON
21 September 2010
14 (150)
FREE
ISSN 1752-0339
Punktem kulminacyjnym wizyty
papieża Benedykta XVI na Wyspach
była beatyfikacja XIX-wiecznego
słynnego teologa i duszpasterza,
kardynała Johna Henry’ego
Newmana. Papież wskazał go jako
wzór świętości i żywotności Kościoła
na ziemi brytyjskiej.
Jego popiersie w Fawley Court (na
zdjęciu) towarzyszyło Polakom w ich
emigracyjnych losach. Było też
duchową inspiracją wychowanków
Divine Mercy College.
Wizyta Benedykta XVI
»4-5
Tragedy and Triumph
»6-7
2|
21 września 2010 | nowy czas
”
Wtorek, 21 Września, Hipolita, Mateusza
1932
1997
Polska zawarła umowę z włoskimi zakładami motoryzacyjnymi Fiat na
produkcję samochodów ciężarowych i osobowych.
Wybory parlamentarne w Polsce wygrała Akcja Wyborcza Solidarność.
Premierem koalicyjnego rządu został Jerzy Buzek.
środa, 22 Września, toMasza, Maurycego
1932
1981
W Oberhasli w Szwajcarii przekazano do użytku największą tamę
w Europie. Autorem projektu był Gabriel Narutowicz.
Otwarto pierwszą linię TGV, francuskich pociągów o bardzo dużej
prędkości. Pierwsze TGV pojawiły się na trasie Paryż-Lyon.
czWartek, 23 Września, BogusłaWa, tekli
1976
W Warszawie powstał Komitet Obrony Robotników, z Jackiem
Kuroniem, Adamem Michnikiem, Antonim Macierewiczem i
Stanisławem Barańczakiem na czele.
piątek, 24 Września, gerarda, teodora
1928
1923
Kościół katolicki w Polsce zmienił formułę ślubną kobiet, która
od 1614 roku i zobowiązywała kobietę do posłuszeństwa mężowi.
W Berlinie wyemitowano pierwszy film dźwiękowy. Był to „Graczdoktor Mabuse”, w reżyserii Fritza Langa.
soBota, 25 Września, aurelii, kleofasa
1991
W Nowym Jorku podpisano układ o zakończeniu wojny domowej
w Salvadorze, trwającej od stycznia 1980 roku. Porozumienie podpisali
przedstawiciele rządu Salwadoru i przywódcy Frontu Wyzwolenia
Narodowego im. Farabundo Martiego.
niedziela, 26 Września, Justyny, cypriana
1949
Rosjanie dokonali udanej próby z bombą atomową i stali się drugim
mocarstwem posiadającym tę śmiercionośną broń.
poniedziałek, 27 Września, daMiana, aMadeusza
1956
1975
Początek procesu oskarżonych o udział w wypadkach czerwcowych
1956 roku w Poznaniu. Robotnicy wyszli na ulicę z żądaniami podwyżek
płac i obniżek cen. W trakcie akcji pacyfikacyjnej zginęło ponad 70
osób, rannych zostało kilkaset.
W Hiszpanii wykonano pierwsze wyroki śmierci na członkach
organizacji terrorystycznych, sprawców mordów na policjantach,
żołnierzach i urzędnikach państwowych.
Wtorek, 28 Września, luBy, WacłaWa
1994
Katastrofa estońskiego promu na Bałtyku. Prom „Estonia” zatonął
podczas sztormu, zginęło 900 osób.
środa, 29 Września, MicHała, MicHaliny
1913
1936
Układ pokojowy w Stambule pomiędzy Bułgarią a Turcją. Traktat
zakończył II wojnę bałkańską.
Generał Franco został głównodowodzącym wojsk nacjonalistów
podczas wojny domowej w Hiszpanii.
czWartek, 30 Września, zofii, grzegorza
1939
1939
Niemiecki pancernik Graf von Spee zatopił angielski statek pasażerski
Clement.
Powołanie władz RP na wychodźstwie. Dymisja prezydenta Ignacego
Mościckiego, jego następcą został Władysław Raczkiewicz.
piątek, 1 października, danuty, igora
1971
1904
Otwarcie Świata Walta Disneya na Florydzie, olbrzymiego parku z
setkami atrakcji przeznaczonych zarówno dla dzieci jak i ich rodziców.
Urodził się Vladimir Horowitz, amerykański pianista pochodzenia
rosyjskiego; uznany za jednego z najwybitniejszych wirtuozów
fortepianu XX wieku.
63 King’s Grove, London SE15 2NA
Tel.: 0207 639 8507, [email protected], [email protected]
RedaktoR naczelny: Grzegorz Małkiewicz ([email protected])
Redakcja: Teresa Bazarnik ([email protected]) Jacek Ozaist, Daniel Kowalski
([email protected]), Alex Sławiński WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz
FelIetony: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUnkI: Andrzej Krauze, Andrzej Lichota;
zdjęcIa: Piotr Apolinarski, Aneta Grochowska; WSpółpRaca: Małgorzata Białecka, Irena Bieniusa,
Grzegorz Borkowski, Włodzimierz Fenrych, Tomasz Furmanek, Gabriela Jatkowska, Anna Maria Grabania,
Stefan Gołębiowski, Katarzyna Gryniewicz, Mikołaj Hęciak, Zbigniew Janusz, Przemysław Kobus, Michał
Opolski, Łucja Piejko, Roma Piotrowska, Fryderyk Rossakovsky-Lloyd
dzIał MaRketIngU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949
[email protected]
Marcin Rogoziński ([email protected])
WydaWca: CZAS Publishers Ltd.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega
sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia.
© nowyczas
Wydanie dofinansowane w ramach zlecania przez Kancelarię Senatu zadań
w zakresie opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2010 roku.
[email protected]
stopy wody pod kilem
Czy w Tamizie faktycznie pływy wodne były przyczyną zmiany „postoju” –
cumowania – „Fryderyka Chopina”,
co wniosło sporo zamieszania w zaplanowanych przez Klub Turystyki
Polskiej imprezach? Czy zmiany pływów wodnych w korycie Tamizy nie
mogły być przewidziane przez wytrawnych polskich wilków morskich?
Zostawię spekulacje innym.
Na zwiedzanie żaglowca „Fryderyk Chopin” jako Ambasador Turystyki Polskiej mogłem dodatkowo
zabrać dziewięć osób. Moja międzynarodowa grupa (Litwini, Kanadyjczyk i koledzy z Karlowych Warów)
była zachwycona żaglowcem…
Najbardziej dociekliwi próbowali
się doliczyć lin ożaglowania, ale tutaj z
pomocą przyszedł mojej wycieczce
nasz przewodnik, podając, że jest ich
194, przy czym najgrubsze to liny cumownicze, a o najcieńsze już nie pytaliśmy. Przewodnik, a raczej
przewodniczka, czarnoskóra, świetnie
mówiąca po polsku, była zaprzeczeniem „polskiego rasizmu” tak wszędzie podkreślanego przez media – nie
polskie oczywiście. Opowiadała o życiu na okręcie, poszczególnych funkcjach różnych przyrządów... Każdy z
nas obowiązkowo zrobił sobie zdjęcia
przy sterze i dzwonie okrętowym, choć
ja byłem niepocieszony, że nie ma dyżurnej czapki kapitańskiej do zdjęć.
„Fryderyk Chopin”, będący następcą „Zawiszy Czarnego”, wygląda
pięknie w słonecznych promieniach
londyńskiego słońca. Czarnoskóra
przewodniczka, studentka Wyższej
Szkoły Marynarskiej w Szczecinie,
opowiadała ciekawie, ale mnie interesowało, jak są przyjmowani kadeci-beani żeglarstwa. Przewodniczka
zbyła mnie tym, że są całowane stopy
bosmana przebranego za Neptuna i
do picia jest podawany mało smaczny
napój, po którym nawet ci, którzy nie
wiedzą, co to choroba morska, mogą
poznać jej skutki.
Sobota, pierwszy dzień zwiedzania,
był dniem pochmurnym, ale niedziela
żegnała pięknym słońcem załogę i
„Fryderyka Chopina” o godz. 16.00.
Zaskoczył mnie zdyscyplinowany
spokój żeglarzy, którzy po odprawie
niemal gęsiego udali się do zajęć.
Krótkie komendy kapitana były wykonywane bez pośpiechu i zbędnego
tupotu bosych stóp młodych żeglarzy
o pokład.
Dzięki spokojowi i zorganizowaniu
załogi „Fryderyk” prawie niezauważenie lekko odchylił dziób od nabrzeża
i majestatycznie wysunął się na środek
kanału. Załoga na rozkaz kapitana
zgromadziła się „na prawej burcie w
szeregu do pożegnania żegnających”.
Tradycyjne „hip, hip, hura” w
dziwny sposób wywołują u mnie
dreszczyk wynikający z pożegnań.
„Fryderyk Chopin” niczym white
swan odpłynął w kierunku dopalającego się słońca nad Tamizą...
Szkoda, że nie rozwinął żadnego
żagla…
JANUSZ FRąCZeK
Czytasz „Nowy Czas”? – Na
„Nowy Czas” mam zawsze czas!
[zasłyszane]
Droga Redakcjo!
Zwabieni opowieściami znajomych o
ARTeriach „Nowego Czasu” pojechaliśmy z mężem w piękny wrześniowy
wieczór, by po raz pierwszy uczestniczyć w tym wydarzeniu. Wnętrze kościoła St George the Martyr –
wydawałoby się surowe – przenikały
dźwięki wspaniałej muzyki. I to nie klasycznej, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w takich miejscach. A repertuar był
bardzo urozmaicony. To robiło wrażenie na licznie przybyłych słuchających.
Dodać też trzeba, że byli to ludzie w
różnym wieku, różnych narodowości i
o różnych upodobaniach muzycznych.
Muzycy – młodzi, bardzo utalentowani – też czuli się dobrze na tej nietypowej scenie, na której doskonale umieli
się znaleźć. Po koncertach zaś w kryptach kościoła, a także w jego ogrodzie
można było podziwiać sztukę artystów
plastyków – różnorodność formy, czasem zaskakującej, w bardzo ciekawej i
przemyślanej scenerii. Każdy tam
mógł znaleźć coś dla siebie. Miła atmosfera, uśmiechnięci, przyjaźni i wy-
ciszeni ludzie toczący rozmowy w wielu językach – aż trudno było uwierzyć,
że gdzieś tam obok, poza tym magicznym miejscem, jest tyle niesnasek i złości. Teraz i my przekonaliśmy się o tym,
że koncerty i wystawy ARTeryjne są po
prostu wspaniałe. Z niecierpliwością
będziemy wyczekiwać następnych. Byliśmy bowiem świadkami, jak „Nowy
Czas” wyczarowuje magiczny czas.
Ucieszyło nas jeszcze jedno – wszyscy przyzwyczailiśmy się do tego, że są
miejsca, w których spotykają się ludzie
tych samych narodowości. Jakby przenosili tu ze sobą swoje tęsknoty i ojczyzny, tworząc takie enklawy rodaków. Na
ARTeriach jest jednak inaczej. Odnieśliśmy z mężem wrażenie, że organizatorom zależy na integracji tych dwóch
środowisk – Polaków i Brytyjczyków. I
chwała im za to! Przecież tu mieszkamy
i żyjemy, więc przesłanie jest celne. Dotyczy to nie tylko artystów, ale także gości. Uczestniczyliśmy w ARTerii po raz
pierwszy, ale na pewno nie ostatni!
Pozdrawiamy ARTeryjną brać!
LIDIA I ChRIS PReSTON
s
a
z
C
na
prenumeratę
Imię i Nazwisko.......................................................................................
Adres.......................................................................................................
................................................................................................................
Kod pocztowy..........................................................................................
Tel...........................................................................................................
Liczba wydań..........................................................................................
Prenumerata od numeru..............................(włącznie)
Prenumeratę
zamówić można na dowolny adres
w UK bądź też w krajach Unii. Aby
dokonosć zamówienia należy
wypełnić i odesłać formularz na
adres wydawcy wraz z załączonym
czekiem lub postal order
Gazeta wysyłana jest w dniu wydania.
liczba
wydań
UK
UE
12
£25
£40
24
£40
£70
Czeki prosimy wystawiać na:
CZAS PUBLISHERS LTD.
63 Kings Grove
London
SE15 2NA
|3
nowy czas | 21 września 2010
arteria 2010
Od września do września
Roma Piotrowska
Nie ma dokładnych danych dotyczących liczby Polaków mieszkających w Londynie, a już na pewno nie
wiadomo, ilu polskich artystów mieszka w tym jednym
z największych miast świata. Można im tylko pozazdrościć, bo znajdują się w artystycznym epicentrum.
Londyn jest bowiem, obok Berlina, europejską stolicą
sztuki i to tutaj właśnie organizuje się najbardziej prestiżowe wystawy, konferencje i targi. (Notabene już 14
października rozpocznie się jeden z ważniejszych targów sztuki na świecie Frieze Art Fair.) Samo wyjście
na ulicę inspiruje, nie mówiąc już o tym, że wiele można się nauczyć podczas odwiedzania rozmaitych galerii. Co więcej, istnieje tu możliwość zobaczenia sztuki
z całego świata, nie ruszając się z jednego miasta. Niezmiernie często wystawia się w Londynie ogromne narodowe przeglądy, m.in. indyjskie, chińskie, arabskie.
Mieliśmy także Polska!Year, który pokazał sztukę polską na wysokim poziomie, znajdującą się w czołówce
zainteresowań ekspertów z całego świata.
Co jednak z artystami, którzy nie odnieśli tak spektakularnego międzynarodowego sukcesu? Do nich należy samoorganizowanie się, czyli zrzeszanie się w
nieformalne grupy, tworzenie małych galerii w starych
magazynach, barakach, garażach czy nawet kościołach, oraz organizowanie wystaw własnym sumptem.
To oni właśnie powodują, że Londyn jest tak barwnym
i pełnym życia miejscem. Te małe skupiska są właśnie
idealnym inkubatorem dla oryginalnych idei i nowych
zjawisk artystycznych. Często powstają spontanicznie
i działają w oparciu o entuzjazm i w dużej mierze
dzięki bezinteresownemu poświęceniu się kilku lub kilkunastu osób zaangażowanych we wspólną sprawę.
Doczekaliśmy się w Londynie także polskiej nieformalnej i niekomercyjnej inicjatywy społeczno-kulturalnej! Już drugi rok z rzędu odbyła się ARTeria, czyli
Festiwal Polskiej Sztuki. Inicjatywa wyszła ze strony
„Nowego Czasu”, który już wcześniej, bo w kwietniu
2009 roku, zorganizował pokaz polskiej sztuki w Nolias
Gallery przy Old Kent Road. Tam Teresa Bazarnik z
„Nowego Czasu” spotkała ojca Raya, proboszcza kościoła St George the Martyr, który zachwycony wystawą zaproponował przeniesienie jej do nowo oddanych
po trzyletnim remoncie krypt swojego kościoła. W Nolias Gallery wystawiało dziewięciu polskich artystów –
rezydentów Southwark. Kiedy zdecydowano się pokazać wystawę w dużych kryptach kościoła – artystów
było już dwudziestu. I tak samoistnie narodziła się
ARTeria. Pierwsza edycja wystawy połączonej z koncertami cieszyła się ogromną popularnością, dlatego
zawitała do kościoła St George the Martyr w Borough
kolejny raz. – Zaraz po zamknięciu pierwszej ARTerii
ojciec Ray wysłał mi mail ze słowami: This association
between St George’s and the Polish artists is very important, and we must do all we can to establish and
secure it – wspomina początki Teresa Bazarnik. – Teraz to już tradycja – mamy zarezerwowany termin na
następny rok! – dodaje.
Gdy usłyszałam o wystawie w kościele, nie byłam
przekonana do tego pomysłu. Nie lubię łączenia sztuki
i religii, tak samo jak polityki i religii. Polacy zresztą,
ku zgrozie znakomitej części agnostyków i ateistów, już
wystarczająco mocno są kojarzeni na Zachodzie z wojującymi z liberalną myślą maniakalnymi katolikami.
Moje wątpliwości rozwiały się po przekroczeniu progu
galerii. Krypty anglikańskiego St George the Martyr
przypominają typowy white cube. Popijając wernisażowe winko odnosi się wrażenie, że jest się w neutralnej
przestrzeni galeryjnej. Nie mogę jednak tak łatwo
odejść od powyższego wątku, jako że wystawy w kościele mają w Polsce znaczącą tradycję zrodzoną w latach
osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Wtedy często jedyną przestrzenią wolności były przykościelne galerie. W
tym nurcie sztuki owych lat osiemdziesiątych, pełnym
powagi i ważkich narodowo-chrześcijańskich treści, nie
było miejsca na ironię i bluźnierstwa. Sztuka pokaza-
W tym roku ArtErIA WyszłA pozA
krypty, zAgospodAroWujĄC przEstrzEń W przykoŚCIElnym
ogrÓdku orAz nA jEgo ogrodzEnIu. ChłodnE, stylIstyCznIE
WyCyzEloWAnE zdjęCIA noWoCzEsnyCh obIEktÓW urbAnIstyCznyCh
mArkA borysIEWICzA, InstAlACjA
– koło fortuny – ElŻbIEty ChojAkmyŚko I ImponujĄCA rzEźbA
dAnuty sołoWIEj, ktÓrA – jEŚlI
znAjdzIE sponsorA – odlAnA z
brĄzu, stAnIE sIę mIlCzĄCym
ŚWIAdkIEm zWIĄzkÓW tEgo mIEjsCA z polskImI ArtystAmI. A nA
tArAsIE prpEd WEjŚCIEm do
krypty pAWEł WĄsEk budoWAł
CAły dzIEń z odpAdkÓW drEWnA
sWojE mIAsto-moloCh
nych na wystawie artystów tego nurtu wkraczała w codzienne życie, podejmowała polemikę z narodowymi symbolami, odwoływała
się do rozumienia Biblii i chrześcijaństwa.
Grupa skupiona wokół ARTerii na szczęście nie musi walczyć z zastaną rzeczywistością (mimo że mogłaby). Artyści włączeni w
wystawę wywodzą się z różnych środowisk,
dzieli ich także różnica pokoleń. Niektórzy z
nich są w Anglii od wielu lat, inni przyjechali
już po 2004 roku. Mimo owych różnic zadziwia spójność pokazanych na wystawie prac,
utrzymanych w duchu różnych form modernizmu. Można było tam zobaczyć bowiem
dużą dawkę malarstwa, kilka przykładów zgeometryzowanej figuracji (Agnieszka Handzel-Kordaczka, Paweł Wąsek), abstrakcji
lirycznej (Maria Kaleta, Carolina Khouri, Pa-
weł Kordaczka, Ania Pieniążek) oraz geometrycznej (Tomasz Stando). Wielu artystów, nie tylko starszego, ale także młodszego pokolenia ma podobne poglądy estetyczne. Znacząca część
zaprezentowanych prac nie wyszła daleko poza eksperymenty formalne i powiela tendencje powstałe w pierwszej ćwierci XX wieku.
Obrazy Konrada Grabowskiego na przykład czerpią bezpośrednią
inspirację z twórczości jednego z ważniejszych polskich artystów
przełomu wieków, zmarłego w 1932 roku, Tadeusza Makowskiego.
W wystawie wzięli udział także niektórzy członkowie nieformalnej,
tworzącej w duchu modernizmu, grupy artystycznej Page 6 (Wojciech Sobczyński, Paweł Wąsek, Agnieszka Handzel-Kordaczka, Paweł Kordaczka). Zagościła tam również tradycyjna rzeźba dzięki
Danucie Sołowiej oraz ceramika Joanny Szwej-Hawkin.
Producenci projektu, redakcja „Nowego Czasu”, zaprosili do kuratorowania wystawy jednego z jej artystów, Tomasza Standę, który
woli nazywać się komisarzem. Postanowił on zadać każdemu artyście pytanie, czym jest sztuka i kim jest artysta? Odpowiedzi stały się
osią wystawy, której motto zostało wzięte z Oskara Wilde’a:
>dokończenie na str. 18
4|
21 września 2010 | nowy czas
wizyta Benedykta XVI w Szkocji i Anglii
Wiara i sumienie
na forum publicznym
Benedykt XVI przemówił do serc i umysłów Brytyjczyków
Wojciech Płazak
T
Watykan, słowami papieskiego
rzecznika prasowego ks. Lombardii, uznał wizytę Benedykta XVI
za wielki sukces duchowy i wspaniałe wydarzenie, które wzbudziło
bardzo pozytywny odzew. Premier
David Cameron na zakończenie
tych czterech – jak mówił – niezwykle wzruszających dla kraju
dni podkreślał rezonans papieskiego przesłania zwróconego nie tylko do katolików, lecz również do
ludzi innych wyznań, a także niewierzących. Biskupi katoliccy
Szkocji, Anglii i Walii czują się wizytą wzmocnieni, choć przestrzegają swych wiernych przed
pokusą triumfalizmu; przedstawiciele anglikanizmu podkreślają to,
co łączy wyznania. W czołowych
dziennikach brytyjskich, w radio i
TV, wbrew wcześniejszym przepowiedniom, przewijają się słowa:
sukces, niebywały sukces, a nawet
tryumf. Przebieg wizyty zmusił
media do zmiany tonu, co może
też przejdzie do historii.
en ostry zwrot medialnego kursu sam w sobie może być miarą tego, co
papież Benedykt zdołał
dokonać podczas czterech
dni brytyjskiej pielgrzymki. Od miesięcy wiele gazet, bynajmniej nie tylko tabloidów, prześcigało się w krytyce wszystkich aspektów
zbliżającej się wizyty. Każdy protest, czy to z
pozycji ateistycznych, antypapieskich czy ekstremizmu religijnego, był nagłośniany i – jak
się okazało – przeceniony.
Przeciwnicy przyjazdu papieża, obficie
cytowani w mediach, serwowali znane i nowe
mieszanki antykatolickich uprzedzeń, stereotypów i faktów, w tym doniesień o rzeczywistych, ciężkich problemach Kościoła, które w
tym kontekście traktowane, robiły wrażenie
antypapieskiej amunicji. Kanonada trwała do
ostatnich dni. Tak, wielu katolików na pewno
nie czuło się dobrze, słysząc o tysiącach nieodbieranych wejściówek na spotkania z papieżem, zapewnienia o tym, że papieża powita
chłód i obojętność, że już teraz powinni przygotować się na klęskę.
Trywialne incydenty były windowane na
pierwsze strony. Ośmieszać papieża (i katolicyzm brytyjski w ogóle) miał zdaniem estetów nawet poziom pamiątek przygotowanych
na wizytę, choć nie odbiegały one chyba od
normy przyjętej tu przy okazjach innych państwowych wydarzeń. Czytając to, nieraz odnosiło się wrażenie, że chyba jedyną
pozytywną rzeczą w tej wizycie będzie solidność papamobilu.
Protesty przeciwko wizytom papieskim nie
są, oczywiście, niczym nowym. Papież-pielgrzym Jan Paweł II często miał z nimi do czynienia, choć nie pozwalał, by przeciwnicy
dyktowali mu program duszpasterski, podróżował nawet w najtrudniejszych sytuacjach i
przyczyniał się tym do przemiany świata.
SIła wIary
Papież Benedykt VI idzie śladami swego poprzednika. Wizytę Jana Pawła II w Wielkiej
Brytanii przed 28 laty, która przeszła do historii jako niebywały sukces duszpasterski, także poprzedziły napięcia i protesty. Nie mówiąc
już o spustoszeniach pozostawionych przez
prawie trzy wieki poreformacyjnych konfliktów religijnych na ziemi brytyjskiej, ta pierwsza w dziejach kraju wizyta papieska
przypadła na czas krwawej wojny o Falklandy.
Jan Paweł II przed przyjazdem apelował gorąco o pokój i rozwiązanie dyplomatyczne, co
przy poczuciu krzywdy nie trafiało wśród Brytyjczyków na podatny grunt. Każdy z nas,
dziennikarzy pracujących przy obsłudze prasowej tej wizyty, zdawał sobie sprawę, że przyjazd papieża (dodajmy: rok po zamachu na
placu św. Piotra) do ostatniej chwili był pod
znakiem zapytania. Lecz dzięki zdecydowaniu Jana Pawła II, kardynała Hume’a i epi-
skopatu katolickiego w ogóle, dzięki poparciu
wielkiego ekumenisty, ówczesnego przywódcy Wspólnoty Anglikańskiej, arcybiskupa Roberta Runcie, przeszła na pewno najśmielsze
oczekiwania i jest tu zaliczana do „złotego
wieku wiary”.
Miarą oddalenia od tego wieku, choć to
czas właściwie jednego pokolenia, jest jednak
inny i inne natężenie sprzeciwów. Ówczesne
protesty wydają się łagodne w porównaniu z
tym, co poprzedziło przyjazd Benedykta XVI.
Przynajmniej część prasy, i to wpływowej, wyraźnie przyjęła jako pewnik porażkę wizyty, z
całymi tego skutkami dla Kościoła katolickiego w Anglii. A jednak papież Benedykt VI,
wypełniając swą misję z wielkim spokojem i
zdecydowaniem, nie walcząc z poglądami
przeciwników, lecz przekonując argumentacją, przemawiając do ludzkich umysłów i
uczuć, odniósł wielki sukces. Zupełnie pomieszał szyki swym przeciwnikom. Był szeroko
słuchany (premier Cameron zauważył: „Wasza Świątobliwość przemawiał tu do sześciu
milionów katolików, lecz był słuchany przez
ponad 60-milionowy naród oraz wiele milionów innych ludzi na świecie”). Gratulować
trzeba nietracącym ducha organizatorom kościelnym i państwowym, a także planistom radia i telewizji, którzy wbrew negatywnym
nastrojom zapewnili tak obszerne, tak integralne transmisje wszystkich publicznych wystąpień papieskich.
W rezultacie runęły kolejne antykatolickie
stereotypy. „Watykański rottweiler”, którym
straszono w mediach, okazał się człowiekiem
ujmującej łagodności, być może nawet nieśmiałym, ale imponującym wielką siłą wiary.
MIejSce na foruM
Katecheza Benedykta XVI w Szkocji i Anglii
dotyczyła wielu aspektów etyki indywidualnej
i społecznej, ale kwintesencją było to, co papież mówił – od Glasgow do Londynu – o
miejscu i roli wiary w życiu publicznym. A
najdobitniej wykład ten zabrzmiał w Westminster Hall, XI-wiecznej auli obrad, tam,
gdzie zaczęły się dzieje brytyjskiego parlamentu. Przyjmowany z całym dostojeństwem papież mówił z podziwem o brytyjskiej tradycji
parlamentarnej, która „wiele zawdzięcza narodowemu instynktowi umiaru i dążeniu do
prawdziwej równowagi między roszczeniami
rządu i prawami należnymi rządzonym”. Wynikiem tego jest wyjątkowa stabilność i pluralistyczna demokracja oparta na rządach
prawa i wolności słowa.
Miejsce to ma znaczenie symbolu. W tej
najstarszej na świecie sali obrad kształtowała
się historia Anglii, tu rodziła się Wielka Brytania. Tu też w 1535 roku został skazany na karę śmierci, z oskarżenia o zdradę stanu,
Tomasz Moore, kanclerz Anglii i jeden z czołowych autorytetów prawnych ówczesnej Europy, za to, że odmówił zaaprobowania
rozwodu swego dawnego przyjaciela, króla
Henryka VIII, oraz jego zerwania z Rzymem.
Papież powiedział, że św. Tomasz Moore jest
podziwiany, zarówno przez wierzących, jak i
niewierzących, za swą prawość i wierność sumieniu, która nakazała mu słuchać Boga bar-
dziej niż króla. Echem tamtego dylematu –
mówił – w dzisiejszych czasach jest debata o
miejscu przekonań religijnych w procesie politycznym.
Tego przemówienia słuchała w Westminster
Hall elita życia publicznego kraju: dwa tysiące przedstawicieli świata polityki, religii, legislatury i sądownictwa, czołowych instytucji
państwowych, poprzez media elektroniczne –
rekordowe audytorium społeczne. Wydaje się,
że na długo zostaną w tej zbiorowej pamięci
słowa papieża, że zadaniem religii nie jest proponowanie rozwiązań politycznych, leżących
poza jej kompetencją, lecz ustanawianie moralnych zasad życia publicznego. Że religia nie
jest problemem, który mają rozwiązywać prawodawcy, lecz musi być istotnym elementem
narodowej debaty.
Sekularyzacja życIa
Papież Benedykt XVI przestrzegał przed agresywnymi formami sekularyzacji i postępującą
marginalizacją religii, zwłaszcza chrześcijańskiej „nawet w krajach akcentujących tolerancję”. Tę ocenę papieża zakwestionował później
premier Cameron, zapewniając, że „wiara należy do tkanki narodu brytyjskiego, i tak nadal
będzie”.
Benedykt XVI sformułował na nowo to,
co od dawna jest tematem debat, toczonych
jednak dość nieśmiało, z niedomówieniami
i tylko w wyjątkowych wypadkach trafiających na pierwsze strony. Na przykład wtedy, gdy ktoś zabrania pracownicy nosić
krzyżyka w miejscu pracy, kiedy kolejne sklepy odmawiają sprzedaży kartek świątecznych o treści religijnej lub władze lokalne w
jakiejś dzielnicy chcą zmienić słowo Christmas na Winter Festival etc. A przecież jest
to tylko warstwa zewnętrzna.
Duchowni katoliccy, anglikańscy i inni dają przykłady znacznie groźniejszych form tego
agresywnego sekularyzmu: walki ze szkołami
wyznaniowymi, mimo ich wielkich sukcesów
edukacyjnych, próbach wyeliminowania nauczania religii, a w dalszej kolejności – jeśli kiedyś będzie można przeprowadzić ustawę –
nawet przekazywania wiary dzieciom w ogóle, gdyż wiara jest traktowana jako zagrożenie.
Nie są to cele tajne. Pojawiają się jako żądania
w wystąpieniach skrajnych, na razie, działaczy
ateistycznych.
Nieraz jest to tworzenie wśród młodych klimatu, w jakim ci, którzy wierzą, boją się lub
wstydzą do tego przyznać. Wiadomo, że niektóre programy marginalizacji religii są ukryte pod hasłami wyznaniowej tolerancji („szkoły
chrześcijańskie obrażają uczucia muzułmanów, sikhów i innych mniejszości”). Ale jest
dość dowodów, że to nie wyznawcy innych religii występują przeciwko szkołom katolickim
czy anglikańskim – przeciwnie, wielu chce do
nich wysyłać swe dzieci.
Papież wiedział, że mówi do ludzi mających różne poglądy także w tej kluczowej dla
każdego kraju kwestii: miejsca religii na forum
publicznym. Ale tym, którzy podzielają jego
wizję czy obawy, dodał otuchy i siły do działania. Wiadomo, że debata będzie teraz głośniejsza. Jednym z najbardziej wymownych
|5
nowy czas | 21 września 2010
wizyta Benedykta XVI w Szkocji i Anglii
jedność obu Kościołów jest już w zasięgu
ręki, że zaraz wejdą one na wspólną drogę.
Dalsze lata jednak przyniosły problemy
będące jeszcze dotąd ponad siły. Dla strony
katolickiej główną przeszkodą jest dopuszczenie kobiet do anglikańskich święceń kapłańskich, już blisko 20 lat temu i teraz
poparcie sprawy święceń biskupich. Strona anglikańska uważa, że otwierając szeroko drzwi przeciwnikom tych święceń wśród
anglikańskiego duchowieństwa, Watykan
zachęca ich do dezercji. Zaostrzył się język
dialogu.
I na tym tle tym bardziej uderzała pozytywna, nawet serdeczna atmosfera spotkań,
naturalny kontakt tych dwóch intelektualistów
kierujących swymi wspólnotami. Obaj uważają, że wiara i rozum, religia i intelekt mogą,
a nawet powinny iść w parze, bezkonfliktowo
służyć ludziom.
Najwyraźniej celem dialogu katolicko-anglikańskiego nie jest już organiczna jedność
Kościołów, która wydaje się, przynajmniej teraz, nieosiągalna. Natomiast jak najbardziej
realne jest ich współdziałanie, w przyjaźni i
szacunku, w motywowanej Ewangelią służbie
ludziom w kraju i szerzej, gdziekolwiek jest
potrzeba. Duchowni mówią o wspólnym
świadectwie chrześcijańskim. Taki ekumenizm ma szersze poparcie, po obu stronach, i
jego praktyczne wyniki z czasem mogą się
okazać imponujące.
Akt skruchy
sojuszników w tej papieskiej kampanii jest
przywódca duchowy Kościoła anglikańskiego, arcybiskup Canterbury, Rowan Williams,
który od dawna broni publicznej roli religii:
mówi, że wierzący nie domagają się przywilejów, lecz tylko należnego głosu w istotnych
dla kraju sprawach.
to, co łączy
Do Westminster Hall papież przyjechał z
Pałacu Lambeth, siedziby zwierzchników
Kościoła anglikańskiego, tuż po drugiej
stronie rzeki, gdzie rozmawiał z arcybiskupem Williamsem o tym, co łączy obydwa
wyznania w służbie Bogu i ludziom. Wie-
czorem obydwaj uczestniczyli w ekumenicznym nabożeństwie w Opactwie Westminsterskim, świątyni narodowej, która
wyrosła z wizji św. Benedykta i modlili się
wspólnie, klęcząc obok siebie, w kaplicy św.
Edwarda Wyznawcy, XI-wiecznego króla
Anglii.
Tak samo modlili się, po raz pierwszy w
innej słynnej świątyni, katedrze w Canterbury, dokładnie w miejscu męczeństwa arcybiskupa św. Tomasza Becketa, papież i
arcybiskup – Jan Paweł II i Robert Runcie.
Wtedy w maju 1982 roku, na fali świeżo
rozbudzonego entuzjazmu ekumenicznego
po obu stronach, wydawało się, że pełna
Dla bardzo wielu katolików i niekatolików
najważniejsze było to, czy papież zdoła rozładować narastający ostatnio niemal do punktu wybuchu kryzys zaufania na tle pedofilii
wśród księży. Z każdym ujawnianym skandalem pogłębiało się wśród katolików uczucie
zawodu, zranienia, bezsilności. Świadomość,
że czyny, których pedofile w sutannach dopuszczali się, tak często bezkarnie, wobec
swych podopiecznych, obciążają całą wspólnotę. To przypominanie i poczucie zbiorowej
winy osłabiało głos Kościoła, rzucało cień na
jego misję zwróconą właśnie na dzieci i młodzież.
I dlatego londyńskie spotkanie papieża z
grupą osób, które w dzieciństwie padły
ofiarą księży i wychowawców pedofilów,
miało być dla wielu istotnym sprawdzianem wiarygodności duszpasterskiej papieża Benedykta IV, a może i w ogóle
Kościoła. Uczestnicy przynieśli świadectwa
krzywd, które zdeformowały ich życie: odebranego dzieciństwa, samotności, pogłębionej niedowierzaniem wśród najbliższych,
nieraz odrzuceniem ich jako kłamców i wichrzycieli. Choć przybyło tylko pięć osób
(zaproszonych było podobno więcej, niektórzy nie mogli przełamać wewnętrznego
oporu i przekroczyć progu kaplicy), w imieniu wszystkich pokrzywdzonych domagali
się sprawiedliwości: wyznania win, napiętnowania sprawców, przeproszenia i takich
decyzji, które pozwolą zapobiec podobnym
nadużyciom w przyszłości. Papież Benedykt, który już nieraz potępiał akty pedofilii w Kościele, nie zawiódł ich oczekiwań.
Wyraził głębokie ubolewanie i uczucie
wstydu za czyny księży, które „rzuciły cień
na życie wielu ludzi”. Papież powiedział
wyraźnie, że władze kościelne nie były należycie czujne, wystarczająco szybkie i zdecydowane w swych działaniach i zawiodły
tym młode osoby powierzone ich trosce.
Dodał, że potrzebne jest teraz zadośćuczynienie za grzechy. Chodzi tu zwłaszcza o
większą pokorę i skuteczniejszą opiekę nad
dziećmi podobnie zagrożonymi.
Papież przestrzegał, że nadużycia te podkopują wiarygodność Kościoła. Tego katolicy brytyjscy są bardzo świadomi. Mają
nadzieję, że będzie to również punkt zwrot-
ny w życiu tutejszego Kościoła, że wreszcie rany zaczną się goić, że nie będzie już jakiejkolwiek tolerancji wobec przestępstw przeciwko
nieletnim.
NowA kArtA
Każda wizyta papieska pokazuje w świetle reflektora stan odwiedzanych Kościołów, zmusza do refleksji. Porównanie dwóch wizyt
papieskich pogłębia perspektywę.
Tak, zmiany są wielkie. Nie tyle w liczbach
wiernych. Katolików jest tu sześć milionów:
mimo pewnych wahań regionalnych, nadal
stanowią około dziesięć procent ludności Anglii, Szkocji i Walii. Natomiast stopień zaangażowania jest znacznie mniejszy niż 28 lat
temu. W niektórych diecezjach liczba małżeństw kościelnych spadła o połowę, chrztów
o jedną trzecią.
Ale oprócz tych znaków słabości wizyta
pokazała osiągnięcia i źródła siły, w tym zaangażowanie katolików w różnych dziedzinach
życia kraju (znacznie większe niż by to wynikało z ich liczby), udział zwłaszcza w szkolnictwie, akcjach społecznych i charytatywnych
na skalę kraju i świata. Mimo kurczących się
z wolna parafii i pustoszejących seminariów
opinie o „nowej, postchrześcijańskiej erze”
wydają się przedwczesne. Papież Benedykt
był najwyraźniej pod wrażeniem „głodu
Ewangelii Chrystusowej”, jaki dostrzegł podczas swej wizyty. Wie on dobrze, że zawsze
obok wiary istnieje świat niewiary, z którym
trzeba się liczyć, ale przed którym nie można
skapitulować.
Dla katolików były to cztery dni odkrywania źródeł swej siły, dni modlitwy, refleksji i
radości. Dla innych, co najmniej refleksji.
Katolicy świętowali swą wiarę na mszach
w parku Bellahouston w Glasgow, w Katedrze Westminsterskiej, na czuwaniu w londyńskim Hyde Parku, a zwłaszcza w
Birmingham. Ta msza była dla katolików
punktem kulminacyjnym wizyty. Beatyfikując XIX-wiecznego giganta wiary, słynnego
teologa i duszpasterza kardynała Johna Henry’ego Newmana, papież wskazał go jako
wzór świętości i żywotności Kościoła na ziemi
brytyjskiej. Ksiądz Newman łączył dziedzictwo obu wyznań. Jako anglikanin szukał
prawdy o Bogu i Kościele, pracował nad radykalną odnową swego Kościoła poprzez Anglokatolicki Ruch Oksfordzki. Poszukiwania
doprowadziły go do przyjęcia katolicyzmu.
Zachował jednak zawsze wdzięczność za dar
wiary otrzymany w Kościele anglikańskim.
Kardynał John Henry Newman działał w
czasach o tyle podobnych do naszych, że też
znaczonych falą kontestacji religijnej. XIX
wiek, w którym nienotowane przedtem postępy nauki i techniki sprzyjały negacji Boga,
wymagał wielkiego wysiłku duszpasterskiego.
Jako teolog, nauczyciel biednej młodzieży,
właśnie w Birmingham, jako niebywałej sławy
publicysta uniwersytecki, codziennie stawał
wobec wyzwań określanych coraz większą popularnością dzieł Darwina i Marksa, za którą
szły prognozy szybkiego zmierzchu religii.
Kardynał, nazwany „apostołem wątpiących”,
nawet w tym klimacie zdołał prowadzić ludzi
do Boga. Łączył wiarę z siłą intelektu i odwagi, i ten właśnie przykład pozostawił papież
Brytyjczykom na pożegnanie.
Wizyty papieskie okazują się często impulsem do odnowy czy wzmocnienia wiary. Na
pewno papież zrobił wszystko, co mógł, aby
ożywić wiarę mieszkańców Zjednoczonego
Królestwa. Na pewno podbudował ich morale. Dzięki temu teraz może rozpocząć się
nowy rozdział.
Wojciech Płazak jest długoletnim dziennikarzem BBC, przez blisko 20 lat był redaktorem
programów religijnych Sekcji Polskiej BBC i
relacjonował kilkadziesiąt podróży papieskich.
6|
21 września 2010 | nowy czas
fawley court
CARDINAL JOHN HENRY NEWMAN TO THE RESCUE!
So, Pope Benedict XVI has at last visited our shores. Cardinal John Henry Newman has been beatified, and is now one step away from sainthood.
This step has great significance for those of us fighting to recover Fawley Court. For Pope Benedict XVI is a great admirer of Cardinal Newman –
his interest began as a student seminarist when he chose Newman’s life and philosophy as a specialist subject. But what is both striking and
important for us is Cardinal Newman’s association with Fawley Court itself!
Set proudly on the east wall by the main Fawley Court building, some hundred yards from Fr. Jarzembowski’s grave – himself a one-time
candidate for beatification (!) – rests the stone bust, of a benign, eminent Cardinal Newman, by the sculptor Edward Ryley. Why is it there?
Who actually commissioned it? Did Father Jarzembowski know something about Cardinal Newman the educationalist, and his association with
Fawley Court that we have missed? Intense researches with the help of English Heritage and others (the said bust is a Grade I listed /protected
monument), will reveal all…
IT IS CERTAINLY
ONE OF THE
MACKENZIE FAMILY,
(THE ONE-TIME
OWNERS OF FAWLEY
COURT FROM 1833
TO 1952), WHO FELT
SUFFICIENTLY
STRONGLY ABOUT
CARDINAL NEWMAN
TO HONOUR HIM
WITH A STONE BUST
BY THE SCULPTOR
EDWARD RYLEY IN
1865, WHICH SITS
PROUDLY ON THE
WALL AT FAWLEY
COURT TO THIS DAY,
PROTECTED BY
ENGLISH HERITAGE
TOGETHER WITH ITS
GRADE I LISTING.
Tragedy
and
Triumph
By Mirek Malevski
It was a cold, peaceful February morning,
1967. A delightful, haunting river mist circled
the grounds of Fawley Court (Divine Mercy
College), the hoar frost glistening
intermittently on the school’s hardened
playing fields and lawns – in reply to the sun’s
vain attempt to shine.
ragedy. A sixteen year old pupil was up
before the history master Professor
Pawel Schultz in the school ‘barracks’,
being told that he had failed abysmally the
previous week’s GCE O Level History mock
exam. It was a solid failure. In Polish parlance
a “dwojka”. In English, marks of barely
twenty out of a hundred. Professor Schultz
was adamant – no way was he allowing this
pupil to sit the real thing, the University of
London Board, GCE O Level History Exam,
in June.
After some discussion, and no mean degree
of persuasion Professor Schultz relented. For
this pupil – albeit able, but somewhat lazy and
distracted – it was all a bit of a shock. True,
his interests were mainly in sport; football,
volleyball, cross country running, and
athletics. Academic ambitions were essentially
a secondary pursuit – except for history! This
was an entirely different matter, and after
some dexterous eloquence Professor Schultz
was eventually persuaded that this pupil would
pass the history exam proper.
T
J
une, and the big exam day had arrived.
The hot summer sun was now finding its
target, and the lush green lawns and
playing fields, particularly after the (Polish)
Whitsun festivities, were scorched barleyyellow in places.
The pupils were sat and invigilated in Fawley
Court’s marvellous Drawing (Red) Room. The
Drawing Room which faces the ornamental
waterway with a view of the river Thames, was
converted for a few days into an exam room. On
opening the exam question paper, the pupil
could not believe his luck! All his favourite topics
emerged; the Tudors, the French Revolution,
the Napoleonic Wars. But most importantly of
all, there was a question on Cardinal John
Henry Newman, and the Tractarian movement,
and Newman’s anguished conversion from the
Anglican faith to Catholicism – a subject then
very close to the pupil’s heart.
In short, under the gaze of Grinling
Gibbons’ amazing ceiling; carvings of
sprinting deer, darting rabbits, cranes and
swooping pigeons, our pupil reeled off ten
pages on the subject of Cardinal Newman; his
Apologia pro vita sua, the Tractarian
movement, its consequences, the influence of
John Keble, and Newman’s run-in with (the
Rev.) Charles Kingsley. (It was mystifying for
the pupil how and why the author of the
splendid Westward Ho or The Water Babies
could engage in an argument with the saintly
Cardinal Newman). The other exam questions
were dealt with much shorter answers.
riumph. In August of the same year
1967, the exam results arrived by post
to London. There, on something akin
to a payslip, glittering like a diamond, amidst
the other somewhat poorer results, was a
Grade A for the History exam! From zero to
hero. That result really made my day. (Yes, it
was me all along). I believe it was the only ever
History A Grade in Divine Mercy College’s
academic ‘history’. (Doubtless a string of
Fawley Court Old Boys will call and prove me
wrong). Anyway its all thanks to Cardinal John
Henry Newman, who came to my (and
perhaps now to our?), rescue. Sadly, I never
T
met with Professor Schultz again, having
moved on to do my A Levels at Ealing
Grammar School.
ardinal Newman‘s association with
Fawley Court is intriguing, but also
mysterious. Again it is thanks to
Professor Schultz, who apart from being an
inspiring master of British and European
history, delved with great passion into Fawley
Court’s and its local history. In the last few
months of Father Jarzembowski’s life, (spring
1964), when I got to know him quite well, how
I now wish to have asked him about the
history proper of the Cardinal Newman stone
bust at Fawley Court).
Cardinal Newman was, it appears, a
pastoral visitor in the 1860s to Fawley Court
and the Anglican Parish Church in the village
of Fawley, higher up in the Chiltern Hills.
Whom he befriended at Fawley Court is a
little unclear. It is certainly one of the
Mackenzie family, (the one-time owners of
C
Fawley Court from 1833 to 1952), who felt
sufficiently strongly about Cardinal Newman
to honour him with a stone bust by the
sculptor Edward Ryley in 1865, which sits
proudly on the wall at Fawley Court to this
day, protected by English Heritage together
with its Grade I listing.
J
ohn Henry Newman was born in Old
Broad Street in the City of London in
1801, the son of a banker. His father, also
John, worked in Lombard Street for the Bank
of Ramsbottom, Newman Co., thereafter
moving into the brewery business. Unlike
today, both the banking industry and the
brewery business championed charitable
works and philanthropy. Coming from such a
background, coupled to his family’s Anglican
mild Calvinism did much to shape Cardinal
Newman’s religious and social beliefs. In 1808
Newman (and this should intrigue most West
|7
nowy czas | 21 września 2010
fawley court
London Poles) he was sent to a boarding
school, Dr Nicholas’s, in Ealing. Under the
care of Dr George Nicholas of Wadham
College, Oxford, and in the company of over
two hundred boys Newman spent eight years
at Dr Nicholas’s school, where he “developed
his versatility in writing, and a voracious
appetite for reading.”
Torn between Cambridge and Oxford
Universities (his family were Cambridge
people) he opted (or rather the decision was
made for him by the Curate at St James’s
Church, Piccadilly, and Dr Nicholas), for
Trinity College, Oxford in June 1817, to read
the Classics, Greek, Latin, and History, where
he obtained his degree. He then moved to
Oriel College where he acquired a fellowship,
and by the age of twenty four (1825), had
taken Orders in the Anglican Church,
accepted a curacy, and became the Vicar of St
Mary’s the University church. Here he
remained for fifteen years. He then lived at
Littlemore, a small village outside Oxford,
with friends, and together they cultivated
(reluctantly) their distance from the Anglican
Church, at the same time embracing
Catholicism.
Thereafter Cardinal Newman’s life is one
extraordinary theological, political, social,
academic, and philosophical odyssey. For such
a humble man, who by nature would shun the
limelight, his life attracted a remarkable
amount of controversy. He is perhaps best
remembered for; his writings and sermons, his
tortuous, highly polemicised conversion from
Anglicanism to Catholicism in the 1840-1850s,
his role as an educationalist (he set up three
schools, the most famous of which is today’s
(Brompton) Oratory School in West London,
Kensington, and finally a curious court case
(libel) with the infamous, convicted rogue
priest Cavaliere Achilli.
avaliere (an excommunicated priest),
thought nothing of breaking the law,
commiting adultery, or seducing
fifteen year olds (in today’s language of the law
he would be guilty of paedophilia). Having
been thrown out of the Catholic fold he took it
upon himself (from an artificial Protestant
stance) to insult and degrade the Catholic
faith. Cardinal Newman could stand no more
and exposed Achilli through his writings and
sermons. Achilli’s ‘friends’ urged him to sue for
defamation. Stupefyingly and controversially,
Cardinal Newman ‘lost’ the court case (25
June 1853) which the London Times deplored,
and which one of Newman’s (many)
biographer’s, John Moody denounced,
commenting; ”Judge (Lord Campbell) and
jury had shown quite outrageous prejudice”.
Many women, violated and debauched by
Achilli, had confronted him in court from the
witness stand. For his part Achilli, by all
accounts a vain, sleazy character who wore a
curious unbecoming wig, and features
betraying “a sort of stealthy grace” dissolved
many of his court room assailants into timidity
with piercing looks. The judgement against
Cardinal Newman was a scandal. Fortunately
his wide wealthy and influential circle of
friends rallied round him, paid his costs and
sought a retrial, particularly with the
assistance of the nun Sister Maria Pia who
courageously found witnesses to support
Cardinal Newman’s case.
The law, press, public support, evidence,
and ethics were all on Cardinal Newman’s side.
Sadly, institutional ‘Court Justice’ sometimes
takes a highly perverse view of its cases. Later
evidence confirmed unequivocally Newman
was right all along. By that time however the
future Cardinal had moved onto higher and
better things. This included radically paving
the way for the de-ostracization of Catholics,
C
combined presence is felt throughout “that
little piece of heaven” that is Fawley Court.
Their hearts and souls saddened by the
criminal folly that a few are (temporarily)
perpetrating on this blessed little corner of
England.
Mirek Malevski
Chairman, Fawley Court Old Boys
PS. In 2008, Cardinal Newman’s grave at
Rednal, Birmingham, was exhumed. He was
buried there alongside his good friend and
kindred spirit Ambrose Saint John. To the
dismay, perhaps horror of the exhumers’
despite digging long and deep, no human
remains were uncovered! In fact, Cardinal
Newman had left instructions that his body
when interred, should thereafter decompose
(chemically), beyond recognition. DNA tests
will reveal whether the tested earth contains
the Cardinal’s human remains. The outcome
will, in some measure, determine whether the
Cardinal’s remains can be considered as
genuine relics, to be accepted for sainthood.
Professor Schultz, 1967
freeing them to eventually legally take up posts
as doctors, lawyers, academics or MPs – a
yoke imposed on Catholics by Henry VIII’s,
(matrimonial, self-indulgent) schism in 1532,
when the English king ceased paying the pope
his annates).
Furthermore, one miracle – that of Jack
Sullivan’s recovery from spinal paralysis –
has been attributed through prayer to
Cardinal Newman. Two miracles are required
to proclaim Cardinal Newman a saint. Could
the legitimate recovery of Fawley Court by our
Polonia – on a par with the wondrous
repelling of Soviet forces in 1920, ”The
Miracle of the Vistula”, (Cud nad Wisla) –
carry the weight of a miracle…?
t was in 1879 that Pope Leo XIII
summoned John Henry Newman to Rome
to receive the cardinal’s hat. This was a
great moment in Newman’s life. Two noble
traits define Cardinal Newman; courage and
conscience. His readiness to right wrongs and
to perceive imposters is always apparent. Here
he thus comments in Lover of Souls and
Searcher of hearts;
I
“Religious experiences and convictions,
when right, come from God – but Satan
can counterfeit them, and those may feel
assurances to which they have no claim,
and, in matter of fact, men who have
professed the most beautiful things and
with the utmost earnestness and sincerity
believed in their union with our Lord,
have often slipped away into one or other
form of error on the grounds of their new
inward experiences and convictions; – not
only into one or other form of misbelief,
but into scepticism and infidelity.”
Today, we can add another soldier of God to
that of Father Josef Jarzembowski, and Prince
Stanislaw Radziwill, doing sentry duty, and
protecting Fawley Court, namely that of
Cardinal Blessed John Henry Newman, newly
beatified by Pope Benedict XVI. Their
A sixteen year old author (á la Beatle
or Rolling Stone) next to the bust of
Cardinal Newman at Fawley Court;
below – over forty years latter…
Raport Koła Byłych
Wychowanków
Fawley Court
Koło Byłych Wychowanków Fawley Court
nadal walczy o unieważnienie sprzedaży
Fawley Court z kwietnia 2010 roku, widząc,
że odpowiedzialność za doprowadzenie do
tego haniebnego aktu zaczyna doganiać
sprawców i ich wspólników, a z dnia na dzień
wyłaniają się coraz to nowsze fakty.
Niedbalstwo i obłuda Charity Commission,
która twierdziła m.in., że nie ma powodów do
interwencji oraz że nie ma dostępu do pierwszego zapisu notarialnego kupna Fawley
Court i że dokument ten otrzymali od Prokuratury Generalnej dopiero po sprzedaży,
okazuje się wierutnym kłamstwem, bo otrzymaliśmy niedawno dowody, iż dokumenty te
były w posiadaniu Charity Commission już
ponad rok temu. Warto też wspomnieć o „bitwie pod Land Registry”, czyli o naszych
protestach przeciwko rejestracji notarialnej,
wspartych przez inne organizacje walczące o
Fawley Court, a także o korespondencji z
Watykanem i braku odpowiedzi na Apel do
Ojca Świętego z 22 października 2009 roku
o uratowanie Fawley Court i o prośbie do Arcybiskupa Anglii o interwencję w tej sprawie
oraz o jej naświetleniu podczas niedawnej
wizyty papieża Benedykta XVI.
W lecie tego roku zaczęliśmy akcję apelacyjną do posłów Izby Gmin w Anglii. Każdy z
nich (646) dostał w połowie września już
drugi list od FCOB z prośbą o naświetlenie
tego skandalu i publiczne dochodzenie. Jesteśmy wdzięczni za poparcie czytelników
„Nowego Czasu”, którzy piszą do posłów
swojego okręgu, i organizacji Tutkaj News
popierającej ten apel.
Artykuł opublikowany w „Henley Standard”
o sporach między tzw. kupcami Fawley Court
wyjawia, że spodziewali się oni olbrzymiego zysku (cytowane 32 mln funtów) po usunięciu
„przeszkód” na tej posiadłości, tj. grobu ojca
Józefa, dostępu do kościoła św. Anny, dwóch
kaplic i sześciu monumentów (o które niepokoi
się English Heritage) oraz prawa przechodzenia
przez teren – organizacja Rights of Way Campaign informuje nas, że termin składania
wniosków upływa w tym miesiącu i prosi czytelników o wypełnienie formularzy. Finansowe
zestawienie sprzedaży Fawley Court wygląda
mniej więcej następująco:
Oszacowanie wartości rynkowej z przeszkodami: 22,5 mln funtów (Marriotts; w 2007
oferta Savills na 20 mln funtów z ograniczoną używalnością kościoła)
Wartość po usunięciu przeszkód (np. Rights
of Way): 32 mln funtów
Wartość Muzeum im. o. Jarzębowskiego: 15
mln (lub więcej) funtów
Całość: 69,5 mln funtów
Rachunek ten nie uwzględnia możliwości
wybudowania mieszkań czy domów na terenie Fawley Court, co może podwoić to
oszacowanie. Z dokumentów wynika, że marianie zainkasowali 13 mln funtów za
posiadłość o wartości 70-100 mln funtów.
Nasza walka o odwrócenie tej podejrzanej
transakcji wywodzi się nie tylko z przesłanek
prawnych (kwestionujemy ich roszczenia do
tej posiadłości zakupionej za pieniądze Polonii w celach edukacyjnych młodego
pokolenia) i etycznych (oszukanie tych, którzy dawali na konkretne cele, np. na nasz
Divine Mercy College lub Muzeum i na nowy
budynek Apostolatu w Fawley Court – nigdy
niewybudowany), ale też z oczywistej głupoty
zmarnowania dorobku Polonii za te trzydzieści srebrników. Słyszymy głosy, że niektóre
organizacje polonijne spodziewają się wsparcia finansowego obiecanego przez
marianów. FCOB nawołuje o zamrożenia pieniędzy, odwrót transakcji i rezygnację
Andrew Hinda, szefa Charity Commission.
Odwrócenie tej haniebnej transakcji leży
w interesie i Polonii na Wyspach, i Kościoła
katolickiego.
Krzysztof Jastrzębski,
Sekretarz FCOB
8|
21 września 2010 | nowy czas
czas na wyspie
Partia Pracy na rozdrożach
Adam Dąbrowski
Rozmawiają o imigrantach, podatkach i Iraku. Ale rozliczają się też z
przeszłością i dyskutują o tym, czy
brytyjskiej lewicy potrzebny jest nowy kierunek. Kandydaci na szefa
Partii Pracy przygotowują się do
ostatniej prostej.
Wszystko zaczęło się 10 maja. Po przegranych wyborach premier Gordon Brown
ogłosił swoją rezygnację. Dał tym samym sygnał do poszukiwania nowego lidera – takiego, który przeprowadzi lewicę przez chudszy
dla niej okres.
Laburzyści rządzili Wielką Brytanią
przez 13 lat. Nowa Partia Pracy, bardziej
centrowa i mniej dogmatyczna, zmieniła kraj
i dała Brytyjczykom zastrzyk energii uosabianej przez marketingowy slogan „Cool
Britannia”. Aż do wojny w Iraku przywódca lewicy cieszył się wręcz niewyobrażalną
popularnością. „Tony Blair krążył wtedy po
okolicy i pukał od drzwi do drzwi, sprawdzając, które się otworzą. W tamtych czasach
otwierały się każde” – powie potem Andrew
Marr, dziennikarz polityczny BBC. Po tej
epoce nie ma już jednak śladu, a na spotkaniach promujących jego autobiografię były
premier musi uciekać przed ciskanymi ku
niemu jajkami.
Stosunek do przeszłości jest ważnym tematem w tej kampanii. Czy lewica chowała
głowę w piasek w sprawie imigracji? Czy nie
trzeba było otwierać granic z większą ostrożnością? Czy interwencja w Iraku była legalna i moralna? Wreszcie: czy flirt z
bankierami z City i wielkim biznesem był
oznaką rozsądku i pragmatyzmu czy też paktowaniem z diabłem? To pytania, z którymi
zmagają się kandydaci. Wielu uważa, że statek o nazwie Partia Praca powinien dokonać
zwrotu przez burtę i pożeglować na lewo, ku
wodom dobrze znanym jej z przeszłości. Tacy kandydaci, jak Ed Miliband czy Dianne
Abbot, krytykują Blaira i Browna za to, że
poprowadzili laburzystów za bardzo na pra-
wo i odcięli partię od problemów jej tradycyjnego elektoratu, rekrutującego się z mniej zamożnych, robotniczych klas. Przekonują, że
po krachu finansowym lewica powinna odkurzyć stare hasła i postawić na większą redystrybucję.
Ale nie wszyscy się z tym zgadzają. W szeregach laburzystów wciąż jest bowiem żywa
pamięć o latach osiemdziesiątych – „ciemnych wiekach” totalnej dominacji torysów
prowadzonych przez Margaret Thatcher.
Skłócona Partia Pracy wybrała wtedy na
swego lidera arcylewicowego Michaela
Foota. „Był zbyt miły, szukał w ludziach tego, co najlepsze, i był bardzo lojalny. Tymczasem otaczały go szczury” – wspominał w
rozmowie z BBC historyk Peter Hennessy.
Szlachetny, stateczny socjalizm nie przystawał do ówczesnego świata yuppies, modnych
klubów i szybkich fortun. Wielu uważa, że
tym bardziej nie pasuje do XXI wieku. Jaką
drogę wybierze dla siebie lewica teraz? Przekonamy się pod koniec miesiąca. Kandydatów jest pięcioro.
Imigracja
Napływ imigrantów miał negatywny wpływ
na niektóre biedniejsze społeczności
Wielkiej Brytanii – pisał Balls w
„Observerze”. Uważa, że rząd powinien był
wprowadzić przejściowe ograniczenia dla
przybyszów z nowych krajów Unii
Europejskiej, w tym Polski.
Ed Balls
Wojna w Iraku
„To był błąd. […] Informacje, jakie wtedy
mieliśmy, nie upoważniały nas do
prowadzenia wojny” – mówił w maju
dziennikowi „Daily Telegraph”.
Stosunek do przeszłości
Uważany za „człowieka Browna”. Mimo to
dystansuje się od Blairowskiej New Labour.
Jest dumny z okresu 1994–2001. Późniejsze
lata były według niego mniej udane i to one
doprowadziły do niedawnej klęski
wyborczej.
DAvID MILIBAND
Do niedawna faworyt wszystkich niemal
sondaży. Ostatnio jednak coraz częściej zagraża mu jego brat. Kreuje się na rzecznika kontynuacji, a nie zerwania z czasami
New Labour. „Jestem kandydatem, który
zapewni nam jedność. Popierają mnie bardzo odmienne środowiska w partii” – przekonywał Miliband podczas debaty
zorganizowanej przez Sky News. Ale właśnie związki z dzielącymi opinię publiczną
Blairem i Brownem mogą być jego piętą
Achillesową. To Miliband był jednym z
twórców wielkiego sukcesu wyborczego lewicy w 1997 roku. W gabinecie Blaira zajmował się sprawami środowiska. W 2007
roku awansował: został ministrem spraw zagranicznych. Od tego czasu jego pozycja
wzrastała. Gdy pod rządami Browna laburzyści gwałtownie tracili poparcie, w partii
huczało od pogłosek mówiących, że to Miliband może zająć jego miejsce. Sam polityk
oficjalnie się od tego odżegnywał. Część komentatorów sugerowała, że zabrakło mu
politycznej odwagi. Ma oficjalne poparcie
Imigracja
Zdecydowanie sprzeciwia się wezwaniom
do ograniczenia imigracji z krajów Unii
Europejskiej.
Gospodarka
„Zamiast ciąć, należy podnieść podatki” –
oświadczył Burnham. Uważa, że niektórych
oszczędności nie da się uniknąć, ale służba
zdrowia i edukacja powinny być pod
ochroną.
Andy Burnham
Gospodarka
Chce, by brytyjski rząd był bardziej etatystyczny – sugeruje podwyżki podatków
i większą pomoc dla najbiedniejszych. Blaira
i Browna gromi za „prawicowe odchylenia”
w sferze gospodarki.
Dianne Abbot
Wojna w Iraku
Od zawsze sprzeciwiała się wojnie w Iraku,
którą uważała za nielegalną. Podczas parlamentarnego głosowania wyłamała się i oddała głos na „nie”.
Stosunek do przeszłości
Nowa Partia Pracy „to tylko przebrzmiałe
hasło reklamowe” – powiedziała
dziennikowi „The Guardian” Abbot, radykalnie odcinając się od przeszłości.
Wojna w Iraku
Uważa, że decyzja o podjęciu wojny była
słuszna. „Czy teraz kraj ma większe szanse
na lepszą przyszłość? […] Uważam, że tak.
I mimo kosztów to usprawiedliwia wojnę”
Stosunek do przeszłości
Lojalny wobec Blaira. Popiera dotychczasowy kierunek, choć przyznaje, że Nowa Partia
Pracy „musi zdecydowanie odciąć się od
egotyzmu […] i elitaryzmu – swoich
najgorszych cech”.
pięciu kandydatów, pięć wizji
Imigracja
Imigracja przyniosła naszemu krajowi wiele
dobrego – podkreśla Abbot i uważa, że granie kartą imigrancką to populizm.
Gospodarka
Lewicy potrzeba zupełnie nowego planu:
cięcia mają być łagodniejsze nie tylko od
tych wprowadzanych przez torysów, ale
także od tych, które dziś zalecają laburzyści.
opiniotwórczego, lewicowego dziennika
„The Guardian”.
ED MILIBAND
Młodszy z braci Miliband nie ma wątpliwości: partia potrzebuje zwrotu na lewo.
„Nie jestem kandydatem z establishmentu
Nowej Partii Pracy. Chcę ją odmienić” –
oświadczył niedawno. W czasach licealnych
jego głos można było usłyszeć w młodzieżowej audycji w londyńskim radiu LBC. Do
Partii Pracy przystąpił w wieku 17 lat. Studiował potem ekonomię – najpierw w Oksfordzie, potem w London School of
Economics. Był bliskim współpracownikiem Gordona Browna. W 2007 roku powierzono mu zadanie napisania manifestu
wyborczego partii. Miliband został też
pierwszym w historii kraju ministrem ds.
środowiska i zmian klimatycznych. Na jego
korzyść działają świetne stosunki ze związ-
kowcami. Pod koniec lipca poparła go
UNITE, najpotężniejsza organizacja związkowa na Wyspach. Bracia Milibandowie
mają polsko-żydowskie korzenie: ich matka, Marion Kozak, urodziła się w Częstochowie.
ANDy BUrNhAM
Media ochrzciły go mianem „Pan Przeciętniak”. Do zwykłych ludzi chce też przede
wszystkim trafić. „Najważniejszy motyw
mojej kampanii to zbliżyć partię na nowo
do zwykłego mieszkańca Wysp. Marzy mi
się, by młodzi ludzie, którzy chcą zmienić
świat, w pierwszej kolejności zwracali się ku
Partii Pracy” – mówił, ogłaszając swoją
kandydaturę. Burnham chwali się też swoim robotniczym pochodzeniem (które jednak nie przeszkodziło mu studiować w
Cambridge). Jest przedstawicielem partyjnej prawicy, mówi się, że pozostał lojalny
|9
nowy czas | 21 września 2010
czas na wyspie
wobec Tony’ego Blaira. Dziennik „The Daily Telegraph” w zeszłym roku wytknął mu,
że z niezwykłą zaciętością domagał się, by
państwo opłaciło mu kupno nowego domu
w Londynie. Obecnie Burnham zajmuje się
zdrowiem w laburzystowskim gabinecie cieni. Ma 40 lat.
DiannE abbot
Była pierwszą czarnoskórą posłanką na
Wyspach, teraz chce być pierwszą kobietą
na czele Partii Pracy. Jan Singh, bloger publikujący w serwisie Labourhome nie ma
wątpliwości: „W tym wyścigu Abbot jest
outsiderem. To taka Sarah Palin tej kampanii”. Ale ona sama, córka imigrantów z Jamajki, wcale się tym nie przejmuje. „Jeśli
chodzi o wielkie kwestie, takie jak wojna w
Iraku, to ja miałam rację, a moi rywale się
mylili […]. Inni mogą mieć doświadczenia
na stanowiskach ministerialnych, ale ja
mam większe doświadczenie życiowe” –
mówiła 56-letnia kandydatka podczas debaty wyborczej. Większość obserwatorów
jest zgodna: Abbot nieźle przemawia i ma
dobry kontakt z mediami, ale mniej wagi
przywiązuje do szczegółowych rozwiązań.
Nie zna się zbytnio na gospodarce. Broni
polityki otwartych drzwi w stosunku do imigrantów. Gdyby wygrała, zdecydowanie
poprowadziłaby laburzystów ku lewemu
biegunowi sceny politycznej.
imigracja
Podobnie jak jego brat uważa, że problemy
związane z napływem imigrantów mają
przede wszystkim charakter gospodarczy.
ED balls
Gospodarka
Popiera dotychczasowe działania browna,
ale chce, by rząd mocniej niż do tej pory
ingerował w gospodarkę. Podstawowy
problem to coraz większe nierówności
społeczne.
Był człowiekiem Browna. W jego rządzie zajmował się edukacją, ale po wyborach wyraźnie dystansował się od byłego szefa. „Często
musiałem na niego krzyczeć. To był jedyny
sposób, by go uciszyć” – opowiadał dziennikowi „The Daily Telegraph”. Balls, podobnie jak Brown, ma opinię gwałtownego i
nerwowego. Przekonuje jednak, że to tylko
złośliwa łatka przyczepiona mu przez prawicową prasę. Częściej niż Brown i Blair określa się mianem socjalisty. Za największą
postać w historii Partii Pracy uważa Nye Bevana – człowieka, który od zera stworzył na
Wyspach system darmowej służby zdrowia.
Balls przyznaje się też do fascynacji ekonomistą Maynardem Keynsem i wzywa swoją
partię, by skręciła w lewo. Przejawem jego
protekcjonistycznych ciągotek jest krytyka liberalnej polityki wobec imigrantów prowadzonej dotąd przez lewicę. Jego zdaniem
pogorszyła ona sytuację słabiej wykwalifikowanych Brytyjczyków.
ED Miliband
imigracja
W przeszłości lewica często lekceważyła
napięcia stwarzane przez napływ
przybyszów – mają one jednak charakter
ekonomiczny, a nie etniczny czy kulturowy.
Usunięcie problemów ekonomicznych złagodzi jednocześnie napięcia.
David Miliband
Gospodarka
Dotychczasowe działania browna były
skuteczne: trzeba zmniejszyć deficyt o
połowę, ale dać sobie na to cztery lata.
szybsze cięcia, postulowane przez obecny
rząd, mogą zdusić wzrost gospodarczy.
Wojna w iraku
broni interwencji. Mówi, że nie wiedział, iż
w iraku nie było broni masowego rażenia,
ale podkreśla, że po obaleniu saddama w
kraju żyje się lepiej.
stosunek do przeszłości
Jako jedyny zdecydowanie broni „osiągnięć
z lat blaira i browna”, podkreśla, że uczyniły
one kraj sprawiedliwszym i bogatszym.
stosunek do przeszłości
Przekonuje, że idea new labour była zbyt
drastycznym zerwaniem z lewicową
wrażliwością partii. Miliband postuluje skręt
na lewo i rozluźnienie więzów, które za
czasów blaira połączyły laburzystów z
biznesem.
Jak lewica wybierze sobie przywódcę
Trzytygodniowe głosowanie rozpoczęło się
1 września. Każdy z kandydatów najpierw musiał
uzyskać poparcie przynajmniej 33 kolegów z ław
poselskich. Głosy oddają lewicowi
parlamentarzyści, europosłowie, członkowie
działających przy partii organizacji (np.
związków zawodowych) i szeregowi posiadacze
partyjnych legitymacji. Razem to ponad trzy
miliony ludzi. W 1994 roku, kiedy Tony Blair
pokonał Johna Presscota, w wyborach wzięło
udział milion uprawnionych. Nowego lidera
brytyjskiej lewicy poznamy 25 września podczas
dorocznej konferencji partyjnej
w Manchesterze.
UWAGA!!!
stoP
zaniedbanym ogródkom!
Tysiące mieszkańców Londynu będzie zmuszonych do
posprzątania swoich frontowych ogródków w wielkiej
akcji, która rozpoczęła się w dzielnicy Waltham Forest.
Mieszkańcy będą mieli 48 godzin na zrobienie porządków
w swoich zaśmieconych ogródkach. Jeżeli nie zmieszczą
się w czasie, do akcji wkroczy rada dzielnicy. Minimalna
opłata wyniesie jednak 30 funtów.
To jest jedna z największych tego typu akcji
przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii, jeśli chodzi o
utrzymania porządku w przydomowych ogródkach.
Członek rady dzielnicy Waltham Forest
odpowiedzialny za sprawy środowiska, Cllr Clyde Loakes,
przyznaje: „Nie przyjmujemy absolutnie żadnej wymówki
na traktowanie własnego ogródka jak wysypiska śmieci.
Rezydenci naszej dzielnicy mają po dziurki w nosie
mieszkania w sąsiedztwie zaniedbanych posesji. Jeżeli
niektórzy nie są zainteresowani utrzymaniem czystości w
naszej dzielnicy, to wkroczymy i zmusimy ich do tego siłą.
Chcemy, by nasza dzielnica była jedną z najczystszych w
Londynie, i zrobimy wszystko, aby cel ten osiągnąć”.
Wojna w iraku
Uważa, że interwencja była pochopna, a
inspektorzy działający w iraku powinni byli
dostać więcej czasu. Wojna sprawiła, że
„wielu ludzi bardzo mocno utraciło w nas
wiarę” – stwierdził w rozmowie z
dziennikiem „the Guardian”.
Ten plan to kontynuacja wielkiej kampanii rady
dzielnicy podejmującej walkę z wykroczeniami przeciwko
otaczającemu nas środowisku, z którymi musi się borykać
większość mieszkańców – rozrzucaniem ulotek i
materiałów reklamowych czy nadmiarem śmieci na
chodnikach.
Mieszkańcy dzielnicy, którzy nie uprzątną swoich
ogródków podczas tej akcji, dostaną zawiadomienie
(dodatkowe 28 dni) o grzywnie w wysokości 110 funtów
oraz wniesieniu sprawy do sądu i karze pieniężnej aż do
2500 funtów, jeżeli przydomowe ogródki nie zostaną
uprzątnięte na czas.
Miejmy nadzieję, że akcja Waltham Forest Council
zostanie podjęta przez inne rady dzielnicowe Londynu i
zaśmiecanie naszego środowiska stanie się równie
konsekwentnie i skutecznie ściganym wykroczeniem, jak np.
niewłaściwe parkowanie, w czym Londyn z pewnością
wyprzedza wszystkie inne miejsca na świecie. Gdyby
zastosować takie same metody ścigania wykroczeń jak wobec
kierowców, stolica brytyjska na pewno lśniłaby czystością. (lp)
POLSKA RESTARUACJA
PRZENIESIONA Z HOUNSLOW EAST
DO GREENFORD!!!
Znów serwujemy Wasze ulubione
dania: Pierś z Kurczaka pieczarkami
i serem, Placek po zbójnicku, Rolada
z kluskami. oferujemy pizzę ze
smakowitymi dodatkami oraz tanie,
pożywne obiady abonamentowe!
XXL
4 Ruislip Road
UB6 9QN
07882366755
10|
21 września 2010 | nowy czas
czas na wyspie
BOgAtsI pOlską kultuRą
Polska Szkoła Sobotnia
im. Tadeusza
Kościuszki na Ealingu,
w zachodnim Londynie,
największa polska
szkoła poza granicami
kraju, obchodzi w tym
roku jubileusz 60-lecia
swojego istnienia.
Anna Ryland
– Szkoła została stworzona dla dzieci pierwszego pokolenia wojennej i powojennej emigracji, a kontynuowała swoją pracę, ucząc ich
dzieci. Robiliśmy wszystko, co można było,
aby nasze dzieci wyrosły na Polaków. Chodziło o to, by poznały kraj i język swoich rodziców, uczyły się pisać i czytać, zapoznawały
się z literaturą i historią Polski – wyjaśnia
Magdalena Tangl, była nauczycielka i kierowniczka szkoły, w wywiadzie udzielonym
do jubileuszowej publikacji, która ukaże się w
październiku.
– Początki nie były łatwe – wspomina Alina Harasimów, która uczyła w szkole przez
49 lat i była jej kierownikiem w latach 1994–
2003. – Nie mieliśmy i nie chcieliśmy korzystać z podręczników z Polski ze względu na
to, że wychowywaliśmy dzieci w innej sytuacji politycznej. Oficjalna wersja historii była sfałszowana, geografia była również
przeinaczona. Na przykład ziemie wschodnie
nie były utracone, ale zrabowane – i my musieliśmy to dzieciom wytłumaczyć. W tej sytuacji nauczycielki robiły konspekty lekcyjne,
co pochłaniało im dużo czasu w ciągu tygodnia. Powielane były one na spirytusowej kopiarce z korbką. Bibliotekarka stała i kręcąc
korbką, odbijała dziesiątki stron materiałów
dydaktycznych. Ponieważ kontakt z Polską
był w tym czasie sporadyczny, nauczyciele
musieli opowiadać uczniom o kraju, a Polska,
którą pamiętali była inna od realiów politycznych i społecznych Polski komunistycznej.
W miarę jak szkoła się powiększała, zmieniała swoją siedzibę. Od siedmiu lat szkoła na
Ealingu korzysta z gościnności Opactwa Benedyktynów i przy Eaton Rise uczy się w każdą sobotę ponad 600 polskich dzieci z
zachodniego Londynu. A początki szkoły były bardzo skromne – w pierwszym roku
uczęszczało do niej 19 uczniów.
Nauczycielki Szkoły Przedmiotów Ojczystych im. Tadeusza Kościuszki z arcybiskupem Szczepanem Wesołym
– Opactwo Benedyktynów zawsze udzielało
poparcia polskiemu społeczeństwu na Ealingu.
Ścisłe więzi między nami zostały zawarte wiele
lat temu. Szkoła Przedmiotów Ojczystych na
Ealingu rozpoczęła swoje istnienie w domu parafialnym Opactwa Benedektynów Homefield
Social Club w 1950 roku – powiedział Andrzej
Rumun, prezes zarządu koła rodzicielskiego
szkoły, otwierając obchody jubileuszowe.
W sobotę 11 września na zaproszenie kierownictwa i zarządu rodziców szkoły przybyło grono
dostojnych gości. Wokół arcybiskupa Szczepana
Wesołego, który na tę okazję specjalnie przyleciał
z Rzymu, oraz opata ojców benedyktynów Fr
Martina Shipperlee zgromadzili się byli kierownicy i nauczyciele szkoły, przedstawiciele londyńskiej
Polonii, którzy przez wiele lat ze szkołą współpracowali, obecne kierownictwo szkoły sobotniej i
szkoły St Benedicts, uczniowie i ich rodzice.
Uroczystości rozpoczęły się od poświęcenia
nowo posadzonego dębu i odsłonięcia tablicy
pamiątkowej, które symbolizują kontynuację
tradycji kulturowej oraz religijnej reprezentowanej przez szkołę na Ealingu. Następnie wszyscy
uczestnicy przeszli do Ealing Abbey, gdzie odbyła się dziękczynna msza św. koncelebrowana
przez arcybiskupa Szczepana Wesołego i opata
Fr Martina Shipperlee. W swojej homilii arcybi-
skup Wesoły zwrócił się do uczniów słowami: –
Ta szkoła, do której na pewno ciężko wam czasami wstać w sobotę rano, ma wam pomóc odpowiedzieć na pytanie, kim właściwie jesteście,
gdzie są wasze korzenie. To dopiero okazuje się
jaśniejsze po latach. Nauka dwóch języków i
uczestnictwo w dwóch tradycjach często wymaga dużego wkładu pracy. Ale zobaczycie, że było warto, kiedy poczujecie się częścią narodu,
który przez tysiące lat stworzył tak wspaniałą
kulturę. Bądźcie bogatsi polską kulturą.
W czasie mszy również został pobłogosławiony zamówiony w Polsce obraz Matki Boskiej
Częstochowskiej. Zawiśnie on w kaplicy szkoły
St Benedicts, z której korzystają także uczniowie
polskiej szkoły.
Na koniec gospodarze zaprosili wszystkich
gości na poczęstunek, podczas którego był czas
na wspomnienia i żarty. Arcybiskup z sentymentem wspominał swoją wizytę w szkole na Ealingu 10 lat temu podczas obchodów 50-lecia jej
istnienia, żartował z nauczycielkami i uczniami.
– Dzisiejszy dzień, pierwszy dzień nowego roku szkolnego, który jest sześćdziesiątym rokiem istnienia naszej szkoły, otwiera uroczystości
jubileuszowe szkoły na Ealingu. Zostaliśmy uhonorowani obecnością arcybiskupa Wesołego i jego
mądrymi słowami do naszych uczniów, obecno-
ścią ludzi, którzy uczyli w naszej szkole przez wiele lat, tych, którzy pracowali dla niej i w różny sposób byli z nią związani, a również naszych
absolwentów. To dowód, że tradycja, którą szkoła
reprezentuje, jest w dalszym ciągu żywa. Jednocześnie dzień ten jest podziękowaniem z naszej strony
za gościnność ojców benedyktynów i ich przychylny stosunek do naszej szkoły – podsumował Andrzej Rumun, prezes zarządu koła rodzicielskiego.
1950
2010
PIELĘGNUJMY
PAMIĘTAJMY
PRZEK
AZUJMY
Druga część obchodów jubileuszowych
(koncert, wystawa 60-lecia i spotkanie
towarzyskie) odbędzie się w niedzielę 17
października. Obchody jubileuszowe zostaną zakończone wielkim Balem Jubileuszowym, który odbędzie się 5 marca
2011 roku w Holiday Inn Hotel, Brendford. Informacje na temat obchodów i
bilety na koncert 17 października oraz
bal można kupić poprzez szkolną stronę
internetową: www.szkola.org.
Pamięci Prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego
– Wspominamy dziś prezydenta Kaczorowskiego
jako harcerza, jako żołnierza, ale też jako „wiernego Polsce wychodźcę w Londynie”– powiedział prezydent Bronisław Komorowski podczas
uroczystości odsłonięcia w Alei Niepodległości w
Warszawie tablicy poświęconej ostatniemu prezydentowi II RP, Ryszardowi Kaczorowskiemu,
który zginął pod Smoleńskiem.
W uroczystości wzięli udział między innymi:
prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Bronisław
Komorowski, prezydent m. st. Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz oraz prymas senior Józef
Glemp.
Tablicę poświęcił prymas senior, kardynał
Józef Glemp, który podkreślił, że prezydent Kaczorowski potrafił być człowiekiem świeckim,
ale jednocześnie „bardzo religijnym”.
Ryszard Kaczorowski został zaprzysiężony w
Londynie na Prezydenta RP na Uchodźstwie w
1989 roku, po tragicznej śmierci Kazimierza Sab-
bata. Rok później przyjechał do kraju po ponad
50. latach nieobecności. W czasie wizyt w Warszawie zatrzymywał się właśnie w kamienicy, na
której została odsłonięta tablica.
22 grudnia 1990 na Zamku Królewskim w
Warszawie Ryszard Kaczorowski przekazał insygnia władzy prezydenckiej Lechowi Wałęsie.
Prezydent Kaczorowski został odznaczony
Orderem Orła Białego i Orderem Odrodzenia
Polski. W uznaniu zasług niepodległościowych
papież Jan Paweł II nadał mu Wielki Krzyż Orderu Piano. Uhonorowany wieloma odznaczeniami, m.in., Krzyżem Monte Cassino i
Medalem Konfederacji Jasnogórskiej.
W 2004 roku prezydent Kaczorowski otrzymał Wielki Krzyż Kawalerski św. Michała i Jerzego. To najwyższe odznaczenie, które można
otrzymać w uznaniu zasług dla Wielkiej Brytanii, przyznała mu królowa Elżbieta II za działalność na rzecz polskiej społeczności emigracyjnej.
|11
nowy czas | 21 września 2010
czas na wyspie
P r ze s t ę p c a n a u l i c ę ,
kon s t ab l n a zas i ł ek…
Statystykiprzestępczości
wSouthamptondosłownie
pękająwszwach.Ażtrudnouwierzyć,żejeszczekilkalattemumieszkańcy
Londynuuciekalido
Southampton,byodpocząć
tunietylkoodzgiełkustolicy,aletakżeodcochwilę
wyjącychsyrenpolicyjnychradiowozów.Tymczasempobardzopobieżnych,
ba!–wręczsymbolicznych
konsultacjachzdowództwempolicjiwHampshire
rząd–poprzezobcięcie
środków–zmuszajądo
zwolnieniaokołojednej
czwartejfunkcjonariuszy.
Oznaczatokrokwtyłdolat
dziewięćdziesiątych...
GrzegorzBorkowski
Znak czasu – lokalna gazeta „Daily
Echo” w numerze z 11 września
jednocześnie informuje czytelników o
planowanych oszczędnościach i o makabrycznym napadzie rabunkowym.
– Oddaj swoje pieniądze albo potniemy twoje dziecko – usłyszała 37-latka pchająca wózek w parku Southampton. Nikt nie obronił jej przed
czterema napastnikami. Musiała oddać
im portmonetkę ze wszystkimi pieniędzmi i plikiem kart kredytowych.
Rozmiaru szkód nie jest na razie w stanie ocenić. Karty zablokowała najszybciej jak mogła, ale pewności, że
bandytom nie udało się w międzyczasie
czegoś na jej konto kupić, nie ma nigdy.
W tym samym numerze dziennika
czytamy o planowanych redukcjach.
Z powodu kryzysu finansowego policja w mieście cofnie się do poziomu z
lat dziewięćdziesiątych. Już zwolniono
kilkudziesięciu pracowników cywilnych, jednak mimo to rządowy budżet
komendy miejskiej będzie w ciągu
czterech kolejnych lat obcięty o następne 70 mln funtów. Oznacza to konieczność zwolnienia około 1400
funkcjonariuszy. Szokują nie tylko planowane zwolnienia, ale także – czy
wręcz przede wszystkim – ich styl.
Funkcjonariuszy namawia się do
„odejścia na ochotnika”, obiecując w
zamian... odprawę wysokości tygodniowej pensji za każdy rok służby.
„To idiotyzm – czytamy komentarz na jednym z policyjnych forów internetowych – w zasadzie urządzić to
może w jakiś sposób tylko funkcjonariuszy z bardzo długim stażem pracy,
którym taka odprawa pomoże przetrwać nawet kilkumiesięczny kryzys
rodzinnych finansów. W takim razie
autor tego wspaniałego pomysłu musi
się liczyć z tym, że odejdą doświadczeni konstable, a zostaną żółtodzioby”.
Z POLICYJNYCH RAPORTÓW PRASOWYCH
W nocy z soboty na niedzielę, 19
września, w dzielnicy Shirley (ulubiona dzielnica polskich emigrantów,
których w Southampton jest około 20
tys.) doszło do serii podpaleń. Policja
wierzy, że są połączone ze sobą. Nieznani sprawcy przeszli przez dzielnicę
jak tornado, podpalając kubły na
śmieci, stos porzuconych skrzyń, płot
i wreszcie... dwa samochody. Policja
przypomina, że tydzień wcześniej,
także w sobotnią noc, 12 września,
płonął samochód w Shirley, wówczas
jednak uznano to za pojedynczy i
marginalny wypadek.
•••
W wydawanym co miesiąc przez policję hrabstwa Hampshire magazynie
„Frontline” (numer sierpniowy) do
rządowych planów finansowych ustosunkował się Alex Marshall, Chief
Constable hrabstwa.
„Nowy rząd chce zrobić wielkie
zmiany i to w ogromnym tempie –
mówi. – Uczestniczyłem w ograniczonych konsultacjach podczas spotkań z
przedstawicielami ministra spraw
wewnętrznych i policji. Chociaż wciąż
nie znamy szczegółów, rząd zadeklarował zmniejszenie biurokracji i ograniczenie liczby sektorów finansowanych
z budżetu. Oczekuje się od nas – przy
jednoczesnej poprawie obecności funkcjonariuszy na ulicach – obcięcia budżetu o jedną czwartą”.
Co to oznacza? Robione wcześniej
przez policyjnych ekonomistów wyliczenia wykazały, że ostatecznie jest możliwe ograniczenie budżetu o 10–12 proc.
bez zmniejszenia widoczności policji na
ulicach (czyli zmniejszenia liczby patroli i interwencji na wezwania). Jednak
postawione przez rząd wymagania są
dwa razy większe.
Z POLICYJNYCH
STATYSTYK
Southampton nie jest miastem wielkim. Liczy zaledwie 231 tys.
mieszkańców, tworzących około 100
tys. gospodarstw domowych. Przedstawiane w przeliczeniu na tysiąc
mieszkańców wskaźniki przestępczości, zwłaszcza po porównaniu ich ze
wskaźnikami ogólnobrytyjskimi,
wstrząsają (wskaźniki za lata 2008–
2009):
– przestępstwa z użyciem przemocy
– 35,6 (krajowa średnia 15)
– gwałty – 2,1 (krajowa średnia 0,9)
– napady i rabunki – 1,8 (krajowa
średnia 1,0)
– kradzież samochodu – 3,1 (krajowa
średnia 2,3)
•••
Statystyki przestępczości w Southampton w połączeniu z planowanymi cięciami policyjnego budżetu muszą
wywoływać wśród mieszkańców miasta silne emocje, czego wyrazów nie
brak na forach internetowych poświęconych sprawom wspólnoty miejskiej.
„Jestem naprawdę wstrząśnięty tymi statystykami – komentuje Steve. –
Wyrastałem we wschodnim Londynie, gdzie przestępczość, zwłaszcza
uliczna, była na porządku dziennym.
Kilka lat temu przeprowadziłem się
do Soton [skrót od Southampton –
red.], skuszony spokojem. Moje dziecko chodzi do wspaniałego przedszkola i nie zetknąłem się tu jeszcze z
przestępczością, ale z doświadczeń
znajomych i przyjaciół wiem, że są
parki i dzielnice, których lepiej unikać
i to nie tylko po zachodzie słońca”.
Dave: – Mój syn ma dzisiaj dwa lata i myślę o przeprowadzce do Soton,
by dać mu szansę nauki w tamtejszych
szkołach i lepszego startu na tamtejszych
uniwersytetach. Ale jednocześnie mam
obsesję na punkcie jego bezpieczeństwa.
Chyba edukacja nie jest jednak aż tak
ważna i zostanę na prowincji.
James Morgan: – Proszę, miejcie
świadomość, że większość tych statystyk dotyczy przestępstw zgłoszonych
i wykrytych. W rzeczywistości liczby
powinny być znacznie większe.
Eric: – Do mojego samochodu
włamywano sie już dwa razy. Raz, bo
zostawiłem iPoda na desce rozdzielczej, drugi raz, gdy zostawiłem torbę
na siedzeniu. Nie zawiadomiłem policji, bo szkody nie były wielkie, a kłopotów byłoby znacznie więcej z
protokołami, przesłuchaniami itp. Generalnie to strata czasu. Ale ciekaw jestem, ilu ludzi myśli tak jak ja. A skoro
jest nas więcej, to w takim razie, jakie
są prawdziwe statystyki?
Wygląda na to, że zapowiadane
przez rząd policyjne cięcia są nieodwołalne. A to znaczy, że nijak nie uda się
policji w Southampton, borykającej się
ze sporą przestępczością, spełnić wymogów nowego budżetu bez zdjęcia
funkcjonariuszy z ulic. Pytanie tylko,
jak to się odbije na porządku w uboższych dzielnicach zamieszkałych przez
– płacących przecież takie same podatki od zarobków i lokalne – emigrantów, którzy już dzisiaj boją się
wyściubiać nos z domu czy wypuszczać dzieci na plac zabaw.
The Metropolitan Police Authority – getting the best out of London’s police
Have YOUR say on policing
in London
The Metropolitan
Police Authority
is consulting on
London’s policing
priorities
We want to know
what is important to
you
To take part in a short consultation questionnaire
please visit:
www.mpa.gov.uk/publications/policingplans/
haveyoursay
Or call 020 7202 0063
12|
21 września 2010 | nowy czas
felietony opinie
[email protected]
0207 639 8507
63 King’s Grove
London SE15 2NA
Krzyżowy szum
Krystyna Cywińska
2010
Znalazłam się w krzyżowym ogniu pytań o krzyż.
Ten na warszawskim Krakowskim Przedmieściu
przed Prezydenckim Pałacem. Czy jestem za, czy
przeciw krzyżowi w tym
właśnie miejscu? – Ani
przeciw, ani za – zapewniałam. Nic mi ten krzyż
nie przeszkadzał. W niczym
mnie nie utwierdzał.
Mówiłam: niech sobie stoi
tam, gdzie stoi. Niech przed
nim klęczą, jęczą, płaczą,
modlą się i Pana Boga wzywają nadaremno. Niech
nawet leżą przed nim pokotem, kanapki z kiełbasą
spożywając i piwem zapijając modlitewne śpiewania.
Byle by nie zawodzenie naszego
hymnu narodowego, na litość boską.
Tego naszego laickiego sacrum. Bo
wielu z nas to zawodzenie o pusty
śmiech przyprawia. A ja, jak wielu z
nas, lubię przy tym hymnie się wzruszać i parę łez wylać. Myślałam sobie
– niech więc przed tym krzyżem rozgrywa się nieustanna farsa demoniczno-demokratyczna. Ten masowy duet
na głosy za i przeciw przy tłumie obojętnych gapiów żądnych widowiska. I
dziennikarzy żądnych sensacji, głodnych niestrawnych tematów. Manipulujących faktami, zdjęciami,
przypadkowymi czy ustawionymi
wypowiedziami. Żyjemy przecież w
świecie globalnych manipulacji. Bo to,
co widzisz na ekranie, nie zawsze odpowiada temu, co się zdarzyło. Wizja
nie zawsze pokrywa się z faktami.
Wiedzą o tym politycy, wiedzą księża
i biskupi. Wiedzą nadto dobrze autorzy reklam. O tej bujdzie na resorach
technologii w eterze i na papierze. Ale
my chcemy wierzyć temu co widzimy
i słyszymy. Nawet abstraktom z fantazyjnym okryciem. Może teolodzy i
psychiatrzy rzuciliby na to zjawisko
naszej naiwnej wiary jakieś światło.
Przeczytałam, że wyznawanie wiary sprowadza się do zaprzeczania niewierze. Zawsze miałam wątpliwości w
tej kwestii. Nawet mój stary katecheta
lata, lata temu miał kłopot, jak i czym
tłumaczyć wiarę. Czerwony z irytacji
krzyczał: – Niech panna siada w oślej
ławce. Siedzę w niej do dziś. Przeczy-
tałam też zapis w Talmudzie, że pewnego rzymskiego senatora pewien rabin zapytał dlaczego czci w swoim
domu bożków i boginie wyrzeźbione
w drewnie czy glinie przez własnych
niewolników. Przecież jako człowiek
oświecony powinien wiedzieć, że są to
tylko martwe figury, niemające żadnej
mocy. Na co senator: – No tak, wiem.
Ale czasem, kiedy się do nich zwracam o pomoc, pomagają.
Jeśli ten krzyż przed Prezydenckim
Pałacem pomaga tym, którzy szukają
w nim pomocy w bólu czy rozterce,
niech tam stoi – powiadałam. Niech
deszcz nim siecze jesienny. Niech śnieg
go zasypie zimą. Niech z wiosną pędy
puści zielone, bo z drzewa jest. Tylko
czy ci, którzy przy nim warują, przetrwają deszcze i śniegi, błoto i roztopy?
– zastanawiałam się.
Racjonalne dno tematu kazało
wątpić w taką wiarę. I tak pewnego
dnia urzędnicy kancelarii prezydenta
ten krzyż przenieśli w miejsce godnego spoczynku. Jacek Żakowski w
świetnym i światłym artykule w „Polityce” pisze, że ten krzyż nie jest
problemem Kościoła. Ani prezydenta, premiera rządu czy władz Warszawy. Jest on częścią polskiego
problemu, problemu stosunków Kościoła z państwem i braku radykalnych reform w Kościele. Czas na
reformację. Tak pisze Jacek Żakowski. Czas na autonomię religii i państwa. Kościoła i społeczeństwa.
Sacrum i profanum.
A poza tym nie przypisujmy sobie wyłączności na takie czy inne
ekscesy demokratyczne. Że przypomnę, iż na placu przed siedzibą brytyjskiego parlamentu i Westminster
Abbey od dawna koczują w namiotach demonstranci. Jedzą, piją, lulki
palą. Zaśmiecają trawnik, depczą
świętą darń zieleni, pozują turystom
do zdjęć. Mniejsza o to, o co im
chodzi w tym uświęconym historią
miejscu. Mają prawo demonstrować. Ani politycy brytyjscy, którym
to nie przeszkadza w wchodzeniu
do parlamentu, ani tutejsze media
specjalnie się tym nie zajmują ani
nie przejmują. Wielka Brytania jest
kolebką i siedzibą dziwaków,
ekscentryków i wyznawców wszelkiej wiary. Wrzask by się wtedy podniósł, gdyby premier czy któryś z
ministrów czy burmistrzów próbował tych dziwactw czy demonstracji
zakazać czy w nie ingerować. A
ponadto jak nudny byłby ten świat,
gdyby nie był dziwny. Jak byłby bez
dziwaków bezbarwny.
Nie ruszam politycznego dna sporu o krzyż, bo jest tak abstrakcyjny jak
ten krzyż. A jeśli coś mnie rozjusza, to
ten polityczny podtekst. To poletko bitwy pod krzyżem o prymat politycznych racji. O ich sens czy bezsens.
Spór w niczym, jak dotychczas, nierozwiązujący doli i niedoli Polaków.
To siermiężna szermierka polityczna
o rządy dusz społeczeństwa. Krzyża
już nie ma, a spór został. Ludzie się
modlą i kłócą. Wyzwiskami i czym innym obrzucają. Czas już przegonić z
tego poletka kler, polityków i media
tym tłumem manipulujących. Tłum
sam się rozejdzie. A wiara, człowiekowi widać konieczna do życia, sama się
ostanie. Porzekadło powiada – nie
róbcie z igły widły, ani z krzyża politycznego miecza.
Przy okazji wizyty Benedykta
XVI w tym kraju przeczytałam niekoniecznie á propos anegdotę o byłym brytyjskim ministrze
laburzystowskim George’u Brownie.
Barwnej postaci, często i gęsto w
oparach alkoholu. Kiedyś, w czasie
przyjęcia w siedzibie rządu Peru,
gdzie był z delegacją, Brown ujrzał
wytworną postać spowitą w purpurową, jedwabną szatę. Podszedł do niej
chwiejnym krokiem pytając czy może prosić do tanga. Na co owa postać
odparła: – Muszę panu odmówić, bo
po pierwsze jest pan zalany. Po drugie nie grają tanga tylko nasz hymn
narodowy. A po trzecie jestem kardynałem, arcybiskupem Limy. No i jakoś nikt z tego powodu w tym kraju
rąk nie załamywał. Że taki despekt,
taki skandal naruszył ich dobre imię.
Pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim po obu stronach barier sporo osób też alkoholowo szumiało i –
choć krzyża już nie ma – nadal szumi. Ludzie lubią się wyszumieć i
upoić religijnie czy alkoholowo. I komu to przeszkadza? Mnie nie. Krzyż
mógł stać tam gdzie stał.
Kochanek z kartą
„Nowy Czas” wszedł z impetem po wakacyjnej
przerwie nie tylko trzydniową ARTerią, ale i ciekawym
numerem, w którym moja sąsiadka z góry rozpisała się
na tyle, że dla takiego biedaka jak ja po prostu
zabrakło miejsca. Nie, żebym narzekał, nic bardziej
błędnego – ukłony dla damy emigracyjnej
felietonistyki. Przyjąłem to ze skruchą, jak prawdziwy
mężczyzna. Nie płakałem. Ale zacząłem myśleć o tym,
jakie są dzisiejsze dziewczyny…
Są przepoczwarzone. Ze spokojnych i
dystyngowanych żon, gospodyń domowych czy po
prostu młodych panien stają się nie tylko samodzielne,
ale również bardziej agresywne. Świadome tego, co
chcą. I konsekwentnie dążą do celu. Wielu facetom
może się to nie podobać. Wielu nie wytrzyma presji,
bo ilu zniesie to, że to kobieta jest szefem a nie jakiś
facet?
Okazuje się, że to właśnie płeć piękna robi w
dzisiejszych czasach najszybciej karierę, pnie się coraz
wyżej znacznie łatwiej niż niejednemu z nas mogłoby
się wydawać. Nie wspominając o tym, że zaczynają to
„szybowanie wysoko” już od najmłodszych lat.
W pracy jedna z nich niespodziewanie wkleiła się w
tok mojego rozmyślania przyznając, że ona już się z
facetami nie całuje. To szczere wyznanie wywołało
wielkie zdziwienie wśród samczej części działu. Mnie
też zdziwiło. Taka laska jak Ann Marie nie całuje się w
usta? Ann Marie jest atrakcyjną dziewczyną: niecałe
trzydzieści lat, wysportowana – dwa lata w brytyjskiej
armii zrobiły z niej prawdziwą kocicę, która bez
problemów skacze na spadochronie, wspina się po
ściankach i skalach, przebiegnie bez problemów kilka
mil. Okaz zdrowia i urody. I nagle taki szok:
pocałunku nie będzie. To ona dyktuje teraz warunki?
Oglądałem w życiu nie jeden amerykański film i
jedno wiem na pewno – to od pocałunku w zasadzie
wszystko się zaczyna. A przynajmniej zaczynać
powinno. W przypadku Ann Marie to jednak nie
działa. Setki filmowych scen tracą na znaczeniu. Są
ważniejsze rzeczy i moja koleżanka z pracy bardzo
chętnie mi to tłumaczy.
– Gdy idę z chłopakiem na randkę, nigdy nie
zabieram ze sobą pieniędzy. No, przynajmniej nie
więcej niż na taksówkę do domu, just in case of....
Już chce powiedzieć „ewakuacji”, ale powstrzymuję
się i dodaję spokojnym głosem, że na wypadek gdyby
musiała wracać do domu na własny koszt.
– Jak to, matka cię tego nie nauczyła? – pyta mnie
zdziwionym głosem. – Nauczyła czego, przepraszam?–
pytam z niedowierzaniem.
Dla niej to proste: ona jest dziewczyną, facet jest od
tego, by ją podejmować i traktować. By jej kupować,
stopy masować, włosy myć, zakupy robić, zachcianki
spełniać, podarunki sprawiać i Bogu dziękować, że go
takim szczęśliwcem uczynił.
Ann Marie umówiła się na randkę. Mieli iść do kina, potem na kolację, potem – być może – jeszcze na
drinka. Opowiadała o tym cały piątek pełna wiary, że
wreszcie spotkała prawdziwego dżentelmena, który będzie ją odpowiednio traktował – jak prawdziwą damę.
W poniedziałek o zdarzeniu nie będzie już chciała
opowiadać. Potem przyzna, że byli i w kinie, i na kolacji, i nawet na drinka mieli ochotę. On oczywiście
płacił. Za wszystko. Ale zbuntował się biedaczyna, gdy
Ann Marie zachciało się jeszcze zrobić małe zakupy.
– Przecież nie zaprosiłam go na zakupy po to, by
mi towarzyszył, ale by płacił. Mama go widocznie tego
nie nauczyła – przyznaje oburzona.
Chłopak zapłacił, rzucił jej w twarz rachunkiem i
powiedział, żeby spadała. I wcale mu się nie dziwię.
W końcu nie po to była ta cała emancypacja, prawda?
Chciałyście drogie panie równouprawnienia, to
macie. Rachunki płaćcie same.
V. Valdi
nowyczas.co.uk
|13
nowy czas | 21 września 2010
felietony i opinie
Na czasie
KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO
Grzegorz Małkiewicz
W politologii scena polityczna jest pojęciem przenośnym, w
Polsce zaś – dosłownym. Główni aktorzy (politycy) tracą
swoje role, scenarzyści gubią wątek, reżyserzy (PR) liczą, że
coś się jednak wypali i odzyskają swoją władzę. A scena
rośnie w siłę. Takie są prawa demokracji – słyszymy od
obserwatorów walczących o zachowanie spokoju. Mówią o
technologicznej mobilności społeczeństwa. Teraz pospolite
ruszenie ma swoje nowe narzędzia – SMS-y, e-maile,
Facebooki. W kilka godzin przestrzeń sceniczna może zostać
zagospodarowana pod takim czy innym hasłem.
A główną sceną polityczną w Polsce
jest obecnie Krakowskie Przedmieście,
przed Pałacem Prezydenckim (Namiestnikowskim – jak złośliwi dodają –
czyli namiestnika cara w Warszawie).
Nie sejm, nie korytarze władzy, nie
konferencje prasowe polityków, które
zaczęły spełniać funkcję budki suflera,
dostarczają wiadomości bieżących. Życie polityczne w Polsce toczy się na
Krakowskim Przedmieściu, i tak już
pozostanie. Pytanie, na jak długo?
W budce suflera (zgodnie z demokratycznym zwyczajem) pojawiają się
różne postaci reprezentujące różne
opcje sceniczne/polityczne. Po drugiej
stronie mają uczestników zagubionych
w rozdanych im rolach. A kiedy dochodzi do kompromisu, jedna strona,
nie uzgadniając wcześniej imponderabiliów drugiej (albo je ignorując), zamiast tablicy wiesza tabliczkę. Jedna
strona i druga pragnie pojednania, ale
obie są w kleszczach wzajemnych podejrzeń. Sytuacja patowa dla oblężonych – nie trzeba było wspominać o
swoich zamiarach, w ogóle należało
zaniechać jakichkolwiek zamiarów. Pozostawić inscenizację w miejscu bez
czasowej cezury.
Ale jak to w prawdziwej tragedii bywa, bohaterowie nie odpowiadają za
swoje czyny – inicjatywę przejął los.
Najwyższy czas, żeby wkroczył trzeci gracz – specjalista od losu, a on milczy. Co myśli hierarchia, nie wiadomo.
Wszyscy domagają się zajęcia stanowi-
ska przez niewidocznego gracza. Cisza
autorytetu, harmider na Przedmieściu.
Pozbawieni najważniejszego głosu
uczestnicy wydarzeń są zdani na własne domysły. Nie sprzyja temu dezorientacja antagonistów, agresja, którą
ktoś włączył i o niej zapomniał.
– Wstyd i hańba – usłyszałem w
bardzo poufnej rozmowie. – Cały
świat na nas patrzy. Zaskoczyła mnie
megalomania przyjaciela, który nie tak
dawno określał się jako „ja skromny
chłopak z Krowodrzy”. Cały świat?
Mieszkam trochę bliżej tego „świata”,
a presji nie czuję.
Może trochę w spotkaniach prywatnych. Ale też coraz mniej. Znalazłem bowiem sposób na opowiadanie
o sytuacji politycznej w Polsce.
„W Polsce, czyli nigdzie”, bo Polska
chce być przede wszystkim częścią
Unii Europejskiej – zagajam temat. W
tej Polsce liczy się przede wszystkim
scena polityczna, ale nie szukaj polityków, szukaj antagonistów i protagonistów i czytaj didaskalia. Czyli polską
prasę.
Genialna intuicja Alfreda Jarry’ego.
„W Polsce, czyli nigdzie”. Czysty teatr,
o czym marzyła polska awangarda
ubiegłego stulecia. Nasi partnerzy powinni to docenić: naród idealny, spolegliwy, wielkości średniej, przeprasza
za odsiecz wiedeńską i inne winy, przeżył kolejną tragedię, której przyczyny
bada obce mocarstwo. Dlaczego mają
się śmiać?
kronika absurdu
Trwają wypłaty odszkodowań dla powodzian. W nadwiślańskiej wsi Siarzewo, gmina Raciążek, ucierpiało 16
gospodarstw, w maju jej mieszkańcy musieli do swoich
domów pływać łódkami. W czerwcu gmina miała dostać na pomoc poszkodowanym 50 tys. zł. Rzeczoznawcy ocenili, że należy im się pięć razy mniej. Ale po
podsumowaniu wszystkich algorytmów wyszło, iż gminie pomoc nie przysługuje w ogóle, bo kwoty ewentualnego wsparcia dla najbardziej poszkodowanych
gospodarzy oszacowano tam na mniej niż 750 zł. Sąsiednia Nieszawa też miała obiecane 50 tys. zł, po zmianach
zostało z tego... 2,9 tys. zł. Kto układał algorytmy?
Baron de Kret
Wacław Lewandowski
Kłopotliwy, ale gość!
Na czwartek 16 września zapowiedział swój przyjazd do Polski Ahmed Zakajew, premier rządu
Czeczenii na uchodźstwie. Wtedy
miał się rozpocząć bowiem w Pułtusku III Światowy Kongres Narodów
Czeczenii, państwa nieuznawanego
przez społeczność międzynarodową,
przecież jednak aspirującego do niepodległości i próbującego poprzez
swych licznych przedstawicieli na
emigracji przekonać tę właśnie społeczność, że problem Czeczenii nie
jest „wewnętrzną sprawą Rosji”.
Szef polskiego MSZ oświadczył
we wtorek, że Polsce nic do Zakajewa, bo jego sprawa to kwestia do rozwiązania pomiędzy Rosją a Wielką
Brytanią, która udzieliła czeczeńskiemu premierowi azylu. Rzecznik tegoż MSZ oświadczył, że polski rząd
nie ma żadnego powodu, by ingerować w wizytę. Ale jest w Warszawie
ambasador, którego głos brzmi szczególnie doniośle i potrafi zmieniać stanowisko polskich władz. Ów
wpływowy dyplomata – ambasador
Rosji Aleksiejew – przemówił i przypomniał, że Rosja widzi w Zakajewie
terrorystę, wysłała za nim międzynarodowy list gończy, więc gdy tylko
Zakajew przekroczy polską granicę,
Moskwa będzie się domagać jego zatrzymania i ekstradycji. Przemowa
ambasadora zmieniła warszawską
rzeczywistość. Z policji i prokuratury popłynęły sygnały dla prasy, że
Polska będzie zmuszona zatrzymać
Zakajewa, bo musi uznawać ów międzynarodowy list gończy. Minister
Sikorski natomiast, tak beztroski we
wtorek, już w środę nabrał wody w
usta i pytany o sprawę Zakajewa odesłał dziennikarzy do „niezawisłej prokuratury”. Ta nagła zmiana nie
dziwi. W końcu to Sikorski potrafił
jednego dnia grozić Moskwie potęgą
NATO, by w dniu następnym bredzić o perspektywie przyjęcia Rosji
do NATO i UE. Nikt zatem nie
oczekuje od szefa MSZ konsekwencji czy niewzruszonego stanowiska…
Dziwi co innego. To mianowicie,
że Ahmed Zakajew wielokrotnie w
Polsce bywał i nikomu dotąd nie
przyszło do głowy go zatrzymywać
czy dyskutować o liście gończym.
Wszyscy przecież wiedzą, że rosyjskie
zarzuty i próba uczynienia z Zakajewa „międzynarodowego terrorysty”
to lipa, co wcześniej uznał wymiar
sprawiedliwości w Danii, a dobitnie
wykazał proces w Londynie, po którym Home Office przyznało Czeczenowi paszport uchodźcy na mocy
konwencji genewskiej. Sąd brytyjski
dowiódł zarówno bezpodstawności
rosyjskich zarzutów, jak i tego, że zeznania przeciw Zakajewowi wymuszano w Rosji torturami. W świetle
tego stanowisko polskiej prokuratury
oraz nagła zmiana stanowiska polskiego rządu są wręcz zdumiewające!
Po ich nagłośnieniu dziennikarze pytali czeczeńskich działaczy niepodległościowych, dlaczego swój kongres
organizują w Polsce. Odpowiedzi były jednoznaczne: bo uważaliśmy Polskę za kraj przyjazny – do dziś!
Ostatecznie Zakajew do Polski
przyleciał i sam chciał się stawić
przed prokuratorem. Uniemożliwiono mu to, zatrzymując na ulicy i dostarczając prokuraturze. A potem sąd
zdecydował, że Czeczen może poza
aresztem oczekiwać na decyzję ekstradycyjną, co czynniki rządowe
przyjęły z radością, chwaląc mądrość
i niezawisłość sądu. Chciałbym przypomnieć fragmencik starej polskiej
sztuki, której bohater, myśląc o wizycie swojego antagonisty, modli się tymi słowy: „Nie wódź mnie na
pokuszenie,/ Ojców moich wielki Boże!/ Wszak gdy wstąpił w progi moje,/
Włos mu z głowy spaść nie może”.
Był to wyraz tradycji, którą niejaki
Aleksander Fredro, słabo widać pamiętany w polskim MSZ, przypominał, jak o tym pisał w latach
pięćdziesiątych XX wieku Marian
Hemar: „Czterowierszem starej sztuki,/ Którą znaliśmy od dziecka./ Sztuka owa była polska./ Europejska. Nie
sowiecka”. Ano właśnie, taki wybór!
14|
21 września 2010 | nowy czas
kultura
Konstanty Ildefons Gałczyński
został, w sierpniu 1939 roku,
skierowany do 15 Baonu Korpusu
Ochrony Pogranicza, na wschodnich
terenach Polski. Po napaści
Sowietów 17 września, dostał się do
niewoli w Kozielsku. Pod koniec
października został wymieniony,
jako szeregowiec, na obywateli
sowieckich, którzy znaleźli się po
niemieckiej stronie Bugu. W ten
sposób został jeńcem III Rzeszy aż
do wyzwolenia przez Brytyjczyków.
Wrócił do kraju w 1946 roku.
JENIEC
Wenecki tryumf
po 17 latach!
Jacek Ozaist
Od bardzo dawna żaden polski reżyser nie odniósł spektakularnego sukcesu
na arenie międzynarodowej, a już na pewno nie na liczącym się festiwalu
filmowym. Przyznać trzeba, że w takim przypadku sukcesem byłaby chociaż
nominacja.
Tymczasem doczekaliśmy się dwóch nagród dla najnowszego obrazu
Jerzego Skolimowskiego „Essential Killing” – Nagrody Specjalnej Jury pod
przewodnictwem bijącego owacje na stojąco Quentina Tarrantino oraz za
najlepszą rolę męską dla Vincenta Gallo. I pomyśleć, że minęło aż 17 lat od
weneckich sukcesów Krzysztofa Kieślowskiego...
Skolimowski, który niemal po dwóch dekadach tułaczki (zarówno w
sensie dosłownym, jak i artystycznym) po Europie Zachodniej i Ameryce
zaskoczył wszystkich skromnym, ale godnym filmem „Cztery noce z Anną”,
teraz wziął szturmem festiwal w Wenecji. Najnowszy film mieszkającego na
Mazurach reżysera w przewrotny sposób wciąga widza w sytuację, gdy musi
on kibicować złemu. To dość rzadkie w kinie w ogóle. Jesteśmy zmuszeni do
trzymania kciuków za uciekającego przez zaśnieżone góry i lasy terrorystę,
który zabija wszystkich ludzi, jakich napotka na drodze. Tylko to umie, tylko
tyle potrafi...
GAŁCZYŃSKI
Maja Elżbieta Cybulska
W niewoli Gałczyński napisał kilka wierszy, które są znane.
Natomiast nikt, oprócz żony Natalii, a po wielu latach również córki Kiry nie wiedział, że poeta jest autorem
„Notatnika spisanego w dniach 18 sierpnia – 18 listopada
1941 r. w Altengrabow”. „Notatnik” ogłosiły wspólnie, w
ubiegłym roku, wydawnictwa Aspra i Bellona. I jest to pod
wieloma względami lektura zadziwiająca, ponieważ odzwierciedla stan psychiczny poety-jeńca, który z jednej strony
dzielił los ogromnej rzeszy pozbawionych wolności, skazanych na niewolniczą pracę żołnierzy, a z drugiej był tak
bardzo od nich inny.
Na uznanie zasługuje rozległa erudycja autora; znajomość
języków obcych (obszerne fragmenty pisane są po łacinie, niemiecku czy francusku), odniesienia biblijne. Wydawałoby się,
że człowiekowi wykańczanemu codzienną fizyczną harówką
nie starczy energii do intensywnej pracy umysłu. Tymczasem
dzieje się dokładnie na odwrót. Gałczyński cały czas pozostaje w regionach sztuki wysokiej i obcuje z nią tak swobodnie
jakby nie był ograniczony warunkami, na jakie został skazany. Czytelnik nie odnosi wrażenia, że poeta coś sobie narzucił,
że zaprogramował wewnętrzny opór. Na podstawie tego jak
definiował swoje potrzeby wynika, że traktował niewolę jako
dokuczliwą okoliczność, której nie zamierzał akceptować. W
konsekswencji uzewnętrzniał nurtujące go myśli i pragnienia
w sposób odbiegający od przyjętych schematów. No bo któż,
do kogo odnoszono się z pogardą, rozważałby napisanie rzeczy o Orfeuszu, czy snuł rozważania na temat czynników
demoralizacyjnych epoki, planował studiowanie kompozycji
w konserwatorium, jak gdyby podobne ambicje można było
zaraz spełnić, czy bez wahania oświadczył: „Sztuka jest żyć w
złym świecie i – śpiewać.” A już zupełnie nie możemy oprzeć
się zdumieniu czytając: „Półtorej godziny przesiedziałem w
stogu przy lucernie. Ułożyłem piosenkę, z której wynika, że
świat jest piękny”. To nie zgadza się z niczym co wiemy o odczuciach ludzi, którzy doświadczali na co dzień przemocy.
Kondycja fizyczna poety wydaje się bardzo dobra. Wysiłek mięśni go nie przeraża, raczej podtrzymuje na duchu:
„Im rękom i barkom ciężej – tym sercu lżej”. Modli się, dużo rozmyśla o religii, a w ubliżającym godności ludzkiej
stalagu, dostrzega szansę zmazania grzechów. Spogląda na
gwiazdy, księżyc, na „Ciemne niebo Tacyta”. Kto o takim
niebie słyszał? Musiało być bardzo specjalne, zarezerwowane wyłącznie dla Gałczyńskiego. Często utrwala nastrojowe
momenty: „Rano sam poszedłem do Birkholz we mgle, do
której można się było przytulić. Czym jest takie półgodzinne przejście się w kochanej mgle, to zrozumie tylko ten, kto
poznał taką jak ja niedolę”. Ktoś przyniósł mu czysty ręcznik, z kawałkiem chleba z serem w środku. Rozkoszuje się
„cudowną niespodzianką dobroci” i w ogóle cieszy go otaczająca natura, dar życia. Rozmyśla o wojnie, ale nie w
kategoriach zagłady krajów i ludzi. Jej bezsens sprowadza
do znanego sobie kontekstu kultury: „Ta cała wojna (...) nie
jest warta funta kłaków z brody Tadeusza Zielińskiego, jednej strofy Horacjusza, jednej jednomilimetrowej zadumy
filologa nad jednym zdaniem – trudnym jak wszystko, co
cudowne, cudownym jak wszystko, co trudne”. Czeka aż mu
dostarczą rozprawyKanta i Leibniza, czyta „Mein Kampf”
i zapewnia, że „z tej książki można się dużo nauczyć”. Nie
wyjaśnia czego konkretnie można się nauczyć z „Mein
Kampf”, podobnie jak nie wyjaśnia wielu innych przypadkowo rzuconych uwag i wątków. Luksus rozwijania myśli nie
mieścił się w rutynie niewoli.
Niekiedy wymienia imiona swoich towarzyszy. Jest mocno osadzony w życiu stalagu. Zwraca władzom niemieckim
uwagę na Konwencję Genewską, zgodnie z którą polscy jeńcy wojenni zostali zrównani w prawach z jeńcami
wojennymi należącymi do suwerennych państw. A to oznacza wybór mężów zaufania, których zadaniem jest
reprezentacja jeńców przy niemieckich władzach wojskowych. W listopadzie 1941 roku Gałczyński trafia do karnej
kampanii Altengrabow, głównie za sprzeciw wobec nacisku
Niemców, żeby jeńcy przeszli w stan cywilny. Wtedy mogliby wykorzystywać i znęcać się nad nimi bez żadnych
ograniczeń. Kira Gałczyńska, w oszczędnej nocie objaśniającej okoliczności powstania „Notatnika” wyszczególnia
miejscowości, do których jej ojciec był przenoszony. Wędrował z jednego karnego komanda do drugiego. Najwyraźniej
dawał się we znaki zwierzchnikom. Zaganiano go do pracy
w odlewni żelaza, w fabryce amunicji.
Trudno chyba powiedzieć, w jakim stopniu treść zapisków poety odnosi się do pozostałych lat jego pobytu w
stalagu. Ale na podstawie ogłoszonego materiału czytelnik
wnioskuje, że w przetrwaniu pomogły mu wyobraźnia i bogate życie wewnętrzne. Szczodre wyposażenie duchowe było
tarczą obronną przeciw poniżeniu i rozpaczy. Czym była
przemoc wobec wspaniałej wiedzy profesora Zielińskiego,
wobec cudownego świata, który roztaczał się dokoła, wobec
książek i wyimaginowanych kompozycji, wobec miłości do
żony i córki? Z tych źródeł promieniowało pokrzepienie i
wyłoniła się wymarzona wolność.
Kadr z filmu „Essential Killing” w reż. Jerzego Skolimowskiego
Skolimowski opowiada Tadeuszowi Sobolewskiemu w wywiadzie, że
mieszkając niedaleko lotniska w Szymanach, jeżdżąc po okolicznych lasach,
często przystawał i zastanawiał się: a gdyby naprawdę wozili tędy jeńców z
Afganistanu, a jeśli przejeżdżali tędy i auto wpadło w ten wykrot, i jeśli jeden
z więźniów uciekł... Tak powstawała wizja scenariusza, który wkrótce potem
zamienił się w dwukrotnie nagrodzony w Wenecji film.
Specjalna nagroda jury to nagroda uznania, ale i pocieszenia. Nie
wiadomo, jak nagrodzić dzieło, które nie sięga po żadne laury, lecz
jednocześnie jest warte podkreślenia i uznania. Wtedy jury zwykle wyciąga
ją z rękawa.
Kolejny skromny, tani film, bez efektów specjalnych niemal bez dialogów
świadczy o niezwykłym wyczuciu filmowego opowiadania. Zresztą
Skolimowski zawsze miał talent do reżyserki, choć często zbyt duży budżet
i ograniczenia wolności twórczej bywały przeszkodą w realizacji dobrego
filmu. Najlepiej wychodziły mu niskobudżetowe produkcje bez wielkich
gwiazd i fajerwerków formalnych. Jak „Rysopis”, jak „Fucha”, jak ostatnie
„Essential Killing”. Bo Skolimowski jest przede wszystkim autorem. Żadna
adaptacja cudzego scenariusza czy nawet arcydzieła literatury światowej
(Nabokov, Turgieniew, Gombrowicz) nie wytrzymuje w jego przypadku
porównania z oryginalnym dziełem autorskim. Oba filmy zrobione po
powrocie z emigracji świadczą o tym, że reżyser jest w genialnej formie i
wcale nie chce uchodzić za weterana kina.
Podśmiewujemy się w gronie przyjaciół, że lepiej, by nikt więcej nie kusił
Skolimowskiego pieniędzmi na produkcję filmu, by nie narzucał mu
tematyki ani sposobu realizacji scenariusza. Niech dalej zastawia domy i
inne kawałki majątku, niech bierze kredyty w banku i niech reżyseruje to, co
czuje. Wtedy może doczekamy się jakiejś głównej nagrody, takiej jak Złote
Lwy, które po raz kolejny zgarnęła Soffia Coppola.
Coraz częściej wspomina się o potencjalnej nominacji do Oscara dla
„Essential Killing”. Sukces filmu Skolimowskiego w USA wcale nie musi być
mrzonką. Choć on sam odżegnuje się od antywojennej publicystyki, jego
najnowsze dzieło jest metaforą współczesnej wojny z terroryzmem, a to temat
bardzo nośny w świecie, jaki zostawił po sobie George W. Bush.
|15
nowy czas | 21 września 2010
arteria
Multicultural dynamism
The Maciek Pysz Trio at ARTeria Polish Art Festival
To mark the opening of a three-day festival showcasing the work of Polish artists based in the UK, ARTeria played
host to an inaugural concert by London based jazz ensemble, the Maciek Pysz Trio.
By James Savage-Hanford
Now in its second year, ARTeria has constantly
sought to promote Polish culture in London while
engaging as wide and as diverse an audience as
possible. Tomasz Stando, the festival’s curator, has
written that this was to be ‘an open event in which
we could interest London and Londoners… to be
realised in the context of the city, with its diversity
and cultural richness’. Objectively, then, the Maciek
Pysz Trio seemed like the ideal headliners for such
an advertisement in multicultural dynamism and
creativity. Comprising the eponymous Pysz on
acoustic guitar, along with Israeli Asaf Sirkis on
drums and Japanese bassist Mao Yamada, the
group offers a collaborative blend of influences and
styles, drawing predominantly upon jazz, flamenco
and world music.
Melodically, as well as harmonically, this music is
often deceptively simple (and not without danger of
very occasionally falling into monotony). It is largely
ostinato-driven, replete with repetitive bass-line riffs
often structured around just three or four notes, and
for the most part based on fairly commonplace
chordal progressions. At its best, however, this
melodic and harmonic simplicity masks a rather
more complex and deep-seated rhythmic vibrancy
together with a technical prowess that is particularly
captivating when experienced live. The trio’s third
number, entitled Those Days, was a particularly
good example of pulsating and climactic ensemble
playing, full of Latin rhythms and North Africansounding scale patterns during the build-ups.
Similarly, The Things I Miss worked very well as an
opener to the concert, although I wasn’t entirely
convinced by the bowed bass solo.
The real talents here are undoubtedly Pysz, with
his often-mesmerising technical control and acute
musical sensitivity (notwithstanding the slight tuning
issues in his solo number), and Sirkis, whose audacious
drum solos won the audience over, particularly in the
latter half of the concert. And crucially so: winning
the audience over must have been playing on the
minds of the musicians, especially given the rather
unconventional setting. It’s not the first time I’ve been
to listen to jazz in a church, although then it took
place in the crypt: low vaulted ceilings, tightly
cramped audience, dim lighting. This concert
undoubtedly had a rather more formal air attached to
it, the trio performing just in front of the altar while its
audience congregated in the pews. The ever-present
dilemma that makes itself known with jazz concerts
concerns itself with how the audience ought to react,
especially with regard to such issues as clapping after
instrumental solos or even talking between songs (and
sometimes during). I had the feeling, at some points,
that the setting prevented a largely receptive audience
from expressing its obvious enthusiasm.
On the other hand, while this concert did prove
to be successful on its own merits, it also served a
greater cause in the context of the art festival that it
was inaugurating. The formality of the setting
arguably allowed for a greater focus (or at least a
different sort of focus) on the music on the part of
the listeners, and it was the abounding introspective
quality of this generically diverse music in particular
that I took with me into the art exhibition. I found
myself brushing past fellow onlookers trying to find
the piece of art that, for me, best complemented
what I had just heard. Surely this, if nothing else, is
indicative of the potential that this (and arguably
Maciek Pysz (guitar), Asaf Sirkis (drums/percussion), Mao Yamada –
double bass at the opening night of ARTeria 2010
Polish Connection
any) music has for encouraging social and cultural
diversity, by simultaneously emphasising the sheer
range of art on show. Indeed, it is this sort of inwardlooking approach that Stando demanded of the artists
involved when he asked participants to consider ‘who is
an artist?’ and ‘what is a work of art?’. If ARTeria’s aim
was to offer Londoners the opportunity to experience
the work of a community of individuals questioning
their own artistic identity, then the Maciek Pysz Trio
certainly provided cause for consideration.
I love this time of year. It is a time of
homecoming.
The summer has ended and it
ended here at St George’s with
ARTeria’s Festival of Polish Art and
Culture. This was its second year. It
was exciting, vibrant and new, with a
warm sense of familiarity and
homecoming. The qualities of a
tradition. We are already a tradition!
The Festival will be reviewed by
others better qualified and more
able to do so than me, but I just
want to reflect here on a dimension
of the Festival that is very personal
to me. I hope you will indulge me –
I will be brief.
Many of the people who
organise, participate in and visit the
Festival, are very generous in their
expressions of appreciation of the
venue, the church, and me the host.
And my genuine response is that
they are welcome.
But to see my Polish friends, and
others, relaxed and happy in this
place that I am able to offer, gives
me more pleasure than I can fully
express.
You see, although I try to offer a
space that is free from any religious
pressures or associations, the
inescapable reality is, I am a priest
and the venue is a church. I know
nothing about your individual
experiences of God, Church or
priests, unless you choose to tell me.
But what I believe I can assume is
that many of my new Polish friends
will have been wounded,
disappointed, angered or
disillusioned by religion. And yet,
they have allowed me to welcome
them into this place of God, and
into this heart of priest.
At a time when the failures,
frailties and inadequacies of the
Church are rightly being exposed,
the Polish Connection at St George’s
reaches across nationality, culture
and religion, to a kind of loving.
A loving that is, for me, a true
reflection of God.
Welcome home.
Father Ray Andrews
Parish Priest of St George the Martyr,
Southwark
16|
21 września 2010 | nowy czas
arteria
arteria
2010
Niejednorodna przestrzeń plastyczno-muzyczna stała się specyfiką ARTeryjnych spotkań. I tak już pewnie pozostanie.
Monika Lindke, znana niektórym z wcześniejszych występów,
np. w Jazz Cafe POSK, coraz lepiej radząca sobie na londyńskim
rynku muzycznym wokalistka, zaskoczyła nie repertuarem, lecz
akompaniamentem. Zaśpiewała z Maćkiem Pyszem. Po swoim
inauguracyjnym występie Pysz miał już pokaźną grupę fanów. Kogo słuchali, Maćka czy Monikę? Chyba jednak słuchali duetu, który – miało się wrażenie – gra razem od zawsze. A był to dopiero
ich drugi występ. Pysz bez problemu zmienił rolę: z solisty na
akompaniatora, wchodząc w subtelną narrację z łagodnym, wibrującym głosem Moniki. Czy Monika śpiewa jazz? Śpiewa głównie własne kompozycje, w których mieszają się elementy bliskich
jej kultur – przede wszystkim polskiej, francuskiej i angielskiej.
Prawdziwą rewelacją trzydniowych występów był specjalny gość
ARTerii – angielski wokalista i gitarzysta Jake Shaw. Jake śpiewa
klasyczny zestaw przypominający w jego wykonaniu największych
wykonawców muzyki folkowej z jej wszystkimi (głównie bluesowo-rockowymi) odmianami. Finalista konkursu BBC New Talent stawia głównie na własny repertuar przeplatany utworami będącymi
kanonem tego rodzaju muzyki. Jakby mówił: to jest klasyka, a to ja
– porównaj. I widz mimo woli porównuje, z dużą korzyścią dla Jake’a. Warto śledzić karierę Jake’a Shawa i zapraszać go częściej.
Dominika Zachman to już prawie ARTeryjna dama. Wybierający się na ARTerię najczęściej pytali, czy Dominika będzie i
kiedy wystąpi. Nie mogło jej nie być. Tym razem nie musiała
błagalnym wzrokiem prosić obecnych muzyków o akompaniament. Słyszałam nieraz Dominikę w takich improwizowanych
sytuacjach i jest to w swoim rodzaju ciekawe, bo nie chodzi przecież o perfekcję, lecz radość wspólnego muzykowania. Ale w osobowości scenicznej Dominiki wyraźnie rysuje się perfekcjonizm.
Obecnie śpiewa wspomagana grą dwóch bardzo dobrych muzyków
(Francuza Oli Arlotto na saksofonie i japońskiego gitarzysty Yujiro
Wada). Dzięki temu powstała nowa jakość. Nie ma już improwizacji
niekontrolowanej, dźwięków przypadkowych, które może się sprawdzą. Muzycy zmieniają tło muzyczne, różnicują napięcia, wchodzą w
dialog z wokalistką, i nie zapominają, że ona jest najważniejsza. Dominika sama nie komponuje, ale to, co śpiewa, jest z najwyższej półki jazzowej. Każda interpretacja jest nową próbą głosu, aranżacji,
nowego przeżywania znanych skądinąd standardów.
Charakterystyką muzycznej strony ARTerii jest wielokulturowość –
przewijająca się nie tylko w repertuarze, ale także osobowości muzyków,
z którymi współpracują polscy artyści w Londynie. Aneta Barcik wystąpiła brawurowo w kabaretowym repertuarze starych polskich szlagierów międzywojennej przy akompaniamencie powściągliwego Dhevdasa
Naira. Aleksandra Kwaśniewska, mieszająca folk z łagodnymi jazzowymi brzmieniami, delikatnym głosem zaśpiewała piosenki ze swojej płyty Island Girl oraz utwory, które wejdą do nowego dysku. Aleksandrze
akompaniowała Boglarka Gerstner (keyboard). W ARTeryjnym progra-
mie wystąpiła po mocnym uderzeniu znakomicie rozwijającego się Groove Rasors – dynamicznego kwintetu grającego muzykę fusion, założonego przez Tomasza Żyrmonta. Zagrali repertuar ze swojej nowo
wydanej płyty, objętej patronatem JazzFM. W ubiegłym roku wystąpili
na zewnątrz krypt, przyciągając swoim graniem okolicznych mieszkańców i przypadkowych przechodniów. W tym roku kapryśna pogoda i
brak zabezpieczenia przed deszczem powstrzymało nas do wyjścia na zewnątrz. Deszczu, co prawda, nie było, ale zagrożenie wisiało w powietrzu. Profesjonalny sprzęt akustyczny, udostępniony przez niezwykle
życzliwą ARTerii Jazz Cafe POSK, działający pod precyzyjnym okiem
i uchem niezastąpionego Leszka Alexandra nie mógł być narażony nawet na jedną kroplę deszczu. W przyszłym roku musimy pomyśleć o odpowiednim zadaszeniu, bo jednak granie na zewnątrz wytwarza
specyficzną aurę.
W ostatni wieczór dołączyli do nas bluesmani i rockowcy z Luton
(Emigration Blues Romana Iwanowicza) w towarzystwie znanego czytelnikom „Nowego Czasu” obieżyświata Włodka Fenrycha. Było głośno, co podzieliło publiczność na tych, którzy uważali, że było za
głośno, i tych, którym liczba decybeli nie przeszkadzała. Jednak pierwsza grupa miała ważny argument – nastrojowe, z wiodącym tematem, ballady Tadeusza Nalepy zagłuszyły instrumenty, a wokalista
ginął w kaskadzie dźwięków. A potem jammowaniu nie było końca…
Do zobaczenia za rok!
Teresa Bazarnik
nowy czas | 21 września – 1 października 2010
|17
arteria
18|
21 września 2010 | nowy czas
kultura
Od września
do września
Dokończenie ze str. 3
„Artysta jest twórcą piękna… Możemy komuś wybaczyć, że stwarza coś użytecznego, dopóki dzieła swego nie podziwia. Jedynym
usprawiedliwieniem dla człowieka, który stwarza coś bezużytecznego, jest wielki podziw dla swego dzieła”. Definicje sztuki i artysty zaproponowane przez członków pokazu można znaleźć w katalogu.
Przekonujemy się, jak bardzo zakorzenione w tradycji są poglądy
większości zaproszonych twórców. Ich przekonania co do statusu
sztuki i artysty kultywują pojęcie sztuki jako piękna oraz romantyczną wizję artysty jako jednostki wyjątkowej. Konrad Grabowski
pisze: „Artysta to ktoś, kto jest w stanie znaleźć piękno w codziennych przedmiotach i sytuacjach i jednocześnie jest w stanie wybrać,
którą ich część zaprezentować w swojej sztuce...”. Maria Kaleta
twierdzi zaś, że „sztuka jest wytwarzana dzięki technice udoskonalanej przez całe życie”. Znalazło się jednak na wystawie także kilka prac, które świadczą o tym, iż polskie środowisko artystyczne
jest świadome skomplikowanej drogi, którą przeszła sztuka od Duchampa przez Beyusa aż po Barneya czy Hirsta. Przecież artyści w
XX wieku w przeróżny sposób udowadniali, że sztuka nie musi
być piękna. Może być brzydka, transgresyjna, szokująca, konceptualna, a nawet użyteczna. Prace wykraczające poza tradycyjne
myślenie o sztuce, nadal jednak skupiające się na eksperymentach
formalnych, to instalacje Elżbiety Chojak-Myśko czy Beaty Kozłowskiej. Interesujące były dla mnie prace fotograficzne (Ryszard
Szydło, Marek Borysewicz), zwłaszcza reportaż fotograficzny z zakładu fryzjerskiego Elżbiety Piekacz. Fotografie skupiające się na
szczególe oraz portrety staruszków doskonale przeniosły ulotną, bliską wyginięcia atmosferę tradycyjnego zakładu fryzjerskiego dla
mężczyzn. Spodobały mi się także rysunki Agnieszki Stando oraz
pełen humoru, nieco absurdalny stół/instalacja Basi Lautman.
Znaczące jest, że artyści ARTerii w przeważającej części kultywują tradycyjne spojrzenie na sztukę. Zastanawia mnie, jak to
możliwe, skoro Londyn jest miastem, w którym człowiek jest
bombardowany najnowszymi trendami w każdej dziedzinie. Jestem zwolenniczką innego rodzaju sztuki, który jest bardziej zakorzeniony w kontekście, a szczególnie w sytuacji
społeczno-politycznej. Wolałabym zatem zobaczyć na wystawie
innych artystów, których praktyka jest oparta bardziej na teorii,
a także na tym, co nas otacza. Podziwiam natomiast zapał do
tworzenia i do życia ze sztuką wszystkich biorących w wystawie
artystów. Cieszę się, że polskie środowisko artystyczne się konsoliduje i jest zdolne do bezinteresownej pracy we wspólnym celu.
Takie właśnie inicjatywy są ożywcze i zmuszają inne kreatywne
jednostki do działania oraz myślenia. Już czekam na kolejną edycję ARTerii, a spory dotyczące sztuki niech tylko wyjdą nam na
dobre. Zresztą spory te nie są zjawiskiem nowym, bo różne kuriozalne polemiki odnajdujemy w historii. Leonardo da Vinci pisał: „Malarstwo jest doskonalsze i przewyższa muzykę, gdyż nie
umiera ono bezpośrednio po swym powstaniu, jak to czyni nieszczęsna muzyka”. Leonardo uważał także, że malarstwo przewyższa rzeźbę i za przykład podawał malarza, który wykonuje
swe dzieła z większym wysiłkiem umysłowym, a nieszczęsny rzeźbiarz musi pracować fizycznie. W swoim „Traktacie o malarstwie” umieścił złośliwą uwagę skierowaną do swojego rywala
Michała Anioła: „[rzeźbiarz] z twarzą powalaną i cały umęczony pyłem marmuru wygląda jak piekarz, [...] całkiem inaczej jest
z malarzem, ponieważ porządnie odziany siedzi on bardzo wygodnie przed swym dziełem i wodzi leciutkim pędzlem, kładąc
piękne kolory”. Możliwe, że obecny spór także zostanie kiedyś
uznany za kuriozalny, czego wszystkim artystom ARTerii życzę.
Roma Piotrowska
Artyści, którzy wzięli udział w wystawie
ARTeria 2010: Marek Borysiewicz, Elżbieta
Chojak-Myśko, Konrad Grabowski, Agata
Hamilton, Agnieszka Handzel-Kordaczka,
Maria Kaleta, Karolina Khouri, Paweł
Kordaczka, Beata Kozłowska, Basia Lautman,
Elżbieta Piekacz, Ania Pieniążek, Olga
Sienko, Elżbieta Sobczyńska, Wojciech
Sobczyński, Danuta Sołowiej, Agnieszka
Stando, Tomasz Stando, Joanna SzwejHawkin, Ryszard Szydło, Paweł Wąsek
Festiwale, festyny, fety...
„Lato minęło, lecz uczucie
ogniem płonie” – śpiewały
niegdyś Wały Jagiellońskie.
U progu kalendarzowej
jesieni to samo możemy
powiedzieć o naszej
tęsknocie za minioną porą
roku. Z pewnością mamy co
wspominać. Bo ileż się
wydarzyło w ciągu kilku
miesięcy... Paradoksalnie –
jeśli chodzi o życie kulturalne
w Londynie – najwięcej
działo się właśnie w samej
końcówce lata. Festyny,
festiwale, imprezy wszelakiej
maści przeleciały przez
miasto niczym huragany
pustoszące właśnie Karaiby.
Alex Sławiński
Akurat od karaibskiej imprezy się zaczęło. Notting Hill
Carnival ma już bardzo długą tradycję. Od wielu lat stanowi
nieodłączny punkt w imprezowym kalendarzu stolicy Wielkiej
Brytanii. Dawniej impreza odbywała się w styczniu. Jednak po
pewnym czasie przeniesiono jej termin na długi weekend w
końcówce sierpnia. I nic w tym dziwnego: gorąca krew
organizatorów pochodzących z okolic zwrotnikowych nie
najlepiej znosi chłody. Uchodzący za drugi największy na
świecie festiwal uliczny (po Trynidad and Tobago Carnival),
przy którym chowa się nawet parada w Rio, przyciąga do
półtora miliona uczestników. W czasie karnawałowego
weekendu wypija się morze karaibskiego rumu, pożera tony
kurczaków i kukurydzy oraz rozłupuje tysiące kokosów. Na
dziesiątkach scen umieszczonych na ciężarówkach – niczym
na paradzie miłości – stoją DJ-e i dziewczyny przebrane w
karnawałowe stroje. Obecnie jednak impreza zdaje się jakby
przygasać. W tym roku przybyło na nią niewiele ponad połowę
spośród tej półtoramilionowej rzeszy, jaka przez Notting Hill
przewinęła się dziesięć lat temu. Niektórzy za obecny stan
rzeczy winią kryzys. Inni – brak poczucia bezpieczeństwa. Od
1987 roku w czasie karnawału zamordowano pięć osób. Jeśli
doliczyć do tego setki burd, rozrób i awantur, w których
poszkodowani bywają nawet policjanci, nie ma się co dziwić, że
coraz więcej osób odwraca się plecami do imprezy.
Zresztą z przemocą wiążą się również początki festiwalu.
Oficjalna wersja głosi, że był on odpowiedzią na liczne
rasistowskie ataki, na które na przełomie lat pięćdziesiątych
i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia była narażona czarna
mniejszość zamieszkująca Londyn. Jej szczyt przypadł na
rozruchy, do jakich doszło w sierpniu i we wrześniu 1958
roku w okolicach Notting Hill, który w tym czasie był
dzielnicą imigrantów z Jamajki. Dziś jednak źródłem
problemów podczas imprez na Notting Hill nie są teddy boys
(których później zastąpili skinheadzi), lecz właśnie gangi
rekrutujące swych członków spośród kolorowych mniejszości.
Szczęśliwie – tegoroczna impreza przeszła do historii jako
relatywnie spokojna. Oczywiście, jeśli nie liczyć coraz
głośniejszych słów krytyki, jakich nie szczędzą jej przeciwnicy
festiwalu uważający, że zbyt wiele kosztuje (mówi się o sumie
w granicach sześciu milionów funtów). Wprawdzie inni
argumentują, że zyski potrafią być nawet kilkunastokrotnie
wyższe od nakładów, jednak coraz wyraźniej widać, że
mieszkańcy miasta – a zwłaszcza okoliczni rezydenci – zaczynają być
po prostu nieco zmęczeni (wielu z nich wyjeżdża wtedy na wakacje).
Jednak Notting Hill Carnival, jakkolwiek wciąż wielki, był tylko
preludium do kolejnych imprez. Ledwie na północnym zachodzie
zakończyło się jedno wydarzenie, tuż obok siedziby burmistrza Londynu
rozpoczęło się kolejne. Gościem honorowym, a jednocześnie jedną z
największych atrakcji tegorocznego Thames Festival był polski jacht
szkolny „Fryderyk Chopin”. Przybył on do Londynu w ramach
obchodzonego właśnie Roku Chopinowskiego. Pobyt w stolicy Wielkiej
Brytanii jest jednym z ważniejszych punktów emigracyjnej przeszłości
wielu naszych rodaków. Był nim też w życiu polskiego kompozytora.
Wprawdzie zniknęło wiele szczegółów upamiętniających jego pobyt tutaj
(o „zaginionym” i cudownie odnalezionym pomniku Chopina pisaliśmy
|19
nowy czas | 21 września 2010
kultura
wcześniej w „Nowym Czasie”), lecz inne – takie jak na
przykład tablica pamiątkowa w miejscu jego ostatniego
londyńskiego koncertu niedaleko Sloane Square – znajdują
się tu do dziś.
Jeśli chodzi o polskie akcenty w czasie Thames Festival, to
oprócz podziwiania (i zwiedzania) jachtu, mieszkańcy Londynu
mogli brać udział w malowaniu symbolicznych fortepianów. A
także uczestniczyć w koncertach chopinowskich w ogromnym
namiocie postawionym w St Katherine Dock’s przy Tower
Bridge. Przy samym moście stanęła również ogromna rzeźba
przedstawiająca Chopina wkomponowanego w symbolizujące
angielski klimat parasolki.
Polacy mogą uznać imprezę za bardzo udaną. Wprawdzie
brytyjskie media na jej temat nie piały z zachwytu, jednak
tutejsza prasa dość szeroko informowała o wydarzeniu. Jeśli
chodzi zaś o promocję polskiej kultury w Londynie, sporo
wniosły pojawiające się w różnych miejscach miasta ogromne
plakaty mówiące o polskim udziale w Thames Festival.
Jednak prawdziwie polskie imprezy dopiero miały nastąpić.
Odbywały się one nie tylko w stolicy brytyjskiego imperium.
9 września był początkiem czterodniowej imprezy w
Southend, największym mieście Essex. Już od samego
początku było wiadomo, że impreza to nie byle jaka. W jej
otwarciu wzięła udział przewodnicząca rady miasta. W Metal
Gallery Space już od 8 września można było oglądać wystawę
polskich artystów. Z kolei w piątek, o godz. 18.00, odbył się
pokaz niezwykłego filmu o Polakach, którzy w czasie II wojny
światowej trafili do Iranu. Dwie godziny później zaś rozpoczął
się pokaz polskich filmów krótkometrażowych autorstwa
twórców z Trójmiasta. Kolejne, pomniejsze imprezy miały
miejsce również przez cały piątek i sobotę. Zakończenie odbyło
się w niedzielę w Priory Park, gdzie – począwszy od
średniowiecza – znajdowała się siedziba jednego z zakonów.
Pamiątką po tym pobycie zakonników jest spory skrawek ziemi
kilkadziesiąt lat temu zamieniony w park-ogród. Na lokalnej
scenie często odbywają się występy orkiestr. Niedawno zaś
pojawiły się w tym miejscu również urządzenia do ćwiczeń, z
których – niczym na siłowni – można korzystać, poprawiając
tężyznę fizyczną. Tam też rozstawiono liczne namioty i sporą
scenę, na której – jako gość specjalny – miała wystąpić
Orkiestra Świętego Mikołaja. W imprezie wzięła też udział
polska społeczność romska, bardzo licznie reprezentowana w
Southend. Koncert Romany Diamonds cieszył się ogromnym
zainteresowaniem.
Festival w Southend nie był jednak jedyną polską imprezą
owego weekendu. W sobotę, w parku przy Haven Green na
Ealing Brodway, odbył się Ealing Festival. Jednak – mimo że
imprezę tę wypadałoby nazwać raczej festynem (nazwanie
tego festiwalem byłoby nieco przesadne) – setki przybyłych
zdecydowanie nie miały powodu do narzekania. Na
rozstawionej tam scenie występowały liczne zespoły. Było też
czym się posilić – na paru stoiskach promowało się kilka
polskich sklepów i knajpek, wystawiając swoje najlepsze
produkty. Dla publiki bardziej spragnionej polszczyzny
przygotowano również stoisko z polskimi płytami. Wybór
bogaty – od Smolenia po kapele rockowe i punkowe. Dla
dzieci była ściana wspinaczkowa i tor kartingowy. Nad
wszystkim powiewała polska flaga zwisająca z jednego z
okolicznych counsilowskich bloków.
Podczas gdy na pokładzie „Fryderyka Chopina” usiłowano
pobić rekord Guinnessa w liczbie par tańczących poloneza
(niestety, nie udało się), w Southend i na Ealingu zaś odbywały
się polskie imprezy, w innym miejscu Londynu zatętniła
ARTeria, która w kalendarz dorocznych imprez kulturalnych
wpisała się już na całego, albowiem jej organizatorzy na brak
uczestników nie musieli narzekać. Ale też zapracowali sobie na
to spore zainteresowanie zarówno Polaków, jak i Brytyjczyków.
Również i w samej Polsce nie próżnowano. W Zielonej
Górze, stolicy polskiego winiarstwa, w pierwszy weekend
września – jak co roku – rozpoczęło się trwające przez cały
tydzień winobranie. Niezależnie więc, czy byliśmy w tym
czasie w kraju czy za granicą, w Londynie czy na prowincji,
każdy mógł znaleźć dla siebie coś ciekawego. Wygląda na to,
że lato rzeczywiście pożegnaliśmy hucznie.
Nawet ci, których masowe, publiczne spędy niezbyt bawią,
mieli okazję poimprezować chociażby w gronie znajomych w
przydomowym ogródku.
Czy jesień będzie równie interesująca? Wszystko wskazuje,
że tak. Po wakacyjnej przerwie, „Nowy Czas” wystartował na
wysokich obrotach. Jeśli tylko gdziekolwiek będzie działo się
coś ciekawego, postaramy się tam być. I o każdym balu,
festiwalu, imprezie i wydarzeniu donosić, donosić, donosić...
Tekst i fot. Alex Sławiński
zaprasza na uroczysty
WIECZÓR LITERACKI
Anny Marii Mickiewicz i dŽŵĂƐnjĂ BLJĐŚŽǁƐŬŝĞŐŽ
KďůŝĐnjĂ ƉƌnjLJũĂǍŶŝ
PrzedsƚĂǁŝŽŶĞ njŽƐƚĂŶČ͗
ͣWƌŽƐĐĞŶŝƵŵ͟(Wydawnictwo Norbertinum), tomik Anny Marii Mickiewicz
oraz
ͣDŽũĂ ĚƌŽŐĂ ŶĂ ŬƐŝħǏLJĐ͟;ŝďůŝŽƚĞŬĂ /ďĞƌLJũƐŬĂͿ͕ ŬƐŝČǏŬĂ dŽŵĂƐnjĂ BLJĐŚŽǁƐŬŝĞŐŽ
Utwory recytuje Dana Parys-White
ĂƉƌĂƐnjĂŵLJ ƌſǁŶŝĞǏ ŶĂ
Koncert jazzowy w wykonaniu Moniki Lidke (wokal) i Macieja Pysza (gitara)
Prowadzenie Ambasador Andrzej Krzeczunowicz
ϭϭ ƉĂǍĚnjŝĞƌŶŝŬĂ ϮϬϭϬ͕ ŐŽĚnj͘ ϭϴ͘ϯϬ
Instytut i Muzeum im. gen. Sikorskiego, ϮϬ WƌŝŶĐĞ͛Ɛ 'ĂƚĞ͕ >ŽŶĚŽŶ ^tϳ 1PT
Po spotkaniu organizatorzy zapraszaũČ na lampkħ wina
3 FeSTiwAl JAzzu wSchodnioeuropeJSkiego
pAŹdziernik – liSTopAd 2010
www.jazzcafeposk.co.uk
Jazz Cafe POSK już po raz trzeci organizuje Festiwal Jazzu Wschodnioueropejskiego, kontynuując zainicjowany dwa lata
temu program popularyzacji muzyki jazzowej z krajów Europy Wschodniej. Celem
tej imprezy jest pokazanie publiczności
londyńskiej, jak znakomicie rozwinął się
ten gatunek muzyczny w krajach, które
przez wiele lat traktowano jako europejskie ubocze kulturalne. Jazz był grany w
Polsce i w krajach sąsiednich od lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, często w
ukryciu, powoli torując sobie drogę, poprzez studenckie kluby, na wielkie estrady
muzyczne. W latach siedemdziesiątych w
krajach wschodnioeuropejskich nastąpił
dynamiczny rozwój tego gatunku muzycznego, który zaowocował znakomitymi
festiwalami, takimi jak warszawskie Jazz
Jambore, Praski Festiwal Jazzowy, Bratysławskie Dni Jazzowe czy Skopje Jazz
Festival. Dzisiaj w Polsce, Czechach czy
na Bałkanach jazz przeżywa eksplozję
rozwoju, czego dowodem jest liczba nowo powstających klubów jazzowych,
gdzie gra się jazz na najwyższym światowym poziomie. Tegoroczny festiwal
będzie przebiegać pod hasłem „Inspiracje Chopina w muzyce jazzowej” i temu
tematowi będzie poświęcony główny koncert festiwalu 30 października, w którym
weźmie udział słynny pianista Leszek
Możdżer, prezentując swoje impresje jazzowe na temat Chopina. Festiwal
poprzedzą trzy specjalne koncerty pod
nazwą „Wschód spotyka Zachód”,
w których pokażemy dwóch młodych polskich muzyków jazzowych znakomicie
współpracujących z brytyjskimi i międzynarodowymi kolegami, a także spektakularny
koncert polsko-hinduskiej grupy „Indialucia”, która w niezwykle oryginalny sposób
łączący dwa style muzyczne: hiszpańskie
flamenco i tradycyjną muzykę hinduską.
Zespół ten stworzył zupełnie nowy gatunek
artystyczny, jaki nie ma odpowiednika w
dzisiejszym świecie muzycznym, a nazwa
zespołu znakomicie oddaje charakter muzyki, którą usłyszymy w ich wykonaniu.
Liderem zespołu jest wirtuoz gitary Michał
Czachowski, a stronę hinduską reprezentuje
jeden z najwybitniejszych mistrzów hinduskiego sitaru – Avaneendra Scheolikar.
W tegorocznym festiwalu wyjątkowo
licznie będzie reprezentowany jazz z Macedonii i Serbii – zobaczymy niegdyś
najpopularniejszą wokalistkę w dawnej Jugosławii Nadę Kneźewicz oraz wybitny
macedoński duet braci Tavitjan, a także gitarzystę Vladimira Cetkara i perkusistę
Marco Djordjevica. Wśród pozostałych wykonawców, obok muzyków polskich, znajdą
się artyści z Litwy, Łotwy, Rosji i Węgier.
„Wschód spotyka Zachód”– przedfestiwalowa prezentacja polskich i
międzynarodowych zespołów
zespół krzysztofa webba
Sobota, 2.10, godz. 20.30
Bilety: £5
www.myspace.com/chrisbassmusic
Młody polski basista Krzysztof ma już spore
sukcesy na londyńskiej scenie jazzowej. Jego współpraca z saksofonistą Robem Hugh
zaowocowała znakomitą płytą, która po raz
pierwszy była prezentowana w prestiżowej
Pizza Expres kilka miesięcy temu, zyskując
pochlebne opinie publiczności i krytyków.
groove razors,
grupa Tomasza Żyrmonta
niedziela, 3.10, godz. 19.00
Bilety: £5
www.myspace.com/grooverazors
Tomasz – absolwent wydziału jazzowego w
Katowicach – przyjechał na studia podyplomowe do londyńskiej Guildhall School
of Music, gdzie wspólnie z kolegami założył
międzynarodową grupę funkową Groove
Razors. Zespół przygotował na festiwal
swa pierwszą płytę, której oficjalna premiera odbędzie się właśnie w Jazz Cafe.
indialucia
Sobota, 9.10, godz. 20.30,
Bilety £8
www.indialucia.com
„Indialucia” to jeden z najbardziej oryginalnych i interesujących zespołów, jakie
się pojawiły na międzynarodowej arenie
muzycznej w ostatnich latach. Polscy i hinduscy muzycy w niezwykle atrakcyjny
sposób łączą pozornie odległe style muzyczne: hiszpańskie flamenco i tradycyjną
muzykę hinduską, tworząc spektakl dźwięków i rytmów, który nie ma odpowiednika
w dzisiejszym świecie muzycznym. Liderem zespołu jest wirtuoz gitary Michał
Czachowski, a stronę hinduską reprezentuje jeden z najwybitniejszych mistrzów
hinduskiego sitaru – Avi Schoelikar.
indialucia – polska/indie
niedziela, 10.10, godz. 19.00
wstęp: £10
koncert inauguracyjny
festiwalu: Vladimir cetkar
piątek, 15.10, godz. 20.30
Bilety: £10
www.vladimircetkar.com
Macedończyk Vladimir to wszechstronny
muzyk: doskonały gitarzysta, wokalista, aranżer, kompozytor i producent muzyczny.
Występował aktywnie na wszystkich ważniejszych scenach europejskich i
amerykańskich, dzieląc deski sceniczne z takimi artystami, jak Maceo Parker, Matt
Bianco, Jestofunk i innymi. Jego album "We
Will Never End" został entuzjastycznie przyjęty przez krytykę muzyczną na całym
świecie. Krytycy podkreślają nadzwyczajną
pasję muzyczną Vladimira, porównując jego
styl gry na gitarze do George Bensona, sposób aranżacji swych utworów do Quincy
Jonesa i Mauro Malavasiego, a styl śpiewania do brzmienia Earth Wind & Fire i
Jamiroquaia.
Marko djordevic & Sveti
Sobota, 16.10, godz. 20.30
Bilety: £10
www.myspace.com/svetimarko
Serbski perkusista Marko Djordjevic to jeden z najbardziej zaskakujących i
nowatorskich muzyków jazzowych na
świecie. Komponując muzykę dla swojej
grupy SVETI, artysta często czerpie inspiracje od takich artystów, jak Coltrane,
Weather Report, Frank Zappa czy grupa
Police, jednocześnie nie zapominając o
swoich bałkańskich korzeniach. Zarówno
krytycy muzyczni, jak i koledzy Marko podkreślają jego mistrzowskie opanowanie
instrumentu oraz wspaniałą, kreatywną wyobraźnię muzyczną.
niMo4 group
piątek, 22.10, godz. 20.30
Bilety: £7
www.myspace.com/nimojazz
Grupa NiMo powstała w 2008 roku w Rydze z inicjatywy kanadyjskiego
saksofonisty Nicka Gothama i łotewskiego
DJ-a Monsta. Obaj artyści występują jako
duet i kwartet jazzowy, często z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej. Nick
Gotham jest znanym w Kanadzie saksofonistą i kompozytorem, a jego dorobek
obejmuje tak słynne projekty, jak Gotham
City, 40 Palcy, Abi Gali i inne. DJ Monsta
(znany również jako Monster lub Uldis Cirulis) zaczął komponować muzykę, mając
7 lat, i ma w swym dorobku zarówno muzykę klubową, jak i żywy jazz.
zespół bluesowy „Queen Bee”
Sobota, 23.10, godz. 20.00
Bilety: £5
Znakomita polsko-brytyjska grupa bluesowa prowadzona przez gitarzystę Jacka
Zaitza zagra własne kompozycje oraz znane i lubiane standardy bluesowe.
Ciąg dalszy porgram fesiwalu w kolejnym
wydaniu „Nowego Czasu” lub na:
www.jazzcafeposk.co.uk
20|
21 września 2010 | nowy czas
kultura
Ex p l o r i n g Wh i t e
Angelina Kornecka
White; an absolute associated with the beginning and the
end, it is, in Schelling’s words a “continuous act of reinterpretation of that which is both material and form,
and of a process in which it is forever becoming wholly
an idea, pure existence, reality, form and once again
transforms itself as form [...] for its existence is form, and
form its existence.”
Reflecting on these words, the exhibition at the
Rickshaw House Gallery explores that which is
complete in its infinite incompletion as an existence, and
infinitely incomplete in its completeness as a form. A
variety of artists, in a variety ways show together that in
their difference they create undeniably one whole, and
harmonise with their emotions, as with the visual formpainting, sculpture... some weave their nothingness
[Abigail Dace]; others subtly step over the filigree
ceramic piano keys of our imagination [Kasia
Kałdowska]; or poetic interpretation ,lirycal
configuration of the subject [Anna Levy]... others touch
on the themes of its symbolism, expressively as well as
enigmatically [Angelina Kornecka]; others in symbolic
way explore humanity - “heads” [Shivashtie
Poonwassie]; and some as melancholic
landscapes/gardens [Mariusz Kałdowski] evoking the
nostalgia of reality/ the unique atmosphere of the passing
moment; [Jolanta Jagiełło] “inspired by metal as a
material to create and transform into an object of desire,
masking its original native function”; instigator [Lorenzo
Belenguer] who reworks metal objects into sculptures,
creating conceptually minimal works; for [Enam
Gbewonyo] installation “undresses” space/ nature of its
decorational aspect; whereas in the painting
„striptease/striptiz”
[Elżbiety ChojakMyśko] with brutal
directness discovers
RICkShaw hOuSE
nudity in her process
GallERy
while getting to the
16-22
SEPTEMBER
root of the theme;
13.00 – 20.00
embedded in white as
a symbol of innocence;
[Maria Kaleta] and her
“imagined space” fulfils and completes the symbol of
White, defining it as a Game of the Imagination. White
as a symbol of perfection, praise, rebirth, purity,
measure, sincerity, nobility, arbitration, peace, truth,
knowledge, reason, enlightenment, selflessness, empathy,
gaiety, atemporality, mouring...
In similarly the range of works presented by [Alex
Halfin], [Nick Baelz], [Wit Bogusławski], [ Dawn
Stringer], [Marta Fuks–Frankiewicz], [Robert
Frankiewicz] complete this statement by underlining the
unifying aspect within their differentiation as artists...
further the concept of unification through difference...we
thus see that everything around us touches on the
algorithmic problem of man’s existence, regardless of
culture, colour or creed. The artists partaking in the
exhibition too belong to the world of Art and their
expression is likewise timeless.
All of this we can observe by exploring Elżbieta
Chojak-Mysko’s exhibition at the Rickshaw House
Gallery. A woman whose idea in creating this exhibition
was essential... was form, placed in our surrounding
reality, white as absolute. One can observe truths in the
fact that white reflects light, fulfilling itself in it, being its
visual imitation, a summation of colour- as is the colour
white; and using the metaphor white as white light, one
can equally say that it is the summation of our emotions,
thus ourselves and our existence.
The painting of a white wall [Kasia Kałdowska] ends the
exhibition and brings to mind the words of Miłosz, ....“ it
is like gazing at a piece of white paper”. Everything at
once exists and coexists.
Translated by K. Lachowicz
Voicech Zuromskas w układzie „Charlie"
Cracow
Centre Ballet
at POSK
By James Savage-Hanford
Incambel Thoughts, Elżbieta Chojak-Myśko
Just Nodding Off, Shivashtie Poonwassie
There seems to be no end to the number of Chopininspired concerts and productions designed to mark
the bicentenary of the composer’s birth. Most
recently, it was the turn of Svetlana Gaida’s
youthful, enthusiastic and colourful Cracow Centre
Ballet, who performed an intriguing programme at
the Polish Theatre in POSK.
I was particularly interested by what the first half
had to offer: a conceptual miniature ballet
combining classical choreography with Chopin’s
music, a combination that I regarded with curiosity,
and not without a degree of uncertainty.
Objectively, of course, there should be no reason
why ballet and Chopin couldn’t work together: the
composer’s oeuvre is littered with dance genres in
the form of the waltz, mazurka and polonaise
(which together comprised virtually all the
accompanying music). Indeed, watching the five
undoubtedly talented dancers that comprised this
company performing as soloists, in duets or all
together made me realize just how eminently
danceable this music can be. The changes in mood
found in the C-Sharp minor waltz, Op. 64, No. 2,
for instance, were exploited with an abundance of
character and enthusiasm, along with a more
stylized, classical fluidity and grace in the slower
sections. Similarly, the beginning and end of the
Third Ballade, Op. 47 (which effectively acted as
bookends for this mini production), afforded some
rather innovative and emotive interpretations,
inspired by the choreography of Russian masters
Mikhail Fokin and Victor Litvinov. However, I
thought the jazz number ‘In The Mood’ created a
rather jarring juxtaposition of musical styles (along
with unadventurous choreography), although the
recording of the E minor Prelude with added string
accompaniment worked to better effect.
Generally speaking, the use of recorded music struck
me as somewhat contentious, particularly since one
of the three recordings was a piece for solo piano
(another waltz). Surely, if a recording is able to fulfill
the function of a live pianist then one necessarily has
to consider the importance of having a pianist in the
first place. Paul Ulman’s playing was technically
flawless, to be sure, but I often got the feeling that
his playing was somewhat stifled, or reined in –
necessarily so, since it had to be in strict time for the
dancers’ benefit (especially so, as the choreography
was very classical in style). It should not be
surprising, then, that Ulman’s best playing came
with his solos, in both halves of the concert. These
gave him the opportunity to open up, be more
|21
nowy czas | 21 września 2010
kultura
Wariacje na puentach
Grażyna Maxwell
Sezon ogórkowy już się skończył, a sezon baletowy
właśnie nadciąga. Przynajmniej w kalendarzu artystycznym Londynu. Ironiści, którzy od dawna
głośno orzekają, że balet klasyczny rozpoczął swój
marsz po równi pochyłej, muszą sobie znaleźć innego kozła ofiarnego. Moskiewski Bolshoi Ballet
właśnie opuścił Covent Garden ze spektakularną
inscenizacją „Don Quichote”, a temperaturę w
POSK-u podniósła wizyta Teatr Baletu Svetlany
Gaidy z nie mniej imponującym repertuarem –
Chopinowskim „Grand Pas” i „Impresjami baletowymi”. Kiedy takie zjawisko baletowe, jak Svetlana Gaida i jej zespół, pojawia się na firmamencie
teatralnym Londynu, nie da się przejść koło niego
obojętnie, zwłaszcza po tak szerokiej reklamie z
przyciągającymi oko kolorowymi plakatami, ciekawymi zaproszeniami podawanymi przez lokalną prasę i portale internetowe. Nic więc dziwnego,
że widownia licznie odwiedzała teatr POSK-u
przez kilka kolejnych wieczorów.
Prapremiera jednoaktowego baletu „Vita Nuova” do muzyki Fryderyka Chopina – 5 września
– była olśniewającym wydarzeniem artystycznym,
ambitnym i oryginalnym. A program ten jest baletową metaforą życia Chopina. Svetlana Gaida
– eksprimabalerina Opery Wileńskiej – pokazała, że jest nie tylko dużej klasy choreografem, ale
także wytrawnym znawcą i muzyki, i życia polskiego kompozytora. Otworzyła nam okno na
świat Fryderyka – ten realny i ten wyobrażony.
Pokazała muzykę geniusza fortepianu w różnych
przetworzeniach i współczesnych aranżacjach –
jazzowych, bluesowych i orkiestrowych.
Osiem miniatur choreograficznych zaprezentowanych przy akompaniamencie pianisty Pawła
Ulmana to wyzwanie dla tancerzy i widzów. Bez
czytelnego libretta nie jest to balet, który można
opowiedzieć. Jego treścią jest nastrój muzyki, w
który można wkomponować wątki biograficzne z
życia Chopina. Pojawiające się na scenie baletnice
tańczące do walca, adagia, tarantelli czy ballady
łatwo przywoływały znane postacie kobiet, z którymi kompozytor był związany: młodziutkie przyjaciółki z wczesnej młodości – Konstancję
Gładkowską, Marię Wodzińską – i późniejsze –
George Sand, Paulinę Viardo – ilustrując przełomy w jego krótkim, ale burzliwym życiu. Spektakl
wciągał widza przez różnorodność muzyki i intensywność tańca. Zmieniający się nastrój, tempo, napięcie w poszczególnych scenach i obrazach
tanecznych zarazem interpretowały i komentowały biografię Chopina.
Svetlana Gaida świeci jasnym światłem na mapie artystycznej i kulturalnej Krakowa. – Życie jest
pasją – podkreśla z uśmiechem Svetlana – a klasyczny balet jest moim uzależnieniem. Jej dążenie
do perfekcji jest obsesyjne, ale i powszechnie znane. Obcowanie z panią dyrektor to dla tancerzy
pełne wysiłku, powolne zbliżanie się do doskonałości. Svetlana, posługując się metaforą, o sztuce i życiu mówi: – Z ziarnka kukurydzy nie wyrośnie
różany krzew. W tańcu, podobnie jak i w innych
dziedzinach sztuki, musi zaistnieć warsztat, metoda i konwencja. Dlatego starannie dobiera narybek do swojej szkoły baletowej i założonego w
ubiegłym roku teatru. A utrzymanie teatru baletowego w dzisiejszych realiach jest niezwykle trudne,
w Krakowie też. – Jestem jednak pełna optymizmu, mając w Fundacji Krakowskiej Kultury Baletowej oddanych pasjonatów i wizjonerów w
osobach: Andrzeja Madeja i Reginy Taylor. Doświadczony nauczyciel i pedagog docenia wartość
edukacji i treningu. – Tancerz przypomina winorośl – im trudniejsze warunki, tym lepsze grona.
Kontynuując swoje artystyczne credo, Svetlana
Gaida dodaje (wyjaśniając tym samym, jak ogromną i ciężką pracą dochodzi do, zdawałoby się, zwykłego piruetu czy arabeski): – Dobry tancerz nie
wyrasta na żyznej glebie, ale na kamienistym podłożu. Niezmiennie zachwyca mnie estetyka tańca
klasycznego i jego forma, elegancja, czystość linii
ruchu. Tak jak światło jest językiem fotografa i duszą jego zdjęć, tak ręce są mową tancerza – i tylko
flexiblewithtempi,andattimesproducesome
realvirtuosity,particularlyinhisEminorwaltz,
Op.Posth.AndalthoughIcouldhavedonewith
themiddlesectionoftheOp.53Polonaisebeing
atouchfaster,I’msuretheverydimlightingon
stagedidn’thelpmatters.
Thefactthattheplayinginthecombined
numbersmaynothavedonethemusicenough
justice(andthat,again,isthroughnofaultof
Ulman’s)revealsarathercrucialaspectabout
Chopin’sdanceforms.Namely,thatoverthe
courseofhisdevelopmentasacomposer,these
genresbecamesomuchmorethanthe
rudimentarymodelsfromwhichtheyoriginally
drewinspiration.Ratherthanmeredances,they
becameself-containedartworksintheirown
right.Farfrombeingboundbyrigidity,they
inviteawholegamutofcreativeinterpretations.
ForthatreasonIoftenfeltthatintermsofthe
relationshipbetweenmusicanddance,the
musicwassubservienttothedanceinsteadofits
equal(the‘LittleAMajor’Prelude,forinstance,
wasrepeatedatleastthreetimesforone
number).
Thesecondhalfhadnosuchproblems,andin
factboththesolopianointerludesandthe
dancesseemedtotakeonamorevivaciousand
freercharacter,onenotboundbytheother.
AgnieszkaNarewska’s‘TheDyingSwan’,which
openedthehalf,wasmesmerizing,whilethe
‘Panaderas’fromGlazunov’sballet‘Raymonda’
(dancedbyAnnaPanasandVoicechZuromskas)
wasapotentmixofvirilityandsensitivity.
Stealingtheshow,Zuromskas’ssoloCharlie
Chaplinimpressionwaswonderfullyexecuted.
Allinall,itwasaveryinterestingevening.The
firsthalfmayhaveleftmedoubtfulastowhat
exactlywasbeingachievedconceptually,butit
wasthesixtalentedperformerswhowithout
doubtshoneonthenight.I
Anna Panas i Voicech Zuromskas w układzie z baletu „Vita Nuova"
TAk jAk świATłO jesT
jęZykiem fOTOgrAfA
i dusZą jegO Zdjęć, TAk
ręce są mOwą TANcerZA
wszystkimzakomicznąrolęChaplina,ujmując
widzaswymwdziękiemidoskonałątechniką.
Szczególniepasdedeux zAnnąPanaspokazałodoskonałąharmonięizgraniescenicznepary.
Jazzowy pokaz „In the Mood” był dobrym
przerywnikiemnastroju,styluitempa.Wżywympolskim„Mazurku”ze„Strasznegodworu” Moniuszki, kończącym program,
przewinęłasiępełnagracjiioujmującymuśmiechuBasiaKopcewicz.Interesująceukładytanecznepokazanowprzepięknychkostiumach
baletowych,wykonanychwnajlepszychpracowniachMińska.Brawo!Brawotancerzeibrawo
dlapianistyPawłaUlmana,któryzezrozumienieminaturalnościąakompaniowałtancerzom,
oddającsiętejniełatwejsztuceporazpierwszyw
swojejkarierze.
Ijakbytegobyłomało– otopopołudniez
ChopinemiAdamemZamoyskimwsobotę,11
września.ZnakomitypomysłReginyWasiak-Taylor,sekretarzaZwiązkuPisarzyPolskichna
Obczyźnie,abypołączyćwjednąmisternącałośćref leksjenadpolskościąChopinawarcyciekawym wykładzie Adama Zamoyskiego,
płomiennądeklamacjępoematuArturaOppmanawwykonaniuWojtkaPiekarskiego,balet
„VitaNuova”domuzykiChopinaipieczołowiciewyeksponowaneszopenianazimponującej
prywatnejkolekcjiZbigniewaChoroszewskiego.
WystępyTeatruBaletuSvetlanyGaidyCracowCentreBalletbyłypewnąformąinicjacji
dlapublicznościwLondynie,którąprzeżyliz
różnymiwrażeniami.Jednojestpewne,niema
plastikowejuczuciowości,kiedyobcujemyzau-
Adam Zamoyski podpisuje swoją książkę Albinowi Ossowskiemu
klasyczny trening pozwala opanować tę sztukę.
Pytam Svetlanę, co dla dzisiejszego widza klasyczny balet ma do zaoferowania? – Muzyka i
taniec powinny najzwyczajniej towarzyszyć naszej codzienności, niekoniecznie w napuszonych
salach koncertowych. Zacytowałabym słowa Jana Szczepańskiego, że „każde obcowanie ze
sztuką – jest szkołą wyobraźni dla doznającego”. Celem mojej artystycznej działalności jest
wzruszanie pięknem tańca i rozbudzanie wrażliwości widza.
Po nastrojowym balecie „Vita Nuova” na
drugą część programu złożyły się solowe popisy młodych adeptów sztuki baletowej doskonale dobrane do indywidualnych możliwości i
temperamentu tancerzy. Zobaczyliśmy znane i
lubiane wariacje choreograficzne, m.in.: taniec
cygański z baletu „Don Quichote” w porywającym wykonaniu Anny Panas, radosną wariację Kitri zaprezentowaną z werwą przez Lizzy
Taylor, „Umierający łabędź” w lirycznej interpretacji Agnieszki Narewskiej. Zasłużone owacje dostał Voicech Žuromskas nie tylko za
szkocki taniec z baletu „Selfida”, ale przede
tentycznąsztuką.MichałKulczykowskipowiedział: – Przypadkowo znalazłem się na
spektaklubaletowym.Kochamodlatfutbol,a
teraznarównizfutbolemkochambalet!MalarzSergiuszPaplińskipatrzyłzzachwytemna
pozytancerzyjakbyuchwyconewkadrzefilmowym,kojarzącemusięzsekwencjamiminiobrazów. Sally Wilkinson była prawdziwie
poruszona,podkreśliła,żeoglądaniebaletuw
kameralnych warunkach daje możliwość
uchwyceniafinezjiartystów,ichmikrogestów,
ekspresjiisiływyrazu,cojestprawieniemożliwewRoyalOperaHouseczywAlbertHall.
TygodniowaobecnośćwPOSK-ukrakowskiegozespołubaletowegodałasięzauważyći
wszystkimodczuć.Długojeszczewmurachpolskiegoośrodkabędziebrzmiećśpiewna,wileńska polszczyzna Svetlany Gaidy. – Co dnia
zadajęsobiepytanie,comogęjeszczezsiebie
daćijakmojąpasjądosztukimogęsłużyćinnym. Wecomeherewithmusictoplay –aktorskowyrecytowaładomnienadowidzenia
Svetlana.–Niechciałabymodejśćztegoświatazniewyśpiewanąpieśnią.I
22|
21 września 2010 | nowy czas
podróże
D
o Japonii leci się 12 godzin. Mieliśmy szczęście, że po naszej stronie przez cały czas lotu
mogliśmy obserwować niekończący się
wschód słońca. Ten widok, delikatnie różowej kuli wynurzającej się zza horyzontu na
zawsze pozostanie w mej pamięci jako jedno z najpiękniejszych zjawisk, jakie udało mi się widzieć.
Na lotnisku długa kolejka. Japońscy urzędnicy są bardzo skrupulatni. Zadają mnóstwo pytań i żądają kilku dokumentów, które wypełnia
się już w samolocie. Pracują w rękawiczkach i przypominają roboty,
ponieważ każdego turystę obdarzają tym samym rodzajem uśmiechu.
W końcu wklejają turystyczną wizę i wykonują powitalny, nieco przesadny ukłon, który oznacza koniec formalności.
Z lotniska udaliśmy się do centrum Tokio, gdzie znajdował się
nasz hotel. Jedziemy shinkansenem, superekspresowym pociągiem,
który dosłownie w kilka minut pokonał dystans kilkudziesięciu kilometrów. Każdemu krajowi życzę takiego transportu: komfortowe i
sterylnie czyste pociągi są punktualne co do sekundy. I w tym, co piszę, nie ma żadnej przesady. W ciągu ostatnich dziesięciu lat suma
wszystkich opóźnień wyniosła mniej niż pięć minut.
Nasz pierwszy hotel, tak jak wszystkie późniejsze, był dobrze ukryty. Japończycy nie nadają swoim ulicom nazw. Uliczki są wąskie i
wysoko zabudowane, a każda wolna przestrzeń maksymalnie zagospodarowana. Wszędzie błyskają neony z nieczytelnymi znaczkami,
co niewątpliwie jest niebywałym doznaniem estetycznym, jednak
bezużytecznym drogowskazem. Błądziliśmy więc z plecakami, zwiedzając okolicę, starając się metodą prób i błędów trafić do miejsca
zaznaczonego na mapie. W końcu okazało się, że hotel znajduje się
nad butikami i restauracjami, a żeby do niego dotrzeć, trzeba wejść
do centrum handlowego i skorzystać z windy. Recepcja znajdowała
się na szóstym piętrze.
TOKIO I OKOLICE
Pierwsze pięć dni spędziliśmy w Tokio. Nie jest to wystarczający czas,
aby zwiedzić miasto, ale udało nam się zobaczyć większość atrakcji.
Zaczęliśmy od sławnej dzielnicy Ueno, z rozrzuconymi wśród zieleni chramami i świątyniami budowanymi przez siogunów
Tukugawa. Dawniej było to ulubione miejsce arystokracji zbierającej się na hanami (podziwianie kwiatów). Brzmi to subtelnie i
elegancko, ale taka właśnie jest Japonia i taka z pewnością była w
okresie Edo. Arystokraci biesiadowali na trawie oprószani jasnoróżowymi płatkami wiśni. Taki widok na pewno był natchnieniem dla
wielu artystów. Obecnie w hanami biorą udział tysiące ludzi, biesiadując w parku do późnego wieczora. Park jest ogromny i urzekający
– można się w nim zakochać, niezależnie od pory roku. Wśród drzew
i niezliczonych kwiatów co chwilę napotyka się małe fontanny i studzienki. Znajduje się tu także ogromny ogród zoologiczny z
unikatowymi gatunkami zwierząt.
J
a
p
o
n
i
a
i
a
japońskich zabytków, ale to, co zobaczyliśmy, przeszło nasze
najśmielsze oczekiwania. Gdy przeszliśmy przez piękny, rzeźbiony Święty Most, znaleźliśmy się w innym świecie, pełnym
jezior, wodospadów i gorących źródeł, pośród których dumnie wspinały się niezliczone świątynie, chramy i pagody.
Bogactwo rzeźb zdobiących budowle przekracza granice
wyobraźni, staliśmy jak urzeczeni, nie chcąc już nigdzie dalej
jechać. Jednak musieliśmy trzymać się naszego planu.
SERCE JAPOŃSKIEJ KULTURY
Frederick Rossakovsky-Lloyd
Dalej wychodzimy na przepiękny budynek Tokijskiego Muzeum Narodowego, wewnątrz
którego można podziwiać najlepszy na świecie
zbiór dzieł sztuki japońskiej. W Ueno znajduje się
jeszcze wiele godnych polecenia obiektów, takich
jak m.in. Narodowe Muzeum Nauki czy Muzeum
Sztuki Zachodniej, lecz wszystkich nie sposób tu
opisać.
Wieczory spędzaliśmy najczęściej w dzielnicy
Shinjuku. Nigdy nie widzieliśmy takich tłumów.
Na ulicach fale ludzi zdążających w różnych kierunkach przyprawiają każdego o zawrót głowy.
Niejeden turysta mógłby uznać dzielnicę tę za
miejsce grzechu, ale Japończycy nie wierzą w
grzech. Jak we wszystkich dzielnicach rozrywki
spotyka się tu przyjemności każdego rodzaju: jedzenie, picie, kina, teatry, gry hazardowe i w
końcu seks. Jest tu wiele domów publicznych,
przed którymi stoją naganiacze w smokingach lub
skąpo ubrane „dziewczyny-reklamy” zachęcające
przechodniów do wejścia do środka. Nie skorzystaliśmy, jednak jedliśmy i piliśmy bez umiaru, a
każda następna potrawa wydawała się smaczniejsza. Spróbowaliśmy też różnego rodzaju gier, a najbardziej spodobało
nam się łowienie misia, którego – po wydaniu fortuny na żetony – nie
udało nam się wyłowić. Zabawa jednak była niezapomniana.
Niedaleko Tokio leży malownicza miejscowość Kamakura, o której muszę napisać, ponieważ w tym małym i spokojnym mieście jest
tyle zabytkowych budowli, że grzechem byłoby o tym nie wspomnieć.
Zaczęliśmy od Świątyni Engakuji założonej w 1282 roku dla upamiętnienia Japończyków poległych w wojnach
z Mongołami. Wokół świątyni rozciąga się przepiękny
park-cmentarz, gdzie setki cykad zagłuszają dźwięki cywilizacji. Chodziliśmy wąskimi uliczkami, zupełnie
zapominając o czasie. Podobnych wrażeń doświadczaliśmy jeszcze kilkakrotnie, odwiedzając kolejne świątynie
i chramy znajdujące się na naszym szlaku. Smutny jest
fakt, że Kamakura bardzo ucierpiała podczas II wojny
światowej; reszty dokonały liczne trzęsienia ziemi i to, co
widzieliśmy, w większości było repliką wcześniejszych
oryginalnych budowli. Punktem kulminacyjnym naszej
wyprawy był posąg Wielkiego Buddy Daibutsu. Jest to jeden z dwóch największych posągów Buddy z brązu. Ma
11 metrów wysokości i został odlany w 1252 roku. Szliśmy do niego przez wiele godzin, przez wzgórza i doliny,
odwiedzając po drodze dziesiątki świątyń. Było to wielkie wyzwanie i fantastyczna przygoda.
Kolejną miejscowością w pobliżu Tokio jest Nikko,
gdzie również trzeba pojechać. W przewodniku przeczytaliśmy, że znajdują się tam jedne z najwspanialszych
Kolejnym celem naszej wędrówki było Kansai, czyli Prowincja Zachodnia, która jest sercem starej, japońskiej kultury.
Tam właśnie ukazała nam się prawdziwa dusza Japonii.
Zatrzymaliśmy się w Osace, trzecim pod względem wielkości mieście japońskim. Nie ma tu wielu zabytków; miasto
jest bardzo nowoczesne, a największą atrakcją jest Osakajo,
imponująca betonowa kopia dawnego zamku Osaka, z którego szczytu można podziwiać panoramę miasta. Tutaj prawie
zasłabłem. Ponad 50-stopniowy upał dał mi się w końcu we
znaki. Dobrze, że wnętrza wszystkich japońskich budynków są
klimatyzowane.
Następnego dnia wyruszyliśmy do Nara, małego miasta, w
którym czas płynie wolniej niż w jakimkolwiek innym miejscu.
Gdybym mógł, spędziłbym tam rok, ponieważ nie ma drugiego tak pięknego miejsca na ziemi. W największym japońskim
parku miejskim znajdują się unikalne skarby, żyją tam też
oswojone daniele, z którymi nie mogliśmy przestać się bawić.
Po kilkugodzinnej wędrówce po parku, idąc wzdłuż starych,
porośniętych mchem, kamiennych latarni, doszliśmy do największej na świecie rzeźby z brązu. Naszym oczom ukazał się
wykonany 1200 lat temu posąg Buddy. Siedzący kolos waży
495 ton, a na jego pozłotę zużyto 132 kilogramy tego cennego
kruszcu. Wielkość Buddy robi wrażenie, wywołując uczucie
nabożnej czci, niezależnie od wyznania patrzącego mu w
oczy. W drodze powrotnej zwiedzaliśmy dziesiątki imponujących świątyń, największe jednak wrażenie wywarła na nas
fauna i flora parku, po którym chodziliśmy. Trudno opisać
różnorodność kwiatów i ich barwę, a jeszcze trudniej – niespotykanej wielkości motyle, które siadały nam na ramionach.
Czuliśmy się jak w raju.
Kolejnego dnia, gdy z Osaki jechaliśmy do Kioto, wątpiliśmy, że możemy ujrzeć coś równie pięknego. Japonia jednak
zaskoczyła nas po raz kolejny. Na zwiedzanie wszystkich zabytków w Kioto nie starczyłoby nawet kilka miesięcy. Było tam
wszystko, czego jako turyści mogliśmy oczekiwać: prawie 2000
świątyń, setki chramów, słynne ogrody, zabytkowe budowle i
urzekające miejsca wśród zadrzewionych wzgórz. Zobaczyliśmy tak dużo, jak mogliśmy, i wróciliśmy do Osaki z uczuciem
wielkiego niedosytu. Na szczególną uwagę zasługuje świątynia
Kiyomizudera poświęcona buddyjskiej bogini Kannon o 11
twarzach. Główny Pawilon znajduje się na górze bardzo wysokiej skały, dzięki czemu z tarasu rozciąga się niesamowity widok
na dachy Kioto. Drugim polecanym przez nas zabytkiem z
pewnością jest Świątynia Daitokuji znajdująca się na sztucznym jeziorku w centrum niezwykle zadbanego japońskiego
parku. Patrząc na złoty budynek, na jednej z mniejszych wysepek, piliśmy zieloną herbatę serwowaną przez gejszę.
Pamiętam, jak po raz kolejny doświadczyłem raju na ziemi.
Przez kilka kolejnych dni zwiedzaliśmy liczne wioski, widzieliśmy stare samurajskie domy, chodziliśmy po niezliczonych
parkach, z których każdy kolejny był piękniejszy od poprzedniego, pływaliśmy łódkami po płytkich jeziorach pełnych
kolorowych ryb i zajadaliśmy się sushi, zapijając je różnego rodzajami sake.
|23
nowy czas | 21 września 2010
podróże
HiRoSHiMa i naGaSaKi
Kilka dni później znaleźliśmy się w Nagasaki.
Zobaczenie tego miasta było moim odwiecznym
marzeniem, a marzenia powinno się spełniać.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Muzeum Bomby Atomowej. Pochodzę z Polski i widziałem
mnóstwo strasznych śladów II wojny światowej.
Mój dziadek był gnębiony w Oświęcimiu, duża
część mojej rodziny została zamordowana w Katyniu. Myślałem, że przywykłem do takich scen,
ale chyba do okrucieństwa nie da się przyzwyczaić. Spalone i skręcone szczątki oraz
przerażające filmy zrobiły na nas ogromne wrażenie. Kilka dni wcześniej zwiedzając Hiroszimę i
jej słynną Kopułę Bomby Atomowej, poczuliśmy
dreszcze, a filmy i zdjęcia martwych dzieci spowodowały, że odczuliśmy aż nadto dotkliwie
ludzkie cierpienie.
Nagasaki słynie z widoków. Aby zobaczyć
podobno najpiękniejszą panoramę świata, wjechaliśmy kolejką na wzgórze Inasa, by później
wspinać się jeszcze po schodach obserwatorium. Zobaczyliśmy góry i doliny, rzeki i
jeziora, zatokę i morze oraz niezliczoną wielość
wysp z błyszczącymi w słońcu dachami świątyń. Dla samego tego widoku warto było
polecieć do Japonii.
Tego samego wrażenia zachwytu doświadczyliśmy, płynąc statkiem z Hiroshimy na wyspę
Miyajima, która przez samych Japończyków jest
uznawana za jedno z trzech najpiękniejszych
miejsc w kraju. Krajobrazy Miyajimy są piękne
o każdej porze roku. Wiosną kwitną wiśnie, latem niezliczone gatunki kwiatów, jesienią płoną
klony. Małe miasteczko ciągnie się wzdłuż wybrzeża i jest po prostu urocze. Tutaj właśnie
zjedliśmy najsmaczniejszy w życiu obiad i zakupiliśmy mnóstwo pamiątek, ponieważ wyspa jest
również ośrodkiem rzemieślniczym wyrobów z
drewna zarówno toczonych, jak i rzeźbionych.
Po obiedzie zaczęliśmy się wspinać, chcąc zobaczyć słynną pagodę Tahoto. Po dwóch
godzinach marszu dotknęliśmy jej bram. Widok
na zatokę był prawie tak piękny jak na Morze
Żółte z Nagasaki.
Z poŁudnia na pÓŁnoc
Z odległego południa pojechaliśmy na północ,
korzystając z niezawodnych japońskich ekspresów. Najszybszym pociągiem jest nozomi, który
niemalże frunie po torach, pokonując 1200 kilometrów w czasie około czterech godzin.
Zatrzymaliśmy się w stolicy prefektury Miyagi, w Sendai. Jest to bardzo nowoczesne miasto
z licznymi drapaczami chmur, mnóstwem pasaży i największą dzielnicą rozrywki w północnej
Japonii. Ale nowoczesne miasta nie były dla nas
tak atrakcyjne jak odkrywanie przeszłości, dlatego szybko pojechaliśmy do Matshushimy,
trzeciego miejsca określanego przez Japończyków jako najpiękniejsze w kraju.
XVII-wieczny poeta Basho, gdy zobaczył to
miejsce, napisał haiku „Matsushima, ach matsushima, matsushima, matsushima”. Nie jest to
może najpiękniejszy wiersz na świecie, jednak z
całą pewnością obrazuje, że poeta na widok zatoki po prostu oniemiał. Także my, używając
Stałe stawki połączeń 24/7
Gdy pRZeSZliśMy
pRZeZ pięKny, RZeźbiony święty MoSt,
ZnaleźliśMy Się w innyM świecie, peŁnyM
jeZioR, wodoSpadÓw i
GoRącycH źRÓdeŁ, pośRÓd KtÓRycH duMnie
wSpinaŁy Się nieZlicZone świątynie,
cHRaMy i paGody
Dobra jakość
Polska 2p/min
Bez nowej kart SIM
Wyślij smsa o treści
NOWYCZAS na 81616
(koszt £5 + stand sms)
Wybierz 020 8497 4029 a następnie numer
docelowy np. 0048xxx i zakończ #.
Proszę czekać na połączenie.
DARMO
A
Z
u
t
y
d
y
TRA kre
15% EX tel. komórkow aniu)
na
oładow
md
ierwszy
(przy p
2p
Polska (tel. stacjonarny)
Słowacja (tel. stacjonarny)
7p
Polska (tel. komórkowy)
1p
Niemcy (tel. stacjonarny)
Irlandia (tel. stacjonarny)
Czechy (tel. stacjonarny)
USA
mniej cenzuralnych słów, których nie będę tu
przytaczał, wyraziliśmy swój zachwyt. Porośnięte sosnami wysepki... setki wysepek,
wyłaniają się ze spokojnych lazórowych wód.
Większe wyspy, połączone czerwonymi, rzeźbionymi, drewnianymi mostami stoją otworem
przed zwiedzającymi. Mieliśmy wielkie szczęście, bo trafiliśmy w mało turystycznym
momencie, dlatego też zwiedzając liczne chramy na wielu wyspach, byliśmy zupełnie sami.
Tylko my i dźwięk cykad, które zastępowały
muzykę.
W przedostatnim dniu naszego pobytu w
kraju kwitnącej wiśni wybraliśmy się na wulkan Fudżi, najpiękniejszy wulkan świata,
którego zarys niemal każdy natychmiast rozpoznaje. Droga na szczyt trwa około siedem
godzin i jest bardzo trudna dla osób z nizin.
Gdy przekracza się wysokość 2500 metrów,
pogoda zmienia się co pięć minut: pada
deszcz, świeci ostre słońce, wieje zimny lub gorący wiatr. Czym wyżej, tym mniej roślin, w
końcu zostaje tylko brązowy żwir. Czym wyżej, tym duszniej, coraz szybsze i głośniejsze
bicie serca, nasilający się ból mięśni i głowy. –
Jeszcze tylko sto metrów do kolejnej stacji –
przekonywaliśmy się wzajemnie. I w końcu
nadeszła radość. Chmury nad nami spowodowały, że poczuliśmy się jak bogowie
Olimpu. To wspaniałe uczucie towarzyszy
nam do dzisiaj.
Jest to piękny kraj, który warto odwiedzić.
Aby jechać do Japonii, nie trzeba mieć wizy.
Dobrze jest wybrać się wiosną lub jesienią, ponieważ latem panują tam nieznośne upały.
Trzeba pamiętać, że transport w tym kraju
jest bardzo drogi, dlatego najlepiej kupić rail
pass w Londynie. Posiadając go, możemy korzystać z pociągu bez ograniczeń przez okres
maksymalnie trzech tygodni. Na miesięczny
pobyt we dwoje potrzeba około 15 tys. funtów,
ale warto, bo przeżycia są bezcenne.
24|
21 września 2010 | nowy czas
agenda
Spełnione marzenie
Teresa Bazarnik
Listopad 1991. – Byłam zafascynowana
zarówno architekturą budynku, jak i historią
parlamentu brytyjskiego jako instytucji – mówi Beata. – Chodziłam tam bardzo często,
przysłuchując się debatom parlamentarnym z
galerii dla publiczności, na którą wtedy mógł
wejść bez problemu każdy, oczywiście, w określonych godzinach. Ochroniarze w budynku
parlamentu mówili o mnie: – That Polish girl,
our regular.
– Późny wieczór, prawie noc. Wychodzę z
parlamentu. Widzę, że jej samochód odjeżdża
nie w kierunku Eaton Square, gdzie mieszkała, ale Great College Street, gdzie była Prime
Minister miała swoje biuro, którego użyczył
jej na okres przejściowy przyjaciel. Postanowiłam tam podejść. Mała uliczka. Ciemno, cicho, ani żywej duszy, ani jednego samochodu.
Ale widziałam, że ona tam przyjechała. Podeszłam do drzwi biura, wyszedł jej sekretarz
John Whittingdale, późniejszy poseł konserwatywny.
– Kim jesteś? – pyta. – My cię tu widzimy,
ale nie wiemy, skąd jesteś, jak się nazywasz?
Co tu robisz? – zadaje pytanie po pytaniu. –
Jutro mija rok, odkąd Margaret Thatcher
przestała być premierem. Na pewno jest to dla
niej smutna rocznica, chciałabym przynieść jej
kwiaty. – Jak przyjdziesz jutro o dziesiątej, to
gwarantuję ci, że znajdzie dla ciebie czas.
– Przyszłam punktualnie, ona też punktual-
jacek ozaist
WYSPA [30]
Lecę na chmurze dymu w srebrzystej stroboaureoli – zanotowałem po ciemku na obdartym z
wartościującej folii pudełku po marlboro. Miał
to być wstęp do wiersza, piosenki lub czegoś podobnego, co, oczywiście, nigdy potem nie miało
być kontynuowane. Ale zapisałem, bo byłem
szczęśliwy i uważałem, że warto. I zawsze można było zrymować z boli.
Ukryty w mroku sceny pubu Duke of Cambridge – na której onegdaj zagrał sam Jimmy
Hendrix – z bijącym sercem patrzę na kołyszących się bezładnie ludzi. Jeszcze parę tygodni temu nie miałem pojęcia, kim są: Pakito, Tiesto,
C-Bool, Kalwi&Remi...
Bawią się – tętni mi w głowie radosna myśl –
tańczą jak szaleni. Spaliłem pierwsze dwa, trzy
piątki, bo chciałem, żeby było jak w krakowskiej
Rotundzie – ostro, rockowo, metalowo. Zresztą
profil Duke’a predysponował mnie do tego, bym
uderzył w mocne tony. Przecież to tu w każdą
sobotę zbierała się szalona gromada wielbicieli
ostrego grania, a sala prawie pękała w szwach.
Ale „moi” Polacy chcieli disco polo, techno,
dance.
Pukali się w głowę, pokazywali mi różne
brzydkie gesty, pluli, szarpali się, wychodzili, gdy
nie podjechała pod biuro w swoim samochodzie.
Oddałam kwiaty sekretarce.
– Good morning – usłyszałam w drzwiach,
które szybko się zamknęły. No to po wizycie – pomyślałam. Po chwili jednak te same drzwi znów się
otwierają, wystaje z nich palec i zgina się ruchem
przywołującym. Był listopad, byłam skostniała z
zimna i emocji.
Weszłyśmy do pokoju. Patrzyłyśmy na siebie z
niedowierzaniem. Ona charyzmatyczna, wyniosła
postać, piękne ręce, włosy, wytworny kostium, biżuteria. Ja w rozciągniętym swetrze, dżinsach.
Dwa odległe światy. Podeszła do kominka, rozpaliła ogień i powiedziała: – A teraz mi opowiedz więcej o sobie.
Listopad 1980. Beata była dwunastoletnią
dziewczynką, kiedy zobaczyła ją w telewizji po raz
pierwszy. – Piękna, stanowcza kobieta wśród europejskich przywódców. Nie ugięła się, powiedziała
im „nie” – wspomina Beata swoje pierwsze wrażenia. Od tej pory zaczęła zbierać wszystkie dostępne
materiały na temat brytyjskiej Prime Minister i jej
kraju. Wynosiła z piwnicy stare książki ojca i wymieniała się z kolegami na magazyny i gazety. Ojciec, który wychowywał swoje córki twardą ręką, w
tym wypadku zdobył się na wyrozumiałość. Tak
samo zachowała się nauczycielka rosyjskiego, która
idąc do szkoły, zauważyła Beatę w kolejce po gazety przed kioskiem Ruchu. Beata na lekcję nie zdążyła, nieobecność została jednak usprawiedliwiona.
– Znalezienie informacji na temat Zachodu było w tamtych czasach niezmiernie trudne, wszystko
było przekręcane, pokazywane w innym świetle –
wyjaśnia Beata.
– Uczyłam się sama angielskiego (w szkole miałam rosyjski i niemiecki), by móc zdobywać informacje z Zachodu. Nauczyła się pisać i czytać, z
proponowałem im Metallikę, Acid Drinkers, Vadera, Kata, Theriona, Cradle of Filth...
Dwie młode Francuzki ratowały nieco sytuację, od czasu do czasu wyskakując na parkiet,
by potrząsnąć przebarwionymi na czerwono
czuprynami. To zatrzymało kilku kolesi i około
północy, po wypiciu hektolitrów piwa, wszyscy
bawili się świetnie. Ale do domu wracałem z
opuszczoną głową.
Przez całe studia chodziliśmy z Matusiem w
każdy piątek do Rotundy. Nieraz był taki tłok, że
trzeba było czekać, aż słabsi się upiją i pójdą
spać, by dopchać się na parkiet.
Ile ja tam widziałem koncertów! Acid Drinkers, Dżem (z Dewódzkim), Closterkeller, Piwo,
Artrosis, Bakszysz, Golden Life... – więcej nie
pamiętam, choć było tych kapel wiele. O północy zawsze puszczali nam „We will rock you”
Queen, żebyśmy wiedzieli, że jeszcze sześć godzin balangi przed nami, a o szóstej rano, kiedy
Luis Armstong nucił swój „Wonderful world”, to
był znak, że już świt i trzeba iść do domu.
W Rotundzie leczyłem się z emocjonalnych
ran zadanych przez przypadkowo spotkane kobiety, które uważałem za kobiety życia. Tam odpoczywałem po trudach każdego tygodnia i
świętowałem udane sesje. Bardzo chciałem przenieść tego ducha młodzieńczego szczęścia i niczym nieskalanej, spontanicznej radości do
Duke’a, lecz okazało się to niemożliwe. Kraków
1997 i Londyn 2006 to były dwa różne wszechświaty.
W trzeci piątek mojej daremnej, rozrywkowej
krucjaty dla emigrantów jakiś młody, nieco
pulchny chłopak wskoczył mi na scenę i zawołał:
– A nie masz Pakito?!
Bywało, że kiedy
zauważyła mnie
przed biurem swojej fundacji, wybiegała znienacka,
wprawiając
w przerażenie
ochroniarzy, którzy
w samych koszulach i z paniką w
oczach wybiegali
za nią. – Hello
Beata! How is work,
how is live, how is
your family?
Are you still
in the same hospital? Krótkie
pytania, zdawkowe odpowiedzi. Wracała do
biura. Ochroniarze oddychali
z ulgą.
– Czego?!
– Tiesto nie masz?!
– Co?!
Spojrzał na mnie niczym cierpliwe dziecko na
swego mało rozgarniętego tatusia.
– Tu
trzeba techno zapodać. Ludziska chcą tańczyć,
nie czarną mszę odprawiać. Jak nie masz, to ja
ci przyniosę. Nawet teraz mam...
Sięgnął do kieszeni i podał mi pudełko z płytą
CD.
– Kumplowi nagrałem. Bierz i graj! Po kolei!!!
Zmieniłem muzykę, zmieniłem sposób myślenia, zapełniłem salę. Odtąd nikt nie wychodził obrażony ani nie pokazywał mi, gdzie mam
się popukać, żeby jutro było lepiej. I zaczęło ludzi przybywać.
W pewnym momencie przestraszyłem się, że
nie dam rady. Nie miałem skąd brać muzyki. Z
pomocą przyszedł mi mój młody szwagier, który
okazał się wielbicielem techno i bywalcem klubów, o jakich nigdy wcześniej nie słyszałem.
Przesłuchiwaliśmy, nagrywaliśmy, porównywaliśmy klimaty i bity. Po tygodniu sieczka w moich
uszach przybrała kształt wysublimowanej rozrywki dla mas. Miałem tyle muzy, że mogłem
grać imprezę przez tydzień.
Pytanie, czy się do tego nadawałem, delikatnie pominę. Praca to praca. Przygotowałem się,
najlepiej jak umiałem, i w niektóre piątki było w
Duke’u naprawdę tłoczno. Do pierwszej bijatyki,
pierwszych straconych zębów, pierwszych ran
zadanych tępym ostrzem nienawiści. Wiele razy
słyszałem, że ostra, ciężka muzyka wzbudza
agresję. Tymczasem w klubie, który stworzyłem,
Polacy bili innych Polaków bez mrugnięcia po-
wieką. Jednemu z nich uratowałem tyłek, trzymając go przez całą noc pod nogami w didżejce.
Później okazało się, że to on zawinił. Podobno
nasłał na porządnego człowieka bandę naćpanych kolesi, którzy wytłukli mu zęby i połamali
żebra. Do końca życia nie zapomnę uścisku jego
palców zaciśniętych na moich łydkach, gdy bardzo umięśnieni i zezłoszczeni mężczyźni szukali
go po całym klubie. Był siny, prawie zielony, gdy
barmanka zamknęła wszystkie drzwi i mógł nareszcie wypełznąć na wolność.
Początkowo pracowaliśmy we troje. Przypadkowo złowiona Kasia objęła w posiadanie bar, ja
wziąłem salę, a mój – znowu pijący – przyjaciel
Grześ pracował jako ochroniarz. Cwana była z
niego bestia. Od progu mówił ludziom, że bardzo ceni tę pracę i prosi, by nie wszczynać burd,
bo inaczej ją straci.
– Słuchajcie, spójrzcie na mnie. Nie jestem
kozakiem. Wyświadczcie mi przysługę, proszę.
Zachowujcie się przyzwoicie. Jestem niskiego
wzrostu, porządnym gościem. Jeśli będą zadymy, zwolnią mnie. Rozumiecie?
Działało. Przez długi czas działało. Wszyscy
zarabialiśmy przyzwoite pieniądze i tak powinno
pozostać. Ale inni zamarzyli o czymś podobnym, a nasz klub na drodze do tego zawadzał.
Coraz więcej kolesi napastowało mnie, że
ch...wo gram, Grześ dwoił się i troił, by był spokój,
lecz obaj wiedzieliśmy, że przestajemy dawać radę.
Wskakiwał taki na scenę i walił do mnie
wprost:
– Jimmy tu grał? A może Bitelsi też?
– Nie wierzysz, nie wierz. Ale zaraz po wylądowaniu na Heathrow Hendrix trafił do Duke’a
i tu zagrał. Na tej scenie.
|25
nowy czas | 21 września
agenda
rozmową po angielsku było zdecydowanie gorzej. Zapisała się do międzynarodowego klubu
korespondencyjnego, korespondowała z młodymi ludźmi praktycznie z całego świata, z niektórymi z czasem się zaprzyjaźniła. Sporo z
tych przyjaźni przetrwało do dziś.
Marzyła o tym, żeby wyjechać do Anglii. W
kuchni z mamą i siostrą przepytywały się nawzajem z brytyjskiej historii i geografii, piły w
filiżankach zdobytą po znajomości angielską
herbatę. Śledziły biografie sławnych Brytyjczyków.
– W szarym, komunistycznym Dęblinie, podzielonym wtedy na dwie strefy: dla uprzywilejowanych – żołnierzy stacjonujących w
okolicznych jednostkach i ich rodzin – oraz dla
szarej masy zamieszkującej ponure, komunistyczne bloki. Dla nich specjalne, świetnie zaopatrzone sklepy, dla nas puste półki. Po naszej
stronie 90 procent mężczyzn, którzy regularnie
pili, i zmęczone kobiety, wystające po pracy w
długich kolejkach po kawałek mięsa dla swojej
rodziny.
Listopad 1992. Szkoła języka angielskiego
na Shepherd’s Bush, Advanced Class. Siedzimy
w ustawionych na przeciwko siebie ławkach.
Obserwujemy się na wzajem. Na wprost mnie
siedzi Beata. Cicha, pracowita, bardzo nieśmiała, nawet wtedy, kiedy odpowiada na zadane na lekcji pytania. Nigdy nie zostawała po
zajęciach. Nie chodziła z nami na piwo. Któregoś dnia zauważyłam, że ma dziurawe buty. W
Londynie? Wracają wspomnienia z kraju – kiedy chciałam sobie kupić modne w połowie lat
osiemdziesiątych oficerki, musiałam w kasie zakładowej najlepszego wtedy teatru w Polsce
wziąć 15 tys. pożyczki, a potem przez kolejny
rok ją spłacać. Jako redaktor wydawnictw teatralnych zarabiałam – jak zwykła mówić moja
mama – na kawę i bilet autobusowy w jedną
stronę. Czy w drugą jechałam na gapę? – nie
pamiętam. Tutaj, po czterech godzinach sprzątania, mogłam sobie kupić wymarzoną parę
butów. Miałam ich więc pod dostatkiem. Taka
mała rekompensata za bieganie z miotłą po za-
jęciach w szkole językowej. Nie oszczędzałam.
Chciałam nauczyć się angielskiego i wrócić do
Polski. Beata przeciwnie.
Przyjechała tu, by zrealizować marzenie
swojego życia. Rano chodziła do szkoły angielskiego, potem biegła na praktyki do szpitala,
co miało jej umożliwić nostryfikację dyplomu
pielęgniarki. Na płatną pracę zostawało bardzo mało czasu. Zarabiała niewiele. A przecież
musiała się utrzymać, zapłacić za szkołę full time, by uzyskać wizę studencką, za przejazdy.
Dziurawe buty tak bardzo by jej nie przeszkadzały, gdyby nie deszczowa jesień i ciągłe przeziębienia.
Nie wiedziałam, czy się odważę. W końcu
się odważyłam, a ona się nie obraziła. Wzięła
ode mnie buty, ciut za duże, ale za to prawie
nowe. – Chyba w tych butach poszłam na to
pierwsze spotkanie z Margaret Thatcher –
śmieje się Beata, kiedy wracamy do tamtych
chwil.
Odprowadzałam ją czasem do metra. Opowiadała mi o Dęblinie, fascynacji Wielką Brytanią, Margaret Thatcher… Jej opowieści były
przygwożdżone determinacją pozostania tutaj.
Nie chciała być sprzątaczką czy opiekunką do
dzieci. Była przecież dyplomowaną pielęgniarką. W czasie praktyk zorientowała się, że jej
wiedza i umiejętności są znacznie większe niż
przeciętnych pielęgniarek pracujących w tutejszych szpitalach. Jeśli zdobędzie uprawnienia,
będzie tu kiedyś mogła pracować w swoim zawodzie. Co tam dziurawe buty...
Przebrnęła przez wszystkie niezbędne praktyki i egzaminy językowe, dostała pracę w szpitalu na stały etat. Natychmiast wzięła pożyczkę
i kupiła jednosypialniowe, przytulne mieszkanie w Palmers Green w północnym Londynie.
W szpitalu wkrótce awansowała.
Listopad 1988.
Margaret Thatcher
przyjechała pierwszy
raz do Polski w ramach wizyty rządowej. Hala Mirowska
– I ty tu teraz... te łubyduby puszczasz?
– No, tak jakby.
– A pieśń „Kalina Malina” znasz? Dałbyś radę zmiksować?
Dziwaków miałem w bród. Cała ta nasza emigracja wydała mi sie
nagle narodowym zrywem bez wspólnego celu, zbieraniną przypadkowych ludzi, którzy w jednym czasie stłoczyli się w poczekalni życia.
Tomek okazał się ratunkiem, lekiem na większość dolegliwości.
To on wparował na scenę pierwszy i powiedział mi, że: – Tu techniawy trzeba!
Łapał za mikrofon, wrzeszczał: – Cała sala zapie...a! Cieszyło go to
i cieszyło ludzi. Przypominał mi duże, pulchne dziecko, które przedwcześnie dojrzało i żądało dostępu do wszystkiego, co było nam, dorosłym, dane. Z czasem zacząłem wycofywać się z tej sceny. Nigdy nie
czułem się tam dobrze, chociaż poczytywałem sobie za skromny sukces dzikie tańce klientów, gdy po północy włączałem Dżem, Perfect
czy Lady Pank. Wyglądało to jak poweselne, pijackie pseudokaraoke
pociągające za sobą nieodwracalne skutki, a jednak takiej miękkości w
okolicach serca nie czułem nigdy wcześniej i później. Było fajnie i było
warto. Wszyscy o tym wiedzieliśmy. My, obsługa, i oni, klienci.
Około pierwszej w nocy wszyscy tłoczyliśmy się w jednej, zadymionej i zatęchłej sali klubowej, za diabła ciężkiego nie chcąc wyjść z Duke’a na wolność.
cdn
xxpoprzednie odcinkix
@
www.nowyczas.co.uk/wyspa
JACEK OZAIST
Z URODZENIA BIELSZCZANIN, Z SERCA
KRAKOWIANIN, Z DESPERACJI LONDYŃCZYK.
ABSOLWENT FILMOZNAWSTWA UJ
PISZE GŁÓWNIE PROZĄ, POEZJĄ PARA SIĘ
NIEREGULARNIE
w Warszawie. – Udało mi się do niej przecisnąć
– wspomina Beata. Poprosiłam ją o autograf.
To był mój pierwszy osobisty kontakt z brytyjską premier. Potem Wybrzeże. Pociąg do
Gdańska był tak zapchany, że stałam na jednej
nodze. Przy kościele św. Brygidy w Gdańsku
milicjanci otoczyli nas barierkami. Przedzierałam się pod nimi. Bałam się, że mnie aresztują.
Kiedy dochodziłam do stacji, już bili ludzi, już
używali gazu łzawiącego.
– Margaret Thatcher lubi Polaków – kontynuuje Beata. – W swojej pierwszej książce bardzo pozytywnie wyraża się o nas jako
harworking, patriotic people. W drugiej wspomina mszę świętą w kościele św. Krzyża w
Warszawie, kiedy ludzie uczestniczący w nabożeństwie mimo skupienia cały czas ją obserwowali i uśmiechali się do niej. Wtedy nasunęła jej
się taka myśl, że w życiu popełniła wiele błędów, ale jak już stanie przed obliczem Stwórcy i
będzie za swoje życie sądzona, z pewnością ci
Polacy, którzy modlili się razem z nią w kościele św. Krzyża, będą po jej stronie. Czuła, że była wśród przyjaciół, czuła ciepło od nich bijące,
w katolickim kościele, ona, anglikanka.
Lipiec 2007. Jedna z niewielu słonecznych
sobót minionego lata. Siedzimy w ogródku,
nad stertą albumów fotograficznych, które Beata przywiozła z sobą. Nie pracuje już w szpitalu. Chroniczna choroba nie pozwala jej na to.
Jest teraz pielęgniarką środowiskową. Odwiedza ludzi chorych, potrzebujących pomocy w
ich domach. Od niełatwej codzienności ucieka,
kiedy tylko zdrowie jej na to pozwala, w odległe
zakątki świata. Do Kambodży, Peru, Maroka,
Wenezuelii, Islandii, Syrii i wielu innych, nie-
zwykłych miejsc. Niekiedy znacznie bliższych.
Właśnie wróciła z krótkiego pobytu we Francji
– odwiedziła dom Moneta. – Ogród przy jego
domu jest imponujący, nie dziwię się, że on tak
malował – śmieje się Beata, która sama też w
wolnych chwilach maluje. Nawet udało jej się
sprzedać kilka olei w lokalnej galerii.
Sprzedała jednosypialniowe mieszkanie w
Londynie i na jego obrzeżach kupiła mały dom
z ogrodem, który zamieniła w kwitnący eden. I
trzy razy w roku odwiedza lady Thatcher, przynosząc jej zawsze piękne kwiaty. Na jej urodziny, na Boże Narodzenie i Wielkanoc.
– Nigdy nie rozmawiamy na temat polityki
– mówi Beata – chociaż przeczytałam wszystkie możliwe książki na jej temat, a moją główną fascynacją są właśnie jej polityczne
dokonania. Niezłomna kobieta, która zawsze
kierowała się swoim instynktem politycznym.
Reformowała kraj pomimo krytyki i często
otwartej nienawiści wpływowych publicystów.
Ostatni polityk wielkiego formatu, z którym liczyli się najwięksi wrogowie. To w końcu Sowieci nadali jej przydomek żelazna dama, z
którego była dumna. Ale do tych czasów już
nie wraca. Teraz żądzą inni, a była premier, na
którą powołują się nawet laburzyści, zgodnie z
niepisanym zwyczajem w życiu politycznym
już nie uczestniczy. Kiedy przyszłam tam
ostatni raz, zdumiał mnie jej widok: szary kostium, szara chustka na głowie, szare pończochy, Taki kamuflaż, żeby w spokoju,
nierozpoznana przez nikogo mogła pospacerować w parku. Cieszę się, że mogę spędzić z nią
nawet krótką chwilę. Jest chyba dosyć samotna. Miała tylu przyjaciół, ale może w polityce
nie ma prawdziwych przyjaźni...
Dzwoń do Polski
za mniej niż 1p
Bez przedpłat i abonamentu
Bez kontraktu
Bezpłatny wykaz połączeń online
Zadzwoń do nas na 0800 651 0055 lub
zarejestruj się przez internet ZA DARMO!
Twoja linia telefoniczna, abonament i numer telefonu pozostaje bez zmian.
www.cheapcall1689.co.uk/polska
Polska
0.8p
Polska tel. komórkowy Orange, Plus GSM 5p
USA
0.8p
Kanada
0.8p
Czechy tel. stacjonarny 2p
Irlandia tel. stacjonarny 1p
26 |
21 września 2010 | nowy czas
czas na relaks
o zdroWiu z natury czerpanym
Jesień Z latem
Lato skończyło się szybciej, niż się zaczęło. Chłód
»opanował
już wieczory i czyha zachłannie na poranki.
mania
A i dzień za dniem coraz krótszy i oddaje swe blaski
we władanie zmroku. Co tu robić, gdy za oknem ciemno i zimno? Na szczęście, jesień nie szczędzi nam
warzywno-owocowych dobrodziejstw. Chociaż tegoroczne dożynki były mniej obfite nie tylko tutaj, ale
także w Polsce, możemy znaleźć pociechę w jedzeniu i
chociaż na krótko nacieszyć się dobrym jadłem, póki
jest w zasięgu naszej ręki i w przystępnej cenie.
gotoWania
mikołaj hęciak
Zacznijmy to jesienne gotowanie z Delią Smith, legendą wręcz i prekursorką dobrego gotowania
Wielkiej Brytanii. Na początek danie pochodzące z
Francji – boeuf bourgignon. Jak nazwa podpowiada,
jest to danie treściwe i pełnomięsne, więc by zwolennicy diety roślinnej nie czuli się poszkodowani, mam
też przepis na danie całkowicie bez mięsa, ale piekielnie gorące i pomarańczowe w każdym swoim
calu – najbardziej pomarańczowe tagine, jakie
znam. Obydwa dania pasują na chłodne i coraz
dłuższe wieczory, chociaż tagine nazwałbym wspomnieniem lata.
naczyniu. Bogaci mogli więcej, ale ubodzy musieli
zadowolić się czymkolwiek. I pamiętajmy, że północna Afryka nie należy do terenów rozpieszczających
swoich mieszkańców. Oczywiście, znajdują się tam
urodzajne tereny, ale pustynia czeka już za progiem.
Pozwalając sobie na porównanie Anglii i np. Tunezji,
to tutaj na wyspie mamy eden (i proszę już nie narzekać na pogodę). W wypalonych słońcem
pustkowiach nie łatwo było o produkty spożywcze (i
nadal nie jest), takie jak baranina, oliwa, suszone
owoce i bakalie, cytrusy, warzywa, np. cebula, drób
czy o ryby na wybrzeżu. Chodzi mi o to, że spartań-
bouef bourgignon
Na 4–6 porcji potrzebujemy: około 900 g wołowiny
(braising steak), kilka łyżek oliwy, 1 cebulę, 1 czubatą
łyżkę mąki (plain flour), 400–500 ml czerwonego burgunda (ale inne czerwone wino wytrawne albo nawet
wytrawny cider będą dobre), 2 ząbki czosnku, 2 gałązki świeżego tymianku, 1 liść laurowy, 350 g szalotki,
około 250 g boczku (streaky bacon), 110 g grzybów
(chestnut mushrooms), sól i pieprz do smaku.
Rozgrzewamy patelnię, garnek lub najlepiej żeliwne naczynie do pieczeni i na minimalnej ilości
oliwy obsmażamy pokrojoną w grubą kostkę wołowinę, kilka kawałków jednocześnie, by nie
przeładować naczynia, co obniży temperaturę i zamiast obsmażania zaczniemy podduszać.
Zbrązowione kawałki mięsa odkładamy na bok.
Następnie podsmażamy cebulę pokrojoną w piórka.
Gdy ta się zazłoci i trochę zeszkli, dodajemy mięso
oraz łyżkę mąki i wszystko razem mieszamy. Kiedy
mąka wchłonie soki z podsmażania, stopniowo dodajemy wino, mieszając i uważając, by nie powstały
grudki. Dodajemy rozkruszony czosnek, tymianek i
po raz pierwszy doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Całość przykrywamy pokrywką i wkładamy
do piekarnika nagrzanego na 140°C. I tak pozostawiamy na 2 godziny. Teraz mamy czas na
przygotowanie ziemniaków lub ryżu, z którymi będziemy podawać ten wyśmienity gulasz. I właśnie
ziemniaki, ryż czy nawet makaron, np. tagiattelle,
wystarczą do tego dania, chociaż Delia proponuje,
aby dodać zieloną sałatę lub inny francuski przysmak, jakim jest ratatouille. Po dwóch godzinach
podsmażamy na patelni szalotki (obrane, ale w całości) i dodajemy z grubo pokrojonymi grzybami.
Wstawiamy na następną godzinę do piekarnika. Jeżeli nie dysponujemy piecem, możemy gotować na
bardzo małym ogniu. I klasyczne boeuf bourgignon
jest gotowe. Jeśli zamierzamy zaprosić gości i planujemy podanie kilku dań, w tym jarskiego, mamy
wystarczająco dużo czasu, by po wstawieniu wołowiny do piekarnika przygotować nie tylko dodatki, ale
też i danie jarskie, które obiecałem.
Warzywne tagine zawdzięczamy ludom północnej Afryki i chociaż najpopularniejsze są tagine z
Maroka, równie znane są z Tunezji, Algierii czy Libii
i nie tylko nazwa tego dania pochodzi od glinianego
naczynia zwanego właśnie tagine. Naczynia te, choć
proste, same w sobie są małymi cudeńkami sztuki
ludowej. Można by je nazwać wolnowarami, gdyż
służą do powolnego duszenia całej zawartości. Zanim zaczniemy mówić o tagine, proszę wyobrazić
sobie, co miejscowi ludzie mogli ugotować w takim
skie warunki wpłynęły na prostotę gotowania. Warto
wspomnieć o oleju arganowym – pomimo niesprzyjających warunków klimatycznych można tam
znaleźć taką perełkę, jak argania (Argania spinosa), z
której owoców otrzymuje się bardzo szlachetny i drogi olej. Niemniej jednak handel i turystyka zawsze
wzbogacały kuchnię północnej Afryki, co najlepiej
widać na przykładzie Maroka. Rzadko w której części świata można znaleźć taką różnorodność potraw
jak tam. Brzmi to jak paradoks czy całkowita
sprzeczność, ale tagine powstawało z tego, co udało
się uzbierać, wyhodować lub złapać, a to właśnie lądowało w garnku doprawione mniejszą bądź
większą liczbą przypraw, zresztą kolorystycznie bardzo pasujących do miejscowego krajobrazu.
Historycznie więc rzecz ujmując, podstawą klasycznej tagine była baranina, ale dzisiejszy przepis jest
lamb-free. I co więcej, jest też tomato-free.
PomarańcZoWa tagine beZ
mięsa Z kuskusem
Dla 4-6 osób potrzebujemy: kilka łyżek oliwy, po 2
łyżeczki zmielonego kminku i kolendry, 2 ząbki
czosnku, 1 łyżeczka harissy (pasta z ostrych papryczek), 1 mała dynia piżmowa (butternut squash), 4
duże marchewki, wywar z warzyw około 600 ml, 75
g suszonych moreli, 1 puszka 400 g cieciorki (chick
peas), pół wiązki pietruszki naciowej i świeżej kolendry. Na kuskus potrzebujemy: 250-300 g kuskusa, 2
łyżki oliwy, 360 ml wywaru warzywnego, 50 g płatków migdałowych.
Najpierw około 10 minut podsmażamy cebulę.
Na następną minutę dodajemy rozgnieciony czosnek
i przyprawy, a na kolejne 2 minuty – harissę. Wsypujemy pokrojoną w cząstki dynię i marchew,
mieszamy dokładnie oraz zalewamy wywarem, dodajemy posiekane morele i na bardzo małym ogniu (lub
w piecu) prażymy około 25–-30 minut. W międzyczasie zalewamy kuskus z odrobiną oliwy lub masła
wywarem warzywnym bądź wrzącą wodą, przykrywamy na około 10 minut. Po tym czasie mieszamy
całość, by nie było grudek, i posypujemy prażonymi
płatkami migdałów. I tak przygotowaliśmy całkiem
przyzwoite dwa klasyczne dania. Smacznego!!!
Wrzenień to dobra pora
pomyŚl o nogach
Jesień to najlepsza pora na pozbycie się
»szpecących
nogi pajączków i żylaków. Wybierz
się właśnie teraz na wizytę do specjalisty i omów
z nim swoje problemy i poczytaj na temat
wodnych i alkoholowych wyciągów z kasztana
Janusz Frączek
Kłopoty z krążeniem w nogach to niestety
przede wszystkim problem płci pięknej.
Kobiece hormony – estrogeny – osłabiają
sprężystość ścian naczyń żylnych, które stają
się bardziej podatne na rozciąganie. Ryzyko
pojawienia się żylaków jest jeszcze większe,
jeśli miał je już ktoś w rodzinie. Gdy było to
jedno z rodziców, prawdopodobieństwo
rozwinięcia się tej choroby u dziecka wynosi
70 proc., aż 90 proc. – kiedy skarżyli się na
nie i ojciec i matka. Nie oznacza to jednak, że
jesteśmy z góry „skazani” na żylaki. Wprost
przeciwnie – doskonale wiadomo, że
największy wpływ na sprawne krążenie w
nogach ma tryb życia. By krew bez problemów
przepływała od ud do kostek i z powrotem,
musimy być jak najczęściej w ruchu. To
pracujące mięśnie nóg wypychają krew do
góry, w kierunku serca. Sama nie dałaby rady
popłynąć pod górę, pokonując siłę grawitacji.
Dlatego warto postawić na gimnastykę,
spacery, masaże. Dla naszych nóg nie jest to
wcale zbędny luksus czy kaprys.
Z WiZytą u flebologa
Tak nazywa się specjalista od leczenia
żylaków. To jego powinniśmy odwiedzić, gdy
zauważymy na naszych nogach żylaki lub
choćby popękane naczynka krwionośne.
Zwłaszcza jeśli odczuwamy także inne
dolegliwości. Zmęczone, „ciężkie” nogi,
wieczorem po trudach dnia, obrzęki wokół
kostek, kurcze i bóle łydek to najczęściej
pierwsze – wydawałoby się niewinne –
objawy niewydolności żylnej. Zbyt sucha,
łuszcząca się skóra również może wskazywać
na kłopoty z odprowadzeniem krwi z żył nóg.
Lekarz obejrzy nogi i wykona badania, by
sprawdzić stan położonych głębiej żył. Im
wcześniej poszukamy pomocy, tym większą
dajemy sobie szansę na uniknięcie skalpela.
Flebologia proponuje bowiem sposób
podejścia do problemów żylnych podobny do
stomatologii. Należy kontrolować stan swoich
nóg co pewien czas, likwidować powstałe
zmiany, stosować się do zasad profilaktyki, a
mamy ogromną szansę na utrzymanie swoich
nóg w zdrowiu.
Polecam niemal codzienne masaże stóp,
za pomocą bioenergizera i roztworów
solankowych.... Następnie nim zaczniesz
zażywać DETRALEX zapoznaj się co można
kupić z wodnych i alkoholowych wyciągów
kasztanowca. Roślina kasztanowca działa
przeciwzapalnie, przeciwbakteryjnie,
rozkurczająco, przeciwkrwotocznie,
uszczelnia naczynia krwionośne.
lecZnicZa moc
kasZtanoWca
Wyciąg z kasztanowca ma takie samo
działanie jak witamina P (rutyna,
bioflawonoidy). Uszczelnia i uelastycznia
ścianki naczyń krwionośnych, zapobiega
ich pękaniu, wzmacnia i udrożnia. Jest to
szczególnie ważne u ludzi cierpiących z
powodu żylaków, krwawych wybroczyn
podskórnych (często towarzyszących
zaawansowanej otyłości), tzw. zastoju
żylnego (zastój krwi w żyłach
spowodowany niewydolnością krążenia
krwi), hemoroidów, a także rozszerzonych i
pękających naczynek krwionośnych (tzw.
pajęczynek).
Kasztanowiec to znakomity środek w
zapobieganiu zakrzepom krwi. Usprawnia
krążenie obwodowe i mózgowe krwi,
usuwa obrzęki wywołane poważnymi
schorzeniami serca, obrzęki pooperacyjne i
występujące np. po kontuzjach,
stłuczeniach itd. Wyciąg z kasztanowca
leczy pozakrzepowe zapalenie żył i
uaktywnia ukrwienie narządów
wewnętrznych. Leki z kasztanowca podaje
się także przy obrzękach mózgu i płuc.
Są pomocne w leczeniu odmrożeń i
poparzeń. Usprawniają dotlenienie
komórek mózgowych, łagodząc np.
demencję (otępienie starcze), zawroty
głowy spowodowane postępującą
miażdżycą.
Nasiona kasztanowca – kasztany
skutecznie unieszkodliwiają
promieniowanie żył wodnych oraz
emitowane przez telewizor czy komputer.
Nosząc kasztany np. w kieszeniach można
sobie ulżyć w bólach reumatycznych,
nerwobólach, bólach mięśniowych.
Wyciąg z nasion kasztanowca (intractum
Hippocastani seminis) jest składnikiem
preparatu venoforton (firmy Leki
Natury).
Wewnętrzne zastosowanie wodnych i
alkoholowych wyciągów z kasztanowca to
właśnie leczenie wszelkiego rodzaju
pajączków na nogach, ale też przy leczeniu
hemoroidów, zaburzeniach krążeniach krwi,
zapaleniu żył, miażdżycy, stanów zapalnych
wątroby, przy odmrożeniach, obrzękach
(dotyczy to głównie okolic kostek nóg),
krwiakach, zapaleniu scięgien.
Świeżymi wyciągami z niedojrzałych
owoców leczy się zakrzepy i zastoje żylne,
nadmierną przepuszczalność naczyń
krwionośnych. Są tez stosowane w
stanach zapalnych i nieżytach żołądka i jelit.
Zewnętrznie przetwory z kasztanowca
podaje się w postaci okładów w leczeniu
oparzeń, odmrożeń, ubytków naskórka,
zapaleniu naczyń włosowatych skóry.
|27
nowy czas | 21 września 2010
twoje zdrowie
O tym jak bardzo technika ułatwia życie można przekonać się na każdym kroku. O tym,
ile dodaje radości, można dowiedzieć się w gabinecie ginekologicznym dr. Grzegorza
Szymczyka. To wlasnie tam, w MEDYKU, jednym z najlepszych polskich centrow
medycznych w Londynie, pacjentki oczekujące dziecka mogą zobaczyć swe
nienarodzone jeszcze maleństwo na ekranie i wyjść z gabinetu z plytąDVD i dużym
pamiątkowym zdjęciem A4 z buzią dziecka. I pomyśleć, że naszym mamom i babciom
takie cuda nawet się nie śnily...
Zobaczyć uśmiechniętą
twarz pacjentki
Z dr Grzegorzem Szymczykiem rozmawia Łucja Piejko.
Wydaje się, że dwuwymiarowe badania
USG powoli odchodzą do lamusa...
– Procedurą podstawową w badaniu
ultrasonograficznym jest badanie
dwuwymiarowe.
Narządy jamy brzusznej i miednicy, w
przypadku ginekologicznym, czy płód, w
przypadku położniczym, są rzutowane na
ekran monitora i pokazane w postaci 2D.
Jednakże coraz więcej nowoczesnych
gabinetów na świecie oferuje swoim
pacjentkom USG trójwymiarowe. Badanie to
pozwala z wyprzedzeniem zobaczyć czy
dziecko nie ma rozszczepu wargi lub innych
widocznych deformacji na twarzy, pokazać
ciągłość kręgosłupa i prawidłowość struktur
powierzchownych u płodu.
W którym tygodniu ciąży można z całą
pewnością określić płeć dziecka?
– Podanie określonego tygodnia, w którym
bez wahania można określić płeć jest dość
ryzykowne. Rodzi to bowiem określone
oczekiwania. Dla asekuracji podaje się, że płeć
dziecka widać w połowie ciąży. Aczkolwiek
czasem już nawet w dwunastym tygodniu
można z całą pewnością stwierdzić, że będzie
to chłopiec. Jest jednak i druga strona medalu.
W niektórych kulturach, matki, gdy dowiedzą
się, że nienarodzony maluch jest płci żeńskiej,
zabiegają o usuniecie ciąży. Dlatego też w
części brytyjskich szpitali, ultrasonografista nie
podaje płci dziecka, nawet na życzenie. Bo jeśli
nie można udokumentować płci na zdjęciu, to
lepiej nie spekulować. Zawsze decyzję o
przekazaniu rodzicom, jaka jest płeć dziecka,
należy dobrze przemyśleć. Zdumiewają mnie
określenia, używane przez niektórych polskich
lekarzy, że np. będzie to na 76 procent
chłopiec. Skąd oni biorą te procenty?
Czy badanie trójwymiarowe jest dla płodu
całkowicie bezpieczne?
– Dawka stosowana w USG trójwymiarowym
jest całkowicie bezpieczna dla płodu. Nie ma
udokumentowanych przeciwskazań do
stosowania badania 3D, nawet we wczesnej
ciąży. Do tej pory nie udowodniono bowiem
szkodliwego działania ultradźwięków użytych
w dawkach diagnostycznych na zwiększoną
częstość występowania wad rozwojowych,
która w każdej populacji i tak wynosi dwa
procenty.
Badania w trójwymiarze pozwalają na
znacznie dużo większą precyzję w
wykrywaniu wielu wad u rozwijającego
się płodu. Jest to zatem prawdziwy krok
milowy w położnictwie.
– Nawet 3D nie daje gwarancji, że z dzieckiem
wszystko będzie w porządku. Są pewne
schorzenia, jak choćby niektóre wady nerek,
które ujawniają się dopiero po porodzie lub
nawet po kilku latach. USG 3 i 4D to po
prostu bardziej atrakcyjna forma badania dla
pacjentki i – nie wolno o tym zapominać –
nieoceniona pamiątka dla całej rodziny.
Pacjentka dostaje od nas za darmo płytę DVD
i duże pamiątkowe zdjęcie A4 z buzią dziecka.
Sam chciałbym mieć takie zdjęcie z czasu,
kiedy jeszcze byłem „po tamtej stronie
brzucha mamy”.
Pojawił się też czwarty wymiar...
– Badania 4D to nic innego jak przedstawienie
obrazu 3D w ruchu. Jest to po prostu film, na
którym rodzina pacjentki ma możliwość
zobaczyć swoje nienarodzone dziecko tak, jak
by to było pokazane za pomocą kamery
wideo. Nie jest to jednak obraz rzeczywisty,
lecz stworzony sztucznie, przez komputer, na
podstawie fal ultradźwiękowych wysyłanych
pod różnym kątem. Dlatego też i kolory są
kolorami sztucznymi. Prezentowane na
ekranie dziecko ma zazwyczaj barwę żółtą, co
jest domyślnym kolorem aparatu USG, a nie
ma nic wspólnego z rodowodem płodu.
Nie bez powodu mówi się o zupełnie
nowym wymiarze ginekologii?
– Biorąc pod uwagę wszystkie aspekty badań
3 i 4D muszę przyznać, że rzeczywiście jest to
pewna forma nowatorstwa w badaniu
medycznym. Nie jest to jednak coś zupełnie
nowego. Tak naprawdę badania 3D
funkcjonują na rynku medycznym już od
dobrych kilkunastu lat. Co trzeba jednak z
dumą powiedzieć, Medyk, to jedna z
nielicznych polskich przychodni w Londynie,
która może pochwalić się bardzo wysokiej
klasy sprzętem, Voluson 730 Pro.
Czy badania 3 i 4D są wykonywane w
ramach podstawowego pakietu usług
Medyka?
– Nasze pacjentki otrzymują pakiet wszystkich
badań USG w jednej cenie. To, co uda nam się
uchwycić w trakcie badania, jest często
unikatowe. Czasem dziecko ziewa, ssie kciuk,
niekiedy pokazuje zebranym przed monitorem
środkowy palec. Raz wywołało to błogi
uśmiech satysfakcji na twarzy tatusia dziecka...
Dr Grzegorz Szymczyk z Centrum Stomatologiczno-Medycznego MEDYK w Londynie
Albo płód zasłania sobie twarz czym może,
raczkami, pępowiną czy nawet nóżkami.
Obserwowanie tego to bez wątpienia wielkie
przeżycie dla pacjentek. Zwykle w ciągu tych
kilku, kilkunastu minut badania pacjentki z
zachwytem na twarzy i w pełnym oczekiwania
milczeniu obserwują swoje dziecko. Pamiętam
zdarzenie z jednego z angielskich szpitali, w
których miałem przyjemność pracować, gdy
jedna z pacjentek przyniosła zdjęcie płodu 3D
do porodu. Postawiła je na biurku i w
momencie, gdy pojawiały się skurcze i gdy było
widać, że te chwile są dla niej niezwykle
trudne, patrzyła się na zdjęcie i uśmiechała się
do niego.
Takie momenty muszą być dla Pana
najcenniejszą nagrodą?
– Badanie 3D/4D to czas, w którym można
wprawić pacjentkę w zachwyt. Panie, pary lub
całe rodziny (rekord liczby członków rodziny
obecnych w czasie badania wynosi u mnie
osiem) wychodzą z gabinetu zadowolone i to
jest dla mnie, jako lekarza, największa nagroda.
W takich chwilach mam zawsze ogromną
satysfakcję z tego, że jestem specjalistą
ginekologii i położnictwa. Gdy się widzi
uśmiechniętą, rozpromienioną pacjentkę,
człowiek uświadamia sobie, że te wszystkie lata
spędzone na nauce, często pełne poświęceń i
wyrzeczeń jednak nie poszły na marne.
28|
21 września 2010 | nowy czas
czas na relaks
sudoku
łatwe
6 1 4
7
średnie
2 9 8 7 5
9
2 4 6
1
3 2 6 8
8 2 5
1
6 2
4
7 2 3
4
9
1 2
3
5
3
4
6
5 6 8 4
3 4 2
5
7
5 9 1 6 8
trudne
8
1 9
7
5
7
9
1
3
6
7
9
6 1
4
9
5
6 9
7 4 3
9
3
2
7 6 2
4
8
5
4 8 5
5
8
6
3
1
8
1
5 8
4
6
krzyżówka z czasem nr 12
aby język giętki powiedział wszystko, co… przyjdzie palcom do głowyi
Czytając gazetkę przy porannej kawce
Obcokrajowca, który uczy się naszego języka lub choć trochę go zna, może zadziwić
wielość zdrobnień używanych przez nas na
co dzień – i to w kontekście zupełnie dla niego niezrozumiałym. Oczywiście, mogą się
zdarzyć uzasadnione sytuacje, na przykład
gdy o szczenięciu powiemy piesek, o niewielkich rozmiarów domu
– domek czy o małym kocie – kotek itd. W ten sposób określamy
wielkość czegoś, o czym mówimy, i nasz komunikat jest jasny. Niepoprawne natomiast jest używanie form: mały piesek, nieduży domek czy malutki kotek – to już znaczeniowy nadmiar.
Bywają także zdrobnienia, które określają stosunek emocjonalny
mówiącego do otaczającej go rzeczywistości, co również może być
dla nas czytelne. Takie wypowiedzi, jak: – Zarabiam na życie, robiąc
różne interesiki; – A może by tak donosik na sąsiada?; – Dzień bez
świństewka to stracony dzień!, też doskonale odzwierciedlają, o czym
tak naprawdę mówi nadawca, odkrywając przy tym swoje intencje.
Łatwo możemy odczytać bowiem, że interesik to nie mały interes tylko nielegalne przedsięwzięcie. Sąsiad też pewnie jest uczciwy, więc
donos nic nie da, lecz donosik i owszem – choć jest kłamstwem, to
urząd ma obowiązek sprawdzić, a sąsiad niech się trochę podenerwuje. Świństewko również nie powinno być takim zwykłym utrudnieniem życia – musi być przemyślane i dotkliwe.
Czasem też użycie zdrobnienia podkreśla pejoratywny charakter nazwy będącej określeniem kogoś lub czegoś, na przykład kiedy o dorosłej kobiecie ktoś mówi dziewczynka albo panienka, o
nieudolnym szefie – dyrektorek czy – bardziej po europejsku – bossik, o nielojalnej przyjaciółce lub koleżance – przyjaciółeczka bądź
koleżaneczka itd. Przyznać trzeba, że to bardzo wygodna forma.
Nikt nikomu nie może zarzucić, iż powiedział o kimś coś obraźliwego. A czymże miałby go obrazić? Pieszczotliwym określeniem?
Zdrobnieniami można wyrazić również lekceważenie czegoś,
choćby w tego typu wypowiedziach: – A jaka to rewolucja?! To
zwykły buncik!; – To ma być samochód? Przecież to takie autko!;
– Nazywasz to wielkim przyjęciem, a to tylko imprezka! itp. itd.
Pogarda jest jasna, a zatem intencje autorów tych zdań też są czytelne.
Formy zdrobniałe oddają także nasz ciepły stosunek do kogoś,
a wtedy mnożą się: mamulki, tatuśki, córusie, synusie, żoneczki,
mężulkowie, misiaczki, pysie, rybeńki, skarbeńki, o pieszczotliwych
wersjach imion nie wspomnę. I dodawać tu niczego nie trzeba,
gdyż są aż nadto oczywiste.
Kiedy już wreszcie ów obcokrajowiec przebrnie przez te zawiłości i ma nadzieję, że pojął ich mechanizmy, pojawiają się pułapki. Słyszy coś, co trudno jest mu sklasyfikować. Panie umawiają się bowiem
na kawkę, herbatkę, ciasteczko, ploteczki, zakupki, bo uwielbiają wydawać pieniążki. Podziwiają swoje fryzurki, buciki, torebeczki… Panowie zaś proponują sobie piwko, drineczka, wódeczkę, częstując się
papieroskiem, cygarkiem czy też wspólnie wypalając fajeczkę. Rano
ubierają się w garniturki, jedzą śniadanko, kupują gazetkę… W kawiarni kelnerka zachęca do zjedzenia pyszniutkiego deserku, w sklepie ekspedient poleca klientom świeżutką wędlinkę lub mięsko, a
konduktor w pociągu prosi o bileciki do kontroli… I tu rzeczywiście
obcokrajowiec może się czuć zagubiony, bo nie wie, jaki podtekst mają takie sytuacje i dlaczego takich form używamy.
Mnie zaś zadziwia inna rzecz – a zadziwienie to często graniczy
ze zdumieniem. Co prawda, dotyczy to trochę innych zjawisk językowych, ale nadal pozostających w kręgu zdrobnień. Chodzi mi
mianowicie o język, którym rodzice zwracają się do swych pociech.
Dzieci uczą się języka ze słuchu od nas, od mówiących do nich dorosłych. Oczywiste jest, że na początku z różnych przyczyn nie potrafią jeszcze oddać wszystkich dźwięków, czyli wyartykułować
wyrazów, które słyszą. Tworzą zatem swoje neologizmy. A co robią
dorośli? Utrwalają je! Zamiast nadal mówić do dziecka językiem,
którego przecież ono się uczy, zaczynają używać swoistego dziecięcego kodu. Młoda mama wybiera się ze swym synkiem na spacer.
Ubiera pociechę i mówi: – A teraz idziemy ajci. Na ulicy zwraca
uwagę dziecka na ciężarówkę: – O, jaki duzi brum, brum. Potem na
placu zabaw ostrzega: – Nie wchodź tam, to ziazi. Zrobisz sobie bubu i będzie ała!. Chwilę później zaprasza malca na posiłek: – Chodź
do muni. Munia da amci.
Słysząc to, myślę sobie, że owszem, warto pielęgnować dziecko
w sobie – do czego namawiają wszyscy zajmujący się ludzką psychiką. Chyba jednak nie o taką kreatywność i spontaniczność im
chodzi. Na szczęście, nawet jeśli dotyczą one języka, to na pewno
nie w takiej formie.
Lidia Krawiec-Aleksandrowicz
|29
nowy czas | 21 września 2010
ogłoszenia
job vacancies
Caring for 50 years
Carers Required nationwide
Pro-Force Ltd poszukuje osób
na następujace stanowiska:
ASySTENT/KA
w DzIELE
REKRUTACjI
ASySTENT/KA
KOORDyNATORA
PAKOwALNI
Wymagania:
– angielski komunikatywny,
rosyjski mile widziany;
– własny transport
– znajomość obsługi
komputera
– gotowość do pracy
w różnych godzinnach
– odporność na stres
i zmianę warunków pracy
Więcej informacji można
uzyskać dzwoniąc pod
01227733880
można również przesłać
swoje CV:
[email protected]
PRACOwNICy PAKOwALNI PILNIE
POSzUKIwANI!
Country Cousins are one of the UK’s leading
introduction agencies of temporary or long-term
live-in care and companionship for the elderly
and those convalescing in their own homes.
As a self-employed Cousin you have the freedom to
FKRRVH ZKHQ DQG ZKHUH \RX ZRUN DQG ZH ÀQG WKDW
PDQ\ RI RXU &RXVLQV JR EDFN WLPH DQG WLPH DJDLQ
to Clients with whom they forge real friendships.
We are currently recruiting carers (Cousins) and
QHHG FDULQJ ÁH[LEOH DQG UHOLDEOH LQGLYLGXDOV WR DVVLVW
RXU &OLHQWV ZLWK WKHLU SHUVRQDO QHHGV RQ D GDLO\ EDVLV
,Q UHWXUQ ZH DUH DEOH WR RIIHU \RX ÁH[LEOH HQMR\DEOH
live-in caring assignment with our Clients, nationwide.
6R LI \RX KDYH FDUH ZRUN H[SHULHQFH DQG D JHQXLQH
ZLVK WR GHOLYHU D ÀUVW FODVV VHUYLFH WR RXU &OLHQWV
SOHDVH FRQWDFW XV DQG ÀQG RXW MXVW KRZ HQMR\DEOH
DQG UHZDUGLQJ FDULQJ IRU RWKHUV FDQ EH
All applicants will be required to complete a Criminal Records Bureau Disclosure.
Part of the Nestor Healthcare Group, an equal opportunities employer.
T:
0845 6014003
LANGUAGE TUTORS
Location: LONDON EN2 N9
Wage: £15.00 to £30.00 Per Hour
Pension: No details held
Duration: PERMANENT ONLY
Description: Language tutors required to
teach and support small groups of
children at our Out of School Club, at
beginners to intermediate level languages.
You will be required to: 1. Provide a
stimulating learning style and environment
for children to develop and stretch
themselves. 2. Maintain classroom control
through positive behaviour management.
3. Play a role in. the development of
appropriate specifications, resources,
schemes of work, assessment and
teaching strategies in the club. Experience
is desirable but not essential. Applicants
must be fluent in both English and one of
the following languages: Arabic, Polish,
German, French, Mandarin-Chinese, or
Spanish. Successful applicants are
required to provide an enhanced
disclosure and 2 references. Disclosure
expense will be met by employer.
How to apply: For further details about
job reference EDM/25097, please
telephone Jobseeker Direct on 0845
6060 234. Lines are open 8.00am 6.00pm weekdays, 9.00am - 1.00pm
Saturday. All calls are charged at local
rate. Call charges may be different if you
call from a mobile phone. Alternatively,
visit your local Jobcentre Plus Office and
use the customer access phones
provided to call Jobseeker Direct. The
textphone service for deaf and hearingimpaired people is 0845 6055 255.
CAFE SUPERVISOR
Location: TUNBRIDGE WELLS, KENT TN1
Hours: 5/6 OUT OF 7
Wage: £5.80 TO £6.80 PER HOUR
Closing Date: 10 October 2010
Employer: Muffin Break (MB Cafes Ltd)
Pension: No details held
Duration: PERMANENT ONLY
Description: We are looking for people
that can lead and give exceptional
customer service to join our friendly team in
Tunbridge Wells. You should want to work
well within a team and want to give great
service to our customers. You should have
had experience leading a team before but
cafe experience is not necessarily a
prerequisite. Our approach is that we can
teach . you everything you need to know,
except how to have a brilliant and outgoing
personality. We are offering 35-45 hours,
working 5 or 6 of 7 days. We are a seven
day business so weekend work is
required.We supply a uniform and training
and as much free coffee as you can drink.
We will also pay you, min wage to start but
if you are the person we are looking for we
would increase this quickly based on your
performance. It's in your hands. So, if you
are friendly and have a good attitude, apply .
How to apply: You can apply for this job
by obtaining the employer's application
form by telephoning 01892 514191 ext
and asking for Manager or alternatively by
emailing the employer at
[email protected] and returning it to
Manager at Muffin Break (MB Cafes Ltd),
[email protected].
PRESS BREAK SETTER /
OPERATOR
Location: COLCHESTER, ESSEX CO4
Hours: 48.00 OVER 5/6 DAYS
Wage: £7.00 TO £9.50 PER HOUR
Employer: Acoustica
Pension: No details held
Duration: PERMANENT ONLY
[email protected]
www.country-cousins.co.uk
E:
Description: An opportunity has arisen for
a Press Brake Setter Operator in the
Colchester, Essex area. The main purpose
of this role is to manufacture sheet metal
components using mechanical drawings,
engineering standards and accepted
engineering principles. Applicant must have
experience using CNC press break
machines. Due to the nature of this role
candidates would . ideally have previous
experience in the manufacture of sheet
metal components using CNC press break
machinery, Edward Pearsons machines an
advantage, and have worked within a
manufacturing environment. Hours: of work
between 40-60 hours week. Rate: 7-9.50hr.
depending on experience. Please send your
CV to [email protected] or
call 07908 770399 leaving your name and
number.
How to apply: You can apply for this job
by sending a CV/written application to
Russell Wheeler at Acoustica,
[email protected].
MICROSOFT DEVELOPER
Location: HARROW, MIDDLESEX HA1
Hours: 37.5 HOURS OVER 5 DAYS
Wage: NEGOTIABLE
Closing date: 11 November 2010
Pension: No details held
Duration: PERMANENT ONLY
Description: GamCom Solutions Ltd seeks
a flexible, knowledgeable and hungry
Microsoft Developer to work in a fast
paced work hardplay hard environment.
You must have proven development
experience and must have a good
Engineering, Mathematical, Accounting or
Computer Science Degree. Hands on and
proficient in .NET development C,
ASP.NET, Web Services and XML. andor
Kierownik Biblioteki Polskej
Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny w Londynie
zatrudni kierownika Biblioteki Polskiej,
odpowiedzialnego za całokształt pracy biblioteki;
sprawy organizacyjno-aministracyjne, zbiory i archiwa,
czytelnię i informację naukową, wypożyczalnię, biblioteki ruchome.
Po dalsze informacje patrz:
http://www.posk.org/index.php/pl/informacje/bibliotekapolska/z-ycia-biblioteki
SQL SQL Enterprise Manager, SQL Query
Analyzer, T-SQL, DTS, SSIS, SSAS, SSRS.
Experience of BizTalk, Sharepoint, Team
System and financial services would be
advantageous. Good verbal, written
communication skills and client facing skills
are required. Flexibility to be based at
various locations in the South East and
South West is essential.
How to apply: For further details about job
reference HKH/12709, please telephone
Jobseeker Direct on 0845 6060 234. Lines
are open 8.00am - 6.00pm weekdays,
9.00am - 1.00pm Saturday. All calls are
charged at local rate. Call charges may be
different if you call from a mobile phone.
Alternatively, visit your local Jobcentre Plus
Office and use the customer access
phones provided to call Jobseeker Direct.
The textphone service for deaf and hearingimpaired people is 0845 6055 255.
RESTAURANT MANAGER
Location: BERKHAMSTED,
HERTFORDSHIRE HP4
Hours: 5 DAYS OVER 7, SPLIT SHIFT
Wage: £16000 TO £25000
Employer: Reed Specialist Recruitment
Pension: No details held
Duration: PERMANENT ONLY
Description: This Vacancy is being advertised
on behalf of Reed Specialist Recruitment
who is operating as an employment agency.
A Local Italian restaurant with a Fire oven on
site, require a Restaurant Manager with
previous experience to manage the on site
staff and host the guests to their table.The
restaurant provides light lunches, Ala Carte
menus and Pizzas baked . in the traditional
Pizza Oven .Providing food 7 days a week,
Lunch and dinner times, you will be required
to work 5 days of 7.The current manager has
created this new role to take on the
management as the business has grown and
is growing rapidly.Full of character, elegance
and good customer service skills, able to
resolve queries and tend to customers
making them feel at home.
How to apply: You can apply for this job
by sending a CV/written application to
Paula Butterwick at Reed Specialist
Recruitment,
[email protected].
30|
21 września 2010 | nowy czas
ogłoszenia
jak
zamieszczać
ogłoszenia
ramkowe?
ia
Ogłoszen
ramkowe
!
już od £15
TANIO
NIE!
I W YGOD
Aby zAmieścić ogłoszenie RAmKoWe
prosimy o kontakt z
Działem sprzedaży pod numerem 0207 358 8406
ogłoszenia komercyjne
komercyjne z logo
do 20 słów
£15
£25
do 40 słów
£20
£30
job vacancies
zDRoWie
LAboRAToRiUm
meDyczne:
THe PATH LAb
Kompleksowe badania krwi,
badania hormonalne, nasienia
oraz na choroby przenoszone
drogą płciową (HIV – wyniki
tego samego dnia),
EKG, USG.
TeL: 020 7935 6650
lub po polsku:
iwona – 0797 704 1616
25-27 Welbeck street
London
W1g 8 en
UsłUgi FinAnsoWe
RozLiczeniA
PoDATKoWe (onLine),
zWRoTy PoDATKU,
Promocyjne ceny
do 31.10.2010
PRoFesjonALnA
obsłUgA
(AgenT HmRc)
PÓłnocny LonDyn
joAnnA
mobiLe:
0790 886 6672
nAUKA
jĘzyK AngieLsKi
KoRePeTycje
oRAz PRoFesjonALne
TłUmAczeniA
Absolwentka anglistyki
oraz translacji
(University of Westminster)
PRzePRoWADzKi • PRzeWozy
TeL. 0797 396 1340
sPRAWnie
•
RzeTeLnie
•
UPRzejmie
...FoR enViRonmenT
FRienDLy
DUsT FRee ALLeRgy
Design
Żyj i mieszKAj
zDRoWo...
Polecamy usługi
w zakresie:
•malowanie
i odnawianie wnętrz
•montaż nowych podłóg,
w tym parkietów
•bezpyłowe
cyklinowanie podłóg
•renowacja schodów
(remont i odnawianie)
•woskowanie, olejowanie
desek podłogowych...
•montaż ogrodzeń w
ogrodach (pielęgnacja
ogrodów)
www.fromax.co.uk
p
a1
Polsk
24/7
Stałe stawki połączeń
Polska Obsługa Klienta
/min
Z tel stacjonarnego wybierz 084 4862 4029
a następnie numer docelowy np.: 0048xxx.
Zakończ # i poczekaj na połączenie.
TeL.: 0785 396 4594
[email protected]
1p
Wybierz 084 4862 4029
5p
Wybierz 084 4545 4029
Polska tel. komórkowy
KUcHniA DomoWA
PoLsKi KUcHARz
Polska tel. stacjonarny
USA
Niemcy tel. stacjonarny
Orange, Plus GSM
6p
prywatne przyjęcia, domowe
uroczystości, gotowanie na
miejscu lub pomoc
w gotowaniu, układanie menu.
Kuchnia polska,
kontynentalna i angielska.
Przyjęcia duże i małe.
TeL.: 0772 5742 312
www.mylondonchef.co.uk
Location: CHATHAM, KENT ME4
Hours: 40 PER WEEK, MONDAY TO FRIDAY,
8AM - 4:15PM
Wage: CIRCA £13,000 PER ANNUM
Closing Date: 30 September 2010
Employer: European Active Projects Ltd
Pension: No details held
Duration: PERMANENT ONLY
Description: This vacancy is being
advertised on behalf of European Active
Projects Ltd who is operating as an
employment agency. The ideal candidate
will be fluent in Polish and be
experienced in: Email, Excel, I.T,
Computer skills. Excellent
communication skills, organised and
flexible. Training will be in the Leicester
offices. Duties are to help book travel,
arrangements, talking to clients, being a
link for the workers to the agency,
answering phone calls, dealing with post
and all related tasks. You can also email [email protected]
How to apply: You can apply for this job
by sending a CV/written application to
Maggie at European Active Projects Ltd,
[email protected].
PoLisH sPeAKing cUsTomeR
seRVices
ARAnŻAcjA WnĘTRz
z zAsTosoWAniem
nATURALnycH sKAł
soLnycH
Bez zakładania konta
oFFice ADminisTRAToR
PoLisH sPeAKing
www.auracall.com/polska
Wybierz 087 1518 4029
Polska tel. komórkowy
Era
Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622
T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. BT call setup fee applies. Cost of calls from non BT operators & mobiles may
vary. Check with your operator. Prices to other Poland’s mobile networks will be charged at 20p/min. Prices correct at time of publishing: 13/09/2010. This service is provided by Auracall Ltd.
Agents required, please call 084 4545 3788.
Location: MILTON KEYNES,
BUCKINGHAMSHIRE MK9
Hours: 40 PER WEEK, MONDAY - FRIDAY,
7:00AM - 7:00PM
Wage: £7.55 to £8.46 Per Hour
Closing Date: 29 November 2010
Employer: tempingdirect.com
Pension: No details held
Duration: PERMANENT ONLY
Description: This vacancy is being
advertised on behalf of
not4profitpersonnel who is operating as
an employment agency. Previous
telesales customer services experience
is essential. You must be able to speak
and write fluent Polish. Duties involve
taking inbound telephone calls dealing
with customer queries, updating internal
systems and all associated tasks. .
How to apply: You can apply for this job
by telephoning 0152 5383983 ext 0 and
asking for Rachel Hill.
|31
nowy czas | 21 września 2010
sport
Górnik Zabrze
Możemy być rewelacją
Dariusz Czernik
Przed sezonem Górnik Zabrze
to była wielka niewiadoma. Z
jednej strony klub zaczął sezon jako beniaminek, który w
Pierwszej Lidze nie zachwycał. Z drugiej zaś – latem
wymieniono w zespole połowę
składu, a w sumie pożegnano
lub odsunięto od zespołu 13
piłkarzy.
– W tym nie ma sprzeczności. Wiedzieliśmy, że awansował zespół, który
nie dawał gwarancji gry w Ekstraklasie na wysokim poziomie, a my drugi
raz nie chcieliśmy przeżywać tego samego. Zmiany były konieczne, a mnie
cieszy, że zaskoczyło. Co nie znaczy,
że popadamy w euforię – przyznaje
prezes Górnika Łukasz Mazur.
Tymczasem zabrzan czeka jedno z
trudniejszych zadań pierwszej części sezonu, na Roosevelta zawita bowiem
wicelider z Bełchatowa. – Ogólnie
rzecz biorąc, zaczynamy serię bardzo
trudnych meczów, bo przecież czekają
nas pojedynki z Lechem, Legią i Wisłą.
Wiem, że są dziś w tabeli za nami, ale
przecież to wciąż uznane firmy – dodaje Tomasz Wałdoch, dyrektor
sportowy Górnika, który pierwszy
mecz w lidze przegrał, ale potem trzy
że same sparingi to za mało, by zobaczyć, ile jesteśmy warci. Wygrane
dodają spokoju. Dziewięć punktów już
mamy i nikt ich nam nie zabierze –
przyznaje trener Adam Nawałka, który
może chodzić z podniesioną głową. O
takim starcie pewnie marzył w bardzo
razy wygrał. Szczególnie dwie ostatnie
wygrane są dla Górnika bezcenne. —
Zespół dociera się w lidze. Wiedziałem,
optymistycznych myślach.
– Ważne, że nie zagraliśmy jeszcze
słabego meczu. W każdym jest granie
piłką. Oczywiście, że raz wychodzi to
lepiej, a raz gorzej, ale jest dobrze. Paradoksalnie, przegraliśmy tej jesieni
mecz, w którym graliśmy najlepszą
piłkę, czyli z Arką w Gdyni. Dziś mielibyśmy może... Nawet nie chcę
głośno tego mówić. Powoli, spokojnie,
ważne, że poszliśmy latem w dobrą
stronę — dodaje Mazur.
Faktycznie wielu sprowadzonych latem piłkarzy ma dziś miejsce w składzie.
Bramkarzem numer jeden został Adam
Stachowiak – bohater meczu z Cracovią. Prawą obronę zmonopolizował
Michał Bemben, były kolega Wałdocha
z Bochum. Miejsce na środku zajął z kolei Mariusz Jop, poza meczem z Pasami
bardzo pewny w defensywie.
– Najważniejsza zmiana jakościowa zaszła w środku pomocy — uważa
Mazur. – Myślę o Kwieku i Gierczaku. Obaj świetnie się uzupełniają,
potrafią grać w piłkę i wnieśli do zespołu nową jakość.
W ataku wciąż gra Tomasz Zahorski, który na razie wygrywa rywalizację
z napastnikami sprowadzonymi do Zabrza latem. W tym z Dawidem
Sikorskim, który ma za sobą wiele lat
gry w rezerwach Bayernu Monachium.
W Zabrzu siedzi na ławce. Co ciekawe,
w niedzielnym meczu drugiej drużyny
Sikorski strzelił Cracovii cztery gole.
Czyli wszystkie. – Daniel był w Monachium i najlepiej wie, co to jest
konkurencja. Zresztą o to nam chodziło.
Tylko taka sytuacja pozwala rozwijać się
drużynie – przyznaje spokojnie Wałdoch, który był wielkim zwolennikiem
sprowadzenia Sikorskiego do Zabrza.
– Bełchatów to na razie największa pozytywna niespodzianka ligi.
Prowadzi Jagiellonia, ale ona wygrała Puchar Polski i już poprzedni sezon
miała świetny. A z Bełchatowa odeszła cała grupa najlepszych piłkarzy.
Za kilka dni możemy mieć jednak tyle punktów co oni, a więc może to o
nas ktoś powie, że jesteśmy rewelacją
ligi – kończy Piotr Gierczak, 34-letni
pomocnik Górnika. W Zabrzu założono przed sezonem miejsce w górnej
części tabeli. Na razie zabrzanie są
nad kreską. I choć sezon jest jeszcze
długi, to w klubie panuje umiarkowany optymizm.
W poszukiwaniu kupca
Czesław Ludwiczek
Jeśli spojrzeć na tabelę ligi angielskiej,
to można doznać swoistego rodzaju
szoku, bo oto w jej czołówce trudno
szukać drużyny, która gościła tam
przez kilkadziesiąt lat. Chodzi
oczywiście o osiemnastokrotnego
mistrza Anglii i pięciokrotnego
triumfatora Ligi Mistrzów drużynę
Liverpool FC.
Już w poprzednim sezonie zjechała stosunkowo
nisko, bo zajęła dopiero siódme miejsce w
Premier League, a teraz, po czterech kolejkach,
znajduje się dopiero na trzynastym miejscu z
dorobkiem pięciu punktów i ze stratą do
prowadzącej Chelsea siedem oczek. W ostatnią
niedzielę Liverpool zremisował w wyjazdowym
meczu z Birmingham, a ten podział punktów
uratował – jak donoszą media angielskie –
cudem, głównie dzięki bardzo dobrej postawie
bramkarza Reiny. Aż się wierzyć nie chce, że jest
to ta sama firma, która w 2005 roku okazała się
najlepsza w Europie, a w sezonie 2008/2009
niemal o włos przegrała z Manchesterem United
walkę o koronę mistrza Anglii.
Angielscy kibice tego klubu uważają, zresztą
już od mniej więcej dwóch lat, że za trudną
sytuację Liverpoolu, który był niegdyś chlubą
owego wyspiarskiego kraju, odpowiadają jego
nowi właściciele, amerykańscy przedsiębiorcy
Tom Hicks i George Gillet. Próbowali więc
wykupić od nich klub, tworząc spółkę akcyjną
z udziałem kilkudziesięciu tysięcy fanów. No,
ale było to przedsięwzięcie zbyt wielkie, aby
drobnym ciułaczom mogło się udać, więc
zostało po pewnym czasie zarzucone. Problem
istnieje jednak nadal, bo pod rządami
amerykańskich właścicieli klub ugina się nie
tylko przed ligowymi rywalami, ale także pod
ciężarem długów.
Od 2007 roku, kiedy Tom Hicks i George
Gillet kupili Liverpool, jego zadłużenie
wzrosło do prawie 270 milionów euro. To jest
suma funkcjonująca w obiegu publicznym,
ale podobno księgowi klubu wyliczyli, że
zadłużenie to sięga 350 milionów i to nie
euro, ale funtów, co stawia pod znakiem
zapytania
przyszłość
stowarzyszenia
założycielskiego klubu. Ta trudna sytuacja
powstała z powodu nie najlepszego
gospodarowania od lat, ale i dlatego, że
Amerykanie prawie nic nie zainwestowali w
rozwój klubu, a wręcz przeciwnie, pogłębili
jego długi. I to między innymi było przyczyną
skromnych transferów zarówno w ubiegłym,
jak i bieżącym roku. Liverpool sprzedawał
dobrych i drogich zawodników, takich jak
Xabi Alonso, Arbeloa, Javier Mascherano, i
kupował tanich, z wyjątkiem Fernando
Torresa, który jednak miał pecha, bo przez
znaczną część ostatniego sezonu cierpiał na
kontuzje. Ten nieszczęśliwy proces
transferowy doprowadził do słabszej postawy
zespołu w lidze, a co równie ważne, nic
drużynie nie pomogła zmiana trenera.
Innymi słowy, amerykańscy przedsiębiorcy
źle gospodarowali, a do tego otrzymali groźny
dla nich cios, bo w ubiegłym roku stracili 42,6
miliona funtów (75,9 miliona dolarów) z
powodu konieczności spłacenia tej części
długu, do której zobowiązali się w kontrakcie
kupna klubu w 2007 roku. W tej sytuacji Hicks
i Gillet postanowili pozbyć się ciężaru, jaki
stanowi dla nich Liverpool. Najpierw sami
przemierzali świat w poszukiwaniu kupca, a
następnie zaangażowali do tego celu
menedżera brytyjskich linii lotniczych Martina
Broughtona, który stał się faktycznym zarządcą
klubu. W sferach biznesowych świata szybko
rozeszła się wieść, że Liverpool jest do kupna.
Wkrótce też tym kupnem klubu znad rzeki
Mersey zainteresował się chiński miliarder z
Hongkongu Kenny Huang. Ten człowiek
interesu proponował przyzwoitą cenę, bo
sięgającą 300 milionów euro, a następnie
zobowiązywał się do zlikwidowania długów i
wyłożenia grubszej koperty, choć nieokreślonej
kwotowo, z przeznaczeniem na transfery.
Kontrakt miał być zawarty do 31 sierpnia,
wszakże już nieco wcześniej Martin Broughton
oświadczył, że studiuje jeszcze inne propozycje
potencjalnych nabywców klubu i dlatego też
trzeba poczekać na finalizację rokowań.
Wyglądało to tak, jakby zarządca klubu chciał
nieco zaszantażować Chińczyka i wycisnąć z
niego jeszcze grubszą forsę. Okazało się jednak,
że Huang po wspomnianym oświadczeniu
zmienił zdanie i nie chce już nabywać pakietu
większościowego Liverpoolu. Podobno
znudziło go – jak wynika z oświadczenia jego
firmy – przedłużanie się negocjacji.
Mimo twierdzenia głównego zarządcy
klubu o tym, że istnieją inni potencjalni
nabywcy Liverpoolu, do wiadomości
publicznej nie przedostają się jakiekolwiek
informacje na ten temat. A tymczasem
sytuacja drużyny staje się coraz trudniejsza,
bo Gerrard jest cieniem samego siebie, a i
Torres nie jest w najlepszej formie. Pretensje
wysuwa się także pod adresem kilku innych
zawodników. Potrzebne byłyby więc nowe
zakupy, ale obecni właściciele klubu na taki
wysiłek finansowy się nie zdobędą. W tej
sytuacji najlepszym wyjściem byłaby
sprzedaż klubu, ale skąd wziąć nabywcę?
32|
21 września 2010 | nowy czas
port
Redaguje
Daniel Kowalski
[email protected]
[email protected]
Polonijna Liga Piłkarska
Inauguracja w Coventry
Po Londynie, Birmingham oraz Luton teraz przyszedł czas na
Coventry. To właśnie tam przed kilkoma dniami swoje rozgrywki zainaugurowała kolejna polonijna liga piłkarska w Wielkiej
Brytanii.
Do rozgrywek pierwszego sezonu zgłosiły się cztery zespoły, a sezon potrwa do
końca tego roku. W tym okresie będzie rozegranych pięć kolejek w systemie
każdy z każdym (mecz i rewanż).
Pierwszym liderem została ekipa Black Horse z Hunckley, która rozgromiła Coventry International 4:1. Wynik mógł być lepszy, ale na przeszkodzie stanął bramkarz Coventry, który był w świetnej formie.
Bardziej wyrównany był pojedynek FC Krówka Vitamin Leamington Spa
z Coventry Sharks zakończony minimalnym zwycięstwem tych pierwszych –
2:1. Wynik pierwszej połowy był bezbramkowy, co w rozgrywkach minipiłkarskich nie zdarza się często. W drugiej połowie emocji było jeszcze więcej. Prowadzenie objęli piłkarze z Leamington, rywal nie pozostał jednak dłużny i już
po dwóch minutach był remis. Rezultat meczu ustalił Daniel Adamek.
Wyniki pierwszej kolejki:
Black Horse Hunckley – Coventry International 4:1 (2:0)
Bramki: Dziadziuś 2, Kordyjaczni, Filipiec – Iskrzyński
FC Krówka – Coventry Sharks 2-1 (0-0)
Bramki: D. Adamek 2 – T. Marek 1
Wyniki drugiej kolejki:
Coventry Sharks – Black Hourse Hinckley 0-5 (0-1)
Bramki: V.Zaharihins 2, M. Dziadus 1, M. Filipiec 1, A. Kokorevics 1
Coventry International – FC Kruwka 3-1 (1-1)
Bramki: M. Iskrzynski 2, V. Sokol 1 - L. Mostkowski 1
Rozgrywki trzeciej kolejki 26.09.2010
Daniel Kowalski
Coventry International
Piłkarska jesień
Zakończyła się piłkarska kampania
wrześniowa. Pierwsza reprezentacja
zremisowała z Ukrainą 1:1 i przegrała z Australią 1:2, reprezentacja B,
czyli zespół do lat 23, wygrał z Uzbekistanem 2:0 i przegrał z Iranem 0:2,
inny rocznik młodzieżówki (do lat 21)
nie dał rady Finlandii (0:1) i Hiszpanii
(0:2). Nieźle wypadli dwudziestolatkowie – 1:1 z Uzbekistanem-23 i 1:0 z
Włochami, juniorzy do lat 19 ulegli
1:2 i zremisowali 3:3 z Norwegią,
osiemnastka przegrała z Białorusią
1:3, siedemnastka wygrała z Bułgarią
1:0, ale przegrała z Danią 0:2 i Białorusią 1:3, wreszcie drużyna do lat 16
pokonała na wyjeździe Walię 2:1 i
zremisowała 2:2 w rewanżu. Mimo
kilku sukcesów (zwycięstwo U-20 nad
rówieśnikami z Włoch) bilans jest negatywny, co znów dało okazję do narzekań
różnym
domorosłym
naprawiaczom rodzimego futbolu.
Są jednak i pozytywy. Nie zauważyłem, by nawet w gazetach sportowych
zamieszczono
wcześniej
powyższe zestawienie. Gdy się kryty-
kuje, to nikt nie będzie przytaczał argumentów strony przeciwnej, a tu niewątpliwym plusem dla PZPN i
zasługą związku jest ów szeroki reprezentacyjny front. Grały bowiem reprezentacje aż na ośmiu poziomach:
od rocznika 1995, czyli U-16, po seniorów, a dodać warto, że trwa już
proces selekcyjny rocznika 1996, szuka się więc talentów wśród chłopaków, którzy dopiero w przyszłym roku
mieć będą po 15 lat. Pod tym względem nieróbstwa nie można zarzucić
(oprócz szerokiego przeglądu piłkarstwa krajowego z udziałem trenerów
okręgowych szuka się też przecież
młodych Polaków za granicą), choć,
oczywiście, do efektów można mieć
różne zastrzeżenia. Porażkami w eliminacjach turniejów mistrzowskich w
poszczególnych kategoriach chwalić
się też nie można, ale zawsze trzeba
pamiętać, że zdobycie mistrzowskiego tytułu wśród juniorów nie jest celem samym w sobie, a jeszcze jednym
oczkiem selekcyjnego sita. Reprezentacja Niemiec na przykład wygrała
poprzednie Mistrzostwa Europy do
lat 21, ale w bieżących przepadła z
kretesem w eliminacjach, ustępując w
grupie Czechom i Islandii. Nie sądzę,
by ktoś w niemieckim związku miał
pretensje do szkoleniowca tej drużyny, zwłaszcza gdy okaże się, że dwóch
lub trzech zawodników trafi wkrótce
do pierwszego zespołu narodowego.
Współpraca
trenerów wymaga
zawodowej lojalności
i wyzbycia się
prywatnych ambicji
u szkoleniowców
Śledząc wydarzenia piłkarskie na
różnych szczeblach reprezentacyjnych, dostrzegam jedną podstawową
wadę: brak koordynacji działań i
współpracy trenerów poszczególnych
zespołów. Logika wskazywałaby, że w
rocznikach od dwudziestolatków
wzwyż najważniejszy powinien być
Franciszek Smuda, a powoływania do
kadry – z nim konsultowane. Tymczasem Smuda dość lekceważąco wypowiadał się o kadrach Stefana
Majewskiego, który prowadzi zespoły
do lat 23 i 20, chociaż już przy drużynie do lat 21, którą kierował w eliminacjach ME Andrzej Zamilski,
pozytywnym elementem było skierowanie na mecz z Hiszpanią Artura
Sobiecha z kadry A, o którym wiadomo było, że przeciwko Australii nie
zagra. Nie licząc trzonu seniorskiej reprezentacji, pozostała pula kilkudziesięciu kadrowiczów w wieku 20–23
lat powinna być wspólna: powoływana przez bezpośrednich trenerów po
konsultacji ze Smudą i na jego sugestie. Nie rezygnowałbym też łatwo z
wyśmiewanego zespołu do lat 23 –
wszak istniała kiedyś kadra B składająca się z zawodników bezpośredniego
zaplecza z szansami na awans do
pierwszego zespołu. Grupa ta niekoniecznie musi być ograniczana wiekowo, bo na przykład ostatnio trafił do
reprezentacji Dariusz Pietrasiak, który z trudem mieści się już w kategorii… U-30. Skoro trener Smuda
twierdzi, że powołuje zawodników do
reprezentacji z klubów, a nie z kadr
młodzieżowych, to skąd ma wiedzieć,
jak dany piłkarz wypada w drużynie
skompletowanej doraźnie, w której
gra się inaczej niż w klubie, bo oprócz
wyszkolenia technicznego i ogólnej
znajomości taktyki są potrzebne jeszcze takie cechy, jak umiejętność
współpracy i podporządkowania się
innym (albo przeciwnie – cechy przywódcze), zdolność do improwizacji i
dostosowania się do odmiennych stylów gry? Taka współpraca trenerów
wymaga, oczywiście, zawodowej lojalności i wyzbycia się prywatnych ambicji u szkoleniowców, słowem –
profesjonalizmu, także u samych zawodników i ich szefów w klubach, którzy też powinni traktować obowiązki
wobec reprezentacji jako wspólny interes nas wszystkich.
Wojciech Filipiak

Podobne dokumenty