PROLOG

Transkrypt

PROLOG
PROLOG
Ziemia roku 2080, gdzieś w Afryce, popołudniową porą.
W promieniach lipcowego słońca siwy już, acz zdrowo
wyglądający
mężczyzna
orał
zagon
pola
zwykłym
jednoskibowym pługiem. Piękny koń maści kasztan spokojnie
szedł przed siebie a tuż za nim, jedną ręką trzymając lejce a
drugą rękojeść stalowego radła, kroczył człowiek. Po mokrej
od potu koszuli widać, że pracował już długo a jednak nie był
przemęczony; oddychał lekko i równo. Pewną i twardą ręką
prowadził pług, który odcinał żyzną i tłustą ziemię na brunatne
skiby. Od razu widać, że pracuje w pełnej harmonii i bez
pośpiechu a orka idzie mu lekko i przyjemnie. Człowiek od
czasu do czasu poprawia kapelusz a rękawem ociera pot z
czoła, jest upalnie.
W oddali szumią wierzby a jeszcze dalej widać i nawet
czuć świerkowy las, który ścianą zieleni przesłania horyzont. Z
drugiej strony pola rozciągają się kwieciste łąki i łany
dojrzewających zbóż. Dalej u krawędzi zagonu, hen za zieloną
łąką i strumieniem znajduje się domostwo. Jest tu drewniana
szopa, chlew i komora, a na podwórzu kury oraz inne ptactwo
drepta tam i z powrotem. Wielki pies lata po obejściu luzem
kiedy inny mniejszy schował się przed upałem i odsypia
znudzony. Względny spokój słonecznego popołudnia próbuje
zakłócić lament kóz, owiec i krów które zajmując się zwykłymi
czynnościami nawołują się wzajemnie.
Bezpośrednio koło domu, zbudowanego w całości z
drewna, znajduje się niewielki sad z drzewami owocowymi
oraz ogród warzywny. Pomiędzy grządkami truskawek i
pietruszek krząta się starsza kobieta wraz z wnuczką. Obie
śmieją się i głośno rozmawiają, jednocześnie zbierając
dojrzewające truskawki. Nieopodal na płocie siedzi mały kotek
i nieporadnie usiłuje zapolować na motyle, które latają całą
chmarą nad ogrodem.
Widać upodobały sobie kwiaty, które licznie porastają
wkoło płotu dodając ogrodowi uroku i słodkiego zapachu.
Dookoła panuje względna cisza i tylko w oddali słychać śpiew
ptaków, szczekanie
jaskółek.
psa,
ryczenie
krowy,
popiskiwanie
Mała dziewczynka w wieku 10-ciu lat nagle dostrzega
kotka i motyle. Naśladuje więc mruczka i machając niezdarnie
rączkami i stara się pochwycić latające owady. Motyle odlatują
kilka metrów dalej a dziewczynka biegnie w ich stronę aż
dobiega do ogrodzenia, które znacząco różni się od
drewnianego płotu. Metalowa wysoka barierka w pręgowane
żółte pasy zagradza dziewczynce drogę gdy motyle odlatują
wysoko ponad krzakami bzu. Zrezygnowane dziecko odwraca
się i zmierza w powrotną drogę a zza jej pleców wyłania się
tabliczka z napisem. Granica rezerwatu ludzi.
-Marysiu, gdzie ty biegasz? Zostaw te motyle. Zobacz całe
grządkę mi tu zadeptasz.
-łapię motylki babciu, pomagam kotkowi łapać motylki.
-oj ty rozbójniku mały, idź sio, biegnij do dziadka, bo tu tylko
szkody narobisz.
-a gdzie jest dziadek? Pyta Marysia.
-idź po niego, już dość tego orania, niech wraca coś zjeść.
Temu też tylko wygłupy w głowie. Cały dzień nic tylko ora albo
kosi, jakby to innej roboty nie było. I niech krowę zabierze z
pastwiska.
-tak babciu a weźmiemy mućkę do domu? I mówiąc to
dziewczynka podbiegła do małego wózka z sianem na którym
siedział królik imieniem nicpoń. Starannie wpierw poprawiła
słomę nicponiowi dla większego komfortu podróży a potem
chwyciła dyszel i ruszyła polną dróżką między łanami owsa.
Nicpoń podskakiwał groźnie na polnych wybojach jednak ku
uciesze dziewczynki utrzymał się na mini wozie.
Jechał królik nicpoń furą niczym rydwanem królewskim, aż
w końcu dojechał do łąkowego raju. Śpiewała Marysia niby to
piosenkę a kiedy dojechała do skraju pola porzuciła mini wóz i
pognała co tchu w kierunku dziadka.
Trudno było małym stópkom biec po miękkiej ziemi ale
było to tak przyjemne uczucie, że mała Marysia nawet nie
myślała aby inaczej można było chodzić po polu i po łące jak
na boso.
-dziadku, dziadku! Wołała z dystansu i wymachiwała
żywiołowo rączkami. Dziadek powoli zbliżał się tempem
wyznaczonym rozmiarem końskiego kroku aż w pewnym
momencie zatrzymał się i zdjąwszy kapelusz jedną ręką drugą
zagarnął pot z czoła.
-co tu robisz bączku? Dlaczego tak biegniesz coś się stało?
-dziadku mamy mućkę zabrać do domu. Zdyszana Marysia
wysapała jednym tchem.
-no już ci zabierzemy, ale nie biegaj tak szybko, przewrócisz
się i krzywdę sobie zrobisz.
-tak dziadku ale babcia mnie przysłała. I wiesz..., dzisiaj sama
robiłam masło. Pochwaliła się przybierając wdzięczną minę
cwanej i przebiegłej.
-co ty powiesz masło? Hmm. I co ci tam z tego masła wyszło?
-takie żółte i twarde, roztropnie wyjaśniła.
-no to już wiesz jak się robi masło. Powiedział dziadek
odpinając od pługa zwierzę. No leć do domu kasztan, rzekł i
klepnął konia na znak aby ruszył do chałupy.
-chodź tu bączku, do dziadka. A co ty taka umorusana cała
jesteś.
-jadłam truskawki i czereśnie. Odpowiedziała dziewczynka
śmiejąc się i wdzięcząc.
-a tak, jedz owoców ile tylko dusza zapragnie, to bardzo
zdrowe dla brzuszka. I pieszczotliwie łaskotał małą po
brzuszku. O widzisz tu są wszystkie truskaweczki. Tu w
brzuszku.
Wnuczka pobudzona łaskotaniem śmiała się, wręcz
rechotała a dziadek robiąc maślane oczy cały szczęśliwy
podniósł małą na ręce i ruszył w kierunku drogi. Kiedy doszli
do łąki zabrali i po drodze napoili mućkę w pobliskim
strumieniu, a potem w orszaku z nicponiem ruszyli w kierunku
chałupy. A kiedy dotarli na miejsce dziadek zasiadł przed
domem na dużej ławie. Obok ławy i wkoło domu rosły krzaki
konopi, maku oraz innych egzotycznych roślin.
Po długim dniu w polu dziadek czół wielkie pragnienie i
głód. Oczami wyobraźni widział młode ziemniaczki z sałatą i
sadzonym jakiem a do tego zsiadłe mleko. To jest ideał
pomyślał i skierował swój wzrok w kierunku babki, która
właśnie wyszła z sieni.
-Jak tam orka? Zapytała kobieta.
-wspaniała pogoda, wspaniała ziemia, wspaniała kobieta.
Czego mi więcej trzeba?!
-na starość trzeba ci oleju, bo jeśli w porę nie dolejemy ci go
do łba, to będziemy cię kiedyś z tego pola znosić.
-ej tam gadasz, że niby co, za stary jestem? Czuję się świetnie
zobacz. I tu dla demonstracji napiął mięśnie.
-o tak. Na pewno silny, jak koń. Stwierdziła z drwiną w głosie
babka.
-a tak jak koń. Powiedział dziadek i gwałtownie poderwawszy
się na nogi porwał kobietę i uniósł w powietrze jakby była
lekka niczym piórko.
-a postaw mnie ty wariacie; śmiała się babcia. No już bo w
głowie mi się zakręci.
-a niech ci się zakręci to może nie będziesz tak ględzić na
starość. Śmiał się dziadek obracając babcią jak tyczką.
Na ten rumor wybiegła również wnuczka, która trzymała w
ręku solidną pajdę chleba ze smalcem. Dziewczynka
podskakiwała z radości i śmiała się żywiołowo aż w końcu
dziadek postawił babcię na nogach. Ta jednak faktycznie nie
mogła utrzymać pionu i klapnęła tyłkiem na ziemi, co wywołało
jeszcze większą radość całej trójki.
-no dość tych wygłupów. O i muszę koniecznie gdzieś
zadzwonić. Oznajmił dziadek oficjalnie i tajemniczo a
następnie podszedł do drewnianej szafki ściennej wiszącej na
stodole. Otworzył koślawe prowizoryczne drzwiczki i podniósł
do ucha słuchawkę telefonu, który się tam znajdował. Po chwili
na linii pojawił się sygnał a następnie głos męski.
-Tak słucham?
-to ja, co tam słychać w wielkim świecie?
-nic nadzwyczajnego, to co zwykle. Odrzekł głos.
-przylecisz po małą?
-tak właśnie do was lecę ale Marysia zostanie u was jeszcze na
dwa dni. Nie masz nic przeciwko prawda?
-ależ jasne że może zostać tak długo jak będzie chciała.
-za dokładnie 280 minut jestem, do zobaczenia. Oznajmił głos
i telefon zamilkł.
Kiedy dziadek powrócił do chałupy podawano właśnie
obiad do stołu a zapachy unosiły się cudne aż ślinka ciekła.
Marysia podskakiwała na krześle wymachując sztućcami jakby
dyrygowała. A potem recytując opowieść, której nauczył ją
dziadek podawała sobie na talerz.
Pan zielony koperek spotkał pana ziemniaczka i prosił go
na obiad. Namawiał życzliwie. Przyjdź kolego koniecznie, będą
tu dzisiaj panny bliźniaczki sadzone jajeczka i kawaler pan
kalafiorek cały w bułeczce opiekany oraz durze ilości pysznej
śmietany, albo zsiadłego mleczka. Mówię ci, co za wyśmienite
to będzie danie. Jedzenia pysznego do woli całe talerze, kto ile
zapranie. A potem radośnie wcinała z talerza aż uszy się
trzęsły.
Po zakończonym posiłku babcia oznajmiła.
-Idę się położyć i podrzemać, zmęczona taka jestem a na
wieczór trzeba będzie jeszcze zwierzęta obrobić.
-może weźmiemy jakiego pachołka do pracy, co by się tak nie
urabiać przy gospodarce? Zapytał dziadek.
-jak chcesz to weź, mi tam wszystko jedno. Jak już się ruszać
nie będę mogła, to i tak na nic to wszystko będzie.
-a tak i tu masz rację. Jak człek się położy to aby tylko do
grobu a nie na chorobę do łóżka. I wyszedł przed chałupę aby
się wygrzać i oczy nacieszyć widokiem chylącego się ku
zachodowi słońca. A tam, na ławie, siedziała już sobie Marysia
i niczym królowa przebierała nogami.
-Co tam słychać żuczku?
-tak sobie myślę dziadku. Powiedziała mała i zrobiła srogą
minę.
-a o czym to tak dumasz, powiedz co cię trapi motylku?
-dlaczego tatuś nie mieszka z nami, tylko tam. I tu wskazała
kierunek za ogrodem.
-twój tatuś ma dużo pracy, jest bardzo zajęty bardzo ważnymi
sprawami.
-ale dlaczego ty się nie zajmujesz ważnymi sprawami tylko
tatuś?
-oj żuczku, dziadek kiedyś też zajmował się ważnymi
sprawami. A kto wie może nawet najważniejszymi ze
wszystkich rzeczy na świecie!
-a co to były za rzeczy dziadku?
-Oj to długa historia żuczku, bardzo długa historia.
-opowiedz mi dziadku jak to było kiedyś, proszę opowiedz.
-no dobrze opowiem tylko pozwól mi siąść o tutaj blisko ciebie.
I tu dziadek przysiadł się obok wnuczki.
-powiesz mi dziadku jak było kiedyś na ziemi.
-ależ opowiem ci i to nawet ze szczegółami. A jeśli nawet nie
zrozumiesz całej tej opowieści to dobrze ją zapamiętaj, bo kto
wie, może tylko ty jedyna będziesz mogła kiedyś w przyszłości
opowiedzieć ją ludziom.
-tak dziadku zapamiętam co do słowa. A jeśli czegoś nie
zrozumiem to ci powiem, ale i tak wszystko dokładnie
zapamiętam.
-powiem ci, ale pamiętaj, nie mów babci, że opowiedziałem tę
historię, dobrze? Ona strasznie nie lubi kiedy dziadek chwali
się przeszłością.
-a babcia zna opowieść?
-oczywiście że zna, wiele razy dokładnie ją słyszała. Dla niej to
tylko kolejna głupia historia, która już nic nie znaczy. Wiesz!?
-tak wiem babcia nie lubi wspominać, ludzie byli kiedyś głupi i
babcia się wstydzi.
-o widzę, że mała Marysia wszystko rozumie i jest taka mądra,
więc na pewno warto abym opowiedział to dokładnie i ze
szczegółami.
-tak dziadku ze szczegółami proszę.
-powiem ze szczegółami ale tacie też ani słowa. On nie lubi
tych szczegółów i też uważa, że są głupie.
-nikomu nie pisnę ani słówka obiecuję, ale już mów. No mów
wreszcie.
-a więc wszystko zaczęło się kiedy twój dziadek miał 16 lat.
Jak wiesz, teraz mieszkamy w Afryce, ale kiedyś żyliśmy hen
daleko na północ. Wtedy na Ziemi panowali ludzie, nikt nie
znał kosmitów, nie było rezerwatów a ludzie jak zwierzęta
walczyli i zabijali się dla pieniędzy lub władzy.
Dalej czytasz na własną odpowiedzialność.
Tylko dla dorosłych
Treści zawarte w tym horrorze wejdą do waszego umysłu niczym wirus
komputerowy do systemu operacyjnego, takiego jak zwykły windows. Działania
tego wirusa mogą być pozytywne lub negatywne, to nie ja decyduję o waszej woli
działania i życia. Macie wybór i wolną wolę. Jako autor chciałem napisać tylko to
co nurtowało mnie i straszyło w dzieciństwie oraz wypełzło czystym złem i
ostateczną prawdą w dorosłym życiu.
Dziś ukrywam się przed światem, gdyż wszystko co wiem, jest tak
prawdziwie straszne i niszczycielskie, że wolę nikogo z was nie narażać na moje
towarzystwo. Niemniej jednak dzielę się z wami tą wiedzą gdyż podświadomie
chcecie wiedzieć, poznać obraz męki i zrozumieć dokąd zmierza wasze życie.
Oczywiście wiedza ta jest bolesna. Miejcie więc na uwadze to, oraz że
przeznaczeniem tej prozy jest uświadomić tych, którzy świadomości nie
posiadają. A Ci którzy myślą że wiedzą i myślą że myślą, mogą się srodze
rozczarować.
Ps: Jestem pewien że proza ta dostarczy wam wiele emocji, lecz jeśli zdarzy się
sytuacja w której treść tego horroru zostanie ocenzurowana lub w całości
zakazana... . Powiadam wam nie ulegajcie manipulacjom politycznym ani
religijnemu praniu mózgu.
Pomyślcie! Jeśli królowa Anglii chroni autora i promuje wydanie
„szatańskich wersetów” S. Rażdiego, które atakują i oskarżają Islam. I tłumaczy
swoje akcje tym że ograniczanie słowa i myśli ludzkich jest wbrew dobrym
zasadom, to również nikt nie powinien hamować propagacji mojej prozy. Wszak
jest to wbrew wolności słowa.
Tu
należy
się
zastanowić
jakie
motywy
skłaniają
islamskich
fundamentalistów do prześladowania oraz wydania wyroku śmierci na autora
„szatańskiej książki”. Jeśli zaś sytuacja ta się powtórzy i będę zmuszony uciekać
do afryki, wam pozostanie spokój ducha, że moja noga nigdy już tu (w Polsce) nie
postanie. Czego sobie i wam gorąco życzę.
Autor: michnowicz andrzej
Książkę tę dedykuję: matce, ojcu, siostrze i braciom. Słowem tym którzy
wycierpieli tyle, że do końca swoich dni nie pozostaną ani wolni ani szczęśliwi. A
jeśli tego dokonają chylę czoła i gratuluję im nadludzkiej: obojętności,
bezduszności, ułomności. Cóż w takich okolicznościach są to jedyne cechy, które
warto w sobie zatrzymać aby nie popełnić jakiegoś głupstwa. Oczywiście ja
popełniłem wiele głupich rzeczy jedna z nich jest owa książka.
Ps: Największym wrogiem i demonem jest ten, z którym nie sposób walczyć tak,
aby odnieść całkowite zwycięstwo. Owi wrogowie są zbyt blisko nas i są to
zwykle: rodzice, bracia i siostry.
Naiwni są zaś wszyscy ci, którzy myślą, że ich ten los nie spotka. Spójrzcie
wstecz na historię, synowie zabijali ojców, ojcowie zabijali matki, brat na brata
podnosił rękę albo na siostrę. Zarówno ludzie jak i bogowie z takimi samymi
zmagali się problemami. Dla mnie jest to taki pewnik, jak fizyczne prawidła i
kosmiczny porządek. Coś przed czym nikt uciec nigdy nie zdoła, nawet jeśli wyda
się wielkoduszny i mądry.
Autor; wigilia świąt bożego narodzenia 2010r.
Oko demona
0000000000
Rozdział 1
0000000000
Wszystko zaczęło się w Polsce wiosną 2004 roku, w
małym miasteczku Gryfów Śl. Ja wtedy byłem młodym
mężczyzną tak ze 16lat. O porannej godzinie zmierzałem
odważnie do kościoła, gdyż właśnie miałem zamiar się
wyspowiadać i przystąpić do bierzmowania. Wiesz co to jest
bierzmowanie Marysiu?
-to taki rytuał z dawnych czasów?
-tak masz rację. A więc zaczęło się tak.
W parafialnym kościele panowała jeszcze grobowa cisza a
liczba wiernych, jaka sie zgromadziła na modlitwie, wydawała
się równa dokładnie liczbie fanatyków, którzy swym pobożnym
rytuałem wzbudzali mój podziw i zainteresowanie. Siadam
więc w jednej z solidnych drewnianych ław i już sobie
wyobrażam, że to ciężar grzechów czy ignorancji daje znać
łoskotem i zgrzytem o mej obecności. Echo korzysta z
rezonansu sklepienia i zamienia nawet najmniejszy mój ruch w
grzmoty i huki, co wywołuje od razu panikę a nawet poczucie
winy.
Zastygłem więc w bezruchu przejęty nagłym wtargnięciem
w ciszę i medytację tu obecnych. W obawie, że mógłbym
obudzić uśpionego w tych murach ducha a może nawet
samego Boga, napinam mięśnie do granic możliwości i staram
się delikatnie oprzeć. A potem jakoś wyprostować zgięte i
cierpiące plecy. A tu..., znowu kakofonia zgrzytów i ponowny
stres. I pytanie retoryczne, dlaczego nikt nie naoliwi tych
ławek?!
Poruszam się bezgłośnie jak baletnica na paluszkach, cały
zdjęty trwogą, że zaraz się przewrócę. Tym razem udało się,
uff..., lecz mimo to trwam niczym samotna szalupa w oceanie
obłędu jaki rodzą moje zmysły i świadomość tego, czego nie
widzę i czego nie rozumiem. Szukając ratunku i nadziei, ja
jedyny ocalały rozbitek pospiesznie otwieram książeczkę z
modłami i przyklękam najdelikatniej jak to możliwe. Ława
ponownie jęczy niczym staruszek, któremu dziecko wchodzi na
plecy, albo niczym piekielne wrota. Potem ktoś spogląda w
moja stronę, obserwuje mnie? Wpadam w panikę niczym
pokorne pacholę, które liczy się z tym, że ktoś podejdzie i
zwróci mi uwagę, lecz chwała bogu nic strasznego się nie
wydarzyło. Bóg tego nie sprawił, lecz oto stało się szczęście i
nastała upragniona cisza.
A jak się postaram to może uda mi się zniknąć, bo chyba
tylko wtedy poczuję prawdziwą ulgę i jakieś pozytywne myśli
przyjdą do mnie. Myśli które z chęcią wyrwę z czeluści strachu
a potem rzucę w górę niech lecą dalej niczym białe kruki aż w
końcu znikną pozostawiając tylko nadzieję. Bo, tłumaczę
sobie, że tylko silni wiarą mędrcy przetrwają trzęsienie ziemi
wywołane przez ławę i tylko mędrcy mogą znieść prawdziwą
ciszę.
Wyobrażam sobie zatem, iż jestem namaszczony
wewnętrznym spokojem, który zwalczy
piekielny łoskot i
niczym Noe z boską pomocą przetrwam potop oraz zagładę
jaką niesie z sobą obłęd i paranoja umysłu. Co mi pozostaje?
Łaska i zbawienie, czy pokuta i trwoga?! Wybór należy do
mnie i tylko do mnie, a ja jestem silny i wierzę! Zrozumiawszy
to uspokajam się w końcu i staram się skupić na pobożnych
myślach, lecz nadal targa mną dziwny niepokój. Co się dzieje?
Czy to wyobraźnia osaczona przez wewnętrzne poczucie winy i
mnogość niemoralnych myśli, sprawia, że już jestem winny?
Nie, nie jestem! Krzyczy we mnie zdrowy rozsądek.
To tylko naturalne wątpliwości refleksje młodego
człowieka, który nie tylko zna tradycję i obrządek, lecz na
żywo uczestniczy w życiu społecznym i dokładnie wie, że
kościół nie jest jedynym autorytetem w sprawach duszy. Czym
jest moja dusza? Odpowiedzieć na to pytanie jeszcze sobie nie
potrafię i dlatego staram się nie ignorować wiary przodków.
Tak postępuję ja! A inni ludzie, którzy tak często uczestniczą w
obrządkach. Co oni czują i jak to rozumują?!
Ja jestem niewtajemniczony i za młody, ale na pewno
czysty i niewinny. I jako taki właśnie, powinienem mieć dobre
relacje z Bogiem! Inni mają o wiele trudniej, myślę i
podejrzliwie obserwuję ich gorące oddanie religii. Bo sami
osądźcie co dopinguje te osoby do takiej sumienności w
wypowiadaniu magicznych słów litanii? Zastanawiające czemu,
tak pobożni i żarliwi wierni nie mają z bogiem lepszych
stosunków? W ich przypadku powinno wystarczyć krótkie:
siema co u ciebie słychać. U mnie jest świetnie dzięki za
cudowne życie?! Chyba, że faktycznie są wyjątkowo potępieni,
źli i niezaspokojeni, bo tak namolnie modlą się i spowiadają.
Lecz według mnie wyglądają na zwykłych biedaków,
nędzników i niewolników?! Bo z czego taki może się
spowiadać? Co taki mógł zawinić? Czego mógłby chcieć? To
właśnie wydawało się nieprzejednaną tajemnicą i absurdem
bliskim żałosnego płaczu małego dziecka.
Kiedy tak rozmyślam zapach kadzideł przygotowywanych
przez ministrantów dociera do moich nozdrzy. Chciałbym czuć
euforię lub podniecenie, lecz pojawia się tylko ciekawość i
naturalne pytanie: co to za zapach? Dlaczego? I po co te
wszystkie artefakty i szamańskie ceregiele, toż to nie
średniowiecze. Czemu mają służyć: zapalone świece, kadzidła,
pompatyczny i mistyczny klimat reliktów z przeszłości
napiętnowanych cierpieniem, śmiercią i piekłem?
Oczywiście radość wypełnia dom boga jak głośna muzyka
organ i śpiew chóru, ale to jakoś nie przekonuje do tego, że
bóg jest uśmiechnięty, wesoły czy choćby pogodny. Raczej
widzę jego gburowatą posępną twarz umalowaną sztucznym
pudrem, pucułowatą z wargami jak pontony. Zaś jego szaty...,
kosztowne i strojne podkreślają siedzący tryb życia, gnuśność i
rozpasanie. Niby, że taki estetyczny styl, noszenie się jak paw
jest częścią etykiety i oczekiwań wiernych?! To mnie nie
przekonuje!
Najwięcej
mych
wątpliwości
wzbudzają
delikatne
wypielęgnowane ręce i paznokcie! Człowiek, który nie pracuje
jest leniem? O czym świadczą więc tłuste palce z
wypiłowanymi w szpic paznokciami? Że sługa pański nigdy nie
zhańbił się pracą fizyczną, nigdy nikomu nie pomógł i nawet
nie pomoże, bo po prostu nie jest do tego zdolny. To mówią
jego ręce! A to wydało mi sie bardzo podejrzliwe i nazbyt
logiczne.
Czyżby ksiądz był niczym polityk, urzędnik państwowy na
wysokim stanowisku, z tą jedynie różnicą, że nosi inne
ubrania?! I służy innemu panu!
Nagle uświadamiam sobie fakt, że zamiast myśleć o winie
i zadośćuczynieniu nachodzi mnie tyle innych pytań. Pytań
ważkich i wymagających natychmiastowej odpowiedzi zanim
uklęknę tam w konfesjonale. A może najlepiej byłoby odroczyć
spowiedź na później; myślę w panice. Niestety nie, coś mi
podpowiada, teraz, natychmiast bo inaczej ktoś zobaczy i
obnaży twoje tchórzostwo? Przecież nie jestem tchórzem! Ale
już widzę moich kolegów, rodziców..., oni wszyscy potępią i
wyśmieją moje zachowanie. To jest pewnik, więc osowiały i
zrezygnowany pozostaję w okopach by walczyć z własną
słabością i dociekliwością.
Czy to diabeł, czy może bóg przemawia do mnie? Tego
ostatecznie nie mogę stwierdzić więc przewracam delikatne
strony modlitewnika, który znam na pamięć i zatrzymuję się
przy psalmach. Wzrok przebiega przez szeregi słów i nic,
żadnych konkluzji, motywacji..., nic!? Patrzę z trwogą dalej,
głębiej szukam czegoś znaczącego, pierwotnej radości, lecz
odnajduje tylko kiczowate i natrętne powtórzenia, które kiedyś
i owszem podniecały. Teraz jednak nie czuję emocji ani
strachu. Żadnego a zwłaszcza przed instytucją, która prowadzi
mnie do boga. Skąd te obawy, ten elementarny brak zaufania
do duchowych przewodników oraz do rodziców. Tego
chciałbym się dowiedzieć, znaleźć na to pytanie rzeczową
odpowiedź!
Mijają kolejne sekundy, które drażnią mnie niczym prąd
elektryczny. Z jednej strony rozumiem, że nie muszę ukrywać
nic, nie muszę się bać. Bóg kocha grzeszników..., zaczynam
główkować, gdy coś podpowiada mi absurdalną tezę. Im
więcej nagrzeszysz, tym w oczach Boga będziesz lepszym
wiernym i człowiekiem?!
I teraz pytam dalej, siebie i was. Czym zatem są moje
grzechy w świetle tych dziesięciu przykazań. Grzechy
chłopięcej naiwności oraz inteligencji, która piętnowana czy
wręcz zaszczuta przez społeczeństwo jest tak bardzo, że
spokojnie mógłbym powiedzieć, iż ja jeden jestem bez winy!
Czy jestem tu tylko dlatego, że każdy ma grzech pierworodny?
Grzech praojca?
Dlaczego wmawia się nam poczucie winy i obowiązek
kary, rehabilitacji za coś, czego nikt nie może mi wytłumaczyć!
Bo czym był, ten grzech pierworodny?! Świadomością i
odkryciem, że bóg też grzeszy, że jest człowieczy i
materialny?! Że człowiek chce być równy bogu? Że chciał żyć
bez boga? A skoro istnieje wolna wola to wszystkie te grzechy
są bezpodstawną pretensją!
Wolnej woli, którą dostaliśmy od boga, nie można używać
aby żyć bez boga i jego prawa, oraz by żyć według własnego
sumienia? Dlaczego? Czy nasze sumienia, dusze jako kopie
boskiego światła nie są zdolne do osądu, do rozumienia tego,
co jest dobre a co jest złe? I czy tylko bóg może nas sądzić?
A skoro tak, to dlaczego ludzi się zabija i więzi, ogranicza
ich prawa i wytycza obowiązki? Przecież prawo społeczne nie
jest podporządkowane prawu religijnemu?! A przecież
powszechnie rozumiany obowiązek społeczny zaprzecza
obowiązkowi wyznawanej wiary?
Jak pogodzić ten absurd i jak z tym żyć? Jak nazwać ten
grzech, a jak go odpokutować, skoro nawet nie można go
nazwać?
Kiedy w końcu doszedłem do tej refleksji przeraziłem się
nie nażarty. Skołowany, omdlały psychicznie
zignorowałem
efekty specjalne renesansowej budowli i pospiesznie
wyszedłem głównym wejściem. Na zewnątrz doznałem
chwilowej ulgi, lecz doskonale zdawałem sobie sprawę z tego,
że ostatecznie muszę pokonać tę przeszkodę. Rozejrzałem się
kontrolnie w dookoła tak dla pewności, jak uciekinier. Chodziły
bowiem pogłoski, że sam dziekan kontroluje okolice kościoła i
co jakiś czas sprawdza rewir. Następnie wyłapuje wszelkich
gagatków, mazgajów, kombinatorów
i ciągnąc za uszy
pomaga przełamać wewnętrzne lęki i ustawia ich równo w
kolejce do konfesjonału. Teren pod głównym wejściem zdawał
się czysty. Dwadzieścia metrów dalej, w bezpiecznej
odległości, zobaczyłem grupkę małolatów. Widać oni, podobnie
jak ja mieli wątpliwości i przyczaili się niezdecydowani i
przestraszeni. Kiedy jedni nerwowo kręcili się wkoło, drudzy
siedzieli na ławce nerwowo przekładając różańcowe artefakty i
modlitewniki, które zostały zakupione przez rodziców.
Podszedłem i nieśmiało zapytałem. Cześć,... byliście już u
spowiedzi?
-jeszcze nie. A ty?
-byłem w kościele, trzeba czekać w kolejce.
-acha. Widziałeś dziekana?
-nie, w kościele go nie widziałem. Po tej skromnej wymianie
zdań nastąpiła niezręczna cisza. Oczywiście chciałem wyrzucić
z siebie wszystkie pytania i niepewności, lecz z jakiegoś
powodu milczałem. Tępo spoglądałem to na monumentalną
budowlę, to na piękne garnitury młodych mężczyzn, którzy
dziś prezentowali się nadzwyczaj odświętnie.
Elegancki uniform jaki wyrychtowała mi rodzinka dotkliwie
gryzł delikatny kark białym kołnierzykiem a lakierki zdawały
się skrzypieć i były bardzo niewygodne, lecz wszystko to,
wydawało się i tak mniej upokarzające od gwałtu jaki zadano
innym. Tu spojrzałem na piękny różowy garnitur kolegi oraz
świecące niczym neon lakierki. To go mamusia wystroiła! A
może to tatuś dokonał tak drastycznej transformacji w
psychice swego syna.
Byłem pełen podziwu dla jego determinacji, odwagi..., a
wręcz zastanawiałem się, jak to by było, gdyby to mnie ubrano
w coś tak różowego. I w duchu dziękowałem swoim starym, że
nie zrobili ze mnie takiego błazna. Zaś kolega ów błazen,
bohatersko znosił różowy gajerek nie mając żadnych obiekcji
co do gustu rodziców?! Jego spokój wydawał się mówić
widzom: patrzcie jak dzielnie znoszę perwersję i hojność
swych opiekunów! Ba, nawet był dumny, że w tak uroczystej
chwili może pokazać się z jak najbardziej różowej strony.
Widać jednak, że nawet to, nie było w stanie przełamać jego
lęku, frustracji i uczucia, że został wrobiony w religijny
pasztet.
Naiwnie sądziłem, że tylko ja uważam bierzmowanie za
zamach na moją niezależność, oraz przymus z którego
chciałem wyjść obronna ręką tak, by chociaż coś na tym
zyskać! Jednak po chwili dopuściłem do siebie opinię, że
istnieją też inne możliwości, czyli że mogę coś stracić?! I
chyba nie tylko ja jeden miałem podobne zapatrywanie. Mimo
to milczałem, gdyż zdawałem sobie sprawę, że bez względu na
entuzjazm z wyboru imienia patrona i tak miałem
poważniejsze pretensje niż to, jak nasi rodzice chcą nas
uszczęśliwić, albo jak hojnie obdaruje nas kościół. Bo wiecie, o
ile można mieć pretensje do rodziców o gusta i ambicje,
jednak przenigdy nikt nie pozwoli 16-latkowi na wątpliwości
religijne, a zwłaszcza na krytykę obrządku, czy wręcz
kompetencje powierników samego Boga. Dlaczego? Bo jakaś
niepisana norma albo prawo mówi, że o ile młodość ma prawa
do błędów i do pytań w tym konkretnym przypadku, to
jakiekolwiek obiekcje i retoryka nie mają szans na
powodzenie. Po prostu nikt nas nie chce słuchać, bo i po co?!
Za delikatnie to powiedziałem, więc sprostuję i dodam. Grzech
śmiertelny popełnia ten kto zwątpi w namiestników boga na
ziemi, oraz w prawo jakie jest ich udziałem.
Całe szczęście dla rodziny nie zdążyłem nacieszyć się
wolnością słowa i myśli gdyż znienacka pojawił się Dziekan
Rudolf. Był to mężczyzna postawny i dobrze zbudowany w
czarnej sutannie zapinanej na 33 guzkowate guziki. Z daleka
wyglądał niczym szkolny woźny w fartuchu i dokładnie jak
woźny traktował nas, czyli jak dorastającą młodzież. A
przecież już nie byliśmy dziećmi i bezpardonowe traktowanie z
góry, bez szacunku nie przystało komuś, kto mianował się
duchowym przewodnikiem.
Dziekan Rudolf widocznie nie miał aż tylu wątpliwości i
niczym jastrząb albo cesarski orzeł nadleciał znienacka i
przegonił nas jak stado szczurów albo ulicznych kotów. Kilkoro
jeszcze wytargał opiekuńczo i ku przestrodze za uszy a resztę
na przysłowiowych kopniakach pogonił do kościoła tak, że
szybko zapomniałem o swoich wątpliwościach. A kiedy już
pokornie stałem w kolejce do konfesjonału zdobyłem się resztą
mojej prywatnej godności i ciekawości na ostatnią próbę.
Delikatnie obczaiwszy czy Dziekana nie ma w okolicy
zapytałem konspiracyjnie najbliższego kolegę o najbardziej
nurtującą kwestię.
-Przyznasz się że palisz, no wiesz z czego będziesz się
spowiadać?
-no co ty zgłupiałeś, wymyślę kilka kłamstw, ... powiem, że nie
słucham się rodziców. Coś takiego, wiesz. Broń boże nie
powiem prawdy, nie jestem taki głupi. Tu dla potwierdzenia
swych słów popukał się w głowę, jakby chcąc poprzeć dobitniej
swoje zdanie.
-tylko tyle? A tak na poważnie, no wiesz... , bóg?!
-no co ty, to tylko taka schiza! Stary mi powiedział żebym się
tymi pierdołami wcale nie przejmował. Tu chodzi tylko o
papier. I tu wskazał kwitek, który miał podstemplować aby
formalnie dostąpić sakramentu.
-No tak. Pomyślałem, że to jakiś sposób aby przez to przejść,
jakoś załatwić sprawę biletu do sakramentu! Przecież to tylko
stempel na kawałku bibuły?! To jest najważniejsze dla
wszystkich!
Ale czy mi wystarczy taka motywacja?! Czy tego właśnie
chciałem, załatwić szybko sprawę aby wszyscy się odwalili, dali
mi spokój. Abym tylko dotrwał do tej upragnionej dorosłości
zgodnie z procedurami, a wtedy co?! W tej chwili jednak nie
miałem na to żadnego wpływu, niestety a może, na całe
szczęście. Stałem więc grzecznie i czekałem na swoją kolej, na
ślepy traf. Byłem już trzeci w kolejce do loterii rozpisanej
przez nieznanego mi boga. Trzeci, a za chwilę drugi?! Czy to
ma znaczenie, czekanie na swoją kolej? Nienawidziłem czekać.
Jestem już tuż, tuż, lecz z jakiegoś powodu zmęczony i
znudzony oparłem się o filar. Jeszcze raz spojrzałem na
sufitową polichromię poszukując czegoś; myśli odpowiedzi,
refleksji. Piękne i jednocześnie nudne! Po co to komu,
skonstatowałem ze dezaprobatą i powiodłem wzrokiem w dół,
aż wypatrzyłem kraty w posadzce.
Była to zamykana na kłódkę brama, która prowadziła do
podziemnej katakumby, grobowca gdzie spoczywały szczątki
wielkich panów i właścicieli ziemskich. Skoro oni wybrali to
miejsce na swój pochówek, to chyba jest w tym jakaś racja i
mądrość. Rozmyślałem. Widać więc, że ci szlachetni
założyciele miasta (Szafgotowie lub jakoś tam) ufali Bogu i
wierzyli w kapłanów. Wszakże oddali w opiekę cały swój
majątek a nawet ciała! To chyba coś znaczy? Dlaczego więc ja,
mały człowiek, mały polak, mały chrześcijanin, robię z Wiary i
z dobytku Boga taką bestię. A Kościołowi ujmuję z respektu i
szacunku, tym swoim indywidualnym przedstawieniem? Kogo
to obchodzi?! A czy moje wątpliwości są bezpodstawne,
nielogiczne?! Ba.., nawet głupie i śmieszne?! Ktoś zauważy,
lecz z drugiej strony jednak myślę, że mam trochę racji.
W głębi swego naiwnego serca czuję, że mam rację, bo
czyż to nie odwaga mną powoduje. Wszakże narażam się na
śmieszność dla innego dobra a jako myślący człowiek staram
się coś zrozumieć i udowodnić. To już coś! Jestem dorosły i
gotowy by zabrać głos w dyskusji a zwłaszcza gdy sprawa
tyczy się: boga, religii i kościoła?! Zwłaszcza gdy chodzi o
moją przyszłość i przyszłość nas wszystkich.
Niestety nie zdążyłem zdobyć przewagi argumentów w tej
wewnętrznej rozprawie, bo w końcu doszedłem do miejsca
ostatecznej próby. Poprzedni petent widać usatysfakcjonowany
rozmową z powiernikiem samego Boga pokornie ucałował stułę
i odszedł wolny z opieczętowanym biletem. Widzę i wiem, że
przede mną już tylko konfesjonał, gotowy otworzyć swe
litościwe podwoje. Pięknie zdobiony ornamentami, pachnący
kurzem i drewnem jak letnia altana zaprasza mnie niczym
swego kochanka do środka. Wyczekawszy chwilę wchodzę cały
przejęty tym kogo zastanę wewnątrz i co się wydarzy w
trakcie.
Ku mojej wielkiej radości, już klęcząc w środku
zrozumiałem, że za kratką jest ksiądz Piotr, młody wikary,
który w przeciwieństwie do dziekana był komunikatywny oraz
towarzyski. Jako szesnastolatek miałem wyjątkowo dobry z
nim kontakt co sprawiło, że nagle zapomniałem o rutynowo
planowanych kłamstwach i grzechach do spowiedzi.
-niech będzie pochwalony. Wyrzuciłem pierwszą magiczną
formułę.
-na wieki wieków, padła spokojna odpowiedź. Ksiądz Piotr
trwał tam w pozie, niby umęczonej niby zrelaksowanej, ze
wzrokiem skierowanym gdzieś, albo z zamkniętymi oczami;
tego nie wiedziałem. Dla większego komfortu naszej rozmowy
usiłowałem nawiązać kontakt wzrokowy, lecz przez skromne
kratki nie byłem w stanie nic osiągnąć, więc szybko dodałem
kolejną frazę świętego obrządku.
-ostatni raz byłem u spowiedzi... . Tu pospiesznie
kalkulowałem by w końcu strzelić miesiąc temu.
-i już zdążyłeś nagrzeszyć zapytał przekornie wikary?
-tak proszę księdza, znaczy się nie... . I tu wyciągając kwitek
pokazałem jakoby na dowód. Muszę mieć pieczątkę,
wydukałem w końcu, bo idę do bierzmowania... .
-tak rozumiem, tu spojrzał na mnie podejrzliwie i w zupełnym
spokoju wyszeptał satynowym głosem ciepłe matczyna słowa.
-więc nie zgrzeszyłeś i masz czyste sumienie?
-tak przestrzegam przykazań, modlę się, kocham rodziców też.
Powiedziałem to jednak bez żadnego przekonania i od razu
zrozumiałem swój błąd.
-a jakie są twoje relacje z rodziną? Zapytał przekonany iż coś
ukrywam.
-mama jest dobra, pracuje i zarabia. Ojciec też pracuje,
czasami jednak rodzice się kłócą. A ja tego nie mogę
zrozumieć, chciałem pomóc. Namawiałem ojca żeby nie pił,
prosiłem matkę aby powstrzymała swoje nerwy ale na próżno.
W domu panuje nieznośna atmosfera nienawiści i nieszczęścia.
-tak, dobrze, słucham cię mów dalej.
-raz chciałem pomóc matce ale ona nie docenia mojej pomocy
w domu. Uważa, że jestem jak ojciec, mówi nawet, że powinna
mnie zabić, kiedy byłem jeszcze mały. Że należałoby zabić
również ojca, tak mówi i twierdzi, że nie ma sprawiedliwości.
Że nikt jej nie chce pomóc w życiu, że jest sama i ma tyle
spraw na głowie.
-a gdzie pracuje twoja matka?
-jest pielęgniarką w szpitalu, pracuje na zmiany po 12 i więcej
godzin dziennie. Ojciec też pracuje na zmiany, tak że musimy
sobie wszyscy pomagać. Ja jestem najstarszy ale nikt nie
traktuje mnie poważnie. Nikt mnie nie rozumie.
-twoi rodzice na pewno cię kochają i chcą dla ciebie jak
najlepszej przyszłości, to nie ulega wątpliwości. Są
zapracowani i zmęczeni, takie jest życie. Każdy musi
pracować, a jednoczesne utrzymanie domu i praca to wielkie
wyzwanie. Musisz wspierać swych rodziców w tej pracy.
-ale co ja mogę? Starałem się wielokrotnie ale bez rezultatu.
Może ksiądz sam spróbuje porozmawiać z moją matką lub
ojcem, nie wiedzę innych szans na naprawę stosunków
rodzinnych.
-a jak sie do tego odnosi dalsza rodzina?
-wszyscy oni uważają że matka jest cudowna, że to ojciec jest
zakałą i alkoholikiem.
-a co ty o tym sądzisz?
-ja myślę, że ojciec ma dość paranoi jaką matka usilnie
wytwarza i rozprzestrzenia wokół siebie. Czasami myślę, że to
wina tej pracy, albo jakiegoś problemu, frustracji z przeszłości.
Ona czuje się upokorzona i niedoceniona. Zmęczona a nawet
wyczerpana pracą tak bardzo, że już nie ma siły dla nas.
Czuję, że to wszystko zmierza do katastrofy!
-dlaczego tak uważasz. Większość ludzi ma takie same
problemy, rodziny przeżywają kryzysy, ale zawsze wszystko
wraca do normy. Bóg i kościół czuwa nad porządkiem tego
świata i nie tak łatwo jest zniszczyć dzieło Boże. Poza tym
każdy zasługuje na miłość i wybaczenie. Jeśli naprawdę
kochasz swoich rodziców wybaczysz im.
-nie chcę im wybaczać, nie potrafię. Poza tym to ich sprawa
nie moja. Dlaczego mnie w to wszystko mieszają? Czy nie
potrafią załatwić tych spraw między sobą?
-być może tak się właśnie stanie, osobiście postaram się
pomóc w tej sprawie. Jednak musisz wiedzieć, że lepiej będzie
kiedy nie wspomnisz rodzicom o naszej rozmowie.
-tak proszę księdza, nic nie powiem.
-to wszystko co chciałeś mi powiedzieć, czy jest jeszcze coś co
cie gnębi synu?
-ojcze..., wiem że wkraczam w dorosłe życie. Pozornie moje
życie w tym małym miasteczku wydaje się nudne i pozbawione
kolorytu..., czegokolwiek. A z drugiej strony faktycznie są
tacy co mają: problemy, tajemnice rodzinne, grzechy. I
dlaczego jednokrotna interwencja z modlitwą nie wystarcza?
-Musimy codziennie wzmacniać swoją wiarę,
-ale nie rozumiem co budzi strach i poczucie winy wśród ludzi
którzy sami w sobie są słabi. Większość z nich to beznadziejni i
niegroźni, obywatele a przecież codziennie wznoszą prośby o
jałmużnę łaski i błogosławieństwa?!
-chcą być silni dlatego sie modlą.
-Ja chcę być silny! Czuję wielką siłę, jestem gotowy sprostać
najwyższym zadaniom i nie potrzebuje się modlić tak często.
Mimo to dzień za dniem, życie płynie leniwie i wydaje się, iż
nic nie wzbudza moich podejrzeń ani uprzedzeń do tego, abym
mógł stwierdzić, że ich życie jest bardziej doskonałe niż moje
własne.
-Że ci gorliwi biedacy są silniejsi?
-tak, dokładnie. A kiedy na nich patrzę albo robi mi sie ich żal,
albo sam zaczynam czuć się winny tego, że ich nie rozumiem i
nie mogę pomóc?! Bo skoro jest jakiś problem to można go
rozwiązać w ziemski sposób nie mieszając w to zastępów
aniołów lub samego Boga.
-ale bóg również udziela pomocy słowem i wiarą. Ludzie zaś
czynem i miłością.
-Ludzie są sobie obcy i obojętni, a ja czuje się opuszczony lub
nawet osaczony przez świat. Każdy ma jakieś potrzeby i
marzenia, a ja chciałbym tylko, aby ktoś mnie kochał,
potrzebował i szanował.
-bóg kocha wszystkie swoje dzieci, musisz zaufać jego naukom
a wszystko dobrze się ułoży, lecz na pewno nie od razu, nie od
jutra! Na wszystko przyjdzie odpowiedni czas. Tak to już jest,
że musimy cierpieć. My ludzie już tacy jesteśmy, nie możemy
żyć bez tego cierpienia. Dlatego jest potrzebny kościół i wiara
aby pomagać tym którzy błądzą.
-ale ja nie błądzę, ja wiem co jest dobre a co jest złe.
-niestety nikt tego nie wie na pewno i tylko bóg może osądzać
ludzi za ich czyny.
-więc dlaczego istnieje prawo, dlaczego są przykazania?
-w ten sposób staramy się chronić własny świat i jego dobra,
wartości w które wierzymy?
-a co jeśli te wartości są błędne, niedoskonałe?
-aby ci to lepiej wytłumaczyć posłużę się przykładem. Ja to
nazywam teorią de fix! Działa to tak. Wpierw wymyślamy
sobie cokolwiek, może być to nawet jakiś absurd, coś
nieosiągalnego jak marzenie, albo jak wspaniały cud. A
następnie próbujemy sukcesywnie go realizować. Najlepiej jak
potrafimy i bez nerwów, systematycznie krok po kroku, aż
dzięki temu nauczymy się realizować własne życie. I choć tak
naprawdę nigdy nie osiągniesz celu, to wiedza jaką
zdobędziesz, mądrość i doświadczenie będą wystarczającą
nagrodą z tej przygody.
-a co dalej? Jak to się ma do realnego świata i realnych
potrzeb?!
-i to jest proste, cudowne..., rozumiesz?! Całą potrzebną
wiedzę jak żyć już właśnie posiadłeś! Teraz tylko zastąp idee
de fix czymś konkretnym, czymś bardziej realnym i
przydatnym. A na pewno osiągniesz każdy cel.
...W życiu każdy popełnia błędy, takie jest nasze
przeznaczenie, więc najlepiej jest założyć, że nasz cel życia
jest również błędny. Jednak nie znaczy to, że nie warto
walczyć rozwijać się i pokonywać przeciwności losu. To jest
najważniejsze, umiejętność zwyciężania, podnoszenia się.
Taką wiedzę przekazał nam Jezus!
-tak rozumiem co ksiądz ma na myśli. Bardzo dziękuję za takie
mądre wyjaśnienie.
-jesteś dobrym dzieckiem, zmów cztery razy zdrowaś mario i
na zadośćuczynienie postaraj się więcej okazywać zrozumienia
dla rodziców. Ich życie musi być bardzo trudne, więc nie
dokładaj im zmartwień a na pewno wszystko dobrze się ułoży.
-bug zapłać. Przeżegnałem sie i ucałowawszy stułę podałem
bilet, który wikary zwrócił mi z pieczątką.
Wydarzenie to znacznie pokrzepiło Jędrzeja na duchu i
naładowało tak pozytywną energią że postanowił jak
najszybciej przynieść tą radość do domu a w rezultacie
naprawić relacje z obojgiem rodziców. Niestety rodzinny
konflikt doszedł do takiego etapu, że żadna ingerencja nie
wydawała się na tyle skuteczna aby cokolwiek zmienić na
lepsze.
Matka jak zwykle tłukła i poniewierała ojca, który wydawał
się ignorować zarówno kościół jak i rodzinę. Jedyne co
sprawiało mu radość to spotkania z kolegami, picie piwa i
kontakt z przyrodą. Chodził więc na działkę i do pracy, tylko
sporadycznie spędzał czas w domu. Najczęściej latem znikał na
całe dnie a czasami tygodnie, a zwłaszcza kiedy matka w
amoku pracy i obowiązków szalała nie dając nikomu spokoju.
Oczywiście zawsze miała pretensje o wszystko, kiedy tak
naprawdę, to ona była jedyną osobą w domu, która dolewała
najwięcej oliwy do ognia niezgody.
W końcu Jędrzej poddał się i zrezygnowany liczył już tylko
na obiecaną interwencję księdza Piotra. Pamiętając o
całkowitej poufności odczekał tydzień, dwa tygodnie lecz ciągle
nie było żadnej poprawy. W końcu po upływie miesiąca
zdecydował się rozmówić z wikarym i ustalić co dalej. Niestety
jakie było jego zaskoczenie, kiedy okazało się, że na obecną
chwilę nawet on nie widzi szans na interwencję w tej sprawie.
Oczywiście rozmawiał o całej sprawie ze swoim przełożonym
Rudolfem Ujmą.
-Tak naprawdę to dziekan Rudolf, przesądził o całej sprawie.
Uznał bowiem takie incydenty za błahe i niedorzeczne. Wyznał
Jędrzejowi ksiądz Piotr do głębi poruszony determinacją
młodego mężczyzny.
-a to sukinsyn, jak on tak może?
Kiedy Jędrzej siedział załamany a łzy szczerego żalu i
utraconej nadziei spływały po jego policzkach, dopiero wtedy
wikary zdecydował się odsłonić chłopcu rąbka tajemnicy, która
wydała się błaha i niby niepozorna, lecz z upływem czasu to
właśnie ona zmieniała wszystko.
Jeśli to co mówisz jest prawdą to faktycznie musisz bardzo
cierpieć. Rozumiem to i współczuje ci bardzo, ale widzisz. Tu
objął Jędrzeja opiekuńczym ramieniem niczym ojciec. Nie ma
nic bardziej niesprawiedliwego niż sytuacja kiedy dziecku,
młodemu mężczyźnie, robi się papkę z mózgu. Musisz
wiedzieć, że każdy człowiek ma własną prawdę i własne
kłamstwa. To jest skomplikowana sytuacja w której każdy
chce okłamać innych po to, aby stworzyć wizerunek cnotliwego
obywatela. Tak się przyjęło w śród ludzi, że owa cnota ułatwia
życie i przynosi wymierne korzyści materialne.
-chyba rozumiem, moja matka powtarza, w kółko; pamiętaj
synu! Pokorne ciele dwie krowy ssie.
-właśnie to jest komunizm, tak działa społeczeństwo. Kiedyś
może to zrozumiesz a teraz, co do cnoty. Nie ma takich
cnotliwych i doskonałych obywateli, każdy ma coś na sumieniu
i tylko tolerancja może cokolwiek zmienić. Ale niestety ludzie
są uparci, zawzięci i przestraszeni. Słowem nie można ich
zmienić od razu.
-Czym jest zatem ta obłuda, ta fałszywa cnota?
-jest prostym wytrychem do prawdy, której większość nie
może ogarnąć.
-czyli kłamstwa nie można przedkładać ponad prawdę, która
często jest inna. Żeby nie powiedzieć straszna lub szkaradna
czy niewygodna.
-ciału bliższa koszula, takie przysłowie i takie życie.
-czyli wszyscy są kłamcami?
-tak niestety wszyscy. Są mądre przysłowia oraz żelazne
prawo, które więzi ludzi i czyni z nich niewolników. Jest wiele
kajdan i ograniczeń, dla jednych to religijne kodeksy a dla
innych to kodeksy w pracy czy w małżeństwie.
-więc co mam robić? Dokąd mam się udać? Chcę uciec przed
fałszem, aby żyć prawdziwie! Szczerze i szczęśliwie?!
-sprawa nie jest łatwa synu, widzisz ja wybrałem drogę
kapłańskiego powołania ponieważ tak jak ty miałem podobny
problem.
-jaki ksiądz miał problem?
-powiedzmy, że to tajemnica służbowa, być może kiedyś
opowiem ci o tym, teraz jednak nie mogę, zrozum. Chodzi o
to, że kiedyś ktoś pomógł mi. Więc teraz, ja mogę pomóc
tobie.
-czy to znaczy, że pomoże mi ksiądz zostać ministrantem tak
bym mógł zostać kaznodzieją?
-nie chciałem ci tego bezpośrednio proponować gdyż tak
naprawdę jest to twoja decyzja. Oczywiście podejmiesz ją
dopiero po uzyskaniu pełnoletności oraz kiedy zakończysz
edukację w seminarium. Ale znaczy to tak, że jest taka
możliwość.
-mam dopiero szesnaście lat i wiem, że po skończeniu szkoły
będę miał wybór, lecz jeśli rodzice nie zgodzą się z moją
decyzją co wtedy? A jak będzie z wojskiem? Wezmą mnie do
wojska?
-o ile mi wiadomo tak, będziesz musiał odbyć służbę
wojskową, ale teraz nie ma to znaczenia. Na dzień dzisiejszy
zostaniesz ministrantem i będziesz służył do mszy. Co ty na
to?
-super, to znaczy bardzo się cieszę proszę księdza.
-kiedy rozmawiamy prywatnie możesz mówić mi Piotr.
-tak Piotrze. Skwitował Jędrzej i uściskał rękę swojego nowego
kolegi.
-I pamiętaj o jednym, każdy z nas jest inny!
-co to znaczy?!
-To znaczy, że musimy szanować tę inność, nie możemy się
afiszować świadomością tego co wiemy bądź widzimy bo
łatwo wpaść w kłopoty!
-masz na myśli politykę?
-nie tylko politykę. Każdy z ludzi dąży do władzy to jest
naturalne. Jeśli wspierasz te dążenia i pomagasz, jesteś wtedy
jakby w drużynie. Jeśli zaś grasz przeciw drużynie niechybnie
czeka cię kara.
-a kto mnie ukarze? Co to za drużyna?
-jak się dokładnie rozejrzysz to zobaczysz, że jest wiele drużyn
a i kary mogą być różne. Chcę ci tylko powiedzieć, że musisz
być bardzo rozważny gdyż dorosłość niesie z sobą wiele
zagrożeń o których dzieciom się nic nie mówi!
-ale dlaczego?
-dlatego żeby było łatwiej wami manipulować, żeby każdy z
was niczym motyl, podczas swego pierwszego lotu wpadł w
sidła władzy i sprzedał duszę diabłu!
-co Piotr mówi, jeśli taka jest prawda to życie jest straszne!
-dlatego ci którzy to rozumieją grają zespołowo, to daje
większe szanse przetrwania.
-bardzo sie cieszę, że Piotr mi takie tajemnice zdradza. Będę
bacznie obserwował i uczył się tak aby stworzyć zgrany zespół.
-tak masz rację ucz się i obserwuj a na pewno stworzymy
zgrany zespół. I cieszę, że chociaż tyle mogłem dla ciebie
zrobić, niestety muszę wracać do obowiązków. Wasz dziekan
to wymagający zgred, na chwilę spokoju nie daje. Sam chyba
wiesz?! Tu bezwiednie rozłożył ręce aby opisać własną niemoc.
-a tak Dziekan Rudolf. Już nie raz tak mnie za uszy wytargał
że aż się dziwię. Tu Jędrzej złapał za ucho dla demonstracji. A
mimo to nie uschły i nadal rosną!?
-no to w takim razie spotkamy się na kolejnej katechezie.
Powodzenia!
-dziękuje i do widzenia, znaczy się; szczęść boże.
-bóg zapłać, odrzekł Piotr kiedy Jędrzej zniknął za drzwiami
zakrystii.
Po zakończonej rozmowie z kandydatem na ministranta
wikary szykował się do wyjścia, kiedy do kancelarii zajrzał
dziekan.
-możemy zamienić słowo? Błaho i niewinnie zagadnął Rudolf
Ujma.
-ależ oczywiście, jestem do dyspozycji oznajmił Piotr.
000000000000000000000000
dziekan ma ochotę na wikarego zastanawia się jak go
ujarzmić, jest zazdrosny, wikary sexy chłopak
Kiedy Piotr krzątał się po plebanii Dziekan wziął go na stronę i zagadnął o kontakty z młodym
Jędrzejem. Upomiał go o to aby nie spoufalał sie z uczniami gdyz on doskonale wie o jego
preferencjach oraz przestrzega diakon/ wikarya że nie będzie tolerowała na swojej parafii zadnych
takich wpadek.
Piotr oponuje i twierdzi że to była rozmowa w sprawie powołania gdyz młody chłopak pragnie zostac
ministrantem. Dziekan wyraza swoje wachanie jednak ostatecznie zgadza się by przyjac chłopca do
święceń ministranckich. Młody diakon/ wikary zasatanawia sie nad własnym połozeniem nad własna
przyszłościa modli się do boga o siłe i miłość dla niego i dla takich nieszczęsliwych dzieci jak jędrzej,
istot niewinnych które popycha się ku przepaści jak nieświadome bydlęta na rzeź. Winna jest temu
zarówno polityka i kościół. Lecz niestety cóż on sam może na to poradzić? Kiedy sam siedzi w tym
po uszy
Boże ratuj.
Lament
000000000000000000000
00000000000
Rozdział 2
00000000000
Rok 1990. Szpital powiatu Lwóweckiego. Rozpoczyna się
kolejny tydzień pracy pielęgniarki dyplomowanej.
Oddziałowa siostra przełożona Maria, dla koleżanek Marysia,
była bardzo sumienną i porządną kobietą zwłaszcza w pracy,
do której podchodziła jak najbardziej poważnie. Maria
rozumiała i doceniała fakt, że w jej ręce ludzie powierzali nie
tylko ludzkie życie, lecz również standardy nowoczesnego
socjalizmu i emancypacji. W tym ostatnim wydawała się być
nie tylko przewodniczką lecz przywódczynią czego dowodem
był fakt, że musiała wziąć szybki ślub. Tym sposobem starała
się ukryć przed światem powody swego szczęścia albo żal
utraconej niewinności. Cokolwiek to było ważnego oczywiście
nie mogło przesłonić tej pełni szczęścia, którą kobieta
zamierzała wypełnić cały świat bez względu na konsekwencje i
na otoczenie. W końcu każdy ma szansę aby kiedyś się
życiowo zrealizować.
Tak więc nasza sumienna Marysia ciężko pracuje aż pot
kapie z jej czoła, aż ręce mdleją ale mimo to praca jest tym
jedynym prawdziwym szczęściem, polem realizacji w którym
ktoś ją docenia i szanuje. Nie to co rodzinny piedestał, lecz oto
społecznie podniesiony moralnym trudem wizerunek kobiety
nowoczesnej, pięknej, inteligentnej. I przede wszystkim takiej,
której nie można przekreślać za jeden mały błąd, za kobiecą
słabość lub siłę; bo ocena zależy tylko od punktu widzenia. Co
z tego, że jest mężatką i urodziła syna? To jest cudowne,
wręcz pożądane i dobrze widziane wśród ludzi.
Wydaje się więc, że do całkowitego szczęścia takiej
kobiecie już niewiele brakuje; no może poza wyższym
wykształceniem. Ale dopiero w tej właśnie chwili życie młodej
dwudziestolatki nabiera właściwego rozpędu koloru i
znaczenia. Oczywiste jest, że nie tylko dla jednej Marysi świat
szykuje niespodzianki. Koło jednego życia kręci się wraz z
innym kołem, ciało nabiera rozpędu i źle jeśli odbywa się to
wbrew przyjętym zasadom, prawom fizyki i dynamiki. Jest to
bardzo niebezpieczne zwłaszcza, jeśli małe rozpędzone koło
pielęgniarki zbliża się do wielkiego koła pana ordynatora, który
doskonale rozumie co Marysia ma w głowie i między nogami.
Przyroda jest doskonała, organizuje się lokalnie i wybiera
zawsze najlepsze rozwiązania. Życie niczym wieczne drzewo
selekcjonuje najtwardszych ludzi jak najtwardsze gałęzie. Te
pozostawia przy życiu kiedy innie obumierają i odpadają. W
pewnych okolicznościach aby ślepy los nie zniweczył i nie
zmarnował tego co tak sumiennie tworzy natura pojawia się
człowiek ze swoją inteligencją i wiedzą. Być może jest to
ogrodnik, polityk..., a być może, że jest to lekaż i na dodatek
mężczyzna.
Lekaż to zwykle nietuzinkowy i wszechstronny człowiek,
który ma się rozumieć, doskonale zna wszystkie tajemnice
ludzkiego ciała i dlatego właśnie w oczach wielu uchodzi za
tego, któremu powierzono wiele ważnych funkcji. Można
sądzić, że ów mężczyzna niczym bóg zna tajemnice umysłu i
natury gdyż doskonale wie jaka jest podopieczna latorośl, oraz
jak sprawić aby rosła dokładnie tak jak sobie tego zażyczy.
Ordynatorzy są przeważnie mętami z czarnej sadzawki
i
uwielbiają sterować takimi młodymi małżonkami. Zwłaszcza w
miejscu, które jest całkowicie bezpieczne i zapewnia najlepsze
alibi, oraz dlatego, że mają na tym terenie całkowitą, jeśli nie
absolutną władzę. Możemy z przekąsem stwierdzić, że nasz
ordynator Łasik jest niczym rekin w małym akwenie tłustych
foczek a jego pasją jest tylko jeden instynkt. Instynkt
drapieżnika, samca pobudzonego chemią i obsesją ucieczki,
samozniszczenia w ostatecznej próżności. W seksie i
uzależnieniu od kolejnej, nowej
lubieżnej, spoconej,
zapracowanej albo moralnej..., słowem każdej samicy.
Penis Łasika jakby posiadając własną świadomość
kwestionował zasadność życia swego pana i dokonanych
wyborów. Rozpasany i wiecznie głodny ciągnie Mózg swego
pana jak pies na smyczy za kolejnym kotkiem, za kolejną
Marysią. I tak w kółko: seks na bloku z sanitariuszkami, na
oddziale z oddziałową, a na końcu karniaki w łóżku z żoną.
Oczywiście idealna praca może się trafić tak samo jak
idealna kochanka, lecz co zrobić z idealną Marysią? To pytanie
bardzo długo intrygowało ordynatora, stanowczo za długo.
Dlatego chcąc nie chcąc, wychodzi na to, że jeśli nie korzysta
się z własnych możliwości i uprawnień, to tak, jakby się ich nie
miało! A tego pan Łasik sobie nie wyobrażał. Status i władza
tworzą doskonałe narzędzia do manipulowania tak ciałem jak i
umysłem, a ordynator Łasik już nie raz wykorzystał to w
swoim życiu. Wystarczy tylko znaleźć się w odpowiednim
miejscu i czasie, a dla tych dwojga nie jest to wcale takie
trudne, zwłaszcza że widują się i pracują codziennie przez
osiem do 12 godzin w jednym szpitalu.
-Pani Mario, możemy już zrobić obchód?
-ależ tak panie ordynatorze.
-pani Mario, tu przywołał kobietę gestem. Maria podeszła do
drzwi z tabliczką dyrektor szpitala i konspiracyjnie nastawiła
ucha.
-Tak słucham o co chodzi?
-tyle już razem pracujemy a my nadal mówimy sobie per pan i
pani? Przecież wszyscy jesteśmy sobie równi, społecznie i
politycznie. Proszę mnie nie wyróżniać za to, że jestem pani
przełożonym. To mnie krępuje, pani rozumie?
-tak rozumiem. Więc jak ma mówić do ordynatora?
-oczywiście tylko na osobności nie przy innych pracownikach,
to zrozumiałe.., możesz mi mówić.. . I tu wyszeptał prawie
dotykając jej ucha:. Szczytujący kogucik. Słowa wypowiedział
tak, aby tylko ona słyszała. Kobieta z początku uśmiechnęła
się krzywo jakby to był jakiś głupi koleżeński żart i chciała już
odejść, kiedy pan Łasik głośniej dodał. Za pięć minut jestem
na obchodzie, ma się rozumieć razem z panią!
Kobieta przez chwilę była całkowicie zdezorientowana, lecz
po chwili ochłonęła i przystąpiła do rutynowych czynności tak,
że za pięć minut już czekała w dyżurce.
Na prowizorycznym biurku z papierami stał biały kubek z
czarną kawą, lampka oraz pieczątki. Na ścianie wisiały kitle i
telefon. Po drugiej stronie apteczka z zestawem pierwszej
pomocy oraz metalowe pojemniki, pakunki, kaczki lekarskie i
inne duperele. Główny hol lśnił wypucowany a okrągły zegar
ścienny pokazywał czas, wyznaczał rytm i znaczenie naszych
czynów. Maria wpierw liczyła upływające sekundy by
ostatecznie zatrzymać się w przerwie, wyczekującej pozie
kobiety postawionej na linii startu. Kobiety wyczekującej
kolejnej chwili w której będzie mogła się wykazać swoimi
umiejętnościami, talentem i wolą.
Oto Maria gryząca wargi ze stresu i świadomości, że
będzie obchodzić szpital z podnieconym kogucikiem. Nie..., jak
to było? Z nabrzmiałym? Też nie. Tu kolejna próba
odtworzenia sekretnego imienia nabrała nieoczekiwanego
rozmiaru i kierunku. Maria podnieciła się na myśl jaki może
być kogucik ordynatora; jaka jest szyja i dziobek. Na myśl o
tym wargi pielęgniarki przełożonej zagryzły się ponownie a
oczy poszybowały w górę niczym kolorowe dziecięce baloniki,
zupełnie wolne jak lubieżne myśli.
Życie jest szare i nudne: dom, praca, codzienna rutyna.
Maria patrzy przed siebie i rozmyśla, kiedy w jednej chwili
promienie słońca rozświetlają wypucowany aż idealny
korytarz. Refleksy słońca magiczną mocą zmieniają sterylną i
ponurą atmosferę szpitala w bajkowy i pogodny krajobraz. Z
oddali daje się słyszeć śpiew ptaków i szum wiatru, może
wody. Znacznie to poprawia humor kobiecie aż cała
promienieje rozmarzona i na chwilę błogo szczęśliwa.
-już jestem, możemy zaczynać, oznajmił lekaż.
-...acha, zaczynać?! Oprzytomniała w jednej sekundzie
zdezorientowana i robiąc maślaną minę do lekarza jak dziecko
przyłapane na gorącym uczynku uśmiechnęła się niewinnie.
-no dość tego wdzięczenia się czeka nas praca!
-a tak praca oczywiście, ja tak tylko się zamyśliłam.
-acha rozumiem, jakby z powątpiewaniem powiedział i
podszedł do karty pierwszego pacjenta. Są jakieś zmiany?
Zadał ogólne pytanie.
-pacjent czuje się dobrze, można go wypisać. Zawyrokowała
pielęgniarka.
-teoretycznie to wszystkim nam coś dolega, zripostował doktor
wpatrując się w kartę pacjęta. Nikt nie wie co się kryje w
naszych ciałach. I przeszedł do kolejnego łóżka. Musi pani
wiedzieć, że nawet jeśli pacjentowi nic nie dolega nie znaczy,
że nie jest naszym pacjentem. Pani rozumie? Tu spojrzał spod
okularów.
-nie bardzo. I tu, swoje umiejętności główkowania szybko
starała sie nadrobić uśmiechem.
-ma pani bardzo atrakcyjny uśmiech, pewnie nie raz pani to
powtarzano. Kobieta zarumieniła się ale nie spanikowała.
-pacjenci powinni zasługiwać na więcej uwagi, na pewno
więcej niż ja?!
-ależ broń boże, personel dla szpitala jest najważniejszy, to
dzięki niemu możemy leczyć. Jak ja bym sobie poradził sam na
takim oddziale. To czysty absurd?!
-w afryce lekaże pracują w gorszych warunkach i sobie
świetnie radzą, a szpitale są tam w opłakanym stanie.
-oni tam nie mają szpitali pani Mario.
Rozmawiali tak dobrodusznie i otwarcie posuwając się od
łóżka, do łóżka, aż w końcu dotarli do kolejnej sali. A po
upływie 50 minut byli już nie tylko kuplami, lecz również
flirtującą parą kochanków. Siostrę Marię poniosła wyobraźnia i
już widziała jak tryumfuje, poskramia; że dzieli ją zaledwie
kilka kroków od drzwi gabinetu i kilka pocałunków od kolejnej
przyjemności. A wszystko to osiągnęła zaledwie po miesiącu
pracy, taka jest wspaniała.
Niestety ordynator Łasik nie przewidywał takiej opcji. W
jego życiu była już jedna hetera, jeden garb, jeden moralniak,
jeden kaganiec i jeden dyszel; jedna kobieta. Jednak On
zasługiwał na więcej i jako model nowoczesnego mężczyzny
miał większe potrzeby oraz cichą nadzieję, że siostra Maria to
zrozumie. Zrozumie dokładnie i precyzyjnie, dokładnie tak jak
regulamin i procedury tego szpitala. Dopiero wtedy będzie to
bezpieczne, zadowalające i podniecające.
Dlatego tak bardzo zaskoczył oddziałową Marię tą nagłą
zmianą tonu i zachowania, bo kiedy tylko już zamknęła za
sobą, obite gładką skórą drzwi do dyrektorskiego gabinetu
Łasik wybuchnął.
-co pani sobie wyobraża, czy pani wie co pani robi?
Naskoczył na przerażoną kobietę.
-ależ panie ordynatorze, jak co ja robię, nie rozumiem.
-jak to co? Ośmiesza mnie pani przed pacjentami,
wmawia pani im że są zdrowi. To nie do pomyślenia.
-ale ja przecież, nie miałam nic złego na myśli.
-pani myślała, ciekawe o czym. Proszę nie odstawiać mi tu
takiej mamałygi?! Jesteśmy w szpitalu a nie na targu, pani się
zapomina.
-ależ panie ordynatorze, ja tylko ... .
-tak właśnie pani tylko, o tylko za dużo. Jak ja mam
pracować w takich warunkach? No jak?
-obiecuję się poprawić, proszę nie róbmy scen.
-nie róbmy scen, a pani to co robi? Sceny z filmu
romantycznego, bo ja nie wiem jak mam to rozumieć!? Proszę
mi powiedzieć, czy ja jestem pani kolegą?
-no.., ależ..., przecież... . Sam pan powiedział, że mamy być
kolegami, że mogę do pana ordynatora zwracać się... . Tu
niechcący zamilkła zorientowawszy się dokąd zmierza.
-no proszę, śmiało. Proszę dokończyć jak miała pani mnie
nazywać.
-czerwonym kogucikiem, strzeliła kobieta całkowicie zbita z
tropu.
-niestety nie, chybia pani, proszę oddać fant. Proszę oddać mi
swojego buta, no już. Kobieta posłusznie zdjęła buta i na
jednej nodze podskakując zabawnie próbowała ustać aż w
końcu stwierdziła, że to bez znaczenia i stanęła gołą stopą na
miękkim dywanie. No to jakie jest moje tajemne imię?
Dopytywał się Łasik? Proszę mi odpowiedzieć, to nie jest takie
trudne?
-nie, nie jest. Podniecony kogucik. Strzeliła ponownie.
-pudło, proszę oddać drugi fant. Siostra Maria zastraszona i
posłusznie wykonywała wszystkie polecenia ordynatora aż w
końcu została jej tylko bielizna.
-o ładną ma Siostra bielizną, biały kolor wspaniale pasuje do
blond włosów. Wyglądasz Mario jak Marlin Monrow. A może się
mylę i kłamię, bo jesteś chyba piękniejsza a zwłaszcza teraz
kiedy się boisz. Czy boisz się bo wiesz, że chcę znać,..., i chcę
usłyszeć to z twoich ust. Tu podszedł do kobiety i delikatnie
objął ramieniem. My lekaże doskonale wiemy czym są nasze
ciała, nie ma tajemnicy w ciele kobiety o której bym nie
wiedział. Pani wie?
-tak wiem, zimno mi, dodała nieśmiało.
-nie jest istotne co kobieta czuje i co kobieta wie, lecz co
kobieta może dać. Pani już dała społeczeństwu niewolników,
własne dzieci. Pani rozumie?
-nie nie bardzo.
-a w zamian za to, co Maria ma? Co? Męża oczywiście i co
jeszcze? Przeczucie, że pani życie będzie wspaniałe, pełne
przygód, refleksji, doznań.
-tak, tak mi się wydaje.
-ależ nie, myli się pani i to bardzo. Życie jest sterowane i
projektowane, a pani całkowicie powolna temu miejscu pracy.
Od tego czy pani pracuje tu..., zależy nie tylko pani przyszłość,
lecz przyszłość dzieci i męża. Rozumie pani, że to wszystko
zależy tylko od tego, czy pani usługi będą odpowiadać mi!
-ale dlaczego panu?
-ja jestem szpitalem! Ja jestem tym, który daje: bilety, kwity,
czekoladki i stempelki. A pani niestety uważa, że jest inaczej!
Tak pani myśli prawda? Tu spojrzał świdrującym wzrokiem.
Pani Maria sądzi, że ja jestem tu dla niej?
-jest pan ordynator dla pacjentów.
-ależ nie, niestety. Jestem tu ponieważ taką mam pracę.
Ponieważ wiem jak ratować ludzkie życie, jak postępować z
ludźmi i jak dyrektorować szpitalem. I najważniejsze wiem
również: jak postępować z siostrami przełożonymi, jak je
zwolnić i wymienić na inne.
-chce mnie pan zwolnić? Nieśmiało zapytała Maria.
-ależ nie, broń boże zwolnić, ja chciałbym dla pani jak
najlepiej, tylko proszę mnie zrozumieć... . Nie mogę, po
pierwsze; dogadzać każdemu, a po drugie; ile jest takich jak
pani. Młodych i pięknych czekających tylko abym na nie
spojrzał i beztrosko porozmawiał a nawet przytulił. Niestety
nie mogę, jestem dyrektorem, nie tego oczekuje się od
dyrektora?
-nie, nie tego.
-no właśnie, nie wymaga się przytulania, całowania a nawet
towarzyskiego traktowania. A jak ja traktuję Marię.
-dobrze pan ordynator traktuje.
-bardzo dobrze, za dobrze! I co ja z tego mam, no co ja z tego
mam? Problemy.. , a tu ludzie patrzą mi na ręce. Każdy tylko
plotkuje, że ordynator to ordynator tamto. Czyż nie tak.
-ja nic nie plotkuję i nic mi nie wiadomo o żadnych plotkach.
-teraz tak pani mówi, ale wystarczy że się odwrócę a każdy
jest gotów obsmarować mnie błotem, pani rozumie o czym ja
mówię? Pani udaje taką głupią czy jak?
-ja nie udaję, spoważniała kobieta.
-zależy pani na pracy?
-tak zależy bardzo.
-na mojej opinii też pani zależy, na opinii szpitala?
-tak zależy, bardzo mi zależy.
-Mówi pani prawdę, być może. Proszę przekonać mnie abym w
nią uwierzył, proszę powiedzieć moje sekretne imie.
-nie wiem, nie pamiętam, broniła się kobieta.
-w takim razie musi oddać pani kolejnego fanta. Poproszę. I
wyciągnął rękę po stanik.
-ale ja naprawdę nie pamiętam, obiecuję że więcej nie będę ...
.że .. omal się nie rozpłakała.
-no proszę mi teraz tu nie płakać, doskonale panią rozumiem.
Ja kiedyś też musiałem przez to przejść. To jest pewnego
rodzaju oczyszczenie, tłumaczył spokojnie i naukowo. Każdy
podwładny podświadomie stawia się na równi ze swoim
szefem, owszem istnieje taka równość. Ja tylko chcę pani
pokazać na jakim poziomie i jaka jest cena tej równości.
Proszę się tylko zastanowić. Co pani zyska na swoim
stanowisku pracy? I co będzie mogła zrobić dla mnie, tak jak
ja dla Marii? Oczywiście kiedy sobie zaufamy i kiedy będziemy
równi. Każde z nas musi poznać granice, zrozumieć reguły
oraz rozumieć jak łatwo wszystko złamać i zniszczyć. A my nie
chcemy niszczyć prawda? Mówiąc to odpiął stanik i siłą zabrał
go nagiej już pielęgniarce.
-rozumiem ale dlaczego ja?
-czyż nie jest pani do tego gotowa, czyż nie tego pani chce?
-ja chcę tylko ... chcę tylko.
-ależ Mario, ja też chcę, tylko i tylko to. Mówiąc to złapał
kobietę za włosy i obrócił całą sylwetkę gwałtownie w swoją
stronę tak, że kobieta znalazła sie zaledwie milimetry na
wprost, twarzą w twarz z Łasikiem. Czyż bóg nie jest
wspaniały tworząc takie ciało i takie oczy i takie piersi.
Dlaczego samolubnie ludzie zakrywają te cuda kiedy inni
chcieli by je oglądać i dotykać. Czyż to nie jest wspaniałe?!
-tak wspaniałe, wysapała Maria.
-pani cała drży muszę panią przytulić, proszę się ogrzać,
proszę się nie bać. O tak, bardzo dobrze. Zapewne pani mąż
tak panią ściska i tak całuje w te nadobne usta. I mówiąc to
pocałował Marię, która nie stawiała znacznego oporu. Kobieta
niezdarnie oddała pocałunek.
Czując, że sytuacja wymaga innej metody mężczyzna
zamaszyście złapał za pośladki i ponownie pocałował tym
razem wystawiając język. Po chwili odjął swe usta od
kobiecych warg które nabrzmiały i poczerwieniały.
-O tak doskonale pani całuje, nie wiem jakie mąż ma
wymagania ale sądzę, że jest z niego nieudacznik i na seksie
zna się tyle co podpatrzył od kóz i krów. Pani powinna
spróbować czegoś specjalnego czegoś jak seks z dyrektorem,
jak masturbacja na biurku, albo na kozetce. Proszę tu
zobaczyć jaki to praktyczny mebel, no proszę śmiało. Zachęcał
gestem aby się położyła. W końcu ulegając pozwoliła się
zaprowadzić do kozetki i teraz Maria niczym pacjentka
wyciągnęła się na kozetce.
-I jak wygodnie? Dopytywał się ordynator głaszcząc uda i
jednocześnie
wodząc wzrokiem jakby czegoś szukał, coś
chciał zrozumieć.
-wygodnie proszę się rozluźnić, nic pani nie będzie. Jest pani
dzielną kobietą urodziła pani syna. Poród jakie to uczucie?
-straszny ból, wysiłek, da się wytrzymać.
-ach tak, ale to nie szkodzi. Tym razem nawet pani tego nie
zauważy, nie poczuje. Będzie przyjemnie proszę zamknąć oczy
i myśleć o czymś przyjemnym. Tu dotknął ordynator
wewnętrznej strony uda i delikatnie pieszcząc nakazał tonem
diagnosty. A teraz proszę rozchylić nogi, o tak, dobrze i
jeszcze trochę. A następnie bardzo sprawnie przeciął
nożyczkami majtki zakrywające kobiece łono.
W ten sposób pozbywszy się ostatniej przeszkody założył
jeszcze lateksowe rękawiczki i niczym prawdziwy doktor
delikatnie masował łechtaczkę kobiety. Maria cały czas miała
zamknięte oczy, gdy doktor systematycznie masował i co rusz
obserwował twarz kobiety,
do momentu aż poczęła się
wiercić. Wtedy na czole lekarza pojawiły się krople potu a
kobieca pochwa zrobiła się wilgotna. Tu przerwał na chwilę
masaż.
-Proszę nadal nie otwierać oczu, zakomenderował. Podnieta
jest całkiem naturalną reakcją organizmu, tego nie trzeba się
wstydzić. Wszyscy jesteśmy chemią, fizyką i matematyką,
jesteśmy zwierzętami, które muszą zaspokajać swoje
potrzeby. Wystarczy to zrozumieć a wszystko staje się jasne i
proste. Ja wiem czego pani pragnie proszę to zrozumieć i
zaakceptować.
Mówiąc to obrócił głowę Marii jednym stanowczym
ruchem. Twarz kobiety do tej pory skierowana frontem do
sufitu, nagle została obrócona na bok tak, że jej usta znalazły
sie dokładnie na wprost męskiego penisa. Kobieta wydała się
zaskoczona nagłą interwencją i otworzyła oczy właśnie wtedy.
A tu szok, zrozumiała w ułamku sekundy w jakiej znajduje się
sytuacji. Tak to na wprost jej nosa ordynator stał nagi z
członkiem w pełni gotowym do akcji.
Biedna Maria nie miała pojęcia co począć, chciała coś
powiedzieć, lecz kiedy tylko otworzyła usta mężczyzna jednym
susem ulokował fiuta w nich tak sprawnie, że nawet nie mogła
wypowiedzieć słowa. Kobieta zamarła w bezruchu jak
zaczarowana. Trzymała tak wielkiego penisa bez protestu już
dłuższą chwilę a doktor cierpliwie czekał i patrzył, aż
zniecierpliwiony w końcu przemówił.
-Wiem, zaskoczyłem Marię, ale proszę pamiętać, że wszystko
jest kwestią chemii oraz fizycznej manipulacji. A w trudnych
sytuacjach ja zrobię tylko tyle, ile Maria dla mnie. I znacząco
spojrzawszy puścił konspiracyjne oczko, po czym, jakby na
dowód tego co powiedział głębiej wsunął palce do pochwy by
za chwilę podjąć decydujące działania. W efekcie cały się
położył na wspak tak, że wylądował głową w jej kroczu a
potem łapczywie lizał jej wargi językiem.
Maria jęczała aż w końcu nieśmiało chwyciła penisa
ordynatora, który sapał z drugiej strony. W końcu podniecona i
spragniona jakiejś akcji delikatnie oblizała fiuta, który
napęczniał i poczerwieniał. Dusiła go wpierw tak jakby chciała
go udusić albo zabić, ale niestety on nadal wisiał jej przed
nosem. W końcu poczęła go delikatnie gryźć i pluć na niego.
Mówiła o tym jaki jest beznadziejny, że to wszystko przez
niego, a w międzyczasie ruszała ręką w górę i w dół. Widać, że
była mało skuteczna, lecz jakoś nie miała okazji by skupić się
na masturbacji, gdyż jej szerokie biodra przeszywały kolejne
dreszcze. Był to znak wystarczający by ordynator uznał, że ma
dość lizania i obrócił się twarzą do pielęgniarki.
-ale z ciebie świntuch, niegrzeczny perwersyjny kutas. A
ostrzegały mnie siostry przed tobą. Wyznała w końcu siostra
Maria. Za karę będziesz musiał, achh... . Nie dokończyła
zdania gdyż uciszył ją natychmiastowym pchnięciem fiuta.
Doświadczony ordynator jednym celnym uderzeniem
pokonał wszystkie przeszkody i znalazł się w środku, w
Marysinej pipce. Teraz niczym kowboj podniósł wzrok i z
dystansu obserwował piękne wręcz idealne usta a lewą ręką
nachalnie miętosił obszerne piersi, które zachowały doskonały
kształt i jędrność mimo, iż kobieta urodziła dwójkę dzieci.
-tak jestem kutasem, kutasem z wielkimi możliwościami.
Wspaniałym kutasem, który lubi jak doskonała Marysia go ssie
i całuje. A potem kiedy go bierze między gorące matczyne
uda. Zwłaszcza kiedy zaprasza go do matni, jak teraz.
Kochankowie mocniej zakleszczyli się w obopólnym uścisku i
postękiwali neurotyczne przeżywając perwersję. Ordynator
jeszcze z satysfakcją spojrzał na doskonały pejzaż, prawdę
chwili gdy jego huj idealnie wchodził do pizdy Marii. I chcąc się
popisać swoją metafizyczną i medyczną wiedzą dodał.
-Widzisz on też nie rozumie o co chodzi. Wacha się i ucieka,
lecz po chwili wraca i tak w kółko. Tłumaczył jednocześnie
wykonując precyzyjne ruchy. Tak długo dopóki jest pizda jest
on, kiedy znika w jej wnętrzu, jest spokój, jest spełnienie i
wspólna radość.
-tak w kółko..., ucieka i wraca. Inaczej nie można, tak trzeba,
-ach..., trzeba. Wtórowała jak w zabawie Maria kręcąc przy
tym regularnie biodrami z podniecenia; to na lewo i na prawo.
Tak waśnie tak, ach. Ach. Ach. I piszcząc cienkim głosikiem
dochodziła do spełnienia, które było pierwszym i nie ostatnim
w jej cudownym życiu, oraz wzorowej pracy.
Tak oto wyglądało życie Marii naście lat temu. Dzisiaj
ordynator
Łasik
wykazywał
minimalne
i
konieczne
zainteresowanie podwładną, co wynikało z relacji czysto
zawodowych. W natłoku pracy i życia, Maria zrozumiała, że
odstawiono ją na boczny tor. Teraz już tylko mogła
obserwować jak młodsze od niej kobiety spełniają fantazję
pana Łasika, gdy jej kariera i uroda zatrzymała się na średnim
szczeblu. Teraz kurczowo trzymała się regulaminu i już
niejednokrotnie stawała na głowie aby utrzymać się na
posadzie.
W życiu osobistym Marii ani pożycie małżeńskie, ani
sytuacja rodzinna nie wróżyła nic dobrego na przyszłość a
jedyną nadzieją wydawały się dzieci. Zwłaszcza najstarszy syn
Jędrzej napawał ją dumą i tylko dzięki niemu mogła
optymistycznie patrzeć w przyszłość. Według pedagogów
szkolnych był z niego rozrabiaka, lecz ona jako kochająca
matka głęboko wierzyła w talenty oraz inteligencję syna.
Pomimo tak wielu poświęceń i całkowitego oddania z jej
strony, życie kiedyś tak wspaniałe i pełne perspektyw, teraz
wydawało się skazane na szary i przeciętny koniec. Ona sama
pogodziła się z takim losem, lecz wychowując młodego
mężczyznę postanowiła nie ograniczać woli i nie narzucać tego,
co jest dlań właściwe lub złe. Sama nauczona własnym
doświadczeniem doskonale zdawała sobie sprawę jak bardzo
perfidny bywa los. Nie miała odwagi być dlań autorytetem, ale
miała nadzieję, że jest inna droga, szansa, że on sam i na
własna rękę odnajdzie to w czym ona zawiodła.
Oczywiście pragnęła ofiarować synowi jak najwięcej, lecz
czasy nastały trudne i niepewne. Polityczna i społeczna
rewolucja zmieniła nie tylko ludzi ale również instytucje. Po
tylu latach nienagannej pracy cieszyła się szacunkiem i
poważaniem społecznym a jej pozycja kobiety szlachetnej
mądrej nie mogła w żadnym wypadku ulec zmianie. Mimo to
nie piastowała żadnych funkcji a jej rola powiedzmy polityczna
nigdy nie miła znaczenia.
Trzeba zrozumieć, że dla osoby takiej jak Maria; czyli
uczciwie pracującej zarobkowo, matki dwojga dzieci(siostra
8lat), żony i gospodyni domowej, zajmowanie się jeszcze
czymś dodatkowym było wręcz niemożliwe. A pomimo
dawnego entuzjazmu, społecznej aktywności w rewolucji i
emancypacji, teraz raczej nie była skłonna angażować się w
jakiekolwiek działania polityczne. Jej kobieca odwaga po wielu
latach ciężkich doświadczeń i walki o podstawowe środki do
życia, ukryła się niczym żółć pod powierzchnią tego co można
nazwać prawdą o życiu. Pozostawała jej tylko pobożna
nadzieja i resztki wiary w to, że bóg ma nad nią pieczę.
Z drugiej strony to była słuszna i zdroworozsądkowa
decyzja. Niemniej jednak to właśnie przez tę żółć przeszłości i
gorycz porażki jej scenariusz życia nie należał do tych, które
kończą się pomyślnym happy endem. Jednak w głębi duszy
kobieta mała nadzieję, wierzyła w dobroć boga i kościoła, tak
ją wychowano. I choć przypomina to sytuację, w której tonący
brzytwy się chwyta, kto jej tę brzytwę poda? Bo przecież nie
wypada odmawiać matce i kobiecie w desperackim wołaniu o
pomoc.
W tej sytuacji dobroduszna Maria, podobnie jak wiele
innych wierzących osób, skierowała swe kroki do kościoła
katolickiego. A tam zwróciła swe płaczliwe oczy i zranione
serce w żarliwej
modlitwie, w nadziei, iż Bóg okaże się
wybawieniem od trosk i problemów doczesnych. A na
powiernika kobiecych trosk, mężczyznę z brzytwą, ślepy los
wskazał, nie kogo innego jak samego dziekana Rudolfa.
-niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
-na wieki wieków,
-ostatni raz byłam u spowiedzi, pół roku temu. Wyznaje Maria
pełna skruchy.
-o to już spory kawał czasu, zapewne życie daje tak w kość, że
czasu dla boga jest coraz mniej.
-ano coraz mniej, proszę księdza. Po głosie wywnioskowała, że
spowiada ją dziekan Rudolf, surowy i bardzo wymagający dla
swych parafian.
-męża pani to już z rok nie wiedziałem w kościele, co u niego
chory czy nadal pije?
-chory jest i właśnie z tego powodu ciężko mu się poruszać,
zapadł na straszną chorobę, że lekaże są nawet bezradni. A pić
nadal pije, twierdzi że alkohol na bóle kręgosłupa bardzo mu
pomaga.
-a leków przeciwbólowych brać nie może?
-ja tego tam nie wiem, może jakieś leki brał. Ksiądz rozumie
jemu w życiu już tylko krzyż pański na drogę, taki los widać
mu był pisany.
-Maria powinna bardziej męża pilnować. I co z tego, że
schorowany, kaleki. Do łóżka jeszcze się nada więc można
dzieci zdrowe spłodzić. Dla boga i dla rodziny będzie pożytek.
Maria silna i zdrowa, a to skarb wielki, trzeba zrobić inwestycję
na starość.
-ale ja już ledwo radę daję z dwojgiem? Gdzie mi tam
kolejnych bachorów trzeba, kraj popada w ruinę, bieda i
demokracja się porobiła, że żyć nie wiadomo jak teraz.
-Maria się nie martwi kościół w trudnych czasach pomoże
swoim wiernym a dzieci dadzą radość i żyć będzie łatwiej.
-ja bym wolała prędzej jakiegoś nadobnego mężczyznę co by
mnie wychędożył dla przyjemności i miesiąc urlopu w ciepłych
krajach zafundował.
-Maria chyba się zapomina, tu kościół dom boży. Tu o dobro
duszy ludzkiej się dba a nie o cielesne i rozpustne żądze.
-co mi po zbawieniu duszy i po raju, kiedy ziemski barłóg mnie
pochłonął. Ostatkiem sił człowiek koniec z początkiem zaplata i
nikt ani nie pomaga, ani nie podziękuje. Uczciwą pracą całe
życie harowałam, tyłka nadstawiałam, żyły wypruwałam! I co
teraz mam?
-co Maria wygaduje za herezje? Jeśli grzechy zdrady
małżeńskiej na Marii ciążą to pewnie za to mści się los. Bóg
wszakże wszystko widzi i jest sprawiedliwy.
-nic nie widzi i nic nie rozumie. Pomaga złym, podłym,
kłamliwym złodziejom i bandytom, a mi ani razu nigdy nie
pomógł! Taka jest prawda.... . A gdyby nie moje poświęcenie
już dawno bym była bez pracy i bez przyszłości. A dziekan tyle
wie o życiu, o problemach ludzi, że lepiej by nie spowiadał i nie
doradzał. Takie rady to sobie można..., ksiądz wie gdzie
wsadzić. Rodzić dzieci na chwałę pana?! A kto je nakarmi
ubierze i wychowa? To i tak na nic, człowiek ma tylko parę rąk
i jedną głowę... . Ja po 12 godzin ręce urabiam w szpitalu
ludzkie tyłki podcieram z gówien, leczę, opatruję, pomagam
starym i dzieciom a ksiądz co dla ludzi zrobił?! Ręce po
pieniądze krwawicą zbroczone wyciąga i ze złodziejami
święconki układa aby to jeszcze więcej się nachapać.
-no tu już Maria nadużyła boskiej cierpliwości i jeszcze
znieważyła majestat kościoła. Ja się nie dziwię, że życie Marii
jest katastrofą, kto boga nie szanuje i sakramenty łamie tego
czeka potępienie wieczne. Nie dam rozgrzeszenia tobie kobieto
bo szatan w tobie gniazdo uwił. Mam nadzieję, że dzieci tylko
uda się uratować bo dla ciebie szansy żadnej nie będzie. Niech
cię piekło pochłonie wraz z twoimi grzechami.
-ależ proszę księdza, ja chcę żyć z bogiem i dla boga,
poświęciłam życie dla mojej pracy i dzieci. Jak ja mam żyć bez
sakramentów.
-to już mnie nie dotyczy, ja skończyłem swoje dzieło. Odejdź
bezbożna kobieto. I mówiąc to pospiesznie opuścił konfesjonał
zanim Maria powstała z klęczek.
Pognębiona Maria tego dnia niechcący powiedziała zbyt
wiele, lecz kiedy wyszła z kościoła poczuła się o niebo lepiej.
Cała rześka i wolna ruszyła przed siebie, jakby jakiś kamień
spadł jej z serca. Pomimo groźby klątwy kościelnej jaka nad
nią zawisła czuła wielką radość satysfakcję, że chociaż ten
jeden raz zebrała się na odwagę i jednemu mężczyźnie
wygarnęła całą prawdę choć ten jeden raz. Ona szlachetna i
pobożna Maria odważyła się i dała mężczyźnie szkołę co za
odwaga, co za szkoła. Szkoda, że tylko tak późno i szkoda, że
trafiło na księdza, pomyślała. Trudno co się stało już się nie
odstanie.
Jakie wspaniałe mogło być życie Marii gdyby wcześniej
zrozumiała tę siłę i prawdę, która dopiero się dziś objawiła.
Tak nagle i niespodzianie to wszystko się stało!? W ułamku
sekundy w jakimś obszarze mózgu, że sama do końca nie
pojmowała fenomenu odwagi jaki się udzielił. I kiedy doszła
już do domu, nawet nie czuła wstrętu do własnego życia i
nienawiści do męża! Co wydało się dziwne i zaskakujące.
W domu już, jak to zwykle ona, zaraz pomyślała, że
szkoda czasu na pierdoły bo prasowanie i pranie czeka.
Krzątała się tak już dobrą godzinę kiedy syn Jędrzej wrócił ze
szkoły. Powitała go szerokim uśmiechem dumna, że takiego
zaradnego i samodzielnego syna wychowała. Jędrzej zaś
spojrzał na pracującą matkę a potem na ojca, który siedział
przy oknie i wpatrywał się gdzieś w dal, jak skowronek
zamknięty w klatce.
Zrobiło mu się nagle żal rodziców, którzy emocjonalnie
zagubieni zatracili się w codzienności trosk; ale cóż on mógł na
to poradzić. Jeszcze raz spojrzał na matczyne lico, niegdyś
przecudnie piękne, dziś tylko pogodne i uśmiechnięte; co
ostatnio też było rzadkością. I wiedziony przeczuciem chwili,
możliwością rzeczowej rozmowy zagadnął.
-mama była u spowiedzi. Raczej stwierdził niż zapytał.
-tak byłam.
-nie mówiłem mamie tego, ale teraz powiem.
-tak mów co się stało?
-nie.., nic, ...chciałem powiedzieć że zostanę ministrantem.
-co ci znowu dziecko do głowy strzeliło?
-ksiądz Piotr mnie będzie promował, to taki dobry człowiek!
-oni wszyscy są diabła warci, tylko takie pozory robią, udają że
niby to oni są święci, juz ja dobrze wiem co się tam po
klasztorach wyprawia.
-chcę służyć bogu to źle.
-nie bogu ale szatanowi służyć będziesz, dodał ojciec. Oni tylko
na pieniądze patrzą, ludzi jak głupie bydlęta traktują, że niby
co, sami rozumu nie mamy? Ich opinia nie jest potrzebna aby
wiedzieć, że tu same złodzieje robią karierę.
-a tak, twój ojciec ma rację. Księża człowiekowi ostatni grosz z
ręki wydrą, tak jak lekaże i prawnicy. Żadne świętości się dla
nich nie liczą, ani ludzkie szczęście, ani praca, ani szacunek.
-co wam tak nagle się kościół przewartościował? Ty mamo
modlisz się codziennie przed telewizorem, ojciec to wiem że
ma w dupie gadanie z ambony ale ty? Co się stało?
-tak byłam u spowiedzi, dziekan mi doradzał jak żyć. Radził mi
dzieci z ojcem napłodzić aby w życiu mieć więcej radości i
chwały bożej kościołowi przysporzyć.
-no i co, to źle?
-a wiesz co ci Jędrzeju powiem, jeśli taki mądry jesteś to jak
dorośniesz, sam sobie dwójkę albo nawet czwórkę spraw. A
zobaczysz jak to się żyje i pracuje w tym kraju.
-matka ma rację, jeszcze nie wiesz jak ciężko pracujemy na to
abyś mógł do szkoły chodzić.
-a co ja mam, jedne gacie na dupie, jedne buty i koszulę. Co
to za majątek?
-może żadem majątek ale bosy i głodny nie chodzisz. Masz
wszystko czego ci trzeba żebyś wyrósł na zdrowego i mądrego
mężczyznę. A to jest najważniejsze.
-no nie wiem czy ja będę aż taki wspaniały jak podejrzewacie,
jeśli nie zwariuję w tym domu razem z wami. Tylko cudem
jakim czekam aby się stąd wynieś i to jak najdalej.
-a idź ty do cholery jeśli tylko masz dokąd i możesz nawet
samego wikarego albo dziekana po dupie obcałować a kiedyś i
tak wspomnisz, że rodzice byli najlepsi i najważniejsi.
-a niby dlaczego miałbym tak myśleć, wcale nie czuję dla was
większego szacunku niż dla nauczycieli, szkolnej wiedzy i
kościoła. Świat się zmienia, ludzie podróżują! Dziś nikt nie
zabrania wyjechać. Polska to nie pępek świata a wy nie
jesteście jego ulubieńcami.
-gadaj zdrów, teraz jesteś mądry zobaczymy jak ci życie dupę
urobi to inaczej będziesz gadał.
-jak do roboty pójdziesz i wycisku dostaniesz to inaczej
zaśpiewasz.
-ja się pracy nie boję a jak wycisk trzeba dać komuś to ja na
pewno nie będę stał na boku.
-ocho.., bohater się znalazł. Odezwał się ojciec.
-Widzicie go? Historia nie jednego takiego pamięta i co dziś
wszyscy pokosem trzy stopy poniżej gruntu leżą. Na tyle ich
bohaterstwa wystarczyło.
-ty synu lepiej się nie wychylaj do przodu, ja ci to mówię. Z
tego nic dobrego nie będzie.
-a niby co mam robić, nie po to się uczę żeby fizycznie całe
życie pracować, nie jestem jak te głąby.
-żadna praca nie hańbi, pamiętaj że twoja matka ciężko na
twoją wolność pracowała.
-a niby co ja wam takiego zawdzięczam, psychozę rodzinną,
dramat obyczajowy pod tytułem: dobij pijaczynę, albo religijny
pokłon i kierat?
-ja modlę się do boga, bo to mi daje ulgę, pocieszenie.
-a może do szatana się modlisz a nie do boga bo jakoś nie
chce mi się wierzyć, że od tylu lat ni razu jakoś ciebie nie
wysłuchał i nie pomógł?
-a masz rację, może to szatan nie bóg siedzi w kościele. Ja
tam żadnej różnicy bym nie zobaczył, wyznał ojciec. Ludzie
myślą, że szatan ma rogi i siarką śmierdzi a ja myślę, że może
mieć ładne loczki, gładką cerę i całkiem sporo pieniędzy. Po co
miałby jak łachudra wyglądać? Nikt by go wtedy nie chciał i do
niego nie poszedł. A tak i owszem.
-może twój ojciec ma rację, ja sama dziś dziekanowi
wygarnęłam, że on to zakała jest nie człowiek. Może intencje
ma dobre ale dla ludzi to nic nigdy dobrego nie zrobił. Tylko
się mądrzy jakby wszystkie rozumy pozjadał. A sam by
poszedł do roboty, to by zobaczył jak to jest w życiu. Dzieci
taki nie ma, do roboty nie chodzi, to i pożytku z niego tyle co
nic.
-ależ ksiądz dziekan dba o parafię, opiekuje się ludźmi! Co mu
mama nagadała?!
-ale mi to opieka, jakbym to ja sama o siebie zadbać nie
potrafiła.
-no tego już dość, widzę że już wszyscy powariowali. Diabła w
kościele zobaczyli a księdza od złodzieja zwyzywali.
-a ty jeszcze nam kiedyś będziesz dziękował za takie
oświecenie. Zobaczysz że matka ma rację. A jak mi tu do
domu wrócisz to po rękach całować będziesz za kolację i
spanie..., bo inaczej to cię poślę na parafię żeby ci tam jeść
dali i kwaterunek.
-a wie mama, że to dobry pomysł. Mówiąc to Jędrzej obrócił
się cały spieniony i obrażony wyszedł pospiesznie z domu.
Kolejnego dnia sytuacja powoli wracała do normy, czyli do
awantur i mordobicia. Ojciec widząc rozluźnienie matki zakupił
kilka browarów i już miał lepszy humor. Matka nie mogąc
przełamać niechęci do braku kultury albo do ojcowskiej
ignorancji beształa go za cokolwiek. Ten cierpliwie znosił
wszelkie tortury i dalej pił, z dnia na dzień pogarszając
sytuację.
Matka z racji swego zawodu miała dostęp do leków
wszelkiej maści, leczyła się więc na dolegliwości natury
powiedzmy psychicznej. Nerwy naszej Marysi były kiedyś może
jak postronki, lecz po długotrwałej kuracji medykamentami z
grupy psychotropów jej stan widocznie się pogorszył. Traciła
kontakt z otoczeniem rozmawiała z telewizorem i sama sobą,
lecz według niej samej leki zapewniały relaks i spokój.
Zauważyłem że Metoda leczenia nerwicy była o tyle skuteczna
dopóki w pobliżu nie było nikogo a zwłaszcza ojca.
W samotności zwykle narzekała na to jak bardzo jest
niedoceniana, że nikogo potrzebuje bo świetnie sobie ze
wszystkim poradzi. Jednak jak przychodziło co do czego
popadała w tarapaty tak, że w końcu zawsze musieliśmy brać
sprawy we własne ręce. Dziwiłem się nawet, że taka rezolutna
kobieta, ceniona w pracy, tu w domu, wykazuje
brak
elementarnego rozsądku i rozgarnięcia. Jakby przekornie
wszystko „leciało” jej z rąk, a to czego się tknęła obracało się
w zakalec i porażkę, zwłaszcza w kuchni. Czy to obecność ojca
czy obecność dzieci była tego przyczyną? Nigdy tego ani nie
zrozumiałem ani nie dowiodłem.
Z całą pewnością mogę jednak stwierdzić, że obecność
ojca działała na matkę niczym czerwona płachta na byka. A to
w okolicy świąt, zakupów, kolejnego serialu, czy drobnych
rodzinnych okazji wszelkie skumulowane problemy wzbierały
na sile i zaczynała się jatka.
Miałem możliwość już kilkakrotnie słyszeć że ojca trzeba
otruć, oddać do kompostu, do auszwitz, wywieźć na sybir,
zakopać, udusić itd. Oczywiście wiele z tych gróźb było na
pokaz lecz kilkakrotnie matka próbowała prostszych,
domowych metod rozwiązania problemu. Tak więc dusiła go,
dźgała nożem, waliła młotkiem, kopała, zrzucała po
schodach,..., ect. Ojciec mimo odniesionych ran, zważywszy
bardzo złą kondycję fizyczną i chorobę, znosił wszystkie
katusze bez większego uszczerbku. Oczywiście po każdej
masakrze znikał na kilak dni, aby matka się uspokoiła. Potem
przez tydzień kurował się a kiedy się czuł już lepiej historia
zaczynała się od początku.
Zwykle to syn Jędrzej był w osi rodzinnego cyklonu, lecz
od pewnego czasu nową kartą przetargową w rodzinnych
wojnach stała się Martica. Siostra Jędrzeja, córka Marii i
Mieczysława.
0000000000000000000000000000000
Obraz kłótni z udziałem dziewczyny
portret matici, ojca ,
ucieczka córki
matka zabija ojca
Syn dodatkowo podpuszcza matkę, wykazując jej że nie czeka jej tu żadna przyszłość poza starością
i monotonią.
Jeśli nie możecie się rozejśc to przynajmniej się w końcu pozabijajcie a bedzie to jakieś rozwiązanie
Jednocześnie beszta ojca za brak stanowczości i odwagi, jak możesz pozwalać aby kobieta tak tobą
pomiatała. Mówi mu że jest beznadziejny i żeby lepiej poszedł upił się ze swoimi nędznymi
koleżkami niż siedział tu ja warzywo.
Ojciec osaczony i podpity prowadzi kłótnię z żoną, która łapie w amoku za nóż, który akurat znalazł
się akurat pod ręką(syn). Wcześniej zażyła proszki które podmienił chłopak i zamiast uspokajających
wzięła pobudzające.
Syn wchodzi do pokoju w trakcie zabójstwa, matka jest w szoku, syn wyraża swoje zrozumienie dla
kobiety. Mówi że nikomu nie wyjawi ani motywów ani sprawcy. Zeznam policji że ojciec sam popełnił
samobójstwo.
jedrek daje alibi dla matki
00000000000000000
000000000000
Rozdział 3
000000000000
Wikary dowiedziawszy się o tragicznej śmierci ojca
postanawia wesprzeć młodego Jędrzeja co jeszcze bardziej
zbliża mężczyzn. Młody chłopak myśli o tej przyjaźni jak o
wspólnej drużynie, która walczy o lepsze jutro dla rodziny i dla
boga. Niestety chłopiec jeszcze nie rozumie swojej sytuacji,
nie zna motywów, które powodują działaniami Piotra.
Oczywiście jest on pobożny i oddany sprawie, będzie wspierał i
pomagał nieszczęśliwej Marysi jej córce a zwłaszcza
Jędrzejowi. Bo co tu dużo mówić zakochał się w nim bez
reszty. Niestety dziekan srogim okiem ma wszystko pod
kontrolą i jak na razie pozostaje im tylko przelotny kontakt
podczas mszy i na zakrystii. Z biegiem czasu wikaremu to nie
wystarcza i zastanawia się w jaki sposób można by zacieśnić
znajomość. W tym celu rozmawiają dużo o bogu i szatanie. W
trakcie tych rozmów Piotr zauważa, że młodego chłopca
fascynuje religia a zwłaszcza okultyzm, starożytne tradycje i
zamierzchłe czasy.
W tych niewinnych badaniach chłopca nad ideą de fix,
dostrzega możliwość manipulowania a wręcz przejęcia
całkowitej kontroli na Jędrzejem. Zdaje sobie jednak sprawę,
że jeśli będzie chciał zrealizować ten plan to wpierw powinien
załatwić sprawę z dziekanem i tak ustawić matkę aby nawet
ona nie była w stanie przeszkodzić mu w spotkaniach i
romansowaniu z synem. Rozgrywka oczywiście wydaje się
bardzo trudna, wręcz niemożliwa, lecz wikary jest dobrej
myśli.
W relacjach między obojgiem mężczyzn do codziennego
rytuału przeszły rozmowy, które prowadzone są zwykle w
czasie przygotowań do porannych mszy. Z czasem obaj do
nich przywykli tak, że przychodzili znacznie wcześniej niż to
konieczne i popijając mszalne wino dyskutowali o życiu i
ogólnie o wszystkim co akurat wydało się ciekawe. Dyskusje te
bardzo zbliżały i zachęcały do zwierzeń, lecz wikary wciąż nie
miał odwagi zrzucić z siebie ciężaru jaki nosił na sercu. Mimo
to, ich przyjaźń kwitła a dzięki szczerej i wylewnej naturze
Piotra, Jędrzej miał wspaniałą okazję aby dowiedzieć się
czegoś więcej o życiu a zwłaszcza o religii i polityce. A
interesowała go tylko prawda, nie oklepane regułki, które
nieustannie wpajano mu do głowy jak pacierz.
Miał już prawie 17 lat i uważał że czas najwyższy wyrobić
sobie zdanie na tematy jakich nie oferowała powszechna
wiedza książkowa. A wikary jako osoba bądź co bądź 30 letnia,
miał znacznie większe doświadczenie i wiedzę z wielu
interesujących źródeł.
Trzeba wam wiedzieć, że Piotr jest idolem szkolnej
młodzieży a to głównie dzięki liberalnym przekonaniom i
wielkiej inteligencji. W relacjach z Jędrzejem wyraźnie
pokazuje swe niezadowolenie z noszonej sutanny, lecz z
drugiej strony, jest tak kulturalny, spokojny i łagodny, że nie
wzbudza swoją postawą żadnych podejrzeń.
-Po prostu, niezbyt utożsamiam się z kościołem jako
instytucją.
-moja matka też nie ma najlepszego zdania o tym, co się tu
wyprawia. Zresztą ojciec za życia nigdy kościołowi nie ufał.
Czy to wina minionej wojny czy systemu politycznego, nie
wiem.
-ja sam osobiście uważam, że kościół to tak skorumpowana i
przestępcza instytucja jak wszystkie inne. Tam gdzie chodzi o
władze chodzi o pieniądze. Koło się zamyka czyż nie tak?
-mimo to bóg istnieje?!
-oczywiście tak samo jak diabeł. W moim położeniu służenie
jest jedyną droga. Jak ci już wspominałem jestem inny a
społeczeństwo nasze nie akceptuje tej inności. Kościół jest
moją tarczą i moim jedynym domem.
-mówi Piotr, że to jedyne rozwiązanie! To jakaś tajemnica?
-jak już mówiłem na razie nie mogę ci zdradzić sekretu,
powiem tylko tyle, że to dotyczy mojego ciała i duszy. Może to
jakaś pomyłka, uchybienie boga, które powstało w natłoku tylu
obowiązków. Nike tego nie potrafi wytłumaczyć.
-bardzo mi przykro, że z tego powodu Piotr musi cierpieć.
-ach w sumie to nic wielkiego, jak widzisz mogę z tym żyć a i
w pracy też nie przeszkadza.
-skoro to boska pomyłka to dlaczego Piotr służy kościołowi? To
absurdalne!
-może takie jest moje przeznaczenie, a los jedynie wskazał mi
w ten sposób drogę. Poza tym, to względy moralne mną
powodowały. Trzeba czynić dobro nie zło?!
-tak to zrozumiałe przytakną Jędrzej. To bardzo wielkoduszne
uznać swe posłannictwo nawet, jeśli oznacza to cierpienie i
niewygodę?
-tak widzę, że mnie rozumiesz, jestem jak Chrystus i jak on
dźwigam swój krzyż. W ten sposób zaświadczam o prawdzie
własnym apostolstwem a moje powody są głębsze, więc i
misja jest bardzo znacząca.
-jest misją powierzoną przez samego boga,
-pytanie jaki bóg w ten sposób przez nas przemawia? Czasami
myślę, że to nie jest bóg łaski i miłosierdzia lecz bóg kpiny i
pogardy dla ludzkiego żywota!
-dlaczego Piotr tego sam nie sprawdzi, czy nie da się tego
zweryfikować choćby naukowo?
-kościół nie uznaje wiedzy formalnej, odrzuca ją jako
szatańską. Ale tak naprawdę chodzi o to, aby lud był ciemny i
głupi. Zabobonny i niedouczony, bo wtedy łatwiej się nim
manipuluje i wykorzystuje. Zresztą są to słowa mojego
poprzedniego przełożonego, samego Biskupa. One to twierdził,
że nie ważne jest czy wierni to: geje, lesbijki, mordercy czy
niewinne istoty, ważne jest aby wszyscy oni chodzili do
kościoła i przynosili dochody.
-czyli że kościół robi wszystko aby nie splajtować.
-a tak aby nie splajtować. W dzisiejszych czasach trudno jest o
dobrych, pokornych i pracowitych wiernych. W Niemczech tak
rozwinął się kapitalizm i wolność obyczaju, że nikt już nie che
ani słyszeć o modlitwach, ani o chodzeniu na mszę. Ludzie
wolą jechać na narty, nad morze, albo bawić się na
dyskotekach i w klubach. Jedzenie i picie, telewizory i koncerty
to wszystko jest poważną konkurencją dla modlitw i obrządku
kościoła.
-no tak ludzie bardziej zaczynają wierzyć w ufo i technologię
komputerową niż w raj czy piekło.
-no właśnie, dlatego w Watykanie wybrano papieża z polskiego
narodu. To chwyt marketingowy!
-że niby dlaczego? Więcej na tym zarobili?
-a ty sobie nawet nie zdajesz sprawy ile to pieniędzy ten
biedny polski naród płacił żeby własnego papieża na oczy
zobaczyć albo posłuchać jak przemawia. Toż on na jednej
pielgrzymce więcej kasy zarabiał dla Watykanu niż Majkel
Jakson na koncercie!
-tego to ja w życiu nie podejrzewałem?
-no a za co te wszystkie kościoły tu pobudowano? I wyobraź
sobie, że to nie wszystko!
-a na czym jeszcze się dorabiają?
-a każdy wizerunek i każda książka..., to wszystko przynosi
niewyobrażalne zyski, ale najważniejsze jest apostolstwo.
Może nie wiesz o tym, ale aby propagować misję kościoła
potrzebni są misjonarze. A kto by tam chciał do Brazylii czy do
Afryki jechać między tych barbarzyńców.
-tak słyszałem, że tam choroby same i bieda wielka.
-a do tego wojny i mordercy, gangi i handlarze bronią!
-i kogo tam posyłają na te misje?
-ano Polaków, nikt inny nie był na tyle głupi, aby się na to
namówić. Ale jak już masz taką Misje, dom boży na końcu
świata, to nawet sobie sprawy nie zdajesz jakie się robi
pieniądze na handlu lekami, żywnością i bronią!
-to kościół tym wszystkim handluje?
-a jakże. To właśnie z jego sprawą cywilizacja zabija się
kulturę i tradycję tych wszystkich nieboraków dając w zamian
biedę i niewolnictwo. Taka jest metoda podojów kolonialnych.
-ależ to jest okrutne i niesprawiedliwe, dlaczego się o tym nie
mówi i nie przeciwdziała?
-a niby jak? Chcesz zabić papieża, który jest twoim własny
rodakiem? Chcesz obalić kościół katolicki, który doprowadził
ludzi do demokracji i do wolności? To dzięki niemu mamy
samochody, czekoladę i chleb.
-A wkrótce będziemy mieć jeszcze więcej i jestem tego
pewien.
-tak a zarazem większą prowizję dostanie kościół. Im bogatszy
niewolnik tym bogatszy pan.
-acha rozumiem, tu liczy się aby nie stracić kontroli nad
niewolnikami, kościół celowo hamuje rozwój świadomości i
wolności aby nie stracić wiernych konsumentów.
-tak dlatego buduje się pełne przepychu katedry z leczniczymi
źródłami i hotelami. Dziś wierni są bardziej wymagający, nie
chcą pielgrzymować do obskurnego ciasnego klasztoru. Kościół
to rozumie, dlatego inwestuje w media, telewizję i radio. Tu
jest największa władza.
-a gdzie jest bóg? Co on ma z tego?
-nikt tam w Watykanie boga o zdanie nie pyta. Najważniejsze
są liczby i ekonomia. A myślisz, że Jego obchodzi to w jaki
sposób zdobywa się wiernych. Kościół jest od brudnej roboty i
to na jego głowie jest cała ta harówka.
-a nie mogą kupować akcji albo inwestować w przemysł, tak
aby później dawać ludziom coś w zamian?! Pomagać im
zwyczajnie.
-a myślisz, że tego nie robią, ależ tak i to od dawna. Ale jak
myślisz, czy ktoś przyszedł by do kościoła i dał na tace gdyby
wiedział, że Watykan świetnie sobie radzi, że jest
najbogatszym państwem na świecie?!
-pewnie nie. Zapewne wolał by wydać te pieniądze tam, gdzie
byłby większy pożytek.
-a widzisz i tu zaczynasz rozumieć o co w tym wszystkim
chodzi.
-więc dlaczego nadal służymy temu kościołowi? Skoro to tak
bogata i nieuczciwa to instytucja?
-a dlatego, że jest potężna i bogata właśnie. Bo kto z nas
chciałby pracować u biednego i głupiego?! No kto?
-nikt! Każdy chce pracować u bogatego, bo tak jest najlepiej.
-no i masz odpowiedź. Dlatego nic nie możemy zrobić i już.
-ale jakby tak odnaleźć szatana, wtedy on by ten kościół
rozwalił? Tak!
-a pewnie, że by rozwalił, ale kto by chciał szukać tego
szatana? Ludzie boja się diabła, czyż nie tak. Unikają go i robią
wszystko aby dostać się do nieba a nie do piekła!?
-a jeśli ktoś się poświęci, jeśli znajdzie się ktoś taki, to jak
może tego dokonać? Piotr jako uczony ksiądz może wie lepiej,
może powiedzieć jak odnaleźć szatana?
-a ty niby jesteś tym śmiałkiem, który zamierza z szatanem
się układać.
-tak zamierzam, jeśli od tego zależy dobro ludzi nie zawaham
się przed niczym.
-to mnie zaskoczyłeś, nie wiem co powiedzieć. Ale dobrze
zastanowię się nad twoją propozycją. Na dziś już koniec naszej
pogawędki trzeba brać się do roboty.
-jasne że tak, do roboty. Przytaknął Jędrzej i towarzysząc
Wikaremu wyszedł z zakrystii do ołtarza aby służyć księdzu do
porannej mszę.
Jędrzejowe posługiwanie okazało się wkrótce niczym
nadzwyczajnym
a
chwilowe
oddanie
i
fascynacja
sakramentami stała się wkrótce czymś normalnym. Dla
młodego inteligentnego ponad przeciętność chłopaka bardziej
fascynujące wydawały się zagadnienia okultyzmu, pogańskiej
utraconej tradycji oraz tajemnic jakie skrywały się w
zakamarkach historii, którą on sam bardzo starannie
studiował.
Chłopak z ustnych relacji własnej babci czerpał wiedzę o
tym jak wyglądało życie na przełomie lat 1930-1960. Szybko
przekonał
się
o
znaczących
rozbieżnościach
między
propagowaną wiedzą historyczną w szkole a tym, co zasłyszał
od dziadków. Bardzo emocjonalnie podchodził do swoich badań
i w żaden sposób nie mógł pojąć ani tych rozbieżności, ani
wielkiej tajemnicy, zmowy milczenia oraz strachu, który
wydawał się zamykać usta tym, którzy cokolwiek wiedzieli.
Trzeba wam wiedzieć, że babcia Jędrzeja urodziła się w
powiecie tarnopolskim w roku 1929 roku. Jej ojciec był
kawalerzystą,
który
zasłużył
się
podczas
wojny
z
bolszewikami, za co otrzymał majątek i wysoki stopień
wojskowy. W roku 39 babcia Frania miała zaledwie dziesięć lat
jak wybuchła wojna a radziecka armia wkroczyła na ziemie
wschodnie. Wtedy to pradziadek Jędrzeja zdając sobie sprawę
z zagrożenia spalił wszystkie dokumenty i korzystając z
sąsiedzkiej pomocy ludności ukraińskiej uciekł do chaty pod
lasem.
Miejscowi szanowali Jędrzeja Józefa Szydłowskiego, który
okazał się nie tylko dobrym gospodarzem, lecz również
cnotliwym człowiekiem. Z tego powodu nikt nie doniósł
mordercom na ukrywającą się rodzinę polskiego oficera. Tylko
dzięki takiemu obrotowi spraw udało się przetrwać całej
rodzinie masakrę polskiej ludności jaka stała się udziałem
wojny ze Stalinem. Wkrótce potem linia frontu przesunęła się
na wschód i do wioski zawitały wojska niemieckie.
Nastały bardzo trudne czasy ale rodzina dzielnie trzymała
się obranej strategii co zaowocowało spokojem i kolejnymi
latami bezpieczeństwa. Wojna z Rosją jednak nie zakończyła
się pomyślnie dla Niemców i wkrótce powróciły wojska
radzieckie. Tym razem było znacznie gorzej od poprzedniego
razu gdyż najazd wojsk zbiegł się w czasie ze srogą zimą.
Maszerujący wygłodniali żołnierze armii czerwonej grabili i
konfiskowali cały majątek a każdego kto protestował
rozstrzeliwano na miejscu. Tak oto przepadła cała
zgromadzona żywność i cały żywy dobytek tak, że
czteroosobowa rodzina pozostała praktycznie bez środków do
życia.
Całym szczęściem, że na pobliskim polu pozostały w
gruncie buraki cukrowe i pastewna rzodkiew, których chłopi
nie zdążyli zebrać w porę, gdyż zaskoczyły ich mrozy. Nie było
innych szans na zdobycie pożywienia a obecne czasy były zbyt
niebezpieczne na poruszanie się po okolicy. Dlatego
codziennie ojciec z matką wykopywał ze zmarzliny kilka rzep i
buraków a następnie gotował z resztką kaszy. Rodzinie przez
długi okres dokuczał głód, zimno i ekstremalna bieda, lecz
mimo wszelkich przeciwności losu zachowali życie i szczęśliwie
doczekali końca wojny.
Wielka radość zapanowała wśród ludzi kiedy ogłoszono
upadek Berlina i Trzeciej Rzeszy. Pradziadek Jędrzej myślał, że
w końcu nadszedł dobry czas aby uporządkować sprawy
natury społecznej i politycznej. Jednak srogo się zawiódł.
Okazało się bowiem, że w nowej europie Polska nie jest tym
samym krajem, co przed wojną, oraz że to Rosja będzie
odgrywać dominującą rolę w życiu milionów obywateli. Takim
oto trafem ślepy los ponownie zakpił sobie z ludzkich marzeń o
spokojnym życiu. Jednak jak się okazało był to promień
nadziei, bo wkrótce na mocy dekretu Stalina, cała rodzina
Jędrzeja została przesiedlona bezpiecznie do nowej Polski;
nieopodal miejscowości Buntzlau. Tereny te należały kiedyś do
państwa niemieckiego, teraz jednak miały stać się nowym
domem dla wielu polaków ze wschodnich kresów.
Dlaczego opowiadam wam tę historię? Chciałem abyście
rozumieli, że Jędrzej to prawnuk wielkiego męża. Człowieka,
który oparł się wichrom wojny a z miłości do swych bliskich
wyrzekł się militarnej buty przeszłości, co uratowało życie całej
rodzinie. Noszący imię pradziada Jędrzej był świadom takiego
obrotu sprawy. Więcej, rozpierała go duma, że jest
spadkobiercą takiego mądrego przodka.
Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że w obecnych czasach
nikt tego nie cenił i nie szanował. Ba.., nikt o tym nie mówił
nawet szeptem, tak jakby cała ta historia nie miała miejsca!?
Podejrzewał więc, że coś tutaj nie gra! Podejrzenia jego
kierowały się nie tylko w kierunku polityki i władzy ludowej
lecz również do kościoła i samego Watykanu, który w jakiś
sposób przecież musiał uczestniczyć w takich wydarzeniach.
Bo przecież wydawało się wręcz niemożliwe aby bóg oraz
kościół katolicki pozostał obojętny na tragedię milionów
obywateli, na działania wojenne, prześladowanie, morderstwa,
..., itd. Oczywiście nie posiadał żadnych na to dowodów, lecz
czół, że nic tak ważnego nie dzieje się bez woli samego boga i
papieża! Zwłaszcza światowa wojna! Więc naturalną była
konkluzja, którą inteligentnie wysnuł. A nie zamierzał
poprzestać tylko na domysłach. Dla swojego celu potrzebował
konkretnych dowodów, a że miał naukowe i fizyczne podejście
do spraw wszelkiej natury, rezolutnie postanowił poprowadzić
szczegółowe badania dotyczące natury Boga i Diabła. A
zwłaszcza wyjaśnić przyczyny tego, jak mu się wydawało,
spisku przeciwko dobrym i szlachetnym duszom, takim jak
jego rodzina.
Widział więc Jędrzej w swym posługiwaniu właśnie taki
pierwszy krok w stronę owego oświecenia i rozwikłania
tajemnicy intrygi, która rykoszetem unieszczęśliwia ludzi,
niszczy kariery i życie tych, którzy absolutnie na to nie
zasługują. Po zapoznaniu się z powszechnie dostępnym
wizerunkiem historycznych katastrof oraz wojen o których
również obszernie uczył się w szkole zrozumiał, że jest w tych
wydarzeniach coś więcej niż daty i bitwy.
Żywo dyskutował z ludźmi o historii i czytał wiele książek
opowiadających o: przywódcach, tradycjach wymarłych kultur
i starożytnych cywilizacjach. Wiele z tropów prowadziło go do
intryg, których źródłem była zwykła ludzka zachłanność czy
próżność. Innym razem nabierał przekonania, że muszą w tym
brać udział jakieś boskie lub kosmiczne stworzenia, lecz nigdy
nie osiągnął wystarczającej wiedzy, która pozwoliła na
ostatecznie postawić diagnozę i zrozumieć; o co chodzi z tymi
ludźmi.
W wolnych chwilach rozmyślał o dziwnej teorii, Idei De
Fix. Zastanawiał się czym dla niego jest ta teoria i to
poszukiwanie. Słyszał o tym, że w przeszłości wielu mędrców
poszukiwało kamienia filozoficznego oraz o tym, że istnieje
jakaś tajemnica związana z przejściem przez lustro, na drugą
stronę. Słyszał też wiele niesamowitych opowieści o duchach,
demonach i obłędzie jaki się kryje po tamtej stronie lustra.
Zastanawiało go, ile jest w tym prawdy? Czy diabeł naprawdę
istniej tam gdzieś w czeluści jego umysłu, czy za taflą szkła?!
Czy to prawda, czy tylko kłamstwa, głupia manipulacja i
zabawa, która zwodzi zdrowy rozsądek ludzki. A jeśli go
zwodzi, to w jakim celu i czemu; komu ma to służyć?
Czas upływał nieubłaganie i rozumiał Jędrzej, że należało
podjąć jakieś działania. Tak jak kiedyś od decyzji pradziadka
zależał przyszły los rodziny, tak dziś, od jego działań zależał
los jego rodziców. Podejrzewał, że to jest jakaś gra w której
być może bóg lub szatan, testuje jego możliwości i dręczy jego
ród wytrwale stwarzając to coraz nowe przeszkody. Sam nie
wiedział jakie teraz nowe zadanie stoi przed nim i co jest
przeszkodą, ale czół, że nie może dłużej czekać. Teraz jest ten
czas i miejsce, zadecydował zdeterminowany i pewny swych
racji. Wiedział, że jeśli się uda, to ocali rodzinę a być może
stworzy nową lepsza przyszłość dla całej ludzkości, lecz jeśli
zawiedzie to podzieli los tych wszystkich, którzy zostali
pomordowani w Katyniu i na frontach drugiej wojny światowej.
W sumie było wszystko mu jedno, bo życie w takich
okolicznościach wydawało się i tak niemożliwe do zniesienia.
Wóz albo przewóz, mówiło przysłowie. Tak postawiwszy
sprawę wybrał się Jędrzej na rozmowę z wikarym, lecz zamiast
omawiać kwestię ostatecznego rozwiązania Piotr zabrał
Jędrzeja na zwiedzanie podziemnego grobowca.
Zgodnie z legendą grobowiec w którym pochowano
założycieli miasta oraz fundatorów kościoła był bardzo stary.
Szczególną uwagę zwracał fakt, że istniały zapiski, które w
dokładny sposób opowiadały o podziemnych tunelach i
komnatach jakie wychodziły z kościoła i ciągnęły się pod
miastem.
Jędrzej sam kiedyś sprawdzał czy faktycznie tajemne
wejście pod starym mostem za miastem jest tym tunelem,
który rzekomo miał prowadzić do podziemi kościoła. Niestety
wejście było zawalone albo to umyślnie, albo przez żywioł
rzeki, która mogła wszakże zalać korytarz. Ale sam fakt, że
istniało jakieś zawalone wejście do podziemi, które teraz miał
zobaczyć na własne oczy, to dopiero była gratka.
Propozycja zejścia do krypty tak mocno pobudziła
wyobraźnię młodego chłopca, że omal uwierzył w szybki
przełom i postęp w swoich badaniach nad przeznaczeniem oraz
tajemnicą kamienia filozoficznego. W końcu trzymając w ręku
wielki metalowy klucz do tajemniczej kraty w podłodze zdawał
się już być tylko o krok od rozwiązania tajemniczego spisku
Boga i Szatana.
-nie wiem czy wiesz, że istnieje nie tylko tunel za miasto ale
jeszcze dalej. Zakomunikował Piotr.
-a jak daleko prowadzi ta krypta? Dopytywał się Jędrzej.
-osiem kilometrów stąd jest kapliczka na szczycie wygasłego
wulkanu, tam jest drugi koniec tego korytarza, który kończy
się aż tu.
-a kto go wykopał i po co?
-cały ten teren jest wielką bazaltową komorą.
-a tak coś słyszałem, że pod miastem jest największe
podziemne jezioro w europie. Ponoć w trakcie pradawnej
erupcji wulkanicznej doszło do utworzenia szeregu pęknięć i
wypiętrzeń.
-w okolicy są wyraźne ślady aktywności wulkanicznej. W sumie
około trzech stożków i kilka uskoków. Jednak aktywność była
zbyt krótka a lawa cofnęła się w porę tak, że nie doszło do
erupcji.
-ale wypiętrzenie utrzymało się gorąca lawa zastygła i
utworzyła olbrzymich rozmiarów komnatę, która została zalana
przez rzekę i tak powstało jezioro.
-tak, dokładnie tak jak mówisz. Widzę, że twoja wiedza z
dziedziny geologi jest całkiem spora.
-staram się uczyć jak najwięcej a zwłaszcza poznawać tę część
wiedzy, która w jakiś sposób związana jest z miejscem mojego
urodzenia. A co Piotr sądzi o tym, że ludzie rodzą się w
określonym
miejscu
na
ziemi
i
jest
podyktowane
przeznaczeniem.
-że niby to nie przypadek decyduje o tym kim jesteśmy.
-tak właśnie to miałem na myśli.
-o tutaj jest krypta z ciałami książąt Szhafgotów, i jak podoba
ci się?
-nic nadzwyczajnego, zwykła piwnica ot co! I to tyle?
Zawiedzionym tonem odrzekł Jędrzej.
-a na co liczyłeś? Sarkofagi są wykonane w całości z kamienia
a ciężkie wieka zamykają je od góry tak, aby nikt ich nie
otworzył. Jak w Egipcie!
-a ja myślałem, że odkryjemy jakąś tajemnicę! Naprawdę nic
więcej tu nie ma? Ołtarzy, tajemnych przejść, zapadni?
-jest tu jeden korytarz, który prowadzi głębiej. Nigdy tam nie
schodziłem, ale jak chcesz to możemy zejść, co ty na to?
-jasne jeśli to nie problem!
-jak długo mamy światło nie jest. Tylko trzymaj się blisko
mnie. Schody są śliskie i kręte musimy bardzo uważać.
Zauważył wikary.
Faktycznie
kręte
schody
były
bardzo
śliskie
i
niebezpieczne. Obaj schodzili powoli wilgotnym i ciasnym
lochem w dół i w dół. Miało się wrażenie, że tunel był kiedyś
studnią poszerzoną na rozmiar schodów, które w linii prostej
prowadziły w głąb ziemi.
-ale tu zimno, niesamowite? Jesteśmy na pewno jakieś pięć
pieter poniżej poziomu gruntu i nadal są schody.
-w końcu gdzieś one prowadzą nieprawdaż?
-zapewne coś jest na końcu, może drzwi albo pomieszczenie.
Piotr dokładnie rozglądał się po ścianach studni wypatrując
czegoś szczególnego, lecz niczego tam nie znalazł. Gdy nagle
doszedł do solidnej kraty, która zabezpieczała wielką czarną
dziurę. Dalej nie pójdziemy. I tu, na dowód, oświetlił
przeszkodę za którą zionęła niczym gardło potwora piekielna
przepaść.
-Co tam jest?
-zapewne doszliśmy do podziemnego jeziora. Widać, że dalej
musiały być drewniane schody albo jakaś winda, która od
dawna już nie istnieje.
-po co ktoś wykopał by aż taki tunel?
-może to była studnia, którą następnie wykorzystywano jako
tajemne przejście na zamek w Proszówce.
-Te korytarze są bardzo solidne, bazalt to świetny budulec.
Jest jakaś szansa, że wejście od strony kapliczki się
zachowało?
-być może, nie wiem, nigdy tam nie byłem.
-możemy to sprawdzić, to dla mnie bardzo ważne. Prosił
błagalnie Jędrzej.
-widzę, że bardzo cię interesuje ten temat ale niestety nie
wiem czy będę mógł ci pomóc. Nie mam pojęcia co kryją te
labirynty. A poza tym, zwiedzanie tych katakumb może być
bardzo niebezpieczne.
-tak rozumiem, nie jesteśmy gotowi na taką wyprawę.
-z tego co wiem są ludzie, którzy chodzą po jaskiniach, nie jest
to niewykonalne, lecz wpierw trzeba mieć jakieś doświadczenie
i techniczne przygotowanie. A co cię tak ciągnie do tych
podziemi? Zapytał się Piotr już podczas drogi powrotnej.
-to bardzo skomplikowana sprawa.
-ale możesz mi chociaż rąbka tajemnicy uchylić?
-tak mogę. Chodzi o to..., wydaje mi się, iż istnieje poważny
związek pomiędzy mną, Bogiem, Szatanem i tym miastem.
-co ty nie powiesz skąd to wiesz?
-czuję to, nie potrafię tego wytłumaczyć racjonalnie, ale
wydaje mi się, że już kiedyś tu byłem, albo że pojawiłem się tu
celowo.
-a niby w jakim celu?
-sam chciałbym to wiedzieć. Być może odpowiedź na to
pytanie jest ukryta we wnętrzu tych pradawnych katakumb!?
-to co mówisz jest dziwne, ale i dość niesamowite. Wiesz
postaram się namówić dziekana żeby mi udostępnił stare
księgi kościelne, może tam znajdę jakieś informacje, które da
się jakoś wykorzystać!
-to są jakieś stare księgi? Tak jest księga, która istnieje od
czasu kiedy postawiono kościół, a być może jest starsza od tej
budowli.
-to czemu Piotr od razu mi tego nie powiedział. To jest to
czego szukamy.
-na razie jeszcze niczego nie znaleźliśmy, nie ma powodów
aby przypuszczać że cokolwiek znajdziemy.
-ależ znajdziemy, jestem tego najzupełniej pewien. Czuję to.
-skoro tak uważasz nie będę ci zabierał tej nadziei. Jednak
pamiętaj żeby nie robić żadnych głupstw, te podziemia to nie
miejsca na spacery.
-doskonalę zdaję sobie z tego sprawę i proszę się o mnie nie
martwić. Nie jestem szalony ani głupi!
-ja mam cichą nadzieję, bo inaczej czekają mnie niemałe
kłopoty. Przestrzegł Jędrzeja Piotr, kiedy już znaleźli się na
powierzchni. No a teraz jazda mi stąd. Muszę się zająć
własnymi sprawami, zrozumiano?
-jeszcze raz wielkie dzięki za pokazanie katakumb. Moje de fix
i nasza drużyna jest coraz silniejsza.
-poczekaj, zanim odejdziesz. Pamiętasz jak obiecałem ci
pomoc po śmierci twego ojca?
-acha. Pamiętam.. .
-Postaram się coś uzyskać dla twojej matki. Na razie to nic
pewnego ale już postanowiłem, że porozmawiam o tym z
dziekanem. Kiedy ustalę szczegóły dam ci znać. Jednak już
teraz powiem ci co wymyśliłem. Otóż postaraj się namówić
matkę aby wystartowała w wyborach samorządowych. Niech
założy jakąś partię z koleżankami. Postaraj się bo to ważne.
Możesz oczywiście sam wziąć w tym udział a na pewno nie
pójdzie to na marne, nauczysz się wielu pożytecznych rzeczy.
-oczywiście porozmawiam, nie widzę przeszkód.
-to dobrze a teraz już leć. Szczęść boże.
-bóg zapłać, odrzekł młody i pobiegł przed siebie.
0000000000
Rozdział 4
0000000000
Tego wieczoru Dziekan Rudolf dłużej niż zwykle studiował
stary rękopis z czasów późnego średniowiecza. Wielka księga
w
pierwszej
swej
części
składała
z
zebranych
i
uporządkowanych pergaminów zapisanych odręcznym pismem
łacińskim z czasów cesarza Justyniana. W dalszej części
znajdowały się informacje i polecenia wydawane przez
arcybiskupów, których głównym celem było redagowanie
pisma świętego tak, aby było bardziej przydatne w krzewieniu
nowego wizerunku kościoła.
Dziekan wprost nie mógł nadziwić się temu co zawierały
stronice żywcem wydarte z antycznych ksiąg, które kiedyś
uznawano za pismo święte, czyli za Biblię. I tak znajdowały się
tu zakazane stronice z malowidłami przedstawiającymi
wizerunki praojców Adama i Ewy w raju. Oboje nadzy jedli
kawałki grzyba na tle wielkiego muchomora plamistego i
wyprawiali sprośności. Drzewo wiedzy, jak je później nazwano
zastąpiono obrazem jabłoni, tak by wierni nie dostrzegli
związku prastarych wierzeń i zabobonów z narkotykami oraz
powszechnie
znanymi
i
stosowanymi
w
medycynie
substancjami halucynogennymi.
Na innych rycinach przedstawiano rytuały w których
ofiarowywano dziewice panom ciemności. Opisywano tu
półbogów i bogów, którzy żywili się wyłącznie krwią ludzką.
Owi Nefilini, tak ich określano niczym wampiry spali przez
setki lat w swych kryptach a kiedy wychodzili na powierzchnię
siali postrach i zamęt. Według przekazów owe istoty nocy
posiadły potężną władzę nad materią oraz umysłami ludzi a
czas ich żywota, jak wynika z udokumentowanych źródeł,
wynosił nawet 50 000 lat.
//według owego manuskryptu pierwsze zdanie zapisane w
języku polskim brzmiało: dyć nastaw to cię wychendorzę. A
drugie: dasz jadła dyć nastawię //uwaga od autora.
Większość
tych
informacji
dziekan
traktował
z
niedowierzaniem i przymrużeniem oka, jednak w całym tym
zbiorze starodruków była strona, która wydawała się
najbardziej ciekawa, gdyż dotyczyła bezpośrednio jego parafii.
Otóż wynikało niezbicie, że gdzieś w podziemiach, w
czeluściach mroku, użyto tu dokładnie tego sformułowania,
jest studnia bez dna, która posiada dokładnie 666 schodów. I
że z papieskiego polecenia w tajemnej krypcie wpół drogi do
piekła uwięziono straszliwego demona.
Dokładnie nie napisano co to za demon, czy to stworzenie
piekielne czy ów nieśmiertelny bóg nocy żywiący się ludzką
krwią. Nic żadnych informacji poza jedną. Ostrzeżeniem, że
pojawi się kiedyś prawowity władca tej ziemi i upomni się o
przynależne mu prawo. Jeśli zaś odnajdzie ukrytą kryptę i
odkryje prawdę, wtedy całemu kościołowi oraz rasie ludzkiej
grozi zagłada i piekielne męki. Dlatego w żadnym wypadku nie
wolno nikomu nigdy zaglądać do jej wnętrza. A jeśli ów
spadkobierca, jakimś trafem pozna ukrytą tajemnicę, należy
go żywcem pogrzebać w krypcie, tak aby nigdy jej nie opuścił.
Jednak jeśli do tego dojdzie ostrzega pergamin trzeba będzie
użyć nie lada podstępu gdyż moce, które zdobędzie mogą
okazać się zbyt potężne aby go powstrzymać.
Co to za moce rozmyślał Rudolf i zastanawiał się ile
prawdy kryje się w manuskrypcie oraz, czy można się
wzbogacić na tych mocach.
Według jego poglądu na świat, wszystkie „moce” były albo
formą technologii, albo tylko sztuczkami przebiegłych
magików. Zasadniczo poważnie rozważał tylko dwie opcje:
pierwsza to samodzielne zbadanie co tak dokładnie znajduje
się w piekielnej studni. A druga to poinformowanie swych
przełożonych o dokonanym odkryciu. Jednak z obawy, iż
narazi się na śmieszność biskupa i kolegów z sąsiednich parafii
szybko doszedł do wniosku, że najlepiej będzie jeśli sam
podejmie właściwe środki.
Dziekan Rudolf nie był już w tak młodym wieku a zadanie
jakiego się podjął wymagało odpowiedniego sprzętu oraz
sporej tężyzny fizycznej. Poza tym on sam nigdy nie zajmował
się pracami fizycznymi. Był dobrze wykształcony, biegle władał
czterema językami i nigdy w życiu nie przyszło by mu do
głowy samemu porywać się na takie eskapady. Najprościej jest
skorzystać z danej mu władzy i
posłużyć się kimś, kto
wyręczy go w brudnej robocie. A pomagierów miał przecież
pod dostatkiem, choćby młody wikary Piotr. Ten wysportowany
i okazale wyglądający mężczyzna świetnie nadawał się do
takiego zadania.
Tak to doskonały układ zwłaszcza, że Piotr już poznał
jarzmo swego pana i według Dziekana Rudolfa całkowicie był
uzależniony. Kiedy tak rozmyślał nad detalami swego planu w
kancelarii pojawił się Piotr.
-a dobrze że jesteś, zagadnął Dziekan właśnie chciałem się z
tobą rozmówić.
-to się dobrze składa bo ja również chciałem brata dziekana
prosić o drobna przysługę.
-a to żeśmy się myślami przywołali, co za zbieg okoliczności.
Proszę usiąść. O tu. I wskazał niewielki solidny taboret.
-dziękuję odparł Piotr.
-więc jaka to sprawa sprowadza cię do mnie? zagadnął
dziekan. Przykrywając starannie starodruki flanelowym
materiałem.
-ach tak, moja sprawa.. . Tu zamyślił się a po chwili odrzekł.
Nie wypada mi abym jako pierwszy zwracał się z prośbą, niech
brat wpierw opowie o jakiej sprawie chciał ze mną rozmawiać!
Dziekan chwilę wahał się jednak wziął to ustępstwo za dobry
przejaw manier wikarego, co mu bardzo schlebiało i
utwierdzało w przekonaniu, że właściwie postępuje w tej
sprawie.
-tak więc chciałbym po pierwsze, aby Piotr dyskretnie
potraktował całą sprawę. Powiedzmy, że to niby nic wielkiego,
jednak z pewnych względów nie musi Piotr znać wszystkich
szczegółów. Tu spojrzał znacząco spod bryli na wikarego.
-ależ oczywiście, cały zamieniam się w słuch.
-a więc dyskrecja. A tak, tak.., coś pod nosem mamrotał
dziekan. A w końcu jakby postanowił i wprost zapytał. Czy na
jutro Piotr da radę zorganizować kilof, łom, młotek i jakieś
urządzenia do kucia.
-a jeśli można zapytać to dokładnie o co chodzi?
-chciałem sprawdzić coś w krypcie pod kościołem, przekuć się
przez ścianę.
-można zawołać ekipę budowlaną?
-Piotr nie rozumie! Ja nie proszę, ja żądam aby Piotr to na
jutro załatwił. Będziemy kuć ścianę w studni, pod kościołem!
Gdzie ja tam ekipę będę do takich robót najmował!
-acha rozumiem, w takim razie to nie będzie większym
problemem, da się zrobić.
-no to dobrze, bardzo dobrze.
-a czego my tam będziemy szukać? Tam nic nie ma!?
-niech wikary się za bardzo nie interesuje takimi sprawami, to
nie jego interes. Ale nie widząc przeszkód aby się pochwalić,
dziekan uchylił rąbka tajemnicy i wyznał. A właściwie to mogę
ci powiedzieć bracie, że wyczytałem w starodrukach pewne
informacje, które mówią, że w naszej studni jest komnata!
-komnata, to ciekawe? Ale gdzie, tam tylko są schody.
-a właśnie że nie tylko. Wesoło i z przekorą stwierdził Dziekan.
Nie tylko bracie Piotrze. A czy Brat wie ile jest schodów w
studni? No ile?
-nie mam zielonego pojęcia? Czy to coś niezwykłego ta liczba
schodów?
-a liczba 666 według Piotra jest interesująca?
-no nie wiem co to ma wspólnego ze studnią, to jakiś
przypadek albo żart?!
-ach widzę, że Piotr nie ma w sobie żyłki odkrywcy, trudno.
Tak czy inaczej oczekuję jutro po dziesiątej Piotra tu, na
plebani z ekwipunkiem. Zrozumiano?!
-no.., ale jak ja to wszystko zabiorę tam na dół, przydała by
się jakaś pomoc!? Może by tak wziąć ze sobą do pomocy
jakiegoś ministranta?
-a tak świetny pomysł weź ministranta, jutro rano wszystko ci
wytłumaczę. Mam nadzieję, że do południa się uporacie z
robotą?
-no ja nie wiem jak tam będzie na dole, ale się zobaczy. Może
damy radę na anioł pański.
-o..., i taki optymizm mi odpowiada. Tak się cieszę że się
rozumiemy. No a teraz proszę mów z czym do mnie
przyszedłeś?
000000000000000000000000000000000000000
Układ wikarego i dziekana, wybory promowanie Marysi.
Wikary obciaga dziekanowi a nawet daje dupy, w zamian za reklamę.
Piotr się poświęca dla jędzreja jednak obiecóje zemstę rudolfowi
Tak więc do jutra, poklepał dziekan wikarego po ramieniu i
odprowadził do drzwi.
0000000000
Rozdział 5
0000000000
Zaraz po porannej mszy Piotr skaptował do pomocy
Jędrzeja i wspólnymi siłami szybko załatwili niezbędny
ekwipunek. Następnie zatargali kilofy, wiertarki udarowe i
ogromne młoty do krypty w kościele tak, aby były pod ręką,
blisko prowadzonych prac. Jeszcze tylko Piotr poleciał do
dziekana odebrać instrukcję i już można było zabierać się do
pracy.
Jędrzejowi bardzo odpowiadała rola pomocnika w tych
niezwykłych wykopaliskach i był bardzo wdzięczny Piotrowi, że
tak szybko zaaranżował poszukiwania tajemnych komnat. W
jego mniemaniu była to część drużynowej współpracy i jak
rozumiał, to on był inspiratorem i rozgrywającym. To prawda,
że bez pomocy wikarego niewiele by osiągnął, lecz teraz ten
fakt wydawał się niezbyt istotny.
Piotr oczywiście nie zamierzał mówić całej prawdy i
pozwalał myśleć młodemu, że to za jego sprawą doszło do
tych nagłych i rewelacyjnych odkryć, co oczywiście myślał
wykorzystać później dla własnych celów. Tak więc wszystko
zaczynało się układać po jego myśli, nawet dziekan nie miał
absolutnie pojęcia o całym planie i naiwnie podzielił się z
wikarym wszystkimi informacjami o rzekomym demonie.
Tajne i rzekomo ważne informacje o ukrytej krypcie Piotr
przyjął z udawanym niedowierzaniem i obojętnością; dokładnie
tak jak dziekan sobie tego życzył. To była gratka, staruszek
odwalił za niego całą robotę, nie dość, że odnalazł
manuskrypt..., nawet więcej! Przetłumaczył go i podał na tacy
prosto, elegancko prosto w moje ręce bez żadnych problemów!
Czy to nie przeznaczenie? Z niedowierzaniem myślał schodząc
do krypty w której czekał na niego Jędrzej.
-no to możemy zabierać się do pracy a dla ciebie mam
niespodziankę.
-co takiego, proszę mi powiedzieć, co to za niespodzianka?
-wszystko po kolei, uspokajał Piotr. Teraz chcę abyś mnie
dokładnie wysłuchał, gdyż to co ci powiem jest bardzo ważne i
dotyczy zarówno twojej matki jak i ciebie.
-acha, słucham uważnie. I przysiadłszy na wiaderku wlepił
oczy w wikarego.
-sprawy zaczynają się układać. Chyba urodziłeś się pod
szczęśliwą gwiazdą albo co? Moje gratulacje,
-ale o co chodzi, niech Piotr w końcu powie!
-wracając do tematu, twoja matka i jej partia dostanie
wsparcie kościoła w zbliżających się wyborach co ty na to?
-rewelacja jak Piotr tego dokonał, jak zdołał przekonać
dziekana Rudolfa?
-to już nie twoja sprawa. Najważniejsze abyś nie zmarnował
takiej szansy. A uwierz mi następnej mieć już nie będziesz.
Więc teraz wszystko w twoich rękach, ja zrobiłem swoje.
-to wspaniale, Piotr jest geniuszem, jak ja się mu za to
wszystko odwdzięczę?
-ach na pewno będzie ku temu okazja, ale to nie wszystko!
Teraz mam dla ciebie coś naprawdę Super! Trzymaj się
mocno, bo to, co ci powiem zwali cię z nóg!
-dawaj jestem gotowy, rzucił podekscytowany młody.
-miałeś rację, jest tu tajna komnata!
-wiedziałem, tak hura, jesteśmy blisko poznania wielkiej
tajemnicy!
-no no, ciszej i nie hałasuj tak! Spokojniej, jesteśmy
naukowcami i drużyną, pamiętasz?
-przepraszam ale taki jestem podniecony! Wypalił młody na co
wikary się lekko zaczerwienił.
-no dość tych głupot, należy zachować porządek, ciszę i
szacunek. Jesteśmy w kościele a nie na polu.
-oczywiście jestem tego samego zdania. A czy wiadomo coś
jeszcze o tej komnacie? Dopytywał się młody.
-jeśli ją znajdziemy opowiem ci to co zawiera manuskrypt.
-jaki manuskrypt? Co on zawiera?
-zawiera informacje spisane przed wiekami. Ponoć sam papież
polecił zamurować tę komnatę wiesz?!
-naprawdę, to niesamowite! A dlaczego kazał ją zamurować?
-bo było tam coś, czego bardzo się obawiał. A teraz już dość
tego ględzenia, czeka nas ciężka praca. Masz zapnij się tym
pasem tak jak ja. Tu zademonstrował jak powinny wyglądać
prawidłowo zapięte szelki alpinistyczne. Kiedy zejdziemy na
dół zamocuję linę do stalowej barierki od schodów. To powinno
wystarczyć aby uchronić nas przed upadkiem. Niemniej jednak
weź kask i tą latarkę. Tu podał młodemu czołówkę i kask.
Inaczej nie będziemy mogli pracować w tych ciemnościach.
Acha, jeszcze jedno, tak oficjalnie i między nami. Zanim
zejdziemy na dół muszę ci coś wyznać.
-acha, słucham?!
-wiem, że proszę cię wiele ale jesteśmy drużyną!
-tak jesteśmy drużyną!
-więc pamiętaj. My nigdy tu nie byliśmy i nic się nie
wydarzyło?! Byłeś dziś na wagarach, służyłeś ze mną do mszy.
-tak ale nic nie rozumiem?
-zapamiętaj co mówię to bardzo ważne. Ja robię coś dla ciebie
ty zrób coś dla mnie. Inaczej wszystko zostanie stracone.
Twoje badania nad ideą de fix, drużyna, kariera twojej mamy.
Zrozumiano?!
-okej zapamiętam, i co dalej.
-nikt nie może wiedzieć co tu robimy. Dla całego świata to
jedno miejsce i tajemne komnata nie istnieją.
-przysięgam nikomu nic nie mówić, jestem dziś na wagarach,
służyłem do mszy z Piotrem i koniec.
-właśnie, o to chodzi. A jeśli się wydarzy coś niezwykłego nic
nie widziałeś.
-nic a nic, kompletnie! Przysięgam na życie matki!
-dobrze, teraz możemy zejść na dół. No dalej, tajemna
komnata czeka!
Na głębokości 333 schodów odkrywcy rozbili obóz.
Obudowali deskami studnię tak, aby można było swobodnie się
poruszać i pracować. Następnie z wielkim animuszem zabrali
się do pracy. Niestety coś im obu podpowiadało, że mają albo
złe informacje, albo źle interpretują wskazówki, bo na
wyliczonej wysokości nie było żadnych szans na wykucie
choćby małej dziurki w litym bazalcie. Skała w tym miejscu
była omal bez rys i pęknięć zupełnie gładka i nie do ruszenia.
Po kilku podejściach skończyły się im siły oraz pomysły, więc
zasiedli bezradnie patrząc jeden na drugiego.
-i co robimy, to już koniec? Zapytał młody.
-ja nie widzę sensu aby kuć, potrzebny jest dynamit albo co.
Tym sprzętem nigdy się nie przebijemy przez tą skałę.
-a może szukamy w złym miejscu?
-przecież jesteśmy dokładnie na 333 stopniu tak jak podaje
manuskrypt!
-a może ktoś dorobił kilka schodów od góry i dlatego nic nie
pasuje?
-miałem sprawdzać tu to sprawdzam. Nic więcej nie wiem. Do
dupy z tym wszystkim. Zdenerwował się Piotr.
-ja wiem że to musi być gdzieś tu! I na pewno jest, tylko my
źle szukamy!
-jak to źle co masz na myśli?
-a czego tak naprawdę szukamy? Krypty, sali czego?
-ponoć więzienia w którym pochowano demona!
-demona, a to zupełnie zmienia postać rzeczy! W takim razie
musimy szukać nie tu, ale tu. I wskazał ścianę za plecami!
-dlaczego tam a nie tu?
-bo demony są zawsze z drugiej strony lustra. A jeśli
umieścimy lustro na tej ścianie to co zobaczymy.
-no jasna zobaczymy ścianę przeciwną. To logiczne.
-tak nawet bardzo logiczne. Tu podszedł młody do przeciwnej
ściany i dokładnie ją zbadał. Zdarł resztki pleśni, pajęczyn a
jego oczom ukazały się ni to cegły ni kamienne bloki idealnie
ustawione niczym sześciokątne puzzle.
-niech Piotr zobaczy! Tu coś jest, podniośle oznajmił młody.
-a faktycznie miałeś rację, poświeć tu, na tę szczelinę.
Cholernie ciasno są poukładano te bloki, nie wiem czy uda
nam się cokolwiek wcisnąć pomiędzy te sześciany. Ten bazalt
jest piekielnie twardy!
-Może spróbujemy je wepchnąć do środka?
-no to dawaj na raz, i raz... i raz... . Niestety jakby były
zaklinowane.
-a może pociągnąć?
-no ale jak są gładkie i nie można tego nawet chwycić!
-poczekaj już wiem. I tu precyzyjnie centymetr po
centymetrze zaczął młody badać ścianę a po chwili tryumfalnie
zawołał. Mam, mam!
-co masz? Dziurę o tu.
-jest za mała i bardzo płytka?
-o! A tu jest druga zobacz. Faktycznie są otwory podobne do
tych jakie kiedyś,... , wiem potrzebna jest nam stara korba!
-jaka znowu korba?
-taka jak kiedyś używali do rozruchu samochodów, no wiesz.
-acha, wiem ale skąd teraz wziąć taką korbę toż to zabytek,
kto może jeszcze czegoś takiego używać? Niech no pomyślę.
Może jakiś rolnik będzie miał. Tak najprędzej on. Na wsi wala
się pełno takich gruchotów.
-używali takich korb nawet do żuków.
-acha masz rację. Da się załatwić daj mi tylko 30 minut a
załatwię ci korbę.
Po trzydziestu minutach młody jak obiecał tak przyniósł
starą korbę od żuka.
-no całe szczęście szybko się uwinąłeś, i co masz?
-tak mam.
-dawaj ja spróbuję. Zmarzłem tu czekając na ciebie więc się
trochę rozruszam. A ty stań sobie tu i świeć, ok.
-ok, świecę, tak dobrze?
-trochę na lewo, o tak, tak trzymaj. Korba od żuka pasowała
omal idealnie do otworu. Ale jak się okazało po wsadzeniu nie
można jej było obrócić. Piotr stękał i napierał ale nic nie
wskórał. Aż w końcu się poddał. Nie działa. Nie wiem dlaczego
ale nie działa!
-daj ja spróbuję, coś niecoś się znam na takich sprawach.
-akurat, przedrzeźniał go Piotr, pewnie raz w tygodniu
otwierasz rodzinny grobowiec aby zombie wyprowadzić na
spacer?
-nie grobowiec ale zamek w drzwiach, trzeba trochę
pogłówkować i nic na siłę, tak mnie tata uczył. O coś
zaskoczyło. Obróciła się widzisz, obróciła! Tryumfował.
-no i co z tego nic się nie wydarzyło. A co dalej mądralo?
-jak to co trzeba ciągnąć, ja jestem za słaby niech Piotr
spróbuje, ja będę świecił.
-No dobra odsuń się. I raz i raz.
-poruszył się, idzie ciągnij dalej, jeszcze i jeszcze.
Komenderował młody aż kamień całkowicie wysunął się ze
szczeliny i upadł na deski.
-cholernie jest ciężki.
Tu Piotr obejrzał przez otwór resztę konstrukcji i
zrozumiał, zasadę według której zaprojektowano ścianę tak, że
składała się jak układanka. A jedynym możliwym sposobem na
wejście do środka było wyciągnięcie dwóch kamieni, które
umożliwiały odblokowanie pozostałych sześcianów.
-no to na tyle naszej pracy, teraz trzeba z powrotem włożyć
ten głaz na miejsce. Zadecydował Piotr.
-ale dlaczego, przecież dopiero co go wyciągnęliśmy?
Protestował dramatycznie młody bliski załamania.
-teraz wiemy, że komnata istnieje. Jeszcze tu wrócimy kiedy
tylko lepiej się przygotujemy. I tak chwała bogu, że nic się
nam nie stało. A co jeśli manuskrypt mówi prawdę i spotkamy
tam demona. Nie powinniśmy bagatelizować całej sprawy.
Poza tym..., o tym, że cokolwiek tu jest wiemy tylko my
dwoje. I w żadnym wypadku nic nie mów dziekanowi. Jak by
co, to nic nie znaleźliśmy.
-zupełnie nic?
-acha, zupełnie nic. Nikomu pamiętaj, że jesteśmy drużyną.
Wiesz ile dla ciebie zrobiłem? A teraz zmykaj do domu i
przekaż mamie dobre wiadomości. I bierzcie się do pracy, bo
ja za was tych wyborów nie wygram! A o krypcie jeszcze
pogadamy kiedy przyjdzie na to czas.
-a ja myślałem, że dzisiaj odkryjemy jakąś tajemnicę?
-juz odkryliśmy i to bardzo wielką, teraz trzeba się
przygotować aby nie zmarnować tej szansy. Demony to nie
baby z targu, trzeba wiedzieć jak z nimi zawierać umowy.
-tak pewnie, że Piotr ma rację, to ja już lecę.
-ach te dzieciaki, wszystko przez te filmy o wampirach. Acha i
jakby dziekan coś pytał to nic tu nie ma. Tylko bazalt i
kamienie.
-tak, tylko bazalt i kamienie.
Wikary po szczelnym zamknięciu tajemnej krypty poszedł
zdać relację z poszukiwań dziekanowi, który z niecierpliwością
oczekiwał na rezultaty. Nie szczędząc detali Piotr opowiedział
jak się ciężko nawalił się i nałomotał w bazaltową ścianę, lecz
oczywiście bez żadnych rezultatów. Dziekan Rudolf sam chciał
sprawdzić wiarygodność przekazu i osobiście pofatygował się
do piekielnej studni na 333 stopień, który sam osobiście
odliczył a następnie dokładnie obejrzał rzekome miejsce, w
którym powinno znajdować się zamurowane wejście. Kiedy
jednak zobaczył, że faktycznie nic tam nie ma, tylko
uśmiechnął się w duchu na myśl, jaki to on był naiwny i
łatwowierny.
-No cóż i już cała tajemnica rozwiązana. Nie ma żadnych
demonów i magicznych mocy.
-tak jak mówiłem, to jakieś bajki wyssane z palca. Kto ich tam
wie co sobie kiedyś wyobrażano.
-a tak, zamierzchłe to i barbarzyńskie były czasy, ale całe
szczęście już są za nami.
-całe szczęście potakiwał wikary. Ale w sumie to zawsze
ciekawe są takie wierzenia, może jest w nich odrobina prawdy
kto to wie!?
-ee.. tam Piotrowi to się udzieliło albo całkiem w głowie się
poprzewracało od tego kucia. Dajmy już sprawie spokój. Poza
tym, na mnie już czas. Jadę dziś do sąsiedniej plebanii sprawy
załatwiać i wrócę dopiero wieczorem, więc Piotr niech zajmie
się swoimi sprawami i plebani dogląda.
-jak dziekan sobie życzy. I udając idiotę odprowadził Dziekana
do zakrystii.
Tak więc mimo doniosłego odkrycia nasz Jędrzej musiał
milczeć, lecz jak się okazało nie było to wielkim ciężarem
zwłaszcza, że w jego życiu zaczynało się dziać wiele nowego.
Teraz aktywnie poznawał tajniki politycznych negocjacji w
których osobiście uczestniczył jako doradca i honorowy członek
partii Kobiet Pracy. Zbierał podpisy pod listami wyborczymi
wspólnie z siostrą i kolegami, wspomagał mamę na wiecach
wyborczych oraz wspólnie uczęszczał do kościoła. Maria nie
mogła się nadziwić temu, że nawet sam dziekan zmienił do
niej stosunek i głośno z wysokości ambony wychwalał jej
rodzicielskie cnoty pobożność i moralne zasady. To w znacznej
mierze jemu zawdzięczała swój nienaganny moralnie
wizerunek oraz tak wielką popularność wśród osób starszych
wiekiem jak i całkiem młodych.
Maria z racji wykonywanego zawodu już od dawna była
znaną i szanowaną osobą. Całe życie ciężko pracowała i nigdy
nie dorobiła się wielkich pieniędzy ani pozycji politycznej. Jej
życie obracało się wokół domu, rodziny i pracy. A teraz, nagle,
jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki okazało się, że
wszystkie te rzeczy, które uznawała za naturalne, szare i
marne
są
wspaniałą
przepustką
do
popularności.
Małomiasteczkowa społeczność bardzo szybko zrozumiała,
że ta prosta i uczciwa kobieta jest idealnym przedstawicielem
do samorządu, który od dawna był skorumpowany.
Powszechny poklask, euforia ludzi w mieście oraz koleżanek z
pracy tak bardzo poprawił jej wizerunek, że nawet sam
ordynator zaprosił Marię do swego gabinetu.
Musicie wszak wiedzieć, że w tegorocznych wyborach
nawet pan Łasik żywo zaangażował w politykę. W ten sposób
promował swojego syna, który kandydował z innego
ugrupowania. Oto nadchodził czas próby dla ordynatora i
dyrektora szpitala, który już od dość dawna istniał
nieformalnie jako autorytet w okolicznej społeczności
politycznej. Z tego powodu zarządził Łasik w szpitalu ostrą
musztrę i ogłosił, że zwolni każdego kto zagłosuje na
konkurencję a zwłaszcza na panią Marię.
Tym razem kobieta nauczona doświadczeniem nie miała
zamiaru pozwolić sobą manipulować i dobrze przygotowana
skorzystała z oficjalnego zaproszenia dyrektora Łasika.
Podczas tego spotkania, tak jak Maria podejrzewała, ordynator
próbował swoich starych sztuczek. Jednak tym razem, jak to
się mówi, trafiła kosa na kamień. I nie dość, że treść całej
rozmowy została nagrana na dyktafon, który Maria ukryła w
kieszeni, to całą scenę seksualnej napaści również filmował
ukryty za oknem syn Jędrzej. Tak, że kiedy na taśmie już
znalazło się dokładnie to co trzeba, Maria chlasnęła Łasika
siarczystym liściem po twarzy i wygarnęła mu co o nim myśli.
A kiedy ordynator odzyskał pion i próbował oponować, grozić,
że Marię zwolni. Ta najzupełniej frywolnie i bezczelnie
odrzekła.
-ależ proszę bardzo, może mnie pan zwolnić nawet i dziś. Ale
zanim odejdę oskarżę pana nie tylko o molestowanie
seksualne, ale więcej, zażądam odszkodowania za szkody
moralne i dożywotniej renty za uszczerbek psychiczny. A na
dowód, że nie żartuje odtworzyła nagraną taśmę.
-pani sobie kpi, kto pani w to uwierzy! Pani jest wariatką i
każdy to może potwierdzić, to pani się na mnie rzuciła.
Natychmiast proszę stąd wyjść, albo wezwę ochronę. Pienił się
Łasik.
-ależ proszę proszę, co za nerwy. Tu spokojnie wyjęła z
kieszeni drugi dyktafon i sprawdziła jakość nagrania. No to się
pan doigrał a jeśli panu jeszcze mało, to proszę spojrzeć tam.
I tu wskazała okno, za którym syn z kamerą w ręku serdecznie
się uśmiechał i machał jakby dawał znaki, że wszystko jest
nagrane. No to jak będzie panie koślawy koguciku? Czy to
wystarczy, aby w końcu pan sobie odpuścił molestowanie
niewinnych kobiet. Czy mam do pana żony się osobiście
pofatygować i opowiedzieć co nieco?
-ależ pani Mario jak pani mogła? Ja panią tak kochałem,
blefował przerażony ordynator. To ja panią zatrudniałem przez
te wszystkie lata a teraz tak mi się pani odwdzięcza.
-bez jaj panie Łasik, dość tej komedii i jeśli pan nie wycofa
tego swojego żałosnego kandydata, ja zrobię użytek z tego. I
potrząsając ręką z dyktafonem, niby to grożąc. Z pogardą
popatrzyła na mężczyznę, który kiedyś wydawał się jej tak
bardzo atrakcyjny, a teraz żałosny, mały i śmieszny płaszczył
się przed nią. Żegnam pana. I mówiąc to dobitnie, aż
ostatecznie
wyszła
trzaskając
drzwiami
gabinetu
dyrektorskiego.
Na korytarzu szpitalnym przywitały ją owacje i brawa
koleżanek tak gorące, że Marysia nigdy wcześniej nie czuła się
tak spełniona i wyzwolona. Teraz dopiero czuła że żyje.
Historia z aferą w gabinecie ordynatora szybko rozniosła
się po całej okolicy tak, że na krótko przed wyborami partia
Kobiet Pracy cieszyła się już największą popularnością. A Maria
jako jej prezes i założyciel, nie tylko miała szansę zostać
radną, lecz nawet kandydować na burmistrza miasta i gminy.
Zanosiło się na rewolucję w szklance wody, bo jak się
szybko okazało nikomu dotąd nieznana partia w ciągu zaledwie
trzech miesięcy przejęła
większość
krzeseł w ratuszu
miejskim a w przeciągu następnego roku większość w radzie
powiatu Lwóweckiego. A wszystko wskazywało na to, że
kariera Pani Marii na ty szczeblu się nie zakończy. Rewolucja
kobiet pracujących mogła kroczyć do przodu, gdyż w okolicy
było pełno małych i zaniedbanych miejscowości, które miały
bardzo poważne problemy samorządowe.
Jednak do polityki nie tylko potrzebna jest głowa,
szczęście i poparcie wyborców. Wymagane a czasami wręcz
niezbędne są kontakty polityczne oraz durze pieniądze, a tutaj
właśnie pojawiały się poważne braki. Partia Kobiet Pracy była
bowiem biedna i nie posiadała znaczących koneksji mimo, że
członków i zwolenników partii było wielu.
Upłynęło w ten sposób sporo wody w Wiśle i wydawało się,
że życie potoczy się dalej bez problemów. Jędrzej miał już 19
lat i pomyślnie zdał maturę. Jego matka świetnie sobie radziła
w życiu, cieszyła się wielką popularnością wśród lokalnej
społeczności, lecz jeśli chodzi o politykę nie bardzo wiedziała
jak sobie z tym wszystkim poradzić. Oczywiście nie była już
tak naiwną kobietą, którą łatwo można manipulować. Tu
chodziło o coś bardziej poważnego.
Zarządzanie miastem i gminą wymagało pomysłowości i
kreatywności. Trzeba było się wykazać nie tylko politycznymi
manewrami z wszelkiego rodzaju biznesem i drobnym
kombinatorstwem, lecz również z policją, złodziejami i całą
masą różnorakich problemów. Do takich działań nie wystarczy
poklask czy opinia koleżanek pielęgniarek. Maria potrzebowała
rzetelnych, uczciwych i młodych umysłów, których jak na złość
w tak małej miejscowości nie było zbyt wiele. A do tego
pozostawał jeszcze inny nadrzędny problem,
problem
pieniędzy, bez których dni partii były policzone.
W tej sytuacji można było przeprowadzić wiele śliskich
transakcji, jednak znając życie jeśli choćby jedna z nich ujrzała
światło dzienne wszyscy poszliby na dno albo za kratki. Co
oczywiście nie było dobrym rozwiązaniem. W końcu nie widząc
innego rozwiązania Maria zwróciła się z rozpaczliwą prośbą do
syna.
-Jędrzeju jeśli mi nie pomożesz to wszystko co osiągnęłam
przepadnie. Oczywiście mogę nadal piastować jakieś
stanowiska, ale teraz moi konkurenci żywcem zjedzą jeśli nie
zdobędę choćby 10 milionów w gotówce. Rozumiesz 10
milionów.
-a na co ci są potrzebne te pieniądze?
-jak to na co na łapówki, na haracze, na stanowiska i na
ochronę. A ty myślałeś że na co, nie będę szkoły ani stadionu
budować.
-a dlaczego nie, wybuduj nowy stadion za pieniądze unijne a
część pieniędzy przekieruj na łapówki.
-też tak myślałam..., że najlepiej będzie tak postąpić ale oni
mnie się boją i spiskują za plecami. Tak się sprzymierzyli i
zwarli szyki, że tylko czekają aż mi się noga powinie a wtedy
zrobią ze mnie pasztet. Rozumiesz co to znaczy?!
-no to masz problem, nie wiem jak mógłbym ci w tym
przypadku pomóc. Mam dopiero 18 lat.
-ostatnim razem bardzo mi pomogłeś gdyby nie ty, nic bym
nie osiągnęła. Nic kompletnie, nie zostawiaj mnie samej
proszę. Zrobię wszystko co zechcesz, ale tylko nie pozwól
abym z powrotem stała się zwykłą robotnicą. Zwykłą kurwą.
Nie chcesz chyba, aby twoja matka tak skończyła. Powiedz
chcesz?
-oczywiście, że nie chcę. Ale zrozum sam nie wiem co zrobić w
takiej sytuacji. To nie są żarty!
-oczywiście, że nie są. Jeśli nic nie wymyślimy ja wrócę do
normalnego życia kury domowej u jakiegoś kretyna albo
fagasa, a ty skończysz tak samo jak ja! Zrozum dopóki masz
mnie, masz i przyszłość! Możesz zrobić karierę, możesz sobie
studiować, ożenić się i co tylko zechcesz. Ale bez pieniędzy nic
z tego nie będzie. Nic zupełnie. Zobacz co my mamy?
-niewiele w sumie, może to wystarczy do jakiegoś życia na
przeciętnym poziomie przez jakiś czas ale co dalej?
-tak co dalej. Ratuj nas proszę cię zaklinam na wszystko.
Oddam ci wszystko czego tylko zapragniesz tylko zrób coś.
-daj mi kilka dni na zastanowienie. Jak znajdę jakieś wyjście z
sytuacji o wszystkim cię poinstruuję, a na ten czas nic nie rób.
Zwlekaj tak długo jak się tylko da. I daj mi nazwiska
wszystkich tych swoich przeciwników, tyle dla mnie możesz
zrobić?
-tak co tylko zechcesz, będziesz miał listę gotową na jutro.
-acha i zwołaj nadzwyczajne posiedzenie członków partii ale
natychmiast chcę wiedzieć jakie są nastroje i na kogo tak
naprawdę możemy liczyć. A tu lokalnie chociaż policja jest
nam na rękę?
-oficjalnie wszyscy są u nas na garnuszku, ale kto ich tam wie
co oni tam kombinują. Ja bym im nie ufała! Sam wiesz
wszyscy oni kiedyś byli gangsterami i komunistami.
-a straż miejska?
-toż to byli policjanci wszyscy po tych samych pieniądzach.
Synu według mnie zostaliśmy sami. Zupełnie sami.
-nie rozpaczaj mamo, jeszcze nie wszystko stracone. Masz
ludzi w radzie powiatu i jesteś burmistrzem. To już coś.
-moich ludzi oni już wszystkich przekupili. Ty jeszcze tego nie
wiesz ale każdy z nich gra na dwa fronty w obawie, że jeśli ja
pójdę na dno, to oni również. Dlatego spiskują za moimi
plecami, gdyż bardziej im na władzy zależy i na układach niż
na lojalności.
-o to chodzi, to już rozumiem. Dobra uczynię co w mojej mocy
a ty zrób sobie drinka i posłuchaj muzyki. Nie denerwuj się, bo
tutaj nerwami nic nie wskóramy.
0000000000
Rozdział 6
0000000000
Rok 2005 dowiódł niektórym ludziom, że trudno jest być sam
na sam z demonem.
Piotr wielokrotnie zastanawiał się nad konsekwencjami i
opcjami swojego planu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że
istnieje wielkie ryzyko i wszystko się może wydać a wtedy jego
dni będą policzone. Jednak głęboko wierzył w jedną rzecz, tak
długo jak nikt nie odnajdzie ciała nie będzie można postawić
zarzutów. A to wystarczało w zupełności za wszystkie
gwarancje. W zasadzie rozumiał, że decyzję o zabiciu Rudolfa
Ujmy podjął w chwili, kiedy ten go wykorzystał i upokorzył.
Teraz nadarzała się ku temu okazja. Bowiem już następnego
dnia dziekan miał wyjechać w dłuższą podróż zagraniczną a
następnej takiej okazji wikary od losu pewnie nie dostanie.
Morderstwo to wikary przygotował i zaplanował w
najdrobniejszych szczegółach. Teraz już tylko spokojnie czekał
w swoim pokoju aż dziekan pogrąży się we śnie. Dochodziła
godzina pierwsza, już czas najwyższy pomyślał i zerwał się z
posłania. Proszek nasenny, który przyjmował Rudolf tym
razem miał większą niż zazwyczaj dawkę co gwarantowało, że
ksiądz nie obudzi się w najmniej odpowiedniej chwili.
Piotr wpierw zszedł do kuchni i niby to niechcący upuścił
szklankę z mlekiem. Brzęk tłuczonego szkła nieznośnym i
wyjątkowo głośnym echem przerwał ciszę plebani. Nawet
umarłego bym obudził, pomyślał i nasłuchując jeszcze chwilę
upewnił się, że dziekan śpi jak zabity. Dla większego
bezpieczeństwa zaopatrzył się w eter i gazę, tak na wszelki
wypadek. Lepiej dmuchać na zimne niż gorącym się sparzyć,
powiedział szeptem i delikatnie nacisnął klamkę od sypialni.
Cholera zamknięte, że tego nie przewidziałem. Trudno muszę
znaleźć klucz albo otworzyć wytrychem. Tak wytrych, to
powinno być skuteczne.
Tu wziął do ręki stary wieszak i majstrując kombinerkami
z szuflady narzędziowej szybko ustroił coś na kształt klucza.
Zamki na plebani nie były jakieś wyjątkowe, wszystkie
wyglądały na poniemieckie starocie, dokładnie takie jak kiedyś
w jego dawnym domu. Doskonale pamiętał jak kiedyś zgubił
klucze i z przymusu wytrychem otwierał taki właśnie zamek.
Wtedy też zrobił wytrych z wieszaka. A to takie proste,
podsumował i już był w środku.
Dziekan nie był mały ani lekki a przetransportowanie
śpiącego ciała do kościoła w pojedynkę, nawet przez
sprawnego fizycznie mężczyznę, nie należało do prostego
zadania. Nawet jeśli trzeba było przejść tylko przez ulicę. W
tym celu Piotr wyrychtował specjalne nosidełko. Użył do tego
dwóch kompletów uprzęży wspinaczkowej, oraz kawałków liny.
W efekcie, kiedy opiął dokładnie ciało śpiącego i połączył z
własną uprzężą wyglądał tak jakby byli zrośnięci plecami.
Zarzucił jeszcze tylko koc na plecy tak, aby zamaskować swój
bagaż i powoli wyszedł na główny korytarz. Jeszcze dla
pewności uchylił drzwi od ulicy aby sprawdzić czy nikogo nie
ma w okolicy. Na zewnątrz panowała cisza i spokój, bo
pierwszej nad ranem raczej rzadko widuje się przechodniów.
Noc była ciepła a pogoda znośna jak na wrzesień, to dobrze
pomyślał choć nie miał pojęcia co dokładnie miał na myśli.
Piotr zdawał się być rozproszony i poddenerwowany całą
sytuacją, bo zważcie, że to pierwszy raz w życiu znalazł się w
takich okolicznościach. Niemniej jednak szybko się pozbierał i
wziąwszy głębszy wdech małymi kroczkami wyszedł przed
zakrystię. Nie zdecydował się aby od razu przebiec przez ulicę,
tak podpowiadał mu instynkt. Spokojnie i powoli bez nerwów
kolego. Masz na plecach 80 kilo żywej wagi, a ty nie jesteś
ciężarowcem. Chyba nie chcesz, aby cię znaleźli jutro ludzie z
przetrąconym kręgosłupem tak spętanego z dziekanem na
plecach. To by dopiero była heca!
Stosując metodę małych kroczków wikary doczłapał na
drugą stronę jezdni i dalej po stromych i wąskich schodach
wspiął się z wielkim trudem na wysokość może jednego piętra.
Zasapał się przy tym niemiłosiernie ale udało się, już znalazł
się na wprost małych drzwi, które były tylnym wejściem na
zakrystię. Wielgachnym staroświeckim kluczem otworzył
przedpotopowy zamek i oświetlając drogę małą latarką wszedł
do środka. Drzwi zamknął na zwykły przesuwny rygiel i czując
się całkowicie bezpiecznie skierował swe kroki w kierunku
krypty.
Już to Piotr wyobrażał sobie minę dziekana, kiedy ten się
obudzi i zobaczy gdzie jest. A to sprawię mu miłą
niespodziankę. I poklepał się po kieszeni w celu sprawdzenia
czy zabrał ze sobą kopertę. Wypukłość kieszeni potwierdziła,
że list również był na miejscu, więc zadowolony ruszył do
przodu główną nawą. Tuż za drugim filarem lekko skręcił w
prawo i znalazł się przy wejściu do podziemi. Kto by
przypuszczał, że nasz dziekan spocznie na honorowym
miejscu, razem z fundatorami i szlachcicami. No, no..., to ci
Rudolf awans się trafił na życie wieczne.
Zewnętrzną kratę krypty, dla ułatwienia całej operacji
zostawił otwartą, więc bez zbędnych przeszkód szybko znalazł
się pod podłogą. Podejrzewał Piotr, że najtrudniejszą
przeszkodą będą kręte i śliskie schody zwłaszcza dla kogoś z
tak niewygodnym balastem na plecach. Początkowo rozważał
inną ewentualność ale w końcu zdecydował się zejść w dół z
dziekanem na plecach. W ten sposób nie zostawiał żadnych
śladów. Jednak, aby taka operacja była możliwa, wcześniej
dokładnie posypał schody piaskiem, który zapewniał większą
przyczepność.
Obawiał się jednak, że piasek może zadziałać w inny a
niepożądany sposób. Niestety nie miał całej nocy na takie
rozmyślania, więc jeszcze dla lepszego zabezpieczenia przed
upadkiem wziął dość długi kawałek liny i jeden koniec
przywiązał do poręczy na górze schodów a drugi rzucił w
czeluść piekielną. Sprawdziwszy jeszcze raz latarkę powoli
zaczął schodzić coraz to głębiej i głębiej, jednocześnie
odliczając stopnie.
W sumie nie musiał liczyć, jednak z jakiegoś powodu to
zrobił; może dla lepszej koncentracji, albo dla zachowania
równego tępa marszu. Tak czy inaczej doszedł w końcu do
drewnianego pomostu, który przeszło dwa lata temu zbudował
wraz z młodym ministrantem. Jestem w domu pomyślał i z
wielką ulgą pozbył się ciężaru z pleców. Kiedy już się
oswobodził odpoczywał dłuższą chwilę wsłuchując się w
chrapanie śpiącego Rudolfa.
Mam nadzieję, że znajdziesz tam demona a on już
należycie cię potraktuje. Czyli dokładnie tak, jak na to
zasługujesz. A jeśli będziesz miał szczęście i nic tam nie
znajdziesz, to przykro mi bardzo. Niestety nie będziesz miał
innego wyjścia jak stać się takim demonem bo innego
rozwiązania nie widzę. Ale właściwie to nie musisz się nim
stawać, poprawił się wikary Piotr. Ty już jesteś jak Demon
Piekielny. Wystarczy abyś tylko opuścić swe ciało a wtedy
będziesz mógł dokładnie się sobie przyjrzeć. O ile jest tam
jakieś lusterko. No jeśli nie ma trudno, nie obiecywałem, że
spełnię wszystkie twoje marzenia. Jedno owszem proszę,
właśnie się spełnia, a co do innych to niestety, już nie zdążę. A
teraz mi wybacz, ale muszę zrobić ci trochę miejsca. Ale ty
gruby jesteś! Będę musiał z pięć kamieni wyciągnąć. Z tobą
zawsze były jakieś problemy. Łajał dziekana dobrotliwie Piotr,
ale ten spał i chrapał w najlepsze.
Wikary przy pomocy sławetnej korby od żuka szybko i
sprawnie wyciągał bazaltowe sześciany a każdy z nich miał ze
trzydzieści centymetrów średnicy, 50 cm długości i ważył
jakieś 50 kilo. Zdając sobie sprawę z tego, że chce mieć
możliwość
ponownego
zamknięcia
krypty
starannie
ponumerował i oznaczył kamienie a następnie udrożnił
przejście na tyle, aby zaledwie człowiek mógł przecisnąć się i
wejść do środka. Wtedy przeszedł tym otworem na drugą
stronę i za pomocą liny uwiązanej do stóp przeciągnął
śpiącego do tajemnej komnaty.
Teraz miał chwilę aby się dokładniej rozejrzeć po
pomieszczeniu, które wygadało dokładnie tak, jak krypta
Shafgotów. Jedyną różnicą było to, że tu znajdował się tylko
jeden katafalk. Poza nim w pomieszczeni nie było nic, co
mogło wzbudzać podejrzenia czy zainteresowanie. Gołe ściany
bez inskrypcji i malowideł, zupełnie nic. Ot zwykła kolejna
krypta jakich wiele, pomyślał i pozostawiając list do dziekana
wraz z pudełkiem zapałek wyszedł na zewnątrz. Teraz już tylko
pozostało mu odtworzenie bazaltowej układanki z sześcianów.
Pracę tą wykonał powoli i starannie gdyż wiedział, że od tego
zależy powodzenie całej operacji. A kiedy skończył ściana
wyglądała tak idealnie jak wtedy, kiedy po raz pierwszy tu
zaglądał. No to po sprawie. Wypadało tylko pozbierać liny,
korbę i jeszcze raz sprawdzić czy niczego nie zapomniał. Tak
to wszystko, stwierdził zadowolony z wzorowo wykonanego
zadania. To by było na tyle drogi Rudolfie, niestety muszę cię
teraz opuścić, więc nie krępuj się i rozgość. A jeśli masz
szczęście to być może, w tej krypcie jest ktoś, kto będzie miał
ochotę cię bliżej poznać.
Ostatnim elementem układanki były walizki i prywatne
rzeczy, które już spakowane czekały do drogi. Zabrał więc
Piotr cały bagaż na korytarz a kiedy podjechał autem wrzucił
do bagażnika jak gdyby nigdy nic. Następnie uruchomił silnik i
ruszył w drogę. Zastanawiał się gdzie pojechać, miał
oczywiście kilka wybranych opcji, jednak jedna wydawała mu
się najlepsza. Dziki zalany kamieniołom nieopodal miasta w
lesie to idealne miejsce aby pozbyć się samochodu. Czół się
zbyt zmęczony na daleką wyprawę a z samego rana miał
jeszcze odprawiać mszę w kościele, więc nie zastanawiając się
długo pojechał w tamtą stronę.
Kiedy znalazł się na miejscu odkrył, że zupełnie niedawno
ktoś palił tu opony samochodowe. W jednej chwili wpadł na
genialny pomysł. Wyciągnął wszystkie ubrania i rzucił je na
kupę razem z walizkami a następnie podlał benzyną i zapalił.
Nie namyślając się ani chwili wsiadł do auta i ruszył
najszybciej jak to możliwe, tak aby nikt czasem go tutaj nie
zobaczył.
Przecież mogłeś Rudolfie pojechać pociągiem, zawiozłem
ciebie autem do Jeleniej Góry na dworzec, kupiłem ci bilet do
Wrocławia i pojechałeś. Co za pech, że ślad po tobie zaginął, a
samochód masz taki fajny, po co miałbym go niszczyć
niepotrzebnie. Co za strata dla parafii, taki mercedes kosztuje
wcale niemało. Argumentował wesoło Piotr, ale w takim razie
muszę jeszcze do jeleniej góry skoczyć i bilet kupić; tak na
wszelki wypadek gdyby ktoś chciał takie detale sprawdzać. No
proszę i po krzyku, był problem i nie ma problemu. Cud!
Zawyrokował śmiejąc się w duchu na myśl o tym co będzie
przeżywać Rudolf kiedy obudzi się i przeczyta list.
Miał Piotr nadzieję, że wystarczy jedno pudełko zapałek na
przeczytanie tej skromnej strony. Byłby w przeciwnym razie
mocno zawiedziony gdyby dziekanowi jakimś cudem zapałki
zamokły albo co gorsza połamały się wszystkie podczas próby
zapalania. Co oczywiście również było możliwe, gdyż był to
produkt krajowy o bardzo niskiej jakości i cenie.
Nieprzenikniona ciemność i grobowa cisza to dwie
wspaniałe towarzyszki niezbędne do tego, aby człowiek mógł
zasnąć, odpocząć a poniekąd narodzić się na nowo. Zwykle
narodziny, czy jak wolicie to nazwać, pobudka odbywa się w
brzasku dnia, czyli o poranku. Jednak kiedy poranek nie
nadchodzi a sen był nazbyt długi i być może nienaturalnie
twardy. Wtedy przebudzenie nie jest aż tak przyjemne,
zwłaszcza kiedy zimna i twarda posadzka bazaltu dokucza
delikatnemu i przywykłemu do ciepła oraz wygodnego łóżka
ciału.
Kiedy Rudolf otworzył zasapane oczy pomieszczenie
spowijał mrok. Z niewyjaśnionych przyczyn czół się
przemarznięty i ku większemu jeszcze zdziwieniu znajdował
się gdzieś na podłodze? Kamiennej zimnej podłodze! Pierwsza
panika pojawiła się w umyśle, który szybko wracał do pełnej
trzeźwości. Kolejka natarczywych pytań ustawiła się przed
recepcją jaźni niczym protestująca gawiedź i żądała
natychmiastowej odpowiedzi, restrykcji a nawet kary. Bo co to
ma znaczyć, co się tu wyprawia.
Już w głowie dziekana szykowała się tyrada żeby nie
powiedzieć egzekucja, gdy nagle przypomniał sobie o
najważniejszym. Delegacja, wyjazd do Wrocławia, pilnie
natychmiast musi sprawdzić która jest godzina, zabrać walizki,
uruchomić samochód.
Myśli gnały i gnały nie wiedzieć dokąd i po co? Lecz Rudolf
jakoś dziwnie nie miał siły wstać, a kiedy podniósł się aż
zakręciło mu się w głowie. Dlaczego, co się z nim działo i gdzie
on jest?
Po omacku Rudolf zabrał koc i dokładniej się nim opatulił,
ciało przebiegły dreszcze i mdłości, dookoła unosił się zapach
stęchlizny i wilgoci. Napiłbym się kakao, pomyślał o ciepłym i
słodkim płynie, który pijał codziennie na śniadanie. Myśli te tak
pobudziły trzewia dziekana, że w brzuchu zaczęło mu burczeć i
zły cały, oburzony w eksplozji potrzeb wstał raz jeszcze. Tym
razem zdecydowany i zdolny działać nie na żarty. Już sobie
roił, że za te głupie żarty to on Piotrowi urządzi taki manhajm,
taki auscwitz, że sobie popamięta! Że popamiętają go
wszyscy... . Ta..., cała parafia! Ci niedorzeczni mali kłamliwi
wierni i w ogóle..., każdego kto mu się nawinie zaraz pod rękę
prześwięci i pośle do samego piekła.
A kiedy tak stał bez ruchu, bez celu, bez szans na
realizację, coś podpowiadało mu, że niestety nic rzeczowego z
jego gróźb nie wyniknie. Upiekło się dzisiaj tym nicponiom,
łajdakom i bezbożnikom; dziś się wam upiekło ale jutro! Jutro
na pewno czeka ich wszystkich kara, jeszcze większa i
straszniejsza.
Ale zaraz ponownie cała para gniewu gdzieś uleciała a do
głosu doszły inne bardziej przyziemne i doczesne instynkty.
Jakaś cząstka Rudolfa po prostu obawiała się ciemności i
samotności, obawiała się, że zostanie on, jak kiedyś papież,
zamurowany żywcem w ciemnicy albo piwnicy. I kiedy myśl ta
coraz raźniej przebijała się z odmętów i wspomnień,
zapomniana kiedyś i zlekceważona teraz awansowała szybko.
A nawet jeszcze szybciej aż w zawrotnym tempie, by w końcu
wyskoczyć na powierzchnię jaźni niczym ryba ponad
powierzchnię wody. I krzykiem przerażającym obwieścić
światu i umysłowi prawdę, paranoję i obłęd ostateczny.
Dziekan jak stał złapał się za głowę i rwąc resztki siwych
włosów ukląkł bezradnie na kolana całkiem załamany i
płaczliwym głosem modlił się.
O panie boże, stworzycielu nieba i ziemi wybaw mnie od
złego, ty jesteś moją tarczą i moim światłem. Proszę cię
wszechmogący ja Rudolf Ujma, sługa twój i oddany wierny.
Nie pozwól abym stracił nadzieje wiarę i miłość. Moja wina,
moja wina, moja bardzo wielka wina. I bijąc się żarliwie w
piersi zaciskał Rudolf oczy tak mocno, jakby chciał powiedzieć.
A kiedy je otworzę zobaczę światło i obudzę się z tego
koszmaru. Tak koszmaru i snu tak realnego, ale przecież tak
niemożliwego. Oczywiście, że niemożliwego bo wszakże cóż
takiego złego zrobił za życia aby zasłużyć sobie na taki los?
Pytanie to w absurdalny sposób poczęło wpadać w próżnię
kłamliwej świadomości jak mały kamyczek w nieskończenie
głęboką studnię. A dziekan klęcząc cierpliwie nasłuchiwał
odzewu,
plaśnięcia
o
taflę
wody,
odpowiedzi
oraz
potwierdzenia tego, że się nie myli i że ma rację. On musi
mieć rację, po prostu musi, tak sobie powtarzał.
Jak zawsze, bo przecież jest dziekanem a nie parobkiem,
nie naiwnym durniem, który wieży w te wszystkie pierdoły o
duchach, demonach, sprawiedliwości, raju i piekle. Przecież nie
ma piekła i nie ma boga! Tak, nie ma, bo nikt nigdy tego nie
dowiódł! A on doskonale przecież wiedział, czytał i rozumiał, że
to tylko manipulacja. Zwykła tania manipulacja, która miała
zapewnić władzę nad ziemią i nieograniczone zyski z hodowli
ludzi.
On Rudolf jest pasterzem a reszta to owieczki, czyż nie
tak? Owieczki bez pasterza pobłądzą w ciemności, a gdy
zmorzy je sen, wtedy przyjdzie zły i zabije, obedrze ze skóry.
Dlatego owieczki muszą mieć pasterza, ja jestem pasterzem,
ja jestem nadzieją nieszczęsnych ludzi! Co teraz będzie z
owieczkami, o panie nie pozwól, aby twoje owieczki pozostały
same na tym okrutnym świecie. Nie pozwól proszę cię,
słyszysz? Jestem ci potrzebny, potrzebny!
I wyciągając ręce do góry Rudolf i prosił i błagał Boga o
światłość o wskazanie drogi w ciemnościach, lecz wszystko na
próżno. Bóg zdawał się być głuchy na wołania i na płacz swego
sługi, za to w pomieszczeniu dały się słyszeć jakieś szmery i
ruchy. Nieznając kierunku skąd mogły dochodzić odgłosy
pozbawiony oświetlenia Rudolf zerwał się na równe nogi i czy
to uciekając przed czymś, czy próbując dobiec gdzieś wpadł
wprost na kamienny sarkofag.
Co to jest? Zapytał sam siebie a starannie obmacawszy
wkoło przedmiot, resztką zdrowego rozsądku zrozumiał, że to
jest kamienny sarkofag. W jednej chwili odkrycie to
zaprowadziło go do tezy, myśli i faktu! Tak to sarkofagi
rodziny Szafgotów. Skojarzył w końcu i nieco się uspokoił. Nie
mógł jednak zrozumieć, co u diaska on tu robi? W koszuli
nocnej i z kocem na karku!? Co to za dziwna noc, pomyślał
nagle zaznawszy spokoju ducha.
I jakby nagle kamień spadł z serca czy brzemię z pleców,
bo zaraz odzyskał całą pewność siebie. Starał się więc
odtworzyć w pamięci gdzie się znajduje teraz i gdzie powinno
być wyjście. Co za baran ze mnie pomyślał, przecież nie
przyszedłbym tu bez światła czy latarki. Więc konsekwentnie
powrócił do bezpiecznej pozycji klęcznej i niczym pokutnik
podjął poszukiwania lampki albo czegokolwiek.
Po dłuższej chwili w końcu odnalazł jakiś papierowy
pakunek, cokolwiek to było odrzucił niedbale i szukając dalej w
końcu odnalazł małe pudełko. Potrząsnął nim dla oględzin a
one wydały charakterystyczny grzechot. O znalazłem zapałki,
odkrywczo stwierdził i sromotnie zawiedziony chciał je
odrzucić, kiedy zrozumiał, że w tych okolicznościach nawet one
przydadzą się do rozświetlenia zmroku. Wyjął więc jedną
sztukę, potarł o draskę a słaby płomień tylko na chwilę
rozświetlił zmrok, by ostatecznie zgasnąć. Cholera jasna co za
szmelc. Czy w tym kraju nawet zapałek nie potrafią
porządnych zrobić?
Tym razem wziął dwie sztuki dla pewności i ponownie
potarł. Niestety z nerwów albo z zimna użył Rudolf zbyt dużej
siły i patyczki ułamawszy się upadły na posadzkę. Do dupy z
tym, rozsierdził się ponownie, powracając do przekleństw i
pretensji pod adresem całego świata, narodu polskiego oraz
oczywiście przemysłu zapałczanego. W końcu cały szczęśliwy
miał już swoje światełko i jakie było jego zdumienie, kiedy
okazało się, że krypta w której się znajduje nie ma wyjścia. A
tam gdzie wydawało się, że odnajdzie wąskie schody nie
znalazł nic poza litą ścianą bazaltową. Następna zapałka
ponownie przybliżyła go znowu odrobinę ku prawdzie i
odkryciu, że w pomieszczeniu znajdował się tylko jeden
katafalk. Kolejne zapałki pozwoliły mu ustalić, że nie ma tu nic
poza nim samym i jednym zimnym grobowcem.
Tu szybko przypomniał sobie o zwitku papieru, który
znalazł na podłodze. Auuu, zakrzyknął nagle Rudolf kiedy
płomień doszedł do opuszka palca trzymającego patyczek
zapałki. Oblizał oparzony palec a następnie złapał się za ucho,
co od razu przyniosło ulgę. Nerwowo ale skrupulatnie wyszukał
kolejną zapałkę i bezbłędnie zlokalizował białą kopertę.
Porzucił wtedy pospiesznie dopalający się skrawek patyczka i
jednym długim susem dopadł koperty. A kiedy już ją trzymał
w ręku dotarła do niego cała prawda i przeczuwając najgorsze
niczym skazaniec przed plutonem egzekucyjnym postanowił,
że nie będzie płakać i mazać się jak baba.
On dziekan nie boi się prawdy i dzielnie zniesie ten cios,
bo wszakże jest bohaterem, wielkim człowiekiem dumnym ze
swego życia i czynów, który niczego nie zamierza żałować. I
nawet w tej ostatecznej chwili skłonny jest ostatni raz spojrzeć
wrogowi w twarz a potem splunąć pogardliwie, bez litości i
satysfakcji dla oprawcy.
Jednak do końca nie był pewien w czyją twarz chciał
napluć?! Mimo usilnych starań nie potrafił sobie wyobrazić tego
oblicza kata, który zgotował mu taki los. Kto to może być, kto
śmiał wbić mi, dziekanowi nóż w plecy?! Bez względu kto to
jest, nie ujdzie mu to na sucho, oj nie ujdzie! Pocieszał się
ściskając kopertę jakby chciał udusić tego kogoś. Z chęcią
rozerwał by na strzępy jego oraz tę wiadomość, a co mu tam!
Jednak ciekawość zwyciężyła i nie zdecydował się na ten czyn,
choć po prawdzie bardzo tego pragnął. Jednak jego pragnienia
i pobożne życzenia wydawały się nie imać się tego, co na
pewno nie było snem a najwyraźniej było rzeczywistością.
Mroczna kamienna krypta o nader materialnych kształtach
i fizycznych barierach więziła go niczym grzechy, które jakby
się zmaterializowały i teraz osaczyły go wyznaczając mu drogę
na ostatnią posługę. Tam czekało go przeznaczenie w postaci
mroku ciszy samotności i tego bezimiennego katafalku, oto
jego nowy dom. A teraz kiedy klamka już zapadła i wszystko
zostało postanowione, wykonane jak należy..., ktoś, może
zboczeniec, albo jakiś przestępca, zostawił mu list, aby się
jeszcze zemścić. Dopiec mu do żywego na sam koniec takim
żartem, informacją z wyjaśnieniem albo z wyrokiem.
Dlaczego mnie to spotyka? Dlaczego? Czy naprawdę sobie
zasłużyłem na taki los! I już nie mogąc powstrzymać łez
rozpłakał się Rudolf bo jakaś wrażliwa jego cząstka zatęskniła
za słońcem i za wolnością. A sama myśl, że spędzi swoje
ostatnie dni z dala od słońca, od życzliwych i kochających go
ludzi wydała mu się najgorszą z możliwych kar.
Będąc wśród żywych wyobrażał sobie ten dzień kiedy to
doczekawszy sędziwego wieku będzie leżał na łożu śmierci.
Otoczony troską kochających parafian, lekaży i sług, którzy
codziennie będą odwiedzać i przynosić mu kwiaty a trzymając
za ręce składać gorliwe życzenia stu lat życia. A kiedy
naprawdę będzie z nim źle, tuż nim wyda ostanie tchnienie
spojrzy w okno i ostatni raz pomyśli o czymś wspaniałym,
pięknym i radosnym. A wtedy zaczerpnie głęboki wdech i
zanurzy się w wody Styksu aby wypłynąć po drugiej stronie.
Niestety, to wszystko nigdy się nie wydarz i dlatego płakał
Rudolf i płakał, aż łez mu w końcu zabrakło. A kiedy zabrakło
łez, chciał zaraz popełnić samobójstwo. Tu i teraz, zaraz z
sobą skończyć, aby więcej się nie męczyć, nie cierpieć
psychicznego terroru, kaźni tych ciemności i tej ciszy. Ale
niestety nie miał niczego takiego pod ręką, co mękę jego
mogłoby szybko zakończyć. W końcu myślał aby się powiesić,
ale też znalazł do tego żadnej sposobności.
Myślał tak i myślał, aż w końcu wymyślił sposób, ale
metoda ta w polegała na rozbiciu głowy o krawędź katafalku.
Teoretycznie miła szansę realizacji, lecz w końcu zrezygnował,
bo nie chciał celowo pogarszać swojego stanu psychicznego
ani fizycznego. Być może widział nadzieję, że coś się wydarzy,
że ktoś go odnajdzie, albo on sam znajdzie wyjście.
No tak, przytomnie pomyślał,
przecież musiałem tu
wejść, a więc można stąd również wyjść. Czary wszakże nie
istnieją, więc czy to taki problem znaleźć wyjście?! Schował
więc list do kieszeni piżamy i najpierw po omacku obmacał
całą podłogę. Rezolutnie postanowił oszczędzać zapałki, więc
dla dobrej organizacji poruszał się w kierunku wskazówek
zegara najpierw przy samej ścianie a potem na wyciągnięcie
ręki od niej. Bardzo dumny był z własnej pomysłowości i
przebiegłości, w końcu był wykształcony i znał aż cztery języki.
Kiedy skończył z podłogą zabrał się do ścian, ale i tu nic nie
znalazłszy doszedł do wniosku, że jedyne wyjście musi być
przez sarkofag.
No cóż pomyślał sobie zanim go otworze może
powinienem przeczytać list. Być może są w nim jakieś
wskazówki, o tak wskazówki. I w przypływie nadziei wydobył
list z kieszeni a zmiętą kopertę rzucił na posadzkę i następnie
podpalił dla zapewnienia sobie należytego oświetlenia.
Kiedy papier powoli zajmował się ogniem z zapartym
tchem w piersiach Rudolf czytał poznając odręczne pismo
Piotra. Czytał niby spokojnie, lecz i tak głos się łamał, słowa
grzęzły w gardle a po plecach przechodziły ciarki. Przeczytał
raz szybko a potem drugi raz uważniej, aby dokładnie
zapamiętać, zrozumieć, wywnioskować i odnaleźć może jakiś
tajny znak!? Cokolwiek przydatnego! Niestety nic poza
oczywistą treścią listu nie znalazł.
Drogi Rudolfie pisał Piotr w nagłówku. Wiem, że możesz
mieć do mnie pretensje za to, że sprawiłem ci taki zawód. Z
drugiej strony powinieneś być dumny z tak pojętnego i
udanego ucznia. Jeszcze innym plusem całej sytuacji jest fakt,
że już nikt, nigdy nie będzie cię ani martwić czy denerwować.
A już na pewno poczujesz radość kiedy się dowiesz się, iż
miejsce w którym przebywasz jest ową tajemną kryptą, którą
poleciłeś mi odszukać. Tak więc mam nadzieję, że wkrótce ty,
spadkobierca szatana, bo mniemam, że właśnie ty Rudolfie
zasługujesz na to zaszczytne miano. Powstaniesz w chwale
dzięki mocom, które niewątpliwie się tam znajdują. Mam
nadzieję, że jesteś przygotowany do spotkania z demonem lub
tym co tam znajdziesz. Jeśli zaś zapomniałeś krucyfiksu i wody
święconej to takową znajdziesz w zawiniątku, które ci
włożyłem do kieszeni. Powodzenia twój oddany sługa wikary.
ps. Oszczędzaj zapałki.
A to łajdak, że też teraz takich do powołania dopuszczają,
co za barbarzyńskie czasy. Kiedyś to przynajmniej można było
takiego smołą oblać, podpalić na stosie albo ukrzyżować. A tak
będzie teraz taki się pysznił sukcesem, niech go piekło
pochłonie. Ale dopóki żyję jeszcze jest nadzieja, że choćby
samego demona miałbym prosić o pomoc lub z szatanem pakt
podpisać to tak uczynię, aby tylko się zemścić. Już mnie
popamięta ta cała hołota! Niech no tylko kryptę otworzę a
zobaczymy co jesteście warci, klerykalne wymoczki, geje i
pedofilskie żmije. Wy jeszcze wszystkiego o Rudolfie nie
wiecie, on bowiem dzięki swej odwadze pozna tajemnice i
okiełzna moce, których sam papież się lękał. I mówiąc to
przygotował się należycie do otwarcia krypty.
Wieko kamienne jednak nie chciało nawet drgnąć pomimo
całego włożonego wysiłku i wprost nieludzkiej determinacji. W
końcu Rudolf zaczął główkować, zamknięte czy co? Na pewno
zamknięte ale jak. Jeśli ma jakiś rygiel od wewnątrz? Ale kto
by się chciał od wewnątrz się w krypcie zamykać? Musi więc
być inny sposób; zamek rygiel, spust, cokolwiek? Na pewno
jest w tym pomieszczeniu albo przy katafalku. Muszę zrobić
więcej światła.
W tym celu posłużył się bezużytecznym już listem i
fragmentem własnej odzieży. Wszystko to ustawił na wieku
grobowca w mini ognisko i używając ostatniej już zapałki
podpalił. Ogień powoli zajął papier i materiał a pudełko od
zapałek wypchane szmatami doskonale spełniało rolę
przenośnej pochodni, dzięki której można był dokładniej
obejrzeć kamienną konstrukcję. W końcu dojrzał z boku coś co
wyglądało jak stalowy guzik, a może pręt tylko, że
przechodzący przez całą szerokość kamiennej krypty. Tak to
mogło być to, zmyślna blokada, ale jak ją usunąć? Trzeba
czymś to popchnąć! Potrzebny będzie mi długi i wąski
przedmiot, ale skąd ja mam wziąć coś takiego? Co za ironia
losu pomyślał i zawołał, jakby ze skargą. Wikary ty ofermo!
Wcale nie jesteś taki bystry jak ci się wydaje, cholera jasna.
Pochodnia prawie się wypalała a tu należało działać!
Dziekan szybko jeszcze raz przetrząsnął kieszenie i tu fart
chciał, że znalazł w kieszeni zawiniątko oraz solidny metalowy
długopis, którym wikary chyba pisał list. To jednak nie było dla
Rudolfa istotne. Szybko przystawił długopis do czoła pręta a
zawinąwszy rękę w koc uderzył jak najmocniej raz i drugi, aż
w końcu pręt przesunął się kilka centymetrów. Dalej stosując
tą samą metodę przeszedł na drugi koniec i powtórzył operację
z długopisem. Małe ognisko dopalało się do końca, więc szybko
zdarł z siebie kolejne fragmenty odzieży i położył delikatnie
obok, tak aby zajęły się od słabnących płomieni. Ogień
buchnął i gryzący dym wypełnił komnatę, jeszcze się tu
uduszę, zauważył, lecz nie miał czasu aby się zastanawiać nad
rodzajem śmierci, która niechybnie i tak go czeka jeśli się nie
pospieszy.
Teraz owinął kilkakrotnie taśmą z rozdartego sukna
wystający koniec pręta i mocno pociągnął do siebie.
Zardzewiał pręt wychodził z otworu opornie, ale w końcu udało
się go wyciągnąć. Z drugim prętem poszło o wiele łatwiej.
Teraz uzbrojony w stalowy pręt, krucyfiks i wodę święconą
dziekan poczuł sie pewny swej przewagi. Raz kozie śmierć
pomyślał i ponownie pchnął katafalk. Tym razem kamienna
płyta drgnęła, lecz była za ciężka aby w pojedynkę ją
przesunąć. Wtedy używając pręta jako dźwigni podważył wieko
i napierając z całych sił zwalił pokrywę z hukiem.
Pokrywa opadając na podłogę przechyliła się a ognisko
zsunęło się i również upadło tuż obok na posadzkę. Dziekan
rzucił się do ratowania ognia, który był mu niezbędny do pracy
przy krypcie, bez niego wszakże nic nie widział. Kiedy tak
starannie zbierał do kupy swój stos usłyszał, że coś się
poruszyło wewnątrz krypty. Akurat obrócony był plecami do
miejsca z którego wyraźnie dochodził jakby szelest, sapanie!
Co to mogło być? I chciał się już odwrócić, kiedy spostrzegł
kątem oka cień postaci, która powoli podnosiła się z
kamiennego łoża i niepewnie rozglądała się dookoła.
O najświętsza panienko wyszeptał Rudolf i co tchu na
czworaka poczłapał na bezpieczną odległość. Tu pospiesznie
wydobył flakonik ze święconą wodą i wystawiwszy krucyfiks
przed siebie począł się modlić.
Postać uważnie przyjrzała sie mężczyźnie a następnie
wyraźnie niezadowolona z płonącego ogniska wzięła głębszy
oddech i powstała. Powoli usiadła jakby czymś zmęczona na
krawędzi krypty i siedziała tak krótką chwilę nie wykonując
żadnych ruchów czy gestów. Dziekan nabrał odwagi a widząc,
że demon jest słaby postanowił jak najszybciej działać.
Powstał zatem na nogi i już zamierzał zrobić krok, powiedzieć
słowa egzorcyzmu, kiedy nagle ściany krypty znikły a z
panującej ciemności powstała jasność.
Zrobiło się nagle ciepło i miło jakby powiał letni wietrzyk,
dokoła zalegała ni to mgła, ni to para? Zaszokowany obrotem
sprawy rozglądał się wkoło poszukując demona lub
czegokolwiek co wydawało się podejrzliwe lub straszne. Stał
tak pośrodku zupełnie bezradny, kiedy nagle usłyszał głos,
ciepły męski głos. Potrafił rozróżnić wyraźnie słowa, które
brzmiały w jego głowie Rudolfie chodź tu do mnie, gdzie ty
jesteś Rudolfie.
Tak teraz już sobie przypomniał to głos ojca wołał go
przez mgłę. I już chciał biec w kierunku z którego dobiegało
wołanie, kiedy sobie przypomniał o tym gdzie tak naprawdę
jest i że to nie może być jego ojciec. Gdyż jego ojciec już
dawno nie żyje! I nagle cała projekcja znikła niczym bańka
mydlana a on ponownie znalazł się w komnacie w krypcie z
upiorem albo z demonem.
Kiedy powróciły mu zmysły zauważył, że ognisko zgasło a
dokoła panowała całkowita ciemność tak, że czubka własnego
nosa nawet nie był w stanie zobaczyć. Zaczął więc
wymachiwać swoim prętem i krzyczeć. No chodź kreaturo co
boisz się? Pokaż na co cię stać a nie kryjesz się niczym tchórz,
no chodź walcz jak równy z równym wyzywam cię w imię boga
albo szatana pokaż się.
Jednak zawołania nie skutkowały. Wiedziony prostą
strategią Rudolf oparł się o ścianę aby skuteczniej bronić się
od frontu. Nasłuchiwał chwilę uważnie aby zlokalizować swego
wroga jednak nic nie potrafił ustalić. Nic się nie poruszało.
Nagle wydało mu się, że coś słyszy z lewej strony, zamachnął
się bezskutecznie chybiając celu. A tu cię mam nie jesteś aż
tak straszny jak cię opisują. I w przekonaniu, że zachodzi go
ktoś od frontu chlusnął święconą wodą przed siebie i
jednocześnie w łacińskiej modlitwie z krzyżykiem w ręku rzucał
egzorcyzmy i zaklęcia jakie tylko mu przyszły do głowy. I był
przekonany, że przeciwnik się zwija z bólu, że jęczy na
posadce całkowicie bezradny.
Tu brawura i odwaga Rudolfa dały znać o sobie, że
tryumfując podszedł do truchła aby się mu dokładniej
przyjrzeć z prętem gotowym do ciosu. Lecz jakie było jego
zdumienie, kiedy truchło znikło a on ponownie odnalazł się w
mrocznej komnacie zupełnie bezbronny niczym mały chłopiec.
Teraz widział samego siebie siedzącego w zimnej i ciemnej
piwnicy. Zamknięty za karę przez ojca, na całą noc sam na
sam z własnymi demonami i winami. A jego winy były
oczywiste, jasne i zrozumiałe dla każdego, kto miał rozum i
sumienie. Ściany zaczęły się poruszać i wychodziły z nich
potwory, diabły i wszelkie paskudne robactwo. A wszystko to
okaleczone brudne i śmierdzące zaczęło pełznąć w jego stronę.
Trwoga zdjęła Rudolfa i przerażenie tak wielkie, że nie bacząc
już na nic zerwał się i co tchu począł uciekać.
Niestety w tych okolicznościach nie był w stanie dobiec
dalej niż do przeciwnej ściany, która nagle wyrosła mu na
drodze. Przywalił więc łepetyną niemiłosiernie tak, aż się odbił
i padł ogłuszony.
Po krótkiej chwili odzyskał przytomność a wtedy ze zgrozą
stwierdził, że coś okropnie śmierdzącego go krępuje, trzyma w
uścisku i wgryzając się w szyję spija krew, która ciekła
stróżkami. Wrzeszczał Rudolf wniebogłosy i starał się wyrwać
ofierze jednak szybko stracił siły i całkowicie pogrążył się w
otchłani. Tajemnicza postać zaś spokojnie mlaskając i siorbiąc
kończyła swój pierwszy od wielu stuleci posiłek.
000000000000
Rozdział 7
000000000000
Magiczny rozdział dla wybranych. Nie czytaj tego, omiń i
nie próbuj zrozumieć. Nie jesteś gotowy na to by znaleźć
demona w krypcie własnego umysłu. /od autora/
W końcu przez chwilę mogę zostać sam na sam ze swoim
demonem przeszłości, ze świadomością, że ojciec nie żyje i że
każdy z nas umrze. A jeśli zapytacie co się liczy? Czy
świadomość wystarczy? Zapytacie mnie wprost, tu i teraz. A ja
odpowiem. Dlaczego pytacie akurat mnie o takie rzeczy? Czy
ktokolwiek z czytelników chciałaby poznać moją opinię?
Tak na prawdę, nie chodzi tu o wątek książki ale o moje
życie. Moją prawdziwą rodzinę! I nie o demona z krypty,
którego bohater tak usilnie stara się odnaleźć a demona, który
jest we mnie. Czyje to zło, skąd się wzięła ta siła wiatru który
przynosi do mnie ten ból skarg i świadomości?
To nie jest moje zło, to nie jest nawet mój żal do
kogokolwiek o cokolwiek. To jest zło całego świata, które
dociera do mnie tak samo jak powietrze i woda, słońce i wiatr.
Te rzeczy są wspólne wszystkim ludziom, tak samo jak prawda
i fałsz. Czyż nie mam racji? A jeśli tak jest, to również nie
mam żalu do mojej matki o to, że nie radzi sobie w życiu i
ciągle wszystko za nią muszę robić, lub naprawiać. Cóż
przecież każdy ma prawo być ambitnym i ma prawo spełniać
swoje marzenia, nawet wtedy jeśli go to zabije.
Nie mam pretensji również do ojca o to, że nie potrafił
sobie poradzić z żywiołem jakim okazały się hormony, gorące
usta matki oraz orgazmy, które były jak kilka wypitych piw:
za dużo albo za mało! Ot moje życie, komiczne i pokrętne, tak
samo jak nas wszystkich. To zawsze można jakoś
wytłumaczyć, wyspowiadać i odpokutować.
Czym zatem jest granica, której przekraczać nie wolno?
Owszem zawsze są takie granice, ciągle powstają nowe tak jak
kolejne obsesje i żądze. W takim samym tempie jak nowe
prawa i obowiązki, jak nowe paragrafy i pieniądze. A na jednej
z granic od dawana nie dostrzeganej, w połowie drogi do
piekła, w miejscu, w którym nikt by nie szukał jest coś. I To
właśnie czuje nasz główny bohater Jędrzej. Na dodatek jest
świadomy tego, że to nie przypadek, że to los i przeznaczenie.
Bo nic w życiu nie jest przypadkiem, czy to historia, przeszłość
czy nawet przyszłość. Wszyscy jesteśmy częścią gry, czy nam
się to podoba, czy nie!
Czy aby nabyć Tą wiedzę trzeba być geniuszem i skończyć
studia? A może mnichem lub uczonym w piśmie? Pijaczyną,
prezydentem czy pedałem? Kto mi powie gdzie tego uczą
rozumieć, gdzie uczą szukać? Kto szuka ten myśli! Kto patrzy
ten myśli! Ale kto znajduje ten jest odnalezionym! Granicą nie
jest zło, tylko źli ludzie! Granicą nie jest dobro ale dobrzy
ludzie; to było oczywiste!? Śmiesznie oczywiste, przyznacie!
A jeśli chodzi o moją opinię i o demona, którego nie chcę
wam pokazać, lecz sam chciałbym zobaczyć przez piekielne
lustro. Czy Wy czytelnicy, zwykli ciekawi albo znudzeni ludzie,
chcielibyście mieć tyle szczęścia co dziekan Rudolf!? Hę!? Ten
wielki mały głupiec był tak blisko rozwiązania, lecz sami
przyznacie, że nie był gotowy, więc nie mógł zrozumieć i zdać
testu. Może ktoś inny, ktoś z was, na jego miejscu dokonałby
właściwego wyboru i techniki obrony przed demonem lub
mentalnego zrozumienia obrazu, który demon wybrał by z
naszej pamięci?! Macie jakieś pomysły?
Pytanie za sto punktów! Czy ktoś z was chciałby stanąć
oko w oko z takim demonem? Zapytacie po co miałby to robić?
Po co miałby ponosić takie ryzyko?! Skoro sam papież uwięził
tego potwora to czemu ktokolwiek miałby wątpić w intencje,
potrzeby i logikę takiej decyzji. Być może macie racje, ok. Ale
spójrzcie na inne stronice, które skrywa starodruk, na
przeszłość i przyszłość!? I nie mówcie mi, że według was
wszystko gra, że nie macie obiekcji i podpiszecie się pod tym,
o czym wiecie, że jest kłamstwem i zawsze nim było.
Oczywiście, powie ktoś, że to sprawa tylko tych, którzy
mają na to wpływ, czyli kompetentnych władz?! Wy na nic
wpływu nie macie, więc po co miałbym odpowiadać na wsze
pytanie szczerze? Wszakże mądrość podpowiada. Nie rzucaj
pereł między wieprze. Nie kochaj skały, bo ci nie odwzajemni
uczuć. Słowem: nie dawaj szansy temu, kto sobie nigdy choć
jednej nie dał, bo i tak nie skorzysta z żadnej.
Tym którzy chcą bardzo, zobaczyć mojego demona, moją
wizję horroru muszę powiedzieć, że teoretycznie nie różni się
ona o tej, którą już poznaliście dokładnie i znacznie wcześniej.
Pierwszy raz może w telewizji pokazał się Hitchokowski
morderczy nóż, czy to był nóż Hieronima Boscha, czy tylko
scyzoryk kielecki? Kto to wie! Były też inne korby, łomiarze,
pawulon,..., ect. Kto wie jak długa jest ta lista i dokąd sięga
zło, oraz na kogo patrzy teraz demon?!
Tak bardzo chciałabym, aby spojrzał na mnie, nie na was,
bo z was nie może mieć pożytku. No a jeśli sądzicie, że może,
czemu nie, niech sobie patrzy. Każdy z was wygląda przecież
tak samo. Człowiek jak to człowiek ma rodzinę, którą musi
wykarmić, oraz inne mandaty i rachunki, które stara się
spłacać na przemian z alimentami i ratami. Jeśli ktoś myśli, że
lepiej mają ci, co płacą tylko złotą kartą visa to grubo się
pomyli w swym osądzie.
Czy jacyś bogaci panowie zechcą wystąpić z szeregu i z
uśmiechem na ustach, wybiorą dla siebie rozrywkowe
ukamienowanie albo spotkanie z demonem? Nie! Na pewno
nie, nie oni! Dobrze to wiecie, żaden bogaty nie zrezygnuje z
tego co ma, dla ryzyka odkrycia ani skarbu a tym bardziej
Demona.
...Och demonie, moja wspaniała kochanko, oczyszczeniu
dla moich snów koszmarnych i śmiałych. Demonie, którego ani
imię nie jest ważne, ani wygląd, gdyż w ciemnościach
odnajdujesz drogę przez każdą ścieżkę i do każdego umysłu.
Demonie moich wiecznych obaw i niepewności, które znajduję
niczym tropy dzikiego stworzenia na śniegu białym, albo jak
ślady przodków na skale. Demonie słyszysz mnie!!! Ludzkość
pogrążyła się w ciemności, z której tylko ty wiesz gdzie jest
okno na przyszłość, na poranek nowej cywilizacji.
Oczywiście nie łatwo jest dokonać rewolucji, nie łatwo
również być szczerym wobec nicości. A jak myślicie czy
powinno być odwrotnie? Czy szczerość..., przepraszam. Wasza
szczerość, wobec nicości znaczeń, moich słów obojętnych i
komercyjnych was satysfakcjonuje? Bo zapytam głośno:.
Czyjej śmierci jeszcze pożądacie? Czyjego upodlenia jeszcze
nie oglądaliście, no czyjego?
Są zapewne tacy, którzy mają listy takich osób. Ale z
drugiej strony pomyślcie, kto z was zechce na ochotnika
poddać się takiej próbie, takiej jak dziekan Rudolf.
Dziekan Rudolf powinien dziękować wikaremu, że ten dał
mu tę jedną szansę w której mógł sprawdzić jakim jest
człowiekiem i mężczyzną. Wszyscy wiemy jak się to
zakończyło. Rudolf Ujma oczywiście był próżny, ale nie był
głupi. Przede wszystkim był tchórzem jak my wszyscy i dla
tego zginął. Więc jeszcze raz zadam to głupie pytanie. Kogo
poślemy tam, do studni piekielnej, gdzie w połowie drogi w
otchłań piekielną, na 333 stopniu czeka demon prawdy?
Czy powinna to być królowa matka? Prezydent? Myślicie,
że prezydent poświęci się dla was i pójdzie na ochotnika? O nie
na pewno nie poszedłby tam za żadne skarby, medale,
pomniki i wynagrodzenie. Owszem wielu zapijaczonych debili,
kibiców politycznej żonglerki, którzy nie mają mózgu pójdzie
jak w dym. Pójdą w imię nowego ładu, nowej partii lub starej
partii. Ale oni nic tam nie wskórają, bo są za głupi. A jeśli im
się uda i wskórają?! To uwierzcie, że wtedy wszyscy będziemy
mieli przechlapane.
Już raz w przeszłości udało się papieżowi zamknąć
demona i przejąć za niego obowiązki. Jak wam się wydaje, kto
na tym skorzystał a kto stracił? W świecie musi istnieć
równowaga dobra i zła, każdy to wie, nawet dziecko. Piszą o
tym w bajkach i wykładają na uniwersytetach, to nie jest
wielka tajemnica, to komunał. Nawet taka ekonomia czy
polityka opiera się na balansie dobra i zła, dawania i brania.
Tak samo musi być z religią. Nie można polegać na samym
bogu! Dlaczego, zapytacie? Jest na to prosta odpowiedź,
bardzo prosta a wręcz trywialna..., ale jak już wcześniej
wspominałem o szczerości i mojej opinii... . Wiecie co wam
powiem? Najlepszą rzeczą jest to, że nie mogę poznać waszej
opinii bo..., nie chcę jej znać! Ot co!
Po pierwsze macie prawo do prywatności, po drugie jest
wolna wola a po trzecie, każdy dba o siebie i o własnego
demona. Na każdego przychodzi czas i miejsce! Ach gdybyśmy
tylko mogli to wybrać i zaaranżować, opisać w książce i
obejrzeć w telewizji. Ale prawda jest taka, że kiedy się to
dzieje naprawdę mamy złudzenie, jakby dejavu! Złudzenie, że
już raz popełniliśmy taki błąd i już raz, każdy z nas był
dziekanem Rudolfem Ujdą, każdy z nas był już wikarym
Piotrem. Każdy z nas kiedyś przegrał. Przegrał bitwę ale nie
wojnę, czy to nie robi wam różnicy? Bo mi olbrzymią!?
A czy to was nie dziwi, że nadal jeszcze TO czytacie? Że
nadal pożądacie kolejnych bohaterów, którzy spróbują i
oczywiście poniosą kolejną porażkę?! Bo demon musi zabijać!
Tego chcecie?! Ażeby każdy był tak marny, tak żałosny i tak
romantyczny jak my..., Polacy?! Czy wtedy uronicie łzę,
dostaniecie dreszczy?! Za to chcecie płacić swym czasem i
swoim życiem!? Po co wam ta iluzja, to kłamstwo mojej prozy,
kiedy scena już jest gotowa a katafalk otworzony! Na co
czekacie? Aż ktoś was zaprosi?!
Być może obawiacie się ceny jaką przyjdzie wam zapłacić
za bilet do sarkofagu. Bo owszem już być może ktoś sprzedaje
bilety na takie okazje! Dziwicie się? Ależ dlaczego, w końcu
żyjemy w nowoczesnym świecie a tu wszystko ma swoją cenę,
więc demony również kosztują. Jedne pewnie są bardzo tanie
a inne bardzo drogie, lecz nie zmienia to faktu, że są i czekają
na was. Tak jak mój czeka na mnie.
Ja oczywiście zapłacę każdą cenę aby się do niego dostać,
aby paść na kolana i prosić go o ratunek dla mojej matki, o
przyszłość dla siostry. Ale to chyba jest sprawa drugorzędna;
rozumiecie co mam na myśli?
Tak rozumiecie doskonale każdy, kto jest choć trochę
dorosły wie o czym mówię. I dlatego nie dawajcie czytać tej
książki dzieciom, bo wyśmieją was! Nie dawajcie jej również
tym, co na nią nie zasługują i są waszymi wrogami. To
niedobrze, aby wróg wiedział to co my wiemy, za bardzo się
zbliży do nas a na to nie możemy sobie pozwolić. Czy chcecie
wiedzieć kto jest wrogiem? Powiem wam.
W powieści wrogiem są ci, którzy nie dotrzymują słowa i
sprzedają swoja wiarę oraz ideę za srebrniki władzy. Brak
lojalności jest wrogiem pierwszym i najważniejszym, potem
jest chciwość i próżność, a potem jest brak miłości do
człowieka i do tego w co wierzy i czego potrzebuje.
...Niestety świat nie jest prosty i ludzie zachodzą na siebie
jak koła zębate, a jak już wypomniałem, każde z kół musi
kręcić się z godnie zasadami mechaniki i fizyki. Nie ma takiej
możliwości aby ktokolwiek z was był wolny od tej siły
napędzającej, od bezwładności systemu, który jest tylko
mechaniką i niczym więcej. Pomyślcie i zobaczcie, to jest jak
system klocków lego! Jeśli ktoś pierwszy dotrze do demona
zapoczątkuje rewolucję, której nikt i nic już nie zatrzyma. Czy
to nie wspaniałe! Owszem to poświęcenie, to wielkie ryzyko ale
czyż nie dla tego właśnie warto żyć? A czytanie książek, nawet
takich jak straszny horror jest nudne, jak wasze życie!
Co zrobić aby nie było nudne? Czy można wejść do
książki, nie. Czy można demona wyciągnąć z książki, nie. Czy
można książką wskazać miejsce demona oraz podać metodę
do kontaktu, tak. Czy ktoś zna tytuł?
Owszem boimy się jako dzieci i jako dorośli, jako matki i
ojcowie. Jest wiele strachów wiele barier i wiele demonów, ale
jest taki jeden ostateczny, papieski demon! Ten kto go uwolni
będzie nie lada bohaterem. Czy to będę ja, czy zrobię to
wspólnie z wami, z moją drużyną?! Bo pewne jest, że sam nie
dam rady, nie mam szans! Pomożecie mi?
Uznacie, że oszalałem i mam nierówno pod sufitem, że
sobie to wymyśliłem i to tylko książka, która nie ma
odniesienia do życia i do realiów. Tak być może..., ale ja wieżę
w co innego. Ja wieżę w to, że Papieski demon istnieje i zrobię
wszystko aby wam tego dowieść. Oczywiście możecie stać z
boku i sobie patrzeć na mnie, możecie obrzucić wyzwiskami,
popchnąć i patrzeć jak upadam a kiedy się podniosę i ruszę
dalej nie będę zły na was, tak jak nie jestem zły na moich
rodziców. Każdy jest tym kim jest, to nie jego wina, że nie
dostał szansy na lepsze życie! Ale będzie jego i wasza wina,
kiedy jej nie odszukacie tej szansy. Że nie chcecie jej dostrzec,
nawet kiedy już leży przed jego i waszym nosem!
Dlaczego wikary jej nie widział, wy dlaczego jej nie
widzicie? Kto widzi i kto rozumie? Matka widzi własne życie
pełne bólu i rozterek. Ojciec widział kobietę z którą nie chciał
dzielić bólu i rozterek. Córka a siostra Jędrzeja widzi rodziców,
którym zadaje własny ból i rozterki. A ja pisarz widzę was bez
bólu i bez rozterek. Udajecie tylko że cierpicie, bo strach was
obleciał i stąd wasze skargi.
Nie wiem czy wiecie ale na wojnie nie można się skarżyć,
kogo to obchodzi, że cisną was kozaki, że nie wystarcza do 30go, że sąsiad wam źle życzy!
Jesteście dla mnie powietrzem, które w mroźny dzień
krzepi mnie i ponagla do działania, albo gorącym suchym
skwarem, który wypala moje myśli i krew. Jesteście również w
końcu demonem, który mnie woła i prosi. „Wypuść mnie z
krypty umysłu, z trumny ludzkiej mentalności ograniczonej
katorgą codziennych nakazów.” Więc spełniam tą prośbę i
wywiązuję się z zadania, jesteście teraz już wolni, możecie iść
i spełnić swoje wszystkie marzenia, marzenia swych demonów.
Tu nie ma żadnej magii a wszystko to tylko triki, które da
się wytłumaczyć. Przecież wiecie o tym doskonale, więc na co
jeszcze czekacie?! Stanieliście w kolejce? No proszę was to nie
zakupy w supermarkecie tutaj, każdy ma własną kasę, własne
stoisko i nieskończony rachunek na wszystko.
W życiu jest wystarczająco dużo dni aby popełnić każdy
możliwy błąd, aby zmarnować każdą właściwą okazję. Do tej
pory tego tak nie widziałeś? Teraz już wiesz, że nie można
usmażyć jajecznicy nie rozbijając skorupki od jajka. Takie jest
życie, więc rozbij jajko na co czekasz? Sądzisz, że ktoś zrobi to
za ciebie, ot tak za free?
Ja doskonale wiem, że za wszystko trzeba płacić. I tak
płacimy za prąd i za cały ten szmelc, który nam wciskają, więc
nie bójmy się zapłacić i za to?! W końcu co za różnica i tak się
raz żyje. Tylko raz w jednym ciele, to jest cena tego życia.
...Więc kiedy Wy będziecie się zastanawiać co zrobić, Ja,
główny bohater tej opowieści udam się do wikarego zapłacić za
kolejne trefne bilety do mojego demona. I co z tego, że są
trefne, co z tego, że idea de fiks jest tylko iluzją, niemożliwą
do osiągnięcia substancją, kamieniem filozoficznym, bogiem
lub szatanem?! To nie istotne, bo liczy się wszakże to, że
czegoś się nauczymy, coś zrozumiemy i przybliżymy choć
odrobinę do prawdy. Bo nie warto czekać całe życie na coś, co
wiemy, że nie nadejdzie samo.
Ja już przestałem się łudzić że ślepy los jest sprawiedliwy,
że jest w ogóle jakiś los, poza układami, pieniędzmi i moją
własna perswazją, moją świadomością i pracą. A układy i
pieniądze to prawdziwe demony, które niczym rumaki służą
posłusznie pod batem i przy dyszlu wszelkim instytucją i
oczywiście kościołowi. Każdy z was bierze w tym udział i
choćby to było najmniejsze z możliwych kółek życia to i tak
musi się kręcić z godnie z zasadami. Więc powstaje pytanie:
czy wszyscy jesteśmy winni, czy wszyscy za to zapłacimy? A
może właściwym jest pytanie kiedy i jak?
Upór i nadgorliwość zabiła już niejednego dlatego dam
wam radę, nie spieszcie się, bądźcie czujni, niech was nie
zmyli wątek i główni bohaterowie. W waszym świecie to wy
jesteście bohaterami i tylko wy znacie wątek, podtekst i
rozmiar horroru. Być może macie więcej argumentów niż udało
się zdobyć Jędrzejowi? Kto to wie?! Nikt nie może wam
wmówić, że jest lepszy od was, że jego demon jest
prawdziwszy i bardziej potężny.
Jest takie miejsce w którym wszystko się zrównuje,
sumuje i mierzy tą samą miarą, mimo zasadniczych różnic płci
i zawodów, mimo obyczaju i upływających tysiącleci. Prawda
jest tylko jedna a oczywiste jest przecież to, że wszystko do
niej zmierza. I o ironio, im bardziej człowiek stara się to ukryć,
tym bardziej staje się to widoczne i wyczuwalne. Mówi się na
to oficjalny stosunek do świata, nomenklatura, moda, poglądy,
alter ego!
To jest właśnie tapeta naszej rzeczywistości, maekup
korespondenta telewizyjnego lub sufler gwiazdy scenicznej. To
nie zmienia faktu, że to fałsz, taki sam jak w scenie filmowej
kiedy kaskader wykonuje za aktora trudny trik. Czy chcecie
oddać swoje życie w ręce hochsztaplerów, kaskaderów i
artystów wizażystów. To wam wystarczy? Tak uważacie, że to
jest potrzebna wartość do życia?
Musicie zrozumieć jedno. Każda najlepsza lub najgorsza
poza czy maska zawsze jest czymś zewnętrznym i możliwym
do usunięcia tak. Po takim zabiegu usunięcia maski można
nadal żyć a życie to, na pewno będzie piękniejsze. Czy
przyznacie mi rację? Nawet jeśli nie przyznacie racji, to ja
jestem autorem, ja mam pierwszeństwo wyboru i decyzji co
zrobi Jędrzej. I nie chcę się tłumaczyć z tego wyboru, bo
również mam własną wolę i zamierzam z niej skorzystać, tu i
teraz. Nawet wbrew waszej woli, wbrew zakazom i
ostrzeżeniom społeczny, oraz wbrew kościołowi i woli
rodziców.
A wy jak chcecie to sobie patrzcie i czytajcie. W sumie
wszystko to robię nie tylko dla siebie, ale i dla was. Niestety
muszę wam wyznać, że nie będzie to bezbolesna operacja, że
cholernie się boję, ale niestety nie widzę innego wyjścia. Mam
tylko jedno życie i jedną szansę, więc nie chowajcie do mnie
urazu, jak ja nie chowam dla mojej rodziny.
W sumie chcę dobrze, nawet jeśli ostatecznie wszyscy za
to zapłacą życiem i tak dokonam tego co zamierzam. Życie to
niestety jedyna waluta, którą można rozliczyć się w studni
piekielnej w połowie drogi do wiecznego mroku. Kto by
przypuszczał, że tam właśnie może być ocalenie?! 333 stopień
to jeszcze nie jest piekło. Owszem może jest to jego
przedsionek, co wcale nie znaczy, że można powrócić stamtąd
żywym. Coś na ten temat może wam powiedzieć dziekan
Rudolf. Ja na razie zamilknę bo w porównaniu z nim jeszcze
nie udało mi się zejść aż tak nisko. Powoli będę więc schodził
w dół. Jak chcecie, to możecie już schodzić za mną, acha..., i
niech każdy z was liczy własne stopnie. Tylko po cichu, tak
abym się czasem nie pomylił i nie przegapił 333 stopnia.
0000000000
Rozdział 8
0000000000
Rok 2008, jest chyba dla mnie najbardziej smutny; miały tu
miejsce profanacje, demoniczny seks i poszukiwania idei de
fix.
Wikary właśnie skończył odprawiać mszę świętą i był
mocno zaniepokojony nieobecnością Jędrzeja. Teraz po tym
jak pozbył się dziekana z plebani ich relacje miały szansę
nabrać nowego znaczenia. Kiedy właśnie miał już opuścić
zakrystię stare drewniane drzwi otworzyły się i wszedł Jędrzej.
Zobaczywszy Piotra powitał go z uśmiechem lecz szybko twarz
sposępniała i nabrzmiała grymasem jakby od troski.
-co się stało, po przyjacielsku zapytał Piotr.
-mamy problemy w radzie powiatowej. Musimy koniecznie
porozmawiać na osobności. To bardzo, ale to bardzo pilne.
-no dobrze, skoro tak mówisz to chodźmy do kancelarii na
plebanię, tam nikt nam nie przeszkodzi. I mówiąc co poklepał
młodego po ramieniu. Nie martw się coś wymyślimy. No już
idź przodem.
Uchyliwszy drzwi zaprosił Piotr młodego do pomieszczenia
o surowym i nostalgicznym klimacie przypominającym czasy,
kiedy jeszcze ogrzewano węglem w pięknych kaflowych
piecach.
To
były
wspaniałe
czasy,
myślał
Jędrzej
przechadzając sie po drewnianej skrzypiącej co krok podłodze.
A miał takie wrażenie jakby deski uruchamiały jaki ukryty
instrument, a ten wydawał dźwięki dziwne i skrzypiące. Na
ścianach wisiały wszędobylskie krucyfiksy i wielkie obrazy a w
powietrzu unosiła się woń nieokreślona lecz całkiem miła.
-słucham cię mów. Zagaił Piotr.
-po pierwsze chodzi o to, że partia się rozpada. Spowodowane
jest to brakiem finansów. Wie Piotr.., kasa na łapówki. Poza
tym, znaczące figury obawiając się dominacji Marii oraz jej
ugrupowania zawiązali przymierze, którego celem jest
zniszczenie jej wizerunku. A nawet wykazanie, że moja matka
jest tak samo zepsuta, skorumpowana i nieuczciwa co inni.
Tylko czekają aby wyciągnęła ręce po pieniądze a wtedy trach,
przyłapana na gorącym uczynku będzie musiała się wycofać
albo walczyć z wymiarem sprawiedliwości.
-acha rozumiem, czyli brak lojalności i dyscypliny wśród
własnych członków partii, oraz opozycyjna klika. Tego się
obawiałem, że w końcu niedobitki starych wyjadaczy z
wieloletnimi układami zjednoczą się przeciw Marii tak by
zmusić ją do konfrontacji.
-więc stało się i co teraz?
-nie poddawajcie się, musicie walczyć. To jedyne wyjście!
-ale jak, co może wymóc lojalność na członkach, czy pieniądze
wystarczą?
-pieniędzy i tak nie macie, ale one i tak by nie wystarczyły,
uwierz mi. To lekarstwo na krótką metę. Rządzenie nie polega
na dawaniu ale na wymaganiu i braniu. Nie wolno wam za nic
płacić a zwłaszcza za lojalność. Kiedy książę Walii lub Szkocji
był nieposłuszny królowej Anglii ta wysyłała wojska a nie
prezenty.
-no tak, a my kogo poślemy?
-trzeba stworzyć podziemne stowarzyszenie, coś jakby mafię.
-mafię? No Piotr to już zmysły postradał!
-taką inną mafię, coś jak stowarzyszenie iluminatów, lub jak
zakon Maltański.
-a niby jak coś takiego zbudować? Nie mam najmniejszego
pojęcia ja się za coś takiego zabrać!
-a tak się świetnie składa, że całe życie poświęciłem badaniu i
studiowaniu wszelkich stowarzyszeń. Wszystkie potężne
kraje, miasta lub kultury posiadały takie instytucje. Od kupców
po rycerzy, nawet mnisi czy rzemieślnicy mieli takie
stowarzyszenia. Sam zakon krzyżacki był niegdyś taką
instytucją.
-no dobrze, ale kto w dzisiejszych czasach zechce przystąpić
do takiego stowarzyszenia. Jak go przekonać, że warto?
-a warto żyć? Warto codziennie móc cieszyć się rodziną
domem, słońcem i wolnością.
-no tak ale nie rozumiem?!
-polityka jest jak front na którym należy postępować zgodnie z
jedną zasadą, kto nie jest z nami jest przeciwko nam. A na
zdrajców czeka tylko jedno śmierć!
-niby mamy szantażować ludzi, wynająć morderców?
-nie to nie będzie konieczne!
-więc jak Piotr zamierza to zrobić, przestraszyć ludzi? czym?!
-złem, diabłem, magicznymi mocami, które porywają dusze i
ciała. A każdy kto złamie prawo straci nie tylko życie, lecz
przeżyje najgorszy z możliwych koszmarów. Spotka na swej
drodze coś, przed czym nie zdoła uciec, ale również coś co
zniszczy całe jego życie; rodzinę, dom, wszystko.
-to Piotr już przesadził z tą fantazją, kto dzisiaj w takie bzdury
uwierzy? Mamy 21 wiek!
-a w boga ludzie wierzą? Wierzą. Pomimo tego, że nikt piekła
nie widział każdy się go obawia.
-no niby tak!
-a widzisz, jeśli ludzie jedni będą plotkować i mówić, wierzyć w
to tak mocno, że z czasem wszyscy uwierzą.
-ale jeśli ktoś się wyłamie, nie posłucha! Co wtedy? Czy inni
pójdą w jego ślady?
-a mocno się zdziwisz mój drogi przyjacielu jak wielka jest siła
przekonania i zabobonu. Teraz sobie pomyśl, że ty jesteś tym,
który się wyłamał. Idziesz teraz do sklepu i co? Każdy na
ciebie patrzy, szepcze ci za plecami. Spotykasz znajomych,
lecz oni nie odpowiadają na twoje powitania albo zbywają cię
naprędce, bo się obawiają że ich też może spotkać kara. I tak
nasz odważny śmiałek zaczyna dostrzegać, że nagle coś się
zmieniło. Jest smutny niezadowolony a każdy, dosłownie każdy
staje mu okoniem. Nikt ani mu nie współczuje, ani nie zechce
pomóc, bo po co pomagać komuś kto sprzeniewierzył się ręce
która karmi oraz daje odzienie i schronienie!
-to mnie Piotr przekonał, ale nie wiem jak formalnie tego
dokonać. Do tego trzeba by zaangażować wszystkich ludzi w
mieście całą społeczność, jak w jakimś polowaniu na
czarownice!
-i wiesz masz całkowitą rację, tak trzeba zrobić. To jedyna
droga! Ale żeby ostatecznie zespolić ludzi w przymierzu
potrzebna jest jakaś ofiara. Ofiara ta nie może być ble jaka, to
musi być coś wyjątkowego. Jak choćby ofiara z dziewicy!
-czy Piotr to na poważnie, zabijemy kogoś?
-wydaje mi się, że już zabiliśmy, ale tym razem trzeba będzie
zrobić to naprawdę pokazowo i ceremonialnie?
-zabiliśmy kogo? To mnie Piotr przeraża.
-nie panikuj, pamiętaj jesteśmy drużyną. Nie zrobię niczego,
co mogłoby narazić cię na niebezpieczeństwo. Wszystko mam
pod kontrolą, a nawet powiem, że przejąłem kontrolę nad
wszystkim!
-czyli nad czym? Nad ludźmi?
-nad parafią, na jakiś czas oczywiście, ale musimy się
spieszyć, bo wkrótce pojawią się ludzie i mogą zadawać za
dużo pytań. Słowem musimy kuć żelazo póki gorące!
-że niby jak, kuć? Jakie żelazo?!
-pamiętasz jak mówiłem ci o przygotowaniach do spotkania z
demonem? Tym w sekretnej komnacie?
-tak pamiętam, czy dowiedział się czegoś Piotr nowego.
-a tak dowiedziałem i to bardzo wiele. I właśnie myślę, że nie
ma na co zwlekać. Należy jak najszybciej przystąpić do
działania.
-a niby co miałbym zrobić, jestem całkowicie gotowy na
wszystko.
-tak wiem o twojej determinacji i oddaniu ale obawiam się, że
to za mało aby stać się strażnikiem demona.
-a niby co miałbym takiego zrobić, powiesz mi Piotr w końcu?
-ależ oczywiście, że powiem tylko muszę cię prosić abyś nie
wyciągał zbyt pochopnych wniosków i przyjął to spokojnie, bez
nerwów. Wszakże chcę abyś dobrze mnie zrozumiał, że
działam dla naszego wspólnego dobra.
-oczywiście ufam Piotrowi jak nikomu, dla Piotra zrobię
wszystko! I tu spojrzał ze wzrokiem osoby gotowej do
całkowitego poświęcenia.
-dobrze, wiem że mogę ci ufać, ale chcę być powiem, że to co
powiem nigdy nie wyjdzie dalej poza mnie i ciebie. To bardzo
ważne!
-ależ oczywiście. To rozumie się samo przez się. Więc?!
-sprawa wygląda tak, jestem pewien, że w krypcie jest demon.
I wiem jak się do niego zbliżyć, jak zdobyć jego zaufanie. Po
pierwsze, osoba taka musi odbyć rytuał w którym złamie
nakazy prawa boskiego? Tylko wtedy demon będzie widział w
niej swego sługę, inaczej go zabije.
-a niby w jaki sposób miałbym tego dokonać?
-myślę, że najlepsza będzie orgia i profanacja sakramentu?
-a w jaki sposób mam sprofanować sakramenty?
-myślę, że najbardziej odpowiedni będzie niedozwolony seks
na ołtarzu oraz profanacja świętej hostii! To powinno załatwić
sprawę takie grzechy to bardzo ciężkie przewinienia za które
dusze trafiają do piekła, więc myślę że zadziała.
-niby ja miałbym odbyć orgię na ołtarzu? Z kim kto się zgodzi
na coś takiego?!
-ja się zgodzę. Poza tym też chcę mieć dostęp do demona, co
jest naturalnie zrozumiałe.
-a więc my dwaj, na ołtarzu?! Zaskoczony Jędrzej w tej chwili
zdał sobie sprawę z tego w co się pakuje. Nie ma innego
wyjścia? Innej metody?!
-oczywiście nie musisz tego robić, możemy poszukać kogoś
innego na twoje miejsce, ale wtedy sam rozumiesz. Z kontaktu
z demonem nici.
-no tak to zrozumiałe. Wikary sądzi, że ten demon istnieje?
-acha, oczywiście, że istnieje. Sądzę nawet, że przy odrobinie
szczęścia możesz go usłyszeć!
-Jak to usłyszeć, kiedy ostatnio byliśmy w krypcie nic nie było
słychać i nic nie było widać.
-no tak, to było ostatnim razem czyli jakieś dwa i pół roku
temu. W międzyczasie często zaglądałem do studni i muszę ci
powiedzieć, że ostatnio coś słyszałem.
-a niby co Piotr słyszał?
-głosy jakby wołanie o pomoc, wypuście mnie, albo coś
takiego. Przez ten bazalt niewiele słychać.
-no dobra załóżmy, że odbędzie się ta cała orgia i co dalej?
-słyszałem, że z kolegami wydajecie małą lokalną gazetę, to
prawda?
-tak pisuję do niej reportaże.
-to świetnie a mógłbyś umieścić w niej artykuł o treści
powiedzmy historyczno okultystycznej? Coś w rodzaju plotek
pomieszanych z historią?!
-oczywiście nie ma problemu.
-więc doskonale. Myślę, że to doskonała okazja aby właśnie tą
drogą rozniosły się nasze plotki o tajemniczym demonie i
krypcie. Przygotuję ci odpowiednie materiały, które oczywiście
dostałeś nie ode mnie ale od samego dziekana, tuż przed jego
wyjazdem do Wrocławia.
-to dziekan wyjechał?
-możemy tak to określić. Nasz dziekan wyjechał za granicę, tu
puścił oko. I kontynuował. Owe materiały, które dla ciebie
przygotował są..., jakby to powiedzieć, jego hobby?!
Poznawanie przeszłości, tak to właściwe określenie. Jednak, że
to tylko fascynacja a dziekan, jako osoba głęboko wierząca i
praktykująca sam oczywiście nie wierzył w te bzdury. I dlatego
dopiszesz od siebie, w ramach takiego kontrapunktu.
Ostrzeżenie dla wszystkich, którzy ignorują takie fakty
zwłaszcza, że są tak solidne podstawy historyczne?!
-rozumiesz co mam na myśli?
-tak chyba łapię o co Piotrowi chodzi!
-mam na myśli starodruk, który oczywiście we fragmentach
załączymy jako materiał źródłowy. A potem okaże się, że
dziekan zniknął. Przepadł bez wieści i to dokładnie po tym jak
naśmiewał twierdząc, że demony nie istnieją.
-czyli, że niby jego już demon „zabił”!?
-oczywiście jesteś bardzo domyślny, tak długo jak go nie ma
na parafii wszyscy pomyślą, że jest w tym jakaś prawda. Plotki
się szybko rozejdą i o to nam chodzi!
-a co jeśli dziekan wróci, wtedy to położy cały nasz plan.
-co to tego powrotu.., to nie byłbym taki pewien. Tu ponownie
spojrzał na Jędrzeja? Prędzej czy później poznasz prawdę o
dziekanie? Jednak na dzień dzisiejszy, ze względu na własne
bezpieczeństwo lepiej abyś myślał, że dziekan wyjechał za
granicę. Co ja tam mówię, jesteś tego pewien jak dwa plus
dwa jest cztery. Rozumiesz?
-tak rozumiem.
-no to na razie zmykaj i przyjdź jutro po artykuł. Musimy się
spieszyć jeśli to ma przynieść zamierzone efekty. A co do orgii
i profanacji przygotuję wszystko i dam ci znać, przygotuj się i
czekaj na moje polecenia.
-dobrze, będę się przygotowywał, a jutro artykuł.
-tak, na dziesiąta przyjdź do kancelarii. Ok
-ok.
-w takim razie trzymaj się i do zobaczenia jutro.
-do zobaczenia.
W zaledwie kilka dni po ukazaniu się gazetki ludzie zaczęli
gadać i plotkować a że w małych miasteczkach wszelkie takie
nowiny roznoszą się lotem błyskawicy długo nie trzeba było
czekać by na ludzi padł blady strach. W między czasie wyszło
bowiem na jaw i to, że ksiądz dziekan zniknął i poszukuje go
zarówno kuria jak i policja. W takich okolicznościach
przeprowadzono dokładne przesłuchania i spisano relacje
świadków. Oczywiście przeszukano kościół wzdłuż i wszerz
jednak ani tajemnej krypty, ani dziekana nie odnaleziono.
Zarówno wikary jak i ministranci zeznawali, że ani na
parafii, ani w kościele nie doszło da żadnych dziwnych zjawisk
czy wydarzeń. W końcu atmosfera była aż tak napięta, że na
parafii pojawił się wysłanniki z kurii, który wystąpił w
uroczystym kazaniu i podał do wiadomości jakie jest
stanowisko przełożonych co do zniknięcia księdza dziekana.
Niestety nawet i to nie uciszyło plotek, więc po dwóch
tygodniach od publikacji w prasie, ksiądz wikary na jednej z
porannych mszy zwrócił się do parafian tymi słowami.
Drodzy bracia i siostry, już wile powiedziano na temat
ostatnich zajść i być może nie powonieniem zabierać w tym
temacie głosu, gdyż również nie jestem ekspertem w historii
czy okultyzmie. Dziekan Rudolf Ujama był mi przyjacielem i
bratem, znaliśmy się już dwa długie lata a nasza współpraca
układała się bez komplikacji. Muszę powiedzieć, że kiedy
pierwszy raz zobaczyłem parafialny kościół w Gryfowie Śl. Od
razu wydał mi się on wyjątkowy. Oczywiście jest tu zabytkowy
ołtarz, piękna i zabytkowa polichromia na suficie oraz
grobowce fundatorów. Jednak kiedy bliżej zaprzyjaźniłem się z
księdzem dziekanem dopiero wtedy zrozumiałem co miałem na
myśli czując tę wyjątkowość.
Jak wszystkim wiadomo z gazetki rodzina Szafgotów od
pokoleń skrywała mroczną tajemnicę, a kiedy owa tajemnica
się wydała sam papież wysłał do tego miasteczka inkwizytora z
tajną misją. Skutkiem tego książę wraz z małżonką postanowił
ufundować kościół dla kościoła na znak, że miasto jest jego
integralną częścią. Mimo to książę i jego małżonka zmarli
nagle w niewyjaśnionych okolicznościach a ich majątek
przeszedł w ręce kościoła. Do dziś dnia założyciele spoczywają
w kaplicy, która jest umieszczona w bocznej nawie, co każdy z
tu obecnych parafian doskonale wie.
Do niedawna wydawało się, że nie ma w tej historii nic
nadzwyczajnego aż po stuleciach nasz dziekan Rudolf wchodzi
w posiadanie manuskryptu, a właściwie to odczytuje
manuskrypt, który znajduje się w parafialnym księgozbiorze.
Dzięki obszernej wiedzy i znajomości obcych języków prowadzi
badania i zapiski, które następnie udostępnia do publikacji w
lokalnej gazecie. Tak oto historia ujrzała światło dzienne. To są
fakty pod którymi podpisałem się jako świadek w tej sprawie.
Co wydarzyło się dalej tego nikt nie wie. Każdy z tu
zebranych zastanawia się czy faktycznie ów demon mógł
porwać dziekana? Niestety nie potrafię odpowiedzieć na to
pytanie. Jednak stanowczo wyznam, jako człek wierzący, że
wierzę tak samo mocno w boga jak i w szatana, w anioły jak i
w demony. Do tej pory jednak nie miałem do czynienia ani z
jednymi ani z drugimi, niemniej jednak historia notuje oba
takie przypadki.
Sam Jezus podczas swego pokutowania na pustyni spotkał
szatana o czym wyraźnie zaświadcza biblia. Tak moi drodzy do
tej pory tylko słyszeliśmy ze starych przekazów i podań o tym
jakie demony są i co złego robią z ludźmi.
W innym manuskrypcie, który studiował dziekan
opisywano właśnie jednego z nich, niestety nie mogę tutaj
przedstawić tego obrazu gdyż jest to niezgodne z oficjalnym
stosunkiem kościoła. Niemniej jednak potwierdzam, iż opisy
umieszczone w gazecie zgadzają się z tym, o czym osobiście
usłyszałem z ust dziekana.
On bowiem jako człek wybitnie oświecony miał elastyczny
stosunek do życia, był wyjątkowo nowoczesnym człowiekiem
a jednocześnie bardzo wierzącym. Każdy z parafian może to
potwierdzić. Niestety los chciał, że więcej go z nami nie będzie.
Oficjalnie wiadomo, że zaginął bez wieści w drodze do
Wrocławia. Ale to są tylko przypuszczenia, nic nie jest pewne!
I być może tej tajemnicy nie da się rozwikłać dopóki policja lub
kuria poważnie potraktuje to nad czym ksiądz dziekan
pracował.
Niestety w dzisiejszych czasach jest tylu niedowiarków,
oczywiście wszyscy chodzimy do kościoła i modlimy się ale
wystarczy popatrzeć na to, co się dzieje z młodzieżą. Na to, co
pokazuje telewizja i czego naucza się w szkołach. Niestety
społeczeństwo odwraca się od wiary i od tego co chcą
powiedzieć nam nasi ojcowie i praojcowie. Kiedyś nikt nie
wątpił w istnienie demonów jednak dziś dla policji nie ma
takiego wytłumaczenia.
Drodzy parafianie wiem że stanęliście w obliczu wyboru w
co wierzyć i komu zaufać. Ja powiem słowami Chrystusa, które
skierował
do
swojego
ucznia
Krzysztofa.
Nie
bądź
niedowiarkiem lecz wierzącym. Wiara nie jest czymś
strasznym, wiary lękają się ci którzy mają nie tylko coś do
ukrycia, coś złego na sumieniu, lecz również ci, którzy w
przyszłości planują takie zło czynić! To moi bracia i siostry
powinno dać nam do myślenia, oraz powinno dać nam
wskazówkę, kto jest zły, lub gdzie tego zła szukać.
Być może Dziekan jako człowiek odważny chciał poznać
zakamarki tej wiedzy, która nie była mu pisana i zapłacił za to
własnym życiem. Pamiętamy wszakże, że sam papież wysłał
inkwizytora tu do tego miasteczka! Czy to nie zastanawia po
co? W manuskrypcie zapisano słowa: demon posiada wielkie
moce a tego, który go uwolni spotka kara i potępienie. Niech
nikt z was nie myśli, że bezkarnie można igrać z wiarą i
demonami. Niech nikt z was, moi drodzy bracia i siostry, nie
kwestionuje mocy kościoła i jego wiary, bo również na tych
śmiałków czeka śmierć i potępienie wieczne. Amen.
Kiedy tylko wikary zakończył swoje kazanie wśród
wiernych rozeszły się gesty, wyrazy uznania dla mądrości i
znaczenia słów przestrogi. A kilka dni po sławetnym kazaniu
nie było już w mieście ani jednej osoby, która by nie wierzyła
w to, iż księdza dziekana faktycznie porwał demon. Dla
wikarego to był znak, aby w końcu przystąpić do drugiego
punktu misternie przygotowanego planu. Do profanacji i orgii.
Jędrzej o planowanej profanacji oczywiście ani słowem nie
wspomniał nikomu, cały czas medytował i modlił się do
demona, aby ten przyjął jego ofiarę. Modlił się też do boga
aby wybaczył mu to co musi uczynić, gdyż robi to dla dobra
całej społeczności i dla własnej rodziny. A w obecnej sytuacji
nie widział on innego wyjścia niż zrealizować plan wikarego
Piotra.
A kiedy już nadszedł ten dzień okazało się, że to równie
podniosły i stresujący moment jak wtedy, kiedy Jędrzej
przystępował do pierwszej komunii, bierzmowania czy
sakramentu spowiedzi. Lecz tym razem nie o względy boga
lecz demona z piekielnej studni miał zabiegać, co powodowało
dodatkowy dreszczyk emocji aż ciarki miał na plecach i gęsią
skórkę na całym ciele.
Elementem w którym Jędrzej nie miał żadnego
doświadczenia była oczywiście orgia, czyli stosunek seksualny
dwojga mężczyzn oraz profanacja sakramentu. W tej materii
całkowicie ufał Piotrowi i mniemał, że wszystko pójdzie szybko
i zwinnie, tak jak w dobrej drużynie.
// tu jest opis orgii na ołtarzu oraz profanacji..., wikary kontra
Jędrzej. Nie jestem tak okrutny i nie upokorzę tych, którzy
wierzą w coś pięknego. Każdy z was zatem sam sobie niech tu
coś wymyśli na własną miarę. Autor //
Po odbyciu orgii i profanacji obaj mężczyźni udali się
wgłąb piekielnej studni by sprawdzić czy nie dochodzą stamtąd
żadne odgłosy. W nadziei, iż uda się nawiązać kontakt z
demonem młody chciał ponownie otworzyć przejście jednak
wikary powstrzymał go i poprosił o cierpliwość.
-W tych sprawach należy działać roztropnie. Tutaj nie będzie
drugiej szansy młody. A jeśli coś pójdzie nie tak, oboje
możemy zginąć i nie będzie żadnej taryfy ulgowej.
-ale w końcu musimy podjąć to ryzyko, nikt inny za nas tego
nie zrobi. Tylko my mamy jakiekolwiek szanse?
-ależ tak, masz rację tylko pozwól demonowi oswoić się z
naszymi obrządkami, kto wie czy jeden raz wystarczy? Być
może powinniśmy to powtórzyć dla większej pewności.
-to samo drugi raz?
-ależ tak, za drugim razem pełniej będziemy mogli otworzyć
swe dusze dla grzechów i uczynić je dostępnymi dla demona.
-może Piotr ma rację, ten pierwszy raz nic nie czułem, nic ale
to nic. Ani odrobiny zła, kompletnie. Tylko tyłek mnie boli i
zmarzłem okropnie.
-Chodźmy zatem na plebanię zrobię ci gorącej kąpieli i
grzanego wina do picia. Pokrzepisz się a potem położysz się
spać.
-Jest już bardzo późno może wrócę juz do domu?!
-ależ wcale nie musisz się spieszyć, jak chcesz to możesz
nocować tu w plebani. Pokaże ci te manuskrypty, które
studiował dziekan! I co chcesz?
-no jasne że tak, super w końcu zobaczę na własne oczy
starodruki i księgę.
-no jasne, że zobaczysz. Nic się nie martw. I chodźmy stąd
jest mi zimno i głodny się zrobiłem.
-a tak, ja też bym coś zjadł na kolację. Głodny jestem jak wilk,
ta orgia zabrała mi wszystkie siły!
-mi też. I muszę ci powiedzieć, że nawet nie była tak straszna
ta profanacja. Na początku czułem się niezręcznie spuszczając
się do kielicha ale w końcu, wypiłem to. Mówię ci sperma jest
ohydna, ale jak zmiesza się z winem to nawet smaczna!
-co Piotr gada, naprawdę
-naprawdę, jak chcesz to sam możesz kiedyś spróbować.
-och nie dzięki wolę nie próbować.
-a ja bym spróbował pomieszać z mlekiem, jestem ciekaw jaki
to wtedy ma smak? Albo z kakaem..., co ty na to, żeby po
eksperymentować trochę, tak aby następnym razem było miło
i sympatycznie.
-ty chyba żartujesz, dzisiaj?
-acha, dzisiaj?! I zastanawiam się czy twoja sperma różni się
jakoś od mojej. Na pewno się różni to wiem, jesteś młodszy to
zrozumiałe. Po prostu chciałabym spróbować twojej spermy.
Wydaje mi się, że będzie pyszna.
-jak chcesz to dam ci spróbować, nie ma sprawy. Ale ja raczej
mówię pas.
-ach tam od razu pas, sam jeszcze zobaczysz a kto wie może
to będzie twój ulubiony drink?
Tego wieczora eksperymenty ze spermą przeciągnęły się
do drugiej w nocy, a nad ranem trwały jeszcze inne dotyczące
technik mechanicznych, oraz mające na celu stworzenie
czegoś w rodzaju programu. Tak aby cały rytuał był czymś
wyjątkowym i widowiskowym. Piotr tak świetnie potrafił
stworzyć nastrój zabawy, że Jędrzej bez najmniejszych
oporów podążał za swym przewodnikiem i kolegą.
Wikary tej nocy był w siódmym niebie a o poranku myślał
o tym tylko, że mógłby właściwie spędzić tak resztę swego
życia. Ale oczywiście było to tylko pobożne życzenie, bo
zdawał sobie sprawę, że Jędrzej zechce otworzyć kryptę a
wtedy nastąpi koniec jego związku. Niemniej jednak jeszcze do
tego nie doszło a poza tym, kto wie co jeszcze mogło wydarzyć
się po drodze. W sumie dla tych wspaniałych chwil warto było
poświęcić te kilka kłamstw oraz życie dziekana Rudolfa, myślał
Piotr podając młodemu Jędrzejowi śniadanie do łóżka.
0000000000
Rozdział 9
0000000000
Rok 2009. miał dla wszystkich wielki znaczenie, choć był pełen
manipulacji wtedy podpisano właśni pierwsze cyrografy.
Po stworzeniu społecznego mitu demona i presji
obyczajowo religijnej, kolejnym etapem wymuszenia lojalności
w ugrupowaniu politycznym było powiązanie partii Kobiet
Pracy z demonem. Piotr dzięki swej wiedzy o Iluminatach
dokładnie opracował zasady uczestnictwa w zgromadzeniu.
Stworzył protokół inicjacyjny i coś na kształt umowy, którą
dumnie nazwał Cyrografem. Bo skoro pakt pieczętuje się z
błogosławieństwem piekielnego demona, to nie inaczej jak
podpis własną krwią się składa a więc cyrograf nazwą jest
odpowiednią.
W tym celu wyszykowano specjalne stroje z kapturami,
przygotowano nawet wywar z ziół o lekko halucynogennym
działaniu. A zaproszenia wręczał uroczyście sam Jędrzej, bez
udziału matki, na zebraniu partyjnym, które to odbyło się w
pomieszczeniu biurowym na terenie ratusza miejskiego.
Witam wszystkich partyjny kolegów i koleżanki, dzisiejsze
spotkanie ma charakter nieformalny i powiedzmy że
towarzyski. Nie będziemy omawiać na nim żadnych spraw
samorządowych ani finansowych. W spotkaniu nie będzie
uczestniczyć moja matka i obecny prezes partii, gdyż sprawy
jakimi się zajmiemy nie będą jej dotyczyły. Tak więc zanim
padnie pytanie dlaczego w takim razie organizuje się zebranie,
które nie wniesie niczego formalnego?! Otóż i odpowiedź.
Formalnie nasza partia nie jest najważniejsza, tak naprawdę
liczą się ludzie ich lojalność oraz społeczny status.
Zwykli ludzie nie postrzegają nas miarą naszych
kancelarii, czy stosu dokumentów, lecz tego co robimy jak
żyjemy i jakie wartości wyznajemy. W tym również chodzi o
religię, moralność, prawo oraz o inne mniej oczywiste sprawy.
Choćby takie to; jakim samochodem jeździmy, gdzie
spędzamy święta, gdzie mieszkamy, ..., itd.
Oczywiście partia nie ingeruje w te dziedziny życia i
pozostawia pełną swobodę działania, pełną niezależność.
Jednak są okoliczności w których takie luksusy są nie tylko
zbędne, lecz nawet mogą być zakazane. A to dlatego, że
stwarzają zagorzenie, gdyż jest to grzech próżności i
lekceważenia obywatelskiego stosunku do bliźnich. Są to
sprawy sumienia, z których rozlicza nas tylko bóg za sprawą
kościoła i sakramentu spowiedzi. Oczywiście nie jest to
karalne, lecz jeśli idzie się na wojnę, trzeba stworzyć taką
armię w której standardem jest, nie tylko prawo i organizacja,
ale również wiara.
Armia musi zachować swój uniform, honor, moralność,
braterstwo oraz inne cechy, które są tak wyświechtane i
oklepane, że nie będę tu wszystkich zanudzał. Ktoś pomyśli ja
nie jestem żołnierzem, nie będę zabijać, nie chcę iść na wojnę.
Niestety prawda jest taka, że wojna trwa od dawna.
Do tej pory każdy z nas siedział sobie wygodnie na
własnej linii Mażinota w nadziei, że przeciwnik nas nie
dosięgnie. Błąd zasadniczy, przeciwnik ma nas w garści a jeśli
w tej chwili nie chwycimy za broń! Wszyscy razem, jak jeden
mąż, to powtórzy się sytuacja z okupacji niemieckiej podczas
drugiej wojny światowej we Francji. Jeśli ktoś myśli, że
przesadzam, że wyolbrzymiam problem niech jeszcze
wstrzyma się z wątpliwościami i pozwoli doprowadzić moją
wypowiedź do końca.
Obiecuję, że każdy z was będzie mógł zabrać głos i
wypowiedzieć się w odpowiednim momencie. Wiem, że się
niecierpliwicie i nie macie zamiaru marnować czasu na
głupoty! Zapewniam was, że go nie zmarnujecie. Powiem
nawet więcej pozostając w tej sali najbliższą godziną możecie
ocalić nie tylko swoje cenne życie, lecz nawet życie waszych
dzieci. Tak wiem to dla was zaskoczenie, wiem, że nic jeszcze
nie rozumiecie ale pomału, wszystko po kolei wam wyjaśnię.
W tej chwili powinienem przejść do sedna, bo przecież, co
tu dużo ukrywać, od tego zależy wasze życie. A więc sytuacja
wygląda następująco. Partia się nie liczy a to, że należycie do
niej potraktujmy jako przywilej pierwszeństwa. Poza tym
możemy uznać, że jeśli ktoś na tym etapie nie jest
zainteresowany całą sprawą już może nas opuścić i udać się do
domu! Proszę podjąć decyzję, daję wam na to minutę, tyle
chyba wystarczy? Zapytał i popatrzył po twarzach obecnych i
nie widząc sprzeciwu kontrolnie spojrzał na sekundnik.
-ależ panie Jędrzeju, nie możemy decydować w tak krótkim
czasie nie znając szczegółów całej sprawy.
-cóż zawsze może pan wyjść, jeśli nie zależy panu na życiu?!
Przecież nie mogę pana zmusić do walki, do obrony przed
wrogiem. Jednak pozostając tu zwiększy pan tylko swoje
szanse gdyż w pojedynkę takich raczej pan nie będzie miał. Co
więcej jeśli się wydaje, że może pan zapewnić sobie ochronę w
inny sposób, bo ma pan wystarczające środki?! Oczywiście też
może pan nas w tej chwili opuścić. Ostrzegam jednak, że ten
kto teraz wyjdzie nigdy nie będzie mógł już powrócić.
-to jest szantaż?
-nie to szczerość, każdy z państwa dziś jest traktowany równo
i jako przyjaciel jednak, jak to na wojnie bywa, ten kto nie jest
z nami, jest przeciwko nam. Panowie i panie, czas mija,
informuję, że pozostało już tylko 15 sekund.
-jednak zostanę, w sumie nie mam nic do stracenia.
W takim razie możemy przejść krok dalej i skoro wszyscy
tu zebrani mają wspólny interes, wspólnie zamierzają walczyć
przeciwko jednemu wrogowi należy ustalić kto będzie nami
dowodzić. Zanim jednak przejdziemy do tego punktu wypada
aby wszyscy poznali warunki jakie postawił nam nasz wróg. W
tym celu zaprosiłem do nas księdza wikarego, który wspólnie
ze mną jest stroną, która owego wroga będzie reprezentować.
Za chwilę już państwo zrozumieją dokładnie o co chodzi.
Jędrzej wygodnie się rozsiadł w fotelu a do pomieszczenia
wszedł wikary Piotr i znacząco spojrzał na Jędrzeja, który
skinieniem głowy dał znak, że może rozpoczynać. Wikary
rozwinął więc ekran, uruchomił pilotem rzutnik i tymi oto
słowami zwrócił się do zebranych.
Wydaje mi się, że nie ma potrzeby abym się przedstawiał i
opowiadał czym się zajmuję. To są oczywiste kwestie.
Mniemam również, że wszyscy tu obecni doskonale znają
sprawę zaginięcia dziekana Rudolfa oraz słyszeli o demonie w
tajemniczej krypcie, której położenia nikt nie zna. Otóż my
wiemy gdzie jest owa krypta, czyli ja i pan Jędrzej. Trzecią
osobą, która znała miejsce ukrytej krypty był dziekan Rudolf.
Za jego sprawą doszło nie tylko do odkrycia tej krypty lecz
również do uwolnienia demona, który się tam znajdował. Dla
księdza dziekana odkrycie to okazało się katastrofalne w
skutkach. Dziekan Rudolf został pożarty przez demona.
Tu Piotr zrobił pauzę i omiótł wzrokiem swych słuchaczy
tak by zobaczyć jakie reakcje wywołała taka informacja. Widzę
że część z państwa nie dowierza w to co powiedziałem.
Niestety z powodów bezpieczeństwa nie możemy zdradzić
miejsca owej krypty, możemy jednak pokazać państwu
dokumenty, które doprowadziły dziekana Rudolfa do jej
odkrycia.
Tu
widać
pergamin
z
oryginalnymi
pieczęciami
inkwizytora, wskazał miejsce pieczęci na slajdzie. Zaznaczony
ny na czerwono tekst został przetłumaczony z łaciny na polski,
tłumaczenia dokonał sam dziekan, a tuż obok jego
tłumaczenie.
-takie rzeczy można podrobić, to o niczym nie świadczy?
-oczywiście że nie, jednak owe dokumenty zostały
umieszczone w aktach sprawy, którą oficjalnie prowadzi
prokuratura. To wystarczający dowód na ich oryginalność.
-więc twierdzi wikary, że demon zabił dziekana?
-tak demon.
-dlaczego policja nie odnalazła ciała.
-nie wyjawiliśmy nikomu miejsca gdzie znajduje się owa
krypta.
-czyli, że dopuścił się ksiądz krzywoprzysięstwa?
-ja tylko starałem się bronić parafian i ludzi przed demonem.
Jeśli zataiłem te informacje to tylko dlatego, że zdawałem
sobie sprawę, iż ani policja, ani prokuratura nie powinna mieć
wglądu w to odkrycie.
-panowie. Pozwólmy wikaremu kontynuować. Przerwał
dyskusję Jędrzej. Proszę panie Piotrze, proszę mówić dalej.
...A więc, kontynuował wikary, okazuje się że nasz demon
odzyskał wolność dzięki księdzu Rudolfowi. To jest fakt, który
nie podlega dyskusji ponieważ oboje, czyli ja i pan Jędrzej
jesteśmy tego świadkami. Otóż ów demon zażądał od nas
abyśmy skontaktowali się panami tego miasta w celu
przeprowadzenia negocjacji!
-demon ma jakieś żądania, co wy ludzie sobie jaja robicie?
Trzeba od razu skierować sprawę do policji, niech oni się tym
zajmą.
-oczywiście był taki pomysł niestety demon przewidział, że
zechcemy się go pozbyć, bo już raz w przeszłości miało to
miejsce. Tak więc postawił nas przed wyborem i albo zabije
wszystkich mieszkańców, albo będziemy z nim współpracować.
Sami państwo rozumieją, że zarówno ja jak i pan Jędrzej w
takiej sytuacji zgodziliśmy się współpracować i spełnić żądania
demona.
-to jakiś absurd, panowie nie mogę w to uwierzyć.
-Ja też nie mogłem, zabrał głos Jędrzej, dziekan Rudolf też nie
wierzył i dlatego nie żyje.
Czy to państwu nie wystarcza? Ilu z was chce zginąć aby
dowieść temu co mówi wikary? Czy gdyby istniało inne
wytłumaczenie zawracalibyśmy sobie tym głowę, zebraniami i
naradami w tajemnicy. Nie zależy wam, proszę ja mogę
przedstawić waszą odmowę demonowi już dzisiaj. Dla mnie to
żaden problem, ale pamiętajcie. Jego nie można ani przekupić,
ani zabić, ani przestraszyć. My jesteśmy jego ostatnią linią
negocjacji, bez naszej ugody i protekcji wszyscy zginą. Czy to
jasne?
Po tych słowach na sali zaległa cisza a nawet sam wikary
usunął się pod ścianę jakby zmęczony albo przerażony wizją,
którą roztoczył Jędrzej swoim wystąpieniem.
Proszę księdza Piotra, niech kontynuuje swój wykład. I
mam nadzieję, że więcej nikt już nie będzie przeszkadzać.
Powiedział Jędrzej do tłumu wygodnie sadowiąc się w fotelu.
Wikary ośmielony ponownie zabrał głos.
...więc demon, jak to demon, nie ma zbyt wielu potrzeb
poza jedną podstawową. Musi się pożywiać a my mamy
zapewnić mu to pożywienie. Jeśli spełnimy jego prośbę otoczy
nas swoją protekcją i mocą nadprzyrodzoną. Tu mam dla
państwa jeszcze jeden slajd przedstawiający fragmenty z
innego manuskryptu jaki odnalazłem w rzeczach dziekana. Są
to opisy owych demonów, nazywa się ich Nefilinami. Owi
Nefilini opisani są jako istoty nocy, którzy żywią się tylko i
wyłącznie krwią ludzką.
-czy to znaczy, że musimy dla nich zabijać. Toż to czyste
średniowiecze?!
-jeśli tego nie zrobimy dobrowolnie demon zrobi to za nas.
-Panowie, nie róbmy straganu! Proszę zrozumieć, że taka
sytuacja jest nam nawet na rękę. Tan to dla nas samo dobro!
Ponownie wtrącił Jędrzej uciszając wszelkie rozmowy.
Na początku też myślałem podobnie jak wy, bałem się i
chciałem uciekać, ale spójrzcie na to z innej strony. Czy jeśli to
my będziemy decydować o tym kogo pożre demon nie da nam
to oczywistej władzy. Primo a secundo, przecież w naszym
społeczeństwie jest tylu przestępców i wrogów, że jeśli to ich
demon pożre wyświadczy nam olbrzymią przysługę. Zamiast
wyręczać się skorumpowana policją i urzędnikami, których
intencje nie są jasne będziemy mieli demona, który jest „łatwy
w obsłudze” i jednocześnie doskonały w działaniu.
Wystarczy, że damy mu tego co chce a w zamian za to,
prosto i bezproblemowo, niemal natychmiast rozwiąże nasze
problemy. Słowem z śmiertelnego wroga stanie się naszym
sprzymierzeńcem. Więc właściwe pytanie brzmi czy warto mieć
go po swojej stronie, czy być wśród jego wrogów? Ja
oczywiście wybieram tą pierwsza opcję, ale jeśli ktoś z
państwa jest za drugą, proszę bardzo, drzwi są otwarte.
-ja się nie będę układał z żadnymi siłami nadprzyrodzonymi.
Nawet jeśli to wszystko jest prawdą nie wiem czy można ufać
temu demonowi, czy można ufać księdzu, że nas nie oszuka.
-a komu chce pan zaufać, kto według pana jest lepszy do tej
roli niż wikary i ja? No proszę jeśli uważa pan się za takiego
odważnego możemy pana zaprowadzić do tej krypty, ale
proszę mi wierzyć jeśli tam pan nie wejdzie z dobrej woli to ja
sam pana tam wrzucę. Czy tego pan chce?
-nie na to też się nie piszę i myślę, że wam wszystkim odbiło
albo co!? Proszę mi wybaczyć ale opuszczę to zgromadzenie.
Doceniam waszą troskę ale jednak zdam się na zdrowy
rozsądek. Tu się kręci jakiś wielki cyrk, nie dam się ani
przestraszyć ani nabrać. Oczywiście wy sobie róbcie co
chcecie, ale ja nikogo nie będę uśmiercał dlatego, że demon
musi jeść! To czysty obłęd.
-no skoro taka pana wola proszę iść. Zobaczymy jak daleko
pan zajdzie?
-i zgłoszę całą sprawę zaraz na policję, żeby było jasne.
-ależ proszę bardzo, niech pan robi co chce. Drodzy koledzy i
koleżanki. Myślę, że dobrze się stało iż pojawił się wśród nas
choć jeden taki co się wyłamał. I niech reszta z państwa
doceni poświęcenie naszego bohatera, bowiem będzie to
doskonały pokaz tego co się dzieje z tymi, którzy zignorują
ostrzeżenie. Czy jeszcze ktoś z państwa ma ochotę opuścić
nasze grono? Proszę szybko się decydować bo za chwilę
zapadnie klamka.
Wszyscy zebrani z trwoga odprowadzali wzrokiem pana
Rymarza do drzwi a kiedy całkiem zniknął im z pola widzenia
spojrzeli ponownie pytająco na Jędrzeja. Wtedy on zabrał głos.
Tak więc pan Rymarz pójdzie na policję i zaświadczy o spisku
jaki przygotowujemy. Co państwo na to? Okazaliśmy panu
Rymarzowi szacunek zapraszając go tu jak równego sobie. Tak
jak równego wśród równych! A on będzie chciał teraz
wykorzystać nasze zaufanie i zdradzić nas. Więc logiczne jest,
że pan Rymarz od teraz jest naszym wrogiem a nie
przyjacielem i dlatego spotka go kara.
Rozumiem, że nikt z nas nie jest zły, nikt nie jest zabójcą
czy zdrajcą, wszyscy jesteśmy prawymi ludźmi którzy dokonali
mądrego wyboru. Tak więc nikt nie zawinił krzywdzie naszego
byłego kolegi, nikt mu jej nie życzył, ale opuszczając to
pomieszczenie on sam wybrał swój los.
Tu Jędrzej spojrzał na zegarek, spotkanie trwało już
dokładnie 20 minut, a następnie zwrócił się do obecnych.
Teraz poproszę was o wypicie napoju, który poda ksiądz Piotr.
Jest to mieszanka ziołowa, która nie jest groźna dla naszego
organizmu, możecie po niej się poczuć odrobinę pobudzeni ale
to nie szkodzi. Proszę wypić to natychmiast gdyż demon w ten
sposób rozpozna osoby, które są sprzymierzeńcami. Ci którzy
napoju nie wypili, jak nasz pan Rymarz, niestety nie będą
chronieni. Wszyscy wypili napój? Wikary podał Jędrzejowi
szklankę z mętna zawiesiną, a ten wypił ją jednym haustem.
-co będzie dalej? Zapytał ktoś z zebranych?
-Ano nic poczekamy aż przyjedzie policja, chyba tego należy
oczekiwać czyż nie tak?
-a jak przyjedzie to co mamy powiedzieć? Co mamy zeznać?
-ja zeznam, że pan Rymarz wyszedł ze spotkania dokładnie o
godzinie 13.20. Jakoś dziwnie się zachowywał i opowiadał
jakieś
niestworzone
rzeczy
o
demonach,
tajnych
porozumieniach z szatanem. Wszyscy to widzieli i słyszeli, ale
w końcu nikt nic nie zrobił w obawie, że człowiek jest albo
niepoczytalny albo pod wpływem?! Tak więc wyszedł i tyle go
widzieliśmy! Nieprawdaż.
-tak dokładnie tak było, ja to mogę potwierdzić przytaknął
wikary.
-tak dokładnie, było tak jak pan Jędrzej powiedział; kiwali
potakująco głowami pozostali członkowie partii, czyli ze
trzydzieści osób.
W spokoju i ciszy upływały minuty, dziesiątki minut ale
ciągle nic się nie wydarzyło. Nie przyjechała ani policja, ani
nikogo nie aresztowano. Aż w końcu Jędrzej znudzony
czekaniem ożywił się jakby wpadł na lepszy pomysł, wyciągnął
telefon i zadzwonił na posterunek policji. Przełączył głośnik tak
aby wszyscy dokładnie słyszeli jak rozmawia. Po chwili pojawił
się sygnał oczekiwania na rozmowę a wkrótce po serii
trzasków odezwał się kobiecy głos.
-Tu posterunek policji pogotowie alarmowe w czym mogę
pomóc. Dzień doby pani z tej strony Jędrzej Michanowicz, jakiś
kwadrans temu pomieszczenie naszego biura opuścił pan
Rymarz, dziwnie się zachowywał, chciałem się zapytać czy aby
czasem nic złego mu się nie stało?
-acha rozumiem, czy również u państwa usiłował on kogoś
zabić?
-nie całe szczęście jesteśmy cali i zdrowi. A jeśli wolno zapytać
co się stało?
-zatrzymaliśmy pana Rymarza w centrum miasta po zarzutem
usiłowania zabójstwa. Rzucił się on z nieznanych przyczyn na
przechodniów z młotkiem w reku. A kiedy przyjechała policja
zaatakował młotkiem posterunkowych, cale szczęście nikt nie
doznał większych obrażeń.
-to bardzo mnie pani pocieszyła taką informacją dziękuję
serdecznie i życzę miłego dnia. Spokojnie odparł i rozłączył się.
Po czym zwrócił się radośnie do zebranych towarzyszy
partyjnych.
Jak państwo widzą nasz demon nie jest idiotą, posiada
nadzwyczajne moce, które w elegancki sposób pozwolą nam
szybko i bezkrwawo oraz bez żadnych podejrzeń uporać się ze
wszystkimi problemami. A o to nam przecież chodzi czyż nie
tak?
-tak oczywiście, ten demon jest jak lekarstwo na każdą naszą
bolączkę. Szmer aprobaty i podziwu dał się słyszeć wśród
wszystkich osób zebranych na sali.
Nasze spotkanie prawie dobiega do końca ale pozostała
jeszcze jedna i najważniejsza kwestia a mianowicie wybór
przywódcy. Ja i wikary nie możemy piastować tego stanowiska
gdyż nie spełniamy warunków jakie postawił demon, poza
tym, my będziemy zajmowali się tą sprawa powiedzmy od
strony technicznej. Mniemam, że dla wszystkich jest to
oczywiste?! Tak więc, kontynuował Jędrzej, musicie wybrać
spośród was jedną tylko osobę. A musi to być ktoś, kto ma
potomstwo. Dlaczego? Otóż Demon zażyczył sobie ofiary z
potomka tej osoby, która będzie przywódcą całej społeczności.
Jest to powiedzmy forma koniecznego poświęcenia, które
potwierdzi nasze zamiary oraz przypieczętuje pakt z
demonem. Wiem, że to może być duży problem, ale niestety
jest to jeden z warunków, które musimy obowiązkowo spełnić.
W przeciwnym wypadku demon uzna nas za słabeuszy, bandę
dzieciaków, których nie watro ani popierać, ani chronić. Chce
mieć pewność, że jesteśmy tymi, którzy potrafią zapewnić mu
wystarczającą opiekę a dowodem tego ma być właśnie taka
ofiara z dziewicy.
Takie postawienie sprawy bardzo zmartwiło wszystkich i
wywołało gorącą dyskusję i spór kogo tu wytypować? Kto ma
córkę jeszcze dziewicę, a kto ma syna? Dlaczego akurat to ten,
a nie tamten ma być wybrany na przywódcę?! Na sali
zapanował chaos i nerwy udzieliły się wszystkim w takiej skali,
że już to zaczęły się przepychanki i kłótnie. Słowem żaden z
zebranych nie zamierzał poświęcać czegokolwiek a na pewno
nie własnych dzieci aby zostać przywódcą zgromadzenia.
-Proszę o spokój, cisza! Proszę o ciszę, apelował do
zgromadzonych Jędrzej. Przewidzieliśmy z wikarym, że taka
sytuacja może mieć miejsce i z tego powodu właśnie nie
zaprosiliśmy na to spotkanie naszej partyjnej przywódczyni
pani Marii. Chcieliśmy w ten sposób zapobiec tej niemiłej
konfrontacji i zaoszczędzić mojej mamie zmartwień. Tak moi
drodzy, jeśli ktoś z was jeszcze nie dostrzegł tego drobnego
niuansu to wyjaśniam, że owszem mam siostrę. Owszem moja
matka o niczym nie wie! I owszem myślę, że mogę przekonać
ją do tego, aby to ona stanęła na czele naszego tajnego
zgromadzenia. Byłbym skłonny do tego doprowadzić, ale sami
rozumiecie, że to wielka cena i wielka odpowiedzialność podjąć
się takiego zadania. Zarówno dla mnie a zwłaszcza dla mojej
matki nie będzie to ani proste, ani łatwe.
Nie wiem również czy ktokolwiek z was zdoła docenić takie
poświęcenie dla społeczności, dla idei, którą wspólnie
budujemy. A muszę wam powiedzieć, że kocham swoją siostrę
i nie życzę jej śmierci, gdyż życie może okazać się piękne i
warte tego by je przeżyć. Jednak zwarzywszy okoliczności
całej sprawy rozumiem, że ktoś silny i prawy musi wziąć na
barki to brzemię. Widzę, że wśród was jest wielu gotowych do
poświęceń, wyrzeczeń i ciężkiej pracy. Do wszystkiego poza
tym jednym. I całkowicie podzielam to zdanie, bo rozumiem
wasze uczucia i wiem, że najważniejszy jest własny tyłek,
własna rodzina oraz własny dom. Ale tym razem musimy się
zjednoczyć w bólu i w prawdzie, które niczym berło i korona
spoczną w jednych rękach i na jednej głowie.
A jeśli się tak stanie, każde z was niech zapamięta moje
słowa. Niech zda sobie sprawę z tego, że potem nie będzie już
odwrotu, gdyż demon posłuszny będzie tylko tej jednej osobie.
To ona będzie sprawowała całkowitą władzę bez względu na
wasze kaprysy i zachcianki. Dlaczego? Odpowiedź jest
całkowicie oczywista! Bo na to zasługuje, bo jako jedna
poświęciła w waszym imieniu coś, czego żadne z was nie miało
odwagi położyć na szali losu. To nie tchórzostwo ale miłość
wami powoduje, że tak zaciekle bronicie tego, co dla was
najdroższe i najpiękniejsze. Więc niech również miłość wam
przyświeca w służbie swemu przywódcy.
Dlatego powiadam wam, jeśli moja matka złoży w ofierze
własną córkę a moją siostrę i gdy ktokolwiek z was nawet na
moment zapomni o szacunku jaki winien okazać, wtedy nie
będę miał żadnych wątpliwości i oporów aby taką osobę ukarać
odpowiednio. A przyznacie że najbardziej odpowiednim
rodzajem kary za taki brak szacunku i lojalności jest nie
śmierć tego cynicznego i zakłamanego osobnika. Nie, to nie
wystarczy, śmierć to stanowczo za mało. Jemu pozwolimy żyć,
lecz ci których najbardziej kocha, na których najbardziej mu
zależy i tych których dzisiaj nie zechciał poświęcić z miłości,
właśnie ich straci z własnej głupoty. A dla demona istnieje
tylko jedna waluta w której rozlicza swoje rachunki.
Tak więc podejmując dzisiaj decyzję i wybierając panią
Marię na lidera naszego tajnego zgromadzenia, każdy z nas
będzie zobowiązany dźwigać własny krzyż na własnych
ramionach. I niech się nikomu nie wydaje, że jego ból jest
większy, że ktoś go oszukuje czy okłamuje. Jesteśmy od
dzisiaj ludźmi honoru, a tacy ludzie spłacają zaciągnięte długi
bez jednego ale, bez skargi i żalu, z radością i uśmiechem na
ustach. A to dlatego, że macie coś cennego, coś kochanego i
własnego. Są to wasze dzieci, czyli to czego moja matka już
wkrótce nie będzie miała.
Mam nadzieję, że więcej do tego tematu nie wrócimy bo
jeśli się okaże inaczej, dla nikogo nie będzie to miła chwila a
przecież mamy być jak jedna rodzina. Jak jedna drużyna
mamy się kochać, wspierać i zwyciężać. To jest nasz cel! A
jeśli ktoś wątpi w swoje siły niech poprosi o pomoc. Jesteśmy
tu, by pomagać słabszym. Jednak kiedy ktoś z własnej głupoty
zawiedzie zespołowe zaufanie i zespołową pracę narazi na
szwank, wtedy nie będzie ani wymówek ani litości.
To nie jest ani gra, ani rozrywka jesteśmy na wojnie a tu
od czynów jednej osoby zależy życie innych. Pamiętajmy więc,
że indywidualny brak odpowiedzialności może spowodować
wiele strat. A nikt nie chce przecież tracić! Każdy chce zyskać
dla siebie i dla bliskich. Dlatego od tej pory, nie tylko wszyscy
będziemy się dzielić z naszymi braćmi zarówno chlebem jak i
powietrzem, którym oddychamy. Ale od dzisiaj myślimy nie ja,
tylko my! Nie moje ale nasze. Jesteśmy jednością w bólu i w
szczęściu dokładnie tak jak uczył nas Jezus.
I pamiętajmy o najważniejszym, o sumieniu. Bo nie po to
poświęcamy życie niewinnej dziewicy abyśmy się nachapali i
obżarli. Nie po to wchodzimy z konszachty z demonem, aby
zaspokoić waszą próżność i spełnić sny o bogactwie. Naszym
bogactwem ma być prawda i dobro, bo jeśli choć na krok
zboczymy z tej drogi, to sami zmienimy się w takie demony.
Sami będziemy żywić się krwią bliskich i to wtedy nas trzeba
będzie zabić za brak szacunku i miłości do bliskich. Czy to jest
dla was jasne?
Mam nadzieję, że od tej chwili nie będziecie się bać już
niczego, nie będziecie mieli przed sobą żadnych tajemnic, że
nigdy więcej brat nie będzie spiskował przeciw bratu ponieważ
przed demonem, dla którego zło jest jak codzienna strawa nikt
z was nie zdoła uciec. A jeśli ktoś zwątpi, zgrzeszy i zawiedzie
zaufanie, którym został obdarzony przez zgromadzenie, wtedy
będzie miał możliwość stawić czoła prawdziwemu złu i
sprawdzić swe możliwości z kimś, kto na pewno ucieszy się na
taki pojedynek.
Ja nie mam żadnych wątpliwości, że wolę żyć tak jak
teraz, uczciwie i godnie, niż udawać kozaka i twardziela bo
wiem, że demon wygra. Że moje wybujałe człowiecze ego jest
niczym wobec tej mocy, która pochodzi z samego piekła. Tak
więc cieszę się, a wy radujcie się razem ze mną, bo to jest
wielka i podniosła chwila, gdyż tego dnia opadły wszelkie
zasłony i wszelkie obawy.
Jednocześnie wiem, że to co uczyniłem wspólnie z pomocą
wikarego jest dobre i słuszne. Miałem wybór i bałem się tych
decyzji tak samo jak każdy z was. A teraz jestem dumny z
obranej drogi i wcale nie martwi mnie to, że nie ma z niej
powrotu, bo przede mną jest wspaniała przyszłość. I to jest
nasza wspólna przyszłość!
I tylko pamiętajmy, bądźmy wdzięczni tym, którym ją
zawdzięczamy. A
zwłaszcza mojej matce, naszej jedynej
liderce Marii, która za nas wszystkich najwyższą musi zapłacić
cenę. I dlatego będzie ona rządzić niepodzielnie aż do swojej
śmierci, gdyż wszyscy tego chcemy. A jej rządy zawsze będą
sprawiedliwe bez względu na to, czy ktoś w to zwątpi lub
napisze o tym prasa, lub ogłosi telewizja.
Dla nas pani Maria zawsze będzie prawa, dobra, cnotliwa.
Będziemy jej wszyscy służyć chronić ją i wspomagać gdyż ona
gwarantuje nam pakt i sprawiedliwość. A to jest cena jaką
warto zapłacić nawet jeśli z tego powodu narazimy się na
strach, ból lub niewygody. Jednak pamiętajmy zawsze
rekompensatą za to będzie: nasza troska, przyjaźń, wsparcie i
wzajemna miłość.
To się nazywa dobre życie. Życie jakie warto przeżyć w
drużynie, wśród lojalnych przyjaciół i współpracowników.
Kiedy Jędrzej skończył swoje przemówienie wszyscy
zebrani powstali i jak jeden mąż gorącymi brawami wyrazili
swe pełne poparcie oraz zrozumienie. Owacja była tak gorliwa,
że trwałby pewnie i godzinę gdyby nie to, że wikary wszystkich
uciszył i poprosił o jeszcze chwilę uwagi.
Zanim
zakończymy
chciałabym
wszystkim
gorąco
pogratulować i dodać od siebie kilka słów. Cieszę się całym
sercem, że w parafia może przysłużyć się takiej sprawie, oraz
całkowicie popieram racje pana Jędrzeja, który tak ładnie
myśli ubrał w słowa. Nim jednak się rozejdziemy chciałabym
aby po kolei, każdy z zebranych podszedł tu do mojego
stolika. Tak aby formalności stało się zadość oczywiście trzeba
podpisać przygotowane przeze mnie cyrografy. Podpisem na
takim cyrografie będzie odcisk palca wskazującego prawej i
lewej dłoni, wyjaśnił wikary. W tym celu będziemy zmuszeni
nakłuć o tak, tu zademonstrował jak szpilką przekłuć opuszek
palca, a następnie odciskamy o tak.
Cyrografy oczywiście są w jednym egzemplarzu i będą
przechowywane prze zemnie w parafialnym sejfie. To już
wszystko a teraz zapraszam po kolei
tak aby nie robić
zbędnego zamieszania. Szpilki można brać z pojemniczka,
który położyłem na stole o tam. Tu wskazawszy miejsce
palcem szybko zabrał się do wyczytywania nazwisk na
pierwszych cyrografach.
Przypieczętowanie cyrografów zajęło tylko 30 minut, a
kiedy już wszyscy opuścili pomieszczenie pozostał tylko wikary
i Jędrzej.
-No i jak poszło?
-twoje przemówienie było świetne, masz niesamowity talent.
-ja myślę, tylko niepokoi mnie sprawa togo kretyna Rymarza.
-nic się nie martw narkotyk po pewnym czasie przestanie
działać sprawa ucichnie, jego kariera i tak się skończy zanim
cokolwiek zdoła wskórać.
-może i masz rację ale musimy na niego bardzo uważać, wiesz
co mam na myśli.
-eee tam zobaczysz co się będzie działo za tydzień na zebraniu
rady powiatu. To dopiero będzie cyrk już ja to widzę.
-powiem matce ,że może już realizować ten projekt unijny.
-jestem pewien że zadziała, oni spijali ci słowa z ust. Obudziłeś
w nich wiarę we własne siły, a dodatkowo zmotywowani
strachem przed demonem będą chodzić jak tryby w zegarku.
Według mnie, już niedługo partia twojej Matki zacznie pękać w
szwach a pieniędzy wam nie zabraknie. Uwierz mi, każdy z
tych cwaniaczków na pieniądze i to wcale nie małe! Ja coś o
tym wiem. To samo jest z wiernymi, że niby biedni i nigdy
pieniędzy nie mają. Chodzą obdarci ale jak przychodzi co do
czego to się okazuje, że w stodole stoi mercedes! I można
wziąć kredyt na chałupę, albo że bogaty brat jest za granicą.
To wszystko mój drogi nie jest wcale takie głupie.
-mam nadzieję. A co do naszej przyszłości, wielkich sloganów i
dumnych obywateli..., żeby tylko nam się noga nie powinęła z
tym demonem bo nas żywcem ze skóry obedrą.
-nic z tego, teraz masz ich w garści a kiedy jeszcze wezmą
udział w ofierze, wtedy już nie będą mieli odwrotu.
Współudział w krwawym rytuale, poświęcenie dziewicy dla
demona. To jest już coś! A jeśli nawet teraz ktoś ma
wątpliwości, to po tej mszy..., uwierz mi, nikt nawet słowem
nie piśnie! Więcej dam sobie rękę uciąć, że wtedy do grobowej
deski będą ci służyć bez jednego zająknięcia.
-ale nie będziemy przeginać i nie wykorzystamy tego dla złych
celów? No wiesz nie będziemy ludzi okradać ani
wykorzystywać, to ma być dla naszego dobra!? Dla dobra ich
wszystkich!
-ależ oczywiście, jestem księdzem służę bogu i ludziom, to
oczywiste.
-trzymam cię za słowo, nie chcę robić z siebie cynicznego
kłamcy a z pyska śmietnika. Jestem honorowy to mówiłem
całkiem serio!
-oczywiście że serio, ja też całkiem serio mówię, że świetnie
nadajesz się do roli księdza. Twoje kazania mogą zjednać ci
wielu wiernych.
-nie zależy mi na wiernych ani na sławie.
-każdy tak mówi, ale to właśnie sława jest najpotężniejszym
narzędziem w manipulowaniu ludźmi. Jesteś nikim, to nikt cie
nie słucha i nie zauważa, nie masz dostępu do mediów itd. Ale
kiedy jesteś sławny, wtedy możesz poruszyć miliony jednym
zdaniem. O ile tylko to potrafisz. A ty masz talent, olbrzymi
talent i gdyby tylko ktoś pozwolił ci wystąpić publicznie przed
milionami widzów, to tak jak dziś ci głupcy bili ci brawo na
stojąco, tak cały ich milion zrobił by dokładnie to samo.
-ale to tyko demagogia, potrzebne zawsze są jakieś
argumenty formalne, coś konkretnego jak jedzenie i dom.
-ależ nie, mylisz się! Ludzie najbardziej potrzebują słowa,
dobrego traktowania, współczucia, pozytywnych emocji. Jeśli
im to dostarczysz, to też jest wartość formalna. Refleksja i
śmiech chociażby. Dlatego ludzie chodzą do kina i na zakupy.
-nie masz pieniędzy a idziesz na zakupy? Jaki to ma sens?!
-a taki, że sobie pomarzyć można i popatrzeć na te cuda,
nawet jeśli cię nie stać to popatrzeć nie grzech.
-ale też pożytku żadnego nie ma?
-ależ jest i to olbrzymi, kiedy czegoś pożądasz jesteś bardziej
przydatny, dlatego sklepy maja takie durze wystawy.
-pożądanie jest jak magnes, który sprowadza cię na manowce
-może i na manowce jak idea de fix, ale w ten sposób uczysz
się zdobywać cele, dziś zdobyłeś coś głupiego, ale juto coś
wartościowego! Człowiek się uczy, nabywa nowych potrzeb.
-okej, przekonałeś mnie, ale mimo to nie będę wygłaszać
żadnych kazań ani więcej publicznie występować. Robię to
tylko ten jeden raz dla mojej matki.
-zobaczysz, że jeszcze kiedyś mi za tą radę podziękujesz.
Możesz nie występować i nie wygłaszać kazań, ale dla twojego
własnego dobra ćwicz, bo kto wie a kiedyś możesz bardzo
potrzebować wsparcia milionów. A uwierz mi, te argumenty
formalne, na które tak bardzo liczysz w końcu okażą się mniej
warte od słów, które po pierwsze są łatwe do wypowiedzenia,
po drugie są za darmo, a po trzecie pasują wszędzie i na każdą
okazję. Wystarczy je tylko dobrze ułożyć. A ty wiesz jak to
zrobić. I w tym jest całe piękno. Jesteś geniuszem
przemawiania, gdybyś był politykiem... .
-ale nie jestem i nie zamierzam, mam dopiero 18 lat.
-no dobra dajmy temu spokój, muszę się zbierać
-no na mnie też już czas
-powodzenia i do zobaczenia jutro na mszy!
-do jutra i wielkie dzięki za pomoc
-nie ma sprawy czego się nie robi dla przyjaciela.
Jędrzej powróciwszy do domu już tego samego dnia
przekazał matce dobre nowiny.
-I niech mama się niczym nie przejmuje, na nic nie patrzy
tylko idzie do przodu jak pociąg. Już ja tak przemówiłem tym
twoim partyjnym kolegom do rozsądku, że nie mam
najmniejszych wątpliwości co do tego, że będą lojalni i
pomocni w każdej sprawie.
-nie wiem czy słowami coś wskórasz ale już niedługo będę
miała możliwość sprawdzić na ile są prawdziwe twoje
zapewnienia. Jeśli się mylisz wszyscy wylądujemy albo za
kratkami albo na bruku.
-masz moje słowo że wszystko będzie dobrze. Załatwiłem o co
mnie prosiłaś, więc teraz już nie zrzędź a działaj z dotacjami i
z czym tylko zechcesz.
-jak chcesz, ja tylko cię ostrzegałam.
Matka wydawała się nie dawać wiary zapewnieniom syna
lecz kiedy następnego dnia przyszła do pracy w ratuszu
rozpętało się istne piekło. Okazało się bowiem, że ma setki
telefonów z powiatu, że wszystkie sprawy, które usilnie starała
się załatwić i posunąć choćby o krok.. . Słowem wszystko
nagle ruszyło do przodu w zawrotnym tempie, zupełnie jakby
jakieś czary to były. A to był dopiero początek tygodnia,
zwykły rutynowo nudny poniedziałek!
I myślała Maria, że to jakieś chwilowe rozwolnienie ale co
dziennie coś się działo! Aż tu w środę telewizja przyjechała i
program na żywo z pracy pani burmistrz nadawać będzie w
regionalnej telewizji. To już Marię wprawiło w osłupienie
całkowite i podejrzewała, że to jakaś czarcia musi być sprawka
bo normalnie takie rzeczy same się nie dzieją.
Mało tego, okazało się pod koniec tygodnia, że
prokuratura wojewódzka dostała list od anonimowego
nadawcy, który zawierał niezbite dowody przeciwko politycznej
klice w powiecie Lwóweckim. Dowody te wskazują, że wysocy
rangą urzędnicy powiatu nie tylko okradali miejską kasę, lecz
również spiskowali przeciwko prezydentowi podległego
powiatowi miasta, czyli pani Marii. Planowali oni dopuścić się
kradzieży niebotycznych kwot z funduszu unijnego wrabiając w
to ją oraz wiele niewinnych osób. Dowody, które otrzymano od
owego anonima są tak poważne, że postanowiono natychmiast
aresztować podejrzane osoby, którym to grożą kary
pozbawienia wolności oraz wysokie grzywny. A pani Maria jako
ofiara tych spisków ma prawo domagać się przed sądem
swoich praw z powództwa cywilnego pomimo już postawionych
zarzutów prokuratorskich.
Rewelacyjne aresztowania prokuratury w pełni rozwiązały
wszystkie problemy pani burmistrz tak, że w przeciągu
kolejnego roku sprawiła, iż gmina oraz miasto odmieniło się
zupełnie. Z małego szarego i nieciekawego miejsca uczyniła
wspaniałą miejscowość wypoczynkową, która była w stanie
rywalizować z Kowarami, Karpaczem czy nawet Jelenią Górą.
Była tu teraz cała masa atrakcji turystycznych a
największym zainteresowaniem cieszyło się podziemne jezioro,
które okazało się największym tego typu naturalnym tworem
w europie. Pod bazaltową kopułą zbudowano dosłownie całe
miasto z restauracjami, bazą hotelową, halą sportową, ..., itd.
Można było wjechać tam samochodem a nawet pływać
kajakiem lub łódką. Oczywiście zabytkowy kościół wraz z
pięknymi okolicami okazał się wspaniałą oprawą historyczną
dla tego geologicznego parku. Należy tu pamiętać o bliskości
takich atrakcyjnych zabytków jak zamek Czocha, zapora i
elektrownia wodna na Kwisie, oraz słynnego na całą Polskę
Lubomierza.
W samym zaś mieście z funduszy publicznych
ufundowano nową szkołę, szpital z trzema oddziałami a nawet
uczelnię wyższą. Dokoła miasta zbudowano nowoczesną drogę
łączącą miasto bezpośrednio z autostradami na Czechach i
Niemczech; Gryfów leży blisko granic z tymi dwoma
sąsiadami. Co w rezultacie zaowocowało potężnym ruchem
turystycznym
i
gwałtownym
wzrostem
znaczenia
gospodarczego dla całego regionu. A gmina, z tego tytułu,
zarabiała tak olbrzymie sumy pieniędzy, że w przeliczeniu na
jednego mieszkańca Gryfów stał się najbogatszym miastem w
Polsce.
W wyniku działań pani burmistrz liczba lokalnej ludności z
7 tysięcy w ciągu roku wzrosła do 20 tysięcy a wszelkie
sondaże wskazywały na to, że jeśli tak dalej pójdzie to Gryfów
Śląski zostanie uznany za miasto powiatowe a w najbliższej
przyszłości ma szansę zyskać miano najprężniej rozwijającej
się gminy w europie. Już na obecną chwilę wszyscy zgodnie
mówili o cudzie gospodarczym w Izerach, którego głównym
inicjatorem była oczywiście pani burmistrz Maria, oraz jej
ugrupowanie polityczne Kobiety Pracy.
W przeciągu tego roku, ze względu na olbrzymią ilość
pracy i obowiązków odkładano wielokrotnie poświęcenie
dziewicy aż Jędrzej pomyślał, że nie będzie to konieczne, bo
wszyscy oszołomieni sukcesem zapomną o całej sprawie.
Jednak członkowie sekty tak bardzo obawiali się utraty
protekcji ze strony demona, że coraz mocniej zaczęto nalegać
na rychłe i ostateczne przypieczętowanie przymierza. Jędrzej
już nosił się z zamiarem aby całą tajemnicę wyjawić, lecz
wikary odradzał takie posunięcie nazywając to samobójstwem.
W końcu trzeba było również uświadomić matkę, wyjaśnić
kobiecie co jest przyczyną tych wszystkich zmian, oraz
nakłonić matkę do poświęcenia własnej córki. Co do tego
Jędrzej miał poważne wątpliwości, że jego matka pójdzie na
taki układ i dla politycznej kariery poświęci swoją jedyną
córkę. On sam podczas swych wystąpień nie traktował na serio
całej sprawy, jednak teraz, po części był za wszystko
odpowiedzialny. Czół, że to za jego namową ludzie uwierzyli w
demona i w konieczność zamordowania niewinnej dziewczyny.
Wikary starał się wytłumaczyć młodemu, że nie musi brać
w tym udziału.
-to nie ty ale Maria musi podjąć ostateczną decyzję oraz
własnoręcznie przypieczętować pakt z demonem, bo tylko
wtedy będzie to wiarygodne i skuteczne.
-ale jak ja mam jej to powiedzieć? A poza tym nawet jeśli do
tego dojdzie, to jak myślisz, kogo za to wszystko obarczy
winą?
-ależ to nie wina. To kwestia wyboru i ceny jaką każdy z nas
musi płacić. Twoja matka żyła w naiwności, ale przychodzi
taka chwila, że każdy z nas musi poznać prawdę.
-ale najgorsze, że to nie jest prawda! Demona nie ma i ty
dobrze o tym wiesz!
-poza tobą nikt nie wie, że to manipulacja. Oni naprawdę
wieżą i to jest genialne! A być może demon istnieje, kto to
wie?
-to jest chore i niemoralne!
-ale służy wyższym celom, oczywiście to wielki ciężar i
odpowiedzialność. Tak to dokładnie określiłeś w swoim
wystąpieniu, pamiętasz?
-no i co z tego, to były kłamstwa.
-nie to była prawda, czysta najprawdziwsza prawda. Zrozum
nie łatwo być przywódcą. Cena jest wysoka, ale ktoś musi
podnieść to brzemię, ktoś silny i prawy! Tylko ty i twoja matka
możecie to uczynić, nikt inny nie jest na tyle odważny ani
świadomy aby podjąć się tej misji. Oczywiście możesz
zrezygnować, ale w ten sposób zniszczysz wszystko co
budowaliście. Popatrz na efekty swej pracy, czy to nie
wspaniałe. Wszystko rozkwita, ludzie są zadowoleni, nie ma
przestępstw, patologii. Panuje harmonia i radość dokładnie tak
jak obiecałeś. Czyż nie warto żyć dla takiego świata, nawet
jeśli to boli i trzeba zgiąć kark?
-tak masz rację ale dlaczego akurat demon? Dlaczego on za
tym wszystkim stoi? Dlaczego ludziom nie wystarcza dobro i
bóg? Stworzyliśmy ideę, która tak naprawdę do niczego nie
była potrzebna!
-gdyby nie była, ale była! Jak widać sam bóg nie wystarcza
aby ludzie żyli w harmonii! Trzeba diabła, strasznego potwora
który pogoni ludzi w kierunku boga. Inaczej ludzie błądzą i nie
mogą trafić na właściwe ścieżki. A tak zobacz, wszyscy jak
jeden wiedzą co jest dobre a co złe, czyż to nie jest cudowne!
-tak oczywiście cudowne, ale co ja z tego mam?
-no jak to co, głupie pytanie. Muszę ci powiedzieć, że
nieoficjalnie jesteś bardziej popularny od swojej matki.
Owszem ludzie jej będą służyć dopóki żyje, ale to ty jesteś ich
przywódcą. Cenią cię podwójnie bo sam mogłeś rządzić, lecz z
formalnych powodów oddałeś palmę pierwszeństwa komuś
innemu.
-więc czy to coś znaczy, moja sława nie jest tu żadną walutą.
Mnie interesują nadal wartości formalne. Owszem region się
rozwija ale w skali kraju nadal panuje bieda. Krajem rządzą
głupcy i złodzieje, na turystyce nie można się wybić dalej niż
na handlu marchewką. Tam są potężne korporacje i przemysł,
ludzie których nie można ani kupić, ani zastraszyć. Pewnie
nawet się nie przejmują naszymi ambicjami i tym co się tu
wyprawia.
-a uwierz mi, że się interesują, ale nie dają tego po sobie
poznać, bo tacy już są przebiegli i źli. Pewnie już dokładnie
studiują temat i zbierają informacje, które w przyszłości, kiedy
tylko będzie trzeba po nie sięgnąć to będą już czekały w teczce
na miejscu. Takie maja metody!
-no właśnie i jak z tym walczyć, jak się rozwijać. Widzisz jakoś
wątpię w to, że poświęcenie życia dla udawanego demona ma
sens, skoro to ma paść niech padnie teraz.
-wiesz Jędrzej, nie chciałabym ci robić wody z mózgu, ale to ty
gorąco wierzyłeś w istnienie tego demona! To ja w niego
wątpiłem! Skąd u ciebie taka nagła zmiana? Czyżbyś zakończył
swoje badania nad ideą de fix?
-badania badaniami, ale gdzie one mnie prowadzą? Czy to
dobrze posługiwać się kłamstwem, morderstwem.., nawet nie
mam pewności, że kiedykolwiek osiągnę moje spełnienie. A
chcąc niechcąc będę musiał żyć ze świadomością moich
czynów.
-no tak rozumiem cię. I widzę, że w końcu zaczynasz myśleć
jak mężczyzna, który musi dokonać ostatecznego wyboru, to
jest
podniosła
chwila.
Pamiętasz
tę historię,
którą
opowiedziałeś o pradziadku. On też musiał wybrać: sława i
pycha z narodowego zwycięstwa, lub pokora i miłość do
bliskich. To był trudny wybór jednak twój jest jeszcze
trudniejszy. Musisz wybierać między własnym spokojem duszy
a spokojem obcych ci ludzi.
-tak jeśli ja nie będę walczyć, to nikt inny nie stanie do walki!
A jeśli ja nie chwycę za broń, wszyscy uciekną do domu i będą
płakać w ciemnościach. Przemoc nie jest drogą którą
podążam, ale cos mi mówi, że drogi dobra i zła krzyżują się
jak ramiona krzyża na którym zabito Chrystusa!?
-a w środku tego skrzyżowania jest człowiek. A w tym
konkretnym przypadku ty, twoja matka i twoja siostra. Takie
jest przeznaczenie. W twoich rękach bóg pozostawił wolną
wolę. Ty decydujesz o swoim losie, a jeśli faktycznie dokonasz
właściwego wyboru..., kto wie co się wydarzy?
-że niby co? Demon przyjdzie do mnie albo bóg?
-ja bym takiej opcji nie bagatelizował, wszystko jest możliwe.
Ty teraz zwątpiłeś to zrozumiałe, ale spójrz na ludzi. Oni
wierzą w ciebie bez najmniejszych wątpliwości, czy to nie robi
różnicy. Niech napełni cię wiara innych, miłość tych ludzi jest
prawdziwa! Czy kiedykolwiek miałeś większe szanse na
powodzenie niż teraz wspierany duchowo przez zgromadzenie.
Ty wiesz ilu już ma ono członków, ile cyrografów mam w
sejfie?
-nie ile? Nie mówiłeś mi, że wystawiałeś nowe cyrografy!
-ależ tak codziennie jakiś wystawiam, czy to nie wspaniale.
-ile jest dokładnie tych cyrografów?
-no tak dokładnie to ci nie powiem, ale będzie ich już kilka
tysięcy a może więcej, nie liczyłem bo czasu nie miałem ale
obiecuję policzyć.
-kilka tysięcy? To niemożliwe!
-ależ możliwe i dla każdego kto podpisał cyrograf ty jesteś
strażnikiem prawa, strażnikiem demona. Ja jestem tylko
księgowym. Nie możesz zawieść swoich poddanych, musisz
przekonać matkę, bo inaczej ona przepadnie a razem z tobą ty
i my wszyscy.
-to jakiś obłęd, ale widzę że zabrnąłem już za daleko. Dobrze
zrobię to, ale będzie to ostatnia rzecz jaką wnoszę do tego
obłędu. W zamian za to chcę tylko jednego, chcę osobiście
sprawdzić kryptę. Bez względu na to co się wydarzy chcę po
prostu wiedzieć co jest prawdą a co nią nie jest. Inaczej nie
będę mógł żyć z tym wszystkim w głowie. Oszaleję albo zrobię
jakieś głupstwo i się zabiję. Rozumiesz zabije się jeśli nie
poznam prawdy!
-oczywiście, skoro tak stawiasz sprawę, nie widzę przeszkód
abyś mógł wejść sam do krypty. Jednak jeśli wolno mi coś
zasugerować... .
-nie, nie będzie więcej żadnych obrzędów, albo demon albo ja.
To jest moje ostatnie słowo.
-okej, okej, przecież wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko.
Jesteśmy przyjaciółmi i drużyną. Ale obiecaj mi jedno, jeśli nie
znajdziesz tam demona, nie niszcz tego co stworzyłeś, nie
wyjawiaj tajemnicy. To niczemu dobremu się nie przysłuży.
-a jeśli odnajdę demona co wtedy? Czy nie powinno nas
zmartwić co jeśli ten demon istnieje naprawdę? I co jeśli nasze
zabiegi i starania jakie poczyniliśmy do tej pory okażą się
mylne. Co jeśli demon nie uzna naszych fikcyjnych zasad i
pozabija nas wszystkich, bo taką będzie miał ochotę?!
-no tak, o tym nie pomyślałem, wybacz mi moją głupotę i brak
wiary w zabobony. No cóż jeśli będzie tak jak mówisz, to nie
wiem co należy zrobić, gdzie szukać pomocy. Dlatego na
twoim miejscu nie otwierałbym tej krypty za żadne skarby. To
jest zbyt niebezpieczne!
-ale ja muszę zrozum, że musze to zrobić bo inaczej oszaleję.
Świat który stworzyliśmy jest piękny ale jego filary prowadzą
mnie badacza do tego jednego miejsca. I nic nie jest w stanie
powstrzymać przed poznaniem prawdy ostatecznej, nawet jeśli
wszystko miałoby runąć, to i tak tam wejdę.
-nawet jeśli zginiesz?
-tak nawet jeśli zginę, cóż chociaż tyle będę mógł zrobić aby
odkupić grzech współwiny za morderstwo mojej siostry.
-skoro jest taka twa wola. Widzę, że nic cię nie powstrzyma,
więc nie wracajmy do tego tematu a zajmijmy się
przygotowaniami do mszy. Według mojego grafika możemy
zrobić to w pierwszą niedzielę tego miesiąca.
-na mszę masz zamiar zaprosić wszystkich wtajemniczonych,
te kilka tysięcy osób? Toż się ni pomieścimy w tym małym
kościele.
-tym się nie martw, wszystko przygotuję i roześlę zaproszenia
ty zajmij się matką. Dam ci do pomocy dwóch zaufanych ludzi
aby załatwić sprawę siostry. Mniemam, że sam nie chcesz się
tym zajmować.
-niech będzie, załatw to po swojemu, ja biorę matkę,
-to tyle i nic się nie martw, wszystko się jakoś ułoży!
-mam nadzieję, że warto było to zrobić. Inaczej będę pluł
sobie w brodę przez resztę mego życia.
-ja jestem dobrej myśli, bo jesteśmy panami sytuacji. Teraz
już nic nie może pójść w złą stronę. Ja ci to mówię!
-a ja ci mówię, mniej się na baczności, bo demon może cię
dopaść zanim zdążysz się wynieść z tego miasta.
-cha cha, ale straszne już się boję! No trzymaj się i do
zobaczenia Jędrzeju. I niech bóg ci sprzyja, albo demon jak
wolisz.
-do zobaczenia Piotrze i wzajemnie.
000000000000
Rozdział 10
000000000000
Rok 2010. moja Marysiu był straszny i upiorny. Odprawiano
czarne msze w których składano ofiary z ludzi. Również to był
rok w którym odnalazłem demona prawdy.
O tym kto dostał zaproszenie na uroczysty rytuał zaślubin
demona z dziewicą decydowała data przystąpienia do tajnego
stowarzyszenia. Reszta niestety musiała się zadowolić
relacjami z drugiej ręki, gdyż mały kościółek był w stanie
pomieścić zaledwie tysiąc osób. Wikary nie pamiętał żeby w
kościele kiedykolwiek panował taki ścisk jak teraz. Aby
pomieścić większą ilość wyznawców demona ustawiono
piętrowe trybuny i platformy, które zapewniały dodatkowo
lepszy widok.
Cały kościół z zewnątrz otoczony został kordonem
ochroniarzy, którzy w promieniu 50 metrów bronili dostępu do
miejsca gdzie odbywała się tajemna ceremonia. Oczywiście
cała impreza została zaplanowana w ścisłej tajemnicy, jednak
tak na wszelki wypadek, w całym mieście, podjęto najwyższe
środki ostrożności.
Jak
to
oficjalnie
wyjaśniono:
ze
względu,
na
bezpieczeństwo publiczne podczas kościelnej ceremonii w
której udział brały ważne osobistości. Być może była to
zbyteczna ostrożność, lecz w tych okolicznościach uznano, że
nie należy szczędzić funduszy skoro takich nie brakuje. Więc
kiedy na zewnątrz czuwali uzbrojeni ochroniarze a nad
miastem krążył helikopter, wewnątrz kościoła wszyscy z
nabożnym lub raczej demonicznym uwielbieniem oczekiwali na
zaplanowany rytuał.
W rzeczy samej nie zapowiadało się na długą mszę gdyż
oficjalnie wikary poinformował zebranych o porządku jaki
został zaplanowany. W tym celu przeprowadził również
losowanie, które wyłoniło z licznego grona wiernych kilku
asystentów,
którzy
reprezentując
pozostałych
będą
uczestniczyć aktywnie w ofierze. Następnie zaprosił te osoby
aby zajęły honorowe miejsca w pierwszym rzędzie, tuż obok
Marii, która w podniosłej atmosferze starała się ukryć
przerażenie.
Musicie wiedzieć że Jędrzej ostatecznie przekonał ją i
wyjawił część tajemnicy o stowarzyszeniu i demonie, jednak
ani słowem nie wspomniał o składaniu ofiary z jej jedynej
córki. Jako syn nie miał wystarczającej odwagi aby przekazać
kobiecie taką informację. Poza tym miał poważne obawy co do
reakcji i decyzji, która może okazać się negatywna. Wiedziony
instynktem i przeczuciem postanowił rozegrać to zupełnie
inaczej, na żywca. Uznał bowiem, że skoro ma się wszystko
rozpaść, niech to matka ma ostatnie słowo i to w chwili kiedy
będzie odpowiednie audytorium.
On nie zamierzał się stawiać ani w roli rozjemcy ani
negocjatora. To jest ich sprawa i jej decyzja! Moja rola tu się
kończy, dalej niech sami robią co chcą, ja umywam ręce!
Wikary również myślał, że Maria wie z jakiego powodu została
wezwana i nie podejrzewał, iż mogą być jakieś kłopoty
podczas zaślubin.
W końcu rozbrzmiały organy marszem żałobnym aż
wszystkim udzielił się nastrój iście grobowy i smutny. Wszakże
wszyscy doskonale wiedzieli co za poświęcenie, determinacja i
odwaga powoduje Marią, która oczywiście dla ich dobra
zdecydowana jest zabić własnoręcznie córkę, aby ostatecznie
przypieczętować pakt z demonem.
Muzyka nagle ucichła a z zakrystii dwóch mężczyzn
wyniosło szpitalny wózek, który ustawili na środku tuż przed
ołtarzem. Widać że znajdowało się tam coś, lub ktoś? Ale
Maria nie wiedziała co, bo wszystko zakrywał zdobny złotymi
nićmi szkarłatny aksamit. W końcu do ołtarza podszedł wikary
w towarzystwie Jędrzeja, który jako strażnik demona był
ubrany w przecudne szaty zdobione pentagramami i
wizerunkami demonów.
Ponownie rozbrzmiały organy dwoma nostalgicznymi i
mrożącymi krew w żyłach akordami składającymi się z
donośnych i grzmiących basów oraz jakby lamentujących
sopranów. Marii po plecach aż przeszły ciarki a wikary
uroczyście wznosząc ręce zaintonował.
Radujmy się bracia i siostry albowiem nastał nowy
poranek. Oto zjednoczeni w apostolstwie głosimy prawdę,
która daje światło i nadzieję. Jednak jak pokazuje nam
tradycja oraz pismo święta każda ścieżka pana wiedzie przez
mrok i cierpienie. Dlatego dziękujemy ci panie za to, że dałeś
nam syna swego Jezusa Chrystusa.
Dziękujemy również za to że dałeś nam przywódczynię
Marię, która poprowadzi nas przez doliną ciemności ku twemu
światłu. Powiedziane jest: albowiem tylko ci, którzy wyrzekną
się skarbów wszelkich dla dobra bliźniego zasługiwać będą na
największy szacunek.
I oto jest nasz pokutnica Maria, nasze ogniwo, które
połączy trwałym przymierzem swój lud z wielkimi mocami
pochodzącymi z innego świata. Z mocami, którym nie może
oprzeć się ani kościół, ani żaden człowiek.
Dlatego zebraliśmy się tu aby zaświadczyć o tej prawdzie
każdemu kto zwątpi w naszą potęgę i powiernictwo tej mocy,
piekielnego Demona. I może rozczarujemy wielu z was, gdyż
nie będzie wam dane stanąć oko w oko z piekielnym
demonem, lecz zaprawdę powiadam wam, nikomu z was
bracia i siostry tego nie życzę.
Oto brat Jędrzej, mąż szlachetny i obyty z piekielnym
rytuałem jako jedyny jest zdolny bezpiecznie przekroczyć
komnatę w której Demon mieszka w całkowitym odosobnieniu.
On to będąc strażnikiem demona zaniesie i przekaże mu naszą
ofiarę, tu wikary wskazał szkarłatny zawilec, który widać się
poruszał i szarpał bezskutecznie, gdyż skrępowany został
okrutnie.
Znamy doskonale jego moc i ufamy, że ofiara ta nie jest
perwersją ani wybrykiem garstki wariatów, lecz szlachetnych i
mądrych ludzi, którzy rozumieją, że nie ma zbawienia bez
ofiary. W imię miłości i wiary korzymy się przed tobą panie
piekieł, gdyż ty wskazałeś nam ścieżkę ku bogu i prawdzie.
Niech twoja chwała i mądrość napełni nas odwagą i
poprowadzi ku przyszłości na czele z naszą Powierniczką i
przywódczynią Marią.
Jej to bowiem ślubujemy wierność i posłuszeństwo aż do
samej śmierci. Amen, powiedział wikary pochylając głowę.
Amen, wtórowali wierni i zabrzmiały organy.
Atmosfera stawała się coraz bardziej nerwowa, Maria
starała się opanować jednak w jej wnętrzu kłębiły się tak
nieopisane emocje, że chyba nikt tu z obecnych nie miał
pojęcia co czuje ta jedna kobieta. Przed jej oczyma roiły się
obrazy demonów i diabłów, albo to wyobrażała sobie, że
spłonie żywcem w piekle za takie profanacje z jej udziałem
albo, że ludzie sami spalą ją za chwilę na stosie.
Jednak gdzieś tam, był jej syn i wiedziała, że tak długo jak
jest on, nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. Ta jedna myśl
utrzymywała ją w ryzach i kazała jej stać tu i milczeć,
zachować zimną krew, gdyż nic złego się nie wydarzy. A ta
cała msza to tylko lipny obrządek, który ma zapewnić jej
lojalność swoich podwładnych. Ot cały trik!
Nie do końca jednak była przekonana o zamiarach
wikarego nie ufała mu, nie ufała tym ludziom. To dziwne
pomyślała, że są tu wszyscy jej przyjaciele koledzy,
pracownicy magistratu..., że to już trwa za jej plecami od roku
a ona nic do tej pory nie wiedziała. Dlaczego Jędrzej jej nie
powiedział? Ale rozumiała, że to dobry chłopak. W końcu też
wiele dla niej zrobił, załatwił tyle spraw, które ją przerastały.
Ufała mu kochała go jak syna.
To prawda że zawiodła go wielokrotnie, że jest
odpowiedzialna za śmierć jego ojca, ale się zmieniła. Teraz dba
o rodzinę, dom syna. Jest inną kobietą, dobrą kochającą i
uczciwą, dlatego jest tutaj najważniejsza!
Dlaczego najważniejsza? Przecież ona nic takiego nie
zrobiła, nie zna żadnego demona, nic nie miała wspólnego z
podpisywaniem cyrografów ani z założeniem stowarzyszenia aż
do wczoraj kiedy to o wszystkim się dowiedziała. To było
bardzo podejrzane, bardzo dziwne.
Myślała tak z pochylona głową czekając aż zakończy się
ten zły sen, ten koszmar i będzie mogła wrócić do domu do
córki, kiedy podszedł do niej Jędrzej.
-już czas mamo, musisz ze mną iść do ołtarza. To nie zajmie
dużo czasu. Proszę chodź. I delikatnie ujmując za rękę
poprowadził sparaliżowaną ze strachu kobietę. Maria kurczowo
ściskała rękę syna jakby chciała powiedzieć: nie zostawiaj
mnie tu, nie odstępuj na krok, bo oszaleje, zemdleję,... .
Kiedy Jędrzej prowadził Marię do ołtarza ponownie
rozgrzmiały się piszczałki organów. A dźwięki jakie wydobył
artysta były obłędne, apokaliptyczne aż przenikały do szpiku
kości, wchodziły w zakończenia każdego nerwu i każdej
komórki ciała, że włosy stawały dęba i zgrzytały zaciśnięte do
granic możliwości zęby. Gawiedź struchlała i zbiorowy szum
przetoczył się niczym lawina uczuć, które w końcu jakoś
musiały się objawić i ujść choćby najmniejszym szeptem, bo
inaczej rozsadziły by ludzki mózg i serce.
Wtedy w chwili największego napięcia podprowadził
Jędrzej matkę do łóżka i wytłumaczył co dalej nastąpi. Wybacz
mamo ale nie mogłem ci tego wcześniej wyjawić bo uznałem,
że nie mam prawa się mieszać w te sprawy. Teraz wszystko
jest w twoich rękach tu i teraz. Masz dwie możliwości. Zrobisz
to na co czekają ci ludzie, a wtedy zachowasz swą władzę i
dobrobyt wszelki. Albo odmówisz, a wtedy wszystko
przepadnie. Ja wiem, że już raz zabiłaś ojca i mam nadzieję,
że tym razem wykażesz się podobną odwagą.
Niestety nie mogę ci ani pomóc w tej kwestii, ani podjąć
za ciebie tej decyzji, oni liczą na ciebie. Tu skinął na
zgromadzonych. Wszystko co mają zawdzięczają tobie i zrobią
dla ciebie wszystko, ale w zamian musisz dać im własną córkę.
Inaczej być nie może. I jeśli to ci sprawi różnicę możesz teraz
również zabić mnie, gdyż po części jestem za to
odpowiedzialny, ale tak być nie musi. Wystarczy, że zabijesz
tylko ją. I mówiąc to odsłonił szkarłatny koc a oczom Marii
ukazała się jej córka Martica.
Przerażone dziecko bardzo się zdziwiło widokiem własnej
matki, a przerażenie nabrało jeszcze większego rozmiaru,
kiedy Jędrzej wziął srebrny sztylet i wręczył go oficjalnym
gestem w sparaliżowane dłonie kobiety. Następnie zacisnął
starannie dłoń i oddalił się na krok do tyłu, tak aby zrobić
przejście.
Martica zakneblowana i skrępowana mogła jedynie patrzeć
i kto wie co myślała sobie leżąc tam i czekając na zimne
stalowe ostrze. Możemy tylko sobie wyobrażać ten straszny
moment w którym dziecko doświadcza tej ostatniej chwili tak
dobrze zapowiadającego się życia. A co czuje matka do której
dociera w ułamku sekundy cała prawda, kiedy pryska czar i
człowiek obnażony jak na sądzie ostatecznym staje na granicy
własnych możliwości.
Maria obróciła się w stronę zebranych i rozglądała się
jakby wołając o pomoc o wsparcie. Wtedy wikary
zrozumiawszy kobiece załamanie, widząc realną groźbę i
czując, że kobieta nie może się przełamać i zadać ciosu
postanowił działać. Podniósł więc kielich z mocnym trunkiem
do góry intonując jednocześnie wymyśloną naprędce modlitwę
zwrócił się do zebranych.
Wspomóżmy naszą siostrę modlitwą słowami litanii:
-matko najczystsza
-módl się za nami, odpowiedział tłum.
-matko bolesna
-módl się za nami, padła kolejna odpowiedź tym razem
głośniejsza i bardziej żarliwa.
-matko aniołów
-módl się za nami. I kiedy tak wierni odmawiali znaną i
popularną modlitwę przeszedł wikary na drugą stronę i podał
przystawił kielich Marii do ust. Napij się to doda ci sił. Kobieta
upiła mały łyk, jednak wikary ciągle stał w miejscu z wyraźną
miną, która znaczyła wszystko do dna. Kobieta wychyliła
kielich do dna i poczuła jak płyn ją rozgrzewa ją od środka i
porywa w nagłym szale niczym żywy ogień. Zanim odszedł
wikary spojrzał jeszcze raz w oczy kobiecie a jej źrenice
rozszerzyły się czy to za strachu, czy od narkotyku, którego jej
nie pożałował. Zrób to bo inaczej wszystko stracisz, wyszeptał
i ponownie powrócił do recytowania litanii.
-matko niepokalana
-módl się za nami
-matko cierpliwa
-módl się za nami.
Mamo słyszysz mnie, już czas nie możemy dłużej zwlekać,
albo to zrobisz teraz, albo zabij mnie, bo inaczej być nie może.
Wybieraj teraz. Tu Maria niczym w szale i złości piekielnej
podniosła srebrny sztylet wysoko jak tylko najwyżej mogła i w
rozpaczliwym lamencie i szlochu z wrzaskiem obłędu wbiła go
w pierś Martici.
Zaraz Jędrzej pochwycił matkę, która osłabiona upadła na
kolana i poczęła zanosić się płaczem aż drżała na całym ciele.
Wielka trwoga współczucia ogarnęła zgromadzonych aż ludzie
posiadali z przejęcia a inni poczęli płakać ze wzruszenia i
emocji, które były wprost nie do opisania ani słowami, ani w
żaden inny sposób. Inii rzucili się w ramiona swoim sąsiadom i
płakali ze wzruszenia, ze szczęścia, albo z rodzicielskie udręki i
troski, która udzieliła się wszystkim co mieli własne dzieci.
Teraz asystujący podeszli i również wbili swe sztylety w
pierś dziewczyny. Biedna Martica leżała i oddychała resztką sił
aż w końcu zamknęła oczy i odpłynęła. Ponownie zabrzmiały
organy a z tych emocji powstało zamieszanie przy ołtarzu.
Wikary odprowadzał matkę w towarzystwie pomocników, kiedy
Jędrzej stał tak i wpatrywał się w ciało dziewczęcia.
Stało się pomyślał. Teraz należało już tylko przenieść
ofiarę do krypty aby tam zjednoczyła się z demonem. Odpiął
więc krepujące siostrę pasy i zarzuciwszy wiotkie ciało na
ramię ruszył Jędrzej w kierunku sławetnej kraty i dalej
schodami do krypty. A kiedy znikał w podziemiach wzrok
wszystkich skierował się w jego stronę, ale on nie patrzył za
siebie tylko szedł niczym lunatyk schodami w dół coraz głębiej
i głębiej. Gdzieś tam, na wpół drogi do piekła jest 333 stopień i
komnata w której może spotkać demona i ostatecznie
odnaleźć swoje przeznaczenie.
Tak więc przymierze z demonem mimo chwilowego
kryzysu zostaje pomyślnie przypieczętowane. I kiedy Jędrzej
schodzi w piekielną studnie ofiarować demonowi ciało dziewicy
wikary dokończył zaślubiny. W tym celu umieścił po jednej
kropli krwi dziewicy w wodzie mszalnej i następnie poświęci
głowy zebranych. Potem obwieścił oficjalny koniec mszy i
odszedł od ołtarza wprost do zakrystii, gdzie czekała na niego
Maria wymagająca teraz wyjątkowego wsparcia i opieki.
Dlatego okrył Marię ciepłym kocem i z pomocą swych
pomagierów czy bodyguardów poprowadził na plebanię. W tym
samym czasie organista finałowym marszem żałobnym na całą
parę mocarnych piszczałek odprowadzał wiernych do głównego
wyjścia.
Tymczasem w piekielnej studni było zimno i wilgotno.
Dobrze, że rytualne szaty były długie i grube dzięki czemu
zapewniały solidne okrycie, bo inaczej Jędrzej przemarzł by do
kości. Trochę się rozgrzał znosząc ciało w dół, ale wcale nie
czuł powodów ani do radości, ani do satysfakcji, pomimo tego,
że w końcu udało się zrealizować zwariowany plan wikarego.
Jakoś cały zobojętniał i nawet perspektywa wizyty w
krypcie nie wydawała się poprawić wisielczego humoru. Chciał
jak najszybciej się upić, zaszyć się tak, aby nikt go nie widział i
nie musiał z nikim rozmawiać. Dręczył go ból i wina za to, że
przez jego głupie pomysły stało się tyle złych rzeczy. Pomyślał
zdesperowany, że ta krypta byłaby najbardziej odpowiednim
miejscem właśnie dla niego.
Leniwie podniósł korbę i włożył do otworu w bazaltowym
bloku a następnie obrócił dokładnie tak, jak pamiętał z
ostatniego razu. Kiedy usłyszał szczęk zwolnionej blokady,
postąpił identycznie z kolejnym blokiem, a następnie powoli i z
wielkim trudem wyciągnął puzzla ze ściany. Ciężki kamień
opadł na drewniany podest z łomotem. No dobra pomyślał
jeden jest, teraz kolej na drugi. A kiedy zrobił wystarczająco
miejsca poświecił do wnętrza i zauważył że sarkofag jest
otwarty. Zdziwiło go to mocno, bo o ile dobrze pamiętał, to
powinien być zamknięty wiekiem.
Tu pomyślał, że to wikary otworzył mu katafalk aby łatwiej
było ułożyć ciało, lecz takie wytłumaczenie, hmm... . Dlaczego
więc nie powiedział mi o tym?
Coś tu nie gra pomyślał i ostrożnie zajrzał do środka
jednak nic konkretnego nie był w stanie wypatrzeć prze otwór.
Trudno pomyślał, muszę sobie jakoś poradzić i ułożywszy ciało
siostry na szkarłatnym kocu, który zabrał z kościoła
przeciągnął je środka. Tutaj spotkała go prawdziwa
niespodzianka. Pod ścianą z prawej strony zauważył ludzkie
zwłoki. Skierował strumień światła latarki dokładnie w tę
stronę aby uważniej przyjrzeć się denatowi.
Twarz była lekko zasuszona, lecz zachowała swoje dawne
zarysy i kształty. Toż to dziekan Rudolf pomyślał przerażony
odkryciem Jędrzej i już zaczynał rozumieć, tak mu się
zdawało, kiedy nagle z sarkofagu wynurzyła się postać.
Jędrzej nie mógł dokładnie rozpoznać jej wyglądu jednak
na pewno przypominał ludzką fizjonomię. To musi być demon
pomyślał przerażony faktem i w mig zrozumiał, że nie uda mu
się w porę uciec, ani zamknąć komory. Ukląkł więc pokornie i
przemówił.
Oto ja Jędrzej strażnik grobowca przynoszę ci pokornie o
demonie potężny tę oto dziewicę. I nie wykonując żadnych
gwałtownych ruchów kątem oka spojrzał co się dzieje i czy
demon reaguje na jego słowa. I wtedy sobie przypomniał, że w
manuskrypcie stało napisane. A jego imię jest Nefilin. O
potężny Nefilinie ja twój sługa przybywam aby...,
I nie dokończył swego przesłania kiedy zauważył, że
ponownie znajduje się w kościele, dokładnie w tej samej
chwili, kiedy jego matka trzymając sztylet zamierzała pchnąć
w pierś własnego dziecka. Wszystko było tu jak żywe, ale nikt
się nie poruszał a cała sceneria wydawała się jakby z filmu,
matriksa. W którym nagle, jakaś tajemna siła zatrzymała z
niewiadomego powodu i zamroziła w jednym kadrze.
Co jest grane zastanawiał się Jędrzej szczypiąc się w nos
to nie sen gdzie ja jestem? I kiedy tak stał uważnie
rozglądając się na boki zauważył, że jedna postać z całego
tłumu ludzi, który stał w pierwszym rzędzie poruszyła się a
następnie wolnym krokiem ruszyła w jego stronę. Kim jesteś
zapytał Jędrzej? Na te słowa postać odrzuciła kaptur a jego
oczom ukazał się przedziwny stwór o szarej a nawet lekko
niebieskiej cerze z wielkimi zupełnie nieludzko wyglądającymi
oczami. Poza tym jego kształt członków i głowy wskazywał, że
istota ta jest całkiem zbliżonej budowy do ludzi.
-ty jesteś strażnikiem krypty? Zapytała postać nie poruszając
ani trochę ustami! Choć wyraźnie Jędrzej zrozumiał jego
słowa. Nie zastanawiając się ani chwili odrzekł.
-tak jam jest strażnik krypty.
-a to kto jest? Tu wskazał na siostrę Jędrzeja?
-to jest dziewica, którą poświęciliśmy demonowi w ofierze
odpowiedział zgodnie z prawdą.
-a kim jest ta osoba ze sztyletem?
-to jest moja matka, z wyraźnymi oporami odrzekł Jędrzej.
Wiedział, że jakimś sposobem demon go sprawdza i wyczuwa
jego lęk oraz strach, więc postanowił sobie w duchu, że teraz
nie może się bać, bo w końcu odnalazł demona na którym tak
bardzo mu zależało. I że będzie mógł w końcu poznać prawdę,
bo prawda jest najważniejsza. Mimo bólu i cierpienia tylko ona
jedna pozwala mu żyć i oddychać a wszystko inne się nie liczy.
-więc poświęciłeś życie własnej siostry po to, aby móc mi ją
oddać?
-to nie tak, to znaczy tak teraz jest twoja, ale... tu sam nie
wiedział jak to wyjaśnić.
-oni we mnie wierzą, czyż nie taka jest prawda?
-tak wieżą ale nie mają pojęcia o twoim istnieniu to wszystko
są dwie różne rzeczy.. tłumaczył się Jędrzej, by w końcu się
przełamać i wyznać. Ja nie chciałem zabijać ale musiałem nie
miałem wyjścia.
-każdy z nas robi wiele niewłaściwych rzeczy, aby w końcu
odnaleźć tę jedną właściwą. Tobie się to udało nie cieszysz się,
będziesz teraz władał ziemią i ludźmi czy nie o to ci chodziło.
-nie! Nie o to, ja chciałem pomóc mojej matce! Chciałem
pomóc ludziom zrozumieć jak można żyć pełnią szczęścia, ale
oni nie mogli tego pojąć. Wymyśliliśmy więc demona, który ich
zmusił do posłuszeństwa, do lojalności. Dopiero w ten sposób
mogliśmy wyplenić zło i rozwinąć dobre ludzkie cechy.
-więc oni się mnie boją? A z tego strachu służą ci, masz nad
nimi władzę?
-moja matka jest ich przywódcą, ja jestem tylko strażnikiem
krypty.
-a więc wyrzekłeś się władzy dlaczego?
-a do czego mi ona jest potrzebna, co ja bym zrobił z władzą?
Samemu stanąć przeciw tym wszystkim zdeprawowanym
ludziom? Nie miałbym żadnych szans i tak cudem osiągnęliśmy
tak wiele w ciągu zaledwie roku, że dziw bierze. Ale obawiam
się, że to nie wystarczy. Świat jest zły a władza
skorumpowana i zakłamana, liczą się tylko pieniądze i układy.
A mnie interesuje tylko poznanie prawdy, odnalezienie boga i
prawdy o życiu o ludziach!
-a po co ci ta prawda, czemu tak usilnie jej szukasz?
-widzisz Nefilinie Demonie ze studni piekielnej mam nadzieję,
że jeśli ją poznam, to będę mógł czynić dobro! Uratuję świat
przed zagładą do której niechybnie on zmierza. Wiem to i
czuję pomimo tego, że nie potrafię tego udowodnić. Tak jak
czułem i wiedziałem, że gdzieś jesteś ty, że jeśli będę szukał w
końcu cię znajdę i proszę udało mi się. Aż wprost nie mogę
uwierzyć że to ty?
-tak to być może jestem ja. A może i nie jestem tym, kim
myślisz że jestem?
-zatem kim lub czym jesteś. Powiedz.
-wiedzę Jędrzeju, że jesteś godnym mego zaufania strażnikiem
krypty więc powiem ci a nawet pokażę jaka straszną tajemnicę
skrywa historia.
-tak pokaż, bardzo chcę to zobaczyć własnymi oczami. Wtedy
nagle świat zawirował i wszystko zniknęło jakby ktoś zmazał
tablicę mokrą ścierką a pod spodem pojawił się inny obraz i
choć był nieco zamazany niczym stara fotografia można było
dokładnie zrozumieć gdzie się teraz znajdują.
-tak wyglądał świat kiedy tu przybyłem, ludzie służyli mi a ja
dawałem im wiedzę i chroniłem przed złem, które było
powszechne tak jak dzisiaj. Ludzi przybywało i z czasem
przestali rozumieć, że jestem ich sprzymierzeńcem. Musisz
wiedzieć, że jestem istotą z innej planety i faktycznie nasza
rasę zwą Nefilin co w waszym języku znaczy dosłownie stwory
z cienia.
Otóż z biegiem lat ludzie zaczęli się nas bać, a z sprawą
papieża i kościoła prześladowano nas i zabijano aż w końcu
pozostała nas tylko garstka. Broniliśmy się, lecz ludzi było zbyt
wielu a ich nienawiść do nas była tak ogromna, że musieliśmy
się ukrywać. Ja znalazłem schronienie tutaj a moim
protektorem był wielki i mądry książę Szhafgot.
-ach już rozumiem, chronił cię przed papieżem ale w końcu
wysłano tu inkwizytora.
-tak otóż inkwizytor poznał tajemnicę Szhafgotów i za karę
zostali straceni a ja uwięziony tu żywcem w tej krypcie.
-kiedy oni myśleli, że nie żyjesz ty jakimś cudem przetrwałeś.
-pewnego razu kiedy już pozbawiony wszelkiej nadziei spałem
z myślą, że już nigdy się nie obudzę. A tu nagle stało się coś
dziwnego.
-ten człowiek, którego nazywasz swoim przyjacielem, a na
imię ma Piotr.
-tak ksiądz Piotr, co się stało?
-więc on zamknął w krypcie swojego brata Rudolfa, zamknął
go tam na pewną i powolną śmierć!
-co ty nie powiesz? Piotr zamordował Rudolfa?
-tak a właściwie to nie. Dzięki temu, że zamknął dziekana w
krypcie ten otworzył katafalk. A ja będąc u skraju sił, na
granicy życia i śmierci musiałem wypić krew Rudolfa, aby
odzyskać siły. Wtedy pojawiła się szansa na to, że wkrótce
ktoś ponownie otworzy kryptę,
-a wtedy pojawiłem sie ja!
-tak pojawiłeś się ty.
-co za obłęd, ty tam leżałeś ledwie żywy, kiedy już wcześniej
mogliśmy cię wypuścić, ale Wikary. Znaczy Piotr odradził mi
gdyż... .
-tak wiem co ci powiedział, ja mogę czytać w twoich myślach i
widzę dokładnie wszystko co chcesz mówić. Nawet nie musisz
otwierać ust wystarczy, że o tym pomyślisz.
-ty jesteś telepatą? Znaczy się czytasz myśli i w ogóle.?!
-tak mam potężną moc, która niestety może być wykorzystana
do wielu złych rzeczy.
-więc dlaczego ciebie zamknęli, dlaczego papież chciał.. ., acha
teraz rozumiem! Chcieli się ciebie pozbyć, bo byłeś
niewygodny! Mogłeś poznać ich myśli i obnażyć wszystkie
kłamstwa jakimi karmili umysły ludzkie!
-tak widzę, że rozumiesz powagę tej sytuacji i widze również,
że serce masz czyste a twoje motywacje nie są zarażone
grzechem. Pójdź zatem wolno strażniku krypty.
-ale zaraz, ja się nigdzie nie zamierzam wybierać. Zostanę tu z
tobą. Ty potrzebujesz mnie a ja potrzebuję ciebie, nie możesz
tak po prostu kazać mi odejść!?
-zostaw mnie samego na chwilę, tak abym mógł się pożywić.
Nie chcesz chyba patrzeć ja zjadam twoją siostrę?
-no zasadniczo to wszystko mi jedno, ale oczywiście mogę cie
zostawić samego. Zostawię otwartą kryptę ale nigdzie nie
wychodź, przynajmniej na razie. Zgoda?
-zgoda, a teraz idź i ochłoń, bo widzę, że masz dużo do
przemyślenia.
-a tak, masz rację, muszę pomyśleć i to koniecznie. I w tej
chwili spostrzegł, że nadal jest w krypcie. Dokładnie tak jak tu
wszedł z tą małą różnicą ,że widać musiał się przewrócić, bo
znajdował się na podłodze. Podniósł się więc i spojrzał
ponownie w kierunku katafalku a tam nadal siedziała ta sama
postać co ze snu tylko, że bardziej zaniedbana i jakby
zmęczona.
-no idź nie patrz tak na mnie, nie zjem cię!
-oczywiście już mnie nie ma. I powiedziawszy co rusz wylazł z
krypty i schodami pognał na górę. A kiedy znalazł się w
kościele pognał główną nawą aby sprawdzić czy ktoś jest w
zakrystii. Na szczęcie było pusto. Wziął więc szybko butelkę
mszalnego wina z szafki i wypił solidny łyk. Potem usiadł i
uśmiechając się sam do siebie wrzasnął niczym dzikus.
Znalazłem demona! Prawdziwego wampirycznego Nefilina, łał!
To się wikary zdziwi jak mu powiem, że demon istnieje! I nie
jest taki wcale straszny, polubił mnie. Tak naprawdę nie jest
żadnym demonem po prostu jest kosmitą, który zna się na
telepatii a być może na fizyce, na statkach kosmicznych i czort
wie na czym jeszcze.
To ci dopiero niespodzianka, epokowe odkrycie które
może dać ludziom szansę nie tylko na pokuj ale też pomoże
rozwiązać wiele problemów z ekologią i w ogóle. Pomyślał cały
radosny na konsekwencje swego odkrycia.
...Wkrótce wyjaśnimy wszystkie tajemnice tak, że nikt już
więcej nie będzie wierzył w te bzdety o diabłach i bogu!
Powiedział na głos pełen euforii i podniecenia kiedy do
zakrystii wszedł wikary.
-Chociaż jak pokazuje doświadczenie bez tego, to byśmy wiele
nie zdziałali. Co? Zapytał retorycznie i dodał. Gdzie ty się
podziewasz
czekałem
na
ciebie.
Musisz
natychmiast
porozmawiać z matką ona strasznie się źle czuje, przeżywa
głęboką traumę!?
-och nic jej nie będzie jakoś się pozbiera, po śmierci ojca też
jakoś sobie poradziła więc i teraz da radę.
-ale powinieneś tam pójść, to twój obowiązek.
-ja już spełniłem swój i to z nawiązką. Nie marudź, jest
dobrze.
-tak jest wspaniale. Myślę że teraz dopiero będziemy wielcy i
sławni. Zobaczysz nasze szeregi się potroją a wtedy
zawojujemy cały kraj.
-A powiedz mi, tak naprawdę po co ci to? Czego tak naprawdę
pragniesz? Jesteśmy przyjaciółmi a czuję, że są sprawy o
których w ogóle mi nie mówisz. Tak jak ta tajemnica z
dziekanem.
-a więc widziałeś zwłoki?
-tak widziałem, więc jak to było.
-dziekan Rudolf to było bydle nie człowiek, zasługiwał na swój
los.
-ale za co? Co on ci zrobił? Za co go aż tak nienawidziłeś?
-widzisz on mnie wykorzystywał seksualnie! Zmuszał mnie
abym mu obciągał i dawał dupy?
-ale dlaczego?
-miałem ci to wyznać ale wybacz, że te sprawy zaszły tak
daleko?!
-ach rozumiem. A ty mnie nie wykorzystywałeś? A tobie to
robiłem dobrze, nie nastawiałem tyłka?! Jak była różnica
między nim a mną? No jaka?
-ja ciebie kocham, a on mnie gwałcił i wykorzystywał.
-a więc to tak. Dziekan musiał wiedzieć, że jesteś gejem i
dlatego. No to ładnie się porobiło.
-zrobiłem to dla ciebie i dla twojej matki. Chciałem żebyś był
szczęśliwy. Poświęciłem się dla naszej drużyny i dla twojej
idei, czy to ci wystarczy!
-aż nadto, ale wielki dzięki. W sumie teraz chociaż wiem
dlaczego tak mnie kusiłeś tymi wszystkim obrządkami,
chciałeś po prostu mnie przelecieć przyznaj!
-tak chciałem i to bardzo. Nawet nie wiesz jak bardzo cię
kocham, i że dla ciebie wszystko jestem gotów rzucić. A
najgorsze jest strach i myśl, bo wiem, że mnie zostawisz.
Powiedz zostawisz mnie?
-oczywiście że cię zostawię! A ty jak myślałeś, że całe życie
będę biegał za tobą jak mały szczeniak. I prosił się o kolejną
orgię aby zbliżyć się do demona i do jego tajemnicy! Powiedz
mi. Ciebie guzik obchodzi ten demon i cała reszta? Masz w
nosie ludzi, wiernych i całe to miasto. Po prostu nie potrafisz
się przyznać, że jesteś ciotą. I, że nie wiesz jak żyć i w ogóle.
-ależ tak jestem ciotą, mam gdzieś tych ludzi, bo oni nawet mi
nie współczują i nie potrafią mi pomóc. A ja żyję i oddycham, i
czuję. I myślisz, że jest mi łatwo. Owszem nauczyłem się żyć
najlepiej jak umiem w tym świecie, ale to nie powód abyś ty
mnie krytykował i osądzał! Co ty wiesz o życiu, jesteś za
młody i za głupi.
-wcale już nie jestem ani młody, ani głupi. A co do ludzi, to nie
ich wina, że ciebie nienawidzą, że brzydzą się tym co robisz.
To prawda kościół przyłożył do tego swoje brudne ręce, ale to
nie powód aby żyć w zakłamaniu, aby mordować.
-ale gdyby nie ja, nigdy byś nic nie osiągnął. To dzięki mnie
masz to wszystko. Czyż to nie ja pomagałem ci kiedy inni
odwrócili się od ciebie plecami. No powiedz, komu to wszystko
zawdzięczasz? Kto pokierował twoim życiem, kiedy byłeś bliski
załamania. No kto! Ciota Piotr ci pomógł, taka jest prawda czy
tego chcesz czy nie.
-oczywiście pomogłeś mi ale to nie powód, aby mnie
wykorzystywać seksualnie. Byliśmy przyjaciółmi, ufałem ci a ty
podstępnie wciągnąłeś mnie w te wszystkie świństwa. To
uczciwe?
-ale przecież nic ci się nie stało. Wszystko zostanie miedzy
nami, nikt ni musi wiedzieć że ty i ja.
-ale to nie zmienia faktu że mnie wykorzystałeś i okłamałeś.
-całe nasze życie to jedno wielkie kłamstwo, dlaczego więc
mamy panikować i tupać nogami. Wszyscy jesteśmy
grzesznikami, mniejszymi bądź większymi ale jesteśmy. Jezus
powiedział aby sobie wybaczać.
-skoro tak chcesz załatwić sprawę to okej, wybaczam ci, że
byłeś perwersyjnym i obleśnym gejem, że uwiodłeś i
wykorzystałeś mnie dla własnej przyjemności i rozrywki. Ale to
już koniec, zrywam i unicestwiam nasz związek raz na zawsze.
Rozumiesz?!
-ale nie możesz tak po prostu odejść, jestem ci potrzebny.
Mam wszystkie cyrografy, jeśli mnie zostawisz będę zmuszony
ich użyć, ostrzegam cię. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. A
bez cyrografów twoje królestwo runie jak domek z kart,
będziesz mój bo ja tego chcę. Czy ci się to podoba, czy nie i
tak będziesz mój na wieki, bo teraz nic już mnie nie
powstrzyma.
-a i tu się grubo mylisz, bardzo grubo. Tak się wspaniale
składa, że w końcu masz odwagę przyznać się i wyznać swemu
byłemu przyjacielowi całą prawdę. Widzisz wybaczyłem ci,
chciałem dobrze, ale ty mnie szantażujesz, grozisz mi a nawet
twierdzisz, że nadal masz nade mną władzę. I myślisz, że się
przestraszę, albo że co będę płakał jak małe dziecko? Bo co!?
-bo nie masz wyjścia. Inaczej cię zniszczę i wrobię cię w
morderstwo dziekana. Pomyśl przecież było nam tak dobrze i
po co to psuć dla jednego małego szczegółu.
-to nie jest szczegół, to moje życie i nie pozwolę aby ktoś nim
manipulował. Bóg dał mi wolną wolę. Całe swoje życie
walczyłem o to tylko, aby właśnie uciec przed manipulacją,
przed głupotą i złem, którym ty też się stałeś.
-ja nie jestem zły, to świat jest zły! Ja tylko stałem się częścią
świata, taka już jest kolej rzeczy i nikt tego nie może zmienić.
Nikt nie potrafi z tym walczyć. Prędzej czy później każdy
przegrywa, tak jest prawda. Niema żadnych demonów ani
boga, są tylko ludzie, którymi można manipulować do woli.
Świat należy do tych, którzy manipulują największą liczbą
niewolników, czyli do kościoła. A ja jestem tym kościołem. Ja
tu jestem władzą. I jeśli tego jeszcze nie widzisz i nie
rozumiesz to możesz srodze się zawieść na własnych siłach i
pewności siebie.
-rozumiem postanawiasz więc pójść na całość. Tak?
-tak idę na całość, tak jak twoja matka przed godziną i tak jak
ty wielokrotnie to robiłeś. I myślę, że wygram, bo jestem od
ciebie sprytniejszy, silniejszy i nie boję się zabić, tak jak ty.
Jesteś tchórzem i mięczakiem a nie mężczyzną! Być może
jesteś taką samą ciotą jak ja, tylko boisz się tego przyznać.
Boisz się i dlatego cię przelicytuję i sprawdzę.
Kiedy tak wikary perorował nagle do zakrystii weszła
postać odziana w szaty rytualne i szkarłatny koc. Wikary w
nerwach i podniesionym głosem rzekł.
-A ty co tutaj jeszcze robisz, spieprzaj stąd póki dobry jestem.
Postać jednak ani drgnęła i stała tak spokojnie bez ruchu jakby
w ogóle nie zauważała wikarego i nie słyszała jego słownej
groźby. Wtedy Jędrzej wyprzedzając kolejne tyrady Piotra
podniósł się z krzesła, na którym siedział od początku
rozmowy i powiedział.
-demonie poznaj oto łotr i kłamca Piotr, wikary oto demon z
piekielnej studni.
Następnego dnia z samego rana podczas zapalania świec
kościelny odnalazł ciało wikarego dyndające na sznurze pod
kościelną kopułą w bocznej nawie. I wydawać się mogło, że
wydarzenie to obejdzie się bez echa, że społeczność pomyśli.
To zapewne kolejna ofiara demona?! Niestety stało się coś
odmiennego i szokującego. Nie wiadomo dokładnie jakim
sposobem ludzie się dowiedzieli ale chodziły ponoć plotki o
tym, że we śnie ujrzeli demona z tajemnej krypty, który
zaprowadził ich do kościoła i pokazał jak wikary odbywa tam
orgie z jakimś młodym chłopcem. Twarz chłopca była
zamazana ale wyraźnie było widać, że tą drugą osobą jest
Piotr.
Owe orgie były wyjątkowo obsceniczne ale najgorsze było
to, że w trakcie tych bezeceństw wikary dopuścił się
profanacji świętych sakramentów ołtarza, wody święconej i
hostii. Tak bardzo oburzyło to obywateli i poczuli nagle taki
wstręt a wręcz obrzydzenie do tego miejsca, że nagle wszyscy
parafianie przestali chodzić na mszę. Ba..., nikt nawet przez
drzwi nie chciał tam zaglądać. Nawet wtedy, kiedy przysłano
nowego proboszcza.
Odprawiano więc najpierw w kościele egzorcyzmy i co
tylko, jednak ludzie jakby zamurowani, nic do nich nie
docierało. W końcu ksiądz wyszedł z megafonem i powiedział,
że klątwę ześle na parafian jeśli sie nie nawrócą. Jednak ni
groźbą, ni prośbą nowy pleban nic nie wskórał a nawet
przeciwnie, taki gniew wśród ludzi obudził, że wzięli go na
taczkach i z miasta na krowim gnoju wywieźli. I taki był koniec
nowego plebana i całej parafii, bo ani on, ani żaden po nim
proboszcz do miasta nie odważył się przyjechać.
W sumie uchwałą rady miasta skonfiskowano cały majątek
kościoła a sam budynek zamknięto na cztery spusty. I wszem i
wobec ogłoszono, że to szatański przybytek, że nikomu na
jego terenie przebywać nie wolno.
Być może cała historia miała by w tym miejscu koniec,
lecz kiedy ludzie z innych miejscowości dowiedzieli się o tym
precedensie to nim kuria się obejrzała a setki kościołów i
kościółków pozamykano a księży przegnano na cztery wiatry.
Sprawa stała się na tyle poważna, że ludzie w dużych miastach
również powychodzili na ulice i głośno domagali się od władz
całkowitej konfiskaty majątku kościoła z przeznaczeniem na
cele społeczne, oraz natychmiastowego zerwania stosunków z
Watykanem jako siedzibą samego diabła.
Media na bieżąco pochwyciły temat i rozdmuchały do
takich rozmiarów, że w ciągu miesiąca wszyscy na świecie już
wiedzieli, że mały kraj w Europie środkowej ogarnęła religijna
rewolucja. A właściwie religio fobia, bo ofiarami tego ataku
padały nie tylko ośrodki kościoła katolickiego, ale również
wszystkie inne instytucje, które zajmowały się obrządkiem
dusz.
Tak sie to wszystko zbiegło w czasie z wyborami na
prezydenta, że w kampanii wyborczej, którą przygotowywał
komitet pani Marii zapadła decyzja aby podchwycić
nadarzająca się okazję i wykorzystać niechęć ludności do
kościoła. Stworzono więc naprędce nowy plan działania i
przystąpiono prężnie do kampanii popierającej konfiskatę
majątku kościoła oraz zerwania konkordatu z Watykanem.
Nim się ktokolwiek obejrzał po pierwszej turze zostało
tylko dwóch liczących się kandydatów. A pani Maria
kandydująca z ramienia Kobiet Pracy zyskała tak wysokie
poparcie, że w bieżących sondażach wyszła na prowadzenie
wprost nokautując swych przeciwników. Znaczyło to, że Maria
jest niekwestionowaną liderką w ostatniej turze głosowania i
że właściwie wygrała już owo głosowanie, które dopiero
formalnie miało się odbyć się za niecałe dwa tygodnie.
Na takie rewelacje cały kraj oszalał, księża zakonnice
dosłownie każdy kto miał sutannę lub habit ciurkiem uciekał w
obawie przed utratą życia jednocześnie starając się wywieźć co
tylko cennego za granicę. Jednak czujni obywatele tylko na to
czekali i tylko na to liczyli, więc wyobrażacie sobie jakie sceny
miały miejsce we wsiach i w miasteczkach. Istny horror.
Bezradna okazała się i policja i służby bezpieczeństwa. Kraj i
obywateli ogarnęła taka euforia i taka furia, że jeśli można to
do czegoś porównać, to tylko do rewolucji francuskiej. Całe
szczęście, że w Polsce nikt gilotyn nie produkował, bo zapewne
użyto by ich niejednokrotnie.
0000000000000
Rozdział 11
0000000000000
Rok 2011.moja Marysiu był rokiem w który przelano złą
krew.
Konfiskata majątku kościoła w małym demokratycznym
kraju na arenie międzynarodowej wywołuje wiele kontrowersji,
lecz działania rządu wydają się być całkowicie zgodne z
konstytucją oraz znajdują całkowite poparcie społeczeństwa.
Jednak uważny obserwator śledzący nastroje publiczne
zrozumie, że jest to przyczółek do ekspansji, do rewolucji a
nawet wojny z Watykanem. Prezydent oczywiście zaprzecza
temu jakoby dążył do oficjalnej konfrontacji z państwem
kościelnym. Jednak nawet sam papież nie ma złudzeń co do
tego, że należy podjąć natychmiastowe działania mające na
celu zakończyć tą Polską rebelię.
W nadchodzących wyborach stara koalicja wydaje się
niemieć żadnych szans z nowym ugrupowaniem, które popiera
rewolucję i jest za zerwaniem stosunków dyplomatycznych z
Watykanem.
Papież doskonale rozumie, że w wyniku tego przewrotu
kościół stracił nie tylko olbrzymi majątek, lecz również twarz i
szacunek na arenie międzynarodowej. W celu przeciwdziałania
barbarzyńskiej rewolucji, zwołano doraźnie spotkanie na
szczeblu najwyższym, gdyż jak to określono, należy
odpowiedzieć kontratakiem na ten moralny zamach stanu, na
majestat kościoła, na europejską solidarność i jedność
kulturową. W stolicy Piotrowej, w związku z tą sprawą na
terenie rezydencji papieskiej trwa nadzwyczajne zebranie
kardynałów z obecnym papieżem.
-Bo jak to jest możliwe aby taki mały kraj pozwalał sobie na
taką samowolę.
-Oczywiście Anglia ma własny kościół, żydzi i Rosjanie też
mogą mieć..., ale Polacy. Kto ich do tego podpuścił?
-Zachciało się im wolności religijnej, co to to nie!
Kategorycznie stwierdziła papa.
-daj im palec a wezmą całą rękę.
-słyszałem, że to za sprawą demona, który rzekomo został
odnaleziony w jednym z kościołów.
-co wy mi tu pieprzycie o demonach, nie ma żadnych
demonów!
-może to jaki kosmita, to prędzej.
-a właśnie co mówią nam wasi informatorzy?
-na razie cisza, żadnych nowych informacji.
-a drogi oficjalne? Coś jest?
-według mnie i tak nic nie uzyskamy w tej sprawie.
-możemy zabić tego ich prezydenta i przywrócić normalność.
Rosjanie na pewno się zgodzą nam pomóc a poza tym już wolę
im zapłacić niż korzyć się przed Polakami.
-tak myślę że z Rosjanami można się dogadać
-albo z Ukraińcami?
-a może lepiej z Białorusinami, oni są fanatycznie posłuszni
temu Łukaszence!
-tak dobry pomysł trzeba to tak zrobić, jak dla mnie sprawa
jest jasna dograjcie szczegóły i poinformujcie mnie o
terminach oraz kosztach operacji. I o wszystkim informowac
mnie na bieżąco zrozumiano
-tak jest wasza eminencjo
-i żeby mi tym razem żadnej fuszerki nie było bo tym razem
nie będę aż tak wielkoduszny.
-tak wasza eminencjo, bez fuszerki, Rosjanie to solidna firma!
-solidna czy nie ale z tym Smoleńskiem to przesadzili.
-ale oficjalnie to był wypadek nikt niczego nie może
udowodnić!
-nie może akurat to skąd ja wiem, że to nie był wypadek! No
skąd? Wróżka mi powiedziała. Gdyby Polacy nie byli nabijani w
butelkę przez Brytyjczyków i amerykanów już dawno by
wiedzieli co jest grane. Kaczka musiał odejść bo żydzi zapłacili
za jego głowę a rosyjska mafia żadnej okazji nie przepuści aby
sobie dorobić. A jak praca wykonana to i zapłata musi być. Raz
się słowo rzekło nie można go cofnąć! Tak czy nie?!
-oczywiście ekscelencja ma rację.
-ja zawsze mam rację, tylko szkoda że przy okazji tyle ich tam
było,
-ale przecież to Rosjanie, oni nigdy się takimi pierdołami nie
przejmowali.
-gdzie się drwa rabie tam wióry lecą. Wasz ekscelencjo.
-wy mi się tu nie podlizujcie, dobra. I tym razem to ma być
chirurgiczna robota a nie żeby mi pół europy z dymem puścić.
Zrozumiano!
-tak chirurgiczna i precyzyjna.
-to
może
od
razu
Brytyjczyków
wynajmiemy
albo
Amerykanów. Tak byłoby najlepiej?!
-z Rosjanami nigdy nie wiadomo... .
-ale są ekonomiczni i niedaleko od Polski. A to bardzo sprawę
załatwia. Niech no zaproszą prezydenta na obchody do
Moskwy jakiegoś święta albo z powodów nowych dowodów w
Katyniu, albo czegokolwiek... .
-to już nasz w tym głowa, wszystko załatwimy. Niech się już
ekscelencja nie martwi.
-a na jego miejsce poślijcie no jakiego polaka, księdza
misjonarza co w afryce siedział i o niczym nie wie. Zrobimy z
niego nowego przywódcę i po krzyku.
-świetny pomysł ekscelencjo, misjonarz z afryki, to wyjątkowo
przebiegłe.
-naturalnie że jestem genialny inaczej nie doszedł bym do
takiej władzy czyż nie?
-ależ oczywiście wasza ekscelencja ma całkowitą rację.
-no a teraz żegnam panów muszę się zrelaksować bo cały aż
się napiąłem.
W czasie kiedy trwały zamieszki a przez kraj przetaczała
się rewolucja młody Jędrzej w towarzystwie demona poznawał
tajniki wiedzy i konstruował nowe urządzenia. Bo jak to zwykle
on uważał, że rewolucja rewolucją, ale formalnie trzeba mieć
jakiś młot na Watykan. Jak mawiał: kiedy dojdzie co do czego,
to kraj czeka zagłada i kolejny rozbiór. Dlatego pilnie się uczył
i konstruował miecze plazmowe, zbroje dla rycerzy a nawet
statek kosmiczny, który pomimo niewielkich rozmiarów i
niepozornego wyglądu docelowo miał dysponować zabójczymi
możliwościami.
Ktoś by powiedział wariat, chłopak całkiem rozum
postradał, tak właśnie twierdziła jego matka. Jednak Jędrzej
się nie zrażał i dzięki ogromnym wpływom i sporym
możliwościom finansowym zupełnie sam, w całkowitej
tajemnicy modernizował swojego mercedesa klasy SLCX 5000.
Którego dumnie nazwał Star Gate, czyli gwiezdne wrota.
Piękny to był samochód, pancerna limuzyna z
pięciolitrowym silnikiem, który niestety trzeba było usunąć i
zastąpić generatorem plazmy o mocy 10 terra wat. Czyli takiej
mocy jaką dysponują dwie elektrownie jądrowe. Do tego
oczywiście trzeba było pokryć pojazd warstwą złota, również
napylić ją na szyby, podszykować elektronikę tak, aby na
pokładzie znalazł laptop, zbiorniki z powietrzem oraz zestawy
do nawigacji satelitarnej, ... itd. W sumie miał to być mały
pojazd a nie krążownik. Poza tym, jego zadaniem była walka
głównie z satelitami a nie prowadzenie gwiezdnych wojen.
Prace konstruktorskie postępowały w ślimaczym tempie,
kiedy w tym czasie Polską miotały torsje, zgaga i zawroty
głowy. Wszyscy alkoholicy wiedzą, że to zdrowe odruchy po
których organizm ludzki zwykle wraca do równowagi spokoju i
błogości. Ale nasz Jędrzej, już dawno osiągnął upragniony
spokój i zajmował się sprawami ważniejszymi od polityki. Pech
jednak chciał, że musiał oderwać się na chwilę od pracy
twórczej, gdyż jak to powiedział delikatnie jego osobisty
doradca Nef, sprawy wymykają się spod kontroli.
Pani Maria mocno zdziwiła się, że do miasta Warszawy
przyjeżdża syn i chce koniecznie z nią rozmawiać. Jeśli taka
była jego wola czemu nie. I pomyślała, że to świetna okazja
aby podczas tej wizyty przedstawić Jędrzejowi swojego
narzeczonego i prokuratora generalnego pana Wypacznego
Stefana.
Od czasu kiedy kariera polityczna Marii nabrała
narodowego rozmiaru, postanowiła wyprowadzić się z Gryfowa
i zamieszkać w pięknym apartamencie na 33 piętrze szklanego
wieżowca w centrum warszawy. Mieszkanie kosztowało ją
krocie i choć dla większości jej współpracowników był to cios
naprawdę bolesny, lecz nikt, nawet słowem się nie odezwał.
Bowiem zgodnie z treścią przysięgi byli winni posłuszeństwo i
wierność dla swej liderki aż do samej śmierci. Dlatego nie było
innego ratunku jak prosić syna Jędrzeja aby postarał się
przemówić matce do rozsądku tak by powróciła dla własnego
dobra do grona przyjaciół i partii.
Maria będąc pewna całkowitego zwycięstwa w wyborach
oraz tego, że nikt z jej pracowników nie przeszkodzi
w
realizacji planu odejścia z partii, postanowiła już teraz
wykorzystać wszelkie środki aby zaplanować zemstę na tych,
którzy doprowadzili do śmierci jej własnej córki. Tego właśnie
pragnęła, zemsty i kary dla wszystkich, nie wyłączając jej
własnego syna. W tym celu zawarła porozumienie z zamożnym
i wpływowym człowiekiem, który piastował stanowisko
odpowiednie zarówno dla skutecznej realizacji zemsty, lecz
również
takie,
które
gwarantowało
jej
całkowite
bezpieczeństwo.
Tak naiwnie myślała właśnie Maria, gdyż tak naprawdę nie
zdawała sobie sprawy z tego, że pan Wypaczny nie był ani
patriotą ani człowiekiem honoru. W swej przebiegłości również
on uknuł podstępny plan, według którego zamierzał oskubać
Marię co do grosza, a potem pozbawić wpływów oraz sprzedać
jej głowę tym, którym się bardzo ale to bardzo naraziła.
A trzeba wam wiedzieć, że zarówno jej błyskotliwa kariera
jak ostatnie wydarzenia w kraju nie przysporzyły jej grona
wielbicieli za granicą a zwłaszcza w Watykanie.
Gdyby nie chodziło o matkę Jędrzeja sprawę tą załatwiono
by zapewne inaczej, lecz w tym przypadku tylko on mógł coś
wskórać. Jako członek partii a jej nieformalny przywódca, oraz
strażnik demona tylko on miał jakiekolwiek prawo, aby
interweniować i podejmować wszelkie słuszne środki. Sytuacja
wyglądała zatem bardzo poważnie zwłaszcza, że zbliżała się
druga tura wyborów. Po jej sfinalizowaniu mogło dojść do
strasznej tragedii, należało więc działać niezwłocznie a
dyplomatycznie.
Tak więc Jędrzej wraz ze swym towarzyszem Nefilinem,
jakoby ochroniarzem wyjechali windą na ostatnie piętro skąd
rozciągał się cudny widok na panoramę Warszawy.
-no i jak ci się podoba stolica? Pierwszy raz tu jesteś, robi
wrażenie, co? Zapytał Jędrzej Nefilina, który jak zwykle milczał
i tylko telepatycznie komunikował się ze swoim przyjacielem.
-rozumiem co masz na myśli tam u was też pewnie mają
technologie. A propos wizyty ja będę gadał a ty obserwuj,
zresztą wiesz co robić dla ciebie to bułka z masłem. Niech no
na ciebie spojrzę. No wcale poważnie wyglądasz jak na
solidnego ochroniarza. Tylko te twoje okulary trochę małe.
Czekaj to ci głębiej założę, bo tak te twoje wielkie gały zaraz
będzie widać! O tak znacznie lepiej! A tak się zastanawiam jak
się czujesz? To światło dzienne już ci nie dokucza, istoto
cienia?
-acha rozumiem, czego to nie można przefiltrować i
przypudrować. Podziękuj przemysłowi kosmetycznemu i
naszym kobietom które bez tego typu mazidełek żyć nie
potrafią. No dobra dojeżdżamy. Ja gadam a ty sobie stań z
boku albo zrób jakiegoś drinka. Okej.
Demon, albo Nefilin, jak wolicie. Jak to zwykle on
zachowywał się spokojnie i niby niepozornie. Choć trzeba
wiedzieć wam, że oprócz mocy parapsychicznych posiadał
niesamowitą szybkość. Na jego rodzimej planecie ciążenie
1000 krotnie przewyższało ziemskie, więc nawet najmniejsza
siła jego mięśni wyćwiczonych tam, tutaj dawała mu niezwykłą
siłę i zwinność. Oczywiście lata hibernacji w krypcie zrobiły
swoje, jednak mimo to był w stanie w mgnieniu oka pokonać
nawet najgroźniejszego przeciwnika, ba dziesięciu naraz. Poza
tym jak doskonale wiecie miał moce telepatyczne i doskonale
przeczuwał wszelkie niebezpieczeństwo, dlatego był skuteczny
jak dziesięciu super wyszkolonych agentów FBI.
Miał tylko jedną wadę był bardzo podatny na ataki
chemiczne oraz mechaniczne. Z tego powodu musiał dość
często używać masek na twarz a zwłaszcza kiedy pyliły rośliny
i kwitły kwiaty, oraz używać specjalnej odzieży, która chroniła
jego delikatne ciało, gdyż inaczej mógł się wykrwawić na
śmierć. Ale poza ty był idealny zwłaszcza do takich zadań jak
to.
W końcu do salonu weszła Maria w towarzystwie
narzeczonego.
-jak miło, że zechciałeś odwiedzić własną matkę. Doprawdy co
za niespodzianka. Jędrzeju to pan Wypatrzny Stefan, Stefanie
mój syn Jędrzej.
-dzień doby miło pana poznać, Jędrzej jestem. A ten pan ze
mną jest dla ochrony, mam nadzieję, że nie będzie wam
przeszkadzać. Hej Nef zrób sobie drinka, tam jest barek.
-jakie śmieszne imię Nef, to francuskie, zapytał zaciekawiony
pan Wypaczny.
-to takie zdrobnienie, ksywa. Pan rozumie, mój kolega.
-acha... rozumiem odrzekł Stefan.
-to widzę, że do własnej matki z ochroniarzami się
fatygowałeś. To musi być coś naprawdę strasznego, coś ci
grozi? Czegoś się lękasz?
-myślę że nic mi nie grozi, za to ma poważne obawy co do
twojego bezpieczeństwa.
-ależ niepotrzebnie, świetnie sobie radzę. Mój Stefan, nie wiem
czy wiesz, jest prokuratorem.
-tak wiem, czy możemy porozmawiać na osobności? To bardzo
delikatna sprawa, nie chcę by pan Stefan był kiedy... .
-To rodzinna sprawa, pan wybaczy. Tu zwrócił się do Stefana,
który siedział obok Marii i masował jej kark. Maria łasiła się
niczym kot i tylko od czasu do czasu spoglądała to na syna, to
na Nefa, który popijał w kącie drinka.
-ależ synu pan Stefan to prawie Rodzina, wkrótce bierzemy
ślub. Jak tylko wygram wybory, nieprawdaż kochanie.
-nie wątpię, że wygrasz te wybory. Każdy o tym wie, ale co do
ślubu, to na twoim miejscu bym się wstrzymał. Po co ten
pośpiech?
-no jak to tak i ty mi to mówisz, jak śmiesz wtrącać się w moje
życie, nie dość że zniszczyłeś wszystko co kocham teraz
przychodzisz do mojego domu i mnie obrażasz.
-ależ mamo przepraszam ja chciałem tylko z tobą
porozmawiać, przecież nie szukam zwady, sama wiesz, że
nigdy nie chciałem cię zranić. I zawsze postępowałem najlepiej
jak tylko mogłem, dla naszego wspólnego dobra.
Wypaczny uważnie się przyglądał sytuacji i wyraźnie
cieszył sie tym, że matka tak łaja syna. Widocznie znał sprawę
stowarzyszenia i niby demona, który na niby nad wszystkim
trzymał pieczę. Bo musicie wiedzieć że Jędrzej nikomu o
swoim odkryciu w krypcie nigdy nie powiedział.
-a jak tam wasze msze, robicie jeszcze jakieś cyrki z tym
demonem? Zapytała ironicznie matka.
-zaprzestaliśmy takich praktyk. Zresztą, ta jedyna nieszczęsna
msza... . Wiesz, że byłem jej przeciwny. To była konieczność.
-ach przeciwny? Co ty nie powiesz! I dla tych przeciwnych
uczuć włożyłeś mi sztylet do ręki? Tak wszystko ukartowałeś
abym nie miała wyboru?
-miałaś wybór, właśnie wtedy mogłaś powiedzieć: Stójcie to
szaleństwo, ale ty wybrałaś tak jak inni. Zrozum to nie był zły
wybór, lecz na pewno bolesny.
-co ty wiesz o bólu matki, która zabija własne dziecko dla
kariery, co ty możesz rozumieć jesteś tak samo głupi i nieczuły
jak twój ojciec.
-A tak ojciec. Widzisz jego też zabiłaś co prawda niechcący ale
zabiłaś.
-i dobrze się stało, trzeba było wtedy jeszcze ciebie zabić i
byłby święty spokój.
-ależ co ty mówisz? Dlaczego tak myślisz.
-teraz to widzę wyraźnie, pamiętam twoje słowa, które wtedy
powiedziałeś. Coś jak. Lepiej się pozabijajcie teraz, raz a
skutecznie. A nie toczycie te swoje wojny pozycyjne.
-tak jakoś tak było. Zrozum, że miałem dość takiego życia w
stresie i niezgodzie, w świecie awantur i nienawiści. Pragnąłem
normalnego szczęśliwego życia.
-dlatego wtedy też nas skłóciłeś i tak jak w tym kościele
włożyłeś nóż w moje ręce a ja zabiłam. To wszystko twoja
wiana.
-ależ matko,
-nie mów do mnie więcej matko zrozumiano. Nie jestem
więcej już twoją rodziną, ja nie mam rodziny.
-wiem, że powodują tobą emocje, że cierpisz z powodu ran
jakie zadało ci życie. Ale masz mnie i wiernych przyjaciół
gotowych poświęcić wszystko dla ciebie. To dzięki nim wygrasz
wybory, dzięki nim masz to wszystko!
-dzięki nim jestem nieszczęśliwa a dla kobiety najważniejsze
jest szczęście i rodzina a nie praca i partia.
-ależ to też twoja rodzina, to bracia i siostry, każdy z nich
przyjemnie cię do swojego domu i potraktuje jakbyś była
jednym z nich. Tego nie rozumiesz i nie dostrzegasz ale taka
jest prawda.
-nie potrzebuję litości obcych mi ludzi, ani twojej litości czy
współczucia. Chcę was wszystkich pogrążyć i ukarać i obiecuję,
że dotrzymam swojego słowa. A moja zemsta będzie słodka i
bardzo bolesna, sam się o tym przekonasz. Już nie jestem
taka głupia, nie pozwolę aby smarkacz mną manipulował.
Stefan na to nie pozwoli. Prawda Stefanie?
-oczywiście kochanie, zawsze będę z tobą, do samego końca. I
ucałował pieszczotliwie kobietę w usta.
-matko czy ty nie widzisz, że ten człowiek wykorzystuje twoją
niechęć do nas aby cię usidlić i zniszczyć, kiedy już się nas
wszystkich pozbędzie. Już teraz by cię zabił, gdyby tylko miał
pewność, że odcinając głowę uśmierci cały organizm. Ale on
jest profesjonalistą nie popełni takiego błędu. Najpierw przy
pomocy ciebie wykończy naszą partię i mnie, a potem dobierze
się do ciebie. A wtedy już nikt ci nie pomoże!
-jak śmiesz mnie obrażać, jak śmiesz posądzać mojego
przyszłego męża o takie zamiary, to już za wiele. Natychmiast
masz opuścić moje mieszkanie i nigdy więcej nie pokazuj sie
mi na oczy. Zrozumiano!
-ależ matko. Wydajesz na siebie w ten sposób wyrok.
-bo co naślesz na mnie swojego lipnego demona, podasz mi
narkotyki tak jak innym, aby ogłupić i oszukać. O nie, tak się
składa, że ja w przeciwieństwie do tych durniów mam odrobinę
oleju w głowie i nie wierzę w te bzdury o demonach i bogach.
Że ja byłam raz tak naiwna to myślisz, że drugi raz dam się w
to wszystko wciągnąć. Nic z tego mój ty geniuszu.
-w takim razie nic tu po mnie, przykro mi ale nie zostawiasz
mi wyboru matko.
-weź Stefan wezwij ochronę i wywal tego śmiecia na pysk. I
obijcie mu mordę, chcę zobaczyć jak się zwija z bólu i jak prosi
o litość.
-mamo proszę nie musisz tego robić. Zastanów się co robisz!
-ja dobrze się już zastanowiłam, teraz już pozostaje mi cieszyć
się twoim upokorzeniem. W trakcie rozmowy Stefan przez
telefon wezwał ochronę, która lada chwila mogła pojawić się w
drzwiach, jednak z jakiegoś powodu nikt nie wszedł do salonu
a telefon Stefana tylko wydał jakieś dziwne odgłosy. Potem
dało się słychać jakby wystrzały z broni zaopatrzonej w tłumik.
Stefan spojrzał w kierunku barku gdzie Nefi spokojnie popijał
drinka.
-Co się u diaska dzieje gdzie jest ochrona? Stefan zrób coś
ponaglała kochanka kobieta i podejrzliwie patrzyła na syna. A
więc przyszedłeś mnie zabić, tak to wygląda?
-nie przyszedłem cię uratować, ale ty nie dajesz mi wyboru.
-więc co podniesiesz dłoń na własna matkę? Do tego jesteś
zdolny, ty morderco łajdaku. Wrzeszczała Maria. Tylko spróbuj
tu są wszędzie kamery, wszystko się nagrywa. Nie uda ci się
tak bezkarnie... . Wtedy Maria kątem oka dostrzegła Stefana,
który wydobył pistolet z kabury na kostce i mierzył prosto w
nią.
-Stefan a tobie co odbiło, to jego masz zabić nie mnie?! Jego
słyszysz? I tu wskazała na syna, cała spanikowana.
-przepraszam mamo ale to już koniec żegnaj. I mówiąc to
patrzył jak Stefan naciska spust a kula przeszywa czaszkę.
Maria cała we krwi pada na sofę a Stefan jak zahipnotyzowany
stoi z dymiącym rewolwerem.
-no widzisz Nefi starałem się jak mogłem, na próżno i co teraz
z nim zrobimy? Pomyślał tak, aby nikt nie nagrał rozmowy.
-może popełnić samobójstwo albo odbierz mu broń a ja
zdzwonię na policję.
-dobra zabiorę broń. I zwrócił się do Stefana tak jak to robią w
filmach negocjatorzy.
-spokojnie Stefan, nic ci już nie grozi, Mama już sobie poszła,
już nie będzie na ciebie krzyczeć. Oddaj broń o tak pomału i
połóż się na ziemi tak aby nikomu więcej nie stała się krzywda.
O świetnie i tak sobie leż i nie ruszaj się, dobrze. Nic ci już nie
będzie, teraz się tobą zaopiekujemy i wszystko będzie dobrze.
W kwadrans po incydencie pojawiła się policja
zaalarmowana i aresztowała prokuratora za zabójstwo
pierwszego stopnia.
-to niesamowite, jak pan to zrobił? Zapytywał policjant z policji
kryminalnej.
-wszystko ma pan na taśmach. Koleś oszalał, moja matka się
zdenerwowała zaczęła krzyczeć zabij go zabij go! Nie wiem
dlaczego ale zamiast mnie wycelował w głowę matki i bach,
strzelił. Tez byłem w szoku proszę mi wierzyć to moja matka!
-i co było dalej? Gdzie w tym czasie był pana ochroniarz?
-o tam pił drinka z drugiej strony salonu,
-to jakieś dziesięć metrów!
-tak dość daleko.
-i słyszał całą rozmowę?
-sądzę, że tak. Mógł słyszeć o czym rozmawiamy.
-a co dalej?
-jak to co dalej, koleś zabił a ja jakimś cudem odebrałem mu
broń.
-no właśnie jak panu udało się przekonać pana Wpacznego do
oddania broni? Nie groził panu pistoletem, nie uciekał a
dobrowolnie oddał broń i położył się na podłodze. To sam pan
przyzna jest całkowicie nie do wiary?!
-ja też się dziwię, że udało się ot tak, mówiłem do niego co ma
zrobić a on to zrobił, może był w jakim transie, nie wiem.
-a może ma pan jakieś ukryte talenty?
-pan raczy żartować. Bałem się jak diabli, że zaraz i mnie
kropnie. Widziałem na amerykańskich filmach jak negocjatorzy
postępują ze świrami więc zrobiłem dokładnie tak jak na
filmie. Ot co!
-i zadziałało?
-jak cholera aż sam się dziwię bo myślałem, że to same
głupoty pokazują w tej telewizji. A tu proszę na coś się
przydało amerykańskie kino.
-to miał pan albo cholerne szczęście albo faktycznie dzięki
filmowi udało się panu ocalić życie. Moje gratulacje. Niech mi
pan tylko powie, dlaczego pana ochroniarz nie reagował, nic
nie zrobił?
-panie kochany, stał od nas jakieś dziesięć metrów to co miał
niby zrobić? Byliśmy z wizytą u matki a nie u handlarzy
narkotyków, nikt z nas poza tym nie posiada broni.
-ochroniarz też nie posiada broni?
-skądże znowu, jesteśmy całkowicie pokojowo nastawieni do
życia.
-więc kto zabił tych dwóch oprychów na korytarzu?
-a bo ja wiem kto? Nikt z tego pomieszczenia nie wychodził ani
na chwilę sam pan dobrze o tym wie. Czyli poza panem i
ochroniarzem nikogo tu nie było?
-oczywiście matka i pan Wypaczony...
-Wypatrzny. Prokurator Wypatrzny Stefan.
-tak oczywiście on i nikt inny?
-przepraszam, że taki wścibski jestem ale pana przyjaciel nie
mówi po polsku?
-niestety nie może mówić wcale, ma wycięte struny głosowe,
nowotwór pan rozumie!
-a jakiej jest on narodowości? Nie jest chyba Polakiem.
-z tego co mi wiadomo pochodzi z północy chyba Norwegia
albo
Szwecja,
nie
pamiętam,
ale
również
posiada
obywatelstwo Polskie. Mieszka w tym kraju, żebym nie skłamał
od dziesięciu pokoleń.
-od dziesięciu pokoleń co pan nie powie? To bardzo
niesamowite.
-tak jego rodzina jest bardzo sławna i znana na całym świecie,
może pan nie wiedzieć ale ma koneksje u samego papieża.
Tak po części powiem w tajemnicy, że są spokrewnieni. Pan
rozumie ale ci, on nie lubi kiedy się o tym głośno mówi. Poza
tym sam pan dokładnie widział co jest nagrane na kamerach.
On nie miał z tym nic wspólnego.
-tak rozumiem, jednak nie wiem czy nie będzie musiał
zeznawać jako świadek w procesie. Sam pan rozumie tu chodzi
o morderstwo pierwszego stopnia a oskarżenia dotyczą
prokuratora generalnego.
-ależ panowie, tu machnął w kierunku Nefa dając znak, że
potrzebna mu pomoc. Proszę o odrobinę wyrozumiałości,
wszystko jest czarno na białym macie swego zabójce a my
jesteśmy czyści.
I kiedy Jędrzej mówił Nef wszedł do umysłu porucznika z
kryminalnej i rozwinął przed nim możliwości kariery oraz zysku
i koneksji jakie zdobędzie dzięki współpracy z Jędrzejem. Tak
że po chwili cały się ślimaczył i dziękując za wszystko
przepraszał, że tak wypytuje i zabiera cenny czas.
-proszę mi jeszcze raz wybaczyć moją nadgorliwość ale
szefostwo pan szanowny rozumie.
-nie ma sprawy, rozumiem doskonale służba nie drużba.
-jeśli tylko jakoś będziemy mogli pomóc, i najszczersze wyrazy
współczucia z powodu tej tragedii. Śmierć matki, której był
pan świadkiem musiała panem bardzo wstrząsnąć. Jeśli
potrzebuje pan jakieś pomocy albo przysługi jestem do pana
dyspozycji.
-ależ doprawdy nie trzeba, proszę tylko nie robić z tego
wielkiej afery politycznej. Proszę powiadomić prasę, że to była
małżeńska kłótnia. A moja matka padła ofiarą nieszczęśliwego
wypadku broń borze spisku czy zamachu.
-ależ oczywiście, zrobię dokładnie jak pan sobie życzy, czy to
wszystko?
-tak dziękuje może już pan odejść, mam nadzieję, że jeszcze
się spotkamy. Jest pan bardzo dobrym funkcjonariuszem nie
omieszkam o tym zapomnieć.
-miłego dnia, o pardom, tak mi się wypsnęło. Już mnie nie ma
panowie wybaczą, ale muszę wracać do pracy.
-tak tak, do pracy. To zrozumiałe.
Jędrzej i Nef z posępnymi minami udali się do windy i bez
jednego słowa zjechali na parter, wsiedli do limuzyny i dopiero
teraz Jędrzej odważył się coś powiedzieć.
-No a co z wyborami? Na to Nef tylko się uśmiechnął szczerząc
swe białe kły. Mam nadzieję, że do nich się nie uśmiechałeś.
Na co Nef odparł w myślach.
-No co ty gdybyś nie kamery wmówiłbym im że jestem śliczną
blondynką tak, że wszyscy się by się oślinili na mój widok a
tak tylko udawałem Brada Pita!
-Brada Pita? Naprawdę? Żartujesz ty czy na tak na poważnie?
-no jasne, że żartuję. Nic się ni martw jest okej,
-nie jest okej, matka nie żyje. A za tydzień druga tura
wyborów.
-sam weź udział w wyborach a każdy cię poprze, zobaczysz.
Zachowaj program i powiedz ludziom, że stał się nieszczęśliwy
wypadek. Zobaczysz jeszcze będą ci współczuć po stracie
matki. To powinno zadziałać na wyborców jak lep na muchy.
Wygrasz w ten sposób, bez dwóch zdań.
-e tam po co mi prezydentura? Mamy dość własnych planów!
-no właśnie po co samemu masz się męczyć z tym
mercedesem, kiedy możesz mieć cały kraj na usługach. Twoje
prace staną się pestką, pojazd kosmiczny zbudujesz w trzy
miesiące, miecze w miesiąc. Czy to źle?
-może i dobrze ale sam wiesz, że będę musiał ich jakoś
przekonać, chodzi mi o naukowców. A z tymi to ci mówię
przejebane. Do tego trzeba będzie zmienić połowę
podręczników do fizyki i matematyki. Czy ja sam dam sobie z
tym wszystkim radę?
-nie zapominaj, że masz mnie, pomogę ci ich przekonać!
-no tak o tym nie pomyślałem, ty masz dar przekonywania.
-a poza tym pomyśl ile dobrego możesz zrobić dla kraju i
całego świata?!
-że niby co takiego?
-zawsze chciałeś dobra dla ludzi i prawdy więc im daj tę
prawdę. No może nie od razu, ale na pewno możesz poczynić
prawne przygotowania, napisać konstytucję.
-masz na myśli prawa obywatelskie dla kosmitów, oraz takie
inne rzeczy?
-tak dokładnie o to mi chodzi! Czyż to nie wspaniałe, pierwszy
kraj na ziemi, który daje kosmitom azyl i możliwość legalnego
osiedlania się, oraz zapewnia im ochronę prawą. To jest coś
przejdziesz do historii.
-ty wiesz, że masz rację, toż to genialny pomysł! Wtedy na
ziemię przyleci więcej takich jak ty. A kiedy już was będzie na
tyle dużo..., to już nigdy nikt nie będzie mógł oszukiwać.
Jesteś genialny kocham cię Nef.
-ja tez ciebie kocham Jędrzej, jesteś dobrym człowiekiem.
-no tylko mi się nie podlizuj za bardzo, okej. Nie jestem twoja
dziewczyną!
-spoko spoko, nie jesteś w moim typie.
-a mam do ciebie jeszcze jedno pytanie powiedziałeś, że
możesz wygadać jak Brad Pit.
-ano mogę wglądać tak jak chcę pod warunkiem, że patrzą na
mnie ludzie.
-To świetnie, wiesz co mam pomysł. Zrobimy tak. I Jędrzej
szybko wyobraził sobie całą scenerię aby Nef dokładnie
zrozumiał o co chodzi. Dasz radę coś takiego?
-no jasne, że dam radę, to bułka z masłem.
-szofer proszę zawrócić zmieniłem zdanie nie jedziemy na
lotnisko. Postanowiłem trochę się dziś zabawić, może tak
pojedziemy do jakiegoś fajnego klubu.
-nie ma sprawy, do jakiego pan sobie życzy?
-niech pan wiezie do takiego najdroższego i najbardziej
popularnego.
-pan tu jest szefem, szefie!
-acha, byłbym zapomniał. Zanim tam pojedziemy proszę
jeszcze zamówić jedno limo. Podjedziemy do jakiejś agencji po
laseczki. No to Nef dzisiaj świętujemy. W sumie jest nie byle
jaka okazja, bo będziemy mieli nową konstytucję.
-no tak, to jest okazja, ale wybacz mi nie będę mógł pic tego
co ty nazywasz alkoholem, strasznie mnie po tym mdli.
-jak chcesz to nie pij, nikt cię zmuszać nie będzie.
-może byś mi jakąś krew załatwił, o tego bym z chęcią
zakosztował.
-ja myślę, że dzisiaj masz to jak w banku! tylko pamiętaj, nie
musisz zabijać; possij trochę, otumań i porzuć to naprawdę nic
cię nie będzie kosztowało.
Kiedy dojechali do agencji wyszedł Jędrzej z limuzyny a
tuż z nim krok w krok szedł nie kto inny jak Brad Pit.
-zobaczysz jakie będziesz miał branie, tylko nie przesadzaj
bierzemy pięć na twarz i wychodzimy, okej.
-a masz ze sobą gotówkę?
-ty chyba nie wiesz jak to się robi, zaraz ci pokażę co potrafi
Brad Pit. A jak będę miał problemy to od czego mam ciebie
przyjacielu.
-to fakt, masz mnie, nie potrzebujemy żadnych pieniędzy;
logika jest piękna.
-więc impreza na całego, pokażemy im na co stać Brada Pita.
-ano pokażemy na co stać kosmitów.
Kobiety były młode bardzo seksowne i wyszykowane aż
ślinka ciekła, zwłaszcza Nefiemu. Wyszły wyprężone jak w
konkursie, kolejno i śmiało prezentowały swe wdzięki na
wybiegu, ale kiedy tylko spostrzegły, że to nie kto inny jak
Brad Pit stoi przed nimi! Ogarnęła małolaty istna euforia.
Rzuciły się na szyję Nefa, jakby go żywcem chciały pożreć. Co
tam żywcem!? Mogły go zjeść nawet po tym jak wyzionął
ducha.
W doborowym towarzystwie szybko opuściliśmy dom
schadzek i udaliśmy się do Mariotu a następnie na małe
zakupy, a potem do dyskoteki. Na końcu totalnie wyczerpani
wróciliśmy do hotelu na noc a właściwie to na kolejną dobę.
Impreza trwała trzy dni, aż o pobycie Brada w warszawie
dowiedziało się całe miasto. Tak że przed hotelem zebrało się
zbiegowisko reporterów z kamerami i dziennikarze, którzy
liczyli na zdjęcie, autograf czy wywiad.
Dlatego Nef, chcąc niechcąc, musiał założyć papierową
torbę na głowę tak aby nikt nie zrobił zdjęcia, bo wtedy byłby
niezły kwas. Ale w końcu jakoś się udało panienki dopisały
choć dziennikarze musieli obejść się smakiem i tylko
prawdziwy Brad Pit zastanawiał się jak to możliwe, że widziano
go jednocześnie w dwóch miejscach naraz.
Imprezowanie tak czy siak dobiegało końca, gdyż trzeba
było wrócić do domu aby opłakiwać Marię i przygotować się do
drugiej tury wyborów.
000000000000
rozdział 12
000000000000
W roku 2012. nastąpił upadek kościoła i wielka rewolucja
społeczna.
Wiadomości o zabójstwie Marii szybko obiegły cały kraj,
napływały listy kondolencyjne od przyjaciół a nawet
politycznych wrogów. Dosłownie każdy polityk chciał
skorzystać na swym wizerunku co ostatecznie wywołało taki
niesmak, że Jędrzej postanowił wystąpić w telewizji publicznej
aby uciąć wszystkie plotki i obwieścić wyborcom, że zamierza
kontynuować dzieło swojej matki. Dzięki swoim zdolnościom
krasomówczym tak oczarował miliony Polaków, że kiedy
przeliczono głosy wyborców wynik okazał się druzgoczącą
wiktorią. Do urn poszło bowiem 90% uprawnionych a z tego
na jego kandydaturę głosowało 85 % zaś zaledwie 5% na
konkurenta.
Cały kraj szalał z radości bo w końcu nie dość, że miał
nowego prezydenta, to dzięki konfiskacie całego majątku
kościoła, zgodnie z obietnicą, każdemu obywatelowi wypłacone
będzie po 50 tyś złoty jako ekwiwalent strat moralnych. Strat
poniesionych w wyniku oszustw i wyłudzeń na ludziach, którzy
często byli starzy i schorowani. Dodatkowo na rzecz dobra
wspólnego przekształci się seminaria w szkoły, klasztory w
domy opieki dla starców i sierot. A kościoły oraz inne dobra
będą przekazane społeczności komunalnej tak, aby zostały
wykorzystane zgodnie z ich wolą na drodze głosowania.
Jędrzej tuż po zaprzysiężeniu powołał specjalną komisję
zaufania publicznego, która na mocy specjalnego dekretu
prezydenta w przeciągu miesiąca rozwiązała sejm i parlament
oraz ogłosiła, że prowadzi prace na nową konstytucją. Tak to
wyjaśniono w mediach publicznych.
Nowy prezydent cieszący się niesłychanym poparciem
narodu zaproponował przeprowadzenie rewolucyjnych reform
w państwie i obiecał, że w ciągu najbliższego tygodnia
przedstawi nowy dokument, który zastąpi starą konstytucję.
Jak zapowiedziała kancelaria prezydenta nowa konstytucja
będzie gwarantować te prawa i realizować te idee, które były
treścią programu wyborczego. Dodatkowymi zapisami w tej
ustawie mają być. Tu cytuję:. Prawa obywatelskie dla obcych
ras
wszelkich
istot
inteligentnych
i
pozaziemskich.
Pierwszeństwo narodu Polskiego w reprezentowaniu Ziemi na
arenie w stosunkach międzygalaktycznych.
Inne
równie
niesamowite
zapisy
stanowią
o
ocenzurowaniu
wszystkich
mediów
publicznych
przez
trójstronną komisję składającą się z naszego prezydenta pana
Nef, który reprezentuje kosmiczną rasę istot zwanymi Nefilin
oraz trzeciej osoby, która zostanie wytypowana przez resztę
świata. W konstytucji tej mówi się również o opodatkowaniu
przestrzeni
orbitalnej
okołoziemskiej
oraz
całkowitym
rozwiązaniu wszystkich instytucji typu religijnego.
Po telewizyjnym ogłoszeniu owych nowin na ulice miast i
miasteczek wyległy całe tłumy a każdy zadawał sobie pytanie
co to znaczy? Co teraz będzie? Niektórzy w obawie przed
kosmitami protestowali, inni w końcu ciesząc się na złamanie
odwiecznych barier kłamstw i zabobonu mieli nadzieję na
ożywienie i odmianę.
Dzieci pytały rodziców.
-Mamo czy to znaczy że kosmici istnieją? A rodzice
odpowiadali drżącym głosem.
-Tak istnieją, widocznie istnieją!
-I co teraz będzie mamo, będzie wojna?
-Nie synku nie będzie wojny to są dobre kosmiczne ludki jak Yti, pamiętasz.
Młodzież zastanawiała się czy to nastała era gwiezdnych
wojen, a ci trochę starsi tępo patrzyli po sobie nie mogąc
słowa z siebie wykrztusić. W ciągu jednego dnia obalono
zabobony i odmieniono światopoglądy tylu ludzi naraz, że
nagle wszyscy stanęli zupełnie zdezorientowani, jakby sami nie
wiedzieli dokąd iść i co teraz należy zrobić.
-A więc boga nie ma?!
-Panie i co my teraz zrobimy? Zagadał jeden mężczyzna
stojący na ulicy jak ten kołek do drugiego, który również stał i
rozglądał się dokoła jakby oczekując lądowania ufo!
-Nie można nawet się pomodlić o lepsze jutro!
-dziadki, dziadki, nie martwcie się na zapas! Nowe jutro już
jest dzisiaj. Oto jest wolność i prawda! Nawoływała młodzież.
-co oni tam pitolą?
-mówią panie, że jest wolność!
-a na co mi panie ta wolność, bez boga to i wolność jest
gówno warta.
-e tam, ten pan głupoty opowiada całe życie pan pierdział w
taboret a o bogu to pan tyle słyszał co Gomułka o rewolucji
październikowej.
-ja tam swoje wiem będzie wojna i tyle.
-a nawet jeśli będzie, to oni panie, tam wiedza co robią. Mają
kosmitów w rządzie!
-kosmitów mają?
-my mamy a amerykanie mają nie mają.
-amerykanie na pewno mają kosmitów w rządzie, tylko nigdy
tego nie wyjawili, oni panie są szczwane lisy.
-a ja panu mówię, że nie mają bo jakby mieli, to już dawno
byśmy taką rewoltę mieli.
-Ten nasz prezydent to jest kozak. I amerykanom panie zagiął
parol, i ruskim też zagiął, i chińczykom, teraz my to są panie
elita!
-e jaka tam elita, widział pan choć jednego kosmitę na oczy?
-nie nie widziałem ale muszą jakiego tam mieć skoro trąbią o
tym na okredkę.
-gupi pan jest i wierzy we wszystko co w telewizji pokazują.
-ludzie kosmitów w telewizorni pokazują, doszło wołanie z
okna na pierwszym piętrze.
-a temu co tak, że się drze jakby mu matka konała.
-mówi, że kosmitów w telewizorni pokazują no choć dziadku to
zobaczysz jakie to są te stwory.
-ja im i tak nie wieżę, kręcą tak bo im się w dupach
poprzewracało.
-nie gadaj tylko chodź, bo kosmitów przez ciebie nie zobaczę. I
mówiąc to wnuczek zaciągnął dziadka do chałupy.
-a pan nie idzie na kosmitów popatrzeć, co sąsiad?
-e tam jeszcze na pewno nie raz ich pokażą. A ja sobie
posiedzę, o tu, na kuferku wygodnie i popatrzę co się dookoła
wyprawia.
-jeden cyrk panie, świat zwariował. Pan wie, że papieża chcą
zdetronizować?
-no i w końcu jemu też się odpoczynek należy.
-oj co za czasów na starość mi się doczekało?
-nowych dziadku, nowych i rewolucyjnych! Wtedy zasiedli
gromadnie całą rodziną wraz z sąsiadami, jak za starych
dobrych czasów. I już to patrzą z niedowierzaniem na pierwszy
wywiad z kosmitą.
Szanowni państwo gościmy dziś w studio szanownego
gościa ambasadora rasy Nefilin, który zechciał zaszczycić nas
swoja obecnością. Tu postać wyglądająca bardzo ponuro acz
przypominająca wyglądem człowieka wstała i ukłoniła się
delikatnie. Dla wiadomości naszych widzów podajemy
informację, że istoty Nefilin nie wykorzystują narządu mowy.
W ich ewolucji język oraz struny głosowe uległy degradacji. A
ich naturalnym sposobem porozumiewania jest telepatia. Tak
więc aby dla państwa wygody przekazać na żywo relację z
tego wywiadu pan ambasador Nef posłuży się naszym
redakcyjnym kolegą. Tu spikerka wskazała na kolegę.
-a nie mówiłem to jeden wielki pic nawet mówić nie potrafią! co to kosmici co języka nie mają?
-cichaj dziadek mówią, że to telepatia, patrzaj no na tego
spikera i słuchaj co powie.
-eee tam bzdury gada i tyle.
-cichaj i słuchaj pókim dobry.
-Panie ambasadorze jak układają się stosunki z naszym
rządem?
-Polska to wspaniały kraj, właśnie zwiedzałem Warszawę w
towarzystwie mojego przyjaciela prezydenta Jędrzeja.
-czy od dawna utrzymuje pan kontakty z panem prezydentem?
-w
zasadzie
można
powiedzieć,
że
współpracujemy
stosunkowo od niedawna. Ale zdążyliśmy sie juz na tyle
poznać, że efektem naszej pracy jest zarówno nowa
konstytucja jak i nowe technologie, które są już w
przygotowaniu.
-a może uchylić nam pan rąbka tajemnicy, co to za
technologie.
-w tej chwili trwają przygotowania do budowy pierwszego
statku kosmicznego o zasięgu międzyplanetarnym, który
będzie gotowy do eksploatacji w najbliższych dniach.
-czy to znaczy, że każdy z nas będzie mógł taki pojazd kupić?
-na razie jest to model, który będzie miał znaczenie polityczno
ekonomiczne. Chcemy pokazać mocarstwom nuklearnym kto
sprawuje kontrolę w przestrzeni kosmicznej. A drugim celem
jest nawiązanie kontaktów dyplomatycznych z innymi rasami
zamieszkującymi układ słoneczny.
-a ile takich ras jest w układzie słonecznym? Mam na myśli ras
kosmitów?
-proszę pani w układzie słonecznym, o ile mi wiadomo na tę
chwilę, jest około czterech ras. Jednak poza tym układem jest
ich znacznie więcej!
-czy to oznacza, że juz wkrótce będziemy częścią społeczności
galaktycznej układu słonecznego?
-to całkiem możliwe o ile dołączą do nas inne państwa to
będziemy mogli stworzyć wspólny front. Porozumienie
oczywiście jest możliwe tylko na drodze wzajemnego
pojednania i pokojowych negocjacji.
-a nie obawia się pan ambasador, że opinia światowa a
zwłaszcza wielkie mocarstwa nie będą chciały pertraktować za
pośrednictwem polskiego rządu i narzuconego odgórnie przez
polskie władze statusu.
-otóż muszę przyznać, że był to pewnego rodzaju problem
jednak jest na to prosta odpowiedź. Do każdego z krajów
został wysłany jeden negocjator, ten który jako pierwszy
nawiąże pozytywne stosunki dyplomatyczne i uzyska całkowity
status pierwszeństwa i tylko on będzie miał prawo
reprezentować
Ziemię
w
stosunkach
na
arenie
międzygalaktycznej.
-tak dokładnie słowo w słowo, taka jest prawda? Spytała
niedowierzając własnym uszom, Nef tylko pokiwał twierdząco
głową i jednocześnie przesłał reporterce projekcję z obrazem
jaka to ona jest sexy. Na co kobieta zacisnęła zęby i z
nielichym trudem kontynuowała.
-czyli Polacy jako pierwsi okazali się godnymi ambasadorami
ludzkości w stosunkach z kosmosem?
-dokładnie tak jak pani mówi! Całkowicie zasłużenie, a w
zasadzie stało się to wszystko za sprawą jednego człowieka
naszego nowego prezydenta Jędrzeja M.
-a jeśli dojdzie do konfliktu zbrojnego i państwa takie jak
Rosja i stany Zjednoczone nie zgodzą się na jakiekolwiek
ustępstwa, co wtedy czy wybuchnie wojna?
-oczywiście nikt tego nie chce, jednak jeśli do takiego konfliktu
dojdzie na pewno będziemy dobrze przygotowani.
-czy ma pan na myśli to, że przylecą nam na pomoc kosmici?
-niestety nie przylecą. Jeśli chodzi o mnie, użyję wszelkich
możliwych środków aby nie zawieść przyjaźni pana prezydenta
Jędrzeja oraz wszystkich rodaków. Jednak ufam, że ludzie są
na tyle rozsądni, że wybiorą pokój i skorzystają z danej im
szansy. Wojna na pewno nie przyniesie nic dobrego zwłaszcza,
że w tej potyczce stracą przede wszystkim prości i zwykli
ludzie. To wszakże od nich zależeć będzie czy dojdzie do
wojny. Nie od rządów i parlamentów to powinno zależeć to
zwykli ludzie powinni decydować. Mogą wyjść na ulicę i
domagać się prawdy oraz oświecenia od swoich rządów.
Trzymanie Ziemi w ciemnocie i zabobonie nikomu nie służy a
zwłaszcza jej samej.
-a jeśli stanie się najgorsze, co wtedy. Zrobimy co w naszej
mocy, aby ten scenariusz się nie sprawdził.
-dziękujemy naszemu ambasadorowi Nefilin za tak rzeczową
wypowiedź. To by było na tyle w bezpośredniej relacji na żywo
ze studia w warszawie mówiła Dziewanna Pękalska.
-no i widzisz dziadek nie będzie wojny.
-A my Polacy są teraz pierwsze chłopy na ziemi i same
amerykańce nam teraz mogą do dupy naskoczyć.
-a ja mówię, że wojna będzie, nie po to tyle tego żelastwa
naprodukowano aby to tera złomować!
-tak dziadek ma racje, musi być jaka ruchawka bo ni jak się
amerykańcy ze wstydu zapalą, że oni swego ambasadora ubili.
-a jeśli będzie jak ma być i co z tego, mamy kosmitę w rządzie
i to się liczy
-jak te statki kosmiczne postroją to tak wszystkim tyłki
skopiemy, że ino gwizdać będzie.
-no ty się nie mądruj mały, bo jeszcze kto twój tyłek tak
gwizdnie, że ani się obejrzysz.
Takich i innych dyskusji rodzinnych było tego dnia tysiące,
ale w końcu zapadł zmierzch i kiedy wszyscy z tej strony globu
poszli spać druga połowa budziła się do życia. W Ameryce i w
Japonii, Indiach, Turcji, Afryce, Australii, i Rosji aż tak
upłynęła cała długa doba i nastał drugi dzień wielkiego
świętowania.
Większość
z
zagranicznych
telewizji
publicznych z niedowierzaniem podchodziła do rewelacji
głoszonych lokalnie w polskich mediach. Na świecie zapanował
ogólny chaos i ruchawka tak olbrzymia, że jeszcze przez cały
tydzień ludzie nie mieli pojęcia jakie ma to znaczenie dla tak
małego kraju a jakie dla całej społeczności na świecie. Bo
przecież byli tu Arabowie, Chińczycy, Hindusi, Amerykanie,
Rosjanie, słowem wszystkie z możliwych nacji, ras, wyznań i
każdy kulturowo odmienny wymagający odpowiedniej etykiety
traktowania itd.
Niektóre z krajów zaczęły wysyłać swe delegacje,
uruchamiać kontakty z ambasadorami i konsulatami, jednak
wszystkich odsyłano z kwitkiem i zalecano aby cierpliwie
oczekiwali aż nowy rząd utworzy specjalne instytucje, które
zajmą się obsługą każdego z petentów. I powtarzano im w
kółko jedno zdanie:. Czekaliście tyle to poczekacie jeszcze
trochę kosmici nie uciekną.
A dla kogoś kto nie tempa działania i reguł Polskiej
biurokracji ciężko było zrozumieć dlaczego to tak długo trwa.
Jednak nie wszyscy mieli tak przychylny stosunek dla
rewolucji, która przybierała coraz to bardziej niebezpiecznego
kształtu i rozpędu. Trzeba wam wiedzieć, że najbardziej
dotknięty poczuł się Watykan, gdyż pominięto go w całej tej
imprezie z kosmitami tak jakby wcale nie istniał. To na
dodatek władze naszego kraju, złożyły na Watykan oficjalny
pozew sadowy, w którym domagają się zwrotu ciała Jana
Pawła drugiego oraz wykonania ostatniej woli na podstawie
testamentu.
Co za tym następuje. Zwrotu zagrabionego majątku jaki
papież podarował narodowi polskiemu w podziękowaniu za tak
wielkie oddanie i miłość do niego. Zwrotu zagrabionego ciała i
pochowania go zgodnie z testamentem w Zakopanym oraz
odszkodowania za straty moralne, oraz oszustwa na kwotę
100 miliardów dolarów. Bo jak zgodnie orzekli prawnicy i
znawcy prawa konstytucyjnego pan Wojtyła do końca swych
dni pozostał obywatelem państwa polskiego. A zgodnie z
obowiązującym prawem odstąpienie od wykonania ostatniej
woli
człowieka
jest
pogwałceniem
nie
tylko
jego
konstytucyjnych praw, lecz również praw uchwalonych przez
trybunał Praw Człowieka i Obywatela w Hadze.
I jeśli Watykan w ciągu tygodnie nie odpowie pozytywnie
na
żądania
Polskiego
narodu
sprawa
w
trybie
natychmiastowym trafi do trybunału Haskiego. Kiedy w końcu
nota dyplomatyczna dotarła do sekretariatu Papieża, ten
zapoznawszy się z jej treścią wpierw zagotował się i
poczerwieniał na licu, potem gwałtownie pobladł i osłabł tak
bardzo, że trzeba było wzywać pomoc medyczną. W końcu
kiedy doszedł do siebie w trybie natychmiastowym zarządzono
pełna mobilizację i zwołano naradę prawników.
-oto korespondencja od prezydenta z Polski. Od kilku dni
dostajemy listy z pogróżkami, że jeśli nie zapłacimy im 100
mld dolarów pozwą nas do trybunału w Hadze!
-a za co chcą nas pozwać?
-za kradzież ciała ich papieża, Jana Pawła drugiego?!
-co wy na to panowie, to poważna sprawa czy jakieś tylko
głupie żarty ktoś sobie z nas robi?
-listy są oficjalnie wysyłane do nas z kancelarii prezydenta
więc to chyba nie na żarty!
-a na jakiej podstawie składają swe pretensje? Co im do łba
strzeliło?
-wnoszą na podstawie konstytucji oraz zapisu o wykonaniu
ostatniej woli, czyli testamentu papieża.
-a co on tam napisał?
-że chce by pochowano go w jego rodzinnym kraju w górach.
Oraz, że przekazuje swemu narodowi dary, czyli szaty
liturgiczne oraz inne prywatne rzeczy, w imię uznania i na
pamiątkę.
-pewnie nic nie dostali, hehhe?
-ano nic, kazaliśmy wypchać się im sianem i jakiś czas był
spokój. Ale teraz papa sam widzi się narobiło!
-i jak mają szansę wygrać przed sadem, te swoje roszczenia,
rozumiecie!
-zgodnie z prawem i konstytucją unijną? Tak! Zgodnie z karta
praw człowieka i obywatela? Tak! Wojtyła do końca był
obywatelem polskim, więc podlegał cywilnemu prawu po
śmierci a jego cały majątek prywatny do którego miał prawo
podlegał normalnym uregulowaniom.
-ja wiedziałem, że będą z nim chocki klocki. Nie prościej było
go wtedy zabić raz a dobrze, ale oczywiście wy wszystko
spartaczyliście.
-ja sobie wypraszam nie zabija się kury, która złote jaka znosi.
Gdyby nie jego pontyfikat wszyscy poszlibyśmy z torbami. To
dzięki Janowi Pawłowi 2 nasze interesy nabrały rozmachu. A ile
nowych misji utworzyliśmy w afryce, ile powołań z polski
było?! Toż to był istny raj dla naszej koniunktury.
-był raj, a teraz? Piekło nie raj!
-ja doradzam aby Watykan zapłacił. I tak dobrze na tym
wyjdziemy.
-Ależ nigdy w życiu nie pozwolę się szantażować przez jakiś
Polaczków. To wstyd i hańba, cały świat będzie się śmiał aż do
dnia sądu ostatecznego.
-ależ wasza eminencja nie wie, że tam rewolucja wielka?!
Kosmici wylądowali i ambasadorować na ziemi będą a polska
to teraz pierwszy naród przed wszystkimi bo zwierzchnictwo
do nieba mają.
-do jakiego nieba? Co za bzdury mi tu opowiadacie?
-to nie są bzdury wasza świątobliwość, teraz z ich zdaniem to
się każdy liczyć musi nawet Watykan.
-ich niedoczekanie, aby mnie władzy na własnym pontyfikacie
pozbawić i na emeryturę posłać. Wstyd i hańba jak mnie
potomni zapamiętają?! Nigdy w życiu, słyszycie! Nigdy w życiu
na to nie pozwolę
-a co w takim razie mamy zrobić?
-jak to co dogadać się z Rosją i Niemcami, zapłacimy im tyle
ile zażądają, ale niech raz na zawsze unicestwią ten naród i
ten kraj, zrozumiano!
-ale to nie po chrześcijańsku, wasza eminencjo!
-jak się nie mylę to Polacy nie są już chrześcijanami. Prawda?!
-tak wasza świątobliwość nie są.
-więc nie pieprzcie mi tu głupot i zaraz załatwcie tą sprawę
pókim jeszcze wielkoduszny i żadnego z was do Polski na misję
nie posłał. Ale już migiem słyszycie.
00000000000
rozdział 13
00000000000
I tak oto dobiegał końca rok 2012, a była to wigilia świąt
bożego narodzenia, a może już po. W każdym bądź razie
niedaleko sylwestra.
Papież wściekły jak pies się pienił i rzucał na wszystkich
bo rozumiał, że jedynym ratunkiem przed kompromitacją dla
Watykanu i głowy kościoła wydaje się otwarty konflikt zbrojny.
Papież stawia więc na szali cały swój majątek i cały prestiż
niczym zdesperowany pokerzysta, który oszukuje i spiskuje.
Chce głowy prezydenta Polski oraz całkowitej anihilacji dla
wyrodnej nacji. W grę wchodzi być albo niebyć dla kościoła
rzymsko katolickiego.
Rosjanie i Niemcy obawiają się, że podobna rewolucja
może mieć miejsce w ich krajach. W związku z tym, że
Watykan jest sprzymierzeńcem w walce z terroryzmem
islamskim, postanawiają interweniować. Zwłaszcza, że dla
nich oznacza to dodatkowo całkiem spory zarobek.
W końcu potajemnie zostaje podpisane porozumienie o
rozbiorze polski, która oficjalnie zostaje uznana jako groźny
przyczółek dla fundamentalizmu i jako terrorystyczne
zagrożenie dla europy skazana na zagładę. Los Polski i
polaków zostaje przesądzony i przypieczętowany na tajnym
posiedzeniu w pałacu brytyjskiej królowej w Windsorze.
Tymczasem prace nad wynalazkami dobiegły końca
potężna technologia uczyniła z małego państwa mocarstwo,
które z orbity okołoziemskiej mogło kontrolować każdy
zakątek globu. Prezydent osobiście szkolił i wybierał
najlepszych żołnierzy których to wyposażył w najnowsze
bronie. Tak oto powstaje 12 aniołów apokalipsy. Odziani w
złote zbroje i miecze plazmowe zdolne pociąć wszystko,
niczym bogowie apokalipsy zostają wysłani na ostateczną
misję zgładzenia Papieża.
W tym samym czasie armie sprzymierzonych zaatakowały
mały kraj, jednak prezydent na pokładzie pojazdu
kosmicznego ucieka w przestworza i umyka wrogowi, który
jest za słaby aby mu dorównać. Pojazd jego wyposażono w
potężną broń laserową, której żadna osłona ani tarcza nie jest
w stanie się oprzeć. I kiedy tak sobie leci z wysokości orbity
wraz ze swym przyjacielem Nefem osłaniają marsz złotych
rycerzy tak, że w końcu szczęśliwie docierają do Watykanu.
A kiedy armia 12 złotych bogów ląduje w Watykanie, za
pomocą swych mieczy plazmowych atakuje pałac i zabija
papieża. W chwilę potem cały świat obiega tylko jedna
wiadomość; papież zgładzony, Watykan płonie! Aniołowie
Apokalipsy w ostatniej swej misji zmierzają w kierunku
Jerozolimy! Tak brzmi ostatni komunikat telewizyjnych stacji
na całym świecie.
W ten sposób rozpoczyna się apokalipsa. Jednocześnie
wojska okupanta usilnie starają się odnaleźć dzielnego
prezydenta, kiedy on rozpoczyna swe niszczycielskie dzieło i
strąca wszystkie satelity telekomunikacyjne oraz te militarne i
szpiegowskie. A każdy samolot jaki odrywa się od ziemi zaraz
spada, bo taka jest jego moc wielka. Kiedy prezydent Jędrzej
leci tak przez kosmiczną próżnię jego naziemne zastępy
kierują się do świętego miasta aby przywitać powrót jedynego
pana i władcy Ziemi. Nowego boga któremu doradza kosmita i
demon prawdy.
-I co dalej było dziadku? Co dalej, no mów, mów. Proszę.
-A co było dalej mój bączku, to niestety muszę opowiedzieć ci
następnym razem, bo już twój tata przyleciał na kolację. O
widzisz już lądują.
-tata przyleciał, zakrzyknęła zauważywszy pojazd. Tata... . I
wyciągając ręce mała dziewczynka pognała wprost w ręce
mężczyzny, który akurat wysiadał z pojazdu.
-no co tam Marysiu słychać, co robiłaś z dziadziusiem?
-aa. Dziadziuś mi bajki opowiadał.
-a jakie to bajki?
-a o zwierzątkach i konikach.
Młody mężczyzna niosąc dziecko na ręku podszedł do
starca, który wciąż siedział na ławie przed chałupą, słońce
całkiem chyliło się ku zachodowi, jaskółki nisko latały łapiąc
komary i muszki, które o tej porze widać zebrało na latanie.
-co tam u ojca słychać zdrowie dopisuje?
-ja tam nie narzekam. A co tam w wielkim świecie słychać?
-to co zwykle problemy intrygi, stara bida.
-dajesz sobie radę?
-jakoś pomału, ale jest jeden problem.
-no mów co się stało?
-oni chcą żebyś wrócił.
-kto stowarzyszenie, ludzie?
-bracia Nefilin chcą twego powrotu. Ten Nef, twój przyjaciel,
pamiętasz go?
-acha, pamiętam co u niego?
-niestety nie za dobrze. Jego rasie grozi śmierć i całkowita
zagłada!
-co ty nie powiesz a co się stało?
-długo by opowiadać, dlatego potrzebują twojej pomocy.
Zapowiadają się bardzo trudne negocjacje, musisz z nami
lecieć.
-a kto będzie pole orał? Kto się zaopiekuje mućką i
kasztanem?
-no wiesz zawsze trzeba cos poświęcić, sam mnie tego
uczyłeś. Inaczej się nie da. Kto jak kto ale ty powinieneś o tym
dobrze wiedzieć.
-skoro tak musi być, polecę. A kto się zaopiekuje Marysią?
-zmiana planów ty lecisz ja zostaję, w końcu zasłużyłem sobie
na jakieś wakacje. Nic się nie martw ja tu będę wszystkiego
doglądał. Kocham cię.
-ja też cię kocham, i ciebie Marysiu. Dziadek bardzo cię kocha i
przyleci dokończyć swoja opowieść. Obiecuję. I mówiąc to
wsiadł do kosmolotu, który bezszelestnie wystartował i uniósł
dziadka chen chen daleko za granicę świerkowego lasu i za
granice rezerwatu dla ludzi.
...cdnnn.
//ciąg dalszy nigdy nie nastąpi.
...Zakończenie to dedykuję tym wszystkim moim byłym kobietom, zwłaszcza
Oli Chrząszcz, które mnie zawiodły z własnej głupoty i próżności. I przed którymi
otwierają się teraz straszne czeluście piekielne tak samo łatwo jak ich nogi na
widok kutasa. Tak właśnie rozumieją one miłość do zwierząt, bo niestety nie
widzą w nas mężczyznach kochających i rozumnych ludzi.
Pewnie jest tak dlatego że kobiety mierzą nas mężczyzn taką samą miarą co
siebie i własny popęd. Bo wszakże do czego innego nas potrzebują? Czyli, że
nawet doskonałe wibratory im nie wystarczają? Tak zapewne bo: nie gotują, nie
sprzątają, nie zarabiają! Ot cała tajemnica.
Ps: Ola, jak sama powiedziała, gotowa jest dać dupy każdemu kto dla niej coś
zrobi. Drogi wydawco, proszę mieć to na uwadze, bo Ola jest jeszcze świeża,
atrakcyjna i tak samo „mądra”.
Michnowicz Andrzej 31 grudnia 2011 roku//

Podobne dokumenty