Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
grudzień 2009 2 grudzień 2009 OD REDAKCJI Drodzy Czytelnicy! „Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem, wesoła nowina…” Nie wiem kiedy powstała ta piękna kolęda z jej uroczym tekstem, ale wiem, że na pewno nie odpowiada ona dzisiejszej sytuacji panującej w Betlejem. Na dzień dobry witają nas tam bowiem druty kolczaste, żołnierze z karabinami gotowymi do strzału i kilkunastometrowy mur z wieżyczkami strzelniczymi. Widok rzeczywiście zachęca do odwiedzin… Trzeba bowiem wiedzieć, że Betlejem leży dziś na terenie państwa Palestyny zamieszkałego przez Arabów, natomiast odległa o kilkanaście kilometrów Jerozolima należy do Izraela. Jak nietrudno się domyślić państwa te nie żyją ze sobą w zbytniej zażyłości. Palestyńczycy co raz to urządzają jakiś zamach terrorystyczny na terytorium Izraela, a Żydzi z kolei w jakiś dziwny sposób uwielbiają odwiedzać swoich sąsiadów spychaczami lub czołgami i przesuwać ten graniczny betonowy mur w głąb państwa palestyńskiego. I tak oto od 1947 roku, kiedy to powstało państwo Izrael, tereny te objęte są tak naprawdę nieustanną cichą wojną. Na marginesie dodam tylko, że sytuacja ta dotyczy nie tylko relacji żydowsko – palestyńskiej… Również z innymi swymi sąsiadami Izrael niezbyt się „lubi”. (Podobno jedynym sąsiadem, z którym to państwo nie jest skonfliktowane, jest Morze Śródziemne…) Ale wróćmy do Betlejem. Dziś mieszkają tam Arabowie, Palestyńczycy. W zdecydowanej większości są to muzułmanie. I znów przypominają mi się słowa kolędy: „Cicha noc, święta noc…”. Daremnie wyobrazić ją sobie w Betlejem. Godzina 4 rano. Człowiek spokojnie śpi, a tu nagle wrzask! Co się stało? Nic. Muzułmański muezin wyszedł na szczyt minaretu i przez olbrzymie głośniki wzywa wiernych muzułmanów do modlitwy! Jakby kogoś ze skóry obdzierali! Powiem tak: zdarza się słyszeć niekiedy u nas skargi ludzi, że komuś przeszkadzają dzwony wzywające wiernych na poranną Mszę o np. 6.00 rano. I krzyczą żeby przestać dzwonić… Takich zapraszam do Betlejem na „cichą noc”! Islam na pewno by im się spodobał… Inny obrazek z Betlejem. „Nie było dla nich miejsca w gospodzie…”. A dziś? Miasto pełne hoteli, a miejscowi ludzie tak mili dla przybyszów, że są skłonni wszystko załatwić, byle tylko dać im „ten dolar” (10 $) lub więcej. Nb. co do cen, to taką sama pamiątkę można tam kupić od 2 do 20 dolarów. Całkowicie wolny rynek. Ceny wyssane z palca i zupełnie nielogiczne... A co do tego „miejsca”, o którym śpiewamy w kolędzie, to rzeczywiście nie ma ta miejsca, ale nie na nocleg, tylko takiego, w którym człowiek nie potykałby się o sterty śmieci. Jeśli tylko jest tam skrawek miejsca, w którym nie stoi dom lub sklepik z pamiątkami, to na pewno leżą tam śmieci. Sterty opon, reklamówek, puszek, butelek i czego tylko człowiek sobie nie wymarzy… Tak wygląda dziś Betlejem. Ale są i ludzie. Nie tylko Arabowie muzułmanie. Są i chrześcijanie. I tu zaczyna się problem. Co roku z Betlejem emigruje za granicę około tysiąca chrześcijan. Za kilka lat nie będzie ich tam w ogóle. O ironio! W miejscu, gdzie urodził się Założyciel chrześcijaństwa (jeśli tak można się wyrazić), dziś chrześcijanie muszą uciekać z powodu prześladowań. Zresztą dotyczy to całej Ziemi Świętej. Ale jest i Betlejem urocze. Betlejem Tajemnicy. Są miejsca, gdzie człowieka ściska za gardło ze wzruszenia. To najważniejsze: Grota Narodzenia nad którą wybudowano bazylikę (dziś prawosławną). Gdy człowiek do niej wchodzi i uklęka na miejscu, gdzie narodził się Jezus lub modli się w miejscu, gdzie kiedyś stał żłóbek z małym Jezusem, to nie sposób nie przeżyć jakiegoś wstrząsu duchowego. Człowiek czuje się, jakby był w centrum tamtych wydarzeń. Te kamienie „patrzyły” na Boga!!! Te skały dźwigały Jego fizyczny ciężar, te wzgórza były świadkami najważniejszych wydarzeń na ziemi. Tyle widziały, a dziś milczą… Nie milczą! Jeśli ktoś się dobrze wsłucha, sercem, a nie uszami, to usłyszy i płacz małego dziecka w grocie i szmer wody Jeziora Genezaret, po którym spaceruje Jezus, i uderzenia młota na wzgórzu Golgoty, i powiew wiatru w Wieczerniku. Trzeba tylko dobrze się wsłuchać… Zamknąć na chwilę oczy na te druty kolczaste, betonowe mury a otworzyć oczy serca. Drodzy Czytelnicy. Ktoś powie: „Można przeżyć to wszystko w Ziemi Świętej, ale trzeba tam jechać. Daleko… drogo…” Zapewne tak. Ale można przeżyć to wszystko, jeśli ktoś naprawdę wsłucha się sercem w Słowo także przy szopce w kościele we własnej parafii. Czego w imieniu Redakcji wszystkim Czytelnikom życzę. ks. Marek Suder Stopka redakcyjna - miesięcznik Parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sułkowicach nr 18 (14) rok 2 grudzień 2009 Zespół redakcyjny: ks. Stanisław Jaśkowiec, ks. Marian Błaszczyk, ks. Marek Suder (red. nacz.), Stefan Bochenek, Renata Boczkaja, Zbigniew Łapa, Jan Płoszczyca, Jan Walas Współpraca: Ludmiła Niedbalska (W-wa), Monika Widlarz (Biertowice), Wioletta Wojewoda (Zagórze), Emilia Sumera (Libertów), Aleksandra Tabaczyńska (Nowy Tomyśl), Jan Lachendro (Chełmek), Elżbieta Malinowska (Libertów), Halina Soczyńska (Chrzanów) Korekta: Stefan Bochenek i ks. Marek Suder Adres Redakcji: ul. Tysiąclecia 1A, 32-440 Sułkowice, tel. 012 273 25 46, 604243382, e-mail: [email protected] Redakcja zastrzega sobie prawo do opracowania redakcyjnego nadsyłanych tekstów. Skład: Amadeusz Studio, www.nagranie.com Druk: Drukarnia „Styl” - Kraków Miesięcznik funkcjonuje i rozwija sie dzięki ofiarności ludzi. Dziękujemy wszystkim, którzy wspierają finansowo tę formę duszpasterstwa. Bóg zapłać! grudzień 2009 3 Z ŻYCIA KOŚCIOŁA NASZE ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA Polacy na co dzień żyją swymi sprawami osobistymi, rodzinnymi, zawodowymi, politycznymi. Ludzie wierzący włączają się również w prace duszpasterskie, w dzieło głoszenia Ewangelii, dbają o pogłębianie swego życia wewnętrznego. Szczególniej zaznacza się to w pewnych okresach roku liturgicznego, np. w Adwencie. I oczywiście w okresie Bożego Narodzenia, już mniej więcej w połowie Adwentu, wyczuwa się nastrój świąteczny. Na drogach i w pociągach większy ruch. W sklepach znacznie więcej kupujących. Nadal jednak liczni wierni przygotowują się do świąt duchowo. Biorą udział w rekolekcjach czy triduach adwentowych, przystępują do sakramentu pojednania. Tego rodzaju przygotowanie na adventus, na przyjście Boskiego Dzieciątka, to sprawa zasadnicza. Oczywiście musimy się również włączać w całą zewnętrzną obrzędowość Świąt Bożego Narodzenia i zachowywać świąteczne zwyczaje. Tak, mamy obowiązek je pielęgnować. Jeśli chodzi o te zwyczaje, to prawie u wszystkich chrześcijan są one bardzo bogate. Będąc np. w Stanach Zjednoczonych, przekonałem się, że atmosfera świąteczna jest tam odczuwalna już na kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem. Przygotowania, przede wszystkim zewnętrzne, widać na każdym kroku. Bardzo często ulice są pięknie przystrojone. Można jechać dwa, cztery czy nawet dziesięć kilometrów jakąś ulicą i bez przerwy oglądać wzdłuż drogi ślicznie oświetlone choinki. Katolicy, ale również i protestanci dekorują swe domy. Przyozdabiają okna, balkony, tarasy, schody. Organizowane są konkursy na najpiękniej ubrany dom czy ulicę z okazji Bożego Narodzenia. W ogródkach przed domami urządza się stajenki betlejemskie z postaciami naturalnej wielkości. Przedstawiane są również inne sceny z lat dziecięcych Pana Jezusa. W Stanach Zjednoczonych w ostatnich latach chrześcijanie wysyłali w okresie świątecznym około czterech miliardów listów i kart świątecznych. Bp Albin Małysiak (na nast. stronie Jego herb) Parę dni temu dwie studentki medycyny mówiły mi, że z wielką radością będą u siebie przystrajać drzewko. A pewna pani magister chwaliła się tym, jak wielką przyjemność sprawia jej wypiek świątecznych makowców czy serników. I wreszcie nadchodzi pora wieczerzy wigilijnej. Pod białym obrusem sianko. Jeden z domowników czyta Ewangelię o Narodzeniu się Jezusa Chrystusa w Betlejem. Odmawiana jest modlitwa. Wiele rodzin ma tu swój tradycyjny ceremoniał i specjalne pacierze. A gdy zabłyśnie kolorowa choinka, oczy dzieci zaiskrzą się radośnie. Do radości dzieci dołączą się starsi, przypominając sobie dziecięce lata. A potem wszyscy po kolei popatrzą sobie serdecznie w oczy, połamią się opłatkiem i, choć czasem ich coś dzieliło, wszystko sobie wybaczą, uśmiechną się radośnie i w duchu pojednania przeżyją cudowne chwile wieczoru wigilijnego. A potem miliony Polaków udadzą się do kościołów na Pasterkę, by zaśpiewać tradycyjne, wspaniałe, nasze polskie „Wśród nocnej ciszy”. Przypomnieliśmy sobie niektóre tylko z licznych zwyczajów świątecznych. Pamiętam wspaniałego proboszcza z Żywca, ks. prałata Stanisława Słomkę, który wprost zaklinał parafian, by nie uronili nic z obrzędowości i ze wspaniałych zwyczajów naszych świąt. Te zwyczaje przypominają prawdy wiary o Bożym Narodzeniu i jakby podprowadzają nas do nich. Stanowią też wielkie dziedzictwo kultury narodowej. Również dla naszych rodaków rozsianych po całym globie te zwyczaje świąteczne przedstawiają wyjątkowa wartość. U nas też Poczta pęka w szwach, wiele kart i liOczywiście, one ich jednoczą i podnoszą na dustów z życzeniami otrzymamy zapewne dopiero po chu. W każdy wieczór wigilijny setki tysięcy i milioświętach. W mieszkaniach robione są generalne ny naszych rodaków na Litwie, Białorusi, Ukrainie, porządki, podobnie jak na Wielkanoc. I oto nadchodzi dzień wigilijny, w którym przed wieczerzą drzewko musi być ubrane. 4 w Rosji, Kazachstanie, w Ameryce, Kanadzie, w Australii i wielu innych krajach będą przyjeżdżać do siebie, nawet z daleka. grudzień 2009 Z ŻYCIA KOŚCIOŁA Podzielą się opłatkiem, a niejednemu łza popłynie z oczu na wspomnienie rodziny, na wspomnienie Ojczyzny nad Wisłą. Gdy zasiądą do stołu wigilijnego i zaśpiewają kolędy, ożywią się na nowo ich uczucia patriotyczne. Ten wigilijny wieczór przyniesie im wyjątkową radość. Należy jednak bardzo mocno zaakcentować prawdę, że przeżycie świat Bożego Narodzenia nie powinno się ograniczać do zachowywania pewnej, zewnętrznej tylko obrzędowości. Oczywiście, nie wolno nam się tu pogubić, mamy obowiązek dogłębnie sobie to uświadomić, że wszystkie zwyczaje stanowią tylko zewnętrzne znaki nadzwyczajnego, historycznego wydarzenia i wielkiej tajemnicy ze stajenki betlejemskiej, gdzie Bóg ukazał nam swą miłość, z którą w każdym momencie do nas przychodzi. 23 XII 1995 r. Przeżywamy okres świąteczny. W czasie międzywojennym prawie we wszystkich szkołach wakacje świąteczne rozpoczynano przed wigilią Bożego Narodzenia, a kończono po święcie Trzech Króli, zaraz po 6 stycznia. Uczniowie mieli dość czasu na kolędowanie, na jasełka, udział w obrzędach świątecznych. Przypomnę, że w okresie międzywojennym dzień 6 stycznia, w którym obchodzono uroczystość Trzech Króli, był dniem wolnym od pracy, podobnie jak niedziela. Również np. w Krakowie w pierwsze święto Bożego Narodzenia (a i Wielkanocy) nie kursowały tramwaje. Zapewne było tak we wszystkich miastach Polski. Te dni były świętami ściśle rodzinnymi. Ludzie odwiedzali się dopiero w drugie święto czy to Bożego Narodzenia, czy Wielkanocy. W związku z obecnym okresem liturgicznym Bożego Narodzenia uświadamiamy sobie konieczność głębokiej refleksji nad tajemnicą i równocześnie faktem zjawienia się Boga-Człowieka na ziemi około dwu tysięcy lat temu. Tak, nasza miłość ku Dzieciątku Jezus nakazuje nam, byśmy teraz w sposób szczególny rozważali tajemnicę i równocześnie fakt zjawienia się BogaCzłowieka na ziemi. Narodzenie się Chrystusa w stajence betlejemskiej jest faktem historycznym, a nie mitem. Jest więc wydarzeniem tak pewnym, jak np. pontyfikat papieża Piusa XII, zwycięstwo Sobieskiego pod Wiedniem czy istnienie imperium rzymskiego. Warto to przypomnieć, bo w niektórych marksistowskich podręcznikach szkolnych, które zalegają jeszcze w naszych bibliotekach i niekiedy grudzień 2009 są czytane, można znaleźć m.in. takie zdanie: „W tym czasie pojawia się mityczna postać Chrystusa”. To jest właśnie ta „rzetelna” nauka marksistowska, mówiąca o Chrystusie jako o micie! No cóż, głupstwo jest wieczne. Wyznawców tzw. (pożal się, Boże) światopoglądu naukowego cechowała, łagodnie określając, niechęć do chrześcijaństwa, brak dokładnych studiów, brak ochoty i odwagi przyjęcia zasad moralnych Chrystusa. Te fakty kazały im tak lekkomyślnie podchodzić do historii i fałszować ją. A przecież o historyczności Chrystusa świadczą dokumenty źródłowe i dzieje naszej cywilizacji. Św. Łukasz Ewangelista mówi, że narodzeniu się Jezusa Chrystusa w Betlejem towarzyszyły nadzwyczajne znaki. Rzeczywiście, anioł mówił pasterzom: „Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką... dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel” (Łk 2,1011). Prawo do tej radości mają ludzie wszystkich pokoleń aż do skończenia świata. Oczywiście i my, dziś żyjący. Byłoby dziwne, gdyby szczęście płynące ze Żłóbka Betlejemskiego miało być udziałem ludzi tylko współczesnych Jezusowi. Słowa anioła: „Zwiastuję wam radość wielką... narodził się wam Zbawiciel”, w pełni odnoszą się i do nas, każdy z nas jest ich adresatem. Ale za wzorem pasterzy betlejemskich mamy obowiązek pokłonić się Dzieciątku przez modlitwę, nawrócenie, dobre uczynki. Wówczas staniemy się uczestnikami cudownej radości betlejemskiej. Przez cały okres Bożego Narodzenia śpiewamy kolędy. Są one bardzo z nim zespolone, tworzą dość istotny element nastroju tego okresu. I rzecz charakterystyczna. Kolędy z jednej strony należą do zwyczajów okresu Bożego Narodzenia, należą do jego obrzędowości, a równocześnie 5 Z ŻYCIA KOŚCIOŁA mieszczą w sobie wielką głębię teologiczną, mówią o Bogu, który staje się człowiekiem. W kolędach wyakcentowane są trzy podstawowe prawdy: Jezus Chrystus jest prawdziwym Bogiem, jest prawdziwym człowiekiem, Jego matką jest Maryja dziewica. Nie mamy dzisiaj zbyt wielu powodów do dumy narodowej, ale ciągle jeszcze możemy się poszczycić tym, że nasza kultura obfituje w szczególnie wiele przepięknych pieśni bożonarodzeniowych. Przez wieki śpiewano je u nas w pałacach książęcych, w dworach szlacheckich, w chatach wiejskich. Niektórzy znali wiele dziesiątków, a nawet setki kolęd i pastorałek, znali po kilkanaście zwrotek każdej z nich. W ciągu lat zapomnieniu uległo wiele kolęd, ale powstawały nowe. Śpiewano je pod zaborami. Łączyły one Polaków rozdzielonych granicznymi kordonami. Gdy nasi rodacy z powodu prześladowań politycznych lub biedy musieli opuszczać Ojczyznę, zabierali, rzec można, ze sobą kolędy na tułaczkę. Towarzyszyły one na Sybir, na katorgę tym, którzy walczyli o wolność w konspiracji, towarzyszyły żołnierzom powstań, listopadowego i styczniowego. Kolędy podnosiły na duchu więźniów w obozach koncentracyjnych, hitlerowskich i sowieckich. A dziś rozrzuconym po całym świecie prawie piętnastu milionom naszych rodaków, mniej lub więcej związanych z Polską, właśnie kolędy i zwyczaje świąteczne przypominają w wieczór wigilijny rodzinny kraj, matkę Ojczyznę. Wielka szkoda, że wspólne śpiewanie kolęd w naszych domach, w porównaniu z tym, co było dawniej, po prostu zanika. W okresie stalinowskim kolęd w radiu prawie nie było, słuchano je z Wolnej Europy. Potem zaczęły powoli wchodzić do programów radia i telewizji, gdzie się na dobre zadomowiły. Jest to duży plus. Niestety, w naszych rodzinach przeważnie słucha się kolęd, a powinno się je też i śpiewać. Łatwo przecież można nabyć śpiewniki czy śpiewniczki z tekstami i nutami. Oderwijmy się od telewizji! Niech ta swoista, śpiewana nauka prawd wiary zjednoczy całą rodzinę. Wspólny śpiew kolęd niesie z sobą szczególną radość. Niech młode pokolenie wchodzi w świat z dobrą znajomością słów i melodii przynajmniej kilkunastu kolęd. Znam ci ja ten domek i tego pana, Trzeba mu zaśpiewać, oj, dana, dana! Zaśpiewajmy w tym progu Na chwałę Panu Bogu, Niech kolęda nie zginie W naszej krainie. Stanisław Ziembla Gwiazda, rok 1915 M iałem wtedy pięć lat i po raz pierwszy zrobiłem gwiazdę ze starego rzeszuta. Nie miałem kolorowego papieru do jej obklejenia. Koło naszej chałupy był sklep. Poprosiłem o kawałek papieru i sklepikarz dał mi taki szary, bo białego (nie mówiąc o kolorowym) nie miał. Poszedłem do najbliższego sąsiada Filipa, którego dom jako jeden z nielicznych w Sułkowicach był murowany z cegły. Poprosiłem o kawałek cegły. Wypytał mnie, po co chcę i kiedy mu wytłumaczyłem, roześmiał się i przyniósł ćwiartkę cegły. Wziąłem ją, poleciałem do chałupy, położyłem na kamieniu i rozbiłem w proch. Dodałem trochę wody i… miałem czerwoną farbę! Omalowałem nią gwiazdę i przymocowałem do kija. We Wigilię zakolędowałem za oknem naszej chałupy. Inni chłopcy też chodzili z gwiazdą. W następnym roku też zrobiłem gwiazdę, ale już na korbkę obracaną, oklejoną kolorowym papierem, który mi się udało wykombinować. Kolędnicy ze Sułkowic - rok 1965 30 XII 1995 r. Bp Albin Małysiak: Duszpastersko-społeczne pogadanki w Radio Maryja, Wydawnictwo św. Stanisława B.M. Archidiecezji Krakowskiej, Kraków 1997, str. 16- 23 6 grudzień 2009 Z ŻYCIA KOŚCIOŁA Pastuszkowie Później jako większy chłopiec wraz z kolegami chodziłem z gwiazdą przebrany za pastuszka. Już w listopadzie robiliśmy próby śpiewu kolęd. Uczyła nas moja mama. Nie mogliśmy się doczekać Bożego Narodzenia. Mama się martwiła, bo robiło się coraz zimniej, a my wszystkie chłopaki nie mieliśmy ciepłego ubrania. Od starszego rodzeństwa wypożyczyliśmy odzienie, czyli długie po samą ziemię marynarki. Mamusia zrobiła powrósła ze słomy i nas nimi opasała mówiąc, że pastuszkowie, gdy szli do stajenki betlejemskiej, to też tak byli ubrani. Starymi szmatami poowijaliśmy nogi, butów przecież nie było. Dorota W następnych latach chodziliśmy z „Dorotą”. Nasz chłopięcy zespół składał się z Króla, Doroty, Anioła, Diabła, Śmierci, Kominiarza, Pasterzy. Dawniej ludzie w Sułkowicach bardzo się cieszyli z odwiedzin kolędników. A teraz domy są ogrodzone, ludzie przed telewizorami nawet nie słyszą dzwonienia czy stukania chłopców-kolędników. Wpuście więc kolędników do swych domów murowanych i obwarowanych. Przeżywajcie cud Bożego Narodzenia. Wieczerza wigilijna P rawie cały wigilijny dzień trwało gotowanie, by wieczorem, kiedy ukaże się na niebie pierwsza gwiazda, zasiąść do stolicki (stół, ława). Na stolicce była gliniana miska, obok drewniane łyżki. Pod obrusem sianko, na nim figurka albo opłatek z wizerunkiem Dzieciątka Jezus. A że były to bardzo dawne czasy, dalej będę pisał piękną sułkowską gwarą. Zanim zaceno się jeść, to rodzice i my pięcioro zgracha wstalimy. Odmówilimy pocierz, łociec broł opłatek i łomoł się z nami. Zacynoł od nojmłodsego. Kazdymu zycył zdrowio, żeby dugo zył i zeby co było jeść. Wreście po zyceniach moglimy jeść. Mamusia kładła zimnioki na miskę, poloła zurem i dała na to grzyby. Ryb my ni mieli, bo rzyka zamarzła. Potem jedlimy groch krasny z kapustą, kluski zimniocane i placek posmarowany miodem. Na koniec naloła do gornusi galasu. Jak my wszystko pozjodali, znowu się pomodliliśmy. Kiedy ojciec był na wojnie, modlilimy się, by Pon Bóg bronił go od niescęścio i żeby jak nojprędzy Chodzenie z szopką Tu już musieli przede wszystkim być starsi, bo wrócił. Heród Starsi chłopcy chodzili z „Herodem". Najważniejszy był król Herod, następnie Śmierć, która przyszła ściąć mu głowę, na którą czekał Diabeł, by ją zabrać do piekła. Anioł bronił, ale i tak Herod poszedł do piekła. Kominiarz poczernił duszę króla, zaś Żyd bez przerwy lamoździł „aj-waj, aj-waj” i namawiał, by u niego coś kupić. Diabeł wciąż skakał i straszył domowników, szczególnie panienki. Zespoły „Herodów” miały różną liczbę aktorów, zależało to od tego, jak się chłopaki zebrali. trzeba było znać trochę sztukę opowiadania, umieć „puszczać lalki”, czyli wprawić lalki w ruch. No i trzeba było te lalki zrobić, by wyglądały jak prawdziwe. Opowiadanie dotyczyło narodzenia Chrystusa, Jego działalność świętą i mękę Ukrzyżowania. Moja rodzina w 1915 roku: ojciec, mamusia i dzieci - Karol, Franek, Władek, ja, Józek. Po wojnie urodzili się Jasiek, Tadek, August i Marysia, która w drugim roku życia dostała kokluszu. Nie było wtedy ratunku, udusił ją. Stanisław Ziembla Kolędnicy ze Sułkowic - rok 2009 grudzień 2009 7 HISTORIA POLSKI SERCEM PISANA Syberyjskie Boże Narodzenie „Wśród nocnej ciszy, głos się rozchodzi, Wstańcie pasterze, Bóg się wam rodzi Czem prędzej się wybierajcie”… Do ziemianki przyspieszajcie Przywitać Pana. Weszli w ziemiankę a w jednym barłogu Leży dziecina polskiego rodu Rączki z mrozu opuchnięte Nogi w szmaty owinięte Ciało ranami okryte, piołunem spowite Dziecina z głodu, z bólu kwili Matkę hen w stepy, gdzieś zagonili Ojca wzięto do obozu Siostry, braci, do kołchozu Ciężko pracują! „Sojusz" budują M yślę że te słowa tytułem wstępu przybliżają czytelnikowi temat świąt Bożego Narodzenia, jakie mnie przypadło przeżyć w dzieciństwie na dalekiej Syberii. A przecież święta Bożego Narodzenia to święto radości i miłości, błogiego nastroju, jakiejś tajemniczości i życzliwości. To kolejna rocznica przyjścia na świat Bożego Dziecięcia. To wspólna rodzinna modlitwa, wieczerza, łamanie się opłatkiem, to ciepłe słowa najbliższych, to urocze małe prezenty, śpiewanie kolęd i tak cudowne obrzędy. Na ten moment wyczekujemy wszyscy: starzy i dzieci. Siedzimy, kiedy pojawi się pierwsza gwiazdka na niebie. Zasiadamy do stołu i w pełnej powadze i zadumie rozpoczynamy święta. Lecz moje święta Bożego Narodzenia na wygnaniu przebiegały zupełnie inaczej. Przedstawię tu obraz świąt, który głęboko zapadł w mojej pamięci i śni mi się po dziś dzień niczym koszmarny sen. Jest rok 1943. Syberia, miejscowość Urlutiup. Sowchoz ten był oddalony od miasta o 370 km. Stało w nim kilka ziemianek, lepianek i łaźnia, tzw. „bania”. W jednej z lepianek znajdowała się siedziba władz sowchozu. W ziemiankach mieszkały głównie polskie rodziny (3-4 rodziny). Ziemianki nie posiadały żadnego wyposażenia. Po kątach leżały nasze barłogi, tj. miejsce służące za posłanie, a posłanie nasze to kilka łodyg suchego piołunu, trawy i brzozowe gałązki rzucone na mokrą ziemię - to służyło nam za miejsce do spania. Stół był ścięty brzozowy pień. Pośrodku ziemianki beczka, w której tliło się łajno bydlęce. Palące się łajno bydlęce służyło do oświetlania i ogrzewania naszego lokum. Drzwi nie było. Wejście do ziemianki przykrywała blacha, która zastępowała drzwi. Nie było okien. 8 Święta przypadają w okresie zimowym. Mrozy dochodziły do minus 50 stopni Celsjusza. Brak odzienia, wilgoć, zimno powodowało liczne odmrożenia. Ręce, nogi, uszy, nos były stale odmrożone. Tworzyły się rany trudne do wygojenia. Nie było lekarza, lekarstw, punktów leczniczych. Byliśmy skazani na śmierć głodową. Głód wyzwalał w człowieku zwierzęce instynkty. A przecie zbliżają się święta. Święta radości i miłości. Święta obfitujące w tradycję, święta pachnące jodełką. Dla mnie pojęcie „jodełka" było słowem niewyobrażalnym. Tam drzew iglastych nie było. Za choinkę służył nam badyl piołunu czy gałązka brzozy. Siostra Wanda z brzozowej kory wycinała cacka: serduszka, gwiazdki, łańcuchy. Zawieszała je na badylu czy gałązce brzozy. Rozpoczynała modlitwę. Ja za nią powtarzałam słowa modlitwy, pieśni czy kolędy. Czekałam z utęsknieniem na przyjście z pracy mamusi. Mamusia wracała do nas tylko jeden raz w tygodniu, w soboty. Przez cały tydzień pracowała w dalekim stepie czy lesie. Wynurzamy się z tej ziemianki jak myszy z nory. Już świeci gwiazdka na niebie. Nie ma mamy i nie ma też co jeść. Wszędzie moc śniegu. Pobliskie ziemianki wyglądają jak krecie kopczyki pokryte śniegiem. Nagle jakaś nieopisana cisza zapanowała na świecie. Następnie szum, huk. Na wyścigi biegną stada wilków. Rozpędzone mijają nas. W powietrzu lecą wrony. Kraczą, a przecież jest już wieczór. Kazachowie krzyczą: uciekajcie! Uciekamy, ale z ciekawości wyglądamy, co się dzieje. Na horyzoncie widać jakąś olbrzymią, błyszczącą kotłująca się kulę. Zmierza w naszym kierunku. Zatykamy blachą wejście do naszej lepianki. Nienaturalny huk, szum, gwizd, kotłowanie. Nasza ziemianka zostaje zasypana przez buran śnieżny (burzę śnieżną, przypominająca trąbę powietrzną). Nie sposób wyjść. Dzień i noc spowija ciemność. Nasza beczka przestała ogrzewać. Nie pali się łajno. A my głodni, bez mamusi. Młodsze dzieci płaczą, spazmują. Starsze rodzeństwo nas pociesza. Moja siostra ciepłem swoich rąk roztapia śnieg i daje mi się napić tej wody śniegowej mówiąc: Pij, to jest dobre mleczko. Miała też ukryte kilka łyżek otręb, które to ukradła w hodowli bydła. Daje mi do zjedzenia zachwalając, że otręby są tak smaczne jak chlebuś. Zjadam to wszystko, ale czuję, że tego wszystkiego jest za mało. Siostra opowiada mi o Polsce, o zwyczajach świątecznych, o zabawkach i słodyczach. Mówi o opłatku, śpiewa i tuli mnie do siebie. Okrywa sianem i słomą, dmucha i chucha na moje obolałe ręce i nogi. Ja się do niej przytulam, głaskam ją po włosach i twarzy i zauważam, że twarz siostry jest mokra od łez. grudzień 2009 HISTORIA POLSKI SERCEM PISANA - Czemu płaczesz? - pytam. - Nie, nie płaczę, to tylko spadł mi mokry szron na twarz. Wiem, że powód jest inny. Obejmujemy się, tulimy do siebie, płaczemy i modlimy. Prosimy Boga o powrót tatusia i mamusi, nie wiedząc o tym, że tatuś już nie żył. Zamordowany został wcześniej niż nas wywieziono na zesłanie. Zamordowany w Twerze, w dniu 5 kwietnia 1940 roku. Z zimna, płaczu, głodu, lęku, żalu i tęsknoty drży nasze ciało. Gdzieś w oddali słychać wycie wilków. Z ziemianki dochodzi płacz i użalanie się polskich sierot, rzuconych na śmierć głodową. Słychać też jak po naszej ziemiance przejeżdżają sanie. Nie wiedzą, że pod śniegiem uwięzione są małe sieroty, polskie dzieci. Po dwóch lub trzech dniach odkopano nas. Mama wraca. Żyjemy. Rzucono nas na śmierć głodową, na obcą ziemie. Ziemię, która miała nas zniweczyć i o nas zapomnieć. Ziemię, która miała się stać się naszą mogiłą. Ale Bóg pokierował naszym życiem według własnych planów. Po sześciu latach wróciliśmy do Polski. Schorowani i okaleczeni, ale pełni ufności w Bożą moc i dobroć. W tej to tułaczce i udręce Mieliśmy jednak wielkie szczęście, Że Matki Polki z nami były I polskiej mowy nas uczyły. A polska mowa, modły dziecięce Padały prosto w Boskie objęcia. A w tej modlitwie była siła, Że Polska nasza zwyciężyła. Teraz nadeszła chwila Bogu i ludziom dziękować Za okazaną wolność, coś trzeba ofiarować: Bogu oddaje - duszę Ludziom - serce i pamięć. A Tobie Polsko, moja Ojczyzno, Życie i wierność bez granic... Elżbieta Stepska - Kot (krewna Sławińskich z Biertowic) grudzień 2009 Nie było żadnych świąt Władysław Rusek wspomina: Z ima z 1939/40 była bardzo sroga. Ażeby tak strasznie nie marznąć, wkładamy pod bluzy na plecy wiechcie słomy. Do ogniska rozpalonego przez strażników nikt nie mógł się zbliżyć. A jak spędzili-śmy w niewoli Święta Bożego Narodzenia? Nie było żadnych świąt. Jedna Rosjanka ukradkiem przyniosła nam do kamieniołomu placek i nakryła kamieniami. Ten placek podzieliliśmy na 100 kawałków, żeby każdy dostał. Takie to były święta. Roman Bargieł opowiada o sowieckim obozie: T utaj przeżyliśmy prawdziwe piekło na ziemi. Najpierw własnymi rękami z desek ocieplonych w środku torfem wybudowaliśmy baraki, w których zamieszkaliśmy w końcu sierpnia. Wyposażenie baraku było bardzo prymitywne: prycze z nieheblowanych desek wymoszczone trawą i ściółką, bez sienników czy koców. Nikt z nas nie słyszał o bieliźnie, swetrze, ręczniku, mydle, nawet papierze. Listy do bliskich pisaliśmy na opakowaniach z machorki. Listy jednak nigdzie nie docierały, o czym dowiedziałem się później. Warunki życia i pracy w pobliżu koła podbiegunowego były bardzo ciężkie. Zimą mrozy dochodzące do 50ºC, zaś latem olbrzymie komary siały wśród wygłodzonych ludzi choroby i śmierć. Panował tak straszny głód wśród jeńców, że dla przykładu mój kolega oddał spodnie za trzy porcje chleba. Szerzyły się choroby, głównie tyfus, czerwonka i kurza ślepota, czemu oprócz głodu sprzyjał brud, wszy i brak elementarnych warunków higienicznych. Sam chorowałem na czerwonkę. Leczyliśmy ją głównie głodem. O ucieczce nie było mowy, gdyż do każdego samotnie poruszającego się po lesie strzelano jak do szpiega. Pracowaliśmy pod nadzorem Rosjan. Byli to najczęściej kryminaliści mający na swoim koncie długie wyroki. Przygotowywaliśmy teren pod tory kolejowe. Najpierw ścinaliśmy drzewa i ściągaliśmy warstwę torfu sięgającą 0,60-1,5 m grubości, potem kładliśmy kamienie i na nie sypaliśmy piasek. Także i tutaj 600 g dzienne racje chleba zależały od wykonanej normy. Najgorsza była zima 1941 roku. Pamiętam takie wydarzenie, gdy w lutym chcieliśmy zastrajkować i zrobiliśmy sobie jedną wolną niedzielę - zostaliśmy za to surowo ukarani. Wyprowadzono nas do lasu na 40 st. mrozu, nie dano łopat, zabroniono palenia ognia. To wystarczyło, by złamać w nas chęć buntu. Na tej okrutnej ziemi przebywaliśmy do lipca 1941 roku. 9 OD SERCA DZIECIOM P Roraty rzez tegoroczne Roraty prowadził nas św. Jan Maria Vianney. Nas, tzn. tych, którzy na Roraty codziennie chodzili. Mam tu na myśli ok. 230 dzieci (tyle obrazków co dzień i numerków na lampiony rozdaliśmy w tym roku) oraz bardzo liczną rzeszę dorosłych. Może ktoś powiedzieć lub pomyśleć, że to dzięki tym nagrodom – upominkom, tym codziennym losowaniom, tym konkursom i obrazkom adwentowym tych dzieci było tak dużo. Może ktoś próbować spłycać to wydarzenie. Prawda jest jednak do końca znana tylko Bogu. Po pierwsze to tylko Bóg zna prawdziwe intencje człowieka. Po wtóre, nawet gdyby te intencje nie były do końca czyste, a pobudki bardzo przyziemne, to czyż Pan Bóg nie Pokoloruj, dorysuj ozdoby choinkowe oraz prezenty. może posłużyć się i takimi sposobami by kogoś pociągnąć do siebie? Zacheusz wyszedł na drzewo na pewno nie z pobożności, lecz ze zwykłej ciekawości - i został świętym. Tysiące ludzi przychodziło do Jezusa nie z pobożności, lecz dlatego że dawał im chleb lub leczył choroby - a ilu spośród nich odchodziło odmienionych na całe życie… Może ktoś dziś chodzi na Roraty „dla obrazka” czy nagrody. Ale może kiedyś te właśnie wspomnienia dziecięcych Rorat odmienią jego życie… 10 Pokoloruj. grudzień 2009 OD SERCA DZIECIOM Pokoloruj. Zaprowadź zajączki do betlejemskiej gwiazdy na choince. grudzień 2009 Pomóż świętemu Mikołajowi dotrzeć z prezentami do śpiącego Mateusza. 11 OD SERCA RODZICOM Miłośd W pracy wychowawczej najważniejszą sprawą jest jasne sprecyzowanie jej ostatecznego celu, czyli ukazanie istoty dojrzałości człowieka. Dla Mistrza z Nazaretu tym celem była miłość. Jego wychowanie zmierzało do wsparcia człowieka, by ten mógł nauczyć się kochać siebie, bliźnich i Boga. W Ewangelii najważniejszym przykazaniem jest miłość Boga z całego serca, z całej duszy i ze wszystkich sił, a więc miłość angażująca całego człowieka. Chrystus pojmuje ją jako odpowiedź na miłość, którą Bóg nas darzy. On bowiem jest samą Miłością. Spotkanie z Bogiem na płaszczyźnie miłości staje się źródłem potężnej energii, wynoszącej człowieka ponad wszystkie inne stworzenia. Miłość bowiem przynosi uczestnictwo w życiu osoby kochanej, pozwala radować się całym jej bogactwem. O wartości człowieka decyduje to, kogo on kocha. Jeśli swe serce skłoni ku istotom niższym od siebie, jego serce skarłowacieje. Jeśli sięgnie po miłość Boga, serce jego może wzrastać w nieskończoność, bo Ten, kogo kocha, jest w swym bogactwie nieograniczony. Miłość polegająca na połączeniu serca z samym Bogiem przelewa się na ludzi. Serce, które umie kochać, staje się podobne do słońca, które nieustannie wysyła promienie. Każdy, kto znajdzie się w zasięgu jego promieni, doświadcza zarówno jego ciepła jak i światła. Człowiek, który kocha Boga z całego serca, staje się dla swego otoczenia słońcem. Dlatego Jezus nazwał swoich uczniów „światłem świata” (Mr 5, 14). Ponieważ okazywanie miłości ludziom zależy w dużej mierze od ich postawy, jaką zajmują wobec nas, Jezus z Nazaretu rozróżnia trzy formy miłości drugiego człowieka. chęci, a nawet nienawiści oraz pragnienie wypełnienia jego serca życzliwością. Ponieważ jest to dzieło bardzo trudne i nie zawsze człowiek osiąga zamierzony cel, Jezus nie poprzestał w tym wypadku na samym wezwaniu do miłości nieprzyjaciół, lecz ukazał poprzez swoją postawę, jak należy tę miłość realizować. Warto z tego punktu widzenia prześledzić wypowiedzi Ewangelistów, dotyczące odniesienia Jezusa do zdrajcy Judasza oraz do winnych śmierci Mistrza, do arcykapłana Kajfasza, do Annasza, do tetrarchy Heroda, do namiestnika Poncjusza Piłata czy też do plutonu egzekucyjnego. Najpiękniejszym przykładem tej miłości jest modlitwa Chrystusa, skierowana do Boga w godzinie krzyżowania: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34). Trzecia forma miłości została uroczyście ogłoszona w Wieczerniku jako nowe przykazanie. Jest nią miłość wzajemna. Opiera się ona w pewnej mierze na miłości naturalnej. Do tej wzajemnej miłości tęskni serce każdego człowieka. Tego rodzaju miłość jest zawarta w przyjaźni. Miłość ta oparta jest na spotkaniu z drugim człowiekiem w drodze do wielkich wartości. Ten, kto ustawił swe życie na drodze doskonalenia miłości Boga z całego serca, może spotkać kogoś, kto obrał identyczny cel swego życia. Spotykają się wtedy w czasie wędrowania, stają ramię przy ramieniu. Łączy ich gotowość wzajemnej pomocy, aby mogli razem osiągnąć zasadniczy cel. Ta miłość jest tak mocna, że jeśli na jakimś etapie drogi jeden z przyjaciół może wędrować dalej tylko za cenę życia swego przyjaciela, miłość wzajemna potrafi się na to zdecydować. Sam Jezus powie: Pierwszą formą jest miłość bliźniego. Jest to mi- „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie łość, która pojawia się wówczas, gdy drugi człowiek swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13). jest w potrzebie i należy mu spieszyć z pomocą. Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie jest klaWykładnikiem doskonałości miłości ewangelicznej syczną ilustracją tej właśnie formy miłości (por. Łk jest z jednej strony miłość nieprzyjaciół, a z drugiej 10, 30-37). Najdoskonalszym Miłosiernym Samary- strony miłość wzajemna. Ta ostatnia staje się nadto taninem jest sam Jezus Chrystus, pochylający się znakiem przynależności do Chrystusa. „Po tym ponieustannie nad ludźmi cierpiącymi, kalekimi, do- znają, żeście uczniami Moimi, jeśli będziecie się świadczonymi. wzajemnie miłowali” (J 13, 34). Drugą formą jest miłość nieprzyjaciół. Jest ona Zrozumienie prawdy o miłości ukazanej w Ewannieodzowna wówczas, gdy drugi człowiek jest na- gelii jest podstawowym warunkiem odkrycia bogacstawiony wrogo i chce zniszczyć innych. Uczeń twa koncepcji wychowania w ujęciu Mistrza z NazaChrystusa ma go ogarnąć miłością. Celem tej miło- retu. Ks. prof. Edward Staniek ści ma być przekonanie o potrzebie porzucenia nie(fot.) 12 grudzień 2009 Z ŻYCIA KOŚCIOŁA Jest to niesłychana tajemnica! Ale to jest przecież sakrament! Każdy sakrament jest dla nas ludzi tajemnicą, bo jak po ludzku zrozumieć postępowanie Chrystusa, który ustanawiając taki czy inny sakrament wprowadził tu, do naszej zwykłej ziemskiej rzeczywistości Boży porządek. To tak jakby na chwilę przestały obowiązywać nas prawa fizyki czy logika i człowiek nagle np. zaczął bez niczego unosić się w powietrzu. Z naszego punktu widzenia niewyobrażalne! Ale dla Boga nie ma nic niemożliwego… I właśnie tak jest z sakramentami, i tak jest z kapłaństwem. Chrystus wybiera sobie ludzi, których chce, nie zważa na ich zalety, wady czy inne predyspozycje i postanawia, że to właśnie ci będą alter ON, że to oni będą tu na ziemi reprezentować Jego osobę. Jest jeszcze jedna bardzo ważna sprawa. Tak naprawdę istniej tylko jeden Kapłan - Jezus Chrystus. Bo kapłan to pośrednik, a nie mamy innego pośrednika między Bogiem i ludźmi jak tylko Chrystusa (por. Hbr)! On jest Najwyższym i Jedynym Arcykapłanem, a księża tylko uczestniczą w tym jedynym kapłaństwie Jezusa Chrystusa. I to jest kolejna wielka tajemnica… To dlatego Jan Paweł II pisząc książkę o swym kapłaństwie nazwał je „Darem i Tajemnicą”, to dlatego ks. Twardowski pisał: Kapłan a Chrystus K apłan a Chrystus. Od tego trzeba koniecznie zacząć! Nie ma bowiem kapłaństwa bez Chrystusa! Istnieli co prawda w Starym Testamencie kapłani dawnego przymierza i nawet ich funkcje, i rola jaką pełnili w Izraelu były podobne do zadań dzisiejszych kapłanów, ale żadnego z nich nie można było nazwać alter Christus, czyli drugi, innych Chrystus. Tamci kapłani modlili się z ludem i za lud, składali Bogu ofiary, ale żaden z nich nie mógł nazwać się Bogiem! Oczywiście współczesnych kapłanów też nie wolno utożsamiać z Bogiem, ale ich funkcja w pewnych sytuacjach jest działaniem samego Boga. Gdy kapłan błogosławi, to tak jakby sam Pan Jezus błogosławił. Gdy kapłan sprawuje Mszę św. to niejako „użycza” Chrystusowi siebie samego: swojego głosu, swoich rąk. To dlatego ksiądz może powiedzieć „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało MOJE…”, „Bierzcie i pijcie to jest Krew MOJA…”, o podczas spowiedzi „I JA odpuszczam tobie grzechy…”. Nie mówi: „Bierzcie i jedzcie to jest Ciało Jego”, czyli Chrystusa, tylko „MOJE”! grudzień 2009 Własnego kapłaństwa się boję, własnego kapłaństwa się lękam i przed kapłaństwem w proch padam, i przed kapłaństwem klękam. Moi drodzy, każdy ksiądz wie, że to kim jest i co czyni jest niezwykłe. To udział w czymś boskim! Ale bywa tak, że codzienność i szarość życia, pośpiech i tysiące innych spraw powodują, że to misterium kapłaństwa gdzieś nam, księżom umyka. Mimo wszystko jednak w sercu każdy z nas wie, że jesteśmy niesamowitymi „szczęściarzami”, że Bóg nam tak zaufał i powierzył taki skarb. Nie chodzi o splendor, chwałę, przywileje czy coś takiego, lecz o udział w czymś nieprawdopodobnie WIELKIM. Dlatego prosimy was o modlitwę w naszej intencji. Byśmy nigdy nie stracili z oczu Chrystusa. Ks. Marek Suder PS W czasie tegorocznych Rorat wielu z naszych parafian włączyło się w modlitwę za księży. 7-osobowe grupy podjęły „akcję margaretkową” obejmując codziennie modlitwą jednego z księży, którzy pracują, pracowali lub pochodzą z naszej parafii. Bóg zapłać za to dzieło. 13 KSIĘŻA RODACY Do kapłaostwa Wywiad z księdzem Kazimierzem Sławioskim Rodzice byli bardzo serdeczni dla nas. Kiedy odjeżdżałem po południu w niedzielę z domu do internatu, zawsze mnie odprowadzali na przystanek autobusowy. Kto was uczył religii? Ks. Kazimierz Sławioski (z lewej) w rozmowie z ks. Markiem Sudrem Proszę opowiedzieć o swym domu rodzinnym. T ato był stolarzem, pracował w spółdzielni koło Skawiny, mama natomiast zajmowała się domem, bo nas było bardzo dużo – dwanaścioro dzieci. W każdą niedzielę rodzice szli do kościoła w Sułkowicach albo z nami na młodzieżową Mszę świętą, albo sami. Taka wyprawa trwała przeszło 3 godziny. Msza trwała godzinę lub więcej, kiedy było wystawienie Najświętszego Sakramentu czy suma. Najgłębszym przeżyciem dla mnie były właśnie te wędrówki do Sułkowic. Zaraz po wojnie jako małe dziecko pamiętam, że chodziliśmy do Sułkowic nie w pojedynkę lecz kompanią. Koło kapliczki w Biertowicach zbierali się liczni wierni, brali chorągiew i szli do Sułkowic śpiewając po drodze pieśni. Niesamowite to było przeżycie. Rodzina Sławioskich w 1949 roku (jeszcze nie kompletna) Kazimierz siedzi w środku, Antoni na kolanach ojca 14 Za moich uczniowskich czasów religii uczyliśmy się w szkole. Ksiądz proboszcz Jan Sidełko przyjeżdżał do Biertowic parą koni. Z powodu swych obowiązków uczył nieregularnie, natomiast stale uczyli nas wikariusze, najpierw ks. Stanisław Wójciak, potem ks. Tadeusz Siwiec, którego bardzo dobrze pamiętam a zwłaszcza jego niesłychanie ujmujące lekcje – opowieści biblijne. Na pewnej lekcji ks. Siwiec się zdenerwował i uderzył kredą o szkolną podłogę. Kawałek kredy odpadł i uderzył w portret generalissimusa Stalina. Gdyby się „ktoś” o tym dowiedział, to ksiądz poszedłby do więzienia. Stalin niedługo po tym wydarzeniu umarł. Na nauki przygotowujące do I Komunii świętej chodziliśmy do Sułkowic, na majówki i nabożeństwa różańcowe też. Czy był Ksiądz ministrantem? Za moich szkolnych czasów nie było ministrantów z Biertowic. Z chwilą rozpoczęcia służby duszpasterskiej w Sułkowicach przez ks. Franciszka Chowańca i wówczas diakona, późniejszego księdza Stanisława Lejawkę chłopcy z Biertowic mogli być ministrantami, m.in. mój brat Tosiek. Tak, on i jeszcze Edek Marek, Adam Król i Adam Ciężkowski, niestety już nieżyjący. Kolegowałem z tymi chłopakami z Biertowic. Pierwotnie Mszy przy kapliczce się nie odprawiało, mieliśmy tylko nabożeństwa organizowane przez samych mieszkańców. Przychodziło na nie dość dużo ludzi, był przewodnik lub przewodniczka. I tylko tyle. Msze na odpust Matki Bożej Różańcowej (pierwsza niedziela października) zaczął tu odprawiać ks. Sidełko. Trwało to jakiś czas. Po moich prymicjach odprawiłem Mszę św. prymicyjną również w Biertowicach przy kapliczce. Spytałem ks. proboszcza, czy nie można by odprawiać tu Mszy, a nie jeździć (chodzić) do Sułkowic. Proboszcz bardzo się ucieszył i po prymicjach przez pewien czas odprawiałem tutaj Mszę. Uczestniczyły w niej… samochody, które jeździły bez przerwy, a ludzie stali po jednej i drugiej stronie gościńca. To było coś niesamowitego, ale i rozpraszało modlitewną atmosferę. Chyba ksiądz Lejawka mówił przy kapliczce do nas ministrantów, żebyśmy uważali, kiedy będziemy klękać, bo samochód może nam po nogach przejechać. grudzień 2009 KSIĘŻA RODACY młodzieńcze masz ochotę, to proszę się zgłosić w Krakowie”. Pojechaliśmy z rodzicami do Krakowa. Bardzo serdecznie przyjął nas dyrektor domu zakonnego. I tak się skończyło. I tak się zaczęło! Tak się skończyło i tak się zaczęło. Skończył się pewien etap myślenickiego liceum, w roku 1957 zaczęło się w moim życiu Zgromadzenie i trwa do dziś. Maturę zdobyłem w tarnowskim liceum. Do kapłaństwa przygotowywałem się w Mszanie Dolnej. Jako kleryk chodziłem na studia filozoficzne najpierw w Tarnowie, potem w Krakowie – Płaszowie. Od 1963 do 1967 studiowałem teologię w Stadnikach. Na księdza zostałem wyświęcony w 1967 roku. A potem studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i w Rzymie (Uniwersytet Gregoriański). Proszę powiedzieć w skrócie o swej dalszej kapłańskiej drodze, ponieważ drugi odcinek naszej rozmowy zamieścimy w następnym numerze „Od Serca”. Kapliczka w Biertowicach Msza w Biertowicach zaczęła przysychać do tego punktu, mimo że ks. proboszcz Bruno Wyrobisz mówił mi, że „są jakieś kłopoty ze strony władz”. Także ks. proboszcz Jan Nowak w stanie wojennym dostał wezwanie, aby zaprzestać odprawiania Mszy w Biertowicach. Kiedy Ksiądz dowiedział się o sercanach? Po powrocie do Polski w 1974 roku rozpocząłem wykłady z teologii moralnej w Stadnikach oraz przejąłem funkcję wychowawcy w Seminarium. W roku 1977 zostałem wiceprowincjałem i sekretarzem Prowincji Polskiej Zgromadzenia, a w 1979 wybrano mnie w Rzymie Radnym Generalnym na okres 6 lat. Po powrocie do Polski zostałem Prowincjałem Zgromadzenia, również na 6 lat. Po skończonym urzędowaniu wróciłem ponownie do Stadnik jako wykładowca i ojciec duchowny. W 1995 roku został Ksiądz skierowany do pracy Sercanie przyjeżdżali do Sułkowic głosić rekolek- w Austrii. cje. Zapraszał ich ks. proboszcz Jan Sidełko. Często gościł swego bratanka sercanina ks. Stanisława Sidełkę, naszego późniejszego prowincjała, znakomitego kaznodzieję. Kiedy chodziłem 3 kilometry do siódmej klasy w Izdebniku, ponieważ w Biertowicach było tylko sześć klas, spotkałem się z sercaninem ks. Wincentym Turkiem, nawiasem mówiąc moim dalekim krewnym. Decyzję o pójściu do Zgromadzenia powziąłem po rozmowie z moim serdecznym kolegą licealnym Jankiem Bylicą (został księdzem). Opowiadał mi, że podczas ferii na święta Bożego Narodzenia odwiedził wspaniały klasztor w Mszanie Dolnej. Po drugiej klasie w liceum Janek zdecydował się wstąpić do Niższego Seminarium Duchownego Księży Sercanów. „A może ty też chciałbyś wstąpić?” – zapytał. Przypomniałem sobie wtedy, że mój tato i moja mama codziennie odprawiali Litanię do Serca Pana Jezusa. Napisałem do prowincjała. Odpisał: „Jeżeli, grudzień 2009 Przez siedem lat pełniłem tam urząd przełożonego Regionu Austro-Chorwackiego. Następnie pracowałem w Wiedniu w wydawnictwie Zgromadzenia. Kiedy Ksiądz wrócił do Stadnik? W październiku 2008 roku. Zajmuję się pracą rekolekcyjną dla kapłanów i sióstr zakonnych oraz pomagam prowadzić czasopismo seminaryjne „Wstań”, przeznaczone dla chorych (około 8 tys. abonentów). Serdecznie dziękuję za rozmowę i gościnę. Dziękuję za Wasz kalendarz ścienny, który mi będzie przypominał, że trwa Rok Kapłański. Z ks. Kazimierzem Sławińskim rozmawiali Stefan Bochenek i ks. Marek Suder. 15 Z ŻYCIA KOŚCIOŁA Biertowice w obiektywie Rok 2009 - ważniejsze wydarzenia 4 stycznia Koncert scholii parafialnej z Biertowic 11 stycznia Spotkanie opłatkowo - integracyjne zorganizowane w remizie OSP w Biertowicach przez Ośrodek Pomocy Społecznej w Sułkowicach Maj Pielgrzymka do Włoch (fot. na stronie 31) Od 13 maja do 13 października Nabożeństwa ku czci Matki Bożej Fatimskiej pod przewodnictwem ks. Krzysztofa Wieczorka 11 czerwca Procesja Bożego Ciała 21 czerwca Piknik rodzinny przy Szkole Podstawowej im. Janusza Korczaka zorganizowany przez Dyrekcję i Radę Rodziców szkoły wraz z OSP w Biertowicach 20 sierpnia Wycieczka do Gorczańskiego Parku Narodowego 4 października Odpust parafialny Matki Bożej Różańcowej, Mszę św. poprowadził ks. Marek Suder z Parafii NSPJ w Sułkowicach 14 października Uroczystość przekazania sztandaru Szkole Podstawowej im. Janusza Korczaka w Biertowicach 19 października Przyjęcie przez młodzież sakramentu bierzmowania oraz poświęcenie i pobłogosławienie sztandaru przez ks. bp. Józefa Guzdka Rzymskokatolicka Parafia pw. Matki Bożej Różańcowej Biertowice 243 32 - 440 Sułkowice tel. (012) 273 28 39; kom. 0 600 037 970 www.biertowice.katolicki.eu e-mail: [email protected] 16 grudzień 2009 GŁOS BIERTOWIC Adoracja Najświętszego Sakramentu Po co adorować Najświętszy Sakrament, skoro Jezus powiedział „bierzcie i jedzcie..”? P ytanie to może wydawać się początkowo wręcz obrazoburcze, ale stawiały je Kościoły wywodzące się z tradycji protestanckiej. Również w prawosławiu nie ma praktyki kultu eucharystycznego poza Mszą św. Różne formy adoracji Najświętszego Sakramentu są specyficznie katolickie i warto nad tak postawionym pytaniem się zatrzymać. Wiele osób ma też problem z modlitwą adoracyjną, co może wynika z nieustannego pośpiechu, albo z niezrozumienia i spłycenia wiary w Eucharystię. Łacińskie słowo adoratio oznacza oddawanie czci i uwielbienie. We wszystkich religiach adoracja należy do istotnych elementów kultu religijnego. Dla chrześcijan jedynym przedmiotem adoracji są Osoby Boskie - Ojciec, Syn i Duch Święty. Adoracyjne przebywanie przy Chrystusie eucharystycznym pogłębia przyjaźń człowieka z Bogiem, pozwala otworzyć przed Nim serce i modlić się w potrzebach własnych i innych ludzi. Adoracja Najświętszego Sakramentu wzmacnia ufność, nadzieję i miłość oraz jest także świadectwem wiary w realną obecność Chrystusa w Eucharystii. Na przestrzeni wieków W pierwotnym Kościele adoracja Najświętszego Sakramentu wyrażała się w godnym i pełnym uczestnictwie w Eucharystii. Wielką czcią otaczano Komunię świętą zanoszoną osobom chorym. Poza tym wierni byli zobowiązani oddawać cześć Eucharystii przed jej przyjęciem przez złożenie rąk i post eucharystyczny. W późniejszych wiekach, kiedy malała liczba przystępujących do Komunii świętej, zaczęto grudzień 2009 akcentować moment podniesienia, czyli ukazania konsekrowanej Hostii w czasie Mszy świętej. W wiekach średnich zaczęto wystawiać Najświętszy Sakrament do adoracji oraz noszono go w procesjach. W XI wieku pojawił się zwyczaj przyklękania przed Najświętszym Sakramentem, okadzania go i zapalania przed nim lampki. Rozkwit kultu adoracji Najświętszego Sakramentu przypada na XV wiek, głównie w Skandynawii, Niemczech i we Włoszech. W okresie baroku budowano okazałe ołtarze, w centrum których znajdowało się tabernakulum jako mieszkanie Boga - Króla królów oraz specjalne trony do wystawienia Najświętszego Sakramentu. Na przestrzeni wieków adoracja wystawionego Najświętszego Sakramentu przybierała różne formy. Znane są czterdziestogodzinne nabożeństwa, godziny święte i adoracje wieczyste. W związku z rozwojem tych nabożeństw powstawały różne bractwa, które czuwały, aby modlitwa przed Najświętszym Sakramentem trwała bez przerwy. Adoracja w Kościele katolickim nie jest po to, by zmieniać intencję Jezusa na „bierzcie i patrzcie”, ale po to, by pragnienie Jezusa „bierzcie i jedzcie” spełniało się jak najgłębiej w życiu wiernych. Na koniec warto tu jeszcze przypomnieć jedno zdanie papieża Jana Pawła II: „Ożywienie i pogłębienie kultu eucharystycznego jest sprawdzianem prawdziwej odnowy - tej, którą Sobór Watykański II postawił sobie za cel”. I może dlatego w tylu nowych ruchach i wspólnotach wcześniej czy później bardzo ważne miejsce zajmuje adoracja Najświętszego Sakramentu. oprac. Ola Tabaczyńska 17 Z KRONIKI ŻAŁOBNEJ Śp. Tadeusz Adamczyk Kazanie wygłosił proboszcz Sułkowic ks. Stanisław Jaśkowiec. Zmarł wielki ofiarodawca i budowniczy kościoła pod wezwaniem św. Brata Alberta w Libertowie śp. Tadeusz Adamczyk. 24 listopada odbył się jego pogrzeb. Kapłani odprawili na placu kościelnym modlitwy, po czym wprowadzili trumnę do kościoła, gdzie pół godziny przed Mszą bardzo liczni wierni odmawiali różaniec w intencji zmarłego. Mszy świętej koncelebrowanej przewodniczył ks. infułat Janusz Bielański. 18 N ajdostojniejszy Księże Infułacie Januszu, Czcigodny Księże Proboszczu, drodzy Współbracia w kapłaństwie, Wielce szanowna Pani Krystyno z Rodziną, Szanowna Pani Wójt Gminy Mogilany z Pracownikami Urzędu Gminnego, Szanowny Panie Burmistrzu Sułkowic i przedstawiciele parafii Sułkowice, Ofiarodawcy i Budowniczowie tej świątyni, Umiłowani w Chrystusie, Siostry i Bracia! Każdy człowiek, każdy z nas musi napisać chociaż jedną księgę prawdziwą. Jest nią historia własnego życia. Każdy dzień to karta zapisywana przez Boga i przez nas. Śmierć dopiero ujawni, czy karty zamkniętej księgi życia są tożsame w zapisie Bożym i naszym. Śp. Tadeusz Adamczyk, wielki ofiarodawca i budowniczy tego kościoła, może już przeglądać zamkniętą księgę własnego życia, która liczy ponad 28 tysięcy dni. Uczestniczymy w uroczystości przeprowadzenia śp. Tadeusza z ziemi do domu Ojca w niebie. Moim zadaniem i pragnieniem serca – jako byłego proboszcza tej parafii – jest wezwać wszystkich obecnych w tej świątyni do modlitwy dziękczynnej za śp. Tadeusza i za dzieło, jakiego dokonał Bóg przez jego pełną oddania bezinteresowną pracę. Zaszczyt ten spotyka mnie z tej racji, że należę do grona tych osób, które zmarłemu zawdzięczają najwięcej. Był człowiekiem dobrym i sprawiedliwym, jakiego pochwałę głosi Pismo Święte. Po dwudziestu latach naszej znajomości z całym przekonaniem umysłu i serca stwierdzam: To był wspaniały, kochający Boga i ludzi człowiek. Człowiek, który tak bardzo upodobnił się przez modlitwę, wielkie poświęcenie dla ludzi i pełne skromności życie – do patrona tej parafii św. Brata Alberta. grudzień 2009 Z KRONIKI ŻAŁOBNEJ Panie Tadeuszu! Pamiętam, jak zachwycił się pan postacią i życiem św. Brata Alberta. Jak sam pan stwierdził po wyniesieniu na ołtarze Alberta Chmielowskiego, że czuje potrzebę zainteresowania się bezinteresowną pomocą w budowie kościoła na libertowskiej ziemi. Wiele przeżyliśmy trudnych chwil związanych z budową, wiele razy mieliśmy oczy pełne łez, czego nie ukrywaliśmy. Byliśmy jednak dla siebie podporą, a dobry Bóg dokonał reszty, posyłając nam dobrych, ofiarnych, pełnych życzliwości i chętnych do pomocy parafian. Myślą przewodnią wznoszenia murów tej świątyni były słowa: „ Modlitwą i pracą wznosimy tę świątynię”. Śp. Tadeusz Adamczyk był człowiekiem wielkiej kultury. Nikogo nie chciał dotknąć złym słowem. Nikogo nie lekceważył, a przecież organizując prace, ocierał się o różne sytuacje i problemy. Wytwarzał zdrowy klimat na placu budowy kościoła. Umiał rozmawiać z ludźmi, nigdy nie dzielił, ale łączył. Gdy okrutna choroba zaczynała dawać znać o sobie, a trzeba było podejmować mnie jako proboszczowi trudne decyzje, to nie pozostawił mnie samego z problemami. Był ze mną do końca! Panie Tadeuszu! Św. Brat Albert to wielki święty. Jego postawą zachwycony był Jan Paweł II i tylu ludzi. Brat Albert powtarzał, że trzeba być dobrym jak chleb. Pan nie tylko starał się być takim dobrym chlebem dla nas, ale swoją postawą uczył nas pan pokory i tego, co w życiu najważniejsze: jak należy dzielić się chlebem, gdy przygotowywaliśmy posiłki dla pracujących. W tym stwierdzeniu nie ma przesady! Dziękujemy. „Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga”. Jego dusza była w ręku Boga przez długie lata doczesnego życia. I jest w ręku Boga w chwili obecnej, a także będzie w ręku Boga przez całą wieczność. Rzadko w dzisiejszym świecie można spotkać takich wspaniałych ludzi, rzadko pogrzeb zamienia się w manifestację wdzięczności wobec zmarłego. Ostatnie lata i dni to czas zmagania się z chorobą. Krzyżowa Droga była jego udziałem. Lubił powtarzać, że najbliższy jest mu Wielki Piątek. Z Chrystusem cierpiącym lepiej się rozumiał i może dlatego Pan Jezus zaprosił go do Siebie w piątek, tuż przed godziną miłosierdzia. A czy pamiętacie, moi drodzy, te różańce, które wędrowały przez naszą parafię od rodziny do rodziny, gdy rozpoczynaliśmy budowę kościoła? Jeden z nich pozostał w jego domu, o co bardzo prosił. I do końca swych dni modlił się na nim wraz z żoną, choć jego usta nie mogły wypowiadać słów modlitwy. Trzymał jednak ten różaniec w swych dłoniach jak wtedy, gdy telefonował z placu budowy mówiąc: „Proszę księdza proboszcza, przyjechała koparka, rozpoczyna się budowa. Niech ksiądz uruchomi dzwony” (które wówczas były przy kaplicy). grudzień 2009 Ten dobry Boży człowiek siłę czerpał z wiary i modlitwy. Zawsze pracę rozpoczynał od modlitwy, najpierw klęcząc na betonowej posadzce tego kościoła, a później przed Najświętszym Sakramentem nieraz do późnych godzin po zakończeniu pracy. Z ogromnym szacunkiem odnosił się do nas kapłanów. Tak bardzo był znany i szanowany przez księży kardynałów, biskupów i tylu księży, odwiedzających nas podczas budowy, do których należy obecny wśród nas ks. infułat Janusz Bielański. Panie Tadeuszu. Bardzo dziękuję za wiele dobrych słów, jakie z ust pana usłyszeli moi rodzice i rodzina. Rzadko się zdarza, by ciężko chory chciał przekazać jako jedno z ostatnich pełnych radości podziękowań, mówiąc, że jest szczęśliwy. Gdy byłem wraz z waszym księdzem proboszczem na imieninach u pana Tadeusza, to usłyszeliśmy słowa: „Panu Bogu i ludziom trzeba dziękować, że nie zmarnowaliśmy czasu i jest w Libertowie kościół”. Słowa wielkiej wdzięczności należą się żonie zmarłego, pani Krystynie, za zrozumienie, wytrwałość i wielkie zaangażowanie w budowę. Patrząc na ciebie, drogi przyjacielu, życzliwy mi zawsze jak kochający ojciec, patrząc, jak dogasa twoje życie na ziemi, gdy widziałem twoje obolałe ciało na szpitalnym łóżku, bałem się tego dnia i tej godziny… A ona przyszła jak złodziej, choć byliśmy przy tobie i z Tobą. I zabrała nam ciebie… Ale to jest nasze ludzkie myślenie. Tak chciał Bóg, przed którym zginamy kolana. Żegnając dzisiaj naszego brata w Chrystusie, chcemy pozostać w nadziei zmartwychwstania. W klimacie wiary i ufności w życie wieczne składamy całej rodzinie i wszystkim mieszkańcom Libertowa i Brzyczyny wyrazy głębokiego współczucia z powodu odejścia tak wartościowego i bliskiego nam człowieka. Dziękuję za wszelkie dobro i pozostawiam w pamięci obraz tego danego nam przez Bożą Opatrzność człowieka. Odszedł od nas po wieczną nagrodę. Niech ta Eucharystia będzie wielkim dziękczynieniem Panu Bogu za to, że nam go dał. Amen. 19 Z KRONIKI ŻAŁOBNEJ Przedstawiciel parafii Witold Krupiarz powiedział: Kazanie naszego proboszcza wywarło duże wrażenie na słuchających, wielu nie kryło wzruszenia. Koniecznie trzeba pokreślić, że parafianie libertowscy ładnie śpiewają przy delikatnym wtórze organów. Bardzo wielu ludzi przystąpiło do Komunii świętej w intencji zmarłego. Ksiądz proboszcz pozwolił mi tutaj stanąć, a pani sołtys prosiła o słowo pożegnania dla śp. pana Tadeusza. Pozwólcie państwo, żebym stał się na moment waszymi ustami. Autor Księgi Koheleta powiada, że jest na wszystko czas pod słońcem. Jest czas zasiewu i czas żniw, czas sadzenia i czas zbierania. W tej chwili dla p. Tadeusza nadszedł czas żniw. To dobra śmierć, która rozpoczyna dobry, obfity czas żniw. Tutaj nie chciał niczego dla siebie, więc niech mu dobry Bóg wynagrodzi. I za to jestem mu ogromnie wdzięczny. Druga rzecz, którą przekazuje życie i śmierć p. Tadeusza to to, że nasze życie jest nieustannym zaciąganiem długów, których nie potrafimy spłacić tym, u których te długi zaciągnęliśmy. Trzecia rzecz to doświadczenie i rzecz, za którą chciałem podziękować p. Tadeuszowi, licząc na to, że dobry Bóg wynagrodzi te cierpienia i pocieszy rodzinę. Życie nie po to jest, by brać. Po zakończeniu Mszy podziękowania złożył proboszcz parafii w Libertowie ks. Józef Łęcki: Śp. Tadeusza Adamczyka pochowano na cmentarzu parafialnym w Gaju. Bardzo serdecznie pragnę w imieniu własnym i rodziny podziękować wam wszystkim tu zgromadzonym na tej Eucharystii, na tej modlitwie za dar modlitwy, solidarność, za przyjętą Komunię świętą. Na początek chciałbym przekazać wyrazy modlitewnej łączności od księdza kardynała, od księży biskupów (nie mógł żaden przyjechać, akurat są na rekolekcjach), także od księdza Roberta, rodaka (jest na pielgrzymce). Ksiądz dziekan także mówił o tej łączności, ale leży chory na grypę. Łączy się z nami również w modlitwie ks. Michał Potaczało (też jest na pielgrzymce). Dziękuję obecnemu tutaj księdzu infułatowi Januszowi Bielańskiemu. Kiedy do niego dzwoniłem, to bardzo chętnie podjął się tej posługi. Dziękuję księdzu Wacławowi Piszczkowi, naszemu rodakowi, księdzu Stanisławowi Jaśkowcowi za ciągłą łączność, za wygłoszone słowo Boże. Wiele razy bywaliśmy u pana Tadeusza, ostatni raz w szpitalu. Bardzo serdecznie dziękuję przedstawicielom parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sułkowicach na czele z panem burmistrzem. Dziękuję przedstawicielom gminy Mogilany na czele z panią wójt i zastępcą. Dziękuję pocztom sztandarowym szkoły podstawowej (dzieciom, nauczycielom i wychowawcom), Towarzystwa na Rzecz Rozwoju Libertowa i Brzyczyny i pocztowi sztandarowemu Akcji Katolickiej. I wszystkim należącym do grupy naszej parafii, którzy modlitwą otaczacie śp. Tadeusza. Dziękujemy Bogu za dar tego człowieka, jakim był śp. Tadeusz Adamczyk. Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie, A światłość wiekuista niechaj mu świeci. Niech odpoczywa w pokoju wiecznym. Amen. 20 grudzień 2009 Z KRONIKI ŻAŁOBNEJ Wspomnienie o śp. Tadeuszu Adamczyku Część I: W kuchni polowej Aby ludzie mogli budować kościół, trzeba było ich nakarmić. Na tę sprawę najbardziej wyczulony był pan Tadeusz Adamczyk. Codziennie rano uzgadniał z kucharkami, co ma być na śniadanie, obiad i podwieczorek. Brakujące produkty kupował sam, bo musiały być dobre, świeże, ale też i niedrogie. Część produktów przynosili parafianie, pobliska masarnia darowała wędliny, cukiernia ciasto na podwieczorek do kawy. Nie zdarzyło się, by ktoś odmówił panu Tadeuszowi, jeżeli zwrócił się o pomoc nawet do tych obojętnych religijnie. Wskutek ofiarności tego człowieka wśród parafian zrodziło się wielkie zaangażowanie. W kuchni, która była zwykłym drewnianym barakiem, parafianki gotowały obiady zawsze z dwóch dań. Pan Tadeusz rezerwował dla siebie obieranie ziemniaków nieraz na 20 -30 osób. Ku zadowoleniu kucharek mówił, że lubi tę czynność. Zdarzało się nieraz, że nie było co gotować i z czego gotować i za co kupić. Wtedy pan Tadeusz mówił: „Nie martwcie się, mamy przecież świętego Brata Alberta, on pomoże”. I zaraz pojawiała się gospodyni z koszykiem jajek, inna przynosiła kapustę, ogórki, pomidory. Dzień za dniem pracowaliśmy z pełnym zaufaniem do naszego świętego Patrona. Część II: Działalność społeczna Budowa kościoła łączyła parafian w jedną rodzinę. Wspólne posiłki byłe efektem niezwykłej integracji parafian, podczas których rozmawiano na różne tematy społeczności Libertowa i Brzyczyny. A zbliżały się wybory do władz terenowych, powstał pomysł, aby pana Adamczyka wybrać na radnego Gminy Mogilany, bo to przecież nasz odpowiedni człowiek. Ale jak to zrobić? Temat ten podjął wytrawny społecznik pan Stanisław Cięciwa. On wiedział, co trzeba zrobić w tej sprawie. Zaraz z mieszkańców Libertowa zorganizował komitet wyborczy pod piękną nazwą „Róża w Koronie”. Nazwiska komitetu dostarczył odpowiednim władzom wyborczym w Krakowie do zatwierdzenia i dopiero teraz można było typować kandydatów. Oczywiście pan Tadeusz znalazł się na pierwszym miejscu listy. Nasz pan Tadeusz otrzymał przeważającą liczbę głosów. Jako radny miał już bardziej ułatwioną drogę do załatwiania wielu spraw dla parafii. Wśród nich bardzo ważna była sprawa cmentarza dla parafian z Libertowa i Brzyczyny, który stał się koniecznością z uwagi na nadmierną ruchliwość „zakopianki” i trudnością przedostania się orszaku pogrzebowego na cmentarz w Gaju. Ksiądz pro- grudzień 2009 boszcz Stanisław Jaśkowiec wraz z panem Adamczykiem poczynili starania, aby z wolnych terenów w Libertowie wydzielona została działka pod cmentarz parafialny. Załatwiono pozytywnie. Po uprzednim wykonaniu koniecznych badań na specjalnym posiedzeniu Rady Gminy, w obecności władz nadrzędnych zgodnie w wszystkimi wymogami zatwierdzono lokalizację cmentarza w Libertowie i stał się on własnością parafii. Było to spełnieniem oczekiwań wszystkich mieszkańców i ks. proboszcza, również dokonanym za przyczyną pana Adamczyka. Część III: Dzień pogrzebu Dzień pogrzebu zgromadził tłumy parafian, ludzie zwalniali się z pracy a dzieci ze szkoły, aby uczestniczyć w ostatniej drodze zmarłego. Formowały się poczty sztandarowe z osób delegowanych z różnych organizacji i stowarzyszeń, grupy żywego różańca przygotowały modlitwę różańcową. Kwiatów było dużo. Wieńce i wiązanki od parafian, rady parafialnej, Akcji Katolickiej i innych organizacji w rękach parafian. Ostatnie pożegnanie odbyło się na cmentarzu w Gaju. Ks. Jaśkowiec w naszym imieniu złożył na trumnie zmarłego pocałunek wdzięczności i razem z kapłanami pobłogosławił na drogę do nieba po wieczną nagrodę. Część IV: Zakończenie Dużo jeszcze mamy do zrobienia w naszej parafii, ale wierzymy, że pośród wszystkich tych prac Twój duch będzie nam towarzyszył i podsuwał dobre rozwiązania. Bogu dziękujemy za Twoje życie, za nieocenioną wartość Twojego poświęcenia się dla naszej parafii, za Twoją posługę w każdym dniu przez cały czas trwania budowy kościoła. Dałeś ze swojego życia wszystko, a my nie znajdujemy takich słów, którymi moglibyśmy dostatecznie wyrazić naszą wdzięczność za dom dla chwały Bożej zbudowany. Możemy tylko zapewnić Cię o pamięci w modlitwie tak długo, jak długo Bóg pozwoli nam patrzeć tę świątynię - dzieło Twojego życia. Emilia Sumera fot. Stefan Bochenek 21 Z KRONIKI ŻAŁOBNEJ Śp. Kazimierz Kurek Sułkowianin Kazimierz Kurek zmarł 14 listopada br. w Bydgoszczy. Mieszkańcy miasta pożegnali go we wtorek 17 listopada w kościele na cmentarzu komunalnym przy ul. Zaświat. W jego intencji została odprawiona Msza święta. Został pochowany w miejscowości Ciekszyn koło Nowego Miasta Lubawskiego. K iedy pod koniec roku 1997 powróciłem do gazety gminnej „Klamra”, ówczesny burmistrz Adam Gumularz przekazał mi list Kazimierza Kurka do władz miejskich. Nie wiedziałem, kim jest autor. Ludzi o nazwisku Kurek można spotkać nie tylko w Sułkowicach, ale także np. w Harbutowicach czy Kalwarii. Wkrótce u burmistrza spotkałem szpakowatego, uśmiechniętego pana. „Nazywam się Kazimierz Kurek, mój dom rodzinny jest na Zagumniu”. Oczywiście znałem rodzinę Kurków, jego brata Adama i siostrę Marię. Rozmawialiśmy długo o tragedii rodziny Salów. Poprosiłem zgodę na opublikowanie jego listu w gminnej gazecie oraz „Sagi rodu Salów” i przesyłanie innych tekstów. Kilka razy w roku przyjeżdżał do rodzinnej miejscowości i wtedy się spotykaliśmy. Oglądałem opasłe stosy jego teatralnych fotografii, słuchałem z zapartym tchem barwnych gawęd z przeszłości Sułkowic. „Życie to nie teatr. Teatr to życie” – mówił. I tak zatytułowaliśmy cykl jego wspomnień, który warto, przynajmniej w skrócie, wydrukować w naszej gazecie parafialnej. Autor pisze piękną polszczyzną o swym 40-letnim życiu zawodowym. Najpierw wspomina szkołę średnią i wyższą. „Zaczęło się w myślenickim gimnazjum w latach 40-tych, gdzie w szkolnym kole dramatycznym, prowadzo-nym przez ukochaną moją polonistkę Panią Profesor Zofię Łukaczową, w sztuce pt. Pęknięty dzwon (autora nie pamiętam) zagrałem rolę okrutnego, znienawidzonego Niemca, w dodatku gestapowca, który zaaresztował i skatował polskiego partyzanta, za co dostał od Polaków po mordzie (na premierze podbito mi oko). Widownia się cieszyła się, wyła z radości, bo wreszcie sprawiedliwości dziejowej stało się zadość. Myślę, że to był mój chrzest i teatralny początek. Potem w latach 1952-56 moja najukochańsza artystyczna Alma Mater - Państwowa Wyższa Szkoła Aktorska Krakowie vis a vis Teatru im. Juliusza Słowackiego. Jakich wspaniałych miałem w niej belfrów! Wymienię najzacniejszych i najświetniejszych: Władysław Woźnik - aktor, Wacław Nowakowski, 22 Wujaszek Wania - Kazimierz Kurek w roli tytułowej Sonia - Barbara Baryżewska słynny „Wacio” - aktor, Eugeniusz Fulde - aktor, Władysław Krzemiński - reżyser i dyrektor w jednej osobie. Niestety, wszyscy od dawien dawna grają w niebiańskich lub metafizycznych teatrach”. „Po pokazie jego dyplomowych ról specjalnie bardzo znani i szeroko cenieni w polskim świecie teatralnym Irena i Tadeusz Byrscy zatrudnili go w swym teatrze. Zarabiał niewiele (905 zł). Po zagraniu tam wielu ról, np. generała w Policji Mrożka, kapitana Quic'a w Huraganie na okręcie wojennym Cain i roli Mefistofelesa w Fauście Goethego, „jak się to mówi w naszym żargonie, stanąłem na aktorskie nogi”. Posypały się propozycje z licznych teatrów. Wybrał Lublin. „Trzy (z bardzo wielu), zagranych w tym teatrze ról miały znaczący wpływ na dalszy rozwój mojej kariery aktorskiej: Merkucjo w Romeo i Julii Szekspira, por. Sanders w Koledze Zimlla i małżonek w Ostrożnie z małżeństwem. Mówiąc językiem współczesnym, można stwierdzić, że w rankingu aktorskiej popularności biłem w Lublinie prawdziwe rekordy. Moje teatralne zdjęcia szły jak woda. Byłem lepszy od Janka Machulskiego i Staszka Mikulskiego, pomimo iż mieli oni już za sobą role filmowe”. W tym samym czasie byłem mocno zaangażowany w działalność kabaretu „Czarcia Łapa” na Starym Mieście i wraz z pierwszą koronowaną amantką (grała Julię!) teatru Zosią Bajuk prowadziliśmy zespoły recytatorskie na słynnym Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Jakież tam były piękne i grzeszne dziewczyny! Ale czasu na miłosne figle nie było, bo na próby trzeba było przychodzić wyspanym i wypoczętym”. Kolejnym etapem jego aktorskiej drogi był Teatr im. Węgierki w Białymstoku. Za rolę Koriolana otrzymał najwyższą nagrodę aktorską na prestiżowym Festiwalu Teatrów Polski Północnej w Toruniu, za rolę Astrowa - pochwały i najlepsze recenzje. grudzień 2009 Z KRONIKI ŻAŁOBNEJ „Następne 32 lata to szalenie intensywna i bardzo absorbująca praca w teatrach Torunia i Bydgoszczy. Przyjechałem tutaj jako aktor w pełni ukształtowany, dojrzały, artystycznie samodzielny, z doskonalą reputacją wśród teatralnych dyrektorów i, co najważniejsze, wśród znanych, wybitnych reżyserów.(…) W ciągu tych lat zagrałem ok. 70 ról, w tym tytułowe (Figaro, Wujaszek Wania), główne (Famuzow w Mądremu biada, mąż w Całym życiu, lekarz w Gdzie diabeł nie może, Iwangog w Westernie, Cześnik w Zemście, gen. Dąbrowa w Generale Barczu), role tzw. wiodące (Stomil w Tangu, Wituś w Skizie, mąż w Ich czworo, Sędzia w Panu Tadeuszu, Vasquez w Nierządnicy, ppłk Grzegorz w Klikla-ku) i wiele, wiele ról drugoplanowych, ról w bajkach, epizodów. Zdobyłem wszystko, co mogłem: nagrody, wyróżnienia, odznaczenia wojewódzkie, resortowe, państwowe, mimo że nigdy do żadnej partii politycznej nie należałem. Założyłem i prowadziłem swój publicystyczny Teatr Małych Form. Jako pierwszy w Polsce zrobiłem sceniczną adaptację zna powieści Wańkowicza Monte Cassino. Opracowałem, znów jako pierwszy w Polsce, scenariusz pt. Katyń. Na podstawie dokument listów, kronik napisałem scenariusz pt. Deportacja o wywózce Polaków z Kresów w głąb Rosji i drugi scenariusz Marszalek Józef Piłsudski. Wszystko to wystawiłem w swoim Teatrze Faktu. Z tym repertuarem objechaliśmy woj. bydgoskie, toruńskie i wrocławskie, grając dosłownie wszędzie i w każdych warunkach. Graliśmy w teatrach, szkołach, świetlicach wiejskich, salach gimnastycznych, halach fabrycznych, kościołach w ramach tzw. Tygodni Kultury Chrześcijańskiej. To był wielki, chociaż obsadowo mały (4-5 osób), publicystyczny Teatr Faktu”. „Pośród wszystkich kobiet, które w moim życiu kochałem, najwięcej ceniłem Melpomenę. Niestety, sześć lat temu paskudnie ją zdradziłem przechodząc na emeryturę. Nadal pozostały mi jeszcze dwie wielkie pasje, dwie wielkie miłości: miłość do życia w ogóle i miłość do przyrody - las, woda, grzyby, ryby, wszelkie ptactwo i wszelka leśna zwierzyna. W każdy wolny i pogodny czas wsiadam do mojej „bryki” i pędzę na oślep w głąb Borów Tucholskich, do mojej ukochanej leśniczówki „Krówki”. Tam jest mój żywioł, urok i wszelki sens życia. Tam jest moje spełnienie, moje wielkie przyrody umiłowanie. Nie ma nic piękniejszego, gdy podczas ciszy wieczornej w lesie na głowę spadają ci gwiazdy, a w powietrzu dostrzeżesz smugę przelatującego nietoperza. Pięknie tu jak w niebie, a gdy pada deszcz i z nieba walą się pioruny, wtedy jest jeszcze piękniej. Jak u Pana Boga za piecem”. grudzień 2009 Kazimierz Kurek systematycznie przysyłał mi kolejne teksty, perełki polszczyzny, o dawnych Sułkowicach. Wiele z nich zamieściliśmy w „Klamrze”, a wspomnienie „Non omnis moriar” („Nie wszystek umrę”) przedrukowano we fragmentach w „Monografii Gminy Sułkowice”. Kazimierz Kurek jako Cześnik w „Zemście" Pisze tam: „Urodziłem się „wsiowym”, ale od trzydziestu lat jestem „sklonowanym” mieszczuchem. Inteligentny, ze słomą w bucie. I fajnie mi z tym. Gdy przybywa ci lat, radości, tragedii, rozczarowań, gdy wreszcie wkroczysz w tzw. popołudnie życia, wtedy naprawdę stajesz się znowu sobą i wracasz do swoich korzeni. Może dlatego niektóre z ptaków powracają do swoich starych gniazd”. Był człowiekiem niezwykle skromnym, pełnym uznania i szacunku dla innych, a przede wszystkim osobą wyjątkowo ciepłą i przyjazną. Jedno ze swych wspomnień zaczął od refleksji: „Usiądź przy grobie na zmurszałej dziadów twoich cmentarnej ławeczce i staraj się pogrążyć w wewnętrznym spokoju i ciszy. Oderwij się chociaż na chwilę od huku i pędu, od wszelakiej cywilizacyjnej marności świata tego i dopiero w stanie całkowitego, wewnętrznego wyciszenia odczujesz w sposób naturalny duchowy kontakt z tymi wszystkimi, dzięki którym zaistniałeś, jesteś… z twoją Matką, Ojcem, Bratem, Siostrą, Przyjacielem. Wtedy dopiero pojmiesz i dogłębnie zrozumiesz Ich ziemskie dla ciebie serce, dobroć, wyrzeczenia i troski z twoją przecież przyszłością związane. Skruszony uklękniesz przy grobie, pochyliwszy przed Nimi głowę powiesz: Matko, Ojcze, Bracie, Siostro, mea culpa. Po tym akcie skruchy poczujesz się lekki, oczyszczony, wszak między innymi po to są cmentarze. Tutaj możesz się oczyścić, gdy gdzie indziej oczyszczenia znaleźć nie możesz”. Non omnis moriar, Panie Kazimierzu. Stefan Bochenek 23 ARTYKUŁY Religijno-patriotyczna rola i symbolika ryngrafu H istorycznie ryngraf (niem. Ringkragen) to charakterystyczna, ozdobna blacha napierśna, zazwyczaj przypominająca kształtem rycerską tarczę o spłaszczonym sercowatym kształcie. Według religijnej tradycji staropolskiej i regionalnej jest to również rodzaj szkaplerza- medalionu, wykonanego najczęściej z metalu szlachetnego lub półszlachetnego, zawsze zawierającego rysunek, ornamentykę o tematyce sakralnej, patriotycznej, czasem heraldycznej. W okresie rozbiorów do litograficznego wizerunku ryngrafu wprowadzony został element nawiązujący do godła państwowego. Ryngraf swój rodowód wywodzi ze zbroi rycerskiej, której był początkowo integralnym elementem jako niezależna, oddzielna jej część, nakładana i traktowana jako osłona szyi. Wtedy też nosił nazwę obończyka. Po zaniku zbroi ryngraf stracił rolę ochronną, ale mimo tego pozostał jako element stały stroju żołnierskiego, zmniejszając swój rozmiar, wagę i przeznaczenie. Z upływem czasu stał się wizerunkiem bogato zdobionym symbolem przywiązania do wartości religijno-patriotycznonarodowych, przyjmując ostatecznie kształt charakterystycznego medalionu dużych rozmiarów. W tradycji polskiej ryngrafy mniejszego formatu noszone były szczególnie często przez żołnierzy ugrupowań, oddziałów podkreślających swój patriotyzm i przywiązanie do religii katolickiej, m.in. przez konfederatów barskich, powstańców styczniowych, a w okresie późniejszym przez żołnierzy odrodzonego Wojska Polskiego, szczególnie kawalerzystów oraz żołnierzy NSZ i WiN. Poświęcone ryngrafy i szkaplerze, wręczane żołnierzom przed odejściem „na bój”, miały ich ochronić od nieszczęścia a przede wszystkim od śmierci. W ikonografii batalistycznej istnieją obrazy i opisy scen, gdzie czynią to matki, siostry, żony i narzeczone. Historycznie większego formatu ryngraf, po uroczystym jego wręczeniu i poświęceniu, zwyczajowo pozostawał w domu właściciela, umieszczany był na ścianie, obowiązkowo na miejscu poczesnym, honorowym, np. w sypialni nad łożem lub w salonie w otoczeniu białej broni: szabel, karabeli, buzdyganów. W przypadku gdy zawierał treści religijne, pełnił niekiedy nawet rolę obrazka świętego. 24 Powszechnie ryngraf otaczany był swoistego rodzaju czcią, należną świętemu wizerunkowi, co było oznaką przywiązania do religii chrześcijańskiej, szacunkiem - na dowód uznania zasług patriotycznych właściciela, poważaniem - jako symbolowi przynależności do danego rodu arystokratycznego lub szlacheckiego. W nawiązaniu do tychże reguł i tradycji, niektóre domy polskie kultywowały zwyczaj dziedziczenia, przekazywania potomkom męskim imponderabiliów rodzinnych, do których, oprócz tarczy herbowej, pamiątkowej białej broń, i niekiedy oznak godności wojskowej: buławy lub buzdyganu, należał także ryngraf rodowy. Było to bliskie formule dziedziczenia tytułu ordynata. W okresie wojen i powstań narodowych utrwalił się obyczaj noszenia lub składania w kościołach, kaplicach, przed cudownymi obrazami wotów intencyjnych, czego wizualną formą często był właśnie ryngraf, niekiedy wykonany z drogocennego kruszcu. Poniżej przykłady ryngrafów: - religijno-patriotyczy: Matka Boska Ostrobramska na tle orła, - król Jan III Sobieski z ryngrafem Matki Boskiej Częstochowskiej, - ryngraf złożony na Jasnej Górze w roku 1915, przez Stanisława Gedzierskiego „z błaganiem o rychłe zwycięstwo i odbudowanie niepodległej Polski”. Przywiązanie do wizerunku, formy ryngrafu było w polskiej obyczajowości wojskowej tak duże, że niejako mimowolnie jego zmodyfikowana formuła zachowana i utrwalona została w wizerunku orła czapkowego, który od czasów napoleońskich składa się z dwóch zasadniczych elementów: podstawy nawiązującej do tarczy (antyczna pelta) oraz orła z rozpostartymi skrzydłami. grudzień 2009 ARTYKUŁY Choinka - Kup zwykłą choinkę, nie sil się na oryginalność. Niebanalne drzewka mieliśmy już kilkanaście razy. Choć raz chciałabym taką jak wszyscy. Idź za głosem serca. Powyżej orzeł na czapce oficera pieszej gwardii narodowej lwowskiej z 1848 r. orzeł 2 pułku ułanów Legionów Polskich z 1914 r. orzeł ogólno wojskowy wzoru z 1919 r. Wśród wielu tradycji i ceremoniałów wojskowych, także kultywowanych od i sięgających czasów napoleońskich, było wręczanie osobom wyróżnionym ryngrafu zawierającego wizerunek opiekuna - patrona oddziału, np. Matki Boskiej Ostrobramskiej i elementów militarno-patriotycznych. Było to wydarzenie rzadkie, a ryngrafem obdarowywany był zazwyczaj żołnierz kadrowy: oficer lub podoficer starszy, który w sposób szczególny zasłużył się dla danego oddziału lub formacji. Tuż po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku, zwłaszcza w pułkach kawalerii, tą formę wyróżnienia uznawano jako wyraz szczególnego koleżeńskiego uznania i podziękowania za bohaterstwo, odwagę i zasługi na polu walki. W okresie międzywojennym, obdarowywanym bywał zwyczajowo zwycięzca zawodów sprawnościowo-jeździeckich. Tradycja wręczania ryngrafu/szkaplerzyka powraca obecnie także w obyczajowości cywilnej, a wyrazem tego jest coraz częstsze obdarowywanie chrześniaków lub osób bierzmowanych, zminiaturyzowaną formą ryngrafu z wizerunkiem Matki Boskiej lub wybranego świętego. Jest to swoistego rodzaju formuła modlitwy, trwały wyraz prośby o ochronę lub wizualna forma polecenia, oddania obdarowywanego pod opiekę Opatrzności. Kazimierz Dymek Warszawa Źródła: Alfred Znamierowski: Insygnia, symbole i herby polskie, Wyd. Świat Książki Encyklopedia internetowa Wikipedia Ppłk dr inż. Kazimierz Dymek wręczył ks. kanonikowi Stanisławowi Jaśkowcowi oryginalny ryngraf 3 Pułku Szwoleżerów (fot. obok tytułu) jako podziękowanie za umieszczenie na ścianie kościoła parafialnego w Sułkowicach Tablicy Wotywnej poświęconej żołnierzom-podkuwaczom. Stefanowi Bochenkowi ofiarował cenną książkę Melchiora Wańkowicza. grudzień 2009 P o tych słowach żony jak na skrzydłach poleciałem realizować świąteczne zamówienie. Pierwszą choinkę, którą kupiłem jako młody mąż, stała się wyzwaniem dla naszych uczuć. Na dole rozłożysta i ładna, w środku długi nagi pień i dziwacznie wybujały czubek. Do dziś nie potrafię wytłumaczyć się z tego zakupu. Moja poślubiona przed paroma miesiącami żona była pewna, że to żart i zaraz pokażę jej tę prawdziwą normalną choinkę, gdzieś schowaną. Niestety, nie miałem wtedy, aż takiej wyobraźni ani tym bardziej zapasowego egzemplarza. Kolejne święta, a ja brnąłem coraz gorzej. Najgorsza była taka zupełnie płaska. Miała jedną zaletę, można było ją świetnie dostawić do ściany, ale front też miała płaski. Dosztukowałem trochę przednich gałęzi. Ładnie mi wyszło, ale zwiędły bardzo szybko, obwisły i nie wytrzymały nawet do sylwestra. Krzyk podniósł się, gdy przyniosłem drzewko, które z jednego pnia miało dwie bliźniacze choineczki i to różnej wysokości. Nie wiedziałem, że mamy tylko jedną ozdobę na czubek. Bombek i światełek podobno też było za mało na dwa drzewka. Pewny, że dobrze robię, kupiłem raz bardzo gęste drzewko, jak szczecina. Żadna bombka nie wisiała, tylko wciskaliśmy je w rękawicach między gałęzie. W geście rozpaczy przywlokłem kiedyś na święta dwumetrową tuję w donicy. Pochwały nie było. Szkoda wspominać o kpinach i rechotach, jakie towarzyszą świątecznym spotkaniom rodzinnym. Siostry żony, teściowa, szwagier, teść, wszyscy szczerze wyrażają swoją radość. - No opowiadajcie, jaką tym razem Rafcio wysmyczył choineczkę. Macie zdjęcie? Gdzie ty je znajdujesz? Zrobiło mi się jakoś smutno. Tyle lat nadrabiania miną. Zobaczyłem ją od razu. Dość wysoka, lekko pochylona, wszystkie boczne gałęzie przewyższały wierzchołek i zwrócone były w jedną stronę. Wyglądała jakby cały czas stała na wietrze. Poszedłem za głosem serca. Redaktor Alt 25 ARTYKUŁY Herod Rycerz: Przestępuję pańskie progi, śmiało się głoszę, dla króla Heroda o krzesło proszę! Herod: Oto jestem świata król! Tysiąc rzek, tysiąc pól W moim kraju naokoło! A ludzi sto milionów co dnia schyla czoło! Sto milionów pokłonów, uniżenie mi składa! Kiedy idę, lud pada! A kto śmiało się zbliża, moc go moja poniża! Na narodów podbicie potrzebne mi ich życie! Od południa do zmroku, z nocy do dnia białego, Idę po krwi potoku ja! - pan świata całego! Gdy narody do ziemi rozpadną się w pokłony, A zostanie mi droga, wtedy chwycę się Boga! Pasterz: Oto szatan zwodziciel, stary świata kusiciel! Ma czerwone odzienie, z ust mu idą płomienie! Jak to śmieje się wściekle, jakby chodził po piekle! Łowi wkoło szponami i przewraca oczami! Nic mu się nie podoba! Szuka króla Heroda. Diabeł: Dobrze, bracie cesarzu! Dobrze, krwawy mocarzu! Połączymy się razem, szukać Boga żelazem! A znać On niedaleko, bo promienie mnie pieką! Moje skrzydła pajęcze pali swymi gwiazdami. Oj, te złote obręcze nad aniołów głowami! I ich loty wichrowe uderzają mnie w głowę! Dobądź miecza, mój bracie! Gwałtu! Bóg jest w tej chacie! Herod: Nic nie widzę, nic nie słyszę! Że się gdzieś dzwon kołysze? Idź mi zawołaj Żyda rabina, niegodziwego matki syna! Rycerz: Żydzie rabinie, niegodziwy matki synie! Masz się wstawić u króla Heroda! Żyd: Zaroz jo tam prziwędruję! Ino se icki wymagluję, buty wypucuję, A ty wróbel-skubel idź do króla po kartkę! Rycerz: Królu! Żyd chce kartkę! Herod: Daj mu tam mieczem kartkę! Żyd: Aj waj! Aj waj! Za wysokie progi na Żydzina nogi! Ktory to król Heród? Ty? Ty? Anioł: Ja jestem anioł! Żyd: Janioł, janioł, co przed wojną mysy poganioł! Ty? Pasterz: Jo chłopok z Rudnika! Żyd: Z Rudnika, z Rudnika... Widzicie go, paskudnika! Ty? Pasterz 2: Jo chłopok z Bacyna! Żyd: Z Bacyna, z Bacyna... Ka się bieda zacyna! Ty? Taki wylizany, wycacany? Rycerz: Ja rycerz króla Heroda! Żyd: O, jako u niego broda! Kłaniom się królu Herodzie pod twoje świńskie podbrodzie! (poprawia się po biciu) - pod twoje ślicne podbrodzie! Kolędnicy ze Sułkowic - rok 2009 26 grudzień 2009 ARTYKUŁY Herod: Gdzie się narodził Bóg? Żyd: Z Polce, panie! Żyd: Uwozoj na moją fajkę! Bo kce papieroszy popić, gorzołki popolić! Uwozoj na moją babę! Moja baba ze złota to żydowsko robota! Rycerz: Czym się trudnisz? Herod: Gdzie się narodził Bóg? Żyd: Buk? Rośnie w lesie. Wies, ka Jaworze? Tam buk rośnie w borze. Rycerz: Opowiedz swoje przygody! Żyd: Moje przygody wrzuciłem do wody! A co jadłem? Kluski z mydłem, groch z powidłem, kawoł scura, zdechło kura, Szczupak zaprawiany, naftą polewany. Placek wielki z ćwikły i paprykorz zwykły. Ale ta papryka gorzko od pierona: Miołem zatwardzenie na piąty zagona! Rycerz: Skądżeś, Żydzie? grudzień 2009 Żyd: Handlem, panie! Rycerz: Czym handlujesz? Żyd: Jojkiem, masłem, - wszystkim, panie! Rycerz: Gdzie twoja żona? Żyd: Moja żona? Corno wrona! Rycerz: Gdzie twoje dzieci? Żyd: Moje dzieci? W kącie śmieci! Rycerz: Czytaj swe książki! Żyd: Jescem nie słysoł o takim smutku, jakie się stało w Betlejem gródku: U jednego Żydzina, u tego rabina, była sobie piekno dziewcyna! Posła do szkoły z wielką radością, siadła na kamień z wielką litością! Spadła z kamienia! Wybiła se zęba! Wypodł ji z gęba! Śmierć: Chodziłam po górach, chodziłam po lasach, w tych białych portasach. Trzysta par butów podarłam, beczkę kapusty pożarłam, Aż ciebie, królu Herodzie znalazłam! Herod: Jasna koścista! Daruj mi życie. Weź mą purpurę i odziej swe nagie kości. Śmierć: Ja w purpurze nie chodziła i chodzić nie będę, ale twoją głowę zaraz ścinać będę! Diabeł: Stój sucho, niewędzono, z moich pazurów wypuscono! Królu Herodzie! Za twe grzychy, za twe zbytki podź do piekła, boś ty brzydki! Śmierć „ucina” Herodowi głowę i z Diabłem „wloką go do piekła”. 27 ARTYKUŁY Diabeł i Żyd: Teroz bedzie Żyd tańcowoł, ze króla diabeł pochowoł! Trzysta Żydków i dwieście chodziło se po mieście, Mieli corne jupicki, drewniane rękawicki. Pasterz: Żydzie, Żydzie, Mesjasz się rodzi, więc go tobie, więc go tobie przywitać się godzi. Żyd: A gdzie go jest, a gdzie go jest? Radbym witać jego, radbym witać jego. Radbym kłaniać, radbym kłaniać, jeśli coś godnego. Pasterz: Żydzie, Żydzie, w Betlejem miasteczku. Leży on tam, leży on tam w żłobie na sianeczku. Żyd: Cyś ty głupi, cyś się upił? Idź do diabła, chłopie. Pon tak wielki, pon tak wielki, żeby lezoł w sopie? Pasterz: Żydzie, Żydzie, jak jo cię naucę, jak cię z przodu, jak cię z tyłu tą lagą wymłócę. Żyd ucieka. Wszyscy: Za kolędę dziękujemy! Zdrowia, szczęścia wam życzymy! Byście byli szczęśliwymi oraz błogosławionymi na ten Nowy Rok, na ten Nowy Rok! Niekiedy kolędnicy śpiewali: Wisi sadło u powały, dejze Boże zeby spadło, zeby my się podzielili, więcy tutok nie chodzili. Fragment scenariusza przedstawienia jasełkowego sprzed 10 laty w Harbutowicach. (B) 28 Grypa (Influenza) G rypa jest ostrą chorobą zakaźną, wywoływaną przez swoisty wirus mający 3 typy: A, B, C i wielką liczbę odmian. Szerzy się drogą kropelkową. Okres wylęgania zarazka trwa od 6 godzin do trzech dni. Objawy: początek nagły, z dreszczami, bólami mięśniowo-stawowymi i głowy; uczucie ogólnego rozbicia, suchy kaszel, temperatura. Grypy nie można lekceważyć, gdyż często występują po niej powikłania, np.: choroby płuc, krążenia, serca. Leczenie jest tylko objawowe. Stosuje się zwykle środki przeciwgorączkowe (np. salicylany), wykrztuśne, witaminy (np. witaminę C, Rutinoscorbin). Antybiotyki nie działają na wirusy grypy, dlatego podaje się je tylko wtedy, gdy wystąpią powikłania spowodowane przez bakterie. Zioła mają znaczenie pomocnicze, łagodzą objawy chorobowe, zmniejszają niebezpieczeństwo powikłań i skracają okres zdrowienia. Zalecenia praktyczne: 1. Unikać przeziębień, deszczu, słoty, osób zagrypionych. 2. Używać do nosa chusteczek higienicznych. 3. Ubierać się w odzież ciepłą, lekką (najlepsza wełna i bawełna). 4. Jeść co drugi dzień na noc ząbek czosnku, drażetkę Alliofilu, zwłaszcza w okresie epidemii grypy. 5. Nie palić papierosów, a nawet nie przebywać w pomieszczeniu zadymionym. 6. Leżeć w łóżku raczej dłużej o 1-2 dni. 7. Używać przepisanych przez lekarza antybiotyków do wyczerpania przepisanej dawki, pić dużo naparu napotnego sporządzonego z kwiatu lipy, suszonych owoców maliny, kory wierzbowej (łyżkę stołową ziół wsypać na szklankę wrzącej wody, naparzać pod przykryciem 20 min., przecedzić; pić ciepłe wieczorem). 8. Zmieniać przepoconą bieliznę, aby była zawsze sucha. 9. Uważać, by nie zaziębić grypy ze względu na poważne tego konsekwencje. 10. Zażywać dużo witaminy C, jeść pokarmy łatwo strawne, dużo owoców. 11. W okresie epidemii unikać zgromadzeń grupowych, sprzyjających zakażeniom kropelkowym. 12. Pić zwykłą herbatę z sokiem malinowym i cytrynowym lub z czarnej porzeczki, gdyż zmniejszają pragnienie i wzmacniają organizm. 12. Zastosować dłuższą rekonwalescencję po grypie, jeść dużo owoców. Doleczyć grypę całkowicie, aby uniknąć powikłań. 13. Jeść często surową cebulę. O. Grzegorz Franciszek Sroka (franciszkanin), Poradnik ziołowy, Rychwałd, s. 47-48 grudzień 2009 INTENCJE 1.01. - 7.02.2010 Piątek, 1 I 2010 r. 7.00 O zdrowie, zbawienie i śmierć szczęśliwą dla Krystyny 8.30 + Mieczysław Biela 10.00 Za Parafian 11.30 +Mieczysław Moskal 17.00 rez. Straż Honorowa Sobota, 2 I 2010 r. 7.00 rez. 7.00 7.00 rez. Flaga 17.00 CHRZTY Niedziela, 3 I 2010 r. 7.00 + Józef Flaga w 2. r. śm. 8.30 10.00 + rez. Jędrzejowski 11.30 W 23. r. ślubu z podziękowaniem i prośbą o dalsze bł. Boże 17.00 Za Parafian Poniedziałek, 4 I 2010 r. 7.00 7.00 rez. Starzec 17.00 + Ludwika Salus, Jan m. Wtorek, 5 I 2010 r. 7.00 7.00 17.00 + Stanisława Mardaus Środa, 6 I 2010 r. 7.00 8.30 + Julian Bargieł 15.00 rez. Stręk 17.00 Nowennowa Czwartek, 7 I 2010 r. 7.00 7.00 + Adam Dzidek w 1. r. śm. 17.00 rez. Straż Honorowa NSPJ Piątek, 8 I 2010 r. 7.00 7.00 rez. Biela 17.00 Sobota, 9 I 2010 r. 7.00 7.00 + Franciszek Kocańda (pogrzebowa) 17.00 + Tadeusz Ryś w 22. r. śm. Niedziela, 10 I 2010 r. 7.00 8.30 + Franciszek Bochenek 10.00 rez. Postawa 11.30 + Michał Knapczyk, Jan s., Genowefa c. 17.00 Za Parafian Poniedziałek, 11 I 2010 r. 7.00 7.00 17.00 grudzień 2009 Wtorek, 12 I 2010 r. 7.00 7.00 17.00 + Stanisław Lisowski Środa, 13 I 2010 r. 7.00 7.00 + Ludwik Biela, Zofia ż. 17.00 Nowennowa Czwartek, 14 I 2010 r. 7.00 7.00 17.00 Piątek, 15 I 2010 r. 7.00 + Franciszek Mielecki w r. śm. 7.00 17.00 Sobota, 16 I 2010 r. 7.00 rez. Kurek 17.00 Niedziela, 17 I 2010 r. 7.00 + Stanisław Biela w 1. r. śm. 8.30 rez. Sroka 10.00 CHRZTY - za Parafian 11.30 rez. Latoń 17.00 Poniedziałek, 18 I 2010 r. 7.00 17.00 Wtorek, 19 I 2010 r. 7.00 17.00 Środa, 20 I 2010 r. 7.00 rez. Kozik 17.00 Nowennowa Czwartek, 21 I 2010 r. 7.00 17.00 rez. Malina Piątek, 22 I 2010 r. 7.00 17.00 Sobota, 23 I 2010 r. 7.00 17.00 rez. Rak Niedziela, 24 I 2010 r. 7.00 +Władysław Świerczyński 8.30 + Mieczysław Biela w 5. r. śm. 10.00 + Mariusz Pochopień 11.30 Za Parafian 17.00 Poniedziałek, 25 I 2010 r. 7.00 rez. Szczurek 17.00 Wtorek, 26 I 2010 r. 7.00 17.00 Środa, 27 I 2010 r. 7.00 17.00 Nowennowa Czwartek, 28 I 2010 r. 7.00 rez. Sroka 17.00 Piątek, 29 I 2010 r. 7.00 17.00 rez. Cudak Sobota, 30 I 2010 r. 7.00 17.00 rez. Ryś Niedziela, 31 I 2010 r. 7.00 Za Parafian 8.30 W 25. r. ślubu Marii i Piotra 10.00 rez. Judasz 11.30 rez. Malina 17.00 + Kazimiera Sroka w 10. r. śm. Poniedziałek, 1 II 2010 r. 7.00 rez. Szczurek 7.00 17.00 + Jan Moskal, Rozalia ż. Wtorek, 2 II 2010 r. 7.00 Dziękczynna z prośbą o bł. Boże dla rodziny Malinów 7.00 17.00 rez. Biela Środa, 3 II 2010 r. 7.00 7.00 17.00 Nowennowa Czwartek, 4 II 2010 r. 7.00 7.00 17.00 rez. Straż Honorowa NSPJ Piątek, 5 II 2010 r. 7.00 15.00 17.00 rez. Straż Honorowa NSPJ Sobota, 6 II 2010 r. 7.00 rez. 7.00 7.00 17.00 rez. Duda Niedziela, 7 II 2010 r. 7.00 + Stanisław Krzysztofek, Zofia ż. 8.30 Za Parafian 10.00 rez. Blak 11.30 17.00 + Władysław Urbańczyk w 6. r. śm. 29 INFORMACJE selszym, przynoszącym miłość, spokój i nadzieje do każdego domu i do każdego serca. Ta płyta to tło dla wydarzeń, które toczą się podczas przygotowania wieczerzy wigilijnej, łamania się opłatkiem i składania sobie życzeń, spożywania przygotowanych przysmaków. Do Pana odeszli: + Stefan Socha (l. 79) + Józef Rozum (l. 77) + Franciszek Kocańda (l.77) Chrzest przyjęli: 07. 11. 2009 r. Jakub Stanisław Starzec Patrycja Urszula Stachura Bartłomiej Krzysztof Skorut Lena Jolanta Oszust Hanna Krystyna Malina Krzysztof Piotr Biela Sakramentu udzielił ks. Stanisław Jaśkowiec 15. 11. 2009 r. Przemysław Biela Sakramentu udzielił ks. Marian Błaszczyk Małżeostwo zawarli: 07. 11. 2009 r. Marcin Paweł Dudek Bernadeta Edyta Zawada Małżeństwo pobłogosławił ks. Marian Błaszczyk 21. 11. 2009 r. Arkadiusz Marcin Kurowski Adriana Magdalena Zajma Małżeństwo pobłogosławił ks. Marian Błaszczyk Chcemy, aby ona jak zapach piernika na świątecznym stole, tradycyjna ryba, opłatek i pasterka towarzyszyła wam podczas przeżywania tych wyjątkowych rodzinnych chwil. Mamy nadziej, że stanie sie ona tradycją i będzie w nowych odsłonach ukazywała się co rok umilając kolejne święta Bożego Narodzenia. Dziękujemy Przyjaciołom, którzy gościnnie wzięli udział w nagraniach: Bartek Fatla – skrzypce, vocal; Bogdan Cudek – trąbka; Józef Maniecki – trąbka, bas; Łukasz Płatek – sax sopran, sax tenor; Marcin Ziembla – gitara basowa, vocal; Maria Arkusz – piano; Maria Krawczyk – piano, vocal; Sławek Cudek – klarnet, vocal; Stefan Błaszczyński – flet prosty alt, flet poprzeczny; Waldek Jarząbek – puzon. Ponadto głosów anielskich użyczyli: Andrzej Fatla, Anna Flaga, Barbara Moskal, Edyta Marszałek, Jarosław Ziembla, Józef Ziembla, Kasia Ziembla, Klaudia Fus, Maria Ziembla, Mirek Ciurej, Przemek Kania, Staszek Fatla, Tamara Skałka, Ula Flaga, Wiesław Dudek, Wojciech Fatla. Kolędy z tej płyty są pełne nie tylko brzmienia i miłości, ale i zwrotek. Dzięki tej płycie, możecie usłyszeć całe kolędy tak popularne we wszystkich tradycyjne kolędy domach jak Cicha noc (7 zwrotek) czy Lulajże, Jezuniu (12 zwrotek). Mamy nadzieje, że płyta się o płyta CD nagrana w Amadeusz Studio z myślą spodoba, a poświęcony czas i trud na jej przygotoo grudniowym numerze „Od Serca”. Dzięki wspania- wanie, nagranie i wydanie jak i wspaniali muzycy łym muzykującym przyjaciołom prace przy nagry- i wspaniałe głosy będą przez wszystkich docenione. waniu jej były przyjemnością i dobrą zabawą dla nas wszystkich. Płyta miała być z założenia i chyba A.S. tak wyszła, opowiadaniem o tym wyjątkowym wieczo(okładkę płyty można zobaczyd na następnej stronie) rze, ujętym w formie tradycyjnych kolęd, spokojnych, czasem wesołych, nostalgicznych, wieczorze najwe- Wigilijny wieczór T Kancelaria Parafialna Rzymskokatolicka Parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa ul. Tysiąclecia 1A 32-440 Sułkowice Kancelaria czynna: wtorek, czwartek, sobota od 7.30 do 8.00 poniedziałek, środa, piątek od 16.00 do 17.30 (w XI, XII, I, II od 15.00 do 16.30) Kancelaria nieczynna w uroczystości i święta kościelne oraz w pierwsze piątki 30 grudzień 2009 Z ŻYCIA KOŚCIOŁA grudzień 2009 31 32 grudzień 2009