Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
grudzień 2009
2
grudzień 2009
OD REDAKCJI
Drodzy Czytelnicy!
„Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem, wesoła nowina…”
Nie wiem kiedy powstała ta piękna kolęda z jej uroczym tekstem, ale wiem, że na pewno nie odpowiada
ona dzisiejszej sytuacji panującej w Betlejem. Na dzień
dobry witają nas tam bowiem druty kolczaste, żołnierze
z karabinami gotowymi do strzału i kilkunastometrowy
mur z wieżyczkami strzelniczymi. Widok rzeczywiście
zachęca do odwiedzin… Trzeba bowiem wiedzieć,
że Betlejem leży dziś na terenie państwa Palestyny zamieszkałego przez Arabów, natomiast odległa o kilkanaście kilometrów Jerozolima należy do Izraela. Jak
nietrudno się domyślić państwa te nie żyją ze sobą
w zbytniej zażyłości. Palestyńczycy co raz to urządzają
jakiś zamach terrorystyczny na terytorium Izraela,
a Żydzi z kolei w jakiś dziwny sposób uwielbiają odwiedzać
swoich sąsiadów spychaczami lub czołgami i przesuwać
ten graniczny betonowy mur w głąb państwa palestyńskiego. I tak oto od 1947 roku, kiedy to powstało
państwo Izrael, tereny te objęte są tak naprawdę nieustanną cichą wojną. Na marginesie dodam tylko,
że sytuacja ta dotyczy nie tylko relacji żydowsko – palestyńskiej… Również z innymi swymi sąsiadami Izrael
niezbyt się „lubi”. (Podobno jedynym sąsiadem, z którym
to państwo nie jest skonfliktowane, jest Morze Śródziemne…)
Ale wróćmy do Betlejem. Dziś mieszkają tam Arabowie, Palestyńczycy. W zdecydowanej większości są
to muzułmanie. I znów przypominają mi się słowa kolędy:
„Cicha noc, święta noc…”. Daremnie wyobrazić ją sobie
w Betlejem. Godzina 4 rano. Człowiek spokojnie śpi, a
tu nagle wrzask! Co się stało? Nic. Muzułmański muezin
wyszedł na szczyt minaretu i przez olbrzymie głośniki
wzywa wiernych muzułmanów do modlitwy! Jakby kogoś
ze skóry obdzierali! Powiem tak: zdarza się słyszeć niekiedy u nas skargi ludzi, że komuś przeszkadzają dzwony
wzywające wiernych na poranną Mszę o np. 6.00 rano.
I krzyczą żeby przestać dzwonić… Takich zapraszam do
Betlejem na „cichą noc”! Islam na pewno by im się
spodobał…
Inny obrazek z Betlejem. „Nie było dla nich miejsca w gospodzie…”. A dziś? Miasto pełne hoteli, a miejscowi ludzie tak mili dla przybyszów, że są skłonni
wszystko załatwić, byle tylko dać im „ten dolar” (10 $)
lub więcej. Nb. co do cen, to taką sama pamiątkę można tam kupić od 2 do 20 dolarów. Całkowicie wolny
rynek. Ceny wyssane z palca i zupełnie nielogiczne...
A co do tego „miejsca”, o którym śpiewamy w kolędzie,
to rzeczywiście nie ma ta miejsca, ale nie na nocleg,
tylko takiego, w którym człowiek nie potykałby się o
sterty śmieci. Jeśli tylko jest tam skrawek miejsca, w
którym nie stoi dom lub sklepik z pamiątkami, to na
pewno leżą tam śmieci. Sterty opon, reklamówek, puszek, butelek i czego tylko człowiek sobie nie wymarzy…
Tak wygląda dziś Betlejem.
Ale są i ludzie. Nie tylko Arabowie muzułmanie. Są
i chrześcijanie. I tu zaczyna się problem. Co roku z Betlejem emigruje za granicę około tysiąca chrześcijan.
Za kilka lat nie będzie ich tam w ogóle. O ironio! W
miejscu, gdzie urodził się Założyciel chrześcijaństwa
(jeśli tak można się wyrazić), dziś chrześcijanie muszą
uciekać z powodu prześladowań. Zresztą dotyczy to
całej Ziemi Świętej.
Ale jest i Betlejem urocze. Betlejem Tajemnicy. Są
miejsca, gdzie człowieka ściska za gardło ze wzruszenia. To najważniejsze: Grota Narodzenia nad którą wybudowano bazylikę (dziś prawosławną). Gdy człowiek
do niej wchodzi i uklęka na miejscu, gdzie narodził się
Jezus lub modli się w miejscu, gdzie kiedyś stał żłóbek
z małym Jezusem, to nie sposób nie przeżyć jakiegoś
wstrząsu duchowego. Człowiek czuje się, jakby był w
centrum tamtych wydarzeń. Te kamienie „patrzyły” na
Boga!!! Te skały dźwigały Jego fizyczny ciężar, te
wzgórza były świadkami najważniejszych wydarzeń na
ziemi. Tyle widziały, a dziś milczą… Nie milczą! Jeśli
ktoś się dobrze wsłucha, sercem, a nie uszami, to usłyszy i płacz małego dziecka w grocie i szmer wody Jeziora Genezaret, po którym spaceruje Jezus, i uderzenia młota na wzgórzu Golgoty, i powiew wiatru w Wieczerniku. Trzeba tylko dobrze się wsłuchać… Zamknąć
na chwilę oczy na te druty kolczaste, betonowe mury a
otworzyć oczy serca.
Drodzy Czytelnicy. Ktoś powie: „Można przeżyć to
wszystko w Ziemi Świętej, ale trzeba tam jechać. Daleko…
drogo…” Zapewne tak. Ale można przeżyć to wszystko,
jeśli ktoś naprawdę wsłucha się sercem w Słowo także
przy szopce w kościele we własnej parafii. Czego w imieniu Redakcji wszystkim Czytelnikom życzę.
ks. Marek Suder
Stopka redakcyjna
- miesięcznik Parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sułkowicach nr 18 (14) rok 2 grudzień 2009
Zespół redakcyjny: ks. Stanisław Jaśkowiec, ks. Marian Błaszczyk, ks. Marek Suder (red. nacz.),
Stefan Bochenek, Renata Boczkaja, Zbigniew Łapa, Jan Płoszczyca, Jan Walas
Współpraca: Ludmiła Niedbalska (W-wa), Monika Widlarz (Biertowice), Wioletta Wojewoda (Zagórze),
Emilia Sumera (Libertów), Aleksandra Tabaczyńska (Nowy Tomyśl),
Jan Lachendro (Chełmek), Elżbieta Malinowska (Libertów), Halina Soczyńska (Chrzanów)
Korekta: Stefan Bochenek i ks. Marek Suder
Adres Redakcji: ul. Tysiąclecia 1A, 32-440 Sułkowice, tel. 012 273 25 46, 604243382, e-mail: [email protected]
Redakcja zastrzega sobie prawo do opracowania redakcyjnego nadsyłanych tekstów.
Skład: Amadeusz Studio, www.nagranie.com Druk: Drukarnia „Styl” - Kraków
Miesięcznik funkcjonuje i rozwija sie dzięki ofiarności ludzi.
Dziękujemy wszystkim, którzy wspierają finansowo tę formę duszpasterstwa. Bóg zapłać!
grudzień 2009
3
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
NASZE ŚWIĘTA
BOŻEGO NARODZENIA
Polacy na co dzień żyją swymi sprawami osobistymi, rodzinnymi, zawodowymi, politycznymi. Ludzie wierzący włączają się również w prace duszpasterskie, w dzieło głoszenia Ewangelii, dbają o pogłębianie swego życia wewnętrznego. Szczególniej
zaznacza się to w pewnych okresach roku liturgicznego, np. w Adwencie.
I
oczywiście w okresie Bożego Narodzenia, już
mniej więcej w połowie Adwentu, wyczuwa się
nastrój świąteczny. Na drogach i w pociągach większy ruch. W sklepach znacznie więcej kupujących.
Nadal jednak liczni wierni przygotowują się do
świąt duchowo. Biorą udział w rekolekcjach czy triduach adwentowych, przystępują do sakramentu
pojednania. Tego rodzaju przygotowanie na adventus, na przyjście Boskiego Dzieciątka, to sprawa
zasadnicza.
Oczywiście musimy się również włączać w całą
zewnętrzną obrzędowość Świąt Bożego Narodzenia
i zachowywać świąteczne zwyczaje.
Tak, mamy obowiązek je pielęgnować. Jeśli chodzi o te zwyczaje, to prawie u wszystkich chrześcijan są one bardzo bogate. Będąc np. w Stanach
Zjednoczonych, przekonałem się, że atmosfera
świąteczna jest tam odczuwalna już na kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem. Przygotowania,
przede wszystkim zewnętrzne, widać na każdym
kroku. Bardzo często ulice są pięknie przystrojone.
Można jechać dwa, cztery czy nawet dziesięć kilometrów jakąś ulicą i bez przerwy oglądać wzdłuż
drogi ślicznie oświetlone choinki. Katolicy, ale również i protestanci dekorują swe domy. Przyozdabiają okna, balkony, tarasy, schody. Organizowane są
konkursy na najpiękniej ubrany dom czy ulicę z
okazji Bożego Narodzenia. W ogródkach przed domami urządza się stajenki betlejemskie z postaciami naturalnej wielkości. Przedstawiane są również
inne sceny z lat dziecięcych Pana Jezusa. W Stanach Zjednoczonych w ostatnich latach chrześcijanie wysyłali w okresie świątecznym około czterech
miliardów listów i kart świątecznych.
Bp Albin Małysiak (na nast. stronie Jego herb)
Parę dni temu dwie studentki medycyny mówiły
mi, że z wielką radością będą u siebie przystrajać
drzewko. A pewna pani magister chwaliła się tym,
jak wielką przyjemność sprawia jej wypiek świątecznych makowców czy serników.
I wreszcie nadchodzi pora wieczerzy wigilijnej.
Pod białym obrusem sianko. Jeden z domowników
czyta Ewangelię o Narodzeniu się Jezusa Chrystusa
w Betlejem. Odmawiana jest modlitwa. Wiele rodzin ma tu swój tradycyjny ceremoniał i specjalne
pacierze. A gdy zabłyśnie kolorowa choinka, oczy
dzieci zaiskrzą się radośnie. Do radości dzieci dołączą się starsi, przypominając sobie dziecięce lata. A
potem wszyscy po kolei popatrzą sobie serdecznie
w oczy, połamią się opłatkiem i, choć czasem ich
coś dzieliło, wszystko sobie wybaczą, uśmiechną się
radośnie i w duchu pojednania przeżyją cudowne
chwile wieczoru wigilijnego. A potem miliony Polaków udadzą się do kościołów na Pasterkę, by zaśpiewać tradycyjne, wspaniałe, nasze polskie
„Wśród nocnej ciszy”.
Przypomnieliśmy sobie niektóre tylko z licznych
zwyczajów świątecznych. Pamiętam wspaniałego
proboszcza z Żywca, ks. prałata Stanisława Słomkę,
który wprost zaklinał parafian, by nie uronili nic z
obrzędowości i ze wspaniałych zwyczajów naszych
świąt. Te zwyczaje przypominają prawdy wiary o
Bożym Narodzeniu i jakby podprowadzają nas do
nich. Stanowią też wielkie dziedzictwo kultury narodowej.
Również dla naszych rodaków rozsianych po całym globie te zwyczaje świąteczne przedstawiają
wyjątkowa wartość.
U nas też Poczta pęka w szwach, wiele kart i liOczywiście, one ich jednoczą i podnoszą na dustów z życzeniami otrzymamy zapewne dopiero po
chu.
W każdy wieczór wigilijny setki tysięcy i milioświętach. W mieszkaniach robione są generalne
ny naszych rodaków na Litwie, Białorusi, Ukrainie,
porządki, podobnie jak na Wielkanoc.
I oto nadchodzi dzień wigilijny, w którym przed
wieczerzą drzewko musi być ubrane.
4
w Rosji, Kazachstanie, w Ameryce, Kanadzie, w Australii i wielu innych krajach będą przyjeżdżać do
siebie, nawet z daleka.
grudzień 2009
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
Podzielą się opłatkiem, a niejednemu łza popłynie z oczu na wspomnienie rodziny, na wspomnienie Ojczyzny nad Wisłą. Gdy zasiądą do stołu wigilijnego i zaśpiewają kolędy, ożywią się na nowo ich
uczucia patriotyczne. Ten wigilijny wieczór przyniesie im wyjątkową radość.
Należy jednak bardzo mocno zaakcentować
prawdę, że przeżycie świat Bożego Narodzenia nie
powinno się ograniczać do zachowywania pewnej,
zewnętrznej tylko obrzędowości.
Oczywiście, nie wolno nam się tu pogubić, mamy
obowiązek dogłębnie sobie to uświadomić, że
wszystkie zwyczaje stanowią tylko zewnętrzne znaki nadzwyczajnego, historycznego wydarzenia i
wielkiej tajemnicy ze stajenki betlejemskiej, gdzie
Bóg ukazał nam swą miłość, z którą w każdym momencie do nas przychodzi.
23 XII 1995 r.
Przeżywamy okres świąteczny. W czasie międzywojennym prawie we wszystkich szkołach wakacje
świąteczne rozpoczynano przed wigilią Bożego Narodzenia, a kończono po święcie Trzech Króli, zaraz
po 6 stycznia. Uczniowie mieli dość czasu na kolędowanie, na jasełka, udział w obrzędach świątecznych.
Przypomnę, że w okresie międzywojennym dzień
6 stycznia, w którym obchodzono uroczystość
Trzech Króli, był dniem wolnym od pracy, podobnie
jak niedziela. Również np. w Krakowie w pierwsze
święto Bożego Narodzenia (a i Wielkanocy) nie kursowały tramwaje. Zapewne było tak we wszystkich
miastach Polski. Te dni były świętami ściśle rodzinnymi. Ludzie odwiedzali się dopiero w drugie święto
czy to Bożego Narodzenia, czy Wielkanocy.
W związku z obecnym okresem liturgicznym Bożego Narodzenia uświadamiamy sobie konieczność
głębokiej refleksji nad tajemnicą i równocześnie
faktem zjawienia się Boga-Człowieka na ziemi około
dwu tysięcy lat temu.
Tak, nasza miłość ku Dzieciątku Jezus nakazuje
nam, byśmy teraz w sposób szczególny rozważali
tajemnicę i równocześnie fakt zjawienia się BogaCzłowieka na ziemi. Narodzenie się Chrystusa w
stajence betlejemskiej jest faktem historycznym, a
nie mitem. Jest więc wydarzeniem tak pewnym, jak
np. pontyfikat papieża Piusa XII, zwycięstwo Sobieskiego pod Wiedniem czy istnienie imperium rzymskiego. Warto to przypomnieć, bo w niektórych
marksistowskich podręcznikach szkolnych, które
zalegają jeszcze w naszych bibliotekach i niekiedy
grudzień 2009
są czytane, można znaleźć m.in. takie zdanie: „W
tym czasie pojawia się mityczna postać Chrystusa”.
To jest właśnie ta „rzetelna” nauka marksistowska,
mówiąca o Chrystusie jako o micie! No cóż, głupstwo jest wieczne. Wyznawców tzw. (pożal się, Boże) światopoglądu naukowego cechowała, łagodnie
określając, niechęć do chrześcijaństwa, brak dokładnych studiów, brak ochoty i odwagi przyjęcia
zasad moralnych Chrystusa. Te fakty kazały im tak
lekkomyślnie podchodzić do historii i fałszować ją.
A przecież o historyczności Chrystusa świadczą dokumenty źródłowe i dzieje naszej cywilizacji.
Św. Łukasz Ewangelista mówi, że narodzeniu się
Jezusa Chrystusa w Betlejem towarzyszyły nadzwyczajne znaki.
Rzeczywiście, anioł mówił pasterzom: „Nie bójcie
się! Oto zwiastuję wam radość wielką... dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel” (Łk 2,1011). Prawo do tej radości mają ludzie wszystkich
pokoleń aż do skończenia świata. Oczywiście i my,
dziś żyjący. Byłoby dziwne, gdyby szczęście płynące
ze Żłóbka Betlejemskiego miało być udziałem ludzi
tylko współczesnych Jezusowi. Słowa anioła:
„Zwiastuję wam radość wielką... narodził się wam
Zbawiciel”, w pełni odnoszą się i do nas, każdy z
nas jest ich adresatem. Ale za wzorem pasterzy betlejemskich mamy obowiązek pokłonić się Dzieciątku przez modlitwę, nawrócenie, dobre uczynki.
Wówczas staniemy się uczestnikami cudownej radości betlejemskiej.
Przez cały okres Bożego Narodzenia śpiewamy
kolędy. Są one bardzo z nim zespolone, tworzą
dość istotny element nastroju tego okresu.
I rzecz charakterystyczna. Kolędy z jednej strony
należą do zwyczajów okresu Bożego Narodzenia,
należą do jego obrzędowości, a równocześnie
5
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
mieszczą w sobie wielką głębię teologiczną, mówią
o Bogu, który staje się człowiekiem. W kolędach
wyakcentowane są trzy podstawowe prawdy: Jezus
Chrystus jest prawdziwym Bogiem, jest prawdziwym człowiekiem, Jego matką jest Maryja dziewica.
Nie mamy dzisiaj zbyt wielu powodów do dumy
narodowej, ale ciągle jeszcze możemy się poszczycić tym, że nasza kultura obfituje w szczególnie
wiele przepięknych pieśni bożonarodzeniowych.
Przez wieki śpiewano je u nas w pałacach książęcych, w dworach szlacheckich, w chatach wiejskich.
Niektórzy znali wiele dziesiątków, a nawet setki kolęd i pastorałek, znali po kilkanaście zwrotek każdej
z nich. W ciągu lat zapomnieniu uległo wiele kolęd,
ale powstawały nowe. Śpiewano je pod zaborami.
Łączyły one Polaków rozdzielonych granicznymi
kordonami. Gdy nasi rodacy z powodu prześladowań politycznych lub biedy musieli opuszczać Ojczyznę, zabierali, rzec można, ze sobą kolędy na
tułaczkę. Towarzyszyły one na Sybir, na katorgę
tym, którzy walczyli o wolność w konspiracji, towarzyszyły żołnierzom powstań, listopadowego i styczniowego. Kolędy podnosiły na duchu więźniów w
obozach koncentracyjnych, hitlerowskich i sowieckich.
A dziś rozrzuconym po całym świecie prawie
piętnastu milionom naszych rodaków, mniej lub
więcej związanych z Polską, właśnie kolędy i zwyczaje świąteczne przypominają w wieczór wigilijny
rodzinny kraj, matkę Ojczyznę.
Wielka szkoda, że wspólne śpiewanie kolęd w
naszych domach, w porównaniu z tym, co było
dawniej, po prostu zanika.
W okresie stalinowskim kolęd w radiu prawie nie
było, słuchano je z Wolnej Europy. Potem zaczęły
powoli wchodzić do programów radia i telewizji,
gdzie się na dobre zadomowiły. Jest to duży plus.
Niestety, w naszych rodzinach przeważnie słucha
się kolęd, a powinno się je też i śpiewać. Łatwo
przecież można nabyć śpiewniki czy śpiewniczki z
tekstami i nutami. Oderwijmy się od telewizji! Niech
ta swoista, śpiewana nauka prawd wiary zjednoczy
całą rodzinę. Wspólny śpiew kolęd niesie z sobą
szczególną radość. Niech młode pokolenie wchodzi
w świat z dobrą znajomością słów i melodii przynajmniej kilkunastu kolęd.
Znam ci ja
ten domek i tego pana,
Trzeba mu zaśpiewać,
oj, dana, dana!
Zaśpiewajmy
w tym progu
Na chwałę
Panu Bogu,
Niech kolęda
nie zginie
W naszej krainie.
Stanisław Ziembla
Gwiazda, rok 1915
M
iałem wtedy pięć lat i po raz pierwszy zrobiłem gwiazdę ze starego rzeszuta. Nie miałem
kolorowego papieru do jej obklejenia. Koło naszej
chałupy był sklep. Poprosiłem o kawałek papieru i
sklepikarz dał mi taki szary, bo białego (nie mówiąc
o kolorowym) nie miał.
Poszedłem do najbliższego sąsiada Filipa, którego dom jako jeden z nielicznych w Sułkowicach był
murowany z cegły. Poprosiłem o kawałek cegły.
Wypytał mnie, po co chcę i kiedy mu wytłumaczyłem, roześmiał się i przyniósł ćwiartkę cegły. Wziąłem ją, poleciałem do chałupy, położyłem na kamieniu i rozbiłem w proch.
Dodałem trochę wody i… miałem czerwoną farbę! Omalowałem nią gwiazdę i przymocowałem do
kija. We Wigilię zakolędowałem za oknem naszej
chałupy. Inni chłopcy też chodzili z gwiazdą. W następnym roku też zrobiłem gwiazdę, ale już na
korbkę obracaną, oklejoną kolorowym papierem,
który mi się udało wykombinować.
Kolędnicy ze Sułkowic - rok 1965
30 XII 1995 r.
Bp Albin Małysiak:
Duszpastersko-społeczne pogadanki w Radio Maryja,
Wydawnictwo św. Stanisława B.M. Archidiecezji Krakowskiej,
Kraków 1997, str. 16- 23
6
grudzień 2009
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
Pastuszkowie
Później jako większy chłopiec wraz z kolegami
chodziłem z gwiazdą przebrany za pastuszka. Już w
listopadzie robiliśmy próby śpiewu kolęd. Uczyła
nas moja mama. Nie mogliśmy się doczekać Bożego Narodzenia. Mama się martwiła, bo robiło się
coraz zimniej, a my wszystkie chłopaki nie mieliśmy
ciepłego ubrania. Od starszego rodzeństwa wypożyczyliśmy odzienie, czyli długie po samą ziemię
marynarki. Mamusia zrobiła powrósła ze słomy i
nas nimi opasała mówiąc, że pastuszkowie, gdy szli
do stajenki betlejemskiej, to też tak byli ubrani.
Starymi szmatami poowijaliśmy nogi, butów przecież nie było.
Dorota
W następnych latach chodziliśmy z „Dorotą”.
Nasz chłopięcy zespół składał się z Króla, Doroty,
Anioła, Diabła, Śmierci, Kominiarza, Pasterzy.
Dawniej ludzie w Sułkowicach bardzo się cieszyli
z odwiedzin kolędników. A teraz domy są ogrodzone, ludzie przed telewizorami nawet nie słyszą
dzwonienia czy stukania chłopców-kolędników.
Wpuście więc kolędników do swych domów murowanych i obwarowanych. Przeżywajcie cud Bożego
Narodzenia.
Wieczerza wigilijna
P
rawie cały wigilijny dzień trwało gotowanie, by
wieczorem, kiedy ukaże się na niebie pierwsza
gwiazda, zasiąść do stolicki (stół, ława). Na stolicce
była gliniana miska, obok drewniane łyżki. Pod obrusem sianko, na nim figurka albo opłatek z wizerunkiem Dzieciątka Jezus.
A że były to bardzo dawne czasy, dalej będę pisał piękną sułkowską gwarą.
Zanim zaceno się jeść, to rodzice i my pięcioro
zgracha wstalimy. Odmówilimy pocierz, łociec broł
opłatek i łomoł się z nami. Zacynoł od nojmłodsego. Kazdymu zycył zdrowio, żeby dugo zył i zeby co
było jeść. Wreście po zyceniach moglimy jeść. Mamusia kładła zimnioki na miskę, poloła zurem i dała
na to grzyby. Ryb my ni mieli, bo rzyka zamarzła.
Potem jedlimy groch krasny z kapustą, kluski zimniocane i placek posmarowany miodem. Na koniec
naloła do gornusi galasu. Jak my wszystko pozjodali, znowu się pomodliliśmy.
Kiedy ojciec był na wojnie, modlilimy się, by Pon
Bóg
bronił go od niescęścio i żeby jak nojprędzy
Chodzenie z szopką
Tu już musieli przede wszystkim być starsi, bo wrócił.
Heród
Starsi chłopcy chodzili z „Herodem". Najważniejszy był król Herod, następnie Śmierć, która
przyszła ściąć mu głowę, na którą czekał Diabeł, by
ją zabrać do piekła. Anioł bronił, ale i tak Herod
poszedł do piekła. Kominiarz poczernił duszę króla,
zaś Żyd bez przerwy lamoździł „aj-waj, aj-waj” i
namawiał, by u niego coś kupić. Diabeł wciąż skakał i straszył domowników, szczególnie panienki.
Zespoły „Herodów” miały różną liczbę aktorów, zależało to od tego, jak się chłopaki zebrali.
trzeba było znać trochę sztukę opowiadania, umieć
„puszczać lalki”, czyli wprawić lalki w ruch. No i
trzeba było te lalki zrobić, by wyglądały jak prawdziwe. Opowiadanie dotyczyło narodzenia Chrystusa, Jego działalność świętą i mękę Ukrzyżowania.
Moja rodzina w 1915 roku: ojciec, mamusia i
dzieci - Karol, Franek, Władek, ja, Józek. Po wojnie
urodzili się Jasiek, Tadek, August i Marysia, która w
drugim roku życia dostała kokluszu. Nie było wtedy
ratunku, udusił ją.
Stanisław Ziembla
Kolędnicy ze Sułkowic - rok 2009
grudzień 2009
7
HISTORIA POLSKI SERCEM PISANA
Syberyjskie
Boże Narodzenie
„Wśród nocnej ciszy, głos się rozchodzi,
Wstańcie pasterze, Bóg się wam rodzi
Czem prędzej się wybierajcie”…
Do ziemianki przyspieszajcie
Przywitać Pana.
Weszli w ziemiankę a w jednym barłogu
Leży dziecina polskiego rodu
Rączki z mrozu opuchnięte
Nogi w szmaty owinięte
Ciało ranami okryte, piołunem spowite
Dziecina z głodu, z bólu kwili
Matkę hen w stepy, gdzieś zagonili
Ojca wzięto do obozu
Siostry, braci, do kołchozu
Ciężko pracują! „Sojusz" budują
M
yślę że te słowa tytułem wstępu przybliżają
czytelnikowi temat świąt Bożego Narodzenia,
jakie mnie przypadło przeżyć w dzieciństwie na dalekiej Syberii. A przecież święta Bożego Narodzenia
to święto radości i miłości, błogiego nastroju, jakiejś tajemniczości i życzliwości. To kolejna rocznica
przyjścia na świat Bożego Dziecięcia. To wspólna
rodzinna modlitwa, wieczerza, łamanie się opłatkiem, to ciepłe słowa najbliższych, to urocze małe
prezenty, śpiewanie kolęd i tak cudowne obrzędy.
Na ten moment wyczekujemy wszyscy: starzy i
dzieci. Siedzimy, kiedy pojawi się pierwsza gwiazdka na niebie. Zasiadamy do stołu i w pełnej powadze i zadumie rozpoczynamy święta. Lecz moje
święta Bożego Narodzenia na wygnaniu przebiegały
zupełnie inaczej. Przedstawię tu obraz świąt, który
głęboko zapadł w mojej pamięci i śni mi się po dziś
dzień niczym koszmarny sen.
Jest rok 1943. Syberia, miejscowość Urlutiup.
Sowchoz ten był oddalony od miasta o 370 km.
Stało w nim kilka ziemianek, lepianek i łaźnia, tzw.
„bania”. W jednej z lepianek znajdowała się siedziba władz sowchozu. W ziemiankach mieszkały
głównie polskie rodziny (3-4 rodziny). Ziemianki nie
posiadały żadnego wyposażenia. Po kątach leżały
nasze barłogi, tj. miejsce służące za posłanie, a posłanie nasze to kilka łodyg suchego piołunu, trawy i
brzozowe gałązki rzucone na mokrą ziemię - to służyło nam za miejsce do spania. Stół był ścięty brzozowy pień. Pośrodku ziemianki beczka, w której tliło
się łajno bydlęce. Palące się łajno bydlęce służyło
do oświetlania i ogrzewania naszego lokum. Drzwi
nie było. Wejście do ziemianki przykrywała blacha,
która zastępowała drzwi. Nie było okien.
8
Święta przypadają w okresie zimowym. Mrozy
dochodziły do minus 50 stopni Celsjusza. Brak
odzienia, wilgoć, zimno powodowało liczne odmrożenia. Ręce, nogi, uszy, nos były stale odmrożone.
Tworzyły się rany trudne do wygojenia. Nie było
lekarza, lekarstw, punktów leczniczych. Byliśmy
skazani na śmierć głodową. Głód wyzwalał w człowieku zwierzęce instynkty. A przecie zbliżają się
święta. Święta radości i miłości. Święta obfitujące w
tradycję, święta pachnące jodełką. Dla mnie pojęcie
„jodełka" było słowem niewyobrażalnym. Tam
drzew iglastych nie było. Za choinkę służył nam
badyl piołunu czy gałązka brzozy. Siostra Wanda z
brzozowej kory wycinała cacka: serduszka, gwiazdki, łańcuchy. Zawieszała je na badylu czy gałązce
brzozy. Rozpoczynała modlitwę. Ja za nią powtarzałam słowa modlitwy, pieśni czy kolędy. Czekałam z
utęsknieniem na przyjście z pracy mamusi. Mamusia wracała do nas tylko jeden raz w tygodniu, w
soboty. Przez cały tydzień pracowała w dalekim
stepie czy lesie. Wynurzamy się z tej ziemianki jak
myszy z nory. Już świeci gwiazdka na niebie. Nie
ma mamy i nie ma też co jeść. Wszędzie moc śniegu. Pobliskie ziemianki wyglądają jak krecie kopczyki pokryte śniegiem.
Nagle jakaś nieopisana cisza zapanowała na
świecie. Następnie szum, huk. Na wyścigi biegną
stada wilków. Rozpędzone mijają nas. W powietrzu
lecą wrony. Kraczą, a przecież jest już wieczór. Kazachowie krzyczą: uciekajcie! Uciekamy, ale z ciekawości wyglądamy, co się dzieje. Na horyzoncie
widać jakąś olbrzymią, błyszczącą kotłująca się kulę. Zmierza w naszym kierunku. Zatykamy blachą
wejście do naszej lepianki. Nienaturalny huk, szum,
gwizd, kotłowanie. Nasza ziemianka zostaje zasypana przez buran śnieżny (burzę śnieżną, przypominająca trąbę powietrzną). Nie sposób wyjść. Dzień i
noc spowija ciemność. Nasza beczka przestała
ogrzewać. Nie pali się łajno. A my głodni, bez mamusi. Młodsze dzieci płaczą, spazmują. Starsze rodzeństwo nas pociesza. Moja siostra ciepłem swoich rąk roztapia śnieg i daje mi się napić tej wody
śniegowej mówiąc: Pij, to jest dobre mleczko. Miała
też ukryte kilka łyżek otręb, które to ukradła w hodowli bydła. Daje mi do zjedzenia zachwalając, że
otręby są tak smaczne jak chlebuś. Zjadam to
wszystko, ale czuję, że tego wszystkiego jest za
mało.
Siostra opowiada mi o Polsce, o zwyczajach
świątecznych, o zabawkach i słodyczach. Mówi o
opłatku, śpiewa i tuli mnie do siebie. Okrywa sianem i słomą, dmucha i chucha na moje obolałe ręce i nogi. Ja się do niej przytulam, głaskam ją po
włosach i twarzy i zauważam, że twarz siostry jest
mokra od łez.
grudzień 2009
HISTORIA POLSKI SERCEM PISANA
- Czemu płaczesz? - pytam.
- Nie, nie płaczę, to tylko spadł mi mokry szron
na twarz.
Wiem, że powód jest inny. Obejmujemy się, tulimy do siebie, płaczemy i modlimy. Prosimy Boga o
powrót tatusia i mamusi, nie wiedząc o tym, że tatuś już nie żył. Zamordowany został wcześniej niż
nas wywieziono na zesłanie. Zamordowany w Twerze, w dniu 5 kwietnia 1940 roku.
Z zimna, płaczu, głodu, lęku, żalu i tęsknoty drży
nasze ciało. Gdzieś w oddali słychać wycie wilków.
Z ziemianki dochodzi płacz i użalanie się polskich
sierot, rzuconych na śmierć głodową. Słychać też
jak po naszej ziemiance przejeżdżają sanie. Nie
wiedzą, że pod śniegiem uwięzione są małe sieroty,
polskie dzieci. Po dwóch lub trzech dniach odkopano nas. Mama wraca. Żyjemy.
Rzucono nas na śmierć głodową, na obcą ziemie. Ziemię, która miała nas zniweczyć i o nas zapomnieć. Ziemię, która miała się stać się naszą mogiłą. Ale Bóg pokierował naszym życiem według
własnych planów. Po sześciu latach wróciliśmy do
Polski. Schorowani i okaleczeni, ale pełni ufności w
Bożą moc i dobroć.
W tej to tułaczce i udręce
Mieliśmy jednak wielkie szczęście,
Że Matki Polki z nami były
I polskiej mowy nas uczyły.
A polska mowa, modły dziecięce
Padały prosto w Boskie objęcia.
A w tej modlitwie była siła,
Że Polska nasza zwyciężyła.
Teraz nadeszła chwila
Bogu i ludziom dziękować
Za okazaną wolność,
coś trzeba ofiarować:
Bogu oddaje - duszę
Ludziom - serce i pamięć.
A Tobie Polsko, moja Ojczyzno,
Życie i wierność bez granic...
Elżbieta Stepska - Kot
(krewna Sławińskich z Biertowic)
grudzień 2009
Nie było żadnych świąt
Władysław Rusek wspomina:
Z
ima z 1939/40 była bardzo sroga. Ażeby tak
strasznie nie marznąć, wkładamy pod bluzy na
plecy wiechcie słomy. Do ogniska rozpalonego
przez strażników nikt nie mógł się zbliżyć. A jak
spędzili-śmy w niewoli Święta Bożego Narodzenia?
Nie było żadnych świąt. Jedna Rosjanka ukradkiem
przyniosła nam do kamieniołomu placek i nakryła
kamieniami. Ten placek podzieliliśmy na 100 kawałków, żeby każdy dostał. Takie to były święta.
Roman Bargieł opowiada o sowieckim obozie:
T
utaj przeżyliśmy prawdziwe piekło na ziemi. Najpierw własnymi rękami z desek ocieplonych w
środku torfem wybudowaliśmy baraki, w których
zamieszkaliśmy w końcu sierpnia. Wyposażenie baraku było bardzo prymitywne: prycze z nieheblowanych desek wymoszczone trawą i ściółką, bez sienników czy koców. Nikt z nas nie słyszał o bieliźnie,
swetrze, ręczniku, mydle, nawet papierze. Listy do
bliskich pisaliśmy na opakowaniach z machorki. Listy jednak nigdzie nie docierały, o czym dowiedziałem się później. Warunki życia i pracy w pobliżu
koła podbiegunowego były bardzo ciężkie. Zimą
mrozy dochodzące do 50ºC, zaś latem olbrzymie
komary siały wśród wygłodzonych ludzi choroby i
śmierć. Panował tak straszny głód wśród jeńców,
że dla przykładu mój kolega oddał spodnie za trzy
porcje chleba. Szerzyły się choroby, głównie tyfus,
czerwonka i kurza ślepota, czemu oprócz głodu
sprzyjał brud, wszy i brak elementarnych warunków
higienicznych. Sam chorowałem na czerwonkę. Leczyliśmy ją głównie głodem. O ucieczce nie było
mowy, gdyż do każdego samotnie poruszającego
się po lesie strzelano jak do szpiega.
Pracowaliśmy pod nadzorem Rosjan. Byli to najczęściej kryminaliści mający na swoim koncie długie
wyroki. Przygotowywaliśmy teren pod tory kolejowe. Najpierw ścinaliśmy drzewa i ściągaliśmy warstwę torfu sięgającą 0,60-1,5 m grubości, potem
kładliśmy kamienie i na nie sypaliśmy piasek. Także
i tutaj 600 g dzienne racje chleba zależały od wykonanej normy.
Najgorsza była zima 1941 roku. Pamiętam takie
wydarzenie, gdy w lutym chcieliśmy zastrajkować i
zrobiliśmy sobie jedną wolną niedzielę - zostaliśmy
za to surowo ukarani. Wyprowadzono nas do lasu
na 40 st. mrozu, nie dano łopat, zabroniono palenia
ognia. To wystarczyło, by złamać w nas chęć buntu. Na tej okrutnej ziemi przebywaliśmy do lipca
1941 roku.
9
OD SERCA DZIECIOM
P
Roraty
rzez tegoroczne Roraty prowadził nas św. Jan Maria Vianney. Nas, tzn. tych, którzy na Roraty codziennie chodzili. Mam tu na myśli ok. 230 dzieci (tyle
obrazków co dzień i numerków na lampiony rozdaliśmy w tym roku) oraz bardzo liczną rzeszę dorosłych. Może ktoś powiedzieć lub pomyśleć, że to
dzięki tym nagrodom – upominkom, tym codziennym losowaniom, tym konkursom i obrazkom adwentowym tych dzieci było tak dużo. Może ktoś
próbować spłycać to wydarzenie. Prawda jest jednak
do końca znana tylko Bogu. Po pierwsze to tylko
Bóg zna prawdziwe intencje człowieka. Po wtóre,
nawet gdyby te intencje nie były do końca czyste, a
pobudki bardzo przyziemne, to czyż Pan Bóg nie
Pokoloruj, dorysuj ozdoby choinkowe oraz prezenty.
może posłużyć się i takimi sposobami by kogoś pociągnąć do siebie? Zacheusz wyszedł na drzewo na
pewno nie z pobożności, lecz ze zwykłej ciekawości
- i został świętym. Tysiące ludzi przychodziło do
Jezusa nie z pobożności, lecz dlatego że dawał im
chleb lub leczył choroby - a ilu spośród nich odchodziło odmienionych na całe życie… Może ktoś dziś
chodzi na Roraty „dla obrazka” czy nagrody. Ale
może kiedyś te właśnie wspomnienia dziecięcych
Rorat odmienią jego życie…
10
Pokoloruj.
grudzień 2009
OD SERCA DZIECIOM
Pokoloruj.
Zaprowadź zajączki do betlejemskiej
gwiazdy na choince.
grudzień 2009
Pomóż świętemu Mikołajowi dotrzeć z prezentami
do śpiącego Mateusza.
11
OD SERCA RODZICOM
Miłośd
W pracy wychowawczej najważniejszą
sprawą jest jasne sprecyzowanie jej ostatecznego celu, czyli ukazanie istoty dojrzałości człowieka. Dla Mistrza z Nazaretu tym celem była miłość. Jego wychowanie zmierzało
do wsparcia człowieka, by ten mógł nauczyć
się kochać siebie, bliźnich i Boga.
W
Ewangelii najważniejszym przykazaniem jest
miłość Boga z całego serca, z całej duszy i ze
wszystkich sił, a więc miłość angażująca całego
człowieka. Chrystus pojmuje ją jako odpowiedź na
miłość, którą Bóg nas darzy. On bowiem jest samą
Miłością. Spotkanie z Bogiem na płaszczyźnie miłości staje się źródłem potężnej energii, wynoszącej
człowieka ponad wszystkie inne stworzenia. Miłość
bowiem przynosi uczestnictwo w życiu osoby kochanej, pozwala radować się całym jej bogactwem.
O wartości człowieka decyduje to, kogo on kocha.
Jeśli swe serce skłoni ku istotom niższym od siebie,
jego serce skarłowacieje. Jeśli sięgnie po miłość
Boga, serce jego może wzrastać w nieskończoność,
bo Ten, kogo kocha, jest w swym bogactwie nieograniczony.
Miłość polegająca na połączeniu serca z samym
Bogiem przelewa się na ludzi. Serce, które umie
kochać, staje się podobne do słońca, które nieustannie wysyła promienie. Każdy, kto znajdzie się
w zasięgu jego promieni, doświadcza zarówno jego
ciepła jak i światła. Człowiek, który kocha Boga z
całego serca, staje się dla swego otoczenia słońcem. Dlatego Jezus nazwał swoich uczniów
„światłem świata” (Mr 5, 14).
Ponieważ okazywanie miłości ludziom zależy w
dużej mierze od ich postawy, jaką zajmują wobec
nas, Jezus z Nazaretu rozróżnia trzy formy miłości
drugiego człowieka.
chęci, a nawet
nienawiści
oraz
pragnienie wypełnienia jego serca
życzliwością. Ponieważ jest to
dzieło bardzo trudne i nie zawsze
człowiek osiąga zamierzony cel, Jezus
nie poprzestał w
tym wypadku na
samym wezwaniu do miłości nieprzyjaciół, lecz ukazał poprzez swoją postawę, jak należy tę miłość realizować. Warto z tego punktu widzenia prześledzić
wypowiedzi Ewangelistów, dotyczące odniesienia Jezusa
do zdrajcy Judasza oraz do winnych śmierci Mistrza,
do arcykapłana Kajfasza, do Annasza, do tetrarchy
Heroda, do namiestnika Poncjusza Piłata czy też do
plutonu egzekucyjnego. Najpiękniejszym przykładem tej miłości jest modlitwa Chrystusa, skierowana
do Boga w godzinie krzyżowania: „Ojcze, odpuść im,
bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34).
Trzecia forma miłości została uroczyście ogłoszona w Wieczerniku jako nowe przykazanie. Jest nią
miłość wzajemna. Opiera się ona w pewnej mierze
na miłości naturalnej. Do tej wzajemnej miłości tęskni serce każdego człowieka. Tego rodzaju miłość
jest zawarta w przyjaźni. Miłość ta oparta jest na
spotkaniu z drugim człowiekiem w drodze do wielkich wartości. Ten, kto ustawił swe życie na drodze
doskonalenia miłości Boga z całego serca, może
spotkać kogoś, kto obrał identyczny cel swego życia. Spotykają się wtedy w czasie wędrowania, stają
ramię przy ramieniu. Łączy ich gotowość wzajemnej
pomocy, aby mogli razem osiągnąć zasadniczy cel.
Ta miłość jest tak mocna, że jeśli na jakimś etapie
drogi jeden z przyjaciół może wędrować dalej tylko
za cenę życia swego przyjaciela, miłość wzajemna
potrafi się na to zdecydować. Sam Jezus powie:
Pierwszą formą jest miłość bliźniego. Jest to mi- „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie
łość, która pojawia się wówczas, gdy drugi człowiek swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13).
jest w potrzebie i należy mu spieszyć z pomocą.
Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie jest klaWykładnikiem doskonałości miłości ewangelicznej
syczną ilustracją tej właśnie formy miłości (por. Łk jest z jednej strony miłość nieprzyjaciół, a z drugiej
10, 30-37). Najdoskonalszym Miłosiernym Samary- strony miłość wzajemna. Ta ostatnia staje się nadto
taninem jest sam Jezus Chrystus, pochylający się znakiem przynależności do Chrystusa. „Po tym ponieustannie nad ludźmi cierpiącymi, kalekimi, do- znają, żeście uczniami Moimi, jeśli będziecie się
świadczonymi.
wzajemnie miłowali” (J 13, 34).
Drugą formą jest miłość nieprzyjaciół. Jest ona
Zrozumienie prawdy o miłości ukazanej w Ewannieodzowna wówczas, gdy drugi człowiek jest na- gelii jest podstawowym warunkiem odkrycia bogacstawiony wrogo i chce zniszczyć innych. Uczeń twa koncepcji wychowania w ujęciu Mistrza z NazaChrystusa ma go ogarnąć miłością. Celem tej miło- retu.
Ks. prof. Edward Staniek
ści ma być przekonanie o potrzebie porzucenia nie(fot.)
12
grudzień 2009
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
Jest to niesłychana tajemnica! Ale to jest przecież sakrament! Każdy sakrament jest dla nas ludzi
tajemnicą, bo jak po ludzku zrozumieć postępowanie Chrystusa, który ustanawiając taki czy inny sakrament wprowadził tu, do naszej zwykłej ziemskiej
rzeczywistości Boży porządek. To tak jakby na
chwilę przestały obowiązywać nas prawa fizyki czy
logika i człowiek nagle np. zaczął bez niczego unosić się w powietrzu. Z naszego punktu widzenia niewyobrażalne! Ale dla Boga nie ma nic niemożliwego… I właśnie tak jest z sakramentami, i tak jest z
kapłaństwem. Chrystus wybiera sobie ludzi, których
chce, nie zważa na ich zalety, wady czy inne predyspozycje i postanawia, że to właśnie ci będą alter
ON, że to oni będą tu na ziemi reprezentować Jego
osobę.
Jest jeszcze jedna bardzo ważna sprawa. Tak
naprawdę istniej tylko jeden Kapłan - Jezus Chrystus. Bo kapłan to pośrednik, a nie mamy innego
pośrednika między Bogiem i ludźmi jak tylko Chrystusa (por. Hbr)! On jest Najwyższym i Jedynym
Arcykapłanem, a księża tylko uczestniczą w tym
jedynym kapłaństwie Jezusa Chrystusa. I to jest
kolejna wielka tajemnica…
To dlatego Jan Paweł II pisząc książkę o swym
kapłaństwie nazwał je „Darem i Tajemnicą”, to dlatego ks. Twardowski pisał:
Kapłan a Chrystus
K
apłan a Chrystus. Od tego trzeba koniecznie
zacząć! Nie ma bowiem kapłaństwa bez Chrystusa! Istnieli co prawda w Starym Testamencie
kapłani dawnego przymierza i nawet ich funkcje, i
rola jaką pełnili w Izraelu były podobne do zadań
dzisiejszych kapłanów, ale żadnego z nich nie można było nazwać alter Christus, czyli drugi, innych
Chrystus. Tamci kapłani modlili się z ludem i za lud,
składali Bogu ofiary, ale żaden z nich nie mógł nazwać się Bogiem! Oczywiście współczesnych kapłanów też nie wolno utożsamiać z Bogiem, ale ich
funkcja w pewnych sytuacjach jest działaniem samego Boga. Gdy kapłan błogosławi, to tak jakby
sam Pan Jezus błogosławił. Gdy kapłan sprawuje
Mszę św. to niejako „użycza” Chrystusowi siebie
samego: swojego głosu, swoich rąk. To dlatego
ksiądz może powiedzieć „Bierzcie i jedzcie, to jest
Ciało MOJE…”, „Bierzcie i pijcie to jest Krew MOJA…”, o podczas spowiedzi „I JA odpuszczam tobie
grzechy…”. Nie mówi: „Bierzcie i jedzcie to jest Ciało Jego”, czyli Chrystusa, tylko „MOJE”!
grudzień 2009
Własnego kapłaństwa się boję,
własnego kapłaństwa się lękam
i przed kapłaństwem w proch padam,
i przed kapłaństwem klękam.
Moi drodzy, każdy ksiądz wie, że to kim jest i co
czyni jest niezwykłe. To udział w czymś boskim! Ale
bywa tak, że codzienność i szarość życia, pośpiech i
tysiące innych spraw powodują, że to misterium
kapłaństwa gdzieś nam, księżom umyka. Mimo
wszystko jednak w sercu każdy z nas wie, że jesteśmy niesamowitymi „szczęściarzami”, że Bóg nam
tak zaufał i powierzył taki skarb. Nie chodzi o splendor, chwałę, przywileje czy coś takiego, lecz o
udział w czymś nieprawdopodobnie WIELKIM. Dlatego prosimy was o modlitwę w naszej intencji. Byśmy nigdy nie stracili z oczu Chrystusa.
Ks. Marek Suder
PS
W czasie tegorocznych Rorat wielu z naszych parafian włączyło się w modlitwę za księży.
7-osobowe grupy podjęły „akcję margaretkową”
obejmując codziennie modlitwą jednego z księży,
którzy pracują, pracowali lub pochodzą z naszej
parafii. Bóg zapłać za to dzieło.
13
KSIĘŻA RODACY
Do kapłaostwa
Wywiad z księdzem Kazimierzem Sławioskim
Rodzice byli bardzo serdeczni dla nas. Kiedy odjeżdżałem po południu w niedzielę z domu do internatu, zawsze mnie odprowadzali na przystanek autobusowy.
Kto was uczył religii?
Ks. Kazimierz Sławioski (z lewej)
w rozmowie z ks. Markiem Sudrem
Proszę opowiedzieć o swym domu rodzinnym.
T
ato był stolarzem, pracował w spółdzielni koło
Skawiny, mama natomiast zajmowała się domem, bo nas było bardzo dużo – dwanaścioro dzieci. W każdą niedzielę rodzice szli do kościoła w Sułkowicach albo z nami na młodzieżową Mszę świętą,
albo sami. Taka wyprawa trwała przeszło 3 godziny. Msza trwała godzinę lub więcej, kiedy było wystawienie Najświętszego Sakramentu czy suma.
Najgłębszym przeżyciem dla mnie były właśnie te
wędrówki do Sułkowic. Zaraz po wojnie jako małe
dziecko pamiętam, że chodziliśmy do Sułkowic nie
w pojedynkę lecz kompanią. Koło kapliczki w Biertowicach zbierali się liczni wierni, brali chorągiew i
szli do Sułkowic śpiewając po drodze pieśni. Niesamowite to było przeżycie.
Rodzina Sławioskich w 1949 roku (jeszcze nie kompletna)
Kazimierz siedzi w środku, Antoni na kolanach ojca
14
Za moich uczniowskich czasów religii uczyliśmy
się w szkole. Ksiądz proboszcz Jan Sidełko przyjeżdżał do Biertowic parą koni. Z powodu swych obowiązków uczył nieregularnie, natomiast stale uczyli
nas wikariusze, najpierw ks. Stanisław Wójciak, potem ks. Tadeusz Siwiec, którego bardzo dobrze pamiętam a zwłaszcza jego niesłychanie ujmujące
lekcje – opowieści biblijne. Na pewnej lekcji ks. Siwiec się zdenerwował i uderzył kredą o szkolną
podłogę. Kawałek kredy odpadł i uderzył w portret
generalissimusa Stalina. Gdyby się „ktoś” o tym dowiedział, to ksiądz poszedłby do więzienia. Stalin
niedługo po tym wydarzeniu umarł. Na nauki przygotowujące do I Komunii świętej chodziliśmy do
Sułkowic, na majówki i nabożeństwa różańcowe też.
Czy był Ksiądz ministrantem?
Za moich szkolnych czasów nie było ministrantów z Biertowic. Z chwilą rozpoczęcia służby duszpasterskiej w Sułkowicach przez ks. Franciszka
Chowańca i wówczas diakona, późniejszego księdza
Stanisława Lejawkę chłopcy z Biertowic mogli być
ministrantami, m.in. mój brat Tosiek.
Tak, on i jeszcze Edek Marek, Adam Król i Adam
Ciężkowski, niestety już nieżyjący. Kolegowałem
z tymi chłopakami z Biertowic.
Pierwotnie Mszy przy kapliczce się nie odprawiało, mieliśmy tylko nabożeństwa organizowane przez
samych mieszkańców. Przychodziło na nie dość dużo ludzi, był przewodnik lub przewodniczka. I tylko
tyle. Msze na odpust Matki Bożej Różańcowej
(pierwsza niedziela października) zaczął tu odprawiać ks. Sidełko. Trwało to jakiś czas. Po moich
prymicjach odprawiłem Mszę św. prymicyjną również w Biertowicach przy kapliczce. Spytałem ks.
proboszcza, czy nie można by odprawiać tu Mszy, a
nie jeździć (chodzić) do Sułkowic. Proboszcz bardzo
się ucieszył i po prymicjach przez pewien czas odprawiałem tutaj Mszę. Uczestniczyły w niej… samochody, które jeździły bez przerwy, a ludzie stali po
jednej i drugiej stronie gościńca. To było coś niesamowitego, ale i rozpraszało modlitewną atmosferę.
Chyba ksiądz Lejawka mówił przy kapliczce do nas
ministrantów, żebyśmy uważali, kiedy będziemy klękać, bo samochód może nam po nogach przejechać.
grudzień 2009
KSIĘŻA RODACY
młodzieńcze masz ochotę, to proszę się zgłosić w
Krakowie”. Pojechaliśmy z rodzicami do Krakowa.
Bardzo serdecznie przyjął nas dyrektor domu zakonnego. I tak się skończyło.
I tak się zaczęło!
Tak się skończyło i tak się zaczęło. Skończył się
pewien etap myślenickiego liceum, w roku 1957
zaczęło się w moim życiu Zgromadzenie i trwa do
dziś. Maturę zdobyłem w tarnowskim liceum. Do
kapłaństwa przygotowywałem się w Mszanie Dolnej. Jako kleryk chodziłem na studia filozoficzne
najpierw w Tarnowie, potem w Krakowie – Płaszowie. Od 1963 do 1967 studiowałem teologię w
Stadnikach. Na księdza zostałem wyświęcony w
1967 roku.
A potem studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i w Rzymie (Uniwersytet Gregoriański). Proszę powiedzieć w skrócie o swej dalszej kapłańskiej
drodze, ponieważ drugi odcinek naszej rozmowy
zamieścimy w następnym numerze „Od Serca”.
Kapliczka w Biertowicach
Msza w Biertowicach zaczęła przysychać do tego
punktu, mimo że ks. proboszcz Bruno Wyrobisz mówił mi, że „są jakieś kłopoty ze strony władz”. Także ks. proboszcz Jan Nowak w stanie wojennym
dostał wezwanie, aby zaprzestać odprawiania Mszy
w Biertowicach.
Kiedy Ksiądz dowiedział się o sercanach?
Po powrocie do Polski w 1974 roku rozpocząłem
wykłady z teologii moralnej w Stadnikach oraz przejąłem funkcję wychowawcy w Seminarium. W roku
1977 zostałem wiceprowincjałem i sekretarzem
Prowincji Polskiej Zgromadzenia, a w 1979 wybrano
mnie w Rzymie Radnym Generalnym na okres 6 lat.
Po powrocie do Polski zostałem Prowincjałem Zgromadzenia, również na 6 lat. Po skończonym urzędowaniu wróciłem ponownie do Stadnik jako wykładowca i ojciec duchowny.
W 1995 roku został Ksiądz skierowany do pracy
Sercanie przyjeżdżali do Sułkowic głosić rekolek- w Austrii.
cje. Zapraszał ich ks. proboszcz Jan Sidełko. Często
gościł swego bratanka sercanina ks. Stanisława Sidełkę, naszego późniejszego prowincjała, znakomitego kaznodzieję. Kiedy chodziłem 3 kilometry do
siódmej klasy w Izdebniku, ponieważ w Biertowicach było tylko sześć klas, spotkałem się z sercaninem ks. Wincentym Turkiem, nawiasem mówiąc
moim dalekim krewnym.
Decyzję o pójściu do Zgromadzenia powziąłem
po rozmowie z moim serdecznym kolegą licealnym
Jankiem Bylicą (został księdzem). Opowiadał mi, że
podczas ferii na święta Bożego Narodzenia odwiedził wspaniały klasztor w Mszanie Dolnej. Po drugiej klasie w liceum Janek zdecydował się wstąpić
do Niższego Seminarium Duchownego Księży Sercanów. „A może ty też chciałbyś wstąpić?” – zapytał. Przypomniałem sobie wtedy, że mój tato i moja
mama codziennie odprawiali Litanię do Serca Pana
Jezusa. Napisałem do prowincjała. Odpisał: „Jeżeli,
grudzień 2009
Przez siedem lat pełniłem tam urząd przełożonego Regionu Austro-Chorwackiego. Następnie pracowałem w Wiedniu w wydawnictwie Zgromadzenia.
Kiedy Ksiądz wrócił do Stadnik?
W październiku 2008 roku. Zajmuję się pracą
rekolekcyjną dla kapłanów i sióstr zakonnych oraz
pomagam prowadzić czasopismo seminaryjne
„Wstań”, przeznaczone dla chorych (około 8 tys.
abonentów).
Serdecznie dziękuję za rozmowę i gościnę. Dziękuję za Wasz kalendarz ścienny, który mi będzie
przypominał, że trwa Rok Kapłański.
Z ks. Kazimierzem Sławińskim rozmawiali
Stefan Bochenek i ks. Marek Suder.
15
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
Biertowice w obiektywie
Rok 2009 - ważniejsze wydarzenia
4 stycznia Koncert scholii parafialnej z Biertowic
11 stycznia Spotkanie opłatkowo - integracyjne
zorganizowane w remizie OSP w Biertowicach przez
Ośrodek Pomocy Społecznej w Sułkowicach
Maj Pielgrzymka do Włoch (fot. na stronie 31)
Od 13 maja do 13 października Nabożeństwa
ku czci Matki Bożej Fatimskiej pod przewodnictwem
ks. Krzysztofa Wieczorka
11 czerwca Procesja Bożego Ciała
21 czerwca Piknik rodzinny przy Szkole Podstawowej im. Janusza Korczaka zorganizowany przez
Dyrekcję i Radę Rodziców szkoły wraz z OSP
w Biertowicach
20 sierpnia Wycieczka do Gorczańskiego Parku
Narodowego
4 października Odpust parafialny Matki Bożej
Różańcowej, Mszę św. poprowadził ks. Marek Suder
z Parafii NSPJ w Sułkowicach
14 października Uroczystość przekazania sztandaru Szkole Podstawowej im. Janusza Korczaka w
Biertowicach
19 października Przyjęcie przez młodzież sakramentu bierzmowania oraz poświęcenie i pobłogosławienie sztandaru przez ks. bp. Józefa Guzdka
Rzymskokatolicka Parafia
pw. Matki Bożej Różańcowej
Biertowice 243
32 - 440 Sułkowice
tel. (012) 273 28 39; kom. 0 600 037 970
www.biertowice.katolicki.eu
e-mail: [email protected]
16
grudzień 2009
GŁOS BIERTOWIC
Adoracja Najświętszego
Sakramentu
Po co adorować Najświętszy Sakrament,
skoro Jezus powiedział „bierzcie i jedzcie..”?
P
ytanie to może wydawać się początkowo wręcz
obrazoburcze, ale stawiały je Kościoły wywodzące się z tradycji protestanckiej. Również w prawosławiu nie ma praktyki kultu eucharystycznego
poza Mszą św. Różne formy adoracji Najświętszego
Sakramentu są specyficznie katolickie i warto nad
tak postawionym pytaniem się zatrzymać. Wiele
osób ma też problem z modlitwą adoracyjną, co
może wynika z nieustannego pośpiechu, albo z
niezrozumienia i spłycenia wiary w Eucharystię.
Łacińskie słowo adoratio oznacza oddawanie czci
i uwielbienie. We wszystkich religiach adoracja należy do istotnych elementów kultu religijnego. Dla
chrześcijan jedynym przedmiotem adoracji są Osoby Boskie - Ojciec, Syn i Duch Święty. Adoracyjne
przebywanie przy Chrystusie eucharystycznym pogłębia przyjaźń człowieka z Bogiem, pozwala otworzyć przed Nim serce i modlić się w potrzebach własnych i innych ludzi. Adoracja Najświętszego Sakramentu wzmacnia ufność, nadzieję i miłość oraz jest
także świadectwem wiary w realną obecność Chrystusa w Eucharystii.
Na przestrzeni wieków
W pierwotnym Kościele adoracja Najświętszego
Sakramentu wyrażała się w godnym i pełnym
uczestnictwie w Eucharystii. Wielką czcią otaczano
Komunię świętą zanoszoną osobom chorym. Poza
tym wierni byli zobowiązani oddawać cześć Eucharystii
przed jej przyjęciem przez złożenie rąk i post eucharystyczny. W późniejszych wiekach, kiedy malała
liczba przystępujących do Komunii świętej, zaczęto
grudzień 2009
akcentować moment podniesienia, czyli ukazania
konsekrowanej Hostii w czasie Mszy świętej.
W wiekach średnich zaczęto wystawiać Najświętszy
Sakrament do adoracji oraz noszono go w procesjach. W XI wieku pojawił się zwyczaj przyklękania
przed Najświętszym Sakramentem, okadzania go
i zapalania przed nim lampki.
Rozkwit kultu adoracji Najświętszego Sakramentu przypada na XV wiek, głównie w Skandynawii,
Niemczech i we Włoszech. W okresie baroku budowano okazałe ołtarze, w centrum których znajdowało się tabernakulum jako mieszkanie Boga - Króla królów oraz specjalne trony do wystawienia Najświętszego Sakramentu.
Na przestrzeni wieków adoracja wystawionego
Najświętszego Sakramentu przybierała różne formy. Znane są czterdziestogodzinne nabożeństwa,
godziny święte i adoracje wieczyste. W związku z
rozwojem tych nabożeństw powstawały różne bractwa, które czuwały, aby modlitwa przed Najświętszym Sakramentem trwała bez przerwy.
Adoracja w Kościele katolickim nie jest po to, by
zmieniać intencję Jezusa na „bierzcie i patrzcie”, ale
po to, by pragnienie Jezusa „bierzcie i jedzcie” spełniało się jak najgłębiej w życiu wiernych.
Na koniec warto tu jeszcze przypomnieć jedno
zdanie papieża Jana Pawła II:
„Ożywienie i pogłębienie kultu eucharystycznego
jest sprawdzianem prawdziwej odnowy - tej, którą
Sobór Watykański II postawił sobie za cel”.
I może dlatego w tylu nowych ruchach i wspólnotach wcześniej czy później bardzo ważne miejsce
zajmuje adoracja Najświętszego Sakramentu.
oprac. Ola Tabaczyńska
17
Z KRONIKI ŻAŁOBNEJ
Śp. Tadeusz Adamczyk
Kazanie wygłosił proboszcz Sułkowic
ks. Stanisław Jaśkowiec.
Zmarł wielki ofiarodawca i budowniczy kościoła pod wezwaniem św. Brata Alberta w
Libertowie śp. Tadeusz Adamczyk. 24 listopada odbył się jego pogrzeb.
Kapłani odprawili na placu kościelnym modlitwy, po czym wprowadzili trumnę do kościoła, gdzie pół godziny przed Mszą bardzo
liczni wierni odmawiali różaniec w intencji
zmarłego. Mszy świętej koncelebrowanej
przewodniczył ks. infułat Janusz Bielański.
18
N
ajdostojniejszy Księże Infułacie Januszu,
Czcigodny Księże Proboszczu, drodzy Współbracia w kapłaństwie,
Wielce szanowna Pani Krystyno z Rodziną,
Szanowna Pani Wójt Gminy Mogilany z Pracownikami Urzędu Gminnego,
Szanowny Panie Burmistrzu Sułkowic i przedstawiciele parafii Sułkowice,
Ofiarodawcy i Budowniczowie tej świątyni,
Umiłowani w Chrystusie, Siostry i Bracia!
Każdy człowiek, każdy z nas musi napisać chociaż jedną księgę prawdziwą. Jest nią historia własnego życia. Każdy dzień to karta zapisywana przez
Boga i przez nas. Śmierć dopiero ujawni, czy karty
zamkniętej księgi życia są tożsame w zapisie Bożym
i naszym. Śp. Tadeusz Adamczyk, wielki ofiarodawca i budowniczy tego kościoła, może już przeglądać
zamkniętą księgę własnego życia, która liczy ponad
28 tysięcy dni.
Uczestniczymy w uroczystości przeprowadzenia
śp. Tadeusza z ziemi do domu Ojca w niebie. Moim
zadaniem i pragnieniem serca – jako byłego proboszcza tej parafii – jest wezwać wszystkich obecnych w tej świątyni do modlitwy dziękczynnej za
śp. Tadeusza i za dzieło, jakiego dokonał Bóg przez
jego pełną oddania bezinteresowną pracę. Zaszczyt
ten spotyka mnie z tej racji, że należę do grona
tych osób, które zmarłemu zawdzięczają najwięcej.
Był człowiekiem dobrym i sprawiedliwym, jakiego
pochwałę głosi Pismo Święte. Po dwudziestu latach
naszej znajomości z całym przekonaniem umysłu i
serca stwierdzam:
To był wspaniały, kochający Boga i ludzi człowiek. Człowiek, który tak bardzo upodobnił się
przez modlitwę, wielkie poświęcenie dla ludzi i pełne skromności życie – do patrona tej parafii św.
Brata Alberta.
grudzień 2009
Z KRONIKI ŻAŁOBNEJ
Panie Tadeuszu! Pamiętam, jak zachwycił się
pan postacią i życiem św. Brata Alberta. Jak sam
pan stwierdził po wyniesieniu na ołtarze Alberta
Chmielowskiego, że czuje potrzebę zainteresowania
się bezinteresowną pomocą w budowie kościoła na
libertowskiej ziemi. Wiele przeżyliśmy trudnych
chwil związanych z budową, wiele razy mieliśmy
oczy pełne łez, czego nie ukrywaliśmy. Byliśmy jednak dla siebie podporą, a dobry Bóg dokonał reszty, posyłając nam dobrych, ofiarnych, pełnych życzliwości i chętnych do pomocy parafian. Myślą przewodnią wznoszenia murów tej świątyni były słowa:
„ Modlitwą i pracą wznosimy tę świątynię”.
Śp. Tadeusz Adamczyk był człowiekiem wielkiej
kultury. Nikogo nie chciał dotknąć złym słowem.
Nikogo nie lekceważył, a przecież organizując prace, ocierał się o różne sytuacje i problemy. Wytwarzał zdrowy klimat na placu budowy kościoła. Umiał
rozmawiać z ludźmi, nigdy nie dzielił, ale łączył.
Gdy okrutna choroba zaczynała dawać znać o sobie, a trzeba było podejmować mnie jako proboszczowi trudne decyzje, to nie pozostawił mnie samego z problemami. Był ze mną do końca!
Panie Tadeuszu! Św. Brat Albert to wielki święty.
Jego postawą zachwycony był Jan Paweł II i tylu
ludzi. Brat Albert powtarzał, że trzeba być dobrym
jak chleb. Pan nie tylko starał się być takim dobrym
chlebem dla nas, ale swoją postawą uczył nas pan
pokory i tego, co w życiu najważniejsze: jak należy
dzielić się chlebem, gdy przygotowywaliśmy posiłki
dla pracujących. W tym stwierdzeniu nie ma przesady! Dziękujemy.
„Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga”. Jego
dusza była w ręku Boga przez długie lata doczesnego życia. I jest w ręku Boga w chwili obecnej, a
także będzie w ręku Boga przez całą wieczność.
Rzadko w dzisiejszym świecie można spotkać
takich wspaniałych ludzi, rzadko pogrzeb zamienia
się w manifestację wdzięczności wobec zmarłego.
Ostatnie lata i dni to czas zmagania się z chorobą. Krzyżowa Droga była jego udziałem. Lubił powtarzać, że najbliższy jest mu Wielki Piątek. Z Chrystusem cierpiącym lepiej się rozumiał i może dlatego Pan Jezus zaprosił go do Siebie w piątek, tuż
przed godziną miłosierdzia.
A czy pamiętacie, moi drodzy, te różańce, które
wędrowały przez naszą parafię od rodziny do rodziny, gdy rozpoczynaliśmy budowę kościoła? Jeden z
nich pozostał w jego domu, o co bardzo prosił. I do
końca swych dni modlił się na nim wraz z żoną,
choć jego usta nie mogły wypowiadać słów modlitwy. Trzymał jednak ten różaniec w swych dłoniach
jak wtedy, gdy telefonował z placu budowy mówiąc: „Proszę księdza proboszcza, przyjechała koparka, rozpoczyna się budowa. Niech ksiądz uruchomi dzwony” (które wówczas były przy kaplicy).
grudzień 2009
Ten dobry Boży człowiek siłę czerpał z wiary i
modlitwy. Zawsze pracę rozpoczynał od modlitwy,
najpierw klęcząc na betonowej posadzce tego kościoła, a później przed Najświętszym Sakramentem
nieraz do późnych godzin po zakończeniu pracy.
Z ogromnym szacunkiem odnosił się do nas kapłanów. Tak bardzo był znany i szanowany przez księży
kardynałów, biskupów i tylu księży, odwiedzających
nas podczas budowy, do których należy obecny wśród
nas ks. infułat Janusz Bielański. Panie Tadeuszu. Bardzo dziękuję za wiele dobrych słów, jakie z ust pana
usłyszeli moi rodzice i rodzina.
Rzadko się zdarza, by ciężko chory chciał przekazać jako jedno z ostatnich pełnych radości podziękowań, mówiąc, że jest szczęśliwy. Gdy byłem
wraz z waszym księdzem proboszczem na imieninach u pana Tadeusza, to usłyszeliśmy słowa:
„Panu Bogu i ludziom trzeba dziękować, że nie
zmarnowaliśmy czasu i jest w Libertowie kościół”.
Słowa wielkiej wdzięczności należą się żonie zmarłego, pani Krystynie, za zrozumienie, wytrwałość i
wielkie zaangażowanie w budowę.
Patrząc na ciebie, drogi przyjacielu, życzliwy mi
zawsze jak kochający ojciec, patrząc, jak dogasa
twoje życie na ziemi, gdy widziałem twoje obolałe
ciało na szpitalnym łóżku, bałem się tego dnia i tej
godziny… A ona przyszła jak złodziej, choć byliśmy
przy tobie i z Tobą. I zabrała nam ciebie… Ale to
jest nasze ludzkie myślenie. Tak chciał Bóg, przed
którym zginamy kolana. Żegnając dzisiaj naszego
brata w Chrystusie, chcemy pozostać w nadziei
zmartwychwstania.
W klimacie wiary i ufności w życie wieczne składamy całej rodzinie i wszystkim mieszkańcom Libertowa i Brzyczyny wyrazy głębokiego współczucia
z powodu odejścia tak wartościowego i bliskiego
nam człowieka.
Dziękuję za wszelkie dobro i pozostawiam w pamięci obraz tego danego nam przez Bożą Opatrzność człowieka. Odszedł od nas po wieczną nagrodę. Niech ta Eucharystia będzie wielkim dziękczynieniem Panu Bogu za to, że nam go dał. Amen.
19
Z KRONIKI ŻAŁOBNEJ
Przedstawiciel parafii Witold Krupiarz powiedział:
Kazanie naszego proboszcza wywarło duże wrażenie na słuchających, wielu nie kryło wzruszenia.
Koniecznie trzeba pokreślić, że parafianie libertowscy ładnie śpiewają przy delikatnym wtórze organów.
Bardzo wielu ludzi przystąpiło do Komunii świętej w intencji zmarłego.
Ksiądz proboszcz pozwolił mi tutaj stanąć, a pani
sołtys prosiła o słowo pożegnania dla śp. pana Tadeusza. Pozwólcie państwo, żebym stał się na moment waszymi ustami. Autor Księgi Koheleta powiada, że jest na wszystko czas pod słońcem. Jest czas
zasiewu i czas żniw, czas sadzenia i czas zbierania.
W tej chwili dla p. Tadeusza nadszedł czas żniw. To
dobra śmierć, która rozpoczyna dobry, obfity czas
żniw. Tutaj nie chciał niczego dla siebie, więc niech
mu dobry Bóg wynagrodzi. I za to jestem mu
ogromnie wdzięczny. Druga rzecz, którą przekazuje
życie i śmierć p. Tadeusza to to, że nasze życie jest
nieustannym zaciąganiem długów, których nie potrafimy spłacić tym, u których te długi zaciągnęliśmy. Trzecia rzecz to doświadczenie i rzecz, za którą chciałem podziękować p. Tadeuszowi, licząc na
to, że dobry Bóg wynagrodzi te cierpienia i pocieszy
rodzinę. Życie nie po to jest, by brać.
Po zakończeniu Mszy podziękowania złożył proboszcz parafii w Libertowie ks. Józef Łęcki:
Śp. Tadeusza Adamczyka pochowano na cmentarzu parafialnym w Gaju.
Bardzo serdecznie pragnę w imieniu własnym i
rodziny podziękować wam wszystkim tu zgromadzonym na tej Eucharystii, na tej modlitwie za dar
modlitwy, solidarność, za przyjętą Komunię świętą.
Na początek chciałbym przekazać wyrazy modlitewnej łączności od księdza kardynała, od księży biskupów (nie mógł żaden przyjechać, akurat są na rekolekcjach), także od księdza Roberta, rodaka (jest
na pielgrzymce). Ksiądz dziekan także mówił o tej
łączności, ale leży chory na grypę. Łączy się z nami
również w modlitwie ks. Michał Potaczało (też jest
na pielgrzymce). Dziękuję obecnemu tutaj księdzu
infułatowi Januszowi Bielańskiemu. Kiedy do niego
dzwoniłem, to bardzo chętnie podjął się tej posługi.
Dziękuję księdzu Wacławowi Piszczkowi, naszemu
rodakowi, księdzu Stanisławowi Jaśkowcowi za ciągłą łączność, za wygłoszone słowo Boże. Wiele razy
bywaliśmy u pana Tadeusza, ostatni raz w szpitalu.
Bardzo serdecznie dziękuję przedstawicielom parafii
Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sułkowicach na
czele z panem burmistrzem. Dziękuję przedstawicielom gminy Mogilany na czele z panią wójt i zastępcą. Dziękuję pocztom sztandarowym szkoły
podstawowej (dzieciom, nauczycielom i wychowawcom), Towarzystwa na Rzecz Rozwoju Libertowa i
Brzyczyny i pocztowi sztandarowemu Akcji Katolickiej. I wszystkim należącym do grupy naszej parafii,
którzy modlitwą otaczacie śp. Tadeusza. Dziękujemy Bogu za dar tego człowieka, jakim był śp. Tadeusz Adamczyk.
Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie,
A światłość wiekuista niechaj mu świeci.
Niech odpoczywa w pokoju wiecznym.
Amen.
20
grudzień 2009
Z KRONIKI ŻAŁOBNEJ
Wspomnienie
o śp. Tadeuszu Adamczyku
Część I: W kuchni polowej
Aby ludzie mogli budować kościół, trzeba było
ich nakarmić. Na tę sprawę najbardziej wyczulony
był pan Tadeusz Adamczyk. Codziennie rano
uzgadniał z kucharkami, co ma być na śniadanie,
obiad i podwieczorek. Brakujące produkty kupował
sam, bo musiały być dobre, świeże, ale też i niedrogie. Część produktów przynosili parafianie, pobliska
masarnia darowała wędliny, cukiernia ciasto na
podwieczorek do kawy. Nie zdarzyło się, by ktoś
odmówił panu Tadeuszowi, jeżeli zwrócił się o pomoc nawet do tych obojętnych religijnie. Wskutek
ofiarności tego człowieka wśród parafian zrodziło
się wielkie zaangażowanie. W kuchni, która była
zwykłym drewnianym barakiem, parafianki gotowały obiady zawsze z dwóch dań. Pan Tadeusz rezerwował dla siebie obieranie ziemniaków nieraz na 20
-30 osób. Ku zadowoleniu kucharek mówił, że lubi
tę czynność. Zdarzało się nieraz, że nie było co gotować i z czego gotować i za co kupić. Wtedy pan
Tadeusz mówił: „Nie martwcie się, mamy przecież
świętego Brata Alberta, on pomoże”. I zaraz pojawiała się gospodyni z koszykiem jajek, inna przynosiła kapustę, ogórki, pomidory. Dzień za dniem pracowaliśmy z pełnym zaufaniem do naszego świętego Patrona.
Część II: Działalność społeczna
Budowa kościoła łączyła parafian w jedną rodzinę. Wspólne posiłki byłe efektem niezwykłej integracji parafian, podczas których rozmawiano na
różne tematy społeczności Libertowa i Brzyczyny. A
zbliżały się wybory do władz terenowych, powstał
pomysł, aby pana Adamczyka wybrać na radnego
Gminy Mogilany, bo to przecież nasz odpowiedni
człowiek. Ale jak to zrobić? Temat ten podjął wytrawny społecznik pan Stanisław Cięciwa. On wiedział, co trzeba zrobić w tej sprawie. Zaraz z mieszkańców Libertowa zorganizował komitet wyborczy
pod piękną nazwą „Róża w Koronie”. Nazwiska komitetu dostarczył odpowiednim władzom wyborczym w Krakowie do zatwierdzenia i dopiero teraz
można było typować kandydatów. Oczywiście pan
Tadeusz znalazł się na pierwszym miejscu listy.
Nasz pan Tadeusz otrzymał przeważającą liczbę
głosów. Jako radny miał już bardziej ułatwioną drogę do załatwiania wielu spraw dla parafii. Wśród
nich bardzo ważna była sprawa cmentarza dla parafian z Libertowa i Brzyczyny, który stał się koniecznością z uwagi na nadmierną ruchliwość
„zakopianki” i trudnością przedostania się orszaku
pogrzebowego na cmentarz w Gaju. Ksiądz pro-
grudzień 2009
boszcz Stanisław Jaśkowiec wraz z panem Adamczykiem poczynili starania, aby z wolnych terenów
w Libertowie wydzielona została działka pod cmentarz parafialny. Załatwiono pozytywnie. Po uprzednim wykonaniu koniecznych badań na specjalnym
posiedzeniu Rady Gminy, w obecności władz nadrzędnych zgodnie w wszystkimi wymogami zatwierdzono lokalizację cmentarza w Libertowie i stał się
on własnością parafii. Było to spełnieniem oczekiwań wszystkich mieszkańców i ks. proboszcza, również dokonanym za przyczyną pana Adamczyka.
Część III: Dzień pogrzebu
Dzień pogrzebu zgromadził tłumy parafian, ludzie zwalniali się z pracy a dzieci ze szkoły, aby
uczestniczyć w ostatniej drodze zmarłego. Formowały się poczty sztandarowe z osób delegowanych
z różnych organizacji i stowarzyszeń, grupy żywego
różańca przygotowały modlitwę różańcową. Kwiatów było dużo. Wieńce i wiązanki od parafian, rady
parafialnej, Akcji Katolickiej i innych organizacji w
rękach parafian. Ostatnie pożegnanie odbyło się na
cmentarzu w Gaju. Ks. Jaśkowiec w naszym imieniu
złożył na trumnie zmarłego pocałunek wdzięczności
i razem z kapłanami pobłogosławił na drogę do nieba po wieczną nagrodę.
Część IV: Zakończenie
Dużo jeszcze mamy do zrobienia w naszej parafii, ale wierzymy, że pośród wszystkich tych prac
Twój duch będzie nam towarzyszył i podsuwał dobre rozwiązania. Bogu dziękujemy za Twoje życie,
za nieocenioną wartość Twojego poświęcenia się
dla naszej parafii, za Twoją posługę w każdym dniu
przez cały czas trwania budowy kościoła. Dałeś ze
swojego życia wszystko, a my nie znajdujemy takich słów, którymi moglibyśmy dostatecznie wyrazić
naszą wdzięczność za dom dla chwały Bożej zbudowany. Możemy tylko zapewnić Cię o pamięci w modlitwie tak długo, jak długo Bóg pozwoli nam patrzeć tę świątynię - dzieło Twojego życia.
Emilia Sumera
fot. Stefan Bochenek
21
Z KRONIKI ŻAŁOBNEJ
Śp. Kazimierz Kurek
Sułkowianin Kazimierz Kurek zmarł 14 listopada br. w Bydgoszczy. Mieszkańcy miasta pożegnali go we wtorek 17 listopada w
kościele na cmentarzu komunalnym przy ul.
Zaświat. W jego intencji została odprawiona
Msza święta. Został pochowany w miejscowości Ciekszyn koło Nowego Miasta Lubawskiego.
K
iedy pod koniec roku 1997 powróciłem do gazety gminnej „Klamra”, ówczesny burmistrz Adam
Gumularz przekazał mi list Kazimierza Kurka do
władz miejskich. Nie wiedziałem, kim jest autor.
Ludzi o nazwisku Kurek można spotkać nie tylko w
Sułkowicach, ale także np. w Harbutowicach czy
Kalwarii. Wkrótce u burmistrza spotkałem szpakowatego, uśmiechniętego pana. „Nazywam się Kazimierz Kurek, mój dom rodzinny jest na Zagumniu”.
Oczywiście znałem rodzinę Kurków, jego brata Adama i siostrę Marię. Rozmawialiśmy długo o tragedii
rodziny Salów. Poprosiłem zgodę na opublikowanie
jego listu w gminnej gazecie oraz „Sagi rodu Salów”
i przesyłanie innych tekstów.
Kilka razy w roku przyjeżdżał do rodzinnej miejscowości i wtedy się spotykaliśmy. Oglądałem opasłe stosy jego teatralnych fotografii, słuchałem z
zapartym tchem barwnych gawęd z przeszłości Sułkowic. „Życie to nie teatr. Teatr to życie” – mówił. I tak zatytułowaliśmy cykl jego wspomnień,
który warto, przynajmniej w skrócie, wydrukować w
naszej gazecie parafialnej. Autor pisze piękną polszczyzną o swym 40-letnim życiu zawodowym. Najpierw wspomina szkołę średnią i wyższą.
„Zaczęło się w myślenickim gimnazjum w latach
40-tych, gdzie w szkolnym kole dramatycznym,
prowadzo-nym przez ukochaną moją polonistkę Panią Profesor Zofię Łukaczową, w sztuce pt. Pęknięty
dzwon (autora nie pamiętam) zagrałem rolę okrutnego, znienawidzonego Niemca, w dodatku gestapowca, który zaaresztował i skatował polskiego
partyzanta, za co dostał od Polaków po mordzie (na
premierze podbito mi oko). Widownia się cieszyła
się, wyła z radości, bo wreszcie sprawiedliwości
dziejowej stało się zadość. Myślę, że to był mój
chrzest i teatralny początek.
Potem w latach 1952-56 moja najukochańsza
artystyczna Alma Mater - Państwowa Wyższa Szkoła Aktorska Krakowie vis a vis Teatru im. Juliusza
Słowackiego. Jakich wspaniałych miałem w niej belfrów! Wymienię najzacniejszych i najświetniejszych:
Władysław Woźnik - aktor, Wacław Nowakowski,
22
Wujaszek Wania - Kazimierz Kurek w roli tytułowej
Sonia - Barbara Baryżewska
słynny „Wacio” - aktor, Eugeniusz Fulde - aktor,
Władysław Krzemiński - reżyser i dyrektor w jednej
osobie. Niestety, wszyscy od dawien dawna grają w
niebiańskich lub metafizycznych teatrach”.
„Po pokazie jego dyplomowych ról specjalnie
bardzo znani i szeroko cenieni w polskim świecie
teatralnym Irena i Tadeusz Byrscy zatrudnili go w
swym teatrze. Zarabiał niewiele (905 zł). Po zagraniu tam wielu ról, np. generała w Policji Mrożka, kapitana Quic'a w Huraganie na okręcie wojennym Cain i
roli Mefistofelesa w Fauście Goethego, „jak się to mówi w naszym żargonie, stanąłem na aktorskie nogi”.
Posypały się propozycje z licznych teatrów. Wybrał
Lublin. „Trzy (z bardzo wielu), zagranych w tym teatrze ról miały znaczący wpływ na dalszy rozwój mojej
kariery aktorskiej: Merkucjo w Romeo i Julii Szekspira,
por. Sanders w Koledze Zimlla i małżonek w Ostrożnie
z małżeństwem. Mówiąc językiem współczesnym,
można stwierdzić, że w rankingu aktorskiej popularności biłem w Lublinie prawdziwe rekordy. Moje teatralne zdjęcia szły jak woda. Byłem lepszy od Janka Machulskiego i Staszka Mikulskiego, pomimo iż mieli oni
już za sobą role filmowe”.
W tym samym czasie byłem mocno zaangażowany
w działalność kabaretu „Czarcia Łapa” na Starym Mieście i wraz z pierwszą koronowaną amantką (grała
Julię!) teatru Zosią Bajuk prowadziliśmy zespoły recytatorskie na słynnym Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Jakież tam były piękne i grzeszne dziewczyny!
Ale czasu na miłosne figle nie było, bo na próby trzeba było przychodzić wyspanym i wypoczętym”.
Kolejnym etapem jego aktorskiej drogi był Teatr
im. Węgierki w Białymstoku. Za rolę Koriolana
otrzymał najwyższą nagrodę aktorską na prestiżowym Festiwalu Teatrów Polski Północnej w Toruniu,
za rolę Astrowa - pochwały i najlepsze recenzje.
grudzień 2009
Z KRONIKI ŻAŁOBNEJ
„Następne 32 lata to szalenie intensywna i bardzo absorbująca praca w teatrach Torunia i Bydgoszczy. Przyjechałem tutaj jako aktor w pełni
ukształtowany, dojrzały, artystycznie samodzielny,
z doskonalą reputacją wśród teatralnych dyrektorów i, co najważniejsze, wśród znanych, wybitnych
reżyserów.(…) W ciągu tych lat zagrałem ok. 70 ról,
w tym tytułowe (Figaro, Wujaszek Wania), główne
(Famuzow w Mądremu biada, mąż w Całym życiu,
lekarz w Gdzie diabeł nie może, Iwangog w Westernie, Cześnik w Zemście, gen. Dąbrowa w Generale
Barczu), role tzw. wiodące (Stomil w Tangu, Wituś
w Skizie, mąż w Ich czworo, Sędzia w Panu Tadeuszu, Vasquez w Nierządnicy, ppłk Grzegorz w Klikla-ku) i wiele, wiele ról drugoplanowych, ról w bajkach, epizodów.
Zdobyłem wszystko, co mogłem: nagrody, wyróżnienia, odznaczenia wojewódzkie, resortowe,
państwowe, mimo że nigdy do żadnej partii politycznej nie należałem.
Założyłem i prowadziłem swój publicystyczny
Teatr Małych Form. Jako pierwszy w Polsce zrobiłem sceniczną adaptację zna powieści Wańkowicza
Monte Cassino. Opracowałem, znów jako pierwszy
w Polsce, scenariusz pt. Katyń. Na podstawie dokument listów, kronik napisałem scenariusz pt. Deportacja o wywózce Polaków z Kresów w głąb Rosji i
drugi scenariusz Marszalek Józef Piłsudski. Wszystko to wystawiłem w swoim Teatrze Faktu. Z tym
repertuarem objechaliśmy woj. bydgoskie, toruńskie i wrocławskie, grając dosłownie wszędzie i w
każdych warunkach.
Graliśmy w teatrach, szkołach, świetlicach wiejskich, salach gimnastycznych, halach fabrycznych,
kościołach w ramach tzw. Tygodni Kultury Chrześcijańskiej. To był wielki, chociaż obsadowo mały (4-5
osób), publicystyczny Teatr Faktu”.
„Pośród wszystkich kobiet, które w moim życiu
kochałem, najwięcej ceniłem Melpomenę. Niestety,
sześć lat temu paskudnie ją zdradziłem przechodząc na emeryturę. Nadal pozostały mi jeszcze
dwie wielkie pasje, dwie wielkie miłości: miłość do
życia w ogóle i miłość do przyrody - las, woda,
grzyby, ryby, wszelkie ptactwo i wszelka leśna
zwierzyna. W każdy wolny i pogodny czas wsiadam
do mojej „bryki” i pędzę na oślep w głąb Borów Tucholskich, do mojej ukochanej leśniczówki „Krówki”.
Tam jest mój żywioł, urok i wszelki sens życia. Tam
jest moje spełnienie, moje wielkie przyrody umiłowanie. Nie ma nic piękniejszego, gdy podczas ciszy
wieczornej w lesie na głowę spadają ci gwiazdy, a
w powietrzu dostrzeżesz smugę przelatującego nietoperza. Pięknie tu jak w niebie, a gdy pada deszcz
i z nieba walą się pioruny, wtedy jest jeszcze piękniej. Jak u Pana Boga za piecem”.
grudzień 2009
Kazimierz Kurek systematycznie przysyłał mi
kolejne
teksty,
perełki polszczyzny, o dawnych
Sułkowicach. Wiele z nich zamieściliśmy w „Klamrze”,
a
wspomnienie
„Non omnis moriar” („Nie wszystek umrę”) przedrukowano
we
fragmentach
w
„Monografii Gminy Sułkowice”.
Kazimierz Kurek jako Cześnik
w „Zemście"
Pisze tam:
„Urodziłem się „wsiowym”, ale od trzydziestu lat
jestem „sklonowanym” mieszczuchem. Inteligentny,
ze słomą w bucie. I fajnie mi z tym. Gdy przybywa
ci lat, radości, tragedii, rozczarowań, gdy wreszcie
wkroczysz w tzw. popołudnie życia, wtedy naprawdę stajesz się znowu sobą i wracasz do swoich korzeni. Może dlatego niektóre z ptaków powracają
do swoich starych gniazd”.
Był człowiekiem niezwykle skromnym, pełnym
uznania i szacunku dla innych, a przede wszystkim
osobą wyjątkowo ciepłą i przyjazną.
Jedno ze swych wspomnień zaczął od refleksji:
„Usiądź przy grobie na zmurszałej dziadów twoich cmentarnej ławeczce i staraj się pogrążyć w wewnętrznym spokoju i ciszy. Oderwij się chociaż na
chwilę od huku i pędu, od wszelakiej cywilizacyjnej
marności świata tego i dopiero w stanie całkowitego, wewnętrznego wyciszenia odczujesz w sposób
naturalny duchowy kontakt z tymi wszystkimi, dzięki którym zaistniałeś, jesteś… z twoją Matką, Ojcem, Bratem, Siostrą, Przyjacielem. Wtedy dopiero
pojmiesz i dogłębnie zrozumiesz Ich ziemskie dla
ciebie serce, dobroć, wyrzeczenia i troski z twoją
przecież przyszłością związane. Skruszony uklękniesz przy grobie, pochyliwszy przed Nimi głowę
powiesz: Matko, Ojcze, Bracie, Siostro, mea culpa.
Po tym akcie skruchy poczujesz się lekki, oczyszczony, wszak między innymi po to są cmentarze.
Tutaj możesz się oczyścić, gdy gdzie indziej oczyszczenia znaleźć nie możesz”.
Non omnis moriar, Panie Kazimierzu.
Stefan Bochenek
23
ARTYKUŁY
Religijno-patriotyczna
rola i symbolika ryngrafu
H
istorycznie
ryngraf
(niem. Ringkragen) to
charakterystyczna, ozdobna
blacha napierśna, zazwyczaj
przypominająca kształtem
rycerską tarczę o spłaszczonym sercowatym kształcie.
Według religijnej tradycji
staropolskiej i regionalnej
jest to również rodzaj szkaplerza- medalionu, wykonanego najczęściej z metalu szlachetnego lub półszlachetnego, zawsze zawierającego rysunek, ornamentykę o tematyce sakralnej, patriotycznej, czasem heraldycznej. W okresie
rozbiorów do litograficznego wizerunku ryngrafu
wprowadzony został element nawiązujący do godła
państwowego.
Ryngraf swój rodowód wywodzi ze zbroi rycerskiej, której był początkowo integralnym elementem jako niezależna, oddzielna jej część, nakładana
i traktowana jako osłona szyi. Wtedy też nosił nazwę obończyka. Po zaniku zbroi ryngraf stracił rolę
ochronną, ale mimo tego pozostał jako element
stały stroju żołnierskiego, zmniejszając swój rozmiar, wagę i przeznaczenie. Z upływem czasu stał
się wizerunkiem bogato zdobionym symbolem przywiązania
do
wartości
religijno-patriotycznonarodowych, przyjmując ostatecznie kształt charakterystycznego medalionu dużych rozmiarów.
W tradycji polskiej ryngrafy mniejszego formatu
noszone były szczególnie często przez żołnierzy
ugrupowań, oddziałów podkreślających swój patriotyzm i przywiązanie do religii katolickiej, m.in. przez
konfederatów barskich, powstańców styczniowych,
a w okresie późniejszym przez żołnierzy odrodzonego Wojska Polskiego, szczególnie kawalerzystów
oraz żołnierzy NSZ i WiN.
Poświęcone ryngrafy i szkaplerze, wręczane żołnierzom przed odejściem „na bój”, miały ich ochronić od nieszczęścia a przede wszystkim od śmierci.
W ikonografii batalistycznej istnieją obrazy i opisy
scen, gdzie czynią to matki, siostry, żony i narzeczone.
Historycznie większego formatu ryngraf, po uroczystym jego wręczeniu i poświęceniu, zwyczajowo
pozostawał w domu właściciela, umieszczany był
na ścianie, obowiązkowo na miejscu poczesnym,
honorowym, np. w sypialni nad łożem lub w salonie
w otoczeniu białej broni: szabel, karabeli, buzdyganów. W przypadku gdy zawierał treści religijne, pełnił niekiedy nawet rolę obrazka świętego.
24
Powszechnie ryngraf otaczany był swoistego rodzaju czcią, należną świętemu wizerunkowi, co było
oznaką przywiązania do religii chrześcijańskiej, szacunkiem - na dowód uznania zasług patriotycznych
właściciela, poważaniem - jako symbolowi przynależności do danego rodu arystokratycznego lub
szlacheckiego.
W nawiązaniu do tychże reguł i tradycji, niektóre
domy polskie kultywowały zwyczaj dziedziczenia,
przekazywania potomkom męskim imponderabiliów
rodzinnych, do których, oprócz tarczy herbowej,
pamiątkowej białej broń, i niekiedy oznak godności
wojskowej: buławy lub buzdyganu, należał także
ryngraf rodowy. Było to bliskie formule dziedziczenia tytułu ordynata.
W okresie wojen i powstań narodowych utrwalił się
obyczaj noszenia lub składania w kościołach, kaplicach,
przed cudownymi obrazami wotów intencyjnych, czego
wizualną formą często był właśnie ryngraf, niekiedy wykonany z drogocennego kruszcu.
Poniżej przykłady ryngrafów:
- religijno-patriotyczy: Matka Boska Ostrobramska na tle orła,
- król Jan III Sobieski z ryngrafem Matki Boskiej
Częstochowskiej,
- ryngraf złożony na Jasnej Górze w roku 1915,
przez Stanisława Gedzierskiego „z błaganiem o rychłe
zwycięstwo i odbudowanie niepodległej Polski”.
Przywiązanie do wizerunku, formy ryngrafu było
w polskiej obyczajowości wojskowej tak duże, że
niejako mimowolnie jego zmodyfikowana formuła
zachowana i utrwalona
została w wizerunku orła
czapkowego, który od czasów napoleońskich składa
się z dwóch zasadniczych
elementów: podstawy nawiązującej
do
tarczy
(antyczna pelta) oraz orła
z rozpostartymi skrzydłami.
grudzień 2009
ARTYKUŁY
Choinka
- Kup zwykłą choinkę, nie sil się na oryginalność. Niebanalne drzewka mieliśmy już
kilkanaście razy. Choć raz chciałabym taką
jak wszyscy. Idź za głosem serca.
Powyżej
orzeł na czapce oficera pieszej gwardii narodowej
lwowskiej z 1848 r.
orzeł 2 pułku ułanów Legionów Polskich z 1914 r.
orzeł ogólno wojskowy wzoru z 1919 r.
Wśród wielu tradycji i ceremoniałów wojskowych, także kultywowanych od i sięgających czasów napoleońskich, było wręczanie osobom wyróżnionym ryngrafu zawierającego wizerunek opiekuna
- patrona oddziału, np. Matki Boskiej Ostrobramskiej i elementów militarno-patriotycznych. Było to
wydarzenie rzadkie, a ryngrafem obdarowywany
był zazwyczaj żołnierz kadrowy: oficer lub podoficer
starszy, który w sposób szczególny zasłużył się dla
danego oddziału lub formacji. Tuż po zakończeniu
wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku, zwłaszcza
w pułkach kawalerii, tą formę wyróżnienia uznawano jako wyraz szczególnego koleżeńskiego uznania
i podziękowania za bohaterstwo, odwagę i zasługi
na polu walki. W okresie międzywojennym, obdarowywanym bywał zwyczajowo zwycięzca zawodów
sprawnościowo-jeździeckich.
Tradycja wręczania ryngrafu/szkaplerzyka powraca obecnie także w obyczajowości cywilnej, a
wyrazem tego jest coraz częstsze obdarowywanie
chrześniaków lub osób bierzmowanych, zminiaturyzowaną formą ryngrafu z wizerunkiem Matki Boskiej lub wybranego świętego.
Jest to swoistego rodzaju formuła modlitwy,
trwały wyraz prośby o ochronę lub wizualna forma
polecenia, oddania obdarowywanego pod opiekę
Opatrzności.
Kazimierz Dymek
Warszawa
Źródła:
Alfred Znamierowski: Insygnia, symbole i herby
polskie, Wyd. Świat Książki
Encyklopedia internetowa Wikipedia
Ppłk dr inż. Kazimierz Dymek wręczył ks. kanonikowi Stanisławowi Jaśkowcowi oryginalny ryngraf 3
Pułku Szwoleżerów (fot. obok tytułu) jako podziękowanie za umieszczenie na ścianie kościoła parafialnego w Sułkowicach Tablicy Wotywnej poświęconej żołnierzom-podkuwaczom. Stefanowi Bochenkowi ofiarował cenną książkę Melchiora Wańkowicza.
grudzień 2009
P
o tych słowach żony jak na skrzydłach poleciałem realizować świąteczne zamówienie.
Pierwszą choinkę, którą kupiłem jako młody
mąż, stała się wyzwaniem dla naszych uczuć. Na
dole rozłożysta i ładna, w środku długi nagi pień i
dziwacznie wybujały czubek. Do dziś nie potrafię
wytłumaczyć się z tego zakupu. Moja poślubiona
przed paroma miesiącami żona była pewna, że to
żart i zaraz pokażę jej tę prawdziwą normalną choinkę, gdzieś schowaną. Niestety, nie miałem wtedy,
aż takiej wyobraźni ani tym bardziej zapasowego
egzemplarza.
Kolejne święta, a ja brnąłem coraz gorzej. Najgorsza była taka zupełnie płaska. Miała jedną zaletę, można było ją świetnie dostawić do ściany, ale
front też miała płaski. Dosztukowałem trochę
przednich gałęzi. Ładnie mi wyszło, ale zwiędły bardzo szybko, obwisły i nie wytrzymały nawet do sylwestra.
Krzyk podniósł się, gdy przyniosłem drzewko,
które z jednego pnia miało dwie bliźniacze choineczki i to różnej wysokości. Nie wiedziałem, że
mamy tylko jedną ozdobę na czubek. Bombek i
światełek podobno też było za mało na dwa drzewka. Pewny, że dobrze robię, kupiłem raz bardzo gęste drzewko, jak szczecina. Żadna bombka nie wisiała, tylko wciskaliśmy je w rękawicach między gałęzie. W geście rozpaczy przywlokłem kiedyś na
święta dwumetrową tuję w donicy. Pochwały nie
było.
Szkoda wspominać o kpinach i rechotach, jakie
towarzyszą świątecznym spotkaniom rodzinnym.
Siostry żony, teściowa, szwagier, teść, wszyscy
szczerze wyrażają swoją radość.
- No opowiadajcie, jaką tym razem Rafcio wysmyczył choineczkę. Macie zdjęcie? Gdzie ty je
znajdujesz?
Zrobiło mi się jakoś smutno. Tyle lat nadrabiania
miną.
Zobaczyłem ją od razu. Dość wysoka, lekko pochylona, wszystkie boczne gałęzie przewyższały
wierzchołek i zwrócone były w jedną stronę. Wyglądała jakby cały czas stała na wietrze. Poszedłem
za głosem serca.
Redaktor Alt
25
ARTYKUŁY
Herod
Rycerz:
Przestępuję pańskie progi,
śmiało się głoszę,
dla króla Heroda
o krzesło proszę!
Herod:
Oto jestem świata król!
Tysiąc rzek, tysiąc pól
W moim kraju naokoło!
A ludzi sto milionów
co dnia schyla czoło!
Sto milionów pokłonów,
uniżenie mi składa!
Kiedy idę, lud pada!
A kto śmiało się zbliża,
moc go moja poniża!
Na narodów podbicie
potrzebne mi ich życie!
Od południa do zmroku,
z nocy do dnia białego,
Idę po krwi potoku
ja! - pan świata całego!
Gdy narody do ziemi
rozpadną się w pokłony,
A zostanie mi droga,
wtedy chwycę się Boga!
Pasterz:
Oto szatan zwodziciel,
stary świata kusiciel!
Ma czerwone odzienie,
z ust mu idą płomienie!
Jak to śmieje się wściekle,
jakby chodził po piekle!
Łowi wkoło szponami
i przewraca oczami!
Nic mu się nie podoba!
Szuka króla Heroda.
Diabeł:
Dobrze, bracie cesarzu!
Dobrze, krwawy mocarzu!
Połączymy się razem,
szukać Boga żelazem!
A znać On niedaleko,
bo promienie mnie pieką!
Moje skrzydła pajęcze
pali swymi gwiazdami.
Oj, te złote obręcze
nad aniołów głowami!
I ich loty wichrowe
uderzają mnie w głowę!
Dobądź miecza, mój bracie!
Gwałtu! Bóg jest w tej chacie!
Herod:
Nic nie widzę, nic nie słyszę!
Że się gdzieś dzwon kołysze?
Idź mi zawołaj Żyda rabina,
niegodziwego matki syna!
Rycerz:
Żydzie rabinie,
niegodziwy matki synie!
Masz się wstawić
u króla Heroda!
Żyd:
Zaroz jo tam prziwędruję!
Ino se icki wymagluję,
buty wypucuję,
A ty wróbel-skubel
idź do króla po kartkę!
Rycerz:
Królu! Żyd chce kartkę!
Herod:
Daj mu tam mieczem kartkę!
Żyd:
Aj waj! Aj waj!
Za wysokie progi
na Żydzina nogi!
Ktory to król Heród?
Ty? Ty?
Anioł:
Ja jestem anioł!
Żyd:
Janioł, janioł, co przed wojną
mysy poganioł!
Ty?
Pasterz:
Jo chłopok z Rudnika!
Żyd:
Z Rudnika, z Rudnika...
Widzicie go, paskudnika!
Ty?
Pasterz 2:
Jo chłopok z Bacyna!
Żyd:
Z Bacyna, z Bacyna...
Ka się bieda zacyna!
Ty? Taki wylizany, wycacany?
Rycerz:
Ja rycerz króla Heroda!
Żyd:
O, jako u niego broda!
Kłaniom się królu Herodzie
pod twoje świńskie podbrodzie! (poprawia się po biciu)
- pod twoje ślicne podbrodzie!
Kolędnicy ze Sułkowic - rok 2009
26
grudzień 2009
ARTYKUŁY
Herod:
Gdzie się narodził Bóg?
Żyd:
Z Polce, panie!
Żyd:
Uwozoj na moją fajkę!
Bo kce papieroszy popić,
gorzołki popolić!
Uwozoj na moją babę!
Moja baba ze złota to żydowsko robota!
Rycerz:
Czym się trudnisz?
Herod:
Gdzie się narodził Bóg?
Żyd:
Buk? Rośnie w lesie.
Wies, ka Jaworze?
Tam buk rośnie w borze.
Rycerz:
Opowiedz swoje przygody!
Żyd:
Moje przygody
wrzuciłem do wody!
A co jadłem?
Kluski z mydłem,
groch z powidłem,
kawoł scura,
zdechło kura,
Szczupak zaprawiany,
naftą polewany.
Placek wielki z ćwikły
i paprykorz zwykły.
Ale ta papryka
gorzko od pierona:
Miołem zatwardzenie
na piąty zagona!
Rycerz:
Skądżeś, Żydzie?
grudzień 2009
Żyd:
Handlem, panie!
Rycerz:
Czym handlujesz?
Żyd:
Jojkiem, masłem,
- wszystkim, panie!
Rycerz:
Gdzie twoja żona?
Żyd:
Moja żona?
Corno wrona!
Rycerz:
Gdzie twoje dzieci?
Żyd:
Moje dzieci?
W kącie śmieci!
Rycerz:
Czytaj swe książki!
Żyd:
Jescem nie słysoł
o takim smutku,
jakie się stało
w Betlejem gródku:
U jednego Żydzina,
u tego rabina,
była sobie
piekno dziewcyna!
Posła do szkoły
z wielką radością,
siadła na kamień
z wielką litością!
Spadła z kamienia!
Wybiła se zęba!
Wypodł ji z gęba!
Śmierć:
Chodziłam po górach,
chodziłam po lasach,
w tych białych portasach.
Trzysta par butów podarłam,
beczkę kapusty pożarłam,
Aż ciebie, królu Herodzie
znalazłam!
Herod:
Jasna koścista!
Daruj mi życie.
Weź mą purpurę
i odziej swe nagie kości.
Śmierć:
Ja w purpurze nie chodziła
i chodzić nie będę,
ale twoją głowę
zaraz ścinać będę!
Diabeł:
Stój sucho, niewędzono,
z moich pazurów wypuscono!
Królu Herodzie!
Za twe grzychy,
za twe zbytki
podź do piekła,
boś ty brzydki!
Śmierć „ucina” Herodowi głowę
i z Diabłem „wloką go do piekła”.
27
ARTYKUŁY
Diabeł i Żyd:
Teroz bedzie Żyd tańcowoł,
ze króla diabeł pochowoł!
Trzysta Żydków i dwieście
chodziło se po mieście,
Mieli corne jupicki,
drewniane rękawicki.
Pasterz:
Żydzie, Żydzie,
Mesjasz się rodzi,
więc go tobie,
więc go tobie
przywitać się godzi.
Żyd:
A gdzie go jest, a gdzie go jest?
Radbym witać jego, radbym witać jego.
Radbym kłaniać, radbym kłaniać,
jeśli coś godnego.
Pasterz:
Żydzie, Żydzie, w Betlejem miasteczku.
Leży on tam, leży on tam
w żłobie na sianeczku.
Żyd:
Cyś ty głupi, cyś się upił?
Idź do diabła, chłopie.
Pon tak wielki, pon tak wielki,
żeby lezoł w sopie?
Pasterz:
Żydzie, Żydzie, jak jo cię naucę,
jak cię z przodu, jak cię z tyłu
tą lagą wymłócę.
Żyd ucieka.
Wszyscy:
Za kolędę dziękujemy!
Zdrowia, szczęścia
wam życzymy!
Byście byli szczęśliwymi
oraz błogosławionymi
na ten Nowy Rok,
na ten Nowy Rok!
Niekiedy kolędnicy śpiewali:
Wisi sadło u powały,
dejze Boże zeby spadło,
zeby my się podzielili,
więcy tutok nie chodzili.
Fragment scenariusza przedstawienia jasełkowego
sprzed 10 laty w Harbutowicach. (B)
28
Grypa (Influenza)
G
rypa jest ostrą chorobą zakaźną, wywoływaną
przez swoisty wirus mający 3 typy: A, B, C i
wielką liczbę odmian. Szerzy się drogą kropelkową.
Okres wylęgania zarazka trwa od 6 godzin do
trzech dni. Objawy: początek nagły, z dreszczami,
bólami mięśniowo-stawowymi i głowy; uczucie
ogólnego rozbicia, suchy kaszel, temperatura. Grypy nie można lekceważyć, gdyż często występują
po niej powikłania, np.: choroby płuc, krążenia,
serca. Leczenie jest tylko objawowe. Stosuje się
zwykle środki przeciwgorączkowe (np. salicylany),
wykrztuśne, witaminy (np. witaminę C, Rutinoscorbin). Antybiotyki nie działają na wirusy grypy, dlatego podaje się je tylko wtedy, gdy wystąpią powikłania spowodowane przez bakterie. Zioła mają
znaczenie pomocnicze, łagodzą objawy chorobowe,
zmniejszają niebezpieczeństwo powikłań i skracają
okres zdrowienia.
Zalecenia praktyczne:
1. Unikać przeziębień, deszczu, słoty, osób zagrypionych.
2. Używać do nosa chusteczek higienicznych.
3. Ubierać się w odzież ciepłą, lekką (najlepsza wełna i bawełna).
4. Jeść co drugi dzień na noc ząbek czosnku, drażetkę Alliofilu, zwłaszcza w okresie epidemii grypy.
5. Nie palić papierosów, a nawet nie przebywać w
pomieszczeniu zadymionym.
6. Leżeć w łóżku raczej dłużej o 1-2 dni.
7. Używać przepisanych przez lekarza antybiotyków
do wyczerpania przepisanej dawki, pić dużo naparu
napotnego sporządzonego z kwiatu lipy, suszonych
owoców maliny, kory wierzbowej (łyżkę stołową
ziół wsypać na szklankę wrzącej wody, naparzać
pod przykryciem 20 min., przecedzić; pić ciepłe
wieczorem).
8. Zmieniać przepoconą bieliznę, aby była zawsze
sucha.
9. Uważać, by nie zaziębić grypy ze względu na poważne tego konsekwencje.
10. Zażywać dużo witaminy C, jeść pokarmy łatwo
strawne, dużo owoców.
11. W okresie epidemii unikać zgromadzeń grupowych, sprzyjających zakażeniom kropelkowym.
12. Pić zwykłą herbatę z sokiem malinowym i cytrynowym lub z czarnej porzeczki, gdyż zmniejszają
pragnienie i wzmacniają organizm.
12. Zastosować dłuższą rekonwalescencję po grypie, jeść dużo owoców. Doleczyć grypę całkowicie,
aby uniknąć powikłań.
13. Jeść często surową cebulę.
O. Grzegorz Franciszek Sroka (franciszkanin), Poradnik
ziołowy, Rychwałd, s. 47-48
grudzień 2009
INTENCJE 1.01. - 7.02.2010
Piątek, 1 I 2010 r.
7.00 O zdrowie, zbawienie i śmierć
szczęśliwą dla Krystyny
8.30 + Mieczysław Biela
10.00 Za Parafian
11.30 +Mieczysław Moskal
17.00 rez. Straż Honorowa
Sobota, 2 I 2010 r.
7.00 rez.
7.00
7.00 rez. Flaga
17.00 CHRZTY
Niedziela, 3 I 2010 r.
7.00 + Józef Flaga w 2. r. śm.
8.30
10.00 + rez. Jędrzejowski
11.30 W 23. r. ślubu z podziękowaniem i prośbą o dalsze bł. Boże
17.00 Za Parafian
Poniedziałek, 4 I 2010 r.
7.00
7.00 rez. Starzec
17.00 + Ludwika Salus, Jan m.
Wtorek, 5 I 2010 r.
7.00
7.00
17.00 + Stanisława Mardaus
Środa, 6 I 2010 r.
7.00
8.30 + Julian Bargieł
15.00 rez. Stręk
17.00 Nowennowa
Czwartek, 7 I 2010 r.
7.00
7.00 + Adam Dzidek w 1. r. śm.
17.00 rez. Straż Honorowa NSPJ
Piątek, 8 I 2010 r.
7.00
7.00 rez. Biela
17.00
Sobota, 9 I 2010 r.
7.00
7.00 + Franciszek Kocańda
(pogrzebowa)
17.00 + Tadeusz Ryś w 22. r. śm.
Niedziela, 10 I 2010 r.
7.00
8.30 + Franciszek Bochenek
10.00 rez. Postawa
11.30 + Michał Knapczyk, Jan s., Genowefa c.
17.00 Za Parafian
Poniedziałek, 11 I 2010 r.
7.00
7.00
17.00
grudzień 2009
Wtorek, 12 I 2010 r.
7.00
7.00
17.00 + Stanisław Lisowski
Środa, 13 I 2010 r.
7.00
7.00 + Ludwik Biela, Zofia ż.
17.00 Nowennowa
Czwartek, 14 I 2010 r.
7.00
7.00
17.00
Piątek, 15 I 2010 r.
7.00 + Franciszek Mielecki w r. śm.
7.00
17.00
Sobota, 16 I 2010 r.
7.00 rez. Kurek
17.00
Niedziela, 17 I 2010 r.
7.00 + Stanisław Biela w 1. r. śm.
8.30 rez. Sroka
10.00 CHRZTY - za Parafian
11.30 rez. Latoń
17.00
Poniedziałek, 18 I 2010 r.
7.00
17.00
Wtorek, 19 I 2010 r.
7.00
17.00
Środa, 20 I 2010 r.
7.00 rez. Kozik
17.00 Nowennowa
Czwartek, 21 I 2010 r.
7.00
17.00 rez. Malina
Piątek, 22 I 2010 r.
7.00
17.00
Sobota, 23 I 2010 r.
7.00
17.00 rez. Rak
Niedziela, 24 I 2010 r.
7.00 +Władysław Świerczyński
8.30 + Mieczysław Biela w 5. r. śm.
10.00 + Mariusz Pochopień
11.30 Za Parafian
17.00
Poniedziałek, 25 I 2010 r.
7.00 rez. Szczurek
17.00
Wtorek, 26 I 2010 r.
7.00
17.00
Środa, 27 I 2010 r.
7.00
17.00 Nowennowa
Czwartek, 28 I 2010 r.
7.00 rez. Sroka
17.00
Piątek, 29 I 2010 r.
7.00
17.00 rez. Cudak
Sobota, 30 I 2010 r.
7.00
17.00 rez. Ryś
Niedziela, 31 I 2010 r.
7.00 Za Parafian
8.30 W 25. r. ślubu Marii i Piotra
10.00 rez. Judasz
11.30 rez. Malina
17.00 + Kazimiera Sroka w 10. r. śm.
Poniedziałek, 1 II 2010 r.
7.00 rez. Szczurek
7.00
17.00 + Jan Moskal, Rozalia ż.
Wtorek, 2 II 2010 r.
7.00 Dziękczynna z prośbą o bł. Boże
dla rodziny Malinów
7.00
17.00 rez. Biela
Środa, 3 II 2010 r.
7.00
7.00
17.00 Nowennowa
Czwartek, 4 II 2010 r.
7.00
7.00
17.00 rez. Straż Honorowa NSPJ
Piątek, 5 II 2010 r.
7.00
15.00
17.00 rez. Straż Honorowa NSPJ
Sobota, 6 II 2010 r.
7.00 rez.
7.00
7.00
17.00 rez. Duda
Niedziela, 7 II 2010 r.
7.00 + Stanisław Krzysztofek, Zofia ż.
8.30 Za Parafian
10.00 rez. Blak
11.30
17.00 + Władysław Urbańczyk w 6. r. śm.
29
INFORMACJE
selszym, przynoszącym miłość, spokój i nadzieje do
każdego domu i do każdego serca. Ta płyta to tło
dla wydarzeń, które toczą się podczas przygotowania wieczerzy wigilijnej, łamania się opłatkiem i
składania sobie życzeń, spożywania przygotowanych przysmaków.
Do Pana odeszli:
+ Stefan Socha (l. 79)
+ Józef Rozum (l. 77)
+ Franciszek Kocańda (l.77)
Chrzest przyjęli:
07. 11. 2009 r.
Jakub Stanisław Starzec
Patrycja Urszula Stachura
Bartłomiej Krzysztof Skorut
Lena Jolanta Oszust
Hanna Krystyna Malina
Krzysztof Piotr Biela
Sakramentu udzielił ks. Stanisław Jaśkowiec
15. 11. 2009 r.
Przemysław Biela
Sakramentu udzielił ks. Marian Błaszczyk
Małżeostwo zawarli:
07. 11. 2009 r.
Marcin Paweł Dudek
Bernadeta Edyta Zawada
Małżeństwo pobłogosławił ks. Marian Błaszczyk
21. 11. 2009 r.
Arkadiusz Marcin Kurowski
Adriana Magdalena Zajma
Małżeństwo pobłogosławił ks. Marian Błaszczyk
Chcemy, aby ona jak zapach piernika na świątecznym stole, tradycyjna ryba, opłatek i pasterka
towarzyszyła wam podczas przeżywania tych wyjątkowych rodzinnych chwil. Mamy nadziej, że stanie
sie ona tradycją i będzie w nowych odsłonach ukazywała się co rok umilając kolejne święta Bożego
Narodzenia.
Dziękujemy Przyjaciołom, którzy gościnnie wzięli
udział w nagraniach: Bartek Fatla – skrzypce, vocal;
Bogdan Cudek – trąbka; Józef Maniecki – trąbka,
bas; Łukasz Płatek – sax sopran, sax tenor; Marcin
Ziembla – gitara basowa, vocal; Maria Arkusz – piano; Maria Krawczyk – piano, vocal; Sławek Cudek –
klarnet, vocal; Stefan Błaszczyński – flet prosty alt,
flet poprzeczny; Waldek Jarząbek – puzon.
Ponadto głosów anielskich użyczyli: Andrzej Fatla,
Anna Flaga, Barbara Moskal, Edyta Marszałek, Jarosław Ziembla, Józef Ziembla, Kasia Ziembla, Klaudia
Fus, Maria Ziembla, Mirek Ciurej, Przemek Kania, Staszek Fatla, Tamara Skałka, Ula Flaga, Wiesław Dudek,
Wojciech Fatla.
Kolędy z tej płyty są pełne nie tylko brzmienia i
miłości, ale i zwrotek. Dzięki tej płycie, możecie
usłyszeć całe kolędy tak popularne we wszystkich
tradycyjne kolędy
domach jak Cicha noc (7 zwrotek) czy Lulajże,
Jezuniu (12 zwrotek). Mamy nadzieje, że płyta się
o płyta CD nagrana w Amadeusz Studio z myślą spodoba, a poświęcony czas i trud na jej przygotoo grudniowym numerze „Od Serca”. Dzięki wspania- wanie, nagranie i wydanie jak i wspaniali muzycy
łym muzykującym przyjaciołom prace przy nagry- i wspaniałe głosy będą przez wszystkich docenione.
waniu jej były przyjemnością i dobrą zabawą dla
nas wszystkich. Płyta miała być z założenia i chyba
A.S.
tak wyszła, opowiadaniem o tym wyjątkowym wieczo(okładkę płyty można zobaczyd na następnej stronie)
rze, ujętym w formie tradycyjnych kolęd, spokojnych,
czasem wesołych, nostalgicznych, wieczorze najwe-
Wigilijny wieczór
T
Kancelaria Parafialna
Rzymskokatolicka Parafia
Najświętszego Serca Pana Jezusa
ul. Tysiąclecia 1A
32-440 Sułkowice
Kancelaria czynna:
wtorek, czwartek, sobota od 7.30 do 8.00
poniedziałek, środa, piątek od 16.00 do 17.30
(w XI, XII, I, II od 15.00 do 16.30)
Kancelaria nieczynna w uroczystości i święta kościelne oraz w pierwsze piątki
30
grudzień 2009
Z ŻYCIA KOŚCIOŁA
grudzień 2009
31
32
grudzień 2009

Podobne dokumenty