Duchowość i zamierzenia św. Dominika
Transkrypt
Duchowość i zamierzenia św. Dominika
Duchowość i zamierzenia św. Dominika br. Marie-Humbert. Vicaire OP Święty Dominik na pewno nie nawróciłby tak wielu ludzi, gdyby nie starał się usilnie i nieustannie pogłębiać nadprzyrodzoną więź z Bogiem i spotykać się na wszelkie sposoby z ludźmi, gdziekolwiek by się znajdowali. Czy most nie powinien mieć równie solidnych podstaw na brzegu, ku któremu zmierza, jak na tym, z którego wychodzi? Wszyscy świadkowie życia św. Dominika zgodnie podkreślali tę podwójną orientację jego działalności: ku rzeczywistościom wewnętrznym i Bożym i jednocześnie ku bliźnim. Nikt nie wyraził tego lepiej, niż Jordan z Saksonii w swym Libellus: „Dominik przygarniał wszystkich ludzi do łona swej miłości. (n.107) Podczas dnia nikt bardziej niż on nie szukał towarzystwa braci, czy napotkanych w drodze ludzi, nikt nie był weselszy... (n.105) Sam sobie nakazywał weselić się z tymi, którzy się weselą i płakać z tymi, którzy płaczą. (por. Rz 12,15) Przepełniony uczuciami religijnymi, poświęcił się bez reszty służbie bliźnim i współczuł ludziom nieszczęśliwym. Za to w godzinach nocnych nikt nie był gorliwszy w czuwaniu, modlitwie i błaganiu na wszelkie sposoby... Dzień dzielił z bliźnimi, a noc z Bogiem.” (n.107) Duchowość św. Dominika z całym bogactwem jego dążeń zaczniemy ukazywać od poświadczonych przez współczesnych faktów, a potem przejdziemy do uściślenia źródeł, ich jedności w tym samym duchu, który jest nieustannie natchnieniem Kaznodziejów. Rozpatrzymy dalej zamysły, które powodowały św. Dominikiem gdy zakładał Zakon, oczywiście, na tyle, na ile źródła pozwolą nam to uczynić. Duchowość św. Dominika Nieustanne szukanie Boga Nieustanna modlitwa. Gdy zaczyna się czytać pierwotne przekazy mówiące o życiu św. Dominika, to obraz, który się od razu narzuca, jest obrazem człowieka nieustannej, usilnej modlitwy. Modlił się wszędzie. Nie przerywając marszu, zachowywał o przepisanej porze milczenie w drodze. Czasem, nie spiesząc się, zatrzymywał się w lesie, jeśli budził on w nim natchnienie. Wtedy ”nie przejmował się wygłodniałymi wilkami, które przecież atakują wielu ludzi”. Gdy usłyszał w przydrożnym klasztorze dzwon, wzywający na oficjum, szedł przyłączyć się do śpiewających mnichów. Jeśli zaszedł do wspaniałych sanktuariów w Castres czy w Rocamadour, modlił się tam cały dzień lub całą noc, niejednokrotnie aż do ekstazy. Oczywiście, przede wszystkim modlił się we własnym klasztorze, podczas Mszy świętej, kiedy to bracia widywali go wzruszonego do łez. Modlił się na oficjum lub na czuwaniach o świcie, których nie opuszczał, nawet gdy był bardzo zmęczony. Budził podrzemujących braci i zachęcał do chwalenia Boga. Modlił się nawet w refektarzu przy stole. Jednak całkowicie oddawał się swemu powołaniu do modlitwy w nocnej samotności w kaplicy. Miał zwyczaj tak często spędzać tam noce, że w Bolonii nikt nie znał jego celi i łóżka. Nocna lampka, której płomyk migotał w sanktuarium, pozwalała pewnemu młodemu bratu, który obserwował św. Dominika dla własnego zbudowania, śledzić wszystkie fazy jego modlitwy. Jako człowiek Południa, Dominik wyrażał wewnętrzną modlitwę również cieleśnie i głosem, który, niekiedy przeradzał się w krzyk. Zmorzony snem, składał głowę na stopniu ołtarza, a nieco pokrzepiony znów podejmował modlitwę. Rozmowa ze Zbawicielem. Modlitwa Dominika była w rzeczywistości nieustanną rozmową z Panem. ”Idźmy — mówi do swych towarzyszy drogi — i stale myślmy o Zbawicielu.” Nie bez racji Fra Angelico tak często przedstawiał św. Dominika całującego krzyż, u stóp którego stoi. Potrójny łańcuch, dostrzeżony przez Jana z Nawarry, którym Dominik umartwiał się podczas nocnych czuwań, był również wyrazem jego woli, by nie oddzielać swego losu od losu Pana Ukrzyżowanego. W innym miejscu opowiemy o jego pragnieniu męczeństwa. Swe obcowanie ze Zbawicielem pogłębiał przez lekturę świętych ksiąg, Ewangelii według św. Mateusza i Listów pawłowych, które nosił zawsze przy sobie, mimo że znał je prawie na pamięć. Nie chodzi tu o zwykłą lekturę. Umiejętnie korzystał z doskonałych już wtedy metod scholastycznych, które pomagały mu żywić się mądrością Pisma. ”Chcę nieustannie czytać, dyskutować, mówić o Bogu, i modlić się.” Również od swoich braci wymagał, aby studiowali Pismo Święte i od początków Zakonu wysyłał ich na uniwersytet do Paryża. Wspomnijmy obrazek przytoczony przez młodego brata Bonusvisiusa: ”W Mediolanie, gdy czuwałem przy błogosławionym, złożonym silną gorączką... wydawał mi się pogrążony w modlitwie czy kontemplacji. Wywnioskowałem to z pewnych znaków na jego twarzy, ze zmiany rysów, która — jak to nieraz widziałem, gdy był zdrowy — zachodziła u niego zwykle, gdy się pogrążał w modlitwie lub kontemplacji. Gdy gorączka ustępowała, rozmawiał z braćmi o Bogu, brał książkę lub też kazał ją sobie czytać... Chwalił Boga.” Jego zażyłość ze świętym tekstem dlatego była tak wielka i tak bezpośrednie było jego obcowanie z ewangelicznymi postaciami, że sam żył w pełni ewangelicznie. Vir evangelicus — powie o nim Jordan Sas. Od chwili odnowienia w roku 1199 przez całą wspólnotę kapituły w Osmie ”życia apostolskiego”, jak i później w gronie dwunastu braci stanowiących trzon klasztoru kaznodziejskiego, był świadom, że tworzy kolegium braterskie skupione wokół Mistrza, wspólnotę, która odnawia i kontynuuje kolegium dwunastu apostołów w sercu Kościoła Jerozolimy. Jak tam, tak i tutaj przede wszystkim chodziło o to, aby dać świadectwo miłości braterskiej, mieć ”jednego ducha i jedno serce w Panu”. (Dz 4,32) Tego wymagają Pierwsze Konstytucje Braci Kaznodziejów (Prolog) i Reguła św. Augustyna, które idą za wzorem Dziejów Apostolskich. Jest to: duch wieczernika, dążący ku ewangelizacji. Podobnie jak apostołowie, tak i Bracia Kaznodzieje muszą uwolnić się od wszelkich innych obowiązków, aby poświęcić się ”modlitwie i posłudze Słowa”. Podobnie jak apostołowie, tak i oni w godzinach modlitwy liturgicznej podążają do świątyni, aby razem, pośrodku Kościoła w jego imieniu oddać Ojcu cześć, chwałę i dziękczynienie. A przede wszystkim modlą się za innych. (por. Dz 6,4) Modlitwa wstawiennicza. Oto główny motyw modlitwy Dominika jeszcze z czasów Osmy. Nawet gdy modlił się samotnie, podczas swych nie kończących się czuwań, nie separował się od ludzi. Jego dialog z Chrystusem miał zawsze w perspektywie dusze, za które Chrystus oddał wycie. Modlił się za swoich braci, za duchowieństwo i wiernych świeckich, za Żydów, Saracenów i pogan, za wszystkie dusze, które tkwią w ciemnościach ”włącznie z potępionymi w piekle, nad którymi ronił gorzkie łzy”. Zbłąkani, którzy gubią swą duszę, byli szczególnym przedmiotem jego modlitewnej troski. Jego krzyk, który w środku nocy dobiegał nieraz aż do dormitorium, budził braci i ”wzruszał niektórych do łez”. ”Panie — wołał — zmiłuj się nad swoim ludem! Cóż się stanie z grzesznikami!” Dążenie do zbawienia wszystkich Na spotkanie bliźniego. Na ten pierwszy obraz nakłada się obraz drugi — Dominika codziennie idącego na spotkane z bliźnim. Nie należy bowiem z racji owych modlitewnych czuwań wyobrażać go sobie jako odstręczającego pustelnika, który jak samotny cień bardziej przywykł do towarzystwa zwierząt i skał niż ludzi. Wręcz przeciwnie, nikt nie miał większego odeń upodobania do przebywania z ludźmi. Lubił spotykać się ze swymi towarzyszami, braćmi, sąsiadami, u których żebrał o chleb dla wspólnoty, z pielgrzymami, włóczęgami spotykanymi w drodze, z chorymi, których odwiedzał, ze wspólnotami, z tłumami, do których kierował Słowo Boże. Z każdym czuł się dobrze i dla każdego znajdował odpowiednie słowo. Był lubiany za otwarty sposób bycia, prostotę i prostolinijność. Jego pogodna zwykle twarz natychmiast poważniała na widok jakiejkolwiek nędzy. Miłosierdzie. Czyż ten, kto jako młody student sprzedał wszystko, co posiadał, włącznie z pergaminową Biblią opatrzoną własnoręcznymi glosami, skarbem swego studenckiego życia, aby założyć dom dla biednych w czasie wielkiego głodu z lat 1195-1198 — nie był przede wszystkim miłosierny? Ten, kto dwukrotnie chciał oddać się w niewolę, za pierwszym razem by wykupić chrześcijanina z rąk Saracenów, a za drugim — człowieka, którego nędza niebezpiecznie uzależniła od pomocy udzielanej mu przez katarów. Jeszcze większe było jego współczucie. Myśl o tych, którzy ryzykują zgubę z powodu swych grzechów, schizmy lub herezji, wstrząsała nim do głębi. ”W jego sercu — opowiada Jordan Sas — płonęła zadziwiająca i prawie niewiarygodna żądza zbawienia wszystkich ludzi.” Aby ocalić duszę bliźniego, pragnął oddać nawet coś więcej niż życie. Wielokrotne się z tego zwierzał. Gotów był przyjąć długie i okrutne męczeństwo, którego nie wahał się widzieć zgodnie ze średniowieczną wyobraźnią w postaci swego ciała oślepionego, pozbawianego kolejno wszystkich członków, długo dogorywającego w kałuży broczącej zeń krwi. Czyż śmierć na krzyżu nie jest początkiem zbawienia? Człowiek dialogu. Był człowiekiem dialogu i łączności duchowej. Nic nie ciążyło mu bardziej niż uczucie obcości, choćby tylko z powodu nieznajomości języka, wobec tych, których spotykał. Choć był Kastylijczykiem, szybko nauczył się mówić oksytańskim dialektem południowej Francji. Po jednym dniu wspólnej wędrówki z pielgrzymami niemieckimi na tyle uchwycił ich mowę, że mógł skierować do nich Słowo Boże. Jeszcze trudniej mu wyło znieść brak porozumienia, płynący z różnic poglądów i wierzeń. Musiał znaleźć kontakt, pokonać rozbieżności, odnaleźć głęboką wspólnotę istniejącą między ludźmi, powołanymi do tego samego zbawienia. Tu odnajdujemy źródło jego zapału w poszukiwaniu duszy bliźniego — płomienne pragnienie zbawienia wszystkich ludzi i przede wszystkim miłość Chrystusa. ”Był przekonany - mówił Jordan — że dopiero wtedy stanie się naprawdę członkiem Ciała Chrystusowego, kiedy będzie mógł się poświęcić całkowicie, ze wszystkich sił zdobywaniu dusz, tak jak Pan Jezus, Zbawiciel wszystkich ludzi cały się poświęcił naszemu zbawieniu.” Dlatego oprócz kontaktu słownego szukał również kontaktu przez serca i przez te podstawowe natchnienia życia, w których rozgrywa się nasz los. Był ”gotów każdemu zdać sprawę z nadziei i wiary, które sam w sobie nosił”. ”Idźcie jako ludzie, którzy zabiegają o zbawienie swoje i bliźnich” (1 P 3,15) — to hasło, które dał swym braciom w Pierwszych Konstytucjach. (II, 31,9) Jako wędrowiec podczas swego pierwszego pobytu w Tuluzie zatrzymał się na nocleg w pewnej gospodzie. Po pierwszej rozmowie z gospodarzem stwierdził, że jest on heretykiem, bez wątpienia jakimś katarskim diakonem. Całą noc z nim dyskutował, napominał i ostatecznie nawrócił. Czyż trzeba podkreślać, w jakiej mierze nieustanne stawianie czoła waldensom i katarom, o których zażyłości z Pismem Świętym i wyjątkowej subtelności ich egzegezy sporo dzisiaj wiemy budziło w nim pragnienie wszechstronnych i pogłębionych studiów teologicznych? Doskonałe naśladowanie apostołów. Pragnienie pójścia jak najdalej w poszukiwaniu rozmówców zadecydowało już na początku jego posługi zbawczej, że przyjął ten sposób działania apostołów, który podjęli też poważniejsi odstępcy: albigensi, a przede wszystkim waldensi, w ślad za pustelnikami-kaznodziejami z czasów reformy gregoriańskiej a mianowicie wędrowne i żebracze kaznodziejstwo. Nie chodziło już tylko o to, by jak w Osmie odtworzyć braterską jedność apostołów, ubóstwo wspólnotowe, modlitwę w świątyni i w wieczerniku, lecz o to aby naśladując ich rozejść się pieszo, po dwóch, bez pieniędzy, nie licząc na inną pomoc, jak tylko na gościnność i codzienną jałmużnę Opatrzności, aby jako wysłańcy Chrystusa zwiastować Dobrą Nowinę o Królestwie Bożym. Od roku 1206 przyjął on w pełni i z całej duszy metodę ”naśladowania we wszystkim życia apostołów”, a później uczynił ją podstawowy natchnieniem swego Zakonu. Dalej ukażemy, jaki był udział ewangelicznego źródła, można powiedzieć - ewangelizmu nie tylko w stylu życia, lecz nawet w samej idei Zakonu Kaznodziejskiego. Żarliwa troska o świętość każdego człowieka Pocieszyciel. Nie zadowalał się dotarciem do kogoś, a nawet jego nawróceniem, lecz ”karmił” i wychowywał. To właśnie chcieli wyrazić ci, którzy z nim często przebywali, nazywając go ”wielkim pocieszycielem”. Wyrażenie to należy traktować z całą wagą, jaką posiada ono u św. Pawła. Pocieszać — nie znaczyło dla Dominika łagodzić cierpienie. Starał się wyzwolić w każdym wewnętrzną siłę wzbudzając w nim poczucie odpowiedzialności, ożywiając zwłaszcza przez ukazanie prawdy, świadomość rzeczywistości Bożych. Dzięki takiemu podejściu mógł stawiać wymagania. Nie wolno bawić się miłością Boga, swym przeznaczeniem. Bracia potwierdzają, że żądał rygorystycznego wypełniania reguły swego Zakonu, ale czynił to w taki sposób, że nikt nie potrafił się temu wymaganiu oprzeć. Pilnie się wystrzegał, by nie interweniować w chwilach nieporządku. Czekał na moment, gdy upominani mogli już zrozumieć swój błąd i zaakceptować upomnienie. Nakładał wtedy pokutę w sposób tak przejmujący, że przyjmowali ją z uniesieniem, szczęśliwi z odnalezienia samych siebie, odnajdując też swe powołanie w Panu. W taki sposób budował nie tylko heretyków, grzeszników czy rozwiązłych studentów, lecz także niewiasty, dla posługi wśród których posiadał specjalną łaskę i dla których założył cztery klasztory, a także duchownych i zakonników, ku którym z upodobaniem kierował swe słowa. Wspomnijmy brata Stefana, mistrza Reginalda, Dianę z Andalo. Tym duszom, wezwanym do pójścia wyżej, otwierał drogę całkowitego daru z siebie i zjednoczenia z Bogiem. W ten sposób przygotował niejako nurt głębszego życia duchowego, które miało później rozkwitnąć w mistyce reńskiej, a także w prądzie świeckiej pobożności bractw i trzecich zakonów. Pragnienie św. Dominika zbawiania dusz objawiało jego wielką uniwersalność. Stawał się wszystkim dla wszystkich: dla młodych i starych, mężczyzn i niewiast, niewierzących, chrześcijan i heretyków, dla ludzi z najbliższych okolic i dla odległych ludów. Starał się dotrzeć do wszystkich stanów: do studenta, którego odwiedzał w jego mieszkaniu i do umierającego lichwiarza; do dziecka, które niosło wątki do katarskiego tkacza i do możnych Segowii, którzy go słuchali nie zsiadając z koni; do kardynała Hugolina i do brudnej starej pustelnicy z bramy Sainte-Croix. Nie poprzestawał na zwiastowaniu Chrystusa, na prowadzeniu do Chrystusa. Usiłował sprawić, by Chrystus wzrastał w każdym według jego miary. Lecz jeśli w ten sposób jego posługa jest uniwersalna co do kręgu odbiorców i bezpośredniego celu, to środki jego działania były ściśle określone. Nie była to działalność pasterska, lecz kaznodziejstwo. Prowadził i jednoczył z Bogiem tych, których ewangelizował. Pragnienie braterskiej łączności w Duchu Współdziałanie autorytetu i wspólnoty. To szczególne dążenie, by wydobyć z człowieka to, co w nim najlepsze prowadzi nas do innej cechy duchowości św. Dominika do jego pragnienia braterskiej łączności. Jakiekolwiek by były źródła nastawienia korporacyjnego: czy wyrastało ono z temperamentu Świętego, czy też z wpływów, które go ukształtowały w środowisku klerykalnym, kanonicznym czy szkolnym, rozpalało się ono przez nieustanne powracanie do przykładu kolegium apostołów w Kościele Jerozolimy. Oczywiście, Dominik nigdy nie zapomniał o uprawnieniach najwyższej władzy w Zakonie, którą posiadał jako mistrz Braci Kaznodziejów. Podstawą tej władzy był ślub posłuszeństwa, który przyjmował bezpośrednio od każdego z braci. Tę władzę wykonawczą przekazał wszystkim swoim następcom. Można go podziwiać za mężną, i przemyślaną stanowczość w tej sprawie. Wystarczy wspomnieć o rozproszeniu Braci Kaznodziejów, dokonanym przez niego w roku 1217 wbrew opiniom wszystkich autorytetów z Południa, a nawet wbrew opinii swych braci. W odpowiedzi na to ograniczył się do stwierdzenia: ”Nie sprzeciwiajcie mi się. Wiem, co robię.” „Zachowywał, mówi Jordan — taką stałość w sprawach, które uznał przed Bogiem za rozsądne, że nie dopuszczał nigdy lub prawie nigdy do zmiany decyzji, powziętej po dojrzałym namyśle.” Jeśli jednak chodziło o działalność wspólną, ustawodawstwo, kontrolę, ustępował miejsca wspólnocie braterskiej. Wspólnotowe i duchowe braterstwo dominikanów wywodzi się od św. Augustyna. Różni się ono bardzo od franciszkańskiego, o pochodzeniu laickim i pokutnym. Widać to nie tylko w wyborze reguły św. Augustyna w roku 1216, w sposobie zwoływania i organizowania kapituł generalnych w roku 1220 i 1221, podczas których ”spodobało się błogosławionemu bratu Dominikowi, aby kapituła ustanowiła definitorów, którzy mieliby pełnię władzy nad całym Zakonem, nad mistrzem i samymi nawet definitorami, którzy mogliby określać, nakazywać, zarządzać i karać z całym uszanowaniem należnym władzy mistrza”. Było to Wypisane od samego początku w znakomitą równowagę władzy kolektywnej i osobistej, wyborów i zatwierdzeń, które dokonują się na wszystkich szczeblach Zakonu Kaznodziejów. Lecz samo to instytucjonalne założenie było owocem przemyślanego przywiązania św. Dominika do kolegialności apostołów i jego spontanicznego zaufania wspólnocie braci, jego troski, by każdemu dać jak najwięcej inicjatywy i umożliwić zaangażowanie we wspólne dzieło. Oraz dodajmy — było owocem jego oczywistej radości, szczególnie promieniującej w ostatnich dniach życia w klasztorze w Bolonii, radości z życia, modlitwy, głoszenia prawdy, radości z tego, że umrze pewnego dnia wśród braci i zostanie ”pochowany pod ich stopami”. Jedność z Kościołem hierarchicznym Misja Kościoła. Miejsce Dominika w Zakonie było jego miejscem w Kościele. Nie muszę przypominać, że nie był on ”wolnym strzelcem”. Był duchownym, człowiekiem Kościoła, i to takim, który zdając sobie sprawę ze swej pozycji, przyjmuje całą płynącą z tego odpowiedzialność i solidarność, a jednocześnie potrafi doskonale spożytkować moce uświęcenia i zbawienia, które Kościół posiada. Postawa Dominika, począwszy od dzieciństwa spędzonego w pobliżu kościoła — kiedy wychowywał go jego wuj, prałat — aż do samej śmierci była zdecydowanie postawą duchownego. Nie zmieniła się nawet w czasie wzburzenia spowodowanego wyprawą krzyżową przeciw albigensom. Chciałbym bardzo ukazać siłę przywiązania do Kościoła hierarchicznego w sercu Dominika. Potwierdza ją wiele dokumentów, dotyczących przede wszystkim ważkiego problemu wywołanego jego posługą Słowa i założeniem przezeń Zakonu Kaznodziejów, problemu ”posłannictwa” zakonnika-kaznodziei, który budzi stale niepokój, nawet i w naszych czasach. Od początku XIII wieku problem ten był szczególnie ostry z powodu stale rosnącej liczby kaznodziejów ”wolnych strzelców”, których najbardziej znanym przykładem są waldensi. Ci ostatni wcale nie zaprzeczali, że aby móc głosić Słowo Boże, trzeba być posłanym: Quomodo praedicabunt nisi mittantur – „I jak głosić będą, jeśliby nie byli posłani” (Rz 10, 15), lecz swe powołanie przez Chrystusa starali odkryć w czysto wewnętrznym przekonaniu. Opowiadając się za udzielaniem misji przez biskupa lub papieża Dominik wykazał, zgodnie z całą tradycją chrześcijańską od czasów apostolskich, świadomość sakramentalności Kościoła, Misja głoszenia Słowa, której w sposób widzialny udziela Kościół, została mu w sposób niewidzialny przyznana na wieki przez Chrystusa. Kościół ze swej strony, w osobie papieża, odpowiada na akt synowskiego oddania się Dominika, powierzając jego zakonowi służbę głoszenia Słowa. Zakon jest w pewien sposób misyjny z samej swej natury. Dominikanie, by powtórzyć wyrażenie Honoriusza III, ”są w pełni przeznaczeni do głoszenia Słowa Bożego”. Solidarność i współpraca. W owym czasie i na terenie gdzie działał Dominik, byłoby dla niego bardzo wygodnie zerwać związki z niegodnym swej nazwy duchowieństwem i odnieść łatwy sukces u możnych i wśród mas głosząc im antyklerykalne kazania. Wielu tak postępowało, narażając nie siebie na niebezpieczeństwo, lecz Kościół. Dominik wybrał inną drogę. Unikał rozjątrzenia duchownych kazaniami, lecz karcił ich na osobności, jak ojciec. W ten sposób podtrzymywał wielu księży w ich wysiłkach w służbie Bożej, a z niektórymi nawiązywał głęboką duchową przyjaźń, opartą na wspólnej gorliwości apostolskiej. Dzielił z nimi, to co w duchowieństwie najlepsze — poczucie odpowiedzialności za każdego człowieka. Quis scandalisatur et ego non uror – „Któż się gorszy, żebym i ja nie płonął?” (2 Kor 11,29b) Samo założenie Zakonu Kaznodziejów pozwala sądzić, że Święty miał szczególnie żywą świadomość duchowych potrzeb ludzi owych czasów, i to nie tylko zamieszkałych w okolicach Albi czy w Lombardii lecz także daleko, nawet poza granicami chrześcijaństwa. I czyż może być bardziej widomy przykład jego oddania służbie dusz, niż dokonane za natchnieniem Ducha Świętego a dzięki pobudzeniu przez Kościół (co zresztą w pewien sposób było dlań jednoznaczne) dwa główne zwroty w jego życiu. Pierwszy w roku 1206, kiedy to porzucił osobiste plany apostolskie, aby całkowicie poświęcić się kaznodziejstwu przeciw albigensom na dwanaście prawie lat. Drugi na przełomie lat 1216/1217, gdy wstrząsnął Zakonem, który już zakorzeniał się na terytorium albigensów, aby uczynić zeń powszechny Zakon Kaznodziejski, który w jego zamierzeniu, a wkrótce i w rzeczywistości, miał się rozprzestrzenić aż po krańce zimni. W ścisłym zjednoczeniu z Kościołem hierarchicznym potrafił Dominik skutecznie korzystać z niezrównanych sił, jakie mu Kościół dawał do dyspozycji. Tym razem nasuwa się zbyt wiele przykładów, aby je tu wszystkie przytaczać. Wystarczy wspomnieć werbunek, który przeprowadził w środowisku szkół kościelnych i pomoc naukową, którą od roku 1220 nieśli mu mistrzowie z Bolonii. Wielu z nich stało się jego braćmi, pomagając mu w tworzeniu konstytucji Zakonu, uznanych przez pewnego współczesnego nam historyka za ”pomnik prawa konstytucyjnego”. Wspomnieć trzeba także współpracę z teologami paryskimi w tworzeniu systemu szkolnego Zakonu, wyrażającą się w godnym podziwu bliskim kontakcie klasztoru św. Jakuba z młodym uniwersytetem paryskim. W końcu - a być może przede wszystkim — należy wspomnieć współpracę z kancelarią papieską, której przełożony stał się przyjacielem św. Dominika. Z kancelarii tej wyszło ponad sto listów, które pomogły w narodzinach i rozpowszechnianiu się Zakonu. Ta pomoc sięgała tak daleko, że papież Honoriusz III np. dziękował pewnym mnichom z Paryża za udostępnienie Kaznodziejom kaplicy i domagał się od biskupów, aby gorliwie współpracowali w posłudze braci dla zbawienia dusz. Natchnienie ewangeliczne Spoistość czy brak związku? Poszukiwanie Boga w modlitwie wypływającej z Pisma Świętego, wytężona posługa niesiona duszom i upodobanie do jedności w obserwancjach zakonnych i w liturgii, zdanie się na wspólnotę i silne poczucie władzy, siła inicjatywy a nieugięte przywiązanie do hierarchii kościelnej — te różne cechy ducha św. Dominika nie łączą się łatwo ze sobą, wiemy to z doświadczenia. Czy wobec tego trzeba mówić o niespójności, tłumaczonej przez historyków przypadkowością różnych zamysłów i potrzeb podczas zakładania Zakonu? Stefan z Salagnac określał najlepiej spoistość dzieła św. Dominika, widząc je jako swoisty ”bukiet” wszystkiego, co najbardziej heroiczne w regułach klasycznych. Cum Deo vel de Deo. Wśród tych pozornych niespójności podstawową wydaje się ta, która objawia się na płaszczyźnie sił fizycznych każdego zakonnika, jego czasu i psychiki. Jest sprzecznością między dążeniem do szukania Boga w różnych formach modlitwy a nieustanną posługą duszy. Otóż, jak to już powiedzieliśmy, te dwa kierunki działania nie są głównymi i wrodzonymi cechami duchowości św. Dominika. Wyeliminować jedną lub drugą, poświęcić jedną na rzecz drugiej w życiu Zakonu, równałoby się utracie naszego prawa do nazywania się dominikanami. Dominik starał się zresztą znaleźć formułę ich nieustannego urzeczywistniania nie na płaszczyźnie ludzkiej, bo tam rzeczywiście mogą być sobie przeciwstawne, lecz w perspektywie nadprzyrodzonej. Ta spójność dokonuje się w Bogu, jedynym i transcendentnym przedmiocie obu tych rodzajów działalności. Bóg jest przedmiotem wewnętrznych poszukiwań żywej wiary. Bóg jest celem ewangelizacji. Znana jest uderzająca formuła z Pierwszych Konstytucji, którą świadkowie z Bolonii jednomyślnie przypisują samemu założycielowi: „Mówić z Bogiem albo o Bogu, w samotności lub z bliźnim.” (II 31.3) Być może nie wszyscy wiedzą, że Dominik zapożyczył tę formułę od św. Stefana z Muret, założyciela wspólnoty braci kontemplacyjnych w Grandmont, którzy do tego stopnia wycofali się z życia w tym świecie, że nie chcieli nawet rządzić samymi sobą. Sam Dominik, prawdę mówiąc, nie przypuszczał nawet, aby mogła istnieć jakaś sprzeczność między tymi dwiema stronami działalności Kaznodziejów. Widział bowiem, jak praktykują te rodzaje aktywności ci, których miał nieustannie przed oczami, którzy dali wzór tego rodzaju życia, to znaczy apostołowie i działający przez nich Zbawiciel. Jedność ewangelicznego natchnienia. Gdy Grzegorz I podczas kanonizacji mówi o Dominiku: „W nim poznałem człowieka, który w pełni zachował regułę apostołów i nie wątpię, że jest do nich dołączony w niebie”; gdy Jordan Sas, charakteryzując jego postawę, nazywa go vir ewangelicus, obaj czynią aluzję — historia to poświadcza — do tej samej rzeczywistości; o niej myślał Dominik, gdy żądał od swych braci wyruszających głosić Słowo, aby zachowywali się wszędzie jak ”ludzie ewangeliczni”. W owym okresie historii kaznodziejstwa w Kościele zachodnim określenie to łączono ze wspomnianym już obrazem apostołów, których Jezus rozsyłał po dwóch, boso, bez srebra, złota i żadnych pieniędzy, zdanych na to, co otrzymają w drodze i głoszących Królestwo Boże. Dominik, jak już powiedzieliśmy, od samego początku kaznodziejskiej działalności przyjął taką postawę i zachował ją aż do śmierci. Lecz w dosłownym znaczeniu mogła być ona zachowana tylko przez pojedynczych, najwyżej przez dwu wspólnie wędrujących kaznodziejów. Nikomu z tych, którzy praktykowali taką postawę w XII wieku, nie udało się jej trwale zaszczepić w życie wspólnoty. Geniusz Dominika uczynił z niej ideał wspólnoty, odkrywając możliwość skojarzenia jej z drugą formą naśladowania apostołów — z życiem w jedności braterskiej, które praktykował od początku swej działalności zakonnej, a którego wzór został również zapożyczony od kolegium Dwunastu: „A mnóstwo wierzących miało jedno serce i jedną duszę i nikt z nich tego, co miał, swoim nie nazywał, ale wszystko mieli wspólne. A łaska wielka była w nich wszystkich.”; ona to sprawiała, że „apostołowie z wielką mocą świadczyli o zmartwychwstaniu Pana Jezusa". (Dz 4,32-33) Już wówczas przeczuwano możliwość połączenia obu tych sposobów naśladowania apostołów. Czy potrafilibyśmy sobie wyobrazić, gdyby nie świadectwo listów Innocentego III i dekretały, że w owych czasach wydawało się niezbędne zgromadzić wszystkich misjonarzy z jakiegoś pogańskiego kraju, na przykład Estonii czy Inflant, we wspólnotę o jednakowym stroju i regule, aby przez podział nie gorszyć nowych chrześcijan indywidualizmem sprzecznym z jednomyślnością apostołów? W rezultacie tych dążeń, na progu XIII wieku północny wschód Europy był ewangelizowany przez wspólnoty cystersów i premonstratensów. Niemniej jednak oba te sposoby naśladowania apostołów nie są całkowicie spójne. Rozbieżności zachodzą zwłaszcza w sprawie zachowania ubóstwa osobistego, zakładającego wspólne używanie dóbr — w przypadku brata przebywającego w wieczerniku — i całkowite zdanie się na Opatrzność — w przypadku brata wędrownego kaznodziei. Dopiero w roku 1220 kapituła generalna w Bolonii urzeczywistniła całkowitą jedność ewangelicznych inspiracji Kaznodziejów przez ustanowienie z inicjatywy Dominika zasady, że byt klasztoru ma się opierać na jałmużnie. Słusznie więc Zakon Kaznodziejów został uznany za pierwszy Zakon żebraczy. Żebracze życie klasztoru, rozszerzające wcześniejszą zasadę, że wędrowny kaznodzieja utrzymuje się z jałmużny, wieńczy ewangeliczne zdanie się Zakonu na Opatrzność i stanowi jakby zwornik ewangelicznego ideału. A nadto, smak soli ewangelicznej odnajdujemy w portrecie kaznodziei, jaki Dominik zawarł w Konstytucjach „Gdy... bracia będą musieli opuścić klasztor, aby pójść głosić kazania, przeor da każdemu socjusza odpowiednie do ich zwyczajów i godności. Po otrzymaniu błogosławieństwa wyruszą i wszędzie będą się zachowywać z godnością i duchem zakonnym, jak ludzie, którzy szukają zbawienia swojego i bliźnich. Jak ludzie ewangeliczni będą podążać za Zbawicielem, rozmawiając z Bogiem lub o Bogu, miedzy sobą, lub z bliźnimi... Wędrując w ten sposób nie powinni otrzymywać ani nosić ze sobą złota, srebra, pieniędzy lub jakichkolwiek innych upominków, z wyjątkiem pożywienia, odzienia i innych niezbędnych do życia rzeczy oraz książek.” (II, 31.3) Jeśli do tego tekstu dołączymy inny, ze wstępu do tych samych Konstytucji — „Ponieważ Reguła nakazuje na abyśmy mieli jedno serce i jedną duszę w Panu, jest słuszne, abyśmy żyjąc według tej samej reguły i związani ślubami tej samej profesji, byli jednomyślni w zachowywaniu naszej kanonicznej pobożności w ten sposób, aby jedność, którą winniśmy zachowywać w naszych sercach, rozpalała się i ujawniała przez jedność naszych zwyczajów — odkryjemy do jakiego stopnia ewangelizm św. Dominika zapewniał jedność różnych elementów jego duchowości. Odnajdujemy je wszystkie w przykładzie apostołów: poszukiwanie Boga, poświęcenie się sprawie głoszenia Ewangelii, codzienne zdanie się na Opatrzność, związanie z Chrystusem w misji Kościoła, braterską wspólnotę w miłości i modlitwie. Tak bogate i niepowtarzalne są charyzmaty Zakonu Kaznodziejskiego, którego pragnął św. Dominik. A jakimi intencjami kierował się, zakładając swój Zakon? Intencje św. Dominika Osobiste powołanie Dominika Misje wśród pogan. Trzeba na wstępie zauważyć, że nie wszystkie czyny św. Dominika z okresu powstawania Zakonu Kaznodziejów wyrażały jego osobistą intencję. Chcę przez to powiedzieć, że wśród czynów św. Dominika niektóre były odpowiedzią na jego osobiste powołanie, inne zaś na wezwanie okoliczności czy potrzeby Kościoła i nie zawsze pozwalają one ocenić podstawowe powołanie Kaznodziejów. Jakie więc było to osobiste powołanie? Niektórzy bez wątpienia odpowiedzieliby spontanicznie, że było nim nawracanie heretyków i obrona prawdy katolickiej. Tymczasem dokumenty mówią co innego. Kiedy Dominik i biskup z Osmy powracali ze swej długiej podróży przez Europę, pragnęli udać się za granice chrześcijaństwa i nawracać pogan. Skoro papież nie pozwolił im pójść za głosem tego powołania, skoro w drodze z Rzymu zatrzymali się na wezwanie cysterskich legatów, aby wesprzeć ich w wielkim dziele kaznodziejstwa przeciw albigensom, to stało się to pod wyraźnym tchnieniem Ducha Świętego i zostało wkrótce usankcjonowane w wyraźnej misji zleconej przez papieża. Posłuszeństwo Dominika wezwaniom czasu określonym przez Kościół wyraziło się w tym, że poświęcił następnych dwanaście lat swego życia tej posłudze dla Kościoła ma południu Francji, a później w roku 1221 uczestniczył u boku kardynała Hugolina w podobnej misji przeciw odstępcom w Lombardii. Jednak na początku 1217 roku, kiedy opuszczał ziemie albigensów, zwierzył się ze swego pierwotnego powołania młodemu klerykowi Wilhelmowi de Montferrat, spotkanemu u kardynała Hugolina. „Przyrzekają sobie i uzgadniają, że kiedy już Dominik założy swój Zakon, a Wilhelm za dwa lata ukończy swe studia teologiczne, wyruszą razem, aby pracować nad nawracaniem pogan w Prusach i w innych krajach północnych.” To postanowienie, objawiające się między innymi zapuszczeniem brody, odnotował w tym samym niemal czasie Piotr Ferrand. Podobne słowa innych świadków pochodzą z lat 1219-1220: „Jest on gotów, jeśli trzeba, oddać swe życie za wiarę” wśród pogan. I chociaż Dominik, wzywany przez pilne sprawy swej fundacji, przez Kościół a wkrótce i przez śmierć, nie urzeczywistnił sam swego zamiaru, dokonał tego w roku 1221 przez swych braci, wysyłając ich na ewangelizację pogan daleko na północ i na wschód Europy, a nawet i do Azji. Świadectwa intencji św. Dominika To oczywiste, że tęsknota św. Dominika za nawracaniem pogan i olbrzymie doświadczenie nabyte w posłudze wobec odstępców musiały wywrzeć wielki wpływ na plany dotyczące założenia Zakonu Kaznodziejów. Mamy na to świadectwa bardziej formalne niż relacje o życiu i czynach Świętego. Przede wszystkim zachowały się oficjalne teksty i dokumenty archiwalne. Posiadamy akt, w którym biskup Fulko w połowie 1215 roku nadaje misję kanoniczną, aprobuje sposób życia i przyznaje środki utrzymania pierwszej wspólnocie, czyli ”kaznodziejstwu” Dominika w Tuluzie. Następnie dochowały się listy Honoriusza III potwierdzające Zakon, z 22 grudnia 1216 i 22 grudnia 1217 roku, komentowane przez Jordana Sasa. Później, w latach 1218-1221, powstały listy polecające, które papież dawał Zakonowi. Istnieją one w czterech zasadniczych wariantach, a ich znaczenie wynika z tego, że powstawały stopniowo i odbijają kolejne fazy rozwoju Zakonu oraz z tego, że projekty tych listów redagował dla papieża zwierzchnik papieskiej kancelarii, kardynał Wilhelm z Sabine wspólnie ze św. Dominikiem. Wreszcie mamy teksty synodów Południa i IV Soboru Laterańskiego (1215) na temat kaznodziejstwa, dla których wyżej wspomniane dokumenty stanowią uderzające wprost uzupełnienie. Akt biskupa Tuluzy czerpał bowiem bezpośrednio z kanonów Południa, wcześniejszych od kanonu laterańskiego lub współczesnych, a ten z kolei rozbrzmiewa w niektórych bullach z lat 1220 i 1221 rekomendujących Zakon. Uzupełniają to oficjalne teksty Zakonu. Przede wszystkim Pierwsze Konstytucje, skomentowane w zeznaniach świadków bolońskiego procesu kanonizacyjnego, wreszcie słowa św. Dominika i dzieje jego rządów, owych sześciu lat od założenia Zakonu do śmierci jego mistrza. Były to lata wytężonej działalności, gdy Dominik, prawdę mówiąc, miał całkowitą swobodę kierowania rozwojem swego Zakonu i mógł go z każdym dniem coraz bardziej dostosowywać do swych najgłębszych zamysłów. Ta seria dokumentów jest wyjątkowo cenna. Ich dane są ze sobą zgodne. Pozwalają one powiedzieć z dużą dozą pewności, czego rzeczywiście chciał Dominik. Zamysły Dominika Narzędzie współpracy z kaznodziejstwem zwyczajnym. W bulli z 8 marca 1208 roku Innocenty III oznajmił wszystkim biskupom, że na terytorium albigensów zamordowano legata papieskiego Piotra de Castelnau i wydał dyspozycje dotyczące wyprawy krzyżowej przeciw albigensom, zawierające wyraźne nakazy dla biskupów i poparte ostrymi wymówkami. Nakazywał im, aby gorliwiej niż dotychczas poświęcili się głoszeniu wiary i pokoju oraz posłudze kaznodziejskiej, a także wymieniał cztery cele tej posługi: ”wykorzeniać odstępstwa herezji, nauczać zasad wiary, tępić wady, zaszczepiać wśród ludzi dobre obyczaje”. Stanowczość papieża w domaganiu się od biskupów nieustannego, żarliwego kaznodziejstwa była wyrazem tego samego zaniepokojenia, z jakim św. Bernard domagał się w roku 1145 ”wytrwałego głoszenia Słowa” wśród albigensów. Była też zgodna z poleceniem, które w roku 1206 wydał legatom biskup św. Dominika, aby ”porzucając wszystkie inne troski, poświęcili się głoszeniu Słowa z większą niż dotąd żarliwością”. Znamienne są zwłaszcza cztery określone przez papieża cele, które wymieniliśmy wyżej. To kaznodziejstwo miało też być dogmatyczne i moralne, uczące i wychowujące, polemiczne i pozytywne, to jest zawierać w sobie całość ewangelizacji biskupiej. W dniu 6 września 1209 roku synod w Awinionie, który porządkował sprawy Kościoła południowego po — zdawałoby się - całkowitym powodzeniu pierwszych miesięcy wyprawy krzyżowej, podjął te myśli w swym pierwszym kanonie, nakazując biskupom nie tylko częściej i z większą gorliwością głosić Słowo, lecz również wspierać pomocą wybranych kaznodziejów. Gdy w roku 1215, po drugim już zwycięstwie wyprawy krzyżowej, Fulko z Tuluzy ustanowił takich współpracowników w osobach Dominika i jego towarzyszy, zlecił im realizację owych czterech punktów ewangelizacji biskupiej. „Ustanawiamy ich kaznodziejami naszej diecezji... aby wykorzeniać odstępstwa herezji, tępić wady, uczyć zasad wiary i wpajać ludziom dobre obyczaje.” Późniejsze teksty — czy to Kościoła, czy to Zakonu również potwierdzają te cztery dziedziny kaznodziejstwa pierwszych dominikanów, kładąc nacisk na elementy pozytywne. Na marginesie warto wspomnieć, że, zwiastowanie Słowa Bożego było często nazywane ”pożywieniem (pabulum) dusz, niezbędnym dla ludu chrześcijańskiego”, podobnie jak to nazywa dziesiąty kanon Soboru Laterańskiego. W akcie potwierdzającym z roku 1215 określenie to odnosi się do nauczania regula fide, co wówczas oznaczało skład apostolski. Z drugiej strony, kanon z Awinionu wyliczał elementy nauczania moralnego, na które akt z 1215 roku wskazał jednym zdaniem: „Niech kaznodzieja odznacza się gorliwością i ostrożnością, wykazując w słowie i czynach odrazę do cudzołóstwa, wszeteczeństwa, krzywoprzysięstwa, lichwy, nienawiści, napastliwości i innych grzechów śmiertelnych. Niech z jego zachowania przebija doskonałość, spokój, cierpliwość, sprawiedliwość i inne cnoty.” Nie był to jakiś katalog a priori, ale wady i cnoty typowe dla feudalnego i mieszczańskiego świata, z którymi Dominik stale się stykał. Należy uprzytomnić sobie dwa fakty, a mianowicie że Dominik uczestniczył wówczas w działaniach nie tylko na rzecz wiary, ale również na rzecz ”wiary i pokoju”. Z drugiej zaś stromy, że owoc działalności Kaznodziejów oglądał Dominik jeszcze w Bolonii: była to Summa nawróceń mistrza Pawła z Węgier, pomnożona wkrótce przez podobne dzieła we Francji i w Niemczech. Oto nasz pierwszy wniosek — zakładając Zakon Kaznodziejów, Dominik pragnął stworzyć organ współpracujący ze zwyczajnym nauczaniem Kościoła w całym jego bogactwie. „Gdy nasi bracia przyjdą do jakiejś diecezji, aby głosić kazania, odwiedzą najpierw biskupa, jeśli to możliwe, będą się kierować jego radami, by zebrać wśród ludu owoc, jakiego oczekują”, mówią Pierwsze Konstytucje. (II, 32.2, tekst z roku 1220) Tym słowom odpowiada upomnienie papieża, skierowane do biskupów, aby współpracowali z działaniami apostolskimi Kaznodziejów, o czym już mówiliśmy. Chciałbym tutaj podkreślić wyjątkową sprawność i skuteczność tego kaznodziejstwa. Aby ogarnąć wszystkie ludy Zachodu, zdołano w pierwszym stuleciu istnienia Zakonu zorganizować na terenie całego Kościoła sieć ośrodków kaznodziejstwa, równie zwartą jak sieć parafialna. Składała się ona z okręgów konwentualnych, podzielonych na ”terminy”, z których każdy był powierzany jednemu kaznodziei — „terminarzowi”. Zarys tej organizacji pojawił się już w czasie misji Dominika w 1207, a później w 1216 roku. Kaznodzieje ”generalnie” oprawiali w tym czasie kaznodziejstwo wędrowne, niezależnie od podziałów terytorialnych. Kończąc ten rozdział zwróćmy uwagę, że na początku XIII wieku biskup z racji swego duchowego posłannictwa pełnił urząd pasterza, z którym współpracowali proboszczowie; urząd sędziego wiary i obyczajów, z którym w chrześcijańskim systemie współpracowały władze świeckie; wreszcie urząd nauczyciela, który obejmował dwie dziedziny: nauczania teologii kleryków, wspólnie ze szkołą biskupią przekształcającą się w uniwersytet, oraz ewangelizację zamieszkującej diecezję ludności przez kaznodziejstwo. Niektórzy z Braci Kaznodziejów, wezwani do współpracy z biskupim urzędem pasterza i sędziego wiary, sami zostawali biskupami lub inkwizytorami. Działo się to jednak tylko wyjątkowo i było związane z całkowitym lub częściowym wyjściem spod kontroli Zakonu. Natomiast z samej definicji Kaznodzieje byli współpracownikami urzędu nauczycielskiego biskupa w obu dziedzinach tej funkcji. 21 kwietnia 1221 roku Konrad von Scharfenberg, biskup Metzu i kanclerz Cesarstwa Niemieckiego, zwrócił się do papieża i spotkanych w Rzymie kardynałów z naleganiem, aby w jego mieście biskupim założono klasztor Kaznodziejów, mówiąc krótko, że bracia ci oddadzą cenne usługi ”nie tylko laikom przez swe kazania, lecz również duchownym przez wykłady teologii”. Ta działalność teologiczna wśród kleryków ostatecznie przynosiła również owoce w kaznodziejstwie, do którego wszystko się sprowadza. Pojmujemy teraz cały sens definicji Zakonu, sformułowanej (myślę, że już to wykazałem) przez św. Dominika w roku 1220 w zakończeniu prologu Pierwszych Konstytucji „Albowiem wiedzieć powinniśmy, że Zakon nasz był od samego początku założony specjalnie dla kaznodziejstwa i zbawiania dusz i że nasze studium winno z samej swej istoty z całą żarliwością i ze wszystkich naszych sił dążyć do tego, byśmy byli zdolni służyć duszy bliźniego.” To prowadzi nas do drugiego twierdzenia. Św. Dominik zakładając Zakon Braci Kaznodziejów chciał stworzyć instrument powszechnej ewangelizacji. W latach 1206-1215 Dominik był zaangażowany w kaznodziejstwo służące obronie wiary i nawracaniu skierowane przeciw odstępcom. Zakładając jednak swój Zakon porzucił to polemiczne ograniczenie, aby postawić swym braciom za cel cały zakres przepowiadania biskupiego. Niemniej w tamtym czasie i na początku roku 1216 pojmował tę działalność głównie jak reewangelizację diecezji tuluskiej i dotkniętych herezją regionów sąsiednich. Zmiana nastąpiła wiosną 1217 roku, po powrocie Dominika z Rzymu, gdzie otrzymał zatwierdzenie Zakonu i jego nazwy. Odwrócił się wtedy od Albi i zdecydował na nowy zasadniczy zwrot w tworzonej przez siebie instytucji. Nie będziemy się tu zastanawiać nad motywami tak radykalnej decyzji, która ponadto musiała pokonać silne sprzeciwy. Połóżmy natomiast nacisk na jej rezultaty. Podobnie jak w chwili tworzenia Zakonu odrzucił Dominik wszelkie ograniczenia przedmiotu kaznodziejstwa, tak teraz odrzucił wszelkie ograniczenia terytorialne, nawet zakreślone zasięgiem chrześcijaństwa. Odtąd widział ”swych synów rozproszonych po całym świecie, idących po dwóch, aby głosić ludziom Królestwo Boże” — pisze Konstantyn z Orvieto. Opuszczając z większością braci Tuluzę, umieścił ich na doktrynalnej osi Kościoła, osi Paryż-Bolonia, gdzie powstawały młode uniwersytety. Sam zaś udał się do Rzymu, by spowodować, że bulle papieskie jak obfity deszcz zaczęły nawadniać jego młodą plantację. W roku 1221 zakończył wytyczanie terytorialnych ram Zakonu w świecie określając następujące sektory: prowincje czyli regie, gdzie wszystkie istniejące konwenty były kierowane przez jedną władzę prowincjalną prowincje będące dopiero na etapie powstawania. tereny, które miały stać się podstawą dla misji o nieograniczonym zasięgu. A więc: Dania, czyli kraje skandynawskie, nastawione na daleką Północ; Polska, otwarta ku Prusom, krajom bałtyckim i Rusi; Węgry, nastawione na Kumanów i dalej na Azję, a także na Grecję czyli Bizancjum. Tęsknota do misji wśród pogan, która przenikała serce Dominika, została głęboko zaszczepiona Zakonowi Kaznodziejów. Nie trzeba chyba podkreślać nowości tego zjawiska w historii Kościoła ani nadzwyczajności epopei, która zaczęła się wtedy w historii naszego Zakonu. Oto nasz drugi wniosek: zakładając swój Zakon, Dominik pragnął stworzyć instrument ewangelizacji wszystkich ludzi, instrument o charakterze apostolskim. Czy istnieje jakaś sprzeczność między wytężoną ewangelizacją sięgającą aż po krańce świata, którą w roku 1217 założyciel postanowił, a rozpoczętą w 1215 roku współpracą z kaznodziejstwem zwyczajnym? Stanowczo nie. W tamtych czasach nawracanie pogan rozpoczynano zwykle w dużym pogranicznym biskupstwie, które dawało oparcie wysyłanym stamtąd grupom misjonarzy. Przełożony takiej grupy wkrótce zostawał biskupem. Warunki i instytucje w starych chrześcijańskich diecezjach i w tych, które dopiero powstawały, niewiele się różniły. I w jednych, i w drugich biskup był na swoim terenie następcą apostołów. Mimo to, zapoczątkowane w roku 1217 otwarcie się Zakonu na potrzeby pogan z najodleglejszych nawet krain, najlepiej wyraża ducha naśladowania apostołów, ducha, który nieustannie ożywia Zakon, sięga do wszystkich jego ewangelicznych źródeł. Podkreślenie owej powszechności zmuszało jednocześnie Zakon do zacieśniania stosunków z papiestwem, źródłem wszelkich misji oraz strażnikiem doktryny i tradycji. Dzięki jednoczesnemu oparciu na Rzymie i na apostolskim ideale, Dominik urzeczywistnił swe pozostałe zamiary. Wspólnota, która swym życiem wspiera głoszenie Ewangelii. Formułując nasze trzecie twierdzenie, że św. Dominik chciał stworzyć wspólnotę zakonną, której życie polegałoby na głoszeniu Ewangelii, możemy — by uniknąć powtórzeń - odwołać się do tego, co już powiedzieliśmy o jego duchowości. Podwójne natchnienie — naśladowania apostołów z wieczernika i ich kaznodziejstwa o żebraczym chlebie, pozwoliło mu, zgodnie z klasyczną tradycją konwentualną, uczynić z klasztoru środowisko promieniującej miłości braterskiej, które jest podstawą formacji i posługi braci oraz oparciem dla ich świadectwa. I rzeczywiście, we wspólnocie którą stworzył w roku 1216, świadectwo jednomyślności i miłości braterskiej zostało pomnożone przez świadectwo heroicznego zawierzenia Opatrzności, zrodzonego z żebractwa. Oba te czynniki wpływały na formację i kształtowały słowa kaznodziei. Modlitwa liturgiczna i prywatna pomaga w spotkaniu z Bogiem i obejmuje swym wsparciem wszystkie działania kaznodziejskie. Wspólnota braterska kieruje posługą swych członków za pośrednictwem przełożonego i kapituły. Czy koniecznie trzeba jeszcze dodawać, że Dominik na własne oczy oglądał spełnienie się tego ideału w Bolonii, gdzie ubóstwo i młodzieńcza szlachetność braci z klasztoru św. Mikołaja wspierała słowa Reginalda, ”nowego ubogiego” w Chrystusie, takim ewangelicznym blaskiem, że ”cała Bolonia wrzała, zdawało się, że powstał nowy Eliasz”. Musimy napomknąć jeszcze o dwóch problemach szczegółowych. Po pierwsze — dlaczego założyciel zwlekał z wpisaniem swego Zakonu w tradycję kanoników regularnych, której przecież osobiście był wierny, do momentu ogłoszenia XIII kanonu Soboru Laterańskiego i nakazu Innocentego III? Na pewno nie stało się tak z powodu reguł pokutnych, ponieważ gdyby się ich obawiał, wolno mu było wybrać: w roku 1216 jakąś złagodzoną formę ordo antiquus, a nie, jak to uczynił, zwyczaje najsurowsze (arctiores consuetudines, jak mówi Jordan) owego ordo novus premonstratensów. Nie stało się tak również ze względu na panujące wówczas dążenie do jednolitości obserwancji, której dał w prologu Pierwszych Konstytucji najbardziej przekonywające uzasadnienie – „niech jednolitość obyczajów rozpala i uzewnętrznia jedność, która winna królować w naszych sercach”. Ani też nie stało się to ze względu na modlitwe liturgiczną, która była wówczas nierozerwalnie związana z charakterem klerykalnym Zakonu, jakiego żądali bracia, a którą Dominik wiernie i gorliwie praktykował przez cały czas swej posługi. Odpowiedź na to jest taka, że przed Soborem Laterańskim nie było potrzeby wiązania braci z jakimkolwiek starym typem zakonu. Poza tym Dominik mógł się obawiać że nazwanie ich kanonikami stworzy wokół nich atmosferę szacunku, należnego osobom szczególnie świątobliwym co przeszkadzałoby ich ruchliwości. Mógł się też obawiać przyjęcia godności kościelnej, albowiem dla prawa i wśród ludu kanonik był panem w pełnym znaczeniu tego słowa. Wreszcie obawiał się bogactwa, powszechnego w wielu kapitułach. Problem drugi dotyczy szkolnego początkowo charakteru Zakonu: czy był on uniwersytecki? W roku 1220 Dominik i jego współpracownicy, mistrzowie uniwersyteccy z Paryża i Bolonii, stworzyli dwie całkowicie oryginalne instytucje: instytucję studiów i instytucję kaznodziejstwa. Pierwsza służyła kształceniu i podtrzymywaniu umiejętności tych, którzy mieli głosić Słowo Boże. Składał się na nią system studiów i szkoła konwentualna, kierowana przez ”doktora”, później ”lektora” konwentualnego. W roku 1217 Dominik wysłał pierwszych braci do ówczesnego centrum nauk teologicznych, do szkół paryskich. Od początku Zakon włączył się w życie uniwersytetów i oczekiwał od nich kształcenia nie tylko kaznodziejów, ale i nauczycieli dla swych szkół konwentualnych, a później i prowincjalnych. Wspominaliśmy już o ścisłych więziach, jakie w 1221 roku zadzierzgnął klasztor św. Jakuba z uniwersytetem paryskim oraz o zrozumieniu, jakie okazywano wówczas w Rzymie dla roli konwentualnych szkół Zakonu w nauczaniu teologii. Choć, jak się wydaje, Dominik nie zamierzał dostarczać uniwersytetom (sam taki pomysł w 1221 roku jest anachronizmem) profesorów świętej doktryny, to jednak wkrótce stało się to faktem, jako konsekwencja jego zupełnie świadomych decyzji. Zwróćmy jeszcze uwagę na pewien szczegół dotyczący wyboru kandydatów do głoszenia Słowa. Pierwotne teksty przywiązywały ogromną wagę nie tylko do wiedzy, obyczajów i miłości, lecz także do ich gratia praedicationis. Liczne ówczesne teksty zakonne i spoza Zakonu, zwłaszcza pisma waldensów, w których to określenie występuje, pozwalają stwierdzić bez wątpliwości, że nie oznacza ono daru krasomówstwa, ale prawdziwy charyzmat, rodzaj nadprzyrodzonego powołania, przekonanie, że to sam Duch Święty udziela łaski przemawiania. Gratia praedicationis czyni z kaznodziejstwa dominikańskiego prawdziwą posługę w Duchu, charyzmatyczne zwiastowanie Słowa Bożego. Własny sposób — pokora ewangeliczna. Dochodzimy w ten sposób do nadrzędnego motywu zamysłów Dominika w momencie zakładania Zakonu Kaznodziejskiego, którym zamkniemy ten rozdział. Chodzi o sposób uprawiania kaznodziejstwa. Dominik nie chciał ograniczać ani przedmiotu kaznodziejstwa prowadzonego przez braci, równego zakresem nauczaniu biskupiemu, czyli apostolskiemu, ani kręgu jego odbiorców, gdyż mieli należeć do niego wszyscy ludzie, nawet z najodleglejszych stron. Nie zlecił jednak swym braciom całej posługi zbawczej biskupów wobec bliźniego. Rozsądnie rezygnując z posługi pasterskiej, pozwolił im współpracować tylko w nauczycielskiej posłudze zwiastowania Słowa Bożego. Ponadto wyraźnie odróżniał ich sposób nauczania od sposobu nauczania biskupów. W przeciwieństwie do płynącego z władzy pasterskiej posłannictwa duchowego, nauczanie kaznodziejów winno być podejmowane w ewangelicznej pokorze. Określenie to powraca jako motyw przewodni pism św. Dominika od roku 1206 aż do jego śmierci. Posłuchajcie Diega z Osmy, który według Piotra des Vaux-de-Cernai, w roku 1206 proponował: „Żyć tym, czego się naucza, postępując za przykładem Dobrego Nauczyciela, ukazywać się w pokorze, iść pieszo, bez złota i srebra, krótko mówiąc, naśladować we wszystkim życie apostołów”. A oto jak aprobował to papież w bulli z 17 Listopada 1206 roku: „Naśladując Chrystusa ubogiego nie wahajcie się iść do pogardzanych również jako pogardzani, ale za to z płomiennym duchem". Posłuchajcie, jak praktykę takiej postawy opisywał kronikarz: „Atakują oni fałszywą religię z całą pokorą, umiarkowaniem i cierpliwością, wędrując pieszo z miasta do miasta na ustalone dysputy, odrzucając opiekę eskorty i możliwość jazdy konnej”. Posłuchajcie, czego Dominik wymaga od magistra nowicjatu: „Niech uczy nowicjuszy przede wszystkim pokory serca i ciała i niech się stara w tym kierunku ich kształtować, zgodnie ze słowami: „Przyjmijcie moją naukę, albowiem jestem cichy i pokornego serca." Sam zaś, odziany w połataną tunikę, szedł pieszo i boso (z wyjątkiem miast, gdzie na to nie pozwalały przepisy synodów), zrezygnował na zawsze z tytuł księdza kanonika i był już tylko ”bratem Dominikiem, kaznodzieją, pokornym sługą kaznodziejstwa". Jego żebracze ubóstwo polegało nie tylko na heroicznym zawierzeniu Opatrzności. Kiedy klękał, by otrzymać chleb, gdy żebrząc o chleb prosił, aby mógł być wysłuchamy, wtedy okazywało się jego rozmiłowanie w tym samym uniżeniu, w którym Słowo Wcielone stało się Zbawicielem. Trzeba to zrozumieć. Pokora, ubóstwo, zjednoczeni z Chrystusem i apostołami nie były dla Dominika upiększeniem życia, rodzajem szkoły czy oprawą dla posługi kaznodziejskiej. Stanowiły jej zasadniczy element. Kaznodzieja ewangelizuje nie tylko słowami, ale i całym swym życiem. Głosi Ewangelię, sam żyjąc Ewangelią na sposób apostołów. Tak trzeba rozumieć nasze życie zakonne. Jeśli dziś zebraliśmy się tutaj, to po to, aby przystosować się do ducha II Soboru Watykańskiego i odpowiedzieć na potrzeby ludzi współczesnych. Chcemy odkryć sposób rozpalenia w naszym indywidualnym i wspólnotowym życiu zakonnym tak głębokiego i tak jawnego świadectwa życia Ewangelią, aby promieniowało ono z całej naszej posługi, a jednocześnie zachowało swój dominikański styl. Dominik starał się, aby w Pierwsze Konstytucje swego Zakonu, nazywane jego regułą, wpisać ideę apostołów naśladujących Mistrza, tak jak ją sobie wyobrażał i jak ją osobiście przeżył. W tym zbyt może ludowym wyobrażeniu, które nakazał szanować, może nie wszystko jest w pełni autentyczne. Apostołowie nie zawsze chodzili boso od dnu do domu lub żebrali, mieli też pieniądze, które Judasz nosił w sakiewce. Bracia Kaznodzieje już dawno to zauważyli i sami zmodyfikowali swe zasady. Ale to są nieistotne szczegóły. Czyż sedno wartości, które przekazał nam w swej duchowości i w instytucjach Zakonu nasz patriarcha, a które tutaj usiłowałem wymienić, nie jest głęboko apostolskie: nieustanne poszukiwanie Boga, dążenie do zbawienia wszystkich ludzi, zawierzenie Opatrzności przez ubóstwo, pokora, jedność braterska, duch kolegialny, publiczna modlitwa uwielbienia i wstawiennictwa, charyzmatyczne natchnienie kaznodziei w głoszeniu Słowa Bożego? Nie będziemy w stanie, jak mi się wydaje, dokonać skutecznej i trwałej odnowy Zakonu Kaznodziejów, jeśli silniej niż dotychczas nie uwydatnimy tych wartości.