Jakub Dymek - hekko24.pl
Transkrypt
Jakub Dymek - hekko24.pl
Jakub Dymek Co widać? Porno story „Nie podejmę się prób zdefiniowania przedmiotu dzisiejszego postępowania, lecz gdy tylko to widzę, to wiem, o czym mowa” – tak w 1964 roku o pornografii powiedział sędzia amerykańskiego Sądu Najwyższego Potter Stewart. Do dziś to być może najlepsza z definicji porno, bo kapitulująca przed tym, co niedefiniowalne. Jednocześnie uświadamia fakt, że aby zrozumieć, czym jest porno, po prostu trzeba je na własne oczy zobaczyć. Z pewnością gorszą słowa, gorszą opowiadania i piosenki, ale w ostatnim stuleciu to właśnie to, co widać, utożsamiono z gorszeniem ostatecznym. O porno rozbijały się największe kampanie cenzorskie, wojna z pornografią napędzała amerykański feminizm, zakaz rozpowszechniania hard core’u i trzymanie w ryzach obrazów seksu służyły w różnych okresach właściwie wszystkim. Dziś mniej już jednak zajmujące jest pytanie o to, czy porno zakazywać, a bardziej o to, co zrobić, skoro jest ono wszechobecne. Lub tak się przynajmniej wydaje, bo o pornograficzność oskarżano w ostatnich latach już prawie wszystko: gry wideo, komiksy, przedstawienia teatralne i performansy, wystawy, animacje, instalacje, reklamy i oczywiście filmy. Czy te zarzuty były słuszne? Na to pytanie odpowiedzieć wprost nie sposób. Za często zmieniały się kryteria oceny, zbyt nieuchwytne są odczucia i sądy estetyczne, a prawo nie dość precyzyjne. Można jednak na tej podstawie zrobić coś innego: opowiedzieć fascynującą historię porno – od zakazu do przyzwolenia, od płaskorzeźb i rycin do Internetu i animacji 3D, od zamkniętych szczelnie ksiąg i sekretnych gabinetów do wielkich festiwali i miliardowego biznesu. Fallusy z Pompejów Pierwsza nić tej opowieści to historia tego, co można było zobaczyć i co lepiej było ukryć. Zaczyna się od XIX-wiecznych wykopalisk w Pompejach, które wywołały wielką ekscytację i szok. Zauważono bowiem, że ściany starożytnych domów były pokryte freskami, które urągały ówczesnej przyzwoitości. „Co z nimi zrobić?” – ktoś musiał wtedy zadać to pytanie, które było zarazem pytaniem o to, jak je właściwie oglądać. Albo nie oglądać. Kompromisem, rozwiązaniem prawdziwie nowoczesnym, a jednocześnie odpowiednim dla ducha epoki wiktoriańskiej okazało się po prostu zamknięcie obrazów pod kluczem. A dokładniej mówiąc, w gabinecie neapolitańskiego muzeum. Stworzono w ten sposób osobną kolekcję, owo Muzeum Sekretne – które pozostało do dziś trafną metaforą pornografii jako takiej. Do Sekretnego Muzeum wstęp mieli bowiem tylko dorośli, dobrze urodzeni mężczyźni. Obscenę – to, co poza sceną, poza polem widzenia, a paradoksalnie właśnie w centrum skoncentrowanych spojrzeń – można było do woli kontemplować w imię poznania, wiedzy i rodzących się wówczas nauk o seksualności. Żeby przybliżyć niemieckim i angielskim dżentelmenom osobliwości antyku, drukowano bogato ilustrowane katalogi zbiorów Sekretnego Muzeum. Na stronach tych woluminów można było zobaczyć słynną rzeźbę przedstawiającą mężczyznę uprawiającego seks z kozą. Za drobną opłatą w samym sekretnym gabinecie można było obejrzeć o wiele więcej. Kontekst muzeum i cała praca klasyfikowania, oddzielania i opisywania obiektów od początku miała gwarantować, że zbiorów nie ogląda się jedynie dla osiągnięcia wulgarnego podniecenia, przynajmniej nie jawnie. Aby upewnić się, że tak już zostanie, ze wstępu do Sekretnego Muzeum zostały wyłączone kobiety, dzieci i niższe klasy – wszyscy, którzy nie mieścili się w kategorii „dojrzałych osób”, jak rozumiała je tamta epoka. A więc wszyscy ci, którzy – jak myślano – nie mogliby powstrzymać swoich popędów, których umysły były podatne na deprawację, których seksualności nie powinno się rozbudzać, bo i nie dałaby się wówczas kontrolować. Przykład Sekretnego Muzeum najlepiej pokazuje powstanie nowoczesnej pornografii. Z jednej strony dzięki odkryciu starożytnych wizerunków seksu powróciły w obręb kultury zachodniej obrazy przyjemności oglądane po prostu dla przyjemności – otwarcie przez starożytnych, a skrycie przez ludzi epoki wiktoriańskiej. Z drugiej strony pojawiła się silna potrzeba kontrolowania, pilnowania i regulowania dostępu do tych rzeźb, obrazów i grafik, które uznawano za groźne – owa potrzeba zaś spowodowała, że pornografia zaczęła oznaczać wszystko to, przed czym trzeba chronić oczy niepowołanych. Wreszcie to być może od katalogów Sekretnego Muzeum wzięła się późniejsza forma wszystkich pornograficznych kompilacji: dużo aktów, mało tekstu, jasny podział na kategorie. Bo tak jak w ówczesnych naukowych publikacjach chodzi w nich o pokazanie wszystkiego, co można w danej chwili pokazać. Nitro-waginy W ciągu 50 lat od powstania zamkniętej kolekcji Muzeum Neapolitańskiego, czyli do końca XIX wieku, dokonała się pierwsza medialna rewolucja. Upowszechniła się fotografia i kolekcjonowanie zdjęć, które było tylko przedłużeniem wcześniejszego upodobania do kolekcjonowania pocztówek. Powstał film – pasja, którą, obok teatrów cieni i eksperymentów z grą świateł lub obrazów, upodobali sobie mieszczanie. I tu, i tam pornografia świetnie się odnalazła. W wypadku fotografii istniały już gotowe wzorce, przeniesione właśnie z pocztówek – obrazy „egzotycznych” tancerek, sceny zbiorowe inspirowane antykiem, prezentacje „teatralnych” kostiumów i cyrkowych postaci. Pisma zbierające wszystkie te zdjęcia i prezentujące całe ich kolekcje, wzorując się na żurnalach mody, były pierwszym i „wysokim” zarazem wcieleniem pornografii. Wysokim w tym sensie, że podobnie jak Sekretne Muzeum były adresowane do klas wyższych i obiecywały coś więcej niż podniecenie. Trochę inaczej było z filmem – ten nie miał ustalonych konwencji, więc pierwsze pornograficzne produkcje dopiero próbowały odnaleźć swój styl pokazywania ciała ludzkiego. Uchodzący za pierwszy film z nagością w roli głównej, nakręcony przez Georges’a Mélièsa Après le bal z 1897 roku przedstawia jedynie minutową scenę kąpieli, ale już 10 lat później w krótkich metrażach pojawi się zarys pewnych konwencji, które pozostaną w porno na zawsze. W tych wydających się niezdarnymi próbami stag films (filmów dla kawalerów) nie brakowało bowiem aluzji do bieżącego życia społecznego czy polityki, ironii, zamysłu i kulturowych odniesień. Ograniczenia stanowiła raczej sama forma filmu – krótka, czarno-biała taśma i brak dźwięku skłaniały jednak do przekroczenia wszystkich innych barier: obyczajowych, tych zbudowanych przez konwenanse i przyjęte sposoby pokazywania seksu i ciała, barier formalnych i gatunkowych w raczkującym dopiero kinie. Argentyński El Sartorio, nakręcony między 1907 a 1912 rokiem (choć i data, i miejsce produkcji wciąż są dyskusyjne), wpisuje mitologiczną fabułę o satyrze i nimfach w opowieść o kobiecym pożądaniu, które może się zrealizować tylko poza regułami mieszczańskiego życia. To także specyficzny eksperyment formalny – statyczne, inspirowane klasycznym malarstwem kompozycje kadrów mieszają się z dużymi zbliżeniami, które staną się później atrybutem filmu porno i wyznacznikiem hard core jako gatunku filmowego. W tak wczesnych filmach jak niemiecki Am Abend z 1910 roku ugruntowały się też konwencje i choreografia aktów seksualnych – masturbacja, fellatio, penetracja, wszystko w voyeurystycznym schemacie, w którym mężczyzna, bohater filmu podglądający kobietę, w końcu dołącza do niej i z widza staje się aktorem. Sceny inne niż heteroseksualne pojawiały się prawdopodobnie równie wcześnie, choć trudniej dziś o zachowane kopie i ich dokumentację. Stąd za pierwszy gejowski film pornograficzny uważa się Le ménage moderne du Madame Butterfly, wyprodukowany we Francji około1920 roku. Wtedy też, na etapie stagu, pornografia filmowa – w przeciwieństwie do wcześniejszych żurnali z aktami czy erotycznych dagerotypów i fotografii, namiętnie kolekcjonowanych także przez kobiety – stała się rozrywką jednoznacznie męską. Nie dlatego jednak, że tylko do mężczyzn trafiały pierwsze fabuły, ale również z powodu tego, gdzie porno było oglądane. Działo się to bowiem w męskich klubach i domach publicznych, w trakcie towarzyskich spotkań i w gronie, które mogło sobie pozwolić na instalację projektora filmowego. Siatka powiązań, która pozwalała obejść obowiązujący w Ameryce zakaz przewożenia „obscenicznych” produkcji przez granice stanów, stworzyła z kolei ekskluzywnie męski obieg i sposób dystrybucji daleki od powszechnej i łatwej dostępności dzisiejszego porno. Ale zanim tak naprawdę powstał pornograficzny mainstream, pornografia musiała przejść przynajmniej dwie rewolucje – kinową i telewizyjną. Wolność łechtaczek Druga nić historii porno to opowieść o technologii i mediach. Coraz tańsze kamery i film, istniejąca i rozwijająca się sieć dystrybucji, a także niesłabnące zapotrzebowanie spowodowało, że w latach 50. XX wieku w Stanach Zjednoczonych każdy szanujący się pornograf chciał nie tylko sprzedawać zdjęcia czy pisma spod lady, ale też kręcić własne filmy. Paradoksalnie nie przeszkadzał w tym moralny rygoryzm epoki, bo w Ameryce obawiano się bardziej zagrożenia komunistycznego (i to komunistom przypisywano wszystko, co najgorsze, łącznie z próbą rozmiękczenia moralności narodu za pomocą porno). Lękano się raczej komiksów, marihuany, podłej literatury i homoseksualistów niż rodzimej, zdrowej erotyki. Powstające wtedy czasopisma „Playboy” i „Hustler” zajęły więc wygodną pozycję w głównym nurcie, a jawnie pornograficzne pisemka i wytwórnie filmów tylko skorzystały z większego przyzwolenia. To jednak wciąż drugi obieg. Porno, by zawładnąć wyobraźnią, musiało wejść tam, gdzie tworzyła się ta wyobraźnia. Musiało postawić stopę w fabryce snów i wkroczyć do kina. Udało się to najlepiej Gerardowi Damiano, reżyserowi Głębokiego gardła, które weszło na ekrany w 1972 roku. Wbrew popularnemu wyobrażeniu nie był to jedynie „hardcore’owy pornol”, ale też komedia – i temu właśnie zawdzięcza swój olbrzymi sukces. Fabuła o kobiecie, która nie mogła odczuwać przyjemności, dopóki nie odkryła, że jej łechtaczka jest umiejscowiona w gardle, została oparta na przynajmniej tuzinie seksistowskich tropów. Jednocześnie był to być może pierwszy film porno, który bez zażenowania oglądały pary i samotne kobiety. Głębokie gardło dopisywało humorystyczny wymiar i bezczelne skupienie się na przyjemności (także kobiecej) do tego, co w kinach było już wcześniej obecne dzięki produkcjom europejskim, w tym francuskiej Nowej Fali – nagości, intymności, pożądania i pięknych ciał. W Europie główny nurt stanowiła Emmanuelle (1974, J. Jaeckin), a pornografia hard core nie wkroczyła do kin i oficjalnego nurtu. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych porno, dzięki połączeniu komizmu i formalnych eksperymentów, ciekawych soundtracków i moralnego rozprężenia po latach 60., jeszcze przez kilka kolejnych sezonów okupowało kina, czego dowodem była także kariera Za zielonymi drzwiami (1972), produkcji braci Mitchellów z Marilyn Chambers w roli głównej, która równolegle z Głębokim gardłem podbijała serca widowni. To była zapowiedź porno chic, czyli dekady, kiedy porno było w Ameryce po prostu modne, kiedy można było już spokojnie na seksie zarabiać. Wolna miłość epoki hipisowskiej świetnie przygotowała grunt pod „wolnorynkową miłość”, a dopóki coś było legalne i sexy – nikt nie widział w tym problemu. Nie znaczy to, że porno podobało się wszystkim, ale poszukiwanie nowych opowieści o seksie, mocowanie się z konwencjami kina i zaistnienie w debacie nowych tematów: antykoncepcji, kobiecej przyjemności i aborcji – powodowało, że cenzurowanie porno było rozumiane jako zamach na wolność. Tak widziały to też ówczesne feministki. W tych latach Kate Millett pisała, że „seks ma często pomijany aspekt polityczny”, a inne badaczki dopowiadały: „Tak, i w krytyce powinno chodzić o to, co stoi za pornografią, a nie o samo porno”. W latach 70. popularne były feministyczne relacje z seansów i przeglądów filmów porno – szukano tam ciekawych scenariuszy, wiarygodnych opowieści o kobiecej rozkoszy, narracji podważającej konserwatywne wyobrażenia o pasywnych kobietach i małżeńskim szczęściu. Ellen Willis, która w „The New York Review of Books” recenzowała premierowy pokaz Głębokiego gardła, rozpoczęła swój tekst od stwierdzenia, że „coraz trudniej dziś o dobry głos w sprawie pornografii”. I kontynuowała, mówiąc, że obecny kształt filmu porno wynika w równym stopniu z „ucieczki od wiktoriańskiej moralności” (dobrze), co z przejścia w tryb „hedonistycznego kapitalizmu w ramach mizoginistycznej kultury” (źle). Willis podsumowywała swój esej własną fantazją „nakręcenia porno-epiki dla kobiet”. Fellatio z VHS-em Coś się zmieniło w latach 80. XX wieku, gdy zaplotła się trzecia nić – feminizmu, wojen kulturowych i „polityki porno”. Trwała już nowa epoka, zapoczątkowana przez kolejną technologiczną innowację – wideo. Dzięki technologii VHS nie tylko można było oglądać filmy komfortowo, w swoim mieszkaniu, ale też kręcić własne, a także wymieniać się ze znajomymi kupionymi w licznych sex-shopach nowościami. Każdy element tej rewolucji był osobnym przewrotem – wszystkie razem złożyły się na „złotą erę”. Ale wtedy powstał również ruch Women Against Pornography, a Andrea Dworkin zasłynęła stwierdzeniem, że każdy stosunek heteroseksualny to przemoc. To wówczas slogan Robin Morgan, mówiący o „porno jako teorii, a gwałcie jako praktyce”, był elementem mainstreamowej debaty. Udało się też faktycznie zakazać produkcji heteroseksualnej pornografii (bo z mniejszościową zazwyczaj nie było tego problemu, zakazana była po prostu domyślnie). Porno było bardziej popularne niż kiedykolwiek, ale jego upowszechnienie i zsunięcie się woalu wstydu napotkało bardzo zdecydowany opór. Często słuszny, ale jednocześnie bardzo pryncypialny. Może dlatego, że wszystko to działo się w realiach kulturowego „backlashu” – powrotu konserwatywnych norm po czasie wyzwolenia – który tak dobrze opisała Susan Faludi w swojej książce Reakcja. Niewypowiedziana wojna przeciw kobietom, mówiąc o całej dekadzie lat 80. To zatem w cieniu koalicji polityków nienawidzących gejów, lesbijek, seksu i kobiet zrealizował się sojusz feminizmu radykalnego z głównym, konserwatywnym nurtem, który umożliwił dotychczas najszerszą i najskuteczniejszą we wprowadzaniu cenzury dyskusję o porno. Mimo pierwszych sukcesów antypornograficzny nurt feminizmu poniósł spektakularną porażkę po tym, co mogło wydawać się najskuteczniejszym aliansem strategicznym – ze starymi, białymi mężczyznami stojącymi u władzy, ostatnią grupą, która zdawała się podatna na argumenty ruchów kobiecych. Ostatecznie feminizm utożsamiono bowiem z jego antyseksualną, radykalną częścią, ze skłonnością działaczek do wchodzenia w układy z konserwatystami, by osiągnąć doraźny cel, z członkiniami ruchu zgadzającymi się na rezygnację z całego feministycznego i emancypacyjnego pakietu. Wygrał konserwatyzm, bo nie miał nic do stracenia – promując wartości od zawsze zamknięte, od zawsze antyseksualne, od zawsze przesiąknięte dziwną mieszanką hipokryzji i całkiem szczerej dewocji. Kobieca rozkosz Po latach 80. XX wieku koło tej historii zaczęło się kręcić jeszcze szybciej. W 1989 roku Linda Williams, kalifornijska filmoznawczyni, opublikowała przełomową książkę Hard core. Władza, przyjemność i „szaleństwo widzialnego”, w której postawiła do dziś kontrowersyjną tezę, że porno to pierwszy gatunek filmowy obsesyjnie skupiony na kobiecej przyjemności. Działo się to dlatego, że tak trudno było ją pokazać. Niełatwo bowiem zapomnieć ostatnią scenę z Głębokiego gardła, która obrazowała orgazm Lindy Lovelace połączony z wizerunkiem startującego promu kosmicznego i odgłosem kościelnych dzwonów. Równolegle z książką Williams powstały pierwsze kobiece wytwórnie filmowe kręcące porno, uaktywniły się reżyserki takie jak Candida Royalle, której produkcje w połowie lat 90. XX wieku nie były już nowatorskimi próbami, ale klasyką. Pojawił się popyt na porno kobiece i feministyczne. Pisano płomienne manifesty broniące prawa do porno, które tworzyły Wendy McElroy czy Pat Califia. Panika związana z epidemią HIV także odrobinę zelżała i łatwiej było o nowe pornografie mniejszościowe, czasem idące ręka w rękę z nowymi „kobiecymi” produkcjami, czasami jawnie sprzeciwiające się ugrzecznieniu i konformizmowi, który zarzucano właśnie Candidzie Royalle. Lata 90. to także prawdziwa porno-transformacja w naszej części Europy – nowe rynki, pęd ku mitycznemu Zachodowi i popularność kablówki spowodowały, że przez kilka lat wydawało się nawet, że szalejący niemiecki i węgierski przemysł porno zagrozi dominacji Ameryki na polu produkcji „niegrzecznych” filmów. Porno adaptowało też z prędkością światła każdą nową technologię: pornodyskietki i płyty CD, magnetowidy i odtwarzacze DVD, sieci WWW i sekstelefony – wszystko to zbudowało całkiem prężny rynek, tym ciekawszy po tej stronie oceanu, że chłonący wszystko z niespotykanym apetytem. Okazało się to ledwie wstępem do kolejnej rewolucji, jaką stał się szerokopasmowy Internet, sieci peer-to-peer (P2P), streaming wideo i zawrotna kariera urządzeń mobilnych. Przyszłość onana Impuls do rewolucji dała znów Ameryka – legalnie działający tam pornobiznes szybko dostrzegł w Internecie potencjał docierania do nowych odbiorców i odbiorczyń, kusząc ich krótkimi fragmentami filmów i proponując prenumeraty „tylko dla członków”. System wydawał się od początku sprawny, choć jednocześnie cała branża siedziała na bombie z opóźnionym zapłonem – Internet nie chciał się komercjalizować, nie chcieli tego przede wszystkim użytkownicy i użytkowniczki, klikający na złość korporacjom i dostawcom usług. Wielkie biznesy upadły w internetowej bańce roku 2000, porno miało się świetnie jeszcze kilka lat, ale w końcu musiało się skonfrontować z masą darmowych treści zalewających wirtualną sieć. Ale czy przegrało? Niezupełnie, branża wymyśliła po prostu nowe sposoby zarabiania, dostęp do porno stał się większy niż kiedykolwiek, dzięki Internetowi znajduje się zawsze pod ręką – lub, jak w wypadku urządzeń mobilnych, nie opuszcza nas właściwie ani na moment. Ale czy to faktycznie rewolucja? Nowatorstwo formalne związane z wejściem nowych modeli produkcji i dystrybucji ogranicza się właściwie do gatunku gonzo, pornografii kręconej kamerą z ręki i pozbawionej inscenizacji, gdzie fabuła i dokumentacja seksu zlewają się w jedno. Gonzo to najczęściej film o filmowaniu i kupowaniu seksu. Mówi się, że to dzięki porno powstała tak naprawdę technologia przekazywania płynnego obrazu za pośrednictwem przeglądarki internetowej, bez konieczności ściągania go na dysk – czyli streaming. Za jego popularność odpowiadają zarówno próby wejścia do Internetu telewizji informacyjnych, jak i inwestycje magnatów medialnych w nowe sposoby emisji treści. Epoka porno doby Internetu dała mainstreamowi gwiazdę nowego typu – Sashę Grey, ale czy nie jest ona kolejnym wcieleniem tego samego archetypu zbuntowanej i upadłej dziewczyny z dobrego domu, który intrygował w każdej dekadzie? Plus ça change, plus c’est la même chose – im bardziej coś się zmienia, tym bardziej pozostaje takie samo. To, co faktycznie uległo przeobrażeniu, to nie samo porno, ale sposób, w jaki je odbieramy. I to, jakie miejsce zajmuje w kulturze. Odpowiedź na to pierwsze pytanie przynoszą dane o tym, że dziś prawdopodobnie więcej pornografii ogląda się na urządzeniach mobilnych niż w kinach, na wideo, a nawet na wszystkich komputerach razem wziętych. Oglądamy je sami, skrycie i nie stanowi to już wyrazu buntu, lecz świadczy o sprawniejszym rozpoznawaniu własnych potrzeb i lepszej kontroli nad sobą. Nie jest narzędziem służącym do wyłamywania się normom społecznym, kontestacji reguł i konwencji dotyczących ciała, seksualności i płci, ale do własnego się w nich przeglądania. To w porno najsilniej widoczne są dziś te normy, to oglądając je – lub odmawiając oglądania – prowadzimy z nimi dialog i w ten sposób oswajamy seks. Tak jak pojęcie porno powstało z potrzeby kontroli pewnych obrazów, tak dziś ta kontrola – choć często myli się ją z wolnością i pisze o „pornografizacji” kultury – przeniosła się na poziom jednostek. Dzisiaj każdy i każda z nas dzięki mechanizmom sieci jest samodzielnym producentem (płacimy za nie, nawet jeśli nie bezpośrednio), konsumentem (oglądamy je), recenzentem i dystrybutorem (klikamy, oceniamy, linkujemy). To raczej pesymistyczny obraz rewolucji, skoro nie uwalnia ona nikogo, lecz ze wszystkich czyni konsumentów. Nie znaczy to jednak, że nie ma w dzisiejszym porno ścieżek prawdziwe rewolucyjnych. Pornografia queer i eksperymentalna, pokazywana chociażby na berlińskim Porn Film Festival, to jedna z odpowiedzi na symbiozę klikania, oglądania i tworzenia wciąż tych samych filmów. Porno, wywracające klisze mainstreamu i opierające się na prawdziwie równościowych mechanizmach produkcji, a także wyzwolone z reżimu wielkich studiów produkcyjnych i tyranii zarabiania pieniędzy, to kolejna z dróg. Nie sposób zapomnieć o futurystycznych scenariuszach pornografii – animowanej, generowanej w 3D i prawdziwie usieciowionej. Te zabiegi dotychczas kończyły się fiaskiem, ale niedługo mogą wybuchnąć z nową siłą, gdy analogowe do niedawna narzędzia wykorzystywane na rzecz „lepszego porno” wreszcie uzbroją się w technologiczne nowinki i skonsumują potencjał mechanizmów sieci. Nie tylko dla lepszej sprzedaży. Bo o tym, że pornografia potrafi zarabiać, podniecać, bawić i gorszyć, dobrze już wiemy. Wciąż żywe natomiast pozostaje pytanie, czy dzisiaj, niczym odkopane w Pompejach ruiny, porno potrafi powstać z martwych i wstrząsnąć kulturą?