Polityka Religa
Transkrypt
Polityka Religa
Polityka - nr 41 (2979) z dnia 2014-10-08; s. 28-30 Społeczeństwo Marcin Kołodziejczyk Zdecydowanie polski bohater Zbigniew Religa: mąż, ojciec, pijący, palący, nerwowy, uparty, znawca ludzkich serc. Film o profesorze wchodzi właśnie na ekrany kin. Umarł w marcu 2009 r. Dwa lata wcześniej publicznie ogłosił, że ma raka płuc. Mówił o tym ze spokojem, jak przystało staremu lekarzowi i ministrowi zdrowia. Przechodził kolejne operacje, ale wciąż pracował. W wywiadach filozofował o śmierci – to sen; nie ma człowieka na Wyspach Zielonego Przylądka ani nigdzie indziej; przebywa się pod ziemią na cmentarzu. Pochowano go na Powązkach w Warszawie przy piosence Louisa Armstronga, tej wychwalającej wspaniałość świata. Ludzie często pytali Zbigniewa Religę, kardiochirurga, co czuje, gdy podczas operacji trzyma w dłoni czyjeś serce. Spodziewali się transcendencji, boskiego uniesienia. On tylko speszony dukał o odpowiedzialności i koncentracji. Był ateuszem, uważał się za rzemieślnika, kiedyś po nieudanej operacji wypił duszkiem butelkę wódki. Koledzy go odwieźli do domu – klął i bełkotał jak każdy pijany. Ale ocaleni pacjenci widzieli w nim boga – wyjmował zepsute serca, wstawiał dobre, wskrzeszał Łazarzy. „Bogowie”, film fabularny o Zbigniewie Relidze, wchodzi do kin za kilka dni. Na festiwalu w Gdyni wzbudził rzadko spotykany aplauz. Był ze Zbyszka chłop prostolinijny, pamiętają Religę koledzy, każdemu powiedział, co myśli – potem ta szczerość mu przeszkadzała, kiedy został politykiem. Nadużywał słówka „kurwa”. Jako dyrektor szpitala kardiologicznego potrafił opieprzyć kogoś rano, a wieczorem przepraszać. Dzień spędzał w chmurze dymu z papierosów, zalatany, zarobiony, na telefonach, w aucie. Czasem znikał, ale wiadomo było, że wyłoni się w zakrwawionym fartuchu, bo znowu kogoś przywracał do życia na operacyjnym. Raz prowadził operację przez telefon – mówił kolegom, co mają robić, w tym czasie jechał „gierkówką” z Warszawy do kliniki w Zabrzu. Tracili tego pacjenta, klął na nich przez telefon; im się wydawało, że pacjent umarł, Religa darł się, żeby reanimowali. Wpadł na operacyjną, wziął serce człowieka do ręki, zaczęło bić. Miał coś w rękach – mówią koledzy. Chwalił się później, że trzysta kilometrów pokonał w sto minut. Dr Jan Sarna, przyjaciel Religi, dyrektor Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii im. Religi, pamięta, jak się poznali: lata 80. Gabinet wspólnego przełożonego, wchodzi Zbyszek i częstuje marlborami. A potem przez całe życie w sytuacjach towarzyskich Zbyszek miał do Janka pretensję o te marlbora. – Mówił mi: nawet żeś tyłka nie podniósł, jak cię częstowałem – mówi Sarna ze śmiechem. Religę wspominają zawsze na wesoło. Jakby miał zaraz zadzwonić do drzwi w ten charakterystyczny dla siebie, kibicowski sposób – jedenaście urywanych dźwięków – i chciał gadać przez noc, za rekwizyt mając czystą wódkę. Jak opieprzał, to słusznie. Jak jeździł, to jakby latał. Jak palił, to się wstydził. A pił, bo czasem nie ma innych sposobów. Te słynne pół litra duszkiem wypił, jak mu pod palcami umarł kilkuletni chłopiec – walczył o niego kilka godzin, klął nad stołem, przegrał. W owym czasie, wspomina Jan Sarna, zapracowany przy sercach Zbyszek miał dwa marzenia podstawowe: móc się wreszcie wyspać oraz móc zjeść coś gorącego. Coś dla ludzi Zbigniew Religa, jedynak, urodził się w Miedniewicach niedaleko Warszawy na kilka miesięcy przed wybuchem wojny. Ojciec – socjalista, społecznik, pepeesiak, działacz związkowy, nauczyciel, po wojnie dyrektor liceum Czackiego w Warszawie. Rodzice mówili młodemu, że nie jest pępkiem świata, że na wszystko sam musi zapracować. To był dom z ideami – warszawski Żoliborz, inteligencja pozytywistyczna. Jako wzór podziwiany przez Zbyszka sąsiad z dzielnicy i kolega ze szkoły Jacek Kuroń – ciągle gdzieś pędził, ciągle by coś robił dla ludzi, zbawiałby świat w dymie papierosa. Zbyszek palił od wczesnej niepełnoletności. Źle się uczył, czytał przygodowe książki dla młodzieży, potem ciurkiem Dostojewskiego. Łatwo się denerwował i klął, kiedyś pobił kolegę – chłopak okazał się synem partyjnej szyszki, szyszka zrobiła awanturę; tak młody Religa pierwszy raz w życiu otarł się o politykę. Tuż przed maturą dotarło do niego nagle, że to rodzaj egzaminu, który należy zdać. Z nerwów dostał łojotoku na głowie. Nigdy nie zapomniał obrzydzenia fryzjera strzygącego go przed maturą – więcej przez całe życie Zbigniew Religa do fryzjera nie poszedł; sam się strzygł w domu albo prosił żonę. Z braku pomysłu na życie chciał pójść na filozofię. Rodzice przekonywali, że filozof niewiele pomoże ludziom; będzie siedział i myślał. To poszedł na medycynę. Tam poznał Annę Wajszczuk, przyszłą żonę. Potem opowiadał, że to ona wyzwoliła w nim wolę bycia kimś – jeśli ma być lekarzem, to będzie w tym dobry. Ale mówił także, że żona jest od niego zdolniejsza. Planowali, że ona zajmie się karierą lekarską, a on dziećmi i domem. Zbigniew Religa nazywał żonę aniołem. Po studiach odsłużył dwa lata wojska i dostał pracę w warszawskim szpitalu na Woli. I tyle go widzieli – mówią koledzy Religi o jego dalszym życiu domowym. Bo Zbyszek właściwie zamieszkał w szpitalu. Ania w domu z dziećmi – Grześkiem i Małgosią, a tu Zbyszek w chmurze z papierosa jak furiat biegał korytarzami szpitala, dwadzieścia kaw dziennie, sala operacyjna, wieczorkiem wódeczka. Pacjenci go uwielbiali, przełożeni niekoniecznie – za dużo robił szumu wokół siebie. Brali go na przeczekanie – niech się młody wyłopocze. Wszystkiego w Polsce brak, duża umieralność sercowców, a ten Religa u znajomych inżynierów zamawia jakieś pompy kardiologiczne chałupniczej roboty. Szczególnie ambitny zrobił się, kiedy go wysłali na stypendium do Stanów na początku lat 70. Sam się nauczył angielskiego, zdał egzaminy w amerykańskiej ambasadzie, wrócił z Oklahomy zarażony medyczną fantastyką. Chore serca wymieniałby ludziom na zdrowe, wariat jeden. Pojechał tam drugi raz – amerykańska choroba wizjonerska niebezpiecznie się w nim rozwinęła. W Polsce natomiast odbijał się od ścian: biurokracja, brak pieniędzy, stukanie w czoło – co ten docent chce, co za transplantacja serca, co on pieprzy o jakichś lekarstwach przeciwko odrzuceniu przeszczepu? Próbował i przegrywał wciąż na nowo, szukał zrozumienia poza stolicą; w dodatku wybuchł stan wojenny. Film „Bogowie” pokazuje właśnie ten czas z życia Religi. Łukasz Palkowski, reżyser, mówi, że zafascynowała go determinacja bohatera w tych przaśnych, peerelowskich realiach. Filmowy Zbigniew Religa jest niedzielnym tatą, awanturuje się, pije wódkę, pali jak komin, jeździ jak wariat, bywa chamski, żałosny. Jednak powstaje tyle razy, ile upadł. Wierzy, że nauczy się przywracać umierających do życia – choć nigdy nie mówi o tym tak górnolotnie. Już raczej klnie i krzyczy. – Zdecydowanie polski bohater – mówi Palkowski. – Zwykły człowiek. Nie odpuszcza. W listopadzie 1985 r. zespół chirurgów ze Zbigniewem Religą, dyrektorem Katedry i Kliniki Kardiochirurgii w Zabrzu, na czele przeszczepił serce 62-letniemu rolnikowi. Udało się po raz pierwszy w Polsce. Pacjent przeżył dwa miesiące. To otworzyło możliwości dla kolejnych tego typu operacji – już wiadomo było, że można, że się udaje. Przez kolejne 20 lat zabrzański instytut przeprowadził 17 tys. operacji na otwartym sercu. Samemu Relidze zamarzyły się sztuczne urządzenia wspomagające pracę serca, a także kompletne sztuczne serce dla pacjentów – w ten sposób dałoby się uniezależnić od dawców organów; od poszukiwań, przekonywania rodzin, że powinny się zgodzić na darowanie serc zmarłych bliskich, od ryzyka odrzucenia przeszczepu. Za życia Religi powstał prototyp, wyhodowano też sztuczną zastawkę – dziś takie serce już istnieje, testuje je zabrzańska fundacja im. Religi. Zbigniew Religa pracował też nad przeszczepem płuc. Polityk dla milionów Religa stał się sławny. Nic sobie z tego nie robił; sława przydawała się głównie, gdy jego pędzący samochód zatrzymywała policja na „gierkówce”. Dr Jan Sarna pamięta reakcje funkcjonariuszy: o kurwa, to pan jesteś ten Religa od serca! I salutowali. Jeśli natomiast zatrzymywali jego kolegów, prosili przekazać pozdrowienia i prosić, by pan Religa jeździł wolniej, bo jeszcze coś sobie zrobi. Zbyszek rzeczywiście miał ciężką nogę, pamiętają koledzy, a kiedy jechał do pacjenta, czuł się całkiem rozgrzeszony – ponad 200 km na godzinę. Sława kardiologa przydawała się także w salonach samochodowych – dilerzy dawali szalone zniżki. Dr Sarna wspomina ze śmiechem, jak niezwykle zajęty pracą przy sercach Zbyszek poprosił go, aby pojechał mu kupić nowe auto. Ale Zbychu, pytał skonsternowany Sarna, jaka marka, jaki kolor? Słyszał w odpowiedzi: Janek, nie truj dupy. Właśnie tak Religa został właścicielem szarej hondy concerto. – Kupiłem auto, ale Zbyszek akurat operował, więc zostawiłem mu kluczyki w szpitalu i pojechałem do domu – mówi Jan Sarna. – Wieczorem słyszę ten charakterystyczny dzwonek do drzwi. Stoi Zbyszek i mówi: chcesz się przejechać? Wkrótce sława przydała się Relidze także do polityki – rozbuchany polski pluralizm obrodził w setki małych ugrupowanek; wiele z nich kusiło kardiochirurga. Nie chciał, o uprawianiu polityki nie wiedział nic. Opowiadał, jak w Stanach, podczas jakiegoś rautu przedstawił się gościom jako prawdziwy komunista – został duszą towarzystwa. W latach 80. chodził w Polsce na pochody pierwszomajowe, miał zdjęcia z Jaruzelskim. Działał nawet w jego Patriotycznym Ruchu Odrodzenia Narodowego, który wystawił go w wyborach do pierwszego wolnego Senatu w 1989 r. – wtedy przepadł. W 1993 r. został senatorem z rekomendacji wałęsowskiego Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform. Potem zakładał własne partie – Republikan w 1994 r. i Centrum w 2004 r.; wszystkie one rozmywały się wkrótce w większych ugrupowaniach, a sam Religa tracił nimi zainteresowanie. W tym samym czasie był przecież również krajowym konsultantem kardiochirurgii, rektorem Śląskiej Akademii Medycznej i dyrektorem warszawskiego Instytutu Kardiologii. W świecie polityki mówiło się wówczas, że ten Religa jest za szczery – wali, co myśli, za grosz dyplomacji; że ma szacunek, ale nie entuzjazm; że jego wiara w ludzi graniczy z naiwnością. Janek – miał mówić Religa koledze – do końca życia bym sobie nie darował, gdybym nie wszedł do polityki. Znów odzywała się jego misja. Brnął w politykę głębiej, mówiąc przy tym o kolejnej swojej wizji: o sztucznym sercu. – Mówił: jako lekarz uratuję może sto osób – opowiada Sarna. – Jako polityk mogę pomóc milionom. Kandydat z sercem Eryk Mistewicz, doradca polityczny, organizował kampanię prezydencką Zbigniewa Religi w 2005 r. Mieli slogan wyborczy „Kandydat z sercem”. Mistewicz wspomina Religę jako jednego z najbardziej uczciwych ludzi, jakich znał. Zaczęło się od bardzo szczerej rozmowy – sławny kardiochirurg powiedział doradcy, że uważa politykę za stratę czasu, bagno i totalną degrengoladę. Namówili go, mówił, dlatego kandyduje. Jednak skoro już się zdecydował, dodawał do kampanii własne pomysły. Mistewicz chciał, żeby kandydat wyruszył w objazd po Polsce z rodzinnych Miedniewic – Religa doradził, że najlepiej będzie wyruszyć spod kościoła po sumie. Znał się na tym, był w Miedniewicach ministrantem jako kilkuletni chłopak. – Miałem wrażenie, że wchodzi do polityki, bo bez tego nie uda mu się dokończyć zamierzeń zawodowych związanych z rozwojem kardiochirurgii – mówi Mistewicz. Kolejne miesiące tylko dowiodły, jak bardzo kardiochirurg Religa zaplątał się w świat, którego nie znał i nie lubił: najpierw wycofał się z wyścigu do prezydentury, swoich wyborców prosząc, by głosowali na Donalda Tuska; potem został ministrem zdrowia rządu PiS, namawiany osobiście przez prezydenta Kaczyńskiego. Powiedział Janowi Sarnie: Kaczyński obiecał mi całkowitą niezależność w rządzie. W rzeczywistości nie okazało się to takie oczywiste. Jako ministrowi zdrowia udało mu się przeforsować wprowadzenie w 2008 r. tzw. podatku Religi. Zakładał on, że leczenie ofiar wypadków drogowych finansowane będzie z ubezpieczenia komunikacyjnego, czyli obowiązkowego OC kierowców. Firmy ubezpieczeniowe płaciły NFZ coroczny ryczałt, który wynosił 12 proc. składki z każdej polisy OC. Podatek nie przetrwał jednak długo, zniesiono go w 2009 r. W lipcu 2007 r. Religa miał zagrozić Kaczyńskiemu dymisją, jeśli ten nie zaakceptuje jego pomysłów na reformę służby zdrowia, w tym na podwyżkę składki zdrowotnej do 13 proc. Pojawiały się też rozbieżności w tej sprawie między nim a wiceministrem zdrowia Bolesławem Piechą. Było coraz gorzej: w PiS i opozycji mówiło się, że minister Zbigniew Religa profesjonalnie potrafi mówić tylko o sztucznym sercu i przeszczepach. Politycznie nic nie rozumie. Zachowuje się, jakby nieustannie prowadził zbiórkę pieniędzy dla swojej Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii. Zawiera podejrzane znajomości z zagranicznymi konsorcjami gotowymi finansować badania fundacji pieniędzmi z nieznanego źródła. Minister Religa mówił, że jeśli pieniądze nie pochodzą ze sprzedaży narkotyków i broni, nie obchodzi go, skąd są. Pomogą ratować ludzkie serca. W 2007 r. Zbigniew Religa ogłosił publicznie, że choruje na raka płuc. Przechodzi kolejne operacje, źle znosi chemioterapię, słabnie, ale pracuje – donosiły media. Bo minister chętnie rozmawiał o sobie z dziennikarzami. Mówił, że nie boi się śmierci, bo dobrze przeżył życie. Ma żonę anioła. Córka jest sinolożką. Syn – kardiochirurgiem. Dużo mówił o synu: Grzegorz nie dostał się na medycynę za pierwszym podejściem, ale sławny ojciec niczego mu nie ułatwił, choć mógłby. Młody przez rok pracował w szpitalu jako salowy. Dostał się na studia w kolejnym roku. Jednak kiedy w 2007 r. wybuchła sterowana przez rząd PiS i osobiście ministra Ziobrę, afera w szpitalu MSWiA w Warszawie z kardiochirurgiem G. w roli głównej, dużo mówiło się w mediach o tym, jakoby Zbigniew Religa szczególnie nie lubił doktora G., ponieważ ten zablokował stanowisko w szpitalu jego synowi. Faktycznie, Religa niepochlebnie wypowiadał się o morale doktora G. Był już bardzo schorowany, kiedy zagadnął na schodach w Sejmie Jana Osieckiego, dziennikarza, z którym kilka lat wcześniej pracowali nad wywiadem rzeką o życiu Religi. Zapytał, czy mogliby dokończyć. Od tej pory Osiecki biegał na rozmowy z kardiochirurgiem za każdym razem, kiedy pani Religowa zadzwoniła, że mąż jest w stanie rozmawiać. Ale bywało i tak, że Osiecki biegł na rozmowę, a pani Religowa dzwoniła, żeby nie przychodził, bo mąż poczuł się źle. Jeśli udawało im się spotkać, zawsze rozmawiali około godziny. Religa miał dwa marzenia: aby powstało sztuczne serce oraz pojechać na ryby na Wyspy Zielonego Przylądka. – Zrozumiałem, że tę książkę uważa za swój testament – mówi Osiecki. – Ostatni raz widzieliśmy się dwa tygodnie przed jego śmiercią. Książka ukazała się trzy dni po śmierci profesora. Pod skrzydłami W filmie „Bogowie” żonę Zbigniewa Religi zagrała Magdalena Czerwińska. Kiedy przygotowywała się do roli, bywała w domu Religów, rozmawiała z Anną Wajszczuk-Religą przy cieście i herbacie. Siedziały zatopione w ten solidny, mieszczański dom pełen książek i secesyjnych mebli, jaki pani Religowa stworzyła dla swojej rodziny. Religowa, zwana przez męża aniołem, była powściągliwa w opowiadaniu o nim. Przez otwarte drzwi w głębi mieszkania widać było jego nienaruszony gabinet, tak jak go zostawił. – To fascynująca i silna kobieta – mówi aktorka o swojej bohaterce. – Była opoką dla męża, sama się zdecydowała na taką rolę w życiu. Ale jest jedno słowo, którego nie lubi i nigdy nie używa, wspominając ich wspólne życie. To słowo brzmi „poświęcenie”