Trudna sztuka bycia sobą - M. Tomaszewski - zsp
Transkrypt
Trudna sztuka bycia sobą - M. Tomaszewski - zsp
Mieczysław Tomaszewski PePenderecki trudna sztuka bycia sobą Społeczny Instytut Wydawniczy Znak Kraków 2004 Opracowanie graficzne i projekt okładki Sebastian Stachowski Zdjęcie na 1 str. okładki Bogdan Krężel 1 Wejście w labirynt czasu 19 4 5 - 1 9 5 9 Zdjęcie na 4 str. okładki Archiwum autora Redakcja Henryk Antoni Stachowski BIBLIOTEKA AM - KRAKÓW 1600007234 J^aków, ul. SA:.'■■. Nr rejestru © Copyright by Mieczysław Tomaszewski ISBN 83-240-0411-4 To nie był czas dobry. Nie było też zbyt dobre to miejsce na ziemi. Zbyt często wojska przetaczały się tu z zachodu na wschód i ze wschodu na zachód. Zaledwie kilka lat dzieciństwa upłynęło sielsko-anielsko w rodzinnym miasteczku zagubionym wśród małopolskiego Pogórza. Latom dojrzewania towarzyszył już czas wojny i niemieckiego terroru, pozostawiając zresztą trwały ślad w młodej pamięci. „Ja się wychowywałem otoczony światem żydowskim -wspomina Penderecki tamten czas i tamto miejsce. -W Dębicy był jeden kościół katolicki i pięć synagog... Pamiętam śpiewy, które dobiegały mnie z żydowskich bóżnic, mam tę muzykę w uchu". Z dnia na dzień śpiewy umilkły, świat dzieciństwa znikł sprzed oczu. Pojawiły się nowe widoki i utrwaliły we wrażliwej pamięci: z okien domu rodziców widać było, jak na małomiasteczkowym rynku wieszano „bandytów" z Armii Krajowej. A potem nastąpiły gorzkie chwile tak zwanego „wyzwolenia" i długie lata przeżyte w rzeczywistości - mimo wszelkich pozorów - obcej, narzuconej. Rok 1956 przyniósł nadzieje, niestety złudne. W jednym z pism ówczesnych umknęło cenzurze, naznaczone ironią rozczarowania, ogłoszenie: „Zamienię świeżo uzyskaną niezależność na lepsze położenie geopolityczne". Trzeba się było przebijać przez lata kłamliwe, trudne i nijakie, by w roku 1980 dotrzeć do nadziei już nieskłamanej, a w 1989 do niezależności rzeczywistej. Krzysztof Penderecki przebył ów czas jakby uskrzydlony przeciwnościami, nie tylko energią młodego wieku i imperatywem twórczym. Jakby urodził się po to, by płynąć pod prąd. Na początku były skrzypce Od skrzypiec zaczął się Pendereckiego kontakt z muzyką, własny, osobisty. „Gdy miałem dwanaście lat - wyznał kiedyś, odsłaniając bez zahamowań realia tamtego czasu - ojciec kupił mi od żołnierza rosyjskiego za butelkę spirytusu porządny instrument". Odtąd też - tak to sam określił: „skrzypce były moim żywiołem". Wyznanie ma ciąg dalszy: „Potem, za dwie butelki spirytusu, kupił pianino". Bliższa zażyłość z tym instrumentem nie ułożyła się szczęśliwie, co miało zresztą nieprzewidziane ciągi dalsze. Brzmienie fortepianu na wiele lat pozostanie dla kompozytora brzmieniem obcym, nieprzyjaznym. „Nigdy nie zapomnę strasznej rudej baby, która uczyła mnie gry na pianinie". Penderecki nie ma zwyczaju owijać rzeczy w bawełnę, a przy tym chwilami nie umie się powstrzymać od dania wyrazu emocjom krańcowym. 6 „Za każdy błąd - wspomina dalej - dostawałem linijką po palcach". W kraju Chopina wyzwanie, jakie niesie ze sobą napisanie koncertu na ten instrument, podejmuje dopiero jako kompozytor niemal siedemdziesięcioletni. „Pierwsze utwory na skrzypce - to dalszy ciąg wyznań -pisałem w wieku jedenastu czy dwunastu lat, dla samego siebie, do ćwiczeń... Chciałem być skrzypkiem, wirtuozem. Były to zupełnie karkołomne zapisy". I rzec można, że takimi przez długie lata pozostały. Karkołomne, pisane zrazu może bardziej przeciw skrzypcom niż na skrzypce. W początkach kompozytorskiej kariery trafiały się orkiestry, których muzycy, w obawie o własne instrumenty, odmawiali wykonania słynnych już wówczas partytur Trenu, Polymorphii. Penderecki kazał bowiem orkiestrowym skrzypkom i wiolonczelistom grać na strunniku, na podstawku i między podstawkiem a strunnikiem, uderzać w struny otwartą dłonią, a końcami palców w płytę rezonansową instrumentu, smyczkiem uderzać w pulpit, a żabką w krzesło, kazał zgrzytać i drapać. Brzmienia wydobywane przez smyczki starczyć miały za brzmienie pełnej orkiestry. Wszak reakcji na rzeczywistość - tę niesioną w pamięci i tę, która trwała wokół - nie sposób było przecież wyrazić poprzez skrzypcowe bel canto. To oczywiście przypuszczenie. Nie łatwo bowiem oddzielić od siebie to, co w muzyce wczesnego Pendereckiego rodzi się z naturalnego a podświadomego prawa do odreagowania, od tego, co ma swe źródło w młodzieńczej potrzebie zabawy i doświadczania granic. Pewne jest tylko, że brzmienie instrumentów smyczkowych stanie się dla kompozytora żywiołem, pierwszą materią, z której kształtować będzie w niedalekiej przyszłości swoje dzieła. Pierwszą, nawet podstawową, lecz nie jedyną. Materią drugą - częściej wprawdzie dopełniającą niż kontrastującą z brzmieniem smyczków - będzie u Pendereckiego brzmienie ludzkiego głosu. Wszakże i tutaj nie chodzi zrazu o wokalne cantabile - do niego dojrzeje kompozytor po latach - lecz o zespół wszystkich dźwięków ludzkich: od szeptu do śmiechu i gwizdu, od śpiewu do krzyku. O uniwersum ludzkiej bezpośredniej ekspresji dochodzącej do głosu w sytuacjach granicznych. Przyszły autor Brygady śmierci miał ją w uszach. Kontrapunkt i archetypy Rodzinna Dębica - nazywana przez Pendereckiego „miasteczkiem galicyjskim", nad którym „jeszcze ciągle unosił się duch Franciszka Józefa" - obudziła w kompozytorze wrażliwość na dźwięki. Lata ostatnie, gimnazjalne, dopełnione zostały doświadczeniem czysto muzykanckim: grą na zabawach i weselach, zanurzoną w repertuarze mieszczańsko-plebejskim, w atmosferze, zda się, antycypującej aurę świata Króla Ubu. Kraków musiał młodego przybysza z prowincji zaskoczyć i oszołomić. Na przekór upokorzeniom zsyłanym przez aktualną historię, miasto dźwigało z poczuciem dumy narodowe dziedzictwo. Jednocześnie tworzyło klimat przychylny wszelkim awangardom, otwarty na poszukiwania i wybieganie w przyszłość. Było w nim miejsce zarazem dla Wyspiańskiego i Kantora, dla tradycyjnej secesji i eksperymentów osiadłej w Krzysztoforach Grupy Krakowskiej, dla powagi i patosu wawelskiego wzgórza i dla prześmiewczej 8 mądrości Piwnicy pod Baranami. Właśnie zderzenie owych krańcowości dawało miastu niepowtarzalną barwę. Siedemnastoletni Penderecki stanął na rozstajach. Przede wszystkim zaczął na serio studiować grę skrzypcową z myślą o karierze wirtuoza, a zarazem pełen fascynacji uczęszczać na wykłady uniwersyteckie z kultury antycznej i filozofii. Podjął regularną, choć przyspieszoną naukę w szkole muzycznej, początkowo średniej, potem wyższej, prócz tego pociągała go również historia sztuki, motywowana miłością do malarstwa i architektury obudzoną w tym mieście - dziele sztuki. O wyborze drogi życia zadecydowało, jak się zdaje, spotkanie człowieka, pod którego wpływem najsilniej dały znać o sobie skłonności i talenty twórcze, kompozytorskie. Mistrzem, który u Pendereckiego obudził to powołanie, był, jak wiadomo z biografii kompozytora, Franciszek Skołyszewski, nauczyciel kontrapunktu. Chopin ćwiczył się u Elsnera w tej sztuce sześć godzin tygodniowo. Penderecki nie zdradził, ile czasu poświęcił kontrapunktowi, lecz można sądzić, że dużo. W tamtych latach wyrobił sobie ową zadziwiającą pewność ręki w prowadzeniu głosów. I przekonanie, że wrażliwość na dźwięk nie wystarcza. Że brzmieniu trzeba nadawać formę. W życiorysie pojawia się dwu dalszych mistrzów: Artur Malawski i Stanisław Wiechowicz. Pierwszy uściślał, może nawet ponad miarę, i utrwalał rygory nauki kontrapunktu i sztuki fugi, drugi uwrażliwiał na konieczność zakotwiczenia własnej twórczości w szeroko pojmowanym patrimonium kultury. Po latach, już jako autor Raju utraconego, Penderecki wspominał: „W starym Krakowie mo- 9 głem odczuć, czym jest ciągłość i jedność tradycji - widziałem siebie jako wychowanka kultury śródziemnomorskiej". Lata krakowskich studiów i terminowania pomogły mu także dojść do przekonania, że łączenie ekstremów jest nie tylko możliwe, ale i pożądane. „Sprzeczność między awangardą a tradycją - wyznał kiedyś później - wydawała mi się od początku pozorna". A właśnie teraz, czyli w połowie lat pięćdziesiątych, nastąpiła kulminacja zainteresowania powojenną zachodnioeuropejską awangardą. U Pendereckiego i u całej generacji jego polskich rówieśników, zwłaszcza u Góreckiego i Kilara. Partytury Nona, Bouleza, Stockhausena i Xenakisa bywały po latach socrealistycznej indoktrynacji pilnie studiowane i przyswajane jak dobra nowina. Ciąg dalszy zależał wyłącznie od tego, czy rezultatem owego przyswojenia stanie się kopia, czy wartość nowa, będąca wynikiem twórczego zderzenia. W muzyce europejskiej owo zderzenie zaowocowało nurtem odrębnym, o barwie odmiennej i szczególnej, który nazwano polskim sonoryzmem. W roku 1959 trzy partytury Pendereckiego Strofy, Psalmy Dawida i Emanacje zapoczątkowały jego istnienie na europejskiej estradzie. U trafić w swój czas Trudno fakt ten określić inaczej. 26 kwietnia 1959 roku trzy wymienione właśnie utwory zdobyły pierwsze trzy miejsca na prestiżowym konkursie młodych Związku Kompozytorów Polskich. A w ślad za tym odznaczeniem poszły wykonania i propozycje wydawnicze, zamówienia na partytury nowe, można powiedzieć - droga prowadząca w świat zo- 10 stała otwarta. A był to właśnie moment, w którym pierwsza fala europejskiej awangardy zaczęła tracić skuteczność swego oddziaływania. Penderecki pojawił się w chwili, gdy ideologia darmsztadzka stanęła w miejscu, gdy kompozytorzy zaczęli powtarzać swe osiągnięcia. Swym pojawieniem się sytuację ożywił i zradykalizował. Zaczął przewodzić nowej fali, tym bardziej że za trzema pierwszymi podążyły niebawem następne partytury. Już te trzy pierwsze utwory przynosiły wyrazisty program, stanowiąc zarazem jakby zapowiedź własnej drogi twórczej na całe lata. Prezentowały możliwość łączenia awangardy z tradycją, wody z ogniem. Przeciwstawienia lub koegzystencja wielkich tematów i wysokiego tonu ekspresji - z czystą grą brzmień i ludycznością formy. W Psalmach Dawida (1958) na chór i perkusję myślenie dodekafoniczne zderzyło się z niderlandzkim, intonacje psalmodyczne z sonoryzmem. Ale przede wszystkim już tym utworem pokazał Penderecki, że jest mu obce powoływanie do życia jedynie dzieł per se, tworzenia wyłącznie sztuki dla sztuki. Punktem wyjścia stały się tu teksty sakralne, o charakterze nieprzypadkowym: wszystkie cztery stanowiły wołanie do Boga. W późniejszym komentarzu do Psalmów tłumaczył, iż sięgnął „do tego archetypicznego wzorca naszej kultury", mając przeczucie, iż „wkraczając na drogę twórczości awangardowej, nie można oderwać się od duchowych korzeni". Rezultat świadomego nawiązania do profanicznych wzorców humanistycznej tradycji zaprezentowały Strofy (1959). Słowa Meandra i Sofoklesa, Izajasza, Jeremiasza i Omara Chajjama, przypominały: E charijen.. .antropos, an antropos e -,Jakże pięknym 11 jest człowiek, jeśli jest człowiekiem!". Lub napominały: „Biada wam, którzy nazywacie złe dobrem, a dobre złem. Odezwały się w swym brzmieniu oryginalnym, lecz w punktualistycznej otoczce dźwięków powoływanych do życia według zasad ścisłej serializacji. Trzecią z partytur, którymi Penderecki „utrafił w swój czas", były Emanacje (1958), kompozycja zadziwiająca prostotą pomysłu. Dwu zespołom smyczkowym kazał tu kompozytor grać równocześnie w dwu odrębnych strojach. „Jestem hybrydą..." - w ten lapidarny sposób próbował, już jako autor Czarnej maski, w 1993 roku, określić samego siebie, zaczynając od własnej proweniencji. „Moja rodzina pochodzi z kresów, babka ze strony ojca była Ormianką, natomiast dziadek Niemcem. Zawsze miałem na przykład pociąg do liturgii prawosławnej, z drugiej zaś strony fascynowała mnie kultura zachodnia z jej racjonalizmem, ale i umiejętnością ekspresji najbardziej złożonych stanów i uczuć. Kultura śródziemnomorska przecież - która jest moim domem w najszerszym znaczeniu - powstała właśnie z owego ożywczego połączenia najrozmaitszych elementów i wpływów". Wchodząc w labirynt czasu, Krzysztof Penderecki niósł w sobie owo różnorodne dziedzictwo i pozornie przeciwstawne fascynacje: ziemią i niebem, wschodem i zachodem, tradycją i nowoczesnością. Ale w tym właśnie momencie spojrzenie w przód niewątpliwie przeważało nad spoglądaniem wstecz. 2 Z pierwszym wiatrem w żaglach 19 6 0 - 1 9 6 5 Wraz z serią owych dosyć niespodziewanych powodzeń, wraz z doznaniem i sprawdzeniem swych utworów in concreto, w pełnych światłach koncertowej estrady, rosła śmiałość i pewność siebie. Penderecki, jak mówią sportowcy, „szedł za ciosem". Powstawała partytura za partyturą, każda zrodzona z jakiegoś nowego pomysłu. Zadna nie stroniąca od momentów i akcentów zaskakujących, nierzadko aż szokujących. Ich kompozytor miał już za sobą konstruowanie warsztatu, mógł dalej pracować nad metodą kształtowania dźwięku, budowania formy, także nad systemem notacji, która nadążałaby za wyobraźnią. Jednocześnie chłonął i przyswajał sobie - jako źródła inspiracji technologicznej - techniki kompozytorskie zachodniej awangardy. W warszawskim studio próbował opanować procedury muzyki elektronicznej. Przypominał w tym momencie bardziej może uczonego pracującego nad rozbiciem atomu niż artystę czekającego na natchnienie. 13 Laboratorium brzmień wyzwolonych i rozpętanych Porównanie z pracą nad rozbiciem atomu nie jest przypadkowe. Działania kompozytorskie Pendereckiego u progu lat sześćdziesiątych polegały przecież na rozszczepianiu i rozbijaniu wszelkich tradycyjnych związków między dźwiękami. Na wyzwalaniu brzmień z tradycyjnych instrumentów i to wyzwalaniu wszelkimi możliwymi sposobami, o czym była już zresztą mowa. I na wprowadzaniu na estradę „instrumentów" nowych (jeśli je instrumentami można nazwać), dających brzmienia niecodzienne, prowokujące i muzyków, i słuchaczy. Pojawiały się zrazu sporadycznie, wzbogacając paletę barw perkusyjnych o brzmienia dotąd niesłyszane, jak w Wymiarach czasu i ciszy (1959) czy Anaklasis (1960). We Fluorescencjach (1962) zaatakowały i poraziły odbiorców w sposób zmasowany. Brzmienie instrumentów tradycyjnych, artykułowane zresztą w sposób najdalszy od tradycji, zostało tu „wzbogacone" o dźwięki wprost stworzone do rozpętywania hałasu i zgiełku o charakterze infernalnym lub barbarzyńskim. Skład zwyczajnego instrumentarium, rozbudowanego do sześciu baterii perkusyjnych, kompozytor poszerzył ponadto o piłę elektryczr przecinającą żelazo (ferro) i drewno (legno), o pilnik zgrzytający po szybie (vetro), o sześć gwizdków i syrenę alarmową, o flexaton, lastrę, catenę i maszynę do pisania. To trzeba dodać: Fluorescencje zaprezentowały ekstremum sonorystycznych eksperymentów. Niepowtarzalne pod względem agresywności i brutalności brzmień, mało lub wcale nie zestrojonych, z założenia heterogenicznych, dziwiących się sobie. Penderecki w przyszłości powtórzy 14 jeszcze swój eksperyment dwukrotnie, w dwu odmiennych partyturach: w De natura sonoris I (1966) i w De natura sonoris II (1970). Będą one jednak dokumentować już raczej proces zestrajania palety barw orkiestrowych, tak ekstremalnie wzbogaconej. Proces przechodzenia z aury ekspresjonistycznej w bliską impresjonizmowi. Lecz w latach, o których mowa, z laboratorium kompozytorskiego Krzysztofa Pendereckiego wychodziły przede wszystkim utwory jednej barwy, za to zróżnicowanej w nieskończoną ilość odcieni i charakterów - barwy instrumentów smyczkowych. Swoistą jej jednolitość dawała wspólna proweniencja. O jej niewiarygodnej różnorodności decydowały - prócz różnic rejestru - zróżnicowania artykulacji i faktury. Decydowała gra polegająca na kontrastowaniu brzmień punktualistycznie rozpylonych, rozproszonych w przestrzeni - z brzmieniami maksymalnie skupionymi, wielodźwiękami sprowadzanymi do struktury tzw. klasteru. Już same dookreślenia tytułów niektórych partytur mówią o stopniu owego zróżnicowania: Tren (1960) na 52 instrumenty smyczkowe, Polymorphia (1961) na 48 instrumentów smyczkowych, Kanon (1962) na 52 instrumenty smyczkowe i taśmę. A owa swoista barwa smyczków dominowała przecież już w Emanacjach i Anaklasis, zdeterminowała też kształt i charakter I Kwartetu smyczkowego (1960). W kilku innych utworach wchodziła w dialog z podobnie potraktowaną materią brzmieniową chóru i perkusji; w sposób najbardziej spektakularny - w Wymiarach czasu i ciszy. Brzmienia zostały wyzwolone, żywioły rozpętane. Problemem stało się ich opanowanie - zarówno przez formę, Jak i przez nadanie jej sensu. 15 Wartość dodatkowa i nurt alternatywny Historia to dosyć znana: partyturę, która obiegła świat - i nadal tryumfalnie obiega - Tren ofiarom Hiroszimy, Pen-derecki skomponował w roku 1960, jako kolejną etiudę na smyczki. Chciał ją, idąc śladem Johna Cage'a, nazwać według czasu trwania: 8,37. Tak się zaś stało, iż pracując nad jej zapisem, skoncentrował się na obrazie graficznym partytury, trzeba przyznać, że stanowiącym dzieło samo w sobie. Doświadczenie konkretnego brzmienia - przenikniętego przejmującą ekspresją i naładowanego katar-tycznym dramatyzmem - zadziwiło samego twórcę. Nazwał utwór Trenem. Okoliczności sprawiły, że zadedykował go „ofiarom Hiroszimy". Można przypuszczać, że uprzytomnił sobie siłę żywiołu, jaki - w postaci brzmień wyzwolonych - trzymał w rękach. Uczeń czarnoksiężnika stawał się mistrzem. Posiadł środki wyrazu, których żal było zużywać jedynie do konstruowania utworów per se, wyczerpujących swój sens w brzmieniu. Druga z historii jest mniej znana. Dotyczy utworu, który Penderecki, po pierwszej jego prezentacji, wycofał z rejestru swych kompozycji i nie opublikował. Chodzi 0 Brygadę śmierci, utwór z roku 1963, na głos recytujący 1 taśmę, napisany do tekstu o niezwyczajnym pochodzeniu. Były nim fragmenty dziennika spisywanego przez osobę obsługującą piec krematoryjny w obozie zagłady, przez Leona Weliczkera. Muzykę na taśmę sporządził kompozytor w prowadzonym przez Józefa Patkowskiego Studium Elektronicznym Polskiego Radia. Nie była to pierwsza tego rodzaju próba; w roku 1961 powstał Psalmus 1961, w 19ć 16 Kanon na smyczki i taśmę. Nowa próba nie spełniła oczekiwań, a koncertowe wykonanie utworu spotkało się ze zdziwieniem publiczności i dezaprobatą krytyki. Okazało się, że bywają tematy, w obliczu których bardziej przystoi chwila milczenia niż nieustający krzyk. Dla Pendereckiego Brygada śmierci stała się doświadczeniem granicy. Stockhausenowi, jako autorowi Śpiewu młodzianków, udało się granicy nie przekroczyć, zwłaszcza że temat biblijny, odległy w czasie, zadomowiony już w kulturze, był bardziej bezpieczny niż ten, który trwał jeszcze w żywej pamięci oczu i uszu. Rok wcześniej, wybierając temat związany z dziejami Nowego Testamentu, wyrażony obrosłym tradycją tekstem średniowiecznej sekwencji, Stabat Mater, mógł Penderecki stanąć już nie przed jakąś nieprzekraczalną granicą ekspresji, ile odczuć owej granicy otwarcie. Wprawdzie miał za sobą Psalmy Dawida, lecz dopiero w tym nowym utworze o tematyce sakralnej znalazł norwidowski „ton i miarę". I tutaj myślenie postschónbergowskie połączył z kontrapunktem postniderlandzkim, palestrinowską polichóralność z ekspresjonizującym sonoryzmem, lecz uczynił to w sposób bardziej organiczny. Powstała całość zwarta dramaturgicznie, krańcową ekspresję utrzymująca w karbach lapidarnej struktury. Okazało się, że żywioł ekspresywnego brzmienia może, jak to dawniej bywało, wyrażać jakości dźwięk przekraczające, transcendentne. Wraz z Trenem, Brygadą śmierci i Stabat Mater w twórczości Pendereckiego zaczął kształtować się wielostronnie zróżnicowany nurt nowy, alternatywny wobec właśnie powołanego do życia nurtu nowej awangardy. Nie jako wobec niej opozycja, lecz jako logiczne i naturalne jej zwieńczenie. 3 Powrót zagubionego wymiaru 19 6 6 - 1 9 7 1 Powrót, a ściślej mówiąc: przywracanie. 'Wymiar sakralny, bo o nim wszak tu mowa, w tej zniewolonej części powojennej Europy znikł z pola widzenia twórczości muzycznej całkowicie. Nie miał szans pojawiania się na estradzie. Nie dawał nadziei na nagrody i wyróżnienia. Ani jeden z liczących się kompozytorów nie sięgnął po niego, nie chcąc pisać do szuflady. Przywracanie go życiu muzycznemu rozpoczął - zrazu jako jedyny - autor Psalmów Dawida i Stabat Mater. To była wszakże, jak się okazało, jedynie forpoczta. Wydarzeniem, które zadziwiło, poruszyło i zmusiło do gruntownych przemyśleń i zajęcia stanowiska, stało się pojawienie się w roku 1966, a potem zaistnienie na stałe w repertuarach europejskich i światowych, utworu zatytułowanego Passio et mors Domini nostri Jesu Christi secundum Lucam. W niejednej autorytatywnej wypowiedzi krytycznej nazwano utwór Pendereckiego nie tylko dziełem, również arcydziełem. Z konsternacją przyjęto Pasję w kręgach awan- 18 gardy. W kręgach „władzy ludowej" - wobec sukcesu na skalę światową - trzeba było pogodzić się z faktem, że wymiar sakralny wracał w publiczne życie artystyczne. Wystarczy jedna księga Sprowokowany kiedyś do publicznego wyznania dotyczącego źródeł inspiracji własnej twórczości, punktów wyjścia konkretnych utworów, Penderecki powiedział, z właściwym sobie przerysowaniem: żeby można było komponować, „wystarczyłoby właściwie mieć tylko jedną książkę: Pismo Święte '. Powiedział tak w roku 1975, jakby przewidział to, co za lat parę, w 1982, będzie mógł przeczytać u Miłosza w Ziemi Ulro: „Tylko jeden język odpowiada najwyższemu prawu ludzkiej wyobraźni i w nim to zostało ułożone Pismo". Przez pryzmat Biblii widział Penderecki wiele spraw i zdarzeń tego świata, dziejących się przed oczami świadka wieku, który Gustaw Herling-Grudziński nazywał „wiekiem przeklętym". „Z sentymentem wracam do Pasji według Świętego Łukasza - mówił na Uniwersytecie Warszawskim w ćwierć wieku po jej skomponowaniu - do Pasji, która okazała się momentem zwrotnym w mojej drodze twórczej. Sięgnąłem po archetyp pasji - a więc po temat liczący 2000 lat - by wypowiedzieć nie tylko mękę i śmierć Chrystusa, ale i okrucieństwo naszego wieku, męczeństwo Oświęcimia... Dziś dodałbym: i Sarajewa". Partytura Pasji zadziwiła rodzajem i siłą syntezy. Dla zaledwie trzydziestotrzyletniego kompozytora stała się wyzwaniem. „Przecież bez Bacha nigdy bym swojej Pasji nie napisał" - odpowiedział dziennikarzowi. Złożył też wiel- 19 kiemu poprzednikowi swój hołd: tetrachord b-a-c-h stoi u podstaw serii dodekafonicznej, tworząc zarazem jądro motywiczne kluczowych momentów dzieła. Można muzykę Pasji rozpatrywać jako zestrój wielu dziwiących się sobie, ściśle numerycznych i aleatorycznie sonorystycznych technik, stylów dawnych i nowych. Jako sumę gatunków, przywołanych z tradycji, by dopełnić główny wątek tematyczny - narrację ewangelisty. Lecz przede wszystkim: można Pasję przeżyć. Nie sposób przyjąć bez wzruszenia czy nawet poruszenia chwil przejmująco lirycznych, jak aria Deus meus, jak chór In puherem mortis; tak dramatycznych momentów jak scena sądu Piłata. Crucifige! pozostaje w uszach na długo. Penderecki tłumaczy: „Chodziło mi o to, aby widz poprzez napięcie i dramatyzm muzyki został włączony w sam środek wydarzeń - jak w średniowiecznym misterium, gdzie nikt nie stał z boku. Każdy może być wciągnięty przez ów tłum pasyjny, turba, który domaga się ukrzyżowania Chrystusa, podobnie jak każdego dotyczy odkupienie". Natura sonoris i homo ludens Skomponowanie Pasji - idącej śladem zapowiedzi, jaką stanowiło Stabat Mater, notabene włączone do pasyjnego oratorium jako jego część integralna - nie usunęło poza obręb żywego zainteresowania problematyki czysto instrumentalnej i warsztatowej. Penderecki pozostał nadal, i to jeszcze dość długo - sonorystą, tyle że sonorystą ekspresywnym. Dla swojej wielostronności i zmienności znajdował prostolinijne wyjaśnienie: „Niektórzy przypisują mi cechy mitycznego Proteusza, który wciąż zmienia twarze. Wnikliwy krytyk dostrzegłby w tym wewnętrzną logikę. Kusi mnie zarówno sacrum, jak iprofanum, Bóg i diabeł, wzniosłość i jej przekraczanie. Utwory podniosłe w typie sacra rappresentatione muszą znaleźć kontrapunkt w formach obrazoburczych czy buffó". Niebawem pojawi się seria wielkich płócien muzycznego malarstwa, lecz przez cały ten czas, a także już wcześniej i później snuć się będzie u Pendereckiego wąska ścieżka obok tej szerokiej drogi. Można przypuścić, iż motywowana była chęcią zachowania pola dla kontynuacji sonorystycznych eksperymentów i dyktowana intuicyjnie przez potrzeby higieny psychicznej, wymagające odmiany zainteresowań. Pewien wpływ na istnienie owej „ścieżki" miały zapewne także względy swoistej ekonomii twórczej: utwory, które tym traktem jeden za drugim podążały, rodziły się niekiedy z „materiałów", które nie zmieściły się w obrębie jednocześnie powstających dzieł monumentalnych. I na koniec: coraz częściej pojawiali się w życiu kompozytora wspaniali artyści jakiegoś instrumentu. Podziw dla ich sztuki, nierzadko połączony z przyjaźnią, stawał się bezpośrednim impulsem do skomponowania utworu o określonym adresie. Powstawały koncerty instrumentalne, pozwalające na zgłębienie naturae sonoris jakiegoś instrumentu, oraz na capriccia, pisane niekiedy na granicy stylu buffo. Przypominające, że muzykę tworzą również potrzeby człowieka jako przedstawiciela gatunku homo ludens. W roku 1964 powstaje Sonata na wiolonczelę i orkiestrę, a w 1968 słynne Capriccio per Siegfried Palm, zainspirowane grą tego ekwilibrysty instrumentu. W roku 1965 pisze Penderecki Capriccio per oboe e 11 archi dla Heinza Holligera, a w dwa lata później Capriccio per violino e orchestra, które wpro- 21 20 wadziła w świat Wanda Wiłkomirska. W latach późniejszych pojawiać się będą dalsze capriccia i utwory o zbliżonym charakterze: Capriccio na tubę solo (1980) zainspirowane grą Zdzisława Piernika, Cadenza na altówkę solo (1983) dedykowana Grigoriemu Zyslinovi, PerSlava na wiolonczelę (1986) - jako hommage dla Mścisława Rostropowicza. Eksperymentowanie z dźwiękiem, gra z możliwościami danego instrumentu, z granicą jego możliwości, wszystko to miał Penderecki we krwi. Jednocześnie był człowiekiem kultury, nie natury - mimo wszelkich pozorów. Wrośnięty korzeniami w tradycję zarazem polską i śródziemnomorską, o judeochrześcijańskiej proweniencji, czuł się zobowiązany, by od czasu do czasu podkreślić swoje desinteressement dla własnego zainteresowania fizyczną stroną muzyki. I dlatego musimy autorowi Fluorescencji i obu partytur De natura sonoris uwierzyć, choć przychodzi to z trudem, gdy mówi: „Nigdy nie interesowałem się dźwiękiem dla dźwięku, formą dla formy - co uchroniło mnie od choroby awangardyzmu, jałowej pustki i nudy abstrakcyjnych rozwiązań formalnych. Chciałem, aby moja muzyka była wyznaniem, szukałem autentycznej, nowoczesnej ekspresji dla odwiecznych tematów". Wstaje wiatr, spróbujmy żyć Na przestrzeni nie dłuższej niż pięć lat Krzysztof Penderecki komponuje, poza Pasja według Świętego Łukasza (1966), oratorium Dies irae (1967), operę Diabły z Loudun (1969) i dwie części Jutrzni: Złożenie do grobu (1970) i Zmartwychwstanie (1971). 22 Muzyka zainspirowana wielkością tematów rzeczywiście „odwiecznych". Pisana z rozmachem stylu al fresco, bliskiego Haendla - nie Bacha. Wypowiadana z energią barokowego gestu retorycznego. Kreślona grubą kreską o sonorystycznym pochodzeniu, wynosząca jaskrawość brzmienia ponad jego przyciszenie i subtelność. Wszystko to zaistniało w rzeczywistości tak zwanego „realnego so cjalizmu", pod tą eufemistyczną nazwą kryjącego rządy komunistyczne, przy tym - „zdalnie kierowane". Zaistnia ło jako wyraz nie budzącej wątpliwości opozycji wobec prze jawów wszelkich totalitaryzmów. Tematy, które wybierał, i teksty, z których Penderecki sam konstruował całości swych najczęściej odtąd wieloczęściowych utworów, dotyczyły z reguły sytuacji granicznych. Działy się więc na granicy życia i śmierci, dobra i zła, cierpienia i winy, grzechu i odkupienia. Przedstawiały ukazywaną rzeczywistość z wyrazistością ekstremalną: wystarczy uprzytomnić sobie ekspresję prymitywnych reakcji tłumu w Pasji, apokaliptyczną orgię zła rozpętaną w Dies irae, bolesne skupienie i ekstazę, a następnie namacalnie odczuwaną euforię w Pierwszej i Drugiej Jutrzni, scenę opętania mniszek finalnego auto dafe w Diabłach z Loudun. Każde z powstających teraz dzieł można było odczytywać zarazem w dwu współobecnych perspektywach: metafizycznej i etycznej. Pro blematyka profaniczna i sakralna zderzały się tu bowiem i spotykały w obliczu niesprawiedliwości, zniewolenia, nieludzkości, nietolerancji. Ciemna i czarna strona ludzkiej egzystencji wybijała się na plan pierwszy, stawiana wprost przedoczy. Ale przesłanie ostateczne każdej z partytur, ich wydźwięk finalny przynosił przezwyciężenie, otwarcie na jasność. 23 W Dies irae, oratorium dedykowanym ofiarom Oświęcimia, jaskrawość użytych środków sięgnęła szczytu. To już nie obraz, lecz plakat. Poszczególne zdania pożyczone z tekstów Apokalipsy i Ajschylosa, Valery'ego, Broniewskiego, Różewi-cza i Aragona zostały oddane solistom i chórowi. Chórowi przede wszystkim; mówi on i krzyczy, szepce i gwiżdże, śpiewa i nagle wymownie milknie. W składzie orkiestry nie zabrakło lastra, cateny i syreny. Brzmienie osiąga chwilami wymiar już nie sonorystyczny, a bruitystyczny. Penderecki objaśnia: „Oratorium zbudowane z trzech wielkich tematów - Lamen-tatio, Apocalypsis iApotheosis, zostało przeze mnie pomyślane jako obraz zwycięstwa życia nad śmiercią - w perspektywie apokaliptycznej, ale i czysto ludzkiej". I dodaje: „Ostatnią część kończą słowa z poematu Paula Valery Le cimetiere marin: «Wstaje wiatr. Spróbujmy żyć». Niektóre ze scen tworzących operę Diabły z Loudun rozgrywają się również w przestrzeni skrajnie napiętej. Dotyczy to również tematu pochodzącego nie z literackiej fikcji, lecz z życia. Aldous Huxley oparł swoją narrację, stanowiącą dla Pendereckiego punkt wyjścia, na historii, która rzeczywiście się zdarzyła. Powstał muzyczno-dramatyczny reportaż - ukazujący rzeczywistość okrutną w swej nieupiększonej prawdzie. Ale przesłanie i w tym dziele - łączącym funkcje opery, oratorium i ekspresjonistycznego teatru - ma wydźwięk moralistyczny i transcendujący zarazem. Ostatnie słowa księdza Grandier, wypowiedziane w momencie, gdy zaczynają go już obejmować płomienie stosu, brzmią jak echo słów dobrze znanych: „NKfybacz im..." Dwuczęściowa Jutrznia dopełnia tematycznie Pasję, tworząc całość, którą nazwać można Tryptykiem paschalnym. 24 Biało-czarny obraz Złożenia do grobu, rozegrany w czerniach i półcieniach niskich głosów, ustępuje miejsca jaskrawej barwności Zmartwychwstania. Penderecki całość dramaturgiczną utworu oparł na tekstach i intonacjach - dobranych nie bez pewnej swobody troparionów, hirmosów, konta-kionów i stichir. Aura brzmieniowa przenosi słuchacza w świat prawosławia nie podrabianego i nie stylizowanego, lecz „podsłuchanego" i wiernie zapamiętanego. W tej rzeczywistości Chrystus naprawdę umiera, naprawdę jest opłakiwany i naprawdę zmartwychwstaje. Autor Tryptyku podejmował swoje twórcze działania z zaangażowaniem i świadomością celu. „Moja sztuka, wyrastając z korzeni głęboko chrześcijańskich, dąży do odbudowania metafizycznej przestrzeni człowieka strzaskanej przez kataklizmy XX wieku" powiedział Penderecki w auli Uniwersytetu Poznańskiego, przyjmując w 1987 roku swój kolejny doktorat honoris causa. A na koniec dodał: „Przywrócenie wymiaru sakralnego rzeczywistości jest jedynym sposobem uratowania człowieka. Sztuka powinna być źródłem trudnej nadziei". Nawet „Tygodnikowi Powszechnemu" nie udało się wydrukować pełnego tekstu tej znaczącej wypowiedzi. System komunistyczny został w niej zaliczony do owych totalitarnych kataklizmów naszego czasu. Cenzura pełniła jeszcze wówczas gorliwie swe funkcje. 4 Na rozstajach 19 7 1 - 1 9 7 5 Zdając sprawę czytelnikom „Ruchu Muzycznego" z wrażeń, jakich doznał, słuchając po raz pierwszy, w 1967 roku, Dies irae, Zygmunt Mycielski pisał: „Analitycy muszą się spieszyć: Penderecki jest programowy, literacki, statyczny, koniunkturalny, zdradził awangardę, abstrakcję, aleatoryzm, eksperyment, czystą muzykę, powtarza się itp. ... Wszystko to jest możliwe, ale trzeba się spieszyć, bo Penderecki nadal komponuje i, dorzucę tu, że pisze siebie, a człowiek jest - jak wiadomo - równie nieobliczalny jak cząsteczka gazu". Mycielski słusznie przewidywał: nastąpiła kolejna odmiana. Tyle, że nie tak zasadnicza, jak w chwili, gdy powstawała Pasja. To, co nastąpiło po skomponowaniu jutrzni, można by nazwać interludium, chwilą, w której u Pendereckiego opadła najwyższa fala dramatycznie nastrojonych emocji. Albo momentem, w którym stanęło przed kompozytorem pytanie wymagające zastanowienia: co dalej? Co dalej, by się nie powtarzać? 26 Sacrum liryczne i wzniosłe Najprościej było i najbardziej logicznie - uderzyć w inny ton. I tak właśnie Penderecki uczynił. Pozostał przy tematyce sakralnej, ale wybrał taką, która promienieje światłem. Sięgnął po dwa teksty odmienne, staro- i nowotestamentowy, lecz oba nastrojone na ton miłości. W Canticum canticorum Salomonis (1971-73), w pierwszym zbliżeniu odnosimy wrażenie, że chodzi o amoreprofana. Oblubieniec „idzie skacząc po górach" ku oczekującej go, stęsknionej Oblubienicy. Nikt nigdy nie wypowiedział z większą czułością swych pragnień i oczekiwań. W zbliżeniu drugim amore profana przekształca się w amore sacra. Transcenduje poza bezpośredniość czułości i zmysłów -w sferę doznań wzniosłych i mistycznych. Można sądzić, że świadomie czy podświadomie, Penderecki ową koegzystencję światów realnego z symbolicznym odczytał i na swój sposób w swej Pieśni nad pieśniami zinterpretował. Rezultat dźwiękowy został przekonująco ujęty w słowa przez Ludwika Erharda: „Namiętny erotyzm tej poezji oddany jest tu jednak jakby z pewnego dystansu. Nigdy nie przekształca się w ekstazę, nie wybucha płomieniem, lecz pozostaje żarliwą, skupioną kontemplacją, nasyconą uczuciem". I dalej: „Uderzająca siła wyrazu tego dzieła osiągnięta jest przy wyjątkowej ekonomii środków". Nie znaczy to, że w sposób prosty; rzut oka na partyturę mówi o pewności ręki, która prowadziła szeregi dźwięków, subtelne i wyrafinowane. Magnificat (1974), skomponowany dla starodawnej katedry w Salzburgu, na jej 1200-lecie, został zainspirowa- 27 ny tekstem kantyku, w którym miłość i uwielbienie Boga wyrażone zostały w sposób jednoznaczny. Penderecki musiał mieć w uszach bogatą tradycję gatunku, sięgającą Dufaya i osiągającą apogeum u Bacha w jego kantacie promieniejącej blaskiem chóru i trąbek in D. Skomponował utwór wzniosły i monumentalny, tak co do obsady, jak i czasu trwania. Siedem różniących się między sobą wyraziście części - wśród nich oparte na fudze i na passacaglii - zaprezentowało kompozytora jako mistrza kontrapunktu. Kontrapunktu podniesionego jakby do wyższej potęgi: już nie linie dźwięków, a wiązki owych linii tkają szatę dźwiękową utworu. Profanum szukające drogi „Tylko błądzenie, droga okrężna prowadzi do spełnienia" - zdanie wypowiedziane dwadzieścia lat później dosyć dokładnie tłumaczy sytuację, w jakiej znalazła się profaniczna twórczość autora Magnificatu, powstająca na początku lat siedemdziesiątych. Penderecki próbuje aktywności we wszystkich kierunkach. A może „rozmienia się na drobne"? - nasuwa się pytanie. Na festiwal w Donaueschingen komponuje Actions (1971) i sam dyryguje utworem, stając przed zespołem złożonym z jazzmanów grających w stylu free. Tegoż roku pisze Preludium na orkiestrę dętą. W rok później powstaje Ekecheira (1972) zmontowana z głosu Bernarda Ładysza nagranego na taśmę, przeznaczona na pamiętną Olimpiadę w Monachium. Rok ten obfituje w dalsze przedsięwzięcia: napisane wcześniej dla Bronisława Eichenhol- 28 za Concerto per violino grandę przerabia Penderecki na Concerto per violoncello. Dla Felicji Blumenthal komponuje Partitę na klawesyn, dwie gitary (elektryczną i basową), kontrabas i orkiestrę kameralną, a dla angielskich „The King's Singers" - Eclogę VIII na sześć solowych głosów męskich, przetwarzającą wirtuozowsko tekst bukolików Wergiliusza. W roku 1973 komponuje Intermezzo na 24 instrumenty smyczkowe i Pierwszą Symfonię, notabene na zamówienie firmy Perkins Engines, słynącej z światowej produkcji motorów Diesla. Od dowcipnych krytyków otrzymała tytuł drwiący: Maschinen Musik. Stanowi ostatni w twórczości kompozytora przejaw ujętego wprawdzie w karby indywidualnie pomyślanej formy, lecz nadal niewątpliwego sonoryzmu. Zarazem: pierwszą próbę gatunku, którego ewolucja pójdzie wszakże u niego zupełnie innymi drogami. Trudno pominąć w tym momencie komentarz autora, wyrażony po latach, w chwiłi genialnego spojrzenia na własną przeszłość: „Moja I Symfonia}- mówił Penderecki w Monachium, w grudniu 1996,~w wykładzie zatytułowanym Arka, otwierającym cykl wykładów Na koniec wieku -powstała, gdy miałem 40 lat. Jest to czas przekraczania «smugi cienia». Podjąłem wtedy próbę podsumowania moich dwudziestoletnich doświadczeń muzycznych - czasu awangardowych, radykalnych poszukiwań. Była to suma tego, co jako awangardowy artysta mogłem powiedzieć. Cztery symetryczne części: Arche l, Dynamis I, Dynamis II, Archell- świadczyły o chęci zbudowania świata od nowa. Wielka destrukcja - zgodnie z logiką awangardowości -oznaczała jednocześnie pragnienie nowej kosmogonii". 29 Muzyka budząca się do nowego życia Jak to jest, gdy ma powstać jakaś nowa kompozycja? W pięknej książce, zatytułowanej Obrona żarliwości, Adam Zagajewski zwierzył się: „Ten, kto pisze, jest zwykle sam wobec białej kartki papieru czy bladego ekranu komputera, przyglądającym mu się uważnie i impertynencko. Jest sam, chociaż pisze nie dla siebie, tylko dla innych. Inspirowany i przytłoczony tradycją, tym wielkim zgiełkiem umarłych głosów, stara się spoglądać w przyszłość, która zawsze milczy". Penderecki właśnie znalazł się w momencie, w którym musiał wybierać między spojrzeniem wstecz a krokiem w przód. Pisząc Magnificat, w którym nad sekundami, trytonami i brzmieniami przypadkowymi kazał zatryumfować małej tercji i pewnemu szczególnemu akordowi, który uznał za odcisk własnego palca (as-df/fis a) - otóż pisząc Magnificat, wprawdzie nieśmiało, ale określił już najogólniej kierunek nowej drogi. Mimo wszystko to nie ta partytura zaświadczyła o przełomie, lecz ta z roku 1974, którą opatrzył mottem wziętym z 28 rozdziału Księgi Rodzaju: „Tedy gdy się ocknął Jakub ze snu swego, rzekł: Zaprawdę Pan jest na tym miejscu, a jam nie wiedział". Chodzi oczywiście o Przebudzenie Jakuba, o partyturę, wokół której w Baranowie Sandomierskim w 1976 roku rozwinęła się dyskusja intrygująca i dająca do myślenia. I tu konieczna jest niewielka uwaga: od tych właśnie lat w życiu kompozytora zacznie odgrywać pewną, niekiedy nawet znaczną rolę nowa rzeczywistość, stanowiąca alternatywny punkt odniesienia, zmieniająca perspektywę jego widzenia świata. 30 „Przygoda zaczęła się w 1973 roku, kiedy kupiłem Lusławice... - mówił Penderecki pytany przez dziennikarza. - Chciałem kupić park, dom był nieważny. Lusławice mnie oczarowały, naprawiłem szybko dach, żeby na głowę nie kapało, i zacząłem sadzić drzewa". Sadzenie drzew odtąd powracało niczym refren w wywiadach i wypowiedziach kompozytora. „Każde drzewo sadziłem sam. Komponowanie ogrodu ma dla mnie wiele wspólnego z komponowaniem utworu muzycznego - wyjaśniał Penderecki słuchaczom swego wystąpienia w Glasgow, w 1995 roku, z okazji kolejnego doktoratu honoris causa. -1 tu, i tam liczy się konstruktywistyczna wyobraźnia, umiejętność myślenia całością. Ogród to przecież zmatematyzowana natura, tak jak muzyka jest zmatematyzowaną emocją". Przy innej zaś okazji powiedział na ten sam temat: „Tutaj, w Lusławicach, przekonałem się, że kształtowanie parku wymaga podobnej wyobraźni jak komponowanie dużej formy muzycznej. Siedząc nad kartką papieru nutowego, muszę sobie wyobrazić, jaki kształt przybierze utwór. Tak samo rzecz ma się z planowaniem parku. Sadząc drzewa, muszę przewidzieć, jak całość będzie wyglądać za lat -powiedzmy - czterdzieści..." Może to zbieżność jedynie przypadkowa, a może nie. Jest przecież możliwe, iż zbliżenie do natury - wywołujące organiczny i ewolucyjny sposób myślenia formą - zaczęło podświadomie wywierać wpływ na sferę kompozycji muzycznej. Wszak wiemy, iż wszechwładne dotąd panowanie struktur powstałych z szeregowania, zderzania ze sobą sonorystycznych bloków, a także wszechobecność montażu 31 i wzajemnego przenikania się heterogenicznej materii, ustąpiły miejsca strukturom ukształtowanym w sposób naturalny i organiczny. Utworem, w którym zjawisko to objawiło się wyraziście po raz pierwszy, było Przebudzenie Jakuba. Krzysztof Droba, który we wspomnianym już Barano-wie prezentował nowy utwór Pendereckiego, postawił przekonującą tezę, że chodzi o - funkcjonujące w nowym kontekście - echo tego rodzaju struktury, która stała przed wiekiem u podstaw gatunku nazywanego poematem symfonicznym. Echo struktury nie katalogowej, a procesualnej. Kompozytor zaczął bronić się przed tego rodzaju kwalifikacją; czynił to nawet gwałtownie w obawie przed uznaniem Przebudzenia za utwór o charakterze programowym, tym samym zapraszającym do interpretacji semantycznej. Poświadczył jednocześnie własną dojrzałość do zmiany sposobu muzycznego myślenia. Ow nie do końca więc „programowy" poemat symfoniczny, zrodzony w atmosferze i z materii Magnificatu, stał się zwornikiem - otworzył drogę do Raju utraconego. Dosłownie i w przenośni. W Krakowie, na Woli Justowskiej Prawdziwa twórczość musi być wędrówkę, stałym poszukiwaniem. W gruncie rzeczy do końca będę próbował różnych dróg. Zawsze interesowała mnie terra incognita. Laureat trzech nagród konkursu Związku Kompozytorów Polskich, 1959 Awangardowoscdat zorientowałem się, ze w nowatorstwie tym więcej jest c niż budowania od nowa, ten prometejski ton jest utopi, jednak zoriento walem sie, ze w nowanow atorstwie tym wiecej destrukcj i niz budowan ia od nowa, ten prometej ski ton jest utopia. W warszawskim Studio Elektronicznym Nigdy nie interesowałem się dźwiękiem dla dzwieku, formą dla formy, co uchroniło mnie od choroby awangardyzmit, jałowej pustki i nudy abstrakcyjnych rozwiązań formalnych. ta- Juli Juitfet Na Spotkaniach Muzycznych w Baranowie — z żoną Elżbietą i dziećmi: Łukaszem i Dominika 2003 August Deż< Aout ^ ( September , Oktober November Septembre ' Octobre f^pvembre Dćcembre f Kompozytor z żoną Elżbietą Z terminarza działań kompozytorskich i dyrygenckich: 2003 Sadząc drzewa u: Lusławicach, w których znalazłem moją przystań, Itakę, mam wrażenie oczyszczania się, dochodzenia do samego siebie i istoty muzyki. Zakątek parku w Lusławicach Patrzmy na drzewo: ono uczy nas, że dzieło sztuki musi. hyc podwójnie zakorzenione. W ziemi i w niebie. Bez korzeni nie ostoi się żadna twórczość. Na początku powstaje szkic partytury: Ecloga VIII Kusi mnie zarówno sacrum, jak profanutn, Bóg i diabeł, wzniosłość i jej przekraczanie. Utwory podniosłe musza znaleźć swój kontrapunkt w formach obrazoburczych czy butlo. Plan części parku Odwaga bycia sobą 19 7 6 - 1 9 8 1 Próba do Siedmiu bram Jerozolimy nazwalbym siebie kompozytorem politycznym. 'Zaznaczam tylko swoją obecność w historii. Po skomponowaniu Pasji, kiedy to musiał odpierać ataki krytyków stojących na pozycjach darmsztadzkiej i postdarmsztadzkiej awangardy, stał się Penderecki dowcipny i nadzwyczaj kreatywny w wynajdywaniu zwrotów metaforycznych pro domo sua. „Znaleźliśmy się w punkcie - tłumaczył na przykład - gdy najbardziej twórcze okazuje się otwieranie drzwi za sobą". A drzwi zostały otwarte na wspaniały, jesienny pejzaż ogrodu czasów późnego romantyzmu. Od paru już lat wciągał i fascynował Pendereckiego nieodparcie żywioł dojrzałego symfonizmu, w którym spotykało się myślenie polifonizujące z poszerzaną do krańca swych możliwości, ale ciągle pięknie brzmiącą harmoniką i z barwnością wiel- kiej, neoromantycznej orkiestry. Miejsca zdetronizowanych idoli młodości zajęli Wagner i Bruckner, nieco później Mahler. Autor krzyczących barwnością Fluorescencji sięgnął teraz po dające pewniejszy punkt oparcia zasady instrumentacji symfonicznej do- 33 prowadzone do szczytu doskonałości u Rimskiego-Korsakowa. Doszedł do przekonania, że urwany u progu XX wieku wątek symfonizmu może i powinien zostać podjęty i kontynuowany. Oczywiście nie przez naśladownictwo, lecz przez nawiązanie do tych wartości, które potrafią obronić się w kontekście nowej epoki. Idiom stylistyczny późnego romantyzmu został przez Pendereckiego uwewnętrzniony, przyjęty za własny. Lecz zarazem - jakby przefiltrowany przez systemy wcześniej zadomowione w warsztacie kompozytorskim autora Trenu. Wracała więc linia melodyczna, kontrolowana jednakże przez myślenie dodekafoniczne. Wracała eufoniczność współbrzmień ocierająca się o neotonalność, lecz trzymana w karbach przez wszechobecność kontrapunktu. Wracał XIX-wieczny symfonizm, ale wzbogacony o doświadczenia sonorystyczne. Jednocześnie znikały z partytur tego nowego stylu - lub cofały się w cień, używa wane odtąd jedynie dla określonych celów ekspresywnych - instrumenty szokujące jaskrawością i zgrzytliwością, „nienaturalne" chwyty artykulacyjne. Zmniejszała się liczba dźwięków o nieokreślonej wysokości i o nie określonym czasie trwania. Była to zatem - według własnego kompozytorskiego sformułowania - „ucieczka z awangardowej pułapki formalizmu". Odwrót od traktowania form i brzmień jako rzeczywistości samej dla siebie. Przeciwstawienie się traktowaniu muzyki jedynie jako „formy dźwięczącej w ruchu", słynnej Hanslickowskiej „tónend bewegte Form". 34 Nie ja zdradziłem awangardę... W kontynuacji operowania idiomem czysto sonorystycznym przestał Penderecki widzieć głębszy sens. Tworzenie kolejnych De natura sonoris oznaczałoby stagnację. Nie kto inny, jak Witold Lutosławski, zniecierpliwiony szybkim wyczerpywaniem się awangardowych chwytów, miał odwagę kiedyś wypowiedzieć banalną prawdę: „Nic się tak szybko nie starzeje, jak nowoczesność". W jednej ze swych uniwersyteckich wypowiedzi próbował Penderecki wyjaśnić swoje - nie dla wszystkich zrozumiałe - kroki i zwroty: „Awangardowość dawała złudzenie uniwersalizmu. Świat muzyczny Stockhausena, Nono, Bouleza, Cage'a, był dla nas młodych, krępowanych przez panującą w kraju estetykę socrealistyczną-wyzwoleniem. Szybko jednak zorientowałem się, że w nowatorstwie tym, sprowadzającym się głównie do eksperymentów i spekulacji formalnych, więcej jest destrukcji niż budowania od nowa, że ten prometejski ton jest utopią". Zaczęły powstawać jedna za drugą partytury nowego stylu, nie darzone nadmierną sympatią krytyków, natomiast przyjmowane z życzliwością, nieraz wręcz z entuzjazmem przez wykonawców i publiczność. Izaak Stern wprowadził na estradę skomponowany w roku 1976 Koncert skrzypcowy. Skrzypce odezwały się w nim na tle neosymfonicznej orkiestry, mając szansę zadziwić słuchaczy wirtuozerią i naturalną śpiewnością instrumentu. W parę lat później powstały dwa dalsze utwory koncertujące: napisany dla Mścisława Rostropowicza Koncert wiolonczelowy (1982) i dla Jose Vascasa Koncert na altówkę (1983), który niebawem stał się cheval de bataille Grigorija Ży- 35 ślina. W obu rezonowały jednocześnie dwa światy brzmieniowe, jakby przeświecając przez siebie nawzajem: ten, który kon tynuował pełen rozmachu styl koncertów późnoromantycznych, i ten, który przypominał i uprzytamniał sonorystyczną genezę i pochodzenie muzyki Pendereckiego. Szczytowym przejawem okresu, który określić można jako „czas dialogu z odnalezioną przeszłością", stała się w obszarze muzyki instrumentalnej II Symfonia (1980), nazwana „Wigilijną". Epicko-dramatyczna narracja faluje tu i wybrzmiewa w kolejnych kulminacjach. W momencie nagłego uciszenia pojawia się quasi da lontano - w czystym Gdur i w niewinnie prostej fakturze - motyw kolędy Cicha noc. Brzmi nostalgicznie, jak głos ze świata, który minął. We wspomnianym już monachijskim eseju z 1996 roku, w wykładzie Na koniec wieku, Penderecki wraca myślą do momentu powstawania utworu: ,Druga Symfonia, «Wigilijna», ukończona siedem lat później [po Pierwszej], była już w pełni nawiązaniem do późnej tradycji XIX-wiecznego symfonizmu - Wagnera, Brucknera, Mahlera, Sibeliusa, [a także] Szostakowicza - przefiltrowanym przez wrażliwość i środki wyrazowe kompozytora, który przeszedł przez awangardę. Wcześniejszy zamiar ufundowania świata na nowo - przejawiający się w koncepcji Pierwszej Symfonii - ustępuje potrzebie interioryzacji, opisania dramatu egzystencji". W poetyce muzycznej Pendereckiego nasila się bowiem co raz bardziej dążenie do upodmiotowienia dzieła, do uczyniania go świadomym wyrazem własnej osobowości. Kompo2 podpisuje się pod słowami Mahlera, dla którego muzyka stanowiła wypowiedź „człowieka pełnego czującego, my-ślącego, oddychającego, cierpiącego". 36 Raj utracony i odnaleziony Język, który pozwolił Pendereckiemu wyrażać siebie w sposób naturalny - iść za piórem, a nie dopiero wymy ślać kolejne dźwięki - został więc wynaleziony i, co ważne, uwewnętrzniony. Zaczęła powstawać swego rodzaju musica retroversiva, o ustalonym i zadomowionym stylu, pisana językiem niepowtarzalnie własnym. Muzyka niewątpliwie zwrócona wstecz, stanowiąca syntezę tego, co „odczytane na nowo" z tradycji, i tego, co odkryte przez siebie samego w żywiole brzmienia. Można by powiedzieć, iż po latach niezdecydowania, po latach poszukiwań - zgubiony wątek został odnaleziony. Nastał okres wielkich przedsięwzięć pisanych bardzo pewną ręką. Penderecki zaczyna znowu krążyć wokół tematów ogromnych. Dysponuje wszystkimi narzędziami, które pozwalają się z nimi zmierzyć, unieść ich ciężar. Ponownie zaczyna w jego wyobraźni przeważać czarny ton sytuacji granicznych: śmierć i grzech, zagłada i apokalipsa, raczej piekło niż niebo, sprawy najbardziej pierwsze i te najbardziej ostatnie. W grę wchodzi podsuwany przez średniowieczne malarstwo temat Sądu Ostatecznego i sugerowane przez literaturę minionych stuleci - Miltona Paradise Lost i Dantego Inferno - tematy raju i piekła. Wybór ostateczny pada na Raj utracony (1978). Odpadają hamulce dla wyobraźni, nie ma ograniczeriia dla środków, tych mieszczących się w ramach „nowego s tylu", znikła bowiem dotychczasowa heterogeniczność Materiału. Nowe środki pozwalają natomiast na wyraziste różnicowanie ekspresji światów przedstawionych i zderzo- 37 nych ze sobą: raju, ziemi i piekła. Nie tylko obraz sceniczny tej sacra rappresentatione, lecz muzyka sama potrafi bezbłędnie ukazać odmienność sfery boskiej, ludzkiej i diabelskiej. Kompozytor Raju utraconego nie byłby sobą, gdyby opartego na Miltonie libretta nie poszerzył o - interpretujące i komentujące główny wątek - interpolacje. Jedna z nich - passacaglia oparta na motywie Dies irae - poraża słuchacza serią proroczych i ostrzegających wizji, ukazujących konsekwencje odrzucania przez człowieka praw boskich. Druga - działa katartycznie. Ukazuje rozwiązanie alternatywne: pojawiający się nagle, da lontano, chorał Bacha, O grosse Lieb - w kontekście otaczającej go muzyki -brzmi wprost niebiańsko. Nie ma wątpliwości. Penderecki dotarł do środków, które - poprzez oddziaływania metaforyczne i symboliczne - sytuują jego utwory w sferze oddziaływań nie tylko dźwiękowych, ale i ponaddźwiękowych. Korzysta z tendencji epoki, która z każdym rokiem staje się coraz bardziej wyraziście nacechowana przez działania intertekstualne i intermedialne. Zaangażowanie w tu i teraz W dwa zaledwie lata po skomponowaniu Raju utraconego pisze Penderecki Te Deum (1980). Czyni to w hołdzie Janowi Pawłowi II, rok wcześniej wybranemu na papieża. Dzieje się to w momencie, w którym losy narodu stają na zakręcie: utwór został ukończony na trzy zaledwie tygodnie przed „Polskim Sierpniem", przed wybuchem „Solidarności", i nosi ślady tej sytuacji. Na penultimie kantaty 38 kompozytor każe zabrzmieć - i tym razem quasi da lontano - jednemu z hymnów narodowych, Boże, cos' Polskę. Temu właśnie, który stał się hymnem wyzwolicielskiego ruchu. I tutaj symboliczna interpretacja działa katartycznie - w każdym razie na polskiego słuchacza. Tym bardziej iż nie zwracając uwagi na obowiązującą cenzurę, Penderecki kazał chórowi śpiewać ów hymn ze słowami słyszanymi jedynie w latach niewoli: „Ojczyznę, wolność, racz nam z w r ó c i ć Panie!" W roku następnym kompozytor Te Deum odważa się skomponować utwór, który ma uczcić pamięć ofiar komunistycznego reżimu poległych w tak zwanych „wydarzeniach gdańskich". Muzyka Lacrimosy (1981), nabrzmiałej ekspresją przywołującą aurę Mozartowskiego Requiem, wpisuje się w aktualną historię swego narodu. Utworu - wykonanego w Gdańsku podczas odsłonięcia pomnika poległych - słuchało dwa miliony ludzi. W obu sferach egzystencji - w obszarze działań kompozytorskich i w przestrzeni postępowań czysto ludzkich - daje o sobie znać jeden z rysów naczelnych tej osobowości: odwaga bycia sobą. 6 Między musica adhaerens a musica libera 19 8 2 - 1 9 9 2 Na początku lat osiemdziesiątych znalazł się Krzysztof Penderecki w sytuacji zmuszającej go do dokonania wyboru. Wyboru swego stosunku do rzeczywistości historycznej, do wyraźnego określenia się wobec biegu wydarzeń. W kraju trwał od 13 grudnia 1981 roku narzucony przez reżim stan wojenny. Można było przyjąć postawę splendid isolation lub też postawę zaangażowania w to, co się dzieje „tu i teraz". Już sam temperament, nie mówiąc 0 charakterze, kazał kompozytorowi przyjąć postawę dru gą. Idąc śladem skomponowanej jesienią 1980 Lacrimosy i latem 1981 Agnus Dei - zaczął pisać Polskie Requiem. Wbrew obojętności i grozie historii Od Theodora Wiesengrund Adorna pochodzi sformułowanie - nieco może przerysowane - mówiące o grozie historii jako o źródle i racji zaistnienia dzieł ważnych i znaczących. Wystarczy wymienić chociażby Messiaena Kwar- 40 tet na koniec czasu, Brittena War Requiem czy kantatę Schónberga Ocalały z Warszawy. Polskie Requiem Pendereckiego dopełnia tę listę. Jest zapisem reakcji kompozytora na ciąg wydarzeń - ponurych, ale i jasnych, tragicznych, ale i bohaterskich, niosących nadzieję, - które tworzyły polską historię minionego półwiecza. Swoje zaangażowanie uzewnętrznił kompozytor nie tylko poprzez wysoką ekspresję samej muzyki. Również -w sposób niemal demonstracyjny - poprzez nadanie poszczególnym częściom Requiem dedykacji o jednoznacznej wymowie. Odczytywano owe dedykacje jako gesty o charakterze wprost politycznym. Dotykały bezpośrednio ówczesnych tematów tabu, momentów wykreślanych konsekwentnie z narodowej pamięci. Poszczególne części dzielą składały hołd pamięci ofiar i bohaterów tego „czasu apokalipsy i nadziei". Penderecki dedykował je „niewygodnym" dla reżimu bohaterom, takim jak charyzmatyczny kapłan stawiający opór komunistycznej władzy, kardynał Stefan Wyszyński, czy jak franciszkanin ojciec Maksymilian Kolbe, ofiarowujący w oświęcimskim obozie własne życie za bliźniego, właśnie co zaliczony przez papieża Jana Pawła II w poczet świętych. Dedykował przemilczanym ofiarom systemów totalitarnych: oficerom pomordowanym przez władze sowieckie w 1940 roku w Katyniu, powstańcom Warszawy z 1944 roku i robotnikom zastrzelonym w 1970 roku w Gdańsku podczas jednego z buntów przeciw „władzy ludowej". Polskie Requiem powstawało powoli. Rosło stopniowo ku pełni osiągniętej w roku 1984. Jak się niebawem okazało - nie była to jeszcze ostateczna postać utworu: ważna 41 jego część - Sanctus - została dokomponowana dopiero w dziewięć lat później. Requiem nie jest zresztą jedynym utworem Pendereckiego rodzącym się w ciągu długiego czasu. Jego twórca należy do tych, którzy siły mierzą na zamiary, nigdy odwrotnie. Muzyka tej missaepro defunctis łączy, spina i zderza ze sobą kilka odmiennych światów brzmieniowych. Podstawę stanowi retrowersywny symfonizm, w tych latach język własny Pendereckiego. W roli swoistego kontrapunktu wobec niego pojawiają się fragmenty pisane techniką renesansowo-barokową oraz takie, w których poprzez wymowę klasterów i glissand przypomina o sobie pożegnany już wcześniej sonoryzm. Wszystko służy tu ekspresji tekstów, ekspresji dziko eksplodującej w potężnych klimaksach, śpiewnie lamentującej lub kontemplacyjnie skupionej i uciszonej. Kulminację osiąga muzyka Requiem w Recordare. Długo pozostaje w pamięci ów splot krańcowo ekspresywnej kantyleny niosącej słowa tekstu łacińskiego - z melodią prostej a żarliwej modlitwy Święty Boże, śpiewanej w Polsce in extremis. Paru jej dźwięków użył już Penderecki znacząco w swojej Pasji. Ideowy związek między obu utworami został dostrzeżony przez Andrzeja Chłopeckiego w jego zastanawiającej interpretacji Requiem, zakończonej dość daleko idącymi wnioskami. „Uniwersalizm tekstu Mszy żałobnej i uniwersalizm romantycznej postawy i jej późno-romantycznego wcielenia muzycznego - pisał w 1988 roku, więc jeszcze przed wyzwoleniem kraju spod komunistycznej władzy dopełnia się lokalną, historyczną, polską wymową, czyniąc z niej składnik europejskiej i ponadhisto- 42 rycznej perspektywy. Użyty w Pasji motyw Święty Boże, jednej z najpiękniejszych polskich pieśni religijnych, tworzy w Polskim Requiem potężną formę passacaglii w Recordare. Requiem, dotycząc polskiej najnowszej martyrologicznej historii, przegląda się w ideowym lustrze Pasji wg Sw. Łukasza. Liryzm Deus meus przemienia się w liryzm hacnmosy, skupienie Stabat Mater - w skupienie Agnus Dei, lecz wymowa całego Requiem rodzi się z finału Pasji: In te, Domine, speravi! Nadaje to narodowej Mszy żałobnej patetyczny optymizm wiary, natomiast Pendereckiemu - znamię narodowego wieszcza". Słowa, którymi kompozytor, wykraczając poza porządek mszalny, kończy Requiem, przynoszą prośbę, błaganie, wezwanie: „Fac eas de morte transire ad vitam!" -Spraw, by poprzez swą śmierć przeszli do życia. A to znaczyło: Spraw, by ich ofiary nie poszły na marne. Gorzkie przesłanie nadziei Jeszcze w trakcie pracy nad partyturą Requiem zaczął Penderecki (wraz z Harry Kupferem) konstruować libretto nowej opery i szkicować jej pierwsze sceny. Miała stanowić swoiste antidotum na problematykę polską. Po latach oddanych musicae adhaerens - skupionej wokół celów wyższych niż własne, autoteliczne, samozwrotne - skierował się w stronę muzyki wolnej od zobowiązań, w stronę musica libera. Gzy mogło się to udać? Miał zwyczaj zapisywać w notatniku projekty do zrealizowania. Do dawnych - czyli do Fausta Goethego, Piekła Dantego, Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa - doszły 43 jego część - Sanctus - została dokomponowana dopiero w dziewięć lat później. Requiem nie jest zresztą jedynym utworem Pendereckiego rodzącym się w ciągu długiego czasu. Jego twórca należy do tych, którzy siły mierzą na zamiary, nigdy odwrotnie. Muzyka tej missaepro defunctis łączy, spina i zderza ze sobą kilka odmiennych światów brzmieniowych. Podstawę stanowi retrowersywny symfonizm, w tych latach język własny Pendereckiego. W roli swoistego kontrapunktu wobec niego pojawiają się fragmenty pisane techniką renesansowo-barokową oraz takie, w których poprzez wymowę klasterów i glissand przypomina o sobie pożegnany już wcześniej sonoryzm. Wszystko służy tu ekspresji tekstów, ekspresji dziko eksplodującej w potężnych klimaksach, śpiewnie lamentującej lub kontemplacyjnie skupionej i uciszonej. Kulminację osiąga muzyka Requiem w Recordare. Długo pozostaje w pamięci ów splot krańcowo ekspresywnej kantyleny niosącej słowa tekstu łacińskiego - z melodią prostej a żarliwej modlitwy Święty Boże, śpiewanej w Polsce in extremis. Paru jej dźwięków użył już Penderecki znacząco w swojej Pasji. Ideowy związek między obu utworami został dostrzeżony przez Andrzeja Chłopeckiegd w jego zastanawiającej interpretacji Requiem, zakończonej dość daleko idącymi wnioskami. „Uniwersalizm tekstu Mszy żałobnej i uniwersalizm romantycznej postawy i jej późnoromantycznego wcielenia muzycznego - pisał w 1988 roku więc jeszcze przed wyzwoleniem kraju spod komunistycznej władzy - dopełnia się lokalną, historyczną, polską wymową, czyniąc z niej składnik europejskiej i ponadhisto- 42 rycznej perspektywy. Użyty w Pasji motyw Święty Boże, jednej z najpiękniejszych polskich pieśni religijnych, tworzy w Polskim Requiem potężną formę passacaglii w Recordare. Requiem, dotycząc polskiej najnowszej martyrologicznej historii, przegląda się w ideowym lustrze Pasji wg Sw. Łukasza. Liryzm Deus meus przemienia się w liryzm Lacrimosy, skupienie Stabat Mater - w skupienie Agnus Dei, lecz wymowa całego Requiem rodzi się z finału Pasji: In te, Domine, speravi! Nadaje to narodowej Mszy żałobnej patetyczny optymizm wiary, natomiast Pendereckiemu - znamię narodowego wieszcza". Słowa, którymi kompozytor, wykraczając poza porządek mszalny, kończy Requiem, przynoszą prośbę, błaganie, wezwanie: „Fac eas de morte transire ad vitam!" -Spraw, by poprzez swą śmierć przeszli do życia. A to znaczyło: Spraw, by ich ofiary nie poszły na marne. Gorzkie przesłanie nadziei Jeszcze w trakcie pracy nad partyturą Requiem zaczął Penderecki (wraz z Harry Kupferem) konstruować libretto nowej opery i szkicować jej pierwsze sceny. Miała stanowić swoiste antidotum na problematykę polską. Po latach oddanych musicae adhaerens - skupionej wokół celów wyższych niż własne, autoteliczne, samozwrotne - skierował się w stronę muzyki wolnej od zobowiązań, w stronę musica libera. Czy mogło się to udać? Miał zwyczaj zapisywać w notatniku projekty do zrealizowania. Do dawnych - czyli do Fausta Goethego, Piekła Dantego, Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa - doszły 43 nowe: Augusta Strindberga Panna Julia, Petera Shaffera Amadeusz, Gerharta Hauptmanna Czarna maska. Wybór padł na zapis ostatni. Wiele było powodów, dla których tak właśnie się stało. „Są takie tematy wieczne - zwierzał się Penderecki w jednym z wywiadów - które mnie «prześladują», jak Apokalipsa. Jednym z nich jest Ahaswer. Mój mistrz duchowy, profesor Tadeusz Sinko, podkreślał, iż jest to jeden z tych symbolów, które, jak Prometeusz i Faust, należą do całego świata cywilizowanego". W zapomnianym, jednoaktowym dramacie niemieckiego ekspresjonisty „zafascynowała mnie, po pierwsze, sama konstrukcja dramatu - z całkowitą jednością akcji, miejsca i czasu; po drugie zaś fakt, że [...] przy jednym stole spotykają się tutaj: Zyd, hugenot, jansenista, pastor ewangelicki i opat katolicki..." - powiedział później przy innej okazji. Problematyka jeśli nie ekumenizmu, to w każdym razie spokojnej koegzystencji odmiennych wierzeń należała do repertuaru najgłębszych zainteresowań kompozytora. Być może, iż pewien wpływ na ostateczny wybór tematu nowej opery miał również fakt dosyć przypadkowy. W cienistym zakątku lusławickiego parku znajduje się pomnik nagrobny pochowanego tu niegdyś innowiercy -znanego polskiego arianina, Faustusa Socyna, któremu zresztą nawet po śmierci nie dano spokoju. W otoczeniu tych starych grabów i buków, klonów i brzóz, przyszły autor Czarnej maski lubił rozmyślać. Siadając do pisania nowej opery, miał Penderecki wreszcie także nadzieję, że zwarty, lapidarnie ujęty temat dramatu zmusi go do „odejścia od siebie": do porzucenia formy 44 monumentalnej, zerwania z nadmiarem elokwencji i rozluźnienia związków z postromantyzmem. „Powiedziałem sobie - oświadczył w 1986 roku w Salzburgu, przy okazji prapremiery Czarnej maski - że zamykam okres fascynacji późnym romantyzmem". I dodał: „Oczywiście w kilku momentach pojawiają się echa poprzedniego okresu, lecz harmonicznie jest to utwór oparty na zupełnie innych zasadach". Wtedy też w prosty sposób wyjaśnił, na czym te zasady polegają. Napięcie dramatyczne, bez którego muzyka Czarnej maski straciłaby swoją rację istnienia, rodzi się z dysonującego zestawienia ze sobą, w interwale sekundy, dwu szeregów wstępujących i zstępujących kwint. Dopiero na tle tej wewnętrznie pękniętej struktury pojawia się muzyka o „dziwiącej się sobie" proweniencji. Chodzi przede wszystkim o muzykę wywołaną potrzebami dramatycznej narracji. Tragiczne sploty akcji krążą tu wokół melodii chorału Aus tiefer Not schrei ich zu Dir, która rozbrzmiewa z wieży kościelnej jako przypomnienie i wyrzut sumienia. Melodię innego chorału, O Haupt voll Blut und Wunden tajemniczy jansenista Jedidja intonuje w obliczu własnej śmierci. Wspólna wieczerza u burmistrza śląskiego miasteczka przebiega przy akompaniamencie muzyki biesiadnej, znalezionej przez kompozytora w autentycznych zapisach z XVII wieku. Wreszcie barokowy taniec śmierci spaja wszystko to w przejmującą całość. Nadany jej został jeden kierunek: drogi ku nieuniknionej katastrofie. Ku apokalipsie, z której ratuje się jedynie ów Ahasverus, Zyd wieczny tułacz. Przesłanie Hauptmanna można by streścić w zdaniu: nie wierzcie w możliwość porozumienia się między ludź- 45 mi. A przesłanie Pendereckiego? „Ja nie mam ambicji naprawiania świata, dalekie jest mi myślenie utopijne" - zadeklarował przekornie w jednym ze swych akademickich wystąpień, w Warszawie, w 1994 roku. Ale w innym momencie tego samego wystąpienia padają słowa: „Coraz bardziej uświadamiam sobie, że mam usposobienie apokaliptyczne - to znaczy, że wizja ostatecznego krachu bynajmniej mnie nie paraliżuje, lecz wyzwala siły, uaktywnia". I rzeczywiście. Pisze utwór za utworem, symfonię za symfonią. I sadzi drzewa. Budowanie arki Penderecki upodobał sobie metaforę, przenośnię i alegorię jako sposoby wyrażania swych przemyśleń i przekonań. Sięga po nie w uniwersalną przestrzeń kultury. Najczęściej do Biblii. Metaforę arki użył jako cantus firmus swego ważnego publicznego wystąpienia, otwierającego w grudniu 1996 roku w Monachium wspomniany już cykl wykładów Na koniec wieku. Powiedział wówczas: „Już od dawna myślę o potopie i konieczności zbudowania arki. Wprawdzie Jahwe po ustaniu biblijnego kataklizmu zawarł z człowiekiem nowe przymierze i obiecał, że «nie będzie więcej potopu pustoszącego ziemię» (Rdz 9,11), jednak czasy, takie jak nasze, sprzyjają nawrotom do tego pradawnego mitu". „Czasy, takie jak nasze..." Swój krytyczny stosunek do otaczającej rzeczywistości scharakteryzował autor Czarnej maski bliskimi sobie słowami Czesława Miłosza z przedmowy do Storge Oskara Miłosza: „Rozpacze, krzyki, pra- 46 wowania się z Bogiem, zadawanie pytań o rodowód zła, wszystko to umilkło i zagadnienia, z którymi człowiek borykał się przez milenia, zostały sprowadzone do błąkań się języka, z którego wygnano pojęcie prawdy albo nieprawdy". Radę na ów stan rzeczy, na sytuację stopniowego rozpadu wartości, ujrzał Penderecki w próbie ocalenia przed nadciągającym potopem najistotniejszych z nich. Trzeba je przewieźć na drugi brzeg czasu, przewieźć ową metaforyczną arką. Mogłaby nią być - w przekonaniu kompozytora - forma symfonii. Jest ona zdolna, by „wchłonąć, przetworzyć doświadczenie naszego wieku", by „przenieść następnym pokoleniom to, co najlepsze w naszej dwudziestowiecznej tradycji komponowania dźwięków". Rzucając swą wizję „ocalenia" przed oczy wyobraźni, nie pozostawia jej Penderecki w przestrzeni czysto abstrakcyjnej. Po pierwsze, daje przykład na to, iż w przeszłości podobnego rodzaju przedsięwzięcie się powiodło, jak świadczy o tym symfonika Gustawa Mahlera. „To kompozytor - powiada Penderecki - którego znaczenie dopiero dzisiaj w pełni sobie uświadamiamy". I dalej: „Ten wielki prowincjusz z habsburskiej metropolii okazał się geniuszem syntezy... Zmierzył się z pokusą dzieła całościowego. Sięgnął po Beethovenie, Haydnie i Brucknerze po formę symfonii, czyniąc z niej narzędzie scalenia świata. Mahler nie bał się eklektyzmu. Jak mówił: Symfonia znaczy dla mnie budowanie świata wszelkimi środkami dostępnych technik". A po drugie: wysuwa konieczność dopracowania się wspólnego języka: „Wielokrotnie myślałem o braku uniwersalnego idiomu muzycznego w naszym wieku. Wspólny język muzyczny obecny we wcześniejszych epokach był możliwy dzięki zaakceptowaniu przez muzyków i odbiorców pewnych stałych punktów odniesienia. Kompozytorzy wieku XX, rewolucjonizując dotychczasowe podstawy muzyki, znaleźli się w pewnym momencie w próżni. Postulat skrajnego indywidualizmu i eksperymentowania spowodował rozbicie jakichkolwiek trwałych punktów oparcia. Nic dziwnego, że forma symfonii odżywa właśnie teraz - u schyłku epoki". W tym momencie miał Penderecki prawo pomyśleć również o sobie. W chwili, gdy prezentował swoje widzenie sprawy, miał za sobą pięć symfonii własnych: Pierwszą, stanowiącą podsumowanie jego sonoryzmu, Drugą, skomponowaną w stylu retrowersywnym, i trzy dalsze, pisane językiem nowym, syntetycznym, który po raz pierwszy do głosu doszedł w Czarnej masce: Trzecią, Czwartą i Piątą. Symfonia III jest dziełem dojrzałego namysłu, konstruowanym powoli i z przerwami, podobnie jak Polskie Requiem. Dwa fragmenty z pięcioczęściowej całości, Passacaglia i Rondo, powstały już w roku 1988, by wieść żywot samodzielny. Pełny utwór wszedł na estrady dopiero siedem lat później. „Od początku wiedziałem, że to będzie symfonia - wyjaśniał kompozytor. - Moje pomysły dojrzewają długo". Nawiązanie do zerwanego po Mahlerze nurtu wielkiego symfonizmu nie ulega tu wątpliwości. Andante con moto trwa w oczekiwaniu. Allegro con brio pokazuje pierwszy akt dramatu przedstawianego z gestem i rozmacher Beethovenowskim. Adagio przynosi muzykę głęboko zamyśloną, liryczną, oddaną wspomnieniom. Passacaglia ewc kuje aurę antycznej tragedii, surową i posępną, nie zwiastującą niczego dobrego. Wreszcie Scherzo. Ma w sobie cc 48 z ducha i formy ostatnich scherz Beethovena, lecz także wiele z klimatu symfoniki Maniera. Są miejsca, kiedy się wydaje, że jesteśmy świadkami sabatu czarownic lub uczestnikami jakiegoś danse macabre. Czuje się bliskość demonicznej aury Czarnej maski. Symfonia IV (1989) zrodziła się również w aurze owej apokaliptycznej opery. Powstała na zamówienie. Miała uczcić dwusetną rocznicę wybuchu francuskiej rewolucji. Pierwszy impuls skierował Pendereckiego w stronę kantaty: myślał o jakimś tragicznym wątku z Racine'a lub o losach Andre Cheniera, jednej z ofiar gilotyny. Dopiero potem powstała koncepcja wieloczęściowej symfonii, której człon centralny stanowić miało Adagio - wielkie dumanie, wielkie zamyślenie nad człowiekiem stojącym naprzeciw grozy historii. Po jego skomponowaniu - o rozmiarach, powadze i głębi pełnej symfonii - napisanie części pozostałych okazało się zbędne. Symfonia V (1992). I ona powstawała na określone zamówienie. Nadeszło z Dalekiego Wschodu, stąd tytułowe dookreślenie: „Koreańska". Przyniosła muzykę łączącą gest dramatyczny i liryczne uciszenie - dziedziczone po wielkim symfonizmie romantycznym oraz ostrość i gorycz atonalnego brzmienia - jako pozostałość po sonoryzmie, jego odległe echo. Jest wprawdzie utworem jednoczęściowym, lecz złożonym z paru fragmentów odmiennych charakterem. I tutaj Andante con moto wprowadza w nastrój. Vivace emanuje energią motoryczną o proweniencji barokowej, poprzedzając liryczną Passacaglię i rozpętane, cwalujące Scherzo. W finalnej apoteozie kazał Penderecki zabrzmieć motywom koreańskiej pieśni wyzwoleńczej. 49 Nie ma wątpliwości: arka, pod postacią symfonii, zaczęła spełniać wyobrażone sobie przez kompozytora zadanie. Przewozić to, co lekkomyślnie utracone lub porzucone - na drugi brzeg czasu. "Wchłonąć wszystko, co zaistniało" Z każdym kolejnym dziełem dawał Penderecki znać, że staje się coraz bardziej kompozytorem epoki intertekstualnej. W Czarnej masce osiągnął szczyt umiejętności zestrojenia tematyki heterogenicznej w jedną wyjątkowo spójną całość. Ale epoka intertekstualna stawała się zarazem świadkiem postępującego zawłaszczania twórczej przestrzeni przez postmodernizm. Niedawny autor Polskiego Requiem dał się wciągnąć we flirt. I uczynił to, mamy prawo sądzić, z ludyczną ochotą. Zarazem jednak także z przekory. Na przekór tym, którzy sądzili, że jest zdolny jedynie do tworzenia w stylu serio. Do pisania wyłącznie muzyki monumentalnej i emfatycznej, rozgrywającej się w przestrzeni naznaczonej tragizmem, liryzmem i heroizmem. Do realizacji swojej wycieczki w krainę buffo wybrał tekst z rodzaju ekstremalnych: sztubacką błazenadę wysoce uzdolnionego młodzieńca, Alfreda Jarry, jego nie tyle sławną, co osławioną farsę - Ubu Roi. Z rozlicznych interpretacji tej sztuczki można by zestawić grube tomiszcze wielokrotnie przekraczające swą objętością jej rozmiary. Nazywano ją, najzwyczajniej, skrajnym kiczem. To z jednej strony, bo z drugiej - usiłowano odczytać jej tak zwane głębsze sensy. Mimo to, a może właśnie dlatego, iż Jarry'emu udało się ukazać dno. Aż takie, że trudno byłoby - do sytuacji składających się na Króla Ubu - zastosować zabawny paradoks, myśl nieuczesaną Stanisława Jerzego Leca: „A więc znalazłem się na samym dnie. A tu ktoś puka od spodu". Dno Jarry'ego jest absolutne i ostateczne. W ujęciu Reginy Chłopickiej „tytułowy bohater [sztuki] to marionetkowy potwór, tyran, który zaspokajając pożądanie przyjemności, władzy i bogactwa, żre, morduje i grabi bez skrupułów". To postać, która „wciela niszczącą, okrutną i tępą siłę głupoty, jednak w chwili zagrożenia ukazuje swą tchórzliwość i słabość". Owe głębsze sensy odsłania reżyser jednej z ciekawszych prezentacji scenicznych Króla Ubu, Krzysztof Nazar. Umożliwia mu to nazwanie sztuki prowokacją: „Prowokacja jest antyciałem pychy, odwiecznej choroby. Ubu jest farsą. A więc nie jest ani mściwym napiętnowaniem, ani pełnym akademickiej powagi odkryciem prawdy o nas i o świecie. Jest zabawą, żerującą na obowiązujących kanonach. Jest «wypięciem się», by ten gorset puścił w pompatycznych szwach. Gdy ktoś z powagą obrusza się na farsę, rodzi się podejrzenie, iż ujrzał w niej swoje - skrywane - odbicie. A farsa jest jedynie zaczerpnięciem świeżego powietrza". Prowokacja, farsa, zabawa, zagranie na nosie - chyba tak właśnie odczytał Jarry'ego Penderecki. Na dobrych realizacjach opery publiczność się bawi. Ale tylko ta, która wnosi do teatru wiedzę, której wymaga od widza, słuchacza i czytelnika - tak zwana pamięć postmodernistyczna. Bawić się może bowiem tylko ten, kto w odpowiednich momentach usłyszy i zidentyfikuje cytaty, aluzje, stylizacje i reminiscencje muzyki Wagnera i Prokofiewa, Bacha i Musorgskie- 50 51 go, Moniuszki i Mozarta, Rossiniego i Pendereckiego. Strzępki i echa zestawione przy tym według zasady dobrze znanej ze sztubackiego ąuodlibetu: „Gdy Sobieski był sułtanem, stary Bismark z konia spadł..." Partytura, gdy ją brać samą w sobie, przynosi pokaz wirtuozerii kontrapunktycznej i instrumentacyjnej. A także: ilustracyjnej. To, przed czym starał się Penderecki uciec w swych utworach w stylu serio, znalazło w bujfo doskonałe miejsce do zaistnienia. Można zamknąć oczy: grrrówniane grymasy, wielkie żarcie, wymóżdżanie, wielka parada, egzekucja i ogólna masakra, groteskowa bitwa i strachliwy odwrót - wszystko to jawi się poprzez dźwięk jak na dłoni. Rzec można przy tym, że „buffo" Króla Ubu staje naprzeciw ,serio" Czarnej maski, jako ścisły negatyw stylu. 'Wystarczy porównać odpowiadające sobie momenty, choćby wirtuozowską cadenzę Ubicy, miotającej się w prymitywnych emocjach między chichotem a wrzaskiem - z wielką arią Benigny, tym dogłębnym soliloquium, spowiedzią z własnego życia. Penderecki nie ukrywa, że dobrze się przy tym bawi, gdyż „pociąga go forma ludyczna", „żonglerka konwencjami", kpiny z klasyków, „ale i z samego siebie". Swój zlepieniec pisał, jak sam przyznaje, w tonie błazenady. Jak się okazało, nie starczy „wchłonąć wszystko, co zaistniało". Z dostępnego dziś na wyciągnięcie ręki niezmierzonego bogactwa muzycznego dziedzictwa można zbudować dzieło syntetyczne, ale także - eklektyczne. Właśnie ów geologiczny zlepieniec. A wówczas jedynie od talentu scenicznych kreatorów zależy, czy dostaniemy przed oczy i uszy igrającą dowcipem groteskę czy operowy kabaret. 7 „Nowe niebo i nowa ziemia"? 1 9 9 2 - 2 0 0 3 „I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły". Tak właśnie mógł Penderecki powtórzyć za Apokalipsą (21,1), po uwolnieniu się na dwa odmienne sposoby - przez Czarną maskę i Ubu Króla - z obsesji, uwikłań, zobowiązań. Kraj został wyzwolony własnymi siłami z opresji narzuconego mu systemu. Penderecki zwolniony z poczucia, że należy służyć sprawom wyższym niż komponowanie muzyki. Chyba nigdy nie była mu nazbyt bliska postawa wyrażona niegdyś przez Igora Strawińskiego w słynnym powiedzeniu: „Muzykę pisze się tak, jak szewc szyje buty" - ale w każdym razie tablica została zmazana. Czarna maska uwolniła od nadmiernej fascynacji postromantyzmem, Ubu Król - od patrzenia na wszystko ze śmiertelną powagą. A ponadto: istniał, trwał i rósł w siłę stały punkt odniesienia: Lusławice. Dwór i park zaludniany dziesiątkami nowych drzew, zwożonych z całego świata na to wybrane miejsce na ziemi. W prywatnej mitologii Pendereckiego: jego Itaka. Z Elżbietą jako Penelopą. Penelopą nietypową, bo nie tylko czekającą w lusławickim parku i dworze na swego Odysa, lecz wędrującą z nim wokół kuli ziemskiej. W stronę nowej prostoty „Sadząc drzewa w Lusławicach, w których znalazłem moją Odysową przystań, Itakę - zwierzał się publicznie, w roku 1993 w auli Uniwersytetu Warszawskiego - mam wrażenie oczyszczania się, dochodzenia do samego siebie i do istoty muzyki. Według nauk ezoterycznych - ciągnął dalej - poprzez wniknięcie w naturę można było dotknąć owej materia prima, z której alchemicy budowali swoje opus magnum. Ja również, szukając formy najbardziej skondensowanej i oszczędnej, myślę o takiej syntezie". Gdy wypowiadał te zdania, właśnie wkraczał w swój rok sześćdziesiąty. Miał prawo do spojrzenia wstecz. Właśnie też znalazł nową metaforę przystającą do biegu swego życia i swojej twórczości. Za Goethem i Julianem Klaczko doszedł do przekonania, że dwie wielkie epopeje jego ulubionego antycznego świata, Iliada i Odyseja, symbolicznie odpowiadają dwu epokom ludzkiego życia. Pierwsza jest „periodem młodzieńczego heroizmu", druga - „okresem męskości i szukania powrotu, epopeją wieku strudzonego i domowej tęsknoty". A dom oznacza prostotę, intymność, kameralność. Przez parę lat pozostanie Penderecki w kręgu muzyki kameralnej i tej muzyki orkiestrowej, która pozbyła się wszelkiego nadmiaru: jasnej, przejrzystej i antymonumentalnej. A przy tym harmonijnie eufonicznej i przebiegają- 54 cej zgodnie z naturalnym rytmem muzycznej narracji. Każdy kolejny rok przynosi nową odmianę tego nowego nurtu. W roku 1991 powstaje Trio smyczkowe, które niebawem ulegnie transpozycji, przyjmując alternatywną postać, Sinfonietty nr I na orkiestrę smyczkową. W 1992 komponuje Penderecki Koncert na flet i orkiestrę kameralną, a w 1993 Kwartet na klarnet i trio smyczkowe. Muzyka Tria smyczkowego toczy się z lekkością przywołującą muzykę lat dwudziestych XX wieku. Operuje jasnym kontrastowaniem, zadziwia wyrazistością i przejrzystą logiką przebiegu. Akordy otwierające pierwszą część kompozycji, sprawiające wrażenie deja vu (może akordów wróżb wiosennych z Wesela Strawińskiego?), działają jak zaklęcie: słuchacz zostaje wciągnięty w przemienną grę partii vivace i adagio, uczestnicząc w niej z zainteresowaniem aż do finalnego fugata. Koncert na flet i orkiestrę kameralną rozgrywa się również w idiomatyce muzyki neoklasycznej. Rzecz dziwna: i tutaj, równie zresztą jak w muzyce Tria, obok owego klimatu klasycystycznego czuje się bliskość aury Króla Ubu, zwłaszcza w momentach scherzoidalnych. Koncert został skomponowany dla mistrza instrumentu, Jean-Pierre Ram-pala, któremu przyniósł możliwość wirtuozowskiego popisu w wielkim stylu. Flet prezentuje tu swoje motywy i snuje dźwiękowe arabeski w przestrzeni otwartej, pełnej powietrza i światła. Ożywia się, by za chwilę zapaść w nostalgiczną czy elegijną refleksję. Podejmuje dialog z „drzewem" i bywa budzony z onirycznej zadumy przez nagłe wtargnięcie perkusji i smyczków, artykułowane a la Bartok. Wygasające eufonicznie zakończenie utworu pozosta- 55 wia słuchacza w zadumie. Podobno takty te pisał kompozytor nocą, podczas całkowitego zaćmienia księżyca... Kwartet na klarnet i trio smyczkowe to trzeci przejaw zderzenia i zespolenia pogłosów muzyki Króla Ubu z pięknem i prostotą muzyki klasycznej. Dobre wsłuchanie się pozwala wychwycić nawet echa kameralnego kunsztu Schuberta i Mozarta. Mimo iż złożony z czterech wyrazistych „charakterów", Kwartet przebiega jako spójna całość. Rodzi się z ciszy adagia i w ciszę larghetta zapada. Między nimi wybucha vivacissimo scherza, a do tańca zaprasza grazioso i capriccioso serenady. „Im dalej człowiek zapuszcza się w życie, tym bardziej staje się samotnikiem - wyznał Penderecki w niewiele lat po napisaniu trzech utworów, o których była właśnie mowa, w wywiadzie przeprowadzonym przez Annę i Zbigniewa Baranów. - Tutaj, w Lusławicach, w tej mojej oazie spokoju, założyłem ogrodowy labirynt. Również po to, aby ukryć się przed innymi. Twórczość bowiem wymaga izolacji, wsłuchania się w samego siebie". Przestrzeń metafizyczna Nie pomogła cisza Lusławic ani oderwanie od zgiełku świata, możliwe wewnątrz już nie metaforycznego, ale rzeczywistego labiryntu, jaki Penderecki w Lusławicach zasadził i wyhodował. Na parę lat nurt muzyki kameralnej, ściszonej i skupionej, ograniczonej rozmiarem czasu trwania, liczebnością obsady i krańcowością ekspresji - uległ zawieszeniu. Nastąpiło ponowne - chciałoby się powiedzieć -wtargnięcie muzyki monumentalnej, wielkiej tematem i eks- 56 presją, bogactwem środków i śmiałością celów. Drugą połowę lat dziewięćdziesiątych przeznaczył Penderecki na komponowanie dwu dzieł nawiązujących do linii wyznaczonej przez Pasję i obie Jutrznie, przez Magnificat, Te Deum i Polskie Requiem: Siedmiu bram Jerozolimy (1996) i Creda (1998) Muzyka o charakterze sakralnym dochodziła u Pendereckiego do głosu od czasu do czasu już wówczas, gdy zajęty był jeszcze komponowaniem Czarnej maski i Króla Ubu. Były to jednak z reguły utwory drobne, które swoje powstanie zawdzięczały jakimś szczególnym okolicznościom. W roku 1986 ofiarował Penderecki Mścisławowi Rostropowiczowi Pieśń Cherubinów {Cheruwimskaja Pieśń), skomponowaną do słów liturgii starocerkiewnej, przenoszącej słuchacza w precyzyjnie podsłuchany świat prawosławia. W roku następnym powstało Veni Creator, dla uświetnienia momentu wręczenia kompozytorowi doktoratu honoris causa przez Uniwersytet w Madrycie. Okolicznościowym, przyjacielskim gestom zawdzięczają swe powstanie Benedicamus Domino (1992) i Benedictus (1993) na chór a capella, a także Agnus Dei, skomponowane w roku 1995 jako część składowa kompozycji zbiorowej, Requiem Pojednania. Siedem bram Jerozolimy powstało również z określonej okazji. Była to wszakże okazja niezwykła, z niczym nieporównywalna: trzytysięczna rocznica założenia miasta. Partytura została skomponowana „ad maiorem Dei gloriam et ei us sancte civitatis laudem aeternam", na obsadę monu mentalną: na pięciu solistów i głos mówiony, na trzy chóry mieszane i wielką orkiestrę. Została wykonana 9 stycznia 1997 roku w Jerozolimie pod dyrekcją Lorina Mazela przez połączone orkiestry i chóry z Monachium, Lipska, Stuttgartu i Jerozolimy - co nie było pozbawione znaczenia symbolicznego. Tworzywem podstawowym Siedmiu bram stały się psalmy. „Zawsze mnie fascynowały" - zwierzał się kompozytor. Swój powrót do tematyki młodzieńczego utworu, Psalmów Dawida, tak komentował: „Jest to powrót zwielokrotniony: do korzeni kultury judeochrześcijańskiej, do źródeł muzyki i wreszcie do początku mojej twórczości". W konkluzji swego - wypowiedzianego już w 1995 roku w Glasgow - komentarza kładzie kompozytor „kropkę nad i": „Dziś, po niemal 40 latach, widzę jeszcze wyraźniej, że tylko homo religiosm może liczyć na ocalenie". Rodzaj tworzywa i sens przesłania były więc jasne od samego początku. Inaczej z formą utworu, jego kształtem zewnętrznym, wyraźnie hybrydycznym. Z późniejszych wypowiedzi kompozytora wynika, iż toczył spór ze sobą samym. Na który ze składowych elementów dzieła ma paść główny akcent: na słowo czy na muzykę, na stronę wokalną czy instrumentalną? „Będzie to wielka symfonia - zapowiadał - z tekstem biblijnym na pierwszym planie..." Ale zaraz dalej: „utwór będzie bliski oratorium". Na koniec zaś: „nazwę go jednak symfonią, gdyż bardziej mnie obecnie interesuje ta forma". Były to lata, w których Penderecki coraz bardziej odnajdywał „dla siebie" muzykę autora Symfonii „Zmartwychwstanie" i Pieśni o ziemi. Jego własna nowa symfonia miała być Siódmą i siedmioczęściową. Jej forma miała rymować się z tytułem mówiącym o Siedmiu bramach. I jedno, i drugie - a także siedmiodźwiękowe figury i motywy - wszystko to niosło ze sobą 58 konteksty symboliczne wywiedzione z Kabały. Lecz ton podstawowy nadały poszczególnym częściom teksty nieprzypadkowe, dobrane przez kompozytora. Przede wszystkim - ich konstruujące sens całości intonacje: potęgi i dostojeństwa Boga {Wielki jest Pan), przejmującego samoostrzeżenia {Jeśli zapomnę o tobie, Jeruzalem, niech uschnie prawica moja), zawodzącego błagania (Z głębokości wołam do Ciebie, Panie) i uwielbienia {Chwal, Jerozolimo, Pana). Miejsce szczególne zajęła scena rozgrywająca się na penultimie utworu (przy bramie szóstej), wyprowadzona z proroctwa Ezechiela, niesamowita, budząca grozę, wizja doliny kości. Tylko Penderecki jest dziś tym, który potrafi połączyć w jedną - na swój sposób spójną - całość elementy o tak różnej proweniencji, jak partie chóralne ewokujące styl oratoriów Haendla lub nawiązujące do trójchórowości weneckiej, jak partie solowe inspirowane duchem bel canta, jak momenty odsyłające do XIX-wiecznej muzyki programowej lub do niedawnych „płócien" sonorystycznych. Potrafi sięgać po wszystkie style, techniki i rodzaje, cytować innych i coraz gęściej - siebie samego. Siedem bram Jerozolimy przynosi dowód na zaistnienie wśród technik kompozytorskich, już na dobre, techniki intertekstualnej. Może nawet więcej - techniki zdolnej do tworzenia nadtekstów. Dzieło zdaje się tu rozgrywać na poziomie wyższym niż warstwa narracji dźwiękowej, a jego zadaniem jest nosić sensy i przesłania operujące elementami pełnej kultury europejskiej. By móc jednak rolę tę spełnić, trzeba, komponując, wstąpić w stan szczególny. Penderecki mówi: „Synteza nie może polegać na mechanicznym łączeniu elementów, lecz musi wynikać z jednoczącego przeżycia". 59 Jeszcze nie zdołał postawić ostatnich nut w partyturze Siedmiu bram Jerozolimy, a już zaczął szkicować i notować pierwsze pomysły do Creda. Do utworu, o którym można by z pewnością powiedzieć, iż stoi za nim właśnie owo „jednoczące przeżycie". Starczy posłuchać muzyki Et incarnatus czy Crucifixus, by nie mieć co do tego wątpliwości. Zamysł pierwotny sięgał szerzej: dotyczył pełnej mszy. Powstały już nawet pierwsze szkice Glorii, Sanctus i Agnus Dei. Zostały porzucone, gdy Credo zaczęło rozrastać się w utwór samoistny. Swoim zwyczajem, tekst kanoniczny creda poszerzył Penderecki o dopełniające go, komentujące i oświetlające inkrustacje, o osiem pieśni, hymnów i innych tekstów sakralnych. Credo dało nowy rodzaj syntezy, harmonijne połączenie momentów silnie sprzecznych: wyrazu mocy i siły -z głęboko liryczną uczuciowością. Wstępne Credo in unum Deum brzmi z siłą i mocą nieznaną od oratoriów Haendla, Mszy Beethovena i Te Deum Brucknera. Et incarnatus zostało powierzone frazom śpiewnym i czułym, nowemu bel canto, którego melodia zapamiętała jednak lekcję dodekafonii. Crucifixus przynosi emocjonalną kulminację utworu. W kunsztownym splocie melodycznym kontrapunktują tu ze sobą śpiewy wzbudzające rezonans przeżyć szczególnie głębokich. W żywej pamięci pozostaje przejmująco smutne Ludu mój, ludu, cóżem ci uczynił, pojawiające się jako refren, od tłumionego krzyku do szeptu. Et resurrexit wybucha niemal krzykliwą radością. Et in Spiritum Sanctum wraca do blasku, potęgi i siły początku. Credo Pendereckiego stara się streścić i zsyntetyzować nie tylko sposoby myślenia i kształtowania muzycznego, jakie 60 europejska kultura muzyczna wytworzyła na przestrzeni minionego półtysiąclecia. Streszcza i syntetyzuje zarazem najbardziej własne odczucia i rozumienie funkcji wiary w życiu człowieka. Słuchając muzyki Creda, czujemy, że jest to muzyka bardzo osobista. Po prawykonaniu utworu - w lipcu 1998 roku na Bachowskim Festiwalu w Oregonie, pod dyrekcją Helmuta Ryllinga - Penderecki wyznał: Jest to utwór tego rodzaju, jaki się komponuje jeden raz w swoim życiu". Trudno byłoby mu chyba powiedzieć to samo o dwu niewielkich a pełnych blasku kompozycjach sakralnych, powstałych w roku 1997, zresztą na marginesie pracy nad Credem. Oba hymny, prawosławny do świętego Daniłła i katolicki do świętego Wojciecha, spełniły z powodzeniem swoje użytkowe cele. Można sądzić, iż nawet wówczas, gdy Penderecki komponował utwory w pewnym stopniu okolicznościowe, postępował zgodnie z przyjętą przez siebie linią. Podczas wspomnianego już pamiętnego przemówienia w auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, w grudniu 1987 roku, swoje kompozytorskie credo przekazał przecież w sposób jasny i wyrazisty, mówiąc o „głęboko chrześcijańskich korzeniach" swej sztuki i o „dążeniu do odbudowania metafizycznej przestrzeni człowieka strzaskanej przez kataklizmy XX wieku". Penderecki nazwał wówczas obie te klęski - hitleryzmu i komunizmu - po imieniu. W poszukiwaniu claritas Jako twórca nieustannie nagradzany, wyróżniany, odznaczany i honorowany, jako kompozytor w zakresie uprawianej przez siebie muzyki z nikim nieporównywalny - 61 bywał Krzysztof Penderecki, i bywa, oblegany przez dziennikarzy i krytyków, prowokowany do wypowiedzi określających postawę wobec twórczości własnej, wobec świata i życia. Doktoraty honorowe zmuszały go ponadto do formułowania przemyśleń na powyższe tematy w kształcie odpowiadającym podniosłości chwili. Czynił to najchętniej poprzez alegorie i metafory, o czym zresztą była już mowa. Lektura kilku tekstów tego właśnie rodzaju - wydanych w 1997 roku w zbiorze zatytułowanym Labirynt czasu. Pięć wykładów na koniec wieku - pozwala ujrzeć Krzysztofa Pendereckiego w pełniejszym niż dotąd świetle. Autor Trenu, Pasji, Czarnej maski i Creda sam określa etapy swojej drogi i wskazuje na momenty, kiedy to znalazł się na rozdrożu. Zdradza przy tym swoje twórcze sympatie i awersje. Dyskutuje z niewidzialnymi przeciwnikami, broniąc własnych racji. Odsłania obsesje, widoczne w wielokrotnym odmienianiu własnych myśli. 1985: „Czasami trzeba się cofnąć o te dwa kroki, aby pójść do przodu". 1994: „Znajdujemy się w labiryncie - podejmujemy wiele dróg, cofamy się i powracamy". 1995: „Bez korzeni nie ostoi się żadna twórczość. Dlatego podjąłem ryzyko własnego regressus ad uterum. Etnolodzy zapewniają, że taki powrót wstecz, do źródeł, może mieć siłę odnawiającą". 1997: „Prawdziwa twórczość musi być wędrówką, jest stałym poszukiwaniem. W gruncie rzeczy do końca będę próbował różnych dróg. Zawsze interesowała mnie terra incognita". 62 1998: „Ja stale poszukuję. Często skręcam w bok. Wchodzę do labiryntu. Szukam innych dróg. Cofam się. To bardzo ważne, by artysta umiał patrzeć wstecz". Można by powiedzieć, iż na rozdrożu stawał Penderecki wielokrotnie, wybierając dalszą drogę pod dyktando jednej ze skłonności swej hojnie obdarzonej natury. Raz wybierał nadmiar, innym razem - ograniczenie. Raz przeważały względy wyższe nad muzykę, kiedy indziej skupiał się na muzyczności absolutnej. Raz dawał się pociągnąć czy sprowokować przez wydarzenia historyczne, w innym momencie ograniczał się do prywatności. W roku 1993 wyznał: „dziś - po przejściu lekcji późnego romantyzmu i wykorzystaniu możliwości myślenia postmodernistycznego - mój ideał artystyczny upatruję w clariias". I jeszcze: „Zwracam się do kameralistyki, uznając, iż więcej można powiedzieć głosem ściszonym, skondensowanym w brzmieniu 3-4 instrumentów. Ta ucieczka w prywatność muzyczną jest swego rodzaju odpowiedzią na nasz fin de siecle, owo przyspieszenie zegara historii i zamęt związany z przetasowaniem norm w kulturze, etyce i polityce". Zwrot w stronę kameralistyki rzeczywiście wówczas nastąpił. Jego rezultatem stało się Trio i Sinfonietta, Koncert na flet i Kwartet klarnetowy, o czym była mowa. Jednakże Penderecki nagle porzuca przyjęty kierunek. Na dobrych parę lat znowu oddaje swe myśli i kompozytorskie pióro muzyce monumentalnej, symfoniczno-oratoryjnej: Powstaje Siedem bram i Credo. W roku 1998 ma i ten etap za sobą. Wraca więc w obszar muzyki czysto instrumentalnej. tak orkiestrowej, jak i kameralnej. Ideał claritas nadal Przyświeca. Pomaga skupić się na problemie najważniej- 63 szym, tym, który od wielu już lat stał się dla Pendereckiego - skrycie lub jawnie - sprawą wagi pierwszej: nad ideą uniwersalnego języka muzyki. Idea Pendereckiego jest prosta. Należy: po pierwsze: „wchłonąć wszystko, co zaistniało" dotychczas w europejskiej kulturze muzycznej; po drugie: dla owej nieprawdopodobnej rozmaitości znaleźć wspólny mianownik. Odkryć prawidłowości „naturalne" języka muzycznego. Podobne do tych, które swego czasu rządziły dziejami muzyki, lecz w żadnym razie z nimi nie identyczne. Już raz Penderecki sądził, jako autor pierwszego Koncertu na skrzypce i orkiestrę, że język taki znalazł, nawiązując przerwaną nić z muzycznym postromantyzmem. Chodziło mu o to, by można było pisać muzykę, posiadając język, który „głęboko zapadł w podświadomość" i nie musi być „wymyślany" z frazy na frazę. W roku 1976 mógł był więc powiedzieć: „Pisząc fugę, nie myślę już, jakich dźwięków powinienem użyć, po prostu wiem". Gdy w dwadzieścia lat po Pierwszym kończył Drugi koncert skrzypcowy (1995), pisał go już językiem nowym. Tym, którego się dopracował przy Czarnej masce. Rudymenty pozostały te same: wyróżnienie małej sekundy, małej tercji i trytonu; doszły jedynie procedury nowe tego rodzaju. Ale przede wszystkim - jeszcze silniej niż dotychczas dało znać o sobie zestrojenie dwu momentów pozornie przeciwstawnych: linearnego kontrapunktu realizującego przeciwny ruch dźwięków z tendencją do eufoniczności wertykalnych współbrzmień. Innymi słowy - górę brało „myślenie liniami, a nie akordami. Do dziś mi to zostało - wyjaśnia kompozytor - pisząc utwór, myślę właśnie horyzontalnie; akordy są często wynikiem zbieżności linii". 64 A co do formy utworu, to wypracował sobie Penderecki taki typ muzycznej narracji, który dał się opisać językiem Umberta Eco: „Dobra narracja wymaga od swego autora opanowania sztuki antycypacji i retrospekcji, sztuki zwłoki i dygresji, sztuki kontynuacji i powracania do zagubionego czy porzuconego wątku". Ideał silnie wyeksponowanej claritas przejawił się w końcu lat dziewięćdziesiątych w trzech utworach pisanych owym coraz to klarowniejszym językiem, komponowanych w coraz to bardziej logicznych i przejrzystych formach: w Sekstecie, Sonacie na skrzypce i fortepian i w Concerto grosso. W Sekstecie na fortepian, skrzypce, altówkę, wiolonczelę, klarnet i róg (1999/2000) poszedł Penderecki w ślad za własnym Kwartetem klarnetowym. I w tym utworze muzyka wychodzi z ciszy i do ciszy wraca. Tu także między momentami dźwiękowej pełni pojawia się wiele powietrza i światła. Nade wszystko zaś: całość utworu przenika piękno brzmienia odsyłające do Mozarta i Schuberta. Podobno zachwyt nad Kwartetem C-dur autora Kwintetu „Pstrąg" podziałał tu jako impuls sprawczy. Gdy mowa o impulsach, miejsce nieostatnie zajmuje u Pendereckiego podziw nad doskonałością kunsztu interpretacyjnego spotykanych w świecie artystów. Zjawiskowa Anne-Sophie Mutter stała się muzą nie tylko II Koncertu skrzypcowego, również - pisanej dla niej Sonaty skrzypcowej (2000). Kunszt wirtuozowski zestroił się tu z tendencją do naznaczenia formy i wyrazu klasycznym spokojem. Spotkanie ze sztuką odtwórczą coraz to nowych, wybitnych ponad zwykłą miarę, młodych wiolonczelistów zdaje się stać u podstaw koncepcji utworu nazwanego Con- 65 certo grosso (2000/2001), skomponowanego na trzy wiolonczele i orkiestrę. Duch muzyki barokowej przejawia się tu w nieustającym dialogowaniu owych trzech równoważnych instrumentów. Przewaga niskich brzmień i balladowy charakter narracji - skoncentrowanej wokół nokturnu wypełniającego centrum utworu - nadały utworowi przydźwięk romantyczny. Miejsce szczególne w twórczości tych lat zajął Koncert fortepianowy (2002). Próba, na której podjęcie Penderecki się wreszcie odważył, mimo przez całe lata hodowanych uprzedzeń. Wszystko wskazywało na to, że pojawi się kompozycja, w której nowy język kompozytorski - zademonstrowany wcześniej w sposób tak doskonały w muzyce Sekstetu i w Concerto grosso — ukaże swoje możliwości w „stanie czystym", w nowym dla Pendereckiego świecie brzmieniowym - świecie fortepianu. I tak się stało, tyle, że nie do końca. W proces twórczy wtargnęła w pewnym momencie historia. Utwór został zamówiony przez instytucję nowojorską, przez Carneggie Hali. Wstrząsające wydarzenie, jakie spotkało to miasto we wrześniu 2001 roku nie mogło - w odczuciu kompozytora - nie zostać przez niego „zauważone". Zostało „odreagowane" w muzyce Koncertu; tak czynił Penderecki zawsze. Powiedział kiedyś, w 1998 roku, odpowiadając uprzejmie na podchwytliwe pytanie jakiegoś dziennikarza: „Nie nazwałbym siebie kompozytorem politycznym. Zaznaczam tylko swą obecność w historii". Nowa wersja Koncertu fortepianowego, ta zaprezentowana na nowojorskiej estradzie i dookreślona tytułem Zmartwychwstanie, otrzymała kształt radykalnie hybrydycz- 66 ny. Trzon podstawowy Koncertu, dający pianiście możliwość zabłyśnięcia wirtuozowskim popisem i skupioną grą liryczną - został dopełniony o część odwołującą się do założeń poetyki odmiennej. Według podobnych zasad skomponował Beethoven, w 1812 roku, swój Wellingtons Sieg, a Czajkowski, w 80 lat później, Uwerturę „Rok 1812". „Miało to być capriccio na fortepian i orkiestrę - informował kompozytor już w grudniu 2001 roku. - Ale później utwór przybrał inny kształt. Będzie to - zapowiadał -koncert fortepianowy z rozbudowanym adagiem. Na tę kompozycję miała wpływ nowojorska tragedia". Adagio otrzymało charakter podniosłego chorału blachy. W triumfalnym finale kazał kompozytor zabrzmieć dzwonom kościelnym zapisanym na taśmie magnetycznej. Jestem hybrydą - określił Penderecki przed laty sam siebie. Nie znaczy to, by poszukiwanie claritas własnej sztuki stało się nieaktualne. Tyle, że niekiedy - dla osobowości tak bardzo dynamicznej - trudne. W zapiskach Blaise Pascala znaleźć można zdanie dające do myślenia: „Człowiek nie pokazuje swej wielkości przez to, iż pozostaje na jednym końcu, ale przez to, że dotyka dwóch naraz i wypełnia przestrzeń między nimi". Co przyniesie nam przyszłość? Czym nas Krzysztof Penderecki zaskoczy, poruszy, zachwyci, zadziwi - w najbliższych miesiącach i latach? Posiada notatnik, w którym zapisuje swoje plany bliższe i dalsze. Od czasu do czasu zdradza je dziennikarzom. 67 „Kto wie, czy nie wrócę do opery - wyznał. - Mam pewne porzucone tematy i gotowe już libretta, jak Austeria i Fedra... A może napiszę operę dla dzieci na podstawie Dziadka do orzechów, książki, na której się wychowałem, pełnej fantazji i nadal mnie inspirującej?" A tymczasem, w każdej chwili - wolnej od zobowiązań terminowych - sadzi drzewa: klony i buki, cisy i jodły. Zasadził ich do tej pory cały las: 1400 gatunków i odmian. I przygląda się im w nadziei, że wyjawią mu odwieczną mądrość natury. „Popatrzmy na drzewo - mówił w 1995 roku na katedrze Uniwersytetu w Glasgow - ono nas uczy, że dzieło sztuki musi być podwójnie zakorzenione. W ziemi i w niebie. Bez korzeni nie ostoi się żadna twórczość". Kraków, 31.III.2003 Z kompozytorskiego diariusza 1933 23 listopada Krzysztof Penderecki rodzi się w Dębicy, jako syn Zofii i Tadeusza, miejscowego adwokata. 1945 Rozpoczęcie prywatnych lekcji gry na skrzypcach, w Dębicy, u S. Darłaka. 1946-49 Muzykowanie w zespole młodzieżowym w Dębicy. 1950 W Krakowie. Rozpoczęcie studiów filologii klasycznej i filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim, a teorii muzyki i kompozycji prywatnie, u F. Skołyszewskiego. U S. Tawroszewicza kontynuacja gry na skrzypcach. 1952 Przyjęcie do Średniej Szkoły Muzycznej w Krakowie, ukończonej w dwa lata. 1953 Wśród pierwszych młodzieńczych utworów: Sonata na skrzypce i fortepian. 1954 Rozpoczęcie studiów kompozycji w Wyższej Szkole Muzycznej (dzisiejszej Akademii Muzycznej) w Kra kowie, u Artura Malawskiego. Po jego śmierci - u Sta nisława Wiechowicza. 1956 Dwie pieśni: Cisza i Niebo w nocy (Staff). Trzy minia tury na klarnet i fortepian. 1957 Oddechnocy {Staff) i Prosba o wyspy szczęśliwe { 69 Czarodziejski garnek. Pierwsza z (37) ilustracji muzycz nych pisanych w latach 1957-67 dla teatrów lalek: „Ba nialuka" (Bielsko-Biała), „Groteska" (Kraków), „Pinokio" (Łódź), „Lal ka " (Warszawa), „Marcinek" (Poznań), „Ateneum" (Katowice). 1958 Epitaphium Artur Malawski in memoriam, na smyczki. Ukończenie studiów. Objęcie funkcji asystenta w kate drze kompozycji na PWSM w klasie S. Wiechowicza. Psalmy Dawida na chór i perkusję; Emanacje na dwie orkiestry smyczkowe. 1959 Strofy (Meander, Sofokles, Izajasz, Jeremiasz, Omar Chajjam). Miniatury na skrzypce i fortepian. Trzy pierwsze nagrody na konkursie młodych Związ ku Kompozytorów Polskich (za Strofy, Emanacje i Psalmy Dawida). Pierwsze wykonania krajowe pod dyr. Andrzeja Markowskiego; pierwsze edycje w Polskim Wydawnictwie Muzycznym. 1959-60 Dwa miesiące we Włoszech na stypendium Minister stwa Kultury; kontakty z Luigi Nono. 1960 Anaklazis na smyczki i perkusję. Tren - Ofiarom Hiroszi my na 52 i nst rume nt y sm yc z kowe . Wymiary czasu i ciszy na chór, smyczki i perkusję. [I.]Quartetto per archi. Pierwsze wykonania zagraniczne: w Donaueschingen ( H. R o s b a u d ), P a r yż u ( E . B o u r ) , S t r a s b u r gu ( C h. Bruck) i Wiedniu (F. Cerha). Pierwsze edycje zagra niczne (H. Moeck-Verlag). Poznanie E Bouleza; za mówienia H. Strobla. Bliższe kontakty ze Studium Eksperymentalnym Pol skiego Radia w Warszawie. 1961 Polymorphia na 48 instrumentów smyczkowych. Fonogrammi na flet i orkiestrę kameralną. Psalmus 1961 na taśmę. Początek sukcesów i skandali na kolejnych festiwa lach nowej muzyki w Donaueschingen, Wenecji, Palermo i Zagrzebiu. 70 1962 Fluorescencje na orkiestrę symfoniczną. Kanon na ta śmę. Stabat Mater na trzy chóry a cappella. Nagroda Trybuny UNESCO za Tren; utwór zaczyna obiegać wszystkie estrady koncertowe świata. Nord-West Deutsche Rundfunk zamawia utwór oratoryjny (Pasję). 1963 Brygada śmierci na recytatora i taśmę, Trzy utwory w dawnym stylu. Bracia Karamazow; pierwsza z (9) i l u s t r a c j i mu z yc z n yc h k o mp o n o wa n yc h d o s z t u k Szekspira, Krasińskiego, Dostojewskiego, Witkiewicza, Hemingwaya, Andrzejewskiego i Różewicza dla teatrów polskich. Muzyka do filmu W Hasa, Rękopis znaleziony w Saragossie; w latach 1966-68 - parę na stępnych. Sukces Trenu na Festiwalu Międzynarodowego Towa rzystwa Muzyki Współczesnej (SIMC) w Amsterdamie. 1964 Cantata in honorem Almae Matris Universitatis lagellonicae. Sonata na wiolonczelę i orkiestrę dla Siegfrieda Palma. Ilustracja muzyczna do Króla Ubu dla Teatru Lalek w Sztokholmie. 1965 Capriccio na obój i 11 instrumentów dla H. Holligera. Zawiera związek małżeński z Elżbietą Solecką. Zaczyna komponować Pasję wg św. Łukasza na 700-lecie katedry w Munster, dedykowaną żonie Elżbiecie. 1965-66 Półroczny pobyt w Dębicy. 1966 Passio et mors Domini nostri Jesu Christi secundum Lucam; prawykonanie w Miinster (H. Czyż) otwiera pa smo olbrzymich sukcesów na obu półkulach. De natura sonoris (I.) na orkiestrę. Pierwsz y pob yt w Amer yce (Caracas) i w Związ ku Radzieckim (Moskwa). Nagroda im. Alfreda Jużykowskiego, New York. W Essen, w Vołkwang Hochschule fur Musik und Darstellende Kunst; do 1968 wykłada kompozycję. 71 1967 D i e s i ra e , o ra t o ri um oś wi ę c i m s ki e; pr a wyko n a ni e w Oświęcimiu. Concerto per violino grandę, Capriccio na skrzypce i orkiestrę. Prix Italia i wiele innych nagród za Pasję. 1968 Capriccio per Sigfried Palm na wiolonczelę solo. Quartetto per archi (II.). Pobyt stypendialny w Berlinie, do 1970. W Krakowie zaczyna budować dom na Woli Justowskiej. Złoty medal im. Sibeliusa. 1969 D i a b ł y z L o u d u n ; n i e z b yt s z c z ę ś l i wa p r a p r e mi e r a w Hamburgu (dyr. H. Czyż, reż. K. Swinarski); wielki sukces w Stuttgarcie (J. Kulka, G. Rennert). Nowym zagranicznym wydawcą Firma Schott w Moguncji. 1970 Jutrznia I. Złożenie do grobu - katedra w Altenbergu. K osmogoni a, na z a mówi e ni e U T hanta, w 25-lecie ONZ, New York. De natura sonoris (II.). Prix Italia dla Dies irae. 1970-71 Roczny pobyt w Wiedniu. 1971 ]utrznia II. Zmartwychwstanie - katedra w Munster. Partita na klawesyn, Action na zespół jazzowy. Zaczyna sam dyrygować własne kompozycje; nagranie serii utworów dla EMI. 1972 I. Symfonia na zamówienie Perkins Diesel Engines z Peterborough. I. Koncert wiolonczelowy i Ecloga VIII (skom ponowana dla King's Singers) - na festiwal w Edynbur gu. Ekechejria na otwarcie Olimpiady w Monachium. Profesor kompozycji na Yale Univerity School of Mu sic, New Haven, do 1978. Rektor Akademii Muzycz nej w Krakowie, do 1987. Doktorat h.c. na Rochester Univerity. 1973 Canticum canticorum Salomonis, dla fundacji Gulbenkian w Lizbonie. 1974 Magnificat, na 1200-lecie katedry w Salzburgu. Prze budzenie Jakuba. 12 1975 1976 1977 1978 1979 1980 Członek Accademia Nationale di Santa Cecilia w Rzymie, Musikaliska Akademien w Sztokholmie, Akade mie der Kiinste w Berlinie. Założenie ogrodu dendrologicznego w Lusławicach. [I.] Sympozjum: Koncepcja, notacja, realizacja w twór czości Krzysztofa Pendereckiego, Akademia Muzyczna w Krakowie. Rozpoczęcie komponowania Raju utraconego według Miltona, na 200-lecie konstytucji USA. I Koncert skrzypcowy, dla Isaaka Sterna. Nagroda Związku Kompozytorów Polskich. Doktorat h.c. Uniwersytetu w Bordeaux. Raj utracony, prapremiera w Lyric Opera Chicago. Nagroda Herdera. Raj utracony w Teatro delia Scala w Mediolanie. Doktoraty h.c. na uniwersytach w Louven i Georgetown (Washington). II. Symfonia „Wigilijna". Capriccio na tubę. Te Deum dedykowane Janowi Pawłowi II, prawykonanie -Asyż. Lacrimosa na odsłonięcie ofiar grudnia 1970, Gdańsk. [I.] Festiwal muzyczny w Lusławicach. 1981 1982 1983 1984 1985 II. Sympozjum: Współczesność i tradycja w muzyce K Pendereckiego, Kraków, Akademia Muzyczna. Agnus Dei pamięci kard. Stefana Wyszyńskiego. Czyś ty snem była ? (Tetmajer). Prix Artur Honegger za Magnificat. II. Koncert wiolonczelowy dla Mścisława Rostropowicza. Koncert na altówkę. [II.] Festiwal muzyczny w Lusławicach. Polskie Requiem, prawykonanie - Warszawa (A.Wit). Pierwsze szkice do Czarnej maski według Hauptmanna. Doktorat h.c. na Uniwersytecie w Belgradzie. [III.] Festiwal muzyczny w Lusławicach. Intensywna praca nad operą Czarna maska. 73 1986 1987 1988 1989 1990 1991 1992 1993 74 Czarna maska, prapremiera: Festspiele Salzburg. Pieśń Cherubinów i Per Slava na wiolonczelę solo, dla M. Rostropowicza. Cadenza na altówkę solo. Premio Lorenzo Magnifico, Florencja. Veni Creator na chór a capella. Doktorat h.c. na Universidad Autonoma w Madrycie. Czarna maska w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Dyrektor artystyczny Filharmonii im. K. Szymanowskiego w Krakowie. Doktorat na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Kulturotwórcza moc chrześcijaństwa, tekst poznańskie go wykładu w „Tygodniku Powszechnym". Der unterbrochene Gedanke na smyczki, pamięci Arno Volka. Passacaglia i Rondo - pierwsze fragmenty III. Symfonii. Pierwsza z serii nagród Grammy od National Academy of Recording Arts. Karl Wolf Award, Izrael. Festiwal Muzyki K. Pendereckiego, Kraków, Lusławice, Poznań. IV Symfonia. Adagio. Pierwsze szkice do opery Ubu Rex według Jarry'ego. Złoty medal Manuela de Falli, Grenada. Ubu Rex, prawykonanie: Bayerische Staatsoper, Mo nachium. Trio smyczkowe. V. Symfonia „Koreańska". Sanctus — jako dopełnienie Polskiego Requiem. Benedicamus Domino. Koncert fle towy dla Jean-Pierre Rampala. Sinfonietta per archi. Nagroda Grawemayera. Kwartet na klarnet i smyczki. Benedictus na chór a ca pella. Król Ubu w Operze Krakowskiej. Dyrektor artystyczny Festiwalu Pabla Casalsa w Puer to Rico. Doktoraty h.c. na: Univeridad Catolica w Buenos Aires i na Uniwersytecie Warszawskim. 1994 1995 1996 1997 1998 Dni muzyki K. Pendereckiego w Krakowie. Międzynarodowe Sympozjum K. Penderecki. Twórczość i jej recepcja, Akademia Muzyczna w Krakowie. Divertimento na wiolonczelę solo. Doktoraty h.c. na Akademiach Muzycznych w Krako wie i Warszawie. III. Symfonia, wersja ostateczna. II. Koncert skrzypcowy „ Metamorfozy " dla Annę-Sophie Mutter. Agnus Dei, jako część kompozycji zbiorowej, Requiem Pojednania. Doktoraty h.c. Uniwersytetu w Glasgow i Uniwersy tetu Jagiellońskiego. Siedem bram Jerozolimy, na 3000-lecie miasta. Passacaglia na smyczki. Honorowy profesor Konserwatorium im. P Czajkowskiego w Moskwie. Prawykonanie Siedmiu bram w Jerozolimie (L. Mazel). Hymn do św. Daniła, na 850-lecie Moskwy. Hymn do św. Wojciecha, na 1000-lecie Gdańska. Labirynt czasu. Pięć wykładów na koniec wieku, Warszawa, „Respublica". Dyrektor muzyczny Sinfonia Varsovia. Pierwszy z corocznych odtąd Wielkanocnych Festiwali Ludwiga van Beethovena, odbywających się pod kier. artystycznym żony kompozytora, Elżbiety. Credo, prawykonanie: Oregon (H.Rilling). fanfara dla Luzerny. Doktorat h.c. Uniwersytetu w Cluj. Honorowy dyrektor artystyczny Państwowej Filharmonii w Krakowie. Główny dyrygent gościnny Nord Deutsche Rundfunk w Hamburgu. Zaczyna wychodzić (w USA) rocznik Studies in Penderecki. Międzynarodowe Sympozjum: Muzyka Pendereckiego w kontekście teatru XX wieku, Akademia Muzyczna w Krakowie. 1999 2000 2001 2002 2003 Sonata na skrzypce i fortepian. Doktoraty h.c. uniwersytetów w Luzernie i w Pittsburgu. Sekstet na klarnet, róg, trio smyczkowe i fortepian. Honorowy członek The Hong Kong Academy of Performing Arts. „Best Living Composer", Miedem Classiąue, Cannes. Doktorat h.c. w Sankt Petersburgu. Concerto grosso na trzy wiolonczele i orkiestrę. Koncert fortepianowy „Resurection". VI. Symfonia „Elegia na umierający las"; pierwsze szkice. Nagroda Guardiniego, Akademia Katolicka w Mona chium. Doktoraty h.c. w Yale i Lipsku. Honorowy członek Royal Academy of Music, Londyn. Honorowy obywatel Dębicy i Powiatu Podkarpackiego. Z ważniejszych utworów Muzyka na smyczki Emanacje na dwie orkiestry smyczkowe, 1958 Tren - Ofiarom Hiroszimy na 52 instrumenty smyczkowe, 1960 Anaklasis na orkiestrę smyczkową i 6 grup perkusyjnych, 1960 Polymorphia na 48 instrumentów smyczkowych, 1961 Kanon na 52 instrumenty smyczkowe i taśmę magnetofonową, 1962 Sinfonietta per archi, 1992 Passacaglia na smyczki, 1996 Muzyka na orkiestrę Fluuorescencje, 1962 De natura sonoris (I), 1966 De natura sonoris (II), 1970 Przebudzenie Jakuba, 1974 I. Symfonia, 1973 77 II. Symfonia Wigilijna", 1980 III. Symfonia, 1988-1995 IV Symfonia Adagio, 1989 V. Symfonia „Koreańska", 1992 VI. Symfonia „Elegia na umierający las" (pierwsze szki ce), 2003 Muzyka koncertująca Sonata per cello e orchestra (dla Siegfrieda Palma), 1964 Capriccio per oboe e 11 archi (dla Heinza Holligera), 1965 Capriccio per violino e orchestra, 1967 Partita na klawesyn oraz gitarę elektryczną, gitarę basową, kontrabas i orkiestrę kameralną (dla Felicji Blumenthal), 1971; nowa wersja (dla Elżbiety Chojnackiej), 1991 I. Koncert wiolonczelowy, 1972 I. Koncert skrzypcowy (dla lzaaka Sterna), 1976 II. Koncert wiolonczelowy (dla Mścisława Rostropowicza), 1982 Koncert altówkowy, 1983; wersje na wiolonczelę i na klarnet, 1984 Koncert fletowy (dla Jean-Pierre Rampala) 1992; wersja na klarnet, 1995 II. Koncert skrzypcowy „Metamorfozy" (dla Anne-Sophie Mutter), 1995 Concerto grosso na 3 wiolonczele i orkiestrę, 2001 Koncert fortepianowy „Resurection", 2002 Muzyka kameralna Quartetto per archi [No 1], 1960 Quartetto per archi No 2, 1968 78 Trio na skrzypce, altówkę i wiolonczelę, 1991 Kwartet na klarnet i smyczki, 1993 Sonata na skrzypce i fortepian, 1999 Sekstet na klarnet, róg, smyczki i fortepian, 2000 Muzyka solistyczna Trzy miniatury na klarnet i fortepian, 1956 Trzy miniatury na skrzypce i fortepian, 1959 Capriccio per Siegfried Palm na wiolonczelę solo, 1968 Capriccio na tubę solo (dla Zdzisława Piernika), 1980 Cadenza na altówkę solo (dla Grigoriego Żyslina), 1983 Per Slava na wiolonczelę solo (dla Mścisława Rostropowicza), 1986 Divertimento na wiolonczelę solo, 1994 Pieśni solowe Cisza. Niebo w nocy. Oddech nocy (L. Staff), 1956-57 Prośba o wyspy szczęśliwe (K.I. Gałczyński), 1957 Czyś ty snem była (K. Tetmajer), 1981 Małe utwory wokalne i wokalno-instrumentalne Psalmy Dawida na chór mieszany i perkusję {Psalmy: 28, 30, 43 i 143), 1958 Strofy na sopran, recytatora i 10 instrumentów ( Meander, Sofokles,-Izajasz, Jeremiasz, Omar Chajjam), 1959 Wymiary czasu i ciszy na 40-głosowy chór mieszany i zespól kameralny, 1960 Stabat Mater na 3 chóry a cappella, 1962; zaczątek Pasji Ecloga VIII na 6 solowych głosów męskich (Wergiliusz), 1972 79 Lacrimosa na sopran, chór i orkiestrę (pamięci ofiar grudnia 1970), 1980; zaczątek Polskiego Requiem Agnus Dei na chór mieszany a capella (pamięci kard. Stefana Wyszyńskiego), 1981; włączony do Polskiego Requiem Pieśń Cherubinów na chór mieszany a cappella, 1986 Veni Creator na chór mieszany a cappella, 1987 Benedicamus Domino na chór męski a cappella (antyfona i Psalm 117), 1992 Benedictus na chór mieszany a cappella, 1993 Agnus Dei na głosy solowe, chór i orkiestrę, część kompozycji zbiorowej, Requiem Pojednania, 1995 Hymn do św. Danila na chór i instrumenty dęte, 1997 Hymn do św. Wojciecha na chór i instrumenty dęte, 1997 Kantaty i oratoria sakralne Passio et mors Domini nostri Jesu Christi secundum Lu-cam na 3 głosy solo, recytatora, 3 chóry mieszane, chór chłopięcy i orkiestrę (tekst Ewangelii oraz psalmów, hymnów, łamentacji, improperii i sekwencji), 1966 Jutrznia (Utrenja) I: Złożenie do grobu na 5 głosów solo, 2 chóry i orkiestrę (teksty liturgiczne starocerkiewne), 1970 Jutrznia (Utrenja) II: Zmartwychwstanie na głosy solowe, chór mieszany, chłopięcy i orkiestrę (tekst Ewangelii wg św. Mateusza oraz teksty liturgiczne starocerkiewne), 1971 Canticum Canticorum Salomonis quod hebraicae dicitur „Sirhasirim" na 16-głosowy zespół wokalny i orkiestrę 80 - - - - - (tekst: wybrane wersy ze starotestamentowego kantyku),1973 Magnificat na 7 -głosowy męski zespół wokalny, bas solo, 48-głosowy chór mieszany, chór chłopięcy i orkiestrę (pełny tekst nowotestamentowego kantyku), 1974 Te Deum na 4 głosy solowe, chór mieszany i orkierstrę (tekst łacińskiego hymnu oraz tekst i melodia pieśni Boże, coś Polskę), 1980; utwór dedykowany Janowi Pawłowi II Polskie Requiem na 4 głosy solowe, chór mieszany i or kiestrę (tekst liturgiczny uzupełniony o słowa i melodię suplikacji Święty Boże), 1984, 1993 Siedem bram Jerozolimy na głosy solowe, recytatora, chó ry i orkiestrę (teksty: wybrane z Psalmów oraz z Izajasza, Jeremiasza, Daniela i Ezechiela), 1996 Credo na głosy solowe, chóry i orkiestrę (tekst: litur giczny oraz wybrane hymny, psalmy, improperie oraz słowa i melodia Któryś za nas cierpiał rany i Ludu, mój ludu), 1998 Kantaty i oratoria świeckie - Cantata in honorem Almae Matris Universitatis lagello- nicae sescentos abhinc annos fundatae na chór mieszany i orkiestrę (tekst: pełny tytuł), 1964 - Dies irae. Oratorium ob memoriam perniciei castris in Oświęcim necatorum inextinguibilem reddendam na 3 gło sy solowe, chór mieszany i wielką orkiestrę (tekst: wy brane fragmenty Psalmów i Apokalipsy oraz Ajschylosa, św. Pawła, P Valery'ego, L. Aragona, W Broniewskiego i T. Różewicza), 1967 81 Kosmogonia, na 3 głosy solowe,chór mieszany i orkiestrę (teksty wybrane z Księgi Rodzaju, Sofoklesa, Lukrecjusza, Owidiusza, L. da Vinci, M. Kopernika, Mikołaja z Kuzy oraz słowa pierwszych kosmonautów), 1970 Muzyka sceniczna Diabły z Loudun, opera w 3 aktach Libretto kompozytora według sztuki Johna Whitinga i powieści Aldousa Huxleya {The Devils of Loudun), 1969 Raj utracony, sacra rappresentatione w 2 częściach. Libretto: Christopher Fry według poematu Johna Miltona {Paradise Lost), 1978 Czarna maska, dramat muzyczny w 1 akcie. Libretto kompozytora i Harry Kupfera według dramatu Gerharta Hauptmanna (Die schwarze Maskę), 1986 Ubu Rex, opera buffo w 2 aktach z prologiem i epilogiem. Libretto kompozytora według sztuki Alfreda Jarry {Ubu Roi), 1991 Z terminów muzycznych ALEATORYZM, technika komponowania wprowadzająca w utwór grę przypadku, np. przez przekazanie wykonawcy wyboru możliwości dookreślania poszczególnych jakości utworu, zaledwie zasugerowanych. Zaistniała w muzyce awangardy powojennej w twórczości K.H. Stockhausena i E Bouleza; doprowadzona do extremum przez J. Cage'a. BEL CANTO, rodzaj śpiewu krańcowo śpiewny, a zsmzitm. bogaty w ornamenty, wykształcony w operze neapolitańskiej; swój szczyt osiągnął w operach Belliniego i Donizettiego. W muzyce XX-wieku o bel canto mówi się jedynie w znaczeniu przenośnym, w odniesieniu do partii utworu zorientowanych neotonalnie i neomelodycznie. BRUITYSM, nurt muzyki współczesnej akcentujący krańcowe natężenie brzmienia przy jego dysonansowej fakturze i quasi-chaotycznej formie. Zainicjowany w latach 20. minionego wieku przez włoski i sowiecki futuryzm; dziś - skrajna postać sonoryzmu. 83 CANTUS FIRMUS, struktura melodyczna pochodząca z chorału gregoriańskiego, stanowiąca w muzyce średniowiecznej podstawę utworów wielogłosowych. Dziś, przenośnie - jakiś punkt wyjścia i oparcia utworu, służący do zapewnienia mu pewnej ograniczonej spójności. DARMSZTADZKA AWANGARDA. W latach bezpośrednio powojennych Darmstadt stał się centrum teoretycznym i swoistą mekką ówczesnej awangardy muzycznej. Punkt wyjścia stanowiła tu technika dodekafoniczna i serialna; czołowymi postaciami Letnich Kursów Nowej Muzyki byli K.-H. Stockhausen, P Boulez, L. Nono i L. Berio. W latach późniejszych stała się dla niektórych symbolem awangardowego dogmatyzmu. EUFONICZNY, brzmiący harmonijnie, dzięki brzmieniom łagodnym, zestrojonym i raczej cichym; w muzyce pozatonalnej, jakość uzyskiwana min. przez odwoływanie się do niektórych środków muzyki klasyczno-romantycznej (współbrzmienia tercjowe). FLEXATON, niekonwencjonalny instrument muzyczny, używany sporadycznie, jedynie w nurcie bruitystycznym muzyki sonorystycznej. HANSLICKOWSKA ESTETYKA, wyrażona w słynnym eseju E. Hanslicka (Vom Musikalisch-Schónen), zaistniała jako skrajna reakcja wobec romantycznej „estetyki wyrazu". Traktowała dzieło muzyczne wyłącznie jako strumień dźwięków, jako "tónend bewegte Form". Jej dogmatyczny wpływ sięgnął w głąb XX wieku. IRMOS, W liturgii prawosławnej rodzaj refrenu występującego w zespole pieśni tworzących tzw. Kanon. 84 KLASTER, szczególny wielodźwięk, składający się z zespołu dźwięków sąsiadujących ze sobą, „wynaleziony" przez H.Cowella (1930), jeden ze swoistych środków muzyki o charakterze sonorystycznym. Spektakularne zastosowanie znalazł w Trenie Pendereckiego. KONTAKION, w liturgii prawosławnej jedna z głównych form hymnodii pochodzenia bizantyjskiego; stanowi narracyjne opracowanie tekstów biblijnych. LASTRA, LATENA, instrumenty niekonwencjonalne, wchodzące sporadycznie w skład perkusji w nowej muzyce, używane dla efektów bruitystycznych. LUDYCZNA FORMA, określenie charakteryzujące taki przebieg muzycznej narracji, w którym dominuje nastawienie na czystą grę. MUSICA LIBERA / MUSICA ADHAERENS, para pojęć świadczących o odmienności kompozytorskich postaw. , Pierwsza, wyrażająca swoistą „splendid isolation", akcentuje skupienie się na dziele muzycznym per se. Druga, wyrażająca kompozytorskie zaangażowanie, traktuje dzieło muzyczne jako przesłanie, odnoszące się do rzeczywistości wyższej, transcendentnej wobec brzmienia. NEOTONALNOŚĆ, jedna z tendencji muzyki końca XX wieku, polegająca na szukaniu rozwiązań brzmieniowych bliskich muzyce tonalnej minionych wieków, ale z nią nie identycznej. PASSACAGLIA, jedna z barokowych form wariacyjnych, polegająca m.in. na oparciu narracji muzycznej na stale powtarzanej formule basu. Arcychętnie stosowana w muzyce współczesnej. 85 POLICHÓRALNOŚĆ, technika kompozytorska czasów renesansu i baroku, polegająca na równoczesnym i przemiennym dialogowaniu dwu i trzech chórów. Słynne zastosowanie u Palestriny, Orlanda di Lasso i u kompozytorów szkoły weneckiej. Odnowiona przez Pendereckiego m.in. w Stabat Mater. POSTSCHÓNBERGOWSKA TECHNIKA, wyrażenie dotyczące techniki, której punkt wyjścia stanowiła dodekafonia lub serializm. PuNKTUALIZM, rezultat sposobu komponowania, polegającego na rozproszeniu poszczególnych, autonomicznych dźwięków lub interwałów w „przestrzeni" muzycznej. Zastosowany najkonsekwentniej w utworach A.Weberna, później przez wiele lat naśladowany, szczególniej w muzyce serialnej. Q UODLIBET , gatunek muzyczny popularny szczególnie w czasach baroku, polegający na równoczesnym lub sukcesywnym zestawianiu ze sobą muzyki o różnej proweniencji, „dziwiącej się sobie". W wieku XX odżył jako „zlepieniec" o nazwie collage. RAPPRESENTAZIONE SACRA, gatunek muzyki wokalno-instrumentalnej, nie-teatralnej, choć scenicznej, stanowiący praformę oratorium; najsłynniejsze: Rappresentazione di Anitna e di Cotpo E. Cavalieriego powstało u progu czasów barokowych (1600). Rajem utraconym Penderecki świadomie nawiązuje do tego zapomnianego gatunku. RETROWERSYWNY STYL, kategoria nierównoznaczna ze stylizacją. Tam chodzi o naśladowanie jakiegoś minionego stylu wypowiedzi. O stylu retrowersywnym może być mowa wówczas, kiedy kompozytor mówi stylem 86 inspirowanym przeszłością - lecz jako sposobem wypowiedzi niepowtarzalnie własnym. SCHERZOIDALNY CHARAKTER jakiejś partii utworu z zakresu muzyki współczesnej nawiązuje raczej do barokowego stylu buffo niż do stylu i charakteru scherz Beethovena czy Chopina. U Pendereckiego przejawił się spektakularnie w operze absurdalnej Ubu Król. SERIALIZM, technika, która wyciągnęła ostateczne konsekwencje z Schónbergowskiej dodekafonii, „porządkując" nie tylko przebieg wysokości dźwięku w utworze, lecz również pozostałych jego elementów. Impuls wyszedł od A. Weberna i O. Messiaena; kontynuacją wsławił się P Boulez. SONORYZM, naczelna tendencja stylistyczna muzyki połowy XX wieku, akcentująca nie tylko nadrzędność, ale niemal wyłączność kategorii brzmienia w utworze. Jej antycypację widziano w utworach E. Varese'a i (niesłusznie) Ch. Ives'a. Sonoryzm polski, reprezentowany -poza Pendereckim - głównie przez K. Serockiego, H.M. Góreckiego i W Kilara, odróżnił się od zachodnioeuropejskiego położeniem akcentu na siłę ekspresji. STICHIRA, W liturgii prawosławnej gatunek pieśni komentującej poetycko wersety psalmów. TROPARION, hymn liturgiczny pisany prozą poetycką, stanowiący w liturgii prawosławnej rodzaj wprowadzenia do danego święta roku kościelnego. TRYTON, interwał kwarty zwiększonej, o ekspresji szczególnie silnie dysonującej. W teorii muzycznej średniowiecza, nazywany „diabolus in musica", w muzyce nowej szczególnie lubiany i ceniony jako ważny środek ekspresji. 87 Spis ilustracji 1. W Krakowie, na Woli Justowskiej z archiwum kompozytora Spis treści 1 2. Laureat trzech nagród konkursu Związku Kompozytorów Polskich, 1959 z archiwum kompozytora 3. W warszawskim Studio Elektronicznym z archiwum kompozytora 4. Na Spotkaniach Muzycznych w Baranowie - z żoną Elżbietą i dziećmi: Łukaszem i Dominika Wejście w labirynt czasu ........................................................................... 5 1945-1959 Na początku były skrzypce..................................................6 Kontrapunkt i archetypy.....................................................8 U trafić w swój czas..........................................................10 2 Z pierwszym wiatrem w żaglach z archiwum kompozytora 5. Kompozytor z żoną Elżbietą fot. Tadeusz Szwed 6. Z terminarza działań kompozytorskich i dyrygenckich: 2003 13 1960-1965 Laboratorium brzmień wyzwolonych i rozpętanych............14 Wartość dodatkowa i nurt alternatywny............................16 7. Na początku powstaje szkic partytury: Ecloga VIII 8. Zakątek parku w Lusławicach z archiwum kompozytora 9. Plan części parku 10. Próba do Siedmiu bram Jerozolimy fot. Algirdo Rakausko 3 Powrót zagubionego wymiaru............................18 3 1966-1971 Wystarczy jedna księga.....................................................19 Natura sonoris i homo ludens ........................................................................................ 20 Wstaje wiatr, spróbujmy żyć ....................................................................................... 22 4 Na rozstajach....................................................... 26 1971-1975 Sacrum liryczne i wzniosie ........................................................................................ 27 Profanum szukające drogi.................................................28 Muzyka budząca się do nowego życia................................30 89 5 Odwaga bycia sobą..........................................33 1976-1981 Nie ja zdradziłem awangardę............................................35 Raj utracony i odnaleziony...............................................37 Zaangażowanie w tu i teraz..............................................38 6 Między muska adhaerens a muska libera............ 40 1982-1992 Wbrew obojętności i grozie historii...................................40 Gorzkie przesianie nadziei................................................43 Budowanie arki...............................................................46 o, co zaistniało"..................................50 7 „Nowe niebo i nowa ziemia"?.........................53 i 1992-2003 W stronę nowej prostoty...................................................54 Przestrzeń metafizyczna....................................................56 W poszukiwaniu claritas..................................................61 Z kompozytorskiego diariusza.................................69 Z ważniejszych utworów..........................................77 Z terminów muzycznych.........................................83 f BIBLIOTEKA AKADEMIA MUZYCZNA W KRAKOWIE rzystępna, skondensowana monografia poświęco i. torowi Trenu ofiarom Hiroszimy i Pasji wedluo ŚW r UI i jednemu z największych kompozytorów naszych cza 'J Mieczysław Tomaszewski, wybitny znawca dorobku Kr ^ tofa Pendereckiego, opisuje siedem etapów jego twórczej dr * gi. Komentuje utwory z punktu widzenia miłośnika sztul \ dlatego po książkę bez obaw może sięgnąć każdy. 0915 1 *[ Lekturę ułatwia słowniczek terminów dotyczących muzv ^ współczesnej. Całości dopełnia kalendarium oraz spis waj niejszych dzieł Pendereckiego - twórcy wiernego sobie, le Mieczysław Tomaszewski jest ceni nym muzykologiem, autorem wi łu książek poświęconych kompozytoroi polskim XIX i XX wieku oraz europejski pieśni romantycznej. Jego monografio Chopin. Człowiek, dzieło, rezonans (199Jr* była wielokrotnie wyróżniana, m.ii^ Nagrodą Wydawców im. Jana Długosz? Ostatnio opublikował: Chopin i Georsk Sand. Miłość nie od pierwszego wejrzeń o oraz Muzyka w dialogu ze słowem. * Mieczysław Tomaszewski www.znak. trudna sztuka bycia sobą