Raj w sercu Pacyfiku
Transkrypt
Raj w sercu Pacyfiku
www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=113312 2011-08-07 Raj w sercu Pacyfiku Miss urody Oceanu Spokojnego - tak nazwał Bora-Bora pisarz Janusz Wolniewicz, a James Michener uznał, że to najpiękniejsza wyspa świata. Gdy mój prom dobił do jej brzegów, przez dłuższą chwilę stałem jak zahipnotyzowany, wpatrując się w ten cud natury. Otoczona ciemnoszafirowymi wodami Pacyfiku wyspa wulkaniczna ma krystalicznie czystą wodę. Jej uroda oraz obfitość owoców ziemi i morza przywodzi na myśl biblijny raj! Od wielu dziesiątków lat Polinezja Francuska frapuje miliony ludzi na całym świecie, szczególnie mieszkańców Europy i Azji - rejonów ekologicznie zagrożonych. Sto dwadzieścia wysp i wysepek o powierzchni zaledwie 4 tys. km kwadratowych wynurzających się z głębin Oceanu Spokojnego wchodzi w skład pięciu archipelagów: Wysp Towarzystwa (Wyspy Na Wietrze i Wyspy Pod Wiatrem), Tuamotu, Markizy, Gambiera i Tubuai. Duże i te ledwie dostrzegalne wysepki wulkaniczne i koralowe, całe archipelagi rozsiane na przestrzeni równej Europie zdają się najbardziej osamotnionym obszarem świata. Od Tahiti - centralnego punktu Polinezji Francuskiej - na wschód znajdują się rozrzucone na przestrzeni ok. 1500 km wysepki archipelagu Tuamotu. Jest to największy na świecie archipelag atoli, z których najbardziej znane to Mururoa i Hao, na których kiedyś dokonywano prób z bronią jądrową. Przeciętnemu turyście kojarzą się one z niebezpiecznymi rafami, poławiaczami pereł, rekinami i palmami kokosowymi. Żegluga jest tu bardzo utrudniona. Na południowych kresach tahitańskiej galaktyki wynurza się spod powierzchni Pacyfiku archipelag Tubuai. Jedna z wysp o tej samej nazwie uwieczniona została w najbarwniejszej opowieści mórz południowych drugiej połowy XVIII w. - historii o zbuntowanych marynarzach z angielskiej fregaty Bunty i porwanych przez nich tahitańskich kobietach. Moja droga na wyspy Polinezji Francuskiej wiodła przez Los Angeles, skąd samolot Tahiti Nui wylądował na lotnisku w Papeete tuż nad brzegiem oceanu. Jeszcze dziś śni mi się ta romantyczna przygoda na wyspach południowego Pacyfiku, ale jak prawie wszystko, co wartościowe w życiu, i ona zrodziła się w wielkim bólu. Próba wytrwałości Kiedy przygotowywałem się do kolejnej, trzeciej już samotnej wyprawy dookoła świata, w połowie lutego www.radiomaryja.pl Strona 1/6 1999 r., czyli pół roku po powrocie z Afryki, wydarzyło się coś, co mogło pokrzyżować moje plany. Na środku lewej stopy pojawiła się bolesna rana. W ciągu zaledwie kilku dni niemal całe ciało pokryło się czerwonymi, bardzo swędzącymi wypryskami. Sympatyczna pani doktor dermatolog starała się mi pomóc, przy każdej wizycie wręczając plik recept, jednak żadne lekarstwo nie pomagało. Mimo to zdecydowałem się na wylot do USA. Kontynuacja kuracji, w tym dwukrotna głodówka (w Chicago 5 dni i w Phoenix 4 dni), też nie dała żadnego efektu, dalej wyglądałem jak Indianin, a nie blada twarz . Koledzy, przyjaciele i lekarze bezskutecznie radzili: Wracaj do Polski , ale ja zamiast do Warszawy kupiłem bilet lotniczy do Papeete... O mojej wizycie na Bora-Bora przesądziło zaproszenie Stanisława Wiśniewskiego - szalonego Polaka zagubionego gdzieś w bezmiarze wielkiego oceanu. Ktoś dał mi jego adres, więc napisałem. Na mój list z programem wyprawy dookoła świata Stan odpowiedział tak: Podróżników znam i lubię ich. Pragnę więc dołączyć i mój skromny obol, zapraszając cię na dwa, trzy dni na swoją wyspę! . Urodzony w Kowlu, w Polsce skończył szkołę średnią i rozpoczął studia na wydziale fizyki doświadczalnej Uniwersytetu Warszawskiego. W wieku 20 lat przybył do Paryża i studiował matematykę na Sorbonie, później zaczął pisać wiersze i artykuły do Problemów , Dookoła Świata i Odgłosów . Niestety, posądzono go o szpiegostwo i musiał opuścić Francję. Udał się do Maroka, gdzie pracował jako operator filmowy i realizator telewizji marokańskiej. Później był fotografem nadwornym króla Hasana II. Gdy zajął się produkcją filmów reklamowych, za zarobione pieniądze kupił jacht morski i wyruszył nim na Antyle i w kierunku Polinezji Francuskiej, gdzie kupił sobie niewielką wysepkę i tam miał prowadzić hodowlę czarnych pereł. Niestety cyklon, który przeszedł przez archipelag Tuamotu, wszystko zniszczył. W tej sytuacji na pewien czas zatrudnił się w biurze gubernatora, by później założyć szkołę informatyczną i w końcu wrócić do filmu. Wędrując z kamerą po Wyspach Towarzystwa, znalazł wreszcie w atolu Bora-Bora swoje miejsce na ziemi, była to maleńka wysepka Mai Moana, którą nabył na własność! Tahiti i Moorea Po wyjściu z samolotu na lotnisku w Papeete urocza Tahitanka każdemu pasażerowi wręczyła piękny kwiat, symbol archipelagu. Nieco dalej przed wejściem do budynku lotniska witała nas orkiestra ubrana w ludowe stroje. Był ciepły, letni wieczór, cudowna aura! Niestety, na tym kończył się romantyzm, a zaczynała mniej barwna rzeczywistość. Polinezja Francuska należy do najdroższych rejonów świata i myśl o tym, by szukać taniego hotelu, nawet nie wchodziła w rachubę. Takich tu nie ma! A więc trzeba było znaleźć odpowiednie miejsce w holu terminalu. Nie szukałem go długo. Moim schronieniem tej nocy był krótki korytarz na piętrze. Tu z kilku poznanymi turystami ze Skandynawii i Wielkiej Brytanii, bez sprzeciwu miejscowych służb www.radiomaryja.pl Strona 2/6 porządkowych, rozłożyliśmy swoje karimaty i spokojnie zasnęliśmy. Następnego dnia rano udałem się do przystani promowej, gdzie dowiedziałem się, iż najbliższy prom towarowy na Bora-Bora odpływa za tydzień. Bez namysłu wsiadłem do innego statku odpływającego do Moorei - równie pięknej jak Bora-Bora. W ciągu godziny promem pasażerskim dopłynąłem do tej wyspy i pozostałem tam 8 dni. Na campingu rozbiłem namiot pod okazałym bananowcem, w pobliżu ogromnych palm kokosowych. Oczarowała mnie plaża nad brzegiem oceanu - drzewa nad nią zawieszone miały fantastyczne kształty, zdumiewały niezwykle bogate sploty korzeni. To właśnie te fantastyczne kompozycje świadczą o tym, jak straszliwą prowadzą walkę z falami, by przetrwać, by ocalić wyspę. Nieco wyżej na urodzajnej, powulkanicznej, wilgotnej glebie rośnie bujna tropikalna roślinność - lasy nie do przebycia, prawdziwa zwrotnikowa dżungla. Z góry doskonale widoczna jest zielona laguna pełna koralowców i odległy o ok. 1 km pierścień - to rafa koralowa. Przybywających na Mooreę turystów witają urodziwe dziewczęta z wieńcami kwiatów na głowie i oferują kąpiele w ciepłych wodach laguny, nurkowanie na rafie koralowej, wieczorne spacery przy orzeźwiającym podmuchu wiatru i podziwianie bajecznie kolorowych zachodów słońca. Nawet najbardziej wytrawni wędrowcy przyznają, że niewiele jest miejsc na świecie równie urokliwych. Porównanie urody i wszelakiej obfitości owoców ziemi i morza przywodzi na myśl biblijny raj! By zminimalizować koszty pobytu, przydatne są tu umiejętności surwiwalowe. Co prawda rozbicie namiotu nad brzegiem Pacyfiku kosztowało mnie tylko 8 USD za dobę, ale jedzenie było już znacznie droższe. Oszczędzałem na wszystkim, a szczególnie na wyżywieniu. Z wypraw przynosiłem duże ilości grapefruitów, mango, papai, cytryn, owoców drzewa chlebowego itp. Nie używałem cukru i soli, a do gotowania ziemniaków, ryżu czy makaronu brałem słoną wodę morską. Piękno przyrody, wakacyjny nastrój i gościnność zawsze uśmiechniętych Polinezyjczyków niwelowały dyskomfort pobytu na campingu. Gdy zbytnio dokuczał ból niewyleczonego uczulenia czy samotność, udawałem się na spacer. W czasie dwutygodniowego pobytu na wyspach południowego Pacyfiku nie spotkałem ani jednego Polaka, a na campingu byłem pierwszym turystą znad Wisły. Na wyspie mieszka dziś ludność różnych wyznań: adwentyści, mormoni, protestanci. Jest tu również kościół katolicki św. Franciszka Ksawerego. Wracając z niedzielnej Mszy św., zauważyłem dużą rozśpiewaną i roztańczoną grupę. Gdy podszedłem bliżej, okazało się, że ci ludzie nie tylko śpiewają i tańczą, ale również grają w pentaque . To sport przypominający nasze kręgle. Odbywają się nawet rozgrywki ligowe. W zawodach, których byłem świadkiem, sędziował nawet sam prezydent wyspy Walter Papuluari, który po krótkim kursie nakłonił mnie, byśmy razem sędziowali w meczu kobiet między reprezentacjami Moorei i Tahiti. www.radiomaryja.pl Strona 3/6 Niezapomniana Bora-Bora Minął tydzień, wróciłem do Papeete. Niestety, jeden rejs na Bora-Bora ze względu na dzień świąteczny nie doszedł do skutku. Jedyną szansą, by tam się dostać, był rejs w czwartek, 4 listopada. Wcześnie rano stanąłem przed kasą Hawaiki Nui. Okazało się, że wszystkie bilety już dawno zostały wyprzedane... Byłem kompletnie zdruzgotany, a widząc moje zakłopotanie, kasjerka starała się mnie jakoś pocieszyć. - Trzeba iść do kapitana statku i uśmiechnąć się - poradziła, po czym połączyła się z nim telefonicznie. Kapitan, wysoki śniady mężczyzna spojrzał na mój ogromny plecak, długą brodę i mruknął pod nosem: Polak, prawdziwy podróżnik , wskazał kasę, proszę iść zapłacić za bilet! Następnego dnia wieczorem po blisko godzinnych postojach na Huahine, Raiatei i Tahaa dotarłem do Bora-Bora! Już pierwszy kontakt z tym atolem wywarł na mnie niezatarte wrażenie; otoczona ciemnoszafirowymi wodami Pacyfiku (w obrębie laguny szmaragdowymi i żółtymi) ma kryształowo czystą wodę. Doskonale są tu widoczne najdrobniejsze kamyki, zwierzątka czy korale. Leżąca w odległości ok. 270 km od Tahiti wyspa o powierzchni 6,5 km x 4 km powstała w wyniku erupcji wulkanicznych, gdy lawa wydostała się ponad lustro wody. Kiedyś stożek miał ok. 5200 m, z czego 1200 m nad powierzchnią oceanu. Gdy wulkan wygasł, erozja zaczęła niszczyć szczyt, pozostawiając jedynie najtwardsze fragmenty. W taki oto sposób ukształtowała się obecna sylwetka wyspy. Z północnego wieńca krateru pozostały jedynie szczyty Taimanu i Pahia wznoszące się na wysokość ok. 700 metrów. Na obrzeżach w czystej, dobrze dotlenionej wodzie drobniutkie larwy korali w ciągu setek tysięcy lat tworzyły potężne kolonie, które dziś otaczają całą wyspę, skutecznie chroniąc ją przed falami oceanu. Następne setki tysięcy lat erozji doprowadzą do tego, że stożek wulkaniczny zniknie pod powierzchnią oceanu i pozostanie jedynie niezniszczalny pierścień rafy koralowej. Gdy prom dobił do brzegu, przez dłuższą chwilę stałem jak zahipnotyzowany, wpatrując się w ten cud natury. Nagle podpłynęła motorówka Stana. Po ok. 5 minutach byliśmy już na jego maleńkiej wysepce Mai Moana. Najpierw pokazał mi mój skromny apartament na palach, gdzie ostatnim lokatorem był Olgierd Budrewicz. Później zobaczyłem dwa inne bungalowy. Jednorazowo może tu zamieszkać 6 osób. Wszystko jest tu nowe, bo 4 listopada 1997 r. nad wyspą pojawił się cyklon o prędkości 120 km/h. Połamał niektóre drzewa i zniszczył budynki. Potężny wiatr spowodował falę o wysokości ok. 2 metrów. Takie cyklony poprzednio nawiedziły to miejsce w 1921, 1981, 1983 roku. Nic więc dziwnego, że prawie wszystkie wyspy tej wielkości, a nawet znacznie większe są przeważnie niezamieszkałe! Zresztą mieszkanie na takiej łupinie ma jeszcze i inne niedogodności: brak wody słodkiej (w odsalarni mechanicznej ze 100 l wody słonej uzyskuje się tylko 2 l wody słodkiej), brak prądu (jest tu własny agregat na ropę, której 1 l kosztuje 1 USD), a po żywność trzeba płynąć motorówką do odległego o ok. 5 km Vaitape. Ale najbardziej dokucza tu samotność. www.radiomaryja.pl Strona 4/6 Najmilej w mej pamięci z 3-dniowego pobytu na tej samotnej wyspie zapisały się: fascynujące wschody i zachody słońca. Dzień budzi się tu szybko i szybko zmierzch obejmuje bezmierne przestrzenie Oceanii. Przez cały rok, w dzień i w nocy jest stała temperatura 26-28 st. C, a niska wilgotność sprawia, że jest to komfort termiczny. Szkoda, że spacery były tu utrudnione, bo wyspa jest maleńka, a dno otaczającej jej laguny pełne ostrych jak żyletka koralowców. W ich szczelinach znajdowały się liczne kolonie ogromnych jeżowców, jadowitych ślimaków i ośmiornic. Przekonałem się o tym w czasie dwóch niezwykłych spacerów w wodzie po pas na odległą o ok. pół kilometra rafę koralową. Gdy wreszcie stanąłem na krawędzi rafy (sięgającej do 4 km głębokości), o którą rozbijały się z hukiem ogromne fale oceaniczne, ogarnęło mnie uczucie strachu i radości. Znajdujące się pod stopami różnobarwne kolonie koralowców zdawały się piękniejsze od najbardziej czarownych ogrodów Orientu. Polacy w Polinezji Niewiele jest miejsc na świecie, gdzie nie ma naszych rodaków. W XIX w. za udział w powstaniach wysyłano Polaków na Sybir lub za Ocean do USA. Niektórzy znaleźli schronienie we Francji, Szwajcarii czy w Turcji. Nieco później ogromne fale emigrantów wędrowały za chlebem do USA, Kanady, Brazylii czy Argentyny. Inni wybitni fachowcy z różnych dziedzin w Peru czy w Chile budowali koleje, metra, drogi, byli geologami, kartografami, przyrodnikami, podróżnikami, założycielami szkół i ich reformatorami. Polaków fascynowały również rozległe obszary Pacyfiku. Zapewne pierwszymi, którzy odwiedzili ten region świata, byli dwaj gdańszczanie Jan i Jerzy Forsterowie, towarzyszyli oni kapitanowi Jamesowi Cookowi w jego wędrówkach po świecie. Później znaleźli się tutaj powstańcy styczniowi mieszkający wcześniej we Francji, którzy za udział w Komunie Paryskiej zostali zesłani na wyspy Oceanii. Najwybitniejszym Polakiem, który spędził wiele lat życia na wyspach Pacyfiku, był Jan Stanisław Kubary (1846-1896), podróżnik i etnograf, badacz Oceanii. W czasie pobytu na wyspach Mikronezji (1869-1896) zgromadził ogromne zbiory przyrodnicze i etnograficzne, które do dziś są cennymi eksponatami wielu muzeów europejskich. Jego publikacje ukazywały się w czasopismach polskich i niemieckich. Na jednej z wysp Pacyfiku stoi jego pomnik. To nie wszyscy! W wydanej w 1975 r. w Paryżu Publications de la Societe des Oceanistes nr 36 można znaleźć biografie wielu ciekawych Polaków. Wśród nich jest Adam Kulczycki (1809-1882), oficer i kartograf, który zbudował własne obserwatorium astronomiczne na Tahiti i wykonał pierwszą mapę tej wyspy! Andrzej Krajewski (1886- 1921) prowadził bank na Tahiti, był posiadaczem dwóch płócien i innych pamiątek po Paulu Gauguinie. Zawędrował tam również Aleksander Zakrzewski, powstaniec listopadowy, www.radiomaryja.pl Strona 5/6 budowniczy dróg i mostów w Oceanii. Odwiedzał ten zakątek świata Edmund Strzelecki - podróżnik, badacz Australii, Ameryki i Polinezji Francuskiej. Pod wrażeniem wyczynów Alaina Gerbaulta (1893-1941) - trzeciego człowieka, który opłynął świat jachtem i pierwszego, który przepłynął samotnie Atlantyk, nie zawijając do portów, był młody polski inżynier Erwin Weber. Mimo bardzo skromnych środków finansowych ruszył w kierunku Tahiti, gdzie osobiście poznał Gerbaulta. 29 lutego 1936 r. na własnym jachcie Farys z napisem na rufie Gdynia pod polską banderą ruszył w stronę Wysp Pod Wiatrem: Huahine, Raiatea, Tahaa i Bora-Bora. 32 lata później po raz drugi Bora-Bora pokłonił się inny Polak Leonid Teliga, który opływając świat na jachcie Opty , spędził na tej wyspie 10 dni. Nawet usiłowano go tam wyswatać z miejscową dziewczyną. I wielu innych. A obecnie? Na wyspach Polinezji nie brak polskich misjonarzy i tych, którzy szukając świętego spokoju, uciekali przed zgiełkiem i fermentem Europy czy Ameryki. Czy tam go znaleźli? Władysław Grodecki Autor jest przewodnikiem i podróżnikiem, odwiedził wszystkie kontynenty poza Antarktydą. www.radiomaryja.pl Strona 6/6