Jeżdżę, bo lubię!
Transkrypt
Jeżdżę, bo lubię!
◗ Jan Řepka styl życia Jeżdżę, bo lubię! Co oznacza napis na bagażniku roweru? – „O jeden samochód mniej”. Dostałem tę nalepkę od jednego z czeskich stowarzyszeń, organizującego odpowiedniki polskich mas krytycznych. Spodobało mi się to hasło, identyfikuję się z nim, więc umieściłem je na honorowym miejscu. I nie poprzestałem na tym, gdyż auta rzeczywiście nie mam. Kształt bagażnika też jest intrygujący, wydłużony... – Bo służy mi do przewożenia gitary. Gitary? Na rowerze? Po co? – Aby połączyć dwie moje pasje: muzykę i podróże. W jaki sposób? – Jeżdżąc na rowerze z gitarą, staram się dotrzeć do ludzi, którzy – podobnie jak ja – są równocześnie wielbicielami poezji śpiewanej i dwóch kółek. Rower to – nie licząc własnych nóg – najlepszy, najtańszy i najzdrowszy środek transportu. Ponadto, w przeciwieństwie do własnych nóg, pozwala pokonać długie dystanse we względnie krótkim czasie i ze znacznie cięższym ekwipunkiem. Nie byłbym w stanie dotrzeć z gitarą w tyle miejsc, wędrując na piechotę. Moim zdaniem, muzycy jeżdżący na koncerty samochodami są po występach bardziej zmęczeni niż ja. Zainspirował mnie Peter Sarbach – Szwajcar, który już od niepamiętnych czasów wy- FOT. ADRIAN SPUŁA Z Janem Řepką, czeskim piosenkarzem i kompozytorem, dojeżdżającym na koncerty rowerem, rozmawia Jakub Terakowski rusza na trasy rowerowych podróży artystycznych. Towarzyszyłem mu w kilku wyprawach. Potem poznałem Ginger Ninjas, chyba pierwszy w historii zespół muzyczny niezależny od motoryzacji. I od energii elektrycznej z gniazdka. Trasy koncertowe pokonują na rowerach, a podczas występów pedałują, wytwarzając prąd. Często angażują też w pedałowanie publiczność. Od mechanika tego zespołu dostałem rewelacyjne lusterko wsteczne, o średnicy kilku centymetrów, montowane na kasku; kątem Jeżdżąc na rowerze z gitarą, staram się dotrzeć do ludzi, którzy są wielbicielami poezji śpiewanej i dwóch kółek oka cały czas widzę, co się dzieje z tyłu. Dziś już w ogóle nie wyobrażam sobie, jak można bezpiecznie jeździć na rowerze bez lusterka. Jest tak samo niezbędne kierowcy samochodu jak cykliście. A wracając do Ginger Ninjas: frontman tego zespołu założył firmę Extracycle, produkującą przedłużone rowery. Kupiłem od nich jeden, kosztował majątek, waży chyba tonę, ale jest nie do zdarcia. No i ma ten bezcenny bagażnik, którego udźwig sięga podobno stu kilogramów; nie wiem – nie sprawdzałem, mój dobytek waży połowę tego. I tak sporo. Co tam jeszcze przewozisz? – Wzmacniacz oraz instrumenty, ale – oprócz gitary – tylko dwa, niewielkie: cuatro i harmonijkę. A poza tym zapasowy komplet odzieży, kurtkę przeciwdeszczową, coś do spania oraz strój na koncert. To chyba wszystko. Ile tras koncertowych już przejechałeś? – Po raz pierwszy na rowerowe tournée z gitarą wybrałem się w roku 2009 do Szwajcarii, wystąpiłem wtedy w dziesięciu miejscach. Spodobało mi się i rok później byłem już w trasie dwukrotnie. A w roku 2011 pierwszy raz odwiedziłem Polskę. To była najdłuższa z moich muzycznych wypraw rowerowych, trwała miesiąc, przejechałem prawie 2000 kilometrów, zagrałem w dwudziestu sześciu miejscach, między innymi we Wrocławiu, w Opolu, Chorzowie, Lanckoronie, Nowym Sączu i Krakowie. Cała trasa tego tournée została zarejestrowana na portalu traseo.pl, aby udokumentować moją eskapadę i zainspirować innych, bo wybierałem drogi malownicze i atrakcyjne turystycznie. A skąd pomysł, aby odwiedzić Polskę? – W Pradze, w roku 2011, zorganizowałem koncert krakowskiego zespołu Vladimirska; założonego przez Kanadyjkę Scotię Gilroy. To ona zaprosiła mnie pod Wawel, trafiłem więc do Was dość okrężną drogą... listopad 2015 | rowertour | 57 FOT. 2X ADRIAN SPUŁA styl życia ◗ Jan Řepka (śmiech). I warto było, bo w Polsce czuję się najlepiej. Skąd te szczególne względy? – Bo mam tutaj szczególnych przyjaciół. Podczas mojej pierwszej muzyczno-rowerowej wyprawy przez Polskę poznałem Dorotę Orczewską, a nieco później Piotra Radwańskiego. Polubiliśmy się, skontaktowali mnie z Markiem Bojdą, muzykiem, który przełożył część moich piosenek na język polski. Dzięki temu mój kontakt z tutejszą publicznością stał się jeszcze lepszy. W Czechach nie tylko występuję na scenie, ale też organizuję koncerty innym. To pasjonująca praca, ale czuję się nią już bardzo zmęczony; najchętniej jeździłbym na rowerze, grając, śpiewając i nie troszcząc się o nic więcej. Nie zastanawiałem się więc długo, gdy Piotr i Dorota zaproponowali, że sami zajmą się organizacją moich koncertów w Polsce. Jak mógłbym im odmówić? Rozumiemy się doskonale. Dla Piotra, podobnie jak dla mnie, rower jest nie tylko środkiem transportu, ale wręcz filozofią. Wybór dwóch kółek jako środka lokomocji był więc dla nas oczywisty. A tra- 58 | rowertour | listopad 2015 sa? Wolną rękę w tej kwestii pozostawiłem Piotrowi, który stwierdził, że moja muzyka najlepiej będzie brzmieć w górach. Zgodnie z jego wizją ruszyłem więc latem tego roku na Koniec Świata. A gdzie to jest? – Bliżej, niż mogłoby się wydawać. Chata na Końcu Świata to nazwa schroniska w Łupkowie. Piotr towarzyszył mi na całej trasie, Dorota przejechała z nami połowę. Całą trójką na rowerach? – Oczywiście. A na krótszych odcinkach jechało z nami jeszcze kilka osób. To było dla mnie bezcenne wsparcie. Pierwszy koncert miałem w Cieszynie, potem w Chacie na Groniu, na Lasku, w Danielkach, Podspadach, Piwnicznej oraz w Beskidzie Niskim; tam odwiedziłem gospodarstwo ekologiczne Harfa Traw, Bazę Namiotową Radocyna, Jaśliska i wreszcie Chatę na Końcu Świata. Kilkaset kilometrów w kilkanaście dni. I dziesięć koncertów. Ufff... Miałeś jakieś dni przerwy po drodze? – Tylko jeden, poza tym jechałem codziennie. I co wieczór też występo- Chatka na Lasku w Beskidzie Żywieckim. Konia z rzędem temu, kto wjedzie tu rowerze wałem. Pokonywałem przeciętnie 50, a maksymalnie 80 kilometrów dziennie. Średnia prędkość jazdy ze względu na ciężar roweru i górzystość terenu wynosiła zaledwie dziesięć kilometrów na godzinę. Jak Twój rower spisywał się w górach? – Doskonale, lecz jego waga dawała mi się mocno we znaki. Niezmiernie trudno takim „cargo rowerem” pokonywać podjazdy. Sam nawet nie wiedziałem jak trudno, bo przyzwyczaiłem się, doszedłem do wprawy, wypracowałem formę. Uświadomił mi to dopiero Piotr, z którym zamieniłem się rowerami u podnóża jednego ze wzniesień. Ja jego bicyklem frunąłem pod górę, on musiał mój wprowadzić... Już nigdy potem nie zaproponował mi zamiany... (śmiech). Najtrudniej było mi podjechać do Chatki na Lasku, to był test naszej przyjaźni z Piotrem... Dlaczego? – Bo to on wymyślił, że w niej wystąpię, ale to ja musiałem tam wjechać. Chatka na Lasku jest urocza i pięknie położona, ale docenić to mogą tylko turyści piesi. Mój rower jest tak ciężki i niestabilny, że nie sposób go nawet pchać pod zbyt stromą górę. Podczas szwajcarskiego tournée zdobywałem znacznie wyżej położone przełęcze i pokonywałem nie mniej strome podjazdy, ale po asfaltowych drogach, a nie górskich ścieżkach. Radocyna też nieźle dała mi się we znaki. Tam z kolei utrapieniem były kamieniste trakty, tak częste w Beskidzie Niskim. Malownicze, lecz właściwie nieprzejezdne, gdy rower waży 50 kilogramów. W drodze na Radocynę rozwijałem zawrotną prędkość pięciu kilometrów na godzinę, piesi mnie wyprzedzali... (śmiech). Mój „cargo bike” nie jest przystosowany do jazdy po bezdrożach, konstrukcję ma wprawdzie bardzo mocną, ale opony dość wąskie. Równie solidny wysiłek stanowiło dla mnie przygotowanie koncertu na mecie każdego z etapów. Gospodarze starali się jak mogli i wywiązywali z tego znakomicie, ale czasem brakowało im doświadczenia lub wprawy, bo przecież miejsca, w których występowałem, nie są przeznaczone do organizacji takich imprez. To był duży stres i emocje. Jak reagowała publiczności? – Doskonale. Najkrócej mówiąc: świetny odbiór i kontakt. Ale – co szczególnie godne uwagi – wszyscy wielokrotnie podkreślali, jak bardzo doceniają wysiłek włożony przeze mnie w dotarcie rowerem na koncert, do tak trudno dostępnych miejsc. Nie wiem, czy byłbym aż tak entuzjastycznie witany, gdyby nie dwa kółka... (śmiech). Później jednak, gdy już zaczynałem grać, z satysfakcją czułem, że publiczność przestaje myśleć o tym, jak tu przyjechałem, a zaczyna się zastanawiać, o czym śpiewam. A o czym śpiewasz? – Nawiązuję do czeskiej fali muzyki folkowej z lat 70. i 80., moja twórczość krąży wokół osi „miłość – droga – wolność”. Słowa piosenek piszę sam, sam też komponuję muzykę. Czy są w Twoim repertuarze także piosenki o rowerze? – Tak, chociaż nie wprost. Śpiewam o podróżowaniu, a w drogę najchętniej wyruszam na kołach, więc trudno o nich nie wspomnieć. Sam rower nie jest jednak dla mnie tematem wiodącym, raczej pomaga mi stworzyć atmosferę włóczęgi podczas koncertu. Nie żałowałeś, że Piotr wytyczył Ci trasę tournée po górach? Może w klubach muzycznych mógłbyś liczyć na mniej przypadkową publiczność? – Publiczność w schroniskach nie była przypadkowa. Większość przyszła tam specjalnie na mój koncert. A występując w miastach, nie czułbym tego bezcennego nastroju wakacji. Poza tym nie mógłbym też liczyć na spotkania z ludźmi, którzy równocześnie są wielbicielami muzyki, poezji, rowerów i gór. I rzeczywiście spotykałeś tam takich? – Bez liku, chociaż akurat ich upodobanie do dwóch kółek miało tam najczęściej wymiar teoretyczny, bo przyjeżdżających na moje koncerty rowerami było niewielu, większość przychodziła. Miejsca, w których grałem, były chyba zbyt trudno dostępne dla rowerzystów, w miastach z pewnością byłoby ich więcej. Ale pierwszym gościem, który przybył na mój pierwszy koncert w Cieszynie, był znajomy cyklista – Szczepan. Przyjechał tam specjal- nie aż z Pragi. Wielu rowerzystów dotarło też do Jaślisk. Trasa następnego tournée poprowadzi przez miejsca, do których dojazd jest łatwiejszy. A które z miejsc, gdzie występowałeś tego lata, wspominasz najlepiej? – Nie potrafię przyznać im miejsc na podium. Całą wyprawę postrzegam jako jedno ogromne przeżycie, wspaniałe doświadczenie. Bardzo przychylna była mi też pogoda, na całej trasie nie spadła na mnie ani kropla deszczu. A przecież musiałbym jechać nawet wtedy, gdyby lało cały dzień, bo kalendarz koncertów nie przewidywał przerw. To nie była zwyczajna wyprawa, której harmonogram mógłbym modyfikować zależnie od okoliczności. Czy występowałeś kiedykolwiek również w czeskich schroniskach? – Nie, polskie tournée po górach było pierwsze. Na co dzień też jeździsz na rowerze? – Oczywiście. Mam dwa rowery: wyprawowy long vehicle oraz miejski, zwyczajny, dojeżdżam nim do pracy. Znam Pragę jak własną kieszeń. Ostatnio zabrałem Dorotę i Piotra na długą przejażdżkę po mieście, ominęliśmy całe – pełne turystów i komercji – centrum, za to pokazałem im moją Pragę; byli zachwyceni. Wypożyczyłem dla nich rowery, bo na piechotę taka wyprawa zajęłaby nam trzy dni. Co było pierwsze w Twoim życiu: muzyka czy rower? – Muzyka. Skończyłem szkołę muzyczną. Wcześnie zacząłem grać i wcześnie zacząłem jeździć na rowerze, ale sporo czasu musiało upłynąć, zanim połączyłem te dwie pasje w jedną. Nie jeżdżę na rowerze po to, aby zwracać na siebie uwagę, Kameralny koncert w gronie pasjonatów gór i poezji śpiewanej lecz dlatego, że rower wzbogaca moje przeżycia. Nie jeżdżę na pokaz, nie kreuję swojego wizerunku za pomocą dwóch kółek. Jeżdżę, bo lubię. Rower dodaje mi skrzydeł, moje koncerty są lepsze wtedy, gdy na recital przyjeżdżam rowerem, niż wtedy, gdy ktoś przywozi mnie samochodem. A kiedy znowu wybierasz się do Polski? – W listopadzie. Tym razem jednak, ze względu na czas i pogodę, wyruszę w drogę autem. Mnie tam deszcz i chłód niestraszne, lecz muszę dbać o gitarę. Poza tym będę w Polsce krótko, odwiedzę tylko trzy miejscowości: Cieszyn, Warszawę, Kraków (tu znam już datę i miejsce koncertu: 19 o 19 w Piwnicy Pod Baranami, zapraszam serdecznie). Będzie też można usłyszeć mnie w radiu. Latem moją twórczością zainteresowała się Wasza radiowa „Trójka”, zostałem zaproszony do audycji „Gitarą i piórem”. Ponownie pojawię się na jej antenie jesienią. Im lepszy kontakt nawiążę z polskimi słuchaczami, tym częściej będę tu przyjeżdżał. Najchętniej na rowerze. Już planujemy z Piotrem kolejną trasę... G Jan Řepka – urodzony w 1982 roku, piosenkarz nawiązujący do czeskiej fali muzyki folkowej z drugiej połowy ubiegłego wieku (Nohavica, Merta). Od roku 2001 występował w duecie Nestihame, nazywanym „Simon and Garfunkel z Czech”. Wraz z Piotrem Ovsenákiem opublikował pod tą nazwą dwa albumy, zdobywając wiele nagród. W roku 2010 wydał własny album „Čistý byl svět” i wyruszył na pierwsze trasy muzyczno-rowerowe. Polskę odwiedził dwukrotnie: w roku 2011 oraz 2015, przejeżdżając w sumie około 2500 km i występując w niemal 40 miejscach. Gra na gitarze, cuatro i harmonijce, jest autorem kilkudziesięciu piosenek, tłumaczeń, reportaży i programów radiowych. Organizuje też w Pradze cykl wieczorów poezji śpiewanej „Open Mic POTRVA”, na który w ciągu trzech lat zaprosił ponad 170 piosenkarzy i poetów. listopad 2015 | rowertour | 59