Dwie godziny - Młodzież w działaniu

Transkrypt

Dwie godziny - Młodzież w działaniu
Dwie godziny
Wspomnienia mieszkańców
Chełmszczyzny i Południowego Podlasia o akcji „Wisła”
Dwie godziny
Pamięci ofiar akcji „Wisła”
Dwie godziny
Wspomnienia mieszkańców
Chełmszczyzny i Południowego Podlasia o akcji „Wisła”
Lublin – Biała Podlaska 2013
Copyright 2013 by
Bractwo Młodzieży Prawosławnej
Diecezji Lubelsko-Chełmskiej,
Fundacja Dialog Narodów
Pod redakcją
Katarzyny Sawczuk
Olgi Kuprianowicz
Katarzyny Rabczuk
Joanny Iwaniuk
Współpraca redakcyjna:
Grzegorz Kuprianowicz
ks. Marcin Gościk
Korekta:
Grzegorz Michałowski
Skład komputerowy, oprac. graficzne, projekt okładki:
Monika Gościk
ISBN 978-83-925882-2-1
Wydawca: Fundacja Dialog Narodów
Druk i oprawa:
Drukarnia A-tronic
e-mail: [email protected]
Publikacja wydana w ramach projektu „Uczmy się tolerancji na błędach historii” przy
wsparciu finansowym Komisji Europejskiej w ramach programu „Młodzież w działaniu”
Spis treści
 Przedmowa - Prawosławny Arcybiskup Lubelski i Chełmski Abel ................................................. 9
 Nasz pomnik – ks. Marcin Gościk, Katarzyna Sawczuk, Olga Kuprianowicz, Katarzyna Rabczuk,
Joanna Iwaniuk, Paweł Bakunowicz ............................................................................................... 11
 Akcja „Wisła” i jej znaczenie dla losów Kościoła prawosławnego i społeczności ukraińskiej na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu - Grzegorz Kuprianowicz ........................ 15
ROZDZIAŁ I: OKOLICE JABŁECZNEJ
 Chrystos Woskresie – Chystus Zmartwychwstał (Tatiana Rabczuk z Pnisek) - Katarzyna
Rabczuk ............................................................................................................................................. 25
 Wszystko jedno na swoje się chciało (Wiera Rudzka z Pnisek) - Katarzyna Rabczuk ............ 30
 Wracać chciało się każdemu (Nadzieja Demidiuk z Pnisek) - Katarzyna Rabczuk ................ 34
 Patrzyli na nas jak na wilki (Helena Ignaciuk z Jabłecznej) - Katarzyna Ignaciuk .................. 37
 Gdybyście przyjechali 20 lat wcześniej (Pola Sokal z Nowosiółek) - Katarzyna Rabczuk ..... 42
 Domy bez okien (Włodzimierz Onufrejuk z Nowosiółek) - Mariusz Osypiuk ....................... 44
 Przyszło wojsko, kazało się pakować (Wiera Tyszuk z Pnisek) - Katarzyna Rabczuk ........... 49
 Nie rozumiałem tych krzyków, tumultu, popłochu… (Mikołaj Chrol z Parośli) - Nika Pawluczuk i Małgorzata Roszczenko .................................................................................................... 54
 Wszystkich naraz wywozili (Olga Sawczuk z Nowosiółek) - Katarzyna Sawczuk ................ 60
 Bo tutaj Ukraińcy nie mogą zostać (Walentyna Demidiuk z Nowosiółek) - Mariusz Osypiuk ................................................................................................................................................... 69
 Spaliśmy w tych domach jak zwierzęta… (Wiera Hasiuk i Mikołaj Hasiuk z Nowosiółek) Katarzyna Rabczuk ........................................................................................................................... 75
ROZDZIAŁ II: OKOLICE BIAŁEJ PODLASKIEJ
 Z dzienników mojego pradziadka (Michał Chalimoniuk z Sycyny) - Aleksandra Wilk ........ 81
 Nie płaczcie, jest gdzie mieszkać i chleb jeszcze jest (Wiera Roszakowska z Woskrzenic) Katarzyna Sawczuk, Olga Kuprianowicz, Małgorzata Nazaruk, Marta Korowaj ........................... 89
7
 Byłeś prawosławny, to trzeba było cię zniszczyć (Jerzy Romaniuk z Nosowa) - Katarzyna
Rabczuk, Paulina Nazaruk, Aleksandra Gorbowiec.......................................................................... 96
 Ciągły strach i niepewność o jutro (Piotr Andrzejuk z Peredyła) - Katarzyna Rabczuk ....... 100
ROZDZIAŁ III: OKOLICE KOBYLAN
 Podróż poślubna (Nadzieja i Piotr Waszczukowie z Kobylan) - Grzegorz Bogdan, Olga Kuprianowicz ....................................................................................................................................... 107
 Bydlęcy pociąg (Antonina Mieleszyk z Kożanówki) - Katarzyna Demidziuk ........................ 113
 Na obcej ziemi (Wiera Mandrosz z Kobylan) - Katarzyna Demidziuk .................................... 116
 Złe rzeczy się pamięta, ale dobre też (Maria Buń z Małaszewicz) - Joanna Iwaniuk, Mariusz
Osypiuk .......................................................................................................................................... 119
 Wywożą prawosławnych (Jan Moroz z Kołpina) - Joanna Iwaniuk ....................................... 122
ROZDZIAŁ IV: OKOLICE ZAHOROWA
 Колись мене арештували, бо я не був вивезений( Йосиф Ющук з Дубровиці Великої)
- Ольга Купріянович ..................................................................................................................... 127
 Opowiedzieć ciężko, a co dopiero przeżyć (Halina Jewtoszuk z Zahorowa) - Joanna Iwaniuk, Katarzyna Sawczuk ............................................................................................................... 130
 Jak przypomnę sobie tamte czasy (Maria Sobol z Zahorowa) - Katarzyna Sawczuk ............ 135
 Rodzinnych stron nigdy się nie zapomina (Eugeniusz Ostapczuk z Połosek) - Paulina Darmorost, Katarzyna Sawczuk ............................................................................................................ 143
 Kołowrotek życia (Nadzieja Denesiuk z Kątów) - ks. Tomasz Wołosik .................................. 147
ROZDZIAŁ V: OKOLICE ZABŁOCIA
 Czy wagony to nasze mieszkanie? (Anna Kiryluk z Zalewsza) - Katarzyna Rabczuk ......... 153
 Dla każdego to był straszny czas (Anastazja Wakuluk-Onufrejuk z Rozbitówki) - Katarzyna
Sawczuk, Aleksandra Gorbowiec ................................................................................................... 157
 Niech te czasy nie wracają (Maria Juszczuk z Leniuszek) – Olga Kuprianowicz, Joanna
Iwaniuk, Piotr Kościuczuk ............................................................................................................. 161
 Zrozumieć tragedię (Maria Romaniuk z Leniuszek) - Mariusz Osypiuk ............................... 165
 Boso po tym ściernisku (Mikołaj Zińczuk z Zabłocia) - ks. Tomasz Wołosik.......................... 168
 Nie bandyci, tylko prawosławni (Walentyna Zińczuk z Rozbitówki) - ks. Tomasz Wołosik
........................................................................................................................................................ 171
 To nie była ziemia przyjazna prawosławnym (Mikołaj Denesiuk z Rozbitówki) - ks. Tomasz
Wołosik ............................................................................................................................................ 174
8
ROZDZIAŁ VI: OKOLICE KODNIA
 Polacy z Ukraińcami nie bili się (Nina Czeberkus z Dobromyśla) - Adam Pytel, Katarzyna
Sawczuk .......................................................................................................................................... 179
 Człowiek jest mocniejszy niż żelazo (Nadzieja Nazaruk z Olszanek) - Katarzyna Sawczuk
........................................................................................................................................................ 185
ROZDZIAŁ VII: OKOLICE MIĘDZYLESIA
 Akcja „Wisła”-rodzinna historia (Wiera Szumska i Walentyna Matejuk z Bokinki Pańskiej)
- Katarzyna Rabczuk, Katarzyna Ryżko ......................................................................................... 195
 Najważniejsze, że się wszystko pamięta (Anna Żytko z Bokinki Pańskiej) - Natalia Błędowska, Katarzyna Sawczuk ................................................................................................................. 199
 Ludzie gorszej kategorii (Jan Doroszuk z Matiaszówki) - Agnieszka Doroszuk.................... 203
ROZDZIAŁ VIII: OKOLICE CHEŁMA I HRUBIESZOWA
 Колись співалисьмо, більше нас людей було (Євгенія Шиман з Холма) - Ольга
Купріянович ................................................................................................................................... 213
 Nie mogę zapomnieć pięknej Chełmszczyzny (Walentyna Brzyzka z Chełma) - Walentyna
Brzyzka ........................................................................................................................................... 217
 Przecież niedługo wrócimy (Jerzy Brodowski z Horodyszcza) – Katarzyna Waszkiewicz,Paulina Darmorost, Olga Kuprianowicz ............................................................................... 224
 Łzy same cisnęły się do oczu (Maria Prystupa z Prehoryłego) - Anna Maria Krutin .......... 226
ROZDZIAŁ IX: OKOLICE TARNOGRODU
 Rodzinny dom (Anastazja Szamik z Różańca) - Grzegorz Bogdan ......................................... 235
 Zostałeś skreślony z listy (Antoni Szamik z Tarnogrodu) - Grzegorz Bogdan .....................242
9
Przedmowa
Zaangażowanie młodzieży prawosławnej diecezji lubelsko-chełmskiej w dzieło upamiętnienia tragicznej w skutkach akcji „Wisła” jest działaniem zasługującym
na szczególne uznanie i wdzięczność. Realizacja projektu „Uczmy się tolerancji na
błędach historii” jest wysiłkiem ze wszech miar pionierskim. Z jednej strony pozwolił on na aktywne poznawanie przez młodzież dramatycznej historii swoich
przodków, z drugiej zaś przyczynił się do utrwalenia świadectw przeszłości, które
młodzież zebrała u bezpośrednich świadków tych wydarzeń.
Niniejsza publikacja przyczyni się nie tylko do utrwalenia pamięci o bolesnej
karcie historii naszej Małej Ojczyzny, ale posłuży też lepszemu zrozumieniu całokształtu dramatu dziejowego, którego konsekwencją jest dzisiejszy szczątkowy stan
Cerkwi prawosławnej na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu. Wspomnienia
świadków jako bezpośrednich ofiar akcji „Wisła”, zebrane przez nasze Bractwo
Młodzieży Prawosławnej Diecezji Lubelsko-Chełmskiej w tym wydawnictwie, są
jawnym zaprzeczeniem tendencyjnych półprawd, przeinaczeń i mitów na temat
tych wydarzeń, które nadal są obecne w świadomości społecznej.
Zaangażowanie się młodzieży w poznanie i analizę tak tragicznej karty naszej
historii odgrywa znaczącą rolę w życiu Cerkwi. Miało już nas tutaj nie być, takie
przecież były założenia akcji „Wisła”. Jednak my nadal jesteśmy obecni na tej ziemi
i dajemy świadectwo tej obecności, a nasza młodzież poznaje historię przodków i
buduje poprzez to swoją świadomość. Pozwala jej to lepiej zrozumieć, jak trudno
było starszemu pokoleniu zachować ten wielki skarb dziedzictwa własnej duchowości w łonie św. Cerkwi prawosławnej.
11
Z wielkim zadowoleniem i dumą odnoszę się do wysiłku naszego młodego
pokolenia, które z tak wielkim zapałem realizowało projekt „Uczymy się tolerancji
na błędach historii”. Jestem głęboko przekonany, że niniejsza publikacja przyczyni
się także do tego, iż działania państwa z 1947 r., które przyniosły społeczności
ukraińskiej i św. Cerkwi prawosławnej tyle zła, zostaną potępione przez najwyższy
organ ustawodawczy Rzeczypospolitej Polskiej.
+ Abel,
Prawosławny Arcybiskup Lubelski i Chełmski
12
Nasz Pomnik
Bez pamięci o naszej historii nie zrozumiemy współczesności,
nie zrozumiemy dzisiejszej sytuacji naszej Cerkwi i narodu.
Z listu arcypasterskiego
arcybiskupa lubelskiego i chełmskiego Abla
w 65. rocznicę akcji „Wisła”
40 tysięcy przesiedlonych w ramach akcji „Wisła” z terenów Chełmszczyzny i Południowego Podlasia to dane statystyczne. Niniejsza publikacja oddaje zaś głos poszczególnym osobom z tej wielkiej liczby. Każda z tych osób – to życie, w którym nagle, bardzo
brutalnie wszystko się zmieniło. Nakaz deportacji zaskoczył ludzi. Często mieli oni tylko
tytułowe dwie godziny na spakowanie dorobku całego życia i wyjazd w nieznane. My, jako
prawosławna młodzież z Chełmszczyzny i Południowego Podlasia, dobrze znamy tę historię – z opowieści naszych babć i dziadków, którzy przeżyli wysiedlenia w swoim dzieciństwie lub wczesnej młodości. Jak wynika z ankiety, którą przeprowadziliśmy wśród naszych rówieśników, należących do Bractwa, ponad 80% z nas ma w rodzinie ofiary akcji
„Wisła”.
Skutki akcji przesiedleńczej odczuwalne są do dziś. Zarówno przez każdą z poszkodowanych rodzin z osobna, jak i w skali całych regionów, w tym Chełmszczyzny i Południowego Podlasia. W wyniku masowych deportacji nieodwracalnie zmieniło się oblicze
etniczne i wyznaniowe tych ziem. Procesy związane z przerwaniem czy zakłóceniem rozwoju rodzimej kultury, kształtowania się nowoczesnej świadomości narodowej oraz rozproszeniem wspólnot wyznaniowych stały się nieodwracalne. Zdecydowaną większość
wysiedlonych z Chełmszczyzny i Południowego Podlasia stanowiła ludność prawosławna,
dlatego akcja „Wisła” była wydarzeniem, które na zawsze zmieniło strukturę demograficzną Kościoła prawosławnego w Polsce. Nie wiedząc nic o 1947 r. nie można zrozumieć,
dlaczego na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu jesteśmy mniejszością.
Minęło 65 lat... Wielu z tych, którzy pozostając przy prawosławnej wierze, musieli
przeżyć wygnanie ze swojej Małej Ojczyzny, już odeszło. Odeszło zabierając ze sobą na
13
zawsze niezapisaną historię swojego życia, przełamaną przymusowym wysiedleniem, swój
żal i pozostające do końca bez odpowiedzi pytanie: dlaczego? Być może minęła właśnie jedna z ostatnich rocznic, podczas której mogliśmy porozmawiać z osobami pamiętającymi
przesiedlenia. Czas płynie nieubłaganie, kolejne lata zaokrąglają się w rocznice, zawsze
godnie upamiętniane przez Prawosławną Diecezję Lubelsko-Chełmską pod przewodnictwem jej ordynariusza, arcybiskupa Abla. Niniejsza publikacja powstała właśnie dzięki
temu, że pamięć o historii przodków i dniach próby ich wiary wpajana jest młodemu pokoleniu.
Projekt „Uczmy się tolerancji na błędach historii”, którego rezultatem końcowym jest
ten zbiór wspomnień, rozpoczęliśmy 1 sierpnia 2012 r. Na jego realizację, dzięki instytucji
wspierającej – Fundacji Dialog Narodów, otrzymaliśmy dofinansowanie ze środków Komisji Europejskiej w ramach programu „Młodzież w działaniu”. Projekt został zaplanowany
jako szczególny sposób uczczenia rocznicy wysiedleń z 1947 r., które dziś bez wahania możemy nazwać aktem nietolerancji i błędem historii. Celem projektu jest budowanie poczucia
solidarności i promowanie tolerancji, którą rozumiemy jako poszanowanie różnorodności
etnicznej i religijnej, poprzez ukazanie bolesnych doświadczeń historycznych mieszkańców
regionu.
Kolejne działania w ramach projektu przybrały formę dziennikarskiego przedsięwzięcia, prowadzącego do zgromadzenia wspomnień i fotografii osób, które przeżyły deportację z 1947 r. przez młodzież, wywodzącą się z różnych tradycji wyznaniowych i kulturowych, nie tylko prawosławną. W harmonogramie znalazły się dwudniowe warsztaty
dziennikarskie, przygotowujące do spotkania ze świadkami wydarzeń i rozmowy z nimi o
trudnych momentach z przeszłości. Następnie odbył się wyjazd plenerowy na Warmię i
Mazury, czyli tereny, na które trafiła znaczna część przesiedlonych z Chełmszczyzny oraz
Południowego Podlasia. Podczas wyjazdu przeprowadzone zostały wywiady z osobami,
które po akcji „Wisła” nie wróciły w rodzinne strony. Równocześnie uczestnicy projektu
zbierali materiały wspomnieniowe i fotograficzne wśród lokalnej społeczności diecezji lubelsko-chełmskiej (obejmującej głównie terytorium woj. lubelskiego). Jako pierwsza przygotowana została wystawa archiwalnych i aktualnych zdjęć ukazujących życie osób przesiedlonych. Ten etap projektu zakończył się kilkoma prezentacjami w większych ośrodkach
diecezji (Lublin, Chełm, Biała Podlaska). Były one podsumowaniem dotychczas osiągniętych rezultatów oraz okazją do przybliżenia zgromadzonej publiczności wiedzy o deportacji i skutkach nietolerancji. Przygotowanie przez młodzież niniejszej publikacji potrwało
natomiast kilka kolejnych miesięcy.
Oddajemy w ręce czytelników po raz pierwszy wydany w formie książkowej zbiór
wspomnień o wysiedleniach ludności prawosławnej z terenu obecnej diecezji lubelsko-
14
chełmskiej. Prezentowane na kartach tej publikacji materiały są zróżnicowane pod względem formy oraz okoliczności powstania. Zbiór tworzą teksty różnych autorów, głównie
młodzieży biorącej udział w projekcie, ale także starszych osób, które same spisały swoje
wspomnienia dotyczące wydarzeń z 1947 r. i refleksje na ten temat. Większość tekstów powstała na podstawie rozmów z ofiarami akcji „Wisła”, ale pojawiły się też wspomnienia o
nieżyjących już dziadkach. Część materiałów zebrano podczas wyjazdu plenerowego w
ramach naszego projektu. Przybrał on formę spotkań z osobami należącymi do trzech parafii prawosławnych na Warmii i Mazurach: w Mrągowie, Ornecie i Lidzbarku Warmińskim.
Wyjazd ten okazał się niezwykłym wydarzeniem zarówno dla tamtych diasporalnych społeczności prawosławnych, jak i dla nas, uczestników projektu. Młodzi ludzie przybywający
z ich rodzinnych stron i pragnący wysłuchać ich historii byli dla osób przesiedlonych niecodziennymi, ale bardzo miłymi gośćmi. Szybko zawiązał się między nami owocny dialog.
Również my przeżywaliśmy coś niezwykłego. Pierwszy raz widzieliśmy miejsca, które
znaliśmy z opowieści naszych dziadków, te pagórkowate tereny, te cerkwie urządzone w
poniemieckich kościołach, w których w latach pięćdziesiątych były tłumy prawosławnych
wiernych, a dziś zaledwie kilkadziesiąt osób. Niektóre z opublikowanych tekstów zostały
nadesłane na konkurs „Akcja «Wisła» w życiu moich przodków”, inicjatywę Bractwa Młodzieży Prawosławnej Diecezji Lubelsko-Chełmskiej towarzyszącą projektowi, lub zostały
napisane przez osoby zainteresowane tematem z myślą o projekcie. Dzięki tej szeroko zakrojonej akcji zbierania wspomnień, niniejszy zbiór zawiera teksty o wysiedleniach z większości objętych deportacją powiatów obecnego województwa lubelskiego.
Opublikowane w książce materiały stanowią specyficzny rodzaj świadectwa. Wspomnienia, spisane po kilkudziesięciu latach, z jednej strony mają dość ostre barwy, z drugiej
zaś wiele w nich niedopowiedzeń, zapomnianych przez naszych sędziwych rozmówców
szczegółów, których prawdopodobnie już nigdy nie ustalimy. Przywołane w tekstach wydarzenia miały miejsce w podobnych realiach historycznych, jednak doświadczenia poszczególnych bohaterów są bardzo indywidualne. We wspomnieniach utrwalone zostały
również poglądy i system wartości osób przesiedlonych.
Bohaterowie tych artykułów są różni. Niektórzy już dawno pogodzili się z przeszłością i niechętnie do niej wracają lub wracają bez emocji. Inni zaś nie ukrywają żalu. Niektórzy dopiero teraz po raz pierwszy przerwali swoje wieloletnie milczenie, opowiadając o
1947 r. Inni nadal nie decydują się na udzielenie wywiadu, bojąc się, że znów może im coś
zagrozić. Wszystkie te postawy wydają się być uzasadnione, ponieważ nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to, jak znieść tak wielki ciężar złych wspomnień.
Postanowiliśmy stworzyć pomnik, ale nie z kamienia. Rezultaty projektu Uczmy się
tolerancji na błędach historii, w tym niniejsza publikacja, to nasz pomnik ku czci przemijają-
15
cego już pokolenia ofiar akcji „Wisła”. To utrwalone świadectwo tragicznych w skutkach
wydarzeń z 1947 r. Dla starszych, którzy przeżyli deportację – to nadzieja, że ktoś jeszcze
pamięta o tym, co przeżyli; że pamięta o tym właśnie młode pokolenie, ich wnuki. Dla młodzieży – to wielka nauka, ponieważ w trakcie realizacji projektu zawiązał się dialog międzypokoleniowy, a spotkania ze starszymi, doświadczonymi ludźmi, którzy patrzą na świat
z nieco innej perspektywy, są zawsze pouczające. Dla tych, którzy nie wiedzą za wiele o
akcji „Wisła” owe wspomnienia i fotografie to dokumentacja prawdziwego dramatu osób
przesiedlonych, ukazująca jak ważny jest szacunek dla drugiego człowieka bez względu na
jego pochodzenie.
Dedykujemy tę książkę wszystkim, którzy przeżyli wysiedlenie ze swojej Małej Ojczyzny w 1947 r., z ogromnym szacunkiem i zapewnieniem, że pamięć o Waszym losie
przetrwa…
Grupa inicjatywna projektu
Bractwa Młodzieży Prawosławnej
Diecezji Lubelsko-Chełmskiej
„Uczmy się tolerancji na błędach historii”:
ks. Marcin Gościk
Katarzyna Sawczuk
Olga Kuprianowicz
Katarzyna Rabczuk
Paweł Bakunowicz
Joanna Iwaniuk
Biała Podlaska - Lublin, marzec 2013 r.
16
Akcja Wisła i jej znaczenie
dla losów Kościoła prawosławnego i społeczności ukraińskiej
na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu
Pierwsza połowa XX wieku była szczególnie dramatycznym okresem w dziejach Kościoła prawosławnego na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu oraz zamieszkującej te
regiony ludności prawosławnej, przynależnej w większości do ukraińskiego kręgu kulturowo-językowego. O ile u progu stulecia wierni Kościoła prawosławnego stanowili znaczny
odsetek mieszkańców tych terenów, a w niektórych rejonach nadal byli zdecydowaną większością, język ukraiński zaś w różnych wariantach gwarowych był tam powszechnie obecny, o tyle już pięćdziesiąt lat później struktury Kościoła prawosławnego istniały tu w stanie
szczątkowym, a nieliczne osoby zachowujące kulturę ukraińską i tradycję prawosławną,
które zdołały pozostać na tym terenie, przeważnie zmuszone były ukrywać swoją tożsamość kulturową i religijną. Zwieńczeniem procesu, który doprowadził do tej swoistej czystki kulturowo-etniczno-wyznaniowej na tych ziemiach, stała się w 1947 r. właśnie akcja „Wisła”.
Po zakończeniu okupacji niemieckiej (1944) losy Kościoła prawosławnego i prawosławnej ludności ukraińskiej na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu zdeterminowane
były przede wszystkim nową sytuacją geopolityczną, która powstała w tej części Europy.
Koncepcje polityki narodowościowej polskich władz komunistycznych, które objęły administrację tych terenów, zmierzały w kierunku przekształcenia Polski w jej nowych granicach
w państwo homogeniczne, jednolite pod względem narodowościowym. Polityka państwa
wobec Kościoła prawosławnego wynikała zaś z generalnych założeń polityki wyznaniowej,
która – jak stwierdził wybitny znawca tematu Kazimierz Urban – stopniowo ewoluowała w
kierunku totalnego nadzoru nad działalnością religijną i pozareligijną wspólnot nierzymskokatolickich i prowadziła do ograniczania możliwości normalnego funkcjonowania Kościoła prawosławnego. Sytuację Kościoła prawosławnego na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu kształtowały również inne czynniki, w tym pamięć o prześladowaniach Ko-
17
ścioła prawosławnego w okresie międzywojennym, a szczególnie akcja burzenia cerkwi w
1938 r. czy doświadczenie męczeństwa lat drugiej wojny światowej.
Władze komunistyczne uznały, że najwłaściwszym – z ich punktu widzenia – sposobem rozwiązania problemu ukraińskiego w Polsce będzie przesiedlenie Ukraińców do
Związku Radzieckiego. Założenia te zostały zrealizowane w latach 1944-1946, gdy dokonano przesiedlenia ludności ukraińskiej ze wschodnich obszarów powojennej Polski do
ZSRR. Z ówczesnego województwa lubelskiego przesiedlono wówczas ok. 190 tys. osób. W
trakcie przesiedleń następowała sukcesywna likwidacja struktur Kościoła prawosławnego
na tych terenach.
Po zakończeniu wysiedleń okazało się jednak, że – wbrew oczekiwaniom władz – na
terenie państwa pozostała jeszcze ludność ukraińska. Wtedy, jesienią 1946 r., w kręgach
rządzących komunistów pojawiła się koncepcja, aby ludność która uniknęła poprzednich
deportacji przesiedlić na tzw. Ziemie Odzyskane. Przygotowania organizacyjne do przeprowadzenia akcji wysiedleńczej ludności ukraińskiej rozpoczęto w styczniu 1947 r. Już 27
marca 1947 r. na posiedzeniu Państwowej Komisji Bezpieczeństwa przedstawiona została
koncepcja wysiedlenia ludności ukraińskiej. Oficjalnym powodem przeprowadzenia akcji
wysiedleńczej, wykorzystywanym następnie szeroko w propagandzie, była walka z partyzantką ukraińską – Ukraińską Powstańczą Armią (UPA), która w tym czasie była już znacznie osłabiona i akcja przeciwko której była możliwą – jak stwierdza Grzegorz Motyka – bez
uciekania się do etnicznego czyszczenia Polski południowo-wschodniej, zaś władze uciekły
się do wysiedleń nie dlatego, że był to jedyny sposób likwidacji UPA, lecz ponieważ chciały
w ten sposób pozbyć się problemów z mniejszością ukraińską.
Pretekstem do przeprowadzenia akcji wysiedleńczej stała się śmierć gen. Karola
Świerczewskiego, który zginął 28 marca 1947 r. w Jabłonkach koło Cisnej w Bieszczadach.
Formalna decyzja o przeprowadzeniu akcji „Wisła” zapadła w dniu 29 marca 1947 r. na
posiedzeniu Biura Politycznego KC PPR, które postanowiło: W szybkim tempie przesiedlić
ukraińców [tak w oryginale] i rodziny mieszane na tereny odzyskane (przede wszystkim
Prusy płn.), nie tworząc zwartych grup i nie bliżej niż 100 km od granicy. Przygotowaniom i
realizacji akcji wysiedleńczej towarzyszyła zakrojona na wielką skalę akcja propagandowa.
11 kwietnia 1947 r. powołano sztab grupy operacyjnej stworzonej do przeprowadzenia akcji
wysiedleńczej, której dowódcą został szef Sztabu Generalnego gen. Stefan Mossor, a 14
kwietnia zatwierdzono wytyczne dotyczące zasad wysiedleń, transportu i osiedlania. W
skład Grupy Operacyjnej „Wisła” weszło początkowo pięć dywizji piechoty oraz szereg
mniejszych jednostek, łącznie 17350 żołnierzy Wojska Polskiego i Korpusu Bezpieczeństwa
Wewnętrznego oraz funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej.
18
Celem akcji „Wisła” była asymilacja ludności ukraińskiej. Projekt realizacji akcji wysiedleńczej z połowy kwietnia 1947 r. rozpoczynał się słowami: Rozwiązać ostatecznie problem ukraiński w Polsce. O asymilacyjnym charakterze akcji świadczą jej założenia oraz
sposób przeprowadzenia: osiedlanie ludności w nowych miejscach, w rozproszeniu, rozbijanie dotychczasowych wspólnot sąsiedzkich, a nawet rodzinnych, eliminowanie i osadzanie w obozie w Jaworznie elementu inteligenckiego, zakaz powrotu w strony rodzinne,
zakaz opuszczania nowego miejsca zamieszkania bez zgody władz, uniemożliwianie życia
kulturalnego i religijnego we własnej tradycji.
Przesiedleniami objęto większość zamieszkującej w powojennych granicach Polski
ludności przynależnej do ukraińskiego kręgu kulturowo-językowego. Część tej ludności,
choć posługiwała się gwarami języka ukraińskiego i funkcjonowała w tradycyjnej kulturze
ukraińskiej, nie miała ukształtowanej nowoczesnej świadomości narodowej. Przesiedlenia
objęły zarówno ludność greckokatolicką, jak i prawosławną, a przynależność wyznaniowa
(czy obrządkowa) była nierzadko kryterium stosowanym przy zaliczaniu do grona osób
podlegających deportacji.
Akcja „Wisła” rozpoczęła się 28 kwietnia 1947 r. Akcja wysiedleńcza miała charakter
brutalnej operacji pacyfikacyjnej. Zgodnie z instrukcjami, w nocy wojsko otaczało miejscowość przewidzianą do wysiedlenia. O świcie zarządzano zbiórkę mieszkańców w jednym
miejscu i informowano o wysiedleniu. Ludność miała mieć nie więcej niż pięć godzin na
spakowanie swojego mienia, i nie mogła zabierać całości swego mienia ruchomego. Następnie kolumnę wysiedleńców pod eskortą wojska kierowano do punktu zbornego, który
miał charakter obozu przejściowego, gdzie gromadzono pod gołym niebem po kilka tysięcy
ludzi. Punkt zborny – jak stwierdzano w instrukcji – jest pierwszym etapem przesiedleńczym. Tu odbywa się pierwsza selekcja przesiedlonych. Selekcja ma na celu wyłowienie
elementów wrogich i niepewnych. Wyeliminowani skierowani będą do innych miejsc osiedlenia. Wyróżniano trzy kategorie osób podejrzanych, oznaczane literami/symbolami „A”,
„B” i „C”. Przesiedleńcy mieli przebywać na punktach zbornych kilka dni, w tym czasie
sporządzano też spisy wysiedlanych. Następnie kierowano ich do kolejowych punktów
załadowczych. Stamtąd – przez Oświęcim lub Lublin, gdzie znajdowały się tzw. punkty
przeadresowania – wyruszały konwojowane przez żołnierzy transporty kolejowe do miejsc
osiedlenia na Ziemiach Odzyskanych. Ludność nie była informowana dokąd kierowany jest
transport. Przesiedlani nie mieli prawa oddalania się od konwoju, w instrukcji dla dowódców konwojów zaznaczano: Nie dopuścić do kontaktów przesiedlanych z ludnością z zewnątrz. Zobowiązywano dowódcę, aby w trakcie całej podróży wszystkie wagony z jednej
strony były na stałe zamknięte, natomiast na noc wagony należy zamknąć z obydwu stron.
Z punktów rozdzielczych (Olsztyn, Szczecinek, Poznań, Wrocław) poszczególne konwoje
19
kierowano do końcowych punktów wyładunkowych, skąd kierowano wysiedleńców do
nowych miejsc osiedlenia. Starano się aby ludność wysiedlona z jednej miejscowości trafiała
do różnych miejscowości, nierzadko odległych o setki kilometrów.
Osoby uznane za podejrzane (oskarżane o związki z podziemiem, ale także inteligencja, działacze społeczni, duchowieństwo), oznaczone kategoriami „A”, „B”, „C”, miały być
aresztowane i osadzane w utworzonym decyzją Biura Politycznego KC PPR z 23 kwietnia
1947 r. Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie (na terenie dawnej filii Konzentrationslager
Auschwitz) lub osiedlane na Ziemiach Odzyskanych według specjalnych zasad. Z każdego
transportu kierowano do obozu w Jaworznie od kilku do kilkunastu osób.
Zgodnie z instrukcją Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przesiedleńców należało osiedlać na tzw. Ziemiach Odzyskanych - w liczbie nie więcej niż 10 % mieszkańców
danej miejscowości, w odległości co najmniej 50 km od granic lądowych oraz 30 km od granic morskich i miast wojewódzkich, z dala od szlaków komunikacyjnych. Do miejscowości
mogła trafić tylko jedna rodzina uznana za podejrzaną, zaliczona do kategorii „A” i „B” lub
do pięciu zaliczonych do kategorii „C”. Możliwości przesiedlania się do innych powiatów
ziem zachodnich i północnych były ograniczone i wymagało to zgody urzędu wojewódzkiego w porozumieniu z władzami bezpieczeństwa. Zabroniono powrotów lub wyjazdów
do dawnych miejsc zamieszkania.
Na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu akcja „Wisła” rozpoczęła się wraz z początkiem jej drugiego etapu, czyli w pierwszych dniach czerwca 1947 r. Jednak informacje o
akcji deportacyjnej docierały do miejscowej ludności ukraińskiej i budziły jej zaniepokojenie
już na kilka tygodni przed rozpoczęciem akcji na tym terenie. Jako jeden ze sposobów ratunku przez przewidywanymi wysiedleniami traktowano przechodzenie na katolicyzm. W
sprawozdaniu sytuacyjnym za kwiecień 1947 r. wojewoda lubelski pisał: Nastroje wśród
wyznawców kościoła prawosławnego wobec krążących pogłosek o mającym jakoby nastąpić przesiedleniu ludności ukraińskiej powodują odpływ od prawosławia do katolicyzmu.
W innym fragmencie cytowanego sprawozdania wojewoda ujął to bardziej dosadnie: Instynkt samozachowawczy pcha zainteresowanych do zmiany wyznania [...]. Kościół rzymskokatolicki starał się wykorzystać tę sytuację i pozyskiwać nowych wiernych, jeden z działaczy PPR w maju 1947 r. zauważał, że ma miejsce wzmożona akcja kleru katolickiego w
kierunku usilnego werbowania dusz ukraińskich pod berło katolickie.
W województwie lubelskim akcja „Wisła” początkowo objęła powiat włodawski,
gdzie prawosławna ludność ukraińska mieszkała jeszcze dość zwarcie i postrzegana była
przez władze jako dobrze zorganizowana. Już do 15 czerwca wysiedlono stąd pierwszych
500 rodzin. Jak stwierdzano w sprawozdaniu Dowództwa Okręgu Lubelskiego: Począt-
20
kowo akcja wysiedleńcza napotykała na wielkie trudności, ludność porzucała swój dobytek
i uciekała do lasu.
W ciągu kolejnych tygodni stopniowo rozszerzano akcję na pozostałe powiaty województwa , zamieszkane przez prawosławną ludność ukraińską. W połowie czerwca objęto
nią powiaty tomaszowski i hrubieszowski. 21 czerwca w celu sprawniejszego przeprowadzania akcji na terenie województwa lubelskiego w ramach Grupy Operacyjnej „Wisła”
powołana została Podgrupa „Lublin”, której dowódcą został płk N. Kundrewicz. Składała
się ona z grup „Północ” (na powiaty Biała Podlaska i Włodawa) oraz „Południe” (na powiaty Hrubieszów i Tomaszów Lubelski). W czerwcu akcję wysiedleńczą rozszerzono też
na powiaty chełmski, bialski i biłgorajski.
Teren Chełmszczyzny i Podlasia Południowego był też głównym obszarem (obok
powiatów nowosądeckiego i lubaczowskiego), gdzie realizowana była akcja „Wisła” w jej
trzecim etapie, który trwał od 1 do 31 lipca 1947 r. W lipcu 1947 r. w sprawozdaniu Dowództwa Okręgu Lubelskiego konstatowano: jak i w poprzednich okresach, ludność niechętnie opuszcza swe siedziby. W tym czasie prowadzono tzw. doczyszczanie terenu, dokonywane było m. in. sprawdzanie miejscowości i wysiedlanie pozostałej jeszcze ludności
ukraińskiej, a także wyłapywanie osób ukrywających się przed wysiedleniem lub powracających. W pierwszych tygodniach akcji wojsko wyłączało z wysiedleń rodziny ukraińskie
uznane za zasłużone lub związane z nową władzą (np. działaczy komunistycznych, zdemobilizowanych żołnierzy), jednak w sprawie tej interweniowały władze partyjne, stwierdzając, że Tak ze względów bezpieczeństwa, jak i politycznych wskazane byłoby wysiedlić
wszystkich Ukraińców bezwzględnie. Ostatecznie zdecydowano, że wszystkie rodziny
ukraińskie z tych powiatów bez względu na stopień lojalności i przynależność partyjną
mają być wysiedlone. Wysiedlana na ziemie zachodnie ludność starała się powracać na
rodzinne ziemie. Władze stanowczo przeciwdziałały takim sytuacjom; 16 lipca wydany
został rozkaz o aresztowaniu osób powracających z ziem zachodnich i osadzaniu ich w
obozie w Jaworznie.
W pierwszych dniach sierpnia akcją wysiedleńczą objęto najbardziej na zachód wysunięte obszary zamieszkane przez ludność ukraińską: powiaty zamojski, krasnostawski i
biłgorajski. Generalnie akcja „Wisła” zakończyła się 8 sierpnia 1947 r., gdy wyruszył ostatni
transport z pow. biłgorajskiego. Wznowiono ją jednak 22 września; przeprowadzono wówczas dodatkowe wysiedlenia prawosławnej ludności ukraińskiej z powiatów hrubieszowskiego, tomaszowskiego i włodawskiego, które objęły ponad 600 osób. Ostatecznie akcja
wysiedleńcza zakończyła się w województwie lubelskim 30 września 1947 r.; ostatni transport został wysłany z Hrubieszowa 10 października 1947 r.
21
Ogółem akcja „Wisła” objęła ponad 140 tys. osób. Z Chełmszczyzny i Południowego
Podlasia wysiedlono w ramach akcji „Wisła”, według przybliżonych szacunków, ok. 35-40
tys. ukraińskiej ludności prawosławnej. W trakcie akcji wraz z ludnością wysiedlono także
duchownych prawosławnych, kilku z nich aresztowano i osadzono w Centralnym Obozie
Pracy w Jaworznie. Ludność ukraińską wysiedlono w ramach akcji „Wisła” głównie do
ówczesnych województw: olsztyńskiego, koszalińskiego, wrocławskiego, szczecińskiego,
zielonogórskiego, a także gdańskiego, opolskiego, poznańskiego i białostockiego. Osoby
uznane za podejrzane (inteligencja, działacze społeczni, duchowieństwo - powracający do
dawnych miejsc zamieszkania) aresztowano i osadzano w Centralnym Obozie Pracy w
Jaworznie. Osadzeni w obozie przebywali w skrajnie ciężkich warunkach, byli zobowiązani
do ciężkiej pracy lub wyczerpujących ćwiczeń fizycznych. W relacjach więźniów często
wspomina się o biciu, głodzie, a także torturach. Ogółem do obozu trafiły 3873 osoby, w
tym ponad 700 kobiet i dzieci. Ponad 160 osób poniosło tam śmierć.
Akcja „Wisła” miała natychmiastowe skutki dla życia cerkiewnego na Chełmszczyźnie i Podlasiu Południowym oraz pozycji Kościoła prawosławnego na tym terenie. Zmniejszanie się liczby wiernych Kościoła prawosławnego wynikało zarówno z faktu wysiedleń
ludności prawosławnej, jak też przechodzenia zastraszonej ludności na katolicyzm lub uzyskiwanie fikcyjnych dokumentów, stwierdzających, iż są oni wyznania rzymskokatolickiego, co często kończyło się trwałą zmianą wyznania. Miejscowe parafie prawosławne
nabrały – jak trafnie stwierdził K. Urban – szczątkowego i wybitnie diasporalnego charakteru. Na obszarze Chełmszczyzny i Podlasia Południowego zachowało się jedynie 9 parafii
prawosławnych i jeden monaster, podzielonych na dekanaty: lubelski (Chełm, Hrubieszów,
Tarnogród), bialskopodlaski (Biała Podlaska, Kobylany, Nosów, Terespol, Włodawa) i kodeński (Kodeń oraz monaster w Jabłecznej) i działało 9 duchownych.
Według wewnętrznych szacunków cerkiewnych w 1951 r. w kręgu oddziaływania
istniejących parafii pozostawało ok. 2800 wiernych. Nie jest oczywiście znaną liczba wiernych, którzy uniknęli wysiedlenia, ale obawiali się utrzymywania jakiegokolwiek kontaktu
z Kościołem prawosławnym. Wierni Kościoła prawosławnego, którzy zdołali uniknąć wysiedleń i pozostali na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu, znaleźli się w niezwykle
trudnych warunkach. Obawiając się represji lub dyskryminacji często starali się ukrywać
swą przynależność wyznaniową i narodową. W sprawozdaniu metropolitalnym za 1951 r.
stwierdzano: Pozostali na ziemiach Lubelszczyzny prawosławni (po repatriacji na Ziemie
Zachodnie i wysiedleniu za rzekę Bug) boją się własnego cienia i drżą na myśl, że ktoś może
się dowiedzieć o ich przynależności do prawosławia. Jak skonstatował K. Urban: Prawosławie [...] wówczas stawało się Kościołem katakumbowym, a obawy przed represjami czy
szykanami z racji prawosławnego wyznania (i narodowości) były powszechne.
22
Akcja „Wisła” była dla Kościoła prawosławnego na Chełmszczyźnie i Południowym
Podlasiu i ukraińskiej społeczności prawosławnej tych regionów jednym z najdramatyczniejszych doświadczeń w okresie powojennym. Na skutek akcji „Wisła” znaczna część
wiernych nie zdołała utrzymać więzi z Kościołem prawosławnym i zmieniła wyznanie lub
wychowała swe dzieci w innej tradycji religijnej i kulturowej, traktując to jako konieczność
wymuszoną przez okoliczności. W wyniku wysiedleń nastąpiło osłabienie potencjału Kościoła prawosławnego na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu, ograniczenie do skali
wręcz symbolicznej jego struktur na obszarach, gdzie prawosławie było obecne przez niemal tysiąc lat. Zmieniona też została struktura etniczna tych terenów, miejscowa ukraińska
tradycja kulturowa z językiem, bogatą tradycją ludową, folklorem i zabytkami materialnymi w dużym stopniu została zniszczona. Prawosławna ludność ukraińska, które kilka
stuleci wcześniej była tu dominującą, stała się na tej ziemi niewielką statystycznie społecznością.
Grzegorz Kuprianowicz
Najważniejsze publikacje naukowe dotyczące akcji „Wisła” i jej skutków dla Kościoła prawosławnego oraz
ukraińskiej ludności prawosławnej Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu:



















Akcja „Wisła”. 1947. Dokumenty i materiały, wstęp, wybór i opracowanie E. Misiło, Warszawa 2012
Akcja „Wisła” 1947, wybór dokumentów i red. nauk. W. Chudzik i in., Warszawa – Kijów 2006 (Polska i
Ukraina w latach trzydziestych – czterdziestych XX wieku. Nieznane dokumenty z archiwów służb specjalnych, t. 5).
Akcja „Wisła”, pod red. R. Drozda, Warszawa 2005.
R. Drozd, Droga na zachód. Osadnictwo ludności ukraińskiej na ziemiach zachodnich i północnych Polski w ramach
akcji „Wisła”, Warszawa 1997.
R. Drozd, Polityka władz wobec ludności ukraińskiej w Polsce w latach 1944-1989, Warszawa 2001.
S. Dudra, Kościół prawosławny wobec akcji „Wisła”, „Церковный Вестник ”, 2007, nr 1.
Hałagida, Ukraińcy na zachodnich i północnych ziemiach Polski 1947-1957, Warszawa 2002.
G. Kuprianowicz, Akcja „Wisła” a Kościół prawosławny, w: Akcja „Wisła”, pod redakcją Jana Pisulińskiego,
Warszawa 2003.
G. Kuprianowicz, Akcja „Wisła” i jej skutki dla Kościoła prawosławnego, „Elpis”, 2007, r. IX (XX), z. 15-16.
Г. Купріянович, Православна Церква на Холмщині, Південному Підляшші та Лемківщині в 40-ві роки ХХ
ст. та акція “Вісла”, „Церковный Вестник ”, 2002, nr 3.
K. Mieroszewski, Centralny Obóz Pracy Jaworzno. Podobóz ukraiński (1947-1949), Katowice 2001.
E. Mironowicz, Polityka narodowościowa PRL, Białystok 2000.
Є. Місило, Жертви Явожна, в: Україна і Польща між минулим і майбутнім, Львів 1991.
G. Motyka, Ukraińska partyzantka 1942-1960. Działalność Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii, Warszawa 2006.
G. Motyka, Tak było w Bieszczadach. Walki polsko-ukraińskie 1943-1948. Warszawa 1999.
Tłomacki, Akcja „Wisła” w powiecie bialskim na tle walki politycznej i zbrojnej w latach 1944-1947, Biała Podlaska
– Warszawa 2003.
K. Urban, Kościół prawosławny w Polsce 1945-1970 (rys historyczny), Kraków 1996.
K. Urban, Kościół Prawosławny w Polsce w latach 1944-1956. Studia i materiały, Kraków 1998.
K. Urban, Prześladowania duchowieństwa prawosławnego w Polsce po 1945 r. (przyczynek do losu uwięzionych w
Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie), „Cerkownyj Wiestnik”, 1992, nr 4.
23


24
K. Urban, Z dziejów Kościoła Prawosławnego na Chełmszczyźnie i Podlasiu w latach 1944-1970, „Cerkownyj
Wiestnik”, 1992, nr 1.
K. Urban, Z dziejów Kościoła Prawosławnego na Lubelszczyźnie w latach 1944-1947, w: Kościoły Wschodnie, pod
red. J. Drabiny, Kraków 1999 („Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego”, MCCXXXVII, „Studia Religiologica”, z. 32).
Rozdział I
Okolice Jabłecznej
Chrystos Woskresie – Chrystus Zmartwychwstał
(Tatiana Rabczuk z Pnisek1)
Tatiana Rabczuk (z domu Konaszuk), moja prababcia, urodziła się 14 listopada 1919
roku w Ufie2 na Syberii. Jej rodzina znalazła się tam w 1915 r. w wyniku bieżenstwa, kiedy to
ludność prawosławna uciekała ze swoich rodzimych ziem wraz z cofającym się wojskiem
rosyjskim. W 1947 roku, w momencie wysiedlenia, miała 28 lat, męża i dwoje dzieci: Bazyli
chodził do drugiej klasy, a Eugenia miała 5 lat. Pewnego lipcowego dnia do ich domu przyszło wojsko, jak babcia mówi, ubrane po polsku, z listą nazwisk do wywózki.
TOBI MISCIA TUT NE MA…3
Zaczęło się: trzy godziny na spakowanie, dwa wozy, a dobytek całego życia to niemałe gospodarstwo. Дали дві фурманки, а бидло пихотою пошло. Не було почекай, що я не
поїду, що я не готова. Треба було їхати і всьо... Мама клякнула, стала плакать. Вони взяли її
на хвіру, кажуть: тобі місця тут не ма... 4 – wspomina. Zostały cztery sztuki bydła – jesz1
Pniski – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie). Podawane w przypisach informacje o przynależności
administracyjnej miejscowości dotyczą stanu aktualnego, zgodnego ze współczesnym podziałem administracyjnym.
2
Ufa – miasto w europejskiej części Federacji Rosyjskiej, stolica republiki Baszkirii.
3
Fragmenty wypowiedzi w miejscowym dialekcie ukraińskim: Nie ma tu dla ciebie miejsca…
4
Ukr. Dali dwie furmanki, a bydło poszło pieszo. Nie można było powiedzieć: poczekajcie, ja nie pojadę, ja nie jestem gotowa.
Trzeba było jechać i tyle... Mama uklękła, zaczęła płakać. Oni wzięli ją na furę, mówią: nie ma tu dla ciebie miejsca…
27
cze młode cielaki, stado gęsi, o kurach już nie wspominając. Wzięli też dwie świnie, reszta
została. Nie pozostawiano wyboru – trzeba było jechać. Погнали штири кони і шість
штук бидла...5 – dodaje. Dzieci na wozie, a w sercu wielki ból i żal: dlaczego, za co i gdzie
ich wywożą? Загнали нас до Тучної6, на ноч, а бидло ричить, їсти хоче, пити хоче. В Тучної
переночовали і на другій день до Хотилова7. Войско було стале з нами. В Хотилові тримали
нас зо три дні, бо треба було подписатися. Люде не хтіли, бидло здихало. Потом нас
паковали в вагони. Їхали шість днів. Акурат на нашого Петра і Павла (12 lipca) були на
стації в Кочалє8, вже на місці9 – opowiada ze łzami w oczach.
GMINA KOCZAŁA, POWIAT CZŁUCHÓW
Пришов солтис (stamtąd, nieprzyjazny nowo przybyłym wysiedleńcom), каже:
вибирайте, родини з дітьми перши. Но що вибирати, як в кождому домови, тилько купа
грузу, окон не ма, двери не ма. Попали на такоє Залензє 10. До міста далеко, до склєпу далеко.
Дали якоєсь поле. Вигода була, що в лісі була робота. Дали нам по два метри жита. Там ми
зимовали. Поїхали до ПҐР11 на два тижні, накопали картофлі. Вже на зиму було що їсти. Но
бидовали і так. Перезимовали, муй чоловік пошол до гожельні працьовати, а я була
кравцовой, шила. Збирали тоже і шишки на продаж. Бігали по заробках, пузнєй посіяли
жито, міли свой хлів, картофлі, город. А окна ми самі шкліли. Як ходили до лісу, то спивали
пісню о том, як нас виганяли. Маленька хата була, о новой нихто не думав. Діти їздили до
школи роверами штири кілометри. Не дай Боже зганути тоє, що там було... Одна тилько
родина немцув була там, но такії, що завжди помагали 12 – opowiada, a po chwili dodaje
wyrwane z kontekstu słowa: Три години… Но що возмьош? Такоє нещастє... На Заході нам
всьо давали тилько немецькі костьоли. Ми складали гроши і в середині зробили церкву в
нашому селі. Хоть там було не вядомо як, то до дому хотілося і всьо 13.
5
Ukr. Pogoniliśmy cztery konie i cześć sztuk bydła.
Tuczna – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
8
Koczała – wieś w gminie Koczała (pow. człuchowski, woj. pomorskie).
9
Ukr. Zagonili nas do Tucznej na noc, a bydło ryczy, chce jeść, chce pić. W Tucznej przenocowaliśmy i na drugi dzień do Chotyłowa. Wojsko było cały czas z nami. W Chotyłowie trzymali nas ze trzy dni, bo trzeba było się podpisać. Ludzie nie chcieli, bydło
zdychało. Potem nas pakowali w wagony. Jechaliśmy sześć dni. Akurat na naszego Piotra i Pawła (12 lipca) byliśmy na stacji w
Koczale, już na miejscu.
10
Załęzie – wieś w gminie Koczała (pow. człuchowski, woj. pomorskie).
11
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
12
Ukr. Przyszedł sołtys (…), mówi: wybierajcie, rodziny z dziećmi pierwsze. Co mieliśmy wybierać, jak w każdym domu tylko
sterta gruzu, okien nie ma, drzwi nie ma. Trafiliśmy do takiego Załęzia. Do miasta daleko, do sklepu daleko. Dali jakieś pole.
Wygoda była, że w lesie była praca. Dali nam po dwa metry żyta. Tam zimowaliśmy. Pojechaliśmy do PGR-u na dwa tygodnie,
nakopaliśmy ziemniaków. Już na zimę było co jeść. Ale biedowaliśmy i tak. Przezimowaliśmy, mój mąż poszedł do pracy w
gorzelni, ja byłam krawcową, szyłam. Zbieraliśmy też i szyszki na sprzedaż. Biegaliśmy na zarobki, później zasialiśmy żyto,
mieliśmy swój chlew, ziemniaki, ogród. A okna szkliliśmy sami. Jak chodziliśmy do lasu, to śpiewaliśmy pieśń o tym, jak nas
wypędzali. Malutki dom był, o nowym nikt nie myślał. Dzieci jeździły do szkoły rowerami cztery kilometry. Nie daj Boże wspomnieć to, co tam było.. Jedna tylko rodzina Niemców była, ale tacy, że zawsze pomagali.
13
Ukr. Trzy godziny… No co weźmiesz? Takie nieszczęście… Na Zachodzie nam tylko dawali niemieckie kościoły. My zbieraliśmy
pieniądze i zrobiliśmy w środku cerkiew w naszej wsi. Chociaż tam było nie wiadomo jak, to do domu się chciało i już.
6
7
28
RODZINNY DOM POD OPIEKĄ WUJKA
Do domu w Pniskach przeprowadził się wujek prababci, z Szostak 14. В нашой хаті на
Пнисках сидів вуєк, тримав місце. Ґдиби не вуєк, були б заняли наше місце 15 – dodaje. Krótko przed wysiedleniem umarła mu żona, miał sześcioro dzieci. Rodzina Rabczuków poprosiła go, by przeprowadził się do Pnisek i zamieszkał w jej domu. On pilnował tego miejsca,
uprawiał ziemię, ale na opłaty przysyłali mu pieniądze z Zachodu. Моя мама приїхала в
осині тут, забили телюка, повезла його на Захуд. Вже і на Роздво було всьо своє, як треба. А
тут села повипальовали. Матяшівка16, Загорів17, Заблоття18 – всьо спальоне. Такая була
жизнь, не можна того пережити... Страх згадовати 19.
NIE WIEDZIELI CZY PUŚCIĆ, CZY ZAWRACAĆ
Babcia ciągle powtarza i żyje w przekonaniu, że Biała Podlaska nie podlegała pod
wywóz. Czy tak było? Historycy zgodnie twierdzą, że bez wątpienia podlegała wysiedleniom. Rodzinie Rabczuków udało się wyjechać z Zachodu wcześniej. Pradziadkowie wynajęli samochód ciężarowy, przyjechali do siebie, ale niestety, zostali zawróceni, musieli
ponownie wracać na obce ziemie. Gdy wtedy przyjechali do Białej Podlaskiej, na komendzie, jeden z urzędników powiedział: „Wilka do lasu ciągnie, a człowieka na swoje”. Я тих
слів не забуду ніґди 20 – mówi babcia.
POWRÓT DO DOMU
Rabczukowie wrócili po 10 latach. Mieli szczęście, że mogli wrócić na swoje. Wielu
ludzi przyjeżdżało, ale ich domy były pozajmowane. Nie mieli już do czego wracać. Byli i
tacy, którzy płacili duże odstępne, by tylko znów zamieszkać w swoich domostwach. Babcia pamięta powrót, jakby to było wczoraj: Приїхали, а тут само в монастирі «Христос
Воскресе» спивають. Радость велика. А яка вода була, як ми вернулися. Вся клуня, город,
порвало дороги, мости. Потом стали і шосу робити. Стали жити од нова. Купили корови,
працьовали. Муй чоловік робив в полю, ми доїли корови, жизнь текла од нова. Но раз сина
мого забрали до войска. А як тилько доробилися вже, то взяв вмер муй чоловік, я міла 58 літ
і стала вдовою 21.
14
Szostaki – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
Ukr. W naszym domu w Pniskach zamieszkał wujek, pilnował miejsca. Gdyby nie wujek, byliby zajęli nasze miejsce.
Matiaszówka – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
17
Zahorów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
18
Zabłocie – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
19
Ukr. Moja mama przyjechała tu jesienią, zabili cielaka, powiozła go na Zachód [tak w środowisku osób wysiedlonych określano tzw. Ziemie Odzyskane, czyli Warmię i Mazury, Pomorze, Śląsk]. Już na Boże Narodzenie było wszystko swoje, jak
trzeba. A tu wsie popalili. Matiaszówka, Zahorów, Zabłocie – wszystko spalone. Takie to było życie, nie można tego przeżyć...
Strach wspominać.
20
Ukr. Tych słów nigdy nie zapomnę.
21
Ukr. Przyjechaliśmy, a tutaj właśnie w monasterze „Chrystos Woskresie” („Chrystus Zmartwychwstał” – troparion święta
Paschy) śpiewają. Radość wielka. A jaka woda była, jak wróciliśmy. Cała stodoła, ogród, porwało drogi, mosty. Potem zaczęli
15
16
29
Tatiana Rabczuk w Pniskach
WSPOMNIENIA WCIĄŻ ŻYWE
О, такії були муки нашого народу. Божа воля – всьо перевернулося. Тепер вже добре22 –
podsumowuje. Не дай Боже, що той народ пережив. Не могу зганути, од разу в голові
шумить, той вивоз23.
Ale i po powrocie nie było spokoju. Prababcia pamięta jak pojechała z pielgrzymką z
biskupem lubelskim i chełmskim Ablem na święto Turkowickiej Ikony Matki Bożej do Tomaszowa Lubelskiego. Поїхали з владикою Авлем до Томашова, там в нас кидали каменями.
То було, як он вже обняв дієцезію... Цуда робили. А всьо за то, що ми українци... Служба іде, а
вони каменями в нас. А що владиці робили... Он по ночах не спав. Владика Авель нас много
возив. Всьо своє познаходжував, а тилько нашого пропало. Божа воля всьо дала. А за що тилько
народу перевелили – нихто не знає...24
robić szosę. Zaczęliśmy żyć od nowa. Kupiliśmy krowy, pracowaliśmy. Mój mąż pracował w polu, my doiliśmy krowy, życie
toczyło się od nowa. W końcu mojego syna zabrali do wojska. A jak tylko dorobiliśmy się już, to umarł mój mąż, miałam 58 lat i
zostałam wdową.
22
Ukr. O, takie to męki były naszego narodu. Bóg dał – wszystko się zmieniło. Teraz już dobrze.
23
Ukr. Nie daj Boże, co ten naród przeżył. Nie mogę sobie przypominać, od razu w głowie mi szumi ten wywóz.
24
Ukr. Pojechaliśmy z władyką Ablem do Tomaszowa, tam w nas rzucali kamieniami. To było jak on już objął naszą diecezję.
Cuda robili. A wszystko za to, że my Ukraińcy. W cerkwi służba, a oni w nas kamieniami. A co władyce robili... On po nocach nie
spał. Władyka Abel nas często woził. Wszystko swoje poodnajdywał, a tyle naszego przepadło. Wszystko Boża wola dała. A za
co tyle narodu przesiedlili – nikt nie wie…
30
Dziś moja prababcia Tatiana Rabczuk ma 93 lata i póki co zdrowie nie najgorsze. Całą
naszą piątkę rodzeństwa wykołysała i wychowała. Po latach wielu przeżyć: wojen, wywozów, przesiedleń, żyje wspomnieniami. Nie da się zapomnieć…
Katarzyna Rabczuk
kwiecień 2012 r.
31
Wszystko jedno na swoje się chciało…
(Wiera Rudzka z Pnisek1)
Wiera Rudzka (z domu Tymoszuk) urodziła się 24 lutego 1924 roku. Gdy rozpoczęła
się akcja „Wisła” miała już swoją rodzinę. Jej córka była wtedy 4-letnim dzieckiem. Syna
urodziła już na Zachodzie.
Zapytana o wysiedlenia w 1947 roku pani Wiera tak oto wspomina jego okoliczności:
Wojsko przyjechało rano, za 2-3 godziny trzeba było wyjechać. Akurat nie było nikogo w domu, tylko
córka Nina. Ja pojechałam do Jabłecznej 2 po żyto. Wracam, a tu już ludzie gdzieś jadą… Jechali do
Tucznej, potem do Chotyłowa. Nina jeszcze nigdy nie widziała pociągów ani samochodów. Trzeba
było ją zakrywać, żeby się nie przestraszyła. Rodzina pojechała pierwsza, ja pilnowałam rzeczy w
Tucznej3. Miałam 24 lata, mąż Sergiusz tyle samo. Zawieźli nas do Rzeczenicy4. To była ładna wieś.
POCZĄTKI NA ZACHODZIE
Osiedlili nas z jeszcze jedną rodziną. Nie pamiętam dokładnie, skąd była ta rodzina. Dom nie
był mocno zniszczony w porównaniu z innymi. Pamiętam, że jak już się tam urządziliśmy, chodzili1
Pniski – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
Jabłeczna – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
3
Tuczna – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
4
Rzeczenica – wieś w gminie Rzeczenica (pow. człuchowski, woj. pomorskie).
2
32
śmy kopać kartofle do ludzi, którzy tam mieszkali. Nie było cerkwi, batiuszka5 przyjeżdżał do domów
i tak odprawiał. Ludzie się zbierali. Co prawda był ewangelicki kościół, później przyznali go prawosławnym, ale wtedy to już ludzie wyjeżdżali. Mąż woził drewno do pobliskiego tartaku. Potem dali
nam działkę w okolicy. Niby było lepiej jak tu, ale wszystko jedno na swoje się chciało – dodaje pani
Wiera. Na początku Rudzcy nie mieli w Rzeczenicy żadnej ziemi pod uprawę. Później
otrzymali ją od państwa. Jednak chęć powrotu była silniejsza. Wszystko, co uważali za własne zostawili w Pniskach.
Wiera Rudzka z rodziną przed domem w Rzeczenicy
5
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego.
33
WSPOMNIENIA Z RZECZENICY
Rzeczenica to była duża miejscowość – ładna, dużo domów, piekarnia, sklepy. Spośród sąsiadów z Pnisek nie było nikogo. Tylko ludzie z Nowosiółek 6, ale znajomi. Dzieci chodziły do szkoły w
Rzeczenicy. Nina jesienią 1947 roku poszła do przedszkola. Nie umiała za bardzo po polsku, ale szybko się nauczyła. Co ciekawe, sama się zapisała, nikt jej też tam nie prowadzał. Na początku nie wymawiała jeszcze wszystkiego, później szybko to nadrobiła. Życie toczyło się jakoś – słucham opowieści pani Wiery.
Wiera Rudzka ze śp. mężem Sergiuszem
OBCY W RODZINNYM DOMU
Niestety miejsce Rudzkich w Pniskach zajął mężczyzna z Mohylewa7 – o nazwisku
Osowiec. Przyjechaliśmy do Jabłecznej. Mąż pojechał z powrotem do Rzeczenicy, ja zostałam. Poszłam do Piekunów do Pnisek. Tam mieszkała wtedy kobieta z Zabłocia 8, zajmowała ich dom. W tym
domu zostałam, mieszkałam razem z tą kobietą i dziećmi, a mąż pojechał z powrotem do Rzeczenicy.
Po 3 latach przyjechał Piekun, więc trzeba było się przenosić. Kobieta z Zabłocia również się wyniosła. Po powrocie męża wynajęliśmy dom w Jabłecznej, stary, kryty słomą. Pewnego razu około dzie-
6
7
8
Nowosiółki – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
Mohylew – miasto obwodowe na Białorusi.
Zabłocie – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
34
siątej poszliśmy spać, a w nocy o pierwszej przyszedł Mogylowiec 9 i nas podpalił. Wszystko się spaliło. Pan Bóg mnie obudził. Wstałam, patrzę – wszędzie czerwono, pali się. Zbudziłam męża. Mówię:
wstawaj, bo koniec świata. On gdzieś pobiegł. Syn miał 9 lat, zabrałam go. Z szafy wzięłam kilka
rzeczy i uciekłam. Zostawiłam go i pobiegłam po konia, Siergiej 10 przyszedł mówi, że już tam był.
Cały dom został objęty ogniem, nie było jak wejść i czegokolwiek zabrać. Później kupiliśmy tu na
Pniskach plac u Patejuka. Siergiej zaczął jeździć na wozki (woził drzewo). Raz Mogylowiec tak go
pobił, że miał pięć ran na głowie i jedną na plecach, zrobioną widłami. Lekarz powiedział, że życie
męża będzie skrócone o 5 lat. W wieku 52 lat Siergiej zachorował. Taka to była nasza dola. Kupiliśmy
działkę obok Osowca. On nie chciał, żebyśmy tam mieszkali obok niego. Tak było, aż do jego śmierci.
Jak zmarł, mogliśmy wrócić do swojego mieszkania – wspomina pani Wiera.
NA SWOIM
Rudzcy przed wyjazdem mieli kilka hektarów ziemi. Gdy otrzymali rozkaz natychmiastowej wyprowadzki, zostawili wszystko. Przeżyli na Zachodzie 8 lat. Z Rzeczenicy
wracali dwukrotnie. Za pierwszym razem zostali zawróceni. Gdy po różnych przeżyciach
mogli wreszcie ponownie zamieszkać w swoim domu, zaczęli już spokojniejsze życie.
Dziś niespełna dziewięćdziesięcioletnia kobieta chętnie wspomina dawne czasy, domowe obowiązki, pracę w polu i powtarza, jak bardzo zmieniły się czasy. Opowiada mi, jak
ludzie z Pnisek składali i zbierali słomę na swoich polach, a wiatr niósł ją po okolicach. Ich
też złowrogi wiatr historii pognał na obce ziemie. Musieli długo czekać na powrót do swojego domu, na ukojenie i chociaż namiastkę życia sprzed wysiedlenia.
Pani Wiera, po śmierci męża, mieszka sama. Na zimę jeździ do dzieci do Olsztyna,
ale zawsze chętnie i jak tylko może najszybciej wraca. Chce żyć tutaj. Tu jest jej dobrze…
Katarzyna Rabczuk
wrzesień 2012 r.
9
Przezwisko wspomnianego Osowca, używane wśród mieszkańców.
Ros. Sergiusz.
10
35
Wracać chciało się każdemu
(Nadzieja Demidiuk z Pnisek1)
Nadzieja Demidiuk (z domu Piekun) mieszkanka Pnisek, w czasie wysiedleń miała
niespełna 4 lata. Mimo to pamięta, jak siedziała na jednym z kuferków, na pościeli, gotowa
do wyjazdu z rodzinnego domu. Zabrali tylko to, co udało się pospiesznie zebrać.
Z PNISEK DO DRZONOWA
Pamiętam, jak ładowali nas w Chotyłowie2, wagony były towarowe. W drodze przynosili jakieś jedzenie, coś do picia, mleko, dzieciom jakieś cukierki. Wiem, że mężczyźni jechali z końmi, bo
trzeba było ich pilnować, żeby nie wyskoczyły, ani nie naskoczyły jeden na drugiego. Mój ojciec też
jechał z koniem. Jechaliśmy długo, nie pamiętam ile, jak zajechaliśmy w tym nowym domu nie było
ani okien, ani drzwi. Podobno wcześniej stacjonowało tam wojsko, ale pewności nie mam. W naszych
domach nie było nic. Lepiej mieli ci, którzy przyjechali przed nami – repatrianci. Jak przyjechaliśmy
byli już oni i Mazurzy. Na nas mówili Ukraińcy, na tych spod Sanoka – Łemkowie, a my mówiliśmy
na nich Sanoki. Zamieszkaliśmy w Drzonowie3. Jak się żyło? U nas były gorsze ziemie, na Mazurach
– lepsze. Przypuszczam, że zajęliśmy mieszkania robotników leśnych, bo naokoło było dużo lasów.
Rodzice pracowali tam zimą. Naokoło były PGR-y4 – 2 kilometry od Drzonowa. Pamiętam, jak chodziliśmy ze szkołą, sadzić las…
JUŻ NA MIEJSCU
Wieś była duża, jak Jabłeczna5. Sklepy, szkoła podstawowa, ale bez zakładów. Tam były też jakieś majątki, obory, w kwadrat wysadzone jodły. Po jednej stronie drogi majątek, po drugiej czworaki6
dla robotników majątku. U nas żyło się biednie. Dom był zbudowany razem z chlewem, stodoła z
1
Pniski – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
3
Drzonów – wieś w gminie Biały Bór (pow. szczecinecki, woj. zachodniopomorskie).
4
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
5
Jabłeczna – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
6
Czworaki – budynki mieszkalne o czterech mieszkaniach, posiadających osobne wejścia z zewnątrz.
2
36
desek zabitych jedna na drugą, wszystko kryte papą. Bez przerwy trzeba było je zalewać smołą, do
dziś pamiętam, jak ojciec sam wchodził na dach. Stodoła u nas była nieduża, drewutnia7 postawiona z
czterech palików i z boku deseczkami obita, papą przykryta. Do lasu było bardzo blisko. Chodziło się i
na jagody, i grzyby, a i drzewo było. Pastwisko znajdowało się tuż obok naszego domu, niedaleko
wykopany był też Wał Pomorski8, który miał chronić przed obcymi wojskami. Drogi asfaltowe we
względnie dobrym stanie. Niemcy zawsze mówili, że u nich droga jak stół, a mama im nie wierzyła...
– opowiada pani Nadzieja.
W SZKOLE WIELOKULTUROWO
Rozpoczynałam naukę szkolną wcześniej, wzięli mnie już od 6 lat do pierwszej klasy. Kilka kilometrów trzeba było iść. Mimo że mało mieliśmy domów, to od nas szło dużo dzieci. A to dlatego, że
były rodziny wielodzietne. Przez lasy i naszą kolonię szły też dzieci z Karolewka 9. W szkole uczyły się
dzieci różnych narodowości, pamiętam nawet jeszcze kilka imion. Później Niemcy wyjechali. Czy nas
szykanowali? Mówili, że my Ukraińcy, ale nie było za bardzo nieprzyjemnych sytuacji. Jak byłam w
piątej klasie przyszła nauczycielka i uczyła ukraińskiego, ale na świadectwie tego chyba nie mam,
więc był to przedmiot dodatkowy. Najpierw ci Łemkowie przychodzili do cerkwi, która była w Drzonowie, ale gdy usłyszeli jak batiuszka mówi: „ was i wsiech prawosławnych christian" 10, nie spodobało im się to. Byli grekokatolikami, zaczęli chodzić do kościoła i w końcu przeszli na rzymski katolicyzm.
NA ŚW. ONUFREGO
W domu Piekunów w Pniskach mieszkała pani Świerzbowa z Zabłocia11. Zajmowała się gospodarstwem, pilnowała miejsca. Pamiętam, że tu nie można było przyjechać z Zachodu. Jakoś raz było, że moja babcia dostała pozwolenie na przyjazd, by odwiedzić siostrę (siostra
została, bo nie podlegała wywózce). Zabrała ze sobą mnie i mojego brata ciotecznego Kostka. Przyjechaliśmy pociągiem do Chotyłowa, potem do Tucznej12. A stamtąd chyba, dokładnie nie pamiętam, na
pieszo do Pnisek. Siostra babci karmiła nas truskawkami. To było dla nas coś wspaniałego, bo tam ich
nie mieliśmy. Jeszcze nam zapakowała na drogę. To były nasze pierwsze odwiedziny tutaj. Jak dobrze
pamiętam jakoś blisko prazdnika13 św. Onufrego. Czerwiec. – wspomina pani Nadzieja.
7
Drewutnia – budowla, przeznaczona do przechowywania drewna na opał.
Wał Pomorski – system umocnień wschodniej granicy Niemiec, wzniesiony w latach trzydziestych i czterdziestych XX w.,
krwawe walki toczyły się tu wiosną 1945 r.
9
Karolewko – dwór w gminie Biały Bór (pow. szczecinecki, woj. zachodniopomorskie).
10
Cs. „was i wszystkich prawosławnych chrześcijan” – fragment modlitwy wygłaszanej przez duchownego podczas Liturgii.
11
Zabłocie – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
12
Tuczna – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
13
Cs. święto.
8
37
WRÓCILI PO 10 LATACH
Jak pani Świerzbowa opuściła nasz dom, babcia Zosia, siostra mojej babci, dała nam znać, że
możemy wracać. Ta pani podobno zachorowała z powodu konfliktu z sąsiadami. Wkrótce wyjechała,
bo co sama kobieta może zrobić na gospodarstwie? Przyjechała babcia. Brat Kostek został, bo w Szczecinie poszedł do szkoły budowlanej. Ja byłam w ósmej klasie, jak rodzice wyjeżdżali. Najpierw wrócił
wujek, potem rodzice. Tamci z Olsztyńskiego chyba rzadziej wracali, mieli lepsze i bogatsze ziemie.
Wracać chciało się każdemu. Przyjechaliśmy, to nic nie było. Ciocia zabrała kuferek, trzy krzesła,
które jeszcze tu stoją, dlatego je trzymam, dwa łóżka (metalowe składane, na które kładło się
sienniki), które też nadal mam. Tam kupiliśmy od Niemców stół, szafę (stoi w pokoju), łóżko, ze
dwa krzesła, kredens… Oni przychodzili kupić mleko, masło. Było na zasadzie handlu wymiennego.
Dziś pani Nadzieja mieszka z rodziną na Białorusi, jej matka zmarła już jakiś czas temu. Do mieszkania w Pniskach starają się przyjeżdżać najczęściej, jak tylko mogą. Ona sama tegoroczne wakacje spędziła tutaj.
Katarzyna Rabczuk
wrzesień 2012
38
Patrzyli na nas jak na wilki
(Helena Ignaciuk z Kolonii Jabłeczna1)
Moja babcia Helena Ignaciuk (z domu Ustymowicz) wraz z rodziną nie była wysiedlona podczas akcji „Wisła”. Chciałabym jednak przywołać jej wspomnienia, bo życie ludzi
prawosławnych, którzy z różnych przyczyn nie wyjechali na Ziemie Odzyskane, również
było pełne cierpień. Nie było łatwo zostać, gdy wszyscy najbliżsi odjeżdżali.
OCZAMI 6-LETNIEGO DZIECKA
Helena miała wtedy 6 lat, wystarczająco dużo, by zapamiętać to, co się wokół działo, by odczuć ból towarzyszący wydarzeniom z 1947 roku.
1
Kolonia Jabłeczna – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
39
Wysiedlenia z terenów należących do Jabłecznej2, Zabłocia3 i okolic prowadzone były
poprzez stację załadowczą w miejscowości Chotyłów4. Babcia Helena z rodziną mieszkała wtedy
na Kolonii Jabłeczna. Wspominając ten czas
opowiada: Zaczynały się żniwa, rodzice nakosili trzy
laszki5 żyta, a reszta została na polu. Ojciec miał jeszcze kilka worków zboża. Włożył na żelaźniak i to było
wszystko, co mógł zabrać. W czasie wysiedleń nie
było czasu, by zastanawiać się co ze sobą zabrać,
pakowano co najważniejsze, czyli żywność.
Jako najmłodsze dziecko Helena jechała
wozem. Posadzili mnie na te twarde worki ze zbożem, a razem ze mną psa. Ja narwałam w podołek 6
garść wiśni na drogę. Pozostali członkowie rodziMaria Ustymowicz.
Zdjęcie dowodowe
z czasów II Wojny Światowej
ny, czyli matka Maria, siostra Nadzieja, która
miała wtedy 11 lat, i 17-letni brat Jan, szli do Chotyłowa pieszo – gonili bydło.
POZWOLILI NAM ZOSTAĆ
Gdy 6-letnia Helena zajechała z ojcem Pawłem do Chotyłowa, pojawiła się iskierka
nadziei. Ktoś powiedział, że te rodziny, u których syn jest w wojsku zawracają. – wspomina. Właśnie w tym czasie najstarszy brat babci – Aleksander – był w wojsku. I zawrócili nas – mówi
dziś 71-letnia babcia Helena.
Powrót z Chotyłowa do domu nie okazał się jednak prosty. W ciągu tygodniowej
nieobecności rodziny ich sąsiad zdążył już wymienić wszystkie kłódki oraz częściowo zająć
gospodarstwo. Było wszystko naszykowane. Jego krowa stała już w chlewie. Przez trzy dni ojciec
babci, a mój pradziadek, chodził do sąsiada, by ten dał mu klucze od kłódek, jednak bez
skutku. Dopiero, gdy zaniósł mu dokumenty, świadczące, że rodzina wróciła legalnie, niechętnie je oddał. Pozostał już jednak wrogiem rodziny do końca.
2
Jabłeczna – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
Zabłocie – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
4
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
5
Laszka – lokalna nazwa kopki 10 (lub 12) snopków zboża ustawionych w kręgu.
6
Podołek – dawniej: wgłębienie tworzące się z przodu w spódnicy, w sukni lub w fartuchu przy uniesieniu ich brzegów lub
przy siadaniu.
3
40
НЕ МОГЛИ МИ ГОВОРИТИ ПО СВОЙОМУ…7
Mimo tego, że Ustymowiczowie zostali na swoim, nie byli traktowani normalnie,
tak jak wcześniej. W urzędach nas wszędzie odrzucano, patrzyli na nas jak na wilki. Wyzywali na
każdym kroku Ukraińcami8. Swoją mową bali się mówić nawet w domu, nie wspominając już
o miejscach publicznych. W domach, w których mówiono po swojemu, nie było spokojnie
przespanych nocy, te domy były napadane.
Społeczność prawosławna, ta, która pozostała, żyła pod ciągłą presją. Ludzie nie
wiedzieli, co mają ze sobą zrobić. W tym czasie w pobliskim klasztorze – w Jabłecznej – było
tylko trzech mnichów, do tego w podeszłym już wieku. Cieszyli się oni, gdy ktokolwiek z
zastraszonych parafian przyszedł do cerkwi.
NA PASCHĘ DO SWOICH
Minęło kilka miesięcy, nastał czas świętowania Paschy. Wiele kobiet postanowiło
przyjechać z Ziem Odzyskanych, by świętować Święto Świąt w swojej cerkwi. I właśnie wtedy, podczas służby wielkanocnej, o godzinie pierwszej nocy, zza ikonostasu wybiegło wojsko. Była
taka straszna nagonka na tych, którzy przyjechali z Zachodu. Niektóre kobiety, uciekając, nawet
swojego przyniesionego na poświęcenie chleba zapomniały. Niektórych wtedy złapali – opowiada
babcia.
MIMO ZAKAZÓW
Takich powrotów było więcej. Z rodziną babci Heleny mieszkała bratowa, żona Aleksandra, będącego w wojsku w czasie wysiedleń. Zawrócili ją z nami, bo miała to samo nazwisko.
Bratowej rodzice pojechali, a ona została z nami. Późną jesienią matka bratowej, pomimo obowiązujących zakazów, postanowiła odwiedzić córkę. Kobieta była w odwiedzinach prawie
tydzień. W tym czasie sąsiad, który wcześniej chciał zająć gospodarstwo, naskarżył władzom, że przebywa w tym domu kobieta, która przyjechała z Zachodu.
CHOCIAŻ JEDNĄ NOC W SWOIM DOMU…
Dzień przed powrotem na Zachód matka bratowej powiedziała mojej prababce Marii:
Свахо, дайте мені подушку, я пойду хоть одну нічку в своїй хаті переночую 9. Mieszkanie
7
Ukr. Nie mogliśmy rozmawiać po swojemu… „Po swojemu”, „po naszemu” – to typowe określenie własnego języka w społecznościach nie posiadających ukształtowanej nowoczesnej tożsamości narodowej. W tym przypadku określenie to oznacza lokalną gwarę języka ukraińskiego.
8
Etnonim ‘Ukrainiec’ przez część społeczeństwa polskiego był w tym okresie używany w znaczeniu pejoratywnym. Było to
rezultatem antyukraińskiej propagandy okresu powojennego oraz wcześniej ukształtowanych negatywnych stereotypów.
Jednocześnie znaczna część miejscowej ludności prawosławnej, przynależnej do ukraińskiego kręgu kulturowo-językowego,
nie miała ukształtowanej nowoczesnej świadomości narodowej i nie utożsamiała się z tym etnonimem.
9
Ukr. Swacho (swacha – matka zięcia lub synowej), dajcie (zwrot w 3 osobie liczby mnogiej jest tu formą grzecznościową) mi
poduszkę, pójdę przenocować chociaż jedną noc w swojej chacie.
41
było niedaleko, tuż za granicą, rowem z wodą, oddzielającym Kolonię Jabłeczna od Kolonii
Zabłocie10.
W nocy do domu Ustymowiczów przyszło sześciu żołnierzy z bronią, którzy zapytali: Kto u ciebie jest z Zachodu? Pradziadek Paweł, wiedząc że swacha poszła do siebie, śmiało
przyznał, że nie ma nikogo. A oni mu karabin do czoła przyłożyli i tata prowadzają po stodole, po
chlewie, wszędzie szukają. A nas – dzieci, mamę i bratową – pozganiali z łóżek i popychają, wyzywają. Trzęśliśmy się ze strachu, że tego dnia nikt z nas nie jadł – wspomina babcia.
Żołnierze nie znalazłszy nikogo, poszli szukać w domu, gdzie spała matka bratowej. Kiedy jednak dotarli do rowu, zgubili latarkę i zawrócili. Następnego dnia swacha
przyszła i mówi: Ах, як добре спалося в своїй рідній хаті11.
Maria Ustymowicz w 1997 roku
10
11
Kolonia Zabłocie – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
Ukr. Ach, jak dobrze spało się w swoim, rodzinnym domu.
42
OBRONIENI PRZEZ MATKĘ BOŻĄ
Tak oto Matka Boża okryła niewinnych ludzi swoim omoforem12, zaopiekowała się
tymi, którym przyszło się żyć na swojej ziemi, ale wśród obcych.
Ci, którzy nie wyjechali podczas akcji „Wisła”, a przyznawali się do prawosławia,
musieli zmierzyć się z wrogą rzeczywistością. Byli wyzywani, nazywano ich Ukraińcami
czy chachłakami. Wiele bólu, cierpienia i łez zostało wylanych na ziemi naszych przodków.
Katarzyna Ignaciuk
lato 2012 r.
12
Cs. omoforion – szata liturgiczna biskupa w Kościele prawosławnym, pojawia się również w ikonografii Bogarodzicy i
symbolizuje opiekę Matki Bożej nad wiernymi.
43
Gdybyście przyjechali 20 lat wcześniej
(Pola Sokal z Nowosiółek1)
Cerkiew w Lidzbarku Warmińskim. Po Liturgii młodzież uczestnicząca w projekcie
„Uczmy się tolerancji na błędach historii” spotyka się z parafianami na kawę i ciasto. W
pewnym momencie moją uwagę zwraca samotnie siedzącą na ławce pod ścianą starsza
pani. Przysiadam się. Po chwili rozmowy okazuję się, że to pani Pola Sokal (z domu Jakimczuk), wysiedlona z Nowosiółek.
SĄSIADKA MOJEJ SĄSIADKI
Gdybyście przyjechali 20 lat wcześniej, ludzi byłoby o wiele więcej. Dziś już poumierali – mówi. Szybko okazało się, że pani Pola w Nowosiółkach była sąsiadką pani Wiery
Hasiuk, również wysiedlonej z Nowosiółek, teraz mojej sąsiadki z Pnisek 2. Przekazała jej
serdeczne pozdrowienia, po czym opowiedziała kilka słów o sobie. Jej mąż, Michał Sokal
pochodzi z Różańca3 koło Biłgoraja, stamtąd też został wysiedlony. Pobrali się już na Zachodzie. Pani Pola po przyjeździe na Ziemie Odzyskane, zamieszkała z rodzicami we wsi Glądy4. W momencie wysiedlenia miała zaledwie 9 lat. Pamiętam niewiele, bardziej z opowieści rodziców, ale oni nie bardzo chcieli o tym rozmawiać – opowiada.
POZOSTAŁA W LIDZBARKU
Pani Pola została na Zachodzie. Najpierw szkoła, potem praca, dom. Dziś, razem z
mężem mieszkają w Lidzbarku Warmińskim5. W bloku. Do cerkwi mają niedaleko, uczęszczają na nabożeństwa. Mąż rzadziej przychodzi do cerkwi. Jest już słaby, na dodatek ma
problemy z pamięcią. Ja staram się być w każdą niedzielę. Mamy dobrego proboszcza, zaw-
1
Nowosiółki – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
Pniski – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
3
Różaniec – wieś w gminie Tarnogród (pow. biłgorajski, woj. lubelskie).
4
Glądy – wieś w gminie Górowo Iławeckie (powiat bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie).
5
Lidzbark Warmiński – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
2
44
sze pomoże. Żyjemy, choć daleko od swoich rodzinnych stron, spokojnie i szczęśliwie. Nie
narzekamy – mówi pani Pola.
Pani Pola bardzo szybko opuściła cerkiew. Żegnając się powiedziała, że już późno, a
mąż tam w domu został sam. Bardzo sympatyczna, skromna kobieta. Do dziś wspominam
tę chwilę, w której okazało się, że mamy wspólną sąsiadkę. Ona przed 1947 rokiem, ja obecnie. Gdy przekazałam pozdrowienia pani Wierze, ta bardzo się ucieszyła, uśmiechnęła. Na
pewno miała przed oczami tamte chwile, gdy mieszkały w Nowosiółkach. Obok siebie.
Katarzyna Rabczuk
październik 2012 r.
45
Domy bez okien
(Włodzimierz Onufrejuk z Nowosiółek1)
Włodzimierz Onufrejuk miał zaledwie 5 lat, kiedy wraz z rodziną został wysiedlony
ze wsi Nowosiółki. W 1947 r. zamieszkał w Stabunitach 2, niedaleko Lidzbarka Warmińskiego i już na zawsze związał swoje życie z Ziemią Warmińską.
Podczas wyjazdu plenerowego w ramach projektu „Uczmy się tolerancji na błędach
historii” miałem okazję porozmawiać z panem Włodzimierzem. Samo spotkanie, jak i jego
relacja, były dla mnie szczególnie cenne, ponieważ korzenie mojej rodziny też są związane z
Nowosiółkami. Wiele wątków ze wspomnień pana Włodzimierza było zbieżnych z tymi,
które znałem z opowiadań mojej babci.
Wieść o tym, że tam na Zachodzie spotkałem się z panem W. Onufrejukiem szybko
dotarła do Nowosiółek. Ma on tu rodzinę, z którą utrzymuje kontakt i podzielił się z nią
wiadomością o tym niecodziennym wydarzeniu, jakim był przyjazd młodzieży prawosławnej z diecezji lubelsko-chełmskiej do niewielkiej parafii w Lidzbarku. Zresztą to nie wyjątek,
1
2
Nowosiółki – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
Stabunity – wieś w gminie Lidzbark Warmiński (pow. lidzbarski, woj. warmińsko-mazurskie).
46
wielu mieszkańców Nowosiółek ma krewnych na Warmii. Ludzie ci, rozdzieleni przez akcję „Wisła”, podtrzymują rodzinne więzi, odwiedzają się, telefonują i jeszcze starym zwyczajem wysyłają do siebie listy i pocztówki…
Oto zapis rozmowy, jaką przeprowadziłem z panem Włodzimierzem Onufrejukiem
30 września 2012 r., po niedzielnej liturgii w cerkwi w Lidzbarku Warmińskim 3:
Czy pamięta Pan czas przesiedlenia w ramach akcji „Wisła”? Był Pan chyba wtedy
bardzo młody?
Niewiele pamiętam, raczej więcej wiem o wysiedleniu z opowiadań. Urodziłem się w 1941 r.
Nie miałem wtedy nawet jeszcze skończonych 6 lat… Teraz to już ludzie inaczej do tego podchodzą.
Kiedyś to nawet człowiek dobrze po polsku nie umiał rozmawiać. Nie wszystko to rozumiał, co ci
żołnierze mówili.
Troszkę jednak tam pamiętam, jak się pakowaliśmy, jak jechaliśmy pociągiem. Dla dzieci to
wtedy była atrakcja. Wielu pierwszy raz w życiu widziało pociąg. Zobaczyli lokomotywę. To była
trochę frajda. Było ciepło – to był lipiec. Pamiętam, że jechaliśmy chyba ze dwa tygodnie.
Przywieźli nas do Lidzbarka, a później do Pieszkowa4 jechaliśmy wozami. W Pieszkowie to już
kazali sobie samemu szukać jakiegoś gospodarstwa. Nasza rodzina osiedliła się w Stabunitach. Osiedliło się tam dużo rodzin prawosławnych m.in. Kiryluki, Semeniuki z Nowosiółek.
Jak przyjechaliśmy do Stabunit, to wszystko było zarośnięte. Pokrzywa powyżej głowy, okna
w domach powybijane. W domu, w którym się początkowo osiedliliśmy, mieszkało aż sześć rodzin. W
niektórych pokojach były nawet po dwie rodziny. Była jedna kuchnia, więc musieliśmy gotować na
zmianę lub czasami stawialiśmy na podwórku dwie cegły i tak gotowaliśmy zupę. Później część osób
wyjechała i można było zająć ich wolne mieszkania. Ostatecznie okazało się, że w tym domu zostały
tylko dwie rodziny – nasza i Kiryluki (rodzina mojej matki, Wasyl i jego żona – moja matka chrzestna). Mieszkaliśmy tak, w domu przedzielonym na pół.
W 1961 r., jak poszedłem do wojska, to Kiryluki powrócili już do Nowosiółek na ojcowiznę.
Odkupili swoje ojcowskie gospodarstwo, które zamieszkiwali przed przesiedleniem w 1947 r., od
Olędra.
Z tego, co pan mówi wynika, że w Stabunitach mieszkało dużo swoich – prawosławnych, nawet sąsiadów z Nowosiółek?
Tak, tak. Cała wioska. Tam było chyba z dziesięć rodzin z Nowosiółek. Z innych wiosek nie.
Wszyscy z Nowosiółek. Parę rodzin było też greckokatolickich. Oni byli z ówczesnego województwa
rzeszowskiego, z Bieszczad.
A jak się układały kontakty z nimi?
3
4
Lidzbark Warmiński – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
Pieszkowo – wieś w gm. Górowo Iławeckie (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie).
47
Dogadywaliśmy się z nimi bez problemu. Żyliśmy zgodnie obok siebie. Jak było jakieś święto
lub inne uroczystości, to schodziła się cała wioska, bo była ona rozlokowana w skupieniu. Bardzo
dobrze żyliśmy z grekokatolikami. Ja się nawet ożeniłem z grekokatoliczką. Ona już była tu – na Zachodzie – urodzona w 1948 r., ale jej rodzice pochodzili z Bieszczad.
Tworzycie związek mieszany, jakiego więc jesteście wyznania – prawosławnego
czy greckokatolickiego?
My to raczej praktykujemy prawosławie, ale jak czasami była uroczystość greckokatolicka, to
również braliśmy udział. Ślub braliśmy w cerkwi w Górowie Iławeckim5. Rodzina mojej żony: brat i
siostra mieszkają w Bartoszycach6 i Górowie. Oni są grekokatolikami. Jak są jakieś uroczystości typu
panichida, ślub, czy coś w tym stylu, to idziemy i tam, do cerkwi greckokatolickiej, ale przeważnie
tutaj do prawosławnej.
Wróćmy jeszcze do lat 50-tych… Czy wielu ludzi, gdy było już można, wyjechało
stąd w rodzinne strony?
Stąd prawie wszyscy wrócili. Z tych, co byli wysiedleni z Nowosiółek została tylko nasza rodzina i Kiryluków.
Pamięta Pan jeszcze swój rodzinny dom? Gdzie się znajdował?
Tak. Teraz nieopodal tego miejsca w Nowosiółkach znajduje się transformator, trochę oddalony od głównej drogi. W głębi, między drzewami, znajdował się nasz dom. Później, jak nas wysiedlili, to zamieszkał w nim Łukański.
Jaki był stosunek ówczesnych władz lokalnych do osób przesiedlonych w ramach
akcji „Wisła”?
Z władzami to raczej nie było problemów. Czasami, jak się bawiliśmy, jako dzieci na podwórku, to inne dzieci nazywały nas Ukraińcami i trochę dokuczały, ale później to już minęło.
Jak Pan wspomina okres szkolny?
Jak byłem młodszy, chodziłem do szkoły położonej około kilometr od Stabunit. Tam było cztery
klasy. A później już do Babiaka7, 6 kilometrów. Tam była już piąta, szósta i siódma klasa. Później do
szkoły nie poszedłem, bo trzeba było pomagać na gospodarce. Moja matka była chora na serce i w polu
nie pracowała prawie wcale. Taki chłopak, już trochę podrośnięty, po siedmiu klasach był w domu
bardzo potrzebny. Wtedy to się raczej myślało tylko o gospodarce. I tak to było...
Czy mieliście jakieś rozrywki w wolnym czasie, co robiliście oprócz pracy?
Teraz to tylko dyskoteki dla młodzieży. Kiedyś to robiliśmy zabawy bufetowe. Wtedy to już
orkiestra była fajna i bufet, zaopatrzony w trunki i zakąski. Przychodzili i młodsi, i starsi. W różnych
5
6
7
Górowo Iławeckie – miasto i gmina w powiecie bartoszyckim (woj. warmińsko-mazurskie).
Bartoszyce – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
Babiak – wieś w gminie Lidzbark Warmiński (pow. lidzbarskim, woj. warmińsko-mazurskie)
48
wioskach w okolicy one były, w świetlicach: w Drwęce 8, w Glądac9h, w Pieszkowie10, w Kandytach11,
w Rodnowie12. W Rodnowie i w Kandytach było dużo naszych – pochodzących z Nowosiółek. My,
chłopaki, jeździliśmy do różnych wiosek. Czasami, jak młodzież się zebrała, to robiliśmy potańcówki:
jeden muzykant przygrywał na akordeonie, a dziewczyny i chłopaki bawili się.
Włodzimierz Onufrejuk z rodziną, Lidzbark Warmiński, wrzesień 2012 r.
Teraz mieszka pan w Lidzbarku? Przeprowadził się pan ze Stabunit?
Gospodarzyliśmy w Stabunitach do 1976 roku. Później całą naszą wioskę przejął PGR 13 i tam
mieli budować nowy kombinat. Wtedy nas wszystkich kolejny raz wysiedlali, kazali sobie szukać
nowego miejsca na terenie gminy, powiatu lub województwa. Jako że nasza rodzina miała wpłacone
pieniądze do spółdzielni mieszkaniowej i zbliżał się termin odbioru mieszkania, to ojciec zdał gospodarstwo na skarb państwa – w zamian za rentę. W 1976 wprowadziliśmy się do mieszkania tutaj, w
Lidzbarku Warmińskim. Ja zacząłem tu pracować i tutaj mieszkam do dnia dzisiejszego. Pracowałem
30 lat. Później, po osiągnięciu wieku 65 lat, poszedłem na emeryturę. A dalej, jeszcze 4 lata pracowa8
Drwęca - wieś w gminie Lidzbark Warmiński (pow. lidzbarski, woj. warmińsko-mazurskie).
Glądy – wieś w gminie Górowo Iławeckie (powiat bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie).
10
Pieszkowo – wieś w gm. Górowo Iławeckie (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie),.
11
Kandyty – wieś w gminie Górowo Iławeckie (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie).
12
Rodnowo – wieś w gminie Bartoszyce (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie).
13
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
9
49
łem na emeryturze-na umowę zlecenie. Tak sobie dorabiałem. Teraz to dodatkowo jeszcze pszczółki
hoduję.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Mariusz Osypiuk
październik 2012 r.
50
Przyszło wojsko, kazało się pakować
(Wiera Tyszuk z Pnisek1)
Wiera Tyszuk (z domu Haponiuk) opuszczała rodzinną wieś Pniski jako 15-letnia
dziewczyna. Razem z rodzicami jechała w nieznane. Przyszło wojsko, kazało się pakować. Dali
nam kilka furmanek, bo sami mieliśmy tylko jedną. Zabraliśmy tylko część dobytku – wspomina.
DRZONOWO
Jechaliśmy pod eskortą wojska do Chotyłowa2. Staliśmy tam cały dzień i noc, potem kazali
nam wsiadać do wagonów. Nie wiedzieliśmy, gdzie nas wiozą, nikt nie wiedział. Dojechaliśmy do
Koczały3. Tam powiedzieli, by się rozpakować, szukać miejsca. A tereny nieznajome, nie wiadomo,
1
Pniski – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
3
Koczała – wieś w gminie Koczała (pow. człuchowski, woj. pomorskie).
2
51
gdzie iść. Szukaliśmy takiego miejsca, w którym można by było mieszkać. Mój ojciec pojechał 20
kilometrów, aż do Drzonowa4. Znalazł nam budynek po nadleśnictwie, dom był niezamieszkany.
Oprócz nas w Drzonowie osiedlili się też: Haponiuk – brat cioteczny rodziców, Piekun, Rudzki, ktoś
z Lisznej5 – opowiada pani Wiera. Z Koczały 20 kilometrów na pieszo pędziliśmy krowy ze sobą, a
furmanki za nami. Jałówka nie mogła iść, to zostawiliśmy ją gdzieś po drodze. Później znaleźliśmy –
ktoś schował zwierzę w słomie, zabraliśmy do domu – dodaje.
Wiera Tyszuk z rodzicami w Drzonowie
TRUDNE POCZĄTKI
I tak mieszkaliśmy w tym Drzonowie. Dawali nam tylko kukurydzianą kaszę i trochę mąki.
Chodziliśmy do lasu na zarobek, z tego żyliśmy. Jakoś dzięki Bogu doczekaliśmy drugiego roku. Sąsiad, Szymek Hasiuk, dał nam swój plac. Tato poszedł uprawiać ziemię, zasialiśmy trochę zboża.
Zaczęliśmy gospodarzyć – mieliśmy dwie krowy, źrebaka. Ja też chodziłam do lasu na zarobek. Na
początku nie było co jeść, więc kradliśmy buraki cukrowe w PGR-ze6 i smażyliśmy z nich marmoladę.
Raz cały dzień zbierałam kartofle, to dali mi tylko koszyk za to. Na drugi dzień przyszedł gospodarz,
4
5
6
Drzonowo – wieś w gminie Biały Bór (pow. szczecinecki, woj. zachodniopomorskie).
Liszna – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
52
u którego pracowałam, ale powiedziałam, że już nie dam rady. Gdy przyszedł drugi, z taką samą
propozycją, znów poszłam. Ten dał już cały worek tych kartofli i koszyk jeszcze. Do niego chodziłam
dwa dni. Takie to było nasze życie – przypomina sobie codzienność w Drzonowie.
KOŚCIÓŁ NA CERKIEW
Pani Wiera nie miała możliwości by się uczyć w Drzonowie. Nie było tam szkoły, a
ponieważ rodzice nie chcieli wysyłać jej gdzieś daleko, została w domu. Była jedynaczką,
więc tym bardziej woleli mieć ją przy sobie. Dopiero później skończyła kolejne klasy szkoły
podstawowej. Pierwsze dwie już miała. Pomagała rodzicom.
Nie było też cerkwi; najbliższa dopiero w Słupsku. Do pewnego czasu przyjeżdżał ze
Słupska batiuszka i odprawiał nabożeństwa w prywatnych domach. Później prawosławnym przekazano kościół, który zamienili na cerkiew. Życie parafialne powoli się rozwijało.
CZAS ZAMĄŻPÓJŚCIA
Życie ludzi na wygnaniu, jakim dla wielu był
pobyt na Zachodzie, toczyło się zwykłymi torami. Był
czas na pracę, odpoczynek, modlitwę, naukę i na
miłość. Pani Wiera doskonale pamięta historię swojego zamążpójścia: Na Zachodzie miałam narzeczonego,
wojskowego, ale on nie był dla mnie. On uczony, ja nie.
Nie chciałam za niego wychodzić. Pomyślałam, że znajdę
takiego męża jak ja sama. Kiedy narzeczony wyjechał na 3
miesiące na służbę do Warszawy, poznałam Kostka. Postanowiliśmy się pobrać. Jednak koleżanka dała znać tamtemu,
że go zdradzam i przyjechał. Odnalazł mnie i pyta, czy to
prawda, że wychodzę za mąż. Wyjmuje pistolet! Powiedziałam, że nie, że ktoś nakłamał. Kazał mi ze sobą jechać.
Ja miałam rower, on motor, więc się rozdzieliliśmy. Uciekłam do Wiery Hasiuk na noc, a on, na szczęście, musiał
rano wyjechać. Zdążył mi jednak zagrozić, że nie dojdzie
do tego ślubu. Do ostatniej chwili nie wiedziałam. Ale
udało się. Wzięliśmy z Kostkiem ślub w cerkwi, już w
Drzonowie. Taka to była historia.
WRÓCILI PO 6 LATACH
W Drzonowie rodzina spędziła 6 lat. Najpierw
Mąż Wiery Tyszuk z synami w Drzonowie
wróciła pani Wiera z mężem, jej rodzice przyjechali
później. Na szczęście, na swoje. A to dzięki Uryniukom, którzy pilnowali ich gospodarstwa.
53
Rodzina ta pozostała w Pniskach, gdyż ich syn służył w polskim wojsku. Najpierw mieszkał
w tym domu syn Uryniuków, później zaś stryjek Charków – Jan Haponiuk.
WieraTyszuk po powrocie z Zachodu przed swoim rodzinnym domem, rok 1955 lub 1956
Jak wróciliśmy, mąż poszedł do pracy do PGR-u. Ja byłam już w ciąży. Stryjek jeszcze był, ale
jak przyjechali rodzice, to mieszkaliśmy razem tylko rok. Potem wyprowadził się on do Jabłecznej7.
Nasz dom był drewniany, stał na tym samym miejscu, co teraz ten. Łóżko przenosiliśmy z miejsca na
miejsce, bo kapało na głowę. Postanowiliśmy zbudować dom murowany. Udało się kupić plac obok,
tam się chwilowo przenieśliśmy, a tu budowaliśmy nowy. Najpierw jeszcze oborę i stodołę postawiliśmy. Tak żyjemy do tej pory – podsumowuje pani Wiera.
Dziś pani Wiera ma już prawie 80 lat. W jej życiu wydarzyło się niemało: w wieku 33
lat zmarł syn, niedługo potem mąż. Ojcu przed śmiercią amputowano obie nogi, matka żyła
7
Jabłeczna – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
54
100 lat. Teraz mieszka już tylko z synem. Duży dom, kawałek ogródka, niewielkie gospodarstwo. Drugi z synów, Włodzimierz, jest proboszczem parafii w Kielcach; dwie wnuczki
mają już swoje rodziny. Wszyscy zjeżdżają się w dzień św. Onufrego 8, jak większość rodzin
mieszkańców Pnisek.
Katarzyna Rabczuk
21 września 2012 r.
8
25 czerwca (wg kalendarza juliańskiego 12 czerwca) – święto patrona monasteru św. Onufrego Wielkiego w Jabłecznej.
55
Nie rozumiałem tych krzyków, tumultu, popłochu…
(Mikołaj Chrol z Parośli1)
Mikołaj Chrol, nasz dziadek, urodził się w 1942 r. w Parośli koło Jabłecznej. Okres jego dzieciństwa to trudny dla prawosławnych mieszkańców Południowego Podlasia czas
przesiedleń w ramach akcji „Wisła”. Dziadek, który obecnie mieszka tak jak my w Bielsku
Podlaskim, często opowiadał naszym rodzicom, a teraz nam, o tamtych wydarzeniach
sprzed ponad pół wieku. Ogłoszenie konkursu Akcja „Wisła” w życiu moich przodków stało
się dla nas okazją, by utrwalić te wspomnienia na papierze…
Kiedy słyszałyśmy jak dziadek oceniał tamte wydarzenia, nie do końca je rozumiałyśmy: Myślę, że było to perfidne wykorzystanie działań UPA2, jako pretekstu do rozbicia naszej, prawosławno-ukraińskiej społeczności. Już wcześniej prześladowano na tych terenach prawosławnych.
1
2
Parośla – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
UPA – Ukraińska Powstańcza Armia.
56
Burzono nasze cerkwie, gnębiono duchownych i ludzi stających w obronie wiary – mówił. Dopiero
analiza całej opowieści dziadka, co przeżywał jako wysiedlane dziecko, pozwoliła nam
naprawdę poczuć i zrozumieć całą tragedię akcji „Wisła”.
DOKĄD JEDZIEMY
Miałem 5 lat, gdy latem 1947 r. w naszej cichej, spokojnej wsi – Parośli nad Bugiem, gdzieś w
pół drogi między Włodawą a Terespolem, zjawili się ludzie w mundurach i z karabinami. Nie rozumiałem tych krzyków, tumultu i popłochu, strachu babci Zofii, mamy Marii, taty Stefana, płaczu
małego braciszka. Niczego nie rozumiałem. Jakiś czas później, parę godzin wtedy było dla mnie
wiecznością, znaleźliśmy się w wagonach kolejowych na stacji Chotyłów3. My, nasz koń, krowy,
trochę rzeczy, jakieś worki, tobołki. Ciasno i strasznie, gwizd lokomotywy, stukot kół wagonu – to
usypiający, to przejmujący dreszczem trwogi: dokąd jedziemy, dlaczego, jak długo będziemy stać na
kolejnych stacjach, żeby napoić konia, krowy, dać im coś do jedzenia i słuchać wytknięć: „O, wiozą
Ukraińców!”.
Zacząłem rozumieć język, którym mówią ci ludzie, język polski. Dotąd nie rozmawiałem po
polsku. W domu, we wsi, rozmawialiśmy po swojemu. W innych wagonach byli sąsiedzi, z naszej i
okolicznych wiosek. Ich mowę rozumiałem, ale polskiej nie.
Ile dni jechaliśmy? Nie pamiętam. W końcu znaleźliśmy się w jakiejś miejscowości, noszącej
wówczas nazwę Wołowe Lasy4. W budynku mieszkało już parę rodzin, było ciasno. Tato zaczął jeździć po okolicy, szukać innego domu. Znalazł. Zaczęliśmy zbierać się do przeprowadzki.
Polewałem koła wozu żeleźniaka wodą, żeby żelazne obręcze lepiej trzymały. Trzeba było zrobić kilka kursów. Najpierw babcia, trochę rzeczy i przywiązane do wozu krowy. Potem mama z braciszkiem, na końcu ja z tatą... Koń człapie, żelazne koła wozu turkoczą, podskakują na wybojach,
jazda dłuży się i dłuży, usypia. Nagle słyszę krzyk taty. „Prrr!” – woła do konia. Przez te wyboje
rozwiązał się worek z pszenicą i ciurkiem wysypuje się na ten dziurawy asfalt. Jedyny worek z pszenicą. Na mąkę, białą mąkę do pieczenia bułek. Stajemy. Robimy wiechcie z przydrożnej trawy i zmiatamy ziarna na kupki, zbieramy garściami, nosimy do worka. Udało się. Będzie mąka, będą bułki,
ozdobione na wierzchu słodką kruszonką.
NOWY DOM
Dojeżdżamy do Ostrowa5. Dom spory, dwurodzinny, pusty, bez sprzętów. Jedyne co w nim
zostało, to lśniący kaflowy piec. Resztę zabrali szabrownicy. Jest za to obórka dla krów i konia, jest
stodoła. Możemy to użytkować, bo PGR6 ma wystarczająco dużo budynków przy pałacu. Miejscowość jest nieduża, kilkanaście domów, pałac – raczej dworek, między dwoma jeziorami, obora, stajnia
3
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
4
Obecnie Brzezie – wieś w gminie Rzecznica (pow. człuchowski, woj. pomorskie).
5
Obecnie Skowarnki – wieś w gminie Debrzno (pow. człuchowski, woj. pomorskie).
6
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
57
na konie do pracy w gospodarstwie, gorzelnia z wysokim kominem z czerwonej cegły. Mieszkańcy
pochodzą z Kieleckiego, są też swoi spod Sanoka, swoi, bo mówią tym samym ukraińskim językiem, i
kilka Niemek, które tu zostały po wojnie. Tata pracuje w PGR-ze, ja odkrywam okolicę, poznaję rówieśników. Robimy żaki do łapania ryb w jeziorach. Z cienkiej stalowej siatki wyginamy haczyki do
wędek. Mniejsze ryby udaje się złowić puszkami po tuszonkach 7, zostawionych przez Armię Czerwoną. Z buraków cukrowych, wyrwanych na polach PGR-u, mama gotuje dżemy.
W niedziele chodzimy do sąsiednich wsi, do znajomych, niedawnych sąsiadów z Parośli, Jabłecznej, Nowosiółek8. Niewielu ich jest, bo ciocia Natalia Kiryluk, siostra mamy, wraz z dziadkiem
Konstantym Burganowskim została wywieziona w olsztyńskie, za Lidzbark Warmiński9, a ciocia
Maria Romańczuk, siostra taty z mężem i córką Zoją – w szczecińskie. Rozrzucono nas, porozdzielano. Brakuje nam niedzielnych nabożeństw w cerkwi, w monasterze w Jabłecznej. Jakiś czas potem
okazuje się, że w okolicy pojawił się batiuszka10, znany rodzicom z monasteru. Ojciec Aleksander
Mamczur odnajdywał prawosławnych i tak w naszym skromnym domu odbył się pierwszy molebień11. W następnych latach byliśmy już parafianami cerkwi w odległym o 40 kilometrów Szczecinku12.
W 1949 r., jako siedmiolatek poszedłem do szkoły: w Uniechowie13, wsi dużo większej od naszego przysiółka. Znałem już język polski. Problemem było dojście do szkoły. Chodziło się 4 kilometry
pieszo, tak latem, jak i zimą. Po roku dostałem od dziadka Konstantego ze Stabunit 14 (koło Lidzbarka)
rower. Był przedwojenny-dziadek go kupił swojemu synowi Piotrowi. Wujek Piotr został w 1941 r.
zabrany przez Niemców na przymusowe roboty do Niemiec, a po wojnie wyjechał z amerykańskiej
strefy okupacyjnej do rodziny w USA. Tym sposobem rower z Nowosiółek, przewieziony do Lidzbarka w olsztyńskim, dostał się w końcu dla mnie – mieszkającego w koszalińskim. Dzięki temu rowerowi miałem wielkie poważanie wśród kolegów w szkole. Pięć lat jeździłem nim do Uniechowa. Tylko
pięć, bo już od roku rozmawiało się o tym, jak powrócić do domu do Parośli. Mama pojechała tam
pociągiem, raz i drugi, żeby na miejscu rozeznać się o powrocie. Po długich rozważaniach zapadła
decyzja – wracamy.
DWIE PRÓBY POWROTU
Było to latem w 1954 r. Podobno najlepiej było wyruszyć ze stacji położonej w granicach
przedwojennej Polski. Do takiej stacji nie mieliśmy daleko – znajdowała się między Człuchowem15 a
7
Tuszonka (konserwa mięsna) – podstawowa racja żywnościowa żołnierza Armii Czerwonej podczas II wojny światowej.
Parośla, Jabłeczna, Nowosiółki – wsie w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
9
Lidzbark Warmiński – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
10
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego.
11
Cs. nabożeństwo dziękczynne.
12
Szczecinek – miasto powiatowe w woj. zachodniopomorskim.
13
Uniechów – wieś w gminie Debrzno (pow. człuchowski, woj. pomorskie).
14
Stabunity – wieś w gminie Lidzbark Warmiński (pow. lidzbarski, woj. warmińsko-mazurskie).
15
Człuchów – miasto powiatowe w woj. pomorskim.
8
58
Chojnicami16. Zabraliśmy dobytek do dwóch wagonów towarowych i ruszyliśmy w drogę – do stacji
Chotyłów koło Terespola. Po paru dniach podróży byliśmy na miejscu. Wyładowaliśmy konia, wóz,
trochę rzeczy. Babcia Zofia z moją jednoroczną siostrą i bratem ruszyły w drogę, a ja, brat Janek i
rodzice zostaliśmy na nocleg w wagonie. Wczesnym rankiem następnego dnia zjawiło się parę osób z
Urzędu Bezpieczeństwa17. Ich żądania były krótkie. Mamy wracać, skąd przyjechaliśmy. Nie mamy
prawa się tutaj przesiedlać. Nasze gospodarstwo już nie jest nasze. Ono jest państwowe, a państwo
może je dać wszystkim, tylko nie nam – Ukraińcom. Zamknęli nas w wagonach i przypilnowali, żeby
obsługa kolejnego pociągu towarowego doczepiła nasze wagony. Musieliśmy wracać do stacji, skąd
wyruszyliśmy. Babcia z dwojgiem wnucząt była już chyba w Parośli. Chyba, bo nie mieliśmy pewności, czy dotarła cała i zdrowa.
Po paru dniach byliśmy znów pod Człuchowem. Na bocznicy staliśmy parę dni. W wagonach
my, dwie krowy, parę kur. Tato rozglądał się, rozpytywał, zastanawiał się, co by tu począć.
Świat jest mały. Jeden z kolejarzy, pewnie swojak, dał radę, że nie należało wysiadać w Chotyłowie, który jest pod nadzorem UB, tylko pojechać parę stacji dalej, do Małaszewicz 18. Tak też się
stało. Tato od nowa opłacił transport … i znowu w drogę. Nie wiem, co było gorsze, czas tej podróży,
czy niepewność, czy uda nam się wysiąść.
Udało się. Dotarliśmy do Parośli, do swego, krytego strzechą domu – do babci, do siostry Krysi
i brata Kostka. Brat Janek, gdy zobaczył po tych paru tygodniach swą siostrzyczkę, rozpromienił się i
zawołał: „Jak ona urosła, kiedy nas tu nie było!”.
WE WŁASNYM DOMU PO 7 LATACH
Znowu byliśmy razem – cała rodzina: babcia Zofia, rodzice, ja, dwaj bracia i malutka siostra.
Byliśmy w swoim domu – drewnianym, krytym strzechą. A wokół – spichlerz, stodoła, sad, zarośla,
cisza…
Dom był prawie pusty. Jakaś ława, stół, reszta sprzętów zniknęła. Siedem lat nas nie było. Jakiś czas mieszkały w naszym domu dwie kobiety z sąsiedniej wsi Mościce Dolne19 (polskiej-katolickiej). Na nasze szczęście nie starały się one o urzędowy akt własności na nasze gospodarstwo i zgodziły się opuścić mieszkanie. A mogły się nie zgodzić, tak jak się to często zdarzało w innych gospodarstwach, zarówno w naszej, jak i sąsiednich wsiach. W takich przypadkach trzeba było kupować
swoje, jednak urzędowo nie swoje gospodarstwa.
16
Chojnice – miasto powiatowe w woj. pomorskim.
Urząd Bezpieczeństwa (UB) – ogólnie przyjęta nazwa organów bezpieczeństwa państwa, działających w okresie
komunistycznym w Polsce w latach 1944-1956. Pełniły one rolę policji politycznej. Ich nazwa pochodzi od struktur
bezpieczeństwa państwa w poszczególnych jednostkach administracyjnych, np. Wojewódzki (Miejski, Powiatowy, Gminny)
Urząd Bezpieczeństwa Publicznego.
18
Małaszewicze – miejscowość w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
19
Mościce Dolne – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
17
59
Zniknęło też drewno na budowę domu. Drewno z naszego lasu za Bugiem, gromadzone w
1938 i 1939 roku. Potem była wojna. Rzeka Bug stała się granicą; i tak, nasz las przestał już być
naszym lasem.
Nasze pole nie dało plonów w tym roku. Wróciliśmy po żniwach. Niedostatek tego roku był
naprawdę dotkliwy; mieliśmy jedynie chleb, margarynę, mleko, czasem masło własnej roboty. Z Zachodu przywieźliśmy wygodną maselnicę do robienia masła. Kręciło się korbą w pojemniku w kształcie beczki … i po jakimś czasie z wlanej tam śmietany uzyskiwało się grudki masła. Tylko że, nieczęsto mogliśmy uzbierać tyle śmietany. W niedziele i święta bywał rosół z kurczaka z makaronem (własnej roboty) i ciasto z kruszonką – słodkimi kulkami na wierzchu pszennej bułki. Ale to wszystko
dopiero po powrocie z cerkwi.
Mikołaj Chrol z wnuczkami, 2012 rok
JABŁECZAŃSKI SPOKÓJ
Do klasztoru w Jabłecznej, na przełaj przez łąki i mokradła, było ponad dwa kilometry. Po
prowizorycznych nabożeństwach na Zachodzie, jabłeczańska cerkiew urzekała pięknem, majestatem,
duchowością. Dwóch zakonników – o. Jewłogij (Horbowiec) i o. Alipij (Kołodko) – oraz posłusznik
60
(nowicjusz) Andrej20 Treszczotko przetrwali powojenne lata, kiedy to w cerkwi podczas największych
świąt bywało zaledwie kilku wiernych. Od 1954 r. zaczęło przybywać powracających.
O. Jewłogij przypomniał mamie, że byłem pierwszym dzieckiem, które ochrzcił po swoich
święceniach. Przyjazny posłusznik Andrej zachęcał do przysługiwania w cerkwi. Zacząłem od paschalnej Liturgii w 1955 r. Kto raz doznał takich duchowych przeżyć, nigdy nie wyrzeknie się wiary w
Boga i przywiązania do cerkwi, pomocnej w dobrych i trudnych chwilach. A trudne znowu się zbliżały. Aktywiści zaczęli nachodzić wieś, nie tylko podczas wiejskich zebrań, ale i każdą rodzinę z osobna Przekonywali do założenia kołchozu. Miała być utworzona na wzór radziecki spółdzielnia produkcyjna, gdzie wszystko będzie wspólne: ziemia, inwentarz, praca i wspaniałe dochody. „Żyć, nie umierać” – namawiali. Ale większości ludzi to nie pasowało. Ludzie znali już smak PGR-u – z Ziem Odzyskanych. Tam przynajmniej nie oddawało się swego dobytku, a ziemia była państwowa. Aktywiści
najpierw przekonywali, potem straszyli, aż osiągnęli cel. Powstał więc kołchoz.
Jeden gospodarz, największy zresztą we wsi, nie zgodził się. W rewanżu dostał nakaz dostawy
obowiązkowej dla państwa większy (zboża, mięsa, mleka, wełny), niż miała być dostawa z całego
kołchozu. Długo nie pociągnął. Kołchoz na szczęście też nie przetrwał długo. Po 1956 r., po dojściu
Gomułki21 do władzy, rozpadł się. Dopiero wtedy zaczęło się normalniejsze życie ...
Nika Pawluczuk,
Małgorzata Roszczenko
wrzesień 2012 r.
20
Cerkiewnosłowiańskie odpowiedniki imion, kolejno: Eulogiusz, Alipiusz, Andrzej.
Władysław Gomułka (1905-1982) – polski działacz komunistyczny, od 1956 r. pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego
Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, czyli faktyczny przywódca komunistycznej Polski; dokonał reform liberalizujących
system komunistyczny w Polsce po okresie stalinowskim.
21
61
Wszystkich nas wywozili
(Olga Sawczuk z Nowosiółek1)
Olga Sawczuk, moja babcia, urodziła się w 1925 r. jako najmłodsza córka Pauliny i
Michała Melaniuków i siostra Bazylego, Piotra, Marii oraz Natalii. Kilka lat wcześniej jej
rodzice wrócili z obwodu tambowskiego w Rosji, gdzie trafili podczas bieżenstwa. Rodzina
mieszkała na kolonii, należącej do wsi Nowosiółki. Dziś nie ma już w tym miejscu drewnianej chatki. Pozostał tylko sad, krzyż postawiony przez pradziadka Michała nieopodal drogi
i wspomnienia…
OKUPACJA
Niemieckie wojsko szło w tamtą stronę, a tu granica była. Niemcy przyjechali na nasze podwórko, bo znajdowało się z dala od drogi. Rozstawili kuchnię polową i siedzieli u nas calutki dzień.
1
Nowosiółki – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
62
Ojciec w tym czasie kopał bunkier. Wtedy oficer powiedział mu, że mają umówione przejście przez
granicę: „Jak my pójdziemy, to pójdziemy, a jak nas zatrzymają to kaput. Nikt i nic nie pomoże”.
Poszli w nocy. Granica była otwarta dla nich, jeden tylko rosyjski żołnierz strzelał z drzewa. Później
go w monastyrze pochowali. Do domu na kolonii przychodzili nie tylko Niemcy, ale i polscy
partyzanci, czy Żydzi ze Sławatycz2, proszący o schronienie dla dzieci. Bazyli, brat babci był
na robotach w Niemczech. Babcia, aby uniknąć wyjazdu poszła do pracy w Jabłecznej 3 w
majątku przejętym przez Niemców.
Później mieszkańcy Nowosiółek przeżywali kolejne przejście wojsk, tym razem powracających ze Związku Radzieckiego: U nas na kolonii rosła olszyna. Ludzie z wioski zagnali
tam konie, bo bali się, że Madziarzy4, którzy byli po stronie Niemców, konie zabiorą. I nasze konie
były w olszynie. Uzdeczkę powiesiliśmy na gruszy, żeby nie znaleźli. Siedzieliśmy w bunkrze, a oni
znaleźli uzdeczkę i ogiera zabrali. Ojciec później jeździł, szukał go, myślał, że może gdzieś po drodze
go zostawili, ale nie znalazł. W bunkrze było dużo osób, duszno. Samoloty latały, pociski, było słychać strzały. Jak ucichło, my z koleżanką przebiegłyśmy szybko do drugiego bunkru i wtedy zaczęli
strzelać w naszą stronę. Jeden pocisk wpadł do okopu, ale szczęśliwie w samym rogu, po stronie,
gdzie nikogo nie było. Później tato postawił przy naszej drodze krzyż w podziękowaniu za to ocalenie.
Siostra Natalia wyszła za mąż za Anatola Radziwinowicza. Poznali się w monastyrze, on się
uczył w szkole psalmistów. Po ślubie pojechali na parafię koło Pińska 5. Zaraz tam zaczął się komunizm, front przeszedł, nie było cerkwi. Tola chciał tam zostać sklepowym, ale przyszedł do niego sołtys, dobry znajomy i mówi: „Jak masz gdzie, to uciekaj, bo wywiozą na Sybir”. I oni z Nataszką zimą
przeszli przez Bug po lodzie. Zabrali tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
Później trafili na parafię za Włodawą – do Suchawy6. Tam była cerkiew i bardzo dużo ludzi
prawosławnych, ale wszyscy wyjechali. Zanim oni pojechali, to Tola, nie wiem jak, trafił do armii. Jak
szedł front tam przez Suchawę, szli Rosjanie i jego zabrali ze sobą na wojnę. Po prostu nie wiadomo
jak to się stało, zabrali i już, bo on był przy cerkwi, uczony... Wtedy Nataszkę myśmy zabrali do siebie. Ona przyszła do nas na pieszo z Suchawy z płaczem. Dziecko gdzieś tam zostawiła u kogoś, bo
tam jeszcze kumi byli. Kum był z tej Suchawy, ja z nim chrzciłam tą Zosię. Pojechał ojciec, zabrał
rzeczy, krowę i do siebie ją sprowadził z dzieckiem. A tam później już była taka sytuacja, że ochotnicy
wyjeżdżali do Związku Radzieckiego – „Ruskie to do Rosji”. Już tu granica powstała. I od nas ci,
którzy byli za komuną, to wyjeżdżali do ZSRR. Niby to było, że kto chciał, na ochotnika, ale tamci z
Suchawy to bali się Niemców. Cała wioska wyjechała, tylko jedna była rodzina katolicka, czy dwie w
tej wiosce i tylko oni zostali. I batiuszka 7 razem wsiadł na furmankę i pojechał, powiedział: „Co ja
2
Sławatycze – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
Jabłeczna – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
4
Węgrzy.
5
Pińsk – miasto na Polesiu, w obwodzie brzeskim Republiki Białoruś.
6
Suchawa – wieś w gminie Wyryki (pow. włodawski, woj. lubelskie).
7
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego.
3
63
będę tu zostawać, ludzie jadą i ja jadę”. A gdzie on tam później był? Może komuniści go na Sybir wysłali…
Anatol zaszedł aż pod Berlin, był ranny. Dość długo leżał w szpitalu. W końcu pieszo przyszedł do Nowosiółek. Nie było już tej parafii w Suchawie i tych ludzi, a chodziły bandy. Zastrzelili
Piotra, syna batiuszki o. Włodzimierza Weremczuka. On był w ukraińskiej szkole wyuczony. Powstała partyzantka ukraińska i jego zabrała, a on uciekł do domu. Ukrywał się i wyszedł rano, gdzieś
matka go wysłała, a oni czatowali na niego i zastrzelili go – parę kroków od mieszkania. Różnie mówili, czy to ukraińska partyzantka go zabiła, czy polska. Batiuszka ukrywał się w Słupsku i powiedział Toli, żeby zajął jego chatę w Nowosiółkach: „Idź. Tam jest koń, będziesz gospodarzył, pilnował
domu”. I zamieszkali tam, ale nie mieli przez to spokoju. Ileż to razy partyzantka nachodziła Anatola,
jak on wracał do Nowosiółek od na z kolonii. Jak idzie, to z krzaków wyjdą tam za Jabłeczną w biały
dzień i grożą, że zabiją. Po polsku mówili. „Gdzie ten Weremczuk? Gdzie ten baciuszka?” – pytali. A
on: „nie wiem” i „nie wiem”. „Nie wiem gdzie on. Powiedział mi przyjść, ja się wprowadziłem, bo
nie mam gdzie żyć. A gdzie on wyjechał naprawdę nie wiem.” Aż w końcu dali spokój, ale ile on
strachu przeżył. Mieszkali tam z Nataszką z rok, a później, jak tylko nas wysiedlili, przenieśli się do
nas na kolonię.
WYWÓZ
W czasie okupacji powstała ukraińska gmina, była też ukraińska policja. Później zaczęli wyrabiać dowody, w których trzeba było zadeklarować kto jakiej jest narodowości. Powiedzieliśmy: „Jacy
my Ukraińcy? Cały czas niby po swojemu rozmawiamy, ale czy Ukraińcy? No i nie Polacy. To niech
będzie ukraińska narodowość”. I tak nas ojciec zapisał. Kto tam bardzo zdawał sobie wtedy z tego
sprawę... I później tego, kto miał kartę taką – dowód, że jest narodowości ukraińskiej – wywozili. A na
przykład Szczury, już oni tam byli bliżej Polaków, koło Sławatycz, to zrobili dokumenty, że oni narodowości polskiej, nie ukraińskiej i ich nie wysiedlili. Michał, Mikołaj8 – ich też nie, bo jak ktoś z rodziny był w wojsku polskim, to nie wywozili. A Michał służył w wojsku.
Wszystkich naraz wywozili, tam może ze trzy, cztery rodziny się zostało w Nowosiółkach. Nie
wiem jak ostała się Sadowska, czy Hawronia 9. Ta Sadowska, ona już wtedy chyba wyszła za mąż za
katolika i pewnie dzięki temu. Poza tym to wszystkich wywieźli, a domy pozajmowali Olędrzy i jeszcze jacyś przyjezdni. Porozdzielały się rodziny, bo wiadomo jak to kiedyś: biednie, dzieci pożenione ze
starymi rodzicami żyły, to porozdzielali się i pozajmowali te puste domy. O tych Olędrach kiedyś
pisali, jak oni się u nas osiedlili. Oni dobrze się osiedlili, tak żyli i tak się nauczyli po naszemu rozmawiać, że nie było różnicy – ci starzy. A już ci młodzi to inaczej… Jeszcze my w Chotyłowie10 czekaliśmy i na drugi dzień do naszego domu wprowadziła się siostra, Nataszka z tej chaty batiuszki
8
Bracia Sawczukowie z Nowosiółek; Michał – późniejszy mąż babci.
Wszystkie ze wspomnianych w wypowiedzi osób mieszkały w okolicy i były wyznania prawosławnego.
10
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
9
64
Weremczuka, a oni już przez noc nasze pszczoły rozszabrowali. U nas było 20 uli, powyciągali ramki,
wszystko zrujnowali.
Zabawa w świetlicy w Górowie Iławeckim. W górnym rzędzie, druga od prawej Olga Sawczuk
Z wysiedleniem było tak, że wieczorem, dzień przed, było zebranie. Kazali do rana się spakować. Poszedł Pioter, ojciec chyba nie poszedł. Wszystko musieliśmy załadować na furę. Co tu zabrać?
Pościel, świnie wzięli tylko dwie – reszta została. Krowy chyba dwie, czy z jałówką trzy. Koń to był
jeden. Mieliśmy więcej, ale w czasie frontu zabrali Madziarzy ogiera, a źrebaka pociski zabiły, jak stał
w olszynie. I klacz była ranna, ale ją jakoś wyleczyliśmy. Pojechaliśmy do Chotyłowa do stacji. Tam
siedzieliśmy chyba dwa dni, zanim przyjechały wagony. Dawali nam jakieś śledzie z głowami, to
jeszcze coś do jedzenia.
Załadowaliśmy się do wagonów i tak dojechaliśmy do Lidzbarka Warmińskiego11. W Lidzbarku wyładowali nas i tam nocowaliśmy. Na drugi dzień wysyłali, kto gdzie ma jechać się osiedlać,
w jakim kierunku. Nas wysłali do Górowa Iławeckiego 12, nas i jeszcze więcej rodzin. Ja gnałam krowy
20 kilometrów na pieszo – z Lidzbarka do Górowa. A ojciec i reszta rodziny, jechali furmanką. Nie
wiem, już nie pamiętam, może jakiś samochód jeszcze był, bo świnie jeszcze trzeba było zabrać. Był
tam taki komitet PUR13, który to wszystko organizował.
11
Lidzbark Warmiński – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
Górowo Iławeckie – miasto i gmina w powiecie bartoszyckim (woj. warmińsko-mazurskie).
13
Państwowy Urząd Repatriacyjny – instytucja powołana przez Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego w październiku
1944 r., którego celem było przeprowadzenie powojennych transferów ludności. W 1947 r. zajmował się m. in. realizacją
akcji „Wisła”.
12
65
Zajechaliśmy do Górowa. Tam siedzieliśmy chyba ze trzy dni, do jedzenia dawali nam zupę.
W końcu powiedzieli: „Macie tu zostać. Jedźcie sobie szukajcie miejsca, jakiegoś mieszkania, gdzie się
osiedlicie”. Nie powiedzieli gdzie, tylko: „jedźcie sobie szukajcie”.
ZIĘBY
I tak jeździli ojciec z bratem wokół tego Górowa, jeździli, aż w Ziębach 14 znaleźli mieszkanie. I
już, jak to wszyscy w obcej stronie, wszyscy razem do jednego domu się wprowadziliśmy: ja, mama z
tatą, siostra Mania z mężem Kostkiem i trójką dzieci 15, brat Piotr z żoną Anastazją i dwoje dzieci16, i
brat Waśka17. Był to taki większy dom, ale ani jednej dachówki nie miał i okna powybijane. Jedzenie
nam jakieś dawali, kukurydzę, mąkę, kaszę kukurydzianą, margarynę przydzielali i tak siedzieliśmy.
Minął chyba z tydzień i Piotr się wyprowadził. Taka chatka była, strzechą pokryta, nikt tam
nie chciał iść, więc on poszedł z rodziną. A my jeszcze zostaliśmy. Ja przeszłam się po wiosce i znalazłam takie mieszkanie czyste, ktoś już je wysprzątał. Wróciłam i mówię: idźmy do tego mieszkania,
dlaczego będziemy tu zostawać, jak jest lepsze. A ten dom, w którym byliśmy na początku, stał tak
dalej od wioski i w takim dole, że jak jechać furmanką, to koń mało się nie zabije, do drzwi aż tak
poleci, takie tam górzyste tereny. I przenieśliśmy się do drugiego mieszkania. Tylko tam też nie było
ani jednej dachówki, i taka wyrwa od pocisku w ścianie w kuchni. Ale już organizowała się ekipa
remontowa. Nawet wstąpił do niej jeden chłopak z Nowosiółek i szwagier Kostek. Ekipę zbierali jacyś
z powiatu. Tego powiatu jeszcze nie było może, ale jakaś organizacja tam była. Do zimy zamurowali,
nakryli… i tak mieszkaliśmy w tym domu. Mieliśmy dość dużą kuchnię i dwa pokoje. Był jeszcze
jeden pokój, ale w nim nie mieszkaliśmy, tylko tam zsypywało się zboże. To było w jednym końcu
domu, a drugi koniec był niewykończony. Mebli, niczego nie było, gdzieś tam łóżko jakieś znaleźli.
Stodoła była byle jaka, nie obita. Wszędzie rosła pokrzywa, osty. Zaoraliśmy to wszystko. 4 hektary
pola mieliśmy.
Przed nami przyjechali ludzie z Rzeszowa, z Sanoka. Ich wcześniej wysiedlali. I wileńszczacy
już byli, a skąd oni się tam wzięli z Wileńszczyzny, to ja nie wiem… Chyba sami uciekali od Rosjan,
bo to samo granica powstała, a oni się czuli Polakami, więc uciekali do Polski. Oni zajęli sobie te lepsze domy. Byli i z centralnej Polski, z Warszawskiego. Ci przyjechali jako pierwsi, na ochotnika: jak
byli jacyś ludzie biedni, mieli dużą rodzinę, zabierali się, pakowali, jechali, zajęli dom i już.
Niemcy wyjechali, gdzieniegdzie jeszcze byli. Czy ich wywozili, czy na ochotnika jechali, tego
nie wiem. Ale widać, że opuszczali domy w pośpiechu. A ci z centrali i wileńszczacy, jako że pierwsi
przyjechali, to jeszcze dostawali mięso i wszystko sobie zabierali, naczynia, garnki, wszystko, co po
tych Niemcach zostało.
14
Zięby – wieś w gminie Górowo Iławeckie (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie).
Maria i Konstanty Kirylukowie; dzieci: Nadzieja (po mężu Chrol), Michał, Olga (po mężu Wołosiuk).
16
Michał i Lidia (po mężu Stefaniuk).
17
Ukr. zdrobniała forma imienia Bazyli. Wszystkie imiona podaję w oryginalnym brzmieniu, używanym przez babcię.
15
66
Kartofli nie mieliśmy. Chodziło się do PGR-u18 do pracy, a
na koniec była zapłata – ile kartofli dasz radę wziąć, tyle bierz.
Jak zajechaliśmy, nie było sklepu, szkoły dla dzieci, nie było powiatu, urzędów. Jeszcze w Boże Narodzenie chodziliśmy na pasterkę do kościoła, a już w następnym roku zrobili prawosławną
parafię, tzn. urządzili cerkiewkę na cmentarzu niemieckim w
Górowie. Przyjechał batiuszka, dostał plebanię. Początkowo ja
tam jeździłam za psalmistkę nawet, bo nie było komu odśpiewać,
ani przeczytać. W monastyrze w Jabłecznej śpiewałam w chórze,
więc tam umiałam trochę. Ten batiuszka był zakonnikiem, więc
przyjął gospodynię i już później ona prowadziła chór. A ludzi
jechało do cerkwi bardzo dużo. Jechali daleko, po 10 kilometrów,
furmankami i rowerami.
I urzędników nie było na Zachodzie. Przewodniczącym
rady powiatowej został taki jeden z naszej wioski po siedmiu
klasach. Nasz Waśka też skończył siedem oddziałów, to już w
tych czasach był wykształcony. Na początku poszedł na dróżnika
zwykłego, później wysłali go na kurs. Trzeba przyznać, że sporo
ludzi kierowali na takie różne kursy. I właśnie Waśka i Kostek
dostali motory, i wszędzie po drogach jeździli, porządku pilnowali. Później Waśka poszedł na kierownika komunikacji powia-
Olga Sawczuk po powrocie z Zachodu.
Początek lat 50-tych lub 60-tych.
towej rady, ale on nie chciał tam być, bo tam trzeba było jakiś most robić czy coś; mówi: „Nie mam
odpowiedniej szkoły, zrobię coś nie tak, to jeszcze do więzienia pójdę”.
Byli jacyś przedstawiciele, jak to za komuny; kołchoz chcieli zrobić. Przyjechał taki jeden, siedział w Ziębach chyba z tydzień i chodził, namawiał ludzi. Zboże na kontyngent trzeba było oddać.
Była jakaś organizacja od państwa, że na przykład, jak powiedzieli, że szkoły nie ma – dzieci są, a
nauczyciela nie ma, to zorganizowali szkołę. Był sołtys, wójt, była gmina w Bukowcu 19. Wójt pochodził z wileńszczaków, a mieszkał w naszej wiosce. Ludzie szli więc do wójta, mówili, że kogoś trzeba
wysłać na kurs nauczycielski. Mnie wytypowali. Ja nie mogłam jechać: matka chora, poszła do szpitala do Olsztyna, gospodarka… Trzeba było gospodarzyć i nie poszłam. Ale przysłali jakiegoś nauczyciela spod Łukowa, czy skąd. Budynek na szkołę był, nawet z takim pomieszczeniem, gdzie nauczyciel mógł mieszkać.
Najbliższymi sąsiadami Melaniuków w Ziębach byli Biełaniczowie z Sanoka, grekokatolicy. Mieli oni córkę Annę, która jako że była w podobnym wieku, co babcia, została jej
18
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
Bukowiec – wieś w gminie Górowo Iławeckie (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie), do 1954 r. była siedzibą
gminy.
19
67
dobrą koleżanką. Choć był to trudny czas dla przesiedlonych i ludzie żyli biednie, potrafili
znaleźć radość w codzienności. Spotykali się, wspólnie pracowali, śpiewali, organizowali
zabawy taneczne. Czas młodości rządzi się swoimi prawami. Odbywały się i tzw. swaty.
Kiedy Anna wyszła za mąż za Piotra Starucha, trzykrotnie prosiła babcię o trzymanie jej
dzieci do chrztu. Staruchowie nie wrócili z wysiedlenia na swoją ojcowiznę. Jak mówi babcia: Tam też mieli biednie i górzyste tereny. Melaniukowie natomiast po 7 latach wrócili do
Nowosiółek. Przyjaźń przetrwała. Później jeszcze przez długi czas rodziny odwiedzały się
wzajemnie, wysyłały listy i podarunki. Od kiedy Anna zachorowała, kontakt z moją babcią
utrzymuje jeden z jej synów. Rodzina nadal mieszka w Ziębach.
NOWOSIÓŁKI
W 1954 r. babcia i jej rodzice podjęli próbę powrotu do Nowosiółek. Przed nimi wrócił już Piotr z rodziną i to u niego mieli się chwilowo zatrzymać zanim nie wykupią swojego, zajętego gospodarstwa.
Mieliśmy znajomego, który pracował w gminie. Wymeldował nas i wyjechaliśmy pociągiem do
Chotyłowa. Wcześniej daliśmy znać swoim, więc przyjechały po nas dwie furmanki. Zrobiło się
ciemno, jedziemy. W Piszczacu, dwa wozy z gumowymi kołami przejechały, a my żelaźniakiem wracaliśmy. Koła zadźwięczały na bruku. Akurat był dyżur na posterunku przed jakimś głosowaniem i
nas zatrzymali. Kazali nam się zawracać na Zachód. Przyjechał z nami do Chotyłowa policjant, pociągu nie ma, trzeba długo czekać. A oni tam popijali sobie, jemu nie chciało się stać, żeby nas odprawić. Zaczęłam prosić, że to tylko ja i starzy rodzice. I puścił nas, kazał jechać na Zalutyń 20. Pojechaliśmy okrężną drogą nie przez Tuczną, bo tam też posterunek, bocznymi drogami. Tak, że dopiero
następnego dnia wieczorem dotarliśmy do domu. Początkowo przyjął nas Pioter, bo musieliśmy dać
odstępne kobiecie, która zajęła nasze siedlisko.
Nataszka i Tola gospodarzyli na naszej kolonii tylko jakieś 2-3 lata, było im ciężko, mieli jednego konia. Przenieśli się na parafię do Telatycz21, gdzie szwagier został psalmistą. Ale tam też biednie im się żyło, więc przyjechali do nas, na Zachód. Tola pracował jako sekretarz w gminie Wojciechy22. Później musieli wysłać córkę, Zofię, do wyższej szkoły, więc przenieśli się do Konina. Ostatecznie wrócili do Białej Podlaskiej, bo Natalia tęskniła za rodziną. Anatol był już na wojskowej emeryturze. Prowadził chór w Białej, jeszcze w tej starej cerkwi.
A ta kobieta, która zajęła naszą kolonię to była wdowa, katoliczka, repatriantka zza Buga. Ona
nie uprawiała pola, tylko trzymała owce. Jakoś się z nią dogadaliśmy, zapłaciliśmy i wróciliśmy do
siebie. Ziemię też udało się odzyskać w całości.
20
21
22
Zalutyń – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
Telatycze – wieś w gminie Nurzec-Stacja (pow. siemiatycki, woj. podlaskie).
Wojciechy – wieś w gminie Bartoszyce (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie), do 1954 r. była siedzibą gminy.
68
Pierwszy wyjazd na św. Górę Grabarkę po powrocie z Zachodu. Ojciec Eulogiusz i parafianie.
Trzecia od lewej Olga Sawczuk
Wkrótce po powrocie, babcia wyszła za mąż za Michała Sawczuka i przeprowadziła
się z kolonii do wsi Nowosiółki. Dziadkowie utrzymywali się z gospodarstwa, pracy na
roli, a przez wiele lat też z prowadzenia sklepu, w którym jak wiadomo skupia się życie
wsi. Dziadek często wyjeżdżał do pracy w delegacji, na tzw. wozki. W tych latach powstał
murowany dom i urodzili się dwaj synowie: Eugeniusz i Jan. Dom w Nowosiółkach stał się
ostoją dla całej rodziny, która zjeżdżała się i nadal zjeżdża się rokrocznie w czerwcu na
święto św. Onufrego, patrona monasteru w Jabłecznej. Obecnie już nie tak licznie, bo – jak
puentuje babcia wszystkie swoje opowieści o przeszłości – czasy się zmieniły.
Dwaj bracia i dwie siostry babci, choć ich losy układały się różnie, ostatecznie zatrzymali się w Białej Podlaskiej, gdzie spoczęli na prawosławnym cmentarzu przy cerkwi.
***
We wrześniu 2012 r., czasie wyjazdu plenerowego w ramach projektu „Uczmy się tolerancji na błędach historii” odwiedziłam cerkiew w Górowie Iławeckim i Lidzbarku Warmińskim, do których przed laty chodziła moja babcia Olga. Jadąc z Górowa do Ornety23
drogą obsadzoną z dwóch stron topolami, oglądałam pagórkowaty krajobraz Warmii. Wyczekiwałam zakrętu, o którym wspominała babcia. Pojawiła się tabliczka z napisem Zięby, a
23
Orneta – miasto w powiecie lidzbarskim (woj. warmińsko-mazurskie).
69
za chwilę zakręt. Bus się zatrzymał, wysiadłam i skierowałam się do pierwszego z domów,
który pasował do opisu babci. Drzwi otworzyła mi synowa Anny Staruch, koleżanki babci z
lat wysiedlenia. Tylko tę rodzinę mogłam teraz odwiedzić w Ziębach. Domu, w którym
mieszkała babcia z rodzicami już nie ma. Widziałam tylko miejsce, w którym stał. Wizyta w
Ziębach, które znałam tylko z opowiadań, choć krótka była dla mnie przeżyciem, jakie zachowam głęboko w sercu.
Moja babcia jest osobą, która zachowuje dystans do przeszłości. Każde wydarzenie,
czy to radosne, czy bolesne, z perspektywy czasu uznaje za budujące jej życiowe doświadczenie. Prostolinijność babci wyraża się w przekonaniu, że nie należy już za dużo głośno
mówić o bolesnych historiach sprzed lat. Takie podejście ma wielu przedstawicieli pokolenia, które przeżyło wojnę i akcję „Wisła”. To ludzie wyznający prostą filozofię życia, w którym najważniejsza jest uczciwość, praca, rodzina i prawosławna wiara, a nie ma miejsca na
narzekanie, rozpacz i oskarżenia.
Zawsze chciałam spisać opowieści mojej babci, wciąż pełne żywych barw i emocji.
Babcia, doskonałą pamięć zawdzięcza setkom przeczytanych książek. Literaturą interesuje
się od najmłodszych lat. Jak wspomina, zaczynając naukę, poszła od razu do drugiej klasy,
bo już na starcie umiała biegle czytać. Literacką pasję babcia przekazała i mnie, dzięki czemu bardzo wcześnie odkryłam, jaki otrzymałam od Boga talent. Babcia Olga na obchodzone
w maju 88 urodziny dostanie tę książkę, w której przeczyta dobrze sobie znaną historię.
Katarzyna Sawczuk
zima 2012/2013 r.
70
Bo tutaj Ukraińcy nie mogą zostać
(Walentyna Demidiuk z Nowosiółek1)
Walentyna Demidiuk (z domu Hasiuk), moja babcia, urodziła się w 1937 roku w Nowosiółkach. Tu spędziła prawie całe swoje życie, nie licząc 10 lat, spędzonych na dalekiej
Warmii, gdzie trafiła wraz z rodziną – mamą Natalią, tatą Wasylem2 i rodzeństwem – Olgą,
Józefem i Teodorem. Została tam przymusowo przesiedlona w ramach akcji „Wisła”. Te 10
lat, przypadających na okres dzieciństwa i dojrzewania mocno wpłynęły na jej życie, dlatego często wraca do wspomnień z tamtych czasów.
Ja od najmłodszych lat byłem bardzo związany z babcią. W dzieciństwie u dziadków
spędzałem niemal całe wakacje i wiele weekendów w ciągu roku szkolnego. Ten beztroski
okres mojego dzieciństwa zawsze wspominam z sentymentem. Pomoc w gospodarstwie w
czasie sianokosów, wykopków czy wstawanie o świcie, aby pójść z babcią do mleczarni
były dla mnie, kilkuletniego wtedy dziecka, niezwykłymi atrakcjami. W czasie moich wizyt
w Nowosiółkach często słyszałem od dziadków, czy ich sąsiadów o tym, jak to było na Zachodzie. Jako dziecko nie zawsze wszystko rozumiałem. Jednak z czasem, kiedy dorastałem
1
2
Nowosiółki – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
Ukr. Bazyli.
71
poznawałem tę historię związaną z wysiedleniem prawosławnych mieszkańców okolic
Jabłecznej3 na Ziemie Odzyskane.
Kiedy dowiedziałem się o projekcie „Uczmy się tolerancji na błędach historii” oraz o
możliwości wyjazdu na tereny, o których tak wiele opowiadała mi babcia, zdecydowałem
się wziąć w nim udział. Przed wyjazdem na Warmię postanowiłem jeszcze bardziej zagłębić
się w historię mojej rodziny i porozmawiać z babcią o wydarzeniach związanych z akcją
„Wisła”, o dzieciństwie i dorastaniu w Toprynach 4 koło Lidzbarka Warmińskiego5 i o powrocie w rodzinne strony. Efektem tych rozmów jest poniższy wywiad.
Kiedy i w jaki sposób dowiedzieliście się, że musicie opuścić swoje domy?
To było w lipcu, gdzieś koło Петра і Павла6. Dowiedzieliśmy się w niedzielę rano. Ktoś usłyszał i tak, jeden drugiemu przekazał. Sołtys też sam wszystkich powiadomił. Chodził od chaty do
chaty, bo wtedy jeszcze mało kto miał rower. Mówił, że do wioski przyjechało wojsko i żeby za dwie
godziny wszyscy zebrali się w szkole, bo muszą nam coś ogłosić. Przy tej okazji przypominają mi się
słowa piosenki, ще такая пісня є, що: «Люде посходилися, стали сумовати, ой Боже, мій Боже,
час вже од’їжджати»7.
Wszyscy się zeszli. Dowódca ogłosił, żeby szybko, w dwie czy trzy godziny, ludzie się spakowali, że będą furmanki z Olędrów8 i z Lisznej9. Katolicy z tych sąsiednich wsi pomagali w wysiedleniu. Dawali po dwie, trzy fury na rodzinę, żeby spakować na nie swoje rzeczy. Ludzie rozeszli się po
swoich domach. Każdy zabierał co miał, jedni kuferek zabierali, inni kaszę i mąkę, wszystko pakowali
na wozy. Jak ktoś miał krowy, to brał je ze sobą, jak ktoś konie, to konie zabierał.
Więc tego samego dnia, w którym się dowiedzieliście o wysiedleniu już musieliście wyjechać?
Tak, rano to ogłosili, a już po południu trzeba było być gotowym do wyjazdu.
Powiedzieli Wam, z jakiego powodu to całe wysiedlenie?
Mówili, że jedziemy na Ziemie Odzyskane, bo „tutaj to Ukraińcy nie mogą zostać”.
A dlaczego to akurat Wy mieliście wyjechać?
Katolicy zostali, bo „tutaj w Polsce na polskiej ziemi mieli zostać”, a my mieliśmy jechać na
Ziemie Odzyskane – „ruskie”. Kto był Białorusinem zapisany to został, tak np. na Białostocczyźnie,
ich nie zaczepiali, bo to Białorusini. Ale ich tutaj u nas nie było tych Białorusinów. Jak zajechaliśmy
3
Jabłeczna – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
Obecnie: Toprzyny – wieś w gminie Górowo Iławeckie (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie).
5
Lidzbark Warmiński – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
6
Ukr. Piotra i Pawła – dzień pamięci tych świętych apostołów, wg kalendarza juliańskiego przypadający 12 lipca.
7
Ukr. jest jeszcze taka pieśń, że: „Ludzie poschodzili się, zaczęli się smucić, oj Boże, mój Boże, już czas odjeżdżać”.
8
Lokalna nazwa sąsiadującej z Nowosiółkami wsi Mościce Dolne.
9
Liszna – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
4
72
do Tucznej10, to stamtąd zawrócili do domów, tych którzy sami lub ktoś z ich rodziny służył w Wojsku Polskim. I tak, tutaj od nas z Nowosiółek wróciło kilka rodzin, np. Wołosiuki, Hasiuki. Reszta
dotarła do Chotyłowa11 i stamtąd pociągiem pojechała na Ziemie Odzyskane.
Czy w dalszą drogę pociągiem wyruszyliście jeszcze tego samego dnia?
Nie. Najpierw zawieźli nas furmankami do Tucznej, za kościołem na dużej łące wypakowali
wszystko, kilka godzin tam siedzieliśmy. Pamiętam, że padał wtedy deszcz. Dalej do Chotyłowa wozili nasze rzeczy ciężarówkami, pakowali dwie, trzy rodziny na jeden kurs i zawozili na stację kolejową. Jak ktoś miał krowy i inne zwierzęta musiał je gnać pieszo.
Czy długo czekaliście w Tucznej na transport do Chotyłowa?
Nie, to nie było długo. Ci, którzy jechali z dobytkiem12, od razu kierowali się do Chotyłowa.
My do Tucznej dojechaliśmy swoim wozem zaprzężonym w konia i chcieliśmy go zabrać w dalszą
drogę. Część rzeczy załadowaliśmy do ciężarówki, ktoś z nas pojechał tym samochodem, żeby po przyjeździe na stację to wszystko pozbierać.
Pociągiem pojechaliśmy chyba na drugi dzień. Pamiętam, że to trochę trwało zanim wszystkich pozwozili. Podróż pociągiem trwała bardzo długo – z tydzień, a może i więcej. Jechaliśmy, to
znów na parę dni odczepili wagony i staliśmy w polu. Na postojach wojsko dowoziło tzw. repetę, coś
przypominającego zupę. To było nasze pożywienie w czasie drogi. Zwierzęta też chciały jeść, więc jak
gdzieś na postoju znalazło się trochę trawy czy siana, to każdy to niósł, nakarmić swój dobytek.
Czy dużo ludzi wyjechało wtedy tamtym pociągiem z Chotyłowa?
Cała wieś Nowosiółki. Ile było ludzi we wsi, prawie wszystkich wywieźli. Jednego dnia przywieźli Nowosiółki do Chotyłowa, kolejnego Terebiski13, Jabłeczną. Codziennie wywozili jedną wieś.
Cała wieś zebrana w jedną godzinę wyjeżdżała.
Co było po przyjeździe? Czy tam na Zachodzie sami wybieraliście sobie miejsce
zamieszkania? Czy wskazywali Wam, gdzie konkretnie macie się osiedlić?
Pociąg dojechał do Lidzbarka Warmińskiego, a stamtąd już ludzie jechali podstawionymi ciężarówkami do Górowa Iławeckiego14. Tam wszystkie domy, gospodarstwa były puste. Zostawili nas w
Górowie i dalej każdy sam sobie szukał miejsca, gdzie się osiedli. Topryny, Kandyty15 i inne wsie
wokół to miejsca, które zasiedlali nasi ludzie. Minęło około dwóch tygodni zanim znaleźliśmy sobie
dom. Każdy brał sobie, gdzie chciał i ile chciał ziemi. Na początku było to niezorganizowane, ale z
czasem wszystko się unormowało. Przeprowadzono pomiary, komasacje, uporządkowane później te
sprawy, np. nam dali 12 hektarów ziemi. My osiedliśmy w Toprynach. Zamieszkały tam jeszcze dwie
10
Tuczna – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
12
Tu: przest. bydło, zwierzęta domowe.
13
Terebiski – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
14
Górowo Iławeckie – miasto i gmina w powiecie bartoszyckim (woj. warmińsko-mazurskie).
15
Kandyty – wieś w gminie Górowo Iławeckie (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie).
11
73
rodziny z Nowosiółek. Pozostali sąsiedzi byli z Podkarpacia: z Lubaczowa 16, z Rzeszowa, z Sanoka17,
ale w okolicznych wsiach mieliśmy już więcej znajomych.
Jak wyglądało Wasze zaklimatyzowanie się na Ziemiach Odzyskanych?
Na początku było ciężko: pierwsza zima, bieda... W domu okna zabite deskami – była tylko mała szybka, żeby trochę światła wpadało. W Nowosiółkach ludzie zostawili wszystko, nikt nie brał ze
sobą stołów czy krzeseł, okna też zostały, a w zamian dostawaliśmy na Ziemiach Odzyskanych domy,
które były w ruinie. Okna wszędzie powybijane, jak trafiły się jedne drzwi, to było bardzo dobrze. Jak
my przyjechaliśmy do Topryn to już większość domostw była zajęta, ale wszystkie były poniszczone.
Z czasem ludzie odremontowali sobie trochę tak, aby dało się mieszkać.
Spaliśmy najpierw na podłodze, a później, jak udało się gdzieś kilka desek zorganizować, tato z
braćmi zrobili takie prowizoryczne łóżka – prycze. Z czasem udało się zebrać trochę najpotrzebniejszych rzeczy do domu. To zbieranie polegało na tym, że jeździliśmy po opuszczonych gospodarstwach i zabieraliśmy z nich to, co mogłoby się przydać do domu. Później państwo się o nas zatroszczyło i zorganizowało ekipę remontową, która naprawiała okna, wstawiała drzwi i doprowadzała
budynki do stanu używalności.
Jak sobie radziliście na początku? Dostaliście jakiś prowiant? Przecież nie mieliście nic swojego, jak tam zajechaliście...
Dawali nam mąkę kukurydzianą. Niektórzy chodzili pracować do pobliskiego PGR-u18, jak mój
tata i bracia. Za to przynieśli koszyk buraków cukrowych czy kartofli i tak, jakoś przetrwaliśmy zimę.
Mama nagotowała buraków, starła, przysmażyła trochę i taką marmoladę mieliśmy do chleba. Kupowaliśmy zboże na mąkę. Kto jako pierwszy przyjechał, to załapał się jeszcze na pracę w PGR-ach
poniemieckich, a kto później to szukał jakiejkolwiek okazji, aby zarobić kilka groszy. Na tamtych terenach byli Wileńszczacy, którzy przyjechali dużo wcześniej jako ochotnicy, siali tam i mieli już swoje
zboże.
Czy mieliście daleko do cerkwi?
Przez pierwszy rok nie mieliśmy wcale swojej cerkwi. Ale jak się już wszystko ustabilizowało,
to mniej więcej po roku, od czasu jak tam przyjechaliśmy, my, miejscowi prawosławni poprosiliśmy o
cerkiew. Dali nam na ten cel kaplicę poniemiecką w Górowie Iławeckim, którą zaadaptowaliśmy na
prawosławną cerkiew. Pojawił się i na stałe batiuszka, mnich, o. Serafin (Samojlik). Do cerkwi w
Górowie mieliśmy z Topryn 12 kilometrów.
Czy dużo osób przychodziło na nabożeństwa?
Oj tak, dużo, cała cerkiew. Co niedzielę ludzie z okolicznych wsi zbierali się w cerkwi. Różnie,
jedni piechotą przychodzili, kto miał rower, to rowerem przyjeżdżał. Niektórym udawało się podje16
17
18
Lubaczów – miasto powiatowe w woj. podkarpackim.
Sanok – miasto powiatowe w woj. podkarpackim.
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
74
chać ciężarówką, która przyjeżdżała do wsi po mleko dwa razy dziennie. Ci kierowcy nie robili problemów, podwozili. To byli Niemcy, którzy zostali na swojej ojcowiźnie, ale zmienili obywatelstwo na
polskie.
A jak było ze szkołą i z nauką?
Od razu na zimę w Toprynach zorganizowana była szkoła. To był ładny budynek: trzy sale, a
na górze pokoje, w których mieszkali nauczyciele. Siostra Ola mówiła, że później pobudowali jeszcze
większą szkołę, bo dużo było dzieci.
Jak ktoś nie chciał chodzić do szkoły, a nie skończył jeszcze 18 lat, to zabierali go do tzw. junaków , czyli do pracy na polu w PGR-ach. Ja byłam w junakach dwa miesiące. Za pracę dostawało się
19
tam wyżywienie. Na początku mnie zapisali do pracy w lesie, bo tam pracowali moi bracia i mieli też
trochę za mnie pracować, ale koleżanka mnie wydała i musiałam iść do junaków w okolice Kętrzyna20.
Spędziłam tam dwa miesiące. Jak ktoś chciał, to można było stamtąd pojechać do domu na przepustkę.
Ja nie wyjeżdżałam, ale odwiedzała mnie moja siostra i bratowa. Za dobrą pracę w nagrodę dostałam
bluzkę i 300 zł, to była wtedy drobna kwota. Praca trwała od godziny 8 do 11, a potem od 14 do 17.
Normą na jeden dzień było np. opielenie pięciu bardzo długich rządków buraków.
A jak tam wyglądało Wasze codzienne życie?
Tam było ciekawie, inaczej niż u nas. Na środku wsi był duży krzyż pod którym ludzie spotykali się na majówki, przychodzili różni i katolicy, i prawosławni, dużo było „Hucułów” (grekokatolików). Nas prawosławnych w Toprynach było tylko trzy rodziny. Katolików ze cztery, pięć rodzin, ale
oni byli ochotnikami.
A jak się odnosili do Was?
W sumie to dobrze, na początku to oni też się trochę bali. Nazywali nas „Moskalami”, bo my
nie chodziliśmy do kościoła jak grekokatolicy i papieża nie wypominaliśmy. A w szkole to nikt nam
nie dokuczał z powodu tego, że jesteśmy prawosławni. Tam było wesoło, dużo młodzieży.
A kiedy się dowiedzieliście, że można już wracać? Ktoś Wam to ogłosił tak, jak
przy wysiedleniu?
Nie, ogłoszeń nie było. Każdy sam się gdzieś dowiadywał. Jedni drugim przekazywali, że komuś udało się wrócić w rodzinne strony, więc próbowało się po prostu. Jeśli ktoś wrócił musiał odkupić swoje gospodarstwo od katolików, którzy je zajęli pod nieobecność prawowitych właścicieli. Dobrze jak godzili się odsprzedać. Czasami bywało tak, że nie chcieli w ogóle rozmawiać. Mówili, że to
gospodarstwo jest teraz ich i grozili, żeby ich nie zaczepiać. Niektórych wywozili kilka razy z powrotem na Ziemie Odzyskane. Bywało, że ktoś wrócił i wygonili go z powrotem, pojechał na jakiś tydzień
19
Mianem junaków określano w okresie powojennym członków Powszechnej Organizacji „Służba Polsce”, powołanej w 1948
r. organizacji paramilitarnej, poddanej kontroli Polskiej Partii Robotniczej (potem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej) i
służącej kształtowaniu młodego pokolenia w duchu ideologii komunistycznej. Wśród form działalności „SP” było
wykonywanie przez członków organizacji pracy okresowej oraz dorywczej.
20
Kętrzyn – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
75
do innej miejscowości, np. do Piszczaca i potem znowu podejmował próbę powrotu na swoje. Tak np.
w mieszkaniu Rudzkich siedziała Radkiewiczka (to mieszkanie spaliło się), a u Ostrowskich to Wercia
zajęła i mieszka tam do dnia dzisiejszego, nie wpuściła ich. Martyniuki spłacili i wrócili na swoje. W
naszym końcu wsi dużo domów zajęli ludzie z Olędrów, tak było u Sierożki, Wańki, u Panka. U nas –
Kuczyński zajął. U nas było tak, że musieliśmy im kupić stodołę w Mościcach, żeby się wyprowadzili
z naszego mieszkania.
Walentyna Demidiuk w Nowowsiółkach, 2012 r.
Starszy brat z rodziną wrócił jako pierwszy i zatrzymał się u wujka, który nie był wywieziony.
Pojechał wcześniej, żeby odzyskać nasz dom, pilnował, kiedy będą go zwalniać. Chociaż byli inni
chętni, to brat nie ustąpił i dosłownie przesiedział konkurentów. Ja wróciłam w wieku 19 lat, na swoje
wesele. Męża, Michała, też pochodzącego z Nowosiółek, poznałam na Zachodzie. Moi rodzice, siostra
i młodszy brat wrócili ze dwa, trzy lata później niż ja.
A kiedy już wróciliście, czy zdarzały się jakieś przypadki prześladowania tych,
którzy byli wysiedleni?
Różnie było, to zależało od ludzi. Na początku straszyli, żeby się nie zadomawiać, bo znowu
nas wygonią, ale później już było lepiej. Powoli zaczynaliśmy budować wszystko na nowo.
Mariusz Osypiuk
wrzesień 2012 r.
76
Spaliśmy w tych domach jak zwierzęta…
(Wiera Hasiuk i Mikołaj Hasiuk z Nowosiółek1)
Wiera Hasiuk i Mikołaj Hasiuk przed wysiedleniem mieszkali w Nowosiółkach, po
powrocie osiedlili się w Pniskach2. Mają za sobą różne koleje losu. Pani Wiera ma dziś 84
lata. Już prawie 40 lat temu uległa poważnemu wypadkowi i do dziś jest przykuta do łóżka.
Mimo to potrafi odnaleźć radość w codzienności – na jej twarzy widnieje serdeczny
uśmiech. Odwiedza ją dużo ludzi. Ze wszystkimi chętnie rozmawia, wyszywa, dużo czyta.
Pamięta prawie każdy szczegół z lipcowych wydarzeń 1947 roku. Cichym i słabym już głosem rozpoczyna swoją opowieść...
7 LIPCA 1947 ROKU
To była sobota, 6 czy 7 lipca ’47 roku3. Wieźli nas furmankami przez Liszną4 i Krzywowólkę5,
do Tucznej6. Tam był nocleg. Następnego dnia rano zatrzymaliśmy się w Chotyłowie 7, gdzie przy1
Nowosiółki – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
Pniski – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
3
Według ustaleń Eugeniusza Misiły wieś Nowosiółki została wysiedlona 7 lipca 1947 r., był to poniedziałek. Por. Akcja „Wisła”. 1947. Dokumenty i materiały, wstęp, wybór i opracowanie E. Misiło, Warszawa 2012, s. 1016.
2
77
dzielano ludzi do różnych wagonów. Jeden transport był na Olsztyn, drugi na Szczecin. Wszędzie
panował bałagan, mylono wagony – wspomina pani Wiera. „A Wy Ukraińcy – dobrze Wam
tak!” – mówili do przesiedleńców miejscowi gospodarze na stacji w Chotyłowie. Te słowa
do dziś tkwią głęboko w świadomości tych ludzi, wypędzonych na cudze ziemie tylko dlatego, że byli prawosławni….
Wiera Hasiuk (pierwsza z prawej) w Górowie Iławeckim
NA PIESZO DO CHOTYŁOWA
Brat pani Wiery, Mikołaj, również doskonale pamięta ten sądny dzień. W sobotę wieczorem zwołano zebranie. Byłem już wtedy dużym chłopakiem, więc poszedłem na nie. Kazano się
pakować, a następnego dnia, do godziny dziesiątej rano wszyscy mieli być gotowi. Oczywiście nie
4
Liszna – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
Krzywowólka – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie),.
6
Tuczna – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
7
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
5
78
zdążyliśmy. Sam goniłem bocznymi ścieżkami dwie krowy i jałówkę, bo prosto mi nie
pozwolili. Pani Wiera na pieszo, z Tucznej do Chotyłowa goniła świnie. Zwierząt ludzie pilnowali, gdyż chcieli je
wszystkie zabrać ze sobą. Nic dziwnego, to było najcenniejsze co posiadali, oprócz ziemi. Nie wiedzieli dokąd
jadą i co ich tam czeka. A na terenach,
na które ich przywieziono, musieli
zaczynać wszystko od nowa…
WYŁADOWALI NAS W LIDZBARKU
10 lipca wyładowali nas w Lidzbarku Warmińskim8 i kazali jechać, szukać
sobie samemu nowego miejsca, jakiegoś
domu opuszczonego przez Niemców. Dojechaliśmy do Pieszkowa9, tam przenocowali-
Mikołaj Hasiuk w drodze do Górowa
śmy. Zanim znalazło się dla nich miejsce we wsi Glądy10 podróżowali jeszcze do Górowa Iławeckiego, potem z powrotem do
Pieszkowa, gdzie przez tydzień nocowali na plebanii katolickiej – jakieś 20 osób w jednym
miejscu. Domy były bez okien i drzwi, w opłakanym stanie. Spaliśmy w tych domach jak zwierzęta, na słomie – tłumaczą. W swoich miejscowościach zostawili wszystko: domy, zabudowania gospodarskie, nie koszone zboże, dobytek wielu lat pracy – ojców i dziadków. Na
Zachodzie, bo tak się przyjęło mówić wśród przesiedleńców o Ziemiach Odzyskanych, dostawali jedynie małe ilości kukurydzy, kaszy, czy mąki kukurydzianej. Pani Wiera pamięta
jak chodziła do pracy przy kopaniu ziemniaków.
POWRÓT DO DOMU
Z powrotem do domu było różnie. Jedni wracali wcześniej – tych często zawracano. Oficjalne
pozwolenie wydano w latach 1956-1957, ale wracano i do 1960 r. – powoli kończy swą opowieść
pan Mikołaj. Większość ludzi wróciła, jednak wielu nie miało już do czego wracać, gdyż ich
domy zostały przejęte. Niektórzy, których wiodła w rodzinne strony jakaś niezwyciężona
8
9
Lidzbark Warmiński – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
Pieszkowo – wieś w gm. Górowo Iławeckie (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie),.
Glądy – wieś w gminie Górowo Iławeckie (powiat bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie).
10
79
siła, kupowali ziemię gdzieś w okolicy (Biała Podlaska, Terespol 11). Byle u siebie. Wszyscy,
już po raz kolejny, musieli zaczynać swoje życie od nowa.
Wiera Hasiuk w swoim pokoju, 2012 rok
84 LATA, JEDEN POKÓJ, JEDNO OKNO – CAŁY ŚWIAT
Dziś pani Wiera mieszka w Pniskach. Jej brat, z żoną Ireną, mieszka w Białej Podlaskiej, często jednak przyjeżdżają do swojej nadbużańskiej wsi. Panią Wierę odwiedzają
również dzieci i wnuki pana Mikołaja, sąsiedzi, znajomi, duchowni. Ze swojego niewielkiego pokoju widzi kawałek podwórka. To jej cały zewnętrzny świat – trochę zieleni, promyków słońca. Wszystkie cierpienia z lat przesiedleń kumulują się w tym miejscu. Kto tylko może przynosi jej świąteczną radość, kawałek prosforki, ikonkę, pozdrowienie paschalne.
Katarzyna Rabczuk
Poniedziałek Wielkanocny (16 kwietnia) 2012 r.
11
Terespol – miasto w powiecie bialskim (woj. lubelskie).
80
Rozdział II
Okolice Białej Podlaskiej
Z dzienników mojego pradziadka
(Michał Chalimoniuk z Sycyny1)
Michał Chalimoniuk, mój pradziadek, urodził się w 1902 r. Swoje losy opisywał w
dziennikach – przez wiele lat, aż momentu swojej śmierci w 1981 r. Część dzienników zaginęła, a być może w pewnych okresach nie były pisane. Swoje życie, wyłączając okres bieżeństwa (do Rosji; lata 1915-1921) wysiedlenia na Ziemie Odzyskane, spędził w Sycynie koło
Białej Podlaskiej. Tam z Anną Kozulą, swoją pierwszą żoną, założył rodzinę. W 1934 r. uro1
Sycyna – wieś w gminie Biała Podlaska (pow. bialski, woj. lubelskie).
83
dziła się im córka Krystyna. W 1936 r. żona mu zmarła. Pradziadek został z małą córeczką i
swoimi rodzicami – Barbarą i Stefanem. W 1941 roku ożenił się ponownie. Drugą żoną była
Maria z domu Antoniuk. W tym małżeństwie urodziło się pięcioro dzieci: Maria (ur. 1944 r.,
zmarła w wieku 4 miesięcy), Lidia (ur. 1945 r.), Janina (ur. 1947 r. – moja babcia ze strony
mamy), Mieczysław (ur. 1948 r.), Jerzy (ur. 1953 r.).
To, co przedstawiam niżej, dowiedziałam się czytając wspomnienia pradziadka oraz słuchając opowiadań babci, która zna pewne fakty z rozmów ze swoją o 13 lat starszą siostrą i
swoją mamą. Zanim przejdę do wydarzeń związanych z akcją „Wisła” chciałabym opisać
realia życia prawosławnych przed wysiedleniem.
Michał Chalimoniuk (w środku) z przyjaciółmi
JUŻ WCZEŚNIEJ NIE BYŁO SPOKOJU
Prześladowania zaczęły się dużo wcześniej przed 1947 r. Pradziadek opisywał, a babcia opowiadała o wydarzeniach, które wiązały się z gnębieniem ludności prawosławnej w
ich wsi. Sycyna nie była dużą wsią, liczyła około 50 rodzin, w tym katolickich 13, a prawosławnych 37. Część rodzin prawosławnych wyjechała w 1944 r. do ZSRR. Rodzina zapamiętała rok 1938, rok zburzenia cerkwi w Białej Podlaskiej. Na zdjęciu okładki „Przeglądu
Prawosławnego” z lipca 1998 r. babcia rozpoznała swoją mamę Marię oraz jej siostrę Julię
Kondratiew, siedzące na ruinach świątyni. Gdy zabrakło im cerkwi parafialnej, pradziad-
84
kowie jeździli na nabożeństwa do Nosowa 2, Dołhej3 , a później ponownie do Białej Podlaskiej, bowiem podczas okupacji niemieckiej odprawiano tam nabożeństwa w pomieszczeniu zastępczym.
Pradziadek zanotował: W dniu 14 kwietnia 1943 roku zginął tragiczną śmiercią diak 4 dołżeński Iwan Ostapczuk. Zginął z rąk bandy. Ciała nie znaleziono. 25 kwietnia, Wielkanoc prawosławna: Służba bez diaka, sami śpiewaliśmy. Było nie wesoło. Tak ludzie płakali po służbie. Smutek zamiast radości. Daj Boże doczekać drugiej Paschy, lepszej nam wszystkim. Niech dopomoże i
Матір5 Jego i Wszyscy Święci. Do parafii wkrótce skierowano nowego diaka, ale zarówno on,
jak i batiuszka6, po służbie czasami nocowali w Sycynie, jednak najczęściej wracali do Białej.
Owa banda grasowała na tym terenie od 1942 r. Napadała na gospodarstwa rodzin
prawosławnych, zabierała rzeczy z domów, dobytek zwierzęcy, sprzęt z podwórza. Młodzi
mężczyźni często ukrywali się poza miejscem zamieszkania, żeby nie narazić się bandzie.
Pradziadek napisał, że raz siedział schowany na wyszkach7 i słyszał, jak w jego chlewie bandyci zabijali świnię.
Prababcia mówiła, że potrafili nocą strzelać w komin chałupy, żeby wystraszyć
mieszkańców. Krzyczeli przy tym: Михалю, выходи8 (bandyci często udawali Ruskich). Pewnego razu podczas takiej strzelaniny jedna z kul trafiła w pierzynę, którą prababcia przykryła swoją maleńką córeczkę. Po wysiedleniu jeden z tych bandytów zamieszkał w domu
pradziadka, ale komina nie naprawił.
Z czasem banda nabierała większej siły i cały czas pozostawała bezkarna. W nocy z
12 na 13 maja 1944 r. zabito w Sworach 9 (wsi odległej o 6 kilometrów od Sycyny) dwóch
prawosławnych mężczyzn10. Tej samej nocy druga banda zamordowała stryjecznego brata
mojej prababci – Pawła Antoniuka ze wsi Łukowisko 11. Zabili go na rękach żony, której nie
mogli od niego oderwać. Odchylili tylko głowę kobiety i zastrzelili. 16-letni syn Antoniuków, Aleksander, uciekł przez okno do lasu. Nie wracał do domu, przez dłuższy czas
ukrywał się. Po pewnym czasie jednak wrócił. Przeżył wojnę, ożenił się i przeniósł się do
Siedlec. Zmarł około 1992 r. Pochowany jest na cmentarzu w Siedlcach
Tego roku żona Pawła – Maria, z córką – też Marią, oraz innymi rodzinami prawosławnymi wyjechała do ZSRR. Był to grudzień 1944 r. Do Polski kobiety już nie wróciły. Po
wojnie odwiedzały jednak Aleksandra i jego rodzinę. Matka Aleksandra już dawno nie żyje.
2
Nosów – wieś w gminie Leśna Podlaska (pow. bialski, woj. lubelskie).
Dołha – wieś w gminie Drelów (pow. bialski, woj. lubelskie).
4
Psalmista.
5
Ukr. Matka.
6
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego.
7
Ukr. gwarowa nazwa schowka pod dachem w budynkach gospodarskich.
8
Ros. Michale, wychodź.
9
Swory – wieś w gminie Biała Podlaska (pow. bialski, woj. lubelskie).
10
Jeden z nich, Jan Zając, pochowany jest na cmentarzu w Sycynie.
11
Łukowisko – wieś w gminie Międzyrzec Podlaski (pow. bialski, woj. lubelskie).
3
85
Czy żyje córka – nie wiem, ale wnukowie i prawnukowie żyją. Kontakt z nimi utrzymuje
syn Aleksandra – Jan Antoniuk, który mieszka w Siedlcach.
Zapisał też pradziadek zdarzenie z Kolady12, które miało miejsce w styczniu 1946 r.
Wieczorem, kiedy rodzina kolędowała, nieznani sprawcy powybijali okna w ich domu, niektóre z całymi ramami. W innych domach prawosławnych też wybili. Nie było już spokoju
w te święta. Pradziadek napisał: Tak Lachy terroryzują prawosławnych, chcą wyniszczyć. W
grudniu 1946 r., jak zanotował pradziadek, świętowali Rożdiestwo Chrystowo13 już w nowym
stylu. Świętowali też i po staremu, ale potajemnie.
W innym miejscu pradziadek napisał: Odśpiewaliśmy Tropary, podawaliśmy dobytkowi i
zaczęliśmy jeść. Ja od czwartku wieczora zacząłem pościć żylnika 14.
LUDZIE POWTARZALI: WOLA BOŻA
W dzienniku pojawiają się kolejne notatki, zapowiadające m.in. akcję wysiedleńczą,
która miała ostatecznie unicestwić prawosławie na Południowym Podlasiu: 21 kwietnia
1946 r.: Daj Boże przeżyć nam prawosławnym ten krytyczny czas, kiedy nie ma znikąd pomocy.
Stąd, ze swego wyganiają, a za Bugiem zupełnie źle się odnoszą i nie wiem, jak nam przyjdzie na
drugi rok, gdzie przebywać.
25 maja 1946 r.: Zaczął się terror na naszych ludziach. Biją okna, strzelają w dom, zabierają
konie, krowy, wozy, ubrania, zboże. U nas zabrali trochę ubrania, pieniądze, nabili ojca i Mikołaja
(młodszy brat prababci Marii, od 1942 r. do 26 września 1945 r. był na przymusowych robotach w Niemczech), a ja z koniem byłem w Łukowisku. Koniem jeździmy to na Grabarkę 15, to do
Łukowiska, żeby nie zabrali.
22 czerwca 1947 r.: Jeździliśmy do cerkwi do Białej. Wiadomości złe, nas wiozą, znowu Bóg
wie gdzie, jak i co będzie. Jak się nie odmieni, to będzie źle. Daj Boże, żeby to minęło.
7 lipca 1947 r.: Przyjechało wojsko i nam prawosławnym kazali zabierać się. Dali furmanki
dla każdego, mnie dali dwie. Zabrałem z domu wszystko z żywego: dwie krowy, konia, wóz, dwoje
prosiaków i dziesięć kur. Starsza siostra mojej babci wspominała, że tego dnia było prawosławne święto – Joana16. Kobiety i dzieci wybierały się do lasu na jagody, gdy po wsi rozniosła się wieść o wysiedlaniu. Jedna z katolickich sąsiadek przyszła do niej i powiedziała: Oj,
Mikołajowa wywożą was tak, jak Niemcy Żydów. Ludzie reagowali różnie. We wsi słychać było
głośny płacz kobiet. Ale moja prababcia nie płakała, jakby się zawzięła. Była wtedy w siódmym miesiącu ciąży. Gdy ucichł pierwszy lament, ludzie mówili już tylko: wola Boża. Pytali
12
Ukr. Wigilia Bożego Narodzenia.
Cs. Boże Narodzenie.
14
Żylnik – surowy post, bez jedzenia i picia, rozpoczynający się po kolacji w Wielki Czwartek i trwający do powrotu z
paschalnego nabożeństwa – w niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego.
15
Grabarka – wieś w gminie Nurzec-Stacja (pow. siemiatycki, woj. podlaskie).
16
7 lipca – według kalendarza juliańskiego dzień narodzin św. Jana Chrzciciela.
13
86
żołnierzy, dokąd ich powiozą. Żołnierze jednak nic nie wyjaśniali. Czy nie wiedzieli, czy nie
wolno było im mówić?
Fragment pamiętnika Michała Chalimoniuka
Pradziadek na bieżąco opisywał wydarzenia z tamtych dni: Wyjechało ze wsi 20 rodzin.
Jechali całą noc. Zawieźli do stacji Chotyłów17. Staliśmy tam cały dzień. Na wieczór załadowali nas w
wagony. My razem z Julką, siostrą żony i sycyńskich 10 rodzin. Odjechaliśmy z Chotyłowa wieczorem 8 lipca. Droga była marna. W wagonach ciasno, jak wśród ludzi, tak i w dobytku. Ale dzięki
Bogu, wszystko dojechało do stacji Koczały18 całe. Był 11 lipiec, piątek. Posiedzieliśmy na stacji do 13
lipca (do niedzieli). Dali nam furmanki, za które zapłaciłem 60 złotych i zawieźli do wioski Dyminek19, gmina Brzezie, powiat Człuchów.
NA WYGNANIU
Pradziadkowie dostali w Dyminku ziemię i mieszkanie, wspólne z jednym grekokatolikiem z Bieszczad. W mieszkaniu tym nie pozostali długo. Podkupiony wójt wypędził ich
do gorszego, bo kiedy pradziadkowie przyjechali, to już mało było pustych domów. Wcześniej przywiezieni byli rzeszowiacy i grekokatolicy z gór. W Dyminku były tylko dwie prawosławne rodziny, moi pradziadkowie i siostry prababci. Pozostali wysiedleńcy z Sycyny
17
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
18
Koczała – wieś w gminie Koczała (pow. człuchowski, woj. pomorskie). Działała tam stacja kolejowa przy nieistniejącej już
linii kolejowej.
19
Dyminek – obecnie wieś w gminie Biały Bór (pow. szczecinecki, woj. zachodniopomorskie).
87
byli porozrzucani po innych wsiach. Ludzie wywiezieni zostawili zasiane i zasadzone pola, a
na Ziemiach Odzyskanych nie otrzymali zasiewów. Paśli krowy, przetwarzali mleko,
sprzedawali nabiał na targu w Szczecinku, za co kupowali na kilogramy zboże, ziemniaki,
kapustę. I tak żyli.
Pradziadek notował to, co było związane z organizacją życia w nowej rzeczywistości,
jakie dokonywał zakupy, gdzie pracował itp. (wszystkie zapiski z 1947 r.):
18 sierpnia: Kupiliśmy sto kilogramów słomy za 350 złotych.
19 sierpnia: Kupiono 75 kilogramów żyta za 2000 złotych, kupiono 30 kg owsa.
23 sierpnia: Przywiozłem perzu na dach, ładowałem dach, bo cieknie.
2 września: Jeździliśmy ze szwagrem do Człuchowa 20 po zapomogę, ale nic z tego, bo nie ma.
12 września: Dostaliśmy żyto na zasiew, po 2 kwintale.
23 i 26 października: Byliśmy na robocie z żoną u sowietów, koło kartofli, zarobiliśmy 100
kg. Sowieci wykopali kartofle, my przekopywaliśmy, napo przekopywaliśmy 250 kg [wyrażanie
pradziadka; przekopywali motykami pole, z którego były wykopane ziemniaki, ale niedokładnie].
1 grudnia: Dzisiaj robiłem w lesie – ofiara na kościół. Mają reperować poniemiecki kościół w
Dyminku. Byłem też przy gracowaniu.
Ten odremontowany kościół służył przez krótki czas wszystkim. Przyjeżdżał ksiądz
katolicki – służył rzymsko- i grekokatolikom. Przyjeżdżał też ksiądz prawosławny ze Słupska … i służył prawosławnym. Nie było jeszcze wyznaczonego dla prawosławnych cmentarza. Gdy w 1950 r. zmarł mój prapradziadek Stefan, ojciec pradziadka Michała, pochowano
go cmentarzu niemieckim w Dyminku.
Pradziadek wspomina, że kiedy przyjechali na tamte tereny, to nie mieli w okolicy
cerkwi. Dlatego też moją babcię Janinę, która urodziła się w dwa miesiące po przesiedleniu,
ochrzczono w kościele katolickim. Dziecko przyszło na świat słabe i prababcia obawiała się,
że może umrzeć nieochrzczone. Dopiero, jak znalazł się batiuszka – w Słupsku, dopełnił
chrztu po prawosławnemu. Z czasem otworzono cerkiew we wsi Drzonowo 21, a batiuszka
przyjeżdżał tam służyć ze Szczecinka22.
POWRÓCILI, ALE JUŻ NIE DO KOŃCA DO SIEBIE
Pradziadek opisał jak 24 listopada 1955 r. jeden z jego znajomych – Kortoniuk, pochodzący z Burwina23 – potajemnie wyjechał z Zachodu do swojej rodzinnej wsi. Wynajął w
tym celu samochód. Mój pradziadek nawet pomagał tej rodzinie wieczorem załadować się.
Kortoniukowie wyjechali pod osłoną nocy. Po kilku dniach wrócili jednak z powrotem.
20
Człuchów – miasto powiatowe w woj. pomorskim.
Drzonowo – wieś w gminie Biały Bór (pow. szczecinecki, woj. zachodniopomorskie).
22
Szczecinek – miasto powiatowe w woj. zachodniopomorskim.
23
Burwina – wieś w gminie Łomazy (pow. bialski, woj. lubelskie).
21
88
Zawrócono ich z Białej Podlaskiej, a za samochód w obie strony musieli zapłacić 6 tysięcy
złotych.
W 1956 r. udało się wrócić na Wschód drugiej prawosławnej rodzinie, pochodzącej z
Sycyny. 8 kwietnia 1956 r. młodzi Kierczukowie wyruszyli samochodem z Trzmielewa24 do
Witoroża25. Ich rodzice, także z ich dziećmi, zostali jeszcze na krótko na Zachodzie. Po pewnym czasie i oni dołączyli, to znaczy wrócili w rodzinne strony.
Babcia Janina opowiadała, że oni także potajemnie wracali z Ziem Odzyskanych do
Sycyny. Było to 10 grudnia 1958 roku. Pradziadkowie nie pozwolili swoim dzieciom mówić
w szkole o ich wyjeździe, ani kolegom, ani nauczycielom. Nie mogli też z nikim się pożegnać. Uciekali tak, jakby byli przestępcami. Babcia była wtedy w 5 klasie szkoły podstawowej.
Rodzina rozdzieliła się. Prababcia z czwórką małych dzieci wyjechała wieczorem, a
pradziadek jechał z dobytkiem pociągiem towarowym. Zamierzał zostawić zwierzęta w
Sycynie i dopilnować bezpiecznego wprowadzenia się rodziny do starego domu. Prababcia
z dziećmi przybyła do Sycyny po południu 13 grudnia. Pradziadek przyjechał 16 grudnia w
nocy – pociągiem towarowym. Prababcia, sama z dziećmi, obsiewała pole i rozpoczęła budowę budynków gospodarczych. Pradziadek zaś, na Zachodzie, załatwiał formalności i
zbierał plony. Pozostała z nim jedynie córka Krystyna, która jako najstarsza z dzieci miała
mu pomagać. Całą rodziną spotkali się w Sycynie późną jesienią 1959 r. Minął wówczas
trudny czas rozłąki, czas, w którym bardzo tęsknili za sobą.
Oprócz moich pradziadków, do Sycyny wraz ze swymi rodzinami powrócili: Piotr
Chalimoniuk, Józef Chalimoniuk, Jan Chalimoniuk, Jan Dawidziak, Józef Kierczuk, Teodor
Kasjaniuk, Mikołaj Chalimoniuk, Mikołaj Olesiejuk, Anna Koleśnik, Jan Dmitruk, Antoni
Łukaszuk, Mikołaj Łukaszuk.
Pradziadkowie, tak jak i inni prawosławni, wyjeżdżając na Zachód pozostawiali swoje lasy, z wyrośniętymi grubymi sosnami. A po powrocie nie mieli nawet własnego opału.
Katolicy mieli swoje lasy i pełne prawo do nich. Babcia mówiła, że chodziła z rodzeństwem
i swoją mamą do lasu państwowego, gdyż tutejszy gajowy pozwolił im łamać chrust, wiązać w wiązki i zabierać do domu. Początkowo, gdy pradziadek był jeszcze na Zachodzie,
nie mieli nawet konia i furmanki. Kiedy pradziadek wrócił, to zabierał wieczorami dzieci do
swojego lasu. Skradając się przynosili wówczas na plecach żerdzie, na ogrodzenie podwórka. Nic im się w tym kraju nie należało.
Kiedy pradziadkowie wracali w rodzinne strony dawali tzw. odstępne tym ludziom,
którzy zajęli ich ziemię i zabudowania. Ziemia była zachwaszczona, budynki poniszczone,
mimo wszystko musieli im zapłacić. Gospodarstwo Chalimoniuków zajął Wacław Proko24
25
Trzmielewo – wieś w gminie Rzeczenica (pow. człuchowski, woj. zachodniopomorskie).
Witorom – wieś w gminie Drelów (pow. bialski, woj. lubelskie).
89
piuk, który, jak wynika z zapisków w dzienniku, był zdunem. Ziemię zaś przejął Zieniuk,
później Michałowski, i ktoś jeszcze. Przyjeżdżał pradziadek, potem prababcia – dwa razy i
rozmawiali z człowiekiem, który zajął budynki. Nie spodziewał się on, że moi pradziadkowie wrócą, bo kilka rodzin powróciło do Sycyny wcześniej. Prokopiukowie mieli już swój
plac, i tam przenieśli studnię, którą wcześniej u pradziadka rozebrali; także piwnicę, młode
drzewka owocowe (pradziadek miał spory sad). Jako odstępne otrzymali od pradziadków
spichlerz, z którego zrobili sobie mały dom. Ci którzy mieli ziemię, zażądali pieniędzy, stąd
pradziadkowie musieli się dużo najeździć, aby się z nimi dogadać. Za ziemię brali pieniądze jako odstępne. Kiedy się wreszcie udało, z powodu jakichś niedopełnień, niby ze strony
pradziadka, gmina przekazała mu jego ojcowiznę tylko w dzierżawę. Pradziadek dzierżawił tę ziemię od 1958 do 1979 r., czyli 21 lat. Budynki pobudował nowe.
W lipcu 1979 r. miał miejsce pomiar pól w Sycynie. Były różne zmiany, przekręty, w
efekcie ziemi z dziada pradziada należącej do Chalimoniuków gmina naszej rodzinie nie
sprzedała. Trafiła do rąk katolików. Pradziadek miał wtedy 77 lat, więc o kupno ziemi starał się jego najmłodszy syn – Jerzy. Później sprzedali mu ziemię gorszej klasy z funduszu
państwowego. Ziemia ta była kiedyś własnością rodziny prawosławnej, która wyjechała do
ZSRR. Uprawiał ją katolik, a kiedy zdał ją za rentę, gmina pozwoliła na zakup. A pradziadkowie nie mieli nawet prawa pierwokupu swojej ojcowizny, chociaż była to ich ziemia od
kilku pokoleń. Dzierżawili ją przez 21 lat, wywiązując się ze wszystkich obowiązkowych
opłat. Później wielokrotnie zgłaszali się do urzędów, pisali podania i prośby, jednak bez
efektów.
Dwa lata po zakupie ziemi, 5 grudnia 1981 r., pradziadek zmarł. A jeszcze 17 września tego roku zapisał: Mnie poprawy w zdrowiu nie ma. Dzięki temu, że pisał dzienniki mogłam stworzyć ten artykuł, dokumentujący wydarzenia z życia mojej rodziny, jako jednej z
prześladowanych z powodu wyznania. Jestem pewna, że wszystko co w nich zawarł. było
zgodne z ówczesną rzeczywistością, bo spisywał to dla siebie. Pradziadek pisał prawdę, o
tym co się działo się w jego życiu i jak to wszystko odczuwał. Nigdy nikomu nie pokazywał
tych dzienników. Gdy zmarł, moja mama zabrała je z Sycyny do siebie. Przechowujemy te
dzienniki, świadomi tego, że jest to coś więcej niż pamiątka rodzinna …
Aleksandra Wilk
Biała Podlaska, 2012 r.
90
Nie płaczcie, jest gdzie mieszkać i chleb jeszcze jest
(Wiera Roszakowska z Woskrzenic Małych1)
Wiera Roszakowska (z domu Klimiuk) w wieku 16 lat opuściła rodzinną wieś Woskrzenice Małe. Akcja „Wisła” całkowicie odmieniła jej życie. Na Ziemiach Odzyskanych
wyszła za mąż i podczas, gdy jej rodzina wróciła na Południowe Podlasie, ona postanowiła
zostać w Miłakowie2, wsi położonej na trasie Orneta3 – Morąg4. Mieszka tam już ponad 60
lat. Rodzinne strony wspomina z sentymentem i stara się w miarę możliwości często je odwiedzać. Rozmowę z panią Wierą przeprowadziłyśmy podczas spotkania z parafianami w
Ornecie.
1
Woskrzenice Małe – wieś w gminie Biała Podlaska (pow. bialski, woj. lubelskie).
Miłakowo – wieś w gminie Miłakowo (pow. ostródzki, woj. warmińsko-mazurskie).
3
Orneta – miasto w powiecie lidzbarskim (woj. warmińsko-mazurskie).
4
Morąg – miasto w powiecie ostródzkim (woj. warmińsko-mazurskie).
2
91
TAK SIĘ DOBRZE ŻYŁO W WOSKRZENICACH
Jak nas wysiedlali miałam 16 lat, mieszkałam wtedy w Woskrzenicach. Wioska była ładna. We
wsi były domy drewniane, słomą kryte, a teraz już i murowane, i piętrowe – zupełnie inna wieś. Kiedyś były chatki takie maleńkie. Niektórzy mieszkali w chałupach z gliny, które miały takie grube
ściany i okienka malutkie. Inne chaty były drewniane. Ludzie byli naprawdę bardzo zgodni. Jeden z
drugim się składał na jednego konia, żeby było lżej. Tak się dobrze żyło…
Przy drodze, którą szłam do stodoły po drzewo, mieszkała sąsiadka. Gdy mnie widziała, mówiła: „O już Wierka idzie po drzewo, to będzie zaraz dym szedł”. Brała kubeczek i przychodziła do
nas, brała żar z pieca do kubeczka, zanosiła do domu i tam rozpalała. Ludzie nawet na zapałki nie
mieli, tak było ciężko. Do szkoły za bardzo nie chodziliśmy, bo nie było w czym. Duża bieda była, a
potem: a to wojna, to znów wysiedlenie.
W domu było nas pięć osób – trzy siostry, mama i tata. Był jeden pokój i jedna kuchnia. Było
dobrze, a teraz to pokoi ludziom trzeba tyle… Mieliśmy dużą gospodarkę. Najpierw mój tata w czasie
pierwszej wojny światowej, gdy uciekali od Niemców, był w Rosji. Moja mama też była w Rosji na
„bieżeństwie”, ale jakoś przeżyli i wrócili. Rodzice spotkali się po wojnie, ale trzeba było, aby mama
miała trochę posagu. Bez posagu nikt nie brał za żonę, bo i tak bieda była. Wysłali mojego tatę do
mamy; ona mieszkała w Kijowcu5, a on mieszkał w Woskrzenicach. Nie mieli ani domu, ani nic. Później tato długo sądził się z rodziną, która odebrała pole, kiedy był w Rosji. On wrócił stamtąd sam,
rodzice poumierali w tej obcej ziemi. Ojciec pojechał z dziadkiem szukać pracy i położyli się gdzieś
odpoczywać na noc, rano wstaje, a dziadek nieżywy, zmarł. Ludzie go tam pochowali i tam już został.
Później ojciec wrócił, pobrali się z mamą. Potem przyszli Niemcy, ale nie było tak bardzo źle, bo gospodarkę mieliśmy. Trzeba było zdawać jajka, mleko, ale płacili. W Polsce nie było wtedy cukru, to
nim płacili. Moja mama mówiła, że jak się urodziłam, to było tak ciężko, że nawet nie mieli za co
cukru kupić. Mówiła, że ja całą chustkę zjadałam, bo z tej chustki robiła taki smoczek z namoczonym
chlebem i cukrem. Jak oglądałam zdjęcia, to rodzice byli wtedy tacy strasznie chudzi, starzy. Ale nigdy nie narzekali, oni zawsze tak, żyli – jaka jest ustawa, tak dobrze. Aby była praca i było gdzie
mieszkać, to jakoś będzie.
Ojciec wysądził się o to pole, a tu znów wojna. Zabrali go w marcu do wojska, a we wrześniu
już się zaczęła okupacja. Ojciec wrócił po wojnie, a było naprawdę ciężko, bo trzeba było obrabiać
pole, a chłopców nie było, tylko dziewczyny zostały. Mama biedna przeżywała to, ale jakoś trzeba było
żyć.
Niedaleko był lagier6. Ludzie sami go grodzili, krowy tam paśli i patrzyli jak oni tych jeńców
bili. Dwa rzędy drutu osadzili na takich kołkach. W lagrze umierali z głodu. Jak paśliśmy tam krowy
koło tego lagru, to widzieliśmy, ilu to przez noc umierało jeńców. Aż we wsi było słychać ich jęk z
5
Kijowiec – wieś w gminie Zalesie (pow. bialski, woj. lubelskie).
Niem. lager – obóz. W tej okolicy znajdował założony przez administrację niemiecką obóz dla jeńców radzieckich
Frontstalag 307 Kriegsgefangenlager - Unterlager"C". Zmarło w nim w strasznych warunkach tysiące jeńców.
6
92
głodu, jak całego wojska. Później więźniowie uciekali w nocy, łamali płoty, krzyczeli. Trzeba było
dawać im jeść, bo jak przyjdą do domu, to czy chcesz czy nie chcesz i ubranie, i jedzenie dajesz, bo
przecież uciekł i stoi tylko w tych kalesonach, i w koszuli. Raz, jak tata orał pod lasem i jeden z tych,
co uciekł, przestraszył się, że tata go zobaczył. Ale tata mówi do niego: „Ty się nie bój, ja Ciebie zawiozę pod wioskę, a w nocy będą uciekali, to się podłączysz do swoich i zawsze gdzieś przeżyjesz tą
okupację, czy do domu się dostaniecie, czy tutaj gdzieś wrócisz kiedyś. Tata przyjechał do domu i
mówi, żeby dać mu koszulę, spodnie, marynarkę i jedzenia. Jednak potem, gdy Niemcy wiedzieli, że
przegrają tę wojnę, to wywieźli do lasu wszystkich, kto jeszcze nie zdążył umrzeć w tych lagrach.
Tam wykopali rowy, wszystkich wystrzelali, zakopali i kazali ludziom zaorać i zasiać żyto, żeby nie
było śladu. Tam znajduje się teraz taki pomniczek, ile tam tysięcy ludzi zginęło.
SŁYCHAĆ, ŻE JESTEM Z PODLASIA
I w jednych, i w drugich Woskrzenicach 7 było dużo prawosławnych. Chodziliśmy do cerkwi do
Woskrzenic, moja siostra czytała nawet Apostoła8. W Woskrzenicach była cerkiew, ale zabrali ją na
kościół9. Pamiętam trochę tą cerkiew: była pobudowana na wzgórzu, wokół niej żółciutki piasek, taki
gorący. Chodziliśmy boso, nikt nie chodził obuty, a jak szliśmy do cerkwi, to mieliśmy pantofle w
ręku, przed wejściem dopiero zakładaliśmy. Jak wychodziliśmy z cerkwi, to znowu buty w rękę i nieśliśmy je do domu, gdzie wieszaliśmy je na gwóźdź i buty były na 20 lat. Jak zabrali nam cerkiew w
1938 r., to do Białej Podlaskiej chodziliśmy pieszo, bo w Horbowie 10 też zabrali11, a w Kijowcu rozwalili12.
Część z prawosławnych wyjechała na wschód. Zaraz po wojnie chodzili tacy agenci, którzy namawiali, żeby zapisywać się na wyjazd do Związku Radzieckiego, do Odessy. Z naszej wioski parę
rodzin pojechało i z Woskrzenic Dużych też trochę. Ale do Odessy wcale nie dowieźli, wywieźli tylko
za granicę. Część wróciła. Nie mieli dobrych warunków. Wracali, bo było ciężko, pozabierali wszystko, co mieli.
Chodziliśmy też do ukraińskiej szkoły, gdzie nauczyliśmy się czytać po ukraińsku. Jeszcze teraz pamiętam te litery. Jak znalazłam ostatnio gdzieś w domu taki stary molitwosłow13, to przeczytałam wszystko. A we wsi byli i katolicy, i prawosławni. Jedna strona wioski mówiła bardziej po polsku,
a druga strona gadała po swojemu. Do tej pory, stale mnie rozpoznają, że ja jestem z Podlasia, albo
„zza Buga”. Jak przyszło Boże Narodzenie u katolików, prawosławni szli do nich kolędować. Później,
7
Chodzi o Woskrzenice Małe i Duże.
Cs. księga liturgiczna w Kościele prawosławnym zawierająca część Nowego Testamentu – Dzieje Apostolskie oraz listy
apostołów.
9
Cerkiew św. Michała Archanioła w Woskrzenicach Dużych, wzniesiona w 1902 r., w 1920 r. w ramach tzw. rewindykacji
została przejęta przez Kościół rzymskokatolicki na świątynię rzymskokatolicką.
10
Horbów – wieś w gminie Zalesie (pow. bialski, woj. lubelskie).
11
Cerkiew Przemienienia Pańskiego w Horbowie, wzniesiona w 1902 r., w 1924 r. w ramach tzw. rewindykacji została
przejęta przez Kościół rzymskokatolicki na świątynię rzymskokatolicką.
12
Prawosławny dom modlitwy w Kijowcu został zburzony w 1938 r.
13
Cs. modlitewnik.
8
93
jak były nasze święta, to katolicy przychodzili kolędować do nas. Żyliśmy dobrze, nie było wytykania:
„Ty prawosławny, ty katolik”. Wszyscy dobrze żyli, bawili się, spotykali i gościli.
WOJNA SIĘ SKOŃCZYŁA, BYŁO WYSIEDLENIE
W 1947 r. przyjechało do sołtysa wojsko i wszyscy ludzie szli tam z dokumentami, jakie mieli.
My mieliśmy polskie, bo przecież mieliśmy narodowość polską tyle, że jesteśmy prawosławni. I my
zostaliśmy, z naszej wioski tylko jedną rodzinę wysiedlili, bo miała rodowód ukraiński. Na drugi
dzień przyjechało znów wojsko z listą: „Kto prawosławny, ten na furmanki”. My mieszkaliśmy prawie na końcu wioski, więc mieliśmy tylko dwie godziny na spakowanie. A co za dwie godziny zrobisz? Krowy w polu, owce w polu, kury tak samo się pasły. Wzięliśmy od siostry krowę, a swoich trzy
i jednego konia zostawiliśmy. Jak wyjechaliśmy z wioski, wyszła z chmura i jak zaczął padać deszcz,
wszystko zmokło na furmankach. Nie było tak, jak teraz, że plandeką nakryjesz.
Zawieźli nas do Chotyłowa14. Tam był dworzec, ogrodzony drutami, już zagrodzona brama,
nie można było wyjść, bo pilnowało wojsko. Moje dwie siostry już w tym czasie były zamężne, powychodziły za katolików. Ale młodszą, Ninę Wasiluk też chcieli wysiedlić. Ona wzięła ślub cywilny 2
lipca, a nas wywozili 6 czy 8. Jak zajechaliśmy do Chotyłowa, tata poszedł do biura i mówi, że taka i
taka sprawa, że córka wyszła za katolika. I oni na to, że jak tak, to nie mogą jej wysiedlać, jak to małżeństwo i Nina wraca z mężem do domu. Ojciec przybiegł czym prędzej znów do furmanki póki jeszcze pociąg nie wyruszał. Odłożyliśmy Niny rzeczy na furmankę i oni pojechali. Na drugi dzień jeszcze starsza siostra przyniosła nam pierogów z soczewicą, żeby nas trochę podkarmić. A my już pakowaliśmy się do wagonów, żeby jechać. Potem w sierpniu ślub kościelny jeszcze był, to przyjechaliśmy
do Niny.
Jak pociąg ruszył, to nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy. Nie mówili, że to będzie na Zachód.
Nawet jak do Małkini15 dojechaliśmy to myśleliśmy, że w Małkini transport skręca na Rosję, ale jak
już ruszyliśmy mężczyźni mówili, że jedziemy do Niemiec. Było nas po dwie rodziny do wagonu.
Nas było trzy osoby, a tamtych chyba pięć czy sześć. My z jednej strony, oni z drugiej siedzieli, bo
przecież były to wagony towarowe.
Przywieźli nas do Morąga16 i kazali wysiadać. Wszystkich wyładowali z pociągu, trzeba było
cały bagaż powynosić pod ścianę. Nocowaliśmy tam dwie noce. I był taki PUR17 osiedleńczy, gdzie
przydzielali, gdzie kto ma się osiedlać, kto miał się jeszcze ładować do wagonu, a kto to na furmanki.
Nas wysłali do Bolit18. Załadowaliśmy się na furmankę, a tu takie górzyste tereny, konie nie umiały
14
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
15
Małkinia – węzłowa stacja kolejowa w Małkini Górnej, wsi w gminie Małkinia (pow. ostrowski, woj. mazowieckie).
16
Morąg – miasto w powiecie ostródzkim (woj. warmińsko-mazurskie).
17
Państwowy Urząd Repatriacyjny – instytucja powołana przez Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego w październiku
1944 r., którego celem było przeprowadzenie powojennych transferów ludności. W 1947 r. zajmował się m. in. realizacją
akcji „Wisła”.
18
Stare Bolity – wieś w gminie Miłakowo (pow. ostródzki, woj. warmińsko-mazurskie).
94
trzymać wozu. Krowy uczepiliśmy do wozu, mama i tato na wozie, a ja szłam z tyłu i poganiałam tę
krowę.
W NOWYM DOMU
W nowym domu było bardzo źle, był tylko jeden pokój, nawet nie było na czym gotować i jeść.
Początkowo mieszkaliśmy z Niemcami, chodziliśmy do nich na dół i tam u nich gotowaliśmy, i wodę
grzaliśmy, i praliśmy, i wszystko. Potem jedna pani w końcu sierpnia wyjechała do Niemiec, to wybiliśmy deski na strychu i zajęliśmy kuchnię i pokój, więc tam mieliśmy już na czym gotować, już mieliśmy co jeść. Niemiec miał gospodarstwo, to tam byli jego pracownicy. Ja też chodziłam wiązać żyto,
a tata tam szklił szyby w chlewie. Jakoś na życie zawsze zarabialiśmy, dawali nam trzy kilogramy
zboża za cały dzień. Chodziliśmy pieszo do Morąga, żeby kupić kartofli, chleba, kapusty. Nieśliśmy to
potem na plecach, bo konia zawsze z nami nie było, bo ojciec musiał jakoś zarabiać.
Przyszło Boże Narodzenie w 1948 r. Mama pojechała do córek, bo tak żałowała Niny, która
sama została z tym dużym gospodarstwem. Jak pojechała, to kartofle kopaliśmy, tata napisał list do
córek, żeby przysłały jakąś paczkę, że przecież świniaka jakiegoś będą bili. Zapraszał ich do nas, żeby
przyjechały w gości, bo mamy królika, to będzie czym przyjąć, ale one nie przyjechały. Ojciec szedł
przed Wigilią do Miłakowa i mówię: Tato! Kup chociaż jakiegoś jednego śledzia na Wigilię. On nic
nie powiedział, a potem przyniósł dwa, a ja kartofli nagotowałam. I tak to, rok po roku co raz było
lepiej.
Nikt wtedy nie myślał o szkole. Trzeba było iść do pracy gdzieś dorobić, bo nie było z czego
żyć. Było bardzo ciężko, tata jeździł szukał gdzieś gospodarki. Potem w Miłakowie trafiło się gospodarstwo, ale też było niewygodnie, bo trzeba było daleko prowadzać konie i krowy. Później trafiła się
taka dobra gospodarka. Tam się osiedliliśmy na kilka lat. Wprowadziliśmy się w 1948 r., a ja wyszłam
zamąż w 1950 r. Moi rodzice w 1958 r. wyjechali z powrotem do Białej Podlaskiej i tam się osiedlili.
Tam mieszkały siostry, stało nasze mieszkanie, którego nikt nie zajął.
Najpierw ukryliśmy to, że jesteśmy prawosławni. Ja nie mogłam nawet powiedzieć jak mam
na imię. W gminie mnie zameldowali, a następnego dnia wezwali. Ja zachodzę i pytam, co się stało. A
oni, żebym zmieniła swoje imię na Wiesława. Ja mówię, że jak ja mogę zmienić swoje imię, jak mnie
rodzice dali tak muszę to imię nosić. Ona mówi, że to takie ruskie. Ja na to: a co, Ruskie to nie ludzie?
Jak chodziłam kartofle zbierać po PGR-ach19, to podawałam imię Weronika, nie podawałam Wiera.
Przecież, jak tutaj przyjechaliśmy, to człowiek bał się powiedzieć jak się nazywa, bo wytykaliby palcami, że Ukraińcy przyjechali.
Jak poszłyśmy z mamą na pole do krowy, to płakałyśmy na tym polu. A później, jak przyszłyśmy do domu, znowu tak samo, a tata mówił: „Dlaczego wy tak płaczecie? Toż jest gdzie mieszkać,
chleba jeszcze na razie mamy, nie jesteśmy głodni”. Dawali nam zboże, tak żeby żyto zasiać, ale nie
było na czym siać. Ojciec pojechał do młyna zrobił mąki i mieliśmy chleb. Jak na wiosnę siali owies i
19
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
95
jęczmień, to zebrali. W 1951 r. wyprowadziłam się do Miłakowa, bo mąż tam pracował. Tak się żyło i
tak się żyje do tej pory.
MÓJ MĄŻ MIKOŁAJ
Mojego męża poznałam na chrzcinach u jego siostry ciotecznej. Wyjechał z powrotem do Białegostoku, a potem wrócił tutaj do pracy w roszarni. Mój tata przychodzi pewnego razu z Miłakowa i
mówi, że Mikołaja spotkał i on pytał się, gdzie mieszkamy i powiedział, że przyjdzie. I przychodził tak
kilka razy, aż pobraliśmy się. Przyjechał w 1948 r., do pracy w roszarni poszedł w 1950 r., a w 1951
r. pobraliśmy się. Ślub był w Ornecie na Wielkanoc. Było dużo ludzi. Dzieci też wszystkie były
chrzczone w Ornecie.
Tutaj wyszłam za mąż, nawet jeszcze nie miałam 20 lat jak urodziłam syna, a potem urodziła
się córka i znów syn. Trzeba było pracować na gospodarce, bo chociaż mieszkaliśmy w Miłakowie,
pomagaliśmy mamie i tacie, dopóki żyli. Na gospodarce było dobrze, pasła się krowa i mleko było, i
siana dla krowy, i zboża dla kur. Pracowałam bardzo ciężko na gospodarce.
Nie wróciliśmy z rodzicami do Woskrzenic, bo mój mąż nie chciał tam jechać. Tata nam załatwiał i znalazł mieszkanie w Białej. A mama mówi tak: „Tam na Zachodzie ma podwórko, ma troje
dzieci. A tutaj podwórka nie ma, to na tych kamieniach dzieci będzie hodowała? Niech tam zostaje”.
Płakałam, prosiłam mamę, żeby zostali, ale ona mówi: „Jak ojciec zobaczy, że płaczesz, to nie zechce
jechać. Nie płacz, żeby nie widział. I tak ja umrę, a ty zostaniesz”. A ja: „To będę do ciebie do Miłakowa chodziła na cmentarz”, ale mama powiedziała: „Nie, już pojadę do domu”. Chciała wrócić i
wróciła. A teraz pochowani są z tatą w Woskrzenicach.
PIESZO DO CERKWI
Na początku nie było cerkwi, więc chodziłam do kościoła z koleżankami katoliczkami. Nawet
wtedy nie wiedziałam, że katolicy inaczej się żegnają, a mama pytała: „Nikt nie Tobie zwrócił uwagi
jak się żegnasz?”. Ale ja nie przejmowałam się tym, czy oni poznali mnie, czy nie.
Do cerkwi było daleko. Pamiętam, jak pierwszy raz szłam pieszo do Ornety co cerkwi. Dowiedzieliśmy się, że jest cerkiew, ale most był rozebrany podczas wojny, trzeba było iść mostem kolejowym. Szliśmy tam z mężem, jeszcze byliśmy narzeczeństwem wtedy. On przyjechał rowerem i mówi:
„Pojedziemy do cerkwi”. Jak szliśmy przez ten most, to myślałam, że umrę, było tak wysoko, a pod
spodem rzeka. Z powrotem już było lepiej. Przyszliśmy, a akurat w cerkwi się nie odprawiało, bo
batiuszka20 gdzieś wyjechał, tylko pochodziliśmy po Ornecie, na rowery i do domu.
Na Boże Narodzenie Wsienoszcznoje21 batiuszka odprawiał o północy, a autobus kursował o
godzinie 13 w dzień, to myśmy przyjeżdżali i czekaliśmy. A mróz taki był, że coś okropnego. Ile razy
my pieszo szliśmy i z Ornety, i do Ornety, tak samo mojego męża siostra cioteczna mieszkała razem z
nami w jednym domu. Ona z rodziną na dole, my na górze. Ona pracowała w roszarni do szóstej, a w
20
21
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego.
Wsienoszcznoje Bienije, cs. Całonocne Czuwanie – nabożeństwo cyklu dobowego w Kościele prawosławnym.
96
sobotę pracowali krócej. Na Wielkanoc ona przyszła z roszarni przebrała się, tam dzieciom jeszcze
jedzenie przyszykowała, coś świniom podała. Ja tak samo i wyszłyśmy obie pieszo, to była chyba
gdzieś godzina 19, a na 23 już byłyśmy w Ornecie. To jeszcze wcześnie, jeszcze deszcz taki padał, ale
szliśmy lasem. Ona trochę się bała i dlatego, gdy szliśmy rozmawiając, mówiła: „Trochę ciszej rozmawiaj, żeby nikt nie zobaczył, że idziemy”. Zmokłyśmy, nogi mokre, zimno. Ale wszystko się przeżyło.
Ile razy, było tak, że autobus dwie niedziele już nie zajeżdżał na przystanek, a my czekaliśmy. Jechał i
pojechał.
W Miłakowie nie było więcej prawosławnych z Woskrzenic. Były dwie rodziny parę kilometrów od nas, w Raciszewie22: Sawczuki i Włodzimieruki. Ale oni nie mieli dzieci, poumierali. Pochowali ich w Miłakowie, a ja zajęłam się ich grobami, bo tak, jak grób zaniedbany, to likwidują. Ja za
nich wszystkich daję zapiski23 na Liturgię, modlimy się za nich. Wcześniej było nas tutaj dużo prawosławnych. Ale później powyjeżdżali wszyscy z powrotem, inni poumierali. Młodzi wyjechali do miasta uczyć się i tam zostali. Naprawdę malutko nas teraz jest.
Katarzyna Sawczuk,
Małgorzata Nazaruk,
Olga Kuprianowicz
jesień 2012 r.
22
Raciszewo – wieś w gminie Miłakowo (pow. ostródzki, woj. warmińsko-mazurskie).
Potoczna nazwa karteczki lub książeczki z imionami żywych lub zmarłych, które są czytane podczas Proskomidii na
Liturgii lub wspominane podczas innych nabożeństw prawosławnych.
23
97
Byłeś prawosławny, to trzeba było cię zniszczyć
(Jerzy Romaniuk z Nosowa1)
Jerzy Romaniuk za sprawą przymusowych wysiedleń w ramach akcji „Wisła” trafił
na Mazury. Urodził się w 1945 r. w Nosowie. Jako półtoraroczne dziecko został wysiedlony
z rodzicami i siostrą do Kętrzyna2. Do parafii w Mrągowie3 pan Jerzy należy od 1961 roku.
Jest osobą mocno przywiązaną do swojej wiary, tradycji i języka. Jego rodzina przeżyła
niesamowitą historię, znajdując w ziemi prawosławną ikonę Świętej Trójcy.
1
2
3
Nosów – wieś w gm. Leśna Podlaska (pow. bialski, woj. lubelskie).
Kętrzyn – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
Mrągowo – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
98
OD POCZĄTKU
Pan Jerzy zaczyna swoją opowieść od rodzinnej historii. Dziadek ze strony mamy był
na wojnie japońsko-rosyjskiej. Tam jeden z żołnierzy wywróżył mu, że jak wróci do domu,
to urodzi mu się dwoje dzieci. Nie uwierzył, ale kiedy wrócił, rzeczywiście urodziły się
dwie dziewczynki, na dodatek bliźniaczki. Jedną z nich była moja mama. W Nosowie dorastała,
później wyszła za mąż. Lata jeszcze przed wywózką były tragiczne, szczególnie na terenach, gdzie
mieszkaliśmy. Burzono cerkwie, (te najbliższe były w Bukowicach4 i Konstantynowie5), inne natomiast zostały pozamieniane na kościoły m.in. w Gnojnie6 – opowiada pan Jerzy.
W drugiej wojnie światowej walczyło około 65 mężczyzn z Nosowa. Wszyscy wrócili.
Ojciec pana Jerzego został ranny. Pod koniec wojny rozpoczęły się wywózki w głąb Związku Radzieckiego. Mama mi opowiadała, że też zapisali się na tę wywózkę, ale przyjechał oficer rosyjski i mówi do ojca: „Говорили, что ты уезжаешь в Россию? Слушай, y тебя сейчас всё есть, а
если поедешь в Россию – ничего не будет”7. Ojciec przemyślał i został. Może na szczęście, może
nie, trudno powiedzieć – kontynuuje opowieść pan Jerzy.
To był rok 1945. W tym czasie zaczęły chodzić bandy partyzanckie. U nas było ich szczególnie
dużo. Na kolonii wokół były lasy, jak pies zaczynał szczekać i nagle przestawał, to było wiadomo, że
są już na progu. Tragedią mojej rodziny było to, że spośród wszystkich mężczyzn w rodzinie, tylko
mój tata został przy życiu – pięciu zabito, począwszy od taty brata. Tam, gdzie mieszkaliśmy, na
kolonii, każdy miał gospodarstwo. Pewien pan wracał z pola, napotkał taką bandę – zabili go na miejscu. Brata taty zastrzelili w progu. Nie było zmiłuj się. Byłeś prawosławny, to trzeba było cię zniszczyć. To były straszne czasy. Rodzice mi raz opowiadali, że bandy złapały 35 osób, wszystkich wywieźli i zabili. Nie wiadomo kto, gdzie i kiedy – dodaje.
HISTORIA ZNANA Z OPOWIEŚCI
Wszystko o wysiedleniu w akcji „Wisła” przekazali mi rodzice, nie kryli przede mną prawdy.
Chcieli bym pamiętał. Ja urodziłem się w 1945 roku. Jak wyjeżdżaliśmy z Nosowa byłam maleńkim
dzieckiem. W dniu wysiedlenia moja mama była w Białej Podlaskiej, bo tam często jeździło się po
zakupy. Ktoś znajomy powiedział jej: „Гандзю, втикай до дому, вивозять. На колонію приіехало
войсько8”. Mama piechotą przybiegła do domu, bo nie było autobusów. Ja i siostra, która była ode
mnie starsza o 3 lata, siedzieliśmy już na wozie. Tata co miał, to zabrał i pojechaliśmy w nieznane...
Na spakowanie mieli dwie godziny. Ojciec pana Jerzego poprosił, by poczekali na żonę.
4
Bukowice – wieś w gminie Leśna Podlaska (pow. bialski, woj. lubelskie).
Konstantynów – wieś w gminie Konstantynów (pow. bialski, woj. lubelskie).
6
Gnojno – wieś w gminie Konstantynów Polsce (pow. bialski, woj. lubelskie).
7
Ros. Mówili, że wyjeżdżasz do Rosji? Słuchaj, teraz masz wszystko, a jeśli pojedziesz do Rosji, to niczego nie będziesz miał.
8
Ukr. Haniu, uciekaj do domu, wywożą. Na kolonię przyjechało wojsko.
5
99
Wieźli ich wozami do Chotyłowa9, później pociągiem. Nie wiedzieli, dokąd jadą. Zadawano
sobie pytanie: może do obozu?
PRZYWIEŹLI NAS DO KĘTRZYNA
Człowiek był bezsilny, wszędzie wszystko było tajemnicą. Szczególnie kiedy przewieziono nas
do Kętrzyna10. To był tak trudny okres, że nie wiadomo było co jeść, bo niczego nie było. Te zapasy,
które mieliśmy przywiezione z Nosowa szybko się pokończyły. Nie było gdzie czegoś kupić, nie tak,
jak dziś. W okresie przed żniwami, każdy miał po te 5-10 kg mąki i to wszystko. Ziemniaków nie było,
nic nie było. Rodzice mi opowiadali, że gotowało się lebiodę i pokrzywę. Tym ludzie się żywili. Osiedlono ich w małym majątku, razem z nimi – 14 innych rodzin. Większość z nich z Nosowa,
Dobrynia11, Małaszewicz12, Kobylan13. Pan Jerzy pamięta nawet nazwiska niektórych wywiezionych mieszkańców tych miejscowości. Na Ziemiach Odzyskanych nikt się nimi nie
interesował, czy mają co jeść, czy nie.
ZNAK OD BOGA
Na Zachodzie ziemi było dużo, ale że raczej każdy miał jednego konia, to ta ziemia leżała odłogiem. W związku z tym, że na terenie powiatu było dużo Niemców, którzy dostali zezwolenie na
wyjazd do kraju, zostawały wolne gospodarki. Rodzicom spodobało się jedno gospodarstwo. Chcieliśmy je przejąć, ale tam mieszkały „Mazurki”, tak je nazywaliśmy – wspaniałe kobiety, nawet później
do nas przyjeżdżały, utrzymujemy z nimi kontakty do dziś. Dom mieliśmy taki stary, ale była w nim
mała piwniczka na ziemniaki. Niedaleko domu mieliśmy miejsce, w którym przez wiele lat robiliśmy
kopiec na ziemniaki. Jednego roku, jak jeszcze mama i tata żyli, kopaliśmy ziemniaki na Rożdiestwo
Bohorodicy14 w starym stylu – 21 września. Zbierało się wtedy na deszcz. Tylko co przykryliśmy
słomą, tata mówi do mamy: „Гандзю, прикрию ті картофлі, бо буде дощ”15. Poszedł po szpadel,
parę razy nim przekopał i nagle coś tam zabrzęczało. Ojciec wziął, wyczyścił, a to był kwadratowy
kawałek metalu. Okazało się, że wykopał ikonę Świętej Trójcy. Właśnie w tym dniu święta i w tym
miejscu. Czy to nie jest cud? Zawsze jak to wspominam, to łza kręci się w oku. Tę ikonę musiał znaleźć prawosławny człowiek, a na pewno zgubił ją rosyjski żołnierz. Szczególnie dziwi fakt, że przez
tyle lat, zawsze w tym samym miejscu był ten kopiec. Uznaliśmy to za znak od Boga. Tata jak wykopał ikonę, rzucił ten szpadel i mówi: „ja nigdy nie pracowałem w święta i teraz też już nie będę pracował” – kończy historię o odnalezieniu ikony pan Jerzy.
9
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
10
Kętrzyn – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
11
Dobryń Duży i Mały – wsie w gminie Zalesie (pow. bialski, woj. lubelskie).
12
Małaszewicze – miejscowość w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
13
Kobylany – wieś w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
14
Cs. Narodzenie Bogarodzicy – jedno z dwunastu głównych świąt roku liturgicznego w Kościele prawosławnym, wg
kalendarza juliańskiego obchodzone 21 września.
15
Ukr. Haniu, przykryję te kartofle, bo będzie deszcz.
100
ZACHOWAĆ PRAWOSŁAWIE
Ja nie pamiętam wywózki, bo co półtoraroczne dziecko mogło zapamiętać? Wiem, że rodzice
bardzo to przeżywali. Zawsze mieli na uwadze zachowanie naszej świętej wiary prawosławnej. Byli
dobrymi ludźmi. Tyle naszych prawosławnych ludzi zostało wywiezionych, wielu z nich na Warmii i
Mazurach już zostało. Ale będąc tu, na obcej ziemi godnie świadczyli o swojej wierze i nic ich nie
zmogło. Choć były problemy. Nie było cerkwi. W związku z tym, że ludzi prawosławnych było bardzo
dużo, to do naszego majątku przyjeżdżał batiuszka 16 i odprawiał nabożeństwa w domu. Później znaleźliśmy miejsce na cerkiew w Kętrzynie. Dla ludzi było ważne samo miejsce, nie chodziło już nawet
o wygląd, żeby tylko była. Pamiętam te czasy, kiedy będąc jeszcze dzieckiem, mama nie raz ciągnęła
nas do cerkwi na Wsienoczną17. To nie było łatwe – 12 kilometrów na pieszo. Ale przywiązanie do
cerkwi mi zostało do dziś i za to jestem mamie niezwykle wdzięczny. Niestety nie było możliwości, by
wrócić na swoje – nasze gospodarstwo ktoś zajął. Założyłem tu rodzinę, mam czworo dzieci. Chyba
już jest za późno, by wracać – kończy opowieść pan Jerzy.
Aleksandra Gorbowiec,
Paulina Nazaruk,
Katarzyna Rabczuk
16
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego.
Potoczna nazwa nabożeństwa wieczornego Całonocnego Czuwania, cs. Wsienoszcznoje Bdienije – nabożeństwo cyklu
dobowego w Kościele prawosławnym.
17
101
Ciągły strach i niepewność o jutro
(Piotr Andrzejuk z Peredyła1)
Piotr Andrzejuk urodził się w 1927 r. we wsi Peredyło. Przeżył tragiczne wydarzenia,
jakie rozegrały się na Południowym Podlasiu, począwszy od 1938 r., czyli akcji burzenia
cerkwi prawosławnych poprzez drugą wojnę światową i akcję „Wisła”. Obecnie mieszka w
Sitniku2 koło Białej Podlaskiej. Swoje wspomnienia spisał własnoręcznie i przekazał młodzieży, by zostały zachowane dla przyszłych pokoleń. Red.
BURZENIE CERKWI W KONSTANTYNOWIE
Jak wiadomo, początek lat czterdziestych nie był radosny dla społeczności prawosławnej. Zarówno społeczność żydowska, jak i prawosławna, nie miały łatwo. Szczególnie wśród młodzieży nasilały się nienawistne tendencje w zachowaniu, przy czym nikt z tych mniejszości nie chciał wyróżniać się swą niepolskością. Jednych wyzywano „Ukraińcami”, „Rusinami”, „Kacapami”, a drugich –
„Żydami – mordercami Chrystusa”. O tym wszystkim często mogłem się dowiedzieć od ludzi dyskutujących na odpustach w Gnojnie3, Bublu4, Nosowie5, czy Zakanalu6, dokąd z rodzicami jeździłem,
oczywiście furmanką.
Najbardziej wstrząsającym momentem dla prawosławnych stało się burzenie cerkwi na
Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu. Jeśli chodzi o mój teren, to zniszczona była cerkiew w
Zakanalu, dokąd jako młodzieniec nie raz chodziłem. Gdy padł rozkaz, że burzenie świątyni mają
wykonać strażacy, a w Konstantynowie większość społeczeństwa stanowiła wtedy ludność wyznania
mojżeszowego, to kompania, licząca ok. 50 ludzi, odmówiła wykonania tego zadania. Dano komendę:
w prawo zwrot i wszyscy odmaszerowali do Konstantynowa, powiadając, że takiej roboty to oni –
strażacy – nie wykonują.
1
Peredyło – wieś w gminie Janów Podlaski (pow. bialski, woj. lubelskie).
Sitnik – wieś w gminie Biała Podlaska (pow. bialski, woj. lubelskie).
3
Gnojno – wieś w gminie Konstantynów (pow. bialski, woj. lubelskie).
4
Bubel-Łukowiska – wieś w gminie Janów Podlaski (pow. bialski, woj. lubelskie).
5
Nosów – wieś w gminie Leśna Podlaska (pow. bialski, woj. lubelskie).
6
Zakanale – wieś w gminie Konstantynów (pow. bialski, woj. lubelskie), obecnie część Konstantynowa.
2
102
Władze miasta udały się do Janowa Podlaskiego, by rozwiązać ten problem. Za dwie i pół godziny przyjechał 3-tonowy samochód i przywiózł trzydzieści osób, którzy mieli otrzymać na rękę
przedwojenne 2 zł i po pół litra wódki. Do wieczora cerkiew była zrujnowana – niemal do fundamentów, a cegła została sprzedana. Ten, który ją kupił, postawił nawet na peryferiach Konstantynowa
dom, w którym, jak mówili ludzie, za dobrze mu się nie wiodło. Z chwilą przystępowania tych ludzi
do tego skandalicznego czynu zebrana ludność ruszyła z krzykiem, by bronić świątyni. Nie dało to
jednak żadnego efektu, bo ówczesna policja od razu postawiła bagnet na broń i zagroziła, że będzie
strzelać. Obrońcy wiary zaczęli się wycofywać. Takich zburzonych cerkwi, począwszy od 1920 r.,
kiedy to zniszczono piękny sobór w Warszawie, w tym czasie były setki.
OKRES DRUGIEJ WOJNY ŚWIATOWEJ
Z takim balastem tragicznych przeżyć trzeba było społeczności prawosławnej doczekać kolejnej tragedii – drugiej wojny światowej. Po likwidacji ludności żydowskiej uwagę zwrócono również
na ludność prawosławną, która przecież znikąd nie przyjechała. Od wieków była na tej ziemi, swą
pracą bogaciła ten kraj, także w ciężkim czasie okupacji. Zaczęto wyszukiwać wrogów wśród Ukraińców oraz tworzyć różne bandy, które mordowały i ograbiały miejscową ludność. A przecież ta ludność była biedna, żyła z własnego dorobku, podobnie jak ludność, którą na tutejszy teren w latach
trzydziestych osiedlono z Krakowskiego czy z Mazowsza. Prawosławni nie mogli nabywać ziemi, a
nowoprzybyli mogli to robić bez problemu. Dawano im średnie gospodarstwa, za małe pieniądze.
Trochę bardziej zorientowani ludzie wskazywali, że taka polityka płynie nie z Warszawy, a z Watykanu. Stworzono obóz koncentracyjny. Obóz ten istniał na terenie dzisiejszej Białorusi – w Berezie
Kartuskiej7, zatem niedaleko od Podlasia. Było ciężko i wcale nie można było się spodziewać niczego
lepszego, zarówno podczas okupacji, jak i nawet po rzekomym wyzwoleniu w 1944 r. Taki duch w
tym rejonie nie sprzyjał mi, szczególnie, że jako młodzieniec musiałem za wszelką cenę zdobywać
wiedzę. Rodzice pozwolili tylko na jeden rok szkoły zawodowej, bo dalej niż na 2-3 km bali się mnie
puszczać. Albo mogli mnie wywieźć do Niemiec, albo niebezpieczne bandy mogły złapać i skrzywdzić.
TRUDNE CZASY PO WOJNIE
Po wojnie też były te bandy. Pewnej nocy zabrano nam konia z wozem, a matkę z ojcem ganiali boso po wsi Peredyło, gdzie mieszkaliśmy. Na koniec ojca przywiązali do wozu i zabrali. Powrócił za kilka dni, na szczęście żywy i zdrowy. Przyszło mi spędzić młodość w ciągłym strachu i niepewności o jutro. Cały czas obawialiśmy się band i pogłosek, że zabiorą nas do ZSRR. Także politycy
7
Bereza Kartuska – obecnie miasto w obwodzie brzeskim na Białorusi, w latach 1919-1939 miasto w powiecie prużańskim w
województwie poleskim. W 1934 r. na podstawie rozporządzenia z mocą ustawy prezydenta Ignacego Mościckiego powstał
tam obóz koncentracyjny (oficjalna nazwa "Miejsce Odosobnienia"), w którym osadzano osoby uznane przez władze RP za
stwarzające zagrożenie dla państwa lub dla rządzącego obozu sanacyjnego, w tym przeciwników politycznych,
podejrzanych o „działalność wywrotową”, przestępców gospodarczych, pospolitych przestępców, podejrzewanych o
dywersję i szpiegostwo. Przetrzymywani byli osadzani w obozie bez wyroku sądowego. Przebywali w bardzo złych
warunkach, poddawani byli ostremu reżimowi, a nawet torturom.
103
przekonywali ludność prawosławną, by wyjeżdżała do Rosji, gdyż będzie się im tam spokojnie i dobrze żyło. Podkreślali, że jak nie wyjadą, to wywiozą ich na „Wostocznuju Pruś” (do Prus Wschodnich). Nikt nie chciał w to wierzyć. W wyniku wprowadzonego terroru ze strony kręgów kościelnoparafialnych wielu zdecydowało się wyjechać. Wśród nich była moja ciotka z rodziną oraz stryjek, też
z rodziną. A moi rodzice bardzo żałowali murowanego domu, który pobudowali w latach trzydziestych, no i oczywiście gospodarki, całych 10 hektarów.
Było nas w rodzinie czworo: 13, 15, 17 i 19 lat – trzech chłopców i jedna dziewczyna. Wczesną wiosną 1947 roku rodzice nie chcieli uwierzyć, że takowe wysiedlenie może nastąpić. Myśleli, że
może to tylko propaganda. W tych okolicznościach mama zaczęła wśród rodziny szukać możliwości
ożenienia mnie, by z czasem wszystkich na raz nie żenić. Wiosną 1947 r., jeszcze przed odbyciem
służby wojskowej, kiedy miałem jedynie 18 i pół roku, odbyło się wesele. To było 2 czerwca. Odbyło
się z trudem, bo odległość między domami małżonków wynosiła 20 kilometrów, a przy wędrujących
jeszcze bandach nie było odważnych, którzy uczestniczyliby w korowodzie weselnym.
Będąc już w nowym domu – w Sitniku – dochodziły do nas coraz to inne nowości, m.in. że zostaniemy wywiezieni. W kościołach na kazaniach słyszano, że nadszedł czas, „by kąkol oddzielił się od
pszenicy”. I tak pod koniec czerwca 1947 r. zacząłem zbijać skrzynie, skrzynki, itp. To, co było można, zacząłem pakować.
AKCJA „WISŁA”
1 lipca 1947 r. dowiedziałem się, że moi rodzice zostali skierowani do Cicibora8, niedaleko
Białej Podlaskiej. A 2 lipca, w miesiąc po moim ślubie, z samego rana otoczyło nas wojsko. Na godz.
10.00 musieliśmy być gotowi do wyjazdu. Skierowani zostaliśmy do punktu zbiorczego w Ciciborze.
Jak dojechaliśmy, moi rodzice odjeżdżali już dalej. Wyjeżdżali ludzie z Nosowa. Bydło trzeba było
gnać samemu, uwiązane do wozu lub prowadzone na sznurku. Trudno sobie dziś wyobrazić jak ten
lud musiał się męczyć, by dotrzeć do stacji kolejowej w Chotyłowie 9. Na część ładunku, zwłaszcza
zboże, jak ktoś je miał, czy pościel, podstawiano kilka wojskowych samochodów. Przewożono nimi
nasz dobytek do Chotyłowa, a tam rozładowywano go na placu.
Żona zrobiła trochę miejsca, przykryła pościelą, i tak zdrzemnęliśmy się, w oczekiwaniu na
drugi dzień podróży. Tak jak planowano, 4 lipca 1947 r. wojsko zarządziło ładowanie mieszkańców
naszej wsi (Sitnik) do wagonów – po dwie, trzy rodziny. Zabraliśmy dwie krowy, jałówkę, kilka owiec
i 10 prosiąt.
W Ostrołęce10, po nocnej podróży, był jako taki postój. Dano nam trochę paszy dla krów i koni.
A ludzi opylano proszkiem DDT11, by nie napadły ich wszy. Nie ważne, czy ktoś chciał czy nie, ekipa
– pod komendą wojskowych – obowiązkowo opylała wszystkich.
8
Cicibór Duży – wieś w gminie Biała Podlaska (pow. bialski, woj. lubelskie).
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
10
Ostrołęka – miasto powiatowe w woj. mazowieckim.
9
104
WIEŚ KRZYŻEWO
Z Ostrołęki pociąg ruszył po południu. Tym sposobem następnego dnia (6 lica 1947 r.) przed
południem dotarliśmy do celu – na stację kolejową w Braniewie12, przy samej granicy z Obwodem
Kaliningradzkim. Jechaliśmy przez Olsztyn. Do końca oczywiście nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy.
Po załadunku dobytku na wozy oraz przyczepieniu krów do wozów, zaczęto nas wieźć w nieznane –
jakieś 20 kilometrów. Przed Fromborkiem 13 jest dość wysoko, a samo miasteczko położone jest nisko,
naprzeciw Zalewu Wiślanego. Trzy rodziny zawieziono 6 kilometrów za Frombork – do wsi Krzyżewo14. Byli już tam osiedleńcy z Wileńszczyzny, a przed nami, w tym samym roku, osiedlono jeszcze
ludzi z Łemkowszczyzny.
Otrzymaliśmy połowę dużych budynków. Drugą połowę od dwóch lat zajmowało małżeństwo
spod Warszawy. W naszej połowie mieszkania nie było okien, ani drzwi. Musieliśmy pozawieszać je
płachtami, których na szczęście wzięliśmy trochę ze sobą. Dzięki Bogu, zabraliśmy z domu także
trochę żyta, mąki i osypki. Wygłodniały inwentarz było czym nakarmić. Dobrze, że mieliśmy dwie
dojne krowy, dzięki czemu mogliśmy się sami wyżywić. Także chleb udawało się od czasu do czasu
upiec. Mleko można było też sprzedać we Fromborku, Braniewie czy Elblągu 15, a potem coś za te
pieniądze kupić. Zawsze była to jakaś podpora życiowa.
STRACH, NIEPEWNOŚĆ, TĘSKNOTA
Najgorszą rzeczą był stres, bowiem mieszkaliśmy w strefie przygranicznej. Nie wiadomo, czego można się było spodziewać. W pierwszym roku pobytu strażnicy traktowali nas jak podejrzanych,
jak Ukraińców, jak bandziorów. Tak w każdym bądź razie mówili.
Tęsknota za swoim, za rodzinnymi stronami, była jednak wielka. Wokół byli sami nieznajomi,
do tego ciężkie życie i brak swojej świątyni. Po roku trafiliśmy do świątyni w Elblągu. Potem znalazł
się swiaszczennik16 w Braniewie – ks. Kostyszyn17. Wtedy było już bardziej „ludzko”. Pojawiło się i
pierwsze dziecko, które można już było ochrzcić w naszej wierze prawosławnej.
W listopadzie 1949 r. zostałem wcielony do wojska przez WKR 18 Lidzbark Warmiński. Przydzielono mnie do 33. Pułku i zawieziono aż do Żar19 koło Żagania. Służba wojskowa trwała 3 lata.
Pełniłem ją półtora roku w okręgu Wrocław i półtora roku w Warszawie. Do domu wróciłem w 1952
11
Dichlorodifenylotrichloroetan (łac. Clofenotanum; DDT, Azotox) – związek chemiczny masowo stosowany w latach
czterdziestych XX w. jako środek owadobójczy.
12
Braniewo – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
13
Frombork – miasto w pow. braniewskim (woj. warmińsko-mazurskie).
14
Krzyżewo – wieś w gminie Frombork (pow. braniewski, woj. warmińsko-mazurskie).
15
Elbląg – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
16
Ros. duchowny.
17
Ks. Mikołaj Kostyszyn – przed 1947 r. duchowny prawosławny w Hrubieszowie, w 1947 r. osadzony w Centralnym Obozie
Pracy w Jaworznie, w latach 1948-1962 proboszcz parafii w Braniewie.
18
Wojskowa Komisja Rekrutacyjna.
19
Żary - miasto powiatowe w woj. lubuskim.
105
r. Zaraz potem mocno zachorowałem na tzw. isjasz 20. Pracowałem wówczas w gminie. Po roku udało
mi się załatwić skierować do sanatorium – na borowinę. Pomogło mi to bardzo. Po powrocie dalej
pracowałem w administracji terenowej.
POWRÓT NA OJCOWIZNĘ
W 1958 r. przyszło mi do głowy, by powrócić w rodzinne strony. Zacząłem starania o
zwrot1,5-hektarowego gospodarstwa mojego teścia. Dość niespodziewanie udało mi się przekonać
władzę do zwrotu własności. Latem 1958 r. przewiozłem na swoje już dobra całą rodzinę: teścia,
teściową, starszego brata teścia, moją żonę i dwoje dzieci w wieku szkolnym. Także cały inwentarz
trafił na moje „nowe” dobra. Oprócz tego, trzeba było jeszcze zabrać paszę.
Tak oto przedstawiają się moje losy, świadka nie tylko akcji „Wisła”, ale i burzenia świątyń
prawosławnych, także okresu drugiej wojny światowej. Od 1972 r. mogłem już spokojnie prowadzić
swoje gospodarstwo, nie szczędząc sił przy odnowie budynków. Po śmierci żony, chorej na Parkinsona (zm. 23 października 2011 r.), zostałem sam.
Piotr Andrzejuk
(Opracowanie: Katarzyna Rabczuk)
20
Rwa kulszowa.
106
Rozdział III
Okolice Kobylan
Podróż poślubna
(Nadzieja i Piotr Waszczukowie z Kobylan1)
Nadzieja Nowak i Piotr Waszczuk pobrali się na niedługo przed wysiedleniem. On
mieszkał w Kobylanach, ona pochodziła z pobliskich Polatycz 2. W 1947 r. na skutek akcji
„Wisła” trafili do Grabowa3. Później wielokrotnie zmieniali miejsce zamieszkania. Na stałe
zatrzymali się wreszcie w Morągu4, gdzie pan Piotr od początku istnienia parafii jest starostą cerkiewnym. Dzisiaj, już z dystansem do przeszłości, Waszczukowie mówią o przymu-
1
Kobylany – wieś w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
Polatycze – wieś w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie), w odległości ok. 7 km od Kobylan.
3
Grabowo – wieś w gminie Mrągowo (pow. mrągowski, woj. warmińsko-mazurskie).
4
Morąg – miasto w powiecie ostródzkim (woj. warmińsko-mazurskie).
2
109
sowym wyjeździe w ramach akcji „Wisła”, że była to ich „podróż poślubna”. A była to podróż, z której do Kobylan już nie wrócili. Byli młodzi, to i odnaleźli się w nowej rzeczywistości, zaczęli pracować. Mieli blisko rodzinę, znajomych. Po latach jednak żałują, że nie
zdecydowali się na powrót.
U NAS W KOBYLANACH, U NAS W POLATYCZACH
Żona chodziła do szkoły do Kobylan, bo w Polatyczach nie było – wspomina pan Piotr. Ja
chodziłem do szkoły z jej bratem, bo jesteśmy z tego samego rocznika. Miałem 18 lat, jak za okupacji
zabrali mnie na roboty w magazynach broni koło Dęblina 5. Ojciec do mnie przyjechał do Dęblina i
akurat wtedy dwóch chłopaków uciekło z zakładu. Z tego powodu ojca zamknęli w puławskim Gestapo. W sobotę go wypuścili. Przyjechał pociąg, ojciec machnął do mnie ręką, i powiedział, że już
jedzie do domu. Uciekłem w poniedziałek rano, a w niedzielę następnego tygodnia byłem już w domu.
Sześć dni szedłem piechotą z Dęblina do Kobylan. Nie szukano mnie, bo jak przyszedłem, to Niemców
już nie było. W tym czasie kiedy wracałem przesunęła się linia frontu. Wtedy też, jak przechodził
front, został zabity mój brat – w domu w Kobylanach. Miał 14 lat. Spaliły się u nas trzy konie, obora
i stodoła. Niemcy stemplowali i palili. Jak przyszedłem do domu, to już właściwie było po wojnie.
„Od początku” zaczyna też swoją opowieść pani Nadzieja: U mnie we wsi było mało katolickich dziewczyn, więcej było prawosławnych. Ale spotykaliśmy się wszyscy razem, nie było żadnego wyróżniania. Nikt nikogo nie nazywał Ukraińcem. My nawet nie wiedzieliśmy, co to znaczy.
W czasie okupacji niemieckiej do Kobylan przyjechali Ukraińcy z Rzeszowskiego, grekokatolicy. Założyli we wsi szkołę ukraińską. Uczyli języka ukraińskiego, trochę gramatyki. Але то якось
так, як мова наша. Віршикі учили 6. Poszłam do tej szkoły. W trzy lata zrobiłam sześć klas. Siódmej już nie robiłam. Poszłam do handlówki ukraińskiej w Białej Podlaskiej.
Pani Nadzieja pamięta też reakcje, jakie wywołał ogłoszony w 1946 r. w Polsce spis
ludności7: Ludzie mieli zapisać się kim są – Ukraińcami czy Polakami. Jeden pisał się Ukraińcem,
inny Białorusinem, jeszcze inny Polakiem. Nie wiadomo było do jakiej nacji nas prawosławnych
przydzielić. Brat zapisał się Polakiem. A jak przyszedł wywóz, to chcieli go zostawić, a wywieźć ojca.
Przyleciał taki „Mazur”, jak u nas nazywali katolików, który miał córkę Maryśkę. Ona była naszą
koleżanką. Przyleciał do nas i mówi: „Panie Nowak, niech wasz Janek bierze naszą Maryśkę i zostanie tutaj”. Brat na to: „No jak? Ni stąd ni zowąd mam się żenić?” Sąsiad dał dwa dni do namysłu,
ale Janek uznał, że nie będzie się żenił, że zgłosi się do wywózki i pojedzie z resztą rodziny. A znów
nasz „diadia”, czyli wujek, zapisał się Białorusinem. Dzięki temu nie został wywieziony. Jego zostawili, a Ukraińców wywozili.
5
Dęblin – miasto w powiecie ryckim (woj. lubelskie).
Ukr. Jakoś tak to [brzmiało] jak nasz język. Wierszyków uczyliśmy się.
7
Pierwszym po wojnie spisem ludności był „powszechny sumaryczny spis ludności cywilnej”, przeprowadzony
14 lutego 1946 r. De facto nie miał on charakteru spisu powszechnego. Jedno z pytań spisowych dotyczyło narodowości.
6
110
Już wcześniej prześladowali prawosławnych. Nie dawali nam modlić się po swojemu, cerkwie
palili. W cerkwi w Kobylanach, pamiętam jak dziś, stał policjant na służbie 8, żeby batiuszka9 mówił
kazanie po polsku. Musiał być jeden język i koniec. To było okropne. Zamknęli cerkiew. U nas w Kobylanach nie spalili, ale w Kijowcu10 spalili cerkiew. I stamtąd przywieźli ikony do Kobylan.
NAZYWALI NAS UKRAIŃSKIMI BANDYTAMI
Pan Piotr dodaje: Zanim nas wysiedlili, mieliśmy 38 hektarów pola. Nie wiedzieliśmy, gdzie
nas wiozą. Niektórzy mówili, że potopić albo wystrzelać. Tych co byli na przymusowych robotach w
Niemczech albo w wojsku nie wywozili. Akcja „Wisła” to była taka nasza „podróż poślubna”. Nadzieja miała 20 lat, a ja 21. Zawieźli nas na początku na stację kolejową w Chotyłowie 11.
Waszczukowie zabrali ze sobą krowy i konia. Część inwentarza została u sołtysa. Potem odebrali od niego swoje bydło, ale dopiero wtedy, gdy władza pozwoliła opuszczać
przesiedleńcom Ziemie Odzyskane.
Wysadzili ich gdzieś na stacji, ustawili w rzędzie, ktoś wyczytywał z listy nazwiska.
Była na niej zarówno rodzina Waszczuków, jak i Nowaków. Zebrali się też miejscowi chłopi
z wozami i traktorami, żeby porozwozić „ukraińskich bandytów”, jak przedstawiono im
przyjezdnych. Wyczytano: Waszczuk! Na traktor. Waszczukowie pojechali traktorem razem z
panią Nadzieją, natomiast jej rodzinę – Nowaków – zabrano w innym kierunku. Początkowo nawet nie wiedziała dokąd.
Waszczuków przywieźli do Grabowa. Tam kazano im się osiedlić. Początki życia w
nowych realiach były trudne. W jednym budynku mieszkało kilkanaście rodzin, nie było co
jeść. Sytuacja zmuszała do drobnych kradzieży z pobliskiego PGR-u12 – kilku kartofli z usypanej góry, czy gotowania zupy z zerwanego na polu szczawiu. Później pan Piotr i pani
Nadzieja dostali trochę pola – 7 hektarów – oraz domek.
W ich otoczeniu było wieku Polaków, którzy traktowali ludzi przesiedlonych w ramach akcji „Wisła” jak bandytów. Jeden z sąsiadów przyszedł któregoś razu pod okno,
zapukał i krzyknął: Waszczuk! Dzisiaj orzesz u mnie! Pan Piotr miał maszynę do orania, więc
zaorał mu pole. Parę dni później sytuacja powtórzyła się z innym sąsiadem. Waszczuk
znów zaorał, ale żadnej zapłaty nie otrzymał. Zdenerwowany poszedł do nich i nie przebierając w słowach próbował wyperswadować, że traktują go w sposób niewolniczy. Nie obyło
się bez rękoczynów. Sprawa zakończyła się na komisariacie. Przesłuchujący milicjant, wiedząc, że Piotr Waszczuk jest przesiedleńcem, wyraźnie okazywał brak tolerancji. Wmawiał
8
Pot. nabożeństwo.
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego.
10
Kijowiec – wieś w gminie Zalesie (pow. bialski, woj. lubelskie).
11
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
12
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
9
111
mu, że jest „ukraińskim bandytą”: „To wy, Ukraińcy, zabiliście naszego generała” 13! Na co
Waszczuk odpowiedział: „A ty skąd wiesz? Byłeś tam? Widziałeś?”. Cięta riposta zmieszała
milicjanta.
Niezależność i poczucie własnej godności, tego pan Piotr nauczył się od matki. Nie
bała się ona tego, kim jest, ani swojego rodzimego języka. Zdarzało się jej rozmawiać z sąsiadkami, katoliczkami „po swojemu”. A gdy któraś mówiła: „Rozmawiaj ze mną po polsku”, odpowiadała: „За цю мову нас вивезли! Буду говорити, як хочу!”14 Jej silny charakter pozwolił rodzinie przetrwać czas upokorzeń, z powodu pochodzenia, a także zachować
tradycje i wiarę przodków.
MIESZKALIŚMY W SZEŚCIU RÓŻNYCH MIEJSCACH
Na początku były Kobylany i Polatycze. Kiedy nas wywieźli, byliśmy w Grabowie. Później
nawiązałem bliższy kontakt ze znajomym, który był naszym dalekim kuzynem – z Małaszewicz15.
Jeździł on traktorem w dużym PGR-ze – Stadninie Koni w Rzecznej16 koło Pasłęka. Dzięki temu
przyjęli mnie tam do pracy; miałem cztery konie i dwie bryczki. Dyrektorem był bardzo sympatyczny
człowiek – hrabia, rodem z Poznania. Jeździłem z nim po stadninach. Jak założyłem konie do bryczki,
to jednak on brał lejce, gdyż bardzo lubił powozić. Było nas dwóch Piotrów, to mnie nazywał
Pawłem. Mieszkanko miałem wtedy dobre. On był taki, że i w Wigilię wszystkich zawołał, podzielił
się z każdym. Potem pokłóciliśmy się, więc wróciłem do Grabowa.
Później, w 1953 r., wyjechaliśmy do Wilcząt17, gdzie pracowałem jako referent skupu. Mieszkali tam osadnicy białostoccy z Krynek 18. Bardzo sympatyczni ludzie. Później przyszedł nowy dyrektor. Było to pewnego dnia, o godzinie 15, kiedy sprawozdanie było już zrobione, a żywiec zabrany,
czyli po pracy. Siedzieliśmy w magazynie, który znajdował się w podwórku. Wtedy przyszedł dyrektor i zagroził nam milicją. Wyszliśmy więc, od razu jednak doszliśmy do wniosku, że się zwalniamy.
Następnego dnia złożyłem podanie o zwolnienie. Przyjechał sam prezes i zaczął mnie prosić, żebym
został. Odpowiedziałem, że dotychczas było dobrze, a teraz przyszedł nowy i nie będzie się mądrzył.
Wtedy poszedłem pracować na kolei, od 1954 r. Pracę miałem dobrą, i mnie lubili, dostałem nawet
mieszkanie w Morągu. Pojechałem do Olsztyna i dowiedziałem się, że otwierają stację w Morągu.
Poszedłem tam na zawiadowcę. Od razu mnie przyjęli. Potem w delegację wzięli mnie do Olsztyna,
bo brakowało ludzi.
Bardzo fajnie się jeździło. Polskę zjeździłem wzdłuż i wszerz. Byłem konduktorem na pasażerskich pociągach, potem zostałem kierownikiem. Wszędzie mnie szanowali. Kiedyś przyznali mi doda-
13
Chodzilo o gen. Karola Świerczewskiego, patrz wstęp: G. Kuprianowicz, Akcja „Wisła” i jej znaczenie dla losów Kościoła
prawosławnego i społeczności ukraińskiej na Chełmszczyźnie i Południowym Podlasiu, s. 14.
14
Ukr. Za ten język nas wywieźli! Będę mówić, jak chcę!
15
Małaszewicze – miejscowość w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
16
Rzeczna – wieś w gminie Pasłęk (pow. elbląski, woj. warmińsko-mazurskie).
17
Wilczęta – wieś w gminie Wilczęta (pow. braniewski, woj. warmińsko-mazurskie).
18
Krynki – miasto w powiecie sokólskim (woj. podlaskie).
112
tek. Sekretarka powiedziała mi jednak, że kierownik go skreślił. Nikomu nic nie mówiąc poszedłem
więc do dyrektora PKP19 w Olsztynie. Mówię mu, że zakład pracy przyznał mi dodatek, a kierownik
go skreślił. Dyrektor powiedział, że to chyba niemożliwe. W końcu załatwiłem tę sprawę. No i …
zamiast 200 dali mi 300 zł dodatku. Ten kierownik nadal żyje. Jak mnie w Morągu zobaczy, to zawsze się odwraca.
WALCZYLIŚMY O CERKIEW
Od początku rodzina Waszczuków walczyła o powstanie w Morągu cerkwi. Gdy
udało się im uzyskać budynek, minęło jeszcze sporo czasu zanim oddelegowany tam został
duchowny. Ale gdy już znany był termin pierwszego nabożeństwa w nowej placówce, to
rodzina uznała, że właśnie wtedy ochrzczą swoje dziecko. Przygotowali się, zaprosili gości i
wybrali się do cerkwi. Okazało się jednak, że duchowny w tą niedzielę nie przyjedzie, a
dopiero w następną. Wrócili do domu i nic gościom nie mówiąc urządzili przyjęcie. A
dziecko zostało ochrzczone, gdy tylko pojawił się prawosławny duchowny.
Od początku jestem starostą. Jak założyliśmy parafię – byłem, i po dziś dzień jestem. Daję radę, znam się, bo od młodych lat cały czas jestem w cerkwi. Było już u nas paru batiuszków. Później
Niemcy, ewangelicy, świątynię nam przekazali. My ją odmalowaliśmy. Potem raz spalili i drugi raz.
Jak tylko miałem wolne, to zawsze w niej byłem i odpowiadałem za wszystko. Do tej pory jeszcze
mam klucze do cerkwi. Jak byłem zdrowy, to poszedłem, pootwierałem, pozamiatałem, pokosiłem
trawę. A teraz nie mam siły, 86 lat mam. Nie mogę dużo chodzić, dźwigać.
Poprzedni batiuszka zrobił ikonostas, także obrazy przywoził. Żona uszyła dwie eleganckie
chorągwie. Cerkiew paliła się dwa razy. Porucznik policji – emeryt – podpalił cerkiew. Obrazy u
niego w piwnicy znaleźli, a on mówił, że mu podrzucili. Okno do cerkwi wybił, kraty wyrwał i obrazy pozabierał.
Nas prawosławnych więcej wróciło do siebie, dlatego jest nas tutaj mniej od grekokatolików.
My w Morągu mieliśmy cerkiew jeszcze przed grekokatolikami. Oni nie mieli i przychodzili do naszego batiuszki, żeby służyć. Żałowaliśmy ich. Proponowaliśmy, że może by nam pomogli, dali trochę
środków na remont cerkwi, ale batiuszka bał się, że jak ich wpuścimy, to nas „wygryzą”. Batiuszka
nie pozwolił, a oni tak napierali. Ale teraz widzę, że dobrze się stało, bo ich jest dużo, a nas garstka i
stracilibyśmy cerkiew.
***
Ani rodzina pani Nadziei, ani pana Piotra nie powróciła do swoich domów na Południowym Podlasiu. Oni sami też nie zdecydowali się na wyjazd. Na początku bardzo chcieli wracać, ale wtedy nie było to możliwe, gdyż zabraniały władze. Później, gdy była na to
szansa, wiązali już koniec z końcem – znaleźli dobrą pracę, otrzymali mieszkanie. Dzięki
19
PKP – Polskie Koleje Państwowe.
113
pracowitości, uczciwości i silnym charakterom, zaczęli układać swoje życie od nowa. Teraz,
już jako seniorzy, przyznają, że żałują tego, że nie wrócili w rodzinne strony.
A na zakończenie pani Nadzieja Waszczuk spytała o nasze koleżanki: A wy dziewczyny swoich chłopaków macie? Szukajcie swoich chłopaków, żeby język przetrwał, żeby ta wiara i
tradycja przetrwała.
Grzegorz Bogdan,
Olga Kuprianowicz
jesień 2012 r.
114
Bydlęcy pociąg
(Antonina Mileszyk z Kożanówki1)
Moja babcia, Antonina Mileszyk (z domu Czapczyk), urodziła się w 1934 r. w Kożanówce (parafia Kobylany). W 1947 r. została wysiedlona wraz z rodzicami – Andrzejem i
Katarzyną – do wsi Rączki2. Jako dziecko trudno jej było znaleźć wspólny język z rówieśnikami, gdyż tkwił w niej żal i odczuwała swoją inność. Wiedziała, że jest tam obca. W niedziele często jeździła około 10 kilometrów do koleżanki, także wysiedlonej podczas akcji
,,Wisła’’, ponieważ mogły swobodnie rozmawiać w swoim języku, bez skrępowania.
Akcja ,,Wisła’’ jest do dnia dzisiejszego wielką traumą dla tych ludzi. Nie jest łatwo
nakłonić ich do szczerej rozmowy o tamtych wydarzeniach. Wiele z tych osób wciąż uważa,
1
2
Kożanówka – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie),.
Rączki – wieś w gminie Nidzica (pow. nidzicki, woj. warmińsko-mazurskie).
115
że niektóre tematy są niedozwolone. Cieszy ich jednak fakt, że młodsze pokolenie interesuje
się tym, co się wydarzyło ponad 60 lat temu.
PRZECZUCIE
Okolica była spokojna. Ludzie żyli w zgodzie. Nagle zaczęły dochodzić słuchy o wysiedlaniu ludzi z pobliskich wsi. Wszyscy podejrzewali, że na Kożanówkę też przyjdzie
kolej, więc zaczęli się przygotowywać. 12 lipca 1947 r. nadszedł tragiczny, pełen smutku i
rozpaczy dzień. Zbliżał się czas zbiorów, a ludzie uznani za Ukraińców zmuszeni byli do
opuszczenia swoich ziem.
Kilka dni przed wyjazdem mama upiekła cały piec chleba, potem go pokroiła i wysuszyła – zaczyna swą opowieść moja babcia. Szybko się okazało się, że suchary były przydatne w podróży. Do stacji w Chotyłowie3 około 10 kilometrów jechali żelaznymi wozami po piaszczystych drogach. Część drogi trzeba było przejść pieszo, gdyż koła wozów grzęzły w piachu.
W Chotyłowie staliśmy na rampie. W spiekocie, pod gołym niebem! Trzy doby czekaliśmy na
,,bydlęcy pociąg’’. Do każdego wagonu pakowano po cztery, pięć rodzin. Młodzież na pożegnanie
śpiewała ukraińską pieśń. Wówczas MO i tajniacy wywlekli tych, co śpiewali i wywieźli w nieznane.
Potem okazało się, że trafili oni do obozu pracy w Jaworznie 4.
PRZYMUSOWY WYJAZD NA 11 LAT
Rodzina Czapczyków, wraz z innymi wywożonymi, jechała pociągiem przez 5 dni,
podczas których bydło można było karmić jedynie trawą przy torowiskach. Wysiadano
wówczas z pociągu, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza oraz porozmawiać z ludźmi z
sąsiednich wagonów. Krążyły pogłoski, że wiozą nas nad Wisłę i tam utopią. Na postoju w Olsztynie przeprowadzono dezynfekcję proszkiem DDT5. Stamtąd rozwożeni byliśmy, po kilka wagonów,
do różnych powiatów – opowiada babcia. Pociąg zatrzymał się wreszcie w Nidzicy 6. Dojechaliśmy
nocą. Wypakowano nas na rampę. Czekaliśmy tam na furmanki, które miały zabrać wszystkich w
dalszą drogę, do poszczególnych wsi. Zawieźli nas do Rączek. Chcieli nas dokwaterować do Niemek,
jednak one się nie zgodziły. Rodzice babci widząc ich strach, i łzy, nie chcieli tam zostawać.
Sołtys kazał zawieść rodzinę babci do starej ,,kamienicy’’, w której nawet okien nie było.
Koczowali tam na tłumokach przez 2 miesiące. Mama gotowała na dworze – na cegłach mama-
3
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
4
Centralny Obóz Pracy w Jaworznie działał w latach 1945-1949. Powstał na terenie dawnej filii Konzentrationslager
Auschwitz. Na mocy decyzji Biura Politycznego KC PPR z 23 kwietnia 1947 r. w trakcie akcji „Wisła” osadzano tam osoby
uznane za podejrzane: oskarżane o związki z podziemiem ukraińskim, inteligencję, działaczy społecznych, duchowieństwo,
a także osoby powracające na dawne miejsce zamieszkania. Z każdego transportu kierowano do obozu w Jaworznie od kilku
do kilkunastu osób.
5
Dichlorodifenylotrichloroetan (łac. Clofenotanum; DDT, Azotox) – związek chemiczny masowo stosowany w latach
czterdziestych XX w. jako środek owadobójczy.
6
Nidzica - miasto i stolica powiatu w woj. warmińsko-mazurskim.
116
łygę i piekła placki z mąki kukurydzianej, którą dostaliśmy z UNRY 7. Tata jeździł rowerem po okolicy
i po ugorach kosił trawę, na paszę dla bydła – na zimę. Jesienią chodziliśmy całą rodziną zbierać
ziemniaki, dzięki czemu mogliśmy wziąć koszyk do domu – relacjonuje babcia. Niestety, mieszkając
w Rączkach nie mogłam często uczestniczyć w nabożeństwach, bo najbliższa cerkiew znajdowała się
w Olsztynie (ok. 60 kilometrów).
We wsi Rączki, w której mieszkała rodzina Czapczyków, znajdowała się szkoła podstawowa. Babcia ją ukończyła, a następnie poszła do gimnazjum w Nidzicy. Właśnie w tym
czasie urodziła się jej siostra, której nadano imię Jadwiga. Na bazie 10 klasy tejże szkoły
zorganizowano dla najlepszych uczniów takie przedmioty, jak: pedagogika, metodyka i
psychologia. Był rok 1953. Po ukończeniu czteroletniego gimnazjum babcia została nauczycielką. Przydzielono jej pracę w szkole podstawowej w Kozłowie8, gdzie pracowała do 1958
r.
W 1958 r. rodzice babci, a także inni przesiedleńcy, zaczęli odwiedzać rodzinne wsie
na Podlasiu i uzgadniać z ludźmi, którzy zajęli ich majątki cenę tzw. odstępnego. Kto się
„dogadał”, ładował dobytek i wracał w rodzinne strony. Najpierw jechali mężczyźni, aby
na nowo zorganizować gospodarstwo, a później „ściągnąć” resztę rodziny. Kto nie miał tyle
pieniędzy, aby wykupić swoją ojcowiznę od tych, którzy ją zagarnęli, zostawał na Ziemiach
Odzyskanych. Moim rodzicom udało się odzyskać to, co stracili po wyjeździe z rodzinnych stron,
więc wszyscy mogliśmy szczęśliwie wrócić do domu. Na własną prośbę zostałam przeniesiona do
szkoły podstawowej w Kopytowie9, gdzie pracowałam 2 lata. W tym czasie poznałam Aleksandra
Mileszyka, który został moim mężem. Potem zamieszkaliśmy w Białej Podlaskiej, a ja pracowałam w
Szkole Podstawowej nr 5 aż do emerytury – podsumowuje.
DLACZEGO?
Dotychczas nie wiem, o co chodziło rządowi polskiemu. Czy chciano zniszczyć prawosławie,
czy zasiedlić Ziemie Obiecane? A może to nienawiść do Ukraińców zmusiła ich do takich działań?
Wszystko jest o tyle dziwne, że współmieszkańcy naszej wsi, też prawosławni, tylko zapisani jako
Białorusini, nie byli wywożeni – snuje domysły moja babcia, po czym dodaje: W naszej wsi
Kożanówka nie było waśni na tle religijnym. Katolicy, a było ich tylko kilka rodzin, i my – prawosławni, żyliśmy w przyjaźni, a nawet razem spędzaliśmy święta.
Katarzyna Demidziuk
czerwiec 2012 r.
7
UNRRA – United Nations Relief and Rehabilitation Administration, ang. Administracja Narodów Zjednoczonych do Spraw
Pomocy i Odbudowy. Była to utworzona w 1943 r. organizacja międzynarodowa, której celem było udzielenie pomocy
ludziom na obszarach wyzwolonych spod okupacji państw Osi pod koniec i po zakończeniu drugiej wojny światowej. Pomoc
ta docierała także do Polski.
8
Kozłowo – wieś w gminie Kozłowo (pow. nidzicki, woj warmińsko-mazurskie).
9
Kopytów – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
117
Na obcej ziemi
(Wiera Mandrosz z Kobylan1)
Wiera Mandrosz (z domu Panasiuk) pochodzi ze wsi Kobylany. Obecnie mieszka w
Warszawie i jest emerytowaną lekarką. Pani Wiera to dalsza krewna mojego dziadka, Aleksandra Mileszyka. Niniejszy rys wydarzeń, związanych z akcją „Wisła”, powstał na podstawie rozmowy przeprowadzonej podczas jednej z jej wizyt w rodzinnych stronach.
BYŁ SZOK I PŁACZ
Jeszcze goiły się rany po wojnie, gdy nagle w słoneczny poranek wdarł się niepokój
do wsi Kobylany. Ludzie przerażeni gromadzili się u sąsiadów z pytaniem, czy może wiedzą coś o przyjeździe wojska do wsi? Nikt niczego nie wiedział. Jednak szybko gruchnęła
wieść i powaliła wszystkich na kolana.
Ogłoszono, że wszyscy gospodarze wyznania prawosławnego mają dwie godziny na
spakowanie rzeczy, całego dobytku i opuszczenie swoich domów. Był szok i płacz. Jak opuścić swoją ojcowiznę, dziedziczoną od wieków? Ale taki był rozkaz władz, więc nie było
żadnej dyskusji. Ludzie zagubieni, w rozpaczy pakowali się szybko, byle jak, co się da. Brali
ze sobą toboły pościeli i garów, wszystko to, co wpadło w ręce. Część dobytku rozdawali
sąsiadom katolikom, bo tu nigdy nie było waśni międzyludzkich na tle religijnym. Od wieków mieszkali tu ludzie dobrzy i spokojni, a sąsiedzi zawsze sobie pomagali, nie bacząc na
wyznanie.
Pociąg towarowy w Chotyłowie2 był już podstawiony. Najpierw do wagonów zapędzono trzodę, a potem ludzi i zamykano drzwi od zewnątrz. Otwierano je tylko na postojach, już bardzo daleko od domu. Na postojach trzeba było nakarmić i napoić bydło. O swoich potrzebach nie było czasu myśleć. Nie widziałam jadących dorosłych ludzi, a podróż trwała
1
Kobylany – wieś w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
2
118
kilka dni. Pamiętam tylko, co jadły dzieci, bo sama do nich należałam. Były to pajdy chleba namoczone w wodzie i posypane cukrem, który ktoś pamiętał zabrać z domu. Piło się wodę, którą nabieraliśmy
w kubły na postojach – wspomina pani Wiera.
Na jedną z bocznic postojowych przyjechały służby sanitarne. Nie były jednak zainteresowane tym, że podczas transportu nie przestrzega się zasad higieny. Pracownicy służb
przywieźli ze sobą worki z proszkiem DDT3 (środek owadobójczy), ustawili przesiedleńców
w kolejkę i posypywali wszystkich od stóp do głów, po czym odjechali. Po zabiegu odkażania kazano wszystkim ustawić się w drugiej kolejce do kranu i pozwolono łaskawie zmyć
twarze. Pamiętam, że proszek nie dał się zmyć z włosów, a moje były bardzo długie. Strasznie płakałam. Wtedy jedna z kobiet jadących z nami w jednym wagonie oddała mi swoją chustkę, pocieszając, że wszystko będzie dobrze – opowiada rozmówczyni.
NIC SWOJEGO
Po wielu dniach podróży pani Wiera wraz z mamą Anną trafiła na Ziemie Odzyskane. Kobiety zostały bez żadnego dobytku. Na gospodarstwie w Kobylanach została bowiem starsza siostra pani Wiery, której mąż pracował na kolei, należącej wtedy do wojska.
Miał więc on ten przywilej, że mógł zostać, gdy wszyscy inni prawosławni byli przesiedlani. Na obcej ziemi kwaterowano ludzi do domów poniemieckich, w dużych odległościach od siebie.
Nas zawieziono do pomocy w gospodarstwie starszych, wysoko postawionych ludzi, gdzie miałyśmy
sprzątać i zajmować się ogrodem w zamian za dach nad głową 4.
Pewnego dnia odwiedził nas sąsiad zakwaterowany w sąsiedniej wsi i powiedział, że my to
mamy dobrze. Ich dom jest bez dachu, więc mieszkają w szopie z bydłem. Uznał, że i tak mają szczęście, bo do ich domu ktoś strzela. Teraz się boją – jak wyjdzie na jaw, że mieszkają w szopie, to ich w
niej żywcem spalą – opowiada pani Wiera. Marzeniem tego człowieka było pojechać do swojej rodzinnej wsi, zabrać trochę narzędzi, plonów i rozpocząć życie na nowo. Obiecano mu
na miejscu przydział materiałów budowlanych, ale nie liczył na to, że coś dostanie. Przestał
też wierzyć w jakąkolwiek pomoc. Jego przygnębienie potęgowały docierające informacje o tych,
którzy zostali złapani na nielegalnych powrotach do swojej rodzinnej wsi. Wywieziono ich do Obozu
Pracy w Jaworznie, który był w czasie drugiej wojny światowej filią Auschwitz 5. Poprosiłyśmy swoich gospodarzy o to, żeby pozwolili nam pozbierać spady jabłek i oddać temu człowiekowi, bo same też
niczego swojego nie miałyśmy – dodaje.
3
Dichlorodifenylotrichloroetan (łac. Clofenotanum; DDT, Azotox) – związek chemiczny masowo stosowany w latach
czterdziestych XX w. jako środek owadobójczy.
4
Orneta – miasto w powiecie lidzbarskim (woj. warmińsko-mazurskie).
5
Centralny Obóz Pracy w Jaworznie działał w latach 1945-1949. Powstał na terenie dawnej filii Konzentrationslager
Auschwitz. Na mocy decyzji Biura Politycznego KC PPR z 23 kwietnia 1947 r. w trakcie akcji „Wisła” osadzano tam osoby
uznane za podejrzane: oskarżane o związki z podziemiem ukraińskim, inteligencję, działaczy społecznych, duchowieństwo,
a także osoby powracające na dawne miejsce zamieszkania. Z każdego transportu kierowano do obozu w Jaworznie od kilku
do kilkunastu osób.
119
Nie wiem skąd znalazłam w sobie tyle odwagi, ale zaraz po przyjeździe oświadczyłam ludziom, u których nas zakwaterowano, że od września idę do szkoły. Zostało to przyjęte milczeniem.
Ale mój plan zrealizowałam. W szkole pani Wiera przeżyła kolejne zaskoczenie, jednak tym
razem pozytywne. Młodzież była tam jakby nad wiek dojrzała, rozwinięta i przyjazna, chociaż bardzo zróżnicowana, jeśli chodzi o pochodzenie. Może trochę okaleczona przez trudne doświadczenia wojny i przesiedlenia, ale bardzo chętna do nauki. Ci młodzi ludzie wiedzieli, że w państwie, w którym wówczas liczną grupę stanowili prawosławni, zasada tolerancji religijnej była święta i nie wolno jej naruszać.
SPEŁNIONE MARZENIA
Pani Wiera po ukończeniu gimnazjum w 1951 roku dostała się na studia medyczne w
Warszawie. Nie chcąc zostawiać mamy samej, napisała podanie do Ministerstwa Sprawiedliwości z prośbą o pozwolenie na jej powrót do rodzinnej wsi Kobylany. Uzyskała zgodę i
po przeprowadzce mamy, rozpoczęła studia.
Katarzyna Demidziuk
czerwiec 2012 r.
120
Złe rzeczy się pamięta, ale dobre też
(Maria Buń z Małaszewicz1)
Maria Buń została wysiedlona z Małaszewicz koło Terespola. Po przyjeździe na Ziemie Odzyskane wraz z rodzicami i trzema siostrami trafiła do Ornety2. Mieszka tam po dziś
dzień.
DWIE GODZINY NA SPAKOWANIE
W tym dniu przyszło do nas wojsko. Powiedzieli, że mamy dwie godziny na spakowanie –
tylko dwie godziny. Niektórzy wiedzieli wcześniej, że wyjadą, a my nie. Ciocia mamy mieszkała w
Terespolu, dlatego też od razu przyjechała z wozami do pomocy przy pakowaniu. My nie mieliśmy
jak zabrać całego dorobku w tak krótkim czasie i część rzeczy oddaliśmy jej. Dopiero później, jak już
1
2
Małaszewicze – miejscowość w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
Orneta – miasto w powiecie lidzbarskim (woj. warmińsko-mazurskie).
121
nas wywieźli, mama wynajęła wagon towarowy i przywiozła te rzeczy od cioci. Tato bał się jechać –
opowiada pani Maria.
Jak nas wywozili miałam 11 lat. Pamiętam, że jak jechaliśmy, krowy ryczały. Nasi rodzice byli
zamożni, bo dziadek jeździł za Bug i sprzedawał krowy, byki. W jednym domu mieszkały u nas 4
rodziny, ale nigdy nie było kłótni. Pamiętam, że jak przyszło wojsko, wzięliśmy konie, krowy, owce i
dużą beczkę z mąką. Do Chotyłowa3 przywieźli nas w południe, a już wieczorem jechaliśmy dalej. Na
jednym z postojów siostra pobiegła po wodę dla krów, a wtedy pociąg ruszył. To było bardzo upalne
lato. Teraz się już nie zdarzają takie temperatury.
NA MIEJSCU
Ojciec pani Marii skończył przedwojenną szkołę podstawową. W tamtych czasach to
było dużo, gdyż niektórzy nie potrafili nawet pisać. Jak przyjechali na miejsce, to w Pasłęku4 chcieli go zatrudnić do pisania dokumentów, ale nie zgodził się – był przyzwyczajony do pracy w rolnictwie. Tata pojechał zobaczyć miejsce, które nam wskazali. Były to duże połacie ziemi – tam zostaliśmy. Ja skończyłam liceum w Ornecie, mieszkałam u batiuszki5 Aleksego Nesterowicza. Na plebanii był malutki pokój, gdzie zamieszkałam – dodaje. Rodzina Nesterowiczów
była bezdzietna, zaopiekowali się więc panią Marią. Nad nimi zaś mieszkała pani Hermanowicz, nauczycielka, która ją uczyła. Życie trochę się ustabilizowało.
Siostra pani Marii, po porodzie w Morągu6, zmarła. Ona była jeszcze w liceum. Właśnie wtedy, bo to był czerwiec, miałam egzaminy. Moja nauczycielka zebrała radę pedagogiczną specjalnie dla mnie i dzięki niej nie musiałam pisać egzaminów. Kiedy siostra zmarła, szwagier miał
nadzieje, że się ze mną ożeni. Rodzice byli temu bardzo przeciwni. Pani Hermanowicz pozwalała mi
chodzić do koleżanek, nie chciała, żebym się cały czas uczyła. Czasami pilnowałam też jej dzieci. Nauczyciele mówili, że byłam najzdolniejszą uczennicą. Był jeszcze taki Leszek, z domu dziecka, ale mądry chłopak. Nie miał rodziców, zginęli w Postaniu Warszawskim – kontynuuje swoją opowieść
pani Maria. Tam byli dobrzy ludzie. Złe rzeczy się pamięta, ale dobre też. Jak zajechaliśmy, to poniemieckie domy zajęły rodziny z Warszawskiego, które przyjechały wcześniej. W domach były piękne
naczynia, pościel. Ludzie, którzy tam mieszkali nie lubili Niemców, ale do nas nie mieli za nic pretensji. Władze też się do nas dobrze odnosiły.
Jak przyjechaliśmy tu, do Ornety, zajęliśmy się pszczołami. To była ciężka praca. Jeden z braci
taty wrócił w rodzinne strony i zajął nasze mieszkanie, dlatego też my zostaliśmy tutaj. Drugi brat
ojca nie musiał wcale wyjeżdżać, bo był na wojnie. Z Małaszewicz dużo osób jednocześnie wysiedlili,
ale każdy trafił w inne miejsce. Rodzina męża też została wysiedlona, ale z Jarosławia 7 – kończy
3
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
4
Pasłęk – miasto powiecie elbląskim (woj. warmińsko-mazurskie).
5
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego.
6
Morąg – miasto w powiecie ostródzkim (woj. warmińsko-mazurskie).
7
Jarosław – miasto powiatowe w woj. podkarpackim.
122
opowieść pani Maria Buń. Jedna z jej sióstr wróciła na Południowe Podlasie, dlatego też
pani Maria często bywa w rodzinnych stronach. Ona sama zaś nadal mieszka w Ornecie,
wiodąc spokojne życie.
Joanna Iwaniuk,
Mariusz Osypiuk
jesień 2012 r.
123
Wywożą prawosławnych
(Jan Moroz z Kołpina1)
Jan Moroz, mój dziadek, urodził się w 1924 r. we wsi Kołpin, należącej do parafii
prawosławnej w Dobratyczach2. Gdy miał 23 lata wraz z rodzicami, bratem Grzegorzem i
siostrą Wierą został przesiedlony na Ziemie Odzyskane. Tam poznał Nadzieję Klimuk, którą poślubił w cerkwi w Olsztynie. Dziadkowie wspólne życie rozpoczynali z dala od rodzinnych stron, ale kiedy tylko pojawiła się taka możliwość – wrócili. W 1957 r. przyjechali
do Zahorowa3 – wsi, z której była wysiedlona babcia – i postawili sobie maleńki domek.
Dziś, po śmierci babci, dziadek mieszka w nim sam. Odwiedzam go często z rodzicami.
1
2
3
Daw. Kołpin-Ogrodniki – wieś w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
Dobratycze – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
Zahorów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
124
Podczas tych wizyt w rozmowach często powraca temat realiów życia na Zachodzie. Kiedy
dziadek dowiedział się, że Bractwo Młodzieży Prawosławnej, do którego należę, zbiera
wspomnienia z akcji „Wisła”, spisał na kartce fakty ze swojego życia, którymi postanowił
się podzielić.
WYSIEDLENIE W ŻYCIORYSIE
Do wioski przyjechało wojsko. Dało godzinę na spakowanie rzeczy na furmanki. Słyszeliśmy
już, że wywożą prawosławnych, ale gdzieś daleko – w południowej Polsce. Dla nas ten przyjazd wojska był zupełnie niespodziewany.
Jechaliśmy furmankami przez Terespol4 i Zalesie5 do Chotyłowa6. Na stacji w Chotyłowie były
już podstawione wagony towarowe. Czekaliśmy tam całą noc, a rano odczytano, kto ma ładować
swoje rzeczy do wagonów. Podczas drogi pociąg się zatrzymywał wielokrotnie, a ludzie wtedy wychodzili, żeby dać koniom i krowom siana, czy wody. Dojechaliśmy do stacji Barczewo7. Tam kazano
nam wypakować swój dobytek. Furmankami, które wieźliśmy ze sobą, pojechaliśmy do miejscowości
Bartołty Wielkie8. Podróż była ciężka, bo konie nie były przyzwyczajone do górzystego terenu, trudno
było je utrzymać.
Jan Moroz z żoną, córką i zięciem
4
Terespol – miasto w powiecie bialskim (woj. lubelskie).
Zalesie – wieś gminie Zalesie (pow. bialski, woj. lubelskie).
6
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
7
Barczewo – miasto w pow. olsztyńskim (woj. warmińsko-mazurskie).
8
Bartołty Wielkie – wieś w gminie Barczewo (pow. olsztyński, woj. warmińsko-mazurskie).
5
125
W majątku, do którego dotarliśmy pole nie było zasiane, rosły tam chwasty i pokrzywy. Ludzie
zaczęli kosić siano dla koni i krów i zasiewać pole. Jak nas wywozili zbiory zostały jeszcze na polach.
Na szczęście na zasiew otrzymaliśmy żyto, a do jedzenia rząd dawał mąkę kukurydzianą. W majątku,
w którym zamieszkaliśmy było łącznie 14 rodzin z Polatycz9, Zahorowa10 i Kołpina. W samych Bartołtach nie było cerkwi, tylko kościół. Do cerkwi jeździliśmy do Olsztyna, ponad 30 kilometrów. Tam
też w 1948 r. brałem ślub.
POWRÓT
Po 10 latach przyjechaliśmy z żoną i dwójką dzieci Marią i Władysławem do Zahorowa, później urodziła nam się jeszcze córka Walentyna. Nie wróciliśmy jednak do rodzinnego domu żony,
który opuściła z rodzicami w 1947 r. Domu już nie było, został rozebrany. Przez rok mieszkaliśmy w
starej chacie u sąsiada. Później kupiliśmy drewniany dom i przewieźliśmy na plac, który należał do
rodziny żony. I tak, powoli zaczynało się życie od nowa.
Joanna Iwaniuk
jesień 2012 r.
9
Polatycze – wieś w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
Zahorów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
10
126
Rozdział IV
Okolice Zahorowa
Колись мене арештували, бо я не був вивезений
(Йосиф Ющук з Дубровиці Великої1)
Йосиф Ющук – довголітній церковний староста в православній парафії
Преображення Господнього в Мронґові 2. Родом із села Дубровиця Велика. Він сам не
був виселений в акції «Вісла», оскільки в цей час був на навчанні в Люблині, але всю
його родину вивезли до Ґайна3 біля Мронґова. Після закінчення навчання приїхав до
батьків на виселення і там залишився.
ПЕРЕД ВИСЕЛЕННЯМ: В ХАТІ МИ НЕ СПАЛИ
Як виглядало Ваше село перед виселенням?
Я з Дубровиці Великій4. Жили ми на колонії. Наше село було сто кілька номерів. А
вивезли нас п’ятдесят кілька родин, а решта були поляки. Церква була в Загорові5. Цю
церкву розвалили в 1938 році6. А тепір побудували нову7.
1
Дубровиця Велика – село у ґміні Тучна (Більський повіт, Люблинське воєвідство).
Мронґово – місто в Вармінсько-Мазурському воєвідстві.
3
Ґайне – місцевість в ґміні Пєцкі (Мронґовський повіт, Вармінсько-Мазурське воєвідство).
4
Збережено особливості мови автора спогадів.
2
129
А ви пам’ятаєте, як руйнували церкву?
Так. Поліція була, п’ятьох роботнікув, що валили і з нашого села один, що його побили.
Реакція людей була. В Полосках брали тую бронь і побили тих солдатів. Щось страшного.
Як Ви зареагували на вістку про виселення?
Батьки богато вже тут міли. А там таке не відомо що, бо що там, на виселенні,
було? Невідомо було, що буде. Перед виселенням ми ховалися просто. В хаті ми не спали, бо
різно могло бути. В клунях, не в клунях, в корчах спали цілою родиною. Нас п’ятеро було –
брат, сестра і я з батьками. Нашими сусідами в Дубровиці були поляки і після виселення
вони письма до нас писали, де ми є, що робим?
ПРИЇХАЛО ВІЙСЬКО
Як виглядав день виселення?
Приїхало військо. В дві години часу треба було заладуватися. Кожен знав, що там має
забрати. Було відомо, що вивезуть. Збіжжя, не збіжжя, все треба було лишити.
Вас виселили разом з батьками?
Мене не вивезли, бо я був в школі в Люблині, а пізніше доїхав в тисячу девятсот
шістдесять котромусь році. За німця я скінчив школу гандльову і був у Львові. Пізніше, як
фронт прийшов, то мусив тікати до дому. Батьків вивезли, а я сам залишився.
Я скінчив будовлянку і був керовником цілим на Мазурах. Мого батька вибрали
пшеводнічуонцим. І конечно хотіли, щоб я записався до партії 8. Але я не хотів того. Но то
хотіли мене звольнити з того керовника.
Колись мене арештували, бо я не був вивезений в акції «Вісла». І питалися, хто я, чи в
партизанці був, чи не був і т.д. А був довудцою в Мронгові совєт. І він мене взяв самоходом,
приїхали до штабу і казали мені розказати цілий жицьорис, як то було. І я став казати, же
вивезли нас і так далі. Відпустили мене.
МИ МАЛИ ВЕЛИКУ ГОСПОДАРКУ, А ТУТ...
Що Ваші батьки побачили, коли приїхали на Мазури?
То було марне. В Ґайні було 28 родин, бо там був той палац. Ціла біда була. Поліція,
не поліція атаковала нас. Як щось не так, то відомо. Як той жонд змінився, то було бардзо
кєпсько. І ми побудували від нуля наше господарство. Але що ж зробити, так воно і було.
Ваші батьки вернули?
5
Загорів – село у ґміні Піщац (Більський повіт, Люблинське воєвідство).
Церкву свв. апп. Петра і Павла в Загорові зруйнували 13 липня 1938 р. під час акції руйнування православних церков
на Холмщині та Південному Підляшші.
7
Нову церкву свв. апп. Петра і Павла в Загорові споруджено в 1991-1993 рр., її посвячення відбулося 1 серпня 1993 р.
8
Польська об’єднана робітнича партія (Polska Zjednoczona Partia Robotnicza) – правляча партія в комуністичній
Польщі.
6
130
Так, вернули, хіба в 1951 році виїхали до Дубровиці. Мій батько був господар великій.
Але який то був маєток, тільки одна кухня і покуй був, так що мізерно було. Там де наша
господарка, то родина взяла. Ну і договорилися і вернули. Але як мати приїхала (зразу після
виселення) з Ґайна, хтось (з сусідів-поляків) оскаржив її і забрали с повротем на виселення.
Як виглядало Ваше життя на Мазурах?
Говорити не можна було по-українськи, тільки по-польську. Але тепіра вже є в
порядку. Нас в Ґайні було аж шість кавалірув, то ми там їздили по забавах. Не можна було
нічого організувати.
Наша церква, то була билє яка. Треба було виремонтувати її, і хліви ми там
розбирали. Маса роботи було, коли ходить о плебанію. Якось договорилися ми з бурмістш і
якось продали нам. Треба було і її ремонтувати.
Ольга Купріянович
Мронґово, 29 вересня 2012 р.
131
Opowiedzieć ciężko, a co dopiero przeżyć
(Halina Jewtoszuk z Zahorowa1)
Halina Jewtoszuk (z domu Żeszczuk) urodziła się w 1932 roku w Zahorowie. W dzieciństwie i wczesnej młodości przeżyła wojnę, akcję burzenia cerkwi oraz wysiedlenie w
ramach akcji „Wisła”. W 1958 roku przyjechała z Zachodu wraz z mężem do jego rodzinnej
wsi Kąty2. Na miejscu dawnego domu zastali pusty plac. By zostać na ojcowiźnie musieli
budować swoją przyszłość i dom na nowo.
Panią Halinę odwiedziłyśmy w mieszkaniu w Małaszewiczach 3, w którym obecnie,
po śmierci męża, mieszka sama.
1
2
3
Zahorów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
Kąty – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
Małaszewicze – miejscowość w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
132
KOPUŁY CERKWI ZNIKNĘŁY Z HORYZONTU
Jedno z najwcześniejszych jej wspomnień to wielki płacz we wsi z powodu zburzenia
świątyni: Byliśmy wtedy w lesie, dzieci i kobiety. Myśleliśmy, że zbłądziliśmy, bo nie było widać
kopuł na horyzoncie. Zachodzimy, a tu już kopuły zwalone. Policja nastraszyła nas. Babcię pobili
pałami, bo chciała cokolwiek uratować. A my – dzieci uciekaliśmy, siedzieliśmy w zbożu. W niedzielę
ludzie się zebrali i płakali. Nie mogli patrzeć, strasznie to wyglądało. Zrujnowane wszystko! A nasza
cerkiew była bardzo wysoka, jak wychodziło się z Połosek4 czy Kodnia5, to było ją widać. W Połoskach
też była cerkiew i tam chodziliśmy, później na plebanii zrobili taką domową cerkiew. W Zahorowie
mieszkaliśmy na przeciwko świątyni. Ja tak lubiłam chodzić do cerkwi. Biegałam do niej cały czas i
tylko czekałam, żeby ktoś starszy otworzył mi drzwi, bo nie dostawałam do klamki...
MAMO, NAS WYWOŻĄ…
Było nas w rodzinie czworo dzieci. Tato zmarł jak miałam siedem lat, siostra – pięć, brat –
dziesięć, a druga siostra – dwanaście. Mama miała ciężko z czwórką dzieci. Mieliśmy młyn, dlatego
nazywali nas „Młynarki”. Cała okolica przyjeżdżała po mąkę. Po wojnie tylko co go odremontowaliśmy i zaraz już nas nie było. Mieliśmy nawet kiedyś wiatrak, ale piorun w niego strzelił. Zaczęli nam
wszystko wykradać, bo gospodarza nie było.
Pani Halina przypomina sobie, że przed wysiedleniem zwołano jakieś zebranie
mieszkańców wsi. Poszedł na nie jej brat: Przychodzi i mówi: „Mamo, nas wywożą, wyczytali
nasze nazwisko”. My się co prawda troszkę szykowaliśmy. Zaczęliśmy piec chleby, zabiliśmy świniaka, bo wcześniej chodziły już pogłoski, ale nikt nie myślał, że to tak szybko nastąpi.
Brat dziadka był bardzo bogaty i chciał się wykupić. Chciał, żeby mama dała 20 tysięcy i stryjek – 20 tysięcy. Mama i stryjek się wycofali. Dziadek zapłacił, ale wywieźli go i tak – po dwóch tygodniach drugą turą, aż za Olsztyn. Jeszcze go okradli. Służąca trochę zabrała, a te furmanki, które mu
dali nie wszystkie dojechały.
DROGA NA ZACHÓD
My zajechaliśmy do Chotyłowa6. Tam chyba ze dwie noce siedzieliśmy, zanim nas załadowali.
Ciasno w wagonie, dobytek się męczył. Krowa chciała pić, pociąg stawał w nocy, a jak stanął w dzień,
to ludzie lecieli nabierać wodę, a pociąg odjeżdżał. Teraz jedzie się jeden dzień, a wtedy tydzień się
męczyliśmy. W środku było tak załadowane, że nawet matka nie mogła nakarmić dziecka. Kobieta
miała bliźniaczki i dwie kołyski stały, żeby tylko nie przydusić dzieci.
4
Połoski – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
Kodeń – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
6
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
5
133
Przez cały czas podróży zajmowałam się krowami, a miałam wtedy tylko 14 lat. Siostra Wala
pilnowała nas i karmiła. Gdy dojechaliśmy na miejsce, nie wiadomo było jak i dokąd iść. Powiedzieli
nam tylko, że mamy się udać do gminy Wilczęta 7. To była wyczerpująca podróż, zwierzęta też zmęczone, bo 20 kilometrów je pędziliśmy. A nasze rzeczy przywieźli samochodem i wszystko zrzucili na
kupę, nic nie można było znaleźć. Wszystkich, którzy byli w wagonie, przydzielili do jednego majątku. To był nawet pałac, ale taki nijaki – opowiada. Skierowano 11 rodzin do jednego domu.
Każda rodzina miała jeden pokój: Ale u nas w pokoju było dwóch gospodarzy, my i stryjek. Były z
nami dwie rodziny z Choroszczynki8, trzy z Dąbrowicy9, dwie z Bokinki10 i dwie rodziny z Zahorowa.
Okna powybijane, byle jaki piec. Na podwórku był kominek i zrobili przy nim taki długi stół jak na
weselu. Wszyscy razem wieczorem tam siadaliśmy i opowiadaliśmy sobie nawzajem o tym, co kto
usłyszał.
Ślub Haliny i Aleksandra Jewtoszuków w Pasłęku
ŻYLIŚMY NADZIEJĄ
Pani Halina podkreśla, że choć na Zachodzie spotkali się ludzie z różnych stron,
wszyscy żyli w zgodzie. Teraz nie ma takich przyjaźni jak kiedyś. Ktoś coś ugotował, to wszystkim
wynosił i dzielił się. Była taka społeczność. Jak otworzyli cerkiew w Ornecie 11, ktoś bierze konia i jadą
wszyscy na furze, prawie jak wesele. Nawzajem podtrzymywaliśmy się na duchu. I przede wszystkim
– cały czas czuwaliśmy słuchając, czy nam pozwolą wrócić do domu.
7
Gmina Wilczęta – gmina w pow. braniewskim (woj. warmińsko-mazurskie).
Choroszczynka – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
9
Dąbrowica Duża – wieś w gminie Tuczna lub Dąbrowica Mała – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
10
Bokinka Pańska – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
11
Orneta – miasto w powiecie lidzbarskim (woj. warmińsko-mazurskie).
8
134
Płakaliśmy, zastanawialiśmy się, czy wrócimy, czy nie, jak będziemy żyć: nie ma kuchni, na
dworze się gotuje, dwie rodziny w pokoju, ani łóżka, ani okna, ciężkie życie. Wiatr hulał, płachtami
zasłanialiśmy okna, dobrze, że to było lato. Cały czas mieliśmy nadzieję, że wrócimy. Siostra po
dwóch tygodnia pojechała do Piszczaca12, do gminy. Myślała, że może pozwolą nam wrócić, bo mieliśmy tam znajomych. Przyjechała do kuzynów, do Sławatycz 13, a oni powiedzieli, że jak tylko ktoś
przyjedzie, to od razu aresztują. Oni sami się bali, że będą mieć kłopoty przez nią. Nic nie załatwiła i
wróciła. Później jeszcze z mężem pojechała, jak już można było i wykupili sobie dom.
Ludzie nie chcieli remontować tego mieszkania, myśleli, że może pozwolą im wrócić. Cały
czas żyliśmy nadzieją – wspomina pani Halina, po czym dodaje: Wokół nas obcy ludzie, obce
otoczenie. W czworakach byli katolicy, którzy mówili, że w pałacu to Ukraińcy siedzą. Na początku
nie chciało się nawet nic robić. Dopiero później ludzie zaczęli pracować w PGR-ze14. Z siostrą chodziłyśmy tam kopać kartofle i sprzedawałyśmy je, żeby na zimę trochę zarobić. Na szczęście brat z lasu
dużo rzeczy przywoził. Mimo wszystko panowała bieda. Jak nas wywozili dali nam dwie furmanki, a
co można zabrać na dwie furmanki? Ani zboża, ani kartofli nie mieliśmy. Przeżyliśmy ciężkie czasy.
DO CERKWI ZAWSZE BLISKO
Nie było koleżanek, wszędzie chodziłam z siostrą. Do cerkwi mieliśmy daleko, 20 kilometrów.
Ale to wtedy to się inaczej odbierało. Teraz to wszyscy jadą samochodami, czy rowerami. Wyglądało
inaczej niż teraz. Obecnie to ludzie jeżdżą samochodem albo rowerem. A my wtedy prosiliśmy stryjka, żeby nas podwiózł. Miał jedną córkę, która o co by go nie poprosiła, to miała. My mówimy:
„Stryjku, jedziemy do cerkwi do Pasłęka 15”, a on na to, że jest zmęczony, bo napracował się przez cały
tydzień. Jednak, gdy córka go poprosiła, to wsadzał nas na furę i wiózł. Tak było na początku. Później
jak cerkiew powstała w Młynarach16, to mieliśmy już 13 kilometrów, więc chodziliśmy na pieszo.
Zbieraliśmy się, chłopcy, i dziewczyny, i szliśmy. Chyba cztery dziewczyny i ośmiu chłopaków razem
nas było. Tylko że nie odprawiało się co tydzień. Do Pasłęka przyjeżdżał batiuszka 17 z Elbląga, a do
Młynar – z Braniewa18. Czasami jechaliśmy do Ornety, to też było ze 20 kilometrów. Było inaczej.
Teraz ludzie mówią, że zmęczeni, bo cały tydzień praca. A czy wtedy nie było zmęczenia? Przecież
też cały tydzień się pracowało w PGR-ze, a w niedzielę do cerkwi się szło i tyle. Nikt nie narzekał.
Batiuszkowie i z Ornety, i z Braniewa, i z Pasłęka – wszyscy zaliczali nas do swojej parafii i trzech
batiuszków przyjeżdżało. Jak jeździłam do Olsztyna, to poznałam tam swojego przyszłego męża,
Aleksandra. Batiuszka mówił, że powinniśmy wziąć ślub tam, bo mąż był z tej parafii, ale ślub odbył
12
Piszczac – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), siedziba gminy.
Sławatycze – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
14
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
15
Pasłęk – miasto powiecie elbląskim (woj. warmińsko-mazurskie).
16
Młynary – miasto w w powiecie elbląskim (woj. warmińsko-mazurskie).
17
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego.
18
Braniewo – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim).
13
135
się jednak w Pasłęku. Na Wsienoszcznoje19 jeździliśmy do Ornety. Kiedyś to była prężna parafia, a
teraz jak się wyludniło. Nadal mieszka tam moja siostra, Luba.
BEZ POWROTU DO ZAHOROWA
Domu w Zahorowie nie udało się odzyskać: Mieliśmy takie ładne mieszkanie, z gankiem,
kryte blachą, obora murowana. Ale gospodarz, który zajął ten dom, nie chciał wpuścić za żadne pieniądze. Druga siostra powiedziała, że jakby ich wpuścił, to nawet by wróciła. Ale nie wpuścił i została jednak w Ornecie. My, trzy siostry tam wzięłyśmy ślub. Ja w Pasłęku, Wala w Ornecie, a Luba
w Braniewie. Każda gdzie indziej. Brat ożenił się w Sokółce 20 i tam już zamieszkał. Ja z mężem wróciłam w 1958 roku do Kątów na pusty plac. Teściowie zostali jeszcze rok. Wymurowaliśmy oborę i w
połowie zrobiliśmy mieszkanie. Jak wychodziłam za mąż, to mówili, że tam tak ludzie biednie żyją.
Ale to nie miało znaczenia. Pięćdziesiąt lat razem przeżyliśmy.
Miejsce, do którego Jewtoszukowie wrócili z przesiedlenia
Z Zahorowa wywieźli wszystkich, jak długa była wioska. Mówili, że wszystkich Ukraińców
wywiozą, ale jacy z nas Ukraińcy, przecież w dowodzie nie mieliśmy tak wpisane. Dali dwie czy trzy
furmanki. Nie wiadomo było, co brać. Najważniejsze było jedzenie. U nas akurat miało być święto
parafialne – Apostołów Piotra i Pawła21.
Zamówiono orkiestrę na zabawę wieczorną, a tu przyszło się jechać w nieznane. Jak teraz jadę
przez Chotyłów, to jeszcze mnie w środku ściska. Teraz opowiedzieć nawet o tym wszystkim ciężko, a
co dopiero przeżyć?
Joanna Iwaniuk,
Katarzyna Sawczuk
jesień 2012 r.
19
20
21
Wsienoszcznoje Bienije, cs. Całonocne Czuwanie –nabożeństwo cyklu dobowego w Kościele prawosławnym.
Sokółka – miasto powiatowe w woj. podlaskim.
Święto to przypada według kalendarza juliańskiego na dzień 12 lipca.
136
Jak przypomnę sobie tamte czasy…
(Maria Sobol z Zahorowa1)
Maria Sobol (z domu Żukowska) urodziła się w 1938 r. w Zahorowie. W wieku 9 lat
wraz z rodzicami i rodzeństwem została przesiedlona w ramach akcji „Wisła” w okolice
Elbląga2. Po powrocie w rodzinne strony wyszła za mąż i zamieszkała w Kopytowie 3. To
tam odwiedziłam ją z ks. Marcinem Chylem, który powiadomił mnie, że w jego parafii jest
osoba chcąca podzielić się wspomnieniami z wysiedlenia. Oto zapis naszej rozmowy.
Jak się dowiedzieliście o wysiedleniu?
Najpierw wysiedlano okoliczne wioski.
Lepiej Pani prowadzić rozmowę w języku polskim czy „po swojemu”?
1
2
3
Zahorów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
Elbląg – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
Kopytów – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
137
Po polsku. W szkole na Zachodzie mówiliśmy tylko w języku polskim, jedynie w domu używaliśmy swojego języka. Przyzwyczaiłam się już.
Czy mieszka Pani w Kopytowie od urodzenia?
Nie, wcześniej mieszkałam w Zahorowie i stamtąd byłam wysiedlona z rodziną. Miałam 9 lat,
jak nas wywozili.
Ile osób liczyła Pani rodzinna wioska przed akcją „Wisła”?
Duża była, nie pamiętam ile domów się w niej znajdywało, ale była większa od Kopytowa.
Mieszkańcy byli prawosławni, a potem przyjechali tam ludzie z Kraśnika, Radomia i pozajmowali
nasze domy, pokosili zboże.
Cerkiew w Zahorowie została zburzona jeszcze przed Państwa wysiedleniem…
Tak, cerkiew została zburzona, ale została plebania i tam właśnie odprawiano nabożeństwa. Po
naszym wysiedleniu z plebanii zrobiono świetlicę, potem ktoś ją podpalił lub sama się zapaliła. Natomiast teraz jest tam już cerkiew. Miałam gdzieś zdjęcie tej starej cerkwi, nie pamiętam jej, ale pamiętam tę cerkiew, która powstała na plebanii. Dużo tam ludzi chodziło, bo Zahorów był dużą wioską i
prawie wszyscy byli prawosławni, teraz już prawie nikt..
Wysiedlenie miało miejsce 65 lat temu. Co Pani pamięta z tamtych dni?
Może zacznę od początku. Wyjechaliśmy z rodziną na ziemie zachodnie pod konwojem. W Zahorowie zostały jedynie cztery wdowy, resztę osób wywieziono. Wszyscy mieszkańcy naszej wsi byli
prawosławni. Do Chotyłowa4 wywieziono nas nocą. Deszcz lał, a my trzy dni siedzieliśmy czekając
na transport. Następnie podstawiono wagony i zaczęto nas ładować do wagonów bydlęcych. Podobno
w ten sposób wywożono ludzi na Syberię, a nas – na Zachód. Jechaliśmy około tygodnia. Po drodze
zabierano ludzi z okolicy m.in. Dąbrowicy 5. To była gehenna, jechać w nieznane, zostawiając dom,
pola i znajomych. Ojciec nakosił trochę zboża, bo już dojrzewało, namłócił i zabraliśmy je ze sobą, ale
spleśniało w drodze, było zbyt surowe. Musieliśmy to wyrzucić.
Czy dano Państwu jakiś czas na spakowanie się?
Nie pamiętam dokładnie. Wiedzieliśmy, że wywożą okoliczne wioski prawosławne, więc liczyliśmy się z tym, że nas również wywiozą. Mieszkańcy jednej wioski pomagali drugiej przenosić różne
rzeczy na stację. Rano zaczęliśmy się pakować. Po prostu mieliśmy przeczucie, a ojciec zbił skrzynkę.
I za parę dni nas wywieziono. Wywieziono nas na tereny województwa olsztyńskiego. Podczas podróży zostawiono część rodzin. Nas zawieziono do powiatu Pasłęk 6, tam załadowano na wozy i rozwieziono po różnych wioskach, z dobytkiem, ze wszystkim. Moja rodzina trafiła do miejscowości
Rogajny7 (dawne Żytno). Przydzielono nam duży dom, ale szyby w oknach powybijane, drzwi nie
było, w środku tylko pierze, brud i szkło. Zaczęło się sprzątanie, brakowało jedzenia, ponieważ jak
4
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
5
Dąbrowica Duża – wieś w gminie Tuczna lub Dąbrowica Mała – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
6
Pasłęk – miasto powiecie elbląskim (woj. warmińsko-mazurskie).
7
Rogajny – w w gminie Pasłęk (pow. elbląski, woj. warmińsko-mazurskie).
138
wyjeżdżaliśmy za wcześnie było na koszenie zboża lub zbieranie ziemniaków. Wszystko zostało w
Zahorowie. W Rogajnach żadnych plonów nie było, wszędzie rosły osty, tak wysokie, że jak z rodzeństwem tam biegaliśmy, to rodzice nie mogli nas znaleźć. To, co zostało po dawnych właścicielach,
zabrali ludzie, którzy wcześniej do tej miejscowości trafili. Zabrali wszystko. Nam już nic nie zostało.
Obory i inne budynki gospodarcze były porozbijane, leżały tam martwe zwierzęta. Zaczęto
nam niby pomagać. Pamiętam, jak przywieziono nam kukurydzianą mąkę, ale nie mieliśmy gdzie z
niej piec. Kuchni nie było, więc z cegieł zrobiliśmy płyty na dworze i tam piekliśmy placki z tej mąki.
Do dziś pamiętam ich smak. Cegieł mieliśmy dużo z porozbijanych budynków. Było tam także kilka
krów, więc mieliśmy świeże mleko. Razem z nami w jednym domu mieszkały jeszcze dwie rodziny,
jedna z Zahorowa, a druga z Dąbrowicy. Płakaliśmy cały tydzień, aż przyszedł sołtys i zmobilizował
ludzi do pracy. Kazał skosić coś na paszę dla zwierząt, bo zima szła. Skosili, co się dało, niewiele tego
było. Zimą dostaliśmy zapomogę z tak zwanej Unry8; trochę mąki i innych rzeczy. Dzięki temu nasza
sytuacja polepszyła się nieznacznie. Ja wraz z innymi dziećmi zbierałam kłosy na pegeerowskim9
polu. Niewiele tego było, ale zawsze coś.
To znaczy, że coś tam było posiane? Ktoś to zostawił?
Tam był PGR. Wcześniej oni posiali i zebrali, a dzieci zbierały kłosy, które tam zostały. Jak
przypomnę sobie te czasy, to aż się cała trzęsę. Zimą przysłano do nas jakąś ekipę, która wstawiła
nam okna i drzwi, to było trochę lepiej. Ziemniaków nie było wcale. Ludzie chodzili do sąsiedniej
miejscowości na zarobek. W zamian dawali tyle kartofli, ile ktoś zdołał nieść do domu – 6 kilometrów.
Moja matka była w ciąży i chodziła właśnie na taki zarobek, ale nie dużo zdołała przynieść ziemniaków, najwyżej koszyk. Powoli naprawialiśmy to wszystko, zasialiśmy zboża na zimę. Dzięki zapomodze. Przeżyliśmy tam 10 lat, ponieważ do rodzinnej miejscowości początkowo ot tak sobie nie można
było pojechać. Aby to zrobić, należało się wcześniej zameldować i pod eskortą, jak przestępca, pobyć
tam najwyżej pięć dni. Po 10 latach to już uległo zmianie. Jeżeli ktoś chciał, to mógł pojechać do Zahorowa. Moja ciotka została tam w naszym domu, więc czasami jeździliśmy do niej, by pomóc.
Była Pani wtedy małym dzieckiem, ale może pamięta Pani, jak Państwu wytłumaczono, dlaczego Was wysiedlają? Czy w ogóle to tłumaczono?
Nikt nam niczego nie tłumaczył. Chociaż, jak zajechaliśmy do Rogajn, to jeden ormowiec 10 powiedział: „O, Was powywozili za to, że Wy Karola Świerczewskiego zabiliście i dlatego mężów nie
macie”. Moja mama powiedziała mu, że miała i ma jednego męża. Z tego co wiem Karola Świerczewskiego ludzie z Radomia zabili. Moja wioska była spokojna. Nie wiem, dlaczego zostaliśmy wywiezieni. Po prostu wywieziono wszystkich prawosławnych, traktując nas jak bandytów.
Tylko dlatego, że byliście prawosławni?
8
UNRRA – United Nations Relief and Rehabilitation Administration (Administracja Narodów Zjednoczonych do Spraw
Pomocy i Odbudowy) – utworzona w 1943 r. organizacja międzynarodowa udzielająca pomocy obszarom wyzwolonym po
zakończeniu drugiej wojny światowej. Pomoc ta docierała także na teren Polski.
9
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
10
Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej (ORMO) – paramilitarna organizacja ochotnicza i społeczna wspierająca Milicję
Obywatelską, powołana w 1946 r., a rozwiązana w 1989 r.
139
Tak. Do miejscowości, do której trafiliśmy przywieziono ludzi z Małaszewicz 11, Kobylan12,
Dąbrowicy, Zahorowa, województwa rzeszowskiego i zza Buga. Wszystkich pomieszali, żeby rozdzielić sąsiadów, znajomych, byśmy nie mieli ze sobą bezpośredniego kontaktu.
Przyjechaliście do Rogajn w lipcu?
Tak, w dniu święta świętych apostołów Piotra i Pawła. We wrześniu poszliśmy do szkoły. W
Rogajnach skończyłam podstawówkę. Liceum było w Pasłęku. Tam moja starsza siostra zdawała
maturę.
Dużo dzieci chodziło wtedy do szkoły w Rogajnach?
Bardzo dużo, było siedem klas i każda była przepełniona. Moja klasa liczyła dwadzieścia osób,
ale były tam dzieci w różnym wieku. Ja byłam najmłodsza,
najstarsi byli chyba z 1932 roku, bo po wojnie był jakiś problem ze szkołami. Po raz pierwszy poszłam tam do drugiej
klasy, ponieważ wcześniej chodziłam do szkoły w Zahorowie.
Pamiętam, że pan Mikołajczyk uczył mnie w pierwszej klasie
w Zahorowie.
Ile osób składało się na Pani rodzinę?
Było nas troje dzieci. Mam siostrę, teraz mieszkającą
w Terespolu13 i brata, ale on już nie żyje. W Rogajnach
chodziliśmy do szkoły. Napięcie stopniowo między ludźmi
znikało, ale cały czas ciągnęło w swoje strony. Wróciliśmy do
Zahorowa, ponieważ rodzice bardzo tęsknili. Nam już
wszystko jedno było, ale wróciliśmy wszyscy. Miałam wtedy
19 lat.
I co zastali Państwo w swojej miejscowości, w
swoim domu?
Nasz dom stał tak, jak go zostawiliśmy. Przed wysiedleniem rodzice chcieli wybudować nowy drewniany dom,
zapłacili już nawet ludziom za przygotowanie drewna. Potem okazało się, że musimy wyjechać pod rozkazem i to
wszystko zostawiliśmy. No i niestety, ludzie zabrali całe
Od lewej: Maria Sobol z siostrą Nadzieją
w Rogajnach
drewno – gdy przyjechaliśmy, nic już z niego nie zostało. W naszym domu mieszkała tylko ciotka,
więc gospodarstwo było zaniedbane, opuszczone. Po powrocie rodzice kupili drewno i postawili nowy
dom. Został on sprzedany po śmierci rodziców, ale nadal znajduje się w Zahorowie.
11
12
13
Małaszewicze – miejscowość w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
Kobylany – wieś w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
Terespol – miasto w powiecie bialskim (woj. lubelskie).
140
Wspomina Pani, że ciotka została w Zahorowie, to znaczy, że nie mogła, czy też nie
chciała jechać z Wami?
Nie, po prostu wdów nie zabierali. Cztery wdowy tam zostały, resztę wywieziono, ponieważ
znaczna większość była prawosławna.
W jakim wieku były te wdowy?
Starsze, tylko jedna była młodsza.
Kiedy Pani rodzina wróciła do Zahorowa, miała Pani wtedy 19 lat, skończyła Pani
szkołę?
Tak, skończyłam i od razu wyszłam za mąż w tym samym roku 1957, już w Zahorowie. Ja się
wyprowadziłam do Kopytowa, a rodzice zostali w Zahorowie z bratem. On potem się ożenił, wyjechał
do Białej Podlaskiej i przeszedł na katolicyzm, potem zginął w wypadku. Siostra mieszka w Terespolu, wyszła za mąż za brata mojego męża. Ich dzieci przeszły na katolicyzm, moje dzieci są prawosławne. Jeden mieszka w Małaszewiczach, a drugi w Terespolu.
Jak traktowano Was na tych nowych ziemiach, na które Was przesiedlono?
W Rogajnach była mieszanina ludzi. Z województwa rzeszowskiego przywieziono grekokatolików, a prawosławnych było chyba tylko pięć rodzin. Cerkwi tam nie było, na święta jeździliśmy aż do
Olsztyna. Tam spotykaliśmy swoich znajomych, więc było weselej. Początkowo nigdzie nie jeździliśmy, bo każdy siedział jak mysz pod miotłą – baliśmy się po prostu. Dopiero po kilku latach zaczęliśmy bywać w Pasłęku.
To znaczy, że cerkiew była swego rodzaju odskocznią od tego, co się wydarzyło?
Tak, ponieważ tam zbierali się ludzie znajomi z Olszanek 14, Małaszewicz i innych znanych
nam miejscowości. Taki był naród porozrzucany. Z czasem listownie się też kontaktowaliśmy. W
województwie olsztyńskim było najwięcej znajomych z Zahorowa.
Po powrocie do Zahorowa spotkaliście się wszyscy, czy może dużo ludzi zostało na
tamtych terenach?
Bardzo dużo ludzi zostało, na pewno więcej niż wróciło do Zahorowa. Może tylko dziesięć rodzin na stałe wróciło. Do rodzinnej miejscowości przyjechało dużo ludzi, ale najczęściej nie mieli do
czego. Ich domy były pozajmowane przez innych lokatorów, m.in. z Łukowa, Radomia. Ci ludzie nie
mogli nawet wejść do własnych domów, niektórzy lokatorzy dawali tak zwane „odstępne” w wysokości kilku tysięcy złotych. W tej sytuacji ludzie przesiedleni brali pieniądze i wracali na Zachód. W
Zahorowie zostało bardzo mało rodzin. Połowa gospodarstw w Zahorowie spaliła się już po naszym
wysiedleniu, więc niektórzy po powrocie nic nie zastawali. Nie wiem, kto podpalił te budynki i dlaczego, ale spaliły się doszczętnie.
To było podpalenie?
14
Olszanki – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
141
Szkoła w Rogajnach. Z lewej przy nauczycielu: Maria Sobol. Koniec lat czterdziestych XX w.
Nie wiem.
Pamięta Pani który to mógł być rok?
Około trzy lata po wysiedleniu, czyli lata pięćdziesiąte. Nie wiem dokładnie, bo byłam mała i
wtedy mieszkałam na Zachodzie. Gdy nas zawieziono do Rogajn, to pamiętam, że wszyscy siedzieli i
płakali. Tam nic nie było, tylko oset, budynki porozbijane. Wszystko rozgrabione, powybijane. Niektórzy potem rozbierali te domy, bo one były murowane z cegły niemieckiej i wywozili je do miejscowości, z których ich wysiedlono, tam budowali sobie z nich domy.
Przez 10 lat mieszkaliście Państwo z innymi rodzinami w jednym domu?
Potem część się wyprowadziła, jedni pojechali gdzieś na kolonie, tam im było lepiej. Później
jedna rodzina katolicka z Puław się wprowadziła.
Katolicka rodzina też z Wami mieszkała?
Tak, dobrze nam było. Początkowo uważali nas nie wiadomo za kogo, ale z czasem przekonali
się do nas i żyliśmy w zgodzie. Oni nie byli przesiedleni, sami przyjechali, żeby zamieszkać tam. W
tamtych czasach, jeśli ktoś nie miał dobrych warunków mieszkaniowych, to ruszał na poszukiwanie
lepszego życia.
Mówi Pani, że relacje między Wami były początkowo trudne, ale potem trochę się
ociepliły?
Tak, z czasem były coraz lepsze, każdy miał swoje problemy, musieliśmy jakoś funkcjonować.
Nie było sytuacji typu podpalenia, czy wybijanie szyb?
Nie, nic takiego nie było. Gorzej było, gdy wróciliśmy do Zahorowa. Wtedy pobili mojego ojca,
ponieważ nie chcieli żebyśmy przyjeżdżali, ale do Zahorowa i tak dużo rodzin nie wróciło. Teraz też
jest tam już mało rodzin prawosławnych, trochę poumierało, część zmieniła wyznanie.
142
Jak wyglądało Wasze wspólne życie prawosławnych w Rogajnach? Spotykaliście
się, razem jeździliście do cerkwi? Czy te znajomości przetrwały?
Tak, teraz też spotykamy się np. w Jabłecznej 15. Najwięcej osób poznałam z Olszanek, a wcześniej ich nie znałam. Tam na Zachodzie zostało dużo rodzin, m.in. ci z Małaszewicz wcale nie wrócili
do rodzinnej miejscowości, a niektórzy powyjeżdżali do innych części Polski, dlatego nie utrzymuję z
nimi kontaktu. Spotykaliśmy się kiedyś w domu przebudowanym na cerkiew w Pasłęku. Potem na
cmentarzu niemieckim, na którym jedna część była ewangelicka, a druga prawosławna. W cerkwi
nabożeństwo odprawiali w jedną niedzielę ewangelicy, a w drugą my.
Pamięta może Pani nazwisko kapłana sprawującego tam posługę?
Nie, nie pamiętam. Pierwszy batiuszka umarł już dawno. Drugi przyjeżdżał z Elbląga i to się
chyba nie zmieniło do dnia dzisiejszego. Nie jestem pewna, ponieważ od dawna tam nie byłam.
Ostatnio w Pasłęku byłam na pogrzebie ciotki, ale, niestety, nie znam nazwiska żadnego batiuszki.
Już z Kopytowa jeździła Pani do Pasłęka na pogrzeb?
Tak, byłam tam na wielu pogrzebach, bo tam umarła moja ciotka, chrzestna i cioteczni bracia.
Słyszałam, że teraz w Rogajnach jest kościół, ale nie byłam tam chyba już dwadzieścia lat. Czasami
tylko dzwonię do rodziny, która tam została.
Kto tam został?
Cioteczni bracia tam zostali, ożenili się w obrządku katolickim i ich dzieci są katolikami. W
Rogajnach zostały tylko dwie prawosławne rodziny.
Czy te rodziny nadal żyją?
Tak, tam jest moja cioteczna bratowa ze swoją rodziną i jedna rodzina z Kobylan, reszta przeszła na katolicyzm.
Pani mąż był również wysiedlony?
Nie, z Kopytowa niewiele rodzin wysiedlono. Oni wyjechali kiedyś do Rosji16 w 1944 r. chyba.
Mój teść opowiadał, że jeździli aż za Chersoń17. Nie byli tam wywiezieni, a sami pojechali, ponieważ
tutaj było wojsko rosyjskie18 wcześniej i namawiało ich, by tam wyjeżdżali. Tam miało być lepiej niż
tu. Okazało się jednak, że tam nic nie było, mieszkały same kobiety, kosiły i zajmowały się gospodarstwem, bo mężczyźni poszli na wojnę. Podobno nie było tam też lasów, ale rosły słoneczniki. Nawet
roku tam nie byli. Pojechali pociągiem, a wrócili pieszo. Zaraz po ich przyjeździe zamknięto granice i
wiele osób miało problemy z powrotem do kraju. Gdy teściowie wrócili, okazało się, że ktoś zajął ich
dom, ale potem się wyniósł.
Wie Pani może z czyichś opowieści, ile osób zostało wysiedlonych z Kopytowa?
15
Jabłeczna – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie). Znajduje się tam prawosławny monaster św. Onufrego
Wielkiego. Autorka ma zapewne na myśli święto patrona monasteru przypadające wg kalendarza juliańskiego na 25
czerwca.
16
Autorka wspomnień ma na myśli Związek Radziecki. W latach 1944-1946 dokonywano wysiedleń do Ukraińskiej SRR.
17
Cherson – miasto obwodowe na południu Ukrainy.
18
Chodzi o oddziały Armii Czerwonej.
143
Tak, trochę rodzin wywieziono, ale tych którzy wrócili z Rosji, zostawiono tutaj. Wieś Wołoszki wysiedlili i tam już nikt nie mieszka, wszystko pozarastało. Domy porozbierali, nikt tam nie
19
wrócił.
Duża była to wioska?
Spora, nie widziałam jej przed wysiedleniem, tylko jak wróciłam z Zachodu. Domy były już
porozbierane, ale było widać, gdzie stały. Ludzie z PGR-u postawili tam barak i trzymali w nim krowy. Z Zahorowa jechało się przez Wołoszki do Kopytowa. Nie ma już Wołoszek, teraz jest tam jedynie las i droga, kiedyś ludzie coś tam siali, ale potem przestali.
Patrząc z perspektywy czasu, czy wysiedlenie zmieniło coś w Pani życiu? Uważa
Pani, że inaczej wyglądało by Pani życie, gdybyście nie zostali wysiedleni?
Nie wiem. Na pewno byłoby inaczej, spokojniej. To było ogromne przeżycie, na początku
deszcz padał do domu, matka pozasłaniała wybite szyby płachtami, ale i tak było zimno, potem było
już lepiej. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego nas przesiedlono, kto zawinił, może chcieli zasiedlić tamte
tereny?
Po to, by zlikwidować Prawosławie, to był główny powód. Każda żyjąca, prawosławna osoba z tych terenów miała być wysiedlona.
Może i tak…
Katarzyna Sawczuk
19
Wołoszki – nieistniejąca wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), całkowicie wysiedlona w ramach akcji
„Wisła”.
144
Rodzinnych stron nigdy się nie zapomina
(Eugeniusz Ostapczuk z Połosek1)
Eugeniusz Ostapczuk urodził się w 1946 r. w Połoskach, półtora roku przed wysiedleniem. W lipcu 1947 r. trafił z rodzicami do wsi Gajne 2 w powiecie mrągowskim. Po latach pan Eugeniusz żałuje, że nigdy nie odwiedził rodzinnej wsi Połoski. Podczas naszej
rozmowy na spotkaniu z parafianami z Mrągowa wyciągnął z kieszeni małą karteczkę, na
której wydrukowano słowa pieśni W naszij Lubelszczyni sumni dni nastały. Zapytał, czy znamy ten utwór. Odpowiedziałyśmy, że oczywiście. To nie była odosobniona sytuacja. Wielu
przesiedleńców przechowuje ten tekst, uważając go za jeden z ostatnich egzemplarzy. A
jakie uczucia wiążą się ze wspomnianą pieśnią, oni wiedzą najlepiej…
Jak w Pana wsi wyglądało wysiedlenie w ramach akcji „Wisła”?
W 1947 r., 12 lipca, na święto Piotra i Pawła według starego kalendarza, przyszło wyemigrować prawosławnym na tzw. Ziemie Odzyskane. Nasza wieś Połoski liczyła 140 rodzin i została w
1
2
Połoski – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
Gajne – wieś w gminie Piecki (pow. mrągowski, woj. warmińsko-mazurskie).
145
ponad 90% wywieziona. Do tej pory nie widziałem tej miejscowości i cerkwi, w której byłem
ochrzczony.
Miałem półtora roku, jak wyjeżdżaliśmy. To były bardzo ciężkie dni, ludzie płakali. Wiem o
tym z opowieści mamy czy taty, bo co ja mogłem widzieć jako takie małe dziecko. Przyjechało wojsko i
dało dwie czy trzy godziny na spakowanie potrzebnych rzeczy. Był krzyk i szum, bo tak mało czasu…
Kto co wziął, to wziął. Przywieźli nas taborami, furmankami do Białej Podlaskiej na dworzec 3. Stosunek żołnierzy do wysiedlanych ludzi nie był zbyt przyjemny. Rosjanie zwrócili uwagę: „Kogo macie
przed sobą? Ludzi czy zwierzęta?” Wszystko ucichło. Przyjechały wagony, ładowali nasze bagaże i
tak nas tutaj wieziono. Zabierali ludzi z Zahorowa 4, Dąbrowicy5, Koroszczyna6 i przyszła kolej na
Połoski. Wieś za wsią była wywożona.
Na dworcu podczas ładowania na wagony, chodziło wojsko i wybierało: „Ten – za młody, ten i
ten” – zabierało mężczyzn od rodzin. Niektórzy nie wrócili, a ci, którzy wrócili, mówili, że zabierali
ich do obozu w Jaworznie7. Tylko część z nich przeżyła. Teraz mało się o tym mówi. Chciałbym pojechać do Jaworzna, ale też zobaczyć Białą Podlaską, Połoski i okoliczne miejscowości. Byłem kierownikiem tylu wycieczek szkolnych, zwiedziłem prawie całą Polskę, ale nie miałem okazji, żeby odwiedzić
rodzinną wieś. Była wycieczka do Jabłecznej 8. Pojechała mama, bratowa, ale ja akurat nie mogłem.
Żałuję tego, bo to historia. Historia naszego narodu, naszych ludzi.
Akcja „Wisła” to był rozkaz. My się tylko domyślamy, że to wszystko poszło przez Bieszczady,
tam gdzie były te ciężkie walki. U nas w powiecie Biała Podlaska, tak jak rodzice opowiadali, też były
oddziały partyzanckie. Ale żeby jakieś bitwy? Tam nikt tego nie znał, jak we wsi było trzech katolików, a prawie 140 rodzin prawosławnych. W Połoskach wszyscy w zgodzie żyli, ale jak zaczęli od
Bieszczad, to aż na północ do Białej Podlaskiej – wszystko było wywożone, chyba że ktoś był w milicji, wojsku albo w samorządzie.
Wasz transport był do Mrągowa?
Tak, tutaj nas przywieźli i rozdzielali nas po całym powiecie mrągowskim. Moja rodzina i 26
innych zamieszkały w Gajnem w poniemieckim majątku, 25 kilometrów od Mrągowa 9. Wysiedlali
Niemców albo gospodarki były już puste. Cała wieś „po swojemu” 10 rozmawiała. Jeszcze przez półtora roku stali żołnierze, my jako dzieci biegaliśmy, bawiliśmy się i oni mówili do nas: „Masz cu3
Prawdopodobnie chodzi o Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja
kolejowa na trasie Warszawa-Brześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
4
Zahorów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
5
Dąbrowica Duża – wieś w gminie Tuczna oraz Dąbrowica Mała – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
6
Koroszczyn – wieś w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
7
Centralny Obóz Pracy w Jaworznie działał w latach 1945-1949. Powstał na terenie dawnej filii Konzentrationslager
Auschwitz. Na mocy decyzji Biura Politycznego KC PPR z 23 kwietnia 1947 r. w trakcie akcji „Wisła” osadzano tam osoby
uznane za podejrzane: oskarżane o związki z podziemiem ukraińskim, inteligencję, działaczy społecznych, duchowieństwo,
a także osoby powracające na dawne miejsce zamieszkania. Z każdego transportu kierowano do obozu w Jaworznie od kilku
do kilkunastu osób.
8
Jabłeczna – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
9
Mrągowo – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
10
„Po swojemu”, „po naszemu” – to typowe określenie własnego języka w społecznościach nie posiadających ukształtowanej nowoczesnej tożsamości narodowej. W tym przypadku określenie to oznacza lokalną gwarę języka ukraińskiego.
146
kierka, powiedz, co w domu mówią mama i tata”. Każdy grupy się trzymał, żeby być razem. Wiadomo, jeden drugiemu chciał pomóc. Niektórych dawali na pojedyncze gospodarki. I tak zaczynali
życie. Tutaj ludzie pracowali bardzo ciężko, ale z drugiej strony było wesoło. Jeden język, rozmawialiśmy „po swojemu”. To nie był czysto rosyjski czy czysto ukraiński język.
Może Pan opowiedzieć o swojej rodzinie? Miał Pan rodzeństwo?
Przed wysiedleniem byłem jedynym dzieckiem w rodzinie. Czyli byłem ja, mama, tata i babcia
– taty mama. Trzy lata młodszy brat już tutaj się urodził.
Sądząc po przyjęciu naszej młodzieży przez parafian z Mrągowa, widzimy, że potomkowie osób wysiedlonych odnaleźli się tutaj, w tym środowisku.
Tak, to prawda. Nasze pokolenie poszło w górę. Prawosławni tutaj aktywnie pracują społecznie, pracują w oświacie, w samorządzie, zostali dyrektorami szkół. Ludzie innego wyznania nie traktują nas inaczej. Kiedyś były inne czasy. Jak byłem w szkole podstawowej, w starszych klasach wytykali nas palcami: „O, Ukrainiec!”. Ale później wszystko się unormowało.
Poszedłem do szkoły – to był rok 1953, w naszej klasie było 12 prawosławnych i 4 dzieci niemieckich, ale pani wychowawczyni dawała z nami radę, bo znała języki i my pomału uczyliśmy się
polskiego. Znajomość języków przydała się nam później w szkole średniej, na studiach także nie mieliśmy z tym kłopotów i nie wstydziliśmy się znajomości naszego języka. Już jak byłem w liceum pedagogicznym w Mrągowie to było dużo prawosławnych i grekokatolików – tam już nie było wytykania.
Obecnie młodzież jest już zupełnie inna – do cerkwi chodzi, ale po polsku rozmawia, bo zapomina
„swojej mowy”, ale Prawosławie nie zaginęło.
Czy nadal Pana rodzina mieszka w tym domu, w którym osiedliła się na początku?
Już nie ma tego domu. Chcieli tam zrobić PGR 11, nie udało się. Przywieźli nawet księdza prawosławnego, żeby namawiał ludzi prawosławnych i też się nie zgodzili. Później nadeszła fala emigracji niemieckiej do Niemiec. Było dużo wolnych gospodarstw i kazali nam wszystkim opuścić nasze
dotychczasowe miejsce zamieszkania i po prostu zająć sobie inne gospodarki. My wzięliśmy gospodarkę niedaleko Mrągowa, jako własność notarialną. Wszyscy twierdzą, że to wynagrodzenie za wysiedlenia.
Nie chcieliście wrócić do Połosek?
Nie było do czego. Babcia za Piłsudskiego12 kupiła 27 metrów drzewa, chcieli domek budować,
bo nasz był do niczego. Całe drewno zostało. Nie wiem, co się z nim później stało. Kiedyś cerkiew
była, teraz tam jest kościół – widziałem w telewizji. Szkoda, bo to nasze rodzinne strony. Wszystko
jedno człowiek myśli o tym jak to było, jak rodzice ciężko pracowali. Szczególnie tutaj, jak przyjechaliśmy. Rodziły się dzieci, trzeba było je wychować, zapewnić wykształcenie. My pracowaliśmy w polu.
Przyjeżdżaliśmy z internatu czy ze szkoły i trzeba było robić. Wieczorem było fajnie. Dziewczyny się
11
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
Okres po przejęciu władzy przez Józefa Piłsudskiego w wyniku zamachu majowego w 1926 r., gdy Polska stawała się
stopniowo państwem autorytarnym.
12
147
zejdą i zaśpiewają, aż w sąsiedniej wiosce było słychać, a później różne zabawy. Wesoło było. Pomału
się wciągałem w to wszystko. Na wesela zapraszana była również młodzież katolicka i zobaczyli ludzie, że my, prawosławni, nie jesteśmy żadnymi przestępcami.
Czy Pana rodzice chętnie mówili o akcji „Wisła”, czy raczej unikali tego tematu?
Rodzinnych stron nigdy się nie zapomina... Jak im się zebrało na wspomnienia, to chętnie opowiadali. Oprócz tej tęsknoty, troski, traumy wygnania były również rzeczy humorystyczne.
Ja cenię młodzież za to, co zrobiliście, że zbieracie wspomnienia z tamtych czasów. Mam pretensje do siebie, że nie robiłem żadnych notatek z życia, bo idąc do pierwszej klasy podstawówki już
trochę umiałem pisać. Chociaż dwa, trzy zdania… Wspomnienia są treścią życia.
Dziękujemy za rozmowę.
Paulina Darmorost,
Katarzyna Sawczuk
jesień 2012 r.
148
Kołowrotek życia
(Nadzieja Denesiuk z Kątów1)
Stary, prawie stuletni sad. W nim dojrzewające jabłka i gruszki. Powoli liście zaczynają już spadać z drzew. Idzie jesień. Tak jak i ludzie, którzy pamiętają akcję „Wisła” – bolesny i tragiczny rok 1947, są już w jesieni swego życia. Część z nich już odeszła…
1
Kąty – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
149
Jabłka i gruszki na stole. Jemy soczyste owoce i słuchamy opowieści państwa Nadziei i Mikołaja Denesiuków z Rozbitówki2. Pani Nadzieja, jak prządka wyciągająca pasemko włókien z kądzieli, by prząść, wyciąga z pamięci pewne fakty i przędzie, raz grubszą, raz cieńszą – zależy na ile pamięć pozwala – nić swego życia. Zaczyna właśnie od historii ich rodzinnego kołowrotka.
WYJEŻDŻAJĄC, ZOSTAWILI PORZĄDEK
Nadzieja Denesiuk, z domu Daniluk, dziś mieszka z mężem w Rozbitówce, ale urodziła się w Kątach, należących do parafii Zahorów 3. Gdy wysiedlano jej rodzinę miała 6 lat.
Pamięta, że pierwszym sprzętem, który jej mama postanowiła zabrać ze sobą, gdy tylko
dowiedzieli się o wywózce, był kołowrotek. Stwierdziła ona, że jak będzie kołowrotek, to i
będzie się w co ubrać. Później tato pani Nadziei, gdy musiał uprawiać obcą ziemię, nieraz
narzekał, że koszula uprzędzona za pomocą tego kołowrotka wrzyna mu się w ciało i rani je
do krwi. Jednak cierpiała przede wszystkim dusza, bowiem po powrocie w rodzinne strony
koszula z przędzy uzyskanej z tego samego kołowrotka już tak nie uwierała. Żeby było z
czego robić koszule, rodzice pani Nadziei oprócz krów i koni zabrali ze sobą także owce,
które niestety podczas drogi uciekły. Pani Nadzieja pamięta również, że przed samym odjazdem mama kazała jej i siostrze iść do ogrodu i narwać groszku na drogę. Poszły i zerwały tylko strączki rosnące najbliżej ścieżki, by nie podeptać grządek. Chciały w ogródku
zostawić porządek. Tylko po co i dla kogo…? – zastanawia się dzisiaj.
Rodzina pani Nadziei trafiła do wsi Wojnity 4, położonej 10 kilometrów od Ornety5.
Nie było tam cerkwi, dlatego babcia pani Nadziei postanowiła pójść do kościoła. Myślała, że
usłyszy tam słowo Boże. Niestety usłyszała tylko, że ci, którzy przyjechali, to bandyci, złodzieje i mordercy. Więcej już do kościoła nie poszła. Na szczęście okazało się, że najbliższa
cerkiew będzie w niedalekiej Ornecie. Od tego momentu już wszystkie ważne święta mogli
spędzać w swoim domu Bożym. Gdy pani Nadzieja poszła do szkoły średniej do Ornety,
zaczęła uczęszczać na prawosławną religię. Mimo że Danilukowie mieli swojego batiuszkę6
oraz cerkiew i mogli po bożemu spędzać święta, tęsknili za rodzinnymi stronami.
CENA POWROTU
Postanowili wrócić. W drogę powrotną wyruszyli na prawosławny Nowy Rok 7, a dojechali dopiero na Kreszczenije8. Po powrocie okazało się, że ich domostwo zajął ktoś inny i
2
Rozbitówka – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
Zahorów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
4
Wojnity – wieś w gminie Pieniężno (pow. braniewski, woj. warmińsko-mazurskie).
5
Orneta – miasto w powiecie lidzbarskim (woj. warmińsko-mazurskie).
6
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego.
7
14 stycznia (według kalendarza juliańskiego).
8
Cs. święto Chrztu Pańskiego, według kalendarza juliańskiego obchodzone w Kościele prawosławnym 19 stycznia.
3
150
nie ma zamiaru go odstąpić. Państwo Danilukowie byli więc zmuszeni kupić nowy dom i
ziemię, na nowo organizując swoje gospodarstwo, ale już u siebie, w swoich stronach.
ks. Tomasz Wołosik
lato 2012 r.
151
Rozdział V
Okolice Zabłocia
Czy wagony to nasze mieszkanie?
(Anna Kiryluk z Zalewsza1)
Anna Kiryluk (z domu Charko), urodzona 1 grudnia 1936 roku, na początku swego
życia przeszła wiele. W czasie wojny, w 1945 r. zginął jej ojciec. Był on zastępcą sołtysa we
wsi Zalewsze, w gminie Kodeń. Otrzymał nakaz, by kontrolować i meldować, gdy pojawi
się ktoś obcy we wsi. Podczas jednego z takich patrolów został zastrzelony przez dwóch
mężczyzn, którzy uciekli z wojska polskiego. Chcieli przedostać się przez rzekę Bug do
Związku Radzieckiego. Ojciec miał zaledwie 42 lata. Panią Annę wychowywała mama z
babcią. Gdy miała 9 lat, wraz z najbliższymi została wysiedlona z rodzinnego Zalewsza w
ramach akcji „Wisła”.
1
Zalewsze – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
155
NIE BYŁO WYJŚCIA
Trzeba było zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i pospiesznie wyjechać. Pani Anna
przywołuje z pamięci chwile z 1947 r., gdy sama goniła do Tucznej 2 krowy. Na wozie jechała jej babcia, a koniem mama. Wysiedlona została również zamężna już wówczas jej
siostra Maria.
W Tucznej przenocowaliśmy, a na drugi dzień przyjechał samochód i pojechaliśmy na stację
kolejową do Chotyłowa3. Jako dziecko pytałam mamę, czy wagony to nasze mieszkanie… – opowiada. Ich rodzinny dom zajął zaprzyjaźniony sąsiad, który przyjechał ze Związku Radzieckiego. Uprawiał ziemię, pilnował gospodarstwa. Dzięki temu siostra wróciła na swoje.
Zbudowała na rodzinnej ziemi murowany dom.
Anna Kiryluk z rodziną, ok.1945 roku
2
Tuczna – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
3
156
NA ZACHODZIE
Transport, do którego trafiła pani Anna z mamą i babcią skierowany był do ówczesnego województwa olsztyńskiego. Kobiety z dzieckiem przydzielono do wsi Różyna 4. W
domu nie było ani okien, ani drzwi, ale musiałyśmy tam nocować. Byłyśmy tylko we trzy, z mamą i
babcią. – opowiada pani Anna. Jak wyglądało jej życie na Zachodzie? Jakoś było przez sierpień.
Ja pasłam krowy, a mama chodziła na zarobki. We wrześniu poszłam do szkoły. W Różynie skończyłam cztery klasy, potem chodziliśmy z innymi dziećmi na skróty do szkoły w Wiatrowcu 5.
Jakoś trzeba było żyć. Sąsiedzi byli dobrzy, uprzejmi. Z Wilna, ale też i swoi: z Holeszowa6,
Hrubieszowa… Zintegrowali się. Pamiętam, że raz, jako 15-letnia dziewczyna, chodziłam wiązać
zboże do sąsiadów, a chłopcy robili potem potańcówki. Któregoś razu pasłam krowy. Pouciekały mi w
osty, rozpłakałam się. Na szczęście sąsiad pomógł mi je stamtąd wygonić.
W 1948 umarła mama pani Anny. Rok później – babcia. Jak skończyłam szkołę podstawową, szwagier załatwił mi dom dziecka w Bartoszycach 7. Jako sierota przez trzy lata uczęszczałam
tam do szkoły krawieckiej. Skończyłam ją. Mąż siostry pracował w fabryce lnu. Po śmierci mamy
przyjechali do Różyny na naszą gospodarkę.
Matkę pochowano na cmentarzu w Bartoszycach, babcię – w Różynie. Tylko tablica
wspólna. Po wyjeździe z Olsztyńskiego, pani Anna nie miała nawet możliwości, by groby
najbliższych odwiedzić. Zostały gdzieś daleko, na obcej ziemi… Dziś wie tylko tyle, że grobu mamy nie ma, na tym miejscu zostało pochowane jakieś dziecko. Krzyż zakopano obok.
ŚLUB W GÓROWIE IŁAWECKIM
Z Różyny najbliżej było do cerkwi w Sępopolu8. Jednak raz w miesiącu przyjeżdżał
batiuszka9 i do Górowa Iławeckiego10, by w prywatnym domu odsłużyć niedzielną Liturgię.
Z czasem pozwolono prawosławnym urządzić cerkiew w kaplicy na niemieckim cmentarzu
w Górowie. To właśnie tam pani Anna, wkrótce po ukończeniu szkoły wzięła ślub. Wybranek, Dymitr Kiryluk, przyjechał do niej z Pnisek11. On sam nie został wysiedlony, bo jego
brat Antoni służył w Wojsku Polskim.
Wkrótce po ślubie Kirylukowie przyjechali do Pnisek. Zrobili jeszcze małe przyjęcie
weselne dla swoich znajomych. Założyli rodzinę. Nie było łatwo, bo nie mieliśmy pomocy. Na
początku żył jeszcze dziadek, ojciec męża, ale chory i trzeba było się nim opiekować. Wkrótce pojawiły
się i dzieci. Trzeba było je wychowywać. Tak życie się toczyło...
4
Różyna – wieś w gminie Sępopol (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie).
Wiatrowiec – wieś w gminie Sępopol (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie).
6
Holeszów – wieś w gminie Hanna (pow. włodawski, woj. lubelskie).
7
Bartoszyce – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
8
Sępopol – wieś w gminie Sępopol (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie).
9
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego.
10
Górowo Iławeckie – miasto i gmina w powiecie bartoszyckim (woj. warmińsko-mazurskie).
11
Pniski – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
5
157
Anna i Dymitr Kiryluk w swoim domu w Pniskach
PO 65 LATACH
Rodzice wcześnie zmarli, więc pani Annie brakowało rodzicielskiej miłości. Dziś kobieta powtarza, że dzięki dzieciom mają z mężem dla kogo żyć. Są z nich zadowoleni, tak
samo i z wnuków. Ich pomoc to dla nas bezcenny dar. Jesteśmy już schorowani, bywa ciężko, ale to
co dla nas najważniejsze to dzieci i wnuki, Cieszymy się nimi i dziękujemy Bogu za taki skarb. Przyjeżdżają, odwiedzają, zawsze coś przywiozą.
W ramach akcji „Wisła” wywieziono wszystkich prawosławnych mieszkańców wsi
Zalewsze, oprócz jednego wojskowego. Nie chciał on jednak zostawać sam, więc wyjechał
dobrowolnie.
Katarzyna Rabczuk
wrzesień 2012 r.
158
Dla każdego to był straszny czas
(Anastazja Wakuluk z Rozbitówki1)
Anastazja Wakuluk (z domu Onufrejuk) – mieszkanka Lidzbarka Warmińskiego2.
Urodziła się 17 grudnia 1915 r., gdy jej rodzice byli na bieżeństwie w Rosji. Po zakończeniu
pierwszej wojny światowej rodzina Onufrejuków powróciła do rodzinnej Rozbitówki. W
1947 r. została wysiedlona w ramach akcji „Wisła” w okolice Kochanówki 3. W swoim życiu
przeżyła bieżeństwo, wywiezienie na roboty do Niemiec, wysiedlenie i dwa małżeństwa,
wychowała trójkę dzieci.
Urodziłam się w 1915 r., 17 grudnia. Stara już babunia ze mnie. Ludzi z moich roczników już
nie ma, tylko jeszcze brat mojego męża żyje w Rozbitówce. Urodziłam się aż w głębi Rosji, tak uciekaliśmy przed wojną. Później, jak miałam pięć lat wróciliśmy stamtąd do Rozbitówki. Było nas w ro-
1
2
3
Rozbitówka – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
Lidzbark Warmiński – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
Kochanówka – wieś w gminie Lidzbark Warmiński (pow. lidzbarski, woj. warmińsko-mazurskie).
159
dzinie trzy siostry i jeden brat. Później jedna z sióstr zamieszkała w Jabłecznej 4, jak już wyszła za
mąż. Ja tutaj, w swojej wiosce Rozbitówce wyszłam za mąż w 1937 r.
JAK PRZYSZLI NIEMCY
Jak przyszli Niemcy, to sołtys zapisał mnie na roboty w Niemczech, mąż był wtedy na wojnie.
A rodzina nasza była spora – teściowie, drugi brat, bratowa, ich dwoje dzieci i my. Duża rodzina
była, więc sołtys zapisał mnie, żeby wzięli. Jechało wtedy sporo osób. Tego, kogo sołtys zapisał, zabierano do Chotyłowa5 na pociąg i stamtąd do Niemiec. W pociągu rozdzielano nas, pytano, co kto potrafi robić.
Ja byłam w gospodarstwie. Robiłam wszystko, co było trzeba. Osiem godzin odrobiłam i miałam wolne. Kto był u gospodarza, to cały dzień robił. Bardzo spodobałam się osobie, która pilnowała
nas, pod względem pracowitości, więc po pewnym czasie byłam nad robotnikami. Pytali się mnie w
pociągu, czy potrafię doić krowy, powiedziałam, że nie, chociaż umiałam, ale się nie przyznawałam, to
krowami nie kazali mi się zajmować.
Niemcy mnie polubili, więc warunki nie były takie złe. Ludzie do roboty chodzili na boso, wiadomo bieda, jak to przed wojną, a mnie stara Niemka dała obuwie. Ubranie też mi dali dobrzy Niemcy.
Do Polski wróciłam na urlop. Urlop miał być tylko przez zimę. A później Arbeitsamt6 przysyłał po mnie, żeby z powrotem zabrać do Niemiec. Ale zabrali kobietę, która obok mojego brata mieszkała, była starsza. Niby zabrali ją za mnie. Ja miałam jechać, ale zabrali ją. Kiedy wróciła miała do
mnie pretensje, że przeze mnie pojechała do Niemiec na roboty, ale ja jej nie wysyłałam. Nie moja
wina, że ją zabrali.
W Niemczech byłam dwa lata. Wróciłam do Rozbitówki. Mąż był na wojnie, ale szybko wrócił.
Później Niemcy zabrali go w niewolę. Był koło Lidzbarka 7, u gospodarza. Jednak po pewnym czasie
wypuścili go. Katolików trzymali dłużej, a Ukraińców puszczali do domu. Ukraińcy trochę szli za
Niemcem, to i Niemiec w niewoli długo ich nie trzymał.
Z Niemiec wróciłam w 1942 r. Później przyszła na świat pierwsza córka w 1943 r., następnie
urodził się syn w 1945 r., a drugi w 1951 r. Wtedy nie gospodarzyliśmy już z rodzicami, bo teściowie
dali nam mieszkanie.
Niemcy znów chcieli zabrać mnie na roboty. Przyszło dwóch Ukraińców. Pytają się: „czy tu
mieszka pani Wakuluk?” Powiedziałam, że tutaj. Wtedy kazali mi iść razem z nimi, mówili że pojadę
do Niemiec. Zostawiłam wszystko i poszłam, musieliśmy iść aż trzy kilometry do Zabłocia 8. Jednak
4
Jabłeczna – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć.
6
Niem. urząd pracy – instytucja zajmująca się podczas okupacji hitlerowskiej organizacją naboru robotników przymusowych
do pracy w Niemczach.
7
Lidzbark Warmiński – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
8
Zabłocie – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
5
160
pożałowali mnie. Zaszliśmy do Zabłocia i wtedy Ukraińcy powiedzieli żebym wracała, tylko żebym
nie nocowała dwa tygodnie w domu. Kazali mi się ukrywać poza domem. Podziękowałam i wróciłam.
TEN WSTRZĄSAJĄCY CZAS
W 1947 r. katolików nie wysiedlano, tylko prawosławnych. Nie mówili, że wysiedlają prawosławnych, mówili o nas, że jesteśmy Ukraińcami. W 1947 r. zabierali wszystkich, całą wieś. Później,
gdy wyjechaliśmy właśnie na te ziemie, całą wioskę spalili. Kto spalił, tego nie wiem. Ze swoim mężem pobudowałam mieszkanie na kolonii. Wszystko wtedy zostawiliśmy w Rozbitówce – zboże, prawie cały dobytek. Na spakowanie mieliśmy jeden dzień. Zabraliśmy wtedy świnie, krowy i konia.
Pamiętam, że jak już jechaliśmy z kolonii to oprócz swoich, jeszcze teściowej kury zabrałam, bo chodziły po podwórku. Do Chotyłowa jechaliśmy furmanką, a z Chotyłowa pociągiem.
Ten czas dla każdego był czymś wstrząsającym, człowiek na kolana padał, jak go zabierali, cały
majątek zostawiał. Nikt nie wiedział, gdzie nas zabierają. Podróż trwała chyba dwa tygodnie. Koniom
trzeba było dać jeść, świnie, bydło nakarmić, więc zatrzymywaliśmy się, gdzie leżały kupki siana,
braliśmy i karmiliśmy.
DALI NAM MIESZKANIE GDZIEŚ ZA MIASTEM
Przywieźli nas tutaj do Lidzbarka i kazali nam wybierać, gdzie kto chce mieszkać. Dali nam
mieszkanie gdzieś za miastem. Mój mąż pojechał tam, ale to mieszkanie było bez stodoły, a co to za
gospodarstwo jak stodoły nie ma. To było trzy kilometry od Kochanówki, a od Lidzbarka 12 kilometrów. Później zamieszkaliśmy w majątku rodziny mojego męża, ludzi z Matiaszówki 9. Wszyscy na
jednym gospodarstwie byliśmy i tak gospodarowaliśmy. Przyzwyczajony człowiek na gospodarstwie
pracować, to szukaliśmy gospodarki, a tak to chodziło się do lasu sadzonki sadzić. Człowiek przyzwyczajony do pracy. Dzieci małe były, to teściowej zostawiałam do pilnowania. Później dostaliśmy od
kogoś kartofli, to kartofli się posadziło.
Mieszkaliśmy w jednym budynku – my i Sawczuki z Matiaszówki. Z jednej kuchni korzystaliśmy. Razem gotowaliśmy, ja pierwsza gotowałam, bo miałam małe dzieci, Sawczukowa druga i jakoś
się godziliśmy. I tak żyliśmy. Po pewnym czasie, jak już znaleźliśmy nową gospodarkę, to zamieszkaliśmy tam z rodziną męża. Później, jak już można było wracać, to bracia mojego męża i rodzice wrócili. Mój mąż nie chciał wracać, bo tutaj mieliśmy blisko las, pastwisko aż 10 hektarów. Nasz dom w
Rozbitówce na kolonii zajął katolik, już nie było do czego wracać. Oczywiście chciał nam sprzedać, ale
mąż powiedział, że nie będzie za swoją gospodarkę płacił i już nie chciał tam jechać. Później było już
nam dobrze. Normalnie gospodarzyliśmy, sześć krów mieliśmy, 30 owiec, konie.
Na początku miejscowi ludzie źle nas przyjmowali, a teraz nie ma już między nami żadnych
wrogich relacji. Dzieci chodziły do szkoły, nie spotykały się tam z jakimś wrogim nastawieniem.
9
Matiaszówka – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
161
Sąsiadów miałam dobrych. Wszyscy w zgodzie żyli. Do cerkwi chodziliśmy do Lidzbarka, ale rzadko,
bo to 12 km, trochę daleko było.
ZIMOWY DZIEŃ
Któregoś dnia zimą, w lutym, mąż poszedł do lekarza. Odszedł kawałek od domu i zmarł na
drodze. Zima wtedy była sroga, leżało dużo śniegu. Rano, było jeszcze ciemno. Wyszłam na drogę
zobaczyć, czy mąż już odszedł od domu, ale nie było go widać, poszłam więc do Kochanówki po chleb.
Około godziny dziewiątej przyjechał mężczyzna z mleczarni i mówi do mnie: „Wakulukowa wraca
Pani do domu, mąż coś tam od Was chce”, nie przyznał mi się, że mój mąż już nie żył. Coś już mnie
wtedy męczyło, poprosiłam żeby mi chleb przynieśli, a ja wracam do domu. Wracam na kolonię, a
tam sołtys, nasz sąsiad stał i powiedział mi, że mąż leżał na drodze. I wtedy płacz, krzyk. Mówię do
sąsiada, żeby brał sanie i wiózł ciało do domu. Dzieci w tym czasie były juz dorosłe, pożenione. Sołtys
pojechał do Lidzbarka i przekazał im wiadomość o śmierci męża.
Początkowo dzieci przyjeżdżały do mnie i nocowały na zmianę ze mną, żebym po śmierci męża
sama nie nocowała w pustym domu. Później przeprowadziłam się do syna do Lidzbarka. Jak córka się
wyprowadzała z Lidzbarka, to oddała mi swoje mieszkanie, więc mieszkam teraz sama. Wszyscy
mnie odwiedzają. Na kolonii przez jakiś czas obrabiałam ogród, to ziemniaków trochę posadziłam, to
cebuli, ale wszystko mi rozkradali, nikt tam nie mieszkał, nie było komu pilnować.
Później, w latach dziewięćdziesiatych drugi raz wyszłam za mąż. Z drugim mężem poznaliśmy się w cerkwi. Ja byłam jego trzecią żoną, dwie poprzednie zmarły.
I tak to wszystko wyglądało. Trzy lata byłam wdową po pierwszym mężu, a z drugim żyłam
12 lat. Obaj byli bardzo dobrzy.
Katarzyna Sawczuk,
Aleksandra Gorbowiec
Lidzbark Warmiński, wrzesień 2012 r.
162
Niech te czasy nie wracają
(Maria Juszczuk z Leniuszek1)
Maria Juszczuk (z domu Romaniuk) przybyła wraz z mężem na spotkanie parafian
Mrągowa2 z młodzieżą z diecezji lubelsko-chełmskiej. Opowiedziała młodym ludziom, jak
w wieku 12 lat opuszczała rodzinną wieś Leniuszki, jak bardzo przeżywali to jej rodzice,
którzy z powodu akcji „Wisła” musieli zostawić dorobek całego życia i jechać w nieznane.
Dorobku tego już nie odzyskali. Rodzina pani Marii pozostała na Ziemiach Odzyskanych,
ponieważ ich gospodarstwo zajął ktoś inny i nie chciał go odstąpić.
1
2
Leniuszki – wieś w gm. Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
Mrągowo – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
163
MIAŁAM 12 LAT…
Pochodzę ze wsi Leniuszki, należącej do parafii Zabłocie3 – rozpoczęła swoją opowieść pani
M. Juszczuk. Wspomina, że o akcji „Wisła” krążyły jakieś plotki, stąd ludzie zaczynali
przygotowywać się wcześniej. Nikt jednak nie wiedział, kiedy nastąpi wysiedlenie i czego
można się spodziewać. Miałam 12 lat, a mój brat tylko 7, kiedy wyjechaliśmy. Nie pamiętam więc
wszystkich moich sąsiadów. Rodzice bardzo to wszystko przeżywali. To była dla nich wielka tragedia,
że musieli zostawić cały dorobek życia i jechać w nieznane. Był lipiec, zboże było już dojrzałe, ale nie
było dyskusji. Żołnierze wyczytywali z listy i kazali się w kilka godzin spakować. Dawali tylko jedną
furmankę dla rodziny. Mogliśmy wziąć tylko ubranie i co cenniejsze rzeczy: pościel, kufer z posagiem, krowę, konia, kury, kilka prosiaków i kota, który później uciekł. Zawieźli nas najpierw do Chotyłowa4, gdzie czekaliśmy kilka dni, pasąc krowy i nie wiedząc dokąd nas powiozą. Ojca aresztowali.
Jak się potem okazało przez przypadek, ponieważ pomylili go z naszym kuzynem, który też nazywał
się Mikołaj Romaniuk. Na początku pojechaliśmy więc tylko z mamą, a potem ojciec nas jakoś odnalazł.
Pani Maria wspomina, że do wagonów towarowych pakowano ludność z jednej wsi,
tyle osób, ile się zmieściło. Podróż w takich warunkach bardzo się dłużyła, nie pamięta jednak ile trwała. Transport był pod eskortą wojska. Ludzie wieźli krowy i konie, które trzeba było
nakarmić. Kiedy pociąg stawał, szli w pole po trochę siana, które dawali zwierzętom. Bywało i tak, że
ludzie się porozchodzili, a pociąg odjechał. Po kilku kilometrach stawał, a my musieliśmy iść cztery
czy pięć kilometrów. Robili tak na złość. Pamiętam sytuację, kiedy mama poszła dać kurom wody.
Bardzo chciałam z nią pójść, chociaż kazała mi zostać. Klatki stały wysoko w wagonie, a ja stałam
obok pociągu. Nagle pociąg ruszył. Zaczęłam krzyczeć; nie mogłam sobie wyobrazić, że ja – mała
dziewczynka – mogłabym zostać sama. Mama uspokoiła mnie, że zaraz do mnie zeskoczy. Pociąg
trochę podjechał i stanął, ale my musiałyśmy iść piechotą.
Na miejscu, czyli już w Mrągowie, rozdzielano ludzi do różnych, często odległych
miejscowości, tak, aby nie mogli utrzymywać ze sobą kontaktu, by zatarły się więzi rodzinne i sąsiedzkie. Romaniuków zapakowali do samochodu ciężarowego i zawieźli do
dużego poniemieckiego majątku. Mieszkali tam z trzema innymi rodzinami. Każda z nich
miała do swojej dyspozycji część stodoły i obory. Dom był w opłakanym stanie; podmywana przez wodę podłoga gniła. Pani Maria wspomina: Ludzie siedzieli na gospodarce i nic nie
robili, nie remontowali, bo to przecież niemieckie. Nikt nie dbał. „Przecież to nie moje, to po co?” –
mówili. Wszyscy byli przekonani, że szybko wrócą do siebie, na Południowe Podlasie. Jednak młode pokolenie, które urodziło się już na Ziemiach Odzyskanych, tamte tereny uważa
za swój dom.
3
Zabłocie – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
4
164
Na pytanie o fotografię z czasów wysiedlenia, pani Maria odpowiada: Niestety. Kto
wtedy myślał o robieniu zdjęć? Kto miał aparat? To nie te czasy. Ale szkoda, że ich nie mamy…
W PONIEMIECKIM MAJĄTKU
Przez pierwsze lata, kiedy nas tu przywieźli, w nocy przychodziła milicja. Sprawdzała, czy
wszyscy są w domu, czy nie ma nikogo obcego. Nie można było nawet odwiedzić rodziny. Tego, kto
próbował pojechać, milicja „brała za fraki”, wsadzała do pociągu i kazała wracać.
W poniemieckich gospodarstwach mieszkało w najbliższej okolicy około 20 rodzin.
Miejscowa ludność sceptyczne się odnosiła do nowych mieszkańców. Chodziły jakieś szepty,
ale zatargów z nimi nie mieliśmy. Na początku patrzyli krzywo, ale zapewne dlatego, że nie wiedzieli
kim tak naprawdę jesteśmy. Pamiętam, że duży problem mieliśmy w szkole, gdyż ksiądz wyzywał
nas na religii.
Rodzina Romaniuków mieszkała w poniemieckim majątku od 1947 do 1960 r. Musiała tam zostać, ponieważ ich gospodarstwo w Leniuszkach zostało zajęte. Jak wspomina
pani M. Juszczuk, dużo osób wróciło. O tych, którzy wracali do Leniuszek, rodzice zawsze mówili, że wracają do Polski albo do domu, bo tutaj dla nich nie była Polska.
MÓJ MĄŻ TEŻ JEST WYSIEDLEŃCEM
W 1952 r. pani Maria wyszła za mąż za Józefa Juszczuka. Ślub wzięli w cerkwi w
Mrągowie. Mój mąż też jest wysiedleńcem. Poznaliśmy się na weselu jego brata, który ożenił się z
moją ciotką. Mieszkaliśmy najpierw w Mikołajkach 5, potem w Mrągowie. Gdy rodzice się zestarzeli,
zlikwidowaliśmy gospodarkę w majątku, kupiliśmy dom w Mrągowie i mieszkamy tutaj do dzisiaj.
Rodzina państwa Juszczuków rozrzucona jest po całej Polsce. Brat skończył studia w
Lublinie, poznał dziewczynę z Białostocczyzny, ożenił się i mieszka teraz w Hajnówce 6. Dużo rodziny mamy w Terespolu7, bratowa męża mieszka w Dąbrowicy Dużej8. Co roku jeździmy na ojczystą ziemię, do rodzinnej miejscowości, na cmentarz, gdzie pochowani są rodzice. Człowiek czuje taki
sentyment. Przyzwyczaiłam się już do tego, że tu mieszkam, ale mimo wszystko tam czuje się taki
specyficzny klimat. Gdy człowiek popatrzy, jak rozpada się stodoła czy chata, tam, gdzie kiedyś
mieszkał... Zawiozłam tam swoje wnuki, których mama pochodzi z Hrubieszowa. Jej rodzina była
również wywieziona. Są ciekawi, chcą poznać historię swojej rodziny, rozmawiają po ukraińsku. Nie
można o tym zapomnieć.
NIE UDAŁO SIĘ ZNISZCZYĆ PRAWOSŁAWIA
Akcja „Wisła” miała na celu zniszczenie kultury, języka i wiary. Jednak pani Maria
twierdzi, że efekt był odwrotny: Prawosławie jeszcze bardziej się wzmocniło i rozprzestrzeniło.
5
Mikołajki – miasto w pow. mrągowskim (woj. warmińsko-mazurskie).
Hajnówka – miasto powiatowe w woj. podlaskim.
7
Terespol – miasto w powiecie bialskim (woj. lubelskie).
8
Dąbrowica Duża – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
6
165
Tutaj kiedyś nie było Prawosławia, a teraz jest. Z czasem ludzie zaczęli się organizować. Na większe
święta jeździliśmy do Olsztyna, a to aż 68 kilometrów. Jak na tamte czasy, to było naprawdę dużo,
zwłaszcza, że tylko nieliczni mieli samochód. Musieliśmy jechać pociągiem, a potem całą noc czekać,
żeby wrócić do domu.
W Mrągowie nie było cerkwi, najbliższa znajdowała się w Wojnowie 9. Potem ewangelicy oddali nam budynek. Ale był problem, gdyż oddali tylko jedno piętro, a pokoik na drugim piętrze zajmowali co tydzień Sobotnicy 10, którzy spotykali się tam na modlitwę. Płacili nam czynsz, ale dwóch
gospodarzy pod jednym dachem nie mogło żyć w zgodzie. W końcu podnieśliśmy im czynsz i zrezygnowali. Wtedy parafianie zrobili tam chór.
Co niedzielę parafianie zbierają się po nabożeństwie w cerkwi, by powspominać
dawne czasy i porozmawiać o teraźniejszości. Jak się wszyscy spotkamy, to tak jakby się jedna
rodzina spotkała. My wszyscy się znamy, od A do Z. Wszystko o sobie wiemy. Nie wyobrażamy
sobie, żeby w niedzielę nie pójść do cerkwi. Jak czasem nie odprawia się nabożeństwo, to cały tydzień
człowiek jest taki zagubiony. Jak tu przyjechaliśmy, to człowiek bał się czegokolwiek powiedzieć. Na
targu ludzie gadali między sobą „po swojemu” 11, lecz po cichu, bo było wobec nas nieprzyjazne nastawienie. A teraz, już w ogóle nie ma się czego wstydzić i bać. I na zakończenie pani Maria dodaje: jest lepiej i gorzej, ale niech te czasy lepiej już nie wracają.
Joanna Iwaniuk,
Piotr Kościuczuk,
Olga Kuprianowicz
jesień 2012 r.
9
Wojnowo – wieś w gminie Ruciane-Nida (pow. piski, woj. warmińsko-mazurskie).
Chrześcijanie Dnia Sobotniego – wyznawcy jednego z Kościołów protestanckich.
11
„Po swojemu”, „po naszemu” – to typowe określenie własnego języka w społecznościach nie posiadających
ukształtowanej nowoczesnej tożsamości narodowej. W tym przypadku określenie to oznacza lokalną gwarę języka
ukraińskiego.
10
166
Zrozumieć tragedię
(Maria Romaniuk z Leniuszek1)
Maria Romaniuk (z domu Kościuczuk) – mieszkanka Mrągowa2, wysiedlona w 1947
r. w ramach akcji „Wisła“ z Leniuszek na Podlasiu pod Mrągowo. Wspomnienia o wysiedleniu, pomimo upływu czasu, nadal wywołują u niej emocje i pozostaną niezapomniane.
Pomimo wszystko pozostała na Ziemiach Odzyskanych na całe życie.
1
2
Leniuszki – wieś w gm. Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
Mrągowo – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
167
Z DNIA NA DZIEŃ
Dzień wcześniej nam powiedzieli, że nazajutrz wyjeżdżamy. Nie wiedzieliśmy dokąd nas powiozą. Przywieźli ich do Mrągowa, tam rozładowali. W Białej Podlaskiej wybierali osoby do
obozu w Jaworznie3, rozdzielali rodziny. Nikt potem nie wiedział, czy jeszcze żyją, czy już
zostali zamordowani. Dopiero później trzech mężczyzn pojechało do Krakowa do komitetu i tam
dostali pozwolenie, żeby pojechać do nich na widzenie. Pojechali tam w październiku, a już w grudniu zatrzymani zostali zwolnieni do domu.
W MRĄGOWIE
W Jaworznie spędzili pół roku. Jak ich przywieźli do Mrągowa, dostali gospodarkę
o powierzchni 17 hektarów, dali zboże do zasiania. Na jesień pole było już przygotowane. Dużo
mieszkało jeszcze Niemców na tych terenach, ale niedługo powyjeżdżali do Niemiec, ale z własnej
woli, a nie z przymusu, jak my. Oni wrócili do swoich rodzin. Na szczęście spokojnie można było też
rozmawiać „po swojomu“4, nawet policja jak chodziła i wszystko słyszała, to nie robiła żadnego problemu z tego – relacjonuje pani Maria.
TRUDNE POCZĄTKI, TRUDNE POWROTY
W Leniuszkach mieszkały tylko cztery rodziny katolickie, ale tutaj było ich już o wiele więcej.
Byliśmy jedyną rodziną prawosławną we wsi, jednak utrzymywaliśmy dobre kontakty z katolikami
czy Niemcami. Oni nas nie wytykali, ani nie wyzywali. Oczywiście zdarzały się różne sytuacje, ale
bardzo rzadko. Początki były ciężkie, bo wszystko było takie obce i nieznane. Na początku to było tak,
że nie można było wrócić, nawet pojechać na dzień czy dwa w rodzinne strony. Kto odważył się pojechać, zaraz był aresztowany i przywozili go tu z powrotem. Nie było innego wyjścia – tylko zostać.
Dopiero około 1955 roku można było opuścić Ziemie Zachodnie. Dużo ludzi wracało do
rodzinnych miejscowości, ale niestety, w wielu przypadkach trzeba było odkupić gospodarkę od nowych właścicieli. Bywało, że ich domy już nie istniały, bo zostały spalone. Niektórzy sami musieli je odbudowywać, zacząć żyć od nowa.
ŻYCIE CERKIEWNE
W 1947 roku nas przywieźli, a w 1948 zrobiliśmy już kaplicę. Chodziliśmy do niej albo wozami jeździliśmy. Był tam też niemiecki cmentarz, a niżej – kawałek placu, na którym stawialiśmy
wozy. Jak tak ludzi porozdzielali do różnych wsi, to do cerkwi dużo przyjeżdżało. Następna parafia
3
Centralny Obóz Pracy w Jaworznie działał w latach 1945-1949. Powstał na terenie dawnej filii Konzentrationslager
Auschwitz. Na mocy decyzji Biura Politycznego KC PPR z 23 kwietnia 1947 r. w trakcie akcji „Wisła” osadzano tam osoby
uznane za podejrzane: oskarżane o związki z podziemiem ukraińskim, inteligencję, działaczy społecznych, duchowieństwo,
a także osoby powracające na dawne miejsce zamieszkania. Z każdego transportu kierowano do obozu w Jaworznie od kilku
do kilkunastu osób.
4
Ukr. po swojemu – to typowe określenie własnego języka w społecznościach nie posiadających ukształtowanej nowoczesnej
tożsamości narodowej. W tym przypadku określenie to oznacza lokalną gwarę języka ukraińskiego.
168
była dopiero w Olsztynie. To trochę daleko, bo aż 68 kilometrów. W tej kaplicy i młodzi śluby brali.
Na początku tylko z prawosławnymi, a później niestety, ale zaczęły się małżeństwa mieszane.
WSPOMNIENIA
Pani Maria nigdy nie zapomni podróży na Zachód. Nie głodowaliśmy za bardzo, ale warunki, w jakich jechaliśmy były straszne – opowiada, poczym dodaje – Można powiedzieć, że
wieźli nas jak bydło. Wszyscy razem z bagażami i zwierzętami, na dodatek, jak to w lipcu, było gorąco. Dziś trudno młodym zrozumieć tę tragedię. Zadają sobie pewnie pytanie: jak to możliwe, że ci
ludzie zostali wygnani z własnej ziemi. Teraz trzeba myśleć, żeby takie czasy już nie wróciły – kończy swą opowieść pani Maria.
Mariusz Osypiuk
169
Boso po tym ściernisku
(Mikołaj Zińczuk z Zabłocia1)
Kiedy państwo Walentyna i Mikołaj Zińczukowie z Zabłocia snują swoją opowieść,
zboże na polach jest już skoszone i zebrane, a pozostały jeszcze tylko niezaorane kłujące
łodygi zbóż. Dom małżeństwa stoi właśnie pośród takiego ścierniska, sam – z dala od wsi.
1
Zabłocie – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
170
Prowadzi doń tylko polna droga. Dom nie jest zupełnie sam. Obok niego jest jeszcze stara
chatynka niemal stuletniej babci Marty, matki pana Mikołaja. Jej domek pamięta czasy, gdy
prawowici mieszkańcy musieli go opuścić i zajął go ktoś inny.
TERAZ JUŻ PRAWOSŁAWIE PRZESTANIE ISTNIEĆ, ROZRZUCĄ NAS PO ŚWIECIE
Było to 12 lipca 1947 r. Zboże dopiero zaczynało dojrzewać, nikt go jeszcze nie kosił.
Julian i Marta Zińczukowie, zamiast wybierać się z dziećmi do cerkwi na święto apostołów
Piotra i Pawła, w pośpiechu pakowali cały swój dobytek na podstawione furmanki. Marta
zdjęła ze ściany swoją ślubną ikonę Matki Bożej. Na ścianie pozostał jaśniejszy ślad, który
musiał czekać 12 długich lat, zanim ikona powróciła na swoje właściwe miejsce.
Rodzice pojechali furmankami, a 13-letni wówczas Mikołaj musiał pieszo zagnać
krowę do Chotyłowa2, gdzie czekały podstawione wagony towarowe. Nigdy wcześniej nie
był w oddalonym 25 kilometrów od Zabłocia Chotyłowie. Tym bardziej nie była tam krowa,
której pachniała świeża trawa na łące i to właśnie tam chciała iść, a nie do jakiegoś Chotyłowa. Ale Mikołaj nie pozwalał jej zboczyć z drogi. Płakał i ciągnął krowę, nie puszczając jej
na łąkę.
W Chotyłowie zapakowali swoje rzeczy do wagonu i pociąg ruszył w nieznane. W
ich głowach zaś dźwięczały słowa batiuszki3: Teraz już Prawosławie przestanie istnieć, rozrzucą
nas po świecie.
NA WYGNANIU BEZ CERKWI
Zińczukowie trafili do wsi Sulibórz4. Tam zastali domy bez okien i drzwi. Jednak
Marta znalazła wystający ze ściany gwóźdź i na nim zawiesiła zabraną z Zabłocia ikonę. A
kiedy w domu Matka Boża zawita, to i rodzina nie czuje się już taka rozbita. Brakowało wszystkiego – ziemniaków, zboża. Pola były już skoszone, zostało tylko gołe ściernisko. Mały Mikołaj codziennie chodził boso po tym ściernisku i zbierał pozostawione przez kosiarzy kłosy. Z nóg leciała krew, z oczu łzy, ale nazbierał 4 kwintale zboża. I już była mąka, chleb i nie
było już głodu. Później tato zaczął pracować w PGR-ze5.
Batiuszki nie widzieli przez 4 lata. Święta obchodzili sami, modlili się tak, jak umieli. Dopiero, gdy batiuszka dowiedział się, że w ich miejscowości jest dużo prawosławnych
rodzin, zaczął do nich przyjeżdżać z Wałcza 6 i odprawiać nabożeństwa w miejscowej świetlicy. Było prawie tak, jak dawniej, jak w domu. Jednak tęsknota za ojcowizną zwyciężyła i
Zińczukowie postanowili wrócić.
2
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
3
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego.
4
Sulibórz – osada w gminie Rzec (pow. choszczeński, woj. zachodniopomorskie).
5
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
6
Wałcz – miasto powiatowe w woj. zachodniopomorskim.
171
IKONA WRÓCIŁA NA MIEJSCE
Najpierw wrócili i zamieszkali u kuzynów w Jabłecznej7, a później udało się odzyskać
dom i ziemię w Zabłociu. Marta Zińczuk i jej ikona wróciły do siebie. W swojej starej chatce
żyje ona do dzisiaj, a ikona Matki Bożej wisi na swoim miejscu. Tuż obok syn Mikołaj pobudował dla swojej rodziny dom. Co roku po żniwach wychodzi on boso na ściernisko i
patrzy na pozostawione kłosy, ale łzy już nie cisną się do oczu, bo obok stoi kochająca żona
Walentyna, która też przeżyła wywózkę.
ks. Tomasz Wołosik
lato 2012 r.
7
Jabłeczna – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
172
Nie bandyci, tylko prawosławni
(Walentyna Zińczuk z Rozbitówki1)
Walentyna Zińczuk (z domu Prokopiuk) została wywieziona z Rozbitówki wraz z
rodzicami, rodzeństwem i babcią 10 lipca 1947 r. Kilka nocy wraz z całym swoim dobytkiem rodzina musiała spędzić pod gołym niebem na stacji w Chotyłowie 2, czekając na transport. W Rozbitówce Prokopiukowie zostawili świeżo wyremontowany dom, przykryty
blachą i oszalowany, nową studnię, piękny sad z licznymi ulami. Nie zdążył jeszcze opaść
kurz na drogach po wysiedlanych mieszkańcach, a niebo zasnuło się dymem – ich opuszczone domostwa zostały podpalone, by po prawosławnych nie został żaden ślad.
Walentyna Zińczuk (z lewej) z koleżanką w Mirosławcu
1
Rozbitówka – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
2
173
CHCIELI, BY PO PRAWOSŁAWNYCH NIE ZOSTAŁ ŻADEN ŚLAD
Podróżowali bydlęcymi wagonami, nie posprzątanymi nawet po poprzednim transporcie zwierząt. Przed samym odjazdem, po załadowaniu już całego dobytku na wagony,
zaczęto ludziom wydawać zupę kukurydzianą. W tym czasie pociąg ruszył, ludzie zaczęli
do niego wskakiwać w biegu, rozlewając zupę, padając na peron i obijając kolana.
W wagonie, w którym była pani Walentyna musiały zmieścić się jeszcze 24 inne osoby, w tym dwie ciężarne kobiety. Dlatego też ona wraz z siostrą poszły do wagonu, w którym transportowano krowy i świnie. W takich warunkach jechały kilka dni. Transport zatrzymano w Wałczu3, a stamtąd rodzinę pani Walentyny wysłano do oddalonego o 50 kilometrów Mirosławca4. Rodzice i babcia wraz z bagażami pojechali wozem, a ona z siostrą,
jak dwie sieroty, same musiały gnać krowy. Gnały je i cały czas płakały, stąpały bosymi
stopami po gorącym asfalcie, a szosa zostawała mokra od ich łez. Nigdzie nie robiły odpoczynku, biedne krowy cały czas biegły i nie ryczały, bo widziały strach tych młodych
dziewczyn. Gdy tylko zobaczyły znak „Mirosławiec”, wstrzymały bieg, dały odpocząć zdyszanym krowom, same też usiadły. Wtedy, nie wiadomo skąd, pojawili się młodzi chłopcy,
którzy zaczęli wyzywać je od „ukraińskich bandytów”, którzy przyjechali tu, by wymordować spokojnych ludzi. Wówczas to pani Walentyna odważnie wstała i powiedziała: My
żadni bandyci, tylko prawosławni.
KOŚCIÓŁ ZAMIAST CERKWI
Zamieszkali w domu bez drzwi, okien i pieców. Było chłodno, głodno i do domu
daleko. Wszystkiego musieli dorabiać się od nowa. Pani Walentyna najpierw pasła krowy,
robiła swetry i rękawice na drutach, później pracowała na kolei, układała tory. Cerkwi nie
mieli. By usłyszeć słowo Boże, chodzili do kościoła, musieli przyjmować księdza z kolędą.
Wówczas to z rozrzewnieniem wspominali swoją cerkiew w Zabłociu5. Po latach pani Walentyna tak to opisała:
Jak ja byłam mała,
to mnie moja mama ładnie ubierała,
a moja babcia ze sobą do cerkwi zabierała.
Przez całą drogę mi tłumaczyła,
żebym się w cerkwi nie kręciła,
tylko na ikony i batiuszkę patrzyła.
Na ikony, żebym ja wiedziała,
w jakim miejscu wiszą i co oznaczają.
3
4
5
Wałcz – miasto powiatowe w woj. zachodniopomorskim.
Mirosławiec – miasto w powiecie wałeckim (woj. zachodniopomorskie).
Zabłocie – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
174
A na batiuszkę, żeby wszystko wiedzieć,
żeby w domu rodzicom opowiedzieć,
jaka była ewangelia i kazanie.
Ksiądz nawet chciał, by przeszli na katolicyzm, ale mama pani Walentyny, która
śpiewała kiedyś w cerkiewnym chórze i czytała czasy6, nie dopuściła do tego. Wieczorami,
po ciężkiej pracy, zbierała wszystkie dzieci i uczyła ich śpiewać cerkiewne pieśni, gdyż wierzyła, że kiedyś doczekają się jeszcze swojej cerkwi. Tak wspomina to w swoim wierszu
pani Walentyna:
A ja dziesięć lat na wysiedleniu byłam
i do kościoła co niedzieli chodziłam,
i modliłam się do Matki Bożej,
i prosiłam, żebym ja się doczekała,
żebym do swojej cerkwi chodziła.
Matka Boża mojej prośby wysłuchała,
że ja w swoje strony przyjechałam
i cerkwi się doczekałam.
DZIESIĘĆ LAT NA WYSIEDLENIU
Mimo tych wszystkich przeciwności, gdy najstarsza siostra pani Walentyny wychodziła za mąż, ślub wzięła w cerkwi. Ze względu na odległość, do ślubu jechała wraz z gośćmi ciężarowym samochodem. Babcia dała jej ikonę, z którą sama brała ślub. Ta ikona w
czasie bieżeństwa razem z babcią zajechała aż do Czelabińska7. Wróciła stamtąd, trafiła na
Zachód, by po latach powrócić w rodzinne strony. Niestety już bez babci, która zmarła w
obcej ziemi.
Rodzice pani Walentyny wrócili z wywózki w 1956 r. Ona z siostrą zaś została opiekować się niedomagającą już babcią, która wkrótce zmarła i którą, ku rozpaczy wszystkich,
musiał pochować ksiądz katolicki. Jednak pani Walentyna obiecała sobie i babci, że panichidę8 za jej duszę już zawsze będzie odprawiał batiuszka. I słowa dotrzymała. W 1957 r.
wróciła do domu i swojej cerkwi w Zabłociu, gdzie do dzisiaj śpiewa w parafialnym chórze
i na każdej Świętej Liturgii modli się za zmarłą babcię.
ks. Tomasz Wołosik
lato 2012 r.
6
7
8
Cs. godziny kanoniczne – nabożeństwa cyklu dobowego w Kościele prawosławnym.
Czelabińsk – miasto obwodowe w Rosji, na Uralu.
Cs. nabożeństwo żałobne.
175
To nie była ziemia przyjazna prawosławnym
(Mikołaj Denesiuk z Rozbitówki1)
Mikołaj Denesiuk i jego rodzina otrzymali nakaz opuszczenia swojego domu w Rozbitówce 10 lipca 1947 r. Akcję wysiedleńczą przeprowadzono w ich wsi na podobnych zasadach, jak w innych. Ludzie mieli bardzo mało czasu na spakowanie. Denesiukowie zabrali część dobytku, nie zapominając nawet o kotach i psie. Towarowy wagon, którym je-
1
Rozbitówka – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
176
chali, zatrzymał się po kilku dniach na stacji Susz 2. Stamtąd musieli jeszcze przejechać wozami do wsi Stańkowo 3, gdzie wraz z jeszcze jedną przesiedloną rodziną przyszło im żyć
dziesięć długich lat.
Po przyjeździe nie mieli za co żyć, więc ojciec pana Mikołaja – Bazyli postanowił
sprzedać krowę. Znalazł się także kupiec na psa. Zapłacił za niego i zabrał przerażone zwierzę od właścicieli, którzy nie bardzo mieli co mu dać do jedzenia. Po kilku dniach pies jednak powrócił. Pan Bazyli oddał więc pieniądze i zdecydował, że pies zostanie z nimi, w
biedzie, ale ze swoimi.
Dwa lata po przyjeździe do Stańkowa zmarł dziadek pana Mikołaja – Ignacy. W pobliżu nie było wówczas żadnego batiuszki4 ani cerkwi. Dziadka pochował ksiądz katolicki,
gdyż rodzina nie wyobrażała sobie, by go zakopać do ziemi bez modlitwy duchownego.
Niestety ksiądz zażądał od dziadka, który leżał już na łożu śmierci, by ten przyjął wiarę
katolicką, bo w innym wypadku go nie pochowa. Dziadek płakał i sprzeciwiał się, ale rodzina bardzo go prosiła i dziadek musiał ulec. Spoczął już jako katolik na katolickim cmentarzu.
Od lewej: Anna Mieleszczuk, o. Serafin, Bazyli Denesiuk, Helena Denesiuk
Później w miejscowości Prabuty5, położonej od Stańkowa w odległości 5 km, pobudowano cerkiew. Bardziej przypominała ona budynek gospodarczy, jednak ludzie cieszyli się
z własnego miejsca do modlitwy. Mieli też swego batiuszkę, o. Serafina, który mógł już ich
2
Susz – miasto w powiecie iławskim (woj. warmińsko-mazurskie).
Stańkowo – wieś w gminie Prabuty (pow. kwidzyński, woj. pomorskie).
4
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego.
5
Prabuty – miasto w powiecie kwidzyńskim (woj. pomorskie).
3
177
chrzcić, chować czy wiązać węzłem małżeńskim jako prawosławnych. Często podczas
Świętej Liturgii do cerkwi wbiegały miejscowe dzieci i próbowały zakłócić nabożeństwo.
Czasem ktoś wrzucił kamień, lecz oni nigdy tego kamienia nie odrzucili, tylko usilnie modlili się do Boga, by w końcu pozwolił powrócić im do domu i do cerkwi w Zabłociu6, do
której podczas Liturgii wleci co najwyżej ptaszek, ale nikt nie wrzuci kamienia. Ich prośby
zostały wysłuchane.
Wrócili 31 marca 1957 r. Ich dawnego domu już nie było, po wysiedleniu został bowiem spalony, pobudowali nowy. W końcu byli u siebie, więc i siły były jakby większe.
Tęsknota za ojcowizną nie dusiła już ich w piersiach. Mogli pracować – ciężko pracować –
bo na swoim. Po starym domu został tylko otaczający go sad, zarośnięty i zaniedbany, nie
rodził już owoców. Jednak pan Mikołaj zaczął przycinać drzewa, ochraniać od mrozu na
zimę i po kilku latach znowu wydały owoce. I owocują do dzisiaj, a my, słuchając smutnej
historii z młodości państwa Denesiuków, możemy rozkoszować się ich słodyczą.
Bazyli i Helena Denesiukowie przed nowym domem w Rozbitówce
W 2002 r. dzieci pana Mikołaja zabrały go w jego dawne miejsce zesłania – do Stańkowa i Prabut. Budynek, w którym kiedyś znajdowała się cerkiew jeszcze stoi, tylko że z
pozabijanymi oknami i drzwiami. Nie rozbrzmiewają tam cerkiewne pieśni. Nie była to
ziemia przyjazna prawosławnym...
ks. Tomasz Wołosik
lato 2012 r.
6
Zabłocie – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
178
Rozdział VI
Okolice Kodnia
Polacy z Ukraińcami nie bili się
(Nina Czeberkus z Olszanek1)
Nina Czeberkus (z domu Swerba) urodziła się w Olszankach w 1933 r. W okresie
okupacji niemieckiej chodziła do szkoły ukraińskiej, którą zorganizowano w jej wsi. Niedługo po wojnie przeżyła wysiedlenie w ramach akcji „Wisła”. Z jej opowieści wynika, że o
ile przesiedleńcy nie mogli przez długi okres wracać na swoją ojcowiznę, to udawało im się
1
Olszanki – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
181
dość swobodnie przeprowadzać na terenie Ziem Odzyskanych. I tak pani Nina z rodziną w
jeszcze w 1947 r. przeniosła się z powiatu bartoszyckiego pod Wałcz 2, czyli o prawie 400
kilometrów. Obecnie mieszka ona w Dobromyślu 3, sąsiadującym z Olszankami.
NIESPODZIEWANE PRZESIEDLENIE
Miałam 14 lat. W domu mieszkała moja siostra Luba, dziewięć lat ode mnie starsza. Miała
dwoje maleńkich dzieci i była w ciąży z trzecim dzieckiem. Szwagier mój w czasie wojny walczył w
wojsku polskim i był w niemieckiej niewoli. Ale już wtedy wrócił do Olszanek. Także nas: mnie, ojca,
mamę i babcię wywieźli, a szwagra zatrzymali, bo był w niewoli.
Samo wywożenie było dość niespodziewane. Co prawda słyszeliśmy o tym, że już gdzieś kogoś
wywożą, ale nikt nie wierzył, że nas też to może spotkać. To było takie nieoczekiwanie. Nie byliśmy w
ogóle przygotowani. Mieliśmy nadzieję, że może nas to wszystko ominie. Bo tutaj u nas żadnych
rozbojów nie było. Polacy z Ukraińcami nie bili się, w Olszankach nie było takich incydentów.
Rano, 17 lipca to było, prawdopodobnie w niedzielę, wojsko przyjechało. Pamiętam, jak bardzo
ludzie płakali. Żołnierze powiedzieli, żeby w dwie godziny wszystko spakować, bo będziemy wywiezieni na Ziemie Odzyskane. Żeby tych ludzi wymieszać i tam zasiedlić, bo Niemcy z tamtych terenów
pouciekali gdzieś za Odrę. Ale nikt nie wiedział dokładnie, gdzie nas wywiozą. Można było brać dobytek, co kto mógł wziąć. Nikt tam dużo tego ze sobą nie zabrał. Na przykład my wzięliśmy krowę,
chyba ze dwie świnie i konia. Powieźli nas do pociągu, do Chotyłowa4. Pamiętam, że to było coś
strasznego, ludzie płakali, krzyczeli. Ale ci wojskowi nie bili nas, bicia tam żadnego nie było. Tylko
mówili: „My was nigdzie na stracenie nie wieziemy, tylko przesiedlić w inne miejsce”.
LUDZIE PŁAKALI I ŚPIEWALI
Do Chotyłowa zawieźli nas furmankami. Zanim tam załadowali, my z krowami czekaliśmy na
łąkach. Płakały dzieci. To było coś strasznego. I później, pamiętam taki moment, jak odjeżdżaliśmy z
Chotyłowa, był załadowany cały transport; byli z Olszanek ludzie, a później nas rozdzielili. I jak już
odjeżdżał pociąg ze stacji, dziewczyny, które miały piękne głosy – pochodziły z rodziny Czeberkusów:
taka Paulinka, Ola – zaczęły śpiewać piosenkę: „Рушив поїзд в далеку дорогу”5. To wszyscy, i starsi, i młodzież płakali. Śpiewali i płakali.
To był duży towarowy wagon. Drzwi w nim były odsuwane, okienka też bardzo małe. To tam
wszystko stało. Po jednej stronie stały krowy, świnie i kury. Po tej stronie było odgrodzone w taki
sposób, aby przyczepić te krowy, natomiast po drugiej stronie leżały wszystkie nasze bagaże. Wiadomo, że dużo tego zabrać nie mogliśmy. Spaliśmy każdy w swoim kącie. Minęło tyle lat, mogę do-
2
Wałcz – miasto powiatowe w woj. zachodniopomorskim.
Dobromyśl – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
4
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
5
Ukr. Wyruszył pociąg w daleką drogę; popularna pieśń ukraińska na słowa poety Wołodymyra Sosiury (1898-1965).
3
182
kładnie nie pamiętać, ale chyba ze cztery rodziny wtedy nas jechało w tym wagonie. Mniej więcej tak
to wyglądało.
WYPADEK W POCIĄGU
Dla wszystkich podróż była bardzo wyczerpująca. Byli to ludzie zebrani z Zahorowa 6, wśród
nich, my, dorastające panny. I jeszcze pamiętam, miałam takie wielkie przeżycie. Pamiętam, że siedziałam i nagle usnęłam, później się przewróciłam. A wtedy jakieś żelazo, które było oparte o kogoś
siedzącego obok mnie spadło mi na głowę i rozcięło mi czoło. Rana zaczęła mocno krwawić. Przyznam
jednak, że dobrą mieliśmy opiekę. Był tzw. punkt repatriancki. Dawali tam zupę, opieka medyczna też
była. Przybiegli po mnie z noszami, aby mnie zabrać i opatrzyć. Wystraszyłam się, że mnie od rodziców zabierają, zaczęłam płakać, nie chciałam iść, ale oni mówili: „Nic ci złego nie zrobimy, jeśli to nie
jest nic groźnego, to zabierzemy cię tylko, opatrzymy i zaraz cię z powrotem przywieziemy”. I zszyli
mi tę ranę na czole. Zapamiętałam to jako bardzo duży wstrząs.
Pociąg zatrzymywał się często. Wagony ściągali na boczne tory, bo dobytek trzeba było napoić.
Głodne to wszystko było. I ludzie próbowali jakieś kamienie i cegły zbierać, aby coś ugotować, bo
rodzinę każdy miał i dużo dzieci. Zawieźli nas na teren województwa olsztyńskiego i wypakowali z
jednego lub kilku wagonów, dokładnie nie pamiętam. A resztę ludzi powieźli dalej na Zachód. Stacja
nazywała się Sątopy7. My z rodzicami i babcią zamieszkaliśmy w Paluzach8.
KOLEJNA PODRÓŻ W NIEZNANE
Dowiedzieliśmy się, że siostra z mężem i dziećmi została wysiedlona dwa tygodnie po nas.
Zamieszkali pod Wałczem. Myśleliśmy, że może udało im się zabrać coś więcej z naszego dobytku, ale
nie, bo było to jeszcze przed żniwami. Siostra była w ciąży. Było jej ciężko. Rodzice zdecydowali, że
pojadę do niej, pomagać.
Wcześniej pociągami nie jeździłam. Kiedyś pamiętam tylko, jak ojca aresztowało Gestapo, to z
Chotyłowa jechałam z mamą pociągiem na widzenie. I mi trzeba było samej jechać do siostry. Rodzice
załadowali mi plecak i torbę na drogę. Ojciec mnie odprowadził na pociąg do Olsztyna, kupił mi bilet
i zapytał się ludzi stojących na stacji, kto jedzie w kierunku miasta Wałcz? Pamiętam, że jakieś panie
zobowiązały się, że mi pomogą. Dojechaliśmy do Torunia – Toruń i Bydgoszcz, tam trzeba było się
przesiadać. I te panie zorientowały się, że to nie Wałcz, one do Wałbrzycha jadą, a ja do Wałcza i
wtedy pomogły mi jeszcze wsiąść do pociągu i dalej pojechałam już sama.
Miałam wtedy 14 lat, to był pierwszy raz kiedy jechałam sama w nieznanym mi kierunku.
Umiałam dobrze rozmawiać po polsku. Pamiętam jak ojciec mówił: „Jak zajedziesz tam, to patrz, w
którą stronę będzie jechał pociąg, zajedziesz w nocy, poczekasz do rana i później kawałeczek podejdziesz, będzie przejście i trzy kilometry za koszarami będzie ta miejscowość”, gdzie mieszka siostra
6
7
8
Zahorów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
Sątopy – wieś w gminie Bisztynek (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie).
Paluzy – wieś w gminie Bisztynek (pow. bartoszycki, woj. warmińsko-mazurskie).
183
moja. Dojechałam, siedzę już na tej końcowej stacji, zmęczona, wystraszona. Podeszła do mnie jakaś
pani, a wtedy było tak, że pokoje dla matek z dziećmi były, bo to było zaraz po wojnie. Ona zapytała
się mnie dokąd jadę, ja odpowiedziałam jej, że już nigdzie nie jadę, że tutaj wysiadłam i tutaj moja
siostra mieszka niedaleko. Ale to była noc, około trzeciej godziny. Ona mówi: „Dobrze, to chodź ze
mną”. Poszłam, ona dała mi wody, aby się umyć, zaparzyła herbatę, dała bułkę do zjedzenia, do łóżka
zaprowadziła, mówi: „Tu sobie pośpisz, ktoś ciebie obudzi i sobie pójdziesz tam, gdzie ci trzeba”. Ja
zasnęłam tak mocno, pamiętam, że bardzo dobrze mi się wtedy tam odpoczywało po takim zmęczeniu.
Rano otwieram oczy i nie mam pojęcia gdzie jestem. Wszystko takie nieznane, znów się wystraszyłam, patrzę tej pani, która mnie przyjęła i ugościła już nie ma, więc myślę sobie: już koniec teraz, ale
jakaś inna przyszła i mówi: „Ja tą panią zmieniłam”, bo to była zmiana nocna i dalej kontynuuje:
„Teraz ja już będę tu. Powiedz mi tylko, gdzie ty chcesz iść? Do kogo przyjechałaś?” Ja mówię: „Trzy
kilometry stąd Ostrowiec9 gdzieś jest, za koszarami”, bo tam wojskowe koszary jeszcze były. W końcu
dotarłam do siostry i zamieszkałam u niej.
Nina Czeberkus (z lewej)
9
Ostrowiec – wieś w gminie Wałcz (pow. wałecki, woj. zachodniopomorskie).
184
OSTROWIEC POD WAŁCZEM
Ona już nie dawała rady, gdyż była w zaawansowanej ciąży. W listopadzie urodziła syna,
Mikołaja. Jeszcze w tym samym roku zostałam jego matką chrzestną. Jeździliśmy ze szwagrem do
lasu po drzewo, a taka zima była tego roku! Było tyle grzybów, zielonek, że torbami przywoziliśmy.
Siostra zawsze gotowała nam zupę z czarnej fasoli, okraszoną masłem. Do dziś pamiętam jej smak.
Za jakiś czas rodzice moi wynajęli wagon i też przyjechali do nas. W Ostrowcu przeżyliśmy
tak 10 lat. Ziemi tam nie mieliśmy, nie podejmowaliśmy się pracy na roli. Ojciec mój miał wykształcenie przedwojenne. Od razu dostał pracę jako księgowy w PZGS-ie10. Ja nie miałam żadnego wyuczonego zawodu, tylko siedem klas szkoły podstawowej. Później chodziłam na zajęcia wieczorowe, ale
w międzyczasie zaczęłam dorabiać. A później mimo że miałam okazję, zrezygnowałam z edukacji.
Wtedy miałam jakieś piętnaście, szesnaście lat, a w tamtych czasach taki wiek oznaczał już „pannę”.
Poszłam do pracy w Wałczu. Na początku pracowałam w fabryce tkackiej, gdzie wyrabiano
różne materiały. W domu mieliśmy krosna i trochę mnie matka poduczyła jak wygląda wyrabianie
takich tkanin. W tej fabryce przepracowałam ze trzy lata, a później przeszłam na krawiectwo. Miałam
jakieś podstawy, żeby pracować w szwalni, bo nauczyłam się od rodziców, mój ojciec był krawcem i
mama też trochę znała się na szyciu.
Gdy poszłam do pracy, poznałam nowych ludzi, miałam koleżanki, u których zawsze padało
standardowe pytanie: „Do kościoła na którą idziesz?”. W tych czasach było tam tylko dwa kościoły.
Ale ja tak sobie postanowiłam, że nie będę ukrywała swojej wiary, tym bardziej, że cerkiew prawosławna też już wtedy była w Wałczu. Pamiętam, że dwóch księży u nas było: jeden odprawiał, a drugi
pełnił funkcję psalmisty. Powiedziałam koleżankom w pracy, że nie jestem katoliczką, jestem prawosławna. Niektórzy pierwszy raz słyszeli o prawosławiu, a niektórzy znali prawosławnych, bo jeszcze
mieszkali tam ludzie „zza Buga”. Koleżanki podziwiały, że tak pięknie u nas w cerkwiach śpiewają.
Chodziłam z dziewczynami też i do kościoła, one ze mną do cerkwi przychodziły. I muszę przyznać,
że tam mi nikt nigdy w życiu nie powiedział: „Ty jesteś Ukrainka”, czy „kacapka”, tego nie mogę
powiedzieć. Tam była taka prawdziwa przyjaźń.
ZMIENIŁO SIĘ NAGLE CAŁE ŻYCIE
W 1957 roku wróciliśmy do Olszanek z Zachodu. Dwa lata po powrocie wyszłam za mąż i od
tamtej pory mieszkam w tym domu11. Poumierali teściowie, mąż umarł. Moja mama też u mnie
umierała, przed śmiercią mieszkała ze szwagrem moim, bo siostra umarła wcześniej. A później, już
przy końcu swego życia mieszkała u mnie. Taka to była nasza akcja „Wisła”.
Bardzo ludzie przeżyli to wysiedlenie. Zmieniło się nagle całe życie. Ale jakoś niektórzy się
odnaleźli na Zachodzie, pracowali, wykształcili się, trochę kultury się nauczyli. Dużo mojej rodziny
ze strony ojca zostało w Kołobrzegu, Koszalinie. Do tej pory tam mieszkają. A ja tam w tym Wałczu
10
11
Powiatowy Związek Gminnych Spółdzielni.
Na granicy miejscowości Olszanki i Dobromyśl.
185
do naszego powrotu cały czas pracowałam. Tam mam koleżanki, chrześniaków. Jeszcze mam kontakt
z nimi, piszemy do siebie listy. Część z nich już niestety nie żyje.
Katarzyna Sawczuk,
Adam Pytel
186
Człowiek jest mocniejszy niż żelazo
(Nadzieja Nazaruk z Olszanek1)
Nadzieja Nazaruk urodziła się w 1932 r. w Olszankach. Wraz z rodzicami, dziadkami
i szóstką rodzeństwa została wysiedlona w 1947 r. do wsi Ławki2 na Warmii. Okres dzieciństwa i wczesnej młodości, który minął w atmosferze prześladowań prawosławnych, odcisnął piętno na całym jej życiu. Dziś mieszka sama w małym domku na kolonii w Olszankach. W tym miejscu czuje się najlepiej, otoczona rodzimą przyrodą. Dużo czyta i śpiewa
cerkiewne pieśni, a kiedy ktoś przejedzie długą polną drogę, by ją odwiedzić, nie wypuści
1
2
Olszanki – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
Ławki – wieś w gminie Wilczęta (pow. braniewski, woj. warmińsko-mazurskie).
187
go bez stosownego poczęstunku. Spokojna starość to chyba najlepsza nagroda od Boga za
wszystkie trudności dotychczasowego życia...
NIESPOKOJNE DZIECIŃSTWO
Тяжкє то життє моє било з малих літ 3 – rozpoczyna swą opowieść babcia Nadzieja.
Wspomina wojnę i Niemca, który widział w niej swoją małą, pozostawioną gdzieś daleko
córeczkę: Врoдилася в 32 році і ту така война била бардзо хутко. Мала там 5 чи 6 літ, то
нємци тут стояли. Дужо самоходув, 30 самоходув стояло на подвурєві. А нємци то мали
порядок. Тут за дорогою била посіяна конюшина, то били поля. Нємци на тей конюшинє
наміоти поставили, може з 20 наміотув. Тo такую школу мали, тоє войско, що де
стежичка, то стежичка, де загін вольний, то там жеб єдно зьдзєбло не било зепсоване. А я
тут гуси под хатою пасла, а нємєць такій був, що всьо мнє чеколяди приносів, і цукєркі. Попольську мало говорив, але дотлумачовав, що він зоставів вдома в тому вікові дочку свою. I
замяст того дзєцка, то мнє всьо приносів. То моє вспомнєнє таке… 4
Wciąż żywe emocje związane z tamtym okresem dotyczą również wydarzeń z 1938
r., kiedy to ze szczególnym okrucieństwem, często bez szacunku dla Świętych Darów i ikon,
burzono prawosławne świątynie: Я мало пам’ятаю, бо була ще невелика, але всьо знаю, як
церкви валіли. То всьо то гріх тяжкій тому народові, що так cказали, що звалять церкви.
Dупкали чашу, ікони біли, ланцюгами, трахтаром розтягали. Люди плакали, подходили, а
людей било... То за той гріх нашoему народу польському, що ми так пропадаємо в тей
Польсце. Через тоє, що враждою то нігде не зайдемо, тілько міром і з молітвою. А тож то
яка молитва, якій то закон, жеб чашу, що комунію з неї приймаєм ногамі дупкали.
Страшний гріх тяжкій! Але тут бачте, може не треба моїх слів, але так вешло в тасьму
моєго життя, що просто тяжко знести тоє всьо, так я взяла до себе тоє всьо. Може не
можна всього говорити...5 Gdy słowa żalu zdają się być za mocne – babcia Nadzieja urywa
wypowiedź. Po czym dodaje już z większym optymizmem: Але Господь дав, що наши
церкви воскресли. І скуль повстало тоє? То дар Божий! То нам така нагрода, наше не
3
Ukr. Ciężkie to życie moje było z młodych lat. Tłumaczenie z języka ukraińskiego powyższego i kolejnych fragmentów tekstu:
Paweł Gocko.
4
Ukr. Urodziłam się w [19]32 roku i wojna przyszła tutaj bardzo szybko. Miałam tam 5 czy 6 lat, to Niemcy [już] tutaj stali. Dużo
samochodów, 30 samochodów stało na podwórzu. A Niemcy to mieli porządek. Tutaj za drogą była posiana koniczyna, to były
pola. Niemcy na tej koniczynie postawili namioty, może ze 20 namiotów. To taką szkołę mieli, to wojsko, że gdzie ścieżka to
ścieżka, gdzie zagon wolny, to tam [pilnowali], żeby nawet jedno źdźbło nie było zepsute. A ja tutaj gęsi pod chatą pasłam, a
Niemiec taki był, że mi ciągle czekolady przynosił i cukierki. Po polsku mało mówił, ale tłumaczył, że swoją córkę w tym wieku
zostawił w domu. I zamiast temu dziecku, to mnie wszystko przynosił. To moje wspomnienie takie…
5
Ukr. Ja mało pamiętam, bo byłam jeszcze nieduża, ale wszystko wiem, jak cerkwie walili. To wszystko to grzech ciężki dla tego
narodu, że tak powiedzieli, że zburzą cerkwie. Deptali czasze, ikony bili, łańcuchami, traktorem rozciągali. Ludzie płakali,
podchodzili, a ludzi było [dużo]. To za ten grzech naszego narodu polskiego, my tak przepadamy w tej Polsce. Przez to, że
wrogością to nigdzie nie dojdziemy, tylko pokojem i z modlitwą. A cóż to za modlitwa, jakie to prawo, żeby czaszę, co my
komunię z niej przyjmujemy nogami deptali. Straszny grzech ciężki! Ale tu zobaczycie, może nie trzeba moich słów, ale to tak
weszło w taśmę mojego życia, że po prostu ciężko znieść to wszystko, tak ja wzięłam do siebie to wszystko. Może nie można
wszystkiego mówić…
188
пропало. Господь так дав, що всьо вияснилося, тая правда. Треба єдночитися зо всімі. Nе могу
сказати, що польські люди кєпскі, а наши люди добри. То не залежить од нації, од вяри,
тилько од человіка. Як хто має почуцє, якє оцени в собі і як кого оценя 6.
WYWIEŹLI LUDZI, TYLKO PSY WYŁY
Zapytana o wysiedlenie babcia Nadzieja zaczyna od opowieści o zebraniu, podczas
którego mieszkańcy Olszanek dowiedzieli się, że muszą określić swoją narodowość: Bже
там кажуть, як то пісатися; як полякамі – то не будуть вивозити, зоставлять.
Православнимі – то кажуть не ма такої категорії. Альбо бєларусом, альбо українцом.
Бєларусамі то моя родзіна боялася. Можна било запісатися, але зостати в тому сьродовіску,
то нє вельмо била радость. Наше записалися православнимі, алє обивательство польскє.
Мому дзядку то не било до вивозу, але він сказав: «Як зять їде, дочка і діти всі, то я тут не
зостануся. Хати поодчиняні, оконніци брескотять, що страшно, тилько собакі виють» 7.
Niedługo po tamtym zabraniu rozpoczęła się wywózka: Як було тоє зебране, то юж
була така поглоска, што єднак будуть вивозити. Вже ми надіялися на тоє. Вже паковалися
вчесьнєй, приготовлялися. Напекла мама хліба, насушила на сухарі, бо каже: «Не вядомо, як
там буде. Mоже не буде де напечити того хліба, де купити». Просто не відали нічого. І
прийшло войско, дало фурманку, казало в дві години спаковатися! Забрали двє корови,
шестьоро свіни, два телюкі, то тоє якось позберали, якось повезли до того поціонґу. Там ще
стояли в Хотилові8 єдну добу, бо ще якєсь село долончували, з Дубровіци9. То ще ми раз з
татом пжиєжджали кунним возом, ще щосьтам доберали. Ще я нашморгала овса для телят
за клуню. Bже були двє копи жита накошоного10.
Babcia Nadzieja nie pamięta już dokładnie, ile trwała podróż pociągiem na Ziemie
Odzyskane. Przypomina sobie natomiast, że ludzie płakali, modlili się i płakali, podtrzymując się na duchu. Co jakiś czas pociąg stawał, a oni wychodzi, by napoić i nakarmić swoje
6
Ukr. Ale Pan dał, że nasze cerkwie zmartwychwstały. I skąd to się wzięło? To dar Boży! To dla nas taka nagroda, nasze nie
przepadło. Pan tak dał, że wszystko się wyjaśniło, ta prawda. Trzeba się jednoczyć ze wszystkimi. Nie mogę powiedzieć, że
Polacy są kiepscy, a nasi ludzie dobrzy. To nie zależy od narodowości, od wiary, tylko od człowieka. Jakie kto ma poczucie, jakie
oceny w sobie i jak kogo ocenia.
7
Ukr. Już tam mówią jak zapisywać się; jeżeli Polakami – to nie będą wywozić, zostawią. Prawosławnymi – to mówią, że nie ma
takiej kategorii. Albo Białorusinem, albo Ukraińcem. Białorusinami [zapisać się] to moja rodzina się bała. Można było zapisać się,
ale zostać w tym środowisku, to nie wielka była radość. Nasi zapisali się prawosławnymi, ale obywatelstwo polskie. Mój dziadek
to nie chciał wyjeżdżać, ale powiedział: „Jak zięć jedzie, córka i wszystkie dzieci, to ja tu nie zostanę. Chaty pootwierane, okiennice trzaskają, aż strache, tylko psy wyją”.
8
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
9
Dąbrowica Duża – wieś w gminie Tuczna, lub Dąbrowica Mała – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
10
Ukr. Jak było to zebranie, to już była taka pogłoska, że będą jednak wywozić. My już spodziewaliśmy się tego. Pakowaliśmy się
wcześniej, przygotowywaliśmy się. Mama napiekła chleba, nasuszyła na suchary, bo mówi: „Nie wiadomo, jak tam będzie. Może
nie będzie, gdzie napiec tego chleba, ani gdzie kupić.”. Po prostu nie wiedzieliśmy nic. I przyszło wojsko, dało furmankę, kazało w
dwie godziny spakować się! Zabraliśmy dwie krowy, sześć świń, dwa cielaki, to tamto jakoś pozbieraliśmy, jakoś powieźliśmy do
tego pociągu. Tam jeszcze staliśmy w Chotyłowie jedną dobę, bo jeszcze jakąś wieś dołączali, z Dąbrowicy. To jeszcze my raz z
tatą przyjeżdżaliśmy konnym wozem, jeszcze coś tam dobieraliśmy. Jeszcze ja nazbierałam owsa dla cieląt za stodołą. Już były
dwie kopy nakoszonego żyta.
189
zwierzęta. Dojechali do Młynar11: Знов дали нам фурманки, жеб довезли нас до того села, де
визначони. А вже були в тому селі з Малашевіч 12. Він приїхав до Млинар по нас, жеби
привєсти і там інне католікі, кто там був мєйсцови, визначили. І так моя сьостра каже:
«пришли нас заберати, а ту з дугою 13 якісь мазур14 приїхав». А вона пузьній за його за між
вийшла до того села15.
WIEŚ ŁAWKI
Nazarukowie trafili do wsi Ławki i zamieszkali w jednym domu z inną, przydzieloną
rodziną. Początkowo bardzo źle się czuli w nowej rzeczywistości, w której znaleźli się mimo swej woli. Ich warunki mieszkaniowe były fatalne, ale, jak mówi babcia Nadzieja, powoli musieli się przyzwyczaić do życia w tym miejscu… Поскладали лахи, єдна родіна в
єдному куткові, друга родіна в другому куткові. І так кочовали. Окна без шибув, двери єдни
були, другіх не було. Плахтами завешовали початком. Так тяглося з тижні може два, но
приготовляли столярку тую. Шкліли тоє. Якось призвичайовалися до того жиця, трудне то
било жицє. Але що раз розвівалися, розвівалися. Косіли траву. Тилькі лонка була у нас кєпска,
о такії гори. Сушили сіно, бо то вже була пузьна пора, жніва. Але ми сіно косіли, в нас жнів
не було. Люди в нас такії були, охотнікі, і оні приходили до нас казали, щоб ми йшли до
роботи до ніх. Пошли до жнів, до копаня картоплі, але вичули такую ситуацію, що они
привикли до нємців, що вони робіли в ніх за кромку хліба і вони думали, що по 25 кіло
картоплі дадуть і ми будем цілий день зберати. Ходіли, працювали. Але раз прийшов такий
пан і каже до мами: „Przyszedłem zapytać, czy może dziewczyny pójdą do zbierania kartofli?” А
мама так до його каже: „Wie pan co, za taką zapłatę jak wy płacicie to niech te dziewczyny lepiej
zostaną i poleżą. Jeszcze mamy co im dać jeść, a za tyle pieniędzy to one nie mogą iść pracować”. Він
трохі зденервувався і пішов. А ми мали другу працю; в нас такє великіє дуби росли, то ми
ходили жолендзє збирати. П’ять метри жолендзя того назбірали і свині кормили. Свині
попаслися і лєпєй було, як на тому заробку16.
11
Młynary – miasto w powiecie elbląskim (woj. warmińsko-mazurskie).
Маłaszewicze – wieś w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
13
Duha – drewniany element uprzęży konnej, specyficzny dla ludności ukraińskiej Podlasia.
14
Określeniem „Mazurzy” ludność prawosławna Południowego Podlasia często nazywała Polaków-katolików.
15
Ukr. Znów dali nam furmanki, żeby dowieźć do tej wsi gdzie [byliśmy] wyznaczeni. A już był w tej wsi z Małaszewicz. On
przyjechał do Młynar po nas, żeby przywieźć i tam innych, katolików, kto tam był miejscowy, wyznaczyli. I tak moja siostra
mówi:„przyszli nas zabierać, a tu z duhą jakiś Mazur przyjechał”. A ona później za niego za mąż wyszła do tej wioski.
16
Ukr. Poskładaliśmy łachy, jedna rodzina w jednym kątku, druga rodzina w drugim kątku. I tak koczowaliśmy. Okna bez szyb,
drzwi jedne były, drugich nie było. Płachtami zawieszaliśmy na początku. Tak ciągnęły się może ze dwa tygodnie, ale
przygotowywali tę stolarkę. Szklili to. Jakoś przyzwyczajaliśmy się do tego życia, trudne to było życie. Ale coraz bardziej
rozwijaliśmy się, rozwijaliśmy się. Kosiliśmy trawę. Tylko łąka u nas była kiepska, o takie góry. Suszyliśmy siano, bo to już była
późna pora, żniwa. Ale my siano kosiliśmy, u nas żniw nie było. Ludzie u nas tacy byli, ochotnicy, i oni przychodzili do nas,
mówili, żebyśmy szli do pracy do nich. Poszliśmy do żniw, do kopania kartofli, ale wyczuliśmy taką sytuację, że oni przywykli do
Niemców, że oni robili u nich za kromkę chleba, i oni myśleli, że po 25 kilo kartofli dadzą i my będziemy cały dzień zbierać.
Chodziliśmy, pracowaliśmy. Ale raz przyszedł taki pan i mówi do mamy: „Przyszedłem zapytać, czy może dziewczyny pójdą do
zbierania kartofli?” A mama tak do niego mówi: „Wie pan co, za taką zapłatę jak wy płacicie to niech te dziewczyny lepiej
zostaną i poleżą. Jeszcze mamy co im dać jeść, a za tyle pieniędzy to one nie mogą iść pracować”. On trochę zdenerwował się i
12
190
Początkowo sąsiedzi z Ławek nie traktowali przesiedlonych w akcji „Wisła”, jak
równych sobie. Zatrudniając ich przy sezonowych robotach w polu, chcieli ich wykorzystać.
Przesiedleńcy musieli więc jeździć do pracy w PGR-ze17, gdzie otrzymywali lepszą zapłatę.
Z czasem jednak sąsiedzi zaakceptowali nowych mieszkańców i bardzo się z nimi zżyli:
Пузьній вони стали іначей лічитися з намі і стали платити іначей, то ходили до ніх.
Ходили до роботи, пузьній вже гостилися разом. Ще з Заходу приїжджали до нас,
приїжджали одвідати з презентамі. Тепір телєфони до мене ідуть з тамтих сторон.
Зжилися з такімі людьми. Віни вичули, што треба шацунек мєць. Єдна сіостра за між
вишла в тому селі, то поздровєня преказуют. Nie do opisania, jak najbliższa rodzina. Jednym
słowem: trzeba z ludźmi żyć i uszanować 18.
Babcia Nadzieja wspomina też bardzo dobre relacje ze swoim licznym rodzeństwem. Nazarukowie wysłali do szkoły trzech synów, zostawiając córki w domu, ponieważ
nie mieli środków na kształcenie wszystkich dzieci: Mнє пасовало в дома бути, бо треба було
трех хлопців убрати і ім щось вислати. А в дома двоє старих, дзядек і бабка, і мама з
татем. А ще муй брат Іван, той що в Малашевічах жив, он вже вмер і братиха теж вмерла,
вони верталися до Сємятич19 наперід. Не верталися сюди. Як вони були в Сємятичах, так
само він нам штось купляв, висилав. Ще він мнє робів такій куферок. Я з куферком за муж
виходзіла. Била колись така мода: подушкі повінни бути, перина в куферкові, так молода
виходила, а тепер того не ма. І ми їм пачкі слали. Єдни другім помагали. Бардзо міло жили з
братамі, з сестрамі, завше в згоди. І дай Боже всім, щоб так було 20.
SWATY NA HONCZARÓWCE
Choć tęsknota za rodzinnymi stronami była ogromna, to życie toczyło się swoim
spokojnym rytmem nawet tam, na obczyźnie. Ludzie, szczególnie ci młodzi, potrafili odnaleźć radość w codzienności: Наша молодьож, що в селі була, то робила забави, співалa. Церква
була в Млинарах. Батюшка Миколай Костишин доїжджав з Бранєва 21. То до церкви
збіралися, ходили. Потом муй брат учив, гурткі такії закладав по селах. 16 осіб було в тім і
poszedł. A my mieliśmy inną pracę; u nas takie wielkie dęby rosły, to my chodziliśmy żołędzie zbierać. Pięć metrów żołędzia tego
nazbieraliśmy i świnie karmiliśmy. Świnie popasły się i lepiej było, jak na tym zarobku.
17
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
18
Ukr. Później oni zaczęli inaczej liczyć się z nami i zaczęli płacić inaczej, to chodziliśmy do nich. Chodziliśmy do pracy, później już
gościliśmy się razem. Jeszcze z Zachodu przyjeżdżali do nas, przyjeżdżali odwiedzać z prezentami. Teraz telefony do mnie idą z
tamtych stron. Zżyliśmy się z takimi ludźmi. Oni wyczuli, że trzeba szacunek mieć. Jedna siostra za mąż wyszła w tej wsi, to
pozdrowienia przekazują.
19
Siemiatycze – miasto powiatowe w woj. podlaskim.
20
Ukr. Mnie pasowało w domu być, bo trzeba buło trzech chłopców ubrać i coś im wysłać. A w domu dwoje starych, dziadek i
babka, i mama z tatą. A jeszcze mój brat Iwan, ten, co w Małaszewiczach mieszkał, on już umarł i bratowa też umarła, wrócili
najpierw do Siemiatycz. Nie wracali tutaj. Jak oni byli w Siemiatyczach, tak samo on nam coś kupował, wysyłał. Jeszcze on mi
robił taki kuferek. Ja z kuferkiem za mąż wychodziłam. Była kiedyś taka moda: poduszki powinny być, pierzyna w kuferku, tak
młoda wychodziła, a teraz tego nie ma. I my im paczki słaliśmy. Jedni drugim pomagaliśmy. Bardzo miło żyliśmy z braćmi, z
siostrami, zawsze w zgodzie. I daj Boże wszystkim, żeby tak było.
21
Braniewo – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
191
робили представєнє «Сватання на Гончарівці» 22. Вчилися, робили сцену. Мали свого кравця з
Грубешевщіни, він шив нам всі строї. Вже ми до такій шанси дойшли, што їздили по ґмінах,
робили такії вистемпи і зарабяли гроши за тоє, бо збералися люди побачити. Я там була
такєю старею панною, до мене сходила молодьож, о такє, смєшне було. Трохе люде
посміялися, трохе розривкі. Пузьній мали такє право до повяту їхати, але вже ми стали
роз’їджатися, тоє розбілося. Як верталася сюди, то тая молодьож зробіла мнє такоє
пожеґнанє. Плакалі: «Як ми будем без тебе жити». 11 літ я там була. Призвичаївся человік
до того життя.23
Aле нам наша земля була міла. Треба було вертатися на свої рідні землі. Нам було
шкода нашої праці. A тут нам оддали 10 гектарув, а мали перед вивозом 3024 – wspomina
okoliczności powrotu babcia Nadzieja. Choć życie w nowej rzeczywistości przez ponad 10
lat już się ustabilizowało i przesiedleńcy w Ławkach zyskali szacunek sąsiadów, tzw. przyjezdnych ochotników, a także władz samorządowych, to towarzyszyło im przekonanie, że
nie są u siebie.
Początkowo Nadzieja z tatą przyjechali do pobliskiej Choroszczynki i tam się chwilowo zatrzymali. Nadzieja wróciła jeszcze do Ławek, gdzie wciąż przebywała reszta rodziny. Tam też odbyło się jej wesele. Wyszła za mąż za Mikołaja Nazaruka, również wysiedlonego z Olszanek. Jak wspomina, przed akcją „Wisła” oboje znali się jako dzieci, jednak
nikt wtedy jeszcze nie przypuszczał, że kiedyś się pobiorą. Nadzieja na rok przeprowadziła
się do Kiersztanowa, wsi, w której mieszkał Mikołaj. Tam też urodziła pierwszą córkę. Później już z mężem i dzieckiem przyjechała do Ławek. Wkrótce z całą rodziną wróciła w rodzinne strony.
Niestety, długo wyczekiwany powrót do Olszanek był kolejną traumą. Na swojej posesji Nazarukowie zastali pustkę… Ich dom zabrano na wiejską świetlicę. Pозебрали всьо, всі
будинкі. Наш шпіхерек забрав Сусідко до Кодня 25. Ми продали дві крови і за тоє викупіли
того шпіхерика, привезли його сюди, поставіли, ще доставіли такє сьонкі і так замєшкали.
Треба було своє викупіти, своє власне! То було бардзо тяжко перенести. Наше будинкі
позабіране били нє правєдно навет, бо дзядкові не било до вивозу і не повінни будинкув
забрати. Забрали, не вернули, не дали жодного одшкодованя, нічого! А лісу скільки забрали.
22
Popularna komedia ukraińskiego dramaturga Hryhorija Kwitki-Osnowianenki (1778-1843).
Ukr. Nasza młodzież, która była we wsi, to robiła zabawy, śpiewała. Cerkiew była w Młynarach. Ksiądz Mikołaj Kostyszyn
dojeżdżał z Braniewa. To do cerkwi zbieraliśmy się, chodziliśmy. Potem mój brat uczył takich przedstawień, kółka takie zakładał
po wioskach. 16 osób było w tym i robiliśmy przedstawienie „Swaty na Honczarówce”. Uczyliśmy się, robiliśmy scenę. Mieliśmy
swego krawca z Hrubieszowszczyzny, on szył nam wszystkie stroje. Już doszliśmy do takiej szansy, że jeździliśmy po gminach,
robiliśmy takie występy i zarabialiśmy pieniądze za to, bo zbierali się ludzie, żeby zobaczyć. Ja tam byłam taką starą panną, do
mnie schodziła się młodzież, o tak, śmiesznie było. Trochę ludzie się pośmiali, trochę rozrywki. Później mieliśmy takie prawo do
powiatu jechać, ale już zaczęliśmy się rozjeżdżać, to rozpadło się. Jak wracaliśmy się tutaj, to ta młodzież zrobiła mi takie
pożegnanie. Płakali: „Jak my będziemy bez ciebie żyć”. 11 lat ja tam byłam. Przyzwyczaił się człowiek do tego życia.
24
Ukr. Ale nam swoja ziemia była miła. Trzeba było wracać się na swoje ojczyste ziemie Było nam szkoda naszej pracy. A tutaj
nam oddali 10 hektarów, a mieliśmy przed wywiezieniem 30.
25
Kodeń – wieś w gminie Kodeń (pow. bialski, woj. lubelskie).
23
192
Тут било 15 гектарув лісу. Просто не можна переживіті такіх справ, але человік міцніший
як жалізо, всьо витримає, моцніший як камєнь, камєнь пенка, а то – докіль Господь
презначив, то серце витримує. Той вивоз то була комуністична ухвала, але комуна минула.
Ксєндзом повертали, ще де кому, то і нам повінни вернути. А ту нєстети, землі не вернули,
лісу не вернули, тилько тих 10 гектарув. Як то можна зносити? Я ходжу по ягоди, ходжу по
свойом лісові і до нього права не маю. Но як то може бути? Де то тая правда? 26
Katarzyna Sawczuk
jesień 2012 r.
26
Ukr. Rozebrali wszystko, wszystkie budynki. Nasz spichlerzyk zabrał Susidko do Kodnia. Sprzedaliśmy dwie krowy i za to
wykupiliśmy ten spichlerzyk, przywieźliśmy go tutaj, postawiliśmy, jeszcze dostawiliśmy takie sionki i tak zamieszkaliśmy.
Trzeba było swoje wykupić, swoje własne! To było bardzo ciężko znieść. Nasze budynki pozabierane były nawet bezprawnie, bo
dziadek nie był [przeznaczony] do wywiezienia i nie powinni budynków zabierać. Zabrali, nie oddali, nie dali żadnego odszkodowania, nic! A lasu ile zabrali. Tutaj było 15 hektarów lasu. Po prostu nie można przeżyć takich spraw, ale człowiek jest mocniejszy
niż żelazo, wszystko wytrzyma, mocniejszy niż kamień, kamień pęka, a to – dopóki Pan przeznaczył, to serce wytrzymuje. To
wysiedlenie to była komunistyczna uchwała, ale komuna minęła. Zwrócili księżom, jeszcze niektórym, to i nam powinny zwrócić.
A tu niestety, ziemi nie zwrócili, lasu nie oddali, tylko tych 10 hektarów. Jak to można znosić? Ja chodzę po jagody, chodzę po
swoim lesie i nie mam do niego prawa . Jak tak może być? Gdzie jest ta prawda?
193
Rozdział VII
Okolice Międzylesia
Akcja „Wisła” - rodzinna historia
(Wiera Szumska i Walentyna Matejuk z Bokinki Pańskiej1)
Siostry Wiera Szumska i Walentyna Matejuk to osoby aktywnie angażujące się w życie parafii prawosławnej w Mrągowie. Gdy zadzwoniliśmy do pani Walentyny z prośbą o
pomoc w organizacji spotkania z parafianami w ramach projektu „Uczmy się tolerancji na
błędach historii”, zgodziła się bez wahania. Akcja „Wisła” to także historia mojej rodziny –
odpowiedziała. Rzeczywiście, choć siostry Semeniuk (to ich panieńskie nazwisko) tego nie
doświadczyły, starsza z nich – Wiera urodziła się w 1948 r., a Walentyna w 1958 r., to wysiedlenie ich rodziców z Bokinki Pańskiej do Wyszemborka2 w pewnym stopniu wpłynęło
na ich życie. W jakim? O tym opowiada pani Wiera…
HISTORIA OPOWIEDZIANA PRZEZ RODZICÓW
Rodzice często opowiadali historię z 1947 r. Mama była wtedy ze mną w ciąży. Młodych ludzi
zabierali z transportów do obozu w Jaworznie3, zostawały tylko ciężarne kobiety, starcy i dzieci. Tatę
też zabrali. Ponieważ nie miał żadnego wyroku, po roku został zwolniony. Podobnie jak inni jego
znajomi, pochodzący z Bokinki i okolic. W obozie były dramatyczne warunki. Więźniowie głodowali,
więc jedli buraki pastewne, przy których pracowali. To był ich główny posiłek. A jak się pojawiły
ziemniaki, to je wyłapywali niczym mięso w zupie. Głód, głód i jeszcze raz głód…
Kiedy mój tato, Mikołaj, jechał do Jaworzna, mama Anna i babcia Paulina z dwójką naszego
starszego rodzeństwa – Niną i Janem trafiły do Wyszemborka. Tam znalazł się dla nich dom, który
był w bardzo złym stanie, nie nadawał się właściwie do zamieszkania. W krótkim czasie znalezione
zostało dla nich inne mieszkanie w budynku na kolonii, w odległości 2 kilometrów od Wyszemborka.
Przebywały tam jeszcze dwie rodziny; jedna – przesiedlona w akcji „Wisła”, a druga – z Ostrołęki.
1
Bokinka Pańska – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
Wyszembork – wieś w gminie Mrągowo (pow. mrągowski, woj. warmińsko-mazurskie).
3
Centralny Obóz Pracy w Jaworznie działał w latach 1945-1949. Powstał na terenie dawnej filii Konzentrationslager
Auschwitz. Na mocy decyzji Biura Politycznego KC PPR z 23 kwietnia 1947 r. w trakcie akcji „Wisła” osadzano tam osoby
uznane za podejrzane: oskarżane o związki z podziemiem ukraińskim, inteligencję, działaczy społecznych, duchowieństwo,
a także osoby powracające na dawne miejsce zamieszkania. Z każdego transportu kierowano do obozu w Jaworznie od kilku
do kilkunastu osób.
2
197
Mama i babcia musiały same sobie radzić z dwójką dzieci. Było ciężko, bo przecież zaczynało się od
zera. Na szczęście zupełnie nieznajomi, nowi sąsiedzi okazali się dobrymi ludźmi. Pomagali naszej
rodzinie w tym trudnym momencie. Dopóki tato nie wrócił, pomagali jak mogli. Dawali chleb, mięso i
mleko.
Tato wrócił z Jaworzna ogolony na łyso, chudy… To było tuż przed moim urodzeniem w 1948
r. Ja urodziłam się 30 marca, a tata wrócił parę dni wcześniej. Rodzice i babcia ciągle planowali powrót do Bokinki, dlatego ojciec nie szukał lepszego gospodarstwa.
W Wyszemborku oprócz naszej rodziny nie zamieszkał nikt z Bokinki. Ogólnie z naszej wsi
wywiezione były tylko trzy, czy cztery rodziny. Wcześniej w Bokince było więcej prawosławnych, ale
gdy rozpoczęły się prześladowania, ludzie ci zaczęli przechodzić na katolicyzm. Wtedy mieli pewność,
że będą bezpieczniejsi i nie zostaną wysiedleni.
Walentyna Matejuk (w środku) z grupą inicjatywną projektu, Mragowo 2012 r.
ZACHOWAĆ PRAWOSŁAWNĄ WIARĘ
Swoje dzieciństwo spędziłam w Wyszemborku. Tam chodziłam ze starszym o 4 lata bratem do
szkoły podstawowej. Starsza siostra uczyła się już wtedy w studium nauczycielskim w Mrągowie. W
szkole podstawowej w Wyszemborku wiara prawosławna była piętnowana. Musiałam ukrywać, że
jestem prawosławna. To było bardzo trudne. Potem, już w liceum, nikt nie wiedział o moim wyznaniu. Jak szłam do cerkwi, to rozglądałam się na ulicy, czy nikt nie widzi, gdzie idę. Wychodząc, też
musiałam zachować ostrożność. Bywało, że z koleżankami chodziłam do kościoła, żeby w szkole mieć
spokój. Nawet w Bokince nas wyzywali w szkole, ale jakoś człowiek inaczej to odbierał. Tam było
więcej prawosławnych, a tutaj wymieszany naród. Później, jak już zaczęłam pracę, to mówiło się
oficjalnie, kim się jest.
Prawosławni wysiedleńcy zorganizowali sobie tutaj na Mazurach miejsce do modlitwy. Władze Kościoła ewangelickiego w Mrągowie odstąpiły nam dawną kaplicę cmentarną. Kaplica wymagała
jednak remontu, więc ewangelicy przekazali kolejny budynek. Ten, w którym obecnie jest cerkiew w
Mrągowie. Wspólnie powoli remontowaliśmy to miejsce i służy ono nam do dnia dzisiejszego.
198
TU I TAM, WSCHÓD I ZACHÓD
W 1958 r. wyjechaliśmy do Bokinki. Miałam wtedy 10 lat.
Przyzwyczaiłam się do mieszkania tutaj, ale jak pojawiła się możliwość powrotu, to cieszyłam się razem z babcią i rodzicami. Babcia ciągle opowiadała, że tam to jest raj, bo dom stoi w środku wsi,
a tutaj mieszkaliśmy na kolonii. Lekcje trzeba było odrabiać przy
lampie naftowej. Jak wróciliśmy do Bokinki, to było światło, także
cieszyliśmy się bardzo. Moja starsza siostra pracowała już wtedy
jako nauczycielka w Mrągowie, więc nie pojechała z nami. Postanowiła ułożyć swoje życie tutaj, na Mazurach.
Kiedy spółdzielnia produkcyjna w Bokince się rozwiązała,
rodzice mieli możliwość odzyskania gospodarstwa. Mama z tatą
wszystko odmalowali, bo w domu było pod ich nieobecność biuro
spółdzielni produkcyjnej i panował tam totalny bałagan. Po remoncie domu, wzięli się za zdewastowaną stodołę, oborę i tak dalej.
Oszczędności, które tutaj, na Mazurach nazbierali przez 10 lat,
tam musieli wyłożyć na remonty. Jak zajechaliśmy, to nie mogliśmy przez 3 lata siać i obrabiać pola, więc tato już wszystkie oszczędności wydał, by utrzymać zwierzęta i z czegoś żyć. Przydzielili nam tylko ziemi 10 hektarów, a wcześniej mieliśmy 30 hektarów.
Dzięki temu, że tato miał dobre informacje z Białej Podlaskiej z
Urzędu Wojewódzkiego, w porę odzyskał ziemię za darmo. Niestety już bez łąk i lasu.
Rodzice sióstr gospodarzyli w Bokince do emerytury.
One zaś wróciły na Zachód i tam założyły swoje rodziny.
Wiera Szumska, Mragowo 2012 r.
Mama zawsze wspominała, co cyganka jej wywróżyła. Powiedziała, że mama będzie miała czwarte dziecko i że wróci tu na Mazury. I to się sprawdziło. Gdy tata
zmarł, mama chciała być bliżej córek i wróciła – wspomina pani Wiera. Ich cioteczny brat za
niewielkie pieniądze odkupił ziemię w Bokince i do tej pory ją uprawia. Samą posesję kupił
sąsiad. Dom musieli przewieźć i komuś odsprzedać, więc go już nie ma. Jednak co najmniej
raz w roku odwiedzają rodzinne strony oraz groby ojca i dziadków na prawosławnym
cmentarzu w Bokince Pańskiej.
Pani Wiera po 5 latach pobytu w Bokince wróciła na Mazury. Trafiła do Mrągowa,
bo ciężko jej było dostać się do szkoły średniej. Starsza siostra zaproponowała, że weźmie ją
do siebie i pomoże, więc nie czekała dłużej, pojechała. Skończyła tam liceum i zaczęła pracować. Dzięki temu rodzice mieli lżej. Brat natomiast zamieszkał w Białej Podlaskiej. Młod-
199
sza siostra, Wala też wyszła za mąż na Mazurach. I tak żyją do dziś. Po latach nadal przechowują pamięć o wydarzeniach sprzed 65-ciu lat, o tragedii swoich rodziców i dziadków.
Pomogły i nam, młodym, skrawek tej historii poznać i zapisać, pomogły spotkać ludzi, których korzenie zostały na terenie diecezji lubelsko-chełmskiej.
Katarzyna Ryżko,
Katarzyna Rabczuk
październik 2012 r.
200
Najważniejsze, że się wszystko pamięta
(Anna Żytko z Bokinki Pańskiej1)
Anna Żytko z domu Semeniuk urodziła się w 1928 r. w Bokince Pańskiej. Dziś wiedzie spokojne życie w Wyszemborku2, wsi położonej niedaleko Mrągowa3. Jako nestorka
rodu, troszczy się o wszystkich bliskich. Często powtarza, jak ważna jest w życiu wiara i
akceptacja tego, co zsyła człowiekowi Bóg.
Na młodość pani Anny przypadła kumulacja tak tragicznych wydarzeń, jaka dla nas,
współczesnej młodzieży wydaje się niewyobrażalna: wojna, śmierć ojca, później brata, trzyletni, absurdalnie uzasadniony pobyt w więzieniu, aż wreszcie wysiedlenie rodziny na Mazury, do której musiała później sama dołączyć… Te doświadczenia przez całej jej życie dojrzewały razem z nią, wspomnienia zmieniały barwy, może trochę poblakły, ale nadal głę-
1
Bokinka Pańska – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
Wyszembork – wieś w gminie Mrągowo (pow. mrągowski, woj. warmińsko-mazurskie).
3
Mrągowo – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
2
201
boko tkwią w jej świadomości. Dowodem na to była rozmowa przeprowadzona podczas
wyjazdu plenerowego w ramach projektu „Uczmy się tolerancji na błędach historii”.
O PRZEJŚCIACH NA KATOLICYZM
W Bokince było bardzo dużo prawosławnych. Ale później był taki moment, że kto chciał mógł
przejść na katolicyzm. „Nawracającym się” obiecywano dodatkową ziemię. To był początek lat trzydziestych. Kościół był w Tucznej4, wystarczyło tam pójść i dogadać się z księdzem. I wtedy moja babcia Ksenia z koleżankami tam poszła. Dziadek o tym nic nie wiedział, przyszedł do domu i zapytał:
„A gdzie wasza babka? – Nie ma, poszła do Tucznej. Koleżanki ją namówiły i poszła.” Jak dziadek się
o tym dowiedział to szybko tam koniem pojechał. Ale już było za późno, babcia przeszła na katolicyzm.
O Boże, jaki dziadek był zły, z siebie wychodził, ale cóż, stało się! Koleżanki wszystkie i ona...
I co później? Jak zmarła to też na cmentarzu u nas nie została pochowana. Dwa kilometry dalej, w
Huszczy5 pochowana. Sama.
O NASTĘPSTWACH BURZENIA CERKWI PRAWOSŁAWNYCH
Mieliśmy na cmentarzu w Bokince kaplicę. Pewnego dnia przyjechał wójt z Tucznej, żeby kapliczkę zburzyć. Zniszczyli ją i nikt nic nie miał do powiedzenia. Co postanowili, to zrobili. Niektóre
obrazy wyrzucali do wody, ale niektóre z nich udało się prawosławnym zatrzymać. Później szkołę
zbudowali w Międzylesiu6. Ludzie starali się, żeby tą szkołę przerobić na cerkiew 7. Żeby mogli się tam
modlić i tak się stało. Ile lat w tej szkole odprawiało się? Dokładnie nie pamiętam. Ale później ludzie
zaczęli się starać, żeby wybudować w Międzylesiu nową cerkiew i to też się udało8. Składaliśmy się,
ile kto mógł. Kto dał na cerkiew jakąś ofiarę, to później, na dzwonach było jego nazwisko zapisywane,
żeby ludzie wiedzieli, kto się dołożył do tej cerkwi.
Kiedyś, jak młodsza byłam, sprawniejsza, to bardzo często tam jeździłam, żeby zobaczyć rodzinne strony. Jak syn dorósł, zrobił prawo jazdy, więc mogliśmy jeździć. Z tym batiuszką 9 znamy
się. Nieraz i do spowiedzi tam chodziłam. Teraz już siły nie pozwalają, cóż zrobić? Najważniejsze, że
się wszystko pamięta.
O OJCU
Tatuś mój Bazyli pojechał, Niemcy zabrali… Ale nie na roboty, jak to niektórzy jeździli. Na
front. Niemcy wyznaczali ludzi, którzy mieli im dowozić amunicję na front... Wzięli dwóch prawosławnych, mego tatusia i jeszcze jednego. Ale jak już tatusia mieli wyznaczonego, to ten drugi, kolega
4
Tuczna – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
Huszcza – wieś w gminie Łomazy (pow. bialski, woj. lubelskie).
6
Międzyleś – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
7
Cerkiew św. Anny w Międzylesiu również została zburzona, stało się to miejsce 14 lipca w 1938 r.
8
Nową cerkiew w Międzylesiu wzniesiono na miejscu zburzonej w latach 1980-1983.
9
Ks. prot. Jan Dmitruk, wieloletni proboszcz Parafii Prawosławnej pw. św. Anny w Międzylesiu.
5
202
tatusia, mówi: „Coś ty, i ty pojedziesz?” A tatuś do niego: „Bracie, ja nie będę uciekał, bo ja mam
synów w domu”. Bał się. Nie wiadomo było, czy od razu nie zabiją. Bo to zdrada, że się uciekło. I
wywieźli tatusia pod Stalingrad i woził tam amunicję. Później go zwolnili. Po pół roku przyjechał do
nas, ale już długo nie pożył, bo wtedy tyfus zapanował. Wrócił i za parę dni zachorował. Szpital był
w tej naszej gminie, ale nie oddaliśmy go tam. Lekarz przyjeżdżał codziennie do domu i leki dawał.
Tatuś miał wysokie temperatury, aż krzyczał: „Koledzy, chowajcie się, chowajcie się, bo tu strzelają!”
Cały czas front stał mu przed oczami. Aż w końcu zmarł. To był grudzień, 1943 rok.
O BRACIE I ARESZTOWANIU
Mój młodszy brat Jan był partyzantem. Zginął w 1945 r. Wtedy już w Międzylesiu cerkiew
była zburzona i w szkole się odprawiało. To było 15 maja, Palmowa Niedziela. Ludzie się jeszcze
schodzili. Była taka studzienka, tam wodę święcili. Stoimy, a tu straszna strzelanina. O Jezu, co się
dzieje?! A tam właśnie był napad, bitwa, i później dali nam znak, że Janek nie żyje. Dostał w brzuch,
i ta kula gdzieś przeszła... Było wtedy czterech zabitych: jeszcze dwóch z Międzylesia i jeden z Połosek10.
A później i mnie aresztowali... Przez to, że brat był partyzantem. Z Ukrainy jeden taki uciekł,
do tej partyzantki jakoś dołączył, znał brata. Ja nieraz z bratem się spotykałam, to i mnie też znał.
Później on uciekł z tej partyzantki i jeździł z wojskiem, i wydawał ludzi – kto ze wsi był w partyzantce. Ja, jak słyszałam, że wojsko jedzie, to uciekłam do sąsiadów, ale sąsiadów też zaczęli przeszukiwać. Znaleźli mnie i pytają się tego Ukraińca: „Czy to ta sama? Siostra tego?” A on na to: „Tak, to
ta sama!” I aresztowali mnie. Ale nie mieli żadnych podstaw do tego. Jedynie to, że brat był partyzantem, no to uznali, że może mogłam coś tam pomagać... W maju 1946 roku mnie aresztowali, zabrali
do Wisznic11. Rozprawa sądowa była w Białej Podlaskiej. Dlatego dali mi trzy lata. Wyrok odbywałam w więzieniu w Siedlcach.
A tego Ukraińca, który zdradził, rozstrzelali później, nie trzymali go u siebie. Powydawał tych
ludzi i z nim też był koniec.
Kiedy już wyszłam z więzienia, to jakiś czas mieszkałam u ciotecznej siostry. Moja ciotka z rodziną nie była wywieziona z Bokinki, bo jej mąż był w wojsku, a kto był w wojsku, tego nie wywozili.
Ciotka miała duże pole, bo dziadek był bardzo bogaty, parę hektarów miał. Moja rodzina, mama Paulina i brat Mikołaj z żoną i dziećmi byli już wtedy wysiedleni do Wyszemborka, tam, gdzie ja teraz
mieszkam. Trochę pobyłam w Bokince i pojechałam do nich.
O RODZINIE I WIERZE PRAWOSŁAWNEJ
Tu, gdzie teraz mieszkam, w Wyszemborku, mąż dostał mieszkanie za darmo. Był na froncie,
wojnę przeżył i właśnie za to dali mu bezpłatnie mieszkanie.
10
11
Połoski – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie).
Wisznice – wieś w gminie Wisznice (pow. bialski, woj. lubelskie).
203
Z tego, co zrozumiałam, Pani mąż był katolikiem, zatem jak Państwo rozwiązali
kwestię ślubu?
Dopóki mąż w gminie pracował, a pracował do końca, do emerytury, to do żadnego Kościoła
nie należał. Wzięliśmy ślub cywilny, ale ja powiedziałam: „Nie! Cerkiewny ślub musimy wziąć! Bo
później dzieci trzeba chrzcić – i nie wiadomo jak i gdzie”. Więc pojechaliśmy. Nie do Mrągowa, a do
Giżycka12. I tam wzięliśmy ślub.
I nie było problemów z …?
Nie, nie! Tylko żeby w gminie nikt nie wiedział. Po cichu pojechaliśmy, załatwiliśmy, wzięliśmy ślub, a dzieci to później chrzciliśmy w cerkwi. Jeszcze brat, który był wysiedlony i mieszkał w
Wyszemborku, zawoził mnie konikiem chrzcić dzieci. Cerkwi nie było jeszcze wtedy w Mrągowie,
jedynie kapliczka na cmentarzu, i w tej kapliczce się odprawiało. Tam chrzciliśmy starszego syna, a
drugiego to już w domu chrzciliśmy. Tak więc wiary nie porzuciłam! Z jaką wiarą się człowiek rodzi,
w takiej powinien zostać!
Ile Państwo mieli dzieci?
Dwóch synów. Drugi w Bartoszycach13 mieszka14. Starszy syn już teraz na emeryturze, bo w
szkole pracował, a synowa pielęgniarką jest w szpitalu, i córki mają. Jedna też za katolika wyszła, ale
w cerkwi ślub brali. Jak zaczęła się z nim spotykać, to mówię: „Córciu, przypominam ci, że ja też za
katolika wyszłam, ale wiary swojej nie zmieniłam!” A ona na to: „Babciu, nie martw się, o to się nie
martw!” i tak rzeczywiście było, w cerkwi w Mrągowie brali ślub.
To dzięki Pani cała rodzina przy Cerkwi trwa?
Tak! I tamten syn, młodszy, też z prawosławną się ożenił, nie było problemów. Jego starszy
syn poszedł do wojska, a wojsko mu się tak podobało! Zawsze jak przyjeżdżał do nas, to mówił: „Babciu, pokaż, gdzie dziadka ubranie”. A mąż miał garnitur z wojska. Jak wrócił z frontu, to go ze sobą
przywiózł. I jak wnuk przyjeżdżał do nas, to ten garnitur musiał założyć. Przeglądał się w lustrze i
tak mu się to spodobało, że teraz jest wojskowym! Już ma stopień kapitana.
Synowie i wnuki nie mają źle. Jak będzie dalej, to Pan Bóg wie, do tej pory jestem zadowolona.
Nie mogę narzekać. Mi, chwała Bogu, źle nie jest, co miesiąc dostaję emeryturę, to jeszcze i dzieciom
pomogę.
Natalia Błędowska,
Katarzyna Sawczuk
październik 2012 r.
12
13
14
Giżycko – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
Bartoszyce – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
Starszy syn pani Anny był obecny podczas nagrania.
204
Ludzie gorszej kategorii
(Jan Doroszuk z Matiaszówki1)
Mieszkaliśmy w Matiaszówce. Nasza rodzina składała się z pięciu osób: rodziców i trójki dzieci w wieku dwunastu, dziewięciu i trzech lat: ja oraz siostry – Nadzieja i Antonina. Byłem najstarszy, więc pamiętam wydarzenia z tamtych lat. Dziadkowie, zarówno ze strony mamy, jak i taty,
byli liczącymi się we wsi gospodarzami. Rodzice również posiadali gospodarstwo, a tato dodatkowo
stawiał ludziom budynki. Mieliśmy nowy dom, przygotowany na budowę stodoły materiał, maszyny
rolnicze i inwentarz. Żyliśmy wśród rodziny i wspaniałych sąsiadów, z których większość stanowili
prawosławni (ok. 80%).
PAMIĘTNY LIPCOWY PORANEK
W lipcowy poranek 1947 r. we wsi zjawiło się wojsko. Tato akurat naprawiał koło od wozu,
gdy nieoczekiwanie stanął przed nim polski żołnierz i powiedział, że mamy natychmiast zbierać się do
wyjazdu. Tacie udało się wyprosić małą zwłokę. Na plecach zaniósł koło do kowala, żeby ten nacią-
1
Matiaszówka – wieś w gminie Tuczna (pow. bialski, woj. lubelskie).
205
gnął na nie obręcz. Żołnierz czekał, aż tato wróci, założy koło i, ponaglany, załaduje na wóz najpotrzebniejsze rzeczy.
Widok orzełka na czapce żołnierza przywoływał u taty zgoła inne przeżycia, o których często
opowiadał całej rodzinie, a w szczególności nam – dzieciom… Był marzec 1939 r., kiedy został zmobilizowany. Mówiło się wtedy o mającej nastąpić wojnie. Tato trafił do koszar we wsi Czarnowo 2 koło
Fordonu, w dawnym województwie bydgoskim. Służył tam w wojsku polskim, z orzełkiem na czapce.
Jako kołodziej naprawiał wozy, robił nowe i usprawniał skrzynie do nich. Miał pełne ręce roboty.
Wrócił do domu we wrześniu 1939 r., na spóźnione żniwa. Samoloty niemieckie bombardowały już
lotnisko w Małaszewiczach3, nad którym rozciągała się złowroga łuna pożaru. Udało mu się wrócić
do Matiaszówki w ostatniej chwili, gdyż zwolniono aktualnych żołnierzy i przeprowadzono nowy
nabór.
Mieszkał tutaj do 1947 r. Przeżył wojnę, ofensywę niemiecką, nocne napady rabunkowe, pobicia, ucieczki z domu, ukrywanie się, zsyłkę brata i szwagra na przymusowe roboty do Niemiec i
wejście Czerwonej Armii. Rodzina przeżyła wojenny koszmar.
Gdy nadeszła długo oczekiwana wolność, na drodze do spokoju stanął polski żołnierz, też z
orzełkiem na czapce. Jednak „ważniejszy” od tego z 1939 r.! Ten nowy wyrzucał nas z własnego
domu, z ojcowizny. Nie pomogły żadne prośby. Rodzice zrozumieli, że tym razem jest nieodwołalnie
nasza kolej, tak jak wcześniej była dla na mieszkańców okolic Włodawy 4, których najpierw wywożono
do ZSRR, a później tych, którzy jeszcze zostali, na Ziemie Odzyskane. Jakież to było straszne!
Zapakowaliśmy na wóz najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak pług, sprężynówkę, brony, żywność, naczynia, ubrania, kołowrotek, warsztat tkacki, pościel, świnie i kury. Przywiązaliśmy do wozu
dwie krowy i ruszyliśmy, wraz z mieszkańcami wsi, wśród których była również rodzina starszego
stryjka, wujków oraz dziadka ze strony mamy do Chotyłowa5.
Nasi rodzice, ze stryjkiem, wujkami i dziadkami, „bieżeńcy” z okresu pierwszej wojny światowej, których nie zabił głód, tyfus i podmoskiewski mróz, w eskorcie polskich żołnierzy po raz kolejny opuszczali swoją ojcowiznę, z wielkim żalem zostawiając swoje domy.
Żegnały nas obsiane i obsadzone rękoma rodziców pola zbóż i ziemniaków, ogrody warzywne
oraz drzewa owocowe, o niepowtarzalnym smaku wiśni, śliwek, jabłek i gruszek. Gardła ściskał potworny ból, serce przeszywała rozpacz. Oczy zalewały łzy, a w głowach kłębiły się różne przerażające
myśli i natrętne pytania: Co dalej? Co nas czeka? Czy kiedyś jeszcze tu wrócimy?
2
Czarnowo – wieś w gminie Zławieś Wielka (pow. toruński, woj. kujawsko-pomorskie).
Małaszewicze – miejscowość w gminie Terespol (pow. bialski, woj. lubelskie).
4
W powiecie włodawskim mieszkała rodzina i znajomi rodziny J. Doroszuka, którzy przyjeżdżając z wizytą opowiadali o
wysiedleniach do Związku Radzieckiego.
5
Chotyłów – wieś w gminie Piszczac (pow. bialski, woj. lubelskie), znajdowała się tam stacja kolejowa na trasie WarszawaBrześć. Był to jeden z punktów załadunkowych dla osób wysiedlanych podczas akcji „Wisła”.
3
206
NIE MOGĘ ZAPOMNIEĆ TEJ PIOSENKI
Dojechaliśmy do oddalonej o 20 kilometrów stacji Chotyłów. Tu przez kilka dni staliśmy na
błoniach, gdzie paśliśmy swoje krowy i konie. W pobliże podchodziły chotyłowskie dzieci i wyśmiewały się z nas, śpiewając przewrotnie:
На горі комарі,
На долині паша.
Утікайте поляки,
Україна наша!6
Od tego czasu upłynęło już sześćdziesiąt pięć lat, a słów tej piosenki nie mogę zapomnieć. Tak
jak nie mogę zapomnieć słów dziadka, który był świadkiem rozmowy katolickiego księdza, chodzącego
po kolędzie, który powiedział w jednym domu: „Może da Bóg, a już niedługo będą mieszkać tu sami
Polacy”. Skąd wiedział?
Listy przesiedleńcze powstały nie w 1947 r., ale tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej.
Świadczy o tym fakt, że nie znalazły się na nich nazwiska osób, które były na robotach przymusowych, a w czasie gdy planowano wywóz, nie wróciły jeszcze do swoich domów. Wśród nich był młodszy stryj Bazyli, wujek Adam i sąsiad Oleś 7. Kiedy wrócili, listy przesiedleńcze były już sporządzone.
Gdy doszło do wywózki, pozostali. Ale do Matiaszówki przybyli osiedleńcy spod Białej Podlaskiej i
podnieśli szum, że nie mogą zająć ich domów. Tak więc, po trzech dniach i nasi bliscy podzielili nasz
los, to znaczy zostali wywiezieni.
DŁUGA PODRÓŻ PEŁNA PRZYKRYCH NIESPODZIANEK
W Chotyłowie zostaliśmy załadowani do wagonów: oddzielnie konie, krowy, maszyny i ludzie
z podręcznymi bagażami. Podróż trwała kilka dni. W czasie postoju pociągu wychodziliśmy na zewnątrz – kosiliśmy trawę, przynosiliśmy ją zwierzętom do wagonów i poiliśmy je. Jednego razu ktoś
zupełnie nieświadomie skosił rosnące przy torach zarośnięte zielskiem ziemniaki. Kolejarz zaczął
krzyczeć i zgłosił to milicji. Eskortujący nas żołnierz zawstydził go słowami: „Człowiek wszystko
zostawił, a ty mu żałujesz trawy!”
Dojechaliśmy do Białej Podlaskiej. Tu czekała nas przykra niespodzianka. UB8 zabrało z pociągu kilka osób podejrzanych o współpracę z Ukraińską Powstańczą Armią, aby odtransportować je
do obozu w Jaworznie9. Zabrali również mojego stryjecznego brata, Antoniego Doroszuka. Stryjek
6
Ukr. Na górze komary, na dole pasza, uciekajcie Polacy, Ukraina nasza!
Bazyli Doroszuk, Adam Semeniuk, Aleksander Klimiuk
8
Urząd Bezpieczeństwa – ogólnie przyjęta nazwa organów bezpieczeństwa państwa, działających w okresie
komunistycznym w Polsce w latach 1944-1956. Pełniły one rolę policji politycznej. Ich nazwa pochodzi od struktur
bezpieczeństwa państwa w poszczególnych jednostkach administracyjnych, np. Wojewódzki (Miejski, Powiatowy, Gminny)
Urząd Bezpieczeństwa Publicznego.
9
Centralny Obóz Pracy w Jaworznie działał w latach 1945-1949. Powstał na terenie dawnej filii Konzentrationslager
Auschwitz. Na mocy decyzji Biura Politycznego KC PPR z 23 kwietnia 1947 r. w trakcie akcji „Wisła” osadzano tam osoby
uznane za podejrzane: oskarżane o związki z podziemiem ukraińskim, inteligencję, działaczy społecznych, duchowieństwo,
7
207
dowiedział się od milicjanta, że można wrócić do domu, w zamian za donosicielstwo. Nikt jednak nie
przyjął takiej propozycji, więc ruszyliśmy dalej.
W trakcie podróży dostawaliśmy jedzenie. Repetę stanowiło wiadro zupy lub zgniłe śledzie.
Jedliśmy to, co nam dawano oraz zapasy zabrane z domu.
TAM NAS WYŁADOWANO…
Dojechaliśmy do stacji Lidzbark Warmiński 10, gdzie nas wyładowano. Zabraliśmy swój dobytek i pojechaliśmy do oddalonego o 7 kilometrów Ignalina 11. Parę dni spędziliśmy w przydrożnej
stodole, stojącej po prawej stronie wsi. Dom zamieszkiwali Ukraińcy z Rzeszowskiego, których przywieziono tam wcześniej.
Niemiec, o nazwisku Poschmann, będący stróżem w gminie, zawiózł mojego tatę i stryjka do
przydzielonego nam gospodarstwa, położonego w Zawadach (Kłusitach) 12, oddalonych trzynaście
kilometrów od Ignalina.
Dom przedstawiał okropny widok. Wcześniej został obrabowany. Nie miał okien ani drzwi. Na
podłodze było pełno pierza, wysypanego z rozdartych ale zabranych wsyp. Po kątach walały się resztki starych mebli i rozbitych naczyń. W podobnym stanie była stodoła i obory. Dookoła rosły pokrzywy i wysokie zielsko. Właścicielka domu, Niemka, prawdopodobnie wtedy przebywała jeszcze we wsi.
Nazbyt dobrze rozumieliśmy co przeżywała, dlatego prosiliśmy ludzi, aby przekazali jej, że może
wrócić do swego domu. Nigdy jednak jej nie spotkaliśmy; pewnie została wywieziona do Niemiec.
Zamieszkaliśmy ze stryjem właśnie w tym domu, w dwie rodziny. Po trzech dniach mężczyźni
pojechali do Szczytna13 po młodszego brata14 i rodziców, których, jak wspomniałem, wywieziono
później.
KOLEJNE TRAGEDIE
W Szczytnie zmarł mój dziewięćdziesięcioletni pradziadek. Podróż przeżył z wybitą nogą.
Cierpiał niewyobrażalny ból. Znikąd nie mógł uzyskać pomocy lekarskiej, a najbliżsi nie byli w stanie
ulżyć cierpieniu. Tato zrobił mu trumnę, w której rodzina – w okrojonym składzie – z wielkim żalem
chowała na obczyźnie nestora swego rodu. Bez zwłoki udała się później do Zawad.
Moi dziadkowie ze strony mamy, wujkowie i ciocia, osiedlili się w Urbanowie15 koło Piotraszewa16. Wkrótce po raz kolejny przeżyliśmy wielką traumę, gdy musieliśmy na zawsze pożegnać
mego dziadka – ojca mamy, kochanego, dobrego człowieka, którego w głowę kopnął koń. Zlekceważył
a także osoby powracające na dawne miejsce zamieszkania. Z każdego transportu kierowano do obozu w Jaworznie od kilku
do kilkunastu osób.
10
Lidzbark Warmiński – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
11
Ignalin – wieś w gminie Lidzbark Warmiński (powiat lidzbarski, woj. warmińsko-mazurskie).
12
Kłusity Wielkie – wieś w gminie Lidzbark Warmiński (pow. lidzbarski, woj. warmińsko-mazurskie).
13
Szczytno – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
14
Bazylego Doroszuka.
15
Urbanowo – wieś w gminie Dobre Miasto (pow. olsztyński, woj. warmińsko-mazurskie).
16
Piotraszewo – wieś w gminie Dobre Miasto (pow. olsztyński, woj. warmińsko-mazurskie).
208
uderzenie, choć lekarz go przestrzegał. Chciał zadbać o rodzinę, a przepłacił to życiem. W niedługim
czasie odeszła jego druga żona, lubiana przez nas babcia. Moja mama zawsze bardzo ciepło ją wspominała, mimo że była dla niej tylko macochą. Pochowaliśmy ich z dala od ojczystych stron – w Piotraszewie.
NOWE ŻYCIE WYGLĄDAŁO RÓŻNIE
Nasz dom położony był na kolonii. Najbliższymi sąsiadami byli Polacy, przybyli z Wileńszczyzny. Pozostałe gospodarstwa stały w ruinie, co było po części dziełem szabrowników. Czego nie
mogli lub nie potrafili zabrać, to niszczyli. W sąsiednich wioskach mieszkali Ukraińcy, Polacy z Wileńszczyzny, Białorusini oraz ludzie z centralnej Polski.
Nasze życie toczyło się różnie. Wyremontowaliśmy dom, w którym zamieszkały cztery rodziny. Mięso, mleko, masło i jaja mieliśmy swoje. Chleb kupowaliśmy. Otrzymaną kukurydzą karmiliśmy drób. Kosami kosiliśmy trawę na siano. Na jesieni kupiliśmy działkę ziemniaków, na zasiew
dostaliśmy trochę zboża. Użyźniliśmy ziemię obornikiem, przywiezionym z odległego, zniszczonego
gospodarstwa. Nie mogliśmy jednak zaorać ziemi swoimi pługami, bo były za lekkie. Szukaliśmy więc
poniemieckich. Żyto wydało słabe plony. Powoli zwiększaliśmy hodowlę zwierząt, a wkrótce i ziemia
zaczęła dawać lepsze plony żyta.
Poznawaliśmy naszych sąsiadów, którzy dużo wcześniej przed nami, tylko z walizkami, przyjechali na tamte tereny. Mieli wtedy szansę na zajęcie dobrze urządzonych domów poniemieckich, a w
razie potrzeby zabrania z niezamieszkałych gospodarstw tego wszystkiego, co mogło im się przydać.
Na początku uważali nas za gorszych. Zdarzyło się m.in., że kilkunastoletniej siostrze stryjecznej
zaproponowali, by została służącą. Kiedy jednak dowiedzieli się z jakim dobytkiem przyjechaliśmy,
nikt już czegoś podobnego nie proponował.
Ci, którzy już nas poznali, wiedzieli jakimi jesteśmy ludźmi, więc odnosili się życzliwie. Gorzej było z nieznajomymi. Rozpoznawali nasze pochodzenie po śpiewnej, kresowej mowie i dudze17
przy zaprzęgu konnym. Często docinali nam złośliwie. Wyśmiewali się z nas. Najgorzej było z fanatykami, którzy wiedzieli swoje. Karmieni propagandą, naiwnie w nią wierzyli. Zdarzało się, że nazywano nas bandytami, dawano też odczuć „kim jesteśmy”. Podobnie było w szkole. Kiedy dochodziło do konfliktów, przedrzeźniano nas, kalecząc naszą mowę. Było nam przykro, że cierpimy za coś,
czego nie zrobiliśmy, a nasze pochodzenie powoduje, że traktowani jesteśmy jako ludzie gorszej kategorii.
PRZYZWYCZAJANIE SIĘ DO NOWEGO
Tak jak i w Matiaszówce, mama dbała o zaspokojenie podstawowych potrzeb rodziny: gotowała, piekła chleb, robiła masło, sery, pracowała w polu i oborze. Obok codziennych prac, zimą przę-
17
Duha – drewniany, łukowaty kabłąk, służący do przymocowania rzemieni przy chomącie do dyszli.
209
dła wełnę i len, robiła swetry na drutach, skarpety i rękawice, tkała płótno na pościel, bieliznę i worki
oraz szyła. Była oszczędna, zaradna i pracowita, dlatego też zyskała uznanie w oczach sąsiadów.
Sąsiedzi byli pełni podziwu dla zdolności mojego taty, przed którym – nieznana mu dotąd –
technika niemiecka nie miała żadnych tajemnic, mimo tego, że stykał się z nią po raz pierwszy. Potrafił z niej korzystać, jak trzeba – naprawiać. Był utalentowany. Drewno było materiałem, który
uwielbiał i z którego chętnie robił piękne rzeczy, takie jak wozy, sanie, meble. Ale też spod jego rąk
wychodziła wspaniała uprząż konna, wyroby kowalskie, bednarskie, blacharskie, tokarskie, kuśnierskie i wiele innych. Był wysokiej klasy samoukiem. Zdumiewał i zachwycał sąsiadów ogromem swych
możliwości i mistrzostwem wykonania.
Pewnego razu przyszedł do nas w odwiedziny syn sąsiada, a tym czasie zaatakowały go nasze
psy. Porwały mu nogawkę spodni od nowiutkiego garnituru. Wyraz jego twarzy mówił wszystko.
Stał bezbronny, zaskoczony i wściekły, z powodu nagłego ataku zwierząt, i tego, co one zrobiły. Tato
zrozumiał rozpacz młodzieńca, z powodu straty, drogiego jak na tamte czasy ubrania. Zaproponował
naprawę i zrobił to tak, że po szkodzie nie zostało ani śladu.
Sąsiedzi wielokrotnie korzystali z pomocy taty, a i chętnie pomagali nam przy trudniejszych
pracach polowych. Darzyli nas szacunkiem, a sołtys nawet się zwierzył rodzicom, że w gminie kazano mu nas obserwować i dawać znać, czy nie mamy przypadkiem podejrzanych kontaktów. Wyrażał przy tym swoje zdziwienie pomysłem władz.
Moi rodzice w sposób szczególny dbali o konie, które musiały być silne, dobrze utrzymane, aby
bez problemu uprawiać ciężką, gliniastą ziemię. Wyglądały pięknie, ale bały się wszystkiego. Raz
spłoszyły się i poniosły sanie z mamą. Na szczęście skończyło się tym, że miała jedynie poobijane
nogi. Początkowo nie mogła na nie stawać. Po pewnym czasie zaczęła jednak chodzić, opierając się o
taboret.
Innym razem, kiedy je zaprzężono do kosiarki, przestraszyły się i wciągnęły pod nią stojącego
z przodu tatę. Ciągnęły go, okręcając i tłukąc żelastwem przez pięćdziesiąt metrów. W ostatniej chwili udało mi się odskoczyć od bagnetów, które były tuż za moimi plecami. Mogłem się na nie nadziać.
Gdy dobiegłem do tatusia wyglądał okropnie. Cierpiał ogromy ból i prosił, by go ... dobić. Byliśmy
zdruzgotani. Straciliśmy nadzieję, że będzie żył. Miał złamany kręgosłup, żebra, pobitą głowę – cały
był potłuczony. Cudem wyszedł z tego. Korpus miał w gipsie. Przez pół roku cierpiał – unieruchomiony. W takim oto stanie dopadła go jeszcze operacja na wyrostek robaczkowy. Przeszedł jednak
to wszystko i powoli wracał do zdrowia. Kiedy poczuł się nieco lepiej, zajął się pasieką.
PRZEKONANIE O TYMCZASOWOŚCI
Po wypadku z konieczności przejąłem obowiązki taty. Starałem się najlepiej jak tylko mogłem i
umiałem go zastępować. Nie raz było mi bardzo ciężko, ale nie dawałem tego po sobie poznać. Nie
poddałem się.
210
Dla nas, ludzi z równinnego Podlasia, najgorsze były na Zachodzie pagórki, tak typowe dla
pojezierzy, i to, że do każdego miejsca z naszego nowego domu było bardzo daleko. Daleko do sklepu,
szkoły, gminy, telefonu, na rynek, do powiatu, do lekarza, cerkwi i... do swoich ludzi. Początkowo
jeździliśmy wozem lub chodziliśmy pieszo, potem kupiliśmy rowery, a z biegiem czasu, motocykl
(jawę), który bardzo ułatwiał nam życie.
Dbaliśmy o wszystko, bo to leżało w naszej naturze. Nie czuliśmy się jednak ani właścicielami,
ani gospodarzami, żyliśmy na zasadzie tymczasowości. Tęskniliśmy do ojczystych stron, które z rozrzewnieniem wspominaliśmy, i o których tak pięknie opowiadali nasi rodzice, pielęgnujący tradycję,
mowę i zwyczaje. Było mi przykro, że swoją młodość spędzałem na obczyźnie.
Do cerkwi jeździli głównie do Górowa Iławeckiego. Uczestnictwo w nabożeństwach
miało dla nich znaczenie religijne, pomagało przetrwać te trudne chwile. Trudno określić,
jak dużo ludzi było w parafii; do cerkwi przychodziło ok. 50 osób.
WRÓCILIŚMY, ALE JUŻ INNI
W latach pięćdziesiątych wrócił do Matiaszówki mój dziadek. Zapłacił odstępne obcym ludziom i zamieszkał w naszym domu. Jego dom, położony za miedzą, do dziś zamieszkuje obca rodzina.
Później dojechał do niego młodszy syn. Jego rodzina wróciła pociągiem, a on wracał przez dwa
tygodnie wozem. Towarzyszył mu mój tata. Podróż była wyczerpująca. Wspierali się więc, podtrzymywali na duchu, pomagali sobie nawzajem. Przeżyli w tym czasie niemało. Stryjek zaczął budować
własny dom. Również rodzice myśleli o powrocie. Tato z siostrą także wyjeżdżali, aby budować stodołę i oborę , by przywracać „stare” życie, tworzyć „nowe”. Od nowa zaczynał też starszy stryj.
Powrócił nieco wcześniej przed nami.
Wróciłem z matką, a ojciec powrócił wcześniej, z moją siostrą Nadzieją. Starsza z sióstr, Nadzieja Nieścioruk, powróciła z Zachodu wraz z dziadkiem. Założyła rodzinę i aktualnie mieszka w
Krzywowólce18. Najmłodsza z naszej trójki, Antonina Penger, pozostała na Zachodzie. Mieszka w
Gołogórze19.
Ja wróciłem po osiemnastu długich latach. Zatoczyłem koło. Dotarłem do punktu wyjścia, tam,
gdzie niegdyś każdy z nas zostawił swoje serce. Jednak byłem już inny, dojrzalszy, bogatszy materialnie, pewniejszy siebie. Wróciłem z bagażem zdobytych doświadczeń. Znałem swoją wartość, ciężko wypracowaną.
Gdy dziadek wrócił do Matiaszówki, najbliższa parafia prawosławna znajdowała się
w Zabłociu. W latach osiemdziesiątych rozpoczęto odbudowę cerkwi w Międzylesiu. Dziadek zaangażował się w tą inicjatywę. W tych czasach jako jeden z nielicznych posiadał samochód, stąd woził księdza oraz pracownika urzędu gminnego do notariusza, w celu prze-
18
19
Krzywowólka – wieś w gminie Sławatycze (pow. bialski, woj. lubelskie).
Gołogóra – wieś w gminie Świątki (pow. olsztyński, woj. warmińsko-mazurskie).
211
pisania placu pod cerkiew. Jeździł również na prazdniki20, by zbierać pieniądze na budowę
cerkwi. Pomagał przy jej budowie.
ŻAŁUJĘ, ŻE MOI BLISCY NIE DOCZEKALI TYCH CZASÓW
Moi rodzice, dziadkowie, stryjkowie i wujkowie już nie żyją. Spoczęli, z wyjątkiem pradziadka
i rodziców mojej ukochanej matki, na ojczyźnianej ziemi. Zabrali ze sobą, bezpowrotnie, przeogromne
bogactwo przeżyć i wspomnień, których już nikt nie odtworzy.
Żałuję ogromnie, że nie doczekali oni czasów, w których odkłamuje się prawdę o akcji „Wisła",
że o tych strasznych czasach przemocy można już mówić i pisać normalnie, bez poczucia winy i
wstydu, co przez liczne lata, jednak bez powodzenia, nam wmawiano...
Agnieszka Doroszuk
lipiec 2012 r.
20
Cs. święta, w tym przypadku chodzi o święta parafialne w sąsiednich parafiach.
212
Rozdział VIII
Okolice Chełma i Hrubieszowa
Колись співалисьмо, більше нас людей було
(Євгенія Шиман з Холма)
Євгенія
Шиман
(дівоче
прізвище
Левандовська)
–
живе
в
Лідзбарку
Вармінському . Вона була нагороджена Православною Церквою орденом св. Марії
1
Магдалини. В акції «Вісла» в 1947 р. була депортована з Холма на північні землі – до
Орнети2 разом з батьком, сестрою і маленьким братиком, оскільки її мати вже не
жила. Там також вийшла за між.
1
2
Лідзбарк Вармінський – місто в Лідзбарському повіті (Вармінсько-Мазурське воєвідство).
Орнета – місто в Лідзбарському повіті (Вармінсько-Мазурське воєвідство).
215
У НАС В ХОЛМІ
Я з самого Холма3. Наша церква була на Гірці, як то ми казали. Радість була, як нам
її оддали4. І дзвони великі привезли, був владика Іларіон 5. А в Холмі була не одна церква,
багато було. На Водохрещення ішли ми з хресним ходом на Угерку, бо то ще була широка
річка, а тепер рів остався. З оркестрою йшли. Багато було людей.
В Холмі ми жили. Мій батько був старостою церковним перед войною. Наша хата
була на Колєйовей, і ще до тої пори стоять там ці два каштани. Завжди в рогові кімнати
ікони висіли, рушник вишиваний, лампадка завжди світилась коло ікон.
Я ходила тоді до школи в Холмі. Перед войною я була в 2 класі. А потім ходила до
української школи. І тяжко було потім перейти на польську мову, ходили на спеціальні
курси, де вчились писати і читати. Як мама вмерла, то я не ходила до школи, тільки брата
пильнувала. Щойно по войні до школи пішла. І театр український приїжджав.
РОДИННІ ІСТОРІЇ
Нас не називали українцями. Мої бабці російською розмовляли, то їх кацапами
називали. Мій дід в Києві жив з родиною і їздив яко охорона царя. Як вийшла замуж, то
дістали тую хату. Мій прадід мав багато землі і мої цьотки їздили на балі, завжди в
рукавичках, капелюшах.
Мого діда застрілили в часі революції, а цьотки привезли троє дітей. Моя бабця шила
до холмської церкви облачення, пекла просфори, цвіти робила на свята. Бабушка поїхала до
Луцька, бо дядько мав там свій дім в Луцьку, і вони думали, що як поїдуть, то одберуть свій
дім, а то вже паньство забрало. Вони купили собі якуюсь хату. Там бабця померла, і дядько,
і цьотка. Ми їздили там.
Сім’я батька також була вивезена. Вони жили коло Холма, в Покрівці6. Там мій
батько родився, там сім’я жила, їх також виселили в 1915 р., але на Україну. Вони поїхали
аж до Одеси, а потом возвращалися фурманками коло Луцька, верталися всі. Вони вернулись
допіро в 1920 році.
НАС БИ, МОЖЕ, І НЕ ВИСЕЛИЛИ...
Нас би, може, і не виселили, тільки один з Городища 7 приїхав з Німеччини, з сином
малим і жінкою. Його брат працював в УБ8 і він хотів конечно забрати нашу хату, щоб там
3
Збережено особливості мови авторки спогадів.
Собор Різдва Пресвятоїї Богородиці на Холмській горі був повернений Православній Церкві в 1940 р.
5
Миторополит Іларіон, в мирі проф. Іван Огієнко (1882-1972), в 1940-1944 рр. – архиєпископ Холмський і Підляський.
6
Покрівка – село на Холмщині, в ґміні Холм (Холмський повіт, Люблинське воєвідство).
7
Городище – село на Холмщині, в ґміні Холм (Холмський повіт, Люблинське воєвідство); частина колишнього села
знаходиться зараз у адміністративних межах міста Холма.
4
216
замешкати. Ми хотіли вернути. Приїхали з мужом, і говоримо, що будем старатися, щоби
забрати тую хату, то він продав ту нашу хату і купив собі в блоку.
Перший раз то прийшли до нас і кажуть: забирайтесь з хати. Всьо там, подушки,
ковдри, все викинули на двір. І ми на тиждень часу, то була зима, у колєґі задержалися.
Вернулись в 1947 році. Прийшли і казали: забирайтесь. То ми свої ікони, меблі, рушники
вишивані і все у сусідів в стодолі оставили, бо говорим: ми на довго там не поїдем, вернемся
до своєї хати.
Наша подорож тривала два тижні, з коровами, і з коньми, і з усім, і з тим малим
хлопцьом. Нас в одному вагоні було три сім’ї. Треба було кормити і поїти корови і коні, як
затрималися. І знову дальше везли, і так ми сиділи в тих вагонах... Тяжко було, як в тюрмі.
На відро свої потреби.
ЩО МИ ЗОБАЧИЛИ, ЯК ПРИЇХАЛИ?
Приїхали ми до теї Орнети, то треба з чогось жити. Косили сіно, батько продавав,
поросята купили. Ми до школи ходили, садили бураки, сіяли потім збоже. Батько дорабляв
коньми. Не вженився другий раз. Було прикро. Як везли, то думали, що поїдемо десь дальше,
бо як через Буг нас везли, то вже думаєм, вже за границю, до Росії нас везуть, но привезли до
Орнети.
Нас в Орнеті найбільше було з Холма і околиць. До одної хати в Орнеті, то
кам’яниця була, приїжджали з Польщі гандляжі і викидали пюра. В тої хаті жило нас 5
родин, одні через других. Через нашу кухню переходила друга родина,котра жила в другим
покою, бо великі були. Перед войною був там млин, німець мав. І такий великий дім
поставлений був. Тільки млин спалений був в 1939 році, бомбу кинули і згорів. І так жили.
На верху дівчата мали комнату, а на низу кухня була, там пекли хліб свій. І о таке хазяїли.
Там то тяжко було. На восьму до школи, то треба було о четвертій встати. Дві
борозни бураків ополола, вмилась і йшла до школи. Тяжко було, тяжко, а потім ми вже
привикли.
Батько матушки Нестеровичової9 коньми возив дерево з лісу. В першим році, як
дерево до вагонів втягали, то клода впала і забила його. А батюшка в Явожні 10 був і не було
кому поховати.
8
Urząd Bezpieczeństwa (UB) – загально прийнята назва органів безпеки держави, що існували в комуністичній Польщі
з 1944 по 1956 р. Виконували роль політичної поліції. Їх назва походить від структур безпеки держави в окремих
територіальних одиницях, наприклад Wojewódzki (Miejski, Powiatowy, Gminny) Urząd Bezpieczeństwa Publicznego.
9
Олександра Нестерович – жінка о. Олексія Нестеровича.
10
Центральний табір праці в Явожні існував у 1945-1949 рр. Був заснований на території колишньої філії
Konzentrationslager Auschwitz. Рішенням Політбюро Центрального комітету Польської Робітничої Партії від 23 квітня
1947 р. підчас акції «Вісла» були там ув’язнені підозрілі особи: звинувачені у зв’язках з українським підпіллям,
інтелігенція, громадські діячі, духовенство, а також особи, що поверталися на колишні місця проживання. З кожного
транспорту керували до табору в Явочні від кількох до кільканадцяти осіб.
217
Матушка Нестеровичова їздила там до Явожна до отця Нестеровича11. Пачок не
хотіли приймовати. Кормили їх там бруками, падлінами. Батюшка шевцював, і що він
там не робив. Так їх як преступників, так батюшку вивезли. Як батюшка вернувсі до
Орнети, то корову тримали, поросята. Батюшка не брав гроши од людей, як їздив по коляді,
тільки збожом, бо було чим кормити.
А МИ ВСІ РОЗСІЯНІ
Брат мій в Орнеті живе, дочка в Щеціні, друга в Пасленку 12, син в Білостоці, а внук в
Кракові студює. Я тепер не розмовляю українською, бо не ма з ким розмовляти. Забулося
то, що колись було. В Холмі було з ким говорити. Якби ми розмовляли в дому..., а так то
по-польську, по-польську. Дужо пісень знаю українських, таких, що їх ніхто не знає. Як
сестра приїде, то ми з нею співаємо. Я колись вела хор тут в нас, колись співалисьмо, більше
нас людей було.
Ольга Купріянович
Лідзбарк Вармінський, вересень 2012 р.
11
О. Олексій Нестерович – перед 1947 р. священик у Холмі, заарештований в 1947 р. і ув’язнений у Центральному
таборі праці в Явожні, в 1959−1979 роках настоятель православної парафії св. Івана Богослова в Холмі та холмський
благочинний.
12
Пасленк– місто в Ельблонзькому повіті (Вармінсько-Мазурське воєвідство).
218
Nie mogę zapomnieć pięknej Chełmszczyzny
(Walentyna Brzyzka z Chełma)
Walentyna Brzyzka (z domu Lewandowska) urodziła się w 1932 r. w Chełmie. Na lata czterdzieste przypadł trudny czas rozdzielenia jej rodziny. Najpierw zmarła mama, później wszystkie ciotki i stryjowie zostali przesiedleni na dzisiejszą Ukrainę, aż wreszcie w
konsekwencji akcji „Wisła” i ona, z ojcem i trójką rodzeństwa, trafiła do Ornety 1. Burzliwe
losy skierowały ją później do Mińska Mazowieckiego2, gdzie zamieszkała na stałe. Dziś
pozostaje aktywną seniorką, uczestniczy w zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Koresponduje też z rozsianą po Polsce i Ukrainie rodziną. Tą ostatnią udało jej się odnaleźć
dzięki redakcji „Istocznika”, kwartalnika Bractwa Młodzieży Prawosławnej Diecezji Lubelsko-Chełmskiej. Każdy numer tego czasopisma to dla niej i jej siostry, mieszkającej w Lidzbarku Warmińskim3, dawka wiadomości z życia cerkiewnego na rodzinnej Chełmszczyźnie.
KRAINA DZIECIŃSTWA
Chełmszczyzna to kraina urokliwa i żyzna. Jej historia to ciągłe zmiany przynależności etnicznej i
państwowej. Raz była we władaniu administracyjnym cesarstwa Rosji, następnie na mocy Traktatu
Brzeskiego w posiadaniu Ukrainy, a w roku 1918 połączyła się z Polską.
Mój dziadek, Sebastian Doroszenko, ożenił się z babcią Julią z domu Jaczmieńczuk. Oboje byli
w Rosji, jako „bieżeńcy”. Dziadek zginął w czasie rewolucji październikowej, a babcia zmarła. Ich
dziećmi zaopiekowały się siostry babci Julii – Katarzyna i Aleksandra. Przewiozły one całą trójkę –
Ninę, Elżbietę i Leoncjusza – do Chełma. W Chełmie przy ulicy Kolejowej 15 stał drewniany dom po
dziadku Doroszence oraz znajdował się ogród o powierzchni 500 arów. W domu tym zamieszkała
babcia Aleksandra, opiekująca się Niną i Elżbietą.
1
2
3
Orneta – miasto w powiecie lidzbarskim (woj. warmińsko-mazurskie).
Mińsk Mazowiecki – miasto powiatowe w woj. mazowieckim.
Lidzbark Warmiński – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
219
Moja mama (Nina), już jako sierota, wyszła za mąż za mojego ojca – Józefa Lewandowskiego,
który pochodził ze wsi Pokrówka4. Ojciec zajmował się rolnictwem, gdyż po rodzicach miał schedę
podzieloną na czworo rodzeństwa. Oprócz tego mama miała (po babci Julii) swoją część ziemi na
Ulwinie5.
Koleżanki w Chełmie: Danuta Kozłowska, Maria Wasyluk, Walentyna Lewandowska, 1946 rok
Mama urodziła czworo dzieci: Eugenię (ur. 1930), Irenę (ur. 1931), mnie oraz Aleksego (ur.
1944). Ale długo nie nacieszyła się pierwszym w rodzinie chłopcem, bo kiedy brat miał 4 miesiące,
zmarła. Tata musiał jakoś sobie radzić... Najstarsza siostra miała wtedy 13 lat. Opiekowałyśmy się
bratem w dzień, a tata w nocy, gdyż w dzień musiał pracować na utrzymanie tak licznej rodziny.
4
5
Pokrówka – wieś w gminie Chełm (pow. chełmski, woj. lubelskie), położona ok. 7 km od Chełma.
Przedmieście Chełma.
220
Koleżanki w Chełmie: Danuta Kozłowska, Maria Wasyluk, Walentyna Lewandowska, 1946 rok
W 1945 r. przyjechała do nas z Pionek6 koło Radomia cioteczna babcia Aleksandra, siostra naszej babci Julii. Wtedy poszłyśmy do szkoły, a babcia zajęła się domem i opieką nad rocznym braciszkiem. Szczęście nie może zwykle trwać długo… Niebawem rodzina ojca została deportowana do
Związku Radzieckiego. W tym samym czasie do ZSRR wyjechała też siostra babci Aleksandry –
6
Pionki – miasto w powiecie radomskim (woj. mazowieckie).
221
Katarzyna, zabierając ze sobą swoją córkę Lidię i zięcia. Mój tata nie zgodził się na wyjazd, mimo że
ciągle był szykanowany i zastraszany, bo „jak Ukrainiec może mieć tak dobrą gospodarkę i dom w
Chełmie?”. Mój Ojciec, jeszcze jako kawaler, był starostą cerkiewnym. Będąc dziećmi w każdą niedzielę chodziliśmy do cerkwi. Nosiłyśmy też z siostrami kwiaty z ogrodu dla upiększenia wnętrza
świątyni.
Ojciec był bardzo lubiany przez sąsiadów, więc uprzedzili go o planowanym wysiedleniu
Ukraińców na ziemie zachodnie. „Ale ciebie nie ma na liście” – zapewniali. Okazało się jednak, że
zostaliśmy zakwalifikowani do wysiedlenia.
NADZIEJA, ŻE TO BĘDZIE TYLKO CZASOWE
Dokładnej daty nie pamiętam, ale był to początek lipca 1947 roku 7. Do naszego domu przy ul.
Kolejowej przyszło polskie wojsko z karabinami. Dali nam dwie godziny na spakowanie, i to co na
wóz konny można było zabrać, to zabraliśmy. Zaczynały się żniwa, a tu trzeba było wszystko zostawić poza sobą i wyjeżdżać. Nie pomógł płacz dzieci, ani prośby ojca. Takie niepisane prawo: bezprawie... Nie było możliwości ominięcia tej sytuacji. Zostaliśmy zapakowani wraz z krową do bydlęcego
wagonu i powieźli nas przez Białą Podlaską. Trzymali nas na bocznicach, o głodzie i chłodzie. Kiedy
przejeżdżaliśmy przez Bug, to wszyscy myśleli, że wiozą nas na wschód, a nie na zachód... W czasie
wysiedlenia dużo naszych znajomych znalazło się w tym transporcie: rodziny Wasyńczuków, Bednarków, Załużnych, Nowosadów, Halickich i inne. Babcia Aleksandra też z nami przyjechała. Ona
była bezdzietną wdową.
17 lipca 1947 r. zatrzymaliśmy się w Ornecie. Spaliśmy na poczekalni na dworcu kolejowym.
Dorośli poszli do miasta szukać jakiegokolwiek zabudowania, gdzie można byłoby zamieszkać i gdzie
znalazłoby się miejsce dla konia i krowy. Znaleźli budynek obok rozwalonego młyna. Po drugiej stronie ulicy były obory. Wodę braliśmy ze źródełka, które wypływało spod młyna. Zamieszkaliśmy w
pokoju na parterze. Drugi pokój zajęła rodzina, która, żeby dostać się do swojego pokoju, musiała
przechodzić przez nasz. Łazienkę trzeba było zrobić, bo wszystko było zniszczone, porozbijane. Wszędzie był gruz i nieczystości, nie było drzwi ani okien. Po zrobieniu niewielkich porządków zamieszkaliśmy w tym bałaganie, z nadzieją, że będzie to tylko czasowe. Liczyliśmy, że urząd znajdzie dla nas
coś lepszego, albo uda się wrócić „na swoje”– do Chełma. Okazało się jednak, że nie jest to takie proste. Trzeba było pogodzić się z losem, szukać jakiegoś rozwiązania i pracy, aby było za co utrzymać
rodzinę. Tata jeździł na łąki, 4 kilometry od miasta. Kosił trawę, a my pomagaliśmy ją grabić, suszyć.
Później sprzedawał ją ludziom oraz gromadził dla naszych zwierząt na zimę. Ja z siostrami chodziłam na jagody, maliny, a później na grzyby. Z tego wszystkiego powstawały przetwory na zimę. Jak
się później dowiedzieliśmy, w naszym domu w Chełmie zamieszkał brat szefa Urzędu Bezpieczeń-
7
Według ustaleń Eugeniusza Misiły z miasta Chełm wysiedleń dokonywano w dniach 15-20 lipca 1947 r. Por. Akcja „Wisła”.
1947. Dokumenty i materiały, wstęp, wybór i opracowanie E. Misiło, Warszawa 2012, s. 1018.
222
stwa, który to po powrocie z Niemiec nie chciał już wracać do siebie na wieś. Nasza nadzieja na powrót umarła.
Kiedy ojciec pojechał w końcu w 1963 r. do Chełma i powiedział, że będzie się starał o powrót
do swojego domu, nowy właściciel sprzedał nasz dom i kupił sobie mieszkanie w bloku. Nowy właściciel nabył go „legalnie”, stąd nikt już ojca nie chciał słuchać.
NADZIEJA NA POWRÓT UMARŁA
Jesienią poszłyśmy do szkoły. Ja z siostrą Ireną do siódmej klasy, a starsza siostra Gienia do
gimnazjum. Ojciec otrzymał 4 hektary ziemi za miastem i z wiosną zaczął od nowa gospodarzyć.
Poza tym, zatrudnił się w Miejskim Handlu Detalicznym jako kierowca rozwożący towar do sklepów
z hurtowni. Ciężko było ojcu utrzymać czworo dzieci, ale babcia Aleksandra dużo mu pomagała,
zajmując się nami i gospodarstwem domowym. Jako dobry pracownik tato dostał w nagrodę radio
„Pionier”. Była to wtedy frajda nie z tej ziemi, bo przedtem mieliśmy tylko głośnik…
Początkowo chodziłyśmy do kościoła, bo nie było cerkwi, a nasz batiuszka 8 przebywał w tym
czasie w więzieniu w Jaworznie9. Był tam aż półtora roku. Jak batiuszka wrócił z Jaworzna, razem z
wiernymi prawosławnymi posprzątał ewangelicką świątynię i tam zorganizowano cerkiew. Ja, moje
siostry i koleżanki, śpiewałyśmy w chórze cerkiewnym. W tamtym czasie dużo ludzi przychodziło do
cerkwi, ale kiedy grekokatolicy zrobili swoją cerkiew – z magazynu zbożowego, to zostało nas niewiele.
W szkole pani polonistka ciągle podkreślała naszą inność i oceniała nas gorzej od pozostałych
uczniów. Chcąc zdobyć jakiś zawód po 9 klasach wyjechałam do Kętrzyna10. Kontynuowałam tam
naukę w Liceum Ekonomicznym, aż do matury. Siostry natomiast kończyły liceum ogólnokształcące
w Ornecie. Po maturze podjęłam pracę w urzędzie miasta w Ornecie, a po roku pracy wyszłam za
mąż za wojskowego pilota.
Wkrótce, już jako młode małżeństwo, musieliśmy wyjechać do Krakowa. Męża tam przenieśli,
ponieważ jego kolega pilot poleciał służbowym samolotem do Szwecji i już nie wrócił. Najprawdopodobniej trzeba była ukarać również nas. W Krakowie urodziłam syna Andrzeja. Rok później zostaliśmy znowu przeniesieni, tym razem do Mierzęcic11 – na Śląsk. A stamtąd, przez Wrocław, trafiliśmy
do Mińska Mazowieckiego, rodzinnego miasta mojego męża. Kiedy się już tam zadomowiliśmy, na
świat przyszła nasza córka Grażyna. Z czasem doczekałam się trojga wnucząt – Michała, Marcina i
Ani oraz czworga prawnucząt – Matyldy, Mikołaja, Marcela i Julii.
8
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego. Ks. Aleksy Nesterowicz – przed 1947 r. duchowny
prawosławny w Chełmie, aresztowany w 1947 r. i osadzony w Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie, w latach 1959-1979
proboszcz parafii prawosławnej w Chełmie i dziekan chełmski.
9
Centralny Obóz Pracy w Jaworznie działał w latach 1945-1949. Powstał na terenie dawnej filii Konzentrationslager
Auschwitz. Na mocy decyzji Biura Politycznego KC PPR z 23 kwietnia 1947 r. w trakcie akcji „Wisła” osadzano tam osoby
uznane za podejrzane: oskarżane o związki z podziemiem ukraińskim, inteligencję, działaczy społecznych, duchowieństwo,
a także osoby powracające na dawne miejsce zamieszkania. Z każdego transportu kierowano do obozu w Jaworznie od kilku
do kilkunastu osób.
10
Kętrzyn – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
11
Mierzęcice – wieś w gminie Mierzęcice (pow. będziński, woj. śląskie).
223
DLACZEGO?
Mimo że minęło 65 lat od wysiedlenia nas z Chełma, nie mogę zapomnieć tych pięknych pól
Chełmszczyzny, tych czasów, kiedy jeszcze była mama i cała rodzina ojca – w Pokrówce i Depułtyczach Starych12. Później mama nagle umarła. Przeżyliśmy przejście frontu wojennego, a następnie
akcję „Wisła”.
W Chełmie przyszłość zapowiadała się jasna. Powstał Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, wszyscy liczyliśmy na nową, wyzwoloną Polskę. Wydawało się nam, że będzie coraz lepiej, a
nagle władze polskie zgotowały nam czystkę etniczną na ludności ukraińskiej.
Część rodzin deportowana była na wschód, do obecnej Rosji i na Ukrainę. Wtedy wyjechała
cała rodzina mojego taty: dwaj jego bracia (Stanisław i Jan) i dwie siostry (Antonina i Anastazja).
Trzeci brat ojca, Michał, zginął na Majdanku. Moja rodzina, mimo prześladowań i szykanowania,
nie zdecydowała się wyjechać. Niedługo jednak cieszyliśmy się wyzwoleniem od Niemców, gdyż
rodzima władza dotknęła nas akcją „Wisła”. Trzeba było zostawić własny dom. Wywieźli nas jak
bydło na tereny zniszczone przez wojnę i dodatkowo ograbione przez kogo popadło. Rozumiałabym,
gdybyśmy byli jakimiś przestępcami. Wtedy kara by się nam należała. My jednak byliśmy spokojnymi, pracowitymi ludźmi, lubianymi przez sąsiadów. Wraz z nimi ledwo co przeżyliśmy niemiecką
okupację, a „w nagrodę” doczekaliśmy się wygnania z rodzinnego domu.
Pamiętam, że w Chełmie był obóz jeniecki. Zginęło tam 90 tysięcy jeńców wojennych. Było
getto żydowskie, ale to była okupacja… Nie rozumiałam i nie rozumiem nadal władz polskich, które
pod eskortą wojska wyrzucały ludzi z ich ojcowizny. To się nie mieści w głowie.
Kiedy opowiadam swoim wnukom o tych czasach, pytają: „Dlaczego historycy tak mało
wspominają o tych zdarzeniach? Dlaczego nikt wcześniej nam o tym nie mówił? O tych okropnych
czasach, o nieludzkim traktowaniu własnych sąsiadów. O naruszeniach swobód obywatelskich nowo
wyzwolonych obywateli”.
MIĘDZY WSPOMNIENIAMI A TERAŹNIEJSZOŚCIĄ
W 2004 roku byłam z siostrą Gienią w Chełmie. Pojechałam tam poszukać mojego dzieciństwa. Nie ma już naszego domu. W tym miejscu stoją teraz jedynie blaszane garaże. Połowę naszej
działki zajmuje przetwórnia owoców i warzyw, a działkę na Ulwinie użytkuje cementowania Chełm
2.
Podczas tego samego pobytu pojechałyśmy na cmentarz w Chełmie. Odnalazłyśmy grób naszej
mamy. Zmarła, jak wspominałam, w 1944 roku, tuż przed wyzwoleniem Chełma. Szukałyśmy też
grobów rodziny mojego ojca, ale znalazłyśmy jedynie kawałek pomnika mojej babci (Aleksandry). Na
tym miejscu jest już nowy grób, innych ludzi. Teraz ten cmentarz jest zamknięty, jako zabytkowy.
Nie można tam ani nikogo pochować, ani też robić żadnych zmian.
12
Stare Depułtycze – wieś w gminie Chełm (pow. chełmski, woj. lubelskie),.
224
Moja najstarsza siostra Eugenia Szyman mieszka teraz w Lidzbarku Warmińskim. Tam
mieszka także jej syn Piotr, córka Ewa – w Szczecinie, a druga córka Anna – w Pasłęku13. Druga
siostra, Irena Andruszak, już nie żyje. Jej córka Tamara mieszka w Bytowie14, tak samo jej druga
córka Dorota, choć już od paru lat pracuje w Holandii. Nasz najmłodszy brat Aleksy wraz z rodziną
pozostał w Ornecie. Ja natomiast, nadal mieszkam w Mińsku Mazowieckim. Od pięciu lat uczestniczę w zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku i znalazłam wreszcie trochę czasu na moje wymarzone hobby – malowanie. Udało się nawet niedawno zorganizować wystawę moich prac.
Ostatnio odnalazłam moją siostrę cioteczną Lenę Sokur, mieszkającą w Łucku 15. Zaczęłyśmy
pisać do siebie. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie czasopismo „Istocznik” oraz uprzejmość pani Niny
Mielniczuk16 i pana Mikołaja Onufrijczuka, prezesa Towarzystwa „Chołmszczyna” w Łucku, za co
jestem im niezwykle wdzięczna. Korespondencja tak mnie natchnęła, że mimo trudności wynikających z mojego wieku wybrałam się do Łucka. Oczywiście przez Chełm! Wyprawa była owocna; udało
mi się odnaleźć jeszcze jedną siostrę cioteczną – Lidię Marcyniuk i jej rodzinę. Jestem szczęśliwa, że
w moim wieku, a w grudniu skończę 80 lat, po tylu życiowych przejściach, dane mi było jeszcze odbyć tę wycieczkę. Trudno sobie wyobrazić ile czasu zajmuje odnalezienie się po rozstaniu spowodowanym wygnaniem, nawet w czasach Internetu! Jak ważna jest rola czasopisma „Istocznik”, które
pomogło mi odnaleźć rodzinę, której miałam już nie zobaczyć, chyba nie trzeba przekonywać...
Walentyna Brzyzka
(Opracowanie: ????????????)
lato 2012 r.
13
Pasłęk – miasto powiecie elbląskim (woj. warmińsko-mazurskie).
Bytów – miasto powiatowe w woj. pomorskim.
15
Łuck – miasto obwodowe na Ukrainie.
16
Nina Mielniczuk jest członkiem Towarzystwa „Chołmszczyna”, zrzeszającego osoby deportowane w latach czterdziestych
z Chełmszczyzny na Ukrainę. Fragmenty jej korespondencji z redakcją kwartalnika Bractwa Młodzieży Prawosławnej
Diecezji Lubelsko-Chełmskiej „Istocznik”, były publikowane na łamach czasopisma. W Brzyzka poprzez redakcję „Istocznika”
nawiązała kontakt z N. Mielniczuk, prosząc o pomoc w odszukaniu rodziny ze strony ojca, o czym wspomina w tekście.
14
225
Przecież niedługo wrócimy…
(Jerzy Brodowski z Horodyszcza1)
Jerzy Brodowski od 1947 r. mieszka w Ornecie 2. W ramach akcji „Wisła” został tam
przesiedlony ze wsi Horodyszcze na Chełmszczyźnie. Podczas wyjazdu miał zaledwie 6 lat.
Chociaż niewiele wtedy rozumiał z tego co się dzieje, nie może zapomnieć żołnierzy z karabinami, którzy podczas podróży pilnowali wysiedleńców.
WYSIEDLENI Z HORODYSZCZA
Pan Jerzy mieszkał w Horodyszczu tuż przy szosie, na kolonii. Do wioski było jakieś
półtora kilometra drogi. Mieliśmy gospodarstwo, ja pasałem krowy – opowiada. W 1947 roku miał
6 lat, stąd nie wiele pamięta z wysiedlenia. Z tego co sobie przypomina, to towarowe wagony podstawione na stację w Chełmie. Byłem dzieckiem. Dla mnie nie było wtedy różnicy czy
1
Horodyszcze – wieś w gminie Chełm (pow. chełmski, woj. lubelskie); część dawnej wsi znajduje się obecnie w granicach
administracyjnych miasta Chełm.
2
Orneta – miasto w powiecie lidzbarskim (woj. warmińsko-mazurskie).
226
wyjeżdżamy, czy nie. Kazali się ładować do wagonów, razem z bydłem i końmi. Co prawda były
drewniane prycze do spania, zrobione z desek, ale droga była bardzo męcząca. Podczas załadunku
wojsko stało z karabinami, pilnowało, by nikt nie uciekł. Ludzie byli bardzo wystraszeni, nie wiedzieli, co się dzieje i gdzie ich wywożą. To było wielkie zaskoczenie. Jechaliśmy około trzech dni –
dodaje. Część prawosławnych mieszkańców Horodyszcza nie została wysiedlona wraz z
nimi. Przyjechano po nich tydzień później i również zabrano, ale już w inne miejsca.
MYŚLELI, ŻE ZARAZ WRÓCĄ
Wszyscy wysiedleni, jak wspomina pan Jerzy, żyli myślą, że zaraz wrócą do domu,
że to tylko chwilowe. Pewnie nas wywiozą na dwa, trzy dni, niedługo wrócimy – mówili. W Horodyszczu żyli w zgodzie z sąsiadami, nie było kłótni, ani nieporozumień, nawet z ludźmi
innych wyznań. Wielu mówiło typową dla tego terenu gwarą. Wywieźli nas tylko za to, że
byliśmy prawosławni, nawet małżeństwa mieszane, które miały ślub w cerkwi. To wielka tragedia
opuszczać miejsca, w których mieszkało się całe życie. Na Zachód nie wzięliśmy żadnych maszyn
rolniczych; trzeba było tam zaczynać wszystko od początku. Nas – dzieci – było czworo, dwóch
chłopców i dwie dziewczyny.
Zajęli tam jeden mały dom robotniczy i zamieszkali. Niektórzy mieszkali po kilka rodzin, ale nie dlatego, że nie było gdzie, tylko po prostu chcieli trzymać się razem. Na początku było bardzo ciężko. Potem, jak już zaczęliśmy gospodarzyć, to mimo że nie na swoim, jakoś
dawaliśmy sobie radę – relacjonuje pan Jerzy. Ale rodzice cały czas powtarzali, że nigdzie nie będzie
tak dobrze, jak u siebie.
NIE WRÓCILI
Jak przyjechaliśmy tu do Ornety, w 1947 roku, to była już cerkiew. Pamiętam jak babcia chodziła pieszo na nabożeństwa. Nikt nie zakazywał nam chodzić do cerkwi, a to jest dla ludzi najważniejsze. Choć nie było prześladowań, ani wrogości ze strony sąsiadów, czy w ogóle mieszkańców tych
terenów, to zdarzało się, że w szkole mówili do mnie – „ty Ukraińcu” – wspomina pan Jerzy. Niestety, nie wrócił już na Chełmszczyznę. Ułożył swoje życie z żoną na Warmii, również wysiedloną w czasie akcji „Wisła”.
Paulina Darmorost,
Katarzyna Waszkiewicz,
Katarzyna Rabczuk
jesień 2012 r.
227
Łzy same cisnęły się do oczu
(Maria Prystupa z Prehoryłego1)
Maria Prystupa (z domu Sobolewska), moja babcia od strony mamy, urodziła się 16
stycznia 1933 r. Do wysiedlenia w ramach akcji „Wisła” wraz z rodzicami – Trofimem i
Akiliną (z domu Leszczuk) – mieszkała we wsi Prehoryłe w powiecie hrubieszowskim.
Większość mieszkańców Prehoryłego była prawosławna. Tamtejszą cerkiew zburzono w 1938 r., a znajdującą się w niej cudowną ikonę Matki Bożej przeniesiono do cerkwi
w Szychowicach. W czasie wojny zbudowano niewielką kaplicę na miejscu zniszczonej
cerkwi i obraz wrócił do Prehoryłego. Nie pozostał tam jednak długo, bo podczas wysiedlenia na wschód zabrał go ks. Eliasz Sygieda. Z opowieści rodziców babci wynika, że przed tę
1
Prehoryłe – wieś w gminie Mircze (pow. hrubieszowski, woj. lubelskie).
228
cudowną ikonę Matki Bożej przynoszone były
chore dzieci oraz przychodzili chorzy ludzie z
okolicy.
Modlący
się
szczerze
oznawali
uzdrowień. Babcia pamięta jeszcze pieśń z
tamtych czasów: Заспіваймо Діві чистій, нехай
знає цілий світ!/ Що Її образ в Прегорілім нас
спасає з давніх літ!2
W 1944 r. na Chełmszczyźnie palono całe ukraińskie wsie. Spaliły się i domy w Prehoryłem, więc rodzina Sobolewskich nie miała
już nic swojego. Zamieszkała wówczas u Grzegorza Leszczuka – brata Akiliny. Po 1944 r.
ogłoszono miejscowej ludności możliwość
przesiedlenia na Ukrainę. Wyjazdy były dobrowolne, więc Sobolewscy nie wyjechali. Jednak wielu ich sąsiadów zdecydowało się opuścić Chełmszczyznę. W Prehoryłem zostało
tylko kilka rodzin.
OPUŚCIĆ PREHORYŁE…
W niedzielę, 15 czerwca 1947 r. Maria
poszła do lasu z kuzynem i innymi dziećmi na
poziomki. Wtedy to sąsiadka wyznania katoMaria Prystupa z córką w Kryłowie
lickiego zawołała ją: „Marysiu, muszę Ci coś
powiedzieć. Przekaż mamie, że wojsko, które
stoi w Kryłowie3 będzie was wysiedlać”. Maria poszła do domu i opowiedziała, co sąsiadka
Stefcia jej przekazała. Mama Marii posłała sąsiada Marcina Drączkowskiego do Kryłowa,
żeby dowiedział się czegokolwiek o wysiedleniu. Mężczyzna wrócił z wiadomością, że to
plotki.
W poniedziałek – cisza, a we wtorek do Leszczuków i Sobolewskich, którzy mieszkali
w jednym domu, a także innych prawosławnych rodzin w godzinach rannych przyszedł
sołtys z pięcioma żołnierzami. Rozkazał im szykować się szybko do wyjazdu. Ludzie ci nie
wiedzieli, gdzie i w jakim celu mają się wybierać. Jedyne słowa sołtysa to: „Jak pojedziecie,
to się dowiecie”. Swoje rzeczy Sobolewscy spakowali do kufra w ciągu dwóch godzin. Jeden z żołnierzy w zamian za to, że mogli zabrać ze sobą dodatkowy kufer zażądał świniaka.
2
3
Ukr. Zaśpiewajmy Dziewicy czystej, niechaj wie to cały świat! Że Jej obraz w Prehoryłem nas zbawia z dawnych lat!
Kryłów – wieś w gminie Mircze (pow. hrubieszowski, woj. lubelskie).
229
Jeszcze tego samego dnia mieszkańcy Prehoryłego, którzy otrzymali rozkaz opuszczenia swoich domów wyruszyli w drogę. Jedni pieszo gnali swoje bydło, inni wieźli bagaże furmankami do Kryłowa, a stamtąd do Werbkowic 4, gdzie znajdowała się stacja kolejowa. Zapadła noc, zanim dotarli na miejsce. Sobolewscy, chcąc zabrać zwierzęta, udali się
w drogę pieszo. Marię zaś posadzili na wóz z obcym mężczyzną, który był zwerbowany
przez wojsko do pomocy w organizacji przesiedlenia, miała ona pilnować dobytku. Mężczyzna ten zboczył z drogi, jechał bardzo wolno. Zaczął majsterkować przy kole tak, że w
końcu odpadło, a załadowane garnki i talerze potłukły się. W końcu powiedział: „Dalej nie
jedziem”. Ciemna noc, wszędzie spaleniska, tylko kominy sterczały… Maria zaczęła płakać.
Zaraz jednak usłyszała zbliżającą się furmankę. Przejeżdżających nią pięciu żołnierzy zainteresowało się tym, co wydarzyło się na drodze. Pomogli oni założyć koło i wóz mógł jechać
dalej. Był poranek, gdy zmartwiony ojciec Marii wybiegł nadjeżdżającym naprzeciw. Wóz
szczęśliwie dojechał do stacji, gdzie trzeba było rozładować bagaże.
Wieczorem wojsko podstawiło transport – tzw. krowiaki, bydlęce wagony. W jednym
wagonie jechali: Sergiusz Szewczuk z żoną Antoniną i dwojgiem dzieci: Stefanem i Ireną,
Teodor Szewczuk z żoną Wasyliną, Michał Szewczuk, Grzegorz Leszczuk z żoną Katarzyną
i dwojgiem dzieci: Józefem i Nadzieją oraz Sobolewscy. Wszyscy z bagażami. Tym pociągiem jechali również ludzie z okolicznych wsi m.in. z Kosmowa 5, Kryłowa, Cichoborza6 i
Kozodaw7. W czasie podróży przesiedleńcy żywili się słonymi śledziami, zupą, ziemniakami. Maria chodziła pomagać przy wspólnym gotowaniu. Pociąg nieraz zatrzymywał się
w polu. Ludzie mieli wtedy czas, by nakarmić i napoić swoje bydło. W czasie podróży
wszyscy byli pogrążeniu w smutku. Łzy same cisnęły się do oczu.
Wujek babci, Aleksy Leszczuk został w Kryłowie, ponieważ służył w Legionach Piłsudskiego. W 1920 r. brał udział w wojnie polsko-rosyjskiej. Ożenił się z katoliczką i razem
pozostali oni do końca swych dni w Kryłowie. Nie utrzymywali z rodziną Sobolewskich
żadnych kontaktów. Małżeństwo nie miało dzieci. Podczas odwiedzin w Prehoryłem po 64
latach babcia pokazała nam dom wujka, który stoi w Kryłowie. Pozostała rodzina została
wysiedlona.
STACJA OLEŚNICA
Miejscem docelowym podróży była Oleśnica 8, położona w obecnym województwie
dolnośląskim. Przesiedleńcy dojechali tam 25 czerwca 1947 r. W Oleśnicy zostali wysadzeni
4
Werbkowice – wieś w gminie Mircze (pow. hrubieszowski, woj. lubelskie).
Kosmów – wieś w gminie Hrubieszów (pow. hrubieszowski, woj. lubelskie).
6
Cichobórz – wieś w gminie Hrubieszów (pow. hrubieszowski, woj. lubelskie).
7
Kozodawy – wieś w gminie Hrubieszów (pow. hrubieszowski, woj. lubelskie).
8
Oleśnica – miasto powiatowe w woj. dolnośląskim.
5
230
na łące, pod gołym niebem. Na miejscu pojawił się pracownik PUR-u9, który przydzielał
każdą rodzinę do określonej wsi. Sobolewscy zostali skierowani do Henrykowa10. W Henrykowie wszystkie gospodarstwa poniemieckie były zajęte. Mieli zamieszkać wspólnie z innymi gospodarzami i pracować tam, jako parobkowie, na co nie zgodził się ojciec Marii.
Powiedział on, że pójdzie tam pod lipę, wskazując na drzewo, obok którego stały dwa budynki. I tak też się stało, rodzina zamieszkała oddzielnie. Nowi mieszkańcy Henrykowa
pochodzili z Kryłowa, Kosmowa oraz Cichoborza. Tata Marii zaczął pracę w PGR-ze11, natomiast mama pasła krowy. Maria zaś nie miała możliwości pójścia do szkoły, zaczęła uczyć
się krawiectwa u Bronisławy Szewczuk.
Sobolewscy bali się wracać na Wschód, w związku ze zdarzeniami z 1948 r. Wtedy to
do Prehoryłego do swoich rodzin pojechali: żona Sergiusza Szewczuka, Antonina, Michał
Szczewczuk, Stanisława Poleszuk i Barbara Pietrusiewicz (pochodzący z Prehoryłego, po
wysiedleniu mieszkający w Henrykowie) oraz Wasylina Szewczuk. W czasie ich pobytu
milicja przyszła sprawdzić powód ich przybycia. Obowiązywał zakaz powrotu na ziemie, z
których byli wysiedleni, ale oni nie mieli o tym pojęcia. Milicja zabrała ich do UB 12 w Hrubieszowie i stamtąd do więzienia do Zamościa. Umieścili ich w jednej celi, a na drzwiach
napisali UPA13. Trzymali ich tam trzy miesiące. Po trzech miesiącach w związku z brakiem
dowodów zostali uwolnieni i wrócili na Zachód. Rodzice Marii nigdy nie pogodzili się z
tym, że zostali wysiedleni. Tęsknotę za ojcowizną nosili w sercach aż do śmierci.
W 1952 r. Maria poznała swojego przyszłego męża – Włodzimierza Prystupę. Pochodził on ze wsi Kozodawy. Tuż przed wysiedleniem, 15 czerwca 1947 r. został aresztowany.
Oskarżono go o udzielenie pomocy UPA. Zarzut był bezpodstawny, ponieważ nigdy nie
udzielał on pomocy UPA. Został zabrany z domu do UB w Hrubieszowie. W chwili aresztowania miał 17 lat. Ówczesne służby sfałszowały dokumenty Włodzimierza, uznając go za
pełnoletniego. Sąd w Krakowie wydał wyrok na mocy, którego Włodzimierz spędził 5 lat w
więzieniu. Rzeszów, Jaworzno14, Sztum15, Jawiszowice16 to miejsca, w których odbywał wyrok. Na porządku dziennym była tam ciężka praca, bicie i znęcanie się nad więźniami. Oj9
Państwowy Urząd Repatriacyjny – instytucja powołana przez Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego w październiku
1944 r., którego celem było przeprowadzenie powojennych transferów ludności. W 1947 r. zajmował się m. in. realizacją
akcji „Wisła”.
10
Henrykowo, obecnie Miedary – wieś w gminie Dobroszyce (pow. oleśnicki, woj. dolnośląskie), położona około 10 km od
Oleśnicy.
11
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
12
Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Hrubieszowie – lokalna struktura organów bezpieczeństwa państwa,
działających w okresie komunistycznym w Polsce w latach 1944-1956. Pełniły one rolę policji politycznej.
13
Ukraińska Powstańcza Armia.
14
Centralny Obóz Pracy w Jaworznie działał w latach 1945-1949. Powstał na terenie dawnej filii Konzentrationslager
Auschwitz. Na mocy decyzji Biura Politycznego KC PPR z 23 kwietnia 1947 r. w trakcie akcji „Wisła” osadzano tam osoby
uznane za podejrzane: oskarżane o związki z podziemiem ukraińskim, inteligencję, działaczy społecznych, duchowieństwo,
a także osoby powracające na dawne miejsce zamieszkania. Z każdego transportu kierowano do obozu w Jaworznie od kilku
do kilkunastu osób.
15
Sztum – miasto powiatowe w woj. pomorskim.
16
Jawiszowice – wieś w gminie Brzeszcze (pow. oświęcimski, woj. małopolskie).
231
ciec Włodzimierza – Bazyli Prystupa, który również przebywał w więzieniu w Jaworznie,
kupił synowi buty od współwięźnia – górala za dwie kromki chleba, bo wcześniej chodził
boso.
Po zwolnieniu z więzienia w lutym 1952 r. Włodzimierz dołączył do swojej rodziny
w Henrykowie. 19 października tego samego roku poślubił Marię. Ślub odbył się w cerkwi
we Wrocławiu. Natomiast 23 listopada 1952 r. Włodzimierz został wcielony do wojska,
gdzie pracował w kopalniach węgla wysokometanowych. Jak było to niebezpieczne potwierdza fakt, że po latach uzyskał status Represjonowanego Politycznie Żołnierza Górnika.
Małżeństwo doczekało się trojga dzieci: Eugenii, Olgi (moja mama) i Stefana. Rodzina zamieszkała we wsi Brzezinka17. Dziadkowie utrzymywali się z pracy w PGR-ze. Ze względu
na przykre doświadczenia niektórych osób z Chełmszczyzny, którzy wracali do swoich
rodzinnych wsi, nigdy nie planowali powrotu.
ŻYCIE CERKIEWNE NA ZIEMIACH ODZYSKANYCH
Po przesiedleniu nikt nie wiedział, gdzie w okolicy jest najbliższa cerkiew. Maria z
rodzicami i inni mieszkańcy Henrykowa jeździli do cerkwi we Wrocławiu. Stacja kolejowa
znajdowała się w sąsiednich Dobroszycach 18. Szli do niej pieszo 7 kilometrów, a dalej do
Wrocławia jechali pociągiem. Podczas pierwszej takiej podróży ludzie nie wiedzieli nawet
na jakiej ulicy znajduje się cerkiew. Wrocław był zniszczony po wojnie. W tramwaju dowiedzieli się, że cerkiew znajdą na ul. Henryka Dąbrowskiego.
Do cerkwi w Oleśnicy na nabożeństwa zaczęli uczęszczać dopiero od 1964 r. Liturgie
odbywały się w wieży kościelnej, ponieważ cały kościół był w gruzach. Nabożeństwom
przewodniczył ks. Jan Zbirowski, który pochodził ze wsi Grabowiec 19 na Chełmszczyźnie.
W przeważającej części parafię stanowili Łemkowie. W tamtych latach dużo osób uczestniczyło w nabożeństwach. Ludzie cieszyli się swoją obecnością, zbliżyli się do siebie, nawzajem sobie pomagali, a nawet jeździli do Wrocławia na zorganizowane zabawy w swoim
gronie. Obecnie parafian jest niewielu, ale są oni bardzo związani ze sobą. Prawosławnej
społeczności przewodniczy ks. Jerzy Szczur.
PREHORYŁE TERAZ
W 2011 r. babcia Maria po raz pierwszy od wysiedlenia odwiedziła swoją rodzinną
wieś Prehoryłe. Była to dla niej bardzo ważny wyprawa, wiążąca się z wielkimi emocjami.
Jak sama powiedziała: Gdy weszłam na pole, na którym kiedyś stał mój dom, to kolana się pode
mną ugięły.
17
18
19
Brzezinka – wieś w gminie Oleśnica (pow. oleśnicki, woj. dolnośląskie).
Dobroszyce – wieś w gminie Dobroszyce (pow. oleśnicki, woj. dolnośląskie).
Grabowiec – wieś w gminie Grabowiec (pow. zamojski, woj. lubelskie).
232
Babcia, będąc w Prehoryłem czuła się jak nowo narodzona: wstawała z nas wszystkich najwcześniej i szła jeszcze przed śniadaniem na spacer, nie musiała brać żadnych leków, miała w sobie więcej energii niż nie jeden dwudziestolatek. Po tylu latach pamiętała
dokładnie każde miejsce – gdzie kto mieszkał, co gdzie się wydarzyło. Babcia pokazała
nam, gdzie stała cerkiew i gdzie mieszkał wujek Leszczuk, u którego zatrzymała się z rodzicami po spaleniu domu. Odwiedziliśmy monaster w Turkowicach 20, co również było dla
nas dużym przeżyciem. Z miejsca, gdzie stał dom, babcia nabrała w woreczek ziemi na grób
rodziców. W tym roku po raz trzeci babcia wraz z rodziną znowu wybiera się w podróż do
źródeł. Ja niestety nie będę mogła jechać, nad czym bardzo ubolewam. Dla mnie bowiem te
wyjazdy stały się również bardzo ważne.
BABCIA MARIA
Trzymanie się zasad, głęboka wiara, wysoka kultura, poszanowanie dla drugiego
człowieka, a przede wszystkim szczerość to słowa jakimi mogłabym opisać moją babcię.
Brzezinka, bo obecnie tam mieszka babcia, to moje dzieciństwo, to niedzielne obiady, a
przede wszystkim święta, które kocham i których zawsze wyczekuję. A wszystko to spaja
właśnie osoba babci. Wszystkim życzę tak dobrej duszy w rodzinie, bo lepszej babci nie
mogłam sobie wymarzyć. Babcia dla mnie to wzór! Po napisaniu tego artykułu widzę, jak
błahe są moje problemy w porównaniu z tym, co ona przeżyła. Cieszę się, że mogę żyć w
takich czasach, gdzie nie ma wojen, a podziały chociażby te religijne zacierają się. Dlaczego?
Właśnie dzięki wielkiej mądrości, którą przekazują nam ci, którzy mają więcej od nas doświadczenia, przeżyli swoje, mają świadomość, czym jest strach, ból i lęk i potrafią się cieszyć
tym, co mają. W moim przypadku taką osobą jest właśnie babcia Maria. Czuję się naprawdę
wyjątkowo, bo wychowałam się na styku dwóch religii – katolickiej i prawosławnej, co
wniosło wiele do mojego życia. Przede wszystkim szacunek dla drugiego człowieka, który
jest podstawą wszelkich relacji międzyludzkich. Myślę, że była to moja najlepsza lekcja
historii, choć czasami smutna, bo wspomnienia przynoszą momentami łzy. Jednak Pan Bóg
tak sprytnie to wszystko obmyślił, że nawet największe troski potrafi przemienić w radość,
gdyż nic nie dzieje się bez przypadku!
Anna Maria Krutin
wrzesień 2012 r.
20
Turkowice – wieś w gminie Werbkowice (pow. hrubieszowski, woj. lubelskie).
233
Rozdział IX
Okolice Tarnogrodu
Rodzinny dom…
(Anastazja Szamik z Różańca1)
Moja babcia, Anastazja Szamik (z domu Kuceł), urodziła się w 1926 r. w Różańcu w
gminie Tarnogród. Zanim wyjechałem na studia, widywaliśmy się z babcią co tydzień, jednak nigdy nie rozmawialiśmy o akcji „Wisła”. Był to dla niej temat trudny i bolesny. Babcia
jest zawsze skromna, a jednocześnie radosna. Znając jej pogodny sposób bycia, trudno domyślić się, jaki okrutny los przed laty spotkał ją i jej najbliższą rodzinę.
Podczas wyjazdu projektowego na Warmię i Mazury miałem okazję być w cerkwi
w Lidzbarku Warmińskim, do której chodziła moja babcia. Pocztówki, jedną ze zdjęciem
cerkwi z zewnątrz, drugą ze zdjęciem ikonostasu, przywiozłem jej w prezencie. Bardzo się z
nich ucieszyła, a jeszcze bardziej z tego, że byłem tam, gdzie ona zostawiła część swojego
życia.
1
Różaniec - wieś w gminie Tarnogród (pow. biłgorajski, woj. lubelskie).
237
TAM NA RUSI
Urodziłam się w Różańcu, w części zwanej Jamieńszczyzna, a potocznie Ruś. Mówiło się:
„tam na Rusi”, bo w większości żyli tam prawosławni.
Anastazja Szamik (pierwsza z prawej) w Różańcu
Na nabożeństwa chodziliśmy do sąsiadującej z Różańcem, dużej prawosławnej wsi Babice 2. W
tamtejszej cerkwi zostałam ochrzczona. W Różańcu była cerkiew, ale z bieżeństwa wrócili tylko nieliczni, pierwsza wojna światowa też zebrała krwawe żniwo i we wsi było za mało ludzi, by można
było odtworzyć parafię. W cerkwi w Babicach uroczyście obchodziliśmy święto Kazańskiej Ikony
Bogurodzicy. Cerkiew ta, stoi po dziś dzień i obecnie służy katolikom jako kościół. W domu, w przeddzień święta Chrztu Pańskiego, moja mama Teodozja przygotowywała postną wieczerzę, a następnego dnia wybieraliśmy się do Babic po „jordańsku wodu” 3, której poświęcenie odbywało się na przepływającej obok cerkwi rzeczce. Na Rożdiestwo4 chodziliśmy kolędować do prawosławnych gospodarzy. A na Welikdeń5 batiuszka6 przyjeżdżał do Różańca, aby poświęcić pokarmy.
2
Babice – wieś w gminie Obsza (pow. biłgorajski, woj. lubelskie), położona w odległości ok. 5 km od Jamieńszczyzny.
„Jordańska woda” – ukr. woda poświęcona w czasie święta Chrztu Pańskiego, obchodzonego 6(19) stycznia na pamiątkę
chrztu Chrystusa w rzece Jordan, ludowa nazwa święta w języku ukraińskim brzmi właśnie „Jordan”.
4
Ros. Boże Narodzenie.
5
Ukr. Wielkanoc.
3
238
Każdego roku, w drugi dzień święta Świętej Trójcy, pielgrzymowaliśmy wraz z batiuszką z
Babic do Tarnogrodu7. Pamiętam jak w Tarnogrodzie8 witano nas krzyżem i chorągwiami, a w drodze
powrotnej batiuszka święcił pola u niektórych gospodarzy.
Chodziłam do szkoły w Różańcu. Tam też miałam lekcje religii prowadzone przez batiuszkę.
Czasem na religię chodziliśmy do Tarnogrodu. Tam zajęcia odbywały się na plebanii, która w 1944
roku została spalona.
Życie społeczności prawosławnej toczyło się swoim spokojnym rytmem, ale przyszedł czas, kiedy prawosławni musieli opuścić swoje domostwa i wyjechać w czasie akcji
wysiedleńczej do Związku Radzieckiego. Jej dopełnieniem była akcja „Wisła”. W 1947 roku
do wysiedlenia wyznaczono pozostałe 9 rodzin z parafii prawosławnej. W cerkwi w Babicach zrobiło się pusto. Prawosławni z Różańca i Babic, którzy odnaleźli się po wojnie przyjeżdżali do świątyni w Tarnogrodzie. Cerkiew w Różańcu służyła do pierwszej wojny światowej, kiedy to z powodu ewakuacji ludności prawosławnej w głąb Rosji przestała być
użytkowana, aż w końcu została w 1936 roku rozebrana. Pamiętam jeszcze – mówi babcia –
jak biegałyśmy z koleżankami po lekcjach do cerkwi, gdzie pośród smutnie stojących chorągwi gnieździły się już tylko sowy.
TYLKO BÓG WIE, JAK PRZEŻYŁAM TEN STRASZNY CZAS
Wrzesień 1939 rok. Wojna! Niemcy zajęli Różaniec: Zaczęły się łapanki i wywózki na roboty do Niemiec. Na listę trafił mój tata, Wawrzyniec. Zdecydowałam, że to ja pojadę za ojca. Była to
bardzo ciężka decyzja dla całej naszej rodziny. Nie miałam jeszcze wtedy 16 lat. Był grudzień, 1942
rok. Byłam najstarsza z rodzeństwa. W domu zostali jeszcze mój brat Michał, siostra Marysia i najmłodszy brat Iwanio9. Trafiłam do miasta Mönchengladbach10 niedaleko holenderskiej granicy. Przeżyłam tam trzy i pół roku ciężkiego czasu wojny. Tylko Bóg wie, jak udało mi się przeżyć ten straszny okres. Na początku pracowałam w fabryce przy produkcji drucianej siatki. Praca była ciężka, bolały nas ręce. Później zatrudniono mnie w fabryce, gdzie samodzielnie obsługiwałam 18 maszyn włókienniczych, co było bardzo wyczerpujące. Praca przerywana była nalotami bombowymi, w trakcie
których schodziliśmy do schronu. Po zniszczeniu fabryki przez naloty skierowano mnie do pracy w
gospodarstwie u bauera11. Chociaż daleko od domu, myślami zawsze byłam przy Cerkwi. Modliłam
się często. Niemka, która mnie przyjęła, widząc moje modlitwy prosiła, abym modliła się głośno tak
jak umiem, a nawet śpiewała cerkiewne modlitwy. Zabierała mnie ze sobą do świątyni protestanckiej,
chociaż na miasto spadały bomby. Pani Maria Foerstr i jej mąż Heinrich to byli dobrzy ludzie, którzy
pomogli mi przeżyć ostatnie lata wojny.
6
Batiuszka – ros. potoczne określenie duchownego prawosławnego.
Tarnogród – miasto w powiecie biłgorajskim (woj. lubelskie)..
8
Cerkiew w Tarnogrodzie nosi wezwanie Świętej Trójcy i w tym dniu przypada jej święto patronalne.
9
Ukr. zdrobniała forma imienia Iwan, czyli Jan.
10
Mönchengladbach – miasto powiatowe w Niemczech, w Nadrenii Północncej-Westfalii, w rejencji Düsseldorf.
11
Niem. rolnik.
7
239
Z listu od rodziców dowiedziałam się, że Niemcy w marcu 1943 spalili naszą wieś. Spaliło się
również nasze gospodarstwo. Po naszej chacie pozostał tylko sterczący komin. Rodzina zamieszkała w
zbitej z desek szopie – wspomina babcia Anastazja.
Zaświadczenie wydane przez wójta gminy Wola Różaniecka, o dotychczasowym zamieszkaniu oraz stanie posiadanego
majątku przez siostry Anastazję i Marię Kuceł
Nadeszła kolejna tragedia – wysiedlenie do Związku Radzieckiego: Nasza rodzina została. Rodzice uprosili, że córka wróci z Niemiec i nie będą mogli się odnaleźć. Odpowiedziano im:
„Как хотите, но хорошо вам здесь не будет.”12 W Różańcu pozostało już tylko kilka rodzin pra-
12
Ros. Jak chcecie, ale dobrze wam tutaj nie będzie.
240
wosławnych. Wszędzie panowała bieda i niepokój, co będzie dalej. Chociaż sytuacja była tragiczna,
ludzie musieli jakoś żyć.
Kiedy wróciłam z Niemiec do rodzinnej wsi miałam 19 lat. Był marzec 1946 roku. Rodzice
próbowali odbudować spalone domostwo. Trudne warunki zmusiły ich do oddania mojej młodszej
siostry na służbę. Ja wyruszyłam do Krasnegostawu. Jeszcze tam można było zarobić na życie wykonując różne prace w gospodarstwie. Jakież było dla mnie przeżycie, kiedy wróciłam z zarobku, a w
rodzinnym domu nie zastałam nikogo bliskiego. Dowiedziałam się, że w lipcu 1947 roku cała rodzina
została wysiedlona w Olsztyńskie.
Zaświadczenie przesiedleńcze wydane po Akcji Wisła siostrom Anastazji i Marii Kuceł
ZABRALI MAŁY KUFEREK, NICZEGO NIE MIELI
To było dla mnie bardzo trudne. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak się stało. Zabrali ze sobą
tylko mały kuferek, bo cóż mogli zabrać, kiedy niczego nie mieli? Tragiczny czas wojny zrobił swoje,
ale została jeszcze ojcowizna z łanami pola, którą nakazano opuścić...
Odnalazłam moją młodszą siostrę Marysię, która została na służbie u gospodarza i razem
pojechałyśmy do rodziców. Niespieszno było nam wyjeżdżać w obce strony. Miałyśmy też nadzieję,
że może jednak rodzina niedługo wróci na swoje. Jednak w styczniu 1948 r. wszyscy spotkaliśmy się
na Zachodzie.
241
Otrzymałyśmy nakaz wyjazdu do majątku Kinberg w gminie Hilarowo 13. Nasza rodzina zamieszkała w opuszczonym poniemieckim gospodarstwie. Tam pracowaliśmy w PGR-ze14 Drzazgi –
tak nazwano majątek. Jakże inaczej wyglądało życie na „czużynie”15... Wspominałam często pasienie
krów na pastwiskach pod różanieckim lasem (tzw. liśnią), gdzie jeszcze wystawały z zarośli graniczne
słupy zaboru austriackiego. A i wieś wyglądała inaczej. Drewniane chaty kryły strzechy i nawet
bieda nikomu nie wadziła. Bardzo tęskniliśmy za swoimi stronami, swoją gwarą i dawnym życiem.
Namiastką było spotkanie w cerkwi w Lidzbarku Warmińskim16 kogoś ze znajomych, a i tych było
niewielu, gdyż ludzie zostali rozproszeni po różnych stronach ziem zachodnich.
W PGR-ze pracowałam w polu przy burakach, w kuchni przy przygotowywaniu posiłków, i
rożnych pracach w gospodarstwie. Mój tato pracował przy koniach, moi młodsi bracia po jakimś czasie, zostali powołani do wojska. Za wzorową pracę otrzymywaliśmy różnego rodzaju nagrody, ale też
każdy z nas chciał nauczyć się czegoś nowego. Po jakimś czasie tato postanowił, że będziemy pracować na swojej ziemi. Wyprowadziliśmy się z Drzazg do Jankowa 17, gdzie na nowo organizowaliśmy
własne gospodarstwo.
MÓJ UWIEŃCZONY POWRÓT
W roku 1959 po raz pierwszy powróciłam w rodzinne strony. Z zaproszeniem zwrócił się do
moich rodziców dalszy kuzyn, który mieszkał w Babicach. Wtedy można było już wracać, ale ja pojechałam pod pretekstem pomocy przy żniwach. Będąc na miejscu zrozumiałam, jak bardzo tęskniłam
za tutejszym krajobrazem, gdzie czekały na nas nasze prawosławne świątynie. Jeszcze przed końcem
mojej wizyty pojechałam do cerkwi w Tarnogrodzie, bo cerkiew w Babicach była zamknięta z powodu
braku wiernych. Nabożeństwo służył wtedy o. Michał Chomczyk. Ludzi była garstka. Kupiłam świece przy wejściu, i jak się później ułożyło, podał mi je przyszły mąż. Kiedy już czekałam na autobus
podszedł do mnie i powiedział: „Chciałbym się z panią zapoznać. Widziałem panią w cerkwi.” Ja na
to: „Ale ja już odjeżdżam. To jak my się zapoznamy?” Odpowiedział: „To może poproszę o adres…”.
Podałam adres, zaczęliśmy korespondować.
Kiedy wyjeżdżałam już z Lubelszczyzny czekając na autobus w Lublinie jeszcze pomyślałam: A może jest tutaj gdzieś cerkiew? Ale gdzie? Przecież to takie duże miasto! Wtedy uniosłam
głowę, jakby szukając jej wzrokiem. Єст! Єст православний хрест!18 Pomyślałam: Як не знаєш,
де церков, в гору ся подиви! 19
Pobraliśmy się w 1960 roku. Od o. Michała Chomczyka otrzymaliśmy ikonę „Nierukowtwornyj Spas”20 z tarnogrodzkiej cerkwi. To był mój uwieńczony powrót w rodzinne strony. Zamieszka13
Hilarowo, obecnie Świątki – wieś w gm. Świątki (pow. olsztyński, woj. warmińsko-mazurskie).
PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne.
15
Ukr. obczyzna.
16
Lidzbark Warmiński – miasto powiatowe w woj. warmińsko-mazurskim.
17
Jankowo – sąsiadująca z Drzazgami wieś w gminie Świątki (pow. olsztyński, woj. warmińsko-mazurskie).
18
Ukr: Jest! Jest prawosławny krzyż!
19
Ukr: Jak nie wiesz, gdzie jest cerkiew, popatrz się w górę!
20
Cs. Obraz Nie Ludzką Ręką Uczyniony – ikona Chrystusa.
14
242
łam z moim mężem Antonim w Tarnogrodzie. Do Różańca nie chciałam już jeździć. To było dla mnie
za trudne. Moja rodzina w Olsztyńskim nigdy nie otrząsnęła się z traumy, jaką było wysiedlenie z
ojcowizny. Rodzice zmarli na obczyźnie, ale pochowałam ich w rodzinnych stronach.
Dziś mam 86 lat. Do cerkwi nie chodzę, bo zdrowie już nie pozwala. Moją największą radością jest siedmioro prawosławnych wnucząt.
Grzegorz Bogdan
jesień 2012 r.
243
Zostałeś skreślony z listy
(Antoni Szamik z Tarnogrodu1)
Antoni Szamik, mój dziadek, urodził się w 1912 r. w Tarnogrodzie. Znam go tylko
z opowieści, ponieważ zmarł kiedy byłem małym dzieckiem. Poniższą historię przygotowałem w oparciu o materiały archiwalne oraz rozmowy z rodziną.
O ROSYJSKIEJ TULE DWUKROTNIE
Andrzej i Anna Szamikowie z trójką dzieci udali się w 1915 r., jak wielu prawosławnych, w głąb Rosji. Ich tułaczka zakończyła się w Tule 2, położonej niedaleko Moskwy. Antoni miał wtedy trzy lata, a jego dziewięcioletnia siostra Wiera zmarła na obcej ziemi. Rodzina zamieszkała u bogatego kupca. Ojciec Antoniego swoją pracowitością i uczciwością
zasłużył sobie na jego wielką przychylność i zaufanie, ale nadchodziły ciężkie czasy. Po
kilku latach pobytu w Rosji rodzina wróciła do Tarnogrodu. Jednak nie był to koniec niepokojów w ich życiu. Walki na froncie w 1920 r. były dopiero pierwszym z wielu, które jeszcze
miały nastąpić.
W latach czterdziestych udało się Antoniemu uniknąć kolejnego wyjazdu na Wschód.
W czasie akcji wysiedleńczej spotkał oficera Armii Czerwonej. Opowiedział mu historię o
swoim pobycie w Tule i o udziale w drugiej wojnie światowej. Wyraził niechęć co do wyjazdu. Na te słowa wojskowy poderwał się z krzesła mówiąc: Я из Тулы. Мне немцы убили
жену и двое детей... Список у нас 3. Antoni został w Tarnogrodzie. Ale czasy były niebezpieczne i niepewne, zdarzały się napady rabunkowe na jego dom.
NIE WYJECHAŁ, KIEDY WSZYSCY INNI WYJEŻDŻALI
Kiedy rozpoczęła się akcja „Wisła” Antoni miał 35 lat i mieszkał już tylko ze swoim
ojcem. Wiadomość o wysiedleniu była dla niego niespodziewana i przerażająca. Nie godził
1
2
3
Tarnogród – miasto w powiecie biłgorajskim (woj. lubelskie).
Tuła – miasto w europejskiej części Rosji, położone w odległości ok. 180 km na południe od Moskwy.
Ros. Ja pochodzę z Tuły. Niemcy zabili mi żonę i dwoje dzieci... Lista jest u nas.
się na żaden wyjazd, zostawienie własnego domu i podróż niewiadomo dokąd. Zdesperowany udał się jeszcze do budynku gminy. Tam mieściła się komisja wysiedleńcza, w której
skład wchodzili również miejscowi. Zabrał wszelkie dokumenty. Na widok książeczki wojskowej zadano kilka pytań o przebieg służby – gdzie służył, pod jakim dowództwem – i
kazano zaczekać na korytarzu. Zza drzwi dobiegały głosy dyskusji. Po długim oczekiwaniu
wreszcie usłyszał odpowiedź: Możesz iść spokojnie do domu. Myśmy Cię zostawili. Zostałeś skreślony z listy.
Antoni Szamik, K.O.P. "Stołpce", Baranowicze, obecnie Białoruś
Wracał do domu przerażony, ale jak na skrzydłach. Po drodze mijał przejeżdżających
furmankami sąsiadów. Jeszcze ktoś zawołał zatroskanym głosem: Antoś, spiesz się! Może
jeszcze zdążysz! Twój tato już gotowy do drogi. Wszystko spakowane. Cóż mógł odpowiedzieć?
Żal ścisnął serce. Czuł ulgę, że zostaje, ale też smutek… Jakie będzie dalsze życie, kiedy
wszyscy prawosławni opuścili swoje domostwa? Cerkiew w Tarnogrodzie przed wojną
wypełniona po brzegi, bardzo się wyludniła. Pustkę wypełniali jedynie wierni przyjeżdżający z okolicznych wsi, którzy cudem uniknęli akcji wysiedleńczej na Ziemie Odzyskane.
SPOTKANIE, KTÓRE PRZERWAŁO ZWYKŁY RYTM ŻYCIA
Było ciężko, ale życie toczyło się dalej. Pory roku wyznaczały rytm pracy w gospodarstwie. Niedziela przywoływała do cerkwi, w której do obowiązków Antoniego należało
245
zapalanie świec na dużym panikadile4. Czynność ta wymagała ustawiania drabiny i zapalenie każdej świecy na wysokości. Nie było jeszcze wtedy w cerkwi elektryczności.
Anatoni Szamik, 1958 rok
Przyszedł dzień, kiedy do tarnogrodzkiej świątyni przyjechała Anastazja... Był rok
1959, a w 1960 została jego żoną.
Antoni Szamik w 1976 roku został odznaczany medalem Zwycięstwa i Wolności
1945 r. za udział w kampanii wrześniowej w 1939 r. Zmarł w 1996 r.
Grzegorz Bogdan
lato 2012 r.
4
Cs. żyrandol w cerkwi.
246
Galeria
Projekt „Uczmy się tolerancji na błędach historii”
Warsztaty dziennikarskie w Białej Podlaskiej
08.10.2012 r.
251
Warsztaty z Marcinem Superczyńskim - redaktorem Prawosławnego Radia Internetowego
Olga Kuprianowicz przybliżyła najważniejsze daty i przyczyny akcji „Wisła”, z którą związany jest cały projekt
252
Warsztaty dziennikarskie w Lublinie
15.10.2012 r.
ks. Marcin Gościk podczas warsztatów z Lublinie
Warsztaty z Tadeuszem Żaczkiem - członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików
253
Warsztaty z Pawłem Karczewskim
- redaktorem portalu cerkiew.pl
Ewaluacja warsztatów
254
Warsztaty z Katarzyną Popławską
- redaktorką TVP
Logo projektu. Autor: Monika Gościk
Wyjazd plenerowy na Warmię i Mazury
27-30.10 2012 r.
Lidzbark Warmiński
255
Mrągowo
256
257
Orneta
258

Podobne dokumenty