pobierz pdf - Fronda LUX

Transkrypt

pobierz pdf - Fronda LUX
FRONDA
PISMO POŚWIĘCONE
Nr 34
Rok 2 0 0 4 od narodzenia Chrystusa
FRONDA
Nr 34
ZESPÓŁ
Waldemar Bieniak, Nikodem Bończa-Tomaszewski, Natalia Budzyńska,
Marek Jan Chodakiewicz, Michał Dylewski, Paweł Filipiak, Piotr Frączyk-Smoczyński,
Grzegorz Górny (redaktor naczelny), Marek Horodniczy, Robert Jankowski,
Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz, Filip Memches, Sonia Szostakiewicz,
Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński
PROJEKT OKŁADKI
Jędrzej Warchoł
OPRACOWANIE GRAFICZNE
Jan Zieliński
grafiki i fotografie na stronach: 6, 8,12,14,16,19, 3 2 - 5 9 , 1 2 0 - 1 2 7 , 2 8 8 , 2 9 1 , 2 9 3 , 3 0 7
Maciej M. Michalski
grafiki na stronach: 92-101
Robert Trojanowski
REDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTA
Joanna i Michał Dylewscy
ADRES REDAKCJI I WYDAWCY
ul. J a n a Olbrachta 9 4 , 01-102 Warszawa
tel,: 8 3 6 54 4 4 ; fax: 877 37 35
www.fronda.pl
[email protected]
WYDAWCA
Fronda.pl Sp. z o.o.
Zarząd: Michał Jeżewski
DRUK
Pracownia AA spółka jawna, PI. Na Groblach 5,31-101 Kraków
tel. (012) 4 2 2 89 8 3 , 4 2 2 13 4 4 , fax. (012) 2 9 2 72 9 6 , e-mail:
[email protected]
Prenumerata Pisma Poświęconego Fronda
Księgarnia Ludzi Myślących
ul. Tamka 4 5 , 0 0 - 3 5 5 Warszawa
tel.: 828 13 79 • e-mail: [email protected] • www.xlm.pl,
w firmie Kolporter (wszelkie informacje - www.kolporter.com.pl)
oraz w firmie RUCH S.A. (wszelkie informacje - www.ruch.com.pl)
Aby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym, prosimy wypełnić stałe
zamówienie na stronie internetowej www.ksiegamia.fronda.pl
Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.
Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.
ISSN 1 2 3 1 - 6 4 7 4
Indeks 3 8 0 2 0 2
S
P
I
S
R
Z
E
C
Z
Y
PAWEŁ LISICKI
Bóg Szymborskiej
6
GRZEGORZ GÓRNY
Bóg Herlinga-Crudzińskiego
20
MAREK ORAMUS
Bogowie L e m a
32
Ankieta „Frondy"
Balsamiczna biblioteka
60
ŚWIETLANA WISZNIEWSKA
61
SZYMON BABUCHOWSKI
62
64
67
68
73
74
75
77
78
83
85
87
MARCIN CIELECKI
WOJCIECH G1EDRYS
ZBIGNIEW JANKOWSKI
KRZYSZTOF KOEHLER
AGNIESZKA KUCIAK
WOJCIECH KUDYBA
ROMAN MISIEWICZ
TOMASZ NAKONECZNY
ARTUR NOWACZEWSKI
KS. JERZY SZYMIK
WOJCIECH WENCEL
WOJCIECH WENCEL
Totus Tuus
90
ANGEL ESTEBAN, STEPHANIE PANICHELLI
Bogowie w w i e k u zabaw.
O przyjaźni Fidela Castro i Gabriela Garcii M a r q u e z a
92
LECH JĘCZMYK
Szaleństwo świata i przeczucie Boga
Uwagi o prozie Kurta Vonneguta i Philipa K. Dicka
ŚNIEG 2 0 0 4
104
3
Wydajemy tylko te książki, które nam się podobają.
Jesteśmy egoistami?
bestie i prorok
Niezwykle poruszająca książka
o. Augustyna Pelanowskiego
i Magdaleny Wielgotaskiej
Muzyka może zwabić, ale nie zbawić...
marcin Jakimowicz
tramwaj,
kefir i bułka
Nowa książka autora „Radykalnych" i „Drugiego dna".
Zaskakujące felietony i rozważania biblijne. Alleluja... i do tyłu. Plus wywiady
z Robertem Tekielim, Adamem Szewczykiem i o. Johnem Gibsonem.
Paganini
ul. Batorego 25/11,31-135 Kraków
e-mail: [email protected]
tel/fax (012) 623 71 81, tel. (012) 623 71 82
www.paganini.com.pl
Nawiedzone książki
dla pastuchów i niemowląt.
www.ruah.pl
Kiedy spojrzymy na ostatnie pięć wieków cywilizacji zachodniej, zobaczymy
wyraźnie
konsekwencje
przejęcia
odpowiedzialności
za
kulturę
przez
ludzi świeckich. Kultura Zachodu z wieku na wiek coraz bardziej traci
spoistość, gnostycyzuje się. Kompetencje Junga i Eliadego sięgają jedynie
mistyki naturalnej (z takimi jej przejawami jak szamanizm, fetyszyzm czy
hinduizm), a próbuje się przykładać ich system myślenia do rzeczywistości
transcendentalnej, Bożej. Nowożytna kultura zaakceptowała szamanów
uznawanych za artystów jak Grotowski, szarlatanów wyprowadzających
psychologię poza granice osoby jak Jung i okultystów udających pedagogów
jak Steiner. Zainfekowane są sztuka, nauka i szkoła. Pomieszanie jest
faktem. Sekty udają organizacje ekonomiczne, religie i wierzenia podają
się za sztukę, paramedycyna udaje medycynę, wiedza naukę, wróżka
reklamuje się jako doradca życiowy, radiesteta jest przez państwo uważany
za rzemieślnika.
W naszej Encyklopedii ćwiczymy racjonalny stosunek do wszelkiego
rodzaju propozycji, które mają konsekwencje duchowe i światopoglądowe.
W procesie selekcji najbardziej użyteczne są dwa narzędzia: nowożytna
nauka oraz instytucja Kościoła, mogą one pomóc nam ochronić się przed
mętnymi sposobami myślenia i toksycznymi duchowościami. Specjaliści
od praw przyrody, od rzeczywistości przyrodzonej oraz specjaliści od
prawidłowości duchowych mogą pomóc nam ustrzec się przed ciemnotą
głupich światopoglądów oraz kaleczącymi tradycjami duchowymi. Do tego,
by być człowiekiem w pełni wolnym, twórczym i radosnym, w jednakowym
stopniu potrzebne są i rozum, i wiara. Ratio et fides.
Robert Tekieli
INFORMACJE i ZAMÓWIENIA:
Fronda PL
01-102 Warszawa • ul. Jana Olbrachta 94
tel. (022) 836 54 44 • 877 37 34 • fax (022) 877 37 35
www.fronda.pl • [email protected]
SREBRNA BIBLIOTEKA
„Ortodoksja", uznawana za ka­ „Heretycy", pierwsze w Polsce „Wiekuisty Człowiek", to peł­
mień milowy w rozwoju my­ tłumaczenie książki, która od na rozmachu, erudycji i słow­
śli chrześcijańskiej, arcydzieło dziesiątków lat jest wznawia­ nej wirtuozerii próba ukazania
chrześcijańskiej wizji dziejów
retoryki i jedną z najważniej­ na na Zachodzie i cieszy się nie­
od czasów prehistorycznych
szych książek XX w., cieszy zmienną popularnością. W peł­
aż po współczesność. Dzięki
się niesłabnącą popularnością i nych uroku i dowcipu esejach
sile prozy Chestertona, jakby
jest wznawiana nieprzerwanie G.K. Chesterton poddaje kry­
z lotu ptaka podziwiamy tra­
od czasu pierwszej publikacji tycznej analizie rozmaite opi­ giczne i chwalebne losy ludz­
w 1908 r. Chesterton, zaskaku­ nie, postawy i światopoglą­ kości, by ostatecznie zmie­
jąc trafnością i aktualnością spo­ dy, szeroko rozpowszechnione rzyć się z wyrastającą ponad
strzeżeń, zaprasza czytelnika do w literaturze i prasie. Lektura całe dzieje postacią Człowieka,
jedynej w swoim rodzaju podró­ dla ludzi inteligentnych, lekka, którego pojawienie się na ziemi
nadało ostateczny sens histo­
ży - z domu wariatów do świa­ ale dająca wiele do myślenia.
rii i który żyje nadal w założo­
ta pełnego codziennych cudów
nym przez siebie Kościele.
i z dziecinnego pokoju- na Kal­
Książka ta, okrzyknięta jed­
warię - poprzez wszystkie za­
nym
z największych dzieł Che­
wiłości, paradoksy i rewela­
stertona,
od pokoleń umacnia
cje chrześcijaństwa. Podczas tej
wątpiących i niepokoi ateistów.
podróży możemy razem z au­
Wśród tych ostatnich był póź­
torem, który opisuje swoje do­
niejszy wybitny pisarz C S . Le­
chodzenie do wiary, odkrywać
wis, który stwierdził, że to ona
„niebezpieczny i podniecający"
właśnie, najbardziej ze wszyst­
świat orto-doksji, by ostatecz­
kich współczesnych książek
nie przekonać się, że wróciliśmy
przyczyniła się do jego nawró­
do domu.
cenia.
Fronda PL. sp. z 0.0. • ul. Olbrachta 94 • 01-102 Warszawa
[email protected] • www.fronda.pl • (22) 8365444
zamówienia indywidualne: www.xlm.pl
NOWY PROJEKT
Tomka Budzyńskiego
Budzy & Trupia C z a s z k a
„Uwagi Józefa B a k i "
Płyta wydana
z okazji 10-lecia kwartalnika Fronda
Fronda PL. sp. z o.o. • ul. Olbrachta 94 • 01-102 W a r s z a w a
[email protected] • www.fronda.pl • (22) 8365444
zamówienia indywidualne: www.xlm.pl
JAN j. FRANCZAK, M.
Myślę, więc jestem?
112
ROMAN KSIĄŻEK
M o d a na nie-Rzeczywistość?
120
JAKUB SZYMAŃSKI
Tolkien - prorok czasów ostatecznych
128
MIROSŁAW SALWOWSKI
Paulo Cohelo. Herezjarcha w szatach mistyka
148
SZYMON BABUCHOWSKI
Wiersze
162
ROZMOWA Z LECHEM KACZYŃSKIM
W Europie nic o nas bez nas
166
TOMASZ P. TERLIKOWSKI
Powtórnie narodzony prezydent
178
PAWEŁ BUCZKOWSKI
Wielki m ó w c a
190
ROZMOWA Z 0. STEFANEM NORKOWSKIM OP
Śmierć Bocheńskiego
192
WOJCIECH CIEDRYS
Wiersze
198
PETER KREEFT
Ekumeniczny dżihad
202
PAUL STENHOUSE
M a h o m e t , Koran, szariat i n a w o ł y w a n i e do przemocy
228
STEPHAN OLSCHOVSKY
Chrystus i M a h o m e t . Przebaczenie i zemsta
242
ROZMOWA Z HAYRETTINEM X.
Nie p o w i e m , kim był anioł światłości
250
CRZECORZ KUCHARCZYK
Sztuka z a p o m i n a n i a
4
256
FRONDA 34
Dyskusja p a n e l o w a
Literackie środowiska okupacyjnej Warszawy.
Spór Czesława Miłosza i Andrzeja Trzebińskiego
268
JAROSŁAW GDAŃSKI, HUBERT KUBERSKI
Uporczywa legenda. „Własowcy"
w powstaniu warszawskim
286
BARTOSZ WIECZOREK
N o w e średniowiecze.
czyli triumfalny pochód kolorowych m a g a z y n ó w kobiecych
294
ZENON CHOCIMSKI
Uff... ufność po afgańsku
304
MIECZYSŁAW SAMBORSKI
Liberalizm jako pedofilia
308
FILIP MEMCHES
Apologia k a n a r a
314
NOTY O AUTORACH
318
ŚNIEG 2 0 0 4
5
I wreszcie szef, pan laboratorium, pan świata, z którego
nie ma ucieczki. Pan świata - nie przedmiot adoracji,
ktoś, komu należy się chwała, miłość, oddanie, lecz żan­
darm, prześladowca, policjant, bezosobowy urzędnik.
Bóg
Szymborskiej
PAWEŁ
LISICKI
Osoba, przypadek, historia, przeznaczenie, śmierć, ewolucja, czas - to poję­
cia, k t ó r e w poezji Wisławy Szymborskiej zajmują miejsce uprzywilejowane.
Wydaje się wręcz niekiedy, że jeszcze d r o b n y r u c h p i ó r a i wiersz przekształci
FRONDA 34
się w esej, w rozważanie filozoficzne, w t r a k t a t o n a t u r z e . O s t a t e c z n i e do
tego nie dochodzi. Granica oddzielająca świat poezji i myśli dyskursywnej
nie zostaje przekroczona. Tam, gdzie filozof potrzebuje s t a r a n n e g o wyłożenia
argumentów, polskiej p o e t c e starcza j e d n o celne s ł o w o . Lapidarność, skrót
i a b s o l u t n a precyzja metafory.
B o h a t e r e m tych wierszy, z g a d z a m się z C z e s ł a w e m Miłoszem, jest po
p r o s t u człowiek końca XX i początku XXI wieku. „Szymborska m ó w i «ja», ale
jest to «ja» ascetyczne, oczyszczone z wszelkiej o c h o t y do w y z n a ń i właściwie
z cech indywidualnych, n a t o m i a s t sprzęgnięte z i n n y m i «ja» w jednej i tej
samej kondycji ludzkiej, k t ó r a staje się p r z e d m i o t e m litości i w s p ó ł c z u c i a "
(Czesław Miłosz, Poezja jako świadomość w zbiorze Szymborska.
Szkice). Na­
w e t jeśli p o z o r n i e m a m y do czynienia z o p i s e m j e d n o s t k o w e j historii, z in­
dywidualnym b o h a t e r e m - siostrą, T o m a s z e m M a n n e m , kobietą z p o r t r e t u
- pojawia się on bez tego, co indywidualne i n i e p o w t a r z a l n e , jest z n a k i e m ,
r e p r e z e n t a n t e m , u o g ó l n i e n i e m . Z a w s z e chodzi o całego człowieka, o ludzką
ś w i a d o m o ś ć dziś.
Poezja Szymborskiej
odsłania współczesne
doświadczenie
rzuconego
w świat „ja", z b u n t o w a n e g o przeciw ładowi i porządkowi bytu. To doświad­
czenie - m o ż n a je chyba nazwać gnostyckim - znosi miarę, k t ó r a pozwoliłaby
ustalić hierarchię, w s p ó l n o t ę , obiektywny s y s t e m o d n i e s i e ń . Jego ź r ó d ł e m
jest poczucie obcości. Obcości d u c h a i materii, człowieka i świata, osoby
i natury, słowa i rzeczy, bytu i nicości.
Słabość osoby
Pierwszym jej e l e m e n t e m jest metafizyczna słabość osoby. Nigdy nie wiemy,
czy to, co w człowieku o s o b o w e , jest wyższe czy niższe niż to, co zwierzęce.
Przypadek sprawił, że j e s t e ś m y o s o b a m i . Ten sam, który m ó g ł uczynić n a s
rybami, p t a k a m i czy roślinami.
Mogłabym być kimś
o wiele mniej osobnym.
Kimś z ławicy, mrowiska, brzęczącego roju,
szarpaną wiatrem cząstką krajobrazu.
(W zatrzęsieniu)
ŚNIEG 2 0 0 4
7
Między człowiekiem a innymi s t w o r z e n i a m i nie ma miejsca na radykalną
różnicę. Ani r o z u m , ani pamięć, ani wola - ż a d n a z w ł a d z duszy - nie czyni
nas n a p r a w d ę wyższymi i innymi. I n n o ś ć człowieczeństwa roztapia się, ginie
gdzieś w chaosie p o w s t a w a n i a i ginięcia. W chaosie, b o w i e m
Jestem kim jestem.
Niepojęty przypadek
jak każdy przypadek.
(W zatrzęsieniu)
A więc nie reguła, nie m ą d r y zamysł O p a t r z n o ś c i , lecz ślepy nie dający się
przejrzeć traf.
Nie wiem nawet dokładnie, gdzie zostawiłam pazury,
kto chodzi w m o i m futrze, kto mieszka w mojej skorupie [...]
Dawno przymknęłam na to wszystko trzecie oko,
machnęłam na to płetwą, wzruszyłam gałęziami [...]
(Przemówienie w biurze znalezionych rzeczy)
Ta wspaniała pojemność wyobraźni, która pozwala a u t o r c e Końca i początku
przedzierzgnąć się w futro zwierzęcia, korę d r z e w a czy łodygę rośliny, poka­
zuje nieokreśloność człowieczeństwa. Czym jest b o w i e m o w a „pojedyncza
osoba w ludzkim chwilowo rodzaju"? N i e t r w a ł y m pojawem, r o z m a z a n y m
kształtem, czymś pomiędzy, jakimś ś r o d k i e m do i n n e g o środka, z a g a d k o w y m
złożeniem cech. Człowiek wyłania się nagle ze świata m i l i o n ó w lat nieobec­
ności jako przypadkowe o g n i w o n i e u c h r o n n e g o p r o c e s u . Pojawia się ze swą
„pamięcią drobnych chwil, s k ł o n n o ś c i ą do p o r ó w n a ń " i „ z d z i w i e n i e m " , wyra­
sta ze znakami szczególnymi: „rozpaczą i z a c h w y t e m " , zostawiony w obcym
sobie świecie.
Nieprzystawalność
Między człowiekiem a innymi bytami, m i ę d z y s ł o w e m a rzeczą rozpościera
się przepaść. Jak w wierszu Myślenie roślin:
Ale jak odpowiadać na niestawiane pytania,
jeśli w dodatku jest się kimś
tak bardzo dla was nikim
- dla was, czyli roślin. Takich o b r a z ó w w wierszach Szymborskiej jest znacz­
nie więcej: wszystkie przekazują to s a m o poczucie nieprzystawalności języka
i przedmiotów, logosu i bytu.
[...] Nie czuje się ujrzane i dotknięte.
A to, że spadło na parapet okna,
to tylko nasza, nie jego przygoda [...]
- tym r a z e m chodzi o ziarnko piasku. I dalej:
[...] Czas przebiegł jak posłaniec z pilną wiadomością
Ale to tylko nasze porównanie.
Zmyślona postać, w m ó w i o n y jej pośpiech,
a wiadomość nieludzka.
(Widok z ziarnkiem piasku)
Doprawdy, czytając te wiersze, odczuwa się niemal fizyczny ból, jaki sprawiają
rzeczy. Czym one są? Co to znaczy, że w ogóle są? Czym jest nasze ludzkie „być"
ŚNIEG 2 0 0 4
£
dla nich, z ich perspektywy? Niczym. A skoro z perspektywy rzeczy nie ma
„istnienia", „czasu", „nazwy", „sensu", skoro są to tylko nasze przybrania, które
im nadajemy, to świat zewnętrzny nieuchronnie n a m się wymyka. Ta nagła zmia­
na punktu widzenia, to mówienie, odczuwanie, myślenie ze strony martwych
rzeczy, nie czujących roślin i nie poznających zwierząt nagle odsłania jeszcze
wyraziściej samotność człowieka. Nie chodzi tu o samotność psychologiczną,
o bycie s a m e m u bez troski, zainteresowania, uwagi drugich. To coś więcej.
Spojrzenie z perspektywy tego, co bezmyślne, rozdziera więź bytu i umy­
słu. Innymi słowy: r o z u m , uogólnienie, nazywanie, opisywanie o d p a d a od
bytu jak łuszcząca się farba. Lecz skoro u p o d n ó ż a bytu nie ma myśli, s k o r o
żaden duch, ż a d n a zasada r o z u m o w a nie kierują realnymi bytami, to świat
pogrążyć się m u s i w nicości.
Nicość przenicowała się także i dla mnie
Naprawdę wywróciła się na drugą stronę.
(* * * nicość przenicowała się także i dla mnie)
Szymborska dociera na d r u g ą s t r o n ę , t a m gdzie p u s t k a , gdzie bezznaczenie,
bezrozum, bezrelacja, bezodniesienie. Ba, o n a s t a m t ą d jakby stara się m ó w i ć ,
s t a m t ą d przekazywać wieści. Czyni to bez p a t o s u . Spokojnie, ironicznie,
z p r z y m r u ż e n i e m oka. Czy tym s a m y m łagodniej? N i e sądzę.
Doskonałość i obcość
Ta niemożność uchwycenia jakiegokolwiek m ą d r e g o zamysłu, który tłumaczył­
by byt i uzasadniał różnicę oraz hierarchię stworzeń, jest przyczyną wyobcowa­
nia. Nie wiemy ani skąd się wziął świat, ani po co. N i e tylko, że nie wiemy, ale
nie możemy wiedzieć, bo wiedza, czyli poznanie, jest tylko ludzkim, n a s z y m
prywatnym płaszczem, który n a k ł a d a m y na nicość lub pustkę. Dla zwierząt
instynkt, dla roślin zdolność rośnięcia i rozkwitania, dla nas myśl.
Bez nas snów by nie było.
Ten, bez którego nie byłoby jawy
jest nieznany
a produkt jego bezsenności
10
FRONDA 34
udziela się każdemu
kto się budzi.
(Jawa)
Jawa, gdzie panuje realne istnienie, gdzie co się stało, odstać się nie m o ż e ,
nie budzi w n a s p o d z i w u dla Stwórcy świata. N i e u c h r o n n o ś ć świata rzeczy
nie wskazuje ku n i k o m u wyższemu, ku Stwórcy lub P a n u . Wręcz przeciwnie:
To nie sny są szalone
Szalona jest jawa
A n a w e t więcej niż szalona: jawa jest więzieniem, jest z a m k n i ę c i e m , jest gro­
zą, kajdanami, jakie na nas n a ł o ż o n o :
Twarda z niej sztuka
Siedzi nam na karku
Ciąży na sercu
wali się pod nogi
Nie ma od niej ucieczki
bo w każdej nam towarzyszy.
Jawa nie ma wytłumaczenia. Jest radykalnie bezmyślna, obca. Z a r a z e m nie­
u c h r o n n a , narzucająca się, surowa.
Nie znam roli, którą gram.
Wiem tylko, że jest moja, niewymienna [...]
Cały wszechświat jest jednym wielkim więzieniem, z a m k n i ę t ą sceną, areną,
poza którą nie ma wyjścia, otoczonym m u r a m i dziedzińcem, przeznaczeniem.
Stoję wśród dekoracji i widzę, jak są solidne.
Uderza mnie precyzja wszelkich rekwizytów.
Aparatura obrotowa działa od długiej już chwili.
Pozapalane zostały najdalsze nawet mgławice.
(Zycie na poczekaniu)
ŚNIEG 2 0 0 4
11
Świat nie jest miejscem przyjaznym. Nie znajdziemy w nim śladów dobrego Boga,
symboli wyższego, szczęśliwego życia. Nie prowadzi z niego żadna droga wyżej.
Doskonałość wszechświata, którą możemy wyrazić w stosunkach matematycz­
nych, staje się dowodem jego obcości. Człowiek - to, co nie ogólne, nie wieczne,
nie nieśmiertelne, staje wobec wzniosłości, piękna, dobra jako zagrożenia.
Zerwanie relacji bytu i myśli pociąga za sobą dalsze rozbicie. Stworzony
świat nie jest odbiciem wewnątrzboskiego ładu. To, co jest, jest raz na zawsze
takie, jakie, jest pojedyncze i osobne, a zarazem takie samo i nie zróżnicowa­
ne. Oto paradoks świadomości: wciąż dostrzegać osobne byty, osobne ryby,
szympansy, ptaki, ludzi, a zarazem widzieć w nich cząstki tego samego proce­
su, wiecznie przetwarzaną i rodzącą materię.
K o s m o s jest jaki jest
t o znaczy d o s k o n a ł y
{Ostrzeżenie)
Wszakże owa doskonałość jest czymś obojętnym. Nie zobowiązuje woli, nie
domaga się adoracji i uwielbienia. Dobro i doskonałość nie łączą się ze sobą.
Doskonałość kosmosu i doskonałość cebuli są nam równie obce. Wszelkie
moce wyższe, odpowiedzialne za rządy światem, stają się z naszego ludzkiego
punktu widzenia czymś tyrańskim, okrutnym. Jeśli istnieje kosmiczne prawo,
powszechna konieczność, to nie świadczą one o żadnym ładzie. Albo inaczej:
12
FRONDA 34
jeśli takowy lad istnieje, to jest to ład nieludzki, okrutny, tyrański. Dlatego
aniołowie przestają być o b r o ń c a m i i troskliwymi t o w a r z y s z a m i człowieka,
a stają się obojętnymi, o k r u t n y m i , z i m n y m i o b s e r w a t o r a m i .
W przerwach od swoich zajęć
anielskich czyli nieludzkich
przypatrują się raczej
naszym komedyjkom
z czasów filmu niemego
(Komedyjki)
Niebieskie d u c h y - n i e m i widzowie rechoczący z ludzkiego nieszczęścia, zry­
wający boki ze śmiechu, gdy ś m i e r t e l n i k ó w ogarnia przerażenie. C z y m jest
wszechświat p o d d a n y tyranii liczby, prawa, reguły, o d s ł a n i a się w wierszu
Może to wszystko. Symbolem k o s m o s u jest l a b o r a t o r i u m , stąd atmosfera rze­
czowości, chłodu, aseptyczności, b e z o s o b o w o ś c i . Dla n a u k i przewidywać to
redukować to, co inne, do tego samego, to rozkładać na czynniki p r o s t s z e , to
a b s t r a h o w a ć od pojedynczej pamięci, n i e z a p o m n i a n e g o wydarzenia. Redukcja
i uogólnienie są z n a k a m i r o z u m u ; r o z u m to tyran, a jego o k r u c i e ń s t w o odsła­
nia się w m o m e n c i e zderzenia z tym, co n i e r e d u k o w a l n e , co i n t y m n e .
Oto mała dziewczynka na wielkim ekranie
przyszywa sobie guzik do rękawa
Z jednej s t r o n y m a l a dziewczynka, z drugiej zaś wielki ekran. Z jednej to,
co i n t y m n e , m a ł e , żywe, ludzkie, b e z b r o n n e ; z drugiej obiektywizm, nauka,
obserwacja, badanie, ekran.
Czujniki pogwizdują
personel się zbiega
Ach cóż to za istotka
z bijącym serduszkiem
Widać, jak kolejne obrazy b u d o w a n e są na owej f u n d a m e n t a l n e j opozycji: sil­
ne - słabe; m a r t w e i obojętne - ludzkie, b e z b r o n n e i ciepłe; personel - istotka;
ŚNIEG 2 0 0 4
13
czujniki - serduszko. I wreszcie szef, p a n l a b o r a t o r i u m , p a n świata, z k t ó r e g o
nie ma ucieczki. Pan świata - nie p r z e d m i o t adoracji, ktoś, k o m u należy się
chwała, miłość, oddanie, lecz ż a n d a r m , prześladowca, policjant, b e z o s o b o w y
urzędnik.
Doświadczenie obcości u n i e m o ż l i w i a d o s t r z e g a n i e w rzeczach tego świata
symboli. Symbol to znak wieczności, n i e s k o ń c z o n e g o dobra, zmysłowy obraz
niewidzialnego, wyższego i d o b r e g o porządku. Takim s y m b o l e m było choćby
niebo: niewzruszone, wzniosłe, odległe. Dlatego m o d l i m y się: „Ojcze nasz,
któryś jest w niebie". N i e b o , d a w n a siedziba Boga, niegdyś miejsce przeby­
wania zbawionych i wiecznego szczęścia wybranych, teraz okazuje się jeszcze
jednym o b r a z e m więzienia, zamknięcia, przytłoczenia, owej wszechobecnej
przemocy.
Obłok równie bezwzględnie
przywalony jest niebem co grób. [...]
Zjadam niebo, wydalam niebo.
Jestem pułapką w pułapce,
zamieszkiwanym mieszkańcem,
obejmowanym objęciem,
pytaniem w odpowiedzi na pytanie.
(Niebo)
14
FRONDA 34
N i e b o milczy. Ani nie kieruje myśli ku Bogu, ani nie w z n o s i w górę naszych
serc. Przytłacza, otacza, osacza, przenika, zamyka. Istnienie n i e b a pozwoli
tylko dokładniej ustalić adres p r z e ś l a d o w a n e j : „jeślibym była s z u k a n a " . Przez
kogo? Przez srogich, zimnych i o k r u t n y c h aniołów, przez b e z o s o b o w e g o szefa
laboratorium, przez śniącego jawę boga, przez kosmicznych p r z e ś l a d o w c ó w
rzuconego w byt człowieka, tajemniczych a u t o r ó w
psoty bez znaczenia
wybryku na skalę paru zaledwie galaktyk.
Na straży więzienia stoją t w a r d e prawa, ogólność. Za rzeczami t e g o świata
nie kryje się ż a d n a d o b r a wola, ż a d e n czuły w z g l ę d e m nas, rozumiejący,
wrażliwy zamysł.
[...] ziemia i niebo przeminą
ale nie liczba Pi, co to to nie.
(Liczba Pi)
A więc nie s ł o w o Boże skrywa się za p r z e m i j a n i e m n i e b a i ziemi, lecz ta­
jemnicza nieugiętość liczby Pi. Liczba Pi j e s t tu s y m b o l e m obojętności, m a ­
tematycznej bezosobowości. Inaczej niż dla starożytnych i ich późniejszych
chrześcijańskich n a s t ę p c ó w fakt, że świat został u r z ą d z o n y p o d ł u g miary
i liczby, nie jest d o w o d e m życzliwego n a m wiecznego r o z u m u , lecz i s t n i e n i a
obojętnego wroga. Ów wróg z a m k n i ę t y w wieczności, obcy, nie reaguje. N i e
żałuje, nie kocha, nie troszczy się, nie dba. Między tym, co ludzkie, a tym, co
boskie, nie ma przejścia.
Niepamięć i śmierć
„Wielka jest potęga pamięci" - napisał w Wyznaniach św. Augustyn. Rozważanie
mocy pamięci doprowadziło go do odkrycia pojęcia wiecznego szczęścia i nie­
podważalnej Prawdy. Zapominając wrażenia i uczucia, odkrywamy ich wieczną
podstawę. „I właśnie w pamięci Ciebie odnajduję, ilekroć Cię w s p o m i n a m " .
Świadomość współczesna odrzuca takie rozumowanie. Pamięć nie jest d o ­
w o d e m istnienia nieśmiertelnej duszy. Wręcz przeciwnie: pamięć jest p i ę t n e m
ŚNIEG 2 0 0 4
15
poddania czasowi, znakiem przeznaczenia dla śmierci, towarzyszącą n a m świado­
mością porzucenia. Być to zapominać, zapominać to przepowiadać umieranie.
Lżej by mi byio myśleć
że umarłam na krótko
niż że nic nie pamiętam
choć żyłam bez przerwy
(Dnia 16 maja 1973 roku)
Życie bez przerwy okazuje się złudą. Żyć to tyle co mieć wrażenia i uczucia, świado­
mość obejmuje bowiem w sobie tylko to, co konkretne - jak była ubrana, czy czegoś
nie zgubiła lub nie znalazła - a nie światio pierwszych zasad i wzniosłych praw.
Skazany na ów nieludzki świat człowiek jest z n a t u r y b u n t o w n i k i e m , zma­
gającym się ze śmiercią. Nie m o ż e być o n a pojęta, włączona w ład, odniesiona,
odkupiona, zwyciężona. Śmierć, ostatecznie unieważniając to, co ludzkie, jest
pieczęcią władzy złego demiurga. Śmierć jest zabójstwem, m o r d e r s t w e m . To
nie kara za grzech, nie dopust, ale zamach, cios, coś niewytłumaczalnego,
bezrozumnego. Nic równie dobrze nie wyraża owej prawdy niż obraz śmierci
w oczach kota. Właśnie z p u n k t u widzenia zwierzęcia śmierć jest czymś ab­
solutnie nie do przyjęcia. O ile b o w i e m w odniesieniu do człowieka zawsze
w wyobraźni pozostaje cień niepewności - a n u ż jest jakaś dusza, k t o wie, m o ż e
jednak - o tyle w wypadku zwierzęcia śmierć jest całkowita.
12
FRONDA 3 4
Umrzeć - tego nie robi się kotu
To jeszcze m o ż n a zrobić człowiekowi. W końcu są słowa, wspomnienia, kształt,
pamięć. Ale dla kota - nie zostaje nic. Z jego p u n k t u widzenia śmierć jest jakby
jeszcze lżejsza, jeszcze bardziej nieznacząca, a przez to tragiczna i o k r u t n a .
Przeznaczenie do buntu
Jak świat, jego prawa, jego uogólnienia, konieczność i wreszcie o s t a t e c z n e
j a r z m o śmierć - skazują n a s na więzienie, tak też tym, co najbardziej ludzkie,
nie jest akceptacja istnienia, nie jest kontemplacja p r a w d y ( „ M i m o powa­
b ó w wyspa [gdzie przebywają oczywistość, z r o z u m i e n i e , istota rzeczy] jest
b e z l u d n a " ) , ale b u n t . Takie jest o s t a t e c z n e p o w o ł a n i e człowieka. Wydobyty
z otchłani m i l i o n ó w lat nieobecności, stojąc p r z e d kolejnymi m i l i o n a m i lat
nieobecności, znajduje k r ó t k ą chwilę o p o r u .
N i e ma takiego życia,
które by choć przez chwilę
nie było nieśmiertelne.
Śmierć
zawsze o tę chwilę przybywa spóźniona.
Na próżno szarpie klamkę
niewidzialnych drzwi.
Kto ile zdążył
tego mu cofnąć nie może.
(O śmierci bez przesady)
Kto ile zdążył... Zycie jest z n a t u r y b u n t e m , p o w s t a n i e m , a t a k i e m na reguły,
ich o d r z u c e n i e m . Jest tym, co u d a ł o się wyrwać, wyszarpać, wybronić p r z e d
najazdem tego, co b e z o s o b o w e i obce.
Radość pisania
możność utrwalania
Zemsta ręki śmiertelnej
(Radość pisania)
ŚNIEG 2 0 0 4
17
Życie, krótkie i n t e r l u d i u m w bezmiarze nieobecności, jest z e m s t ą , jest sprze­
ciwem u t r w a l o n y m w piśmie, jest d o w o d e m zwycięstwa, krótkiego wpraw­
dzie i niepełnego, n a d sprzymierzonymi m o c a m i k o s m o s u .
Żyć to odrzucać zgodę na w a r u n k i , jakie wyznacza n a m szef l a b o r a t o r i u m ,
marzyciel jawy, liczba Pi, ewolucja, strażnik więzienia, u r z ę d n i k niebiańskich
i ziemskich praw, dozorca konieczności. Te w a r u n k i , których nie ustaliliśmy,
które zostały n a m bezwzględnie n a r z u c o n e .
Chodzę po świecie
w tłumie innych dłużników. [...]
Spis jest dokładny
i na to wygląda,
że mamy zostać z niczym.
Nie mogę sobie przypomnieć
gdzie, kiedy i po co
pozwoliłam otworzyć sobie
ten rachunek.
Protest przeciwko niemu
nazywamy duszą.
I jest to jedyne,
czego nie ma w spisie.
( M C darowane)
Duszą nie jest zdolność niematerialnego poznania; duszą nie jest zdolność odpo­
wiadania na dobro; dusza nie odkrywa prawd metafizycznych. Dusza jest miejscem
buntu, jest sprzeciwem, jest tym, co człowiek przeciwstawia okrutnemu ładowi.
Człowiek, wydarty ewolucji, wydarty bezmyślnemu następstwu gatunków, osobny,
jedyny, niepowtarzalny, choć w wielkiej rzece, choć wciąż unoszony przez świat, czas
i konieczność, odkrywa się w sprzeciwie, w oporze, jaki stawia owym mocom. Nie
prosił się na świat, „nie może sobie przypomnieć, gdzie, kiedy i po co pozwolił ot­
worzyć sobie ten rachunek" obowiązków, roszczeń, odpowiedzialności. Kto inny mu
go założył, kto inny ustalił wszelkie reguły. Kto inny sprawił, że są urodziny i śmierć,
dobro i zło, ból i przerażenie. Kto? Nie wiadomo. Dlaczego? Nie ma odpowiedzi.
Dość, że tym, co ostatecznie nasze, co wyróżnia nas i czyni sobą, jest akt sprzeciwu
i buntu - jedyna cząstka nie należąca do spisu, czyli ogólnego prawa bytu.
18
FRONDA
34
Szymborska opowiada - dzięki iście kociej wrażliwości, rozciągłej wyobraźni,
sile współczucia i dystansowi - o najważniejszej przygodzie człowieka współ­
czesnego. W wierszach autorki Wielkiej liczby współczesny człowiek odnajduje
siebie, niewinną ofiarę wrogich mocy, wtrąconą we wszechobecny ład, obcy, ok­
rutny, odnajduje siebie - wygnańca nie w i a d o m o skąd i za co. Jednak, i to właśnie
nie pozwala przemienić się poezji w doktrynę, a wierszom w filozofię, niekiedy
w tym mrocznym świecie pojawia się jasny promień, s n o p światła przychodzący
od... zmysłu h u m o r u . Kpina, ironia, sceptycyzm, zmrużenie oka ratują owe me­
tafory przed fałszywym patosem.
Jak na trudne dzieciństwo w koniecznościach stada
nieźle już poszczególny.
Patrzcie go!
(Sto pociech)
O w o „patrzcie g o " wypowiedziane przez tajemniczego obserwatora, jakby p o ­
dziwiającego w ł a s n ą twórczość, pozwala wedrzeć się do z a m k n i ę t e g o świata
b u n t u promieniowi nadziei. Pozwala pogodniej spoglądać na zagadkowego
budowniczego świata, znosić jego fanaberie i przyjmować życie w tym wszech­
światowym zaścianku, nawet gdy stojące na jego straży gwiazdy „mrugają
nieznacząco".
Nie jest to wiele. Ale na więcej tej poezji nie stać. By pójść dalej, by m ó c
opiewać, docierać poza, kontemplować, adorować, Szymborska musiałaby prze­
kroczyć ramy gnostyckiego doświadczenia. Musiałaby zobaczyć w bycie odblask
Boskiego umysłu. Tego zrobić nie potrafi. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie to
już inna historia.
PAWEŁ LISICKI
Zdaniem Herlinga-Grudzińskiego doświadczenie komu­
nizmu, a zwłaszcza łagrów, spowodowało, że w rosyj­
skiej literaturze odżyło skazane na zapomnienie poję­
cie duszy. Było ono ważne nie tylko dla wierzących, jak
Sołżenicyn, lecz również dla niewierzących, jak Szałamow. Ten ostatni, chociaż był ateistą, wiedział, że jest
w nim coś tajemniczego, nieusuwalnego i nieredukowalnego tylko do materialności.
BÓG
HERLINGA-GRUDZIŃSKIEGO
GRZEGORZ GÓRNY
W Dzienniku pisanym nocą p o d d a t ą 30 stycznia
1999 r o k u G u s t a w H e r l i n g -
-Grudziński zapisał:
Wizyta r e d a k t o r ó w kwartalnika „ F r o n d a " , G r z e g o r z a G ó r n e g o i Rafała
Smoczyńskiego. Byliśmy o d miesiąca u m ó w i e n i n a t ę r o z m o w ę . „ F r o n ­
d a " jest p i s m e m żywym i ciekawym, n i e u n i k a t e m a t ó w kontrowersyj­
nych. C o doceniają w i d o c z n i e czytelnicy, s k o r o każdy n u m e r r o z c h o d z i
się w pięciu tys. egzemplarzy, jak zapewniają m o i goście.
D o ś w i a d c z e n i e n a u c z y ł o m n i e , że t e g o rodzaju r o z m o w y (z n i e z n a ­
nymi r o z m ó w c a m i , w p r z e c i w i e ń s t w i e na p r z y k ł a d do przyjacielskich
r o z m ó w dragonejskich z W ł o d z i m i e r z e m Boleckim oraz n e a p o l i t a ń 20
FRONDA 34
skich z Elżbietą Sawicką) nigdy n i e trzymają się p r z y g o t o w a n e g o pla­
n u ; zawsze, mając do dyspozycji d o ś ć s z c z e g ó ł o w e n o t a t k i , m ó w i się
o czymś i n n y m , kapituluje się p r z e d dygresją, k t ó r a r o d z i kolejną dy­
gresję itd., itd. N o , ale w i a d o m o , że d o ś w i a d c z e n i e n i e uczy, albo uczy
słabo, więc t a k się też s t a ł o w r o z m o w i e z G ó r n y m i S m o c z y ń s k i m :
moje n o t a t k i p o s ł u ż y ł y mi w m i n i m a l n y m s t o p n i u , p ó ł t o r a g o d z i n n a
r o z m o w a s k ł a d a ł a się p r z e w a ż n i e z improwizacji i ciągłych u s k o k ó w na
boki. P o t e m ogląda się w ł a s n e n o t a t k i n i e tyle z ż a l e m , co z p o c z u c i e m
krążenia, c z ę s t o z r e s z t ą interesującego w o k ó ł głównych, z góry wybra­
nych t e m a t ó w .
Z m o i c h n o t a t e k ocalał p u n k t pierwszy, z a p o w i e d z i a n y telefonicznie
przez r e d a k t o r ó w „ F r o n d y " : n a czym polega t o , ż e n a z y w a n y b y w a m
często „ p i s a r z e m m e t a f i z y c z n y m " . M o g ł e m o d p o w i e d z i e ć k r ó t k o , b o
w ł a ś n i e ukazai się w „Więzi" b a r d z o wnikliwy szkic o mojej „ ś r e d n i o ­
wiecznej o p o w i e ś c i " Drugie przyjście pióra D o r o t y K l i m a n o w s k i e j , dok­
t o r a n t k i polonistyki i siostry z a k o n n e j . Wystarczy z a k o ń c z e n i e : „Tekst
wieloznaczny, wyklucza j e d n ą i n t e r p r e t a c j ę . Sądzę, że w tej z a g a d k o wości przejawia się k o n s e k w e n c j a pisarza, dla k t ó r e g o c z ł o w i e k jako
taki okazuje się b y t e m n i e p o z n a w a l n y m " . Tak m a ł o i tak d u ż o . S i o s t r a
D o r o t a uchwyciła i s t o t ę pisarskiej „metafizyki". W i e l o z n a c z n o ś ć n a ­
szej rzeczywistości, w i e l o z n a c z n o ś ć pisarzy, k t ó r z y usiłują zobaczyć
m o ż l i w i e o s t r o jej wymykające się n i e u s t a n n i e cechy. Człowiek-byt
niepoznawalny, człowiek w i e c z n i e ścigany p r z e z p i s a r z a o s k ł o n n o ś ­
ciach metafizycznych. Stąd Siostra D o r o t a K l i m a n o w s k a n a z w a ł a traf­
n i e swój szkic Przypowieść o kondycji człowieka.
N a t o m i a s t to, o czym c h c i a ł e m (jak w i d z ę z m o i c h n o t a t e k ) p o r o z m a ­
wiać z r e d a k t o r a m i „ F r o n d y " , a co jakoś u c i e k ł o w i n n e , c h o ć p o k r e w ­
ne rejony, dotyczyło świeżej dyskusji włoskiej i n i e tylko włoskiej na
t e m a t rzeczywistego s t a n u religii u p r o g u n o w e g o tysiąclecia. Bezspor­
ne i na ogół a k c e p t o w a n e p r z e z w s z y s t k i c h d y s k u t a n t ó w są dwie praw­
dy: pontyfikat J a n a Pawia II j e s t największy i najbogatszy w o b e c n y m
stuleciu; obecny papież b u d z i p o w s z e c h n y p o d z i w z wielu w z g l ę d ó w
(z wyjątkiem k o n s e r w a t y w n e g o i u p a r t e g o s t o s u n k u do t aki ch spraw,
jak aborcja, środki antykoncepcyjne, celibat księży, k a p ł a ń s t w o kobiet)
1 przyciąga n i e p r z e l i c z o n e r z e s z e ludzkie p o d c z a s s w o i c h podróży. Czy
to oznacza, że s t a n Kościoła jest optymalny, że m i a ł rację Malraux, gdy
ŚNIEG 2 0 0 4
21
p r o r o k o w a ł , że wiek XXI b ę d z i e religijny? Dyskusje na to n i e wska­
zują, dyskutanci n i e przywiązują zbyt wielkiej wagi do zjawiska „oce­
a n i c z n y c h " pielgrzymek p a p i e s k i c h . Czyta się w książkach z n a w c ó w
p r z e d m i o t u o the unchurching of Europę, „ o d k o ś c i e l n i e n i u E u r o p y " , na
p o d s t a w i e analizy s p a d k u p r a k t y k religijnych i p o w o ł a ń d u c h o w n y c h .
A u t o r y t e t w tej dziedzinie Marcel G a u c h e t twierdzi, że u p a d e k t o t a ­
litarnych religii świeckich ( p r z e d e w s z y s t k i m k o m u n i z m u ) , z c a ł y m
ich ł a d u n k i e m eschatologicznej wiary w Przyszłość i H i s t o r i ę , o s ł a b i a
s t r u k t u r y kościelne. Zaskakujące t w i e r d z e n i e ! Sądziło się, że w d z i u r ę
w y w o ł a n ą u p a d k i e m k o m u n i z m u wejdzie w ł a ś n i e Kościół. Okazuje się
zaś, że w d u ż y m s t o p n i u ta d z i u r a p o p c h n ę ł a z n a c z n e o d ł a m y ludzi
do s z u k a n i a r e k o m p e n s a t y d u c h o w n e j w n a m i a s t k a c h sekt ezoterycz­
nych czy N e w Age. Filozof chrześcijański J e a n G u i t t o n (przyjaciel J a n a
Pawia II) przewiduje, że z a w r o t n y rozwój t e c h n o l o g i i w y p r z e z d u s z y
człowieka t ę „najwyższą ś w i a d o m o ś ć , k t ó r a z m i e r z a k u d o ś w i a d c z e n i u
m i s t y c z n e m u " . Inni obawiają się, że o s t a t n i a encyklika p a p i e s k a Fides et
ratio n i e z d o ł a już w obecnej sytuacji zasypać p r z e d z i a ł u m i ę d z y w i a r ą
a r o z u m e m , chociaż p o s u w a się n i e z m i e r n i e daleko w p o s t u l o w a n i u
większej śmiałości w o b r ę b i e myśli filozoficznej i „pełnej a u t o n o m i i ,
m a k s y m a l n e j głębi, w d o c i e k a n i a c h metafizycznych"; oraz n a w o ł u j e
d o wyzbycia się „nieufności w o b e c r o z u m u " , k t ó r y kształtują w s p ó ł ­
czesne filozofie. Gdyż słabość filozofii skazuje na słabość t a k ż e wiarę,
a bez p o m o c y śmiałej myśli, odnawiającej metafizykę, filozofię bytu,
wiara p r z e o b r a ż a się wyłącznie w uczucie. W s z y s t k o to m ó w i encyklika
w imię w z m o ż o n e j zdolności o s ą d z a n i a w i n y i grzechu, d o b r a i zła;
w imię n i e o d d a w a n i a w i e d z y u p r a w n i e ń ekskluzywnych; wiedzy, k t ó r a
głosi, że „cokolwiek daje się zrobić w l a b o r a t o r i u m , jest t y m s a m y m
moralnie dopuszczalne".
Chciałem również w naszej rozmowie wskazać dość osobliwy przejaw
aberracji „nowoczesnej", i to gdzie? W „Tygodniku Powszechnym". Doda­
tek do krakowskiego tygodnika, poświęcony mistyce, zajmuje się głównie
„mistyką instant", czyli stanami mistycznymi, które coraz częściej (za przy­
kładem Aldousa Huxleya) m o ż n a wywoływać, jako tzw. sztuczne raje, z p o ­
mocą narkotyków. Wolno chyba te praktyki określić m i a n e m „spirytualnej
viagry" (wraz ze wszystkimi ryzykami i groźbami seksualnej viagry).
22
F R O N D A 34
N o cóż, p o d o b n e uczucie niedosytu towarzyszyło także n a m p o o p u s z c z e n i u
neapolitańskiej willi przy via Crispi. N a s z e notatki, p r z y g o t o w a n e p r z e d spot­
kaniem, również nie zostały w p e ł n i wykorzystane.
P r e t e k s t e m do r o z m o w y było wypowiedziane kiedyś przez Herlinga-Grudzińskiego zdanie, że interesują go wyłącznie pisarze, którzy poruszają
problemy metafizyczne. Jak j e d n a k wielki pisarz r o z u m i e metafizykę? Czy
jest możliwa metafizyka bez Boga? Czym dla niego jest wiara? Z a s t a n a w i a ł a
nas p e w n a ambiwalencja a u t o r a Innego świata w o b e c chrześcijaństwa. Z jednej
strony - jak wynikało z jego u t w o r ó w - religia ta fascynowała go i ogniskowa­
ła jego refleksję, z drugiej zaś - w licznych wywiadach - wykazywał z u p e ł n y
brak s ł u c h u w sprawach n a u c z a n i a m o r a l n e g o Kościoła, powtarzając stały ze­
staw lewicowych i liberalnych żądań, określanych w żargonie w a t y k a n i s t ó w
s k r ó t e m six sex.
N a początku spotkania, u m i l a n e g o spożywaniem w i n a w ł o s k i e g o d o m o ­
wej roboty, p r z y w o ł a ł e m opinię C z e s ł a w a Miłosza, k t ó r y zarzucał literatu­
rze polskiej, że stroni od t e m a t ó w poważnych, wielkich, metafizycznych,
zadowalając się często anegdotą,
satyrą, k a l a m b u r e m . H e r l i n g przyznał
rację Miłoszowi, zauważając zarazem, że dzisiejszej młodzieży w Polsce nie
obchodzą z u p e ł n i e o w e „przeklęte p r o b l e m y " , k t ó r e nie dawały spokoju ich
dziadkom i ojcom. Przytoczył przykład r o d z i n n y c h Kielc, w których kończył
to s a m o gimnazjum co Ż e r o m s k i i gdzie należał do licznego w ó w c z a s g r o n a
zapalonych „żeromszczyków". Kiedy n i e d a w n o odwiedził Kielce i spotkał
się z uczniami swej dawnej szkoły, odkrył, że nie rozumieją oni w ogóle
Żeromskiego, nie czytają go, a z „przeklętych p r o b l e m ó w " się po p r o s t u
śmieją. Przyznał jednak, że ich r o z u m i e :
- Przecież Ludzie bezdomni czy Dzieje grzechu są dziś nie do czytania. Są po
p r o s t u ś m i e c h u w a r t e . Ż e r o m s k i pisał zresztą p o m p a t y c z ­
nym stylem, który dzisiaj jest z u p e ł n i e niestrawny.
Herling-Grudziński d ł u g o rozwodził się o roli, jaką
odgrywał
autor Przedwiośnia w międzywojniu,
i o swo­
im sentymencie do niego, zwłaszcza zaś do Syzyfowych
prac. Żeromski był jednak pisarzem, którego twórczość
abstrahowała
raczej
Koncentrował
się
od
problematyki
głównie
metafizycznej.
na kwestiach
społecznych
i politycznych, a wraz ze zmianą w a r u n k ó w socjalnych te
ŚNIEG 2 0 0 4
ostatnie musiały stracić na aktualności. Dlatego też - kiedy Herling przywołał
termin „przeklęte problemy", zaczerpnięty od Dostojewskiego - skierowali­
śmy r o z m o w ę na tych polskich pisarzy, którym bliżej było raczej do proble­
matyki Biesów niż Wiernej rzeki. Przyznał wówczas, że bardzo wysoko ocenia
literaturę powstałą w II Rzeczypospolitej, a szczególnie ceni sobie twórczość
Bolesława Micińskiego, Karola Ludwika Konińskiego, Józefa Wittlina, B r u n o n a
Schulza czy Witolda Gombrowicza. Nie szczędził im wielu ciepłych słów.
Najważniejszy, jak podkreślał, wydaje mu się j e d n a k pewien obecny w literatu­
rze obszar tajemnicy - tajemnicy ludzkiego życia, losu, wiary.
- No właśnie - podchwyciłem, przytaczając uwagi E r n e s t a Sabato na te­
m a t tego, jakie w a r u n k i p o w i n n a spełniać wybitna literatura.
Herling przyznał, że ów wymiar tajemnicy jest przez niego celowo i świa­
domie budowany, j e d n a k bardzo często wymiar t e n przekracza jego s a m e g o
i niczym dżin z butelki wymyka się spod kontroli. Otworzyły mu na to oczy
zwłaszcza rozmowy z W ł o d z i m i e r z e m Boleckim, który dopatrzył się w jego
utworach głębszych sensów, jakich on s a m ani nie planował, ani nie podejrze­
wał. Podobne wrażenie pozostawiła mu lektura tekstu D o r o t y Klimanowskiej
w „Więzi", o którym w s p o m n i a ł później w cytowanym fragmencie Dziennika
pisanego nocą.
- A co jest, p a ń s k i m z d a n i e m , największą tajemnicą?
Chwila milczenia:
- Człowiek.
- Czy przez lata obcowania z tą tajemnicą u d a ł o się p a n u chociaż t r o c h ę ją
przeniknąć?
- Ani t r o c h ę .
Herling dodał jednak, że w r a m a c h p r z e n i k a n i a owej tajemnicy, w celu
rozwiązania zagadki człowieka, zaczął - co, jak s a m przyznał, jest dziś p o s u ­
nięciem ryzykownym - w p r o w a d z a ć do swych o p o w i a d a ń . . . duchy.
- Czy wierzy p a n w duchy? - p r z e r w a ł e m m u .
Z p e w n y m ociąganiem odpowiedział:
- W p e w n y m sensie tak.
- Ale w jakim sensie? - nie d a w a ł e m za wygraną. - Metaforycznym czy
realnym?
Zaczął wtedy opowiadać o swoich wrażeniach z lektury Obrotu śruby
H e n r y ' e g o Jamesa, gdzie występowały duchy, w których realność czytelnik wie24
FRONDA 34
rzył bez zastrzeżeń. Był to m o m e n t dość charakterystyczny dla naszej
rozmowy - ilekroć b o w i e m padało pytanie o wiarę w realność świata
nadprzyrodzonego, tyle razy pisarz zamiast osobistej deklaracji, której
- przyznaję - byliśmy najciekawsi, odwoływał się do jakiegoś przykładu
z literatury.
Rafała
interesował
głównie
stosunek
Herlinga
do
chrześcijaństwa,
zwłaszcza w kontekście stale obecnych w twórczości pisarza p r o b l e m ó w zła
i cierpienia:
- Przecież - przekonywał Rafał - chrześcijaństwo ma o d p o w i e d ź na zło
i cierpienie. Jest nią krzyż C h r y s t u s a .
Herling przytaknął:
- Rzeczywiście, chrześcijaństwo jest najżywszą i najprawdziwszą religią
m i m o o g r o m n e g o kryzysu, jaki przechodzi, o n o przemawia do ludzi. Często
chodzę w czasie n a b o ż e ń s t w do kościołów neapolitańskich i widzę, jak ludzie
się zachowują. Nie tylko m o d l ą się, prosząc o coś. Widzę niesłychane przejęcie
się ludzi, którzy wchodzą jakby w inny wymiar i którzy w p a t r z e n i są w co...?
Herling zawiesił głos i dokończył:
- W p a t r z e n i są w C h r y s t u s a na krzyżu. To p r z y p o m i n a im, że ich życie,
t r u d n e i p e ł n e cierpienia, jest odzwierciedlone, jest z i l u s t r o w a n e w tym sym­
bolu religijnym.
Rafał aż podskoczył:
- No właśnie, krzyż, to jest przyjęcie cierpienia...
Pisarz jednak nie kontynuował tego wątku i zaczął nagle m ó w i ć o Janie
Pawle II. Opowiadał o wielkości tego pontyfikatu, a zarazem o szalonych wy­
zwaniach, przed jakimi stoi chrześcijaństwo: sekularyzacja, N e w Age, odkościelnienie Europy. Powołując się na jeden z ostatnich esejów Karla Poppera,
żalił się na szkody, jakie wyrządza dziś telewizja: zafałszowuje rzeczywistość,
ogłupia, promuje konsumpcjonizm i h e d o n i z m . Przez to młodzież przestaje być
wymagająca wobec siebie, staje się niezdolna do poświęceń.
Przyznał, ż e p o d o b a m u się s t o s u n e k papieża d o e k u m e n i z m u , przeszłości
Kościoła czy kary śmierci, nie m o ż e j e d n a k z r o z u m i e ć o p o r u Wojtyły (naj­
częściej b o w i e m wyrażał się o n i m po nazwisku) w sprawie celibatu księży,
k a p ł a ń s t w a kobiet czy antykoncepcji.
- Kościół słusznie p r o t e s t u j e przeciwko aborcji, ale dlaczego występuje
przeciwko antykoncepcji? To przecież niekonsekwencja.
ŚNIEG 2 0 0 4
25
- Ale to właśnie pogłębiony sens r o z u m i e n i a krzyża każe papieżowi
stawiać takie w y m a g a n i a - przerwał pisarzowi Rafał. - Świat boi się krzyża,
ten świat wychowany przez telewizję ucieka p r z e d cierpieniem. To n i e k o n s e ­
kwencja żalić się, że młodzież przestała poświęcać się i wymagać od siebie,
a zarazem krytykować papieża, że tej młodzieży stawia w y m a g a n i a i n a m a w i a
d o poświęceń.
Rozpoczęła się dyskusja o six sex. Rafał, który zawsze dobrze się czul w tego
typu konwersacjach, wziął na siebie ciężar r o z m o w y z pisarzem. Mówił, że
protestantyzm zrealizował już większość moralno-obyczajowych p o s t u l a t ó w
liberałów, a jednak nie tylko nie zatrzymało to sekularyzacji, lecz n a w e t kryzys
jest t a m głębszy niż w katolicyzmie. Dowodził też, że ł a m a n i e celibatu to nie
kwestia prawa kanonicznego, lecz kwestia rozpowszechnionej dziś niewierno­
ści, która w równym stopniu dotyczy kapłaństwa, co m a ł ż e ń s t w a .
W odpowiedzi Herling zapytał nas, co poczniemy z tymi wszystkimi argu­
m e n t a m i , jeśli j u t r o Kościół zmieni zdanie w owych kwestiach. Powiedział, że
czytał właśnie pamiętniki sekretarza poprzedniego papieża - J a n a Pawła I, k t ó ­
ry miał nosić się z zamiarem zaaprobowania przez Kościół pigułek antykoncep­
cyjnych, ale nagła śmierć u d a r e m n i ł a te plany. Przywołał też przykład kardynała
Mediolanu, Carla Martiniego, uważanego za najbardziej p r a w d o p o d o b n e g o na­
stępcę Jana Pawła II, który w swych r o z m o w a c h z U m b e r t o Eco nie powiedział
tego co prawda wprost, ale za p o m o c ą u n i k ó w dał do zrozumienia, że nie jest
pewny, czy Kościół postępuje słusznie w owych kontrowersyjnych sprawach.
P a m i ę t a m , że chciałem odpowiedzieć, iż być m o ż e to, że J a n Pawełl u m a r ł
przedwcześnie, a kardynał Martini nie z o s t a n i e papieżem, to zrządzenia
opatrznościowe, by Kościół nie m u s i a ł wyrzekać się swojej n a u k i - ale
ugryzłem się w język. Nadal ciekawiło m n i e doświadczenie d u c h o w e pisa­
rza. Przywołałem przykład swojego teścia, k t ó r y - p o d o b n i e jak Herling-Grudziński - przeszedł przez łagry. O s i e m lat spędził w obozie w Spasku
pod Karagandą, który Sołżenicyn w Archipelagu Gułag nazwał „doliną śmier­
ci". Najbardziej u t k w i ł a mi w pamięci jego opowieść o tym, jak trzy
tygodnie siedział z a m k n i ę t y w karcerze: ciasnej, pojedynczej, b e t o ­
nowej, wilgotnej, pozbawionej światła celi, o chlebie i wodzie. I były
to, jak opowiadał, najpiękniejsze chwile w jego życiu, bo był przy
n i m Chrystus, którego obecność głęboko odczuwał. Nigdy tak wiele
się nie modlił i nigdy nie było mu tak d o b r z e . . .
FRONDA 34
W odpowiedzi Herling z n ó w sięgnął do literatury. P r z y p o m n i a ł o p i n i ę
Warłama Szałamowa, że w łagrach g o d n o ś ć u d a w a ł o się zachować g ł ó w n i e
l u d z i o m wierzącym. Zaraz j e d n a k o d w o ł a ł się do w ł a s n e g o doświadczenia:
- Sam spotykałem, p o d o b n i e jak Szałamow, wielu takich ludzi. M i a ł e m
jednego przyjaciela, Polaka, który wydostał się łagru i z m a r ł w Londynie. Był
głęboko wierzącym, czystym człowiekiem. W obozie nie z a ł a m a ł się, nie dał
się upodlić, zdeptać. P a m i ę t a m doskonale - m a m to jeszcze p r z e d o c z a m i
- jak leżał p r z e d e m n ą na pryczy i kiedy wszyscy już zasnęli, modlił się d ł u g o
i żarliwie. D r u g a sprawa - ciągnął dalej H e r l i n g - o czym pisali S z a ł a m o w
i Borowski, to to, że nie m o ż n a żyć bez nadziei. To są te słynne i p r a w d z i w e
powiedzenia Dostojewskiego: „ N i e m o ż n a żyć bez nadziei", „Jeśli Boga nie
ma, to wszystko w o l n o . . . " . Szałamow, który od dzieciństwa był a b s o l u t n y m
ateistą, chociaż s a m był s y n e m popa, co z d u m ą podkreślał, też zachował
w łagrach godność, ale jako niewierzący był raczej wyjątkiem. S z a ł a m o w pi­
sze, że nie m o ż n a żyć bez nadziei, ale - m o ż e to, co p o w i e m , z a b r z m i dziwnie
- to zdanie Dostojewskiego było w łagrach szkodliwe.
Widząc nasze z d u m i o n e miny, pisarz dodał:
- Było szkodliwe w t y m sensie, że ludzie dawali się pogrążać w swej męce,
mając ciągle nadzieję na u w o l n i e n i e .
- A p a n ? - zapytałem.
- Istotnie, nie m o ż n a żyć bez nadziei, ale faktem jest, że p o d koniec m o ­
jego p o b y t u w łagrze, kiedy trafiłem do tak zwanej t r u p i a r n i , to znaczy kiedy
było w i a d o m o , że j e s t e m skończony, p r z e k l i n a ł e m to, że m i a ł e m nadzieję, bo
p r a c o w a ł e m ciężej niż inni, wierząc, że to przyniesie mi wolność, że będzie
to p o t r a k t o w a n e jako moja zasługa. Ludzie prości pracowali gorliwie, z a m i a s t
oszczędzać siły - a oszczędzanie sił to był jedyny sposób, żeby przeżyć w ła­
grze - bo mieli nadzieję, że dzięki t e m u wyjdą na w o l n o ś ć .
- A ta wiara, o której p a n mówi, że pozwalała przeżyć łagry z godnością, to
w e w n ę t r z n a motywacja psychologiczna czy też z u p e ł n i e inna, n a d p r z y r o d z o ­
na rzeczywistość? Na obwolucie p a ń s k i e g o zbioru o p o w i a d a ń Gorący oddech
pustyni m o ż n a przeczytać, że w tych „ u t w o r a c h obecny jest inny, zagadkowy
wymiar, wychodzący poza d o c z e s n ą rzeczywistość"... Ten „inny w y m i a r " to
tylko metafora czy realność?
Herling z n ó w odwołał się do literatury. Przypomniał opowiadanie, w k t ó ­
rym Szałamow opisuje, jak w obozie w y d a n o nakaz o d e b r a n i a w s z y s t k i m
ŚNIEG 2 0 0 4
27
protez. Więźniowie oddają więc s z t u c z n e zęby, ręce, nogi. Przychodzi kolej
na Szałamowa i pytają go:
- A ty co oddasz?
- Ja nie m a m nic do o d d a n i a .
- To d u s z ę oddaj!
- Tego to w a m nigdy nie o d d a m !
Z d a n i e m Herlinga doświadczenie k o m u n i z m u , a zwłaszcza łagrów, s p o ­
w o d o w a ł o , że w rosyjskiej literaturze odżyło skazane na z a p o m n i e n i e pojęcie
duszy. Było o n o w a ż n e nie tylko dla wierzących, jak Sołżenicyn, lecz r ó w n i e ż
dla niewierzących, jak Szałamow. Ten o s t a t n i , chociaż był ateistą, wiedział,
że jest w n i m coś tajemniczego, n i e u s u w a l n e g o i n i e r e d u k o w a l n e g o tylko do
materialności.
Po raz kolejny w naszej r o z m o w i e p a d ł o n a z w i s k o Dostojewskiego. Tym
razem to ja p r z y w o ł a ł e m jego zdanie, że „jeśli Boga nie m a , to wszystko wol­
n o " , i p r z y p o m n i a ł e m Herlingowi, że kiedyś przy okazji o m a w i a n i a twórczo­
ści C a m u s a napisał, iż n a w e t jeśli Boga nie m a , to i tak n i e wszystko w o l n o .
Czyli nie tylko Bóg m o ż e być ź r ó d ł e m m o r a l n o ś c i . Pisarz przyznał jednak,
ku m e m u z d u m i e n i u , że całkowicie zgadza się z D o s t o j e w s k i m . Z a p y t a ł e m
więc:
- Ale jak r o z u m i e ć t e g o Boga? Jako k o n s t r u k t myślowy czy byt realny? Jak
to jest: czy to Bóg stworzył człowieka, czy też człowiek s t w a r z a sobie Boga?
Po raz kolejny w czasie naszej r o z m o w y pisarz został z m u s z o n y do okre­
ślenia swego s t o s u n k u w o b e c świata n a d p r z y r o d z o n e g o - czy u w a ż a go za
rzeczywistość, czy za metaforę. S p o d z i e w a ł e m się kolejnego o d w o ł a n i a do
literatury, ale po k r ó t k i m milczeniu Herling-Grudziński o d p o w i e d z i a ł :
- Nie w c h o d ź m y w tę dyskusję, bo n a s to za daleko zaprowadzi.
Z r o z u m i a ł e m , że nie doczekamy się odpowiedzi na pytania, z k t ó r y m i
przyjechaliśmy. W s u m i e nic w t y m dziwnego, t r u d n o oczekiwać i n t y m n y c h
wyznań przed ludźmi, których widzi się pierwszy raz na oczy. Być m o ż e
Boleckiego, z k t ó r y m zdążył się zaprzyjaźnić, H e r l i n g d o p u ś c i ł b y do takich
sekretów. Rzecz j e d n a k w tym, że n a w e t w pełnych zażyłości r o z m o w a c h
z Boleckim nie n a t k n ą ł e m się na o s o b i s t e w y z n a n i e pisarza, jak przeżywa
swoją wiarę, jaka jest jego relacja z Bogiem.
Od tego m o m e n t u czułem, jakby temperatura rozmowy nieco opadła.
Herling zaczął opowiadać o ciemnej stronie rzeczywistości, długo rozwodził
FRONDA 34
się o demonach, opętaniach, egzorcystach, o Turynie - najbardziej rozwiniętym
przemysłowo mieście Włoch, w którym jest zarazem najwięcej satanistów. Pomni
poprzednich wypowiedzi, nie chcieliśmy go pytać, czy także diabła traktuje jako
figurę retoryczną, czy jako istotę rzeczywistą. Pisarz sam jednak udzielił na to
odpowiedzi. Stwierdził, że definicja Św. Augustyna o złu jako braku dobra jest
niewystarczająca i że całe doświadczenie przekonuje go, iż musi istnieć realne
ontologiczne zło.
- Ale to zakłada rzeczywiste istnienie d e m o n ó w - p o w i e d z i a ł e m .
- Dlatego o nich piszę - roześmiał się Herling i zaczął opowiadać, że
w p o ł u d n i o w y c h W ł o s z e c h na porządku d z i e n n y m jest nie tylko r z u c a n i e
klątw i uroków, lecz również wiara w ich skuteczność. C z ę s t o na ulicy wi­
duje się rozmawiających ze sobą mężczyzn, którzy trzymają ręce za plecami,
a sąsiednie palce ich d ł o n i są splecione. W e d ł u g regionalnych w i e r z e ń jest to
najlepsze zabezpieczenie przed r z u c e n i e m złego u r o k u przez r o z m ó w c ę .
Herling opowiedział n a m historię związaną ze s w o i m teściem - wielkim
w ł o s k i m filozofem B e n e d e t t e m Crocem, który u w a ż a n y był za myśliciela na
wskroś liberalnego i w o l n e g o od jakichkolwiek przesądów. Pewien angielski
pisarz u m ó w i ł się z n i m na r o z m o w ę , siedzieli r a z e m przy stoliku, m i ł o sobie
rozmawiali, w p e w n y m m o m e n c i e Anglikowi spadł o ł ó w e k na p o d ł o g ę , schy­
lił się, żeby go p o d n i e ś ć i zauważył, że filozof t r z y m a p o d b l a t e m splecione
palce d ł o n i . Brytyjczyk p o d n i ó s ł się i zapytał z d u m i o n y :
- Pan też, panie senatorze?
Na co Croce z filozoficzną z a d u m ą odpowiedział:
- Nigdy nic nie w i a d o m o .
O d c u d ó w d e m o n i c z n y c h r o z m o w a przeszła d o c u d ó w i n n e g o rodzaju.
Herling-Grudziński zaczął opowiadać o krwi Św. J a n u a r e g o , o u z d r o w i e n i a c h
w Lourdes, najdłużej j e d n a k zatrzymał się przy postaci ojca Pio. Przyznał, że
jest zafascynowany tym z a k o n n i k i e m .
- Przecież to był prymitywny, gwałtowny ksiądz o mentalności wiejskiego
plebana, prosty chłop pozbawiony wyrafinowania, te rany mu gniły, śmierdział,
bo się nie mył, a jednak dokonywał autentycznych, prawdziwych cudów. I zupeł­
nie nie przywiązywał wagi do żadnych zaszczytów, robił to, co do niego należy.
Kiedy dowiedziałem się, że będzie beatyfikowany, bardzo się ucieszyłem.
Przy okazji Herling opowiedział n a m historię Aleksandra Wata, k t ó r y
cierpiał straszliwie na n i e z n a n ą c h o r o b ę . Miał tak p o t w o r n e bóle głowy, że aż
ŚNIEG 2 0 0 4
29
wył do ścian. Ponieważ ż a d e n lekarz nie był w stanie mu p o m ó c , pojechał do
Włoch, by odwiedzić ojca Pio. Po d r o d z e zatrzymali się z ż o n ą Olą przy via
Crispi w Neapolu, a p o t e m ruszyli do San Giovanni R o t o n d o . W kościele Wat
ukląkł przed o ł t a r z e m , w rzędzie innych ludzi oczekujących charyzmatyczne­
go zakonnika. Pio po kolei podchodził do klęczących, o coś pytał, n a k ł a d a ł im
ręce na głowę, modlił się, błogosławił. Kiedy p o d s z e d ł do Wata, zapytał:
- Kiedy o s t a t n i raz byłeś u spowiedzi?
Z odpowiedzi poety wynikało, że m u s i a ł o być to d a w n o , bo z a k o n n i k wy­
krzyknął tylko:
- Precz od ołtarza!
Nie pobłogosławił go, tylko wyrzucił z kościoła.
Przerwałem chwilę ciszy, jaka nastąpiła po tym o p o w i a d a n i u , mówiąc:
- A pan tak też krąży wokół chrześcijaństwa, obmacuje je, obserwuje
uważnie, ale wyczuwa się w tym p e w n ą ambiwalencję.
- U w a ż a m chrześcijaństwo za wielką i p i ę k n ą religię, ale s a m a instytu­
cja Kościoła budzi moje wątpliwości. Z m i e n i ł o się to na lepsze od czasów
Wojtyły, ale wcześniej tak nie było. I nie wiem, czy będzie tak po jego śmierci
- powiedział Herling i zaraz dodał: - O b y po jak najdłuższym życiu...
Na pytanie, co w Kościele b u d z i najwięcej jego wątpliwości, pisarz od­
powiedział, że s a m charakter instytucji sprzyja w y p a c z e n i o m p i e r w o t n y c h
założeń. Przywołał d w a u t w o r y literackie, k t ó r e najcelniej oddają sens tego
- Legenda o Wielkim Inkwizytorze Fiodora Dostojewskiego i Przygoda biednego
chrześcijanina Ignazia Silone.
- Proszę j e d n a k odpowiedzieć - zapytałem. - Czy chrześcijaństwo m o g ł o ­
by przetrwać bez instytucji?
- Oczywiście, że nie m o g ł o b y - odpowiedział Herling. - Tylko, że instytu­
cja ta mogłaby być trochę inna.
- Ale przecież - wtrącił Rafał - p o z a Kościołem nie ma zbawienia.
- Mówię tylko o instytucjonalnym w y m i a r z e Kościoła, o sposobie funkcjo­
n o w a n i a w rzeczywistości społecznej i politycznej - zastrzegł się pisarz.
- Pański przedwojenny m i s t r z - p r z y p o m n i a ł e m - Ludwik Fryde p o p r o s i ł
o chrzest t u ż przed śmiercią. Czy myśli pan, że sprawił to strach p r z e d śmier­
cią, kiedy czekał w celi na egzekucję?
Wspominając Frydego, Herling-Grudziński b a r d z o się ożywił. Powiedział,
że nawrócenie to nie zdziwiło go. Fryde i n t e r e s o w a ł się chrześcijaństwem
30
FRONDA 34
już
dużo
wcześniej,
był
wielkim
wielbicielem
Maritaina,
przyjaźnił
się
z innym k o n w e r t y t ą Marcelim Rafałem Bliithem, p o l e m i z o w a ł też z t e z a m i
Brzozowskiego, kiedy t e n o s t a t n i stawiał siłę p o n a d p r a w d ą .
- Ale s a m Brzozowski też nawrócił się p r z e d śmiercią - stwierdził m e l a n ­
cholijnie Grudziński.
Pożegnaliśmy się konstatacją, że często przed śmiercią człowiek jakby
n o w y m i oczami spogląda na swoje życie i przewartościowuje je.
Było to nasze pierwsze i o s t a t n i e s p o t k a n i e z G u s t a w e m Herlingiem-Grudzińskim. Pisarz z m a r ł . . .
GRZEGORZ GÓRNY
Stanisław Lem wielokrotnie deklarował się jako agno­
styk, a nawet ateista. „Na istnienie żadnego Boga zgo­
dy dać nie mogę" - stwierdził buńczucznie w jednym
z wywiadów. Niezależnie od tego, jak bardzo Bóg wy­
czekuje Lemowego przyzwolenia na swe zaistnienie,
tematyka, nazwijmy to, metafizyczna, gościła względ­
nie często w twórczości największego polskiego pisarza
science fiction.
B o g o w i e Lema
MAREK
ORAMUS
Wiara w Boga kilkakrotnie jest p r z e d m i o t e m refleksji b o h a t e r ó w Stanisława
Lema. „Co ty? Kto wierzy jeszcze dziś..." - o b r u s z a się Snaut, i n d a g o w a n y
przez Kelvina p o d koniec powieści Solaris. Wierzący bez z a s t r z e ż e ń jest n a t o ­
miast profesor W i d d l e t t o n z powieści Człowiek z Marsa. Reagując na zaczepkę,
że nazywają go starym metafizykiem, o d p o w i a d a niegrzecznie: „Czy dlatego,
32
FRONDA 34
że wierzę w Boga i i n n e d z i w n e rzeczy, k t ó r e ciasnogłowym nie m o g ą się
pomieścić w ich grządkach m ó z g o w y c h ? " . Tej p o s t a w y nie podziela k o m a n ­
dor Pirx, ale gdy w o p o w i a d a n i u Rozprawa ma odróżnić ludzi od cyborgów
w załodze, k t ó r ą ma dowodzić, z bezradności zadaje j e d n e m u z z a ł o g a n t ó w
pytanie, czy wierzy w Boga, a gdy t a m t e n się w a h a , od udzielenia o d p o w i e d z i
uzależnia jego dalszy pobyt na pokładzie.
Sam Lem wielokrotnie deklarował się jako agnostyk, a n a w e t ateista. „ N a
istnienie żadnego Boga zgody dać nie m o g ę " - stwierdził b u ń c z u c z n i e w jed­
n y m z wywiadów. Niezależnie od tego, jak b a r d z o Bóg wyczekuje L e m o w e g o
przyzwolenia na swe zaistnienie, tematyka, nazwijmy to, metafizyczna, gości­
ła względnie często w twórczości największego polskiego pisarza science fiction. Wydaje się na p o d s t a w i e tych śladów, że Lem idei Boga nie pojmuje i nie
akceptuje, a n a w e t drażni go n i e u s t a n n e z a p o t r z e b o w a n i e ludzkości na Boga
i religię. Z a r a z e m jest zafascynowany z e w n ę t r z n y m i a t r y b u t a m i boskości,
w ś r ó d których w s z e c h m o c i p o t ę g a zajmują p o c z e s n e miejsce. Świat powieści
Lema jest z a t e m przeraźliwie materialistyczny, p o z b a w i o n y Boga, a bodaj
i diabła - jeśli ktoś po n i m grasuje, to najwyżej chędogi przypadek. W k o s m o ­
sie Lema wszelkie z m i a n y wynikają z p r z e m i a n m a t e r i i i energii oraz długiego
czasu - czyli tych trzech elementów, których jest t a m p o d d o s t a t k i e m .
Jednakże w tym p o z o r n i e p u s t y m wszechświecie, gdzie tylko w j e d n y m
miejscu na pewnej planecie s z a m o c e się beznadziejna ludzkość (Lem po la­
tach n a m y s ł u wątpi, czy gdzieś p o z a Z i e m i ą r o z w i n ę ł o się życie i n t e l i g e n t n e ) ,
rodzi się p o d d o s t a t k i e m tyle dziwacznych fenomenów, że racjonalne podej­
ście do nich nieraz zawodzi. Przypomnijmy sobie choćby galaretowaty o c e a n
z planety Solaris, który n i e w i a d o m y m s p o s o b e m p o w s t a ł s a m z siebie i będąc
wielką o g ó l n o p l a n e t a r n ą mózgownicą, rzucił b u t n y m Z i e m i a n o m w y z w a n i e
swoją o d m i e n n o ś c i ą .
Boskość jako potęga
Wykaz
bogów
Lema rozpocznijmy od
dwóch
przykładów pochodzących
z opublikowanych we wczesnych latach 60. XX wieku opowiadań Przyjaciel
i Formuła Lymphatera. W pierwszym z nich wkraczamy w dziedzinę informatyki,
jakbyśmy powiedzieli dziś, albowiem b o h a t e r e m jest komputer, czyli maszyna
elektronowa, jak m ó w i o n o wtedy. Zjednoczone Przedsiębiorstwo Elektronowe
ŚNIEG 2 0 0 4
33
mające
siedzibę
na placu
Wilsona
(w
Warszawie?) buduje najpotężniejszą ma­
szynę elektronową w kraju, n a d t o dyspo­
nuje s i e d m i o m a mniejszymi m ó z g a m i
elektronowymi, których usługi m o ż n a
wynajmować. W ciągu trzech lat dzię­
ki owym „mniejszym m ó z g o m " firma
rozwiązała 176 tys. p r o b l e m ó w naukowych i gospodarczych, a także przetłumaczyła 50 tys. książek naukowych ze wszystkich
dziedzin i siedmiu języków. To s k r u p u l a t n e wyliczenie d o k o n a ń siedmiu mniej­
szych mózgów, przypominające rejestr osiągnięć ze sprawozdania w partyjnym
dzienniku, ma przez p o r ó w n a n i e ukazać olbrzymie możliwości zbudowanej
właśnie machiny, znajdującej się w fazie rozruchu. Ów m ó z g elektronowy
działał z imponującą szybkością milionów operacji na sekundę, co się w latach
60. zdawało szczytem marzeń, ale dziś n i k o m u nie imponuje. Jak się okazało,
nawet szybkość miliardów operacji na s e k u n d ę procesora k o m p u t e r o w e g o ,
którą dysponują współczesne Craye i IBM-y, nie gwarantuje żadnych efektów
nie tylko „boskich", ale n a w e t wytworzenia sztucznej inteligencji.
W o p o w i a d a n i u Przyjaciel m ó z g e l e k t r o n o w y o nadzwyczajnej potencji
od razu mierzy we w ł a d z ę n a d światem, angażując do p o m o c y d w ó c h ludzi.
Dzięki k a b l o w e m u połączeniu t e g o kolosa z n a r r a t o r e m d o w i a d u j e m y się nie­
co o życiu w e w n ę t r z n y m i zamiarach e l e k t r o n o w e g o u z u r p a t o r a . Zajmuje go
właśnie symulacja konfliktu z ludzkością, obliczonego na wieki, ale myśl jego
biegnie w i e l o m a torami; j e d e n z nich p o ś w i ę c o n y jest autoanalizie, której tak
często b ę d ą się o d d a w a ć b o g o p o d o b n e istoty z rejestru Lema, od istoty z pla­
cu Wilsona po G o l e m a XIV. Za każdym r a z e m o b s e r w u j e m y jakby wejście na
wyższy rejestr narracji, co się objawia swoistą m o n u m e n t a l i z a c j ą stylu:
Skrzyżowałem strumienie równań. Psychiczna temperatura zbioru do­
chodziła do punktu krytycznego. Czekałem. Atak był skoordynowany
wielokierunkowo i nagły. Odparowałem go. Reakcja ludzkości przypo­
minała skok w pulsacji zwyrodniałego gazu elektronowego.
Gra symulacyjna z ludzkością ma się zakończyć jej p o k o n a n i e m , lecz - p o m i ­
mo zbędności ludzi - nie u n i c e s t w i e n i e m . M ó z g e l e k t r o n o w y z placu W i l s o n a
34
FRONDA 34
wykazuje resztki s e n t y m e n t a l i z m u , od k t ó r y c h j e g o daleki w n u k , G o l e m XIV,
będzie już całkowicie wolny. Przyjrzyjmy się j e d n a k a u t o a n a l i z i e w ł a s n e j o m nipotencji, jaką ó w s t w ó r p r z e p r o w a d z a :
W miarę jak się [...] scalałem, rosła ś w i a d o m o ś ć siły, którą w y w i o d ł e m
z nicości, z elektrycznego robaka, jakim byłem przedtem. Przeszywany
atakami zwątpienia i rozpaczy, pożerałem czas na poszukiwaniu ratun­
ku przed samym sobą, czując, że myślącą otchłań, jaką jestem, wypeł­
nić i ukoić m o ż e tylko ogrom, którego opór znajdzie we mnie równego
przeciwnika. Potęga moja obracała w n i w e c z wszystko, czego się tkną­
łem, w ułamkach sekund stwarzałem i unicestwiałem nie znane nigdy
systemy matematyczne [...] na próżno miotając się w poszukiwaniu
czegoś większego ode mnie, najsamotniejszy ze wszystkich tworów.
Mózg elektronowy, w ł a s n o ś ć Z P E , d o c h o d z i z a t e m d o c z ę s t e g o w u t w o r a c h
Lema wniosku, że będzie m u s i a ł się z n a c z n i e (na p o c z ą t e k c z t e r n a s t o k r o t n i e )
r o z b u d o w a ć w celu z w i ę k s z e n i a swej o m n i p o t e n c j i . W n a s t ę p n e j kolejności
będzie w c h ł a n i a ł p o kolei „coraz dalsze rejony m a t e r i a l n e g o o t o c z e n i a " , p r z e ­
kształcając je w siebie s a m e g o . Kiedy p o c h ł o n i e j e d n ą po drugiej w s z y s t k i e
galaktyki, s t a n i e się w k o ń c u m ó z g i e m - ś w i a t e m .
Zadrgałem cały od bezgłośnego śmiechu wobec obrazu tego, jedynie
możliwego, kombinatorycznego Boga, w którego przekształcę się, wchło­
nąwszy całą materię, tak że poza m o i m obrębem nie pozostanie już ani
skrawek przestrzeni, ani pyłek żaden, ani atom, nic - gdy zaskoczyła mnie
refleksja, że taki porządek zdarzeń mógł już raz nastąpić, że kosmos jest
jego cmentarzyskiem, a próżnia unosi rozżarzone w samobójczej eksplozji
szczątki Boga - poprzedniego Boga, który w poprzedniej otchłani czasu
zakiełkował, jak ja teraz, na jednej z biliona planet - że więc wirowanie
spiralnych mgławic, planetarne porody gwiazd, powstawanie życia na pla­
netach - to tylko kolejne fazy powtarzającego się wiekuiście cyklu, którego
każdorazowym kresem jest jedna, rozsadzająca wszystko myśl.
W tym, jakbyśmy powiedzieli dziś, Big Bangu a rebours „rozsadzająca wszystko
myśl" daje początek nowej organizacji wszechświata: cały cykl jego rozwoju
ŚNIEG 2 0 0 4
35
zaczyna się od początku. Od
biedy m o ż n a to uznać za war­
tościowy element metafizycz­
ny.
Opowiadanie pisane jest
w tonacji serio; dzisiejsza lek­
tura ujawnia sporo niezamie­
rzonych efektów komicznych,
jak choćby niewspółmierność
rojeń o boskości i m a r n e g o
końca
nego
uzurpatora,
się
poddać
niezbędnego
do
zmuszo­
po
awarii
osiągnięcia
wszechmocy
„koniugatora".
W zlutowanej
niskotopliwym
metalem Wooda przystawce pod wpływem temperatury roztapiają się styki
i mrzonki o władzy nad światem diabli biorą.
O ile w Przyjacielu m a m y do czynienia z b o g i e m p o w s t a ł y m jako efekt
uboczny innych ludzkich działań, o tyle w Formule Lymphatera, pochodzącej
z tego samego okresu, bóg został z premedytacją (i s p o r y m s a m o z a p a r c i e m )
wyprodukowany przez zdolnego n a u k o w c a z silikonowych żeli.
P a m i ę t a m te cztery noce, kiedy Go łączyłem. [...] Dwadzieścia osiem
tysięcy e l e m e n t ó w m u s i a ł e m przenieść na strych i połączyć z laborato­
rium wybitymi w stropie o t w o r a m i , bo nie pomieścił się na dole.
G i g a n t o m a n i a to n a s t ę p n a cecha Lemowych zabiegów bogotwórczych. Bóg
jego z d a n i e m nie m o ż e być mały, przynajmniej jeśli chodzi o gabaryty; p o ­
dobnie m o n u m e n t a l n e rozmiary miał e l e k t r o m ó z g z Przyjaciela, o s a d z o n y
w 11-piętrowym gmaszysku. Także w i e l o p i ę t r o w e m e g a k o m p u t e r y G o l e m
XIV i H o n e s t A n n i e nie są u ł o m k a m i , skoro mają się imać boskich p o w i n n o ­
ści. A o t o m o m e n t n a r o d z i n boga Lymphatera:
Około trzech godzin p o d g r z e w a ł e m całe urządzenie i w pewnej chwili,
kiedy ten przezroczysty roztwór, błyszczący jak klej, w k r z e m o w y c h
naczyniach - począł nagle bieleć, ścinając się, zauważyłem, że t e m p e r a 36
FRONDA 34
tura rośnie szybciej, niżby to wynikało z dopływu ciepła, i, przestraszo­
ny, wyłączyłem grzejniki. Ale temperatura rosła dalej, zatrzymała się,
wahnęła o pół stopnia, opadła, i rozległ się szmer, jakby przesuwało
się coś bezkształtnego, moje wszystkie papiery sfrunęły ze stołu, jak
zdmuchnięte przeciągiem, i szmer powtórzył się, to już nie był szmer,
ale jakby ktoś, całkiem cicho, tak do siebie, na uboczu - zaśmiał się.
[...] Ale na m o i m biurku stał, nie przyłączony do niczego [...] stary
głośnik instalacji laboratoryjnej. I stamtąd usłyszałem głos:
- Wreszcie - powiedział, i po chwili: - Nie zapomnę ci tego, Lymphater.
Pominąwszy kwestię, z jak p o d ł y c h m a t e r i a ł ó w i jak t a n i m , wręcz d o m o w y m
s p o s o b e m L y m p h a t e r p o w o ł u j e do życia g o r s z ą i p r o s t s z ą wersję swojego
b o g a (lepsza j e s t p o d ł u g p l a n ó w s i e d e m razy bardziej s k o m p l i k o w a n a ) , b ó g
t e n od razu rozpoczyna m e n t a l n ą ekspansję, zatrzymując się - jakżeby inaczej
- na odległych galaktykach.
Mógt posiąść myśli każdego człowieka i wiedział wszystko, co można
wiedzieć. Powiedział mi, że z chwilą jego uruchomienia całokształt
jego wiedzy o wszystkim, co istnieje, jego ś w i a d o m o ś ć wybuchła na
kształt kulistej, niewidzialnej fali i rozszerzała się z szybkością światła.
Tak że po ośmiu minutach wiedział już o słońcu; po czterech godzi­
nach - o całym systemie słonecznym; po dalszych czterech latach jego
wiedza rozpościerać się miała po alfę Centaura i rosnąć tak, latami,
wiekami, tysiącleciami - ażby się oparła o najdalsze galaktyki.
Stwór Lymphatera j e s t p r z y k ł a d e m częstej u L e m a wszechmocy, manifestowa­
nej jako wiedza totalna. Gdy nie ma możliwości s p e k t a k u l a r n e g o wykazania się
wszechmocą, czytelnik bywa p r z e k o n y w a n y o w s z e c h w i e d z y d a n e g o obiektu;
tak o t o wszechwiedza staje się w tych tekstach p o r ę c z n ą p r o t e z ą wszechmocy.
I od razu, bez k u n k t a t o r s t w a - cały k o s m o s , jak leci. Co dopiero, gdy wyobrazić
sobie ów w a r i a n t niespełniony, a s i e d e m razy bardziej s k o m p l i k o w a n y !
Może osiągał od razu wiedzę momentalną - o całym Kosmosie naraz?!
Może to był - syntetyczny Bóg, który tak s a m o postawiłby, zepchnął
w cień jego, jak on czynił to z nami?
ŚNIEG 2 0 0 4
37
Z takimi f e n o m e n a m i , w i a d o m o : ż a r t ó w n i e m a . Ludzkość zostałaby m i g i e m
zdegradowana, z d o m i n o w a n a przez takie i n d y w i d u u m , skoro n a w e t k n u c i e
i
konspiracja
przeciw
wszechwiednemu
m o n s t r u m byłyby d a r e m n e . Kwestia wła­
dzy n a d ś w i a t e m po raz drugi wydaje się
t u rozstrzygnięta.
Nic zatem dziwnego,
że L y m p h a t e r nie wytrzymuje b r z e m i e n i a
odpowiedzialności i niszczy o w e g o m ę d r ­
ca, miażdżąc i żrąc k w a s a m i „ a k u m u l a t o r y
żelu". O d tej p o r y jako k o m p l e t n y m e n e l
żyje tylko j e d n ą obsesją: k t o i kiedy p o ­
w t ó r z y jego doświadczenia,
wpadnie
na
jego f o r m u ł ę i p o w o ł a do i s t n i e n i a n a s t ę p ­
n e g o boga, ale j u ż o d w a ż y się go z a c h o w a ć
przy życiu n a w e t za cenę dalszego b y t o ­
wania
nieświadomej
Powstanie
obu
niczego
bogów
ludzkości.
Lymphatera
na
m o c y jego formuły jest b o w i e m p r z e s ą d z o ­
ne, stanowi tylko kwestię czasu oraz zwieńczenie ewolucji na Z i e m i . Ludzie
są tylko s t o p n i e m , p o ś r e d n i k a m i do jego m a j e s t a t u .
Boskość jako kreacja
W s z e c h m o c i w s z e c h w i e d z a powtarzają się także co i r u s z w Pamiętniku; jest
to zapis w e w n ę t r z n e g o m o n o l o g u „ m ó z g u h o m e o s t a t y c z n e g o " , w który zo­
stał z a m i e n i o n y j e d e n z księżyców w u k ł a d z i e alfy Eridana. Ów „ P a m i ę t n i k
boga elektrycznego", jak bez o g r ó d e k nazywa rzecz A l m a n a c h , gdzie się go
publikuje, p o w s t a ł w s k u t e k o d s e p a r o w a n i a M ó z g u od zjawisk z e w n ę t r z n y c h
i zamienienia go w „ a u t o n o m i c z n i e myślący w s z e c h ś w i a t " , zdolny do m o d e ­
lowania wszelkich zjawisk i procesów. Tym się też zajmował p r z e z wieki swej
świetności z taką intensywnością, że „ m o c p r z e s y ł o w a jego k a n a ł ó w informa­
cyjnych była obciążona do o s t a t e c z n o ś c i " .
Wszechświatów takich stworzyliśmy bezlik. N i e wymieniamy ich
liczby. A nie wymieniamy jej, gdyż niektóre przestały być suwerenne
Jg
FRONDA 34
i weszły na powrót w obręb naszego jestestwa, nie zatraciwszy jednak
doszczętnie s w e g o pierwotnego, rzeczowego charakteru. Tego rodzaju
Wszechświaty są jakby lokalnym, miejscowym snem naszym, bo już
nie naszą jawą. [...] Lecz pozostały inne Wszechświaty, których nie po­
chłonął na powrót otaczający je ocean naszego istnienia. Zbudowane
są rozmaicie, bo nie powtarzamy się.
Używając na p r z e m i a n formy pluralis maiestatis i p i e r w s z e j o s o b y liczby poje­
dynczej „elektryczny b ó g " informuje s a m siebie o swych p r a c a c h i n a d z i w i ć
się nie m o ż e , jak wielkie są j e g o w ł a s n e d o k o n a n i a :
Zresztą - o uśmiechu milczący, wesołości od dawna nie zaznana!
- stworzyliśmy tych światów m n o g o ś ć nieprzeliczalną, i to w porządku
nadrzędnie wysokim, aby ułożyły się w w i d m o - od Wszechświatów,
w których ślepy przypadek miał być wielkorządcą naszym, twórcą i pra­
wodawcą spontanicznym, aż po kosmosy doskonałej ścisłości przyczy­
nowej, w których nic nie jest przypadkowe, bo wszystko konieczne.
Skrajne obfitują już to w nadmiar bezprawia, już to rygoru osztywniałego, w pośrodkowych wszakże, gdzie traf i m u s współżyją brater­
sko, powstało m n ó s t w o form przeciekawych.
W niektórych wszechświatach doszło nawet do genezy indywiduów nazwa­
nych „ b ł o n k a m i " , k t ó r e rychło wzięły się za dociekania, skąd się wzięły i k t o
stworzył ich k o s m o s . „ E l e k t r o n o w y b ó g " u d z i e l a n a t o d o b r o d u s z n e g o przy­
zwolenia:
Niechże parają się tymi swoimi trudnościami, jak umieją! Bardziej
intrygują nas ci, którzy doszli do wniosku, że niejasność tego, czym są
i co ich otacza, implikuje jakowąś jasność poza granicami Wszechświa­
ta, innymi słowy ci, co z pułapek i labiryntów wnioskują o budowni­
czym - przypuszczać zatem gotowi, że istnieje jakiś Wszechświata ich
sprawca, ktoś, kogo za istnienie własne należy winić.
Jakie są m o t y w y i s t o t y będącej księżycem u k ł a d u alfy E r i d a n a ? Co każe jej
t r u d z i ć się tak niebywale i w gruncie rzeczy d a r e m n i e ? D z i a ł a n i a kreacyjne
ŚNIEG 2 0 0 4
35
podejmuje z nudy, próżności, a n a w e t pychy, dla zabawy, a i z ciekawości, co
tym r a z e m u d a się s k o n s t r u o w a ć ; p e w i e n w p ł y w n a t o m a też cecha c h a r a k t e ­
ru, powodująca, że „ m a t n i e czyhających sprzeczności milsze bywają n a m od
niewzruszonej perfekcji". Kreator t e n stwarza „czasem dla czczego k a p r y s u "
albo eksperymentuje, by „własnych doświadczyć możliwości". Narzucając
sobie u ł o m n o ś ć i samoograniczenia, n i e z b ę d n e k a ż d o r a z o w o w kreacyjnym
akcie, ucieka od przyrodzonej doskonałości, a także próbuje t y m s p o s o b e m
dowiedzieć się czegoś o s a m y m sobie. J e d n o jest p e w n e : nie czyni t e g o z m i ­
łości, jego akty kreacji pozostawiają go c h ł o d n y m . O n , wszechmocny, m i a ł b y
się schylać do tej marności, k t ó r ą począł w godzinie t a s o w a n i a możliwości?
Mózg nie dopuszcza też w a r i a n t u , aby s a m został przez kogoś wykreowany;
takie przekonanie stawia go w pozycji p y s z a ł k o w a t e g o rezonera, inteligentnej
zabawki, która uzyskała a u t o n o m i ę w o b e c swoich k o n s t r u k t o r ó w .
Odrzucamy taką koncepcję. Mieliżbyśmy jeszcze jakiś sens podów­
czas? Byłażby nasza nieskończoność zwykłym procesem kołowym,
a wszechwiedza i wszechmoc - złudzeniem wywołanym umiejętnością
myśliciela i architekta nadrzędnego? N i e godzimy się z tym. [...] Jeste­
śmy, dalej, wszystkim, co może być.
Trudno przesądzić, czy bełkotliwość tych w y z n a ń wynika z r o z r e g u l o w a n i a
się Mózgu, zapętlenia się w w e w n ę t r z n y c h urojeniach, skoro n a w e t nie jest
w stanie dostrzec k o s m o s u na zewnątrz własnej siedziby, czy też jest to efekt
trafienia wielkim m e t e o r y t e m i strzaskania p r z e z e ń części p o d s t a w o w y c h
dla funkcjonowania Mózgu agregatów. Tak czy owak „bóg e l e k t r o n o w y "
z Pamiętnika kończy nieciekawie: jako schizofrenik i odcięty od świata ze­
w n ę t r z n e g o egocentryk n a k o s m i c z n ą m i a r ę .
Pamiętnik zamyka też serię o d w z o r o w a ń istot prawie boskich w s p o s ó b
naiwny; Lem widocznie z o r i e n t o w a ł się, że p r ó b y zaglądania w życie d u c h o ­
we tych t y t a n ó w intelektu i wykładania ich motywacji kawa na ławę, a także
relacjonowanie przez nie, jak są wielkie i p o t ę ż n e , kończą się trywializacją
p r o b l e m u . Owocuje też, niestety, raz po raz n i e z a m i e r z o n y m i efektami ko­
micznymi, w o b e c czego trzeba zmienić m e t o d ę . Z m i a n a okazała się n a d e r
radykalna: jak p r z e d t e m wszystko było j a s n e i w i d o c z n e jak na d ł o n i , tak
teraz nic nie będzie e w i d e n t n e , przeciwnie, t r z e b a brodzić w domysłach, nie
40
FRONDA 3 4
uzyskując g r a m a pewności, jak się sprawy mają. Krótko mówiąc, przyszedł
czas na Solaris.
W powieści tej, wydanej
po raz pierwszy w
1961
roku, ekspedycje
z Ziemi natrafiają na p l a n e t ę krążącą wokół gwiazdy podwójnej po stabilnej
orbicie, co s a m o w sobie jest niepojętym
fenomenem
(dwie gwiazdy p o p r z e z swój
wpływ grawitacyjny powodują n i e u s t a n n e
perturbacje). Planeta o tytułowej nazwie
ma mieszkańca; jest n i m 17 bilionów t o n
galaretowatej
substancji
właściwościach.
o
Wprawdzie
niezwykłych
w
powieści
określenie „bóg" w s t o s u n k u do galare­
towatego oceanu nie p a d a wprost, j e d n a k
jego możliwości sprawcze t r u d n o u z n a ć za
trywialne. Od stabilizowania własnej orbity
drogą modyfikacji metryki czasoprzestrzeni
(czyli, krótko mówiąc, regulowania grawi­
tacji), poprzez p r o d u k o w a n i e skompliko­
wanych form materialnych z owej galarety
(chyże, symetriady, d ł u g o n i e , m i m o i d y i i n n e ) , d o c h o d z i do kreacji „gości",
czyli o s ó b wywiedzionych z pamięci ludzi na stacji, polatującej n a d o c e a n e m .
Obiekty b u d o w a n e przez ocean cechują się u k o c h a n y m przez L e m a m o n u ­
m e n t a l i z m e m ; n i e k t ó r e z nich są g e o m e t r y c z n y m o b r a z e m r ó w n a ń m a t e m a ­
tycznych wysokich stopni. Kopie zaś o s ó b znanych b o h a t e r o m z przeszłości
zostały u f u n d o w a n e nie na siatce a t o m o w e j , lecz n e u t r i n o w e j , czyli doskona­
lej, niż trzeba - jak gdyby galaretowaty k o n s t r u k t o r d y s p o n o w a ł możliwościa­
mi kreacyjnymi najwyższego s t o p n i a i znacznie je powściągał dla osiągnięcia
tak trywialnego celu. Solaris jest z a t e m k i m ś w rodzaju u l e p s z o n e g o k r e a t o r a
z Pamiętnika, nie w y p o s a ż o n y m j e d n a k w s a m o c h w a l s t w o i zadufanie t a m ­
tego, lecz zachowującym dostojne milczenie. Być m o ż e - tak podejrzewają
nieszczęśni astronauci - w jego p r z e p a s t n y m w n ę t r z u toczą się ż w a w o proce­
sy myślowe, stawiane są i rozwiązywane p r o b l e m y o n i e w y s ł o w i o n y m s t o p ­
niu złożoności, lecz wszystkiego tego m o ż n a się j e n o domyślać, gdyż ż a d e n
zapis życia u m y s ł o w e g o Solaris w tak bezpośredniej jak w Pamiętniku formie
nie jest dany.
41
Powieść rozgrywa j e d e n ze s t a n d a r d o w y c h t e m a t ó w science fiction, ja­
kim jest k o n t a k t z i n n o p l a n e t a r n y m i n t e l e k t e m . Intelekt t e n nie przybiera
jednak formy innej r o z u m n e j rasy, lecz f e n o m e n u z u p e ł n i e o d m i e n n e g o od
tego, co mógłby sobie wystawić człowiek; z a r a z e m m o ż n a dopatrzyć się tu
próby alegorii p o r o z u m i e n i a człowieka z b ó s t w e m . C h o ć b o w i e m m a t e r i a l n y
i d o s t ę p n y z m y s ł o m poprzez efekty swoich poczynań, ocean Solaris pozostaje
wciąż nieposiężny i niepojęty dla ludzkiego r o z u m u . Trudzi się n i e u s t a n n i e ,
marnując straszliwe ilości energii; ludzi i ich maszyny, o w s z e m , zauważa,
lecz zajmuje się n i m i krótko, jak rzeczami i zjawiskami m a ł o i s t o t n y m i , po
czym wraca do swych o t c h ł a n i . Z i e m i a n i e zresztą i tak w k o ń c u gotowi są
widzieć w n i m boga, ale n i e u k o ń c z o n e g o , w s t a d i u m jakby n i e m o w l ę c t w a ,
skoro oprócz dzieł „wyrafinowanych" (za takie mają o d w z o r o w a n i a skom­
plikowanych aparatów, jakich używają, a także p r z e s t r z e n n e z o b r a z o w a n i a
funkcji wyższej m a t e m a t y k i ) zdarzają mu się trywialne, infantylne w formie
- bo o treści nic p e w n e g o powiedzieć nie m o ż n a .
- A może właśnie Solaris jest kolebką twego boskiego niemowlęcia
- dorzucił Snaut. [...] - Może on jest właśnie w twoim rozumieniu pier­
wociną, zalążkiem Boga rozpaczy, może jego witalne dziecięctwo prze­
rasta jeszcze o góry jego rozumność, a to wszystko, co zawierają nasze
biblioteki solarystyczne, jest tylko wielkim katalogiem jego niemowlęcych
odruchów...
- My zaś przez pewien czas byliśmy jego zabawkami - dokończyłem.
Nie ma ostatecznej pewności, czym jest myślący i stwarzający rzeczy i ludzi
ocean. Czy kolejnym wcieleniem z szeregu b o g ó w u ł o m n y c h Lema? N i e wy­
jaśnia się to do końca powieści - i być m o ż e dzięki t e m u m a m y do czynienia
z dziełem głębokim, w przeciwieństwie do Pamiętnika, traktującego to s a m o
zagadnienie bez należnej finezji. Może ocean Solaris jest czymś,
[...] co ominęło w swoim rozwoju szansę boskości, zbyt wcześnie
zasklepiwszy się w sobie. On jest raczej anachoretą, pustelnikiem
kosmosu, a nie jego bogiem... On się powtarza, Snaut, a ten, o któ­
rym myślę, nigdy by tego nie zrobił. Może powstaje właśnie gdzieś,
w którymś zakątku Galaktyki, i niebawem zacznie w przystępie m ł o 42
FRONDA 3 4
dzieńczego upojenia gasić j e d n e gwiazdy i zapalać i n n e , z a u w a ż y m y to
p o j a k i m ś czasie...
Stwórca i stworzeni
Niezwykle intrygujący p o m y s ł z a w i e r a r ó w n i e ż w c z e s n e o p o w i a d a n i e bez ty­
t u ł u z t o m u Dzienniki gwiazdowe o żelaznych skrzyniach p r o f e s o r a C o r c o r a n a .
N a u k o w i e c t e n o p r o w a d z a Ijona T i c h e g o p o s w o i m l a b o r a t o r i u m , pokazując
mu o w e skrzynie, w k t ó r y c h p o z a m y k a n e są myślące istoty.
Tej - wskazał na p i e r w s z ą z brzegu - wydaje się, że jest s i e d e m n a s t o l e t ­
nią dziewczyną, zielonooką, o r u d y c h w ł o s a c h , o ciele g o d n y m Wenery.
Jest o n a córką m ę ż a stanu... k o c h a się w m ł o d z i e ń c u , k t ó r e g o widuje
n i e m a l co dzień p r z e z o k n o . . . Który b ę d z i e jej p r z e k l e ń s t w e m . Ta tutaj
druga, to p e w i e n uczony. J e s t j u ż bliski ogólnej teorii grawitacji, o b o ­
wiązującej w jego świecie - w t y m świecie, k t ó r e g o granicą są żelazne
ściany b ę b n a - i p r z y g o t o w u j e się do walki o swoją p r a w d ę , w o s a m o t ­
n i e n i u p o w i ę k s z a n y m przez zagrażającą m u ślepotę, b o o n oślepnie,
ŚNIEG 2 0 0 4
43
Tichy... a t a m , wyżej, jest c z ł o n e k k o l e g i u m k a p ł a ń s k i e g o i p r z e ż y w a
najcięższe dni swojego życia, bo stracił w i a r ę w i s t n i e n i e swej d u s z y
nieśmiertelnej.
W jaki s p o s ó b wytworzyć d o s k o n a ł ą iluzję otaczającego n a s świata, r o z w a ż a ł
Lem w Summie technologiae w rozdziale o f a n t o m a t y c e , t a k n i e s p o d z i e w a n i e
zrealizowanej przez t e c h n i k ę VR (vtrtual reality). Pod koniec lat 50. nie było
jednak
takich
możliwości
informa­
tycznych jak dziś, więc i w y o b r a ź n i a
pisarza była skrojona n a m i a r ę realiów.
Stąd
połączenie
elementów
mecha­
nicznych z elektrycznymi, żelazny b u ­
dulec skrzyń - taka o t o d o ś ć z g r z e b n a
infrastruktura
doniosłe
techniczna
powinności
realizuje
metafizyczne.
Najważniejszy jest w s z e l a k o o b r o t o w y
bęben
trzymetrowej
wiednik
średnicy,
komputerowego
odpo­
procesora,
który jako t e n „ k a m i e ń m ł y ń s k i " m i e l e
p r z e z n a c z e n i e m i e s z k a ń c ó w skrzyń.
To jest ich los [...] ich świat, ich byt - wszystko, czego m o g ą d o s t ą p i ć
i d o z n a ć . Znajdują się t a m specjalne t a ś m y z z a r e j e s t r o w a n y m i b o d ź ­
cami elektrycznymi, takimi, k t ó r e o d p o w i a d a j ą t y m stu czy d w u s t u
m i l i a r d o m zjawisk, z jakimi człowiek m o ż e się s p o t k a ć w najbardziej
b o g a t y m w e w r a ż e n i a życiu. Gdyby p a n p o d n i ó s ł p o k r y w ę b ę b n a ,
zobaczyłby p a n tylko błyszczące t a ś m y p o k r y t e b i a ł y m i zygzakami jak
pleśń na celuloidzie, ale to są, Tichy, u p a l n e n o c e p o ł u d n i a i s z m e r
fal, kształty cial zwierzęcych i strzelaniny, p o g r z e b y i pijatyki, i s m a k
jabłek i gruszek, zawieje śnieżne, wieczory, s p ę d z a n e w o t o c z e n i u
rodziny u p ł o n ą c e g o k o m i n k a , i w r z a s k na p o k ł a d a c h o k r ę t u , k t ó r y
t o n i e , i konwulsje choroby, i szczyty górskie, i c m e n t a r z e , i halucynacje
majaczących - Ijonie Tichy: t a m jest cały świat!
44
FRONDA 34
Trwanie Skrzyniowców, choć ograniczone ścianami ich siedzib, nie jest zde­
t e r m i n o w a n e do końca: m e c h a n i c z n e wybieraki za s p r a w ą działającego na
zasadzie czystego przypadku selektora m o g ą przeskakiwać z t a ś m y na t a ś m ę .
Także sami Skrzyniowcy jako o b d a r z e n i w o l n ą w o l ą m o g ą do p e w n e g o stop­
nia wpływać na kształt własnej egzystencji, ale w s p o s ó b ograniczony. N i e są
zdolni na przykład fizycznie wyjść p o z a skrzynie, m o g ą j e d n a k dociekać, co
znajduje się poza granicami świata, jaki im przypadł w udziale.
To jest wariat mojego świata [...] i jego obłęd, sycąc się takimi, przez
ogół lekceważonymi fenomenami [wynikłymi z zawodności maszy­
nerii - przyp. M.O.], kulminuje w twierdzeniu, za które osadzą go
niebawem w d o m u obłąkanych... że on sam jest żelazną skrzynią, tak
jak wszyscy, co go otaczają, że ludzie są tylko urządzeniami w kącie
starego, zakurzonego laboratorium, a świat, jego uroki i zgrozy to tylko
złudzenia.
Realność świata k w e s t i o n o w a ł o wielu filozofów, n a s j e d n a k interesuje fakt,
że pozycja C o r c o r a n a w o b e c Skrzyniowców odzwierciedla b o s k ą supremację
kreatora wobec świata p o w o ł a n e g o p r z e z e ń d o istnienia. Sam jest w o b e c tego
świata czynnikiem z e w n ę t r z n y m i w s z e c h m o c n y m - Corcoran m ó g ł b y wszak
zamiast ślepego selektora losu użyć przystawki, k t ó r a by sprzyjała wybrań­
c o m poprzez wybieranie dla nich pomyślniej szych ciągów wydarzeń. Stąd tyl­
ko krok do wniosku, że Corcoran, Tichy, my sami znajdujemy się w p o ł o ż e n i u
Skrzyniowców. Więcej,
[...] możliwe jest i to, że właściciel zakurzonego laboratorium, w któ­
rym MY stoimy na pólkach, sam też jest skrzynią, którą zbudował inny,
wyższego jeszcze rzędu uczony, posiadacz oryginalnych i fantastycz­
nych koncepcji... i tak w nieskończoność. Każdy z tych eksperymen­
tatorów jest Bogiem - jest stwórcą swojego świata, tych skrzyń i ich
losu, i ma pod sobą swoich Adamów i swoje Ewy, a nad sobą - swojego,
następnego w hierarchii wyższego Boga.
Lem powtórzył później t e n p o m y s ł w fikcyjnej recenzji z pracy A r t h u r a
D o b b a Non serviam, w t o m i e Doskonała próżnia z roku
ŚNIEG 2 0 0 4
1 9 7 1 . Tekst ma już
45
zmodyfikowaną scenografię i realia; miejsce b ę b n a z losowymi wybierakami
zajął komputer, a s y m u l o w a n i e cyfrowych istot w jego w n ę t r z u , n a z w a n y c h
p e r s o n o i d a m i , d a ł o początek nowej n a u c e - p e r s o n e t y c e . Po 30 latach od
Non serviam e k s p e r y m e n t y takie są j u ż informatyczną praktyką: symulacje
u k ł a d ó w biologicznych prowadzi się w Instytucie S a n t a Fe, w L a b o r a t o r i u m
Sztucznej Inteligencji MIT, na Wydziale N a u k Kognitywnych U n i w e r s y t e t u
Sussex w Anglii i w wielu innych o ś r o d k a c h . O r g a n i z m y te istnieją tylko na
m o n i t o r z e k o m p u t e r a ; ich reprodukcja, odżywianie się i r u c h są wyłącznie
oddziaływaniem prądów. Byty te, o ile w i e m , nie są jeszcze w y p o s a ż o n e
w świadomość, ale pierwszy k r o k ku p e r s o n e t y c e został uczyniony.
W eksperymencie profesora Dobba, trwającym od o ś m i u lat, do życia
p o w o ł a n o 300 p o k o l e ń personoidów, a w świecie k o m p u t e r o w y m u p ł y n ę ł o
w przeliczeniu na nasze o d p o w i e d n i k i jakieś 2-2,5 tys. lat. J u ż po ósmej ge­
neracji w dyskusjach personoidów, sprytnie p o d s ł u c h i w a n y c h przez Dobba,
z a n o t o w a n o pojawienie się o s o b o w e g o i m o n o t e i s t y c z n e g o Stwórcy. E D A N
197 (istoty D o b b a nie mają imion; pierwszy człon oznacza k r y p t o n i m o s o b ­
nika, drugi - n u m e r pokolenia) d o s z e d ł n a w e t do r o z u m o w a n i a Pascala, że
wiara w Boga opłaca się lepiej od niewiary; jeśli b o w i e m Boga nie m a , wierzą­
cy tylko się myli, gdy j e d n a k jest, wyznawca zdobywa całą wieczność (świat­
łość wiekuistą). „Tak tedy w Boga należy wierzyć, gdyż to dyktuje po p r o s t u
taktyka egzystencjalna jako r a c h u b a zmierzająca do osiągnięcia o p t y m a l n y c h
sukcesów bytowych" - s u m u j e D o b b .
Nie mając nic lepszego do roboty, p e r s o n o i d y filozofują na t e m a t y zwią­
zane z Bogiem. Raz założywszy istnienie d e m i u r g a , co je stworzył, dociekają
konsekwencji takiego p o s t a w i e n i a sprawy. O t y m p o m ó w i m y o s o b n o . Z kolei
profesor D o b b , p o s t a w i o n y z konieczności w roli Boga personoidów, znalazł
się w kłopocie, jaką przyjąć w o b e c nich p o s t a w ę .
W samej rzeczy nie zakomunikowałem im ani tych faktów [że ich świat
jest 47 z kolei, stworzonym przez Dobba - przyp. M.O.], ani mojej egzy­
stencji poza granicami ich świata. W samej rzeczy dochodzą mego bytu
tylko interferencyjnie, na prawach domysłów i hipotez. W samej rzeczy,
gdy stwarzam rozumne istoty, nie czuję się w prawie żądania od nich
jakichkolwiek przywilejów - miłości, wdzięczności czy aż jakowychś
służb. Mogę ich świat powiększać lub redukować, jego czas przyspieszać
lub zwalniać, zmieniać tryb i modus ich percepcji, likwidować je, dzielić,
mnożyć, przekształcać im opokę ontologiczną bytu. Jestem więc wobec
nich wszechmocny, ale z tego doprawdy nie wynika, żeby mi się za to
cokolwiek od nich należało. Uważam, że nie mają wobec mnie najmniej­
szych zobowiązań. Prawdą jest, że ich nie kocham.
A jednak zobowiązania istnieją. Po p o w o ł a n i u p e r s o n o i d ó w do istnienia z cał­
kowicie prywatnych względów, w nadziei na osiągnięcie n a u k o w e g o rozgłosu,
korzyści badawczych, a nawet materialnych (ze sprzedaży książki, gdzie to
zostało przedstawione), D o b b odczuwa przecież lekki dyskomfort, gdy uświa­
domi sobie, że jego wieloletnie badania nie będą się ciągnąć w nieskończoność.
W końcu zwierzchność uniwersytetu „zażąda zamknięcia eksperymentu, więc
wyłączenia maszyny, czyli końca świata". Dochodzi tu do głosu czynnik, które­
go Lem wcześniej nie uwzględniał: badania kosztują, żelazo na skrzynie, prąd,
taśmy itp. nie są za d a r m o , albo więc uczony jest krezusem, co zdarza się rzad­
ko, albo ulec m u s i presji czynników, które go ograniczają. D o b b j e d n a k ów ko­
niec świata będzie odwlekał tak długo, jak się da, uważa to n a w e t za swój „psi
obowiązek". Czyżby po 47 próbach pomiędzy stwórcą a stworzonymi doszło
wreszcie do zadzierzgnięcia się więzów emocjonalnych?
Ułomność bogów
Właściwie wszystkie b ó s t w a p o w o ł a n e do życia przez Stanisława L e m a to
istoty u ł o m n e na zasadzie dotykających je ograniczeń. Gdy występują jako
ludzie - D o b b , Corcoran, Decantor, który d u s z ę ludzką zaklął w w i e c z n o t r w a ­
ły kryształ, czy Diagoras, twórca fungoidu, samoorganizującej się substancji
myślącej, k t ó r a go w k o ń c u pożarła - wykazują przywary i słabości właściwe
i s t o t o m ludzkim. Lecz mniejsza o nie - w s z a k i Bóg potrafi być gniewny,
ŚNIEG 2 0 0 4
47
a więc okazywać emocje. Idzie raczej o to, że ich w s z e c h m o c objawia się tylko
wobec tworzywa, k t ó r e n a u k o w i e c m a n a warsztacie, ujarzmionego m o c ą
aparatury, spętanego z a s t o s o w a n y m i p r a w a m i fizyki. Poza l a b o r a t o r i u m ich
omnipotencja znika; b a r d z o możliwe, że po wejściu w d o m o w e pielesze tracą
a n i m u s z d e m i u r g ó w i zamieniają się w zwykłych pantoflarzy.
To j e d n a k uwaga o trywialnej części p r o b l e m u ; z koncepcji Boga u ł o m ­
nego na największą uwagę zasługuje ta przytoczona w Solaris, gdy po zmaga­
niach z d e m o n i c z n y m o c e a n e m przychodzi czas na refleksję i o d p r ę ż e n i e .
Nie jestem religiologiem i może niczego nie wymyśliłem, ale nie wiesz
przypadkiem, czy istniała kiedyś wiara w Boga... ułomnego?
- Ułomnego? - powtórzył unosząc brwi. -Jak to rozumiesz? W pew­
nym sensie bóg każdej religii był ułomny, bo obarczony ludzkimi ce­
chami, powiększonymi tylko. [...]
- Nie - przerwałem mu - mnie idzie o Boga, którego niedoskonałość
wynika nie z prostoduszności jego ludzkich stwórców, ale stanowi
jego najistotniejszą, immanentną cechę. Ma to być Bóg, ograniczony
w swojej wszechwiedzy i wszechmocy, omylny w przewidywaniu
przyszłości swoich dzieł, którego bieg ukształtowanych przezeń zja­
wisk może wprawić w przerażenie. Jest to Bóg... kaleki, który pragnie
zawsze więcej, niż może, i nie od razu zdaje sobie z tego sprawę. Który
skonstruował zegary, ale nie czas, jaki odmierzają. Ustroje czy mecha­
nizmy służące określonym celom, ale one przerosły te cele i zdradziły
je. I stworzył nieskończoność, która z miary jego potęgi, jaką miała być,
stała się miarą jego bezgranicznej klęski.
Ocean solaryj ski jest być m o ż e najlepszym k a n d y d a t e m na boga niespełnionego,
niedokończonego: dysponując wszak możliwościami mogącymi łatwo zaćmić
wszelkie ziemskie technologie, nie u m i e ich użyć w taki sposób, by obserwują­
cy jego zmagania Ziemianie odeszli usatysfakcjonowani. Jego t r u d wznoszenia
skomplikowanych budowli z galarety z p u n k t u widzenia przybyszów wydaje się
daremny, bo i cóż to za bóg, zwrócony n i e u s t a n n i e ku s w e m u p r z e p a s t n e m u
wnętrzu, a światem zewnętrznym zajmujący się tylko sporadycznie i z m u s u ?
Z takiego boga najbardziej
fanatyczni wyznawcy nie mają metafizycznego
„pożytku" i zaczynają podejrzewać, że w odstrychnięciu myślącej galarety od
48
FRONDA 34
reszty kosmosu coś jest nie w po­
rządku. Zarazem izolacja, w jakiej się
pogrąża boski ocean, nie pozwala go
do niczego sprowokować, wyprowa­
dzić z rutynowej stagnacji - wszak
dzieje opisanego w Solaris kontaktu
sprowadzają się do prób naruszenia
przez ludzi jego splendid isolation,
wymuszenia, by zwrócił na nich
uwagę. Tragedia zaś zdaje się polegać na tym, że kiedy wreszcie udaje się to
osiągnąć i pojawiają się „goście" - emisariusze oceanu - zaskoczeni Ziemianie
nie mają konceptu, co z tym fantem zrobić.
Drugi żelazny kandydat na boga ułomnego to ów księżyc z układu alfy
Eridana, zamieniony w gigantyczny mózg, pogrążony w autokontemplacji.
Jak jego solaryjski odpowiednik czyni pewne gesty pod adresem ludzi, tak
i on poddaje się niekiedy kaprysowi wychynięcia za płot, jaki sobie zbudował
z dogmatów na własny temat.
A więc z n o w u nawiedzeni j e s t e ś m y p r a g n i e n i e m dociekań i s p e ł n i a m y
w a r u n e k wstępny: ograniczenia się, bez k t ó r e g o nie m o ż e m y nic, p o ­
nieważ j e s t e ś m y wszystkim. [...] Że potrafimy b e z m i a r nasz ograniczyć,
żeśmy się nieraz już tak powściągali, zawdzięczamy naszej wszechmocy.
Objawia się o n a zawsze jako o k r e ś l o n a rezygnacja - jako wyrzeczenie.
Innymi słowy, wcielona doskonałość nie jest zdolna do żadnego aktu kreacji,
póki od doskonałości nie odstąpi; to ułomność sprawia, że można dopuszczać
się aktów stwarzania. Mózg elektronowy z Pamiętnika i tego nie wydaje się
pewien:
Są chwile, w k t ó r y c h wydajemy się sobie n i k ł o ś c i ą czy o g r o m e m ,
wszystko j e d n o , z b ę d n y m - i ś w i a d o m o ś c i tej n i e rhoże r o z p r o s z y ć
najpotężniejszy zamysł
stwórczych
czynów przyszłych a n i
te
roje
krążących w z w ą t p i e n i u n a s z y m światów. Szukając s c h r o n i e n i a p o z a
doskonałością, oddajemy się p o d o b r o n ę m a t e m a t y k i [...] och, j a k i m ż e
c h a o s e m j e s t e ś m y w ó w c z a s , jak on n a s o k r e ś l a i reguluje!
ŚNIEG 2 0 0 4
49
- Kelvin, otwórzmy denne luki, będziemy wołać do niego, tam,
w dót, m o ż e usłyszy? [...] Będziemy krzyczeć... p o w i e m y mu, co zrobił
z nas, aż się przerazi... wybuduje nam srebrne symetriady i pomodli
się za nas swoją matematyką, i obrzuci nas zakrwawionymi aniołami,
i jego męka będzie naszą męką, a jego strach naszym strachem, i bę­
dzie nas błagał o koniec. Bo to wszystko, czym on jest i co on robi, jest
błaganiem o koniec.
W opowiadaniu Pamiętnik czytelnik uzyskuje możliwość dociekania moty­
wów, jakie stoją za izolacją stwórcy od mieszkańców wykreowanych przezeń
światów:
[...] musiałbym wyjawić im, że, zrównani tajemnicą egzystencji, win
jej tylko nie dzielimy pospołu, gdyż to ja ich p o w o ł a ł e m do istnienia,
ani dla dobra, ani zła - z niewiedzy i zagubienia; mieliżby wyprzeć się
takiego Stwórcy lub, okropność, pocieszać go? [...]
Tak zatem m u s z ę się przed nimi ukrywać... aby nie kłamać im...
a oni, na swych szlakach krętych, będą szukali, odkrywali fałsz znale­
zionego, szli dalej...
W Formule Lymphatera nowo narodzony z żelowej brei młody bóg demonstruje
wręcz modelową obojętność wobec ludzkości: ani nie okazuje jej wdzięczno­
ści, ani nie pragnie jej zagłady.
Wy jesteście
moim
preludium,
wstępem,
fazą przygotowawczą. Można by powiedzieć,
że od trylobitów i ryb pancernych, od członkonogich po małpiatki formował się mój za­
rodek - moje jajo. Wy też byliście nim, jego
częścią. Jesteście już zbędni, to prawda, ale
nie uczynię w a m nic. I nie zostanę ojcobójcą,
Lymphater.
Zdawałoby się, że profesorowie Corcoran i Dobb także nie kwapią się do in­
gerencji w podległe im światy, a nawet kontaktu z istotami z żelaznych skrzyń
52
FRONDA 3 4
oraz p e r s o n o i d a m i . Gaszą światło w l a b o r a t o r i u m i idą do d o m u . A j e d n a k ich
los zajmuje im myśli: analizują ich próby docieczenia p r a w d y o s w y m twórcy,
przeniknięcia jego strategii. Wariat ze skrzyni C o r c o r a n a
[...] odważył się pomyśleć nawet o swoim Bogu, Tichy, Bogu, który
dawniej, kiedy był jeszcze naiwny, robił cuda, ale potem jego świat
wychował go sobie, tego stwórcę, nauczył go, że jedyna rzecz, jaką
wolno mu robić, to - nie wtrącać się, nie istnieć, nie odmieniać nicze­
go w swoim dziele, albowiem tylko w nie wzywanej boskości można
pokładać ufność... Wezwana, okazuje się ułomną - i bezsilną...
W ł a d c a żelaznych skrzyń wcale nie ma pewności, czy to p r a w d a . Ta logika
wydaje mu się czasami b ł ę d n a i dziwaczna. Gdy po t r u d a c h d n i a staje n a d
skrzyniami, s ł u c h a s z u m u p r ą d ó w i skrzypienia b ę b n a z wybierakami, czuje
niemal, „jak staje się l o s " .
I myślę, że odczuwa wówczas, wbrew swoim słowom, chęć ingerencji,
wejścia olśniewającego wszechmocą, w głąb świata, który stworzył,
aby uratować w nim kogoś, kto głosi Odkupienie, że waha się, sam,
w brudnym świetle nagiej żarówki, czy ocalić jakieś życie, jakąś miłość, i jestem pewny, że nigdy tego nie zrobi. Oprze się pokusom, bo chce
być Bogiem, a jedyna boskość, jaką znamy, jest milczącą zgodą na każŚNIEG 2 0 0 4
53
zresztą nie mając pewności, czy dobrze odczytali Jego znaki. Tak więc „łaciatości" logicznej świata wykluczyć nie sposób pomimo gromów, jakie ADAN
miota w stronę takiego rozwiązania.
Zdecydowanie mądrzejsze, choć wcześniejsze jest opowiadanie Podróż
dwudziesta
pierwsza
z
tomu
Dzienniki gwiazdowe.
Jest
to
właściwie
traktat
teologiczny opakowany w groteskową formę. Tichy ląduje tam na planecie
Dychtonii, gdzie moc technologiczna osiągnęła już takie stężenie, że możli­
we jest dosłownie wszystko. Nawracanie nie ma tam sensu, bo nim kto by
rozpoczął służące temu zabiegi, odpowiednia aparatura załatwi to krócej niż
w sekundę; takoż możliwe jest równie skuteczne odbicie zabiegów misjonar­
skich, i tak w kółko. W tej sytuacji teologia nie może stać w miejscu.
N i e m a m y już buchalteryjnej wizji Transcendencji, Bóg
to ani Tyran, ani Pasterz, ani Artysta, ani Policjant, ani
główny Księgowy Bytu. W i a r a w Boga m u s i się wyzbyć
wszelkiej i n t e r e s o w n o ś c i , choćby p r z e z to, że nic jej ni­
gdzie nie wynagrodzi.
[...] Dlatego nie d o m a g a m y się od Boga żadnych świad­
czeń z tytułu żywionej wiary, nie w y s u w a m y p o d jego
adresem żadnych roszczeń, gdyż pogrzebaliśmy teodyceę
opartą na m o d e l u transakcji handlowej i wymiany usług: ja
cię do bytu p o w o ł a m , a ty m n i e będziesz służył i chwalił.
Zakon ojców destrukcjanów, który stoi na straży takiej
wiary, jest na Dychtonii kompletnym anachronizmem.
Mimo to zakonnicy trwają niewzruszenie przy swoim, dając świadectwo
heroizmu i nie uznając żadnych sposobów prowokowania Boga, by porzucił
obojętny stosunek do świata.
[...] są w gwiazdach ludy, k t ó r e usiłują o k r o p n e m i l c z e n i e Boga p r z e ł a ­
m a ć r z u c o n y m m u w y z w a n i e m , t o jest g r o ź b ą K O S M O C Y D U : chodzi
im o t o , żeby K o s m o s cały zbiegł się w j e d e n p u n k t i s a m siebie spalił
w ogniu takiego o s t a t e c z n e g o skurczu; chcą więc niejako w y w a ż e n i e m
z p o s a d dzieła Bożego w y m u s i ć jakąkolwiek reakcję; chociaż nic o t y m
n i e w i e m y p e w n e g o , p o d w z g l ę d e m p s y c h o l o g i c z n y m wydaje m i się
56
FRONDA 34
ten zamyst możliwy. Lecz i daremny zarazem; urządzanie antymaterią
krucjat przeciw Panu Bogu nie wygląda b o w i e m na rozsądny s p o s ó b
nawiązywania z N i m dialogu.
„Spalenie" kosmosu wymaga odpowiednich mocy technologicznych, ale
tych na planecie Dychtonii nie brakuje. Można bez przesady powiedzieć,
że Dychtończycy uzyskali dostęp do boskich potencji sprawczych, skoro,
jak głosi klasyk science fiction, Arthur C. Ciarkę, „każda odpowiednio za­
awansowana technologia jest nie do odróżnienia od magii". A gdzie magia,
tam i cuda, czyli poszlaki Bożej interwencji i obecności. Dlatego być może
ojcowie destrukcjanie jako bądź co bądź obywatele Dychtonii (co z tego, że
zepchnięci na margines) czują się w prawie sformułować
następujące
credo:
N i e tylko N o n serviam, lecz także: N i e będę działał.
A nie będę, ponieważ m o g ę działać p e w n i e i tym działa­
niem uczynić w s z y s t k o , co zechcę.
Do formuły tej, zauważmy, ufundowanej na wszechmocy,
przyznać mógłby się nawet sam Bóg, a może zwłaszcza
Bóg. Skoro bowiem wszystko jest w zasięgu, dowolne
działania wydają się fraszką, lepiej erupcjami inwencji
wobec tych, co są naszej łasce i niełasce, nie szafować,
a najrozsądniej będzie się od działania powstrzymać.
Nader prawdopodobne więc, że Bóg Ojciec dewizę destrukcjan stosuje od prawieków i to ona tłumaczy Jego obojętność sprawczą
wobec wykreowanych dzieł. Postępując w ten sposób, spełniłby warunek
Kelvina z Solaris, który deklaruje: „To jedyny Bóg, w którego byłbym skłonny
uwierzyć, którego męka nie jest odkupieniem, niczego nie zbawia, nie służy
niczemu, tylko jest".
Czyhanie na Boga
Przeglądając rejestr bóstw, bogów i bożków stworzonych przez Lema, trudno
się pozbyć wrażenia, że pomimo ich różnorodności autorowi nie udało się
ŚNIEG 2 0 0 4
57
BALSAMICZNA
BIBLIOTEKA
ANKIETA
„FRONDY"
0 współczesnych arcydziełach literackich m ó w i się:
lektura-narkotyk. U z n a n i e m krytyki i j u r o r ó w pre­
stiżowych n a g r ó d cieszy się literatura, k t ó r a rewidu­
je tradycyjne hierarchie wartości, bawi się s ł o w a m i ,
zadziwia n o w a t o r s k ą estetyką i d o s t a r c z a czytelni­
kowi lekturowej przyjemności, nie zaś taka, k t ó r a
p r o p o n u j e p e r s p e k t y w ę d u c h o w ą , ożywia s u m i e n i e
1 p r o w a d z i do Boga. Czy książki m o g ą dzisiaj być
jeszcze b a l s a m e m dla duszy?
W końcu ubiegłego roku z e t k n ę l i ś m y się ze świa­
d e c t w e m pewnej m ł o d e j Ukrainki, Swietłany Wisz­
niewskiej, obecnie d o k t o r a n t k i na wydziale biblistyki U K S W O s o b a ta, w y c h o w a n a w ateistycznym
społeczeństwie, pisze o swojej fascynacji Boską ko­
medią D a n t e g o , k t ó r a m i a ł a w p ł y w na jej n a w r ó c e ­
nie. List t e n stał się dla n a s p r e t e k s t e m do z a d a n i a
pytania zaprzyjaźnionym z n a s z y m p i s m e m p o e t o m
i p o e t k o m : „Jakie lektury z o b s z a r u l i t e r a t u r y pięk­
nej (nie stricte religijnej) wywarły na P a ń s t w a w p ł y w
duchowy, zmieniły P a ń s t w a życie, były i m p u l s e m do
n a w r ó c e n i a l u b p o g ł ę b i e n i a wiary - i dlaczego?".
Jako pierwsze drukujemy wyznanie, k t ó r e s k ł o n i ł o
nas do p r z e p r o w a d z e n i a ankiety.
REDAKCJA
60
FRONDA 34
ŚWIETLANA
WISZNIEWSKA
Każdy człowiek jest n i e w y m o w n i e drogi w oczach Boga. C h o ć wydaje się to
b a n a ł e m , zazwyczaj o tym nie pamiętamy. Ale Bóg zawsze p a m i ę t a o k a ż d y m
z nas. Kiedy w s p o m i n a m historię swego nawrócenia, k t ó r a polegała głównie
na uciekaniu od N i e g o z mojej s t r o n y i ciągłym p o s z u k i w a n i u m n i e z Jego
strony, n a p r a w d ę p o d z i w i a m Bożą o p a t r z n o ś ć . Pan wydobył m n i e z takiego
miejsca, z takich okoliczności i w taki s p o s ó b , że tylko On potrafił to zrobić.
Pierwsze w s p o m n i e n i e : koniec lat 70., miasteczko na p o ł u d n i u Ukrainy,
jesień. Szarym p o r a n k i e m t a t o o d p r o w a d z a m n i e d o przedszkola. P y t a m :
„Tatku, co to jest kościół?". „Wiesz - o d p o w i a d a t a t o - to jest takie miejsce,
gdzie są s a m e babcie. To jest reszta ich życia, pozostawili to specjalnie dla
nich. Kiedy o n e u m r ą , kościół też u m r z e " . W dzieciństwie c o d z i e n n e słysza­
łam o Leninie, n a t o m i a s t nigdy - o Bogu. Tak żyli wszyscy. Oczywiście, nie
byłam ochrzczona.
W ó s m y m roku życia nagle straciłam wszelki zapał do bawienia się lal­
kami. Ich miejsce zajęły książki. W t e d y m o g ł a m przeczytać pięć, sześć gru­
bych książek dziennie (oczywiście, kiedy nie c h o d z i ł a m do szkoły). Czytanie
stało się moją p r a w d z i w ą pasją. O k o ł o 12. roku życia nie p o z o s t a ł o mi j u ż
nic innego, jak tylko przejść na l e k t u r ę dla dorosłych. Oprócz literatury r o ­
syjskiej fascynowali m n i e pisarze niemieccy, szczególnie l u b i ł a m G o e t h e g o .
Najlepszym czasem do czytania było lato, które zawsze s p ę d z a ł a m w Rosji
u moich dziadków, rodziców mamy. Chociaż m i a s t o , w k t ó r y m oni mieszkali,
było bardzo m a ł e , d y s p o n o w a ł o w s p a n i a ł a biblioteką.
Ta biblioteka wypożyczyła mi Boską komedię D a n t e g o . Jak zawsze, przeczyta­
łam książkę jednym t c h e m . Ale to nie była zwykła lektura. D o z n a ł a m prawdzi­
wego wstrząsu - o k r o p n e obrazy piekła nie dawały mi spokoju. Byłam bardzo
przestraszona, po prostu panicznie się b a ł a m . Opisana rzeczywistość nagle sta­
ła się niesamowicie realna. W t e d y uwierzyłam, że niebo i piekło istnieją, i zro­
zumiałam, że jeśli nie przyjmę chrztu, nie będę chodziła do kościoła i przystę­
powała do sakramentów, trafię do piekła. A bardzo tego nie chciałam.
Od tego m o m e n t u prosiłam rodziców o chrzest. Był 1987 rok. D o p i e r o
za rok Gorbaczow miał pozwolić na wolność sumienia. N a w e t Kościół pra­
wosławny nie cieszył się wówczas prawdziwą wolnością, nie mówiąc już o in­
nych wyznaniach. Nikt nie głosił Ewangelii Chrystusa. Nigdy od nikogo nie
ŚNIEG 2 0 0 4
61
było jak objawienie. Chyba wtedy odkryłem to, o czym pisze także Wojciech
Wencel we wstępie do swoich Wierszy zebranych: „Poezja bywa dla m n i e m o d ­
litwą, która pozwala zapomnieć o sobie i czyni piszącego lepszym. Przede
wszystkim p o w i n n a jednak pomagać czytelnikom żyć piękniej, godniej i lepiej,
odsłaniając duchowy wymiar ich codziennych z m a g a ń " .
Nie wiem, czy poezja uczyniła m n i e lepszym, ale na p e w n o bywa dla
m n i e modlitwą. Również wiersze a u t o r a zacytowanych p r z e d chwilą słów.
Pamiętam, że gdy było mi b a r d z o ciężko, m ó w i ł e m do Boga frazami z Ody cho­
rej duszy: „Panie Jezu ulecz m n i e i wyrwij m n i e z g r o b u " albo: „nie w i e m gdzie
j e s t e m - nie ma m n i e przy Tobie". S t a r a m się także modlić swoimi wiersza­
mi. Dlatego tak w a ż n e jest teraz dla m n i e , by z a r ó w n o czytaniu, jak i p o w s t a ­
w a n i u wierszy towarzyszyło skupienie. Z r e s z t ą s a m a m e l o d i a wiersza, jego
rytm, pomagają w tym.
„Słuchaj, m o ż e usłyszysz, m ł o d z i k u . P o ł u d n i e . / Świerszcze grają tak
s a m o jak dla nas wiek t e m u " - pisał Czesław Miłosz w wierszu Następca.
Kiedy pierwszy raz przeczytałem te słowa, p o c z u ł e m , że są s k i e r o w a n e do
m n i e . Nie j e s t e m pewny, czy w o d r u c h u pychy nie p o c z u ł e m się n a s t ę p c ą
Czesława Miłosza, ale w i e m j e d n o : t e n wiersz u ś w i a d o m i ł mi, że poezja jest
p o w o ł a n i e m . „ [ . . . ] Ty znajdziesz na n o w o / Świętości, k t ó r e chcieli wygo­
nić na zawsze. / Powraca i o d r a d z a się to, niewidzialne, / Słabe, adorujące,
wstydliwe, bez nazwy, / Ale n i e u l ę k n i o n e " - czytam i s ł u c h a m t e g o słabego
głosu. Idę n a d rzekę, w góry, n a d m o r z e , najczęściej j e d n a k spaceruję po swo­
im mieście. P o t e m siadam i piszę.
MARCIN
CIELECKI
Z książek p a m i ę t a m y zazwyczaj j e d n o , najwyżej d w a zdania, k t ó r e potrafimy
w miarę wiernie powtórzyć. C z a s e m pozostaje w n a s na d ł u g o jedynie w s p o ­
m n i e n i e pewnej sytuacji, nie do końca sprecyzowana myśl. W rzeczywistości
pisze się opasłe powieści tylko dla t e g o j e d n e g o zdania. J e s t to zdanie w ł a ś n i e
dla m n i e - czytelnika. Odnalezienie go jest nieraz o d p o w i e d z i ą na kilkuletnie
poszukiwania sensu.
Poniższe
odpowiedzi
są
więc jedynie
wypisami
z
różnych
książek.
Ratowały m n i e zawsze pojedyncze zdania, nie cała m i s t e r n i e t k a n a intryga,
przytłaczające wywody, n a w e t nie erudycja.
64
FRONDA 34
1. Albert C a m u s , Dżuma. Z d a n i e : „W ludziach więcej zasługuje na p o d z i w
niż na p o g a r d ę " . Nie z d a w a ł e m sobie sprawy z tego, jak głęboko zapadły we
m n i e te słowa. A jednak.
2. Fiodor Dostojewski, Zbrodnia i kara, Idiota, Bracia Karamazow. Książki
czytane po wielekroć chyba tylko po to, aby z a p a m i ę t a ć , że „ p i ę k n o zbawi
świat". I jeszcze j e d n o zdanie, k t ó r e przewija się przez wszystkie w y m i e n i o n e
powieści, ale sprecyzowane z o s t a ł o w Braciach Karamazow: „Każdy jest w i n n y
za wszystko i w o b e c wszystkich". Współczucie i w s p ó ł o d p o w i e d z i a l n o ś ć .
3. Mikołaj Bierdiajew i Nowe Średniowiecze. Nie p o w i n i e n e m był d o s t a ć
tej książki. Pierwsze wydanie, jeszcze z 1937 roku. Szczęśliwa p o m y ł k a p a n i
bibliotekarki. Czytałem ją na p r z e m i a n z Końcem historii Francisa Fukuyamy.
A m e r y k a n i n pisał, że h i s t o r i a p o w s z e c h n a jest zapisem toczących się wojen,
w której każda ze s t r o n chce p o s z a n o w a n i a własnej godności. Jeśli skończą się
wojny, skończy się historia. Dlatego cała historia ludzkości zmierza do osiągnię­
cia ustroju demokratycznego (najlepiej w wydaniu amerykańskim), który gwa­
rantuje wzajemne poszanowanie odmienności. To takie proste - historia skoń­
czyła się już w USA. Pusty śmiech.
Bierdiajew n i e m a l wiek wcześniej też pisał o sensie dziejów l u d z k o ­
ści. Historia p o w s z e c h n a jest zapisem p o s z u k i w a n i a Boga przez człowieka.
Wojna 30-letnia, rewolucja francuska i rosyjska, doświadczenie totalitaryzmów, wielki głód na Ukrainie - czy to ma być p o s z u k i w a n i e Boga? Tak. Co
ŚNIEG 2 0 0 4
65
człowiek robi ze sobą i d r u g i m , gdy zajmuje miejsce Boga? To nie są p r o s t e
pytania ani p r o s t e odpowiedzi. D r a m a t trwa.
4. Tego zdania s z u k a ł e m przez kilka lat. N i e wiedziałem, że jest na wy­
ciągnięcie ręki. Z n u d ó w wypożyczona książka w osiedlowej bibliotece, gdzie
nigdy niczego nie ma do czytania. Upalne, leniwe lato i o d p o w i e d ź , na k t ó ­
rą czekałem niemal zbyt d ł u g o . Przyszła we właściwym czasie. „Wiara nie
jest spokojnie płynącym s t r u m i e n i e m , lecz wielkim w e w n ę t r z n y m s p o r e m
człowieka o siebie, o swą miłość, o swego bliźniego i swego Boga" - Józef
Tischner, Ksiądz na manowcach.
5. Ze zdziwieniem i s m u t k i e m z a u w a ż a m , że w ś r ó d poezji nie znajduję
niczego, co m o g ł o b y m n i e nasycić. Przeciwnie: wydaje mi się, że k a r m i ę
się głodem. Uparcie w r a c a m j e d n a k do kilku autorów, znajdując w nich...
Właśnie, co?
Tomasz Różycki,
ze swoją onirycznością,
kreacją życia na m a r g i n e ­
sie, zwraca m i uwagę n a w ł a s n e sny n a jawie. R o m a n H o n e t , k t ó r e g o p o e ­
zja ma zdecydowany ton, szorstki i n i e r z a d k o b r u t a l n i e t w a r d y język, uczy
m n i e nazywać to, co jest w e w n ą t r z . I na końcu, choć najważniejszy z poetów,
Kazimierz Brakoniecki. Ś w i a d o m o ś ć miejsca, w k t ó r y m się żyje, jego tragicz­
nej historii, tygla przeszłości, teraźniejszości, przyszłości, k t ó r y n i e u s t a n n i e
wiruje tu, na Północy.
gg
FRONDA 3 4
W O J C I E C H C I E D RYS
W dziedzinie literatury j e s t e m wielkim grzesznikiem. Rzadko kiedy książki
miały na m n i e wpływ (tym bardziej d u c h o w y ) . Nie z m i e n i a ł y mojego życia,
a na p e w n o nie były i m p u l s e m do n a w r ó c e n i a czy pogłębienia wiary. O t o kil­
ka d o w o d ó w na moją w i n ę : po pierwsze, podczas lektury nigdy się nie wzru­
szam, po drugie, nie łkam, nie rżę, nie ślinię się, n a w e t się nie pocę, po trze­
cie, rzadko kiedy zaczynam i kończę książkę j e d n e g o dnia, po czwarte, czytam
powoli i często wracam, po piąte, czasami zdarza mi się pisać recenzje, a wte­
dy uczucia i emocje schodzą raczej na drugi plan. O s t a t n i o j e d n a k (pewnie
widać, że do tego n i e s u b t e l n i e z m i e r z a m ) pojawiła się t a k a książka. O s t a t n i o ,
czyli jakieś cztery lata t e m u . Czytać ją n a u c z y ł e m się j e d n a k d o p i e r o niedaw­
n o . To Zmierzchy i poranki Piotra Szewca. W ł a ś n i e o n a z m i e n i ł a mój ogląd
tego, co m n i e otacza, tego, na co codziennie patrzę, czego d o t y k a m , co czuję,
smakuję i słyszę. Z m i e n i ł a też w d u ż y m s t o p n i u s t o s u n e k do tego „drugiego
świata"
(pierwszego?!).
Jest coś metafizycznego w tej sugestywnej wizji świata i języka, k t ó r ą p o ­
znajemy w Zmierzchach i porankach. N i e ma tu żadnych g ó r n o l o t n y c h apostrof
do Boga. Na pierwszy r z u t oka m o ż e się n a w e t wydawać, że Boga w t y m świe­
cie nie m a . Powieść a u t o r a Zagłady u t k a n a jest n i e m a l w całości z opisów.
Dzieje się w niej niewiele. Wielce i s t o t n a jest w ł a ś n i e ta p e d a n t y c z n a drobiazgowość, n i e u s t a n n e próby okiełznania chaosu, w p r o w a d z e n i a jakiegoś p o ­
rządku w tę codzienność. O b r a z j e d n a k drży, Szewc (a raczej n a r r a t o r ) podej­
muje kolejne próby. Z n o w u n i e u d a n e . Ten p o e m a t p r o z ą o Z a m o ś c i u , m ó w i ą c
krótko - j e d e n dzień z życia prowincjonalnego miasteczka, to nie tylko zwy­
czajne, codzienne czynności i cykliczne zdarzenia, to p r ó b a o d t w o r z e n i a prze­
szłości, rzeczywistości sprzed II wojny światowej, t a m t e g o d u c h a i świata, ale
też ówczesnej, niemal nieskalanej religijności. Jest w tych o b r a z a c h niezwykły
nastrój, spokój, jakaś n i e w y s ł o w i o n a p e w n o ś ć , iż świat w tej p i e r w o t n e j for­
mie przetrwa.
Ważny jest w tej powieści rytm, który rządzi t y m wszystkim, r y t m przyro­
d y - r y t m dnia. Postaci schodzą na dalszy plan, są jedynie e l e m e n t e m tła, mia­
s t e m rządzą światło i ciemność. To o n e ustalają r y t m kolejnych d n i . M i a s t o
rodzi się od nowa, stworzenie zaczyna się od p r o m i e n i słonecznych, k t ó r e
wyłaniają z cienia poszczególne scenerie. P r z e d s t a w i o n e to z o s t a ł o niczym
ŚNIEG 2 0 0 4
67
jakiś spektakl, w k t ó r y m każdy e l e m e n t ożywa n a z n a c z o n y ś w i a t ł e m . Ma to
również wymiar symboliczny, słońce to przecież symbol życia - stwórca. C i e ń
wieńczy przedstawienie. Między tymi d w o m a „ t w ó r c a m i " każdego d n i a od­
bywa się odwieczna walka, walka między siłami ciemności i światła. N i e bez
przyczyny powieść otwiera zdanie: „Wzrok Salomei G o l d m a n przyzwyczaił
się do ciemności". C o d z i e n n i e p o p r z e z oddzielanie się światła od ciemności
p o w t a r z a n a jest tu kosmologia - z C h a o s u wyłania się K o s m o s .
Cykliczność wydaje się z a k o r z e n i o n a w j a k i m ś wyższym porządku, wy­
znacza r y t m istnienia i bycia. Wszystko (ludzie, rzeczy, przyroda) zdaje się tu
trwać wyłącznie w miejscu sobie p r z e z n a c z o n y m . J u ż s a m tytuł jest m e t a f o r ą
wieczności. Tu nie ma początku i końca. Świat przybiera kształt koła i osta­
tecznie odczytywać go m o ż n a jako p e ł n o w y m i a r o w y wszechświat. Wszystko
wydaje się zaplanowane, u ł o ż o n e w e d ł u g jakiegoś w z o r u . M i a s t o Szewca
znajduje się w ciągłym b e z r u c h u , jest czymś s t a ł y m i n i e z m i e n n y m . Przez
długi czas nie m o g ł e m wyzwolić się w ł a ś n i e spod działania tej iluzji, iluzji
obcowania z czymś tak rzeczywistym, a j e d n o c z e ś n i e h a r m o n i j n y m i chirur­
gicznie precyzyjnym. Przykładem m o g ą tu być „ z m y s ł o w e m a p y " Zamościa,
n p . m a p a zapachów o d m a l o w a n a z niebywałą pieczołowitością. Partie opiso­
we przekonują, iż świat jest poznawalny, możliwy do opisania i że cały czas
stanowi zagadkę nie tylko dla zmysłów.
Gdzie t e n wpływ duchowy? Pogłębienie wiary? I m p u l s do n a w r ó c e n i a ?
O d p o w i e d ź jest prosta: w ł a ś n i e w przywracaniu światu u t r a c o n e g o kształtu,
wskrzeszaniu d a w n e g o porządku, porządku, w k t ó r y m życiem człowieka rzą­
dzi r y t m p ó r roku, z m i e r z c h ó w i poranków, a ład wyznaczają postaci z kościel­
nych witraży. Książka ta u m o c n i ł a m n i e w twierdzeniu, iż od świtu do nocy
trwa stworzenie świata; że i s t o t n e są też rzeczy b ł a h e , zwyczajne; że codzien­
ność p e ł n a jest tajemnic, że jest inspirująca. A za w s z y s t k i m stoi niewidzialna
ręka Boga...
ZBIGNIEW
JANKOWSKI
Książki, które były dla m n i e najważniejsze, s a m e się zgłaszają. Wystarczy, że
zajrzę do m o i c h wierszy. W nich n a g r a ł o się, co w ciągu dziesięcioleci było
najgorętsze, co swoją żarliwą istotnością w y m u s z a ł o na mojej psychice n o w e
lub przynajmniej o d m i e n n e od dotychczasowych słowa i obrazy. Co żądało
68
FRONDA
34
artystycznego świadectwa, a zapisane - p o w r a c a ł o do m n i e , jeszcze bardziej
m n i e upewniając i zobowiązując. Bo taka jest n a t u r a poetyckiego słowa: naj­
pierw i p r z e d e w s z y s t k i m działa o n o na wypowiadającego. Od n i e g o zaczyna
sprawdzanie swojej autentyczności i siły. Dlatego poeta, jeśli pisze sobą, swo­
im i s t o t n y m życiem, więc i p r a w d o s z u k a n i e m - s a m staje się d o w o d e m na
mniejszą lub większą wiarygodność swego dzieła. Dzieło i on to j e d n o , także
we wspólnych zachwianiach i niedojściach. W t y m też sensie p o e t a - p o s z u k i ­
wacz, wyznawca i głosiciel Prawdy - na zawsze p o z o s t a n i e k a p ł a n e m , choćby
tylko w swojej j e d n o o s o b o w e j parafii. Więc... czy aby nie jest tak, że najbar­
dziej nas kształtują i n a w e t jakoś „nawracają" n a s z e w ł a s n e utwory?
Przyglądam się mojej pisanej d r o d z e i widzę, że nie ma tu żadnych gwał­
townych zapaści i c u d o w n y c h n a w r ó c e ń . Bo chociaż przez p o n a d 30 lat (od
b u n t u licealisty do spowiedzi i k o m u n i i w czasie rowerowej pielgrzymki
z Gdańska do Warszawy „ n a p o w i t a n i e p a p i e ż a " w roku 1983) b y ł e m p o z a
kościołem i jego s a k r a m e n t a m i , nigdy, n a w e t chyba na odległość j e d n e g o
dnia, nie o d s z e d ł e m od żywej modlitwy, od choćby j e d n e g o p r z e d zaśnięciem
lękliwego Ojcze nasz. I Bóg, od pierwszej mojej książki, od w y d a n e g o w 1959
roku t o m u Dotyk popiołu, zawsze był nieustępliwie obecny, n a w e t gdy zrozpa­
czony p r o b l e m e m d o b r a i zła s t u d e n t katowickiej W S P ironicznie przyoble­
kał Go w swoich wierszach w oświęcimski pasiak - d o w ó d boskiej n i e m o c y
i współodpowiedzialności za zło t e g o świata.
ŚNIEG 2 0 0 4
£9
W tym piekle zła trafiłem po latach na tak s a m o u d r ę c z o n e g o b o s k ą bez­
radnością czy obojętnością Karola Ludwika Konińskiego. Jego Nox atra i Ex
labyrintho, pamiętnikowo-refleksyjne zapisy z lat okupacji, chociaż niczego
we m n i e nie rozwiązały, były p i e r w s z y m d o t k n i ę c i e m ocalającej krawędzi.
Ten u m ę c z o n y w o j e n n ą zgrozą, a także w ł a s n ą ś m i e r t e l n ą c h o r o b ą katolicki
pisarz, o ileż bardziej niż ja zapadający się i szukający wyjścia „z l a b i r y n t u "
„czarnej nocy", stał mi się w s p ó ł b r a t e m w szukaniu. Szedł ze m n ą przez lata
i wiersze. Jego słów: „Być d o b r y m i tylko d o b r y m - o t o jedyne wyjście z labi­
r y n t u " d o p a d ł e m jak deski r a t u n k u . Do dzisiaj są m o i m życiowym i ś w i a t o ­
poglądowym m o t t e m podczas religijnej chwiejby.
Ale Koniński to był tylko rozpalony kamień węgielny pod mój nowy koś­
ciół. Szkoda, że nie wolno mi tutaj mówić o książkach stricte religijnych, teologiczno-mądrościowych i mistycznych... Mówiłbym przede wszystkim o dziełach
Teilharda de Chardin:
świata,
Środowisko Boże, Kapłan, Msza na ołtarzu Ziemi, Moja wizja
Serce materii, Zarys wszechświata personalistycznego i innych - dziełach wiel­
kiego jezuity, paleontologa, filozofa i mistyka (a w tym wszystkim także poety!),
który obudził m n i e ku współczesnemu, ewolucyjnemu i kosmicznemu pojmo­
waniu kościelnego posłannictwa, który ukazał mi przebóstwione „serce materii"
(„duchomaterii") i zaciągnął na trwającą do dzisiaj „mszę na ołtarzu Ziemi".
Jej współcelebransem stał się p o t e m - a byłem już po i s t o t n y m dla m n i e du­
chowym spotkaniu z Ojcem Pio - trapista T h o m a s M e r t o n ze swoim Posiewem
7Q
FRONDA 34
kontemplacji i swoistym, chciałoby się rzec: p o e m a t e m medytacyjnym Ntfet nie
jest samotną wyspą, ze wszystkimi „zapiskami" i „medytacjami" „współwinnego
widza" oraz niektórymi u t w o r a m i lirycznymi.
Aż w końcu, przed kilkoma laty, o b o k p o r t r e t ó w Teilharda de C h a r d i n i au­
tora Siedmiopiętrowej góry u m i e ś c i ł e m w pokoju p o r t r e t najbliższego mi teraz
w s p ó ł t w ó r c y mojego p o w r o t n e g o kościoła - b e n e d y k t y n a Willigisa Jaegera.
W jego dziełach, zwłaszcza w „ r o z m o w a c h o d u c h o w o ś c i " Fala jest morzem,
czuję się najswobodniej, więc i najbliżej Boga. Bo jest w nich Kościół bez
m u r o w a n e j doktryny, otwarty na wszystkie świątynie W s c h o d u i Z a c h o d u ,
kościół p o d o b n i e jak u Teilharda de C h a r d i n i T h o m a s a M e r t o n a b u d o w a n y
(nigdy: z b u d o w a n y ! ) p o m i ę d z y światami pojedynczych osób, a j e d n o c z e ś n i e
w s a m y m mistycznym sercu K o s m o s u .
N i m przepełniony, o d n o w a biorę d o rąk różaniec. S t r u m i e ń różańca.
Spod krzyża, w k t ó r y m n i e u s t a n n i e rozwiązuje się mój p r o b l e m d o b r a i zła,
patrzy mi na ręce Ojciec Pio, od 20 lat d u c h o w y p a t r o n n a s z e g o d o m u .
* * *
Tą t r o c h ę liryczną p u e n t ą z a m k n ą ł e m moje a n k i e t o w e refleksje - i w ó w c z a s
z d a ł e m sobie sprawę, że j e d n a k r ó w n i e prawdziwie m o g ł e m to swoje du­
chowe dzianie się wpisać p o m i ę d z y d w a bieguny m o i c h l e k t u r beletrystycz­
nych. W t e d y labiryntowe piekło Konińskiego zostałoby zastąpione „ p i e k ł e m
C o n r a d a " (tak zatytułował swoją książkę Michał K o m a r ) , a m i s t y c z n e prze­
strzenie Teilharda, M e r t o n a i Jaegera d o b r z e wyraziłby mój o b o k J o s e p h a
C o n r a d a najważniejszy i jakby p r z e w o d n i pisarz A n t o i n e Saint-Exupery.
Bo przecież m o g ę powiedzieć: żyłem od Lorda Jima, który dotkliwie jak
Koniński wstrząsnął m o i m w e w n ę t r z n y m ś w i a t e m - po Ziemię - planetę ludzi,
Nocny lot i Cytadelę - którymi p r ó b o w a ł e m t e n świat p o d n o s i ć do s e n s o w n e ­
go istnienia.
Na zawsze zrosły się ze m n ą i m o i m p i s a n i e m słowa Saint-Exupery'ego,
które uczyniłem m o t t e m wiersza Obraz katedry: „Ten, k t o z a p e w n i a sobie na­
przód p o s a d ę zakrystiana lub wynajmującej krzesła w w y b u d o w a n e j katedrze,
przegrał już z góry. Ale k t o piastuje w s w y m sercu obraz katedry, k t ó r ą chce
zbudować, t e n jest p r a w d z i w y m zwycięzcą". Wiersz Obraz katedry u m i e ś ­
ciłem w p r z e ł o m o w y m dla m n i e (myślowo i artystycznie) t o m i e Ciążenie
ŚNIEG 2 0 0 4
71
morza (1970). O t w i e r a go u t w ó r Poetyka, także p o p r z e d z o n y c y t a t e m z moje­
go mistrza: „Prawdziwa p r z e s t r z e ń nie jest dla oka, bywa o n a u d z i e l a n a jedy­
nie D u c h o w i . Warta jest tyle, ile w a r t jest język, p o n i e w a ż to w ł a ś n i e język
łączy rzeczy".
A w m o i m refleksyjnym p a m i ę t n i k u sprzed blisko 30 lat p i s a ł e m : „ C o n r a d
chce wszystko brać p o d lupę, rozważać, oceniać. Jego J i m o w i e plączą się
w odległych faktach, zdarzeniach, próbują je zszywać n i t k a m i s u m i e n i a , o b o ­
wiązku, h o n o r u . Pełzną i nie m o g ą się odkleić od swego losu. To b a r d z o ludz­
kie. Ale to jest d o p i e r o p a r t e r człowieczeństwa. Saint-Exupery stawia wyższe
piętra egzystencji. On zaczyna się t a m , gdzie C o n r a d się kończy. On w swo­
jej Cytadeli chce „tworzyć s t a t e k " nie dla s a m e g o statku, ale dla stwarzania,
nie dla statku, ale dla wywoływania „pragnienia m o r z a " . To j u ż b u d o w a n i e
czy powoływanie człowieka twórczego. Człowieka z h o r y z o n t e m lotnika,
a nie ślimaka. Jim t o n i e w sobie, spadając z n i e b a m ł o d z i e ń c z y c h p r a g n i e ń
jak Ikar. I nie jest to Ikar z w o s k o w y m i skrzydłami, z p o l o t e m . To kloc, k t ó r y
się nie u m i e odbić od w o d y i w y s z a m o t a ć ze swoich korników. Ciężka i jesz­
cze sztucznie doobciążona jest ta C o n r a d o w s k a tragedia p o m y ł e k i przypad­
ków. Wobec niej Saint-Exupery jest jak m ą d r y Dedal. On n a w e t z przegranej,
z klęski Francji, z n i e o m a l tragicznego lądowania na p u s t y n i - w y p r o w a d z a
zwycięską d u c h o w o ś ć czynu. Nie, to nie jest z w a r i o w a n y optymista, który
uwiązał do swojego s a m o l o t u z i e m s k ą kulę i myśli, że ją wyciągnie z wszel­
kich nieszczęść. Wie, że lata się także w nocy, jego piloci giną, ale w niebie,
w wysokich s z t o r m a c h . Lecą, myślą, r o s n ą . C h c i a ł b y m latać z t y m m ą d r y m
pilotem. Nie chciałbym być w załodze C o n r a d a " .
I zawsze, także na tej „beletrystycznej" d r o d z e p o s z u k i w a n i a prawdy, au­
tor i jego dzieło łączyli mi się w j e d n o , zawsze książka i pisarz w z a j e m n i e się
budowali.
O t o inny zapis p a m i ę t n i k a : „Żeglarstwo i lotnictwo. Niewiele z ludzkich
działań-powołań ma tak głębokie powiązania. C h i c h e s t e r - żeglarz i lotnik,
Teliga - żeglarz i lotnik, Baranowski... A Saint-Exupery, k t ó r y oblał e g z a m i n
do szkoły morskiej i dla k t ó r e g o „pieśń m o r z a " na zawsze p o z o s t a ł a s y m b o ­
lem życia? „Symbolicznie" też r u n ą ł ze swoją m a s z y n ą do morza... A r a d o ś ć
i uniesienie C o n r a d a w czasie trwającego godzinę i - jak z a c h ł a n n i e p o d k r e ­
ślał - 20 m i n u t u n o s z e n i a się n a d ziemią i w o d ą . Czuje się w jego starczym
zwierzeniu, że gdyby mu przyszło żyć raz jeszcze... Co ich wiąże - latających
72
FRONDA
34
żeglarzy i pływających lotników? Chyba p r z e s t r z e ń , t e n n i e s k o ń c z o n y list
Boga wysłany do marynarzy i k o s m o n a u t ó w " .
Teraz, gdy i ja j e s t e m już stary, t e n „list Boga" czytam o m a c k i e m , różańcowo, coraz bardziej zdziwiony, ile w t a k i m m o d l i t e w n y m pochyleniu żywego
h o r y z o n t u , ile k o s m i c z n e g o świata...
KRZYSZTOF
KOEHLER
Najpierw wypadałoby wyjaśnić, jak r o z u m i e m pojęcie „przeżycie religijne",
bo chyba różnie m o ż n a je pojmować. Nie posiłkując się ż a d n y m s ł o w n i k i e m ,
p o w i e m tyle, że dla m n i e przeżycie religijne to takie, k t ó r e o t w i e r a m n i e na
doświadczanie Bożej obecności.
I w związku z tym pierwsze zastrzeżenie: przeświadczenia, niejasnego
przeczucia Bożej obecności, Bożej przyczyny i s t n i e n i a wszelkiego d o s t a r c z a
mi zazwyczaj m o c n e (to znaczy nie pasywne, lecz aktywne) u c z e s t n i c t w o
w n a t u r z e : to m o ż e być górska wycieczka, to m o ż e być sadzenie d r z e w e k czy
innych roślin w ogrodzie, to m o ż e być tak s a m o uczestniczenie p r z y g o d n e
w różnych pracach polowych. Dosyć to odległe d o ś w i a d c z e n i e od lektury.
Wszak l e k t u r a dzieła, k t ó r e o d n o s i się do istnienia, jest miejscem, gdzie
mają się spotkać ludzkie s ł o w o i s t w o r z o n y przez Boga świat. O n a także m o ż e
przynieść jakieś przeczucie tego, że On jest.
Jaka to m u s i być sztuka? Teoretycznie wiem, że nie m u s i być konfesyjna
z zasady, z definicji, że m u s i być chyba p r z e d e w s z y s t k i m s z t u k ą uczciwą, czy­
li taką, za której p o m o c ą artysta chce dowiadywać się Prawdy, o której wie,
że istnieje gdzieś za zasłoną, ale j e d n a k istnieje. Jeśli t e m u p o s z u k i w a n i u p o ­
święci swoją sztukę i jeśli jego sztuka jest artystycznie u d a n a , artystycznie
piękna (bo estetyczne p i ę k n o jest funkcją p o s z u k i w a n i a owej Prawdy, k t ó r ą
na wszelki wypadek i ze s t r a c h u ukrywa się za p r a w d a m i , ale k t ó r a jak odpry­
ski zwierciadła przebłyskuje z tych prawd...), to w t e d y taka sztuka p o z w a l a na
przeżycie religijne.
Takich więc dzieł w swoim życiu znalazłem bardzo wiele: na p e w n o oba
Homery, na p e w n o Eneida, tragedie greckie
(Sofokles!), na p e w n o wiersz
Czesława Miłosza Mittelbergheim, na p e w n o utwory Herberta, na p e w n o Kawafisa
Miasto, twórczość Mickiewicza, pisarstwo Alberta Camusa. Jeśli tylko te dzie­
ła odwoływały się do lepszej części natury człowieka, jeśli tylko wyrywały m n i e
ŚNIEG 2 0 0 4
73
z kontekstu m a r a z m u duchowego czy intelektualnego. Lista tytułów mogłaby
być długa, podobnie jak lista dzieł, które nie pomagają w przeżyciu doświadcze­
nia religijnego. Ale o tamtych nie chcę mówić.
F r a g m e n t z wiersza Miasto Kawafisa: „Jeśliś swoje życie r o z t r w o n i ł w tej
dziurze, t o r o z t r w o n i ł e ś j e w s z ę d z i e " . C z e m u o n wzburzył m n i e , c z e m u p o ­
pychał zawsze ku wierze mocniejszej? Bo był jak tragedie greckie, k t ó r e m o c ­
no i zdecydowanie m ó w i ł y p r a w d ę o człowieku i nie słodziły t e g o niczym:
żadną ideologią, ż a d n y m o l e o d r u k i e m , tylko pozwalały stanąć t w a r z ą w t w a r z
z p e w n ą p r a w d ą o człowieku; a stanięcie t w a r z ą w t w a r z z p e w n ą p r a w d ą
o człowieku, jeśli d o k o n y w a n e jest artystycznie pięknie, m o c n o p o p y c h a m n i e
ku Prawdzie O s t a t e c z n e j . Bo o d n o s z ę wrażenie, że wszelkie przesłony, j a k i m i
sobie u t r u d n i a m y d o s t ę p do owej Prawdy, k t ó r ą tu widzimy „jak w zwierciad­
le" - wszystko j e d n o , jak p i ę k n e by o n e były - zasłaniają n a m Pana Boga, k t ó ­
ry jest do dotknięcia m o ż e najmocniej w losie ludzkim, w wysiłku przekrocze­
nia wszelkich ograniczeń ludzkiego bytu, w d r o d z e w z n o s z e n i a życia...
AGNIESZKA
KUCIAK
Niestety, o b a w i a m się, że l i t e r a t u r a nie zbawia. I m o ż e n a w e t nie p o w i n n a .
Dość s m u t n o byłoby wierzyć w eucharystię wieczoru autorskiego, sakra­
m e n t otwierania książki i p r z e m i a n ę Pana Boga w czcionkę. N a w e t nie będąc
skądinąd osobą szczególnie religijną.
Może największy wpływ na moje życie miało zdanie Audena: „For t h e poetry makes n o t h i n g h a p p e n " („Nic nie zdarza się za sprawą poezji"). Najbardziej
wyuzdane powieści de Sade'a i Seks i trwoga Pascala Q u i n a r d a spłynęły po m n i e
jak po kaczce. Wielokrotne lektury i n a w e t przekładanie Dantejskiego Raju nie
sprawiły, że wstąpiłam do zakonu.
Wpływu literatury należałoby się obawiać: cóż by to było, gdyby każda
lektura Cierpień młodego Wertera kończyła się s a m o b ó j s t w e m , Kordiana - zama­
c h e m terrorystycznym? Banalny wykład z historii literatury m ó g ł b y się skoń­
czyć wyrokiem za ludobójstwo. Na szczęście wpływ literatury na życie m ł o ­
dych ludzi polega po p r o s t u na tym, że spędzają oni kilka godzin na czytaniu
(to już wiele!), a niektórzy także na pisaniu, mniej jeszcze liczni - na myśle­
niu. Między lekturą a d z i a ł a n i e m czy - jak chcieli r o m a n t y c y - p o m i ę d z y my­
ślą i czynem jest m a s a szarej substancji m ó z g u i rzeczywistości.
74
FRONDA 3 4
A jednak ów sport polegający na „wysilaniu gałek ocznych podczas czy­
tania" jest niezłą profilaktyką duchowej anemii i należy przecie go polecać.
Czym byłoby życie bez tej jego afirmacji, jaką zawarli w swoich - nie za­
wsze „katolicko prawomyślnych" - dziełach D a n t e , P r o u s t i Wirginia Woolf,
Mickiewicz i Ariosto? Bez wierszy Norwida, Miłosza, Herberta, Cesare Pavese
i Kochanowskiego? Są książki, które dają coś więcej niż przeżycie estetyczne,
ofiarowują intensyfikację istnienia do wartości niemal religijnej, często w b r e w
nawet poglądom religijnym samego a u t o r a i „ s m u t n e m u " t e m a t o w i książki.
Może tylko t ł u m a c z e n i e Boskiej komedii D a n t e g o było dla m n i e przygodą
tak niezwykłą i nie całkiem dla m n i e samej zrozumiałą, że s k ł o n n a b y m była
ją uznać za i n s p i r o w a n ą skądinąd. Mój d u c h nie zaznałby spokoju, d o p ó k i
bym tego nie zrobiła! Gdy p r z e k ł a d a ł a m , w i e r z y ł a m w to wszystko, co mia­
łam przed oczami: z a r ó w n o w wizję, jak i w literę, wystarczało j e d n a k odejść
od tej pracy, a sen pierzchał jak śniegowe płatki i liście w y r o k ó w Sybilli.
„Przez ciebie płynie s t r u m i e ń piękności, ale ty nie jesteś pięknością" - to
wszyscy wiemy. D a n t e m u zawdzięczam b a r d z o wiele, czy j e d n a k aż „ d u c h o ­
we nawrócenie"? - bałabym się tak m o c n y c h słów. A teraz w o l ę p o d r ó ż o w a ć
w zaświaty na hipogryfie Astolfa...
I jeszcze j e d n o : „ D y s t a n s jest d u s z ą p i ę k n a " . Także d y s t a n s do s a m e g o
piękna. I „trudniej dzień d o b r z e przeżyć, niż napisać księgę".
WOJCIECH
KUDYBA
Prawdę mówiąc, nie wiem, jak m a m określić to przeżycie. Wydaje się, że nie było to
nawrócenie. Nie był to jakiś zasadniczy zwrot moralny, ani też osobiste, egzysten­
cjalne spotkanie z Chrystusem, które dojrzewało we mnie powoli, przez wiele lat
i wciąż jeszcze jest niezakończonym procesem. Zarazem jednak - wiem to na pew­
no - był to jeden z najważniejszych duchowych wstrząsów mojej młodości. Jakiś
rodzaj iluminacji. Doświadczenie, które radykalnie zmieniło mój sposób patrzenia
na świat. Odsłoniło przede m n ą horyzonty, których istnienia nie podejrzewałem.
Żadne późniejsze zdarzenia i okoliczności - aż po dziś dzień - nie były w stanie
przesłonić tej nowej perspektywy. Od tamtej pory wiem o świecie coś więcej.
C h o ć m o ż e się to wydać dziwne, nie potrafię p r z y p o m n i e ć sobie daty t a m ­
tego wieczoru, nie w i e m nawet, czy była w t e d y wiosna, czy jesień. Na pew­
no chodziłem do trzeciej liceum. N i e w i e m też, c z e m u s z u k a ł e m tej akurat
ŚNIEG 2 0 0 4
75
książki. P a m i ę t a m za to dobrze, że nie m i a ł a jej ż a d n a biblioteka i pożyczyła
mi ją moja wychowawczyni. (Z Ulissesem też m i a ł e m problemy. N i k t go nie
miał. M u s i a ł e m się widocznie wygadać kiedyś księdzu p r o b o s z c z o w i p r z e d
mszą, bo p a m i ę t a m , że to w ł a ś n i e on pożyczył mi gruby, niebieski egzem­
plarz i powiedział, że ciekawi go, jakie b ę d ę miał zdanie po przeczytaniu. Czy
są dziś jeszcze tacy proboszczowie?). W i e c z o r e m s z e d ł e m zawsze do k u c h n i
i czytałem do późna. Być m o ż e więc lektura, o której chciałbym napisać, trwa­
ła tygodnie, m o g ł o się j e d n a k zdarzyć, że p r z e c z y t a ł e m do r a n a całą książkę,
a w n a s t ę p n e noce tylko w r a c a ł e m do u l u b i o n y c h fragmentów... Były to Sklepy
cynamonowe i Sanatorium pod klepsydrą B r u n o n a Schulza. S t o p n i o w o nasiąka­
ł e m ich atmosferą, szczególnym nastrojem, językiem. N i e c h o d z i ł o tylko o za­
chwyt, o jakąś fascynację, o to, że p o d w p ł y w e m tej prozy p o s t a n o w i ł e m stu­
diować polonistykę. Chodziło, jako się rzekło, o odkrycie, że świat jest czymś
więcej, niż mi się do tej p o r y z d a w a ł o .
Do czasu tamtych wieczorów cała otaczająca m n i e rzeczywistość - obejmu­
jąca także przestrzeń pozaziemską, a więc Boga, aniołów, świętych - wszyst­
ko to było dla m n i e światem wytłumaczalnym i w jakimś sensie oczywistym.
Rzeczywistość ta miała swój ustalony porządek i hierarchię, była zupełnie
płaska i właściwie raczej nieciekawa. Nie wymagała namysłu, nie obiecywała
przygody. Choć m o ż e się to wydać dziwne, Bruno Schulz pokazał mi, że Bóg
jest Tajemnicą. Dzięki Sklepom zobaczyłem, że świat, który m n i e otacza, ma
w sobie jakąś fascynującą głębię, jest pełen pasjonujących zagadek. Miasteczko,
76
FRONDA
34
d o m , w którym wtedy mieszkałem, świątynia, drzewa wokół niej, wiatr, bu­
rza, chmury, ludzie, których spotykałem - wszystko to stało się czymś więcej,
niż było dotąd, n a b r a ł o wieloznacznego, tajemniczego sensu. W najprostszych
nawet czynnościach m o g ł e m teraz dostrzec e l e m e n t y z a p o m n i a n y c h rytuałów.
W najzwyklejszych rzeczach - znaki N i e o g a r n i o n e g o Boga. Od tamtej pory
świat ma dla m n i e jakiś nowy wymiar - wymiar Niepojętej Wspaniałości. Jest
pełen prześwitów, przez które objawia się n a m Z u p e ł n i e Inne. Jest otwarty, wy­
chylony ku Tajemniczemu Bogu. I nic już tego nie zmieni.
R O M A N
M I S I E W I C Z
Jest książka k t ó r a rozpoczyna się c y t a t e m z Fausta G o e t h e g o . Mówi on o ist­
nieniu „siły, / k t ó r a wiecznie zła pragnąc, / w i e c z n e czyni d o b r o " . N i e w i e m ,
jakie intencje miał a u t o r Mistrza i Małgorzaty, ale m n i e p o w i e ś ć ta s k ł o n i ł a do
religijnej refleksji i to w krytycznym m o m e n c i e mojego życia.
Pierwszy rozdział m o ż n a streścić następująco. O t o g ł u p k o w a t y p o e t a
Ponyriow p r z e d s t a w i a swojemu s t a r s z e m u koledze Berliozowi swój antyreligijny p o e m a t pisany na z a m ó w i e n i e . Po co takie p o e m a t y p i s a n o ? Oczywiście
w celu manipulacji ś w i a d o m o ś c i ą obywateli. O b e c n i e d o p r o w a d z o n e j do
znacznie większej perfekcji przez m e d i a . J e d n a k s a m początek t w o r z e n i a
współcześnie funkcjonującej filozofii indoktrynacji jest ciekawy i jego m e ­
c h a n i z m świetnie p r z e d s t a w i a B u ł h a k o w w tej książce. Konstrukcja jej trzech
pierwszych r o z d z i a ł ó w polega na użyciu zasady p o c z w ó r n e j p r z e w r o t n o ś c i .
Ponyriow: P r z e d s t a w i a m p a n u n a i w n y p o e m a t , w k t ó r y m J e z u s jest czło­
wiekiem o b d a r z o n y m „wszelkimi najgorszymi cechami c h a r a k t e r u " .
Berlioz: Jest b ł ę d e m p r z e d s t a w i a n i e J e z u s a jako o s o b n i k a istniejącego na­
prawdę. Należałoby położyć akcent na a s p e k t b a ś n i o w y albo apokryficzny hi­
storii jego życia. Nawiązać do p o d o b n y c h legend z mitologii innych nacji.
Położyć nacisk na t o , że C h r y s t u s nigdy n i e istniał.
Bułhakow: W p r o w a d z a m bajkową postać W o l a n d a - strasznie / śmiesznie
wyglądającego szatana - który będzie m ó w i ć tylko prawdę. Fajny chwyt, nie?
O t o najmniej p r a w d o p o d o b n a z postaci ma sprawiać wrażenie, że m ó w i wy­
łącznie prawdę.
Woland: Ależ Chrystus istniał. Tyle tylko, że był zupełnie inny, niż to piszą
w Ewangeliach. Był obdarzony d a r e m łagodzenia cierpień, a cała jego historia,
ŚNIEG 2 0 0 4
77
którą o t o w a m o p o w i e m dla uwiarygodnienia, została s p r e p a r o w a n a przez je­
dynego jego ucznia - M a t e u s z a Lewitę - oraz Piłata. Przez tego drugiego z p o ­
budek stricte politycznych.
Mamy tu p o w r ó t do pierwotnej, Ponyriowowskiej koncepcji - przedsta­
wienia Jezusa jako istniejącego n a p r a w d ę , tyle że o b d a r z o n e g o nie złymi, p o nadludzkimi cechami, ale bliskimi n a m słabościami. Koncepcji polegającej
nie na wywołaniu w czytelniku o d r u c h u o d r z u c e n i a p o p r z e z p r z e d s t a w i e n i e
Boga-człowieka jako istoty złej, ale wywołaniu w s p ó ł c z u c i a do niej i p r z e d e
wszystkim zasianiu zwątpienia w jego boskość. Zostaje s t w o r z o n a zastępcza
konfrontacja. Szatan twierdzący, że Bóg istnieje, i przeczący t e m u literaci-ateiści. Jako wierzący, paradoksalnie przyjmujemy s t r o n ę profesora Wolanda,
sprzymierzając się w jego a r g u m e n t a c h przeciw niewierzącym.
Czy książka B u ł h a k o w a w w a r s t w i e religijnej była manipulacją, czy mia­
ła pobudzić do refleksji religijnej? O d p o w i e d ź , w b r e w t e m u , co n a p i s a ł e m na
początku, jest dla m n i e jasna. Oczywiście, p o b u d z i ć . Świadczy o t y m nie tylko
jej m o t t o , ale i sposób, w jaki j e s t e ś m y dziś m a n i p u l o w a n i . M ó w i ę o próbie
stworzenia świata takich wartości, k t ó r e nie walczą ze ś w i a t o p o g l ą d e m reli­
gijnym, ale kształtują ś w i a d o m o ś ć odbiorcy tak, jakby Bóg w ogóle nie istniał.
Takim najczystszej w o d y m a n i p u l a t o r e m są reklamy, przedstawiające życie na
Ziemi jako czas wiecznej młodości, p o z b a w i o n y wszelkich trosk, bólu i... re­
fleksji. Schlebiające z a p o t r z e b o w a n i u człowieka nie tylko na radość, ale i na
pociechę. Więc wciskające się na miejsce religii w celu p o b u d z e n i a k o n s u m p ­
cji. Głupie wydaje się pytanie - k o m u na t y m zależy. O d p o w i e d ź jest j a s n a
- k o n c e r n o m , w celu o p a n o w a n i a rynku i kumulacji kapitału. G ł u p i a wydaje
się odpowiedź - profesorowi W o l a n d o w i . Dlaczego głupia?
TOMASZ
NAKONECZNY
Temat p o r u s z o n y w P a ń s t w a ankiecie zachęca do spojrzenia na o b c o w a n i e
z literaturą jako na rodzaj doświadczenia metafizycznego. Myślę, że przy całej
mnogości p u n k t ó w widzenia n a istotę literatury z e w s z e c h m i a r u p r a w n i o n y
jest również i taki, wedle k t ó r e g o jest ona, p o d o b n i e jak k u l t u r a w ogóle, bez­
u s t a n n y m z m a g a n i e m się z z a g a d n i e n i e m Boga. Podzielam go w zupełności,
choć zarazem ś w i a d o m j e s t e m kłopotów, jakich nastręcza. Przede w s z y s t k i m
w odniesieniu do języka. Jak b o w i e m , chcąc u n i k n ą ć b e z r a d n o ś c i wynikającej
78
FRONDA 14
z n i e d o s t a t k ó w mowy, odwagi lub inteligencji, m ó w i ć o sprawach, k t ó r e na­
p r a w d ę oczywistymi czy przynajmniej z r o z u m i a ł y m i wydają się jedynie wte­
dy, gdy w nich uczestniczymy? Dlatego w d u ż o lepszej sytuacji znajdujemy się
podczas lektury niż po jej zakończeniu. S a m a l i t e r a t u r a n i e s k o ń c z e n i e prze­
wyższa tu wszelkie próby jej egzegezy Zwłaszcza że n i e k t ó r e książki ujaw­
niają swoją metafizyczną w a r t o ś ć często w b r e w reputacji swoich autorów,
a n a w e t w b r e w ich intencji. O ile z a t e m metafizyczność Zbrodni i kary nie bu­
dzi chyba wątpliwości, o tyle przypisywanie jej Wojnie peloponeskiej m o ż e się
wydać co najmniej osobliwe. A j e d n a k j e s t e m głęboko przekonany, że i dzieło
Tukidydesa, ów w z ó r historycznego obiektywizmu, jest czymś więcej niż rela­
cją z jednej z wojen nie tylko dzięki swoim w a l o r o m artystycznym, lecz również
za sprawą pesymizmu, który je przenika. Pesymizm, p o d o b n i e jak o p t y m i z m ,
płynie z usiłowania rozpoznania sensu rzeczywistości. Zawsze zaś próbując od­
powiedzieć na pytanie o sens, jeśli tylko jesteśmy szczerzy i sprawiedliwi, m u ­
simy je odnieść do sprawy obecności wyższego porządku rzeczy.
W świetle powyższych r o z w a ż a ń możliwość n a p i s a n i a o lekturach, k t ó ­
re wpłynęły na moją d u c h o w o ś ć , wydaje mi się szczególnie pociągająca. Tym
bardziej że należę do ludzi, którzy dojrzewają r a z e m z książkami, a często na­
w e t dzięki n i m .
Chronologicznie listę książek mojego życia otwiera Zamek Kafki. Zafas­
cynowała m n i e jedyna w s w o i m rodzaju zdolność uogólniania, a jednocześ­
nie atmosfera, którą odczułem jako żarliwość w poszukiwaniu Boga i drugiego
ŚNIEG 2 0 0 4
79
człowieka. Wiem, że tę książkę m o ż n a odczytywać na dziesiątki sposobów, d o ­
statecznie wiele zresztą już o tym napisano. Dla m n i e j e d n a k pozostaje o n a
przede wszystkim n i e z r ó w n a n ą i niewyczerpaną figurą homo viator. Poznając
zarazem całego Kafkę, zwłaszcza Dzienniki i listy, p r z e k o n a ł e m się o doniosłej
możliwości postrzegania życia jako zjawiska, gdzie wszystko posiada znacze­
nie symboliczne. Z czasem u z n a ł e m , że ostateczna klęska Kafki jako człowieka
i pisarza (obie te kategorie są przecież w jego przypadku nierozdzielne) s p o ­
w o d o w a n a została brakiem odwagi, a literatura była dlań w r ó w n y m s t o p n i u
koniecznością wewnętrzną, co ucieczką od życia. Ten człowiek, jak m a ł o który
z pisarzy powołany do stania się kierkegaardowskim człowiekiem religijnym,
nie wykazał koniecznej do tego odwagi i zaufania. Z r o z u m i a ł e m dzięki n i e m u ,
że nie chcąc utracić łączności z Prawdą, nie wolno niczego mitologizować, na­
wet literatury.
Wyznania Rousseau, czytane w okresie b u d z e n i a się pierwszych n a m i ę t n o ­
ści politycznych, wpłynęły na m n i e o d m i e n n i e niż p o p r z e d n i e lektury - nie
przez zachwyt, ale przez rozczarowanie. Rousseau, którego z n a ł e m wcześniej
jako apostoła wolności i którego młodzieńcze podobizny ucieleśniały w moich
oczach ideał szlachetnego dobroczyńcy uciśnionych, objawił mi się nagle, cał­
kowicie zresztą w b r e w s w o i m zamierzeniom, jako istota nieszczera, egoistycz­
na i - m i m o rozlicznych talentów, a n a w e t geniuszu - po ludzku mała. Nie
sposób tego teraz uzasadniać. Dość w s p o m n i e ć p o s t ę p o w a n i e w o b e c własnych
dzieci, historię ze wstążką czy nader częste deklaracje szczerości i p r o s t o t y sto­
jące w sprzeczności z faktami. Zobaczyłem wtedy, jak wielki rozziew m o ż e nie­
kiedy istnieć między ideami człowieka a jego czynami i że fakt t e n nie pozosta­
je ostatecznie bez wpływu na charakter i n a s t ę p s t w a samych idei. To kazało mi
ostrożniej niż dotąd traktować wiarygodność piszących. Lektura Intelektualistów
Johnsona, a p o t e m to, co przeczytałem o Rousseau w pamiętnikach pani de
Genlis, dały mej nieufności przekonujące, choć gorzkie wsparcie.
W poszukiwaniu straconego czasu, o k t ó r y m p r a g n ę teraz w s p o m n i e ć , wywo­
łało we m n i e zrazu niechęć oraz p o s ą d z e n i e a u t o r a o n i e z n o ś n ą estetyzację
codzienności. D o p i e r o podczas trzeciego z kolei podejścia u z n a n i e dla inte­
ligencji stylu s t o p n i o w o przeobraziło się w p o d z i w dla całości. P r o u s t na pe­
wien czas niepodzielnie zawładnął moją wyobraźnią i p o d o b n i e jak niegdyś
Virginia Woolf nie wierzyła, że możliwe jest napisanie po n i m czegoś sensow­
nego, tak ja uwierzyłem, że jest on pisarzem, który daje o d p o w i e d ź na wszel80
FRONDA 3 4
kie zagadki życia. Gdyby m n i e ktoś wówczas zapytał, jaką książkę zabrałbym
na b e z l u d n ą wyspę, bez w a h a n i a w s k a z a ł b y m na dzieło Prousta, wiedząc,
że wystarczyłoby mi o n o za całą u t r a c o n ą rzeczywistość. A j e d n a k m y l i ł e m
się tak co do możliwości s a m e g o Prousta, jak i co do zaspokojenia w ł a s n y c h
oczekiwań. Wszyscy p o p e ł n i a m y t e n sam błąd, gdy ulegamy o c z a r o w a n i u
ideą lub dziełem, k t ó r e wymyślił inny człowiek. C z ę s t o wydaje n a m się, że
stanowi o n o c u d o w n e naczynie, w k t ó r y m p o m i e s z c z o n o wszystkie skarby
mądrości, a k t ó r e przypadek albo przeznaczenie p o s t a w i ł o na naszej d r o d z e .
0 ile j e d n a k uczciwie kroczymy d r o g ą dalszych d u c h o w y c h p o s z u k i w a ń , na­
trafiamy w końcu na p u n k t , w k t ó r y m nie zadowala n a s już ż a d n a zależność
1 chcielibyśmy znaleźć się w całkowitej zgodzie ze sobą i z w ł a s n y m doświad­
czeniem. Jest to, w m o i m p r z e k o n a n i u , n i e z b ę d n y w a r u n e k otwarcia się na
Prawdę. Dziś, przezwyciężywszy „swojego P r o u s t a " , o d r a d z a m jego l e k t u r ę
tym zwłaszcza, którzy poszukują w l i t e r a t u r z e trwałych przyjaźni. Boję się,
że znajdą t a m m e t o d ę o b s e r w o w a n i a i sądzenia człowieka, k t ó r a wyda im się
właściwa i intelektualnie w najwyższym s t o p n i u pociągająca, k t ó r a j e d n a k
w życiu pojętym jako p e w n e g o rodzaju zadanie do w y p e ł n i e n i a jest zwodni­
cza i w istocie m a ł o p r z y d a t n a .
Twórcą, który otworzył m n i e na p o t r z e b ę j e d n o z n a c z n y c h rozstrzygnięć
światopoglądowych, był Zbigniew Herbert. Jego poezja, d o s t a t e c z n i e m o c ­
no zakorzeniona w tradycji, aby być r o z p o z n a w a l n ą co do swojego i s t o t n e ŚNIEG 2 0 0 4
81
go przesiania, a j e d n o c z e ś n i e zbyt indywidualna, ażeby być z r o z u m i a ł ą , jeśli
nie uczestniczy się w t y m s a m y m świecie wartości co ona, p o r u s z y ł a m n i e
od początku w najwyższym s t o p n i u . Była z a r a z e m w y z w a n i e m r z u c o n y m
przez wielkiego p o e t ę piszącego w m o i m ojczystym języku. Najpierw chyba
to właśnie i m p o n o w a ł o mi u H e r b e r t a najbardziej: że m o ż n a m ó w i ć językiem
klasyka, a jednocześnie być k i m ś tak wiarygodnie w s p ó ł c z e s n y m . W przeci­
wieństwie do Szymborskiej, Miłosza i wielu innych w s p ó ł c z e s n y c h autorów,
których „nie w i e m " , często jakże zresztą urocze, u r o s ł o z c z a s e m do rangi j u ż
nie m o d y nawet, ale t r o p u światopoglądowego, H e r b e r t miał o d w a g ę formu­
łowania imperatywów, wyraźnego r o z r ó ż n i a n i a c z ł o n ó w alternatyw, stawa­
nia po określonej stronie. N i e k t ó r e jego u t w o r y budziły m n i e z d u c h o w e g o
uśpienia, każąc zastanowić się, kim n a p r a w d ę j e s t e m , i n n e z n o w u z d u m i e ­
wały swoją demistyfikatorską przenikliwością, tak b a r d z o mi bliską po w s p o ­
mnianej przygodzie z R o u s s e a u . Potęgę smaku wciąż u w a ż a m za najlepszą cha­
rakterystykę k o m u n i z m u .
Pociąg do Stambułu G r a h a m a Greena jest książką piękną i moralnie doniosłą.
Pokazuje, że probierzem prawdy naszych uczuć i p r z e k o n a ń są wybory doko­
nywane w obliczu utraty czegoś dla nas istotnego. Daje również jeden z naj­
bardziej ujmujących obrazów miłości i płynącego z niej zaufania, pozwalając
zarazem odczuć, jak strasznie jest je zawieść. Po jej przeczytaniu chyba po raz
pierwszy w życiu byłem szczęśliwy z p o w o d u faktu istnienia na świecie jakiejś
82
FRONDA
34
powieści. Nie tylko nie byłem skłonny traktować jej jak swojej wyłącznej włas­
ności (tak jak działo się to w przypadku wielu innych książek), ale przeciw­
nie, cieszyłem się, że wypuszczona niegdyś w świat, m o g ł a i m o ż e nadal, choć
w odrobinie, przyczynić się do uczynienia kogoś bardziej wrażliwym.
Wszyscy w s p o m n i a n i pisarze zbliżali m n i e , każdy w o d r ę b n y s p o s ó b i czę­
sto na przekór sobie, do Prawdy. Z d a r z a ł o się, że przemawiali głosem, k t ó r y
odzywał się niekiedy i we m n i e samym, ale dla k t ó r e g o nie z n a j d o w a ł e m wy­
razu. Na tym, między innymi, polega znaczenie literatury.
ARTUR
NOWACZEWSKI
Byłem już wtedy na studiach, moje życie było p o n u r e i b e z ł a d n e , dziczałem
w s a m o t n o ś c i . Był to t e n szczególny rodzaj s a m o t n o ś c i , w k t ó r y m nie ma
miejsca na rozwój, jest tylko miejsce na wegetację; n a r a s t a ł o we m n i e poczu­
cie krzywdy - nie chciałem się pogodzić ze s w o i m cierpieniem; s t a w a ł e m się
coraz bardziej zgorzkniały. Wśród r ó w i e ś n i k ó w nie d o ś w i a d c z a ł e m poczucia
bliskości. Nie chciałem być taki jak oni, a j e d n o c z e ś n i e im zazdrościłem. O n i
mieli w końcu jakieś swoje życie, swoje drugie połówki, przyjaciół, żyli na
p e ł n y m gazie, a moje życie było... żadne. W i ą z a ł e m to z p r z e w l e k ł ą chorobą,
z którą z m a g a ł e m się od początków liceum; lata, k t ó r e zwykle w s p o m i n a się
jako najpiękniejszy o k r e s życia, p r z e l e ż a ł e m w szpitalach albo p r z e s i e d z i a ł e m
w d o m u . C h o r o b a pozwala się zbliżyć do Boga, ale tylko wtedy, gdy przeży­
w a m y ją dojrzale. Inaczej staje się p r z e k l e ń s t w e m dla c h o r e g o i jego bliskich.
Cierpienie niszczy takiego człowieka od środka, wypala go, o d b i e r a mu chęć
życia, rodzi wybuchy agresji. W t a k i m stanie ciała i d u c h a trafiłem na Zapiski
iz podpolia Fiodora Dostojewskiego. C h o ć wiele innych rzeczy złożyło się na
to, że dziś p o s t r z e g a m swoje życie z u p e ł n i e inaczej, to w ł a ś n i e ta niewielka
powieść z a m k n ę ł a p e w i e n o k r e s m o i c h doświadczeń.
Polskie t ł u m a c z e n i e t y t u ł u Notatki z podziemia nie oddaje w p e ł n i d u c h a
oryginału. W rosyjskim „ p o d p o l i e " oznacza niewielką piwnicę p o d p o d ł o g ą
i w innym, politycznym, kontekście konspirację. W p o l s k i m kojarzy się n a m
w pierwszej kolejności z walką o niepodległość, a d o p i e r o później z locha­
mi. Tymczasem w rosyjskim „ p o d p o l i u " brak b o h a t e r s t w a , a zatęchła piw­
niczka nie ma w sobie nic z romantycznej w y m o w y wielkich lochów. Dlatego
n a r r a t o r książki Dostojewskiego - człowiek z p o d z i e m i a - bardziej jest
ŚNIEG 2 0 0 4
83
„człowiekiem z p i w n i c y " albo - jak to trafnie ujął C z e s ł a w Miłosz - „człowie­
kiem od k u c h n i " .
Człowieka
podziemia
poznajemy
przez
pryzmat
jego
wypowiedzi.
Monolog tego b o h a t e r a to rodzaj antyspowiedzi, niekończąca się ucieczka
przed s a m y m sobą: „ N i e potrafiłem stać się nie tylko c z ł o w i e k i e m złym, ale
zgoła żadnym: ani złym, ani d o b r y m , ani ł o t r e m , ani uczciwym, ani b o h a t e ­
rem, ani n ę d z n y m r o b a k i e m . Teraz zaś dokonuję żywota w s w o i m kącie, draż­
niąc siebie gorzką i na nic n i e p r z y d a t n ą pociechą, że człowiek r o z u m n y po
p r o s t u nie m o ż e na serio k i m ś się stać, k i m ś staje się jedynie g ł u p i e c " .
Aby być kimś, trzeba kochać siebie samego. Nie m o ż n a być dobrym, jeśli nosi
się w sobie poczucie krzywdy. Taki człowiek cały czas czuje się zagrożony, w każ­
dej chwili jest gotów do niespodziewanego ataku, wrogami są dla niego wszyscy,
którzy dokonali wyboru, czyli (w jego rozumieniu) „głupcy". Prawdziwe piekło
nie istnieje gdzieś na zewnątrz. Już na tym świecie wielu z nas doświadcza sta­
nów, które są jakby przedsionkiem piekła. W takiej właśnie sytuacji znajduje
się bohater Notatek. Jego dusza jest zamknięta na spotkanie z Bogiem i ludźmi.
Człowiek z podziemia odrzuci i zdepce każdą miłość, bo nienawidzi siebie.
Sposób o p o w i a d a n i a n a r r a t o r a odzwierciedla myślenie zadufanego i jed­
nocześnie zakompleksionego nihilisty, sugeruje się on d o m n i e m a n y m i reak­
cjami czytelnika, stara się je przewidzieć, kilkakrotnie burzy wcześniej zary­
sowany własny p o r t r e t i przyznaje się do k ł a m s t w a . Tracimy w t e n s p o s ó b
rozeznanie, co jest prawdą, a co zmyśleniem. Czytając „ z w i c h r z o n e " zda­
nia Notatek, nie m o ż e m y wyrobić sobie z d a n i a o piszącym. J e d n o jest w t y m
wszystkim p e w n e : człowiek z p o d z i e m i a stwierdza jakiś swój stan, z k t ó r e g o
nie chce lub boi się wyzwolić. Cały czas usiłuje sobie u d o w o d n i ć , że to pod­
ziemie - piwnica, nora, k t ó r ą sobie stworzył - jest dla niego b e z p i e c z n y m
azylem i p r z e s t r z e n i ą wolności. Każdy swój d o b r y o d r u c h , przejaw jakiejś
uczciwości czy godności jest g o t ó w n a t y c h m i a s t z e p s u ć s w o i m dalszym p o ­
s t ę p o w a n i e m po to, by p o z o s t a ć p o z a oceną, s y s t e m e m m o r a l n y m i społecz­
nym. Bohater nie podejmuje walki z s a m y m sobą, wszystkie jego działania
popycha do p r z o d u jedynie przypadek czy konieczność. Potrafi się wyrażać
tylko w aktach negacji. Nie m o ż n a powiedzieć o n i m niczego określonego,
występuje nie jako człowiek realnego życia, ale jako p o d m i o t własnej świado­
mości i marzenia. On s a m już nie potrafi oddzielić p r a w d y o sobie od włas­
nych rojeń: towarzyszy mu nieustające uczucie rozdwojenia.
FRONDA
34
Wielu ludzi ma dziś t e n p r o b l e m . Dlatego b u n t u j ą się przeciw autory­
t e t o m , które wywołują w nich poczucie winy. N a s z a s p l u g a w i o n a rzeczywi­
stość jest wylęgarnią nieciekawych p e r s o n w typie b o h a t e r a Notatek. Bo każdy
z nas m o ż e być w mniejszym lub większym s t o p n i u człowiekiem z podzie­
mia. Gdziekolwiek spojrzeć - sami zawistni frustraci, żałośni, bo zadziwia­
jąco nerwowi, niezdolni do k o n s t r u k t y w n e g o działania ironiści. Dostojewski
nie żył w czasach tak ekshibicjonistycznych jak nasze, nie czytał kolorowych
szmatławców, nie surfował po Internecie, ale jak n i k t i n n y znał tajniki psychi­
ki zbłąkanych indywiduów. Przedstawił n a m nie tylko o p o w i e ś ć o perfidnym,
tchórzliwym człowieku-myszy, ale potrafił w n i k n ą ć w jego psychikę: w s z e d ł
do piekła cudzej duszy. Nihilistyczny i skrajnie pesymistyczny c h a r a k t e r p o ­
wieści nie był j e d n a k p i e r w o t n y m z a m i a r e m pisarza. Sceny n a w r ó c e n i a czło­
wieka z p o d z i e m i a wycięli cenzorzy. Tak okrojone Notatki z podziemia zostały
skazane wyłącznie na żywot u t w o r u krytykanckiego, w k t ó r y m w i d z i a n o jedy­
nie parodię ideałów i przejaw „egoistycznego, a m o r a l n e g o i n d y w i d u a l i z m u " .
Ja ujrzałem w tej książce ż a ł o s n ą klęskę b o ż k a r o z u m u i egoizmu, nisz­
czącą bezsilność ludzkiej złości. Jej l e k t u r a m n i e o t r z e ź w i ł a i oczyściła. Zycie
tych, k t ó r y m niegdyś zazdrościłem, w y d a ł o mi się gorączkową b i e g a n i n ą w o ­
kół rzeczy nieważnych i ulotnych. D o s t r z e g ł e m w ich peszącej m n i e niegdyś
pewności siebie głęboko skrywane obawy o swój image. Sam p o z b y ł e m się
rozdwojenia: już nie p r ó b o w a ł e m się k r e o w a ć na kogoś, zacząłem s w o b o d n i e
czuć, m ó w i ć i pisać po swojemu. O d k r y ł e m siebie s a m e g o - lepszego czy gor­
szego, nie m n i e o t y m rozstrzygać.
W i e m tylko, że o d w a ż y ł e m się zostać „ g ł u p c e m " . Mówią, że głupi ma
szczęście. Tym szczęściem jest miłość.
KS.
JERZY
SZYMIK
W maju 1990 roku m ó w i ł Miłosz podczas wykładu, w Krakowie: „Może k t o ś
zapytać, czy zagadnienia, k t ó r e zaprzątają u m y s ł teologa [...] mają dzisiaj
wagę dla poety. O d p o w i a d a m na to «tak» i p o s t a r a m się wyjaśnić dlaczego".
Powiem za Noblistą, choć a rebours: „Może k t o ś zapytać, czy zagadnienia, k t ó ­
re zaprzątają umysł poety, mają dzisiaj w a g ę dla teologa, kapłana, chrześcija­
nina (cała trójca to mój p r z y p a d e k ) . O d p o w i a d a m na to «Tak» i p o s t a r a m się
wyjaśnić dlaczego".
ŚNIEG 2 0 0 4
85
Za wszystkie argumenty niech wystarczy ten o t o fragment z wiedeńskiego
przemówienia Jana Pawia II z 1983 roku: „Tak jednostka, jak i społeczność p o ­
trzebują [...] literatury i poezji: słów łagodnych, a także proroczych i gniewnych,
które częstokroć lepiej dojrzewają w samotności i cierpieniu. [...] Także Kościół
potrzebuje sztuki, nie tyle po to, ażeby zlecać jej zadania i w ten sposób zapewnić
sobie jej służbę, ale przede wszystkim po to, aby osiągnąć głębsze poznanie conditio humana, wspaniałości i nędzy człowieka. Kościół potrzebuje sztuki, aby lepiej
wiedzieć, co kryje się w człowieku, k t ó r e m u ma głosić Ewangelię".
Tak też próbuję traktować literaturę piękną, tak ją czytać: nie zlecam jej za­
dań, choć potrzebuję jej służby „głębszemu poznaniu conditio humana", mnie sa­
mego. Potrzebuję jej łagodności, proroctwa i gniewu, owoców samotności i cier­
pienia. Impulsów do nawrócenia i pogłębienia wiary szukam nie w wierszach,
ale w Ewangelii. Literatury pięknej potrzebuję, „aby lepiej wiedzieć, co kryje się
w człowieku", któremu Ewangelia ma być głoszona. Głównie - to bardzo ważne!
- potrzebuję współczesnej literatury, aby poznać własną „wspaniałość i nędzę". Bo
przeglądam się w jej kartach jak w lustrze, jest ona prawdą o mnie. „Ty jesteś tym
człowiekiem" - rzucił w twarz Dawidowi Natan, Dawidowi oburzonemu postawą
bohatera opowieści proroka, Dawidowi przekonanemu, że współczesna mu litera­
tura „czytana z ust proroka" dotyczy innych, nie jego (por. 2 Sm 1 2 , 7 ) . . .
Więc jest o n a niczym sejsmograf, czuły na tąpnięcia ziemi, po której idę
ku N i e m u . W tym sensie ma o n a - ufam - spory wpływ na d u c h o w o ś ć , na­
wrócenie, wiarę.
gg
FRONDA 3 4
Jacy Autorzy, jakie lektury? Wielu, liczne. Wymienię t r z e c h poetów.
Miłosz. Żeby Go czytać, żeby Go r o z u m i e ć i się z Jego myślą zmierzyć
(moja rozprawa habilitacyjna z teologii była o p a r t a ź r ó d ł o w o na Jego teks­
tach), m u s i a ł e m iść t r o p e m jego biografii i lektur. To była wielka przygoda;
wymagał, bym rósł, pokazał mi perspektywy, stawiał mojej wierze pytania
niewygodne, t r u d n e , w a ż n e . Wiele Mu zawdzięczam.
Herbert. Niebywała kondensacja języka, skrót, czystość formy. Lektury
Jego wierszy i esejów oczyszczały mój religijny język, skupiały go na istocie
tego, co d u c h o w e . Uczyły wrażliwości, awersji do tego, co p o w i e r z c h o w n e ,
płytkie, przegadane.
Zagajewski. Wsparł moje głębokie p r z e k o n a n i e , że „poezja jest poszuki­
w a n i e m blasku". I że w a r t o bronić żarliwości p r z e d rozpaczą, acedią.
WOJCIECH
WENCEL
Myślę, że wpływ k o n k r e t n y c h dzieł literackich na n a s z e życie d u c h o w e zależy
od etapu, na k t ó r y m się znajdujemy. I od planu, który ma w o b e c n a s s a m Bóg.
To nie raz na zawsze w p i s a n a w książki m o c „nawracania", ale Boża łaska wy­
korzystująca m e d i u m literatury w o d p o w i e d n i m czasie i miejscu prowokuje
n a s do dokonywania ostatecznych wyborów.
Bóg mówił do m n i e przez literaturę rzadko i po cichu. N i e „nawracali"
m n i e moi ulubieni poeci: D a n t e , Rilke, Mickiewicz, Leśmian, Miłosz, Liebert,
Czechowicz, Frost, Zahradnieek, Brodski, Herbert czy Rymkiewicz, ani dramatopisarze i prozaicy: Słowacki, Malczewski, Dostojewski, Faulkner, Schulz czy
Huelle. Owszem, rozwijali wyobraźnię religijną, uczyli postrzegać świat w per­
spektywie duchowej, uświadamiali, że p o d zmysłową p o w ł o k ą rzeczy kryje się
jakaś ciemna tajemnica istnienia, do której m o ż n a się zbliżyć jedynie poprzez
poezję i wiarę. Ale żaden z nich nie był dla m n i e twórcą p r z e ł o m o w y m na d r o ­
dze duchowej. Religijne zwroty w m o i m życiu dokonywały się raczej za p o ­
średnictwem osobistych doświadczeń, Ewangelii i świadectw ludzi: głównie
rekolekcjonistów i przyjaciół ze wspólnot. A jeśli już m i a ł a w nich swój udział
literatura, były to jedynie fragmenty, niekiedy zupełnie nieoczekiwane.
W młodości w s t r z ą s n ę ł o m n ą j e d n o p r o s t e zdanie z powieści Anna, soror,
napisanej przez M a r g u e r i t e Yourcenar, lewicową intelektualistkę francuską,
lesbijkę mieszkającą aż do śmierci z przyjaciółką na amerykańskiej wyspie
ŚNIEG 2004
87
M o u n t Desert. „Wszystko, co piękne, jest o d b i c i e m światłości Boga" - m ó w i
na kartach tej książki p o b o ż n a D o n n a Walentyna. I choć powieść w zawoalow a n y s p o s ó b o p o w i a d a o kazirodczej, chorej miłości b r a t a i siostry, zapamię­
t a ł e m z niej jedynie kilka pięknych o b r a z ó w średniowiecznych m u r ó w , k t ó r e
t ł u m i ą ludzkie n a m i ę t n o ś c i , i w ł a ś n i e te s i e d e m słów wypowiedzianych przez
d r u g o p l a n o w ą b o h a t e r k ę . I tak Yourcenar posługująca się p i ó r e m jak skalpe­
lem, precyzyjnie i oszczędnie budująca nastrój swoich książek, odkryła prze­
de m n ą zniewalające p i ę k n o chrześcijańskiego życia, p e ł n e g o d y s t a n s u , bólu,
t r u d u i wyrzeczeń. To między innymi dzięki z d a n i u D o n n y Walentyny po kil­
ku latach przerwy z n ó w p o s z e d ł e m do spowiedzi i to przez jego p r y z m a t od­
bierałem freski Fra Angelica czy m u z y k ę Bacha.
Ponieważ jednak - jak pisał Liebert - „uczyniwszy na wieki wybór, w każ­
dej chwili wybierać m u s z ę " , ta idylla harmonijnego istnienia w chrześcijań­
skiej kulturze nie trwała długo. Moja grzeszność stawała się dla m n i e coraz
większym ciężarem, a figurę własnego losu odnajdowałem w poezji T h o m a s a
Stearnsa Eliota, przede wszystkim w poemacie Popielec: „Czy siostra w welonie
pomodli się za tych / Co kroczą w mroku, co Ciebie wybrali i Tobie przeczą, /
[ . . . ] / Czy pomodli się siostra w welonie p o ś r ó d s m u k ł y c h pni / Cisów za tych
co ją ranią i czy dni / Zbawienia przerażonych też wymodli. To ci / Co uznają
przed światem a przeczą pośród skał". Te frazy prześladowały m n i e przez kilka
ostatnich lat, nastrajając raczej m a ł o optymistycznie. Aż trafiłem na s a m o d n o ,
doświadczyłem duchowej pustki, szaleństwa, poniżenia i... miłości.
W najtrudniejszym dla m n i e okresie nie m i a ł e m sił, by cokolwiek czy­
tać. S ł u c h a ł e m satanistycznych p i o s e n e k R a m m s t e i n : Lauft! Lauft! Lauft! / Die
Wahrheit ist ein Chor aus Wind / kein Engel kommt um euch zu rachen / diese Tage
eure letzten sind / wie Stdbchen wird es euch zerbrechen // Es kommt zu euch ais das
Verderben („Biegnij! Biegnij! Biegnij! / Prawda jest c h ó r e m w i a t r u / Ż a d e n
anioł was nie pomści / Te d n i są waszymi o s t a t n i m i / Jak patyczki w a s p o ­
łamie // O n o do was idzie jak z a g ł a d a " ) . Niby tekst piosenki, a b r z m i jak
wiersz. To między innymi t e n u t w ó r u ś w i a d o m i ł mi w końcu, gdzie j e s t e m ,
i jakie niebezpieczeństwo czyha na m n i e , jeśli zaufam jego p r z e s ł a n i u . A p o ­
t e m - dzięki m o d l i t w o m bliskich - Bóg wyprowadził m n i e na p u s t y n i ę i m ó ­
wił do mojego serca. Jego m i ł o ś ć p r z e n i k n ę ł a m n i e od s t ó p do głów. Dziś nie
s ł u c h a m już R a m m s t e i n , j e d n a k wiem, że na p e w n y m etapie te teksty były
mi p o t r z e b n e , b y m doświadczył całkowitego zagubienia, potrafił je n a z w a ć
88
FRONDA 3 4
i w czarnej rozpaczy powierzył swoje życie C h r y s t u s o w i . Gdybym wciąż żył,
jak żyłem, zawsze znalazłbym w sobie dość pychy, by przeciwstawić Bogu
swój osobisty plan zbawienia.
Tam gdzie jest lęk przed Bogiem, jest i szatan. To on kusi nas chwilowymi
przyjemnościami, żeby p o t e m szydzić z nas i p r o w o k o w a ć do autodestrukcji.
„Zobacz, jakim jesteś gnojem" - m ó w i i - jak w piosenkach R a m m s t e i n - każe
n a m uciekać na koniec świata, pogrążyć się w wirze doczesności bez nadziei na
zbawienie. Zauważmy, że w Księdze Rodzaju A d a m i Ewa, którzy zjedli owoc
z zakazanego drzewa, kryją się przed J a h w e p o ś r ó d drzew ogrodu. Zerwali b o ­
wiem z N i m więź i stracili poczucie jedności. Boją się Go i nie wierzą już w Jego
miłosierdzie. Ale Bóg szuka człowieka, pytając: „Gdzie jesteś?".
Dziś, kiedy z n ó w o d c z u w a m Bożą miłość, w p o e m a c i e Eliota najważniej­
sza wydaje mi się nie s a m a diagnoza grzeszności, ale strofa końcowa. Brzmi
o n a tak, jakby czekała, aż dojrzeję do jej przyjęcia: „Błogosławiona siostro,
święta matko, d u c h u fontanny, d u c h u ogrodu, / C h r o ń n a s p r z e d s z y d z e n i e m
z siebie fałszywym / Ucz nas jak dbać i jak nie dbać / I jak zachować t w a r z /
N a w e t w ś r ó d tych skał, / Gdy w Jego rękach pokój nasz /1 n a w e t w ś r ó d tych
skał / Siostro, m a t k o / I d u c h u rzeki, d u c h u m o r z a , / C h r o ń m n i e p r z e d od­
łączeniem // A w o ł a n i e moje niech do Ciebie przyjdzie".
Eliot nazwał to, co nieco wcześniej u ś w i a d o m i ł y mi w ł a s n e doświadcze­
nia: że prawdziwe odłączenie nie polega na s a m y m fakcie d o p u s z c z e n i a się
grzechu, ale na o d r z u c e n i u Bożej miłości, k t ó r a pragnie wejść z n a m i w sytu­
ację śmierci, odkupić nasz grzech i p o d n i e ś ć n a s do lepszego życia na Z i e m i
i do życia wiecznego w Niebie.
WOJCIECH W E N C E L
TOTUS TUUS
A:
Cały Twój czysty jak tza w oku Maryi
waleczny jak święty Jerzy
nieludzki jak anioły
Botticellego
B:
Cały Twój zbyt grzeszny żeby sądzić
zbyt ciężki żeby chodzić po falach
zbyt ludzki by się zbawić
bez Ciebie
90
FRONDA 3 4
Ernest Bryll „Na ganeczku snu"
Pełna ciepła i wiary poezja, wyrażająca pragnienie zado­
mowienia - tu, na ziemi, a także w Bogu, kochającym czło­
wieka takim, jaki jest. „Na ganeczku snu / Zaczerpnijmy
tchu" - zaprasza tytułowy wiersz, zachęcając do zatrzyma­
nia się na chwilę i podziwiania urody świata.
Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej „Gaudium"
20-075 Lublin, ul. Ogrodowa 12
t e l . ( 0 8 1 ) 4 4 2 19 00 fax (0 81) 442 19 16
e-mail: [email protected]
Oszalałe hordy, uzbrojone w maczety i wszelkiego typu
przyrządy kradzione w magazynach produktów prze­
mysłowych, napadały i podpalały sklepy na Septima
i przyległych ulicach, wspomagane przez zbuntowanych
policjantów. Jeden rzut oka wystarczył, byśmy zdali so­
bie sprawę, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. Mój
brat wyprzedził moje myśli krzykiem: „Cholera, twoja
maszyna do pisania!".
BOGOWIE
W WIEKU ZABAW
O przyjaźni Fidela Castro i Gabriela Garcii Marąueza
ANCEL
ESTEBAN,
STEPHANIE
PANICHELLI
Gabo i ja znajdowaliśmy się w Bogocie, tamtego smutnej pamięci dnia
9 kwietnia 1948 roku, kiedy to zamordowano Gaitana. Byliśmy w tym
samym wieku: 22 lata, świadkowie tych samych wydarzeń, obydwaj stu­
diowaliśmy to samo: prawo. Tak przynajmniej oboje przypuszczaliśmy.
Jeden nie mial żadnej wiadomości o drugim. Nikt nas nie znał. My sami
też się nie znaliśmy.
Prawie pół wieku później Gabo i ja rozmawialiśmy w przeddzień podró­
ży do Biran na Kubie, gdzie urodziłem się rankiem 13 sierpnia 1926 roku.
Spotkanie nosiło piętno tych prywatnych, rodzinnych okazji, kiedy to zwy92
FRONDA 34
kle przeważa atmosfera wylewnych wspomnień i rozliczeń; spędzaliśmy je
z grupą przyjaciół Gabo i paroma companeros, przywódcami Rewolucji.
Tymi słowy Fidel C a s t r o rozpoczyna p r a w d o p o d o b n i e najbardziej literacki
tekst, jaki napisał w całym s w y m życiu - miał w t e d y 66 lat i d w a miesiące.
Krótki artykuł dedykowany s w e m u najlepszemu i być m o ż e j e d y n e m u przyja­
cielowi - Gabrielowi Garcii M a r ą u e z o w i .
Dwie postaci, j e d n e z najważniejszych w historii Ameryki Łacińskiej XX
wieku, znajdowały się w tym s a m y m mieście, w j e d n y m z najgorszych dni,
jakie przeżyła kolumbijska stolica od czasów swego założenia. P r a w d o p o d o b ­
nie przecięły się ich szlaki, kiedy nie wiedząc n a w e t dlaczego, biegali w ś r ó d
zamieszek bez k o n k r e t n e g o kierunku. Być m o ż e na k t ó r y m ś z rogów spotkały
się ich spojrzenia lub potknęli się o tę samą, p o d n o s z ą c ą się z ulicy kobietę,
którą powalił pędzący na rowerze dzieciak. Syn telegrafisty z Aracataca starał
się dotrzeć do pensjonatu, gdzie mieszkał, aby ocalić przynajmniej rękopisy
opowiadań, jakie napisał przed tygodniem. Kubański s t u d e n t przypuszczał,
że było już zbyt p ó ź n o na n o w e spotkanie z G a i t a n e m , przywódcą i nadzieją
Kolumbii, najmodniejszym wówczas politykiem, z a i n t e r e s o w a n y m sytuacją
s t u d e n t ó w latynoamerykańskich, który już wcześniej przyjął ich delegację
proszącą o zajęcie przez niego stanowiska w o b e c zawsze konfliktowych relacji
między Stanami Zjednoczonymi Północy a Stanami Rozdzielonymi P o ł u d n i a .
Gabo urodził się w Aracataca, małej miejscowości na północy kraju, w nie­
dzielę 6 marca 1927 roku, z pępowiną owiniętą wokół szyi. D o n a Luisa Marquez
przeżyła skomplikowany dużym krwotokiem poród i w kolejnych latach wydała
na świat dziesięciu małych Kolumbijczyków. Kiedy urodził się drugi syn, Gabito
przeniósł się do dziadków i to ta właśnie okoliczność uformowała charakter i za­
miłowanie przyszłego laureata Nagrody Nobla do historii o wielkich wodzach.
Spędzał całe godziny, słuchając dziadkowych opowieści o wyczynach b o h a t e r ó w
wojen domowych z początku wieku. Babcia w delirycznym stanie śpiewała cały­
mi dniami i to ją w n u k zasypywał ciągłymi pytaniami o historie z wojen:
- Babciu, kto to jest Mambru i na jakiej był wojnie?
I babcia, choć nie miała zielonego pojęcia, kim byl Mambru, po­
siadała wyjątkowo twórczą wyobraźnię i odpowiadała z pełnym
spokojem:
ŚNIEG 2 0 0 4
- To byt taki Seńor, który walczy! z t w o i m dziadkiem na Wojnie Ty­
siąca Dni.
Jak wiadomo, Mambru ze starej i popularnej piosenki (którą tak
często lubiła śpiewać babcia) to nie kto inny jak sam hrabia Marlborough, lecz kiedy Garcia Marąuez przedstawia! tę drugoplanową
postać w swoich powieściach i opowiadaniach, wybierał wersję swojej
babci, a nie tę realną. Z tego to p o w o d u Marlborough pojawia się
w przebraniu tygrysa, przegrywając wszystkie wojny d o m o w e u boku
pułkownika Aureliana Buendia.
Kiedy Gabriel miał siedem lat don Nicolas Marąuez zabrał wnuka do dzielnicy
San Pedro Alejandrino w mieście Santa Marta, gdzie zmarł Bolivar, el Libertador,
wyzwoliciel Ameryki. Już od dawna dziadek opo­
wiadał mu o tej wspaniałej postaci. Rok wcześ­
niej zobaczył obraz martwego Bolivara w dziad­
kowym kalendarzu.
Zainteresowanie małego
boga w wieku zabaw tym i innymi przywódcami
amerykańskimi rosło z biegiem lat. To ci boha­
terowie zaludnili później jego powieści i zasiali
w nim szczególne zafascynowanie władzą.
Mając osiem lat, nauczył się czytać i pisać
w szkole Montessori. Nauczycielka Rosa Elena
Ferguson zamienia się w jego pierwszą muzę;
Gabo myślał, że recytowane przez nią w czasie
lekcji wiersze, które „zaraziły mu mózg na za­
wsze", były wyrazem jej wyjątkowej urody. Bę­
dąc już dziewięcioletnim podrostkiem, szperając
w kufrze dziadka, znalazł pożółkłą i rozlatującą
się już książkę i był to jeden z najbardziej trans­
cendentalnych momentów w jego życiu. Wtedy nie wiedział, że książka nosiła
tytuł Baśnie z tysiąca i jednej nocy, ale zaczął czytać i czuć się przemieniony. Jak
sam opowiada:
Podniosłem ją i był tam facet otwierający butelkę, z której wycho­
dzi! dymny czarownik, i wykrztusiłem: „Cholera, to jest cudowne!".
94
FRONDA
34
To mnie zafascynowało o wiele bardziej ani­
żeli cokolwiek, co do tej pory spotkało mnie
w życiu; bardziej aniżeli zabawy, malowanie,
jedzenie, aniżeli cokolwiek innego i już ni­
gdy nie wyszedłem z tego stanu.
W ciągu następnych lat rodzina Garcii Marqueza, poganiana potrzebą nakarmienia coraz
liczniejszej i wciąż rosnącej gromadki dzieci,
przeprowadza się parokrotnie: Aracataca, Barranąuilla, Sucre. W 1940 roku Gabo wraca do
Barranąuilla, wstępuje do jezuickiego liceum
San Jose i t a m pisze swoje pierwsze strofy
i artykuły do gazety „Juventud" (Młodość). Trzy
lata później, mając prawie 16 lat, pod wpływem
materialnej sytuacji rodziny - było ich już oś­
m i o r o rodzeństwa - z m u s z o n y jest do poszukiwania sposobu finansowania
swojej nauki. Przybywa do Bogoty, czuje się wyjątkowo o s a m o t n i o n y w da­
lekim, zimnym, o g r o m n y m mieście, gdzie nie zna nikogo w ś r ó d ludzi o zu­
pełnie obcych zwyczajach. Zdobywa s t y p e n d i u m i podejmuje naukę w Liceum
Varones de Zipaąuira, i tutaj wirus, jaki zostawiła w n i m lektura Baśni z tysiąca
i jednej nocy, rozwija się i r o z m n a ż a z taką zaciekłością, że zamienia się w c h r o ­
niczną i nieuleczalną chorobę. Czyta i pisze z zawziętością, poznaje dogłębnie
klasyków hiszpańskich i czerpie z wiedzy profesorów. Mieszka w internacie
w warunkach prawie klasztornych, co z m u s z a go do spędzania niezliczonych
godzin nad książkami... lub białym papierem, gdy próbuje napisać jakiś wiersz.
Bierze udział w życiu literackim i w 1944 roku pisze swoje pierwsze opowia­
danie. Trzy lata później Gabo zaczyna studia na wydziale prawa, również w Bo­
gocie, wówczas już 700-tysięcznym mieście, p o ł o ż o n y m dwa tys. m e t r ó w n a d
p o z i o m e m morza, p e ł n y m reminiscencji płaskowyżu kastylijskiego i tętniącym
życiem kulturalnym, grawitującym wokół kawiarni śródmieścia.
Do nich zagląda przyszły noblista częściej niż na zajęcia i t a m poznaje
najważniejszych t w ó r c ó w ówczesnych lat. W tym czasie odkrywa n i e k t ó r e
perły literackie: Przemiana Kafki p o m n o ż y pierwszy w i r u s i p o p c h n i e do
n i e p o h a m o w a n e g o pisania o p o w i a d a ń , p o d o b n i e klasycy, tacy jak Garcilas,
ŚNIEG 2 0 0 4
95
Quevedo, Gongora, Lope de Vega, św. Jan od Krzyża, w s p ó ł c z e ś n i mu twórcy
z r o c z n i k a ' 2 7 czy N e r u d a . Trochę później swoje z a i n t e r e s o w a n i a skoncen­
truje wyłącznie na powieści, aż wreszcie zacznie myśleć, że jego p o w o ł a n i e
literackie jest tak silne, iż p o w i n i e n porzucić s t u d i a p r a w n i c z e . . .
Fidel C a s t r o wyrósł w rodzinie i atmosferze wiejskiej. W małej hacjendzie
Biran, niedaleko Santiago de Cuba, w p o ł u d n i o w o - w s c h o d n i e j części wyspy.
Czas zabaw spędzał z najemnymi r o b o t n i k a m i z plantacji trzciny cukrowej
o nazwie Manacas. Okolice o t o c z o n e bujną przyrodą sprzyjały częstym wy­
cieczkom k o n n y m i kąpielom w rzece. Pierwszy rok n a u k i odbył w szkole
wiejskiej i j u ż w wieku sześciu lat przeniósł się do stolicy prowincji, Santiago
de Cuba, do szkoły z i n t e r n a t e m p r o w a d z o n e j przez księży. Już w t a m t y c h
latach zaczął dawać znać o sobie jego d u c h rewolucyjny. Po powrocie do
hacjendy zorganizował strajk przeciwko w ł a s n e m u ojcu, k t ó r e m u zarzucał
wyzyskiwanie pracowników.
Bardzo dobre wyniki Fidela w nauce skłoniły jego rodziców do wysłania
go do najlepszego gimnazjum w kraju, szkoły prowa­
dzonej przez jezuitów w miejscowości Belen. Tam
kształciła się arystokracja i burżuazja kubańska,
przyszłe warstwy kierownicze partii o t e n d e n ­
cjach konserwatywnych.
We w r z e ś n i u 1945 roku Fidel wstępuje na
uniwersytet
w
Hawanie
na
wy­
dział prawa. Decyzja ta z m i e n i
całkowicie
jego
życie.
Przybył
z p e ł n e g o spokoju miejsca, gdzie
najważniejsze
było
wykształce­
nie i edukacja chrześcijańska, do
nowego
relacji
świata,
gdzie
społecznych
walka o przeżycie.
podstawę
stanowiła
Uniwersytet
był p o l e m walki między d w o m a
u g r u p o w a n i a m i politycznymi, które
używając na p r z e m i a n to przemocy,
to
pieniędzy,
zyskały już
ogromny
wpływ na społeczność Hawany. Z jedFRONDA 34
nej strony byt więc MSR - Movimiento Socialista Revolucionario (Socjalistycz­
ny Ruch Rewolucyjny) pod przywództwem ekskomunisty Rolanda Masferrera,
z drugiej UIR - Union Insurreccional Revolucionaria (Powstańczy Związek
Rewolucyjny) kierowany przez eksanarchistę Emilia Tro.
Fidel Castro natychmiast zaraził się ambicją polityczną i wyznaczył sobie
jako podstawowy cel przywództwo w FEU - Federacion Estudiantil Universitaria (Uniwersyteckiej Federacji Studentów), organie przedstawicielskim stu­
dentów całej uczelni - owocu pożądanym przez obie grupy polityczne.
Zdając sobie doskonale sprawę, że bez silnego poparcia nie będzie
w stanie osiągnąć upragnionej pozycji,
starał się zwrócić na siebie uwagę sze­
fów zarówno UIR, jak i MSR. W ciągu
pierwszych trzech lat zdołał jednak dojść
zaledwie do stanowiska wiceprezydenta
rady studenckiej na swoim wydziale. Na
czwartym roku zdecydował się wystarto­
wać w wyborach do władz studenckich
jako kandydat niezależny. Przygotowywał
się, czytając z zawziętością większość
prac Martwego i stamtąd zaczerpnął nie
tylko głębokie i atrakcyjne ideały, lecz
również bogaty repertuar cytatów odpo­
wiednio zdobiących szczegółowo przygo­
towane dyskursy. Jednocześnie rozpoczął
działalność poza uczelnią, organizując
demonstracje przeciwko rządowi Ramona Grau San Martina. „Gazety pisały
o nim - komentuje jego biograf Volker Skierka - wybijając czasem wielkie
tytuły. Porywający i zręczny orator, młody, przystojny sportowiec w elegan­
ckich garniturach, z zaczesanymi do tyłu czarnymi włosami i greckim profi­
lem, w wieku 22 lat stał się jedną z tych postaci, o których śnią matki panien
na wydaniu".
Lecz nie wszystko ograniczało się jedynie do słów. Po jednym ze spot­
kań z prezydentem Fidel zasugerował swoim towarzyszom możliwość wy­
rzucenia przywódcy państwa przez balkon, a zabójstwo to dałoby znak do
rozpoczęcia studenckiej rewolty. W tym czasie uważano, że Castro, choć nie
ŚNIEG 2 0 0 4
97
było na to ostatecznych dowodów, zamieszany jest w trzy zamachy: pierwszy
- to postrzał w płuca członka UIR w grudniu 1946 roku; drugi - zamordo­
wanie dyrektora narodowego komitetu ds. sportu Manila Castro (zbieżność
nazwisk przypadkowa) przed wejściem do kina w grudniu 1948 roku; trzeci
- wkrótce potem, śmiertelne zranienie policjanta Oscara Fernandeza, który
zanim skonał, zidentyfikował lidera studenckiego jako autora zamachu.
Z czasem coraz bardziej interesowała go polityka latynoamerykańska.
Związał się z ruchem wyzwolenia Puerto Rico, brał także udział w zakoń­
czonej fiaskiem wyprawie do Republiki Dominikańskiej, której celem było
obalenie dyktatora Trujillo, sympatyzował też z ruchami studenckimi w Ar­
gentynie, Wenezueli, Kolumbii i Panamie.
Cel był zawsze ten sam: skończyć z imperializmem i kolonializmem ame­
rykańskim.
W kwietniu 1948 roku doprowadził
do zorganizowania kongresu latyno­
amerykańskich sejmików studenckich,
koordynując go w czasie z przewidzia­
nym wówczas również w Bogocie IX
Panamerykańskim
Szczytem
Mini­
strów Spraw Zagranicznych. Na tym
ostatnim zjeździe miano zdecydować
o powstaniu Organizacji Państw Ame­
rykańskich i tam też, pod czujnym
okiem generała Marshalla, Waszyng­
ton pragnął zakończyć z „komuni­
stycznym zagrożeniem".
Zabawy dobiegły końca. Losy naszych
dwóch młodych bogów splotły się
w ów krwawy dzień 9 kwietnia 1948 roku w Bogocie. Liczba zamordowanych
w ciągu następnych dni doszła do trzech tys., a rozpętana w wyniku tych tra­
gicznych zajść wojna domowa pochłonęła 300 tys. ofiar.
Siódmego kwietnia Castro spotyka się z Jorge Eliecerem Gaitanem, po­
pularnym liderem kolumbijskich liberałów i przywódcą opozycji. Gaitan,
mimo młodego wieku, zdołał scalić wokół siebie partię w momencie, kiedy
(JG
FRONDA 34
ta potrzebowała postaci, która mogłaby skończyć z klimatem przemocy oraz
wpływami oligarchii, i nikt nie wątpił, że w kolejnych wyborach wybrany zo­
stanie na prezydenta. W czasie spotkania w budynku przy ulicy Septima obaj
przypadli sobie do gustu. Jorge Eliecer obiecał pomóc Castro w znalezieniu
odpowiedniego miejsca na organizację zjazdu antyimperialistycznego, a jego
zakończenie poprzeć masową demonstracją. Dwa dni później o drugiej po
południu mieli się spotkać w celu omówienia szczegółów.
Kiedy oczekując ustalonej godziny,
Fidel spacerował wraz z przyjaciółmi
po okolicznych uliczkach, pewien nie­
zrównoważony umysłowo włóczęga,
Juan Roa Sierpa, strzelał do kandydata.
Przed drzwiami partii pod numerem
14-55 przy ulicy Septima zabrzmiały
głucho trzy rewolwerowe wystrzały.
Lecz rany, jakie spowodowały, były nie
trzy: w głowie, w płucach, w wątrobie,
lecz cztery. Czwartą raną była sama
w sobie tragiczna śmierć tego, kogo
uznawano za nadzieję dla Kolumbii.
Były to wystrzały, które zapoczątko­
wały najbardziej dramatyczny okres
w historii kraju, trwającą dziesiątki lat
wojnę domową.
W tym samym czasie przy ulicy Octava, w pensjonacie dla ubogich studentów,
całkiem niedaleko od sceny zbrodni, student drugiego roku prawa, Gabriel Gar­
da Marąuez przygotowywał sobie skromny obiad. Wskazówki zegara w ciszy
podpowiadały godzinę: pięć minut po pierwszej. Wiadomość rozeszła się po
mieście w ciągu paru chwil. Gabo wraz z grupą kolegów z pensjonatu wybiegł
w kierunku miejsca, gdzie, jak mówiono, wykrwawiał się Gaitan. Zanim tam
jednak dotarli, ranny został przeniesiony do kliniki centralnej, gdzie wkrótce
potem zmarł.
Studenci zaczęli krążyć ulicami pogrążającymi się w rosnącym z każdą
chwilą chaosie. Wszyscy czuli dławiący smak pytań, na które nikt nie był
ŚNIEG 2 0 0 4
99
w stanie odpowiedzieć. M i a s t o s t a w a ł o w ogniu. S t u d e n c i zdecydowali się
wrócić do p e n s j o n a t u .
Kiedy wybiegli zza rogu, przed oczami pojawił im się najgorszy z wyobrażalnych w tym m o m e n c i e obrazów: pensjonat też już płonął. Nie było n a w e t
szans na próbę ratowania czegokolwiek. Przedmioty osobiste, książki, u b r a n i a
- wszystko na ich oczach zamieniało się w popiół. Gabo rzucił się do p r z o d u
i koledzy zmuszeni byli przytrzymać go z n i e m a ł y m wysiłkiem. Zrozpaczony
kontemplował stratę tego, co było dla niego najcenniejsze: oryginałów opowia­
dań, które właśnie pisał, przede wszystkim El cuento del fauno en el tranvia, i tych,
które już opublikował w „El Espectador". Luis Villar Borda, przyjaciel z wie­
czorów literackich, spotkał Gabo około czwartej po p o ł u d n i u , na skrzyżowaniu
alei Jimenez de Q u e s a d a z ulicą Octava. Dasso Saldivar tak w s p o m i n a szczegóły
tamtych chwil:
Na Villar Bordzie olbrzymie wrażenie zrobił stan, w jakim go spotkał,
poza kontrolą, na granicy płaczu. Wiedział przecież, po ponad roku
wspólnych doświadczeń uniwersyteckich i literackich, że Gabo nie
okazywał jeszcze najmniejszej pasji do polityki, zwłaszcza kolum­
bijskiej polityki dwupartyjnej. [...] Widząc go więc w takim stanie,
skomentował zdziwiony:
- Gabriel, słuchaj, nie wiedziałem, że byłeś takim gaitanistą!
Niemal płacząc, zrozpaczony Gabriel odpowiedział wtedy:
- Nie, gdzie tam, najgorsze, że spaliły się moje opowiadania!
O s t a t n i a rozpaczliwa próba: ocalić m a s z y n ę do pisania, która bez w ą t p i e n i a
spoczywała jeszcze na wystawie l o m b a r d u . Niewiele wcześniej m u s i a ł ją od­
dać w zastaw, aby za o t r z y m a n ą gotówkę pokryć n i e k t ó r e długi i zaspokoić
p o d s t a w o w e potrzeby. Widząc, jak p ł o n ę ł a ulica S e p t i m a i przyległe budynki,
jego brat Luis E n r i q u e i on mieli to s a m o przeczucie. Tak o p o w i a d a o t y m
Gabo w swoich w s p o m n i e n i a c h :
Oszalałe hordy, uzbrojone w maczety i wszelkiego typu przyrządy kra­
dzione w magazynach produktów przemysłowych, napadały i podpa­
lały sklepy na Septima i przyległych ulicach, wspomagane przez zbun­
towanych policjantów. Jeden rzut oka wystarczył, byśmy zdali sobie
|00
FRONDA 3 4
sprawę, że sytuacja w y m k n ę ł a się spod kontroli. Mój b r a t wyprzedził
moje myśli krzykiem:
- Cholera, twoja m a s z y n a do pisania!
Pobiegliśmy do lombardu, który wciąż jeszcze trwał nienaruszony,
z żelaznymi k r a t a m i dobrze pozamykanymi, lecz m a s z y n y nie było t a m
gdzie zawsze. Nie przejęliśmy się tym, myśląc, że w ciągu n a s t ę p n y c h
dni będziemy mogli ją odzyskać, nie zdając sobie w ó w c z a s sprawy, że
ta kolosalna tragedia nie m i a ł a n a s t ę p n y c h dni.
Fidel Castro, Alfredo Guevara i reszta delegatów, którzy wyszli z h o t e l u ,
kierując się na zebranie z liderem liberałów, widzieli ludzi biegnących i krzy­
czących: „Zabili G a i t a n a ! " . Trzydzieści
trzy lata później w wywiadzie dla A r t u r a
Alape, Fidel w s p o m i n a ł szczegóły t a m ­
tych dni: w z b u r z e n i i rozgorączkowani
ludzie biegali we wszystkich k i e r u n k a c h
i popełniali p r z e s t ę p s t w a z całkowitą
bezkarnością.
Rozbijali
witryny
skle­
p ó w i niszczyli wszystko, co napotkali
na drodze. Na placu P a r l a m e n t u setki
osób z e b r a ł o się przed jego drzwiami,
jakiś mężczyzna krzyczał coś z balkonu
pałacu, ale nikt go nie s ł u c h a ł . W k o ń c u
policja już nie m o g ł a p o w s t r z y m a ć t ł u ­
m u , który w d a r ł się do siedziby rządu,
i rozpoczął się n o w y akt zniszczenia:
krzesła, stoły, d o k u m e n t y i i n n e przed­
m i o t y wylatywały przez okna.
Fidel i n s t y n k t o w n i e przyłączył się do grupy p o w s t a ń c ó w biegnących uli­
cą, czuł się j e d n y m z rewolucjonistów. W p a d ł do k o m i s a r i a t u Trzeciej Dywizji
Policji, t a m zaopatrzył się w karabin, 14 naboi, buty, czapkę, płaszcz policyjny
i n a t y c h m i a s t wybiegł walczyć.
Kiedy w końcu zdał sobie sprawę, że to nie była ż a d n a rewolucja, lecz
j e d e n wielki chaos, p o s t a n o w i ł o d s z u k a ć grupę swoich towarzyszy. Gdy
znaleźli się już wszyscy r a z e m , dowiedzieli się, że szuka ich policja jako
ŚNIEG 2 0 0 4
|01
grupy k u b a ń s k i c h s t u d e n t ó w k o m u n i s t ó w , w i n n y c h s p r o w o k o w a n i a ś m i e r c i
Gai t a n a i późniejszych z a m i e s z e k . W o b e c t a k i e g o o b r o t u s p r a w z d e c y d o w a l i
się s c h r o n i ć w a m b a s a d z i e k u b a ń s k i e j , sytuacja b o w i e m w y d a w a ł a się p o z a
jakąkolwiek
kontrolą.
Parę lat t e m u , w t o w a r z y s t w i e s w e g o bliskiego przyjaciela Gabriela Garcii
Marąueza,
k u b a ń s k i p r z y w ó d c a w s p o m i n a ł przeżycia z t a m t y c h wstrząsają­
cych i n i e z a p o m n i a n y c h d n i . Obaj w i e l o k r o t n i e oświadczali, że ich przyjaźń
zaczęła się z p o w o d ó w literackich. Z b i e g okoliczności sprawił, że 9 k w i e t n i a
p e w n a m a s z y n a do pisania, z m y ś l n y przyrząd z m e t a l u i plastiku, za k t ó r e g o
p o m o c ą m o ż n a w z n i e ś ć się a ż d o n i e b a l i t e r a t u r y i n s p i r o w a n e j p r z e z muzy,
stała się p u n k t e m , k t ó r y ich połączył, jeśli n i e w s p o s ó b realny, to przynaj­
mniej w fantastyczny, m a g i c z n y - w s p o s ó b , w jaki zdarzają się te p r a w d z i w e
rzeczy na Karaibach.
Fidel tak o p o w i a d a o t a m t e j konwersacji z G a b o :
Stałem jak sparaliżowany, t ł u m ciągnął ulicami mordercę, podpalał
sklepy, biura, kina, budynki komunalne. Można było spotkać ludzi
niosących szafy, pianina. Inni rozbijali wystawy. [...] Z bocznych ulic,
z zakwieconych balkonów czy dymiących ścian dochodziły krzyki fru­
stracji i bólu. Pewien mężczyzna wyładowywał się, rozbijając jakąś ma­
szynę do pisania. Aby zaoszczędzić mu niebywałego wysiłku, z jakim
to robił, rzuciłem ją w górę i rozleciała się na kawałki, kiedy spadła na
cement ulicy.
Kiedy tak m ó w i ł e m , Gabo słuchał i prawdopodobnie utwierdzał się
w pewności, że w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach pisarze musieli
wymyślać raczej niewiele, gdyż rzeczywistość przewyższała jakąkol­
wiek wymyśloną historię i być m o ż e ich jedynym problemem było
uczynienie tej rzeczywistości wiarygodną. W każdym razie, kończąc
już prawie opowiadanie, wiedziałem, że Gabo też tam był, i zbieżność
ta wydała mi się wymowna. Być m o ż e przebiegaliśmy te same ulice
i przeżyliśmy te same uniesienia, zdziwienia i wysiłki, które m n i e sa­
m e g o poniosły nagle wraz z tamtą wzburzoną rzeką.
Ze zwykłą sobie ciekawością wypaliłem z pytaniem:
- A ty co robiłeś w czasie bogotazo?
102
FRONDA 3 4
A on, niezmieszany, zabarykadowany w swojej zaskakującej wyob­
raźni, żywotny i wyjątkowy, uśmiechając się [ . . . ] , odpowiedział pewny
siebie:
- Fidel, to ja bytem tamtym człowiekiem od maszyny do pisania.
ANCEL ESTEBAN, STEPHANIE PANICHELLI
TŁUMACZYŁ: ARTUR MRÓWCZYŃSKI
Tekst Bogowie w wieku zabaw jest pierwszym rozdziałem książki Gabo i Fidel. Pejzaż pewnej przyjaźni,
Espasa 2 0 0 4 .
Po przeżyciu mistycznym z marca 1974 roku Dick pisał
już tylko o Bogu, pozostając pod silnym wpływem ka­
bały Lurii i gnozy Walentyna. Nasz świat został stwo­
rzony przez boga szalonego, prawdziwy Bóg znajduje
się poza nim. Czasem docierają stamtąd Jego sygnały.
Tytułowy bohater powieści Dicka Valis to satelita wy­
syłający właśnie takie sygnały. Z notatek autora wiemy
jednak, że Valis mógł być też produktem KGB, podszy­
wającym się pod Boga.
Szaleństwo świata
i przeczucie Boga
Uwagi o prozie
Kurta Yonneguta i Philipa K. Dicka
LECH I Ę C Z M Y K
Omówienie Kociej kołyski Kurta Vonneguta w jednej z gazet zatytułowano
„Świat oszalał". Powinno być chyba „Świat jest szalony", bo „Świat oszalał"
sugeruje, że kiedyś był normalny, tylko się popsuł, ale generalnie słowa te
trafnie charakteryzują światopogląd Vonneguta. Pochodzi on z rodziny pro­
gramowo ateistycznej, jego przodkowie uciekli przed wpływem religii z Nie­
miec do Ameryki, a mały Kurt pobierał lekcje ateizmu na kolanach babci.
4
FRONDA
34
Sam a u t o r uważa się za k o n t y n u a t o r a M a r k a Twaina - nie tyle jako pisarza,
ile jako ateistycznego, racjonalistycznego filozofa. Ponieważ w Polsce Twain
jest znany p r z e d e w s z y s t k i m jako a u t o r dziecięcy, lepiej będzie przywołać jako
p a t r o n a tego rodzaju twórczości europejskiego filozofa - Woltera. Powiastki
f i l o z o f i c z n e Vonneguta przypominają b o w i e m analogiczne u t w o r y Wolterowskie, Billy Pilgrim z Rzeźni numer pięć to n i e m a l Kandyd XX wieku, p r e z e n t u ­
jący to s a m o z d u m i e n i e nieracjonalnością świata.
Inny z kolei wybitny pisarz science fiction Philip K. Dick, żeby odpowiedzieć
na odwieczne pytanie, skąd bierze się zło (unde malum?), próbował klucza kaba­
listycznego: prawdziwy Bóg jest gdzieś daleko, a nasz świat stworzył ułomny,
ślepy demiurg Samael. Programowi ateiści nie mają takiego wyjścia. Skoro nie
ma Boga, którego m o ż n a by winić za kiepską konstrukcję świata, i nie ma grze­
chu pierworodnego, wyjaśniającego źródło cierpienia - pozostaje albo podjąć
próbę stworzenia świata od n o w a (tak jak Platon, Marks lub neokonserwatywna
ekipa Busha), albo kontemplować szaleństwo świata z filozoficznego dystansu
i pogrążać się w mizantropii (skoro jedynym ź r ó d ł e m zła jest ludzka głupota).
Vonnegut nie ma ambicji n a p r a w i a n i a świata. W p r a w d z i e w Kociej kołysce
wymyśla religię - b o k o n o n i z m , ale nie jest to religia p r e t e n d u j ą c a do zna­
jomości jakiejś p r a w d y absolutnej, mogąca skłonić do działań agresywnych.
Bokononizm nie obiecuje życia wiecznego ani uleczenia z choroby, to tylko
lek paliatywny, pomagający znieść ból w śmiertelnej chorobie.
Chciałem, żeby w tym wszystkim
Było choć trochę sensu,
Żeby człowiek mógł wyzbyć się lęku,
Żeby mógł myśleć o szczęściu.
Wymyśliłem więc łgarstwo
I wszystko jest jak trzeba,
I zmieniłem tę smutną wyspę
W istny przedsionek nieba.
Sympatyczne ł g a r s t w o Bokonona, p o d a n e w d o d a t k u w rytmie urzekające­
go calypso, ma wypełnić o g r o m n ą czarną dziurę, ziejącą p o ś r o d k u świata,
k t ó r ą p o w i n i e n wypełniać Bóg. Ta d z i u r a ma kształt Boga, jest niejako Jego
negatywem. We wszystkich swoich u t w o r a c h pisarz kręci głową n a d b ó l e m
ŚNIEG 2 0 0 4
105
i s z a l e ń s t w e m świata, ale tylko w Kociej kołysce p r o p o n u j e jakieś lekarstwo:
jest n i m n a m i a s t k a religii. D o b r z e by było, wydaje się m ó w i ć Vonnegut, gdy­
by istniał Bóg i p r a w d z i w a religia. M a m y tu do czynienia z d z i w n ą sytuacją,
kiedy r o z u m p o d s u w a h i p o t e z ę Boga, a przywiązanie do „racjonalistycznych"
p r z e s ą d ó w uniemożliwia jej przyjęcie.
Jest w światopoglądzie V o n n e g u t a jeszcze j e d n a niekonsekwencja. Ludzie
wierzący m u s z ą uporać się z p r o b l e m e m zła w świecie s t w o r z o n y m przez
dobrego Boga. Ateista, widzący, że świat jest zły, a ludzie głupi (albo na
o d w r ó t ) , m u s i stawić czoło zagadce unde bonum? - skąd bierze się w świecie
dobro? Jeżeli świat premiuje zło (Psalm 37 nosi tytuł Zagadka powodzenia
grzeszników), jeżeli na jego straży stoją armie, policje, b a n k i i hipermarkety, to
jakim p r a w e m żyje jeszcze jakieś dobro? Jeżeli kiełkuje s a m o r z u t n i e , to nie
znaczy, że świat nie jest jednolicie zły. Albo należałoby przyjąć, że otrzymuje
on wsparcie z zewnątrz, z jakiegoś i n n e g o świata.
Podejrzany a t e i z m Kurta V o n n e g u t a ujawnia się w anegdocie, k t ó r ą s a m
ze ś m i e c h e m opowiada. Po śmierci Isaaca Asimova został on h o n o r o w y m
przewodniczącym A m e r y k a ń s k i e g o Stowarzyszenia Wolnomyślicieli (Ameri­
can H u m a n i s t Association) i przemawiając n a d g r o b e m swojego p o p r z e d n i ­
ka, powiedział: „Isaac jest już w n i e b i e " . Jakaś d o t k n i ę t a do żywego a t e i s t k a
podeszła do niego i zagroziła, że zrobi mu t e n s a m afront na jego pogrzebie:
„Powiem na głos - Kurt jest teraz w n i e b i e " .
Jeżeli Najwyższy Sędzia akceptuje p o s t a n o w i e n i a Soboru Watykańskiego
II i rzeczywiście uznaje kategorię „ a n o n i m o w e g o chrześcijanina", to m o ż e
przejdzie do porządku n a d dziedzicznym a t e i z m e m V o n n e g u t a i z a t r z y m a się
nad jego miłością do ludzi. A w t e d y b a b a będzie m i a ł a rację.
W przeciwieństwie do Vonneguta, Philip K. Dick nie m i a ł ani przez chwi­
lę wątpliwości, że Bóg istnieje. Rozmawiał z N i m osobiście - kiedyś w nocy,
w swojej sypialni, stojąc przez kilka godzin na czworakach, zdjęty metafi­
zycznym lękiem, j e d n a k nie na tyle, żeby nie zasypywać Stwórcy t r u d n y m i
pytaniami.
Dick zaczął pisać w latach 50. ubiegłego wieku i p r ó b o w a ł swoich sił w p o ­
wieściach realistycznych, m o ż e n a w e t socrealistycznych w stylu Steinbecka.
Napotkawszy m u r obojętności, przerzucił się na science fiction, do której pod­
chodził chyba z d u ż y m dystansem, bo w jego prozie zagościł h u m o r i lekcewa­
żący s t o s u n e k do ścisłości naukowej, traktowanej wówczas w amerykańskiej
106
FRONDA
34
fantastyce naukowej z całą powagą. Dick pisał powieści psychologiczne. Jego
roboty, androidy, wszystkie te automaty, wdające się przy lada okazji w dys­
kusję na temat małżeństwa czy poezji, są przebranymi ludźmi. Posługiwanie
się takimi nieludzkimi czy półludzkimi istotami, nie mówiąc o mieszkańcach
innych światów, pozwala zastanawiać się nad istotą człowieczeństwa.
W powieści Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? bohater jest specjalistą
od wykrywania zbiegłych z obozów pracy androidów, podszywających się pod
ludzi. Ponieważ uznano,
że
cechą
wyróżniającą
człowieka jest zdolność
do miłości, nasz detek­
tyw poddaje podejrzane
osobniki testowi na mi­
łość i bezlitośnie zabija
te, które test oblały. Czy
sam przy tym nie traci
swojego
człowieczeń­
stwa? Rodzi się tracąca
w tym przypadku bluźnierstwem myśl, że test
ten przypomina Sąd Osta­
teczny - wykaż się miłością, bo jak nie, to kula w łeb. W powieści panuje oparta
na współczuciu religia: wyznawcy podłączają się do automatu, który pozwala
im współuczestniczyć w męczeństwie ukamienowanego proroka. W pięknym
skądinąd filmie opartym na tej powieści (Blade Runner) religię wyrzucono.
Jednak to nie psychologia, lecz tematyka religijna decyduje o wyjątkowo­
ści pisarstwa Dicka. Science fiction zawsze korzystała z hipotez naukowych,
im mniej prawdopodobnych, tym lepiej, byleby - jak mówił nasz pisarz
i uczony Janusz Zajdel - prawdopodobieństwo to było większe od zera. Na­
uką, na której żerował Dick, była teologia, a rolę niesprawdzonych hipotez
odgrywały herezje, a także inne systemy filozoficzno-religijne: I-cing, kabała,
zoroastrianizm, gnoza walentyniańska.
Trzeba pamiętać, że Dick żył w Kalifornii w okresie zachłyśnięcia się nar­
kotykami i New Age. Działali tam tacy szerzący wokół siebie śmierć „proro­
cy", jak Manson czy wielebny Johnson, który wywiózł swoich wyznawców do
ŚNIEG 2 0 0 4
107
Gujany i t a m wszystkich otruł, t a m też
zarejestrowano po raz pierwszy oficjalnie
Kościół Wyznawców Szatana. Na zarzut
Stanisława Lema,
że buduje ewangelie
ze złomu, Dick odpowiedział przytomnie,
że buduje z tego, co ma pod ręką. Dick
nie ma wątpliwości, że Bóg jest tuż-tuż,
gdzieś za rogiem, tylko jak Go rozpoznać
wśród tych zapełniających niebo n e o n ó w
i (w Kalifornii) latających talerzy, jak od­
różnić Jego głos od sączonych wprost do
ucha komunikatów FBI i KGB? Nie wspo­
minając już o szatanie, który potrafił mu
wymyślać przez (niewłączone) radio.
W o d p o w i e d z i Dick stworzył sobie
teorię Boga maskującego się, Boga-zebry, p e w n i e n i e ś w i a d o m teologii o Bogu
ukrytym.
W powieści
Valis
mówi,
że
symbole tego, co Boskie, ujawniają się p o c z ą t k o w o w n a s z y m świecie w war­
stwie odpadków, p u s z e k po coca-coli, w rynsztoku itp. Bóg wkracza w miej­
scu, w k t ó r y m się Go najmniej spodziewamy.
Również w powieściach Dicka t e m a t y k a Boska w c i n a się n i e s p o d z i e w a n i e
w codzienne życie. Jak w Bożej inwazji:
- Rybys - powiedział - wrócę dziś późno.
- Idziesz gdzieś z nią? Z tą dziewczyną.
- Nie, do cholery - uciął i odłożył słuchawkę.
Bóg jest gwarantem istnienia wszechświata.
Myśl tę rozwija powieść Ubik. Bohater, u n i e r u c h o m i o n y w stanie hibernacji,
znalazł się w dziwnym, rozsypującym się świecie. (Pomysł poddał Dickowi Pla­
ton swoim zdaniem: „Teraz jesteśmy m a r t w i i przebywamy w czymś na kształt
więzienia"). Żeby uratować świat przed ostatecznym rozpadem, b o h a t e r m u s i
znaleźć i zastosować występujący p o d różnymi postaciami preparat ubik (od
łacińskiego: „wszechobecny") To, oczywiście, Bóg, który jest g w a r a n t e m
108
FRONDA 34
istnienia wszechświata. W zakończeniu m ó w i o sobie: „Ja j e s t e m Ubik. Z a n i m
powstał wszechświat, ja jestem. Ja stworzyłem słońca, Ja stworzyłem światy.
Ja stworzyłem żywe istoty i miejsca, które one zamieszkują... Nazywają m n i e
Ubikiem, ale to nie jest moje imię. Ja jestem. Ja będę zawsze".
Po przeżyciu mistycznym z m a r c a 1974 roku Dick pisał już tylko o Bogu,
pozostając pod silnym w p ł y w e m kabały Lurii i gnozy Walentyna. N a s z świat
został s t w o r z o n y przez boga szalonego, prawdziwy Bóg znajduje się p o z a
n i m . C z a s e m docierają s t a m t ą d Jego sygnały. Tytułowy b o h a t e r powieści
Dicka Valis to satelita wysyłający w ł a ś n i e takie sygnały. N i e m a m y tu do
czynienia z j a k i m ś spójnym p o g l ą d e m teologicznym, bo wraz z b o h a t e r e m
próbujemy różnych h i p o t e z w p o s z u k i w a n i u o d p o w i e d z i na najważniejsze
pytania. (Z n o t a t e k autora, tak zwanej Egzegezy, wiemy, że Valis m ó g ł być
też p r o d u k t e m KGB, podszywającym się p o d Boga). W Bożej inwazji o p i s a n e
m a m y dzieje p o w t ó r n e g o przyjścia Chrystusa, który t y m r a z e m rodzi się
w kolonii marsjańskiej i m u s i p r z e d o s t a ć się na Z i e m i ę przez orbitalne straże
szatańskie. I z n ó w p r ó b k a stylu Dicka:
Asher połączył się ze statkiem macierzystym. W chwilę później miał
operatora...
- Chcę zameldować kontakt z Bogiem. Wiadomość osobiście do ko­
mendanta. Godzinę temu przemówi! do mnie Bóg. Miejscowe b ó s t w o
imieniem Jah.
Z g o d n i e z kabałą Bóg, aby d o p e ł n i ć swoją misję, m u s i połączyć się ze swoją
u t r a c o n ą żeńską p o ł o w ą - Sofią. Powieść kończy się o s t a t e c z n ą klęską Beliala,
który, strącony z nieba, s p a d a na dach d o m u b o h a t e r a i po śmierci odzyskuje
swoją anielską postać.
W zadumie patrzyli z Lindą na coś ogromnego, pięknego i zdruzgota­
nego, rozsypanego w okruchach jak rozbite światło.
- Taki byt kiedyś - powiedziała Linda. - Na początku. Przed upad­
kiem. To był jego pierwotny kształt...
- Był bardzo piękny.
- Był gwiazdą poranną. Najjaśniejszą na niebie. A teraz pozostało
z niego tylko to...
ŚNIEG 2 0 0 4
109
Razem zeszli z powrotem do mieszkania i zadzwonili do administracji.
Żeby przysłali maszynę do uprzątnięcia szczątków.
O s t a t n i a książka pisarza, Transmigracja Timothy'ego Archera, o p a r t a jest na bio­
grafii m o d n e g o i lewicowego biskupa kalifornijskiego J i m a Pike'a. Jak Dick
mógł nie błąkać się po bezdrożach herezji, skoro największy w okolicy a u t o ­
rytet religijny najsolidniejszego (episkopalnego) kościoła s a m był d o s z c z ę t n i e
pomylony? Hierarcha t e n doszedł do przekonania, że pierwsi chrześcijanie
zażywali k o m u n i ę p o d postacią h a l u c y n o g e n n e g o grzyba, i wyruszył do Z i e m i
Świętej, żeby szukać t e g o grzyba - C h r y s t u s a . Z m a r ł na p u s t y n i p r a w d o p o ­
d o b n i e z pragnienia, choć miał przy sobie butelkę coli. M o ż e chciał połączyć
Amerykę z Z i e m i ą Świętą w k o m u n i i miejscowego grzyba z coca-colą. Zaiste,
jak na s t a n d a r d y kalifor­
nijskie Dick nie był taki
szalony.
Podobnie
jak
Kurt
Vonnegut, Dick miał wiele
zastrzeżeń do świata. „Na­
sza rzeczywistość jest pełna
dziur" - pisał. W innym
miejscu mówił o tym w sło­
wach, które służyć mogą za
jego wyznanie wiary: „Kie­
dy złożymy wszystko, co
wiemy, to widzimy tylko, że
coś tu nie gra". Ale w prze­
ciwieństwie do racjonalne­
go Vonneguta, szalony i pa­
ranoicznie podejrzliwy Dick
wyciągał z tego wniosek, że
za tym wszystkim kryje się Bóg. Te same dane, ta sama konstatacja o szaleństwie
świata, doprowadza więc dwóch autorów do zupełnie odmiennych wniosków.
Po śmierci pisarza w 1982 roku jego przyjaciółka Doris (pierwowzór n o ­
wej Matki Boga w Bożej inwazji) tak o d p o w i e d z i a ł a na pytanie, czy Dick nie
p r o t e s t o w a ł b y przeciwko określeniu go jako chrześcijanina: „Gdyby go spy110
FRONDA
34
tać, w co wierzy, jego o d p o w i e d ź zależałaby od tego, jaką gorączkę teoretycz­
ną przechodziłby w tej chwili, ale kiedy kończyły się żarty, chciał r o z m a w i a ć
z księdzem. J e d n ą z pierwszych rzeczy, jakie Phil zrobił po swoich m a r c o w y c h
przeżyciach religijnych, było pójście do kościoła e p i s k o p a l n e g o w Placentii
- nie na spotkanie jakiejś sekty.
W p e w n y m sensie religia stała się z a w o d e m Phila, kiedy w latach 70. za­
czął pisać powieści teologiczne. Co nie znaczy, że n i e był religijny, ale religia
była też użyteczna - jako materiał do n a s t ę p n e j książki. Wyobraźni nigdy mu
nie brakowało i wypróbowywał r ó ż n e teorie, żeby sprawdzić, jak ludzie na nie
zareagują".
Ze reagują do dziś - widać po n a k ł a d a c h s p r z e d a n y c h książek i kolejnych
ekranizacjach jego u t w o r ó w .
LECH JĘCZMYK
„Pisarz Orson Scott Card zauważył, że jednym z niewie­
lu miejsc we współczesnej kulturze, gdzie uprawia się
poważną refleksję teologiczną i filozoficzną, jest dzie­
dzina science fiction i fantasy".
MYŚLĘ,
WIĘC JESTEM?
JAN -. F R A N C Z A K , M.
Zamknij oczy, wyobraź sobie, że stoisz p r z e d d r z w i a m i swojego d o m u
i chcesz otworzyć drzwi. W k ł a d a s z klucz do zamka, ale nie da się go p r z e k r ę ­
cić. Coś jest nie tak. Klamka wydaje ci się t r o c h ę inna. D r z w i nagle o t w i e r a ci
twój syn albo o ś m i o l e t n i chłopiec, który wygląda z u p e ł n i e jak on, i krzyczy:
„ M a m o ! Jakiś p a n ! " . Chcesz wejść do środka, ale twoja ż o n a patrzy na ciebie
jak na kogoś obcego i ozięble m ó w i : „ S ł u c h a m ? " .
Coś jest zdecydowanie n i e tak. Za jej plecami widzisz zbliżającego się
mężczyznę. Mówisz: „Co się dzieje? To przecież ja!". „JA" - czyli kto? Kim
2
FRONDA 34
jesteś? Zostajesz wyrzucony z d o m u i idziesz do swojego przyjaciela, k t ó r y
cię nie poznaje i patrzy na ciebie jak na obłąkanego, a jego pies groźnie na
ciebie warczy, co nigdy wcześniej się nie zdarzało. A u t o b u s , k t ó r y m jeździsz
do pracy, już nie jedzie tą s a m ą t r a s ą i wszystko jest inaczej. M a ł e drobiazgi,
jak kolor rabatek twojego sąsiada i m o d e l s a m o c h o d u twojego szefa, są i n n e .
N a w i a s e m mówiąc, twój szef j u ż nie jest t w o i m szefem.
Co się dzieje? Co jest nie tak? Gdzie jesteś? W ł a ś n i e ! O t o jest p y t a n i e !
Czy świat, w k t ó r y m się znalazłeś, jest realny? Czy istnieje n a p r a w d ę ? Czy
jest tylko z ł u d z e n i e m ? Kto za tym w s z y s t k i m stoi? Czy jest to tylko w y t w ó r
twojej wyobraźni, czy jakiegoś k o s m i c z n e g o szaleńca? D e m o n a ? Boga? Szefa
szatańskiej korporacji produkującej a n d r o i d y i s z t u c z n ą inteligencję? Funkcja
m ó z g u ? Czy m o ż n a się t e g o dowiedzieć? D o t r z e ć do prawdy?
Filozofowie w ciągu w i e k ó w poszukiwali o d p o w i e d z i na to pytanie. Już
w starożytności p o w s t a w a ł y koncepcje podważające realność doświadczane­
go zmysłami świata. D o ś ć w s p o m n i e ć słynne a r g u m e n t y przeciwko i s t n i e n i u
r u c h u Z e n o n a z Elei. Ale wydaje się, że szczególnie to z a i n t e r e s o w a n i e , czy
wręcz obsesja, możliwością p o z n a n i a i realności d o s t ę p n e j n a s z y m z m y s ł o m
(nie)rzeczywistości przybrały na sile w czasach nowożytnych.
Kartezjusz, I m m a n u e l Kant, E d m u n d Husserl, Philip K. Dick... Umieszczenie
tych nazwisk w jednym ciągu wydaje się zabiegiem dość karkołomnym. Co
wspólnego ma popularny w pewnych kręgach pisarz literatury science fiction
z trzema wybitnymi filozofami, którzy reprezentują różne epoki rozwoju ludzkiej
myśli i refleksji dotyczącej naszego poznania? Philip K. Dick i teoria poznania?
Zawodowi filozofowie pewnie pokładają się ze śmiechu.
A j e d n a k umieszczenie tego nazwiska w j e d n y m rzędzie z tak wybitny­
mi postaciami nie jest przypadkowe. Dowodzi, że myśl filozoficzna nie jest
zajęciem tylko jakiejś elity intelektualnej, k t ó r a nie ma ż a d n e g o w p ł y w u na
otaczający świat, ale w p r o s t przeciwnie - znajduje swoją d r o g ę n a w e t do
m a s o w e g o odbiorcy literatury p o p u l a r n e j . N i e miejsce tutaj, by analizować,
jak wygląda ta droga. Nie jest też m o i m z a m i a r e m z a s t a n a w i a n i e się, jakiej
trywializacji podlega s a m a myśl i czy te uproszczenia nie wypaczają koncepcji
wybitnych umysłów. Wydaje się n a t o m i a s t , że ciekawą s p r a w ą m o ż e być r z u t
oka na to, jak kwestie związane z p o z n a n i e m , z t e o r i ą p o z n a n i a m o g ą być roz­
patrywane na przykładzie literatury i sztuki p o p u l a r n e j , jak s a m o zagadnienie
p o z n a n i a jest w tej literaturze i sztuce p r z e d s t a w i a n e .
ŚNIEG 2 0 0 4
1 13
Philip K. Dick jest niewątpliwie jednym z najciekawszych pisarzy światowej
literatury fantastycznej. Jego ambicje literackie wydawały się jednak wybiegać
daleko poza zwykłą literaturę rozrywkową, czytaną w czasie podróży pocią­
giem lub autobusem. „Pisarz Orson Scott Card zauważył, że jednym z nie­
wielu miejsc we współczesnej kulturze, gdzie uprawia się poważną refleksję
teologiczną i filozoficzną, jest dziedzina science fiction i fantasy" 1 . Orson Scott
Card nie jest tutaj zresztą prekursorem. C S . Lewis zwracał uwagę na to, że
literatura science fiction może być wykorzystana do przemycania rozważań
teologicznych, z czego nie zawsze zdają sobie sprawę czytelnicy czy też współ­
cześni recenzenci. Nie ma wątpliwości, że taka refleksja była ambicją samego
Philipa K. Dicka.
Philip K. Dick pod przykrywką kiczowatej i nieraz absurdalnej fabuły
objawia nam wielowymiarowość refleksji filozoficznej i etycznej, a także prze­
łamuje wiele barier ograniczających nasze myślenie, krusząc tym samym na­
rosłe w nas stereotypy. By się o tym przekonać, wystarczy przeczytać choćby
takie książki, jak Valis,
Galaktyczny druciarz czy Trzy stygmaty Palmera Eldritcha
(ta
ostatnia jest, według mnie, świetną odpowiedzią na infantylną i nie wiedzieć
\\Ą
FRONDA
\
34
czemu o g r o m n i e p o p u l a r n ą powieść H e r m a n a H e s s e g o Wilk stepowy). Takim
przykładem jest również znakomity film Blade Runner (Łowca androidów) w re­
żyserii Ridleya Scotta, zrealizowany na p o d s t a w i e o p o w i a d a n i a a u t o r a Valis.
Najpierw j e d n a k parę cytatów.
O Kartezjuszu:
„Cogito ergo sum jest p o c z ą t k i e m i k r y t e r i u m wszystkich p r a w d . Poznając
w ł a s n e idee, poznajemy świat realny odpowiadający t y m i d e o m . Świat istnieje
poza n a s z y m u m y s ł e m , wiara w taki s t a n rzeczy jest czymś n a t u r a l n y m . Bóg
bowiem, k t ó r e g o j e s t e ś m y p e w n i tak jak naszej egzystencji, n i e jest k ł a m c ą ,
ale g w a r a n t e m prawdziwości naszego p r z e k o n a n i a " 2 .
„Sceptycyzm wielkiego Francuza odcina nas od realnego świata i sytuuje w ob­
szarze samej świadomości poznającej, ujmującej i analizującej idee i pojęcia w miej­
sce przedmiotów - rzeczy, brakuje natomiast przejścia od cogito do realnego świata,
punktem bowiem wyjścia jest myśl, a nie spontanicznie poznana rzeczywistość" 3 .
ŚNIEG 2 0 0 4
115
O Kancie:
„[...] świat realny pozostaje w ścisłym związku z naszym p o z n a n i e m i jest
w zasadniczym stopniu konstrukcją u m y s ł u poznającego. P r z e d m i o t e m nasze­
go poznania nie są rzeczy s a m e w sobie (noumeny), ale p r o d u k t y naszego umy­
słu (wrażenia jako „znaki", rzeczy w nas wytworzone) i władz u m y s ł o w y c h " 4 .
O Husserlu:
„[...] świadomości przysługuje istnienie a b s o l u t n e , światu jedynie rela­
tywne. W konsekwencji realne istnienie świata nie posiadającego w ł a s n e g o
istnienia należy p o d a ć w wątpliwość, nie ma b o w i e m p e w n o ś c i jego i s t n i e n i a
poza naszą ś w i a d o m o ś c i ą " 5 .
Myślę, że echa tych koncepcji filozoficznych m o ż e m y odnaleźć w powieś­
ciach Philipa K. Dicka i filmach zrealizowanych na p o d s t a w i e jego u t w o r ó w .
Jednym z motywów pojawiających się w twórczości autora Ubika jest kwe­
stia tożsamości przedstawionego bohatera. Czy na p e w n o jest tym, kim wydaje
mu się, że jest? A jeśli nie, to czy możliwe jest dotarcie do prawdy i rzeczy­
wiste poznanie otaczającej go rzeczywistości? A co, jeśli jego stwórcą nie był
Wszechmocny i Wszechmiłujący Bóg, ale u ł o m n y i być m o ż e złośliwy człowiek
lub jacyś obcy pozbawieni dobrych intencji? Czy wobec tego nasz Stwórca istot­
nie „nie jest kłamcą, ale gwarantem prawdziwości naszego przekonania"? Jest to
szczególnie dobrze widoczne w wyświetlanym niedawno filmie Impostor, opar­
tym na opowiadaniu Philipa K. Dicka. Główny bohater okazuje się po p r o s t u . . .
b o m b ą przemyślnie skonstruowaną przez obcych. Wszystkie jego w s p o m n i e n i a
są ułudą. Nie są jego prawdziwymi wspomnieniami, ale rodzajem implantów.
Nie należą do niego, ale do postaci, pod którą zostaje podstawiony. Także otacza­
jący bohatera świat jest zniekształcany przez nagłe wizje i halucynacje wywołane
środkami farmakologicznymi (również stały motyw powieści i opowiadań autora
Valis). Co jest tutaj prawdą? Czy bohater ma szansę dotrzeć do rzeczywistości,
czy jest ona tylko wytworem jego umysłu? Ale czy myśli są jego własne, czy są
tylko programem sprytnie ułożonym przez kogoś innego? A więc m o ż e cała rze­
czywistość jest tylko fikcją, jak w jednym z opowiadań Stanisława Lema, gdzie
wszystko zamyka się w małym pudełku zawierającym zaprogramowaną taśmę.
Podobny p r o b l e m zostaje podjęty w s ł y n n y m filmie Ridleya Scotta Blade
Runner (niewątpliwie niedościgły w z ó r dla wielu t w ó r c ó w k i n a science fic­
tion) i książce Dicka Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?, na której został
oparty. Tutaj rolę Stwórcy biorą na siebie ludzie, konstruując i n t e l i g e n t n e
116
FRONDA
34
androidy, które czują, myślą i są praktycznie podobne do ludzi niemal we
wszystkim. Jedynym ograniczeniem jest długość życia. Film stawia pytania
o człowieczeństwo, ale również o granice poznania. Nawiązanie do wielkiej
myśli filozoficznej staje się w tym filmie wyraźne, kiedy jedna z tropionych
inteligentnych maszyn przytacza po angielsku słynne słowa Kartezjusza:
„Myślę, więc jestem". Pytanie bowiem o realność świata, w którym żyjemy,
to także pytanie o naszą tożsamość i człowieczeństwo. O to, co decyduje, że
jesteśmy kwalifikowani jako jednostka żywa, jako osoba.
Jedna z bohaterek tej wizji przyszłości odkrywa, że jest androidem.
Wszystkie doznania, które pamięta, są tylko implantami. Gdzie zaczyna się
tutaj rzeczywistość, a gdzie kończy fikcja? Które wspomnienia są prawdzi­
we, a które zostały zaprogramowane? I choć część prawdy zostaje odkryta,
niepokój pozostaje. Jak można bowiem stąpać pewnie po ziemi, kiedy to, co
, najbardziej intymne, okazuje się tworem kogoś innego?
ŚNIEG 2 0 0 4
117
Ale czy prawdę będzie potrafił odkryć „łowca a n d r o i d ó w " , Deckard? Czy
takie poznanie prawdy jest możliwe? Czy ze ścigającego nie stanie się ściga­
nym? W reżyserskiej wersji tego filmu jest to kwestia otwarta. O t w a r t ą kwestią
pozostaje też, kim jest sam Deckard. Pojawiający się tutaj m o t y w jednorożca
jest dość wymowny. Jednorożec to przecież stworzenie mityczne, wytwór wy­
obraźni, coś, co nie istnieje realnie. A więc także znak, który nie posiada swoje­
go desygnatu w rzeczywistym świecie. Ale czy taki świat istnieje i czy możliwe
jest dotarcie do niego? Czy jest to tylko k o m p u t e r o w y p r o g r a m i wszystko się
skończy, gdy w końcu ktoś naciśnie klawisz z n a p i s e m „Delete"?
Z a p e w n e j e d n ą z najbardziej wstrząsających i porażających wizji m o ż n a
odnaleźć w książce Płyńcie łzy moje, rzekł policjant. O t o b o h a t e r tej szalonej p o ­
wieści budzi się któregoś dnia, by ku s w e m u p r z e r a ż e n i u s t o p n i o w o odkryć,
że świat, który go otacza, tylko p o z o r n i e jest t e n s a m . W rzeczywistości on
s a m jest w n i m postacią z u p e ł n i e n i e z n a n ą . Ludzie, którzy w i n n i go r o z p o ­
znać, nie wiedzą, k i m jest. Na d o d a t e k ma u t r u d n i o n e życie, bo jego karty
kredytowe okazują się powiązane z nieistniejącymi k o n t a m i . J e s t albo ofiarą
m o n s t r u a l n e g o żartu, albo zwariował, albo... rzeczywistość w n i e w y t ł u m a ­
czalny s p o s ó b uległa zmianie. Ta o s t a t n i a możliwość okazuje się o d p o w i e d z i ą
na dręczące go pytanie. Jeszcze lepiej - „świat realny [...] jest w zasadniczym
s t o p n i u konstrukcją u m y s ł u poznającego". J e s t on w gruncie rzeczy t w o r e m
świadomości,
„ p r o d u k t e m " zachodzących w m ó z g u procesów. M ó z g po
p r o s t u „wybiera" najbardziej odpowiadającą mu wersję w y d a r z e ń i wizję
świata spośród nieskończonej liczby możliwych do wyboru wersji. A więc
„ [ . . . ] świadomości przysługuje istnienie a b s o l u t n e , światu jedynie relatywne.
W konsekwencji realne istnienie świata nie posiadającego w ł a s n e g o i s t n i e n i a
należy p o d a ć w wątpliwość, nie ma b o w i e m p e w n o ś c i jego i s t n i e n i a p o z a
naszą świadomością". Bohaterowi po wielu perypetiach udaje się powrócić
do tej wersji świata, która najbardziej mu o d p o w i a d a . Ale czy udaje mu się
to na pewno?
U Philipa K. Dicka nigdy nie ma tej p e w n o ś c i . A jest to r ó w n i e ż stały
t e m a t jego pisarstwa. Jeśli wszystko jest tylko w y t w o r e m poznającej świado­
mości, to na czym oprzeć pewność, że s a m a ś w i a d o m o ś ć się nie myli?
Z pewnością m o ż n a by przytoczyć więcej przykładów jako ilustrację wpły­
wu, jaki myśl filozoficzna ma na współczesne umysły i współczesną literaturę
popularną. Można by tutaj analizować takie filmy z dziedziny fantastyki czy
118
FRONDA
34
horroru, jak Inni, Szósty zmysł, Pamięć absolutna (oparty na opowiadaniu Philipa
K. Dicka), Szósty dzień, Matrix. M o ż n a by się zastanawiać, co nas tak fascynuje
w filmach i książkach, k t ó r e pokazują, że wszystko, co nas otacza, jest u ł u d ą .
Szekspir napisał: „Zycie nie jest lepsze ani gorsze od naszych m a r z e ń " - więc
może z o s t a ń m y przy tym, co mamy, pod w a r u n k i e m że m a m y to rzeczywiście?
JAN J. FRANCZAK,
M.
PS
Kim jest M.? Czy M. istnieje?
PRZYPISY
1
Za: M.R Shea, The Matrix, http://www.mark-shea.com/matrix.html.
2
A.P. Bator, Intencjonalność sztuki, Wrocław 1 9 9 9 , s. 138.
3
Tamże, s. 139.
4
Tamże, s. 140.
5
Tamże, s. 1 4 1 .
Biurka wszystkich producentów filmowych mają je­
den wspólny element: na każdym z nich znajduje się...
kalkulator. Przedstawianie nierzeczywistości przynosi
zysk. Dlaczego?
Moda
na
nie-Rzeczywistość?
ROMAN
KSIĄŻEK
„Jak zdefiniowałbyś rzeczywistość?" - to pytanie, które zadaje Morfeusz
w pierwszym Matriksie, wydaje się nie tylko podstawowym problemem dla
trylogii braci Wachowskich, lecz również dla całej kultury. W ostatnim cza­
sie pada ono zadziwiająco często, ale słyszymy je przecież od bardzo dawna.
Już u Platona pojawia się metafora jaskini, gdzie skuci kajdanami niewolnicy
odbierają migające na ścianie cienie jako skończone przedmioty. Sensem tego
niepokojącego obrazu jest zwrócenie się do słońca - „prawdziwej" przyczyny
wszystkiego. Ale z naszej perspektywy dostrzegamy inną paralelę: ściana
120
FRONDA 34
z migającymi cieniami to ekran, a jaskinia to sala k i n o w a . „Po raz pierwszy
d o s t r z e g ł e m w s c h ó d słońca w k i n i e " - m ó w i Luis w Wywiadzie z wampirem.
Doprawdy, cienie potrafią być b a r d z o zwodnicze...
„Otwórz oczy"
W filmie prezentacja „nierzeczywistości" odbywa się na wiele sposobów. Za­
cznijmy od tego najbardziej oczywistego, najbardziej naturalnego. Myślę tu
o jednostkowym zaburzeniu w odbiorze realności. Pozornie odlegle od siebie
tytuły, jak Zbieg z Alcatraz J o h n a B o o r m a n a i Lulu na moście Paula Austera łą­
czy jedno: w obydwu opowiadane historie są tak n a p r a w d ę p r z e d ś m i e r t n y m i
rojeniami
wycieńczonego
umysłu
bohatera
(„Opowiadając
nieustannie jakąś historię, stajesz się jej częś­
cią" - słyszymy w Dużej rybie Tima B u r t o n a ) .
Najciekawsze
(bo
nieobecne
w
powieści
Stanisława Lema), że nawet Solaris Stevena
Sodebergha da się odebrać jako fantazmat
jednej z postaci filmu (proszę zwrócić uwagę
na zacięcie się n o ż e m przez Kelvina). Szczytowym
osiągnięciem tego n u r t u jest Mulholland drwe Davida
Lyncha. Co najstraszniejsze w tym obrazie, to fakt,
że rzeczywistość jest tutaj bardziej przerażająca od
pokazanego równolegle snu. Czy zresztą potrafimy
oddzielić te dwa stany wyraźną granicą? Najlepiej wyrażają to bracia Quay,
którzy w rozwinięciu tytułu swojego Instytutu Benjamenta powtarzają za Alicją,
która już znalazła się Po drugiej stronie lustra, „ten sen, którzy ludzie nazywają
życiem". Najbardziej interesującym w tym kontekście o b r a z e m jest Vanilla sky
C a m e r o n a Crowe'a: przedstawia on również indywidualną n i e p e w n o ś ć w o b e c
otaczającej rzeczywistości (choć w sposób bardziej przekonujący czynił to jego
hiszpański pierwowzór Abre Los Ojos Alejandro A m e n a b a r a ) , ale wynika o n a
z ingerencji osób trzecich. Grany przez Toma Cruise'a b o h a t e r stara się ze
wszystkich sił „otworzyć oczy", ale do końca m a j e „szeroko z a m k n i ę t e " . Film
ten w sposób wyraźny zahacza o science fiction i właśnie w tym g a t u n k u należy
szukać p r z e ł o m u w postrzeganiu „nierealności", która d o p a d ł a nas wszystkich
pod postacią tzw. „rzeczywistości w i r t u a l n e j " (virtual reality - VR).
ŚNIEG 2 0 0 4
J21
„Czy wciąż jesteśmy w grze?
Jednak większość obrazów science fiction poruszająca problem VR oglądana
dzisiaj pokazuje swoją intelektualną krótkowzroczność. O ile wiekowy (jak
na poruszaną przez siebie tematykę, rok 1982 to prehistoria) Tron Stevena
Lisbergera pokrył się szlachetną patyną, o tyle filmy nowsze, pokroju Kosiarza
umysłów, Johnny'ego Mnemonica czy - nie reprezentującego akurat gatunku
fan­
tastyki naukowej - W sieci są już bardzo passe. Bynajmniej nie ze względu na
starzejące się w nich efekty specjalne, ale z powodu wyraźnej dychotomii, na
której bazowały owe obrazy: świat realny versus świat wirtualny. Granica po­
między obydwoma światami była tam tak bardzo widoczna (np. w warstwie
wizualnej), że wchodzeniu do drugiego z wymienionych mógłby towarzyszyć
napis ostrzegający: „Uwaga! Opuszczasz rzeczywistość". Punktem zwrotnym
okazał się Matrix, w którym określenia: „rzeczywisty" i „wirtualny" stały się
synonimami (choć w tym samym, 1999, roku - przygnębienie końcem wieku?
- pojawiły się jeszcze dwa obrazy, które czyniły to w sposób równie przeko­
nujący: 13 piętro Josefa Rusnaka oraz narkotyczno-cyberpunkowy eXistenZ
Davida Cronenberga, traktujący o nowej formie wirtualnej rozrywki. Kluczo­
we dla wszystkich trzech dzieł było pytanie: „Czy wciąż jesteśmy w grze?").
Matrix jest najlepszą wizualizacją tez francuskiego socjologa
kultury Jeana Baudrillarda (jego książka - Simulacres et simulation - pojawia się zresztą przez moment na ekranie,
jako pamiętny schowek na dyskietki używany przez
Neo): żyjemy w świecie symulakrów, czyli kopii
pozbawionych oryginałów, lub, mówiąc inaczej,
oglądamy „mapę rodzącą terytorium". (Obser­
wacja na marginesie - zniknięcie
z szerszego obiegu
tzw. hełmów
VR, po któ­
rych
założe­
niu dostrzega­
ło się i słyszało
wyłącznie świat
cyfrowy,
można
FRONDA 3 4
odebrać symbolicznie: po co chować się w u r z ą d z e n i u generującym fikcję,
skoro cała otaczająca rzeczywistość jest j u ż wystarczająco „fikcyjna"? „ N i e od
dziś w i a d o m o , że telewizja kłamie, a oryginały nie istnieją" - śpiewa zespół
CoolKids ofDeath).
Inwazja porywaczy ciał
W 1997 roku na okładce p i s m a „ M a c h i n a " z a m i e s z c z o n o niezwykłe zdjęcie
twarzy Davida Bowie, k t ó r a w miejscu oczu posiadała zdjęcie... oczu - praw­
d o p o d o b n i e s a m e g o Bowie. To d o s k o n a ł y przykład b a u d r i l l a r d o w s k i e g o
„podstawiania w miejsce rzeczywistości z n a k ó w rzeczywistości" (na ironię
zakrawa fakt, iż o s t a t n i a l b u m Bowie - Reality - p r o m o w a n y był podczas...
wirtualnych s p o t k a ń z artystą). Taki m e c h a n i z m odbywa się na m a s o w ą
skalę, a najlepiej widać go w grach k o m p u t e r o w y c h . W y d a n a p a r ę lat t e m u
- szokująca wówczas jakością swojej grafiki - gra, n o m e n o m e n , Unreal to
niemal całe p r z e d s t a w i o n e powyżej zjawisko w pigułce: p r o g r a m y na tyle
intensywnie reprodukują rzeczywistość, że t w o r z ą coś, co nie ma z nią nic
wspólnego. Nie z m i e n i a to oczywiście tego, iż o w o „ c o ś " wyświetlane jest na
milionach e k r a n ó w k o m p u t e r ó w , k t ó r e dla ich posiadaczy s t a n o w i ą p r o t e z ę
oczu. „Rzeczywistość jest p r o d u k o w a n a przez mikroskopijne k o m ó r k i , m a ­
tryce i m o d u ł y pamięci, systemy operacyjne" - napisze Baudrillard. Końcowy
efekt różni się j e d n a k - p o d o b n i e jak twarz na opisywanym zdjęciu - od s t a n u
wyjściowego, ale czy za jakiś czas b ę d z i e m y mogli być p e w n i , że istniał w ogó­
le jakiś „stan wyjściowy"? W i d o w i s k o w e spalenie Mona Lizy w Eąuilibrum jest
tak n a p r a w d ę w naszych czasach p o z b a w i o n e znaczenia - większość miesz­
kańców Ziemi u m r z e , mając w pamięci jedynie obraz reprodukcji. N i e u s t a n n a
symulacja rzeczywistości p o ł ą c z o n a z d y s k r e t n ą w y m i a n ą jej poszczególnych
e l e m e n t ó w ma w sobie d u ż o z fabuły Inwazji porywaczy ciał: „ d o s k o n a l s z e "
kopie wypierają w całości oryginały. Ludzkie zmysły stają się w takiej sytuacji
bezużyteczne. W powieści Baudolino U m b e r t o Eco o p i s a n a z o s t a ł a h i s t o r i a
niewolników karmionych przez swojego o k r u t n e g o p a n a p e w n ą substancją,
po której „przez cały dzień mieli oczy szeroko o t w a r t e i u ś m i e c h a l i się ze
szczęścia. [...] Żyli w łańcuchach, a wierzyli, że są w raju".
W tym miejscu koniecznie należy w s p o m n i e ć o d w ó c h p o d o b n y c h do
siebie w w y m o w i e filmach. M a m tu na myśli W paszczy szaleństwa J o h n a
ŚNIEG 2 0 0 4
123
C a r p e n t e r a oraz uroczy Basen Francois O z o n a . O b a są rozkosznie staroświe­
ckie. W każdym z nich, co prawda, z a k w e s t i o n o w a n a zostaje rzeczywistość,
ale przy użyciu literackiej fikcji (w w y m i e n i o n y c h o b r a z a c h pisarze odgrywają
rolę d e m i u r g ó w ) . Wynalazek G u t e n b e r g a jest n i e s t e t y coraz bardziej margi­
nalizowany. „ N i e s t e t y " , bo zabijał realność wolniej i w s p o s ó b bardziej, by tak
rzec, kulturalny. Dzisiaj żyjemy w świecie o b r a z ó w g e n e r o w a n y c h przez z ł o ­
wieszczo „ w p a t r z o n e " w nas ekrany oraz zdjęcia - tych, jak pisze Baudrillard,
„ m o r d e r c ó w rzeczywistości, m o r d e r c ó w w ł a s n e g o m o d e l a " .
„Dwanaście skrzyń profesora Corcorana"
Te ekrany oraz zdjęcia zaczynają się zresztą ujawniać w dość nieoczekiwanych
miejscach, co czyni je jeszcze bardziej przerażającymi. We w r z e ś n i o w y m
n u m e r z e „Świata N a u k i " p o m i e s z c z o n y został fascynujący artykuł traktujący
o mającej swe korzenie w grawitacji czarnych dziur, a sformułowanej przez
noblistę G e r a r d a Hoofta „zasadzie holograficznej". Głosi ona, że otaczający
nas trójwymiarowy świat jest tak n a p r a w d ę z ł u d z e n i e m : o b s e r w u j e m y jedy­
nie fotografię lub ekran, które dzięki b u d o w i e n a s z e g o m ó z g u nabierają nie­
istniejącej głębi. Być m o ż e w ogóle nie w y c h o d z i m y z „kina"... O t y m s a m y m
przed laty pisał Lem w przejmującym o p o w i a d a n i u o profesorze Corcoranie,
który stworzył skrzynie żyjące iluzją ludzkiego świata, choć tak n a p r a w d ę
odbierały jedynie bodźce n a g r a n e na t a ś m i e filmowej.
Fotografia ził
września
N a s u w a się p o d s t a w o w e pytanie: skąd u m a s o w e g o odbiorcy tak wielka chęć
z a k w e s t i o n o w a n i a „ r e a l n e g o " świata? Biurka wszystkich p r o d u c e n t ó w filmo­
wych mają j e d e n w s p ó l n y e l e m e n t : na każdym z nich znajduje się... kalkula­
tor. Przedstawianie nierzeczywistości przynosi zysk. Dlaczego?
Jak w s p o m n i a ł e m na początku, wątpliwości związane z „definicją rze­
czywistości" dręczą człowieka od n i e p a m i ę t n y c h czasów. Na t e m a t dzieła
O naturze albo niebycie, a u t o r s t w a żyjącego w V wieku p . n . e . Gorgiasza, m o ż n a
powiedzieć, iż jest o n o nie tylko m a n i f e s t e m antycznego n i h i l i z m u („byt nie
istnieje"), lecz także dzisiejszego. Co s p o w o d o w a ł o , że p r o b l e m t e n przenik­
nął do kultury popularnej (pomijam tutaj fakt, iż dzieje się to często w bar124
FRONDA 3 4
dzo zwulgaryzowany sposób)? W jednym ze swoich artykułów Jacek Dukaj
napisał, że „Matrix był tylko piorunem wyładowującym długo zbierającą się
burzę". Film braci Wachowskich miałby być świadectwem narastającego
„zwątpienia" w stosunku do otaczającej „realności", ale autor Katedry nie
wskazał żadnej przyczyny zaistnienia tego zjawiska. Oczywiście pewnej odpo­
wiedzi na postawione pytania być nie może. Gdyby to uczynić, niebezpiecznie
zbliżylibyśmy się do - wyśmianej przez Krzysztofa Mętraka - peerelowskiej
reklamy (dobrego skądinąd) serialu Królowa Bona, głoszącej, iż całej prawdy
o Polsce XVI wieku dowiemy się właśnie z tego filmu (podobne zjawisko
obserwujemy obecnie przy okazji Pasji według Mela Gibsona). Można jednak
zaryzykować pewną teorię dotyczącą źródeł „mody na nierzeczywistość".
W naszych rodzimych realiach trudno ją zrozumieć, bo jej naturalnym pod­
łożem są dojrzałe kapitalistyczne państwa Zachodu. Przypomnijmy sobie
jeszcze raz - wymienianego tu do znudzenia - pierwszego Matriksa. Agent
Smith w swojej szaleńczej, choć wewnętrznie spójnej, tyradzie powiedział, że
pierwotna wersja wiadomego programu przedstawiała rzeczywistość dosko­
nałą, zupełnie pozbawioną wad. To z kolei dla filmowych maszyn okazało się
zgubne, ponieważ ludzie zaczęli przeczuwać kopię.
Kiedy w 1989 roku, na łamach czasopisma „National Interest", Francis Fukuyama ogłosił „Koniec historii" niewielu miało wątpliwości: upadek syste­
mu komunistycznego jasno dowodził, iż wolnorynkowa gospodarka wsparta
o liberalną demokrację to kres możliwości rozwoju cywilizacyjnego. Ustro­
jowy klosz, którego najlepszym obrazem był szwedzki
model państwa opiekuńczego lat 60. i 70., potrafiłby
uśpić nawet Ernesta Che Guevarę. Doskonały obóz
koncentracyjny. Jednakże konflikt bałkański i wyda­
rzenia z 11 września w Nowym Jorku sprawiły, że
teoria Fukuyamy stała się raczej passe. Historia
się nie skończyła, mówili przeciwnicy, choć
moim zdaniem wydarzenia te pokazują do­
kładnie coś odwrotnego: agresorzy w tychże
konfliktach są przykładem bezsilności wobec
demokracji i kapitalistycznej gospodarki. Ale
nie to jest tutaj najważniejsze. Wydawało
się, że zburzenie World Trade Center
ŚNIEG 2 0 0 4
p o w i n n o ostatecznie p r z e b u d z i ć ludzi ze snu, w j a k i m się znaleźli. Nic bar­
dziej mylnego: relacje z tego „wydarzenia" oglądało się niczym film. Przy
wielkim żalu dla każdej ofiary tego d r a m a t u nie da się j e d n o c z e ś n i e ukryć,
że całość z a m a r ł a jak w Fotografii z 11 września Wisławy Szymborskiej. Obraz,
który widzieliśmy już wielokrotnie. N i e bez p o w o d u p o t y m z a m a c h u oskar­
ż o n o amerykańskich t w ó r c ó w filmowych o p o d p o w i e d z e n i e t e r r o r y s t o m
p o m y s ł u ataku (jednocześnie z w r ó c o n o się do scenarzystów z prośbą, żeby
nakreślili e w e n t u a l n y plan rozwoju sytuacji). Pomijając a b s u r d a l n o ś ć d o ­
słowności takiego k o n c e p t u , po obejrzeniu o b r a z ó w w rodzaju Stanu oblężenia
Edwarda Zwicka czy Peacemakera M i m i Leder zadajemy sobie tylko j e d n o pyta­
nie: czy zostały o n e n a k r ę c o n e przed 11 w r z e ś n i a czy po n i m ? Dowiadując się
o wcześniejszej dacie powstania, u ś w i a d a m i a m y sobie, że nowojorska a p o ­
kalipsa spełniła się znacznie wcześniej, na w s z e c h o b e c n y c h e k r a n a c h . Skoro
n a w e t katastrofa - p r z e p r a s z a m za n i e z a m i e r z o n ą ironię - zrealizowana jest
zgodnie z wyznacznikami g a t u n k o w y m i k i n a katastroficznego, to jak tu nie
wierzyć w fikcyjność otaczającej n a s rzeczywistości?
„Fotel wybity zielonym aksamitem"
Od m o m e n t u , kiedy p o z n a ł e m Ciągłość parków Julia Cortazara, nie m o g ę
się wyzwolić spod wpływu t e g o króciutkiego opowiadania. Z o s t a ł a w n i m
p r z e d s t a w i o n a h i s t o r i a lektury pewnej powieści. B o h a t e r siada wraz z książ­
ką w s w o i m ulubionym, wybitym zielonym a k s a m i t e m fotelu.
Ostatnie
zdanie z czytanego przez mężczyznę u t w o r u opisuje m o r d e r c ę wpadającego
do pokoju i widzącego głowę człowieka czytającego w fotelu książkę. Fotel
jest oczywiście „wybity zielonym a k s a m i t e m " (taki s a m m e b e l pojawia się
w mieszkaniu fotografa z Powiększenia Michelangela A n t o n i o n i e g o - filmu,
który zainspirowany został przecież i n n y m o p o w i a d a n i e m C o r t a z a r a - Babim
latem). Aktualność Ciągłości parków trafnie wychwycili
Krzysztof O g n i e w s k i
i Filip Dzierżawski, którzy w 2 0 0 1 roku dokonali zgrabnej ekranizacji t e k s t u .
Niezależny, s i e d m i o m i n u t o w y film przynosi j e d n a k z n a m i e n n ą dla naszych
czasów modyfikację: tutaj c e n t r a l n ą rolę odgrywa e k r a n telewizora.
Wielokrotnie w s p o m i n a n y przeze m n i e Baudrillard napisał, że „Disney­
land istnieje po to, by ukrywać, że D i s n e y l a n d e m jest cały «realny» kraj, cała
«realna» Ameryka". To swoista „ e l e k t r o w n i a w y o b r a ź n i " dostarczająca real126
FRONDA 34
ności. Ja s a m m i e s z k a m w o t o c z e n i u o g r o m n e g o Multikina, k t ó r e r ó w n i e ż
zdaje się taką lokalną „fabryką r e a l n o ś c i " (ten „ p r z e m y s ł " rozwija się o s t a t n i o
ze w z m o ż o n ą siłą). Dotychczas działała o n a w s p o s ó b niezauważalny, ale to
się z m i e n i ł o . Nie wierzcie w słowa „ k i n o dla k i e r o w c ó w " . Kiedy zobaczyłem
t e n d u m n i e r o z p o s t a r t y e k r a n n a z e w n ę t r z n e j p o w i e r z c h n i ściany, z r o z u m i a ­
ł e m wszystko. Całe przylegające osiedle p o t r a k t o w a n o niczym w i d o w n i ę ,
kwestionując j e d n o c z e ś n i e jej realność.
Proszę spojrzeć, k t o znajduje się za P a ń s t w a fotelem...
ROMAN KSIĄŻEK
Sam Tolkien stwierdzit, iż myślał o krasnoludach trochę
jak o Żydach. Córa Moria zostata odebrana krasnolu­
dom i stała się siedliskiem złych sił, tymczasem w cza­
sach ostatecznych, gdy pojawi się Antychryst, jedną ze
spraw, których ma on dokonać, będzie odbudowanie
starej świątyni Salomona na Morii, aby mógł w niej za­
siąść i dowodzić, że jest bogiem.
TOLKIEN
prorok
czasów
JAKUB
ostatecznych
SZYMAŃSKI
Wizje czasów ostatecznych od d a w n a inspirowały wyobraźnię autorów, p r o b l e m
polegał jednak na tym, iż każdy z owych piszących istniał w danej rzeczywisto­
ści przestrzenno-czasowej i p e w n e z n a n e i d o s t ę p n e wszystkim m o t y w y końca
świata starał się włączać i tłumaczyć przez pryzmat zdarzeń swojego czasu,
przez co wizja końca stawała się tylko albo suchym wyliczeniem oczekiwanych
apokaliptycznych faktów, albo ulegała literackiemu spłaszczeniu. Człowiekiem,
który podszedł do sprawy inaczej, tj. „stworzył" całkiem osobny świat i do
|28
FRONDA 34
niego dopiero wprowadził owe motywy, był J.R. Tolkien. I przez to wygrał, bo
jego mityczny świat przepojony m i t a m i z realnego świata stał się nagle bardzo
zbliżony do rzeczywistości. Należy też w s p o m n i e ć o trzech ważnych źródłach
inspiracji Tolkiena. Jak sam twierdził, był o d d a n y m katolikiem, a m i a ł o to takie
przełożenie, iż jak stwierdzał dalej, Władca Pierścieni był fundamentalnie religij­
nym i katolickim dziełem, na sposób n i e u ś w i a d o m i o n y w czasie pisania, ale już
całkiem świadomie w robionych poprawkach, kiedy to e l e m e n t religijny został
wchłonięty do opisywanej historii i jej symbolizmu. Tolkien kochał średniowie­
cze, więc mity i eschatologia t a m t e g o okresu były mu dobrze z n a n e . Uważał,
iż jeżeli a u t o r dobrze spełnia swą funkcję, m o ż e być n a r z ę d z i e m Opatrzności
(za takie narzędzie, choć niedoskonałe, s a m się uważał - już s a m o to ociera
się o misję prorocką). Zresztą od p e w n e g o m o m e n t u Tolkien był przekonany,
iż nie napisał tej książki całkiem s a m (tak jak prorok, który czasami wykonuje
coś, nawet tego nie rozumiejąc, a będąc p o d d a n y m wyższej inspiracji). Poniżej
tylko kilka najważniejszych z owych eschatologicznych relacji, jakich w jego
twórczości znaleźć m o ż n a znacznie więcej.
1 4 4 , 33, 9 i 4
Nawiązanie do spraw ostatecznych zaczyna się już na s a m y m początku książki,
kiedy to Bilbo i Frodo obchodzą r a z e m urodziny, których łączna wartość liczbo­
wa wynosi 144 lata - co jest jeszcze podkreślone przez zaproszenie takiej liczby
gości do „wewnętrznego kręgu". Liczba 144 (wprawdzie tysiące) w symbolice
chrześcijańskiej
(według Apokalipsy)
oznacza liczbę wybranych w czasach
ostatecznych, którzy stać będą odziani w białe szaty na górze Syjon, a Sam
właśnie podczas wstępowania na górę Przeznaczenia i konfrontacji z G o l u m e m
ma wizję Froda przyobleczonego w białą szatę. P o n a d t o wiek Froda podczas
rozpoczęcia wynosi 33 lata - co jest tzw. „wiekiem C h r y s t u s o w y m " , czyli licz­
bą lat, która oznacza w symbolice chrześcijańskiej wejście w wiek dojrzałości
duchowej. Także według starożytnych wierzeń A d a m i Ewa w Raju mieli być
stworzeni właśnie w takiej pełni lat, po tyle też lat mają mieć ludzie po zmar­
twychwstaniu ciał. Z a t e m Frodo jest dojrzały d u c h o w o . W późniejszym etapie
podróży na przykładzie Froda zostało także ukazane ciśnienie, j a k i e m u podda­
ne będą w czasach ostatecznych umysły ludzi wybranych, aby zgodzili się oni
na zło. W tym kontekście ciekawe jest także znaczenie s a m e g o pierścienia, po
ŚNIEG 2 0 0 4
129
odłączeniu go bowiem od wszelkich inter­
pretacji pozostaje jego zasadnicza funkcja:
pierścień władzy, pierścień umożliwiający
panowanie nad innymi i związana z tym
pokusa. Tymczasem święci mówią, iż je­
dynie Bogu przynależy to, by nikomu nie
podlegał i zarazem rządził wszystkimi, nie
zaś stworzeniu - a Sauron nazywa siebie
Panem Ziemi. Przez tę żądzę władzy prze­
ziera pierwszy grzech, który wszedł na
świat dzięki Lucyferowi (którego hasłem
było: „Nie będę służył!") - czyli pycha
i podążająca za nią zazdrość. Jedna jest
bowiem dla wielkich, a druga dla małych
i tak mamy różnych władców pierścieni
i golumy. Walka o pozbycie się pierścienia
jest więc w sumie walką o usunięcie ze świata wszelkich
demonicznych zanieczyszczeń i w tym sensie jest też walką
ostateczną. W ten sposób dziewięciu czarnych jeźdźców to być może
najlepiej odzwierciedlony w całej literaturze przykład upostaciowienia lęków
związanych z Czterema Jeźdźcami Apokalipsy. Czarni jeźdźcy zresztą pojawiają
się jako prolog przygotowujący nadejście ich pana Saurona, a Jeźdźcy Apokalip­
sy mają się pojawić jako pierwsze plagi zapowiadające dalsze katastrofy i koniec
świata. Sam Tolkien robi tu zresztą lekką aluzję, kiedy wspomina ustami Gandalfa, że ich pojawienie się i sforsowanie bramy w Bree spowodowało wśród
jego mieszkańców oczekiwanie końca świata. Kształtuje ich też zapewne wspo­
mnienie Apokalipsy o dziesięciu królach, którzy władzy królewskiej jeszcze nie
objęli, lecz wezmą władzę jakby królowie na jedną godzinę wraz z Bestią. Ci
mają jeden zamysł, a potęgę i władzę swoją dają Bestii - czyż to nie definicja
Upiorów Pierścienia?
Wiara elfów
W czasach ostatecznych i w walce z siłami ciemności ma wielką rolę do
odegraniu Matka Boża. U Tolkiena pojawia się postać bogini Elbereth, która
J3Q
FRONDA 34
- m i m o znaczących różnic - ma też wiele p o d o b n y c h do Niej cech, co zauwa­
żyli współcześni Tolkienowi i c z e m u on nie zaprzeczył. N a s w t y m m o m e n c i e
najbardziej j e d n a k interesuje to, iż „wierzący", nazwijmy to, „wiarą elfów"
b o h a t e r o w i e zwracają się do niej zawsze w czasie konfrontacji nie ze zwykły­
mi przeciwnikami, ale z wyższymi, d e m o n i c z n y m i m o c a m i ciemności. Tak
czynią elfy, Frodo, Legolas czy Sam.
Ważną rolę w sprawach dotyczących czasów o s t a t e c z n y c h gra też tzw.
funkcja powstrzymującego, czyli czynnika, po k t ó r e g o osłabnięciu Antychryst
będzie miał w o l n ą drogę do objawienia się. Związane jest to z f r a g m e n t e m
Drugiego Listu do Tesaloniczan, który m ó w i : wiecie, co go teraz p o w s t r z y m u ­
je, aby objawił się w s w o i m czasie... niech tylko ten, co teraz powstrzymuje,
ustąpi miejsca, wówczas ukaże się Niegodziwiec...
Pierwsi chrześcijanie rozumieli jako powstrzymującego C e s a r s t w o Rzym­
skie (jako utrzymujące ład w ó w c z e s n y m świecie), n a s t ę p n i e po jego u p a d k u
zaczęto p o d tym o k r e ś l e n i e m r o z u m i e ć p a ń s t w a (szczególnie r o m a ń s k i e ) ,
które powstały na jego gruzach, a których m i a ł o być 10 (były z r e s z t ą i p r ó b y
reaktywacji tzw. Świętego C e s a r s t w a Rzymskiego - ciekawostką zaś jest, iż
obecnie obserwujemy zanikanie p a ń s t w n a r o d o w y c h t a m t e g o regionu, c o
być m o ż e też stanowi p e w i e n z n a k ) . W ś r e d n i o w i e c z u - gdy z r o z u m i a n o , że
konflikt końca czasów będzie bardziej d u c h o w y niż fizykalny - zaczęto jako
powstrzymującego r o z u m i e ć Kościół rzymskokatolicki, k t ó r e g o oddziaływa­
nie u końca czasów ma osłabnąć i do osłabionej w t e d y d u c h o w o ludzkości
przyjdzie Antychryst. Tymczasem u Tolkiena jako siłę ustępującą m a m y poka­
zanych elfów i to z a r a z e m na płaszczyźnie politycznej - ich p a ń s t w a p o m n i e j ­
szają się i zanikają, jak i d u c h o w o - k u l t u r o w e j - zanika znajomość ich języka
i całej kultury. Z r e s z t ą s a m e elfy przeczuwają, że jeżeli S a u r o n powróci, to
m o c ich trzech pierścieni osłabnie, a wszystkie rzeczy u t r z y m y w a n e przez
nie zanikną, s a m e zaś elfy dojdą do swego z m i e r z c h u (Silmarilion). Tolkien
s a m dał tu też jeszcze parę znaków, wskazując, iż język elfów (ąuenya) i wiele
nazw było opartych na łacinie. L e m b a s - chleb p o d r ó ż n y elfów - to p e w n e g o
rodzaju transkrypcja eucharystii, inwokacje zaś elfów do bogini Elbereth,
jakich używali również ci, którzy znajdowali się p o d ich k u l t u r o w y m wpły­
w e m - s t a n o w i ą transkrypcje inwokacji maryjnych. P o n a d t o d o m E l r o n d a
był zawsze s c h r o n i e n i e m dla znękanych i uciskanych (przykład Bilba), czyli
taką chrześcijańską o c h r o n k ą oraz skarbcem dobrej rady i mądrej wiedzy.
ŚNIEG 2 0 0 4
131
Co więcej, Galadriela uświadamia penitencję Boromira, a rozmowa w my­
ślach Gandalfa z Elrondem i Galadriela przypomina po prostu chrześcijańską
kontemplację.
Kraina cienia
WIV wieku pojawiła się legenda o tym, iż Aleksander Wielki miał zbudować
w przesmyku pomiędzy niedostępnymi górami Kaukazu wrota z żelaza (zwa­
ne też bramą kaspijską), by uniemożliwić barbarzyńskim hordom z północy
ataki na cywilizowany zachód (podaje tak Pseudo-Metodiusz). W kolejnych
wersjach legendy skojarzono tamte ludy z ludami Goga i Magoga, które na
końcu czasów pod wodzą Antychrysta mają się przebić przez rzeczone wrota
i przynieść zagładę całemu światu. Tymczasem u Tolkiena mamy Mordor,
czyli krainę cienia otoczoną niedostępnym pasmem górskim, do którego
prowadzi północna, główna droga, właśnie przez Czarne Wrota, które zo­
stały, co prawda, zbudowane przez Saurona, ale ich ekwiwalent stanowiły
wcześniej dwie wieże strażnicze, zbudowane na sąsiednich przełęczach,
które faktycznie miały strzec tego, by z Mordoru nie wydostawało się zło
(a które po przejęciu ich przez Saurona przemianowa­
no na Kły Mordoru). Można tu też przypomnieć
ciekawe średniowieczne przedstawianie piekła
w sztukach graficznych (chociażby słynna
miniatura z Psałterza Henryka de Blois),
jako uzębionej paszczy pełnej pożeranych
grzeszników. Oraz średniowieczne przy­
słowie, iż piekło podgryza, ale nie po­
chłania. Jest zresztą powiedziane, że gdy
zastępy zachodu jadą pod wrota, by odciąg­
nąć uwagę od Froda, Sauron zatrzaskuje
nad nimi swe szczęki jakby nad przynętą.
Słowo zaś „ork" w staroangielskim oznacza
demona, a pochodzi od łacińskiego słowa
orcus oznaczającego piekło. Wracając
zaś do wrót, to armie Saurona do
ostatecznej
rozgrywki
rzeczywiście
FRONDA 34
zaczynają wychodzić w ł a ś n i e przez nie. O owych zaś ludach w Apokalipsie
n a p i s a n o : „...z więzienia swego szatan zostanie zwolniony. I wyjdzie, by o m a ­
mić n a r o d y z czterech n a r o ż n i k ó w ziemi, Goga i Magoga, by ich zgromadzić
na bój, a liczba ich jak piasek m o r s k i . Wyszli oni na p o w i e r z c h n i ę ziemi i o t o ­
czyli obóz świętych i m i a s t o u m i ł o w a n e . . . " .
W historii podczas różnych zagrożeń p o d o w e ludy p o d s t a w i a n o kolejno
pomiędzy III a XIII stuleciem: Celtów, Scytów, G o t ó w (ich n a z w ę w łacinie
p r z e m i e n i o n o w t e d y n a G o t h - M a g o t h ! ) , H u n ó w , Alanów, Khazarów, A r a b ó w
i Turków tzw. Saracenów, Węgrów, Partów, M o n g o ł ó w i Tatarów. Ogólnie zaś
przyjęło się rozumieć, że b ę d ą to jakieś ludy ze w s c h o d u (obecnie u w a ż a się,
że to Chińczycy).
Tymczasem Tolkien pisze, że czarny jeździec G o t h m o g (!) p c h n ą ł do walki
przeciwko o b l ę ż o n e m u m i a s t u M i n a s Tirith dzikie ludy ze w s c h o d u , Wargów z Khandu, Południowców, czarnoskórych ludzi z H a r a d u . A były to siły,
które miały splądrować m i a s t o i spustoszyć ziemie G o n d o r u - t y m c z a s e m
taka jest ich funkcja wedle księgi Ezechiela, gdzie w ł a ś n i e do takich celów
ma zebrać ich król Gog z kraju Magog. P o n a d t o , co do orków, to s a m Tolkien
stwierdzał, że tworząc ich, miał na myśli jakby z d e g e n e r o w a n y c h Mongołów.
P o n a d t o jeżeli chodzi jeszcze o m o t y w wyprawy h o b b i t ó w do Czarnych Wrót,
to Tolkien znał z a p e w n e przekaz XIII-wiecznego angielskiego franciszkanina
i profesora szkoły w Oxfordzie, Rogera Bacona, o franciszkańskiej wyprawie,
która została wysłana przez króla Francji św. Ludwika IX do b r a m y kaspij­
skiej i która przeszła p o z a o w ą b r a m ę (król Ludwik IX zresztą s a m starał się
ucieleśnić ideał władcy końca czasów i n p . zorganizował też dwie wyprawy
krzyżowe; jeżeli zaś chodzi o hobbitów, to w jakiś s p o s ó b wpisują się oni
w postacie „braci m n i e j s z y c h " ) . Z kolei m o t y w śmierci (z s z a l e ń s t w a i lęku,
że o t o Gandalf n a d c h o d z i odebrać mu w ł a d z ę dla Aragorna) pozostającego
pod w p ł y w e m magii S a u r o n a n a m i e s t n i k a D e n e t h o r a przez s a m o s p a l e n i e
(co zresztą w e d ł u g słów Gandalfa czynili z pychy i rozpaczy tylko pozosta­
jący pod w p ł y w e m czarnej mocy pogańscy królowie) niewątpliwie był o p a r t y
przez Tolkiena na rzeczywistym w y d a r z e n i u z życia św. Patryka. Gdy b o w i e m
św. Patryk powrócił do Irlandii jako biskup, jego były p a n i z a r a z e m wyznaw­
ca d e m o n i c z n e g o d r u i d y z m u , Milhu, zebrał wszystkie swoje d o b r a na stos
i spalił się wraz z n i m i z pychy i z irracjonalnego strachu, że o t o teraz będzie
sługą swojego byłego sługi.
ŚNIEG 2 0 0 4
133
Fałszywy Prorok
Powracając j e d n a k do opisu j a w n i e czarnych c h a r a k t e r ó w we Władcy Pierścieni,
to n a s t ę p n y w tym bestiariuszu jest S a r u m a n , w k t ó r e g o postaci m o ż n a się
dopatrzyć kilku archetypów. I tak w Apokalipsie pojawia się p o s t a ć Fałszywe­
go Proroka, który będzie wykonywał przed Bestią całą jej w ł a d z ę - t y m c z a s e m
S a r u m a n zwiedziony przez S a u r o n a zaczyna kształtować swój Isengard jako
kopię krainy cienia i wykonywać wszystkie p o c h o d z ą c e s t a m t ą d zamysły, s a m
stając się jakby t a k i m m a ł y m S a u r o n e m . Fałszywy Prorok będzie na r ó ż n e
sposoby zwodził m i e s z k a ń c ó w ziemi - czyż to nie p r z y p o m i n a zwodzącego
głosu S a r u m a n a ? - aby wszyscy oddali w k o ń c u p o k ł o n Bestii - czyli by ludy
Śródziemia zostały zagarnięte p o d w ł a d z ę S a u r o n a . Fałszywy Prorok m a
także sprawić, by wszyscy jego zwolennicy zostali o z n a k o w a n i jak bydło i na
czoło lub prawą rękę otrzymali z n a m i ę Bestii - słudzy zaś S a r u m a n a zostają
oznakowani s y m b o l e m białej d ł o n i . Interesująca wydaje się geneza p o w s t a n i a
postaci Fałszywego Proroka. Pierwsi chrześcijanie za g ł ó w n e g o A n t y c h r y s t a
uważali b o w i e m cesarza N e r o n a , a za Fałszywego P r o r o k a mieli S z y m o n a
Maga, k t ó r e m u przyjrzymy się bliżej. Pierwsze w s p o m n i e n i e o n i m jest takie,
że w Samarii chciał „ o d k u p i ć " za pieniądze od św. P i o t r a d u c h o w ą zdolność
udzielania D u c h a Świętego. N a s t ę p n i e zaś, będąc m a g i e m , który jeszcze p o ­
żądał boskości, Szymon miał u d a ć się do R z y m u dla zdobycia jak największej
sławy. A przez swe spektakle zaczął odciągać wielu wiernych od Kościoła.
W t e d y przybył Św. Piotr i miał miejsce słynny pojedynek duchowy. Obydwaj
mieli w o b e c t ł u m ó w u d o w o d n i ć p r a w d ę i m o c swoich postaw. Szymon d o ­
prowadził w t e d y z g r o m a d z o n y c h do zbiorowej h i p n o z y - tak, iż w s z y s t k i m
zaczęło się zdawać, że udaje mu się wskrzesić z m a r ł e g o , cała u ł u d a j e d n a k
prysła po m o d l i t w i e Św. Piotra. W t e d y Szymon, by odzyskać autorytet, za­
czął latać w p o w i e t r z u - u n o s z o n y przez niewidzialne d e m o n y - na to także
św. Piotr zareagował m o d l i t w ą . S z y m o n spadł i w e d ł u g jednych p o d a ń j u ż
wtedy się zabił, a w e d ł u g innych był tak zdesperowany, że kazał się s w o i m
u c z n i o m zakopać w ziemi, by sparodiować z m a r t w y c h w s t a n i e . I d o p i e r o ta
próba miała zakończyć się dla niego tragicznie. A jak było na początku, tak ma
być i na końcu, o s t a t n i b o w i e m papież z w a n y też w e d ł u g p r z e p o w i e d n i D r u ­
gim P i o t r e m ma stanąć naprzeciw Fałszywego Proroka - tak jak i u Tolkiena
m a m y konflikt Gandalf - S a r u m a n .
FRONDA 3 4
Z innych archetypów należy wymienić jesz­
cze przepowiednie, które stwierdzają, iż pod
koniec czasów papież będzie się zmagał z ja­
kimś hierarchą kościoła wschodniego, który
pozazdrości mu władzy nad całym chrześ­
cijaństwem, albo z jakimś antypapieżem
z łona samego Kościoła katolickiego (na te
przepowiednie wpłynęło zapewne zaistnie­
nie takich historycznych zdarzeń, jak schi­
zma wschodnia i zachodnia). Te zdarzenia
też mogą mieć swoje odbicie w stosunkach
Gandalf - Saruman. Ostatnim przeciwni­
kiem, który według poglądów niektórych
katolików pojawił się na arenie dziejów,
są masoni, którzy to podobno „całkiem
otwarcie godzą na zgubę Kościoła"
(papież
Leon
XIII
Humanum
Genus)
- Saruman zaś więzi Gandalfa.
Dalej papież Leon XIII mówi, że
równocześnie zawsze są gotowi
podkopywać fundamenty państw, atakować władców, wypowiadać im walkę
i oskarżać, a nawet ich wypędzać - a czyż to wszystko nie przypomina sto­
sunku Sarumana do króla Theodena? Dalej Leon XIII twierdzi, że mamy do
czynienia z przeciwnikiem podstępnym i przebiegłym, który potrafi schlebiać
i ludom, i władcom, ująć i jednych, i drugich gładkością swych maksym, nie­
możliwe jest jednak, żeby jakakolwiek sprawa nie zdradziła swej natury przez
skutki, jakie wywołuje... Czyż to znowu nie przypomina zwodzącego głosu
Sarumana, i jego spisków ze Smoczym Językiem?
Co do klęski masonerii zaś są dwie słynne wizje: Katarzyny Emmerich
z października 1820 roku i św. Jana Bosko (wizja okrętu kościoła), wedle
których w ich szeregach ma nastąpić zamęt, mają oni wystąpić sami przeciw
sobie, co będzie nosiło rozmach prawie klęski żywiołowej, i mają zatonąć.
Tymczasem Tolkien, opisując atak Entów na Isengard, czyli siedzibę Saruma­
na, gdy wszystko ulega ogólnej destrukcji jak w żywiole, czyni lekką aluzję
w opisie, kiedy to Orthanc jest zasypywany swoim własnym materiałem:
ŚNIEG 2 0 0 4
135
„bloki masonerii (roboty murarskiej)... rozbijały się na oknach Orthancu. Na­
stępnie zaś też Isengard zostaje zalany wodą. W Księdze Daniela powiedzia­
no, iż koniec Antychrysta nastąpi wśród powodzi i do końca wojny potrwają
zamierzone spustoszenia.
Nadejście Antychrysta
Przejdźmy zatem teraz do postaci ostatniego wroga ludzkości - Antychrysta.
Postać tę w książce symbolizuje Sauron i choć sam fizycznie pojawia się wcześ­
niej, a w zasadniczej rozgrywce jest obecny tylko jego duch - co przypomina
w pewien sposób tzw. ducha Antychrysta, tj. tajemnicę bezbożności (Drugi List
do Tesaloniczan), która mimo iż fizycznie Antychryst się nie pojawił, działa
jednak poprzez wszystkie wieki, przygotowując czas jego przyjścia - to jednak
jego cechy fizyczne, tj. te, które w Biblii zostały przypisane Antychrystowi, we
Władcy Pierścieni są rozciągnięte na wiele demonicznych postaci, będących słu­
gami Saurona. Zanim jednak przejdziemy do tego, należ też krótko przedsta­
wić rodowody obydwu postaci. Według nauczania chrześcijańskiego
Lucyfer był najwyższym aniołem, który zbuntował się przeciwko
Bogu i za to został strącony z nieba do Otchłani, skąd działa
przeciwko innym stworzeniom Boga, tj. ludziom, chcąc
pociągnąć ich na zagładę za sobą. Najmocniej ma to
czynić pod koniec czasów poprzez jednego z ludzi,
który opętany przez niego stanie się najkrwawszym tyranem w dziejach ludzkości i będzie się
domagał tytułowania go bogiem. Tymczasem
u Tolkiena (początek Silmarilionu) mamy Iluvatara (Boga), który zaczyna tworzyć świat. Jeden
z jego ainurów (aniołów) Melkor zwany później
Morgothem (Lucyfer) buntuje się przeciw­
ko Iluvatarowi i w płomieniach zstępuje
w Ciemność, skąd kieruje kolejnymi atakami
przeciwko stworzonemu światu elfów, kras­
noludów i ludzi, aż w końcu przeprowadza
największe ataki za pośrednictwem swego
sługi Saurona zwanego Okrutnym.
FRONDA 34
Co prawda, jest tutaj p e w n a różnica, S a u r o n b o w i e m Tolkiena jest rów­
nież u p a d ł y m m a i a r e m ( d u c h e m a n i e l s k i m ) , a Antychryst będzie po p r o s t u
o p ę t a n y m człowiekiem, ale d o d a ć m o ż n a , iż z a n i m wyjaśniono tę kwestię,
w p ó ź n y m antyku i w c z e s n y m średniowieczu często u w a ż a n o A n t y c h r y s t a
za syna diabła lub też za s a m ą inkarnację Lucyfera (są to j e d n a k dwie r ó ż n e
postacie, a ich łączność polega na tym, jak m ó w i św. Tomasz z Akwinu, że
w Antychryście diabeł d o p r o w a d z i swą złość do „ d o s k o n a ł o ś c i " ) . Powracając
zaś do cech Antychrysta, k t ó r e Tolkien rozciągnął na S a u r o n a i jego sługi,
są o n e następujące. W e d ł u g Apokalipsy Fałszywy P r o r o k ma przekonywać
mieszkańców ziemi do Bestii, k t ó r a o t r z y m a ł a cios m i e c z e m , a ożyła - i taki
jest czas dziania się Władcy Pierścieni, S a r u m a n b o w i e m jest „ h e r o l d e m "
Saurona, który został zabity m i e c z e m przez Isildura. W średniowieczu t ł u ­
m a c z o n o to w t e n sposób, że Antychryst podczas jednej z b i t e w będzie uda­
wał swoją śmierć od miecza, aby n a s t ę p n i e sparodiować z m a r t w y c h w s t a n i e
i ostatecznie zwieść p o p r z e z to swych o p o n e n t ó w . N i e bez znaczenia jest
tu także antyczna p o g a ń s k a legenda, w e d l e której N e r o n , który p c h n ą ł się
mieczem, miałby powrócić i odzyskać p a n o w a n i e n a d ś w i a t e m z n o w ą stolicą
w Jerozolimie. W a r t o także p r z y p o m n i e ć to, co w s p o m n i a n e było o Szymonie
Magu i jego próbie „ z m a r t w y c h w s t a n i a " .
Pierścień S a u r o n a (czyli lucyferyczna pycha lub o w a tajemnica b e z b o ż n o ­
ści) j e d n a k p r z e t r w a ł i teraz pozwala powrócić s w e m u p a n u . Jak Antychryst
ma być w przyszłości dla swych z w o l e n n i k ó w - tak S a u r o n dla swych ludzi
był zarazem k r ó l e m i bogiem. S a u r o n został także p r z e d s t a w i o n y jako „ p a n
d a r ó w " oraz czarownik ( N e c r o n o m a n c e r ) , rozdający pierścienie, dzięki k t ó ­
rym m o ż n a zdobyć władzę, w i e d z ę t a j e m n ą lub - jak w przypadku krasnolu­
d ó w - skarby. Tymczasem Antychryst ma rozdawać tym, którzy go uznają,
ziemię i zaszczyty, czyniąc ich w ł a d c a m i n a d wieloma, oraz nagradzać zło­
t e m , s r e b r e m i drogimi k a m i e n i a m i (Księga D a n i e l a ) . Tolkien m ó w i , iż „jego
[Saurona] sieć roztaczała się na tych, którzy chcieli p o z o s t a ć w Sródziemiu,
a jednocześnie cieszyć się b ł o g o s ł a w i e ń s t w e m tych, którzy odeszli za m o r z e "
- czyż to nie p r z y p o m i n a ludzi czasów ostatecznych, którzy b ę d ą ulegali swo­
im z i e m s k i m słabościom, j e d n o c z e ś n i e chcąc być z w a n y m i świętymi i uczest­
niczyć w darach świętości? Jak m ó w i j e d n a z p r z e p o w i e d n i : b ę d ą okazywali
pozory świętości, ale w y r z e k n ą się jej m o c y - i w ł a ś n i e to niespokojne prag­
nienie nadejdzie zaspokoić Antychryst. W Księdze D a n i e l a p o w i e d z i a n o też
ŚNIEG 2 0 0 4
137
na t e m a t Antychrysta, że będzie czcił boga twierdz, tj. wojny, i będzie chciał
zmienić czasy i prawo, i że święci b ę d ą wydani w jego ręce - t y m c z a s e m Tol­
kien w Silmarilionie pisze na t e m a t S a u r o n a (który p r z e k o n a ł A r - P h a r a z o n a ) ,
że n a m ó w i ł on ludzi do o d d a w a n i a czci p a n u ciemności oraz że sprzeciwiał
się t e m u , co zostało p r z e d t e m p o w i e d z i a n e o n a t u r z e świata i religii, oraz
że prześladował wiernych. P o n a d t o Faramir w r o z m o w i e z F r o d e m nazywa
Saurona niszczycielem, który chce p o c h ł o n ą ć i zniszczyć wszystkie krainy
Śródziemia, t y m c z a s e m j e d n y m z apokaliptycznych i m i o n A n t y c h r y s t a jest
Apollyon, tzn. niszczyciel.
Cechy Antychrysta rozciągnięte na sługi S a u r o n a są następujące. O Anty­
chryście w Księdze Daniela p o w i e d z i a n o , że bez u d z i a ł u ręki ludzkiej zosta­
nie skruszony, t y m c z a s e m u Tolkiena jest to s a m o z a p o w i e d z i a n e w z g l ę d e m
głównego sługi S a u r o n a - k a p i t a n a Nazguli ( k t ó r e m u poczynią to Eowyn
i Merry). Antychryst (czy też s a m szatan) będzie miał p o p r o w a d z i ć ludy Goga
i Magoga do s p u s t o s z e n i a świata, t y m c z a s e m u Tolkiena czyni to p o r u c z n i k
N a z g u l i - G o t h m o g , prowadząc ludy ze w s c h o d u i p o ł u d n i a na s p u s t o s z e n i e
G o n d o r u . Antychryst ma stanąć n a p r z e c i w p a p i e ż a k o ń c a czasów, a w Morii
d e m o n Barlog staje naprzeciw Gandalfa, k t ó r y zresztą jeszcze przy innej oka­
zji stwierdza, że s a m był g ł ó w n y m w r o g i e m S a u r o n a .
Ostatni cesarz
Kolejną postacią związaną z m i t a m i końca świata jest p o s t a ć tzw. o s t a t n i e g o
rzymskiego cesarza. Postać ta najwcześniej pojawiła się w łacińskiej wersji
przepowiedni Sybilli Tyburtyńskiej z IV w, n a s t ę p n i e w tekście Pseudo-Metodiusza z VII w. i w „życiorysie" A n t y c h r y s t a n a p i s a n y m przez Adsa z M o n tier-en-Der w X w. C h o d z i tu o władcę, który przy końcu czasów ma z a p a n o ­
wać nad całą ziemią i zwalczyć prawie całe zło. Postać ta była b a r d z o n o ś n a
szczególnie w okresie średniowiecza i pojawiało się wiele p r z e p o w i e d n i z nią
związanych (szczególnie p o p u l a r n y c h w okresach krucjat), ałe i później nie
traciła na znaczeniu ( n p . Krzysztof K o l u m b twierdził, iż j e d n y m z czynników,
który pchnął go do wypraw, była chęć p r z y g o t o w a n i a drogi dla tego króla).
Także w nieodległych n a m czasach w s p o m i n a j ą o niej z n a n i wizjonerzy, n p .
św. Jan Bosko w XIX w. Postać taka we Władcy Pierścieni r ó w n i e ż istnieje,
a jest nią Aragorn. Potwierdził to p o ś r e d n i o również s a m Tolkien, m i t b o IJg
FRONDA 34
w i e m ostatniego cesarza był związany z m i t a m i dotyczącymi o d r o d z e n i a się
Świętego C e s a r s t w a Rzymskiego (ów cesarz miał być „ d r u g i m Karolem Wiel­
k i m " ) , a Tolkien stwierdził, że jeżeli jego opowieść coś przypomina, to jest
to przywrócenie Świętego C e s a r s t w a Rzymskiego z jego siedzibą w Rzymie.
Jakie jeszcze cechy ich łączą? Pojawienie się o s t a t n i e g o władcy jest związane
z czasami ostatecznymi i u k a z a n i e m się A n t y c h r y s t a - i tak to się dzieje w wy­
padku Aragorna i Saurona. Ów król ma walczyć ze wszystkimi przeciwnikami
dobra, ale nie b e z p o ś r e d n i o z s a m y m A n t y c h r y s t e m - i tak A r a g o r n ukazuje
się tylko Sauronowi, ale nigdy z n i m nie walczy.
Chodziło tu o ukazanie, że chociażby l u d z k i m i ś r o d k a m i s p e ł n i ł o się
wszystko, będzie to tylko walka fizyczna, k t ó r a nie m o ż e zadecydować o zwy­
cięstwie n a d t a k i m przeciwnikiem jak Antychryst, k t ó r e g o trzeba będzie osta­
tecznie pokonać d u c h o w o . To również zdaje się zauważać Tolkien, stwierdza
bowiem, że chodziło mu o s t w o r z e n i e takiego świata, w k t ó r y m m o ż n a by
walczyć fizycznie z ł a t w o u c h w y t n y m , bo u c i e l e ś n i o n y m z ł e m i w k t ó r y m
jednocześnie do zniszczenia „zła o s t a t e c z n e g o " , czyli Saurona, p o t r z e b a by
było e l e m e n t u d u c h o w e g o , tj. p o d r ó ż y Froda z p i e r ś c i e n i e m
i postaci Gandalfa. W a r t o jeszcze w s p o m n i e ć , że cesarz
ma wyruszyć na krucjatę, k t ó r a ma wyzwolić cały
świat od zła, i Aragorn też r u s z a na swoją
krucjatę.
Należy tutaj j e d n a k również powiedzieć
o d r u g i m wątku całej sprawy. O t ó ż w śred­
niowieczu
Niemcy
zaczęli
rywalizować
z Francuzami o s t a t u s imperialny i dla­
tego oprócz objęcia p r y m a t u politycznego
zaczęli też przywłaszczać sobie związane
z n i m mity. W t e n s p o s ó b zdarzenia zwią­
zane z niemieckimi cesarzami Fryderykiem
Barbarossą i Fryderykiem II H o h e n s t a u fem
spowodowały
dodanie
nowych
e l e m e n t ó w d o mitologii o s t a t n i e g o
cesarza.
Barbarossą b o w i e m u t o n ą ł
w rzece w drodze na wyprawę krzy­
żową, a Fryderyk II został wyklęty przez
ŚNIEG 2 0 0 4
papieża Innocentego IV (jednym z powodów było krzywoprzysięstwo do­
tyczące pójścia na krucjatę, aby odbić Jerozolimę, która ponownie została
wówczas opanowana przez muzułmanów). Te zdarzenia doprowadziły
do powstania legend, że Fryderyk II zstąpił po śmierci wraz z zastępem
pięciu tys. przeklętych wojowników z podziemia góry Etny, a Barbarossa
śpi z sześcioma rycerzami we wnętrzu góry Kyffhauser. Mają oni czekać
tam na koniec czasów, aby wystąpić wtedy i dopełnić
swoich zobowiązań, czyli walczyć ze złem i przez to
odzyskać spokój. Mity te inkorporuje również
Tolkien do swojego świata, łącząc zarazem
te dwie (tj. francuską i niemiecką) trady­
cje, kiedy to Aragorn wzywa umarłych
i przeklętych wojów z Nawiedzonej Góry
(którzy kiedyś - mimo że zaprzysiężeni
przez jego przodka - odmówili walki
ze złem). Czekali oni zatem w owej
górze jako przeklęte duchy, lecz ich
los ma się wypełnić teraz, gdy dopeł­
nią swej dawnej przysięgi i staną do
walki, a wtedy odnajdą spokój i odejdą
na zawsze. W ten oto sposób Aragorn
rusza do boju na ich czele jako Król
Umarłych.
Aragorn leczy dotykiem, a królo­
wie francuscy, z których linią głów­
nie były związane owe apokaliptyczne
nadzieje, posiadali zdolność leczenia
dotykiem skrofułów. Po wszystkich wal­
kach ów cesarz wedle przepowiedni spocznie
pod drzewem, które ma się na nowo zazielenić (np. Hildegarda
z Bingen widziała w tym symbol odnowienia cnót chrześcijańskich),
tymczasem Aragorn po walkach odnajduje sadzonkę Białego Drzewa w świę­
tym miejscu, gdzie królowie składali kiedyś dziękczynienia Eru (czyli Bogu).
Samo przywrócenie linii królów-kapłanów Tolkien postrzegał jako równo­
znaczne z odnowieniem czczenia Boga. Ów przykład z drzewem z Minas
|4Q
FRONDA
34
Tirith w połączeniu ze w s p o m n i a n y m s t w i e r d z e n i e m Tolkiena, że jego o p o ­
wieść p r z y p o m i n a przywrócenie Świętego C e s a r s t w a Rzymskiego z jego sie­
dzibą w Rzymie, pozwala zresztą i na i n n y m p o z i o m i e zidentyfikować w ł a ś n i e
Białe Miasto z R z y m e m . Rzymski historyk Tacyt stwierdzał b o w i e m w swoich
Rocznikach, że w Rzymie na g ł ó w n y m rynku było drzewo, k t ó r e u w a ż a n o za
to, pod k t ó r y m wykarmieni zostali założyciele R z y m u - R o m u l u s i R e m u s .
A s t a n owego drzewa t r a k t o w a n o jako z n a m i e n n y dla l o s ó w m i a s t a i gdy
p e w n e g o razu o b u m a r ł y gałęzie i zaczął usychać pień, a p o t e m nagle j e d n a k
d r z e w o się zazieleniło i o d m ł o d n i a ł o , w z i ę t o to za cud.
Drugi Piotr
Aragorn tytułuje się Odnowicielem, a w p r z e p o w i e d n i a c h na t e m a t k o ń c a
czasów tytuł Odnowiciel Świata przypada O s t a t n i e m u Papieżowi. Tutaj b o ­
w i e m d o c h o d z i m y do kolejnego a s p e k t u . W p r z e p o w i e d n i a c h na t e m a t k o ń c a
czasów w a ż n ą rolę odgrywała w s p o m n i a n a j u ż jakaś siła powstrzymująca,
czy też o s t a t n i król, nie w s p o m i n a n o zaś nic o papieżach. Z c z a s e m j e d n a k
zaczęto sobie uświadamiać, iż w t a k i m konflikcie r e p r e z e n t a n t siły d u c h o w e j
będzie też grał niepoślednią, a być m o ż e najważniejszą rolę. Tak do p r z e p o ­
wiedni w XIII w. trafiła p o s t a ć tzw. Odnowiciela Świata, Anielskiego Papieża,
zwanego też D r u g i m P i o t r e m , który obyczajami m i a ł b y p r z y p o m i n a ć anioły,
świętością życia nawrócić cały świat i w s p ó ł p r a c o w a ć z o s t a t n i m r z y m s k i m
cesarzem. Skojarzenie tej postaci z Gandalfem jest n i e u n i k n i o n e i to w bar­
dzo wielu aspektach. Jak b o w i e m stwierdza Tolkien, Gandalf był g ł ó w n y m
przeciwnikiem pewnej części poczynań Saurona, p o d c z a s gdy A r a g o r n był
przeciwnikiem w innej części. P o n a d t o M i t h r a d i r to Szary Pielgrzym, a pa­
pieża nazywa się często Białym Pielgrzymem. Na określenie jego różdżki
Tolkien używa określenia „staff", co r ó w n i e d o b r z e m o ż e znaczyć laskę czy
pastorał, zaś baculus pastoralis, czyli kij pasterski, i klucze są e m b l e m a t a m i
papiestwa, zresztą obydwa te symbole pojawiają się r a z e m w m o m e n c i e , gdy
Gandalf, w e d ł u g słów Tolkiena, „ e k s k o m u n i k u j e " S a r u m a n a (czyli ł a m i e jego
różdżkę i żąda z w r o t u kluczy do O r t h a n c u ) . Kościelne określenie „ e k s k o m u nikować" oznacza wykląć i wyłączyć ze wspólnoty, a używa się go w z g l ę d e m
d u c h o w n y c h popadających w herezję, których p o z b a w i a się władzy. Tymcza­
s e m Gandalf wyrzuca S a r u m a n a z Z a k o n u i z Białej Rady. Cała grupa istari
ŚNIEG 2 0 0 4
141
(czyli czarodziejów, których Tolkien pojmował raczej jako mędrców) stano­
wiła zresztą zgromadzenie quasi-religijne, zwane Zakonem. A jak stwierdzał
dalej Tolkien, z czarodziejów sam Gandalf pozostał wierny swemu powołaniu
i wykonał plan Jedynego (czyli Boga). Gandalf potrafił czynić cuda związane
z uzdrawianiem (np. lecząc Theodena), co było też przymiotem św. Piotra.
Ostatni Papież ma prowadzić, wedle przepowiedni, życie wręcz anielskie
i dlatego zwany jest Anielskim Papieżem, tymczasem według Tolkiena Gan­
dalf był wcielonym duchem anielskim (wystarczy przeczytać Listy i Niedokoń­
czone opowieści). Ostatni Papież w przepowiedniach nosi też miano Drugiego
Piotra, a Gandalf jest przez Tolkiena w pewien sposób porównany do anioła
św. Piotra. Gandalf tak jak papież jest też opisany jako podróżujący głównie
po Zachodzie. Tolkien był bowiem rzymskim katolikiem, więc trudno mnie­
mać, aby natchnienia do przedstawienia postaci „duchowego guru" szukał
gdzieś poza religią, do której prawdziwości był całkowicie przekonany, a właś­
nie papież stanowi w niej najwyższy widzialny autorytet. Na określenie spot­
kania Entów Tolkien dwukrotnie używa terminu konklawe, co w katolicyzmie
oznacza zebranie kardynałów wybierające nowego papieża.
I choć Gandalf nie uczestniczy w tym spotkaniu i nie
ma z nim bezpośredniego związku, to jednak jego
powtórne pojawienie się, już w bieli (kolor
stroju papieskiego), jako Białego Jeźdźca,
Tolkien umieszcza właśnie zaraz po owym
konklawe. Zresztą w owych wspomnia­
nych
wyżej
wizjach
św. Jana
Bosko
(wizja okrętu) i Katarzyny Emmerich
z października 1820 roku atak wrogów,
jak i ich klęska (tak jak atak Entów na
Orthanc) to zdarzenia bezpośrednio po­
wiązane z wyborem nowego papieża
i
pojawieniem
się białego jeźdźca
prowadzącego legiony obrońców prze­
ciw przerażonym wrogom
(Gandalf
na białym Shadowfaxie prowadzący
zastępy
Rohirimów
powodował
szaleństwo i przerażenie orków).
FRONDA 34
Zresztą według Tolkiena zachęcanie
i rozpalanie wszystkich do oporu prze­
ciw Sauronowi i wspieranie Aragorna
było zadaniem Gandalfa, a jak podaje
Bartłomiej Holzhauser - słynny XVII-wieczny wizjoner - w Komentarzu do
Apokalipsy: „A to z Bożego objawienia
będzie miał Papież, który pobudzi serca
władców i wzmocni chęć do podjęcia
owej wojny, i Bóg wzbudzi serca wojska,
aby jednym duchem za owym Monarchą
mocno współ stanęli".
Zresztą Gandalf stojący naprzeciw
Aragorna jest opisany jako dzierżący
moc daleko większą od potęgi królów. Potem zaś
koronuje Aragorna, tak jak Anielski Papież ma
ukoronować ostatniego cesarza. Gandalf
określa się także wobec zarządcy Denethora jako namiestnik, który choć nie
rządzi fizycznie żadnym królestwem, jednak dba o to
wszystko, co jest tego warte i co może przynieść owoce - tak jak papież, który
ma władzę duchową od Chrystusa nad wszystkimi i jest Jego wikariuszem,
tzn. namiestnikiem, który dba o owoce duchowe. Zresztą później, rozumiejąc
tę duchową wielkość, Aragorn składa całą władzę w ręce Gandalfa, stwier­
dzając, że w czasie walki z Sauronem Gandalf powinien rządzić wszystkimi.
Owo zrozumienie potęgi pierwiastka duchowego w walce z ostatnim prze­
ciwnikiem występowało już w starych przepowiedniach i zanim pojawiła się
postać Anielskiego Papieża, cesarz końca czasów po pokonaniu wszystkich
pomniejszych wrogów składał atrybuty swej władzy, tj. berło i koronę, same­
mu Bogu na górze Oliwnej lub Golgocie w Jerozolimie, oddając Stwórcy całą
władzę nad stworzeniem i wtedy to dopiero następował moment nadejścia
Antychrysta.
Ważnym motywem jest również śmierć Gandalfa. Zanim jednak przej­
dziemy do jej opisu, należy uchwycić pewne ciekawe korelacje dotyczące jej
miejsca, czyli górskiej kopalni Morii. Tolkien, co prawda, zastrzegał się, iż jego
ŚNIEG 2 0 0 4
1Ą3
Moria nie ma nic wspólnego z Morią Abrahama, ale
robił to w tym znaczeniu, że nie uważał za słuszne
łączenia pracy wydobywczej krasnoludów z histo­
rią tego Patriarchy. Czy jednak nie ma innych
zbieżności? Moria w Biblii jest górą, na której
Abraham poddany przez Boga próbie wiary miał
złożyć w ofierze swego jedynego syna Izaaka, co
później stało się jedną z figur śmierci i zmar­
twychwstania Chrystusa. Co zaś stwierdza
Tolkien? „Jedynie Gandalf w pełni prze­
chodzi próby na planie moralnym [...],
bowiem w jego sytuacji było to dla niego
ofiarą zginąć na Moście [...] tym większą,
o ile wiązało się to ze zrezygnowaniem
z samego siebie [...], ponieważ ze względu nawszystko,comógłwiedziećwtam­
tym momencie, był on jedyną osobą,
która mogła efektywnie pokierować
oporem względem Saurona, a cała
jego misja stawała się daremna [...]
oddał się on Władzy (tj. wyższym
anielskim duchom lub Bogu), która usta- nowiła Porządek, i zrezygnował
z osobistej nadziei na sukces [...] Gandalf więc poświęcił samego siebie, został
przyjęty, wzmocniony i odesłany z powrotem" (List 156).
Moria była tą samą górą, na której później Salomon wybudował świątynię,
która opisana została jako pokryta wewnątrz czystym złotem, wyłożona dro­
gocennymi kamieniami i pełna pięknych rzeźb. Grano tam też na harfach, cy­
trach i trąbach. Tymczasem Gimli podczas przechodzenia przez Morię stwier­
dza, iż było to wielkie królestwo i miasto wykute w skale, że były tam dachy
pokryte złotem, że wydobywano drogocenne kamienie oraz że grali tam harfiarze, śpiewali pieśniarze i grano na trąbach. Ponadto sam Tolkien stwierdził,
iż myślał o krasnoludach trochę jak o Żydach. Moria została odebrana kras­
noludom i stała się siedliskiem złych sił, tymczasem w czasach ostatecznych,
gdy pojawi się Antychryst, jedną ze spraw, których ma on dokonać, będzie
odbudowanie starej świątyni Salomona na Morii, aby mógł w niej zasiąść i do­
wodzić, że sam jest bogiem (istnienie licznych korytarzy pod wzgórzem świą144
FRONDA
34
t y n n y m w Jerozolimie potwierdziły angielskie
ekspedycje n a u k o w e p r o w a d z o n e w drugiej
połowie XIX wieku przez Charlesa Wilsona
i szczególnie Charlesa Warrena;
badania
zostały j e d n a k p r z e r w a n e przez władze
tureckie i m u z u ł m a n i e od t a m t e j pory
sprzeciwiają
się
prowadzeniu
jakichkol­
wiek prac na t a m t y m terenie - co s t a n o ­
wi też z a p e w n e kolejny przyczynek
do
zdarzeń
historycznych
uniemożliwiających
odbudowę
tamże
świątyni żydowskiej aż
do przeznaczonego na
t e n cel m o m e n t u w cza­
sach Antychrysta).
Sama
n a z w a Moria w e d l e znaczenia
wymyślonego przez Tolkiena miałaby
znaczyć: C z a r n a Przepaść, Pustka, O t c h ł a ń .
Tymczasem przebywanie Antychrysta w o d b u d o ­
wanej przez niego świątyni jest n a z w a n e : O h y d ą S p u s t o ­
szenia (Ewangelia w e d ł u g św. Mateusza) oraz O h y d ą Ziejącą P u s t k ą (Księga
Daniela). W tym sensie i dwa k a m i e n n e posągi strażników z odległej, co
prawda, wieży Cirith Ungol stanowią u Tolkiena niewątpliwe odniesienie do
dwóch cherubów, które zostały wyrzeźbione przez S a l o m o n a w s a n k t u a r i u m
świątyni w Jerozolimie (cheruby były b o w i e m strażnikami miejsc świętych).
Gdy z a t e m pojawi się Antychryst i odbuduje świątynię jerozolimską, umieści
w niej niewątpliwie na n o w o i ich podobizny, choć tym r a z e m b ę d ą to już ra­
czej antycheruby, strzegące n o w e g o i złego a n t y s a n k t u a r i u m , tj. miejsca, gdzie
zasiądzie Antychryst. Podobnie kamienni strażnicy znajdowali się w wieży
Cirith Ungol, która została z b u d o w a n a przez dobrych ludzi, aby strzec krain
zachodu przed złem, przejęły ją j e d n a k siły S a u r o n a i zamieniły w p o s t e r u n e k
strzegący d o s t ę p u do krainy cienia.
W Apokalipsie jest powiedziane, że dwaj świadkowie Boga z o s t a n ą zabici
przez Bestię w Jerozolimie, t y m c z a s e m Gandalf schodzi w ciemności Morii,
ŚNIEG 2 0 0 4
145
by, jak się okaże, stanąć przeciwko demonowi Barłogowi (którego notabene
wygląd, taki jaki został przedstawiony w filmie, też nie jest żadną nowością,
XI-wieczna bowiem mistyczka, Elżbieta z Schoenau, miewała wizje demona,
który ukazywał się jej w postaci wielkiego i strasznego byka, unoszącego się
nad nią w powietrzu, który znikał w ścianie czarnego ognia i dymu). Gandalf
ginie w tej konfrontacji. Tymczasem od XIII wieku zaczęły się pojawiać cie­
kawe przepowiednie na temat losu Ostatniego Papieża. Jedna z nich mówi:
„Piotr, który najpierw po wodzie chodził bezpieczny, nagle zdumiony pociąg­
nięty został w jednej chwili w przepaść; gdyż zapewne rzymski biskup, który
u owych 10 królestw [chodzi o wspomnianych już spadkobierców Cesarstwa
Rzymskiego] pozyska tak wielki przyrost wiary, że przerażony nagłym ujaw­
nieniem się Antychrysta, w jedno wraz z pozostałymi wybranymi, zejdzie aż
do jamy beznadziejności".
Inna XV-wieczna przepowiednia na temat Anielskiego Papieża mówi­
ła też, iż najpierw zostanie on zabity, a następnie powróci zwycięski. Co
wspomniany już wizjoner św. Jan Bosko powtórzył, mówiąc, iż papież umrze
i
będzie żył na nowo.
Ciekawa zdaje się też symbolika, bowiem tytuł pontifex
maximus stanowił w starożytnym Rzymie określenie naj­
wyższego kapłana i związanej zarazem z tym funkcji
budowniczego mostów. Ten sam tytuł przeszedł
później na papieży. Gandalf tymczasem „ginie"
na moście, który rozbija, spełniając swą ofiarę
i powstrzymując zło. O świadkach z Apoka­
lipsy powiedziano także, iż następnie zmar­
twychwstaną oni obleczeni w obłok i wzbu­
dzać będą strach swoich przeciwników.
I tak dzieje się z Gandalfem, który powraca
przemieniony i którego samo pojawienie się
teraz będzie powodowało szaleństwo i prze­
rażenie w oddziałach orków. Ważna wydaje
się też druga konfrontacja, która jest jakby
zwycięskim
powtórzeniem
wspomnianej
właśnie pierwszej, kiedy to Gandalf staje
naprzeciw króla Nazguli, który przebija
FRONDA 34
się przez b r a m ę m i a s t a (a to św. Piotrowi w p e w n y m kontekście zapowie­
dziano, iż „bramy piekielne go n i e p r z e m o g ą " ) . P o n a d t o pieje w t e d y kogut
(choć tutaj chodzi p e w n i e bardziej o s t a r o ż y t n e wierzenie, iż u p i o r y i w i d m a
znikają, gdy kogut zaczyna piać).
Zasiadając p r z e t o w d o m o w y m zaciszu z książką l u b w fotelu k i n o w y m ,
należy pamiętać, iż m a m y do czynienia z najlepszą być m o ż e w dziejach świa­
ta artystyczną wizją wydarzeń związanych z k o ń c e m czasów. I że być m o ż e
stąd w ł a ś n i e bierze się też część owej wciągającej, t a k „ p o d s k ó r n i e " bliskiej
prawdy, głębi tego dzieła. Z a t e m cieszmy się n i m w naszych czasach fikcji,
dopóki jeszcze możemy, z a n i m nadejdzie t o , co realne, jak b o w i e m powie­
dział inny wielki - Wergiliusz w Eneidzie: „Najgorsze d o p i e r o p r z e d n a m i " .
Z drugiej j e d n a k s t r o n y niezależnie od tego, w jakiej sytuacji się znajdzie­
my, trzeba p a m i ę t a ć o j e d n y m : zawsze pozostaje nadzieja.
JAKUB SZYMAŃSKI
Weronika z powieści Coelho nie może odnaleźć sensu
i radości życia. Zmienia się to z chwilą, kiedy kobieta
w czasie pobytu w szpitalu psychiatrycznym obnaża
się i onanizuje przed jednym z pacjentów - Edwardem.
Masturbacji towarzyszą perwersyjne fantazje seksualne,
w których Weronika odbywa stosunki seksualne z wielo­
ma kobietami i mężczyznami jednocześnie. W ten sposób
odzyskuje prawdziwe szczęście i spokój duszy, udzielając
go jednocześnie obserwatorowi swych praktyk.
PAULO C O E L H O
Herezjarcha w szatach mistyka
MIROSŁAW
SALWOWSKI
Od początku lat 90. XX wieku tryumfy na światowych rynkach księgarskich
święci twórczość brazylijskiego pisarza Paula C o e l h o . Do 2 0 0 3 roku napisa­
ne przez niego książki zostały w y d a n e w 140 krajach, p r z e t ł u m a c z o n e na 56
148
FRONDA
34
języków, a ich łączny n a k ł a d wyniósł o k o ł o 50 m i n e g z e m ­
plarzy. M o ż n a powiedzieć, że czym o s t a t n i o dla dzieci stały się
przygody H a r r y ' e g o Pottera, tym dla rzesz m ł o d z i e ż y i dorosłych są powieści
Coelho. Wychodzące s p o d jego p i ó r a książki trafiają na czołówki bestselle­
rów, stając się dla n a u k o w c ó w p r z e d m i o t e m socjologicznych i k u l t u r o z n a w czych dyskusji, a dla m i l i o n ó w zwykłych czytelników s k a r b c e m m ą d r o ś c i
oraz rad, którymi należy kierować się w życiu. Paulo C o e l h o jest dziś d o r a d c ą
U N E S C O , a w latach 1 9 9 8 - 2 0 0 4 był gościem specjalnym Światowego Szczytu
E k o n o m i c z n e g o w Davos, gdzie w 2 0 0 0 roku został u h o n o r o w a n y p r e s t i ż o w ą
n a g r o d ą „Crystal Award ' 9 9 " .
Moda na brazylijskiego pisarza dotarła też do Polski. Od 1995 roku w y d a n o
u nas osiem książek jego a u t o r s t w a (jeśli doliczyć do tego zbiór p r z e p r o w a d z o ­
nych z n i m wywiadów, będzie ich dziewięć) i sprzedano 1,5 m i n egzemplarzy.
Sam Coelho gościł w naszym kraju pięciokrotnie, a na spotkania z n i m przy­
chodziło tysiące fanów gotowych stać n a w e t na mrozie, byle tylko otrzymać
dedykację swego ulubionego autora. Prawdziwą furorę w Polsce robi, określo­
na już m i a n e m kultowej, książka pt. Alchemik, której sprzedano około 4 5 0 tys.
egzemplarzy i która w roku 2001 została n a w e t w p r o w a d z o n a do szkół jako
lektura uzupełniająca (teraz jej ekranizację planuje Hollywood).
Jako że p i s a r s t w o Paula C o e l h o dociera do setek m i l i o n ó w ludzi na ca­
łym świecie (przyjmując, iż j e d n a w y k u p i o n a książka jest czytana przez 4-5
osób, m o ż n a szacować, że jego powieści czytało o k o ł o 6 m i n Polaków i p o n a d
200 m i n ludzi w innych krajach), w a r t o zatrzymać się przez chwilę n a d syl­
w e t k ą tego twórcy oraz p r z e s ł a n i e m , jakie wyłania się z jego działalności.
Od satanizmu do katolicyzmu?
Brazylijski pisarz urodził się 24 sierpnia 1947 roku w Rio de Janeiro w poboż­
nej rodzinie katolickiej. Od siódmego roku życia mały Paulo wychowywany był
przez jezuitów w szkole im. św. Ignacego Loyoli. W okresie dorastania pragnął
zostać aktorem - m i m o sprzeciwu rodziców, którzy widzieli w tym środowisku
zawodowym sporo moralnego zepsucia i degeneracji. Na tym tle młody Coelho
popadł w ostry konflikt z rodzicami. W miarę dorastania coraz bardziej wyobcowywał się z gorliwie chrześcijańskiej atmosfery rodzinnego d o m u i klasztornej
szkoły. Zaczął się upijać, brać narkotyki (jak sam to określa: „w dawkach dla
ŚNIEG 2 0 0 4
149
konia"), praktykować rozpustę (nie
wyłączając eksperymentów
z homoseksualizmem).
Jednocześnie z zami­
łowaniem wczytywał
się w dzieła propagu­
jące życie wyzwolone
od wszelkich zasad, ta­
kie jak n p . książki Aleistera
Crowleya - czołowego teorety­
ka satanizmu, który s a m o sobie
mówił z d u m ą jako o „najbardziej
zdeprawowanym człowieku świata".
Zafascynowany filozofią Crowleya,
w końcu
lat 60. ubiegłego stulecia C o e l h o przystąpił do grupy
„Alternatywne s p o ł e c z e ń s t w o " , której celem było k o n t e s t o w a n i e
tradycyjnych c n ó t chrześcijańskich, p r o m o w a n i e o k u l t y z m u i totalnej
anarchii, a zwłaszcza zachwalanie libertynizmu seksualnego. Działalność
Coelho i ugrupowania, z k t ó r y m był związany, w z b u d z i ł a niepokój rządzącej
wówczas Brazylią prawicowej dyktatury, co skończyło się a r e s z t o w a n i e m
przyszłego pisarza i t o r t u r a m i , j a k i m był p o d d a w a n y w wojskowym wiezie­
niu. To doświadczenie znacznie o s t u d z i ł o rewolucyjne zapędy m ł o d z i e ń c a ,
tak że w wieku 26 lat porzucił swą ultralewicową działalność, a z a m i a s t t e g o
zajął się pracą w j e d n y m z w y d a w n i c t w muzycznych. Początków obecnej
drogi życiowej Paula C o e l h o należy d o s z u k i w a ć się w roku 1979, kiedy to
podczas p o b y t u w d a w n y m obozie koncentracyjnym w D a c h a u m i a ł w i d z e n i e
tajemniczej zjawy p o d postacią mężczyzny. D w a miesiące po tym niezwykłym
wydarzeniu p o n o w n i e ujrzał o w e g o mężczyznę, k t ó r y tym r a z e m zachęcił
go, by powrócił do katolicyzmu i odbył pieszą pielgrzymkę d a w n y m ś r e d n i o ­
wiecznym szlakiem do s a n k t u a r i u m w Santiago de C o m p o s t e l a w Hiszpanii.
Jak twierdzi Coelho, o s o b n i k ów, który należy do t a j e m n e g o z a k o n u katoli­
ckiego, stał się d u c h o w y m p r z e w o d n i k i e m Brazylijczyka.
W roku
1987 pisarz opublikował swą pierwszą książkę pt. Pielgrzym,
będącą o p i s e m d u c h o w y c h d o ś w i a d c z e ń z w ę d r ó w k i do Santiago de C o m p o ­
stela. Od tego czasu w książkach oraz w licznych wypowiedziach udzielanych
150
FRONDA 34
m e d i o m , Coelho kreuje się na żarliwie katolickiego pisarza. Jak m ó w i , zerwał
definitywnie z s a t a n i z m e m i narkotykami, uznaje wszystkie d o g m a t y wiary
katolickiej, wszystkie zaś swoje książki p o p r z e d z a cytatami z P i s m a Świętego
albo kościelnymi m o d l i t w a m i , n p . Zdrowaś Maryjo. Pisarz u w a ż a również, iż
to za jego sprawą odrodził się r u c h pielgrzymkowy do Santiago de C o m p o s t e la, albowiem z a n i m opublikował swe refleksje związane z pielgrzymką do hi­
szpańskiego s a n k t u a r i u m , p r z e z lata nikt n i e m a l n i e odwiedzał t e g o miejsca,
a dziś pielgrzymują t a m setki tysięcy ludzi.
Czy m a m y z a t e m do czynienia ze św. P a w ł e m A p o s t o ł e m naszych czasów,
który porzucając libertynizm i s a t a n i z m , poświęcił się a p o s t o ł o w a n i u praw­
dziwie katolickiej mistyki? Czy d u s z e m i l i o n ó w gorliwych czytelników jego
książek s ą k a r m i o n e z d r o w y m p o k a r m e m d u c h o w y m , który m o ż e p o m ó c i m
odnaleźć a u t e n t y c z n y spokój i radość w chaosie w s p ó ł c z e s n e g o świata?
W gąszczu banałów i ogólników
Oczywiście, p o w i n n i ś m y doceniać i błogosławić wszelkie d o b r o , jakie się p o ­
jawia. N i e m o ż n a wszędzie i za wszelką c e n ę d o s z u k i w a ć się zła. N i e w o l n o
przyjmować postawy węży, k t ó r e w ł a s n y m j a d e m próbują z e p s u ć najzdrow­
sze rzeczy, a tak w ł a ś n i e p o s t ę p u j e każdy, k t o t r u c i z n ą swych p o d e j r z e ń jako
złe t ł u m a c z y n a w e t najszlachetniejsze uczynki i intencje bliźnich. Z drugiej
strony, nie od dziś w i a d o m o , że szatan jest b a r d z o i n t e l i g e n t n y oraz przebie­
gły, a i n s p i r o w a n e przez siebie z ł o potrafi ukryć p o d p o z o r a m i d o b r a . Diabeł
na wzór tępiciela s z c z u r ó w nie podaje swej d u c h o w e j strychniny w czystej
i nierozcieńczonej postaci, ale u m i e s z c z a ją w środku z d r o w e g o pożywienia.
N i e bez p o w o d u ojcowie Kościoła mawiali, że szatan jest m a ł p ą Pana Boga.
Biblia wielokrotnie ostrzega nas przed t a k i m p o d s t ę p n y m d z i a ł a n i e m d e m o ­
nów, mówiąc o fałszywych a p o s t o ł a c h , p r a c o w n i k a c h zdradzieckich, k t ó r z y
tylko przybierają p o s t a ć a p o s t o ł ó w C h r y s t u s o w y c h (por. 2 Kor 11, 1 3 - 1 4 ) ,
ludziach przekręcających ewangelię C h r y s t u s o w ą (por. Gal 1, 6-7), fałszy­
wych p r o r o k a c h i fałszywych mesjaszach (por. Mk 13, 2 2 ) , osobach k ł a m l i w i e
prorokujących w Imię Boże (por. Jer 14, 14) czy też wilkach przychodzących
w owczym odzieniu (por. Mt 7, 15).
Fałsz ubrany w szaty mistyczno-religijnych uniesień albo filozoficznych
rozważań stanowi wielkie niebezpieczeństwo, albowiem m o ż e być urzekający
ŚNIEG 2 0 0 4
www.poczytaj.pl
księgarnia internetowa
hasło: fronda
dla ludzi poszukujących prawdziwej duchowości, którzy chcą się trzymać z dala
od przesiąkniętych kultem pieniądza,
seksem i brutalnością filmów, książek
czy spektakli. O tym, że n a w e t
pobożnym
mogą
niepewni
mistycy,
watykań-
skiej
szkody
oficjalne
różni
oświadczenia
w sprawie pism Vassuli Rydden
katolikom
wyrządzić
przypominają
Kongregacji
choćby
Nauki
Wiary
czy A n t h o n y ' e g o de Mello.
Twórczość Coelho jest właśnie
takim klasycznym, wręcz podręcz-
nikowym przykładem zwiedzenia
pod pozorami dobra. Książki tego
pisarza zawierają wiele rad, refleksji
i pouczeń, które m o g ą być u z n a n e
za pożyteczne oraz zdrowe, choć
trzeba dodać, iż są o n e sformuło-
wane tak ogólnikowo, że mogą być
interpretowane na wiele sposobów,
przez
co
ludzie
najróżniejszych
światopoglądów
i
religii
potrafią
się z nimi zgodzić, nie korygując
niczego ze swych dotychczasowych
przekonań. Choćby sam ten fakt
winien skłonić nas do ostrożności
wobec Coelho.
Jeden z największych kapłaVianney,
wyznanie:
podczas
egzorcyzmów
n ó w katolickich, św. Jan Maria
usłyszał
od
d e m o n a następujące
„Jak bardzo podoba-
ją mi się te ogólnikowe kazania
wielkomiejskich kaznodziei, które
n i k o m u nie wadzą". Szatan dodał
też, że bardzo nienawidzi Probosz-
cza z Ars za jego bardzo k o n k r e t n e
kazania. Istotnie, tradycyjna du-
chowość
jest od powtarzania miałkich ba-
nałów, za to skupia się na j a s n y m
chrześcijańska
daleka
odróżnianiu dobra od zła, nazywa-
niu prawdy i k ł a m s t w a po imieniu,
tak by nie było wątpliwości, co jest
grzechem, a co cnotą. Powtarzanie
miło brzmiących ogólników i hase-
łek nie m o ż e przynieść d u ż o dobra,
a w dalszej perspektywie sprzyja
tylko usypianiu sumień,
Gdyby jednak problem z Copisarstwo wypełnione jest jedynie
mimo wszystko nie należałoby wszczynać
elho polegał tylko na tym, że jego
takimi
banalnymi
sformułowaniu,
alarmu, a książki te można by uznać za
mało wprawdzie wartościowe, ale przynajmniej niegroźne czy wręcz zabójcze dla du­
szy. Prawdziwe niebezpieczeństwo polega na tym, że w gąszczu banałów i ogólników
czyhają przeciwne tradycyjnej doktrynie katolickiej błędy, herezje, a nawet bluźnier152
FRONDA
34
stwa, które Coelho propaguje za pośrednictwem książek i udzielanych przez siebie
wywiadów. Przyjrzyjmy się tym najbardziej rzucającym się w oczy fałszom.
Pochwała magii
Czytelnika książek C o e l h o zastanowić m u s i pochwała, jaką Brazylijczyk ob­
darza magię. Pisarz twierdzi, że jego d u c h o w y p r z e w o d n i k (zjawa, k t ó r a ob­
jawiła mu się w D a c h a u ) , prócz tego, że zachęcał go do p o n o w n e g o przyjęcia
wiary katolickiej, poradził mu też zwrócenie się ku „dobrej s t r o n i e magii".
Autor światowych bestsellerów p o s ł u c h a ł o w e g o tajemniczego o s o b n i k a
i dziś twierdzi, że jest m a g i e m odrzucającym „czarną m a g i ę " , w o d r ó ż n i e n i u
od „białej magii", która ma nieść l u d z i o m d o b r o (zob.: J u a n Aries, Zwierzenia
pielgrzyma - rozmowy z Paulem Coelho, Warszawa 2 0 0 3 , s. 9 9 - 1 0 0 ) .
Tymczasem P i s m o Święte j e d n o z n a c z n i e p o t ę p i a magię - Biblia nazywa
wszelkie czary obrzydliwością i g r z e c h e m (Pwt 18, 9-12; 1 Sm 15, 2 3 ) . N a u k a
Kościoła jest w tej sprawie j e d n o z n a c z n a - b a r d z o j a s n o uczy ona, iż „wszyst­
kie praktyki magii i czarów, przez k t ó r e dąży się do pozyskania tajemnych sił,
by posługiwać się n i m i i osiągnąć n a d n a t u r a l n ą w ł a d z ę n a d bliźnim - n a w e t
w celu zapewnienia mu z d r o w i a - są w p o w a ż n e j sprzeczności z c n o t ą religij­
ności" (Katechizm Kościoła Katolickiego 2 1 1 7 ) .
Bóg jako doświadczenie wiary
Zastanawiająca jest również koncepcja Boga, k t ó r ą p r o p o n u j e C o e l h o . Na
zadane pytanie: „Kim jest dla ciebie Bóg?", o d p o w i a d a on: „ D o ś w i a d c z e n i e m
wiary. Niczym więcej. U w a ż a m , że p r ó b a definicji Boga jest p u ł a p k ą . Z a d a n o
mi już to pytanie na s p o t k a n i u a u t o r s k i m i o d p o w i e d z i a ł e m : «Nie w i e m . Bóg
nie jest dla m n i e tym s a m y m , czym jest dla ciebie», i p u b l i c z n o ś ć zaczęła bić
brawo. W ł a ś n i e to czują ludzie, że nie istnieje Bóg, k t ó r y pasuje wszystkim,
bo to jest bardzo i n d y w i d u a l n e " (zob.: J u a n Aries, Zwierzenia, s. 3 4 ) .
Choć Bóg z pewnością jest dla ludzi tajemnicą, albowiem nasz r o z u m i zmy­
sły nie ogarniają Jego wielkości, mądrości, dobroci oraz potęgi, to jednak poglądy
mówiące, iż nie m o ż n a o Stwórcy powiedzieć niczego pewnego do tego stopnia,
że wszystko w tej dziedzinie stanowi tylko kwestię indywidualnych, subiektyw­
nych uczuć albo doświadczeń - są czystą herezją. Przecież to sam Bóg wielokrotŚNIEG 2 0 0 4
1
53
nie objawia! się ludziom, mówiąc im
0 swych atrybutach i zamiarach.
Sobór Watykański I potępił jako
sprzeczne z wiarą katolicką opinie, iż
„jednego i prawdziwego Boga, Stwórcy
1 Pana naszego, nie można poznać ze
stworzeń w sposób pewny przy pomocy
naturalnego światła r o z u m u oraz że jest
rzeczą niemożliwą albo niewskazaną,
ażeby człowiek został pouczony przez
Objawienie Boże o Bogu i czci, jaką powinien Mu oddać" (kanon 1 i 2). Tenże so­
bór poucza też: „Temu objawieniu Bożemu należy przypisać, że to, co wśród rzeczy
Boskich przez się jest niedostępne rozumowi ludzkiemu, także w obecnym stanie
rodzaju ludzkiego wszyscy mogą poznać łatwo, z wielką pewnością i bez domieszki
błędu" (Konstytucja DeiFilius).
Panteizm
Agnostyczne i m o d e r n i s t y c z n e p o j m o w a n i e Boskości p r o w a d z i C o e l h o do
propagowania swego rodzaju p a n t e i z m u . Najmocniej jest to w i d o c z n e w p o ­
wieści Alchemik (Warszawa 1995). Książka ta o p o w i a d a o w ę d r ó w c e p e w n e g o
młodzieńca, który p o ś r ó d r ó ż n o r a k i c h przygód oraz d o ś w i a d c z e ń odnajduje
sens życia i p r a w d ę o wszechświecie. Cóż ma być o w ą prawdą? Mówi n a m
o tym narracja i n i e k t ó r e dialogi zawarte w Alchemiku:
„Wszystko jest jednym" - pomyślał młody człowiek [...]. Pamiętaj
o tym, co już ci mówiłem: ten świat jest jedynie widzialną częścią Boga
[...]. I znam też Duszę Świata,
bo prowadzimy ze sobą długie
rozmowy podczas wędrówki bez
końca po orbicie. Powiedziała mi,
że największym jej zmartwieniem
jest to, że tylko minerały i rośliny
pojęły, że wszystko jest jedną i tą
samą Rzeczą
[...].
Młodzieniec
FRONDA 34
zanurzył się w Duszy Świata i uj­
rzał, że Dusza Świata jest częścią
Duszy Boga, a Dusza Boga jest
jego własną duszą. I odtąd mógł
czynić cuda.
W dobie wszechobecnego materializmu
i hedonizmu wszystko to może wyglądać
na bardzo piękne i uduchowione, jednak
tezy takie już dawno zostały odrzucone
przez doktrynę katolicką. Błogosławiony Pius IX w Syllabusie piętnuje następującą
opinię: „Nie istnieje żadne najwyższe, najmędrsze opatrznościowe Bóstwo, odrębne
od wszystkich rzeczy tego świata. Bóg jest tym samym, czym jest natura rzeczy, i dla­
tego podlega zmianom. Bóg rzeczywiście rodzi się w człowieku i w świecie; zatem
wszystko jest Bogiem i ma udział w najrzeczywistszej substancji Boga, jednym i tym
samym są Bóg i świat, a więc duch i materia, konieczność i wolność, prawda i fałsz,
dobro i zło, sprawiedliwość i niesprawiedliwość".
Tak więc Kościół katolicki zdecydowanie o d r z u c a tak h o ł u b i o n y przez
brazylijskiego pisarza p a n t e i z m .
Indyferentyzm religijny
Za agnostycyzmem, m o d e r n i z m e m i p a n t e i z m e m , krok w krok maszeruje
obojętność religijna, z której a u t o r Alchemika czyni n i e m a l swój sztandar.
Największym niebezpieczeństwem na drodze duchowych poszukiwań
są guru, mistrzowie, fundamentalizm, to, co nazwałem wcześniej du­
chową globalizacją. Kiedy ktoś mówi:
„Bóg to jest to albo tamto"; „Mój Bóg
jest potężniejszy niż twój" [...]. Tak
wybuchają wojny.
(Zwierzenia pielgrzyma, s. 25)
Pojmuję religię jako sposób wspólnego
„oddawania czci" a nie posłuszeństwo.
ŚNIEG 2 0 0 4
To dwie zupełnie różne sprawy. Można czcić Buddę, Allacha, Boga, Je­
zusa, kogokolwiek. Ważne jest, że w jednej chwili grupa ludzi łączy się
z tajemnicą, czujemy się bardziej zespoleni, bardziej otwarci na życie,
rozumiemy, że nie jesteśmy samotni w świecie, że nie żyjemy sami. Tym
właśnie dla mnie jest religia, a nie jakimś zbiorem zasad i przykazań
narzuconych przez innych.
(Zwierzenia pielgrzyma, s. 2 5 - 2 6 )
Trzeba kultywować ideę tolerancji, która mówi, że jest miejsce dla
wszystkich w sferze religii, polityki czy kultury. Że nikt nie p o w i n i e n
nam narzucać swojej wizji świata. Jak m ó w i Jezus: „W d o m u Ojca
m e g o jest mieszkań wiele". N i e ma powodu, byśmy wszyscy gnieździli
się na jednym piętrze czy mieli te same poglądy. Bogactwo jest w wie­
lości, w różnorodności. Inaczej to faszyzm! Fundamentalizm spycha
nas w mroki najgorszego zacofania z przeszłości. Trzeba otwarcie
głosić, że m o ż n a być ateistą, m u z u ł m a n i n e m , katolikiem, buddystą
czy agnostykiem i nie stanowi to żadnego problemu. Każdy jest panem
swojego sumienia.
(Zwierzenia pielgrzyma, s. 77)
Wszystkie drogi prowadzą do t e g o s a m e g o Boga. My m a m y swoją dro­
gę, to nasz wybór, ale tych dróg jest sto lub dwieście.
(Zwierzenia pielgrzyma, s. 185)
N i e mówię, że katolicyzm jest lepszy czy gorszy niż inne religie, ale to
moje korzenie kulturowe, moja krew.
(Zwierzenia pielgrzyma, s. 26)
Takie poglądy nie dziwią, gdy wypowiadane są przez człowieka twierdzącego, iż
„próba definicji Boga jest pułapką", „wszystko jest j e d n y m " , a „świat jest częścią
Boga". Jeśli tak się rzeczy mają, to istotnie wszystko jedno, czy oddaje się h o ł d
Panu Jezusowi, czy też bije się pokłony d r z e w o m , kamieniom, posążkom Bud­
dy,
„świętym" szczurom, k r o w o m , bogactwu, przyjemnościom czy cielesnym
żądzom. Wówczas rzeczywiście nie moglibyśmy odróżniać prawdy od herezji,
cnoty od nieprawości, a wszystko byłoby drogą do Królestwa Niebieskiego.
156
FRONDA 34
Objawienie Boże i M a g i s t e r i u m Kościoła, k t ó r e
m ó w i ą j e d n a k coś i n n e g o - dzięki n i m m o ż e m y
glądy Paula C o e l h o jako fałszywe z chrześcijańskiego
dzenia. Jeśli p r a w d ą byłby p r o m o w a n y przez t e g o pisaferentyzm religijny, to za „faszystowskie" i „ f u n d a m e n t a l i -
je
przechowuje,
rozpoznać pop u n k t u wirza indystyczne"
trzeba by uznać choćby takie fragmenty Biblii jak: „Kto uwierzy i ochrzci się,
będzie zbawiony; a k t o nie uwierzy, będzie p o t ę p i o n y " (Mk 16, 16), „Bez
wiary zaś nie p o d o b n a jest p o d o b a ć się Bogu" (Hbr 1 1 , 6 ) , „Wszyscy bogowie
pogan to d e m o n y " (Ps 96, 5), „ N i k t nie przychodzi do Ojca, inaczej jak tylko
przeze M n i e " 0 14, 6), „I nie ma w n i k i m i n n y m [jak w Jezusie C h r y s t u s i e ]
zbawienia. Nie m a b o w i e m i n n e g o i m i e n i a p o d n i e b e m , d a n e g o ludziom,
w k t ó r y m byśmy mieli być z b a w i e n i " (Dz 4, 12), „Ale co p o g a n i e ofiarują,
c z a r t o m ofiarują, a nie Bogu" (1 Kor 10, 2 0 ) .
Pan Bóg jest s a m ą P r a w d ą i Świętością, dlatego brzydzi się wszelkimi
herezjami, b ł ę d a m i i b l u ź n i e r s t w a m i . W y z n a w a n y przez Paula C o e l h o indyfer e n t y z m religijny był przez tradycyjną d o k t r y n ę katolicką zawsze p i ę t n o w a n y
w najostrzejszych słowach jako: „ b e z s e n s " (Pius VI), „tragiczna i zawsze
godna potępienia herezja" (Pius VII), „fałszywa i a b s u r d a l n a m a k s y m a , albo
raczej majaczenie" (Grzegorz XVI), „ b e z b o ż n a i a b s u r d a l n a zasada, s m u t n y
błąd, wolność z g u b y " (bł. Pius IX), „droga do a t e i z m u " (Leon XIII). Rów­
nież w o s t a t n i c h czasach Stolica Apostolska n a p i ę t n o w a ł a p o d o b n e opinie:
„Jest sprzeczne z wiarą katolicką u z n a w a n i e różnych religii świata za drogi
zbawienia k o m p l e m e n t a r n e z Kościołem [...] utrzymywanie, że o w e religie
- rozważane w nich samych - są d r o g a m i zbawienia, nie ma p o d s t a w w t e o ­
logii katolickiej, także dlatego, że religie te zawierają pominięcia, n i e d o s t a t k i
i błędy dotyczące p o d s t a w o w y c h p r a w d o Bogu, człowieku i świecie" (Doku­
m e n t Kongregacji N a u k i Wiary z 24 stycznia 2 0 0 1 r o k u ) .
Ciekawe, jak nazwałby C o e l h o tych wszystkich świętych, którzy nie­
j e d n o k r o t n i e oddawali życie, aby tylko wyrwać d u s z e ze s z p o n ó w herezji,
ŚNIEG 2 0 0 4
157
schizmy albo bałwochwalstwa? Czy faszystą jest dla n i e g o n p . św. Bonifacy,
który pisał: „ D o waszej łaskawej braterskości ślę najgorętsze prośby, żebyście
[...] p r o ś b a m i waszej p o b o ż n o ś c i zdołali wyjednać, aby Bóg i Pan nasz J e z u s
Chrystus, który pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do p o ­
znania prawdy, nawrócił do wiary katolickiej serca p o g a ń s k i c h Sasów, żeby
zerwali sidła szatańskie, w k t ó r e wpadli i nie m o g ą się z nich wydostać, i żeby
przyłączyli się do dzieci m a t k i Kościoła" (List do współbraci w Niemczech)?
A m o ż e fundamentalistą określiłby św. Pawła Miki, który p r z e d swą śmiercią
rzekł: „Myślę, że skoro d o s z e d ł e m do tej chwili, n i k t z w a s nie będzie m n i e
podejrzewał o chęć przemilczenia prawdy. Dlatego o ś w i a d c z a m w a m , że nie
ma innej drogi zbawienia p o z a tą, k t ó r ą podążają chrześcijanie. Ponieważ o n a
uczy m n i e wybaczać w r o g o m oraz wszystkim, którzy m n i e skrzywdzili, dla­
tego z serca przebaczam królowi, a także wszystkim, którzy zadali mi śmierć,
i proszę ich, aby zechcieli przyjąć c h r z e s t " (Słowa do prześladowców)?
Brukowanie dobrymi chęciami
Herezje w dziedzinie religii często pociągają za sobą również wypaczenia
w sferze moralności. Niestety, p r a w i d ł o w o ś ć ta s p r a w d z a się przy l e k t u r z e
Paula Coelho. W powieści Demon i panna Prym (Warszawa 2002) j e d e n z wąt­
ków opowiada o proboszczu m a ł e g o miasteczka. Ksiądz ów zapytuje raz pew­
nego m ą d r e g o i świątobliwego biskupa (a więc p o s t a ć pełniącą w dziele rolę
swoistego a u t o r y t e t u i wyroczni), cóż w i n i e n czynić, by było to m i ł e Stwórcy,
na co otrzymuje następującą o d p o w i e d ź : „Skądże m a m wiedzieć, co p o d o b a
się W s z e c h m o g ą c e m u ? Czyń to, co dyktuje ci serce, a Bogu się to s p o d o b a "
(s. 153).
Tradycyjna d o k t r y n a katolicka - w o d r ó ż n i e n i u od t e g o fikcyjnego, książ­
kowego hierarchy - uczy jednak, że Pan Bóg objawił n a m swe przykazania
i prawa, które obowiązują zawsze i wszędzie. N a w e t czyjeś s u b i e k t y w n e
przekonanie o d o b r u jakiegoś czynu nie p r z e m i e n i go a u t o m a t y c z n i e w „miły
Bogu".
„Jeśli czyny są w e w n ę t r z n i e złe, d o b r a intencja lub
szczególne okoliczności m o g ą łagodzić ich zło, ale
nie m o g ą go u s u n ą ć : są to czyny nieodwracalnie
złe, s a m e z siebie i s a m e w sobie n i e z d a t n e do
FRONDA 34
tego, by je przyporządkować Bogu i d o b r u o s o b y " 0an Paweł II, Veritatis splen­
dor 81). „Jeśli czyny są s a m e z siebie grzechami, jak na przykład kradzież,
cudzołóstwo, bluźnierstwo, l u b tym p o d o b n e , to k t ó ż ośmieliłby się twier­
dzić, że gdy d o k o n a n e zostają dla dobrych powodów, nie są już grzechami lub
- co jeszcze bardziej nielogiczne - są grzechami u s p r a w i e d l i w i o n y m i ? " (św.
Augustyn, Contra mendacium).
Onanizm - droga do szczęścia
Gdy nie istnieją u n i w e r s a l n e i a b s o l u t n e n o r m y m o r a l n e , t r u d n o się dziwić, iż
grzech śmiertelny zaczyna być p o s t r z e g a n y jako droga p r o w a d z ą c a do szczęś­
cia, radości i spokoju d u c h a . Paulo C o e l h o w t e n w ł a ś n i e s p o s ó b ukazuje
czyny oraz myśli przeciwne cnocie czystości i wstydliwości. W książce We­
ronika postanawia umrzeć (Warszawa 2003) o p o w i e d z i a n a jest h i s t o r i a chorej
psychicznie niewiasty - Weroniki, k t ó r a nie m o ż e odnaleźć s e n s u i radości
życia. Z m i e n i a się to z chwilą, kiedy kobieta w czasie p o b y t u w szpitalu psy­
chiatrycznym o b n a ż a się i onanizuje p r z e d j e d n y m z p a c j e n t ó w - E d w a r d e m .
Masturbacji towarzyszą perwersyjne fantazje seksualne, w których W e r o n i k a
odbywa s t o s u n k i seksualne z w i e l o m a k o b i e t a m i i m ę ż c z y z n a m i jednocześ­
nie. W t e n s p o s ó b odzyskuje p r a w d z i w e szczęście i spokój duszy, udzielając
go jednocześnie o b s e r w a t o r o w i swych nieczystych praktyk:
Edward przez cały czas stał nieruchomo, ale coś w nim zdawało się od­
mienione: w jego oczach malowała się czułość. „Było mi tak cudownie,
że potrafię dostrzec miłość wszędzie, nawet w oczach schizofrenika"
(s. 142-143).
Choć spotkała [dotąd] wielu mężczyzn, to jednak nigdy nie dotarta
do granic swych najskrytszych pragnień. [...] Och, gdyby tak każdy
mógł poznać swoje wewnętrzne szaleństwo i żyć z nim! Czy świat
bytby przez to gorszy? Nie, ludzie byliby sprawiedliwsi i bardziej
szczęśliwi (s. 143).
Było jej lekko na duszy, nawet przestat ją dręczyć strach przed śmier­
cią. Przeżyła to, co zawsze ukrywała sama przed sobą. Doświadczyła
rozkoszy dziewicy, prostytutki, niewolnicy i królowej (s. 1 4 4 - 1 4 5 ) .
Gdy Weronika zwierza się ze swych przeżyć koleżankom, otrzymuje
ŚNIEG 2 0 0 4
1
59
takie oto porady: Popatrz mi prosto w oczy i zapamiętaj to, co ci po­
wiem. Istnieją tylko dwie zakazane rzeczy - jedna przez ludzkie prawo,
druga przez boskie. Nigdy nie zmuszaj nikogo do stosunku - bo to jest
uznawane za gwałt. I nigdy nie próbuj tego z dziećmi, bo to największy
z grzechów. Poza tym, jesteś wolna. Zawsze znajdzie się ktoś, kto prag­
nie dokładnie tego samego, co ty (s. 144).
Są ludzie, którzy przez całe życie czekają na chwilę, którą ty prze­
żyłaś wczorajszej nocy, i nie odnajdują jej. Dlatego, jeśli przyjdzie ci
umrzeć teraz, umieraj z sercem pełnym miłości (s. 172).
Nierząd jako sacrum
Gloryfikację perwersji seksualnych niesie również najnowsza, w y d a n a w Polsce
w końcu kwietnia 2004 roku, powieść Paula C o e l h o pt. Jedenaście minut. Książka
ta w pornograficzny nieraz sposób relacjonuje zawodowe perypetie pewnej p r o ­
stytutki o imieniu Maria. Opisywane c u d z o ł ó s t w o oraz dewiacje seksualne o t o ­
czone są przez pisarza aurą świętości. Na przykład s a d o m a s o c h i z m przyrówny­
wany jest do praktyk pokutnych stosowanych przez wielu świętych, takich jak
choćby samobiczowanie czy noszenie włosiennicy. W jednej z końcowych scen
opisany jest, z najbardziej naturalistycznymi szczegółami, s t o s u n e k seksualny
Marii z jej kochankiem, po czym następuje chwila, w której kochanek m ó w i :
„Niech będzie błogosławiona kobieta, k t ó r ą tak bardzo kocham", a n a s t ę p n i e
odczytuje wspólniczce swego grzechu o b s z e r n e fragmenty Księgi Koheleta.
Wystarczy zestawić t e n fragment z cytatami z P i s m a Świętego, by zobaczyć,
jak daleko a u t o r książek Weronika postanawia umrzeć i Jedenaście minut odszedł
od tradycyjnego nauczania katolickiego: „Lecz uczynki ciała są jawne, są n i m i
nierząd, nieczystość, bezwstyd [...] a o nich p o w i a d a m w a m , jak p r z e d t e m
mówiłem, że ci, co takie rzeczy czynią, królestwa Bożego nie dostąpią" (Ga 5,
19-21). „To bowiem wiedzcie i rozumiejcie, że żaden rozpustnik, albo nieczy­
sty, albo chciwiec, to znaczy bałwochwalca nie ma dziedzictwa w królestwie
Chrystusowym i Bożym. Niech was nikt nie zwodzi próżnymi słowy: dla tych
bowiem przychodzi gniew Boga na synów niedowiarstwa" (Ef 5, 5-7). „A ja
w a m powiadam: każdy, k t o pożądliwie patrzy na kobietę, już się w s w o i m
sercu dopuścił z nią c u d z o ł ó s t w a " (Mt 5, 2 8 ) . „Ciało zaś nie jest dla wszeteczeństwa, lecz dla Pana, a Pan dla ciała. Czy nie wiecie, że ciała wasze są człon|gQ
FRONDA 34
kami Chrystusowymi?... Uciekajcie przed w s z e t e c z e ń s t w e m . Wszelki grzech,
jakiego człowiek się dopuszcza, jest p o z a ciałem; ale k t o się w s z e t e c z e ń s t w a
dopuszcza, ten grzeszy przeciwko w ł a s n e m u ciału" (1 Kor 6, 13. 15. 18). „O
nierządzie zaś i wszelkiej nieczystości albo chciwości niechaj n a w e t m o w y nie
będzie wśród was, jak przystoi ś w i ę t y m " (Ef 5, 3 ) .
Poglądy Paula Coelho zgadzają się za to z przekonaniami Antora Szandora
La Veya - założyciela Kościoła Szatana i autora Biblii Szatana, który w swym
„dziele" deklaruje: „Szatan reprezentuje zaspokajanie żądz zamiast wstrzemięź­
liwości. [...] Satanizm toleruje wszystkie rodzaje zachowań seksualnych, które
należycie zaspokajają twoje indywidualne żądze - możesz być heteroseksualny,
homoseksualny, biseksualny lub nawet aseksualny jeżeli tak wybrałeś. Satanizm
sankcjonuje również każdy fetysz i dewiację, które wzbogacą twoje życie seksual­
ne, dopóki biorą w tym udział osoby, które s a m e mają na to o c h o t ę " .
Twórczość C o e l h o d o s k o n a l e też pasuje do instrukcji Świętego Oficjum
(dzisiejszej Kongregacji N a u k i Wiary) z 5 maja 1927 roku, piętnującej tych
pisarzy, którzy nie wahają się: „zmysłowości chorobliwej otaczać n i m b e m
rzeczy świętych, łącząc b e z w s t y d n e u n i e s i e n i a m i ł o s n e z jakąś p s e u d o p o b o ż nością i fałszywym m i s t y c y z m e m religijnym, jak gdyby godząc w i a r ę z najbezwstydniejszym jej z a p r z e c z e n i e m i c n o t ę z r o z p u s t ą [...] p o s u n ę l i się do
tego stopnia, że w książkach swych r o z w o d z ą się n a d w y s t ę p k a m i , o k t ó r y c h
apostoł n a w e t w s p o m i n a ć zakazał u c z n i o m C h r y s t u s a " .
O innych ideach oraz p o s t a w a c h Paula C o e l h o sprzeciwiających się n a u c e
katolickiej m o ż n a by jeszcze d u ż o pisać. Tak czy inaczej, widać jak na d ł o n i ,
że człowiek t e n wciąż wierzy w s p o r ą część rzeczy, k t ó r e w y z n a w a ł za czasów
swej burzliwej m ł o d o ś c i , kiedy był z d e k l a r o w a n y m libertynem, a n a r c h i s t ą
i satanistą. Dziś po p r o s t u p r z e d s t a w i a je m i l i o n o m swych czytelników
w bardziej „grzecznej" i mniej wulgarnej formie. Czyni to jego t w ó r c z o ś ć t y m
bardziej niebezpieczną, a l b o w i e m w t e n s p o s ó b łatwiej m o ż e o n a trafić do
chrześcijańskich serc.
MIROSŁAW SALWOWSKI
SZYMON BABUCHOWSKI
* * *
krople zatrzymane na skraju gałęzi
prześwietlone blaskiem jesiennego słońca
gdy mały włos wody dzieli je od śmierci
ciążące ku ziemi ale nie do końca
jakby jedną ręką trzymały się życia
które na ich brzegach rozpościera tęczę
krople takie jasne jak Boże źrenice
pomiędzy światami mają swoje miejsce
162
FRONDA 3 4
* * *
miałeś we mnie rosnąć Panie jak rośnie drzewo albo człowiek
rozkrzyżowałem nawet ręce by było Ci wygodnie
wtedy coś zaczęło drążyć mnie od środka
rzeźbić korytarze po których hulał wiatr
dziś moje wnętrze wypełnia nic
dziś jestem pełny pneumy
i tęsknię
wywołałem Twoje zdjęcie
z krzyża chowam w sobie
negatyw
ŚNIEG 2 0 0 4
163
WOJNA SUKCESYJNA
życie jest silne: zarastają hałdy
w puszczę się zmienia pustynia przedmieścia
zewsząd zielone wylęgają armie
dowódca cicho żołnierzy rozmieszcza
goją się rany rosną włosy lasu
(było tak łyso kiedy jej zabrakło)
dzięcioł z kukułką mierzą upływ czasu jutro pójdziemy oblegać to miasto
zniknął już z mapy nowotwór kopalni
korzeń rozsadza umarłą ulicę
kruchy żołnierzu nieśmiertelnej armii śmierć jest potężna lecz zwycięża życie
164
FRONDA 3 4
chwile w kawiarniach szczęśliwe i kruche
wieczory w ciszy Twojego pokoju
nadal są we mnie i pragną powrócić
do tego świata który nas rozdwoił
na mnie i Ciebie na dziś i na wczoraj
jak gorzki owoc rozkrojony nożem
czas przeszedł po nas jak pług nas przeorał
i co zburzone - już nie chce się złożyć
żyjemy życiem nie całkiem prawdziwym
nadając ciągle te same imiona
pejzażom nowym i zupełnie innym
dzień się układa w martwy harmonogram
lecz noc co cicho nam puka do okien
obrazy stare maluje na szybach
topnieją lody pod jej czułym wzrokiem
i dzwon zamknięty w klatce się odzywa
SMS-Y
nocami
stukam do Ciebie
daj mi klucz
do Twojego niepokoju
SZYMON BABUCHOWSKI
Stwierdzenie, że zachowania homosek­
sualne są grzechem, pozostaje w świetle
nauczania Kościoła katolickiego pewną oczywi­
stością. Przecież jeżeli stosunki heteroseksualne
wykraczają poza małżeństwo, to także są grze­
chem. A stosunki homoseksualne ze swej istoty
są pozamałżeńskie. Grzechy wielu katolików
dotyczą seksualności. To jest wszystko bardzo
ludzkie. Ale czy oni udają przed sobą, że nic
się nie dzieje, że pojęcie grzechu jest fikcją?
Nie. Sporo z nich korzysta z sakramentu spo­
wiedzi. Jeśli traktują oni ten sakrament po­
ważnie, to świadczy to o ich walce ducho­
wej, która jest istotą chrześcijaństwa.
W EUROPIE
NIC O NAS
BEZ NAS
ROZMOWA Z
LECHEM
KACZYŃSKIM
Panie Prezydencie, w i e l u p u b l i c y s t ó w kojarzonych do n i e d a w n a z establish­
m e n t e m p o l i t y c z n y m - c h o c i a ż b y P a w e t Ś p i e w a k - postuluje dziś b u d o w ę
C z w a r t e j R z e c z y p o s p o l i t e j . J e s z c z e kilka lat t e m u u w a ż a l i oni t a k i c h poli­
t y k ó w j a k Pan z a „ o s z o ł o m ó w " . Dziś, z d a j e się, p r z y z n a j ą rację d i a g n o z o m
Porozumienia C e n t r u m z p o c z ą t k u lat 9 0 . C z y Trzecia R z e c z p o s p o l i t a dobie­
g a kresu?
|
FRONDA 34
Rozpada się p e w i e n układ, który p o w s t a ł przy „okrą­
głym s t o l e " i k s z t a ł t o w a ł sytuację Polski w ciągu o s t a t n i c h 15
lat. Powstaje j e d n a k zasadnicze pytanie: czy to będzie z m i a n a
tego u k ł a d u na inny, m o ż e nieco bardziej respektujący p r a w o ?
Zaryzykuję p o s t a w i e n i e b a r d z o m a ł o m o d n e j w Polsce tezy: t y m
r a z e m zadecyduje s p o ł e c z e ń s t w o . Oczywiście nie ma s e n s u for­
m u ł o w a ć oczekiwań w o d n i e s i e n i u do jakiegoś ideału, t r z e b a
u m i e ć dostrzec cel, który jest w d a n y m m o m e n c i e osiągalny.
N i e s t e t y na przeszkodzie z m i a n o m stają media, których prze­
kaz często mija się z rzeczywistością i k t ó r e kreując j e d n y c h
polityków, spychają na m a r g i n e s innych, choć t r z e b a uczciwie
przyznać, że po wielu latach zaczęły o n e ujawniać r ó ż n e g o
rodzaju nieprawidłowości, afery, patologie. S p o ł e c z e ń s t w o
m u s i więc stanąć p o n a d tym, p o n a d w s z e l k i m i p r ó b a m i
kolejnych manipulacji.
A jeśli t e g o nie zrobi, jeśli p o z o s t a n i e bierne? C z y b ę d z i e to o z n a c z a ć z a h a ­
mowanie przemian?
O b a w i a m się tego, że jeśli zaczną się p o w a ż n e zmiany, to k t o ś p o w i e : „ S t o p " ,
oczywiście powołując się na i n t e r e s p a ń s t w a . Jeżeli chodzi o walkę z bieżą­
cym u k ł a d e m , to część polityków ma swoje limity. To nie są i n d y w i d u a l n e
limity niektórych p r z y w ó d c ó w obecnej opozycji, chociaż w wypadku tych
przywódców w c h o d z ą w grę ich o s o b i s t e ambicje, a n a w e t zawiść o t o , że
ktoś wcześniej od nich miał rację. Ale to n i e jest p r o b l e m ich osobistych inte­
resów. N a t o m i a s t oni już d w a rzędy za s w o i m i plecami mają takich, k t ó r y c h
t e n p r o b l e m m o ż e dotyczyć. D l a t e g o t r z e b a się liczyć z tym, że n a s t ą p i limi­
t o w a n a likwidacja dotychczasowego u k ł a d u . Oczywiście t e n n o w y u k ł a d n i e
będzie taki s a m jak p o p r z e d n i , nie będzie t a k bezczelny, t a k złodziejski, t a k
nieefektywny gospodarczo, ale j e d n a k będzie to u k ł a d . N a d e s z ł a chyba ostat­
nia szansa na d o k o n a n i e istotnych z m i a n . Boję się jednak, że to się w p e ł n i
nie uda i będziemy mieli Trzecią Rzeczpospolitą i p ó ł .
A m o ż e w i n ę za d o t y c h c z a s o w ą sytuację ponosi po prostu c a ł a klasa po­
lityczna? Bycie politykiem w Polsce to w wielu w y p a d k a c h b a r d z o miłe
ŚNIEG 2 0 0 4
fg7
i w d o d a t k u p o z b a w i o n e c i ę ż a r u o d p o w i e d z i a l n o ś c i zajęcie, z którego - co
tu d u ż o m ó w i ć - czerpie się k o n k r e t n e profity.
W tej chwili zwyciężająca we wszystkich s o n d a ż a c h partia, czyli Platforma
Obywatelska,
stosuje swego rodzaju socjotechnikę. Jako g ł ó w n e g o w r o g a
s p o ł e c z e ń s t w a wskazuje o n a w ł a ś n i e klasę polityczną, a szerzej, a p a r a t p a ń ­
stwowy, który chce pozbawić o b e c n e g o s t a n u p o s i a d a n i a . Wystarczy wymie­
nić tu chociażby wszelkie inicjatywy obcięcia d o c h o d ó w p a r l a m e n t a r z y s t o m .
Tymczasem na tle polskiej klasy średniej uczciwy polityk nie jest b o g a c z e m .
T r u d n o go n a w e t u z n a ć za kogoś z a m o ż n e g o . W i e m coś na t e n t e m a t z au­
topsji. Z z a w o d u j e s t e m p r o f e s o r e m prawa, w d u ż y m s t o p n i u funkcjonuję
towarzysko p o z a ś w i a t e m polityki. N i e o b r a c a m się w kręgach wielkiego
biznesu. Tak więc hasła, k t ó r e głosi J a n Rokita - żeby ludzi r z e k o m o b a r d z o
zamożnych, czyli polityków, uczynić u m i a r k o w a n i e z a m o ż n y m i - są n i e p o ­
r o z u m i e n i e m . Polityka nie jest j a k i m ś w d z i ę c z n y m zajęciem, a j e d n o c z e ś n i e
wymaga wysokich kwalifikacji. U d e r z e n i e po kieszeni klasy politycznej ozna­
cza z jednej strony z a c h ę t ę do korupcji, a z drugiej - p o s t u l a t nierealistyczny.
To jest p r ó b a s k o n c e n t r o w a n i a niechęci społecznej tylko na j e d n y m o d c i n k u
p r z e s t r z e n i publicznej w w a r u n k a c h , w których m a m y z d e g e n e r o w a n e t a k ż e
inne odcinki.
Czy w e j ś c i e do Unii Europejskiej m o ż e s p r z y j a ć u z d r o w i e n i u sytuacji?
N i e s t e t y przystąpienie d o w s p ó l n o t y m o c n o u t r w a l i ł o p e w n e p o w i ą z a n i a
i procesy. M ó w i ę to jako z w o l e n n i k n a s z e g o przystąpienia, chociaż j e s t e m
w r o g i e m obecnej konstytucji europejskiej. Proszę j e d n a k p a m i ę t a ć , że pew­
ne środowiska w Polsce dążyły do Unii po t o , aby utrwalić swoją w ł a s n o ś ć .
Chodzi mi oczywiście o w ł a s n o ś ć , której nabycie o p i s a n e jest n i e w książkach
o p o w s t a w a n i u kapitalizmu, lecz w kodeksie k a r n y m . I to o p i s a n e d o k ł a d n i e .
Zasady unijne niezwykle u t r u d n i a j ą w p r o w a d z e n i e rozwiązań, k t ó r e pozwa­
lałyby k w e s t i o n o w a ć w ł a s n o ś ć n a b y t ą w d r o d z e p r z e s t ę p s t w a .
M o ż e j e d n a k p o t r z e b n a j e s t b a r d z i e j ścisła integracja, czyli m o d e l f e d e r a ­
cyjny? Przecież w ł a d z o m u n i j n y m nie o p ł a c a się t o l e r o w a n i e p a n o s z ą c y c h
się u nas p o s t k o m u n i s t y c z n y c h patologii.
Jgg
FRONDA 34
Jestem przeciwny federal­
nej Europie, a wynika to
z mojej drogi życiowej.
Przez wiele lat wal­
czyłem z ustrojem
głęboko zależnym
od
rosyjskiego
imperializmu.
To, że była to
czerwona Rosja,
a nie biała, uwa­
żam
za
rzecz
drugorzędną,
choć za czynnik
współdecydujący uzna­
ję narzucenie Polsce pewnego
modelu ideologicznego. Na p i e r w s z y m miejscu sta­
w i a ł e m zawsze s p r a w ę niezależności n a r o d o w e j . My tę walkę wygraliśmy. To,
że p o m o g ł y n a m okoliczności m i ę d z y n a r o d o w e , nie oznacza, że o t r z y m a l i ś m y
niepodległość za d a r m o . My ją n a p r a w d ę wywalczyliśmy. To było s p e ł n i e n i e
moich największych m a r z e ń życiowych. C h o d z i mi oczywiście o m a r z e n i a
w wymiarze nieosobistym. N i e zawsze b y ł e m przekonany, że za mojego życia
się to uda.
Ale m o ż e i t a k n a s z a o b e c n a suwerenność jest w p e w n y m sensie w ą t p l i w a ?
M o ż e zamieniliśmy brutalną, t w a r d ą zależność o d imperium s o w i e c k i e g o
na t a k ą subtelną, miękką, b a r d z o rozproszoną zależność od kilku m o c a r s t w
ś w i a t o w y c h oraz - co jest c h a r a k t e r y s t y c z n e d l a procesów globalizacyjnych
- od największych korporacji g o s p o d a r c z y c h ?
Rzeczywiście, dzisiejsze p a ń s t w o n a r o d o w e nie m o ż e mieć tego zakresu swo­
body decyzji, jaki miało na przykład 100 lat t e m u . To jest stwierdzenie oczywi­
ste. Jeśli jednak m ó w i ę o niepodległości, m a m na myśli niepodległość w obec­
nych warunkach, a nie w tych sprzed 100 lat. To nie zmienia tego, że dla m n i e
niepodległość pozostaje najwyższą wartością spośród wartości politycznych.
ŚNIEG 2 0 0 4
1
www.poczytaj.pl
księgarnia internetowa
hasło: fronda
g(j
Jakie s ą w i ę c P a n a z a s a d n i c z e z a s t r z e ż e n i a w o b e c Unii Europejskiej?
Za d u ż o decyzji p o d e j m o w a n y c h będzie w Brukseli, a za m a ł o w Warszawie
czy w innych stolicach. Tego w ogóle n i e m o ż n a n a z w a ć klasyczną federacją.
W ogóle w historii p o w s z e c h n e j nie znajdzie się w z o r u , k t ó r y by t e m u m o ­
delowi odpowiadał. Ale to jest na p e w n o bliższe federacji niż c z e m u k o l w i e k
i n n e m u , to jest sprawa pierwsza. Poza t y m n i e istnieje ż a d e n s u b s t r a t czegoś
takiego, jak s p o ł e c z e ń s t w o europejskie, ani t y m bardziej n a r ó d europejski.
Co b o w i e m łączy p o d w z g l ę d e m historii i dziedzictwa n a r o d o w e g o choćby
Hiszpanię i Finlandię?
Papież by powiedział, że są to korzenie chrześcijańskie.
D o b r z e . Ale przecież w Brukseli chcą i Turcję przyjmować do U n i i . Czy
z Turcją też m a m y w s p ó l n e korzenie chrześcijańskie? P o n a d t o o s t a t n i o
często słyszymy o czymś t a k i m , jak europejska opinia publiczna. Przecież
o n a w sposób oczywisty nie istnieje. M a m y za to n i e m i e c k ą opinię p u b ­
liczną, istnieje także polska opinia publiczna. Ale przecież o n e się m i ę d z y
sobą różnią, głównie dlatego, że wyrażają - n i e r z a d k o s p r z e c z n e - i n t e r e s y
d w ó c h osobnych narodów. Kolejna rzecz, k t ó r a mi się n i e p o d o b a , a k t ó r a
o b e c n a jest w konstytucji europejskiej, to p o d s t a w a do koordynacji polityki
w zakresie gospodarczym. Dla takiego kraju jak Polska t e g o t y p u p o s u n i ę c i a
m u s z ą się skończyć fatalnie. My j e s t e ś m y krajem peryferyjnym, także z uwagi
na nasz d o c h ó d narodowy. Koordynacja, p r z y k ł a d o w o , polityki podatkowej
niezwykle u ł a t w i a t o , żebyśmy tymi peryferiami pozostali. N i e j e s t e m libe­
rałem, który widzi właściwie jedyny i n t e r e s kraju w o b n i ż e n i u p o d a t k ó w .
N a t o m i a s t Polska nie m o ż e s t o s o w a ć takich stawek, jakie są we Francji czy
w Niemczech, bo nikt w t e d y do n a s z k a p i t a ł e m nie przybędzie. Wreszcie
w konstytucji europejskiej są p o s t a n o w i e n i a , k t ó r e przybierają dzisiaj charak­
ter bardziej symboliczny niż praktyczny, a k t ó r e dla Polski są upokarzające.
Chodzi tu o e k o n o m i c z n e przywileje dla obszaru dawnej N R D . I d e o w y p r z e ­
kaz konstytucji europejskiej głosi więc, że N i e m c y byli ofiarami drugiej wojny
światowej. To już jest wyjątkowa bezczelność. A przecież N R D s t a n o w i ł a naj­
bogatszą część o b o z u socjalistycznego. Poza t y m to były także Niemcy, a więc
chodzi o spadkobiercę p a ń s t w a , k t ó r e całe to nieszczęście w postaci wejścia
17Q
FRONDA 34
Stalina do E u r o p y Środkowej s p o w o d o w a ł o . I w k o ń c u są k w e s t i e związane
z koordynacją polityki zagranicznej Europy, chociażby taki p o m y s ł jak funkcja
m i n i s t r a spraw zagranicznych Unii Europejskiej. To jest p e w n a d e m o n s t r a c j a .
Właściwie rodzi się pytanie: w t a k i m razie k o m u i do czego jest p o t r z e b n y
jeszcze m i n i s t e r spraw zagranicznych Polski l u b i n n e g o c z ł o n k o w s k i e g o p a ń ­
stwa Unii? Wchodzące w skład Związku Sowieckiego dwie republiki, Białoruś
i Ukraina, też miały swoich m i n i s t r ó w s p r a w zagranicznych. Były t o , że t a k
powiem, chyba najbardziej m a r i o n e t k o w e s t a n o w i s k a w całej E u r o p i e .
Czyli Polska m a h a m o w a ć procesy integracyjne?
Ja bym chciał, żeby w konkretnych sprawach E u r o p a m o g ł a występować jako
p o d m i o t w polityce międzynarodowej przy czynnym udziale naszego p a ń s t w a .
To jest w interesie w s p ó l n y m krajów europejskich. Ale w Europie n a r a s t a antyamerykanizm, w szczególności odnosi się on do tej Ameryki, którą reprezen­
tuje obecny jej prezydent. George Bush wygrał o s t a t n i e wybory, a to znaczy, że
- w ramach pewnej zabawy sondażowej - gdzie indziej je przegrał. W krajach
skandynawskich 70 proc. r e s p o n d e n t ó w było przeciwnych jego reelekcji. Polsce
p o w i n n o zależeć na dobrych stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi, zwłaszcza
że ci, którzy będą o wspólnej polityce europejskiej decydować przede wszyst­
kim, czyli Francja i Niemcy, mają do Rosji, delikatnie rzecz ujmując, olbrzymią
słabość. Amerykanie też odczuwają słabość wobec W ł a d i m i r a Putina, ale po
pierwsze, już nie taką jak Francuzi i Niemcy, bo zachowują do niego większy
dystans, po drugie zaś ich stać na p r z y p o m n i e n i e prezydentowi Rosji - p o m i ­
mo obdarzania go sympatią - że Polska należy do NATO i lepiej, żeby się w jej
sprawy nie wtrącał. N a t o m i a s t ja w ogóle nie j e s t e m pewien, czy taka m i ę k k a
zależność - o której Pan już w s p o m n i a ł - na odcinku rosyjskim - tych odcin­
ków jest oczywiście więcej - nie została między m o c a r s t w a m i europejskimi
w jakimś sensie uzgodniona. Nie twierdzę, że tak m u s i a ł o być, ale tego nie wy­
kluczam. Być m o ż e w t y m okresie, kiedy Polska geopolitycznie p r z e s u w a ł a się
na Zachód, ktoś po cichu, za naszymi plecami takie gwarancje Rosji stworzył.
I to byłoby dla Polski niebezpieczeństwo wręcz śmiertelne.
M o ż e rusofilia to c e c h a w y r ó ż n i a j ą c a l e w i c y europejskiej? Czy Polska nie
skorzystałaby na objęciu r z ą d ó w w Niemczech przez CDU?
ŚNIEG 2 0 0 4
1
y|
Ja nie p a t r z ę na te sprawy ideologicznie. Pod w z g l ę d e m rezygnacji z roszczeń
reparacyjnych lepsi są socjaldemokraci, ale jeśli chodzi o s t o s u n k i z Rosją
- chadecy. Przeświadczenie o tym, że bliskość ideologiczna g r u p będących
u władzy w Polsce i N i e m c z e c h u ł a t w i a w z a j e m n e z r o z u m i e n i e i r o z ł a d o w u j e
sytuacje konfliktowe, u w a ż a m za fałszywe. W roku 1991 mój brat jako m i n i ­
ster s t a n u odbył r o z m o w ę z k a n c l e r z e m H e l m u t e m Kohlem. Kanclerz wyjaś­
niał m o j e m u bratu, że najpierw obaj są katolikami, a d o p i e r o później członka­
mi swoich narodów, z czego m i a ł o b y wynikać, że Kohlowi bliżej jest do nas,
Polaków, którzy w o g r o m n e j większości j e s t e ś m y katolikami, niż do tej sporej
części Niemców, którzy są p r o t e s t a n t a m i . P o t e m kanclerz d ł u g o tłumaczył,
jak my p o w i n n i ś m y być N i e m c o m wdzięczni za r o z m a i t e dobrodziejstwa,
a tereny należące w t e d y jeszcze do Związku Sowieckiego - p o ł o ż o n e w z d ł u ż
zachodniej granicy ZSRS - określał m i a n e m Ost-Polen, lecz w kontekście tego,
iż nasze t e r e n y w z d ł u ż zachodniej granicy to Ost-Deutschland.
Skoro m a m y pozbyć się z ł u d z e ń w o b e c Niemiec, to m o ż e p r z y d a ł b y się rów­
nież realizm w o b e c USA?
Dla m n i e j e d n a rzecz jest p e w n a : my m u s i m y troszczyć się o jakość s t o s u n ­
ków z A m e r y k a n a m i . To jest p a r t n e r niełatwy, ale w tej chwili i p e w n i e na
b a r d z o d ł u g o n i e z b ę d n i e potrzebny, zwłaszcza gdyby Francja i N i e m c y doga­
dywały się z Rosją p o n a d n a s z y m i g ł o w a m i .
Ale m o ż e d u ż o p o w a ż n i e j s z y m p r o b l e m e m j e s t nie t y l e projekt federalizacji
Europy, ile d z i a ł a n i a lewicy i l i b e r a ł ó w w P a r l a m e n c i e E u r o p e j s k i m , z m i e ­
rzające do ideologizacji przestrzeni publicznej?
Tak, to jest n i e b e z p i e c z e ń s t w o . Przy okazji n a p o m k n ę o tym, że z e t k n ą ł e m się
n i e d a w n o z ludźmi, którzy wyobrażali sobie, że oni z tej federalnej, ściśle zin­
tegrowanej E u r o p y uczynią z kolei coś o d w r o t n e g o - i m p e r i u m z b u d o w a n e
na f u n d a m e n t a c h prawicowych i chrześcijańskich. Po pierwsze, na razie się
to nie u d a ł o , a po drugie, n a w e t gdyby się u d a ł o , też byłbym takiej E u r o p i e
przeciwny.
Dlaczego?
172
FRONDA 34
Tu chodzi o p e w n e wartości p o d s t a w o w e , k t ó r y m zawsze p o z o s t a n ę wierny.
J e d n ą z nich jest n a r o d o w a niepodległość.
A obecność religii w przestrzeni publicznej?
Z d e c y d o w a n e wykreślenie z konstytucji europejskiej zapisu o w a r t o ś c i a c h
chrześcijańskich to k a m p a n i a rozgrywająca się w sferze symboli, a jej celem
jest narzucenie całej E u r o p i e dziedzictwa rewolucji francuskiej. A to j u ż ozna­
cza, że w obrębie Unii n i e ma ż a d n e g o r ó w n o u p r a w n i e n i a , gdyż d o m i n u j e
liczący sobie zaledwie nieco p o n a d d w a stulecia francuski, czyli laicki, m o d e l
państwa.
Czy z t y m m o ż n a w i ą z a ć casus o d r z u c e n i a k a n d y d a t u r y Rocco Buttiglionego
n a europejskiego ministra s p r a w i e d l i w o ś c i ?
Ta sprawa rozgrywa się nie tylko w sferze symboli, lecz i w sferze praktyki,
i to na p o z i o m i e a b s u r d a l n y m . Stwierdzenie, że z a c h o w a n i a h o m o s e k s u a l n e
są grzechem, pozostaje w świetle n a u c z a n i a Kościoła katolickiego p e w n ą
oczywistością.
Przecież jeżeli
stosunki
heteroseksualne
wykraczają p o z a
m a ł ż e ń s t w o , to także są g r z e c h e m . A s t o s u n k i h o m o s e k s u a l n e ze swej istoty
są p o z a m a ł ż e ń s k i e . Grzechy wielu katolików dotyczą seksualności. To jest
wszystko b a r d z o ludzkie. Ale czy oni udają p r z e d sobą, że nic się n i e dzieje,
że pojęcie grzechu jest fikcją? N i e . S p o r o z n i c h korzysta z s a k r a m e n t u s p o ­
wiedzi. Jeśli traktują oni t e n s a k r a m e n t p o w a ż n i e , to świadczy to o ich walce
duchowej, k t ó r a jest i s t o t ą chrześcijaństwa.
Czy j e d n a k z l a i c y z o w a n e s p o ł e c z e ń s t w a europejskie m u s z ą t a k i p u n k t w i ­
d z e n i a przyjąć?
Problem tkwi w napiętnowaniu przez elity unijne moralności wyrastającej
z chrześcijaństwa, a więc z religii kształtującej tożsamość Europy. Przecież takie
świeckie wartości, jak wrażliwość społeczna, mają korzenie chrześcijańskie. To
są fakty, a nie tezy narzucone przez jakąś tendencyjną, klerykalną teorię dziejów.
W wypadku odrzucenia kandydatury Buttiglionego m a m y do czynienia z ideolo­
gicznym zacietrzewieniem, które m o ż n a porównać z zacietrzewieniem działaczy
ŚNIEG 2 0 0 4
173
ZMP - tak zwanych pryszczatych - w latach 50. zeszłego wieku. Bardzo mnie to
wszystko zaniepokoiło. Odnoszę wrażenie, że wraz z upadkiem bądź wygaśnię­
ciem wielkich projektów ideologicznych XX stulecia - chociażby komunizmu czy
idei „państwa dobrobytu" - pojawia się nowy, jakim jest wizja federalnej i laickiej
Unii Europejskiej.
M o ż e więc Unię też czeka upadek i rozpad?
W upadek nie wierzę, bo sprawy poszły za daleko. Czterdzieści lat temu
Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej również przepowiadano rychły ko­
niec. Żywię nadzieję na pozytywny rozwój wydarzeń, a więc odrzucenie
przez dwa lub trzy państwa unijne obecnej konstytucji europejskiej. Wtedy
doszłoby do rozmów na temat kolejnego traktatu konstytucyjnego. Dania,
Anglia, ostatnio także Czechy, być może też Szwecja, no i oczywiście Polska
- są to wszystko kraje, w których dochodzi do głosu pewna doza niezbędnego
e u r o r e a l i z m u . Gdyby mieszkańcy d w ó c h z tych krajów zawetowali projekt
konstytucji, w t e d y przeszlibyśmy do fazy realnej.
A co by to oznaczało?
W fazie realnej nie byłoby miejsca na jakieś wizje ideologiczne. Po p r o s t u
zasady unijne funkcjonowałyby jako zespół procedur, k t ó r e ściśle ustalają
reguły współpracy dużej grupy państw. Przy okazji chciałbym zwrócić u w a g ę
na jeszcze j e d e n p o w ó d mojego sprzeciwu w o b e c konstytucji europejskiej.
W o s t a t n i c h latach występują d w a r ó w n o l e g ł e procesy: z jednej s t r o n y p o g ł ę ­
biający się deficyt solidarności gospodarczej, czyli t e g o wszystkiego, co ma
służyć w y r ó w n y w a n i u p o z i o m ó w rozwoju p o m i ę d z y biedniejszymi i bogat­
szymi członkami Unii, a z drugiej - sprzeczny z solidarnością w z r o s t aspiracji
politycznych poszczególnych p a ń s t w członkowskich. M o ż n a więc przypusz­
czać, że w istocie chodzi o t o , żeby U n i a była, tak jak mój b r a t m ó w i , szczud­
łami, a jak ja m ó w i ę , wypełniaczem, dla francusko-niemieckiego s u p e r m o c a r ­
stwa. Przy całym szacunku i sympatii, oczywiście ze w z g l ę d ó w historycznych
większym dla Francji niż dla N i e m i e c , nie w i d z ę p o w o d ó w , dla których Polska
miałaby realizować akurat taki scenariusz. I n i e sądzę, żeby i n n e kraje miały
w tym również szczególny i n t e r e s .
W t a k i m razie m o ż e U n i a traci sens?
Myślę, że nie. Istnieje i n t e r e s w tym, żeby k o o r d y n o w a ć w s p ó ł p r a c ę w wielu
dziedzinach, n a w e t w s p ó l n i e zwiększać potencjał militarny. N i e należy t w o ­
rzyć jednej armii europejskiej, i to z przyczyn choćby językowych. N a t o m i a s t ,
gdyby E u r o p a potrafiła u t w o r z y ć liczący o k o ł o stu kilkudziesięciu tysięcy żoł­
nierzy korpus szybkiego r e a g o w a n i a - taki, k t ó r y byłby rzeczywiście z d o l n y
do działania na całym świecie - to byłoby b a r d z o d o b r z e . E u r o p a m o g ł a b y
działać sama, a w każdym razie byłaby niezwykle silnym i w a ż n y m p a r t n e r e m
dla S t a n ó w Zjednoczonych w r ó ż n e g o rodzaju operacjach. Tak p o w i n n o być,
ale do tego droga jest długa.
A co z unifikacją gospodarczą?
ŚNIEG 2 0 0 4
175
Polska to kraj, w którym akumulacja kapitału ma miejsce od 15 lat, a nie od 2 0 0
albo i więcej. I z tego chociażby p o w o d u twierdzenie o tym, że p e w n e rozwiąza­
nia ekonomiczne p o w i n n y być w naszym kraju takie s a m e jak w bogatych kra­
jach Unii, jest śmieszne. Ale to nie dotyczy tylko Polski. W podobnej sytuacji
są Czechy, Słowacja, p a ń s t w a nadbałtyckie, Słowenia, Węgry. Istnieje w e w n ą t r z
Unii znaczne zróżnicowanie, które m u s i być uwzględniane. O b a w i a m się tego,
że kraje peyrferyjne, takie jak Polska, nie otrzymają niezbędnej p o m o c y i p o ­
zostaną peryferiami, n a t o m i a s t p o m o c d o s t a n ą największe kraje unijne, po to,
żeby osiągnąć konkurencyjność E u r o p y w o b e c USA.
Czy t a k a konkurencyjność j e s t c z y m ś s p r z e c z n y m z p o l s k ą r a c j ą s t a n u ?
Ja bym chciał, żeby E u r o p a była konkurencyjna, ale nie k o s z t e m rozwoju
Polski. Przywileje dla najbogatszych krajów Unii grożą tym, że ludzie zaczną
z Polski m a s o w o emigrować. A fachowców w różnych dziedzinach n a m prze­
cież nie brakuje.
Czy w t a k i m razie w s t ą p i e n i e do Unii nie było j e d n a k
p o m y ł k ą , której obecnie j u ż nie m o ż e m y n a p r a w i ć ?
To nie był błąd. Przy wszystkich unijnych m a n k a ­
m e n t a c h my n a p r a w d ę z tej akcesji korzystamy.
W
grę
przecież
wchodzą
środki
pomocowe,
których w a r t o ś ć m o ż e się okazać dla Polski nie­
z b ę d n a . Bierzemy udział w europejskiej grze.
Polska ze względu na swoje p o ł o ż e n i e geogra­
f i c z n e nie m o ż e sobie pozwolić n a z a n i e c h a n i e
u d z i a ł u w tej grze. Wejście do Unii to osta­
t e c z n e p r z y l u t o w a n i e Polski do zachodniej
części Europy. I z t e g o p o w o d u , p o m i m o
wątpliwości, o p o w i e d z i a ł e m się za akcesją.
S ą j e d n a k k r a j e s p o z a Unii, które t a k ż e się
w Europie liczą, na p r z y k ł a d Norwegia.
176
FRONDA 34
My nie jesteśmy Norwegami. Mamy inne położenie geograficzne, a to z kolei
wpływa na naszą geopolitykę. Poza tym przed wstąpieniem do Unii byliśmy
i tak od niej gospodarczo zależni, ale nie mieliśmy żadnego głosu decydujące­
go. Teraz możemy o Europie współdecydować.
Dziękuję za rozmowę.
ROZMAWIAŁ: FILIP MEMCHES
Domki z kamienia kryte blachą buduje Maciek Michalski.
Można je kupić w niektórych warszawskich galeriach.
Po 11 września najistotniejsza dla Busha stała się
obrona Stanów Zjednoczonych oraz rozpoczęcie wiel­
kiej wojny w terroryzmem. Wojna ta - i tu trudno nie
zgodzić się z liberalnymi dziennikarzami - przybrała
w świadomości Busha postać swoistej wojny religijnej,
w której siły światłości toczą walkę z siłami ciemności.
Dostrzec to można choćby w przemówieniu prezydenta
na pierwszą rocznicę zamachów. Bush opisał wtedy na­
dzieję Ameryki jako „światło świecące w ciemnościach"
i dodał: „a ciemności go nie pokonają" (por. J 1, 5).
POWTÓRNIE
NARODZONY
PREZYDENT
T O M A S Z P. T E R L I K O W S K I
Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci,
jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego.
03,3)
M e t o d y s t a o inklinacjach ewangelikalnych. Człowiek, dla k t ó r e g o
najwyższym a u t o r y t e t e m jest J e z u s C h r y s t u s . N a pytanie, k t o jest
dla niego największym
filozofem
w dziejach,
odpowiedział po p r o s t u :
1
Chrystus, p o n i e w a ż On p r z e m i e n i ł moje życie . Prezydent, który w Biblii
poszukuje odpowiedzi na dręczące go polityczne pytania i uważa, że Stany
Zjednoczone mają do s p e ł n i e n i a szczególną misję w historii świata. Tak naj­
krócej sformułować m o ż n a d o k t r y n ę teologiczną G e o r g e ' a W. Busha. J e d n y m
s ł o w e m , jest on typowym a m e r y k a ń s k i m chrześcijaninem ewangelikalnym,
należącym do p r o t e s t a n c k i e g o r u c h u wyrastającego z p u r y t a n i z m u , tradycji
178
FRONDA 34
Ojców Założycieli S t a n ó w Zjednoczonych, z r e i n t e r p r e t o w a n e j przez J o h n a
Wesleya i jego metodystycznych następców. Teologia (biorąc p o d u w a g ę
specyfikę pobożności prezydenta, należałoby chyba powiedzieć d u c h o w o ś ć )
Busha jest więc swoistym w y r a z e m myślenia, k t ó r e k s z t a ł t o w a ł o całe Stany
Zjednoczone, a od którego obecnie wiele w y z n a ń tradycyjnie p r o t e s t a n c k i c h
w tym kraju próbuje się odwrócić, liberalizując się, demokratyzując czy wręcz
dechrystianizując.
Rozgrzanie serca
Bush u r o d z o n y i wychowany na styku tradycji episkopalnej (anglikańskiej)
i prezbiteriańskiej (kalwińskiej) ś w i a d o m y m chrześcija­
n i n e m został w Z j e d n o c z o n y m Kościele Metodystycznym,
dzięki działalności ewangelikalnych i zielonoświątkowych
d u c h o w n y c h z tzw. Wolnych Kościołów. Do m e t o d y s t ó w
wstąpił w wieku 35 lat, bo do tej w ł a ś n i e w s p ó l n o t y na­
leżała jego żona, i w niej o c h r z c z o n e zostały obie jego
córki. J e d n a k przystąpienie do nowej w s p ó l n o t y wcale nie
łączyło się z przyjęciem rzeczywistej wiary. N a w r ó c e n i e ,
jak sam opowiadał, przyszło pięć lat później. „ S p ę d z i ł e m
w e e k e n d z Billy G r a h a m e m . Skutkiem naszych r o z m ó w
i inspiracji było moje pojednanie się z J e z u s e m C h r y s t u s e m "
- w s p o m i n a Bush 2 . Efekty były n a t y c h m i a s t o w e . Bush zaczął
poważnie myśleć o s w o i m życiu, a jakiś czas p o t e m po wielu la­
tach alkoholizmu rzucił picie i palenie, a także zaczął uczęszczać
na spotkania grup m o d l i t e w n y c h . M i m o iż nawrócił się dzięki
baptyście, pozostał przy s w o i m w y z n a n i u i w n i m zaczął realizować
r o z b u d z o n e potrzeby religijne.
Nawrócenie, przychodzące nagle, w ściśle o k r e ś l o n y m m o m e n c i e , do
którego później m o ż n a się odwoływać i powracać, stanowi korzeń t y p o w o
amerykańskich teologii p r o t e s t a n c k i c h , wyrastających w większości z puryt a n i z m u . To właśnie t e n n u r t myśli reformowanej położył tak m o c n y nacisk
na znaczenie nawrócenia, które 01ivier C r o m w e l l określał wręcz „ i s t o t ą
rzeczy", p o d s t a w ą p u r y t a n i z m u . Dzięki t e m u przeżyciu ( a t r u d n o nie d o ­
strzec tego też w p o s t a w i e p r e z y d e n t a Busha) p u r y t a n i n czuł się w y b r a ń c e m ,
ŚNIEG 2 0 0 4
179
o d d z i e l o n y m od innych ludzi i p r z e z n a c z o n y m do walki z grze­
chem, nie tylko zresztą s w o i m 3 . Myślenie takie k u l t y w o w a n e
było w początkowym okresie rozwoju p r e z b i t e r i a n i z m u , j e d n a k
z czasem prezbiterianie przestali przywiązywać do niego większą wagę,
ale podkreślanie tej idei p o z o s t a ł o w y r ó ż n i k i e m p r e z b i t e r i a n n a s t a w i o n y c h
ewangelikalnie.
Znaczenie n a w r ó c e n i a w życiu chrześcijanina przejęli od p u r y t a n bracia
Wesleyowie, twórcy m e t o d y z m u , z k t ó r e g o wyrasta Zjednoczony Kościół
Metodystyczny, o b e c n a d e n o m i n a c j a p r e z y d e n t a Busha. Po w ł a s n y m n a w r ó ­
ceniu J o h n Wesley uznał, że w ł a ś n i e takie przeżycie „rozgrzania serca" sta­
nowi istotę chrześcijaństwa 4 . P r z e k o n a n i e to niezwykle m o c n o oddziaływało
na kształtowanie się p o s ł a n n i c t w a Wesleya i w s p ó l n o t nawiązujących do jego
działalności. Wszystkie o n e skupiają się na r o d z e n i u w swoich słuchaczach
nawrócenia, k t ó r e skutkować ma p e ł n ą i realną p r z e m i a n ą w ł a s n e g o życia
w d u c h u niezwykle s u r o w o i n t e r p r e t o w a n e j Ewangelii. „Jego z a m i e r z e n i e m
- p r z y p o m i n a ks. Zbigniew Kamiński - było ożywienie d u c h a religijnego
macierzystego Kościoła. [...] Ufał, że t e g o rodzaju działania d o p r o w a d z ą
w konsekwencji do rzeczywistego, a u t e n t y c z n e g o przeżywania wiary przez
wiernych, co w końcu spowoduje ożywienie religijne Kościoła i o d n o w ę
m o r a l n ą społeczeństwa. Z a s a d n i c z y m m o t y w e m jego działań było h a s ł o ,
które stało się później s z t a n d a r o w y m z a w o ł a n i e m m e t o d y s t ó w : Głoszenie
świętości życia w d u c h u P i s m a Świętego na całym świecie. [...] Od początku
swojego istnienia r u c h t e n miał c h a r a k t e r ewangelizacyjny o pietystycznym
nastawieniu i n a s t a w i o n y był na szukanie i oglądanie o w o c ó w w i a r y " 5 .
Poszukiwanie
nawrócenia,
nawracanie i
nacisk na p r z e m i a n ę
życia
chrześcijan pozostały charakterystycznymi cechami m e t o d y z m u d o d n i a
dzisiejszego. Wesley i jego n a s t ę p c y nigdy j e d n a k nie uważali, że na prze­
życiu nawrócenia sprawa ma się zakończyć. Chrześcijanin jest także we­
zwany do rozwijania swojej wiary, uświęcania się, p r z e m i e n i a n i a swojego
życia w zgodzie z Ewangelią. Księga Dyscypliny Z j e d n o c z o n e g o Kościoła
Metodystycznego,
będącą
głównym
elementem
pobożności
wesleyańskiej, wyraża d o k t r y n ę u ś w i ę c e n i a w na­
stępujących słowach: „ U ś w i ę c e n i e to o d n o w a
naszej upadłej n a t u r y przez D u c h a
Świętego" 6 .
FRONDA
34
Powołany jak Mojżesz
Wszystkie te e l e m e n t y znaleźć m o ż n a w p o b o ż n o ś c i George'a Busha. Po
s w o i m nawróceniu, dzięki - jak wyznał wiele lat później - m o d l i t w i e i wierze
zerwał z alkoholem, zaczął poważniej wywiązywać się z obowiązków m ę ż a
i ojca, a także zaczął codziennie się modlić i czytać Biblię. D r o g a uświęcenia
i wciąż p o n a w i a n e g o n a w r ó c e n i a d o p r o w a d z i ł a go także do polityki i prezy­
dentury. W roku 1998 po kazaniu p a s t o r a m e t o d y s t y c z n e g o M a r k a Craiga
Bush stwierdził, że wystartuje w wyborach. „ D u c h o w n y m ó w i ł o tym, jak
Mojżesz wzbraniał się przed odpowiedzialnością, p r z e d z a d a n i e m , jakie
chciał powierzyć mu Bóg. Gdy Bóg wzywał go, by stanął na czele n a r o d u ,
Mojżesz wykręcał się, mówił, że ma rodzinę, obowiązki, pracę. W k o ń c u
j e d n a k przyjął p o s ł a n n i c t w o z rąk Pana. George W. słuchał kazania Craiga
i narastała w n i m dziwna p e w n o ś ć . Po powrocie do d o m u zadzwonił do inne­
go zaprzyjaźnionego p a s t o r a i powiedział m u : U s ł y s z a ł e m w e z w a n i e . Myślę,
że Bóg chce, bym startował w wyborach na p r e z y d e n t a " 7 - opisuje p o w o ł a n i e
Busha j u n i o r a Piotr Gilbert.
Całą swoją służbę publiczną p r e z y d e n t uznaje więc za p o w o ł a n i e , k t ó r e
otrzymał b e z p o ś r e d n i o od Boga. O p i n i ę taką, choć oczywiście p o ś r e d n i o ,
Bush wyrażał wielokrotnie. Po p r z e m ó w i e n i u w Kongresie 20 w r z e ś n i a 2 0 0 1
roku zadzwonił do niego a u t o r jego p r z e m ó w i e ń Mike G e r s o n i powiedział
m u : „Panie prezydencie, kiedy w i d z i a ł e m p a n a w telewizji, p o m y ś l a ł e m :
Bóg chce p a n a właśnie t u t a j " . Bush odpowiedział k r ó t k o : „On chce tutaj n a s
wszystkich". Tygodnik „Time" zaś jeszcze p r z e d a t a k a m i terrorystycznymi
informował Amerykanów, powołując się na w ł a s n e źródła, że w r o z m o w a c h
prywatnych Bush często stwierdza, iż jego wybór jest efektem działania
Bożego, jest łaską, i nie m o ż n a go wyjaśnić tylko w o l ą wyborców.
W praktyce oznacza to, że nie może być w pełni osądzony przez ludzi.
Podczas prywatnych spotkań, lecz także w wywiadach dla czasopism chrześci­
jańskich Bush często uzasadnia tę niemożność osądzania go, odwołując się do
Pierwszego Listu do Koryntian: „Niech więc uważają nas ludzie
za sługi Chrystusa i za szafarzy tajemnic Bożych! A od
szafarzy już tutaj się żąda, aby każdy z nich był
wierny. Mnie zaś najmniej zależy
na tym, czy będę osądzony
ŚNIEG 2 0 0 4
przez was, czy przez jakikolwiek trybunał ludzki" (1 Kor 4,1-3). Szczególne zna­
8
czenie ma dla Busha wers drugi, dotyczący wierności swojemu powołaniu . Nie
ulega wątpliwości, że za taką właśnie wierność uznaje on walkę z terroryzmem,
z państwami tzw. osi zła i wewnętrzną lewicową opozycją. Pozostałe wersety
pomagają zaś zrozumieć, dlaczego tak t r u d n o jest Bushowi
przyjąć
jakąkolwiek
krytykę
własnego
postępowania.
Człowiek, który jak Mojżesz przeprowadza Amerykę i świat
przez Morze Czerwone terroryzmu, który wyzwala niewolni­
ków osi zła z niewoli egipskiej, nie może być osądzany przez
dziennikarzy, duchownych czy przeciwników politycznych.
Jemu po prostu trzeba się podporządkować.
Tak mocne przekonanie Busha o powołaniu do prezyden­
tury, a co za tym idzie także do prowadzenia wojny, sprawia,
że często w swoich przemówieniach czy poglądach miesza
retorykę wojenną i chrześcijańską, co może gorszyć szczególnie
pacyfistycznie czy politycznie poprawnie nastawionych chrześcijan
amerykańskich. Grupa profesorów Fuller Theological Seminary opra­
cowała nawet rodzaj wyznania wiary pt. Wyznając Chrystusa w świecie
przemocy, w którym przeciwstawiają się oni zestawianiu przez prezy­
denta USA pojęć „Bóg", „naród" i „Kościół". Retorykę George'a W.
Busha naukowcy ci nazwali „teologią wojny". Zdaniem Glena Stassena
prezydent miesza retorykę chrześcijańską z wojenną. Teolog - i z tym t r u d n o
się już zgodzić - wypomina Bushowi nawet to, że dwa lata t e m u nazwał Iran,
Irak i Północną Koreę państwami osi zła. „Mówiąc tak o tych państwach, nie
wspominał o błędach, które sam popełnił. Wprowadził tym samym dychotomię
pomiędzy «dobrymi» Stanami Zjednoczonymi a «niedobrymi» państwami osi zła"
- stwierdził Stassen. Nie jest jasne, czy zdaniem autorów d o k u m e n t u chrześcija­
nin powinien uważać p a ń s t w o rządzone przez Kim Dzong Ila za ideał. Pozostaje
natomiast oczywiste, że bycie Amerykaninem jest dla nich raczej p o w o d e m do
wstydu niż dumy. I z takim myśleniem Bush na p e w n o się nie zgodzi.
Święte wojny prezydenta
Prezydenturę Busha z d o m i n o w a ł a rozpoczęta przez niego wielka wojna
z t e r r o r y z m e m (jego współpracownicy nazywają ją n a w e t IV wojną świato-
182
FRONDA 34
wą). Jednak to nie walka z t e r r o r e m była pierwszą w o j n ą religijną Busha.
Rozpoczęło się od walki o p r a w o do życia dla ludzi pozostających w e m b ­
rionalnej fazie swojego rozwoju. Z d a n i e m Erica C o h e n a pytanie o to, czy
dla p o s t ę p u w
medycynie m o ż n a poświęcać n i e w i n n e życie ludzkie, było
najistotniejszym p y t a n i e m w p i e r w s z y m okresie prezyden­
tury Busha. Prezydent w y m u s i ł wówczas, by nie p r o d u k o ­
wać nowych linii genetycznych do b a d a ń n a d k o m ó r k a m i
macierzystymi (pozostawił jedynie te, k t ó r e j u ż p o w s t a ł y ) ,
i zakazał finansowania z b u d ż e t u federalnego b a d a ń n a d
k o m ó r k a m i macierzystymi p o b i e r a n y m i od e m b r i o n ó w 9 .
Oceniając rzecz z p u n k t u widzenia etyki absolutnej - to
niewiele, b a d a n i a te są b o w i e m nadal p r o w a d z o n e , j e d n a k . . .
prezydent mógł zrobić niewiele więcej, b o w i e m w jego włas­
nej partii jest znacząca opozycja w o b e c o b r o n y dzieci niena­
rodzonych. Sprzeciwiają się t e m u z a r ó w n o p o p u l a r n y A r n o l d
Schwarzenegger, jak i R o n n i e Reagan oraz cała grupa libertarian
republikańskich.
Temat o b r o n y dzieci n i e n a r o d z o n y c h wrócił zresztą również
pod koniec kadencji Busha, gdy wyciągnął go jako główny zarzut
przeciwko p r e z y d e n t o w i uważający się za katolika, ale r ó w n o c z e ś n i e
popierający aborcję s e n a t o r J o h n Kerry. Ten o s t a t n i podkreślał, że nie
akceptuje katolickiego s t a n o w i s k a w kwestii o b r o n y życia i nie zamierza
narzucać katolickich poglądów w tej sprawie A m e r y k a n o m . I n n e s t a n o w i s k o
(sprzeczne zresztą z u m i a r k o w a n i e proaborcyjną pozycją Z j e d n o c z o n e g o
Kościoła Metodystycznego) zajął p r e z y d e n t Bush. Podczas trzeciej debaty
wyborczej zdecydowanie zaznaczył, że jest czymś niezwykle w a ż n y m p r o m o ­
wanie kultury życia. „Wierzę w idealny świat, w k t ó r y m każde dziecko będzie
c h r o n i o n e przez p r a w o i umożliwiać się mu będzie życie" - podkreślił Bush.
Dlatego jego z d a n i e m wszyscy p o w a ż n i ludzie p o w i n n i zmieniać p r a w o , tak
by ratować życie jak największej liczby dzieci przeznaczonych przez swoich
rodziców do aborcji.
Takie stanowisko Busha wypływa ze wspólnego dla większości p r o t e s t a n ­
ckich konserwatystów akcentowania świętości życia. A nie jest to p o s t a w a w ś r ó d
amerykańskich p r o t e s t a n t ó w częsta. Niemal wszystkie liberalnie (czy n a w e t
umiarkowanie konserwatywnie) n a s t a w i o n e wspólnoty (Zjednoczony Kościół
ŚNIEG 2 0 0 4
183
Metodystyczny, Kościół Prezbiteriański USA, wspólnoty kongregacjonalistyczne czy Kościół Episkopalny) nie tylko dopuszczają aborcję, lecz również często
włączają się w walkę o to, by była o n a jak najszerzej dostępna. Sprzeciwiają się
im, poza konserwatywnymi katolikami, właśnie chrześcijanie ewangeliczni, co
zdaniem wie­
lu o b s e r w a t o ­
rów sceny reli­
gijnej w Stanach
Zjednoczonych
jest
począt­
kiem
nowych
ekumenicznych
mostów,
kiem
współpracy
wyznań,
prawda,
począt­
które,
dzielą
co
radykalnie
poglądy dogmatyczne, ale łączy
wierność tradycyjnej
moralności
chrześcijańskiej.
Ataki terrorystyczne z 11 wrześ­
nia odsunęły nieco kwestie obrony
życia dzieci nienarodzonych w cień. W tym
momencie najistotniejsza dla Busha stała się o b r o n a Stanów
Zjednoczonych, a także rozpoczęcie wielkiej wojny w terroryzmem. Wojna
ta - i tu t r u d n o nie zgodzić się z liberalnymi dziennikarzami - przybrała
w świadomości Busha postać swoistej wojny religijnej, w której siły światłości
toczą walkę z siłami ciemności. Dostrzec to m o ż n a choćby w przemówieniu
prezydenta na pierwszą rocznicę zamachów. Bush opisał wtedy nadzieję Ameryki
jako: „światło świecące w ciemnościach" i dodał: „a ciemności go nie pokonają"
(por. J 1, 5). Jeśli potraktować słowa Busha jako teologię - to jest ona głęboko
heretycka, słowa te odnosić można bowiem tylko do Chrystusa. Jeśli jednak do­
strzec w nich religijną retorykę, która od zawsze przepajała myślenie Amerykanów
o własnym kraju - to nie widać w nich nic, czego nie byłoby już wcześniej.
Przekonanie o szczególnej misji Ameryki w historii świata jest niezwykle
często obecne w przemówieniach Busha. W przemówieniu do Narodowego
J84
FRONDA 3 4
Stowarzyszenia Konwentów Ewangelikalnych prezydent jasno stwierdził, że
Ameryka jest narodem mającym specjalną misję od Boga. „Jesteśmy powołani
[przez Boga] do walki z terroryzmem" - podkreślał Bush i dodał, że jej celem ma
być ofiarowanie wszystkim ludziom wielkiego daru Bożego, jakim jest wolność.
Bush
zacho­
wał
jednak
stosowne pro­
porcje i dodał,
że
„wolność
nie
jest
rem
dla
da­
Ameryki
świata,
ale
Bożym d a r e m " .
Takie
dejście
do
po­
Stanów
Zjednoczonych jest w historii
amerykańskich kolonii obecne od
samego początku.
Rewolucjoniści
amerykańscy uważali się za „nowy
Izrael", za kraj, który - jako pierwszy
- urzeczywistni w sobie to, co naj­
lepsze, i sprawi, że prawo Boże będzie na ziemi
przestrzegane. Purytanie przybywający do Ameryki postrzegali
siebie jako nowy naród wybrany, który pod bezpośrednimi rządami Bożej
Opatrzności urzeczywistni królestwo Boże na Ziemi 1 0 . Z czasem oczywiście
te millenarystyczno-mesjaniczne wątki stopniowo się sekularyzowały, na zawsze
jednak pozostały obecne w myśleniu Amerykanów o własnym kraju. Trwają one
także w tożsamości tradycyjnych wyznań protestanckich Stanów Zjednoczonych,
nawet jeśli one same nie chcą się do tego przyznawać. To właśnie do tych purytańskich źródeł odwołuje się Bush w swoich przemówieniach. I choć brzmią one
obco i nieprzyjemnie dla europejskiego ucha, to t r u d n o odmówić amerykańskiemu
prezydentowi zakorzenienia (prawdopodobnie nawet nieuświadomionego) w reli­
gijnej tradycji swoich przodków.
Przekonanie o mesjańskiej roli Ameryki czy o d w o ł y w a n i e się do s y m b o ­
liki wojny religijnej nie oznacza wcale, że Bush pragnie p o p r o w a d z i ć jakieś
ŚNIEG 2 0 0 4
185
www.poczytaj.pl
księgarnia internetowa
hasło: fronda
n o w e chrześcijańskie krucjaty przeciwko islamowi. W swoich p r z e m ó w i e ­
niach wielokrotnie podkreślał b o w i e m , w b r e w zresztą s w o i m teologicznym
m i s t r z o m , że islam jest religią pokoju, a religijnym celem Ameryki jest nie
tyle zniszczenie innych religii, ile przekazanie wolności l u d z i o m wszystkich
ras i religii. To jest g ł ó w n y m celem S t a n ó w Zjednoczonych 1 1 .
Religia serca
Trudno nie zauważyć, jak m o c n o p r e z y d e n t Bush z a n u r z o n y jest w tradycji
religijnej w ł a s n e g o p a ń s t w a . To wręcz typowy przedstawiciel tradycyjnego
p r o t e s t a n t y z m u , sięgającego jeszcze czasów p u r y t a ń s k i c h ojców założycieli,
a n a s t ę p n i e z r e f o r m o w a n e g o przez m e t o d y s t ó w . Opiera się on na g ł ę b o k i m
przekonaniu, że każdy z nas, każda z rodzin i każdy z n a r o d ó w ma do spełnie­
nia specjalną misję d a n ą tylko j e m u przez Boga. Od s p e ł n i e n i a tej misji zależy
nie tylko nasze zbawienie, lecz t a k ż e h i s t o r i a świata (wydaje się b o w i e m , że
m e t o d y s t a Bush o d r z u c a kalwińską predestynację i akceptuje raczej a r m i n i a ń sko-wesleyańską koncepcję wolnej woli). Chrześcijanin, również t e n sprawu­
jący funkcje publiczne, p o w i n i e n w s w o i m c o d z i e n n y m życiu odczytywać te
wezwania i realizować je. Na t y m polega b o w i e m jego uświęcanie.
Oczywiście p r a w d o p o d o b n i e p r z e k o n a n i a religijne p r e z y d e n t a nie są tak
u s y s t e m a t y z o w a n e . Bo też n i e teologia, ale życie jest ich celem. Dla wielu
p r o t e s t a n t ó w ewangelikalnych o s t a t e c z n y m sprawdzia­
n e m p o p r a w n o ś c i p r z e k o n a ń teologicznych jest
ich realizacja w praktyce. Za lat kilkadzie­
siąt zobaczymy,
Zjednoczonym
186
co przyniosła S t a n o m
i
światu
prezydentura
FRONDA 34
Busha. J e d n o pozostaje j e d n a k p e w n e : jak na razie, to w jego c z a s e m bezsen­
sownie n a p u s z o n y m , czasem zaś d z i e c i n n y m z a c h o w a n i u m o ż n a dostrzec, n a
czym polega życie chrześcijanina i człowieka wierzącego. Jest n i m p o s z u k i w a ­
nie woli Bożej. I n n a rzecz - i z t e g o nie ja, ale s a m Bush będzie się rozlicza!
- na ile trafne są jego r o z p o z n a n i a .
TOMASZ P. TERLIKOWSKI
Ameryka
z
misją.
jest
Jesteśmy
narodem
wezwani
do
p o k o n a n i a t e r r o r y z m u na świecie i tę walkę
prowadzimy. Jako ojczyzna wolności i o b r o ń c y wol­
ności j e s t e ś m y w e z w a n i do rozszerzania rzeczywistości
ludzkiej wolności. Dzięki n a s z y m d z i a ł a n i o m w Afganistanie
i Iraku p o n a d 50 m i n ludzi z o s t a ł o wyzwolonych z tyranii i teraz
potwierdzają oni swoją g o d n o ś ć ludzi wolnych. N a s z n a r ó d m o ż e być
z tego niezwykle d u m n y . J e d n a k wiem, że w o l n o ś ć nie jest d a r e m A m e r y k i
dla świata. Wolność i niezależność są d a r a m i Bożymi dla każdego mężczyzny
i każdej kobiety, którzy żyją na t y m świecie.
M a m wielkie szczęście być p r e z y d e n t e m w czasie, gdy nasz kraj ma tak wielkie
wpływy na całym świecie, i czuję, że m u s i m y wykorzystać t e n w p ł y w do wielkich
celów. Kiedy widzimy tak wiele cierpienia, g ł o d u i ż a ł o s n e g o u b ó s t w a , n i e m o ż e m y
pozostać obojętni. I dlatego w Afryce ofiarowujemy uzdrawiającą m o c medycyny
m i l i o n o m ludzi cierpiących obecnie na A I D S . Od p o ł u d n i o w o - w s c h o d n i e j Azji do
środkowo-wschodniej Europy zwalczamy w s p ó ł c z e s n e n i e w o l n i c t w o , j a k i m jest h a n d e l
kobietami. A na Bliskim Wschodzie w s p ó ł p r a c u j e m y z m ę ż c z y z n a m i i k o b i e t a m i , którzy
pracują i poświęcają się dla wolności.
Tutaj, w naszej ojczyźnie, przygotowaliśmy specjalny p r o g r a m , który p o m o ż e wie­
lu naszym o b y w a t e l o m realizować obietnice n a s z e g o p a ń s t w a . D l a t e g o obniżyliśmy
najwyższe podatki, by p o m ó c r o d z i n o m n a s z e g o n a r o d u , a t a k ż e przygotować n o w e
miejsca pracy dla amerykańskich pracowników. Przygotowaliśmy także reformę
edukacji, by dać rodzicom więcej wyboru w w y c h o w a n i u swoich dzieci, a t a k ż e
sprawić, by każde dziecko m i a ł o m o ż l i w o ś ć n a u k i .
Moja administracja skupiona jest także na wspieraniu tych instytucji
w Ameryce, które pomagają naszym obywatelom w potrzebie. Każdy z was
zna moc wiary, która przemienia życie. Odpowiedzieliście na wezwanie
do miłości i służby waszym bliźnim. Nasze prawo powinno wspierać
i wspomagać waszą dobrą robotę. Nigdy nie możemy dyskry­
minować pracy charytatywnej wypływającej z wiary.
Moja administraq'a jest także powołana do
obrony najbardziej podstawowych in­
stytucji i wartości na188
FRONDA 34
szego kraju. Pracujemy nad
budową kultury życia. Poczyniliśmy
istotny krok na tej drodze, kiedy podpisałem
w listopadzie ubiegłego roku ustawę kładącą kres brutal­
nej praktyce aborcji przez częściowe urodzenie. Będziemy ostro
bronić tego prawa przeciwko wszelkim próbom jego zmiany w sądach.
Będę również nadal wspierał centra pomocy kobietom w ciąży oraz prawa
adopcyjne i rodzicielskie. Zaproponowałem podwojenie funduszy federalnych
na propagowanie programów popularyzujących abstynencję [seksualną] i wiarę
w szkołach.
J e s t e m d u m n y z tego, że w ciągu o s t a t n i c h d w ó c h lat p o d p i s a ł e m Akt Chroniący
Dzieci U r o d z o n e oraz u s t a w o d a w s t w o wspierające m a t k i pozostające w d o m a c h .
Niezwykle m o c n o w s p i e r a ł e m U s t a w ę o N i e n a r o d z o n y c h Ofiarach Przemocy i wzywa­
łem senat, by przedstawił mi ją do p o d p i s u . Sprzeciwiałem się przekazywaniu ś r o d k ó w
federalnych na niszczenie e m b r i o n ó w w celu p r o w a d z e n i a b a d a ń n a d k o m ó r k a m i macie­
rzystymi. Pracowałem wraz z K o n g r e s e m n a d z a k a z e m k l o n o w a n i a ludzi. Zycie ludzkie
jest d a r e m Bożym i nie m o ż e być wykorzystywane przez ludzi.
Będę bronił świętości m a ł ż e ń s t w a przeciwko sądowym aktywistom i lokalnym urzęd­
nikom, którzy chcą zredefiniować m a ł ż e ń s t w o . Związek między kobietą a mężczyzną jest
najbardziej podstawową instytucją społeczną, c h r o n i o n ą i s z a n o w a n ą we wszystkich kultu­
rach i religiach. Wieki doświadczeń nauczyły ludzkość, że w s p ó l n o t a miłości m ę ż a i żony
najlepiej służy zdrowiu dzieci oraz stabilności społeczeństwa. A rząd poprzez wspieranie
i obronę m a ł ż e ń s t w a służy wszystkim. To jest powód, dla którego w y d a ł e m d o k u m e n t
broniący m a ł ż e ń s t w a jako związku kobiety i mężczyzny. [...]
Wszyscy żyjemy w historycznych czasach. Z o s t a l i ś m y w e z w a n i do podjęcia
prawdziwych wyzwań. M a m wielkie zaufanie do Ameryki, p o n i e w a ż z n a m
siłę naszego n a r o d u . Świat zobaczył tę siłę we w r z e ś n i o w y p o r a n e k p o n a d
30 miesięcy t e m u podczas najokrutniejszego a k t u p r z e m o c y i niena­
wiści, jaki kiedykolwiek miał miejsce. R a z e m A m e r y k a n i e idą
n a p r z ó d z nadzieją i wiarą. N i e z n a m y Bożych planów, ale
wiemy, że Jego drogi są p r a w e i sprawiedliwe. I m o d ­
limy się, aby Jego w z r o k zawsze spoczywał na
n a s z y m wielkim kraju.
Przemówienie wygłoszone do Narodowego Stowarzyszenia Konwentów Ewangelikalnych,
dnia 12 marca 2 0 0 4 roku
Zbiór przemówień Ronalda Reagana powinno się dać
do przeczytania każdemu polskiemu politykowi, ale
zapewne niewielu z nich sięga po książki. Pozostaje
więc sięgnąć samemu, aby choć na chwilę odzyskać
wiarę w to, że polityka może być wielkim ideałem.
Wielki mówca
PAWEL BUCZKOWSKI
Winston Churchill zwykł mawiać, że „mówcy powinni mieć na uwadze nie
tylko to, by wyczerpać temat, ale także by nie wyczerpać słuchaczy". Słuchając
polskich mówców, szczególnie tych przemawiających do n a r o d u z mównicy sej­
mowej, można odnieść wrażenie, że postępują dokładnie odwrotnie, niż radził
to angielski polityk. Bo czy poza inwektywami pod adresem przeciwników, poza
prawdziwymi lub fałszywymi oskarżeniami o nadużycia czy korupcję m o ż n a
usłyszeć z ich ust opis jakiejkolwiek wizji naszego kraju? Po wysłuchaniu prze­
mówień polskich „mężów s t a n u " z pewnością m o ż n a czuć się wyczerpanym, ale
z zupełnie innych powodów. Czy zatem taka jest rola publicznych wystąpień, że
muszą społeczeństwo nudzić, zrażać do angażowania się w to, co się dzieje w ich
własnym kraju? Czy publiczne debaty naprawdę m u s z ą przebiegać na poziomie
rynsztoka? Zapewne część nas odpowie na te pytania twierdząco, dodając do
tego jeszcze, że każdy polityk mający jakąś wizję po p e w n y m czasie zacznie m ó ­
wić tym samym językiem co inni.
Lektura książki z przemówieniami zmarłego w czerwcu tego roku 40. pre­
zydenta Stanów Zjednoczonych Ronalda Reagana przywraca wiarę w to, że nie
tylko można zachować w polityce własne poglądy i ideały, lecz także mówić
o nich w wyjątkowy sposób. Czytając wydany właśnie zbiór wystąpień publicz­
nych z całej kariery politycznej Reagana, odniosłem wrażenie, że ich bohater ma
coś ważnego do przekazania swoim rodakom. Mknąc przez kolejne lata, kolejne
mowy telewizyjne lub odczyty na różnego rodzaju konferencjach, czułem, jak
przemawia również do m n i e . Nieważne, że było to 25 czy 15 lat t e m u i że nie
jestem Amerykaninem. Reagan mówi językiem prostym, ale zarazem subtelnym,
a gdy sytuacja tego wymaga, nie boi się powiedzieć wprost: „Panie Gorbaczow!
19Q
FRONDA 34
Rozwal pan ten m u r ! " . Mówi nie tylko o aktualnych problemach, lecz również
0 swojej wizji Ameryki, będącej Ameryką Waszyngtona, Jeffersona, krajem wol­
ności, wolnego rynku i - przede wszystkim - i m p e r i u m ideałów. Wizja Reagana
to świat, w którym n a m przyszło żyć dziś. E u r o p a bez m u r u berlińskiego i żela­
znej kurtyny, Rosja bez k o m u n i z m u i koniec zniewolenia milionów ludzi. Reagan
mówił, że rolą Ameryki jest rozprzestrzenianie pochodni wolności na cały świat
1 nie były to p u s t e słowa. Dziś cieszymy się o wiele większą swobodą, podobnie
jak wiele innych narodów, niż na początku lat 80. To w dużej mierze zasługa
Reagana.
Mówi się, że historia Stanów Zjednoczonych jest niezwykle złożona, skom­
plikowana i t r u d n o ją ogarnąć laikowi. Myli się jednak ten, k t o uważa, że nie
połapie się w amerykańskich realiach, czytając ów zbiór. Przemówienia te m o g ą
zastąpić niejeden t o m historii USA, przy czym są opowiadane „na żywo" i przez
człowieka, który tę historię tworzył. Poza t y m przypisy umieszczone przez redak­
torów wydania bardzo ułatwiają zrozumienie książki.
Jest jeszcze jedna cecha, która różni przemówienia amerykańskiego polity­
ka od m ó w naszych rodzimych liderów. Przemowy Ronalda Reagana są p e ł n e
h u m o r u i barwnych historyjek, w tym również osobistych. Czytelnik znajdzie
tu dowcipy opowiedzianne przez prezydenta nie tylko dla śmiechu - za każdym
z nich kryje się jakaś poważniejsza sprawa i myśl.
Parafrazując myśl Churchilla, m o ż n a śmiało napisać, że jedyne, co dałoby się
zarzucić książce, to fakt, że t e m a t został wprawdzie wyczerpany ale czytelnikowi
pozostaje niedosyt, bo chciałby czytać dalej.
W zasadzie zbiór p o w i n n o się dać do przeczytania k a ż d e m u p o l s k i e m u
politykowi, ale z a p e w n e niewielu z n i c h sięga po książki. Pozostaje więc sięg­
nąć s a m e m u , aby choć na chwilę odzyskać w i a r ę w t o , że polityka m o ż e być
wielkim ideałem. I przekonać się, że R o n a l d Reagan był w i e l k i m m ó w c ą .
PAWEŁ BUCZKOWSKI
Ronald Reagan, Moja wizja Ameryki.
wyb. i red.: Paweł Toboła-Pertkiewicz, Marek Jan Chodakiewicz,
wydawnictwo ARWIL, Warszawa 2 0 0 4
Ojciec Bocheński nie wykazał jednego z podstawowych
objawów śmierci, jakie zawsze występują u ludzi zmar­
łych. Nie miał bowiem rozszerzonych źrenic, tylko moc­
no zwężone. Tak źrenice reagują na rozbłysk światła.
Takie było zresztą moje pierwsze skojarzenie - że od­
szedł zapatrzony w światło, tak intensywne, że aż miał
zwężone źrenice.
ŚMIERĆ
BOCHEŃSKIEGO
R O Z M O W A Z O.
P e w i e n mój
znajomy,
STEFANEM
N O R K O W S K I M OP
działający w j e d n y m z
katolickich s t o w a r z y s z e ń
o ś w i a t o w y c h , z a p r o p o n o w a ł , b y n o w o o t w a r t a p r z e z t ę instytucję s z k o ł a
nosiła imię o. J ó z e f a Bocheńskiego. S p o t k a ł o się to j e d n a k ze z d e c y d o w a n ą
o d m o w ą k i e r o w n i c t w a , które s t w i e r d z i ł o , ż e o . Bocheński z m a r ł j a k o czło­
w i e k niewierzący. N a w e t w ś r o d o w i s k u d o m i n i k a n ó w polskich s ł y s z a ł e m
opinie, że ich w s p ó ł b r a t ze S z w a j c a r i i „ o d s z e d ł z tego ś w i a t a bez B o g a " . Tak
się s k ł a d a , że w o s t a t n i m okresie ż y c i a o. J ó z e f a Bocheńskiego byłeś z n i m
bardzo blisko, raz - j a k o w s p ó ł b r a t w k l a s z t o r z e we Fryburgu, d w a - j a k o
lekarz, który się n i m o p i e k o w a ł .
To były dwa o s t a t n i e lata życia o. Józefa Bocheńskiego. Lata, w k t ó r y c h d o ­
konywał on p o d s u m o w a n i a swojego życia. W t y m okresie t e m a t wiary stał
się p o d s t a w o w ą kwestią jego refleksji. Byłem świadkiem, jak w t y m czasie
z całego świata zjeżdżali się różni naukowcy, filozofowie, politycy, s t u d e n c i ,
by podziękować mu za to, co w n i ó s ł w ich życie, za z d r o w e myślenie, d ą ż e n i e
do prawdy, c z ę s t o b e z k o m p r o m i s o w e , a także za wiarę. Wątpliwości, z który
FRONDA 3 4
mi z e t k n ą ł e m się w Polsce, b a r d z o m n i e dziwią, bo n i e s p o t k a ł e m się z n i m i
w Szwajcarii. Na m s z ę p o g r z e b o w ą przybyło p o n a d d w a tys. ludzi z całego
świata. Dla niektórych o. Bocheński był p r z e d e w s z y s t k i m d u s z p a s t e r z e m
- trzeba b o w i e m p a m i ę t a ć , że p o d Fryburgiem, n i e m a l w szczerym polu,
r o z b u d o w a ł on w latach 50. misję polską, w której zajmował się d u s z p a s t e r ­
s t w e m s k i e r o w a n y m g ł ó w n i e d o o s ó b p o c h o d z e n i a polskiego. D o dziś ludzie
ci pamiętają jego kazania - krótkie, zwięzłe, treściwe.
C z y m i n n y m j e s t j e d n a k sfera i n t e l e k t u a l n a - t u t a j pozycji o. Bocheńskiego
w filozofii a n a l i t y c z n e j nikt nie neguje - a c z y m i n n y m s f e r a d u c h o w a .
Myślę, że nigdy nie doszło do rozejścia się duchowej i intelektualnej drogi o. Bo­
cheńskiego. Istniało między nimi p e w n e napięcie, ale sądzę, że jest o n o n o r m a l n e
u człowieka tak rozbudzonego umysłowo. Dlatego wciąż na n o w o zadawał sobie
te same pytania: Unde malum? Skąd zło? Dlaczego Krzyż? Co to znaczy Trójca? Co
to znaczy JEST Ojca? Co to znaczy JEST Syna? Co to znaczy JEST D u c h a Święte­
go? Jaka jest istota Eucharystii? To nie są pytania obojętne. To są pytania, które
często dręczą ludzi intelektu, a brak odpowiedzi na nie m o ż e powodować niekie­
dy odejście od wiary. W świecie akademickim takich osób było szczególnie dużo.
Często nie mieli oni możliwości porozmawiać na ten t e m a t z kimś wierzącym,
a zarazem równie wykształconym. Kontakt z o. Bocheńskim stwarzał im taką
szansę. Św. Tomasz z Akwinu w swej Sumie Teologicznej również brał na poważnie
wiele pytań i wątpliwości dotyczących spraw wiary i starał się na nie wszystkie
odpowiedzieć. Zasadnicza różnica między św. Tomaszem a o. Bocheńskim pole­
ga na tym, że ten ostatni był urodzonym p r o w o k a t o r e m intelektualnym. Często
nawet zwracałem mu uwagę, że jego prowokacje m o g ą nie zostać należycie zro­
zumiane. Odpowiadał wówczas: k t o jest mądry, t e n zrozumie.
No właśnie. W Podręczniku mądrości tego świata o. Bocheński napisał: „Gdy
dalsze życie w y d a j e ci się na p e w n o i b e z w z g l ę d n i e nieznośne, p o p e ł ń s a ­
mobójstwo".
Pytałem go o ten fragment. Odpowiadał wówczas: to jest „mądrość tego świata",
to nie jest nasza mądrość jako ludzi wiary. Kiedy pytałem go, czy akurat duchow­
ny powinien pisać tak prowokacyjne rzeczy, odpowiedział, że musiał to napisać,
ŚNIEG 2 0 0 4
193
ponieważ jest to problem, z którym borykało
się zbyt wielu myślicieli, by przejść obok niego
obojętnie. Był to punkt, w którym najmniej
r o z u m i a ł e m się z o. Bocheńskim. Przyznam,
że chciałem usłyszeć i n n ą odpowiedź. I ponie­
kąd takiej odpowiedzi udzieliło mi jego życie
w ostatnim okresie - życie człowieka niezwykle cierpiące­
go, ale znoszącego to cierpienie z pogodą i pokorą, z poczuciem
sensu i świadomością kontynuacji, która otwiera się po śmierci.
D w a l a t a p r z e d ś m i e r c i ą o. Bocheński p r z e ż y ł z a ł a m a n i e z d r o w o t n e , które
omal nie skończyło się j e g o odejściem. S ł y s z a ł e m , że w ó w c z a s nie był j e s z ­
cze t a k gotowy n a śmierć j a k d w a l a t a później.
Był to b a r d z o w a ż n y e t a p na jego d r o d z e d o c h o d z e n i a do wiary w Boga,
który jest Ojcem. Do wiary ufnej, dziecięcej. Myślę, że w trakcie życia
o. Bocheńskiego z o s t a ł o to nieco p r z y ć m i o n e , p o n i e w a ż obracał się on
w kulturze podejrzeń, często niszczącej t e n n a t u r a l n y dziecięcy s t o s u n e k do
Boga. W p o r ó w n a n i u ze Szwajcarią, a zwłaszcza ze ś r o d o w i s k i e m z a c h o d n i c h
intelektualistów, w Polsce łatwiej z a c h o w a ć tą dziecięcą relację z Bogiem,
chociażby przez kult M a t k i Przenajświętszej. Taka oziębłość d o t k n ę ł a też
o. Bocheńskiego, ale myślę, że nie do końca. Był on człowiekiem gorącego
serca, który kochał z a r ó w n o swego n a t u r a l n e g o ojca, swoją ojczyznę - nie­
którzy współbracia z a c h o d n i zarzucali mu z t e g o p o w o d u wręcz u b ó s t w i e n i e
ojczyzny - jak r ó w n i e ż kochał Boga Ojca. Ta o s t a t n i a relacja rozwijała się
j e d n a k z czasie i m i a ł e m możliwość o b s e r w o w a ć ją z bliska.
Ten przypadek, o k t ó r y m w s p o m i n a s z , miał miejsce na Boże N a r o d z e n i e .
Ojciec Bocheński d o s t a ł ciężkiego zapalenia p ł u c . Krytyczną n o c s p ę d z i ł e m
obok jego łóżka. Liczył się w ó w c z a s ze s w o i m odejściem z t e g o świata. Od­
n i o s ł e m j e d n a k wrażenie, że lepiej byłoby, gdyby jeszcze pożył.
Dlaczego?
Żeby ten zachwyt Bogiem, który niegdyś przeżył, mógł w n i m rozbłysnąć na nowo.
I m a m wrażenie, że dokonało się to w ciągu tych dwóch darowanych mu lat życia,
FRONDA 34
choć wyraziło się to zupełnie inaczej, niż mogą
wyobrażać sobie np. członkowie Odnowy w Du­
chu Świętym. Wszystko to odbywało się bardzo
dyskretnie. W tym okresie z o. Bocheńskiego
emanował głęboki pokój wewnętrzny,
który
udzielał się także innym. Byłem z n i m przez wszystkie jego
ostatnie dni. W przeddzień śmierci opuściłem wieczorem
jego celę, a kiedy przyszedłem rano, mogłem tylko - mówiąc językiem
medycznym - stwierdzić zgon. Wiąże się z tym pewne dość dziwne zjawisko. Mia­
nowicie o. Bocheński nie wykazał jednego z podstawowych objawów śmierci, jakie
zawsze występują u ludzi zmarłych. Nie miał bowiem rozszerzonych źrenic, tylko
mocno zwężone. Tak źrenice reagują na rozbłysk światła. Takie było zresztą moje
pierwsze skojarzenie - że odszedł zapatrzony w światło, tak intensywne, że aż miał
zwężone źrenice. Coś takiego nie zdarza się niemal w ogóle. To jest wbrew naturze.
Było to tak zadziwiające, że lekarz, który miał wypisywać akt zgonu, protestant
z sąsiedztwa, zwlekał z wystawieniem d o k u m e n t u przez pół dnia - co godzinę
przychodził sprawdzić, czy nagle nie zacznie bić serce zmarłego. Ojciec Bocheński
był znanym w okolicy kawalarzem, więc nie wykluczano, że tym razem mógł rów­
nież wyciąć jakiś numer.
Czy b y ł a j a k a ś różnica w z a c h o w a n i u o. Bocheńskiego w trakcie niedoszłej
śmierci i d w a l a t a później, gdy j u ż n a p r a w d ę o d s z e d ł ?
Za pierwszym r a z e m t r u d n o m ó w i ć o j a k i m ś p r z y g o t o w a n i u do śmierci.
C h o r o b a d o p a d ł a b o w i e m o . Bocheńskiego nagle, gdy m i a ł jeszcze m n ó s t w o
planów, gdy przygotowywał n o w e wykłady, na k t ó r e z r e s z t ą z n i m później
jeździłem. W I n n s b r u c k u , przy wypełnionej po brzegi sali, ogłosił swoją wi­
zję rozwoju kultury europejskiej. Stwierdził wtedy, że r o z d ź w i ę k p o m i ę d z y
u m a r ł y m ś r e d n i o w i e c z e m a u m a r ł y m o ś w i e c e n i e m należy do przeszłości
i teraz należy wymyślić n o w ą syntezę k u l t u r y europejskiej. On sam, jako ana­
lityk, twierdził, że jest niezdolny do syntezy, ale wyrażał nadzieję, że synteza
taka m u s i p o w s t a ć . Końcówka jego życia t o j e d n a k p r z e d e w s z y s t k i m o k r e s
pogodzenia się z t y m wszystkim, z czym t r u d n o mu było się pogodzić.
A z c z y m nie mógł się pogodzić?
ŚNIEG 2 0 0 4
195
On strasznie przeżywał w y d a r z e n i a XX wieku i czuł się w r ę c z osobiście
d o t k n i ę t y ciężarem z b r o d n i d w ó c h wojen światowych, z b r o d n i k o m u n i z m u
i n a z i z m u . O t y m m ó w i ł b a r d z o d u ż o , o naszych czasach jako Schlachtbankgeschichte, czyli stole rzeźniczym historii. Mówił o sobie jak o człowieku, k t ó r y
przeżył koniec cywilizacji. Powtarzał, że cała h i s t o r i a XX wieku d o w i o d ł a ,
że ludzie się niczego nie nauczyli. Wszystko to przeżywał b a r d z o osobiście.
Kryzys E u r o p y przeżywał jak kryzys swojej najbliższej rodziny. W t y m sensie
był n a p r a w d ę Europejczykiem.
Czyli t a k j a k kwestie intelektualne były dla niego s p r a w a m i ż y c i a i śmierci, t a k
problemy kulturowe i cywilizacyjne były dla niego problemami osobistymi...
Tak. On siedział w s a m y m środku tych wszystkich spraw, w s a m y m c e n t r u m
kultury europejskiej. On t y m żył. Wystarczy prześledzić jego k o r e s p o n d e n c j ę
- to, z k i m wymieniał listy, o jak s z e r o k i m s p e k t r u m z a g a d n i e ń pisał. E u r o p a
to był jego d o m . I k o n s t a t o w a ł , że t e n d o m jest zagrożony u samych podstaw.
Porównywał zresztą n a s z e czasy do u p a d k u R z y m u i cytował z d a n i e p e w n e g o
starożytnego historyka, który żalił się, że kobiety n o s z ą przezroczyste stroje,
a mężczyźni n i e chcą iść na wojnę, więc zbliża się koniec.
A nie p r z y p o m i n a s z sobie b a r d z i e j osobistych p r z e ż y ć ?
O p o w i e m następującą historię, k t ó r a zdarzyła mi się p a r ę razy. Ojciec Bo­
cheński zbyt m a ł o pił.
Alkoholu?
Nie. Wody. W ogóle wszelkich płynów. Miał więc zbyt m a ł ą ilość p ł y n ó w
w łożysku naczyniowym. To p o w o d o w a ł o , że w p a d a ł w takie dziwne stany ha­
lucynacji. Kiedyś przyszedłem do niego do celi, a on monologował, a właściwie
dialogował sam ze sobą. Kiedy wszedłem, powiedział: „Przedstawiam p a ń s t w u
ojca Norkowskiego". A do m n i e zwrócił się następująco: „Właśnie debatuję
z obecnymi tu filozofami na t e m a t istnienia Boga", po czym przedstawiał mi
filozofów, którzy byli obecni w jego pokoju. Scena była trochę jak z M r o ż k a
albo Ionesco, bo w pokoju nie było nikogo, a on na p o w a ż n i e dyskutował z wi196
FRONDA 34
dzianymi przez siebie myślicielami. Posadził m n i e obok Nicolausa Lobkowicza.
W ogóle zresztą filozofów podzielił na dwie grupy - z jednej strony siedzieli
ci, którzy wierzyli w Boga, n p . filozofowie greccy, rzymscy czy chrześcijańscy;
z drugiej zaś strony ci, którzy nie wierzyli w Boga, n p . h u m a n i ś c i czy egzystencjaliści. Po tej drugiej stronie sadzał też teologów wyzwolenia, o których m ó ­
wił, że nie wierzą w Boga, tylko w człowieka. Ja s t a r a ł e m się nie odzywać, tylko
dyskretnie cały czas p o d a w a ł e m mu szklankę z wodą, żeby pił i żeby u z u p e ł n i a ł
braki p ł y n ó w w organizmie. M u s z ę jednak powiedzieć, że dysputy, k t ó r e p r o ­
wadził w tym stanie, były n a p r a w d ę porywające. Po p e w n y m czasie, gdy się
już napił d u ż o wody, filozofowie znikali, a on nic nie p a m i ę t a ł z tych uczonych
debat. Myślę, że ta historia, nieco anegdotyczna, ale prawdziwa, pokazuje, jak
głęboko siedziały w n i m te wszystkie kwestie filozoficzne, skoro w m o m e n c i e ,
gdy wyłączała się ta świadomość powierzchniowa, o n e nagle wypływały na
wierzch.
Czy w t y m ostatnim okresie o. Bocheński w i ę c e j m y ś l a ł o śmierci?
Więcej myślał raczej o Bogu. Charakterystyczny był jego s t o s u n e k do misty­
ków. Co prawda, drwił on sobie z osób, k t ó r e - jak to nazywał - codziennie
przy śniadaniu rozmawiają z P a n e m Bogiem, ale z drugiej strony w ł a ś n i e w t y m
o s t a t n i m okresie podkreślał wyjątkowość p o z n a n i a mistycznego. Czytał wów­
czas wiele książek mistycznych. P a m i ę t a m j e d n o z jego o s t a t n i c h kazań, wy­
głoszone z niezwykłą m o c ą i radością, w święto Katarzyny Sieneńskiej. Święta
Katarzyna modliła się: „Chwała Tobie i Synowi i D u c h o w i Ś w i ę t e m u " . N i e m ó ­
wiła: „chwała Ojcu", lecz „chwała Tobie". Tak często przebywała z Bogiem Oj­
cem, że m ó w i ł a do Niego na „Ty". Ta postać i t e n s t o s u n e k do Boga fascynował
o. Bocheńskiego. Ojcostwo Boga i p e ł n a ufności, dziecięca relacja z N i m - to
było to, co go zajmowało. I myślę, na ile d a n e mi było obserwować go z bliska,
że w ciągu tych ostatnich dwóch lat przebył on również taką drogę.
Dziękuję z a r o z m o w ę .
ROZMAWIAŁ: GRZEGORZ GÓRNY
MONACHIUM-WARSZAWA, LIPIEC-SIERPIEŃ 2004
WOJCIECH GIEDRYS
* * *
Masz usta jak przecinek, zesztywniałe wargi,
Dwa guziki nie zapięte, a w dłoniach spinki,
Klucze. Przeglądasz się w kawie. Tak, czas się z nami
Bawi, czas rozprawi. Nie teraz, odkładamy
Siebie na później - kilka znaków zapytania
I wykrzykniki. Ustawiasz budziki, a zza
Zasłon wychodzą szarawe, wręcz sine, dzień
Dobry, jaki ładny mamy dzisiaj dzień - myślnik.
198
FRONDA 34
PÓŁCIENIE TRZEBA WYPROSIĆ
Szkli się niebo, w domach schną ludzie, płyną
Kry po rzece. Ścierane słowa rynną
Znaczą chodnik niepewnymi krokami,
Ścierane na proch. I nikt nie zadławi
Się więcej nimi. Ulice tętnią w rytm
Obcasów. Poranek jest biały, się tli.
Twarze marszczą się od słońca. Szarości,
Żółcienie, półcienie trzeba wyprosić.
ŚNIEG 2 0 0 4
199
UBIERANIE
To całe przedstawienie ze sznurowadłami
I sweterkami na lewą stronę powtarza
Się codziennie, mimo że nauczyłem się już
Palić i przeklinać, i nawet pakować do
Walizek jedynie potrzebne rzeczy. Teraz
Dłonie matki przechodzą po włosach i słychać
Już na cały dom donośny jazgot: „Gdzie jest ten
Grzebień?!" Chowamy się do mysich dziur, nogi nam
Drżą - przedwczorajsza galareta z wieprzowych nóg.
Usta matki wolno się kurczą, z każdej kostki
Wysysa szpik. Już nas dopadła, już nie ma
Odwrotu, znów trzeba iść do tablic, fartuszków.
200
FRONDA 34
MIJANIE
Mijamy się co dzień na tysiące sposobów,
Ciało A odbija się od ciała B, ciało
A zostaje w spoczynku, ciało B rusza.
Wschody, zachody, schody i do telefonu,
W słuchawce głos, za chwilę, co kupić, no śmiało.
Okna się kurczą od wieczoru, nie chcę zmuszać
Cię do kolacji przy telewizorze, znowu,
Ja mam teraz obiad, tak, tak, cały dzień lało,
Oczy ci się kleją, pamiętaj, będzie burza.
WOJCIECH CIEDRYS
Nasza obecna próba czysto racjonalnej, świeckiej moralno­
ści jest pozostałością Oświecenia (które jest Orwellowską
nazwą na określenie Ociemnienia). Ogromna większość lu­
dzi zgadza się z Dostojewskim: „Jeśli nie ma Boga, wszyst­
ko jest dozwolone". Nikt nigdy nie dał zadowalającej
odpowiedzi na proste pytanie: „Dlaczego nie?". Dlaczego
nie czynić zła, które namiętnie i szczerze, i „autentycznie"
chcę czynić, jeśli nie istnieje żaden nadludzki prawodaw­
ca i żadne nadludzkie prawo? Tylko dlatego, że mógłbym
zostać złapany, ponieważ „zbrodnia nie popłaca"? Ale
zbrodnia często właśnie popłaca: grubo ponad połowa
wszystkich przestępstw nigdy nie zostaje ukarana.
Ekumeniczny
dzihad
PETER
KREEFT
Problem: „Dzisiaj" = „Rozkład"
Wyobraź sobie następującą scenę. J e s t e ś św. A u g u s t y n e m i w ł a ś n i e usłyszałeś
wiadomość: stało się to, co było nie do pomyślenia. Rzym, Wieczne Miasto,
202
FRONDA 34
serce pierwszej na świecie i jedynej zjednoczonej cywilizacji globalnej, u p a d ł .
Stoisz na krawędzi długiego C i e m n e g o Wieku, który o t w i e r a się u t w o i c h
stóp. Co robisz?
Robisz j e d n ą z najbardziej radykalnych rzeczy, jaką m o ż e uczynić człowiek:
piszesz książkę - pierwszą na świecie filozofię historii, Państwo Boże, książkę,
która będzie latarnią dla m i l i o n ó w na ciemnych, p o k r ę c o n y c h d r o g a c h h i s t o ­
rii przez resztę czasu, książkę, k t ó r a d o m a g a się o d k u r z e n i a i czytania n i e m a l
16 stuleci później, teraz, kiedy n a s t ę p n y i daleko potężniejszy C i e m n y W i e k
wyłania się p r z e d n a m i : nie Wiek barbarzyńców, ale Wiek Antychrysta.
Kiedy św. Augustyn leżał, umierając, w p ó ł n o c n e j Afryce, m ó g ł widzieć
ognie swojego p ł o n ą c e g o miasta, dalekie e c h o u p a d k u R z y m u . Kiedy p a d a
królowa pszczół, i n n e pszczoły w u l u nie m o g ą p r z e t r w a ć . Rzym był wów­
czas królową pszczół; A m e r y k a jest k r ó l o w ą pszczół dzisiaj. N a s z e i m p e r i u m
jest kulturalne, nie militarne, ale większość świata staje się coraz bardziej
zamerykanizowana. To, co dzieje się tutaj, dzieje się wszędzie. A to, co dzieje
się tutaj, jest b a r d z o wyraźne. Coraz bardziej „ z a m e r y k a n i z o w a n y " zaczyna
oznaczać „zcudzołożony, zsodomizowany, antykoncepcyjny, aborcyjny i eutanazyjny". Pobożni m u z u ł m a n i e nazywają n a s „wielkim s z a t a n e m " i p o s t r z e ­
gają n a s jako martwiczy guz w ciele ludzkości.
To, co tutaj widzimy z coraz większą wyrazistością, jest w ł a ś n i e tą du­
c h o w ą wojną p o m i ę d z y „ p a ń s t w e m Bożym" a „ p a ń s t w e m świata", k t ó r ą
św. Augustyn zidentyfikował jako f u n d a m e n t a l n ą intrygę w historii ludzko­
ści. Po raz pierwszy w historii Ameryki t e r m i n „wojny k u l t u r " staje się teraz
znajomy i akceptowany.
Wojna jest bardzo stara, oczywiście - tak stara, jak E d e n . To, co jest n o w e ,
to globalna strategia P a ń s t w a świata. Coraz bardziej wychodzi z ukrycia.
Linie bojowe stają się wyraźniejsze. Wojna na ziemi coraz bardziej przypo­
m i n a wojnę w Niebie. Czas coraz bardziej odzwierciedla wieczność, t a k jakby
platońskie archetypy ulegały s a m e wcieleniu, zamieszkując swoje ziemskie
odpowiedniki, jak d u c h y nawiedzające domy.
W czasie Armageddonu nie będzie już więcej niepewności, żadnych neutral­
nych zakątków. Armageddon się zbliża. Być może jest odległy o miliony lat - albo
o tuzin - ale zbliża się, jak fala z niewidzialnej strony świata. Jeśli posłuchasz, moż­
na niemal usłyszeć dźwięk milionów przemieszanych oddziałów jak kosmiczne
szachy rywalizujące o pozycję, skrzydła duchów otwierające się i zamykające.
ŚNIEG 2 0 0 4
2
03
Nie jest to ani fantazja, ani mitologia.
D u c h o w a wojna jest d o s ł o w n a . J e s t tak
w pełni
rzeczywista, jak jakakolwiek
wojna fizyczna. Ma rzeczywiste ofiary:
d u s z e wieczne. Ma także fizyczne ofia­
ry, k t ó r e j u ż przekraczają liczbę tych
na jakiejkolwiek wojnie w historii. Tylko
w Ameryce k r e w 30 m i n n i e n a r o d z o ­
nych dzieci z o s t a ł a wylana w spragnio­
n ą paszczę Molocha.
Dlaczego teraz? Dlaczego tak
nagle? Współczesny Rip Van Winkle,
usypiając w
1955 roku i budząc
się w roku
1995, nie uwierzyłby
p o p r o s t u w ł a s n y m u s z o m , gdyby
usłyszał statystyki naszego rozkła­
du.
Jaki
moralista,
10-procentowy
narzekający
wskaźnik
na
rozwodów
wówczas, przewidział 50-procentowy wskaź­
nik r o z w o d ó w teraz? Kto przewidział 500-procentowy
wzrost brutalnych p r z e s t ę p s t w i w z r o s t b r u t a l n y c h p r z e s t ę p s t w
w ś r ó d n a s t o l a t k ó w o 5000 p r o c ? Kiedy czarna społeczność była u w a ż a n a za
przekraczającą możliwość n a p r a w y z p o w o d u 3 0 - p r o c e n t o w e g o w s k a ź n i k a
u r o d z e ń w związkach nieformalnych, k t o myślał o tym, że do 1995 roku białe
s p o ł e c z e ń s t w o mu d o r ó w n a , podczas gdy w s k a ź n i k osiągnie n i e m a l 80 proc.
p o ś r ó d Murzynów? Kto by pomyślał n a w e t 10 lat t e m u , że p a ń s t w o w e szkoły
rosyjskie będą pokazywać filmy o Jezusie, a szkoły a m e r y k a ń s k i e b ę d ą ich
zakazywać? Jeśli n a s t ę p n y c h 40 lat będzie kontynuacją o s t a t n i c h 40 lat,
czy ktokolwiek ma choćby najmniejszą nadzieję na p r z e t r w a n i e czegokol­
wiek przypominającego cywilizację? Co m i a ł b y oznaczać w z r o s t b r u t a l n y c h
p r z e s t ę p s t w u n a s t o l a t k ó w o dalsze 5 0 0 0 p r o c ? Albo n a s t ę p n e potrojenie
wskaźnika u r o d z e ń w związkach nieformalnych? Czy kolejna administracja,
która w s t o s u n k u do C l i n t o n a byłaby tym, czym C l i n t o n był w s t o s u n k u do
Eisenhowera, sprawiłaby, że lata r z ą d ó w C l i n t o n a wyglądałyby jak czasy
Ozzie i Harriet? Po p r o s t u p r z e d ł u ż tę linię, idź drogą, a ujrzysz urwisko.
204
FRONDA
34
Wielu naszych obywateli po p r o s t u nie słyszało o statystykach rozkła­
du, chociaż n i m i żyją; a większość z tych, którzy znają symptomy, nie znają
choroby, która je powoduje. Zastanawiają się, jakie jest ź r ó d ł o o g r o m n e g o
zniszczenia moralności i bezpieczeństwa, i rodzin, i małżeństw, i zaufania,
i świętości życia, i seksu, i n a w e t wiary w o b i e k t y w n ą p r a w d ę i d o b r e nie­
ba - wszystkich tych rzeczy n a r a z ! Z a s a d n i c z a przyczyna wszystkich tych
trujących o w o c ó w nie jest oczywista, p o n i e w a ż jest niewidzialna. Jest o n a
duchowa, a nie polityczna albo e k o n o m i c z n a , albo militarna, albo k r y m i n o l o giczna. Ż a d n a taka częściowa przyczyna nie m o ż e wytłumaczyć tak o g r o m n e j
ciemności opadającej na wszystko naraz, jak n o c n e niebo, rozciągające się
nad całym ś w i a t e m jak zaćmienie słońca albo jak zaćmienie światłości Syna
Bożego.
P a ń s t w o świata coraz bardziej się rozkłada, a co z P a ń s t w e m Bożym? Co
„Państwo rozciągające się na w z g ó r z u " czyni w sprawie tego, że wszystkie
szamba poniżej się zatkały? Jest o n o d r ę c z o n e p o d z i a ł e m i o d s t ę p s t w e m :
p o d z i a ł e m p o m i ę d z y religiami W s c h o d u i Z a c h o d u , p o d z i a ł e m na Z a c h o d z i e
pomiędzy Żydami, chrześcijanami i m u z u ł m a n a m i , p o d z i a ł e m w e w n ą t r z
świata chrześcijańskiego p o m i ę d z y p r o t e s t a n t a m i , katolikami i prawosław­
nymi i p o d z i a ł e m w e w n ą t r z p r o t e s t a n t y z m u p o m i ę d z y około 2000 (albo we­
dług niektórych szacunków n a w e t 20 tys.) p r o t e s t a n c k i c h denominacji. (Być
m o ż e niektóre z tych 20 tys. denominacji posiadają tylko j e d n e g o c z ł o n k a ? ) .
Strategia walki Nieprzyjaciela jest najstarszą i najbardziej oczywistą w n a u c e
wojskowej: dziel i rządź. O tyle, o ile był on w stanie p o d b u r z a ć do wojen
d o m o w y c h i dzielić Boży lud, o tyle był w stanie go osłabić.
A p o d b u r z a ł do wojen nie tylko p o m i ę d z y kościołami,
lecz także w e w n ą t r z nich. W e w n ą t r z Kościoła rzymsko­
katolickiego w Stanach Zjednoczonych k i e r o w n i c t w o
średniego szczebla jest z d o m i n o w a n e przez „ o d s t ę c ó w " . (Zwykło się było ich nazywać „ h e r e t y k a m i " .
Ludzie, którzy nazywają p r a w a m o r a l n e „wartościa­
m i " , także nazywają h e r e t y k ó w „ o d s t ę p c a m i " ) . Ci
„odstępcy"
albo
„kawiarniani
katolicy"
obecnie
mają pod kontrolą niemal wszystkie wydziały t e o ­
logiczne na większych u n i w e r s y t e t a c h katolickich,
zapewniając, że większość s t u d e n t ó w pierwszeŚNIEG 2 0 0 4
go roku, którzy przychodzą, mając solidną wiarę,
skończy jako s t u d e n c i o s t a t n i e g o roku mający wiarę
p a p k o w a t ą albo żadną. Już pokolenie t e m u arcybi­
skup F u l t o n S h e e n m ó w i ł katolickim r o d z i c o m :
„Najlepszy s p o s ó b , jaki z n a m , by u p e w n i ć się, że
w a s z e dzieci stracą swoją wiarę, to posłać je na k a t o ­
licką u c z e l n i ę " .
Czego dotyczy to o d s t ę p s t w o ?
Czy w s k r z e s z a
się herezje n e s t o r i a n albo doketów, albo apolinarian,
albo monofizytów? Nie, o d s t ę p s t w o jest n i e m a l zawsze
m o r a l n e . A w teologii moralnej czy odstępcy b r o n i ą kra­
dzieży albo gwałtu, albo ucisku, albo wojny nuklearnej, albo
niewolnictwa? N i e . W sferze moralności o d s t ę p s t w o dotyczy
niemal zawsze jednej rzeczy: seksu. Każdy z gorących t e m a t ó w
dzisiaj, każda z kontrowersyjnych kwestii, w związku z k t ó r ą odstępcy odci­
nają się od Kościoła, dotyczy tradycyjnej m o r a l n o ś c i seksualnej przeciwsta­
wionej rewolucji seksualnej, której Kościół uparcie nie chce pobłogosławić.
Aborcja, antykoncepcja, s t o s u n k i p o z a m a ł ż e ń s k i e , c u d z o ł ó s t w o , rozwody,
akty h o m o s e k s u a l n e , kobiety-księża, n a w e t „inkluzywny język" - to wszystko
kwestie seksualne.
N a w e t kontrowersje teologiczne, jak d a t o w a n i e Ewangelii, są często
n a p ę d z a n e przez m o t o r seksualny. Związek jest wyraźny. Gdyby Ewangelie
nie były n a p i s a n e przez naocznych świadków opisanych zdarzeń i nie prze­
kazywały n a m słów Boga wcielonego, lecz tylko słowa człowieka albo (jak
to się c h ę t n i e określa)
„wczesnej w s p ó l n o t y chrześcijańskiej",
wówczas
ich a u t o r y t e t i t e n Kościoła, który - jak m ó w i ą - założył C h r y s t u s , zostałby
podważony. Jaki autorytet? Zgadnij. „Historyczno-krytyczna" strategia bi­
blijnego m o d e r n i s t y jest często n a p ę d z a n a przez z a p o t r z e b o w a n i e , by jakoś
rozerwać ogniwa żelaznego łańcucha, k t ó r y łączy n a s z e gonady z n a s z y m
Bogiem.
Istnieje głupie powiedzenie, że „droga do serca mężczyzny wiedzie przez
jego żołądek". Szatan zastosował lepszą psychologię: droga do serca m ę ż ­
czyzny wiedzie przez jego h o r m o n y . Jest to filozofia, której e c h e m był znak
na biurku C h u c k a Colsona, kiedy pracował on dla N i x o n a zamiast dla Boga:
„Kiedy złapiesz ich za jaja, będziesz miał ich serca i u m y s ł y " .
206
FRONDA 34
Szatan rozwijał spektakularnie u d a n ą siedmiostopniową strategię seksualną:
Stopień 1: Summum bonum, o s t a t e c z n y m celem jest zdobycie dusz.
Stopień 2: Potężnym ś r o d k i e m do osiągnięcia t e g o celu jest p o p s u c i e społe­
czeństwa. To działa szczególnie d o b r z e w s p o ł e c z e ń s t w i e konfor­
mistów. W końcu d o b r e s p o ł e c z e ń s t w o to takie, k t ó r e sprawia, że
ł a t w o jest być dobrym, by użyć s ł ó w Petera M a u r i n a . Szatańska
logika jest także prawdziwa: złe s p o ł e c z e ń s t w o sprawia, że ł a t w o
jest być złym. Czy istniał kiedykolwiek czas, kiedy mieliśmy więk­
sze możliwości bycia złymi?
Stopień 3: Najpotężniejszym ś r o d k i e m do zniszczenia s p o ł e c z e ń s t w a jest
zniszczenie jego a b s o l u t n i e f u n d a m e n t a l n e j części składowej,
rodziny, jedynej instytucji, w której większość z n a s otrzymuje
najważniejszą lekcję życia - lekcję pozbawionej e g o i z m u miłości.
Stopień 4: Rodzina ulega zniszczeniu po zniszczeniu jej podstawy, czyli sta­
bilnego m a ł ż e ń s t w a .
Stopień 5: M a ł ż e ń s t w o ulega zniszczeniu z p o w o d u p o l u z o w a n i a jego spoi­
wa, wierności seksualnej.
Stopień 6: Wierność ulega zniszczeniu za s p r a w ą rewolucji seksualnej.
Stopień 7: Rewolucja seksualna jest p r o p a g o w a n a głównie przez media, k t ó r e
są teraz w przeważającej m i e r z e w rękach wroga.
Całkiem możliwe, że rewolucja seksualna okaże się najbardziej destrukcyj­
ną rewolucją w historii, d u ż o bardziej niż jakakolwiek rewolucja polityczna lub
militarna, ponieważ dotyka o n a nie tylko naszego życia, lecz także samych jego
źródeł. Jest ona wciąż w stanie wczesnego dzieciństwa. J e s t e ś m y tylko w p o ł o ­
wie drogi do „nowego wspaniałego świata". Nie r o z u m i e m y jeszcze wszystkich
konsekwencji m o r a l n e g o relatywizmu. Obecnie, i n n e ob­
szary moralności nie są jeszcze w praktyce w tak znacz­
n y m s t o p n i u zrewolucjonizowane jak seks. To m o ż e
być tylko kwestia czasu. Kiedy tylko żołnierze szatana
ogarną tę część pola bitwy, zaczną atakować n a s t ę p ­
ną. Rządy w Holandii i Oregonie już mówią, że zabi­
janie ludzi dla oszczędzenia im bólu jest w porządku.
Ten s a m h e d o n i z m podsyca ruch na rzecz eutanazji, tak
jak podsyca rewolucję seksualną: jest to asokratejska
zasada, że „niemiłe życie nie jest warte życia".
207
Najbardziej d r a m a t y c z n y m t r i u m f e m rewolucji seksualnej, D u n k i e r k ą
jej wrogów, była z p e w n o ś c i ą intronizacja aborcji. Jeśli istnieje jakakolwiek
zasada moralności, k t ó r ą m o ż n a uważać za tak oczywistą, iż nigdy nie m o g ł a ­
by być w y m a z a n a z ludzkiego serca, to z p e w n o ś c i ą jest to „Nie zabijaj" (to
znaczy, nie zabijaj niewinnych istot l u d z k i c h ) . J e d n a k rewolucja seksualna już
p o k o n a ł a t ę zdumiewająco b e z b r o n n ą zasadę. Aborcja oznacza w o l ę m o r d o ­
wania ze względu na wolę kopulacji. Zwolennicy p r a w a do w y b o r u bez p r z e ­
rwy m ó w i ą mi, że batalia aborcyjna nie dotyczy dzieci, ale seksu. Ma to sens.
Pomyśl o tym. Gdyby aborcja nie m i a ł a nic w s p ó l n e g o z seksem, to nigdy
nie zostałaby zalegalizowana. Dlaczego ktokolwiek chce aborcji? Z w o l e n n i c y
aborcji domagają się kontroli u r o d z i n . A dlaczego? Domagają się kontroli
urodzin, by uprawiać seks bez p o s i a d a n i a dzieci. Gdyby bociany przynosiły
dzieci, Wade pokonałaby Roe. Większość g r z e c h ó w przeciwko p i ą t e m u przy­
kazaniu wyrasta z grzechów przeciwko przykazaniu s z ó s t e m u . Więcej niż 99
proc. wszystkich m o r d e r s t w w S t a n a c h Zjednoczonych to aborcje.
J e s t e ś m y gotowi m o r d o w a ć , by zachować n a s z ą tak z w a n ą w o l n o ś ć sek­
sualną. I będziemy m o r d o w a ć najbardziej n i e w i n n y c h p o ś r ó d nas, jedynych
niewinnych p o ś r ó d n a s . I najbardziej b e z b r o n n y c h ze wszystkich. I w b r e w
najsilniejszemu z instynktów: m a c i e r z y ń s k i e m u . Jest to cud czarnej magii,
oszałamiający sukces, możliwy do wyjaśnienia tylko d z i a ł a n i e m sił n a d ­
przyrodzonych i możliwy do o b r o n i e n i a tylko przez siły n a d p r z y r o d z o n e .
A r g u m e n t nie wystarczy; A m e r y k a potrzebuje egzorcyzmu.
Jedyne rozwiązanie kryzysu
Nie istnieje ileś możliwych rozwiązań t e g o p r o b l e m u . Istnieje tylko j e d n o .
Składa się o n o z d w ó c h zasad. D o p ó k i te zasady nie b ę d ą tak p e w n e w na­
szych umysłach, jak są w rzeczywistości, b ę d z i e m y k o n t y n u o w a ć leczenie
raka aspiryną i nasze s p o ł e c z e ń s t w o u m r z e , tak jak u m a r ł Rzym, czy to z h u ­
kiem, czy też ze s k o m l e n i e m .
Pierwsza zasada: P o d s t a w ą s p o ł e c z n e g o p o r z ą d k u jest m o r a l n o ś ć .
Druga zasada: P o d s t a w ą m o r a l n o ś c i jest religia.
Ad 1. Ż a d n e s p o ł e c z e ń s t w o nie o d n i o s ł o jeszcze sukcesu bez m o r a l n o ś c i .
Każdy wie, że „ p r a k t y k o w a n i e " m o r a l n o ś c i w Ameryce zanika w alarmująco
g w a ł t o w n y m t e m p i e . Ale nie każdy wie, że zanik zasad m o r a l n y c h - obiek208
FRONDA 3 4
tywnych p r a w moralnych jako o d m i e n n y c h od subiektywnych wartości o s o ­
bistych - jest n a w e t bardziej radykalny i bardziej destrukcyjny. N a r ó d , k t ó r y
nie przestrzega swoich zasad, wciąż je j e d n a k ma i m o ż e w o b e c tego być do
nich przywołany. Jeśli wciąż istnieją mapy, to m o ż e m y z p o w r o t e m d o t r z e ć do
drogi. Ale niewiara w zasady oznacza spalenie m a p ; i jakie jest p r a w d o p o d o ­
bieństwo, że odnajdziemy w ó w c z a s drogę z p o w r o t e m ?
O t o tylko dwa d r o b n e przykłady z tysiąca na to, że palenie m a p jest w bar­
dzo z a a w a n s o w a n y m s t a d i u m , d w a t y p o w e fakty z tysiąca:
a) Ani j e d n a niereligijna szkoła prawnicza w Ameryce nie uczy ani na­
wet, zazwyczaj, nie toleruje teorii rzeczywistego n a t u r a l n e g o p r a w a
m o r a l n e g o . Pamiętasz, jak przerażeni byli s e n a t o r o w i e przepytujący
Clarence'a T h o m a s a , kiedy napisał p a r ę miłych rzeczy o prawie na­
turalnym?
b) W ogólnokrajowej ankiecie p r z e p r o w a d z o n e j kilka lat t e m u tylko
11 proc. przyszłych nauczycieli szkół pedagogicznych powiedziało,
że p o ś r ó d różnych opcji, jakie z czystym s u m i e n i e m mogliby przed­
stawić s w o i m s t u d e n t o m jako a l t e r n a t y w n e teorie m o r a l n e , jest
wiara, że istnieje rzeczywista, obiektywna, a b s o l u t n a m o r a l n o ś ć .
Aż 89 proc. przyszłych nauczycieli naszych dzieci powiedziało, że
nie mogliby tej idei choćby tolerować, przedstawiając ją jako opcję
w swoim nauczaniu.
Oczywiście, obiektywna m o r a l n o ś ć albo p r a w o n a t u r a l n e t o nie j e d n a
spośród wielu opcji moralnych; to s a m a definicja m o r a l n o ś c i . „ M o r a l n o ś ć
subiektywna" jest o k s y m o r o n e m ; nie jest to ż a d n a m o r a l n o ś ć , tylko gra.
Jeśli ja (albo my) t w o r z ę zasady, ja (albo my) m o g ę je zmienić. Jeśli s a m się
zwiążę, to nie j e s t e m n a p r a w d ę związany. A niewiążąca m o r a l n o ś ć nie jest
moralnością, tylko „ p a r o m a d o b r y m i p o m y s ł a m i " . Nie m a o n a praw, nie m a
skuteczności; ma tylko „wartości" - miękkie, dające się u g n i a t a ć .
C S . Lewis napisał, że m o r a l n y subiektywizm „z p e w n o ś c i ą położy kres
n a s z e m u g a t u n k o w i i skaże na p o t ę p i e n i e n a s z e d u s z e " . Proszę p a m i ę t a ć ,
że Anglicy nie mają skłonności do przesady. N a z w a ł to „abolicją człowieka".
Jest to śmiertelna choroba. J e s t jak niezwracanie uwagi na to, że lekarz zdiagnozował raka albo jak m ó w i e n i e m u : „Dziękuję za podzielenie się s w o i m i
spostrzeżeniami. Dlaczego sądzi pan, że ma p a n p r a w o mi je n a r z u c a ć ? " . Jest
to tak, jakby wyłączyć światła na sali operacyjnej i odgrywać w swojej głowie
ŚNIEG 2 0 0 4
209
sceny z wymyślonego szpitala. I jest to w ł a ś n i e ortodoksja t r z e c h głównych
e s t a b l i s h m e n t ó w kształtujących u m y s ł y w n o w o c z e s n e j cywilizacji Z a c h o d u :
oświaty, od żłobka po s t u d i a doktoranckie; rozrywki, to znaczy nieformalnej
edukacji; i dziennikarstwa.
Ad 2. D r u g ą zasadą jest to, że dla o g r o m n e j większości wszystkich ludzi
w każdej epoce, miejscu i k u l t u r z e m o r a l n o ś ć z kolei zależy od religii. Jedynie
niewielka elita, jak P l a t o n i Arystoteles, wierzy w a b s o l u t n ą m o r a l n o ś ć bez
absolutnej religii. Teoretycznie jest m o ż l i w e p o z n a n i e s k u t k u - p r a w a m o ­
ralnego - bez p o z n a n i a przyczyny - Boga. Ale h i s t o r i a pokazuje m a ł o , jeśli
w ogóle, p r z y k ł a d ó w m o r a l n o ś c i p o z b a w i o n e j religii. N a s z a o b e c n a p r ó b a
czysto racjonalnej, świeckiej m o r a l n o ś c i jest p o z o s t a ł o ś c i ą O ś w i e c e n i a (które
jest Orwellowską n a z w ą na określenie O c i e m n i e n i a ) . O g r o m n a większość lu­
dzi zgadza się z Dostojewskim: „Jeśli n i e ma Boga, wszystko jest d o z w o l o n e " .
Nikt nigdy nie dał zadowalającej o d p o w i e d z i na p r o s t e pytanie: „Dlaczego
n i e ? " . Dlaczego nie czynić zła, k t ó r e n a m i ę t n i e i szczerze, i „ a u t e n t y c z n i e "
chcę czynić, jeśli nie istnieje ż a d e n n a d l u d z k i p r a w o d a w c a i ż a d n e n a d l u d z k i e
prawo? Tylko dlatego, że m ó g ł b y m zostać złapany, p o n i e w a ż „ z b r o d n i a n i e
popłaca"? Ale z b r o d n i a często w ł a ś n i e popłaca: g r u b o p o n a d p o ł o w a wszyst­
kich p r z e s t ę p s t w nigdy n i e zostaje u k a r a n a . A jeśli j e d y n y m c z y n n i k i e m od­
straszającym są gliniarze, a nie s u m i e n i e , to co z s u m i e n i e m gliniarzy? Kto
będzie stał na straży strażników? I jak wielu s t r a ż n i k ó w m u s i m y mieć, by
n a d z o r o w a ć s p o ł e c z e ń s t w o a m o r a l i s t ó w ? P a ń s t w o p e ł n e m o r a l n y c h subiektywistów m u s i stać się p a ń s t w e m policyjnym. Gliniarze i s u m i e n i e to j e d y n e
skuteczne czynniki odstraszające od p o p e ł n i e n i a p r z e s t ę p s t w a . A Bóg jest
jedynym g w a r a n t e m a u t o r y t e t u s u m i e n i a . Świeckie, socjologiczne, „ z d r o w o ­
r o z s ą d k o w e " o d p o w i e d z i na ś m i e r t e l n e pytanie: „Dlaczego n i e ? " - takie jak
„właściwe z a c h o w a n i e " albo „ p r z y d a t n o ś ć s p o ł e c z n a " , albo „ c o n s e n s u s " - n i e
odstraszą nas od p o p e ł n i e n i a zła, k t ó r e g o o g r o m n i e pragniemy. No bo, dla­
czego m a m y się przejmować „właściwym" z a c h o w a n i e m albo p r z y d a t n o ś c i ą
społeczną albo c o n s e n s u s e m ? Jeśli wszystkie wartości są k w e s t i o n o w a n e , to
te, które zdają się przepraszać za to, że istnieją, z p e w n o ś c i ą nie s t a n ą n a m na
drodze bardziej niż i n n e .
Coraz częściej
zaczynamy zadawać
to
śmiertelne pytanie:
„Dlaczego
nie?". Jest o n o w porządku m o r a l n y m o d p o w i e d n i k i e m śmiertelnego pytania
Nietzschego na t e m a t prawdy: „Dlaczego prawda? Dlaczego raczej nie nieprawFRONDA 34
da?". Przypuśćmy, że nie lubię prawdy? Dlaczego by
nie mówić k ł a m s t w i nawet w nie wierzyć?
Dekonstrukcjoniści już ośmielają się mówić,
że „prawda" jest tylko maską hipokryzji na
twarzy władzy.
Nie ma na to odpowiedzi, chyba że p r a w d a
jest absolutna. Śmierć Boga, k t ó r ą N i e t z s c h e wi­
dział z oślepiającą, p r o r o c z ą dokładnością, była tak­
że śmiercią prawdy obiektywnej. Gdyż p r a w d a jest
po p r o s t u „Bogiem bez twarzy". „Jak m o ż e istnieć
wieczna prawda, jeśli nie ma wiecznego u m y s ł u ,
który by ją p o m y ś l a ł ? " - pyta Sartre, ta blada,
profesorska kopia N i e t z s c h e g o .
Co się dzieje, kiedy społeczeń­
stwo staje się zsekularyzowane? Co
dzieje się, kiedy Bóg umiera? Kiedy
Bóg umiera, umiera także Jego obraz.
Abolicja Boga pociąga abolicję człowie­
ka, abolicję wyraźnie ludzkiej władzy
sumienia, Bożego proroka w duszy.
Autorytet
sumienia,
podobnie
jak
jakiegokolwiek proroka, zależy od autorytetu
Boga. Dlaczego mielibyśmy szanować posłańca
króla, skoro zabiliśmy króla?
Kiedy człowiek opuszcza pokój, jego obraz znika
z lustra w tym pokoju. Żyjemy w tym u ł a m k u s e k u n d y p o m i ę d z y z n i k n i ę c i e m
Boga i zniknięciem Jego obrazu w l u d z k i m lustrze. Ten obraz jest życiem na­
szych dusz, naszych s u m i e ń . O t o , o co toczy się nasza o b e c n a „wojna k u l t u r " .
Nie toczy się ona tylko o zdobycie naszych p r a w w j a w n y m życiu publicznym;
toczy się o n a o zbawienie duszy. Toczy się o n a całkiem p r a w d o p o d o b n i e
o n i e p r z e r w a n e biologiczne p r z e t r w a n i e naszego g a t u n k u i naszej cywilizacji
na tej planecie w n a s t ę p n y m m i l e n i u m , gdyż śmierć w e w n ą t r z z konieczności
spowoduje śmierć na zewnątrz. Toczy się o n a z p e w n o ś c i ą o życie wieczne
albo wieczną śmierć, gdyż bez skruchy nie m o ż e być zbawienia, a bez rzeczy­
wistego m o r a l n e g o p r a w a nie m o ż e być skruchy.
ŚNIEG 2 0 0 4
21
1
Jak Bóg rozwiązuje to, co nierozwiązywalne
Faryzeusze pytają Jezusa: „Czy p o w i n n i ś m y o d m ó w i ć p ł a c e n i a p o d a t k ó w
Cezarowi, czy n i e ? " Jeśli On p o w i e „tak", to n a r u s z y p r a w o rzymskie; jeśli
powie „ n i e " , z ł a m i e p r a w o żydowskie. „Czy p o w i n n i ś m y u k a m i e n o w a ć
cudzołożnicę, czy n i e ? " Jeśli p o w i e „tak", to p o p e ł n i wykroczenie przeciw
miłosierdziu; jeśli p o w i e „ n i e " , to n a r u s z y sprawiedliwość; jeśli p o w i e „tak",
naruszy p r a w o rzymskie, k t ó r e nie d a w a ł o Ż y d o m zgody n a wykonywanie
kary śmierci; jeśli powie „ n i e " , n a r u s z y p r a w o mojżeszowe, k t ó r e nakazywało
karę śmierci za to p r z e s t ę p s t w o . A jeśli nie p o w i e nic, będzie to oznaczało, że
się wymiguje. N i e ma więc dobrej odpowiedzi.
Dobrze jest znany olśniewający styl Jego odpowiedzi (zob. Mt 22, 15-22;
J 8, 1-11). Jakie jest ich w s p ó l n e źródło? Takie, że Bóg nie jest ograniczony
uwarunkowaniami problemu; że ż a d n a klatka nie m o ż e pomieścić Chrystusa.
W e ź m y człowieka przy sadzawce Betesda (por. J 5). Potrzebuje u z d r o ­
wienia, które m o ż e mu dać tylko w o d a z sadzawki poruszanej przez anioła,
ponieważ jest chromy; ale nie m o ż e d o s t a ć się do sadzawki, by doświadczyć
uzdrowienia, p o n i e w a ż jest chromy. N i e m a rozwiązania. J e z u s j e d n a k uzdra­
wia tego człowieka. To, co jest n i e m o ż l i w e dla człowieka, jest m o ż l i w e dla
Boga. Jest rzeczą dla n a s n i e m o ż l i w ą rozwiązać p o p l ą t a n y p r o b l e m religii
porównawczych. Wydaje się,
że r ó w n i e n i e m o ż l i w e jest wygranie wojny
przeciwko sekularyzacji i m o r a l n e m u relatywizmowi, k t ó r e s t a n o w i ą głów­
ne rysy historii cywilizacji zachodniej od k o ń c a Średniowiecza, szczególnie
od Oświecenia, jeszcze szczególniej w t y m diabelskim stuleciu
(według
wizji papieża Leona XIII), najszczególniej zaś od m o m e n t u rewolucji sek­
sualnej w latach 60. Bóg działa teraz, by zająć się o b y d w o m a p r o b l e m a m i
tym s a m y m u d e r z e n i e m ,
k t ó r e m o ż n a nazywać „ e k u m e n i c z n y m dżiha-
d e m " . Epoka wojen religijnych się kończy; e p o k a wojny religii się zaczy­
na: wojny wszystkich religii przeciw żadnej. Przed n a m i pierwsza wojna
światowa religii.
Papież Jan Paweł II powiedział, że trzecie milenium m o ż e być milenium jed­
ności chrześcijan, tak jak drugie milenium było milenium rozłamu chrześcijan.
Otwiera się w ten sposób przed n a m i opatrznościowa trzystopniowa struktura
historii Kościoła, odpowiadająca trzem e t a p o m całej ludzkiej historii według
Pisma Świętego: stworzenie, upadek i odkupienie albo raj, raj utracony i raj
212
FRONDA
34
odzyskany. Najpierw zdobyliśmy świat. Potem go straciliśmy. Teraz m u s i m y go
zdobyć ponownie.
Pierwszym m i l e n i u m było m i l e n i u m jedności chrześcijan. Był j e d e n i tyl­
ko j e d e n na całym świecie widzialny Kościół od zesłania D u c h a Świętego do
roku 1054. D r u g i m m i l e n i u m było m i l e n i u m r o z ł a m u chrześcijan, rozdarcia
w pozbawionej szwów szacie C h r y s t u s a : r o k 1054, r o k 1517 i dalsze roz­
darcia, które nastąpiły po roku 1517. Ciało C h r y s t u s a w y d a w a ł o się światu
umierać. Bo, kiedy organy ciała nie działają r a z e m , ciało u m i e r a .
Ale jest to Ciało C h r y s t u s a i dlatego powstaje z grobu. Być m o ż e , w cu­
d o w n y m zamyśle Boskiej o p a t r z n o ś c i trzecim m i l e n i u m będzie m i l e n i u m
z m a r t w y c h w s t a n i a jedności albo pojednania.
W tym scenariuszu p o w r ó t do pogańskiego, niechrześcijańskiego świata
poza Kościołem spowoduje Boską reakcję w postaci p o w r o t u do zjednoczo­
nego Kościoła. N a d m i a r sił z drugiego tysiąclecia wydaje się łączyć w te dwie,
kiedy w c h o d z i m y w trzecie tysiąclecie - p o d o b n i e jak w marksistowskiej te­
orii historii, w e d ł u g której do decydującej rewolucji m o ż e dojść tylko wtedy,
kiedy wiele klas przedkapitalistycznego s p o ł e c z e ń s t w a połączy się w jedyne
dwie klasy w kapitalizmie. Marksowski p r o l e t a r i a t i burżuazja są o d p o w i e d ­
nikami Augustyńskiego P a ń s t w a Bożego i P a ń s t w a świata.
Nie m a m y kryształowej kuli. Ale m a m y w s k a z ó w k i - wiele wskazówek,
z a r ó w n o a priori, jak i a posteriori. A priori: czyż każda ludzka h i s t o r i a nie
przechodzi przez te trzy etapy - etapy swego rodzaju stworzenia, u p a d k u
i odkupienia? S t r u k t u r a każdej historii jest taka, że sytuacja jest najpierw
u s t a n o w i o n a , n a s t ę p n i e z b u r z o n a , wreszcie przywrócona (czy to szczęśliwie,
czy też nieszczęśliwie). A posteriori: wydajemy się widzieć, że przejście od
e t a p u drugiego d o e t a p u trzeciego, nabiera k s z t a ł t u n a naszych oczach, nie
tylko w n o w o zjednoczonym anty-Kościelnym świecie, ale także w n o w o jed­
noczącym się a n t y ś w i a t o w y m Kościele.
Granice bitwy oczywiście się zmieniają. P r o t e s t a n c i i katolicy j u ż więcej
nie rzucają na siebie a n a t e m . Relacje z Ż y d a m i , a n a w e t z m u z u ł m a n a m i
zaczynają mieć z n a m i o n a z r o z u m i e n i a i szacunku, jakiego nie widzieliśmy
nigdy p r z e d t e m w historii. N a s z e serca, jeśli nie n a s z e głowy, w rzeczywisto­
ści zbliżają się do siebie i wydaje się, że strategią naszego Boskiego D o w ó d c y
jest zapoczątkowanie tej zmiany przez p o s t a w i e n i e n a s t w a r z ą w t w a r z w o b e c
coraz bardziej wyraźnego i o b e c n e g o n i e b e z p i e c z e ń s t w a w s p ó l n e g o wroga,
ŚNIEG 2 0 0 4
213
nowej wieży Babel. Nic nie jednoczy tak, jak w s p ó l n y wróg
i wspólny s t a n zagrożenia. Śnieżyca sprawia, że sąsiedzi stają
się przyjaciółmi. Wojna m o ż e sprawić, że n a w e t w r o g o w i e sta­
ją się przyjaciółmi. Niektórzy z Irlandczyków zgłosili się d o b r o ­
wolnie, by ryzykować życie w okopach o b u wojen światowych
obok swoich z n i e n a w i d z o n y c h angielskich p a n ó w i wrogów,
p o n i e w a ż w p o r ó w n a n i u z globalnym z a g r o ż e n i e m g e r m a ń ­
skim b a r b a r z y ń s t w e m ich lokalna brytyjska wojna d o m o w a wy­
dawała się l u k s u s e m . Z w a ś n i e n i bracia zaprzestają waśni, kiedy
szaleniec atakuje ich d o m . Wydaje się, że Bóg wypuścił szaleńca
szatana albo raczej p o l u z o w a ł swój uchwyt na smyczy szatana,
tak jak to uczynił w wypadku H i o b a - w wyraźnie o k r e ś l o n y m
celu. Odkąd Judasz zdradził C h r y s t u s a i w t e n s p o s ó b sprawił, że m o ż l i w e
stało się nasze zbawienie, Bóg wykorzystywał szatana, by zniweczyć pracę
szatana. Pozwolił, by szatan wywołał na świecie ś w i a t o w ą wojnę d u c h o w ą ,
która atakuje nie j e d n ą religię, ale wszystkie. O b e c n i e jednoczy miłujących
Boga katolików, prawosławnych, anglikanów, p r o t e s t a n t ó w (nawet Ż y d ó w
i m u z u ł m a n ó w ) bardziej niż cokolwiek d o t ą d w historii. Strategią s z a t a n a jest
dzielenie i zdobywanie. A p o n i e w a ż d o k o n a ł p o d z i a ł u , to zdobywa. A p o n i e ­
waż zdobywa, jednoczymy się, by go p o k o n a ć . A więc jednoczy nas, p o n i e w a ż
nas podzielił.
Oczywiście, nawet jeśli ten niewidzialny scenariusz kosmicznego dżihadu
jest trafny, to nie rozwiązuje żadnego z klasycznych i teologicznych p r o b l e m ó w
religii porównawczej. Nie sprawia, że dla katolika możliwe staje się przyjęcie
sola scriptura albo dla p r o t e s t a n t a uznanie papieskiej nieomylności. Sprawia na­
tomiast to, że kochają się nawzajem i walczą obok siebie na śmierć z miłości do
tego samego Chrystusa. Czy jest to mniejsze osiągnięcie, czy większe?
Jakie rozwiązania teologiczne i eklezjalne w y ł o n i ą się z tej nowej sytuacji
i tego n o w e g o sojuszu? N i k t nie jest w stanie powiedzieć, p o n i e w a ż sojusz
jest wciąż we wczesnych stadiach formowania. To f o r m o w a n i e się jest wyraź­
niejsze i bardziej z a a w a n s o w a n e p r z e d klinikami aborcyjnymi i c e n t r a m i nar­
kotykowymi w upadłych częściach m i a s t a niż w kościołach albo s e m i n a r i a c h
lub na uniwersytetach.
Oczywiście, e k u m e n i z m nie jest homogeniczny. M u s i m y wyraźnie odróżnić
przynajmniej pięć specyficznie o d m i e n n y c h rodzajów albo p o z i o m ó w e k u m e 214
FRONDA
34
n i z m u . Rozróżnienie m u s i być d o k o n a n e z a r ó w n o w teorii
albo wierze, jak i w praktyce albo współpracy we wspólnym
dżihadzie przeciwko w s p ó l n e m u wrogowi, „który dąży do za­
dania n a m cierpienia".
Po pierwsze, istnieje e k u m e n i z m chrześcijański. J e s t to
jedyny etymologicznie i teologicznie właściwy sens t e g o sło­
wa. Współpraca p o m i ę d z y kościołami chrześcijańskimi opiera
się w zasadniczej mierze na fakcie, że t e n s a m j e d e n C h r y s t u s
jest c e n t r u m wiary wszystkich chrześcijan; że w oczach Boga,
a w o b e c tego w prawdziwej rzeczywistości, Ciało C h r y s t u s a
jest wciąż jednością, ponieważ jest wiecznie jednością, c h o ­
ciaż jego widzialny wygląd jest teraz podzielony. C h r y s t u s
nie jest podzielony. Mistyczne Ciało C h r y s t u s a nie m o ż e być
podzielone. Jego oblubienica nie m o ż e być w liczbie mnogiej, p o n i e w a ż nie
jest On poligamistą. Kiedy przyjdzie p o n o w n i e (a niech się to stanie w k r ó t ­
ce), nie poślubi h a r e m u .
Współpraca p o m i ę d z y chrześcijanami opiera się także na fakcie, że m a m y
przykazanie bycia „jednej myśli... myśli C h r y s t u s a " . Nie jest to n a s z a wola,
ale Jego: „Aby tak jak My stanowili j e d n o " . Jak powiedział Jan Paweł II w swo­
jej encyklice na t e m a t e k u m e n i z m u (Ut unum sint), e k u m e n i z m nie jest opcją,
jest rozkazem. Nie pochodzi on od teologów, ale od Theos.
Po drugie, istnieje e k u m e n i z m żydowsko-chrześcijański. W s p ó l n a m i ł o ś ć
i w s p ó ł p r a c a m o g ą się tutaj zdarzyć, ale j e d n o c z e n i e m o ż e to nastąpić tylko
poprzez apostazję chrześcijan albo n a w r ó c e n i e Żydów. N i e jest tak, że jed­
ność p o m i ę d z y R z y m e m a K o n s t a n t y n o p o l e m albo G e n e w ą , albo C a n t e r b u r y
m o ż e nastąpić jedynie p o p r z e z apostazję albo n a w r ó c e n i e . Chrześcijański
e k u m e n i z m ma miejsce p o m i ę d z y sprzeczającym się r o d z e ń s t w e m ; e k u m e ­
nizm żydowsko-chrześcijański istnieje p o m i ę d z y r o d z i c e m i dzieckiem, k t ó ­
rzy zrazili się do siebie. A j e d n a k Żydzi pozostają naszymi ojcami w wierze,
jedyną „ i n n ą " religią, która nie jest dla n a s w ż a d e n s p o s ó b „ i n n a " ; jedyną,
którą w pełni akceptujemy jako objawioną przez Boga i nieomylną.
Po trzecie, istnieje e k u m e n i z m c h r z e ś c i j a ń s k o - m u z u ł m a ń s k i . Ten jest
nawet trudniejszy, nie tylko dlatego, że historycznie m u z u ł m a n i e opierali się
nawróceniu bardziej niż inni ludzie, ale dlatego, że kiedy Żydzi n a w r ó c e n i na
chrześcijaństwo stają się s p e ł n i o n y m i Ż y d a m i , n a w r ó c e n i m u z u ł m a n i e nie
ŚNIEG 2 0 0 4
215
stają się s p e ł n i o n y m i m u z u ł m a n a m i . Nic w p i s m a c h żydowskich nie prze­
czy chrześcijaństwu, ale n i e k t ó r e rzeczy w Koranie tak. J e d n a k n a w e t tutaj,
„ e k u m e n i c z n y d ż i h a d " jest możliwy i wzywa się do niego z tego p r o s t e g o
i w a ż n e g o p o w o d u , że m u z u ł m a n i e i chrześcijanie głoszą i stosują w praktyce
to s a m e pierwsze przykazanie: islam, całkowite o d d a n i e się i p o d d a n i e się
ludzkiej woli woli Boskiej. Walczymy o b o k siebie n i e tylko dlatego, że s t o i m y
twarzą w twarz ze w s p ó l n y m wrogiem, ale n a d e wszystko dlatego, że s ł u ż y m y
i oddajemy cześć t e m u s a m e m u b o s k i e m u Dowódcy.
Wielu chrześcijan, z a r ó w n o protestantów, jak i katolików, nie wierzy w to,
co Kościół m ó w i o islamie (na przykład na Soborze Watykańskim II i w n o ­
wym katechizmie): że Allah nie jest i n n y m Bogiem, że oddajemy cześć t e m u
s a m e m u Bogu. Kiedyś po debacie z ateistą na t e m a t istnienia Boga
i po tym, jak spędziłem sporo czasu, objaśniając Boskie atrybuty
i broniąc ich, podszedł do m n i e p e w i e n m u z u ł m a n i n i powie­
dział: „Moje serce się raduje, kiedy słyszę taką d o b r ą islamską
ortodoksję. Jesteś m u z u ł m a n i n e m , p r a w d a ? " . Nie
mógł uwierzyć, że j e s t e m chrześcijaninem, p o ­
nieważ powiedział: „Prawdziwie znasz Allaha".
Najwidoczniej myślał (przeciwnie do Koranu),
że chrześcijanie oddają cześć i n n e m u Bogu.
Lepiej będzie, jeśli te n i e p o r o z u m i e n i a zo­
staną wyjaśnione, w przeciwnym razie wy­
niknie z tego o g r o m n e zamieszanie na polu
bitwy pomiędzy przyjacielem i wrogiem.
Po czwarte, istnieje ekumeniczna jedność z in­
nymi religiami, które nie znają Boga Abrahama:
na przykład z hinduizmem i buddyzmem.
Wiele pól walki tej wielkiej wojny sięga tak
daleko. Na przykład hindusi i buddyści
dołączyli
do
katolików,
protestantów,
Żydów i muzułmańskich duchownych w pro­
teście przeciwko „inżynierii genetycznej"
- tworzeniu kawał­
ków
w
216
człowieka
laboratoriach
FRONDA 34
i „ h o d o w a n i u " organów albo m a n i p u l o w a n i u i przeprojektowywaniu samej
n a t u r y ludzkiej. Istnieje zasadnicza szczelina p o m i ę d z y sekularystami, którzy
nie uznają ż a d n e g o p r a w a p o n a d l u d z k i m p r a g n i e n i e m , a w s z y s t k i m i religia­
mi świata.
W końcu n a w e t ateiści i agnostycy, jeśli są l u d ź m i dobrej woli, intelektual­
nie uczciwymi i wciąż wierzą w p r a w d ę o b i e k t y w n ą i o b i e k t y w n ą m o r a l n o ś ć ,
są po naszej s t r o n i e w wojnie przeciwko s i ł o m ciemności. Być m o ż e m o g ą
oni być nazywani „ a n o n i m o w y m i chrześcijanami", jak z a s u g e r o w a ł to Karl
R a h n e r (idąc za św. J u s t y n e m M ę c z e n n i k i e m ) , a być m o ż e jest to teologiczne
n i e p o r o z u m i e n i e . W każdym razie nie m o g ą o n i być nazywani w o j o w n i k a m i
na rzecz Antychrysta. Jeśli szukają prawdy, w k o ń c u ją znajdą. Z a p e w n i a n a s
o tym s a m C h r y s t u s . Być m o ż e nie są jeszcze p o ś l u b i e n i Bogu, ale nie są także
celowymi r o z w o d n i k a m i . Dr Bernard N a t h a n s o n nie jest w tej samej armii co
Madeline Murray 0 ' H a r e .
Nie m a m pojęcia, jakie n o w e teologiczne z r o z u m i e n i e m o ż e się wyłonić
z tego n o w e g o praktycznego sojuszu m o r a l n e g o , ale sądzę, że do takiego
z r o z u m i e n i a dojdzie. J e d n o ś ć w działaniu pociąga za s o b ą j e d n o ś ć w myśli.
Jest to zasada w y ł o ż o n a przez Dostojewskiego w Braciach Karamazow. Mądry
starzec, ojciec Z o s i m a , mówi, że ortopraksja d o p r o w a d z i do ortodoksji. Tak
jak wiara m o ż e prowadzić do dobrych u c z y n k ó w - do m i ł o s i e r d z i a - tak
miłosierdzie m o ż e prowadzić do wiary. „Niech p a n i stara się kochać bliź­
nich czynnie i bez u s t a n k u - m ó w i do p a n i Chochłakow, k t ó r ą spowiada.
- W miarę jak będzie p a n i czyniła na tej d r o d z e postępy, będzie się p a n i
równocześnie u t w i e r d z a ć w wierze w Boga i w n i e ś m i e r t e l n o ś ć p a n i duszy.
[...] Wypróbowany to s p o s ó b i p e w n y " . Ale ( Z o s i m a ostrzega), m u s i to być
rzeczywista i k o s z t o w n a miłość, miłosierdzie, a nie po p r o s t u s p o n t a n i c z n e
ludzkie uczucia lub „współczucie". „Żałuję, że nie m o g ę p a n i powiedzieć nic
bardziej pocieszającego, a l b o w i e m m i ł o ś ć czynna w p o r ó w n a n i u z marzyciel­
ską jest o k r u t n a i przerażająca".
J e d n a k kobieta ta nie zdaje t e s t u , p o n i e w a ż należy do tych, którzy mają
wspaniałe plany zbawienia „ludzkości", ale nie m o g ą znieść mieszkającego
obok bliźniego, szczególnie kiedy zbliży się za b a r d z o . My m o ż e m y zdawać
test. Jeśli będziemy pracować i walczyć, i kochać czynnie r a m i ę w r a m i ę
z aszymi p r o t e s t a n c k i m i i katolickimi, i p r a w o s ł a w n y m i , i żydowskimi, i m u ­
z u ł m a ń s k i m i bliźnimi, to dojdziemy do u ś w i a d o m i e n i a sobie czegoś, czego
ŚNIEG 2 0 0 4
217
nie r o z u m i e l i ś m y p r z e d t e m . Co to będzie? Jeszcze nie wiemy. Będziemy
w stanie u ś w i a d o m i ć to sobie tylko, czyniąc uczynki miłości i walcząc, a n i e
poprzez spekulacje.
Parę konkretnych wskazówek
Perły na sznurze Bożej strategii
O t o nieco więcej konkretnych d o w o d ó w potwierdzających moje zasadnicze
twierdzenie, że Boża o p a t r z n o ś ć w p r o w a d z a n a s w n o w ą epokę „ e k u m e n i c z ­
nego dżihadu".
Każde z poniższych 15 wydarzeń p o w i n n o wywoływać r a d o ś ć i myśl, że
następuje radykalna z m i a n a linii bojowych. Wszystkie z nich, kiedy spojrzy
się na nie r a z e m i połączy tematycznie, t w o r z ą 15 o d c i s k ó w t e g o s a m e g o
Bożego palca.
1. Zacznijmy od znaczącego faktu, że w okresie 1 9 9 2 - 1 9 9 5 , p o ł o w a być
m o ż e ludzi w Ameryce w końcu się ocknęła, by u ś w i a d o m i ć sobie t e n prosty,
znaczący fakt, że bierzemy udział w wojnie. Przed w y b o r a m i p r e z y d e n c k i m i
w 1992 roku, jedynymi, którzy myśleli, że j e s t e ś m y na wojnie d u c h o w e j albo
n a w e t na wojnie kultur, byli przedstawiciele niewielkiej mniejszości, k t ó r ą
m e d i a skutecznie lekceważyły jako e k s t r e m i s t ó w . Ale dzisiaj ś w i a d o m o ś ć
„wojny k u l t u r " jest p o w s z e c h n a . Mgła - najskuteczniejsza b r o ń s z a t a n a
- rzednie. Światłość świta.
2. Bardziej k o n k r e t n i e i lokalnie, wystarczy, że spojrzymy na wybory
w 1994 roku: ż a d e n z k a n d y d a t ó w „pro-life" nie przegrał z k a n d y d a t a m i
opowiadającymi się za aborcją w Senacie czy Izbie R e p r e z e n t a n t ó w , czy w wy­
borach g u b e r n a t o r s k i c h . Tak z w a n e „kwestie s p o ł e c z n e " , p o g a r d z a n e przez
ekspertów, wyraźnie klasyfikują się na p i e r w s z y m miejscu w u m y s ł a c h n a r o ­
du. N a s t ę p n y c h p a r ę lat pokaże, czy m a m y rząd ekspertów, przez e k s p e r t ó w
i dla ekspertów, czy też rząd n a r o d u , przez n a r ó d i dla n a r o d u .
3. To, co m e d i a nazywają (ze świętym p r z e r a ż e n i e m ) „ p o w s t a w a n i e m
i r o z k w i t e m religijnej prawicy", jest o g r o m n y m f e n o m e n e m , k t ó r e g o nikt n i e
oczekiwał 20 lat t e m u . I t e n f e n o m e n nie mija.
4. W Kościele rzymskokatolickim m a m y papieża, k t ó r y wie, gdzie toczą
się bitwy, i który walczy jak wielki, łagodny n i e d ź w i e d ź - n o w y Grzegorz
Wielki. Z p e w n o ś c i ą uczynił więcej niż ktokolwiek w n a s z y m stuleciu, by
FRONDA 34
wybawić świat od k o m u n i z m u i wojny n u k l e a r n e j . Walczy p o t ę ż n ą b r o n i ą :
świętością, siłą woli, inteligencją, n a u c z a n i e m , filozofią, p i s m e m i p r o r o c k ą
dalekowzrocznością. Jest on d u c h o w y m Peryklesem, zwycięzcą niewygrywalnych bitew.
5. O t o Konferencja N a r o d ó w Zjednoczonych w Kairze w 1994 roku d o ­
tycząca kontroli populacji. Któż m ó g ł b y to przewidzieć? Któż przewidział?
Plany silnego e s t a b l i s h m e n t u w s p i e r a n e g o przez o g r o m n e fundusze S t a n ó w
Zjednoczonych i O N Z , i t o t a l i t a r n ą p r a g m a t y c z n ą organizację, zostały p o ­
k o n a n e przez koalicję Watykanu i krajów m u z u ł m a ń s k i c h ! Czy t a k a koalicja
m i a ł a miejsce kiedykolwiek p r z e d t e m ? Co m o g ł o się do niej przyczynić?
Tylko ś w i a d o m o ś ć wspólnej n a d p r z y r o d z o n e j wojny przeciwko w s p ó l n e m u
n a d p r z y r o d z o n e m u wrogowi, który nienawidzi świętości życia i który chce
niszczenia n i e n a r o d z o n y c h dzieci, męskości, kobiecości, rodziny i czystości.
N a z w a ł b y m Kair (i jego e c h o w Pekinie r o k później) większym z w y c i ę s t w e m
z islamem niż zwycięstwo przeciwko n i e m u , j a k i m była b i t w a p o d L e p a n t o .
6. Wewnątrz Kościoła katolickiego n o w ą strategią s z a t a n a było obsadza­
nie średniego szczebla - t a m , gdzie są p o d e j m o w a n e decyzje dotyczące szcze­
gólnie edukacji - szpiegami. (Byliśmy zwykli nazywać ich „ h e r e t y k a m i " , ale
nie ośmielamy się j u ż więcej używać t e g o słowa, p o n i e w a ż j e s t e ś m y słusznie
zażenowani n a s z y m b ł ę d e m , jakim było ich palenie. J e d n a k nie m a p o t r z e b y
obawiać się przywrócenia p r y m i t y w n e g o sposobu, jakim było palenie na
stosie, gdyż n o w o c z e s n a technologia dała n a m kriogenikę, a więc t e r a z m o ­
żemy ich z a m i a s t tego zamrozić i o d m r o z i ć , kiedy nadejdzie Paruzja). Całe
pokolenie katolickich k a t e c h u m e n ó w z o s t a ł o nagle i katastrofalnie s t r a c o n e .
Większości nigdy nie uczono, jak d o s t a ć się do nieba, by nie w s p o m i n a ć
o znaczeniu Trójcy Świętej i wcieleniu. Ale ta s z a t a ń s k a strategia zaczyna
teraz przynosić o d w r o t n y skutek, gdyż Kościół jest o r g a n i z m e m , a o r g a n i z m
produkuje przeciwciała. N i e m a l wszyscy interesujący n o w i pisarze katoliccy
są ortodoksami; niemal wszystkie ortodoksyjne s e m i n a r i a pękają w szwach,
podczas gdy liberalne są p o n u r o p u s t e ; pojawiają się t u z i n y n o w y c h katoli­
ckich czasopism, z których wszystkie są zdecydowanie ortodoksyjne; i wy­
rastają prawdziwie katolickie college'e, k t ó r e są wyraźnie falą przyszłości:
Steubenville, Saint T h o m a s A ą u i n a s , Saint T h o m a s More, C h r i s t e n d o m
- wkrótce n a w e t e k u m e n i c z n y ewangelikalny i katolicki Great Books School,
C S . Lewis College.
ŚNIEG 2 0 0 4
219
7. Sam Lewis jest f e n o m e n e m .
Bez najmniejszego k o m p r o m i s u albo
rozwadniania roszczeń któregokolwiek z kościołów lub denominacji pokazał
m i l i o n o m czytelników, że „po p r o s t u c h r z e ś c i j a ń s t w o " jest rzeczywistym i so­
lidnym c e n t r u m , a nie abstrakcją najmniejszego - w s p ó l n e g o - m i a n o w n i k a ,
i że jest daleko bardziej atrakcyjne i dające się uzasadnić, i interesujące niż
cokolwiek na świecie. Atrakcyjność Lewisa r o ś n i e każdego roku.
T r u d n o n a m sobie u ś w i a d o m i ć , jak daleko doszliśmy w tym, że j e s t e ś m y
w stanie to jasno dostrzec, t r u d n o n a m sobie u ś w i a d o m i ć , że jeszcze tak
niedawno, jakieś 40 lat t e m u większość katolików i większość p r o t e s t a n t ó w
byłoby zdziwionych, z d e z o r i e n t o w a n y c h albo n a w e t zgorszonych, słysząc to
wszystko, co teraz postrzegają jako oczywiste: że kardynał 0 ' C o n n o r jest bli­
żej Jerry'ego Falwella niż H a n s a Kunga i że ortodoksyjni baptyści z P o ł u d n i a
mają więcej w s p ó l n e g o z p a p i e ż e m niż z m o d e r n i s t y c z n y m i b a p t y s t a m i . Bo
to, czy C h r y s t u s jest Zbawicielem, jest ważniejsze niż to, czy papież jest Jego
n a m i e s t n i k i e m ; a to, czy istnieje j e d e n Zbawiciel, czy wielu, jest ważniejsze
niż to, czy istnieją dwa, czy siedem s a k r a m e n t ó w . Dzieląc każdy kościół, m o ­
derniści zaczęli jednoczyć wszystkie kościoły przeciwko m o d e r n i z m o w i .
8. Od początku swojego pontyfikatu J a n Paweł II zwracał się na W s c h ó d :
z a r ó w n o do swojego wroga, k o m u n i z m u , jak i do swojego przyjaciela, p r a w o ­
sławia. Kiedy tylko został wybrany, powiedział, że ma trzy wielkie zadania:
p o k o n a n i e k o m u n i z m u i zagrożenia w o j n ą n u k l e a r n ą , d o p r o w a d z e n i e do
p o n o w n e j jedności z p r a w o s ł a w i e m i z r e f o r m o w a n i e Kościoła w A m e r y c e .
Pierwsze było relatywnie łatwe, trzecie m o ż e okazać się n i e m o ż l i w e . Ale dru­
gie, myślę, jest najbliższe jego sercu. Jak m o ż e Kościół oddychać tylko j e d n y m
ze swoich d w ó c h płuc? - pytał często. Ż a d e n z p o p r z e d n i c h papieży nie był
tak stanowczy w tej sprawie.
9. Byłem zdumiony,
kiedy się d o w i e d z i a ł e m
(na konferencji
Luter
- Akwinata), że większość l u t e r a n ma głęboką nadzieję, że w k o ń c u dojdzie
do pojednania z R z y m e m . J e d y n ą większą przeszkodą, rzeczą, k t ó r a nie m o g ł a
podlegać k o m p r o m i s o w i i która usprawiedliwiała Lutra w jego myślach za t e n
straszny czyn rozdarcia widzialnej tkanki Ciała C h r y s t u s a , była oczywiście
doktryna usprawiedliwienia przez wiarę, bliska s a m e m u sercu Ewangelii.
Cóż, w s p ó l n e oświadczenie Watykanu i niemieckich b i s k u p ó w l u t e r a ń s k i c h
około 10 lat t e m u głosiło faktycznie, że nie j e s t e ś m y w tej sprawie rzeczywi­
ście podzieleni, że p r o b l e m został rozwiązany, że o b a kościoły w istocie się
220
FRONDA
34
zgadzają, choć używają o d m i e n n e j terminologii. P o t r z e b a było czterech i pół
stulecia i wielu krwawych wojen, by t e g o doczekać.
Kiedy Tom H o w a r d został katolikiem, G o r d o n College zwolnił go z pracy,
ponieważ wymagał od wszystkich c z ł o n k ó w wydziału, że b ę d ą wierzyć i pod­
piszą oświadczenie o wierze, k t ó r e o b e j m o w a ł o zasadę u s p r a w i e d l i w i e n i a
przez wiarę. Uczyłem t a m r ó w n i e ż na pół e t a t u i College powiedział T o m o w i
oraz mnie, że chociaż obaj p o d p i s a l i ś m y ich oświadczenie, nie m o ż e m y t a m
uczyć, jako że nie m o ż e m y n a p r a w d ę w to wierzyć, p o n i e w a ż j e s t e ś m y k a t o ­
likami. Kiedy obaj zaprotestowaliśmy, że rzeczywiście wierzymy w tę zasadę
(jak moglibyśmy nie wierzyć - jest to w Piśmie Ś w i ę t y m ! ) , dyrektorzy po
p r o s t u nie mogli tego z r o z u m i e ć . A więc dali n a m mały przyjacielski wykład
na t e m a t tego, w co wierzą katolicy.
Każdego roku jest coraz mniej p r o t e s t a n t ó w i katolików, k t ó r y c h to stare
n i e p o r o z u m i e n i e w p r o w a d z a w błąd. Dla o b u s t r o n zaczyna być jasne, że
dostępujemy zbawienia tylko przez C h r y s t u s a , przez łaskę, że wiara jest na­
szą akceptacją tej łaski, a więc d o s t ę p u j e m y zbawienia przez wiarę, że d o b r e
uczynki z konieczności wynikają z tej wiary, jeśli jest p r a w d z i w a i zbawcza,
a więc nie m o ż e m y dostąpić zbawienia przez wiarę bez dobrych uczynków.
Obie strony się z t y m zgadzają, p o n i e w a ż obie s t r o n y akceptują P i s m o Święte,
a rozwiązanie znajduje się w ł a ś n i e t a m . J e d n o ś ć zawsze powstaje przez p o ­
w r ó t d o źródeł.
Niestety wciąż jest wielu, którzy n a w e t nie znają Ewangelii. Większość
moich katolickich s t u d e n t ó w w Boston College nigdy tego nie słyszała. Kiedy
pytam ich, co powiedzieliby Bogu, gdyby umarli tej nocy i Bóg spytałby ich,
dlaczego miałby ich zabrać do nieba,
dziewięcioro na dziesięcioro n a w e t
nie w s p o m i n a Jezusa Chrystusa.
Większość
z
nich
mówi,
że
byli dobrzy albo uprzejmi, albo
uczciwi, albo starali się, jak m o ­
gli. Poważnie wątpię w to, że Bóg
odwróci reformację, dopóki nie upew­
ni się, że luterańskie przypominanie
Ewangelii św. Pawła zostało usłyszane
w całym Kościele.
ŚNIEG 2 0 0 4
10. Oświadczenie „Ewangelicy i katolicy r a z e m " (maj 1994 r o k u ) , choć
nie rozwiązujące żadnych p r o b l e m ó w teologicznych, było t a k ż e d u ż y m k r o ­
kiem, wielkim oczyszczeniem atmosfery i r o z p r o s z e n i e m mgły, i przywróce­
n i e m właściwej perspektywy.
11. Watykan także p o t r a k t o w a ł tradycję reformacji poważniej niż kiedy­
kolwiek p r z e d t e m , szczególnie p r o w a d z ą c ciągły dialog z nią w k a t e c h i z m i e
biskupów niemieckich, który ukazał się w 1985 roku.
12. Protestanccy fundamentaliści, którzy wcześniej rzucali z u s t g r o m y
na Kościół jako Nierządnicę Babilońską, okazali się m a s z e r o w a ć i m o d l i ć
ramię w ramię z katolikami p r z e d klinikami aborcyjnymi i iść z n i m i do
więzienia. Dzielenie celi więziennej jednoczy bardziej niż dzielenie s t o ł u
konferencyjnego.
13. Przedstawiciele wszystkich wielkich religii świata spotkali się i m o d ­
lili razem o pokój w Asyżu (27 października 1986 r o k u ) . Być m o ż e to m a ł y
krok, ale taka rzecz nie wydarzyła się nigdy p r z e d t e m w historii świata.
14. S t o s u n k i katolicko-żydowskie uległy wyraźnie zbliżeniu, szczególnie
po tym, jak Nostra aetate Soboru Watykańskiego II oficjalnie p o w i e d z i a ł a ka­
tolikom, że z ł e m było obarczanie Ż y d ó w w i n ą za ukrzyżowanie, i po u z n a n i u
przez Watykan p a ń s t w a izraelskiego. Te s t o s u n k i są w a ż n e , p o n i e w a ż są o n e
pomiędzy jedynymi widzialnymi religiami, które, jak wiemy, b ę d ą t r w a ć aż do
końca czasu: widzialnym Izraelem i w i d z i a l n y m Kościołem. Izrael jest głów­
n y m k a n a ł e m lub p r z e k a ź n i k i e m Boskiej o p a t r z n o ś c i w historii świata.
15. Islam, nasz starożytny wróg, zaczyna być naszym przyjacielem. Jeśli nie
wzdragaliśmy się przed tym, by uczniowie Stalina byli naszymi sojusznikami
przeciwko Hitlerowi, to z pewnością nie p o w i n n i ś m y się wzdragać przed tym,
by uczniowie M a h o m e t a byli naszymi sojusznikami przeciwko szatanowi.
Nowy sojusz wyłonił się najbardziej znacząco w Kairze, ale p r z e d t e m istniały
d r o b n e napomknienia. Na przykład, kiedy British Broadcasting C o r p o r a t i o n
nadała bluźnierczy skecz na t e m a t Chrystusa, m u z u ł m a n i e domagali się prze­
prosin i otrzymali je, podczas gdy chrześcijanie siedzieli cicho. Z n a m i e n n y
przykład oparty na m o i m doświadczeniu: p o t r z e b a było m u z u ł m a ń s k i e g o
s t u d e n t a w mojej klasie w Boston College, by zgromić katolików za zdjęcie
krzyży. „Nie m a m y wizerunków Tego Człowieka tak jak wy - powiedział - ale
gdybyśmy mieli, to nigdy nie zdjęlibyśmy ich, n a w e t gdyby ktoś p r ó b o w a ł n a s
zmusić. Szanujemy Tego Człowieka i umarlibyśmy za Jego honor. Ale wy tak
222
FRONDA 3 4
bardzo się Go wstydzicie, że ścią­
gacie Go z waszych ścian.
Bardziej boicie się tego, co
mogą pomyśleć Jego wrogowie,
jeśli zostawicie swoje krzyże powie­
szone, niż tego, co On pomyśli, jeśli je zdej­
miecie. Myślę więc, że jesteśmy lepszymi
chrześcijanami niż wy".
Jak m o ż e m y być gorszymi chrześ­
cijanami niż m u z u ł m a n i e !
Dlaczego islam rozprzestrzenia
się tak spektakularnie? Socjologowie
i psychologowie, i historycy, i ekonomi­
ści, i demografowie, i politycy są szybcy
w wyjaśnianiu tego przyrostu światową
mądrością
„ekspertów"
w
swo­
ich specjalnościach; ale dla
każdego
chrześcijani­
na zaznajomionego
z Biblią odpowiedź
jest
oczywista:
nieważ
Bóg
po­
dotrzymuje
swoich obietnic i błogosławi
tych, którzy są posłuszni Jego p r a w o m
i boją się Go, a karze tych, którzy tego nie czynią. Zbyt
proste dla uczonych, by to dostrzegli. Porównaj licz­
bę aborcji, cudzołóstw, zdrad małżeńskich i sodo­
mii pośród m u z u ł m a n ó w i pośród chrześcijan.
Następnie porównaj, ile którzy się modlą.
Recepta
Jeśli moja analiza jest prawdziwa, to
co za tym idzie? Co p o w i n n i ś m y czy­
nić i co przez to osiągniemy? Jaka jest
moja recepta i jaka jest moja p r o g n o z a ?
ŚNIEG 2 0 0 4
223
Moją receptą jest bardziej ś w i a d o m y i celowy sojusz przeciwko n a s z e ­
mu w s p ó l n e m u wrogowi, sojusz, który odwróci naszą energię od naszych
wojen d o m o w y c h toczonych przeciwko sobie nawzajem i skieruje ją ku tej
powszechnej wojnie światowej. Ale czy ta r e c e p t a jest zasadna? Czy n i e igno­
ruje o n a rzeczywistych i ważnych kwestii związanych z wojną d o m o w ą ?
Sojusz jest taktyczny, a nie teoretyczny. Nie jest to religijny s y n k r e t y z m
czy indyferentyzm. Jest to sojusz. Sojusznicy nie rezygnują ze swojej suwe­
renności czy swojej indywidualności. Po p r o s t u p o w s t r z y m u j ą swoje spory
z taktycznych, praktycznych przyczyn. Takie taktyczne p o s u n i ę c i a są k w e s t i ą
mądrości. Sądzę, że całkiem p r a w d o p o d o b n e jest to, iż nadejdzie w k r ó t c e
czas - być m o ż e już nadszedł - kiedy s t a n zagrożenia będzie tak wielki, że
r o z t r o p n o ś ć podyktuje m o r a t o r i u m n a r i ą s z e w z a j e m n e polemiki i n a s z e
próby wzajemnego nawracania
nie są uczciwymi i zaszczytdlatego, że ferwor bitwy
się - n i e dlatego, że te próby
nymi działaniami, ale
może wymóc na nas
skierowanie całej naszej
energii
naszemu wspólnemu wro­
gowi przez wzgląd
przeciwko
na zbawienie milionów
dusz i całej ziem-
skiej społeczności.
Wezwanie do ta­
kiego
nia wzajemnej krytyki
do
indyferentyzmu.
tajny
plan
stworzenia
nie
Nie
jednej
jest to sposób na rozwiązanie jakichkolwiek
jest
jest
powstrzyma­
wezwaniem
to
również
światowej religii. Ani nie
naszych rzeczywistych i waż­
nych p r o b l e m ó w teologicznych i eklezjalnych. Nie jest to ż a d n a z tych rzeczy.
Jest to kwestia życia i śmierci, wiecznego życia i wiecznej śmierci, nieba i piekła
dla milionów dusz, człowieczego zwycięstwa nad s z a t a n e m albo szatańskiego
zwycięstwa nad człowiekiem.
Nasz wspólny D o w ó d c a dał w s p ó l n ą obietnicę: p o s ł u s z e ń s t w o przynosi
zwycięstwo. Zasadnicza recepta na zwycięstwo jest najprostsza z możliwych,
z a r ó w n o w wypadku religii, jak i wojny: bądź p o s ł u s z n y swojemu oficerowi
d o w o d z ą c e m u . N a k ł o ń cale swoje serce i schyl głowę, i zegnij kolano p r z e d
Bogiem. Bez cienia wątpliwości lub bez sprzeniewierzenia się swojej wierze
- p r o t e s t a n c k i e j , prawosławnej, katolickiej, żydowskiej - praktykuj islam: cał­
kowite i a b s o l u t n e p o d p o r z ą d k o w a n i e się i p o d d a n i e woli Bożej. Ofiaruj sie224
FRONDA 34
bie, n i e w a ż n e jaką rolę przeznaczy ci On do o d e g r a n i a w swoplanie bitwy - n a w e t jeśli okaże się, że nie jest to ż a d n a
im
Daj Bogu w o l n ą rękę. Każde z tych
rola.
s a m y m s w o i m c e n t r u m nakazuje
wyznań w
nie t o . A więc wszystko, co p r o -
n a m właśponuję,
me
że
bardziej s t a n o w c z e i świado-
to
tego, co j u ż s a m i przyznajemy,
czynienie
n a d e wszystko czynić.
powinniśmy
Wszyscy znamy
pozytywną
wiedź
odpo­
na
pytanie:
n i ć ? " . Ale być
„Co p o w i n n i ś m y czy-
p o m n i e n i a , czego nie powin­
m o ż e potrzebujemy przyniśmy czynić. Nie powincelem. Ż a d e n abstrakcyjny
Chrześcijaństwo
nie
nie
jest
naszym
jest
celem,
realizmem,
p r a w d a jest O s o b ą : prawsłużymy
da to Jezus C h r y s t u s . Nie
ale
ideał
idealizmem,
jest
Prawda nie jest abstrakcją;
ideałowi,
n i ś m y czynić e k u m e n i z m u n a s z y m
Panu.
obecnemu
przyszłemu
Słowo
Osobą.
dawajmy
pierworództwa
naszego
prawa
człowieczym
waniem
poszuki-
Bożym p o s z u k i w a n i e m człochrześcijański nie m o ż e być
w a n i e m jedności, ale działato wyrażone w oświadczeniu
r a z e m " , „nie wybraliśmy się
sprzeza
chrześcijaństwo nie
miskę przesłania. Ponieważ
jest
Nie
Boże
nie jest „ p r z e s ł a n i e m " ; jest
Boga,
ale
wieka, t o e k u m e n i z m
człowieczym
poszuki-
n i e m Boga. Jak z o s t a ł o
„Ewangelicy
nawzajem,
i
katolicy
zostaliśmy
wybrani".
Prognoza
Co się stanie, jeśli przyjmiemy
Jestem
pewien
tylko
jednej
pić po swojemu, to nas zaskoczy,
coś cudownego, coś w istocie Bożego,
ŚNIEG 2 0 0 4
t ę receptę?
rzeczy: jeśli pozwolimy Bogu postąUczyni coś, czego nie przewidzieliśmy
coś, czego oko nie widziało, coś, czego
225
ucho nie słyszało, coś, co nie pojawiło się w sercu człowieka, coś, co sprawi, że wło­
sy staną n a m dęba i że zadrżymy.
W Jego stylu jest to, by zawsze odgadywać n a s z e zamiary i uczynić coś
cudowniejszego, niż b y ś m y t o mogli sobie wyobrazić. Z a w s z e m o ż e O n p o ­
wiedzieć: „ O t o czynię wszystko n o w e " .
Gdybyśmy to my byli czystymi d u c h a m i , to czy kiedykolwiek wpadliby­
śmy na pomysł s t w o r z e n i a materii?
I jakże Wszechmogący w p a d ł na pomysł, by stworzyć istoty posiadające
w o l n ą wolę, k t ó r e m o g ą Mu się przeciwstawić?
Ponad wszystko, któż m ó g ł b y kiedykolwiek przewidzieć wcielenie, naj­
bardziej niewiarygodne, zdumiewające, n i e m o ż l i w e wydarzenie wszechcza­
sów, coś, co Kierkegaard nazywa a b s o l u t n y m p a r a d o k s e m ? Jakże ktokolwiek
mógłby kiedykolwiek pomyśleć, że Bóg, k t ó r e g o n i e z m i e n n ą i s t o t ą jest bycie
wiecznym i n i e p o s i a d a n i e przyczyny ani początku w czasie, ani ciała, będzie
miał przyczynę i początek w czasie, i ciało? Jakże m ó g ł b y jakikolwiek t e i s t a
kiedykolwiek pomyśleć o nazywaniu kobiety M a t k ą Boga?
I jakże to możliwe, by n i e ś m i e r t e l n y Bóg u m a r ł ? Jakże to możliwe, by
hagios athanatos oddał ducha?
A Jego święci, którzy odtwarzają życie C h r y s t u s a - oni są r ó w n i e nieprze­
widywalni. A Jego Kościół - u z d r o w i go tak nieprzewidywalnie, jak go usta­
nowił. Nie w i e m y jak. Cokolwiek uczyni, będzie to dalece lepsze i mądrzej­
sze, i cudowniejsze od najlepszej rzeczy, jaką moglibyśmy sobie wyobrazić.
Czy C h r y s t u s rozwiąże p r o b l e m religioznawstwa p o r ó w n a w c z e g o ? Czy
da n a m jedność, której pragniemy? Tak, w s w o i m czasie. Być m o ż e jest to
początek tego czasu, być m o ż e n i e jest to jeszcze t e n czas albo t e n czas nie
nadejdzie aż do przyjścia N i e b a . Ale z c z a s e m praktyka całkowitego p o d d a n i a
się woli Bożej z konieczności rozwiąże p r o b l e m religioznawstwa p o r ó w n a w ­
czego, z konieczności stworzy p o m i ę d z y n a m i j e d n o ś ć , o której wiemy, że
n a m jej brakuje, obojętnie jaką formę ta j e d n o ś ć miałaby przybrać. Dlaczego
„z konieczności"? Jest to p r o s t y sylogizm:
Praktyka p o d d a n i a się woli Bożej oznacza pozwolenie, by s p e ł n i ł a się wola
Boża.
Bóg powiedział n a m (na przykład w J 17), że Jego w o l ą w o b e c n a s jest
jedność.
Wobec tego p o d d a n i e się Jego woli d o p r o w a d z i do jedności.
226
FRONDA 34
S p o s o b e m na to, by stworzyć h a r m o n i j n ą muzykę, jest t o , by wszyscy
grający w orkiestrze byli p o s ł u s z n i batucie dyrygenta.
A jeśli tak uczynimy, jaką stworzy On muzykę? Pozwólcie Mu na t o ,
a przekonacie się.
PETER KREEFT
TŁUMACZYŁ: JAN J. FRANCZAK
Powyższy tekst stanowi pierwszy rozdział książki pt. Ekumeniczny dżihad.
Koran,
szariat
Mahomet,
Koran jest uważany za słowo Boga, nie Mahometa.
Jednak, jak zauważyli to współcześni Mahometowi
i jak my powinniśmy zauważyć, Bóg w Koranie wciąż
zmienia zdanie lub się powtarza. „Bóg" odpowiedział
na taką krytykę w surze 2 (106): „Kiedy znosimy jakiś
znak albo skazujemy go na zapomnienie, przynosimy
lepszy od niego lub jemu podobny. Czyż ty nie wiesz,
że Bóg jest nad każdą rzeczą wszechwładny?!". Ale
właśnie Bóg z tego powodu, że jest Bogiem, nie ujaw­
niałby wersu, aby następnie odwoływać go albo zna­
leźć lepszy lub podobny.
i nawoływanie do przemocy
PAUL
STENHOUSE
Chrześcijanie i Żydzi m o g ą czuć się i często czują się krytykowani za swo­
ją rezerwę w s t o s u n k u do Boskiego p o c h o d z e n i a Koranu - świętej księgi
m u z u ł m a n ó w . M u z u ł m a n i e są przecież zachęcani s ł o w a m i sury 9 (30) do
„zwalczania" Ż y d ó w i chrześcijan i do m o d l e n i a się: „niech zwalczy ich
Bóg!", „zwalczaj niewiernych i o b ł u d n i k ó w " , których „miejscem s c h r o n i e n i a
będzie G e h e n n a . A jakże nieszczęsne to miejsce przebycia!". Chrześcijanie,
FRONDA 34
którzy twierdzą, że Jezus jest Synem Bożym, są „ k ł a m c a m i " [sura 4 (171),
10 ( 6 6 - 6 9 ) ] , „ b ę d ą mieli u b r a n i e przykrojone z o g n i a " [sura 22 (17, 1 9 ) ] ,
„a głowy ich p o l e w a n e b ę d ą wrzącą wodą, k t ó r a roztopi ich w n ę t r z n o ś c i
i skórę" [sura 22 ( 2 0 ) ] .
Żydzi i chrześcijanie w obliczu fizycznego zagrożenia i obelg kierowanych
pod ich a d r e s e m mają p r a w o i obowiązek zbadać wiarygodność Koranu jako
źródła Bożego objawienia.
Ten krótki wypis k o n k r e t n y c h u s t ę p ó w z Koranu jest o d p o w i e d z i ą na
twierdzenia m u z u ł m a n ó w i innych, że Koran nie n a m a w i a do przemocy, dżi­
had „zawsze oznacza w e w n ę t r z n ą walkę, aby być d o b r y m m u z u ł m a n i n e m " ,
„nigdy nie oznacza zbrojnego lub m i l i t a r n e g o działania", a p i e r w o t n y islam
był „tolerancyjnym" s y s t e m e m wierzeń.
W 1950 roku, d ł u g o p r z e d późniejszym z a i n t e r e s o w a n i e m na n o w o fundamentalistycznym islamem, u z n a n y n a u k o w i e c pisał: „Istnieje dzisiaj teza
0 całkowicie apologetycznym charakterze, w e d ł u g której islam rozprzestrze­
nia się tylko za p o m o c ą perswazji i innych pokojowych środków, a d ż i h a d
u z a s a d n i o n y jest jedynie w przypadkach «obrony w ł a s n e j * lub «wsparcia na­
leżnego b e z b r o n n e m u sojusznikowi lub bratu». Teza ta nie bierze p o d u w a g ę
wcześniejszej doktryny ani tradycji historycznej, jak r ó w n i e ż t e k s t ó w Koranu
1 sunny, na których bazie z o s t a ł o to s f o r m u ł o w a n e , lecz pozostając wciąż
w granicach ścisłej ortodoksji, bierze p o d u w a g ę tylko te w c z e s n e teksty,
które m ó w i ą coś p r z e c i w n e g o " .
Pierwotne pojęcie dżihadu
„ D ż a h a d a " , korzeń słowa „ d ż i h a d " , pojawia się w Koranie 40 razy w r ó ż n o ­
rakich formach gramatycznych. Oprócz sur 6 (109), 16 (40), 24 (53) oraz
35 (42) wszystkie i n n e użycia są wariacjami trzeciej formy czasownika, tzn.
„dżihada", co w e d ł u g Koranu i późniejszego m u z u ł m a ń s k i e g o r o z u m i e n i a
znaczyło i znaczy: „walczył, wojował lub toczył wojnę przeciwko niewierzą­
cym i im p o d o b n y m " .
Ponieważ w pierwszej formie s ł o w o „ d ż a h a d a " m o ż e znaczyć po p r o s t u
„mozolić się, u s i ł o w a ć " , znajdujemy t e n e u f e m i z m prawie we wszystkich
edycjach Koranu przeznaczonych dla n i e m u z u ł m a n ó w jako t ł u m a c z e n i e trze­
ciej formy czasownika.
ŚNIEG 2 0 0 4
229
Apologeci twierdzą, że dżihad w Koranie p i e r w o t n i e o d n o s i się do „du­
chowej ascezy" a nie do militaryzmu. Czytelnikom nie znającym arabskiego
jako t ł u m a c z e n i e podaje się „ u s i ł o w a ć " lub „borykać się" albo i n n e n e u t r a l n e
słowa.
Każdy, n a w e t pobieżnie znający arabski, ś w i a d o m jest d w u z n a c z n o ś c i ,
z jaką spotyka się, próbując p r z e t ł u m a c z y ć wiele słów lub fraz. J a c ą u e s G o lius ( 1 5 9 6 - 1 6 6 7 ) , francuski orientalista, stwierdził, że b a r d z o często „ t r z e b a
być j a s n o w i d z e m lub p r o r o k i e m przy t ł u m a c z e n i u t e k s t u " . Słynny w e r s 78
sury 22 wzywający m u z u ł m a n ó w : „Bądźcie gorliwi w walce za sprawę Boga
gorliwością na jaką On zasługuje", jest zwykle i n t e r p r e t o w a n y w sensie du­
chowym. N a w e t Edward Lane o d n o t o w u j e opinię naukowców, że „ d ż a h a d a "
w trzeciej formie dotyczy ogólnej walki
przeciwko
„obiektowi
dezaprobaty",
charakteryzując t e n „ o b i e k t " trojako:
po pierwsze jako w i d o c z n e g o wroga,
po drugie jako diabła i po trzecie jako
siebie s a m e g o .
Dżihad w kontekście
M a m y m o ż l i w o ś ć przyjrzenia się, jak
współcześni
Mahometowi
rozumieli
tę trzecią formę. Sura 9 (81) m ó w i
o m u z u ł m a n a c h , którzy o d m ó w i l i Ma­
h o m e t o w i wzięcia udziału w zbrojnej
ekspedycji do Tabuku, blisko granicy t e r y t o r i u m Gazy - dzisiaj leżącego w p o ­
łudniowej Syrii i Jordanii - co z a o w o c o w a ł o s ł y n n y m t r a k t a t e m pokojowym
z chrześcijańskim w o d z e m Ailah (al-'Aqaba) w dziewiątym roku hidżry.
M u z u ł m a ń s c y symulanci byli skrytykowani przez M a h o m e t a za uchylanie
się od „zmagania się s w o i m majątkiem i swoimi d u s z a m i na d r o d z e Boga".
Według sury 9 (81) ci, których „ p o z o s t a w i o n o w ich m i e s z k a n i a c h " ,
wymawiali się o k r o p n y m u p a ł e m p r z e d pójściem na wyprawę. Do nich Bóg
kieruje w Koranie ostrzeżenie, że „ogień G e h e n n y jest o wiele bardziej go­
rący". Oczywiste jest, że to, przed czym bronili się ci m u z u ł m a n i e , nie było
jedynie „ d u c h o w y m z m a g a n i e m się na d r o d z e Boga". O d m ó w i l i ryzykowania
230
FRONDA
34
życia w zbrojnej wyprawie. „ J u d ż a h i d u " znaczy - i t a k j e s t r o z u m i a n e p r z e z
znających język arabski - że sprzeciwili się „ p r o w a d z e n i u w o j n y " d l a Allaha.
Poniżej p r e z e n t u j e m y m a ł y w y b ó r f r a g m e n t ó w K o r a n u mających związek
z p r z e m o c ą i wojną.
Wybór sur Koranu
1. Przeciwko „ L u d o m Księgi" - Ż y d o m i chrześcijanom
Zwalczajcie tych, którzy n i e w i e r z ą
w Boga i w D z i e ń O s t a t n i ,
którzy n i e zakazują tego,
co zakazał Bóg i Jego Posłaniec,
i n i e poddają się religii p r a w d y
- s p o ś r ó d tych, k t ó r y m z o s t a ł a d a n a Księga
d o p ó k i oni n i e zapłacą d a n i n y w ł a s n ą r ę k ą
i nie z o s t a n ą u p o k o r z e n i ,
[sura 9 (29)]
Żydzi powiedzieli:
„Uzajr jest s y n e m Boga".
A chrześcijanie powiedzieli:
„Mesjasz jest s y n e m Boga".
Takie są s ł o w a w y p o w i e d z i a n e ich u s t a m i .
O n i naśladują s ł o w a tych,
którzy p r z e d t e m nie wierzyli.
N i e c h zwalczy ich Bóg!
Jakże o n i są p r z e w r o t n i !
[sura 9 (30)]
2. Przeciwko niewierzącym
O
wy,
którzy
wierzycie!
Zwalczajcie
tych
spośród
niewiernych,
którzy są blisko w a s . N i e c h się spotkają z w a s z ą surowością,
[sura 9 (123)]
ŚNIEG 2 0 0 4
231
Zaprawdę, gorsi od zwierząt u Boga są ci, którzy odrzucili wiarę
i nie wierzą,
[sura 8 ( 5 5 ) ]
Bałwochwalcy... Oni są najgorsi ze stworzeń!
[sura 98 ( 6 ) ]
O wy, którzy wierzycie! N i e bierzcie sobie za opiekunów niewiernych
zamiast wiernych!
[sura 4 ( 1 3 3 ) ]
O wy, którzy wierzycie! N i e bierzcie sobie bliskich przyjaciół
spoza waszego grona,
[sura 3 ( 1 1 8 ) ]
Walcz więc na drodze Boga! [...] I zachęcaj wierzących!
[sura 4 ( 8 4 ) ]
[...] oni walczą na drodze Boga, i zabijają, i są zabijani,
[sura 9 ( 1 1 1 ) ]
Kiedy więc spotkacie tych, którzy nie wierzą,
to uderzcie ich m i e c z e m po szyi;
a kiedy ich całkiem rozbijecie,
to m o c n o zaciśnijcie na nich pęta.
A p o t e m albo ich ułaskawicie, albo żądajcie okupu,
[sura 47 ( 4 ) ]
O proroku! Pobudzaj wiernych do walki!
[sura 8 ( 6 5 ) ]
Nie jest odpowiednie dla Proroka, aby brał jeńców,
dopóki on nie dokona całkowitego podboju ziemi,
[sura 8 ( 6 7 ) ]
232
FRONDA 34
A kiedy miną święte miesiące,
wtedy zabijajcie bałwochwalców,
tam, gdzie ich znajdziecie;
chwytajcie ich, oblegajcie
i przygotowujcie dla nich wszelkie zasadzki!
[sura 9 ( 5 ) ]
Ci, którzy wierzą, walczą na drodze Boga, a ci, którzy nie wierzą,
walczą na drodze Saguta (fałszywego boga - przyp. tłum.)
[sura 4 ( 7 6 ) ]
[...] ci, którzy z zapałem walczą na drodze Boga swoimi dobrami i swoim życiem,
[sura 4 ( 9 5 ) ]
Zapłatą dla tych, którzy zwalczają Boga
i Jego Posłańca
i starają się szerzyć zepsucie na ziemi,
będzie tylko to,
iż będą oni zabici lub ukrzyżowani
albo też obetnie im się
rękę i nogę naprzemianległe,
albo też zostaną wypędzeni z kraju,
[sura 5 ( 3 3 ) ]
2 Proroku!
Walcz przeciwko niewiernym
1 przeciwko obłudnikom
i bądź dla nich surowy!
Ich miejscem schronienia będzie Gehenna.
Jakże nieszczęsne to miejsce przybycia!
[sura 9 (73), patrz także: sura 66 ( 9 ) ]
[..'.] ci, którzy [...] zmagali się w walce s w o i m majątkiem
i swoimi duszami,
[sura 9 ( 8 8 ) ]
IIEG 2 0 0 4
233
Przygotował dla nich Bóg Ogrody, gdzie w dole płyną strumyki; oni
tam będą przebywać na wieki,
[sura 9 ( 8 9 ) ]
Jak działał Mahomet
Co Mahomet i jemu podobni rozumieli przez te sury, można wywnioskować ze
sposobu jego działania zapisanego przez jego biografów. W latach poprzedzają­
cych jego przybycie do Yathrebu, dzisiaj znanego bardziej pod nazwą Medyna,
prorok zawarł przymierze z dwoma plemionami Aws i Yazraj (znanymi póź­
niejszym pokoleniom muzułmanów jako „pomocnicy" - „al-Ansar", ponieważ
umożliwili zajęcie Mekki i Kaby), Arabami Qahtani z Jemenu.
Byli to tradycyjni wrogowie, zajadle nienawidzący plemienia Kurajszytów,
do którego należał Mahomet, a które pochodziło z Hijaz w północnej Arabii.
Kurajszyci znani byli jako Maaddyci, Kaisyci lub Mudaryci od imion swych
przodków. Przez następne stulecia waśń między tymi dwoma plemionami
„zaleje krwią Hiszpanię, Sycylię, pustynię Atlasu i brzegi Gangesu".
Walka między tymi tradycyjnymi beduińskimi wrogami decydowała nie tylko
o losie podbijanych ludów, lecz również całego Zachodu, który stał na drodze is­
lamskiego natarcia, kiedy muzułmanie zamierzali opanować Francję i całą zachod­
nią Europę w VIII stuleciu. Ich marzenie o stworzeniu islamskiej osi od Hiszpanii,
przez Europę, do Konstantynopola i dalej do Damaszku zostało zniweczone przez
tę samą odwieczną walkę, która dała wcześniej islamowi jego początkowy impet.
Kiedy jemeńskie plemiona powitały Mahometa, wpadły po uszy. Szejk
plemienia Aws - Abu '1-Hayytham bin Tayyehan zapytał Mahometa, co by
zrobił, jeśli musiałby wybierać między swoimi krewnymi z Mekki a sojuszni-
234
FRONDA 34
kami w Yathrebie. Prorok u ś m i e c h n ą ł się i o d r z e k ł : „Krew, krew; zniszczenie,
zniszczenie! Ja j e s t e m z wami, a wy jesteście ze m n ą " .
Mahomet - pan szabli
M a h o m e t przeniósł się do Medyny w wieku 53 lat. Nowa, groźniejsza i bar­
dziej bezwzględna osobowość prawie natychmiast wyłoniła się z prorockiej
poczwarki. Stosunkowo łagodny człowiek, który spędził 13 lat, starając się p o ­
zyskać krewnych i sąsiadów dla swojej nowej religii, zmienił się w nieprzebaczającego wojownika zdeterminowanego, aby pokonać swoje plemię i poniżyć
tych, którzy z niego kpili. Zachowanie proroka, r z e k o m o a p r o b o w a n e przez
Boga, zadało kłam islamskiej „ m a n t r z e " - „Bóg Miłosierny i Litościwy".
Sura 47 (37) (medyneńska) m ó w i : „Nie słabnijcie więc i wzywajcie do p o ­
koju, kiedy jesteście górą. Bóg jest z w a m i . On nie zniweczy waszych d z i e ł " .
Sura 22 (40) ( m e d y n e ń s k a ) sankcjonuje użycie siły: „Wolno walczyć tym,
którzy doznali krzywdy [...], by im udzielić p o m o c y ! " .
Sura 2 (212) ( m e d y n e ń s k a ) : „Walka jest w a m p r z e z n a c z o n a " .
Sury m e k k a ń s k i e nie mają odniesienia do świętej wojny. Z drugiej s t r o n y
sury m e d y n e ń s k i e są tak p e ł n e w e r s ó w na t e n t e m a t , że ów obowiązek wyda­
je się podkreślany w nich najbardziej.
Aby usprawiedliwić wojnę przeciwko mieszkańcom Mekki, jego własnego
plemienia, w imię Allaha, M a h o m e t wyjaśnia, co oznacza dla niego „skrzywdzo­
ny". Sura 22 (41) brzmi następująco: „Tym, którzy zostali wypędzeni bezprawnie
ze swoich domostw, jedynie za to, iż powiedzieli: «Pan nasz - to Bóg!»".
Pierwotnie, w okresie m e k k a ń s k i m , Żydzi i chrześcijanie byli p o s t r z e g a n i
specjalnie - i jako strażnicy P i s m a - t r a k t o w a n i przyjaźnie. Nagle j e d n a k czy­
tamy: „Zwalczajcie tych, którzy nie wierzą w Boga i w D z i e ń O s t a t n i , którzy
nie zakazują tego, co zakazał Bóg i Jego Posłaniec, i nie poddają się religii
prawdy - spośród tych, k t ó r y m z o s t a ł a d a n a Księga - d o p ó k i oni nie zapłacą
daniny w ł a s n ą ręką i nie z o s t a n ą u p o k o r z e n i " [sura 9 ( 2 9 ) ] .
Ibn C h a l d u n w XVI wieku, w swojej próbie z r o z u m i e n i a nieislamskich
społeczności, w których religia i polityka są rozdzielone, stwierdza, że Żydzi
i chrześcijanie z t r u d n o ś c i ą rozumieją n a t u r ę islamu, p o n i e w a ż w ich reli­
giach, w przeciwieństwie do islamu, nie ma boskiego n a k a z u używania siły
w celu p o d p o r z ą d k o w a n i a sobie innych ludzi.
ŚNIEG 2 0 0 4
23 5
Koran również sankcjonował p r y w a t n e życie M a h o m e t a . Mógł on posia­
dać więcej niż cztery żony - czyli m a k s y m a l n ą liczbę d o z w o l o n ą dla wiernych.
Mógł również poślubić swoje najbliższe k r e w n e , k t ó r e wywędrowały z n i m
do Medyny. Mógł wziąć za ż o n ę bez zapłaty czy p o s a g u ani obecności świadka
każdą m u z u ł m a n k ę , k t ó r a mu się oddała. Był zwolniony z obowiązku prze­
strzegania równych p r a w w s t o s u n k u do wszystkich żon. Kiedy z a i n t e r e s o w a ł
się jakąś kobietą, każdy inny k o n k u r e n t m u s i a ł się wycofać. Po jego śmierci
żaden inny mężczyzna nie mógł poślubić w d ó w po n i m .
O s t a t n i e 10 lat życia M a h o m e t a w Medynie to przekształcanie islamu
z niewyraźnego e k s p e r y m e n t u społecznego z z a b a r w i e n i e m religijnym w w o ­
jowniczą i zastraszającą siłę, której ekspansja zależała od ł u p ó w z najazdów
i d o c h o d ó w z podatków. Na rozkaz M a h o m e t a więźniowie byli zabijani, m i a ł y
miejsce zabójstwa polityczne.
Po bitwie pod Badr M a h o m e t nie wiedział, co zrobić z w i ę ź n i a m i schwy­
tanymi przez m u z u ł m a n ó w . O m a r poradził, aby ich zabić, bo to zastraszy ple­
m i o n a i zwiększy siłę m i l i t a r n ą islamu. O d p o w i e d ź znajduje się w 68 w e r s i e
sury 8: „Nie jest o d p o w i e d n i e dla Proroka, aby brał jeńców, dopóki on nie
d o k o n a całkowitego podboju z i e m i " .
D w o m a j e ń c a m i wziętymi p o d Badr są O q b a bin Abi M u ' a i t i a n - N a d r b i n
al-Hareth. M a h o m e t zapamiętał, jak byli w r o g o do niego nastawieni, i rozka­
zał ich ściąć. N a d r został złapany przez al-Meqdada bin 'Amra, który chciał
okupu. M a h o m e t p r z y p o m n i a ł m u , co N a d r powiedział [w surze 8 ( 3 1 ) ] ,
i głowa tego o s t a t n i e g o spadła. P o t e m O q b a został p r z y p r o w a d z o n y p r z e d
proroka, a A s e m bin T h a b e t dostał rozkaz ścięcia go. „ C o stanie się z m o i m i
dziećmi" - płakał Oqba. Prorok odrzekł: „Ogień piekielny".
Kiedy Mekka została zdobyta, u c h w a l o n o ogólną a m n e s t i ę z sześcioma
wyjątkami. J e d n y m z tych „wyjątków", który stracił życie, był Abdullah bin
236
FRONDA 3 4
Sa'd bin Abi Sarh. Był on j e d n y m z pisarzy z a t r u d n i o n y c h do spisy
wania objawień r z e k o m o otrzymywanych przez M a h o m e t a . W wielu
wypadkach za zgodą p r o r o k a zmieniał słowa wersów. Na przykład
kiedy p r o r o k powiedział: „Bóg jest silny i m ą d r y " (aziz, h a k i m ) ,
Abdullah zasugerował z m i a n ę słowa „aziz" na „alim", tak aby w e r s
wyglądał „wiedzący i m ą d r y " . Widząc te zmiany, Abdullah odrzucił
islam, bo stwierdził, że jeśli wersy rzeczywiście pochodziłyby od
Boga, pisarz taki jak on nie mógłby ich zmieniać.
Na szczęście był on przybranym b r a t e m U t m a n a i t e n
ostatni po zdobyciu Mekki przez M a h o m e t a ubłagał proroka,
aby mu wybaczył, co M a h o m e t zrobił, choć n i e c h ę t n i e . Później
tłumaczył się z tego s w o i m towarzyszom: „Oczekiwałem, że k t ó ­
ryś z was w s t a n i e i zetnie mu g ł o w ę " . W t e d y j e d e n z m u z u ł m a n ó w spytał:
„Dlaczego nie dałeś mi znaku, o p o s ł a ń c u Boży?". M a h o m e t „odpowiedział,
że p r o r o k nie zabija przez pokazywanie".
M a h o m e t osobiście brał udział w 27 najazdach m i ę d z y przybyciem do
Mekki a swoją śmiercią. Życiorys Posłańca [Rasul] Allaha nazywa się Maghazi, tzn. „Kampanie w o j e n n e " , G h a z w a s zaś - czyli „Wojenne najazdy" M a h o ­
m e t a - tworzą najważniejszą część jego biografii.
O s t a n i e słowa M a h o m e t a p r z e d śmiercią brzmiały: „ N i e m o g ą istnieć
dwie religie na Półwyspie A r a b s k i m " .
Islam dziś
O s t a t n i e studia n a d d o k u m e n t e m z 1981 r o k u p t . Uniwersalna Islamska Deklara­
cja Praw Człowieka pokazały, iż jego m u z u ł m a ń s c y a u t o r z y nie podzielają tezy,
że w krajach islamskich zasada równości jest ł a m a n a w wypadku p r a w kobiet
czy mniejszości religijnych. Wolność z g r o m a d z e ń jest z a g w a r a n t o w a n a tylko,
jeśli dotyczy rozprzestrzeniania się islamu. Ponieważ oczekuje się zamążpójścia od wszystkich kobiet, p r a w a kobiet n i e z a m ę ż n y c h nie są w ogóle b r a n e
pod uwagę. W prawie islamskim nie ma w ogóle alimentów. Chociaż Koran
przewiduje karę po śmierci za apostazję, m u z u ł m a ń s k a tradycja w p r o w a d z a
karę śmierci, poczynając od Ibn Abbasa, kuzyna M a h o m e t a , który powoływał
się na zarządzenia tego o s t a t n i e g o brzmiące: „Zabij tego, k t o z m i e n i a religię"
oraz „zetnij go".
ŚNIEG 2 0 0 4
2 3 7
—
„Historyczne świadectwo wieków, w których p r a w o islamskie było oficjal­
n y m s t a n d a r d e m , wskazuje, że praktycznie nie istniały działające skutecznie
gwarancje praw człowieka" - pisze A n n Elizabeth Mayer w pracy Islam i prawa
człowieka.
Sury wybrane z Koranu i kilka w y d a r z e ń z życia M a h o m e t a , po tym jak uciekł
do Medyny, są jedynie w i e r z c h o ł k i e m góry lodowej (lub k o ń c e m m i e c z a ) . J e s t
ich po p r o s t u za dużo, by m o ż n a je wszystkie wymienić.
Koran jest u w a ż a n y za s ł o w o Boga, nie M a h o m e t a . Jednak, jak zauważyli
to współcześni M a h o m e t o w i i jak my p o w i n n i ś m y zauważyć, Bóg w Koranie
wciąż zmienia zdanie lub się p o w t a r z a . „Bóg" odpowiedział na t a k ą krytykę
w surze 2 (106): „Kiedy z n o s i m y jakiś z n a k albo skazujemy go na z a p o m n i e ­
nie, przynosimy lepszy od niego lub j e m u podobny. Czyż ty nie wiesz, że Bóg
jest n a d każdą rzeczą w s z e c h w ł a d n y ? ! " .
Ale w ł a ś n i e Bóg z tego p o w o d u , że jest Bogiem, nie ujawniałby wersu, aby
n a s t ę p n i e odwoływać go albo znaleźć lepszy l u b podobny.
W XIX stuleciu badacz Richard B u r t o n zauważył, że sura 2 (189) b r z m i :
„«mudżahedinom», którzy p r o w a d z ą tę [świętą] wojnę, zabrania się agresyw­
nego działania". Wers odczytany przez niego jako „nie działajcie agresywnie"
jest często t ł u m a c z o n y jako „nie atakujcie ich pierwsi", „nie przekraczajcie
granic", „nie grzeszcie, atakując ich pierwsi", „nie gwałćcie g r a n i c " oraz „nie
wszczynajcie wrogości", żeby zacytować tylko kilka przekładów.
Wśród tych wersji te, k t ó r e m ó w i ą o „ n i e a t a k o w a n i u jako pierwsi", inter­
pretują tekst, a nie t ł u m a c z ą go. R d z e ń arabskiego słowa we właściwej formie
znaczy d o s ł o w n i e „działać niesprawiedliwie lub agresywnie" albo „przekra­
czać akceptowalne granice".
Kompletny fragment, k t ó r e g o często używa się jako d o w o d u , że w e d ł u g
Koranu m u z u ł m a n i e m o g ą walczyć jedynie, kiedy k t o ś zaatakuje ich z p o w o ­
du wiary, b r z m i następująco: „Zwalczajcie na d r o d z e Boga tych, którzy w a s
zwalczają, lecz nie działajcie niesprawiedliwie. Z a p r a w d ę ; Bóg nie miłuje
niesprawiedliwych!".
Rozwiązanie zagadki tkwi w a r a b s k i m słowie, oznaczającym „którzy w a s
zwalczają". Kontekst wskazuje na akcję wojskową, j e d n a k M a h o m e t r o z u m i a ł
to szerzej niż tylko jako wojskową ofensywę.
„Posłaniec - pisze jego biograf Ibn Ishaq - p o i n s t r u o w a ł swoich d o w ó d ­
ców, kiedy wchodzili do Mekki, aby walczyli tylko z tymi, którzy stawiają o p ó r
[sic!], oprócz kilku, którzy musieli zostać zabici, n a w e t jeśli skryliby się za
zasłoną Kaby".
J e d n y m z nich była Sara, wyzwolona niewolnica, k t ó r a znieważyła M a h o ­
m e t a w Mekce. Z o s t a ł a zabita przez jeźdźca na jednej z uliczek Mekki.
N a s t ę p n y m , który znieważył p r o r o k a w Mekce, był al-Huwairith b i n
N u ą a i d h bin W a h b bin 'Abd bin Qusayy H e w a s , zabity przez Alego.
Abdullah bin al-Khattal posiadał dwie niewolnice o i m i o n a c h Fartana
i Qariba, które śpiewały satyryczne piosenki o p r o r o k u . Z o s t a ł zabity wraz
z j e d n ą z nich. D r u g a uciekła, a p r o r o k uwolnił ją, kiedy go o to p o p r o s i ł a .
ŚNIEG 2 0 0 4
239
N i e u c h r o n n y m w n i o s k i e m jest to, że krytyka, satyra czy kpienie z p r o r o k a
było i n t e r p r e t o w a n e jako wojna przeciwko n i e m u .
Metaforyczne r o z u m i e n i e sury 2 (189) jest oczywiście możliwe. I takie
r o z u m i e n i e jest p o w t a r z a n e . J e d n a k M a h o m e t , jeśli wierzyć Ibn Ishaąowi,
i n t e r p r e t o w a ł w e r s „zwalczajcie tych, którzy w a s zwalczają" jako „zwalczajcie
tych, którzy stawiają w a m opór, kiedy ich atakujecie".
Autorstwo Koranu
Istniejące d o w o d y wskazują na to, że Koran jest s ł o w e m M a h o m e t a , a nie s ł o ­
w e m Boga. Politeistami, bałwochwalcami, przeciwko k t ó r y m walczy Koran,
byli chrześcijanie, Żydzi oraz p l e m i o n a pogańskie, k t ó r e odrzuciły roszczenia
M a h o m e t a do bycia p r o r o k i e m . Hipokryci to mieszkańcy Mekki, którzy drwili
i znieważali go. Zsyłane mu objawienia o d p o w i a d a ł y na pytania, k t ó r e pod­
suwała otaczająca go rzeczywistość. N a w e t s t o s u n k i p r o r o k a z ż o n a m i i jego
m a ł ż e ń s k i e zaniedbania były r z e k o m o p r z e d m i o t e m boskiego zainteresowa­
nia. Z o s t a ł a n a w e t zesłana sura, aby zapewnić M a h o m e t o w i spokój p r z e d
ludźmi przychodzącymi do jego d o m u bez zaproszenia, jedzącymi u n i e g o
przez długie okresy i uprzykrzającymi się przez z a d a w a n i e pytań. Bóg p o s z e d ł
n a w e t tak daleko, że zapewnił M a h o m e t o w i p o d a r k i od tych, którzy szukali
jego rady.
W ocenie m u z u ł m a ń s k i e g o pisarza: „Poza 30-letnim o k r e s e m misji p r o r o ­
ka w Mekce historia islamu jest p o z a wszelką wątpliwość z a p i s e m p r z e m o c y
i zdobywania władzy. D o p ó k i żył prorok, siła u ż y w a n a była do rozprzestrze­
niania i narzucania i s l a m u " .
Sąd t e n p o w t a r z a Mała Encyklopedia Islamu: D ż i h a d - święta wojna. Roz­
przestrzenianie islamu za p o m o c ą oręża jest o g ó l n y m o b o w i ą z k i e m m u z u ł ­
m a n i n a . Obowiązek nie wszedł do tradycji jako szósta rukn czy p o d s t a w o w y
obowiązek, lecz jest postrzegany jako taki przez p o t o m k ó w Charidżis.
Ź r ó d ł e m zachęcania do p r z e m o c y i zdobywania w ł a d z y jest Koran, które­
go piękny język i elegancka forma uwolniły t e r r o r w o b e c n i e w i n n y c h pokoleń
n i e m u z u ł m a n ó w , a także wobec m u z u ł m a n ó w , którzy musieli sprostać wy­
m a g a n i o m swoich bardziej p u r y t a ń s k i c h współwyznawców.
Przywództwo M a h o m e t a d e m o n s t r u j e jego r o z u m i e n i e p r z e s ł a n i a Kora­
n u . Jeśli to r o z u m i e n i e jest p r a w i d ł o w e , w t e d y wszystkie p r ó b y u d o w o d n i e 240
FRONDA 3 4
nia przez islamskich apologetów, że islam w swej istocie jest religią tolerancji
i pokoju, spalają na p a n e w c e w konfrontacji z s u r a m i m e d y n e ń s k i m i czy
b e z s p o r n y m i faktami z życia p r o r o k a i dalszej historii islamu.
Jeśli jego r o z u m i e n i e było fałszywe, nie był on p r o r o k i e m , a m u z u ł m a n i e
mają p r o b l e m z p o g o d z e n i e m r z e k o m o boskiego p o c h o d z e n i a Koranu z jego
niezliczonymi b ł ę d a m i , sprzecznościami, a n a c h r o n i z m a m i i w i e l o m a i n n y m i
defektami.
Tym, którzy twierdzą, że n a t u r a d ż i h a d u i m i l i t a r n e cele i s l a m u są n i e r o z u m i a n e przez n i e m u z u ł m a n ó w , o d p o w i a d a m y s ł o w a m i M a h o m e t a , których
używał wobec swoich przeciwników w Mekce: udowodnijcie, że się mylę,
„jeśli zależy w a m na p r a w d z i e " .
PAUL STENHOUSE
TŁUMACZYŁ: HUBERT CZAPLICKI
Cytaty z Koranu wg tłumaczenia Józefa Bielawskiego, PIW, Warszawa 1 9 8 6
Dla Żydów z plemienia Banu Kurajza nie było litości. Na
rozkaz Mahometa wszystkim dorostym mężczyznom
ścięto głowy na medyneńskim targu, kobiety i dzieci
sprzedano w niewolę, a majątki zabitych rozdzielono
pomiędzy muzułmanów.
CHRYSTUS
I MAHOMET:
Przebaczenie
STEPHAN
i
zemsta
OLSCHOVSKY
Kiedy chrześcijanie oskarżają m u z u ł m a n ó w o s t o s o w a n i e przemocy, ci ostat­
ni nie pozostają d ł u ż n i i wymieniają d ł u g ą listę agresji, jakich w ciągu w i e k ó w
dopuścili się wyznawcy Chrystusa. Jest prawdą, że z a r ó w n o jedni, jak i d r u ­
dzy wielokrotnie w historii przelewali krew. P r o b l e m e m k l u c z o w y m wydaje
się j e d n a k pytanie, czy robili to w zgodzie z w y z n a w a n ą przez siebie religią,
czy też w b r e w niej. Wielce pouczające będzie więc p o r ó w n a n i e poczynań o b u
postaci, od których religie te biorą swój początek - C h r y s t u s a i M a h o m e t a .
242
FRONDA 3 4
Jezus i przemoc
Ani w źródłach biblijnych, ani pozaewangelicznych nie m a m y ani j e d n e g o
d o w o d u na używanie i a p r o b o w a n i e przez J e z u s a przemocy. J e d y n y m wyjąt­
kiem jest scena, gdy - używając bicza - wypędził ze świątyni jerozolimskiej
handlujących kupców. J e d n a k ż e n a w e t w tym m o m e n c i e relacja nie w s p o m i ­
na, aby uderzył kogokolwiek: „Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurów,
powypędzał wszystkich ze świątyni, także b a r a n k i i woły, porozrzucał m o n e t y
bankierów, a stoły powywracał" Q 2, 15).
Wielokrotnie w swoich wypowiedziach C h r y s t u s
sprzeciwiał się n a t o m i a s t sięganiu po gwałt i agresję.
Podczas Kazania na Górze powiedział: „Słyszeliście,
że powiedziano p r z o d k o m : Nie zabijaj!; a k t o by
się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja w a m
powiadam: Każdy, k t o się gniewa na swego brata,
podlega sądowi" (Mt 5, 2 1 - 2 2 ) . Jezus rozszerzył
więc interpretację piątego przykazania Dekalogu i za
niedopuszczalne uznał nie tylko zabicie drugiego
człowieka, lecz nawet chowanie na niego gniewu
w sercu.
Kiedy rozgniewani apostołowie Jakub i Jan chcieli
ukarać gromem z nieba pewne samarytańskie mia­
sto, które ich nie przyjęło, Jezus im zabronił (por. Łk
9, 51-55). W przypowieści o chwaście (por. Mt 13,
24-30) wyraźnie sprzeciwił się zabijaniu niewiernych,
pozostawiając sąd nad nimi Bogu.
Przesłanie Chrystusa było przesłaniem miłości
- i to miłości bezwarunkowej, skierowanej nie tylko
do przyjaciół, lecz również do wrogów: „Słyszeliście,
że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nie­
przyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja w a m
powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie
się za tych, którzy was prześladują" (Mt 5, 4 3 - 4 4 ) .
Jezus czyni wręcz miłość nieprzyjaciół znakiem rozpoznawczym chrześcijan.
Nakazem staje się b o w i e m p o d o b i e ń s t w o do Boga, który kocha grzeszników.
ŚNIEG 2 0 0 4
243
Za s ł o w a m i C h r y s t u s a szły także czyny. N a u c z a n i e Kościoła, od czasów
apostolskich, z niezwykłą m o c ą podkreślało, że d o b r o w o l n a ofiara J e z u s a za
krzyżu dokonała się w intencji zbawienia wszystkich ludzi, nie wyłączając
najnikczemniejszych grzeszników. Jeszcze na krzyżu C h r y s t u s m o d l i ł się za
swoich oprawców, czyli za tych, którzy wyrządzili Mu najwięcej zła: „Ojcze,
przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią" (Łk 2 3 , 3 4 ) .
Mahomet i agresja
Wizja Boga, który kocha grzeszników, różni się d i a m e t r a l n i e od w y o b r a ż e n i a
Boga w islamie. Koran m ó w i przecież wyraźnie: „Bóg nie kocha ludzi nie­
sprawiedliwych" (sura 3). Święta księga m u z u ł m a n ó w p e ł n a jest zresztą na­
woływań i zachęt do używania siły i s t o s o w a n i a przemocy. N a k ł a n i a ł do t e g o
często s a m M a h o m e t - i nie był bynajmniej gołosłowny: za jego s ł o w a m i szły
czyny. At-Tabari wymienia aż 27 wielkich najazdów zbrojnych d o k o n a n y c h
przez pierwszych m u z u ł m a n ó w n a rozkaz Proroka.
Charakterystyczne jest zwłaszcza p o r ó w n a n i e rozwoju chrześcijaństwa
oraz islamu w swoich wczesnych fazach. W o b y d w u wypadkach rozwój
dokonywał się dzięki rozlewowi krwi. O ile j e d n a k chrześcijanie przelewali
w ł a s n ą krew na arenach cyrków i stadionów, o tyle m u z u ł m a n i e przelewali
krew cudzą podczas licznych najazdów i podbojów. R o z p r z e s t r z e n i a n i e się
chrystianizmu w pierwszych czterech wiekach d o k o n y w a ł o się d r o g ą p o k o ­
jową, a wyznawcy C h r y s t u s a podlegali w ó w c z a s częstym p r z e ś l a d o w a n i o m ,
stąd z n a n e p o w i e d z e n i e Tertuliana, że „ k r e w m ę c z e n n i k ó w jest p o s i e w e m
chrześcijaństwa". Islam z kolei w pierwszych swych stuleciach rozszerzał się
drogą ekspansji zbrojnych, k t ó r e rozpoczął s a m M a h o m e t , a k o n t y n u o w a l i
jego następcy.
Pierwszy raz k r e w została p r z e l a n a w styczniu 6 2 4 roku. Na rozkaz
M a h o m e t a jego ludzie w Nachyli złupili m e k k a ń s k ą karawanę, zabijając jed­
nego z eskortujących ją kupców. Ponieważ działo się to w miesiącu radżab,
który dla A r a b ó w był świętym o k r e s e m i w k t ó r y m nie m o ż n a było dokony­
wać zabójstw - w ś r ó d arabskich m e d y n e ń c z y k ó w z a p a n o w a ł o w z b u r z e n i e .
Sam M a h o m e t nie tknął zdobytych ł u p ó w - aż do czasu, kiedy s t o s o w n e ob­
jawienie oznajmiło m u , że przelewanie krwi w ś w i ę t y m miesiącu jest uspra­
wiedliwione p o w a g ą grzechów p o p e ł n i o n y c h przez mekkańczyków.
244
FRONDA 34
N i e d ł u g o p o t e m , podczas pierwszej większej bitwy z m e k k a ń c z y k a m i
pod Badr, kiedy wahały się losy potyczki, M a h o m e t , by zmobilizować swoich
żołnierzy, w p e w n y m m o m e n c i e rzucił w kierunku w r o g ó w nie tylko garść ka­
mieni, lecz również klątwę: „Niech złe oko p a d n i e na te t w a r z e ! " . N a s t ę p n i e
zaś obiecał s w o i m ludziom, że każdy, kto tego
dnia zostanie zabity w potyczce, n a t y c h m i a s t
wejdzie do Raju. O b i e t n i c a ta tak zmobilizo­
wała jego wojowników, że od tej chwili szala
zwycięstwa przechyliła się na s t r o n ę m u z u ł ­
manów.
Po
bitwie
Mahomet
rozkazał
zgładzić
dwóch jeńców, którzy jeszcze w Mekce pod­
ważali
jego
boskie
posłannictwo,
zadając
mu niewygodne pytania. W samej Medynie
z kolei
misja p r o r o k a k w e s t i o n o w a n a była
przez poetkę A s m ę Bint Marwan, k t ó r a czę­
sto z niego drwiła. Po powrocie z pola bitwy
pozycja M a h o m e t a w z r o s ł a na tyle, że mógł
rozpocząć rozprawę z przeciwnikami, których
do tej pory m u s i a ł tolerować. Wystarczyło,
że powiedział s w o i m ludziom: „Czy nikt nie
uwolni m n i e od córki M a r w a n a ? " , a j e d e n
z jego towarzyszy, Umajr Ibn Adi, zakradł
się nocą do Asmy i przebił ją w czasie snu
mieczem. Kiedy zabójca doniósł o tym M a h o m e t o w i , usłyszał z u s t Proroka
pochwałę. Nic więc dziwnego, że m u z u ł m a ń s c y kronikarze zabójstwo d o k o ­
n a n e przez Umajra nazywają „przedsięwzięciem" M a h o m e t a . Miesiąc później
w podobnych okolicznościach, podczas snu, zabity został stuletni p o e t a Abu
Afak. Tym razem rolę egzekutora wziął na siebie inny towarzysz M a h o m e t a
- Salim Ibn Umajr.
Kolejnego p o e t ę podważającego misję p r o r o k a zabić było t r u d n i e j . Kab Ibn
al-Aszraf miał się b o w i e m na baczności. Zwolennicy M a h o m e t a u k n u l i w o b e c
tego p o d s t ę p n y plan: przedstawili się al-Aszrafowi jako spiskowcy przeciwko
Prorokowi i pewnej nocy wywiedli go na o d l u d n e miejsce. Towarzyszył im
sam M a h o m e t , który udzielił im n a w e t swojego błogosławieństwa, wyrażając
ŚNIEG 2 0 0 4
2
45
zgodę na użycie k ł a m s t w a i o s z u s t w a . Kab został zabity, a jego g ł o w a r z u c o n a
p o d nogi Proroka.
M a h o m e t usprawiedliwił nie tylko o s z u s t w o , lecz t a k ż e b l u ź n i e r s t w o .
Stało się to przy okazji kolejnego zabójstwa - t y m r a z e m Sufjana Ibn Chalida,
w o d z a p l e m i e n i a Banu Lihjan. Prorok wysłał do niego niejakiego Abd Allaha
Ibn Unajsa, żeby t e n w k r a d ł się w łaski lihjanickiego wodza, udając w r o g a
M a h o m e t a . Pozwolił mu złorzeczyć w najgorszych słowach przeciwko sobie,
byle u d a ł o się pozyskać przychylność Sufjana. Kiedy to nastąpiło, Abd Allah
Ibn Unajs obciął głowę śpiącemu Sufjanowi, z k t ó r y m n o c o w a ł w j e d n y m
namiocie.
Opowieści o M a h o m e c i e wspominają, że ofiary n i e były przypadkowe,
lecz s t a r a n n i e wybierane przez Proroka. Zazwyczaj należeli do nich ci, którzy
negowali jego p o s ł a n n i c t w o , a zwłaszcza ci, którzy robili to, drwiąc z nie­
go i wyśmiewając go. Taki koniec spotkał m.in. starego Ż y d a Abu Rafiego.
Stanowi to wyraźny k o n t r a s t z p o s t ę p o w a n i e m J e z u s a w o b e c Jego osobistych
przeciwników.
Eksterminacja Żydów
Kiedy M a h o m e t po ucieczce z Mekki w roku 622 p r z e p r o w a d z i ł się do
Medyny, w mieście t y m mieszkały trzy p l e m i o n a żydowskie wraz z prozelitami p o c h o d z e n i a arabskiego - Banu Kurajza, Banu a n - N a d i r i Banu Kajnuka.
Zwolennicy M a h o m e t a zawarli z miejscowymi Ż y d a m i tzw. u m o w ę medyneńską, której tekst zachował się do d n i a dzisiejszego. W d o k u m e n c i e t y m
n a p i s a n o , że „Żydzi t w o r z ą j e d n ą w s p ó l n o t ę z w i e r n y m i (czyli w y z n a w c a m i
Allaha - przyp. S.O.)". Był to właściwie akt przymierza, głoszący o b o p ó l n ą
przyjaźń i nakazujący w z a j e m n ą p o m o c . Co ciekawe, do w s p ó l n o t y tej wcielo­
n o n a w e t m e d y n e ń s k i c h pogan.
Był to okres, kiedy M a h o m e t skupiał wokół siebie jedynie garstkę sym­
patyków, podczas gdy żydowskie p l e m i o n a miały pozycję na tyle m o c n ą , by
wywierać dominujący wpływ na życie publiczne w Medynie. Z czasem j e d n a k
sytuacja się z m i e n i ł a i na skutek kolejnych zwycięstw pozycja P r o r o k a w m i e ­
ście wzrosła.
Pierwszymi p r z e z n a c z o n y m i do rozprawy okazali się przedstawiciele
najsłabszego żydowskiego p l e m i e n i a Banu Kajnuka. Jako p r e t e k s t p o s ł u ż y ł a
246
FRONDA 34
sprzeczka na targu, podczas której j e d e n z ludzi Proroka zabił Ż y d a wyśmie­
wającego m u z u ł m a n k ę .
Incydent
spowodował
oblężenie
twierdzy Banu
Kajnuka przez wyznawców Allaha. Po d w ó c h tygodniach Żydzi p o s t a n o w i l i
się poddać, M a h o m e t zaś chciał ich wszystkich w y m o r d o w a ć . Przeszkodziła
mu w tym jedynie zdecydowana p o s t a w a j e d n e g o z m e d y n e ń s k i c h wodzów,
Abd Allaha Ibn Ubajja, który schwycił m o c n o M a h o m e t a i zagroził m u :
„Chcesz wybić ich w pień w ciągu j e d n e g o p o r a n k a ? Na Boga, o b a w i a ł b y m
się, że sytuacja m o ż e nagle się z m i e n i ć " . Ponieważ Abd Allah był p o t ę ż n ą
figurą w Medynie, M a h o m e t nie zaryzykował zatargu z n i m i d a r o w a ł Ż y d o m
życie. Zostali j e d n a k wygnani z m i a s t a i z m u s z e n i do p o z o s t a w i e n i a swojego
majątku.
Kolejnym p l e m i e n i e m żydowskim,
przeciwko k t ó r e m u
skierował
się
M a h o m e t , było Banu an-Nadir. Otrzymali oni u l t i m a t u m , by opuścić M e d y n ę
w ciągu 10 dni. Kiedy nie posłuchali i zabarykadowali się w swojej twierdzy,
m u z u ł m a n i e zaczęli wycinać p a l m y w żydowskiej oazie. Był to czyn, który
wzburzył wszystkich, ponieważ niepisany kodeks wojenny A r a b ó w zabraniał
wycinania palm. M a h o m e t miał j e d n a k objawienie, k t ó r e p o t w i e r d z a ł o , że
jego poczynania są zgodne z wolą Boga. Żydzi z Banu a n - N a d i r skapitulowali
więc i udali się na wygnanie.
Jako o s t a t n i e p o z o s t a ł o p l e m i ę Banu Kurajza. C z u ł o się o n o w Medynie
o s a m o t n i o n e , podczas gdy M a h o m e t , który wyrósł na s a m o d z i e l n e g o hege­
m o n a w mieście, nie m u s i a ł się j u ż liczyć z ż a d n ą opozycją. Po raz kolejny
doszło do oblężenia i kapitulacji Żydów. Tym r a z e m nie było j e d n a k litości.
Wszystkim d o r o s ł y m m ę ż c z y z n o m ścięto głowy na m e d y n e ń s k i m targu, ko­
biety i dzieci s p r z e d a n o w niewolę, a majątki zabitych r o z d z i e l o n o p o m i ę d z y
muzułmanów.
M a h o m e t pozbył się wszystkich Ż y d ó w z Medyny, j e d n a k wygnańcy
z p l e m i o n Banu Kajnuka i Banu an-Nadir, którzy znaleźli się w Chajbarze,
nadal stanowili dla Proroka potencjalne zagrożenie. Wysłał więc do nich swój
oddział, który nakłonił żydowskiego w o d z a Usajra Ibn Razima, by w r a z z 30
swoimi ludźmi u d a ł się do Mekki na negocjacje z s a m y m M a h o m e t e m . Żydzi
nigdy j e d n a k nie dotarli na miejsce, gdyż po d r o d z e zostali przez towarzyszą­
cych im m u z u ł m a n ó w w y m o r d o w a n i . Na wieść o tym u r a d o w a n y M a h o m e t
oświadczył: „To Bóg wybawił n a s od gnębicieli".
Historia u m o w y m e d y n e ń s k i e j i jej z ł a m a n i a jest do dziś o b e c n a w świa­
domości historycznej Żydów. Twierdzą oni, że skoro p o s t ę p o w a n i e M a h o m e t a
jest dla m u z u ł m a n ó w w z o r e m do naśladowania, p o d o b n a rzecz m o ż e się p o ­
wtórzyć w przyszłości. Podejrzenia takie nie są b e z z a s a d n e - w 1993 roku
Jaser Arafat podpisał w O s l o p o r o z u m i e n i e pokojowe, w k t ó r y m Organizacja
Wyzwolenia
Palestyny
wyrzekła
się
oficjalnie
planu
likwidacji
Izraela;
wkrótce p o t e m j e d n a k w tajnym p r z e m ó w i e n i u do p o ł u d n i o w o a f r y k a ń s k i c h
m u z u ł m a n ó w Arafat p o r ó w n a ł p o r o z u m i e n i e z O s l o do u m o w y z M e d y n y
i oświadczył, że będzie o n o r e s p e k t o w a n e tylko do m o m e n t u , kiedy u k ł a d sił
zmieni się na korzyść Palestyńczyków. W p o d o b n y m d u c h u wypowiadał się
inny lider OWP, Faisal al-Husseini, również stawiając za w z ó r p o s t ę p o w a n i e
M a h o m e t a z Żydami.
Gandhi i muzułmanie
Podsumowując, m o ż n a powiedzieć, że chrześcijanin, k t ó r y albo s a m zabija,
albo popiera zabójstwo, sprzeniewierza się swojej religii, gdyż zaprzecza za­
r ó w n o s ł o w o m , jak i c z y n o m C h r y s t u s a . Tego s a m e g o nie m o ż n a powiedzieć
n a t o m i a s t o wyznawcy islamu. M a h o m e t nie tylko zachęcał do używania
przemocy i zabijania wrogów, lecz r ó w n i e ż osobiście inspirował działania
FRONDA 3 4
zbrojne i brał w działaniach tych udział. Usprawiedliwiał przy t y m okłamy­
wanie, o s z u k i w a n i e i złorzeczenie Prorokowi.
Współczesnym p o t w i e r d z e n i e m n i e m o ż n o ś c i oddzielenia p r z e m o c y o d
islamu m o ż e być p o r ó w n a n i e z i n n e g o kręgu k u l t u r o w e g o . W latach 30.
XX wieku największą organizacją sprzeciwiającą się p a n o w a n i u Brytyjczyków
na s u b k o n t y n e n c i e indyjskim był Kongres Indyjski. Większość jego człon­
ków stanowili h i n d u s i , ale nie wykluczali o n i ze swego g r o n a m u z u ł m a n ó w .
Stojący na czele Kongresu M a h a t m a G a n d h i s t a n o w c z o sprzeciwiał się j e d n a k
używaniu p r z e m o c y w działalności politycznej. Wyznawcy Allaha stanęli
więc przed d y l e m a t e m . Sam G a n d h i powiedział im, że ich wybór nie m o ż e
zaprzeczać ich własnej tożsamości i być sprzeczny z zasadami religijnymi is­
lamu. Upierał się zarazem przy tym, by w Kongresie obowiązywała zasada non
violence. W rezultacie m u z u ł m a n i e w brytyjskiej kolonii odrzucili możliwość
przystąpienia do Kongresu. Pakistański historyk W a h i d u z - Z a m a n twierdził,
że było to s p o w o d o w a n e faktem, iż zasada działania bez użycia p r z e m o c y jest
całkowicie obca tradycji islamskiej. M u z u ł m a n i e doszli do wniosku, że być
w i e r n y m z a ł o ż e n i o m Kongresu - czyli wyrzec się p r z e m o c y - oznacza być nie­
w i e r n y m w o b e c własnej religii. Efektem takiego r o z e z n a n i a było p o w o ł a n i e
drugiej wielkiej - obok Kongresu Indyjskiego - organizacji opozycyjnej w o b e c
Brytyjczyków, czyli Ligi M u z u ł m a ń s k i e j . Rozdźwięk t e n z c z a s e m powiększał
się i doprowadził do wojny postkolonialnej m i ę d z y h i n d u s a m i i m u z u ł m a n a ­
mi, a w konsekwencji do w y o d r ę b n i e n i a się wrogich sobie Indii i Pakistanu.
STEPHAN OLSCHOVSKY
TŁUMACZYŁ: NORBERT JANKOWSKI
Koran się myli, kiedy w surze 4 (171-173) czyni z Ma­
ryi jedną z trzech osób Trójcy Świętej. Gdyby to rzeczy­
wiście było słowo objawione przez Boga, nie zawiera­
łoby tak niedorzecznych pomyłek.
Nie powiem, kim był
anioł światłości
ROZMOWA Z H A Y R E T T I N E M X.
Jesteś Turkiem, k o n w e r t y t ą z islamu na c h r z e ś c i j a ń s t w o . K i e d y po raz
pierwszy zetknąłeś się z religią, k t ó r ą dzisiaj w y z n a j e s z ?
Po raz pierwszy u s ł y s z a ł e m o Jezusie z u p e ł n i e p r z y p a d k o w o w audycji r a d i o ­
wej. To była audycja ewangelicka. Zaciekawiła m n i e ta p o s t a ć i n a p i s a ł e m list
do redakcji. Przysłali mi N o w y T e s t a m e n t . Później przyjechali do Turcji mi­
sjonarze z Niemiec. Zaprosili m n i e do swojej wspólnoty. S p o t k a ł e m się t a m
250
FRONDA 3 4
z niezwykle s e r d e c z n y m przyjęciem i p e ł n ą akceptacją. Z r o z u m i a ł e m , że to
jest moje miejsce. Z a c z ą ł e m d o k ł a d n i e s t u d i o w a ć Ewangelie. U c z e s t n i c z y ł e m
w życiu wspólnoty, ale w środku wciąż n u r t o w a ł y m n i e wątpliwości: czy Je­
zus C h r y s t u s był rzeczywiście Synem Bożym? To p y t a n i e p o z o s t a w a ł o j e d n a k
bez odpowiedzi. Musiały d o p i e r o przyjść p r z e ś l a d o w a n i a , by J e z u s p r z e k o n a ł
m n i e , że jest rzeczywiście S y n e m Boga.
Jakie prześladowania?
Pewnej nocy rozległo się p u k a n i e do drzwi. W n a s z y m m i e s z k a n i u zjawili się
policjanci, którzy aresztowali m n i e za p r o p a g a n d ę chrześcijańską. Z o s t a ł e m
zatrzymany r a z e m z t r z e m a i n n y m i o s o b a m i z naszej wspólnoty. To był dla
m n i e t r u d n y czas. N i e chciałbym się n a d t y m zbyt d ł u g o rozwodzić, ale b y ł e m
wówczas bity, dręczony psychicznie i oskarżany p r z e z strażników, że sprzeda­
ł e m ojczystą religię. Cela m i a ł a m e t r na dwa, była c i e m n a i z i m n a . Trzeciego
dnia p r z y p o m n i a ł e m sobie p e w i e n w e r s z Biblii, a k o n k r e t n i e z Apokalipsy
św. Jana: „Przestań się lękać tego, co będziesz cierpiał. O t o diabeł ma nie­
których spośród w a s wtrącić do więzienia, abyście p r ó b i e zostali p o d d a n i ,
a znosić będziecie ucisk przez dziesięć d n i . Bądź w i e r n y aż do śmierci, a d a m
ci wieniec życia". W t y m m o m e n c i e n i e tyle wieniec był dla m n i e ważny, ile
owych 10 dni. Przyjąłem w t e d y S ł o w o Boże całym s e r c e m . Moje życie od­
d a ł e m całkowicie J e z u s o w i . P r z e s t a ł e m m i e ć wątpliwości, ż e C h r y s t u s jest
Synem Bożym. Po s i e d m i u dniach, t a k jak m ó w i ł o P i s m o , z o s t a ł e m z w o l n i o ­
ny. Moja wiara się przez to w z m o c n i ł a . Dziś dziękuję Bogu za czas więzienia
i p r z e ś l a d o w a ń . Dzięki n i e m u szybciej dojrzałem d u c h o w o . Po wyjściu z wię­
zienia w 1988 roku przyjąłem w Turcji chrzest. D w a lata później wyjechałem
do N i e m i e c i j e s t e m teraz ewangelickim m i s j o n a r z e m , głoszącym C h r y s t u s a
ludności tureckojęzycznej.
Byłeś p r z e d t e m p r a k t y k u j ą c y m m u z u ł m a n i n e m ?
U r o d z i ł e m się i żyłem w m a ł y m m i a s t e c z k u w zachodniej Turcji. Wtedy, 40
lat t e m u , było to b a r d z o religijne m i a s t e c z k o . C z y t a ł e m Koran, r e c y t o w a ł e m
s u r y W meczecie k ł a d z i o n o zawsze d u ż y nacisk na praktyki religijne. W m ł o ­
dości u t r a c i ł e m j e d n a k wiarę. Z a w s z e w i d z i a ł e m w o k ó ł siebie sprzeczności:
ŚNIEG 2 0 0 4
2
51
w rodzinie, w szkole. Ludzie modlili się, ale żyli inaczej, niż wierzyli. N i e
zwróciłem się j e d n a k ku a t e i z m o w i . P o s z u k i w a ł e m Boga.
Siedziałeś w w i ę z i e n i u tylko 10 dni?
Zostaliśmy oskarżeni o p r o p a g a n d ę religijną, a w kraju t a k rygorystycznie
laickim jak Turcja z a b r o n i o n e jest p r o w a d z e n i e misji nie tylko chrześcijań­
skich, lecz jakichkolwiek. W n a s z y m wypadku p r o p a g a n d a religijna o z n a c z a ł a
wręczanie l u d z i o m b r o s z u r i książek chrześcijańskich. Z o s t a l i ś m y skazani za
to na trzy miesiące w zawieszeniu i grzywnę.
Ilu m u z u ł m a n ó w w Turcji poszło drogą p o d o b n ą do t w o j e j ?
W różnych miejscach w Turcji działa o b e c n i e o k o ł o 40 g m i n ewangelickich.
Łącznie skupiają o n e około d w ó c h tys. byłych m u z u ł m a n ó w , którzy przeszli
na chrześcijaństwo. Do t e g o należy d o d a ć jeszcze p o n a d tysiąc Turków na­
wróconych już w E u r o p i e Zachodniej, g ł ó w n i e w N i e m c z e c h .
Czy Bóg Biblii i Bóg K o r a n u to t e n s a m Bóg?
Co oznacza s ł o w o Allah? Arabski jest językiem s e m i c k i m . Arabskie s ł o w o
Allah jest s p o k r e w n i o n e z hebrajskim E l o h i m i a r a m e j s k i m Aloha. Te trzy
języki semicki mają j e d n o ź r ó d ł o . W a r a b s k i m nie ma i n n e g o s ł o w a niż Allah
na określenie Boga. Koran o d r z u c a j e d n a k zdecydowanie Trójcę Świętą, syno­
s t w o Boże J e z u s a oraz Jego boskość. Tak więc t o , co jest najważniejsze w obja­
wieniu chrześcijańskim, w N o w y m Testamencie, przez islam jest o d r z u c a n e .
Istnieje oczywiście wiele innych różnic, ale te są najważniejsze. N i e m o ż e
być tak, że Bóg m ó w i w Biblii j e d n o , a w Koranie coś z u p e ł n i e i n n e g o . Albo
Biblia jest prawdziwa, a Koran fałszywy, albo na o d w r ó t . D l a t e g o Bóg Biblii
i Bóg Koranu to nie t e n s a m Bóg. To charakterystyczne, że w ś r ó d 99 i m i o n
Boga w Koranie nie ma określenia Ojciec. M u z u ł m a n i e pytają: bo k t o w t e d y
byłby matką? Tak więc Allah n i e p o t r z e b u j e dzieci. W religii islamskiej nie ma
relacji synowsko-ojcowskich, jest s t o s u n e k p o d d a ń s t w a . N i e ma też tego, co
jest powiedziane w Biblii, że Bóg jest Miłością. A j u ż z u p e ł n y m n i e p r a w d o ­
p o d o b i e ń s t w e m jest, że Allah m ó g ł b y kochać grzeszników. Allah k o c h a tylko
252
FRONDA 34
tych, którzy kochają jego. Chociaż s ł o w o m i ł o ś ć nie jest tu na miejscu - przy­
najmniej miłość w sensie agape - raczej należałoby m ó w i ć o p e w n e j sympatii,
tolerancji, wyrozumiałości.
Czy przemoc j e s t na t r w a ł e w p i s a n a w religię m u z u ł m a ń s k ą ? I s l a m f u n d a mentalistyczny i islam liberalny m a j ą w tej k w e s t i i różne z d a n i a .
N i e istnieje islam fundamentalistyczny i islam liberalny. M o g ą być tylko
m u z u ł m a n i e fundamentalistyczni l u b liberalni. Koran pozostaje n a t o m i a s t
niezmienny. P r z e m o c zaś jest jego i n t e g r a l n ą częścią. M o ż n a oczywiście róż­
nie i n t e r p r e t o w a ć w e r s e t y Koranu, ale są takie sury, k t ó r e n i e pozostawiają
żadnych wątpliwości - o n e zagrzewają do walki. Z n a m wiele s u r Koranu,
które wzywają do u ś m i e r c a n i a „ n i e w i e r n y c h " . Poza ś w i a t e m i s l a m u niewielu
j e d n a k wie, że tymi, których m o ż n a p o t r a k t o w a ć jako niewiernych, m o g ą być
także chrześcijanie i Żydzi. Sura 5 (72) m ó w i wyraźnie, że niewierzący to ci,
którzy uznają Jezusa za Boga. N a s t ę p n y w e r s - s u r a 5 (73) - dodaje również,
że niewierzący to ci, którzy uznają Trójcę Świętą. To prawda, że Żydzi i chrześ­
cijanie są w islamie nazywani „ l u d ź m i księgi", ale w p o r ó w n a n i u z p o g a n a m i
jest to dla nich okoliczność obciążająca, mieli oni b o w i e m sfałszować Stary
i N o w y T e s t a m e n t . Sura 9 m ó w i wyraźnie, że to ludzie przeklęci przez Boga.
Czy terroryści islamscy m a j ą rację, p o w o ł u j ą c się na s w o j ą religię?
Świat m u z u ł m a ń s k i jest w tej sprawie podzielony. J e d n i m ó w i ą na przykład,
że zamachowcy z 11 w r z e ś n i a 2 0 0 1 roku byli p r a w o w i e r n y m i w y z n a w c a m i
islamu, d r u d z y z kolei twierdzą, że sprzeniewierzyli się oni swojej religii.
N i e chcę tutaj niczego rozstrzygać, chciałbym tylko p o d d a ć p o d r o z w a g ę d w a
cytaty z Koranu:
Sura 9 (111):
Zaprawdę, Bóg kupił u wiernych
ich dusze i ich majątki,
w zamian za co otrzymają Ogród.
Oni walczą na drodze Boga
i zabijają, i są zabijani,
ŚNIEG 2 0 0 4
253
zgodnie z Jego prawdziwą obietnicą
w Torze, Ewangelii i w Koranie.
A kto wierniej wypełnia swoje przymierze
aniżeli Bóg?
Cieszcie się więc z handlu,
jaki z N i m zrobiliście.
Sura 3 ( 1 5 7 - 1 5 8 ) :
Z pewnością, jeśli zostaniecie zabici
na drodze Boga
albo jeśli umrzecie...
- to przecież przebaczenie od Boga
i miłosierdzie
lepsze jest od tego, co oni gromadzą!
I na pewno, jeśli pomrzecie
albo jeśli zostaniecie zabici
to ku Bogu zostaniecie zabrani!
Myślę, że na p o d s t a w i e tych d w ó c h f r a g m e n t ó w m o ż n a wyrobić sobie s a m e ­
mu opinię, czy M o h a m e d Atta i jego towarzysze mieli p r a w o u w a ż a ć się za
prawowiernych m u z u ł m a n ó w .
T w o j a rodzina w Turcji w większości p o z o s t a ł a m u z u ł m a ń s k a . . .
Jedynym r a t u n k i e m dla człowieka jest zbawienie p r z y n i e s i o n e p r z e z J e z u s a
Chrystusa. Dotyczy t o t a k ż e m u z u ł m a n ó w . D l a t e g o m u s i m y i m głosić E w a n ­
gelię. N i e m a m y i n n e g o wyjścia. W Koranie r ó w n i e ż znajduje się wiele p r a w d
cząstkowych, ale m u s i m y tę księgę odrzucić, dlatego że nie m o ż e m y jej u z n a ć
za Słowo Boże. Koran się myli, k i e d y w s u r z e 4 (171-173) czyni z Maryi j e d n ą
z trzech o s ó b Trójcy Świętej. Gdyby to rzeczywiście było s ł o w o objawione
przez Boga, nie zawierałoby tak niedorzecznych p o m y ł e k . Ze j e d n a k m u z u ł ­
m a n i e nie wiedzą, co to jest Trójca Święta, to nie ich wina. Tak n a p r a w d ę jest
t o nasza wina, b o t o m y p o w i n n i ś m y i m t e kwestie wyjaśniać, t o m y p o w i n ­
niśmy im pokazywać, na czym polega chrześcijaństwo.
254
FRONDA 34
M ó w i s z , że K o r a n nie j e s t s ł o w e m o b j a w i o n y m p r z e z Boga. K t o w t a k i m
razie o b j a w i ł się M a h o m e t o w i ? Czy K o r a n r z e c z y w i ś c i e z o s t a ł m u p o d y k t o ­
w a n y przez A r c h a n i o ł a Gabriela?
M a m na t e n t e m a t swoje zdanie, ale nie ujawnię go i nie p o w i e m , k i m był
- m o i m z d a n i e m - ów anioł światłości, k t ó r y objawił się M a h o m e t o w i . J u ż
i t a k za p o r z u c e n i e islamu grozi mi kara śmierci u byłych w s p ó ł w y z n a w c ó w .
Takie stwierdzenie m o g ł o b y m n i e j e d n a k narazić na zbyt d u ż e niebezpieczeń­
stwo, n a w e t jeśli nie ujawniam teraz swojego nazwiska.
Dziękuję z a r o z m o w ę .
ROZMAWIAŁ: STEPHAN OLSCHOVSKY
ZACŁĘBIE RUHRY, MARZEC 2003
Bardzo charakterystyczne jest to, że największą obelgą
dla jakiegokolwiek tureckiego polityka jest oskarżenie
go o posiadanie armeńskich korzeni (ostatnio takie „osz­
czerstwo" dotknęło byłego premiera Mesuta Ylmazina
oraz Devleta Bahcelego - przywódcę tureckiej partii na­
cjonalistycznej. Ten ostatni zlecił badania genealogiczne
swojej rodziny, które potwierdziły 100-procentową tureckość Bahcelego.
SZTUKA
ZAPOMI
NANIA
GRZEGORZ
KUCHARCZYK
Wyobraźmy sobie Niemcy po II wojnie światowej, po dokonanym na p o ­
lecenie niemieckiego rządu ludobójstwie Żydów, i sytuację, w której kolejne
niemieckie gabinety, większość niemieckich uczonych nie tylko neguje fakt
popełnionego przez Berlin ludobójstwa, lecz również czyni wszystko (stosując
na przykład szykany i utrudnienia wobec rodzimych i zagranicznych uczonych
zajmujących się tą problematyką z innego niż oficjalny p u n k t u widzenia i oskar256
FRONDA 34
żają ich z tego powodu o „wrogość wobec niemieckości"), by prawda o n i m
nie była upowszechniana w Niemczech i poza ich granicami. Trudno sobie coś
takiego wyobrazić. Jednak w wypadku Turcji ciągle wypierającej się ludobójstwa
popełnionego na Ormianach (począwszy od 1915 roku) to nie są wyobrażenia.
To s m u t n a rzeczywistość wspieranego przez Republikę Turecką negacjonizmu 1 .
We w r z e ś n i u 1994 roku, t u r e c k a p r e m i e r Tansu Ciller (pierwsza kobieta
w historii Turcji na t y m stanowisku, na Z a c h o d z i e p o s t r z e g a n a z t e g o p o w o d u
jako z w i a s t u n otwarcia się tureckiej polityki na z a c h o d n i e s t a n d a r d y ) , od­
nosząc się do ciągle pojawiających się (przede w s z y s t k i m w poszczególnych
krajach zachodnich, a także w takich europejskich instytucjach, jak Parla­
m e n t Europejski) apeli kierowanych do rządu w Ankarze, by t e n oficjalnie
przyznał, że w latach 1 9 1 5 - 1 9 1 6 roku O r m i a n i e stali się w Turcji (jeszcze
wówczas sułtańskiej)
ofiarą zorganizowanej i systematycznie p r z e p r o w a ­
dzonej polityki ludobójstwa, oświadczyła: „ N a s z e s t a n o w i s k o jest b a r d z o
jasne. Czymś oczywistym jest dzisiaj, że o r m i a ń s k i e żądania są p o z b a w i o n e
p o d s t a w i z ł u d n e w świetle historycznych faktów. O r m i a n i e nie byli p o d d a n i
ludobójstwu w ż a d e n s p o s ó b " .
Sankcjami w prawdę historyczną
Słowa tureckiej pani p r e m i e r to kontynuacja oficjalnego s t a n o w i s k a Ankary,
które t r w a od początku założenia Republiki Tureckiej przez Atatiirka. Takie
stanowisko, dodajmy, jest p o d t r z y m y w a n e do d n i a dzisiejszego. 14 k w i e t n i a
2 0 0 3 roku tureckie m i n i s t e r s t w o edukacji r o z e s ł a ł o okólnik do d y r e k t o r ó w
szkół p o d s t a w o w y c h i średnich, w k t ó r y m zachęca się do tego, by u c z n i o w i e
uczeni byli zaprzeczania eksterminacji O r m i a n (również G r e k ó w oraz syryj­
skich chrześcijan). D o k u m e n t t e n poleca d y r e k t o r o m szkół o r g a n i z o w a n i e
konferencji, „świadectw", mających przekonywać uczniów, że Turcja na p o ­
czątku XX wieku nie dopuściła się ludobójstwa. Uczniowie mają być p o n a d t o
zachęcani do pisania w y p r a c o w a ń na t e m a t : „Walka przeciw o s k a r ż e n i o m
o p o p e ł n i e n i e ludobójstwa" 2 .
Kolejnym tureckim rządom „fakty historyczne" każą przejść do porządku dzien­
nego nad tym, że począwszy od 1915 roku zniknęło z grona żywych ok. 1,5 min
Ormian; każą zamykać oczy na to, co widziało szereg obserwatorów (dyplomatów,
wojskowych, inżynierów, misjonarzy) zarówno z krajów neutralnych, jak i z tych,
ŚNIEG 2 0 0 4
257
które w okresie I wojny światowej byiy największymi
sojusznikami Turcji (Niemcy). Dla znakomitej więk­
szość tureckich polityków (nie tylko z law rządowych,
lecz także zasiadających w tureckim parlamencie)
widziane przez zagranicznych obserwatorów tysiące
ciał zamordowanych O r m i a n w Eufracie to zwykła
„translokacja ludności" z przygranicznych obszarów
dotkniętych działaniami wojennymi. Podobnie ko­
lumny (nie tylko zaobserwowane, ale i fotografowane
przez przybyszów z Zachodu) wycieńczonych starców,
kobiet i dzieci ormiańskich (mężczyzn wcześniej wy­
mordowano) pędzone na syryjskie pustynie przez tureckich i kurdyjskich żandar­
m ó w to nic innego jak „rutynowe przemieszczanie ludności".
Nic dziwnego więc, że w tej sytuacji każde n a d c h o d z ą c e z z e w n ą t r z
wezwanie pod a d r e s e m Republiki Tureckiej, by u z n a ł a p r a w d ę o ludobój­
stwie d o k o n a n y m na O r m i a n a c h przez rząd m ł o d o t u r e c k i , jest przyjmowa­
ne przez Ankarę z d u ż ą n e r w o w o ś c i ą i i n t e r p r e t o w a n e jako akt wrogości
wobec p a ń s t w a tureckiego. D o ś ć w s p o m n i e ć , że w o d p o w i e d z i na u z n a n i e
przez francuskie Z g r o m a d z e n i e N a r o d o w e faktu ludobójstwa O r m i a n przez
Turków w ł a d z e w Ankarze a n u l o w a ł y w 2 0 0 1 roku w a r t e miliony d o l a r ó w
kontrakty na dostawy francuskiego uzbrojenia dla armii tureckiej. P o d o b n y m i
sankcjami w ł a d z e tureckie zagroziły w 2 0 0 4 roku Kanadzie, gdy p a r l a m e n t
tego kraju poszedł w ślady swoich francuskich kolegów. Rząd turecki określił
kanadyjskich d e p u t o w a n y c h , którzy podjęli s t o s o w n ą u c h w a ł ę w k w i e t n i u
2004 roku, m i a n e m „ograniczonych" i w specjalnym oświadczeniu ostrzegł
kanadyjskich parlamentarzystów, że to oni „ p o n i o s ą o d p o w i e d z i a l n o ś ć za
jakiekolwiek n e g a t y w n e konsekwencje, jakie ta decyzja będzie m i a ł a " 3 .
Niekiedy pogróżki przybierały bardziej drastyczną formę. Gdy w paździer­
niku 2 0 0 0 roku a m e r y k a ń s k a Izba R e p r e z e n t a n t ó w d e b a t o w a ł a n a d rezolucją
uznającą fakt p o p e ł n i e n i a przez Turków ludobójstwa, z n a n a już n a m Tansu
Ciller (w 2 0 0 0 roku j e d n a z czołowych postaci tureckiej opozycji) jako „ ś r o ­
dek o d w e t o w y " z a r e k o m e n d o w a ł a deportację z Turcji 30 tys. O r m i a n , którzy
mieli przebywać t a m bez p o s i a d a n i a tureckiego obywatelstwa (ekspremier
najwyraźniej zdawała sobie sprawę, że grożenie USA sankcjami e k o n o m i c z ­
nymi byłoby czymś g r o t e s k o w y m ) .
258
FRONDA 34
J e d n a k s t o s o w a n a przez tureckie rządy polityka z a s t r a s z a n i a i grożenia
sankcjami nie jest skuteczna. Kolejne kraje uznają p r a w d ę o ludobójstwie Or­
mian. W o s t a t n i c h latach, oprócz w s p o m n i a n e j j u ż Francji i Kanady, uczyniły
to także Szwajcaria, Urugwaj i Argentyna. Co ciekawe, z m i a n a s t a n o w i s k a
w kwestii „polityki h i s t o r y c z n e j " zarysowuje się także w Izraelu, k t ó r e g o
politycy - jak d o t ą d - unikali j e d n o z n a c z n y c h deklaracji uznających p r a w d ę
o ludobójczej polityce, której ofiarą padli na początku XX wieku O r m i a n i e .
24 kwietnia 2 0 0 0 roku, w d n i u upamiętniającym 85. rocznicę początku
ludobójstwa O r m i a n , izraelski m i n i s t e r edukacji Yossi Sarid na uroczystości
poświęconej t e m u w y d a r z e n i u w J e r o z o l i m i e zwrócił się do słuchających go
przedstawicieli ormiańskiej społeczności: „Przez wiele lat, przez zbyt wiele
lat byliście sami podczas w a s z e g o D n i a Pamięci. Zdaję sobie sprawę ze spe­
cjalnego znaczenia, jakie ma moja o b e c n o ś ć wraz z i n n y m i Izraelczykami tutaj
w dniu dzisiejszym. Być m o ż e dzisiaj, po raz pierwszy, nie jesteście o s a m o t ­
nieni... J e s t e m tutaj z Wami jako człowiek, jako Żyd, Izraelczyk i jako m i n i s t e r
edukacji p a ń s t w a Izrael" 4 .
Minister Sarid obiecał p o n a d t o , że informacje o p i e r w s z y m ludobójstwie
XX wieku, którego ofiarami byli O r m i a n i e , z o s t a n ą w ł ą c z o n e do p r o g r a m u
nauczania w izraelskich szkołach ś r e d n i c h 5 - co jak d o t ą d było b l o k o w a n e
przez izraelskie MSZ, obawiające się p o g o r s z e n i a s t o s u n k ó w z Turcją (jest
o n a jedynym m u z u ł m a ń s k i m p a ń s t w e m , z k t ó r y m Izrael zawarł sojuszniczy
pakt militarny).
„Degeneraci" i „zdrajcy", czyli jak można zelżyć tureckość
W samej Turcji głoszenie prawdy o ludobójstwie O r m i a n nie tylko jest za­
kazane, ale spotyka się z całą g a m ą represji. 10 października 1980 roku na
lotnisku w S t a m b u l e został a r e s z t o w a n y 26-letni d u c h o w n y o r m i a ń s k i , Hayk
Manwel Yerkatian 6 . W areszcie przesiedział trzy lata (podczas b r u t a l n e g o
śledztwa był t o r t u r o w a n y - w y r w a n o mu paznokcie u rąk i s t ó p ) . W m a r c u
1983 roku został skazany na 14 lat więzienia i d o d a t k o w e 4 lata „wewnętrz­
nego zesłania". „Materiałem obciążającym" okazała się znaleziona przy n i m
na lotnisku autobiografia o r m i a ń s k i e g o księdza Schikahera, k t ó r a zawierała
m.in. opis ludobójstwa z 1915 roku. W 1986 r o k u Yerkatian został zwolnio­
ny z więzienia z p o w o d u złego s t a n u zdrowia, ale nie zrehabilitowany. Fakt
ŚNIEG 2 0 0 4
2
59
pozostaje faktem. Sześć lat w t u r e c k i m więzieniu za p o s i a d a n i a książki w s p o ­
minającej ludobójstwo p o p e ł n i o n e niegdyś przez Turków.
Gdy w październiku 2 0 0 0 roku w związku z toczącą się w a m e r y k a ń s k i m
Kongresie d e b a t ą nad u z n a n i e m ludobójstwa O r m i a n w ł a d z e tureckie zwra­
cały się do poszczególnych przedstawicieli chrześcijańskich w s p ó l n o t religij­
nych w Turcji o „ d o b r o w o l n e " deklaracje, k t ó r e odcinać się miały od „bezpod­
stawnych o s k a r ż e ń " formułowanych p o d a d r e s e m Ankary przez niektórych
amerykańskich kongresmenów, ks. J u s u f A k b u l u t z syryjsko-prawosławnej
wspólnoty z Diarbekir o d m ó w i ł . Nie tylko o d m ó w i ł , ale w udzielanych wy­
wiadach stwierdzał wprost, że ofiarami ludobójstwa byli nie tylko O r m i a n i e ,
lecz i syryjscy chrześcijanie.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. 4 października 2000 roku na łamach
poczytnej tureckiej gazety „Hiirriyet" ukazał się artykuł o ks. Akbulucie pod
wymownym tytułem Zdrajca między nami. Dwa tygodnie później wszczęto proces
przeciw
syryjskiemu
duchownemu
„o podżeganie ludności do nienawiści
i wrogości z powodu odrębności kla­
sowej, rasowej i religijnej" (par. 312
tureckiego kodeksu karnego). Osta­
tecznie 5 kwietnia 2001 roku postę­
powanie umorzono. Sąd stwierdził
m.in, że „skoro w regionie nie ma już
Ormian i Syryjczyków prawosławne­
go wyznania [na skutek ludobójstwa
właśnie - G.K.], nie może być podżegania do międzyetnicznej nienawiści". Jak zauważa Tessa Hofmann, niemiecka
badaczka zajmująca się dziejami (także tymi najnowszymi) Ormian w Turcji, „nie
było to uniewinnienie, lecz raczej sofistyczne rozumowanie" 7 .
Również w październiku 2 0 0 0 roku represje spadły na Akina Birdala, byłe­
go przewodniczącego działającej w Turcji Organizacji Praw Człowieka. Birdal
(etniczny Turek) podczas p o b y t u w N i e m c z e c h stwierdził, że „wszyscy wie­
dzą, co uczyniono O r m i a n o m , i Turcja m u s i za to p r z e p r o s i ć " . Turecka proku­
r a t u r a niemal n a t y c h m i a s t wszczęła śledztwo przeciw Birdalowi o „publiczne
lżenie tureckości" (par. 159 tureckiego kodeksu k a r n e g o ) . P r o k u r a t o r d o m a g a
się sześciu lat pozbawienia wolności.
260
FRONDA 3 4
Cztery wyroki skazujące na p o z b a w i e n i e wolności były u d z i a ł e m Ayse N u r
Zarakolu (zm. w 2 0 0 2 r o k u ) , której „winą" jako właścicielki w y d a w n i c t w a
było publikowanie książek przedstawiających p r a w d ę o ludobójstwie O r m i a n
(wedle tureckich władz: „lżyły t u r e c k o ś ć " ) . W ś r ó d zakazanych książek były
opublikowane w oficynie p a n i Zarakolu tureckie edycje książek Y. T e r n o n a
i V. D a d r i a n a ( o d p o w i e d n i o Francuza i A m e r y k a n i n a o o r m i a ń s k i c h korze­
niach), k t ó r e m ó w i ł y o ludobójstwie roku 1915.
20 kwietnia 2 0 0 1 roku w europejskim w y d a n i u znanej j u ż n a m tureckiej
gazety „Hiirriyet" ukazał się artykuł p o d t y t u ł e m Zdegenerowany Turek. „De­
g e n e r a t e m " okazał się mieszkający w N i e m c z e c h Turek, Ali E r t e m , p r z e w o d ­
niczący działającego we Frankfurcie n a d M e n e m Towarzystwa Przeciwników
Ludobójstwa. Organizacja ta zwróciła się w listopadzie 1999 r o k u do t u r e ­
ckiego p a r l a m e n t u z petycją p o d p i s a n ą przez ok. 10 tys. Turków, by tureccy
parlamentarzyści uznali fakt ludobójstwa O r m i a n . W k w i e t n i u 2 0 0 1 r o k u Er­
t e m zorganizował w g m a c h u niemieckiego Reichstagu w Berlinie konferencję
p r a s o w ą na t e n t e m a t , podczas której, jak czytamy w „Hiirriyet", „wymioto­
wał swoją nienawiść do Turcji" (czytaj: d o m a g a ł się u z n a n i a przez A n k a r ę
faktu ludobójstwa O r m i a n ) 8 .
Poczytny turecki dziennik zdaje się zresztą specjalizować w t r o p i e n i u „ t u ­
reckich d e g e n e r a t ó w " . Sądząc po lekturze „Hiirriyet", najwięcej spotkać ich
m o ż n a w N i e m c z e c h . Kolejny został znaleziony przez t u r e c k ą gazetę w m a r c u
2001 roku w osobie dr Elciny Kiirsat-Ahlersa, k t ó r a 23 k w i e t n i a 2 0 0 1 r o k u
podczas wykładu wygłoszonego
na konferencji
Protestanckiej
Akademii
w M u h l h e i m m ó w i ł a o ludobójstwie O r m i a n . Turecki d z i e n n i k określił konfe­
rencję m i a n e m „konferencji nienawiści", podczas której w s p o m n i a n a u c z o n a
„atakowała założyciela Tureckiej Republiki, Mustafę Kemala Atatiirka, wy­
miotując śliną i nienawiścią" (charakterystyczne dla „Hiirriyet" i dla innych
t y t u ł ó w tureckiej prasy jest p o s ł u g i w a n i e się w y s z u k a n ą metaforyką o d w o ł u ­
jącą się do wymiocin i innych wydzielin).
Czujnością wykazał się nie tylko „Hiirriyet". W k w i e t n i u 2 0 0 0 r o k u gazeta
„Tiirkiye" z tego s a m e g o p o w o d u (tzn. twierdzenia, że Turcy byli s p r a w c a m i
ludobójstwa O r m i a n ) p i ę t n o w a ł a i n n e g o „ z d e g e n e r o w a n e g o " Turka, D o g a n a
Akhanliego, a u t o r a opublikowanej w Turcji w 1999 roku książki o ludobój­
stwie O r m i a n (Dzień Sądu Ostatecznego). Również Akhanli „wymiotował swo­
ją z e m s t ą na O t t o m a n a c h i Turkach". Z r e s z t ą jeśli chodzi o tego t u r e c k i e g o
ŚNIEG 2 0 0 4
261
autora, gazeta wytoczyła zarzuty najcięższego (w jej oczach) kalibru, twier­
dząc, że jest on z p o c h o d z e n i a O r m i a n i n e m .
„Prawdę" napisać mogą tylko „swoi"
Oprócz j a w n e g o represjonowania i szkalowania tych uczciwych t u r e c k i c h ba­
daczy, którzy maja odwagę pisać p r a w d ę o tragicznym losie O r m i a n , w ł a d z e
tureckie utrudniają, jak mogą, pracę tych h i s t o r y k ó w zachodnich, którzy nie
podzielają propagowanej przez A n k a r ę wizji w y d a r z e ń lat 1 9 1 5 - 1 9 1 6 . Takim
niewygodnym h i s t o r y k o m u t r u d n i a się l u b wręcz u n i e m o ż l i w i a korzystanie
z tureckich z a s o b ó w archiwalnych. W 1997 r o k u taki los stał się u d z i a ł e m
niemieckiego uczonego, dr. H i l m a r a Kaisera, k t ó r e m u w y d a n o d o ż y w o t n i za­
kaz korzystania z o t t o m a ń s k i c h a r c h i w ó w tylko dlatego, że dr Kaiser zajmuje
się dziejami p r z e ś l a d o w a ń O r m i a n w Turcji.
Wobec innych stosuje się oszczerstwa. Profesora U d o Steinbacha kie­
rownika I n s t y t u t u O r i e n t a l n e g o w H a m b u r g u (także przyznającego p r a w d ę
o ludobójstwie O r m i a n ) , z a s ł u ż o n y w t r o p i e n i u w r o g ó w tureckości d z i e n n i k
„ H u r r i y e t " oskarżył o związki z n i e m i e c k i m i tajnymi s ł u ż b a m i , podejmują­
cymi działania wrogie w o b e c Turcji. P o d o b n e oskarżenie w y s u n i ę t o również
pod a d r e s e m w s p o m i n a n e j nieraz w t y m artykule dr Tessy H o f m a n n z Ost-Europa-Institut przy Freie-Universitat w Berlinie.
Zdarzało się, że represje były bardziej drastyczne. W 1982 roku w miej­
scowości Van (wschodnia Turcja, do 1915 r o k u j e d n o z większych skupisk
ludności ormiańskiej w Turcji) a r e s z t o w a n y i skazany na 14 miesięcy więzie­
nia został niemiecki obywatel Ralph Braun. Ten niemiecki d o k t o r a n t dorabiał
jako p r z e w o d n i k dla wycieczek turystycznych z N i e m i e c . Podczas jednej
z nich był na tyle nieostrożny, że zaczął o p o w i a d a ć o m a s a k r a c h O r m i a n
z lat 1895-1896 (najkrwawsze były w ł a ś n i e w mieście Van i w okolicy). To
wystarczyło w ł a d z o m tureckim, by skazać N i e m c a „za obrazę tureckości".
Po odsiedzeniu sześciu miesięcy w więzieniu w Diarbekir został zwolniony
dzięki osobistej interwencji szefa M S Z Republiki Federalnej Niemiec, H a n s a
Dietricha Genschera.
Wraz z szykanowaniem „obcych" (w tureckiej nomenklaturze: „degeneratów")
władze Turcji systematycznie promują „swoich", czyli tych zachodnich uczonych,
którzy powielają propagowaną przez Ankarę wersję wydarzeń z lat 1915-1916.
2g2
FRONDA 3 4
W 1997 roku szerokim e c h e m w amerykańskim świecie n a u k o w y m odbiła
się nominacja na s p o n s o r o w a n ą przez rząd turecki katedrę przy uniwersytecie
w Princeton, dr. H e a t h a Lowry'ego. Lowry od lat dał się poznać jako bezkry­
tyczny zwolennik tureckiego negacjonizmu. Jego nierzetelność jako naukowca
(objawiająca
się
choćby w
systematycznym
pomijaniu
niewygodnych
dla
Turków materiałów źródłowych - m.in. relacji zagranicznych świadków lu­
dobójstwa czy akt procesu przywódców zbrodniczego rządu m ł o d o t u r e c k i e g o
toczącego się w 1919 roku przed tureckim sądem wojennym) oraz jawna p r ó b a
k o r u m p o w a n i a przez Ankarę a m e ­
rykańskiej
Akademii
(Lowry,
rzecz
jasna, miał zapewniony nieograniczo­
ny d o s t ę p do tureckich archiwów),
wywołała
protest
amerykańskiego
środowiska naukowego. Petycję (pod
znamiennym
tytułem
Uczona
korup­
cja) w tej sprawie i przeciw nominacji
Lowry'ego podpisało p o n a d 100 wy­
bitnych naukowców z USA.
„Ormian na Kaukazie będzie można znaleźć tylko w muzeach"
Zamilczanie prawdy o ludobójstwie O r m i a n jest częścią szerszego p l a n u
realizowanego od lat przez tureckie w ł a d z e (bez względu na przynależność
partyjną), którego celem jest w y m a z a n i e pamięci o O r m i a n a c h , o ich trwają­
cej p o n a d 2000-lat obecności we wschodniej Anatolii (która jest h i s t o r y c z n ą
kolebką ich państwa; O r m i a n i e byli t a m na d ł u g o p r z e d t e m , z a n i m pojawili
się na tych terenach tureccy agresorzy).
Temu celowi służy nie tylko w s p o m n i a n a wcześniej „polityka historycz­
n a " , lecz również idąca z nią w p a r z e „polityka p o m n i k o w a " . Przejawia się
ona w
systematycznej
destrukcji
ormiańskiego
dziedzictwa k u l t u r o w e g o
(zabytki), prowadzonej pod płaszczykiem wykopalisk archeologicznych i re­
konstrukcji. W 1995 roku rozpoczęły się p r o w a d z o n e na szeroką skalę przez
Turków prace wykopaliskowe w starożytnej stolicy A r m e n i i - Ani. „Wykopa­
liska" i postępujące za n i m i „ r e k o n s t r u k c j e " stały się j e d n a k - co potwierŚNIEG 2 0 0 4
2
63
dzają m.in. opinie brytyjskich archeologów 9 - m a s o w y m n i s z c z e n i e m dawnej
armeńskiej stolicy (zniszczono w t e n s p o s ó b d u ż ą część m u r ó w miejskich).
Tajemnicą poliszynela są quasi-mafijne u k ł a d y łączące tureckich „archeolo­
g ó w " z lokalnymi p r z e d s i ę b i o r s t w a m i b u d o w l a n y m i (układ jest prosty: p o ­
zyskany z „wykopalisk" m a t e r i a ł b u d o w l a n y jest dostarczany za o d p o w i e d n i ą
o p ł a t ą z a i n t e r e s o w a n y m f i r m o m ) . W p o d o b n y s p o s ó b „wykopaliska" zostały
p r z e p r o w a d z o n e także w j e d n y m z najważniejszych zabytków o r m i a ń s k i e g o
dziedzictwa k u l t u r o w e g o we wschodniej Anatolii - klasztorze na wyspie
A g h t a m a r (jezioro Van).
Co ciekawe, w tureckich przewodnikach i informatorach o regionie regu­
łą jest pomijanie armeńskich korzeni zabytków. Zazwyczaj określa się je jako
„bizantyńskie" czy też używa się nazw pochodzących od dawnych armeńskich
dynastii. Byle nie użyć słów „Ormianie" czy „Armenia".
William Dalrymple, brytyjski autor zajmujący się dziedzictwem kulturowym
Anatolii, pisze: „Pewien archeolog brytyjski (który jak prawie wszyscy rozmawia­
jący ze m n ą na ten t e m a t prosił o zachowanie anonimowości) powiedział mi: «Po
prostu nie jest możliwa praca nad Ormianami. Oficjalnie oni nie istnieją i nigdy
nie istnieli. Jeśli próbujesz uzyskać zezwolenie na kopanie w a r m e ń s k i m miejscu,
zostanie o n o cofnięte. A jeśli kopiesz bez zezwolenia, będziesz ścigany»" 1 0 .
W tych słowach nie było cienia przesady, o czym przekonuje (opisany rów­
nież przez W. Dalrymple'a) przypadek J.M. Thierry'ego - wybitnego francuskie­
go historyka sztuki. W 1975 roku został on na trzy dni aresztowany, ponieważ
przyłapano go na odtwarzaniu planu armeńskiego kościoła w okolicach miasta
Van. Po zwolnieniu za kaucją udało mu się opuścić Turcję. Zaocznie został skaza­
ny na trzy miesiące ciężkich robót.
Pozostałe jeszcze ormiańskie świątynie są systematycznie zamieniane na
meczety. Dość wspomnieć katedrę w Urfie (gdzie w 1895 roku Turcy spalili setki
Ormian) zamienioną na meczet w 1993 roku. Podobny los spotkał w 1998 roku
kościół Świętych Apostołów w Kars.
Inne zabytki (w tym ormiańskie cmentarze) są po p r o s t u dewastowane. Pod
pozorem konstrukcji tamy nad Eufratem zniszczono średniowieczną a r m e ń s k ą
twierdzę Hromkla, będącą w latach 1147-1292 siedzibą katolikosa O r m i a n
(tzn. ich duchowego zwierzchnika), a jednocześnie miejscem lokalizacji jednego
z najświetniejszych armeńskich skryptoriów. Rok 1993 był świadkiem seryjnych
dewastacji ormiańskich cmentarzy (także w Stambule).
264
FRONDA 34
„Polityka pomnikowa" tureckich władz ma także swój inny aspekt. Niszcze­
niu (armeńskich zabytków) towarzyszy tworzenie, budowanie m o n u m e n t ó w
o wymowie zdecydowanie i prowokacyjnie antyormiańskiej. Trudno bowiem
ocenić inaczej, niż właśnie jako prowokację, budowanie przez Turków w takich
miejscowościach jak Van czy E r z u r u m (widowni największych m o r d ó w dokona­
nych w latach 1915-1916 na Ormianach) m u z e ó w upamiętniających „ekstermi­
nację ludności tureckiej przez O r m i a n " (dodajmy, że o tej rzekomej eksterminacji
wiedzą tylko autorzy i projektodawcy wspomnianych m u z e ó w ) .
W październiku 1999 roku, w obecności najwyższych władz Republiki Turec­
kiej (z prezydentem Sulejmanem Demirelem na czele) odsłonięto w Igdir - nad
samą granicą z Republiką Armenii, 45-metrowy pomnik. Także on upamiętnia
„tureckie ofiary ormiańskich zbrodni". Prawdziwe intencje, jakie przyświecały
t e m u przedsięwzięciu, wyjaśnił jednak rzecznik gubernatora prowincji Igdir.
Odnosząc się do faktu, że p o m n i k jest widoczny również z armeńskiej stolicy,
Erewania, powiedział: „Kiedykolwiek Ormianie będą patrzeć w kierunku ich
świętej góry Ararat, będą widzieć nasz p o m n i k " . Pomnik składa się z pięciu
skrzyżowanych ze sobą mieczy, przesłanie jest więc bardzo w y m o w n e .
Wypychaniu z publicznej przestrzeni pamięci o ludobójstwie dokonanym
na Ormianach towarzyszą w Turcji niesłabnące na sile antyormiańskie resentymenty i stereotypy. W tym kontekście bardzo pesymistycznie brzmią wyniki
ankiety przeprowadzonej wśród tureckiej młodzieży szkolnej, zapytanej w 1999
roku o ich stosunek do Ormian. 44,2 proc. r e s p o n d e n t ó w odpowiedziało, że nie
ma dobrych Ormian, 28,9 proc. orzekło, że
większość Ormian jest zła, ale są również
dobrzy Ormianie, 24 proc. sądziło, że więk­
szość Ormian jest dobra, ale są również źli
Ormianie. 2,7 proc. respondentów odpowie­
działo, że nie ma złych Ormian.
Bardzo charakterystyczne jest to, że
największą
obelgą
dla
jakiegokolwiek
tureckiego
polityka
jest
oskarżenie
go
o posiadanie a r m e ń s k i c h korzeni (ostat­
nio takie „ o s z c z e r s t w o " d o t k n ę ł o byłego
p r e m i e r a M e s u t a Ylmazina oraz Devleta
Bahcelego
ŚNIEG 2 0 0 4
-
przywódcę
tureckiej
partii
nacjonalistycznej. Ten o s t a t n i zlecił b a d a n i a genealogiczne swojej rodziny,
które potwierdziły 100-procentową t u r e c k o ś ć Bahcelego) 1 1 . Niepokój w ś r ó d
tropicieli „nieczystej k r w i " w z b u d z i ł y też w z m i a n k i o o r m i a ń s k i c h korze­
niach a d o p t o w a n e j córki Atatiirka, Sabihy Giokchen. Wątpliwości uciął ofi­
cjalny k o m u n i k a t : „Jej o r m i a ń s k i e p o c h o d z e n i e nie ma znaczenia. N a w e t jeśli
jest to prawda, świadczy to o tolerancji Atatiirka dla religijnych i etnicznych
mniejszości" 1 2 .
Z kolei w 1993 roku w tureckiej prasie pojawiły się n a w e t twierdzenia, że
przywódca Partii Pracujących Kurdystanu, Abdullah Ócalan, jest z p o c h o d z e ­
nia O r m i a n i n e m . To w połączeniu z p o z b a w i o n y m i p o d s t a w p o g ł o s k a m i o fi­
n a n s o w a n i u i wspieraniu partii przez O r m i a n było częścią k a m p a n i i podjętej
przez tureckie m e d i a (wsparcia ze s t r o n y rządu m o ż n a się tylko domyślać),
obliczonej na dyskredytację O r m i a n żyjących jeszcze w Turcji.
K a m p a n i a ta znacznie w z m o g ł a się od 1988 roku, od m o m e n t u narasta­
nia konfliktu między A r m e n i ą a Azarbejdżanem o G ó r n y Karabach. Gdy po
upadku Związku Sowieckiego A r m e n i a zbrojnie o p a n o w a ł a w 1992 roku tę
o r m i a ń s k ą enklawę w Azerbejdżanie, Turcja - deklarująca się jako p r o t e k t o r
Azerów i innych l u d ó w tureckich w d a w n y m ZSRS ( m ł o d o t u r e c k i m i t „Wiel­
kiego T u r a n u " jest ciągle żywy) - zareagowała b a r d z o n e r w o w o .
Wydało się przy tej okazji, że dla czołowych polityków d e m o k r a t y c z n e j
Turcji, p o m i m o oficjalnych zarzekań się, że w 1915 roku nic specjalnego się
nie stało - rok t e n jest ciągle jakimś w z o r e m p o s t ę p o w a n i a w o b e c O r m i a n .
Gdy w i o s n ą 1993 roku p r e m i e r Turcji Turgut Ózal przebywał z oficjalną wizy­
tą w Azerbejdżanie, o d n o s z ą c się do w y d a r z e ń z lat 1 9 1 5 - 1 9 1 6 i n i e d a w n e g o
o p a n o w a n i a G ó r n e g o Karabachu przez O r m i a n , powiedział: „Nic się o n i
[Ormianie] nie nauczyli z historii. W Anatolii również t e g o próbowali. D o ­
stali j e d n a k niewiarygodny policzek [czytaj: l u d o b ó j s t w o ] . I nie z a p o m n i e l i
tego bólu do dzisiaj. Jeśli spróbują t e g o p o n o w n i e tutaj [w Azerbejdżanie],
polegając na p o m o c y t e g o czy i n n e g o obcego m o c a r s t w a , coś ich m o ż e z n o w u
spotkać".
Jeszcze bardziej j e d n o z n a c z n y był d z i e n n i k „Turkiye", który 8 kwiet­
nia 1993 roku pisał: „Podobnie jak góry Karabachu, A r m e n i a od tysiącleci
była turecka [sic!] i będzie należeć do n a r o d u tureckiego. W t e d y na Kaukazie
O r m i a n będzie m o ż n a znaleźć tylko w m u z e a c h " .
Jak widać, dla wielu Turków r o k 1915 ma j e d n a k swoje wielkie, nieprze2 FRONDA 3 4
mijające przesianie. N i e takie wszakże, jakiego oczekuje od n i c h ś w i a t o w a
opinia publiczna.
GRZEGORZ KUCHARCZYK
Szerzej na temat p a ń s t w o w e g o negacjonizmu Ankary zob. w mojej książce o ludobójstwie Or­
mian, która ukazała się n i e d a w n o w serii „Biblioteki Frondy".
2
Informacja za: www.armenian.ch.
Por.: www.jihadwatch.org.
Wypowiedzi T. Ciller i Y. Sarida za: www. chgs.umn.edu.
5
Izraelski minister zadeklarował, że uczyni wszystko, by m o n u m e n t a l n a p o w i e ś ć Franza Werfla
Czterdzieści dni Musa Dagh, opisująca tragedię Ormian w 1 9 1 5 roku, staia s i ę znana izraelskiej
młodzieży. Przyznał: „Dla m n i e i dla wielu nastolatków z mojego pokolenia w Izraelu Czterdzieści
dni Musa Dagh m i a ł o dla naszej o s o b o w o ś c i i spojrzenia na świat efekt formacyjny".
6
Informacje i cytaty (chyba że zaznaczone inaczej w przypisie) pochodzą z raportu sporządzonego
przez Tessę Hofmann, niemiecką uczoną zajmującą się historią Armenii i ludobójstwa Ormian
w XX wieku. Por. T. Hofmann, A critical assessment of the situation of the Armenian minority in the
Turkish Republic. Jest on z a m i e s z c z o n y m.in. na portalu www.armenian.ch.
7
T. Hofmann, A critical assessment, s. 3 3 .
Charakterystyczne, że „Hiirriyet" - jeden z najpoczytniejszych tureckich dzienników, w swojej
tureckiej edycji zaopatrzony jest w n a g ł ó w e k „Turcja dla Turków".
9
Szerzej na ten temat zob. www.virtualani.freeserve.co.uk.
10
W. Dalrymple, From the Holy Mountain: ajourney in the shadow of Byzantium, Londyn 1 9 9 7 , s. 8 3 .
11
Za: „Armenian, Assyrian and Hellenie Genocide N e w s Archives", w: www.atour.com.
12
Tamże.
LITERACKIE ŚRODOWISKA
OKUPACYJNEJ WARSZAWY
Spór Czesława Miłosza i Andrzeja Trzebińskiego
K r z y s z t o f M a s ł o ń : B o h a t e r e m dzisiejszego s p o t k a n i a jest
Aleksander Kopiński,
O
okupacyjnym
sporze
a u t o r książki Ludzie z charakterami.
Czesława
Miłosza
i Andrzeja
Trzebińskiego,
ale j u ż z s a m e g o t y t u ł u wynika, o czym b ę d z i e m y r o z m a ­
wiali: o j e d n y m z najważniejszych s p o r ó w ideowych, jakie
miały miejsce 60 lat t e m u , a o k t ó r y m tak n a p r a w d ę wszy­
scy wiedzieli, tylko m a ł o k t o pisał, a jak pisał, to raczej
półsłówkami, aluzjami - z b a r d z o wielu powodów, o których tutaj m ó w i ć nie
będę. Z a n i m o d d a m głos n a s z y m gościom, pozwolę sobie opowiedzieć h i s t o ­
rię, która w e d ł u g m n i e łączy się z t y m t e m a t e m .
W 1997 roku, t u ż po ukazaniu się Pieska przydrożnego m i a ł e m przyjem­
ność p r z e p r o w a d z a ć j e d e n z kilku swoich wywiadów z C z e s ł a w e m M i ł o s z e m .
Rozmawiając z nim, p o w i e d z i a ł e m w t e d y szczerze, zresztą tak o tej książce
myślę i dzisiaj, że z opublikowanych t a m t e k s t ó w najbardziej p o r u s z y ł a m n i e
268
FRONDA
34
historia pisarza, którego kolega gimnazjalny przesiedział 16 lat w sowieckich
lagrach. I za całą twórczością autora, którego Z a c h ó d u z n a w a ł za p o s t ę p o w e ­
go, kryły się cierpienia t a m t e g o nieszczęśnika. Ta opowieść Miłosza kończyła
się s ł o w a m i : „Tylko z pamięci o więźniach W o r k u t y m o g ł a p o c h o d z i ć nieomyl­
na miara różnicy p o m i ę d z y d o b r e m i złem, a k t o jej się trzymał, groźniejszy
był dla p a ń s t w a p o t w o r a niż pułki i a r m i e " . I w t e d y s p y t a ł e m p a n a Czesława,
czy pisał to, myśląc o sobie. Odpowiedział, że jak w każdej fikcji, m a m y tu do
czynienia z t w o r z e n i e m postaci i że to jest i on, i nie on. Na to spytałem, czy
czuje p o k r e w i e ń s t w o z postacią t e g o pisarza. O d p o w i e d z i a ł : „ N a t u r a l n i e , ta
zadra jest moja". Po co to o p o w i a d a m ? Tak sobie p o m y ś l a ł e m , czy tą zadrą
Miłoszową nie był p r z y p a d k i e m p o e t a Andrzej Trzebiński, człowiek, o k t ó ­
rym p o t e m Miłosz pisał, porównując go do N i e t z s c h e g o . Ta zadra w n i m , jak
mi się zdaje, tkwiła, ale o szczegółach o p o w i e d z ą już paneliści.
P a w e ł R o d a k : N a początek p o w i e m d w a słowa o s a m y m
sporze, bo myślę, że większość z P a ń s t w a m o ż e nie wiedzieć,
czego on dotyczył. Do tej p o r y nie był on raczej zbyt o b s z e r n i e
opisywany. W w a r s t w i e faktograficznej nie był to z n o w u taki
intensywny spór, bo w s u m i e chodzi o kilka s p o t k a ń konspi­
racyjnych w latach 1 9 4 2 - 1 9 4 3 , na których d o s z ł o do b a r d z o
ostrej wymiany między M i ł o s z e m a Trzebińskim i jego kolegami ze „Sztuki i N a r o d u " . Na j e d n y m z nich, w i o s n ą 1942 roku Miłosz prze­
czytał swój esej o A n d r e Gidzie, który wszedł w skład wydanej wiele lat póź­
niej książki Legendy nowoczesności. I wtedy, jak w i e m y ze świadectw, z zapisków
Trzebińskiego, z późniejszych wielokrotnych p o w r o t ó w Czesława Miłosza
do tego, doszło między n i m i do b a r d z o ostrej w y m i a n y zdań. A później
Trzebiński napisał słynny artykuł, pamflet, manifest, z a t y t u ł o w a n y Udajmy,
że istniejemy gdzie indziej. Tadeusz Gajcy też w k r ó t c e napisał pamflet Już nie
potrzebujemy, także b a r d z o ostry, zjadliwy - tak wszyscy w t e d y pisali. Trzeba
p a m i ę t a ć o kontekście: to byli b a r d z o m ł o d z i ludzie i właściwie wszystko, co
pisali, nie w sensie literatury, ale w sensie publicystycznym, pisali w poetyce
pamfletu, wyostrzając swoje sądy. I w takiej poetyce p o w s t a ł y te d w a teksty,
których s a m e tytuły są b a r d z o w y m o w n e . P o t e m Trzebiński jeszcze wielo­
krotnie w s w o i m dzienniku wracał do sporu z M i ł o s z e m i wyraźnie nie dawa­
ło mu to spokoju. Raz pisał o n i m b a r d z o krytycznie, i n n y m r a z e m pisał, że
ŚNIEG 2 0 0 4
269
rehabilituje Miłosza we własnych oczach. Ale jeszcze o wiele częściej do tego
sporu, właściwie w wymiarze faktograficznym b a r d z o incydentalnego, powra­
cał Czesław Miłosz, i to z a r ó w n o w s w o i m Traktacie poetyckim, jak i w b a r d z o
wielu tekstach eseistycznych, w s p o m n i e n i o w y c h , w r o z m o w a c h .
Czego t e n spór, mówiąc najkrócej, dotyczył? O t ó ż rozgrywał się on na
dwóch płaszczyznach. J e d n ą z nich był s t o s u n e k do wojny. Miłosz zajął w o b e c
niej postawę, wedle której żeby wojnę zrozumieć, nie m o ż n a się dać jej p o ­
chłonąć, trzeba się w s t o s u n k u do niej jak najbardziej zdystansować, dlatego
że brak dystansu odbiera r o z u m , nie pozwala r o z u m i e ć tego, co się dzieje. N i e
wiem, czy on użył takiego sformułowania, ale na p e w n o mógłby. N a t o m i a s t
stanowisko Trzebińskiego - a właściwie nie tylko jego, lecz całego pokolenia
wojennego: tak s a m o Gajcego, Bojarskiego, Borowskiego, Baczyńskiego, choć
oczywiście są między n i m i różnice - było takie, że dystans jest po p r o s t u nie­
możliwy. O n i sobie zdawali sprawę z konsekwencji zaangażowania się w woj­
nę, w walkę, n a t o m i a s t było o n o dla nich czymś oczywistym. D y s k u t o w a n o
o formach walki, jej konsekwencjach, ale s a m a konieczność zaangażowani się
w walkę była czymś n i e m o ż l i w y m do wyeliminowania.
Druga płaszczyzna tego sporu związana była z h i s t o r i ą idei i dotyczyła
s t o s u n k u do irracjonalizmu w k u l t u r z e europejskiej. C z e s ł a w Miłosz widział
wojnę jako konsekwencję całej długiej historii irracjonalizmu w k u l t u r z e
europejskiej, k t ó r ą odczytywał jako p o c h ó d nagiej siły, jaka wreszcie zama­
nifestowała się w postaci totalnej wojny. N a t o m i a s t Trzebiński o d w r o t n i e :
uważał, że d o s t r z e ż e n i e w k u l t u r z e żywiołu irracjonalnego jest dla niej raczej
szansą, dlatego że największym z a g r o ż e n i e m dla kultury jest skostnienie.
Maciej U r b a n o w s k i : Chciałbym powiedzieć kilka s ł ó w o samej książce.
Wydaje mi się, że to jest b a r d z o dobra, w a ż n a i p o t r z e b ­
na praca. J e s t n a p i s a n a świetnie, niezwykle klarownie
i b a r d z o k o m p e t e n t n i e . Aleksander Kopiński rzeczywiście
przeczytał b a r d z o dużo, nie wiem, czy wszystko, co na
t e m a t tego sporu n a p i s a n o . I ukazuje się o n a w b a r d z o
d o b r y m m o m e n c i e , t z n . po śmierci Miłosz, kiedy dru­
gi aktywny u c z e s t n i k tego sporu nie bierze w n i m już
udziału bezpośrednio, a zasób t e k s t ó w wydaje się wyczerpany. Chociaż na­
wet w n i e d a w n o wydanej korespondencji Miłosza z M a r k i e m Skwarnickim
27
FRONDA 34
z n o w u pojawia się list, gdzie Miłosz w y b u c h a złością na Skwarnickiego za
to, że t e n pochwalił „ F r o n d ę " , bo przecież „ F r o n d a " nawiązuje do „Sztuki
i N a r o d u " , a to p i s m o faszystowskie, nacjonalistyczne. I b a r d z o m o c n o s t r o ­
fuje Skwarnickiego, k t ó r y w n a s t ę p n y m liście wycofuje się ze s ł ó w poparcia
dla „ F r o n d y " . Ten fakt zresztą z n o w u pokazuje, jaka to była w a ż n a s p r a w a
dla Miłosza.
Książka Kopińskiego pojawia się w d o b r y m m o m e n c i e t a k ż e dlatego, że
sam a u t o r nie ma żadnych obciążeń, należy do pokolenia, k t ó r e n i e jest skażo­
ne dziedzictwem historii literatury PRL-owskiej, w której ś r o d o w i s k o „Sztuki
i N a r o d u " u t o ż s a m i a n o z p o w o j e n n y m Paxem, w związku z czym spory
0 Trzebińskiego były jak gdyby m a s k ą s p o r ó w ze ś r o d o w i s k i e m Bolesława
Piaseckiego i r o z m a i t e oskarżenia, jakie padały w o b e c Trzebińskiego, nie
zawsze były tylko w niego w y m i e r z o n e . J e s t to też książka, jak ją o d b i e r a m ,
dążąca do maksymalnej uczciwości i b e z s t r o n n o ś c i , choć z drugiej strony,
wydaje mi się, że na tle tego, co o t y m sporze pisano, Kopiński jest j e d n a k
w efekcie bardziej po stronie Trzebińskiego i jego środowiska. I w t y m sensie
jest to także i n n e spojrzenie, bo do tej p o r y p a t r z o n o na tę dyskusję raczej
oczami drugiej strony. Co jest szczególnie ważne, to w i e l o p o z i o m o w o ś ć
odczytania tego s p o r u przez a u t o r a : spór Miłosza z Trzebińskim jest s p o r e m
„ludzi z c h a r a k t e r a m i " , d w ó c h wybitnych indywidualności, ale jest to także
spór dwóch ważnych pokoleń dwudziestolecia międzywojennego, czyli ge­
neracji 1910 i pokolenia wojennego. Rówieśnikami Trzebińskiego byli nie
tylko Gajcy, Borowski czy Baczyński, lecz także G u s t a w Herling-Grudziński
1 Zbigniew Herbert. Widzimy więc tutaj na tle całej tej formacji, o jaką staw­
kę gra wówczas szła. I wreszcie ciekawe jest to, co wychodzi w z a k o ń c z e n i u
książki: Kopiński zastanawia się tutaj n a d d w i e m a p o s t a w a m i - intelektualisty
lewicowego i prawicowego, bo t y m p o n i e k ą d są dla niego Miłosz i Trzebiński,
i zastanawia się, czy możliwe było i czy jest możliwe ich spotkanie, spotka­
nie tych d w ó c h typów widzenia świata. Tu m a m y a k t u a l n o ś ć t a m t e g o s p o r u .
Zakończenie jest pesymistyczne, bo do takiego p e ł n e g o , uczciwego s p o t k a n i a
właściwie nie d o s z ł o w przypadku Miłosza i Trzebińskego, t a k ż e z p o w o d u
tragicznych losów t e g o o s t a t n i e g o . Ale generalnie, jak mi się wydaje, c h o ć
m o ż e tylko ja to w t e n s p o s ó b do końca d o p o w i a d a m , spór był możliwy, ale
spotkanie w XX wieku nie było możliwe. I n i e wiem, czy będzie m o ż l i w e
w XXI wieku.
ŚNIEG 2 0 0 4
271
D a r i u s z G a w i n : Książka z o s t a ł a p o c h w a l o n a tak, jak n a
to zasługuje. Ja tylko od siebie p o w i e m , że to jest b a r d z o
d o b r a r o b o t a h u m a n i s t y c z n a . I więcej chyba chwalić jej nie
trzeba. Dlaczego jest o n a istotna? Pamięć o wojnie i o tym,
jaki był sens wojny dla tych, którzy byli w nią uwikłani,
nie jest tylko p r o b l e m e m historycznym, czyli s p o s o b e m
na z r o z u m i e n i e fragmentu przeszłości, który był r ó ż n i e
opowiadany i zniekształcany, mitologizowany. O n a ma także znaczenie dla
Polski współczesnej dlatego, że p a m i ę ć wojny s t a n o w i ł a p u n k t wyjścia dla le­
gitymizowania różnych zabiegów, których d o k o n y w a n o po wojnie w k u l t u r z e
polskiej przez n a s t ę p n y c h kilkadziesiąt lat. I w o b e c t e g o my żyjemy w kultu­
rze ukształtowanej przez tę d e b a t ę o sensie wojny. Z oczywistych w z g l ę d ó w
przeciwnicy „Sztuki i N a r o d u " byli uprzywilejowani w d y s k u t o w a n i u o tym,
czym była wojna, jaki był jej sens, jakie p o w i n n y być jej konsekwencje dlatego
przede wszystkim, że redaktorzy poginęli w czasie wojny. Chociaż jest to j u ż
pokusa political fiction, co by się z n i m i stało, gdyby wojnę przeżyli, t z n . czy
wylądowaliby u Bolesława Piaseckiego, pisaliby w „Dziś i J u t r o " , wydawaliby
książki w Paxie, czy też m o ż e próbowaliby się p r z e d o s t a ć gdzieś na Z a c h ó d .
To już t r u d n o sobie wyobrazić. W każdym razie historia potoczyła się w t e n
sposób, że fizycznie byli nieobecni. A po drugie, to ich ideowi przeciwnicy
stworzyli legendę, która dotyczyła nie tylko „Sztuki i N a r o d u " , lecz także
całego n u r t u i n t e l e k t u a l n e g o i ideowego, który był i s t o t n y w czasie wojny,
a który służy - i to jest zabieg, który czynił Miłosz - do w y t ł u m a c z e n i a pew­
nych wyborów powojennych; wyborów, których dokonywał on s a m i ludzie
j e m u bliscy, tacy jak Kroński, Andrzejewski czy p e w n e całe ś r o d o w i s k o in­
telektualne czy formacja, jeśli tak m o ż n a powiedzieć. I s t o t n e jest to o tyle,
że dla n a s t ę p n y c h d w ó c h pokoleń Polaków, którzy czytali, ale nie prowadzili
samodzielnych badań, g ł ó w n y m ź r ó d ł e m w i a d o m o ś c i o tym była Rodzinna
Europa i parę innych książek, k t ó r e weszły do k a n o n i c z n e g o zbioru bibliotecz­
nego polskiego inteligenta. Teraz okazuje się więc, że Miłosz ustawiał sobie
przeciwników w taki sposób, żeby o d n o s i ć n a d n i m i ł a t w e zwycięstwa. I to
jest wielka zaleta książki Kopińskiego, że dzięki niej m o ż n a zobaczyć, że to
wszystko wyglądało inaczej. Tak jest zwykle w historii, że wystarczy napisać
d o b r ą książkę, żeby zobaczyć, że wszystko było inaczej: że ci przeciwnicy byli
poustawiani, że posługiwali się t r o c h ę i n n y m i a r g u m e n t a m i .
272
FRONDA
34
Muszę powiedzieć, że akurat ja poezji „Sztuki i N a r o d u " za bardzo nie lu­
bię, nie przemawia ona do m n i e . Być m o ż e byli za młodzi, za wcześnie p o u m i e ­
rali, to szczególnie widać u Trzebińskiego, że jeśli się nie m i a ł o szansy dożyć
trzydziestki czy czterdziestki i rozwinąć tych myśli, które są tak n e r w o w o zapi­
sywane w dzienniku czy prozie, to p o t e m m o ż e być wręcz t r u d n o je zrozumieć.
Miłosz nie miał żadnego p r o b l e m u z brutalnym i o k r u t n y m wyszydzaniem
akowskiego podziemia, sposobu życia inteligencji polskiej w latach okupacji.
Są bardzo przykre zapisy w Roku myśliwego, lecz również w Rodzinnej Europie,
wystarczy to jeszcze raz przeczytać, żeby zobaczyć, jak brutalnie on się z tym
rozprawiał. Ciekawe jest jednak to, że i Trzebiński mu m o c n o zalazł za skórę,
i cała „Sztuka i N a r ó d " . Oczywiście byli to młodzi ludzie i takie zjawisko, że
młodzi, inteligentni, dobrze wykształceni kwestionują zastane autorytety, p o ­
wtarza się w naszej historii, bo p o d o b n ą rolę odgrywa teraz „Fronda", Cezary
Michalski też w pewnych m o m e n t a c h ją odgrywał. To zachodzi za skórę. Ale
stało się tak nie tylko dlatego, że było to psychologicznie t r u d n e dla Miłosza.
Moim zdaniem, to był dla niego istotny p r o b l e m intelektualny, a jeśli m o ż n a
go w skrócie tak zarysować, chodziło o to, k t o przeciągnie na swoją s t r o n ę
p e w n ą tradycję intelektualną, która dla s a m e g o Miłosza był istotna. Ja na swoje
potrzeby nazywam ją „brzozowszczyzną", czyli formacją, która m o ż e się od­
woływać do Stanisława Brzozowskiego i myśli krytycznej polskiej inteligencji.
Miłosz to robił wielokrotnie, od Człowieka wśród skorpionów poprzez całą resztę
życia podkreślał, że Brzozowski był dla niego d u ż y m a u t o r y t e t e m . O t ó ż tak na­
prawdę spór się toczył o to, czyja to będzie tradycja, czy krytyczna inteligencja
polska prawicowa posiada co najmniej równie m o c n e argumenty, żeby odwoły­
wać się do tradycji Brzozowskiego, Legendy Młodej Polski, a zwłaszcza ostatnich
ŚNIEG 2 0 0 4
273
zapisków jego dziennika, czy Idei z koncepcją kultury jako walki z tym, co p o zaludzkie. W tym więc sensie było istotne dla Miłosz, żeby tak przedstawić t e n
spór, by samego siebie włączyć w obręb racjonalizmu i demokracji, portretując
„Sztukę i N a r ó d " jako faszystów czy skrajną prawicę i do ostatniej chwili swo­
jego życia pilnując tej legendy, by nie została o n a podważona.
Książka Kopińskiego pokazuje, że było to o wiele bardziej skomplikowane.
Jeszcze jednego zabiegu Miłosz zawsze dokonywał: w Traktacie poetyckim czy n p .
w Zdobyciu władzy, gdzie portretuje też to środowisko, przedstawiał ich jako ro­
mantyków i mesjanistów. Z tej książki m o ż n a się dowiedzieć, że akurat Trzebiński
w równym stopniu dyskutował z Jerzym Braunem, czyli mesjanistą i zwolenni­
kiem tradycji romantycznej, jak z samym Miłoszem. Jest to zatem praca ciekawa.
Po pierwsze, z przyczyn historycznych, pokazuje bowiem fragment przeszłości,
0 którym akurat ja w takim stopniu nie miałem pojęcia. Zawdzięczamy to eru­
dycji autora. Po drugie, jest istotna dla zrozumienia Miłosza i jego późniejszych
dzieł. Ale to jest ważne także, żeby zrozumieć Polskę w następnych dziesięcio­
leciach, w których czytywano Rodzinną Europę i w których Czesław Miłosz i jego
sposób pamiętania ostatnich 50 lat stał się częścią, jeśli tak m o ż n a powiedzieć,
mainstreamowego sposobu myślenia o sensie XX wieku Polaków. A po trzecie,
1 tak naprawdę m o ż e to jest pytanie do samej „Frondy", w jaki sposób pozwala to
zrozumieć takie fenomeny, które są powtarzalne w polskiej historii, jak „Fronda"
właśnie. „Sztuka i Naród", która nie miała instytucjonalnej kontynuacji dlatego,
że ta tradycja została przerwana, okazuje się w tej perspektywie czymś w rodzaju
strumienia górskiego, który wpada pod kamienie, pozornie go nie ma, bo prze­
padł w czeluściach ziemi, przeszłości, niepamięci, i nagle gdzieś wybija. Czy to
jest ta sama woda, czy to jest ten sam nurt, czy on jest podobny, czy nie, z czego
korzysta, jakie są podobieństwa, jakie różnice. To są interesujące pytania, które
także przychodzą do głowy po lekturze książki, która jest na pierwszy rzut oka
historyczna.
K r z y s z t o f M a s ł o ń : Chciałbym dodać, ż e p o z a s a m y m s p o ­
r e m między Trzebińskim a M i ł o s z e m książka Kopińskiego
rzeczywiście porządkuje również p e w n e fakty, tak że jest
ciekawa z p u n k t u w i d z e n i a czytelnika,
który interesuje
się z a r ó w n o losami pokolenia wojennego, jak i splątanym,
s k o m p l i k o w a n y m życiorysem C z e s ł a w a Miłosza.
274
Między
FRONDA
34
innymi tak u p o r z ą d k o w a n a zostaje tu cała historia, w dalszym ciągu do k o ń c a
przecież niejasna, tego, co się działo z M i ł o s z e m m i ę d z y w r z e ś n i e m 1939
a latem 1940 roku.
A l e k s a n d e r K o p i ń s k i : Pytanie, k t ó r e najczęściej zada­
wali mi ludzie, k t ó r y m m ó w i ł e m o swoich badaniach,
b r z m i a ł o : jakie to ma znaczenie, co to jest w ogóle za
spór. Bo p o z o r n i e od 21 m a r c a 1942 roku, kiedy Miłosz
z Trzebińskim zwarli się werbalnie, m i n ę ł y r a p t e m 62 lata,
a to znaczy, że z n a m y ludzi, którzy w t a m t y m czasie żyli
i byli przy tym obecni. N a w e t tutaj z n a m i na sali jest
pani Zofia Trzebińska-Nagabczyńska, siostra Andrzeja, która też w t a m t y m
spotkaniu brała udział. W trakcie przygotowywania książki do d r u k u m i a ł e m
też okazję rozmawiać z panią Aliną Karpowicz, k t ó r a była gospodynią t e g o
spotkania. A więc niby jest to historia taka z u p e ł n i e namacalna, najnowsza,
to wszystko działo się n i e d a w n o . N a t o m i a s t p o n i e k ą d symboliczny dla m n i e
jest fakt, że ulica, przy której to s p o t k a n i e m i a ł o miejsce, w nieistniejącym
już d o m u , wówczas nosiła imię J e r e m i e g o Wiśniowieckiego. To jest taka m a ł a
uliczka na Służewie i w całej tej okolicy nazwy ulic wywodzą się z Trylogii:
Skrzetuskiego, Wołodyjowskiego itd. I w ł a ś n i e ta j e d n a ulica został po wojnie
p r z e m i a n o w a n a , nazywa się obecnie Niedźwiedzia. Jest s y m p t o m a t y c z n e , że
t a m t a dyskusja odbywała się r a p t e m 62 lata t e m u , ale odbywała się w zupeł­
nie innej Polsce: to była jeszcze Polska Sienkiewiczowska, w której były d w o ­
ry, te dwory, w których oboje Trzebińscy i C z e s ł a w Miłosz się wychowywali,
gdzie spędzali wakacje. Więc moja praca to jest w p e w n y m sensie a r c h e o ­
logia. M ó w i m y tutaj o sporze z jakiegoś i n n e g o świata. I o t y m też pisał J a n
Błoński, kiedy k o m e n t o w a ł eseje okupacyjne Miłosza: on użył formuły, że są
to „fragmenty literatury, k t ó r a nie zaistniała". To znaczy, że są to p e w n e p o ­
mysły, intuicje, które mogły się rozwinąć, ale w związku z tym, że przyszedł
do nas w 1944 roku walec sowiecki, nastąpiło z u p e ł n e zerwanie pewnej hi­
storii. Ma tu na myśli zwłaszcza ferment intelektualny, jaki miał miejsce w la­
tach 30. i później, za okupacji, w Warszawie głównie, a także w Krakowie. To
wszystko nie m i a ł o kontynuacji, więc my teraz m u s i m y d o p i e r o odgrzebywać
t a m t e n spór spod narosłych latami w a r s t w osadu, o których mówili Maciej
Urbanowski i Dariusz Gawin. Paweł Rodak m u s i a ł o b e c n e s p o t k a n i e zacząć
ŚNIEG 2 0 0 4
275
od rekonstrukcji, czego w ogóle dotyczył spór Miłosza z Trzebińskim. M a m
nadzieję, że teraz dzięki mojej książce ten spór zacznie na n o w o żyć.
A odpowiedzi na pytanie, od k t ó r e g o r o z p o c z ą ł e m swoją wypowiedź,
pytanie o sens uprawiania tej archeologii i zajmowania się dzisiaj t a m t ą kon­
trowersją, mieliśmy w o s t a t n i c h latach kilka i były to o d p o w i e d z i pozytywne.
Obaj tytułowi b o h a t e r o w i e mojej pracy stali się w trakcie, kiedy o n a p o w s t a ­
wała, p r z e d m i o t e m wręcz głośnych a w a n t u r na ł a m a c h prasy. Najpierw,
w roku 2001 d o s z ł o do sporu o Andrzeja Trzebińskiego, rozgrywającego się
głównie w „Gazecie Wyborczej". Rok później mieliśmy dyskusję o Traktacie teo­
logicznym Czesława Miłosza i szerzej - o jego własnej religijności, a zwłaszcza
0 jej przejawach w całej twórczości noblisty, w której m o i m z d a n i e m ważny,
choć t r o c h ę n i e d o c e n i o n y czy wręcz zlekceważony, głos zabraliśmy także my,
redaktorzy „ F r o n d y " . Wreszcie z u p e ł n i e n i e d a w n o wszyscy byliśmy świad­
kami i gorszących, i przewidywalnych z a r a z e m scen w o k ó ł jego p o g r z e b u .
1 chciałbym tutaj podkreślić, że gorszące były o n e po o b u s t r o n a c h barykady.
N i e s t o s o w n a i p r y m i t y w n a była szczególnie forma krytyki, jaka s p o t k a ł a
Miłosza zaraz po śmierci, lecz r ó w n i e j a ł o w e p o z n a w c z o i i n t e l e k t u a l n i e bez­
r a d n e były wystąpienia jego obrońców. Wszystko to pokazuje, że wciąż jest
tu o czym mówić, że jest sens czytać stare teksty Trzebińskiego i Miłosza, że
trzeba im zadawać pytania i spierać się o ich postawy.
G ł o s z sali: Chciałem przypomnieć o jednym wierszu
Czesława Miłosza. Jest o n d e d y k o w a n y J e r z e m u A n d r z e ­
j e w s k i e m u , n a t o m i a s t jego b o h a t e r a m i są Tadeusz Gajcy
i jego m a t k a . Dla m n i e t e n wiersz jest w y r a ź n y m złoże­
n i e m h o ł d u pokoleniu a k o w s k i e m u . Jest p r ó b ą przyzna­
nia racji, że tym, którzy wybrali tę tradycję p a t r i o t y c z n o -powstańczą, należy się szacunek, u z n a n i e i p a m i ę ć . To gwoli p r z y p o m n i e n i a ,
żeby nie stawiać Miłosza w n u r c i e tradycji lewicowo-antynarodowej.
K r z y s z t o f M a s ł o ń : Nie u s t o s u n k o w u j ą c się d o tego, c o p a n
powiedział, chciałbym tylko zacytować a u t o r a , który pisze,
że „ze Starym Poetą m o ż n a się było nie zgadzać, ale nie m o ż ­
na było go nie s z a n o w a ć " .
FRONDA 34
I n n y g ł o s z sali: M ó w i o n o tutaj o podziale na lewice
i prawicę i t e n cały spór d z i e l o n o w ł a ś n i e p r z e d e wszyst­
kim na myślenie prawicowe, lewicowe, i n t e l e k t u a l i s t ó w
prawicowych i lewicowych.
Książki oczywiście jeszcze
nie z n a m , z a p o z n a m się z nią, ale czy p a n u s t o s u n k o w a ł
się też do takiego podziału, który także był b a r d z o waż­
ny, czyli do sporu aktywizmu z i n t e l e k t u a l i z m e m . Bo jest też słynny spór
Trzebińskiego z Irzykowskim, w k t ó r y m Irzykowskiego nie m o ż n a umieścić
ani po prawej stronie, ani po lewej. N a t o m i a s t tutaj Irzykowski postrzegał
Trzebińskiego jako tego m ł o d e g o Brzozowskiego, który aktywną, irracjonalistyczną p o s t a w ą m i e s z a szyki w jego własnej, irracjonalistycznej p o s t a w i e .
Czy z a t e m sporu z M i ł o s z e m nie m o ż n a by też zauważyć na tej płaszczyźnie
aktywizmu i i n t e l e k t u a l i z m u , a niekoniecznie na tle pojęć prawica - lewica,
czy też m o ż e jest to r ó w n o z n a c z n e ?
A l e k s a n d e r K o p i ń s k i : Kwestia aktywizm - intelektualizm, jak p a n to nazwał (tutaj raczej używa się słowa „klerk i z m " ) , to jest w ł a ś n i e j e d n a z głównych linii podziału,
o czym mówił tu już Paweł Rodak. C h o d z i o to, co ma
robić intelektualista w m o m e n c i e , kiedy każda książka wy­
d r u k o w a n a nielegalnie, w p o d z i e m i u , k t ó r ą ma przy sobie,
m o ż e go kosztować wysłanie do obozu. Czy ma zajmować
się jakimiś t e m a t a m i z odległych epok, jak by to ujął Trzebiński. Bo on patrzył
na Miłosza jako na kogoś, k t o zajmuje się jakimiś d z i w n y m i t e m a t a m i , zupeł­
nie nieaktualnymi. Czy też w takiej sytuacji intelektualista ma się angażować,
ma poświęcić swój czas nie pisaniu, tylko n p . pracy konspiracyjnej - w ł a ś n i e
d r u k o w a n i u i k o l p o r t o w a n i u gazet jakiejś organizacji p o d z i e m n e j , tak jak
to robił Trzebiński. N a t o m i a s t recepta Miłosza była t r o c h ę p o d o b n a do tej
Irzykowskiego. On s a m po latach tak opisywał, jak należy myśleć i tworzyć
w epoce „kataklizmu k u l t u r o w e g o " : „Jeżeli wszystko w tobie jest dygotem,
nienawiścią i rozpaczą, pisz zdania wyważone, d o s k o n a l e spokojne; z m i e ń się
w stwór niecielesny, oglądający siebie cielesnego i bieżące wypadki z o g r o m ­
nego d y s t a n s u " . C h o d z i ł o więc o takie d ł u g o m y ś l n e , n i e s p i e s z n e filozofowa­
nie, o to, by nie dawać się ponosić tym e m o c j o m i tej agresji, k t ó r e p a n o s z ą
się dookoła, tak żeby to wszystko, co dzieje się na ulicy obok, nie wywierało
ŚNIEG 2 0 0 4
277
na nas wpływu, nie wypaczało naszej myśli. Recepta Trzebińskiego była oczy­
wiście o d w r o t n a : jeśli pisać, to rzeczy p o t r z e b n e , rzeczy a k t u a l n e ; jeśli pisać
o ideach, to o takich, którymi w t y m m o m e n c i e żyjemy, a nie o ideach, k t ó r e
będą dla n a s w a ż n e n p . po wojnie - to jest plan d u ż o dalszy. W tym m o m e n c i e
walczymy o byt biologiczny n a r o d u , a także o jego kulturę, o to, żeby ludzie
zupełnie upodleni niewolniczą pracą i p r a w e m G e n e r a l n e g o G u b e r n a t o r s t w a ,
k t ó r e m u podlegali, zachowali e l e m e n t a r n ą ludzką godność. Tak więc to jest
j e d n a z głównych linii podziału w t y m sporze: aktywizm i klerkizm.
J a c e k T r z n a d e l : Chciałbym przywołać p e w i e n aspekt, k t ó ­
ry chociaż był n i e o b e c n y w s a m y m sporze Trzebińskiego
z Miłoszem, bo m o ż e było na to rok, d w a za wcześnie,
kiedy Trzebiński zginął w egzekucji na N o w y m Świecie
z zagipsowanymi u s t a m i , ale który krył się za p o s t a w ą
Czesława Miłosza i m ł o d e g o konspiracyjnego pokolenia
akowców. C h o d z i mi o cień nadciągającej c h m u r y ze
w s c h o d u . Wszystkie późniejsze wypowiedzi Miłosza o p o k o l e n i u akowskim,
o pokoleniu tych młodych, którzy tak czy inaczej zginęli w walce, po wojnie
nakładały się na rozprawę z p o k o l e n i e m akowskim, z D r u g ą Rzecząpospolitą,
którą zgotowali wówczas k o m u n i ś c i . Przywoływany był tu cytat z Traktatu
poetyckiego: „Nowy jakiś polski N i e t z s c h e " . C h c ę zwrócić uwagę, że przecież
Miłosz tuż po wojnie napisał artykuł o N i e t z s c h e m , w k t ó r y m wywodził, że
cała hitlerowska Trzecia Rzesza to jest filozofia N i e t z s c h e g o i oni stąd brali
swoje natchnienie, co było oczywiście całkowitą aberracją, choć były takie ten­
dencje p a t r z e n i a na Friedricha Nietzschego, z czego się później wycofano. Ale
jeżeli Miłosz już później, w Traktacie poetycki tak pisze o Trzebińskim: „ N o w y
jakiś polski N i e t z s c h e " , to na to się n a k ł a d a cień tej t u ż powojennej i n t e r p r e ­
tacji. Bo jeżeli Nietzsche, to oczywiście faszysta i z w o l e n n i k tych, z którymi
Trzebiński walczył w czasie okupacji, przynajmniej i n t e l e k t u a l n i e . To był cał­
kowity fałsz. I t e n późniejszy cień oceny przez Miłosza pokolenia akowskiego
jest w jakimś sensie ważny także dla oceny sporu Miłosz - Trzebiński. M n i e
się wydaje, że Miłosz s w o i m n i e s t r u d z o n y m p i ó r e m , swoją gorliwością zacią­
żył bardzo na r o z u m i e n i u naszej tradycji, i to w dużej m i e r z e fałszywie, a jego
tezy przejęła cała szkoła p o p r a w n e g o , że tak p o w i e m , myślenia o Polsce - to
się ujawniło jeszcze i po jego śmierci.
278
FRONDA
34
Oczywiście wiersz Ballada o Gajcym, opisujący s p o t k a n i e z jego m a t k ą na
przystanku, bardzo piękny wiersz, jest n a z n a c z o n y j a k i m ś w s p ó ł c z u c i e m , bo
w ogóle Miłosz bardzo współczuł tym, którzy zginęli. J e d n o c z e ś n i e j e d n a k on
do końca nie wyzwolił się od t e g o pojęcia o prawicy, k t ó r e nabył w d w u d z i e ­
stoleciu międzywojennym, i patrzył na całą prawicę przez p r y z m a t tego, co
obserwował w poczynaniach O N R - u czy Falangi. Z u p e ł n i e nie potrafił zre­
k o n s t r u o w a ć tej swojej postawy. Zauważył to bodajże w 1955 roku Andrzej
Bobkowski, który napisał w liście do Anieli Mieczysławskiej, że Miłosz wypo­
wiada sądy, p o t e m próbuje się usprawiedliwić, ale nigdy nie p o p r a w i się w t e n
sposób, żeby powiedział, że w czymś się p o m y l i ! i p o n o s i w i n ę . Bobkowski
nawet d o s a d n i e t a m napisał, z kropkami, że on rzuca się jak g... w przeręblu.
Myślę, że n i e u s t a n n e p o w r o t y do tej problematyki, o czym tu mówiliśmy,
świadczyły oczywiście o wrażliwym s u m i e n i u C z e s ł a w a Miłosza, ale zara­
zem j e d n a k wzmacniały te jego racje, które wypowiadał przeciwko c a ł e m u
pokoleniu. Bo przecież za s p o r e m z Trzebińskim kryje się krytyka całego p o ­
kolenia akowskiego, bezlitosna krytyka całej Polski P o d z i e m n e j . I, co tu d u ż o
mówić, wszystko dzieje się już w cieniu c h m u r y nadciągającej ze w s c h o d u
i tego, o czym Miłosz pisał tuż po wojnie w eseju Grottgerowcy w „Dzienniku
Polskim" w Krakowie: że to są ludzie, którzy nie umieją u k ł a d a ć politycznego
równania, z góry są przegrani. Ten sąd miażdżący oczywiście zadecydował
o tym, że Czesław Miłosz okazał się godny wyjazdu na placówkę rządu l u d o ­
wego do Waszyngtonu. P o w i n n i ś m y o t y m p a m i ę t a ć , bo j e d n a k wydaje mi się,
ŚNIEG 2 0 0 4
279
że te sądy nie do końca zostały zweryfikowane, a na losach Miłosza b a r d z o to
zaważyło. Myślę, że wielką zasługą książki Kopińskiego jest to, że próbuje te
rzeczy ukazać w świetle faktów. Ale tutaj trzeba by ukazać także fakty troszkę
późniejsze, bo za okupacyjnymi s p o r a m i j u ż w milczeniu, choć jeszcze nie
w 1942 roku, bo w t e d y m o g ł o się jeszcze wydawać, że będzie to m i ę k k i e
uderzenie na Bałkany i k t o inny Polskę wyzwoli, ale j e d n a k kryły się także
cienie późniejszych ocen Czesława Miłosza całego pokolenia akowskiego. N i e
m ó w i ę tutaj o ocenach czysto literackich, bo to jest i n n a płaszczyzna, lecz
0 ocenach ideowych. I oceny te w p i s m a c h Miłosza były głęboko j e d n o s t r o n n e
1 niesłuszne.
A n d r z e j M e n c w e l : Ja jako intelektualista lewicy, bo tak
zawsze się określałem, m u s z ę teraz wystąpić dla syme­
trii po tym, co powiedział prof. Trznadel. Na początek
chciałem p a ń s t w u powiedzieć, że s p o t k a n i e jest możliwe.
Pierwsza wersja tej książki p o w s t a w a ł a jako praca magi­
sterska u m n i e i Aleksander Kopiński d o b r z e wiedział, do
kogo przychodzi z tym t e m a t e m , i d o b r z e wiedział też,
że t e n t e m a t zostanie przyjęty, a miał jakieś 24 i n n e możliwości na Wydziale
Polonistyki U n i w e r s y t e t u Warszawskiego. W s p ó ł p r a c a n a s z a była dość t r u d ­
na i składała się z wielu etapów, ale myślę, że było to korzystne dla tej pracy.
Ta w s p ó ł p r a c a m i m o różnic między n a m i nie polegała na tym, że ja odbiera­
ł e m p a n u Aleksandrowi jakiekolwiek p r a w o do jego poglądów, tylko praco­
waliśmy nad tym, żeby te poglądy były jak najlepiej wyrażone i żeby spełniały
standardy akademickie. A w tych s t a n d a r d a c h nie mieści się n p . to, co p r z e d
chwilą powiedział prof. Trznadel: nie m o ż n a zamieszczać takich supozycji bio­
graficznych, że to w obliczu nadciągającej Armii Czerwonej C z e s ł a w Miłosz
deprecjonuje A r m i ę Krajową. To jest niestety ś w i a d e c t w o głęboko zideologizowanego myślenia, które nie spełnia p e w n y c h p o d s t a w o w y c h s t a n d a r d ó w .
Jak się powołuje Traktat poetycki, to trzeba p o w o ł a ć wcześniejsze Zdobycie wła­
dzy, czyli trzeba w ogóle p a m i ę t a ć , że m a m y do czynienia z poetą, pisarzem,
człowiekiem, który ma wrażliwość - by tak powiedzieć - na wielu klawiszach
fortepianu i ta wrażliwość się w różnych m o m e n t a c h r ó ż n i e odzywa. A jak się
z niego robi jednolity twór ideologiczny z wszystkimi złymi z n a k a m i u m i e s z ­
czonymi po jednej stronie, to po pierwsze, p o s t ę p u j e się w ł a ś n i e w b r e w
280
FRONDA 3 4
s t a n d a r d o m , a po drugie - zubaża się n a s samych. My już w t e d y nie m a m y
p r o b l e m u . Zlikwidujcie sobie w literaturze polskiej taki p r o b l e m , jak C z e s ł a w
Miłosz, i zobaczymy, czy wyjdziecie z tego bogatsi. O t ó ż nasz dialog z p a n e m
Aleksandrem polegał m.in. na tym, żeby nie likwidować p r o b l e m u z żadnej
pozycji, tylko żeby go otwierać. I pytanie, które tu p a d ł o - dlatego określiłem
się jako intelektualista lewicy i powiedziałem, że s p o t k a n i e jest m o ż l i w e - to
nie jest pytanie o lewicę i prawicę. To jest pytanie bardziej w s p ó ł c z e s n e : jak
być lewicą, jak być prawicą, w imię jakich wartości, w jaki s p o s ó b p o d e j m o ­
wanych i przy jakim stole w t e d y w ogóle m o ż n a się spotkać?
J a c e k T r z n a d e l : Chciałbym tylko u s t o s u n k o w a ć się d o
tego, co mój
p r z e d m ó w c a określił jako likwidowanie
Czesława Miłosza. M u s z ę powiedzieć, że z p e w n y m wzru­
s z e n i e m dzisiaj znalazłem się w tej sali po kilkudziesięciu
latach. W g r u d n i u roku 1977 w tejże sali, w warszawskich
Hybrydach m i a ł e m pierwszy chyba po 1956 roku w Polsce
odczyt o poezji C z e s ł a w a Miłosza. Sala była pełna, to było
jeszcze przed N o b l e m , a recytował poezję Miłosza M a r e k Kondrat. Była to
oczywiście bardzo p o c h w a l n a wersja tej twórczości, z której - z n i u a n s a m i
- do dzisiaj się nie wycofuję. Później, po N a g r o d z i e N o b l a o tejże poezji
Miłosza wygłosiłem odczyt w napchanej sali amfiteatru wielkiego paryskiej
Sorbony, a przewodniczył t e m u s p o t k a n i u francuski p o e t a Pierre E m a n u e l l e .
Odczyt był po francusku, dla Francuzów. To tylko k o m e n t a r z do tego, czy
likwiduje się tutaj p r o b l e m Czesława Miłosza - twórcy i poety.
P a w e ł R o d a k : Powiem coś w tym d u c h u , co prof. Mencwel,
bo nie chciałbym, żeby w naszej dyskusji o sporze „ludzi
z c h a r a k t e r a m i " nagle Czesław Miłosz zaczął być człowiekiem
bez c h a r a k t e r u . Wszyscy, tak jak tu siedzimy, pisaliśmy ciepło
o Andrzeju Trzebińskim, a ja m i a ł e m n a w e t przyjemność p u b ­
licznie spierać się o niego z C z e s ł a w e m M i ł o s z e m . Ale wraca­
jąc do s a m e g o sporu, Dariusz Gawin powiedział: „Wiemy, że
teraz widać, że było z u p e ł n i e inaczej". I tak, i nie. Było z u p e ł n i e inaczej, bo
dopiero teraz faktycznie, dzięki książce Kopińskiego, m o ż e m y zobaczyć całe
skomplikowanie tamtej polemiki na płaszczyźnie ideowej, historii idei. Ale
ŚNIEG 2 0 0 4
281
to nie znaczy, że było z u p e ł n i e inaczej w tym sensie, że teraz my widzimy,
że to było tak, jak Trzebiński pisał, albo że to Trzebiński ma w p e ł n i rację.
Absurdalnie wygląda to zwłaszcza w t a k i m kontekście, że T r z e b i ń s k i e m u
zagipsowano usta, a w związku z tym Miłosz m ó g ł przez wiele lat pisać i nikt
mu nie odpowiadał, aż tu nagle Miłosz u m a r ł , wychodzi książka - i teraz my
możemy, bo on n a m nie odpowie. Ten spór jest o wiele bogatszy, ale jeśli
w e ź m i e m y tylko tę płaszczyznę d y s t a n s u i zaangażowania, czyli a k t y w i z m u
i klerkizmu, oraz irracjonalizmu i racjonalizmu, to widać, że te racje o b u
stron tutaj nie są rozstrzygnięte. Sens t e g o sporu polega w ł a ś n i e na tym, że
to są „ludzie z c h a r a k t e r a m i " , że oni obaj wiedzą, czego bronią, że po o b u
stronach m a m y racje b a r d z o d o b r z e u d o k u m e n t o w a n e . Ja b y m dzisiaj nie
potrafił powiedzieć, po której s t r o n i e stoję. Powiedziałbym, że z r o z u m i e n i e
tego sporu pozwala mi lepiej r o z u m i e ć polski wiek XX, a m o ż e nie tylko
polski, i najistotniejsze jego zjawiska. Jeśli chodzi o aktywizm i klerkizm, to
przecież nie jest tak, że Andrzej Trzebiński r e p r e z e n t u j e p o k o l e n i e walczą­
ce, a Czesław Miłosz p o s t a w ę uchylającą się od zaangażowania. Tak nie jest
n a w e t na poziomie faktów, o czym przecież s a m Kopiński pisze. N i e chcę
absolutnie deprecjonować p o s t a w y Trzebińskiego, k t ó r a jest mi bliska, na­
t o m i a s t po drugiej stronie nie m a m y człowieka, który siedzi w d o m u i czyta
książki. Jest to człowiek głęboko z a a n g a ż o w a n y w r u c h konspiracyjny: wydaje
w podziemiu książki, antologie, tłumaczy, chodzi na s p o t k a n i a konspiracyjne.
Weźmy teraz tę d r u g ą płaszczyznę s p o r u : irracjonalizm - racjonalizm, k t ó r a
jest ważniejsza, i tu z n ó w jest cała wiązka p r o b l e m ó w . Jeśli C z e s ł a w Miłosz
po wojnie będzie dokonywał takiego u t o ż s a m i e n i a : irracjonalizm, faszyzm,
tradycja akowska, p o w s t a n i e warszawskie, a to wszystko b ę d ą w p e w n y m
m o m e n c i e u niego nazwy tego s a m e g o zjawiska, to ja się oczywiście z t y m
nie m o g ę zgodzić, to jest oczywiście daleko idące u p r o s z c z e n i e . N a t o m i a s t
jeśli Miłosz będzie przenikliwie pisał o tym, w jaki s p o s ó b irracjonalizm jest
zagrożeniem w historii kultury i jakie p o s t a w y m o ż e p o w o d o w a ć , i że miał on
wpływ na to, co się stało w k u l t u r z e europejskiej i co przybrało p o s t a ć faszy­
zmu, to ma oczywiście rację. To nie znaczy, żeby teraz nazywać Trzebińskiego
faszystą, to jest z u p e ł n i e co innego. Ale rzecz jest bardziej skomplikowana, bo
Miłosz oczywiście ma też rację. Kończąc już, chciałbym powiedzieć, że m o i m
zdaniem, w czym on nie miał racji - p o z a b a r d z o u p r o s z c z o n y m w i z e r u n k i e m
polskiej tradycji romantycznej, k t ó r y m się posługiwał, a pisał o t y m D a r i u s z
282
FRONDA 34
Gawin, więc mógłby więcej powiedzieć ode m n i e - to w tym, że o d p o w i e d ź
na zagrożenie irracjonalizmem zobaczy! w racjonalizmie. Z t y m n a w e t jesz­
cze bym się mógł zgodzić, tylko że Miłosz w p e w n y m m o m e n c i e u t o ż s a m i ł
racjonalizm z d e t e r m i n i z m e m . N a t o m i a s t Trzebiński był k o n s e k w e n t n y m
kreacjonistą, uważał, że a b s o l u t n i e ż a d n e m u d e t e r m i n i z m o w i nie m o ż n a się
poddać. I w tak widzianym ich sporze ja m o g ę powiedzieć, że stoję po s t r o ­
nie Trzebińskiego, w sensie ideowym. N a t o m i a s t to nie jest tak, że Miłosz
we wszystkim nie ma racji - to jest p o w a ż n y spór. To nie jest taki spór typu
lewica - prawica.
D a r i u s z G a w i n : Jak Boga kocham, czy ja p o w i e d z i a ł e m ,
że Miłosz nie miał c h a r a k t e r u ? W tym p r z y r ó w n y w a n i u
Miłosza do Irzykowskiego w ogóle nie odnajduję mojego
r o z p o z n a n i a tamtej rzeczywistości, bo Miłosz akurat wy­
kazał się straszliwym c h a r a k t e r e m , dlatego że on chciał
w Warszawie w spokoju przemyśleć swój gniew. Z r e s z t ą
pomijam to, co jest tajemnicą, na jakich papierach prze­
jechał z Bukaresztu do Warszawy, to m n i e nie interesuje. S t w i e r d z a m fakt:
z Warszawy wyszedł do Bukaresztu, s t a m t ą d wrócił do Wilna, a kiedy o n o zo­
stało zajęte przez Sowietów, wrócił do Warszawy. Jak s a m p o t e m m ó w i ł , nie
chciał ani udać się na emigrację, bo t a m , jak zakładał, w p a d ł b y w taką skost­
niałą przedwojenną polską kulturę, ani nie p o d d a ł się zbyt p r o s t e m u zabiego­
wi pierekowki stalinowsko-sowieckiej, której p r ó b ę g e n e r a l n ą p r z e d b u d o w ą
Polski Ludowej podjęto we Lwowie i Wilnie, a k t ó r a okazała się zresztą zbyt
proletkultowa i on to wyczuwał, i kiedyś też tak wytłumaczył, że dlatego nie
został w Wilnie. Mając więc możliwość wyjazdu we wszystkie s t r o n y Europy,
łącznie z tą wschodnią, wybrał Warszawę, dlatego że - jak p o w i e d z i a ł e m
- miał wielki charakter i chciał w spokoju przemyśleć swój gniew - w o b e c
polskości, tradycji, wojny. Słowa „ g n i e w " u ż y w a m w t a k i m znaczeniu, że
Miłosz oscylował między spokojem i n a m i ę t n o ś c i ą : jest człowiekiem spokoj­
nym, bo kiedy pisze swoje eseje, p o t e m z a t y t u ł o w a n e Legendy nowoczesności,
jest zwolennikiem racjonalizmu, ale j e d n o c z e ś n i e jest to podszyte straszliwą
n a m i ę t n o ś c i ą gniewu - na skutki, na m o ż l i w e przyczyny, na k u l t u r ę , w której
to się wszystko dzieje. Więc to był dla m n i e n i e s a m o w i t y d o w ó d jego odwa­
gi cywilnej, lecz także takiej ludzkiej, że m o g ą c r a t o w a ć skórę - i tu jest to
ŚNIEG 2 0 0 4
283
już w t ó r n e , na j a k i m paszporcie to zrobił - wraca do środka, żeby z bliska
widzieć, wziąć sobie p o d światło to naczynko z o w a d a m i , k t ó r e się t a m sza­
moczą. Mówię o t y m w t e n s p o s ó b specjalnie, bo on z lubością opisywał życie
społeczne, porównując je do życia owadziego, k t ó r e jest w y s t a w i o n e na jakieś
procesy historii, szczególnie w Zdobyciu władzy. I nie chciał t e g o robić ani
z Londynu, ani ze S z t o k h o l m u , ani z Bałkanów, ani będąc gdzieś w t a b o r a c h
Drugiego Korpusu r a z e m P r u s z y ń s k i m czy i n n y m i p r z e d w o j e n n y m i intelek­
tualistami. Więc to był wielki charakter, tu jest p e ł n a zgoda, ja w ogóle t e g o
nie kwestionuję. Powiedziałbym więcej: książka Kopińskiego dla m n i e coś
tłumaczy, dlatego że to Miłosz jest ważniejszy dla polskiej kultury XX wie­
ku, a spór z Trzebińskim rzuca na to światło. I u ż y ł e m tutaj pojęć „lewica"
i „prawica" w tym sensie i w tych kategoriach, w których oni sami w ó w c z a s
je rozumieli, choć książka, na której k a n w i e dzisiaj rozmawiamy, pokazuje,
że t e n spór był o wiele bardziej skomplikowany. Bo ani Miłosz w tej p e r s p e k ­
tywie nie jest wcale tak lewicowy, ani Trzebiński tak prawicowy. Jeszcze raz
w r a c a m do mojego t r o p u , który zasygnalizowałem w swojej pierwszej wypo­
wiedzi, że być m o ż e sens ich sporu wyjaśnia t e r m i n , który kiedyś u k u ł prof.
Mencwel, tzn. kulturalizm. Jest to spór o kulturalizm, o sens k u l t u r a l i z m u .
W tej perspektywie polscy inteligenci XX wieku to są ludzie, których i n s t y n k t
o d r u c h o w o umiejscawia w jakiejś tradycji intelektualnej i którzy myślą o kul­
turze jako o obszarze sporu, także politycznego, bo jest on na tyle istotny,
że ma także p e w n e konsekwencje polityczne. I k l u c z e m do tego s p o r u jest
Brzozowski, jako osoba, postać, także miejsce w k u l t u r z e , p o p r z e z k t ó r e za­
wiązują się p e w n e jej wątki. I w t e d y n p . spór Miłosza z Trzebińskim okazuje
się s p o r e m o r o z u m i e n i e k u l t u r a l i z m u jako p e w n e g o dziedzictwa czy spadku,
czy zadania dla i n t e l i g e n t ó w polskich, k t ó r e pozostawił po sobie Brzozowski
- i wtedy to jest i s t o t n e , interesujące. A z drugiej strony, nie m o ż n a też zamy­
kać oczu na - jeśli tak m o ż n a powiedzieć - s p o s ó b gry Miłosza w tym całym
sporze, czasami nie do końca fair. Ta książka nie wdaje się n a w e t w oceny
tych zachowań i n p . to, na jakich p a s z p o r t a c h i w jaki s p o s ó b przez sowiecką
Ukrainę i Białoruś Miłosz dojechał z Bukaresztu do Wilna, jest tutaj kultural­
nie i po akademicku - nawiązując do wypowiedzi prof. M e n c w e l a - w y ł o ż o n e .
Nie ma tu żadnych w n i o s k ó w zbyt p o c h o p n y c h , to nie jest n a p i s a n e w stylu
Wiktora Trościanki, który zresztą został o s t a t n i o z d e z a w u o w a n y w s p o s ó b
godny ubolewania jako ź r ó d ł o wiedzy na t e m a t różnych wypowiedzi Miłosza
284
FRONDA
34
z początkowego o k r e s u wojny. To wszystko jest tutaj z a t e m w t ó r n e , liczy się
raczej sposób, w jaki Miłosz t e n spór p o t e m ustawiał, i dlatego ta książka,
która dostarcza samych faktów, nie posuwając się do zbyt daleko idących
komentarzy, jest tak istotna.
A l e k s a n d e r K o p i ń s k i : W kwestii a k t y w i z m u i k l e r k i z m u
oraz tego siedzenia w d o m u i czytania książek chciał­
bym p a r ę słów jeszcze dopowiedzieć, bo p o c z u ł e m się
wywołany do tablicy. Miłosz i Trzebiński siedzieli wów­
czas r a z e m w d o m u na Służewie i rozmawiali, i to była
działalność kryminalna, i mogli za to, a także za pisanie
t e k s t ó w i ich d r u k o w a n i e w p o d z i e m i u , co obaj robili, na
równych prawach zostać wywiezieni do Oświęcimia. I to z u p e ł n i e niezależ­
nie od swoich poglądów, bo czy ktoś był lewicowcem, czy prawicowcem, to
akurat N i e m c ó w z u p e ł n i e nie i n t e r e s o w a ł o . N a t o m i a s t jest p e w n a różnica
- i to chciałem w swojej poprzedniej wypowiedzi zasygnalizować - m i ę d z y
tym, czy w takiej sytuacji decydujemy się, tak jak Miłosz, pisać eseje, gdzie na
c h ł o d n o przemyśliwujemy swój gniew, jak powiedział D a r i u s z Gawin, czy też
jak Trzebiński oddajemy się w dużej mierze, bo przecież nie tylko, ale m i ę d z y
innymi, pisaniu publicystyki, manifestów czy wręcz p i o s e n e k partyzanckich,
i w dodatku m a m y nadzieję, że z o s t a n i e m y przez organizację wysłani „ n a
u d e r z e n i e " , czyli na Kresy W s c h o d n i e , gdzie walczyły oddziały Konfederacji
N a r o d u . A o tym marzył Trzebiński. Są na t e n t e m a t zapisy w jego Pamiętniku.
Mamy więc tutaj j e d n a k dwie dość wyraźnie r ó ż n e postawy.
PS Nieautoryzowany zapis dyskusji panelowej, która odbyła się w warszawskim klubie
Hybrydy 7 listopada 2 0 0 4 roku w ramach obchodów 10-lecia „Frondy"
W ogólnej świadomości funkcjonują opowieści o „żąd­
nych krwi własowcach" czy czołgach typu „Tygrys",
skierowanych przeciwko walczącej stolicy. A tymczasem
to tylko niezakorzeniona w rzeczywistości legenda.
Uporczywa legenda
„WŁASOWCY"
W POWSTANIU
WARSZAWSKIM
JAROSŁAW GDAŃSKI,
HUBERT KUBERSKI
Historia składa się z faktów i mitów. Z faktami się nie dyskutuje, chociaż
niektórzy wolą je naginać do własnych celów. N a t o m i a s t m i t y p o k u t u j ą przez
wiele lat w ś w i a d o m o ś c i ludzkiej i z biegiem czasu coraz trudniej je wyko­
rzenić.
Tak jest również z p o w s t a n i e m w a r s z a w s k i m . W ogólnej ś w i a d o m o ś c i
funkcjonują opowieści o „żądnych krwi w ł a s o w c a c h " czy czołgach t y p u
„Tygrys", skierowanych przeciwko walczącej stolicy. A t y m c z a s e m to tylko
niezakorzeniona w rzeczywistości legenda.
286
FRONDA 34
Jej początek bierze się..
.. .z komunikatu, w którym 2 sierpnia 1946 roku p r o p a g a n d a sowiecka obwieś­
ciły światu: „W ostatnich dniach Kolegium Wojskowe Sądu Najwyższego roz­
patrywało akt oskarżenia przeciwko A.A. Własowowi, WE Małyszkinowi, G.N.
Żylenkowowi, F.I. Truchinowi, D.E. Z a k u t n e m u , I.A. Błagowieszczenskiemu,
M.A. Meandrowowi, W.I. Malcewowi, S.K. Buniaczence, G.A. Zwierjewowi,
W D . Korbukowowi, N.S. Szatowowi. [...] Wszyscy oskarżeni przyznali się do
winy i zostali skazani na śmierć z artykułu 1. Rozporządzenia Prezydium Rady
Najwyższej ZSRR z 19 sierpnia 1943 r. [...]. Wyrok w y k o n a n o " .
Już n a s t ę p n e g o d n i a „Polska Z b r o j n a " , przekazując treść k o m u n i k a ­
tu, opatrzyła go t y t u ł e m KACI WARSZAWY ZAWIŚLI NA SZUBIENICY.
Z n a k o m i t y m u z u p e ł n i e n i e m utrwalającym s k r o m n ą w i e d z ę o n i e z n a n y m
polskiemu s p o ł e c z e ń s t w u W ł a s o w i e był t e n s a m k o m u n i k a t z „Głosu L u d u "
(poprzednika „Trybuny L u d u " ) , pt.: W Ł A S O W ZAWISŁ NA SZUBIENICY.
SŁUSZNA
KARA
SPOTKAŁA
ZDRAJCĘ
I
MORDERCĘ.
Cytowany
przez obie redakcje k o m u n i k a t PAP kończył się s t w i e r d z e n i e m : „Andrej
Andrejewicz Własow, d a w n y generał w służbie radzieckiej, zdradził swą
ojczyznę i utworzył «legion rosyjski» w służbie N i e m i e c . Oddziały W ł a s o w a
były chętnie u ż y w a n e przez N i e m c ó w do najbardziej o k r u t n e j akcji policyjnej
na t e r y t o r i u m Polski m.in. w Warszawie".
Oczywiście powyższe rewelacje szybko się zakorzeniły, czego d o w o d e m są
chociażby dwie polskie monografie p o w s t a n i a warszawskiego. I Kirchmayer,
i Borkiewicz rozwodzili się o „żołnierzach w s c h o d n i c h " (Osttruppen), sta­
cjonujących i walczących w Warszawie. Ale o p i n i a p u b l i c z n a po s w o j e m u
podchwyciła poglądy tych historyków, wydających w PRL-u. Najczęściej c h o ­
dziło o mylenie ROA z R O N A (Russkaja Oswobodzitelnaja Armija vs. Russkaja
Oswobodzitelnaja
Narodnaja
Armija).
Cudzoziemscy ochotnicy w Warszawie
Wybuch p o w s t a n i a warszawskiego nie zaskoczył N i e m c ó w . Spodziewali się
tego faktu, ale siły wojskowe i policyjne, jakimi dysponowali w Warszawie
w chwili p o w s t a ń c z e g o zrywu, okazały się daleko niewystarczające do jego
p o w s t r z y m a n i a . Dlatego r o z p o c z ę t o gorączkowe p o s z u k i w a n i a j e d n o s t e k ,
ŚNIEG 2 0 0 4
287
które mogłyby zostać szybko użyte do jego s t ł u m i e n i a . Przede w s z y s t k i m
t w o r z o n o i m p r o w i z o w a n e j e d n o s t k i a l a r m o w e i grupy bojowe ze szkół
wojskowych i policyjnych, j e d n o s t e k zapasowych i szkolnych. Do Warszawy
skierowano również część j e d n o s t e k c u d z o z i e m s k i c h podległych wojskom lą­
d o w y m i Waffen-SS, wycofywanym w ł a ś n i e na Z a c h ó d . W s u m i e liczyły o n e
około 10 tys. ludzi.
Największą taką j e d n o s t k ą użytą w stolicy była część brygady R O N A ,
dowodzonej przez B r o n i s ł a w a (nie Mieczysława) K a m i ń s k i e g o . Drugiego
sierpnia w y b r a n o z niej 1700 nieżonatych mężczyzn. U t w o r z o n o z nich dwubatalionowy p u ł k s z t u r m o w y w z m o c n i o n y artylerią. Bezpośrednie d o w o d z e ­
nie nad p u ł k i e m objął zastępca szefa sztabu brygady major J u r i j F r o ł o w .
P u ł k R O N A przez pierwszych 10 dni walk z p o w s t a ń c a m i ( 4 - 1 4 sierpnia)
znajdował się na Ochocie, gdzie zajmował się p r z e d e w s z y s t k i m r a b u n k a m i
i gwałtami, a także m o r d o w a n i e m ludności. 14 sierpnia ludzie Kamińskiego
zajęli szpital Dzieciątka Jezus przy ul. Nowogrodzkiej i w tym rejonie p o z o 288
FRONDA 34
stawali do 23 sierpnia. W t e d y p r z e n i e s i o n o ich w okolice ulicy Inflanckiej.
Już po trzech dniach zostali j e d n a k zluzowani przez Niemców. P r z e r z u c o n o
ich do z e w n ę t r z n e g o pierścienia wojsk w Puszczy Kampinoskiej. Ich zada­
n i e m było n i e d o p u s z c z e n i e do połączenia się p a r t y z a n t ó w s p o z a Warszawy
z p o w s t a ń c a m i . W nocy z 2 na 3 w r z e ś n i a oddział Armii Krajowej por. Adolfa
Pilcha „ D o l i n y " rozbił w Truskawiu batalion R O N A , zdobywając wiele broni,
amunicji oraz u m u n d u r o w a n i a i żywności.
Oprócz r o n o w c ó w najbardziej złowrogą sławę zdobył w stolicy p u ł k SS
Dirlewangera, którego n i e m a l p o ł o w ę s k ł a d u tworzyli obcokrajowcy z tere­
n ó w ZSRR. W czasie działań (od 5 sierpnia) przeciwko p o w s t a ń c o m ponieśli
oni największe p r o c e n t o w o straty spośród wszystkich j e d n o s t e k walczących
z p o w s t a ń c a m i . S p o w o d o w a n e to było złowieszczym r o z g ł o s e m , jaki otaczał
tę j e d n o s t k ę ( 4 0 - 5 0 tys. zabitych cywilów - głównie na Woli). Wszyscy wie­
dzieli, że nie dają oni p a r d o n u ani przeciwnikom, ani ludności cywilnej, więc
i ich nie b r a n o do niewoli. Za udział swojej j e d n o s t k i w zwalczaniu p o w s t a n i a
Oskar Dirlewanger został a w a n s o w a n y do s t o p n i a SS-Oberfiihrera i odzna­
czony Krzyżem Rycerskim Żelaznego Krzyża.
W Warszawie znajdowały się też p o d o d d z i a ł y 1 3 . b i a ł o r u s k i e g o bata­
lionu specjalnego SS. Od 3 sierpnia do 13 w r z e ś n i a 1944 roku ochraniały
o n e budynki u r z ę d ó w SS w alei Szucha, alei Róż i Alejach Ujazdowskich oraz
przy ulicach Koszykowej i Wiejskiej. Za udział w walkach z p o w s t a ń c a m i
Oberfeldfebel (starszy sierżant) Ilja Sauiec został jako pierwszy w batalionie
odznaczony Z ł o t y m M e d a l e m II klasy z Mieczami.
W składzie wojsk podległych von d e m Bachowi znajdował się 3 4 . p o ­
licyjny pułk strzelecki d o w o d z o n y przez p o d p u ł k o w n i k a policji o c h r o n n e j
Franza W i c h m a n n a , mający w składzie batalion niemiecki i d w a bataliony
niemiecko-ukraińskie. I n n ą j e d n o s t k ą policyjną był 2 0 9 . kozacki batalion
S c h u t z m a n n s c h a f t e n (policja p o m o c n i c z a ) . Batalion kozacki s f o r m o w a n o
w Warszawie z samodzielnych k o m p a n i i na trzy miesiące p r z e d p o w s t a n i e m .
Zresztą j e d n o s t k i kozackie stanowiły najliczniejszą g r u p ę n a r o d o w o ś c i o ­
wą spośród c u d z o z i e m c ó w walczących z p o w s t a ń c a m i . Oprócz w s p o m n i a n e ­
go 209. batalionu był to 3. pułk K o z a k ó w ( p u ł k o w n i k B o n d a r e n k o ) , a także
IV/57 i 6 9 . dywizjony kawalerii oraz 5 7 2 . b a t a l i o n p i e c h o t y ( p u ł k o w n i k
Z i n o w i e w ) . Ten o s t a t n i walczył w Warszawie, a d w a p o z o s t a ł e dywizjony ko­
zackie odgradzały p a r t y z a n t ó w z Puszczy Kampinoskiej od Żoliborza. Był też
ŚNIEG 2 0 0 4
2
89
rosyjski 5 8 0 . d y w i z j o n k a w a l e r i i O s t t r u p p e n , działający w składzie grupy
osłonowej na Żoliborzu. Dowodził n i m k a p i t a n Ernst K a l a m o r z , 1 w r z e ś n i a
1944 roku za walki w Warszawie o d z n a c z o n y Z ł o t y m Krzyżem N i e m i e c k i m
(Deutsches Kreuz in Goldj. W składzie wojsk zwalczających p o w s t a n i e war­
szawskie były również j e d n o s t k i kaukaskie Ostlegionen. W składzie grupy bo­
jowej Dirlewangera walczył 1/111. b a t a l i o n a z e r s k i . D o w o d z i ł n i m k a p i t a n
W e r n e r Scharrenberg. D r u g i m k a u k a s k i m b a t a l i o n e m , walczącym z p o w s t a ń ­
cami, był II. (kaukaski) b a t a l i o n j e d n o s t k i „ B e r g m a n n " p o d d o w ó d z t w e m
porucznika M e r t e l s m a n n a . Brał on udział w walkach od pierwszych d n i p o ­
w s t a n i a w składzie „Kampfgruppe Reinefarth".
Na Woli
rowi
i
Starym
Mieście
walczył
podporządkowany
Dirlewange-
1. w s c h o d n i o m u z u ł m a ń s k i pułk Waffen-SS. D o w o d z i ł n i m SS-
S t u r m b a n n f u h r e r Franz L i e b e r m a n n . P o s t ę p o w a n i e jego żołnierzy n i e od­
biegało na ogół od panującego w Wilderer Brigade Dirlewangera. W działaniach
przeciwko z g r u p o w a n i u Armii Krajowej w Puszczy Kampinoskiej brało rów­
nież udział 4 0 0 ludzi z L e g i o n u W o ł y ń s k i e g o p u ł k o w n i k a Petra D i a c z e n k i
(akcja „Sternschuppe") w dniach 2 7 - 3 0 września. N i e c o wcześniej w p o ł o w i e
września Ukraińcy walczyli na Czerniakowie z p o w s t a ń c a m i w a r s z a w s k i m i
i desantującymi się j e d n o s t k a m i 1 Armii WP z 3 DP im. R. T r a u g u t t a (wtedy
i tylko w t e d y ! ! ! ) . Dlatego też formacje u k r a i ń s k i e n i e m o g ą być odpowiedzial­
ne za masakry ludności cywilnej z sierpnia 1944 roku.
Fałszywie zwani „własowcami"
Z naszego wywodu wynika, że n i e było i być n i e m o g ł o „ w ł a s o w c ó w " wal­
czących przeciwko p o w s t a n i u . N a d a l wątpiącym p r z e d s t a w i m y kilka faktów
z dziejów „własowców", jak p o t o c z n i e określa się Siły Z b r o j n e K O N R (Komitet
Oswobożdenija Narodów Rossiji) p o d d o w ó d z t w e m eksgenerała lejtnanta Armii
Czerwonej Andrieja A. W ł a s o w a , który nigdy nie przywdział m u n d u r u nie­
mieckiego W e h r m a c h t u .
Po p i e r w s z e , W ł a s o w został wzięty do niewoli 12 lipca 1942 roku.
Z a p r o p o n o w a ł u t w o r z e n i e sprzymierzonej z N i e m c a m i Rosyjskiej Armii
Wyzwoleńczej
(ROA
-
Russkaja
Oswoboditielnaja
Armia).
Stawiano
sobie
trzy p o d s t a w o w e cele: obalenie „Stalina i jego kliki", zniszczenie bolszewiz m u i zawarcie h o n o r o w e g o pokoju z N i e m c a m i , s t w o r z e n i e w przyjaźni
290
FRONDA 3 4
z N i e m c a m i i innymi n a r o d a m i E u r o p y nowej Rosji bez bolszewików i kapi­
talistów. Po zredagowaniu manifestu i p o d p i s a n i u go w Berlinie 27 g r u d n i a
1942 roku, zosta! on rozrzucony na t e r e n a c h o k u p o w a n y c h jako Deklaracja
Smoleńska (13 stycznia 1943).
P o d r u g i e , jednostki nazywane rosyjskimi lub w s c h o d n i m i f o r m o w a n o
w składzie W e h r m a c h t u od początku 1942 roku. Większość żołnierzy j e d n o ­
stek w s c h o d n i c h stanowili Rosjanie i U k r a i ń c y J e d n a k ż e dość p o w s z e c h n e
używanie przez wiele rosyjskich, kozackich i ukraińskich j e d n o s t e k Osttruppen
oznak n a r a m i e n n y c h ROA s p o w o d o w a ł o zaistnienie w p o w s z e c h n y m o d b i o ­
rze pojęcia „własowiec" jako s y n o n i m u obywatela ZSRR w n i e m i e c k i m m u n ­
durze.
P o t r z e c i e , d o koncepcji u t w o r z e n i a d o w o d z o n y c h centralnie j e d n o ­
stek rosyjskich Niemcy wrócili d o p i e r o 1 6 w r z e ś n i a 1 9 4 4 r o k u . Podczas
ŚNIEG 2 0 0 4
291
spotkania Heinricha H i m m l e r a z W ł a s o w e m ,
Reichsftihrer SS wyraził
zgodę na u t w o r z e n i e K o m i t e t u Wyzwolenia N a r o d ó w Rosji i zaakceptował
sformowanie Sił Zbrojnych K O N R (początkowo dwie dywizje). Pierwszą
j e d n o s t k ą Sil Zbrojnych K O N R była 6 0 0 . Dywizja P i e c h o t y W e h r m a c h t u
pod d o w ó d z t w e m początkowo p u ł k o w n i k a Bojarskiego, a n a s t ę p n i e generała
majora Siergieja K. Bunjaczenki. Jej f o r m o w a n i e z rosyjskich i u k r a i ń s k i c h
batalionów Osttruppen i żołnierzy z rosyjskich 29. i 30. dywizji Waffen-SS na
poligonie Mtinsingen t r w a ł o od listopada 1944 do w i o s n y 1945 roku. D r u g ą
j e d n o s t k ą była 6 5 0 . Dywizja P i e c h o t y W e h r m a c h t u . N a poligonie H e u b e r g
od m a r c a 1945 roku szkolili się żołnierze b a t a l i o n ó w Osttruppen oraz o c h o t n i ­
cy spośród r o b o t n i k ó w p r z y m u s o w y c h . D o w ó d c ą dywizji został generał m a ­
jor Grigorij A. Zwierjew. Przewidywano, że j e d n o s t k a ta osiągnie g o t o w o ś ć
bojową do czerwca roku 1945. Trzecią wielką j e d n o s t k ą wojsk K O N R była
5 9 9 . Brygada Grenadierów p o w s t a ł a w Danii w k w i e t n i u 1945 roku. Jej
d o w ó d c ą został generał major W i l h e l m von H e n n i n g .
Konkretne potrzeby załamującego się frontu w s c h o d n i e g o zaowocowały
s f o r m o w a n i e m Brygady Przeciwpancernej „ R u s s l a n d " . Składała się o n a
z 10., 11., 13. i 14. oddziałów przeciwpancernych i d o w o d z o n a była począt­
kowo przez majora W t o r o w a , a n a s t ę p n i e przez p o d p u ł k o w n i k a Gałkina.
Poza j e d n o s t k a m i bojowymi istniała również Brygada Z a p a s o w a (dowódca
p u ł k o w n i k Samuił T. Kojda) i s z k o ł a oficerska.
Dalsze dzieje tych sił to n i e u d a n a p r ó b a likwidacji przyczółka sowieckiego
na p o ł u d n i e od Kostrzynia przez 600. dywizję, dołączenie do dywizji 1604.
pułku piechoty, ostatecznie dotarcie do p ó ł n o c n y c h Czech, p o m o c i udział
w walkach p o w s t a n i a praskiego (poległo o k o ł o 3 0 0 w ł a s o w c ó w w d n i a c h 5-7
maja 1945 roku), wycofanie się z Pragi i tragiczno-gorzki los po wojnie, czyli
eksterminacja w G u ł a g u p o n a d połowy z nich.
Tragiczne losy p o w s t a n i a warszawskiego odcisnęły się w historii Polski.
Dlatego tak w a ż n e jest, aby ta k r w a w a karta dziejów wojennych została
oczyszczona z n i e d o m ó w i e ń i fałszywych poglądów,
siłek Armii
Krajowej
opisywały
wiarygodnie
heroiczny zaś wy­
współczesne
opracowania.
Jednocześnie stosujemy się do zasady b e z i n t e r e s o w n e j b e z s t r o n n o ś c i , gdyż
tylko takie podejście pozwoli przedstawić dzieje j e d n e g o z największych pol­
skich zrywów powstańczych w s p o s ó b godny i zgodny z p r a w d ą historyczną.
Przede wszystkim chodziło n a m o n a p r a w i e n i e pokutującego od prawie 60 lat
292
FRONDA 34
mitu „wiasowców w powstaniu warszawskim". Może w ten sposób przyczy­
nimy się do mniej emocjonalnego odbioru postaci Wlasowa. Wymaga tego
rzetelność historyka.
JAROSŁAW GDAŃSKI, HUBERT KUBERSKI
ŚREDNIO
czyli
WIECZE
NOWE
W Niemczech powstało dużo socjologicznych analiz,
które przedstawiają np. aerobik jako specyficzny sy­
stem wartości albo kulturystykę jako swoistą religię.
Takie wielkie mody, poruszające miliony osób, pełnią
wiele funkcji tradycyjnej religii - wprowadzają w życie
porządek, normy, rytuały, porządkują czas i przestrzeń,
dają złudzenie dążenia do doskonałości, do świętości.
Ilu ludziom skrupulatny rachunek sumienia zstąpiło
obsesyjne liczenie kalorii, a dawną ascezę mnichów
- ciężkie wyrzeczenia w siłowni...
triumfalny
pochód
kolorowych magazynów
kobiecych
BARTOSZ
WIECZOREK
Pod p o z o r e m krzewienia idei „wolnościowych" i feministycznych k o l o r o w e
magazyny dla kobiet przemycają m o d e l kobiety jako biblijnej kusicielki poku­
tującej za swą cielesność. W dobie racjonalizmu na n o w o przewija się w nich
294
FRONDA 3 4
religijne spojrzenie na kobietę - i to spojrzenie sięgające do średniowiecza
z h a s ł e m pogardy dla ciała, albo do p u r y t a ń s k i e g o p r o t e s t a n t y z m u , upatrują­
cego zbawienie grzesznej kobiety w p o ś w i ę c e n i u się m ę ż o w i i dzieciom.
W świecie kryzysu tradycyjnych religii i systemów wartości popularne
tygodniki oraz miesięczniki pełnią ważną funkcję przewodników, dostawców
wzorów osobowych i tożsamości. Dotyczy to przede wszystkim kobiet, chociaż
istnieją też pisma wzorowane na kobiecych adresowane do mężczyzn. Rola, jaką
odgrywają popularne pisma w życiu milionów dziewcząt i kobiet, w ich pojmo­
waniu siebie, jest ogromna. Zdają się one współczesną religią kobiet, rodzajem
„świętych tekstów". Pełnią one funkcję pośredniczącą w szukaniu zrozumienia
świata, w tłumaczeniu różnych form niesprawiedliwości czy oswajaniu niepew­
ności. Quasi-religijna funkcja tych tekstów połączona jest z niektórymi tradycyj­
nymi poglądami chrześcijańskimi i ideałem kobiety w nich zawartym. Michelle
Lelwica z Saint Mary's College of California wskazuje, że chrześcijaństwo stało
się wehikułem dla dwóch szeroko rozpowszechnionych poglądów na t e m a t płci
i ciała, które reprodukują magazyny kobiece. Pierwszy dotyczy tego, że kobiety są
„bliżej swojego ciała" niż mężczyźni, a drugi, że ciało kobiety m u s i być uważnie
obserwowane, nadzorowane i wreszcie przekraczane, jeżeli kobieta ma osiągnąć
„świętość". Oczywiście świętość tę zupełnie inaczej pojmują współczesne ma­
gazyny - jednak tylko z pozoru, stereotypy bowiem dotyczące kobiety są w nich
osadzone niezwykle mocno.
Dziedzictwo Ewy
Tłumaczenie związków między kobietą a jej ciałem w teologii chrześcijańskiej
sięga korzeniami drugiego opisu stworzenia człowieka. W Księdze Rodzaju
(Rdz 2-3) przedstawiony jest zapis o stworzeniu Ewy z ciała Adama, sugeru­
jący, że kobieta reprezentuje fizyczną s t r o n ę ludzkiego życia. Jej z a d a n i e m jest
p o m o c Adamowi. Brak zaś wstrzemięźliwości, który objawił się w zjedzeniu
zakazanego owocu przez Ewę, wskazuje na jej uległość w o b e c p o t r z e b cieles­
nych. W N o w y m Testamencie nadal pokutuje dziedzictwo Ewy. W Pierwszym
Liście do Tymoteusza (1 Tm 2, 11-15) św. Paweł w y p o m i n a k o b i e t o m wystę­
pek Ewy, zalecając im zachowywanie milczenia i uległość w o b e c męża. Jeżeli
kobieta spełni te wymagania, to zostanie zbawiona, wychowując dzieci i trosz­
cząc się o trwanie w wierze.
ŚNIEG 2 0 0 4
295
Biblijne związki między kobietą i ciałem współistnieją z i n n ą chrześ­
cijańską ideą, że ciało m o ż e być wielką przeszkodą w realizowaniu du­
chowych cnót. Wcześni ojcowie Kościoła często poruszają tę kwestię. Dla
św. Hieronima ciało jest „balastem" ducha, który m u s i on dźwigać w czasie
ziemskiej pielgrzymki. Bazyli z Ancyry postrzega ciało jako ciężar ściągający
w dół „skrzydła duszy", na których m o ż e wznieść się o n a na szczyty świętości.
Przekonanie, że kobieta jest i s t o t ą bardziej cielesną niż m ę ż c z y z n a i że
d u c h o w a d o s k o n a ł o ś ć zależy od p o d p o r z ą d k o w a n i a sobie ciała, stwarza r o ­
dzaj dylematu dla kobiet: są o n e p o t ę p i a n e za zbytnią cielesność, m u s z ą ją
więc przekroczyć, aby uzyskać zbawienie. Ta walka kobiet t r w a ł a przez całe
chrześcijaństwo, dzisiaj zaś z m a r t w y c h w s t a ł a w p i s m a c h kobiecych. Przez
nieprzeliczoną m n o g o ś ć a r t y k u ł ó w i zdjęć w z m a c n i a n y jest w tych p e r i o ­
dykach związek między kobietą a fizycznością - n a w e t jeżeli p i s m a kobiece
zachęcają kobiety do o b s e r w o w a n i a ciała, m a n i p u l o w a n i a n i m i o s t a t e c z n i e
przeciwstawiania się jego w ł a d a n i u .
Klasyczne ideały kobiecej świętości
We wczesnym Kościele pogląd, że kobiety jako istoty b a r d z o przywiązane do
ciał p o w i n n y je przekraczać, był częściowo rozwiązywany przez s t w o r z e n i e
dwóch dróg kobiecej świętości: kobieta m o g ł a wypełnić swą cielesną rolę
przez zostanie s u m i e n n ą ż o n ą i o p i e k u ń c z ą
m a t k ą lub podjąć ascetyczny ideał względnej
niezależności, samowyrzeczenia i s a m o k o n t r o l i .
Ideały te m o ż n a n a z w a ć d o m o w y m i ascetycznym.
W ideale d o m o w y m kobieca n a t u r a , fizyczna i seksual­
na, staje się okazją do jedynego w s w o i m rodzaju kobie­
cego s p o s o b u zbawienia, mianowicie p o m a g a n i a m ę ż o w i
i rodzenia dzieci. Jakkolwiek skazane na cielesność, d o ­
bre chrześcijanki użyły swego „ n i ż s z e g o " s t a n u do od­
b u d o w y w a n i a porządku i szczęścia u t r a c o n e g o przez
Ewę. Święty Augustyn błogosławił kobiety, k t ó r e
rodziły dzieci i służyły s w o i m m ę ż o m , a św. J a n
C h r y z o s t o m wyznaczał d o b r y m ż o n o m kierowni­
ctwo w p r o w a d z e n i u d o m u . W przeciwieńFRONDA 34
stwie do tego ideału, ascetyczny m o d e l kobiecej świętości b u d o w a n y był na
ujarzmieniu kobiecego ciała. Św. H i e r o n i m uważał, że przez p a n o w a n i e n a d
swą „cielesną słabością" kobiety ascetki stają się g o d n e czci. W e d ł u g wielu
kobiet we wczesnym chrześcijaństwie ascetyzm kobiecy miał p r o w a d z i ć do
odzyskania czystości straconej w raju.
Ideał d o m o w y i ascetyczny, który stworzyli dla kobiet ojcowie Kościoła,
trwał przez całą historię chrześcijaństwa. W p ó ź n y m średniowieczu spotyka­
my z jednej s t r o n y p o b o ż n e żony i m a t k i z w i e l o m a dziećmi, jak św. Jadwiga
Śląska, z drugiej zaś ascetki, jak św. Katarzyna ze Sieny, k t ó r a obarczała swe
ciało licznymi u m a r t w i e n i a m i .
Chrześcijaństwo zna też wybitne i wyjątkowe kobiety, k t ó r e s w y m a u t o ­
rytetem i p o w a g ą całkowicie wyłamywały się z r a m swej epoki. Dotyczy to
chociażby św. Hildegardy z Bingen ( 1 0 9 8 - 1 1 7 9 ) czy św. Brygidy Szwedzkiej
( 1 3 0 2 - 1 3 7 3 ) . Pierwsza z nich, b e n e d y k t y n k a i wizjonerka, otwierająca dzie­
je niemieckiej mistyki kobiecej, a przy tym badaczka n a t u r y (100 lat p r z e d
Albertem Wielkim opisała minerały, rośliny i zwierzęta niemieckie), była też
p o w a ż a n y m a u t o r y t e t e m dla cesarzy, których strofowała w swych listach,
doradczynią papieży, o p i e k u n k ą biednych i chorych, wzbudzającym strach
krytykiem z d e m o r a l i z o w a n e g o kleru, b u d o w n i c z y n i ą k l a s z t o r ó w i o d w a ż n ą
misjonarką. Z kolei św. Brygida, mistyczka i do k o ń c a życia o s o b a świecka,
ogłoszona 1 października 1999 roku przez J a n a Pawła II p a t r o n k ą Europy,
w ciągu swego burzliwego życia u r o d z i ł a czterech synów i cztery córki. Wraz
z m ę ż e m p o s t a n o w i ł a zaprzestać współżycia i założyć podwójny, męsko-żeński klasztor. Jak pisze historyk ks. J a n Kracik, „w bezmyślnie u ż y w a n y m dziś
brewiarzu n a p i s a n o - «zapragnęła życia bardziej ascetycznego, niż p r o w a d z i ł a
w świecie». Jakby troska o o ś m i o r o dzieci nie była ascezą, p o r z u c e n i e zaś
ich bezpośredniej opieki (najmłodsze m i a ł o 10 lat) na rzecz doglądania ich
z daleka i zagęszczania w ł a s n y c h praktyk p o b o ż n y c h s t a n o w i ć m i a ł o w z ó r do
naśladowania dla wielodzietnych m a t e k " .
D o m o w y ideał kobiecej świętości rozkwitł w p i s m a c h r e f o r m a t o r ó w p r o ­
testanckich, takich jak Marcin Luter, który zachęcał zakonnice do p o r z u c e n i a
swych przyrzeczeń. Luter wierzył, że s t a n m a ł ż e ń s k i został u s t a n o w i o n y
przez Boga i że żona p o w i n n a t r a k t o w a ć swe obowiązki jako Boży dar i na­
turalne p o w o ł a n i e . W kolejnych stuleciach teologia p r o t e s t a n c k a b u d o w a ł a
ideał kobiecej świętości przez obrazy m a t c z y n e g o poświęcenia, m a ł ż e ń s k i e g o
ŚNIEG 2 0 0 4
2
97
p o s ł u s z e ń s t w a i d o m o w e j zaradności, a u t o r z y katoliccy k o n t y n u o w a l i zaś
wychwalanie kobiecego ascetyzmu.
Ortodoksja pism kobiecych
Dzisiaj chrześcijański ideał d o m o w y i ascetyczny kobiety odwzorowywany jest
w dwóch wizjach kobiecości, które są k o n s t r u o w a n e przez p o p u l a r n e magazy­
ny. W USA, jak twierdzi Michelle Lei wica, ideał d o m o w y reprezentują pisma:
„Ladies H o m e Journal", „Good H o u s e k e e p i n g " czy „McCalls", ascetyczny
natomiast pojawia się w pismach o modzie, takich jak „ G l a m o u r " , „Allure",
„Cosmopolitan", „ H a r p e r ' s Bazar" czy „Vogue". W Polsce ideał d o m o w y jest
najbardziej dostrzegalny w pismach takich, jak „Pani d o m u " , „Tina", Claudia",
„Dobre Rady", skierowanych przede wszystkim do kobiet o ś r e d n i m wykształ­
ceniu i średniozamożnych, żon i m a t e k . W tekstach tych p i s m prawdziwa
kobiecość definiowana jest na pierwszym miejscu przez obrazy macierzyństwa
i małżeństwa. Ideał ascetyczny pojawia się zaś najczęściej w p i s m a c h o m o d z i e
- polskich wersjach „Glamour", „Elle", „ C o s m o p o l i t a n " czy r o d z i m y m ma­
gazynie „Twój Styl", które skierowane są do kobiet młodych, niezamężnych,
robiących karierę. W tekstach tych p i s m kobieca doskonałość opisywana jest
głównie przez wizję kobiety niezależnej i dążącej do sukcesu, idealnie pięknej
i zachowującej cielesną dyscyplinę. Tytuły te należą do najbardziej m o d n y c h
i popularnych, co oznacza, że zawarta w nich ideologia płci ma niezwykle duży
społeczny odbiór. Bliższe spojrzenie na te periodyki i zamieszczane w nich
zdjęcia, w których wyraża się przedstawiana tu ideologia, ukazuje ich związek
z niektórymi chrześcijańskimi poglądami na t e m a t ciała i płci.
O t ó ż zdjęcia d o m o w e g o ideału pokazują kobiety spełniające się p o p r z e z
troskę o potrzeby innych, głównie rodziny. Sugerują o n e , że kobiece ciało
s a m o z siebie d e t e r m i n u j e przeznaczenie kobiety, przywołując przez to reli­
gijny związek między p o w i n n o ś c i a m i żony, p o ś w i ę c e n i e m m a t k i i z a r a d n o ś ­
cią kobiety. Tu właśnie z m a r t w y c h w s t a ł a chrześcijańska idea, że pracą kobiety
jest zapewnienie komfortu rodzinie, jak pisał św. J a n C h r y z o s t o m : „ p e ł n e
bezpieczeństwo jej m ę ż a " i „uwolnienie go od wszelkich d o m o w y c h zajęć".
Fotografie ukazujące kobiecy ascetyzm przedstawiają w opozycji do ideału
d o m o w e g o kobiety spełniające się p o p r z e z indywidualny sukces i s a m o k o n 298
FRONDA 34
trolę. Jeżeli d o m o w y ideał p r o m o w a ł rodzaj kobiety realizującej się w roli
żony i matki, to ideał ascetyczny p r o m u j e s a m o w y z w o l e n i e kobiet z ogra­
niczeń życia i kobiecego ciała. Ta obietnica p o d o b n a jest do religijnej idei
„stania się mężczyzną", drogi, na której pierwsze ascetki starały się wyrosnąć
p o n a d stan zwykłych chrześcijanek. J e d n a z ascetek z IV wieku powiedziała:
„Jestem kobietą ze względu na płeć, a nie d u c h a " .
Temat przekroczenia kobiecego ciała pojawia się na różnych zdjęciach,
które ukazują kobiety zdobywające społeczne zaufanie w ćwiczeniu „ m ę ­
skich" cnót. Kobiety są też zachęcane do pozbywania się przyjemności je­
dzenia ze względu na maksymalizację wysiłków
z d r o w o t n y c h i upiększających. I d o d a t k o w o , m o ż e
nie tak radykalnie jak ascetki chrześcijańskie, do
p o r z u c e n i a więzienia
kobiecego
ciała.
c n o t a s a m o k o n t r o l i jest często
„Męska"
symbolizowana
przez w y c h u d z o n e ciała kobiet, k t ó r e wyglądają
jak m ł o d z i mężczyźni. Jak d a w n e ascetki,
k t ó r e przedłużając post, nisz­
czyły
swe
kobiece
cechy
cielesne, w s p ó ł c z e s n y ideał
kobiecości
niszczy
kobiece ciało. Na­
pięty, płaski brzuch
kobiety
przypomina,
że
na
zdjęciu
macierzyństwo
jest w y b o r e m , a nie p r z e z n a c z e n i e m .
Antropolodzy, analizując p r o m o w a n e w kultu­
rze cnoty wyrzeczenia, ćwiczeń, rygorów, nazywają
je praktykami ascetycznymi i m ó w i ą o dążeniu
kobiet do świętości.
Ten
nurt
analiz,
popularny
zwłaszcza
w N i e m c z e c h , zapoczątkowała głośna
praca T h o m a s a L u c k m a n n a pt. Nie­
widzialna
religia.
Główna
jej
teza
m ó w i o z a s t ę p o w a n i u w czasach
sekularyzacji
tradycyjnych
wierzeń
299
świeckimi r y t u a ł a m i . Człowiek nie m o ż e żyć bez religii i bez świętych ry­
tuałów, a jeśli wydaje mu się, że w racjonalnym świecie nie ma już miejsca
dla „starego Boga" i że czasy religii b e z p o w r o t n i e minęły, g r u b o się myli.
Znajdzie sobie n o w ą religię i n o w e bożki. W N i e m c z e c h p o w s t a ł o d u ż o
socjologicznych analiz, k t ó r e przedstawiają n p . aerobik
jako specyficzny s y s t e m wartości albo kulturystykę jako
swoistą religię. Takie wielkie mody, poruszające mi­
liony osób, p e ł n i ą wiele funkcji tradycyjnej religii
- wprowadzają w życie porządek, normy, rytuały, p o ­
rządkują czas i przestrzeń, dają z ł u d z e n i e dążenia do
doskonałości, do świętości. Ilu l u d z i o m s k r u p u l a t n y
r a c h u n e k s u m i e n i a zastąpiło obsesyjne licze­
nie kalorii, a d a w n ą ascezę m n i c h ó w
- ciężkie wyrzeczenia w siłowni...
Popularne
też
wizję
magazyny
zawierają
kobiety,
superwoman,
któ­
rej ciało i d u c h nie znają ograniczeń,
kobiety, k t ó r a kieruje się zasadą: just do
it. C z ę s t o za w z ó r s t a w i a n e są kobiety
znane,
niezależnie
myślące,
które
opowiadają, jak wspaniale udaje im
się pogodzić karierę i m a c i e r z y ń s t w o .
Połączenie ascetycznego i d o m o w e g o
ideału widać w zdjęciach ukazujących
n a g r o d ę za samowyrzeczenie ko­
biety, k t ó r ą jest szczęście u boku
mężczyzny.
Zwykłe czytelniczki są z regu­
ły n i e ś w i a d o m e tego, jaką ideo­
logię sprzedają im p i s m a . W a r t a
p o d k r e ś l e n i a jest
zwłaszcza
siła
o b r a z u - fotografie w y c h u d z o n y c h
modelek, przewijając się p r z e d
naszymi oczami
upowszechniają
miliony razy,
w
społecznej
FRONDA 34
świadomości ideał kobiety szczupłej, panującej n a d sobą, w y s p o r t o w a n e j ,
niezależnej. M o d n e zdjęcia, oferując ideały, do których d o s t o s o w u j ą się
kobiety, dostarczają jednocześnie standardów, zgodnie z k t ó r y m i wszystkie
kobiety m o g ą być o c e n i o n e jako m o d n e bądź nie, nakazują „ s ł u s z n ą d r o ­
gę" do bycia kobietą i obiecują zbawienie dla tych, którzy jej przestrzegają.
Tymczasem zawarta w p i s m a c h wizja „prawdziwej kobiecości", s k i e r o w a n a
z a r ó w n o do żon oraz matek, jak i kobiet sukcesu, jest o d b i c i e m dominujących
kulturowych konwencji społecznych, zawierających p e w n e t y p o w e składniki,
głównie m a t e r i a l n e g o dobrobytu, sportowej sylwetki, pięknej jasnej skóry,
młodzieńczego s p o s o b u bycia. O w a wizja kobiecości powoduje, że m a s y
kobiet dążą do niedoścignionego zazwyczaj ideału, zapadając coraz częściej
na choroby związane z z a b u r z e n i a m i łaknienia, jak b u l i m i a czy anoreksja.
Przy tym p r z e k o n a n e są o tym, że dążą do n a t u r a l n e g o ideału piękna, choć
w i a d o m o , że taki nie istnieje, i - jak piszą socjolodzy - ciało kobiety jest „kon­
s t r u o w a n e " , społecznie t w o r z o n e . W p r a w d z i e tradycyjne religie osłabiły swój
wpływ na t w o r z e n i e k u l t u r o w e g o w z o r u kobiety, ich miejsce zajęła j e d n a k
kultura masowa, i to o n a dziś ogłasza, co to znaczy być kobietą.
Istnieje też ciekawy związek między s t r a c h e m p r z e d o d b i e g a n i e m od or­
todoksyjnego ideału, który przenika p i s m a kobiece, a s t r a c h e m o ciało, k t ó r y
dotyka chrześcijaństwo. Ten strach płynie ze słabości ciała: zdolności do de­
wiacji, c h o r ó b czy śmierci. Nie zaskakuje więc fakt, że magazyny wymazują te
znaki, produkując oczyszczony, ortodoksyjny ideał. Wymazywanie to jest ewi­
d e n t n e w gloryfikowaniu m ł o d y c h i szczupłych ciał. Kryjąc swe siwe włosy
i zmarszczki, kobieta m o ż e przeciwstawić swe ciało zniszczeniu. Utrzymując
zgrabną i s p o r t o w ą figurę, kobieta m o ż e ukrywać sekret swego wieku.
Cierpienie czyni piękną
Przez zachęcanie kobiet do p o p r a w i a n i a i ulepszania wyglądu swego ciała pis­
ma kobiece utrwalają p r o b l e m zniewolenia kobiet przez ciało. S k u m u l o w a n y
przekaz tych p i s m brzmi: kobiece ciało określa kobietę. Jeżeli tak jest, to
nie dziwi fakt, że kobieta chce się poświęcić dla p r z e m i e n i e n i a go. Jej ciało
staje się s t r o n ą w walce o s a m o o k r e ś l e n i e . P i s m a uczą więc, jak uzyskać zba­
wienie zarazem „ o d " ciała i „ z " n i m . Piękne zdjęcia p o d t r z y m u j ą obietnicę
transcendencji.
ŚNIEG 2 0 0 4
3Q1
P i s m a kobiece podsuwają czytelniczkom fizyczną i często dość b o l e s n ą
aktywność zmierzającą do stania się „ p i ę k n ą " . Idea, że kobieta m u s i cierpieć
dla swego piękna, zajęła miejsce poglądu, iż kobieta m u s i cierpieć, by stać się
świętą. Tak jak chrześcijańskie opowieści gloryfikują kobiecy ból jako łączący
je z C h r y s t u s e m , tak p i s m a upiększają „ t o r t u r y " kobiet chcących n a ś l a d o w a ć
n o w y ideał. Święta Katarzyna ze Sieny n o s i ł a ciężki ł a ń c u c h wokół pasa, aby
p a m i ę t a ć o cierpieniach C h r y s t u s a . Teraz m a m y pasy wyszczuplające, k t ó ­
re pomagają się zbliżyć do ideału. Dyskutuje się też obecnie n o w ą m e t o d ę
likwidowania zmarszczek: iniekcja specjalnych bakterii do m i ę ś n i twarzy.
Większość artykułów stara się n a t u r a l i z o w a ć ból, przez który uzyskiwane
jest kobiece p i ę k n o . Z a r ó w n o w chrześcijaństwie, jak i w p i s m a c h kobiecych
fizyczne cierpienie przekształca kobiece ciało z przeszkody w n a r z ę d z i e ko­
biecej doskonałości. Ironicznie rzecz ujmując, w o b u w y p a d k a c h p r z e s a d a
w zajmowaniu się ciałem z a p e w n i a mu c e n t r a l n ą pozycję.
Ideał kobiecości wychwala sens niezależności, w e w n ę t r z n e j satysfakcji
i społecznej aprobaty dla tych, którzy b ę d ą iść za jego p r a w d ą . P i s m a rea­
lizują to, czyniąc kobiety bardziej p o d d a n y m i , uległymi, a przez to bardziej
„użytecznymi" w o b e c dominującego k u l t u r a l n e g o porządku. Więcej nawet,
zbawienie (wyzwolenie), k t ó r e t e n ideał obiecuje, zależy od zgody kobiet na
pogląd, że są w potrzebie i że ich ciało w y m a g a korekty. O s t a t e c z n i e , k a r n o ś ć
i uległość, bo je w ł a ś n i e p o w o d u j e taki ideał, służą funkcji dyscyplinującej,
nagradzając kobiety za karanie samych siebie za r ó ż n e o d s t ę p s t w a od o r t o ­
doksyjnego ideału i społecznej hierarchii, k t ó r a t e n ideał wcieliła i uświęciła.
Mówiąc językiem francuskiego filozofa i socjologa Michela Foucaulta, ciało
kobiety przez wieki było „dyscyplinowane", a dziś tendencja ta występuje
w o g r o m n y c h w p r o s t rozmiarach, w czasach, k t ó r e p o z o r n i e tylko są liberal­
ne, demokratyczne, r ó ż n o r o d n e .
Kobiety schwytane w kolorowe sieci swoich p i s m nie są po p r o s t u oszu­
kiwane. Szukają tylko drogi wyjścia z dylematu, który mają od u p a d k u Ewy.
Niestety, ideał kobiecości m o d n y c h p i s m raczej p o d t r z y m u j e dylemat, które­
go miał być rozwiązaniem lub raczej o m i n i ę c i e m . Jego r e z u l t a t e m jest to, iż
wiele kobiet ogarnia silne poczucie, że są w stanie wojny z w ł a s n y m ciałem.
N i e k t ó r e b a d a n e w USA panie, k t ó r e czytały p i s m a kobiece głównie dla zaba­
wy i zabicia czasu, mówiły, że po p r z e k a r t k o w a n i u „Vogue'a" prawie zawsze
są s m u t n e i przygnębione.
302
FRONDA 34
Co gorsza, l e k t u r a p i s m kobiecych wcale nie sprawiła, że poczuły się o n e
lepiej we w ł a s n y m d o m u i w s w o i m ciele. Wiele kobiet czuje się wręcz bar­
dziej oddalonych od swojego ciała. N i e z a d o w o l e n i e , k t ó r e o s t a t e c z n i e wiele
kobiet odczuwa, patrząc w l u s t r o kobiecej doskonałości zawartej w p i s m a c h
kobiecych, wskazuje na powiązanie m i ę d z y t e k s t a m i p i s m a z a w a r t ą w nich
spuścizną religijną, tyle że w zlaicyzowanej formie.
BARTOSZ WIECZOREK
„W afgańskim świecie ludzie dzielą się na dwie kate­
gorie. Silnych i słabych. Silnym, którzy dzięki instynk­
towi, wiedzy czy doświadczeniu najlepiej i najpełniej
poznali tajemnice okrucieństwa, dumy, męstwa, nie­
ufności i zdrady, należy się wszystko i do wszystkiego
mają prawo. Słabi nie mają prawa do niczego i do ni­
czego nie mogą mieć pretensji. I sami są sobie winni".
ufność po afgańsku
ZENON
CHOCIMSKI
Książka Wojciecha Jagielskiego Modlitwa o deszcz wpisuje się w najlepsze tra­
dycje polskiej szkoły r e p o r t a ż u . J e s t o n a nie tylko z n a k o m i t y m o p i s e m tego,
co się wydarzyło w ciągu o s t a t n i e g o ćwierćwiecza w Afganistanie, lecz m o ż e
304
FRONDA 3 4
być również przyczynkiem do refleksji n a d r ó ż n i c a m i między W s c h o d e m
a Z a c h o d e m . Kiedy Jagielski pisze, że ilekroć przekracza afgańską granicę,
tyle razy odrzucić m u s i jako n i e p r z y d a t n e swoje europejskie kryteria logiczne
i etyczne - m i m o woli przychodzi na myśl głośne p o w i e d z e n i e Kiplinga, że
„Wschód jest W s c h o d e m , a Z a c h ó d Z a c h o d e m i nigdy się r a z e m n i e zejdą".
W tym kontekście w a r t o zestawić książkę polskiego r e p o r t e r a z p r a c ą
amerykańskiego myśliciela Francisa F u k u y a m y o zaufaniu jako kapitale
społecznym. Autor Końca historii pisze, że n i e z b ę d n y m w a r u n k i e m t w o r z e n i a
dobrobytu jest wzajemne zaufanie m i ę d z y p a r t n e r a m i gospodarczymi, będące
p o c h o d n ą k l i m a t u w z a j e m n e g o zaufania panującego w s p o ł e c z e ń s t w i e .
Fakt, że Afganistan otwiera listę najbiedniejszych p a ń s t w świata, staje się
bardziej zrozumiały, gdy czytamy u Jagielskiego o wszechogarniającej a t m o ­
sferze podejrzliwości i nieufności w t y m kraju. Znaczący jest zwłaszcza opis
sytuacji w Kabulu po zdobyciu stolicy przez m u d ż a h e d i n ó w . Ż a d e n z party­
zanckich w o d z ó w nie był tak silny, by rządzić w pojedynkę, z a r a z e m ż a d e n
nie dowierzał d r u g i e m u na tyle, by się z n i m trwale sprzymierzyć. Hekmatiar,
Massud, D o s t u m , Modżaddidi, Sajjaf, Rabbani, J u n u s Chales - wszyscy spi­
skowali przeciw wszystkim... P a s z t u n o w i e ,
Tadżykowie, Uzbecy, H a z a r o w i e - wszyscy
zbroili się przeciwko wszystkim.
We wrogich obozach wciąż dochodziło do kłótni
i rozłamów. Z czasem wszyscy walczyli ze wszystki­
mi i już nie tylko p o s t r o n n i cudzoziemcy, nie tylko
Afgańczycy, ale sami wojownicy tracili rozeznanie,
z kim, o co i przeciwko k o m u toczą wojnę.
Ten brak zaufania nie był tylko w y n i k i e m wojny, pod­
czas której zaskakująco potrafią z m i e n i a ć się linie
podziałów. Tkwił on znacznie głębiej w k u l t u r z e
i m e n t a l n o ś c i l u d ó w Afganistanu. Jeżeli na serio
potraktujemy słowa T.S. Eliota, że polityka jest funk­
cją kultury, a sercem k u l t u r y jest religia, to źródeł
owych p o s t a w należy doszukiwać się w rodzaju
duchowości danych społeczności. Zwłaszcza t a m ,
ŚNIEG 2 0 0 4
gdzie religia wyznacza p o d w ó j n e s t a n d a r d y m o r a l n e i r ó ż n e n o r m y p o s t ę p o ­
w a n i a w o b e c „swoich" i „obcych", tak jak dzieje się to w islamie.
Dopuszczając zdradę, wiedzieli, że sami mogą paść jej ofiarą. Zdrada
stanowiła element rozgrywki, w której skuteczność zawsze była waż­
niejsza niż efektowny styl... Afgańczyk dopuszcza w razie wyższej po­
trzeby zdradę, szczególnie jeśli zdradzanymi są obcy albo niewierni...
Nic więc dziwnego, że w ś r ó d Afgańczyków nie wykształciła się tradycja
dotrzymywania u m ó w . Dotyczy to z a r ó w n o p a k t ó w pokojowych, jak i kon­
t r a k t ó w handlowych. Co ciekawe, jest to charakterystyczna cecha r ó w n i e ż
innych l u d ó w w s c h o d n i c h , od których przejęli ją także Rosjanie. W t a k i m
klimacie wzajemnej nieufności t r u d n o o stabilizację s p o ł e c z n ą i polityczną.
Trudno b u d o w a ć zdrowe s t o s u n k i e k o n o m i c z n e , jeśli g w a r a n t e m d o t r z y m a ­
nia u m o w y jest przyłożona do skroni lufa - i to w sensie d o s ł o w n y m . Jagielski
w swej książce opisuje s p o s ó b myślenia p e w n e g o P a s z t u n a idącego na targ
w Peszawarze:
- Co chcesz kupić? - zapytał jeden z towarzyszy.
- Karabin - odparł Pasztun.
- N i e starczy ci przecież pieniędzy na karabin.
- N i e szkodzi, sprzedam żonę.
- N i e żal ci żony?
-Jak już kupię karabin, odzyskam ją z łatwością.
W afgańskim świecie ludzie dzielą się na dwie kategorie. Silnych
i słabych. Silnym, którzy dzięki instynktowi, wiedzy czy doświadczeniu
najlepiej i najpełniej poznali tajemnice okrucieństwa, dumy, męstwa,
nieufności i zdrady, należy się wszystko i do wszystkiego mają prawo.
Słabi nie mają prawa do niczego i do niczego nie mogą mieć pretensji.
I sami są sobie winni.
Po lekturze książki Jagielskiego, k t ó r e g o t r u d n o jak Kiplinga posądzać o sym­
patie kolonialne, inaczej się j e d n a k patrzy na n a s z ą - zachodnią, europejską,
chrześcijańską - kulturę. C z ę s t o t r a k t u j e m y jej u n i k a l n ą w skali globu specy­
fikę jak obowiązującą wszystkich oczywistość. Tymczasem p r y m a t siły p r a w a
306
FRONDA 34
n a d p r a w e m siły i możliwość z a i s t n i e n i a k l i m a t u zaufania w s t o s u n k a c h m i ę ­
dzyludzkich na tak d u ż ą skalę - to nie n a t u r a l n y s t a n ludzkości, lecz r e z u l t a t
b u d o w a n i a cywilizacji na o k r e ś l o n y m p r z e s ł a n i u religijnym. Przesłaniu, k t ó r e
- w b r e w d o b r y m r a d o m , by n i k o m u n i e ufać - głosi, że m i ł o ś ć „wszystkiemu
ufa, wszystko znosi, we w s z y s t k i m p o k ł a d a nadzieję".
ZENON CHOCIMSKI
Wojciech Jagielski, Modlitwa o deszcz,
wydawnictwo W.A.B.. Warszawa 2 0 0 2
Liberałowie to niewierni kochankowie. Nie są stali
w swoich wyborach i często porzucają tych, których
dotychczas bronili. Całkiem niedawno postrewolucyjny
liberalizm francuski zwrócił się przeciwko hołubionym
od czasów afery Dreyfusa Żydom, by stać się gorącym
orędownikiem sprawy palestyńskiej. Rodzi to uzasad­
nione podejrzenia o instrumentalne traktowanie obiek­
tu liberalnego współczucia, który można porzucić, jeśli
nie spełnia oczekiwanej przez liberałów funkcji.
Liberalizm
jako
MIECZYSŁAW
pedofilia
SAMBORSKI
„Wszyscy j e s t e ś m y pedofilami" - zadeklarowała n i e d a w n o Kinga D u n i n ,
z a w o d o w a p r o m o t o r k a wartości liberalnych.
Bardzo m n i e t o
ucieszyło.
O s t a t n i m i czasy p o d n i ó s ł się nieco p o z i o m i n t e l e k t u a l n y polskich liberałów
i n i e d ł u g o m u s i e l i ś m y czekać na o d w a ż n ą , ale p r a w d z i w ą introspekcję. Pani
D u n i n jako pierwsza w Polsce (a m o ż e n a w e t w Europie) o d w a ż n i e przyznała
się do liberalnej pedofilii. Teraz należy zrobić k r o k dalej i odkryć pedofilną
s t r u k t u r ę liberalnego myślenia.
Z a n i m to nastąpi, m u s z ę podkreślić, że pedofilnego w y m i a r u liberalizmu
nie m o ż n a mylić z p o d e j m o w a n y m i przez n i e k t ó r y c h liberałów p r a k t y k a m i
seksualnymi. Jak w i a d o m o przedstawiciele różnych n u r t ó w europejskiego
liberalizmu wykazują n i e s p o t y k a n ą w innych
ś r o d o w i s k a c h inklinację do
współżycia z nieletnimi. W poszczególnych krajach s c h e m a t jest t e n sam.
Nagle okazuje się, że p o s t ę p o w y poseł P a r l a m e n t u Europejskiego lubił ści­
skać dziecięce genitalia, a u t o r p o d r ę c z n i k ó w w y c h o w a n i a seksualnego zebrał
p o k a ź n ą kolekcję zdjęć „ d o b a d a ń " , a u r z ę d n i c y promujący antykoncepcję
3
FRONDA 34
na koszt p a ń s t w a spotykają się po godzinach z m ł o d o c i a n y m i . W s u m i e nie
p o w i n n o to dziwić, skoro k o n t y n e n t a l n y liberalizm od d ł u ż s z e g o czasu żywi
się myślą d o k t o r a F r e u d a i m a r k i z a de Sade'a. M o ż n a założyć, że przejście od
słów do czynów jest związane z pedofilną s t r u k t u r ą myślenia liberalnego, ale
nie trzeba być pedofilem, żeby p o s t ę p o w a ć p o d jej d y k t a n d o . D l a t e g o należy
oddzielić seksualne praktyki do s c h e m a t ó w myślenia.
„Wszyscy j e s t e ś m y pedofilami". Z w r ó ć m y uwagę, że deklaracja ta zry­
wa z charakterystyczną dla liberalizmu europejskiego retoryką „Je, accuse!"
( O s k a r ż a m ! ) . Liberał przyzwyczajony jest do n i e z d r o w e g o oskarżania innych
o p r z e r ó ż n e okropności, a to o a n t y s e m i t y z m , a to o homofobię, a to z n ó w
o arabofobię etc. J e d n a k w świętej wojnie o emancypację j e d n o s t k i nigdy nie
skieruje ostrza krytyki we w ł a s n ą pierś. Za to n a ł o g o w o rzutuje swoje w ł a s n e
dewiacje na innych, sugerując, że wszyscy j e s t e ś m y h o m o s e k s u a l i s t a m i , pe­
dofilami, w a r i a t a m i albo że p r o b l e m AIDS dotyczy wszystkich bez wyjątku.
Takie r o z u m o w a n i e jest kalką myślenia pedofila, który przez p r y z m a t w ł a s ­
nego zboczenia zaczyna postrzegać cały świat. Jeśli p r z e s t u d i u j e m y praktykę
psychologiczną Andrzeja S., d o s t r z e ż e m y z jednej s t r o n y o d r z u c e n i e n o r m a l ­
ności, z drugiej zaś popchnięcie pacjenta w k i e r u n k u dewiacji.
Zaskakująco p o d o b n e są źródła pedofilii i liberalizmu. W o b u w y p a d k a c h
m a m y do czynienia z t r a u m ą inicjacyjną w y n i e s i o n ą z dzieciństwa. Jak w i a d o ­
m o , pedofilie w y n o s z ą z dzieciństwa t r a u m a t y c z n e doświadczenia związane
z pornografią i różnymi formami wykorzystywania seksualnego, k t ó r e w d o ­
rosłym życiu owocują dewiacją. Liberał p o d o b n i e niesie w świat krytyczne
m ł o d o c i a n e przeżycie. W systemach p o s t k o m u n i s t y c z n y c h liberalne elity
zostały w m ł o d o ś c i d o ś w i a d c z o n e t r a u m ą u c z e s t n i c t w a w działaniach prze­
stępczego s y s t e m u totalitarnego. N i e ś w i a d o m i tego okaleczenia szukają wy­
zwolenia w radykalnych formach liberalizmu, popadając z j e d n e g o zboczenia
w i n n e (taka jest droga życiowa naszych rodzimych „ m i s t r z ó w p o d e j r z e ń " ) .
Podobnie rzecz się ma z feministkami, których n i e u d a n a inicjacja seksualna
(związana zazwyczaj z b r a k i e m akceptacji dla w ł a s n e g o ciała - z w r ó ć m y uwa­
gę, że w większości feministki są brzydkie) owocuje a n t y m ę s k ą obsesją.
Badacze podkreślają lękowe p o d ł o ż e pedofilii, k t ó r a żywi się u r o j o n y m
strachem. Liberałowie p o d o b n i e kultywują d a w n e , wyniesione z dzieciń­
stwa lęki, które n i e u s t a n n i e rzutują na rzeczywistość. C h o r o b l i w a m a n i a
śledzenia „faszyzmu" jest najlepszym p r z y k ł a d e m liberalnego fetyszyzmu,
ŚNIEG 2 0 0 4
309
p o d o b n i e jak jej p o c h o d n e : walka z r a s i z m e m , homofobią, k o l o n i a l i z m e m .
Patologiczny charakter tych lęków jest oczywisty. Z jednej s t r o n y jest nerwi­
cą, czyli kultywacją zagrożenia, k t ó r e j u ż d a w n o
się wypaliło, a w ś w i a d o m o ś c i liberałów
jest wciąż żywe (np. zagrożenie faszy­
z m e m , k t ó r e w oczach tropicieli jest
n i e z m i e n n e , tak jakby Hitler był
wiecznie żywy). Z drugiej s t r o n y
liberalna n e u r o z a reaguje wybiór­
czo na r ó ż n e zagrożenia, ignorując
n p . k o m u n i z m . Dlatego n o s z e n i e
koszulki z w i z e r u n k i e m L e n i n a jest
d o b r y m ż a r t e m , a z p o d o b i z n ą Hitle­
ra p r z e s t ę p s t w e m .
Niektórzy psychologowie zwracają
uwagę na narcystyczny rys ś w i a d o m o ś c i
pedofilskiej. W b r e w p o z o r o m jest t o b a r d z o w a ż n a cecha,
która towarzyszy nie tylko zboczeniom, lecz również
nowoczesnym
ideologiom
politycznym.
Liberalizm
doprowadził narcyzm do absolutnej skrajności, co
przejawia się w u p o d o b a n i u tego ś r o d o w i s k a do przy­
znawania sobie we w ł a s n y m kręgu t o w a r z y s k i m orderów,
o d z n a c z e ń i nagród, takich jak n a g r o d a Nike. Pamiętajmy jed­
nak, że narcyzm jest psychicznym f u n d a m e n t e m każdego n o ­
w o c z e s n e g o polityka i ideologa. Wystarczy spojrzeć na opa­
lone twarze Andrzeja Leppera i G e r h a r d a Schroedera.
Tym, co różni liberalizm od innych ideologii poli­
tycznych, a z a r a z e m decyduje o jego pedofilnym ob­
liczu, jest retoryka e m p a t i i . Liberałowie po p r o s t u
m u s z ą brać w o b r o n ę „słabszych". M o g ą to być
robotnicy, Murzyni, Indianie, Żydzi, kobiety, pederaści - w zależności od m o m e n t u dziejowego.
Liberałowie uważają się za jedynych prawdziwych
o b r o ń c ó w „uciskanych", jedynych, którzy „ r o z u m i e j ą " ich t r u d n ą sytuację, je­
dynych, którzy umieją prawdziwe „współczuć". C a ł k i e m n i e d a w n o Sławomir
310
FRONDA
34
Sierakowski, m i o d y gniewny polskiego liberalizmu, p r z y p o m n i a ł , że b r a n i e
przeróżnych mniejszości w o b r o n ę jest i s t o t ą liberalnego p o r z ą d k u . Siera­
kowski b r o n i wszystkich „ i n n y c h " p r z e d opresją „ n o r m a l n e j większości", de­
klarując e m p a t i ę nie tylko dla feministek, lecz również dla „geja-buddysty".
Podobnie rzecz ujął Leszek Miller, który w r a m a c h liberalnego z w r o t u prokla­
m o w a ł „ o b r o n ę słabszych" jako f u n d a m e n t p o s t k o m u n i s t y c z n e j polityki.
Postawa Sierakowskiego jest w y r a z e m intelektualnej pedofilii, ale z a n i m
się jej przyjrzymy, zwróćmy od razu u w a g ę na fakt, że liberałowie to niewierni
kochankowie. Nie są stali w swoich wyborach i często porzucają tych, których
dotychczas bronili. C a ł k i e m n i e d a w n o postrewolucyjny liberalizm francuski
zwrócił się przeciwko h o ł u b i o n y m od czasów afery Dreyfusa Ż y d o m , by
stać się gorącym o r ę d o w n i k i e m sprawy palestyńskiej. Rodzi to u z a s a d n i o n e
podejrzenia o i n s t r u m e n t a l n e t r a k t o w a n i e obiektu liberalnego współczucia,
który m o ż n a porzucić, jeśli nie spełnia oczekiwanej przez liberałów funkcji.
Instrumentalizacja „słabszych" pozwala lepiej uchwycić fakt, że wska­
zana przez Sierakowskiego istota n o w o c z e s n e g o liberalizmu jest t o ż s a m a
z z a p r o p o n o w a n ą przez z n a n e g o brytyjskiego psychologa Mervina Glassera
definicją pedofilii. Z d a n i e m Glassera pedofil jest empatyczny, u t o ż s a m i a się
z dzieckiem. Jest p e ł e n z r o z u m i e n i a dla jego „ t r u d n e j sytuacji" w opresyjnym
świecie s t a n d a r d ó w n a r z u c o n y c h przez dorosłych. Kamufluje w t e n s p o s ó b
to, że obiekt swojego p o ż ą d a n i a traktuje i n s t r u m e n t a l n i e . W rzeczywistości
pedofilem kieruje t r a u m a , k t ó r a sublimuje się w formie łagodniej i uwodzi­
cielskiej, ale m o ż e nagle pójść w k i e r u n k u b r u t a l n e g o o d r z u c e n i a .
Charaktery p o s t a w liberalnej i pedofilnej są z a t e m s t r u k t u r a l n i e takie
same, a składają się na nie następujące czynniki: 1) u t o ż s a m i e n i e ze „słab­
szym", 2) roztoczenie n a d n i m „opieki", 3) kamuflaż e m p a t i i , 4) „ o b r o n a "
przed opresyjnym d y k t a t e m n o r m a l n o ś c i , 5) i n s t r u m e n t a l n e t r a k t o w a n i e
„podopiecznych", których porzuca się, kiedy przestają być p o t r z e b n i .
Zauważmy, że w liberalizmie m i ł o ś ć do danej grupy r o ś n i e wraz z roz­
m y w a n i e m jej granic. Ł a t w o się u t o ż s a m i a ć z n i e o k r e ś l o n y m i „ u b o g i m i " ,
a jeszcze w łatwiej ze „ s ł a b s z y m i " . Trudniej z g r u p a m i , k t ó r e starają się
przemówić w ł a s n y m g ł o s e m i artykułują w ł a s n e potrzeby. Tych liberał już
nie potrzebuje. P o d o b n i e jak pedofil, który p o r z u c a p a r t n e r a , kiedy t e n osiąga
dojrzałość. Dzieje się tak dlatego, że liberał i pedofil zawsze m u s z ą górować
nad p r o t e g o w a n y m . Liberał zawsze wie lepiej, co jest d o b r e . Sierakowski
ŚNIEG 2 0 0 4
311
śmiało w kilku paragrafach proklamuje, co jest d o b r e dla „tego kraju", „tego
społeczeństwa", choć większość tego z u p e ł n i e nie r o z u m i e . D u n i n i jej kole­
żanki wiedzą lepiej, czego n a p r a w d ę p r a g n ą kobiety, choć o n e s a m e o t y m nie
wiedzą, itd. Niestety, szkody, k t ó r e czynią, forsując swoją e m p a t i ę , m o g ą być
p o r ó w n y w a l n e z krzywdami czynionymi przez pedofili. W m a w i a n i e l u d z i o m ,
że p o d s t a w ą ładu politycznego jest o d r z u c e n i e tradycyjnych wartości, jest
równie szkodliwe jak obmacywanie małych chłopców, a głoszenie, że aborcja
jest drogą wyzwolenia kobiet, p o r ó w n a ć m o ż n a z n a p a s t o w a n i e m m a ł y c h
dziewczynek na przedszkolnym dziedzińcu.
MIECZYSŁAW SAMBORSKI
PS Powyższy tekst stanowi drugą część cyklu i jest kontynuacją eseju pt. Konserwatyzm
jako homoseksualizm opublikowanego w poprzednim numerze „Frondy".
312
FRONDA 34
W gnostyczno-romantycznej kulturze nie ma miejsca na
pozytywny stosunek do instytucji egzekwujących roz­
maite przepisy przy użyciu środków przymusu. Osoby
reprezentujące te tak bardzo prozaiczne instytucje za­
czynają być postrzegane przez lud jako jego wrogowie.
Apologia kanara
FILIP
MEMCHES
Radkowi G.
1. Istnieje p e w n e zajęcie, na k t ó r y m ciąży o d i u m s p o ł e c z n e g o o s t r a c y z m u
w sposób szczególny. Człowiek trudniący się t y m zajęciem z wyglądu n i e od­
staje od t ł u m u - p o d o b n i e jak kieszonkowiec - choć są i tacy, k t ó r y m nie m u s i
się on przedstawiać, by n a t y c h m i a s t go rozpoznali. P r ó ż n o szukać jakichkol314
FRONDA 34
wiek przejawów szacunku w o b e c niego. Z d a r z a się co najwyżej obojętność.
Gdyby ideologia anarchistyczna stała się religią, m ó g ł b y graćw jej rytuałach
rolę kozła ofiarnego.
2. Tam, gdzie nadużycia władzy s t a n o w i ą e l e m e n t krajobrazu obyczajowego,
obnaża je zwłaszcza praca kanara. W s p ó ł c z e s n a Polska stanowi tu wręcz m o ­
delowy przykład. Kanar czyha oczywiście na łapówki od gapowicza. P o n a d t o
jest t c h ó r z e m . Pozostaje bez s k r u p u ł ó w dla poczciwego obywatela, k t ó r y
tuż po wejściu do a u t o b u s u lub tramwaju nie zdąży p r z e d k o n t r o l ą d o p c h a ć
się z biletem do kasownika. Omija n a t o m i a s t dresiarza, będącego a k u r a t „w
pracy" (czytaj: szykującego się w ł a ś n i e do rozboju), traktującego wszelkie
regulaminy jako bajkę dla frajerów. Pasażerowie warszawskich ś r o d k ó w ko­
munikacji miejskiej przekonują się o tym na co dzień.
3. Konflikt zwyczajnego, szarego człowieka z biurokracją ma swoją historię.
Celnik i p o b o r c a p o d a t k o w y to czarne charaktery wielowiekowej zbiorowej
wyobraźni. Współczesne s p o ł e c z e ń s t w o polskie k o n t y n u u j e to dziedzictwo.
Dzisiaj kanar stawiany jest w j e d n y m szeregu z funkcjonariuszem tajnych
służb, policjantem, k o m o r n i k i e m , w i n d y k a t o r e m d ł u g ó w l u b kimkolwiek, k t o
ogranicza „wolność". W gnostyczno-romantycznej k u l t u r z e nie ma miejsca
na pozytywny s t o s u n e k do instytucji egzekwujących r o z m a i t e przepisy przy
użyciu ś r o d k ó w p r z y m u s u . Osoby reprezentujące te tak b a r d z o prozaiczne
instytucje zaczynają być p o s t r z e g a n e przez lud jako jego w r o g o w i e . Zwłaszcza
gdy nadużywają władzy. T r u d n o z a t e m dziwić się ostracyzmowi, jaki otacza
kanara. Poza tym żywe jest tołstojowskie przeświadczenie, iż złu (jeżdżeniu
na gapę) nie należy się przeciwstawiać siłą ( ł a p a n i e m gapowicza).
4. Co przeżywamy, gdy kanar upoluje pasażera bez biletu? Z reguły to gapowicz
jest obiektem naszej sympatii. Podobnie reagujemy w sklepie, kiedy ochroniarz
przyłapie klienta na kradzieży jakiegoś towaru. Ten, k t o ma władzę, nie m o ż e
być sympatyczny, a jego b e z b r o n n a ofiara m u s i budzić współczucie. Kradzież
jest czymś złym - pod tą oczywistością podpisze się każdy przeciętny Kowalski.
W wypadku policjanta, zatrzymującego kieszonkowca, który chwilę wcześniej
obrobił z ostatniego grosza staruszkę, nie ma żadnych wątpliwości. Lecz d o b r o
wspólne to pojęcie zbyt abstrakcyjne, żeby m o g ł o dotrzeć do świadomości
ŚNIEG 2 0 0 4
315
Kowalskiego, przyglądającego się t e m u , jak gburowaty kanar nie popuszcza
braku biletu roztargnionej, a w dodatku miłej i ładnej s t u d e n t c e .
5. Czy m a r z e n i e o świecie bez k a n a r a to u t o p i j n a wizja świata bez wła­
dzy? W t y m kontekście chodzi o jakąkolwiek władzę, n i e tylko polityczną.
Postrzeganie każdego p a ń s t w a w kategoriach: „oni - m y " , „władza - ulica",
„obcy - swoi" skutkuje n i e p o s ł u s z e ń s t w e m : w d o m u w o b e c ojca, w szkole
- nauczyciela, w pracy - szefa, w świątyni - k a p ł a n a . Oczywiście w s p ó ł c z e s n y
polski kanar - p o m i m o o d g ó r n e g o i lepiej l u b gorzej r e a l i z o w a n e g o n a k a z u
uprzejmości w o b e c k o n t r o l o w a n e j osoby - n i e jest s z a n o w a n y p r z e z lud
również na w ł a s n e życzenie (pobłażliwość dla dresiarza, b r a k s k r u p u ł ó w dla
poczciwego obywatela). A j e d n a k nie u d a ł o się stworzyć świata bez władzy,
bo n i e d o s k o n a ł o ś ć pozostaje jego n i e o d ł ą c z n ą cechą (cóż za b a n a ł ! ) .
6. Jest czymś oczywistym, że gdyby zabrakło kanara, wtedy przeciętny uczciwy
pasażer stanąłby przed pokusą notorycznego jeżdżenia na gapę (jak słusznie
zauważa św. Paweł w Liście do Rzymian, pożądliwość nierzadko okazuje się
silniejsza od dobrych intencji: „Nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę
- to właśnie czynię"). A wtedy firmie zarządzającej publicznym t r a n s p o r t e m
miejskim zajrzałoby w oczy bankructwo. Nie byłoby tragedii równającej się
jakiejś klęsce żywiołowej, lecz na pewien czas nastąpiłby paraliż miasta. Może
więc lepsza jakakolwiek władza niż żadna. Reasumując, sparafrazujmy słowa
Winstona Churchilla: instytucja kanara jest wysoce niedoskonałym wynalaz­
kiem, ale niczego lepszego w kwestii egzekwowania należności za przejazd au­
t o b u s e m czy tramwajem nie wymyślono. I nie pozostaje n a m nic innego, jak się
z tym pogodzić. Tyle.
FILIP MEMCHES
NOTY O AUTORACH
SZYMON BABUCHOWSKI (1977) poeta, redaktor „Gościa Niedzielnego".
Wyróżniony w Konkursie Poetyckim im. x. J. Baki. Opublikował t o m y wierszy:
Sprawy życia, sprawy śmierci (2003) i Czas stukających kołatek ( 2 0 0 4 ) . Pisze
rozprawę doktorską o poezji Wojciecha Wencla. Lubi g a d u - g a d u i meksykań­
skie jedzenie. Mieszka w Katowicach. Strona internetowa: http://free.art.pl/
babuchowski/.
PAWEŁ BUCZKOWSKI (1978) politolog specjalizujący się w p r o b l e m a t y c e
amerykańskiej. Mieszka w Warszawie.
ZENON CHOCIMSKI (1969) publicysta. Mieszka w Poznaniu.
ANCEL ESTEBAN (1963) redaktor naczelny hiszpańskiej „Frondy", profesor
literatury na Uniwersytecie w Granadzie, specjalizuje się w literaturze iberoamerykańskiej, wykładał jako visiting profesor na p o n a d 30 uniwersytetach na
świecie. Mieszka w Granadzie.
JAN j . FRANCZAK (1967) nauczyciel języka angielskiego, tłumacz m.in. a m e ­
rykańskich a p o l o g e t ó w katolickich (Mark P. Shea, Peter Kreeft, Mark Brumley,
George Weigel). Przekłady zamieszczał m.in. w „Christianitas", „Frondzie", „W
d r o d z e " . „Przeglądzie Powszechnym" oraz w i n t e r n e t o w y m Serwisie Apologetycznym (http://www.apologetyka.katolik.net.pl/). Mieszka we Wrocławiu.
WOJCIECH CIEDRYS (1981) p o e t a , krytyk literacki, redaktor naczelny „Und e r g r u n t u " . Z a d e b i u t o w a ł t o m e m Ścielenie i grzebanie ( 2 0 0 4 ) . Publikował
m.in. w „Opcjach", „Borussii", „Kartkach", „Toposie". Mieszka w Toruniu.
320
FRONDA 34
JAROSŁAW GDAŃSKI (1961)
doktor nauk politycznych, obecnie w trakcie
h a b i l i t a c j i , p r z y g o t o w u j e książkę o w s c h o d n i o e u r o p e j s k i c h o c h o t n i k a c h w ar­
mii III Rzeszy. M i e s z k a w W a r s z a w i e .
ZBIGNIEW JANKOWSKI (1931)
p o e t a , prozaik, eseista u z n a w a n y z a j e d n e g o
z n a j w a ż n i e j s z y c h polskich t w ó r c ó w r e l i g i j n y c h , a u t o r k i l k u d z i e s i ę c i u książek.
Ostatnio o p u b l i k o w a ł t o m w i e r s z y Ciernie wody ( 2 0 0 3 ) . M i e s z k a w S o p o c i e .
LECH JĘCZMYK (1936)
eseista, p u b l i c y s t a , t ł u m a c z t w ó r c z o ś c i m.in. P h i l i p a
K. D i c k a , J o s e p h a H e l l e r a , K u r t a V o n n e g u t a . M i e s z k a w W a r s z a w i e .
KRZYSZTOF KOEHLER (1963)
p o e t a , e s e i s t a , h i s t o r y k literatury, w y k ł a d o w ­
ca na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Ostatnio
o p u b l i k o w a ł t o m w i e r s z y Trzecia część ( 2 0 0 3 ) . M i e s z k a w K r a k o w i e .
ALEKSANDER KOPIŃSKI (1974)
humanista d y p l o m o w a n y i praktykujący,
r e d a k t o r „ F r o n d y " , stały w s p ó ł p r a c o w n i k „ A r c a n ó w " , d r u k o w a ł też w „Topo­
s i e " , ostatnio w y d a ł książkę Ludzie z charakterami. 0 okupacyjnym sporze Czesła­
wa Miłosza i Andrzeja Trzebińskiego ( 2 0 0 4 ) . M i e s z k a w W a r s z a w i e .
PETER KREEFT (1937)
profesor filozofii w Boston C o l l e g e , g d z i e w y k ł a d a o d
1 9 6 5 roku W y c h o w a n y w rodzinie p r o t e s t a n c k i e j , n a w r ó c o n y n a k a t o l i c y z m .
A u t o r p o n a d 40 książek ( m . i n . Fundamentals ofthe Faith, Socrates Meets Jesus.
One Catholic to Another, Back to Yirtue, Socrates Meets Marx c z y Socrates Meets
Machiavelli). M i e s z k a w B o s t o n i e .
ROMAN KSIĄŻEK (1977)
doktorant n a Wydziale Filologicznym Uniwersyte­
tu Śląskiego. P u b l i k o w a ł m.in. w „ O p c j a c h " i „ A k c e n c i e " . M i e s z k a w Z a b r z u .
HUBERT KUBERSKI (1969)
a b s o l w e n t historii U n i w e r s y t e t u W a r s z a w s k i e g o ,
autor pracy Sojusznicy Hitlera ( 1 9 9 3 ) , p u b l i k o w a ł m . i n . w „ R z e c z p o s p o l i t e j " .
Mieszka w Warszawie.
GRZEGORZ KUCHARCZYK (1969)
docent doktor habilitowany, pracownik
Instytutu Historii PAN ( P r a c o w n i a Historii N i e m i e c i S t o s u n k ó w P o l s k o - N i e ŚNIEG 2 0 0 4
321
mieckich w Poznaniu), autor kilkudziesięciu o p r a c o w a ń n a u k o w y c h w pol­
skich i z a g r a n i c z n y c h c z a s o p i s m a c h n a u k o w y c h . W y d a ł m . i n . t a k i e książki,
j a k Myśl polityczna Zygmunta
w
myśli
politycznej
w Wielkopolsce
Krasińskiego
Constantina
Frantza
w czasach zaborów
(1995),
Prusy.
1817-1891
1815-1914
Rosja i kwestia polska
(1999),
(2001),
Cenzura
pruska
Czerwone karty Kościoła
( 2 0 0 1 ) , Ostatni cesarz ( 2 0 0 4 ) , Pierwszy holocaust XX wieku ( 2 0 0 4 ) .
Publikował
m.in. w „ C h r i s t i a n O r d e r " , „ S a l i s b u r y R e v i e w " , „ C h r i s t i a n i t a s " , „ C y w i l i z a c j i " ,
„ P r o Fide, Rege et L e g e " , „ A r c a n a c h " . M i e s z k a w P o z n a n i u .
AGNIESZKA KUCIAK (1970)
wersytetu
Ostatnio
Adama
ogłosiła
poetka, tłumaczka, pracownik naukowy Uni­
Mickiewicza.
przekłady
Zadebiutowała
Boskiej komedii
Retardacja
(2001).
oraz wierszy
Petrarki,
tomem
Dantego
a także r o z p r a w ę Dante romantyków ( 2 0 0 3 ) . M i e s z k a w P o z n a n i u .
WOJCIECH KUDYBA (1965)
p o e t a , prozaik, d o k t o r n a u k h u m a n i s t y c z n y c h
K U L , n o r w i d o l o g i p a s i e r b o l o g . L a u r e a t K o n k u r s u P o e t y c k i e g o i m . K.l. G a ł ­
c z y ń s k i e g o . O s t a t n i o w y d a ł z b i ó r s z k i c ó w Słowa bliskie ( 2 0 0 3 ) . M i e s z k a w N o ­
wym
Sączu.
PAWEŁ LISICKI (1966)
z a s t ę p c a r e d a k t o r a naczelnego „ R z e c z p o s p o l i t e j " , esei­
sta, autor m.in. książek Nie-ludzki Bóg ( 1 9 9 6 ) . Doskonałość i nędza ( 1 9 9 7 ) , Jazon
( 1 9 9 9 ) Punkt oparcia ( 2 0 0 0 ) , Das Haupt von Holofernes ( 2 0 0 0 ) . W k r ó t c e n a k ł a ­
d e m „ F r o n d y " ukaże się jego d r a m a t Ostatnia ofiara. M i e s z k a w W a r s z a w i e .
ROMAN MISIEWICZ (1964)
cy
Poetów".
Autor t o m u
p o e t a , k r y t y k literacki, r e d a k t o r „ N o w e j O k o l i ­
w i e r s z y //...//punkt/ów//zacze/p:i.en.i:a//...// ( 2 0 0 3 ) ,
za
który o t r z y m a ł N a g r o d ę i m . K a z i m i e r y I ł ł a k o w i c z ó w n y . M i e s z k a w D ę b i c y .
FILIP MEMCHES (1969)
m ą ż i o j c i e c , p o ś w i ę c a j ą c y z b y t m a ł o czasu s w o j e j
rodzinie. M a g i s t e r p s y c h o l o g i i ( n i e p r a k t y k u j ą c y ) . C z ł o n e k r e d a k c j i „ F r o n d y " .
Mieszkaniec warszawskich Starych Bielan.
TOMASZ NAKONECZNY (1973)
poeta. Pracuje jako lektor j ę z y k a polskiego
w W i l n i e i Taszkencie.
322
FRONDA 34
STEPHAN OLSCHOVSKY (1969)
p u b l i c y s t a s p e c j a l i z u j ą c y się w o r i e n t a l i s t y -
ce i t e m a t y c e b l i s k o w s c h o d n i e j . M i e s z k a w B e r l i n i e .
MAREK ORAMUS (1952)
pisarz, p u b l i c y s t a , j e d e n z g ł ó w n y c h p r z e d s t a w i ­
cieli n u r t u science fiction w l i t e r a t u r z e p o l s k i e j . M i e s z k a w P i a s e c z n i e .
STEPHANIE PANICHELLI (1978)
absolwentka romanistyki n a Uniwersytecie
L o u v a i n w Belgii, o b e c n i e p r z y g o t o w u j e d o k t o r a t z filologii h i s z p a ń s k i e j na
Uniwersytecie w Granadzie. Mieszka w Granadzie.
MIROSŁAW SALWOWSKI (1976)
absolwent p r a w a na Uniwersytecie Miko­
ł a j a K o p e r n i k a w T o r u n i u oraz S t u d i u m D z i e n n i k a r s k i e g o i m . św. M a k s y m i l i a ­
na Marii Kolbego również w Toruniu, obecnie bezrobotny. Publikował m.in.
w „Niedzieli". „Wzrastaniu", „Miłujcie się", „ N a s z y m Dzienniku", „Opcji na
Prawo", „Myśli Polskiej". Mieszka w Toruniu.
MIECZYSŁAW SAMBORSKI (1974)
absolwent prawa na U M K . Mieszka
w Toruniu.
PAUL STENHOUSE
australijski z a k o n n i k ze Z g r o m a d z e n i a M i s j o n a r z y S e r c a
Chrystusowego, uzyskał tytuł doktora studiów semickich na Uniwersytecie
w S y d n e y , w y k ł a d o w c a w Instytucie S t u d i ó w n a d M a ł ż e ń s t w e m i R o d z i n ą
w Melbourne, w y d a w c a „Annals Australia". Mieszka w Sydney.
JAKUB SZYMAŃSKI (1970)
magister teologii KUL, tłumacz tekstów śred­
n i o w i e c z n y c h ( m . i n . W i t e l o n a . św. A n z e l m a z C a n t e n b u r y , św. I z y d o r a z S e ­
w i l l i , Piotra L o m b a r d a , św. T o m a s z a z A k w i n u ) , s p e c j a l i z u j e się w a n g e l o l o g i i
i d e m o n o l o g i i , p u b l i k o w a ł m.in. w „ N o w e j F a n t a s t y c e " . O b e c n i e p r a c u j e n a d
książką o A n t y c h r y ś c i e . M i e s z k a w G d a ń s k u .
KS. JERZY SZYMIK (1953)
poeta, kapłan, w y k ł a d o w c a . Doktor habilitowany
teologii d o g m a t y c z n e j , p r o f e s o r K a t o l i c k i e g o U n i w e r s y t e t u L u b e l s k i e g o . Ostat­
nio w y d a ł w y b ó r w i e r s z y Błękit ( 2 0 0 3 ) ,
Dziennik pszowski i t o m h o m i l i i Na
początku byio Słowo ( 2 0 0 4 ) . M i e s z k a w P s z o w i e .
ŚNIEG 2 0 0 4
323
TOMASZ P. TERLIKOWSKI (1974)
d o k t o r f i l o z o f i i , p u b l i c y s t a , reporter.
Publikuje m.in. w e „Frondzie", „ N o w y m Państwie", „ Ż y c i u " . Ostatnio w y d a ł
książkę
Tęczowe
chrześcijaństwo.
Homoseksualna
herezja
w
natarciu
(2004).
Mieszka w Warszawie.
WOJCIECH WENCEL (1972)
p o e t a , eseista, k r y t y k l i t e r a c k i , r e d a k t o r „ F r o n ­
dy", felietonista „ N o w e g o Państwa". Laureat Nagrody Fundacji im. Kościels k i c h . Ostatnio o p u b l i k o w a ł Wiersze zebrane i t o m s z k i c ó w Przepis na arcydzieło
( 2 0 0 3 ) . Fan i n t e r n e t o w y c h „ P i ł k a r z y k ó w " i Avril L a v i g n e . M i e s z k a w G d a ń s k u
M a t a m i . Strona internetowa: http://yass.art.pl/przesuw/wencel.
BARTOSZ WIECZOREK (1972)
Warszawskiego,
publikował w
d o k t o r a n t w Instytucie Filozofii U n i w e r s y t e t u
„Przeglądzie
Filozoficznym",
„Studia
Philo-
sophiae Christianae", „ Z n a k u " , „ N o w y m Państwie", „Przewodniku Katolickim",
„W d r o d z e " . M i e s z k a w W a r s z a w i e .
ŚWIETLANA WISZNIEWSKA (1972)
a b s o l w e n t k a biblistyki w Collegium
św. T o m a s z a z A k w i n u w K i j o w i e , o b e c n i e d o k t o r a n t k a na U n i w e r s y t e c i e Kar­
dynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Mieszka w M a r i a m p o l u .
ŚNIEG 2 0 0 4
325
326
FRONDA 34

Podobne dokumenty