Bogdan Nowak Mim, aktor i biznesmen.

Transkrypt

Bogdan Nowak Mim, aktor i biznesmen.
miesięcznik studentów DSW Wrocław - numer 16/2009
Bogdan Nowak
Mim, aktor i biznesmen.
Bogdan Nowak zwiedził cały świat jako mim. Po latach tułaczki i poszukiwania osiada
w rodzinnym mieście Bolesławiec. Miłość do sztuki nie daje o sobie zapomnieć...
i
c
s
e
r
t
s
i
p
S
tę krzyczeć
o
ch
o
m
a
m
i
m
Czasa
łosy?
ąca się wniebog
3
4
5
6
10
iego roku dr
Studentka drug
z mieszkania...
ychodzę wtedy
W
.
Nie, nie wolno
enta
d
Samotność stu
stają w tyle.
spomnienia zo
zyjaciele i w
a, prawdziwi pr
in
dz
Ro
.
m
sa
Jesteś całkiem
ę w bólu.
ierasz, wijesz si
Wewnętrznie um
itne kino
Chcica na amb
i dowiedzieć
eć, albo może
pomni
zy
Warto sobie pr
udyjnych...
się, o kinach st
nie
apisana na ścia do zapamiętywania dat i wydarzeń.
z
i
ri
to
is
h
a
cj
k
Le
nicza się
affiti.
ając uliczne gr
zedmiotu ogra
a tego pr
storii czyt
na uczyć się hi
Zazwyczaj nauk
metody – moż
ne
in
ak
dn
je
Istnieją
Bogdan Nowak
ie Bolesławiec.
nym mieśc
osiada w rodzin
ia
an
iw
uk
sz
czki i po
Po latach tuła
e zapomnieć...
nie daje o sobi
ki
tu
sz
do
ść
Miło
Wrocławian
ć
ś
o
rn
a
d
li
o
S
.
ji
ła ostrzał
Wojna w Gruz
tyleria rozpoczę
iu osetyjska ar
po połudn
Dnia 7 sierpnia
ronie granicy.
ich po drugiej st
sk
iń
uz
gr
i
cj
zy
po
12
14
15
16
to
Wrocław mias
spotkań
iedziami
niedźw
cokrajowców z
jarzona przez ob
ówić,
ko
m
ła
żo
by
du
ka
tu
ls
oli mijają. Co
w
Czasy, kiedy Po
po
ch
ica
ul
mi się po
przechadzający
Rabastabarbar
efekt wybryku
ść
słuchaczy, wyj
erszego grona
„Dotrzeć do sz
...
ować swój styl
a przy tym zach
z „podziemia”,
e
w
Recenzje płyto
et
Futbolowy targ
- dzieciaki
azują się niezw
j w mediach uk
rne wiadomości.
ykle spektakula
Coraz częście
Sprzedaż dzieci
Samotność studenta
Jesteś całkiem sam. Rodzina, prawdziwi przyjaciele i wspomnienia zostają w tyle. Wewnętrznie umierasz, wijesz się w bólu.
Nie dziwi mnie, że naprawdę
docenia się to, co najpierw się
straci. Nie jesteśmy maszynami,
bezdusznymi szczurami i męczennikami kariery. Potrafimy
czuć i chcemy czerpać ciepło
od ludzi. Ale jak to robić skoro
wypalamy się dzień po dniu?
2
Iluzoryczni znajomi, popadanie w nałogi (czytaj alkoholizm
- najwspanialszy przyjaciel),
patologia, brak autorytetów
w szkole, problemy w życiu
prywatnym i intymnym. Kto ci
pomoże? Nikt.
Na co składa się twój świat?
Ile w nim jest ciebie? Komu
możesz naprawdę zaufać?
Sam musisz sobie pomóc.
Zastanawiaj się dalej.
Nie czekaj na to, aż ktoś w
końcu ci pomoże, bo jest to
idiotyczne myślenie. Nikogo
tak naprawdę nie interesujesz
dopóki nie ma w tym interesu.
Obudź się. Fałszywych fundacji
i pseudo ludzi dobrej woli jest
tyle, że można tym rzygać.
Żyjesz w takim świecie, jaki
sobie sam stworzysz.
RN
Tak dla
odmiany
Czasami mam ochotę krzyczeć. Z dru- giej
zaś wydaje mi się, że nie wypada. Studentka drugiego roku drąca się wniebogłosy? Nie, nie wolno. Wychodzę
wtedy z mieszkania i idę przed siebie. Po drodze mijam tłumy ludzi.
Każdy z nich ma chyba jakiś cel w życiu. A może jednak go nie posiada?
Długo zastanawiałam się,
o czym będzie ten felieton. O
życiu i śmierci? Nie, zbyt oklepane. O wpływie księżyca na misie
koala w Australii?
We wrześniu zaczęłam pracę
w pizzerii. Wszystko pięknie,
gdyby nie fakt, że nigdy w życiu
nie miałam styczności z gastronomią od tej „drugiej” strony.
Męczący i wymagający klienci,
którym musisz, z uśmiechem
na twarzy, odpowiadać na grad
często bezsensownych pytań.
„Czemu w tym drinku są aż dwie
rurki?”- usłyszałam ostatnio.
Ręce mi opadły, a język rozrolował się na podłogę. Po 15-stu
godzinach pracy człowiek nie
ma siły nawet zastanawiać się
nad odpowiedzią. „Żeby Pani
mogła podzielić się nimi ze swoim mężem” - stwierdziłam. Albo
pijany klient pytający po tysiąckroć, czy uregulował rachunek.
Może zapłacić nawet pięć razy,
lepiej dla mnie. Po pewnym
czasie łapię się na tym, że wiem,
kto w jaki dzień przyjdzie i co
zamówi. Monotonia? Gdzież
tam. W kuchni możesz oberwać
czasami ciastem, podczas wojny
pizzera z kucharzem. Tak dla
odmiany. Pomazać się kredą z
barmanem lub też poplotkować
z kelnerkami. Żyć, nie umierać.
Największa radość jest podczas
płacenia rachunków przez gości.
A nóż dostanie się jakiś niemały
napiwek. Jaka przy tym satysfakcja, proszę Państwa. Spełnienie
totalne. Wtedy właśnie okazuje
się, że mój trud nie poszedł na
marne.
Ostatnio wszedł do nas zakrwawiony staruszek. Okazało
się, że został napadnięty tuż
przed pizzerią. Nie widział napastników, bo został uderzony w
tył głowy i stracił przytomność.
Okradziono go ze wszystkiego.
Policja przyjechała dopiero po
20-stu minutach. Rozdygotany
wsiadł do nieoznakowanego
radiowozu. Strach się bać. Mówi
się, że spadła przestępczość we
Wrocławiu. Taa, szczególnie przy
jednej z głównych ulic, gdzie
miało miejsce całe zajście.
Spotykam ludzi w różnym
wieku. Starszych, młodszych,
przysłowiowych meneli, jak i
dobrze sytuowanych „panów”.
Ci ostatni bywają najbardziej zadufani w sobie. Obsługując ich,
często można jedynie pomarzyć
o napiwku. Wydawałoby się, że
to właśnie oni, ludzie na poziomie, swoim zachowaniem nie
powinni powodować awersji u
rozmówców. Nic bardziej mylnego. Rozumiem, że istnieją wyjątki od tej mojej reguły, jednak
są one sporadyczne. Najbardziej
„przystępnymi” klientami są ci,
których ego nie sięga wyżej, niż
ich czubek głowy. Można z nimi
pożartować, a nawet porozmawiać o czymś innym, niż składniki pizzy.
Po takim weekendzie trzeba
wstać rano na zajęcia. Nie jest
łatwo. Ciało odmawia posłuszeństwa. Nieprzytomna snuję
się po uczelnianych korytarzach.
Z czasem przestałam odróżniać
niedzielę od wtorku, czy też
środy. Cały tydzień w biegu.
Moje pięciodniowe wakacje w
tym roku, nie są w stanie wynagrodzić mi tej harówki.
Od wypłaty do wypłaty. Od
rana do wieczora. Teraz jednak
nadszedł czas na zasadnicze pytanie: po co tam pracuję, skoro
takie zdanie wyrobiłam sobie
o tym miejscu? Chyba jednak,
nade wszystko, lubię przebywać
wśród ludzi, uniezależnić i usamodzielnić się po raz kolejny.
Ponadto, nie mam co się łamać,
inni mogą mieć gorzej!
Justyna Rudolf
<Wydawca: DOLNOŚLĄSKA SZKOŁA WYŻSZA ul. Strzegomska 47, 53-611 Wrocław, http://www.dsw.edu.pl>
<Zespół Redakcyjny: Szymon Turek (red. naczelny), e-mail: [email protected], Karina Łuszcz (z-ca red. nacz.), email: [email protected]>
<Szefowie Działów: DSW: Agnieszka Winiarska, WYWIAD: Szymon Turek HYDEPARK: Karina Łuszcz, KULTURA: Łucja Jusiak, SPORT: Mateusz Matković>
<Opieka: mgr Marek Staniewicz, dr Agnieszka Dytman - Stasieńko>
<Grafika i DTP: Kuba Luberadzki, e-mail: [email protected]>
<Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń.>
3
Hydepark
Chcica na
ambitne kino
W przeciągu kilku lat we Wrocławiu zaroiło
się od typowych multipleksów. Co kolejne,
to większe, z tańszym popcornem…jednak
z dokładnie tym samym repertuarem – najnowsze „hiciory”, w większości prosto z
Ameryki. Po jakimś czasie chyba każdemu
może się znudzić oglądanie filmów, które
głównie różnią się coraz to większymi kosztami produkcji. W tym momencie warto sobie przypomnieć, albo może i dowiedzieć się,
o kinach studyjnych.
Kina studyjne różnią się przede wszystkim repertuarem. Dają
nam możliwość obejrzenia filmów, które ciężko dorwać w telewizji, a co dopiero w multipleksach. We Wrocławiu jest kilka takich
miejsc, do tego całkiem nieźle prosperujących. Jednym z faworytów jest Kino Dworcowe. Może i odstrasza skojarzeniami z naszym
centralnym, ale nie taki wilk straszny. Działa ono od kilkudziesięciu
lat, ostatnio dokonano remontu sali, która wyposażona jest co najmniej na poziomie nowoczesnych kin. Najczęściej w owym kinie
organizowane są festiwale filmów z danego kraju (ostatnio festiwal kina niemieckiego). W niedalekiej przyszłości zaplanowany
jest festiwal kina romskiego oraz Bollywood (bez obaw, nie tego
masowego kiczu). Sala filmowa nie wieje pustkami, zainteresowanie jest zaskakująco wysokie, przychodzą tam dzieci, studenci, nawet ci, którzy pamiętają kino z przed kilkudziesięciu lat.
Kolejnym kinem studyjnym jest chyba każdemu znane Kino Warszawa mieszczące się przy ulicy Piłsudskiego. To w latach 90-tych
było największe i najbardziej oblegane w całym Wrocławiu. Z powodu znacznego spadku zainteresowania kino również stało się
studyjnym. Tutaj festiwali filmowych jest jeszcze więcej (średnio
dwa na miesiąc). Atrakcją może się okazać na pewno fakt, że w
owym kinie często puszczane są japońskie filmy animowane – anime. J naucza. Jednak główną atrakcją jest oczywiście samo kino.
Wielkie sale w znakomitym udźwiękowieniu co chwila prezentujące nowe filmy kina studyjnego na pewno przyciągną niejednego
zainteresowanego.
Ostatnim z czterech głównych kin studyjnych we Wrocławiu
jest Kino Lalka. Na pierwszy rzut oka kino to niczym nie różni się
od pozostałych studyjnych (poza chyba najlepszym stanem fizycznym). Kino to jednak, poza repertuarami studyjnymi, oferuje również kultowe filmy amerykańskie z lat 80-tych i 90-tych. Nie są to
może filmy należące do ”ambitnych”, jednak na pewno znajdzie się
rzesza fanów, którzy chętnie przypomną sobie pierwsze wcielenia
gwiazd Hollywood.
Wszystkie cztery kina wyświetlają filmy z repertuaru studyjnego Odra Film, nie ma więc problemu z jechaniem przez całe miasto by oglądnąć swój wymarzony film. Zachęcam więc gorąco do
odwiedzenia tych kin, przynajmniej dla spróbowania tego innego
oglądania, które nie tylko nie ogłupia, jak to mają w zwyczaju multipleksy, ale również dają wiele do myślenia, pozwalają na refleksje, których próżno szukać po chociażby obejrzeniu piątej części
Piły (sic!).
Robert Popiuk
4
Legenda Bluesa w Polsce
Lekcja historii
zapisana na ścianie
Lekcje historii są dla wielu uczniów nieciekawe, ponieważ nauczyciele
rzadko używają materiałów audio-wizualnych. Zazwyczaj nauka tego
przedmiotu ogranicza się do zapamiętywania dat i wydarzeń. Istnieją
jednak inne metody – można uczyć się historii czytając uliczne graffiti.
Historyczne graffiti?
Zaniedbane kamienice, brudne
klatki schodowe i zaśmiecone
podwórka to codzienny widok dla
mieszkańców ulicy Jęczmiennej.
Tutaj nikt nie przejmuje się tym,
że napisów na murach jest coraz
więcej, bo nikt ich przecież nie
czyta. Szkoda, bo to właśnie tutaj
można znaleźć kilkadziesiąt graffiti,
które opowiadają historię naszego
kraju. Prawdopodobnie wszystkie
zostały namalowane przez jednego
człowieka. Czerwona, niegdyś,
farba mocno już wyblakła.
Najłatwiej można odczytać dwa
napisy: „NZS istnieje” i „Precz z
WRON”.
dni aresztowano i internowano
tysiące działaczy opozycyjnych,
również studentów z NZS.
Ukryte napisy
Nie wszystkie graffiti jest tak
łatwo znaleźć. Na kilku z nich
namalowano już nowe, które
częściowo przysłoniły stare hasła.
Do ciekawszych rysunków na
pewno można zaliczyć nieudane
próby rysowania symbolu
„Polski Walczącej”. Kilkanaście
charakterystycznych kotwic można
znaleźć na murze ogradzającym do
dziś używany śmietnik. Nie są one
zbyt doskonałe. Widać, że autor
wielokrotnie ćwiczył rysowanie
tego symbolu. Widać też, jak
NZS i WRON
trudne było to dla niego zadanie.
Niezależne Zrzeszenie Studentów Kotwice są koślawe i pokrzywione.
powstało w 1980r. W pewnym
Nieopodal na innym budynku
sensie było odpowiednikiem
widnieje hasło: „Wypuścić Lecha.
„Solidarności” w sprawach
Powiesić Wojciecha”. Wykonanie
studenckich. Przynależeli do niego
tego hasła wymagało wiele odwagi.
m.in. Mariusz Kamiński, Maciej
Ciekawe, kto był bardziej odważny:
Kuroń, Przemysław Gosiewski,
autor oryginalnego sloganu, czy
Grzegorz Schetyna. Jego członkowie późniejszy redaktor, który dokonał
organizowali pokojowe na terenie
na ścianie korekty, zamieniając
całego kraju. Przypomnijmy też,
„Lecha” na „Lechia do boju”?
że potoczna „wrona” to Wojskowa
Internowanie Wałęsy
Rada Ocalenia Narodowego, która
Legendarny przywódca NSZZ
zawiązała się 12 grudnia 1981r. i
dzień później wprowadziła stan
„Solidarność” został wywieziony
do Chylic w drugiej godzinie
wojenny. Na jej czele stał gen.
trwania stanu wojennego. Na
Wojciech Jaruzelski. W ciągu kilku
konferencji prasowej Jerzy Urban
powiedział, że „Lech Wałęsa
nie jest internowany, przebywa
w Warszawie i traktowany jest
z całym szacunkiem należnym
przewodniczącemu Solidarności”.
Wałęsa później był przeniesiony do
Otwocka i Arłamowa, a ostatecznie
został zwolniony w listopadzie
1982 r.
Oczami pani Stanisławy
Mieszkańcy ulicy Jęczmiennej
niechętnie rozmawiają na temat
tych haseł. Starsze panie, które
w słoneczne dni przesiadują na
parkowych ławkach nie wiedzą nic
o powstaniu tych graffiti. – Panie,
to już powinni dawno zamalować
– mówi pani Józefa – To takie
brzydkie. Dla mnie to nie ma
żadnej wartości i powinni tynk
nowy położyć, bo wszędzie już
styropian kładą, a tutaj brzydkie
jest wszystko – dodaje staruszka,
której wtórują sąsiadki. O historii
swojego bloku wie więcej pani
Jadwiga. – Tutaj cały czas ktoś z SB
się kręcił. Cały czas ktoś pilnował
– opowiada kobieta – U mnie w
domu kilkakrotnie rewizje robili.
Raz męża wzięli i powiedzieli, że
go nie wypuszczą, dopóki syn na
komendę nie przyjdzie – dodaje
emerytka, której syn przechowywał
w mieszkaniu ulotki i drukarenkę.
Wielokrotnie szukali go tajniacy. –
Pamiętam, jak raz przyszli po niego.
Przeskoczył wtedy przez balkon
do sąsiadki. Nie wiem, jak on to
zrobił, ale się schował przed nimi –
wspomina starsza kobieta – Syn w
jakiejś organizacji na politechnice
działał – mówi pani Jadwiga. Na
pytanie, czy to on mógł namalować
graffiti, kobieta stanowczo
zaprzecza. Twierdzi, że napisy
pojawiły się na jesieni 1982 r.
Zatynkować, czy zachować?
Mieszkańcy chcą żyć w czystym
otoczeniu. Mówią, że te slogany
szpecą ich domy, ale czy są zupełnie
bezwartościowe? Może warto je
ochronić i udokumentować czyjeś
poświęcenie i odwagę. – Właściwie
nie są one zabytkami w ścisłym
rozumieniu prawa – mówi Andrzej
Kubik, dolnośląski wojewódzki
konserwator zabytków – Pierwszy
raz spotykam się z taką sprawą.
Nie można w takim wypadku
objąć ochroną całego budynku
– tłumaczy architekt. Nowe
spojrzenie na sprawę rzuca Łukasz
Kamiński, dyrektor centralnego
Biura Edukacji Publicznej IPN – W
Warszawie były podejmowane
próby zabezpieczenia tego typu
napisów. Kilka umieszczono pod
specjalnymi szybami wraz z opisem.
IPN może wykonać dokumentację,
ale o ochronę trzeba by apelować
na rzecz miasta – tłumaczy
Kamiński.
Kamil Nowelli
5
Rozmowa z...
Bogdan Nowak
Mim, aktor i biznesmen.
6
Bogdan Nowak zwiedził cały świat jako mim. Po latach tułaczki i poszukiwania osiada
w rodzinnym mieście Bolesławiec. Miłość do sztuki nie daje o sobie zapomnieć...
Czy łatwo obmyć z gliny?
Glina jest jedyną taką materią, „Wyglądała wtedy jak wynaturzona postać, która bardziej przypoktóra tak świetnie się zmywa.
Gips po pierwszej fazie stward- minała żywą rzeźbę niż człowieka”
nienia jest bardzo trudno zmywernisaż i wystawę. Tylko, że znowu my prywatni inicjatorzy muwalny, a farba emulsyjna nie
simy włożyć swoje pieniądze.
schodzi z ciała szybko. Nie ma takiej drugiej materii jak glina, bo
nawet makijaż teatralny jest trudno zmyć.
Sami musicie się z tym borykać?
Tak.
Skąd wziął się pomysł na wymalowanie się gliną?
Samo malowanie się gliną, przerabiałem już jak byłem młodym
adeptem sztuki pantomimy Marcela Marceau w Paryżu. Pomysł
zaczerpnąłem od modelek paryskich, które często malowały się
gliną ze względów kosmetycznych, gdyż glina ma takież właściwości. Moja żona, która pracowała wtedy jako modelka – malowała się w glinie i zawsze robiło to na mnie ogromne wrażenie.
Wyglądała wtedy jak wynaturzona postać, która bardziej przypominała żywą rzeźbę niż człowieka. Glina w moich doświadczeniach teatralnych okazała się fantastyczną materią w światłach
sceny, gdyż powodowała niesamowite doznania.
Dlaczego zatem paradowanie po ulicach?
Bolesławiec od wieków stoi gliną. Jest tu jedno z największych
centrów ceramiki w Europie. Dzięki przemysłowi ceramicznemu
Bolesławiec mógł budować i rozwijać się.
Parada Glinoludów w kwestii promocji zrobiła więcej dla
Bolesławca niż władze miasta przez ostatnie lata, czy nie czuje
się pan dumny mając swój w tym udział?
Nie chcę być fałszywie skromny, ale myślę, że jestem tylko trybikiem w maszynie, którą można byłoby rozhuśtać. Szczególnie
teraz robiąc paradę z gliny, zauważyłem, że potencjał jest cały
czas ten sam. Okazuje się, że w dzisiejszych czasach jest dużo
młodzieży, która się klei, szuka, a co najważniejsze szuka siebie.
Wystarczy im tylko podać rękę i poprowadzić ich w kierunku, bo
każdy potrzebuje przewodnika w dążeniu do celu.
Ten cel został osiągnięty, o Glinoludach pisała belgijska prasa,
byliście na paradzie w Berlinie.
W sztuce potrzebna jest dyscyplina i zamierzenie. Twórca który unosi się artystycznie i stwarza momenty, kalkuluje i oczekuje
na efekt. Parada Gliny wyszła z tego, że Bolesławiec potrzebuje
zwrócić na siebie uwagę. To jest czystko wykalkulowana akcja
na zwrócenie uwagi poprzez świat i Europę. W Berlinie media:
prasa, radio i telewizja przedstawiły nas w bardzo pozytywnym
świetle.
W Polsce również, każda stacja chciała mieć was w ramówce.
I nie tylko w Polsce. Agence France-Presse, Reuters umieściły
nas na swoich serwisach na całym świecie. Nawet na chińskich
stronach można było zobaczyć 11 wyselekcjonowanych zdjęć z
całego karnawału, aż 4 były z Gliniady. Mamy świetny nośnik medialny. Mamy fenomen, który sam z siebie wyszedł. Po Gliniadzie
2008 czyli po drugiej edycji, miałem chwilę zwątpienia, bo przygotowań i pracy było bardzo dużo. Zadawałem sobie pytania. Czy
na następny rok Gliniada się odbędzie? Czas skończyć z tą polityką. W Bolesławcu jest z tym problem.
Jaki problem? Władze nie przeznaczają wystarczających
pieniędzy na kulturę? Nie potrafią ich zagospodarować?
Uważam, że nie wszytko robią pieniądze. Środki, które miasto
posiada mogłyby spowodować, że w tym roku moglibyśmy mieć
na przykład tysiąc Glinoludów. Taka liczba w tak małym mieście i
podczas takiego święta ceramiki zrobiłaby niezwykły impakt. Nie
mieli wyjścia – musieli to zaakceptować, przecież odbył się prawdziwy ślub Glinoludów. Ale co dalej? Gdziekolwiek pójdziemy, ani
w ratuszu ani w miejskim ośrodku kultury nie ma śladu po Gliniadzie. My mamy tysiące materiałów, zdjęć. Konkurs na najlepsze
zdjęcie, które będzie oceniane przez internautów. Organizujemy
Glinoludy wyglądają jak postacie z horrorów. Czy ludzie się
was nie bali?
Myślę, że jest to pewna konwencja. Glinoludy cały czas ewoluują i obydwie edycje, a w przyszłości „Bo ktoś kto raz się wymakolejne. Dążenie ojca
Gliniady, czyli moje – lował w glinie, drugi raz
to jest wysublimowa- zrobi to z przyjemnością”
nie i wystylizowanie
charakteru Gliniady.
Marzę, żeby w trzeciej edycji były fantastyczne kostiumy, które
zlewałyby się z gliną. I aby nie były to przypadkowe tkaniny.
Strój księżniczki na wielu obserwatorach zrobił wrażenie.
Dlatego następna Gliniada powinna iść w dwóch kierunkach.
Spontaniczna zabawa i karnawał ludności miejskiej, którzy nawet
w starych spodniach i trampkach malują się gliną, i przeżywają
coś co jest niezwykłe. Bo ktoś kto raz się wymalował w glinie,
drugi raz zrobi to z przyjemnością. Jest to coś w rodzaju maski
albo kostiumu, który nakładamy na siebie i stajemy się inni. A
druga część Gliniady powinna pójść w teatr, w działania które
zrobią z niej impakt artystyczny. W połączeniu z muzyką i choreografią. A to wymaga pracy i przygotowań.
Cofniemy się do czasów młodości. W wieku 20 lat
w Bolesławcu był pan osobą spaloną, gdyż dochodził
sprawiedliwości w prokuraturze generalnej w związku z
zamordowaniem ojca. Czy ucieczka była jedynym wyjściem?
Musiałem uciec. Dlatego, że atmosfera była nie do zniesienia
do tego stopnia, że moja matka dostała paraliżu połowy ciała.
Wyleczyła się z tego na oddziale neurologicznym, ale ja musiałem się wynieść z miasta, bo bała się o moje życie.
Nie wie pan kto go zamordował, czy nie prześladuje pana to
do teraz?
To jest pytanie z którym ja już się rozprawiłem. Poniosłem
ogromna cenę przez pierwsze lata. Wyjechałem jako młody człowiek do Francji w 1980 i codziennie budząc się, miałem wiele
koszmarów. Tu w Polsce cały czas ktoś mnie ścigał. Chcieli mnie
zamknąć w więzieniu. W pewnym momencie chciano mi ujawnić morderców mojego ojca. Ktoś z rodziny powiedział, że zna
mordercę.
Powiem szerze, że dorosłem do pewnych rzeczy. Te pierwsze
lata ogromnej i niewypowiedzianej nienawiści do tych ludzi, którzy zamordowali mojego ojca i nie odbyli kary, zniszczyły moje
zdrowie. Te lata zjadły kawałek mojego życia. W całym tym nieszczęściu to jest moja prywatna i intymna nauka, że mojemu ojcu
nikt życia nie odda, a ja będę teraz ścigał kogoś i poświęcę swoje
życie, a też mam syna. Powiedziałem sobie, że muszę z tym skończyć. Dlatego, że mój powrót z Francji po 10 latach do prokuratury generalnej okazał się fiaskiem. Dowiedziałem się, że akta
spalono i nie mam żadnych szans na dochodzenie swoich praw.
Z tego co wiem, że dzisiaj te osoby, ci mordercy są degeneratami żyjącymi na marginesie społeczeństwa.
>
7
Rozmowa z...
Pogodził się pan z tym, ale gdyby byłaby możliwość – co
chciałby pan powiedzieć tym ludziom?
...
Czy znalazłyby się słowa, które mogłyby...
Myślę, że nie ma takich słów.
Chciałbym po prostu usłyszeć zwykłe przepraszam.
Ojca odnalazł pan w osobie Marcela Marceau.
Miałem 20 lat jak mój ojciec zginął. Czułem się jeszcze dzieckiem. Potem następuje coś w rodzaju syndromu sieroty. O tym
się nie mówi i tego się nie pokazuje, ale jeżeli ktoś kto jest dla
ciebie autorytetem tak jak mój mistrz Marcel Marceau, powie
do ciebie chociażby zdrobniale mon fils (mój synu) - to mocno
dotyka. To jakby powiedzieć do nigdy nie kochanej kobiety: kochanie.
Przez 16 lat bliskiej współpracy z Marcelem Marceau, gdy
opuszczaliśmy domy i jechaliśmy w trasę, aż na sześć miesięcy,
gdzie przeciętne tournee trwało dwa miesiące, obcowaliśmy ze
sobą cały czas, rozmawialiśmy, graliśmy w szachy, czytaliśmy. Na
lotniskach, w hotelach i teatrach. Ta zażyłość powstała, gdyby
było inaczej, 16 lat bym z nim nie wytrzymał.
Na ile pozwoliło
panu obcowanie z
„Moja podświadomość cały
nim, rozwinąć swój
w kierunku marzeń”
talent, swoje pasje,
swoje ja?
Paradoksalnym
jest to, że ja nigdy nie przeczuwałem, że zostanę aktorem. Dopiero zauważyłem i zafascynowałem się ruchem ciała, ćwicząc jogę.
To że mam ręce i nogi, i że to jako całość może inaczej funkcjonować. Mieszkając w Warszawie, zauważyłem ogłoszenie, naboru
do Teatru Pantomimy Studio Kineo w staromiejskim domu kultury na warszawskiej starówce. Poszedłem i pamiętam, że zafascynowały mnie ćwiczenia, które wykonywali aktorzy. Tak mnie
to zauroczyło, że zacząłem się w to wciągać. Stało się to moim
jedynym celem.
Później po tym musiałem uciekać z kraju do Francji. Tam od
razu trafiłem do szkoły, żeby zobaczyć jak ona funkcjonuje i ile
kosztuje. I przeraziłem się, bo jak na tamte czasy ta szkoła finansowo była dla mnie niemożliwa. Na szczęście tak się konstelacja
ułożyła, że żona która zaczęła zarabiać dobre pieniądze jako modelka – pomogła mi i trafiłem do wymarzonej szkoły.
Szczęśliwa gwiazda?
Zawsze mi się wydawało, że jestem szczęściarzem. Z drugiej
strony, z tym szczęściem to jest tak, że trzeba mu pomóc. Moja
podświadomość cały czas dążyła w kierunku marzeń.
Jak człowiek może wyzwolić swoje ciało z barier?
Dobrze byłoby, żeby edukacja młodzieży była na wyższym poziomie. Same zajęcia z wf nic nie dają, bo są robione na odwal
się. Pobiegajcie, spoćcie się i fajnie jest, bo zaliczone. Żeby tak
naprawdę poczuć swoje ciało, to trzeba zacząć bardzo wcześniej.
Dzieci mają większe możliwości do zharmonizowania się ze światem zewnętrznym. Pamiętam, jak byłem na Tajwanie w Taipei,
tam każdego ranka o piątej nad ranem we wszystkich parkach
były ogromne tłumy ludzi. Ustawiali się grupami i każda z nich
miała inną dziedzinę sportu i sztuki do przećwiczenia. 40 kobiet
ćwiczyło przy akompaniamencie radia polkę. Z innej strony karate. Z innej tai-chi, gdzie starszy nauczyciel uczył małego chłopca
i ujęło mnie to tak bardzo, z tego powodu, że ten chłopiec tak
genialnie i z wyczuciem potrafił korzystać ze swojego ciała. W tak
młodym wieku posiadł synchronizację ruchów.
8
Czy pantomima jest sztuką
poznawania siebie?
Pantomima jest to sztuka bardziej
aktorska niż baletowa. To nie jest taniec. Posługuje się ona alfabetem
iluzorycznych gestów, które nie są
prawdziwe, ale stwarzają fikcję.
Poprzez przerysowanie ruchów i
nadanie dramaturgii ciału, widz
lepiej je odbiera. Pantomima to
transpozycja i właśnie dlatego
w teatrze szuka się skrótów, aby
nadać więcej dramaturgii i emocji. Adept uczący się pantomimy
musi ćwiczyć swoje ciało, czyli je
poznawać i przez to poznaje siebie.
W szkole Marcela Marceau były
takie dziedziny jak: taniec nowoczesny, akrobatyka, akrobatyka teatralna, szermierka i jej odnośnik teatralny, walki na kije, walki wręcz i
walki teatralnej. Gdzie udawało się,
stymulowało
niebezpieczne
czas dążyła
uderzenia.
To
wszystko było fikcją, zagraną przez
aktorów. Odbywały
się także zajęcia z tańca klasycznego, który
dawał dynamikę ciału oraz prezencję. I kursy
pantomimy z Marceau i jego kolegą Etienne
Decroux. Na koniec mieliśmy teatr dramatyczny, żeby nie zatracić kompletnie głosu.
Czy wraz ze śmiercią Marcela Marceau w 2007 i
opublikowaniu tuż po - artykułu w amerykańskim Time - na
temat śmierci francuskiej kultury, można powiedzieć, że wraz
z mistrzem zginęło zapotrzebowanie na pantomimę?
Wszystko w życiu przeżywa stan uśpienia. Żyjemy w czasach,
które osiągnęły apogeum wizualnej konfrontacji. Telewizja, wideo,
dvd, komputery, gry, telefony, aparaty w komórkach to wszystko
naraz uderzyło nas za szybko. Ewolucja człowieka przez tysiące lat
nigdy nie przeżyła takiego przyśpieszenia. Dla naszej percepcji, jest
to zabójcze tempo, bo nie nadążamy za nim.
Czy w dzisiejszych czasach bycie mimem to obciach?
Na pewno nie. Stawiłbym czoła młodzieży, która jest wyobcowana z tej kultury.
To są zupełnie inne czasy, ludzie potrzebują zupełnie
innych doznań niż wtedy.
Człowiek w głębi siebie ma te same potrzeby. On może
je kamuflować, ale za „Czuję się Polakiem, bo tu się
każdym razem jak się urodziłem, tu ukształtowałem,
skonfrontu- tu miałem swoich rodziców i tutaj
je z czymś
co go poru- spędziłem swoje najpiękniejsze
szy, to od- lata”
kryje je na
nowo.
Zwiedził pan cały świat po to, aby wrócić do małego i
zaściankowego Bolesławca?
Człowiek który podróżuje po całym świecie, po prawie
każdym kontynencie, poznając kulturę chińską, amerykańską, afrykańską, znajduje się na Honolulu i na
Alasce, w pewnym momencie dochodzi do jednego
wniosku. Ludzie na całej kuli ziemskiej są tacy sami.
Mieszkałem 22 lata w Paryżu. Jest to metropolia, w której żyją miliony – miasto niezwykle ciekawe i przepiękne, ale trudne do
życia. Skończyłem 50 lat i moim marzeniem było osiąść w mieście, które
miałoby wymiary ludzkie. Co przez
to rozumiem? Mogę swobodnie się
z ludźmi spotykać, mogę swobodnie
przemieszczać, tutaj wszędzie dojdę
na piechotę. Mogłem zamieszkać
na prowincji we Francji, ale czuję się
Polakiem. Gdy się ktoś mnie spyta,
czy jestem patriotą? Zapytam się go,
co to jest patriotyzm? Czuję się Polakiem, bo tu się urodziłem, tu ukształtowałem, tu miałem swoich rodziców i tutaj spędziłem swoje najpiękniejsze lata.
Dom zawsze zostanie domem?
Tak, bo dlaczego ludzi starzy wspominają młodość?
Bo był to najpiękniejszy okres w ich życiu. I zawsze do
niej powracamy. To jest mój powrót do korzeni. Bolesławiec jest wspaniałym miastem, bo ma wszystko: rzeki, lasy, góry, łąki i cudowne pejzaże. Musimy
jeszcze stworzyć solidarne społeczeństwo, bo tego
mi tutaj brakuje.
Jakim człowiekiem jest Bogdan Nowak?
Biznesmenem o ekstrawertycznych pomysłach,
starającym się jeszcze zaistnieć, czy nie dać o
sobie zapomnieć? Czy po prostu osobą, która
chce czerpać z życia?
Byłoby niesprawiedliwe, gdyby ktoś mnie
ocenił jako ekstrawertyka.
Wielokrotnie zadaję sobie pytania, o co
mi chodzi? Po co to robię? Po co ten wysiłek i wariowanie? Wydaje mi się, że jest to
potrzeba wewnętrzna. Sam biznes szybko by mnie zżarł i mam potrzebę, żeby od
tego wszystkiego uciec. Zdystansować się i
taką odskocznią jest dla mnie Gliniada oraz
pomoc młodzieży w np. wystawieniu ich
prac.
Danie im możliwości?
Tak, bo nawet jeżeli ktoś powie, że to
nic takiego, to się z nim nie zgodzę. Dla
młodych ludzi to ważne wydarzenie. Tworzenie i pozytywna energia to pierwszy krok
do rozwoju. Dopiero teraz czuję, że pierwszy
raz w życiu pracuję z młodzieżą.
Każdy ma swoją drogę, jaka jest pana droga?
Moja droga nie jest łatwa, bo zawsze podwyższałem sobie poprzeczkę. Były momenty w życiu,
gdy musiałem przystopować i znaleźć złoty środek. Ale
w harmonii z należytym wdechem i wydechem nadal idę do
przodu.
Szymon Turek
9
Wrocławianie dla Gruzji
Wojna w Gruzji.
Solidarność wrocławian
Od początku sierpnia 2008 roku na granicy gruzińsko - osetyjskiej dochodziło do incydentów zbrojnych. A to bomba wybuchła koło samochodu wiozącego milicjantów gruzińskich, a to ktoś ostrzelał z moździerzy osetyjskie wioski. Dnia 7 sierpnia po południu osetyjska artyleria
rozpoczęła ostrzał pozycji gruzińskich po drugiej stronie granicy.
W odpowiedzi na to, prezydent Gruzji Michaił Saakaszwili, nakazał by 8 sierpnia 2008
roku wczesnym rankiem rozpocząć wojskową operację przeciw Osetii Południowej. Celem
było zajęcie osetyjskiej stolicy - Cchinwali i przyłączenie zbuntowanej republiki do Gruzji.
Zadanie to w zasadzie zostało wykonane. Po ostrzale artyleryjskim, w którym znaczna cześć
miasta została zniszczona, atak Gruzinów doprowadził do opanowania stolicy. Jednakże
Saakaszwili niedługo cieszył się zwycięstwem. Jeszcze tego samego dnia do Osetii wkroczyły
rosyjskie oddziały, należące do 58 armii, z zadaniem zaprowadzenia porządku i ochrony
rosyjskich obywateli. Równocześnie doszło do ataków lotniczych. W wyniku kilkudniowych
walk, Gruzini ponieśli bardzo poważne straty, część ich oddziałów została rozbita, a inne
zmuszono do wycofania się z zajętych wcześniej ziem. Co więcej Rosjanie nie zatrzymali się
na przedwojennej granicy, ale sami wkroczyli na ziemie gruzińskie, zajmując takie miasta jak
Poti, Gori, czy Senaki.
10
- Do takiego kroku, Rosjan zachęciło uznanie Kosowa. Można powiedzieć, że właśnie
to rozbudziło separatystyczne dążenia Osetii. Sądzę jednak, że ta interwencja nie miała
uzasadnienia. Rosja zawsze wykorzystuje mniejszości do realizacji własnych interesów. W
przypadku Gruzji wykorzystała tylko sprzyjającą sytuację - mówi dr E. Pałka z Uniwersytetu
Wrocławskiego.
Armia gruzińska praktycznie nie stawiała oporu. Okazało się, że wyszkolone przez
Amerykanów oddziały gruzińskie nie mają dużej wartości bojowej. Rosjanie niszczyli
gruzińską infrastrukturę wojskową i ważne obiekty cywilne. Pomimo, że już 12 sierpnia
prezydent Miedwiediew ogłosił, że wydał rozkaz wstrzymania ognia, działania wojenne
trwały jeszcze przez około 10 dni. Rosjanie nie chcieli bowiem opuścić zajętych terytoriów.
Jeszcze 15 sierpnia kolumna rosyjskich pojazdów znalazła się w odległości zaledwie 55 km
od Tbilisi. Co więcej do walk przyłączyła się Abchazja, która podjęła ofensywę w wąwozie
Kodori, zmuszając Gruzinów do opuszczenia tego ważnego strategicznie miejsca. Można
powiedzieć, że wojna zakończyła się dopiero 23 sierpnia, kiedy to prezydent Rosji wydał
rozkaz wycofania wojsk federalnych z terytorium Gruzji. Mimo to rosyjskie oddziały
pozostawały tam jeszcze przez ponad 2 miesiące.
W sprawie konfliktu aktywną postawę
przyjęła społeczność międzynarodowa.
- Należy zauważyć, iż Rosjanie liczyli,
że oczy opinii publicznej będą zwrócone
w tym czasie na olimpiadę w Chinach, i
ich poczynania nie wzbudzą dzięki temu
szczególnego zainteresowania. Konflikt
pokazał, że Zachód, jak się często zdarza w
takich przypadkach, nie był jednomyślny
co do oceny wydarzeń. Jedynie USA
zdecydowanie sprzeciwiło sie działaniom
Rosji - stwierdza dr E. Pałka.
Wprawdzie ONZ nie był w stanie
sprecyzować swojego stanowiska, jednak
nie ma wątpliwości, że bardzo dużą rolę w
zakończeniu działań wojennych odegrała
mediacja ze strony Francji. Z poparciem dla
Gruzji do Tbilisi udał się też prezydent RP
Lech Kaczyński.
W pomoc dla Gruzji bardzo aktywnie
włączyła się Kuria Metropolitalna
Wrocławska i wrocławski oddział Caritas.
Za pośrednictwem tych instytucji do
potrzebujących w Gruzji trafiły dary od
wrocławian i mieszkańców archidiecezji w
różnej postaci.
Polski i Wrocławia, informacje o skali
zapotrzebowania. Docierały wiadomości o
przesiedlonych, którzy pozbawieni dachu
nad głową, potrzebowali przede wszystkim
schronienia, żywności, ubrań, produktów
higienicznych. Duża grupa Gruzinów
pozostawała bez dostępu do wody i gazu.
Wrocławski oddział Caritas otworzył konto,
na które można cały czas wpłacać pieniądze
dla potrzebujących w Gruzji.
Arcybiskup Marian Gołębiewski
wystosował apel do wiernych i
duchowieństwa Wrocławia i całej
archidiecezji, o pomoc dla narodu Gruzji
dotkniętego bolesnym doświadczeniem
działań wojennych. Prosił o pomoc dla
uchodźców, innych ludzi bez dachu nad
głową, czy pozbawionych podstawowych
środków do życia. Tydzień później, 31
sierpnia w parafiach zorganizowano ‘zbiórki
do puszek’, a zebrane pieniądze zostały
przesłane do Kurii, skąd trafiły do najbardziej
potrzebujących w Gruzji.
Głównym celem wiecu było zebranie
podpisów pod apelem wyrażającym
solidarność z gruzińskim narodem. A
trudno było nie podpisać się pod takimi
jego fragmentami: „Niedopuszczalnym
jest, że jeden kraj cynicznie wykorzystuje
swoją przewagę, aby zdławić suwerenność
niepodległego państwa.(…) zwracamy się z
apelem do społeczności międzynarodowej
o jak najszybsze przeprowadzenie procesu
pokojowego rozwiązania problemu Osetii
Południowej i Abchazji, ale też Naddniestrza
czy Górnego Karabachu(…) Jednocześnie
kierujemy wyrazy naszej wielkiej Solidarności
i Szacunku dla narodu Gruzińskiego, dla
naszych odważnych przyjaciół.”
Również wrocławska Caritas nie mogła
pozostać obojętna wobec wydarzeń na
Kaukazie. Natomiast od pierwszych dni
konfliktu - na miejscu, w akcje pomocy
była zaangażowana Caritas Gruzja,
od której spływały, między innymi do
W południe 18 sierpnia na wrocławskim
rynku odbył się wiec poparcia dla Gruzji.
Manifestacja została zorganizowana przez
Ruch Młodzi XXI.
- Na wiecu zjawili się mieszkańcy
Wrocławia, którzy podobnie jak my chcieli
wyrazić swój sprzeciw wobec polityki
imperialnej Rosji oraz zamanifestować
swój sprzeciw wobec konfliktu zbrojnego
podyktowanego kłamstwem o zagrożeniu
gruzińskim wobec Rosjan. Uznaliśmy,
że Stalin też przecież tłumaczył swoje
zbrodnie ochroną własnych rodaków - tak
argumentuje celowość manifestacji jej
organizator Krzysztof Bielański.
- Naszym pomysłem udało się nawet
zainteresować hiszpańskich turystów. Po
wiecu przez kilka tygodni można było na
jednej ze stron wypełniać jeszcze petycje
drogą elektroniczną. Niestety nie udało nam
się przebić przez internet, dlatego zebrane
wszystkie podpisy wysłaliśmy do rożnych
organizacji, które miały ten sam cel - obronę
suwerenności Gruzji - wspomina Krzysztof.
W ramach Ethno Jazz Festival - Solidarni
z Gruzją, dnia 14 października wystąpił
gruziński zespół The Shin. Miejscem koncertu
była Synagoga pod Białym Bocianem.
Skład zespołu od lat wygląda następująco:
Zaza Miminoshvili (gitara, panduri), Zurab
J. Gagnidze (elektryczny i akustyczny
bas, śpiew) i Mamuka Gaganidze (śpiew,
perkusja). Ostatni występ we Wrocławiu
był zaprezentowany w projekcie EgAri,
który łączy muzykę ludową, wykonywaną
przez muzyków zamieszkałych w Gruzji i
nowoczesne brzmienia jazzu. Muzycy The
Shin podróżują po całym świecie ze swoimi
koncertami, propagując kulturę gruzińską. W
ostatnim okresie po wydarzeniach w Gruzji
jeszcze bardziej solidaryzują się ze swoimi
rodakami i organizują koncerty, z których
część dochodu przeznaczają na pomoc
dla 120 uchodźców z regionu Cchinvali i
Gori. Pieniądze trafiają do przedszkola nr
39 w Tibilisi, które zostało tymczasowo
przekształcone na obóz dla uchodźców.
Joanna Patrak
11
Recenzje
Rabastabarbar –
efekt wybryku
„Dotrzeć do szerszego grona słuchaczy, wyjść
z „podziemia”, a przy tym zachować swój
styl”- młody, ambitny i utalentowany zespół Rabastabarbar – specjalnie dla Kampusa.
Zespół Rabastabarbar powstał w 2004 roku, pochodzi z Wrocławia i
tworzy muzykę w reggae- rockowym klimacie. Twórcami tej wpadającej
w ucho muzyki są młodzi i utalentowani ludzie, którzy od kilku lat ćwiczą swój warsztat pracy i umiejętności. Ta intrygująca nazwa powstała w
czasie Ogólnopolskiego Przeglądu Piosenki Licealisty- Wybryku. Jak sami
tłumaczą „Nie ma żadnej ukrytej treści, bynajmniej nie pochodzi od rabarbaru”. Obecnie wszyscy studiują we Wrocławiu i na pytanie: Jak udaje
Wam się pogodzić życie codzienne z działalnością w zespole?- odpowiadają krótko.
„Mamy dużo pracy, staramy się grać około sześciu godzin tygodniowo.
Oczywiście każdy musi ćwiczyć w domu, do tego studia, praca,
zainteresowania… to wszystko zmusza nas do bycia zorganizowanymi”.
Bardzo istotne jest podejście do tego, co się robi. Muzycy nie ukrywają, że ich działalność jest sposobem na wyrażenie siebie. Sprawia im to
ogromną przyjemność, co zresztą „widać słychać i czuć” na koncertach.
Zespół ten mimo niedługiej historii ma na swoim koncie sporo osiągnięć.
Mimo to pozostali normalnymi ludźmi, którzy nie „gwiazdorzą”, jak wiele
pseudo muzyków.
„Oczywiście mamy dyplomy i nagrody, którymi moglibyśmy się chwalić.
To cieszy i pomaga, jednak dla nas najcenniejsze są oklaski oraz śpiew ludzi
na koncertach – to największa nagroda”. Jak widać mają doskonale ułożone
priorytety i uważają, że to właśnie fani są najważniejsi. Zdają sobie sprawę
z faktu, że szacunek artysty do odbiorcy jest bardzo ważny.
Z ich twórczością, osiągnięciami i wszelkimi informacjami można się zapoznać na stronie internetowej http://www.rabastabarbar.pl, na „megatotal” oraz przede wszystkim na koncertach, na które gorąco zapraszają.
Najbardziej chcieliby „dotrzeć do szerszego grona słuchaczy, wyjść z
podziemia, a przy tym zachować swój styl”.
Wrocław jest sporym miastem, gdzie funkcjonuje wiele bardziej lub
mniej znanych zespołów. Zapytani o to, czy Wrocław jest przyjazny „młodej twórczości” –odpowiadają- „Dużo młodych kapel koncertuje we
Wrocławiu. Z frekwencją na koncertach bywa różnie. Niestety ludzie
wolą wybrać się na koncert zespołu, który jest powszechnie znany. Żeby
zaistnieć trzeba lat pracy, większość nowych zespołów, które słyszymy
w radio – grają od kilkunastu lat mimo, że wydaje nam się inaczej. Jest
to długa droga. Ważne jest żeby utrzymać grupę fanów, którzy przyjdą
na Twój koncert nie tylko wtedy kiedy będziesz pokazywany w telewizji
czy opiszą Cię w gazetach. Takie zespoły wspierają wierni fani”.
12
To, co mówią, jest odzwierciedleniem tego, co czują. Jeśli to nie
wystarczy, nie pozostaje mi nic innego jak zachęcenie do skorzystania ze strony internetowej zespołu, aby sprawdzić kiedy i gdzie grają
najbliższy koncert. To najlepszy sposób, aby przekonać się na własnej
skórze co tak naprawdę Rabastabarbar potrafi. Zespól ma na swoim
koncie singiel „Spacer Niesamotny” i gra koncerty promujące ten
materiał.
Dawid Frik
Disturbed - Indestructible
Gatunek: hard rock
Rok wydania: 2008
Na nowy, czwarty studyjny album amerykańskiego kwartetu Disturbed, jego fani musieli czekać 3
lata. Ale czy faktycznie płyta Indestructible jest „niezniszczalna”? Na pewno w dużym stopniu tak, ale
nie do końca.
To, czego nie można zarzucić chłopakom z Disturbed, to brak oryginalności. Ich charakterystyczny styl grania i przede wszystkim niepowtarzalny glos wokalisty- Davida Draimana rozpoznać
nietrudno. Nowa płyta to solidna dawka mocnych brzmień. Już pierwszy, tytułowy utwór Indestructible nas w tym utwierdza. Kawałek rozpoczyna się od odgłosów walki. Słychać wycie syreny,
latające helikoptery, strzały. Ten utwór to jeden z lepszych na płycie. Szybko wpada w ucho i nawet
zaczynamy wierzyć wokaliście, który zapewnia nas, że jest „niezniszczalny”. Inside the fire, czyli
pierwszy singiel z albumu tylko nas do tego przekonuje, ale… potem pojawia się zwątpienie. Kolejne kawałki są równie dobre, lecz po kolejnym i kolejnym przesłuchaniu albumu różnica pomiędzy nimi zaczyna
się zacierać. I teraz należałoby się zastanowić dlaczego. Czy to dlatego, że wszystkie utwory są tak dobre, czy
po prostu płyta robiona jest, na „jedno kopytko”. No niestety, chyba to drugie. Brakuje tu urozmaicenia, może
przydałaby się jakaś ballada? Jak np. Darkness z płyty Believe. Moją uwagę przykuł jednak utwór Façade który
zamyka cały album. Na pewno wpada w ucho elektroniczna wstawka oraz interesująca solówka gitarowa, ale
ten kawałek różni się trochę od innych na płycie. Może więc powinno się pojawiać więcej takich urozmaiceń? Miejmy nadzieję, że może następna płyta takowe będzie posiadać.
Hanna Cześniczew-
LILU „LA”
Gatunek: Hip-Hop / Reagge
Rok wydania: 2008
Nieprzeciętne zdolności wokalne, charyzmatyczne flow plus bezkompromisowe teksty często
nacechowane kontaktami miedzy Wenusem, a Marsem. Tak najprościej określiłbym styl Lilu – artystki z Łodzi balansującej w swoich utworach na pograniczu Hip-Hopu, Rhythm and Blues, Fank
sporadycznie zahaczając również o klimaty Reggae. Mimo, że „La” jest debiutem fonograficznym
artystki, Lilu istnieje na polskiej scenie hip-hop już ponad dekadę. Jest to osoba, która po przebytej
drodze w podziemiu niewątpliwie zasłużyła na wejście w strefę mainstream. Szczerze przyznam, że
pierwszy singiel „Kobiety” promujący album nie przypadł mi do gustu. Szybko jednak okazało się,
że słaby w mojej opinii materiał zapowiedział świetną płytę. „La” to zestaw szesnastu traków. Płytę
otwiera genialny „Nie ma drugiej takiej” z gościnnym udziałem Wankz’a. Już po tym preludium możemy się domyślać, że czeka nas niemal godzinna dawka konkretnego materiału. Kolejny utwór godny
szczególnej uwagi to „Kocham, kocham, kocham” nagrany wspólnie z Cheeba (East West Rockers). Numer utrzymany
w reggaeowej konwencji, w mojej subiektywnej opinii jest najbardziej odpowiednim utworem na singiel promujący tą płytę.
Idąc dalej, o ile Łona (o dziwo) nie przekonał mnie swoim featem w „Telefonach”, o tyle Rahim zaskoczył mnie pozytywnie jak
nigdy przedtem w utworze „Nasz zakątek”. Ten kawałek nie wymaga interpretacji. Sama autorka komentuje go następująco:
„Numer pisany pod wpływem niezwykłych emocji. Tyle.” Mógłbym tu opisać całą płytę bo każda jej część jest na tyle ambitną
twórczością, że warto się do niej ustosunkować. Z drugiej strony jakim bym był recenzentem gdybym nie pozostawił Was w
mieszance ciekawości z niepewnością?! Sprawdź tą płytę! Warto, bo nie ma drugiej takiej jak Lilu…
Konrad Kazanecki
MAGIERSKI&TYMON
FEAT.MAŁY 72 „ODDYCHAM SMOGIEM”
Gatunek: Hip-Hop
Rok wydania: 2008
Wytwórnia Asfalt Records przyzwyczaiła nas do hip-hopu w ambitnym wydaniu. Płyta „Oddycham Smogiem” zdaje się kontynuować politykę firmy. Magiera (WhiteHouse) z pomocą Małego72 stworzyli, bardzo
nowatorskie bity jak na polski rynek hip-hopowy. Jeżeli ktoś spodziewał się po tej płycie klimatu w stylu
trylogii „Kodex” to może być rozczarowany. Album utrzymany jest w dużo spokojniejszym tonie. Muzyka
jest melancholijna i skłania do refleksji. Istotnym elementem całej płyty są żywe instrumenty perkusyjne,
co jest raczej rzadkością w polskim rapie.
Nie możemy zapomnieć o warstwie lirycznej albumu, za którą jest odpowiedzialny Tymon. Pierwsze
skojarzenie, jakie nasuwa się na myśl jeśli chodzi o jego wkład w „Oddycham Smogiem” jest takie, że nie
napracował się za wiele. Płyta zawiera tylko dziewięć utworów, z których Tymon rapuje jedynie na sześciu (w tym
jeden remix). Biorąc jednak pod uwagę, iż liczy się jakość, a nie ilość, jest się czym cieszyć. Przede wszystkim chodzi o teksty. Zabarwione poezją,
często nawiązujące do kontaktów między ludźmi. Dotyczą zarówno problemów dnia powszedniego min. w utworze „Hipis” wyprodukowanego
przez Igora Pudło (Skalpel), jak i bardziej skomplikowanych związków między kobietą, a mężczyzną. Szczególnym utworem w moim odczuciu jest
„Chciałbym Cię Spotkać” z gościnnym udziałem Natalii Lubrano. Zawsze myślałem, że wokalne podbijanie refrenów hip-hopowych w tym kraju to
specjalność Noviki oraz, że nie ma dla niej godnej rywalki. Wokalistka zespołu Miloopa uzmysłowiła mi, że się myliłem…
Reasumując „Oddycham Smogiem” to pozycja godna uwagi, szczególnie dla bardziej wybrednych uszu lubiących nowości w polskim hip-hopie.
Zarówno warstwa muzyczna jak i tekstowa są na piątkę. Jedynym mankamentem albumu jest jego, krótki bo zaledwie trzydziesto minutowy czas
trwania… ale nie bądźmy zachłanni.
Konrad Kazanecki
13
Wrocław miasto spotkań
Czasy, kiedy Polska była kojarzona przez obcokrajowców z niedźwiedziami
przechadzającymi się po ulicach powoli mijają. Co tu dużo mówić, Wrocław włożył sporo pieniędzy w kampanię promocyjną miasta, ale są tacy,
którzy zawodowo zajmują się niweczeniem tych wysiłków.
Większość z nas słyszała o coraz popularniejszych wieczorach
kawalerskich w Polsce. Wyspiarze masowo przyjeżdżają do naszego kraju by spędzić w gronie przyjaciół ostatnią noc wolności. Póki
co oblężenie przeżywa Kraków. Początkowy zachwyt popularnością miasta ustąpił jednak miejsca irytacji i zniesmaczeniu, okazało
się bowiem, że angielską flegmę i nieskazitelne maniery można
włożyć między bajki. Co więcej, przyjezdni z Wysp chcieli pić coś
więcej niż tylko herbatkę o piątej po południu! Efektem ich zabaw
są zdemolowane lokale na krakowskim rynku, burdy, krzyki i ogólnie pojęte chamstwo. Oburzeniu końca nie widać. Wszak jak można przylecieć do obcego kraju, bądź co bądź w gości i zachowywać
się tak niegodnie! Można, można i my Polacy niestety bardzo dobrze o tym wiemy. Większość ludzi ma dziwne przeświadczenie,
że gdy znajdzie się za granicą może robić wszystko. Dzięki temu
Polacy mają opinię pijaków, a Polki puszczalskich (aczkolwiek bardzo pięknych). Generalizacja jest krzywdząca, ale niejednokrotnie
prawdziwa. W każdym razie w Krakowie goście z Wielkiej Brytanii
czy Irlandii nie są już mile widziani. Czy słusznie? Nie mnie oceniać,
ale czy przypadkiem jako kocioł nie próbujemy przygadać garnkowi… Strach Krakowian przed dewastacją ich pięknego miasta zdaje
się przenosić na mieszkańców innych pięknych miast, takich jak
Wrocław.
14
Czarny PR
Wieczór kawalerski Jason’a był planowany od stycznia, chociaż
miał się odbyć dopiero we wrześniu. Jason chciał być pewien, że
wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Znudzony imprezami na
rodzinnej Zielnej Wyspie zdecydował, że zaszaleje gdzieś w Europie. Miało mu towarzyszyć ok. 20 kolegów, więc względy finanso-
we były nie bez znaczenia. Kraków? Nie, Jason już tam był. Może
Praga? Nie, zbyt popularna, zatłoczona. Wybór padł na Wrocław.
Decyzja została podjęta, pozostało znaleźć kogoś, kto wszystko
zorganizuje. W dobie Internetu nie było to trudne. „Last Night of
Freedom” zajmuje się organizacją imprez kawalerskich. W każdym
większym mieście mają swojego „miejscowego” przedstawiciela,
ale wszelkie formalności załatwia się przez centralę w Wielkiej Brytanii. Jason, oprócz oczywistej wizyty w klubie zaplanował m.in.
zwiedzanie miasta w wynajętym tramwaju. Liczył na niezapomniany weekend. Przeliczył się…
Problemy zaczęły się dzień przed planowanym wyjazdem. Pani
Kasia T.- wrocławska przedstawicielka( HYPERLINK „http://www.
lastnightoffreedom.co.uk/stag-reps/wroclaw/kasia-t/”http://
www.lastnightoffreedom.co.uk/stag-reps/wroclaw/kasia-t/)
oświadczyła, że niestety tramwaju nie będzie, z powodu… strajku.
Trudno - pomyślał Jason - nic nie poradzę na strajki w Polsce. Pełen nadziei na udany weekend, Jason i jego znajomi, przylecieli na
początku września do Wrocławia. Choć pokoje nie były gotowe o
umówionej porze, a bus, który miał ich zawieść do hotelu spóźnił
się ponad godzinę, nic nie było w stanie zepsuć szampańskich nastrojów przybyłych. Wycieczki tramwajowej nie było, więc wszyscy
pozwolili sobie na kilka godzin drzemki przed szaloną nocą. Polska w opinii Irlandczyków to kraj, w którym „kultura” klubowa jest
na bardzo wysokim poziomie, więc wyobrażenia o nadchodzącej
nocy były dość wybujałe. Co prawda żaden z uczestników imprezy
nie miał pojęcia, do którego klubu warto się udać, ale na szczęście
miała im towarzyszyć Pani Kasia, znająca wrocławskie życie nocne
od podszewki, wszak co weekend zajmowała się rządnymi rozrywki grupami obcokrajowców. PRL - zawyrokowała Pani Kasia i poprowadziła 20 Wyspiarzy do najlepszego na tę okazję lokalu. Jason
spodziewał się czegoś większego, ale ufał, że „miejscowa” zaprowadzi niemal dwa tuziny mężczyzn gdzieś, gdzie wszyscy będą się
dobrze bawić. Rozsiedli się, zamówili drinki. Kilku niecierpliwych
od razu ruszyło na parkiet by przyłączyć się do kilku tańczących
dziewczyn. Nie było im jednak dane „wyrazić się” tańcem, ponieważ Pani Kasia, czym prędzej sprowadziła ich na ziemię. Jason zdziwił się, że nie pozwala się tańczyć jego przyjaciołom, ale na szczęście Pani Kasia wytłumaczyła, że w Polsce panują inne zwyczaje. Jeśli dziewczyna jest na parkiecie sama, to znaczy, że za żadne skarby
nie życzy sobie, aby ktokolwiek do niej podchodził, a nie uszanowanie jej woli jest jednoznaczne z molestowaniem seksualnym.
Cóż było robić? Trzymać się z dala od Polek i próbować robić dobrą
minę do złej gry, w końcu to była ostatnia noc wolności Jasona…
A teraz fakty. Za tramwaje we Wrocławiu odpowiada MPK. Strajk
jego pracowników prawdopodobnie nie przeszedłby bez echa, ale
czy na pewno? Na początku września w naszej firmie nie było
żadnego strajku - zapewniła pracowniczka MPK odpowiedzialna
za wynajem tramwajów - osoba, która przekazała takie informacje po prostu kłamała. Żeby wynająć tramwaj należy zwrócić się z
odpowiednią pismem minimum dwa tygodnie przed planowanym
wynajęciem, czyżby Pani Kasia przegapiła terminy i nie potrafiła
się do tego przyznać? Cóż, wybaczmy jej, w końcu wpadki zdarzają
się każdemu, ale są granice zaniedbań… Naprawdę trudno powiedzieć, czym kierowała się przedstawicielka Last Night of Freedom
zabierając 20 obcokrajowców do PRL’u. Specyficzny, komunistyczny klimat, który tak bardzo podoba się wielu Wrocławianom był
kompletnie niezrozumiały dla grupy Irlandczyków, którzy spodziewali się przestrzeni i klubowej muzyki. Nie wspominając już
o metrażu lokalu, w którym zatłoczony parkiet jest nieodzownym
elementem każdej imprezy, szczególnie w sobotę, kiedy to odbywał się opisywany wieczór kawalerski. Zaskakująca jest również teoria jakoby tańczenie w gronie koleżanek było manifestem „Faceci
precz!”.
Być może Pani Kasia za wszelką cenę chce oszczędzić Wrocławiowi losu Krakowa, czyli najazdów obcokrajowców, którzy bez zahamowań dewastują miasto. Może przechodziła trudny okres i Jason
miał pecha, że odbiło się to akurat na jego wieczorze kawalerskim
lub też była i jest święcie przekonana, że PRL jest znakomitym wyborem, a rezerwacja tramwaju po prostu wyleciała jej z głowy. A
może Pani Kasia to sabotażystka z Krakowa, która próbuje zniechęcić do Wrocławia. Kto wie… Faktem jest, libacje gości z Wysp nie
zbudzają sympatii mieszkańców odwiedzanych przez nich miast,
ale tak samo jak nie każdy Polak jest pijakiem a Polka puszczalską,
tak samo nie dla wszystkich obcokrajowców priorytetem jest zrobienie rozróby i obsceniczne zachowanie, a prewencyjne psucie
imprez to zdecydowanie przesada.
Karina Łuszcz
15
Futbolowy target – dzieciaki
. Nie jest to oczywiście handel żywym towarem, bowiem chodzi tutaj
o transfer piłkarski. Skauci i szefowie do spraw szkolenia już nie śledzą
dokładnie rynku zawodników 18-19 letnich. Dlaczego? Po prostu są zbyt
wiekowi! Więcej czasu zajmie im aklimatyzacja w zespole, a może zdarzyć
się tak, że nie poczują się jak u siebie i będą tylko same problemy. A co
najważniejsze w tym biznesie, kasa „pójdzie się paść”. Dlatego największe
potęgi piłkarski w Europie inwestują już w kilkunastoletnie dzieci. Ciągle
słyszymy podczas ligowych spotkań czy tych na arenie międzynarodowej
nazwiska piłkarzy, których do tej pory nie znaliśmy. Wówczas komentator
z podnieceniem w głosie dodaje, że ma on dopiero 16 lat i wielka kariera
stoi przed nim jeszcze otworem.
To jeszcze nic. Zaskoczyła mnie niedawna wiadomość w internecie,
jakoby włoski AC Milan zakontraktował zaledwie dziewięciolatka. Ale to
nie koniec. Ten dzieciak z Meksyku już od dłuższego czasu przebywa w
Europie. Pierwsze szlify (chyba jeszcze w brzuchu matki) zbierał w Chivas
Guadalajara, by później przenieść się na Stary Kontynent i… trafił do
wielkiej Barcelony. Tam jego rozwój przebiegał niezwykle prawidłowo, co
zwróciło uwagę Mediolańczyków. I stało się! Najmłodszy piłkarz trafił na
San Siro.
Zastanawiające jest teraz to, czy ten trend będzie się powtarzać. Bo
jeśli tak to biedne te dzieci. Ich dzieciństwo minie z prędkością światła i
rozpoczną prawdziwe dorosłe życie i zarabianie pieniędzy. Jestem zatem
ciekaw, czy znakomity Argentyńczyk Serio Aguero grający w Atletico
Madryt dostał już propozycję oddania dziecka w odpowiednim wieku.
Bowiem w stanie błogosławionym znajduje się jego małżonka – córka
legendy piłkarskiej Diego Maradony. A geny dwójki tak wspaniałych
piłkarsko osobistości wróżą coś niesamowitego.
Mateusz Matković
16

Podobne dokumenty