Dzień I – czwartek - II Liceum Ogólnokształcące w Radomsku
Transkrypt
Dzień I – czwartek - II Liceum Ogólnokształcące w Radomsku
Dzień I – czwartek Jest 8.30 zaraz ruszamy w drogę. Przed szkołą żegnają nas rodzice i koledzy. Są łzy, ktoś macha chusteczkami ( nie ważne, że higieniczne- liczą się intencje). Jesteśmy podekscytowani, bo czeka nas długa podróż. Niektórzy nie jechali jeszcze tak daleko, więc są i obawy jak wytrzymają to ich żołądki... Właśnie minęła 15, a my przekroczyliśmy granicę Polski. Nie trzeba patrzeć na znaki, żeby zorientować się, że jesteśmy już na terenie Niemiec. Wjazd na zachodnie szosy zdecydowanie poprawił komfort naszej podróży. Umilamy sobie czas rozmowami, żartami i oglądaniem filmów. Mamy jeszcze sporo prowiantu w torbach, więc optymistycznie patrzymy w przyszłość. Niedawno minęła 21, a my już mamy przygotowane posłanka. Mościmy się w nich jak najwygodniej, nie trzeba nam przypominać o porze ciszy nocnej. Poza tym i tak nie mamy nic ciekawszego do roboty, bo ile można jeść czy rozmawiać?... Dzień II- piątek Jest 3 nad ranem. W autokarze zapanowało wielkie poruszenie wśród radomszczańskich susłów. Te które nie otworzyły oczu, są delikatnie budzone słowami: „ Tyyyy wstawaj !!!! Jesteśmy w Paryżu!!!!” Wypatrujemy zaspanymi oczami symbolu tej stolicy. Niestety! Mer Paryża działając w porozumieniu z pewnym sołtysem zabrał ze sobą na noc, do domu osławioną wieżę. Nie jest nam dane ją dziś zobaczyć! Zdegustowani wracamy do naszych norek, by zapaść ponownie w sen. Ostatni postój przed dotarciem do celu. Zabieramy się do porannej toalety. Poprawiamy nasz wizerunek przed spotkaniem z przyjaciółmi z Rennes. Najwięcej czasu zajmuje to oczywiście dziewczynom. Nic dziwnego, ponieważ poza myciem trzeba jeszcze zrobić makijaż, zmienić kreacje...Nasi chłopcy wykorzystują ten czas na prysznic. Wybiła 9.... Jesteśmy już w liceum i zaskakujemy tym faktem wszystkich. Dzięki naszym kierowcom przyjechaliśmy 3 godziny przed przewidywanym terminem. W związku z tym mamy wątpliwości, czy nasi francuscy koledzy cieszą się, bardziej z tego, że już nas widzą, czy też z powodu przerwanych lekcji. Jednak, jeśli weźmiemy pod uwagę, że przerwaliśmy im lekcję fizyki, jesteśmy im skłonni wybaczyć tą drugą ewentualność...tym bardziej, że powitanie jest bardzo wylewne. Zwłaszcza w przypadku Anthonego... Zwiedzamy szkołę i jednocześnie sami czujemy się jak swego rodzaju eksponaty. Jesteśmy pierwszymi Polakami, którzy tu przyjechali. Ciąży więc na nas wielka odpowiedzialność, by pokazać się z jak najlepszej strony. Zważywszy na nasz urok osobisty oraz czar opiekunek, poradzimy sobie z tym bez problemu. Szkoła jest ogromna i wygląda jak te, które znamy z amerykańskich filmów. Smutno nam, że my możemy sobie tylko pomarzyć o takich warunkach do nauki. Piękne, nowoczesne pracownie, wyposażone w sprzęt audio-wizualny i wszelkie potrzebne pomoce dydaktyczne. Podobnie jest z ze szkolnym podwórkiem, całym w zieleni. Jesteśmy w centrum miasta. Nasi koledzy „wywieźli” nas tu by zagrać w podchody. Nie pomagają nasze pełne dezaprobaty spojrzenia, że nie mamy siły na biegi przełajowe, tym bardziej że z nieba leją się strugi deszczu. Jedynym plusem jest to, że zobaczymy kawałek Rennes. Wreszcie jesteśmy znowu pod szkołą. Nadzieja, że w końcu będzie dane nam odpocząć dodaje nam skrzydeł. Powoli zjawiają się rodzice i „wywożą” nas w siną dal.... Dzień III sobota Dziś nie mamy w planie zajęć w szkole, dlatego jak wieść gminna niesie nasi Francuzi sami zorganizowali nam czas. Przed nimi duże wyzwanie po ich wizycie w Radomsku. Jesteśmy na lodowisku. Można im go pozazdrościć, ale na to uczucie nie ma miejsca bo wolimy poszaleć na lodzie. Jest masa śmiechu, zwłaszcza kiedy patrzy się z jakim wdziękiem jeżdżą Paweł i Piotrek. Ach ta gracja w każdym ich ruchu, te brawurowo wykonywane figury łyżwiarskie...Ten widok sprawia, że spontanicznie decydujemy się na kontynuację wieczoru. Tym razem na stałym lądzie, by wyrównać szanse reszty grupy w ujawnianiu swych talentów. Dzień IV -niedziela Po pracowitej sobocie i wyczerpującym wieczorze u Romain (swojsko nazywanego Romkiem)głównie odpoczywamy. Odwiedzamy się, spacerujemy po mieście. Dzień V – poniedziałek Zaczynamy od ponownego zwiedzania miasta. Tym razem oglądamy miejsca, których jeszcze nie widzieliśmy. Kolejny punkt programu przewiduje coś co nazwano „Tańce bretońskie”. Okazuje się, że jest to pokaz połączony z ich nauką. Gwiazdą parkietu i najzdolniejsza kursantką jest pani prof. Smendowska. Jesteśmy z niej dumni, że tak wspaniale reprezentuje Radomsko i naszą szkołę. Jedziemy do Mont Saint- Michel. To niezwykle piękne miejsce, które zachwyciło nas wszystkich. Trudno je opisać słowami, dlatego namawiamy wszystkich do obejrzenia jego uroków w Internecie. W opactwie mieszka nasz rodak w habicie, co bardzo nas zaskakuje. Tu też słuchamy z zapartym tchem legendy autorstwa Przemka o mniszku i jego tatusiu. Okazuje się, że mamy naszego rodzimego La Fontaine'a. Po przejściu 5 milionów schodów wreszcie wracamy do autobusu. Brak nam sił, a w perspektywie mamy kolejny wieczór z przyjaciółmi. Na szczęście koledzy też potrzebują odpoczynku, więc tylko nieliczna grupa udaje się do restauracji na wyśmienite „galety” (rodzaj słonych naleśników). Pierwszy raz wieczór w Rennes mija nam tak spokojnie... Dzień VI – wtorek W tym dniu mieliśmy zaplanowany piknik nad Kanałem la Manche. Po spotkaniu w liceum wyruszyliśmy najpierw do Dinan miasteczka o charakterystycznej, średniowiecznej architekturze, a następnie spacerowaliśmy po Saint Malo. Nikt nie spodziewał się ujrzeć tak niesamowitego krajobrazu. Pomarańczowo-żółty piasek i błękitno-zielonkawa woda... Niektórzy z nas, tak się zachwycili, że postanowili zanurzyć się w zimnej wodzie. Jedną z tych osób, byłem ja. Właściwie, mogłem powiedzieć, że kąpiel o tej porze roku nie będzie przyjemna, ale co by to było, gdybyśmy w takim miejscu nie skorzystali z nadarzającej się okazji? Ach... Nawet, gdy teraz o tym myślę robi mi się zimno. W drodze powrotnej wszyscy byli zmęczeni, jednak chłopcy postanowili zapewnić wszystkim rozrywkę. Stwierdziliśmy, że pokarzemy nasze talenty wokalne, a raczej ich brak, wtórując autokarowemu radiu. Mimo naszych kiepskich prób, śmiechu nie zabrakło. Dzień VII – środa Cały poranek poświęciliśmy na zwiedzanie „naszego” francuskiego miasta. Okazało się, że ta miejscowość ma bardzo bogatą historię. Kto by pomyślał, że to właśnie tu zaczęła się rewolucja francuska? Po tej „żywej lekcji” udaliśmy się do Merostwa, gdzie zostaliśmy powitani przez władze miasta. Nikt nie mógł doczekać się końca przemowy, patrząc na przygotowany dla nas poczęstunek. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo lubimy ciastka. Zjedliśmy wszystko. Potem mieliśmy czas wolny. Na późne godziny nocne zaplanowano odwiedziny w redakcji najpopularniejszego dziennika w regionie Bretanii „Quest France”. Miły pan opowiedział nam o swojej pracy w gazecie. Nie mogliśmy rozmawiać głośno, ponieważ ludzie pracują tam 24 godziny na dobę. Zobaczyliśmy też film o tym jak powstają gazety. Oczywiście po francusku!!! Były tam również gratisowe zatyczki do uszu. Niektórzy mylili je z cukierkami... Na koniec otrzymaliśmy podarunek w formie egzemplarza jeszcze „ciepłej” „ Quest France” i rozjechaliśmy się do domów. Dzień VII – czwartek Pojechaliśmy na Wybrzeże Różowego Granitu. Było deszczowo. Mimo to, gdy autobus zatrzymał się na parkingu, chłopcy zaczęli wspinaczkę po ułożonych malowniczo skałach. Było bardzo ślisko. Jeden z nas przekonał się o tym na własnej skórze. Wędrowaliśmy wytyczonymi ścieżkami oglądając piękne krajobrazy. Deszcz sprawił, że miejsce wydało się nam jeszcze bardziej magiczne. Różowe skały przypominały pieska, kostkę do gry, smoka, a nawet paletę malarza. Incroyable! Po wyczerpującym spacerze udaliśmy się do lokalnej restauracji, w której podano nam bretońskie specjały min. galety z jajkiem i szynką, a na deser słodkie naleśniki. Niektórym spodobały się tamtejsze obyczaje, a zwłaszcza picie Cidru do obiadu. To cudowne miejsce pożegnało nas niezwykła tęczą. Nigdy takiej nie widziałem! Po powrocie do liceum była już przygotowana dla nas kolacja pożegnalna. Po tak sutym posiłku, nikt nie mógł nic przełknąć. Dzień VIII – piątek To najsmutniejszy punkt całej wymiany podczas pobytu w Polsce i we Francji. Od samego rana, nawet w rodzinach naszych korespondentów, panowała ponura atmosfera. Pod liceum żegnaliśmy się z Francuzami kilka razy. Autokar był pełen łez... Trzeba było jednak szybko pogodzić się z zakończeniem wymiany, ponieważ jechaliśmy zwiedzać najpiękniejsze miasto „ Słodkiej Francji”, czyli samą stolicę. Przeszliśmy w Paryżu długą drogę oglądając najważniejsze i najpiękniejsze zabytki. Rzeczą jasną jest, że najbardziej interesowała nas wież Eiffel’a. Gdy dotarliśmy na miejsce spotkaliśmy miejscowych handlarzy. Okazało się, że mówią w kilku językach, w tym także i w naszym. Bardzo podobała się nam ich polska wymowa. Po długim spacerze (maraton trwał prawie 7 godzin) wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy w kierunku naszego kraju. Tak zakończyła się nasza piękna przygoda. Trwa jednak nadal w naszych pięknych wspomnieniach utrwalonych na fotografii. Pozostały też liczne przyjaźnie, które nawiązaliśmy podczas pierwszej wymiany polsko-francuskiej. Wrażeniami podzielili się uczestnicy wymiany, uczniowie I klasy prawniczo-frankofońskiej Noemi Szyler i Paweł Gustalik