Blockbusters. Sztuka wypełniania sal muzealnych

Transkrypt

Blockbusters. Sztuka wypełniania sal muzealnych
fotografie: agencja Gazeta, serwisy internetow muzeów MoMA, Louvres, National Gallery
paweł leszko­wicz
blockbus­ters
sztuka wype³niania sal muzeal­nych
16
16
Kolej­ki przed kasami muzeów, tłumy tłoczące się
w salach, sklepy pełne gadżetów: koszul­ki z Picas­
sem i kubki z Monetem. Wysta­wy jako temat dzien­ni­
ków telewi­zyj­nych. To zapew­ne znowu jakiś skandal...
Nie, to tylko blockbus­ters, nowy typ wystaw, wysta­wy
pop. Zachod­nie muzea są pod ich ciągłą presją od
lat 70., polscy muzeal­ni­cy w pełni zderzy­li się z tym
fenome­nem w latach 90. Jak zatem wypełnia się muzea
i galerie tłumami?
Początki są różne, na Zacho­dzie zaczęło się od Tuten­
cha­mo­na, w Polsce od seksu. Pojawiło się to po raz
pierw­szy w latach 70. W PRL-u odbywały się przeglądy
fotogra­ficz­ne­go aktu kobie­ce­go „Wenus”. Masy sztur­mo­
wały sale wysta­wien­ni­cze, wyposzcze­ni w purytańskim
i seksofobicz­nym komuniz­mie Polacy zabija­li się, aby
zobaczyć fotogra­fie ekspery­men­tu­jące z ciałem kobie­
cym, czyli dziwne, uznawa­ne za artys­tycz­ne ujęcia
piersi i pośladków. Czy czasy się zmieniły?
Czy wystar­czy dzisiaj seks,
by przyciągnąć tłumy do muzeów? Sięgnijmy po zachod­nie przykłady, by spróbować na
to pytanie odpowie­dzieć.
Blockbus­ters wiążą się z jednym z wybuchów
egipto­ma­ni­i. W 1972 roku w British Museum
w Londy­nie wysta­wę „The Treasu­res of Tuten­kha­
mun” (Skar­by Tuten­cha­mo­na) przez 9 miesięcy
zobaczyło 1.695.000 widzów. Prawie dwa milio­ny
przybyły, aby zobaczyć pięćdziesiąt obiek­tów. Egips­
kie skarby przetrwały to oblężenie i stały się inspi­ra­
cją muzeal­ne­go show, który ma przyciągnąć milio­ny
i milio­ny zarobić. Jeśli, oczywiście, się powie­dzie. Po
Londy­nie wysta­wa pojechała do kilku amery­kańskich
metro­po­li­i, a prezy­dent Nixon pojawił się na niej
w ramach swej wizyty dyplo­ma­tycz­nej w Egipcie. Ze
sztuką związała się tu również polity­ka.
Czym jest zatem ekspo­zy­cja muzeal­na typu blockbus­
ter? Wysta­wa w British Museum była frekwen­cyj­nym
ekstre­mum, większość blockbus­ters trwa bowiem
zazwy­czaj przez trzy miesiące i powin­na zostać
odwie­dzo­na przez 250.000 ludzi, aby dostać się na
muzeal­ny Olimp klasy B. Grani­cę wyzna­cza zatem
ćwierć milio­na. Chodzi o duże, a nawet bardzo
duże i popular­ne wysta­wy. Drugim wyznacz­ni­kiem
jest rodzaj publi­cz­ności. Na blockbus­ter chodzą
ludzie, którzy normal­nie raczej nie pojawia­ją się
w muzeach i nie intere­su­ją sztuką; tu zaś ni stąd ni
zowąd decydu­ją się stać w kolej­kach i nawet kupić
droższy niż zwykle bilet. Ludzie, którzy ponad­to
zosta­wia­ją niemało pieniędzy w muzeal­nym sklepie
z pamiątkami.
Maksy­ma­lizm jest celem wystaw typu blockbus­ter
i pod jego kątem należy na nie patrzeć. Maksy­mal­
ny rozgłos, zarobek i publi­cz­ność. Za wszys­tkim
kryje się zarówno ekono­mia, jak i polity­ka. Muzeum
chce zarobić, państwa nawiązują współpracę
w ramach wymia­ny kultu­ral­nej. Pamiętajmy, że wysta­
wy tego typu rzadko może zorga­ni­zo­wać jedno
muzeum, trzeba bowiem łączyć kolek­cje z różnych
insty­tu­cji, często w różnych częściach świata.
Zatem blockbus­ters podróżują po wielu krajach,
pokazy­wa­ne zazwy­czaj w kilku współpracu­jących
muzeach. Przygo­to­wu­je się je latami. Są wresz­cie
i sponso­rzy, największe firmy i korpo­ra­cje, których
17
17
logo pojawia się na każdym kawałku przestrze­ni
związanym z wysta­wą.
Programo­we stworze­nie forma­tu blockbus­ter
przypi­su­je się Thoma­so­wi Hovin­go­wi, dyrek­to­ro­wi
nowojor­skie­go Metro­po­li­tan Museum of Art (MET)
w latach 1967-1977. W okresie gdy amery­kańskie
muzea były oskarżane o elita­ryzm, on wprowa­dził
nowe elemen­ty popula­ry­zu­jące do organi­za­cji
wystaw. Spekta­ku­lar­ne ekspo­zy­cje miały być
odpowie­dzią na
obywa­tel­skie obowiązki muzeum
w kultu­rze demok­ra­cji.
Nowe wysta­wy starały się połączyć otwar­cie na jak
największą publi­cz­ność, eduka­cję, rozrywkę i zysk.
Inne muzea pojęły tę lekcję błyskawicz­nie.
Nie tylko demok­ra­cja, ale i rynek zdecy­do­wały
o amery­kańskiej inwen­cji wysta­wien­ni­czej. W Sta­
nach Zjedno­czo­nych muzea w mniej­szym stopniu
niż w Europie wspie­ra­ne są przez fundu­sze rzą­
dowe. Powsta­nie najważniejszych tamtej­szych
muzeów opierało się na prywat­nych pieniądzach,
fortu­nach i kolek­cjach milio­ne­rów – filan­tro­pów.
Była to mała grupa prywat­nych donato­rów, których
rola zaczęła się zmniej­szać w latach 70. Muzea
stanęły zatem przed koniecz­nością zarabiania na
siebie i poszu­ki­wa­nia nowych sponso­rów. Tutaj
wkroczyły więc korpo­ra­cje, ze swoim modelem
poszu­ki­wa­nia rozgłosu i maksy­ma­liz­mu. Zatem obok
wzorców demok­ra­cji obywa­tel­skiej formu­łę blockbus­
ters określiło również rekla­mo­we zapotrze­bo­wa­nie
i strategie wielkie­go biznesu.
Początkowo w Europie rola blockbus­ters była słab­
sza, gdyż tutaj w większości wypad­ków utrzy­ma­nie
muzeów zapew­niało państwo, nie doświadczy­
ły więc one takie­go nacis­ku związanego z zarabia­
niem pieniędzy na wysta­wach. Wyjątkiem jest
pozbawio­na rządowych dotacji Royal Acade­my
of Art w Londy­nie, specja­li­zu­jąca się właśnie
w popu-lar­nych ekspo­zy­cjach wielkich malarzy
i drogich biletach. Właśnie Royal Acade­my uczes­
tni­czyła w organi­za­cji najważniejszych europej­skich
blockbus­ters. Jednak również w Europie muzea
coraz częściej są zmusza­ne przez rząd do większej
komer­cja­li­za­cji. Trudno zorga­ni­zo­wać jakąkolwiek
wysta­wę bez specjal­nych sponso­rów, a zyski
z popular­nych ekspo­zy­cji są cennym źródłem docho­
du dla insty­tu­cji, szcze­gólnie jeśli mogą je w pełni
zosta­wić dla siebie.
Blockbus­ters sygna­li­zu­ją więc przejście od wysta­
wien­ni­cze­go elita­ryz­mu do demok­ra­cji uczes­tni­
czącej, gdy muzea uczes­tni­czą w społeczeństwie,
a społeczeństwo w muzeach.
Rachu­nek jest prosty:
frekwen­cja = popular­ność =
= demok­ra­tyczna kultu­ra =
= ideolo­gicz­ne uprawo­moc­nie­nie =
= fundu­sze.
Co zatem pokazać, aby stworzyć blockbus­ter?
W latach 90. jedno z rumuńskich muzeów rozpuściło
tajem­ni­cze pogłoski, iż posia­da mumię najstar­sze­
go na Ziemi człowieka. Tłumy sztur­mo­wały jak na
„Wenus”, mumii nigdzie jednak nie było. Kto wierzy
w rekla­mę, sam jest sobie winien, jednak bez niej
nikt nie dowie­działby się o muzeum. Ten żart ma swą
logikę, gdyż blockbus­ters opiera­ją się właśnie na
ciężkiej, długiej i niezwyk­le kreatyw­nej pracy sztabu
public relations. Organi­za­cja blockbus­ters związana
jest z prawdzi­wym medial­nym bombar­do­wa­niem
publi­cz­ności. Dopie­ro drugim w kolej­ności pytaniem
jest: co pokazać? Jeżeli chodzi o sztukę, mamy kilka
18
zasad­ni­czych typów blockbus­ters.
EGZOTY­KA: czyli Tuten­cha­mon, skarby Nigerii
lub... rosyj­skich carów. Sztuka i kultu­ra innych
regio­nów świata. Wysta­wy bogactw antycz­nych lub
egzotycz­nych cywili­za­cji, głównie nie-za­chod­nich.
Spektak­le władzy, tajem­ni­cy, grozy i połysku. Skraj­na
fetyszy­za­cja kulturo­wej inności.
GENIU­SZE MODERNIZMU: wszys­cy najważniejsi
impres­jo­niści i inni wielcy malarze nowoczes­ności.
W skrócie, od Clauda Moneta do Andy’e­go Warho­la.
Na liście są Edouard Manet, Vincent van Gogh, Paul
Gauguin, Henri Matis­se, Salva­dor Dali, Jackson Pol­
lock, z na czele, oczywiście, Pablo Picas­so. Twórcy
powszech­nie znani z nazwis­ka, legen­dy, masowych
koloro­wych repro­duk­cji i zawrot­nych cen obrazów.
Dodat­ko­wo im wszys­tkim towarzy­szy jakże atrak­cyj­
na aura rewolu­cyj­ności, z jaką wkracza­li w histo­rię
nowoczes­nej kultu­ry. Największe blockbus­ters lat 90.
należą właśnie do tego typu, około milio­na publi­cz­
ności miała wysta­wa Clauda Moneta w Art Insti­tu­te
of Chica­go w 1995 roku i Henri Matis­sa w Museum of
Modern Art (MoMA) w Nowym Jorku w 1993 roku.
STARZY MISTRZO­WIE: czyli najwięksi artyści
w histo­ri­i zachod­niej sztuki. Są to najrzad­sze i najcen­
niej­sze blockbus­ters, gdyż muzea niechętnie zgadza­
ją się na wypożyczania takich bezcen­nych dzieł
i ich podróże, koszty ubezpie­czeń są również zbyt
wysokie. Najsławniej­sze przykłady to np. wysta­wa
„The Genius of Venice” (Geniusz z Wenecji) zorga­ni­
zo­wa­na w 1983 przez Royal Acade­my of Art w Londy­
nie. Był to przegląd sztuki wenec­kie­go renesan­su
z Tycja­nem jako główną gwiaz­dą. Blockbus­ters
osiągają swój artys­tycz­ny szczyt właśnie tutaj,
w wysta­wach pozwalających podzi­wiać jedne­go
unikal­ne­go twórcę, którego dzieła rozpro­szo­ne są po
całym świecie. Taka była sławna wysta­wa Verme­e­ra
zorga­ni­zo­wa­na w 1995 roku w Natio­nal Galle­ry of Art
w Waszyng­to­nie i w Maurit­shuis w Hadze. Zobacze­
nie jej było napraw­dę „okaz­ją życia” i histo­rycz­nym
prece­den­sem, gdyż ostat­ni raz taka liczba Verme­e­
rów obok siebie (poka­za­no 30 obrazów, 2/3 dorob­ku
mistrza) była wysta­wio­na na aukcji w 1696, gdy 21
obrazów sprze­da­no. Była to zatem bardzo cenna
ekspo­zy­cja z punktu widze­nia histo­ri­i sztuki, a nie
tylko komer­cyj­ny, oszałamiająco popular­ny blockbus­
ter. Pogodze­nie tych dwóch wymia­rów jest często
w przypad­ku wystaw „rodza­ju B” raczej trudne.
MIĘDZY­NA­RO­DO­WE BIENNA­LE: czyli spektak­
le global­nej sztuki współczesnej, tego co w niej
najważniejsze i najnow­sze, będące jedno­cześnie
letni­mi atrak­cja­mi turys­tycz­ny­mi. W Europie głów­
ne przykłady to Bienna­le Wenec­kie i Documen­ta
w Kassel. W Niemczech kolej wprowa­dziła specjal­ne
tańsze bilety dla tych, co jadą na Documen­ta.
Pośród wymie­nio­nych typów, najbardziej banal­ny
i najczęstszy rodzaj blockbus­ters to „geniu­sze
moder­niz­mu”. Szcze­gólnie impres­jo­niści i Picas­so
są stereo­ty­po­wy­mi kanałami zarabia­nia pieniędzy.
Podróżująca po Polsce w 2001 roku wysta­wa impres­
jo­nis­tów ze zbiorów Musée d’Orsay w Paryżu by­
ła właśnie jego przykładem. Kontekst geogra­ficz­ny
nadał jej jednak głębszy sens, gdyż mimo tego,
że była banal­na z zachod­nie­go punktu widze­nia,
umożliwiła polskiej publi­cz­ności kontakt przynaj­mniej
z wielki­mi nazwis­ka­mi, jeśli nie dziełami.
Udostępniła więc znaną sztukę społeczeństwu, które zwykle nie ma do niej
dostępu.
Gdy rutyno­we blockbus­ters przekra­cza­ją grani­ce
Europy Zachod­niej i USA, nagle odzys­ku­ją swą
pozako­mer­cyj­ną, eduka­cyj­ną funkcję. Również na
Zacho­dzie, gdzie tego typu ekspo­zy­cje są mocno
krytykowa­ne za swą populis­tycz­ną rutynę, muzea
stara­ją się połączyć spektakl z wysoki­mi standar­da­
mi kurator­ski­mi czy nawet akade­mic­ki­mi.
Taka właśnie była wysta­wa „Monet in the 90.” (Monet
w latach 90.) w londyńskiej Royal Acade­my w 1990
roku. Kurato­rzy zdecydowali się na odtwo­rze­nie
wysta­wy, którą sam Monet zorga­ni­zo­wał 100 lat
wcześniej, w 1890 roku, chodziło więc o histo­rycz­ną
rekon­struk­cję. W katalo­gu natomiast pojawiły się
nowe próby społecznej anali­zy jego serii topoli
i stogów siana. Właśnie eseje w monumental­nych
katalo­gach są szansą połączenia popular­nych wy­
staw z akade­mic­ki­mi inter­pre­ta­cja­mi. Obok małych,
tanich książeczek infor­ma­cyj­nych dla każdego,
które towarzy­szą blockbus­ters, wydawa­ne są także
duże katalo­gi z eseja­mi specja­lis­tów. Inny przykład
ambitne­go impres­jo­nis­tycz­ne­go blockbus­ter to wysta­
wa „Origins of Impres­sio­nism” (Początki impres­jo­niz­
mu) z nowojor­skie­go MET w 1994 roku. Kurato­rzy
pokaza­li tym razem, że impres­jo­niści byli częścią
kultu­ry artys­tycz­nej lat 60. dziewiętnanstego wieku
i z niej się wywodzili. Pojawiła się również inspi­ra­
cja feminis­tycz­ną rewiz­ją kultu­ry patriar­chal­nej,
wprowa­dzo­no bowiem obrazy artys­tek związanych
z impres­jo­niz­mem: Berthe Morisot i Evy Gonza­les.
Ekspo­zy­cja przełamała zatem masku­li­nis­tycz­ny
mit artys­ty jako niezwykłej indywidualności, jak
i typową dla wielu blockbus­ters strate­gię wypro­wa­
dza­nia poza kontekst, stawia­jącą geniu­szy ponad
czasem. Wiele wystaw Picas­sa było przykładem
takie­go nadużycia.
Picas­so jest dobrym wzorcem dla pokaza­nia
metod promo­cji wysta­wy. Czasa­mi działa się po­
przez ilość, niezwyk­łą okazję zobacze­nie prawie
wszys­tkie­go. W ramach retro­spek­ty­wy Picas­sa
w nowojor­skim MoMA w 1980 pokaza­no 1000 prac,
które wypełniły całe muzeum i przyciągnęły ponad
milion widzów. Robi się również wiele jego wystaw
specja­listycznych, jak np. „Picas­so and Portrai­tu­re”
(Picas­so i portre­ty) w MoMA w 1996 roku. Wysta­wa
ta była sprze­da­wa­na na „sposób autobio­gra­ficz­ny”,
zachęcano widzów do oglądania obrazów artys­ty,
rekla­mu­jąc go jako twórcę portre­tów jego kolej­nych
żon i kocha­nek. Wykorzys­ta­no zatem mit artys­ty­ko­bie­cia­rza, wysta­wa zaś zbiegła się z promo­cją
filmu „Picas­so, twórca i niszczy­ciel”. Widać więc,
że większość blockbus­ters rekla­mu­je sztukę poprzez
utrwa­lo­ne mity i schema­ty lub po prostu wykorzys­tu­
jąc pociąg publi­cz­ności do sensa­cji.
Blockbus­ters wzmac­nia­ją mitolo­gie artys­tycz­ne
i rzadko mogą sobie pozwo­lić na twórczą rewiz­ję
mitu, gdyż to właśnie na mitycz­nej aurze opiera się
marke­ting i komuni­ka­cja z media­mi.
Jeśli mitu jeszcze nie ma, to się go umiejętnie wytwa­rza lub podsyca.
Znamien­ny jest tu przypa­dek Paula Cézanne’a,
który nie ma atrak­cyj­nej biogra­fi­i, a jego obrazy są
trudne w odbio­rze. W 1996 roku londyńska Tate
Galle­ry, świado­ma faktu, że nie jest to łatwy mate­
riał na blockbus­ter, rozpo­częła od kilku­mie­sięcznej
wstępnej promo­cji swojej wysta­wy Cézan­na. Rekla­
mo­wa­no ją jako unikal­ne doświadcze­nie spotka­nia
malarzy z malarzem, tajem­ni­czym artys­tą, który
napraw­dę kochał płótno, a jego dzieła tchną niewy­
po­wie­dzia­ny­mi emocja­mi, niezwyk­łą pasją. „Jest to
duch, który może przemówić tylko do nielicz­nych!”
Przemówił do 400 tysięcy widzów, których snobizm
został połechta­ny możliwością spraw­dze­nia się
podczas kontak­tu z Taką Sztuką.
Pomimo tego, iż okreso­we blockbus­ters stały się dla
wielu dużych insty­tu­cji wysta­wien­ni­czych niezbędne,
zapew­nia­jąc im finan­so­we zabez­pie­cze­nie i społecz­
ne uprawo­moc­nie­nie, oraz dostar­cza­jąc publi­cz­ności
„eduka­cyj­nej rozryw­ki”, są one również bezli­tośnie
oskarżane. Lista zarzu­tów jest długa, poczy­na­jąc od
kryty­ki za komer­cja­li­za­cję wysokiej kultu­ry, banali­za­
cję sztuki, wzmac­nia­nie najbar­dziej konwen­cjo­nal­
nych upodo­bań artys­tycz­nych, centra­li­za­cję sztuki
w wielkich metro­po­liach, koliga­cje z wątpliwy­mi
sponso­ra­mi (firmy od alkoho­lu i papiero­sów), naraża­
nie dzieł i nawet wresz­cie... ogłupianie publi­cz­ności.
Funkcjo­nu­je ironicz­ny dowcip, iż ideal­ny blockbus­ter
miałby tytuł:
„Starożytne skarby impres­jo­nistów”.
Tymcza­sem blockbus­ters, tak jak wszys­tkie tenden­
cje w kultu­rze, choć mają swoje wzloty i upadki, są
wyrazem potrzeb teraźniejszości, pomimo tego, że
sama idea wielkich wystaw ma dziewiętnastowiecz­
ną genezę. Muzea są obecnie posta­wio­ne przed
ekono­micz­ną presją, muszą walczyć o swe miejs­
ce w zmedia­li­zo­wa­nym społeczeństwie, szuka­ją
nowych form komuni­ka­cji z odbior­cą. Blockbus­ters
są jednym ze sposo­bów odpowie­dzi na te wyzwa­
nia – muzeum nie wypie­ra się tutaj przecież swojej
pierwot­nej funkcji i stara się zapew­nić ludziom
kontakt z auten­tycz­nym dziedzic­twem kultu­ry, robi
to jednak na znacz­nie większą skalę, kieru­jąc się
większymi ambicja­mi.
Oczywiście, pojawia się zagrożenie, iż komer­cyj­ny
sponso­ring i cel mogą się stać nową formą cenzu­ry,
ograni­cza­jąc muzeum do wystaw schle­bia­jących
najbar­dziej prymi­tyw­nym gustom, dlate­go równowa­
ga pomiędzy spekta­ku­lar­ny­mi i bardziej ambit­ny­mi
projek­ta­mi jest koniecz­na. Blockbus­ters są jednak
tak drogi­mi i czasochłonnymi przed­sięwzięciami,
iż żadne muzeum nie byłoby w stanie tylko na nich
oprzeć swego progra­mu wysta­wien­ni­cze­go.
Ważne jest więc wciąż to, co pomiędzy,
a blockbus­ters zarabia­ją pieniądze również na
„normal­ne” ekspo­zycje.
A co w Polsce po „Wenus”? W gierkow­skich latach
70. pojawiły się również inne swojs­kie „soc-bloc­kbus­
ters”. Przede wszys­tkim patrio­tycz­no­-his­to­rycz­ny
„Pola­ków portret własny” w krakow­skim Muzeum
Narodo­wym, na który przyjeżdżała cała Polska,
przeglądając się w portre­tach przod­ków i w lustrze
zamyka­jącym wysta­wę. W latach 80. „soli­dar­
nościowa” sztuka pokazy­wa­na w kościołach była być
może specy­ficz­ną formu­łą popular­ne­go wysta­wien­
nic­twa. W latach 90. przodo­wały dwie insty­tu­cje
warszaw­skie: Muzeum Narodo­we i Państwowa
Galeria Sztuki Zachęta, a ich strate­gia zbliżona
była do wypra­co­wa­ne­go na Zacho­dzie modelu
blockbus­ters.
W ramach wysta­wy w Muzeum Narodo­wym pt.
„Cara­vag­gio i różne oblicza caravag­gio­niz­mu”
z 1996 roku, zasto­so­wa­no zabieg skraj­nej teatra­
li­za­cji i marke­tin­gu skupio­ny na jednym obrazie,
miano­wi­cie „Złożeniu do grobu” Caravag­gia, przywie­zio­nym z Pinako­te­ki Watykańskiej od Papieża. To
pocho­dze­nie było staran­nie podkreślane w ramach
akcji promo­cyj­nej; wysta­wę odwie­dziło 81 tysięcy
ludzi. Rekor­dzis­ta­mi również w Polsce są oczywi­
ście impres­jo­niści. W 2001 roku warszaw­ską część
wysta­wy „Od Moneta do Gaugi­na. Impres­jo­niści
i postim­pres­jo­niści ze zbiorów Musée d’Orsay” zo­
baczyło 220 tysięcy. Oto inne cyfry z przodu­jącego
Muzeum Narodo­we­go: monogra­ficz­na wystawa
Andy’ego Warho­la – 101 tysięcy, „Koniec Wieku.
Malar­stwo polskie ok. 1900” – 106 tysięcy zwiedza­
jących. Spraw­dzo­ne tematy z klasy­ki są recep­tą na
sukces stoso­wa­ną przez warszaw­skie­ muzeum.
Sukce­sy Zachęty za rządów dyrek­tor Andy Rotten­
berg opierały się natomiast na klasy­ce nowoczes­
ności, nostal­gi­i za PRL-em i skanda­lu. Wysta­wy
„Klasy­cy XX wieku” oraz „Słońce i Inne Gwiaz­dy”,
prezen­to­wały najważniejsze posta­cie w międzyna­ro­
do­wej i polskiej sztuce dwudziestego wieku. „Szare
w Kolorze” i „Zaka­za­ne Zdjęcia” przyciągały modą na
socja­lis­tycz­ny dizajn i intry­go­wały ocenzu­ro­wa­ny­mi
fotogra­fia­mi. Natomiast „Wysta­wa Jubile­u­szo­wa”
będąca wizją polskiej sztuki dwudziestego wieku,
wstrząsnęła rzeźbą Mauri­zio Catte­la­na „La Nona
Ora”, przed­sta­wia­jącą Papieża przygnie­cio­ne­go
meteo­ry­tem.
Myślenie w katego­riach blockbus­ters wydaje się być
dobrym sposo­bem na przebu­dze­nie wielu polskich
insty­tu­cji muzeal­nych. W końcu mamy już jakąś
demok­ra­cję i jakiś kapita­lizm,
pora pomyśleć o świado­mym kreowa­niu
własnego wizerun­ku i prestiżu.
Oczywiście, nigdy nie będzie w Polsce takich
pieniędzy i takie­go bogate­go zaple­cza dzieł sztuki
jak na Zacho­dzie, jednak to ograni­cze­nia czynią
mistrza. Muzea Narodo­we mogą współpraco­wać
ze sobą kreując duże projek­ty, nawiązywać kontak­ty
z insty­tu­cja­mi zagra­nicz­ny­mi. Blockbuster jest tu po
prostu metafo­rą pewnej strate­gi­i wysta­wien­ni­czej.
I przede wszys­tkim: nie wymaga się od polskich
muzeów Wielkich Wystaw co roku, ale... co trzy, czte­
ry lata można już czegoś żądać. Przykład Zachęty
w latach 90. pokazu­je, iż jest to możliwe. Pamiętaj­
my, że blockbus­ters są w końcu konwen­cjo­nal­ne,
wymyślmy pierw­szy z brzegu przykład, choćby
wielka, wypro­mo­wa­na i podróżująca retro­spek­ty­wa
Jana Matej­ki i już przed kasami stoją tłumy, a nawet
mamy gotowy produkt na eksport. Mieliśmy w Brukse­
19
li wywołującą skandal wystawę polskiej sztuki najnow­
szej „Irre­li­gia”; blockbus­ter można zrobić na prostej
opozy­cji. „Największe skarby religij­nej sztuki polskiej
w dziejach” – jakie to pole popisu dla większości
konser­wa­tyw­nych muzeal­ni­ków i jaka rozkosz dla
publicz­ności. Bilet mógłby koszto­wać nawet 20 zł. W stycz­niu 2003 warszaw­ska Zachęta organi­zu­je
wysta­wę rzeźbiarki Louise Bourgeois. Bourgeois
jest dziś otoczo­na legen­dą i zalicza­na do geniu­szy
sztuki dwudziestego wieku, obok Picas­sa, Warho­la,
Ducham­pa i spółki. W dodat­ku ponad dziewięćdziesięciolet­nia dziś artys­tka ciągle żyje i tworzy.
Jest to wielkie nazwis­ko, dosko­nały materiał na
blockbus­ter, choć w Polsce jeszcze nie wystar­cza­
jąco znane. Zachęta, dzięki wysiłkom kurato­ra
Adama Budaka, wejdzie w posia­da­nie prawdziwe­
go skarbu. W polskim kontekście jest to ten rodzaj
skarbu, który można porównać do Cézan­ne’a w Tate
Galle­ry (gdzie strate­gią marke­tin­go­wą była gra na
snobizm). Promo­cja tej wysta­wy i szum wokół niej
powinien się rozpo­cząć już w listo­pa­dzie i trwać aż
do momen­tu zamknięcia. Czy z czymś takim umieją
już sobie radzić polskie insty­tu­cje wysta­wien­ni­cze?
Od tego właśnie będzie może zależał ich sukces...
Kurator się martwi, że Louise Bourgeois
przepad­nie. Cézan­ne też by przepadł
bez idei blockbus­ter i umiejętnego marke­tin­gu sztuki.
Fakt, że istnie­je muzeum z cenny­mi dziełami nie
wystar­czy, aby przyciągnąć publi­cz­ność; trzeba ją
jeszcze umiejętnie zachęcić. Pamiętajmy więc, iż
jeśli muzea są puste, to nie znaczy, że coś złego
dzieje się z ludźmi i ich kultu­rą, ale że coś szwan­
ku­je w tych insty­tu­cjach i ich pracy. To wydaje się
najlep­szą lekcją, którą w polskich realiach można
wyciągnąć z zachod­nich blockbus­ters.

Podobne dokumenty