Trójkąt Bermudzki po raz drugi / Bujanie w morskiej pianie (2014)
Transkrypt
Trójkąt Bermudzki po raz drugi / Bujanie w morskiej pianie (2014)
Bujanie w morskiej pianie Trójkąt Bermudzki po raz drugi Kuter patrolowy, spowity pianą z odkosów dziobowych, gnał od brzegów kubańskich kursem na zderzenie. A i nam szybkości nie brakowało, gdyż spieszyliśmy się do Hawany i przy tężejącym wietrze nieśliśmy na masztach, co się dało. Na pokładzie kutra zdjęto pokrowiec z karabinu maszynowego, a dowódca w berecie przekrzywionym na ucho gestykulował i krzyczał do nas z wysokości mostka rozkazy, które nie budziły wątpliwości… Rozpędzony żaglowiec rejowy nie jest w stanie zatrzymać się w miejscu przy najlepszych chęciach całej jego załogi. Kuter płynął już równolegle w niepokojącej bliskości, dowódca nadal wykrzykiwał, natomiast nikt nie odpowiadał na międzynarodowej częstotliwości UKF. Wtedy padły pierwsze strzały. – Chyba strzelają?! – krzyknął Ziemowit Barański, pierwszy oficer, bardziej zdumiony niż przerażony. – Na razie w powietrze – dorzucił Marian Wilusz. Niepokój obu oficerów był jak najbardziej na miejscu. Widząc, że zwyczajną drogą radiową nic nie wyjaśnię, zacząłem odstawiać pantomimę pt. „Uspokójcie się, już się zatrzymujemy, potrzebujemy kilkunastu minut do zwinięcia żagli”. Chłopcy już byli na rejach, kiedy kuter po raz pierwszy spróbował abordażu. Gdyby istotnie stuknął w kadłub, żeglarze pospadaliby z rej jak ulęgałki. Nadchodziła ciężka pogoda. Do brzegów było niedaleko, ale fala spiętrzyła się, tym bardziej że była tu stosunkowo płytka woda. W takich warunkach wszelkie dojście innej jednostki do naszej burty groziło wzajemnym pokiereszowaniem. Na zmianę, to tańczyłem na pokładzie kolejne scenki – żeby tylko chłopcy zdążyli zejść z rej, to wykrzykiwałem do mikrofonu informacje dla Radia Hawana, żeby dotarli do tego wariackiego kutra na częstotliwościach wojskowych. Hiszpańskiego mi nie brakuje, ale napastnik nie dawał za wygraną, próbując wysadzić na nasz pokład desant dla przejęcia pryzu. 178 179 Bujanie w morskiej pianie Trójkąt Bermudzki po raz drugi Kołysaliśmy się już bezwładnie wśród fal, ulewa co chwila bębniła po pokładzie, ale atak nie następował. Zadziałały nasze skargi albo brakowało chętnych do abordażu, niezwykle trudnego w tych warunkach… – Nic dziwnego, że tak witają Polaków – powiedział Kola Frołow – bo nikt ich na świecie nie lubi. Kola natychmiast dostał po mordzie od kolegów, ale tak dyskretnie, że nic do mnie nie dotarło, przynajmniej do końca rejsu. Przyjaźń różne ma wymiary, a wspólnie żyć i pracować to znaczy także cierpliwie się wytrzymywać*. W Hawanie postawiono nas w środku portu handlowego za wysokimi magazynami, tak że ani żaglowca, ani wspólnie powiewających bander radzieckiej i amerykańskiej nie było widać z ruchliwej ulicy. Przy wejściu do magazynów zatrzymywała ciekawskich jedna straż, przy wejściu na Pogorię – druga. Jesteśmy przyzwyczajeni do inspekcji i przeszukań w różnych portach, więc nie zrobiło to na nas wrażenia. Przy okazji jednak wyjaśniła się sprawa dziwnego powitania. Oczekiwano nas w Marinie Hemingway, gdzie bylibyśmy jeszcze lepiej strzeżeni i gdzie zaprasza się zagraniczne jachty. Władze portowe uznały jednak, że przy narastającym sztormie możemy schronić się do Hawany. Sprawdziłem później, że nawet przy najlepszej pogodzie wchodzenie Pogorią do Mariny Hemingway jest niezwykle ryzykowne, jeśli w ogóle możliwe. W nocy wywołał mnie na pokład jeden z dostojników wojskowych, który wcześniej prowadził inspekcję, i przekazał przeprosiny od Marynarki Wojennej oraz zapewnienie, że kapitan kutra działał bez porozumienia ze swoimi władzami. Polaków, oczywiście, kochają wszyscy nadzwyczajnie. W ciągu następnych czterech dni szalał sztorm północny i port był zamknięty. Przez balustrady nabrzeżnej promenady Malecon, gdzie zazwyczaj przesiadują zakochane, a bezdomne pary, przewalała się teraz fala, siekąc bryzgami po domach stojących po przeciwnej stronie ulicy. Kuba wraz z Puerto Rico i Wyspami Dziewiczymi układa się w linię stanowiącą podstawę trójkąta, którego wierzchołek leży na Bermudach. W obszarze tym dzieją się od dawien dawna rzeczy niezrozumiałe i tajemnicze: w szczególności giną statki i samoloty. Nie wiem, jak z samolotami, ale gdy idzie o statki, to mieliśmy już próbkę tego, jak można zniknąć z powierzchni morza mimo niewielkiej odległości od brzegu i nowoczesnej łączności radiowej. A wszystko przez gościnność. W Cieśninie Florydzkiej, oddzielającej Stany Zjednoczone od Kuby i Bahamów, ciągle trwa ruch. Jedni chcą tę cieśninę przepłynąć, inni nie chcą do tego dopuścić. Odbywają się tu manewry okrętów wojennych i toczy się wartki ciąg statków płynących do i z portów Zatoki Meksykańskiej, Morza Karaibskiego i Ameryki Południowej. Olbrzymi ruch żeglugowy jest już sam w sobie potencjalnym zagrożeniem, które potęguje obecność okrętów wojennych. Są też takie stateczki, które próbują niepostrzeżenie przebić się z wybrzeży Kolumbii do wybrzeży Florydy, by tą drogą dostarczyć poszukiwane na rynku amerykańskim narkotyki. Istnieje w związku z tym potrzeba zdobycia takich pływających jednostek, które nie są notowane w kartotekach policyjnych… W amerykańskich pomocach nawigacyjnych od dawna ponawia się ostrzeżenia przed zbliżającymi się z otwartego morza motorówkami oraz przed braniem na pokład nieznanych ludzi w charakterze załogi lub pasażerów. Zaleca się przed wyjściem w rejs przekazywanie do portu przeznaczenia składu załogi i przewidywanego czasu przybycia, by można było po odczekaniu paru dni rozpoczynać poszukiwania… Największe jednak niebezpieczeństwo Trójkąta Bermudzkiego stanowi potężny, a niesforny prąd Golfsztromu. Wody Atlantyku, rozpędzone pasatami, wciskają się w Morze Karaibskie, a potem w Cieśninę Jukatan i – nie znajdując innego ujścia z Zatoki Meksykańskiej – gnają w Cieśninę Florydzką, gdzie osiągają prędkość 6 węzłów, czyli 11 km/godz. Jak na prąd oceaniczny jest to zawrotna prędkość. To właśnie w tych nielicznych na świecie miejscach, gdzie występują takie silne prądy, pojawiają się obszary o złej sławie i stosownym (najczęściej diabelskim) imieniu. Charakterystyczną, a niewytłumaczalną cechą Golfsztromu jest jego meandrowanie. Strumień oceanu wypryskujący z Cieśniny Florydzkiej zaczyna się wyginać w łuki i zakola niczym bicz, z którego trzaska woźnica. Łuki pogłębiają się w meandry, po czym bystro płynąca woda przerywa podstawę zakola, odcinając po jednej i drugiej stronie nurtu wiry, krążące samodzielnie przez następnych parę dni. Widać to wyraźnie na zdjęciach satelitarnych z kamer termowizyjnych, gdzie prąd o wyższej temperaturze przebija się przez chłodniejszy ocean, a środek wiru położony jest wyraźnie niżej niż jego obrzeże. Nie trzeba wiele wyjaśnień, by zrozumieć, jakie zagrożenie dla nawigacji stanowi nieoczekiwany prąd, który przyspiesza lub zwalnia dobowe przebiegi statku. Gdy nie było radiowych i satelitarnych systemów nawigacyjnych, błędna * 180 Rejs międzynarodowej, amerykańsko-radziecko-polskiej, Szkoły pod Żaglami w latach 1988/89 odbywał się pod hasłem „Nauczmy się wspólnie żyć i pracować” (przyp. KR). 181 Bujanie w morskiej pianie Trójkąt Bermudzki po raz drugi pozycja powodowała niezliczone pomyłki i w rezultacie rozbicie statku na rafach i mieliznach. Silny prąd napotykający silny przeciwny wiatr powoduje zawsze niezwykłe spiętrzenie fali. Nawet przy pięknej pogodzie i cudownych warunkach na plażach Florydy, kilka lub kilkanaście mil od brzegu spotyka się falę, przy której mała jednostka rozleci się lub zostanie zalana. Do kompletu zagrożeń wspomnijmy jeszcze o huraganach, które w porze letniej wędrują od Wysp Zielonego Przylądka prosto do Trójkąta Bermudzkiego, a jeśli nawet wybierają kurs na Karaiby, to później zawracają i kluczą przez ten obszar, by wreszcie rozmyć się w regularne sztormy zachodnie, nękające północną część oceanu. Kuba spodobała się załodze Pogorii od momentu, kiedy pojawili się nasi gospodarze z Instytutu Współpracy Międzynarodowej. Była to grupka młodych, wesołych ludzi. Szefowa tego zespołu, Gabriela, zachwyciła wszystkich werwą, z jaką na początek – w ramach wzajemnych prezentacji – deklamowała wiersz o tancerce. Udało mi się przekonać ją, że na pokładzie polskiego żaglowca panuje taki zwyczaj, by całować się na dobranoc. Dostosowując się do naszego rzekomego zwyczaju, wszystkie dziewczęta wychodząc, całowały się ze zdumionymi chłopcami, którym Kuba zaczęła się jeszcze bardziej podobać. W kolejnych dniach młodzież była wożona autokarami szlakami ustalonymi dla cudzoziemców. W szczególności musieliśmy obejrzeć luksusową plażę Varadero, gdzie trzyma się obcokrajowców niczym w rezerwacie. Olbrzymie połacie rozległego portu jachtowego czekają dopiero na ocieplenie stosunków z sąsiadami. Póki co wszędzie pusto, natomiast na ruchliwym Maleconie i w innych miejscach Hawany widać napisy wyzywające od najgorszych amerykańskich imperialistów. W godzinie pożegnania zebrał się pod Pogorią spory tłumek. Nasi kubańscy opiekunowie, ambasador radziecki, ambasador polski, przedstawiciel misji amerykańskiej. Młodzież wymieniała adresy, dorośli uśmiechy. Kubański tłumacz Oscar, rudy, o malowanych rzęsach, nie mógł się rozstać z amerykańskim nauczycielem Johnem, zaś Rosjanka Maszeńka z ambasadzkiej szkoły upodobała sobie mormona Russa i roniła łzy, gdy przygotowywano cumy do oddania. Huk syreny obił się po zakątkach hawańskiego portu, załoga wlazła paradować na rejach i już nas nie było. Okrążyliśmy latarnię morską na cyplu i rozpłynęliśmy się w fioletowym zmierzchu. Obserwator na dziobie zwany „okiem” zameldował, że znowu zbliżają się do nas jednostki wojenne, żeby zrobić nam godne pożegnanie. Wkrótce okazało się, że ten domniemany komitet pożegnalny nie zamierza do nas strzelać – to holownik ciągnie na długim holu zepsuty okręt wojenny. Ominęliśmy go szerokim łukiem, kierując się na archipelag bahamski Cay Sal. Rzuciliśmy kotwicę na zielonej wodzie, pół mili od piaszczystej plaży. Lekcje zostały zawieszone i załoga chlupnęła do kryształowej wody dla ochłody i dla oczyszczenia burt z zarostu kaczenic. Pontonik pod wodzą I oficera ruszył na brzeg dla zrobienia rekonesansu. Wreszcie nasi eksperci nurkowi, Andrzej Makacewicz i Marian Wilusz, poszli na dno szukać skarbów hiszpańskich galeonów, z których niejeden musiał skończyć na tych mieliznach. Z brzegu nadszedł meldunek, że nasza pacyfistyczna misja z pontoniku wyszła prosto na karabiny straży przybrzeżnej… a nam się wydawało, że lądujemy na bezludnej wyspie! Zezwolono na wykonanie zdjęć filmowych na plaży, ale pozostałej załodze odmówiono prawa lądowania. Z wody nadeszła jeszcze bardziej alarmująca wieść – w pobliżu pojawił się trzymetrowej długości rekin młot. Młodzież wyprysnęła z wody w ciągu kilkunastu sekund, ale powrót Mariana spod wody okazał się zbyt szybki i zagrażający jego życiu. Lekarz kazał czekać na rozwój sytuacji, a ja kląłem Trójkąt Bermudzki. Odetchnąłem naprawdę, gdy nietknięty pontonik powrócił z brzegu, a lekarz zapewnił mnie, że pomocy nie trzeba będzie wzywać. Poderwaliśmy kotwicę i zeszliśmy z wody zielonej na granatową. Pasat, który dmuchał przez cały dzień ze wschodniej ćwiartki, o zachodzie zelżał, nadciągnęły wypiętrzone, czarne chmury z wiszącymi cyckami zapowiadającymi tworzenie się trąb powietrznych. W tych szerokościach geograficznych powietrze ma tendencje do ruchu wirowego – od małych tornados po wielkie huragany. Zawsze zastanawiałem się, co się stanie, gdy taki wir powietrzny, unoszący z morza wodę i wciągający wierzchołki fal, nadciągnie nad mały jacht, który przypadkiem znajdzie się na jego drodze…? Kiedy po wielu perypetiach zacumowaliśmy w Miami, krótkofalowiec Paul – W1 MAH – zapewnił mnie, że lider senackiej większości, George Mitchell, gotów jest przyjąć załogę Pogorii na stopniach Kapitolu i zrobić sobie wspólne zdjęcie. W szczególności to wspólne zdjęcie zostało podkreślone, i słusznie, bo kiedy w Krakowie Gorbaczow ściskał nam dłonie, nikt zdjęcia nie zrobił i w rezultacie pamięta o tym pewnie tylko Krakus Maciek Ombach, a spoza naszej załogi tylko garstka przyjaciół. Ustaliliśmy również datę, którą miał uwzględnić sekretariat prezydenta George’a Busha. Jeśli już dotrzemy do Waszyngtonu (autokary podstawia First Baptist Church), prezydent znajdzie chwilę, by spotkać się z naszą młodzieżą. 182 183 Bujanie w morskiej pianie Trójkąt Bermudzki po raz drugi Warunki łączności radiowej były znakomite, natomiast z pogodą zupełnie się popsuło. Po wyjściu z Miami zagarnął nas prąd Golfsztromu, ale wiatr przyszedł z przeciwnej strony i osadził w miejscu. Do Jacksonville – gdzie miały czekać na nas autobusy First Baptist Church oraz kolejne falangi amerykańskich rodziców, krewnych i przyjaciół – pozostawało trzysta mil, dwa dni zwykłej żeglugi. W Trójkącie Bermudzkim żegluga jednak nie zawsze jest zwykła. Do celu zabrakło 70 mil, wiatr zaczął gwizdać powyżej 10 w skali Beauforta. Przy tej sile wiatru bosman zwykł zapinać płaszcz i kląć „Ech, do czorta!”. Na płytszych wodach kontynentalnego szelfu prąd przybrzeżny spychał nas do tyłu, a wiatr dokładał swoje. Z pokaźną prędkością dryfowaliśmy w przeciwnym kierunku. Powróciliśmy w nurt Golfsztromu, który pchał nas w dobrą stronę, ale wraz z przeciwnym wiatrem tworzył wodne piekło. Nad burtą piętrzyły się czarne ściany bijące na odlew po pokładzie lub zwalające się w białą kipiel, spod której wyłaził najpierw bukszpryt, a za nim reszta żaglowca. Przechyłomierz wielokrotnie pokazywał pięćdziesiąt stopni, w takich okolicznościach statki towarowe fikają kozła do góry stępką. Żaglowce i jachty, konstruowane z odpowiednim balastem w dnie lub pod dnem, tylko kłaniają się morzu, ale powracają do położenia masztami do góry. Tak mówi teoria, ale patrząc na skotłowane morze i wypiętrzone góry wodne, zaczynałem powątpiewać, czy aby miałem rację, głosząc takie teorie. Mijały godziny, a w końcu i dni. Sztorm trwał, szerzył spustoszenia na brzegach Florydy, zrywał dachy i wyrzucał jachty na brzeg. Na lądzie wiedzieli, czemu Pogoria się opóźnia, ale ani lider senackiej większości, ani sam prezydent nie zamierzali czekać. Kołysaliśmy się w środku morza, złorzecząc Posejdonowi, Neptunowi i panom meteorologom rysującym mapki faksymilowe. Przede wszystkim jednak opluwaliśmy Trójkąt Bermudzki, a morze nie pozostawało nam dłużne, plując w twarze słoną zamiecią. Przy kolejnym podartym żaglu straciliśmy nadzieję, że gdziekolwiek dotrzemy na czas. Gdzieś, tam za widnokręgiem, czekał ląd, autokary i prezydenci. Wszystko nieosiągalne w naszej sferze czasowej. Wraz z żaglowcem przeniknęliśmy już w inną przestrzeń, w inny świat. W tym innym świecie był Golfsztrom i północny wiatr, niedalekie Morze Sargassowe oraz te wszystkie statki i samoloty, które w tajemniczych i niewyjaśnionych okolicznościach zniknęły w granatowym oceanie. Grecy w epoce rozsądnego antyku słusznie uważali, że oprócz ludzi umarłych i żywych jest jeszcze trzecia, niejako pośrednia kategoria ludzi: ci, co wyruszają na morze, zdając się na łaskę fal i wiatru. W ciemnym średniowieczu i zwariowanych czasach współczesnych ten podział nie stracił na aktualności… W czasach najnowszych tzw. eksperyment filadelfijski polegał na wymazaniu statku wraz z załogą z pola widzenia, prawdopodobnie z przestrzeni, być może ze współczesności. Dziś jeszcze, po kilkudziesięciu latach, opinia publiczna nie zna szczegółów eksperymentu, jak również potwierdzenia jego sukcesu, czy też niepowodzenia (jeśli sukcesem można nazwać zniknięcie statku wraz z całą załogą). Wszystko i tak poszło na karb Trójkąta Bermudzkiego. Na pokładzie Pogorii, już po drugiej stronie tej niewidzialnej granicy czasoprzestrzeni, wszystko biegło swoim zwyczajnym rytmem. Sumienny kucharz podawał posiłki na czas, choć ze względu na ekstremalną falę nie wszystkim apetyt dopisywał. W szczególności dwie mamusie i jedna szwagierka, które w charakterze amerykańskiej inspekcji rodzicielskiej wsiadły w Miami, żeby wysiąść w Jacksonville, straciły nieco ze swojej elegancji i pewności siebie. Inspekcja wypadła korzystnie, ale panie czuły się kiepsko. Być może nawet domyślały się, że jesteśmy wszyscy straceni dla współczesnego świata. Sternicy zmieniali się co godzinę, oficer wachtowy co cztery. Chmury pędziły nisko nad morzem, prując się o nasze maszty. Fala biła z zajadłością i furią, szukając słabszego elementu konstrukcji. Puścił reling na śródokręciu, drewniana poręcz na stalowych słupkach, ale cały statek trzymał się dzielnie. Nie można było nic więcej zrobić, jak tylko czekać. To jest jedyna metoda na Trójkąt Bermudzki. 1989 184 185 Bujanie w morskiej pianie 186