KGW Przetoczyno zaczyna działać

Transkrypt

KGW Przetoczyno zaczyna działać
nowe koło
17
KGW Przetoczyno zaczyna działać
Dnia 13 października 2005 roku na zebraniu mieszkańców wsi na
nowo do życia powołano Koło Gospodyń Wiejskich. Na pierwszym
zebraniu koło liczyło 22 osoby, lecz liczba ta powiększa się z każdym
kolejnym spotkaniem. Na dzień dzisiejszy liczy 26 członkiń. Przewodniczącą koła została Urszula Frankowska, a jej zastępczynią Ewa
Kleszczewska. Cieszy nas fakt, że możemy wznowić pracę KGW,
które kiedyś w dziejach naszej wsi ogrywało wielką rolę. Należy tutaj
wspomnieć chociażby lata pięćdziesiąte, kiedy to pod przewodnictwem
pani Heleny Skwarło Koło Gospodyń Wiejskich zajęło się organizacją
różnych kursów, np. kroju i szycia, gotowania i pieczenia, przyrządzania
przetworów z warzyw i owoców. W 1961 roku, przy współudziale koła
i szkoły, powołano Wiejski Klub Dziecięcy, wielokrotnie wyróżniany
i nagradzany w powiecie i województwie. To właśnie z inicjatywy
Koła Gospodyń Wiejskich, Kółka Rolniczego oraz Koła Towarzystwa
Przyjaciół Dzieci na okres żniw w 1963 roku zorganizowano w szkole
pierwszy dzieciniec wiejski, by matki mogły spokojnie pracować w polu
przy żniwach. Tyle krótkich wspomnień.
Wracając do dnia dzisiejszego, marzy nam się, by wznowić tę działalność. Pragniemy na nowo pracować na rzecz naszego społeczeństwa,
ale najbardziej zależy nam na organizowaniu różnych zabaw, spotkań
z dziećmi i młodzieżą. Dzięki KGW raz w tygodniu dziewczęta i panie
(wiek nie ma znaczenia) mają możliwość uczestniczenia w ćwiczeniach
– aerobiku. Z inicjatywy członkiń koła 4 grudnia 2005 r. zorganizowano „Mikołajki”. Pod opieką pani Aleksandry Beśka zespół składający się z dzieci i młodzieży przygotował
i przedstawił jasełka.
Chętnych do wzięcia udziału w naszej
zabawie, ku naszemu zdziwieniu, było
naprawdę dużo. 47
dzieci w wieku do 10
lat otrzymało paczki
od św. Mikołaja i jego Elfa; upominkami
obdarowano również
dzieci biorące udział
w przedstawieniu (32
osoby). Panowała
niezwykła atmosfera. Choć pogoda nam
nie dopisała (brak śniegu), znaleźliśmy „zastępczy pojazd” dla naszego
Mikołaja i jego Elfa: zamiast saniami, przyjechał do nas bryczką. Maluchy były pod olbrzymim wrażeniem, ale ono także udzielało się i nam,
dorosłym. Już od dawna nie pamiętam tylu gości w naszej szkole.
Po jasełkach, rozdaniu paczek i upominków był poczęstunek. Sło-
dyczy, owoców, napojów, ciast (które upiekły nasze gospodynie) i kawy
było pod dostatkiem. Mikołaj i Elf zapraszali do wspólnej wspaniałej
zabawy. Jakże miło było usłyszeć słowa pochwały i podziękowania.
Udana organizacja „Mikołajek” zachęciła nas do dalszych działań
– przewodnicząca Ula podsunęła propozycję, aby w dniu 17 grudnia
2005 r. zorganizować „Jasełka – świąteczne spotkanie”, połączone
również z poczęstunkiem, dla wszystkich mieszkańców naszej wsi.
Zaproszono gości: wójta Zbigniewa Engelbrecht, Aleksandrę Osiczko,
Piotra Hałuszczaka, Ryszarda Tomys oraz koleżanki z KGW Szemud. I
tym razem nie zawiedliśmy się – frekwencja była super. Wszyscy gorąco
oklaskiwali występ naszych dzieci. Trzeba przyznać, że dorośli docenili
trud, jaki mali „aktorzy” włożyli w przygotowanie tego przedstawienia.
Należy tu wspomnieć, że każde z nich oprócz tego, że musiało nauczyć
się swojej roli, przygotowało odpowiedni strój (było co podziwiać). Po
skończonym spektaklu dzieci otrzymały słodycze, które przywiózł dla
nich wójt Zbigniew Engelbrecht. Następnie wspólnie zaśpiewaliśmy
kolędy, co wprowadziło nas w świąteczny nastrój. I tak biesiada trwała
do ciemnego wieczora. Było fajnie i jest co wspominać.
Na koniec 2005 roku należało się spotkać na zabawie sylwestrowej.
Jakże cudownie jest móc przygotować same rarytasy na tę wyjątkową
i jedyną noc w roku. Jadła i picia było pod dostatkiem, niczego nie
zabrakło, towarzyszyła nam wspaniała muzyka. o północy powitaliśmy Nowy 2006 Rok szampanem i fajerwerkami. Zabawa trwała do
samego rana. Do siego Roku.
Podsumowując wszystko, Koło Gospodyń Wiejskich pragnie
podziękować swoim sponsorom: wójtowi Zbigniewowi Engelbrecht,
Joannie Mielewczyk, Zenonowi Dampc, Pawłowi Beśka, Teresie Beśka, Leszkowi Skwarło, Leszkowi Frankowskiemu, Janinie Nadolskiej,
Grzegorzowi Rzepka i Ewie Kleszczewskiej.
Opisane tutaj wydarzenia zostały udokumentowane na załączonych zdjęciach.
H. Skwarło
• styczeń 2006 •
18
kultura
BIBLIOTEKA PUBLICZNA GMINY SZEMUD
Z A P R A S Z A
GODZINY OTWARCIA BIBLIOTEK:
Szemud tel. 676 11 88
Poniedziałek
11.00 - 20.00
Wtorek
11.00 - 20.00
Środa
nieczynne
Czwartek
11.00 - 20.00
Piątek
11.00 - 20.00
Sobota
11.00 - 16.00
Kielno tel. 676 07 29
Poniedziałek
10.00 - 17.00
Wtorek
10.00 - 17.00
Środa
nieczynne
Czwartek
10.00 - 17.00
Piątek
11.00 - 18.00
Poniedziałek
Wtorek
Środa
Czwartek
Piątek
Łebno tel. 676 18 05
10.30 - 16.30
10.30 - 16.30
nieczynne
10.30 - 16.30
8.30 - 14.30
Bojano tel. 676 29 92
Poniedziałek
11.00 - 14.00
Wtorek
14.00 - 17.00
Środa
nieczynne
Czwartek
11.00 - 14.00
Piątek
14.00 - 17.00
Biblioteka Częstkowo tel. 676 12 97
Poniedziałek
11.00 - 14.00
Wtorek
11.00 - 14.00
Środa
nieczynne
Czwartek
13.00 - 17.00
piątek
10.00 - 14.00
Biblioteka Publiczna Gminy Szemud informuje,
że w bibliotekach Szemud, Kielno i Łebno jest możliwość
korzystania z internetu
przez czytelników i innych użytkowników.
Serdecznie zapraszamy w godzinach pracy bibliotek.
OGŁOSZENIA
Biblioteka Publiczna w Szemudzie informuje,
że w okresie ferii zimowych
we wszystkich bibliotekach naszej gminy
będzie możliwość spędzenia wolnego czasu.
Zapewniamy naszym małym czytelnikom opiekę,
wspólne czytanie bajek, gry i zabawy przy komputerze;
internet darmowy od godz. 12.00 do 16.00.
Biblioteka i WOK w Szemudzie
zapraszają na
Bal
przebierańców
bajkowych
który odbędzie się
12 lutego 2006 r.
o godz. 15.00
Biletem wstępu będzie przebranie się za postać z bajki.
Dnia 8 lutego 2006 r. o g. 16.00
w kościele parafialnym w Łebnie odbędzie się
msza św. za duszę
śp. Jana Piepki w 80. rocznicę Jego urodzin,
poświęcona pamięci pisarza i poety.
Zapraszają:
wójt gminy Szemud,
Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Oddz. Szemud
i bibliotekarze gminy
WIDEOFILMOWANIE
Filmowanie imprez okolicznościowych
(wesela, chrzty itp.)
Filmy reklamowe, czołówki, nagrywanie płyt
wszystkich formatów (DVD, DV, D8, SVCD), kopiowanie kaset wideo na DVD i odwrotnie.
Montaż i wykonanie techniką cyfrowo-komputerową
Biblioteka Szemud tel. 676 11 88, 676 12 20
Chcesz mieć stary VHS na DVD? - zadzwoń
• styczeń 2006 •
obyczaje
19
LESÖCCZI KÖLÃDNICË
IV. Gwiżdżë
Franck sã ju ôd pół adwentu napiérëł starszim beńlom, żebë gô
przejãlë do swégo karna. Noprzod zdrzelë na niegô z góre ë blós sã
gupie usmiéchalë. Zaledwie trzenosce lat mo to dzeckô, a ju sã cesnie
do starszëch – godalë médze sobą. Tén doch je za usmorkóni do
taczëch sprawów, przeswiotczéł jeden dredżimu.
– Jo trzecigô gromicznika kuńczã szternosce lat – pôwtorzéł wszesczim stropioni Franck.
– Môwë ni ma. Za smorkati jes synku – odpiérale jegô tłumaczeni
starszi lapsë.
Jednak stałë sã tak, że przeszlë Francka błagac, żebë przestôł
do nich, a złożełë sę na to dwie przeczenë: pierwszo to ta, że dwuch
z nich dosta niespôdzãnie robôtę na kutrzë w Gdyni (belë w wôjsku
marénarzama), a dredżi to taczi przepodk, że w magazinku u Tónka
psotni meszë zrobiłë niebiwałé spustoszeni, pôprostu pôżarłë larwë
ë większosc westroju, to je ekwipunku, jak uczalë zweł strój gwiżdżi
karczmorz Tónk. Gwiżdżowi karno mia do niegô ô to pretensjë, ale co
ôn za to mógł, że meszë wtromôlełë sę tam, gdze ni miałë.
– Jo doch kôtę nie jem ë meszi nie jodom. To wa mia co jaczisz
sztótk zazerac do wajich rekwizitów ë obzérac, co sã tam swięcełë
– przegadiwëł zmartwionym beńlokom przemądrzały karczmorz.
Franck miëł méstersczi drék ë zgrabni rãcë. o tim ôni dobrze wiedzelë. To téż w pôtrzebië wcignęlë gô do usuwęnio meszech szkód.
Czas nagleł, a robôtë bełë ful lep. Nasz mésterk, baro uceszoni, zmikëł,
jak blos mógł, do magazinku ë robił tam porządczi. Doma téż nie próżnoweł. Żebë tatk na sena nie pômstowëł, tej ti nostarszi gwiżdżowie
zaszlë do Marszołë z mëłpką ë sprawę ôbgodalë. Franckowie staralë
sã pômagac młodszi kôzoce, bô ti starszi weszczérzocë wzérale le za
zrobioną robôtą.
Jak przeszło do ôblokãni, to cymlich wszestkô bełë fertich. Ju reno
w Sélwestra wszesczi klamote bełë zniosłi z magazinku do tecznika
w karczmie, gdze bełë ôblokãni. Dzél rzeczi przenioslë niejedni z gwiżdżowi gromadë ôd se ze swojech chëczi, gdzë naprowialë werządzoni
szkôdë. W ôblokãnim pômogëł karczmorz Tónk, bô ôn sę na tim nobarżi
znëł. Zajmôweł sę gwiżdżama od wielë, wielë lat.
Zarë pô pôłniu Tonk sóm wzął sę za miedwiédza. Prze nim beła
nowikszo robôta, a trzeba jã bełë rozmioc. Na polcu krącił cenczi
sznur ze stebłów słomë ë nim ôwijeł dechtowno całi srąb, nodżi ë
ręce miedwiedza. To musza bëc tak génau zrobioni, żebë sę czasę nie
odpindlałë ë nie spadłë z jego celska. Na gãba miedwiedzowi założił
przerechtowąną larwę, chterna na szczesci nie beła pôgrezło przez
meszë. Na głowę wcesnął mu szadą mucę zrobioną z czorni serzchlë.
W pół związeł gô sztram sznurę, za chteren bądze gô prowadzéł strëch.
a co noważniészi to to, że pôd słomianima pętama na puczel włożoni
béł dél, pô chternim strëch bęblowëł tobacznikã. Strëch béł ôblekłi tak,
jak na strëch przepoda: pelcowi dłudżi wãps, barãnio muca, skôrznie
abô jaczisz jini kurpë, a na pesku pomalowąni béł szadzą.
Dredżi kôzocë ôblokale sã sami, le Tónk miëł óbacht nad nima,
bë wezdrzelë fernémwtich. Kôza mia kôżech, taką samą kôżechôwatą
mucę ë wełniany pięscati rękawicë. W rękach trzima czij, na kuńcu
chtërnigô béł weczosąni w drewnie kôzy łeb z różkama, namalowąnima slépiama ë kôzą bródką. Prawie tak samo oblekłi béł kôzébok, le
muszeł bec znacznie wikszé ôd kôzë, łeb téż machtniészi z dłudżyma,
zakrzéwionema rogama. Ubiór smiercë béł prosti: bioło płochta zarzucono na głowę, a sygnąc musza jaż pô zemiã, trupio larwa ë drewniãno
kôsa. Perznę kuńsztu wemogëł strój bôcona. Kônieczni béł pierzasti ôgon, na nim ë na se narzucono téż bioło
płochta, na nogach spódni bukse ë czerwôni
bóte. Szeją béł biołi knepel zakuńczoni czerwiônim sznoblã, chteren bëł do odmikęnio przez
pocigãni pôwrózka. W sznoblu zamiast zãbów
bełë nabiti dechtowno gôzdziczi, bô do jegô
zadãnio noleża ôbezdrzeni plóchów na łóżku
ë piérzë w szfie. Diabła, kominiorza, cegónkã
ë babã ni mo cweku tu ôpisiwac. Wszescë ôni
szlachôwale za sobą, to je za tema figurama,
jaczi udowalë. Strój lesnigo w wieldżim dzélu
zależeł ôd fantazeje beńla, chteren sã w niego
przeobrożéł, ale muszéł za lesnim wezdrzec:
miec zeloni kapelusz z piórama, sztiblowczi ë
• styczeń 2006 •
kônieczno flintã. Zamiast sztiblowków mogłë bec pąpowczé podkrępąni
na zeloni sztréflë. Östeł jeż gwiżdż na szëmlu. Jego srąb béł zweczajną
czipką uplotłą z łupków, ale we westrzódku czipë musza bec dzura,
w chterną gwiżdż wlozł i zawieszëł czipkę pôwrózkama abô pasama
na remionach. Z tëłu czipczi , chterna przekreto beła biołą płochtą,
zwisała kóńsko tëpa, a z przódku gwiżdż trzimëł na uzdzë werobioni
w drzewie łeb z grzewą ë gwiozdą na blesi. Na głowie miëł strażacczi
hełm, na se strój rińcë, w rãcë pejcz, a w zębach pipã. Gwiżdżã mógł
bec nowelechniészi beńlok, a czemu, pôwiém perznę dali.
Jak nastëł ju cemni wieczór, a gwiozdë wekwitłë dosc gãsto na
niebie, gwiżdże z bekã, rëkã, klekôtanim, gwizdęnim reszelë kôledowc
w stronę szkôłë, a bełë to blós przez drogę. Szkólni stëł ju w dwiérzach,
jak bë żdëł na – jak ôn to godëł – przebierańców. Do niegô pôdszedł
lesni, zrobił dinra ë sę spitëł:
– Cze pón szkólni żeczy so ôbezdrzec znekąną przezemnie
zwierzenã, a téż gwiżdża ë jegô towarzestwô ë tech, co ze sobą
biotkują sã ô ledzczi dëszë, a na kuńcu kôminorza, chteren wito nadchôdząci nowi rok?
Szkólni sę zgôdzéł ë zaproszeł gwiżdżi benë do wieldżi jizbë, gdzë
prze stole sedza grónkô zaproszonech przez niegô gôscé.
– Czë gwiżdże mają jidz porama, cze wszesce razę? Jak pón
sobie żeczi?
– Wchodźcie parami, lepiej was obejrzymy i będzie mniej bałaganu
– zdecydoweł nasz pón szkólni pô krótczim nameslë.
Do dómu wtrenile sę noprzod muzykeńcë ë zaczęlë rznąc skôcznigô
marsza. Jak skuń czelë wlozł do jizbë lesni ë zapôwiedzéł:
– Kôzocë wchodają porama wedlë żeczbë gôspôdorza. Dobrze so
jich ôbezdrzeta miluteńczi gôscowie.
Na sóm przódk wtremôleł sę na szterzëch łapach miedwiédz prowadzoni na pôstrónku przez strëcha, chteren bãblowëł tobacznikã pô
jegô puklu pôd melodiã muziczi. Miedwiédz złapeł jednigô ë dredżigô
gôsca za nogã, szarpnął za buksowkę, a tej podszedł do pani gôspôdeni,
to je do szkólnigo białczi, wsteł na dwie łapë ë pôproseł jã do tińca.
Obteńcowalë jizbę w kół, szkólno pôkrzikiwa, a wszescë sę smielë.
Tej miedwiédz podł znëł na szterë łapë, a strëch, chteren w takt tińca
trzaskëł dwuma deklama od grónków, bô bamblowac pô puklu swégô
zwierzeca nie szłë na stojąco, pôdzękôwéł gôspodeni za tińc (miedwiédz
doch gadac nie pôtrafi) ë weprowadzeł kudłacza z chëczi. Tej strëch
wnekëł dredżi roz do jizbë, ale z babą ë zaczãlë werzenac w kół, to le
czitlë trzepôtałë w lefcë. Jak swoji wewijaczi skuńczelë, dale so kuska
ë cziwając rãkama, weszlë z jizbë.
– Nastãpno pora – zarządzéł lesni.
Noprzod wskôcza kôza, zablecza pore razé ë nëka prosto na
zasadłi przë stole dzéwczątkô. To dosta pietra, zerwałë sã ôd stołu ë
czadzełë w kąt za szafã, ale drogę zagrodzéł ji jesz straszniészi kôzeł.
Tej ôno wskoczełë za gardinã. Tu kôzocë dale ji płeku. Oblejcelë jesz
porë razé jizbę wkół ë wepreszczelë prosto buten. (Tak pô cechu jo tu
rzekę, że u szkólnigô żódnigô bokôwãnio nie bełë, bô ôn bë sę mógł
obrażec ë rozgôrzec, ne nié?)
– Terë pôkożë sã wama nastãpno pora. Le co sã za baro nie westraszita – zapowiedzëł ze smiészkã lesni.
Nie zdążeł do kuńca wepôwiedzec tech słów, a z pôd jegô nóg
wskôcziéł do jizbë z dzeczim wecim czorné purtk. Zamierzëł sã widłama
noprzod na szkólnigô, a tej na starszigô pana w ôkulorach, chteren sedzéł przë stole. Tén ôstëł sztur ë purtk sę copnął. Wecygnął z buksów
papiórk ë pôdsenął gô szkólni do podpisęnio na straceni wieczni. Ta
gô odpicha, chweceła za jego widłë ë zawrzeszcza:
– Podajcie mi święconą wodę, to ja go przegonię!
Jak biés uczeł ô swęconi wôdzë, pôdskoczéł
jak zgrzébc, zawéł ë welejceł z jizbë. W tim momencë wsadzéł do jizbe swój czorni nos kôminorz,
pôgrożéł purtkowie ë spiewnim głosę zaczął
szkalowac: Të tu z tądka muszisz rëmac,
bô mosz złi zamiarë.
Te do piekła muszisz dëmac.
Chutkô! Ji to zarë!
Terë weszła z wieldżim majestétã bioło
smierc. Pôzdrza pô zebrąnëch tu ledzach ë
webra so młodigô kawalera. Zamierzeła sã kôsą
na niegô ë dzekô sę rozesmia. Kawaler ôsteł
20
obyczaje
sztur, drist na nię wezdrzëł ę pôgrozéł ji polcã. Tej ôna drobnima
kroczkama senã do ti za gardiną. Dzéwczã w krzek ë szmergnãłë za
wertikół. Tam smierc da ji pôku.
Trupio pãni jeż nie weszła z jizbë, a ju przë kachlãnim piécku béł
kôminiorz. Ötemknął pôpielnik ë sprawdzéł, czë na nowi rok je czesti.
Szkólno ju wiedza ô manéwrach kôminiorza, to téż zawczasu weczeszcza gô baro génał. Nie chca, bë tén czorni w celindrze wegarnął pôpiół
na jizbã. To bë béł wieldżi wstid dlo taczi pãni, jak szkólnigô białka.
Kôminorz perznã zawiodłi stãnął prze piécku ë rozłożeł ręcë.
Jak kôminiorz wechodëł, podniosł perznę swój celinder dwuma
polcama ë zawrzeszczëł:
– Próst nowi rok! Niech nama dobrze darzi ë bądzë łaskawi dlo
wszesczëch!
Terë przeszła kôlej na bôcona. Westowiéł swoji dłudżi gérë, ôbezdrzëł génał gôsci ë chwoceł młodą białkã w pół, pôklepeł ję pô brzuszku,
dając ji do pômerkęnio, że przenise ji wnetkę mołą pupkę do kôlibãnio.
Ta porzknę smiéchã ë pôklepa bôcona polcę pô ôsenie. Tej ôn sę wzął
do kontrole łóżka. Zrzucéł swojim sznoblę kapę na stronę, ôdgarnął
pierznę ë pôcziweł głową, co miałe znaczec, że pôscel je czesto ë je
wsztkô w porządku. W tim samim czasë cechutkô do jizbë wsenã sã
baro welech cegónka ë zaczãła wrożec jednim, pózni drëdżim z ręczi ë
z kortów, jak kto chcëł. Obiecywa złoti góre, ale na kuńcu weciga swoją
rãkã za detkama. Tëch zebra u szkólnech dosc wielë.
A terë przeszedł nowożniészi pôkozk. Do pusti jizbë wparzéł na
biołim kôniu sóm gwiżdż. Szkólni ju znëł zweczi lesôcczëch kôzoków ë
wecignął z kąta na sóm westrzódk jizbë stolëk. Gwiżdż w rozpędzë gô
przeskôczéł, za co zebrąni pochwolelë gô klepenim w recë. Nawrocéł ë
zrobił jeż roz tén sóm szpos. Pore razi strzélił batugę, zarzéł jak prowdzewi kóń, a na wechódnim żeczëł wszesczim dobrigô ë szczeslewigô
nowigô roku. Muzikeńcë na ôdchódnigo zarznãlë jeż skôcznigo marsza,
a strëch wlozł pô trzeci roz ë wszesczech czestowëł tobaką. Tej cało ta
zgraja z swojim beczenim, rżenim, mrëczenim, gwizdama ë strzélęnim
reknę w dalszą rézã.
Wedlë stori marszrutë następni wstęp béł u szëłtisa. Tén zacni człowiek sodł so na stóku ë zażeczëł so, żebë kôzoce wchodale pôjedinczo,
a noweżi porama. Dobrze so wszesczëch ôbezdrzëł, a swoji uwadżi
przekaziwëł na gôrąco lesnimu, chternigô so posadzéł ókama sebie.
Wiele jich nie miëł, ale wiedno cosz przeuważéł: gwiżdż nie miëł wąsa
ë to mu sę nie widza, kôza beła bez tépë, a kôminiorz ni miëł rasprë. To
le niechterni jegô spôstrzegłi błędë. Żódnech detków nie dëł cegónce,
a lesnimu wrzucëł do tasze pięc złotech. Ze smiechę powiedzëł, że
cegonka doch kurzi ë kradnie, bô taką mo noterã.
Jeden z wikszech gburów zamknął dwiérze przed gwiżdżama. Co
bełë tegô przeczeną, Bóg swięti móże wiedzec. Większosc jednak uzna,
że na stori lata wzãła gô chcewôta ë żol mu bełë pore detków. Ön miëł
ju taką naterę, że skamżéł wszesczim, ale dwierzi, jak dotądka, nie
zamikëł przed żódnema kôlędnikama. Dzis zrobiéł to ju dredżi roz.
– Më mu to sknerstwô muszimë wenekac. Ön wicy zapłacy, jak to
wstępni – odgrożalë sę jedni z karna gwiżdżi.
Storo Kruzeno da cegónce pięc detk. To bełë pół dniówczi lesnigô
robôtnika. Lesni za zgôdą wszesczëch ôstawiéł na stole to pół złotigô ë
jeż całi pięc złotech do tegô dodeł. Jeż w jinëch dwuch molach kôzoce
zrobile tak sãmô, bô nie chcelë bec zdzérokama na ubôdżëch.
Swoji kôlędowãni skuńczelë wiertel pô jednosti. Tej sę zebloklë,
umelë, pôsmarowalë sechi gardła (Francka ôdesłalë zarë pô skuńczenim
ôbchodu dodom, a sznapsu nie dostëł) ë z trzoskę reszelë na wies, żebë
wszesczim dac znac, że kuńczi sę stori, a zaczino nowi rok. Do dwanosti
w noce każdi mieszkeńc mógł bec buten, ale pô północé blós gwiżdże
mielë prawô wanożec pô wsi. Taczi béł zweczoj, przenomni w naszi wsi.
Tej nawetkę żóden policjant sã na wsi nie pôkoziwëł.
– a co më temu sknerze werechtejemë, jak gô urządzimë? – zastanowialë sę lorbaszë z gwiżdżowigô karna. Pômeslónków bełë wielë:
sãnie wecygniemë mu na westrzódk stawu, budę z psã postawimë na
szałerku, zdémniemë kôła z wôza ë wcigniemë jé na jabłonkã, a móże
przódk wôza z diszlą wstawimë w komin? Zrobilë tén ôstatni szpos, tén
baro rézékańsczi dokozk. Długô sę nad tim zastanowialë, cze dadzą
radę taczi kuńszt dokônac? w kuńcu orzeklë, że to bądzë dlo sknerë
nobarżi dokuczlewo psota.
Jedna drobka leża na dachu, dregą skąbinowalë ôd sąsoda. Noprzod wcygnęle sęmą diszlę ë wstawilë jã w komin, a tej wszlipalë samą
rozwôrę bez kół, spięlë z diszlą, a na kuńcu ti robôtë umôcowalë na
busach kôła. To wemoga wioldżigô kuńsztu ë naprowdę wielë zgrabnotë. Sknera napewno czéł tén szarmécel na dachu, ale z chëczi ni
mógł welezc, bô naszi roztrãbaczë zpińdlalë drótę dwiérzë tak, że nie
szłô ji ôtemknąc z benë.
Jak ledzë szlë reno w Nowi Rok do kôscoła, widzelë tén trejoter
na dachu sknerë ë sę pôd wąsę pôdsmiéwalë. Zastanowialë sã, jak
ôn to pół wôza zémnie z kômina? Muszi nając cepelin, żartoweł jeden
z wescérzoków, żebë wecygnąc tén czężor w górã, abô rozebrac
kômin, dodeł dredżi. Sknera ô porénoszk welozł ôknę buten ë zaczął
kląc na czim swiat stoi. Teli diabłów jeż na roz w swojim żecym pewno
nie wesepëł.
– Wezwię policjã! Skarżã do sądu! – dzarł sę do białczi, bô sąsadzë
sã jemu na ôcze nie pôkoziwalë. Jednak dobrze wiedzéł, że szandarze
w taczi sprawe sã nie miészają. Lamentowëł ë szkalowëł tak długłë, że
zaboczéł chôwie dac żréc. Noprzod z nojma, a pô pełniu na całi głos
recza bedłë, kônie dzarłë bole szpérama, a u próchów béł jeden wiëldżi
chrumôt. Tej pôdeszlë do niegô, tak zjiscałigô, ni beńlocë, co tę psotę
zrobilë ë tak ôd niechcenio sã spitale:
– Wë, Szmuda, moce, jak më czelë ë zresztą widzimë, wieldżi
kłôpłet?
Tej ôn ôszelëł do resztë. Obzérół sę za jakąsz kłonicą, ale sę ji
nie jimeł, bô wiedzëł, że taczim pięc lapsom nie do radë. Tej le mu
ôsta jarchôleni ë przeklinęni na całą wies. Ledzë wekukiwale z za
węgłów ë zakriwale gębë, żebë głosno nie porzknąc, a przez to sę
nie zdradzec.
– Wiécë co, Szmuda, më tén trejoter zéjmiemë, jak wë natirlich
bądzecë chcelë – rzekł tén noweższi beniel.
Sknera zmiękł, wezdrzëł na beńloków z niedowiérzenim, czë czasę
sobie z niegô balóna nie robią ë żartów nie stroją. Jegô ôcze lota: to na
wóz w kôminie, to na tëch pięc lapsów. Krącéł z niedowiarą głową.
– Nié, nié. To do radę zdjąc, ale ...
– Złoti ludkôwie, jo waji môcno proszã – przerwëł beńlóm jich
godkã.
Skłodeł rãce jak do pocerza, robił dinre jak na balu ë pôdchodeł
coroz bleżi perznę zaskôczonech beńloków.
– Zróbta to, le nie pôpsita kômina. Jo bądę wama wdzęczni jaż
do smiercë.
– Wdzęcznoscë më żódni nie chcemë, le to bądzë kôsztowałë.
Doce na litra ë ...
Znowu nie dëł wepowiedzec sę beńlóm do kuńca ë zaczął lamentowac, kreszec ręcë ë robic kwasną minã.
– Litra? To je parchatnie wiëldżi wedotk. Wa mnie do bankructwa...
Terë tén wesoczi beniel jemu przerwëł skômleni:
– Hola, hola, to nie je wszestkô. Wë doce każdimu z nas pô piãc
złotech, a tej jeż swiątecznigo kucha óben drauf.
Szmuda zblodł, reszta zębów mu zaczę zwonic jak jaczisz rzeszota,
a przez szterk ni mógł w żóden spôsób przyńc na słowłë. Uchwoceł sę
za głowã, ôczë wewaleł jak bë kônéł ë zaczął piszczec:
– Złoti ludkôwie, a skądka jo weznę teli detków? – zajęczéł nieledzczim głosã.
– Kô jak chcecë, bez pieniędzi nie bądze robôtë – rzekle beńloce
ë ôbrócelë sę na piętach do odmaszérowânio.
– Dożdżeta, pôczekita, to doch muszi bec zdjęti! Pożeczã detczi ë
zapłacã, le zróbta zarë tén dobri uczink.
– Detczi do ręczi, jinaczi z tegô nick nie bądze – cwiardo rzekł
nén noweższi.
Prawie z płaczã sknera wzął resztę swôjech sewech włosów w grósc
ë zesztiwniałi z żalu pôczórpëł do swôjech chëczi. Jeż sę odwrócëł ë
z wiolgą smętną żałoscą rzekł:
– Jidę do memczi pôżeczec pieniądzë. Môże jeż teli mo. To je całi
majątk, pięc dwadzescë złotech? A jeż litra oni chcą.
Beńlowie le sę podsmiéwalë, bô wiedzelë, że Szmuda trzimo kasã
ë na detkach leżi. Dlo niegô to nie béł żóden uszczerbk.
Jak bełë detczi, labostrowie wzęle sę flot do robôte. Pô belni pół
godzenie całi wóz stëł na kłëłach w pôdworzim. Z kômina le spadła
jedna cegła, a słoma na dachu beła perznę pôszamôtąno. Szmuda całi
czas lamentoweł ë sę jisceł, że z taczim kôsztę wszedł w nowi rok. Na
ôdchodnim jeden z nëch gwiżdżów tak ôd niechcenio do niegô rzekł:
– Welë Szmuda, tak to je, że jak ktosz nie chce wedac złotigo, muszi
szmergnąc kôle trzedzesce ë jesz szkôdę miec na dachu. Będzcë z Bôgę
ë niech węmi dobrze jidze w tim nowim roku. Kôlęda, kôlęda!
Gwiżdże całi czas, jaż do Trzech Króli kôlędowalë w reszce wsë,
téż na pustkach ë we wsach sąsednich. W niedzelã zaszle nawetkę
do óbeferztë, bô belë tam proszoni przez lesnigô Szternã. To béł sztek
drodżi, ale to sę jima ôpłacełë. Miedwiédza wiozle na sónkach, bô ôn
nie béł w sztandze sóm doczórpac na mol. W nadlesnictwie belë dobrze
achtniony tak przez samigô óbeferztę, jak ë gôscy, jaczech miëł na
rozpôczęti rok sproszoni. Dlo miesczëch ledzi bełë to cosz apartnigô, ti
lesôcczi gwiżdże. Pore lat temu w nadlesnictwie béł jaczisz pismiennik,
czë redaktor ë ôpisëł tén nasz gwiozdkôwo-sélwestrowi ôbeczoj.
Bolesław Bork
• styczeń 2006 •