Gdzie jesteś? Homile 2008-2012 784 strony format pdf

Transkrypt

Gdzie jesteś? Homile 2008-2012 784 strony format pdf
„Gdzie jesteś?”
(Rdz 3, 9)
Homilie 2008-2012
Biblioteka Drohiczyńska
XVI
Wydawcy:
Drohiczyńskie Towarzystwo Naukowe
Kuria Diecezjalna w Drohiczynie
Ks. Bp Antoni Pacyfik Dydycz OFM Cap.
„Gdzie jesteś?”
(Rdz 3, 9)
Homilie 2008-2012
Drohiczyn 2013
© Diecezja Drohiczyńska
Redakcja:
ks. Paweł Rytel-Andrianik
Współpraca:
ks. Łukasz Gołębiewski, Izabella Kaczyńska, ks. Mirosław Łaziuk, Joanna Pakuza,
ks. Artur Płachno, s. Elżbieta Maria Płońska CR, ks. Jarosław Redosz,
ks. Zbigniew Rostkowski, Halina Rytel-Skorek, ks. Jarosław Rzymski,
ks. Tadeusz Syczewski, ks. Stanisław Ulaczyk
Zdjęcia w aneksie:
Archiwum Diecezji Drohiczyńskiej, ks. Artur Płachno
Przednia strona okładki:
Ks. Bp Antoni Pacyfik Dydycz OFM Cap.
Tylna strona okładki:
Podlaski krajobraz
Rysunki:
Władysław Pietruk
Projekt okładki i łamanie:
Paweł Roguski
ISBN: 978-83-7257-590-6
Wydawnictwo Sióstr Loretanek
ul. L. Żeligowskiego 16/20; 04-476 Warszawa
tel. (22) 673 50 95; fax (22) 612 93 62
e-mail: [email protected]; www.loretanki.pl
Druk i oprawa:
Drukarnia Loretańska, Warszawa Rembertów
Boże pytania wyzwaniem względem
kaznodziei
Często stajemy zdumieni tym wszystkim, co nas otacza. Niby staramy się
poznawać różne mechanizmy, przenikać prawa natury, ale co jakiś czas jawią
się rzeczy nowe i trzeba wszystko zaczynać od początku. Tak będzie i w tym
wypadku. Gdy bowiem polecono mi, abym skreślił kilka słów wstępu, pomyślałem, że dobrze będzie dokonać swego rodzaju kaznodziejskiego rachunku
sumienia. I dlatego odwołuję się do Księgi Rodzaju, bo tam jest początek,
oczywiście początek rozumiany po ludzku. Są tam trzy wydarzenia, w których Pan Bóg uczestniczy bezpośrednio i wyraża swoje stanowisko. Pragnę,
aby te Boże słowa stały się wątkiem wiodącym tego wstępu; a w rzeczywistości także podsumowaniem kaznodziejskich poszukiwań i to w pięćdziesięcioletnim przecież wymiarze czasowym.
a) Stworzenie świata przebiega pod urokiem dobra
Nie zaskakuje nas to, że pierwsze słowa, jakie zanotowano w Biblii,
a pochodzące od Stwórcy, dotyczą samego procesu stwarzania. Jest to zrozumiałe. Są one autooceną tegoż procesu, kiedy to Pan kolejnego dnia, jakby
przypatrując się temu, czego dokonał, wypowiada swoje uznanie: „I widział
Bóg, że tak było dobrze” (Rdz 1, 12 i inne cytaty wstępu wg Biblii Praskiej).
Te same słowa powtórzy Stwórca dnia czwartego, a następnie po stworzeniu
różnych rodzajów dzikich zwierząt, bydła i płazów naziemnych.
Pierwszą więc wartością, z którą spotykamy się w Piśmie Świętym i określoną przez Pana Boga jest dobro. Ale to dobro z kolei daje o sobie znać dopiero
wówczas, gdy zbiega się z życiem. Początkowo są to rośliny i drzewa, powołane do istnienia dnia trzeciego. Po raz drugi Pan wypowiada pozytywną
5
Boże pytania wyzwaniem względem kaznodziei
ocenę, kiedy powołuje do istnienia światło i wreszcie, kiedy daje o sobie znać
świat zwierzęcy.
Dobro więc jawi się w oczach Bożych dzięki roślinom i drzewom, a następnie w związku z porządkowaniem ciał niebieskich. Aż dochodzimy do świata
zwierzęcego z człowiekiem w tle! Dobro wprawdzie zostało przypisane przez
Pana Boga wszystkiemu, co zostało stworzone, ale wyraźnie daje o sobie znać
w świecie istot żywych i w blasku słonecznym, chociaż nie wypada pomijać
księżyca i gwiazd.
b) Dobro musi mieć swój dalszy ciąg
Stwórca pamięta o tym, dlatego „Na koniec powiedział Bóg: «Stwórzmy
człowieka na wzór i podobieństwo nasze, aby mógł panować nad istotami,
które żyją w wodzie, i nad ptactwem, które lata w powietrzu, nad zwierzętami napełniającymi ziemię i nad płazami, które się po niej czołgają». I tak
stworzył Bóg człowieka na obraz swój, stworzył go na swoje własne podobieństwo – stworzył mężczyznę i niewiastę. I pobłogosławił im mówiąc:
Bądźcie płodni i rozmnażajcie się; zaludniajcie ziemię i bierzcie ją w posiadanie! (...) I widział Bóg, że wszystko, co stworzył, było bardzo dobre”
(Rdz 1, 26-29. 31).
Czytając w zadumie ten przepiękny opis powołania do życia człowieka
ze zrozumieniem przyjmujemy tę ocenę, jaką sam Stwórca wystawił tuż po
zakończeniu tego wyjątkowego procesu, gdy stwierdził, że właśnie to, czyli
ten jakby ostatni wysiłek stwórczy okazał się nie tylko dobry, ale bardzo
dobry. A skoro tak, to nie mogło zabraknąć jeszcze czegoś więcej, co byłoby
w stanie temu dobru zapewnić swego rodzaju pełnię. I tak się stało, ponieważ
„Pobłogosławił też Bóg dzień siódmy i ustanowił go świętym na pamiątkę
swojego odpoczynku po całym trudzie stwarzania” (Rdz 2, 3).
Człowiek tymczasem otrzymał szczególne uprawnienia od Stwórcy, gdyż
miał od tej pory „panować” nad wszystkimi istotami. Z tego też względu
wziął całą ziemię „w posiadanie”. Człowiek ma więc panować i posiadać. Jak
to ma wyglądać? Na czym to wszystko winno polegać? Wydaje się, że nie
można uzyskać właściwej odpowiedzi bez uważnego przyjrzenia się raz jeszcze procesowi stwórczemu. Najpierw wszakże przypomnijmy inne jeszcze
polecenia, jakie otrzymał człowiek od Boga. Otóż, ludzie mają najpierw być
płodni. Winni się rozmnażać. Muszą zaludniać ziemię.
6
Boże pytania wyzwaniem względem kaznodziei
W tak krótkim opisie stworzenia już kolejny raz – obok dobra – jawi
się życie. Człowiek ma być kontynuatorem procesu stwarzania, w pewnym
zakresie, ale zawsze jest to rzecz istotna. Kiedy już jesteśmy w stanie dostrzec
wzajemną bliskość, a nawet nieodłączność życia i dobra, z łatwością poradzimy sobie z interpretacją panowania i posiadania. Obie te czynności ukierunkowane na życie i dobro bez żadnych niedomówień prowadzą nas do raju.
Tam przecież, gdzie jest prymat życia i dobra, bezwzględny i wszechstronny,
tam nie może być miejsca na nic innego, jak tylko na raj. I tak się stało.
Człowiek odnajduje się w raju.
c) Ale niezbędna jest próba
Niestety, zło daje o sobie znać. Zło zawsze będzie występowało przeciw
dobru, w tym zaś wypadku atakuje także życie i zagraża wiecznemu pobytowi. Z bólem więc musimy przyznać, że człowiek się nie sprawdził – ulega
pokusie, prymitywnej i bezdusznej. Co więcej, to najwspanialsze stworzenie
Boże nie może się zdobyć na nic innego, jak tylko na strach. Człowiek stara się
ukryć przed Stwórcą, tak jakby można było uciec od miłości, i dlatego Pan Bóg
z mocą wkracza w historię człowieka. Ocenia zachowanie. Podejmuje decyzję.
Otwiera przed człowiekiem nową perspektywę. Zapowiada przyjście na ziemię
Mesjasza, Syna Bożego, ale najpierw wyraża chęć spotkania się z mężczyzną
i dlatego stawia pytanie: „Gdzie jesteś?” Adamie, gdzie jesteś? (por. Rdz 3, 9).
Odpowiedź Adama, przykro to przypomnieć, nie mogła zadowolić Pana Boga.
Okazała się miałka, tchórzliwa, pozbawiona aktu żalu, a mimo to Stwórca
ratuje człowieka. Ukazuje mu nową przyszłość. Zapewnia o swojej pomocy.
d) Z myślą o kaznodziejskiej misji
Oto ukazuje się kolejny tom kazań, które w ciągu pięćdziesięciu lat
służby kapłańskiej Pan dał mi łaskę wygłaszać w różnych miejscowościach
i w różnych krajach. Ludzkie słowo jest słabe, ale liczni kapłani z Diecezji
Drohiczyńskiej, w której – z woli Bożej – służę biskupią posługą, postanowili
oddać je do druku. Podziwiam ich cierpliwość, duchową kulturę i poświęcenie; podobnie jak i wielu osób świeckich. Ten tom więc zamyka pewną całość.
Ci sami kapłani zwrócili się z prośbą, abym napisał słowo wstępne, a równocześnie jakby zamykające pewien cykl. Nie wiedziałem jak postąpić, przecież
nie jestem z tych kazań zadowolony. Wiem bowiem, ile tam jest niedostatków.
7
Boże pytania wyzwaniem względem kaznodziei
Dlatego właśnie odwołałem się do początków, czyli do Księgi Rodzaju,
ze zwróceniem uwagi na trzy wydarzenia: stworzenie świata i człowieka;
przekazanie człowiekowi specjalnej misji i wreszcie na ludzką porażkę podczas rajskiej próby.
Pan Bóg jednak nie pozostawił człowieka samemu sobie. Szuka go, wzywa
go. W tym wypadku to pytanie jest istotne: „Gdzie jesteś?” (Rdz 3, 9). Pan
Bóg wiedział doskonale, gdzie znajduje się Adam, ale Stwórca pragnął, aby
on sam przyznał się do porażki i wyraził skruchę. Tego wówczas zabrakło,
mogło zabraknąć, ale takiej skruchy nie powinno już zabraknąć po przyjściu na świat Syna Bożego, po Kalwarii i Zesłaniu Ducha Świętego. I dlatego
posługa kaznodziejska jest niczym innym, jak przypominaniem ludziom, że:
1. zostali stworzeni przez Pana jako istoty dobre;
2. otrzymali specjalne posłannictwo względem własnego gatunku
i w stosunku do całego świata;
3. nie powinni się poddawać słabościom, gdyż zwłaszcza za pośrednictwem kapłanów Pan Bóg wciąż szuka człowieka, stale o niego pyta:
„Gdzie jesteś?”.
I z tego względu w każdym kazaniu, w różny sposób, i przy wykorzystaniu
licznych metod, ale zawsze jednak muszą się znajdować te trzy wydarzenia,
aby człowiek mógł się nawrócić, i aby mógł powrócić do Domu Ojca dobrze
przygotowany.
Niech więc Łaskawy Czytelnik wybaczy wszelkie braki, a jednocześnie
doceniając trud ks. Pawła Rytel-Andrianika i całego Zespołu Redakcyjnego,
z autorami zdjęć i rysunków, z projektantem okładki i z przezacnym
Wydawnictwem Sióstr Loretanek pod dyrekcją Siostry Andrzei Białej, jeszcze
raz zacznie wszystko od początku, tego początku z Księgi Rodzaju i tego z własnego życia, aby mógł na końcu usłyszeć radosne zaproszenie: „Każdy bowiem,
kto jest wierny z rzeczach małych, jest też wierny i w rzeczach największych; (...).
Żaden sługa nie może dwom panom służyć (...). Nie możecie służyć Bogu
i mamonie” (Łk 16, 10. 13) oraz „Wejdź do radości Twojego Pana” (Mt 25, 21).
+ Antoni P. Dydycz OFM Cap.
Biskup drohiczyński
Dohiczyn, dn. 10 stycznia 2013 r.
Rocznica poświęcenia kościoła katedralnego w Drohiczynie
8
rok
2008
Kościół pofranciszkański pw. Wniebowzięcia NMP
w Drohiczynie
Katedra jest głową i matką wszystkich
kościołów
(1 Krl 8, 22-23. 27-30; 1 P 2, 4-9; Mt 16, 13-19)
Uroczystości rocznicowe konsekracji katedry oraz instalacja kanonicka
Drohiczyn, dn. 10 stycznia 2008 r.
Ukochani Bracia i Siostry!
1. Na frontonie rzymskiej bazyliki większej pod wezwaniem Najświętszego
Zbawiciela i św. Jana, znajdującej się na Lateranie, widnieje napis, który głosi,
że to właśnie ta świątynia jest matką i głową wszystkich kościołów chrześcijańskich na całym świecie. Natomiast kościoły katedralne w poszczególnych diecezjach są matkami i głowami wszystkich kościołów na terenie
diecezji. Przypomniał nam o tym ks. kard. Giovanni Battista Re, prefekt
Kongregacji ds. Biskupów w piśmie nadesłanym w imieniu Ojca Świętego
Benedykta XVI, a będącym podsumowaniem minionej wizyty ad limina.
Pisze tam: „(…) życzę, aby Katedra, otwarta po gruntownej renowacji, stawała się jeszcze bardziej centrum jedności wszystkich wiernych całej diecezji”.
Dzisiejsza nasza obecność jest wyrazem szacunku dla głosu Stolicy
Apostolskiej oraz przejawem wdzięczności względem Pana Boga za naszą
katedrę konsekrowaną przed 285 laty, a rekonsekrowaną (jeszcze po zniszczeniach wojennych) trzy lata temu. Za królem Salomonem zwracamy się
z gorącą prośbą do Stwórcy: „Zważ więc na modlitwę Twego sługi i jego
błaganie, o Boże mój, Panie, i wysłuchaj to wołanie i tę modlitwę, w której
11
rok 2008
dziś Twój sługa stara się ubłagać Cię o to, aby w nocy i w dzień Twoje oczy
patrzyły na tę świątynię. Jest to miejsce, o którym powiedziałeś: «Tam będzie
moje imię» (...)” (1 Krl 8, 28-29).
2. To właśnie szczególna obecność Boga sprawia, że ta świątynia jest
głową i matką wszystkich kościołów naszej diecezji. Nie liczy się tutaj wielkość ani starożytność, ani architektoniczna uroda. To obecność Boga decyduje o jej znaczeniu. O tej zaś obecności wiemy dzięki decyzji Jana Pawła II
z dnia 5 czerwca 1991 roku. Potwierdziły ją Jego odwiedziny w katedrze dnia
10 czerwca 1999 roku.
Katedra jest matką, to znaczy, że darzy nas miłością. Jest także życiem.
Święty Piotr poucza: „Zbliżając się do Pana, który jest żywym kamieniem,
odrzuconym wprawdzie przez ludzi, ale u Boga wybranym i drogocennym, wy również niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa
świątynia (...)” (1 P 2, 4-5). To samo przekonanie towarzyszyło św. Piotrowi,
gdy odpowiadając na pytanie Pana Jezusa, wyznał: „Ty jesteś Mesjasz, Syn
Boga żywego” (Mt 16, 16). Jakże ważne jest życie, zwłaszcza to życie, które ma
trwać wiecznie. Stajemy się uczestnikami tego życia dzięki Eucharystii, dzięki
obecności eucharystycznej Chrystusa we wszystkich naszych kościołach, które
stają się jeszcze dostojniejsze przez sam fakt posiadania matki, czyli katedry.
A matka może być skromna, może być cicha, może być uboga. Istotne jest
jednak samo macierzyństwo, ten dar szczególny, w którym uczestniczy z woli
Bożej, wprowadzając miłość poprzez udział w tajemnicy rodzenia.
Ta macierzyńska misja każdej katedry jest wyjątkowym darem dla
wszystkich diecezjan. Nie można jednak nie zauważyć odniesienia do kapłaństwa, na co kładzie nacisk św. Piotr, którego słowa zostały już zacytowane.
Wypada jego myśl dokończyć: „(...) jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić święte kapłaństwo (...)” (1 P 2, 5). A świętość jest czymś niezbywalnym w jakiejkolwiek kapłańskiej posłudze; świętość intencji, świętość
nauki, świętość postępowania, czyli świętość obejmująca całe życie.
3. Katedra jest głową kościołów. Przeczuwał to król Salomon, gdy z wiarą
wypowiadał słowa modlitwy konsekracyjnej świątyni jerozolimskiej, prosząc:
„(...) wysłuchaj błaganie Twego sługi i Twego ludu, Izraela, ilekroć modlić się
będzie na tym miejscu. Ty zaś wysłuchaj w miejscu Twego przebywania w niebie”
12
Katedra jest głową i matką wszystkich kościołów
(1 Krl 8, 30). Modlitwy, które zanosimy z tego miejsca, jak woń kadzidła unoszą się do Pana. Bóg przyjmuje je na swoim miejscu czyli w niebie. Tak było
za czasów Salomona. Dzisiaj jest już inaczej; Pan Bóg jest tutaj i w tym miejscu
przyjmuje nasze modły. W tym miejscu jest bowiem Kościół jako Lud Boży,
a Głową tego Kościoła jest Jezus Chrystus, zawsze obecny wśród nas.
W oparciu o Stary Testament św. Piotr dodaje: „To bowiem zawiera się
w Piśmie: «Oto kładę na Syjonie kamień węgielny, wybrany, drogocenny,
a kto wierzy w niego, na pewno nie zostanie zawiedziony». Wam zatem, którzy wierzycie, cześć!” (1 P 2, 6-7). Co więcej, „Wy (...) jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, świętym narodem, ludem Bogu na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał
z ciemności do przedziwnego swojego światła (...)” (1 P 2, 9).
4. Wszyscy zostaliśmy wybrani i wezwani. Wszyscy, choć w różnych
wymiarach, mamy uczestniczyć w głoszeniu dzieł potęgi naszego Pana
i Boga. Wszyscy też uczestniczymy w posłannictwie i zadaniach Głowy.
Głowa zaś po łacinie znaczy caput. To od tego słowa pochodzi takie wyrażenie jak capitulum, czyli kapituła. Kapitułę tworzą ludzie. W zakonach kapituła jest najwyższą władzą, a więc głową instytucjonalną, która podejmuje
najważniejsze decyzje. W Kościele hierarchicznym kapitułę stanowią ludzie
wybrani i wezwani, aby uczestniczyli w misji, w zadaniach Głowy. Te misje
i zadania można wypełniać na różne sposoby – najpierw modlitwą, uczestnictwem we Mszach Świętych pontyfikalnych, ale też poprzez korzystanie
z daru rady, a zwłaszcza przez tworzenie środowiska Bożego, przez przemienianie swego życia w żywe kamienie, potrzebne do powstawania i wzrostu tej
budowli, którą jest Kościół, którego Głową jest Chrystus.
O tym wszystkim chcemy dzisiaj pamiętać z okazji instalacji sześciu
kanoników: dwóch do grona kanoników gremialnych i czterech – do grona
kanoników honorowych.
Drodzy Bracia w kapłaństwie, kochani Kanonicy, razem z wami
modlimy się dzisiaj pełni wdzięczności, dziękując Panu, że pamięta o nas,
a wam powierza kolejne posłannictwo, aby zgodnie ze Statutem Kapituły
dawać świadectwo pięknu i duchowemu bogactwu Chrystusowego Kościoła.
Pamiętajcie o tym. Nie zapominajcie też pouczenia, które otrzymaliśmy od Ojca Świętego Benedykta XVI: „Nie mogę mieć Chrystusa tylko
13
rok 2008
dla siebie samego; mogę do Niego należeć tylko w jedności z wszystkimi,
którzy już stali się lub staną się Jego. Komunia wyprowadza mnie z koncentracji na sobie samym i kieruje ku Niemu, a przez to jednocześnie, ku jedności z wszystkimi chrześcijanami. Stajemy się «jednym ciałem» stopieni razem
w jednym istnieniu” (Deus caritas est, 14).
Prześwietna Kapituło Katedralna, przyjmij do swego grona tych oto
kapłanów, abyś wzmocniona młodością i gorliwością nowych swych braci,
mogła jeszcze wierniej i z większym poświęceniem uczestniczyć w obowiązkach Głowy i w posłudze Matki, w ramach Kościoła diecezjalnego.
A wam, nowi Kanonicy, niech Chrystus jako Głowa Kościoła błogosławi,
ukazując coraz to nowe przestrzenie, czekające na zagospodarowanie z myślą
o rozszerzaniu się Królestwa Bożego!
5. Czcigodni Infułaci, Prałaci, Kanonicy, Pracownicy różnych urzędów
w kurii albo w seminarium, Proboszczowie i Profesorowie, Księża Emeryci
i Prefekci, Alumni, Siostry zakonne, Siostry i Bracia katolicy świeccy przybyli z miejsc pracy nowych Kanoników i przedstawiciele ich rodzin, kochani
mieszkańcy Drohiczyna!
„Oto jest dzień, który dał nam Pan” (Ps 118, 24). Dał nam ten dzień po
to, aby w nowym świetle ukazać nam Kościół, czyli tę wspólnotę, którą tworzymy. I chociaż od strony zewnętrznej wyglądamy niesłychanie różnorodnie, to jednak nie wolno nam zapominać o tym, co nas łączy, a mianowicie,
że wszyscy jesteśmy powołani do świętości. I to świętość będzie decydowała
o naszej wieczności, o naszym wspólnym szczęściu.
Ta świętość wyrasta z wiary, z wiary w Tego, który jest Mesjaszem, Synem
Boga żywego! To dzięki tej wierze bramy piekielne nas, czyli Kościoła „nie
przemogą”! (Mt 16, 18).
Historia tej świątyni, Matki i Głowy wszystkich kościołów naszej diecezji, jest niekiedy bolesnym, ale zawsze wiarygodnym wyznaniem tej prawdy.
Niech mocy tej prawdzie dodaje obecność Kapituły Katedralnej podczas Mszy
Świętych i przy okazji sprawowania innych obrzędów o znaczeniu ogólnodiecezjalnym. A na co dzień takim potwierdzeniem niech będzie nasza przejrzysta
postawa religijna, z której zawsze i wszędzie, każdy i każda, z którymi się spotykamy, będą mogli dowiedzieć się, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Boga żywego!
Amen.
14
„Naród kroczący w ciemnościach ujrzał
światłość wielką” (Iz 9, 1)
III Niedziela Zwykła, rok A
Uroczystości 145. rocznicy wybuchu Powstania Styczniowego
Drohiczyn, dn. 27 stycznia 2008 r.
Umiłowani Bracia i Siostry!
1. Nawrócenie drogą do niepodległości
Wspominając 145. rocznicę wybuchu Powstania Styczniowego, odwołujemy się do dzisiejszej Ewangelii, która nam przypomina wezwanie
Syna Bożego: „Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie”
(Mt 4, 17). Nieco dalej czytamy, że Apostołowie podejmując misję swego
Mistrza, głosili „Ewangelię o Królestwie, lecząc wszelkie choroby i wszelkie
słabości wśród ludu” (Mt 4, 23). Oba te zdania wprowadzają nas w klimat
styczniowego zrywu wolnościowego, podpowiadając jednocześnie, co trzeba
robić, aby taki zryw mógł doprowadzić do nadejścia królestwa, także w jego
wymiarze doczesnym.
Trzeba leczyć wszelkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu. Tak mówi
Ewangelia, a pamięć o upadku powstania wskazuje na to, że widocznie nie
leczono chorób, wszelkich chorób i wszelkich słabości. A ponieważ mówimy
tutaj o ziemskim królestwie, to znaczy, że nie leczono chorób i słabości drążących nasze społeczeństwo, wszystkie warstwy społeczne, wszystkie stany.
Niektóre z tych chorób pamiętał jeszcze wiek XVIII, inne mogły zaistnieć
15
rok 2008
dopiero w czasach niewoli. Już wtedy nasi ciemięzcy umieli korumpować
naród i skutecznie go zniewalać.
W tym kontekście jest zrozumiały ból Stefana Żeromskiego i innych
pisarzy, lękających się, aby naszych praojców nie rozdziobały „kruki i wrony”
(por. S. Żeromski, Rozdzióbią nas kruki, wrony). Teraz z nową mocą, w oparciu o tamte doświadczenia, powraca biblijne wezwanie, abyśmy leczyli nasze
choroby i nasze słabości.
2. Jedność nie do zastąpienia
Wśród tych chorób, które znane były przed powstaniem i które
w poważny sposób osłabiły jego powodzenie, najgroźniejszą było ogólne rozbicie, czyli brak zgody. O tym pisze św. Paweł: „Upominam was, bracia,
w imię Pana Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni i by nie było wśród was
rozłamów; byście byli jednego ducha i jednej myśli” (1 Kor 1, 10). Taka
zgoda, jeden duch i jedna myśl są możliwe tylko wówczas, gdy odwołujemy
się do Krzyża Chrystusowego, gdy pamiętamy, że to w tym znaku zostaliśmy ochrzczeni.
Niestety, nie wszyscy o tym pamiętali, a poglądy propagowane przez
ówczesne „media” były często podobne do tych, z którymi spotykamy się
dzisiaj. Wielu myślało, że francuskie rewolucje i karbonariuszowskie ideologie będą w stanie dopomóc Polakom w odzyskaniu wolności. Dzisiaj już
wiemy, że to był błąd. Dostrzegamy to także w wydarzeniach we Francji,
gdy na naszych oczach ten dawny kulturowy sztandar Europy blednie
wyjątkowo szybko.
W obliczu tej ważnej sprawy nie stać było naszych poprzedników
na zawarcie zgody, na podjęcie wspólnych działań, na pełne zaangażowanie
się w walkę o niepodległość. A nie zabrakło i takich, którzy stanęli po stronie
caratu. Przeciwko powstańcom kierowali kosy, broń palną, a zwłaszcza różne
donosy. Nie dziwi nas ból Kornela Ujejskiego:
„Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej.
Do Ciebie, Panie, bije ten głos.
Skarga to straszna, jęk to ostatni.
Od takich modłów bieleje włos” (Chorał).
I chociaż przez lata śpiewano Chorał Kornela Ujejskiego, to jednak słabość ludzka, a niekiedy zwyczajne tchórzostwo, stale dawały o sobie znać.
16
„Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką” (Iz 9, 1)
W tym kontekście widać jak dobrze znał polską duszę Ojciec Święty.
To przecież On w dramacie Brat naszego Boga mówi: „W każdym z nas tkwi
człowiek wymienny jak pieniądz i człowiek niewymienny, najgłębszy, wiadomy tylko sobie samemu”.
Pochylmy się teraz również my nad drugim człowiekiem, zawsze pamiętając o tym, co jest w nas, co nas przybliża do człowieka wymiennego jak pieniądz i człowieka niewymiennego, tego najgłębszego, znanego nam samym,
bo obok jedności zewnętrznej niezbędna jest jedność wewnętrzna pomagająca odnieść pełne zwycięstwo.
3. Ku naszym powstańcom
Powstanie Styczniowe wybuchło na przełomie dwóch epok kulturowych: romantyzmu i pozytywizmu. Tak było w Polsce, natomiast w wielu
krajach europejskich pozytywizm już dogorywał. To zderzenie kulturowe
daje się zauważyć w dwojakości nastawienia do samego wybuchu Powstania
Styczniowego, do jego przebiegu, a zwłaszcza do pytania, czy powstanie
to było potrzebne? Wiele zależy od tego, jakim językiem posługujemy się
w pisaniu i mówieniu o tym, co się zaczęło styczniową nocą.
Jan Paweł II w książce pt. Przekroczyć próg nadziei pisze o tej sprawie: „Wraz
z cofaniem się przeświadczeń pozytywistycznych, myśl współczesna dokonała
postępu w coraz pełniejszym odkrywaniu człowieka, uznając między innymi
wartość języka metaforycznego i symbolicznego” (Lublin 1994, s. 45).
Ten język jest widoczny w literaturze powstańczej i w tekstach o powstaniu, ale w sposób wyjątkowy przemawia w malarstwie Artura Grottgera.
Jego obraz Widzenie pokazuje nam kobietę w łachmanach, z kajdanami,
w czeluściach syberyjskiej kopalni, która w czasie modlitwy widzi Matkę
Bożą, Królową Polski. Kobieta ta dostrzega blask światła i pocieszenia. Jej
wiara się umacnia, a nadzieja podnosi ją z kolan.
Z pomocą śpieszy poezja, zwłaszcza modlitewna. Oto fragmenty Modlitwy
z zesłania:
„Widzimy Cię, Matko, jak przez węgla bryły
Idziesz ku nam jasna i wyciągasz dłonie,
Wzrokiem koisz rany, które już krwawiły,
I ocierasz z potu perlące się skronie (...).
Nie gardź nami, Matko, choć na nas łachmany,
17
rok 2008
poszarpane, brudne, częste z krwi śladami,
choć z nas sobie szydzą, żeśmy «polskie pany»,
Królowo «szachtiorów», opiekuj się nami” (cyt. za: „Niedziela””, nr 2/2008,
[13.01.2008], s. 35).
„Szachtior” to po prostu górnik. Do takich prac najczęściej kierowano
powstańców i ludzi sprzyjających powstańcom. W tamtych czasach była
to praca pełna zagrożeń, ale właśnie tam udawało się odkryć człowieka.
4. Czy warto było?
Skutkiem Powstania Styczniowego w czysto ludzkim wymiarze była
śmierć tysięcy młodych ludzi, zsyłki na Sybir, emigracja, zniesienie autonomii Królestwa Kongresowego, wzmożony ucisk narodowy i religijny. Car
dekretem z dnia 8 listopada 1864 roku skasował w Królestwie 114 klasztorów, pozostawiono jedynie 35 klasztorów „etatowych”. Zostało skazanych
na wygnanie trzech biskupów diecezjalnych, w tym arcybiskup warszawski
bł. Zygmunt Szczęsny Feliński. Tysiące rodzin pozbawiono majątków, przekazując je na rzecz carskich urzędników albo Cerkwi prawosławnej.
Ale czy to wszystko? Czy warto było nocą z 22 na 23 stycznia 145 lat temu
wyruszyć do lasów, uciekając przed branką? Wielu współczesnych powstaniu było negatywnie nastawionych do jego wybuchu, ale potem zmienili oni
swoje zdanie. Natomiast większość światłych Polaków poparła ten narodowy
zryw. Wątpliwości co do jego słuszności trwają nadal. Podzielają je historycy.
A co mówią ci, którzy dostrzegają jednak coś pozytywnego w kolejnym zrywie niepodległościowym?
Powstanie przyczyniło się do obudzenia i umocnienia świadomości narodowej. Zaborcy robili wszystko, aby uśpić czujność Polaków i różnymi metodami, zwłaszcza ofertą awansów, nakłaniać do szybszej asymilacji. Niestety,
w wielu wypadkach to się udawało. Byli przecież i tacy, którzy mówili:
mamy rodziny, trzeba jakoś żyć, a dzieci mają prawo do awansu społecznego!
Powstanie stało się apelem nawołującym do pamięci i szacunku dla własnej
tożsamości. I dlatego nie można mówić jedynie o klęsce powstania. Klęska
dotyczyła wyłącznie płaszczyzny wojskowej. Trzeba natomiast przypominać,
że wygrała Ojczyzna, zakorzeniona i odradzająca się w umysłach i sercach.
Prześladowania najmocniej dotknęły duchowieństwo, mieszczaństwo
i szlachtę. Rządy zaborcze szukały przeróżnych sposobów, aby nie tylko
18
„Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką” (Iz 9, 1)
zlikwidować powstanie, ale żeby też osłabić jego pozytywne oddziaływanie
na naród. Odwoływały się do opinii międzynarodowej, domagano się wreszcie potępienia tego zrywu ze strony Stolicy Apostolskiej. Pisał o tym Romuald
Traugutt w Odezwie do Narodu: „Oto już drugi rok u Ojca Świętego proszą
rządy zaborcze, aby nas Polaków potępił, a on, jako Dobry Pasterz, takiej niesprawiedliwości uczynić nie chce i nie czyni, ale owszem, modlić się za nas każe,
czym jej pewniejszą pomoc wyjedna”.
A na wieść o represjach papież bł. Pius IX w Invito sacro zarządził modlitwę i procesję ulicami Rzymu w intencjach narodu polskiego. Pisał o tym
kard. Costantino Patrizi Naro: „Jest wyraźną wolą Ojca Świętego, aby szczególnie modlono się za nieszczęśliwą Polskę, którą z boleścią widzi wydaną
w tej chwili na łup tylu mordów i krwi przelewu”.
5. Świętość i patriotyzm zeszły się razem
Czasy zaborów były dla narodu polskiego latami zmagania się o wolność, godność i tożsamość narodową. Rozumieli to ludzie wielkiego ducha,
a przede wszystkim twórcy kultury: pisarze, malarze, kompozytorzy, a nawet
wynalazcy. Byli tego w pełni świadomi ludzie święci. Wielu spośród nich
uczestniczyło bezpośrednio w Powstaniu Styczniowym. Od dawna czynione są starania o beatyfikację Romualda Traugutta. Przez Jana Pawła II
został kanonizowany wojenny dowódca powstańczy na Wileńszczyźnie –
św. Rafał Józef Kalinowski. Jako oficer carski był świadkiem egzekucji generała Zygmunta Sierakowskiego. Wcześniej służył w Brześciu, a potem poprosił o dymisję z wojska i przyłączył się do powstańców. Po ujęciu przez Rosjan
został skazany na śmierć. Karę zamieniono potem na 18 lat katorgi. Po zwolnieniu z zesłania nie mógł wrócić w rodzinne strony, udał się do Krakowa,
razem z cywilnym naczelnikiem Lublina o. Wacławem Nowakowskim,
kapucynem. Potem św. Rafał wstąpił do Karmelu i gorliwie pracował nad
jego odrodzeniem.
W homilii kanonizacyjnej Jan Paweł II powiedział, że św. Rafał „jest jednym z tych, którzy ten kruszec wolności Polaków szczególnie uszlachetnili,
jednym z tych, którzy pozostawili nam najwspanialsze dziedzictwo” (Rzym,
18.11.1991).
Tenże sam papież podczas beatyfikacji kolejnego powstańca, późniejszego
Brata Alberta Chmielowskiego podkreślił, że „Brat Albert od wczesnych lat
19
rok 2008
życia rozumiał tę prawdę, że miłość polega na dawaniu duszy, że miłując,
trzeba życie swoje oddać”.
Prześladowania carskie musiał znosić przez wiele lat bł. o. Honorat
Koźmiński, kapucyn, pierwszy Podlasianin wyniesiony do chwały ołtarzy.
Natomiast 80-letni ks. Stanisław Siemaszko został żywcem pogrzebany
przez carskich żołnierzy za to, że udzielił sakramentów świętych konającemu powstańcowi. Powieszeni zostali: ks. Antoni Mackiewicz w Kownie,
a w Warszawie obok cytadeli o. Agrypin Konarski, kapucyn i kapelan
oddziałów gen. Mariana Langiewicza. Ojciec Maksymialian Tarejwo, również kapucyn został powieszony w Koninie, w Sokołowie Podlaskim zaś
w podobny sposób zginął ostatni powstańczy dowódca ks. gen. Stanisław
Brzóska oraz jego adiutant Franciszek Wilczyński.
6. Ofiara nie idzie na marne
Ewangelia dzisiejsza przypomina nam powołanie Apostołów. Na wezwanie Pana Jezusa „natychmiast” albo „zaraz” zostawiali wszystko i szli za Nim,
aby uczestniczyć w głoszeniu Ewangelii, „lecząc wszelkie choroby i wszelkie
słabości wśród ludu” (Mt 4, 23). I dlatego ich wybór okazywał się niesłychanie owocny. Zresztą, te owoce są wciąż żywe, my też z nich korzystamy.
Bohaterowie Powstania Styczniowego opuszczali swoje domy i rodziny i szli
na wezwanie Polski. Wielu z nich oddało za nią swoje życie. Aktualne pozostaje wciąż pytanie: czy my chcemy leczyć się z naszych chorób i naszych słabości? Jeśli tak, to warto było nocą z 22 na 23 stycznia dać początek powstaniu!
A tych, którzy cierpieli i oddali swoje życie, Bóg pełen miłosierdzia niech
z otwartymi ramionami przyjmie na wieczną wartę!
Amen.
20
Podlaskie Termopile…
IV Niedziela Zwykła, rok A
Uroczystości 145. rocznicy bitwy pod Węgrowem
Węgrów, dn. 3 lutego 2008 r.
Drodzy Bracia i Siostry!
1. Błogosławieni, którzy nie uznają zła
Pełni skupienia wysłuchaliśmy Chrystusowego Kazania na Górze –
Ośmiu Błogosławieństw. Każde z tych błogosławieństw przenosiło nas w inny
świat, pozwalając zapomnieć o tym, z czym się spotykamy na co dzień.
Błogosławieństwa ukazują nam nową wizję człowieka jako kogoś, kto nie
godzi się na zło, kto pragnie budować inną rzeczywistość, już tutaj na ziemi.
Pismo Święte nazywa ją Królestwem Bożym wskazując w ten sposób na to,
że wieczność w swoim najpiękniejszym kształcie zaczyna się na ziemi. Samą
swoją istotą nie będzie stanowiła jakiejś niespodzianki, może tylko jej kolory
będą intensywniejsze.
Tak z pewnością myślała większość tych, którzy wyruszali 145 lat temu
na pole walki, pozostawiając spokojny dom i swe rodziny. Oni nie chcieli
godzić się na zło, na niesprawiedliwość, na niewolę własną i całego narodu.
Tak sądzili nasi rodacy, gdy nocą z 22 na 23 stycznia 1863 roku dali początek kolejnemu powstaniu, Powstaniu Styczniowemu: „Błogosławieni, którzy
cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości (...)” (Mt 5, 10). Słuszną i sprawiedliwą była sprawa niepodległości. Z tego powodu wypadało naszym praojcom cierpieć. A cierpieć musieli wiele. Dzisiaj mówią nam o tym leśne mogiły
i kamienne pomniki.
21
rok 2008
2. Kamienie wołać będą
Jeden z nich wita przy drodze wszystkich, którzy od strony Siedlec przybywają do Węgrowa. Pozdrawia chłodem głazu, ale i siłą olbrzyma. Ten
chłód przypomina poległych, zaś siła tego kamienia śpiewa hymn pochwalny
na cześć bohaterstwa, poświęcenia i miłości do Polski. Jest jeszcze napis, o którym zapomnieć nie można, inaczej pomnik mówiłby tylko o tych dłoniach,
które przed laty go postawiły. Treść napisu winna być wciąż na nowo odczytywana, aby się odradzała w każdym nowym pokoleniu. Na kamieniu czytamy:
„Bohaterom 1863 roku –
na prochach waszych z pól polskich kamieni
wznoszą pamiątkę wdzięczne pokolenia”.
O tej wdzięczności mówią kwiaty, a składane pod pomnikiem rozjaśniają
ją płonące znicze. O tej wdzięczności mówią szeptane paciorki, ale też troska o dobre imię Polski w całym świecie, jak również uczciwość w stosunku
do dobra wspólnego, solidne przygotowanie się w domu i w szkole do nowych
zadań i obowiązków. O tej wdzięczności wreszcie przekonuje nasza obecność
w tej świątyni zbudowanej przed laty z miłości do Boga. Nie wypada i nie
godzi się zapomnieć o węgrowskich Termopilach.
3. Podlaskie Termopile
Przed wielu laty o podlaskich Termopilach pisał Cyprian Kamil
Norwid. A czynił to z zadumą, przenosząc i wpisując tę bitwę w historię
światową, postrzegając podobieństwo pomiędzy spartańskim Leonidasem
a Władysławem Jabłonowskim:
„Grek miał więcej świetnych w dziejach kart
Niż łez w mogile –
U Polaka tyle Węgrów wart
Tyle... – co – Termopile” (C. K. Norwid, Vanitas).
Bitwa pod Węgrowem przysporzyła naszej historii kolejną „świetną”
kartę. W czym jest natomiast zasadnicze podobieństwo między tymi wydarzeniami, odległymi od siebie o 2343 lata?
W roku 480 przed narodzeniem Chrystusa Leonidas, wespół z 300
Spartanami i niewielką liczbą innych Greków, powstrzymał napór przeważających sił perskich w wąwozie, który nazywał się Termopile, czyli „brama
ciepłych źródeł”.
22
Podlaskie Termopile
Wąwóz ten, dzięki bohaterstwu Leonidasa, za pierwszym razem nie
stał się „bramą” dla wrogów, drzwiami dla zła. „Ciepłe źródła” zostały uratowane, źródła pokoju i wolności ocalały. Niestety, nie trwało to długo.
Wskutek zdrady Efialtesa Persowie przedostali się na tyły Greków. Wszyscy
obrońcy Termopil wówczas zginęli, oddali życie. Siła perskiego uderzenia
została jednak mocno osłabiona. Droga do Aten, Koryntu i Sparty znacznie się wydłużyła.
Bitwa węgrowska powstrzymała rosyjskie wojska przed marszem ku
Warszawie, a co ważniejsze zamknęła bramę umysłów i serc Polaków przed
rusyfikacją. Polskie „ciepłe źródła” zostały uratowane.
4. Znad Liwca ku Niemnowi wypada zwrócić oczy
Węgrowskie Termopile wpisały się niejako w całość walk i bitew
Styczniowego Powstania. Warto więc przypomnieć jeszcze inną potyczkę, aby
nasz obraz wydarzeń z tamtych lat był pełniejszy. Jej opis znajdujemy w powieści Nad Niemnem, bo nad tamtą rzeką, bliską polskim sercom miała ona miejsce: „Jan zdjął czapkę i zamyślonymi oczami wodził po nagich szczytach pagórków. Miał postawę człowieka, który stanął na progu kościoła i wpatruje się w
ołtarz. Można by myśleć, że nigdzie tyle, ile w tym miejscu, nie czuł się człowiekiem i nigdzie tyle nie doznawał ludzkich, wyższych, od codziennego życia
dalekich uczuć i myśli. (...). – Dla mojej pamięci te miejsce jest bardzo ważne,
bo ja tu, z tego pagórka, ostatni raz ojca swego widziałem. Wskazujący palec
ku jednemu z pagórków wyciągnął. (...) my wtedy z tego pagórka dwie godziny
albo może i trzy patrzali na rzekę, którą przypływały czółna i łodzie z jednej
strony i z drugiej ludzi przywożąc. Od brzegu do brzegu zaś szedł i powracał
promek na łodziach, nieduży. Wszyscy przez te piaski przeszli, przejechali (...)”
(E. Orzeszkowa, Nad Niemnem, Warszawa 2000, s. 207).
Minęło wiele dni, „Nad piaskami zaś ciągle grzmiało a grzmiało,
i dopiero przed samym wieczorem grzmoty te zaczęły pomału ustawać,
aż i zupełnie ustały, a za to po całym borze poniosły się wielkie ludzkie
krzyki i zgiełki (...)” (tamże). To wtedy zginął ojciec Jana i wielu innych spośród tych, których przed tygodniami żegnano. Tutaj zaś poległych pochowano: „W głębi, pod ciemną kolumną kilku splecionych ze sobą jodeł, słupem padającego od nich cienia okryty, wznosił się niewysoki pagórek, kształt
podługowaty i łagodne stoki mający, niby kurhan, widocznie kiedyś rękami
23
rok 2008
ludzkimi usypany i jak cała ta polana niska, w nierówne kępy pogarbioną
trawą obrosły... – Ilu? – Czterdziestu – odpowiedział, głowę znowu odkrył
(...)” (tamże).
Płyną kolejne dziesięciolecia. Kamienne pomniki porastają mchy, a kurhany zapadają się w ziemię. Ale pozostaje wciąż żywe pytanie, które Justyna
postawiła Jankowi, a które powraca zawsze wtedy, kiedy wspominamy różne
wojny, powstania i bitwy: „Ilu?”. Ilu poległo? A inaczej mówiąc: czy miało
to sens?
Skierowaliśmy dzisiaj nasze umysły ku nadniemeńskim brzegom,
z wdzięcznością dla tych, którzy tam polegli. O ich ofierze najprawdopodobniej mało kto może tam pamiętać! A przecież z całą Rzeczpospolitą oni
na zawsze się zrośli przez dar swojej krwi, ofiarowanej za Jej wolność, za naszą
godność!
5. Przypatrzmy się cenie powstania
Powstanie Styczniowe pochłonęło wiele istnień ludzkich. Kojarzy się
nam ze śmiercią dziesiątków tysięcy ludzi zesłanych na Sybir, z ucieczkami
na Zachód, ze zniesieniem ograniczonej autonomii Królestwa Kongresowego,
pozbawieniem majątków, ze wzmożeniem ucisku narodowego i religijnego.
I choć pozostaje wiele wątpliwości co do słuszności tego niepodległościowego zrywu, to jednak staramy się dostrzegać dobre strony tamtych styczniowych powstańczych dni. Otóż powstanie przyczyniło się do obudzenia
i umocnienia świadomości narodowej. Powstanie bardzo wyraźnie odniosło
się do sprawy narodowości. Stało się apelem nawołującym do pamięci i szacunku względem własnej tożsamości. I dlatego nie można mówić o klęsce
powstania. Na polu militarnym w pewnej mierze tak się stało. Natomiast
jedno trzeba zauważyć, że dzięki powstaniu wygrała Ojczyzna, odradzająca
się w umysłach i sercach, Najjaśniejsza Rzeczpospolita!
6. Ziarno wrzucone w ziemię daje życie
A teraz z tych gór polskich krzyży, wieńczących groby powstańcze
i pomniki, powróćmy na Górę Błogosławieństw, aby wsłuchując się ponownie w nauczanie Syna Bożego, pogłębić w sobie miłość i ofiarność, a przede
wszystkim poczucie odpowiedzialności za to dobro, jakim jest Polska,
za którą tak wielu ofiarowało swoje życie, cierpienie swoje i swych bliskich.
24
Podlaskie Termopile
To o niej myśleli powstańcy walcząc i ginąc pod węgrowskimi Termopilami.
Pamięć o tych ofiarach i ich wielkości sprawiają, że nie mamy wątpliwości,
jak odpowiedzieć na pytanie o sens powstania, ponieważ należało nocą z 22
na 23 stycznia wyruszyć do walki. Trzeba było przed laty stanąć naprzeciw
wojskom zaborcy. I czas najwyższy, abyśmy i my potrafili pozostawić na boku
wszelkie swary i kłótnie, ambicje i chciwość. Odrzućmy to wszystko. I niech
zostanie wysłuchana poetycka modlitwa Mieczysława Romanowskiego urodzonego na dalekim Pokuciu, który poległ w Powstaniu Styczniowym jako
bardzo młody człowiek:
„O! Polsko, ty matko miłości?
I kiedyż przy huku dział, trzasku płomieni
Podniesiem okrzyki wolności?
I kiedyż uczynim swobodni oracze,
Lemiesze z pałaszy skrwawionych?
Ach! kiedyż na ziemi już nikt nie zapłacze
Prócz rosy pól naszych zielonych?!” (Kiedyż?).
Strzeżmy więc i rozwijajmy dziedzictwo, które zostało nam przekazane,
byśmy mogli w przyszłości usłyszeć te słowa, które już napełniły radością
dusze poległych i zmarłych powstańców, a które dwadzieścia wieków temu
popłynęły z ust Pana Jezusa: „Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest
wasza nagroda w niebie” (Mt 5, 12), a pamięć, cześć i wdzięczność na ziemi!
25
Niepełnosprawny w rodzinie jest zawsze
u siebie
(Iz 53, 1-5. 10-11; Iz 38, 10-12; J 9, 1-5)
Miesięczne modlitwy w intencji rodzin w Sanktuarium św. Józefa
Kalisz, dn. 6 lutego 2008 r.
Umiłowani Bracia i Siostry!
1. Wizja Męża boleści
Prorok Izajasz zapowiadając w swoich mesjanistycznych wystąpieniach
przyjście Chrystusa nie posługuje się jedynie opisami pełnymi optymizmu
i nasyconymi ewentualnymi sukcesami. W jego wizji jest miejsce na treści
wśród ludzi niepopularne. On wie, że ma głosić to, co pochodzi od Boga.
Chce być wierny prawdzie. Dlatego słyszeliśmy w pierwszym czytaniu o Mężu
boleści, który „nie miał (...) wdzięku, ani wyglądu, by się nam podobał. Mąż
boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa,
wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic (...)” (Iz 53, 2-3).
Pierwsze wrażenie jest paraliżujące. Jak to? Czy tak ma wyglądać nasz
Odkupiciel? Właśnie tak! A wszystko to po to, abyśmy zrozumieli, że życie
i śmierć przynależą do tej samej tajemnicy. Jedno i drugie ma swoje źródło
w miłości Bożej, cierpienie łączy się z życiem i śmiercią oraz spina je ze sobą
swoistą klamrą.
26
Niepełnosprawny w rodzinie jest zawsze u siebie
2. Wychowanie do cierpienia
Jan Paweł II naucza: „W pracy wychowawczej nie można (...) pomijać
refleksji nad cierpieniem i śmiercią. W rzeczywistości bowiem każdy człowiek
ich doświadcza i daremne jest, a ponadto błędne, przemilczać je czy też usuwać z pola uwagi. Należy raczej dopomóc każdemu w dostrzeżeniu ich głębokiej
tajemnicy, ukrytej w tej konkretnej i trudnej rzeczywistości. Także ból i cierpienie mają sens i wartość, gdy się je przeżywa w ścisłej więzi z miłością, którą się
otrzymuje i ofiaruje. W tej perspektywie pragnąłem, by co roku był obchodzony
Światowy Dzień Chorego, aby podkreślić «zbawczy charakter ofiary cierpienia,
które przeżywane z Chrystusem, należy do samej istoty odkupienia»” (List o ustanowieniu Światowego Dnia Chorego, 13.05.1992). To dzięki temu śmierć jest czymś
całkiem innym niż doświadczenie beznadziejności: „jest bramą istnienia otwartą
na wieczność, a dla przeżywających ją w Chrystusie uczestnictwem w Jego tajemnicy śmierci i zmartwychwstania” (Jan Paweł II, Evangelium vitae, 97).
Papież oczekuje od nas, że mówiąc o człowieku, zastanawiając się nad
jego istotą, będziemy pamiętali o obecności cierpienia, które może mieć różny
charakter, ponieważ bywa krótkotrwałe, dłuższe, ale też wyjątkowo długie.
Zdarzają się także dolegliwości spowodowane jakimiś fizycznymi czy psychicznymi niedostatkami, które trwają od samego urodzenia.
3. Prawo do życia jest powszechne
W takim razie jak człowiek ma podchodzić do tego trudnego tematu,
zwłaszcza, jeżeli wie, że takie, a nie inne będzie to nowe, rodzące się życie?
To pytanie jest niewłaściwe, może nawet urazić wielu, dlatego wszystkich,
którzy mają prawo czuć się urażeni, serdecznie przepraszam. Postawiłem jednak to pytanie, nawet wbrew sobie, ponieważ często, nazbyt często słyszymy,
że pojawia się ono w mediach.
Temat ten jest obecny już w Starym Testamencie. Papież w Evangelium
vitae pisze: „Czyż medytacja z Księgi Hioba nie jest jakby jękiem bólu całej
ludzkości? Jest zrozumiałe, że niewinny człowiek, zmiażdżony przez cierpienie, zadaje sobie pytanie: «Po co się daje życie strapionym, istnienie złamanym na duchu, co śmierci czekają na próżno, szukają jej bardziej niż skarbu
w roli?» (3, 20-21). Ale nawet pośród najbardziej nieprzeniknionych ciemności wiara prowadzi do uznania «tajemnicy» z ufnością i uwielbieniem:
«Wiem, że Ty wszystko możesz, co zamyślasz, potrafisz uczynić» (42, 2)” (31).
27
rok 2008
„Po co się daje życie strapionym, istnienie złamanym na duchu (...)?”
(Hi 3, 20). To pytanie jest w nas obecne wyjątkowo często, a zwłaszcza wtedy,
kiedy patrzymy na wózki inwalidzkie, na ortopedyczne kule, na szpitalne
łóżka, zwłaszcza jeśli te łóżka zajmują małe dzieci i niemowlęta.
Nie zapominajmy też, że to pytanie jest obecne w sercach i umysłach
samych chorych. Ma ono swoje znaczące miejsce w encyklice Evangelium vitae,
w której czytamy: „(...) doświadczając ułomności ludzkiej egzystencji, Jezus
urzeczywistnia pełny sens życia. Doświadczenie Ludu Przymierza odnawia się
w doświadczeniu wszystkich «ubogich», którzy spotykają Jezusa z Nazaretu.
Podobnie jak niegdyś Bóg, «miłośnik życia» (por. Mdr 11, 25), zapewnił
Izraelowi bezpieczeństwo pośród zagrożeń, tak teraz Syn Boży obwieszcza
wszystkim, których egzystencja jest wystawiona na niebezpieczeństwa i podlega ograniczeniom, że także ich życie jest dobrem, któremu miłość Ojca
nadaje sens” (32).
4. Życie jest Bożym darem
Chrześcijańska prawda o życiu opiera się na Objawieniu Bożym. Pismo
Święte na setkach stronic z przedziwną konsekwencją mówi o tym, że każde
życie jest darem, który otrzymujemy od Stwórcy, przy udziale i za pośrednictwem rodziców. Pismo Święte z naciskiem podkreśla, że chodzi o każde życie
i o każdego człowieka, poczynając od momentu poczęcia. W tej miłości Pana
Boga do życia nie ma miejsca na przymiotniki: narodzony czy nienarodzony,
młody lub stary, chory, zdrowy, sprawny albo niepełnosprawny.
Encyklika Evangelium vitae naucza: „Życie człowieka pochodzi od Boga,
jest Jego darem, Jego obrazem i odbiciem, udziałem w Jego ożywczym
tchnieniu. Dlatego Bóg jest jedynym Panem tego życia: (...) Bóg sam przypomina o tym Noemu po potopie: «Upomnę się u człowieka o życie człowieka
i u każdego o życie brata» (Rdz 9, 5)” (39).
Współczesne tendencje, widoczne w niektórych kręgach społecznych,
a prowadzące do tego, aby życie ludzkie pozbawić Bożych gwarancji, zmierzając do wyrażania zgody na aborcję, eutanazję, wpisują się w postawę
Lucyfera. On nie chciał uznać woli Bożej i w ten sposób wystąpił przeciw
samemu sobie. To samo się dzieje z tymi, którzy aprobują jakąkolwiek agresję
zadawaną ludzkiemu życiu. Ci ludzie uderzają w samych siebie, a społeczności
ludzkie niszczą swoją przyszłość.
28
Niepełnosprawny w rodzinie jest zawsze u siebie
Modląc się zaś w Sanktuarium św. Józefa, opiekuna rodzin, nie można
pominąć i tego, że brak szacunku dla każdego ludzkiego życia jest także ciosem zadawanym rodzinie, rodzinie polskiej również!
Obrona życia, troska o nie, miłość do życia – to są nasze szanse i zadania. Te zadania zlecił nam Pan Bóg, powierzył je człowiekowi mówiąc: „powołuje go – jako swój żywy obraz – do udziału w Jego panowaniu nad światem”
(por. Evangelium vitae, 42). Po czym Bóg pierwszym rodzicom błogosławił, zwracając się: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją
sobie poddaną; abyście panowali (...)” (Rdz 1, 28).
I w tym wypadku Pan Bóg nie robi wyjątków. Nie mówi, że tylko taki
lub inny człowiek zostaje stworzony na Jego obraz i podobieństwo. Boże
podobieństwo jest w każdym człowieku, w sprawnych i niepełnosprawnych.
5. Wszyscy jesteśmy niepełnosprawni
Ukochani Bracia i Siostry, czciciele św. Józefa, opiekuna wszystkich!
Ciągle żywe są obrazy z papieskich pielgrzymek i audiencji. Pamiętamy
sł. B. Jana Pawła II, jak zbliżał się do noszy, wózków, do wszystkich kalekich i niepełnosprawnych. Podobnie postępuje Benedykt XVI. Tak czyni
cały Kościół, który dzieląc się dziedzictwem wiary wskazuje na to, że każdy
człowiek jest Bożym stworzeniem, że każdy i każda z nas zostaliśmy stworzeni na Boży obraz i podobieństwo. Chrystus Pan stał się człowiekiem, jednym z nas, ze wszystkich ludzi, bez wykluczania kogokolwiek. Oddał życie
za wszystkich.
W Bożej wizji człowieka jest tylko jedno kryterium, które w jakiś sposób
wyszczególnia ludzi. Tym kryterium jest miłość, miłość do Boga i bliźniego.
A skoro jest tak, to dlaczego zdrowi i silni, urodziwi i utalentowani mają być
uprzywilejowani?
Tylko miłość jest czymś trwałym, jest wieczna, jest nieśmiertelna.
A kochać może każdy człowiek. Na płaszczyźnie miłości nie mają żadnego
sensu takie czy inne podziały, uwarunkowane ludzką kondycją, zdolnościami
albo pochodzeniem. One nie odgrywają specjalnej roli. Mogą człowiekowi
pomagać, mogą przeszkadzać. Wszystko zależy od poziomu miłości.
Miłość wreszcie nam mówi, że wszyscy jesteśmy niepełnosprawnymi,
ponieważ wszyscy kuśtykamy na drodze miłości, wszyscy jesteśmy nieskładni
w spotkaniu z miłością i wszystkim nam zło zagradza drogę do miłości. Ta
29
rok 2008
świadomość niech nas jeszcze bardziej jednoczy i zachęca do współpracy,
do śpieszenia z wzajemną pomocą.
6. Matka Najświętsza pomaga nam w odkrywaniu miłości
O tym warto pamiętać. Ta rzeczywistość jest nam wyjątkowo bliska
dzisiaj, kiedy świętujemy lutowy pierwszy czwartek, modląc się w intencji wszystkich rodzin. Wypada on tuż po święcie Ofiarowania Pańskiego.
W polskiej tradycji ten dzień nazywamy świętem Matki Bożej Gromnicznej,
którą postrzegam ze świecą w dłoni, unoszącą się nad ludzkimi domami, śniegiem zasypanymi, broniącą przed napadem zgłodniałych wilków. Za parę
dni będziemy świętować 150. rocznicę Objawień w Lourdes, a jednocześnie
będziemy obchodzić XVI Światowy Dzień Chorego. To sł. B. Jan Paweł II
pełen intuicji właściwej świętym, połączył dzień Objawień Matki Bożej
w Lourdes z Dniem Chorego. A postąpił tak mając przed oczyma setki pociągów i autokarów wiozących ludzi chorych i słabych w pobliże Massabielskiej
Groty. Uczynił tak, ponieważ sam tam pielgrzymował i spotykał pielgrzymów indywidualnych i podążających w grupach pątniczych.
Na tegoroczny Światowy Dzień Chorego Następca Jana Pawła II skierował
specjalne orędzie. Mówił o nim parę dni temu ks. Dariusz Giers z Papieskiej
Rady ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia, podkreślając, że Benedykt XVI
w swym orędziu kładzie nacisk na teologiczny wymiar tego dnia. Ojciec Święty
przypomina, że Maryja Niepokalanie Poczęta jest wielkim darem. Ona uczy
nas całkowitego zawierzenia Bogu, od Zwiastowania aż po Krzyż, na którym
umiera Pan Jezus. Tę prawdę przeżywamy w każdej Mszy Świętej. Z tego
względu Ojciec Święty przenosi nas duchowo na Międzynarodowy Kongres
Eucharystyczny, który w czerwcu odbędzie się w kanadyjskim Quebec.
Istnieje bowiem ścisły związek Matki Bożej z Eucharystią. Eucharystia stanowi centrum duszpasterstwa służby zdrowia. Jest źródłem naszej siły w przeżywaniu tajemnicy życia. To dzięki Eucharystii nasze spojrzenie na życie staje
się coraz bliższe postawie Matki Najświętszej, opromieniane miłością, która
jest obecna w tajemnicy przemiany chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa.
I tak kolejny raz powracamy do miłości. Jest ona niezbędna w życiu każdej matki i każdego ojca, także i tych, którzy mogą się znaleźć wobec tajemnicy nowego życia również własnego dziecka, przychodzącego na świat z jakimiś, po ludzku patrząc, niesprawnościami.
30
Niepełnosprawny w rodzinie jest zawsze u siebie
7. Zwycięstwo życia należy również do miłości
Nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć, które życie będzie udane, które
dziecko będzie powodem dumy i radości. Każde życie ma taki cel, ponieważ
każde życie ma być udane i każde życie ma być źródłem radości. Wszystko
zależy jedynie od tego, czy potrafimy na życie przychodzącego na świat
dziecka patrzeć z miłością!
Bywa przecież tak, że wspaniale zapowiadające się pociechy wyrastają
na ludzi groźnych, a nawet na zbrodniarzy. Natomiast z jednego z reportaży dowiedziałem się, że spotkaniu Franciszkańskiego Zakonu Świeckich,
na terenie Brazylii przewodniczyła osoba bez nóg i rąk, posługująca się przy
pisaniu ustami. Przyjmowana była przez uczestników z ogromnym entuzjazmem. Jej słowa były mocno zakorzenione w prawdzie, w prawdzie jej życia,
ugruntowane na Krzyżu.
Patrzymy nieraz na niepełnosprawnych i podziwiamy ich jak chęć
do pracy! Ile w nich entuzjazmu, a zwłaszcza uczciwości. A co powiemy
na temat imprez sportowych, w których oni uczestniczą? W czym są gorsze od rozgrywek silniejszych od nich koleżanek czy kolegów? Chyba jedynie
w szybkości! Człowiek w samej swojej istocie jest zawsze taki sam!
Tę prawdę wyraźnie ukazała nam dzisiejsza Ewangelia. Apostołowie
stawiali dziwne pytania Panu Jezusowi. Na ich wytłumaczenie możemy
tylko powiedzieć, że jeszcze nie znali mocy Krzyża. I dlatego Pan Jezus
cierpliwie im odpowiada, tłumacząc, że z woli Bożej rodzą się zarówno
zdrowi, jak i doświadczeni jakąś ułomnością. Nikt z nich nie zgrzeszył.
Ale właśnie w tych drugich wyraziściej widoczne są sprawy Boże. I dopóki
staramy się pamiętać o Jezusie, dopóty nie mamy kłopotów z przyjmowaniem każdego życia. On rozjaśnia wszelkie niepewności, każdą niejasność.
Sam przecież mówi o tym: „Jak długo jestem na świecie, jestem światłością
świata” (J 9, 5).
Są jednak ludzie, którzy nie chcą obecności Pana Jezusa na ziemi. Wybierają
ciemność i tracą więź z miłością. Ogarnia ich lęk przed życiem. Najdziwniejsze,
że ten lęk objawia się najpierw w obawie przed słabymi, a potem przenosi się
na niechęć do każdego życia. Zapraszajmy więc Chrystusa do nas. Powracajmy
z Nim stale do naszych rodzin, jak to zrobiła Matka Najświętsza, jak to uczynił św. Józef po odnalezieniu Pana Jezusa w świątyni. A wtedy znajdzie się
miejsce i czas na rozwój, na mądrość, na łaskę, a więc na życie!
31
rok 2008
A kiedy nachodzą niepokoje, sięgnijmy do Telewizji TRWAM, do kościelnych radiostacji i czasopism, poszukajmy w naszych zbiorach kaset przypominających o spotkaniach chorych, niepełnosprawnych z Ojcem Świętym, o ich
uczestnictwie w pielgrzymkach do Kalisza czy do Lourdes. Przypatrzmy się
ich oczom. Popatrzmy na tych, którzy uczestniczą w zawodach sportowych
i w igrzyskach. Porozmawiajmy z nimi. Warto ich odwiedzać właśnie po
to, aby zobaczyć jak są pogodni i że ich uśmiech, wyciągnięta niezgrabnie
na powitanie dłoń, oczekujące na nasz gest oczy i usta, że to wszystko przynależy do nas, do ludzi, że to stanowi o prawdzie człowieka, człowieka rozumianego jako Boże dziecko, człowieka świadka i uczestnika miłości. To przez
te oczy i usta, przez te drżące dłonie jeszcze mocniej przemawia miłość, jeszcze bliższy staje się nam Bóg!
8. Niech miłość jednoczy nas wszystkich
Z tego miejsca kieruję wyrazy szacunku i wdzięczności ku każdej matce
i każdemu ojcu, ku całym rodzinom za radosne i pełne nadziei przyjmowanie
każdego ludzkiego życia jako daru miłości.
Wdzięczność wyrażam wszystkim siostrom zakonnym i osobom świeckim, którzy pracują w domach opieki dla niepełnosprawnych. To samo czynię względem całej służby zdrowia, a także nauczycieli i wychowawców,
oraz pracodawców, w stosunku do wszystkich, którzy wychodzą naprzeciw
potrzebom niepełnosprawnych.
Wyjątkowo serdeczne słowa, tu od św. Józefa, od Świętej Rodziny kieruję
do was, którzy w tym, co dotyczy ciała albo intelektu, otrzymaliście mniej
talentów. Jesteście naszym światłem, jesteście dla całej ludzkości najlepszym
komentarzem do tajemnicy życia. To wam wszyscy ludzie zawdzięczają możność pełniejszego spotkania się z całą rzeczywistością człowieka i jego życia
na ziemi.
Dziękuję wam za wasze trudne lekcje, których nam udzielacie. I bądźcie
pewni, że tam, gdzie świeci lampka przed Najświętszym Sakramentem, tam,
gdzie widnieje znak Krzyża, tam, gdzie jest miejsce na miłość, tam jest wasz
dom, tam jest wasza rodzina, bo tam jest miłość.
Amen.
32
Świętość jest zawsze u siebie
Świętość jest dla wszystkich
Uroczystość św. Kazimierza
Białystok, dn. 4 marca 2008 r.
Umiłowani w Chrystusie Siostry i Bracia!
1. Spotkanie ze Świętym
Kolejny raz gromadzimy się w tej solidarnościowej świątyni w uroczystość
św. Kazimierza, patrona Rzeczypospolitej, a potem Polski i Litwy, odbierającego szczególną cześć również na terenie diecezji grodzieńskiej i na całej
Białorusi; znanego w Stanach Zjednoczonych i wszędzie tam, gdzie są Polacy,
albo inaczej mówiąc, gdzie zamieszkują ludzie, których rodowody gdzieś
i kiedyś spotkały się z rzeczywistością Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Święty
Kazimierz jest patronem młodzieży polskiej i litewskiej. Opiekuje się jednym
ze zgromadzeń żeńskich. Imię św. Królewicza noszą dwie miejscowości: jedna
w Wenezueli, a druga w Kanadzie. Pod jego wezwaniem zbudowano przynajmniej 44 kościoły na terenach Królestwa Obojga Narodów i kilkanaście
w Stanach Zjednoczonych oraz Kanadzie.
Świętemu Kazimierzowi poświęcono wiele pozycji książkowych z zakresu
historii i literatury. To samo można powiedzieć o licznych obrazach i rzeźbach. W wielu miejscowościach ulice i place nazwane są jego imieniem.
Ku jego czci śpiewane są pieśni, a przysłowia i ludowe powiedzenia, poczynając
33
rok 2008
od wileńskich „kaziuków”, często gościły pod polskimi strzechami, z czasem
przenosząc się nawet do wieżowców.
I pomyśleć, że to wszystko wzięło swoje źródło od kogoś, kto żył zaledwie 26 lat. Urodził się trzeciego października 1458 roku na Wawelu, z ojca
także Kazimierza, króla Polski i Wielkiego Księcia Litewskiego oraz matki
Elżbiety, córki Albrechta II, cesarza narodu niemieckiego. Kim jest więc
św. Kazimierz? Kim jest człowiek święty?
2. Poszukiwania świętości
Pytanie o świętość jest wciąż aktualne. Upływa przecież 524 lata od śmierci
św. Kazimierza, a ta świątynia jest pełna ludzi. To prawda, że jest ona jemu
poświęcona. To prawda, że tradycja wileńska zaszczepiła ten kult również
w Archidiecezji Białostockiej i św. Kazimierz stał się jej patronem! I w tym
momencie można byłoby dodać jeszcze i to, co zostało już powiedziane. To jednak nie ułatwia nam poszukiwania odpowiedzi na pytanie o Kazimierzową
świętość. Są to bowiem przeważnie zewnętrzne przejawy oraz owoce świętości.
Księga Syracydesa ukazała nam dzisiaj, że św. Kazimierz, „będąc jeszcze
młodym” (Syr 51, 13), szukał „jawnie mądrości w modlitwie” (Syr 51, 13).
Szukał jej u „bram świątyni” (Syr 51, 14) i szukał jej do końca. Pamiętał też
o Tym, któremu ten dar mądrości zawdzięczał, oddając Mu cześć. A wprowadzając mądrość w czyn, zapłonął „gorliwością o dobro” (Syr 51, 18), w pełni
więc otworzył się na świętość.
Mając to wszystko na uwadze, powracamy do życiorysu Świętego, aby
przypomnieć, że przez pierwsze dziewięć lat wychowywał się na Wawelu,
pod opieką matki, która urodziła sześciu chłopców; przez historyków zresztą
nazywana matką królów. Królem Czech został najstarszy syn Władysław,
królem Węgier obwołano św. Kazimierza, a na tronie polskim zasiadało
trzech kolejnych braci: Jan Olbracht, Aleksander i Zygmunt zwany Starym,
choć był piąty z kolei. Szósty zaś z rodzeństwa – Fryderyk, został prymasem
Polski i kardynałem.
Od dziewiątego roku życia wychowaniem Kazimierza zajmował się
ks. Jan Długosz, wybitny dziejopisarz i wspaniały kapłan. Dzisiaj możemy
powiedzieć, że św. Kazimierz, otwierając się na modlitwę ku mądrości Bożej,
w szkole Długoszowej uczył się, jak ją przeszczepiać w codzienność. Kaplica
na zamku lubelskim mogłaby rzucić wiele światła na proces duchowego
34
Świętość jest zawsze u siebieŚwiętość jest dla wszystkich
rozwoju Świętego, który modląc się na schodach, często czekał na otwarcie
drzwi. Świadczy to, że znał dobrze nauczanie św. Pawła i nierzadko powtarzał za Nim: „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość
poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego” (Flp 3, 8). Pędził ku „wyznaczonej
mecie” (Flp 3, 14) z wyjątkową szybkością, czując dobrze, że niewiele otrzymał czasu na ziemski pobyt.
3. Świętość i rycerskość Kazimierza
Kazimierz wychowany na królewskim dworze, korzystając z pomocy
światłych nauczycieli, musiał zastanawiać się często nad tym, jaki kształt
powinna przybrać jego dojrzałość, czyli świętość. Czy powinien wzorować
się na ówczesnych świętych, znanych w Polsce i podziwianych, jak św. Jan
Kapistran, św. Jan Kanty, a potem św. Jan z Dukli, św. Szymon z Lipnicy czy
bł. Władysław z Gielniowa? Święty Jan Kapistran głosił kazania na Rynku
Krakowskim. Trzej Franciszkanie byli studentami Wszechnicy Jagiellońskiej,
a św. Jan Kanty był jej profesorem.
Mówiono o nich na Wawelu. Kraków nie był wtedy duży. Król Kazimierz
zabiegał o to, aby św. Jan Kapistran udał się na Ruś, mając nadzieję, że pomoże
w umacnianiu unii pomiędzy obrządkami chrześcijańskimi.
Młody królewicz słuchał również znanego humanisty – Kallimacha
(Fillippo Buonaccorsi), Ambrożego Contarini, dyplomaty weneckiego, i wielu
panów krakowskich, których wpływ na dworze królewskim był znaczny.
Z perspektywy przeszło pięciu wieków, przypatrując się życiu naszego
patrona, można by powiedzieć, że znając historię, nie lekceważąc współczesnych, sięgał ku przyszłości i opowiedział się za wzorem rycerskiej świętości, która ma w sobie coś ze św. Franciszka z Asyżu, ale też dużo z legendy
o Parsifalu, z opowiadań o królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu, z Pieśni
o Rolandzie i Pieśni o Nibelungach. To dzięki Kazimierzowi kończące się średniowiecze wpisuje w dzieje Rzeczypospolitej jedną z najpiękniejszych opowieści o ostatnim z rycerzy, o świętym, bo tylko takim mógł być prawdziwy
rycerz. A był on zawsze pełen szacunku dla kobiet i słabych, był prawdomówny i uczciwy, prawy w działaniu i myśleniu, stosownie zaś do słów dzisiejszej Ewangelii miał stale „przepasane biodra” i „zapalone pochodnie” (por.
Łk 12, 35), wierny swemu Panu do końca. Takim powinien być i takim był
Rycerz Chrystusowy.
35
rok 2008
4. Rycerskość to sposób na życie
Czymś oczywistym okazuje się symbolika lilii, którą na licznych obrazach
Święty trzyma w swojej dłoni. To przy niej książęce szaty schodzą na dalszy
plan. To przy niej książęcy kołpak niknie zupełnie. Lilia zaś, mając swoje
początki w pieśniach średniowiecznych trubadurów, ale na pewno dzięki królewskiej posłudze św. Jadwigi, zadomowiła się na ziemiach Rzeczypospolitej.
Chociaż na Zachodzie etos rycerski już przechodził do historii, u nas jeszcze
był żywy, wciąż wpływał na postawy i wzmacniał osobowości.
Etos rycerski zrodził się w trudnych czasach, w okresie barbarzyńskich
wędrówek ludów, kiedy to kulturze europejskiej, zwłaszcza w jej śródziemnomorskim wydaniu, groziła całkowita zagłada. I oto chrześcijaństwo dzięki
św. Leonowi Wielkiemu oraz jego następcom wychodzi naprzeciw barbarzyńcom. Nie zapomina o broni, ale łączy ją z przesłaniem rycerskim, w którym
nie było miejsca na grabież, bandytyzm, niesprawiedliwość i wszelką przemoc. Była to trudna i ciężka praca, jednakże nie zapominano, że od Chrystusa
płynie potrzebna pomoc. Dzięki temu po latach odniesiono wielki sukces.
Chrześcijaństwo przyjęły plemiona germańskie, a Frankowie stali się nosicielami kultury romańskiej. Hunowie osiedli nad Dunajem, tworząc od wieków
wspólne dziedzictwo chrześcijańskie. Plemię mongolskich Bułgarów całkowicie zespoliło się ze Słowianami.
A przykładem przyświecał wszystkim Parsifal – młody człowiek, pełen
odwagi i uczciwości. Stawiano przed nimi wspaniały cel – dotarcie do pucharu
Graala, w którym przechowywana była krew Jezusowa, zebrana – według
legendy – pod krzyżem przez św. Marię Magdalenę.
Marzyli o tym wszyscy młodzi ludzie, którzy przez chrzest zostali włączeni w świat chrześcijański. Wielu próbowało, wciąż jednak bezskutecznie. Trzeba bowiem było odznaczać się nie tylko siłą i odwagą, ale absolutną uczciwością. Tymi wartościami odznaczał się Parsifal. On też dotarł
do Graala, pokonując straszliwe przeszkody. Tego samego, choć w nieco innej
rzeczywistości, dokonał również św. Kazimierz.
5. Rycerskość – to służba Polsce
W perspektywie powyższych doświadczeń bardzo ciekawie jawią
się dzieje naszej Ojczyzny dotykające wędrówek ludów, zwłaszcza kiedy
patrzymy na nie w świetle tego, co dzieje się teraz; kiedy zastanawiamy się
36
Świętość jest zawsze u siebieŚwiętość jest dla wszystkich
nad tym dziedzictwem duchowym, które składa się na polskość, a które tak
mocno nas urzeka. Ten urok bowiem sprawia, że być Polakiem, to żyć godnie, to postępować szlachetnie, to zachowywać się po rycersku.
Warto więc pamiętać, że w ciągu pierwszych wieków istnienia naszego
państwa na wielu płaszczyznach życia społecznego, rodzinnego i jednostkowego dokonywała się przedziwna wymiana darów. Polska identyfikowała
się coraz mocniej z systemem wartości, jaki płynie z Ewangelii. To dzięki
chrześcijaństwu Polska weszła w rzeczywistość uniwersalną w znaczeniu najpierw duchowym i moralnym, a następnie instytucjonalnym i politycznym.
Od początku Polsce towarzyszy Kościół. Polska zaś nie tylko bierze wiele
od chrześcijaństwa, ale również wnosi coś od siebie. Powstająca i rozwijająca
się Polska tworzy chrześcijaństwo: „Wzajemne relacje ulegały przez wieki różnym przekształceniom. Nie można ich odrywać od historii ludzi i instytucji,
od rozwoju pojęć i ich rozprzestrzeniania. W dobie piastowskiej przynależność do chrześcijaństwa rzymskiego umożliwiła identyfikację elit i ukształtowanie państwa. Walka o samookreślenie Polski została wygrana przez pierwszych Piastów dążących do korony i przez pierwszych polskich świętych”
(M. Tymowski, J. Kieniewicz, J. Holzer, Historia Polski, Londyn 1986, s. 11).
Tak ujmują to historycy.
Do tych świętych, dzięki którym Polska wygrała, należy także św. Kazimierz. Świętość w tamtych czasach obecna na różnych szczeblach władzy zbiegała się z etosem rycerskim. Etos rycerski, z trudem przyjmowany przez władców, z czasem stał się modelem właściwym w pełnieniu funkcji publicznych.
Rycerskość pozwoliła oswoić dumę i przekształcać ją w postawę służby.
6. Etos rycerski coraz bardziej oczekiwany
Może to zabrzmieć dziwnie, ale coraz bardziej wzrasta społeczne oczekiwanie na etos rycerski. Żyjemy w okresie „barbarzyńskim”, podobnym
do czasów wędrówek ludów. Obecne wędrówki przejawiają się w inny sposób, gdyż wyrażają się najczęściej w postaci straszliwych ideologii, których
niszczycielska działalność od dwustu lat wciąż daje o sobie znać. A zaczęło
się wszystko od podeptania jednego z kanonów rycerskich, a mianowicie szacunku dla prawdy.
Cyklicznie pojawiają się współczesne wędrówki ludów. Wystarczy
wspomnieć ideologie bezdusznego kapitalizmu, ateistycznego komunizmu
37
rok 2008
i nieludzkiego nazizmu. Niestety obawy Ojca Świętego Jana Pawła II nadal
są uzasadnione. Wciąż przecież wielkim zagrożeniem dla człowieka jest istnienie tych bezdusznych ideologii. One stopniowo prowadzą do śmierci
współczesne cywilizacje.
„Barbarzyństwo” naszych czasów jest wyjątkowo groźne, ponieważ
korzysta z siły medialnej. Stąd się bierze ten straszliwy opór przed jakimikolwiek środkami komunikacji społecznej, które nie są podporządkowane wizji
konieczności ideologicznej. W takich sytuacjach też najlepiej daje się poznać
prawdziwe oblicze rzekomej demokracji, kiedy nie patrząc na praworządność, postuluje się likwidację radiostacji, instytucji wydawniczej; co więcej,
gdy wywiera się naciski na obsadę personalną.
A to wszystko świadczy, że w wielu środowiskach zapomniano zupełnie
o etosie rycerskim. To także jest jakimś apelem o powrót do etosu rycerskiego.
7. Rycerskość powraca
Jesteśmy jednak w Kościele, który przez całe wieki stawiał czoło różnym słabościom, a zawsze wychodził naprzeciw człowiekowi! Kościół wynosi
na ołtarze powstańców i żołnierzy słusznej sprawy, wspiera rycerskie wspólnoty. Odradza się coraz więcej dawnych Zakonów Rycerskich. Powstają
nowe. Maksymilianowskie Rycerstwo Niepokalanej – zbudowane na prawdzie i miłości – wprowadza nas w inny świat środków komunikacji społecznej, bardziej jasny i wiarygodny.
Nie można zapomnieć o Krucjacie Eucharystycznej i Krucjacie Wstrzemięźliwości. Harcerstwo wychowuje młodych ludzi do czujności, do wcześniejszego rozpoznania miejsca, czasu i okoliczności. A wszystko to ma swoje
odniesienie do moralnej uczciwości, do wierności prawdzie.
Przed wiekami nieraz wydawało się barbarzyńcom, że wygrywają, podpalając wiele miejscowości, mordując setki osób i niszcząc różne dzieła kultury. Stało się jednak inaczej. Zwyciężyło chrześcijaństwo, zwyciężył człowiek. Tylko chrześcijaństwo ma moc ducha, ma siłę wiary, ma zapasy nadziei
i niewyczerpane źródło miłości.
Należy więc przypominać św. Kazimierza, jednego z ostatnich rycerzy
średniowiecza, ale też i jednego ze Świętych, których jest coraz więcej i którzy
wciąż zaludniają naszą ziemię, krzewią kulturę i cywilizują życie, życie jednostek, rodzin i życie państwa.
38
Świętość jest zawsze u siebieŚwiętość jest dla wszystkich
Świętość nie zna starości. Świętość jest zawsze u siebie. Świętość jest dla
wszystkich. A wszystkich, którzy nie lękają się świętości i z nią się bratają,
można porównać do tych, o których mówi dzisiejsza Ewangelia: „Szczęśliwi
owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. (...) przepasze
się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał” (Łk 12, 37).
Prosta to perspektywa, oczywista, wyjątkowo potrzebna i wciąż oczekiwana.
Czy my to słyszymy? Czy słyszysz to, Polsko?!
Amen.
39
Uczeń Chrystusa na drodze nawrócenia
IV tydzień Wielkiego Postu. Rekolekcje wielkopostne dla rolników
Sokołów Podlaski, dn. 6 marca 2008 r.
Ukochani Bracia i Siostry!
Bądźcie pozdrowieni w Chrystusie, naszym Panu i Odkupicielu!
1. Wielki Post czasem nawrócenia
Dar Odkupienia, który zawdzięczamy miłości Pana Jezusa względem
człowieka, a więc w odniesieniu do każdej i każdego z nas, wymownie przemawia do nas z Krzyża, który stał się miejscem największej ofiary i znakiem
naszego zbawienia, naszego zwycięstwa nad skutkami grzechu pierworodnego i wszelkiego grzechu.
Krzyż jest obecny w czasie każdej Eucharystii, ale w okresie Wielkiego
Postu porusza nasze umysły i serca zwłaszcza wtedy, gdy bierzemy udział
w Drodze krzyżowej, gdy przesuwając się od stacji do stacji, przenosimy się
duchowo do tego, co działo się 20 wieków temu i patrzymy na straszliwe cierpienia, jakby siebie umieszczając przy krzyżu i z krzyżem, a nawet na krzyżu
w miejsce Syna Bożego.
Śmierć Chrystusa to było coś strasznego. Nic tragiczniejszego złość ludzka
nie może już stworzyć, skoro nie zatrzymała się przed samym Bogiem, skoro
zdobyła się na tak okrutne postępowanie. My, patrząc na dzieła sztuki przedstawiające Mękę Pańską w różnych kolorach i artystycznie poprawnych ujęciach, gubimy surowość i okrucieństwo tego, co tam się działo, poczynając
40
Uczeń Chrystusa na drodze nawrócenia
od pojmania w Ogrójcu aż do Ukrzyżowania. Trzeba więc umieć oderwać się
od dzieł sztuki i stanąć przed Annaszem i Kajfaszem, Herodem i Piłatem, przetrzymać potworne biczowanie i cierniem koronowanie i dźwigać ciężar krzyża.
Może jest to coś, co przekracza możliwości naszej wyobraźni, a jednak tak było.
Do tych wydarzeń powracamy w czasie Gorzkich żalów, które są śpiewane od 300 już lat w naszej ojczyźnie i wszędzie tam, gdzie żyją Polacy.
To nabożeństwo pomaga nam przynajmniej na miarę naszych możliwości
wczuć się w wielkość Ofiary Pana Jezusa. Warto brać udział w śpiewaniu
Gorzkich żalów. Warto je odprawiać w każdą niedzielę Wielkiego Postu. One
pozwalają nam głębiej przeżywać mękę naszego Pana, bierzmy więc chętnie w tym udział. Uważamy się przecież za uczniów Chrystusa. To właśnie
w tym roku liturgicznym często się przed nami jawi nasze powołanie do bycia
uczennicami i uczniami Jezusa. Stanowi również ważny punkt odniesienia
w naszej pracy rekolekcyjnej. Z naszego codziennego doświadczenia dobrze
wiemy, kim dla każdej i każdego z nas jest dobry nauczyciel. Chrystus jest
najlepszym nauczycielem. Ludzkość nie znała i nie zna kogoś, kto mógłby
się z Nim porównać. Nauczyciel jest tym, który potrafi podzielić się prawdą,
który jest w stanie zauroczyć nas dobrem, który ma możność natchnąć nas
miłością. Takim nauczycielem jest Syn Boży.
Pamięć o tym może pokrywać kurz zapomnienia, zasłona zaganiania albo
zwyczajne zamieszanie i niedbalstwo, do czego prowadzą grzechy w ludzkim
życiu. Trzeba więc brać na poważnie wezwanie, które płynie z różnych stron
Pisma Świętego, które alarmuje nasze sumienia, nawołujące do nawracania się.
2. W tych dniach spotykają się nawrócenie i rekolekcje
O potrzebie nawracania się mówił prorok Jonasz do Niniwitów. Podobnie
postępował Mojżesz, którego przypomniało nam pierwsze dzisiejsze czytanie z Księgi Wyjścia. Jest coś zastanawiającego w tym krótkim dialogu, jaki
prowadzi Pan Bóg z Mojżeszem. Stwórca pragnie ukarać Naród Wybrany,
ponieważ on zwrócił swoje serca ku cielcowi. Ten naród okazuje się niewdzięcznym ludem o twardym karku. Pan Bóg postanawia dopuścić do jego
zagłady. I co się dzieje? Oto Mojżesz zachowuje się jak ktoś, kto jest miłosierniejszy od samego Ojca wszelkiego miłosierdzia. Prosi o darowanie przewinień, powołując się na obietnicę daną Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi.
I Pan Bóg wysłuchuje prośbę Mojżesza.
41
rok 2008
Ale, jak już wspomniałem, ten dialog jest wyjątkowy, gdyż Pan Bóg
jakby przyznaje rację człowiekowi. Pan Bóg mocą miłosierdzia upodmiotawia
człowieka. To człowiek, czyli Mojżesz, określa strategię działania. Nie zapominajmy jednak, że on może tak postąpić, a nawet osiągnąć sukces jedynie
dzięki temu, że ma na kogo się powołać. Żyli bowiem ludzie, którzy dobrze
postępowali i godnie reprezentowali całą społeczność. Jest Abraham – mąż
wiary, tak podziwiany przez Jana Pawła II. Jest Izaak – całkowicie poświęcony Stwórcy i jest Jakub, czyli Izrael, który nie lęka się życia ludzkiego,
dając początek dwunastu pokoleniom. Powołanie się na te osoby wystarczyło
za najlepszy argument. Były one bowiem równocześnie figurami zapowiadającymi przyjście Jezusa Chrystusa.
Rozważając Mękę Syna Bożego, kolejny raz winniśmy uświadomić sobie,
że to dzięki tym cierpieniom, że to dzięki tej miłości – my mamy nowego
Pośrednika, jak naucza św. Paweł; mamy Kogoś, na Kogo zawsze możemy,
a nawet powinniśmy się powoływać, aby otrzymać od Pana Boga dar przebaczenia, owoc miłosiernej miłości.
Pan Bóg przecież dialog prowadzony z Mojżeszem chce kontynuować z nami. Dzieje się to zawsze wtedy, kiedy pamiętamy o modlitwie,
o Eucharystii, o zwyczajnym pacierzu albo też o modlitwie Anioł Pański.
Pan Bóg chętnie rozmawia z nami, ponieważ Jego Syn oddał swoje życie
za nas. To dzięki temu Stwórca dostrzega w nas miłość własnego Syna, chyba
że grzechy ją zasłaniają, niekiedy bardzo mocno.
Nasze natomiast powoływanie się na Jezusa Chrystusa nie może mieć
charakteru wyłącznie słownego. Ono powinno mieć przełożenie na życie, jeśli
szczerze wyznajemy wielkość Syna Bożego. Rekolekcje natomiast są właśnie
między innymi po to, aby nam przyjść z pomocą, żebyśmy odważniej wyciągali wnioski z ofiary krzyżowej i szczerze zabiegali o nasze nawrócenie.
3. Nawrócenie to powrót do współpracy z Jezusem Chrystusem
Ojciec Święty Jan Paweł II na kilkanaście miesięcy przed swoim odejściem z tego świata ogłosił Rok Różańca, a jednocześnie do trzech dotychczasowych części, dodał czwartą część światła. Była to wyjątkowo prorocza
decyzja. Nawiedzają nas bowiem nazbyt często różnorakie ciemności. Ileż
to razy pytamy samych siebie, o co w tych naszych doświadczeniach chodzi? Dlaczego tak niegodnie postępują ludzie? Co się dzieje również ze mną,
42
Uczeń Chrystusa na drodze nawrócenia
że zachowuję się tak, jakbym zapomniała czy zapomniał o chrzcie św.,
o Ewangelii, o samym Bogu?
Światła potrzebują nasze oczy. Światła także potrzebuje nasza dusza,
nasze sumienie, może nawet więcej aniżeli oczy. Jesteśmy nieraz przerażeni
tym, co słyszymy, czy o czym się dowiadujemy za pośrednictwem mediów.
Człowiek może być zły, ale czy aż do tego stopnia, żeby matka uczestniczyła
w mordzie swego dziecka, a ojca zabijał własny syn; żeby prawda nie miała
miejsca w systemach wychowawczych i informacyjnych; żeby w naszym
sumieniu było tak zimno i martwo?
I dlatego nie zapominajmy o świetle, które zawdzięczamy Jezusowi
Chrystusowi. Nie zapominajmy o Jego i naszym chrzcie św. To nad wodami
Jordanu usłyszano głos Ojca: „Ten jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie” (Mt 3, 17). To nad tymi samymi wodami dostrzeżono Ducha Świętego
w postaci gołębicy. Do Ducha Świętego kierował swoją prośbę Jan Paweł II,
gdy jako papież pierwszy raz znalazł się w Polsce, wołał: „Niech zstąpi Duch
Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi” (Warszawa, 02.06.1979), czyli Polski,
czyli nas. Polska się nie odnowi, jeżeli my się nie odnowimy. Polska się nie
odnowi, jeżeli wymowę tej modlitwy będziemy odnosili jedynie do przywódców. Ale Polska się odnowi, gdy każda i każdy z nas zacznie od siebie, odnawiając własne życie.
Pomaga nam w tym światło, które przedziera się ku nam przez doświadczenia małżeńskie i rodzinne, jak to ma miejsce w Kanie Galilejskiej.
Światło to daje o sobie znać, gdy nawracamy się i głosimy Królestwo Boże.
Znamienne jest to, że sł. B. Jan Paweł II połączył nawracanie się z głoszeniem
Królestwa Bożego, chcąc przypomnieć nauczanie Pana Jezusa, który mówił,
że królestwo niebieskie jest w nas. Ono się ujawnia, ono się umacnia zawsze
wtedy, gdy my się nawracamy, czyli odrywamy się od grzechu, czyli na nowo
podejmujemy współpracę z Panem Jezusem, korzystając często z sakramentu
pokuty.
W dzisiejszej Ewangelii Syn Boży wyraźnie mówi do Żydów, że nie ma
innej drogi do zbawienia, jak tylko ta, którą jest On. Mówił im już o tym
św. Jan Chrzciciel, choć oni nie chcieli tego zrozumieć. Pan Jezus jest Kimś
większym, bo został posłany przez Ojca i o Nim mówią też Jego dzieła. A ci,
którzy nie chcą tego faktu uznać, którzy uciekają od Jezusa, tracą możliwość
nawrócenia, tracą nadzieję na szczęście wieczne. Z tego powodu będą oni
43
rok 2008
oskarżani przez Mojżesza, gdyż to on daje nam przykład o potrzebie odwoływania się najpierw do patriarchów i proroków, a po przyjściu na świat oczekiwanego Mesjasza, do Niego samego.
Błąd tych, którzy nie byli w stanie pójść za Jezusem, brał się także z tego,
iż nie skorzystali z nauczania Jana Chrzciciela, który „był lampą, co płonie
i świeci” (J 5, 35), oni zaś chcieli „radować się krótki czas jego światłem” (J 5, 35).
Za krótko się radowali, a tymczasem światło przyniesione przez Jezusa świeci
zawsze i stale.
4. Nawrócenie się to powrót do życia
Przez całe wieki byli o tym przekonani i nadal są, przynajmniej niektórzy, mieszkańcy polskich wsi: rolnicy, leśnicy i rybacy. Ich udział w nabożeństwach wielkopostnych jest równocześnie czytelnym wyznaniem wiary
w Jezusa Chrystusa, który jest światłem. Jakże wiele w ciągu wieków wprowadzono zwyczajów, które ułatwiają i pomagają w owocnym przeżywaniu
czasu Wielkiego Postu.
Do nich trzeba zaliczyć troskę o wyciszenie się. Cisza jest niezbędna, aby
móc się zastanowić, pozbierać myśli i nie pogubić się w różnych sytuacjach.
Podobną rolę pełni czujność w korzystaniu z pokarmów, całkowite wyzbywanie się spożywania alkoholu, a także palenia papierosów. Teraz dodajemy
do tych praktyk jeszcze: wyciszanie telewizorów, unikanie hałasu medialnego
i wyzwalanie się spod wpływu narkotyków.
Wieś polska pamięta wiele pieśni wielkopostnych, a popiół ze Środy
Popielcowej ułatwia owocniejsze oczekiwanie Wielkiego Piątku i Zmartwychwstania Pańskiego. Nasi rolnicy nie lękali się przypominać sobie i innym,
a w tym duchu również wychowywać nowe pokolenia, że jest czas Wielkiego
Postu, że Wielki Post trwa. W tym okresie trzeba więc inaczej się zachowywać, bardziej też dbać o właściwy dobór słów. I nie chodziło jedynie o tych
kilka tygodni. Każdy wie, że jeżeli coś zagości w naszym sercu i umyśle,
to będzie nam długo towarzyszyło, a nawet pozostanie na stałe.
Rolnicy rozumieją też dobrze, że w tym wszystkim chodzi z jednej strony
o życie, a z drugiej o jakość tego życia. Tak to widział również Pan Jezus,
który w dyskusji z Żydami mówi wyraźnie: „(...) nie chcecie przyjść do Mnie,
aby mieć życie” (J 5, 40). Współczesna kultura, uciekając od Chrystusa, boi
się równocześnie życia. To nie jest przypadek. Jest to coś oczywistego, że kto
44
Uczeń Chrystusa na drodze nawrócenia
nie chce uznać Syna Bożego, nie zrozumie też w całym bogactwie wielkości
daru, jakim jest życie.
Czas nawracania się, jakim jest okres Wielkiego Postu, a zwłaszcza rekolekcje, wskazuje równocześnie drogę prowadzącą ku życiu. Pamiętajmy
o tym w naszych modlitwach, w naszych rodzinnych i sąsiedzkich rozmowach. Pamiętajmy o tym i wtedy, gdy uczestniczymy w życiu publicznym.
5. Niech nasze życie świadczy o tym, że jesteśmy uczniami Chrystusa
Rozpoczynając tegoroczne rekolekcje zastanawiamy się nad całością ich
przebiegu, nad owocami. Najważniejsze jest to, żebyśmy nie zapominali,
iż czymś zasadniczym jest nasz powrót do Chrystusa, czyli nasze nawrócenie. W tym ważnym procesie znajdujemy pomoc w praktyce rekolekcji,
w sumiennym korzystaniu z nich, ale także w uczestnictwie w Eucharystii,
w Gorzkich żalach, w Drodze krzyżowej. Punktem przełomowym jest zawsze
przystąpienie do sakramentu pokuty, czyli do spowiedzi, po solidnym przygotowaniu. W tym zaś przygotowaniu nie tyle chodzi o to, abyśmy wszystkie
nasze słabości na aptecznej wadze mierzyli, ale żebyśmy z żalem i to szczerym
popatrzyli na nasze upadki i zdecydowanie postanowili poprawę.
W nawróceniu i umacnianiu naszego nawrócenia pomagają różne praktyki pokutne. Samo słowo „pokuta” tak naprawdę oznacza także nawrócenie,
przemianę, odejście od zła i powrót do dobra z pomocą Jezusa Chrystusa.
Takimi praktykami są modlitwy, o których była już mowa, a warto do nich
dodać pacierz rodzinny i różaniec oraz adorację Najświętszego Sakramentu.
Do tych modlitw bardzo zachęcał Jan Paweł II. Do praktyk pokutnych zaliczany jest też post, czyli powstrzymanie się od pokarmów mięsnych w Środę
Popielcową i wszystkie piątki, przynajmniej, gdyż można i częściej. W Wielki
Piątek natomiast zachowujemy wstrzemięźliwość i post ilościowy, spożywając jeden posiłek do syta. A w tej dziedzinie nie tłumaczmy się zewnętrznymi
trudnościami. Jest nas bardzo dużo, a jednocześnie nie mamy odwagi być
sobą. W samolotach podają Żydom zawsze jedzenie koszerne, bo o to zabiegają. Nie wiem, czy ktoś z katolików poprosił albo poprosi w piątek o danie
bezmięsne. Nie tak dawno w jednej z miejscowości, gdzie w 99% żyją katolicy, pojawiło się parę rodzin muzułmańskich. Kilkoro dzieci zaczęło chodzić
do szkoły i oni natychmiast wystąpili z żądaniem, aby dla nich gotowano
posiłki w innych naczyniach, zgodnie z ich obyczajem.
45
rok 2008
W jakim świetle więc my się przedstawiamy, gdy spotykamy się z takimi
konkretami? Ale Żydzi czy muzułmanie mogą stawiać takie postulaty, ponieważ są wewnętrznie zjednoczeni i choć jest ich mniej, osiągają to, co uważają
za słuszne. Rodzi się więc pytanie: dlaczego my nie żądamy na czas Wielkiego
Postu, a zwłaszcza rekolekcji, wyciszenia dyskotek, zmiany programów radiowych i telewizyjnych, odpowiednich posiłków w miejscach zbiorowego żywienia? Niech każda i każdy z nas sam sobie odpowie na te pytania.
Jest jeszcze jedna praktyka pokutna, którą w tegorocznym orędziu
na Wielki Post przypomniał Benedykt XVI. Mowa tu o jałmużnie. Słowo
to kojarzy się nam przeważnie z biedą, a nawet nędzą, z żebractwem. Z tego
to względu nie cieszy się ono popularnością we współczesnym świecie. Ale
właśnie ten fakt zobowiązuje nas do oczyszczenia naszego spojrzenia na jałmużnę od różnych niesłusznych naleciałości. W języku greckim ma ono swój
rodowód w słońcu, oliwkach, a nawet w miłości. Dzięki jałmużnie bowiem
winna odradzać się i umacniać nasza miłość. Na wsi wreszcie nie wypada
zapomnieć, że ludzie zbierający jałmużnę, jak kwestarz u Mickiewicza czy
Roch z Chłopów Reymonta, to byli szczerzy patrioci. Wedle zaś obecnego
Ojca Świętego jałmużna powinna być swego rodzaju programem na życie, bo
skoro wypływa z miłości, to jak może być inaczej? Dlatego chętnie dzielmy
się z potrzebującymi. Wszyscy bowiem czegoś potrzebujemy. Niech jałmużna
stanie się praktyką powszechnej wymiany darów, tak duchowych, jak i materialnych. Niech jednoczy ludzi pomiędzy sobą, zwłaszcza że jałmużną może
być dostarczony opał starszej czy chorej osobie, posprzątanie w domu albo
zwyczajne odwiedziny. Trudno wymieniać wszelkie możliwości, pozwólmy
zatem mówić naszym sercom, a one ukażą nam jakże szeroki wachlarz różnych zapotrzebowań na miłość.
6. Nigdy nie zapominajmy o Chrystusie
Na te wszystkie oczekiwania szczerze możemy odpowiedzieć dopiero
wówczas, gdy będziemy trwali w Chrystusie, gdy wciąż będziemy doń
powracali. On jest naszą drogą, prawdą i życiem. Wieś polska, pracownicy
leśni, rybacy, a właściwie wszyscy nasi rodacy – znajdujemy się w wyjątkowo
trudnej sytuacji, gdy powrócimy do spraw demograficznych. Pustoszeją
nam zaścianki herbowe i włościańskie wioski, trudno o dobrych pracowników w lasach i nie zawsze jest komu wypłynąć na połów. Starzeją się miasta.
46
Uczeń Chrystusa na drodze nawrócenia
Martwi się tym jeden ze współczesnych poetów, ponieważ ubywa wszystkiego, chociaż:
„(...) szczęśliwie ocalała droga lecz
nikogo już na niej nie spotkasz (...).
Ocalał też drewniany Chrystus
zaraz za ruinami szkoły
stoi na kamiennym postumencie
z rozpostartymi ramionami
o zmierzchu
kiedy mgła z łąk wylewa się na drogę
wydaje się że idzie do wsi
na pogawędkę z chłopami” (H. J. Kozak, Miejsca magiczne: liryki podlaskie,
Biała Podlaska 2001, s. 14-15).
Ale czy ich zastanie? Czy będzie z kim pogawędzić? Dzisiaj, rozpoczynając to rekolekcyjne ćwiczenie wielkopostne, chcemy dać dowód, że nie
zniechęca nas taka lub inna sytuacja gospodarcza, względnie społeczna, nie
mówiąc o politycznej. Naszą siłę i odwagę, wierność dziedzictwu przodków
opieramy bowiem na Jezusie Chrystusie.
I nie chcemy dopuszczać do tego, aby to On ciągle nas szukał. Wystarczy,
że 20 wieków temu przyszedł na ziemię, aby być z nami. Wystarczy, że pozostał z nami w Kościele, a zwłaszcza w Eucharystii. Wystarczy, że wychodzi
nam naprzeciw w sakramencie pokuty.
Nasza godność ludzka, nasza kultura chrześcijańska, nasza wiara i miłość
podpowiadają nam, co mamy czynić. Powinniśmy iść do Chrystusa, uczyć się
w Jego szkole, aby ciesząc się Jego przyjaźnią, stawać się Jego uczennicami
i uczniami, głosząc wszystkim i dzieląc się ze wszystkimi tą najradośniejszą nowiną o Bogu-Człowieku, dzięki któremu każda i każdy z nas może
żyć, może być sobą, może wciąż się nawracać aż do pełni doskonałości, aż
do radości życia wiecznego!
Amen!
47
Rodzina szkołą uczniów Chrystusa
IV tydzień Wielkiego Postu. Rekolekcje dla rolników
Sokołów Podlaski, dn. 7 marca 2008 r.
Ukochani Bracia i Siostry, którzy modlicie się z nami za pośrednictwem Radia Maryja i Telewizji Trwam!
1. Rodzina jest drogą Kościoła
Jakże często zastanawiają nas słowa Ojca Świętego, które docierają
za pośrednictwem pierwszej papieskiej encykliki Redemptor hominis, wyrażające niesłychanie istotną prawdę, że człowiek jest drogą Kościoła. Skoro
więc człowiek jest drogą Kościoła, to samo odnosi się do rodziny. Nie można
bowiem wyobrazić sobie człowieka bez rodziny. Tak to rozumiał również
Jan Paweł II, dlatego w Liście do rodzin, ogłoszonym w 1994 roku, w Roku
Rodziny, napisał: „najważniejszą drogą, po której idzie (Kościół), jest rodzina”
(List do rodzin, 2).
W adhortacji zaś apostolskiej Familiaris consortio zdaje się wyjaśniać
poprzednią myśl, pisząc, że „przyszłość ludzkości idzie poprzez rodzinę” (86).
To wszystko przez całe wieki było zawsze oczywiste. To nam podpowiada
rozum. Co więcej, należy zauważyć, że rozum ludzki powinien o tym mówić,
jak o czymś niepodlegającym wątpliwości, ale niestety zdarzają się ludzie,
którzy nie chcą korzystać z Bożego światła. Do nich nawiązuje dzisiejsze
pierwsze czytanie, zaczerpnięte z Księgi Mądrości: „Mylnie rozumując bezbożni mówili sobie: «Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny»” (Mdr 2, 12).
48
Rodzina szkołą uczniów Chrystusa
Są więc wśród nas ludzie bezbożni. Może nawet niekiedy i my stajemy
się nimi?! Nie należy tego wykluczać. Przypatrzmy się ich myśleniu i ich
postępowaniu. Ci bezbożni chętnie sięgają po środki niegodziwe, do których należy m.in. zasadzka. Motywacja ich jest niebezpieczna, a postępują
tak, ponieważ sprawiedliwy jest dla nich niewygodny. Mają pretensje o to,
że ktoś zna Pana Boga i uważa się za dziecko Boże. Jest w tej postawie bezbożnych coś wyjątkowo groźnego. Jest to zachowanie, z którym spotykamy
się również dzisiaj, szczególnie w tym wszystkim, co odnosi się do rodziny.
Prawdopodobnie choćby ze względów komercyjnych rodzina jest dla bezbożnych niewygodna. A przecież to rodzina jest kolebką życia, to rodzina
jest wspólnotą miłości, to dzięki rodzinie każda i każdy z nas może cieszyć
się darem życia.
2. Kościół troszczy się o rodzinę
Trzeba więc przypominać każdemu pokoleniu, że „przyszłość ludzkości
idzie przez rodzinę”. Kto tego nie chce zrozumieć, staje się najzwyczajniej
wrogiem przyszłości, wrogiem człowieka. Nie ma innego wytłumaczenia.
Znając dobrze sytuację, w jakiej znajduje się obecnie rodzina, Kościół uznał
ją za najważniejszą swoją drogę. Świadczy o tym chociażby działalność Jana
Pawła II, który niesłychanie często mówił o rodzinie, zwracał się do rodziny
i stał na straży jej integralności.
W związku z tym przypomnijmy sobie niektóre daty i fakty z papieskiej działalności. Jan Paweł II powołał już w 1981 roku Papieską Radę ds.
Rodziny, a następnie Instytut Studiów nad Małżeństwem i Rodziną przy
Papieskim Uniwersytecie Laterańskim (1982), Papieską Akademię Pro Vita
(1994). Papież opublikował też liczne dokumenty poświęcone małżeństwu
i rodzinie, jak: wspomnianą już adhortację apostolską Familiaris consortio (1981), Kartę Praw Rodziny (1985), encyklikę Evangelium vitae (1995), List
do rodzin, ogłoszony w Roku Rodziny (1994). W tym miejscu należy nadmienić, że sprawom rodziny poświęcił również listy do dzieci, do młodzieży,
do osób w podeszłym wieku, do kobiet i wiele innych wystąpień, nawiązujących do tego samego zagadnienia. Papież umieścił wreszcie w Litanii loretańskiej nowe wezwanie – „Królowo Rodzin”.
W nauczaniu Kościoła rodzina to podstawowe środowisko biologicznego
i duchowego rozwoju. Rodzina jest tym miejscem, w którym przekazuje
49
rok 2008
się dziedzictwo kulturowe kolejnym pokoleniom. Z tego wszystkiego więc
wynika, że każdy człowiek, każda osoba ludzka ma niezbywalne prawo
do rodziny (por. List do rodzin, 2; Familiaris consortio, 86).
3. Powołanie do małżeństwa i rodziny
Jako uczennice i uczniowie Chrystusa staramy się często przypatrywać
naszemu powołaniu, odczytywać jego treść, z uwagą oceniać naszą wierność własnemu powołaniu. A w tym wypadku chodzi o wierność powołaniu do małżeństwa i do rodziny. Z tego względu mogłoby się wydawać,
że ten rodzaj powołania dotyczy jedynie tych, którzy aktualnie zawierają
małżeństwo i tworzą rodzinę. Sądzę, że takie podejście byłoby zbyt wielkim
uproszczeniem.
O powołanie do małżeństwa i rodziny, o jego poziom moralny, ludzki
i religijny, powinni zabiegać wszyscy ludzie. Pamiętajmy o nim w naszych
modlitwach. Bierzmy przykład z Sanktuarium św. Józefa w Kaliszu, gdzie
w każdy pierwszy czwartek miesiąca gromadzą się pielgrzymi, aby modlić się
w intencji polskich rodzin. O tym szczególnym powołaniu winny pamiętać
dzieci, a może przede wszystkim młodzież, gdyż ono jawi się przed dziewczętami i chłopcami jako coś naturalnego i bliskiego. O tym samym powołaniu
nie mogą zapominać ludzie samotni.
Są jeszcze inne środowiska, na które wypada zwrócić uwagę, gdy poruszamy sprawę małżeństwa i rodziny. Mam na myśli dziennikarzy, twórców
i lekarzy; każda z tych grup może zrobić wiele dobrego względem małżeństwa i rodziny. Jest bowiem w stanie wpływać na zachowania i postawy ludzkie przez promowanie małżeństwa i rodziny, a w wypadku służby zdrowia –
przez pomoc lekarską, bardzo potrzebną zwłaszcza w obronie życia.
Wszystko to ma swoje źródło w Piśmie Świętym, gdyż ten rodzaj powołania postrzegamy jako pierwszy na kartach Starego Testamentu. One ukazują,
że u źródeł małżeństwa i rodziny był sam Stwórca, zatroskany o przyszłość
rodzaju ludzkiego i o to, aby ludzie nie czuli się samotni. Rodzina jest włączona w plan Odkupienia, zwłaszcza przez sakrament małżeństwa, gdyż jest
swoistym budulcem Chrystusowego Kościoła, przez św. Jana Chryzostoma
nazwana „Kościołem domowym”. Nasz papież nierzadko określał rodzinę
„małym Kościołem” albo też „domowym sanktuarium Kościoła” (por.
Familiaris consortio, 48, 55).
50
Rodzina szkołą uczniów Chrystusa
4. Małżeństwo jako sakrament
Katechizm Kościoła Katolickiego wyjaśnia, że „mężczyzna i kobieta są stworzeni «jedno dla drugiego». Bóg nie stworzył ich «jako części» i «niekompletnych». Bóg stworzył ich do wspólnoty osób, w której jedno może być
«pomocą» dla drugiego, ponieważ są równocześnie równi jako osoby («kość
z moich kości (...)») i uzupełniają się jako mężczyzna i kobieta. Bóg łączy ich
w małżeństwie w taki sposób, że stając się «jednym ciałem» (Rdz 2, 24),
mogą przekazywać życie ludzkie: «Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście
zaludnili ziemię» (Rdz 1, 28). Przekazując swojemu potomstwu życie ludzkie,
mężczyzna i kobieta jako małżonkowie i rodzice współdziałają w wyjątkowy
sposób z dziełem Stwórcy” (KKK 372).
Wedle tegoż Katechizmu istnieje podobieństwo pomiędzy sakramentami:
małżeństwa i kapłaństwa, gdyż „są one nastawione na zbawienie innych ludzi.
Przez służbę innym przyczyniają się także do zbawienia osobistego. Udzielają
szczególnego posłania w Kościele i służą budowaniu Ludu Bożego”. W praktyce najczęściej to podobieństwo daje o sobie znać przez uczestnictwo w rodzeniu, najpierw do życia ziemskiego, a następnie do życia nadprzyrodzonego.
Oba te sakramenty, czyli małżeństwo i kapłaństwo, służą budowaniu wspólnoty opartej na wartościach. O takiej to wspólnocie często wypowiadał się
Jan Paweł II, przestrzegając jednocześnie przed straszliwymi skutkami, jeśli się
w jakimś miejscu albo czasie zapomni o zasadach: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” (Centesimus annus, 46). Niestety, ostrzeżenie to jest wciąż aktualne.
Jego znaczenie widać na tle ideologii, które usiłują zakrzyczeć dobro i prawdę,
wciąż odwołując się do dialogu, ale w tym dialogu pozbawiają uczestnictwa
ludzi czujących i myślących odmiennie, nazywając ich oszołomami i posługując
się innymi określeniami, odbiegającymi daleko od jakiejkolwiek kultury, będącymi zaprzeczeniem dialogu.
Tego rodzaju pełne agresji zachowania dają o sobie znać, zwłaszcza
w odniesieniu do małżeństwa sakramentalnego. Widoczne są w środkach
masowego przekazu, w promowaniu modeli pozbawionych jakiegokolwiek
odniesienia do Pana Boga. Na nas jako na uczniach i uczennicach Chrystusa
spoczywa obowiązek, mający również swoje źródło w miłości do człowieka,
przekazywania kolejnym pokoleniom takiego wzorca małżeństwa, które
wsparte łaską Bożą, umocnione sakramentalnym darem będzie rozwijało
51
rok 2008
więzy miłości, darząc szczęściem ogarniającym także dzieci. Tym ostatnim
z kolei taki klimat rodzinny zapewni pełny rozwój osobowościowy.
Niech więc ślub kościelny przestanie być jedynie zewnętrzną formą, ale
stanie się głębokim przeżyciem, dobrze przygotowanym na specjalnej katechezie; w którym nowożeńcy uczestniczą z wiarą, wsparci przez swoich najbliższych. Chodzi bowiem o to, aby małżeństwo odzyskało swoje znaczenie
i swoje piękno, dzięki duchowemu wsparciu pochodzącemu od nas wszystkich.
5. Jaka jesteś, rodzino?
Małżeństwo daje początek rodzinie. Każda i każdy z nas ma swoje osobiste wyobrażenie rodziny. Może być ono wyjątkowo radosne i pogodne, może
jawić się w tonacji umiarkowanej, ale też może budzić pewien lęk. Wszystko
zależy od tego, jaka była nasza rodzina. Podlega ona bowiem pewnym
przemianom, a nawet kryzysom. We wspomnieniach osób ankietowanych
na temat konfliktów rodzinnych, opublikowanych na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, „uderza coś innego niż konflikt: poszukiwanie
sposobów rozwiązania sprzeczności, a jeśli okazuje się to zbyt trudne – wyjścia poza konflikt. Nie chodzi tu tylko o jakiś powierzchowny modus vivendi
obu pokoleń, a o znalezienie płaszczyzny nadrzędnej, która by umożliwiła
porozumienie pomimo trudności. Płaszczyzną taką może być tylko miłość,
i to «miłość mądra» (...). Bo najważniejsze w rodzinie, to miłość. Żadne siły nie
pozbawią człowieka rodziny, jeśli ta miłość, chęć zrozumienia i wzajemny szacunek będą mostem między człowiekiem i jego domem” (H. Przeciszewska,
Nasi rodzice, w: „Więź”, nr 1/1961, s. 133).
Oczywiście nie możemy zapominać, że na rodzinę mają wpływ różne okoliczności, a przede wszystkim pewne tendencje obyczajowe, ale też – gospodarcze i społeczne. Chociaż to, że współczesna rodzina przestaje być rodziną
patriarchalną, w której zawsze było wiadomo, kto jest głową, nie musi budzić
lęku. Obecnie jest ona bardziej partnerska, ale to nie znaczy, że musi być gorsza jedynie z tego względu, że dzieci względem rodziców posługują się zaimkiem „ty”, a nie – „pani matko” lub „panie ojcze”. W tym zaimku „ty” może
być więcej miłości aniżeli w słownej kurtuazji.
Współczesna rodzina przestaje być wielopokoleniową głównie dlatego,
że warunki zewnętrzne, zwłaszcza szczupłość mieszkań, ograniczają jej bezpośrednie oddziaływanie na dwa lub trzy pokolenia: „Socjologowie nazywają
52
Rodzina szkołą uczniów Chrystusa
rodzinę współczesną – rodziną «nuklearną». Nawiązując bowiem do najnowszych ujęć w dziedzinie teorii fizykalnych pragną oni oddać myśl, że rodzina
współczesna (...) jest już nie związkiem atomów, ale «atomem społecznym»,
a więc najmniejszą jednostką społeczną, składającą się z najmniejszej liczby
«protonów i neutronów», a więc najmniejszej liczby części składowych, jakie
są niezbędne, aby w ogóle rodzina istniała wśród różnych form życia społecznego” (J. Turowski, Przemiany współczesnej rodziny, w: „Zeszyty Naukowe
KUL”, nr 4/1959, s. 24).
Tak mówią o rodzinie socjologowie. W wielu aspektach mają rację.
Ważne jest to, abyśmy uczestnicząc w tych przemianach zewnętrznych, które
nie zawsze są istotne, stale pamiętali, że rodzina jest powołana do wypełnienia dwóch podstawowych zadań i dlatego ma być przestrzenią miłości i życia.
Miłość i życie określają wszystko inne, co się składa na rodzinę. I niezależnie
od aktualnych okoliczności każda rodzina wtedy jest sobą, kiedy wypełnia
obie podstawowe misje: dzielenia się miłością i posługi życiu.
Katechizm Kościoła Katolickiego ujmuje to w sposób następujący: „Rodzina
jest podstawową komórką życia społecznego. Jest naturalną społecznością,
w której mężczyzna i kobieta są wezwani do daru z siebie w miłości i do przekazywania życia. Autorytet, stałość i życie w związkach rodzinnych stanowią
podstawy wolności, bezpieczeństwa i braterstwa w społeczeństwie. Rodzina
jest wspólnotą, w której od dzieciństwa można nauczyć się wartości moralnych, zacząć czcić Boga i dobrze używać wolności. Życie rodzinne jest wprowadzeniem do wolności” (KKK 2207).
6. Ewangelizacyjna misja rodziny
W powyższej definicji dostrzegamy to, co składa się na szczególną misję
formacyjną rodziny. Tak ją postrzegali nasi poprzednicy. Taką rodzinę odnajdujemy w ich wspomnieniach, przekazywanych nam bezpośrednio albo też
zapisanych. Z taką rodziną spotykamy się w naszej literaturze i to niezależnie
od tego, w jakim środowisku powstawała. Mogły to być nasze miasta, a jeszcze częściej nasze wsie, leśniczówki i rybackie chaty. Miłość bowiem i szacunek
dla życia zawsze i wszędzie są tym samym. Zawsze też i wszędzie są źródłem
trwałości małżeństwa i rodziny oraz skuteczności w dziedzinie wychowania.
Nawiązał do tego Jan Paweł II w roku 1997 na kaliskim spotkaniu:
„Bracia i Siostry, ani na chwilę nie zapominajcie o tym, jak wielką wartością
53
rok 2008
jest rodzina. Dzięki sakramentalnej obecności Chrystusa, dzięki dobrowolnie złożonej przysiędze, w której małżonkowie oddają się sobie wzajemnie,
jest ona wspólnotą świętą” (04.04.1997). Jest to świętość szczególna, która
na zewnątrz daje się zauważyć w cierpliwości, w pogodzie, szacunku, ustępliwości, zatroskaniu i w wielu innych przejawach bliskich naszemu sercu.
Z tego to względu Sofia Loren mogła wyznać: „Rodzina jest dla mnie
najważniejsza. Dla dobra rodziny zrezygnowałabym z najbardziej atrakcyjnej roli i z najbardziej perspektywicznego filmu” (TVP, Program 1, niedziela
15.12.1996).
O tym też świadczy krzyk matki z filmu: Oliwer, Oliwer. Opowiada
on o rodzinie, w której żyje i rozwija się bohater filmu razem z rodzicami
i swoją siostrą. Wysłany przez matkę z koszyczkiem wiktuałów i lekarstw
do swojej babci, jak Czerwony Kapturek nie dotrze na miejsce, ponieważ
spotka go wilk, którym okażą się paryscy homoseksualiści. Po paru latach
już jako dorosły wraca Oliwer do domu, skrzętnie ukrywając swoje przeżycia
z minionego czasu. Wszyscy w rodzinie stają przed poważną próbą akceptacji
„dużego Oliwera”. Najszybciej wszelkie opory przezwycięża matka, ona też
najmocniej przeżyła odejście syna. Pusta huśtawka chłopca była ciągłym tego
przypomnieniem. A jej przejmujące wołanie: „Oliwer, Oliwer” jeszcze dotąd
unosi się nad rozkołysanymi łanami zbóż i odbija się echem od domu.
Rodzina jako gniazdo miłości znajduje się zawsze u początków życia
i czuwa z poświęceniem nad jego rozwojem. O tragedii tych, którym wypadnie znaleźć się w rodzinie pozbawionej miłości, nie trzeba mówić, gdyż samo
życie jest najsumienniejszym świadkiem oskarżenia.
7. Miłość za miłość – w rodzinie
Co więc z małżeństwem, co z rodziną? Te pytania należy chyba zastąpić
innymi: co z życiem, co z miłością? Jeżeli chcemy być spokojni o przyszłość,
jeżeli pragniemy osiągnąć szczęście, wzmocnijmy rodzinę w miłości i czyńmy
to z miłością. A jak należy kochać rodzinę, podpowiada nam Jan Paweł II:
„Kochać rodzinę, to znaczy umieć cenić jej wartość i możliwości, i zawsze
je popierać. Kochać rodzinę, to znaczy poznać niebezpieczeństwa i zło, które
jej zagraża, aby móc je pokonać.
Kochać rodzinę, to znaczy przyczyniać się do tworzenia środowiska sprzyjającego jej rozwojowi. Zaś szczególną formą miłości wobec dzisiejszej rodziny
54
Rodzina szkołą uczniów Chrystusa
chrześcijańskiej, kuszonej często zniechęceniem; dręczonej rosnącymi trudnościami, jest przywrócenie jej zaufania do siebie samej, do własnego bogactwa natury i łaski, do posłannictwa powierzonego jej przez Boga. Trzeba,
aby rodziny naszych czasów powstały! «Trzeba, aby szły za Chrystusem!»”
(Familiaris consortio, 85).
Bracia i Siostry, w odczytanej dziś Ewangelii spotkaliśmy Chrystusa,
który wyjaśniając swoją misję, z mocą odwoływał się do swego Ojca, w Nim
szukając wsparcia, od Niego zapożyczając argumenty. Dzięki temu nie był
i nie jest sam. Jest z Nim Ojciec.
Jest to coś, co charakteryzuje nas wszystkich, niezależnie od tego, ile mamy
lat i jakim cieszymy się zdrowiem; jaki jest nasz stan materialny i wykształcenie. Przemierzając ulice Sokołowa, krzątając się przy wiejskich gospodarstwach, zasłuchani w niejednostajny szum drzew, zapatrzeni w morskie fale
– z całego serca chcielibyśmy wołać: Matko! Ojcze! Synu! Córko! Dziadkowie
i Wnukowie! Nie zapominajcie, kim jesteście! Wszyscy przecież jednoczymy
się we wspólnej trosce o jakość moralną i prawną rodziny. Wiemy dobrze,
że przyszłość naszego narodu zależy przede wszystkim od rodziny chrześcijańskiej, która nie może się obejść bez miłości.
Wszystkie więc nasze niepokoje, ale też i oczekiwania w odniesieniu
do rodziny, w nawiązaniu do życia i miłości zawierzmy i polecajmy wciąż
Matce Najświętszej.
Królowo Rodzin, módl się za nami!
Amen.
55
Maryja wzorem świętości
IV tydzień Wielkiego Postu. Rekolekcje dla rolników
Sokołów Podlaski, dn. 8 marca 2008 r.
Ukochani Bracia i Siostry!
1. Maryja jako żywy wzorzec świętości
W roku 1999 Ojciec Święty, przebywając bardzo krótko w Częstochowie,
nie omieszkał skierować kilku zdań do przebywających tam pielgrzymów.
Wyraził serdeczną radość właśnie z tego powodu, że chociaż na parę godzin,
ale mógł przybyć na Jasną Górę: „Raduję się dzisiaj, że dane mi jest stanąć
raz jeszcze na tym świętym miejscu, na tym szczególnym miejscu modlitwy, i spojrzeć z bliska w Jasnogórskie Oblicze naszej Matki. Ona przez
swoją «wiarę, miłość i doskonałe zjednoczenie z Chrystusem» (por. Lumen
gentium, 63) stała się dla nas żywym wzorcem świętości i miłości Kościoła”
(17.06.1999).
My dzisiaj pragniemy przynajmniej duchowo przenieść się na Jasną Górę,
ale nie tylko. Chcemy łączyć się także ze wszystkimi pielgrzymami, którzy
nawiedzają Ostrą Bramę, Nowogródek, Budsław i Trokiele, Berdyczów i nasze
sanktuaria, takie jak Miedzna, Ostrożany czy sąsiednia Leśna Podlaska.
Tegoroczne rekolekcje bowiem dobiegają końca i z tego względu kierujemy
nasze serca ku Matce Najświętszej, aby utrwalić w sobie ten „wzorzec świętości”, o którym mówił Jan Paweł II. Cały przecież nasz program nawrócenia
wymaga umocnienia i utrwalenia w naszych sercach i umysłach. A nikt nam
tak skutecznie w tym nie pomoże jak Matka Najświętsza!
56
Maryja wzorem świętości
Wiedzą o tym dobrze nasi rolnicy, których rytm pracy na roli został
w szczególny sposób uświęcony. Matka Boża jako Gromniczna strzeże wsi polskiej zimą, jako Kwietna towarzyszy wiośnie, w lecie mamy Jagodną i Zielną,
przed upałami strzeże Matka Boża Śnieżna z piątego sierpnia. O przyszłość
troszczy się Siewna, zabezpieczając ziarna wrzucone jesienią do gleby.
Opieki Matki Bożej doświadczają ludzie lasów. Ona nie pozostawia
nikogo w samotności, a opiekując się całym stworzeniem pamięta o tych,
którzy dbają o zdrowie naszych borów i ich mieszkańców. Chętnie też wybierała drzewa na miejsce swoich objawień.
Rybacy natomiast czczą Matkę Najświętszą jako Gwiazdę Morza. Jest
Ona przecież Królową Polskiego Morza, taki bowiem tytuł otrzymała
w Swarzewie tuż przed II wojną światową.
Jest Ona bliska każdemu polskiemu sercu, w kraju i poza jego granicami.
Potwierdza to nasza literatura, co wyjątkowo pięknie przedstawia Jan Lechoń
w wierszu:
„Matka Boska Częstochowska, ubrana perłami,
Cała w złocie i brylantach, modli się za nami” (Matka Boska Częstochowska).
Pamięta o wszystkich, o nikim nie zapomina, zawsze jest bliską każdej
i każdemu z nas. Autor tak to zresztą widzi:
„O Ty, której obraz widać w każdej polskiej chacie
I w kościele i w sklepiku i w pysznej komnacie,
W ręku tego, co umiera, nad kołyską dzieci,
I przed którą dniem i nocą wciąż się światło świeci.
Która perły masz od królów, złoto od rycerzy,
W którą wierzy nawet taki, który w nic nie wierzy” (tamże).
2. Maryja w naszej historii
Ze wzruszeniem sięgamy do tych rymów i jakże życzylibyśmy sobie,
i jakże o to należy się modlić, aby również w naszych czasach, w każdym
naszym sercu i w każdym naszym mieszkaniu było miejsce dla Matki
Najświętszej. Tam bowiem, gdzie jest Ona przyjmowana szczerze i z wiarą,
tam jest spokój, tam jest uczciwość, tam jest miłość.
Rozumieli to nasi poprzednicy, kierując swoje modły do Maryi we wszystkich sytuacjach i w przeróżnych okolicznościach. Matka Najświętsza była
zawsze z nimi i towarzyszyła nam we wszystkich wydarzeniach naszych
57
rok 2008
dziejów. Czytamy o tym w historii: „Dzieje narodu polskiego i historia
ikony Matki Bożej Częstochowskiej są tak ściśle powiązane, że niekiedy jest
trudno przeprowadzić granicę pomiędzy wątkiem problemów o charakterze patriotycznym i religijnym. Rok 1655, kiedy Jasna Góra wyszła zwycięsko z «potopu» szwedzkiego, był tego jasnym dowodem” (o. G. Lorenc,
Amerykańska Częstochowa, Doylestown 1989). Tak też to rozumiał o. Augustyn
Kordecki, obrońca sanktuarium, potwierdzając to w słowach: „Podjęliśmy
się bronić Kościoła Bożego o dobra całości naszej najdroższej Ojczyzny już
przez to samo, że broniliśmy całości Jasnej Góry (...). W następnych stuleciach,
zwłaszcza w okresie rozbiorów, święty Obraz częstochowski stał się narodowym symbolem doświadczeń i jedności narodowej” (tamże).
Jest to głos odnoszący się do jednego, chociaż największego sanktuarium, a jemu podobnych miejsc jest wiele. Są one rozsiane na ziemiach
I Rzeczypospolitej. Razem zaś z pojawieniem się emigracji również na obcych
ziemiach nie brakuje świątyni, gdzie nasi rodacy oddają szczególną cześć
Królowej Polski.
Zresztą o powszechności nabożeństwa do Matki Bożej niech świadczy
postawa naszych rodaków, którzy znajdowali się w zaborze pruskim i wypadło
im żyć pod władzą Berlina i to aż do drugiej wojny światowej. Tamci Polacy
skupili się pod znakiem Rodła, gdyż nie można było używać słowa „godło”.
Wybrali więc to staropolskie słowo, które przypomina nam rolnicze narzędzie,
spulchniające polską ziemię. Postanowili zawierzyć siebie i swoją misję Maryi,
nadając Jej tytuł Matki Bożej Radosnej jakby na przekór wszelkim trudnościom i zmaganiom. Uzasadniając następnie ten wybór tym, iż „Matczynej
opiece Najświętszej Panienki zawdzięczamy, że w walce idącej z pokoleń
na pokolenia nie upadliśmy, że walkę pojmujemy jako święty, nie ciążący nam,
lub przygniatający nas, ale radosny obowiązek” (E. J. Osmańczyk, Matka
Boska Radosna, Patronka Polaków spod znaku Rodła, Paryż 1989, s. 107).
Toteż ciesząc się taką opieką, mogli wytrwać w wierze ojców i swoim
następcom ze spokojem przekazać słowa, które traktowano jako podstawową
prawdę Polaków, że „Wiara ojców naszych jest wiarą naszych dzieci” (Pięć
prawd Polaka).
Gdybyśmy zapamiętali na zawsze te słowa i starali się w pełni je zachowywać, to tegoroczne rekolekcje nie tylko odnowią nas, ale i uradują naszą
Matkę i Królową.
58
Maryja wzorem świętości
3. Maryja ukazuje nam pełnię godności człowieka!
Kierując nasze serca i umysły w stronę Maryi, wypada zastanowić się nad
tym, skąd się bierze ta szczególna cześć, szacunek i miłość do Matki Jezusa
Chrystusa? Odpowiedzi szukamy w Piśmie Świętym, w nauczaniu Kościoła,
a także w zwyczajnym ludzkim życiu. Maryja bowiem ukazuje się przed
nami jako spełnienie wszystkich tęsknot człowieka.
Wzorem naszym i przykładem najdoskonalszym jest sam Pan Jezus. Jest
On Człowiekiem, a więc jednym z nas, ale też i Bogiem. Matka Najświętsza
jest tylko człowiekiem i możemy dodać – aż człowiekiem. Wskutek tego jawi
się Ona nam jako Ktoś wyjątkowo bliski, a równocześnie jako Ktoś, kto osiągnął cel życia ziemskiego, stając się na miarę ludzką wprawdzie, ale zawsze
– Kimś doskonałym.
Maryja ukazuje nam możliwości człowieka. To w Niej – każda i każdy
z nas – dostrzegamy spełnienie się naszych tęsknot za człowiekiem dobrym,
świętym, doskonałym. To Ona pomaga nam w przezwyciężaniu naszej
małości, wskazując na Bożą wolę, na potrzebę współpracy człowieka
ze Stwórcą. Stwórca niczego tak nie pragnie jak doskonałości człowieka,
naszej doskonałości.
Ten przykład Matki Bożej jest wyjątkowo bliski wszystkim ludziom,
poczynając od dzieci, a na osobach zaawansowanych wiekiem kończąc,
od zdrowych i o dobrej kondycji fizycznej do słabych i chorych, od prostych
i bez większego wykształcenia aż do najtęższych umysłów. To stąd się bierze
to ciepło, ludzkie i macierzyńskie, które płynie ku nam od Serca Niepokalanej.
Mówił o tym już w pierwszej swojej encyklice Jan Paweł II: „Odwieczna
miłość Ojca wypowiedziana w dziejach ludzkości przez Syna, którego Ojciec
dał, «aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne» (J 3, 16),
przybliża się do każdego z nas poprzez tę Matkę, nabiera znamion bliskich,
jakby łatwiej dostępnych dla każdego człowieka. I dlatego Maryja musi się
znajdować na wszystkich drogach codziennego życia Kościoła. Poprzez Jej
macierzyńską obecność Kościół nabiera szczególnej pewności, że żyje życiem
swego Mistrza i Pana, że żyje tajemnicą Odkupienia w całej jej życiodajnej
głębi i pełni, i równocześnie ten sam Kościół, zakorzeniony w tylu rozlicznych
dziedzinach życia całej współczesnej ludzkości, uzyskuje także tę doświadczalną pewność, że jest po prostu bliski człowiekowi, każdemu człowiekowi,
że jest jego Kościołem: Kościołem Ludu Bożego” (Redemptor hominis, 22).
59
rok 2008
4. Maryja jest zawsze z nami
Ta głęboka wypowiedź Ojca Świętego sprawia, że trudno nam oderwać się od tych wątków, które w niej spotykamy, a których znaczenie dla
jakości życia jest czymś oczywistym. Jakże ważne jest chociażby to przypomnienie, że „Maryja musi się znajdować na wszystkich drogach codziennego
życia Kościoła” (tamże). Cały Kościół niesłychanie dużo zawdzięcza Matce
Najświętszej, gdyż dzięki Niej „uzyskuje tę doświadczalną pewność, że jest
po prostu bliski człowiekowi” (tamże).
Niepokalana Matka Chrystusa i nasza nie ustaje w wysiłkach, aby tę bliskość nam przypominać i ją wciąż odświeżać, chociażby przez to, że w ciągu
minionych dwóch wieków tak często przychodziła na ziemię. W tym roku
świętujemy 150-lecie objawień w Lourdes, w ubiegłym roku dziękowaliśmy
Jej za to, że przed 90. laty objawiła się w Fatimie. Nasza diecezja uczciła
tę rocznicę peregrynacją, odwiedzinami Matki Bożej w znaku Fatimskim
we wszystkich parafiach. I jesteśmy wdzięczni za te dary, jakie pozostawiła
w naszych sercach, za umocnienie wiary, za otwarcie na miłość, a zwłaszcza
za pomoc na drodze do nawrócenia.
Matka Najświętsza zdaje się niestrudzenie poszukiwać każdego człowieka, jak niegdyś poszukiwała Jezusa. Nie lęka się trudu, nie zniechęca się
naszą niewdzięcznością. Jest przecież najwspanialszą Matką. Jej sanktuaria
o tym mówią. Historie Jej objawień mają też szczególny rys. Tak dawniej, jak
i ostatnio, Maryja najchętniej spotyka się z dziećmi. W Jej odwiedzinach nie
ma nic, co by wskazywało, że szuka rozgłosu. Nawet unika tego, a tymczasem osiąga wspaniałe efekty. Oto ludzie, którzy wydają wielkie pieniądze, aby
zdobyć popularność, stosunkowo szybko ją tracą. Sława zaś Pani Niebieskiej
z latami jeszcze bardziej się umacnia. Ona bowiem stawia na prawdziwość,
stawia na szczerość i stąd też się bierze to Jej zaufanie do dzieci. One są właśnie
takie. Ale też w dzieciach jest także jeszcze żywy obraz i Boże podobieństwo.
Dzieci z całą szczerością przyjmują to, co Matka Boża powie i z odwagą
powtarzają. Nie lękają się o posadę. Nie martwią się o przyszłość. Wierność
dzieci jest wzruszająca i dlatego Maryja swoje orędzia im zawierza. Już samym
tym wyborem upominając nas i zachęcając, żebyśmy stawiali na to, co jest
godne człowieka. Tylko to bowiem pójdzie z nami aż za grób.
Jeden z naszych uczestników II wojny światowej, między innymi brał
udział w bitwie pod Monte Cassino. Po zakończeniu działań wojennych nie
60
Maryja wzorem świętości
mógł wrócić do Polski. Pozostał we Włoszech i oddał się opisywaniu różnych miejsc i zdarzeń. Jedno z opowiadań poświęca starożytnemu Cassinum,
poprzednikowi miasta Cassino, które z czasem stało się małą osadą, zwaną
Piedimonte San Germano. II wojna światowa zniszczyła tę miejscowość niemal zupełnie. Przy jednej z uliczek ocalała wszakże jej nazwa – „Buonocore” –
„Dobrego serca”, a z kościoła zachowała się nietknięta figura Niepokalanego
Serca Maryi, czczonej w całej diecezji Sora-Aquino-Pontecorvo. Do tego Serca
podążali królowie i hierarchowie, a także lud prosty. I to właśnie Serce ocalało
i ocalała nazwa ulicy Dobrego Serca, ulicy prowadzącej do Niepokalanego
Serca Najświętszej Maryi Panny.
5. W Maryi nasza nadzieja
Nie lękajmy się więc nazywać naszych dróg, naszych placów, ulic imieniem
Matki Bożej. Te drogi i ulice ocaleją. Ona nigdy nie zgodzi się na to, żebyśmy
nie mogli przychodzić do Niej, pielgrzymować. Ona bowiem wie, na jakie
trudności jesteśmy narażeni. Ona jest bowiem Matką, „która wszystko rozumie”. Ale też starajmy się sumiennie uczyć się w Jej szkole. Rozwijajmy się
coraz bardziej. Niech nasze serca stają się podobne do Jej Serca. Modlił się
o to przed laty Kornel Makuszyński:
„Spojrzyj w me serce, Najświętsza Pani,
I choć przez chwilę usłysz, co w nim śpiewa,
A ujrzysz wielką miłość w tej otchłani,
Co kocha ludzi, kamienie i drzewa (...).
Chcę serce moje jako bochen chleba
Pokrajać dla tych, których głód uśmierca,
Ty zasię spraw to, o Panienko z nieba,
Aby dla wszystkich mi starczało serca” (Inwokacja).
Niech i w naszych sercach nie brakuje miejsca dla kogokolwiek, bo chociaż się wydaje, że potrzebujemy dróg, energii i innych dóbr materialnych,
to tak naprawdę najbardziej trzeba nam serca. Najpierw jednak to my
powinniśmy mieć serce, jak mówi Adam Mickiewicz: „Miej serce i patrzaj
w serce” (Romantyczność).
Wedle bowiem Francisa Fukuyamy, autora słynnego eseju z 1989 roku –
Koniec historii, jeżeli dojdzie do tego końca, to nastąpi on wtedy, kiedy ludzie
okażą się na wskroś przyziemni, bezideowi, zainteresowani jedynie swoją
61
rok 2008
fizjologią. W perspektywie zaś historycznej będą ci ludzie ukazywać się jako
istoty cyniczne i chłodne, niezdolne do poświęceń, puste i miałkie. Nie będą
się interesować swoją odrębnością i godnością ani tożsamością, bo to nieopłacalne. I taka postawa doprowadzi do upadku człowieka.
Straszna to wizja. Nie wolno jednak na nią się godzić. Częściej powinniśmy wsłuchiwać się w krzyk noworodka i częściej odkrywać obecność serca,
w sobie i w innych. A tego uczy nas Ta, która nas nie opuszcza!
Matko, nie opuszczaj nas!
6. Zawierzmy Maryi
Co w takim razie mamy robić, aby nie dopuścić do ziszczenia się tego najczarniejszego scenariusza? Czasem bowiem wszystko wskazuje na to, że coś
jest z tego cynizmu, chłodu i duchowej martwoty? W takich momentach nasi
praojcowie i ojcowie kierowali się zawsze do Ciebie, Maryjo!
Tak było pod Grunwaldem, gdy towarzyszyła im pieśń Bogurodzica.
Tak było w czasie potopu szwedzkiego, gdy Jan Kazimierz składał śluby
narodu przed Matką Bożą Łaskawą we Lwowie, tak było pod Wiedniem,
gdy Sobieski zwycięskie chorągwie i sztandary przekazał do sanktuarium
Maryjnego w Loreto. Tak postąpił Kościuszko, święcąc szable u Matki Bożej
Kapucyńskiej w Krakowie. Tak zachowywali się wszyscy powstańcy. Tak
czynili nasi żołnierze w czasie wojen i partyzantki, ryngrafy Maryjne umieszczając na drzewcach sztandarów, a medaliki na piersiach. A one przetrwały
wszystko, nawet Katyń.
Maryja jest naszą ucieczką i obroną! Błogosławiony Honorat Koźmiński,
pierwszy Podlasianin wyniesiony na ołtarze, którego figura znajduje się
w tej konkatedrze, przed laty zachęcał sobie współczesnych, zachęca i nas
– słowami: „O, gdybyśmy mogli cały naród nasz obrócić w Stowarzyszenie
Mariańskie, które by jednocześnie wołało ciągle o ratunek Jedynej Matki
i Królowej naszej, bylibyśmy spokojni o naszą przyszłość, bo nigdy zginąć
nie może, kto Jej całkowicie zaufał – takie jest zdanie powszechne wszystkich
Ojców Kościoła – takie niech będzie i nasze przekonanie – a za nim niemylnie oczekiwanie Jej ratunku” (Listy okólne, (maszynopis), t. XXI, cz. 2, nr 20).
Niech więc na nowo dają się słyszeć Godzinki o Niepokalanym Poczęciu
NMP i Anioł Pański, uświęcając każdy dzień. Niech modlitwa różańcowa
przybliża nas coraz bardziej do życia i świętości Matki Bożej. A Litania
62
Maryja wzorem świętości
Loretańska i nabożeństwa majowe niech pomagają nam w odkrywaniu
piękna życia, opartego na wierze w Boga i otwartego na Jego miłość.
Kończąc zaś to sobotnie rozważanie, powróćmy raz jeszcze do Ojca
Świętego, aby wszystkie nasze dobre postanowienia umocnić słowami Jego
modlitwy, którą odmówił już po zakończeniu pielgrzymki do Polski w roku
1999, w czasie niedzielnego Anioł Pański (20.06.1999): „Najświętsza Panna,
do której wielokrotnie zwracałem się podczas ostatniej podróży, a zwłaszcza
w sanktuarium w Częstochowie, niech wstawia się za nami, umacniając we
wszystkich wolę nawrócenia, pojednania i pokoju”.
Amen.
63
Uczniowie Chrystusa współtworzą Kościół
IV tydzień Wielkiego Postu. Rekolekcje wielkopostne dla rolników
Sokołów Podlaski, dn. 8 marca 2008 r.
Drodzy uczestnicy rekolekcji!
1. Czym jest Kościół?
Od dziecięcych lat jesteśmy przyzwyczajeni do obecności Kościoła
wśród nas, a nas w środku Kościoła. Dociera on do nas przez pierwszy znak
krzyża i wzrasta z dnia na dzień. Jest widoczny przez święte obrazy, dla których nie może zabraknąć miejsca w domach, w budynkach gospodarczych,
na łodziach, przy polskich drogach i w naszych lasach. W Kościół wkraczamy przez chrzest święty.
Ale Kościół zawsze stanowi dla człowieka jakąś zagadkę, zawiera w sobie
jakąś tajemnicę. To prawda, że przez sakrament chrztu św. zostajemy włączeni do Kościoła, a zjednoczeni w wierze i modlitwie poprzez uczestnictwo
w pozostałych sakramentach, zwłaszcza Eucharystii, coraz bardziej umacniamy się w nim.
Czym jednak jest nasz Kościół? Katechizm Kościoła Katolickiego przypomina, że „jest jedyny Kościół Chrystusowy, który wyznajemy w Symbolu
wiary jako jeden, święty, powszechny i apostolski (Lumen gentium, 8). Te cztery
przymioty są nierozdzielnie ze sobą połączone, wskazują na istotne rysy
Kościoła i jego posłania. Kościół nie posiada ich sam z siebie, lecz Chrystus
przez Ducha Świętego to sprawia (...)” (KKK 811).
64
Uczniowie Chrystusa współtworzą Kościół
My, wszyscy, którzy przyjęliśmy chrzest św. i wyznajemy wiarę świętą, stanowimy Lud Boży i jesteśmy Ciałem Jezusa Chrystusa, który jest jego Głową.
Kościołem więc są wszyscy ochrzczeni i wierzący. Nasza zaś refleksja rekolekcyjna na temat Kościoła zmierza ku temu, abyśmy coraz głębiej się w nim
zakorzeniali. Do takich bowiem zachowań zachęca Paweł VI w ogłoszonej
06.08.1964 roku encyklice. W każdej epoce „w spotkaniu ze współczesnością
Kościół najpierw powinien wniknąć w samego siebie, rozmyślać nad swoją
tajemnicą, ponieważ oblicze Kościoła nie będzie tak doskonałe, tak piękne,
tak święte i jaśniejące, by można było powiedzieć, że w pełni odpowiada pierwotnej idei swego Założyciela” (Ecclesiam suam, 9-10; cyt. za: ks. A. Przybecki,
Po czterech latach, w: „Przegląd Powszechny”, nr 4/1994, [04.1994], s. 15).
Chcemy więc zastanowić się nad tym, co możemy poprawić w naszym
życiu, aby dzięki temu, że będę lepszy ja i że będzie lepsza każda i każdy
z nas, cały Kościół stanie się lepszy. Ale to zakłada potrzebę ciągłego uczenia się Kościoła; sięgania do Pisma Świętego, literatury i prasy katolickiej,
do radiostacji katolickich, korzystania z katolickich programów w radiu
publicznym i telewizji, a także z Telewizji Trwam. Nie zapominajmy, zło
przecież nie śpi. Wciąż chce osłabiać Kościół, uderzając w jego, a tym samym
naszą – świętość, powszechność, apostolskość i jedność.
2. Działalność Kościoła
Pierwszym i podstawowym zadaniem Kościoła, czyli wszystkich katolików, chociaż w różnym stopniu – jest głoszenie Chrystusa, opowiadanie
Ewangelii oraz udział w sakramentach świętych. A to dokonuje się na różnych płaszczyznach. Do nauczania najbardziej są zobowiązani biskupi. W ich
posłudze uczestniczą kapłani, osoby życia konsekrowanego. Od tej misji nie
mogą czuć się zwolnieni katolicy świeccy. Oczywiście ich uczestnictwo ma
inny zakres, co nie pomniejsza jego wartości. Wieś polska jest przykładem
tego jak – zwłaszcza w czasach trudnych – matki i ojcowie, także dziadkowie, starali się zapewnić katolickie wychowanie swoim dzieciom. Rodzice
sł. B. bp. Zygmunta Łozińskiego są tego przykładem. Mieli swoje dobra na ziemiach inkorporowanych do Rosji, sprzedali je i kupili znacznie mniejszy majątek niedaleko Warszawy. Ceny tutaj były wyższe, ale im zależało na tym, aby
dzieciom dać dobre przygotowanie do życia w duchu polskim i katolickim. Ilu
znalazłoby się rodziców, którzy postąpiliby podobnie w naszych czasach?
65
rok 2008
W latach rozbiorów, okupacji i totalitaryzmu mieliśmy wielu wędrownych kwestarzy, nie tylko w habicie jak ks. Robak – zakonnik, bernardyn, ale
i świeckich. Nie da się łatwo zapomnieć postaci wędrownego Rocha, opisanego w Chłopach Reymonta.
Nasi leśnicy zawsze pamiętali i pamiętają o tym, aby krzyże i święte
figury znajdowały odpowiednie miejsce wśród drzew i cieszyły się kultem.
Marynarze nie tylko biorą ze sobą na drogę medalik, ale nie zapominają
na statku lub okręcie o modlitwie do Matki Bożej jako Gwiazdy Morza albo
do św. Piotra Apostoła.
Sprawę obecności Kościoła w życiu publicznym, czyli współodpowiedzialności nas wszystkich, porusza Jan Paweł II w adhortacji Christifideles laici z 1988
roku: „Kościół, idąc ku swemu zbawczemu celowi (...), rozsiewa na całym świecie niejako odbite światło Boże, zwłaszcza przez to, że leczy i podnosi godność
osoby ludzkiej, umacnia więź społeczeństwa ludzkiego oraz wlewa głębszy
sens i znaczenie w powszechną aktywność ludzi. Dlatego też Kościół uważa,
że przez (...) całą swoją społeczność może poważnie przyczynić się do tego, aby
rodzina ludzka i jej historia stawały się bardziej ludzkie (Gaudium et spes, 40)”.
W tym działaniu na rzecz rodziny ludzkiej, za które odpowiedzialny jest
Kościół, szczególna rola przypada w udziale katolikom świeckim; właśnie
„świecki charakter zobowiązuje ich do tego, by przy użyciu właściwych sobie
i niezastąpionych środków ożywili rzeczywistość doczesną duchem chrześcijańskim” (Christifideles laici, 35).
Z tego względu nie jest obojętne, w jakiej mierze znamy Kościół, jego
ducha i jego historię. Czy mamy odwagę uczynić znak krzyża prywatnie
i w miejscu publicznym? Czy zabiegamy o równouprawnienie Kościoła? Czy
dbamy o jego dobre imię? Jeżeli odpowiedź będzie pozytywna, to dziękujmy
Panu Bogu, gdyż okazuje się, że nasza wiara i przynależność do Kościoła nie
są jedynie czymś powierzchownym, ale wypływają z głębi naszego przekonania i są godne potomków jakże wielu męczenników za Kościół, których krew
głęboko wsiąkła w naszą ziemię w takich miejscach jak obozy koncentracyjne, Syberia, Katyń, o polach bitewnych nie wspominając.
3. Nasza więź z Kościołem
Polacy słynęli z tego, że zawsze i wszędzie starali się pamiętać o swojej wierze. Wygnańcy będący na zsyłce, na robotach – za czasów carskiej
66
Uczniowie Chrystusa współtworzą Kościół
Rosji – z wielkim poświęceniem budowali świątynie. Mamy je w Moskwie
i Petersburgu, w Tomsku i Jekaterynburgu i w setkach innych miejscowości.
I chociaż starano się je zniszczyć, burząc zupełnie albo zamieniając na różne
zakłady, a nawet na muzea ateizmu, to po dziesiątkach lat wiele z nich –
dzięki staraniom wnuków – ponownie służy chwale Bożej.
To samo można powiedzieć o prostych wieśniakach, którzy za chlebem wyruszali do Stanów Zjednoczonych, Kanady, Brazylii i innych krajów. Dzisiaj, kiedy odwiedzamy miejscowości, w których przebywali, stajemy pełni zdumienia, gdy patrzymy na kościoły budowane przez naszych
rodaków. Jakże one są piękne. Ci podlascy, mazowieccy, małopolscy, śląscy,
kaszubscy, pomorscy, warmińscy i wielkopolscy emigranci dali wzruszające
świadectwo przywiązania do wiary ojców.
Sytuacja powtórzyła się po II wojnie światowej, kiedy wielu naszych rodaków, głównie rolników, wyrzucano z ich małych ojczyzn na Wileńszczyźnie,
Nowogródczyźnie, Polesiu, Wołyniu, Podolu i całej wschodniej Galicji.
Ci nowi wygnańcy po przyjeździe na Ziemie Odzyskane najchętniej wybierali te miejscowości, gdzie był kapłan, gdzie był kościół. Oni bowiem czuli,
czym jest Kościół dla człowieka.
Przed laty żyjąca w innej części świata – w Nazarecie i Betlejem – siostra
bł. Maria od Jezusa Ukrzyżowanego, karmelitanka, wyznała: „(...) Jest dla
mnie zaszczytem nazywać Kościół moją matką (...). Jestem córką Kościoła,
to jest moja matka (...). O, Kościele moja matko, ja ciebie kocham. Kiedy
matka cierpi, wszystkie dzieci cierpią z nią razem. Jakże ja chciałabym oddać
krew za Kościół! Oddaję wszystko za Kościół!”.
A co powiedział kard. Józef Mindszenty, prymas Węgier, gdy po latach
więzienia, musiał opuścić swoją ojczyznę!? W trudnych chwilach, wyjeżdżając z Budapesztu, złapany przez dziennikarzy, znalazł siłę ducha, aby wypowiedzieć słowa olśniewające i jakby cudem przekazane światu: „O Kościele,
moja miłości!”. Mamy więc dwa przykłady z różnych krajów, żebyśmy rozpatrując nasze doświadczenia, nie sądzili, iż jesteśmy wyjątkiem. Kościół jest
powszechny również powszechnością cierpienia. Nie marnujmy tylu ofiar.
Starajmy się poznawać dzieje naszych męczenników, z których wielu wyniósł
na ołtarze Jan Paweł II. On nas w niebie zapyta, czy staraliśmy się poznać
życiorysy tych błogosławionych i świętych. Polska jest matką męczenników
i świętych.
67
rok 2008
4. Świadkowie Kościoła
Módlmy się często o to, aby ustały wszelkie prześladowania, ataki i przejawy agresji względem Kościoła. One wciąż dają o sobie znać i niestety, może
w innym stopniu, ale z tym wszystkim – mimo upływu czasu – spotykamy
się i dzisiaj, u nas. Nieraz obcokrajowcy pytają, jak to się dzieje, że w Polsce,
kraju katolickim, jest tak wielu dziennikarzy, którzy bezpardonowo, nie
patrząc na prawdę – uderzają w Kościół; że jest tylu polityków, którzy robią
wszystko, aby podzielić naród, dążąc do osłabienia Kościoła? Nie jest łatwo
znaleźć odpowiedź na powyższe pytania. Ale i tak dziękujmy Panu Bogu,
jeśli nie pytają o to, kto czyta artykuły wrogów Kościoła, kto kupuje ich
periodyki, kto wybiera takich ludzi na różne stanowiska. Na te pytania nie
łatwo znajdzie się odpowiedź i z trudem zrozumieją ją obcy. To my, drodzy
rodacy, sami na nie odpowiedzmy! Szczerze odpowiedzmy! I nie lękajmy się
łez. Żal bowiem i wstyd jednocześnie, że coś podobnego może mieć miejsce
w ojczyźnie tylu świętych, ojczyźnie Prymasa Stefana Wyszyńskiego, Jana
Pawła II, ks. gen. Stanisława Brzóski. Więcej nie trzeba wymieniać, bo by
nam czasu zabrakło!
Wciąż natomiast pogłębiajmy nasze rozumienie Kościoła. Uczmy się tego
od innych. Oto wielki człowiek, Jean Guitton, przyjaciel papieża Pawła VI,
kiedyś wybitny filozof, był pytany o to, dlaczego w jego twórczości i działaniu
jest tak wiele ducha katolickiego – l’esprit catolique? Odpowiedział wówczas:
„ponieważ tylko w Kościele katolickim znajduję połączenie, które tak bardzo kocham, geniuszu i świętości. A następnie, ponieważ kocham prawdę,
ponieważ należę do tych, którzy upierają się przy twierdzeniu, że dwa plus
dwa jest cztery. Otóż, wśród wyznań chrześcijańskich wyłącznie katolicyzm wydaje się prawdą i czystością; poza nim są może prawdy, ale zwariowane, nie Prawda pełna i bez błędów, jaka znajduje się w Credo katolickim”
(V. Messori, Pytania o chrześcijaństwo, Kraków 1997, s. 76).
Przypomnijmy to wyznanie wtedy, kiedy będą wyszydzać lub ośmieszać Kościół i pamiętajmy, że tylko w Kościele może spotkać się geniusz
ze świętością. Brońmy świętości, strzeżmy geniuszu, tylko w ten sposób
obronimy godność człowieka i najlepiej przysłużymy się Polsce. Polska
nigdy nie będzie wstydzić się tych ludzi. Starajmy się, zabiegajmy z radością i wytrwale o miejsca dla nas wśród nich, wśród świętych i geniuszy
Kościoła.
68
Uczniowie Chrystusa współtworzą Kościół
5. Kościół ciągle się rozwija
Kościół jest święty i pełen doskonałości dzięki swojej Głowie, dzięki
Chrystusowi. Kościół staje się święty dzięki ludziom świętym. Kościół wciąż
podąża ku świętości razem z tymi, którzy teraz żyją. Kościół więc będąc
świętym z samej swojej istoty, wciąż się takim staje dzięki naszym postawom
i naszym zachowaniom.
Dlatego nie musimy się lękać szczerości w ocenie nas samych. Nie powinniśmy się obawiać rzetelnej krytyki. Przykładem takiego podejścia niech
będzie bł. Matka Teresa z Kalkuty: „Kiedyś matkę Teresę z Kalkuty zapytał jeden z dziennikarzy, co należałoby, jej zdaniem, zreformować we współczesnym Kościele? Odpowiedź była bardzo szybka: «Natychmiast mnie
i pana»” (ks. K. Sokołowski, Krytycy Kościoła, w: „Posłaniec Serca Jezusa”,
[05.1998], s. 18).
Reformę Kościoła zawsze zaczynajmy od siebie. I to jest właściwe, skoro
my stanowimy Kościół, to najlepiej wiemy, co w nas powinno się zmienić, abyśmy byli dla całego Kościoła solą i światłem. Wyraźnie nas do tego
zachęca sam Jezus Chrystus.
A w tym wszystkim nie wolno zapominać o jednym, że „kto (...) nie umie
tworzyć konkretnego Kościoła (żyć w parafii) z konkretnym duszpasterzem
i z konkretnymi, mieszkającymi obok niego ludźmi – ten nie nauczy się też
nigdy miłować konkretnego bliźniego, np. konkretnej żony, konkretnego
dziecka, złożonego np. kalectwem, czy coraz trudniejszej w obcowaniu starszej osoby” (ks. K. Sokołowski, Kochać Kościół, w: „Wiadomości – Polska Misja
Katolicka w Szwajcarii”, [09.1998], s. 7).
Z tej perspektywy przypatrzmy się naszym miejscowościom, naszym
parafiom i naszemu włączeniu się w ich życie – modlitwą, praktykami religijnymi, wrażliwością na potrzebujących, podejściem do duszpasterzy i troską
o zaplecze materialne. W takiej perspektywie lepiej zobaczymy nasz katolicyzm, naszą wiarę i nasze zachowania!
Wincenty Witos jako jeszcze dość młody człowiek był już zaangażowany politycznie i rozprowadzał tzw. bibułę, czyli pisma polityczne. Z tego
powodu miał kłopoty ze swoim proboszczem, gdyż pisma te niekiedy były
pełne agresji względem Kościoła. Ale nadchodziła Wielkanoc, bał się trochę,
czy będzie mógł się wyspowiadać u swego proboszcza. A wtedy jego ojciec
mówi doń: „masz tu pieniądze na drogę i jedź do Krakowa. Idź do spowiedzi
69
rok 2008
do kapucynów, zawsze tam ktoś będzie. W naszej bowiem rodzinie nie
było tak, aby ktoś świętował Wielkanoc bez spowiedzi”. Czytając ten zapis
we Wspomnieniach Witosa, lepiej rozumiemy, w jakiej był szkole późniejszy
wybitny polityk, ale już chrześcijański i katolicki.
Przenosząc się zaś do naszych czasów pomyślmy teraz, gdyby tak podchodzono do wychowania młodych ludzi, najprawdopodobniej byłoby znacznie
mniej utyskiwań na sprawujących władzę. My natomiast nie mielibyśmy kłopotu ze znalezieniem godnych przedstawicieli, zwłaszcza podczas wyborów.
6. W Kościele wszyscy mają coś do zrobienia
W dzisiejszym pierwszym czytaniu, zaczerpniętym z proroka Jeremiasza,
spotykamy się z barankiem składanym w ofierze. Jest to figura zapowiadająca
przyjście na świat Syna Bożego i Jego wielkie cierpienie, łącznie z ukrzyżowaniem. Chrystus stał się ofiarą za nasze grzechy. Według proroka Jeremiasza
wrogowie baranka myśleli, że zniszczą go zupełnie jak drzewo wielkie i nikt
już nie będzie pamiętał nawet jego imienia. Ale Pan Bóg jest sprawiedliwym
Sędzią i nie dopuścił do tego, aby nienawiść triumfowała. Z przebitego boku
Chrystusa zrodził się Kościół.
Od tamtej pory Kościół, który nadal prowadzi dzieło zbawcze z woli
Chrystusa, opowiada się zawsze po stronie wszystkich ludzi pokrzywdzonych.
Jan Paweł II w Evangelium vitae powie: „Głos Kościoła jest zawsze ewangelicznym krzykiem w obronie ubogich tego świata, tych, którzy są zagrożeni, otoczeni pogardą, i tych, których prawa ludzkie są gwałcone” (5). Ten głos Kościoła
może być dość silny i przekonywujący, jeśli my – wierzący w Chrystusa –
będziemy tym głosem żyli jako uczennice i uczniowie Chrystusa.
W czasie tegorocznych rekolekcji zechciejmy zapytać siebie samych, czy
jesteśmy takim głosem Chrystusa? Czy chcemy po prostu nim być? A być
tym głosem, to znaczy dawać świadectwo Ewangelii. Ludzie pióra, pisarze
i dziennikarze mają obowiązek stać przy prawdzie i miłości w książkach,
w czasopismach, w audycjach radiowych i telewizyjnych. Twórcy winni troszczyć się o to, aby sztuka wychodząc naprzeciw ludzkim dążeniom nie wprowadzała w błąd kogokolwiek. My zaś wszyscy możemy i powinniśmy tworzyć oraz promować dobre dzieła, umieć wybierać dobre programy.
W naszych domach, w miastach i na wsi, na polach i w lasach, nad jeziorami, rzekami i morzami niech nie zabraknie miejsca na krzyże i kapliczki
70
Uczniowie Chrystusa współtworzą Kościół
przydrożne. Z tymi przecież znakami wiąże się wiele wspomnień, które
z kolei nie tylko mówią o życiu, ale też nadają szczególny ton poezji, prozie,
malarstwu i rzeźbie. Głos Chrystusowy może rozlegać się i może docierać
do ludzkich serc i umysłów na różne sposoby, także w muzyce i pieśni.
Myśląc jednak o Kościele, należy ciągle sobie przypominać, że Kościołem
są wszyscy ochrzczeni, wierzący w Chrystusa. To my ochrzczeni jesteśmy wezwani, aby nieść światu dobrą nowinę. Możemy dawać jej świadectwo w domu i szkole, w zakładzie pracy i w urzędzie, na ulicach i placach.
To prawda, że nieraz brak nam odwagi, czujemy się samotni. Pamiętajmy jednak o tym, że Kościół jest wspólnotą wspólnot. A tymi wspólnotami, które
składają się na cały Kościół, są ruchy, organizacje i stowarzyszenia katolickie.
Nasz udział w Akcji Katolickiej, w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży;
nasza praca w Caritas; nasze modlitwy i formacja w różnych bractwach,
kółkach, ruchach; nasza obecność w radach duszpasterskich – to wszystko
pozwala nam bardziej owocnie przeżywać Chrystusa i bardziej skutecznie Go
głosić. Jednostka łatwo się może zagubić i mało kto zwraca na nią uwagę.
Wspólnoty natomiast znaczą już więcej. One umacniają w nas wiarę. Im
głębiej żyjemy przesłaniem ewangelicznym, im wierniej stosujemy w życiu
zasady Dekalogu, tym owocniej uczestniczymy w dziele apostolskim i równocześnie misyjnym.
Nie stójmy obojętnie przy drodze, którą biegnie nasze życie. Nie lękajmy
się być uczniami Chrystusa. Jedni drugich pokrzepiajmy i umacniajmy się
w wierze, w dawaniu świadectwa.
7. Nie ustawajmy w drodze
Z radością dzielmy się wiarą z ludźmi bliskimi i dalszymi. Nie jesteśmy
sami. Mamy dobre przykłady. Oto włoski tenor Andrea Bocelli został poproszony, aby zaśpiewał na ślubie pary młodej, na zamku książąt Odescalchich
w Bracciano pod Rzymem. Młodzi ci jednak należeli do sekty scjentologów
i w jej rycie zawierali ślub. Andrea Bocelli odmówił śpiewania w czasie tej
ceremonii Ave Maria Schuberta, motywując to prosto: „Jestem praktykującym katolikiem, szanuję wszystkie religie i pragnę, aby uszanowano także
i moją”. Scjentolodzy są bowiem wyjątkowo wrogo nastawieni do Kościoła.
Kilkadziesiąt lat temu w rozmowie z jednym z członków partii, sekretarzem ideologicznym powiatowej organizacji, profesorem w liceum
71
rok 2008
– usłyszałem z jego ust następujące wspomnienie z lat młodzieńczych. Jako
student przybył on do domu na Boże Narodzenie. Jego rodzina mieszkała
na wsi, od stacji kolejowej było parę kilometrów drogi. Zima wtedy dawała
się we znaki. Do domu dotarł w dzień wigilijny, zmęczony i zziębnięty.
Matka wiedziała, że uważa się on za ateistę, chociaż sama była osobą głęboko wierzącą. Ale radość z przybycia syna sprawiła, że jakby zapomniała,
iż w Wigilię zachowujemy pełną wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych.
I zaproponowała synowi jakąś kanapkę z wędzonką. A syn popatrzył na nią
i powiedział: Mamo, daj mi, jak to czyniłaś zawsze, kiszonej kapusty z olejem! Profesor, gdy to opowiadał, miał około 50 lat, był mocno wzruszony.
I na końcu dodał: proszę ojca, ja w życiu nigdy mojej matce nie sprawiłem
większej radości!
Ukochani Bracia i Siostry, starajmy się o to, abyśmy jako dzieci Kościoła
często myśleli o tym, w jaki sposób sprawić radość naszej matce, którą jest
Kościół Chrystusowy!
Amen.
72
Z Chrystusem ku zmartwychwstaniu
V Niedziela Wielkiego Postu, rok A
Rekolekcje wielkopostne dla rolników
Sokołów Podlaski, dn. 9 marca 2008 r.
Drodzy Bracia i Siostry! Pokój Wam!
1. Z Chrystusem powstajemy ze śmierci do życia
Chrystus Pan, przychodząc na ziemię, stał się uczestnikiem tego wszystkiego, co składa się na życie każdego człowieka. Nie mogło więc zabraknąć
także tajemnicy śmierci. Doświadczył i jej. Ale na tym nie poprzestał.
Jeszcze w czasie pobytu na ziemi przygotowywał nas tak na swoją śmierć,
jak i na zmartwychwstanie. O tym mówi wskrzeszenie młodzieńca z Nain,
a później Łazarza. Zmartwychwstanie zapowiadał również, nauczając, że Pan
Bóg jest Bogiem żywych.
Prorok Ezechiel podzielił się z nami w pierwszym dzisiejszym czytaniu
wizją doliny usianej kośćmi, które powstały do życia. Mogło do tego dojść,
ponieważ Pan Bóg udzielił im swego Ducha. Wizją tą nawiązywał do pobytu
narodu wybranego w niewoli babilońskiej, a samą niewolę porównał do grobu.
Z podobnymi zestawieniami spotkamy się w naszych dziejach, zwłaszcza
w odniesieniu do rozbiorów. To właśnie miał na myśli nasz poeta, gdy pisał:
„Niczym Sybir, niczym knuty (...).
Lecz narodu duch zatruty,
To dopiero bólów ból” (Z. Krasiński, Psalm miłości).
73
rok 2008
Jednak wizja Ezechiela traci swą surowość, gdy jej treść zestawimy z odczytanym fragmentem Listu do Rzymian, w którym św. Paweł zachęca, aby chrześcijanie żyli zgodnie z Bożymi zasadami, a wtedy Duch Chrystusowy będzie
w nich obecny. I jeśli nawet ciało kiedyś zostanie poddane śmierci, to jednak
„Ten, co wskrzesił Jezusa Chrystusa z martwych, przywróci do życia wasze
śmiertelne ciała – pisze Apostoł Narodów – mocą mieszkającego w was
Ducha” (Rz 8, 11).
I ta nadzieja powinna towarzyszyć całemu życiu chrześcijanina, gdyż
dzięki niej nie popadamy w zniechęcenie, mając przed sobą otwartą perspektywę na całą wieczność.
2. Z nadzieją na życie wieczne
Ta nadzieja na wieczne szczęście zachęca nas do sumiennego i owocnego
korzystania z tego, co Chrystus Pan wysłużył i zostawił nam w Kościele,
a w tym wypadku warto skierować uwagę na szczere uczestnictwo w rekolekcjach, przystąpienie do sakramentu pokuty i Komunii św., aby umocnić
się w wierności Synowi Bożemu, aby jak najradośniej zapraszać do własnego
serca i umysłu Ducha Świętego.
Tę nadzieję podtrzymuje w nas wskrzeszenie Łazarza, opisane w dzisiejszej Ewangelii. Słowa modlitwy Pana Jezusa, poprzedzającej wskrzeszenie,
mają znaczenie wyraźnie wychowawcze. Zależy Mu bowiem bardzo na nas
i dlatego chciałby, aby ludzie z jeszcze większym przekonaniem przyjmowali
wszystko, czego nauczał i byli pewni, że to Ojciec Niebieski posłał Go dla
naszego zbawienia, abyśmy uwierzyli w Niego.
Dzięki temu z większą odwagą podejmujemy sprzeciw wobec zła. Z przekonaniem pisze właśnie o tym jeden z naszych pisarzy, podkreślając, że „(...) dla chrześcijanina walka ze złem musi przybrać konkretną postać «walki
o Chrystusa»”. Tak zatytułował Tadeusz Miciński jeden z ostatnich zbiorów
swojej publicystyki. Czytamy tam między innymi: „Nie ma bardziej wzruszającego widowiska, niż miłość Chrystusa dla ziemi i ziemi – dla Chrystusa. On
stał się symbolem naszej Nieśmiertelności. Dlatego ukochali Go Apostołowie
i rzesze (...). Dlatego walczą o Niego dziś najtężsi myśliciele, a bramini indyjscy
przychodzą Doń z wielkim Przymierzem. (...) W imię Jego dziś jeszcze tysiące
więźniów utrzymuje myśl swą w dali od obłędu, a serce od zatonięcia w rozpaczy. W imię Jego powołać można zawsze sumienie i prawość ludu naszego,
74
Z Chrystusem ku zmartwychwstaniu
a wiarę w przyszłość – w Polaku” (ks. A. Dunajski, Tadeusza Micińskiego walka
o Chrystusa, w: „Pielgrzym”, nr 1/2008, s. 22).
Jakby dalszym ciągiem wypowiedzi Tadeusza Micińskiego może być
fragment wiersza Zbigniewa Herberta, któremu ten rok został poświęcony:
„(...) Żyłem rozpięty między przeszłością a chwilą obecną
ukrzyżowany wielokrotnie przez miejsce i czas
A jednak szczęśliwy ufający mocno
że ofiara nie pójdzie na marne” (Rovigo).
A wszystko to zawdzięczamy życiu, nauczaniu, męce i śmierci, a zwłaszcza zmartwychwstaniu Boga-Człowieka!
I tak już jest od wieków. Walka o człowieka, o jego duszę i wieczność jest
jednocześnie walką o Chrystusa. Tak było w pierwszych wiekach chrześcijaństwa i tak było później i tak jest za naszych dni. A Chrystus ze swoim orędziem wciąż przemierza ziemię, a zwłaszcza ludzkie serca.
3. Chrystus idzie przez wieki
W tym momencie wypada odwołać się do słów jednej z pieśni religijnych
ku czci Chrystusa Pana, w której śpiewamy:
„Idziesz przez wieki, krwią znaczysz drogę
startą od cierpień i bólu.
Krzyż niesiesz ciężki, koisz ból i trwogę,
o Jezu, Chryste, nasz Królu” (ks. W. Lewkowicz, Idziesz przez wieki...).
Dziwny zaprawdę jest to Król, ale to właśnie z tego względu Jego
Królestwo nie ma końca. Wiedzieli o tym dobrze Apostołowie i kolejni
Męczennicy. Rozumiano to w różnych czasach, chociaż nie brakło „cierpień i bólu”. Podobnie jest obecnie, gdy wydaje się, że zło się odradza, że zła
przybywa. Zastanawiając się nad tym, co się działo w ciągu ostatnich blisko
trzech wieków, nasuwa się pewne porównanie z okresem wędrówek ludów.
Inna panowała wówczas kultura, inne były warunki życia, ale podobieństwo
tkwi w szczególnym charakterze barbarzyństwa tamtych epok i naszej.
Wędrówki ludów, które trwały przez kilka wieków, zwłaszcza w drugiej połowie pierwszego tysiąclecia i później, mogły doprowadzić do całkowitego zniszczenia kultury śródziemnomorskiej, obejmującej swoim
zasięgiem niemal całą Europę, Północną Afrykę i Małą Azję. Groziły one
również chrześcijaństwu.
75
rok 2008
Wielkie rzesze wojowników, liczne plemiona z głębi Azji wyruszały
w stronę Zachodu i podążały, niszcząc wszystko po drodze, przez stepy
kazachskie, nad Morzem Kaspijskim i Czarnym, albo na południe od jednego i drugiego. Docierały do Europy, przedostawały się do Afryki. Wśród
tych plemion byli Wizygoci i Ostrogoci, Wandalowie i Hunowie, nieco zaś
później – Połowcy i Pieczyngowie, Tatarzy i Turcy.
Chrześcijaństwo stanęło wówczas wobec poważnego niebezpieczeństwa.
Wiązał się z tym dylemat, czy walczyć wespół z wojskami miejscowymi
przeciwko wędrowcom, czy szukać sposobów dotarcia do nich, do ich dusz
z Jezusem Chrystusem? Święty Leon Wielki, papież, postawił na tę drugą
drogę, ewangeliczną. Nie lękał się cieszącego się złą sławą przywódcy Hunów
– Attyli, spotykając się z nim w 452 roku, a później z Genzerykiem, wodzem
Wandalów, aby ich przekonywać do rezygnacji z mordów i podpaleń. Obaj
przyjęli argumenty papieża, a plemię Hunów nawróciło się na chrześcijaństwo, osiedlając się nad Dunajem i stało się narodem bardzo z nami zaprzyjaźnionym. To są dzisiejsi Węgrzy, w których łacińskiej nazwie widoczne jest
ich pochodzenie, a brzmi ona Hungaria.
W dziedzinie obyczajowości Kościół musiał pokonać trudną drogę, aby
oswoić nowe plemiona i przekonać do przyjęcia Ewangelii. Droga ta od barbarzyństwa doprowadziła do etosu rycerskiego.
5. Nowa wiara i nowe obyczaje
Kościół, podejmując się wielkiej misji, dostosował swoje nauczanie
do mentalności i obyczajów przybywających plemion i ludów. Wiedziano,
że najtrudniejszą sprawą będzie wyzwolenie się z barbarzyństwa, zaniechanie
mordów, łupiestwa i zniszczeń. Święty Benedykt i jego następcy oddali się
wychowywaniu do pracy zarówno fizycznej, jak i intelektualnej; do wprowadzenia w świat kultury.
Trzeba było też nauczyć innego posługiwania się bronią, wypracowując nową motywację. W tej pracy pomagała pamięć o szlachetnych
ludziach. Rozgłosu wówczas nabierze legenda o Graalu, o wspaniałym kielichu, w którym zostały umieszczone krople krwi zebrane przez św. Marię
Magdalenę pod Krzyżem. Przechowywane one były przez wieki z ogromnym poświęceniem. Do tego skarbca mógł dotrzeć i zobaczyć ten kielich jedynie taki człowiek, który łączyłby w sobie odwagę, siłę i czystość
76
Z Chrystusem ku zmartwychwstaniu
postępowania. Wielu było śmiałków, ale tylko Parsifal, jeden z rycerzy
króla Artura, tego dokonał. On bowiem był nie tylko mężny, ale i czysty
w myślach i uczynkach. Rycerze ci gromadzili się również wokół okrągłego
stołu, aby dawać świadectwo wzajemnej równości. Z punktu widzenia
wychowania najeźdźców było to niesłychanie istotne. Trzeba było przecież
tym okrutnym wcześniej wodzom dać konkretne przykłady innego sposobu sprawowania przywódczej funkcji, a ich podkomendnym ukazać inne
cele w posługiwaniu się bronią.
Rycerzem mógł więc zostać ktoś, kto posługując się mieczem, bronił czci
i godności kobiet, kto strzegł chorych i ciemiężonych, walczył o sprawiedliwość i wiarę. Zawsze musiał mówić prawdę i stać na jej straży. Rycerz nie
mógł zdradzić Boga, kobiety, suwerena i kogokolwiek. Na rycerzu można
było zawsze polegać. Znalazło to odzwierciedlenie w powiedzeniu o rycerzu
dobrze nam znanym – Zawiszy.
Rycerzem można było zostać podczas specjalnego obrzędu, zwanego
pasowaniem. Obrzęd ten poprzedzało przygotowanie ducha, a więc modlitwa – najczęściej całonocna, w kościele. Całą uroczystość wieńczyło złożenie
przysięgi w imię Boga.
Słuchając tych kilku zdań na temat wędrówek ludów i powstania etosu
rycerskiego, może wielu z nas postawić pytanie, dlaczego o tym mówię?
Warto jednak przypomnieć tamte doświadczenia, gdyż jest wiele podobieństw pomiędzy tamtymi wiekami a współczesnością. A historia magistra
vitae est – jest nauczycielką życia.
6. „Barbarzyństwo” naszych czasów
Historia pozwala nam na porównywanie różnych wydarzeń, niezależnie
od czasu i miejsca. Tak jest i w tym wypadku. Wspólne od dwóch tysięcy
lat okazuje się z jednej strony „barbarzyństwo”, a z drugiej – poszukiwanie ratunku w chrześcijaństwie. Te porównania nie są w żadnym wypadku
przesadą, z tym że barbarzyństwo naszych czasów nie wypływa z wędrówek
ludów, ale z wędrówek straszliwych ideologii. To od blisko 300 lat te ideologie
sieją ogromne spustoszenie. Najpierw weźmy pod uwagę rewolucję francuską
z jej zakłamaniem i śmiercią milionów istnień ludzkich, a później ideologie
nazistowskie, komunistyczne i znowu miliony ofiar na wojnach, w obozach
albo jako wynik eksperymentów gospodarczych i społecznych. Wystarczy
77
rok 2008
przypomnieć głód na Ukrainie i kilka milionów śmiertelnych ofiar. Cechą
łączącą te ideologie jest całkowite zakłamanie, a także dążenie za wszelką
cenę do władzy i bogactwa. Wszystko zaczyna się bowiem od odrzucenia
wiary w Boga. Ma pełną rację Cyprian Kamil Norwid, gdy pisze:
„Nie trzeba myśleć, że jest podobieństwo
Być demokratą... bez Boga i wiary
(Czego, jak świat ten – nie bywało – stary!)” (Początek broszury politycznej).
Odejście od Pana Boga twórców tych ideologii wiąże się zawsze z ich
walką z Kościołem i ze zmuszaniem innych, aby odstępowali od Stwórcy.
Zmierzano ku temu drogami przemocy, metodami administracyjnymi,
a teraz robi się to najczęściej za pośrednictwem środków masowej komunikacji, zawsze atakując i ośmieszając Kościół. W czasach komunizmu ludzi
Kościoła oskarżano i skazywano na straszliwe wyroki, ze śmiercią włącznie,
za rzekomą współpracę z amerykańskim imperializmem i inne przestępstwa,
a po zmianie barw i sztandarów ci sami ludzie, względnie ich potomkowie
albo wychowankowie, oskarżają o opór przed uzależnieniem Polski od obcych.
Przemiany dokonujące się od 20 lat, również zaatakowała choroba, gdyż
za coś najważniejszego uważa się transformację. Nie człowiek jest drogą nowej
rzeczywistości, ale transformacja. Nie wolno było też mówić o nędzy i upadających pegeerach, o bezrobotnych, bo najważniejsza była transformacja, a nie
człowiek. Czyż nie jest to barbarzyństwo? Tak to też widział papież, ale i Jego
za to atakowano. Naszym wrogom można jednak przyznać to, że udało im
się jedno, a mianowicie osłabienie wrażliwości na prawdę. I znowu wypada
odwołać się do Cypriana Kamila Norwida, który przestrzegał:
„Nie trzeba kłaniać się okolicznościom,
A prawdom kazać, by za drzwiami stały” (tamże).
Stąd się też bierze niechęć i wrogość do jakiegokolwiek pisma, radiostacji
czy telewizji, jeśli tylko starają się być niezależne. Oczywiście media zabiegające o niezależność mogą mieć także i własne niedostatki, gdyż nie zawsze
są w stanie konkurować, zwłaszcza pod względem technologii, ale nie to jest
istotne. Najważniejszą sprawą jest lęk ich przeciwników przed prawdą.
7. Kościół wychodzi naprzeciw naszym trudnościom
Brak szacunku dla prawdy rzutuje na kulturę i obyczaje, na wychowanie
nowych pokoleń i na życie rodzinne. Kościół nie może patrzeć na to wszystko
78
Z Chrystusem ku zmartwychwstaniu
obojętnie. Został przecież powołany do istnienia przez Jezusa Chrystusa, aby
głosił prawdę i jej bronił. Podejmuje więc różne inicjatywy i wysiłki. Do nich
należy zaliczyć II Sobór Watykański i całą działalność Jana Pawła II. My
natomiast nie możemy zapomnieć cierpień, męczeństwa wielu duchownych
i świeckich, od sł. B. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego zaczynając. Pamiętamy
dobrze heroiczne czasy służby dzieciom i młodzieży w latach organizowania
katechizacji przy kościołach i w domach prywatnych.
Z szacunkiem wspominamy tych, których usuwano z pracy, którzy siedzieli w więzieniach, a nawet obecnie mają kłopoty z utrzymaniem siebie.
Bolesne jest dla nich zwłaszcza to, że nadal sobie ledwie radzą, a ich prześladowcy cieszą się dobrymi emeryturami i tanimi mieszkaniami.
Ale to wszystko jeszcze bardziej nas mobilizuje, aby zapewniać każdej
osobie ludzkiej dostęp do prawdy, a następnie do walki o prawo każdej istoty
ludzkiej do życia. Dzielenie ludzi na narodzonych i nienarodzonych jest diabelskim wymysłem, jest antyludzkim zakłamaniem. Życie jest jedno, choć
ma różne przejawy. Nie będzie nigdy narodzonych, jeżeli nie będzie nienarodzonych. Diabeł jest mistrzem kłamstwa i na wszelkie sposoby zabiega o to,
aby pomieszać pojęcia, poprzestawiać zasady i pozaciemniać rzeczywistość.
Nasz wysiłek musimy skoncentrować na oczyszczaniu pojęcia rodziny,
na przypominaniu jej misji, opartej na miłości i służącej życiu. Przed nami
wciąż jest otwarte również pole do pracy związanej z wychowaniem nowych
pokoleń. Kościół zaś – tak jak przed wiekami potrafił dotrzeć do serc
i umysłów ludów barbarzyńskich, tak teraz stara się to samo czynić, aby
w miejsce nieludzkich ideologii wprowadzać wzorzec rycerski, wizję człowieka zawartą w Ośmiu Błogosławieństwach, ugruntowaną na prawdzie
i otwartą na miłość. W miejsce Parsifala jawią się nam dziewczęta i chłopcy,
odważni w wyznawaniu wiary i z życzliwością pomagający swoim koleżankom i kolegom w wyzwalaniu się z uzależnień. Świętego Benedykta czy też
św. Franciszka, św. Klarę albo św. Jadwigę niech zastępują kolejne roczniki
rodziców i nauczycieli.
Starajmy się sięgać do doświadczeń i nauk Jana Pawła II, Prymasa
Tysiąclecia, ks. Franciszka Blachnickiego, ks. Wincentego Frelichowskiego
i nie zapominajmy o ks. gen. Stanisławie Brzósce i jego następcach z puszcz
i lasów, o podlaskich męczennikach. Niech etos rycerski przeniesiony w nasze
czasy przez ruch oazowy, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży i harcerstwo
79
rok 2008
– umacnia się w naszej kulturze, gdyż wierności i uczciwości, prawdomówności i szlachetności ciągle powinno być więcej.
I nie martwmy się, że zło nie śpi, że są jeszcze ludzie, którzy chętniej
powierzają sprawy publiczne wychowankom starego systemu aniżeli osobom
o formacji harcerskiej. Zwycięstwo należy do prawdy, a szczęście zapewnia
jedynie życie godne człowieka, oparte na Ewangelii.
I dziękujmy Panu Bogu za to, że wprawdzie powoli, ale jednak wiele się
zmienia na lepsze: „Idzie nowych ludzi plemię”. A są to ludzie o sercu gołębim
i silnym ramieniu, są to ludzie o dobrych charakterach.
Bądźmy też głęboko przekonani, iż na nic się zda przewidywanie
Nietzschego, który głosił, że lepsze „barbarzyństwo niż nuda”, gdyż miejsce
jednego i drugiego powinna zajmować prawda i miłość. Nie może się również
spełnić filmowa wizja Francisa Fukuyamy, która ukazywała gdzieś na stepach azjatyckich straszliwe rumowiska, pozostałe po ongiś wielkich metropoliach. Nie było już miast na całym świecie ani uczelni, ani fabryk, ani stadionów. Człowiek to zniszczył. Zabrakło i jego. Po tych gruzach, podskakując,
poruszała się małpka z dwoma kwiatkami w łapie, a gdy podeszła do surowego głazu, u jego stóp, jak pod pomnikiem na cześć zniszczenia i niszczących, złożyła te kwiatki, ironicznie wyrażając w ten sposób podziękowanie
rodzajowi ludzkiemu, który sam siebie doprowadził do zagłady.
8. Z nadzieją jednak patrzmy w przyszłość
Zło i różne błędy, jakie popełnia człowiek, nie mogą osłabić naszej
wdzięczności i miłości do Chrystusa. On bowiem jest razem z nami we
wszystkich okolicznościach naszego życia. On nas nie zostawia i nie zostawi
nigdy samych sobie. Odchodząc z tego świata, zapewnił: „A oto Ja jestem
z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20).
Był i jest w naszych dziejach oraz w ludzkich sercach. Jego obecność daje
o sobie znać w zachowaniach i postawach jakże wielu świętych wyniesionych na ołtarze oraz w wielkiej liczbie osób ofiarnych i mężnych, cichych
i pogodnych, w naszych poprzedniczkach i poprzednikach. Z Jego obecnością spotykamy się tutaj w Sokołowie Podlaskim i w każdej wiosce, w naszych
lasach i nad naszymi wodami. Dla Jego miłości nie ma znaczenia ani wczoraj,
ani dziś, ani jutro. On jest zawsze w pogotowiu ze swoją łaską i mocą. On
jest w Kościele, czyli w każdej ochrzczonej osobie, wierzącej i praktykującej.
80
Z Chrystusem ku zmartwychwstaniu
On jest zawsze po to, aby pomagać nam w dobrym postępowaniu, aby stać
na straży naszego pokoju, aby darzyć nas miłością.
To właśnie On, jak pisze nasz Wieszcz:
„Do historii, która wielkich zdarzeń czeka,
Dołączył biografię każdego człowieka” (C. K. Norwid, Rzecz o wolności
słowa).
Od nas już tylko zależy, czy podejmiemy Jego zaproszenie. Wspierają nas
słowa Jana Pawła II. Wierzymy zresztą, że jest On duchowo zjednoczony
tutaj z nami i powtarza do nas ten apel, jaki wypowiedział w Lyonie (1986),
nawiązując do słów św. Piotra skierowanych do chorego przy świątyni: „Nie
mam srebra ani złota. Nie mam gotowych odpowiedzi na ważne pytania.
Postaram się spojrzeć na nie w świetle Jezusa Chrystusa. I mówię do was
(tutejsi parafianie, polscy rolnicy, leśnicy i rybacy, do każdej i do każdego):
wstań, nie skupiaj się na słabościach i wątpliwościach, wyprostuj się. Wstań
i idź za Chrystusem aż do zmartwychwstania Jego i naszego.
Amen.
81
„A pod krzyżem Matka stała”
(por. J 19, 25)
85-lecie powstania parafii Podwyższenia Krzyża Świętego
Hajnówka, dn. 3 maja 2008 r.
Umiłowani Bracia i Siostry!
1. Czytania z uroczystości Matki Bożej Królowej Polski swoją treścią
i przesłaniem pomagają nam w przeżyciu 85. rocznicy powstania parafii
w Hajnówce. Już pierwsza lektura zaczerpnięta z Apokalipsy wprowadza nas
w istotę dzisiejszego jubileuszu. Oto: „Świątynia Boga w niebie się otwarła
i Arka Jego Przymierza ukazała się w Jego świątyni. Potem ukazał się wielki
znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami,
a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 11, 19).
Niebo otwierało się nie jeden raz nad ziemią. Miało to miejsce wtedy,
kiedy Bóg stwarzał ziemię i wszystko na niej umieścił, a więc także i człowieka. Niebo otwierało się także wówczas, gdy Archanioł Gabriel wybrał
się do Nazaretu, aby zwiastować przyjście na świat Syna Bożego. Z otwartego nieba dał się słyszeć głos Boży, gdy Pan Jezus przyjmował chrzest z ręki
św. Jana Chrzciciela. Niebo było otwarte na przyjęcie Chrystusa w dniu
Wniebowstąpienia, a potem – i to jest źródłem naszej nadziei – niebo otwarło
się, aby mógł wejść do niego pierwszy człowiek: Matka Najświętsza.
Świątynia Boga w niebie otwiera się od dwudziestu wieków zawsze
wtedy, kiedy sięgamy po Pismo Święte, gdy przystępujemy do sakramentów
82
„A pod krzyżem Matka stała” (por. J 19, 25)
świętych, gdy pamiętamy, czym jest dla nas chrzest św. i włączenie nas
do Kościoła. To bowiem wszystko jest Arką Przymierza od chwili śmierci
Pana Jezusa na Krzyżu.
2. A tam była Maryja: „Obok krzyża Jezusa stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena” (J 19, 25). Był
też św. Jan. Pismo Święte, wyliczając tych, którzy nie lękali się tłumów
i znaleźli się na Golgocie w tak ważnym momencie, pragnie podnieść nas
na duchu, jakby podpowiadając, że jest tam miejsce dla każdej i każdego
z nas. „Niewiasta obleczona w słońce” (Ap 12, 1) z księżycem pod stopami
i z wieńcem na głowie uplecionym z dwunastu gwiazd jest naszą przewodniczką, jest przykładem, jak mamy korzystać w naszym życiu z tego wszystkiego, co pozostawił nam Chrystus na ziemi w swoim Kościele, w tej świątyni Boga otwartej na oścież, w której możemy wciąż odnawiać i umacniać
nasze Przymierze z Bogiem.
Ten dar i tę możliwość głęboko przeżywał św. Paweł i dlatego w Liście
do Kolosan napisał: „Z radością dziękujcie Ojcu, który was uzdolnił do uczestnictwa w dziale świętych w światłości. On uwolnił nas spod władzy ciemności i przeniósł do Królestwa swego umiłowanego Syna, w którym mamy
odkupienie, odpuszczenie grzechów” (Kol 1, 12). A to wszystko dokonuje się
w Kościele; w Kościele jako wspólnocie i w kościele jako świątyni, czyli miejscu spotkania się człowieka z Bogiem.
Ciemności nie są z tego zadowolone. Podobnie jak było dawniej, tak jest
i obecnie. Te ciemności robią wszystko, aby nas oddalić do Kościoła, czyli
od parafialnej wspólnoty, od uczestnictwa w sakramentach, a zwłaszcza
w Eucharystii.
Z tego względu tak często pojawiają się różne przeszkody, również przy
okazji powoływania do istnienia nowych parafii, przy budowie nowych
kościołów. Hajnówka w tej dziedzinie ma także własne doświadczenia.
3. Obecne miasto powiatowe, ongiś niewielka miejscowość, od 1501 roku
do 1777 roku należała do parafii w Kamieńcu Litewskim. Nie było to blisko. Następnie do 1866 włączona była do parafii Narewka i dzięki temu nasi
poprzednicy mieli już nieco bliżej do kościoła. Po Powstaniu Styczniowym
nastąpiła likwidacja parafii w Narewce i wówczas Hajnówkę przyłączono
83
rok 2008
do parafii w Szereszewie. I tak trwało do 1914 roku, kiedy to w związku
z wybuchem I wojny światowej, została wznowiona parafia w Narewce.
Przez te wszystkie lata Hajnówka znajdowała się na terenie diecezji wileńskiej. Z tego tytułu po odrodzeniu się państwa polskiego biskup wileński
ks. Jerzy Matulewicz, obecnie błogosławiony – erygował parafię w Hajnówce
3 maja 1923 roku. Możecie być dumni, kochani mieszkańcy Hajnówki, gdyż
z początkami istnienia tutejszej parafii związany był człowiek święty.
Tak rozpoczęła się hajnowska epopeja parafialna. Już w tym samym roku
adaptowano budynek poniemieckiego kina na tymczasową kaplicę, która
służyła wiernym do czasu, aż została spalona wraz z dzwonnicą w roku 1936.
Parafianie natychmiast przystąpili do budowy kolejnej kaplicy, która służyła
do 1963 roku. Wokół tej kaplicy wybudowano obecny kościół. Prace przy
nim trwały ładnych parę lat. Nie obeszło się bez trudności, ponieważ władze komunistyczne wstrzymały prace na kilka lat i można je było wznowić
dopiero w roku 1957, po październikowym przesileniu politycznym. Pierwsza
Msza Święta została odprawiona 2 września 1963 roku, ale cały kościół
oddano na służbę Bożą 27 listopada 1965 roku. Wielkim budowniczym
świątyni wespół z parafianami okazał się ks. Ignacy Wierobiej. Tuż po pierwszej wojnie światowej był on proboszczem w Lubieszowie nad Stochodem,
w mieście, w którym Kościuszko uczęszczał do Kolegium w latach 17531758. Upiększaniem kościoła zajmował się jego następca ks. kan. Alfons
Trochimiak, a następnie zmarły przed rokiem ks. prał. Marian Świerszczyński.
Dzieło to prowadzi nadal obecny proboszcz ks. Józef Poskrobko.
Trzynaście lat temu część terytorium parafii została oddzielona i powstała
nowa wspólnota parafialna pod wezwaniem świętych Cyryla i Metodego,
Apostołów Słowian, i Matki Bożej Fatimskiej. W ciągu tych 85 lat kapłani
z tej parafii obsługiwali szpital i więzienie. W tej chwili kapelanię więzienną przejęła nowa parafia. Na terenie parafii istnieje Dom Zakonny Sióstr
Misjonarek św. Rodziny (od 1945 r.) oraz powstaje klasztor Sióstr Mniszek
Klarysek od Wieczystej Adoracji (od 23.01.2003 r.).
W pracy ewangelizacyjnej, charytatywnej i formacyjno-wychowawczej
bierze udział wiele grup modlitewnych, stowarzyszeń i organizacji katolickich. Od początku istnienia parafii w sprawach administracyjnych wspomaga księży proboszczów Rada Parafialna. Obecnie żyje i pracuje sześciu
kapłanów pochodzących z tej parafii, jeden brat zakonny i dziewięć sióstr
84
„A pod krzyżem Matka stała” (por. J 19, 25)
zakonnych. Od początku istnienia parafii powołań kapłańskich i zakonnych
było jeszcze więcej.
4. Już ten krótki rys historyczny, ze wskazaniem na powołania duchowne
i na liczne grupy modlitewne, apostolskie, formacyjne i charytatywne wskazuje na to, że decyzja bł. Jerzego Matulewicza, ówczesnego ordynariusza, była
i jest błogosławiona i przynosi liczne duchowe owoce.
Z pewnością jest dla nas czymś radosnym, że o tym wszystkim przypominamy sobie w uroczystość Królowej Polski, w nasze święto państwowe.
To bowiem, co dokonywało się na terenie obecnej parafii – jubilatki, zawsze
służyło dobru ludzi i dobru całej naszej ojczyzny. Tym radośniej starajmy się
dziękować Panu Bogu za Jego opiekę nad nami. Tym serdeczniej zabiegajmy
o miłość Matki Najświętszej, bo przed nami i przed następnymi pokoleniami
jest jeszcze wiele do zrobienia.
Zbyt dużo bowiem poniesiono ofiar, zbyt wiele doświadczono zniszczeń, zbyt ciężko trzeba było pracować, ale modlitwą, wiernością Panu Bogu
i miłością do braci i sióstr starano się przezwyciężać wszelkie trudności.
To o tej cząstce Polski zdaje się mówić poeta Władysław Bełza:
„Ojców naszych ziemio święta,
Ziemio wielkich cnót i czynów,
Tyś na wskroś jest przesiąknięta,
Krwią ofiarną twoich synów (...)” (Legenda o garści ziemi polskiej).
I taka jest prawda. Mówią o tym pomniki, obecne w mieście i w puszczy. Mówią o tym nasze serca. Myśl tę pięknie prowadzi poeta dalej, kierując
naszą uwagę ku Wiecznemu Miastu, chyba w duchu proroczym przewidując,
że będzie ono nam jeszcze droższe dzięki Janowi Pawłowi II, którego imieniem nazwano rondo tuż obok tej świątyni:
„Niegdyś ze stron tych pątnicy
Z wiarą w sercu niewymowną,
Do Piotrowej szli stolicy,
Po relikwii kość cudowną.
I gdy o ten dar nieśmiało,
Dla Ojczyzny swej prosili,
Papież schylił głowę białą
i tak odrzekł im po chwili:
85
rok 2008
O, Polacy! O pielgrzymi!
Na cóż wam relikwia nowa?
Wasza ziemia krwią się dymi
I dość świętych kości chowa (...).
I wziął w rękę swą sędziwą
Polskiej ziemi grudkę małą,
I na dłoń mu się, o! dziwo!
Kilka kropli krwi polało” (tamże).
5. Ukochani Bracia i Siostry! Każde święto państwowe całą swoją
wymową odwołuje się do naszej pamięci. Jubileusz tutejszej parafii skierował naszą uwagę głównie na ostatnie stulecie. Natomiast autor katechizmu
Polaka, zaczynającego się od słów „Kto ty jesteś? – Polak mały”, poszerza
nasze spojrzenie. Ale jedno i drugie wspomnienie jest niczym innym jak gorącym apelem do jeszcze większej miłości Polski, do coraz to gorliwszej pracy
i poświęcenia. Siłę do tego i moc znajdziemy w opiece i życzliwości Matki
Najświętszej, naszej Królowej! Kierunek zaś naszych działań i planów od 20
wieków wskazuje Krzyż Chrystusowy, którego tajemnica przepaja duchowość tej świątyni.
Amen.
86
„Bogu na chwałę, ludziom na ratunek”
VII Niedziela Wielkanocna, rok A. 60-lecie OSP
Serpelice, dn. 4 maja 2008 r.
Kochani Parafianie i Goście!
1. Wsłuchani w słowo Boże zastanawialiśmy się i myślimy nadal, jakie
dziwne i zaskakujące są dla nas Boże zrządzenia. Świętujemy bowiem 60-lecie
powołania do istnienia jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej w Serpelicach.
Od samego początku Ochotnicze Straże Pożarne jako motto swego działania wybrały zdanie: „Bogu na chwałę, ludziom na ratunek!”. I oto dzisiejsza
Ewangelia mówi o tym samym i w tym samym duchu.
Słowo „chwała” niestety nie zawsze jest należycie używane. Nieraz pod
tym pojęciem kryją się dziwne treści, które raczej mówią o samouwielbieniu, a nawet o pysze. Tymczasem w Piśmie Świętym ten wyraz kojarzy się
przede wszystkim z wielkością Boga, która wyraża się w dobroci, miłosierdziu i miłości. W ten sposób o takiej chwale mówi sam Pan Jezus, kiedy
odwołuje się do cierpień, jakie będzie znosił z miłości do nas, a odkupienie
świata uznaje za przejaw najwyższej chwały, jaką mógł okazać swemu Ojcu.
I z tego względu chwała Jezusa Chrystusa zawiera się również w tych, którzy
skorzystają z daru odkupienia.
Możemy więc być pewni, że Pan Jezus cieszy się dzisiaj razem z nami,
razem z wami, drodzy druhowie i druhny oraz strażacy, ponieważ to, co czynicie, to, co czynili wasi poprzednicy, służy Bogu na chwałę, a ludziom niesie
ratunek. I ten ratunek jest wpisany w Chrystusowe dzieło odkupienia.
87
rok 2008
2. Jubileuszowe uroczystości są także zaproszeniem do refleksji na temat
powstania samej idei powołania do istnienia jednostki Ochotniczej Straży
Pożarnej i jej dziejów. Jednostka jest już dojrzała. Ma swój sztandar, ma swoją
historię pisaną zgłoskami poświęcenia i ofiarności.
Dzisiaj może być nam trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź na pytanie, kto pierwszy podsunął myśl o powołaniu jednostki. Możemy się domyślać, kto to był, gdyż ta postać zaszczepiła w umysły i serca naszych poprzedników niesłychanie wiele ciekawych inicjatyw, ożywiając życie religijne,
kulturowe i społeczne. Mam na myśli o. Anioła Stanisława Dąbrowskiego,
wyjątkowo twórczego i dynamicznego kapłana, zakonnika w kapucyńskim
habicie. Wstąpił on do zakonu, mając niemal 36 lat, a stało się tak, ponieważ wcześniej było to przez carat zakazane. Mógł wstąpić dopiero w czasie
pierwszej wojny światowej. Przedtem był związany ze swoją rodzinną wioską
w powiecie Wysokie Mazowieckie, a następnie pracą aktorską i artystyczną
na terenie Warszawy. Urodzony 40 lat wcześniej miał w sobie coś z Jana
Pawła II.
W latach dwudziestych minionego wieku przez jakiś czas przebywał
w Rzymie, a później na terenie Turcji. Kiedy papież Pius XI zainspirował
odrodzenie wspólnot unickich na terenach inkorporowanych przez Rosję,
przeszedł na obrządek wschodni i udał się do Lubieszowa, miasta, w którym Kościuszko w latach 1753-1758. uczęszczał do kolegium. Tam o. Anioła
zastał wybuch II wojny światowej. Zaraz na jej początku przyjmuje on święcenia kapłańskie w obrządku wschodnim z rąk bp. Mikołaja Czarneckiego,
ogłoszonego błogosławionym przez Jana Pawła II.
Wskutek najazdów oddziałów nacjonalistycznych wrogich Polakom
wymordowano wielu katolików, on pozostał sam z br. Bartłomiejem. Wtedy
przenoszą się oni jeszcze bardziej na wschód, do ocalałej parafii unickiej
w Horodle, położonej w okolicach Stolina i Dawidgródka. W roku 1944
muszą opuścić także to miejsce. Razem z ks. Franciszkiem Smorczewskim,
dziekanem stolińskim, podążają na zachód i podejmują pracę duszpasterską
w Ostromaczewie, w linii prostej około 40 kilometrów stąd. Niestety i tutaj
nie mogą długo pracować, ponieważ niemal wszyscy Polacy z Ostromaczewa
przeszli na drugą stronę linii Curzona. W lutym 1945 roku bracia przebywali
w Pratulinie, a następnie zamieszkali w Janowie Podlaskim u o. Bogumiła.
W październiku tego samego roku przybyli do Serpelic
88
„Bogu na chwałę, ludziom na ratunek”
3. Nieco dłużej zatrzymałem się przy o. Aniele. Ale trzeba było to wszystko
przypomnieć, gdyż nowe pokolenia nie zawsze mają czas, aby sięgać do kronik i poznawać swoją przeszłość, a bez pamięci o pochodzeniu, o własnych
dziejach trudno jest zachować tożsamość. Tymczasem o. Anioł, korzystając
ze współpracy br. Bartłomieja, później wielu innych współbraci zakonnych,
dużo wniósł w życie tutejszej parafii i okolic. Wiele z tych inicjatyw na stałe
niemal powiązał ze strażą pożarną. Tak chociażby było z teatrzykiem ludowym, z wystawianą w całej okolicy Męką Pańską, z organizowaniem licznych
imprez o charakterze rozrywkowym, jak chociażby słynne ogniska, przy których z konieczności straż musiała czuwać.
Trzeba również podkreślić, że istniała pilna potrzeba powołania do istnienia jednostki strażackiej. Od piorunów paliły się całe zagrody, w czasie
okupacji niemieckiej płonęło wiele domostw i budynków gospodarczych.
W samych zaś Serpelicach nie było ani jednego domu murowanego. Nawet
młyn był z drewna, z drewna zbudowano też szkołę i kościół.
Strażacy, podejmując misję ratowania życia i mienia ludzkiego, stali się
wyjątkowo bliscy i wyjątkowo potrzebni, ciesząc się sympatią całego otoczenia. Początki były różne, np. zwykła beczka na wodę umocowana na wozie
żelaznym, chociaż tylko koła w nim były okute żelazem. Ale z czasem
wszystko udało się uzyskać i teraz mamy już jubileusz.
Strażakom zaczęło przybywać zajęć, mimo że pojawiało się coraz więcej
murowanych domów i budynków gospodarczych. Doszły jednak wypadki
drogowe, których liczba, niestety, rośnie. Wciąż potrzebny jest ich duch i zapał.
4. Strażakom od wieków patronuje św. Florian. Żył na przełomie III i IV
wieku. Jako żołnierz rzymski służył w Noricum, na terenie obecnej Austrii.
Zginął śmiercią męczeńską za czasów cesarza Dioklecjana. Władca ten nie
pozwalał na praktyki chrześcijańskie, a jeżeli mu doniesiono, że gdzieś jest
jakiś obiekt kościelny, kazał go niszczyć. Chrześcijan natomiast zmuszał
do składania ofiar bożkom. Tych zaś, którzy nie godzili się na to, czekały tortury i śmierć. I tak stało się w wypadku św. Floriana. On bowiem nie tylko,
że nie ukrywał się ze swoimi przekonaniami, ale innych do chrześcijaństwa
zachęcał. Powiadomiony o tym cesarski prefekt Akwiliniusz wydał rozkaz
pojmania, uwięzienia i zmuszenia do złożenia ofiary bożkom pogańskim.
Pełnego odwagi żołnierza poddano okrutnym torturom, jego ciało szarpano
89
rok 2008
obcęgami, przypalano ogniem, biczowano. Aż w końcu przywleczono go
na most nad rzeką Enns, przywiązano kamień do szyi i strącono do wody.
Wedle dawnych zapisków miało to miejsce 4 maja 304 roku.
Ku jego czci zbudowano w Krakowie kościół, a kiedy okoliczne domy
zaczął trawić ogień, mieszkańcy bardzo modlili się o pomoc do św. Floriana.
I pożar gasł. Od tej pory św. Florian cieszy się szczególną czcią wśród strażaków, pomaga w czasie susz i powodzi. Modlą się do niego także hutnicy, kominiarze i piekarze, czyli zawody, których praca jest związana z ogniem i wodą.
Imię Florian pochodzi z języka łacińskiego i po polsku znaczy „kwitnący”. Święty Florian istotnie kwitnie świętością, która najpełniej wyraża się
w śpieszeniu z pomocą. Z tego względu czczono go jako patrona Królestwa
Polskiego, Krakowa i Chorzowa, ale najbardziej jest znany i najmocniej związał się ze strażakami.
5. W tym jubileuszowym dniu pragnę z całego serca wyrazić wdzięczność
strażakom tutejszej jednostki, poczynając od pierwszych członków Straży
Pożarnej aż do obecnych, za to, że są wierni własnemu zawołaniu i poświęcają
się Bogu na chwałę, ludziom na ratunek. Za ich obecność bez przerwy przy
Grobie Pańskim i w czasie innych uroczystości kościelnych lub narodowych.
Szacunek wyrażam wszystkim komendantom od p. Albina Kuzaki poczynając, wszystkim prezesom i wszystkim druhom strażakom. Dziękuję za każdy
wyjazd w drogę na ratunek, za każdy trud i niebezpieczeństwo.
Druhowie, bądźcie dobrej myśli i zawsze pełni nadziei. Kto pamięta
o Panu Bogu i kto pomaga bliźniemu, ten z pewnością znajdzie opiekę u Matki
Najświętszej, Naszej Królowej. Niech Ona wstawia się za wami, za waszymi
rodzinami, a w wasze serca niech nadal wlewa ducha miłości i odwagi.
Niech słowa, jakie nadeszły ze Stolicy Apostolskiej po spotkaniu strażaków
z Janem Pawłem II w Drohiczynie, staną się waszą własnością, nagrodą i umocnieniem. W liście z Watykanu czytamy: „Ojciec Święty serdecznie dziękuje
za dary ołtarza, jakie ofiarowali polscy strażacy (...). Te cenne dary są znakiem
szczerego oddania i miłości dla Następcy św. Piotra. Ojciec Święty wyraża również wdzięczność polskim strażakom, którzy z wielką ofiarnością i odwagą przychodzą z pomocą wszędzie tam, gdzie jest zagrożone ludzkie mienie i życie (...)”.
Tym darem była piękna rzeźba św. Floriana. Zaś papieskie błogosławieństwo niech wam towarzyszy przez kolejne lata, do następnych jubileuszy.
Amen.
90
„O! Polsko, ty matko miłości!”
VII Niedziela Wielkanocna, rok A
Poświęcenie kamienia upamiętniającego Powstanie Styczniowe
Gnojno, dn. 4 maja 2008 r.
1. Dzisiejsza niecodzienna uroczystość, którą przeżywamy dzięki inicjatywie społecznej mieszkańców ziemi bialskiej i potomków bohaterów powstania styczniowego oraz miejscowego księdza proboszcza, daje nam okazję, aby
umocnić i ubogacić naszą pamięć historyczną, „naród bowiem, który traci
pamięć, traci tożsamość”. Są to słowa zapożyczone od Ojca Świętego Jana
Pawła II.
Nasza pamięć każe nam sięgnąć do tych wydarzeń, które przede wszystkim nacechowane są cierpieniem i dlatego wdzięczni jesteśmy św. Piotrowi,
który przed laty napisał: „Najdrożsi: Cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu Jego chwały (...). Nikt jednak z was niech nie cierpi jako zabójca albo złodziej, (...). Jeżeli zaś cierpi jako chrześcijanin, niech się nie wstydzi, ale niech
wychwala Boga w tym imieniu” (1 P 4, 13-15).
Pragniemy też powtarzać za poetą, który w 29 roku życia poległ
w Powstaniu Styczniowym:
„Nam dzisiaj w duszach, jak kiedy się wiosna
Z zimowej wyrywa niemocy.
To smutek i żałość, to zorza radosna,
To rozpacz jak wicher północy.
Ach! Kiedyż za ciebie w bój skoczym spragnieni,
91
rok 2008
O! Polsko, ty matko miłości?
I Kiedyż przy huku dział, trzasku płomieni
Podniesiem okrzyki wolności” (M. Romanowski, Kiedyż?).
Mieczysław Romanowski pisał w ten sposób, opuszczając swoje rodzinne
Pokucie. Niedługo potem (24.04.1863 r.) poległ na polu walki.
2. Dziwne są Boże zrządzenia. Pamiętając o dzisiejszej uroczystości
otrzymałem, dzięki uprzejmości Księdza Infułata, ciekawy zapis z czasów
Powstania Kościuszkowskiego, w którym wymienione jest Gnojno. Ten zapis
został dokonany w Księdze chrztów parafii Winna Poświętna znajdującej się
na terenie naszej diecezji. Ten zapis jest dla nas – mieszkańców Gnojna – niesłychanie ważny. Posłuchajmy:
„W roku 1794 było powstanie narodu Polskiego około świąt wielkanocnych z wielką sławą Polaków, gdyż przez 5 miesięcy mężny odpór
Moskalom i Prusakom dawali, aż z Drohickiej Ziemi było pospolite ruszenie w same żniwa, które obozem lokowało się pod wsią zwaną Gnoyne nad
Bugiem, o którym gdy się dowiedzieli Moskale z Konstantynowa Miasta
i Boru Konstantynowskiego uciekli aż daleko w Litwę, w szóstym zaś
miesiącu Moskale wzmocniwszy się i zebrawszy się w liczne obozy zaczęli
zwyciężać a osobliwie pod Maciejowicami, gdzie opadłszy wielkim hurmem i samego Kościuszkę Naczelnika schwycili zdrady czyjejś i cały Obóz
znieśli, a potym do Pragi zdradą wszedłszy nieludzką rzeź uczynili. Króla
Stanisława Polskiego z Warszawy do Moskwy wyprowadzili, gdzie w nudności życia dokonał. W tym że roku 1795 po skończonej Rewolucji lud
z groźnych niewygód i przestrachów, rabunków nadzwyczajnie umierał.
Ludzie mało co na wiosnę sieli, a żyto było w targu Korzec Warszawski
po Złotych Polskich 40 a jęczmień po Złotych 26, a owsa nie można było
dostać, gdyż Moskale owies i siano gwałtem pozabierali. 1796 Moskale
wyszli, a Prusaki przyszli. Trzech Monarchów, Moskal, Cesarz, Prusak całę
Polskę rozebrawszy mocno trzymają. W 1803 szarańcza mieyscami wielkie szkody czyniła, w innych zaś niedużo szkodziła. Pszenica w tym roku
ozima wymarzła ze wszystkim i wszędzie, na żyto mierny bardzo był urodzay, a jęczmienia owsa obfitsze i grochu prosa nie było. Obuwie nadzwyczaj drogie, para prostych butów Złotych Polskich 14 Trzewików para prostych Złotych Polskich 5” (Archiwum Diecezjalne w Drohiczynie, Zespół
92
„O! Polsko, ty matko miłości!”
Akt Parafii Winna, Sygnatura I(B) 4 Księga chrztów z lat 1753-1802, 3.331
„a” – 332).
W tych kilku prostych słowach, pełnych miłości do Polski, syntetycznie
ukazuje się nam dramat polskiego narodu. Mieli w nim udział nasi praojcowie z pierwszego województwa podlaskiego, a Gnojno może być dumne,
że to właśnie tutaj gromadzono się, aby bronić słusznej sprawy.
5. Kamień, który za chwilę zostanie poświęcony przyjmie na swój ciężar
również tragedię i wielkość Powstania Kościuszkowskiego, Listopadowego,
a w szczególny sposób ofiary Powstania Styczniowego i bolszewickiej nawały.
Najważniejsze jest jednak to, że wszystkie wydarzenia cementuje miłość
do Ojczyzny – do Tej, która nie zginęła i zginąć nie może.
Z wdzięcznością pochylamy się przed cieniami poległych. Ich prochy
i krew użyźniają naszą ziemię. Ich bohaterstwo jest dla nas wyzwaniem
do jeszcze większej miłości względem Ojczyzny. Teraz możemy ją wyrażać w sposób wolny. Powinniśmy zabiegać i troszczyć się o Jej dobre imię.
A nasza praca niech przynosi jak najlepsze owoce, nasza sumienność i uczciwość niech umacnia naszą jedność. Nie zapominajmy, że w kraju Kościuszki
i ks. gen. Brzóski, Marszałka Piłsudskiego i Szarych Szeregów nie ma miejsca na bierność, na brak udziału w wyborach, na obojętność względem tego
wszystkiego, co się dzieje w Polsce i względem Polski.
Niech nasze zachowania, troska o czystość i porządek miast i wsi, lasów
i łąk, ulic i dróg będzie świadectwem, że prawdziwie kochamy Ojczyznę.
Módlmy się w jej intencji i nie handlujmy jej godnością. Pamiętajmy też
o tym, co pisał Wincenty Pol, uczestnik Powstania Listopadowego:
„Więc rola twoja, więc dom ojcowy
I one wdzięczne stare dąbrowy.
Więc i mogiły, gdzie dziadów kości,
Toć twoje skarby, toć twe miłości.
Toć wieczne sercu twemu kochanie...
Bo wiele minie – a to zostanie!” ( Jak bywało).
Niech pozostanie i trwa w naszej pamięci bohaterstwo poprzedników.
Niech rozwija się i niech dojrzewa wciąż, od nowa w każdym pokoleniu wiara
w Boga i miłość do Polski. A Ta, która jest naszą Królową, niech dodaje
nam sił i po macierzyńsku uczy nas, jak mamy żyć, jak mamy postępować,
93
rok 2008
abyśmy nie marnowali dziedzictwa wieków i byśmy się stali godnymi następcami tych, których prochy użyźniły naszą ziemię. Niech uszlachetnia nasze
serca i umysły. Niech kształtuje charaktery i osobowość kolejnych pokoleń
w chrześcijańskim i patriotycznym duchu. Tak nam dopomóż, Bóg!
Amen.
94
O Boże środowisko zatroskany
20. rocznica beatyfikacji bł. o. Honorata Koźmińskiego
Drohiczyn, dn. 6 maja 2008 r.
1. Z troską o bezpieczeństwo naczynia glinianego
Święty Paweł Apostoł w Drugim Liście do Koryntian pisze, że „przechowujemy skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była przeogromna moc, a nie
z nas. Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy
w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy
się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy” (2 Kor 4, 7-8).
Zagłębiając się w treść już chociażby tego krótkiego fragmentu, stopniowo zaczynamy rozumieć, dlaczego właśnie te zdania zostały wybrane
na wspomnienie bł. Honorata. Żyjemy bowiem w czasach, kiedy wszystko
usiłuje się naginać jedynie do ziemskich oczekiwań i marzeń, a jakakolwiek
trudność czy przeszkoda pozbawia nas inicjatywy i dyspensuje od dalszej
działalności. Wystarczy, że ktoś nie pochwalił, że w odpowiednim czasie nie
zaaprobował, a my zaczynamy się rozczulać nad rzekomymi przeszkodami.
A jeżeli one są, wtedy istotnie stajemy się całkiem bezradni. Widać
to wówczas, kiedy coś się nam zepsuje, gdy technika odmawia posłuszeństwa.
W takich sytuacjach jesteśmy gotowi podnosić ręce do góry i poddawać się,
rezygnując z wielu spraw i zadań.
Tak, to jest to naczynie gliniane, które jest w nas. A skarbem jest nasze
jestestwo, czyli nasza wiara, a właściwie nasza więź z Panem Bogiem. Nauka
krzyża powinna nas umacniać, ale krzyż w licznych swoich artystycznych
ujęciach nie zawsze przemawia do nas z całym realizmem. Dyskusje, jakie
zostały wywołane zaraz po pierwszych pokazach filmu Mela Gibsona, ukazały ogrom dystansu, jaki powstał wskutek ludzkiej małości pomiędzy naszą
95
rok 2008
wizją Krzyża Chrystusowego, a tym, co w rzeczywistości działo się w Wielki
Czwartek i Wielki Piątek dwadzieścia wieków temu.
Cierpi na tym całe życie religijne. Cierpi na tym nasze świadectwo ewangeliczne. I traci swą siłę przyciągania, co w wypadku życia konsekrowanego
jest wyjątkowo niebezpieczne, a dla nowych powołań – wprost zabójcze.
2. Moc w prawdziwym krzewie winnym
Drugie czytanie, przewidziane na dzień bł. o. Honorata, wykorzystane
także przez Ojca Świętego Jana Pawła II w czasie beatyfikacji, ukazuje nam
sposób na zabezpieczanie naszego skarbu, czyli naczynia glinianego. Chrystus
powiedział: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym (...). Trwajcie we Mnie,
a Ja w was trwać będę. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama
z siebie, o ile nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać
nie będziecie” (J 15, 1. 4-5).
Nasze skarby, a więc wiara, powołanie i katolickość znajdują się w glinianych naczyniach i to do czasu, aż zrośniemy się z Jezusem Chrystusem, tak
jak to ma miejsce w wypadku krzewu winnego i latorośli. A to z kolei zakłada
zachowywanie przykazań i przede wszystkim wytrwanie w miłości Jezusowej.
O tym wszystkim mówi Pan Jezus bez oglądania się na otoczenie, na prześladowców i wrogów. Podobnie czynił nasz Błogosławiony. Ojciec Honorat,
trwając w Jezusie Chrystusie, bez reszty oddany Matce Najświętszej nie miał
czasu zastanawiać się nad prześladowaniami. Duch Święty zaś podpowiadał
co ma robić. Duch Święty zawsze będzie podpowiadał, ale pod jednym warunkiem, że nie będziemy bierni, pasywni, że nie poddamy się zastraszeniu lub
zniechęceniu, że nie będziemy obawiali się na zapas kompromitacji albo wstydu.
3. Obfitość owoców nie od nas zależy
Współczesne tendencje cywilizacyjne zmierzają ku temu, aby wszystko
przewidzieć, poszufladkować i tylko spokojnie odcinać kupony. A tymczasem może przyjść grad, a nawet powódź. Człowiek jest powołany do tego,
aby kontynuował stwórcze dzieło Boże i samo uczestnictwo w tym dziele
jest już radością. Natomiast obfitość owoców nie zawsze od nas zależy. Otóż
świętość w tym się wyraża, że uwalnia człowieka od wszelkich uzależnień
od okoliczności i warunków zewnętrznych, od jakichkolwiek opinii poza
tym jednym, aby trwać w Jezusie Chrystusie. Ojciec Honorat mógł czuć
96
O Boże środowisko zatroskany
się usprawiedliwiony, żył istotnie w trudnych czasach. On jednak nie miał
wolnej chwili na nic poza modlitwą, służbą w konfesjonale i kierownictwem
dusz. W jego listach do sióstr, w tysiącach listów, prawie nie zauważa się, aby
kreśląc obraz życia zakonnego, w jakikolwiek sposób jego znaczenie i wielkość uzależniał od tego, co zewnętrzne.
Pisał i pouczał o sprawach życia wewnętrznego tak, jakby nie było carskiej
ochrany, jakby nie było rewizji i nacisków. W rzeczach bowiem Bożych człowiek jest wolny. Zawdzięczamy tę wolność Panu Jezusowi. Czas paschalny
na każdym kroku przypomina nam o tym. Wręcz krzyczy.
4. Światowy wymiar świętości bł. o. Honorata
Ojciec Święty Jan Paweł II podczas jednego ze spotkań, kiedy rozmowa
dotyczyła o. Honorata jeszcze przed beatyfikacją, powiedział: „Inne sprawy
(beatyfikacyjne) znam dzięki informacjom, tę zaś znam osobiście. Ojciec
Honorat jest wielką postacią. Powinien poznać go cały świat”.
Ta wypowiedź papieża z rodu Polaków jest wyjątkowa, gdyż zobowiązuje nas do tego, abyśmy nie poddawali się naciskom zewnętrznym. Gdy
Ojciec Święty to mówił, istniał jeszcze blok komunistyczny. Dawały o sobie
znać różne zakazy, prześladowania. Sto lat temu miały one zasięg regionalny.
Dotyczyły jednego, drugiego państwa. Teraz spotykamy się z trendem cywilizacyjnym, który pod różnymi pozorami usiłuje w pełni zawładnąć ciałem i duszą człowieka. Widać to na przykładzie manipulacji genetycznych,
a zwłaszcza w odniesieniu do życia ludzkiego.
Wolę człowieka osłabia, albo i niszczy zupełnie, sprzyjanie gustom i usprawiedliwianie się, że to jest najlepsze rozwiązanie, gdyż ma charakter kompromisu. Kompromis może być zawierany, ale z kim, z czym? Czy można pójść
na kompromis w sprawach życia i śmierci, prawdy i kłamstwa, dobra i zła
albo miłości i nienawiści?
Odpowiedź jest oczywista. Trzeba jasno i dobitnie powiedzieć – „nie”!
Albo inaczej: trzeba na nowo zdecydowanie powiedzieć – „tak” Panu Bogu,
jak to uczyniła Maryja w chwili Zwiastowania, i wiernie przy tym trwać.
5. Tylko świętość może nas uratować
Jan Paweł II dobrze znał ludzką psychikę i wiedział, że współczesny człowiek łatwiej może odnaleźć się w swoim jestestwie i odbudować swoją więź
97
rok 2008
z Bogiem, gdy będzie korzystał również ze wsparcia otoczenia. I dlatego tak
mocno zabiegał o beatyfikacje i kanonizacje, jakby chcąc zaludnić ziemię
świętymi, a w każdej i każdym z nas zasiać ziarno świętości. Ta sama idea
daje się zauważyć w działalności o. Honorata. Sam przecież bardzo troszczył się o własną świętość. Powołując natomiast liczne instytuty życia konsekrowanego, których członkinie i członkowie mieli być obecni we wszystkich
możliwych miejscach, zabiegał o stworzenie Bożego środowiska, o zaludnianie ziemi świętymi.
Opiekując się tysiącami dusz, doświadczał wyraźnie wpływu środowiska na rozwój świętości jednostek. On sam, chociaż był fizycznie oddzielony,
stał się bliski tym, którzy pragnąc odrodzenia ludzkiej wspólnoty, zabiegali
o własną świętość. Wskutek tego w drugiej połowie XIX wieku i na początku
XX na ziemiach Rzeczypospolitej i poza nimi, tam, gdzie żyły skupiska
Polaków, istotnie ukształtowało się przedziwne środowisko Boże. To w nim
duchowe wsparcie znajdowali i nim się dzielili: św. Albert Chmielowski,
św. Rafał Kalinowski, św. Józef Sebastian Pelczar, bł. Angela Truszkowska,
bł. Jerzy Matulewicz, bł. Bolesława Lament, bł. Franciszka Siedliska i wielu
innych. Z tym środowiskiem się łączy i jakby jego duchowy wymiar przedłuża
obecność św. Maksymiliana Marii Kolbego, bł. Ignacego Kłopotowskiego,
a potem już nadchodzi czas męczenników.
Naszą refleksję, związaną z dwudziestoleciem beatyfikacji o. Honorata
Koźmińskiego, kończę serdecznym apelem o to, abyśmy bardzo troszczyli się
o takie środowisko ludzkie, które wolne od lęków płynących z zewnątrz, może
stać się glebą wyjątkowo żyzną na przyjmowanie zasiewów świętości. A jako
uczennice i uczniowie Chrystusa nie możemy zapominać, że nasze otwarcie
się na świętość i nasza troska o jej obecność w nas i w otoczeniu stanowią
zasadniczy program tej misji, do której powołał nas wstępujący do nieba Pan.
Taką bowiem perspektywę pozostawił Jezus Chrystus, Dobry Pasterz,
powierzając nam dalszy ciąg. Umocnił ją, posyłając Ducha Świętego. On
jest krzewem winnym. My latoroślami! Owoce należą do nas. Owoce zależą
od nas! Tak postrzegał to bł. Honorat i wedle tego żył! I dlatego ma dostatek
owoców, a jego świadectwo o świętości stale ma coś do zaofiarowania, także
i nam, również dzisiaj. Ufamy, że tych owoców nie zabraknie ani na jutro, ani
na przyszłość.
Amen.
98
„Przypatrzcie się liliom na polu (...)”
(Mt 6, 28)
VIII Niedziela Zwykła, rok A. Ogólnopolskie Święto Ludowe
Siemiatycze, dn. 25 maja 2008 r.
Dostojni Goście!
Drodzy Mieszkańcy Siemiatycz!
1. Przedziwne jest słowo Boże. Wsłuchani w teksty z dzisiejszej niedzieli
jeszcze lepiej rozumiemy to porównanie słowa do ziarna. Słowo Boże jest rzeczywiście ziarnem. To właśnie ono kieruje nasze umysły i serca, naszą wyobraźnię ku temu, co się dzieje w powietrzu, na wodzie i na polach. Wzywa nas:
„Przypatrzcie się ptakom w powietrzu (...). Przypatrzcie się liliom na polu (...)”
(Mt 6, 26. 28). Ale Autorowi Księgi natchnionej nie zależy jedynie na tym,
abyśmy rozkoszowali się jak turyści pięknem przyrody, ponieważ przyroda
jest także księgą, przyroda jest więc również słowem.
Pismo Święte podpowiada i ukazuje to wszystko, co nas otacza, ale czyni
to z innej perspektywy. Ta zaś przekracza pory roku, przewyższa wszelkie sezony. Dotyczy czegoś podstawowego, również w odniesieniu do nas,
w spojrzeniu na nasze czasy, z uwzględnieniem współczesnych trendów
cywilizacyjnych.
Przyroda ma swój roczny albo wieloletni rytm. Winna rodzić i karmić,
a nawet odziewać. Skoro tak jest, to dlaczego wciąż są ludzie głodni, dlaczego
miliony cierpią na brak pokarmu, a setki tysięcy z różnych niedostatków
99
rok 2008
nawet umierają? Dzieje się tak, ponieważ nierzadko człowiekowi brakuje tej perspektywy, którą tak przekonująco i obrazowo ukazuje dzisiejsza
Ewangelia. Mamy więc najpierw starać się o „Królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość” (Mt 6, 33). Królestwo Boga to królestwo człowieka, każdego
człowieka; to królestwo lasów i pól, jezior i rzek, mórz i oceanów. Królestwo
Boże to królestwo ptaków i zwierząt. Dlatego też Królestwo Boże opiera się
na sprawiedliwości, na tym fundamencie istnienia i rozwoju wszystkich istot
razem i każdej z osobna.
2. Słusznie więc św. Paweł pisał przed laty do Koryntian, zapewne
w duchu myśląc i o nas: „Niech ludzie uważają nas za sługi Chrystusa i za szafarzy tajemnic Bożych. A od szafarzy już tutaj się żąda, aby każdy z nich był
wierny” (1 Kor 4, 1). Wszyscy jesteśmy w jakiś sposób szafarzami Bożymi,
gdyż wszyscy otrzymujemy, przychodząc na świat, ziemię i całą różnorodność przyrody, słońce i określony klimat. Niestety, naszą działalnością często rujnujemy to, co znajdujemy na ziemi. Dzieje się tak zawsze wtedy, gdy
uważamy się za panów, i gdy zapominamy, że możemy być jedynie i aż szafarzami tego, co zastaliśmy. Przeciw postawie władcy świat się buntuje, przyroda cierpi, a człowiek uderza w siebie samego.
Jako szafarze mamy zaś być wierni. Czemu wierni? Najpierw sprawiedliwości, a później – życiu i prawu naturalnemu. I to nie dlatego, że to wszystko
uchwalił parlament, a prezydent podpisał. Mamy być wierni, aby nie uderzać w samych siebie, aby lekceważąc podstawowe normy nie kierować się
ku samobójstwu. I to nie jest jakaś prognoza podana jedynie na wyrost, gdyż
znajduje ona potwierdzenie w historii. O tym wreszcie mówią materialne
ruiny ongiś potężnych cywilizacji, które zniszczyły same siebie.
Francis Fukuyama, autor Końca historii, akcję swojej powieściowej wizji
umieszcza gdzieś na stepach azjatyckich. Spotykamy się tam ze straszliwymi
rumowiskami, pozostałymi po wielkich metropoliach światowych. Nie ma
miast. Nie ma uczelni ani fabryk. Nie ma też wsi. Nieogarniona ruina przykrywa całą kulę ziemską.
Po tych gruzach, podskakując, zmierza w pewnym kierunku małpka.
W jednej z łap niesie kwiatki. Wreszcie zbliża się do nieco większego głazu,
u którego stóp składa te dwa kwiatki. To ma być gest na cześć człowieka,
który wszystko doprowadził do zagłady.
100
„Przypatrzcie się liliom na polu (...)” (Mt 6, 28)
Ale zanim do tego doszło, była najpierw powieść tego samego autora pt.
Ostatni człowiek. Ostatni człowiek zmarł na ziemi. Zamknęła się ostatnia stronica historii. Wedle Fukuyamy ten ostatni człowiek to była istota na wskroś
przyziemna, bezideowa, zapatrzona wyłącznie w dziedzinę fizjologii. Z perspektywy historycznej wyglądał na postać chłodną, cyniczną, pustą i miałką,
niezdolną do poświęceń. Ostatni człowiek nie interesuje się swoją odrębnością, godnością ani tożsamością, ponieważ jest to wszystko nieopłacalne.
W takim nastroju docieramy do dramatycznego końca. Nie wystarczy
jednak poprzestać na zwyczajnym opisie. Rzeczywistość współczesna stawia przed nami zasadnicze pytanie: czy w tym wszystkim jest coś na rzeczy?
A jeżeli tak?! Czy można więc pozostać obojętnym?
3. Podążając do Siemiatycz, mieliśmy możność podziwiać dzisiejszego
ranka coraz wyraźniejszą zieleń drzew iglastych z bielejącymi pąkami kolejnego wzrostu. Seledynowym odcieniem pozdrawiały nas drzewa liściaste
i różnokolorowe pola; nieco wyższe z pędzącymi ku górze kłosami łany żyta;
stateczniejsze zaś zagony pszenicy jakby podrywały nas do wzrostu. Tylko
ziemniaczane bruzdy jeszcze rozglądały się na boki, czy już czas, czy nie ma
zagrożeń ze strony „zimnych ogrodników”. Ale wszystkiemu blasku i uroku
nadaje rzepak, złocisty rzepak. Przepiękne podlaskie pola. Leniwie zaś płynący Bug, wijąc się w różne strony, zapewniał wszystkich i wszystko, że jeszcze z wodą nie ma kłopotów.
To o tej porze, może kilka dni później, przed dziewięciu laty stanął na tej
ziemi Jan Paweł II, papież. On także był pełen zadumy na widok urody
naszych pól. Wtedy wypowiedział te jakże pamiętne słowa: „Witaj, ziemio
podlaska. Ziemio ubogacona pięknem przyrody, a przede wszystkim uświęcona wiernością tego ludu, który w czasie swej historii był niejednokrotnie
boleśnie doświadczany i musiał zmagać się z ogromnymi i różnorodnymi
przeciwnościami. Zawsze jednak trwał wiernie przy Kościele, i tak jest po
dzień dzisiejszy” (Drohiczyn, 10.06.1999).
Piękno naszej ziemi, tak podlaskiej, jak i mazowieckiej, małopolskiej
i wielkopolskiej, lubelskiej i podkarpackiej, śląskiej i lubuskiej, warmińskiej
i pomorskiej – nie budzi wątpliwości, ale to nie znaczy, że nie jest zagrożone! I wcale nie są tutaj potrzebni upolitycznieni rzekomi obrońcy przyrody, którzy niszczą prawo naturalne, a więc prawo przyrody – w odniesieniu
101
rok 2008
do człowieka. Jedno jest pewne, tego piękna trzeba strzec. A do tego niezbędna jest wierność, wierność tej ziemi.
4. Sprawę naszej wierności, właśnie względem ziemi, czyli tradycji
ojców, poruszył Jan Paweł II na spotkaniu w Krośnie, w roku 1997. Do nas
wszystkich mówił: „Tak bardzo jesteście podobni do ewangelicznego siewcy.
Szanujcie każde ziarno zboża kryjące w sobie cudowną moc życia. Szanujcie
również ziarno Słowa Bożego. Niech z ust polskiego rolnika nie znika
to piękne pozdrowienie: «Szczęść Boże»! i «Niech będzie pochwalony Jezus
Chrystus»! Pozdrawiajcie się tymi słowami, przekazując w ten sposób najlepsze życzenia. W nich zawarta jest wasza chrześcijańska godność. Nie dopuśćcie, aby ją wam odebrano – bo próbuje się to robić! Świat pełen jest zagrożeń.
Docierają one poprzez środki przekazu także do polskiej wsi. Twórzcie kulturę wsi, w której obok nowych wymiarów, jakie niosą czasy, pozostanie – jak
u dobrego gospodarza, miejsce na rzeczy stare, uświęcone tradycją, potwierdzone przez prawdę wieków”.
I dalej: „Miłość rolnika do ziemi zawsze stanowiła mocny filar, na którym
opierała się narodowa tożsamość. W chwilach wielkich zagrożeń, w momentach najbardziej dramatycznych w dziejach narodu ta miłość i przywiązanie
do ziemi okazywały się niezmiernie ważne w zmaganiu o przetrwanie. Dzisiaj
w czasach wielkich przemian nie wolno o tym zapominać”.
Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński modlił się serdecznie: „Aby pokój
Boży wszedł na rozległe pola trudu ludzkiego, jak ongiś na pole pasterzy
betlejemskich. Aby zapanował wszędzie, gdzie rodzi się «owoc ziemi i pracy
rąk ludzkich» – chleb dla wszystkich ust ludzkich, mających we własnej
ojczyźnie prawo do tego, «coby jedli i pili». Niezbędny jest pokój (...), iżby
praca rolnicza była otoczona szacunkiem i poczuciem bezpieczeństwa na własnym zagonie uprawianym przez ojców i dziadów” (Boże Narodzenie, 1980).
O to również zabiegał wierny ziemi Józef Ślimak i świadomy swoich praw
Michał Drzymała. Z tego też powodu Bogumił Niechcic nie szczędził trudu,
gdyż wierzył głęboko, że chociaż jest dzierżawcą, to nie panu służy, lecz ziemi,
matce rodzicielce.
5. Niestety, gdy wspominamy naszych poprzedników i pełni szacunku pochylamy się nad ich wiernością ziemi ojców, nie możemy uwolnić
102
„Przypatrzcie się liliom na polu (...)” (Mt 6, 28)
się od zażenowania, a nawet od wstydu. To przecież na naszych oczach
i to w wolnej Polsce następuje brutalne niszczenie więzi rolnika z ziemią.
A można to czynić bezkarnie, powołując się na rachunek ekonomiczny. Słabo
ten rachunek wyglądał u Bogumiła Niechcica, bohatera powieści Noce i dnie,
jeszcze słabiej u Ślimaka i Drzymały, może nieco lepiej u Boryny, a mimo
to oni trwali i pracowali. Ale to były czasy, gdy panowali obcy.
A dzisiaj? Jak jest dzisiaj? Czy nadal chłop polski ma płacić za beznadziejne ustawy, niekiedy przyjmowane jakby na złość takiej lub innej opcji
politycznej? Czy nadal chłop polski ma płacić za bezduszną administrację? Kto wreszcie dokona rachunku i policzy straty, jakie rolnicy ponoszą
od dziesiątków lat z tych właśnie powodów? Czyż nie nadszedł czas, aby
przynajmniej swoi nie uderzali w polskiego rolnika? Niestety, mentalność
Bogusława Radziwiłła – gdzieś tam – wciąż o sobie przypomina. Dla niego
i jemu podobnym ludziom – „Rzeczypospolita to postaw czerwonego sukna,
za które ciągną Szwedzi, Chmielnicki (...), Tatarzy, elektor i kto żyw naokoło.
A my z księciem wojewodą wileńskim powiedzieliśmy sobie, że z tego sukna
musi się i nam tyle zostać w ręku, aby na płaszcz wystarczyło; dlatego nie
tylko nie przeszkadzamy ciągnąć, ale i sami ciągniemy (...)” (H. Sienkiewicz,
Potop, t. I, Warszawa 1999, s. 332).
Żenująca jest sytuacja, kiedy dla naszych działaczy ważniejsze jest to,
co powiedzą o nas Niemcy, Francuzi lub Holendrzy, niż to, co powie mieszkaniec wsi podlaskiej! Tak się zdarzyło nawet w czasie niedawnych dyskusji o Traktacie. Czy my znajdziemy Niemca, Francuza lub Holendra, którzy
martwiliby się o to, co powiedzą Polacy? Oni myślą o swojej ojczyźnie. Takie
mają prawo. Dlaczego my wciąż przyznajemy rację Słowackiemu, że jesteśmy
„pawiem narodów... i papugą”? Niech ktoś pokaże spośród tych, co powołują się na obcych, choć jeden artykuł z prasy zachodniej, gdzie dziennikarz
posługiwałby się argumentem, że trzeba takie podejmować decyzje, które
nie obrażałyby Polski! Niestety, naszym działaczom to nic nie mówi, a większość dziennikarzy jakby nadal nie czuła się u siebie. Z pogardą więc pisze
się i mówi o tych, którzy chcieli dowiedzieć się czegoś pewniejszego o założeniach i motywacjach. Jak można było czuć się pełnoprawnym obywatelem
bez możliwości uczestnictwa w dyskusji na równych prawach?
Warto o tym mówić w dniu święta ludowego. Rolnik polski krwią swoją
i potem nabył pełne prawa do tego, żeby czuć się autentycznym gospodarzem.
103
rok 2008
Zmienią się bowiem opcje i kierunki, ale on pozostanie i to on będzie cierpiał
z powodu cudzych błędów, a na godniejszą emeryturę liczyć nie może.
5. Nadziei nie można jednak tracić. Chcemy dziękować za to dobro, które
dostrzegamy. Prorok Izajasz w dzisiejszym pierwszym czytaniu jakby wychodzi naprzeciw naszemu zatroskaniu. Narzeka bowiem Naród Wybrany,
że Pan go opuścił. Ale odpowiedź ze strony Bożej nie budzi wątpliwości:
„Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna
swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę (...)” (Iz 49, 15).
I my jesteśmy tego pewni, mając doświadczenie ponad dziesięć wieków
historii. Pan nie pozostawi swojego ludu. Pan błogosławi każdemu wysiłkowi, który zmierza ku poprawie; każdej inicjatywie, każdemu przejawowi
dobrej woli.
Niech więc spokój nie opuszcza polskiej wsi! Niech ufność nie uchodzi
z serc rolników. Przecież:
„Ojczyzną moją jest Bóg (...).
Ojczyzną moją jest łan,
łan polski, prosty, serdeczny,
niech mi pozwoli Pan
w nim odpoczynek mieć wieczny (...).
Patrzę strudzony wśród dróg
w oczu błękit przeczysty
i jest w nim wszystko:
i Bóg, i Polska, i dom ojczysty” (J. Tuwim, Kwiaty polskie).
Opuszczając Siemiatycze, po skończonej uroczystości popatrzmy już tym
nieco innym wzrokiem, duchowo odrodzonym, na tę podlaską i polską ziemię. Na tę zieleń z błękitem ścigającą się w parze, a wówczas Bóg będzie
nam bliżej; wieś polską natomiast ponownie poczujemy i odkryjemy obecną
w nas! Niech tak się stanie!
Amen.
104
„Panie (...), Ty ode mnie oczekujesz,
bym szedł za Tobą (...)”
VIII Niedziela Zwykła. Msza Święta w intencji śp. Filipa Adwenta
Warszawa, dn. 25 maja 2008 r.
Ukochani Bracia i Siostry!
1. Za czasów proroka Izajasza Syjon się żalił: „Pan mnie opuścił, Pan
o mnie zapomniał” (Iz 49, 14). Ale w rzeczywistości tak się nie stało, bo
„Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu (...)? A nawet gdyby
ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie” (Iz 49, 15-16). W taki zdecydowany sposób zapewnia nas sam Stwórca świata, a więc i człowieka. Nie zapomina i nie zapomniał, ponieważ przed wiekami posłał swojego Syna Jezusa
Chrystusa, aby nas odkupił. I tak się stało na Kalwarii. Pan Jezus zatroszczył
się również o to, aby Jego zasługi mogły docierać do poszczególnych osób,
przez wszystkie pokolenia.
Dzisiaj jesteśmy tego świadkami, a równocześnie uczestnikami. Ta
Eucharystia i wszystko to, czym dysponuje Kościół, potwierdzają Bożą
pamięć o każdej i każdym z nas. Nikt nie może być zapomniany. Od czasów
przyjścia na świat Syna Bożego „zaczął się czas człowieka”, jak pisze Borys
Pasternak w Doktorze Żiwago: „Nikt nie umiera pod płotem historii”.
Głęboko był o tym przekonany Filip Adwent, w którego intencjach
modlimy się teraz. On nie lękał się trudności. Modlił się gorąco słowami:
105
rok 2008
„Panie, (...) Ty ode mnie oczekujesz, bym szedł za Tobą w radość, cierpienie,
powodzenie, klęskę, bym ufał nie sobie, lecz Tobie. Bym stawiał w chrześcijańskim hazardzie, nie troszcząc się wcale o koniec. Bym ostatecznie stawiał
na twoje Słowo (...). Bym Tobie oddał życie swoje własne”. I tak się stało.
Kolejna modlitwa została wysłuchana.
2. Dzięki też temu jeden z pierwszych polskich posłów do europarlamentu może być blisko św. Pawła i z dumą mówić: „Mnie zaś najmniej zależy
na tym, czy będę osądzony przez was, czy przez jakikolwiek trybunał ludzki”
(1 Kor 4, 3). Pamiętał o tym, gdy zdecydowanie i bez niedomówień występował w obronie życia, będąc przecież lekarzem, dobrze wiedział, o co chodzi.
Nie lękał się trybunału ludzkiego, gdy razem z kolegami eurodeputowanymi
umieścił na swoim miejscu biało-czerwoną chorągiewkę. Nie bał się ludzkich
oskarżeń, gdy pisał: „(...) chcemy pozostawić naszym dzieciom miejsca pracy.
Godne miejsca. Chcemy pozostawić naszym dzieciom ziemię, na której będą
mogły godnie żyć, odpoczywać i którą same będą uprawiać. Chcemy pozostawić naszym dzieciom państwo suwerenne, aby mogły w pełnej swobodzie współpracować ze wszystkimi swoimi sąsiadami jako ludzie wolni, a nie
jako podwładni. Chcemy pozostawić naszym dzieciom społeczeństwo zdrowe
moralnie, różniące się od coraz bardziej zagubionego i zlaicyzowanego społeczeństwa zachodniego (...)”.
W ten sposób wpisał się w nurt reprezentowany w naszej literaturze przez
Marię Konopnicką, Henryka Sienkiewicza i wielu innych pisarzy, dla których
słowa hymnu Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród zawsze obowiązują, a przysięga
„Tak nam dopomóż, Bóg!” – ciągle ma moc wiążącą.
3. Wszystko to nabiera szczególnej wymowy w kontekście pokrótce przedstawionego życiorysu Filipa. Urodził się 31 sierpnia 1955 roku w Strasburgu,
stolicy Alzacji, o którą wiele razy walczyła Francja z Niemcami. Właśnie tam
postanowili zamieszkać rodzice. Ojciec był lekarzem dentystą, wywodzącym
się z wojskowej rodziny mieszkającej w Złoczowie. Matka zaś urodziła się
we Francji, jako trzecie pokolenie Polaków osiadłych w Lille. I przez wiele
lat była urzędnikiem Rady Europy w Strasburgu. Mimo pobytu za granicą,
Polska była wszakże stale obecna w ich domu. A Filip poznawał obie kultury:
francuską i polską, stając się w przyszłości swego rodzaju reprezentantem
106
„Panie (...), Ty ode mnie oczekujesz, bym szedł za Tobą (...)”
pierwszej nad Wisłą, a drugiej nad Sekwaną. Jakby dwujęzyczność była dlań
czymś niewystarczającym, Filip nauczył się jeszcze języka angielskiego, niemieckiego i rosyjskiego.
Trzeba jednak przyznać, że jego droga do polskości nie była pozbawiona pewnych trudności. Dlatego z wdzięcznością wspomina swoje wakacje u babci w Anglii, w środowisku polskich żołnierzy z Armii Andersa oraz
Letnie Kursy Języka Polskiego, organizowane najpierw w Loreto, a potem
także w Rzymie pod duchowym patronatem ks. abp. Szczepana Wesołego.
I jak sam zauważa, że gdyby nie te kursy, pozostałby – być może – Francuzem.
Później francuscy koledzy, opowiadając o nim, zauważali, że kiedy mówił
o Polsce, stawał się jakby innym człowiekiem, wyrażając sobą coś z rycerskiego eposu średniowiecza. On sam Polskę wyobrażał sobie jako kraj idealny
w zestawieniu z materializującą się coraz bardziej i laicyzującą Francją.
I dlatego wszystko, co dotyczyło Polski, było dlań drogie. Gdy wybuchł
stan wojenny, wyłączył w swoim mieszkaniu centralne ogrzewanie, aby jeszcze mocniej wczuwać się w sytuację rodaków. Zawsze też nosił srebrny sygnet
z polskim orłem.
Po ukończeniu liceum katolickiego poszedł na medycynę, którą ukończył
z wyróżnieniem. A w nagrodę w ramach stażu odbywał służbę wojskową
w cieszącej się dobrą opinią Klinice Wojskowej Val-de-Grâce w Paryżu.
W ramach specjalizacji zajął się anestezjologią i reanimacją. Dzięki temu
w czasie wizyty Jana Pawła II w Alzacji w roku 1988 Filip Adwent, młody
anestezjolog, został przydzielony do służby medycznej przy papieżu.
4. Z Polską i jej geografią, rzeczywistością polityczną i ludźmi nawiązał liczne kontakty w latach stanu wojennego, koordynując akcję francuskiej
pomocy, pilotując transporty z darami, ściśle współpracując z ks. Andree
Paschod z parafii w Molsheim i Ludwikiem Shlefli, dyrektorem gimnazjum św. Szczepana w Strasburgu. Z tego względu jako dowód wdzięczności
za dostarczaną pomoc, zwłaszcza medyczną, w roku 1995 otrzymał od polskiego ministra zdrowia odznaczanie „Za Zasługi dla Ochrony Zdrowia”.
W Polsce spotkał i poznał swoją małżonkę, panią Alicję, również lekarkę,
tutaj obecną, której wyrażam z całego serca współczucie. Po ślubie zatrzymali
się w Strasburgu, ciesząc się później trójką dzieci: Marysią, Helenką i Aleksym.
Marysia już nie żyje. Odeszła do Pana razem z Ojcem.
107
rok 2008
Ale zanim doszło do straszliwego wypadku, państwo Adwent, korzystając z przemian dokonujących się w Polsce, w roku 1996 przenieśli się do kraju
rodzinnego i zamieszkali w Grodzisku Mazowieckim, blisko stolicy. Świętej
pamięci Filip nadal prowadził praktykę lekarską, podejmując z oddaniem
działalność patriotyczną, wskazując na blaski i cienie integracji europejskiej. Będąc synem urzędniczki instytucji europejskiej i przez lata mieszkając
w Strasburgu, miał poważne podstawy, aby ten temat poruszać w sposób
kompetentny i odpowiedzialny.
Swoimi refleksjami dzielił się za pośrednictwem Radia Maryja i pisząc
felietony do prasy konserwatywno-prawicowej. Przestrzegał z odwagą przed
zagrożeniami. Jak każdy myślący człowiek był zwolennikiem współpracy
i jedności, ale nie widział takiej możliwości w ramach aktualnych struktur
Unii Europejskiej, które nie biorą pod uwagę przyszłości państw narodowych
i zmierzają do ich podporządkowania silniejszym. Pisał o tym: „(...) Jestem
zwolennikiem uczciwej współpracy między państwami europejskimi, ale nie
zgadzam się na ekonomiczne zniewolenie Polski”.
Tę uwagę pozostawił jak testament. Zmarł bowiem tragicznie 26 czerwca
2005 roku na skutek ran odniesionych w wypadku samochodowym. Wracał
ze swego umiłowanego Podkarpacia, razem z rodzicami i córką. Wszyscy
w roku papieskiej paschy przeszli do wieczności.
5. Uprzedzając kolejną rocznicę tamtej grójeckiej tragedii, dzisiaj składamy tę Najświętszą Ofiarę w łączności z ofiarą śp. Filipa, jego rodziców
i córki Marysi. Składamy ją w duchowej więzi ze słowem Bożym, pamiętając o tym, co mówił Jezus Chrystus w Ewangelii z dzisiejszej niedzieli,
że „nie możecie służyć Bogu i mamonie” (Łk 16, 13). Dobrze to rozumiał
Filip Adwent. I nie chciał służyć. Ważne dla niego było właśnie to, że Pan
Jezus zachęca także do ufności w Bożą Opatrzność: „Starajcie się naprzód
o Królestwo Boże i o jego sprawiedliwość, a wszystko będzie wam dodane”
(Mt 6, 33).
Ufamy więc, gorąco ufamy i modlimy się o to, aby to wszystko spełniło
się względem Filipa i Jego bliskich, aby mógł cieszyć się radością błogosławionych, gdyż całym swoim życiem służył słusznej sprawie, mając przede wszystkim na względzie dobro Polski.
108
„Panie (...), Ty ode mnie oczekujesz, bym szedł za Tobą (...)”
Słowa skierowane przez Syna Bożego do św. Filipa Apostoła: „Filipie, (...).
Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca (...)” (J 14, 9), mamy nadzieję,
że wypełniają się już teraz w odniesieniu do Imiennika apostolskiego w całej
rozciągłości, będąc źródłem i podstawą wiecznego szczęścia.
Amen.
109
„Pan da ci pokój po twych cierpieniach”
(Iz 14, 3)
Pośmiertne odznaczenie ks. gen. Stanisława Brzóski
Sokołów Podlaski, dn. 29 maja 2008 r.
Wielce Szanowny Panie Prezydencie!
Czcigodni Bracia w kapłaństwie i w życiu zakonnym!
Wszyscy Kochani Goście i Mieszkańcy Sokołowa Podlaskiego!
1. W Bogu była zawsze nadzieja Polaków
Ze wzruszeniem wysłuchaliśmy słów proroka Izajasza, które głoszą to,
co nieśmiertelne, a co dotyczy w jakiejś mierze każdej ziemskiej ojczyzny.
Wyraża się to w pragnieniu posiadania wolnej, niepodległej i suwerennej
Ojczyzny. Z tego względu nadzieja Proroka, że Pan „da (...) odpocząć we
własnej ojczyźnie” (Iz 14, 1) jego rodakom, przez całe wieki była bliską także
naszym poprzednikom.
Oni karmili się tą nadzieją w czasach rozbiorów, podczas zrywów niepodległościowych, I i II wojny światowej i wreszcie w latach komunistycznego totalitaryzmu. Ta nadzieja szła razem z naszymi wygnańcami na Sybir
i tam ich nie opuszczała. Ona tkwiła w umysłach uchodźców udających się
na zachód. Tej nadziei nie brakło w obozach koncentracyjnych i w łagrach
sowieckich. Ona to podpowiadała skazańcom, by pamiętali, dlaczego giną
i mieli siłę, żeby jeszcze wołać: „niech żyje Polska!”. Ona też była obecna przy
każdej drodze wiodącej z powrotem do Polski.
110
„Pan da ci pokój po twych cierpieniach” (Iz 14, 3)
Ta nadzieja kazała podrywać się na każdy zew wolnościowy i działać w konspiracji. Ona też leżała u podstaw Solidarnościowego odrodzenia,
wzmocniona o nową jakość, wyrażoną w trosce, żeby „Polska była Polską!”.
To pragnienie, aby Polska żyła pełnią życia, a Polacy mogli korzystać
ze wszystkich swobód obywatelskich wezwało tysiące naszych praojców
(w noc styczniową 1863 roku) do opuszczenia domów. Był wśród nich młody
kapłan Stanisław Brzóska.
2. Droga ks. gen. Stanisława Brzóski ku powstaniu
Stanisław Brzóska urodził się w roku 1832 w Dokudowie koło Białej
Podlaskiej. Otrzymał staranne wykształcenie podstawowe i średnie, dlatego podjął studia wyższe na Uniwersytecie w Kijowie. Przerywa je jednak
odkrywając powołanie kapłańskie i wstępuje do Wyższego Seminarium
Duchownego w Janowie Podlaskim, gdzie przyjmuje święcenia kapłańskie 25 lipca 1858 roku, z rąk bp. Beniamina Piotra Pawła Szymańskiego,
kapucyna, który od stycznia 1857 roku pełnił służbę pasterską w ówczesnej diecezji janowskiej czyli podlaskiej. Pierwszy wikariat przypadł mu
właśnie w Sokołowie Podlaskim, skąd po dwóch latach został przeniesiony
do Łukowa. Całym sercem był oddany sprawie polskiej. Widoczne to było
w obronie uciskanego przez rząd carski ludu polskiego i Kościoła. W roku
1861 aresztowano go za rzekomo antyrosyjskie kazanie, chociaż tak naprawdę
dotyczyło ono jedynie wolności Kościoła i Polski. Z tego powodu został skazany na dwa lata zesłania. Dzięki interwencji ks. bp. Szymańskiego karę tę
zamieniono na rok uwięzienia w twierdzy, aby po trzech miesiącach wypuścić
ks. Stanisława na wolność.
W swojej pracy duszpasterskiej ks. Brzóska starał się pamiętać o tym,
co mówi Ewangelia: „Duch Pański nade Mną, ponieważ Mnie namaścił i
posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a
niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnych, abym obwoływał rok łaski od Pana” (Łk 4, 18-19).
Z tym nastawieniem, jesienią 1862 roku, wziął udział w spotkaniu kapłanów diecezji janowskiej w Kłoczewie, na którym poparto stanowisko dotyczące przygotowań i ewentualnego wybuchu powstania. Ksiądz Stanisław
uczestniczył aktywnie w przygotowaniach do powstania. Został nawet mianowany cywilnym naczelnikiem powiatu łukowskiego.
111
rok 2008
3. W ogniu walk
Ksiądz Stanisław Brzóska włączył się w przebieg powstania od samego
początku, jako kapelan i żołnierz. Pod dowództwem płk. Walentego
Lewandowskiego wziął udział w słynnej bitwie w pobliżu Siemiatycz. Część
z tego oddziału wkrótce potem uczestniczyła w bitwie pod Węgrowem, przez
Cypriana Kamila Norwida nazwanej Termopilami węgrowskimi. Ksiądz
Brzóska natomiast 1 kwietnia 1863 roku został ranny w bitwie pod Staninem.
Tymczasem Rząd Narodowy mianował go generałem i naczelnym kapelanem. W ten sposób stał się on pierwszym ordynariuszem polowym w dziejach Wojska Polskiego. Z oddziałem płk. Karola Krysińskiego walczył pod
Sosnowicą, Włodawą i Sławatyczami, obejmując później dowództwo nad
pozostałym oddziałem. W maju 1863 roku, gdy carat ogłosił amnestię, odesłał do domu wszystkich żołnierzy, którzy tego pragnęli. On zaś z grupą najwierniejszych będzie jeszcze walczył przez dwa lata, ukrywając się po lasach,
w chłopskich zagrodach i po szlacheckich zaściankach, zwłaszcza w powiecie
łukowskim i sokołowskim. Lud go bronił i strzegł. Widziano w nim bowiem
bohatera walk o niepodległość i kapłana walczącego o wolność Polski i Kościoła.
Dnia 29 kwietnia 1865 roku został schwytany wespół ze swoim adiutantem Franciszkiem Wilczyńskim w pobliżu Sokołowa Podlaskiego we wsi
Sypytki, gdzie ukrywał go sołtys Bieliński. Ksiądz Brzóska w czasie pojmania został ranny w rękę, gdy bronił się przed Rosjanami. Miejsce jego pobytu
ujawniła kurierka Księdza Generała – Antonina Konarzewska, schwytana
i poddana torturom. Mieszkańcy Podlasia do końca byli mu wierni, potem
też ponosząc wielkie ofiary. Ksiądz Brzóska został przewieziony do więzienia śledczego przy ul. Pawiej w Warszawie i tam sąd wojenno-polowy skazał
go na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok wykonano 23 maja 1865 roku
na rynku w Sokołowie Podlaskim, na oczach wielu tysięcy rodaków, których
serca były po jego stronie, ale straszliwa przemoc nie pozwalała na ujawnienie
ich prawdziwych uczuć. Ciało Bohatera przewieziono do twierdzy brzeskiej
i tam, najprawdopodobniej pochowano w fosie, w ukryciu.
4. Postać Księdza Generała
Władze carskie robiły wszystko, tak za życia jak i po śmierci, aby osłabić
autorytet ks. Stanisława Brzóski. Bardzo często w swojej propagandzie odwoływano się nawet do przepisów kościelnych. Ze szczególną mocą atakowały
112
„Pan da ci pokój po twych cierpieniach” (Iz 14, 3)
również ks. bp. Szymańskiego, ordynariusza diecezji janowskiej czyli podlaskiej, jeszcze za życia bohaterskiego kapłana, chcąc go nakłonić, aby zmusił
Księdza do wycofania się z udziału w powstaniu, a nawet żeby go suspendował, a potem, zwłaszcza po schwytaniu, żeby go degradował. Ksiądz Biskup
nie popierał czynnego udziału kapłanów w działaniach zbrojnych. Całym sercem będąc oddanym Polsce, lękał się zarazem powstania zbrojnego, mając
w pamięci doświadczenia związane z powstaniem listopadowym i późniejsze
represje.
Niemniej jednak w stosunku do osoby ks. Stanisława Brzóski zachował
wielki spokój. Bronił go, gdy został przez burmistrza Łukowa pociągnięty
do odpowiedzialności za rzekome podburzanie do powstania w jednym
z kazań. Biskup napisał wówczas w proteście, że burmistrz przekroczył swoje
kompetencje, ponieważ tylko władza duchowna może oceniać kazania i dlatego domagał się szybszego uwolnienia z twierdzy. Tak też się stało.
Z czasem rząd carski naciskał na Biskupa, aby rozpoczął proces kanoniczny o depozycji, czyli pozbawieniu ks. Brzóski kapłaństwa. Wtedy
to Biskup Janowski skierował poufne pismo do wszystkich biskupów
Królestwa Kongresowego, gdyż zgodnie z prawem kościelnym tylko któryś z biskupów mógł być sędzią w takim procesie. W liście tym Pasterz
podlaski podzielił się swoją opinią o ks. Brzósce. Oto jego słowa: „Być może
Książęca Mość (chodzi o księcia Czerkaskiego, dyrektora Komisji Rządowej
Spraw Wewnętrznych i Oświecenia Publicznego) zażąda opinii (Ekscelencji)
o księdzu Brzósce, winienem więc coś powiedzieć o nim. – Był to jeden
z najbardziej wzorowych młodych kapłanów, nie miał nigdy żadnego
zarzutu, pobożny a z charakterem łagodny i bojaźliwy. Poświęceniem się zaś
dla ludu oraz bezinteresownością uzyskał sobie u niego wielką miłość i szacunek. Przed powstaniem grzeszył zagorzalstwem (...) o ile mi wiadomo,
rad nie rad począł się tułać po lasach, (...) na nieszczęście i swoje, i ludu
wielu okolic, gdzie był znany, (...) tuła się dotąd. – To pewne, że winien
jest jako uczestnik w rokoszu i z tego tytułu winien ciężko, lecz zarzuty,
że jest rozbójnik, że podpisywał wyroki na śmierć, potrzebują dowodów.
Ja prywatnie słyszałem, że niejednego od żandarmów wieszających wybawił, mógłbym więc sumiennie deponować go z tytułu (rokoszu) bo to jest
(znane). Wszakże mam przekonanie, iż wydawać wyrok (natychmiast, bez
zachowania porządku prawnego), bo na pozew stawić się pewno nie będzie,
113
rok 2008
dopuściłbym się bezprawia (...)” (B. Szymański, Janów 5 marca 1865 r., cyt. za:
o. J. Cygan OFM Cap., Biskup podlaski Beniamin Szymański wobec powstania
styczniowego i ks. Stanisława Brzóski – Na podstawie listów okólnych, maszynopis, zachowany w Archiwum Warszawskiej Prowincji Braci Mniejszych
kapucynów w Zakroczymiu).
Do procesu tego jednak nie doszło, ponieważ w miesiąc po pojmaniu ks.
Brzóskę skazano na śmierć przez powieszenie. W dwa lata później rząd carski
usunął także bp. Szymańskiego, który zmarł pięć miesięcy po opuszczeniu
Janowa. Zmarł poza diecezją i tak, jak ks. S. Brzóska, zmarł za Polskę.
5. Echa powstania
W roku 1864 w Królestwie Kongresowym zaborca z coraz większą
siłą uderzał w polską inteligencję, ziemiaństwo, a zwłaszcza duchowieństwo. Pięciu kapłanów, w tym dwóch kapucynów, zakonnych braci biskupa
Szymańskiego, zostało powieszonych, 297 wywieziono na Sybir, 649 uwięziono w kraju, 49 wysiedlono za granicę, ścigano nadal 190, z których wielu
po schwytaniu torturowano i z tego powodu zmarło kolejnych 42 kapłanów.
To była wielka ofiara. A trzeba jeszcze dodać, że zniesiono niemal wszystkie
klasztory, pozostawiając kilkanaście, w których mogli przebywać do śmierci
jedynie staruszkowie, bez prawa przyjmowania nowicjuszy.
Jakże dziwnie wyglądają opinie tych, którzy nie dostrzegają i nie chcą
zrozumieć, że Kościół nie może być obcy polskiej historii i polskiej rzeczywistości, choćby z tego względu, że swoją obecność opłacił wielką daniną krwi.
Mówi o tym ks. Janusz Stanisław Pasierb: „Wiele razy zdarzyło mi się przypominać zdanie Marii Dąbrowskiej, że Kościół w Polsce nieustannie umierał
za ojczyznę. (...) w Polsce katolicyzm poświęca na rzecz narodu i narodowości
swe wartości uniwersalne (...). Żywotny Kościół (...) żyje może dzięki temu,
że nie waha się umierać za Ojczyznę” (ks. J. S. Pasierb, Polski «Kościół ludu»,
w: „Przegląd Katolicki”, nr 35/1985, [01.09.1985], s. 1).
Panie Prezydencie, jakże to odznaczenie ks. gen. Stanisława Brzóski było
oczekiwane! Ono w pewnej mierze honoruje wszystkich, którym Polska była
droga, a których miała na myśli Maria Dąbrowska. O nich to była mowa
wcześniej.
114
„Pan da ci pokój po twych cierpieniach” (Iz 14, 3)
5. Maiestati Reipublicae reddere decus
„Kościół w Polsce nieustannie umierał za ojczyznę”. Powróćmy do tego
zdania dodając, że Kościół wciąż umiera za Ojczyznę. Czy nie świadczy o tym
uwięzienie Prymasa Tysiąclecia, męczeństwo ks. Jerzego Popiełuszki? Czy nie
mówią o tym wciąż powtarzające się ataki na Kościół? Okazuje się, że Juliusz
Słowacki miał rację, gdy przestrzegał, abyśmy nie byli „pawiem narodów...
i papugą”. Niestety, wiele jest w nas lęku przed byciem sobą! Być Polakiem
– to powinno brzmieć dumnie i zobowiązująco. Starożytni Rzymianie głosili i uznawali zasadę: „Maiestati Reipublicae reddere decus” – Majestatowi
Rzeczypospolitej oddać należną cześć. A przecież to nie oznacza wyniosłości
względem innych, ale poczucie odpowiedzialności za suwerenność własnej
Ojczyzny, za jej rozwój i dobre imię.
Widział to Ojciec Święty Jan Paweł II i zgodnie z tym postępował. Nikt
nie słyszał z Jego ust choćby słowa zniecierpliwienia Polską, chociaż niektórzy nasi rodacy nie zawsze dawali mu powody do radości. On Polskę kochał,
kochał wszystkie narody. Tylko ten, który kocha swój naród, może kochać
inne narody. Taka jest prawda.
Raduje nas również wszystko to, co pozwala unikać konfliktów, a służy
umacnianiu jedności pomiędzy narodami i państwami. Jesteśmy przecież
na Podlasiu, jesteśmy na ziemi, która była swego rodzaju pomostem scalającym całą Rzeczypospolitą, na mocy Unii zapoczątkowanej w Krewie, umocnionej w Lublinie, a przypieczętowanej Konstytucją 3 Maja.
Mimo różnych niedoskonałości Unia ta trwała cztery wieki, przynosząc wspaniałe owoce. Swoją kulturową i duchową jakość straciła właściwie
dopiero w czasie I wojny światowej.
Nie możemy zapominać, że wszelkie unijne umowy zaczynały się wtedy
od słów: „W imię Trójcy Przenajświętszej”, a ich zapisy wyrastały z Ewangelii,
dobro wspólne mając na uwadze. To Chrystus przyszedł na świat, aby uczynić nas wolnymi. Borys Pasternak w Doktorze Żiwago pisał: „Dzięki narodzinom Syna Bożego człowiek jako człowiek nie musi umierać pod płotem historii, ale u siebie w domu”.
Niech nikt nie przeszkadza nam czuć się we własnej Ojczyźnie, jak we
własnym domu. Dawniej, ale i współcześnie, wielu spośród nas doświadcza,
co to znaczy żyć poza Ojczyzną. Oni dają piękne świadectwo, że i poza granicami można być Polakiem, pielęgnując Polskę w swym sercu, w wierze,
115
rok 2008
myśleniu i w kulturze. Za tę wierność dziękujmy naszym Rodakom rozsianym po całym świecie.
Panie Prezydencie, cieszy nas każdy sukces gospodarczy, polityczny, społeczny i kulturalny, odnoszony w imieniu Polski, dla dobra Polski i dla dobra
innych narodów, zgodnie ze sprawiedliwością i w duchu miłości.
Jesteśmy wdzięczni za każde działanie, prowadzące do coraz szybszego
odradzania się naszej Ojczyzny, jej uwalniania się z pozostałości przejawów
niewoli. Wiemy bowiem, że miał rację Cyprian Kamil Norwid, gdy pisał:
„Nie trzeba myśleć, że jest podobieństwo
być demokratą... bez Boga i wiary
(Czego, jak świat ten – nie bywało – stary!) (...).
Nie trzeba kłaniać się okolicznościom,
A prawdom kazać, by za drzwiami stały; (...).
Nie trzeba stylu nastrajać ulicznie
Ni Ewangelii brać przez rękawiczkę;
Być zacnym – ckliwo, być podłym – praktycznie” (Początek broszury
politycznej).
7. Majestat Rzeczypospolitej jest naszym obowiązkiem
Najjaśniejszej Rzeczypospolitej cześć zostaje oddana. Ewangelię dzisiejszą
zakończyły słowa Jezusa: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”
(Łk 4, 21). Dzisiaj tutaj w Sokołowie Podlaskim, w obecności Prezydenta
Rzeczypospolitej, przy Jego osobistym udziale – spełniły się oczekiwania
tysięcy naszych Rodaków, a zwłaszcza mieszkańców Podlasia. Dziejowej
sprawiedliwości staje się zadość. Po raz kolejny odkrywamy tę przepiękną
prawdę, że warto być Polakiem. Warto być chorążym wolności i prawdy,
zwłaszcza że w naszym domu ojczystym nie może zabraknąć ciepła. Mamy
bowiem najlepszą z matek, Królową Korony Polskiej, której całym sercem
zawierzamy naszą przyszłość, przyszłość naszego wspólnego domu, naszej
Polski, Najjaśniejszej Rzeczypospolitej!
Amen.
116
„Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę
ubogim (...)” (Iz 61, 6)
IX Niedziela Zwykła
Złoty jubileusz kapłaństwa ks. prał. Hipolita Hryciuka
Węgrów, dn. 1 czerwca 2008 r.
Drodzy Bracia i Siostry!
1. Zacznijmy od powołania
Dzisiejsze pierwsze czytanie z Księgi Powtórzonego Prawa przypomniało
nam jedną z nauk Mojżesza, dotyczącą potrzeby szacunku wobec Bożego
prawa. Mojżesz mówi: „Weźcie sobie te moje słowa do serca i do duszy.
Przywiążcie je sobie jako znak na ręku” (Pwt 11, 18). Cytuję dzisiaj ten tekst
nieprzypadkowo. Wydaje się bowiem, że będzie on nam pomocą w jeszcze
lepszym zrozumieniu wielkości tego daru, jakim jest kapłaństwo, a który
to dar wspominamy z tej racji, że wespół z ks. prał. Hipolitem Hryciukiem
dziękujemy Panu Bogu za to kapłaństwo, którego pięćdziesięciolecie trwania
i działania w sobie przeżywa nasz dostojny jubilat.
Kapłaństwo bowiem jest właśnie takim braniem do serca i do duszy słów
Bożych, to rozjaśnianie przy ich pomocy własnego życia i losów tych, którzy
będą korzystać z kapłaństwa.
Jest jeszcze jeden moment, który sprawia, że wypadało odwołać się
do tego tekstu, który nam Kościół podpowiada. Mojżesz zaleca, aby te słowa
wypisać i przywiązać „jako znak na ręku” (por. Pwt 6, 8). Był taki czas,
że każdy kapłan nosił na ręku tzw. manipularz. Nosił go przez wiele lat nasz
117
rok 2008
jubilat. Przypomina nam to, że całe kapłaństwo powinno być znakiem, gdyż
idą nowe czasy i nowe, coraz większe wymagania.
Zresztą, Mojżesz w swoim wystąpieniu idzie jeszcze dalej, gdy zapowiada: „Widzicie, ja kładę dziś przed wami błogosławieństwo albo przekleństwo. Błogosławieństwo, jeśli usłuchacie poleceń waszego Pana Boga”
(Pwt 11, 26-27). W tych zdaniach dostrzegamy coś co możemy nazwać
sekretem kapłaństwa.
Kapłaństwo winno być błogosławieństwem i takim się staje, jeśli jesteśmy
świadomi i pamiętamy o tym, aby słuchać poleceń Pana Boga. A są to polecenia, które napawają dusze radością, a przede wszystkim wiarą, nadzieją
i miłością. W tych poleceniach nie ma nic z naszej ludzkiej małości, jest zaś
wielkość miłości i szczodrość hojności Pana Boga, najlepszego Ojca.
To On posłał na ziemię swego Syna. To On wespół z Jezusem posyła Ducha
Świętego. Wskutek tego wszystkiego, jak pisze św. Paweł: „Teraz jawną się
stała sprawiedliwość Boża niezależna od Prawa, poświadczona przez Prawo
i Proroków. Jest to sprawiedliwość Boża przez wiarę w Jezusie Chrystusie”
(Rz 3, 21-22). W tej sprawiedliwości i miłosiernej miłości Boga każdy człowiek może uczestniczyć dzięki kapłańskiej posłudze. Wielka to rzecz i wyjątkowy wyraz zaufania ze strony Boga względem człowieka, któremu Pan
zawierza tak poważne sprawy.
2. Kapłaństwo jest darem
Ojciec Święty Jan Paweł II pisze o kapłaństwie jako darze: „Często
powtarzane przez II Sobór Watykański wyrażenie, według którego «kapłan
pełniący posługę dzięki świętej władzy, jaką się cieszy w osobie Chrystusa
(in persona Christi), sprawuje Ofiarę Eucharystyczną» (Lumen gentium, 10, 23),
było już dobrze zakorzenione w nauczaniu papieży (...) wyrażenie «in persona Christi» znaczy więcej niż w imieniu czy zastępstwie Chrystusa. In persona to znaczy: w swoim sakramentalnym utożsamieniu się z Prawdziwym
i Wiecznym Kapłanem, który sam tylko Jeden jest prawdziwym i prawowitym Podmiotem i Sprawcą tej swojej Ofiary (...). Posługa kapłanów, którzy otrzymali Sakrament Święceń, w ekonomii zbawienia wybranej przez
Chrystusa ukazuje, że Eucharystia przez nich sprawowana jest darem (...).
Kapłan z kolei «Jest (...) darem, który wspólnota otrzymuje dzięki sukcesji
biskupiej pochodzącej od Apostołów»” (Ecclesia de Eucharistia, 29).
118
„Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim (...)” (Iz 61, 6)
Kapłaństwo jest więc w pełnym tego słowa znaczeniu darem. Jest darem
Trójcy Przenajświętszej, ale jest darem, który do przyszłego kapłana dociera
poprzez ludzi. Najpierw jawią się przed nami rodzice, a rodzice Księdza
Jubilata – to Anna i Józef. Piękne są ich imiona i wspaniałe było ich życie.
Czasy nie były łaskawe, wojny i prześladowania, a jednak oni trwali w wierze, budowali się nadzieją i dzielili miłością. Życie modlitwy, praktyki religijne i codzienna skromność, prostota były na porządku dziennym. Rodzina –
to również bracia: Franciszek i Antoni. Pierwszy wskutek wojennej zawieruchy
zachorował i cierpiał straszliwie. Zmarł stosunkowo wcześnie. Antoni jest tutaj
obecny. To człowiek zakochany w miejscach świętych, wytrawny kierowca,
niestrudzenie przybliżał Ojca Świętego i miejsca święte tysiącom pielgrzymów.
3. W drodze do kapłaństwa
Kiedy mówimy o powołaniu kapłańskim trudno nie wspomnieć tych,
którzy w latach dzieciństwa i pierwszej młodości byli blisko naszego jubilata. Na pierwszym miejscu trzeba postawić postać wspaniałego kapłana,
proboszcza Konstantynowa, ks. Aleksandra Kornilaka, który tuż po wojnie został wywieziony w głąb Rosji. Jeden ze współwięźniów pisze, co czuł,
gdy ks. Kornilak sprawował Eucharystię. W końcu władze sowieckie pozwoliły na sprawowanie Eucharystii niedzielnej. Teksty Mszy Świętej napisano
na papierze oczyszczonym z worków po cemencie. I „po półtorarocznej przerwie, nadeszła ta niezapomniana chwila. Ołtarz był na podwyższeniu, był też
jakiś czerwony chodnik, a na ołtarzu prawdziwe świece (...). Nie wiem, czy
były wtedy wspólne śpiewy (...), pamiętam natomiast dokładnie uniesienie,
wdzięczność i ogromną wewnętrzną radość z uczestniczenia we Mszy Świętej
i możliwości przyjęcia Komunii św. (...)” (J. Dzieduszycki, Trzy lata wykreślone
z życia, Paryż 1986, s. 66).
Z pewnością widok gorliwości i poświęcenia księży Duszy i Szpręgi,
ukrywających się w czasie wojny w rodzinnych Serpelicach i posługujących
w miejscowej kaplicy, nie pozostał bez echa w sercu wrażliwego młodego
chłopca zwłaszcza w rozwijaniu się jego miłości do Polski.
Trudno też nie wspomnieć o. Anioła i br. Bartłomieja, wygnańców z Kościuszkowskiego Lubieszowa, którzy osiedlili się tuż po wojnie
w Serpelicach, dając początek kapucyńskiemu klasztorowi. Ojciec Anioł mimo
sędziwego wieku porwał młodzież, ukazując, że nawet w najtrudniejszych
119
rok 2008
czasach można robić wiele dobrego. A niedzielne popołudnia, zwłaszcza
zimowe, zagospodarowywał br. Bartłomiej, organizując niezapomniane spotkania ministranckie i leśne zabawy do czasu, aż milicja wkroczyła i ich zakazała. Dzisiejszy jubilat był wtedy prezesem Koła Ministrantów.
I tak w roku 1952 zapadła decyzja o wstąpieniu do seminarium duchownego, o wyborze drogi kapłańskiej na całe życie.
4. Kapłańskie posługiwanie
Jesienią 1952 roku tata zaprzągł do wozu konia, załadowano wóz potrzebnymi przedmiotami i razem z Hipolitem wyruszył w stronę Drohiczyna.
Nawet łóżko trzeba było przywieźć. Historyczna stolica Podlasia, zniszczona wojną, skromnie powitała nowego alumna, który w tym właśnie mieście wespół z kolegami przez dwa lata zagłębiał się w tajemnice filozofii, aby
na kolejne cztery lata przenieść się do Siedlec w celu studiowania teologii, aż
29 czerwca przed pięćdziesięciu laty z rąk ks. bp. Ignacego Świrskiego otrzymał święcenia kapłańskie. To było niezapomniane przeżycie.
Pierwszy wikariat wypadł w Mordach, a później przyszła pobliska
Starawieś, skąd po trzyletnim pobycie ks. Hipolit, wspaniały katecheta, gorliwy duszpasterz, zostaje przeniesiony na drugi koniec diecezji, czyli do Ryk.
Wszędzie dawał się poznać jako kapłan, który serdecznie współpracując
ze swymi proboszczami, cały czas poświęcał na katechezę, zajęcia z ministrantami, umacniając duchowo kółka różańcowe. Tylko te grupy w tamtych
czasach mogły istnieć. Dużo czasu zajmowała katecheza, która odbywała się
w prywatnych domach.
Ksiądz Hipolit w roku 1965 pozostawia wikariuszowski szlak i wkracza na tory samodzielnej pracy. Najpierw będą to Pawłowice pod Rykami.
Potem zostaje przeniesiony do Wyroząb, gdzie w tym czasie istniał szpital dla
śmiertelnie chorych na raka. Z Wyroząb już na 21 lat ksiądz jubilat udaje się
do Ceranowa, zakorzeniając się mocno w tradycje Ludwika Górskiego i jego
działalności na rzecz Kościoła i Polski, której w czasach hrabiego nie było
na mapach świata, ale on ją odkrywał i umacniał w sercach ludu, ciesząc się
ogromnym szacunkiem, gdyż już w latach wolności został obrany patronem
miejscowego zespołu szkół.
Parafia w Ceranowie wymagała dużej pracy, była rozległa, ślicznie położona nad samym Bugiem, niemal na wprost Zuzeli, miejsca narodzin Prymasa
120
„Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim (...)” (Iz 61, 6)
Tysiąclecia. I postać Sługi Bożego tak za życia, jak i po śmierci była wielkim natchnieniem dla nowego proboszcza. Z całym więc zapałem zabrał się
do swoich zajęć. Obok zwyczajnej pracy duszpasterskiej trzeba było zbudować
kaplicę w Rytelach Olechnych, co w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych było wyjątkowo ciężką sprawą, ale swoim taktem i zaangażowaniem
proboszcz ceranowski zdołał pokonać wszelkie przeszkody. Powstała solidna
kaplica z salami katechetycznymi, która do dziś wypełnia się wiernymi.
Na miejscu zaś, w Ceranowie, czekały na mieszkania siostry felicjanki,
które do tej parafii przybyły za czasów Ludwika Górskiego, w latach pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku. Odwiedzał je tam bł. Honorat Koźmiński. Po
Powstaniu Styczniowym rząd carski administracyjnie poddał zakon kasacie
i dopiero po drugiej wojnie światowej siostry mogły tam powrócić, ale domu
nie miały.
Ksiądz Hipolit zdołał tak pokierować sprawami, że wkrótce stanął nowy
dom. Myślał jeszcze o budowie domu opieki dla osób samotnych i starszych,
ale przyszła transformacja, a potem nadeszły przenosiny do Węgrowa i trzeba
było zapomnieć o tych planach. A tutaj jesteśmy już u siebie. Wiele mówić nie
trzeba. Wystarczy jedynie otworzyć serca, przywołać nieco z pamięci, aby lata
pobytu w Węgrowie nabrały głębi fresków Michelangelo Palloniego, zarumieniły się granitem przykościelnym, ożywiły się Bartoszkami i dały o sobie
znać szeptem konfesjonału, liturgią ołtarza, szmerem chrzcielnego źródełka
i powagą tajemnicy śmierci. A wszystkiemu temu konkretny wyraz daje szeroki uśmiech i wciąż młodzieńcze spojrzenie.
5. Odznaczenia i urzędy
Nasz jubilat musiał poczekać trochę na odznaczenia i różne urzędy, gdyż
dopiero w roku 1993 został kanonikiem honorowym, a po dwóch latach gremialnym Drohiczyńskiej Kapituły Katedralnej. Niemal równocześnie z przybyciem do Węgrowa znalazł się w Węgrowskiej Kapitule Kolegiackiej, pełniąc
zaszczytną funkcję Dziekana Kapituły. Z Watykanu zaś najpierw nadeszła
nominacja na Kapelana Jego Świątobliwości Jana Pawła II, a później został prałatem honorowym. W styczniu minęło dziesięć lat od tej ostatniej nominacji.
W czasie obrad I Synodu Diecezji Drohiczyńskiej ks. Hipolit przewodniczył Komisji do Spraw Nauki i Formacji Chrześcijańskiej. W roku 1997
został dziekanem dekanatu węgrowskiego. Na czas pielgrzymki Jana Pawła II
121
rok 2008
do Drohiczyna pełnił obowiązki przewodniczącego komisji administracyjno-sponsoringowej. Jest członkiem Rady Kapłańskiej i Kolegium Konsultorów.
6. Kapłańska tajemnica
Czcigodny ks. Hipolicie, bardzo przepraszam za poważne skróty, jakich
trzeba było dokonać w dziejach Twego posługiwania w obliczu tej wielkiej
tajemnicy, jaką jest kapłaństwo. Ale jednego już teraz jesteśmy pewni, że starałeś się budować dom na skale, na głębokiej wierze, na pełnej nadziei i bezgranicznej miłości do Jezusa Chrystusa, a w Nim jako Najwyższym Kapłanie
i za pośrednictwem Matki Najświętszej całe swoje serce i duszę ofiarowywałeś
tym, z którymi Pan Ci dał pracować, i tam, gdzie pełniłeś posługę kapłańską.
Każdego dnia starałeś się bowiem swoje prace kończyć dodatkowymi
nawiedzinami Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, najczęściej poprzedzając je modlitwą różańcową. To dzięki takiej postawie ani polityczne powodzie, ani moralne trzęsienia ziemi nie były w stanie osłabić Twojej wierności
kapłańskiemu powołaniu.
Za Ojcem Świętym Janem Pawłem II spokojnie możesz powtarzać,
że „każde powołanie kapłańskie w swej najgłębszej warstwie jest tajemnicą, jest darem, który nieskończenie przerasta człowieka” (Dar i Tajemnica,
Kraków 2005). Tak to czułeś. I tak to jest. Z tego to względu nieraz zdarzało
się, iż mógłbyś wyznać:
„Własnego kapłaństwa się boję,
własnego kapłaństwa się lękam
i przed kapłaństwem w proch padam
i przed kapłaństwem klękam” (ks. J. Twardowski, *** [Własnego
kapłaństwa...]).
A kogo stać na taką postawę, ten umie zginać kolana przed Panem, ten
pochyla się przed każdym człowiekiem. I ten z wdzięcznością i radością świętuje swój Złoty Jubileusz Kapłaństwa, bo Pan jest z nim. Niech więc nadal,
Księże Jubilacie, Pan będzie z Tobą, przez kolejne lata i niech Cię strzeże,
niech Ci błogosławi, a Najświętsza Maryja Panna, Matka kapłanów, niech
Cię ogarnia swoją macierzyńską opieką po najdłuższe lata. My cieszymy się
bowiem, kiedy spotykamy się z Tobą, a ludzie wciąż będą czekać na Twoje
kapłańskie dłonie i kapłańskie serce! Ad multos multosque annos!
Amen.
122
„Twój Bóg, jest Bogiem, Bogiem
wiernym (...)” (Pwt 7, 9)
(Pwt 7, 6-11; 1 Tm 2, 1-8; J 17, 20-26)
Dzień Podlasia. 9. rocznica pobytu Jana Pawła II w Drohiczynie
Drohiczyn, dn. 10 czerwca 2008 r.
Umiłowani Bracia i Siostry!
1. Gromadzi nas miłość
Święty Jan Apostoł i Ewangelista, dzieląc się z nami wspomnieniem
Ostatniej Wieczerzy, równocześnie pozostawia nam jedno z najwspanialszych świadectw o miłości Jezusa Chrystusa względem nas wszystkich.
Boski Zbawiciel swoją modlitwą obejmuje wszystkich ludzi: „Ojcze, nie tylko
za nimi proszę (mając na myśli Apostołów), ale i za tymi, którzy dzięki ich
słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we
Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie
posłał” (J 17, 20-21).
Ze wzruszeniem pochylamy się nad tymi słowami. Trudno je bowiem
tylko czytać – one od razu stają się modlitwą, przepajają one nasze serca
wielką wdzięcznością względem Tego, który wciąż pamięta o nas i serdeczną
miłością ku Temu, który nas do końca umiłował.
Treścią wiodącą modlitwy Jezusowej jest troska o jedność między ludźmi.
Chrystus wysoko stawia nam poprzeczkę. Docelowo powinna to być jedność
na miarę jedności Ojca z Synem i Syna z Ojcem. My tymczasem na jedność
123
rok 2008
patrzymy najczęściej jako na swego rodzaju wymóg bezpieczeństwa i spokoju
pomiędzy osobami i całymi narodami. Jedność, o którą modli się Chrystus,
ma wymiar bardziej wszechstronny, gdyż dotyczy jedności w naszym myśleniu o sobie nawzajem, w naszym postępowaniu i w planowaniu naszej przyszłości. A w tym wszystkim nieodzowna jest miłość uosobiona w Jezusie
Chrystusie.
Święty Paweł ujmuje to niesłychanie czytelnie, gdy pisze w Pierwszym
Liście do Tymoteusza: „Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus, który wydał siebie samego
na okup za wszystkich i jako świadectwo we właściwym czasie” (1 Tm 2, 5-6).
Jezus Chrystus jako człowiek jawi się więc przed nami po to, aby uwolnić nas od lęku. Chrystus Pan jako Bóg-Człowiek wprowadza nas w świat
jedności bez granic. Ta jedność zakłada także wielość, a nawet różnorodność. Taką jedność ukazuje nam Chrystus i ku takiej prowadzi, również
poprzez naród.
2. Chrystus jest naszym wzorem i obrońcą
Chrystus przychodzi do nas w Kościele. Niezwykle przekonująco mówił
o tym Jan Paweł II już podczas swojej pierwszej pielgrzymki do Polski, w czasie
homilii na Placu Zwycięstwa. Dziś jest to Plac Marszałka Józefa Piłsudskiego.
„Kościół przyniósł Polsce Chrystusa – to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie
można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim
jest, ani jaka jest właściwie jego godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie można tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa.
I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek
miejscu na ziemi. Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski
– przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przechodzą przez
tę ziemię. Dzieje ludzi! Dzieje narodu są przede wszystkim dziejami ludzi.
A dzieje każdego człowieka toczą się w Jezusie Chrystusie. W Nim stają się
dziejami zbawienia” (Warszawa, 02.06.1979).
W żadnej więc epoce i w żadnej rzeczywistości cywilizacyjnej czy kulturowej nie potrafimy sobie poradzić bez Chrystusa! Bez Niego narażamy się
na liczne potknięcia, a nawet postępowanie sprzeczne z naszą godnością. Nie
124
„Twój Bóg, jest Bogiem, Bogiem wiernym (...)” (Pwt 7, 9)
trzeba tego zbytnio przypominać mieszkańcom Rzeczypospolitej. Jesteśmy
bowiem świadkami straszliwych tragedii, naruszających dar życia i natury,
istoty i rozwoju człowieka. Te tragedie były obecne zawsze wtedy, gdy niektórzy ludzie, a zwłaszcza sprawujący władzę, zapominali o tej podstawowej
prawdzie, że „nie można tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa” (tamże).
3. Bez Chrystusa nie da się zrozumieć Podlasia
Świętujemy dzisiaj dziewiątą rocznicę pobytu Jana Pawła II w naszym
mieście. Jednocześnie dziesiąty czerwca obchodzimy jako Dzień Podlasia.
Taka jest wola Sejmików województw: lubelskiego, mazowieckiego i podlaskiego. Taka jest potrzeba naszych serc. Łączymy obie te treści i czynimy
to z całą świadomością, ponieważ Jan Paweł II jest tym, który nam dopomógł
i nadal dopomaga w zrozumieniu faktu, że bez Chrystusa nie zrozumiemy nie
tylko dziejów Polski, ale i historii Podlasia, zwłaszcza że nie chcemy zatrzymać
się na historii. Modlitwa Pana Jezusa w Wieczerniku ma wyraźnie przyszłościowy charakter. Pan Jezus modli się o jedność w miłości i miłość w jedności,
abyśmy rozwijali się i doskonalili jako ludzie, żebyśmy dynamicznie podchodzili do naszej teraźniejszości i z odwagą myśleli o przyszłości.
Korzystając z nauczania Mojżesza, możemy do nas samych odnieść
te słowa, które on wypowiadał z myślą o narodzie wybranym: „Ty jesteś narodem poświęconym twojemu Panu Bogu. Ciebie wybrał Twój Pan Bóg (...). Pan
wybrał was i znalazł upodobanie w was nie dlatego, że liczebnie przewyższacie wszystkie narody, gdyż ze wszystkich narodów jesteście najmniejszym, lecz
dlatego, że Pan was umiłował” (Pwt 7, 6-7).
Mówiąc o Polsce albo o naszej małej Ojczyźnie, jaką jest Podlasie,
doświadczamy niekiedy niepokoju o to, czy w tym wszystkim nie ma jakiegoś samouwielbienia, fałszywej dumy lub triumfalizmu. Mojżesz broni nas
przed taką niepewnością. Nasza moc i nasza nadzieja, nasze plany i działania nie z tego względu są nam tak drogie, że stoi za nimi nasza inteligencja
albo spryt. Nie. To nie o to chodzi. Nasza radość z bycia Podlasianinem
i zarazem Polakiem płynie z faktu, że uczestniczymy w Bożej miłości
i w Bożym programie wypływającym z dzieła stworzenia, że możemy tworzyć wciąż nową jakość naszego życia, że możemy stać na straży naszej godności i naszego ludzkiego powołania, że w ten sposób czynem i miłością
piszemy dalszy ciąg dziejów.
125
rok 2008
4. Czas na nową jakość w historii
Jan Paweł II, w czasie tej samej homilii mówił też: „Dzieje narodu zasługują na właściwą ocenę wedle tego, co wniósł on w rozwój człowieka i człowieczeństwa, w jego świadomość, serce, sumienie. To jest najgłębszy nurt
kultury. To jej najmocniejszy zrąb. To jej rdzeń i siła. Otóż tego, co naród
polski wniósł w rozwój człowieka i człowieczeństwa, co w ten rozwój również dzisiaj wnosi, nie sposób zrozumieć i ocenić bez Chrystusa. «Ten stary
dąb tak urósł, a wiatr go żaden nie obalił, bo korzeń jego jest Chrystus»
(ks. P. Skarga, Kazania sejmowe). Trzeba iść po śladach tego, czym – a raczej
kim – na przestrzeni pokoleń był Chrystus dla synów i córek tej ziemi.
I to nie tylko dla tych, którzy jawnie weń wierzyli, którzy Go wyznawali wiarą Kościoła. Ale także i dla tych, pozornie stojących opodal,
poza Kościołem. (...) Jeśli jest rzeczą słuszną, aby dzieje narodu rozumieć
poprzez każdego człowieka w tym narodzie – to równocześnie nie sposób
zrozumieć człowieka inaczej jak w tej wspólnocie, którą jest jego naród”
(Warszawa, 02.06.1979).
Mówiąc o narodzie myślimy o wszystkich naszych rodakach. Ale też,
zwłaszcza dzisiaj, koncentrujemy naszą uwagę na Podlasiu; do tego zachęca
nas rocznica obecności Jana Pawła II i Dzień Podlasia, tym bardziej,
że chcemy, aby dziesiąty czerwca w naszej małej ojczyźnie stał się Wielkim
Dniem Dziękczynienia, dziękczynienia za dar Jana Pawła II, za Jego obecność wśród nas, za nasze Podlasie.
W to dziękczynienie wpisujemy również fakt pośmiertnego odznaczenia
Orderem Orła Białego przez Prezydenta Polski ostatniego dowódcy powstania styczniowego ks. gen. Stanisława Brzóski. Miało ono miejsce 29 maja
tego roku w Sokołowie Podlaskim na placu, gdzie został powieszony nasz
Bohater. Długo musiał czekać ks. Stanisław Brzóska na ten wyraz wdzięczności ze strony państwa polskiego. Długo na to wydarzenie czekało Podlasie.
Ważne jest jednak to, że sprawiedliwości stało się zadość.
Możemy coraz spokojniej wczytywać się w nasze dzieje. Możemy
z coraz to większym zadziwieniem odnajdywać w nich to, o czym mówił
Jan Paweł II, możemy w nich coraz wyraźniej dostrzegać obecność
Chrystusa. Historia, jako nauczycielka życia niech nas prowadzi ku coraz
to intensywniejszej współpracy z Chrystusem. Taka przecież będzie historia, jaki jest dzień dzisiejszy.
126
„Twój Bóg, jest Bogiem, Bogiem wiernym (...)” (Pwt 7, 9)
Niech to nasze dzisiaj, niech to nasze podlaskie i polskie dzisiaj, ma
w sobie coraz więcej z przesłania Jezusa Chrystusa. Czerwiec, który ukazuje
nam Serce Boże, które nas tak umiłowało, równocześnie może stać się nie
tylko zwyczajnym zakończeniem roku szkolnego, ale przede wszystkim syntezą tego wszystkiego, co powinniśmy wynosić z każdej szkoły, także tej,
którą jest całe nasze życie.
5. Czas na nową jakość w codzienności
Na chwilę wejdźmy więc do jednej ze szkolnych sal. Pani Barbara
Wachowicz, czyli Basia z Podlasia, zakochana w Podlasiu, rozmiłowana
w Polsce, od lat zachęca nas do poznawania dziejów ojczystych, do korzystania
z naszej literatury. Chcąc przybliżyć młodzieży postać Tadeusza Kościuszki,
poprosiła gimnazjalistów ze szkoły w Zbludowicach, aby tak od serca, po
młodzieńczemu, napisali list do Naczelnika z prośbą o wskazówki dla współczesnych polityków na temat „dobrego i skutecznego rządzenia”.
Wiele przyszło takich listów. A jeden z nich zaczyna się tak: „Szanowny
Tadeuszu Kościuszko! Piszę do Pana w bardzo ważnej dla rodaków sprawie. Ta sprawa to moralność polityków w naszym kraju. Jestem zatroskaną
o losy naszego kraju uczennicą klasy trzeciej gimnazjum, która chce budować
przyszłość swoją i swoich dzieci w dobrym państwie, dlatego chciałam Pana
w tym liście prosić o wskazówki moralne dla współczesnych parlamentarzystów, gdyż niekiedy ich zachowanie budzi we mnie odrazę i zgrozę zarazem
i nie jest zachowaniem godnym ludzi, którzy reprezentują nas jako naród
i pełnią tak ważną funkcję społeczną”.
Jakie to zastanawiające, że ta młoda Polka nie pisze o przynależności partyjnej, nawet nie wspomina o kompetencjach; umieszcza te sprawy na drugim planie. Pisze o moralności i wie, do kogo pisze. Ona wie, że Tadeusz
Kościuszko w tej sprawie miałby wiele do powiedzenia, mówił o tym całą
swoją postawą. Przed złożeniem przysięgi na Rynku Krakowskim wziął
udział we Mszy Świętej w Kaplicy Loretańskiej u Ojców Kapucynów i tam
poprosił o poświęcenie jego szabli. Chciał bowiem, aby słusznej sprawie
służyła.
Niektórzy współcześni parlamentarzyści boją się rozpoczynać swe działania w imię Trójcy Przenajświętszej, w imię Jezusa Chrystusa. To nic, że tworzą buble. To nic, że marnują czas i pieniądze. To rzekomo ma odpowiadać
127
rok 2008
obowiązującym gdzieś standardom. Tylko czemu te standardy służą? Niestety,
nie człowiekowi, gdyż nie chcą bronić ludzkiego życia od poczęcia. Nie bronią moralności w postępowaniu i w ustawodawstwie, dlatego tak naprawdę
są obce człowiekowi. Ale czy w naszych czasach chodzi o człowieka, a może
tylko o konsumenta, a może tylko o podatnika?!
Najwyższy czas, abyśmy także w tej sferze naszego życia powracali
do Chrystusa.
6. Przyszłość jest w Chrystusie i z Chrystusem
Przybywając na tę Eucharystię od strony Warszawy, można było
zobaczyć wznoszący się ponad ziemię kopiec podlaski – miejsce pobytu
Jana Pawła II. Powstaje on z naszej ziemi przesiąkniętej krwią męczenników
i bohaterów, łzami matek. Powstaje jako znak papieskiej obecności, ale i znak
naszej pamięci. Powstaje jako miejsce, na którym ma stanąć krzyż, krzyż
Chrystusowy. To poprzez Krzyż Pan Jezus dokonał odkupienia. To w Krzyżu
jest nasze zbawienie. To Krzyż mówi nam najwięcej o Jezusie Chrystusie.
Planujemy poświęcenie go za rok, na dziesięciolecie pobytu papieża wśród
nas. Będziemy się też modlili, aby ten Krzyż świadczył wobec kolejnych
pokoleń o naszej wierności Chrystusowi. Chcemy, aby ten Krzyż głosił wiarę
każdej i każdego z mieszkańców Podlasia, aby w nim wyrażało się to, co jest
chlubą naszej małej ojczyzny. To zapewni nam dobrą przyszłość, to nas zjednoczy i wszczepi nas jeszcze mocniej w Chrystusową miłość!
Amen.
128
„Diakonami winni być ludzie godni (...)”
(1 Tt 3, 8)
(Jr 1, 4-9; 1 Tm 3, 8-10. 12-13; J 15, 9-17)
Święcenia diakonatu
Drohiczyn, 20 czerwca 2008 r.
Drodzy Bracia i Siostry!
1. Słowo Pana
Jeremiasz, jeden z czterech największych proroków, z całą szczerością
wyznaje, że to on sam usłyszał słowa Pana, przed chwilą odczytane, a z których wynika, że to Bóg jeszcze przed poczęciem znał go, poświęcił, a co więcej, już przed narodzeniem ustanowił go prorokiem dla narodów.
Jeremiasz bronił się przed tym powołaniem, tłumacząc się młodym wiekiem i brakiem krasomówczych zdolności. A wtedy sam Bóg go zapewnił:
„Nie mów: «Jestem młodzieńcem», gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę,
i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę. Nie lękaj się ich, bo jestem z tobą,
by cię chronić, mówi Pan. I wyciągnąwszy rękę, dotknął Pan moich ust
i rzekł mi: «Oto kładę moje słowa w twoje usta (...)»” (Jr 1, 7-9).
Z pewnością nieraz słyszeliśmy ten fragment Pisma Świętego, a może
nawet czytaliśmy gdzieś przy ambonie albo w samotności. Ale wówczas
brzmiały one inaczej. Mówiły o kimś dalekim, o czasach odległych, o rzeczywistości jakby obcej. Dzisiaj jest inaczej. Wszyscy jesteśmy świadkami, jak
129
rok 2008
alumn Marian przyjmuje akolitat, a pięciu akolitów otrzymuje święcenia diakonatu. Czas się więc skrócił, odległość stopniała, a to, co było obce, zamienia
się w bliskie.
Słowo Pana staje się rzeczywistością. To On bierze w posiadanie wasze
serca, umysły, dłonie, a właściwie całą osobowość. I co najważniejsze, o czym
trzeba pamiętać na zawsze, że wasze słowa mają być słowami Pana.
2. Kim jest diakon?
W związku z tym rodzi się pytanie: kim w takim razie winien być diakon? Kim macie być, kochani akolici: Karolu, Danielu, Wojciechu, Mariuszu
i Mariuszu Januszu? Kim chcecie być? Co robiliście przez ten czas seminaryjnego przygotowania, odkrywania i umacniania własnego powołania?
Dzisiaj tylko każdy z was wie najlepiej, w którym momencie dotarł do was
ten sam głos Pana, który przed wiekami usłyszał Jeremiasz! Ale to już historia. Natomiast liczy się to, w jaki sposób chcecie przyjąć Bożą wolę.
Najlepiej byłoby pójść za głosem św. Pawła. Upływa 2000 lat od jego
narodzin. Święcenia diakońskie przyjmujecie niemal w wigilię rozpoczęcia
Roku Pawłowego, dlatego powróćmy do tego, co pisał on Tymoteuszowi,
a co bez wątpienia odnosi się także i do was, mając na myśli diakońską
posługę. Apostoł Narodów spodziewa się, że diakoni są ludźmi godnymi,
„w mowie nie obłudni, nie nadużywający wina, nie chciwi brudnego zysku,
lecz utrzymujący wiarę w czystym sumieniu” (1 Tm 3, 8).
Zatrzymajmy się nieco nad tym ostatnim z przypomnianych zaleceń.
Cóż to bowiem znaczy utrzymywać tajemnicę wiary w czystym sumieniu?
Możemy się domyślać, że utrzymywać oznacza trwać w wierze, tą wiarą żyć
i wedle niej postępować. Nikt przecież z nas nie chce być jedynie zewnętrznym stróżem wiary, zwłaszcza że św. Paweł postuluje czyste sumienie. A czyste sumienie to tak jakby pole dobrze uprawione, na którym ziarno łatwo
kiełkuje, szybko rośnie i przynosi dobry plon.
Taką interpretację podpowiada nam sam św. Paweł, kończąc swoje
uwagi stwierdzeniem, że diakoni, którzy należycie wypełnią swoje zadania,
„zdobywają sobie zaszczytny stopień oraz pełną ufność w wierze, która jest
w Chrystusie Jezusie” (1 Tm 3, 13). Tym stopniem może w przyszłości okazać
się kapłaństwo. Tym stopniem może być równie dobrze podstawa do pełnej
ufności w wierze, którą dzieli się z nami Jezus Chrystus. W jednym i w drugim
130
„Diakonami winni być ludzie godni (...)” (1 Tt 3, 8)
wypadku staje się dla nas czymś oczywistym, że diakońska posługa ma swoje
źródło, swoją wagę i swój cel w wierze Chrystusowej, a dobrze spełniona przynosi wspaniały owoc w postaci szczególnego zaufania ze strony Zbawiciela.
3. A wszystko to jest owocem miłości
Przedziwne są dary, którymi hojnie nas darzy Pan Jezus, zwłaszcza że cała
inicjatywa jest po Jego stronie, po stronie Jego miłości. Wyraźnie o tym czytamy u św. Jana, gdzie Odkupiciel mówi do uczniów: „Jak Mnie umiłował
Ojciec, tak i Ja was umiłowałem” (J 15, 9). A przecież wszyscy pragniemy być
uczniami Chrystusa. Nasz tegoroczny program duszpasterski często o tym
fakcie przypomina.
Uczennicami i uczniami Pana Jezusa są, kochani akolici, wasze matki
i ojcowie, siostry i bracia, babcie i dziadkowie, przyjaciele i koledzy, nauczyciele i kapłani. Mogą być różne stopnie i różne dziedziny, w których to uczniostwo się spełnia. Jeden jest wszakże warunek – „Wytrwajcie w miłości mojej!”
(J 15, 9). Tak mówi Mistrz. A skoro jesteście dzisiaj tutaj, przy ołtarzu, to znaczy, że wasi rodzice, bliscy i wychowawcy wytrwali w Jego miłości. Wy natomiast wkraczacie na nowy stopień Chrystusowej miłości.
Miłość Chrystusowa jest wymagająca. Takim jest nasz Mistrz, który siebie samego oddał za nas. Wszystko poświęcił i dobre imię, i ziemskie życie,
gdyż „nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13). Tak postąpił Syn Boży. Wystarczyłoby Jego jedno
tchnienie, co najwyżej jedno słowo, aby obdarzyć nas największą miłością. On
wszakże wybrał pojmanie, proces i krzyż. A to wszystko ze względu na nas,
aby nam ułatwić zrozumienie i wejście w tę przestrzeń wiary, która zlewa się
z miłością.
Wielka jest tajemnica naszej wiary i najpiękniejsza jest tajemnica
Chrystusowej miłości! Czy jesteśmy gotowi otworzyć się całkowicie na jedno
i drugie? Czy jesteście gotowi, kochani akolici, oddać się bez reszty wierze
i miłości?
4. Nagrodą jest przyjaźń
Te pytania będą jeszcze nieraz powracać w waszym życiu. Niekiedy
z akcentem silniej położonym na wierze, a kiedy indziej na miłości. Będą
powracać w zmienionym porządku, ponieważ życie jest pełne dynamiki.
131
rok 2008
Posługa diakońska opiera się na Chrystusowym zaufaniu. Potwierdził
to Chrystus, gdy powiedział: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeśli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie,
co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem
wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 14).
Pan Jezus spodziewa się, że często będziecie sięgać do Jego nauki, aby
wasza wiara wciąż wzrastała, i jeszcze częściej będziecie zabiegać o to, aby być
prawdziwymi przyjaciółmi, żeby nie zranić Chrystusowej miłości. To On nas
wybrał. To On nas przeznacza do różnych zadań. To On będzie nadal z nami,
przychodząc nawet na każde nasze skinienie, ale przyjacielskie, z odwołaniem
się do Jego imienia. Aby zaś nie było jakichkolwiek wątpliwości, musimy się
darzyć miłością nawzajem.
5. Miłość wszystko przetrzyma
Miłość zaś pójdzie z nami na całą wieczność. Ku niej wciąż się kierujcie. Nie wchodzicie bowiem na tę nową drogą z tego tylko względu, że taka
jest wasza wola albo że macie odpowiednie zdolności czy talenty. Wszystko
to może być bardzo przydatne. Wy natomiast, jak mówi Benedykt XVI:
„Uczcie się Jezusa, wpatrujcie w Niego, pozwólcie, aby On was kształtował”
(Częstochowa, 26.05.2006).
Bądźcie czytelnym znakiem dla swego otoczenia. Głosząc zaś słowo
Boże, posługując w sakramentach, całym sposobem życia ukazujcie Kościół
Chrystusowy jako tę przestrzeń, którą nam pozostawił sam Pan Jezus, abyśmy
mieli gdzie z Nim się spotykać. Często też kierujcie wasze umysły w stronę
Ducha Świętego, a Jego moc niech uodparnia was na wszelkie słabości.
I proszę was, nie zapominajcie, że nie jesteście sami. Modlitwy nas tutaj
wszystkich zgromadzonych będą szły za wami. Łączcie się z nami w tej modlitewnej czujności, biorąc przykład z Matki Najświętszej, Służebnicy Pańskiej.
Amen.
132
„Dziś spełniły się te słowa Pisma,
któreście słyszeli” (Łk 4, 21)
(Iz 61, 1-3a; 1 Tm 4, 12-16; Mt 20, 25-28)
Święcenia kapłańskie
Hajnówka, dn. 21 czerwca 2008 r.
Drodzy Bracia i Siostry!
1. Duch Pański nad wami
Ze wzruszeniem staję dzisiaj przed ołtarzem w tej świątyni, aby sprawować Najświętszą Ofiarę i udzielić święceń kapłańskich czterem naszym
diakonom, a wśród nich diakonowi, mieszkańcowi tego miasta. Moje
wzruszenie płynie z faktu, że wypadło mi w ciągu minionych czternastu
lat dwukrotnie przewodniczyć obrzędom pogrzebowym najpierw śp. ks.
kan. Alfonsa Trochimiaka, a następnie świętej pamięci ks. prał. Mariana
Świerszyczyńskiego. Obu wspominam jako wspaniałych duszpasterzy, bez
reszty oddanych misji ewangelizacyjnej w kapłańskiej posłudze.
I proszę mi wybaczyć, kochani diakoni, że już teraz dostrzegam coś,
co w Chrystusowej wizji kapłaństwa będzie łączyło wasze leżenie krzyżem podczas Litanii do Wszystkich Świętych z ich przejściem z tego świata
do wieczności. I dlatego z głębi serca dziękuję Temu, który jako pierwszy
ofiarował się za nas, abyśmy życie mieli i to w obfitości. W Jego zaś osobie wdzięczność wyrażam wszystkim kapłanom, którzy umierając w Panu,
133
rok 2008
jednocześnie stają się tym ziarnem pszenicznym rodzącym nowe powołania.
Takim ziarnem pszenicznym jest bez wątpienia pascha Jana Pawła II, czasowo bliska Chrystusowej passze.
O tej przedziwnej duchowej więzi mogliśmy się przekonać, słuchając
pierwszego czytania z proroctwa Izajaszowego. Ten sam tekst blisko dwadzieścia wieków temu odczytał sam Zbawiciel w nazaretańskiej synagodze,
a po jego odczytaniu wypowiedział jakże znaczące słowa: „Dziś spełniły się te
słowa Pisma, któreście słyszeli” (Łk 4, 21). Spełniły się właśnie, w Nim będą
się spełniać dzięki wam.
Duch Pański jest nad nami. Duch Pański jest w tej świątyni. Duch
Pański jest z wami od początku waszego powołania na drogę ku kapłaństwu, kochani diakoni. On was namaszcza, posyła; macie głosić dobrą
nowinę ubogim, opatrywać rany serc złamanych, jeńcom zapowiadać
wyzwolenie, więźniom swobodę. Do was należeć będzie zapowiadanie roku
łaski Pana, ale też i dnia pomsty Bożej. Macie pocieszać zasmuconych, rozweselać płaczących, nieść wieniec zamiast popiołu, a olejek radości zamiast
szaty smutku.
Może wam wydawać się, że spada na was wyjątkowo dużo zadań, ale
przecież to nie wy sami będziecie pełnić tę misję. Będzie z wami sam Jezus.
2. W Eucharystii siła
Już od minionej niedzieli trwa 49. Międzynarodowy Kongres
Eucharystyczny w Quebec, na terenie Kanady. Jutro nastąpi jego zakończenie. Hasło kongresu zostało zaczerpnięte z encykliki Jana Pawła II Ecclesia de
Eucharistia i brzmi: „Eucharystia – dar Boga dla życia świata”.
Eucharystia jest więc darem i dla nas, i dla was, drodzy diakoni.
Eucharystia za chwilę będzie darem dla świata dzięki wam, dzięki waszej
posłudze kapłańskiej. A stanie się tak, ponieważ do was odnoszą się słowa
Jezusa: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14). I jako Chrystusowi
przyjaciele będziecie Go zapraszać każdego dnia na ołtarz i do serc, swojego
serca i serc obecnych w czasie eucharystycznej ofiary. My bowiem wszyscy
żyjemy w wierze i miłości dzięki Synowi Bożemu, gdyż „ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie” (J 6, 57).
Dzięki Eucharystii dokonuje się też najdziwniejsza jedność, jedność pomiędzy Bogiem i ludźmi: „W Komunii eucharystycznej realizuje się w podniosły
134
„Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli” (Łk 4, 21)
sposób wspólne, wewnętrzne zamieszkiwanie Chrystusa i ucznia: «Trwajcie we
Mnie, a Ja w was będę trwać» (J 15, 4)” (Jan Paweł II, Ecclesia de Eucharistia, 22).
Eucharystia jednoczy nas we wszystkim, co jest dobre, a zwłaszcza
na drodze do domu Ojca. Święty Jan Chryzostom pisze: „Czym w rzeczywistości jest chleb? Jest Ciałem Chrystusa. Kim stają się ci, którzy go przyjmują? Ciałem Chrystusa; ale nie wieloma ciałami, lecz jednym Ciałem.
Faktycznie, jak chleb jest jednością, choć składa się nań wiele ziaren, które
choć się nie znają, w nim się znajdują, tak że ich różnorodność zanika w ich
doskonałym zjednoczeniu – w ten sam sposób również my jesteśmy wzajemnie z sobą zjednoczeni, a wszyscy razem z Chrystusem”.
Eucharystia jest darem miłości, jest samą miłością. I nie można jej sprawować, nie można w niej uczestniczyć, aby nie umacniać się w miłości. Nigdy
o tym nie zapomnijcie. Bardzo was o to proszę, kochani diakoni: Adamie,
Marcinie, Łukaszu i Krzysztofie. Modlę się o to dzisiaj, a wy módlcie się
o to zawsze!
3. Bądźcie zawsze uczniami Jezusa
Nigdy nie dozwólcie, nie dopuśćcie do tego, aby wasze serca zamknęły
się jedynie w was. Wpatrując się w Chrystusa Eucharystycznego, sprowadzając Go na ołtarz, nie zapominajcie o bardzo ważnym poleceniu: „To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22, 19). A Chrystusowa pamiątka to Jego życie
i nauczanie, cierpienie i śmierć, zmartwychwstanie i zesłanie Ducha Świętego,
a przede wszystkim to miłość.
Jednocząc się z Chrystusem, macie stawać się i być swoistym znakiem
sakramentalnym dla całego świata, znakiem i narzędziem zbawienia dokonanego przez Chrystusa, światłem świata i solą ziemi (por. Mt 5, 13-16).
Co więcej, staniecie się przedłużeniem misji Chrystusa, o czym On mówi
wyraźnie: „Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam” (J 20, 21). To posłanie jest wyrazem Jego miłości i zaufania. Chrystus Pan bowiem wszystko to,
co wysłużył na krzyżu, zawierza teraz wam, waszym sercom, ustom i dłoniom. Ale żeby temu podołać, warto skierować uwagę ku nauczaniu św.
Pawła, gdyż jest on doskonałym przykładem ucznia Syna Bożego, w pełni
i bez reszty oddanego misji, do której został powołany.
A św. Paweł, pouczając Tymoteusza, dzieli się swoją nauką z nami.
Mamy być wzorem dla otoczenia w mowie, w miłości, w wierze i w czystości.
135
rok 2008
Apostoł Narodów nie zapomina o duchowej lekturze, ale kładzie nacisk
na wierność charyzmatom, mając na myśli kapłaństwo: „W tych rzeczach
się ćwicz, cały im się oddaj, aby twój postęp był widoczny dla wszystkich”
(1 Tm 4, 15). Kapłaństwa nie da się urzeczywistniać częściowo. Macie się cali
oddać kapłaństwu. I tylko wtedy zbawicie siebie „i tych, którzy (...) słuchają”
(1 Tm 4, 16). Kapłaństwo zaś powinno każdego dnia stawać się doskonalsze.
Kapłaństwo jest darem i tajemnicą, jak mówił Jan Paweł II. Kapłaństwo
jest darem i miłością, jest zaufaniem ze strony Pana Jezusa. A tajemnica
kapłaństwa to nic innego jak troska, aby serca kapłańskie były wciąż otwarte
na miłość.
4. Kapłaństwo jest służbą
Na zaufanie Chrystusa nie można odpowiedzieć inaczej, jak tylko całym
życiem, pełnym wdzięczności oddaniem, bezgraniczną służbą człowiekowi z miłości do Jezusa. On sam nas tego uczy. On sam daje przykład, jak
powinno się służyć. Mamy postępować „na wzór Syna Człowieczego, który
nie przyszedł, aby Mu służono – lecz aby służyć i dać swoje życie na okup
za wielu” (Mk 10, 45).
Bądźcie zawsze takiego ducha, a słabość was ominie, zgorszenie nie dosięgnie, zaś pokusy nie będą miały dostępu. A kiedy niebezpieczeństwo zacznie
dawać znać, idźcie przed tabernakulum, razem z Maryją i tak jak Ona była
przy żłóbku i przy krzyżu, wy trwajcie przy Nim. Na zawsze w waszej pamięci
niech głęboko zakorzenią się Jego słowa: „Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać
będę” (J 15, 4). I niczego wam więcej nie będzie potrzeba.
Amen.
136
„Teraz zaś już nie żyję, lecz żyje we mnie
Chrystus” (Ga 2, 20)
(Dz 12, 1-11; 2 Tm 4, 6-9. 16-18; Mt 16, 13-19)
50-lecie kapłaństwa ks. prał. Stanisława Kurka
Kosów Lacki, dn. 29 czerwca 2008 r.
Ukochani Bracia i Siostry!
1. Chrystus pyta wciąż
Ewangelia, wybrana na uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła,
przenosi nas pod Cezareę Filipową, gdzie Pan Jezus postawił Apostołom bardzo ważne pytanie: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” (Mt 16, 13).
Odpowiedzi Apostołów były różne, nawiązywały do wielu postaci Starego
Testamentu i były godne porównania. Nie odpowiadały jednak rzeczywistości i były dalekie od prawdy. Z tego to względu Pan Jezus stawia drugie pytanie, skierowane bezpośrednio do Apostołów: „A wy za kogo Mnie uważacie?”.
I wtedy zabiera głos św. Piotr, z mocą wyznając wiarę w Jezusa Chrystusa:
„Ty jesteś Mesjaszem, Synem Boga żywego” (Mt 16, 16). Zatrzymajmy
się przy tym wyznaniu właśnie dzisiaj, kiedy świętujemy Złoty Jubileusz
Kapłaństwa czcigodnego ks. prał. Stanisława Kurka, tutejszego proboszcza
i dziekana sterdyńskiego.
Zatrzymujemy się dlatego, ponieważ to pytanie od dwudziestu wieków stawia Pan Jezus kolejnym swoim uczniom. Z pewnością postawił je
137
rok 2008
przed laty, jeszcze przed wstąpieniem do wyższego seminarium duchownego, naszemu jubilatowi. Postawił je za pośrednictwem swego Objawienia
– Pisma Świętego, a może przez kapłana, jednego z tych, którzy pracowali
w Sobolewie nad Wisłą, a może za pośrednictwem mamy. Pan Jezus mógł
też to pytanie postawić przez usta śp. ks. Tadeusza Filabera, brata mamy,
kapłana diecezji siedleckiej. Na te nasze wątpliwości odpowiedź zna tylko
sam jubilat. Ale my chcemy do niej nawiązać, gdyż nie tylko czas zapytania
jest ważny. Liczy się treść odpowiedzi danej Chrystusowi, a brzmiała ona tak
samo, jak ta, której udzielił św. Piotr.
I od tej pory wszystko się zaczęło. To nic, że czasy nie były sprzyjające.
W mediach ówczesnych, w zakładach pracy i w szkołach nasilała się agitacja
antyreligijna. Wytaczano procesy kapłanom, biskupom, a ks. kard. Stefana
Wyszyńskiego nawet internowano. Wykonywane były wyroki śmierci. Przed
wierzącymi w Pana Boga zamykano drogę do awansów, do lepszej pracy.
Głos Chrystusa jednak przeważył i osiemnastoletni Stanisław podjął decyzję
pójścia za Chrystusem, wstąpienia do seminarium duchownego.
2. Kartki z życiorysu
Czcigodny ksiądz prałat urodził się 29 sierpnia 1934 roku, z ojca
Stanisława i z mamy Józefy Filaber. Przyszedł na świat w uroczej miejscowości nadwiślańskiej – w Sobolewie. Tam ukończył szkołę podstawową i liceum.
Do seminarium uczęszczał najpierw przez dwa lata w Drohiczynie, a potem
przez następne cztery lata studiował w Siedlcach. Święcenia kapłańskie przyjął w katedrze siedleckiej, z rąk ks. bp. Ignacego Świrskiego.
Pierwszą placówką wikariuszowską ks. Stanisława był Terespol, miasto
położone nad Bugiem na przeciw Brześcia, gdzie znajdowało się najważniejsze przejście graniczne pomiędzy Polską a Związkiem Sowieckim. Po
dwóch latach znalazł się na drugim krańcu diecezji siedleckiej, a mianowicie
w Osiecku, niemal na peryferiach Warszawy.
Pierwsza samodzielna placówka znowu wezwała ks. Stanisława
na wschód, do Klonownicy Dużej w dekanacie janowskim. Potem była
Żeszczynka i Motwica. Obie parafie są położone w dekanacie wisznickim.
Na terenie parafii Motwica znajduje się Romanów i muzeum poświęcone
J. I. Kraszewskiemu. Tam wielki pisarz spędzał lata dziecięce. Po ośmiu
latach pracy duszpasterskiej na placówce, która z racji obecności sióstr i braci
138
„Teraz zaś już nie żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20)
prawosławnych miała charakter typowo ekumeniczny, ksiądz jubilat został
przeniesiony w strony łukowskie i na lat dziewięć objął parafię Radoryż
Kościelny. Został mianowany dziekanem dekanatu adamowskiego. Z rodzinnych stron autora Starej Baśni trafił w okolice związane z latami dziecięcymi
Henryka Sienkiewicza.
W tamtych czasach posługa duszpasterska wymagała wielkiej odwagi
i poświęcenia. Religię wyrzucono ze szkół. Trzeba było organizować punkty
katechetyczne. Władze nie pozwalały na takie praktyki. Karały księży i tych,
którzy użyczali im swoich mieszkań w celu nauczania religii. Wierność
Kościołowi okazywana przez naszych ojców sprawiła, że w żadnej miejscowości nie zabrakło punktu katechetycznego. Warunki były ubogie. Nie było
przecież materiałów pomocniczych i brakowało wielu innych rzeczy, ale był
duch, było poczucie szczególnej misji. Były dzieci. Przychodziła młodzież.
Kościół żył! W kolejnej epoce zbawczych dziejów można było przekonać się,
że to właśnie Jezus Chrystus jest prawdziwie Mesjaszem, Synem Bożym.
3. Kosowskie doświadczenia
Nasz jubilat został potem wezwany do Kosowa Lackiego, gdzie spędził
niemal połowę kapłańskiego posługiwania. Trwał jeszcze system ateistyczny,
ale dawało się zauważyć nadzieję na zmiany. Wybór Jana Pawła II i Jego
serdeczna modlitwa, wypowiedziana na placu Zwycięstwa, obecnym placu
Józefa Piłsudskiego już w roku 1979: „Niech zstąpi Duch Twój i niech odnowi
oblicze ziemi, tej ziemi” (Warszawa, 02.06.1979), zaczynały przynosić owoce.
Kosów Lacki przyjął nowego proboszcza z nadzieją. Trzeba było remontować kościół, od zewnątrz i od wewnątrz. Trzeba było myśleć o nowym
wystroju prezbiterium. Należało poszerzyć cmentarz grzebalny i postawić na nim kaplicę. Brakowało sali na spotkania i zaplecza parafialnego.
To wszystko stawało się krok po kroku, a dzisiaj jest już rzeczywistością.
Nie można też zapomnieć o licznych szkołach, w których dzieci czekały
na katechizację i o całym duszpasterstwie, a więc o licznych praktykach
religijnych, o dobrym funkcjonowaniu kancelarii parafialnej i ładzie w całej
administracji.
To wszystko zostało ujęte w przemyślanym programie duszpasterskim,
w którym na pierwszym miejscu była Eucharystia, posługa sakramentalna,
a zwłaszcza spowiedź święta.
139
rok 2008
Nie zabrakło wiernym okazji do korzystania z sakramentu pojednania
i Eucharystii. Jedne i drugie odwiedziny Matki Bożej, w znaku jasnogórskim
i znaku fatimskim, a następnie obecność Chrystusa miłosiernego, wcześniej
Wielki Jubileusz Roku Świętego – to wszystko sprzyjało ożywianiu i odradzaniu się naszej religijności. A dzisiaj pragniemy za to dziękować Panu Bogu
i Matce Najświętszej.
4. Przygoda ze św. Pawłem
Uroczystość dzisiejsza przypomina nam obok św. Piotra – drugą kolumnę
Kościoła, Apostoła Narodów, św. Pawła. Wczoraj wieczorem Ojciec Święty
Benedykt XVI w Bazylice św. Pawła za Murami ogłosił Rok Pawłowy
ustanowiony z okazji dwutysięcznej rocznicy narodzin Apostoła Narodów.
Ojciec Święty pragnie przez ten rok przybliżyć współczesnym ludziom ducha
św. Pawła i jego apostolskiej gorliwości.
W Drugim Liście do Tymoteusza Apostoł pisze, że jest świadom, iż czas jego
odejścia z tego świata jest bliski: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg
ukończyłem, wiarę ustrzegłem” (2 Tm 4, 7). To są jego słowa, a za nimi kryje
się wielki duch, który nie znał przeszkód, nie martwił się trudnościami, które
napotykał w przepowiadaniu Ewangelii. To są wszystko trudności, które były
również udziałem naszego jubilata. Inne były czasy, inna cywilizacja, ale myśl
ta sama i ten sam duch. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, aby i w tej świątyni za św. Pawłem powiedzieć: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie
Chrystus” (Ga 2, 20). Tak było przez te pięćdziesiąt lat i tak niech będzie jak
najdłużej.
5. Spotkanie ze św. Franciszkiem
Pragniemy też dzisiaj wspomnieć postać św. Franciszka, który jest szczególnym patronem księdza jubilata. Przesłanie św. Franciszka docierało do ks.
Stanisława najpierw przez ruch tercjarski, przez cześć dla św. Maksymiliana
i przez pamięć o bł. Honoracie Koźmińskim, urodzonym w XIX wieku
w Białej Podlaskiej.
Najważniejszym jednak przeżyciem było spotkanie się ze św. Franciszkiem
tutaj, w Kosowie Lackim, kiedy to odnowiono obraz Ekstaza św. Franciszka,
pochodzący ze szkoły El Greco. Obraz św. Franciszka, który z woli Bożej przypisany został do Kosowa Lackiego, stał się źródłem troski i licznych wysiłków
140
„Teraz zaś już nie żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20)
podejmowanych, aby mógł powrócić do swoich. To dzięki temu zaangażowaniu możemy się cieszyć z decyzji przedstawiciela Stolicy Apostolskiej, stwierdzającej prawną przynależność tego obrazu do tutejszej parafii. Biedaczyna
z Asyżu, który za życia nie lubił wielkich miejscowości, mógł także teraz
w swoim obrazie zamieszkać w tym podlaskim Asyżu.
Jeżeli jednak wspominam dzisiaj dzieło El Greco, to czynię to nie tylko
ze względu na prawdę historyczną. Jest jeszcze jeden motyw, niesłychanie
istotny. Święty Franciszek bowiem od ośmiu wieków jest jednym z najcudowniejszych mistrzów i nauczycieli w zakresie przeżywania wielkości daru
powołania kapłańskiego.
Otóż Asyski Patriarcha w swoim Testamencie zamieścił wyjątkowe słowa.
Czytamy tam: „Potem dał mi Pan i daje tak wielkie zaufanie do kapłanów,
którzy żyją według zasad świętego Kościoła Rzymskiego ze względu na ich
godność kapłańską, że chociaż prześladowaliby mnie, chcę się do nich zwracać. I chociaż miałbym tak wielką mądrość jak Salomon, a spotkałbym bardzo biednych kapłanów tego świata, nie chcę wbrew ich woli nauczać w parafiach, w których oni przebywają. I tych, i wszystkich innych chcę się bać,
kochać i szanować jako moich panów (...). I postępuję tak, ponieważ na tym
świecie nie widzę niczego wzrokiem cielesnym z Najwyższego Syna Bożego,
tylko Jego Najświętsze Ciało i Najświętszą Krew, które oni przyjmują i oni
tylko innym udzielają” (Testament, 6-10).
Głęboko wierzę, że treść tych słów św. Franciszka daje o sobie znać także
w tej świątyni. To jej zawdzięczamy każde nowe powołanie. Ono nas prowadzi przed Najświętszy Sakrament, aby tam szukać wsparcia i pokrzepienia.
To nauczanie św. Franciszka pomaga w przeżywaniu kapłaństwa i w jego
wypełnianiu w ramach duszpasterskiej posługi. To ono znajduje swój wyraz
w wyznaniu Ojca Świętego Jana Pawła II, że „każde powołanie kapłańskie w swej najgłębszej warstwie jest tajemnicą, jest darem, który nieskończenie przerasta człowieka” (Dar i Tajemnica, Kraków 2005). Tak to czujesz,
Kochany Jubilacie. I tak jest w rzeczywistości. Na pewno niejeden raz zdarzało Ci się powtarzać za ks. Janem Twardowskim:
„Własnego kapłaństwa się boję,
własnego kapłaństwa się lękam
i przed kapłaństwem w proch padam
i przed kapłaństwem klękam” ([*** Własnego kapłaństwa...]).
141
rok 2008
6. Odznaczenia i urzędy
Kapłańska posługa to nie tylko sprawowanie Najświętszej Ofiary, udzielanie sakramentów świętych, odprawianie nabożeństw, przewodniczenie licznym praktykom, wspomaganie potrzebujących, pamięć o chorych i przechodzących do wieczności.
Kapłańska posługa to także administracja, porządek w kancelarii parafialnej i bezpieczeństwo całego zaplecza materialnego, służącego misji ewangelizacyjnej. Co więcej, kapłańska posługa to także udział w odpowiedzialności organizacyjnej za Kościół, to różne stanowiska i urzędy.
Księdzu Prałatowi wypadło piastować wiele różnych urzędów, poczynając od zadań proboszczowskich. Przez lata był dziekanem dekanatu adamowskiego, a potem wicedziekanem i od dziesięciu lat dziekanem dekanatu sterdyńskiego. W ramach diecezji siedleckiej Ksiądz Prałat należał
do Komisji do Spraw Struktur Diecezji w przygotowaniach do II Synodu
Diecezji Siedleckiej, czyli Podlaskiej, był członkiem Komisji do Spraw
Administracji i Finansów I Synodu Diecezji Drohiczyńskiej. Uczestniczy
w pracach Diecezjalnej Rady Duszpasterskiej. Natomiast w trakcie przygotowań do pielgrzymki Jana Pawła II w Drohiczynie ks. Stanisław wchodził w skład Komisji do spraw Duszpasterskich Diecezjalnego Komitetu
Organizacji Pielgrzymki Jana Pawła II do Drohiczyna.
Kościół nie zapominał o dostojnym jubilacie także przy okazji różnych
odznaczeń, gdyż jeszcze w czasach siedleckich, w 1989 roku, został obdarzony godnością kanonika honorowego Kolegiackiej Kapituły Janowskiej,
aby w cztery lata potem zostać kanonikiem gremialnym Drohiczyńskiej
Kapituły Katedralnej.
Ojciec Święty Jan Paweł II w roku 1997 przyznał godność kapelana Jego
Świątobliwości, z którą wiąże się piękny tytuł prałata.
Wspominając pokrótce wiele różnych wydarzeń, doświadczeń i przeżyć,
chciałbym jak najprościej ukazać piękno i wielowymiarowość kapłańskiego
powołania, kapłańskiej misji i kapłańskiego życia. A wszystko po to, abyśmy jak
najszczerzej wespół z dzisiejszym jubilatem mogli śpiewać dziękczynne Te Deum.
7. Te Deum laudamus
Całe posługiwanie kapłańskie jest tak naprawdę śpiewaniem Te Deum,
Ciebie, Boże, wielbimy. Dziękczynieniem jest przecież każda Eucharystia. Tak
142
„Teraz zaś już nie żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20)
jak darem jest obecność eucharystyczna Jezusa wśród nas, tak i darem jest
kapłaństwo. Eucharystia jest darem miłości i kapłaństwo jest darem miłości.
Jan Paweł II pisze w encyklice Ecclesia de Eucharistia (29): „Często powtarzane przez Sobór Watykański II wyrażenie, według którego «kapłan pełniący posługę dzięki świętej władzy, jaką się cieszy w osobie Chrystusa
(in persona Christi), sprawuje Ofiarę eucharystyczną» (por. Lumen Gentium, 10
i 28; Presbyterorum Ordinis, 2). (...) wyrażenie in persona Christi «znaczy więcej
niż w imieniu czy w zastępstwie Chrystusa. In persona to znaczy: w swoistym
sakramentalnym utożsamieniu się z Prawdziwym i Wiecznym Kapłanem,
który Sam tylko Jeden jest prawdziwym i prawowitym Podmiotem i Sprawcą
tej swojej Ofiary (...)» (Dominicae Cenae, 8). Posługa kapłanów, którzy otrzymali
sakrament Święceń, w ekonomii zbawienia wybranej przez Chrystusa ukazuje,
że Eucharystia przez nich sprawowana jest darem (...). Jest on [kapłan] darem,
który wspólnota otrzymuje dzięki sukcesji biskupiej pochodzącej od Apostołów”.
(Ecclesia de Eucharistia, 29).
Czcigodny i kochany księże jubilacie, pozwól, że wdzięczni Panu Bogu
za dar kapłaństwa, jaki ci ofiarował, razem z tobą będziemy śpiewać dziękczynne Te Deum, wypraszając jednocześnie za pośrednictwem Matki kapłanów łaski potrzebne ci na kolejne lata radosnej i ofiarnej służby kapłańskiej.
Amen.
143
„(...) dał mi Pan i daje tak wielkie
zaufanie do kapłanów”
(Za 9, 9-10; Rz 8, 9. 11-13; Mt 11, 25-30)
50-lecie kapłaństwa o. Henryka Tadeusza Krajewskiego OFM Cap.
Lublin-Poczekajka, dn. 6 lipca 2008 r.
Drodzy Bracia i Siostry!
1. Radość z kapłańskiego powołania
Prorok Zachariasz, mając na myśli Jezusa Chrystusa, zapowiada radość
dla Syjonu i radość dla Jerozolimy. Woła z przejęciem: „Raduj się wielce, Córo
Syjonu, wołaj radośnie, Córo Jeruzalem! Oto Król twój idzie (...)” (Za 9, 9). Ten
Król jako „Pokorny – jedzie na osiołku” (Za 9, 9), ale nie to jest istotne. Ważna
jest nadzieja, z jaką przybywa, a jest nią pokój, który zostanie obwieszczony
i będzie tak „aż po krańce ziemi” (Za 9, 10).
Wsłuchując się w te słowa, zagłębiając się w powyższe treści, rozumiemy
dobrze proroka Zachariasza, gdyż ma on wystarczające motywacje, aby się
cieszyć i dzielić się tą radością z innymi. Na szczególne przesłanki tej radości
zwraca uwagę św. Paweł w Liście do Rzymian, domagając się od chrześcijan, aby
otwierali się na Ducha Pańskiego, odrzucali to, co jest cielesne, gdyż do pełni
życia możemy być przywróceni jedynie „mocą mieszkającego” (Rz 8, 11)
w nas Chrystusowego Ducha.
Duch ten współpracuje bowiem z ludźmi o prostym sercu i tylko tacy
są w stanie usłyszeć zaproszenie Syna Bożego: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy,
144
„(...) dał mi Pan i daje tak wielkie zaufanie do kapłanów”
którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28). On
jest łagodny i pokorny sercem. On niesie ukojenie dla dusz naszych. Ten
fragment z Mateuszowej Ewangelii jest obecny w uroczystość św. Franciszka
i często, kiedy wspominamy licznych naśladowców Biedaczyny z Asyżu.
I to Pan sprawił, że właśnie dzisiaj możemy odwołać się zarówno do tych słów
tak nam bliskich, jak i do pierwszego i drugiego czytania. Możemy do tych
treści nawiązać, kiedy świętujemy Złoty Jubileusz Kapłaństwa drogiego nam
o. Henryka Tadeusza Krajewskiego z kapucyńskiej rodziny zakonnej. Nic więc
dziwnego, że towarzyszy nam radość, że wpatrujemy się w działanie Ducha
Świętego i dziękujemy Panu Jezusowi za zaproszenie do podążania za Nim.
2. Z ziemi łomżyńskiej wezwany
Tę wdzięczność wyrażamy wespół z o. Henrykiem, który przyszedł
na świat 10 lipca 1931 roku, z ojca Stanisława i matki Teofilii z d. Ślesińskiej
w Ćwikłach-Rupie, na terenie parafii Kołaki Kościelne, na pograniczu
Mazowsza i Podlasia, w jednym z zaścianków szlacheckich. Piękna to ziemia.
Jest to ziemia wielkiego abp. Romualda Jałbrzykowskiego, najpierw biskupa
łomżyńskiego, a następnie metropolity wileńskiego, bohatersko służącego
Kościołowi, w czasie II wojny światowej prześladowanego przez Niemców
i Sowietów, usuniętego z Wilna po wojnie.
Jest to ziemia jednego z najwspanialszych proboszczów, jakim był ks.
Pianko. To w tej parafii pracował ks. bp Edward Samsel, późniejszy pasterz
ełcki. Jest to ziemia ludzi wiernych Kościołowi i Polsce.
Jest to wreszcie ziemia licznych powołań kapłańskich i zakonnych, zwłaszcza kapucyńskich. Z samej przecież miejscowości Ćwikły-Rupie pochodzi
trzech kapucynów. Najpierw należy wskazać na brata Adama Krajewskiego,
który półtora roku temu odszedł z tego świata i został pochowany na cmentarzu w Serpelicach, w parafii, która zawdzięcza mu powstanie Kalwarii
Podlaskiej.
W roku zaś 1950 wstępuje do nowicjatu br. Eliasz Gołaszewski i dzisiejszy jubilat, młodszy brat Adama Krajewskiego, który dzięki przykładowi
brata postanowił zostać kapucynem. Liceum ukończył w Lubartowie, korzystając z opieki i pomocy brata Adama, wspaniałego ogrodnika, cieszącego
się wielkim szacunkiem u ludzi pomimo wrogości, jaką wówczas okazywały
władze komunistyczne.
145
rok 2008
3. Na franciszkańskiej drodze
Czcigodny jubilat udał się do Nowego Miasta nad Pilicą, aby tam
u grobu bł. Honorata Koźmińskiego i innych wspaniałych postaci zakonnych, w wigilię Wniebowzięcia Matki Bożej roku 1950 rozpocząć nowicjat.
I tak się stało. Wokół dawały się słyszeć głosy o nagonce na Kościół, o różnych złych zamiarach władz w stosunku do zakonów, ale klasztor nowomiejski trwał na swojej pozycji. Po roku przypadają pierwsze śluby zakonne,
złożone na trzy lata. I czcigodny jubilat opuszcza Nowe Miasto, aby podjąć
studia seminaryjne. Na horyzoncie pojawi się Łomża, ale dopiero Lubelskie
Seminarium Duchowne zapewni pełne wykształcenie. I tak w roku 1954
składa śluby wieczyste, a 1 lipca przed pięćdziesięciu laty o. Henryk otrzymał
święcenia kapłańskie.
Przygotowując się do kapłaństwa i przyjmując święcenia kapłańskie,
z pewnością pamiętał o tym, co w odniesieniu do kapłanów napisał w swoim
Testamencie św. Franciszek z Asyżu. Ważne to pouczenie. Biedaczyna z Asyżu
wyznaje: „Potem dał mi Pan i daje tak wielkie zaufanie do kapłanów, którzy
żyją według zasad świętego Kościoła Rzymskiego ze względu na ich godność
kapłańską, że chociaż prześladowaliby mnie, chcę się do nich zwracać. I chociaż miałbym tak wielką mądrość jak Salomon, a spotkałbym bardzo biednych kapłanów tego świata, nie chcę wbrew ich woli nauczać w parafiach,
w których oni przebywają. I tych, i wszystkich innych chcę się bać, kochać
i szanować jako moich panów. (...) I postępuję tak, ponieważ na tym świecie
nie widzę niczego wzrokiem cielesnym z Najwyższego Syna Bożego, tylko
Jego Najświętsze Ciało i Najświętszą Krew, które oni przyjmują i oni tylko
innym udzielają” (Testament, 6-10).
To głębokie przekonanie św. Franciszka o szczególnym charakterze
kapłańskiego powołania nie mogło pozostać bez echa. Ono przygotowało
i ukształtowało postawę pełną szacunku i wdzięczności względem Jezusa
Chrystusa za obdarzenie ludzi kapłańską misją i służbą.
Czcigodny jubilat wciąż pamięta o słowach św. Franciszka tak w odniesieniu do tego kapłaństwa, w którym sam uczestniczy, jak i do każdego
kapłaństwa, patrząc na nie oczyma Asyskiego Patriarchy, a właściwie
poprzez jego serce. Widać to w twoim, o. Henryku, odnoszeniu się do każdego kapłana.
146
„(...) dał mi Pan i daje tak wielkie zaufanie do kapłanów”
4. W eucharystycznym zjednoczeniu
Na temat kapłańskiego posłannictwa często wypowiadał się Ojciec
Święty Jan Paweł II i to przeważnie w łączności z Eucharystią. Podobnie
zresztą czuł i pisał św. Franciszek. W encyklice, ogłoszonej pod koniec życia,
nasz papież pisze: „Często powtarzane przez Sobór Watykański II wyrażenie, według którego «kapłan pełniący posługę dzięki świętej władzy, jaką
się cieszy w osobie Chrystusa (in persona Christi), sprawuje Ofiarę eucharystyczną» (por. Lumen Gentium, 10 i 28; Presbyterorum Ordinis, 2). (...) wyrażenie in persona Christi «znaczy więcej niż w imieniu czy w zastępstwie Chrystusa. In persona to znaczy: w swoistym sakramentalnym utożsamieniu się
z Prawdziwym i Wiecznym Kapłanem, który Sam tylko Jeden jest prawdziwym i prawowitym Podmiotem i Sprawcą tej swojej Ofiary (...)» (Dominicae
Cenae, 8). Posługa kapłanów, którzy otrzymali sakrament Święceń, w ekonomii zbawienia wybranej przez Chrystusa ukazuje, że Eucharystia przez nich
sprawowana jest darem (...). Jest on [kapłan] darem, który wspólnota otrzymuje dzięki sukcesji biskupiej pochodzącej od Apostołów” (Ecclesia de Eucharistia, 29).
Kapłaństwo jest darem, najpierw dla samego kapłana, a następnie dla
całej wspólnoty wierzących w Chrystusa. Darem jest również Eucharystia.
Eucharystia staje się darem dzięki kapłańskiej posłudze. Do każdego też
z kapłanów odnoszą się słowa Syna Bożego: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi”
(J 15, 14). Przyjaźń jest także darem, ale i zobowiązaniem. Kapłan jako przyjaciel Chrystusa zaprasza Go każdego dnia na ołtarz i do serc; do swojego
serca i do serc wszystkich, którzy to zaproszenie rozumieją, którzy wierzą
Synowi Bożemu, którzy pamiętają na Jego zapowiedź: „Ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie” (J 6, 57). Będzie żył wiecznie.
Dzięki Eucharystii dokonuje się wyjątkowa jedność, zjednoczenie pomiędzy kapłanem i Chrystusem, pomiędzy przyjmującymi Jego Ciało i Krew,
a Nim samym. Mówił o tym Jan Paweł II: „W Komunii eucharystycznej realizuje się w podniosły sposób wspólne, wewnętrzne zamieszkiwanie
Chrystusa i ucznia: «Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwać»” (J 15, 14)
(Ecclesia de Eucharistia, 22).
I tak się dzieje w życiu jubilata od pół wieku. On trwa w Chrystusie,
a Chrystus trwa w nim! I tak było wszędzie, w Polsce i w Stanach
Zjednoczonych.
147
rok 2008
5. Za przykładem św. Pawła
Ojciec Henryk zaraz po święceniach kapłańskich został skierowany
do pracy duszpasterskiej w dynamicznie rozwijającej się parafii, jaką była ta
wspólnota, w której jesteśmy, gdy osiedle powstawało po osiedlu. Kościołów
brakowało. Nie było sal katechetycznych. Maleńka kapliczka, budowana dla
stu osób, nie była w stanie sprostać 5000, a później 10, 20 i blisko pięćdziesięciu tysiącom ludzi. Nasi poprzednicy, a razem z nimi jubilat, robili wszystko,
aby na różne strony poszerzać kaplicę. Zrezygnowali z paru pomieszczeń
mieszkalnych, wdarli się pod ziemię. I chociaż oczy i uszy partii śledziły
wszystko i wszystkich, to jednak miejsc przybywało. Nasi bracia wykorzystali w tym celu każdy obiekt gospodarczy, zabezpieczając mieszkania
i salki katechetyczne. Obecni w tej świątyni dobrze pamiętają, jakie procesje
dzieci i młodzieży można było zobaczyć każdego dnia na trasie od LSM-u aż
do poczekajkowskiej Porcjunkuli.
Ze względu jednak na prośby naszych braci, którzy po wojnie nie
mogli wrócić do Polski i pracowali wśród naszych rodaków w Stanach
Zjednoczonych, przełożeni kapucyńskiej prowincji postanowili wysłać
za ocean kilku młodych braci, a wśród nich dzisiejszego jubilata. Nie było
to łatwe. Ojciec Henryk mógłby godzinami opowiadać o swoich staraniach,
ale w końcu w połowie lat sześćdziesiątych zdołał otrzymać paszport i udał
się do Stanów Zjednoczonych.
Początkowo zatrzymał się w New Jersey, gdzie była główna siedziba
polskich kapucynów, związana z domem zakonnym w Oak Ridge. Trzeba
było pogłębiać znajomość języka angielskiego, aby następnie udać się
do parafii prowadzonej przez zakon w Broken Arrow, w stanie Oklahoma.
Niestety, klimat pustynny nie sprzyjał zdrowiu młodego misjonarza, wraca
on więc nad wschodnie wybrzeże i rozpoczyna swoją posługę w parafii
św. Krzyża w Trenton, gdzie proboszczem był wyjątkowy kapłan,
ks. prał. Tadeusz Wojciechowski, urodzony już w Stanach Zjednoczonych,
ale tak kochający Polskę, że mógłby nas uczyć miłości do Ojczyzny.
Przekonałem się o tym, gdy odwiedziłem go kilka lat temu, niemal przed
śmiercią. Pokazał mi wówczas wiele fotografii i choć były one robione
na obczyźnie, każda z nich miała coś z Polski.
Podobnego ducha ma następca ks. Tadeusza Wojciechowskiego –
ks. Edward Arnister, również urodzony w Stanach Zjednoczonych, ale jego
148
„(...) dał mi Pan i daje tak wielkie zaufanie do kapłanów”
rodzice pochodzili z Łomży, a więc to jest dodatkowy motyw zbliżający
do siebie obu kapłanów. Ojciec Henryk cieszył się szacunkiem obu proboszczów. Pamiętam jubileusz 25-lecia jego kapłaństwa, obchodzony w Trenton.
Przybył na tę uroczystość polskiego pochodzenia bp Edward Kmieć, liczni
kapłani i wielka rzesza naszych rodaków. To byli potomkowie głównie dziewiętnastowiecznej emigracji, ale głęboko zrośnięci z polskością. Ta polskość
dzięki obecności jubilata jakby się odradzała, krzepła i wzrastała.
W Stanach Zjednoczonych o. Henryk miał także wiele zadań związanych
z odpowiedzialnością za kapucyńską wspólnotę. Był bowiem przełożonym
domu w Oak Ridge, radnym, a następnie delegatem prowincjała. Do jego
zadań należała troska o formację zakonną, o zabezpieczenie warunków
życia, o podział pracy. Ojciec Jubilat wypełniał te obowiązki z całym oddaniem. Zabiegał również o poszerzenie możliwości ewangelizacyjnej polskich
kapucynów, zdołał uzyskać kolejną placówkę polonijną w New Brunswick.
A ponieważ większość obecnych tam braci przeszła przez obóz koncentracyjny, troszczył się również o godną pomoc na starość. Tym natomiast, którzy
chcieli, przygotowywał powrót do Polski.
A św. Paweł cieszył się w niebie, że ma na ziemi kolejnego naśladowcę,
który nie patrzy na odległości, na różne cywilizacje, zagrożenia i kłopoty,
ale stara się wszędzie głosić Jezusa Chrystusa. Upływa 2000 lat od narodzin Apostoła Narodów. Tydzień temu papież Benedykt XVI rozpoczął Rok
św. Pawła. Warto więc powracać do życia i działalności św. Pawła także dzisiaj, gdy dziękujemy Panu Bogu za kolejnego naśladowcę Apostoła Narodów.
Potrzebujemy przecież jego ducha i zapału, jego poświęcenia i odwagi, a przede
wszystkim jego zawierzenia Chrystusowi. Jego bowiem było stać, aby powiedzieć: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20).
Taką też drogą podążał dzisiejszy Jubilat.
6. Powrót do Polski
W związku z osiągniętym wiekiem emerytalnym o. Henryk postanowił wrócić do Polski. Przybył w to miejsce, z którego odjechał. Inny zastał
już Kościół, bogatsze zaplecze duszpasterskie, choć parafia okazała się mniejsza. Znalazł życzliwe przyjęcie w domu zakonnym, który jest jednocześnie
siedzibą Kapucyńskiego Wyższego Seminarium Duchownego. Powrót więc
okazał się powrotem do gniazda.
149
rok 2008
A o. Henryk, jakby stąd nie wyjeżdżał, z całym entuzjazmem i na ile
pozwala zdrowie, podejmuje różne prace i obowiązki. Serdecznie opiekuje
się swoim starszym bratem Adamem, często go odwiedzając w Serpelicach,
zawsze przywożąc wiele radości i wiele nadziei. A te spotkania jakby przypominały ćwiklański dom, szlachetnych rodziców, kochające się rodzeństwo i tę stale żywą obecność wiary w Trójcę Przenajświętszą oraz w jeden,
powszechny, apostolski i święty Kościół. Nasi wszakże rodacy zza oceanu
pamiętali o swoim duszpasterzu. Ciągle zapraszali, aby dopóki może, odwiedzał ich i służył kapłańską dłonią i sercem. Ojciec Henryk nie oszczędzając
siebie, pojechał w kolejną podróż duszpasterską, aby tam pracować choćby
parę miesięcy, a po śmierci brata Adama nawet dłużej. Pamięć na podróże
św. Pawła zakorzeniła się głęboko w jego sercu i w woli.
7. Te Deum laudamus
Kochany o. Henryku! Dar kapłaństwa przyjmowałeś z wielką pokorą,
biorąc przykład od Matki Najświętszej. Tę tajemnicę starałeś się rozjaśniać
swoją miłością do Jezusa Chrystusa. Wiele mogliby powiedzieć o Twoim
kapłaństwie ci, których chrzciłeś, spowiadałeś; wobec których sprawowałeś
Eucharystię; którym asystowałeś przy ślubie. Za Janem Pawłem II spokojnie może ojciec powtarzać, że „Każde powołanie kapłańskie w swej najgłębszej warstwie jest tajemnicą, jest darem, który nieskończenie przerasta człowieka”. Tak to z pewnością czułeś. Tak to jest. Jakże wymownie ujmuje tę
prawdę św. Jan Chryzostom, nauczając: „Ci, co zamieszkują ziemię i na niej
pędzą życie, zostali posłani, by szafować niebieskimi skarbami, i otrzymali
moc, jakiej nie dał Bóg aniołom. Nie do tych ostatnich bowiem powiedziano:
«Cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a cokolwiek rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane i w niebie». Władcy ziemscy mają moc
wiązania, ale ciał tylko, natomiast te więzy dotykają samej duszy i przebijają
niebiosa. Co czynią kapłani na ziemi, to Bóg zatwierdza w niebie – za wyrokiem sług idzie Pan”.
Tylko w kapłaństwie tak się dzieje, że za decyzją kapłana – sługi idzie
wola Boża. Przedziwna to tajemnica. Czyż nie powinniśmy w takim razie
za ks. Janem Twardowskim wołać:
„Własnego kapłaństwa się boję,
Własnego kapłaństwa się lękam
150
„(...) dał mi Pan i daje tak wielkie zaufanie do kapłanów”
i przed kapłaństwem w proch padam
i przed kapłaństwem klękam” ([*** Własnego kapłaństwa...]).
A kogo stać na taką postawę, ten zginając kolana przed Panem, potrafi
pochylić się nad każdym człowiekiem. I dlatego z radością i wdzięcznością możesz świętować Złoty Jubileusz kapłaństwa, bo Pan jest z tobą,
o. Henryku. Niech nadal będzie z tobą! Niech przysparza ci lat i niech ci
błogosławi przez przyczynę Najświętszej Maryi Panny, Matki kapłanów
i za wstawiennictwem św. Franciszka!
I w tym duchu, razem z tobą pełnym głosem i całym sercem chcemy
śpiewać dziękczynne Te Deum, Ciebie, Boga, uwielbiamy za kapłaństwo,
za każde kapłaństwo, ale dzisiaj w sposób szczególny za kapłaństwo naszego
brata Henryka, którego strzeż i broń, prowadź i wspieraj, gdyż nadal „żniwo
jest wielkie, ale robotników mało” (Mt 9, 37), zwłaszcza takich robotników!
Amen.
151
„Wy jesteście przyjaciółmi moimi”
(J 15, 14)
XV Niedziela Zwykła, rok A. XVI Pielgrzymka Rodziny Radia Maryja
Jasna Góra, dn. 13 lipca 2008 r.
1. Być uczniem Chrystusa – to być świadkiem i głosicielem Słowa
Od dwudziestu wieków trwa przedziwne zjawisko. Oto ten sam Jezus
Chrystus idzie przez świat i powołuje kolejnych uczniów. Czyni to wprost,
odrywając od sieci albo korzystając z pośrednictwa już pozyskanych uczniów.
Zawsze jednak inicjatywa należy do Chrystusa. To On powołuje. I wszyscy uczniowie podejmują Jego wezwanie „zaraz”, albo „natychmiast”, jak
to zauważa św. Augustyn. Pielgrzymując razem z Chrystusem, przypatrywali
się Mu z uwagą, wsłuchiwali się w Jego naukę, uczyli się od Niego modlitwy.
I coraz bardziej wyruszali „na głębię”. Odchodząc z tego świata, Jezus polecił
im: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię
Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam
przykazałem” (Mt 28, 19-20).
Pan Jezus przemawiał w ludzkim języku. Czyni tak nadal. Ale czy tylko?
Czy prawdę Bożą można w pełni wyrazić w ludzkim słowie? Istnieje tylko
jedno Słowo, które w pełni wypowiada Bożą prawdę. Jest nim Jezus Chrystus.
My natomiast jedynie o tyle pojmujemy prawdę Bożą i możemy ją głosić, o ile
przyjmujemy ją równocześnie umysłem i sercem.
O skuteczności słowa Bożego mówi Stwórca w tekście Izajasza, dopiero
co odczytanym: „Podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią jej urodzaju
152
„Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14)
(...) tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne”
(Iz 55, 10-11).
Oczekiwanie na słowo Boże wiąże się z cierpieniami. Wedle św. Pawła:
„(...) stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych”
(Rz 8, 19), a wszystko po to, aby jak najszybciej móc uczestniczyć w wolności, w wolności dzieci Bożych. Kolejne więc pokolenia wyglądają uczennic
i uczniów Chrystusa, sługi słowa.
Nie można jednak zapominać o właściwym przygotowaniu się każdej
i każdego z nas na przyjęcie słowa Bożego. Jak ziarno potrzebuje odpowiedniej gleby, tak słowo Boże oczekuje na nasze otwarcie się, na naszą gotowość,
gotowość serca i umysłu. Dzięki takiej postawie jako uczniowie Chrystusa
będziemy w stanie zbliżać się do tajemnicy królestwa niebieskiego, przyjmować ją i nią się dzielić.
2. Kim jest uczeń Chrystusa?
Wielkie zadanie i wyjątkowa misja spoczywa na każdym uczniu
Chrystusa. Wedle Mistrza z Nazaretu pierwszym zadaniem uczniów jest głoszenie królestwa niebieskiego: „Wędrując ogłaszajcie, że królestwo niebieskie
jest tuż. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wyrzucajcie złe duchy (...). Gdy wejdziecie do jakiegoś miasta lub
osiedla, dowiedzcie się, kto tam jest godny i u tego zostańcie, aż do waszego
odejścia” (Mt 10, 7-11).
Uczeń Chrystusa swoją misję wypełnia wędrując, a tylko na jakiś czas
może się zatrzymać. Ale jego odejście nie może być zbyt odległe od przyjścia, gdyż wiele innych osób czeka na słowo Boże. Może się on spotkać z różnym przyjęciem. Zaczynać wszakże powinien od kogoś godnego. A gdyby
nie spotkał kogoś takiego, gdyby natrafił na sprzeciw, powinien natychmiast opuścić tych ludzi, gdyż ich los w czasie sądu ostatecznego będzie gorszy niż tych z Sodomy i Gomory. Ważne to ostrzeżenie. Płynie ono z ust
samego Chrystusa. A my, jako ci, którzy uważamy się za Jego uczniów, czy
pamiętamy o tym? Czy nam się nieraz nie wydaje, że potrafimy dogadać
się ze wszystkimi i o wszystko, a zwłaszcza za każdą cenę? A przecież nie
o to chodzi.
Pan Jezus jasno określa sytuację, w której przyjdzie pracować uczniom
Chrystusa: „Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc
153
rok 2008
roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie. Miejcie się na baczności przed
ludźmi. Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować” (Mt 10, 16-17). Uczniowie Chrystusa nie muszą się martwić o to,
jak mają się bronić, gdyż „(...) będzie wam poddane, co macie mówić (...)”
(Mt 10, 19).
Wiemy już, że jako uczniowie Chrystusa mamy pielgrzymować, wciąż
poruszać się wśród ludzi, głosząc królestwo niebieskie. Nie może nas zniechęcać to, że niektórzy będą przeciwnikami, że będą względem nas agresywni.
W takich chwilach nie można zapominać o jakże istotnej deklaracji Syna
Bożego: „Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje, a kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał” (Mt 10, 40). Zbędna jest nam jakakolwiek
legitymacja i zezwolenie. Wielkość zaufania okazanego przez Jezusa wystarczy za wszystko. Ale czy zawsze bierzemy to pod uwagę? Czy kryzys współczesnego przekazu Słowa nie bierze się stąd, że zbyt łatwo upodabniamy się
do tego świata, że wstydzimy się naszej misji?
To jednak nie wszystko. Syn Boży wyposaża swoich uczniów jeszcze bardziej, kiedy wypowiada to przepiękne wyznanie: „Jak Mnie umiłował Ojciec,
tak Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości Mojej” (J 15, 9). Tylko na tę
miłość powinniśmy liczyć, gdyż ze strony świata wszystko może się zdarzyć. Przewiduje to Pan Jezus i dlatego ostrzega: „Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat
by was miłował jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo
Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi” (J 15, 18-19).
To ostatnie oświadczenie nie jest hipotezą. Jest po prostu jasną i konkretną oceną rzeczywistości. I dlatego tam, gdzie świat nas nie nienawidzi,
tam należałoby się pytać, czy jest głoszona Prawda Boża! A może jest głoszona wybiórczo?
Posłannictwo głoszenia słowa Bożego otrzymało od Chrystusa dodatkową pomoc, właśnie na tego rodzaju okoliczności. Takie wsparcie nadejdzie, „Gdy przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch
Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o Mnie. Ale wy
też świadczycie, bo jesteście ze Mną od początku” (J 15, 26-27). Te słowa
zostały wypowiedziane przez Zbawiciela w określonym celu: „To wam
powiedziałem, abyście się nie załamali w wierze” (J 16, 1). Wiara jest czymś
niezbędnym. Trzeba jej strzec.
154
„Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14)
Całej misji uczniów Chrystusa towarzyszy Jego modlitwa, jak to wyznaje:
„Ojcze Święty, proszę nie tylko za nimi, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu
będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie,
a Ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno w Nas, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie
posłał” (J 17, 20-21).
Modlitwa Chrystusa w intencji uczennic i uczniów przekracza czas
i wszelką odległość. Obejmuje wszystkich, którzy będą szli z Nim i za Nim,
ale też względem uczniów stawia bardzo istotne wymaganie, aby „byli jedno”
i to za przykładem samego Jezusa, złączeni między sobą, jednością o boskim
wymiarze.
3. Nasze dzisiejsze zgromadzenie jest wyrazem jedności
Nasze dzisiejsze zgromadzenie tutaj, na Jasnej Górze, w domu Matki i przy
Sercu Matki, jest wyrazem oraz znakiem pragnienia i dążenia do jedności.
Myśmy przybyli tutaj jednocześnie jako członkowie nowej rodziny, tak bardzo
potrzebnej w naszych czasach, Rodziny Radia Maryja; przybyliśmy, aby dać
świadectwo, iż rozumiemy znaczenie środków przekazu w głoszeniu Królestwa
Bożego i tworzeniu jedności, takiej jedności, o której mówił Jezus Chrystus,
opartej na wierze w Ojca, i Syna, i Ducha Świętego; a więc płynącej z miłości.
Przybywamy też, aby szesnasty już raz dziękować Matce Najświętszej
za Jej wspaniały patronat nad Radiem, Telewizją i całym środowiskiem
budującym ewangeliczną jedność, jedność prawdziwą i konkretną, opartą
na szczerych podstawach. Takiej jedności warto służyć, tylko taka jedność
jest bowiem trwała.
Pragniemy w ten sposób wypełnić testament Ojca Świętego Jana Pawła II,
który w ostatnim swoim Orędziu na XXXIX Światowy Dzień Środków
Społecznego Przekazu napisał:
„W Liście św. Jakuba czytamy: «Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo» (Jk 3, 10). Pismo Święte przypomina nam, że słowa mają
niezwykłą moc, mogą narody jednoczyć, bądź dzielić, tworzyć więzy przyjaźni, bądź wywoływać wrogość” „L’Osservatore Romano”, nr 3/2005, s. 8).
I taka jest prawda: „Słowa mają niezwykłą moc”. Nie trzeba nas o tym
przekonywać, gdyż w tej dziedzinie nasze doświadczenie jest podobne, zwłaszcza, gdy pamiętamy o straszliwej propagandzie zła, wszelkiego rodzaju zła,
a przede wszystkim kłamstwa. I dlatego też dzisiaj przeżywamy tak wielką
155
rok 2008
radość, gdyż powstanie Radia Maryja, diecezjalnych i zakonnych radiostacji, a następnie Telewizji Trwam; powstanie prasy katolickiej i powołanie
do działalności wydziałów, a w końcu Wyższej Szkoły Kultury Społecznej
i Medialnej przełamało monopol na środki przekazu. Monopol, który pozwalał na głoszenie i powielanie kłamstwa, bez możliwości zajęcia innego stanowiska w przestrzeni medialnej.
A jak to było i jest potrzebne, widać gołym okiem. Doświadczamy tego
na każdym kroku i we wszystkich dziedzinach życia. To dzięki tym skromnym środkom przekazu, którym jeszcze jest daleko, aby w pełni były w stanie zrównoważyć, od strony technicznej, siłę mediów przeciwnych, ale jednak coś jest, możemy odwoływać się do zasad i podstaw ewangelicznych bez
podtekstów interesownych. I nie dziwi nas, że budzi ten fakt tak ostrą reakcję. To jednak też świadczy, że nie poruszamy się w świecie wolności, że wolność jest traktowana instrumentalnie i że nadal zawłaszcza się słowa takie,
jak właśnie wolność czy też jedność, choć treść tych pojęć bywa przewrotna.
Mogliśmy się o tym przekonać nie tak dawno, gdy przypuszczono straszliwy
atak na irlandzki naród tylko za to, że na serio potraktował sprawę wolności.
I tylko z tego względu, że nie godzi się na pozory jedności. On chciałby, aby
budowano jedność w imię Trójcy Przenajświętszej. Podobnie rzecz się przedstawia u nas.
Jakże żenująco wyglądało, kiedy młody poseł, zamiast dyskutować,
chciał ośmieszyć innego posła, wykrzykując, że skoro tak mówi, to chyba
słucha Radia Maryja, jakby to było wykroczeniem. Ale świadczy to o poziomie kulturalnym i moralnym pewnych osób. W ten sposób wbrew sobie dał
do zrozumienia, że tylko Radio Maryja ma odwagę stawać w obronie obywatelskiej godności każdego człowieka.
My przecież wszyscy jesteśmy za jednością. Jednością podejmowaną
w Imię Boże. Mamy też obowiązek bronić się i przestrzegać przed pozorami
jedności, przed sztuczną jednością, opartą wyłącznie na popieraniu się w interesach, gdyż to wszystko przypomina nam kolosa na glinianych nogach.
W tym momencie wypada kolejny raz odwołać się do naszych myślicieli
i przytoczyć słowa Cypriana Kamila Norwida, poety piękna i prawdy, człowieka o wielkim wyczuciu społecznym i narodowym. To on przestrzega:
„Nie trzeba myśleć, że jest podobieństwo
Być demokratą... bez Boga i wiary
156
„Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14)
(Czego, jak świat ten – nie bywało – stary!)
Nie trzeba kłaniać się okolicznościom,
A prawdom kazać, by za drzwiami stały; (...).
Nie trzeba stylu nastrajać ulicznie
Ni Ewangelii brać przez rękawiczkę;
Być zacnym ckliwo, być podłym – praktycznie” (Początek broszury politycznej).
Nie wymagamy wiele. Oczekujemy normalnego dialogu społecznego,
gdyż przykro nam, że w naszej rzeczywistości nie ma miejsca na szczerą
wymianę myśli. Że tych, którzy odważą się iść za Ewangelią i brać pod uwagę
dziedzictwo kulturowe Polski, nazywa się ciemnogrodem, oszołomami.
A przecież są to jedne z najłagodniejszych określeń. I gorzej, że to właśnie
tzw. autorytety posługują się takimi terminami.
W tym wszystkim ginie człowiek. Jan Paweł II mocno przestrzegał nas
przed fałszywymi prorokami. Papierkiem lakmusowym zaś w tym wypadku
jest podejście do prostego człowieka.
Ale czy mamy milczeć? Czy uczniowie Chrystusa mają milczeć? Z całą
szczerością i jasnością powinniśmy zabierać głos. I wciąż przypominać,
że to człowiek winien być celem działań państw i instytucji międzynarodowych.
4. Uczeń Chrystusa jest jak Dawid wobec Goliata
Nie wolno nam zachowywać się biernie. Mamy głosić Chrystusa. Mamy
głosić prawdę; winniśmy stać na straży życia i moralności, aby można było
budować jedność w oparciu o zdrowy materiał, niezagrzybiony; o zdrowe
spoiwo, niezatrute nienawiścią czy interesem materialnym; w oparciu
o Boży plan.
W kontekście obecnych wydarzeń wypada nam niekiedy sięgnąć
do doświadczeń Dawida, czyli odrzucić oręż siły, a posłużyć się prostymi,
ale za to w Bogu mającymi swoje oparcie, środkami. I jednego możemy być
pewni, że w tym starciu Goliat nie zwyciężył i nie zwycięży. On i jego następcy
skazani są na przegraną. Nie wygra przecież ideologia śmierci z cywilizacją
miłości. I na nic się zda powoływanie się na humanizm, kiedy brakuje szacunku dla życia. Już dawno zauważono, że fałszywi humaniści podobni są
do kanibali, gdyż mają pełne usta człowieka i wciąż czyhają na jego życie.
Królestwo Boże jest królestwem człowieka, jego życia i jego nadziei,
jego rozwoju i jego świętości. Przeciwnicy człowieka są przeciwnikami Boga.
157
rok 2008
Mówię to z żalem i wielkim bólem. Słowa Chrystusa – „żal mi tego tłumu”
(Mk 8, 2) – dają się mocno słyszeć w świecie naszej wciąż odczłowieczanej
kultury, w czasach permanentnej agresji względem rodziny i próby zamieniania wszystkiego na towar, łącznie z człowiekiem.
Nasze czasy potrzebują dobrych mediów, szczerze oddanych prawdzie
i człowiekowi. Nasze czasy potrzebują katolickiego głosu w domu i w życiu
publicznym. To nic, że przeciwnicy życia, prawdy i miłości mają potężne
wsparcie finansowe. To nic, że wciąż wypracowują nowe sposoby walki
z Bogiem i człowiekiem.
Nie musimy się lękać tego kolejnego Goliata. Radio Maryja w Dawidzie
ma swój prawzór i przykład w jego szczerości względem Pana Boga i człowieka. Świadomość tego niech będzie pomocą w dniach szczególnej agresji.
Nikt bowiem nie wygrał i nie wygra, powtarzam, ani z Bogiem, ani z Bożym
człowiekiem.
O tym mówił z nadzieją ks. kard. Tarcisio Bertone, Sekretarz Stanu
Stolicy Apostolskiej, w wywiadzie udzielonym Telewizji Trwam: „Wierzę,
że pierwszym uzdrowieniem koniecznym dla Europy, wskazanym nam przez
papieży, już przez Jana Pawła II, a obecnie w sposób specjalny przez Ojca
Świętego Benedykta XVI, jest uzdrowienie z pewnego wyobcowania Boga,
dobrowolnego lub z nawyku, które stało się dość powszechnym. Chce się oderwać Boga od życia, od życia publicznego, owszem, ale także od życia prywatnego” (Telewizja Trwam, 29.11.2008).
Wczytując się w treść tej wypowiedzi, lepiej rozumiemy, dlaczego nasze
media nabrały wody w usta i na wypowiedź kardynalską zareagowały głuchym milczeniem, jakby ich milczenie mogło być sukcesem, a nie przyznaniem się do klęski.
5. Święty Paweł jest wzorem ucznia Chrystusa na każdy czas
Czcigodny Ojcze Dyrektorze, wespół ze wszystkimi, którzy tworzą środowisko Radia Maryja! Kochani Bracia i Siostry z tejże Rodziny!
Oto z perspektywy tych kilkunastu lat wyraźnie widać, jak ta inicjatywa
była opatrznościowa. Podkreślał to Ojciec Święty Jan Paweł II. Nadszedł
bowiem czas, aby słowo Boże znalazło swoje miejsce w przestrzeni współczesnych radiowych i elektronicznych środków przekazu. Aby słowo Boże
mogło docierać do dzieci i młodzieży, do kobiet i mężczyzn, do osób starszych
158
„Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14)
i chorych. I tak stało się Radiem dla wszystkich, oczekiwane przez ludzi żyjących w obecnych granicach Rzeczypospolitej i poza nimi, jest ono serdecznie witane przez wszystkie grupy emigracyjne, ma też coś do powiedzenia
naszym rodakom, udającym się na prace sezonowe.
Radio Maryja w pełnieniu swojej misji ewangelizacyjnej ma w sobie coś
z temperamentu św. Pawła Apostoła. Trzeba i ten fakt przypomnieć. Mamy
przecież Rok św. Pawła. W bólu się rodziło apostolskie powołanie Świętego
z Tarsu. Był czas, że budził strach wśród uczniów Jezusa. Ale nie był kimś
zakłamanym, dlatego w zetknięciu ze światłem zrozumiał, że pobłądził.
Jego poszukiwania nowego miejsca, przewidzianego dlań w planie Bożym,
były najeżone trudnościami. Pan posłał jednak Barnabę, aby go wprowadził
i przedstawił uczniom Chrystusa. Widać następnie, że droga apostolska św.
Pawła była także drogą krzyża. Sam to wyzna w Drugim Liście do Koryntian:
„Zewsząd cierpienia znosimy, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy
w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy
się osamotnieni; obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy” (2 Kor 4, 8-9). Pełen
duchowej mocy wiedział, że może napotkać różne podstępne pokusy, gdy pisał:
„Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę” (1 Kor 6, 12).
A postępuje tak, ponieważ we wspólnocie chrześcijańskiej odkrył i uświadomił sobie, że to „Miłość Chrystusa przynagla nas” (2 Kor 5, 14). Przynagla
do głoszenia Ewangelii: „Nie wstydzę się bowiem Ewangelii, gdyż jest ona
mocą Bożą sprowadzającą zbawienie na każdego, kto wierzy” (Rz 1, 16).
Nie lękał się głosić prawdy, gdyż „gniew Boży ujawnia się z nieba na
wszelką bezbożność i nieprawość tych ludzi, którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta” (Rz 1, 18). A czy nie jest tak za naszych dni? Czy nie czujemy, jak jest dławiona prawda? Jak się usiłuje przy niej manipulować? I to po
co? Dla brudnego zysku! Dla stanowiska!
Podziwiamy mądrość Apostoła Narodów, gdy pisze do Rzymian:
„Sprawując władzę boją się nie ci, którzy dobrze czynią, lecz ci, którzy
czynią źle” (Rz 13, 3). A strach jest złym doradcą. Święty Paweł postawił
na Chrystusa. Widać to w całym jego postępowaniu, a przede wszystkim
w głoszeniu Ewangelii. „Tak też i ja przyszedłszy do was, bracia, nie przybyłem, by błyszcząc słowem i mądrością dawać wam świadectwo Boże.
Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko
Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego” (1 Kor 2, 1-2).
159
rok 2008
Cierpienia zaś przyjmuje w duchu ewangelicznym: „Teraz raduję się
w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk
Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24).
To jego utożsamienie się z Chrystusem i Kościołem tłumaczy nam skuteczność jego ewangelizacyjnej działalności. I w tym też wszystkim widać,
jak bardzo jest aktualny. Nie lęka się trudności. Nikogo nie lekceważy. Z każdym jest gotów rozmawiać. Nie patrzy na poziom intelektualny i stan społeczny. Liczy się dlań człowiek i jego sprawy, ale też nie obawia się grzechu
nazywać grzechem, a przewrotności – przewrotnością.
Jest dobrym przykładem i wzorem dla nas, ludzi żyjących w trzecim
tysiącleciu, w którym robi się wiele, aby pozorom i namiastkom nadać znamiona rzeczywistości. Czyż nie z tego powodu Radio Maryja bywa atakowane? Zło nie lubi przejrzystości i dlatego lęka się nawet głosu zwykłej kobiety
względnie mężczyzny, którzy w sposób prosty, zawsze jednak szczery wyrażają
swój ból w zetknięciu się z takimi postawami. Nie można o tym zapominać.
Nie mogą o tym zapominać współczesne uczennice i uczniowie Chrystusa.
Nie dopuśćmy, aby pozwalano mówić jedynie tzw. autorytetom, a do milczenia zmuszano człowieka, bez przymiotnika, bez pieniędzy, bez stanowisk.
6. Uczeń Chrystusa jest zawsze uczniem Maryi
Jesteśmy na Jasnej Górze. To nasza Kana. To właśnie w Kanie ma swój
rodowód uczniostwo Chrystusowe. To przecież w Kanie nabrało ono cech
maryjnych. Prośba Matki sprawiła, że Jezus uczynił pierwszy znak: „Taki to
początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę
i uwierzyli w Niego Jego uczniowie” (J 2, 11-12).
Wszystko zaczęło się od jednej z najpiękniejszych modlitw i najkrótszych,
bo od szczerego współczucia Matki Najświętszej wyrażonego w słowach:
„Nie mają już wina” (J 2, 3). Pan Jezus nie kazał długo czekać na odpowiedź.
I wtedy to „uwierzyli w Niego Jego uczniowie” (J 2, 11). Czy my jesteśmy
gotowi dzisiaj, w tej Jasnogórskiej Kanie, świadomi tysięcy znaków, które
uczynił Chrystus na prośbę Maryi, jeszcze mocniej Mu zawierzyć? A za przykładem Maryi i Jezusa powracając do naszego Kafarnaum, do naszych miejsc
zamieszkania i pracy, nadal być uczennicami i uczniami Chrystusa? A więc
głosicielami Jego Ewangelii, zwiastunami Królestwa Bożego, pełnymi mocy
i przekonania, wsłuchani w Ducha Pocieszyciela, zanurzeni w Bożej miłości?
160
„Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14)
Pierwsi uczniowie Chrystusa dzięki wstawiennictwu Matki Najświętszej
uwierzyli w swego Mistrza. Ale też ostatni raz słowo uczeń pojawia się
w Ewangelii również przy udziale Maryi. Oto – „Obok krzyża Jezusa stały:
Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena.
Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia:
«Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19, 25-27).
Prawdziwa uczennica i prawdziwy uczeń nie może przebywać bez Matki.
Bez Niej trudno jest być uczniem Chrystusa. Bez Niej nasze Radio nie miałoby tej swoistej mocy, a przede wszystkim nie byłoby u siebie. To dzięki
Matce Najświętszej jest ono u siebie; czyli w Polsce, czyli wśród nas, jako głos
i znak, jako środowisko i dom. Wszystkiego tego bardzo potrzebujemy.
Skoro więc rozumiemy dobrze, że bycie uczennicą i uczniem Chrystusa
ma zawsze także wymiar maryjny, to na zakończenie przypomnijmy sobie,
chyba ostatnią wypowiedź sł. B. Jana Pawła II z 1 kwietnia 2005 roku, gdy
błogosławił kolejne korony dla Jasnogórskiego Wizerunku: „Klękając przed
obliczem Jasnogórskiej Królowej, modlę się, aby mój naród, przez wiarę w Jej
niezawodną pomoc i obronę, odnosił zwycięstwo nad wszystkim, co zagraża
godności ludzkiej i dobru naszej Ojczyzny. Polecam Jej macierzyńskiej opiece
Kościół na ziemi polskiej, aby przez świadectwo świętości i pokory zawsze
umacniał nadzieję na lepszy świat w sercach wszystkich wierzących. Proszę
o odwagę dla odpowiedzialnych za przyszłość Polski, aby wpatrzeni w postać
o. Augustyna, potrafili bronić każdego dobra, które służy Rzeczypospolitej”.
Słowa te są skierowane do nas wszystkich tutaj zgromadzonych, do wszystkich uczennic i uczniów Chrystusa, do całej Polski! Niech one nadal będą
natchnieniem i umocnieniem dla Radia Maryja. Żniwo bowiem wciąż jest
wielkie. Niech na polskiej ziemi nigdy nie zabraknie tych, którzy rozumieją
i wspierają dzieło ewangelizacyjne za pośrednictwem współczesnych środków.
Niech Rodzina Radia Maryja rozrasta się coraz bardziej, będąc Nazaretem
i Betlejem, Kaną i Kalwarią, a zwłaszcza Wieczernikiem.
Amen.
161
„Mam jedną duszę (...)”
(Za 2, 14-17; Mt 12, 46-50)
Wspomnienie Matki Bożej z Góry Karmel
Śluby wieczyste Sióstr Albertynek
Kraków, dn. 16 lipca 2008 r.
Umiłowani Bracia i Siostry!
1. Pan się zbliża
Kolejny raz stajemy wobec jednej z największych i najpiękniejszych tajemnic. Oto Bóg zaprasza człowieka do szczególnej współpracy. Nie zależy Mu
na sile naszych rąk, na potędze naszego umysłu ani na harcie ducha. Te predyspozycje mogą mieć swój udział w spełnianiu się Bożych planów, ale nie
od ich obecności wszystko się rozpoczyna. Początek znajduje się w Bożym
powołaniu. Pamiętamy słowa Pana Jezusa wypowiedziane do Apostołów:
„Nie wyście Mnie wybrali” (J 15, 16). A przecież wybrali, tylko że ich decyzja była wtórna. Pierwszy znak, pierwszy gest pochodzi od Boga. W tym jest
źródło naszego spokoju, albowiem wybór dokonany przez Boga jest zawsze
najpewniejszy i najlepszy.
Nic dziwnego, że prorok Zachariasz przytacza słowa Pana, nawołujące
do radości Córę Syjonu: „Ciesz się i raduj, (...) bo już idę i zamieszkam pośród
ciebie” (Za 2, 14). To wezwanie może stać się dla innych impulsem do nawrócenia. I znów naród wybrany okaże się bliskim, a Jeruzalem odzyska swoją
pozycję. Wymowna jest też uwaga, którą robi Zachariasz: „Zamilknij, wszelkie ciało, przed obliczem Pana, bo już powstaje ze świętego miejsca swego”
162
„Mam jedną duszę (...)”
(Za 2, 17). Dzisiejsze wydarzenie, złożenie profesji wieczystej przez kochane
Siostry Albertynki, jest powtórzeniem prorockiego doświadczenia. W takim
momencie dobrze jest, jeśli ciało milczy. Niech śpiewa duch, bo Pan chce być
z Wami razem i na zawsze.
2. Jego wola ma być naszą wolą
Pan Jezus pragnie, aby ci, których On wybrał i zaprosił do współpracy,
czuli się z Nim jak we własnej rodzinie. Potwierdza to dzisiejsza Ewangelia.
A świętujemy dziś wspomnienie Matki Bożej z Góry Karmel. Przed naszymi
oczyma przesuwają się setki sanktuariów maryjnych, gdzie Ta, która jako
pierwsza bez reszty zawierzyła Panu Bogu, uczy nas dobrego postępowania,
odwagi w podejmowaniu Bożej woli i wierności wobec tej miłości, jaką okazuje nam Pan.
Tym bardziej słowa Pana Jezusa z odczytanej przed chwilą perykopy
brzmią zastanawiająco. Było czymś naturalnym, że słuchający Jezusa powiadomili Go o tym, że Jego Matka i bracia chcieliby zamienić z Nim słowo.
Tymczasem Pan Jezus jakby nieco dystansuje się od swojej Matki i krewnych. Odpowiada na obawy słuchaczy jakże wiążącym stwierdzeniem: „Oto
moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten mi jest bratem, siostrą i matką” (Mk 3, 34). Bezpośrednio słowa
te zostały skierowane do ówczesnych uczniów, ale swoją treścią obejmują
także nas.
Jak ukazują to całe wieki istnienia Kościoła, słowa Chrystusa dotyczą
wszystkich, którzy idą za Nim. Odnoszą się także do was, kochane Siostry
Wieczyste Profeski oraz do waszych Rodziców i Bliskich. Nie ma w nich żadnego pomniejszania więzi rodzinnych. Ojciec Święty Jan Paweł II podkreśla,
że zdania te jeszcze bardziej umacniają pozycję Matki Najświętszej, gdyż okazuje się, że jest Ona Matką nie tylko w znaczeniu cielesnym, ale i duchowym.
Ona najwierniej pełniła wolę Ojca, który jest w niebie. W tej dziedzinie również jest dla nas wzorem. Warto brać z Niej przykład.
3. Rok św. Pawła
W Roku św. Pawła wypada sięgnąć do jego doświadczeń, zwłaszcza,
że jego powołanie rozwijało się dość nietypowo. Wielki przeciwnik chrześcijan, uciekający się nawet do przemocy, nawraca się i staje się jednym
163
rok 2008
z najwybitniejszych uczniów Syna Bożego. Był to wielki przełom, jednakże
Paweł radzi sobie ze swoimi słabościami, a umocniony łaską Bożą odnosi
zwycięstwo. Zawsze szczerze przyznaje się do swojej przeszłości, niczego nie
ukrywa. Z tym większą gorliwością pragnie nadrobić stracony czas. Zawierza
się całkowicie Chrystusowi i poświęca swe życie ewangelizacji. Pisze o tym:
„Nie wstydzę się bowiem Ewangelii, gdyż jest ona mocą Bożą sprowadzającą
zbawienie na każdego, kto wierzy” (Rz 1, 16). Nie wątpi też, że jego działalności będzie towarzyszyło cierpienie. Przyjmuje każdą dolegliwość w duchu
wiary. Z pokorą wyzna: „Teraz nawet raduję się z tych cierpień, które znoszę
dla was, bo wiem, że w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla
dobra Jego Ciała, czyli Kościoła” (Kol 1, 24).
Święty Paweł wprowadza nas w eklezjalny wymiar ślubów zakonnych.
Składacie je, drogie Siostry, w duchu wdzięczności za okazane Wam przez
Pana zaufanie. On zawsze będzie razem z Wami i we wszystkim będzie towarzyszyła Wam Jego opieka. W Wielki Czwartek Jezus modlił się: „Ojcze
Święty, proszę nie tylko za nimi, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą
wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie,
a Ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno w Nas, aby świat uwierzył, żeś Ty
Mnie posłał” (J 17, 20-21). To właśnie dlatego jesteśmy jednym Kościołem.
Pamiętajmy o tym na zawsze.
4. Współczesne zagrożenia
Ta pamięć nie może być jednak traktowana jako pobożne życzenie.
Żyjemy w czasach, kiedy tendencje indywidualistyczne są wyjątkowo silne.
Trendy formacyjne zmierzają ku temu, aby jednostkę wyobcować, bo wtedy
będzie ona bardziej podatna na wpływy otoczenia. Również życie konsekrowane znalazło się w poważnym niebezpieczeństwie. Padło ofiarą swoistej
rewolucji kulturalnej, tej samej, która usiłuje zrujnować rodzinę oraz szkolnictwo, a rozpoczęła się w latach sześćdziesiątych minionego wieku. W miejsce
Ewangelii zaczęto wprowadzać pewne teorie psychologiczne, z których większość została już odrzucona, ale zamieszania nie zabrakło. Te ruchy i prądy nie
zaszkodziły zgromadzeniom świadomym własnej tożsamości, nieugięcie wiernym swoim charyzmatom oraz celom. Ważne jest również to, że trzymały się
one niezłomnie ducha wspólnoty i nie dopuszczały do atomizacji w domach
zakonnych. Łatwo te zgromadzenia rozpoznać po nieustannym napływie
164
„Mam jedną duszę (...)”
postulantek i nowicjuszek. Przykładu rozkwitającego zgromadzenia, ufundowanego na tradycyjnym wzorcu, dostarczają Misjonarki Miłosierdzia Matki
Teresy z Kalkuty oraz Siostry Albertynki, zrodzone z bólu i miłości.
5. Duch albertyński trwa
Warto w tym miejscu odwołać się do niektórych wypowiedzi św. Brata
Alberta, który przeszedł w swoim życiu bardzo wiele. Urodzony w szlacheckim dworku w podkrakowskiej Igołomi, wcześnie osierocony, musiał „przebijać się” przez XIX wiek, podejmując studia w Instytucie Rolniczo-Leśnym
w Puławach, tracąc nogę w Powstaniu Styczniowym, odkrywając inżynierię
na uniwersytecie gandawskim, aby w końcu skierować się ku malarstwu.
W tym właśnie świecie odkrył Jezusa Chrystusa, gdy zaczął Go malować
ubiczowanego, z cierniową koroną na głowie. Obraz ten otrzymał w nazwie
Piłatowe wyznanie: „Ecce Homo!”.
Czcigodne Siostry, każda z Was przeszła wiele doświadczeń i wiele prób;
dzisiaj jesteście tutaj, wpatrzone w Chrystusa – „Ecce Homo!”. Święty Brat
Albert nie mógł zatrzymać się ani przy rolnictwie, ani przy polityce. Nie
odnalazł się w zawodzie związanym z przemysłem. Nawet sztuka nie była
w stanie wypełnić jego serca. Zafascynował go Jezus. Brat Albert mawiał:
„Sztuka nie Bóg, nie można jej duszy poświęcić”. A kiedy młoda pisarka
Pia Górska pytała go, jak się rozliczy z talentów przed Bogiem, odpowiedział: „Gdybym miał dwie dusze, to bym jedną poświęcił ubogim, a drugą
sztuce, ale mam jedną muszę więc wybrać co ważniejsze” (B. Gruszka-Zych,
Dotknięcie światła, w: „Gość Niedzielny”, nr 27/2002, [07.07.2002], s 14).
Wybrał Jezusa Chrystusa. I wygrał swoje życie. Wygrał wieczność.
Kochane Siostry! Pamiętajcie, jesteście na tej samej drodze, na ewangelicznej drodze, na drodze św. Brata Alberta, bł. Bernardyny i pierwszych podlaskich albertynek. Trwajcie na niej, podążając za jej Przewodnikiem. „Ecce
Homo” was poprowadzi. Poprowadzi ku światłu i szczęściu, ku zwycięstwu.
Cieszcie się i radujcie, gdyż Pan chce zamieszkać w Was.
Amen.
165
Wieczne panowanie Syna Człowieczego
Jubileusz 25-lecia kapłaństwa ks. Tadeusza Sosnowskiego
i ks. Jerzego Paczuskiego
Liw, dn. 3 sierpnia 2008 r.
Dostojni i kochani Księża Jubilaci!
Drodzy Bracia i Siostry!
1. Chrystus Jest Panem
W pierwszym dzisiejszym czytaniu prorok Daniel zapowiadał przyjście
Mesjasza. Jego słowa są ubrane w prorocką wizję, ale ich znaczenie jest przejrzyste. Zresztą, posłuchajmy: „Patrzałem w nocnych widzeniach, a oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy. Podchodzi do Przedwiecznego
i wprowadzają Go przed Niego. Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę
królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest
wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie
zagładzie” (Dn 7, 13-14).
Odpust Przemienienia Pańskiego całą swoją przepiękną wymową religijną
jest przedłużeniem i zarazem spełnieniem się Danielowej wizji prorockiej.
Oto bowiem oczekiwany Mesjasz jest już na ziemi, a na Górze Przemienienia
otrzymuje wyraźne umocnienie ze strony Ojca.
Dlatego św. Piotr mógł pisać, jak to słyszeliśmy w dzisiejszym drugim czytaniu, że „Nie za wymyślonymi mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy
wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale nauczaliśmy
166
Wieczne panowanie Syna Człowieczego
jako naoczni świadkowie Jego wielkości” (2 P 1, 16). Święty Piotr miał i ma
pełne prawo tak mówić. Przez trzy lata przebywał przy Panu Jezusie. Jego też
nie mogło zabraknąć na Górze Przemienienia.
2. Prorocka i apostolska misja kapłanów
Pamiątka o proroctwie Daniela i opis Przemienienia Pańskiego docierają
do nas dzięki temu, że Chrystus Pan zapewnił następców proroków i apostołów. Tymi zaś następcami, czyli świadkami wielkich spraw Bożych i uczniami
Chrystusa, są właśnie kapłani. Oni są powoływani przez Pana Jezusa. Oni
mają głosić prawdy Boże. Mają sprawować sakramenty święte, a wśród nich
najważniejszy sakrament – Eucharystię. Na temat kapłańskiego posłannictwa często wypowiadał się Ojciec Święty Jan Paweł II. Przeżywając natomiast swój złoty jubileusz kapłaństwa, mówił, że jest ono darem i tajemnicą,
darem, który kapłan otrzymuje od Pana Jezusa. Jest też kapłaństwo tajemnicą, zwłaszcza tajemnicą miłości. Wielkość tego daru i moc tajemnicy daje
się najlepiej zauważyć w łączności z Eucharystią. Darem bowiem i tajemnicą
jest również Eucharystia. Ale Eucharystia staje się darem dzięki kapłańskiej
posłudze. Do każdego też z kapłanów odnoszą się słowa Syna Bożego: „Wy
jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14). Przyjaźń jest także darem, ale jednocześnie jest i zobowiązaniem. Kapłan jako przyjaciel Pana Jezusa zaprasza
Go codziennie na ołtarz i do swego oraz naszych serc. Zaprasza do wszystkich
serc tych spośród nas, którzy rozumieją wielkość tego zaproszenia, bo czyni
je w imieniu Chrystusa, którzy wierzą Synowi Bożemu, którzy pamiętają
o Jego obietnicy: „Ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie” (J 5, 57).
Będzie żył wiecznie.
Dzięki Eucharystii dokonuje się wyjątkowe zjednoczenie pomiędzy
kapłanem i Chrystusem, ale też pomiędzy przyjmującymi Jego Ciało i Krew,
a Nim samym. Mówi o tym Jan Paweł II: „W Komunii eucharystycznej realizuje się w podniosły sposób wspólne, wewnętrzne zamieszkiwanie Chrystusa
i ucznia: «Trwajcie we Mnie, a Ja w was będą trwać» (J 15, 14)” (Ecclesia de
Eucharistia, 22). Przytoczone słowa Jezusa przez Ojca Świętego są dla nas źródłem szczególnej nadziei. One to docierają do nas dzięki kapłańskiej posłudze.
I tak się dzieje w życiu naszych jubilatów od dwudziestu pięciu lat. Oni
trwają w Chrystusie, a Chrystus trwa w nich. I tak było wszędzie, w każdej
parafii i na każdym miejscu.
167
rok 2008
3. Jubilaci podążają za św. Pawłem
W tym roku, świętując jakikolwiek jubileusz kapłański, odwołujemy się
do św. Pawła. Początkowo, po swoim nawróceniu św. Paweł nie znajdował
zrozumienia i uznania. Mówią o tym Dzieje Apostolskie (9, 26-27): „A kiedy
przybył do Jerozolimy, usiłował przyłączyć się do uczniów, ale wszędzie budził
podejrzenie; nie wierzono mu, że jest uczniem. Dopiero Barnaba przyjął
go i zaprowadził do Apostołów; im też opowiedział, jak w czasie podróży
(Szaweł) ujrzał Pana, który do niego przemówił, i z jaką odwagą oraz przekonaniem nauczał w imię Jezusa w Damaszku”.
Drodzy jubilaci, z pewnością i wy dzisiaj zastanawiacie się nad tym, kto
w waszym życiu, na drodze waszego powołania pełnił rolę Barnaby? Z pewnością mogli to być wasi rodzice; kapłani, z którymi się spotykaliście albo
ktoś inny, ale pełen Ducha Bożego, który was kierował i utwierdzał na drodze
kapłańskiej. Taką misję w seminarium pełnili już świętej pamięci rektorzy: ks.
Edmund Barbasiewicz i ks. Kazimierz Białecki, a także profesorowie i wszyscy
tam pracujący. Nie można dzisiaj o nich zapomnieć. Wypada ich przywołać,
aby przynajmniej duchowo wyrazić wdzięczność i prosić o dalszą pomoc.
Razem przebywaliście w Wyższym Seminarium Duchownym w Siedlcach. Tego samego dnia, czyli czwartego czerwca przed ćwierć wiekiem
otrzymaliście święcenia kapłańskie z rąk tego samego Następcy Apostołów –
ks. bp. Jana Mazura. A potem wasze drogi się rozeszły, aby zejść się ponownie
i to w czasie świętowania srebrnego jubileuszu kapłaństwa.
Najpierw jednak trzeba było przeżyć tajemnicę Chrystusowego polecenia: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto
uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16, 15).
4. Głoszenie Ewangelii
Księże Tadeuszu i ks. Jerzy, oto teraz w waszej pamięci i w waszej
wyobraźni przesuwają się klisze, na których widać, gdzie głosiliście Ewangelię,
jak ją przyjmowano i jak wielu zwracało się z prośbą o chrzest. Jedno jest
ważne, że po tylu latach kapłańskiej posługi za św. Pawłem możecie powiedzieć: „Ja nie wstydzę się Ewangelii, jest bowiem ona mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego” (Rz 1, 16). Wielki to dar, wielka łaska i wyjątkowe zaufanie ze strony Chrystusa.
168
Wieczne panowanie Syna Człowieczego
Najpierw więc przypatrzmy się ewangelizacyjnej pielgrzymce ks. Tadeusza. Pracę swą zaczął na wschodzie od Motwicy, parafii dzieciństwa wielkiego pisarza J. I. Kraszewskiego. Druga placówka także znajdowała się
na wschodzie, w parafii Piszczac. A później były już bliskie nam parafie,
jak: Kosów Lacki, Korytnica Węgrowska i Grębków. Widać z tego, że pracując w pobliskich miejscowościach, od dawna przygotowywał się do misji
w Liwie. Natomiast na wikariacie w Parysowie, to już garwolińskie strony,
skończył zaocznie studia w Prymasowskim Instytucie Życia Wewnętrznego,
jakby przewidując, że nadejdzie czas, gdy będzie potrzebował wielkiej siły
wewnętrznej, mocnego ducha. Był to jego ostatni wikariat.
Obejmując pierwsze probostwo w Ugoszczy, wraca w nasze strony.
Z Ugoszczy zostanie przeniesiony do Dołubowa, Wyroząb i w roku 2002
przybywa do Liwu, na probostwo, gdzie może chlubić się tym, że jednym
z poprzedników był pierwszy Prymas Królestwa Kongresowego – ks. Jan
Paweł Woronicz.
Tutaj, w Liwie, ponownie zbiegają się drogi obu seminarzystów. Ksiądz
Tadeusz Sosnowski, zagrożony poważną chorobą, znosząc ją z pogodą i heroicznie, rezygnuje z posługiwania proboszczowskiego, wszakże pragnie nadal
służyć w kapłaństwie również poprzez swoje cierpienie. A jego miejsce zajmuje ks. kan. Jerzy Paczuski, który zaledwie przez dziewięć lat pracował
na terenie Polski, pełniąc posługę wikariuszowską w Sobieszynie, Białej
Podlaskiej, w Siedlcach i Sokołowie Podlaskim. Podobnie jak ks. Tadeusz
w latach wikariuszowskich studiuje zaocznie w Prymasowskim Instytucie
Życia Wewnętrznego w Warszawie, gdyż w jego wypadku okaże się, że tej
duchowej mocy będzie bardzo potrzebował.
A stało się to wtedy, gdy w lipcu 1992 roku opuścił Polskę i udał się z pomocą
kapłańską do Rosji. Przez dziesiątki lat żyjący tam katolicy byli pozbawieni
kapłanów. Jak oni na nich czekali. Ksiądz Jerzy wczuł się w potrzeby Kościoła
powszechnego i dotarł na Syberię. Przemierzał wielkie rosyjskie przestrzenie
tymi samymi szlakami, którymi wywożono Kościuszkowskich powstańców,
a później bohaterów z Powstania Listopadowego i Styczniowego oraz z lat
II wojny światowej.
Pierwszą placówką okaże się Tomsk, miasto, w którym przebywało
do I wojny światowej parę tysięcy Polaków. Zdołali tam daleko wybudować
kościół. Ich potomkowie, choć w niewielkiej liczbie, przeżyli z przybyciem
169
rok 2008
kapłana chwile głębokiej radości. Okazało się bowiem, że Chrystus powraca,
Chrystus nikogo nie opuszcza.
Po rocznej pracy wikariuszowskiej nieco przybliżył się do Europy, otrzymując nominację na proboszcza w Jekaterynburgu. W tym mieście, w carskich czasach Polacy również postawili kościół, ale na jego odzyskanie małe
były perspektywy. Nowy proboszcz rozpoczyna budowę kościoła i całego
zaplecza parafialnego. Najpierw jednak musi pozbierać i odnaleźć zagubionych katolików. Wielu z nich zapomniało o swoich rodowodach. Do innych
z trudem docierały wszelkie wieści. Parafia wszakże powstała, odradzała się
i rozwijała. Nie brakowało trudności administracyjnych. Sama zaś budowa
to pasmo napięć, poszukiwania środków i wielka cierpliwość. Dzięki Bogu,
że Polska nie była obojętna i ks. Jerzy mógł znaleźć wsparcie u swoich. Niech
im Pan Bóg wynagrodzi tę hojność.
Po blisko szesnastu latach pracy na terenie Rosji ks. Jerzy powraca
„na ojczyzny łono” (A. Mickiewicz, Pan Tadeusz – Inwokacja), ponieważ nie
tylko władze, nie tylko niektóre instytucje, ale i klimat okazał się mało życzliwy. Przybywa tutaj, do Liwu, do swojego kolegi, aby podjąć jego pracę i pełnić obowiązki proboszcza.
I w tym momencie trudno byłoby nie odwołać się kolejny raz do św. Pawła,
który opisuje swoją działalność ewangelizacyjną w przejmujących słowach:
„Zewsząd cierpienia znosimy, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy
w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni; obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy” (2 Kor 4, 8-9).
To dzięki temu obaj jubilaci są również świadkami prawdziwości słów
Pana Jezusa, które wypowiedział tuż przed Wniebowstąpieniem: „A oto Ja
jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20).
5. Jubileuszowe Te Deum
A teraz pragnę wam, kochani jubilaci, ks. Tadeuszu i ks. Jerzy, serdecznie podziękować za waszą wierność Chrystusowemu zaproszeniu, za wasze
pełne oddania uczestnictwo w dziele ewangelizacyjnym. To podziękowanie
składam w Sercu Matki wszystkich kapłanów. Niech Ona wynagradza was
i niech nadal się wami opiekuje, zwłaszcza wzmacniając wasze siły duchowe
i fizyczne. Pan jest z wami, ks. Tadeuszu i ks. Jerzy. Niech nadal będzie
z wami.
170
Wieczne panowanie Syna Człowieczego
I w tym duchu, razem z wami, pełnym głosem i całym sercem chcemy
śpiewać dziękczynne Te Deum, Ciebie, Boże, uwielbiamy – za kapłaństwo,
za każde kapłaństwo, a dzisiaj zwłaszcza za kapłaństwo obu jubilatów.
Do Pana gorąco wołamy: Broń ich i strzeż, prowadź i wspieraj swoją łaską,
a następców posyłaj, gdyż wciąż „żniwo jest wielkie, ale robotników mało!”
(Mt 9, 37).
Amen.
171
W poszukiwaniu dróg Pańskich
(Iz 2, 2-5; Ga 4, 4-7; J 2, 1-11)
Msza Święta kończąca pielgrzymowanie z archidiecezji
szczecińsko-kamieńskiej, z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej,
pelplińskiej, rzeszowskiej, toruńskiej i drohiczyńskiej
Jasna Góra, dn. 13 sierpnia 2008 r.
Ukochani Pątnicy!
1. Pielgrzymowanie prowadzi ku Panu
W dzisiejszym pierwszym czytaniu usłyszeliśmy słowa, które stanowią swoistą syntezę tego wszystkiego, co przeżywaliście, wędrując przez
Polskę od Wolina, przez Szczecin, pozostawiając za sobą Wały Chrobrego;
od Wybrzeża Kołobrzeskiego, przez Koszalin, Skrzatusz i Wałcz; od Bałtyku
przez Pelplin i Piaseczno; od Prymasowskiego Rywałdu przez Toruń
i Działdowo; od Rzeszowa przez Terliczkę i Sędziszów; i wreszcie od Bielska
Podlaskiego, Łochowa, Drohiczyna, Sokołowa oraz Węgrowa.
W Księdze Izajasza czytamy: „Stanie się na końcu czasów, że góra świątyni Pana stanie mocno na wierzchu gór i wystrzeli ponad pagórki” (Iz 2, 2).
To „stanie się” od wieków ma swoje miejsce na tej Górze, którą zupełnie słusznie nazywamy „Jasną”, ponieważ rozsiewa swój blask na całą Polskę i na cały
świat, niezależnie od tego, jaka jest pora roku i co się dzieje na kontynentach,
czy panuje pokój, czy słychać pomruki wojny. Przybywamy na tę Górę, aby
coś z tego światła zabrać ze sobą, aby rozświecać nasze diecezje i parafie, nasze
172
W poszukiwaniu dróg Pańskich
wioski i miasta, nasze rodziny i każde ludzkie serce. Świat i człowiek potrzebują takiego światła. „Wszystkie narody do niej (do tej Góry) popłyną, mnogie ludy pójdą i rzekną: «Chodźcie, wstąpmy na Górę Pana do świątyni Boga
Jakuba. Niech nas nauczy dróg swoich, byśmy kroczyli Jego ścieżkami»”
(Iz 2, 2-3).
Z różnych stron i różnych odległości podążaliśmy na tę Górę, która
jest Górą Pana, ponieważ na niej mieszka Matka Najświętsza, Uczennica
Pańska, aby przypomnieć sobie i chętnie powracać na drogi Pańskie w całym
naszym życiu. Na te drogi, które wyznacza nam sakrament Chrztu św., które
rozjaśnia Słowo Boże, a wędrujących nimi pokrzepiają sakramenty święte.
Odkrywanie tych dróg i ukazywanie ich znaczenia jest naszym obowiązkiem
i przywilejem; naszą nadzieją i radością.
Łatwiej nam przychodzi wypełnianie tego rodzaju misji, kiedy pamiętamy o słowach św. Pawła, że to właśnie po to: „Bóg zesłał swojego Syna (...)”
(Ga 4, 4), Jezusa Chrystusa, który jest życiem i prawdą, ale także drogą.
2. Pielgrzymowanie razem z Chrystusem
To właśnie Pan Jezus, odchodząc z tego świata, polecił nam wszystkim
wędrowanie przez ziemię, a uczynił to w słowach skierowanych do Apostołów:
„Dana mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie
wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”
(Mt 28, 18), czyli – idźcie i czyńcie moimi uczniami mieszkańców całego
świata!
Rok duszpasterski, jaki przeżywamy, jest poświęcony naszej osobistej
refleksji nad tymi słowami, nad tą szczególną ufnością Syna Bożego w stosunku do nas, ludzi, gdyż to nam zawierza kontynuację własnej misji, a więc
ukazywanie Królestwa Bożego i kierowanie do niego. Przez chrzest św. staliśmy się uczniami Chrystusa. Każdy i każda z nas ma nieco inny start,
inne możliwości i perspektywy, ale ważne jest to, abyśmy pamiętali, że jako
uczennice i uczniowie Chrystusa nie poznaliśmy Jego samego, nie weszliśmy
do Królestwa Bożego, nie znaleźliśmy się na Górze Tabor po to, aby jedynie
samej czy samemu cieszyć się radością, że jesteśmy z Nim.
Wiarę należy przekazywać. Życie powinniśmy chronić. A drogę należy
wskazywać każdemu. A jak to mamy czynić? Odpowiedź znajdziemy, przypatrując się Chrystusowi. Czyż pielgrzymując przez Polskę, nie pomyśleliście
173
rok 2008
czasem, kiedy zbliżaliście się do jakiegoś zakrętu, że oto z drugiej strony wyjdzie wam naprzeciw Mistrz z Nazaretu razem z apostołami, prowadząc braterski dialog, pokazując świat i ucząc, jak się mamy po tym świecie poruszać?
Pięknie śpiewamy o tym w naszej pieśni młodzieżowej: „On szedł w spiekocie dnia i szarym pyle dróg, a idąc uczył kochać i przebaczać. On z celnikami
jadł, On nie znał, kto to wróg, pochylał się nad tymi, którzy płaczą”.
Czy w taki sposób pielgrzymowaliśmy? Chyba tak. I wam nie brakowało
spiekoty i pyłu dróg. Niekiedy dawał się we znaki deszcz. Ale to wszystko
nie miało większego znaczenia, ponieważ odkrywaliście kolejne etapy na drodze rozwijającej się miłości. Chrystus bowiem uczył „kochać i przebaczać”.
Tego nie są w stanie zrobić ani olimpiady, ani tysiące różnych międzynarodowych konferencji. On nie lękał się stać na straży godności Magdaleny i przyjąć Nikodema, choćby Go później oskarżali, że zadaje się z dziwnymi ludźmi.
Ale to byli ludzie i taka jest prawda. A „prawdy trzeba pragnąć, trzeba szukać”. Nie można nie pochylić się nad tymi, „którzy płaczą”. I to nie z racji
na medialny szum, ale ze względu na krzyk miłości.
Wszystko to bowiem jest w zasięgu naszych serc i rąk. Wszystko
to będziemy w stanie wypełnić, nieść, jeśli z nami będzie On – droga, prawda
i życie, Jezus Chrystus, jedyny tej miary Przyjaciel człowieka, wasz i mój
Mistrz.
3. Nasze pielgrzymowanie prowadzi nas do Sydney
Ten sam, który jest tutaj, w sposób szczególny przebywał z waszymi
koleżankami i kolegami, z duchowieństwem i Ojcem Świętym na XXIII
Światowych Dniach Młodzieży w Sydney. Otóż tam przypomniano wypowiedź naszego Mistrza z jednej z Jego mów pożegnalnych, bardzo ważną,
gdyż jest ona jakby formułą pasowania apostołów na uczniów: „Gdy Duch
Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami”
(Dz 1, 8). Czyli będziecie uczniami z dyplomem. Ważne jest to zwrócenie
uwagi na przyszłość.
Ojciec Święty Benedykt XVI, mając na myśli powyższe słowa, odniósł
je do wszystkich młodych ludzi. Każda przecież dziewczyna i każdy chłopiec, ale też i każda kobieta, i każdy mężczyzna przyjmują Ducha Świętego,
najpierw w sakramencie chrztu św., a później już w pełni sakramentu bierzmowania, otrzymując „Jego moc” (Dz 1, 8). Z tego to względu wypada,
174
W poszukiwaniu dróg Pańskich
abyśmy zastanowili się nad tym, jak często pamiętamy o tym, że mamy moc
Ducha Świętego, że dzięki Jego mocy możemy być prawdziwie uczennicami
i uczniami Chrystusa.
Znajdujemy się w różnych sytuacjach, w różnych środowiskach. Żyjemy
w kraju, w którym pewne media usiłują ciągle deprecjonować wartości ewangeliczne, przez co pomniejszają człowieka, jego godność i jego nietykalność.
Czy w takich momentach, gdy słyszymy głosy wrogie Kościołowi, a nawet
Panu Bogu, pamiętamy, że mamy moc Ducha Świętego? Co więcej, że jest
z nami Mistrz, a przecież śpiewamy: „poniosę wszystko, jeśli będziesz ze mną
Ty”. On jest z nami. Ta pielgrzymka ten fakt potwierdza.
Nie lękajmy się tego świata. Umiejmy przyjąć to, co dobre, i bądźmy
odważni, gdy spotykamy się z przewrotnością. Sięgajmy wówczas do mocy
Ducha Świętego. Starajmy się jednak najpierw odkrywać to, co w naszej
Ojczyźnie znajdujemy uświęcone doświadczeniem, a nawet męczeństwem
wielu pokoleń. Sięgajmy do kultury, do sztuki, do literatury, do malarstwa
i muzyki. Na Jasnej Górze warto przypomnieć Henryka Sienkiewicza. To on
pozostawił przejmujący opis chrystianizacji starożytności. Oto do Apostołów
Piotra i Pawła: „Zbliżała się słodka, cudna, rozpłakana (Afrodyta). Serce
biło w niej pod śnieżną piersią jak u ptaka (...). Więc przypadłszy im do nóg
i wyciągnąwszy swe boskie ramiona poczęła wołać z pokorą i bojaźnią: – Jam
grzeszna, jam winna! ale, o Panie! jam szczęście ludzkie! Zmiłuj się (...). Po
czym lęk i łkanie odjęły jej głos. Lecz Piotr spojrzał na nią litościwie i położył sędziwą dłoń na jej złotych włosach, a Paweł pochylił się ku kępie polnych
lilii, uszczknął jeden kielich i dotknąwszy jej nim – rzekł: Bądź odtąd jako
i ten kwiat – ale żyj, szczęście ludzkie! A wtem rozedniało. Różowa jutrzenka
wyjrzała zza przełęczy. Słowiki umilkły, a natomiast szczygły, makolągwy,
zięby i piegże jęły wydobywać spod zroszonych skrzydeł senne główki, strzepywać z piór rosę i powtarzać cichymi głosami: «świt, świt!» Ziemia budziła
się uśmiechnięta i radosna, bo nie odjęto jej Pieśni i Szczęścia” (Baśnie i legendy,
Na Olimpie, Warszawa 1975, s. 143-144).
I tak jak postępowali Apostołowie przed wiekami, tak my obecnie powinniśmy uczyć się i uczyć innych odróżniać dobro od zła, piękno od brzydoty,
szczęście od nieszczęścia, pieśń od bełkotu. Jakże szeroka przestrzeń otwiera
się przed nami. Więc nie lękajmy się świata!
Mamy moc Ducha Świętego!
175
rok 2008
4. Pielgrzymujemy ze św. Pawłem
Tej mocy Ducha Świętego nie zabrakło Zbigniewowi Herbertowi, który
odszedł od nas dziesięć lat temu. On też borykał się z wyborami. Jeszcze
przed rozstaniem z ziemią napisał:
„(...) Żyłem rozpięty
między przeszłością a chwilą obecną
ukrzyżowany wielokrotnie przez miejsce i czas
A jednak szczęśliwie ufający mocno
że ofiara nie pójdzie na marne (...)” (Rovigo).
I dzięki temu do końca pozostał wyprostowany, pozostał sobą. A dzisiaj
odnosi triumf. Gdzie są ci, którzy go deprecjonowali, nie dawali mu paszportu, nie pozwalali na druk jego dzieł, pisali przeciw niemu wstrętne artykuły, podpisywali się tytułami naukowymi i podpierali się wysokimi stanowiskami państwowymi. To były setki ludzi. A on był sam. I zwyciężył, gdyż
miał moc Ducha Świętego.
O tym coraz częściej winniśmy pamiętać. Umieć poznawać świat, oceniać, umieć wybierać i umieć wprowadzać w czyn. W Roku św. Pawła przypatrzmy się Apostołowi Narodów, jak on to robił. A żył w znacznie trudniejszych okolicznościach. On nie przyszedł na świat w rodzinie katolickiej. On
na każdym kroku nie spotykał się z pięknem kultury chrześcijańskiej. On
nawet nie mógł czytać Nowego Testamentu. Gdy natomiast się nawrócił,
poznał Pana Jezusa i poszedł za Nim jako uczeń, już nie miał żadnych wątpliwości. Chrystus stał się dlań wszystkim.
W Liście do Rzymian napisze: „Nie wstydzę się bowiem Ewangelii, gdyż jest
ona mocą Bożą sprowadzającą zbawienie na każdego, kto wierzy” (Rz 1, 16).
Obok mocy Ducha Świętego św. Paweł korzystał z mocy Ewangelii. Jedna jest
to bowiem moc, moc prawdy i miłości. Warto jej się uczyć, warto ją poznawać.
Sięgajmy więc do Pisma Świętego, do katolickich czasopism, stacji radiowych
i telewizyjnych. I głośmy całemu światu, że mocą Ducha Świętego i Ewangelii
uznajemy w Jezusie Chrystusie naszego Pana i Zbawiciela. I chcemy tutaj,
w domu naszej Matki, przyrzec, że nie zapomnimy o tym, czego Ona nas
uczy: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5). To było w Kanie
Galilejskiej dwadzieścia wieków temu. Tak niech będzie dzisiaj i jutro.
I nie przejmujmy się tym, co mówią wrogowie Pana Jezusa, gdyż są to zawsze także wrogowie człowieka. Już przed laty Paweł Hertz przestrzegał
176
W poszukiwaniu dróg Pańskich
nas, pisząc: „(...) do dziś trwające zniecierpliwienie: dlaczego nie jesteśmy tacy
jak gdzie indziej. Z tym, że to «gdzie indziej» wyobrażano sobie dość naiwnie. «Gdzie indziej» wszyscy są cywilizowani i piękni, a my jesteśmy zacofani
i szpetni. Zjawisko lokalności istnieje wszędzie, we wszystkich krajach, tylko,
że nasz turysta, nawet intelektualista, nie jest zazwyczaj świadom, kim jest
chłop bawarski czy mieszkaniec małego francuskiego miasteczka. Różnica
jest taka, że tam zawstydzenia warstwy «uduchowionej» wobec własnej lokalności są albo dużo mniejsze, albo żadne. Nie ma poważnej gazety angielskiej
czy niemieckiej, która by zarzucała większości narodu, że jest zacofana, «nieeuropejska», taki problem nie istnieje w normalnej społeczności” („Życie”,
[15.05.2001], s. 14).
W normalnej więc społeczności nikt nie będzie za wszelką cenę zabiegał,
aby większość upodobniała się do mniejszości, czy to będzie chodzić o prawa,
czy obyczaje, prądy kulturowe lub życie codzienne. Nasuwa się więc pytanie, niesłychanie istotne, czy może być reprezentantem Ojczyzny ktoś, kto
chciałby ją przerabiać na własną modłę? Kto nie dostrzega i nie szanuje godności ludzkiej? Wasza obecność na pielgrzymce jest nie tylko świadectwem
waszej wiary, ale i odpowiedzią na wszelkie przejawy okazywanej pogardy dla
polskości i Polaków, dla Kościoła i wiary chrześcijańskiej.
Weźmy więc do serca to, co przekazuje nam św. Paweł: „Wy jesteście
moim listem (...), który znają i czytają wszyscy ludzie (...) – Listem napisanym
nie atramentem, ale Duchem Boga Żywego, nie na kamiennych tablicach,
ale na tablicach waszych serc” (por. 2 Kor 3, 1-6).
A wtedy jeszcze bardziej staną się rzeczywistością słowa poety, często
przytaczane przez jednego z najwierniejszych pielgrzymów jasnogórskich,
sł. B. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego:
„Na tę ziemię ukochaną,
Na tę naszą, naszą ziemię,
Przyjdzie nowych ludzi plemię.
Takich jeszcze nie widziano”.
5. Pielgrzymkowe przesłanie
Ukochani Pątnicy! W tym roku wasze pielgrzymowanie zbiegło się z czasem trwania kolejnej olimpiady, która jest także swego rodzaju pielgrzymką
do przeszłości, do różnorodności ludzkiej i do możliwości ludzkiego ciała
177
rok 2008
i ducha. Ma ona przypominać wszystkim o jednym świecie i jednym marzeniu, niosąc radość, nadzieję i dumę.
Kolejny raz możemy się przekonać, że tam, gdzie są szczere intencje, gdzie
jest świadomość wspólnoty rodzaju ludzkiego, tam jest miejsce na dobro
i prawdę. Tam jest miejsce na szacunek dla odrębności kulturowych i etnicznych. Jakże beznadziejnie wyglądałby pochód sportowców, gdyby pokazali
się w identycznych strojach i posługiwali się takimi samymi gestami. Nie
byłoby wówczas miejsca na coś radosnego i pogodnego, ale czulibyśmy się,
jakby zaprowadzono nas do koszar.
Pielgrzymując przez Polskę, odkrywaliście również bogactwo ducha
i umysłu, różnorodność zwyczajów, ale i wspólne zasady, i dzięki temu czuliście, że jesteście w domu. W tym domu jest miejsce dla tych, którym rzekomo słoma wystaje z butów, i dla tych w moherowych beretach i w siermiężnym okryciu, ale też i dla tych o nienagannie skrojonych sukniach, czy
garniturach. I jakże nie kochać takiego domu, takiej Polski!
Jakże nie podziwiać narodu, w którym kilkaset tysięcy ludzi udaje się
do Matki Bożej, aby modlić się o jakość środków masowego przekazu? Proszę
mi wskazać państwo, gdzie byłaby taka wrażliwość na rolę mediów? Jakież
to wyczucie kultury słowa i intuicja prawdy! Jaka to mądrość!
A wasze pielgrzymowanie, obecność tysięcy także młodych ludzi – czyż
nie jest tęsknotą za głębszym poznaniem samego siebie, za odkrywaniem
urody człowieka stworzonego na Boży obraz i podobieństwo, odkupionego
przez Jezusa Chrystusa? Bogu niech będą dzięki! Odkrywamy to wszystko
i przypominamy nie po to, aby się wynosić nad innych, ale żeby kornie,
kłaniając się duchom przodków, dzielić się tym wszystkim z całym współczesnym światem. Nie chcemy bowiem jedynie brać, chcemy dawać. I prosimy serdecznie polityków, nie przeszkadzajcie Polakom być Polakami, nie
przeszkadzajcie Polakom w dzieleniu się polskością z Europą i całym światem. Tylko wymiana darów, wzajemna wymiana darów może być jednym
z kamieni fundamentu jedności, zwłaszcza jeśli zostaną one zespolone wiarą
w Boga i zasklepione miłością.
Weźmy więc z tegorocznej pielgrzymki jako przesłanie godne uczennic i uczniów Chrystusa apel i wyznanie wieszcza Adama Mickiewicza.
On wadził się z Panem Bogiem. Ale miał szczęście, że nigdy nie zapomniał
o Matce Najświętszej, o czym mówi w prologu do Pana Tadeusza. Czcił
178
W poszukiwaniu dróg Pańskich
Pannę, która broni Jasnej Częstochowy, u której jesteśmy. Pamiętał o światłach Ostrej Bramy i cieszył się, że ta sama Maryja, ale w nowogródzkim
wizerunku ochrania wierny lud. Matka Boża broni Jasnej Góry i nas. Ona
wciąż świeci w Ostrej Bramie i chroni nas jak ongiś Nowogródek. I dlatego
w obliczu Matki Bożej Częstochowskiej łatwiej nam będzie przyjąć mickiewiczowską wizję polskości i Polaka. Oto ona:
„Polak chociaż stąd między narodami słynny,
Że bardziej niźli życie kocha kraj rodzinny,
Gotów zawżdy rzucić go, puścić się w kraj świata,
W nędzy i poniewierce przeżyć długie lata,
Walcząc z ludźmi i losem, póki mu śród burzy
Przyświeca ta nadzieja, że ojczyźnie służy” (Pan Tadeusz, Księga X).
A jak pisze Krzysztof Kamil Baczyński, powstaniec warszawski, nie
stać człowieka na miłość, jeśli nie potrafi ukochać choćby czegoś jednego.
Wszystko inne to tylko pozory, pycha i chciwość. Przebywając z Matką
Najświętszą, umocnijmy naszą miłość, miłość do rodziny, miłość do Polski,
miłość do świata, do każdego człowieka, a przede wszystkim miłość
do Stwórcy, i pogłębiajmy cześć dla Matki Najświętszej! Jesteśmy Jej uczennicami i uczniami. Ona nas prowadzi do Jezusa. Bądźmy więc tymi uczennicami i uczniami na miarę naszego Mistrza, Pana i Króla naszych serc.
Amen.
179
„Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”
(Łk 1, 49)
75-lecie ślubów o. Michała Skorupińskiego OFM Cap.
Lublin-Poczekajka, dn. 15 sierpnia 2008 r.
Drodzy Goście i tutejsi Parafianie!
1. Życie zakonne prowadzi do nieba
Uroczystość Wniebowzięcia Matki Najświętszej przez wiele lat była tym
świętem, w czasie którego najczęściej i najchętniej składano śluby zakonne.
Nie było to istotne czy chodzi o śluby czasowe i ich odnowę, czy też o śluby
wieczyste. W Warszawskiej Prowincji Braci Mniejszych Kapucynów postanowiono, aby moment składania ślubów połączyć z wizją celu, z możliwością
jego osiągnięcia, z dotarciem do nieba.
Celem życia każdego z nas jest zbawienie wieczne, osiągnięcie trwałego
szczęścia, czyli wejście do nieba. Wniebowstąpienie Matki Najświętszej jest
wydarzeniem, które wskazuje nam taką rzeczywistość. Maryja jako jedyna
z ludzi z duszą i ciałem została wzięta do nieba.
Jest Ona tą biblijną Niewiastą obleczoną w słońce, z księżycem pod stopami i wieńcem z dwunastu gwiazd na głowie. Nie jest w stanie zaszkodzić
Jej wielki Smok ognisty, symbol i urzeczywistnienie zła. Nie jest w stanie
zagrozić Jej Dziecięciu, bo Pan Bóg jest z Nią, bo Pan Bóg jest z Dziecięciem.
Nadzieja na spełnienie się naszych tęsknot za życiem wiecznym ma swój
180
„Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” (Łk 1, 49)
fundament także w Zmartwychwstaniu Chrystusa. Święty Paweł, patron
tego Roku, w Pierwszym Liście do Koryntian wyraźnie poucza, że „Chrystus
zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli” (1 Kor 15, 20).
Odeszło natomiast z tego świata wiele setek tysięcy ludzi. Ponieważ „przez
człowieka przyszła śmierć (...), przez człowieka też dokona się zmartwychwstanie. (...) w Chrystusie wszyscy będą ożywieni, lecz każdy według własnej
kolejności” (1 Kor 15, 21. 23). Najważniejsze jest to, że dzięki Chrystusowi
zostały otwarte drzwi do nieba.
Wstąpienie na drogę powołania zakonnego jest niczym innym, jak pielgrzymowaniem do niebieskich drzwi, zwłaszcza przez wierne przestrzeganie rad ewangelicznych, jak zalecił sam Pan Jezus, a więc Ten, który jest
drogą, prawdą i życiem. Dzisiaj świętujemy siedemdziesięciopięciolecie złożenia profesji zakonnej przez czcigodnego Jubilata o. Michała Zdzisława
Skorupińskiego.
2. Kim jest Jubilat?
Dzisiejszy jubilat urodził się w Żdżarach niedaleko Nowego Miasta.
Z tejże samej parafii pochodzi bł. Franciszka Siedliska, założycielka Sióstr
Nazaretanek, urodzona w Roszkowej Woli. Natomiast w Nowym Mieście żył
bł. o. Honorat Koźmiński. Umarł dopiero dwa lata po narodzinach Jubilata.
Ale coś z duchowości Błogosławionego Kapucyna musiało oddziaływać
na małego Zdzisia, który przyszedł na świat 21 stycznia 1914 roku. Jego ojciec
był organistą. Grywał w różnych kościołach, aż trafił do Dużych Łęgonic,
a to już tylko parę kilometrów od Nowego Miasta. Wcześnie osierocił rodzinę,
niemniej jednak zdołał wszczepić synowi zamiłowanie do muzyki i śpiewu.
Już za młodu Zdzisław nauczył się śpiewać hymn Magnificat. Polubił
śpiew nieszporów i godzinek, każdej pieśni, zwłaszcza religijnej. Nieco później
pokochał melodie gregoriańskie. Jego dzieciństwo przypadło na czas dwóch
wojen, pierwszej światowej, a następnie bolszewickiej. Nie wiadomo, w jakiej
mierze, ale można przypuszczać, że umiłowanie śpiewu pozwoliło mu odważniej to wszystko przetrwać.
Z Matką Najświętszą połączył swój głos i swoją duszę. Dziękował Jej
za to, że Pan wejrzał na niego, że pozwolił mu przyjść na świat wśród świętych, których modły dawały o sobie znać w całej okolicy. Środowisko świętości mocno promieniowało i okolice Żdżar, Łęgonic i Nowego Miasta były
181
rok 2008
kopalnią powołań nie tylko do Kapucynów i Nazaretanek, ale również
do innych zgromadzeń, w tym założonych również przez bł. Honorata.
W dzisiejszą uroczystość trzeba przypomnieć ojca naszego Jubilata –
Bolesława i mamę – Natalię Małachowską. To byli rodzice święci. Ojciec,
dopóki żył, niemal każdego dnia prowadził rodzinę do kościoła. Matka
swoim krzątaniem i zapobiegliwością dłużej towarzyszyła synowi, zawsze rozmodlona, wpatrzona w życie Świętej Rodziny. Niech będzie Pan Bóg uwielbiony przez miłość i wierność życia tych Rodziców, przez ich wierność przodkom. Dziś Rodzicom Ojca Jubilata pragnę zadedykować piękne wyznanie
Jana Lechonia z wiersza Polskość:
„Jestem jak żołnierz na wszystko gotowy.
I jak w Ojczyźnie tak i w obcym kraju,
Czuwam i strzegę skarbu polskiej mowy.
Polskiego ducha, polskiego zwyczaju”.
Poezja ta przydała się Jubilatowi, gdy musiał przetrwać czas wojenny
w obozach niemieckich, gdy musiał tułać się po obcych stronach.
3. Na franciszkańskiej drodze
Do Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów osiemnastoletni Zdzisław
wstępuje 14 sierpnia 1932 roku i rozpoczyna nowicjat tuż przy grobie
bł. o. Honorata, a w uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej rok później
składa profesję zakonną i pozostaje jej wiernym przez całe 75 lat. Od wstąpienia do nowicjatu w każdy piątek wsłuchuje się w słowa bulli papieża
Honoriusza, potwierdzającego Regułę św. Franciszka i jej treści. Proste
to były słowa: „(...) Stolica Apostolska ma zwyczaj pozwalać na pobożne
życzenia proszących i udzielać chętnie poparcia dla ich chwalebnych pragnień. Dlatego, umiłowani w Panu synowie, skłaniając się do pobożnych
próśb waszych, regułę waszego zakonu potwierdzoną przez niezapomnianej
pamięci papieża Innocentego naszego poprzednika, do tej bulli włączoną,
powagą apostolską wam potwierdzamy i niniejszym pismem bierzemy
w opiekę. Jest ona następująca: W imię Pańskie! Zaczyna się sposób życia
braci mniejszych. Reguła i życie braci mniejszych polega na zachowywaniu
świętej Ewangelii Pana naszego Jezusa Chrystusa przez życie w posłuszeństwie, bez własności i w czystości. Brat Franciszek przyrzeka posłuszeństwo i uszanowanie papieżowi Honoriuszowi i jego prawnym następcom,
182
„Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” (Łk 1, 49)
i Kościołowi Rzymskiemu. A inni bracia mają obowiązek słuchać brata
Franciszka i jego następców”.
I tak płyną te proste słowa, określające zasady przyjmowania kandydatów; sprawę odmawiania Boskiego oficjum, normy przeżywania postu oraz
pielgrzymowania przez świat. Reguła z mocą podkreśla, że bracia nie powinni
przyjmować pieniędzy. Mówi o sposobach pracy. Co więcej, ustala, że bracia nie
powinni niczego nabywać na własność. Określone są także przepisy dotyczące
zbierania jałmużny, zaleca się troskę o chorych braci. Nie pominięto tematu
nakładania pokuty braciom grzeszącym, bo taka jest ludzka rzeczywistość.
Zdefiniowano okoliczności wyboru ministra generalnego i znaczenie kapituły
Zielonych Świąt. Szczegółowo jest też omówiona misja kaznodziejska. Całą
Regułę kończy rozdział o tych, którzy udają się do saracenów i innych niewiernych. Ostatnie słowa św. Franciszka zachęcają do wierności temu, cośmy ślubowali. Bulla papieska gwarantuje nietykalność tekstu: „Żadnemu więc człowiekowi nie wolno w ogóle naruszać tego dokumentu naszego potwierdzenia albo
zuchwałym postępowaniem sprzeciwiać się mu. Gdyby jednak ktoś odważył
się na to, niech wie, że ściągnie na siebie gniew Boga Wszechmogącego i Jego
Świętych Apostołów Piotra i Pawła”. Wszystkie te słowa mieszczą się na kilku
zaledwie stronicach. Zatwierdzenie tych zasad miało miejsce 29 listopada
1223 roku. Reguła trwa do dzisiaj i jest odczytywana w każdy piątek podczas
postnego obiadu. Do naszych czasów dotarła w niezmienionej treści, ale też,
co jest szczególnie ważne, przemawia do nas przez świadectwa tysięcy świętych
i błogosławionych. Z tego względu regułę św. Franciszka można nazwać Regułą
świętości, czyli drogą do nieba, do wiecznego szczęścia.
Za Maryją i z Nią śpiewamy więc pełni wdzięczności: „Wielbi dusza moja
Pana, i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim” (Łk 1, 46).
4. Życie i działalność Jubilata
Świętując to wyjątkowe dziękczynienie za dar życia zakonnego o. Michała,
przechodzimy od Magnificat do Pieśni słonecznej św. Franciszka. Ludzkość czekała przeszło 1200 lat, aby znalazł się ktoś, kto do maryjnego hymnu doda
nową pieśń pochwalną, podejmując te same wątki, chociaż przeniesione ze starotestamentalnego zaplecza w świat Wieczernika, w czasy Ducha Świętego.
Taką właśnie jest Pieśń słoneczna albo pochwały stworzenia. Od 76 lat, czyli
od obłóczyn jest natchnieniem Jubilata: „Najwyższy, wszechmogący, dobry
183
rok 2008
Panie, Twoja jest sława, chwała i cześć, wszelkie błogosławieństwo (por.
Ap 4, 9. 11). Tobie jednemu, Najwyższy, one przystoją i żaden człowiek nie
jest godny wymówić Twego imienia. Pochwalony bądź, Panie mój, ze wszystkimi Twymi stworzeniami (por. Tb 8, 7), szczególnie z panem bratem słońcem, przez które staje się dzień i nas przez nie oświecasz. I ono jest piękne
i świecące wszelkim blaskiem: Twoim, Najwyższy, jest wyobrażeniem”.
Moglibyśmy dalej za tekstem podążać, gdyż trudno się od niego oderwać.
Tyle w nim prostoty, tyle piękna, a zwłaszcza wiary i miłości.
Taką to drogą wędrował przez wszystkie lata życia zakonnego o. Michał.
Zaraz po profesji czasowej udał się do Lublina, aby podjąć studia seminaryjne,
a po ich ukończeniu 18 czerwca 1939 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Działo
się to tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. Młody kapłan myślał jednak wtedy o czymś zupełnie innym. Nie miał czasu na zastanawianie się nad
wojną. Jego serce pałało wdzięcznością względem Tego, który zawierzył jego
kapłańskim ustom, sercu i dłoniom. Dlatego wsłuchiwał się w bł. o. Honorata,
który nawoływał: „Zatop się, duszo moja, w tym oceanie tajemnic (...). Zatop
się, abyś Mu dziękować mogła za to wszystko, co od Niego ciągle odbierasz”
(Notatnik Duchowy, Warszawa 1991, s. 179). Chyba dzięki temu nie przeraziły
go okrucieństwa wojny. I chociaż już w styczniu został uwięziony, najpierw
na Zamku Lubelskim, potem w innych obozach, kończąc na Dachau, nie stracił ducha, mimo że nigdy nie odznaczał się silnym zdrowiem. Mocą neoprezbitera okazał się duch. Przetrwał straszliwą gehennę, co więcej, starał się pomagać innym. W jaki sposób? Na to tylko miłość może odpowiedzieć. Powrót
do Polski po klęsce Niemiec wcale nie był triumfalny. Nadciągały wieści, które
mówiły o nowych aresztowaniach i prześladowaniach. Polska jednak potrzebowała mocy ducha, potrzebowała modlitwy, słowa Bożego, a zwłaszcza nadziei.
W życiu Jubilata nadszedł wkrótce czas nowej próby. Z woli przełożonych o.
Michał na początku lat pięćdziesiątych znalazł się w Ustroniu Morskim. Było
tam wiele nacisków ze strony UB i agresji. W końcu musiał stamtąd wyjechać.
W takich momentach, podobnie jak podczas obozowej niedoli, być może podtrzymywały Jubilata słowa, wypowiedziane w latach Powstania Styczniowego
przez jednego z braci mniejszych kapucynów. Słowa te przypomina Cyprian
Kamil Norwid: „Ojca Juwenalisa Kapucyna ostrzegano, aby dyplomatyczniej
kazanie swe obrabiał, ale Ojciec Juwenalis nic nie odpowiedział, a skoro po
trzykroć o to nalegano, rzekł podnosząc rękę w siermięgi rękawie: «czy dadzą
184
„Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” (Łk 1, 49)
mi siermięgę grubszą niż ta, którą mam mi miłą – czy powrozem przepaszą
mię twardszym? – czy nogi me obnażą? – czy w celi ciaśniejszej umieszczą
mię? – Idźcie i powiedźcie, że pytam o to, który w Chrystusie zwyciężam!»”
(List do ks. Piotra Semenenki, Paryż, 1861).
I Chrystus zwycięża. Zwycięża w słowie Bożym, które Jubilat głosi,
w Eucharystii, którą sprawuje, w konfesjonale, gdzie wiernie przebywa, idąc
za przykładem bł. o. Honorata i św. o. Pio. Chrystus zwycięża przez odwiedziny chorych i przez cudowną życzliwość, pełną pogody i uśmiechu. Takim
był i jest o. Michał. Tak było wtedy, gdy pełnił zadania gwardiana, gdy był
definitorem i wicemagistrem nowicjatu oraz wicedyrektorem niższego seminarium. Był przecież moim wicemagistrem i wicedyrektorem. Dziękuję ci,
Ojcze, za to! Wiem, że to, co dzisiaj mówię, nawet w części nie opisuje bogactwa Twego życia duchowego i pasji apostolskiej, porównywalnej z Pawłową.
Niech więc Bóg będzie uwielbiony przez Ciebie i w Tobie!
5. Te Deum i życzenia
Z wdzięcznością i radością pragniemy dzisiaj śpiewać dziękczynne Te Deum,
świadomi, że Twemu życiu i działalności równie dobrze odpowiada Magnificat,
jak i Franciszkowa Pieśń słoneczna. Wiemy jednak, że w takim momencie nie liczą
się słowa. Najważniejszy jest duch. Niech więc duch Nazaretu i Wieczernika,
duch Asyżu i Nowego Miasta, a także Lublina – napełni nasze serca i umysły,
gdyż chcemy dziękować Panu Bogu za Twoje, o. Michale, kapucyńskie powołanie i za to, że przez tyle lat byłeś pięknym orędziem Bożym.
W roku Apostoła Narodów można do Ciebie odnieść jego wyznanie,
nieco je modyfikując, tak aby pasowało do jednej osoby: Ty, Ojcze Michale,
jesteś „moim listem (...), który znają i czytają wszyscy ludzie (...). Listem napisanym nie atramentem, ale Duchem Boga Żywego, nie na kamiennych tablicach, ale na «tablicy twego serca»” (por. 2 Kor 3, 1-6). Dziękujemy Ci za to,
że zabiegałeś o to, aby nie osłabić treści tego listu, że byłeś wiernym powołaniu jako uczeń Chrystusowy i naśladowca św. Franciszka.
Niech Maryja, Królowa Zakonu Serafickiego nadal otacza Cię swoją
opieką, gdyż na Twoje przesłanie, na ten Boży list, czekają kolejne pokolenia.
Niech też nigdy nie zabraknie Ci Bożego błogosławieństwa, zagwarantowanego w Regule Franciszkowej.
Amen.
185
Ku przyszłości w duchu
zmartwychwstania
(1Krl 8, 22-23. 27-30; 1 Kor 3, 9b-11. 16-17; Mt 16, 13-19)
500-lecie powstania parafii w Ceranowie
Ceranów, dn. 16 sierpnia 2008 r.
Czcigodny Księże Kanoniku!
Drodzy Bracia!
Czcigodne Siostry!
1. Parafia wspólnotą Chrystusa
Uroczystość pięćsetlecia istnienia parafii w Ceranowie stawia wobec nas
pytanie, co wpłynęło na to, że tutejsza parafia mogła oficjalnie rozpocząć
działalność? Dobrze wiemy, że w Bożych planach nie ma miejsca na przypadki. Tak rzeczywiście jest również w przypadku tego wydarzenia, za które
dziękujmy Panu Bogu – jest ono naszą radością i zobowiązaniem.
Chrześcijaństwo na ziemiach polskich zakorzeniało się na sposób ewangeliczny. Warto o tym przypomnieć w roku duszpasterskim, kiedy rozważamy misję uczennic i uczniów Chrystusa. I kiedy uświadamiamy sobie,
że na mocy Chrztu św. wszyscy jesteśmy, choć na różnych płaszczyznach,
uczennicami i uczniami Chrystusa.
To Pan Jezus powiedział do pierwszych uczniów: „Bliskie już jest królestwo niebieskie. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie
186
Ku przyszłości w duchu zmartwychwstania
trędowatych, wypędzajcie złe duchy (...). A gdy przyjdziecie do jakiegoś miasta albo wsi, wywiedzcie się, kto tam jest godny, i u niego zatrzymajcie się,
dopóki nie wyjdziecie” (por. Mt 10, 7-11).
I tak się dzieje od dwóch tysięcy lat. Uczniowie Chrystusa wciąż podążają przez świat, aby słowo Boże mogło dotrzeć do wszystkich zakątków
globu ziemskiego, a łaska Boża mogła stać się źródłem ludzkiego rozwoju.
Jesteśmy głęboko przekonani, że znacznie wcześniej, aniżeli wskazują te daty,
które teraz przypominamy, przebywali Chrystusowi wysłannicy na terenie
obecnej parafii Ceranów, która przed laty nazywała się Kadłuby Podborne.
O kilkadziesiąt lat wcześniej na pogańskim uroczysku zbudowano pierwszą kaplicę, którą obsługiwali księża najpierw z Zuzeli, miejsca urodzenia
Prymasa Tysiąclecia, a później z bliższego już Kosowa Lackiego. Okazało się
jednak, że na przełomie XV i XVI wieku w Ceranowie i najbliższej okolicy
było coraz więcej godnych ludzi, aby Chrystus mógł tu zamieszkać nie tylko
na dłużej, ale na zawsze.
Do nich to zaczęło też docierać nauczanie św. Pawła, Apostoła Narodów,
którego rok obchodzimy z racji dwutysięcznej rocznicy jego urodzin. A św. Paweł
mówi, co z pewnością powtarzali pierwsi kapłani w Ceranowie: „Przyszedłszy
do was, bracia, nie przybyłem, by błyszcząc słowem i mądrością głosić wam
świadectwo Boże. Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego
więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego” (1 Kor 2, 1-2).
Nic więc dziwnego, że pierwszy kościół w Ceranowie, ufundowany
przez Katarzynę Piotraszkową 10 października 1508 roku otrzymał tytuł
Znalezienia Krzyża Świętego, a także Wszystkich Świętych. Najpierw mamy
więc odnajdywać Krzyż, a potem będziemy mogli dążyć do świętości.
2. Powstanie ceranowskiej parafii
A skoro wspólnota katolicka w Ceranowie otrzymała swój znak, a nawet
świątynię, ówczesny biskup łucki Paweł książę Aligmunt Holszański erygował parafię tydzień później i określił sposób oraz źródła jej utrzymania i rozwoju. W niedługim czasie zostanie zbudowany drugi kościół w Ceranowie,
także z drewna, a do poprzednich tytułów zostanie dodane trzecie wezwanie
– Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny.
W roku 1527 Ceranów znajdzie się we władaniu księcia ruskiego Michała
Iwanowicza Glińskiego, z którym przybyła i zamieszkała tutaj pewna liczba
187
rok 2008
chrześcijan obrządku wschodniego. Dla nich też została zbudowana świątynia. Byli to najpierw prawosławni, którzy następnie po przyjęciu unii brzeskiej zjednoczyli się z Kościołem katolickim, zachowując obrządek wschodni.
Na początku dziewiętnastego wieku cerkiew unicka przestała istnieć, najprawdopodobniej z braku wiernych, którzy przeszli na obrządek łaciński,
pozostając nadal w tym samym Kościele.
W latach „szwedzkiego potopu” cały niemal Ceranów został zburzony.
Szwedzi zamordowali wówczas dwóch kapłanów: ks. Jana Wyrozębskiego
i ks. Pawła Gatkowskiego. Kościół natomiast, który podziwiamy i przy którym znajdujemy się dzisiaj, został zbudowany w latach 1872-1875 staraniem
znanego nam dobrze Ludwika Górskiego i jego małżonki Pauliny Krasińskiej.
Nie były to łatwe czasy, ale mądrość i wierność Kościołowi Ludwika Górskiego
sprawiły, że zdołał on pokonać opór władz carskich i pozostawić na wieki jakże
przekonujące świadectwo, że warto być wiernym Bogu i Ojczyźnie.
Następne pokolenia kapłanów i wiernych katolików świeckich aż
do naszych dni zabiegały o to, aby ta świątynia mogła trwać, służyć Bożej
chwale i postępowaniu na drodze ku świętości parafian. I by była coraz piękniejsza. Tak jest do dziś.
Mówiąc o powstaniu i historii tutejszej parafii, trzeba także zaznaczyć,
że była ona nie tylko miejscem męczeństwa, jak to wcześniej już zostało
podkreślone, ale także środowiskiem świętych. A wiąże się to z przybyciem
do Ceranowa w roku 1859 Sióstr Felicjanek. Młodziutkie to było zgromadzenie. Powstało dzięki intuicji bł. Angeli Truszkowskiej i pod duchowym kierownictwem bł. o. Honorata Koźmińskiego, kapucyna, pochodzącego z Białej
Podlaskiej. Inicjatywę sprowadzenia sióstr podjął sam Ludwik Górski, który
chciał, aby opiekowały się one dziećmi i młodzieżą, by prowadziły ochronkę
i uczyły. Był to jedyny dom tego zgromadzenia otwarty przed carską kasatą
poza Warszawą. I to właśnie do tego domu przybyła Założycielka i sławny
spowiednik. Teraz są już błogosławionymi. Do tych błogosławionych można
zaliczyć także Ludwika Górskiego i wielu z ówczesnych mieszkańców parafii,
z racji na ich wiarę w Boga, troskę o dobre obyczaje i miłość do Polski.
3. Duchowy wymiar parafii
Przeżywając tak radosne wspomnienia, nie możemy zapomnieć, że parafia jest przede wszystkim wspólnotą duchową, wyrosłą z wiary w Boga.
188
Ku przyszłości w duchu zmartwychwstania
Pięknie o duchowej wspólnocie mówił król Salomon, jak to słyszeliśmy
w pierwszym czytaniu na uroczystość poświęcenia świątyni jerozolimskiej.
Najpierw wyznał swoją wiarę: „O Panie, Boże Izraela! Nie ma takiego Boga,
jak Ty, ani w górze na niebie, ani w dole na ziemi, tak zachowującego przymierze i łaskę względem Twoich sług, którzy czczą Cię z całego swego serca”
(1 Krl 8, 23).
Jakże są to głębokie słowa! A co my na to? Pięćset lat istnienia parafii
to przecież znak, że Pan Bóg się nami opiekuje, że zachowuje przymierze, ale
czy my czcimy Go całym sercem? Czy wierzymy Jemu, czy też naszej małej
chytrości? Powiedzmy sobie uczciwie, choćby z tego względu, że wymieramy,
że jest nas coraz mniej. A to świadczy o naszej niewierności Bogu i życiu!
Odpowiedzmy więc po cichu, powiedzmy w sumieniu: komu służymy?
Król Salomon martwił się szczerze: „Czy jednak naprawdę zamieszka Bóg
na ziemi? Przecież niebo i niebiosa najwyższe nie mogą Cię objąć, a tym mniej
ta świątynia, którą zbudowałem” (1 Krl 8, 27). Zmartwienie Salomona jest
zrozumiałe. Pan jednak zamieszkał. My natomiast jesteśmy w znacznie lepszej
sytuacji niż Król Jerozolimy, ponieważ żyjemy już po przyjściu Pana Jezusa
na ziemię. Pan Bóg nie tylko zamieszkał w starożytnej świątyni Salomona.
Pan Bóg przyjął ludzkie ciało, przyszedł na ziemię. Zamieszkał w ludzkim
ciele. Pozostając zaś wśród nas pod postaciami Chleba i Wina, przyjmuje
mieszkanie w naszych sercach, w naszych sumieniach. Czy pamiętamy o tym,
że Chrystus jest w nas?
Święty Paweł pisze: „Jesteście Bożą budowlą (...). Czyż nie wiecie, żeście
świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście”
(1 Kor 3, 9. 16-17). Mocne jest nauczanie Apostoła Narodów. Wspomnieliśmy
już, że jako naród wymieramy. Ale czy to nie znak, że zapominaliśmy i wciąż
zapominamy, iż Bóg jest w nas? Czy więc wcześniej nie zniszczyliśmy świątyni Boga, która winna być w nas? Święty Paweł przestrzega, „jeśli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg” (1 Kor 3, 17).
Nawracajmy się i to rychło. Nie oddawajmy się w niewolę zła. Nie
łudźmy się medialnymi kłamstwami i fałszerstwami. Powracajmy do Pisma
Świętego. Czytajmy literaturę i prasę katolicką. Sięgajmy do katolickich programów telewizyjnych i radiowych. Ratujmy tę świątynię, która jest w nas.
Brońmy jej.
189
rok 2008
Kościół bowiem jako taki będzie trwał. Zapewniał o tym sam Zbawiciel
w dialogu ze św. Piotrem: „Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr – Opoka,
i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą”
(Mt 16, 18). Te słowa w naszych uszach powinny brzmieć wyjątkowo silnie.
Zaledwie dziesięć lat temu na naszej ziemi podlaskiej przyjmowaliśmy Piotra
naszych czasów – Jana Pawła II. Czyż jego pontyfikat i jego słowa niczego
nas nie nauczyły? On tak często podkreślał, że każda parafia powinna być
wspólnotą wspólnot. Tymi zaś wspólnotami najpierw są nasze rodziny. Jakie
one są? I czy są? Co czynimy z sakramentem małżeństwa? Co robimy z miłością i troską o życie? Takimi wspólnotami parafialnymi są następnie wszelkie
grupy modlitewne i organizacje o charakterze formacyjnym oraz charytatywnym. Mamy tu na myśli Kółka Różańcowe, Tercjarstwo (tercjarzem był
Ludwik Górski, któty nie wstydził się życzyć sobie, aby być pochowanym
w brunatnym habicie kapucyńskim). Do tych wspólnot zaliczamy grupy
liturgiczne: chór parafialny, schole, lektorów i ministrantów. A dalej: Akcję
Katolicką, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, Rodzin, Caritas parafialną.
Czy zdobyliśmy się na to, aby położyć kres prześladowaniom Kościoła?
One przecież zaczęły się od uderzenia w te wszystkie organizacje. A skoro
dotąd tych organizacji brakuje, to znaczy, że myśmy nie wyzwolili się spod
mocy prześladowania, że nadal żyjemy zniewoleni.
Czas najwyższy, abyśmy opuścili mrok i wyszli na światło. Czas najwyższy,
abyśmy zaczęli żyć pełnią powołania chrześcijańskiego. Nie wolno bowiem
pozorować tego, co wielkie. Nie wolno udawać chrześcijanina. W ten sposób
niszczy się Bożą świątynię. A kto niszczy Bożą świątynię, tego zniszczy Bóg.
4. Przesłanie na przyszłość
Nie tak daleko stąd przyszedł na świat Cyprian Kamil Norwid. Pisał listy
do Korczewa nad Bugiem. 154 lata temu pisał ze Stanów Zjednoczonych:
„Piszę wam z posłuszeństwa (list był skierowany do ks. Aleksandra
Jełowickiego i ks. Piotra Semenenki, sługi Bożego) jako Kościoła tego urzędnikom, bez którego istnieć bym nie mógł, który jeden był mi zawsze we
wszystkich momentach sieroctwa mojego prawdziwym i zupełnym, przeciwko któremu nie powiem, iżbym nawet zgrzeszył, a jeślim uczestnictwo
jakie w ogólnym upadku wziął, zaiste mniejsze niż ktokolwiek z wielu, albo
bezwłasnowolniejsze niezawodnie podczas burz zaiste rozpaczliwych”.
190
Ku przyszłości w duchu zmartwychwstania
Jest to ważne wyznanie. Cyprian Kamil Norwid, mimo trudnych okoliczności, w jakich wypadło mu żyć, był sobą. Jest zaliczany do wieszczów,
naszych wieszczów narodowych. Żyje w naszej kulturze, w naszej duchowości także przez wierność Bogu, przez więź z Kościołem. W tym roku wspominamy również Zbigniewa Herberta, w dziesiątą rocznicę śmierci, poetę
duchowo wyjątkowo bliskiego Norwidowi, prześladowanego przez wszystkie
rządy komunistyczne. Prześladowcy odeszli w niesławie, Herbert zaś staje się
coraz bardziej popularny. On też zza grobu, jakby myśląc o naszej parafii,
zwłaszcza o Ceranowie, pisze w wierszu Rovigo:
„A przecież było to miasto z krwi i kamienia – takie jak inne
miasto, w którym ktoś wczoraj umarł, ktoś oszalał,
ktoś całą noc beznadziejnie kaszlał.
W asyście jakich dzwonów zjawisz się Rovigo?”.
Dzisiaj przy tej ważnej uroczystości wypada, abyśmy postawili to samo
pytanie naszej parafii, czyli sobie samym, jakie to dzwony mają nas budzić?
Czy te, co ogłaszają wojnę, czy te, co zwiastują burzę; czy te, które niosą wieść
o śmierci?
Wasz rodak ks. prof. Jan Pietrzykowski w książce o swojej parafii zauważa:
„(...) parafia w Ceranowie (...) stanowiła zorganizowaną zbiorowość kościelną.
Spełniała także ważne funkcje: społeczne, charytatywne, oświatowe i informacyjne. Wśród nich ważne miejsce zajmowała szkoła parafialna, która miała
dwa zasadnicze cele: wychowanie religijno-moralne i nauczanie (...). Dzwony
kościelne wyznaczały czas pracy, odpoczynku i modlitwy”.
Tak było dawnej, a jak jest dzisiaj? O dzwonach słyszymy już po raz drugi.
Zastanówmy się więc, w jakim duchu i komu mają bić te dzwony. Ponówmy
nasze pytania, czy te dzwony wieków, dzwony historii, naszej historii, mają
bić jedynie na trwogę, na pożogę i śmierć? Czy też nie powinny one bić, jak
w Poranek wielkanocny – na zmartwychwstanie!?
Z tego to względu życzę wam, jako pasterz tej diecezji, w czasie pięknego jubileuszu, abyście odradzali się i odnawiali duchowo, aby wiara stawała
się coraz bardziej żywa, a miłość czytelna. Wtedy bowiem będą wam biły
dzwony życia i nadziei, dzwony radości i pokoju. Dzwony zmartwychwstania.
Amen.
191
„Niech będą (...) zapalone pochodnie”
(Łk 12, 35)
(Lb 6, 22-27; Łk 12, 35-44)
Rozpoczęcie roku szkolnego
Drohiczyn, dn. 1 września 2008 r.
Bracia i Siostry!
1. Na początku niech będzie błogosławieństwo
Od ponad tysiąca lat na naszej ziemi, a przede wszystkim w sercach
naszych przodków, każdej inicjatywie i pracy, narodzinom i pożegnaniom
przewodniczył krzyż; krzyż na dziecięcym czole, na sercu, krzyż w pomieszczeniach i na rozstajach dróg. Jest to znak życia i rozwoju, prawdy i dobra. Jest
symbolem właściwym człowiekowi. Rozpoczęliśmy tę Najświętszą Ofiarę
znakiem krzyża. A w pierwszym czytaniu usłyszeliśmy Bożą wypowiedź,
właściwie tekst błogosławieństwa, którego możemy udzielać właśnie w imię
Stwórcy. Pan Bóg wyraźnie mówi: „(...) tak oto macie błogosławić synom (...)”
(Lb 6, 23), – synom, ale i córkom: „Niech cię Pan błogosławi i strzeże. Niech
Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską. Niech
zwróci ku tobie twarz swoją i niech cię obdarzy pokojem” (Lb 6, 25).
Pamiętajmy o tym błogosławieństwie w ciągu całego roku szkolnego. Jest
ono wyrazem życzliwości Tego, który nas kocha i to bez zastrzeżeń. A Jego
miłości nie da się porównać do jakiejkolwiek miłości ludzkiej. Miłość Boża jest
miłością czystą, pełną i bezwarunkową. Nieraz będziemy odczuwali potrzebę
Jego łaski. Nieraz będziemy tęsknili za pokojem. Wtedy przypomnijmy
192
„Niech będą (...) zapalone pochodnie” (Łk 12, 35)
słowa Bożego błogosławieństwa, bo kto będzie o nich pamiętał, temu „Ja (...)
będę błogosławił” (Lb 6, 27) – zapewnia Pan Bóg. Kochane Dzieci, droga
Młodzieży, szanowni Nauczyciele i Wychowawcy, niech tego Bożego błogosławieństwa, które otrzymujecie w znaku krzyża, nigdy nie zabraknie przez
najbliższych dwanaście miesięcy!
2. Odkrywajcie piękno ludzkiego życia!
Od dzisiaj będziecie korzystać z coraz to piękniej wydawanych podręczników, z coraz ciekawszych pomocy. Będziecie radośnie współpracować
z waszymi nauczycielkami i nauczycielami, ze wszystkimi, którzy uczestniczą
w procesie waszego kształcenia i wychowania. Ważna też będzie aktywna
obecność waszych rodziców i bliskich oraz instytucji państwowych i samorządowych, zajmujących się oświatą. Możecie wreszcie być pewni, że Kościół
zawsze będzie wam błogosławił i wspomagał każdy wysiłek. Będzie wspierał
wasz rozwój intelektualny i moralny.
Człowiek bowiem wtedy staje się dojrzały, kiedy potrafi korzystać z różnych pomocy, jakie ofiarują mu ludzie dobrej woli. O to zaś, aby takich ludzi
było jak najwięcej, bardzo zabiegał Ojciec Święty Jan Paweł II. Poprzez swoje
pisma nadal apeluje, abyśmy chronili dzieci i młodzież i nie zapominali o możliwości pojawiania się wilków w owczej skórze. Ten swój apel wplata w modlitwę do Pana Jezusa: „Prośmy Jezusa Chrystusa, ażeby On sam nam to powtórzył mocą i mądrością swojego Krzyża (por. 1 Kor 1, 17-24), aby ludzkość nie
dała się zwieść pokusie «ojca kłamstwa» (por. J 8, 44), który otwiera przed nią
stale szerokie i przestronne drogi, pozornie łatwe i przyjemne, pełne jednak
zasadzek i niebezpieczeństw. Obyście szli zawsze za Tym, który jest «drogą,
i prawdą, i życiem» (J 14, 6)” (Jan Paweł II, List do rodziców, 147).
A wszyscy, dla których ważny jest rozwój w życiu, powinni pamiętać,
że „Żyć – oznacza wciąż wyrywać się do przodu, do czegoś wyższego i doskonalszego; wyrywać się i starać się dotrzeć”. Tak to widzi Borys Pasternak
(Sztuka życia). Jest to możliwe. Wystarczy pamiętać o modlitwie, o sakramentach świętych i nie zapominać o przestrogach naszych ojców.
3. Wychowanie ma zawsze dalszy ciąg
Możemy w życiu spotkać się z takimi systemami, które swoją rzekomą użyteczność i wyższość budują na stałym zaprzeczaniu. To właśnie
193
rok 2008
w takich momentach ze zdumieniem słyszymy przedziwne oświadczenia
w rodzaju: „tak było, ale teraz nie będzie”; „tak postępowano kiedyś, teraz
nie ma na to mody”. Takich sformułowań jest znacznie więcej. I mogłyby
one brzmieć zupełnie sensownie, gdyby popierano je jakimiś racjonalnymi
argumentami. Ale skądże je wziąć? Dlatego jedynie apodyktyczny ton daje
się słyszeć i nic więcej. Wyznawcy tego typu twierdzeń wcale się nie martwią, że mogą niszczyć, rujnować podstawy każdego wychowania, każdej
szkoły i nauczania. Oni się o to nie martwią! Albo o to właśnie chodzi, żeby
burzyć.
Tymczasem Cyprian Kamil Norwid, mając na myśli owe zagrożenia,
przestrzega: „Pomiędzy przeszłością a przyszłością otwiera się próżnia rozpaczliwa... w tej próżni zrodzone pokolenie – między przeszłością a przyszłością nie złączonymi niczym... czymże w rzeczywistości ma pozostać?...
aniołem, co przelata – upiorem, co przewiewa – zniewieściałym niczym...
męczennikiem... Hamletem...” (Promethidion).
To prawda, że zmieniają się cywilizacje. Spotykamy się z różnymi strukturami społeczno-gospodarczymi, a kultura stawia nowe wymagania. Adam
Asnyk patrzy na te przemiany ze zrozumieniem, dostrzegając wszakże
potrzebę ciągłości, duchowej więzi:
„Każda epoka ma swe własne cele
I zapomina o wczorajszych snach...
Nieście więc wiedzy pochodnię na czele
I nowy udział bierzcie w wieków dziele,
Przyszłości podnoście gmach!
Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy,
Choć macie sami doskonalszen wznieść;
Na nich się jeszcze święty ogień żarzy,
I miłość ludzka stoi tam na straży,
I wy winniście im cześć!” (Do młodych).
4. Kaganek oświaty
Nie lękajmy się sięgać do przeszłości, wertować księgi dziejów narodu
i państwa. Pamiętajmy o małej ojczyźnie, o domu, o Kościele, bo nasza tradycja i kultura – wszystko to razem stanowi solidny fundament pod każde
194
„Niech będą (...) zapalone pochodnie” (Łk 12, 35)
owocne wychowanie, pod rozwój intelektualny, wolny od kompleksów i przeróżnych dezercji.
Umiejmy wciąż być czujni, zawsze gotowi wyjść naprzeciw tego, co dobre.
I miejmy zapaloną pochodnię. Tego nas uczy Jezus Chrystus. O tym słyszeliśmy w dzisiejszym fragmencie Ewangelii. W życiu nie ma przerw. Również
odpoczynek może nas wychowywać, choć może i gubić. W odpowiedzi
na każde zagrożenie i niebezpieczeństwo starajmy się powracać do naszego
Zbawcy i Odkupiciela. Syn Człowieczy czuwa i przychodzi, wzywany.
Bądźmy więc przygotowani, jak pisze o tym Jan Lechoń:
„Jestem jak żołnierz na wszystko gotowy
i jak w Ojczyźnie tak i w obcym kraju
Czuwam i strzegę skarbu polskiej mowy,
Polskiego ducha, polskiego zwyczaju” (Polskość).
Pierwszy września nie tylko z racji na początek roku szkolnego wzywa
nas do gotowości. Wybuch II wojny światowej, jak i każdej innej wojny, jest
zawsze znakiem klęski człowieka. W wyniku działań wojennych zwycięzcą
może być wódz, może być armia albo państwo. Ale we wszystkich wojnach,
a nawet potyczkach, przegranym jest człowiek. Brońmy naszego człowieczeństwa! Brońmy naszej godności! A to oznacza, że powinniśmy jak najpełniej korzystać z edukacji w szkole. Prośmy więc często Matkę Najświętszą,
Stolicę Mądrości, aby umacniała w sięganiu po dobro, które spływa ku nam
właśnie poprzez szkołę. Dzięki temu będziemy wzrastali nie tylko w latach,
ale i w mądrości oraz w łasce u Boga i u ludzi (por. Łk 2, 52).
Amen.
195
„Staliśmy się widowiskiem światu (...)”
(1 Kor 4, 9)
(1 Kor 4, 6-15; Łk 6, 1-5)
Dzień zakonny
Święty Krzyż, dn. 6 września 2008 r.
Czcigodne Siostry i Bracia w życiu konsekrowanym!
1. Jak jest z naszym charyzmatem?
Zgromadziliśmy się na tej świętej górze, jakby na polskiej Kalwarii, gdzie
od tysiąca lat życie zakonne kieruje wciąż nasze serca i umysły ku Krzyżowi
Pana naszego Jezusa Chrystusa. To właśnie patron tego roku – św. Paweł
wyzna: „Tak też i ja przyszedłszy do was, bracia, nie przybyłem, by błyszcząc
słowem i mądrością dawać wam świadectwo Boże. Postanowiłem bowiem,
będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa,
i to ukrzyżowanego” (1 Kor 2, 1-2).
Apostoł Narodów nas zaskakuje! Zaskoczył świat swoim nawróceniem,
a potem każdy dzień jego posługi apostolskiej otwierał przed słuchaczami
coraz to piękniejsze perspektywy, wszystkie zaś mają swój początek, rozwój
i owoc w osobie Pana Jezusa ukrzyżowanego.
Apostoł Narodów nie wstydził się, pisząc do Koryntian, wyznać:
„Staliśmy się bowiem widowiskiem światu, aniołom i ludziom; my głupi dla
Chrystusa, wy mądrzy w Chrystusie; my niemocni, wy mocni; wy doznajecie
196
„Staliśmy się widowiskiem światu (...)” (1 Kor 4, 9)
szacunku, a my wzgardy” (1 Kor 4, 9-10). Jest to bardzo ciekawe spojrzenie na nasze relacje z Chrystusem. Paweł stawia się w sytuacji, mówiąc po
ludzku, niekorzystnej, mieni się głupim, niemocnym i wzgardzanym! Daje
w ten sposób do zrozumienia, że Pana Jezusa nie wolno pod żadnym pozorem wykorzystywać do sławy, skuteczności w działaniach zewnętrznych
i napuszonej wiedzy.
Święty Paweł czyni tak, aby nie dopuścić do pomieszania pojęć i postaw,
żeby to, co dotyczy zbawienia, nie zostało włączone wyłącznie w sprawy
tego świata. Przypatrzmy się więc, jak to wygląda w naszym podejściu
do życia zakonnego, zwłaszcza, że w tym też duchu wypowiada się Stolica
Apostolska w Mutuae relationes: „Sam «charyzmat założycieli» (Evangelica
testificatio, 11) jawi się jako doświadczenie Ducha, przekazane ich uczniom,
aby je przeżywali, strzegli go, pogłębiali i ciągle rozwijali w harmonii z nieustannie wzrastającym ciałem Chrystusa”. Dlatego «Kościół bierze w opiekę
i popiera swoisty charakter rozmaitych instytutów zakonnych» (Lumen gentium, 44; por. Christus Dominus, 33, 35)” (Mutuae relationes, 11). Ważne jest
wszakże to, abyśmy pamiętali, że charyzmat ma swoje źródło w mocy
Ducha i z tej samej mocy korzysta w rozwoju, a wszystko po to, aby wzrastał w nas i przez nas Chrystus, żebyśmy mogli dojść do tego, aby prawdziwie zabrzmiało również i w nas wyznanie św. Pawła: „Teraz zaś już nie ja
żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20).
2. Maryjna wizja charyzmatu
Nasz charyzmat staramy się poznać przede wszystkim w latach formacji wprowadzającej w konkretne kształty życia zakonnego, uwieńczone
najczęściej wieczystą profesją. Dokument Kongregacji Instytutów Życia
Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego z roku 2002 wyraża
niepokój, jaki przeżywamy w naszych czasach, zwłaszcza na styku charyzmatu i współczesnych modeli osobowości ludzkiej: „Jak jednak odczytać
w zwierciadle historii i dzisiejszych czasów ślady i znaki Ducha i zalążki Słowa,
obecne tak dzisiaj, jak i zawsze, w życiu i kulturze ludzkiej? Jak interpretować
znaki czasów w takiej rzeczywistości jak nasza, w której obfitują strefy cienia
i tajemnicy? Potrzeba, by sam Pan – tak jak w przypadku uczniów w drodze
do Emaus – stał się naszym towarzyszem drogi i obdarzył nas swoim Duchem.
Tylko On, obecny między nami, może nam pomóc zrozumieć w pełni swoje
197
rok 2008
Słowo i żyć nim; może oświecić umysł i rozpalić serce” (Kongregacja ds. IŻK
i SŻA, Rozpocząć na nowo od Chrystusa, Watykan 2002, 2).
Pamiętajmy też o tym, co wyjątkowo mocno podkreślił Pan Jezus,
mówiąc: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem, abyście szli i owoc
przynosili” (J 15, 16). Nasze powołanie przez Chrystusa ma określony cel:
mamy iść przez świat i przynosić owoce. W tym wyraża się nasza uczniowska gorliwość, nasza troska o to, żeby ucząc się, wczuwać się w zamiary
Nauczyciela.
Kiedy się nad tym zastanawiamy, radość rodzi się w naszych sercach,
bo mamy Matkę Najświętszą, najdoskonalszą Uczennicę Pańską. To o Niej
mówił Jan Paweł II na Jasnej Górze: „Maryja – pierwsza konsekrowana –
jest dla nas wzorem otwarcia się na dar Boży i przyjęcie łaski przez człowieka, wzorem całkowitego oddania się Bogu nade wszystko umiłowanemu.
Na Boży dar odpowiedziała posłuszeństwem wiary, którym naznaczone
było całe Jej życie. Na co dzień obcowała z niewypowiedzianą tajemnicą
Syna Bożego, nie tylko w życiu ukrytym Jezusa, gdy wraz z Józefem przy
Nim trwała, ale również w decydujących chwilach publicznej działalności,
a zwłaszcza na Kalwarii, gdy pod krzyżem była najgłębiej z Nim zjednoczona
w cierpieniu i uwielbieniu Boga” (04.06.1997).
Wpatrując się w Matkę Najświętszą, przeżywając Jej świętość, a zwłaszcza Jej posłuszeństwo woli Bożej, na nowo odkryjemy urok naszych ślubów
i znaczenie posłuszeństwa dla duchowego rozwoju.
3. A jednak posłuszeństwo
We wspomnianym już dokumencie Kongregacji znajdujemy niesłychanie istotne dla formacji zakonnej podkreślenie ciągłości duchowego rozwoju. Czytamy tam: „Osoby konsekrowane, kontemplując oblicze Chrystusa
ukrzyżowanego i chwalebnego, świadcząc o Jego miłości w świecie, przyjmują z radością na początku trzeciego tysiąclecia, naglące zaproszenie Ojca
Świętego, by wypłynąć na głębię «Duc in altum» (Łk 5, 4). Słowa te rozbrzmiewające w całym Kościele, wznieciły nową, wielką nadzieję; ożywiły
pragnienie bardziej intensywnego życia ewangelicznego; otworzyły horyzonty dialogu i misji. Być może nigdy dotąd zaproszenie Jezusa, by wypłynąć
na głębię, nie jawiło się tak, jak dziś, jako odpowiedź na dramat ludzkości,
ofiarę nienawiści i śmierci” (tamże, 1).
198
„Staliśmy się widowiskiem światu (...)” (1 Kor 4, 9)
Nie możemy zapominać, że u podstaw większości współczesnych dramatów, a nawet tragedii, które są udziałem człowieka, leży łatwość, z jaką wypowiadamy Panu Bogu posłuszeństwo.
Wezwanie Chrystusa – „wypłyń na głębię” (Łk 5, 4) – jest apelem o posłuszeństwo. W życiu zakonnym ważna jest rada czystości, ważne jest również
ubóstwo, ale kiedy jesteśmy na Kalwarii, przy relikwiach drzewa Krzyża
Świętego, musimy pamiętać, że tutaj najmocniej odczuwamy potrzebę pełnienia woli Bożej i niezbędność posłuszeństwa. Późny wieczór Wielkiego
Czwartku był świadkiem modlitwy Pana Jezusa, był świadkiem ludzkiego
zmagania się o posłuszeństwo woli Ojca.
W najnowszym dokumencie Kongregacji ds. zakonnych o Posłudze władzy i posłuszeństwie z tego roku bardzo ciekawie ujęto sprawę znaczenia wierności woli Bożej: „Życie konsekrowane, powołane do tego, by w Kościele
i w świecie czynić widzialnymi charakterystyczne przymioty Jezusa – dziewictwo, ubóstwo i posłuszeństwo – rozkwita na gruncie poszukiwania oblicza Pana i drogi prowadzącej do Niego (por. J 14, 4-6). To poszukiwanie
prowadzi do doświadczenia pokoju ducha – «Bo wola Pana to nasza pogoda»
(D. Alighieri, Boska komedia, Warszawa 1959, s. 345) i stanowi przedmiot
codziennego wysiłku, gdyż Bóg jest Bogiem i nie zawsze Jego drogi i Jego
myśli są naszymi drogami i naszymi myślami (por. Iz 55, 8). Osoba konsekrowana daje więc radosne, a zarazem naznaczone trudem świadectwo o nieustannym poszukiwaniu woli Bożej i dlatego korzysta ze wszystkich możliwych środków, które jej pomagają poznać wolę Bożą i będą podporą w jej
wypełnianiu” (Kongregacja ds. IŻK i SŻA, Posługa władzy i posłuszeństwo,
Faciem tuam, Domine, requiram, Watykan 2008, 1).
4. Jak się ma posłuszeństwo dzisiaj?
Mówiąc o posłuszeństwie, Kongregacja bierze pod uwagę przełożonych
i podwładnych. Odwołuje się do Dantego z jego pięknym tekstem: „Bo wola
Pana to nasza pogoda”, i zaznacza, że najlepszym sposobem odkrywania
woli Bożej jest kontemplacja Bożego oblicza, które dostrzegamy w różnych
momentach, ale najmocniej wtedy, kiedy Pan Jezus usłyszał od Piłata słowa:
„Oto człowiek” (J 19, 5).
Kontemplując Chrystusowe oblicze, mamy przypominać sobie naszą
wierność woli Bożej. Ta wierność leży u podstaw każdego posłuszeństwa.
199
rok 2008
Stawiajmy sobie często pytanie o naszą wierność. Jest to sprawa zasadnicza. Kłopoty z posłuszeństwem zaczęły się bowiem wtedy, kiedy przełożeni zapomnieli o tym, że w pierwszym rzędzie są zobowiązani do szukania woli Bożej i podążania za nią. Stosunkowo łatwo własną wolę wstawiali
w miejsce woli Bożej i to nie tylko wtedy, kiedy okazywali się surowi.
Niestety, także i wówczas, kiedy chcieli być łagodni, korumpując swoje
otoczenia. Ta korupcja przyczyniła się do ośmieszenia potrzeby wierności
woli Bożej.
Są to mocne stwierdzenia. Musimy jednak do nich powracać. Musimy
nad tym się zastanawiać. Nie będzie w zakonach posłuszeństwa wobec przełożonych, jeśli przełożeni nie będą posłuszni woli Bożej. Jeśli przełożona czy
przełożony przed podjęciem decyzji nie westchną do Ducha Świętego, nie
przeniosą się w świat Ewangelii albo nie przypomną sobie zakonnych ustaw.
Tacy przełożeni stają się podobni do faryzeuszów z dzisiejszej Ewangelii,
którzy domagają się posłuszeństwa od uczniów Pana Jezusa, a nie chcą
dostrzec, że przybył Mesjasz, którego wola jest decydująca. Na szczęście dla
nas – „Syn Człowieczy jest panem szabatu” (Mk 2, 28).
5. Kim jesteśmy?
Kończąc to rozważanie, które przeżywamy wpatrzeni w Krzyż
Chrystusowy, zechciejmy przywrócić woli Bożej podstawowe miejsce we
wszystkich decyzjach, jakie podejmujemy jako przełożeni i jako osoby konsekrowane. Wszyscy razem dzięki posłuszeństwu woli Bożej nigdy nie zapomnimy o jakości życia zakonnego.
Do tego nawiązał Jan Paweł II, gdy przemawiał do sióstr zakonnych
w Maynooth – Irlandia, 1 października 1979 roku. Powiedział wówczas:
„Pamiętajcie zawsze, że polem waszego apostolatu jest wasze osobiste życie.
Trzeba głosić orędzie Ewangelii i żyć nim. Waszym pierwszym apostolskim
zadaniem jest świętość życia. Nie ważne jest to, co robicie, lecz kim jesteście”.
Nasza tożsamość chrześcijańska i katolicka jest w jakiś sposób złączona
ze znakiem Krzyża. Niech nasza tożsamość zakonna w znaku Krzyża znajduje swój najpełniejszy wymiar. Bogactwo charyzmatów niech ukazuje
światu wielkość orędzia, które przez wieki płynie z Krzyża.
Amen.
200
U Matki Pięknej Miłości
Święto Narodzenia NMP
Skrzyńsko-Kamienna, dn. 8 września 2008 r.
Drodzy Bracia w kapłaństwie!
Drodzy Parafianie!
1. Z perspektywy przeszłości
Wczoraj, w piękną wrześniową niedzielę, świętowaliście tutaj pod przewodnictwem swego Pasterza, przy licznym udziale pątników 10-lecie koronacji cudownego Obraz Matki Bożej. Miałem szczęście być w dniu jego koronacji. Pamiętam łagodną, wrześniową pogodę, wielu biskupów i kapłanów oraz
tysiące pielgrzymów. Najmocniej zapamiętałem jednak rozmodlone twarze,
poczynając od dzieci, nie omijając młodzieży, a na osobach dorosłych i starszych kończąc. Te rozmodlone twarze tworzyły jakby wieniec uwity z różnorodnych kwiatów albo tysiące gwiazd, które otaczały Matkę Najświętszą
ze wszystkich stron, oddając cześć Tej, która zawsze jest z nami. Wciąż jest
także tutaj, na tej mazowieckiej ziemi, unosząc nad pilickim pejzażem swoją
błogosławiącą dłoń.
Sanktuarium to znajduje się w Skrzyńsku, ale tutejszą Panią czcimy jako
Matkę Bożą Staroskrzyńską. Jest tu bowiem od bardzo dawna, od dwunastego wieku. Wtedy to łaski uzdrowienia dostąpił Piotr Dunin, przedstawiciel jednego z najbardziej wówczas znanych rodów. Wieść o tym rozeszła się
szybko i daleko. Sam uzdrowiony zaś ufundował kościół, gdzie umieszczono
201
rok 2008
cudowny wizerunek. Ludzie podążali do Matki Bożej, której nadano z latami
tytuł Matki Pięknej Miłości. Przybywali z różnych stron. Sanktuarium
w okresie zaborów pełniło ciekawą rolę kulturową, gdyż to przy nim powstała
słynna orkiestra, która uświetniała uroczystości maryjne, była szkołą dla
kolejnych roczników utalentowanej okolicznej młodzieży. Niestety, po stu
piętnastu latach została zniszczona przez władze komunistyczne.
Przed dziesięciu laty, za zgodą sł. B. Jana Pawła II, Cudowny Wizerunek
został ukoronowany przez ks. kard. Józefa Glempa, Prymasa Polski. Koronę
otrzymał również Pan Jezus, niesłychanie często towarzyszący swojej Matce,
także na obrazach. Niestety, w trzy lata później doszło do świętokradzkiego
czynu, ale dzięki Bożej Opatrzności Wizerunek został odzyskany. Dobrze się
w tym wypadku spisała policja.
2. Matka Ludu Bożego
Przybyliśmy dzisiaj do tego Sanktuarium, przynosząc ze sobą wiele próśb,
ale przede wszystkim po to, aby podziękować Panu Bogu, że przeszło 2020 lat
temu przyszła na świat Niewiasta, której nadano imię Maryja. Pragniemy również szczerze wyrazić naszą wdzięczność za to, że blisko 2010 lat temu narodził
się Jezus w Betlejem. Zapowiedział to prorok Micheasz, jednocześnie odrzucając
wszelkie zastrzeżenia, które mogłyby się pojawić z tego względu, że narodziny
miały miejsce w niewielkiej miejscowości: „A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze
jesteś wśród plemion judzkich. Z ciebie Mi wyjdzie Ten, który będzie władał
w Izraelu (...), Jego władza rozciągnie się aż do krańców ziemi” (Mi 5, 1. 4).
Piękne i ważne słowa wypowiada prorok. Mają one swoje odniesienie
i do naszego Sanktuarium. Mają również swoje odbicie we współczesnej mentalności, która rzutuje na podejście do człowieka i do odpowiedzialności moralnej.
Skrzyńsko jest takie, jakie jest. Pan Bóg nie potrzebuje monumentalnych budowli. Pan Bóg nie potrzebuje ziemskiej potęgi, nowocześnie uzbrojonych armii i znaczących skarbów w bankowych sejfach. Pan Bóg chce nas
uczyć sprawiedliwości i pokoju, wiary i miłości. Pan Bóg pragnie nas darzyć
nadzieją. Ale przede wszystkim Pan Bóg stoi na straży życia, rozwoju i zbawienia każdego człowieka. Nie lękajmy się pomruków współczesnych mocarzy. Nie obawiajmy się tych, którzy mówią o nas pogardliwie jako o mieszkańcach ciemnogrodu, używając wielu innych terminów, przy których pomocy
usiłują nas pomniejszyć i zniewolić.
202
U Matki Pięknej Miłości
W oczach Bożych wielkość ma inne wymiary. Jest to wielkość ducha,
ludzkiego charakteru. Jan Paweł II w encyklice Redemptor hominis pisze:
„Odwieczna miłość Ojca wypowiedziana w dziejach ludzkości przez Syna,
którego Ojciec dał, «aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał
życie wieczne» (J 3, 16), przybliża się do każdego z nas poprzez Matkę,
nabiera znamion bliskich, jakby łatwiej dostępnych dla każdego człowieka.
I dlatego Maryja musi się znajdować na wszystkich drogach codziennego
życia Kościoła. Poprzez jej macierzyńską obecność Kościół nabiera szczególnej pewności, że żyje życiem swego Mistrza i Pana, że żyje tajemnicą
Odkupienia w całej jej życiodajnej głębi i pełni, i równocześnie ten sam
Kościół, zakorzeniony w tylu rozlicznych dziedzinach życia całej współczesnej ludzkości, uzyskuje także tę doświadczalną pewność, że jest po prostu bliski człowiekowi, każdemu człowiekowi, że jest Kościołem: Kościołem
Ludu Bożego” (22).
3. Nasza nadzieja w Matce Bożej
Jesteśmy Kościołem. Jesteśmy więc Ludem Bożym. Kościół jest otwarty
dla wszystkich ludzi dobrej woli. Jest bliski każdemu człowiekowi. To dlatego
Matka Kościoła nie boi się przebywać w dużych i małych miejscowościach.
Z tego to względu nikogo nie opuszcza i nikim nie gardzi. I my to czujemy.
Tak odbiera każde ludzkie serce. Ona, Maryja, jest wreszcie najwspanialszym
wzorem i obrazem człowieczeństwa. Jest to istotne ze względu na tendencje,
z jakimi spotykamy się w naszych czasach.
Nie są one życzliwe człowiekowi. Faworyzują bowiem tych, którzy potrafią robić interesy, za nic mając uczciwość. I dlatego wymiar sprawiedliwości nie ma zahamowań, aby ukarać kogoś, kto może przez pomyłkę zawinił
na kilkanaście złotych, ale przez całe dziesięciolecia nie jest w stanie określić
tych, którzy okradli Skarb Państwa na miliony, a nawet miliardy.
Czasy więc, w których żyjemy, nie są czasami sprawiedliwości społecznej. Zresztą, nie trzeba o tym mówić na polskiej wsi. Od lat wiedzą o tym
wszyscy rolnicy, jakże często upokarzani i ośmieszani, równie często manipulowani. U Matki Bożej Staroskrzyńskiej uczmy się szacunku dla każdego
człowieczeństwa. U Królowej Polski uczmy się szacunku dla naszego człowieczeństwa. Ona od wieków jest blisko nas, naszych doświadczeń. W melodyjnej przecież pieśni pt. Jak paciorki różańca śpiewamy:
203
rok 2008
„Ty też płakałaś i doznałaś trwogi,
I jak nikt poznałaś nasze ludzkie drogi,
Gdy nas mrok otoczy, nie jesteśmy sami.
W tajemnicach bolesnych módl się za nami!”.
Z tego to względu nie dziwmy się, że wśród licznych tytułów Maryja ma
i ten – Matka Pięknej Miłości. I jest nią rzeczywiście.
4. Siejmy więc miłość
Wdzięczni Panu Bogu za obecność wśród nas Matki Pięknej Miłości,
często pośpieszajmy do Niej, aby być uczennicami i uczniami miłości.
Doświadczyliśmy wielu rzeczy. Wiele razy zapowiadano nam powrót do sprawiedliwości i autentycznej równości. Niestety, tak jest tylko w czasie wyborów
i to jedynie w słowach, w obietnicach. Nie dziwmy się więc temu, że większość naszych rodaków rezygnuje ze swoich uprawnień obywatelskich i nie
bierze udziału w wyborach. Nie jest to jednak właściwe rozwiązanie. Ono
umacnia zło. Trzeba, żebyśmy wszyscy, i to świadomie, starali się włączyć
w życie naszego społeczeństwa, właśnie dlatego, przede wszystkim dlatego,
że nasza Ojczyzna jest chora. Nękają ją liczne choroby, ale najgorszą jest brak
miłości do Polski. I nie chodzi tutaj o słowa, przede wszystkim powinno nam
zależeć na praktyce. Z bólem widzimy, jak pogardza się polskością, jak łatwo
kłaniamy się albo na wschód, albo na zachód. A zwłaszcza powinno nas martwić, że wielkie elity polityczne niemal z pogardą mówią o tych, z których
podatków mogą się nieźle bawić.
Ale czy wystarczy uświadamianie sobie chorób? Z pewnością nie!
Sięgajmy do lekarstw, a jednym z najważniejszych jest powrót do miłości:
do miłości w rodzinie, na wsi, w mieście, w szkole, w zakładzie pracy i w całej
ojczyźnie, aby pójść jeszcze dalej. Miłość musi odnaleźć swoje miejsce. Miłość
musi częściej być obecna w naszych mediach.
Jakże boleśnie zabrzmiała skarga jednego z działaczy społecznych, który
w czasie telewizyjnego spotkania wyraził żal, że nasze media, publiczne
i komercyjne, z rocznicy powstania „Solidarności” zrobiły jakby teatrzyk
walki elit pomiędzy sobą, a nie podały nic z głębokiego kazania ks. abp.
Leszka Sławoja Głódzia, nie nawiązano do przemówień ani Prezydenta
Rzeczypospolitej, ani Przewodniczącego Związku. I tak jest stale. Trudno
nam się dziwić, gdyż zasadniczo taki jest poziom naszego dziennikarstwa.
204
U Matki Pięknej Miłości
Czyż nie widać tego w reakcjach na działalność mediów kościelnych?
Czyż nie jest tego świadkiem Radio Maryja i Telewizja Trwam? Ale nie
możemy poprzestać tutaj tylko na pewnych stwierdzeniach. Dlatego kieruję serdeczny apel do wszystkich dziennikarzy, jak to już nieraz robiłem:
ukazujcie problemy Polski i Polaków. Uszanujcie wolę narodu i tych, których on wybrał. Nie przejmujcie funkcji, które dawniej pełniły różne instytucje zajmujące się ocenianiem ludzi pod względem określonych kryteriów
politycznych.
Polska potrzebuje wspaniałych dziennikarzy, wrażliwych na dobro
wspólne, budujących jedność w działaniu, wyzwalających coraz to nowe energie w społeczeństwie, tworzących przestrzenie dla miłości! Tak bardzo brak
tego wszystkiego. Czyż sprawdzianem tych niedostatków nie była kolejna
olimpiada? Czyż nie za dużo mówiono i pokazywano działaczy, a za mało
albo wcale nie wypowiadano się o potrzebach sportu, o znaczeniu wychowania dzieci i młodzieży w duchu prawdziwie sportowym, po harcersku,
ewangelicznie?
5. Dbajmy o to, co trwałe
Wszystkim nam powinno zależeć na tym, aby Polska była Polską, aby
to, co dobre, przynosiło owoce. Jeden z naszych żołnierzy, który po wojnie, po rozwiązaniu Armii Andersa nie mógł wrócić do Polski i pozostał we
Włoszech, oddał się całkowicie opisywaniu miejsc oraz wydarzeń, w jakiejś
mierze związanych także z Polską.
Dużo uwagi poświęcił wzgórzu Monte Cassino i jego okolicom. Odwiedził
maleńką osadę, która nazywa się Piedimonte San Germano – pozostałość
ze starożytnego Cassinum. Wojna zamieniła ją w gruzowisko. W środku
miasteczka ocalała jednak tabliczka z nazwą ulicy – „Buonocore”, po polsku
„Dobrego serca”. Uliczka ta prowadziła do kościoła, w którego ruinach odnaleziono nietkniętą figurę Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny,
czczonej w całej diecezji.
Ocalało to Serce, które przez wieki gromadziło ludzi wokół siebie. Może
to czynić nadal, gdyż do niego prowadzi ulica dobrego serca. Serce Matki
Bożej w sposób wyjątkowy bije i w tym sanktuarium. Starajmy się naszym
życiem i postępowaniem budować drogi do tego Serca, żebyśmy zasłużyli
na to piękne miano ludzi dobrego serca, jak ta starodawna ulica. Niech
205
rok 2008
te nasze dobre serca stają się ziarnem, które Maryja, Siewna Pani, będzie wsiewała w naszą kulturę, nasze zwyczaje i wychowanie. Mówi o tym poeta:
„Idzie Matka Boża Siewna
po jesiennej roli,
wsiewa ziarno w ziemię czarną
w złotej aureoli.
Rzuca swe płomienne blaski
na pola i sioła,
Miłosierna, pełna łaski
patrzy dookoła” (J. Skóra, Matka Boża Siewna).
Maryjo w Staroskrzyńskim obrazie, pełna łaski, wsiewaj w nasze życie
miłość, przemieniaj nasze serca na podobieństwo Twego i ogarniaj swoim
wzrokiem nas wszystkich, którzy jesteśmy przy Tobie.
Amen!
206
„Starajcie się o większe dary”
(1 Kor 12, 31)
(1 Kor 12, 31-13, 11; Łk 7, 31-35)
Poświęcenie Miejsca Pamięci Narodowej na Wyrębie
Nieciecz, dn. 17 września 2008 r.
Drodzy Goście!
Kochani Parafianie!
1. Z powrotem ku miłości
Pewnym zaskoczeniem mogą być dla nas dzisiejsze czytania z Pisma
Świętego. Najpierw usłyszeliśmy Hymn o miłości św. Pawła. Apostoł Narodów
wzywa mieszkańców Koryntu: „Starajcie się o większe dary: a ja wam wskażę
drogą jeszcze doskonalszą. Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący (...)”
(1 Kor 12, 31-13, 1). Potem następują kolejne porównania, zestawienia, obrazy
i skojarzenia; a czyni to wszystko św. Paweł po to, abyśmy lepiej rozumieli
wagę i znaczenie miłości we wszystkich dziedzinach ludzkiego życia.
Jakże odbiegało od Pawłowej wizji zachowanie faryzeuszy, do których
Pan Jezus kieruje bardzo zdecydowane słowa. W swojej zarozumiałości
podobni byli do małych dzieci, zainteresowanych jedynie zabawkami. Nie
potrafili dostrzec w św. Janie Chrzcicielu Bożego Poprzednika. Nie byli też
w stanie rozpoznać w Jezusie Chrystusie oczekiwanego Mesjasza. Dlatego też
207
rok 2008
pozostawali na marginesie ważnych wydarzeń. Nie stać ich było na to, aby
otworzyć się na miłość. To właśnie tego rodzaju ludzi miał na myśli dwadzieścia wieków później Krzysztof Kamil Baczyński, poeta i powstaniec,
gdy pisał:
„Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył
chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem
i chociaż w dniu potopu w tę miłość nie wierzył,
to temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem” (Miłość).
2. A miłość wymaga ofiar
Ze wzruszeniem czytamy wiersze tego poety, który mając dwadzieścia
parę lat, w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku oddał swojej życie za Polskę
w Powstaniu Warszawskim. Ale też pragniemy zapewnić, właśnie dzisiaj,
kolejny raz powracając na miejsca kaźni i groby naszych rodaków, że na naszej
ziemi żyły tysiące naszych sióstr i braci, którzy kochali Polskę. Świadczy o tym
to święte miejsce, skropione krwią polskich żołnierzy na Wyrębie.
I nawet nie jest ważne, jak się oni nazywali i ostatecznie, gdzie zostali
pochowani. Mieli w sercach Polskę, a my chcemy uczyć się od nich takiej
postawy i takiego oddania sprawie Ojczyzny. Naszą obecnością, naszymi
pomnikami, upamiętniającymi miejsca męczeństw i pochówków, naszą
gorącą i serdeczną modlitwą pragniemy wyrazić im wdzięczność i cześć.
Chcemy też zadedykować im dzisiaj słowa, które wypowiedział Józef Ignacy
Paderewski tuż przed I wojną światową przy okazji odsłonięcia Pomnika
Grunwaldzkiego. Polska była jeszcze w niewoli, ale duch odbudowy niepodległego państwa był coraz silniejszy. To ten duch dodawał sił, by mimo prześladowań wytrwać na ziemi ojców.
Późniejszy premier odrodzonej Polski mówił: „Nie dać się ruszyć z ziemi,
z wiary, z języka, z ducha polskiego. Stać murem aż przyjdzie odrodzenie!”.
Nawiązując zaś do Pomnika Grunwaldzkiego, powiedział: „Dzieło, na które
patrzymy, nie powstało z nienawiści. Zrodziła je miłość głęboka Ojczyzny,
nie tylko w jej minionej wielkości i dzisiejszej niemocy, lecz i w jej jasnej, silnej przeszłości; zrodziła je miłość i wdzięczność dla tych przodków naszych,
co nie po łup, nie po zdobycz szli na walki pole, ale w obronie słusznej,
dobrej sprawy zwycięskiego dobyli oręża” (J. Jasieński, Ignacy Jan Paderewski,
w: „Przegląd Powszechny”, nr 5 (777)/1986, [05.1986], s. 243).
208
„Starajcie się o większe dary” (1 Kor 12, 31)
Również nasi żołnierze Armii Krajowej oraz innych organizacji wojskowych walczących o wolność, niepodległość i niezawisłość Polski dobywali
miecza w słusznej sprawie. Oni nie myśleli o łupach, o korzyściach materialnych. Pragnęli jednego – aby ta Polska, którą wyśnili w dziecięcych
snach, do której przylgnęli młodzieńczą miłością, mogła żyć, mogła trwać
i rozwijać się.
3. Pamiętajmy o wszystkich partyzantach
Wiele lat upłynęło od tragedii na Wyrębie. Próchnieją kości poległych,
użyźniając naszą ziemię. To miejsce, choć z trudnościami, ale zostało przypomniane, nie zabrakło duchowego pochówku, modlitwy i żałobnych
obrzędów. Postawiony został krzyż. W takiej chwili nasze serca i umysły
przenoszą się w dalekie strony, gdzie nadal nie wolno wspominać poległych, gdzie może nawet zapomniano o niedawnych bohaterach i miejscach
ich śmierci.
Oto nasze Kresy Wschodnie. Armia Krajowa podjęła akcję o kryptonimie „Droga do Ostrej Bramy”. Wilno leżało na północ, a tam była
Pani Ostrobramska. Jest jesienny wieczór 1944 roku. Do siostry majora
Kotwicza – dowódcy partyzantów – zamieszkałej w Trokach – dotarła
matka Henryka, jednego z leśnych ludzi. I opowiada, jak było po bitwie:
„Major leży na wznak, Henryk twarzą na jego nogach. Jego krew spływała
Majorowi na nogi (...). Położyłam się obok, objęłam obu (...). Przyniosłam
też czapkę, przeszytą kulą, koszulę i szelki – znaki spełnionego do końca
obowiązku. Byłam odurzona ciosami (...). Mąż i dwóch synów już poległo,
najmłodszy, 15-letni (...) wywieziony został do Kaługi”. Przyszła, żeby przekazać wiadomość o Kotwiczu: „(...) sercem jak mało kto odczuła jego wielkość. Opowiadanie traktowała jako ostatni obowiązek, jaki miała do spełnienia”. Przedostała się po wojnie przez linię Curzona i zmarła w Poznaniu
w roku 1975.
Jakże wiele zawdzięczamy tym bohaterskim matkom i żonom. Ta była
w partyzantce łączniczką. Ale możemy z całą odpowiedzialnością powiedzieć,
że niemal każda matka na polskiej ziemi, w różnych okresach naszych dziejów, pełniła rolę łączniczki; łączniczki pomiędzy rodziną a Bogiem, pomiędzy rodziną a Polską. Warto pamiętać o tej szczególnej misji polskich Matek.
Trzeba, abyśmy oddawali im cześć.
209
rok 2008
4. Nasza nadzieja w Królowej Polski
Tej macierzyńskiej miłości niech nam nigdy nie zabraknie. Żal nam jedynie tych, którzy nie byli w stanie zrozumieć macierzyńskich serc i zaprzedali
się wrogom narodu polskiego, choć nosili polskie stroje i jedli polski chleb.
Oto fragment raportu kierownika Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa
Publicznego w Sokołowie Podlaskim z 7 marca 1945 roku: „Sytuacja ogólna
panująca na terenie pow(iatu) Sokołowa jest mniej naprężona. Po przeprowadzeniu masowych operacji ludność uciszyła się, częściowo tylko od czasu
do czasu słychać przejście bandy przez jakąś miejscowość”. Autor tego tekstu
nie bawił się w dyplomację, pisał szczerze o masowych operacjach, o zastraszaniu ludności. A zapominając, że sam należał do bandy, tego słowa używał
w odniesieniu do partyzantów.
Jeszcze przez pięć lat od tego raportu trwały walki o wolność w powiecie sokołowskim. Działała też Partyzancka Brygada Podlaska. Trwała i walczyła, a siłę czerpano z modlitwy: „Królowo Korony Polskiej z twarzą pociętą
szablami! Do Ciebie wznosimy czoła schylone bólu ciężarem. Nie ma w nas
szlochu rozpaczy, z zaciśniętymi wargami modlimy się głucho o łaskę (wiary).
Latami idziemy nocą (...) żołnierze tragicznej sprawy. Krzyże (...), krzyże
za nami, żałobni żołnierze sprawy. Oddal nam w chwili ostatniej kielich bolesny, krwawy. Gorycz samotnej śmierci. W godzinie ostatniej Twej (udziel
pomocy) tak jak w murach płonącej Warszawy. Jedna nam tylko została
prośba o łaskę (...) wytrwania” (Modlitwa Brygady Świętokrzyskiej NSZ).
Oto kolejne świadectwo, że tylko w Królowej Korony Polskiej jest zawsze
pewna pomoc i obrona. Jej więc wstawiennictwu zawierzamy dusze wszystkich poległych za „polską sprawę”. Do Niej się uciekamy o pomoc w rozwiązywaniu dzisiejszych naszych kłopotów. Ją wreszcie błagajmy o coraz to lepsze, spokojniejsze jutro dla nas i dla kolejnych pokoleń Polaków. Królowo
Polski, módl się za nami!
Amen.
210
„Nie zawiodłeś, Polaku”
Poświęcenie sali gimnastycznej
Korytnica, dn. 18 września 2008 r.
Drodzy Goście!
Kochana Młodzieży!
1. Ze św. Stanisławem Kostką
Pragnę z całego serca pogratulować wszystkim, którzy wybrali dzisiejszy
dzień na poświęcenie i otwarcie sali gimnastycznej. Dzisiaj wypada uroczystość św. Stanisława Kostki, patrona polskiej młodzieży, a więc kogoś niesłychanie bliskiego wszystkim wychowawcom, nauczycielom, a zwłaszcza wam,
Dziewczęta i Chłopcy. Od ponad czterystu lat kolejne pokolenia Polaków
mają do kogo się odwołać i komu się przypatrywać. Chociaż św. Stanisław żył
zaledwie osiemnaście lat, pozostawił piękny wzór życia młodzieńczego.
Niedługo chorował. Niedługo przebywał w Rzymie. Ale kard. Franciszek
Toledo, gdy się dowiedział o ciężkim stanie zdrowia jezuickiego nowicjusza, miał zawołać: „Na Boga, młodzik polski umiera i całe niemal miasto
się zbiega! Każdy chce go przynajmniej zobaczyć. Każdy chce ucałować
jego zwłoki”. Zaś św. Piotr Kanizjusz, wychowawca naszego rodaka, napisał
z Niemiec: „Nie zawiodłeś, Polaku! Nie zawiodłeś. Którego ojczyzny nigdy
nie zrozumiałem – nie zawiodłeś!”.
Ksiądz Piotr Skarga, który nawiedził Rzym już po śmierci Kostki, był
pełen zdumienia, jak szybko rozszerzał się kult młodego Polaka: „Zbiegli się
211
rok 2008
do ciała Świętego ojcowie i bracia, i nogi jego całując, łzami polewali, dziękując Panu Bogu za takiego towarzysza w niebie. Drudzy urywając jego szaty
i rzeczy, których używał, na relikwie chowali”. Tenże sam kaznodzieja sejmowy, w napisanym przez siebie życiorysie Świętego, podaje, że „sława jego
znana jest w Indiach, Meksyku, Afryce”, oczywiście nie mówiąc o Europie.
Był czczony przez dzieci i młodzież, przez dorosłych, duchownych i świeckich, przez biednych i bogatych. O jego rychłą kanonizację prosił król
Michał Korybut Wiśniowiecki i to na jego prośbę papież Klemens X ogłosił
Stanisława Kostkę patronem Polski i Litwy. Cesarz austriacki – Józef I informował papieża: „Nie wątpimy, że Waszej Świątobliwości dostatecznie jest
wiadomym, jak bardzo zasługi Stanisława Kostki oddaliły morowe zarazy
i liczne niebezpieczeństwa”.
Natomiast Jan III Sobieski w liście do sekretarza papieskiego podaje:
„albowiem przy wszelkich operacjach wojennych wszyscy byli świadkami,
skorośmy wzywali pomocy tego wielkiego Błogosławionego, nigdyśmy nie
mieli niepowodzenia, lecz odnosiliśmy natomiast zawsze zwycięstwo bez
przykładu i końca”.
2. Syn polskiej ziemi
Kim więc był św. Stanisław Kostka, skoro tak wiele o nim mówiono
i pisano i aż do naszych czasów dociera jego chwała? Urodził się w 1550 roku
w Rostkowie, na Mazowszu, blisko Przasnysza. Ojciec jego był kasztelanem
zakroczymskim. Do czternastego roku życia wychowywał się w domu rodzinnym. Później został wysłany razem ze starszym bratem Pawłem do Wiednia,
gdzie jezuici otworzyli szkołę, cieszącą się ogromną popularnością w całej
Europie.
Wiemy z historii, jak wielką wagę przypisywali nasi przodkowie dobrej
szkole, a szkoły były wówczas rzadkością. Dzisiaj powinniśmy dziękować
Panu Bogu za to, że każde dziecko może korzystać ze szkoły, ale też i modlić
się o to, aby były to dobre szkoły.
Już po roku pobytu w Wiedniu, Stanisław ciężko zachorował. Obawiano
się jego śmierci, ale został uratowany. Podobno miał widzenie Matki
Najświętszej, która go podtrzymała na duchu i wyprosiła zdrowie. Po
wyzdrowieniu Kostka, przypatrując się swemu otoczeniu, postanawia wstąpić do jezuitów. Jego starszy brat jest temu przeciwny. Powiadamia rodziców,
212
„Nie zawiodłeś, Polaku”
którzy również wyrażają swój sprzeciw. Młody Stanisław jest nieugięty.
W notatkach jego czytamy: „Chociażby los miał szaleć zmienny, ja trwać
będę niewzruszony”. I wyrusza samotnie do Niemiec, aby tam spotkać się
z przełożonymi i otrzymać od nich zgodę. Następnie udaje się do Rzymu,
gdzie dostaje habit zakonny i rozpoczyna nowicjat.
Nie zdołał go ukończyć. Powraca ciężka choroba i w osiemnastym roku
życia, a więc w 1568 roku młodzieniec żegna się z tym światem. Odchodzi
w uroczystość Wniebowzięcia Matki Najświętszej, którą tak bardzo ukochał
na ziemi. Polski poeta Grzegorz z Sambora poświęca Kostce poemat, pisząc
o jego śmierci:
„On piękny – po śmierci piękniejszym się staje
jakby był z zastępów Aniołów.
A nam tu najbardziej to dziwnem się zdaje,
że żadnych nie cierpiał mozołów,
że chłopiec, co ledwie ośmnasty rok liczy
nie zaznał przy śmierci goryczy”.
3. Uczeń Chrystusa
Upłynęło już niemal 450 lat od tamtej śmierci. A św. Stanisław Kostka
wciąż cieszy się wielkim kultem i to na całym świecie. Do jego grobu, znajdującego się w kościele św. Andrzeja na Kwirynale, w pobliżu pałacu prezydenckiego w Rzymie, stale przybywają pielgrzymi. Kim więc jest dziś dla nas
św. Stanisław Kostka? Ponawiamy pytanie!
W roku, w którym świętujemy wielki jubileusz św. Pawła Apostoła,
gdy zastanawiamy się nad tym, co mamy robić, aby być dobrą uczennicą
i dobrym uczniem Pana Jezusa, odpowiedź na wcześniejsze pytania nasuwa
się sama. Św. Stanisław był i jest dobrym uczniem Jezusa Chrystusa. A jak
do tego doszedł, podpowiadają nam dzisiejsze czytania z Pisma Świętego.
Święte księgi były dla Stanisława światłem i drogowskazem przez całe życie.
Szczególnie bliska była Mu Księga Mądrości. W porę zrozumiał,
że to nie same lata decydują o dojrzałości, ale właśnie mądrość, jak napisano
to w Księdze: „ponieważ spodobał się Bogu, znalazł Jego miłość, i żyjąc
wśród grzeszników, został przeniesiony” (Mdr 4, 10). On też szybko znalazł się w niebie. „Wcześniej osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele”
(Mdr 4, 13). Niepokoić powinno to, co ta Księga mówi o innych, może
213
rok 2008
o nas: „(...) ludzie patrzyli i nie pojmowali ani sobie tego nie wzięli do serca,
że łaska i miłosierdzie nad Jego wybranymi i nad świętymi Jego opatrzność”
(Mdr 4, 14).
O tym, co to znaczy być uczniem Chrystusa, poucza św. Jan Apostoł
w pierwszym swoim Liście: „Piszę do was, młodzi, że zwyciężyliście Złego.
Napisałem do was, dzieci, że znacie Ojca; (...)” (1 J 2, 13-14). A różnorakie
zło „nie pochodzi od Ojca, lecz od świata. Świat zaś przemija, a z nim jego
pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki” (1 J 2, 16-17).
To samo, choć innymi słowami, powiedział Pan Jezus do swojej Matki i św.
Józefa, o czym słyszeliśmy w Ewangelii. Jednakże będąc posłusznym woli
Bożej, wrócił do Nazaretu „i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie
wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2, 51-52). Tak też działo się
ze św. Stanisławem Kostką. I to jest nasza perspektywa.
4. Ku czemu idziemy?
Zaledwie kilkanaście dni temu wybrzmiał pierwszy po wakacjach dzwonek szkolny. Tęskniliście już za jego głosem. Ale każdy jego dźwięk przypomina nam to ważne pytanie – w jakim celu chodzimy do szkoły? Dlaczego się
uczymy? Czemu służą ćwiczenia gimnastyczne i zabieganie o zdrowy rozwój
naszego organizmu?
Cały system wychowawczy zmierza ku temu, abyśmy kształtowali jak
najlepsze charaktery i w ten sposób ubogacali nasze człowieczeństwo. Aby
każda i każdy z nas mógł coraz lepiej rozumieć własną tożsamość jako kogoś,
kto został stworzony przez Boga, odkupiony przez Jezusa i jest uświęcany
w Duchu Świętym. Mamy więc rozwijać w sobie poczucie własnej tożsamości. Edward Schaper w jednej ze swoich książek zamieścił nietypowy dialog.
Gdy usłyszał pukanie do drzwi, zapytał:
„– Jak się nazywasz? – Nazywam się Ty.
– Nie możesz wejść, musisz być sobą”.
Wierność sobie jest owocem wierności Bogu. Ta wierność Jest porywająca u jednych, ale może przerażać u innych, którzy na czymś fałszywym
ją zbudowali. Mamy być wierni sobie, ale przemienieni jak Jezus na Górze
Tabor, jak ludzie święci, jak Stanisław Kostka, jak ty i jak ja, jak wszyscy
tu obecni, choćby w pragnieniu. Niech szkoła nam w tym pomaga. Niech
214
„Nie zawiodłeś, Polaku”
ćwiczenia gimnastyczne to ułatwiają. I nie martwcie się, co będziecie robić
w przyszłości. To nie jest takie istotne. Liczy się to, jak będziecie wypełniać
swoje obowiązki, kim będziecie jako ludzie, katolicy i Polacy. Po tegorocznej
Olimpiadzie przenieśmy się na chwilę do Chin, gdzie pewien myśliciel wyrabiał sznury. Gdy pytano go, jakie to są sznury, odpowiadał: „nie wiem, czy
ten sznur będzie dobry, ale wiem, że robiły go moje ręce”.
Pamiętajcie na zawsze, że waszym jest to, co wy robicie, co robią wasze
dłonie, co wypływa z waszych serc! Róbcie dobrze! Bądźcie szlachetni, święci!
Amen.
215
„Daj nam chleba” (Rdz 47, 15)
(Rdz 47, 13-19; 2 Kor 9, 6-10; Łk 8, 5-15)
Dożynki
Hajnówka, dn. 21 września 2008 r.
Kochani zebrani na dzisiejszej uroczystości!
1. Żywności nie może zabraknąć
Przejmujący opis, zawarty w Księdze Rodzaju ukazuje nam tę podstawową
prawdę, że człowiekowi nie może zabraknąć żywności, nie może zabraknąć
chleba na ziemi. Nasze życie jest bowiem z woli Bożej związane z odżywianiem się, musi się stale odświeżać, umacniać, aby było w stanie pełnić swoją
doczesną misję.
Jednocześnie w tym opisie dostrzegamy, że sprawa odżywiania się jest
czymś wyjątkowym, ponieważ ludzie są w stanie wszystkiego się pozbyć,
byleby tylko mieć co włożyć do ust. Gotowi są w ostateczności oddać się
nawet w niewolę. I z tego względu zapis biblijny stanowi dla nas ważkie
ostrzeżenie. Nie można lekceważyć troski o pokarm. Nie można zapominać
o znaczeniu chleba dla umacniania wolności.
Nasze coroczne świętowanie Dożynek jest więc wyrazem wdzięczności,
którą wyrażamy Panu Bogu za Jego błogosławieństwo pracy na roli. Wiemy
dobrze, jak bardzo jest potrzebna Jego pomoc. O tym przypominają nam
różne kataklizmy, choćby tegoroczne trąby powietrzne, gradobicia, a nawet
powodzie, które wystąpiły w pewnych regionach naszej Ojczyzny, ale też
i na całym świecie.
216
„Daj nam chleba” (Rdz 47, 15)
Nasze doroczne świętowanie dożynkowe jest również swego rodzaju
szkołą wychowania obywatelskiego, gdyż chcemy przypominać sobie nawzajem, jak bardzo istotne jest, aby w dziedzinie upraw rolnik nie czuł się osamotniony, ale mógł liczyć na szersze wsparcie społeczne i państwowe, gdyż to,
co on robi, wypełniając swoje powołanie, stoi na straży nie tylko obrony życia,
ale także i wolności. Nie może przecież w Polsce dojść do tego, o czym pisze
Księga Rodzaju, że „gdy już wyczerpały się nam pieniądze i gdy stada nasze są
u ciebie – (tak ludzie mówili do Józefa), nie pozostało nam nic, co moglibyśmy dać tobie, (...) oprócz nas samych i naszej ziemi. (...) będziemy niewolnikami (...)” (Rdz 47, 18).
Straszliwa to sytuacja, chociaż w dziejach ludzkości wiele razy występowała. I ciągle stanowi najważniejszy problem milionów ludzi żyjących
na ziemi. Ważna jest sprawa energetyki, ale jest wiele innych liczących się
dziedzin, związanych z ludzkim pobytem na ziemi. Żywność wszakże jest
czymś podstawowym i kto zdobyłby monopol w tej dziedzinie, miałby
w swoich rękach wiele atutów, aby zniewolić ludzi.
2. Polskie doświadczenia
Do tego dopuścić nie można. W polskiej tradycji na straży suwerenności
pracy na roli stał jej rodzinny charakter. Co jakiś czas ktoś opuszczał wieś,
ale i ktoś pozostawał, aby ziemia nie leżała odłogiem. W ostatnich wszakże
latach, w okresie ostrej agresji różnych systemów o nastawieniu monopolistycznym, wieś polska wciąż broniła się gospodarką rodzinną przed ciągłymi
zagrożeniami. Kolejne pokolenia Polaków odziedziczyły miłość do ziemi,
lasów, barci i wód po swoich rodzicach, jak pisał o tym Tadeusz Bełza:
„Całem mem sercem, duszą niewinną,
Kocham te świętą ziemię rodzinną,
Na której moja kołyska stała,
I której dawna karmi się chwała.
Kocham te barwne kwiaty na łące,
Kocham te łany kłosem szumiące,
Które mię żywią, które mię stroją,
I które zdobią Ojczyznę moją.
Kocham te góry, lasy i gaje,
Potężne rzeki, ciche ruczaje;
217
rok 2008
Bo w tych potokach, w wodzie u zdroja,
Ty się przeglądasz Ojczyzno moja,
Krwią użyźniona, we łzach skąpana,
Tak dla nas droga i tak kochana!” (Ziemia rodzinna).
Pamiętając o tym, właśnie dzisiaj pochylamy się nisko nad grobami
naszych poprzedników, naszych pradziadków i prababć, wyrażając wdzięczność za pozostawione zasady moralne, za jakże konkretne lekcje, potwierdzane miłością do polskiej ziemi. W to podziękowanie wypada również
włączyć wszelkie instytucje, stowarzyszenia, a także osoby prywatne, także
kapłanów, czyli tych wszystkich, którzy cenili i rozumieli sens rodzinnych
gospodarstw rolnych w Polsce.
3. Wieś woła o dobre rodziny
Praca na roli ma charakter powołania. Jakże trudno przewidzieć czas jej
trwania! Jakże trudno odgadnąć, kiedy zacznie się jakiś sezon! Jakże trudno
obliczyć możliwą wielkość zbiorów. Ale też w tych trudnościach wyraża
się urok pracy na roli. Trzeba być na nie zawsze przygotowanym. Trzeba
mieć wyczucie w sianiu i sadzeniu, pielęgnowaniu, w żniwach i wykopkach,
w jakichkolwiek zbiorach. A takie podejście do ziemi i do pracy na roli gwarantuje rodzina. Tam łatwiej o pomoc w czasie nie do przewidzenia; tam można
liczyć na zastępstwo, gdyż rodzina zjednoczona miłością wciąż ją odświeża
przy wspólnym stole, przy łamaniu chleba. Martwi nas, a nawet niepokoi
to, że pojawiają się próby całkowitego oderwania pracy na roli od rodziny.
A można to robić na różne sposoby, między innymi zawsze wtedy, gdy zmierza się do osłabienia więzi rodzinnej, gdy pomniejsza się znaczenie rodziny.
Nie wiem, czy ku temu nie podąża kolejna nagonka prasowa na rodzinę, pod
hasłem walki z nepotyzmem. Czynią to zaś ci sami ludzie, którzy uważają,
że należy unikać wszelkiego rodzaju fobii. A czy taki bezprzykładny atak
na więzi rodzinne nie jest najzwyczajniej fobią?
Oczywiście, zawsze trzeba pamiętać, aby na stanowiskach byli ludzie
odpowiedni. Istotne jest kryterium dotyczące kompetencji, uczciwości,
zaangażowania i właściwego sposobu zatrudniania. Wszystko inne powinno
być na drugim planie. Ale dlaczego ktoś z rodziny, kto odpowiada wszelkim
kryteriom przydatności, ma być eliminowany z możliwości podjęcia określonej pracy?
218
„Daj nam chleba” (Rdz 47, 15)
Na to nie ma sensownej odpowiedzi. Dzieje wsi polskiej pod tym względem świadczą o większej demokracji w dziedziczeniu przez tych, którzy
potrafili najskuteczniej obchodzić się z ziemią, kochając ją po rodzinnemu.
Historia Polski ma podobną wymowę. Postawmy pytanie, w jakich czasach
Rzeczypospolita była najpotężniejsza? Odpowiedź jest jasna – w epoce dynastii Jagiellonów. A cóż to znaczy słowo dynastia? Ono mówi, że tron przechodził z ojca na syna, że ważniejsze funkcje pełnili synowie, bracia, bliżsi lub
dalsi krewni. Nie można więc legalizować jakiejkolwiek fobii, także tej, która
pomniejsza i osłabia rodzinę.
Tak często słyszymy, że żyjemy w czasach pluralizmu, w których mają
prawo istnieć różne systemy zarządzania, wymiany handlowej i wszelkiej
twórczości. Ale ten pluralizm jakby nie dostrzega rolnictwa, jego inności. I robi się wszystko, aby je podporządkować rygorom iście fabrycznym.
A to z kolei prowadzi do coraz częstszego korzystania z chemii i ze środków
nie zawsze dokładnie sprawdzonych pod względem ich wpływu na zdrowie
ludzi, zwierząt i całej przyrody.
A przecież mamy naturalne prawo, aby bronić szczególnego charakteru
upraw rolnych i całej rolniczej struktury. Także i po to, aby w przyszłości nie
trzeba było płacić za leczenie albo i dopłacać wiele, aby można było otrzymywać tak zwane pożywienie ekologiczne.
4. Wieś polska potrzebuje pomocy
Święty Paweł bardzo mądrze pisze: „Kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto
zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie” (2 Kor 9, 6). Nie można oszczędzać na żywności, a rolnictwo nie powinno być tym obszarem w państwie,
na którym chce się zarabiać kosztem ludzkiego zdrowia. Pamiętajmy o tej
wyjątkowej hojności względem upraw rolnych, gdyż to właśnie ona zamienia
się w nasze dobre samopoczucie; to ona zabezpiecza ludziom zdrowie. A skoro
Pan Bóg jest Tym, „który daje nasienie siewcy, i chleba dostarczy ku pokrzepieniu, i ziarno rozmnoży, i zwiększy plon (...) sprawiedliwości” (2 Kor 9, 10),
niech więc znajduje w nas radosnych i chętnych współpracowników.
Mówiąc o pracy rolnika, nie chcemy zapominać o służbach leśnych,
o pszczelarzach, o sadownikach i ogrodnikach, a nawet o rybakach. Są
to bowiem dziedziny i prace, które mają bezpośrednią więź z przyrodą, z całą
naturą. Rolnicy polscy – ludzie wsi nauczyli się wczuwać w prawa przyrody,
219
rok 2008
w naturę, a postępują tak nie ze względu na to, aby się bawić przyrodą albo
ją traktować marionetkowo. Podchodzą w ten sposób dlatego, gdyż czują
pewną wspólnotę istnienia i świadomość pochodzenia od Stwórcy.
Stwórca natomiast zaprasza nas do współpracy, chce byśmy podejmowali i kontynuowali Jego dzieło stwórcze, przymnażając dobra. Nie możemy
dopuszczać do tego, aby ziemia leżała odłogiem, aby nasze lasy były zaniedbane, aby wody były nieczyste. Nie można też godzić się na to, aby wskutek
błędnej polityki rolnej coraz więcej ludzi odchodziło ze wsi, nie zabezpieczając
następstwa. Z bólem wspomina o tym jeden z naszych poetów; przyznając się
do swojej ucieczki, jakby raportuje:
„(...) aż uciekłem którejś nocy
po dożynkowej zabawie
nic nie mówiąc nikomu
i niczego nie zabierając
oprócz paru rodzinnych fotografii
i medalika
z pierwszej Komunii
od matki” (H. J. Kozak, Miejsca magiczne: liryki podlaskie, Biała Podlaska
2001, s. 8-9).
Ten medalik z pewnością będzie dla niego z jednej strony wspomnieniem rodzinnej wsi, a z drugiej – wyrzutem, gdyż dokonał swoistej dezercji. Ale dlaczego jej dokonał? Bo nie widział perspektywy. Nasze dzisiejsze
święto: dziękczynienie za tegoroczne zbiory i prośba o Boże błogosławieństwo
w nowych zasiewach, niech stanie się równocześnie serdecznym błaganiem,
zanoszonym do Pana wieków o przemianę ludzkich serc, także rolniczych,
o przemyślenie polityki rolnej i o moc ducha dla obecnego wśród nas ministra
rolnictwa, aby nie zniechęcał się trudnościami, ale z całego serca pracował dla
dobra polskiej wsi, czyli na rzecz człowieka, zdrowego człowieka.
5. O nowe oblicze ziemi
A my musimy siać. W dzisiejszej Ewangelii widzimy, jak Siewca sieje
wszędzie, nie patrzy na rodzaj gleby, nie pozostawia ani kawałka ziemi odłogiem, chociaż nie wszystkie ziarna wydadzą plon stokrotny. Zabierzmy się
i my za naszą glebę, glebę naszych serc i glebę naszych pól, kiedy nawet budzi
się w sercu żal i jawi się wyrzut sumienia, że:
220
„Daj nam chleba” (Rdz 47, 15)
„Nie umiem kochać tej ziemi,
Bez której umarłbym z żalu” (S. Baliński, Wieczór na Wschodzie).
Nie poddawajmy się zniechęceniu. Za jakiś czas przyjdzie jesień, po niej
nadejdzie zima, aż doczekamy się wiosny, a po wiośnie będzie lato! Pory
roku, choć cykliczne, to mają wszakże w sobie coś nowego, gdyż ukazują
nowe przejawy życia. Czyż może być coś piękniejszego od tego cudownego
uczestnictwa w powstawaniu nowego życia, w podpatrywaniu tej przedziwnej tajemnicy nieustannego odchodzenia i przychodzenia?
Bogu niech będą dzięki za to, że zaprasza nas – ludzi – do uczestnictwa
w tym szczególnym dziele wspomagania nowego życia. Dziękujmy także
wszystkim, którzy starają się rozumieć sens rolniczego trudu jako wyjątkowego
powołania. Wdzięczność wyrażam Ministerstwu Rolnictwa i Rozwoju Polskiej
Wsi za każdą szczerą pomoc udzielaną rolnikom. Dziękuję wam, ukochani rolnicy, którzy przybyliście dzisiaj na to podlaskie święto żniw. Dziękuję za waszą
wierność rolniczemu powołaniu. Dziękuję wszystkim za umiłowanie lasów polskich, co u bram Białowieskiej Puszczy ma swoją szczególną wymowę. Dziękuję
naszym sadownikom i ogrodnikom, pszczelarzom i rybakom. Dziękuję
za waszą troskę o przyrodę. Z całego serca dziękujemy za chleb jako pokarm,
ale też i symbol życia. A Matkę Najświętszą prośmy, aby wspomagała wszystkie
polskie matki, wszystkie domowe gospodynie, by zawsze ze spokojem mogły
sięgać po nowy bochen chleba, znacząc go krzyżem przed pierwszą kromką.
Niech dzięki temu wzrasta miłość do ojczystej ziemi i troska o nią oraz
pragnienie, aby jej pomagać. A wówczas może wreszcie da o sobie znać i tęsknota, jak tego przykładem jest Cyprian Kamil Norwid:
„Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów nieba,
Tęskno mi, Panie! (...)” (Moja piosnka II).
Niech ta tęsknota z Bożym błogosławieństwem przyniesie oczekiwane
owoce. A my sami bądźmy wreszcie tą glebą, w której ziarno z łatwością zapuści korzenie. Pan Jezus bowiem tłumaczy: „W końcu ziarno w żyznej ziemi
oznacza tych, którzy wysłuchawszy słowa sercem szlachetnym i dobrym,
zatrzymują je i wydają owoc przez swą wytrwałość” (Łk 8, 15).
Niech tak się dzieje w całej Polsce, niech to ma miejsce na Podlasiu!
Amen.
221
„Prosimy cię, naucz (…) nas pokory serca”
(Jr 9, 22-23; Ga 5, 14-18; Mt 11, 25-30)
Wspomnienie św. o. Pio
Węgrów, dn. 23 września 2008 r.
Drodzy Bracia w kapłaństwie!
Ukochani Mieszkańcy Węgrowa!
Drodzy Parafianie!
1. Bogu niech będą dzięki!
Ojciec Święty Jan Paweł II w homilii kanonizacyjnej św. o. Pio (15.06.2002)
skierował do Niego gorącą prośbę: „Prosimy cię, naucz także nas pokory serca,
abyśmy zostali zaliczeni do grona prostaczków z Ewangelii, którym Ojciec
obiecał objawić tajemnice swojego Królestwa. Pomóż nam, byśmy modlili się
niestrudzenie i byli pewni, że Bóg wie, czego nam potrzeba, zanim jeszcze Go
o to poprosimy. Daj nam spojrzenie wiary, abyśmy potrafili od razu rozpoznawać w ubogich i cierpiących oblicze samego Jezusa. Wspieraj nas w godzinie walki i próby, a jeśli upadniemy, spraw, abyśmy doświadczyli radości płynącej z sakramentu pojednania. Przekaż nam twoje serdeczne przywiązanie
do Maryi, Matki Jezusa i naszej. Towarzysz nam w ziemskiej pielgrzymce
do szczęśliwej Ojczyzny, do której i my mamy nadzieję dojść, aby na wieki
kontemplować chwałę Ojca, Syna i Ducha Świętego.”
Ta piękna i głęboka modlitwa jest jednocześnie rozwinięciem słów dzisiejszej Ewangelii, jako że ten fragment niemal zawsze słyszymy, gdy wypadają
222
„Prosimy cię, naucz (…) nas pokory serca”
święta franciszkańskie. Chrystus Pan wysławia swego Ojca właśnie za to,
że otwiera się On na ludzi prostego serca, wyraźnie podkreślając znaczenie prostoty i szczerości w poznawaniu Boga i w dążeniu do Niego. Jakby
na boku pozostawia tych, którzy uważają się za mądrych i są pewni swoich opinii. Oczywiście nie mówi o ludziach prawdziwie mądrych, gdyż tacy
są zawsze prostego serca. Oni wiedzą, kim jest człowiek w obliczu Stwórcy.
Zdają sobie sprawę także z tego, że wszystko zawdzięczają Bożej miłości.
Taka postawa prowadzi nas zawsze do Stwórcy. Przykładem takiej postawy
jest życie św. o. Pio, jak również życie św. Franciszka, św. Klary i wielu innych
świętych oraz błogosławionych, spośród których wypada tutaj, w Węgrowie,
przypomnieć św. Antoniego i św. Piotra z Alkantary, a także bł. o. Honorata
Koźmińskiego, pierwszego Podlasianina wyniesionego na ołtarze.
2. Pawłowy wzór
W Roku św. Pawła Apostoła zastanówmy się przez moment nad duchowym podobieństwem św. o. Pio do Apostoła Narodów. Do takiego spojrzenia zobowiązuje nas w pewnej mierze Kościół, ponieważ drugie dzisiejsze czytanie, zaczerpnięte z Listu do Galatów, wyraźnie wskazuje na takową
analogię. Święty Paweł wiele przeżył i doświadczył. Nie chciał się jednak
czymkolwiek chlubić. Jego roztropność miała swoje korzenie w zawierzeniu
Jezusowi Chrystusowi. Dlatego szczerze wyznawał: „(...) co do mnie, nie daj,
Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża naszego Pana
Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja
dla świata” (Ga 6, 14).
Padre Pio każdego dnia po kilka godzin wpatrywał się w Krzyż
Chrystusowy. W czasie modlitwy adoracyjnej 20 września 1918 roku – otrzymał stygmaty święte, stając się także zewnętrznie podobnym do Chrystusa.
Modlił się przed Ukrzyżowanym naprzeciwko cudownego obrazu Matki
Bożej Łaskawej. Matka Najświętsza, która stała przy swoim Synu, gdy był
konający na krzyżu, uczyła po macierzyńsku młodego kapucyna, naśladowcę
św. Franciszka, jak należy przeżywać wielką tajemnicę miłości, której Krzyż
był miejscem.
W ten sposób o. Pio przeżył „nowe stworzenie”, jak to podkreśla św. Paweł.
Co więcej, stał się wyjątkowo skutecznym pomocnikiem, jako najbardziej
znany spowiednik naszych czasów, w tym nowym rodzeniu się, „stwarzaniu
223
rok 2008
się” milionów ludzi. Apostoł Narodów swoim słowem, swoimi podróżami
przyprowadzał setki ludzi do Chrystusa. Apostoł konfesjonału z San Giovanni
Rotondo poprzez kratki konfesjonału otwierał drogę ku Chrystusowi ludziom
XX wieku. A wszystko po to, aby Chrystus był uwielbiony nie ludzkimi słowami, ale nawróceniami, duchowymi przemianami, prawdziwym „nowym
stwarzaniem”.
3. We wszystkim chodziło o człowieka
Obaj wielcy apostołowie, żyjący w różnych epokach i prowadzący działalność na różne sposoby, starali się jak najgorliwiej odpowiadać na polecenie Chrystusa: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając
im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać
wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie
dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 19-20).
Po dwudziestu wiekach wyraźnie widać, że misja zlecona przez Chrystusa
jest realizowana. W tym czasie różne bywały zwyczaje i różnorakie cywilizacje, a jednak uczniowie Chrystusa, mając z sobą i za sobą Jezusa Chrystusa,
wciąż są w stanie docierać do ludzkich umysłów i serc. Ten fakt jest dla nas
ważnym pouczeniem, abyśmy nie czekali na specjalne okoliczności, na wyjątkowe sytuacje, ale zawsze i wszędzie świadczyli o Chrystusie. A jak to należy
czynić, podpowiadają nam nasi święci. Bądźmy więc głosicielami Chrystusa
naszymi słowami i czynami, naszą uczciwością i prawdomównością, a zwłaszcza naszą miłością. Bądźmy świadkami Chrystusa w naszych rodzinach
i szkołach, w instytucjach i zakładach pracy. Bądźmy nimi w świecie prawa
i kultury, w publicystyce i w mediach.
Świat niczego tak nie potrzebuje jak Jezusa Chrystusa. Jakże przekonująco zapowiadał to wszystko prorok Jeremiasz: „Mędrzec niech się nie szczyci
swą mądrością, siłacz niech się nie chełpi swoją siłą, ani bogaty niech się
nie przechwala swoim bogactwem. Raczej chcąc się chlubić, niech się szczyci
tym, że jest roztropny i że Mnie poznaje, iż jestem Panem, który okazuje
łaskawość, praworządność i sprawiedliwość na ziemi (...)” (Jr 9, 22-23).
4. Padre Pio wciąż nam pomaga
Podążajmy do św. o. Pio. Radujmy się, że przybywa do tej parafii, że będzie
obecny przez swoją duchową moc w kościele, który będziemy budować.
224
„Prosimy cię, naucz (…) nas pokory serca”
Na Jego pogrzebie były ogromne rzesze ludzi, największe, jakie można było
sobie wyobrazić przed odejściem z tego świata Jana Pawła II.
Grób o. Pio odwiedza parę milionów pielgrzymów rocznie. Czego tam
szukają? Czego my się spodziewamy od św. o. Pio? Oczekujemy pomocy
w naszej doczesnej pielgrzymce. Mamy też nadzieję, że dzięki Niemu odnajdziemy w sobie nasze człowieczeństwo, że się ono na nowo narodzi, że staniemy się nowym stworzeniem. Lubimy nowości, ale zapominamy, że to,
co wydaje się nam nowością, jest najczęściej kopią dawnych nawyków i nałogów, ubraną w aktualny strój. Prawdziwa nowość daje się poznać po tym,
że się duchowo przemieniamy. Wtedy ze zdumieniem spostrzegamy, że bycie
człowiekiem odnowionym przez Mękę Pana Naszego Jezusa Chrystusa jest
czymś wspaniałym, choćby nawet towarzyszyły nam znaki Jego męki.
Tymczasem współczesny człowiek, uwikłany w różne namiastki i ekstrakty, łatwo zapomina o tym, kim być powinien, co jest celem jego życia
i jak ma postępować, aby nie zmarnować Bożej łaski. Ale Bóg, pełen miłosierdzia, wciąż posyła nam swoich wysłanników! Dziękujmy Mu za to.
Wyrażajmy Mu wdzięczność za Jego zaufanie względem nas, ludzi. I zastanówmy się czasem, czy nie moglibyśmy być bardziej skutecznymi świadkami
Chrystusa względem naszego otoczenia? Wpatrujmy się częściej w Padre Pio,
a z czasem odkryjemy, że jest to możliwe. Przeżyjemy wówczas wielką radość
i uświadomimy sobie, że w ten sposób stajemy się „nowymi stworzeniami”!
Amen.
225
„Ten dzień jest poświęcony Panu”
(Ne 8, 9)
(Ne 8, 1-10; 1 Kor 3, 9b-11. 16-17; J 10, 22-30)
XXVII Niedziela Zwykła
Konsekracja kościoła – Sanktuarium Miłosierdzia Bożego
Sokołów Podlaski, dn. 5 października 2008 r.
Umiłowani Bracia i Siostry!
1. „Nie bądźcie smutni i nie płaczcie” (Ne 8, 9)
Dzisiejsza niedziela kończy kolejny Tydzień Miłosierdzia, obchodzony
w całej Polsce, jest też dniem wspomnienia św. s. Faustyny Kowalskiej,
a w tutejszej parafii przejdzie do historii jako dzień konsekracji świątyni,
Sanktuarium Miłosierdzia Bożego.
Odwołując się do proroka Ezdrasza, powtarzam więc: „Nie bądźcie
smutni” (Ne 8, 9). Jest wiele bowiem motywów do radości. Tak, jak przed wiekami czytano księgi święte ludowi zgromadzonemu wokół proroka Ezdrasza,
tak teraz sięgajmy do tych samych źródeł, zawsze pamiętając o tym, że jest
to dzień poświęcony Panu.
To św. Paweł Apostoł, który urodził się dwa tysiące lat temu, pisał do nas
i o nas: „Jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą” (1 Kor 3, 9). On to „jako
roztropny budowniczy” (1 Kor 3, 10) położył fundament. Mocny to fundament. Dwadzieścia wieków nie zdołało go nadszarpnąć. A prób było wiele
226
„Ten dzień jest poświęcony Panu” (Ne 8, 9)
i nadal są podejmowane wysiłki, aby osłabić fundamenty założone przez
apostołów. Ważne wszakże było i to, jak wznoszono budynek. Skoro Jezus
Chrystus jest wciąż tym samym fundamentem, to nasze budowle są świątyniami i to nie tylko w znaczeniu zewnętrznym, także w wewnętrznym.
Jesteśmy świątyniami Boga. Nasze sumienie jest dzwonem, który przypomina o modlitwie i uczciwości. Nasze postępowanie stanowi o pięknie architektury świątynnej. A nasza wiara i miłość stanowią o jej wielkości.
Jedno jest pewne, że każda „Świątynia Boga jest święta” (1 Kor 3, 17),
i według słów apostoła, jesteśmy taką świątynią Boga. To wszystko widzimy
dzisiaj z wyjątkową ostrością. Mogą o tym powiedzieć tutejsi parafianie
z księdzem proboszczem na czele. Mogą o tym powiedzieć wszyscy, którzy
pamiętają, jak były zakładane fundamenty i jak prowadzono prace. Parafia
istnieje zaledwie piętnaście lat, a może być dumna z wielu dokonań. One są
widoczne. Nie można jednak nie postawić pytania o to, czy budowie tego
sanktuarium towarzyszyła budowa świątyń naszych wnętrz? Nie da się łatwo
znaleźć odpowiedzi. Dlatego trzeba, żebyśmy się zastanowili nad przyszłością, szukając motywów, przesłanek i wszelkiego duchowego materiału, niezbędnego przy budowie świątyń naszych wnętrz. Każda zaś nowa generacja
parafian będzie budowała od początku takie świątynie.
2. Kierujmy się ku Bożemu miłosierdziu
Tytuł tej świątyni wskazuje nam kierunek naszych refleksji – Boże miłosierdzie. Każda epoka miała swoje plusy i minusy. W każdej epoce na swój
sposób usiłowano niszczyć te świątynie, którymi są ludzkie przekonania
i ludzkie postępowanie. Współczesność natomiast uderza w samego człowieka. Chce go pozbawić poczucia godności i odpowiedzialności. Chce go
zrównać ze światem bezosobowym, aby łatwiej można było nim manipulować. To nam tłumaczy, dlaczego niszczy się ludzkie życie, podważa się poszukiwanie sensu ludzkiego pobytu na ziemi, uderza się w rodzinę, ośmiesza się
miłość, podstawiając w jej miejsce setki różnych namiastek. Jesteśmy świadkami, jak takie wartości jak wolność i szacunek dla człowieka zostały podporządkowane rynkowym rachunkom.
Mówienie o demokracji wkrótce będzie powodem do śmiechu, ale czy
będzie to śmieszne? To samo należy zauważyć w odniesieniu do sprawiedliwości. Ileż to razy słyszymy zapewnienia o tym, że trzeba bronić pokrzywdzonych,
227
rok 2008
prześladowanych i zniewolonych. A jakie są reakcje na mordy dokonywane
na chrześcijanach w Indiach, Indonezji, a nawet w Iraku, gdzie rzekomo walczy się o demokrację, o równość! Tej równości nie da się zauważyć w kontekście naszych środków przekazu, gdyż każda gazeta, każda radiostacja, każdy
kanał telewizyjny ma prawo istnieć, choćby zachęcał do zabijania, kradzieży
i rozpusty, ale nie te media, które odwołują się do zasad chrześcijańskich.
I to tym mediom nieraz się przypisuje nienawiść i inne grzechy, jakby chcąc
odwrócić uwagę, że sam atak na nie wypływa właśnie z nienawiści. Owe
ataki na media katolickie, zwłaszcza o ogólnopolskim zasięgu, jak Radio
Maryja czy Telewizja Trwam, ukazują prawdziwą twarz rzekomych obrońców równości i wolności. Dla nich wolność oznacza, że wszystko można, ale
nie mają prawa do wolności ci, którzy nie godzą się na taką bezduszną wizję
świata, pełną fałszu i niesprawiedliwości.
Przypatrując się, choćby pokrótce, współczesności, lepiej rozumiemy znaczenie objawień, w których uczestniczyła św. Faustyna; sens przypomnienia
tajemnicy Bożego miłosierdzia w osobie Jezusa Chrystusa. Nie ma innego
sposobu, aby rozproszyć mroki, które nas otaczają, jak tylko w Bożym
miłosierdziu! Nie ma innego środka, aby odzyskać wiarę w sens życia ludzkiego. Nie ma innej drogi, na której moglibyśmy się spotkać z nadzieją,
z tą nadzieją, która nie ma nic wspólnego z różnymi obietnicami i deklaracjami, zwłaszcza przedwyborczymi. W świetle Bożego miłosierdzia odkrywamy nadzieję, która ma swoje imię i swoją twarz, jak mówił o tym kard.
Joseph Ratzinger, obecny Ojciec Święty. Tym imieniem jest imię Jezus, a tą
twarzą jest oblicze Chrystusa.
3. Bądźmy apostołami Bożego miłosierdzia!
Tej, tak ważnej prawdy – nie możemy zachowywać jedynie dla siebie
i pozostawać obojętni na to, co się dzieje wokół nas. Taka postawa odbiegałaby od ewangelicznych doświadczeń. Byłaby sprzeczna z nauką i przykładem Pana Jezusa. Niech nam pomoże, kolejny raz, sł. B. Jan Paweł II, abyśmy zrozumieli, co mamy czynić. On to właśnie w czasie konsekracji świątyni
– Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie powiedział: „Trzeba tę
iskrę Bożej łaski rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia.
W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście. To zadanie
powierzam wam, drodzy bracia i siostry, Kościołowi w Krakowie i w Polsce
228
„Ten dzień jest poświęcony Panu” (Ne 8, 9)
oraz wszystkim czcicielom Bożego miłosierdzia, którzy tu przybywać będą
z Polski i całego świata. Bądźcie świadkami miłosierdzia” (17.08.2002).
Nasza dzisiejsza uroczystość jest odpowiedzią na wezwanie Ojca Świętego
skierowane do całej Polski. Oto tutaj, na Podlasiu, na ziemi przesiąkniętej
krwią męczenników za wiarę, powstaje Sanktuarium Miłosierdzia Bożego.
Niech będzie ono dla nas wszystkich czytelnym znakiem obecności Bożego
miłosierdzia w życiu i działalności całego Kościoła, który trwa w Sokołowie
Podlaskim, który żyje na Podlasiu, który tkwi głęboko w naszych sercach
i umysłach.
Nabożeństwo do miłosierdzia Bożego jakby samo z siebie niesie ufność.
Z tego to względu u dołu obrazu Jezusa Miłosiernego z woli Chrystusa został
umieszczony napis: „Jezu, ufam Tobie”. A kto posiada ufność do Jezusa, ten
nie załamie się łatwo w czasie największej nawet próby życiowej. Chrystus
wesprze go swoją łaską. Zawsze pamiętajmy o tym i zabiegajmy o to, abyśmy
bezgranicznie zawierzyli miłosierdziu Bożemu i nie zapominajmy o miłosierdziu względem naszych bliźnich – czynem, słowem i modlitwą.
4. Trzy kolumny miłosierdzia Bożego
Pielęgnowanie nabożeństwa do miłosierdzia Bożego i postępowanie
zgodne z orędziem, jakie kieruje Chrystus do świata, jest współczesnym
doświadczeniem duchowym, jakby dalszym ciągiem tego, co przeżywali
ludzie za czasów proroka Ezdrasza, kiedy słyszeli wezwanie: „Ten dzień jest
poświęcony Panu, Bogu waszemu. Nie bądźcie smutni i nie płaczcie! (...).
Idźcie, spożywajcie potrawy świąteczne i pijcie napoje słodkie – poślijcie też
porcję temu, który nic gotowego nie ma; albowiem poświęcony jest ten dzień
Panu naszemu. A nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą
ostoją” (Ne 8, 9-10).
Miłosierdzie Boże również wzywa nas do wspólnoty w świętości. Tę
wspólnotę mamy rozszerzać na całe nasze otoczenie, a zwłaszcza na tych,
którzy nie mają nic „gotowego”, którzy odeszli daleko od Pana. Niech oni
także cieszą się w Panu. Bo radość, prawdziwa radość i z nią współistniejąca
pogoda ducha, są najwspanialszym orężem do walki ze złem, z każdą słabością, a zwłaszcza z poczuciem bezsensu.
Pan Bóg chętnie zaprasza ludzi do współpracy w przypominaniu tego
wszystkiego, co jest niezbędne, aby człowiek mógł świadomie czuć się
229
rok 2008
człowiekiem, stworzonym na Boży obraz i Boże podobieństwo. W celu
ponownego odkrycia tej prawdy przed siedemdziesięciu laty wybrał
skromną zakonnicę, s. Faustynę, aby ukazała nam wagę i piękno Bożego
miłosierdzia.
Jest więc św. s. Faustyna swego rodzaju kolumną, na której i dzięki której miłosierdzie Boże stało się ratunkiem dla naszej cywilizacji, a zwłaszcza dla ludzi jakże często pozbawionych poczucia sensu życia. Święta
s. Faustyna swoją pobożność wyraźnie chrystocentryczną umacniała szczególnym zawierzeniem Matce Bożej Niepokalanie Poczętej. Odchodząc
zaś w październiku z tego świata, jakby dodatkowo ukazuje nam wartość
modlitwy różańcowej.
Ona też jest dla nas przykładem, jak mamy korzystać z tych darów,
jakie pozostawił Pan Jezus w Kościele, przede wszystkim chodzi tutaj
o sakrament pokuty. Siostra Faustyna, bezpośrednio rozmawiając z Panem
Jezusem, wsłuchując się w Jego słowa, nie zwalnia siebie z cotygodniowej
spowiedzi. Korzysta z posługi wielu spowiedników, ale najwięcej zawdzięcza
ks. Michałowi Sopoćce, który przed tygodniem został wyniesiony na ołtarze. To właśnie on, jako spowiednik, polecił jej, aby spisała wszystko, czego
doświadczała i co słyszała przede wszystkim w czasie rozmów z Panem
Jezusem. On także nakłonił ją, aby jak najdokładniej opisała wygląd Pana
Jezusa wobec słynnego wileńskiego malarza Eugeniusza Kazimirowskiego.
I tak powstał wizerunek Jezusa Miłosiernego, w pięknym obrazie. Z tego
to względu bł. ks. Michała Sopoćkę możemy uznać za drugą kolumnę,
na której Boże miłosierdzie mogło budować, zwłaszcza w nawiązaniu do tego
miłosierdzia, które od dwudziestu wieków otwiera się na wszystkich ludzi
w sakramencie pojednania.
I wreszcie, mówiąc o miłosierdziu Bożym w naszych czasach, nie
możemy pominąć Jana Pawła II. On także jest tą wielką kolumną, na której Boże Miłosierdzie ukazało się całemu Kościołowi. Jego decyzją Niedziela
Przewodnia otrzymała miano Niedzieli Miłosierdzia. On ogłosił błogosławioną, a następnie św. s. Faustynę. On też swoim nauczaniem stał się najwspanialszym apostołem Bożego miłosierdzia w naszych czasach.
Zdumiewa nas przedziwna mądrość Boża i nieustająca miłość do człowieka. Jakże czytelnie wyraża się ona w tajemnicy miłosierdzia Bożego,
przypomnianego naszej cywilizacji i kolejnym czasom przez objawienia
230
„Ten dzień jest poświęcony Panu” (Ne 8, 9)
s. Faustyny, penitentki ks. Michała Sopoćki, znajdującego mocne zaplecze
eklezjalne w posłudze papieskiej Jana Pawła II.
Nie zapominajmy o tym nigdy. Niech ta świątynia, niech to sanktuarium
będzie kolejnym znakiem Bożej miłości i swego rodzaju przesłaniem, skierowanym do nas wszystkich, abyśmy zawierzając siebie i świat Bożemu miłosierdziu, nie zapominali o upowszechnianiu tego nabożeństwa, gdyż ludzkość
zawsze będzie potrzebowała i czekała na miłosierdzie!
5. Z Chrystusem Miłosiernym w przyszłość!
Wpatrujmy się często w postać Pana Jezusa Miłosiernego. Starajmy się
być blisko Jego osoby. Weźmy przykład z Żydów, o których mówi dzisiejsza
Ewangelia. To właśnie oni chodzili wokół Niego, otaczali Go i wciąż zadawali pytania. W tym wszystkim możemy ich naśladować. Nie wolno jednak
brać z nich przykładu w tym, co odnosi się do samego słuchania Chrystusa
i przyjmowania Jego odpowiedzi. Oni bowiem oczekiwali na to, że Pan Jezus,
przyznając się wobec nich do tego, że jest Mesjaszem, równocześnie otworzy
przed nimi drogę do różnych awansów i interesów.
Niestety, po tylu wiekach nadal spotykamy ludzi, którzy tak podchodzą do chrześcijaństwa, do zbawczej misji Chrystusa. Oni nie będą w stanie
zrozumieć słów Jezusa, ponieważ szukają czegoś innego niż On. On szuka
człowieka. On chce ratować nasze dusze. I dlatego z bólem mówi, niemal się
żaląc: „Powiedziałem wam, a nie wierzycie. Czyny, których dokonuję w imię
mojego Ojca, świadczą o Mnie” (J 10, 25). Tego Żydzi, przynajmniej niektórzy, nie mogli zrozumieć, bo nie byli z Chrystusowych owiec.
Pocieszają zaś Pana Jezusa ci ludzie, którzy są w stanie pojąć Jego naukę
i wedle niej żyć. Na co zwraca uwagę Syn Boży: „Moje owce słuchają mego
głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one
na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki” (J 10, 27-28).
A wszystko to działo się w uroczystość rocznicy poświęcenia świątyni
jerozolimskiej. My uczestniczymy w obrzędzie poświęcenia świątyni miłosierdzia Bożego. Porozmawiajmy więc szczerze z Jezusem. Z uwagą wsłuchajmy
się w Jego słowa. Miejmy odwagę stawiać Mu pytania, przecież zapewnił
nas, że nikt nie będzie w stanie oderwać nas od Niego, jeśli będziemy razem
z Nim. Jeśli pamiętamy, że jesteśmy Jego przyjaciółmi, że przez chrzest św.
zawarliśmy z Nim przymierze.
231
rok 2008
Ojciec Święty Benedykt XVI przypomina: „Trzeba pilnie odkrywać
na nowo przymierze, które zawsze było owocne, jeżeli było przestrzegane.
Na pierwszym miejscu znajdują się w nim – rozum i miłość. Przenikliwy
mistrz, Wilhelm z Saint-Thierry, napisał słowa, które odbieramy jako bardzo
aktualne również i w naszych czasach: «Jeśli rozum poucza miłość, a miłość
oświeca rozum, jeśli rozum przemienia się w miłość, a miłość pozwala zatrzymać się w granicach rozumu, wtedy mogą uczynić coś wielkiego» (De natura
et dignitate amoris, 21, 8)” („L’Osservatore Romano”, nr 6/2008, s. 39-40).
I tak jest naprawdę. To w Bożym miłosierdziu rozum i miłość nawzajem
się uzupełniają i dają o sobie znać. To dzięki Bożemu miłosierdziu dzieją się
rzeczy wielkie, największe, gdyż dzięki Bożemu miłosierdziu człowiek najbardziej upadły może odzyskać swą wielkość. I to jest ten zasadniczy powód,
który sprawia, że dzisiejsza konsekracja Sanktuarium Bożego Miłosierdzia
jest jednocześnie orędziem i znakiem nadziei!
Niech ta nadzieja przeniknie do naszych umysłów i serc. Niech znajdzie miejsce w naszych rodzinach, szkołach, instytucjach i zakładach pracy,
w szpitalach i domach opieki, w więzieniach i w domach poprawczych, bo
bez Bożego miłosierdzia „życie naszych pokoleń rozgrywa się między rozpaczą a szukaniem nadziei” (A. Wat, Dziennik bez samogłosek, Londyn 1986,
s. 43). Jezu Miłosierny, spraw, aby wszyscy i zawsze w Tobie znajdowali
nadzieję!
Amen.
232
„Jedno z Chrystusem czuć, myśleć
i kochać”
20. rocznica beatyfikacji o. Honorata Koźmińskiego
Nowe Miasto, dn. 13 października 2008 r.
Drodzy Bracia w kapłaństwie!
Zacni Mieszkańcy Nowego Miasta i Pielgrzymi!
1. W zjednoczeniu z Chrystusem
Dzisiejsza uroczystość ma charakter szczególny. Nie tylko wspominamy
bł. o. Honorata, jak to czynimy co roku od dnia Jego beatyfikacji, ale pragniemy także z perspektywy dwudziestu lat, które upływają od owego radosnego wydarzenia na Placu św. Piotra, zastanowić się nad tym, czy staramy
się chętnie i hojnie korzystać z bogatego dorobku świętości naszego wielkiego
Brata? Czy też może poprzestajemy na dziennikarskim podkreślaniu tych
faktów i myśli, które są zbieżne z oczekiwaniami społeczno-religijnymi.
Z tego względu wypada do świętości i działalności bł. o. Honorata podejść
w duchu profetycznym. Tym bardziej że w tym roku świętujemy jubileusz
2000 lat od narodzin św. Pawła. Patrząc od strony zewnętrznej, nie dostrzeże
się wielu podobieństw pomiędzy jednym a drugim głosicielem Chrystusa.
Ale warto pozostawić na boku rzymskie imperium i trud podróżniczy św.
Pawła, jak również oddalić się od mroków rozbiorowych, a zwrócić uwagę
na to, co jest najważniejsze w każdym Apostole Pana Jezusa, na jego osobistą
relację z naszym Odkupicielem.
233
rok 2008
Świadomość słabości natury ludzkiej widoczna jest tak w pierwszym
wieku chrześcijaństwa, jak i w wieku XIX. Te gliniane naczynia często dają
o sobie znać. Niemniej nie są w stanie zawładnąć naszą wolą, nawet mając
wsparcie w prześladowaniach. Słyszeliśmy przed chwilą, co pisał św. Paweł
do Koryntian: „Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddamy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania,
lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy”
(2 Kor 4, 8-9). Błogosławiony Honorat podobnym sytuacjom nada inny
kształt, ale istota pozostanie ta sama, gdyż pisze: „Wszelka droga do świętości, co nie na Kalwarię prowadzi, złudzeniem jest tylko i nie zawiedzie
do nieba” (Polskie Teksty Ascetyczne, t. IV, Wybór Pism O. Honorata Koźmińskiego,
cz. I, (druk na powielaczu, Warszawa 1981, s. 193).
Potrzebne jest głębokie i bezgraniczne oddanie się Chrystusowi. Apostoł
Narodów wyzna: „Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby
życie Jezusa objawiło się w naszym ciele” (2 Kor 4, 10). A Ojciec Honorat
będzie wołał z radością: „O szczęście! Jedno z Chrystusem czuć, myśleć
i kochać” (Notatnik Duchowy, Warszawa 1991, s. 273).
2. W profetycznej przestrzeni
Obaj głosiciele Chrystusa kładą nacisk na konieczność pełnego zjednoczenia z Bogiem. Było to niezbędne u historycznych początków chrześcijaństwa. Jest nieodzowne na każdym etapie jego rozwoju. Postawa obu wyrasta
z ducha profetycznego, gdyż okazuje się, że zawsze czymś niesłychanie istotnym jest pogłębione spojrzenia na człowieka. Spór o postawę religijną nie
rozgrywa się obecnie pomiędzy Bogiem a człowiekiem, jak to się zdarzało.
Wyciszone zostały niemal wszystkie dyskusje światopoglądowe i filozoficzne
na temat istnienia Boga, Jego istoty czy też miejsca w świecie. Taka polemika
mogłaby okazać się niebezpieczna dla przeciwników Stwórcy. Temat ten
bowiem został rozpracowany na wszelkie możliwe sposoby. I w przestrzeni
filozoficznej tak naprawdę nie ma miejsca na ateizm.
Zło wszakże nie śpi. Diabeł stara się robić swoje. Dlatego uderza przede
wszystkim w istotę człowieka. I najczęściej nie podprowadza go pod drzewo
dobrego i złego. Może je nawet zasłaniać nieco przed ludźmi. Zły szuka
innego sposobu zawładnięcia człowiekiem. Posługuje się metodą, która
w świecie gwałtownie rozwijającej się techniki ma duże szanse na wygraną.
234
„Jedno z Chrystusem czuć, myśleć i kochać”
Ustawia człowieka na pomniku, wywyższa go, sącząc dumę; powtarza
jakby te pokusy, które podsuwał Panu Jezusowi na pustyni. A gdy człowiek znajdzie się rzekomo dość wysoko, okaże się wtedy, że jest sam, bezradny i opuszczony. W tym kontekście widzimy, jak jest ważne, aby dniem
i nocą, o świcie i o zmierzchu, na modlitwie i w pracy powtarzać: „O szczęście! Jedno z Chrystusem czuć, myśleć i kochać”. Tylko szczere zjednoczenie
z Chrystusem może uratować współczesnego człowieka od totalnej klęski.
3. Zwrot ku miłosierdziu Bożemu
Współczesne zagrożenia uderzają przede wszystkim w samą istotę człowieczeństwa. Zmierzają ku temu, aby zrównać ludzi ze światem zwierząt, aby
pozbawić ich własnej tożsamości, przynależnej nam jako istotom stworzonym
przez Pana Boga na Boży obraz i podobieństwo. Wszelkie tendencje wychowawcze starają się podkreślać wyłącznie ekologiczne podobieństwo człowieka
do istot bezdusznych. I nie jest to błahy problem. Ekologia ma swoje pozytywne znaczenie, ale nie może zniekształcać stwórczej idei Pana Boga, gdyż
w takim momencie staje się zagrożeniem dla człowieka.
Warto w tej sytuacji skierować się ku objawieniom św. s. Faustyny.
Chrystus przychodzi z tajemnicą miłosierdzia w czasach totalitaryzmów
ideologicznych, które chciały sprowadzić ludzi jedynie do numerów oznaczających określone siły robocze. Ale nie można zapominać, że nowożytny liberalizm w swojej warstwie ideologicznej jest jakby dalszym ciągiem wysiłków zmierzających do oderwania człowieka od rzeczywistości
osób, a więc od Boga i duchów niebieskich, aby sprowadzić go jedynie
do kategorii osobnika w populacji. W takim układzie człowiek nie będzie
odczuwał potrzeby interesowania się ani prawdą, ani miłością, nie mówiąc
o nieśmiertelności.
Chrystus Miłosierny, który przychodzi jako Człowiek, umiera i zmartwychwstaje, całym sobą wskazuje na godność ludzką. Zmartwychwstanie
było pieczęcią ofiary na Krzyżu. A ofiara ta została dokonana dla odkupienia człowieka. Logika wiary jest w tym wypadku jednoznaczna. I ma swoją
moc przekonywania, zwłaszcza że wspierają ją fakty. Świat, jako stworzony
przez Boga, odnajdzie się na właściwej drodze tylko wtedy, gdy swój rozwój
oprze o zasady, które określił Pan Bóg. Każda inna droga będzie prowadziła
do samobójstwa, ale o to właśnie chodzi złu i jego współczesnym promotorom.
235
rok 2008
Błogosławiony o. Honorat pisał: „Pamiętajmy o tym, że im bardziej dzisiejszy świat oddalił się od zasad Chrystusowych, tym bardziej potrzeba nam
starać się o ich przywrócenie w sobie i w drugich” (Polskie Teksty Ascetyczne,
t. IV, Wybór Pism O. Honorata Koźmińskiego, cz. I, (druk na powielaczu,
Warszawa 1981, s. 147). Wysiłki czynione w tym celu na pewno otrzymają
pomoc ze strony miłosiernego Boga. Tak to przeczuwał nasz Współbrat, który
wyznawał, mając na myśli Jezusa: „(...) z Tobą jednym ja mogę mówić o tym
wszystkim, co mnie obchodzi i Ty się nie znudzisz, i wyrozumiesz, i z takim
zajęciem słuchasz, jakby to chodziło o Ciebie. Ach, bo też ja gorąco tego
pragnę, aby w tym wszystkim o Ciebie tylko chodziło” (Notatnik Duchowy,
Warszawa 1991, s. 178). I chociaż innych używa słów niż św. s. Faustyna albo
bł. ks. Michał Sopoćko, to idea miłosierdzia Bożego jest tu wyraźnie widoczna.
O tym uprzedzającym nabożeństwie do miłosierdzia Bożego przekonuje
nas również Jego praca w konfesjonale, czyli współuczestnictwo w rozdawnictwie daru przebaczenia, mającego swoje źródło w Bożym miłosierdziu.
W ten sposób Błogosławiony stał się prekursorem dla św. Leopolda Mandicia,
św. o. Pio i bł. ks. Michała Sopoćki. Co więcej, to On był zwiastunem objawień z lat trzydziestych minionego wieku. Gdyby o. Honorat nie odczuwał
wielkości Bożego miłosierdzia, nie mógłby napisać: „Żaden człowiek nie może
tak gorąco pragnąć pozyskania łaski od Boga, jak Bóg chce nam jej udzielić”
(Powieść nad powieściami, t. IV, Włocławek 1910, s. 313). I nie trwałby godzinami w konfesjonale.
4. Idźmy więc chętnie do winnicy Pana
Z wiarą więc i spokojem wypełniał swoje powołanie w czasach względnej swobody i wówczas, gdy był dokładnie inwigilowany. A we wszystkim towarzyszyło mu poczucie franciszkańskiej skromności: „My to właśnie jesteśmy owi ślepi, chromi i upadający często, których Zbawiciel raczył
wezwać do używania łask przygotowanych dla dusz wybranych i do pracy
w swej winnicy, zostawiwszy wielu, lepszych może światu” (Polskie Teksty
Ascetyczne, t. IV, Wybór Pism O. Honorata Koźmińskiego, cz. I, (druk na powielaczu, Warszawa 1981, s. 143). Ta winnica dziwnie wyglądała w naszych
czasach. Ale on wiedział doskonale, że praca w winnicy Pańskiej wymaga
jednego, o czym mówi sam Zbawiciel: „Trwajcie we Mnie, a Ja będę trwał
w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie
236
„Jedno z Chrystusem czuć, myśleć i kochać”
trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie”
(J 15, 4). Dlatego właśnie Błogosławiony trwał, nawet w czasie bombardowania nie zabrakło Go na miejscu adoracji Najświętszego Sakramentu. I zachęcał do takiego trwania każdą i każdego z penitentek i penitentów, a już szczególnie osoby konsekrowane. Nie można bowiem naśladować Chrystusa, nie
trwając w Nim albo poprzestając na trwaniu powierzchownym.
A jakie jest nasze trwanie w Synu Bożym, łatwo się przekonamy, gdy
powrócimy do treści ostatniego zdania z dzisiejszej Ewangelii, w którym
Chrystus zapewnia: „To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby
radość wasza była pełna” (J 15, 11). Przypatrzmy się więc naszemu powołaniu, temu dzisiejszemu. I zastanówmy się, czy towarzyszy mu radość z tego,
że jesteśmy na właściwej drodze i czy mamy zapał, aby iść nią jeszcze pewniej.
A bł. o. Honorat, po 20 latach od beatyfikacji i blisko 180 latach od narodzin,
w tej naszej radości nie omieszka wziąć udziału. Niech tak będzie.
Amen.
237
„I oczyma ciała będę widział Boga”
(Hi 19, 26)
(Hi 19, 1. 23-27a; J 14, 1-6)
Pogrzeb Elżbiety Marii Jadwigi Sapieżanki
Boćki, dn. 18 października 2008 r.
Czcigodni Bracia!
Czcigodne Siostry!
1. Przemija nasze życie
Zgromadzeni w tej pięknej świątyni, będącej świadkiem wielu wydarzeń,
które dokonywały się na naszych ziemiach, będącej trwałym wotum wiary
i przynależności do Kościoła książęcej rodziny Sapiehów, uczestniczymy
w obrzędzie pogrzebu ostatniej z linii Sapiehów Różańskich śp. Elżbiety Marii
Jadwigi księżnej Sapieha, adoptowanej Rufener, siostry pochowanego przed
trzema laty również w tej świątyni Eustachego Seweryna księcia Sapiehy.
Dla upamiętnienia Ostatniej z rodu zostanie umieszczona specjalna
tablica. W odpowiednim też miejscu kaplicy sapieżyńskiej w tym kościele
zawieszona zostanie tablica poświęcona pamięci śp. Eustachego Piotra księcia Sapiehy, syna Jana Andrzeja i Marii ze Zdziechowskich, pochowanego
na warszawskich Powązkach.
Naszą modlitwą pragniemy objąć najpierw Ostatnią z sapieżyńskiej linii
Różańskiej, a następnie jej brata Eustachego Seweryna i kuzyna Eustachego
238
„I oczyma ciała będę widział Boga” (Hi 19, 26)
Piotra, ale też będziemy modlili się w intencji całego rodu, którego dzieje
licznymi więzami splotły się z historią Polski i Kościoła. W takim bowiem
momencie nie możemy zapomnieć o znaczących przysługach oddanych
naszym poprzednikom. Przedstawiciele tego rodu od wielu wieków uczestniczyli w obronie integralności i jedności Polski. Walczyli z wrogami zewnętrznymi, a przede wszystkim z zaborczą polityką Państwa Moskiewskiego,
a później Rosji.
Sapiehowie uczestniczyli w rozwoju kulturowym i gospodarczym naszej
Ojczyzny. Gdyby nie straszliwe wojny, ich rezydencje i zbiory dzieł sztuki
byłyby jednymi z najwspanialszych w tej części Europy. Uczestniczyli w życiu
politycznym Polski odrodzonej po pierwszej wojnie światowej, pełniąc jakże
różne i ważne obowiązki, kierując także Ministerstwem Spraw Zagranicznych.
To Sapiehom zawdzięczamy liczne fundacje kościołów i klasztorów
z Boćkami w tle. Z rodem Sapiehów wiąże się jedna z najpiękniejszych opowieści religijnych utrwalona w kodeńskim sanktuarium, a w cudownym
obrazie Matki Bożej z Guadalupe od blisko czterech wieków znajduje żywy
oddźwięk w każdym pokoleniu. Do tej to opowieści nawiązywali Słudzy
Boży – ks. kard. Stefan Wyszyński i Jan Paweł II. To z tego rodu wywodzi się
ks. Adam Stefan książę Sapieha, stojący na straży honoru i godności Polaków.
Ufamy więc, że Kodeńska Matka Boża będzie dzisiaj szczególną pośredniczką między nami modlącymi się w intencji kolejnych pokoleń Sapiehów,
które odeszły już z tego świata, a Jezusem Chrystusem, do którego miłosiernego Serca kierujemy nasze intencje.
2. W Bogu nasza nadzieja
W pierwszym czytaniu zaczerpniętym z Księgi Hioba usłyszeliśmy jakże
wymowne stwierdzenie. Biblijny Hiob jest świadom swoich słabości. Wie,
że przeminą jego słowa i nie ma takiego rylca, nawet z diamentu, który byłby
w stanie cokolwiek utrwalić na wieki w tej ziemskiej rzeczywistości. Ale tragiczny Hiob wie, że na ziemi jest Wybawca, który zabezpiecza naszą przyszłość, aż w końcu będziemy w stanie oczyma ciała widzieć Boga. I to jest
źródło tej szczególnej nadziei i radości.
Tę myśl rozwija Pan Jezus w Ewangelii. Nawołuje więc: „Niech się nie trwoży
serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. W domu Ojca Mego jest
mieszkań wiele (...). Idę przecież przygotować wam miejsce” (J 14, 1-2).
239
rok 2008
I nie musimy wiedzieć, jak to się wszystko dokona, w jakim czasie
i w jakich okolicznościach, ponieważ to właśnie Chrystus jest Drogą i Prawdą,
i Życiem. A skoro tak, to niech zniknie nasz niepokój. Odrzućmy wszelki lęk.
Pozostawmy na uboczu każde zmartwienie. W Chrystusie nasza nadzieja.
W Chrystusie Miłosiernym – wrażliwym na każdy niepokój ludzki, na każde
uderzenie naszego serca – jest nasza moc!
I tylko jednego nam potrzeba, aby wiara nasza nie ustawała. Święty
Franciszek Salezy, myśląc o ziemskim przemijaniu, pisał przed laty: „Życie
to czas, w którym Boga szukamy. Śmierć to czas, w którym Go znajdujemy.
Wieczność to czas, w którym Go posiadamy”.
3. Czas zmarłej Elżbiety Marii Jadwigi Sapieha
Uczestnicząc w tej uroczystości pogrzebowej, zastanówmy się nad czasem
śp. Księżnej. Odchodzi z tego świata w osiemdziesiątym siódmym roku życia,
urodziła się 24 sierpnia 1921 roku, rok i parę miesięcy po Karolu Wojtyle.
Przyszła na świat w rodzinnej rezydencji, położonej w lasach, w ziemi lidzkiej, w Spuszy. Jej ojciec po specjalistycznych studiach w zakresie leśnictwa,
odbytych na politechnice w Zurychu, jakby był stworzony do pracy w tego
rodzaju otoczeniu. Nie obeszło się jednak bez polityki, gdyż trzeba było służyć Polsce na stanowisku ministra spraw zagranicznych. A w tamtych czasach nie było łatwo znaleźć odpowiedniego kandydata. Matka natomiast,
Teresa z Lubomirskich, zajmowała się gospodarstwem, otoczeniem domu
i działalnością charytatywną. Chociaż nie stroniła też od obowiązków ściśle gospodarczych, zakładając przeróżne warsztaty pracy, które miały na celu
śpieszenie z pomocą ludziom biednym.
Była to rodzina, o jakiej marzymy. Elżbieta Maria Jadwiga miała siostrę Eleonorę i trzech braci: Jana, Lwa i Eustachego Seweryna. Maturę ukończyła tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. Często zastanawiała się
nad swoją przyszłością. Przed zdolną i wykształconą dziewczyną otwierały się
różne perspektywy. Wszystko przekreślił wybuch wojny.
W drugiej połowie września do Spuszy przyszli Sowieci. Ojca uwięzili, skazali na śmierć, zamieniając ten wyrok na zsyłkę w głąb Związku
Sowieckiego. Z tej nieludzkiej ziemi wydostał się razem z Armią Andersa
i zamieszkał w Kenii. Został tam delegatem Polskiego Czerwonego Krzyża
na całą Afrykę Wschodnią. Elżbieta, do której najczęściej zwracano się
240
„I oczyma ciała będę widział Boga” (Hi 19, 26)
skrótem pierwszego imienia, jako do Izy, wojnę przetrwała na terenie Polski,
działając w podziemiu. Gestapo aresztowało ją w Krakowie w roku 1944.
A po wyjściu z więzienia, idąc za radą ówczesnego metropolity krakowskiego
księcia Adama Stefana Sapiehy, razem z matką przeniosła się do Szwajcarii.
I tam już pozostała. Zamieszkała w pobliżu Berna, gdyż została adoptowana
przez rodzinę Hansa i Hanny Rufener.
Zajmowała się różnymi dziedzinami. Wiele czasu poświęcała kolekcjonerstwu, jakby w tej pasji szukając sposobu na upamiętnienie swego rodu.
Gromadziła różne dokumenty. Nagrywała filmy. Bardzo lubiła podróże,
zresztą były one jakby skutkiem powojennego rozproszenia rodziny. Ciągnęło
ją do malarstwa, pozostawiła wiele dobrych dzieł. Zawsze jednak żyła Polską.
Na różne sposoby pomagała osobom indywidualnym, rodzinom oraz instytucjom. Mocno związała się z działalnością „Solidarności”.
Wcześnie rozpoczęła swą współpracę w ruchu, a potem stowarzyszeniu Przymierze Rodzin, które zrodziło się w Sekcji Rodzin Warszawskiego
Klubu Inteligencji Katolickiej. Starała się wszechstronnie pomagać zwłaszcza
w wychowaniu i kształceniu dzieci oraz młodzieży.
Polska, już odrodzona, usiłowała ze swojej strony okazywać wdzięczność.
Prezydent Lech Wałęsa odznaczył Izę Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi
RP, a ks. kard. Józef Glemp – Złotym Medalem Prymasowskim za zasługi
dla Kościoła i Narodu, wreszcie premier Jerzy Buzek odznaczył ją medalem
Instytutu Społeczeństwa Obywatelskiego – Pro Publico Bono.
Świętej pamięci Iza przeszła różne choroby. Znosiła je ze spokojem i z poddaniem się woli Bożej. Kiedy ktoś z odwiedzających na kilka dni przed śmiercią, wyrażając współczucie, wyznał, że „mogę się za Ciebie tylko modlić”, Iza
odparła: „Tylko”. Była świadoma powagi tego czasu, jaki Jej jeszcze pozostał
na ziemi. Zostawiła go w promieniach Wniebowstąpienia Pana Jezusa. Mając
to na uwadze, można za św. Franciszkiem Salezym wyznać, że Iza wykorzystała ten czas na szukanie Pana Boga i że Go znalazła w momencie odchodzenia z tego świata.
4. Trwajmy w Panu
I jeszcze jedno. Przy różnych okazjach spotykała się z Janem Pawłem II.
Żyli niemal dokładnie w tym samym czasie. Ona nieco dłużej, ale ich spojrzenia na życie, na godność osoby ludzkiej, na znaczenie prawdy, na potrzebę
241
rok 2008
dobra i miłości i na wyobraźnię miłosierdzia były podobne. I nie można
zapomnieć, jak wielkim szacunkiem otaczał Jan Paweł II księcia kardynała
Adama Stefana Sapiehę. Podczas jednego ze spotkań, gdy wspominaliśmy
kardynała Sapiehę, Ojciec Święty dodał – to był „książę niezłomny”. Z pewnością coś z tej niezłomności było w całym rodzie. Bogu dziękujmy za ten
szczególny dar, za to, że ubogaca nas ludźmi niezłomnymi, o wspaniałym
charakterze. Ci ludzie przypominają nam piękno i urok człowieka stworzonego na Boży obraz i Boże podobieństwo!
Niech to piękno i duchowy urok, płynące z życia i działalności śp. Elżbiety
Marii Jadwigi Sapieżanki, adoptowanej Rufener, promieniuje na Boćki,
na całą rodzinę Sapiehów, na Szwajcarię i Polskę, a zwłaszcza na Podlasie.
Amen.
242
„Nie lękajcie się być świętymi”
(Iz 43, 1-51; Flp 3, 3-14; J 15, 9-17)
Śluby wieczyste siostry M. Edyty Gawrysiuk,
Urszulanki NMP z Gandino
Drohiczyn, dn. 19 października 2008 r.
Drodzy Bracia i Siostry!
Kochana Siostro Edyto składająca dziś wieczystą profesję!
1. Boże powołanie!
Prorok Izajasz w dzisiejszym pierwszym czytaniu przypomina nam
o Bożym zatroskaniu o każdą i każdego z nas. To zatroskanie może wydawać
się dziwne, przecież Pan Bóg stworzył człowieka na obraz i podobieństwo
swoje. Powinno być więc czymś naturalnym ze strony człowieka, że pamięta
o tym i żyje pełnią bliskości Boga. Niestety, grzech pierworodny osłabił
ludzką pamięć, a jeszcze bardziej zniekształcił jego wolę. Z tego powodu człowiek nie jest w stanie przy pomocy własnych sił żyć zgodnie z wolą Bożą.
Zanim Syn Boży przyszedł na ziemię, aby odkupić ludzkość, Stwórca
poprzez proroków zachęcał ludzi do wytrwania w dobrym, dając im do zrozumienia, że pomimo wielkiego przestępstwa, jakim był grzech pierworodny, On – pełen miłosierdzia, zwracając się do każdego człowieka, wyznaje:
„(...) drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję (...). Nie lękaj
się, bo jestem z tobą” (Iz 43, 4-5). Te słowa, pochodzące z ust Bożych, były
niesłychanie ważne w procesie ludzkiej odnowy i odradzania się, wyzwalania
się spod wpływów zła w czasach przed przyjściem Pana Jezusa. Natomiast po
243
rok 2008
śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, św. Paweł, patron tego roku, nie obawia się napisać do Filipian, że „wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego” (Flp 3, 8). Przejście
od niezbyt przejrzystych figur i znaków Starego Testamentu do takiego śmiałego wyznania stanowi ogromny krok naprzód. Święty Paweł już nie mówi
o powołaniu jako takim, o Bożym zaproszeniu do świętości bez konkretnej wizji. Te czasy należą do przeszłości. My od dwudziestu wieków mamy
Jezusa Chrystusa, dla którego warto wyzuć się ze wszystkiego, zrezygnować
ze wszystkiego, byleby tylko pozyskać Pana i znaleźć się w Nim. Chrystus
Pan swoją miłością, najgłębiej wyrażoną na krzyżu, zdobył nas i nabył swą
drogocenną Krwią. Odpowiadając na tę miłość nie wystarczy iść w stronę
Chrystusa, czy za Chrystusem, należy biec z całych sił.
2. Być uczennicą Chrystusa
Pawłowy „bieg” za Jezusem może przyjmować różne formy, najczęściej
mówi się w takich momentach o „naśladowaniu” Syna Bożego. Jan Paweł II
w Veritatis splendor (21) napisze: „Pójście za Chrystusem nie jest zewnętrznym
naśladownictwem, gdyż dotyka samej głębi wnętrza człowieka. Być uczniem
Jezusa znaczy upodobnić się do Niego, który stał się sługą aż do ofiarowania
siebie na krzyżu (por Flp 2, 5-8). Przez wiarę Chrystus zamieszkuje w sercu
wierzącego (por. Ef 3, 17), dzięki czemu uczeń upodabnia się do swego Pana
i przyjmuje Jego postać. Jest to owocem łaski, czynnej obecności Ducha
Świętego w nas”. Sługa Boży podkreśla znaczenie wiary i łaski. Są one
Bożym darem. Gdzie więc jest miejsce na ludzką wolę? Człowieczy wkład
w osobiste naśladowanie Chrystusa wyraża się najpierw w duchowej trosce o wiarę i stan łaski, następnie ważne jest nasze otwarcie się na działanie
Ducha Świętego.
W tej samej encyklice Jan Paweł II wyraźnie zauważa, że „Jezus domaga
się, by Go naśladować i iść za Nim drogą miłości, która oddaje się bez reszty
braciom dla miłości Boga: «To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie
miłowali, tak jak Ja was umiłowałem» (J 15, 12). Owo «jak» domaga się
naśladowania Jezusa, Jego miłości, której znakiem jest umycie nóg: «Jeżeli
więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie
nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak
czynili, jak Ja wam uczyniłem» (J 13, 14-15)”. Postępowanie Jezusa i Jego
244
„Nie lękajcie się być świętymi”
słowa, Jego czyny i Jego nakazy stanowią duchowy fundament życia chrześcijańskiego. Życie Chrystusa, a zwłaszcza Jego męka i śmierć na krzyżu, są
żywym objawieniem Jego miłości do Ojca i do ludzi. Jezus żąda, by tę właśnie miłość naśladowali ci, którzy idą za Nim. Jest to „nowe przykazanie:
«Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja
was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali»
(J 13, 34-35)” (Veritatis splendor, 20).
Refleksje Jana Pawła II, zawarte w Veritatis splendor są wspaniałym komentarzem do dzisiejszej Ewangelii, są przejawem papieskiego poszukiwania
możliwości konkretnego zastosowania poleceń Pana Jezusa. Papież stara się
nam dopomóc w zrozumieniu czegoś niesłychanie istotnego, czegoś co odnosi
się do miłości, czyli do tego nowego przykazania. Chrystus wyraźnie zaznacza, że tu nie chodzi o jakąś miłość oderwaną, nawet do Niego samego, czy
ogólnie do Kościoła lub ludzkości. Tu chodzi o tę miłość nam najbliższą, abyśmy się „wzajemnie miłowali”. Nie przeoczmy tych słów. Mamy się miłować
nawzajem, a więc z naszymi najbliższymi, a więc w rzeczywistości konkretnej, bez czekania na szczególną okazję.
3. Ku życiu konsekrowanemu
Wzajemność nie przychodzi nam łatwo, zwłaszcza wzajemność codzienna.
To doskonale widać w rodzinach, dostrzegamy to też w naszym życiu publicznym, chociażby gdy patrzymy na rząd i parlament. Ale nie wybiegajmy tak
daleko. Wzajemność oznacza, że to ja i ty, że to ty i ja mamy się miłować.
Kościół już przed wiekami stanął wobec tego tematu. Rozpoczęło się poszukiwanie takich uwarunkowań, w których byłoby to zupełnie realne. Te poszukiwania doprowadziły w efekcie do powstania różnych form wspólnotowego
życia konsekrowanego. To one gwarantują istnienie wspólnoty, środowiska
ludzkiego, w którym o wzajemność nie powinno być trudno.
Może nas w tym momencie zaskoczyć pytanie: skoro o to chodziło, to po
co tak wiele form życia konsekrowanego? Czy nie wystarczyłaby jedna?
Odpowiedź jest zawarta w przykazaniu Chrystusa, w Jego nowym przykazaniu, w którym widać, że miłość jest czymś dynamicznym, rozwojowym i dlatego zaczyna się objawiać między dwiema osobami, aby potem poszerzać swój
zasięg coraz bardziej i bardziej.
245
rok 2008
Początki mogą być różne. Różna bywa również kontynuacja. Ważne jest
jednak, aby obecność i przesłanie miłości nie rozwodniły się, ale dzięki czynom i ludzkim zachowaniom mogły ukazywać się wyraziście i jednoznacznie. Mają być świadectwem dla innych i z tego powodu niekiedy potrzebne są
różne formy tejże wzajemności. Inny początek, inny przebieg i inne oddziaływanie ewangelizacyjne. Cel jest zawsze ten sam, a jest nim dawanie świadectwa o Chrystusie.
4. Siostry Urszulanki NMP z Gandino
Ludzka miłość do Chrystusa w ciągu dwudziestu wieków podpowiadała liczne formy i sposoby okazywania i głoszenia świadectwa o Zbawicielu.
Zawsze chodziło o to, aby było one zrozumiałe dla otoczenia. Tak dochodzimy do powstania Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Niepokalanej Maryi
Panny z Gandino. Gandino nie ma w sobie wiele ani z Mediolanu, ani
z Rzymu. Jest swoją wielkością bardziej podobne do Betlejem sprzed wieków
lub do Drohiczyna czy Nurca.
Gandino ofiarowało stajenkę, miejsce dla Chrystusa, tego samego, który
narodził się w Betlejem i który pragnie wciąż się rodzić. Czeka na nasze zaproszenie, czeka na takie miejsca, czeka na tych, którzy by Go przyjęli. W Gandino
znalazło się miejsce, znaleźli się Założyciele. A dzisiaj włoskie Gandino przeniosło się do nas. Po ludzku sądząc, są to rzeczy, które nas bardzo zaskakują. Nie
zapominajmy wszakże, iż Dzieje Apostolskie mają swój dalszy ciąg, odnotowywany w niebie. A św. Paweł nie odszedł z tego świata bez następców. Do tych
następców należy zaliczyć wszystkich świadków, którzy na przestrzeni wieków
głosili Chrystusa. Jedni czynili to na drodze kapłańskiej, inni jako katolicy
świeccy. Istnieje także poważna formacja, która ma duchowe oparcie w radach
ewangelicznych. Tą formacją jest życie konsekrowane.
Jesteśmy dzisiaj świadkami żywotności tej formacji. I znowu widać,
że ludzkie kryteria są w takich sytuacjach bezradne. Któż bowiem mógł
przypuszczać piętnaście lat temu, że na naszym Podlasiu pojawi się wspólnota
zakonna Sióstr Urszulanek NMP z Gandino? A jednak tak się stało i Bogu
niech będą za to dzięki!
Módlmy się, aby wśród nas było jak najwięcej dziewcząt, które będą w stanie dostrzec ten znak czasu i pójść za nim, aby dawać świadectwo Chrystusowi,
ukazywać żywotność i trwałe znaczenie Chrystusowego orędzia.
246
„Nie lękajcie się być świętymi”
5. Z Maryją w przyszłość
Mamy miesiąc maryjny. Modlitwa różańcowa częściej przebija się ku
niebu przez mroki otaczające ziemię. Matka Najświętsza jest szczególną
patronką Zgromadzenia, z którym łączy się już na całe życie siostra Maria
Edyta Gawrysiuk. Królowa Różańca Świętego staje się wzorem życia konsekrowanego, czyli wzorem świętości. Powróćmy więc jeszcze raz do Sługi
Bożego Jana Pawła II, aby zobaczyć, jak on widział wzór Matki Bożej w dążeniu do świętości. W encyklice Redemptoris Mater w punkcie szóstym pisze:
„Sobór podkreśla, iż Bogurodzica jest już eschatologicznym wypełnieniem
Kościoła: «Kościół w osobie Najświętszej Maryi Panny już osiąga doskonałość, dzięki której istnieje nieskalany i bez zmazy (por. Ef 5, 27)» – równocześnie zaś «chrześcijanie ciągle jeszcze starają się usilnie o to, aby przezwyciężając grzech, wzrastać w świętości; dlatego wznoszą oczy ku Maryi,
która świeci całej wspólnocie wybranych jako wzór cnót» (Lumen gentium, 65).
Pielgrzymowanie przez wiarę nie jest już więcej udziałem Bogurodzicy:
doznając u boku Syna uwielbienia w niebie, Maryja przekroczyła już próg
pomiędzy wiarą a widzeniem «twarzą w twarz» (1 Kor 13, 12)”.
To pielgrzymowanie przez wiarę już na stałe podejmuje dzisiaj s. Edyta,
aby kolejnym pokoleniom ludzi, z którymi będzie się spotykać, podarowywać
świadectwo o Chrystusie, dzieląc się z nimi miłością, rozwiniętą we wspólnocie zakonnej. Ta miłość jest podstawą wszelkiej świętości. Niech będzie więc
Chrystus uwielbiony w całym Zgromadzeniu Sióstr Urszulanek Niepokalanej
Maryi Panny z Gandino, uwielbiony w życiu i posłudze Matki Przełożonej
Generalnej oraz wszystkich sióstr. Niech będzie uwielbiony w rodzinie
s. Edyty. Niech będzie uwielbiony w parafii katedralnej. Niech będzie uwielbiony we wszystkich dziewczętach, które kiedykolwiek pójdą za głosem
Chrystusowego zaproszenia.
A my wszyscy tutaj zgromadzeni, weźmy głęboko do serc apel
Jana Pawła II: „Nie lękajcie się chcieć świętości! Nie lękajcie się być świętymi!
Uczyńcie (...) nowe tysiąclecie erą ludzi świętych!” (Stary Sącz, 16.06.1999).
Niech świętość zagości w nas i wśród nas, niech rozprzestrzeni się na Podlasiu,
we Włoszech, w Polsce, w Etiopii i Erytrei, wszędzie.
Amen.
247
Niepodległość – dar i zobowiązanie
Święto Szkoły i 90. rocznica odzyskania Niepodległości
Bielsk Podlaski – Gimnazjum nr 1, dn. 8 listopada 2008 r.
Umiłowani!
1. Zacznijmy od historii
Dzień 11 listopada roku 1918 od 90 lat przypomina nam zakończenie
I wojny światowej i jest datą oficjalnego początku odrodzonej po zaborach
Rzeczypospolitej. Był to dzień bardzo ważny, gdyż strony biorące udział
w wojnie podpisały rozejm, nastąpiło zawieszenie broni i Europa mogła zabrać
się do leczenia ran. Podobnie było z naszą Ojczyzną. Oto, jak to wydarzenie
opisuje Jan Paweł II:
„Wielu synów Polski poświęciło tej sprawie swoje talenty, siły i wytężoną
pracę. Liczni z nich ponosili trudy emigracji przymusowej. Wielu w końcu
zapłaciło za wolność Ojczyzny najwyższą cenę, przelewając krew i oddając
życie w kolejnych powstaniach, na różnych frontach wojennych. Wszystkie
te wysiłki ojcowie nasi opierali na nadziei, płynącej z głębokiej wiary w pomoc
Boga, który jest Panem dziejów ludzi i narodów. Ta wiara była oparciem również wtedy, gdy po odzyskaniu niepodległości trzeba było szukać jedności
pomimo różnic, aby wspólnymi siłami odbudowywać kraj i bronić jego granic” (Audiencja generalna, 11.11.1998).
Słowa Ojca Świętego, wypowiedziane 11 listopada, dokładnie dziesięć
lat temu w czasie audiencji generalnej, stanowią doskonałe wprowadzenie w ducha dzisiejszej uroczystości i dobrze interpretują treść fragmentu
248
Niepodległość – dar i zobowiązanie
Ewangelii Łukaszowej, który przed chwilą usłyszeliśmy. Czas rozbiorów, lata
niewoli w Polsce przypominały to, co „działo się za dni Noego” (Łk 17, 26),
albo „za czasów Lota” (Łk 17, 28). Są one też zapowiedzią tego, co będzie
miało miejsce w czasach ostatecznych. Nie ma potrzeby dopytywać o konkretny czas i lokalizację, gdyż powinniśmy wiedzieć, że tam, gdzie panuje
grzech, tam nastąpią jego konsekwencje. Zdarza się tak przecież i za naszych
dni (por. Łk 26, 17-37).
2. Szanujmy niepodległość
Należy cenić dar niepodległości. Warto uczyć się szacunku dla wolności.
Trzeba zabiegać o to, aby niepodległość utrwalała się w naszych sercach i umysłach, żeby zakorzeniała się w naszej kulturze i obyczajach. O tym też mówił
nasz papież podczas wspomnianej wyżej audiencji: „Wraz z całym narodem
polskim dziękuję dziś dobremu Bogu za ten niewysłowiony dar Jego miłosierdzia, polecam dusze zmarłych i poległych. Szczególnie w tym dniu proszę Boga o łaskę wiary, nadziei i miłości dla wszystkich rodaków, aby w jedności i pokoju korzystali z tak cennego daru wolności. Niech opieka Maryi,
Jasnogórskiej Pani, zawsze towarzyszy naszej Ojczyźnie i wszystkim rodakom”.
Wdzięczni Janowi Pawłowi II za Jego duchową obecność wśród nas
i za to wszystko, co zrobił i robi dla dobra Polski, zapamiętajmy Jego słowa,
a zwłaszcza to zdanie: „Szczególnie w tym dniu proszę Boga o łaskę wiary,
nadziei i miłości dla wszystkich rodaków, aby w jedności i pokoju dobrze
korzystali z tak cennego daru wolności”. My też powinniśmy tę intencję włączać do naszych modlitw.
Kochane Dziewczęta, drodzy Chłopcy – wam dedykuję te słowa. Weźcie
je głęboko do serca i starajcie się powracać do nich zawsze wtedy, kiedy zjawi
się w was niepokój lub gdy Ojczyzna znajdzie się w niebezpieczeństwie. I nie
mam na myśli zagrożenia dotyczącego naszych granic. W obecnej dobie bardziej obawiać się trzeba zagrożeń dla Ojczyzny w sercach i umysłach waszych
i waszych rówieśników, zapatrzonych w „siną dal” i zbyt łatwo odrywających
się od źródeł.
3. Ojczyzna niech dojrzewa razem z nami
Nasze przeżywanie Ojczyzny i świadomość niepodległości albo dojrzewają i rozwijają się razem z nami, albo gdzieś po drodze zaczynają się gubić.
249
rok 2008
Pisał o tym wybitny myśliciel, zmarły w maju tego roku – o. prof. Mieczysław
Krąpiec: „Zatem, by stać się człowiekiem dojrzałym, trzeba maksymalnie
wchłonąć w siebie zasadnicze momenty kultury – samo poznanie i jej rezultaty. Dokonuje się to w normalnym biegu życia, w szkole i jej różnych szczeblach, oraz podczas osobistej pracy intelektualnej. Szczególnie zaś doniosłym
w wychowaniu patriotycznym jest zapoznanie się z twórczością kulturalną
narodu – poezją, literaturą, muzyką, architekturą, malarstwem, gdyż te dziedziny świadczą o wielkości narodowego ducha, trwającego przez pokolenia.
Twórczość artystyczna jest bowiem jakby «wypowiedzeniem się» człowieka
w swych dziełach, których poznanie jest «wziernikiem», w głębię ludzkiej psychiki i «duszą narodu»; zarazem służy modelowaniu własnej psychiki na wzór
tego, co piękne i wzniosłe” (O patriotyczne wychowanie, w: „Wychowawca”,
nr 11/2003, s. 7).
Walka o niepodległość była przede wszystkim batalią o dostęp do polskiej kultury, do swobodnej twórczości, do możliwości posługiwania się ojczystym językiem, do życia we własnym domu. I dlatego z wdzięcznością wspominamy w tych dniach naszych bohaterów, którzy dla wymienionych celów
poświęcali to, co najdroższe. Oto, jak to wspomina Artur Oppman:
„To, co przeżyło jedno pokolenie,
Drugie przerabia w sercu i pamięci:
I tak pochodem idą cienie... cienie...
Aż się następne znów na krew poświęci!
Wspomnienie dziadów pieśnią jest dla synów,
Od Belwederu do śniegów tobolska,
I znów przez wnuków grzmi piorunem czynów...
Pieśń... czyn... wspomnienie? To jedno: to Polska” (Pięciu poległych).
4. Bądźmy stróżami niepodległości
A teraz pytanie: czy na nas zakończy się ta ciągła ofiara pokoleń? Czy okażemy się wystarczająco dojrzali, aby na stałe związać naszą przyszłość z niepodległością? Jest taka szansa. Jest taka nadzieja. Ukazuje ją Księga Mądrości.
Trzeba być tylko wystarczająco mądrym, aby „z dóbr widzialnych” umieć
„poznać Tego, który jest”, a „patrząc na dzieła”, starać się odkrywać „Twórcę”.
I nie bądźmy podobni do tych, którzy „urzeczeni (pięknem stworzenia) wzięli
je za bóstwa, winni byli poznać, o ile wspanialszy jest ich Władca”, który je
250
Niepodległość – dar i zobowiązanie
stworzył. I tak już być powinno, że „z wielkości i piękna stworzeń poznaje się
przez podobieństwo ich Stwórcę” (por. Mdr 13, 1-9).
O tym właśnie mówił Jan Paweł II podczas audiencji, przypomnianej
na początku. Taką treść zawiera to zdanie, które zapamiętajmy na zawsze, bo
są to słowa-klucze w patriotycznym wychowaniu: „Szczególnie w tym dniu
proszę Boga o łaskę wiary, nadziei i miłości dla wszystkich rodaków, aby
w jedności i pokoju dobrze korzystali z tak cennego daru wolności”. Szkoła,
która odwołuje się do niepodległości Polski, nie może poprzestać na jedynie
powierzchownym świętowaniu tego daru. Niech każde Święto Niepodległości
będzie kolejną warstwą w budowaniu własnej dojrzałości patriotycznej, kładzioną szczerze i z radością.
Oto 31 października 1918 roku. Ludność Krakowa rozbraja Niemców.
Wielka rzesza ludzi zbliża się ku Rynkowi, gdzie o 10.30 wartę przy Wieży
Ratuszowej przejęli Polacy. Polski wartownik zatknął wysoko sztandar
z wyhaftowanym na czerwonym polu białym orłem i wizerunkiem Matki
Boskiej Częstochowskiej oraz napisem: „W jedności z Bogiem, w pracy
z narodem”, a orkiestra zagrała „Boże, coś Polskę” (...). Krakowski kronikarz
w swoim dzienniku odnotował: „Polska jest naprawdę! Kraków jest polski”
(J. Szarek, Polska jest naprawdę, w: „Wychowawca”, nr 11/2008, s. 5).
Królowej Polski i my zawierzmy naszą niepodległość i dziękujmy,
że Polska jest naprawdę w naszych sercach, a Bielsk Podlaski jest polski!
Amen.
251
„Sędziwością u ludzi jest mądrość,
a miarą starości – życie nieskalane”
(Mdr 4, 9)
Pogrzeb s. Reginaldy Marii Rygielskiej, honoratki
Częstochowa, dn. 31 grudnia 2008 r.
Ukochani w Chrystusie Panu!
1. Prawda o ludzkim przemijaniu
Razem z życzeniami świątecznymi otrzymałem od s. Reginaldy, jak
to miała w zwyczaju robić, parę stronic z wypisanymi cytatami z jej osobistej
lektury. W tym roku czytała św. Bernarda z Clairvaux, a uwagę Jej zwróciło zdanie: „Prawda jest lilią najpiękniejszą, przedziwnej białości, najsłodszego zapachu” (Myśli św. Bernarda, Poznań 1935, s. 42). A „czego nie znajdę
w sobie, pójdę z ufnością zaczerpnąć od mego Zbawcy” (tamże, s. 44).
Z pewnością definicja prawdy, podana przez św. Bernarda, może być
pewnym zaskoczeniem w obliczu śmierci, ale chyba jedynie powierzchownie. Prawda zawsze jest lilią najpiękniejszą, jest przedziwnej białości o najsłodszym zapachu. Tego już doświadcza nasza droga s. Reginalda. Ona już
się spotkała z Prawdą. A gdyby nawet były jakieś niejasności, ona wiedziała,
co robić. Zrozumiała to, gdy miała dwadzieścia pięć lat – przerwała studia
historyczne na łódzkim uniwersytecie i wstąpiła do Zgromadzenia Małych
Sióstr Niepokalanego Serca Maryi, zwanego też często Zgromadzeniem Sióstr
Honoratek, a nawet Sióstr Fabrycznych.
252
„Sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości – życie nieskalane” (Mdr 4, 9)
I tak poszła z ufnością do swego Zbawcy, ongiś, gdy Jego wezwanie
„Pójdź za Mną” (Mt 8, 22) uznała za swoją drogę, i teraz, kiedy w święto Jana
Ewangelisty i Apostoła wybrała się, aby już na zawsze połączyć się ze swoim
Mistrzem i podziękować Mu zarówno za ukazanie Prawdy w swoim narodzeniu, działalności, śmierci i zmartwychwstaniu, jak i za wieczernikową
modlitwę.
2. Prawda wieczernikowa
To ją przypomniała nam dzisiejsza Ewangelia. Ten tekst inaczej zabrzmiał
w naszych uszach, inaczej dociera do świadomości, gdy patrzymy na trumnę,
w której spoczywa ciało s. Reginaldy. Apostołowie chyba nie wszystko zrozumieli z tego, co Pan Jezus wypowiadał. Nie przeżyli jeszcze tajemnicy krzyża
i zmartwychwstania. My dzisiaj jesteśmy wdzięczni Panu Jezusowi za to przedziwne świadectwo miłości. Modli się przecież, abyśmy byli z Nim, w Jego
chwale. Modli się tuż przed pojmaniem i straszliwymi cierpieniami. Ale jakby
nie pamięta o sobie. On myśli o nas, o tych, którzy będą szli za Nim. On
w ten sposób ukazuje największą miłość, która jest tą jakże istotną prawdą
człowieka.
Święty Bernard w wypisach s. Reginaldy pouczał: „Trzy są stopnie, czyli
stany prawdy: pierwszy osiągamy pokorą, drugi – uczuciem miłosierdzia,
trzeci przez kontemplację” (Myśli św. Bernarda, s. 57). Świętej pamięci zmarła
przez dwadzieścia parę lat była profesorką historii. Historię zaczęła studiować w Łodzi, dokończyła studia na KUL-u, spotykając się z o. Apoloniuszem
Leśniewskim, obecnym w tym kościele.
Studia zwieńczyła magisterium, a potem często sięgała do różnych źródeł,
z pasją odkrywała coś z przeszłości. Na jedno trzeba zwrócić uwagę, że kiedy
rozmawiała na tematy historyczne, cieszyła się każdą informacją, opinią. Sama
starała się pozostawać w cieniu, nigdy nie odwołując się do swego wykształcenia. Czy można to nazwać pokorą? A może trzeba coś jeszcze dodać i wspomnieć jej ducha służebnego, jej gościnność.
Drugi sposób docierania do prawdy, wedle św. Bernarda – to droga miłosierdzia. Siostra Reginalda nie lubiła mówić o sobie, ale zawsze nawiązywała
do różnych dramatów, tragedii, których doświadczali inni. Jak ona całą sobą
przeżywała cierpienie kogokolwiek! To nie musiał być jej znajomy czy znajoma. Wystarczy, że cierpiał. Ona już była mu bliska.
253
rok 2008
Trzeci zaś sposób docierania do prawdy wyraża się w kontemplacji. Tak
pisał św. Bernard i chyba tak myślała s. Reginalda. Ona nie tylko odmawiała
brewiarz, litanie i pacierze zakonne. Ona się modliła, a za przykładem św.
Franciszka stawała się modlitwą. Wystarczyło, że w klasztorze pojawił się
kapłan, który chciał sprawować Najświętszą Ofiarę, ona spraszała wszystkie
siostry starsze, które były w domu, aby wzięły udział we Mszy Świętej. Dzisiaj
natomiast Ona w pełni raduje się ze spotkania z Prawdą i już zna w pełni
prawdę swego życia.
3. Prawda jej życia
A prawda jej życia znalazła spełnienie dzięki zapowiedzi Jezusa Chrystusa,
którą nam przypomina św. Jan. To Chrystus zapewnia swego Ojca, że objawił s. Reginaldzie Imię Boże, a to w tym celu, „aby miłość”, którą umiłował
Go Ojciec, była w niej i żeby Pan Jezus był w niej (por. J 17, 24-26).
Tuż przed Mszą Świętą wysłuchaliśmy zwięzłego życiorysu śp. Zmarłej
Profesorki. Padły różne daty. Wspomniana została rodzina i jej wpływ
wychowawczy, wyrastający z wiary katolickiej i służący zakorzenieniu w wierze kolejnych pokoleń, w wierze i w miłości do ziemskiej ojczyzny. Przez ziemię przecież idziemy ku niebu.
Kilkadziesiąt godzin przed śmiercią Siostry odszedł z tego świata jej brat.
Ona poszła za nim, jak to bywa w miłującej się rodzinie. Ta miłość przechodziła straszliwe próby w czasie okupacji, gdy Niemcy nie dawali spokoju, gdy
szkoły były zamknięte, kiedy dziewczęta i chłopcy w wieku lat dziesięciu nie
mogli nawet myśleć o zabawach, rozrywkach. To była „mroźna noc”, niszcząca wszystko. Trzeba było jednak przetrwać i rodzina przetrwała.
Z opóźnieniem czasowym kończy szkołę podstawową w Tuszynie
i zaczyna naukę w Liceum Przemysłu Odzieżowego „Przezorność”, o krawieckim profilu. To liceum prowadziły Siostry Honoratki. Maturę zdaje szczęśliwie. Słyszy zaproszenie Chrystusa. Docierają do niej słowa – „Pójdź za Mną!”
(Mt 8, 22). Droga jest otwarta przez honoracką wspólnotę. Wszelako czas
wojenny nauczył ostrożności.
Wstępuje więc na Uniwersytet Łódzki, a że wojna była straszliwym owocem kłamstwa i to, co zaczęło się dziać po niej, również wyrastało z kłamstwa, postanowiła studiować historię. Chciała dowiedzieć się czegoś więcej
o tej ziemskiej rzeczywistości. Chciała znać prawdę, choćby tę historyczną.
254
„Sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości – życie nieskalane” (Mdr 4, 9)
Wezwanie Chrystusowe było jednak silniejsze. Po roku wstępuje do zgromadzenia, w którym się zakochała całym swoim temperamentem, ale też
i siłą woli.
W 1956 roku rozpoczyna formację zakonną, a w rok później nowicjat
w Nowym Mieście nad Pilicą, tak blisko grobu Założyciela, bł. o. Honorata
Koźmińskiego. Jak szybko stała się ona duchowo bliską Założycielowi, można
było przekonać się przy różnych okazjach, ale najwyraźniej dało to o sobie
znać w modlitwach o beatyfikację o. Honorata i w jej uczestnictwie w tejże
beatyfikacji. To nie była radość wyłącznie kapucyńska. To była jej radość,
ale nie zazdrosna, wprost przeciwnie – ona była otwarta dla wszystkich
i na wszystkich.
Dawało to o sobie znać, kiedy mówiła o Współzałożycielce, o jej pochodzeniu, działalności i świętości. Pismo Święte mówi: „Cum sanctis sanctus eris” –
„Ze świętymi będziesz święty”. Siostra Reginalda we wszystkich obowiązkach,
jakie wypełniała w zgromadzeniu, robiła wrażenie i chyba tak to czuła, że spotyka się ze świętymi, nie lękała się ich. Było jej, a obecnie jest – z nimi dobrze!
4. Prawda świętości
W ostatnim czasie s. Reginalda zagłębiała się coraz częściej w życie świętych. I odnotowała sobie ciekawą myśl. Oto ona – dotyczy wiary i modlitwy w życiu świętych: „U większości z nich wcale nie dostrzegamy owego
rozkoszowania się Bożą przyjaźnią (...). Ku swemu zaskoczeniu spotykamy
u nich raczej sceptycyzm w wierze, oschłość zewnętrzną. Brak przez całe lata
odzewu na swoją modlitwę. Tym, co wielu świętych znamionuje i co stanowi
o ich heroiczności jest cnota udręczonej, a jednak niepopadającej w zwątpienie wierności” (A. Läpple, Powróćmy do modlitwy, Kraków 1991, s. 15-16). Jest
to owoc nadziei, bowiem „Kto żyje nadzieją, ten o nadzieję głośno nie woła”
(tamże).
Często słyszymy i mówimy o nadziei. O nadziei szeroko się mówi w teologii, psychologii, pedagogice i etyce. Czy spoza tej wielogłosowej gadaniny nie
przeziera przypadkiem bardzo głęboka, choć ukryta i dręcząca beznadziejność naszych czasów? (tamże).
Tym czasom należy jakoś pomagać. O tym wiedziała s. Reginalda.
Niosła ze sobą, w swoim życiu i słowie nadzieję. Tak czyniła będąc zastępczynią przełożonej, a zwłaszcza przez dziesięć lat kierując postulatem dla
255
rok 2008
kandydatek do zgromadzenia. W bardzo trudnych czasach nie lękała się kryzysu finansowego jako ekonomka generalna. Nadzieję odkrywała w archiwum i bibliotece. Nadzieją darzyła młodzież przez 24 lata, ucząc historii
w Niższym Seminarium Duchownym w Częstochowie. Zawsze była zapatrzona w Matkę Założycielkę, sł. B. Różę Anielę Godecką.
Tą nadzieją dzieliła się z pielgrzymami jasnogórskimi i tymi wszystkimi, którzy w ostatnich latach dzwonili przez telefon albo do furty przy
ul. Klasztornej 19. Z pewnością ona modli się za nimi serdecznie w niebie
i wyprasza u Pana Jezusa nowe powołania do Małych Sióstr Niepokalanego
Serca Maryi. Takie powołania są potrzebne. Coraz więcej jest przecież ludzi,
którzy czekają na radosny głos w słuchawce i na szybkie otwarcie drzwi.
5. Prawda o ludzkim życiu
W ten dzień rozstania pragniemy podziękować Panu Jezusowi za dar
powołania zakonnego s. Reginaldy, którym ona jakże chętnie dzieliła się
ze wszystkimi, których spotykała na swojej drodze. Z wdzięcznością wspominamy rodziców i rodzinę, to gniazdo domowe, w którym znalazło się miejsce na ziarno powołania.
Pragniemy również gorąco podziękować Zgromadzeniu, w którym przeżyła 52 lata, zabrakło parę miesięcy, aby mogła obchodzić złoty jubileusz złożenia profesji zakonnej. Ona to przeczuwała, bo tak naprawdę rzadko kiedy
mówiła o swoim jubileuszu, zresztą chyba nie miała czasu na to, bardziej
bowiem myślała o jubileuszach innych.
W jej życiu i w jej ziemskim bytowaniu sprawdzają się słowa z Księgi
Mądrości: „Starość jest czcigodna nie przez długowieczność i liczbą lat jej się
nie mierzy: sędziwością u ludzi jest mądrość a miarą starości – życie nieskalane. Ponieważ spodobała się Bogu znalazła Jego miłość i żyjąc wśród
grzeszników została przeniesiona” (por. Mdr 4, 8-10) – została przeniesiona
do nieba.
Cieszy się tam obecnością najbliższych, a przede wszystkim Matki
Najświętszej. Wśród rad św. Bernarda wypisała także i taką: „W niebezpieczeństwach, w uciskach, w niepewności wspomnij na Maryję, wzywaj Maryi.
Niech to imię będzie ciągle w twych ustach” (A. Läpple, dz. cyt., s. 66).
Siostro Reginaldo, byłaś szczęśliwa, gdyż na ziemi imię Maryi jakby
trwało w Tobie całą swoją mocą. To imię otrzymałaś na chrzcie św. To imię
256
„Sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości – życie nieskalane” (Mdr 4, 9)
pozostało nadal zrośnięte z Tobą przez imię Reginalda, gdyż pod tym imieniem czciłaś Matkę Bożą Królową Polski – Regina Poloniae!
Dziękujemy ci za to świadectwo życia ludzkiego i życia zakonnego jakim
nas ubogacałaś i będziesz ubogacała. I modląc się, życzymy ci z całego serca:
nie zapominaj nadal nucić Franciszkowej Pieśni Słonecznej, oczywiście w niebieskiej tonacji, nawet wtedy, gdy usłyszysz nową zwrotkę:
„Bądź pozdrowiony najlepszy Ojcze,
W swoim Synu, złożonym w ubogim żłobie.
I w Siostrze Reginaldzie, która całym swoim życiem była razem z Tobą
i Twoim Synem w Duchu Świętym!”.
Amen.
257
rok
2009
Kościół pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika
w Skrzeszewie
„I zaczął ich nauczać” (Mk 6, 34)
(Hbr 13, 15-17. 20-21; Mk 6, 30-34)
11-lecie powstania „Naszego Dziennika”
Rembertów, dn. 7 lutego 2009 r.
Bracia i Siostry!
1. Posłanie Chrystusowe ma różne imiona
Ewangelia dzisiejsza przeniosła nas nad jezioro Genezaret, gdzie Chrystus
nauczał ludzi. Tam Go odnaleźli Apostołowie, którzy powracali z misji,
na które zostali pos­łani przez Jezusa. Dzielili się z Nim swoimi pierwszymi
misyjnymi doświadczeniami. Ale wszys­cy byli zmęczeni. Pan Jezus postanawia znaleźć jakieś ustronne miejsce, aby tam spokoj­nie porozmawiać
z Apostołami, pomodlić się i nieco wypocząć. Do realizacji tego postanowienia jednakże nie doszło, ponieważ ci, któ­rzy słuchali Go wcześniej, odczuwali
głód słowa i poszli za Nim. Ewangelista opisując to wydarzenie opisuje uczucia
Jezusa: „Gdy wysiadł (z łodzi), ujrzał wielki tłum i zdjęła Go litość nad nimi;
byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać” (Mk 6, 34).
Dzisiaj natomiast, kiedy świętujemy 11. rocznicę powstania „Naszego
Dziennika”, nie możemy nie dostrzegać tej więzi duchowej, jaka w sposób niewidzialny istnieje po­między tamtym wydarzeniem, a działalnością
powstałego przed laty czasopisma. Pan Jezus przecież naucza nadal. Jest
pełen miłosierdzia i litości. Naucza poprzez Ojca Świętego, przez biskupów,
kapłanów i diakonów. Ale na tym poprzestać nie można. Każdy ochrzczony
261
rok 2009
i ochrzczona są także posłani do głoszenia nauki Jezusa Chrystusa. Jesteśmy
zobowią­zani do pełnienia tej misji we wszelkich środowiskach, korzystając
z różnych środków, także tych, które określamy mianem środków społecznego przekazu, pamiętając o tym, co mówi soborowy dokument Inter mirifica.
Tam właśnie czytamy: „Aby zaś przepoić czytelników w pełni duchem
chrześcijańskim, należy też tworzyć i rozwijać prawdziwie katolicką prasę,
która – wywodząc się i będąc zależna już to bezpośrednio od władzy kościelnej, już to od katolików – niech wychodzi wyraźnie w tym celu, by urabiać,
umacniać i popierać opinię publiczną, zgod­nie z prawem naturalnym, nauką
i nakazami katolickimi, oraz by podawać do wiadomości i należycie wyjaśniać fakty, dotyczące życia Kościoła, wiernych zaś należy pouczać o konieczności czytania i rozpowszechniania prasy katolickiej dla wyrobienia sobie
chrześcijańskiego sądu o wszelkich wydarzeniach” (Inter mirifica, 14).
Mamy tutaj jasną wykładnię dotyczącą odpowiedzialności, kierownictwa, zadań i ce­lu środków społecznej komunikacji. To też ma pełne zastosowanie do naszego „Jubilata”. Możemy dziękować Panu Bogu, że jego życiorys
i dotychczasowa działalność, potwierdzają pragnienie pełnienia dziennikarskiej misji w harmonii z nauczaniem Kościoła.
2. Posłanie Chrystusowe to wyzwanie względem środków społecznej
komunikacji
Z Listu do Hebrajczyków dowiadujemy się, że „przez Jezusa Chrystusa składamy Bogu ofiarę czci ustawicznie, to jest owoc warg, które wyznają Jego
imię” (Hbr 13, 15). Zdanie to kładzie nacisk na znaczenie owocu warg, które
wyznają imię Jezusa. Owocem zaś warg jest nie tylko nauczanie słowne, ale
w pewnej mierze także i to, jakie dokonuje się przez słowo pisane. Z tego
to względu, środki społecznej komunikacji mogą uczestniczyć w oddawaniu czci Panu Bogu, ale tylko wtedy, kiedy mają swoje korzenie w imieniu
Je­zusa, w nauczaniu Syna Bożego. A taka postawa zakłada utrzymywanie
więzi z Kościołem i służbę prawdzie oraz miłości. Takie bowiem treści zawierają się w Słowie, któ­rym jest Jezus Chrystus.
Podkreślił to Ojciec Święty Jan Paweł II w czasie święta dziennikarzy
w Roku Wiel­kiego Jubileuszu Zbawienia. Wyraźnie zaznaczył, że „Kościół
i «media» muszą iść razem, aby pełnić swoją służbę na rzecz ludzkiej rodziny.
Proszę zatem Boga, aby z tych uroczystości jubileuszowych pozwolił wam
262
„I zaczął ich nauczać” (Mk 6, 34)
wynieść przekonanie, że można być zarazem prawdziwym chrześcijaninem
i znakomitym dziennikarzem. Świat «mediów» potrze­buje ludzi, którzy
każdego dnia będą się starali jak najlepiej realizować w życiu ten podwójny
wymiar. Będzie to w coraz większej mierze możliwe, jeśli nauczycie się wpatrywać w Tego, który stanowi centrum obecnego Roku Jubileuszowego – Jezusa
Chrystu­sa, «Świadka Wiernego, (…) który jest, który był i który przychodzi»” (Ap 1, 5. 8) (Rzym, 04.06.2000). Nie trzeba nam chyba przypominać,
że Wielki Jubileusz Zbawienia wciąż trwa, rozwija się, poszerza swoje oddziaływanie, gdyż taka była i jest jego natura, taki był zamysł Jana Pawła II.
3. Posłanie Chrystusa to podstawowa treść informacji
Jubileuszowe przeżycia, a zwłaszcza podjęte wtedy postanowienia, miały
na celu formowanie w nas osobowości osób coraz bardziej ewangelicznie dojrzałych. To dotyczy tak tych, którzy formują, jak i tych, którzy są formowani.
W przestrzeni chrześcijańskiej nie ma przecież miejsca dla nauczycieli, którzy innych uczą czego innego, a sami postępują inaczej. W chrześcijaństwie
ucząc, uczymy się najpierw sami, ale równocześnie uczymy innych, oddziałując na nich świadectwem naszego życia.
Formacji osoby ludzkiej służą z natury rzeczy środki społecznej komunikacji. Ogólnie nazywamy je informatorami, gdyż mają przekazywać informacje. Ale słowo informacja składa się z dwóch terminów, z „in” i „formacja”.
Co znaczy „formacja”, to wiemy. „In” zaś stanowi przypomnienie, że informując mamy się starać, aby to, co przekazu­jemy, docierało i kształtowało osobę
także od wewnątrz. Jest jeszcze inne podobne określenie, a mianowicie ma­my
na myśli deformację. I znowu spotykamy się z terminem złożonym. Czym jest
formacja nie trzeba powtarzać. „De” natomiast ujawnia, że w takiej sytuacji
chodzi o niszcze­nie formacji. I wtedy mamy do czynienia z kłamstwem, lekceważeniem praw ludzkiej natu­ry, czyli z tym wszystkim, co uderza w ludzką
osobę, w jej godność i jej powołanie. Z tego względu istnieje wielkie zapotrzebowanie na obecność Ewangelii we współczesnych środkach komunikacji
społecznej, oczywiście z prasą na czele. Prasa ma więc przed sobą poważną
misję, jest nią formacja ludzkiej osoby poprzez informację zgodną z prawdą
i opartą na miłości.
Nie wystarczy jedynie atakować zła! Może się przecież zdarzyć taka
sytuacja, o której mówi Pan Jezus w Ewangelii wg św. Łukasza: „Gdy duch
263
rok 2009
nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając
spoczynku. A gdy go nie znajduje, mówi: «Wrócę do swego domu, skąd
wyszedłem». Przychodzi i zastaje go wymiecionym i przyozdobionym.
Wtedy idzie i bierze siedem innych duchów, złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I staje się późniejszy stan owego człowieka gorszy niż
poprzedni” (Łk 11, 24-26).
4. Posłanie Chrystusa to zaproszenie do głoszenia Ewangelii
Niepokoić więc powinno nas to, co się dzieje ze współczesnym człowiekiem. Otrzymuje on często w dzieciństwie formację katolicką, ale potem,
poprzestając na tym, nie roz­wija się dalej. I dzieje się z nim to, o czym mówił
Chrystus w nawiązaniu do przemieszczania się złych duchów, które poszukują takich wolnych przestrzeni, niezagospodarowanych duchowo. Łatwo się
przenoszą i zawłaszczają charakter, a nawet osobowość człowieka. A my dziwimy się mówiąc, że ktoś pochodzi z takiej dobrej rodziny i tak się dobrze
zapowiadał... Ale zabrakło kontynuacji i konsekwencji w rozwoju.
Współczesne media, niechętne Panu Bogu poprzez pseudo-religijne czy
pseudo-katolickie programy, starają się wyobcowywać człowieka z niego
samego, pozbawiając go wiary i zasad moralnych. Posługują się nierzadko
językiem teologicznym, nie stronią od pokazywania pewnych wydarzeń religijnych. Zawsze jednak, gdzieś w tle, widać dążenie do oderwania słuchacza
lub widza od Pana Boga i Kościoła albo przynajmniej do osłabienia jego więzi
z Ewan­gelią.
W Roku św. Pawła wypada odwołać się do Niego, aby przypomnieć sobie
podsta­wowe kryteria, jakie winny być obecne zawsze wtedy, gdy podejmując
posłanie Jezusa Chrystusa – staramy się głosić Ewangelię. Oto jego wyznanie, zawarte w Liście do Rzymian: „Paweł, sługa Chrystusa Jezusa, z powołania apostoł, przeznaczony do głoszenia Ewangelii Bożej, którą Bóg przedtem
zapowiedział przez swoich proroków w Pismach świętych. Jest to Ewangelia
o Jego Synu pochodzącym według ciała z rodu Dawida, a ustanowionym
według Ducha Świętości przez powstanie z martwych pełnym mocy Synem
Bożym, o Jezusie Chrystusie, Panu naszym” (Rz 1, 1-3).
Dobrze się dzieje, kiedy dziennikarze mają pełną świadomość, że są powołani do głoszenia Ewangelii Bożej, jakby wyrastającej z ducha minionych wieków, przez proroków utrwa­lonej w Piśmie Świętym. Jest to Ewangelia o życiu
264
„I zaczął ich nauczać” (Mk 6, 34)
i działalności Syna Bożego, którego synostwo w pełni jaśnieje dzięki zmartwychwstaniu. Przed dziennikarzami jawi się więc szerokie pole głoszenia
Jezusa Chrystusa jako naszego Odkupiciela i Pana, dzięki któ­remu ludzka
osobowość może osiągać pełną swą wielkość.
5. Posłanie Chrystusa, to zadanie „Naszego Dziennika”
Osiągnięcie wielkości, właściwej ludzkiej osobie, jest możliwe dzięki
odkupieniu dokonanemu przez Jezusa Chrystusa. Ta możliwość nie zawsze
dociera do współczesnych ludzi, nie zawsze też bywa odpowiednio rozumiana.
A pustka w człowieku, jeśli brakuje przekonania o możliwości pełnego rozwoju osoby ludzkiej, staje się czymś niesłycha­nie groźnym – jak to nam ukazał Pan Jezus. Zło tylko czeka na taki moment.
Przypominamy sobie to wszystko w jedenastym roku od pojawienia się na terenie Polski szczególnego czasopisma – „Naszego Dziennika”.
Przypominamy o tym z tego względu, że właśnie to nowe pismo podjęło
się ważnego zadania. Chodzi bowiem z jednej strony o nie dopuszczanie
do duchowej pustki w świecie prasowym, a z drugiej o odważne ukazywanie
człowiekowi jego szansy na rozwój w Chrystusie.
Dobrze pamiętamy początki. Ileż to było różnych zasadzek! A dotyczyły
one ta­kiego czy innego podłączenia nowego czasopisma do już istniejących
gazet albo ich podłączenia się pod „Nasz Dziennik”. Nie brakło kłopotów
personalnych. Nigdy wreszcie nie było pełnego zaplecza materialnego. Ale
poddać się nie było wolno. I próba zosta­ła wygrana.
Dziękujemy Panu Bogu za okazaną pomoc. Wdzięczność wyrażamy
Kościołowi, który przez wspólnotę Redemptorystów kolejny raz wykazał odwagę, udzielając zgody i wspar­cia inicjatywie o. Tadeusza. Dzisiaj
już wiemy, że i ta inicjatywa – obok innych – miała charakter profetyczny.
Wdzięczność należy się całemu zespołowi tworzącemu redakcję „Naszego
Dziennika” i całemu zapleczu logistycznemu. Dziękujemy za wytrwałość
i hart ducha, za odporność na ataki i cierpliwość w znoszeniu niedostatków.
I w tym wypadku widzimy wyraźną pomoc Matki Najświętszej, którą
dostrzegamy choćby w tym, że to Jej zgromadzenie – Siostry Loretanki –
udzieliły gościny i duchowego wsparcia, ofiarując jednocześnie wspaniały
przykład w osobie bł. ks. Ignacego Kłopotowskiego. Nie można też pominąć wielu ludzi dobrej woli, którzy wnieśli swój różnoraki wkład w to dzieło:
265
rok 2009
modlitwą, cierpieniem, pracą i wsparciem materialnym. Szczególne miejsce
wreszcie zajmują czytelnicy, oby ich było jak najwięcej.
6. Posłanie Chrystusa – to błogosławieństwo!
Niech więc Boże błogosławieństwo nadal towarzyszy w trudach, związanych z pełnie­niem misji, zleconej przez Jezusa Chrystusa. A kończąc, raz jeszcze odwołajmy się do sł. B. Jana Pawła II, z myślą o tym, aby nie zapomnieć
o tych, którzy piszą. Otóż w Roku Wielkiego Jubileuszu – w czasie święta
dziennikarzy – papież skierował kilka słów po pol­sku. Niech będą one podsumowaniem tego, o czym rozważaliśmy: „Serdecznie pozdrawiam dziennikarzy języka polskiego. Życzę wam, abyście zachowa­li wolność myślenia
i trzeźwy osąd rzeczywistości. Bądźcie wierni prawdzie! Niech blask prawdy
przenika waszą służbę człowiekowi, Kościołowi i światu! Z serca wam błogosławię. Bóg zapłać!” (Watykan, 04.06.2000). Bogu niech będą dzięki.
Głoszenie nauki Jezusa Chrystusa trwa, także na tym polu! Amen.
266
„Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam
urągają” (Mt 5, 12)
Pogrzeb ks. Tadeusza Krakówko
Miłkowice Maćki, dn. 5 marca 2009 r.
Bracia i Siostry!
1. Proroków czas powraca
Okres Wielkiego Postu, każdego roku od nowa przygotowując nas
na spotkanie ze śmiercią i zmartwychwstaniem, nierzadko odwołuje się
do proroków Starego Testa­mentu. Dzisiaj więc, kiedy zgromadziliśmy się
w tej świątyni, aby modląc się po­żegnać tutejszego pasterza, bestialsko
zamordowanego, nasza pamięć stawia nam przed oczy proroka Jeremiasza,
a na usta cisną się słowa jego lamentacji: „Wszyscy, co drogą zdążacie, przyjrzyjcie się, patrzcie, czy jest boleść podobna do tej, co mnie przytłacza (...)”
(Lm 1, 12).
O wy wszyscy, którzy zgromadziliście się dzisiaj w tej świątyni
i na zewnątrz, którzy zgromadzeni jesteście przy radioodbiornikach, „przyjrzyjcie się, patrzcie, czy jest boleść podobna do tej (...)”, której doznaje Jezus
Chrystus. Ten, który oddał siebie samego za nas, abyśmy nawracali się i czynili dobrze. Czy jest boleść, jak boleść Matki Najświętszej, która kolejny raz
znajduje się pod krzyżem, tym razem pod krzyżem ks. Tadeusza? Czy jest
boleść, jak boleść Kościoła, który od wieków głosi miłość i sprawiedliwość,
267
rok 2009
szacunek dla każdego człowieka!? Przypatrzcie się, czy jest ból tak wielki,
jak ból naszej diecezji, doś­wiadczającej pierwszy raz w swoich dziejach tak
straszliwej ofiary?! A czy może być boleść większa od bólu Ojca, który miał
wszelkie prawo ku temu, aby liczyć, że to syn go pochowa? A stało się inaczej. Czy jest ból większy od cierpienia sióstr, brata, ich rodzin?! Znajomych
i przyjaciół? Parafian z wielu placówek duszpasterskich, na których pracował
ks. Tadeusz? A jakaż jest boleść tutejszych parafian?!
Boże nasz miłosierny, za Jeremiaszem wołam do Ciebie: „Słyszano, że
wzdycham, lecz nikt nie pociesza (...)” (Lm 1, 21). Zstąp, o nasz Panie, pomiędzy nas i jak kiedyś uciszyłeś burzę na morzu, podniosłeś na duchu słabego
Piotra, przywróciłeś życiu w łasce Szawła, zstąp, Panie Jezu i pokrzep nas
swoją mocą i swoim błogosławieńs­twem. My bowiem tylko w Tobie posiadamy nadzieję i ku Tobie się zwracamy: „Nawróć nas, Panie, do Ciebie wrócimy. Dni nasze zamień na dawne! Czyżbyś nas całkiem odtrącił? Czy tak
bardzo na nas się gniewasz?” (Lm 5, 21-22).
2. Pamiętajmy o wierności Bogu
Niech nas w tych straszliwych dniach pokrzepia życie i nauka św. Pawła.
On tak jak my stawiał sobie różne pytania. W Liście do Rzymian widać
to wyraźnie, gdy pisze: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? (...). Któż
nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane:
«Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź»” (Rz 8, 31. 35-36).
To już upływa dwa tysiące lat. A Twoi słudzy, o Jezu, ciągle są zabijani! Mordo­wano Apostołów. Przez pierwszych trzysta lat chrześcijaństwa
wszyscy papieże ginęli śmiercią męczeńską. A w naszej Ojczyźnie od samych
początków umierają kolejni biskupi, kapłani, zakonnicy i zakonnice. Ongiś
ginęli z ręki pogan, czy wrogów Kościoła i Polski. Ale nadchodzą czasy, kiedy
zaczynają umierać od swoich – z rąk własnych parafian!
Pochylaliśmy się z wielkim żalem nad ciałem ks. Jerzego Popiełuszki
i innych kapłanów, którzy służąc prawdzie i miłości nie mogli godzić się
na zło. Dzi­siaj, mnie – drohiczyńskiemu biskupowi wraz ze wszystkimi
kapłanami, z ojcem i rodzi­ną oraz wiernymi, trzeba pochylić się nad trumną
ks. Tadeusza, tutejsze­go proboszcza. Nasze serca są pełne bólu. Naszym
268
„Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają” (Mt 5, 12)
oczom nie starcza łez. Nasze su­mienia są poruszone. Nie możemy bowiem
zrozumieć, jak to było możliwe? Tutaj na męczeńskim Podlasiu! Tak blisko tego miejsca, na którym dziesięć lat temu Jan Paweł II wyznał: „Witaj,
ziemio podlaska! Ziemio ubogacona pięknem przyrody, a przede wszystkim
uświęcona wiernością tego ludu, który w czasie swej historii był niejednokrotnie boleśnie doświadczany i musiał zmagać się z ogromnymi i różno­rodnymi
przeciwnościami” (Drohiczyn, 10.06.1999).
Gdzież się podziała ta wierność?! Co czują teraz ci, którzy przez dziesięcio­
lecia trwali mocno przy Chrystusie i Jego przykazaniach – dla których wiara
święta i Kościół były zawsze największym skarbem... Jak mogło dojść do czegoś podobnego przy Sanktuarium św. Rocha, tak blisko serca diecezji?!
Wielki Post jest wezwaniem do nawracania się. Nawróćmy się i my, bo
mamy z czego. Możemy bowiem żalić się na środki przekazu społecznego,
które deprawujące zachowania i mody wciąż pokazują. Możemy obserwować nasilające się antyklerykalne postawy. Ale kto to wszystko opłaca, kto
to kupuje, kto czyta, kto słucha i kto ogląda? Czyż nie najwyższy czas, byśmy
zdobyli się na odwagę i powiedzieli dosyć? Dosyć propagandzie zła! Nie tak
daleko stąd zginął ojciec z rąk syna, giną dzieci z rąk matek, brat zabija brata.
Uderza się w kap­łanów. Zastanówmy się nad tym głęboko. Czy to nie my
jakże częstymi oszczerstwami i plotkami sze­rzymy nienawiść? Czy to nie my
zatruwamy życie jadem zazdrości i nienawiści? Zwłaszcza czytając, słuchając
i oglądając demoralizujące media!
Oto, co mówi prorok Ezechiel: „Dlatego mów, synu człowieczy, do pokoleń izraelskich! Powiedz im: Tak mówi Pan Bóg: Jeszcze i tym obrazili Mnie
przodkowie wasi, że złamali wierność względem Mnie” (Ez 20, 27). O tej
wierności mówił Jan Paweł II. To o tej wierności zbyt często zapominaliśmy. Aż nadszedł ten dzień straszliwy! Ten czas powtarza się coraz częściej.
W ostatnich dniach uderzył w ks. Tadeusza.
3. Kim był ks. Tadeusz Krakówko?
Ksiądz Tadeusz urodził się w Grodzisku, z rodziców Tadeusza
i Krystyny z d. Łępickiej, 29 listopada 1955 roku. Chrzest otrzymał
pięć dni później w pa­rafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
w Siemiatyczach. Wraz z rodzicami i pięciorgiem rodzeństwa dzieciństwo
i pierwszą młodość spędził w miejscowości Kraków Dąbki na terenie parafii
269
rok 2009
ostrożańskiej. W Borzymach i Ostrożanach uczęszczał do szkoły podstawowej. Technikum zaś Rolnicze ukończył w Czartajewie. Potem podjął
pracę w Gminnej Spółdzielni w Grodzisku. Przez kolejne dwa lata od­bywał
służbę wojskową, po której jeszcze przez rok pracował w poprzed­nim miejscu. Natomiast blisko dwanaście miesięcy przed wstąpieniem do Wyższego
Seminarium Duchownego w Drohiczynie uczył w szkole podstawowej
w Broniszach. Mając 25 lat rozpoczął studia seminaryjne. Na piątym roku
studiów otrzymał w Perlejewie diakonat, a dnia 15 czerwca 1986 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk ks. bp. Władysława Jędruszuka w kościele
parafialnym w Nurcu Stacji.
Pierwsze dwa lata pracował jako wikariusz w Wyszkach, po roku
czasu posługiwał w Strabli i Śledzianowie, następnie przez dwa lata przebywał w Dziadkowicach i znowu jeden rok w Winnej Poświętnej. Ostatnie
cztery lata pracy wikariuszowskiej spędził w Ciechanowcu. W sierpniu roku
1997 objął probostwo w Szmurłach, skąd po dziesięciu latach przeszedł
do Miłkowic Maciek, gdzie pierwsze­go marca zginął z rąk zabójców.
Chętnie uczestniczył w różnych zadaniach ogólnodiecezjalnych, w dekanacie nadbużańskim czyli drohiczyńskim, był ojcem duchownym. Zadania
swoje wykonywał sumiennie, zawsze zatroskany o sprawy duszpasterskie, ale
pamiętał również z tros­ką o administracji, o porządku w otoczeniu. Miał
ducha franciszkańskiego, lubił ptaki i w ogóle przyrodę. W naszej pamięci
pozostaje jako kapłan wyjątkowo spokojny, chociaż nie bał się podejmować decyzji trudnych, zawsze jednak w zgodzie z Ewangelią i przepisami
kościelnymi.
Miał przed sobą jeszcze wiele lat pracy kapłańskiej. Zginął u progu
Wielkiego Postu, jakby ten sam, który kusił Pana Jezusa, bał się, że praca
ks. Tadeusza przyczyni się do oczyszczenia wielu sumień, do lepszego przygotowania na prze­życie tajemnicy zmartwychwstania, do oderwania się
od wszelkiego zła. I to właś­nie zło postąpiło tak, jak czyni to od zawsze –
uderzyło z bezwzględnością w życie kolejnego kapłana, którego ofiara łączy
się z ofiarą Syna Bożego.
W tym momencie i w tym miejscu należy wsłuchać się w słowa Jezusowe,
które wypowiedział w bliskości swojej męki. Pan Jezus niczego nie ukrywał, szczerze zapowiadał, że: „Lecz przed tym wszystkim podniosą na was
ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz
270
„Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają” (Mt 5, 12)
z powodu mojego imienia wlec was będą do królów i namiestników. Będzie
to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu
nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość,
której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się
sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele
i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją
wytrwałość ocalicie wasze życie” (Łk 21, 12-19).
Ksiądz Tadeusz pozostał wierny powołaniu Chrystusowemu. Nie uląkł
się przemocy. Do końca szedł za Jezusem. Nawet wtedy, gdy „Dręczono Go,
lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź
prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust
swoich” (Iz 53, 7).
3. Nawracajmy się, czas już najwyższy!
Zaledwie cztery dni wcześniej ks. Tadeusz podczas posypania głów popiołem przypominał wezwanie wielkopostne o potrzebie nawracania się, nawiązując do proroka Joela. On to wołał w imieniu Pana Boga: „Nawróćcie się do
Mnie całym swym sercem, przez post i płacz, lament. Rozdzierajcie jednak
wasze serca, a nie szaty! Nawróćcie się do Pana Boga waszego! On bowiem
jest łaskawy, miłosierny, nieskory do gniewu i wielki w łaskawości, a lituje się
na widok niedoli” (Jl 2, 12-13).
Mamy się nawracać z całego serca. Nie nam rozsądzać o winie. Nie nam
wydawać wyroki. Ale to my możemy stawiać tamy złu albo mu szeroko
otwierać drzwi naszych domów, szkół i różnych instytucji; naszej kulturze
i naszym zachowaniom! Nie może­my przejść obojętnie obok wyznania jednego z zabójców innego kapłana, który przyznał się, że uczynił to z nienawiści do księży katolickich. A skąd się ta nienawiść wzięła? Czy nie z naszych
mediów, z wypowiedzi jakże licznych polityków i dziennikarzy, którzy z taką
łatwością w poczuciu bezkarności, posługując się obelżywymi słowami, atakują kapłanów, wciąż dzielą biskupów, podstępnie ośmieszają kolejnych
papieży? Uderzają w moralność i wszelki zdrowe zasady.
Na tak postawione pytanie, również w obliczu tej śmierci, należy jasno
zareagować. Ale to nie wszystko. Nie możemy jedynie wskazywać palcem na innych. Przecież ci ludzie od dziecięcych lat słyszą to, co się mówi
271
rok 2009
w domu; widzą to, co się dzieje w najbliższym otoczeniu. Jeżeli nie z jednej,
to z drugiej strony, ale to zło atakuje. Czy stawiamy temu opór? Czy uczymy
powstrzymywania się od zła, utajonego pod różnymi postaciami np. al­koholu
i wszelkich środków odurzających? Czy uczymy skromności i pracowitości?
A może chwalimy tych, którzy łatwo się bogacą, nie patrząc ani na uczciwość ani na sprawiedliwość, tylko na chęć zysku nawet kosztem ludzkiego
życia? Od takich pytań nikt z nas nie jest wolny. Nie chcę być wolny i ja.
Stawiam je najpierw sobie, stawiam je wszystkim kapłanom i katechetom!
To prawda, nie wszystko da się zrobić. I dlatego znad tej trumny płynie ku
nam gorący apel: na­wracajmy się, szczerze i zdecydowanie; zmieniajmy nasze
życie i myślenie; święty­mi bądźmy.
Sądy ludzkie wydają wyroki wskazując na konkretnych sprawców, chociaż wszyscy wiemy, że różne mogą być początki schodzenia na złą drogę.
Módlmy się więc o nawrócenie sprawców tej tragedii, tych bezpośrednich
i tych z daleka. I zróbmy wszystko, aby polskie dzieci i polską młodzież chronić przed wpływami zła. I nie tłumaczmy się, że są już dorośli. Dorosłości
latami się nie zmierzy. Ale dorosłymi staną się wtedy, kiedy zauważymy,
że potrafią odróżniać dobro od zła. Dajmy tę szansę kolejnym pokoleniom.
Nie żałujmy trudu. Nie lękajmy się szczerej współpracy z Kościołem i szkołą.
Bądźmy czujni na tych wszystkich, i na to wszystko, co sieje zło. Umiejmy
reagować zdecydowanie i natychmiast. Su­mienia dobrze ukształtowane są
najwspanialszym wianem, jakie rodzice mogą ofiarować dzieciom.
5. W Bożym miłosierdziu nasza nadzieja
Umocnieni zaś wiarą w Boga, miejmy nadzieję, że ofiara ks. Tadeusza
nie pójdzie na marne. Poucza nas o tym św. Paweł, jakby nas pytając: „My
wszyscy, którzy otrzymaliśmy chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć. Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć
zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe
życie, jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca” (Rz 6, 3-4).
Słowa św. Pawła mają swoje źródło w Ośmiu Błogosławieństwach, które
zawiera­ją wizję nowego człowieka, odkupionego przez Jezusa Chrystusa,
zdążającego przez różne ziemskie doświadczenia ze śmiercią włącznie – ku
uczestnictwu w zmartwychwstaniu Syna Bożego. Z pewnością, bardziej
wyraziście i przekonująco brzmi ostatnie Błogosła­wieństwo, gdy go słuchamy
272
„Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają” (Mt 5, 12)
nad trumną kapłana-męczennika: „Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam
urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego
powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie”
(Mt 5, 12).
Głęboko wierzymy, że dusza ks. Tadeusza cieszy się wiecznym szczęściem,
a my naszą modlitwą, naszym postanowieniem zachowywania się zgodnie
z Bożymi przyka­zaniami, pragniemy podziękować Panu Bogu za ten dar
kapłaństwa, którym obdarzył nas wszystkich, a zwłaszcza tych, z którymi
duszpastersko pracował tutejszy Proboszcz. Jemu to dziękujemy gorąco
za posługę kapłańską, za sprawowane Msze Święte, pozostałe sakramenty,
za nauki i katechezy, za śluby i pogrzeby, za wizyty duszpasterskie i odwiedziny chorych, za jego cierpliwość, pogodę ducha i wszelki przejaw gorliwości
kapłańskiej.
Obecnemu tutaj ojcu, także Tadeuszowi i nieżyjącej matce Krystynie,
całej ro­dzinie, wyrażam wdzięczność za przyjęcie daru powołania i współuczestnictwo w jego rozwoju, a później już w kapłańskiej działalności.
Jednocześnie składam wyrazy współczucia. Wszyscy wierzymy w zmartwychwstanie, ale też każde ostatnie pożegnanie, zwłaszcza w takich okolicznościach jest źródłem wyjąt­kowego bólu. Nie jesteście sami! Jesteśmy
razem! Jest z nami wiele osób, które nadesłały wyrazy współczucia, są
z nami ci, którzy przebywają w niebie. Niech ta wspólnota, która objawiła
się dzięki tej ofierze rozwija się coraz bardziej, niech będzie dla nas wezwaniem do modlitw o nowe powołania kapłańskie i zakonne, niech uczy nas
mądrej i szczerej współpracy z każdym kapłanem. Niech nas strzeże przed
szatańskimi pokusami, które zmierzają do zbrodni, do niszczenia, do zabijania tych, którzy w imię Chrystusa niosą nam nadzieję zbawienia wiecznego. Starajmy się z wdzięcznością przyjmować dar kapłaństwa. Oby spełniło się na nas proroctwo Joelowe, a Pan nieba i ziemi – „Któż wie, czy
się nie zastanowi, czy się nie zlituje i pozostawi po sobie błogosławieństwo
plonów na ofiarę z pokarmów i ofiarę płynną dla Pana, Boga waszego.
Dmijcie w róg na Syjonie, zarządźcie święty post, ogłoście zgromadzenie”
(Jl 2, 14). I tak jak to ma miejsce dzisiaj: „Między przedsionkiem a ołtarzem niechaj płaczą kapłani, słudzy Pana! Niech mówią: «Przepuść, Panie,
ludowi Twojemu i nie daj dziedzictwa swego na pohańbienie, aby poganie
nie zapanowali nad nami»” (Jl 2, 17).
273
rok 2009
Jezu Miłosierny, przez wstawiennictwo Swojej Matki, św. Rocha i naszych
patronów, przez krew męczenników dawnych i obecnych, przez śmierć
ks. Tadeusza okaż swoje miłosierdzie i przebacz nam winy nasze. Przebacz,
Panie, przebacz ludowi swojemu! Amen.
274
Abraham w drodze na wzgórze
Udzielenie posługi lektoratu i akolitatu. Kandydatura do diakonatu
II Niedziela Wielkiego Postu, rok B
Drohiczyn, dn. 8 marca 2009 r.
Umiłowani!
1. Boże wezwanie
Abraham musiał być bardzo zaskoczony. Nigdy nie przypuszczał, po
swoich wcześniejszych rozmowach z Panem Bogiem, że może go spotkać
tego rodzaju wydarzenie. A jed­nak nie stawiał Panu Bogu jakichkolwiek
pytań. Nie pojawiło się w nim ani słowo „dlaczego”, ani „po co”, względnie
„za co”. Z całą prostotą przyjął Boże polece­nie i poszedł z Izaakiem na wskazane wzgórze. Wszystko przygotował, jak trzeba. Nawet nie zawahał się, sięgając po nóż i nie wiemy, czy cokolwiek powiedział do Izaaka. Wczytując
się w to, co mówi Pismo Święte, zastanawiając się nad tym opi­sem, czujemy
się do głębi wstrząśnięci. A powodem nie jest to, że Izaak mógł stracić życie.
Motywem głównym naszego wewnętrznego wstrząsu jest wielkość i głę­bia
wiary Abrahama, jego posłuszeństwo Bożej woli.
Warto nad tym nieco dłużej się zatrzymać. Wypada w tym miejscu
zwrócić się do Jana Pawła II, który tak często wpatrywał się w patriarchę
Abrahama, który chyba od zaw­sze szedł razem z nim. To właśnie Ojciec
Święty stara się nam dopomóc w odczytaniu Bożego zamiaru, który legł
u początków polecenia złożenia ofiary z Izaaka.
275
rok 2009
Papież chętnie utożsamia się z ojcem Narodu Wybranego. Pamięta o tym,
że „(…) był taki czas, kiedy ludzie nie przestawali wędrować” (Tryptyk rzymski,
Kraków 2002). Zastanawia się nad tym, skąd się bierze to nasze zainteresowanie się miejscem, z którego wyruszył Abram syn Teracha. Ten ostatni mógł
przecież zapytać: „Dlaczego mam opuszczać Ur w ziemi chaldejskiej?” (tamże).
Nie zapytał. Nie zastanawiał się długo. Wespół z najbliższym wziął wszystko,
co posia­dał i wyruszył. Nasuwa się nam spostrzeżenie, że wyruszył w nieznane!
Ale czy to było miejsce rzeczywiście „nieznane”, skoro posłał go Pan?! Abraham
chyba czuł, że to wszystko było znane Bogu, a skoro tak, to było znane i jemu!
Czy pamiętacie o tym, drodzy kandydaci do lek­toratu, akolitatu i kandydatury? Przybywając tutaj przybyliście do miejsca zna­nego, bo cel był znany,
bo znany jest Ten, który was powołuje! Tylko, czy tak myślicie? Czy tak czujecie? A może wydaje się wam, że to, co wy wiecie, jest czymś pewniejszym
od tego, co wie Bóg?
2. Bez reszty zawierzyć Bogu
Pan Bóg wie wszystko najlepiej. On zna także nas lepiej, aniżeli my sami
sie­bie znamy! Tylko, czy zdajemy sobie sprawę z tego? Dlatego pobądźmy
jeszcze nieco z Abrahamem i to w tej przestrzeni duchowej, do której nas
zaprasza Jan Paweł II.
Abraham bardzo pragnął mieć syna. Otrzymał nawet taką obietnicę. Ale
oto nadszedł czas szczególnej próby. On jednak słyszał w sobie wciąż te obietnice, które mu towarzy­szyły, które były źródłem jego radości:
„Będziesz ojcem, Abramie, będziesz ojcem wielu ludów.
Odtąd już imię twoje będzie «Abraham»...
Imię to będzie znaczyło: «Ten, który uwierzył wbrew nadziei»” (tamże).
Wszystko to barwnie nam przekazuje Tryptyk rzymski. Wzgórze zaś
w krainie Moria jest coraz bliższe. To była ciężka próba. Dzisiaj może jest
wam trudno, drodzy Alumni, o tym myśleć. Może już macie za sobą największe doświadczenie, a może jest ono przed wami. W jednym i drugim
wypadku starajmy się wczuć jak najpełniej w postawę Abrahama, zwłaszcza
że korzystamy z tak wyjątkowego prze­wodnika, który zna ludzkie dusze. Jest
nim przecież Jan Paweł II. Teraz on pyta:
„O Abrahamie, który wstępujesz na to wzgórze w krainie Moria,
jest taka granica ojcostwa, taki próg, którego ty nie przekroczysz.
276
Abraham w drodze na wzgórze
Inny Ojciec przyjmie tu ofiarę swego Syna.
Nie lękaj się, Abrahamie, idź dalej przed siebie” (tamże).
Nie lękajcie się, drodzy Bracia! Pan Bóg okazuje nam najwyższą miłość,
posyłając swego Syna na ziemię, godząc się na Jego śmierć na krzyżu. Postawą
i całym zachowaniem Abra­hama, Stwórca przemawia do nas, byśmy nie
patrzyli na nasz trud, na nasz wysiłek, na nasze poświęcenie. Tego jest tak
niewiele, jeśli chcemy „dotrzeć do początku Przy­mierza” (tamże).
3. Wiara św. Pawła
Tę prawdę zrozumiał Szaweł w drodze do Damaszku. Inne było jego
wzgórze, inna kraina Moria, inny był stół ofiarny. Pragnienie jednak było
takie same. Chciał dotrzeć do początku Przymierza, Przymierza z Bogiem.
Chciał być przy Panu. I na pustyni to zro­zumiał, na pustyni modlitwy, ciszy
i rozmowy ze sobą, z przyrodą, z całym światem. To było jego wyższe seminarium duchowne. On miał swoich profesorów. Był nim niejaki Ananiasz,
może Juda, a na pewno też Barnaba. Ale nie to było najistotniejsze.
Najważniejsza okazała się wiara. I tej nie zabrakło św. Pawłowi. Miał jej
tyle, że mógł się nią dzielić z innymi, choćby z mieszkańcami Rzymu, którzy
byli dumni, gdyż przebywali w stolicy świata. Tak naiwnie myśleli. A Paweł
im mówił, do nich pisał: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On,
który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał,
jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować?” (Rz 8, 31-32).
Retoryczne pytanie. Takim było dla Apostoła Narodów. A dla nas: czy
w chwilach próby pamiętaliśmy o nim? Czy wystarczająco zakorzeniło się
ono w nas? Czy stało się fundamentem naszego myślenia i działania?
Podejmując posługi, deklarując się kandydatem, zapomnijmy o wielu
sprawach. Nie pamiętajmy o naszych nastrojach, wrażeniach. Nie wracajmy
do naszych niepokojów. Ale o jedno musimy pytać siebie: czy Bóg jest dla nas
„wszystkim we wszystkim” (1 Kor 15, 28).
I w tej sprawie nie ma miejsca na wahania! Niczego też nie można odkładać na później. Teraz jest najwłaściwsza chwila, abyście za przykładem św.
Pawła, mając przed oczyma zachowanie się Abrahama – powiedzieli sobie raz
na zawsze, że chcecie i zabiegacie o to, aby Bóg był i w was „wszystkim we
wszystkim” (1 Kor 15, 23).
277
rok 2009
4. Pokusa Góry Tabor
Okazji zaś do tego rodzaju zachowań jest wiele. Może to wydać się dziwne,
ale taką okazją dla Apostołów było to, co oni przeżyli na Górze Tabor. To było
wspa­niałe doznanie. Nie spodziewali się takiego wyróżnienia. I oto, co się
dzieje? Oni zapominają o pozostałych na dole apostołach. Ich nie obchodzi los
milionów ludzi, którzy nie znają Chrystusa, nie mogą uczestniczyć w takiej
radości. Oni są zadowo­leni z tego jedynie, że ich to spotkało. Oni chcieli tam
pozostać, zachować wszystko tylko dla siebie.
I to jest ta pokusa Góry Tabor, która nierzadko puka do serc kapłanów
i na którą należy zwracać uwagę, aby jej się nie poddać. Kapłaństwo, ku któremu podążacie, jak­by wspinając się na wzgórze w ziemi Moria, a fragmentem tej wspinaczki jest także Pańskie Przemienienie. Ono nie może być darem
dla was samych, wyłącznym darem dla was! Kapłaństwo jest posłannictwem,
które zleca wam Chrystus! A w tym posłannictwie może być wszystko.
I może być do końca. Doświadczyliśmy tego w tych dniach. Nie powstrzymał anioł ręki zbrodniarza, jak nie powstrzymał siepaczy na Golgocie. Ksiądz
Tadeusz w kościelnym domu znalazł swoją Kalwarię.
Nie jest więc istotne, czy „wam jest dobrze”. Liczy się jedno, aby wiara wasza
obfitowała. Prób bowiem będzie wiele, doświadczeń również. Okoliczności
niepewnych nie zabraknie. Tylko wiara, na miarę wiary Abrahama, uratuje
was od klęski. Tą wiarą trzeba się dzielić ze wszystkimi.
5. Rozesłanie
Już za chwilę niektórzy z was otrzymają łaskę czytania Pisma Świętego
w mocy wiary. Niech to będzie moc wiary Abrahamowej. Inni dostąpią szczęścia bliższego obco­wania z Chrystusem pod postaciami, noszenia Go do chorych. Czyńcie to z oddaniem św. Pawła. Natomiast alumn Marian będzie
mógł oficjalnie wypowiedzieć swoją wolę podąża­nia drogą Chrystusowego
kapłaństwa. Niech ta decyzja ma swoje oparcie w słowach, które rozległy się
na Górze Tabor: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie” (Mk 9, 7).
Wszystkich was, z myślą o całym seminarium, polecam szczególnej opiece
Matki Najś­więtszej, obecnej w Nazarecie podczas Zwiastowania, w Betlejem
i w świątyni jerozolimskiej, w czasie Chrystusowego nauczania i na Kalwarii.
Ona wreszcie jako pierwsza radowała się ze zmartwychwstania Jezusa. I wy
bądźcie – tak jak Ona, zawsze przy Jezusie, zawsze z Jezusem. Amen.
278
„Weźmijcie Ducha Świętego” (J 20, 23)
Złoty Jubileusz Kapłaństwa o. Apoloniusza Jana Leśniewskiego OFM Cap.
Niedziela Miłosierdzia, Rok B
Gorzów Wielkopolski, dn. 19 kwietnia 2009 r.
Bracia i Siostry!
1. W radości zmartwychwstania
Zgromadzeni w tej pełnej nastroju zadumy świątyni, w II Niedzielę
Wielkanocną, dzięki sł. B. Janowi Pawłowi II uznaną za Niedzielę
Miłosierdzia, z racji na życzenie, jakie św. s. Faustynie przekazał sam
Jezus Zmartwychwstały, pragniemy uwielbiać Pana Boga i dziękować Mu
za to wszystko, czym nas darzy w obu tych tajemnicach: zmartwych­wstania
i miłosierdzia. Mamy bowiem ku temu wyjątkową okazję, a jest nią Złoty
Jubileusz Kapłaństwa kochanego o. Apoloniusza Jana Leśniewskiego, kapucyna. To prze­cież dzięki kapłaństwu, ustanowionemu przez Syna Bożego, my
wszyscy mamy dostęp do źródeł naszego odradzania się i zbawienia.
„Radujcie się i dziękujcie Bogu, który was wezwał do królestwa niebieskiego” (4 Ezd 2, 36-37) za Księgą Ezdrasza modlimy się w antyfonie na wejście. A w pierwszej modlitwie mszalnej wyznaliśmy: „Boże zawsze miłosierny.
Ty przez doroczną uro­czystość wielkanocną umacniasz wiarę Twego ludu,
pomnóż łaskę, abyśmy głębiej pojęli, jak wielki jest chrzest (...), jak potężny
jest Duch, (…) jak cenna jest Krew (…)” Jezusa Chrystusa.
279
rok 2009
Dzisiaj to widzimy i czujemy dobrze. Stąd się bierze nasza radość. Tutaj
ma swoje źródło nasza wdzięczność i ta gorąca prośba, abyśmy potrafili
korzystać z daru i posługi kapłańskiej, abyśmy umieli dostrzec wielkość tej
posługi i znaczenie dla każdej i każdego z nas, a jednocześnie byli świadomi,
że kapłani nie muszą być tyta­nami we wszystkich dziedzinach życia, gdyż
najważniejsze jest to, aby głosili Jezusa Chrystusa i dzielili się tym, co On
pozostawił w Kościele.
To dzięki kapłanom Jezus żyje w naszych sercach i naszych umysłach.
To dzięki ich posłudze miłosierdzie ma do nas dostęp. Oni także zabiegają o to, abyśmy stanowi­li wspólnotę na miarę tej, o której mówią Dzieje
Apostolskie: „Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących”
(Dz 4, 32). Kapłani jak Apostołowie z wielką mocą świadczą o zmartwychwstaniu, a my dzięki temu możemy uczestniczyć w szczególnej łasce poznawania dróg zbawienia. To z kolei prowadzi nas do odkrywania miłości, tak
bliskiej doświadczeniu i postawie św. Jana Apostoła, który pisze: „Po tym zaś
poznajemy, że Go znamy, jeżeli zachowujemy Jego przykazania” (1 J 2, 3),
nawet jeżeli te przykazania są bardzo wymagające.
W takich momentach pamiętajmy o wierze, która prowadzi nas
do prawdy i do pełni zwycięstwa. Słyszeliśmy o tym w drugim czytaniu.
„A kto zwycięża świat, jeśli nie ten, kto wierzy, że Jezus jest Synem Bożym”
(1 J 5, 5). On to przez Ducha Świętego prowadzi nas ku prawdzie. A także
dalej, gdyż w perspektywie wiecznej jest już miejsce tylko na szczęście
wieczne, czyli jedynie godne zwycięstwo człowieka.
To o tym wszystkim nauczają nas kapłani, tego wszystkiego są świadkami
i z tego powodu ofiarują się całkowicie Chrystusowi, za św. Pawłem powtarzając, że „już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). To zjednoczenie się z Chrystusem jest równoznaczne z ofiarą całego życia. W kapłaństwie
nie ma miejsca na wyjątki. Jakże często ich misja kończy się męczeństwem.
Przed rokiem przeżyła to ziemia lubuska. Parę tygodni temu doświadczyła tego
samego nasza diecezja, gdy 54-letni kapłan został bestialsko zamordowany.
Kapłan wszakże pamięta, co powiedział przed wiekami Jezus: „Jak
Ojciec Mnie posłał tak i Ja was posyłam” (J 20, 21). Przepiękne porównanie.
Chrystus stawia nas, kapłanów, na równi z sobą. Zaiste wielki to dar i wielka
tajemnica, jak to wyznał Jan Paweł II w swój złoty jubileusz kapłaństwa.
Dzisiaj w swoim sercu powtarza te słowa nasz Jubilat, o. Apoloniusz!
280
„Weźmijcie Ducha Świętego” (J 20, 23)
2. Ojca Apoloniusza początek drogi
Mieszkańcy Gorzowa dobrze znają Dostojnego Jubilata. Pełnił tutaj
obowiązki proboszcza i gwardiana przez całe sześć lat. Pozostawił wiele
pamiątek widzialnych, a jeszcze więcej tych niewidzialnych, gdyż dotyczących sumień, serc i umysłów. Teraz natomiast, po raz drugi przebywając
w tej wspólnocie zakonnej, jeszcze bogatszy duchowo nie żałuje ani swego
doświadczenia, ani wiedzy, ani czasu, a zwłaszcza nie oszczę­dza swego serca.
O tym nie muszę mówić.
Wypada jednak, żebyśmy się przypatrzyli Jego drodze do zakonu i kapłaństwa, gdyż to nam pozwoli lepiej poznać Jego życie, przypomnieć tych, którzy
znaleźli się na szlaku jego powołania tak zakonnego, jak i kapłańskiego.
Ojciec Apoloniusz urodził się w miejscowości Góra, tuż pod Nowym
Miastem nad Pilicą w roku 1936 i to pierwszego stycznia. Rodzice już
nie żyją, ale byli nimi Mikołaj i Maria Marczak, krewna o. Ryszarda
Grabskiego, który przez piętnaście lat przebywał w łag­rach syberyjskich,
ale wrócił, jakby na święcenia kapłańskie i dlatego głosił kazanie na prymicjach naszego Jubilata. Pochodzi więc z Mazowsza. Dom rodzinny znajduje
się na wysokim brzegu Pilicy, która spokojnie płynie u dołu od południowej strony. Góra była znacznie starsza od Nowego Miasta, które właśnie
z tego względu ma ten przymiotnik „Nowe”, gdyż powstało później, ale
też w ostatnich latach administracyjnie wchłonęło miejscowość narodzin
naszego Jubilata.
Region ten ma wiele pamiątek historycznych. Nieco na północ od Góry
jest dość znaczne wzniesienie, widoczne na mazowieckiej równinie, na nim
został zbudowany kościół pojednania, gdzie odpust ku czci św. Rocha gromadzi setki pielgrzymów każdego roku. To na tym wzniesieniu zakończył się słynny rokosz Zebrzydowskiego, wywołany przeciwko królowi
Zygmuntowi Wazie. W samym natomiast Nowym Mieście znajduje się
klasztor Braci Mniej­szych Kapucynów, jedyny, który ocalał z carskich
pogromów, gdzie też przebywali znani w całej Polsce i w całym Zakonie
świątobliwi zakonnicy.
Wystarczy przypomnieć o. Prokopa Leszczyńskiego, uczestnika Powstania
Listopadowego, wspaniałego wychowawcę młodzieży, autora wielu pism,
a zwłaszcza Żywotów Świętych, czytanych wieczorami w rodzinnym gronie.
W Nowym Mieście przebywał słynny rzeźbiarz o. Benwenuty, ale największą
281
rok 2009
chlubą tego klasztoru okazał się bł. o. Honorat Koźmiński, urodzony w Białej
Podlaskiej, cieszący się wielkim szacunkiem spowiednik, jakby pre­kursor św.
o. Pio; znany pisarz i wreszcie założyciel wielu rodzin zakonnych. Sława bł.
o. Honorata w dzieciństwie i młodości o. Apoloniusza wzrastała coraz bardziej. To w tym środowisku i w tych okolicznościach kształtowała się postawa
patriotyczna i religijna Janka Leśniewskiego. To tutaj rodziło się i wzrastało
powołanie do zakonu kapucyńskiego i kapłaństwa.
3. Franciszkański wybór
O nowomiejskiej wspólnocie kapucyńskiej przed laty napisał ks. Jan
Zieja: „Matka moja wcześnie uległa dobroczynnym wpływom, jakie na szeroką okolicę wywierał klasztor Ojców Kapucynów w Nowym Mieście nad
Pilicą. Została tercjarką Trzeciego Zakonu św. Franciszka i zelatorką Żywego
Różańca. Chyba tym wpływom klasztoru nowomiejskiego zawdzięczam
to, że Matka moja bardzo wcześnie wprowadziła mnie w praktyki religijne: pobożne skła­danie rąk przed obrazem Matki Bożej, czynienie na sobie
znaku krzyża świętego” (ks. J. Zieja, Wspomnienia, w: „Przegląd Katolicki”,
nr 19/1987, [26.04.1987].
Kapucyni byli znani w całej Polsce z pełnego poświęcenia zaangażowania
w sprawy patriotyczne. Podkreśla to nawet Tadeusz Boy-Żeleński, odwołując
się do zasady, „którą – jak pisze – mi dał ks. Wacław, kapucyn, przezacny
człowiek i męczennik na­rodowy, kiedy mnie przygotowywał do pierwszej
spowiedzi: «Moje dziecko – mówił – trze­ba się zawsze w życiu rządzić uczciwością i prawdą». I płakał, ten święty człowiek za­raz płakał” (T. Boy-Żeleński,
Reflektorem w mrok, Warszawa 1985, s. 168).
Ojciec Wacław Nowakowski brał udział w Powstaniu Styczniowym, po
jego upadku został skazany na dwadzieścia lat Syberii. Przed powstaniem
zaś przebywał w Nowym Mieście i jego okolicach. Pozostawił wiekopomne
dzieło w postaci książki, zawierającej opisy niemal wszystkich sławniejszych
miejsc kultu maryjnego, opisując dzieje kilkuset obrazów.
Nowe Miasto dzięki klasztorowi kapucyńskiemu stało się znane
niemal w całym świe­cie, u podstaw zaś tej popularności była świętość.
Wprawdzie na ołtarze został wynie­siony tylko bł. o. Honorat Koźmiński,
ale równie dobrze można byłoby zabiegać o beatyfi­kację jeszcze kilku jego
współbraci.
282
„Weźmijcie Ducha Świętego” (J 20, 23)
Ta sława świętości dawała o sobie znać w formacji wielu dziewcząt i chłopców. Ona również legła u podstaw decyzji, jaką podjął młody Janek, który
w szesnastym roku ukończył liceum, wieńcząc to świadectwem maturalnym, a zaraz potem, gdyż 14 sierpnia 1952 roku, wstąpił do kapucyńskiego
nowicjatu. Miał blisko do domu rodzinnego, jednak­że przepisy zakonne nie
zezwalały mu na odwiedzanie rodziny ani też zbyt częste spo­tykanie się z bliskimi przy furcie zakonnej.
W rok potem, 27 sierpnia składa śluby czasowe i podejmuje studia filozoficzne w Łomży, a następnie – teologiczne już w Lublinie, które ukończył w wieku dwudziestu dwóch lat. Musiał więc niemal rok czasu czekać na święcenia kapłańskie, które otrzymał przed pięćdziesięciu laty.
I tak początkowa formacja zakonna oraz kapłańska dobiegły końca.
Nadszedł czas odpowiedzialnego dzielenia się świadectwem życia i głoszeniem Chrystusa, Jego Ewan­gelii, śpieszenia z różnorodnymi posługami
kapłańskimi.
Zakon zaś, mając na uwadze wielkie zdolności intelektualne młodego
kapłana, postanowił skierować go na studia specjalistyczne w Katolickim
Uniwersytecie Lubelskim w zakresie historii powszechnej. Na młodego
kapłana czekały zaś rożne obowiązki, zadania oraz wiele niespodzianek.
O tego rodzaju oczekiwaniach pisał Ojciec Święty Jan Paweł II w roku 2000
do kapituły generalnej Zakonu Kapucyńskiego: „widzicie potrzebę ukazywania konsekwentnej, praktycznej i konkretnej postawy św. Franciszka.
Trzeba przejść do czynów, do wartości realizowanych w życiu, do metody
bezpośredniego świadectwa. Wszystkim wam dobrze znana jest bowiem
zasada, do której odwoływał się często wasz założyciel: plus exemplo quam verbo
– bardziej przykładem niż słowem (Legenda trium sociorum, 36; FF 1440)”
(„L’Osservatore Romano”, 11-12/2000, s. 33).
4. Kapłańska służba.
W tym to duchu młody kapłan z rodziny kapucyńskiej pracował już
od lat. Rozpoczął swą pracę w Lublinie. Udzielał się duszpastersko nawet
w czasie studiów stacjonarnych z zakresu historii powszechnej. Chętnie głosił kazania. W lubelskim klasztorze przy ul. Krakowskie Przedmieście 42
cały dzień trwała adoracja Najświętszego Sakramentu, cały też dzień był i jest
stały dyżur w konfesjonale. A w niedziele i święta trzeba było obsłużyć około
283
rok 2009
pięciu tysięcy uczestniczących we Mszach Świętych, których w okre­sie letnim
odprawiano dziewięć, a zimą – siedem.
Ojciec Apoloniusz brał czynny i żywy udział w duszpasterstwie zwyczajnym, w pracy z III Zakonem. W Lublinie podówczas istniały dwie wspólnoty: męska i żeńska. Często wreszcie wyjeżdżał na misje i rekolekcje, nie
pomijając głoszenia konferencji dla sióstr zakonnych, czy też prowadzenia dla
nich nieraz ośmiodniowych rekolekcji.
Ale w takich momentach zawsze rodzi się pytanie: kim powinien być
albo kim jest kapłan w naszych czasach? Kapłan stale jest uczniem i naśladowcą Chrystusa. Przez Chrystusa został wy­brany i Chrystus go posyła.
Często przypomina nam o tym św. Paweł, patron tego roku. Warto wszakże
też posłuchać, co o kapłaństwie na konkretne czasy mówił papież Pius XI,
który podczas nawały bolszewickiej na Polskę był nuncjuszem apostolskim
w Warszawie, i jako jedyny z dyplomatów nie przeniósł się do Poznania z racji
zawieruchy wojennej. Ta jego wizja kapłaństwa była realizowana w życiu
i nauczaniu formatorów Ojca Jubilata.
Otóż – „W kapłaństwie katolickim XX wieku Pius XI chce widzieć osobnika o dużej kulturze umysłowej, wysokim urobieniu moralnym, wszechstronnym przysposobieniu zawodowym, subtelnej wrażliwości na potrzeby
czasu i środowiska swej pracy, który na drodze służby w dziedzinie stosunków między ludźmi i Bogiem, mógłby przyczynić się do odrodze­nia ludzkości poprzez religijno-moralne nauczanie, szafarstwo łask, funkcje liturgiczne, przykład osobistego życia i popieranie tego, co wartościowe, a walkę
z tym, co złe i szkodliwe” (ks. Z. Goliński, Pius XI o kapłaństwie katolickim,
w: „Prąd”, [03-04.1936], s. 106-107). Wypada w tym miejscu dodać, że Pius
XI ogłosił swoje pismo – Ad catholici sacerdotii – o kapłaństwie katolickim dnia
20.12.1935 r., a więc dwa tygodnie przed przyjściem na świat o. Apoloniusza.
I takim, jak naucza Pius XI, musiało być kapłaństwo naszego Jubilata. Ten
ideał bowiem przyniósł ze sobą, przychodząc na świat, ten wzór przekazali
mu wychowawcy.
Z Lublina, po ukończeniu studiów, zostaje przeniesiony do Warszawy,
gdzie będzie przez całe lata zastępcą przełożonego, a w roku 1973 zostaje mianowany gwardianem. Nie były to czasy łatwe. System komunistyczny robił
wszystko, aby uniemożliwiać aktyw­ną działalność Kościoła. A jeżeli nie był
w stanie czegoś zabronić, to przynajmniej utrudniał. Służba Bezpieczeństwa
284
„Weźmijcie Ducha Świętego” (J 20, 23)
na wszelkie sposoby starała się inwigilować. Widać to obecnie, kiedy współcześni dziennikarze notatki ówczesnych pracowników aparatu przemocy
traktują jako dokumenty nie podlegające dyskusji. To samo, zresztą, czynią
niektórzy historycy, jakby byli wychowankami ideologicznie ukierunkowanych profesorów.
Tymczasem sprawy wyglądały inaczej. Daje temu świadectwo Jan Nowak
Jeziorański. Oto jego opinia, która nawiązuje do tego, że propaganda komunistyczna chwaliła się wielką liczbą rzeko­mych współpracowników, on zaś
wyjaśnia: „Naprawdę była to liczba na użytek propagandy (3000 do 4000
księży patriotów). Opierała się na ilości księży przymusowo zaganianych
na masówki. Ponieważ rząd chwalił się każdym zwerbowanym «księdzem
patriotą», nasze biu­ro studiów sporządziło na podstawie prasy szczegółową
listę. Okazało się, że tylko 77 można było określić jako czynnych agentów
reżimu, reszta zachowywała się biernie. Uderzające było, że wśród licznych
uchodźców, różnymi drogami przeciekających przez żelazną kurtynę, nie
było ani jednego księdza. Najwidoczniej nawet w tym okresie ciężkich prześladowań nie chcieli opuszczać swej owczarni” (J. Nowak Jeziorański, Wojna
w eterze, t. I, Londyn 1986, s. 195).
Kapłani wykazywali i wykazują wielkie poczucie odpowiedzialności.
I dlatego trwa­ją z tymi, do których zostali posłani. Powracając zaś do dziejów
Jubilata, trzeba zau­ważyć, że w roku 1976 otrzymał nominację na gwardiana
swego rodzinnego klasztoru, czyli nowomiejskiego. W trzy lata później zostanie wybrany definitorem, a więc członkiem zarządu Warszawskiej Prowincji
i otrzyma wyjątkowo trudną misję prowadzenia budowy koś­cioła w Lublinie,
na Poczekajce, zostając gwardianem na trzecią kadencję w tamtym klasztorze. To dzięki jego energii i pracowitości budowa postępowała coraz szybciej, a obecnie wszyscy mogą się cieszyć piękną świątynią. Przez jakiś czas
będzie o. Apoloniusz przebywał w Łomży, a w roku 1985 zostanie przełożonym i proboszczem właśnie w Gorzowie, prowadząc budowę tego klasztoru
i rozwijając duszpasterstwo.
Po sześcioletnim pobycie tutaj wyjedzie na kolejne sześć lat do Perugii we
Włoszech, aby tam duszpastersko pomagać naszym braciom w parafii pod
wezwaniem św. Antoniego. Pobyt ten może być przykładem na to, ile człowiek jest w stanie zrobić, jeśli tylko ma zapał do pracy. Dzięki temu zyskał
sobie wielkie uznanie u Włochów, o czym świadczą nadal podtrzymywane
285
rok 2009
kontakty. Powracając z Włoch zostaje skierowany do Olsztyna. Czeka go
po raz trzeci budowa, w tym wypadku kościoła i klasztoru. Kończy jedno
i drugie w ciągu sześciu lat. Polubił chyba północ naszej Ojczyzny i dlatego
ze Wschodu przeniósł się na Zachód, ale trwając w północnych rejonach
Polski. I tak ponownie dotarł do Gorzowa.
5. Mocny Chrystusowym zaufaniem
Czcigodny Ojcze Jubilacie, czas biegnie bardzo szybko. Nie sposób w pełni
wyczerpać wszystkiego, co chciałoby się wypowiedzieć przy okazji tak pięknej uroczystości. Samo tylko chronologiczne przedstawienie przebiegu pięćdziesięciu lat pracy kapłańskiej już mówi wiele. A przecież nie możemy zapominać, że życie zakonne i kapłaństwo, to modlitwa, to ścisła więź z Jezusem
Chrystusem, to rozmyślanie i lectio divina, to spotkanie z różnymi słabościami
i zagrożeniami, to wychodzenie naprzeciw wszystkim, którzy szukają prawdy
i którym brakuje miłości.
Kapłan musi mieć dla wszystkich i na wszystko czas. Powinien pomóc
w znalezieniu odpowiedzi na liczne pytania i zaofiarować wsparcie w zetknięciu z różnymi niedostatkami, tak ducho­wymi, jak i materialnymi. Z tym
wszystkim kapłan idzie każdego dnia do ołtarza, niosąc swoją cząstkę ofiary.
Nie uwolni się od tego wszystkiego w konfesjonale. Musi o tym pamiętać
na katechezie i podczas kazania.
Ojciec Apoloniusz jednak cieszył się szczególnym błogosławieństwem
Bożym. Mógł liczyć na wsparcie całej Franciszkańskiej Rodziny Świeckich,
której duchowo przewodził przez kilkadziesiąt lat. Wspierały go modlitwy
licznych osób życia konsekrowanego, a zwłaszcza serce matki, a także rodziny
i swojej kapucyńskiej wspólnoty, a więc tych, którzy żyją na ziemi i tych, którzy cieszą się szczęściem wiecznym.
Z tego to względu z radością towarzyszymy Ojcu Jubilatowi w Jego
dziękczynnym Te Deum, śpiewając ten hymn z całego serca, wespół z Matką
Najświętszą i św. Francisz­kiem, i ze wszystkimi, którzy się cieszą, a którzy
należą do tych, o których powiedział Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii: „błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20, 29).
Niech to błogosławieństwo Syna Bożego nadal wspiera Ciebie, nasz
Jubilacie. Ty bowiem nie wyglądasz tak naprawdę na Jubilata, a jeżeli już
nawet, to jedynie na srebrnego. I za takiego staraj się uchodzić i takim się
286
„Weźmijcie Ducha Świętego” (J 20, 23)
czuć. A modlitwy wszystkich tutaj zgromadzonych, wszystkich, którym służyłeś kapłańską posługą i wszyscy, którym będziesz służył, niech wciąż idą
z Tobą. I wbrew stwierdzeniu poety w sutannie: nie lękaj się swego kapłaństwa! Pan jest z Tobą! Amen.
287
Święty Wojciech patronem jedności
Odpust ku czci św. Wojciecha
Gdańsk, dn. 26 kwietnia 2009 r.
Umiłowani w Chrystusie!
1. Wezwanie do nawrócenia
Już pierwsze dzisiejsze czytanie, zaczerpnięte z Dziejów Apostolskich, nawołuje do nawrócenia. Co prawda, to wezwanie w pierwszym rzędzie odnosi się
do tych, którzy bezpośrednio byli winni śmierci Jezusa, ale przypomnijmy
sobie apel św. Jana z jego Pierwszego Listu, to okaże się, że każda i każdy z nas,
czyli my wszyscy winniśmy się nawracać. Nawrócenie jest jakby dalszym ciągiem ewangelizacji i zapo­biega pojawianiu się tych wątpliwości, o których
mówił Chrystus Zmartwychwstały do uczniów napotkanych w drodze.
A takich wątpliwości, a nawet trudności w dziedzinie wiary, znajdujemy coraz wię­cej. Wystarczy drobna przeszkoda, wystarczy jakiś artykuł
prasowy albo wiadomość radiowa względnie telewizyjna, a jesteśmy gotowi
podążać za tymi dwoma uczniami, któ­rzy wystraszyli się samych wydarzeń
z Wielkiego Tygodnia i tego, co potem opowia­dano. Nawet nie zadali sobie
trudu, aby cokolwiek sprawdzić, czy kogoś poważnego zapytać. Wystraszeni
uciekali z Jerozolimy.
Chrystus zaś nie lęka się pokazać swych ran. Nie lęka się dotknięcia ludzkiej dłoni. Co więcej, zachęca do tego, gdyż zna nasze słabości. On
288
Święty Wojciech patronem jedności
oddał za nasze grzechy swoje życie. Wypada w tym miejscu dodać, że także
za grzechy kolejnych pokoleń, czyli wszystkich czasów. Chrystus jest więc
ofiarą przebłagalną także za to kolejne tysiąclecie, w którym partycypujemy,
i za nas tutaj zgromadzonych, i za wszystkich, którzy gdziekolwiek przebywają. Taką wizję Chrystusowej nauki przyjęli nasi praojcowie przeszło tysiąc
lat temu. I takiej wizji starali się być wierni przez wieki, chociaż wrogów
Chrystusa nie brakowało.
Nasza więc epoka również winna się nawracać. Ludzie żyjący dzisiaj nie
mogą zapominać o tym, że to za nich Chrystus oddał życie. Nie mogą i nie
powinni trwać w grzechach.
2. Nasza katolickość
Dzisiaj czcimy św. Wojciecha, patrona Polski, rodem z Czech. Oddał on
swoje życie nawracając ludzi, którzy mieszkali tysiąc lat temu w tych stronach. Przybył w te okolice, aby wypełnić słowa, jakie wypowiedział Pan Jezus
tuż po swoim zmartwychwsta­niu: „w imię Jego głoszone będzie nawrócenie
i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy
jesteście świadkami tego” (Łk 24, 47-48).
Zacznijmy od ostatniego zdania, wygłoszonego przez Pana Jezusa, które
kieruje jakby z myślą o nas. Święty Wojciech ofiarował swoje życie, głosząc
nawrócenie i chcąc dać możność korzystania z odpuszczenia grzechów. Całe
lata trwał ten duchowy proces, aż jego krew z czasem zaczęła przynosić
owoce. I my jesteśmy świadkami tego. My jesteśmy świadkami historii tych
ziem i dziejów Polski. My jesteśmy świadkami rozwoju Kościo­ła mimo przeróżnych prześladowań. My jesteśmy świadkami działalności kolejnych świętych i błogosławionych, wspaniałych i znakomitych osobowości. My byliśmy
świadkami powstania „Solidarności” i jej znaczenia dla procesu nawracania
się. To prawda, zło nie śpi i wciąż utrudnia pełne nawrócenie, ale wiele za­leży
od naszej konsekwentnej postawy. Nie możemy poprzestawać na słownych
deklaracjach. Potrzebna jest wytrwałość w dobrym.
My wreszcie przed rokiem byliśmy świadkami wielkiego wydarzenia,
a był nim ingres nowego arcybiskupa, wcześniej biskupa polowego Wojska
Polskiego, potem biskupa Warszawy Pragi, przedtem jeszcze kapelana
podlaskiej „Solidarności”, a następnie pracownika Papies­kiej Kongregacji
do Spraw Kościołów Wschodnich. Ponawiamy nasze życzenia i zapewniamy
289
rok 2009
nadal o modłach w intencji ks. abp. Leszka Sławoja Głódzia, kolejnego spadkobiercy Wojciechowej misji.
Warto o tym wszystkim pamiętać, gdyż za naszych dni usiłuje się ciągle dzielić wszystko, w tym także i Kościół. Kościół jest ten sam od dwudziestu wieków, chociaż ludzie przychodzą wciąż nowi. Pięknie piszą
o tym nasi historycy, w nawiązaniu do epoki Piastów, do męczeństwa
św. Wojciecha, podkreślając wzajemne uzupełniania się między Kościołem
i państwowością: „Polska identyfikowała się (...) przede wszystkim z systemami powszechnie wyznawanych wartości. Równocześnie znajdowała swoje
miejsce w systemach uniwersalnych. Pierw­szym wymiarem ponadlokalnym
stało się chrześcijaństwo. Chrystianizacja rozpoczynała długi proces wszczepiania się w uniwersalną całość. Od wieku X (czyli od czasów Wojcie­cha)
towarzyszy Polsce Kościół; mnożą się wzajemne wpływy i zależności, wzajemne przekształcanie się i uzupełnianie. Byłoby bowiem naiwnym uproszczeniem widzieć identyfikację Polski w chrześcijaństwie tylko od strony
recepcji. Powstająca czy trwająca Pol­ska stale tworzyła chrześcijaństwo.
Wzajemne relacje ulegały przez wieki różnym przekształceniom. Nie można
ich odrywać od historii ludzi i instytucji, od rozwoju pojęć i ich rozprzestrzeniania. W dobie piastowskiej przynależność do chrześcijaństwa rzyms­kiego
umożliwiła identyfikację elit i ukształtowanie państwa. Walka o samookreślenie Polski została wygrana przez pierwszych Piastów dążących do korony
i przez pierwszych polskich świętych” (M. Tymowski, J. Kiniewicz, J. Holzer,
Historia Polski, Londyn 1987, s. 11).
Do tych świętych należał Wojciech, chociaż urodził się w Czechach,
ale z woli Bo­żej i dzięki życzliwości Bolesława Chrobrego znalazł swój dom
w Polsce i współpracu­jąc z nową Ojczyzną podjął się misji ewangelizacyjnej,
oddając swoje życie za Chrystu­sa i dla zbawienia ówczesnych mieszkańców
Prus, ale też umacniając chrześcijaństwo w dziedzictwie Piastów.
3. Dzieje Polski i Kościoła od tysiąca lat biegły razem
Świętemu Wojciechowi zawdzięczamy podwaliny i to solidne, które stały
się na wieki wsparciem dla Kościoła w Polsce, który głosząc Jezusa Chrystusa
kolejnym pokoleniom przypominał o ich obowiązkach względem Pana Boga,
a tym samym względem ich samych, gdyż tylko mając wsparcie w Stwórcy
człowiek może być sobą. Coraz lepiej to widać i w naszej epoce.
290
Święty Wojciech patronem jedności
To o naszej przeszłości pisał sł. B. Pius XII w roku 1949, gdy naród nasz
znajdował się w niewoli niesłychanie groźnej, bo wyjątkowo opartej na kłamstwie. Papież zauważa, że: „Dzieje Polski, pełne częstokroć chwały i nieszczęść, oczom badacza zdają się być podobne do potoku łez i krwi, zraszającego ziemię waszą pośród przeróżnej zmienności rzeczy: tu otchłań bólu, tam
szczyty zwycięstwa opromienione wspaniały­mi blaskami kultury. Jednego
tylko Polska nie znała: odstępstwa od Chrystusa Króla i Jego Kościoła.
Chwałą Waszą, godłem szlachectwa waszego jest działać odważnie, cierpieć
mężnie, ufać niezachwianie, osiągać to, co wielkie!” (List do biskupów polskich,
01.09.1949, w: „Biblioteka Kaznodziejska”, nr 4 (115)/1985, [10.1985], s. 218).
Z wdzięcznością powracamy do tych papieskich słów. I warto je głęboko
zapisać w naszych sercach. One powinny pojawić się w programach szkolnych, do nich powinni nawiązywać dziennikarze, jeśli im zależy na integrowaniu polskiego społeczeństwa i roz­woju naszej Ojczyzny. O tym, zresztą mówi
nasza historia, a zwłaszcza lata niewoli. Nie był to łatwy czas do przetrwania.
A jednak, jak piszą historycy: „Różnorodność postaw i odmienności koncepcji w kwestiach narodu i państwa nie podważały znaczenia idei (o Polsce jako
dziedzictwie chrześcijańskim). Dla żyjących w obcym państwie idea Polski
oznaczała możliwość przetrwania najcięższych prób. Zabierali ją na emigrację wychodźcy, tam ją pragnęli przechowywać w przekonaniu, że każdy ma
w duszy ziarno przyszłych praw i miarę przyszłych granic. Niosły ją w sercach pokolenia zesłańców na Sybir, do austriackich i pruskich więzień. Do niej
zwracali się w ostatniej chwili wołając w twarz oprawcom: Niech żyje Polska!
Niepodobna zrozumieć powstawania i przetrwania tego narodu bez rozważenia genezy i rozwoju idei” (Tymowski i in., Historia Polski, dz. cyt., s. 10).
To samo miało miejsce później, w drugiej połowie XX wieku: „Polacy
zdołali (...) w ciągu czterdziestu lat obronić swą tożsamość narodową, mimo
spustoszeń moralnych spowodowanych życiem w systemie komunistycznym
zdobyli się na sformułowanie i wyrażenie protestu. Program Solidarności
odrzucił zamknięcie Polski w kategoriach państwa i obozu, zwrócił się do idei
ucieleśnionej w nowoczesnym i przemienionym narodzie, chcąc ją utrzymać
przez związek z chrześcijaństwem i Europą. To właśnie dziedzictwo pokoleń,
potrzeba uczestnictwa w życiu państwa i niepokorność wobec władzy, jest
fundamentem upartego dążenia do demokracji. W tym tkwi szansa Polski”
(tamże, s. 14).
291
rok 2009
4. Ku czemu mamy zdążać?
W tym miejscu wypada przypomnieć pobyt Ojca Świętego Jana Pawła II
u grobu św. Woj­ciecha w Gnieźnie, tak w roku 1979, jak i w osiemnaście lat
potem. Trzeciego czerwca 1997 roku wobec setek tysięcy ludzi, w obecności siedmiu prezydentów środkowowschodniej Europy, przy udziale całego
Episkopatu Polski i licznych przedstawicieli innych episkopatów Jan Paweł II
mówił: „Zjazd Gnieźnieński (rok 1000) otworzył dla Pol­ski drogę ku jedności z całą rodziną państw Europy. U progu drugiego tysiąclecia na­ród polski
zyskał prawo, by na równi z innymi narodami włączyć się w proces tworzenia
nowego oblicza Europy. Jest więc św. Wojciech wielkim patronem jednoczącego się wówczas w imię Chrystusa naszego kontynentu” (03.06.1997).
Tego samego dnia Ojciec Święty, chcąc jeszcze wyraźniej podkreślić,
że myśli o jednoczeniu się „w imię Chrystusa”, nawiązał do swojej wypowiedzi z pierwszego pobytu w Gnieźnie. Mówił wówczas: „Czyż Chrystus tego
nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby ten papież Polak, papież
Słowianin, właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy,
na którą składają się dwie wielkie tradycje: Zachodu i Wschodu (...)? Tak.
Chrystus tego chce. Duch Święty tak rozrządza, ażeby to zostało powiedziane
teraz (...)” (03.06.1979).
Święty Wojciech, podobnie jak i święci Męczennicy z Międzyrzecza, jak
św. Bruno, którego tysiąclecie męczeńskiej śmierci obchodzimy, ale też jak
św. Paweł patron tego roku i tak liczni nasi święci, wszyscy oni razem choć
w innym czasie pragnęli i zabiegali, ofiarując często swoje życie o jedność
w duchu Chrystusowym, zgodnie z treścią modlitwy Pana Jezusa odmówionej we Wieczerniku, aby byli jednością wszyscy, którzy pójdą za Synem
Bożym. My do nich się zaliczamy. I dlatego słusznie postępujemy zabiegając
o jedność. Słusznie czynimy, gdy staramy się o to, aby Ewangelia stanowiła
fundament ten jedności, gdyż jedynie taka jedność ma szansę na trwałość.
Nie może zabraknąć w wizji i w rzeczywistej jedności miejsca dla Boga,
gdyż tam, gdzie nie ma miejsca dla Pana Boga, tam nie ma miejsca dla człowieka. Tam może być miejsce dla graczy politycznych, dla ludzi interesu, ale
człowiek jako człowiek bę­dzie czuł się obco.
Czyż nie potwierdza tego przeszłość? Czyż nie świadczy o tym teraźniejszość? Zapowiadano nam, że obecne tendencje unijne zmierzają ku temu,
aby państwa i narody nie musiały już doświadczać trudności z kryzysami
292
Święty Wojciech patronem jedności
gospodarczymi i społecznymi, z konflik­tami zbrojnymi. I patrzmy, co się
dzieje: zafundowano nam kryzys jeden z największych w historii ludzkości. I kto na tym cierpi? Tutaj w Gdańsku, tutaj nad Bałtykiem nie muszę
nawet dawać odpowiedzi, gdyż gołym okiem widać, że cierpią ludzie, zwyczajni obywa­tele. Elity, tak pretensjonalnie same siebie określające, nadal się
bawią! Bezrobocie wciąż rośnie, a to jest najgorsza choroba społeczna, gdyż
wprost uderza w godność człowieka. Szerzy się bezwstydne obyczaje. Uderza
się w życie i rodzinę, bezmyślnie eksperymentując w płaszczyźnie wychowania młodzieży! A wszystko bierze swoje źródło z tego, że współcześni moderatorzy unijni lękają się Chrystusa, ucieka­ją od Pana Boga.
Tymczasem przed laty kanclerz Andrzej Zamoyski w liście do ks. Stanisława
Konarskiego pisał w roku 1768: „Wszyscy mówią o reformie Rzeczypospolitej
i jej sobie życzą, lecz jako bez słońca światło świata być nie może, tak poprawianie rządów i rad bez poprawy obyczajów, a poprawa obyczajów bez religii, udać
się żadną miarą nie mogą” (Życie i dzieło pijara księdza Stanisława Konarskiego,
Warszawa 2000, s. 19). Zapamiętajmy sobie dobrze ten głos, który nie znalazł
w pełni zrozumienia w swoim czasie i nadeszła noc rozbiorowa.
5. Jesteśmy ludźmi paschalnymi
W okresie wielkanocnym często wpatrujemy się w Chrystusa
Zmartwychwstałego, którego artyści ukazują w drodze, gdzieś zmierzającego,
ku komuś podążającego. Chrystus od dwudziestu wieków zmierza ku każdej
i każdemu z nas. Chrystus od dwudziestu wieków niesie nadzieję i dodaje sił,
aby w końcu zwyciężała prawda, swoją pozycję odzyskiwa­ła w życiu publicznym uczciwość, a dobro, żeby było tym światłem, które uwalnia nas od mroków zepsucia i wszelkiego zła.
Chrystus Zmartwychwstały wciąż przypomina nam krzyż, gdyż ten
znak jest punktem centralnym, od którego zaczyna się Jego zwycięska pielgrzymka przez świat. Mówił o tym Jan Paweł II do naszych rodaków w czasie audiencji 26 marca 1984 roku: Krzyż „narzędzie śmierci ze strony człowieka, a ze strony Boga ołtarz miłości i ofiary, która swoją pełnię osiągnęła
w zmartwychwstaniu. I przez to stał się dla wszystkich czasów i wszystkich
pokoleń ludzkich źródłem i znakiem ostatecznego zwy­cięstwa i życia wiecznego. Krzyż tak głęboko wpisany w duchowość i historię naszego narodu!”
(„L’Osservatore Romano”, [28.03.1984], s. 5).
293
rok 2009
Ten Krzyż nieśli i niosą na te ziemie św. Wojciech i cała rzesza biskupów, kapłanów i ka­tolików świeckich. Z tym Krzyżem przed rokiem przybył do Gdańska ks. abp Leszek Sławoj Głodź. Tym Krzyżem błogosławi tej
ziemi i temu ludowi i w tym Krzyżu ukazuje nadzieję na odnowę, a następnie na zmartwychwstanie. W tym Krzyżu najlepiej widać podstawy wielkości każdego człowieka. Miejmy odwagę brać ten Krzyż z ręki Chrystusa
Zmartwychwstałego, od wieków pielgrzymującego po ziemi. A nasze nawrócenia, a nasza odnowa duchowa będą stawały się czymś pewnym. Wtedy też
odrodzi się jedność naszych rodzin, jedność naszej Rzeczypospolitej i wówczas
będziemy w stanie ofiarować światu, temu światu trwały kamień węgielny
jedności, także jedności Europy.
Nie dopuśćmy wszakże do tego, aby zabrakło w naszym życiu, w naszej
kulturze i wychowaniu, w naszym postępowaniu i w naszym ustawodawstwie miejsca dla Boga. Nie żałujmy czasu na modlitwę, czytanie Pisma
Świetego. Dbajmy o katolickie media, i o przyzwoitość w innych środkach
przekazu. I nie zapominajmy, że tak, jak została wygrana walka o samookreślenie Polski przez pierwszych Piastów i przez pierwszych polskich świętych, tak będzie wygrana walka o teraźniejszość i przyszłość Polski przez
ludzi sumienia i przez nas, przez naszych następców, jeśli będziemy pamiętali
o świę­tości. Niech Norwidowska modlitwa o te wartości zanoszona do Matki
Najświętszej, Królowej Polski zakończy nasze rozmyślanie:
„I niechaj wielkie będzie zmiłowanie
Od góry-jasnej ku biegunom-nocy *
Bo zapatrujem się na krzyżowanie
I Eloj-lamma!... - wołamy - pomocy!...
*
................................
*
Maryjo, Pani Aniołów, u Ciebie
O Twej Korony prosim zmartwychwstanie (...)” (Maryjo, Pani Aniołów!...).
Amen. Alleluja!
294
„Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje
we mnie Chrystus” (Ga 2, 20)
Kapituła Warszawskiej Prowincji Braci Mniejszych Kapucynów
Zakroczym, dn. 27 kwietnia 2009 r.
Bracia i Siostry!
1. Od kapituły generalnej do prowincjalnej
Na zakończenie kapituły generalnej w roku 2006 czcigodny
Ojciec Generał, obecny dzisiaj wśród nas, w swojej konkluzyjnej homilii nawiązał do tekstu św. Mateusza (11, 25-39). W wersji nieco skróconej
(Mt 11, 25-30) ten fragment Pisma Świętego jest często czytany w czasie
wspomnień, świąt i uroczystości franciszkańskich. Towarzyszy także Mszy
Świętej o św. Franciszku.
Rozpoczynając swoje pierwsze sześciolecie kolejny następca naszego
Założyciela zauważa, że św. Mateusz tym opisem wprowadza nas w przestrzeń wew­nętrznego życia Pana Jezusa. A my w tym momencie zamieniamy się w tych, którzy przy­słuchują się i uczestniczą w Jego modlitwie. Jest
to modlitwa zaskakująca. Syn Boży wychwala swego Ojca jako Pana nieba
i ziemi, ale za to zwłaszcza, że Stwórca całego świa­ta kieruje swoją uwagę,
a w konsekwencji i miłość ku ludziom prostym.
Ludzie bowiem prości, nawet jeśli mają nieszczęście popadać w grzechy,
nie ubarwiają swojego życia i ze szczerością starają się kierować swoje prośby
295
rok 2009
do najlepszego, bo pełnego miłosierdzia, Ojca. Ludzie prości podchodzą
do życia w sposób zwyczajny i konkretny. Dla nich prawda jest prawdą, dobro
dobrem, a miłość miłością. Na taką samą postawę oczekują konstytucje i statuty zakonne, ponie­waż zdarza się, że reformatorskie zabiegi zmierzają nie
ku temu, aby interpretować Ewangelię, przenosząc jej ducha w rzeczywistość
codzienną, ale raczej podążają w tym kierunku, który treściom Ewangelii
chciałby nadawać znaczenie, zaczerpnięte z mentalności tego świata.
Tymczasem powinno być tak, jak głosił Jezus. To świat czeka na Chrystusa.
Chrystus wprawdzie czeka także na człowieka, ale tego, który nie lęka się być
utrudzonym i obciążonym, i który ma odwagę przyjąć Chrystusowe jarzmo,
a zwłaszcza wciąż uczyć się od Chrystu­sa. Słowa o cichości i pokorze nie mogą
i nie powinny przeradzać się w poboż­ne – wyłącznie – życzenie. To one były światłem w poszukiwaniu nowych dróg ewangelizacyjnych, dostępnych dla wszystkich, a zwłaszcza najprostszych, w poszukiwaniach św. Francisz­ka. To dzięki
nim dzieło św. Franciszka zostało ukoronowane aprobatą i błogos­ławieństwem
Kościoła, udzielonymi przez Innocentego III, 16 kwietnia 1209 roku.
2. Powrót do św. Pawła
Wpatrzeni w przykład św. Franciszka, mając doświadczenie dodatkowych
ośmiu wieków, chcemy też biorąc z tego wszystkiego przykład wciąż powracać do tego, co może nas jeszcze bardziej jednoczyć z Jezusem Chrystusem.
I dlatego kierujemy nasz wzrok ku św. Pawłowi. Obchodzimy jego Rok. Ale
my chcemy go naśladować nie tyle z racji rocznicowych, ile ze względu na to,
że to właśnie on jest wyjątkowym przykładem poszukiwania i jednoczenia się
z Jezusem Chrystusem.
On był pierwszym, który mógł nosić stygmaty. On był także pierwszym, który mógł powiedzieć o sobie: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we
mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Święty Franci­szek miał wszelkie podstawy, aby
te słowa zastosować do siebie. Co więcej, Zało­życiel Rodziny Franciszkańskiej
miał prawo sądzić, że ku temu zmierzali i zmie­rzają wszyscy bracia mniejsi
i wszystkie siostry ze świętodamianowej tradycji, choć noszą obecnie różne
stroje i nazwy.
Słowa zaś Chrystusowej modlitwy, przytoczone przez św. Mateusza
wskazują na to, w jaki sposób mamy zbliżać się do Jezusa, aby móc wyznać
za św. Pawłem, że „już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20).
296
„Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20)
3. Droga prostoty to droga konkretów
Jest to przepiękny cel. Do tego zachęcają nas doświadczenia minionych ośmiu wieków, zanotowane w żywotach świętych i błogosławionych.
To miał na myśli Jan Paweł II, gdy przemawiał do braci kapitulnych w roku
Wielkiego Jubileuszu, mówiąc: „widzicie potrzebę ukazywania konsekwentnej, praktycznej i konkretnej postawy św. Franciszka. Trzeba przejść do czynów, do wartości realizowanych w życiu, do metody bezpośredniego świadectwa. Wszystkim wam dobrze znana jest bowiem zasada, do której odwoływał
się często wasz założyciel: plus exemplo quam verbo – bardziej przykładem niż
słowem (Legenda trium sociorum, 36; FF 1440)” („L’Osservatore Romano”,
nr 11-12/2000, s. 33).
Tego rodzaju spojrzenie na świadectwo chrześcijańskie znajdujemy również w dzisiejszych lekturach mszalnych. Oto św. Szczepan pełen łaski dzia­łał
cuda i wielkie znaki, ale Sanhedryn w czasie przesłuchania nie brał tego pod
uwagę. Dzieje Apostolskie wskazują na coś innego: „A wszyscy, którzy zasiadali
w Sanhedrynie, przyglądali się mu uważnie i widzieli twarz jego, podobną
do oblicza anioła” (Dz 6, 15).
Ta uwaga św. Łukasza przeważnie nie dociera do czytelnika Dziejów
Apostolskich, skupionego głównie na samym opisie męczeństwa Diakona.
A tymczasem Autor natchniony chciał, abyśmy nie pomijali szczegółów
oraz konkretów i pamiętali również o naszej twarzy i zastanawiali się nad
tym, co ona wyraża. To właśnie te konkretne czynności mają nas prowadzić
do Chrystusa. O tym też słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii.
Tuż po rozmnożeniu chleba Pan Jezus oddalił się od zgromadzonych
ludzi. A oni patrzyli wyjątkowo konkretnie. Widzieli, że Jezus nie wsiadł
do łodzi razem ze swymi uczniami. Ich interesowało, kiedy tam Pan Jezus
przybył. Nie pytali o nadzwyczajne przyczyny przemieszczenia się Syna
Bożego, o jakieś prawa czy przywileje. Oni cieszyli się, gdy Go odnaleźli.
I w takich okolicznościach Chrystus przechodzi od znaków do treści. Jego
słu­chacze nie podejmują z Nim polemiki, jak to było w zwyczaju faryzeuszy.
Oni zno­wu bardzo konkretnie pytają: „Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boże?” (por. J 6, 22-29). Nie wiem, czy podobny klimat i podobne
pytania nie powinny dawać o sobie znać również podczas tej kapituły prowincjalnej, jakże ważnej i jakże oczywis­tej w swojej misji i w oczekiwaniach
bardzo wielu, którzy kochają św. Franciszka.
297
rok 2009
4. Kapituły czas
Czas kapituły w życiu każdej prowincji jest czasem przede wszystkim oczekiwania. Owszem, potrzebna jest ocena, niezbędna jest analiza
aktualnej rzeczywistości w wymiarze ogólnym, w sprawach religijnych,
a zwłaszcza w odniesie­niu do tego, jak mamy naszą misję wypełniać coraz
skuteczniej.
I z tego to względu kapituła jest czasem wspólnej modlitwy, dialogu,
a więc wymia­ny myśli, a następnie podejmowania decyzji. Tak było za życia
św. Franciszka. Mniemam, że było tak podczas ostatniej kapituły namiotów,
która wzbudziła w świecie poważne zainteresowanie.
Nasza wspólna modlitwa jest swego rodzaju wchodzeniem w przestrzeń
wewnętrz­nego życia Jezusa, o czym mówił Ojciec Generał podczas Kapituły
Generalnej, i prowadzi z natury rzeczy do utożsamiania się z maluczkimi
i prostaczkami. W czasach dzisiejszych jest wyjątkowo potrzebny braterski
dialog, oparty na dzieleniu się doświadczeniem franciszkańskim i każdym
dobrem, które z tym się łączy. Nie może też zabraknąć cierpliwości na czujne
wsłuchiwanie się we wszelkie trudności, a nawet dramaty, które mogą się
zdarzać w świecie i naszej zakonnej rodzinie w szczególności.
I wreszcie kapitułę wieńczą podjęte decyzje. Niekoniecznie muszą one
mieć charakter prawny. Wprost przeciwnie – mogą być zobowiązaniem serc
i umysłów. Mo­gą być orędziem, albo przesłaniem. Ważne jest jednak to, aby
niezależnie od tego, co będzie tą decyzją, zostało przyjęte ze zrozumieniem
i całym franciszkańskim entuzjazmem przez wszystkich obecnych i żeby
wszyscy poczuli się zwiastunami tego, co Duch Święty sprawił przy współpracy wszystkich uczestników Kapituły.
5. W duchu wierności
Drodzy Bracia Kapitulni! Znajdziecie poważne zainteresowanie najpierw
u tych braci, którzy nie mogli uczestniczyć w tym wyjątkowym spotkaniu.
Ale takie zainteresowanie będzie pocho­dziło również od innych duchownych
i osób świeckich. Może byłoby dobrze, aby podczas tej kapituły zastanowić
się nad tym, jak mamy mówić o naszym Zakonie, a więc i o tej kapitule.
Czasami bowiem wydaje się, że gdzieś się zapodział Franciszkowy styl rozumowania o braciach, z całą szczerością, ale także i z wy­jątkową miłością.
Przykładem tego są Kwiatki św. Franciszka, gdzie nawet rze­czy i wydarzenia
298
„Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20)
nie zawsze najwyższego lotu, otrzymały różne barwy kwia­tów i mają moc
przyciągania do franciszkańskiej duchowości.
Kończąc tych kilka zdań mam świadomość, że moja więź ze wspólnotą
zakonną jest nieco inna niż mogłaby być. I dlatego wszystko to, co mówię,
najpierw kieruję do siebie. I wiem, że trzeba wiele poprawić, aby korzystając z błogos­ławionej duchowości franciszkańskiej umieć okazywać wdzięczność za to Duchowi Świętemu i być w stanie dzielić się nią z innymi ku ich
pożytkowi.
Proszę więc o modlitewną pomoc. Módlmy się nawzajem. I niech idzie
z nami błogosławieństwo Jana Pawła II: „Niech wasz Ojciec i Brat, Franciszek,
prowadzi was i zawsze wspomaga (...). Niech towarzyszą wam również tak
liczni współbracia, którzy was poprzedzili i którzy są inspirującymi przykładami i wzorami do naśladowania. Mam tu na myś­li zwłaszcza znaczną
liczbę tych, których z radością mogłem kanonizować i bea­tyfikować podczas
mojego pontyfikatu. Niech wam towarzyszy także swą macierzyń­ską miłością Maryja, Dziewica wierna, za przykładem której poświęciliście swoje życie
Bogu („L’Osservatore Romano”, nr 11-12/2000, s. 33).
Przed nami otwarta jest perspektywa takiego pełnego zjednoczenia z Chrystusem. Takie są nasze pragnienia i taki wzór znajdujemy w św.
Franciszku. Niech więc spełnia się wola Boża, niech urzeczywistnia się miłość
Chrystusowa, niech świętość w Duchu Świętym przemienia nas w Chrystusa!
Niech się tak stanie, kochani Bracia! Amen.
299
Ty nas uczysz, Ty nas wychowujesz
Koronacja Obrazu Matki Bożej Ciechanowieckiej
Ciechanowiec, dn. 23 maja 2009 r.
Ukochani Bracia i Siostry!
Czciciele Matki Najświętszej!
Kiedy Ojciec Święty Jan Paweł II ogłaszał królową Jadwigę świętą, wtedy
swoje przemówienie rozpoczął od słów: „Długo czekałaś, Jadwigo, na ten uroczysty dzień” (Kraków, 08.06.1997). My dzisiaj możemy powtórzyć te słowa
w odniesieniu do Obrazu Matki Bożej Ciechanowieckiej: długo musiałaś czekać, Matko Najświętsza, na ten dzień, dzień naszej wdzięczności, dzień naszej
miłości. Bo przecież ponad cztery wieki oczekiwałaś tu, w tej świątyni, albo
w jej poprzedniczkach, ale zawsze dzieląc los, dole i niedole tego ludu, który
tutaj mieszkał, który tu przebywał, który tutaj przychodził, aby prosić Ciebie
o różne dary i łaski. Jednakże nawet w tej świątyni przebywałaś w różnych
miejscach, jak gdyby dając do zrozumienia, że wypadło Ci w tym okresie być
także w Egipcie, jakby na uchodźstwie, gdzieś na wygnaniu, z dala od ludzkiego wzroku. Było także i tak, że zapominano nieco o Tobie. Inne sprawy,
inne wydarzenia zajmowały ludzkie serca, dlatego słabło nabożeństwo i kult
Twojego Obrazu – z wielką duchową stratą mieszkańców Ciechanowca i okolic.
Tymczasem dzisiaj mamy okazję wynagrodzić Ci za to wszystko, podziękować całym sercem, a jednocześnie prosić o to szczególne, duchowe wsparcie, abyśmy mogli odradzając się pamiętać o tym, co stanowi fundament
300
Ty nas uczysz, Ty nas wychowujesz
naszej lepszej przyszłości. Historia Twego pobytu tutaj jest jakimś znakiem.
Byłaś tutaj bardziej znana wtedy, kiedy nasza Rzeczpospolita przeżywała
złoty wiek. A gdy nadchodziły czasy wyjątkowo trudne, wtedy okazuje się,
że zapominano o Tobie.
Dzisiaj jesteśmy radośni. Dzisiaj odbywa się uroczystość Twojej koronacji,
to jakby kolejny znak, który pochodzi od Ciebie, znak mówiący, że czas najwyższy, abyśmy pomyśleli, bardzo szczerze i jednocześnie z odwagą, o odnowie naszego życia moralnego, abyśmy powrócili do zasad naszych ojców,
do tradycji, które stały na straży wierności w małżeństwie, rodzinnego ładu,
a także wzajemnej współpracy; żebyśmy nie zapominali o tym, co buduje
dobro, co przynosi bezpieczeństwo. Bo trzeba nam, jak to powiedział Ojciec
Święty przebywając w Skoczowie w 1995 roku, ludzi sumienia. Czternaście
lat po wygłoszeniu tamtych słów jeszcze lepiej widzimy, jak wielką miał rację
Ojciec Święty, kiedy nam o tym przypominał.
Chcemy zaś przez wyrażenie naszej wdzięczności i naszej czci, zawrzeć
nasze gorące obietnice, bo to one staną się prawdziwą koroną, godną Ciebie
jako naszej Matki i Królowej. Tylko nasze postanowienia odnowy naszego
życia, odrodzenia naszych międzyludzkich relacji, poprawy obyczajów i troski
o dobro wspólne – mogą Cię w pełni radować! Jesteśmy pewni, że będziesz
się nami opiekowała, bo tak jest od wieków, gdy tylko dobra wola ze strony
ludzi daje o sobie znać, wtedy Ty, Matko, zawsze wychodzisz im naprzeciw.
Słyszeliśmy przecież o tym, że Tobie, Maryjo, przysługuje ten piękny tytuł
„Matki Słuchającej”.
Matka potrafi słuchać. Ona słucha swego dziecka jeszcze przed jego przyjściem na świat. Potem wsłuchuje się w każdy oddech, bicie serca. Ona wsłuchuje się w każdy dźwięk, a potem w każde słowo. I nawet wówczas, gdy
bywa wypowiadane niezbyt wyraźnie, Ona ma w sobie wiele mocy, a słuch
Matki Najświętszej jest słuchem miłości, potrafi wszystko zrozumieć. Chcemy
Ci za to dziękować, jak i za to, że Ty nas uczysz, Ty nas wychowujesz, Ty nam
przypominasz, że wszyscy powinniśmy zacząć się słuchać, także nawzajem,
żeby lepiej się rozumieć, żeby sobie dopomagać, żeby dodawać odwagi w tym,
co jest dobre, a tak potrzebne dla nas, dla naszej Ojczyzny i Kościoła.
Pięknie też się składa, że ta uroczystość koronacji odbywa się w czasie nowenny do Ducha Świętego, oraz że jednocześnie, w tym samym dniu
i o tej samej godzinie i wobec Twego Wizerunku, odbędzie się bierzmowanie
301
rok 2009
tutejszej młodzieży. To dodatkowy motyw, dodatkowy znak nadziei.
A dzięki temu będziemy w stanie lepiej zrozumieć i przyjmować to, co płynie od Ciebie, kiedy będziemy odnajdywali w sobie moce Ducha Świętego.
On po to przychodzi – jak zapowiedział Pan Jezus – aby nauczyć nas wszelkiej prawdy, zwłaszcza tej prawdy, która odnosi się do nas samych, do tego
kim jesteśmy i kim powinniśmy być. Tymczasem nie wolno nam zapominać,
że żyjemy w czasach, które oddalają się od Ewangelii, od Ciebie, od Twojego
Syna. A to stanowi poważne wyzwanie dla was, dziewczęta i chłopcy.
Te słowa więc kieruję właśnie do was, droga Młodzieży. Żyjemy w czasach
bardzo niebezpiecznych, a to z racji na kryzys ludzkiej tożsamości. Jakże dziwnie się składa, kiedy słuchamy wielu wypowiedzi, to mamy nieraz wrażenie,
że są ludzie, którzy nie czują człowieka, nie rozumieją naszych tradycji, że dla
nich sprawa polskich wsi, czy polskich miast to jakiś dodatek do rzekomo
wielkiej, globalnej polityki; że to nie jest ich celem, żeby zabiegać o dobro
Ojczyzny albo Kościoła. Myślą natomiast o jakichś pochwałach pochodzących najczęściej od obcych, dalekich od troski o naszą tożsamość. Czyż to nie
świadczy o jej kryzysie, o tym, że nie pamiętają, kim tak naprawdę jesteśmy?
Kryzys tożsamości w pewnej mierze dotyczy nas wszystkich. Dziewczęta
zapominają, co to znaczy być dziewczyną. Chłopcy zapominają, co to znaczy
być chłopcem. Małżonkowie zapominają o małżeńskiej wierności. To samo
można powiedzieć, przynajmniej w niektórych przypadkach, ale bardzo bolesnych – o rodzicielstwie. Tożsamość zostaje zachwiana, a kiedy tożsamość
zostanie zniszczona, wtedy nie mamy do czego wracać. Brakuje nam bardzo
istotnego punktu odniesienia dla naszych planów na życie…
Tym większa nasza nadzieja, gdyż otrzymujemy jakby na nowo Twój
Obraz i Twój wzrok. Bo w Twoim wzroku i w Twoim spojrzeniu będziemy
odnajdywali naszą tożsamość, będziemy także znajdowali potrzebną moc, aby
pozostać wiernymi temu, kim jesteśmy i zabiegać o to, żeby to nasze „być”,
być człowiekiem, być matką, czy ojcem, być Polakiem, być siostrą zakonną,
być zakonnikiem, czy kapłanem, że to jest sprawa pierwszorzędna. A żeby
wyrwać się z tej dotychczasowej, duchowej zapaści, Twoja pomoc okazuje się
nam niezbędna. Dziękujemy za nią.
Ona ma swoje źródło w tym, że stałaś się wierną uczennicą Ducha Świętego.
To On zstąpił na Ciebie już w czasie Zwiastowania, Jego obecność przeżywałaś w Wieczerniku, kiedy zstąpił na Apostołów. A dzisiaj my zapraszamy
302
Ty nas uczysz, Ty nas wychowujesz
Ciebie, Matko Najświętsza, w nadziei, że Twoja obecność dzisiaj i tutaj, dopomoże nam wszystkim do przypomnienia sobie, jakimi jesteśmy uczennicami
i uczniami Ducha Świętego. Twoja obecność niech pomoże wam, dziewczęta
i chłopcy, abyście pamiętali o tym Nauczycielu. Nie zapominajcie, sakrament
bierzmowania, to nie tylko sam obrzęd. Obrzęd to początek, obrzęd się skończy za kilkadziesiąt minut, ale sakrament ma trwać przez całe nasze życie;
czyli inaczej mówiąc, wpatrujmy się w Matkę Najświętszą, pogłębiajmy wiedzę o Jej życiu, o tym wszystkim, kim była i co robiła. A wszystko po to, żebyśmy i my byli w stanie tak jak Ona wsłuchiwać się w Ducha Świętego.
Duch Święty zaś nauczy nas wszelkiej prawdy, a zwłaszcza tej, która
odnosi sie do nas samych. Duch Święty nam dopomoże, abyśmy ciągle
odkrywali wielkość godności człowieka, żebyśmy nie żałowali naszych wysiłków, aby tej godności bronić i troszczyć się o to, żeby nasze postępowanie nie
zaprzeczało, ale było, żeby było godne tej godności. Dlatego, kiedy będziemy
odmawiali Litanię Loretańską, to zwróćmy uwagę na to piękne wezwanie „Przybytku Ducha Świętego”. Niech wtedy nasze serce przeniesie się
do Matki Bożej Ciechanowieckiej. A Ona niech będzie dla nas przykładem
tej owocnej współpracy z Duchem Świętym, dzięki mądrości i umiejętności
odczytywania znaków czasów.
Ona też – jak słyszeliśmy w Ewangelii – była pod krzyżem Jezusa
Chrystusa. Z Nią było parę innych osób. Prośmy Ją gorąco, aby nam pozwalała sobie towarzyszyć od chwili Zwiastowania, kiedy otrzymała Ducha
Świętego, w różnego rodzaju trudnych czasach, kiedy trzeba będzie chronić
się przed kimś, albo przed czymś; i kiedy Duch Święty zstępuje na nas, aby
być z nami na drogach naszych ku dojrzałości. Niech będzie z nami w tym,
co składa się na naszą dojrzałość.
Maryja była pod krzyżem. Krzyż natomiast jest znakiem największej dojrzałości. Nie było i nie będzie w ciągu wszystkich wieków większej dojrzałości, jak ta, z którą spotykamy się na krzyżu, kiedy Chrystus pełen miłości
do człowieka, do każdej i do każdego z nas oddaje swoje życie za nas. Niech
ten wzór osobowego rozwoju, niech ten przykład nas ubogaca i prowadzi
przez życie. A Matka Najświętsza, która z ogromnym spokojem i z macierzyńską miłością patrzy na nas w tej świątyni i w tym Obrazie, niech pozostanie na zawsze Matką Słuchającą, Przybytkiem Ducha Świętego! Matko
Boża Ciechanowiecka, Przybytku Ducha Świętego, módl się za nami! Amen.
303
„Spełniłeś pragnienie jego serca i nie
odmówiłeś błaganiom warg jego”
(Ps 21, 3)
Srebrny Jubileusz Kapłaństwa ks. prał. Tadeusza Syczewskiego
Drohiczyn, dn. 6 czerwca 2009 r.
Umiłowany Jubilacie!
Bracia i Siostry!
1. Najważniejsza jest przyjaźń
Dzisiaj, podobnie jak w dniu święceń kapłańskich, ze szczególną
wdzięcznością i radością wsłuchiwaliśmy się w zapewnienie Pana Jezusa,
które najpierw było skierowane do Apostołów, ale dzięki miłości Pana Jezusa
do wszystkich ludzi, tamta proklamacja obejmuje i nas: „Nie wyście Mnie
wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc
przynosili i by owoc wasz trwał” (J 15, 16). Od dwudziestu wieków kolejne
pokolenia następców Apostołów w posłudze biskupiej i kapłańskiej, w tych
słowach Jezusa odnajdują szczególną moc. Jest ona potrzebna już w czasie podejmowania decyzji o wejściu na drogę przygotowania do kapłaństwa przez wstąpienie do seminarium. Jest ona niezbędna w trakcie teologicznych studiów. Pełni też wyjątkową rolę w czasie samych święceń,
a potem trudno byłoby bez niej się obyć podczas dni i nocy kapłańskiego
posługiwania.
304
„Spełniłeś pragnienie jego serca i nie odmówiłeś błaganiom warg jego” (Ps 21, 3)
Pan Jezus nie skąpi swojej pomocy. Stawia jednak pewien warunek,
a jest nim wyjątkowy apel: „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 15, 12). Kapłaństwo bez miłości, w swojej najgłębszej warstwie, w rozumieniu duchowym – istnieć nie
może. I dlatego serdecznie pozdrawiam wszystkich zebranych kapłanów,
którzy przybyli z różnych stron Polski, z diecezji o starożytnym rodowodzie,
jak Krakowska Metropolia, dumna z tego, że wychowała sł. B. Jana Pawła
II; jak diecezja polowa, młodsza pochodzeniem, ale wrośnięta w rzeczywistość Kościoła i Polski, przelaną krwią; jak diecezje z nami sąsiadujące, bliskie nam we wspólnym doświadczaniu tych samych radości i trudności; jak
diecezja rozłożona na Polesiu, z której korzeni wyrośliśmy i wreszcie jak diecezje spoza Polski z mediolańską św. Ambrożego i św. Karola Boromeusza
na czele.
Raduje obecność przedstawicieli katolickich i świeckich uczelni, osób
życia konsekrowanego i alumnów seminarium. Bogu niech będą za to dzięki,
bo to jest znak, że polecenie Jezusa, abyśmy się wzajemnie miłowali trwa
i przynosi owoce. A skoro jest tak, to nie ma obaw o przyjaźń, o Chrystusową
przyjaźń, która również trwa i również przynosi owoce.
Przed dziesięciu laty Podlasie wsłuchując się w nauczanie Jana Pawła II,
głęboko zapisało w sercach swoich mieszkańców Jego słowa: „Chrystus odkupił nas (...) drogocenną krwią swoją. Nauczył nas również tej miłości i nam ją
powierzył (...). Jeżeli chcemy odpowiedzieć na miłość Chrystusa, to winniśmy
podejmować (ten nakaz) go zawsze, niezależnie od czasu i miejsca. Ma to być
nowa droga dla człowieka, nowy zasiew w relacjach ludzkich. Ta miłość
czyni nas, uczniów Chrystusa, nowymi ludźmi, dziedzicami Bożych obietnic.
Sprawia, że stajemy się dla siebie wszyscy braćmi i siostrami w Panu. Czyni
z nas nowy Lud Boży, Kościół, w którym wszyscy winni miłować Chrystusa
i w Nim miłować się nawzajem” (Drohiczyn, 10.06.1999).
2. Zawierzyć Chrystusowi od początku
A wszystko zaczęło się na podlaskiej ziemi, w parafii brańskiej, gdy przed
pół wiekiem przyszedł na świat obecny Jubilat, kapelan Jego Świątobliwości
Jana Pawła II i Benedykta XVI, Kanonik Gremialny Kapituły Katedralnej,
Rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Drohiczynie, Kierownik
Katedry Kościelnego Prawa Małżeńskiego i Rodzinnego KUL, od lat stojący
305
rok 2009
na straży ładu liturgicznego w naszej diecezji, zawsze otwarty na każde
wyzwanie i na każdy nawet szept Bożej woli.
Z prorokiem Jeremiaszem może odkrywać Boży zamysł: „Zanim
ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, poświęciłem cię, nim przyszedłeś na świat, ustanowiłem cię prorokiem...” (Jr 1, 5). Może i Tobie, drogi
Jubilacie, towarzyszyły obawy, gdy pomyślałeś sobie o tych kaznodziejach, ale
Pan Bóg przekonywał Cię po ojcowsku: „Nie mów: «Jestem młodzieńcem»,
gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie
polecę. Nie lękaj się ich, bo jestem z tobą, by cię chronić” (Jr 1, 7).
I tak się stało. Z ufnością podjąłeś posługę kapłańską w parafii Matki
Bożej z Góry Karmel w Bielsku Podlaskim, w mieście, gdzie przyszedłeś na świat, a potem w różnych innych wioskach i miastach, rozsianych
po całej Polsce, a nawet na Białorusi i we Włoszech. Można Cię było słyszeć z ambony, postrzegać obecnego w konfesjonale i pochylającego się
z miłością nad chorymi. Zawsze bowiem pamiętałeś na zapewnienie Boże:
„Oto kładę moje słowa w twoje usta” (Jr 1, 9). Obojętnym widać Ci było,
czy przemawiałeś na wsi albo w mieście, w salce katechetycznej, czy też
od katedry uniwersyteckiej. Pan był i jest z Tobą. A Twoje kapłaństwo rozwijało się wciąż.
Na wiele bowiem lat przed Twoim narodzeniem, w pierwszej połowie XX
wieku Pius XI powiedział: „W kapłanie katolickim (...) chce widzieć osobnika o dużej kulturze umysłowej, wysokim urobieniu moralnym, wszechstronnym przysposobieniu fachowym, subtelnej wrażliwości na potrzeby
czasu i środowiska swej pracy; który, na drodze służby w dziedzinie stosunków między ludźmi i Bogiem, mógłby przyczynić się do odrodzenia ludzkości poprzez religijno-moralne nauczanie, szafarstwo łask, funkcje liturgiczne,
przykład osobistego życia i popieranie tego, co wartościowe, a walkę z tym,
co złe i szkodliwe” (Z. Goliński, Pius XI o kapłaństwie katolickim, w: „Prąd”,
[03-04.1956], s. 106-107).
Oczekiwania w wieku XXI są podobne. Te oczekiwania rozwijał
Jan Paweł II, gdy mówił, że Kapłan jest człowiekiem nadziei. Nie dlatego,
że ufa własnym uzdolnieniom i możliwościom, ale dlatego, że umacnia go
łaska sakramentalna, czyniąc go ikoną Chrystusa, Dobrego Pasterza.
Jedno jest wyjątkowo ważne: kapłan nie może stać w miejscu. Kapłan
troszczy się o własny rozwój i to wszechstronny, właściwy szczególnemu
306
„Spełniłeś pragnienie jego serca i nie odmówiłeś błaganiom warg jego” (Ps 21, 3)
powołaniu, nie będzie odczuwał lęku w zetknięciu się z człowiekiem, jakimkolwiek człowiekiem, czy też z kulturą, względnie obyczajami.
I dlatego zatroskanie św. Pawła, wyrażone w Liście do Efezjan, ma swoje bardzo aktualne zastosowanie: „Zachęcam was ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani, z całą pokorą
i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości” (Ef 4, 1-2).
3. Powołanie jest zawsze darem
Nie można też, choćby na moment, zapomnieć, że powołanie kapłańskie
jest darem. Jan Paweł II wyznał to przy okazji swojego złotego jubileuszu
kapłaństwa: „Każde powołanie kapłańskie w swej najgłębszej warstwie jest
wielką tajemnicą, jest darem, który nieskończenie przerasta człowieka” (Dar
i Tajemnica, Kraków 2005, s. 7).
Wiele na ten temat mogliby powiedzieć rodzice i bliscy. Serce matki
i ojca z pewnością coś od dawna przeczuwało. A jednak trzeba było wiele
cierpliwości i tej przedziwnej dyskrecji, aby nie zaszkodzić temu procesowi duchowemu, który gdzieś tam, w głębi chłopięcego jestestwa, dawał
o sobie znać.
I w tym miejscu pragnę serdecznie pozdrowić całą rodzinę i podziękować zarazem. Tym pozdrowieniem obejmuję rodzeństwo i wszystkich krewnych. Wielkim darem dla każdego kapłana jest rodzina, do której może się
odwołać we wszystkich momentach swego życia i z radością może nawiedzać
Załuski Koronne. Dobra rodzina stanowi duchowe zaplecze i pomoc w chwilach, zwłaszcza emocjonalnego niepokoju.
To samo należy powiedzieć o koleżankach i kolegach, znajomych i przyjaciołach z lat dziecięcych i młodzieńczych, a zwłaszcza o szkolnych rówieśnikach, ale też i o wychowawcach oraz nauczycielach. Trzydzieści lat temu
nie łatwo przychodziło pogodzić przekonania religijne z klimatem szkoły,
narzuconym przez władze komunistyczne. Pan Bóg jednak sprawił, że polscy
nauczyciele i wychowawcy mieli szczególne wyczucie w tych sprawach, sami
zresztą doświadczając tych samych represji. Hołd się należy naszym nauczycielom za ich kulturę duchową i więź z Ewangelią.
Wszyscy bowiem w naszej Ojczyźnie wiedzieli, że „Kościół stwarzał
jakby przestrzeń, w której człowiek i naród mógł bronić swoich praw” – jest
to fragment z homilii, jaką wygłosił Jan Paweł II w roku 1991, 9 czerwca
307
rok 2009
w Warszawie. A tego rodzaju sytuacja jeszcze bardziej łączyła to, co polskie
z tym, co ewangeliczne.
4. Nie zapominajmy o wspólnocie
Tą przestrzenią jest Kościół od początku swego istnienia. Kapłaństwo
jest w samym środku całej rzeczywistości Kościoła. Każdy ochrzczony powinien tworzyć ducha wspólnoty Kościoła, jednocześnie z niego korzystając
przy różnych okazjach. Kapłani w tym względzie są w szczególnym położeniu. Oni w tej przestrzeni żyją i oni ją budują przez sprawowanie Eucharystii,
wszystkich sakramentów; przez głoszenie Słowa Bożego i wrażliwość miłosierdzia. Kapłaństwo przecież jest darem, który otrzymuje konkretny człowiek, ale jest darem ukierunkowanym na wspólnotę, gdyż dla wspólnoty jest
przeznaczone.
Jest to przedziwny dar. Tylko z wielkiej miłości Jezusa Chrystusa mógł
się zrodzić i jedynie dzięki tej miłości wciąż trwa i służy całemu Kościołowi.
Nasz noblista pisał kiedyś:
„Boże! Zaradź niedowiarstwu memu
Widząc kapłana nie potrafię zrozumieć
Tajemnicy sakramentalnej mocy, która chleb i wino
w Najświętsze Ciało i Krew
przemienia” (Cz. Miłosz).
Powodzenie tych wysiłków, zmierzających ku temu, aby w jakimś stopniu przynajmniej przybliżyć się do natury kapłańskiej misji, bardzo często
zależy głównie od samego kapłana, od jego bycia kapłanem.
I takiej pomocy nie skąpił dzisiejszy Ksiądz Jubilat. Był bliskim tym
parafianom, do których został posłany. Starał się być bliskim wszystkim,
z którymi się spotykał: w kościele, szkole, podczas studiów specjalistycznych;
a obecnie – studentom na uniwersytecie, ale już zwłaszcza alumnom naszego
seminarium, gdyż z tym środowiskiem jest związany własnymi studiami,
a później dwunastoletnią posługą ojca duchownego i misją rektora.
To dzięki takiej postawie Jego Magnificencja, niezależnie od tego, jakie
zajmował stanowisko, jaką cieszył się i cieszy godnością, przyczyniał się
do powstawania wspólnoty. O tym przecież świadczy także i to, że na ten
Jubileusz przybyło tak wielu gości i to nie tylko z terenu naszej Ojczyzny.
Mamy gości z różnych krajów, ale Włochy okazały się wyjątkowo wierne
duchowej posłudze Księdza Prałata.
308
„Spełniłeś pragnienie jego serca i nie odmówiłeś błaganiom warg jego” (Ps 21, 3)
Serdecznie pozdrawiam wszystkich uczestników radosnego dziękczynienia za dar kapłaństwa, którym żyje i którym służy nam wszystkim Dostojny
Jubilat. A to wszystko ma miejsce w czasach, o których słyszymy, że są zimne
w stosunku do wiary, albo że są obojętne, bądź też wrogie Ewangelii. A może
przyczyna tego rodzaju postaw tkwi poza tymi ludźmi? Może oni nie mieli
szczęścia spotkania się z ks. Tadeuszem?
5. Dziękczynienie i przyszłość
I tak coraz bardziej przekonujemy się, że wśród Ludu Bożego istnieje głębokie zapotrzebowanie na dobrych, a nawet świętych kapłanów. Jest to wyjątkowa perspektywa, jaka jawi się przed każdym powołanym. Ona może być
trudna, nawet wyjątkowo trudna, ale też i pociągająca, pełna wspaniałych
przeżyć i doświadczeń, jakich nie skąpi Pan Jezus tym, którzy idą za Nim.
Ta perspektywa staje się bliższa każdemu kapłanowi, gdy szczerze stara się
podążać za głosem Pana Jezusa, gdy nie lęka się „Wypłynąć na głębię” (por.
Łk 5, 4).
Ojcze Jubilacie, razem z Tobą dziękujemy Chrystusowi, Najwyższemu
Kapłanowi za Twoje powołanie i za Twoją posługę kapłańską. Tobie zaś
wyrażamy wdzięczność za Twoją wierność kapłańskiemu powołaniu. A wszyscy razem, jak tu jesteśmy, w łączności duchowej z tymi, którzy przybyć nie
mogli z racji na różne przeszkody, w duchowej komunii z tymi, którzy przeszli do wieczności, pragniemy całym sercem i głosem śpiewać hymn dziękczynienia, ale też i prosić Matkę Najświętszą, Matkę Kapłanów, aby nadal Cię
prowadziła tą samą drogą.
I niech to dzisiejsze świętowanie ułatwi kolejnym pokoleniom przyjęcie
Chrystusowego zaproszenia, aby pójść za Nim. Amen.
309
„Dana Mi jest wszelka władza w niebie
i na ziemi” (Mt 28, 18)
Srebrny Jubileusz Kapłaństwa ks. prał. płk. Henryka Polaka
Ciechanowiec, dn. 7 czerwca 2009 r.
Umiłowani Bracia i Siostry!
1. Jezus Chrystus jest naszym Panem
W imię Trójcy Przenajświętszej otrzymujemy sakrament chrztu św.,
który nas wprowadza w życie Kościoła. Trójca Przenajświętsza swoją mocą
i mi­łością jest obecna we wszystkich innych sakramentach, a zwłaszcza
w sakramencie kapłaństwa. Przed chwilą przecież słyszeliśmy słowa z Ewangelii
wg św. Mateusza: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie
więc i nauczajcie wszys­tkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna,
i Ducha Świętego. (…). Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem” (28, 16. 20) .
To polecenie Apostołowie usłyszeli tuż przed Wniebowstąpieniem Pa­na
Jezusa. Przyjęli je za swój obowiązek, przekazując go swoim następcom,
a w pewnej mierze zobowiązując wszystkich ochrzczonych, aby starali się
dzielić ze swoim otoczeniem darem uczestnictwa w łaskach sakramentu
chrztu św. i od­ważnie brali udział w misji ewangelizacyjnej.
Ale w dniu dzisiejszym, ciesząc się Srebrnym Jubileuszem Kapłaństwa
ks. prał. Henryka Polaka, pułkownika Wojska Polskiego, kapelana w sztabie
310
„Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi” (Mt 28, 18)
głównym NATO, wypada skierować naszą uwagę szczególnie na kapłaństwo; to kapłaństwo, które z woli Syna Bożego jest kontynuacją Jego zbawczej misji. Kapła­ni bowiem są powoływani przez naszego Zbawcę, w Jego
imieniu, a właściwie – jak to podkreśla Jan Paweł II – w zjednoczeniu z Jego
Osobą, utożsamiając się z Nim – pełnią swoją posługę głosicieli słowa Bożego,
szafarzy sakramentów i świadków Bożego miłosierdzia.
I tak jest od blisko dwóch tysięcy lat. Zastanawia nas i zadziwia wyjątkowe zaufanie, jakim Syn Boży darzy ludzi powoływanych przez siebie
do kapłaństwa. Tego powołania nie obarczył jakimikolwiek sankcjami.
Nie ma w związku z tym żad­nych administracyjnych nakazów. Jest tylko
ze strony Chrystusa wielka miłość do wszystkich ludzi i szczególne zaufanie
do wybranych na kapłanów. Od człowieka, zaś, czyli osoby powoływanej Pan
Jezus czeka na dobrą wolę i chętne uczes­tnictwo w zbawczej misji.
Mimo faktu, że nie ma jakichś zewnętrznych form nacisku instytucjonalnego, od dwóch tysięcy lat nie brakuje tych, którzy w różnych okolicznościach, podczas nawet prześladowań Kościoła, podejmują zaproszenie
Chrystusa i idą za Nim. Ist­nienie kapłaństwa, niezależnie od liczby kapłanów,
jest jednym z najbardziej przekonywujących dowodów na boskie pochodzenie Kościoła. I z tego to względu Kościół dziękował i dziękuje Panu Jezusowi
za ten przedziwny dar, ponieważ kapłaństwo jest darem dla samego powołanego, ale tylko częściowo. W rzeczywistości bowiem jest to dar dla ludzi, dla
wspólnoty kościelnej.
Nasz Jubilat, gdy wstępował do seminarium w Drohiczynie, nie mógł
liczyć ani na szlify oficerskie, ani na jakąkolwiek życzliwość ze strony władz
politycznych. Był to czas zamieszek i prześladowań. Zaczął przecież naukę
w seminarium jeszcze przed wyborem Jana Pawła II na Stolicę Piotrową.
2. Kapłaństwo czasów Jana Pawła II
Nie cały miesiąc nasz Jubilat czekał w seminarium na wybór kard.
Wojtyły. Z tego względu można go zaliczyć do kapłańskiego pokolenia Jana
Pawła II, które miało szczęście wsłuchiwać się często w głos papieża Polaka
i uczyć się od Niego, co to znaczy być kapłanem.
Ojciec Święty w utworze Posadzka, jakby przemierzając Bazylikę św. Piotra
w Rzymie medytuje: „W tym miejscu nasze stopy spotykają się z ziemią,
na której powstało tyle ścian i kolumnad (...), jeśli w nich się nie gubisz, lecz
311
rok 2009
idziesz odnajdując jedność i sens – to dlatego, że cię ona prowadzi. Oto łączy
nie tylko przestrzenie renesansowej budowli, ale także przestrzenie w nas,
którzy idziemy tak bardzo świadomi swoich słabości i klęsk. To Ty, Piotrze,
chcesz być tutaj Posadzką, by po Tobie przechodzili, by szli tam, gdzie prowadzisz ich stopy. Chcesz być Tym, który służy stopom – jak skała raciczkom owiec; skała jest także posadzką gigantycznej Świątyni. Pastwiskiem
jest Krzyż” (K. Wojtyła, Poezje i dra­maty, s. 63).
Sam Ojciec Święty, komentując powyższy tekst zauważa: „Pisząc te słowa,
myślałem zarówno o Piotrze jak i całej rzeczywistości kapłańs­twa służebnego
(…). W tej postawie leżenia krzyżem przed otrzymaniem święceń wyraża się
najgłębszy sens duchowości kapłańskiej; tak jak Piotr, przyjąć we własnym
życiu Krzyż Chrystusa i uczynić się posadzką dla braci” (Dar i Tajemnica,
Kraków 2005, s. 45).
Z takim przykładem kapłani czasów Jana Pawła II spotykali się do 2 kwietnia 2005 roku. Ale od chwili przejścia Ojca Świętego do Domu Ojca w niebie,
ta rzeczy­wista i symboliczna „posadzka” jeszcze stała się mocniejszą, gdyż opiera
się ona już nie tylko na św. Piotrze, którego doczesne szczątki ją podtrzymują,
ale ma dodatkowe umocowanie w grobowcu Jana Pawła II. I za nim, możemy
powiedzieć, odwołując się do wyżej przytoczonego tekstu, wstawiając jego imię
obok św. Piotra – „To wy, Piotrze i Janie Pawle, chcecie być tutaj Posadzką, by
po was przechodzi­li, by szli tam, gdzie prowadzicie ich stopy”.
Obaj Zastępcy Chrystusa na ziemi prowadzą kapłańskie stopy do Jezusa
Chrys­tusa, do Jego Serca i Mądrości, do Jego Krzyża. A Krzyż jest niejako
pastwiskiem, bo Krzyż to sakramenty, to zwycięstwo nad skutkami grzechu
pierworodnego, to po prostu Kościół. Jednakże bez pośrednictwa kapłanów
nie byłoby można z tych wszystkich darów korzystać. To dlatego do nich
kierował swoje serdeczne przypomnienie Jan Paweł II w czasie Wielkiego
Jubileuszu Zbawienia: „Podczas Ostatniej Wieczerzy Chrystus wziął w swoje
ręce chleb, połamał go i rozdał Apostołom, mówiąc: «To jest Ciało Moje,
które za was będzie wydane». Ilekroć powtarzacie ten obrzęd – tłumaczy
Apostoł Paweł – «śmierć Pana głosicie, aż przyjdzie» (1 Kor 11, 26). Najdrożsi
kapłani, w ten sposób w nasze ręce Chrystus włożył pod postacią chleba
i wina żywą pamiątkę Ofiary, którą On złożył Ojcu na Krzyżu. Powie­rzył
je swojemu Kościołowi, aby ją sprawował aż do końca świata. W Kościele
– jak wiemy – właśnie On sam jako Najwyższy i Wieczny Kapłan Nowego
312
„Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi” (Mt 28, 18)
Przymierza działa za naszym pośrednictwem, za pośrednictwem wyświęconych kapłanów przez całe wieki” (Rzym, 18.05.2000).
Drogi Jubilacie, wespół z kapłanami święconymi razem z Tobą, możesz
być dumny i masz szczególny tytuł do radości, że to w czasach takiego papieża
wypadło ci pełnić dotychczasową posługę kapłańską. A tym bardziej, że jest
to również solidny zastrzyk duchowy na kolejne lata.
3. Kapłaństwo Srebrnego Jubileuszu
Twoje kapłaństwo wypadło też na lata różnych przemian. Na szczęście,
wszystkie one, poczynając od końca lat osiemdziesiątych, zmierzały ku odnowie tak w życiu publicznym, jak i prywatnym. Ale zacznijmy od święceń,
które otrzymałeś z rąk ks. bp. Władysława Jędruszuka, dnia 24 czerwca,
dwadzieścia pięć lat temu, w Ciechanowcu, w parafii urodzenia i zamieszkania rodziny. To był i jest dobry znak. Miejsce chrztu św. stało się miejscem święceń kapłańskich. Widać w tym szczególną opiekę Matki Bo­żej
Słuchającej – Przybytku Ducha Świętego, której cześć, zwłaszcza dzięki koro­
nacji, przygotowanej przez ks. prał. Kazimierza Siekierko, zaczyna nabierać
coraz to większego rozgłosu.
Z pomocą Matki Najświętszej wyruszyłeś na pierwszą placówkę wikariuszowską do Hajnówki puszczańskiej, potem były Boćki, duchem franciszkańskim nasiąknięte, następnie był z biskupimi tradycjami Bielsk Podlaski,
misjonarskie Siemiatycze i w roku 1993 nastąpiło przejście do pracy duszpasterskiej w Ordynariacie Polowym.
Zaczęło się wszystko od włożenia munduru oficerskiego i podjęcia pracy
w Jeleniej Górze, później w Katedrze Polowej, Legionowie i w Krakowie,
gdzie przez kilka­naście lat trzeba było pełnić obowiązki proboszcza parafii św.
Agnieszki, dzieka­na Krakowskiego Okręgu Wojskowego, a po reformie wojskowej z roku 2002 – dziekana 2 Korpusu Zmechanizowanego w Krakowie.
Ostatnie dwa lata służysz naszym rodakom zatrudnionym w kwaterze głównej NATO jako kapelan w randze pułkownika. W kościelnej zaś rzeczywistości zostałeś mianowany honorowym kanonikiem Węgrowskiej Ka­pituły
Kolegiackiej i kapelanem Ojca Świętego, jeszcze z nominacji Jana Pawła II.
Wypadło Ci więc, Dostojny Jubilacie, pracować w różnych środowiskach i nawet różnych krajach. To chyba dzięki temu tak łatwo Ci przychodzi przekaz ewange­liczny za pośrednictwem żywych opowieści, z bogatą
313
rok 2009
fabułą, gawędzie nadając znamiona narzędzia ewangelizacyjnego, a do tego
należy dodać łatwość korzystania z pieśni religijnych i patriotycznych. A kie­
dy trzeba było pożegnać ks. Zenona Pietrzuczaka, poświęciłeś niemal całą
noc, aby czuwać przy jego trumnie, wyśpiewując to, co minione pokolenia
tworzyły.
Co więcej, dzięki żywemu kontaktowi ze wszystkimi ludźmi, niezależnie od tego czy chodzą w mundurze lub cywilu, opinia o życiu i działalności
kapłanów w środowiskach żołnierskich zaczęła się w ostat­nich latach zmieniać
na coraz lepszą. W szerszym zakresie ma to miejsce nawet w Ameryce. Oto,
według ankiety przeprowadzonej w latach 1972-2002 przez Instytut Badań
Społecznych Uniwersytetu w Chicago, obejmującej 50 000 Amerykanów,
powołanie księdza (względnie pastora) „daje człowiekowi najwięcej szczęścia”.
Wszyscy wrogowie Kościoła byli zaskoczeni tymi wynikami. Wedle ich kryteriów najbardziej zadowoleni powinni być ludzie, którzy zarabiają najwięcej,
albo też zajmują prestiżowe stanowiska. Tymczasem rzeczywistość jest inna.
Zresztą, czy na Titanicu nie przebywali ludzie bardzo zamożni, mający wiele
pieniędzy, dobrze usytuowani w różnych sferach wyższych? Nic to im nie
dało. Nie dało im szczęścia.
Natomiast księża okazują się najbardziej zadowoleni ze swego powołania. Co nie oznacza, że nie ma wśród nich potknięć i kryzysów. Mając jednak wszystko to na względzie socjologowie, którzy przeprowadzili powyższe
badania, doszli do wniosku, że „Najszczęśliwsi są ci ludzie, którzy poświęcają
się innym i w tym odnajdują sens życia”. Księże Jubilacie, pamiętaj o tym
także w przyszłości.
4. Spojrzenie w przyszłość
Ta przyszłość jest przed nami zakryta. Nie znamy lat życia, nie jesteśmy
pewni miejsc naszego pobytu, ale podążamy w przyszłość z nadzieją i ufnością
w pomoc Matki Najświętszej: „W Maryi, Matce Najwyższego i Wiecznego
Kapłana, znajduje kapłan źródło przekonania, że razem z Nią jest „narzędziem zbawczej łączności między Bo­giem i ludźmi”, chociaż w różny sposób: Najświętsza Dziewica przez Wcielenie, kap­łan przez wykonywanie władzy święceń. Więź kapłana z Maryją jest motywowana nie tylko potrzebą
opieki i pomocy; ona wynika raczej z uświadomienia sobie sytuacji obiektywnej: „bliskości Maryi” jako Tej, z którą „Kościół chce (...) wspólnie przeżywać
314
„Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi” (Mt 28, 18)
tajemnicę Chrystusa” (Kongregacja ds. Duchowieństwa, Kapłan pasterz i przewodnik wspólnoty parafialnej, 8).
Dostojny Jubilacie, niech ta współpraca z Matką Kapłanów przysparza Ci
sił i umacnia w pełnieniu kapłańskiego powołania, bez względu na okoliczności czasu i miejsca. Jesteś przecież żołnierzem, polskim żołnierzem; jesteś
kapłanem, ka­tolickim kapłanem, dlatego dedykuję Ci to, co się pisze na temat
roli kapłanów podczas wojny, na przykładzie Powstania Warszawskiego.
Świadek tych straszliwych wydarzeń odnotował: „Są dwa symbole
Powstania – donosi «Walka» z 26 sierpnia, 44 roku – biały orzeł i ksiądz
katolicki z biało-czerwoną opaską, który wśród bomb śpieszy na kapłański posterunek. Znamy go z czasów konspiracji, pamiętamy jego płomienne
kazania, przekradanie się na komplety szkolne, zasługi w kształtowaniu dusz
polskich. Dziś śpieszy, gdzie go katolicki i polski wzywa obowiązek: do cho­
rego w szpitalu, do rannego na linii, także gdzieś w zakamarkach do ludzi.
Z opas­ką, z Najświętszym Sakramentem na piersi, ze stułą w ręce spełnia
swój odpowiedzialny obowiązek polski kapłan symbol walczącej Stolicy,
symbol katolickiej Polski” (J. Wysocki, Życie religijne powstańczej Warszawy,
w: „Przegląd Katolicki”, nr 36/1986, [07.09.1986], s. 3).
Księże Pułkowniku, wdzięczni Panu Bogu za dobiegające końca pierwsze
25 lat Twojego posługiwania kapłańskiego, życzymy Ci i modlimy się o to,
byś przez kolejne dwudziestopięciolecia stawał się jeszcze bardziej wyrazistym
wzorem polskiego kapłana i polskiego żołnierza, nawet, gdy będziesz w stanie spoczynku, tak w jednym, jak i w drugim wypadku! Zawsze bądź gotów!
Niech Pan Ci błogosławi!
Amen.
315
Przed dziesięciu laty był tutaj papież –
Jan Paweł II
Rozpoczęcie dziękczynnych nieszporów w dziesiątą rocznicę
pobytu Jana Pawła II w Drohiczynie
Drohiczyn, dn. 10 czerwca 2009 r.
Umiłowani!
1. Początki papieskiego pielgrzymowania
Był to wieczór wyjątkowy. W naszych kościołach odprawiano nabożeństwa różańco­we. Chłód październikowy dawał o sobie znać. Jesienna senność
zaglądała do okien. Ale stało się coś, co odmieniło wszystko. A była to wiadomość, która napłynęła z Rzymu, że kard. Karol Wojtyła został papieżem.
Senność natychmiast odeszła, szybciej zaczęto przesuwać paciorki różańca.
Noc zajaśniała. Tysiące ludzi wyszło na ulice polskich wsi i miast.
I spełniła się wizja Słowackiego:
„Pośród niesnasków Pan Bóg uderza
W ogromny dzwon,
Dla Słowiańskiego oto Papieża
Otwarty tron. (...).
Za nim rosnące pójdą plemiona
w światło – gdzie Bóg. (...).
On się już zbliża – rozdawca nowy (...).
316
Przed dziesięciu laty był tutaj papież – Jan Paweł II
Co myśl pomyśli przezeń, to stworzy,
Bo moc – to duch.
A trzebaż mocy, byśmy ten Pański
Dźwignęli świat:
Więc oto idzie – Papież Słowiański,
Ludowy brat; (...).
On rozda miłość, jak dziś mocarze
Rozdają broń, (...).
Boga pokaże w twórczości świata,
Jasno jak dzień” (Pośród niesnasków Pan Bóg uderza).
Kilkadziesiąt lat wcześniej, tuż przed wyborem Piusa XII modlił się
w podobnym duchu Konstanty Ildefons Gałczyński:
„Na przyszłych wieków nadchodzącą sławę
zwróć, o Królowo tej Polskiej Korony,
serca wyborców, spuść promień złocony
w święte conclave (...).
O to, Królowo, schodząc w serca głębię,
błagam, słuchając, co mówi Duch Boży:
nowe papiestwo jak dąb się rozłoży
przy polskim dębie” (Modlitwa za pomyślny wybór papieża).
2. Papież wśród nas
Wysłuchana została modlitwa ludzi i czasów. Radość jednak nas wszystkich była jeszcze większa, kiedy zaczął nawiedzać Polskę. Trzeba było ustąpić Warszawie i Gnieznu, Częstochowie i Krakowowi. Trzeba było ustąpić
Sejmowi i Se­natowi. Trzeba było ustąpić, bo na Podlasiu:
„Nie rodzi się tu bujnie pszenica stokrotna,
Nie błyszczą tu huculskie, podhalańskie hafty,
Nie ma portów wspaniałych, węgla ani nafty” (S. Baliński).
Nadszedł wszakże ten dzień, dziesiąty czerwca, około godziny osiemnastej na gościnnej naszej ziemi wylądował Jan Paweł II, długo oczekiwany
i coraz bardziej kochany. I został powitany z całą serdecznością, podobnie
jak to miało miej­sce wcześniej, w innych miejscowościach, a nawet w innych
krajach; jak to miało miejsce podczas pierwszej pielgrzymki do Meksyku,
dokładnie przed dwudziestu laty. Pisała wtedy prasa o Meksykanach: „Stali
317
rok 2009
bądź całymi rodzinami liczącymi nieraz po kilkanaścioro dzieci, bądź w grupach parafialnych, nad którymi wznosiły się krzyże i feretrony. In­dianie inaczej objawiali swoje uczucia niż ludność wielkomiejska. Surowe, zam­knięte,
nieruchome twarze zahartowane przez słońce i wiatr, i niejednokrotnie łzy.
Odświętne swetry i poncza o cudownych wzorach, trzymane na piersiach
obra­zy świętych, portrety papieża. Mieli to, co najlepsze na sobie i w sobie.
Przy­wiodła ich tu po nocy, kiedy koczowali oczekując na przyjazd Ojca
Świętego, prawdziwa nadzieja chrześcijańska, zazwyczaj tym głębsza, im
większa jest ludzka niedola” („Tygodnik Powszechny”, [04.03.1979], s. 7).
U nas było podobnie. Tylko rodziny były nie tak liczne, ale krzyże były
większe, zrobione z drzew, wyrosłych na podlaskiej glebie, solidne i trwałe jak
wiara tej ziemi, jak wierność tego ludu. Zauważył to Jan Paweł II i pozdrawiając ziemię podlaską, powiedział, że jest to „ziemia ubogacona pięknem
przyrody, a przede wszystkim uświęcona wiernością tego ludu, który w czasie
swojej his­torii był niejednokrotnie doświadczany i musiał zmagać się z ogromnymi i różnorodnymi przeciwnościami” (Drohiczyn, 10.06.1999).
Coś z tych przeciwności i trudności wciąż chyba daje o sobie znać.
Ale wtedy Ojca Świętego wyszli witać wszyscy mieszkańcy Podlasia. Nie
zabrakło ich Zwierzchników. Papież bowiem przewodniczył Nabożeństwu
Ekumenicznemu. Byli więc przedstawiciele Cerkwi Prawosławnej i licznych wspólnot protestanc­kich, a nawet muzułmanie i Karaimowie. Udział
w spotkaniu papieskim wzięli także Białorusini, Ukraińcy, Rosjanie,
Litwini, a nawet Włosi. Podlasie stało się na tych kilka godzin prawdziwie
wspólnym domem. Jan Paweł II błogosławił temu domowi, przeżywającemu szczególną „kolędę” i modlił się, aby ten duch już na stałe pozostał
obecny wśród nas.
3. Spotkanie z człowiekiem
Najważniejsze wszakże było samo spotkanie, spotkanie Ojca Świętego
z ludźmi – człowieka Bożego z każdym człowiekiem, z każdą i każdym z nas.
Tak było od początku Jana Pawła II posługiwania. Tak to wyraził w Puebla:
„Prawda, którą jesteśmy dłużni człowiekowi, jest po pierwsze i przede wszystkim prawdą o nim samym. Jako świadkowie Jezusa Chrystusa jesteśmy
zwiastunami, rzecznikami i słu­gami tej prawdy. Nie możemy jej zredukować do zasad systemu filozoficznego, albo czysto politycznej aktywności. Nie
318
Przed dziesięciu laty był tutaj papież – Jan Paweł II
możemy jej zapomnieć lub jej zdradzić... Bez wątpienia, w naszym stuleciu
najwięcej pisano i mówiono o człowieku... Mimo to w sposób paradoksalny jest
to wiek najgłębszego niepokoju człowieka (...)” (cyt. za: „Tygodnik Powszechny”,
[04.03.1979]. s. 7).
I z tą prawdą o człowieku przybył do nas, z prawdą o człowieku rozdartym, o człowieku podzielonym w wielu dziedzinach swego życia, także
i w wymiarze religijnym. Natomiast podział chrześcijan stanowi wyjątkowe
wyzwanie. Papież to rozumiał, Ojciec Święty cierpiał z powodu rozdarcia.
Modlił się więc o jedność i czynił wszystko, aby jej obecność przybliżyć.
To w tym miejscu przypominał: „Jesteśmy zatem wezwani, aby budować
jedność. Obecna u początków życia Kościoła jedność nie może nigdy stracić
swojej istotnej wartości. Trzeba jednak ze smutkiem stwierdzić, że ta pierwotna jedność została na przestrzeni wieków, zwłaszcza w ostatnim tysiącleciu, poważnie osłabiona (...)” (Drohiczyn, 10.06.1999).
Jest jednak sposób na przezwyciężanie podziałów. Mówił o tym
Jan Paweł II, gdy był z nami: „Otrzymaliśmy wszakże nowe przykazanie,
przykazanie miłości wzajemnej, które ma swe źródło w miłości Chrystusa.
Święty Paweł przynagla nas do tej miło­ści w słowach: „Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze. Bądźcie więc naśladowcami Boga
i postępujcie drogą miłości (por. Ef 5, 1-2)” (tamże).
A więc Chrystus jest naszą nadzieją. I to, co odnosi się do każdej
i każdego z nas, to również ma zastosowanie do całego naszego Narodu.
O tym właśnie mówił papież trzydzieści lat temu w Warszawie, w czasie tego wyjątkowego bierzmowania. Ponieważ tak, jak „Chrystusa nie
można wyłączyć z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu na ziemi”
(Warszawa, 02.06.1979), tak samo „nie można (...) bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski, przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli
i przechodzą przez tę ziemię” (tamże). Ci ludzie przecież pozostawili po sobie
poważne dziedzictwo, wiele wnieśli w „rozwój człowieka i człowieczeństwa,
w jego świadomość, serce, sumienie. To jest najgłębszy nurt kultury. To jej
naj­mocniejszy zrąb. To jej rdzeń i siła” (tamże). Ale tego nie da się zrozumieć
bez Chrys­tusa. Słuszny jest i zasługuje na szczególną uwagę wniosek, jaki
z tych refleksji przekazuje nam Jan Paweł II: „Nie sposób zrozumieć tego
narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie
trudną, bez Chrystu­sa” (tamże).
319
rok 2009
4. Z powrotem ku miłości
Tak jednak mógł mówić Ktoś, kto nie tylko głosi miłość, ale kto naprawdę
potrafi kochać. Trzeba wciąż do tego powracać, jeśli zamierzamy, wspominając Jego obecność wśród nas, z czymś konkretnym powrócić do domu,
do naszych zadań i obowiązków, do naszych rodzin i miejsc pracy. Trzeba
szczerze zapytać samych siebie, czy wystarczy nam samo podziwianie papieża?
Czy nie należy sięgać do Jego myśli i czynów, aby przemieniać nasze życie?
Najpierw zacznijmy od miłości. Wsłuchajmy się przez moment w świadectwo jednego z uczestników spotkania z Janem Pawłem II w roku 1987:
„Był z nami przez tydzień człowiek w bieli, który potrafi być sobą: mądrze,
prosto i z poczuciem humoru. I nawet nie ukrywa recepty na to bycie sobą,
On kocha. To wystarcza. Opowiadanie o wielkim aktorstwie albo odmienianie przez wszystkie przypadki słowa charyzmat mogą przydać się tym, którym niewygodnie powiedzieć po prostu: On kocha” (P. Wojciechowski, Świat
z okruchów świata, w: „Przegląd Katolicki”, [09-16.08.1987], s. 8).
Autor tego wspomnienia postawił przed nami to samo pytanie, które już
pojawi­ło się wcześniej: czy potrafimy być szczerzy? Czy zastanawiamy się nad
własną tożsamością, czyli nad naszym człowieczeństwem, nad naszą kobiecością lub męsko­ścią, nad młodością, nad polskością wreszcie, nad naszą wiarą
i przekonaniami? Ojciec Święty całym swoim życiem i nieustannym nauczaniem daje nam przykład ta­kiej postawy, a właściwie takiej osobowości, która
wystarczy za odpowiedź na wszystkie powyższe pytania.
Jeden z prezydentów Włoch, Oscar Luigi Scalfaro, franciszkański tercjarz,
nawiązał do osoby papieża w swoim orędziu do narodu, w roku 1995: „O bracie Franciszku po­wiedziano, że już nie człowiek jest nosicielem orędzia, lecz sam
stał się orę­dziem; rzymski papież stał się orędziem i modlitwą dla wszystkich,
orędziem praw­dy i pokoju. Dzięki Ci, Janie Pawle II” (03.12.1995).
Prawda i pokój, modlitwa: to są te wielkie i również wspaniałe przestrze­
nie, które czekają na nas. Nie lękajmy się ich. Gdyż jest to droga do miłości,
do wspólnoty, a także do jedności; jedności wewnątrz naszej osobowości, jed­
ności w rodzinie, jedności we wszystkich strefach ludzkiego bytowania.
5. Abyśmy byli razem
Oto tylko niektóre fragmenty z papieskiego nauczania. Oto tylko niektóre opi­nie o Nim. A do tego wszystkiego dochodzą nasze prywatne
320
Przed dziesięciu laty był tutaj papież – Jan Paweł II
wspomnienia, być może także spotkania. Z tego powstał nasz osobisty odbiór
Jana Pawła II jako człowieka, Polaka, kapłana i papieża. Pełni podziwu pragniemy za Niego dziękować Panu Bogu. Pragniemy wdzięcz­ność wyrażać
za Jego obecność wśród nas, na Podlasiu. Mamy też gorące pragnienie, aby
coś z tego wyjątkowego spotkania zaszczepić we własne serce i przenieść
do sumienia. Radujemy się więc, że jesteśmy tutaj, na tym miejscu, na którym był i modlił się Święty, kolejny Święty na ziemi.
Z tego też względu serdecznie witam i pozdrawiam Jego Ekscelencję
ks. abp. Mieczysława Mokrzyckiego, Metropolitę Lwowskiego Obrządku
Łacińskiego, jako jednego z najbliższych świadków, zwłaszcza z ostatnich
chwil pobytu Jana Pawła II na ziemi. Dostojny Gościu, to dzięki obecności
Ekscelencji nasz papież staje się jeszcze bliższy każdej i każdemu z nas. I proszę, czuj się tutaj jak u siebie w domu.
Pozdrawiam wszystkich kapłanów – tych, którzy są u nas gościnnie, jak
i tych, którzy na co dzień posługują w naszym Kościele lokalnym, tych ze
wspólnot zakonnych i z terenów misyjnych. Gorąco witam alumnów seminarium. Pozdrawiam przedstawicieli i przedstawicielki licznych instytutów
życia konsekrowanego, wyrażając wdzięczność za współpracę, a zwłaszcza
za modlitwę. Chcę wyjątkowo serdecznie pozdrowić i podziękować Ojcu
Tadeuszowi Rydzykowi, Dyrektorowi Radia Maryja i Telewizji Trwam,
który jak nikt inny często przypomina nam, Polsce i Polakom za granicą
obecność Jana Pawła II w Drohiczynie.
Szczególne pozdrowienia i podziękowania kieruję do Komendanta
Głównego Państwowych Straży Pożarnych i Zwierzchnika Ochotniczych
Straży Pożarnych. Pozdrawiam Pana Ministra z resortu Spraw Wewnętrznych
wspomagającego straże pożarne. Poz­drawiam Podlaskiego Komendanta
Wojewódzkiego, Przedstawicieli innych województw, Komendantów
i Prezesów Powiatowych, a także lokalnych zwierzchników. Pozdrawiam
wszystkie druhny i druhów strażaków. I z całego serca dziękuję za wyjątkowe
zaangażowanie się w przygotowanie dzisiejszego święta i za szczególną miłość
do Jana Pawła II. Druhowie strażacy jesteście współgospodarzami.
Z głębi serca dziękuję wszystkim Parlamentarzystom, z Sejmu i Senatu,
a także z Parlamentu Europejskiego, gratulując wybranym wyborczego zwycięstwa i życząc, aby w imię Trójcy Najświętszej i z Jej błogosławieństwem
pracowali dla dobra wspólnego całej ludzkości.
321
rok 2009
Pozdrawiam przedstawicieli rządu i różnych rządowych instytucji, agencji, fundacji i funduszów, ułatwiających życie nam i wszystkim naszym rodakom. Cieszę się z obecności władz wojewódzkich, marszałków sejmików,
przewodniczą­cych oraz radnych z Białegostoku, Lublina i Warszawy. To dzięki
decyzji tychże trzech sejmików możemy dzisiaj obchodzić Dzień Podlasia, proklamowany przez pana Lecha Kaczyńskiego, Prezydenta Rzeczypospolitej.
Cieszę się, że jesteśmy tutaj razem ze wszystkimi starostami, przewodniczącymi rad powiatowych, z radnymi i urzędnikami z terenu naszego
Podlasia. Pozdrawiam władze samorządowe szczebla podstawowego, wszystkich wójtów i burmistrzów, pre­zydentów miast, z zarządami oraz przewodniczących rad z radnymi, z panem Burmistrzem Drohiczyna na czele.
Pozdrawiam przedstawicieli świata nauki, kultury, gospodarki, działaczy
spo­łecznych, naszych przedsiębiorców, związki zawodowe; w dwudziestolecie
przemian składając hołd szczerym działaczom „Solidarności”, zwłaszcza tym,
którzy poświęcili tak wiele, a niewiele się dorobili. Z szacun­kiem i modlitwą
na ustach wspominając męczenników wolności i godności naszej, nisko się
chylę przed osobą ks. Jerzego Popiełuszko, kolejnego miesz­kańca Podlasia,
gotowego na wszystko, byleby Polska była Polską.
Serdecznie i z wdzięcznością pozdrawiam wszystkich pracowników
oświaty i ca­łą służbę zdrowia, dziękując za dobro, którego są autorami w naszej
ojczyźnie. Pozdrawiam Służby mundurowe: Wojsko Polskie, Nadleśniczych
i ich współpracowników, Policję, Straż Graniczną i Służby Celne, jesteśmy
wdzięczni za bezpieczeństwo wewnątrz i na zewnątrz.
Raduje obecność harcerek i harcerzy, z druhem Komendantem Chorągwi
Białostockiej na czele; przedstawicieli wszystkich organizacji młodzieżowych,
a zwłaszcza Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, zaangażowanego w formację kolegów i koleżanek w duchu nauczania Jana Pawła II. Pozdrawiam
młodzież oazową, lektorów, biel i grupy ministranckie.
Serdeczne słowa kieruję do Caritas naszej diecezji, bez działalności bowiem
charytatywnej trudno sobie wyobrazić głoszenie Ewangelii, ale też i przeżywanie daru Miłosierdzia Bożego. Pozdrawiam i dziękuję za współpracę
Akcji Katolickiej i wszystkim grupom modlitewnym oraz stowarzyszeniom
o duchowości ewangelicznej, jak Odnowa w Duchu Świętym, Rycerstwo
Niepokalanej, Neokatechumenat, Rodziny Nazaretańskie; przedstawicieli
rad parafialnych, a także naszych drogich sołtysów.
322
Przed dziesięciu laty był tutaj papież – Jan Paweł II
Duchowo łączymy się ze wszystkimi chorymi i cierpiącymi, z więźniami i naszymi Diecezjanami, którzy przebywają poza Polską. Pozdrawiam
Polonię i Polaków, żyjących poza granicami państwa. Pozdrawiam nasze wioski i miasta, dzieci i młodzież. Do duchowego zjednoczenia zapraszam więźniów. Pamiętać pragnę wreszcie o bezrobotnych, zagubionych i samotnych.
Serdecznie pozdrawiam przedstawicieli innych wyznań i religii w osobie
księdza Proboszcza Parafii Prawosławnej i innych zwierzchników. Cieszy nas
obecność przedstawicieli różnych narodowości.
Z wdzięcznością pozdrawiam środki społecznego przekazu, a więc
Katolickie Radio Podlasie, Radio i Telewizję Białystok, dziennikarzy z różnych pism lokalnych, a przede wszystkim Radio Maryja i Telewizję TRWAM.
Ta ostatnia parę lat temu rozpoczęła swoją działalność tutaj w Drohiczynie,
gdzie też została pobłogosławiona.
Niech to nasze zgromadzenie modlitewne świadczy o tym, że nauczanie Jana Pawła II pozostawiło trwałe ślady i że pragnienie jedności jest nadal
silne. To przecież dlatego jesteśmy razem.
6. A teraz o przyszłości
Ojcze Święty, Janie Pawle II, tak oto próbuję opisać to nasze dzisiejsze zgromadzenie, jak Ty opisywałeś niegdyś swój Kościół, a teraz patrzysz nań z tej
szczególnej perspektywy, w której jedność, wolność i miłość zlewają się razem.
Spraw, abyśmy byli coraz bardziej duchowo sprawni, żeby coś z tego
wszechstronnego przeżywania jedności, znajdowało w nas coraz to życzliwsze
przyjęcie. I chcemy Ci powiedzieć, że staraliśmy się nie zmarnować tych dziesięciu lat. Często słuchaliśmy Twego głosu, a i teraz lektura Twojego nauczania jest nam bardzo bliska. Przypominamy Twoje zatroskanie o ewangelizację i ją podejmujemy w miarę naszych możliwości. Zabiegamy o to, aby wizja
człowieka odzyskiwała swoją prawdziwą postać poprzez pogłębione życie religijne, częstsze modlitwy i udział w Eucharystii, gdyż pamiętamy, że odszedłeś z tego świata w Roku Eucharystii, który ogłosiłeś i nam pozostawiłeś
jakby na pożegnanie.
Staramy się pielęgnować naszą tożsamość, jak również nasze duchowe
i kulturowe dziedzictwo, wzmacniając się Twoją miłością do Ojczyzny,
do Polski. Wypada też powiedzieć, że kilkanaście szkół obrało Ciebie
za patrona, że na różnych placach pojawiają się Twoje pomniki, że Twoje imię
323
rok 2009
widoczne jest wśród nazw ulic, że patronujesz naszemu Domowi Miłosierdzia,
Muzeum Diecezjalnemu i Fundacji „Patrimonium Fidei”.
Pamiątką Twego pobytu, Ojcze Święty, w Drohiczynie na wieki pozostanie Dzień Podlasia, tak bardzo potrzebny dla integrowania naszego regionu
i kultywowania najpiękniejszych tradycji religijnych i kulturowych w duchu
Twego nauczania. Ciebie będzie przywracał naszej pamięci sztandar diecezji
drohiczyńskiej i Dnia Podlasia, który tworzą trzy kolory: złoty, biały i czerwony, a właściwie: złoto-biały i biało-czerwony. Pierwszy przypomina nam
Ciebie ze wzgórza watykańskiego, drugi jest naszym sztandarem, okupionym
licznymi ofiarami. Razem tworzą nowy złoto-biało-czerwony Sztandar. Biel
jest wspólna i na niej widzimy znak krzyża, tego krzyża, który wznosił się nad
nami, gdy byliśmy razem. Krzyż ten jest pęknięty, ale stanowi całość, którą
zawdzięcza rękom Pana Jezusa i Twojej rybackiej sieci.
Ten sam znak Krzyża wieńczy nasz kopiec, usypany z podlaskiej ziemi,
dostar­czonej z każdej parafii, a bardzo często także od pojedynczych osób.
Nie dorównuje on swoją wysokością tym kopcom, na które patrzyłeś, Ojcze
Święty, w Krakowie. Dla nas jednak jest on największym z kopców, jakie
są na ziemi, a jego wielkość ma swoje źródło w Twojej wielkości i naszej
wdzięczności. On nam bowiem będzie wciąż przypominał to, że zawsze żyłeś
Kościołem i Polską, człowiekiem i jego zbawieniem, bez reszty oddany prawdzie i miłości.
Janie Pawle II, przed dziesięciu laty wołaliśmy: „Zostań z nami”. Dzisiaj
już wiemy na pewno, że jesteś z nami. Zechciej przyjąć od nas, to wszystko,
z czym przybyliśmy i co przynieśliśmy w naszych sercach na to święte miejsce, na spotkanie z Tobą. I błogosław nam z okna Niebieskiego Domu. I bądź
pewny:
„Drohiczyn wszystko pamięta,
Ojcowski uśmiech i słowa.
Do wspomnień tych chętnie sięga,
Na zawsze wdzięczność zachowa”!
324
Wszystko zaczęło się od Dwunastu
Święcenia diakonatu
Drohiczyn, dn. 12 czerwca 2009 r.
Umiłowani!
1. To Pan powołuje
Do każdego rodzaju służby Bożej powołuje sam Pan. Widzimy to dobrze
na przykła­dzie Apostołów. Mówi o tym jasno św. Mateusz, że Jezus przywołał do siebie dwunastu. Oni byli przy Nim. Oni Mu towarzyszyli już od jakiegoś czasu. A oto, tak na prawdę, dopiero teraz Pan Jezus ich przywołuje.
Chce im bowiem powiedzieć coś wyjątkowego i przekazać coś szczególnego.
Nie mogło więc być to spotkanie zwyczajne, musiało być wyjątkowe. I takim
w rzeczywistości było i takim pozostało w naszej biblijnej pamię­ci. W czasie tegoż spotkania otrzymali władzę nad duchami nieczystymi, a następnie
moc, aby leczyli wszelkie choroby i słabości ludzi.
Ważna jest tutaj kolejność. Najpierw trzeba wszystko oczyścić i to nie
tylko ot, tak sobie. Należy wypędzić wszystko, co jest nieczyste, należy
to przepędzić daleko. Dopiero wówczas można zająć się leczeniem tak chorób, jak i słabości. W jednym i w drugim wypadku rzecz dotyczy wszystkiego. Nie ma jakichkolwiek wyjątków. Takie uprawnienia otrzymuje grono
Apostołów. I wtedy dopiero zostają wysłani w świat.
Przenieśmy się teraz na Podlasie. Jesteśmy w drohiczyńskiej katedrze.
I oto ten sam Pan przywiódł waszą dwunastkę przed ołtarz. I On sam
325
rok 2009
za moim pośrednictwem chce obdarzyć was tymi samymi uprawnieniami,
które otrzymali Apostołowie jakby u progu swego posługiwania, przygotowując się na pełne zjednoczenie z Jezusem.
Cóż więc dla was będzie znaczyło, że macie władzę nad wszelkimi
duchami nieczys­tymi i że macie je wypędzać? Ta misja odnosi się najpierw
do osoby każdego z was. Macie być czystymi, wolnymi od wszelkich podszeptów złego. Nie można ich tolerować. To samo odnosi się do relacji pomiędzy wami i pomiędzy wszystkimi, z którymi się będziecie spotykać. Przy
takich okazjach nie ma miejsca na obecność jakiejkolwiek myśli, słowa, czy
też czynu, tego wszystkiego, co podpowiadają duchy nieczyste. I należy je
przepędzać. Nie można bagatelizować takich sytuacji. Trzeba je usuwać
daleko, jak najdalej.
Do waszych zadań będzie należało niesienie pomocy chorym i słabym
i to w odniesieniu do wszystkich chorób i wszystkich słabości. Pan Jezus
jest hojnym dawcą. Dobra nie można rozczłonkowywać, nie można dzielić. Waszym lekarstwem najpierw będzie sam Pan Jezus, obecny w słowie
Bożym i w Eucharystii. A później, nie zapominajcie, że przez was przeżyte
słowo Boże i wasze zjednoczenie z Chrystusem Eucharystycznym, mogą stać
się lekarstwami, także dla innych. Ale to zależy od waszego zjednoczenia
z Chrystusem.
2. Wasze święcenia diakońskie prowadzą ku służbie
To zjednoczenie jest czymś absolutnie niezbędnym. Wyznaje to z mocą
św. Paweł, gdy mówi, że głosimy nie samych siebie, lecz Chrystusa – Pana.
A Chrystus jest naszą światłością. To On daje nam możliwość poznania
chwały Bożej. On nas we wszystkim umacnia.
Pamiętając o tym, nie musimy się lękać tego, że ten wielki skarb przechowujemy w glinianych naczyniach. To właśnie dzięki temu wyraźniej
widać, że wszelkie dobro, jakie czynimy, od Boga pochodzi, a nie od nas. Jest
to zasadniczy motyw, abyśmy diakońskie posługi traktowali i wypełniali, jak
czynią to słudzy. Zwłaszcza, że to nasze posłu­giwanie jest nam zlecone przez
miłosierdzie. Proszę nigdy nie zapominać o tej motywacji. Łatwiej wówczas
będzie wam przezwyciężyć jakikolwiek niepokój i nie upadniecie na duchu.
Ta czystość, o której była mowa wcześniej, to uwalnianie się od postępowania hańbiącego, to unikanie podstępnego postępowania, a już w żadnym
326
Wszystko zaczęło się od Dwunastu
wypadku nie wolno nam naginać Słowa Bożego do własnych wizji lub pomysłów, to wszystko jest niezbędne w pełnieniu waszej misji. Stańmy na straży
prawdy. A najlepiej będzie, jeśli będziemy okazywali się szczerzy w obliczu
Boga i nie obawiali się osądu sumienia każdego człowieka.
Tyle mówi św. Paweł. A jaki daje przykład? Wystarczy sięgnąć do Dziejów
Apostolskich i rozczytać się w jego listach. Okaże się, że był dokładnie takim,
jak to opisał w Drugim Liście do Koryntian (5, 14-20). Był sługą wszystkich
poszukujących prawdy i był sługą samej prawdy. Dla tak czujących i tak
postępujących diakonów pracy nie zabraknie, ale też nie zabraknie radości
i szczęścia, gdyż będziecie świadkami zwycięstwa prawdy.
3. Umiejętność współpracy
Tych zwycięstw będzie wiele, a nawet bardzo dużo. Ale wszystko zależy
od tego, czy będziecie potrafili współpracować. Podkreślam – współpracować! Zacznijmy tę współpracę od własnego sumienia. I proszę się nie dziwić.
Niebezpieczeństwo zawsze będzie w stanie nas porazić, jeśli nie potrafimy
współpracować z własnym sumieniem. Jest to sprawa niesłychanie istotna.
A potem współpraca z Prawdą, odważna i otwarta na każdy czas i na każdą
okoliczność. Postępując z takim nastawieniem nie będzie trudności we współpracy z ludźmi.
Diakońskie przecież posługiwanie, z natury rzeczy, dotyczy współpracy
z ludźmi, ze wszystkimi ludźmi, ale już szczególnie z kapłanami. I to jest ta
najwyżej położo­na przestrzeń waszego posługiwania. Tak postanowił Pan.
Tak nakazał Mojżeszowi: „Każ się zbliżyć pokoleniu Lewiego i postaw je
przed kapłanem Aaronem; niechaj mu służy! Pełniąc służbę w przybytku,
troszczyć się będą wszyscy o to, o co on sam i cała społeczność winna dbać
w związku z Namiotem Spotkania” (Lb 3, 6-8).
Namiot Spotkania jawi się w tym miejscu jako coś centralnego. I to jest
oczywiste, bo Namiot Spotkania jest tym miejscem, gdzie Pan Bóg spotyka
się z człowiekiem. A wasze uczestnictwo w tym jest ważne. I nie jest ono
ograniczone ani czasem, ani przestrzenią w zna­czeniu geograficznym.
Skoro bowiem diakoni mają przepędzać wszelkie zło, skoro mają leczyć
wszelkie choroby i wszelkie słabości, to nie mogą być ograniczeni w służbie.
Ich posługa ma dotyczyć wszystkich i wszystkiego, co odnosi się do spotkania
człowieka z Bogiem i Boga z człowiekiem.
327
rok 2009
4. Pełnijcie swoją służbę z radością
Drodzy przyszli diakoni! Otwiera się przed wami jedna z najpiękniejszych perspektyw. Niech nie zabraknie wam zapału, pogody ducha i głębi
wewnętrznego przekona­nia o wielkości daru, w którym macie uczestniczyć.
Ten dar jest darem Ojca, darem Jezusa Chrystusa, darem Ducha Świętego;
jest darem Boskim. Z Bożej wielkości macie brać i dawać ludziom. Za psalmistą więc postępujcie:
„Śpiewajcie Panu pieśń nową,
śpiewaj Panu ziemio cała.
Śpiewajcie Panu, sławcie Jego imię,
każdego dnia głoście Jego zbawienie” (Ps 95, 1-2).
Kochani! Pozdrawiam was ponownie i cieszę się waszymi święceniami.
Modlę się w waszych intencjach, życząc wam Bożego błogosławieństwa. Wasz
diakonat wprawdzie będzie trwał krótko, ale nie zapominajcie, że w ciągu
tych kilkunastu miesięcy macie przyswoić to wszystko, co powinno ukształtować waszą diakońską postawę.
Cieszę się, że są obecni wasi rodzice i bliscy. Gratuluję, zwłaszcza ojcom
i matkom, gdyż jest to dla was, rodzice, wyjątkowe popołudnie. Jest ono
jakimś podsumowaniem waszego trudu wychowawczego, waszych nieprzespanych nocy. A dzisiaj staje się czasem radości.
Pozdrawiam wszystkich kapłanów, zwłaszcza gości, którzy przybyli z różnych miejscowości, głównie pochodzenia, waszego pochodzenia, kochani diakoni. Są wśród nich wasi przyjaciele i znajomi. A pochodzą z wielu diecezji:
olsztyńskiej, płockiej, radomskiej, sandomierskiej, obu diecezji warszawskich,
z diecezji siedleckiej i naszej.
Dziękuję wam, waszym poprzednikom i księżom prefektom za troskę o religijną formację naszych diakonów. Niech Pan wam wynagrodzi.
Niech wam błogosławi. Pozdrawiam naszych kapłanów. W sposób szczególny pozdrawiam Jego Magnificen­cję Księdza Rektora, Jego poprzedników, wszystkich Moderatorów seminarium, wszystkich profesorów za wielki
wkład w kształtowanie postaw diakońskich. Dziękuję Siostrom Sercankom
i osobom świeckim za szczery udział w duchowej formacji nowoświęconych.
Dziękuję wreszcie osobom, których nie znam, a którzy swoją modlitwą
i cierpieniem uczestniczyli w waszej drodze do diakonatu, drodzy diakoni.
Wierzę, że będą nadal uczestniczyć w waszym duchowym rozwoju.
328
Wszystko zaczęło się od Dwunastu
I na koniec, Umiłowani, życzę, abyście zawsze pamiętali, że wasza pozytywna odpowiedź na głos Jezusa powinna być coraz bardziej wyrazista, jasna,
ofiarna i serdeczna. Pan Jezus zaś, wynagrodzi was hojnie, a co najważniejsze,
zawsze będzie z Wami! Polećcie swoją służbę Matce Najświętszej, Służebnicy
Pańskiej, niech wam podpowiada, jak to wasze „tak” powiedziane Panu,
może stale rozrastać się i ogarniać coraz pełniej wasze życie, napełniając serca
wdzięcznością i radością! Amen.
329
„Niech będą przepasane biodra wasze...”
(Łk 12, 35)
Święcenia kapłańskie
Sokołów Podlaski, dn. 13 czerwca 2009 r.
Bracia i Siostry!
1. Zacznijmy od świętych
Kochani kandydaci do kapłaństwa! Za chwilę otrzymacie święcenia. Staniecie się kapłanami i nie wątpię, że będziecie kapłanami podług
Serca Bożego. Dzień wszakże waszych święceń wypada we wspomnienie
św. Antoniego z Padwy, najpierw augustianina, następnie franciszkanina,
wybitnego kaznodziei, skromnego zakonnika, ogłoszonego przez Piusa XII
doktorem Kościoła. Bogu niech będą dzięki za tę zbieżność czasową.
Kapłaństwo św. Antoniego może być bowiem wspaniałym wzorem do naśladowania. Co więcej, odkrywanie jego kapłańskiej świętości może was zaskoczyć swoją aktualnością. Zresztą, posłuchajmy co on mówi choćby na temat
ewangelizacji: „Kto napełniony jest Duchem Świętym, ten przemawia różnymi językami. Różne języki to różne doświadczenia o Chrystusie, a zatem:
pokora, ubóstwo, cierpliwość, posłuszeństwo. Przemawiamy nimi wtedy,
gdy inni widzą je w nas”. A w innym miejscu dopowie: „Proszę was, niech
zamilkną słowa, a odezwą się czyny. U nas tymczasem pełno słów, a czynów
prawdziwe pustkowie. Dlatego Pan zapowiada nam karę jak zapowiedział
330
„Niech będą przepasane biodra wasze...” (Łk 12, 35)
drzewu figowemu, na którym zamiast owoców znalazł same tylko liście. (...).
Przemawiajmy zatem zgodnie z tym co Duch Święty poleci nam mówić.
Prośmy Go pokornie i usilnie o łaskę, abyśmy potrafili urzeczywistniać
na nowo dzień Pięćdziesiątnicy przez uświęcenie pięciu zmysłów i wypełnienie dziesięciu przykazań. Prośmy o ducha prawdziwej skruchy, o żar świadectwa, abyśmy w ten sposób oświeceni i zapaleni zasłużyli na oglądanie wśród
świętych Trójjedynego Boga”.
To nauczanie św. Antoniego pomaga nam wyobrazić sobie, jak powinna
wyglądać nasza ewangelizacja. Nazywamy ją naszą, gdyż to my mamy być
głosicielami, ale ona zawsze powinna być ewangelizacją Bożą, prowadzącą
ku Panu świata. Źle się dzieje, kiedy człowiek zawłaszcza coś, co przynależy
Stwórcy. Takie zawłaszczenie z natury rzeczy prowadzi do naszego zaniedbania się duchowego, zwłaszcza w życiu modlitwy, w praktykach religijnych.
Potrzebna jest czujność, potrzebna jest troska o rozwój duchowy, o stałą więź
z Jezusem Chrystusem. Należy więc dbać o własną świętość!
2. Bądźmy gotowi
A świętość jest po prostu stałą gotowością na Boże wezwanie, czyli
wsłuchaniem się w głos Boży. Pan Jezus zwraca na to uwagę w rozmowie
z uczniami, gdy mówi: „Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone
pochodnie” (Łk 12, 35). Trzeba oczekiwać na spotkanie z Panem. Trzeba być
gotowym do pełnienia Jego woli. A wtedy będziemy szczęśliwi, bo nie ominie nas Pan, a my nie prześpimy tej szczególnej okazji do spotkania z Nim.
Czas w tym wypadku jak gdyby zupełnie nie istnieje.
Takiej gotowości potrzeba nawet również w rzeczach tego świata po to,
żeby ustrzec się przed kradzieżą. Ale Chrystusowa przypowieść nawet w całości przeczytana, względnie wysłuchana – nie była w pełni zrozumiała nawet dla
Apostołów. Świadczy o tym pytanie Piotra, który zastanawiał się, czy Chrystus
mówił tę przypowieść do nich, czy też do wszystkich. Odpowiedź Pana Jezusa
jest równoznaczna z wyjątkową propozycją: „Szczęśliwy ten sługa, którego
pan powróciwszy zastanie przy tej czynności. Prawdziwie powiadam wam:
Postawi go nad całym swoim mieniem” (Łk 12, 43). Czyż nie jest zawarta w tej
odpowiedzi wyjątkowa propozycja? Jest w niej wyraźnie ukazana szczególna
także perspektywa. Oto Pan Bóg zaprasza do pełnego uczestnictwa w tym
wszystkim, co posiada. A tego Bożego „mienia” nikomu nie zabraknie.
331
rok 2009
Kapłaństwo jest taką propozycją i taką perspektywą, ale pod warunkiem, że będzie przeżywane wespół z Chrystusem. Kapłan bowiem nawet
jeśli jest młody, niech nie lęka się lekceważenia, ale niech będzie „wzorem dla wiernych w mowie, w obejściu, w miłości, w wierze i w czystości. Do czasu aż przyjdę – naucza św. Paweł – przykładaj się do czytania,
zachęcania, nauki. Nie zaniedbuj w sobie charyzmatu, który został ci dany
za sprawą proroctwa i przez nałożenie rąk kolegium prezbiterów. W tych
rzeczach się ćwicz, cały im się oddaj, aby twój postęp widoczny był dla
wszystkich” (1 Tm 4, 12-14).
Wspaniały jest św. Paweł. W kilku wierszach zdołał nakreślić cały program formacji ustawicznej. Kapłan ma być wzorem dla wiernych i to konkretnie „w mowie, obejściu, w miłości, wierze, czystości”. W związku z tym
ma się przykładać „do czytania, zachęcania, nauki”. Nie powinien zaniedbywać charyzmatu. Czyż można sobie wyobrazić pełniejszy rozwój duchowy
i intelektualny, moralny i pastoralny? I to zostało powiedziane już dwa tysiące
lat temu.
Teraz bliższą staje się nam świętość tysięcy kapłanów. Teraz bliższym jest
nam św. Jan Vianney, patron Roku Kapłańskiego, w który nasza diecezja już
wkroczyła. Teraz już wiemy, skąd się brała wielka gorliwość pastoralna sług
Bożych: Jana Pawła II i kard. Stefana Wyszyńskiego. Oni naprawdę ćwiczyli
się w tym wszystkim, o czym pisze św. Paweł do Tymoteusza. Oni całkowicie się temu oddawali i dzięki temu ich duchowy postęp był widoczny dla
wszystkich.
Wy więc, drodzy Neoprezbiterzy w momencie, kiedy zobaczycie, że wasz
postęp nie jest widoczny, nie czekajcie długo, nie szukajcie uników, ale natychmiast, ale od zaraz powróćcie do tego, co mówi Apostoł Narodów.
3. Pan jest z Wami
A Pan będzie z Wami. Nie trzeba się lękać o zewnętrzne walory. Niech
one będą takie, na jakie was stać. I to wystarczy. Nawet nie trzeba się martwić, że z trudem czasami przychodzi przepowiadanie. Prorok Jeremiasz
doświadczył tego rodzaju zmartwień ale – na szczęście – zdołał przezwyciężyć siebie samego. I ludzkość może radować się jednym z najwspanialszych
proroków. A stał się takim, ponieważ zrozumiał, co się zawiera w zapewnieniu Pana, że jest z nim. Zawierzył Panu, a zapomniał o sobie. Czyż nie takiej
332
„Niech będą przepasane biodra wasze...” (Łk 12, 35)
postawy potrzeba współczesnym kapłanom? Czyż nie na takich kapłanów
czekają ludzie naszych czasów? Czyż nie tacy kapłani będą szczęśliwi?
Ależ tak! Właśnie tacy kapłani, a nie ludzie zapatrzeni w ten świat,
niewolnicy mody światowej i więźniowie współczesnej techniki! Nigdy nie
zapomnijcie o tych pokusach. I nigdy nie zapomnijcie o Bożej perspektywie.
A tylko wtedy będziecie gotowi, aby Pan mógł postąpić względem was tak,
jak postąpił względem Jeremiasza, o czym mówi on sam: „I wyciągnąwszy rękę, dotknął Pan moich ust i rzekł mi: «Oto kładę moje słowa w twoje
usta»” (Jr 1, 9). Boże Słowo w naszych ustach! I znowu to oczywiste pytanie się rodzi, jak to możliwe! U Boga wszystko jest możliwe. A skoro jest
właśnie tak, to jest możliwe u ciebie, ks. Wojciechu, ks. Danielu (Januszu),
ks. Mariuszu, ks. Mariuszu (Januszu), i u ciebie ks. Karolu (Piotrze) ze wspólnoty salezjańskiej, który pochodząc z Podlasia okrążyłeś ziemię, aby na nie
powrócić i wespół z naszymi diakonami przyjąć sakrament kapłaństwa.
Drodzy Bracia, nowi kapłani, nigdy nie zapominajcie o tej wspaniałej obietnicy Pana. Stale pamiętajcie, że w waszych ustach jest miejsce na Jego słowa.
4. Żyjcie we wzajemnej miłości
Waszą pamięć niech umacnia miłość, miłość do Pana i miłość wzajemna.
To w Drohi­czynie powiedział Jan Paweł II, przypominając słowa Jezusa:
„Przykazanie nowe daję wam” (por. J 13, 34). Oznacza to, że ten nakaz jest
ciągle aktualny. Jeżeli chcemy odpowiedzieć na miłość Chrystusa, to winniśmy podejmować go zawsze, niezależnie od czasu i miejsca. Ma to być nowa
droga dla człowieka, nowy zasiew w relacjach ludzkich. Ta miłość czyni nas –
uczniów Chrystusa – nowymi ludźmi, dziedzicami Bożych obietnic. Sprawia,
że stajemy się dla siebie wszyscy braćmi i siostrami w Panu. Czyni z nas nowy
Lud Boży, Kościół, w którym wszyscy winni miłować Chrystusa i w Nim
miłować się nawzajem.
A w dniu dzisiejszym, w duchu tej miłości, wypada pozdrowić serdecznie
rodziców i wszystkich bliskich, zapewniając ich o waszej miłości za miłość,
którą wam ofiarowali przez tyle lat i w jakże dziwnych nieraz okolicznościach. Miłością odpłacajcie za miłość kapłanów, waszych proboszczów, prefektów; nauczycieli i wychowawców. Nie skąpcie miłości waszym formatorom
seminaryjnym, rektorom, prefektom, ojcom duchownym, administratorom,
profesorom, siostrom zakonnym, wszystkim pra­cownikom świeckim, jak
333
rok 2009
i chorym oraz modlącym się w waszych intencjach. To samo trzeba powiedzieć o przełożonych zakonnych i wspólnocie salezjańskiej. Wszystkim bądźcie wdzięczni, gdyż wdzięczność jest jednym z najpiękniejszych przejawów
miłości.
5. W miłosierdziu Bożym nadzieja
Nie możemy, wreszcie, zapomnieć o tym, że święcenia kapłańskie przyjmujecie w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Miłosierdzie Boże nie zna
granic. To biblijne wyrażenie jest nam coraz lepiej znane. Żyjemy bowiem
w epoce, kiedy Pan Bóg przypomina nam swoje miłosierdzie jako wyjątkowy
i szczególny wyraz swojej miłości i zatroska­nia o nas. Święta s. Faustyna jest
tego świadkiem. To samo można powiedzieć o naszym bracie w kapłaństwie
– bł. Michale Sopoćko.
O miłosierdziu Bożym powinniśmy pamiętać i z tego względu, że stanowi ono trzon i oparcie w kapłańskiej działalności duszpasterskiej. Jako
kapłani mamy przecież głosić słowo Boże, sprawować sakramenty święte
i pełnić uczynki miłosierdzia. To są te trzy płaszczyzny, na których powinna
się wypełniać nasza posługa kapłańska.
Głoszenie słowa Bożego jest czymś oczywistym i najczęściej kapłan jawi
się w naszych snach jako wybitny kaznodzieja, choćby na miarę ks. Piotra
Skargi. Kapłana też postrzegamy zawsze w ornacie, w szatach liturgicznych,
przy ołtarzu, przy chrzcielnicy. Rzadziej kapłan kojarzy się nam z uczynkami miłosierdzia. I dlatego na tę dziedzinę zwracajcie częściej uwagę. Bez
ducha miłosierdzia, bez wyobraźni miłosierdzia, jak nauczał Jan Paweł II –
nie będzie możliwe owocne dzielenie się słowem Bożym i owocne sprawowanie sakramentów.
Niech miłosierdzie Boże przenika całe wasze kapłaństwo. A Maryja,
Matka Miłosier­dzia, niech otwiera przed wami coraz to nowe przestrzenie
łaski Bożej, jakby czeka­jącej na waszą posługę, aby ludzie mogli znaleźć
do niej dostęp i dzięki niej przemieniać swoje życie na coraz bardziej doskonałe! Amen.
334
„Prawy zamieszka w domu Twoim,
Panie” (Ps 15, 1)
Poświęcenie i wmurowanie kamienia węgielnego
w Centrum Promocji Kobiety
Legionowo, dn. 30 sierpnia 2009 r.
Kochani Miejscowi Parafianie i Goście!
1. Wierność Bożemu Przymierzu
Już w psalmie responsoryjnym usłyszeliśmy pytanie dotyczące tego,
kto może zamieszkać na świętej górze Boga. O którą górę mogło chodzić
Psalmiście? Z pewnością miał na myśli jedną z gór, które na zawsze zrosły się z historią Narodu Wybranego – najprawdopodobniej był to Syjon.
Ale z kolei refren, który powtarzaliśmy, kierując naszą uwagę w nieco
inną stronę, bardziej nam bliską, prowadzi nas do domu, jako że to prawy
zamieszka w domu Pana.
I tak poetycka góra zamienia się w dom, chociaż dom jest również swoistą górą, górą świętą, która domaga się nienagannego postępowania, również sprawiedliwego oraz wolnego od oszczerstw języka, i oczekuje prawdy.
Są to niesłychanie istotne wymagania. O tym też mówi Mojżesz do Narodu
Wybranego. Zobowiązuje ten lud do posłuszeństwa nakazom i prawom, aby
mógł posiadać ziemię, a z ziemią również i dom. Wierność Bożemu przymie­
rzu sprawi, że w oczach narodów ościennych Lud Boży będzie uchodził
za naród mądry.
335
rok 2009
Zebraliśmy się dzisiaj tutaj, w tej świątyni, aby uczestniczyć w Eucharystii,
w czasie której i przy okazji której zostanie poświęcony kamień węgielny pod
Centrum Promocji Kobiety; centrum, które będzie prowadziło Zgromadzenie
Sióstr Urszulanek Niepokalanej Maryi Panny z Gandino.
Wiele jest zgromadzeń, które w swojej nazwie mają słowo „urszulanki”. Znamy dobrze siostry urszulanki zwane szarymi, do których należała
św. Urszula Ledóchowska. Mamy w Polsce wiele klasztorów urszulańskich,
w których siostry noszą czarne habity. A tutaj spo­tykamy się z Siostrami
Urszulankami Niepokalanej Maryi Panny z Gandino, a więc z miej­scowości,
która leży na północy Włoch, w pobliżu bardziej znanego miasta Bergamo.
Piętnaście lat temu przybyły do Polski, a więc powtórzyło się to, co jest nam
dobrze znane od tysiąca lat. Tak przed wiekami przywędrowali do nas benedyktyni, a potem franciszkanie i dominikanie; benedyktynki i klaryski. Wiek
po wieku ktoś do nas docierał, aby dzielić się z nami nauką Krzyża i życiem
według Ewangelii.
Zdarzało się również, że od nas przemieszczały się do innych krajów
różne zakony, w tym także i do Włoch. Znajdziemy tam wiele zgromadzeń żeńskich, dzielących się i innymi ewangelicznym świadectwem życia,
zwłasz­cza z rodziny honorackiej, ale też i kapłanów diecezjalnych. Ta przedziwna wymiana darów trwa od wieków. Kościół jest bowiem uniwersalny.
Dzieli się swymi doświadcze­niami z różnych stron, nawzajem się ubogaca.
O tym mówią już Dzieje Apostolskie, do takiej postawy często w swoim
nauczaniu nawiązuje św. Paweł.
I to w tym duchu, z takim nastawieniem, przejęte nauczaniem Jana
Pawła II przyby­ły do nas Siostry Urszulanki spod włoskich Alp. Nie przeraził ich klimat. Nie ulękły się piękna, ale i wymagań naszej mowy. Bardzo
szybko zakorzeniły się w naszą rzeczywistość, zwłasz­cza moralną i religijną,
żyjąc wedle tego charyzmatu, jaki został wszczepiony w ich wspólnotę przez
Założyciela i jaki potwierdziła Stolica Apostolska. Ma ten charyz­mat rodowód
ewangeliczny i jest wyjątkowo bliski objawieniom św. s. Faustyny, a który Jan
Paweł II określił mianem „wyobraźni miłosierdzia”.
Wierność Bożemu przymierzu gwarantowała Narodowi Wybranemu
pokój i rozwój. Wierność swemu charyzmatowi leży u podstaw apostolskiego
oddziaływania naszych Sióstr Urszulanek.
336
„Prawy zamieszka w domu Twoim, Panie” (Ps 15, 1)
2. Kamień węgielny nowego tysiąclecia
A skoro wspominamy tutaj Jana Pawła II, warto przytoczyć fragment
Jego przemówienia, skierowanego do młodzieży w Toronto. Papież bardzo
głęboko przeżył śmierć setek osób podczas terrorystycznego ataku na wieżowce Nowego Jorku. I do tego nawiązał, mówiąc: „Nowe tysiąclecie rozpoczęło się od dwóch przeciwstawnych scenariuszy: jednym był widok rzesz
pielgrzymów, przybywających do Rzymu podczas Wielkiego Jubileuszu,
aby przejść przez święte drzwi, którymi jest Chrystus, nasz Zbawiciel
i Odkupiciel; a drugim terrorystyczny atak na Nowy York, obraz będący
swego rodzaju ikoną świata, gdzie zdają się panować wrogość i nienawiść
(…). (Rodzi się) pytanie: na jakich fundamentach mamy budować nową
(…) erę. Jedynie Chrystus jest kamieniem węgielnym (…). Dwu­dziesty
wiek często próbował budować bez tego kamienia węgielnego, zamierzał
zbudować miasto człowieka bez odniesienia do Niego. Wreszcie skończyło się to na zbudowaniu miasta przeciwko człowiekowi. (…) potrzebne
jest nowe pokolenie budowniczych, którzy kierują się nie strachem ani
przemocą, lecz pilnymi potrzebami prawdziwej miłości i umieją kłaść
kamień na kamieniu, aby budować w mieście człowieka miasto Boga (…)”
(Toronto, 27.07.2002).
Przed nami jawi się poważne zadanie. Mamy budować miasta, miejsca
zamieszkania lu­dzi jako miasta Boże. Święty Jakub pozostawił nam jeden list,
ale w nim zawarł ciekawe treści. W dzisiejszym fragmencie słyszeliśmy także
o górze, z której zstępuje wszelki dar doskonały. Pochodzi on od Najlepszego
Ojca, któremu nie może zbraknąć miejsca w naszych miastach, tych symbolicznych górach. Nie może zabraknąć ani w Warszawie, ani w Legionowie,
jak nie zabrakło w Nurcu Stacji, czy też w Gandino. Co więcej, spotykając się
z naszym Bogiem i Panem mamy większe możliwości wprowadzania słowa
w czyn i nie będziemy oszukiwali samych siebie.
Bowiem „religijność czysta i bez skazy wobec Boga i Ojca wyraża się
w opiece nad sierotami i wdowami w ich utrapieniach i w zachowaniu siebie
samego nieskalanym od wpływów świata” (Jk 1, 27). Tak pisze św. Jakub.
Czy możemy się dziwić, że przez całe stulecia ludzie pielgrzymują do Santiago
de Compostela, aby tam złożyć hołd jego doczesnym szczątkom, a właściwie, aby tam podziękować Panu Bogu, że ucząc nas dobrego postępowania, zapewnia swoją obecność, błogosławioną obecność wśród nas, w naszych
337
rok 2009
rodzinach, w naszych szkołach, w naszych zakładach pracy i wszędzie, gdzie
przebywa człowiek.
I co jeszcze? Nie możemy pominąć ostatniego napomnienia Apostoła,
żebyśmy zachowali się nieskalanymi od wpływów świata. Jakże często o tym
zapominamy. Zapominają rodzice i nauczyciele, wychowawcy, zapominają
młodzi i starzy. Czy mamy dzisiaj tutaj tłumaczyć, w czym się wyrażają
wpływy tego świata? Czy trzeba to tłumaczyć po tym wszystkim, co robiły
i robią totalitaryzmy, ideologie o zabarwieniu terrorystycznym, zło widoczne
w szerzeniu nienawiści do Boga i człowieka, a także przez ciągle powtarzane
próby oderwania człowieka od jego tożsamości, skłócenia go z Bogiem, otoczeniem i samym sobą?
Mówiąc o tym wszystkim poruszamy się w świecie ludzkim jakby bez
konkretnego progra­mu. Potrzebny jest tymczasem jakiś program religijnej
formacji ludzkiej dzieci, młodzie­ży, rodziców, mężczyzn i kobiet. I oto Siostry
Urszulanki ofiarują nam taki plan – bardzo odważny, ale jeszcze bardziej
potrzebny: promocję kobiety!
3. Jak więc jest z kobiecością?
Czy to potrzebne? Tysiące gazet zajmuje się tematyka kobiecą. Najczęściej
widzimy fotogra­fie kobiet na ekranie telewizyjnym. Owszem, nie ma zbyt
wielu kobiet w polityce, na pewnych stanowiskach, ale mając na uwadze
współczesne media, można by powiedzieć, że kobiety są wyjątkowo często
ukazywane i to w różnych sytuacjach i w różnych okolicznoś­ciach. Pojawieniu
się kobiety w różnych środowiskach nierzadko towarzyszy swego rodzaju
„szum medialny”.
To jednak nie oznacza, że współczesne kobiety są naprawdę szczęśliwe!
Zwłaszcza, że stale dają o sobie znać różne kryzysy. Wciąż się mówi o kryzysie małżeństwa, rodziny, wychowania. Oczywiście, gdyby tak temu wszystkiemu uważniej się przyjrzeć, okaże się, że to nie małżeństwo, że to nie
rodzina doświadczają kryzysu. A kryzys jako taki dotyczy człowieka, dotyczy
mężczyzny i kobiety. To współczesny człowiek bardzo się pogubił. Niekiedy
ma nawet wątpliwości, kim jest i zapomina łatwo o tym, co znaczy być
człowiekiem.
Jan Paweł II był tego świadom, dlatego w swoim nauczaniu chętnie
odwoływał się do Objawienia Bożego, aby ratować tożsamość ludzką, aby
338
„Prawy zamieszka w domu Twoim, Panie” (Ps 15, 1)
pomagać w odkrywaniu ludzkiej godności. I w tym celu jakby prowadził
nas wszystkich do Chrystusa, przypominając, że bez Jego pomocy człowiek
nie jest w stanie zrozumieć siebie samego. To samo odnosi się do mężczyzn
i do kobiet. A ponieważ uczestniczymy w radoś­ci powstawania Centrum
Promocji Kobiety, z tego to względu wypada w sposób szczególny ten aspekt
podkreślić.
Papież Jan Paweł II bowiem, zwracając się do kobiet, odwoływał się
do osoby Matki Bożej, jako Tej, która potrafiła rozpoznać wolę Bożą i jako
Tej, która miała szczęście przebywać blisko swego Syna, Jezusa Chrystusa.
To dzięki temu była też w stanie godnie wypełniać swoją misję Kobiety
i Matki. Wydaje się, że Jan Paweł II z miłością wpatrując się w przykład
Maryi, zwłaszcza na modlitwie różańcowej, lepiej od­czuwał wielkość geniuszu kobiecego, geniuszu kobiety. Rzadziej więc mówił o słaboś­ciach moralnych, o niedostatkach w formacji kobiet, ale częściej akcentował wielkość
zaufania Stwórcy względem kobiety, a owocem tego zaufania między innymi
jest geniusz kobiety. Ten geniusz najbardziej jest czytelny w miłości i przez
miłość. Ten geniusz daje o sobie znać w wyjątkowo czujnej obecności kobiety
w życiu i przy życiu. Ten geniusz jest źródłem pokoju rodzinnego i szczęścia
domowego. I to wszystko jawi się przed nami dzisiaj, przy okazji poświęcenia
i wmurowania kamienia węgielnego pod Centrum Promocji Kobiety, tutaj
w Legionowie!
4. Z ufnością patrzymy w przyszłość
Bogu niech będą dzięki za to nowe Nazaret i nowe Betlejem, nową
Jerozolimę i nową Kalwarię, za ten nowy wielkanocny poranek. Symbolicznie
kierujemy naszą uwagę ku tym miejscowościom, które w jakiś sposób ukazują nam wielkość geniuszu kobiety, w tym wypadku widoczny w życiu
i postępowaniu Matki Najświętszej. Naszym marzeniem byłoby, aby
to samo można było powiedzieć o każdej miejscowości w Polsce, a jeszcze
bardziej o każdym rodzinnym gnieździe i o każdym miejscu pracy współczesnej kobiety.
I mamy nadzieję, że tak będzie, między innymi dzięki temu Centrum.
Niech więc Chrys­tus błogosławi idei i pracy Sióstr Urszulanek. Niech Matka
Najświętsza otacza to dzieło swoją opieką. I niech będzie jak najwięcej kobiet,
które dumne ze swego geniuszu, we współ­pracy z łaską Bożą – podejmą
339
rok 2009
to wspaniałe dzieło odnowy świata przez odnowę czło­wieka, każdego człowieka, bo każdy człowiek przychodzi na świat dzięki kobiecie.
A wówczas treść dzisiejszej Ewangelii stanie się naszym tworzywem.
Miłość bowiem kobiet, żon i matek, zakonnic i zajmujących różne stanowiska kobiet ułatwi nam wszystkim większą troskę o nasze sumienia, o nasze
dusze, aby z wnętrza serca ludzkiego pochodziło dobro, tylko dobro! Amen.
340
Święty Franciszek w służbie cywilizacji
miłości
800-lecie zatwierdzenia Reguły
Kraków, dn. 2 października 2009 r.
Bracia i Siostry!
1. Święci nadzieją Kościoła!
Jeden z bardziej znanych współczesnych historyków – Jacques Le Goff,
w nawiązaniu do na pozór wciąż malejącego oddziaływania duchowości
św. Franciszka, dokonuje wyjątkowego wyznania. Pisze bardzo szczerze:
„Mimo że wywodzę się z kręgów naukowców historyków, pozwolę sobie
szczerze powiedzieć, że nie będąc osobiście ani praktykującym, ani wierzącym, podziwiam sposób, w jaki Kościół ratuje się dzięki któremuś ze swoich
synów. Wydaje mi się, że obecność takich synów jak Franciszek, w historii
Kościoła, pozwala chrześcijaninowi na wiarę w Ducha Świętego. (...). Święty
Franciszek jest zadziwiającym przykładem człowieka otwartego w stronę
nowego społeczeństwa, ze wszystkimi jego niedostatkami i sprzecznościami.
Jest On bowiem człowiekiem, który obserwuje z sympatią, z miłością, bez
odrzucania ludzi swojego czasu, pełnych jednocześnie grzechów i piękna jako
stworzenia. Jest to niechybnie apostoł nowego społeczeństwa. Ale, równocześnie, wyraża sprzeciw w stosunku do tego wszystkiego, co może prowadzić
do niewłaściwej ewolucji w tych sprawach, a w szczególności mając na uwadze tych, którzy pożądają i zabiegają na rzecz zwycięstwa «królestwa pieniędzy». Wydaje mi się, że w Franciszku w cudowny sposób współistnieją
341
rok 2009
dwie postawy, które normalnie nie znoszą się nawzajem: a więc – otwartość
i sprzeciw” (P. Mattei, San Francesco, w: „30Giorni”, nr 10/2000, [10.2000],
s. 66-68].
Tego rodzaju zachowanie św. Franciszka sprawia, że od ośmiu wieków
jest on wciąż wyjątkowo duchowo obecny w Kościele, dzięki swojej otwartości na czasy i ludzi, ale też wskutek swojej zdecydowanej wierności dziedzictwu ewangelicznemu, że to właśnie on może być patronem wielu inicjatyw
w życiu religijnym, w świecie kultury i nauki, jak i w działalności gospodarczej, względnie politycznej. Jest on tym patronem, który otwiera ludziom
oczy na dobro, obecne w nich i obok nich i wypowiada jasno swoje „nie”
w odniesieniu do zła, które równie może być w człowieku i obok niego.
Taka postawa sprawia, że świętość Franciszkowa ma wymiar powszechny,
a kiedy trzeba było znaleźć miejsce na spotkanie przedstawicieli większości
wierzeń, religii i wyznań wybrano Asyż, o czym pisze ks. Jacek Bolewski,
jezuita: „Nie jest chyba dziełem przypadku, że właśnie Franciszek z Asyżu
– święty, który bardziej niż inni naśladowcy Jezusa wcielił w życie ducha
Ewangelii – wyraża zarazem najbardziej uniwersalny wymiar doświadczenia
religijnego, tak że przedstawiciele innych religii odnajdują w nim swoje „własne” wartości. Mógł zatem św. Franciszek patronować pierwszemu modlitewnemu spotkaniu przedstawicieli religii świata, na które Jan Paweł II zaprosił ich na jesieni 1986 roku do Asyżu” (Tajemnica chasydów, w: „Przegląd
Powszechny”, nr 3 (799)/1988, [03.1988], s. 401).
2. Moc św. Franciszka płynie z Ewangelii
Od tamtego asyskiego spotkania, tak bardzo upragnionego przez
sł. B. Jana Pawła II, upłynęło już wiele lat. Dorasta zupełnie nowe pokolenie
ludzi, pokolenie Ojca Świętego. I oto Jego duchowy Syn na ten rok jubileuszowy, zaprasza tutaj do Krakowa, jakby polskiego Asyżu, przedstawicieli
różnych wierzeń, religii, wyznań, ideologii. Jest więc dalszy ciąg. Ten dalszy
ciąg będzie trwał do końca świata, gdyż świętość Franciszka ma swoje korzenie głęboko zapuszczone w Ewangelię. A kiedy mówimy, że „w Ewangelię”,
to jesteśmy pewni, że w Jezusa Chrystusa, w Jego miłość i mękę.
Tak to widzi Jan Paweł II i tak to wyraził na Alwerni, górze Franciszkowych
stygmatów: „Stygmaty, blizny Chrystusowej męki na ciele Franciszka, były
szczególnym znakiem. Poprzez ten znak objawił się krzyż, który Franciszek
342
Święty Franciszek w służbie cywilizacji miłości
brał na każdy dzień w znaczeniu jak najbardziej dosłownym. Czyż Chrystus
nie powiedział: «Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie,
niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! (...) kto straci swe
życie z Mego powodu, ten je zachowa» (Łk 9, 25-24). Franciszek ogarnął całą
prawdę tego paradoksu. Ewangelia była jego chlebem powszednim. Nie tylko
słowa odczytywał, ale poprzez objawiony tekst pozna­wał Tego, który sam jest
Ewangelią. W Chrystusie bowiem objawia się do końca Boża ekonomia: «stracić» i «zyskać» w znaczeniu absolutnym. Swoim życiem Franciszek gło­sił i również dziś głosi zbawcze słowo Ewangelii. Trudno znaleźć świętego, którego orędzie przetrwałoby w takim stopniu próbę czasu (Alwernia, 17.09.1993).
Tę próbę czasu, szczęśliwie dla kolejnych pokoleń, orędzie Franciszkowe
przechodzi bez uszczerbków. Orędzie to znajduje w osobie św. Franciszka
bogate zaplecze. Patrząc od strony doczesnej dostrzegliśmy już jego otwartość
i wrażliwość na znaki czasu, czyli na dobro i na zło. Nie brakowało mu wierności względem Bo­żych przykazań i z nich wypływających zasad etycznych.
Co więcej, wypada zauważyć że jego podejście do świata miało zawsze charakter twórczy. Nie tylko podziwiał. Nie tylko się zachwycał. On chciał go
zmieniać, aby był lepszy, aby miłość miała dostęp do każdego serca i wpływ
na każdy przejaw życia.
Takie podejście ma szczególne zastosowanie w sytuacjach kryzysowych.
Tak to ujmuje Fausto Bertinotti wypowiadając się na łamach włoskiej „La
Repubblica” (09.11.2004), wprawdzie głównie nawiązuje do Kościoła, ale jego
uwaga odnosi się do wszystkich podobnych sytuacji: „Kiedy Kościół znajduje się w kryzysie, potrzebny jest św. Franciszek. Potrzebna jest jego łagodna
rewolucja, bez przemocy, ale zawsze radykalna, która z mocą ukaże problem
biednych i równości”. Mamy tutaj kolejną dziedzinę ludzkiego życia, w której
Biedaczyna z Asyżu może być użyteczny. I dlatego wydaje się, że w obecnej
dobie współcześni ekonomiści i społecznicy wiele mogliby się nauczyć od św.
Franciszka, a zwłaszcza tego, jak przeżywać problem biedy i równości, jak
też i wolności, odwołując się do środków ubogich i nie tracąc radykalizmu
w zaprowadzaniu sprawiedliwości.
3. Świętego Franciszka uniwersalizm
Przypatrując się wciąż patriarsze z Asyżu ani na moment nie możemy
zapominać o jego religijnej wizji świata i ewangelicznym wzorcu. On nie
343
rok 2009
wyobrażał sobie innego rodzaju życia, jak tylko ten, który byłby zbieżny
z Ewangelią. Wypada o tym przypominać często, gdyż to może nam ułatwić odważniejsze podejście do współczesnych prądów cywilizacyjnych,
do nowych prób ujarzmiania religii.
Na tę kwestię zwrócił uwagę Mubarak, prezydent Egiptu, muzułmanin,
w wywiadzie z dnia 17 czerwca 2007 roku, umieszczonym w książce, ofiarowanej papieżowi w czasie jego pobytu w Asyżu. Mówi tak: „Z mego punktu
widzenia nie ma walki cywilizacyjnej czy religijnej, ale ma miejsce walka interesów. Konflikty, których jesteśmy świadkami dzisiaj, znajdują swoje uzasadnienie w środowiskach politycznych zmierzających do panowania i niszczenia,
które biorą religię jako zakładniczkę i traktują ją instrumentalnie dla realizacji własnych planów. Cofając się wstecz do słów św. Franciszka i do tych, którzy naśladowali jego przykład w wieku XIII, możemy dostrzegać nadzieję.
Dzisiaj we wszystkich religiach są tacy, którzy podążają śladami świętych
i starają się budować mosty wśród wyznawców różnych religii, głosząc pokój
między cywilizacjami”.
Nie tylko chrześcijaństwo, nie tylko Kościół katolicki, ale jak się okazuje,
li­czne religie i wyznania nawiązując do św. Franciszka, uważają go za tego,
który na czasy wojen wszelkiego rodzaju – przychodzi z lampą pokoju, której
siła światła zawsze zależy od miłości do Boga i człowieka, od troski o to, aby
miłość była kochana.
A jak mamy tę miłość odkrywać, podpowiada nam Pius XI w encyklice
o św. Franciszku. Oto jego słowa: „Dopiero na tle wszystkich cnót (...), na tle
owej surowości życia i apostolstwa pokuty, na tle wszechstronnej działalności, podjętej z nadludzkim wysiłkiem dla dokonania społecznego odrodzenia, wyłania się św. Franciszek takim, jakim był naprawdę, nie tylko jako
przedmiot podziwu, ale raczej jako wzór do naśladowania dla rzesz chrześcijańskich. Mieniąc się «heroldem wielkiego Króla» zmierza do tego celu,
aby ludzi przetworzyć przez ewangeliczną miłość Krzyża, a nie do tego, aby
z nich porobić tylko sentymentalnych marzycieli, rozmiłowanych w kwiatkach, ptaszkach, jagniętach, rybach i zajączkach” (Rite expiatis, 40).
Papież Pius XI ogłaszając powyższą encyklikę, kierował się również
pragnieniem, aby nie dopuścić do swego rodzaju spłaszczenia świętości
Franciszkowej. Widać to wyraźnie już w zakończeniu powyższego cytatu,
ale też na innych stronach mówi o tym nawet znacznie mocniej, jako że:
344
Święty Franciszek w służbie cywilizacji miłości
„...dzisiaj u wielu ludzi, nasiąkłych zarazą światowości, weszło w zwyczaj,
iż naszych bohaterów ograbiają z promiennej świętości, a na­tomiast spychają ich do poziomu naturalnej tylko wyższości, jako wyznawców beztreś­
ciowej jakiejś i mdłej religijności, jak gdyby to byli ludzie dlatego pochwał
i wy­niesienia godni, że położyli wyborne zasługi dla postępu nauki…”
(tamże, 29).
4. Świętego Franciszka wpływ na kulturę i naukę
Ta zdecydowana postawa papieża, wyjątkowo życzliwego Polsce, nie może
budzić zastrzeżeń. Istotnie bowiem, zdarza się często tak, że ograbia się wielkich ludzi Kościoła, a zwłaszcza świętych z tego, co było fundamentem ich
wielkości, ich żywej więzi z Chrystusem, najmocniej wyrażonej przez św. Pawła
w słowach: „teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20).
Z próbami pomniejszania ludzi Kościoła spotykamy się i w naszej rzeczywistości. Większość podręczników do historii czy literatury, albo zwyczajnych rozpraw czy naukowych wywodów, nie umieszcza przed nazwiskiem naukowca, badacza, twórcy zwykłego tytułu „ksiądz”, „ojciec” albo
„brat” lub „siostra”. To samo da się powiedzieć o nazwach ulic. Włodarze
miast, jakby kontynuując minione zakazy, boją się podać, że jest to ulica
„księdza”, „świętego” albo „świętej”. A przecież nie są to jedynie jakieś nieokreślone tytuły, bez większego znaczenia. One same z siebie już wskazują na źródło wielkości tychże osób, na źródło ich twórczości i naukowych
osiągnięć.
To prawda, wielu spośród wybitnych duchownych miało również naturalne zdolności, kwalifikacje czy talenty. W wypadku wszakże wielkości
Biedaczyny z Asyżu i jemu podobnych świętych wypada wciąż przypominać
o znaczeniu życia duchowego, o roli formacji ewangelicznej i wadze postawy
modlitewnej. I w takim wypadku obecność świętego w świe­cie twórczości,
kultury i nauki ma niesłychanie istotne znaczenie. O jego wpływie na twórcę
możemy się przekonać śledząc przemiany wewnętrzne jednego z laureatów
nagrody Nob­la – Samuela Becketta, piszącego równie dobrze po angielsku jak
i po francusku. Otóż wybitny krytyk literacki John Calder w czasie laudacji
noblowskiej przedstawił go jako współczesnego św. Franciszka. Było to wielkim zaskoczeniem dla uczestników uroczystości. Samuel Beckett był pisarzem, który nie identyfikował się z wiarą. Według krytyka „przypuszczalnie
345
rok 2009
największą przysługą i pociechą jakie Beckett niesie swoim czytelnikom,
polega na zasadniczym dlań przeświadczeniu, że klęska jest losem człowieka,
że jest to sytuacja nieunikniona, dotycząca na równi tych, których życie złamało, jak i tych, którzy osiągnęli sławę i bogactwo, a już szczególnie artystów. Tej myśli, wyrażonej w twórczości tuż powojennej, towarzyszy gniew,
a w późniejszym pisarstwie występuje ona w przebraniu stoickiej rezygnacji.
Nikt nie powinien poczuwać się do winy z powodu braku sukcesu. A skoro
wszystko bez wyjątku jest skazane na klęskę, nie ma sensu być chciwym,
egoistycznym, zab­orczym. Beckett powiada nam, że powinniśmy używać
największego daru ludzkości, to jest zdolności do komunikowania się, byśmy
dzielili się z innymi tym, co mamy” (R. Gorczyńska, Rozmowa mistrza Samuela
ze śmiercią, w: „Kultura”, nr 6 (513)/1990, s. 130-151).
Są różne drogi, którymi ludzie zbliżają się do Boga, do innych osób
i do siebie samych. Być może jedną z nich przemierzył w swojej twórczości
i w życiu Samuel Bec­kett. Ale końcowy wniosek, myśl w nim zawarta, jest
czymś wspólnym. Okazuje się, że my wszyscy powinniśmy się uczyć wzajemnego komunikowania i dzielenia się. Bo jest to miłość. Opisana inaczej,
różnie przedstawiona literacko, ale w samej swojej istocie chodzi właśnie o to.
I to w tej dziedzinie Franciszek okazał się mistrzem ponadcza­sowym.
5. Franciszkowe przesłanie
Franciszek umiał i lubił rozmawiać z Bogiem. Dzięki spotkaniu z żebrakiem nauczył się rozmawiać z ludźmi biednymi. Trubadur Wilhelm Divini
wprowadził go w świat kultury. Jakobina z Settesoli pokazała mu salony.
A już we własnej rodzinie zakonnej przez obcowanie ze św. Antonim i św.
Bonawenturą dobrze przypatrzył się nauce i jej roli w dziele ewangelizacyjnym. Te wszystkie dziedziny życia były bliskie św. Franciszkowi i każdą
z nich oddzielnie, a wszystkie razem postrzegał oczyma wiary, jako te wyjątkowe przestrzenie Bożej obecności i ludzkiego bytowania.
Wszystko witał z radością i przed wszystkim otwierał swoje serce, marząc
tylko o jednym, dążąc tylko do jednego, aby miłość była kochana. Może
z tego powodu jawi się Biedaczyna z Asyżu przede wszystkim jako poeta
i to poeta chrześcijański. Do tego faktu nawiązuje węgierski dziennikarz
zwracając się do János Pilinszkyego węgierskiego literata z pytaniem: czy on
się czuje poetą chrześcijańskim? Pisarz odpowiedział:
346
Święty Franciszek w służbie cywilizacji miłości
„– Odpowiem ci, że nie jestem poetą chrześcijańskim, ale pragnąłbym
nim być. To jedna z najtrudniejszych rzeczy na świecie. Możliwe, że kiedyś
ludzie zdadzą sobie sprawę, że św. Franciszek z Asyżu był ostatnim.
– A hiszpańscy poeci baroku, Niemcy, Francuzi, Anglicy nie byli chrześcijanami? A św. Jan od Krzyża?
– ...św. Jan od Krzyża! Oczywiście, oczywiście!
– Czyli św. Franciszek z Asyżu nie był ostatnim chrześcijańskim poetą”
(L. Szabó, Rozmowa z Janoszem Pilinszkym, w: „Zeszyty Literackie”, [1985], s. 58).
Radosna to wiadomość, chociaż mamy prawo mieć żal do węgierskiego
dziennikarza, że nie zna Jana Kochanowskiego, ale też i Cypriana Kamila
Norwida i wielu innych polskich poetów chrześcijańskich, ze współczesnym
ks. Janem Twardowskim na czele.
Mimo to jest nadzieja, że chrześcijaństwo nadal będzie miało swoje miejsce w różnych dziedzinach życia. I będzie pełniło tę szczególną misję, którą
w Starym Testamencie Pan wyznaczył aniołom, jak to przypomina Księga
Wyjścia: „Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej
drogi i doprowadził cię do miejsca, które ci wyznaczyłem. Szanuj go i bądź
uważny na jego słowa” (Wj 23, 20). A my mamy o tym pamiętać, jak i o tym,
że to właśnie aniołowie wpatrują się w Oblicze Ojca w niebie (por. Mt 18, 10).
W Nowym Testamencie niektóre zadania anielskie przejęli święci. A to oznacza, że i my jesteśmy zaproszeni do ukazywania dróg, przestrzegania przed
niebezpieczeństwami, aby jak najwięcej ludzi mogło kontemplować Boże
oblicze.
I tak, jak aniołowie nam towarzyszą przez życie, niech dzieje się podobnie z ewangelicznym orędziem, które dociera do nas przez posługę świętych,
a św. Franciszka w szczególności, ale też nie zapominajmy o jego następcach. A czy nie powinniśmy zastanowić się niekiedy nad tym, aby podjąć
jego misję? Stać się tymi następcami? Skoro on nie jest ostatnim, skoro wspomagają nas aniołowie...? A więc jest nadzieja! Niech będzie Bóg uwielbiony
w swoim synu Franciszku, dzięki któremu wciąż darzy ludzi nadzieją! Amen.
347
„Raduj się” (Łk 1, 28)
Święcenia kapłańskie o. Remigiusza Grzegorza Lewandowskiego OFM Cap.
Asyż, dn. 7 grudnia 2009 r.
Bracia i Siostry!
1. „Gdzie jesteś?” (Rz 3, 9).
Zasłuchani w teksty Pisma Świętego, odczytane przed chwilą, i to w miejscu, gdzie św. Franciszek przypomina nam, jak należy przyjmować Słowo
Boże, zechciejmy, Jego czcigodni Synowie i Córki, liczni Goście, droga
Rodzino i Ty, br. Remigiuszu, postawić to pytanie, jakie postawił Pan Bóg
Adamowi: „Gdzie jesteś?” (Rdz 3, 9). A ponieważ my wszyscy jesteśmy tutaj
na Twoje zaproszenie, kochany Diakonie, więc to pytanie w pierwszym rzędzie należy odnieść do Ciebie. „Gdzie jesteś?”.
Możemy się domyślać, co powiesz: „Jestem w Bazylice św. Franciszka!”.
To takie oczywiste, ale niezupełnie, gdyż ta bazylika znajduje się w miejscu, gdzie św. Franciszek często rozmawiał z Panem. On doświadczył zjawiska krzewu płonącego, on też przeżywał doświadczenie Syjonu. On bowiem
tutaj słyszał anielskie pienia i tu widział Gwiazdę Betlejemską. Ale był też
w Nazarecie, a potem wchodził na Tabor. W jego krótkim życiu był wreszcie
Wieczernik i Kalwaria! Nie powtórzył błędu Adama, choć kusiła go sława
i ziemska wielkość. W tym duchu i z takim nastawieniem i my włączyliśmy
się tutaj w rozmowę z naszym Najlepszym Ojcem.
348
„Raduj się” (Łk 1, 28)
2. Miejsce zawierzenia
Święty Franciszek całkowicie zawierzył Panu i poszedł za Nim. Zostawił
wszystko, co materialne. Całą swoją nadzieję złożył w Chrystusie, zapominając o swojej woli. I dlatego tak spokojnie mógł powtarzać za św. Pawłem:
„Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa,
który napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach
niebieskich w Chrystusie” (Ef 1, 3).
Aż nadszedł czas, gdy słowom tym nadał kształt Słonecznej Pieśni; identycznej w treści, ale nieco rozjaśnionej błękitem umbryjskiego nieba! A więc
„Gdzie jesteś?”. Jesteś na Franciszkowej drodze i za chwilę ukończysz diakońską służbę zgodnie z wolą Bożą i w duchu posłuszeństwa Kościołowi.
3. Oddanie się Chrystusowi
Ma to miejsce w Roku Kapłańskim. Tak chce następca Innocentego III,
który osiemset lat temu zatwierdził Franciszkowy sposób życia i papieża
Honoriusza III, który dał ostateczną aprobatę. Kolejny Zastępca Pana Jezusa
na ziemi pragnie, abyśmy nieco głębiej zastanowili się nad kapłaństwem. Jego
zaś bezpośredni poprzednik Jan Paweł II powie, że kapłaństwo jest darem
i tajemnicą.
Przenieśmy się teraz do Nazaretu, podążając za tekstem dzisiejszej
Ewangelii. Maryja, młoda dziewczyna, była zdumiona, gdy usłyszała Bożą
propozycję, przekazaną przez Archanioła Gabriela! Nie wszystko po ludzku
zrozumiała. To była dla niej tajemnica, ale też i dar. Dar wielki.
Maryja wszakże uświadomiła sobie jedno, że tak chce Bóg, tak chce najlepszy Ojciec i taka jest wola Boża. I dlatego wypowiedziała swoje – i nasze
w pewnej mierze – fiat. Niech się tak stanie. A co było potem, to już nie
tyle od niej zależało, ale od Najlepszego Ojca. Na ziemię zstąpił Syn Boży.
Zbawienie zapukało do ludzkich serc! I stało się największym i najważniejszym wydarzeniem w dziejach świata.
4. Kapłaństwo to ciągłe fiat
I oto dzisiaj powtarza się coś z Nazaretu. Bracie Remigiuszu, stoisz przed
wielką tajemnicą i jeszcze większym darem! Czy wszystko z tego rozumiesz?
Miałeś wspaniałych wychowawców i nauczycieli, a jednak tajemnica pozostaje sobą, może dar nieco wydaje się być większy.
349
rok 2009
Ważne jest jednak to, abyś zgodził się z faktem, że taka jest wola Boża.
A następnie, że powiedziałeś swoje fiat już wtedy, gdy pierwszy raz Pan
do Ciebie zapukał, a w dniu dzisiejszym to fiat wprowadzasz w całe swoje
życie! Jakże owocne jest bycie sługą Pańskim!
5. Radujmy się tym kapłaństwem
Archanioł Gabriel wchodząc do Maryi pozdrowił Ją słowami: „Raduj się”
(Łk 1, 28). Pan jest z Tobą, bracie Remigiuszu! Stajesz się uczestnikiem niezliczonych łask! Bądź wdzięczny Panu i raduj się! Twój kapłański adwent
dobiega końca! Maryja w tajemnicy Niepokalanego Poczęcia jest w tej bazylice razem ze św. Franciszkiem i wielką rzeszą jego sióstr i braci! Jest też tu
twoja rodzina, bliscy i przyjaciele. I jesteś wśród kapucyńskich braci z umbryjskim Prowincjałem na czele. Raduj się serdecznie, bo będziesz uczestniczył
w posłannictwie Maryi, sprowadzając Pana Jezusa do ołtarzowego żłóbka.
Pamiętaj o tym i wciąż powtarzaj: „Oto ja – sługa Pański, niech mi
się dzieje według woli Bożej!”. A skoro będziesz tak czynił, to masz prawo
uczestniczyć w pozdrowieniu anielskim. Ewangeliczne „Raduj się” pozostanie
takim na zawsze. „Raduj się” wciąż! A my radujemy się z Tobą!
Amen.
350
rok
2010
Sanktuarium Trójcy Przenajświętszej i św. Anny
w Prostyni
Gdy nadzieja nie sprawia zawodu
(Rz 5, 1-8; J 10, 11-18)
Msza Święta dziękczynna po kanonizacji o. Damiana de Veuster
Polanica Zdrój, dn. 19 kwietnia 2010 r.
Drodzy Bracia i Siostry!
1. Świętujemy dzisiaj nadzieję
Niech będzie Bóg uwielbiony w tym naszym dzisiejszym zgromadzeniu.
Obecność Księdza Biskupa, tak wielu ojców i braci z Rodziny Sercańskiej,
licznych gości nie tylko z Polski, pozwala nam w tym okresie paschalnym
odświeżyć sobie wizję Wieczernika; nie z racji na architekturę, ale ze względu
na ten wyjątkowy duchowy nastrój, którego źródłem jest wdzięczność.
„Bądźcie wdzięczni!” (Kol 3, 15) – jakże często to Pawłowe wezwanie daje
o sobie znać. A przesłanek jest wiele.
Dzisiaj dziękujemy za kanonizację o. Damiana! Wszystko już wiecie
o nim, ja sam mogę się przyznać, że pierwszą książkę o nim przeczytałem
w roku 1954. Jakże to dawno. Ale powracając do tego, co nas szczególnie
w ten wieczór łączy z osobą nowego Świętego, nie możemy się zatrzymać
jedynie na tym ogólnikowym stwierdzeniu. Owszem, my dziękujemy za jednego z najwspanialszych ludzi XIX wieku, bliskiego nam choćby przez podobieństwo do św. Maksymiliana. Trzeba wszakże zrobić krok naprzód i powiedzieć, że my tutaj zgromadzeni dziękujemy Panu Bogu za nadzieję.
Nadzieja na zwycięstwo dobra nad złem, życia nad śmiercią – jest nam
potrzebna jak powszedni chleb. To zauważył Apostoł Narodów i o tym pisał
353
rok 2010
z myślą o nas w Liście do Rzymian, gdy kierował i kieruje naszą uwagę na osobę
Jezusa Chrystusa, gdyż to dzięki Niemu „uzyskaliśmy przez wiarę dostęp
do tej łaski, w której trwamy i chlubimy się nadzieją chwały Bożej” (Rz 5, 2).
A potem jakże ważne przypomnienie, abyśmy się nie lękali, ponieważ „chlubimy się także z ucisków, wiedząc, że ucisk wyrabia wytrwałość, a wytrwałość
wypróbowaną cnotę, wypróbowana cnota zaś nadzieję. A nadzieja zawieść
nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha
Świętego, który został nam dany” (Rz 5, 3-5).
2. Ale wszystko zaczyna się od miłości
Nie ma więc mowy o nadziei bez miłości. Tę miłość odnajdujemy
w Jezusie Chrystusie, a w czasie wielkanocnym jest ona wyjątkowo widoczna.
To od jej ukazania zaczyna się Triduum paschalne, czyli Wielki Czwartek.
Z jednej strony ustanowienie sakramentów Eucharystii i kapłaństwa, a także
mycie nóg Apostołów, a z drugiej odważna decyzja podjęta w czasie modlitwy w Ogrójcu – wszystko to razem wzięte jakże wiele nam mówi o miłości.
Dzisiejsza ewangelia obecność tej miłości odnosi do posługi Dobrego
Pasterza. Tak to zresztą tłumaczy sam Pan Jezus. Jest On Dobrym Pasterzem
i dlatego nikt z ludzi nie jest Mu obojętny. Martwi się o bezpieczeństwo tych,
którzy są razem z Nim, poszukuje tych owiec, które pogubiły się. Pragnie,
aby ludzie jednoczyli się w miłości, aby była jedna owczarnia i jeden pasterz.
Nie lęka się podzielić własnym doświadczeniem, wskazując na własną miłość
do Ojca i Ojca do Niego. To w tej miłości ma swoje korzenie Jego decyzja,
aby oddać życie za innych. Czyni to w pełni dobrowolnie.
Ojciec Święty Jan Paweł II w homilii przygotowanej na dzień 15 czerwca
1999 roku, którą z powodu choroby papieża odczytał jego następca na krakowskiej stolicy biskupiej, pisze: „Dlatego też, gdy słyszymy dziś Chrystusową
przypowieść o dobrym pasterzu, zdajemy sobie sprawę, że te słowa stanowią jakąś miarę, którą należy przykładać do dziejów Kościoła. Chrystus
jest Królem pasterzy, a w ciągu dziejów różni pasterze powoływani przez
Niego urzeczywistniają Jego królestwo”. Co więcej, papież dodaje: „Jeżeli
obejmujemy dziś myślą i sercem wszystkich, którzy jako pasterze urzeczywistniają w tym Kościele Królestwo Chrystusa, to w dziejowej perspektywie widzimy nie tylko kapłanów, ale również niezliczone rzesze
ludzi świeckich”.
354
Gdy nadzieja nie sprawia zawodu
I w ten sposób dochodzimy do tego, co się działo, co się stało na wyspie
Molokai wśród Kanaków, gdy dotarł na nią o. Damian de Veuster, twardy
Flamandczyk, z liczącej ośmioro dzieci rodziny rolników, mieszkających we
wsi Tremeloo, w pobliżu Leuven, miasta z jednym z najbardziej znanych
na świecie uniwersytetów katolickich.
Była to stosunkowo zamożna rodzina, a jednocześnie głęboko religijna. Dwie córki wstąpiły na drogę życia zakonnego, a także August, starszy brat nowego Świętego, który przyjął imię Pamfilusa w nowopowstałym Zgromadzeniu Księży Najświętszych Serc Jezusa i Maryi. Do tej samej
rodziny zakonnej wstąpi wkrótce drugi syn państwa de Veuster, Józef, który
w dniu obłóczyn zakonnych (02.02.1959 r.) przyjmie imię Damiana. Miał
wtedy zaledwie dziewiętnaście lat (ur. 03.01.1840 r.). Rodzice mieli nieco inne
plany co do przyszłości Józefa, ale spokojnie przyjęli jego wyznanie o pójściu
drogą starszego brata. I na tę przyszłość udzielili swego błogosławieństwa.
Młodego Damiana czekało przygotowanie do kapłaństwa. Napotykał
na pewne kłopoty z nauką, stając się w tym podobnym do św. Jana Marii
Vianney’a. Ale z pomocą Bożą wszystko szczęśliwie zostało przezwyciężone.
Damian zostaje kapłanem.
3. Miłość zaś ma wiele postaci
Najpierw jednak musi jeszcze studiować w Paryżu i Leuven. I czeka go
niesłychanie ważna decyzja. Z terytorium Wysp Hawajskich przyszła prośba
od miejscowego biskupa o misjonarzy. Przez przełożonych wytypowany został
starszy brat Damiana, ale ten zapada na tyfus. Wyjazd okazuje się niemożliwy. Z prośbą o możliwość pracy na misjach zwraca się Damian. Rodzice są
serdecznie tym przejęci. Niektórzy z bliskich pozwalają sobie na drobne złośliwości, przypominając, że miał on poważne trudności z nauką i wcale nie
chwytał w lot obcych języków.
Wolą Bożą było jednak, aby Damian został misjonarzem. I razem z liczną
grupą sercanów wyrusza okrętem na Hawaje. Była to długa podróż. Wielu
chorowało, ale nie Damian. On był najsilniejszy. Chętnie zastępował chorych i słabych. I często się modlił, o modlitwę prosił swoich rodziców, wysyłając lakoniczne listy z okrętu. Po 140 dniach dotarł do portu w Honolulu.
Czekają go tutaj święcenia kapłańskie, których udziela mu bp Maigret dnia
21 maja 1864 roku, w wigilię Zielonych Świątek.
355
rok 2010
Stopniowo poznaje ten piękny archipelag, aż w końcu zatrzyma się
na dłużej, do końca życia na Molokai, gdzie przebywało bardzo wielu trędowatych. W Europie ta choroba nie była już tak groźna, ale tam siała spustoszenie, budziła trwogę.
Najpierw kierował budową dwóch kościołów. Nie lękał się jakiejkolwiek pracy, Molokai wszakże budziło niepokój. Wypełnia z pogodą polecenia przełożonych. Wie, że czekają nań ludzie bardzo nieszczęśliwi. Dobrze
pamięta sens przypowieści o Dobrym Pasterzu. Wie, że miłości nie może
mu zabraknąć. Ona tutaj przybiera zupełnie inną postać, mało jest podobna
do miłości w krajach bogatych, gdzie ludzie są zdrowi. Ale przecież miłość nie
może zatrzymać się przed trudnościami. Żadna przeszkoda nie jest w stanie
powstrzymać miłości. Tego uczy nas Pan.
Odmawiając brewiarzowe pacierze kapłańskie każdego roku przypominał pewien fragment z kazania św. Leona Wielkiego, również dobrego
pasterza. Ten papież głosił to kazanie w okresie Wielkiego Postu, nawiązując do chętnego składania jałmużny. Mówił: „Nie obawiajcie się, że wydatki
z tym związane uszczuplą nasze mienie ponieważ już sama dobroczynność jest
wielkim bogactwem, a szczodrość nie może być pozbawiona środków tam,
gdzie Chrystus i karmi, i Sam jest karmiony. W każdym bowiem uczynku
miłosierdzia działa ta sama ręka, która łamiąc chleb zwiększa go, a rozdając
pomnaża jego ilość” (Kazanie 10, Wielki Post, 4-5).
Całe wieki dzielą św. Leona od św. s. Faustyny, a wydaje się, jakby żyli
w tym samym czasie, w czasie miłosierdzia. Jest to dla nas wielka zachęta,
abyśmy starali się zawsze otwierać na miłość Chrystusa i zabiegać o uczestnictwo w miłosierdziu. Molokai staje się wyspą miłosierdzia.
4. Na wyspie miłosierdzia
Ojciec Damian od chwili przybycia na wyspę Molokai aż do dnia odejścia
z tego świata, czyli do wielkiego poniedziałku 1889 roku całkowicie poświęcił się pracy charytatywnej, wpisując ją całkowicie w działalność ewangelizacyjną. Dzięki temu tej ostatniej nadał charakter najwyższej skuteczności.
Na ten temat wypowiedział się bardzo jasno sekretarz stanu Stolicy
Apostolskiej z czasów Piusa XI, gdy w roku 1936 już po przewiezieniu ciała Świętego do Leuven postanowili zabiegać o jego kanonizację.
Eugeniusz Pacelli, sekretarz stanu, późniejszy papież Pius XII napisze w liście
356
Gdy nadzieja nie sprawia zawodu
popierającym starania o wyniesienie na ołtarze: „Szczytna ofiara tego misjonarza, który życie swoje na dalekich Hawajach poświęcił służbie trędowatym
niosąc im pomoc duchową i fizyczną, pozostanie jedną z najpiękniejszych
stron apostolskiego działania naszych czasów” (B. Muth-Oelschner, Gdzie
miłość leczyła trąd, Warszawa 2009, s. 187).
Tej stronie chcemy się pokrótce przypatrzeć. Wprawdzie trąd, również
na Molokai obecnie nie jest tak groźny jak 150 lat temu, między innymi
dzięki postawie św. Damiana, ale przecież trąd może pojawiać się pod różnymi postaciami. I dlatego dobrze będzie zapamiętać tytuł biograficznej
o nim książki, z której został zaczerpnięty powyższy cytat: Gdzie miłość leczyła
trąd. Miłość jako lekarstwo, miłość jako moc, miłość jako zdrowie; różne są
odniesienia miłości, ale to pierwsze jest najbardziej wymowne.
A o. Damian na Molokai nie próżnował. Całymi dniami, a nawet
nocami odwiedzał chorych, dodawał im ducha, szukał pomocy i to we
wszystkich możliwych dziedzinach, a przede wszystkim niósł im miłość.
Oczywiście, to doprowadziło do tego że sam misjonarz zaraził się trądem.
I oto już w czasie choroby mógł przeżyć nawet tu na ziemi wyjątkowo radosne chwile.
Sławny bowiem podówczas malarz angielski wiele słyszał i czytał
o o. Damianie. Znał skutki trądu. Widział to w Indiach i dlatego udał się
na Molokai, aby osobiście poznać naszego sercanina. I jakież jego było zaskoczenie. Malarz sądził, że zobaczy i tam istne piekło: „Teraz jest w najwyższym stopniu zdumiony z powodu czystych domów, otoczonych małymi
ogródkami. Widzi przyjaznych ludzi, którzy w sposób widoczny promienieją
radością i pokojem; jest to dla niego sprawiający ulgę kontrast w zestawieniu
z okropnościami, które omal nie pokonały go w indyjskich osiedlach trędowatych. Obserwuje, jak Hawajczycy siedzą na swoich progach, zabawiają
się, zagadują przechodzących, ugniatają swoją „poi”, albo też jadą na małych
koniach z Kalawao do Kalaupapa. Stary mężczyzna, którego odwiedza
w szpitalu, wywiera na nim szczególne wrażenie, kiedy zapewnia, że jest po
prostu wdzięczny za swoją chorobę, gdyż ochroniła go przed wieloma cierpieniami” (tamże, s. 165-166).
Okazuje się, że miłość sprawia cuda. Pełna poświęcenia działalność
o. Damiana przyniosła piękne owoce. Ci chorzy ludzie poczuli się jednak
sobą. Mimo dramatycznej sytuacji zdrowotnej, a może dzięki niej, bliższym
357
rok 2010
okazał się dla nich Jezus Chrystus Ukrzyżowany, ale i Zmartwychwstały,
zawsze pełen miłosierdzia.
5. Trędowaci są wśród nas
Trąd jako choroba ludzkiego ciała jest już coraz mniej groźny. Ale trąd odnoszący się do ludzkich sumień zaczyna być wyjątkowo niebezpieczny. To miał
na myśli Ojciec Święty Benedykt XVI, kiedy w czasie Mszy Świętej kanonizacyjnej w nawiązaniu do posługi miłości, praktykowanej przez św. Damiana
powiedział, że nowy Święty „zachęca nas, abyśmy widzieli trąd, który zniekształca człowieczeństwo naszych braci i dziś nadal wymaga od nas – bardziej
niż naszej hojności – miłosiernej obecności i posługi” (Watykan, 11.10.2009).
Ten trąd uderza w małżeńską wierność i miłość rodzinną. Ten trąd zabija
jakże wiele dzieci nienarodzonych. On prowadzi do eutanazji. On wiedzie ku
temu, aby przed narodzeniem kwalifikować dzieci na te, które warto urodzić
i na te, które nie powinny przyjść na świat. Ten trąd uderza w wychowanie
dzieci i młodzieży, zmierza do pozbawienia ich wolności ducha poprzez różnego rodzaju uzależnienia.
Z tym trądem spotykamy się we współczesnej gospodarce, która stawia wyłącznie na zysk. Daje on znać w świecie polityki, afiszując się niemal
na każdym kroku bezbarwnym cynizmem. Trądu nie brakuje w wielu przejawach kultury, a już zwłaszcza świat mediów coraz bardziej staje się opanowany przez ten swoisty trąd niszczący poczucie sprawiedliwości, uczciwości,
faworyzujący na każdym kroku kłamstwo i erotyzm.
Ten trąd należy widzieć. Trzeba go ściśle określać i trzeba go leczyć.
Dzisiejsze uroczystości niech staną się gorącym apelem do wszystkich ludzi
dobrej woli, do reprezentantów wszystkich środowisk, o których była mowa
wyżej, do mieszkańców wsi i miast, do wymuszanej przesłankami gospodarczymi emigracji, do każdej kobiety i każdego mężczyzny: nie traćmy nadziei.
Nawołuje nas do tego Chrystus Zmartwychwstały i Miłosierny zarazem.
Nawołuje nas za pośrednictwem św. Damiana i tych trędowatych, którzy
dzięki jego posłudze nie poddali się fizycznej słabości.
6. A zwycięstwo nad trądem jest w nas!
Tuż przed swoją śmiercią św. Damian pisał do brata, do tego brata, którego zastąpił na Hawajach, do tego brata, który obiecywał go odwiedzić,
358
Gdy nadzieja nie sprawia zawodu
ale nigdy do niego nie dotarł, to wszystko wszakże nie miało znaczenia dla
Świętego, który potrafił kochać: „Z powodu choroby, którą mi Bóg zesłał,
nie mogę więcej tak dużo pisać jak wcześniej ani do Ciebie, ani do rodziny.
Wy natomiast musicie pisać do mnie tak często jak przedtem, a właściwie jeszcze częściej (...) jestem nadal szczęśliwy i zadowolony, i jakkolwiek
choroba postępuje, mam tylko jedno życzenie, wypełnić najświętszą wolę
Boga (...). Przy ołtarzu, do którego mogę jeszcze codziennie przystąpić (jeżeli
nawet z pewnymi trudnościami), nie zapominam o żadnym z Was (...)”
(B. Muth-Oelschner, dz. cyt., s. 171-172).
Święty Damian już nie może pisać. Nie może do nas mówić. Czeka na to,
co my zrobimy. I apeluje do nas, żebyśmy się czuli szczęśliwi i zadowoleni.
Nie poddawali się skutkom współczesnego trądu. Ale pragnęli jednego, jak
najlepiej wypełnić Bożą wolę.
Ten apel kieruje przede wszystkim do nas tutaj zgromadzonych.
Podejmujmy go z wdzięcznością. Ten apel od zawsze jest skierowany do was,
Ojcowie i Bracia ze Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi. A my
wam dziękujemy za wasze świadectwa, którymi ubogacacie diecezję świdnicką i wiele innych diecezji, jak i naszą drohiczyńską, apostołując w Mielniku
nad Bugiem.
Niech to wasze świadectwo, wszczepione w świętość o. Damiana i z tej
świętości czerpiące duchową moc, dzięki dzisiejszym modłom, które są
dostępne naszym rodakom w Polsce i poza jej aktualnymi granicami dzięki
wyjątkowemu pośrednictwu Telewizji TRWAM i Radia Maryja, sprawia, aby
dobro było odważniejsze, prawda coraz jaśniejsza, a miłość ogarniała umysły
i serca.
Święty o. Damianie, naucz nas, abyśmy jeszcze pełniej przyswajali sobie
gorliwość Dobrego Pasterza, miłując się nawzajem, stając się zwiastunami
wszędzie tam, gdzie przebywamy i względem tych wszystkich, których spotykamy, abyśmy stawali się przekonującymi apostołami Dobrej Nowiny
o Zmartwychwstałym. Alleluja. Amen.
359
„(...) z Nim również żyć będziemy (...)”
(Rz 6, 8)
(Rz 6, 3-4. 8-9; Ps 122, 1-2. 4-9; Mt 11, 25-30)
Pogrzeb śp. ks. inf. Eugeniusza Zbigniewa Beszty-Borowskiego
Drohiczyn, dn. 5 maja 2010 r.
Drodzy Bracia i Siostry!
Szanowni przedstawiciele Rodziny i Najbliższych!
Kochani Mieszkańcy Drohiczyna i Goście!
1. Idziemy do domu Pana
„Ucieszyłem się, gdy mi powiedziano: «Pójdziemy do domu Pana»”
(Ps 122, 1). Ten psalm śpiewali Izraelici zawsze wtedy, kiedy zbliżali się w swej
dorocznej pielgrzymce do Jerozolimy, kiedy jej mury wydawały się już bliskie. Dzisiaj te słowa cisną się na usta, kiedy sprawujemy Najświętszą Ofiarę
w obecności trumny z doczesnymi szczątkami śp. ks. Eugeniusza Zbigniewa
Beszty-Borowskiego, który wyjątkowo lubił ten kościół i przez lata właśnie
tutaj w dni powszednie i święta odprawiał Msze Święte.
Przytaczam te słowa, ponieważ ponadroczna choroba, która stała się
udziałem Księdza Infułata, mogła stanowić wystarczający motyw, aby je
uznać za modlitwę najczęściej powtarzaną, a o Domu Ojca, o życiu wiecznym
myślał i rozmawiał często, podkreślając, że pochodzi z rodziny, w której długowieczność nie była czymś znanym. Z tego to względu chętnie powoływał
360
„(...) z Nim również żyć będziemy (...)” (Rz 6, 8)
się na jeden z psalmów: „Miarą naszego życia jest lat siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, gdy jesteśmy mocni” (Ps 90, 10). Ale Pan sprawił, że doczekał tej
„górnej możliwości”, gdyż okazał się mocny i to bardzo mocny duchem
i wiernością kapłańskiemu powołaniu.
Z nadzieją zawsze idziemy do domu Pana, ponieważ czeka tam na nas
Chrystus: „Umarliśmy razem z Chrystusem, wierzymy, że z Nim również
żyć będziemy” (Rz 6, 8), przebywając w tym samym domu, w którym –
jak zapewniał Pan Jezus – mieszkań jest wiele. Głęboko w te słowa z Listu
do Rzymian wierzył ks. Eugeniusz Borowski, za Księgą Powtórzonego Prawa
z zaskoczeniem zwracając się także do samego siebie: „Zapytaj no dawnych
czasów, które były przed tobą, zaczynając od dnia, w którym Bóg stworzył człowieka na ziemi; zapytaj od jednego krańca niebios do drugiego, czy
nastąpiło tak wielkie wydarzenie jak to, czy słyszano o czymś podobnym?
Czy słyszał jakiś naród głos Boży z ognia, jak ty słyszałeś, i pozostał żywy?”
(Pwt 4, 32-33). A tymczasem dzięki Odkupieniu dokonanemu przez Jezusa
Chrystusa my sami w tym ogniu możemy trwać, doskonalić nasze życie
oraz z ufnością i radością wstępować do Domu Pańskiego, aby spotkać się
z resztą zbawionych.
A to oznacza, że stajemy się uczestnikami szczęścia wiecznego. Ufam głęboko że w momencie śmierci Ksiądz Profesor spotkał się z Matką Najświętszą
i ze swoją Matką, z bł. Antonim – swoim Stryjem, i wieloma osobami bliskimi sobie. A jak tutaj na ziemi był wybitnym nauczycielem i wykładowcą, tak i tam został natychmiast przyjęty do szkoły świętych i to przede
wszystkim dzięki szczególnej czci względem Eucharystii, wyjątkowemu
zaangażowaniu podczas sprawowania Najświętszej Ofiary. Mówi o tym
sł. B. Jan Paweł II w swojej ostatniej, poświęconej Eucharystii, encyklice: „Wejdźmy, umiłowani Bracia i Siostry, do szkoły świętych, wielkich
mistrzów prawdziwej pobożności eucharystycznej. W ich świadectwie teologia Eucharystii nabiera całego blasku przeżycia, «zaraża» nas i niejako «rozgrzewa» (Ecclesia de Eucharistia, 62).
My tego doświadczaliśmy przez całe lata, uczestnicząc we Mszach
Świętych sprawowanych przez Księdza Infułata albo koncelebrując z nim.
On nas istotnie „zarażał” i „rozgrzewał” swoją gorliwością. A skoro tak
było, to czas nadszedł, abyśmy przypatrzyli się tej drodze, którą przeszedł
przez życie, aż do tego momentu, gdy wstąpił do Domu Pana, gdy stał się
361
rok 2010
uczestnikiem szkoły świętych, zwycięzców ziemskich potyczek. I my, pochyleni nad trumną naszego Brata kapłana, w Roku Kapłańskim, naszą dzisiejszą homilię rozpoczynamy od Eucharystii, od nawiedzin Domu Pańskiego,
gdzie bywa sprawowana, gdzie ją ofiarowywał Bogu ks. Eugeniusz.
2. Na drogach życia
Ksiądz Infułat urodził się 26 lutego 1931 roku, w Bielsku Podlaskim. Był
synem Wojciecha i Wiktorii Bibułowicz. Korzeniami swoimi ród Borowskich
sięgał pogranicza Mazowsza i Podlasia, ale ks. Eugeniusz miał już tylko jeden
punkt przestrzennego odniesienia, a tym było miasto Bielsk Podlaski. Tutaj
rósł i rozwijał się, chodził do kolejnych szkół, przystąpił do I Komunii św.,
do bierzmowania. Tutaj przynależał do Harcerstwa Polskiego i pełnił posługę
ministranta. Pan mu błogosławił, gdyż proboszczem bielskiej parafii katolickiej, jedynej podówczas, był jego stryj ks. Antoni Beszta-Borowski, dziekan,
a następnie męczennik i błogosławiony.
Kulturowy i religijny klimat Bielska, jak i jego skład ludnościowy,
wywarł duży wpływ na rozwój osobowy przyszłego kapłana. Miał przyjaciół
i to wielu, najpierw związanych z dziecięcymi zabawami, w których uczestniczyły także dzieci żydowskie, a później ze szkolnych ław.
II wojna światowa sprawiła, że na terenie własnej diecezji nie mógł przygotować się do kapłaństwa. Nie było tutaj seminarium. Wybrał się zatem
do Krakowa. Tam został przyjęty przez ks. kard. Stefana Sapiehę, tam też
ukończył studia seminaryjne. To spotkanie z Krakowem potrzebne było dla
jego pełniejszej formacji osobowej.
Królewski Kraków, kościoły z doczesnymi szczątkami wielu świętych
i błogosławionych, bogata architektura oraz płynąca obok Wisła dodatkowo
wpłynęły na rozwój duchowy, religijny i patriotyczny. Ziarno powołania
padło na dobre podłoże, wyniesione z rodzinnego domu przesiąkniętego etosem bohaterskich polskich zaścianków, bliskich kresowym tradycjom.
Nic więc dziwnego, że święcenia kapłańskie przyjął w Bielsku Podlaskim,
30 sierpnia 1953 roku, zaledwie miesiąc przed internowaniem ks. kard. Stefana
Wyszyńskiego, Prymasa Polski. Święceń udzielił bp Marian Jankowski, także
Podlasianin, sufragan siedlecki. A w Polsce dokonywały się wówczas coraz
większe szykany administracyjne ze strony totalitarnego i ateistycznego systemu. Trzeba było wszakże iść do ludzi. Oni czekali na kapłana. Należało
362
„(...) z Nim również żyć będziemy (...)” (Rz 6, 8)
im pomagać. I młody kapłan nie ociągał się w pracy duszpasterskiej. Podjął
ją w Perlejewie, Topczewie, Hajnówce i Ciechanowcu. Do licznych punktów
katechetycznych dojeżdżał najczęściej na motorze. Nie ominęło go kolegium
skazujące na karę za uczenie religii. Jaki to musiało czynić ból w sercu kogoś,
kto tak kochał Chrystusa i Polskę... Zdawał się wówczas wołać za starożytnym Cyceronem: „Cóż to za czasy, co za obyczaje!” (I Mowa przeciw Katylinie).
Ale przed młodym katechetą stanęły nowe zadania. Został skierowany na studia specjalistyczne w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Wybrał teologię
pastoralną, chociaż uczęszczał również na wykłady z dziedziny pedagogiki
i nie omijał także okazji, aby odkrywać karty z historii naszego Podlasia.
W międzyczasie rozpoczął pracę w Kurii Diecezjalnej – jeszcze za rządów
ks. inf. Michała Krzywickiego, Administratora Apostolskiego. W roku 1969
uzyskał stopień doktora. Nadal pracował w Kurii, ale już za bp. Władysława
Jędruszuka. I tak już będzie do końca. Pełnił wiele funkcji kurialnych. Był
dyrektorem Wydziału Duszpasterstwa Ogólnego, referentem diecezjalnym
ds. katechizacji, wizytatorem katechetycznym, referentem ds. nauczycieli
i wychowawców, dyrektorem Archiwum, a właściwie jego twórcą; członkiem
Rady Kapłańskiej i Rady Konsultorów. Oczywiście, nie możemy zapominać, że był urodzonym wykładowcą. Uczył więc w Wyższym Seminarium
Duchownym katechetyki, homiletyki, teologii pastoralnej, pedagogiki,
a nawet fonetyki. Był wykładowcą Diecezjalnego Ośrodka Kształcenia
Soborowego, dyrektorem Diecezjalnego Studium Katechetycznego, członkiem Komisji Episkopatu Polski ds. Katechizacji, a następnie – czternastej
Komisji Przygotowawczej do II Synodu Plenarnego w Polsce.
Długo trzeba wymieniać wszystkie obowiązki, ale takim kapłanem był
Ksiądz Infułat. Oto ich dalszy ciąg: przewodniczący Diecezjalnej Komisji
II Synodu Plenarnego w Polsce, uczestnik Komisji Prawno-Organizacyjnej
I Synodu Diecezji Drohiczyńskiej, członek Diecezjalnej Rady Duszpasterskiej
wszystkich kadencji, przewodniczący Komisji Duszpasterskiej Komitetu
Organizacyjnego Pielgrzymki Jana Pawła II w Drohiczynie, dyrektor
Ekumenicznego Instytutu Kultury Chrześcijańskiej im. Jana Pawła II; przewodniczący: Komisji Personalnej Diecezji Drohiczyńskiej, Kapituły Medalu
Zasługi, Komitetu Obchodów 10. rocznicy śmierci ks. bp. Władysława
Jędruszuka; dyrektor i organizator Muzeum Diecezjalnego i przez długie lata
wikariusz generalny.
363
rok 2010
Przynależał najpierw do Pińskiej Kapituły Katedralnej, a następnie został
prepozytem Drohiczyńskiej Kapituły Katedralnej, cieszył się godnością prałata honorowego Jego Świątobliwości i Protonotariusza Apostolskiego. Miasto
Drohiczyn zaliczyło go do grona Honorowych Obywateli.
3. Kim był Ksiądz Infułat?
Bardzo dużo było tych obowiązków, urzędów i godności. Lista wyjątkowo długa, wypada wszakże przyznać, że nie jest to zapis kompletny. Można
byłoby dodać jeszcze wiele. Niemniej jednak i w oparciu o to, co zostało wspomniane, rodzi się pytanie, kim był ks. Eugeniusz Borowski jako człowiek,
jako kapłan i jako przełożony?
Najkrócej można powiedzieć, że starał się zawsze być Bożym człowiekiem. Daje temu wyraz w swoim testamencie, kiedy martwi się, że „wiele rzeczy mogłem zrobić lepiej”. A my powinniśmy w odpowiedzi na to zmartwienie powiedzieć, że robił znacznie więcej rzeczy wyjątkowo dobrze i to z całym
oddaniem. Do niego można przecież odnieść słowa Benedykta XVI, który
pisał niegdyś, że „człowiek to istota, która stawia pytania i wewnętrznie jest
otwarta na odpowiedź” (J. Ratzinger, Sól ziemi, Kraków 1997, s. 35).
Taka to postawa sprawiła, że chętnie śpieszyli doń ludzie. Otrzymywał
również wiele zapytań za pośrednictwem poczty. Myślę, że to samo dotyczyło telefonu. A jego odpowiedzi zawsze były zakorzenione w wierze w Pana
Boga i miłości do Kościoła oraz do Polski. Te dwie miłości były jednym źródłem jego duchowej siły i gorliwości, wciąż umacniane szczególnym nabożeństwem do Matki Najświętszej.
Jego ludzką postawę, jego spojrzenie na innych oraz motywacje z tym
związane lepiej da się zrozumieć odwołując się do kresowej pisarki Marii
Rodziewiczówny. Opowiada ona o wielkim nieszczęściu, jakie spotkało
dwie sieroty: „Po śmierci ojca za ostatnie oszczędności, jakie miały zamówiły Mszę Świętą w warszawskim kościele Świętego Krzyża. Uczestnicząc
we Mszy rozpłakały się. I oto ktoś trąca w ramię i pyta, po kim płaczą. Po ojcu
– pada odpowiedź. – A matka? Matki nie pamiętamy. – Chodźcie ze mną,
mówi ta kobieta. Przyprowadziła do swego mieszkania dała nam dach nad
głową i pracę. I tu żyjemy od lat. Tacy są ludzie na świecie – na pamiątkę,
że go przecież Bóg, nie diabeł stworzył” (Nieoswojone ptaki, Rzeszów
1991, s. 62).
364
„(...) z Nim również żyć będziemy (...)” (Rz 6, 8)
Czcigodny Księże Infułacie, my Ci dziś dziękujemy, dziękujemy za to,
że pomagałeś nam pamiętać właśnie o tym, że my, że cały świat jest Bożym
dziełem. I dlatego chcemy dzisiaj pójść za wezwaniem Syracydesa, który
zachęcał: „Wychwalajmy mężów sławnych i ojców naszych według następstwa ich pochodzenia. Pan sprawił w nich wielką chwałę, wspaniałą swą wielkość od wieków” (Syr 44, 1-2). I my, podkreślając dobro, które stawało się tak
często naszym udziałem, dzięki Księdzu Infułatowi, kierujemy nasze umysły
i serca ku Temu, który nas stworzył na swój obraz i swoje podobieństwo, dziękując za taki przykład i takie świadectwo.
W tę wizję Bożego człowieka wpisało się całkowicie kapłaństwo
śp. Zmarłego. To kapłaństwo przeżywał całą swoją osobowością. Czuł się
kapłanem i pamiętał, że nim jest przy każdym spotkaniu i w każdej rozmowie, a już szczególnie w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary i udzielania
innych sakramentów, na katechezie, w publikowanych artykułach i książkach, a zwłaszcza w kazaniach.
Chętnie śpieszył z kaznodziejską posługą. Kazaniom nadawał piękną
formę literacką, troszczył się o klarowność języka, o jasne przedstawienie tematu, także poprzez plastyczne ukazywanie miejsca i czasu. Nie były
to krótkie kazania, czy też wystąpienia publiczne, ale słuchać ich można było
bez końca. Przemawiał bowiem całym sobą, swoim duchem zawierzenia
i ewangelicznego zapału.
Wymagał wiele od siebie, lękał się niedopracowanych programów i niedomówionych rozwiązań. Chciał być sumiennym, gdyż wyjątkowo cenił
kapłaństwo. Wyzna to w testamencie: „W kapłaństwie czułem się szczęśliwy.
Celibat był dla mnie radością, a nie ciężarem. Głoszenie Słowa Bożego i sprawowanie Mszy Świętych oraz szafowanie sakramentów było w moim życiu
kapłańskim najważniejsze”. Teraz nie dziwimy się, że Pan Jezus zabrał go
do siebie w Roku Kapłańskim, aby obok św. Jana Marii Vianney’a pośredniczył w naszych prośbach i błaganiach!
4. Był człowiekiem dziękczynienia
Skromnie zaś mniemam, że w strukturze niebieskiej, w tej szczególnej Radzie Kapłańskiej działającej wokół Proboszcza z Ars otrzyma sekcję
wdzięczności. Ksiądz Infułat chciał być wdzięcznym i czynił to przekonująco.
Oto, co pisze w testamencie: „Najpierw wyrażam bezgraniczną wdzięczność
365
rok 2010
Panu Bogu za dar życia, wiary, powołania, za łaskę złotego jubileuszu kapłaństwa, za opiekę Matki Najświętszej i orędownictwo bł. Antoniego, kapłana
i męczennika. Dziękuję wszystkim tym, którzy pomogli mi odczytać kapłańskie powołanie i pomagali realizować je przez ponad pięćdziesiąt lat posługi,
wspierali modlitwą i świadectwem szlachetnego, pobożnego życia”.
A za Słowackim mógłby wyznać:
„Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami,
Nigdy mi, kto szlachetny nie był obojętny,
Dziś was rzucam i dalej idę w cień – z duchami – (...)” (Testament mój).
Odszedł z tego świata w uroczystość Królowej Polski, po trwającej przeszło rok chorobie, wyjątkowo dlań bolesnej, gdyż zmuszającej do korzystania z opieki i to we wszystkich potrzebach. Ale Bóg tak chciał. Odszedł
w święto Narodu Polskiego. I ta data jakby spina jego życie klamrą miłości
dwóch matek – Kościoła i Polski. Księże Infułacie, opuszczałeś ziemię, kiedy
nasze drogi i domy biało-czerwone zdobiły sztandary, jakby oznaczając jeszcze wyraziściej Twoją drogę do nieba.
Jesteśmy Ci wdzięczni za to, Kim byłeś i co czyniłeś, za to wzruszające
świadectwo człowieka Bożego, Chrystusowego kapłana, szczerego i uczciwego obywatela Polski, po ludzku zakochanego w Podlasiu, zatroskanego
o miejsce prawdy i dobra we własnym i ludzkich sercach.
Dziękuję Ci za to wszystko, co uczyniłeś dla naszej diecezji, stojąc na straży
jej misji i troszcząc się o pełny jej rozwój. Przepraszam za to, że może nie
zawsze byłem dość cierpliwy i wielkoduszny, aby wyrazić Ci naszą wdzięczność jeszcze za Twego życia. Dzisiaj Twoją duszę polecam Matce Kościoła,
Patronce naszej diecezji, i zapewniam o stałej pamięci w modlitwie i o Twojej
obecności w naszych sercach.
Odchodzisz z tego świata w ciągu trzydziestodniowej żałoby narodowej
po straszliwej tragedii na smoleńskiej ziemi, aby stanąć tam obok dawnych
męczenników z czasów powstań i okupacji, obok Prezydenta Najjaśniejszej
Rzeczypospolitej i ostatniego Prezydenta na uchodźstwie, obok Biskupa
Polowego i wielu innych naszych Rodaków. W pobliżu są Twoi Rodzice,
bł. Antoni Beszta-Borowski i tyle różnych postaci z naszych dziejów. Swoje
cierpienia pragniesz włączyć w cierpienia całego naszego Narodu i całych
jego dziejów. Z wdzięcznością przyjmujemy Twoje poświęcenie. I będziemy
pamiętali o Twoim apelu, który jak zaklęcie powtarzałeś za poetą:
366
„(...) z Nim również żyć będziemy (...)” (Rz 6, 8)
„Lecz zaklinam – niech żywi nie tracą nadziei
I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!” (tamże).
Ten polski szaniec, raczej – te polskie szańce mają wiele z Chrystusowego
Krzyża. W odczytanej przed minutami Ewangelii, słyszeliśmy Chrystusa,
który wysławiał swego i naszego Ojca: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba
i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je
prostaczkom” (Mt 11, 25), czyli ludziom o szczerym sercu i prostym umyśle,
zdolnych do przyjęcia prawdy i miłości!
Drogi ks. Eugeniuszu, Ty o to zabiegałeś szczerze i bez reszty. Raduj się
wiecznym szczęściem. Stań się kolejną legendą Podlasia. I bądź błogosławiony
w domu Najlepszego Ojca!
Amen.
367
„(...) godną podziwu i trwałej pamięci
była matka” (2 Mch 7, 20)
(2 Mch 7, 1-4. 20-23; Kol 1, 24-26; J 12, 23-28)
Rocznica pobytu Jana Pawła II w Drohiczynie – Dzień Podlasia
Drohiczyn, dn. 10 czerwca 2010 r.
Ukochani Bracia i Siostry!
1. Godną podziwu i trwałej pamięci jest matka
Kolejny raz świętujemy rocznicę pobytu Jana Pawła II wśród nas.
Jednocześnie chcemy pokłonić się naszej małej Ojczyźnie, czyli Podlasiu, ale
nie możemy przy tym wszystkim zapomnieć o całej Polsce, jak i o Kościele
powszechnym. Takie spojrzenie pozostawił bowiem wśród nas papież
z Wadowic, podkreślając szczególny wymiar macierzyństwa w życiu biologicznym, społecznym i duchowym. I dlatego tak bliska jest nam każda
rodzina, tak drogie są dziecięce lata, tak ważna jest tożsamość narodowa i tak
cenne jest zakorzenienie w Kościele Chrystusowym.
Obecność Ojca Świętego wśród nas w sposób szczególny uwrażliwiła nas
jednak na znaczenie wymiaru macierzyństwa ojczyźnianego i kościelnego.
Najpierw zacznijmy od Ojczyzny jako takiej. Oto wyznanie Jana Pawła II:
„Ojczyzna – kiedy myślę – wówczas wyrażam siebie i zakorzeniam, mówi
mi o tym serce, jakby ukryta granica, która ze mnie przebiega ku innym,
aby wszystkich ogarniać w przeszłość dawniejszą niż każdy z nas: z niej
368
„(...) godną podziwu i trwałej pamięci była matka” (2 Mch 7, 20)
się wyłaniam... gdy myślę Ojczyzna – by zamknąć ją w sobie jak skarb.
Pytam wciąż, jak go pomnożyć, jak poszerzyć tę przestrzeń, którą wypełnia”
(Myśląc Ojczyzna).
A więc „Ojczyzna – kiedy myślę wówczas wyrażam siebie i zakorzeniam...”. Przed chwilą wysłuchaliśmy fragmentu z Drugiej Księgi Machabejskiej.
Wrogowie Narodu Wybranego schwytali siedmiu braci Machabejczyków
razem z matką. To była wielka strata dla walczących o niepodległość. Ale przed
schwytanymi było jeszcze wiele cierpień – ze śmiercią włącznie. Zwycięski
król domagał się tylko, czy też aż, jednego – aby uprowadzeni wyparli się
własnej tożsamości, bo to oznaczało złamanie prawa Mojżeszowego. Niczego
wszakże nie osiągnięto. Torturowano chłopców na oczach matki. Ale ona
była matką silną, mocną duchem. Zachęcała swych synów, aby się nie poddali, aby pozostali wierni Bogu, gdyż ta wierność jest cenniejsza niż życie.
Zginęła jako ostatnia.
2. „Mówi mi o tym serce, jakby ukryta granica (...)”
Matka Machabejska i jej synowie na zawsze pozostaną wzorem i przykładem wyrażania siebie wobec i w ramach określonej cywilizacji oraz zakorzenienia. Oto cztery dni temu przeżyliśmy beatyfikację ks. Jerzego Popiełuszko.
To o nim, o jego twarzy, mówił ks. abp Angelo Amato. Był on w Warszawie
parę razy. Oglądał pamiątki po błogosławionym, jego fotografie. Wyznaje
on: „Za każdym razem wzruszenie było tak wielkie, że prowadziło do łez.
Potwornie zeszpecona twarz tego łagodnego Kapłana była podobna do ubiczowanego i upokorzonego oblicza ukrzyżowanego Chrystusa, które utraciło piękno i godność. Zakrwawione usta tej umęczonej twarzy zdawały się
powtarzać słowa Sługi Pańskiego: «Podałem grzbiet mój bijącym i policzki
moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mej twarzy przed zniewagami i opluciem» (Iz 50, 6) (abp A. Amato, Kościele w Polsce: Syn twój żyje!, w: „Nasz
Dziennik”, nr 130/2010, [07.06.2010], s. 5).
Prefekt Kongregacji do spraw Kanonizacji pyta: „Co było powodem tak
wielkiej zbrodni?”. Ten Kapłan nie był przestępcą, ani mordercą, nie był też
terrorystą. Pochodził z podlaskiej ziemi. Był życzliwy dla każdego człowieka,
kochał swoich wrogów, modlił się za nich. Ale miał jedną „skazę” – był wierny
swemu człowieczeństwu, był wierny Polsce i Kościołowi; tę miłość podpowiadało mu jego serce, ta niedostrzegalna granica, której nie chciał i nie mógł
369
rok 2010
przekroczyć. Bo ją swoim sercem umacniała jego Matka, jakże podobna do tej
ze Starego Testamentu, cierpiąca na wieść o pojmaniu i śmierci, a zwłaszcza
w dniu pogrzebu. Mimo wszakże poważnego wieku była ogromnie dumna
w momencie beatyfikacji, gdyż Syn, Jej Syn do końca pamiętał, kim jest i kim
być powinien! Pamiętał o tej niewidzialnej granicy. To ona winna przebiegać
ku innym „ode mnie”. Czy dociera? Czy porusza sumienia?
3. „(...) aby wszystkich ogarniać w przeszłość dawniejszą niż każdy z nas”
Są to pytania bardzo ważne, a zarazem bliskie naszemu sercu, ale też –
jak to się potocznie mówi – na czasie. O tym dzieleniu się darem wierności
z wszystkimi, aby „wszystkich ogarniać w przeszłość dawniejszą niż każdy
z nas” pisze też św. Paweł, jak to dopiero co słyszeliśmy: „Teraz raduję się
w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk
Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24).
Raduje się z pewnością matka z siedmioma synami. Raduje się bł. Jerzy
ze swymi najbliższymi. Oni przecież pragnęli ogarniać nas wszystkich przeszłością dawniejszą niż my sami. W tym roku wspominamy okrągłą rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Tam było również wiele ofiar, poniesionych
z myślą o nas. My tutaj niemal przed chwilą dokonaliśmy ponownego
pochówku 27 wojewodów podlaskich z lat 1520-1795, którzy swoją służbą
w ramach I Rzeczypospolitej pragnęli coś nam ofiarować z ich czasów, które
są dla nas przeszłością. Ich szczątki doczesne zostały zbezczeszczone w czasie
II wojny światowej, jakby dla dopełnienia ofiary. Oni także się radują
z naszego spotkania.
Trudno wreszcie nie wspomnieć wielkich ofiar, jakie ponieśli nasi
rodacy siedemdziesiąt lat temu. I oni radują się w duchu, że mogli z nami
podzielić się tym wielkim skarbem, jakim jest wierność Kościołowi i Polsce.
A skoro ich przypominamy, to czujemy moralny obowiązek, aby pochylić się w zadumie nad tą tragedią, która dokonała się 10 kwietnia tego
roku. Prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej wraz z małżonką, ostatni
Prezydent na uchodźctwie, Biskup Polowy Wojska Polskiego i siedmiu
innych kapłanów, zwierzchnicy duszpasterstwa polowego Cerkwi prawosławnej i Kościoła ewangelicko-augsburskiego, mieszkańcy Podlasia z marszałkiem Sejmu na czele i jakże wiele bliskich nam osób zginęło w tak tragiczny sposób.
370
„(...) godną podziwu i trwałej pamięci była matka” (2 Mch 7, 20)
Opłakują ich rodziny, opłakuje cała Polska, łącznie z emigracją.
Współczuje nam cały świat. Udali się bowiem oni tam nie dla politycznych
celów, nie dla załatwiania interesów i nie przeciwko komukolwiek. Udali się
tam, aby nie dopuścić do zapomnienia o przelanej krwi, aby uchronić przed
wszelką historyczną manipulacją, aby dać świadectwo prawdzie o „tych, których zdradzono o świcie” (Z. Herbert, Przesłanie Pana Cogito).
Czy potrafimy tę dalszą i tę bliższą przeszłość ogarnąć? Dać się ogarnąć
jej duchowi oraz etosowi? Zaraz po tragedii wydawało się, że jesteśmy gotowi
ze zrozumieniem zacząć odczytywać wymowę tego, jednego z największych
współczesnych krzyży.
4. Z tej przeszłości „się wyłaniam (...) gdy myślę Ojczyzna”
Jan Paweł II dostrzegał znaczenie tego wyłaniania się z przeszłości ku teraźniejszości i przyszłości. A więc: czy my się z tej przeszłości wyłaniamy? A może
nie? I dlatego coraz ciszej i mniej przekonująco zaczyna rozbrzmiewać słowo –
„Ojczyzna”. Być może wielu nie chciało się zakorzenić w naszej przeszłości, a teraz
jest im trudno zrozumieć to nasze „dzisiaj” i niemy krzyk smoleńskiego krzyża.
Ojciec Leon Knabit, benedyktyn, parę dni temu napisał: „Ksiądz Jerzy
Popiełuszko, miłujący także przeciwników, głoszący prawdę i wolność –
to seanse nienawiści. Tak głoszono przed laty. «Gość Niedzielny», szanujący każdego człowieka, broniący także nienarodzonego, tego, który ma
prawo do życia – to ‘mowa nienawiści’. Niestety tak orzeka polski sąd... Film
Solidarni 2010, w którym ludzie mówią szczerze o tym, co myślą, czy co przypuszczają, wobec niewystarczających oficjalnych informacji – to ‘sabat czarownic’. Tak się srożą współcześni liberałowie”. I na końcu pyta zacny benedyktyn: „A czy autorzy takich określeń używają mowy miłości?” (o. Leon
Knabit, Mowa miłości, w: „Gość Niedzielny”, nr 22/2010, [06.06.2010], s. 11).
I tak mamy coraz więcej etyków, którzy etykę traktują wybiórczo;
nauczycieli, dla których miłość staje się towarem, a zwłaszcza moc dziennikarzy, którzy lękają się prawdy! A św. Paweł w cytowanym już Liście do Kolosan
poucza: „Tajemnica ta, ukryta od wieków i pokoleń, teraz została objawiona
Jego świętym” (Kol 1, 26). Nawet Ojczyzna jest tajemnicą. Ona również
czeka na świętych, czyli obywateli, którzy potrafią zagłębić się we własną tożsamość, nią się umocnić i nią się dzielić po rodzicielsku ze swoim otoczeniem.
Potrzebni są ludzie sumienia.
371
rok 2010
Wedle papieża, wyłaniając się z naszej przeszłości i myśląc „Ojczyzna”,
warto zamknąć ją w sobie „jak skarb”. Ale czy w naszych czasach pojęcie
Ojczyzny nie zostało pozostawione na boku, właśnie ze względu na skarb jaki
ona ze sobą niesie? Powinno zaś być inaczej. To Ojczyzna jest skarbem najcenniejszym! Tymczasem okazuje się, że trudno ten fakt przyjąć, gdyż świętości, uczciwości, prawdy i miłości nam brakuje i to coraz bardziej.
5. „Pytam wciąż, jak go pomnożyć ...”
W rocznicę pobytu papieża na Podlasiu trzeba się nad tym Jego pytaniem zatrzymać. Jak można pomnożyć ten skarb, którym jest Ojczyzna? Jan
Kasprowicz blisko sto lat temu bolał:
„Rzadko na moich wargach,
Niech dziś to warga ma wyzna,
Jawi się krwią przepojony,
Najdroższy wyraz Ojczyzna, (...).
Widziałem rozliczne tłumy
Z pustą leniwą duszą,
Jak dźwiękiem orkiestry świątecznej
Resztki sumienia głuszą” (Ojczyzna).
Bolesne są to słowa, ale chyba to właśnie poeta miał rację. Nadal słowo
Ojczyzna jest przepajane i opłacane krwią. I coś się dzieje dziwnego z wieloma spośród nas. Zobojętnienie daje o sobie znać niemal na każdym kroku.
Media niemal wszystko sprowadzają do parteru, parteru życiowego, systematycznie i nachalnie spychając w kąt albo zamiatając pod dywan rzeczywistość
rodziny, małżeństwa, ojczyzny, a nawet samo myślenie o pełni człowieczeństwa. I jak w takim świecie mamy pomnażać ten skarb, którym zgodnie
z przesłaniem papieskim jest Ojczyzna?
A może warto przypomnieć apel Ignacego Jana Paderewskiego też
sprzed lat: „Nie dać się ruszyć z ziemi, z wiary, z języka, z ducha polskiego.
Stać murem aż przyjdzie odrodzenie!” (J. Jasieński, Ignacy Jan Paderewski,
w: „Przegląd Powszechny”, nr 5 (777)/1986, [05.1986], s. 243). A kiedy
to odrodzenie nadejdzie?
Sięgnijmy wreszcie po Testament mój Słowackiego, który pisał do sobie
współczesnych, sądzę jednak, że również z myślą o nas:
„Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami,
372
„(...) godną podziwu i trwałej pamięci była matka” (2 Mch 7, 20)
Nigdy mi, kto szlachetny, nie był obojętny,
Dziś was rzucam i dalej idę w cień – z duchami –
A jak gdyby tu szczęście było – idę smętny (...).
Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna,
Co mi żywemu na nic (...) tylko czoło zdobi:
Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna,
Aż was, zjadaczy chleba – w aniołów przerobi”.
Przedziwna rzecz. Słyszeliśmy św. Pawła, Kasprowicza, Paderewskiego
i Słowackiego, a w innych słowach tę samą myśl i pragnienie wiele razy wypowiadał Jan Paweł II. Z tym wszystkim spotykamy się w Lesie Katyńskim
i pod Smoleńskiem, na wszystkich cmentarzach, gdzie spoczywają prochy
naszych rodaków, również tutaj w podziemiach naszej katedry!
6. „Jak poszerzyć tę przestrzeń, którą wypełnia”
Powracamy do papieża, do Jego pełnego zadumy zastanowienia. To przecież rzecz najważniejsza, aby poszerzać tę przestrzeń, którą jest Ojczyzna.
Co nam przeszkadza? Nie możemy do końca wyjaśnić zbrodni katyńskiej,
gdyż świat się boi prawdy o sobie! Tak nam trudno przychodzi czynić dobro
i dlatego zginął ks. Jerzy Popiełuszko. Nawet z pięknem mamy kłopoty.
Przeżywamy Rok Chopinowski, ale jego mazurków zbytnio nie słychać i fortepian nie został wyremontowany, gdyż trwogą wielu napełnia moc piękna.
Jakiś lęk paraliżuje współczesną cywilizację Zachodu, która w ten sposób staje się cywilizacją śmierci. To ona legitymizuje to wszystko, co uderza
w człowieka, w jego życie i wolny rozwój. A z drugiej strony spotykamy się
z marazmem i służalczością jakże licznych instytucji i osób, które powinny
wysoko nieść sztandary, dla których słowa: Bóg, Honor, Ojczyzna – powinny
być busolą i światłem. Nękają nas powodzie i liczne kryzysy, z tym kryzysem
moralności na przedzie. Gdzie mamy szukać ratunku?
Arcybiskup Angelo Amato podsumowując w niedzielę swoją homilię
zauważył: „Ustroje polityczne przemijają tak jak letnie burze, pozostawiając
jedynie zniszczenie, podczas gdy Kościół wraz ze swoimi synami pozostaje,
aby wspomagać ludzkość darem nieograniczonej miłości. Chrześcijanie są
solą ziemi i światłem świata” (abp A. Amato, Kościele w Polsce..., dz. cyt., s. 5).
Tę miłość odnajdujemy w Matce. Ku Polski Królowej kierujemy nasze
umysły i serca, jak czynili to nasi ojcowie. A w Niej swoją siłę odnajduje
373
rok 2010
każda miłość, miłość każdej matki ziemskiej i miłość Podlasia, a także Matki
Kościoła i Matki Ojczyzny! To dzięki tej miłości zdobędziemy się na odwagę,
aby wciąż i zawsze opowiadać się za prawdą, nie lękać się dzielić dobrem i nie
bać się duchowego wzrostu dzięki czystości piękna!
A wówczas nie będzie trudności ze spełnieniem oczekiwań Jana Pawła II.
Poszerzymy przestrzeń naszej Ojczyzny o nasze umysły i serca, o nasze dłonie,
o nasz ból i naszą radość. Polska będzie żyła, Podlasie będzie żyło, gdyż będzie
tu miejsce dla każdego dziecka, dla każdej dziewczyny i chłopca. Niech się
więc sprawdza wezwanie Delegata Ojca Świętego z niedzielnych uroczystości:
„Kościele w Polsce: Syn twój żyje!”. Polsko, my naprawdę Tobą żyjemy! Zaiste
„...godną podziwu i trwałej pamięci” jest Matka, w każdej postaci!
Amen!
374
W Jej sercu nigdy nie zabraknie miłości!
Uroczystość Wniebowzięcia NMP
Kalwaria Zebrzydowska, dn. 15 sierpnia 2010 r.
Umiłowani Bracia i Siostry!
Ukochani Pątnicy, którzy kolejny raz tu jesteście i wy, którzy
pierwszy raz odważyliście się wyruszyć na pielgrzymkowy szlak!
1. Maryja czeka
Ona czekała i wciąż czeka na nas. Ona patrzy na nas z tego Kalwaryjskiego
Obrazu, jak przed wiekami patrzyła na naszych poprzedników, jak przed laty
umacniała sł. B. Jana Pawła II. Ona stale ma dla nas czas. Ona jest pełna cierpliwości. W Jej sercu nigdy nie zabraknie miłości!
Jej ziemskie życie nie było jednak usiane płatkami róż. Słyszeliśmy o tym
w apokaliptycznej wizji, którą Kościół odnosi do Maryi. Otwarła się świątynia w niebie i Arka Przymierza ukazała się. Ukazał się też znak na niebie. A nim była. „Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami,
a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12, 1). Piękny musiał to być
widok, gdy tymczasem dał się zauważyć inny znak, w postaci Smoka ognistego, który czyhał na Dziecię, bo Niewiasta była w stanie błogosławionym.
Chciał Je porwać i zgładzić.
Smok okazał się wszakże zbyt słaby. Ocalało Dziecię, ocalała Matka.
A skoro tak się stało, to zupełnie czymś oczywistym był głos z nieba:
„Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza Jego
Pomazańca” (Ap 12, 10). To Sanktuarium jest takim miejscem ocalenia.
375
rok 2010
2. Chrystus jest Pomazańcem!
I to wszystko od dwóch tysięcy lat się sprawdza. Z tego to względu
jesteśmy tutaj, bo pragniemy być zbawieni i szukamy wsparcia w potędze
Chrystusowej. Co więcej, pragniemy uczestniczyć i to jak najskuteczniej
w dziele ewangelizacji, aby Królestwo Chrystusowe wciąż się rozszerzało.
Chrystus bowiem zmartwychwstał. Na Krzyżu zwyciężył zło i śmierć,
czyli ostatniego wroga, jak pisze św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian.
Do tych treści nawiązał Jan Paweł II w swoim przemówieniu do młodzieży
wygłoszonym w roku 1997 w Poznaniu. Najpierw przypomniał, że w czasie
pierwszego pobytu w Poznaniu w roku 1983 nie pozwolono mu przybyć, aby
pomodlić się pod Poznańskimi Krzyżami. Wciąż ktoś boi się krzyża. Stało
się to możliwe w czternaście lat później. I wtedy to podkreślił potrzebę wchodzenia z krzyżem w świat Królestwa Bożego. A oto słowa papieża: „Człowiek
musi wejść w ten świat, poniekąd musi się w nim zanurzyć, ponieważ otrzymał od Boga polecenie, aby przez pracę – studia, trud twórczy – czynił sobie
«ziemię poddaną» (Rdz 1, 28). Z drugiej strony nie można zamknąć człowieka wyłącznie w obrębie świata materialnego z pominięciem Stwórcy. Jest
to bowiem przeciwko naturze człowieka, przeciw jego wewnętrznej prawdzie,
(...). Człowiek nie może stać się niewolnikiem rzeczy, systemów ekonomicznych, cywilizacji technicznej, konsumizmu, łatwego sukcesu” (03.06.1997).
Te słowa były kiedyś skierowane głównie do młodzieży, ale kogóż my
widzimy dzisiaj tutaj. Widzimy młodzież z tamtych lat, jak i młodzież dzisiejszą oraz młodzież jutra! Kto bowiem pielgrzymuje, jest zawsze młody!
3. Maryja jest wzorem pielgrzymowania
Jakże młodą była Maryja, gdy wyruszyła „do pewnego miasta w pokoleniu
Judy” (Łk 1, 39). Okazała się przy tym niesłychanie odważna. Pielgrzymowała
samotnie. Spieszyła do swoich bliskich, mając na względzie podwójny cel: pragnęła – i to bardzo – podzielić się dobrą nowiną o Wcieleniu, a więc o tym,
że zbawienie wkracza w historię człowieka; a następnie chciała najzwyczajniej
pogratulować św. Elżbiecie i jej pomóc, fizycznie i duchowo!
Jak to wyglądało konkretnie, nie będziemy się zagłębiać, ale ważny jest
ewangeliczny zapis z tego spotkania. Przynosi on nam słowa św. Elżbiety,
która mówi do Maryi: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana
376
W Jej sercu nigdy nie zabraknie miłości
przychodzi do mnie?” (Łk 1, 42-43). Co za piękne powitanie i jakże głębokie. Odpowiedzią stał się Magnificat: „Wielbi dusza moja Pana...” (Łk 1, 46).
I znowu, jakże przejmujący tekst. Dwa tysiące lat, a jego świeżość i urokliwość jeszcze jest bardziej odczuwalna. Przesłanie zaś zawarte w tych pozdrowieniach niesie ze sobą na zawsze wielki ładunek nadziei. Nadzieja bowiem
jest potrzebna we wszystkich czasach i niezbędna dla każdego pokolenia!
4. Wniebowzięcie – to światło nadziei
Dzisiejsza uroczystość w całej swojej treści jest fundamentem i światłem nadziei. Ksiądz abp Francesco Gioia OFM Cap. w jednym z wystąpień
powiedział: „Bracia i siostry, pragnę do każdej i każdego z was skierować
jedno pytanie: dlaczego człowiek ze swojej natury jest wędrowcą, wędrowcą
w czasie i przestrzeni, dlaczego nieustannie szuka kogoś albo czegoś; dlaczego
nigdy nie jest w pełni zadowolony, a nawet kiedy, choć rzadko, robi wrażenie
zadowolonego, to na krótko?”.
Oczywiście, poszukując odpowiedzi wypada przypomnieć, że człowiek
został stworzony na Boży obraz i podobieństwo (Rdz 1, 26-27; 5, 1; 9, 6).
I z tego to względu chce być stale blisko swego Stwórcy, pragnie nieśmiertelności i wieczności. Może o tym pamiętać, a może też zapominać! Mając
to na uwadze Jacques Maritain nazywa człowieka „nieustającym kwestarzem”.
Tęskni wciąż za niebem, lęka się śmierci. I dlatego tak się radujemy ze zmartwychwstania Pana Jezusa! Tak nas cieszy Wniebowzięcie Matki Bożej. Fakt
ten otwiera przecież niebo przed każdą i każdym z nas. Tym też możemy tłumaczyć nasze szczególne nabożeństwo do tej tajemnicy Maryjnej, która dla
nas jest źródłem nadziei na współuczestnictwo. Bliskim – i to bardzo – jest
ten czwarty dogmat Maryjny, ogłoszony przez Piusa XII. Pierwszym była
decyzja Soboru Efeskiego, uznająca Boskie Macierzyństwo Maryi (431 r.).
Sobór Laterański (649 r.) orzekł, że Maryja była zawsze dziewicą. Trzeci zaś
dogmat mówi o Niepokalanym Poczęciu (1854 r.).
To prawda, że wobec tych tajemnic nasz umysł znajduje się w trudnej
sytuacji. Ale też nie zapominajmy, że dotyczą one z jednej strony złożoności
naszej natury, a z drugiej – naszej nieśmiertelności. Potrzebne światło płynie
od Maryi. W Matce Bożej mamy więc oparcie oraz nadzieję. Dzisiejsza natomiast uroczystość jest po prostu świętem człowieka, gdyż to człowiek odzyskał tytuł do szczęścia wiecznego.
377
rok 2010
5. Kalwaryjskie dróżki ku niebu
Ukochani czciciele Matki Bożej! Przeżywając tę wspólną obecność
u naszej Królowej, wypada odwołać się do sł. B. Jana Pawła II, który tutaj
przemierzając te dróżki od stacji do stacji, od kapliczki do kapliczki, coraz
pełniej odkrywał wyjątkowość człowieka, wpatrując się w Jezusa Chrystusa,
złączonego z krzyżem i Matką Najświętszą, która zbolała znalazła się przy
Jezusie i Krzyżu. To tutaj odkrywał źródło nabożeństwa św. Franciszka
do krzyża i męki Pańskiej, ale też do Pośredniczki Łask, dzięki czemu wyprosił odpust Porcjunkuli.
Ta pamięć o pielgrzymującym tutaj papieżu okazuje się nam wyjątkowo
potrzebna, zwłaszcza kiedy w ostatnim czasie słyszeliśmy, że nie ma miejsca dla Krzyża w przestrzeni publicznej. Jest to coś, co nas zawstydza, gdyż
trudno sobie wyobrazić, aby nie było miejsca dla Znaku, na którym Chrystus
dokonał odkupienia nas wszystkich, czyli obdarzył i obdarza ludzi nadzieją
szczęścia wiecznego.
Jednocześnie zapomina się, że krzyż ma prawo obecności w miejscach
publicznych, gdyż Pan Jezus został skazany publicznie – właśnie na krzyż.
Został skazany niesprawiedliwie i nawet wbrew prawu ówczesnemu. Chrystus
krzyż dźwigał publicznie, upokarzany na całej drodze. Publicznie upadał pod
krzyżem, publicznie został przybity do krzyża i w miejscu publicznym zawisł
na nim. To było wielkie miasto, które należało do imperium określającego
się jako orbis terrarum – czyli cały świat. I dlatego krzyż jest tak nam drogi.
Jest wszędzie blisko człowieka. Odczuwają to również powodzianie. W nim
znajdują moc przetrwania i chęć do odbudowy. Ludzie mogą zawieść, instytucje zapomnieć, ale Chrystus na krzyżu stale o nas pamięta. Chrystus swoją
miłością i ofiarą aż do śmierci nabył prawo, jeśli byłoby to dlań niezbędne,
do miejsc publicznych. Jest ono bardziej uzasadnione niż tytuły tych, którzy
krzyż atakują.
Naśladując Chrystusa Pana nasz papież odkrywał tutaj potrzebę obecności Chrystusa i Jego Krzyża w życiu publicznym. Tutaj też doświadczał
wyjątkowości powołania ludzkiego. I tu chyba zrodziły się te myśli, które –
jeszcze jako Karol Wojtyła – zawarł w Wigilii Wielkanocnej:
„Do Ciebie wołam Człowieku, Ciebie szukam – w którym
historia ludzi może znaleźć swe Ciało.
Ku Tobie idę, i nie mówię «przybądź»,
378
W Jej sercu nigdy nie zabraknie miłości
Ale po prostu «bądź»,
bądź tam, gdzie w rzeczach, żaden nie widnieje zapis, a człowiek był,
był duszą, sercem, pragnieniem, cierpieniem i wolą”.
Wielki miał i ma Jan Paweł II szacunek względem człowieka. Ten wyraz
pisze z dużej litery, podobnie jak i pochodny zaimek. Zawsze bowiem pamiętał, że człowiekiem jest Matka Najświętsza; człowiekiem jest także Chrystus.
Od ludzi natomiast oczekiwał, że najzwyczajniej będą sobą, z własną twarzą, z własną tożsamością. Wystarczy, gdy człowiek jest obecny „duszą, sercem, pragnieniem, cierpieniem i wolą”. Czy tak jest rzeczywiście? Aby dać
jakąś sensowną odpowiedź, trzeba popatrzeć na nasze trendy cywilizacyjne, na nasze środki komunikacji masowej, na nasze rodziny, wychowanie
nowych pokoleń, funkcjonowanie różnych instytucji o znaczeniu publicznym
i społecznym, na liczne przedsiębiorstwa. Trzeba na to wszystko popatrzeć,
wędrując ścieżką kalwaryjską, zastanawiając się nad naszym człowieczeństwem. Czyńmy to w zestawieniu z człowieczeństwem Syna i Matki; pierwsze
widoczne wyraziście, zwłaszcza na Krzyżu i w poranek wielkanocny; a drugie
– w momencie Wniebowzięcia.
Sytuację ratują święci. Różna natomiast bywa w tym względzie nasza
postawa. O słabości naszego człowieczeństwa niech świadczy straszliwe tchórzostwo, które idzie w parze z zakłamaniem. Powracają czasy, gdy już nie da
się ani czytać, ani słuchać wielu rzekomych źródeł informacji, gdyż manipulacji jest coraz więcej i to niekiedy wprost cynicznej. Czym chociażby wytłumaczyć fakt, że ci, którzy wciąż nawołują, aby nie stawiać pytań dotyczących
tragedii smoleńskiej, aby w związku z tym nie wyciągać żadnych wniosków
dla życia publicznego, sami odnieśli i nadal odnoszą największe z niej korzyści, zwłaszcza polityczne? Jak można przechodzić obojętnie obok straszliwego cierpienia, obok krzyża? Czym to wytłumaczyć, czy w tej wizji kultury
jest miejsce dla człowieka? A może jest ono tylko dla jakichś graczy, gdzie
dusza, serce, pragnienie, cierpienie i wola – nie liczą się zupełnie?! Okazuje się,
że współczesne ideologie stawiają na zakłamanie. Czy to jednak może zapewnić zdrowie naszym społeczeństwom, kreatywność i rozwój demograficzny
naszym narodom? Raczej nie. Częściej więc sięgajmy do Pisma Świętego;
do literatury i mediów katolickich, ucząc się odróżniać je od opinii katolików
„farbowanych”. Wspierajmy media katolickie z ducha i z nazwy. Zabiegajmy
o ich wyższy poziom. A następnie, częściej wyruszajmy na dróżki tutejsze,
379
rok 2010
aby odważnie odkrywać prawdę, prawdę o człowieku! Jest to wyjątkowe
wyzwanie względem naszej epoki.
6. I coś do zapamiętania
Światło płynące z tajemnicy Wniebowzięcia Matki Bożej niech nam wciąż
to przypomina. Chętnie przybywajmy tutaj, chętnie odmawiajmy Różaniec.
To nam pozwoli te treści o wartości życia ludzkiego, przeżywanego w zjednoczeniu z Jezusem Chrystusem – głębiej zakorzenić w nasze jestestwo i rozjaśnić nimi naszą współczesną rzeczywistość.
Potrzeba nam mocy i siły na kształt tego dębu z kazań ks. Piotra Skargi
i na wzór Rodziewiczównej Dewajtisa. Pisze ona z bólem: „Tyle wieków on stał
i wszystko przetrwał! Dziesiątki pokoleń go strzegło, broniło, aż Bóg za karę
takich zesłał, co ni pamięci, ni ducha ojców w piersi nie mają. Najcięższy
to dopust i próba! Co my warci bez pamięci starej sławy i cnoty? Skąd my ją
odbudujemy i utrzymamy?” (M. Rodziewiczówna, Dewajtis, Warszawa 2009,
s. 206). Trzeba nam męstwa ks. Ignacego Skorupki i determinacji bł. ks.
Jerzego Popiełuszki.
7. Ukochani Pielgrzymi!
Więc jak my odbudujemy i utrzymamy starą sławę i cnotę? Czyli naszą
tożsamość i godność? Zgromadzeni w tym Sanktuarium pod przewodnictwem ks. kard. Stanisława Dziwisza, najbliższego świadka dawnej sławy
i cnoty – czyli życia sł. B. Jana Pawła II, ponownie skierujmy nasze umysły
i serca do Tej, która od wieków jest naszą Opiekunką i Królową. Jej zawierzmy
nas i kolejne pokolenia! Ją prośmy, aby uczyła nas takiego człowieczeństwa,
dzięki któremu została wzięta do nieba.
Ona nas nie zawiedzie. Pięknie to wyraża Maria Konopnicka:
„– Nigdym ja ciebie, ludu,
nie rzuciła.
Nigdym ci mego nie odjęła lica,
Ja – po dawnemu –
moc twoja i siła!
– Bogurodzica!” (Bogurodzica).
Amen.
380
Pamięć starej sławy i cnoty
(Rdz 47, 13-19; Ps 126; 2 Kor 9, 6-10)
Dożynki
Boćki, dn. 11 września 2010 r.
Drodzy Bracia i Siostry!
Wszyscy Goście i Mieszkańcy Bociek, bądźcie błogosławieni!
1. Zacznijmy od dziedzictwa, które zawdzięczamy wsi
Zebrani w tej pięknej miejscowości, wyrosłej z podlaskiej przeszłości, przypominającej sapieżyński ród, oraz prześladowanych i usuniętych
stąd przez carat synów św. Franciszka z Asyżu, a także odważnych obrońców krzyża, wiary i polskości; przywołujemy ich dusze i odświeżamy naszą
pamięć, aby podczas tych diecezjalnych Dożynek, korzystając z pośrednictwa
Matki Najświętszej, wspólnie wyśpiewać hymn wdzięczności Temu, któremu
zawdzięczamy życie, stałą opiekę i nadzieję szczęścia wiecznego.
Pochylamy się w podzięce nad tym dziedzictwem, które zrosło się z polską wsią, również na Podlasiu; które zjednoczyło się z rolnictwem. Mówi
o tym nasza historia. Mówią o tym dzieje Bociek i okolic. Mówią nasze zwyczaje, zrodzone pod dawnymi strzechami; pieśni i wszelkie dzieła sztuki;
przydrożne świątki i różnego wieku krzyże.
Bądź błogosławioną podlaska ziemio! Ze wzruszeniem patrzymy na ciebie i jednocześnie przeżywamy to dziękczynienie za płody ziemi, wyrosłe z ciebie w tym roku, a zwłaszcza za zboża, dzięki którym mamy chleb,
chleb pachnący dłońmi matek, zawsze pożywny, pożywny tym szczególnym
381
rok 2010
zakwasem, jakim jest miłość rolnika do ziemi. Ze wzruszeniem bierzemy go
do ręki. I pamiętamy o tym, co pisał Cyprian Kamil Norwid:
„Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów nieba,
Tęskno mi, Panie” (Moja piosnka II).
To właśnie polski chleb, często tylko wyśniony towarzyszył naszym
zesłańcom, wygnańcom i uchodźcom. On nas jednoczył i jednoczy, poczynając od rodzinnego stołu. A jego moc ma swoje korzenie w stwórczej woli
Pana Boga. To On, stwarzając ten świat i nas, włożył weń wiele piękna i wiele
dobra. Wdzięczni jesteśmy naszym poprzednikom, że potrafili ze zrozumieniem podchodzić do „darów nieba”, a swoją pracą i miłością usiłowali dać coś
od siebie. I dzisiaj wspólnie możemy powiedzieć, że wnieśli wyjątkowo dużo.
Ileż to prób podejmowano, aby zniszczyć polską wieś i polskie rolnictwo.
Czynili to obcy, ale też niekiedy i swoi! Iluż to naszych ojców musiało z tego
powodu cierpieć, ale ziemia pozostała w rękach polskiego rolnika. I rolnik
pozostał.
Co prawda, groźne chmury nadal się gromadzą nad naszymi polami,
łąkami i lasami. Tym bardziej potrzebna jest Boża pomoc. Tym bardziej
potrzebne jest nam specjalne światło. Co więcej, potrzebni są ludzie, którzy rozumieją polską wieś i kochają ojczystą ziemię. Panu Bogu dziękujmy
za nich i takimi też bądźmy wszyscy!
2. Nieszczęścia nas nie omijają
Tylko bowiem ludzie zahartowani, oddani dobrej sprawie będą mogli stawić czoła każdej trudności i każdemu nieszczęściu. A jest ich wiele, zwłaszcza w tym roku. Nie możemy przecież przy dzisiejszym święcie zapomnieć
o tragedii smoleńskiej, która miała miejsce u progu wiosny, w sobotę przed
Niedzielą Bożego Miłosierdzia. Takiej tragedii nigdy wcześniej nie doświadczył nasz naród. Podobna tragedia chyba nie zdarzyła się w żadnym innym
państwie! I chociaż nie wszystko jest jasne, a pytań mamy wiele, to my starajmy się przede wszystkim zastanawiać nad tym, co mamy robić, aby jak
najlepiej odczytać wolę Bożą. A modląc się za zmarłych, poczynając od pary
prezydenckiej, módlmy się za wszystkich, aby Pan Bóg – Żniwiarz wszystkich czasów obdarzył ich szczęściem wiecznym. A nam trzeba podjąć ich
382
Pamięć starej sławy i cnoty
obowiązki i zadania. Od nich winniśmy uczyć się odpowiedzialności za państwo i z lepszym przygotowaniem brać udział w każdych wyborach.
Do tego samego skłaniają nas tegoroczne powodzie. I znowu tysiące hektarów pod wodą, tysiące domów i innych budowli zniszczonych, pozrywane mosty,
a drogi – i tak już słabe – jeszcze dodatkowo porozbijane. I co najważniejsze,
to tysiące ludzi pozbawionych materialnego zaplecza, pełnych bólu i w poczuciu
osamotnienia, gdyż nie wiedzą, co mają robić! Tak nie może pozostać!
I w tym straszliwym nieszczęściu nie pozostali oni w ciemnościach. Nie
zabrakło im światła. Światła lampek, serc i Krzyża. Może sami braliśmy udział
w zapalaniu tego światła, najpierw na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie,
a potem w innych miejscach, zawsze przy Krzyżu, który jest naszą nadzieją.
Dzięki zaś solidarności z poszkodowanymi przez powódź zapalaliśmy te światła w ludzkich sercach i dzieliliśmy się ze wszystkimi mocą Krzyża.
Pragnę w tym miejscu podziękować za wyjątkowo hojne dary dla powodzian, za prawdziwą solidarność. W ciągu ostatnich szesnastu lat nigdy nie
zebraliśmy tak dużych składek, gdyż w przeliczeniu na liczbę diecezjan wypadło prawie dwa złote na osobę. A do tego trzeba dodać ciągle przekazywane
przez wioski i gminy transporty z pomocą rzeczową. Chciałbym też dodać,
że w tę postawę solidarności wpisuje się także pomoc okazana Erytrei, której
mieszkańcy cierpią głód. Do nich to wysłaliśmy siedemdziesiąt pięć ton mąki.
I chociaż jest to kraj bardzo odległy, położony nad Morzem Czerwonym, ta
pomoc dotarła, podziękowania nadeszły z dwóch miejsc. To dzięki wam, drodzy Darczyńcy, Polska stała się światłem jakże daleko stąd, dla tamtych ludzi
doświadczanych przez straszliwą suszę.
W pierwszym dzisiejszym czytaniu słyszeliśmy o głodzie, który zapanował w Egipcie i okolicy. Erytrea leży po wschodniej stronie Egiptu. I tak,
jak w czasach biblijnego głodu znalazł się roztropny Józef, który śpieszył
z pomocą, tak i w naszej epoce wypadło tę misję pełnić nam. Bogu niech
będą dzięki za ten wyraz zaufania. A w dowód wdzięczności często powtarzajmy słowa Psalmu 126, dopiero co odczytanego:
„Ci, którzy we łzach sieją,
Żąć będą w radości.
Idą i płaczą niosąc ziarno na zasiew,
Lecz powrócą z radością niosąc swoje snopy” (Ps 126, 5-6).
Te snopy składamy dzisiaj w podzięce Panu Bogu.
383
rok 2010
3. Chętnego dawcę miłuje Bóg
Nie można być skąpym. Nie można skąpo siać. Święty Paweł przestrzega Koryntian przed taką postawą, a jednocześnie przypomina, że „radosnego dawcę miłuje Bóg” (2 Kor 9, 7). I tak jest już zawsze we współpracy
człowieka z Bogiem, gdyż Stwórca, „który daje nasienie, i chleba dostarczy
ku pokrzepieniu, i ziarno rozmnoży, i zwiększy plon (...) sprawiedliwości”
(2 Kor 9, 10). Wypada i należy o tym pamiętać. Odświeżamy zaś naszą
pamięć zawsze wtedy, kiedy korzystamy z doświadczeń i zwyczajów praojców.
To właśnie miał na myśli Jan Paweł II, kiedy nauczał: „Pozostańcie wierni
tradycjom waszych przodków. Oni, podnosząc wzrok znad ziemi, ogarniali
nim horyzont, gdzie niebo łączy się z ziemią, i do nieba zanosili modlitwę
o urodzaj, o ziarno dla siewcy i ziarno dla chleba. Oni w imię Boże rozpoczynali każdy dzień i każdą swoją pracę i z Bogiem swoje rolnicze dzieło kończyli. Pozostańcie wierni tej prastarej tradycji! Ona wyraża najgłębszą prawdę
o sensie i owocności waszej pracy” (Dukla, 09.06.1997).
Nasze Dożynki świętujemy tuż po uroczystości Narodzin Matki
Najświętszej. A święto to w Polsce bywa określane mianem „Matki Bożej
Siewnej”, gdyż bardzo mocno w świadomości naszej zrosło się z siewem
ozimin. Jutro natomiast wspominamy rocznicę zwycięstwa króla Jana III
Sobieskiego pod Wiedniem. Na pamiątkę owego wydarzenia ówczesny
papież ustanowił święto Imienia Maryi, gdyż to z tym imieniem na ustach
polskie oddziały broniły Wiednia i go uratowały.
Nie można też nie nadmienić, że dzisiaj przypada kolejna rocznica straszliwego zamachu na centrum finansowe Nowego Jorku. Jakże wielka jest
różnica pomiędzy przesłaniami, a więc tym, związanym z dniem dzisiejszym i tymi, które płyną od Maryi z racji Jej świąt. Przesłania maryjne stoją
na straży naszego życia i każdego życia. Niestety, w naszych czasach coraz częściej dają o sobie znać pomruki zniszczeń i śmierci. Cywilizacja śmierci dobija
się do naszych drzwi, do naszej kultury, obyczajów, do naszych umysłów i serc.
Te zagrożenia miał na myśli Jan Paweł II, kiedy w Krośnie mówił:
„Trzeba mocno uchwycić się Jezusa – Dobrego Siewcy. I iść za Jego głosem
po drogach, które wskazuje. A są to drogi różnych i wielorakich inicjatyw, (...)
Dzisiaj naszej Ojczyźnie potrzebny jest katolicki laikat, apostolstwo świeckich, ów Boży Lud, na który czeka Chrystus i Kościół. Potrzebni są ludzie
świeccy rozumiejący potrzebę stałej formacji wiary” (10.06.1997).
384
Pamięć starej sławy i cnoty
Nie lękajmy się tego zaproszenia Chrystusa do współpracy w dziele
ewangelizacyjnym! Nie lękajmy się na nie odpowiadać za przykładem Matki
Najświętszej z całą gotowością i poświęceniem. Niech maryjne fiat, a polskie
„tak” wciąż dają o sobie znać!
4. W krzyżu zbawienie
O tym przypomina nam znak Krzyża, niezależnie od tego, gdzie się
znajduje, gdzie go postawiła czyjaś ręka; krzyże obecne w świątyniach,
w naszych domach i różnych instytucjach, przy drogach, w miastach, wioskach i na pustkowiach. Znaczenie krzyża w naszym życiu podkreślił Jan
Paweł II, przemawiając w Zakopanem: „Wasze miasto rozłożyło się u stóp
krzyża, żyje i rozwija się w jego zasięgu. (...) Umiłowani, bracia i siostry, nie
wstydźcie się Krzyża. Starajcie się na co dzień podejmować krzyż i odpowiadać na miłość Chrystusa. Brońcie Krzyża, nie pozwólcie, aby Imię Boże było
obrażane w waszych sercach, w życiu społecznym czy rodzinnym. Dziękujmy
Bożej Opatrzności za to, że Krzyż powrócił do szkół, urzędów publicznych,
szpitali. Niech on tam pozostanie. Niech przypomina o naszej chrześcijańskiej godności i narodowej tożsamości. O tym, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, i gdzie są nasze korzenie. Niech przypomina nam o miłości Boga
do człowieka, która w krzyżu znalazła swój najgłębszy wyraz” (06.06.1997).
Wie o tym dobrze każdy mieszkaniec wsi. On przecież czyni znak krzyża
najpierw, zanim wrzuci w ziemię pierwsze ziarno. On z tym znakiem zaczyna
żniwa i je kończy, jak to ma miejsce również dzisiaj. Krzyżem wreszcie witała
matka każdy bochen chleba wyjmowany z pieca, a zanim go podała dzieciom, nie omieszkała przeżegnać. Krzyż bowiem jest znakiem i rzeczywistością naszego życia ziemskiego oraz naszego zbawienia.
Krzyż może niekiedy się chwiać, może być pęknięty, jak ten, który
zwieńczał miejsce pobytu Jana Pawła II w Drohiczynie. Ten sam obecnie zajmuje centralną pozycję na sztandarze naszej diecezji, na fladze Dnia Podlasia.
Niech ona się pojawi w każdym naszym domu, aby wpatrując się w znak
męki i śmierci Chrystusa, tym odważniej stać na straży życia i jego rozwoju.
Pan Jezus po to bowiem przyszedł na ziemię i po to umarł na krzyżu, abyśmy
mieli życie, aby wszyscy mieli życie i to w pełni.
Nasze ziemskie życie podtrzymują płody ziemi, podtrzymuje chleb. Niech
Chleb Eucharystyczny rozwija życie duchowe, umacnia nasze serca i nasze
385
rok 2010
umysły. Niebezpieczeństw jest coraz więcej. Potrzebujemy silnej wiary i jeszcze silniejszej miłości. Potrzebujemy tej wyjątkowej mocy, mocy ducha i ciała,
mocy dębów! To z tego drzewa najczęściej robi się krzyże. O tej mocy pisze
Maria Rodziewiczówna, piewczyni piękna polskiej wsi, nawiązując do legendarnego w Wielkim Księstwie Litewskim dębu, zwanego Dewajtisem: „Tyle
wieków on stał i wszystko przetrwał! Dziesiątki pokoleń go strzegło, broniło,
aż Bóg za karę takich zesłał, co ni pamięci, ni ducha ojców w piersi nie mają.
Najcięższy to dopust i próba! Co my warci bez pamięci starej sławy i cnoty?
Skąd my ją odbudujemy i utrzymamy?” (M. Rodziewiczówna, Dewajtis,
Warszawa 2009, s. 206).
Nie nam oceniać, czy to, co się dzieje wśród nas, jest także tym dopustem
Bożym, że dają o sobie znać ludzie, którzy ducha ojców nie czują, a może i nie
mają. Ale od nas zależy, czy ten duch odżyje. Od naszej wierności Krzyżowi
i Ewangelii, od naszej więzi z Kościołem. A jednocześnie starajmy się sięgając
do Pisma Świętego, do katolickich środków przekazu umacniać pamięć starej
sławy i cnoty.
Przed nami jest wielka szansa. Zawierzmy więc siebie i rodziny Matce
Najświętszej. Niech Ona wspomaga nas i całą naszą Ojczyznę, a zwłaszcza
stolicę, za którą tak wiele przelało się krwi, a o którą tak zabiega zło! Maryja
niech nas umacnia i niech uczy nas trwać pod Krzyżem, choćby na klęczkach, jak Ją ukazuje w wierszu poeta Jan Lechoń:
„Ona klęczy i swe lica,
gdzie są rany krwawe,
obracając gdzie my wszyscy,
patrzy na Warszawę” (Matka Boska Częstochowska).
Dziś może więcej niż dawniej. I modli się. Módlmy się razem z Nią, aby
naród nasz odzyskał pamięć o starej sławie i cnocie! Aby ta pamięć dawała
o sobie znać w decyzjach i wyborach, w działaniach płynących ze stolicy.
Amen.
386
„dziś (...) mogę uklęknąć (...)”
(Jan Paweł II)
XXVIII Ogólnopolska Pielgrzymka Ludzi Pracy
Jasna Góra, dn. 19 września 2010 r.
Ukochani Bracia i Siostry, Ludzie trudu i pracy,
bądźcie pozdrowieni w domu Matki w imię Boże!
1. Przypomnijmy sobie!
To już XXVIII raz ma miejsce Ogólnopolska Pielgrzymka Ludzi Pracy.
Były to róż­ne lata; niekiedy było spokojnie i dało się bez większych trudności pielgrzymować. Ale zdarzało się i tak, że musieliśmy wielce się natrudzić, aby nie dać się zatrzy­mać przez różnego rodzaju służby. Było też i tak,
że nie obeszło się bez aresztu albo kary pieniężnej. I tutaj nie było wyjątków.
Świadectwo o tym daje Ojciec Świę­ty Jan Paweł II. Wprawdzie Jego wypowiedź dotyczy Poznania, odnosi się do 1983 roku i wiernie oddaje klimat społeczny, wówczas panujący.
Wypowiedź pochodzi z roku 1997. Była ona skierowana do młodzieży.
papież mówił: „Trudno tu nie wspomnieć o jeszcze innym pomniku –
pomniku Ofiar Czerwca 1956 roku. Został on wzniesiony na tym placu
staraniem społeczeństwa Poznania i Wielkopolski w 25 rocznicę tragicznych wydarzeń, które były wielkim protestem przeciwko nieludz­kiemu
systemowi zniewalania serc i umysłów człowieczych. Chciałem pod ten
387
rok 2010
pomnik przybyć w 1983 roku, gdy byłem po raz pierwszy jako papież
w Poznaniu, ale wówczas odmówiono mi możliwości modlitwy pod
Poznańskimi Krzyżami. Cieszę się, że dziś razem z wami – młodą Polską
– mogę uklęknąć pod tym pomnikiem i oddać hołd robotnikom, któ­
rzy złożyli swoje życie w obronie prawdy, sprawiedliwości i niepodległości
Ojczyzny” (03.06.1997).
Dwadzieścia dni temu upłynęło trzydzieści lat od podpisania porozumień pomiędzy robotnikami i przedstawicielami ówczesnych władz
rządowych. Należy o tym wspomnieć, bo dzięki temu w krótkim czasie mógł zostać zbudowany Pomnik Poznańskich Krzyży. Szybko jednak
władze powróciły do właściwego sobie stylu, gdyż już w trzy lata potem
papie­żowi nie pozwolono choćby tylko pomodlić się przed tymi Znakami
Chrystusowego zwy­cięstwa. Jakże krótką pamięć mają niektóre władze!
Słyszymy o różnych ak­tach przemocy. Bólem nasze serca napełnia prześladowanie chrześcijan w Sudanie, a właściwie niemal w całej Afryce. To samo
można powiedzieć o Indiach, Wietnamie, czy też Chinach. Martwi nas
także fakt, że my, którzy sami cierpieliśmy prześladowania, nie wiadomo
czemu nie możemy się doczekać, aby nasi oficjalni przedstawiciele protestowali przeciwko tym straszliwym zniewoleniom. A tymczasem panuje
cisza. Czyżby nasze władze były tak bardzo zajęte obroną swego politycznego stanu posiadania i to przed własnymi rodakami, że nie stać ich choćby
na zwyczajne gesty protestu i obrony ludzi na oczach całego świata prześladowanych!? Gdzież się podziały te szczytne hasła naszych ojców, którzy
poświęcali się „za naszą i waszą wolność!”?
Ale chyba jest to także skutek słabej pamięci, a może ucieczki przed
pamięcią o tym, co było wcześniej. Przez dwadzieścia parę lat po 1956 roku
nie pozwalano na zbudowanie pomnika, a potem zabraniano przy nim się
modlić. Jakże historia lubi się powtarza. Przecież tego samego doświadczyła „Solidarność”. Najpierw musiała walczyć o możliwość jego zbudowania. Potem przez jakiś czas nie wolno było się gromadzić. A teraz słyszymy,
że ci sami, którzy prywatyzują wszystko, nie zawsze patrząc, w czyje rę­ce
idzie dobro naszego Narodu, kto nim się bogaci, ale właśnie ci sami mówią
o upaństwowieniu święta rocznicy powstania „Solidarności”. Czyżby wracało
stare? Czyżby myślano, że istotnie wszyscy Polacy zapomnieli i to całkowicie
o zawłaszczaniu wszystkiego?! Przed nami więc stoi wielkie zadanie. Mamy
388
„dziś (...) mogę uklęknąć (...)” (Jan Paweł II)
odświeżać pamięć. Teraz też dopiero lepiej rozumiemy, dlaczego w Piśmie
Świętym tak często pojawia się wezwanie do pamięci... Martwiła się nad tym
zanikiem pamięci Maria Rodziewiczówna. To zmartwienie nabrało szczególnej siły, gdy został zniszczony legendarny dąb, zwany „Dewajtis”. Pisze więc:
„Tyle wieków on stał i wszystko przetrwał! Dziesiątki pokoleń go strze­gło,
broniło, aż Bóg za karę takich zesłał, co ni pamięci, ni ducha ojców w piersi
nie mają. Najcięższy to dopust i próba! Co my warci bez pamięci starej sławy
i cnoty!? Skąd my ją odbudujemy i utrzymamy?” (M. Rodziewiczówna,
Dewajtis, Warszawa 2009, s. 206).
2. Każdy ucisk spotka się z karą!
Na ten niepokój pisarki wypada spojrzeć w świetle dzisiejszych czytań
biblijnych. Trzeba więc, i to jak najszybciej, zabrać się do pracy, pamiętając o tym, że człowie­ka można porównać do pękniętego naczynia. Nie da
się go napełnić. Ciągle czegoś jeszcze chciałby i tylko dla siebie, nie patrząc
na krzywdę innych. Tymczasem pro­rok Amos z mocą przestrzega: „Słuchajcie
(...) wy, którzy gnębicie ubogiego i bez­rolnego pozostawiacie bez pracy” (Am
8, 4). A takich jest blisko dwa miliony. Są to bezrobotni albo pracujący za granicą. To straszliwa choroba. Nasze państwo musi się leczyć, gdyż to, co mówi
Amos, nadal trwa. Bogaci mówią: „będziemy zmniejszać efę, powiększać syki
i wagę podstępnie fałszować. Będziemy kupować biednego za srebro, a ubogiego za parę sandałów i plewy pszenicy będziemy sprzedawać” (Am 8, 6).
Ale Pan Bóg zapewnia, że nigdy nie zapomni o tych złych uczynkach. Pan
Bóg pamięta.
Zanim wszakże nadejdzie ten czas pomsty, starajmy się modlitwą wypraszać nawró­cenie dla złych, a miłosierdzie dla wszystkich. Tak to widzi św.
Paweł. I tak o tym pisze w Pierwszym Liście do Tymoteusza. Zachęca, abyśmy
modlili się za wszystkich, o nawrócenie nawet największych grzeszników,
gdyż Chrystus oddał swoje życie za nas wszystkich. A jeżeli zła się nie wyniszczy, to wciąż gdzieś będzie się odradzać. W sposób szczególny do modlitwy
zachęca mężczyzn: „Chcę więc, by mężczyźni modli się na każdym miejscu” (1 Tm 2, 8) . A tak było w czerwcu 1956 roku, i w grudniu 1970 roku,
i w lecie 1980. Tam byli głównie mężczyźni. W miejscach protestu widać
było również Krzyż, Matkę Bożą Częstochowską, a poczynając od 1979 roku
– także portret papieża!
389
rok 2010
Było wtedy miejsce na Mszę Świętą, na sakrament pojednania, na prywatną i publiczną modlitwę. Niestety, jakoś bardzo szybko usiłowano nam
wytłumaczyć, że to nie robotnicze protesty, nie wasze cierpienia, nie modlitwy pozwalały cokolwiek uzyskać, ale to wszystko zawdzięczamy swoistym
„autorytetom”. I wystarczyło, że jakoś i coś się podretuszowało, aż po jakimś
czasie znowu się okazywało, że robotnik jest nadal wykorzystywany, oszukiwany, pozbawiany pracy bez żadnych skrupułów, a w imię rzekomej jedności
nie powinno się protestować, ani dochodzić swego.
I obrażano się, że takie robotnicze protesty, są przeprowadzane nie
w rękawiczkach i w garniturach najnowszej mody. I media w to wciągnięto,
bo każdy musi jakoś żyć. Dzie­nnikarze nie są naiwni. Po co mają miesiąc po
miesiącu przeżywać za grosze, kiedy mogą mieć znacznie więcej. Robotnik
i pokrzywdzony pozostaje sam. I tak znowu się okazuje, że ma za sobą jedynie
Kościół, ma Ewangelię.
A w dzisiejszej Ewangelii słyszeliśmy o tym, niegodziwym zarządcy,
który, gdy wyszły na jaw jego niegodziwości, postanowił sobie po­szukać
sprzymierzeńców, trwoniąc nadal dobro wspólne. Prze­raził się bowiem
polecenia: „Zdaj sprawę z twego zarządu (...)” (Łk 16, 2). Nie można „służyć Bogu i Mamonie” (Łk 16, 13). Nie można powoływać się na demokrację
a patrzeć na wszystko egoistycznie i bezdusznie. I kolejny raz przekonujemy
się, że i w naszych czasach potrzebni są ludzie wiary i uczciwości.
Już Cyprian Kamil Norwid o tym pisał:
„Nie trzeba myśleć, że jest podobieństwo
Być demokratą – bez Boga i wiary” (Początek broszury politycznej).
Przy tego rodzaju postawach niektórzy uciekają się do frazeo­logii demokratycznej. Fakty jednak są najważniejsze. A te straszliwie obciążają tak zwanych współczesnych demokratów. Oczywiście z małymi wyjątkami.
Norwidowską myśl rozwinął Robert Schuman, jeden z ojców nowej wizji
zjednoczonej Europy, gdy mówił: „demokracja albo będzie chrześcijańska,
albo w ogóle jej nie będzie. Demokracja antychrześcijańska byłaby karykaturą, która przerodzi się w tyranię lub w anarchię” („Kultura i Biznes”,
nr 53/2010, [04-05.2010],
No cóż, trudno za chrześcijańskie uznać ustawy uderzające w życie, gwałcące całą naturę, zmierzające do usuwania krzyża, nakładania kary za udaną
obronę życia. Trudno jest nam dostrzegać solidarność w stosowaniu różnych
390
„dziś (...) mogę uklęknąć (...)” (Jan Paweł II)
praw, zale­żnie od finansów określonego państwa. A skoro tak jest, to musimy
robić wszystko, aby demokracja jednak starała się być chrześcijańska. I w dużej
mierze to od nas zależy. Za­leży przecież od tego, czy wybieramy chrześcijan,
czy wystarczą nam jakieś namiastki chrześcijaństwa, gdyż potrzebni są ludzie,
dla których „sprawiedliwość” znaczy sprawiedli­wość w stosunku do wszystkich, jedność taką samą dla każdego, zgodę opartą na szacunku a nie na niszczeniu godności człowieka! Może wówczas także robotnik w pełni odzyska
swoją podmiotowość.
3. Nie wstydźmy się naszej inności
Jest jeszcze jedno niepokojące zjawisko, z którym spotykamy się coraz
częściej w niektórych mediach. A to zjawisko polega na tym, że wytyka
się nam rzekomy brak europejskości. Nikt wprawdzie nie zdefiniował,
na czym ta europejskość ma polegać. Z tego też powodu dodatkowo mamy
wyjątkowo dużo nieporozumień. Jacyś rzekomo Europejczycy mają się gorszyć z tego, że jesteśmy religijni, czcimy krzyż, że pamiętamy o nieszczęściach, że nie może być dla nas obojętna tragedia, podczas której ginie
głowa państwa i wszyscy, którzy razem byli w tym samolocie, czyli 96
osób, ludzi znaczących w państwie! A tymczasem w większości państw
i to gospodarczo znaczących jest więcej świąt kościelnych niż u nas i o wiele
więcej jest różnego rodzaju szkół katolickich finansowanych przez państwo. Nigdzie i nikt z taką wrogością nie mówi o religii w szkołach. Tam
wszystko jest traktowane jako coś oczy­wistego, ponieważ jest umotywowane pozytywnymi owocami, jakie z tym się wiążą. Nato­miast wielu
z naszych tzw. Europejczyków przejawia chyba swego rodzaju „kompleks
polskości”. Przed paru laty pisał o tym Paweł Hertz. Nawiązywał do czasów przedwojennych, kiedy to pewne środo­wiska walkę polityczną łączyły
z walką z Kościołem. Wedle Pawła Hertza ci ludzie nie rozumieli zjawiska
lokalności, czyli Polski zwyczajnej. Pisze, że dawało się zauważyć i daje się
dostrzec „do dziś trwające, zniecierpliwienie: dlaczego nie jesteśmy jak gdzie
indziej? Z tym, że to «gdzie indziej» wyobrażano sobie dość naiwnie: gdzie
indziej wszyscy są cywilizowani i piękni, a my jesteśmy zacofani i szpetni.
Zjawisko lokalności istnieje wszędzie, we wszystkich krajach, tylko że nasz
turysta, nawet intelektualista, nie jest zazwyczaj świadom, kim jest chłop
bawarski czy mieszkaniec małego francuskiego miasteczka. Różnica jest
391
rok 2010
taka, że tam zawstydzenia warstwy «uduchowionej» wobec własnej lokalności są albo dużo mniejsze, albo żadne. Nie ma poważnej gazety angielskiej czy niemieckiej, która by zarzucała większości narodu, że jest zacofana, «nieeuropejska», taki problem nie istnieje w normalnej społeczności.
U nas mniejszość ogromnie wstydzi się większości. Znaczna część urządzającej życie umysłowe warstwy inteligentnej była zwolenniczką przedłużania tego dorobku z czasów dwudzie­stolecia międzywojennego, (...) usuwania z umysłu polskiego tradycyjnej tematyki, którą nazywano – wzorem
dwudziestolecia – «bogoojczyźnianą». Dla tej grupy było bardzo wygodne,
żeby «europeizować», sięgając do tradycji Drugiej Rzeczypospolitej. I ci
wszyscy nie tylko nie uznają istoty polskiej lokalności, ale jej się wstydzą”
(P. Hertz, w: „Życie”, [15.06.2001], s. 14).
Tymczasem wszelkie relacje pomiędzy narodami, czy państwami nabierają jakości i rozpędu, gdy w naturalny sposób służą wymianie doświadczeń,
efektów zapobiegliwości i pracy, czyli różnorodności. Jasna Góra jest tego
przykładem. Są przecież w świecie liczne sanktuaria, nawet starsze od Jasnej
Góry. Wystarczy wymienić przepiękne Loreto, ale Jasna Góra ma swój wyjątkowy klimat. Matka Najświętsza jest ta sama, ale też inna, bo to Czarna
Madonna, ma różne otoczenie i jakże wspaniałą historię. A przede wszystkim nie zapominajmy o tym, że to także rzesze pielgrzymów dodają Jasnej
Górze uroku.
Wiele rzeczy przecież może wyglądać inaczej, wiele instytucji może funkcjonować odmiennie. Ale nie zapominajmy o jednym, o tym, że robotnik
gdzie indziej i tutaj jest człowiekiem, Bożym stworzeniem, obdarzonym godnością ludzką, rozumem i wolą. A o tym, niestety, współcześni ideolodzy
cywilizacji laickiej najczęściej zapominają. I dlatego tak im trudno przychodzi zaakce­ptować związki zawodowe, takimi jakie są. Tak im trudno przyjąć
do wiadomości istnienie i trwanie „Solidarności”. Zapomina się, że czas najwyższy byśmy przestali być „pawiem i papugą narodów”, przed czym przestrzegał Juliusz Słowacki.
4. I bądźmy prawego serca
Dążenia do totalnej unifikacji z natury rzeczy zubożają ludzkość. Jakże
pod tym względem jest głębokie nauczanie św. Pawła. Ma ono wymiar
ponadczasowy. Dla niego bowiem nie było istotne, kto skąd pochodzi
392
„dziś (...) mogę uklęknąć (...)” (Jan Paweł II)
i do jakiego narodu należy. Ważne było jedno, aby pojęcie osoby ludzkiej
miało mocne oparcie w Jezusie Chrystusie, który za wszystkich oddał swoje
życie, i który wszystkich ludzi powołuje do swego Królestwa.
Niestety tendencje współczesnych ideologii są inne. Wszystko ma być
na jedną miarę, jak ogórki i marchewka. Ludzie także. Przestrzegał przed
takimi postawami już w latach sześćdziesiątych Aleksander Wat, gdy pisał,
że „życie naszych pokoleń rozgrywa się między rozpaczą a szukaniem nadziei,
gdyż czujemy się osa­dzeni w żelaznej jakby klatce” (A. Wat, Dziennik bez
samogłosek, Londyn 1986, s. 43). Klatka zawsze będzie klatką. Należy więc
odradzać nadzieję, że może być inaczej.
Tę, jakże potrzebną nadzieję niesie Jan Paweł II. On ją obudził w czasie pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny, On rozgrzewał ją także przez kolejne
odwiedziny. On ją umocnił swoim przejściem do wieczności. On nią nas
darzy przebywając w niebie. Jego portrety towarzyszyły Wam, drodzy robotnicy i towarzyszą nadal od ponad trzydziestu lat, gdyż On dodał duchowej
mocy temu dziełu budzenia ducha naszego Narodu, o którym pisał Juliusz
Słowacki:
„Wszak myśmy z twego zrobili nazwiska
pacierz, co płacze, i piorun, co błyska” (O Polsko!)
W tych słowach i zachowaniach dostrzegamy spadek, jaki otrzymujemy po najlepszych córkach i synach naszej Ojczyzny. To jest dziedzictwo
narodowe, które powinno być przez nas pielęgnowane. W nim bowiem jest
duchowe i kulturowe zaplecze autentycznego pojęcia jedności i współpracy,
opartych na sprawiedliwości, na prawie, na miłości.
Nich się lękają ci, którzy zapominają o słowach, których fragment znalazł
się na Gdańskim Pomniku, wraz z Krzyżami:
„Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad jego krzywdą wybuchając,
Gromadę błaznów koło siebie mając
Dla pomieszania dobrego i złego, (...).
Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta.
Możesz go zabić - narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy” (Cz. Miłosz, Który skrzywdziłeś).
Nie wolno mieszać dobra i zła. Niech pamiętają o tym politycy, wszys­cy
stanowiący prawo i je egzekwujący. Miłoszowy tekst nie pozostawia
393
rok 2010
wątpli­wości. Sprawiedliwość istnieje. Niech nie myślą dziennikarze, że swoim
cynizmem i kłamliwymi relacjami zabezpieczą sobie spokojną przyszłość,
bowiem „spisane będą czyny i rozmowy” – więc to wszystko, co rzeczywiście zmierza do oderwania ludzi od prawdy, od szczerej, a nie koniunkturalnej miłości.
5. W Matce Bożej nadzieja
Nasza kolejna pielgrzymka na Jasną Górę jest przejawem troski o każdą
Polkę i każdego Polaka, o każde polskie życie, o godny rozwój, o możliwość swobodnego wyboru pracy, o same miejsca pracy, o należytą zapłatę
i w miarę równy start w życie każdego nowego pokolenia.
Maryja jest naszą najpewniejszą Orędowniczką. Ona nas podnosi
na duchu. Ona jest z nami w doli i niedoli. Wie o tym polski robotnik. Czuje
to polski rolnik. Rozumie to polska inteligencja. Niech Ona nadal broni godności ludzkiej pracy. Niech uczy sprawiedliwości nas wszystkich, ale zwłaszcza decydentów. Niech dodaje odwagi w rozwijaniu i umacnianiu naszej
tożsamości.
Nazbierało się wiele spraw, które leżą nam na sercu. Tym ufniej i gorliwiej
módlmy się do Niej. A z Nią pamiętajmy o każdej polskiej rodzinie, pamiętajmy o naszej stolicy, gdzie są podejmowane ważne dla narodu i państwa
decyzje. Wpatrując się w Maryję, módlmy się w tych intencjach słowami
poety Jana Lechonia:
„Ona klęczy i swe lice,
gdzie są rany krwawe,
obracając gdzie my wszyscy,
patrzy na Warszawę” (Matka Boska Częstochowska).
Oby to miasto niezwyciężone, także i teraz okazało się godne tego miana,
nadal było symbolem miasta wiernego dziedzictwu przeszłości, stojącego
odważnie na straży naszej tożsamości, wrażliwego na każdą potrzebę każdego nowego pokolenia, po Bożemu patrzącego w przyszłość.
Wiele będzie zależało od tego, jaki duch będzie panował w 30-letniej
„Solidarności”. Czy wystraszy się agresji i podda się próbom rozbicia, czy też
okaże się wewnętrznie silna mocą wiary? Ufamy, że to drugie będzie rzeczywiste. I takie niech będą nasze życzenia na przyszłość. Wiemy bowiem,
że robotnik w pojedynkę osiągnie niewiele! Ale dobrze zorganizowany świat
394
„dziś (...) mogę uklęknąć (...)” (Jan Paweł II)
pracy może okazać się skutecznym partnerem w dialogu z pracodawcami
i każdą władzą w dążeniu do społecznego ładu opartego na sprawiedliwości,
a nawet miłości. Tego życzymy i o to się modlimy. Niech nam w tym wszystkim pomaga pamięć starej sławy i cnoty!
Amen.
395
„Ty, o człowiecze Boży, podążaj
za sprawiedliwością...” (1 Tm 6, 11)
Dożynki, XXVI Niedziela Zwykła, rok C
Perlejewo, dn. 26 września 2010 r.
Drodzy Goście!
Kochani Mieszkańcy Gminy Perlejewo!
1. Dziękczynienie
Przeżywamy kolejne Dożynki. Mają one swoje mocne zakorzenienie
w kulturze polskiej wsi. Są one obecne w liturgii kościelnej. Dojrzewają przez
cały rok w sercach i umysłach rolników. Aż nadchodzi ten dzień, długo oczekiwany i udekorowany pięknymi wieńcami, bo na to zasługuje praca rolniczych rąk.
Chcemy jednak najpierw dziękować Panu Bogu, Temu, ku Któremu biegną nasze modły w chwili orki, zasiewu i żniw. On jest początkiem i rozwojem każdego życia, także zbóż i wszelkich upraw. Od Niego zależy słoneczna
pogoda, deszczowa mglistość, wiatry i burze. Rolnik wie o tym dobrze.
A tegoroczne powodzie ukazały nam słabość naszych wysiłków, jeśli im nie
towarzyszy błogosławieństwo Stwórcy. Człowiek może się pysznić, może
budować wieżę Babel, ale tylko do czasu.
I z tego względu jest niesłychanie istotne, abyśmy względem Stwórcy
zawsze byli szczerzy. Do takiej postawy, ważnej w formacji osobowej każdego
396
„Ty, o człowiecze Boży, podążaj za sprawiedliwością...” (1 Tm 6, 11)
człowieka zachęca nas prorok Amos, gdy pisze: „Biada beztroskim... i dufnym...” (Am 6, 1). Oni mogą się wylegiwać, spożywać „jagnięta z trzody
i cielęta ze środka obory” (Am 6, 4). Ale niestety, ich śpiew brzmi fałszywie.
Mogą też pić „czaszami piwo” i nie martwić się „upadkiem domu Józefa” (por.
Am 6, 6). Krótko jednak to będzie trwało. Nadejdzie moment, gdy staną się
wygnańcami i tak zniknie „krzykliwe grono hulaków” (Am 6, 7).
Z powagą przyjmujemy proroctwo Amosa. Ze szczerością patrzymy
na nasze wysiłki, intencje i plany na przyszłość. A dziękując Panu Bogu
za dotychczasową opiekę, pragniemy uprosić trwanie jej nadal. Tylko bowiem
Pan Bóg, jak głosi Psalmista:
„...wiary dochowuje na wieki,
uciśnionym wymierza sprawiedliwość,
chlebem karmi głodnych,
wypuszcza na wolność uwięzionych” (Ps 146, 6).
Świadomość tej szczególnej troski dodaje nam sił i jeszcze bardziej umacnia naszą miłość do ziemi ojców, przywiązanie do rodzimej kultury i chęć
do pracy!
2. W Bogu nasze oparcie
O tym nam mówią kościelne wieże, kapliczki przydrożne i rozstajne
krzyże. Krzyż przecież jest obecny na początku orki i siewu. On też wieńczy koniec żniw, jak i koronuje dożynkowe wieńce. Jakże cieszy nasze oko
podczas podróży. A cień odeń padający w lecie, okazywał się najlepszą miarą
czasu, będąc bezbłędnym zegarkiem.
Wspomnienia naszych poprzedników, nasza literatura i sztuka, nasze
przyśpiewki ludowe i pieśni religijne – są pełne tego rodzaju wątków. One
to stanowią mocny fundament, na którym opiera się więź rolniczego ludu
z ziemią. O tym nauczał i naucza Kościół. Przypomnijmy sobie, co mówił
Jan Paweł II w roku 1997, będąc w Krośnie: „Miłość rolnika do ziemi
zawsze stanowiła mocny filar, na którym opierała się narodowa tożsamość. W chwilach wielkich zagrożeń, w momentach najbardziej dramatycznych w dziejach narodu ta miłość i przywiązanie do ziemi okazywały
się niezmiernie ważne w zmaganiu o przetrwanie. Dzisiaj, w czasach wielkich przemian, nie wolno o tym zapominać. Oddaję dziś hołd spracowanym rękom polskiego rolnika. Tym rękom, które z trudnej, ciężkiej ziemi
397
rok 2010
wydobywały chleb dla kraju, a w chwilach zagrożenia były gotowe tej ziemi
strzec i bronić” (10.06.1997).
W podobnym duchu mówił sł. B. ks. kard. Stefan Wyszyński, jednocześnie zachęcając do modlitwy: „Aby pokój Boży wszedł na rozległe pola
trudu ludzkiego, jak ongiś na pole pasterzy betlejemskich. Aby zapanował
wszędzie, gdzie rodzi się «owoc ziemi i pracy rąk ludzkich» – chleb dla
wszystkich ust, mających we własnej ojczyźnie prawo do tego, «co by jedli
i pili». Niezbędny jest pokój dla ziemi rodzicielki chleba naszego powszedniego, tak upragnionego przez wszystkie usta. Niech nastanie pokój oraczom, siewcom i żniwiarzom. Niech ustaną bolesne rugi z progów własnych
domostw, tak iżby praca rolnicza była otoczona szacunkiem i poczuciem
bezpieczeństwa na własnym zagonie uprawianym przez ojców i dziadów”
(Boże Narodzenie, 1980).
Niepokój Księdza Prymasa ma swoje uzasadnienie w tej nieco odległej,
ale i w obecnej sytuacji. Poważne przecież zagrożenia dawały i dają o sobie
znać. Nie można zbyt łatwo zapomnieć o tysiącach ofiar rozkułaczania,
o bezwzględnych próbach kolektywizacji, o kontyngentach karanych więzieniem, o upokarzających kolejkach i przekupstwach. Nazbierało się tego
zła w wiejskich sadybach, nałykała się wiejskich łez polska ziemia. Co niemiara! A teraz, czy można tak łatwo zapomnieć o upadku cukrownictwa
polskiego, o kłopotach z mlecznymi kwotami?! Oby to była już przeszłość!
Ale też o urzędniczej biurokracji i na różne sposoby dawaniem do zrozumienia o drugorzędności wsi polskiej w planach na przyszłość.
Rolnik to wszystko musi znosić. Cierpieli mężowie, cierpi żona a nawet
dzieci. Trudno jest dostrzec jaśniejsze perspektywy. Ale w półmroku nie da
się żyć, dlatego zabiegajmy o to, aby było jaśniej. Podejmujmy się różnych
inicjatyw, jednoczących wysiłki rolnicze, chętnie korzystajmy ze spółdzielczych doświadczeń. Nie lękajmy się nowych technologii, które ułatwiają
pracę rolnika.
Pamiętajmy też o tym, że to właśnie Pan Bóg polecił, abyśmy czynili sobie
ziemię poddaną. Przypomnijmy sobie słowa Pisma Świętego, jak one wszechstronnie ukazują miejsce i możliwości człowieka w świecie stworzonym.
To Bóg powiedział: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się; zaludniajcie ziemię i bierzcie ją w posiadanie! Dla was są ryby w morzu, ptaki w powietrzu
i wszelka istota żywa, która się porusza na ziemi (...). Dla was też są wszelkie
398
„Ty, o człowiecze Boży, podążaj za sprawiedliwością...” (1 Tm 6, 11)
rośliny rodzące ziarno, gdziekolwiek są na całej ziemi, oraz wszelkie drzewa,
w których owocach są nasiona. Niech wam służą za pożywienie (...). I widział
Bóg, że wszystko, co stworzył, było bardzo dobre” (Rdz 1, 28. 31).
3. Dobro rodzi dobro
Pan Bóg umieścił człowieka w raju. Obdarzył go pełnym dobrem.
Niestety, nie wszystko skończyło się dobrze, czas próby nie wypadł pomyślnie.
Ale zaproszenie do dobrego postępowania jest wciąż aktualne. Zostało ono
potwierdzone i umocnione nowymi darami przez Jezusa Chrystusa. Rolnik
o tym pamięta. Jest bowiem w życiu wsi wielka siła, a tkwi ona w ludowej
mądrości. Rolnik ma dobrą pamięć. On wie, na kogo tak na prawdę może
liczyć. I dlatego często czyni znak krzyża, często też się modli, niekiedy nawet
słowami poety:
„O krzyż Cię proszę modlitwą gwałtowną,
O krzyż i siłę pod rozdarciem ćwieka,
Całemu światu lampą tak cudowną
Stać się – gdzie większa jasność dla człowieka” (J. Słowacki).
Tylko Krzyż w pełni potrafi oświetlić życie i pracę rolnika. On tylko
jest znakiem i rzeczywistością najpełniejszego dobra. Tylko On jest hymnem na cześć miłości. Ale ludzie są różni. W lipcu 1998 roku na jednym
ze szczytów Alp ustawiono krzyż, podobny do tego, który stoi na Giewoncie.
Znalazła się jednak grupa ekologów, która skierowała wniosek do sądu o usunięcie tego krzyża. Wniosek został oddalony. W szwajcarskim sądownictwie
nie zabrakło jeszcze ludzi sumienia. Niemniej jednak ten fakt urósł do rangi
symbolu. Okazuje się, że „z krzyżem walczy się w imię laickości państwa…,
w imię respektowania innych religii... czy nawet... natury”. Z krzyżem walczy
się podstępnie. A przecież dwa tysiące lat obecności krzyża powinno otrzeźwić
jego ewentualnych przeciwników. Ale cóż, zło i wszelka przewrotność dalekie
są od rzeczowego patrzenia na świat, dalekie są najzwyczajniej od mądrości.
I dlatego daje o sobie znać, jakże często obecne w życiu publicznym
kłamstwo. Poraża nas przekupstwo, różnego rodzaju intrygi. Zapatrzony
natomiast w Chrystusowy Krzyż św. Paweł pisze do Tymoteusza: „Ty, o człowiecze Boży, podążaj za sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością,
wytrwałością, łagodnością. Walcz w dobrych zawodach o wiarę, zdobądź
życie wieczne” (1 Tm 6, 11-12a).
399
rok 2010
O tym należy pamiętać, znajdując się nawet w sytuacji biblijnego Łazarza,
któremu będzie zazdrościło wielu bogaczy, politycznych graczy, cyników
szydzących wprost z uczciwości, ludzkiej godności, cierpienia i śmierci. Ale
to właśnie pogardzany na ziemi Łazarz będzie przebywał w chwale razem
z Abrahamem. To on będzie się cieszył wiecznym szczęściem. I na nic się
okażą różne zaklęcia i prośby. Wszystko ma swój czas. Nie można go przegapić, nie można go zmarnować. Po to otrzymaliśmy rozum i wolną wolę, abyśmy mądrze wybierali i rozumnie do wszystkiego podchodzili.
Dożynki to swoisty sprawdzian. To okazja do spojrzenia wstecz dla
dokonania pewnych ocen, dla podjęcia potrzebnych decyzji. Dzisiaj pragnę
z całego serca podziękować wszystkim naszym Rolnikom za trud, za poświęcenie, za miłość do polskiej ziemi, za troskę o chleb na wszystkie stoły. Niech
Pan Bóg wynagrodzi wszystkich, którzy okazują troskę o lepsze warunki
pracy na roli, którzy w jakikolwiek sposób umacniają więź rolnika z ziemią,
którzy wychodzą naprzeciw wszelkim potrzebom wiejskich społeczności.
Niech nagroda z rąk ojca Abrahama spłynie na wszystkich, dzięki którym mamy chleb i nie brakuje nam innych pokarmów. Oby po przejściu
z tego świata do wieczności każdej i każdego z nas, patrząc w głąb naszego
życia ziemskiego Pan Bóg mógł powiedzieć, że było dobre, było bardzo dobre!
4. Z Krzyżem podążajmy w przyszłość
Przedziwne są ludzkie drogi. Wielki poeta zagłuszany na ziemi przez
nieprzyjaciół krzyża, nigdy sprzed oczu nie stracił Chrystusa. Tak to wyraża
Zbigniew Herbert:
„Ja naprawdę Go szukałem
błądziłem w noc burzliwą pośród skał
piłem piasek jadłem kamień i samotność
tylko Krzyż płonący w górze trwał!” (Homilia).
Krzyż wciąż trwa. I w świetle Krzyża jest nam najbardziej widoczny
Chrystus. W Krzyżu też nasze zbawienie. W nim ma sens każda ludzka
praca, a zwłaszcza trud i poświęcenie rolnika. Jedynie skrycie działający
wróg człowieka, podstępny przeciwnik życia – odczuwa lęk i trwogę przed
Krzyżem. Trwajmy więc przy Krzyżu, szukajmy Krzyża. A nasze dążenia
i nadzieje zawierzajmy Matce Najświętszej, Tej, która obok Krzyża stała.
Maryjo, która wytrwałaś pod Krzyżem, daj nam siłę, abyśmy go nie opuścili,
400
„Ty, o człowiecze Boży, podążaj za sprawiedliwością...” (1 Tm 6, 11)
co więcej, żebyśmy przyswajali sobie Jego mądrość i nigdy nie zapominali,
że w Nim jest cała nasza nadzieja.
To z tym znakiem ojcowie nasi rozpoczynali każdy siew i kończyli żniwa.
Niech On błogosławi ziarno; niech czyni pożywną każdą kromkę chleba.
Niech umacnia rodziny i uczy nas szczerej jedności. Niech nas prowadzi przez
trzecie tysiąclecie, Krzyż... – znak cierpienia, ofiary i miłości. Krzyż... – świadek i miejsce zwycięstw! I to jest ten wymarzony, oczekiwany, a zwłaszcza
wymodlony plon:
„Plon, niesiemy plon
W gospodarza dom”.
Amen.
401
Nadzieją naszą bądź!
(Rdz 3, 9-15. 20; J 2, 1-11)
Koronacja cudownego Wizerunku Matki Bożej Łaskawej
Niezawodnej Nadziei
Włocławek, dn. 2 października 2010 r.
Umiłowani Czciciele Matki Bożej Łaskawej Niezawodnej Nadziei!
1. W październikowy dzień
Wczoraj wkroczyliśmy w październik – miesiąc różańcowy. Wkroczyliśmy
weń wpatrzeni w Serce Jezusowe, a w tym Sercu, odmawiając Różaniec,
lepiej dostrzegliśmy Serce Matki, Matki Łaskawej i jednocześnie Niezawodnej
Nadziei. I tak każdego dnia, przez cały październik, Różaniec będzie z nami.
A dzisiaj wspominamy Aniołów Stróżów. W latach dziecięcych wpatrywaliśmy się w obrazki, przedstawiające postać pogodnego Anioła, prowadzącego
za rączki małe dzieci po jednej z wielu kładek znajdujących się na polskich
rzeczkach. Ten Anioł Stróż budził w nas nadzieję, a seledynowe tło dodawało
jego obecności ciepła.
Teraz, w tę maryjną pierwszą sobotę różańcowego miesiąca, znaleźliśmy się w jakże pięknej, bogatej artystycznymi dziełami malarskimi, rzeźbiarskimi i snycerskimi – bazylice katedralnej. Ona to swoją architekturą
zewnętrzną i wewnętrzną, kieruje nasze umysły i serca ku Temu, któremu
wszystko zawdzięczamy. To do tej katedry, będącej wotum za grunwaldzką
wiktorię, Cudowny Wizerunek Matki Bożej Łaskawej Niezawodnej Nadziei
przybył z franciszkańskiej świątyni, jakby włocławskiej Porcjunkuli, w której
402
Nadzieją naszą bądź
przebywa na stałe od trzech wieków i gdzie cieszy się szczególnym kultem, o czym, zresztą, mówi sam tytuł. Nie odbyło się bez uwięzienia, gdyż
w połowie II wojny światowej obraz został wywieziony przez hitlerowców
do Niemiec. W ramach powojennych rewindykacji udało się go odzyskać.
Przez krótki czas gościnnie zatrzymał się w domu biskupim, aby następnie
znaleźć się przy Placu Wolności.
Maryja przybyła do katedry, powtarzając jak gdyby wędrówkę z Nazaretu
do Aim Karim, aby podzielić się radosną nowiną o wciąż trwającym odkupieniu człowieka i wspomóc jeszcze większą liczbę ludzi. Jest tutaj, aby usłyszeć
wyznanie św. Elżbiety – „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią
się słowa powiedziane Ci od Pana” (Łk 1, 42), ten bowiem okrzyk zachwytu
będzie wyrażała korona, którą Maryja otrzyma z rąk Pasterza diecezji. A po
spełnieniu tej jakże ważnej misji powróci do kujawskiego Nazaretu, aby
trwać przy Jezusie, aby przechowywać Jego słowa w swoim sercu, aby cieszyć
się tym, jak Jego obecność daje się coraz bardziej zauważać w życiu i postępowaniu wszystkich, którzy będą do Niej przychodzili.
2. Maryja naszą nadzieją
Jak ten czas leci. Blisko dwadzieścia lat temu w tej katedrze modlił się
i przemawiał sł. B. Jan Paweł II. Wtedy to, nawiązując do bogatej i pięknej,
choć często dramatycznej historii tej ziemi, a zwłaszcza diecezji włocławskiej,
zwrócił uwagę na Matkę Najświętszą jako źródło nadziei na każdą próbę
i na każdy czas. Bowiem „na tych wszystkich drogach waszego życia towarzyszyła wam zawsze Maryja, którą czcicie w licznych sanktuariach rozsianych po
całej diecezji. To właśnie tutaj znalazł gościnę obraz Matki Bożej Nieustającej
Pomocy ze Lwowa”, który tamtego właśnie dnia otrzymał koronę z rąk Jana
Pawła II (Włocławek, 07.06.1991).
Do tej samej katedry przychodzi też Matka Boża z pobliskiego kościoła
ojców reformatów. Ona również otrzyma koronę, pobłogosławioną przez
następcę papieża z Polski, przez Benedykta XVI. Ale ta korona staje się
wyróżnieniem i hołdem wdzięczności, który pragniemy oddać Maryi, nie
ze względu na złoto i perły w materialnym wymiarze. Ta korona z innego
źródła bierze swój blask i swoją wartość. Ona będzie przypominała wszystkim, modlącym się przed cudownym Wizerunkiem, że jest Matką Bożą
Łaskawą Niezawodnej Nadziei.
403
rok 2010
Tę łaskawość i tę niezawodną nadzieję potwierdzają liczni święci i błogosławieni, ludzie wiary i nadziei jak zauważył Jan Paweł II: „Czy takim
człowiekiem nie był bł. opat Bogumił, późniejszy arcybiskup gnieźnieński,
(...) czy też bł. Jolanta, księżna piastowska, (...)? A w tym naszym trudnym
wieku XX, czy takim człowiekiem nie był św. Maksymilian Maria Kolbe
i bp Michał Kozal? Czy nie był nim wielki Prymas Tysiąclecia, kard. Stefan
Wyszyński? A przed nim jeszcze – ci wszyscy męczennicy obozów koncentracyjnych, w których diecezji włocławskiej wypadło zapłacić szczególnie
wysoką cenę krwi? Samych tylko kapłanów zginęło podczas ostatniej wojny
aż 220, co stanowiło ponad połowę duchowieństwa” (tamże).
Do wyżej wymienionych wypada dodać bł. Edwarda Grzymałę, pochodzącego z diecezji drohiczyńskiej i pięciu franciszkanów, duszpastersko pracujących pod bokiem tegoż Cudownego Wizerunku w kościele Wszystkich
Świętych. Ojciec Święty nie zapomniał ks. Jerzego Popiełuszki, dziś błogosławionego. A nawiązując do Niego wyraził nadzieję, że kultura europejska i nasza obecność w Unii nie zmarnuje duchowego wkładu męczenników Kościoła w jej jakość i wartość. Papież mówił: „Kulturę europejską
tworzyli męczennicy trzech pierwszych stuleci, tworzyli ją także męczennicy na wschód od nas w ostatnich dziesięcioleciach. Tak tworzył ją ks. Jerzy.
On jest patronem naszej obecności w Europie za cenę ofiary z życia, tak jak
Chrystus” (tamże).
Ci wszyscy świadkowie, niezależnie od czasów i okoliczności, w jakich żyli
i działali, od Matki Najświętszej uczyli się nadziei, która pozwalała im stawiać
mężnie czoła wszelkim trudnościom. Dzięki nadziei nie lękali się też oddać
swego życia, aby dać świadectwo , że oni, jak Maryja są gotowi wyznać: „Oto
my słudzy Pańscy, niech nam się stanie według Twego słowa” (por. Łk 1, 38).
3. Maryja jest radosną nadzieją
Dowiadujemy się o tym już w raju. Tak mówi Księga Rodzaju. Pogubili się
bowiem pierwsi rodzice. Przerażeni własną niewiernością poszukiwali jakiegoś schronienia, aby nie spotkać się ze Stwórcą. Ale Pan Bóg wyszedł sam
do człowieka, pytając „Gdzie jesteś?” (Rdz 3, 9). To grzech sprawił, że okazał
się lękliwym, pełnym wewnętrznego niepokoju. Czuł, że stało się coś złego.
Pan Bóg jednak nie pozbawił Adama i Ewy nadziei. Wprost przeciwnie, wyklął złego ducha. I wypowiedział słowa o wyjątkowym znaczeniu:
404
Nadzieją naszą bądź
„Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie (węża) a niewiastę, pomiędzy
potomstwo twoje a potomstwo jej; ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz
mu piętę” (Rdz 3, 15).
Żyjemy w dziwnej epoce, gdzie zło tak się przemieszało z dobrem, iż walczy o swoiste równouprawnienie, jakby prawda mogła zostać zrównana
z kłamstwem, miłość z nienawiścią, śmierć z życiem, a wolność z niewolą.
Co więcej, powstają różne organizacje i domagają się, aby ludzkie ustawodawstwo sankcjonowało zło, a niekiedy, żeby nawet je wywyższało.
Nic dziwnego, że w tego rodzaju środowisku jest coraz mniej miejsca dla
człowieka. A cywilizacja śmierci, strojąc się w różne maski i przybierając niewinny wygląd, sieje wszędzie beznadzieję. A kiedy do tego dodamy ludzkie
słabości, to lepiej zrozumiemy, na jakie trudności jest narażony współczesny
człowiek i jak jest mu potrzebna pomoc Maryi.
Mówi o tym sama Matka Najświętsza. Oto Jej słowa, jakie wypowiedziała
do meksykańskiego Indianina, do św. Juana Diego, który prosił Ją o uzdrowienie swego krewnego: „Nie martw się tą chorobą ani żadnym innym nieszczęściem. Czyż nie jestem Twoją Matką? Czyż nie znajdujesz schronienia
w moim cieniu? Czyż nie jestem twoim zdrowiem?”. Tak mówiła Maryja
w grudniu 1531 roku u stóp góry Tepeyac, dzisiaj zwanej Guadalupe!
A w naszej rzeczywistości? Sięgnijmy do dziejów Polaków spod znaku
Rodła, żyjących pod niemiecką władzą już po I wojnie światowej. W notatkach czytamy, że „nigdy nie udało (...) się ustalić ściśle, kiedy zaczął się w naszej
społeczności kult Matki Boskiej Radosnej. (...) Ból, strata, żal to wszystko
dla walczących jest chlebem powszednim, nieważnym wobec dni przyszłych,
które odmienią ból w radość, cierpienie w zwycięstwo. Stąd modlitwy, kierowane nie do Matki Boskiej Bolesnej, ale Radosnej” (E. Osmańczyk, Matka
Boska Radosna, Paryż 1989, s. 52-53). Oni to modlili się dziękując: „Matczynej
opiece Najświętszej Panienki zawdzięczamy, że w walce idącej z pokoleń
na pokolenia nie upadliśmy, że walkę pojmujemy jako święty, nie ciążący
nam lub przygniatający nas, ale radosny obowiązek” (tamże, s. 107). Oni wiedzieli też dobrze, że „żaden człowiek, żaden naród nie może żyć bez nadziei.
Smutek beznadziei może sparaliżować wolę samoobrony. Mądrość Polaków
spod znaku Rodła polegała na odnalezieniu radości w ocaleniu swej narodowej tożsamości, jako że nas Pan Bóg tu bez przyczyny nie zostawił. I to kazało
im obwołać swą Patronkę Matką Boską Radosną” (tamże, s. 107-108).
405
rok 2010
To dzięki Matce Najświętszej naszej nadziei może towarzyszyć radość.
A tam, gdzie jest radość, tam łatwiej przychodzi znoszenie wszelkich dolegliwości ziemskiego bytowania.
4. Nadzieja w czasie wojny i pokoju
O tym możemy się przekonać zastanawiając się nad początkiem znaków,
jakie czynił Jezus Chrystus, chyba głównie dla pokrzepienia nadziei w sercach uczniów, nadziei w obecność Mesjasza na ziemi.
Z pewnością niekiedy zastanawiamy się, dlaczego to właśnie w takich zwyczajnych okolicznościach Pan Jezus dokonał cudu w Kanie. Mogły być jakieś
ważniejsze wydarzenia, bardziej przemawiające przyczyny. A tymczasem cud
zdarzył się w Kanie Galilejskiej i to podczas skromnego wesela. Spotykamy
się z różnymi interpretacjami. Jedne będą mówiły o tym, że w tym wypadku
chodziło o podkreślenie wagi małżeństwa i rodziny, aby zaraz od początku
nie dawały się we znaki same przykrości. I chyba tak mogło być. Ale też
warto jeszcze podkreślić inną okoliczność, a jest nią pogodny klimat wesela,
atmosfera radości, a nawet beztroski.
Chrystus w tego rodzaju okolicznościach czyni swój pierwszy cud. Jego
znaczenie nie ma większego związku z materialnymi skutkami. Jego znaczenie ma swoje odniesienie do nadziei. Chrystus umacnia nadzieję, nadzieję
w szczęśliwe małżeństwo i radosną rodzinę. I dlatego nie mówił o tym
z nikim i nie zachęcał też do mówienia sług, którzy byli najbliżsi prawdzie
o tym wyjątkowym znaku życzliwości Syna Bożego.
Matka Najświętsza okazała się w tym tak ważnym dla dalszej działalności
Jezusa momencie Matką nadziei dla nowożeńców, ich rodzin, ale też jej źródłem
dla uczniów i przyszłych apostołów. I tak już będzie przez wieki. Pisał o tym
przed stu laty, kolejny mieszkaniec Włocławka, bł. o. Honorat Koźmiński,
pisał z nadzieją: „O, gdybyśmy mogli cały naród nasz obrócić w Stowarzyszenie
Mariańskie, które by jednozgodnie wołało ciągle o ratunek jedynej Matki
i Królowej naszej, bylibyśmy spokojni o naszą przyszłość, bo nigdy zginąć nie
może, kto Jej całkowicie zaufał – takie jest zdanie powszechne wszystkich
Ojców Kościoła – takie niech będzie i nasze przekonanie – a za nim nieomylnie
oczekiwanie Jej ratunku” (Listy okólne, (maszynopis), t. XXI, cz. 2, nr 20).
I dlatego Jej podobizny zdobiły rycerskie i wojskowe sztandary. Jej ryngrafy towarzyszyły w najtrudniejszych operacjach. Jej wizerunek znajdował się
406
Nadzieją naszą bądź
najbliżej serca wszystkich naszych wygnańców, uchodźców i emigrantów. Jej
podobizna ma swoje miejsce w każdym mieszkaniu i w każdej polskiej chacie!
Pisze o tym również kronikarz II Korpusu, czyli Polskiej Armii przebywającej we Włoszech pod wodzą gen. Andersa. Żołnierze polscy, którzy
uczestniczyli w wyzwalaniu Rzymu i w uroczystość Niepokalanego Poczęcia
(8 grudnia), znaleźli się na Placu Hiszpańskim, na którym wznosi się piękna
kolumna z Figurą Niepokalanej: „Ciśnie się pod stopy Panny Maryi lud
rzymski, aby różami, goździkami, mimozą, lewkoniami, narcyzami, astrami,
bzami i innym kwieciem z Placu Hiszpańskiego zbudować most dla łaski
z niebios. W roku 1945 zabrzmiał stąd śpiew: «O Panie, któryś jest na niebie, wyciągnij sprawiedliwą dłoń»” (J. Bielatowicz, Passeggiata, Rzym 1947,
s. 84-85). I popłynęła ku Matce Najświętszej ta gorąca prośba „o polski dom”
i żeby można było powrócić do wolnej Polski.
5. Nadzieja wolności jest wciąż żywa
Upłynęło już kilkadziesiąt lat, a tęsknota za pełną wolnością jest wciąż
żywa. Ona dotyczy naszych sumień, wolnych od grzechów. Ona odnosi się
do naszych obyczajów, dalekich od bezbożności. Ona woła o wolność praktyk w wymiarze indywidualnym i publicznym. A z tym wszystkim nie było
i nie jest najlepiej.
Pamiętamy o rugowaniu świąt, cieszących się przywilejem dnia wolnego
od pracy przez całe tysiąclecia, religii ze szkół, a symboli religijnych z miejsc
publicznych. A kiedy nastąpił przełom i przynajmniej w części mogliśmy się
poczuć wolnymi, dziękując Panu Bogu za spełnione nadzieje. I tak w ostatnich dniach przywrócono dzień wolny od pracy w uroczystość Objawienia
Pańskiego, czyli Trzech Króli. Czekamy, kiedy zostanie to uczynione także
dla dnia uroczystości Niepokalanego Poczęcia. Ale na przeciwności nie
trzeba było długo czekać. Najpierw jednak usadowiono kłamstwo, zwłaszcza w środkach przekazu, a potem zaczęto wybiórczo uderzać w Kościół. Zło
przerażone ożywieniem się życia religijnego za czasów Jana Pawła II, przypuściło atak na duchownych, wykorzystując ku temu pomówienia z czasów
starego reżimu. A teraz, kiedy Polską wstrząsnęła straszliwa katastrofa smoleńska i zjednoczyła setki tysięcy Polaków na modlitwie przy krzyżu, uderzono w ten święty znak. Ale i tego było mało. Okazało się, że Kościół nie
ma nawet prawa mieć nadziei na sprawiedliwość. Od dwustu lat zabierano
407
rok 2010
Kościołowi niemal wszystko. Tak czynili wszyscy zaborcy. Podobnie postępowali komuniści. Setki budowli: szpitali, szkół różnego typu, domów
dziecka, domów opieki i wiele innych obiektów najzwyczajniej doprowadzano do ruiny. Niszczono z diabelskim chichotem. W ten sposób uderzając
w naród Polski, gdyż były to dobra, które należycie administrowane, służyłyby całej Ojczyźnie. Nadszedł czas możliwości odzyskania utraconych placówek. I znowu straszliwa agresja, w której posługiwano się argumentem,
mówiącym, że Kościół rzekomo jest pazerny. To nie Kościół jest pazerny.
Kościół od tysiąca lat uczestniczy w tworzeniu dóbr narodowych, dóbr użyteczności publicznej.
Jakże ubogo wyglądałyby polskie miasta i wioski bez kościelnej architektury. Żadna instytucja, żadna organizacja w ciągu ponad tysiąca lat nie
wytworzyła tylu dóbr, nie utrzymywała w porządku, umożliwiając im wypełnianie określonych funkcji.
A teraz słyszymy, że Kościół odzyskał niektóre swoje dobra – przez lata
bezprawnie zabierane. Czy to jest dużo? To bardzo niewiele, gdyż zabrano
znacznie więcej. Niech to zostanie obliczone. O to prosimy. Nie tylko, z resztą,
Kościół katolicki może pewne dobra odzyskać. To samo prawo przysługuje
wszystkim związkom wyznaniowym, kościołom oraz gminom żydowskim.
I wszyscy korzystają z tego prawa. Ale ich jest znacznie mniej. O tym jakoś
wrogowie Kościoła nie chcą mówić. A może postępują tak, aby dzielić prześladowanych?! Mają w tym wprawę, wciąż przeciw komuś budując okopy.
Kościół nie odzyskuje dla siebie. Kościół nigdy w dziejach Polski niczego
nie odsprzedał obcym ani niczego nie wywiózł za granicę. Kościół z wielką
pieczołowitością strzeże różnych dóbr i wciąż je odnawia. I to wszystko pozostaje we właściwych parafiach czy wspólnotach zakonnych. To wszystko jest
do Waszego użytku, moi drodzy, jak ta katedra, jak kościół franciszkański,
jak seminarium. To wszystko stanowi wizytówkę Waszego miasta, z czego
możecie być dumni. Zastanawia nas, skąd się bierze ta nienawiść do Kościoła.
Najczęściej – jak dotąd – pochodzi z kręgów postkomunistycznych, ale nie
tylko. I w tej sytuacji przypominam sobie pewien tekst Dostojewskiego.
W jego powieści Biesy znajdujemy ciekawą rozmowę. Prowadzą ją dwaj
mężczyźni. Jeden z nich ze straszliwą nienawiścią mówi o swoim dawnym
znajomym. Jego rozmówca, aby jakoś go usprawiedliwić pyta: pewnie on,
ten, którego nienawidzi, zrobił mu jakąś wielką krzywdę? Ale ten pierwszy
408
Nadzieją naszą bądź
protestuje. Otóż nie. To ja mu wyrządziłem – wyznaje – wielką krzywdę,
a później zacząłem go potwornie nienawidzić. Mam wrażenie, że Dostojewski
był wnikliwym znawcą zagmatwanych ludzkich sumień. I że się to sprawdza
na naszych oczach. I dlatego żal nam tych ludzi, tak bezprzykładnie nienawidzących wszystkiego, co kościelne. Przecież brak im jakiejkolwiek nadziei
na radosną twórczość, bo nienawiść, bo niszczenie, bo oczernianie nigdy nie
przyniosą nadziei.
Możemy im jednakże ofiarować serdeczną modlitwę. Niech Maryja Matka
Łaskawa Niezawodnej Nadziei wspomoże te nasze siostry i tych naszych
braci, aby odzyskali duchową równowagę i wyzwolili się spod jarzma nienawiści. Prośmy Ją również o wytrwanie w nadziei, dla każdej i każdego z nas,
dla wszystkich Polaków i wszystkich ludzi. Prośmy w duchu św. Franciszka,
nikogo nie pomijając, choćby to wiązało się z naszym cierpieniem, z naszym
krzyżem.
Powracajmy często do Matki Łaskawej, do Matki Nadziei, gdyż Ona jest
właśnie Tą, której przepiękne wyznanie przytacza Maria Konopnicka:
„Nigdym ja ciebie, ludu, nie rzuciła,
Nigdym ci mego nie odjęła lica,
Ja – po dawnemu – moc twoja i siła!
– Bogurodzica” (Bogurodzica).
I dlatego, Maryjo, otrzymujesz koronę, koronę naszej wdzięczności
i miłości, a przede wszystkim w tym Wizerunku Kościół ofiaruje Ci koronę
ozdobioną brylantami ufności, abyś zawsze mogła go wspierać Niezawodną
Nadzieją. Amen.
409
Między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty
(por. C. K. Norwid)
Dziękczynienie za kanonizację o. Damiana de Veuster
XXVIII Niedziela Zwykła, rok C
Mielnik, dn. 10 października 2010 r.
Kochani Goście i Parafianie!
1. Dziękczynienia mamy czas
Miesiąc październik energicznie podąża do przodu. Każdego dnia
w naszych kościołach – przeważnie wieczorem – daje się się słyszeć różańcowy głos. Niekiedy ma to miejsce w domach prywatnych albo przy kapliczkach i krzyżach przydrożnych. Różaniec natomiast zaprzyjaźnił się z październikiem i to na trwałe.
Ten sam jednak miesiąc gości w sobie Tydzień Miłosierdzia i to zaraz
na samym początku, jakby śpiesząc się, żeby ludzkie cierpienia nie trwały
zbyt długo, albo żeby nasza miłość nie musiała zbyt długo czekać, aby okazać
się w całej krasie, śpiesząc z pomocą potrzebującym.
Od 1978 roku w październiku ofiaruje się jeden tydzień Ojcu Świętemu
Janowi Pawłowi II. To słuszna praktyka. To przecież w połowie tego miesiąca na Stolicę Piotrową został wyniesiony krakowski Pasterz. Mamy więc
niedzielę papieską i tygodniowe dziękczynienie. Dzieci pamiętają o konkursowych trudach i od dawna myślą, jakimi kolorami najlepiej będzie wyrazić
swoją miłość do Tego, który ich szczerze kochał. Młodzież sięga do poetyckich
410
Między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty (por. C. K. Norwid)
próbek i kompozytorskich harmonii. A nam, ludziom dorosłym, pozostaje
przede wszystkim Różaniec i poczucie serdecznej wdzięczności.
Październik jednak jest nadal otwarty i chętnie dzieli się kolejnym tygodniem, kierując nasze umysły i serca ku ludziom, do których jeszcze nie
dotarł Jezus Chrystus, bo wciąż tam brakuje tych, którzy bardziej, skuteczniej byliby w stanie przepowiadać Syna Bożego. W ten sposób wypełniając
misyjne powołanie.
I oto w tym to miesiącu, tutaj w Mielniku, pragniemy dziękować za kanonizację o. Damiana. Jego podobizna jest nam bliska. Z ołtarzowego wizerunku o. Damian nie nastrajał nas odpustowo. Surowy wyraz twarzy, proste
rysy i do tego dość duży kapelusz na głowie mogły peszyć…
I dlatego wypada dzisiaj dziękując za jego kanonizację, skorzystać z tej
pomocy, jaką otrzymujemy od października. Święty Damian bowiem może
być wspaniałym wzorem współpracy z Chrystusem Miłosiernym, gdyż oddał
się pracy wśród trędowatych i za nich oddał życie. Święty Damian jest przykładem katolika, kapłana i zakonnika, który identyfikował się z Kościołem,
z Ojcem Świętym, z dziełem ewangelizacyjnym, a więc jest w pełnym tego
słowa znaczeniu świadkiem Jezusa Chrystusa, misjonarzem na dalekim archipelagu Hawajskim, na Pacyfiku. I tak mamy cały miesiąc do dyspozycji, aby
odmawiając Różaniec, jednocześnie dziękować Panu Bogu za świadectwo,
jakie swoim życiem daje nam Opiekun trędowatych. W duchu wdzięczności
starajmy się też dobrze odczytywać jego przedziwny testament.
I ze wzruszeniem rozważajmy to, co pisał Cyprian Kamil Norwid, żyjący
niemal w tym samym czasie, co św. Damian:
„Przyszła nareszcie chwila ciszy uroczystej,
Stało się – między ludzi wszedł Mistrz wiekuisty
I do historii, która wielkich zdarzeń czeka,
Dołączył biografię każdego człowieka,
Do epoki – dzień każdy, każdą dnia godzinę,
do słów umiejętnych – wnętrzną słów przyczynę,
To jest intencję serca (...)” (Rzecz o wolności słowa).
2. Damian jest kimś z nas
A więc każda i każdy z nas, dzięki odkupieniu dokonanemu przez Jezusa
Chrystusa ma prawo całe swoje życie, czyli własną biografię wpisać na trwałe
411
rok 2010
w życie Syna Bożego. A liczy się w tym wypadku intencja serca. I z tego
to względu nasze rozważanie dziękczynne za kanonizację o. Damiana rozpoczęliśmy i chcemy je włączyć w modlitwę różańcową, ponieważ ona – z samej
swojej istoty, jest modlitwą serca, jest intencją serca.
Miał poważne kłopoty z tym, żeby to zrozumieć, wódz syryjski Naaman.
Nawet chciał się obrazić i zrezygnować z wypełnienia polecenia proroka.
Był trędowaty. A na trąd nie było wtedy innego lekarstwa, tylko to pochodzące z Bożej miłości. Pan Bóg okazał swoje miłosierdzie. Wielkości tej łaski
nie mógł pojąć Naaman. Był gotów złożyć poważną sumę, dar materialny,
zapominając wszakże o intencji serca. Prorok ze zrozumieniem podszedł
do duchowej bezradności uzdrowionego. Na boku pozostawił sprawę ziemskiej ofiary, ale spełniając ostatnią prośbę Syryjczyka starał się utwierdzić jego
wiarę w Jedynego Boga.
Wiara daje początek biblijnej i norwidowskiej zarazem wizji biografii ludzkiej. Ta wiara prowadzi nas pod Krzyż i do pustego grobu. Dzięki
tej wierze odkrywamy obecność Jezusa i Jego miłość, skierowaną ku nam.
To Jezus Chrystus do biografii jakże wielu świętych i błogosławionych
z minionych lat, dołączył nową, czyli biografię św. Damiana. Ten zaś przyszedł na świat w dalekiej Flamandii, zwanej też Flandrią, obecnie stanowiącej część Belgii. Urodził się 3 stycznia 1840 roku, w miejscowości Tremeloo,
niedaleko Leuven, w małżeństwie państwa Veusterów, jako jeden z ośmiorga
dzieci tej wieśniaczej rodziny. Rodzina była bardzo religijna. Nic więc dziwnego, że dwie córki wstąpiły do zakonu, a starszy brat Damiana znalazł się
w Zgromadzeniu Księży Najświętszych Serc Jezusa i Maryi, przyjmując imię
Pamfilus. Zgromadzenie to dopiero co powstało. Nabierało duchowego rozpędu i może z tego względu do niego wstąpił również Józef, kolejne dziecko
Veusterów, przyjmując imię Damian. Obłóczyny odbyły się 2 lutego 1859 r.,
w święto Ofiarowania Pańskiego, czyli w święto Matki Bożej Gromnicznej.
Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił to święto dniem patronalnym wszystkich osób konsekrowanych. Z tego to tytułu każdego roku na terenie wszystkich diecezji na Matkę Bożą Gromniczną przybywają do wybranego miejsca
przedstawiciele życia konsekrowanego, aby wspólnie się modlić, dziękować
za dar powołania i wypraszać o następne.
W odniesieniu do Damiana rodzice początkowo nie byli zbytnio zachwyceni jego decyzją. Uważali, że byłby dobrym dziedzicem rodzinnego majątku,
412
Między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty (por. C. K. Norwid)
ponieważ chętnie podejmował różne prace na polu i przy gospodarstwie.
Widać było, że ma serce do tego wszystkiego, że czuje się dobrze w tych sprawach. Ale głos Boży skierował go gdzie indziej. A rodzicom nie pozostało nic
innego, jak udzielić synowi serdecznego błogosławieństwa, ofiarując go Panu
za przykładem Matki Najświętszej.
Damian zaś po złożeniu pierwszej profesji rozpoczął studia przygotowujące go do kapłaństwa. W tej dziedzinie nie należał do najlepszych. Niekiedy
musiał pomęczyć się z filozofią albo innymi teologicznymi przedmiotami.
Pomocy Bożej jednak mu nie brakowało i dzięki niej mógł spokojnie ukończyć studia seminaryjne. Zostaną jeszcze wykłady na uniwersytecie w Paryżu
i Leuven, ale i z tym sobie poradził.
3. Z Wysp Hawajskich nadeszło wezwanie
Prymicji wszakże w parafii rodzinnej nie było. Przyszło bowiem zaproszenie z Wysp Hawajskich i trzeba było rozpocząć przygotowania do wyjazdu.
Droga była daleka. Nie było samolotów. Należało wybrać się okrętem,
a podróż przy pomocy tego środka lokomocji trwała 140 dni. Wypada
też zaznaczyć, że pierwotnie to starszy brat Damiana został wytypowany
na Hawaje, ale jego choroba przekreśliła te plany. I wtedy zgłosił się Damian.
Podróż nie była łatwa. Niemal wszyscy podróżujący przeżywali różne choroby i dolegliwości, ale to nie dotyczyło o. Damiana. On dobrze znosił tę
drogę i chętnie zastępował wszystkich, którzy nie mogli wstać z łóżka. Zaraz
też po przybyciu do Honolulu, z rąk ks. bp. Maigreta otrzymuje święcenia
kapłańskie, w wigilię Zielonych Świątek, dnia 21 maja 1864 r. W Polsce
dogorywało wówczas Powstanie Styczniowe.
Natychmiast rozpoczyna prace misjonarskie i to na różnych placówkach,
czyli na licznych wyspach archipelagu. W końcu zatrzyma się na Molokai,
gdzie pozostanie do końca życia. Po drodze, na tę wyspę przeznaczenia, kierował budową dwóch kościołów. Nie bał się jakiejkolwiek pracy. Niemniej
jednak spotkania z trędowatymi nie należały do przyjemnych, przynajmniej
w świetle czysto ludzkich skojarzeń.
Potrzebna była pomoc, którą znajdował na modlitwie i w ciągle pogłębianej więzi z Jezusem Chrystusem. Ojciec Damian musiał często czytać Listy
św. Pawła, a zwłaszcza Drugi List do św. Tymoteusza. Przed chwilą jeden z jego
fragmentów tutaj został odczytany. Apostoł Narodów nawołuje wszystkich:
413
rok 2010
„Pamiętaj na Jezusa Chrystusa, (...). On według Ewangelii mojej powstał
z martwych. Dla niej znoszę niedolę aż do więzów jak złoczyńca; ale słowo
Boże nie uległo skrępowaniu (...)” (2 Tm 2, 8-9). W Chrystusowym zaś zmartwychwstaniu wszyscy dostrzegamy naszą przyszłość. Nie możemy się Go
zapierać. Nie możemy okazywać się niewierni, ponieważ „On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć samego siebie” (2 Tm 2, 13). Chrystus dochował wierności o. Damianowi. Pozostał z nim i był z nim razem wszędzie,
a zwłaszcza przy każdej trędowatej i każdym trędowatym.
4. Wytrwałość i wdzięczność
Ojciec Damian całym swoim sercem odczuwał tę obecność Syna Bożego.
Nie żałował więc swoich sił. Od rana do wieczora poświęcał się pracy wśród
trędowatych. On ich katechizował. On sprawował Eucharystię. On spowiadał. On przynosił posiłki. On pocieszał zmęczonych chorobą. I trwał wśród
nich. Nie pozwolił sobie na jakąkolwiek skargę czy żal. Chrystus był z nim.
I to wystarczało.
Jakby znał polską literaturę i czytał dzieła Reymonta, który pisał, z myślą
o sobie: „Żyć to działać, to rozlewać po świecie talent, energię, uczucie; pomagać w czasie teraźniejszym pokoleniom przyszłym”. Wizja przyszłości w otoczeniu trędowatych nie musiała należeć do najmilszych, dla niego wszakże
była właśnie taka. Dlatego trwał na posterunku, uczył, pracował i służył.
Miłosierdzie działa właśnie w taki sposób.
Ojciec Damian to nowy święty, który pojawia się w katolickim kalendarzu. Zostaje opracowany o nim tekst Mszy Świętej i modlitwy brewiarzowej.
A wszystko to przypominam po to, aby nie zakrztusić się dymem kadzidła
i ludzkimi pochwałami. Dobrze się zaczyna czuć o. Damian z nieszczęśliwymi na ziemi, a po śmierci ze świętymi w niebie. Poprzez rany krwawe,
wpatrzony w cierpiących przypomina męczeństwa pierwszych wieków i późniejsze okrucieństwa, zwłaszcza związane z nienawiścią do Boga i człowieka,
Pan Bóg go ochronił. Nie musiał ani widzieć, ani słyszeć o łagrach i mordowaniu całych rodzin. To wszystko było przed nim, jak i wiele za nim, zwłaszcza z czasów francuskiej rewolucji.
Miał rację Adam Asnyk, gdy pisał:
„Przeszłość nie wraca jak żywe zjawisko,
W dawnej postaci – jednak nie umiera;
414
Między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty (por. C. K. Norwid)
Odmieni tylko miejsce, czas, nazwisko
i świeże kształty dla siebie przybiera” (Nad głębiami, XII).
Jaką postać przybierze o. Damian tu – w Mielniku? Czy będzie podobny
do zapracowanych matek i ojców? A może bliższą okaże się mu młodzież,
nieco cyniczna i chętnie rezygnująca ze swojej wolności? Chyba nie! Raczej
„odmieni miejsce i nazwisko i przybierze świeże kształty”.
5. Mielnickie doświadczenia
To pytanie stawiamy w wyjątkowo odpowiednim czasie. Oto sercańska wspólnota mielnicka świętuje sześćdziesięciolecie osiedlenia się w starożytnym grodzie nad Bugiem. Ojciec Damian przybierze więc postać taką,
jaka będzie charakteryzowała jego zakonnych współbraci. A oni będą przecież zabiegali, aby odmieniając miejsce, przenosząc się tutaj, stając się braćmi
Misjonarza wśród trędowatych, przybrać świeży kształt sercańskiej duchowości, czerpiącej obficie z dziejów Zgromadzenia i korzystając z podlaskiej
krynicy religijności.
Wspominamy więc pierwszego sercanina, który w roku 1950 znalazł się w Mielniku. To był o. Jozafat Kazimierz Rytel, pochodził z pobliża
Sokołowa Podlaskiego. Robił wrażenie poważnego. Często odbywał piesze
wędrówki z Mielnika do Serpelic, przeprawiając się na drugi brzeg miejscową
łódką. Serdecznie pozdrawiał dzieci przebywające nad Bugiem i wtedy biło
z niego autentyczne sercańskie ciepło. Po czerech latach o. Jozafata zmienił o. Bolesław Hołubicki. To była żywa legenda. Uczestnik wrześniowych
walk w 1939 roku. Zrośnięty obyczajowo i kulturowo z polskimi tradycjami Wileńszczyzny. W pobliżu Serpelic przeprawiał się przez Bug, aby ujść
poszukiwaniom tajnych służb sowieckich i znaleźć się w Generalnej Guberni.
Granicę przekraczał w dobrym towarzystwie, które stanowiła grupa osób
z inteligencji przedwojennej, z p. Rodziewiczówną na czele. Po otrzymaniu święceń kapłańskich, a miał już lat ponad czterdzieści, został posłany
do pracy duszpasterskiej i do kierowania parafią mielnicką.
Ojciec Bolesław zaskarbił sobie wielką życzliwość u ludzi, zwłaszcza katolików, ale też miał uznanie u prawosławnych. Był wyjątkowo schorowany.
Nigdy jednak nie narzekał. O nim mówiono, że dwóch rzeczy mu nie brakowało: cierpień i radości. Zawsze bowiem był pogodny i stale gotów do duszpasterskiej pracy. Był na moich prymicjach. Chętnie przemawiał. A kazania
415
rok 2010
głosił niesłychanie przekonywająco. Ale w tym czasie już sercanie zaczęli
być bardziej znani. Na język polski przełożono biografię o. Damiana, która
wyszła spod pióra Wilhelma Hünermanna. Wprawdzie nie było zgody cenzury państwowej na druk, ale maszynopis docierał do wielu osób i miejsc.
A później coraz więcej sercanów przybywało do Mielnika. Był Jan
i Damian. Nadejdzie chwila, gdy tutaj podejmie pracę obecny Prowincjał.
A sercanie włączą się na jakiś czas w pracę Wydziału Katechezy i Szkół
Katolickich. Sam Ojciec Prowincjał będzie organizował i przewodniczył Grupie Katedralnej w ramach Drohiczyńskiej Pieszej Pielgrzymki
Diecezjalnej na Jasną Górą. Wszystkim serdecznie dziękuję. Tutaj też
dadzą o sobie znać sercańskie powołania, pochodzące z Mielnika, Tokar,
Knychówka, Międzyrzeca w osobie choćby br. Jerzego, także naszego pielgrzyma. Ale dalej, mamy powołania z diecezji łomżyńskiej i archidiecezji białostockiej. I nie można zapomnieć Sokołowa – o. Jozafata, o. Pawła Molskiego,
a teraz o. Zdzisława Świniarskiego, długoletniego sekretarza Caritas Polska.
Mielnickie doświadczenia dobrze nas nastrajają. Sercański duch jest
w nich widoczny, a Damianowy przykład znajduje w pełni życzliwe przyjęcie. On sam jest – jak pisze Asnyk – „w dawnej postaci – jednak nie umiera.
Odmieni tylko miejsce, czas, nazwisko i świeże kształty dla siebie przybiera”
(tamże).
6. Coś z Damianowego testamentu
Święty Damian będzie też nam wciąż przypominał, abyśmy nie zapominali o wdzięczności, która podnosi nas na duchu, zachęca do wysiłku i życzliwie nastawia nas do wszystkich i wszystkiego, z czym się spotykamy w życiu.
Liturgia dzisiejsza przywraca naszej pamięci Chrystusa pełnego wrażliwości względem potrzebujących i chorych. Oto dziesięciu trędowatych wychodzi naprzeciw Chrystusa, aby prosić o uleczenie z trądu. Pan Jezus zachował
się spokojnie. Odsyła ich do kapłanów. Nie chce sobie przypisywać tego cudu.
Pragnie, aby uzdrowieni odnaleźli jednocześnie duchową wspólnotę, którą
reprezentują kapłani. I tak postępuje również w naszych czasach. Odsyła
do kapłanów ze chrztem i każdym sakramentem. Pragnie, abyśmy odkrywali i lepiej rozumieli dar wspólnoty, dar Kościoła. A my jesteśmy w szczególnie dobrym położeniu, gdyż mogliśmy się przekonać o znaczeniu i pięknie
tej wspólnoty dzięki posłudze Jana Pawła II.
416
Między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty (por. C. K. Norwid)
Dziesięciu zostało uleczonych, ale tylko jeden powrócił, aby podziękować. A był on Samarytaninem. My pragniemy dzisiaj dziękować wespół
ze wspólnotą sercańską i razem ze św. Damianem, przebywającym w niebie za to, że o nas również nie zapomina Pan Bóg, bogaty w miłosierdzie. I że wciąż posyła świadków. Mamy przecież Męczenników z II wojny
światowej. Mamy św. o. Pio i bł. ks. Jerzego Popiełuszko, św. s. Faustynę
i bł. ks. Michała Sopoćko, a przede wszystkim mamy św. Damiana, męczennika miłości, herosa poświęcenia, a równocześnie wzór kogoś, kto umie się
modlić, kto z modlitwy korzysta i kto potrafi serdecznie dziękować za każdy
otrzymany dar!
My, zebrani tutaj w tej świątyni, goście i mieszkańcy Mielnika, nie zapominajmy o tym, który nas pierwszy umiłował, i do końca nas umiłował.
W modlitwie różańcowej wciąż powracajmy do tych wyjątkowych świadectw i utrwalajmy wszystko to, co będzie nam pomagało w podążaniu przez
życie drogą wiary i miłości, drogą św. Damiana, sercanina, aż do zwycięstwa,
do pełnego uczestnictwa w chwale.
Amen.
417
rok 2010
W Chrystusie Bóg nas wybrał
125 lat istnienia Zgromadzenia Córek Najczystszego Serca
Najświętszej Maryi Panny
Nowe Miasto n. Pilicą, dn. 11 listopada 2010 r.
Umiłowane Siostry!
1. Jubileuszowe pytanie!
Mijają lata, a nawet wieki, przychodzi nam poniekąd coraz trudniej oceniać i rozróżniać. I dlatego warto przy okazji jubileuszu zastanowić się nad
minionym czasem i postawić so­bie, jak i całej wspólnocie zakonnej to samo
pytanie, które postawił Pan Bóg pierwszym rodzicom w raju: „Gdzie jesteś,
Adamie?” (por. Rdz 3, 9) – usłyszał nasz praojciec i jak zaznacza Księga
Rodzaju, miał niemały kłopot z udzieleniem odpowiedzi na to pytanie. Ale
ten kłopot płynął z faktu, że zlekceważył Bożą wolę, że popełnił grzech!
W czasie jubileuszu stawiamy podobne pytanie: Gdzie jesteś Rodzino
Sercańska, po 125 latach od swojego początku? To pytanie kierujemy sami
do siebie, gdyż za nim kryje się również Pan Bóg. Pan Bóg chciałby wiedzieć,
jak postrzegamy samych siebie i co się dzieje z tymi szczytnymi ideałami,
które dały o sobie znać w chwili, gdy bł. o. Honorat Koźmiński zakładał
Zgromadzenie Córek Niepokalanego Serca Maryi i powierzał Matce Pauli
Maleckiej kierownictwo nad tą nową rodziną zakonną.
Czasy nie sprzyjały powstaniu nowej formy życia zakonnego. W świetle prawa carskiego był to czyn ze wszech miar zabroniony, surowo karalny.
418
W Chrystusie Bóg nas wybrał
Brakowało zaple­cza materialnego. Nie można było sobie wyobrazić życia
w ścisłej wspólnocie. A jednak to właśnie w tym czasie papież Leon XIII
przypomniał duchowość św. Fran­ciszka, dając duszpasterski impuls, który
przyczynił się nie tylko do odnowy zwłaszcza III Zakonu św. Franciszka, ale
i do wyjątkowego jego rozwoju. I do tej bazy duchowej, do tego kościelnego
skarbca skierował się bł. o. Honorat. Nie lękał się, że może zabraknąć duchowej strawy dla któregokolwiek z powoływanych do istnienia zgromadzeń.
I nie zabrakło. Ale po tych 125 latach wypada postawić sobie pytanie,
czy zgromadzenie pamiętało o tym wszystkim, co legło u jego podstaw? Czy
ciągle przypomi­nało sobie misję charyzmatyczną, zwłaszcza w odniesieniu
do wychowania, do forma­cji nowych pokoleń? A więc, okazuje się, że warto
nawiązać do Bożego pytania i bez lęku, w obliczu Bożym starać się na nie
szczerze odpowiedzieć. Warto świętować jubileusze.
2. Wszystko miało swój początek w Krzyżu
Czasy są różne. Dostrzegamy pewne przemiany kulturowe i cywilizacyjne. Poja­wiają się nowe metody ewangelizacyjne. Ale jest coś wspólnego.
To, co wspólne, daje się wyjątkowo wyraźnie zauważyć, gdy wpatrujemy się
w Krzyż. Za ten znak ginęli ludzie, i właśnie to w czasach narodzin sercańskiego zgromadzenia wyjątkowo dawało o sobie znać. Nasze czasy są
podobne. Krzyż budzi swoisty lęk. Krzyż jest wyrzutem sumienia, ale chyba
– i to jest najważniejsze, Krzyż jest pytaniem o na­szą tożsamość – tożsamość
ludzką, chrześcijańską i wreszcie zakonną.
Matka Paula nauczała: „Trzeba się żegnać z wielkim uszanowaniem.
Znak Krzyża straszliwy jest dla szatanów, kiedy widok Krzyża ich rozprasza. Pobożnie trzeba się żegnać. Podnosimy najpierw rękę do czoła; to głowa,
stworze­nie, to Ojciec. Następnie do serca, to miłość, życie, odkupienie, to Syn.
Na ra­miona, to siła, Duch Święty. Wszystko przypomina nam Krzyż. My
sami zbudowani jesteśmy w kształcie Krzyża” (M. P. Malecka, Wskazówki dla
sióstr, maszynopis, s. 12).
Jakże to wszystko, czego uczy Matka, jest aktualne. I ta przepiękna interpretacja, to skierowanie uwagi sióstr na uniwersalną misję Krzyża. I tak jest
do naszych czasów, chyba że zapominamy o treści, którą Krzyż niesie ze sobą
i w sobie. A więc czy pokochaliśmy Krzyż? Czy przylgnęliśmy do Niego całą
swoją osobo­wością? W Krzyżu przecież zbawienie. W Krzyżu też ufność.
419
rok 2010
3. Ufajmy w Panu
Ufność leży u początków każdej z Boga rodzącej się inicjatywy. Ufność
kieru­je nasze umysły i dążenia na drogę prowadzącą nas do ostatecznego
celu, do osiągnięcia pełnego zjednoczenia z Bogiem, do wiecznego szczęścia.
Dobrze to rozumiała Matka Paula. I dlatego zaleca siostrom: „Siostry
bądźcie przekonane, że jeżeli nam ufności nie zabraknie, Zgromadzenie
nasze nie zginie. Jedyna rzecz, która mogłaby nasze Zgromadzenie zrujnować, to brak ufności w Boga oraz pokładanie nadziei w pomocy ludzkiej. Bóg
jest Wszechmogący i Opiekunem wszystkich w Nim ufających. Powołanie
od Boga pochodzi. Bóg zna swoje wybrane” (tamże, s. 14).
Zdawały sobie z tego sprawę Siostry Sercanki, od roku 1905 mieszkające
w Kamieńcu Podolskim, w dzielnicy Nowy Plan, sprowadzone tam przez ks.
Piotra Mańkowskiego, późniejszego biskupa kamienieckiego. Jest ich cztery
i tak daleko od centrum Polski. W ukryciu prowadzą zakład wychowawczo-rzemieślniczy, z tajnym nauczaniem. Przebywało tam od 20 do 50 dziewcząt. Zakład istniał do roku 1923.
W tym samym Kamieńcu ks. K. Nosalewski, przy ul. Petersburskiej 7,
w roku 1907 założył ochronkę dla chłopców, sierot i półsierot. Przyjmowano
do 50 chłopców. Sióstr pracowało sześć. Nikt więcej, zależało bowiem na dyskrecji. Och­ronka istniała do 1923 roku, podobnie zresztą jak i szkoła gospodarcza
dla dziew­cząt, powstała w roku 1917, w roku rewolucji, w majątku Ostrowczany
pod Kamieńcem, u państwa Starzyńskich. Tam wychowywano dziewczęta
i do pracy w zakładach Kamień­ca. Wspaniałe świadectwo. Wyjątkowa ufność
w Opatrzność Bożą. Daleko od terenów o większości katolickiej. A jednak
można było trwać. I kiedy w roku 1989 przyby­łem do Kamieńca, w skromnym domu miejscowego proboszcza, znajdującym się przy kaplicy cmentarnej,
jedynym czynnym obiekcie otwartym dla kultu religijnego, tam mogłem spotkać siostrę sercankę. Przetrwała. Pozostała wierna, pełna ufności. A gdzie jest
nasza ufność? A przecież takich małych wspólnot było wiele na terenie całego
imperium rosyjskiego, z Syberią włącznie. Siostry docierały wszędzie, gdzie było
możliwe opiekowanie się ludźmi i ich wychowywanie.
4. Droga przez mękę
Ufność pozwala nam zwyciężać we wszelkich próbach, upokorzeniach
i cierpieniach: „Bóg zna swoje wybrane – to mówi Matka – Z naszych
420
W Chrystusie Bóg nas wybrał
upokorzeń, których nam Bóg nie szczędzi, dobre tylko owoce się wyrodzą, tak jak z obumarłego ziarna z ziemi wyrasta kłos prześliczny. Z Ciała
Jezusowego startego na Kalwarii, zrodzi­li się święci, którzy napełnili radością
świat, niebo i samego Pana Boga” (tamże, s. 1).
Ku świętym prowadził nas Jan Paweł II. Z tym samym spotykamy się
w nauczaniu Benedykta XVI. Na świętych czeka współczesność i to na wszystkich kontynentach, we wszystkich cywilizacjach, gdyż bez świętości grozi
ludzkości samozagłada. Matka zaś dodaje odwagi w dążeniu do świętości.
Szczerze tłumaczy: „Żadna z nas nie wycierpiała jeszcze tego, co wycierpieli
święci Męczennicy, a spytajcie się ich, czy oni dziś żałują tego. Bóg od nas tak
wiele nie wymaga, a zdarza się widzieć zakonnicę, którą jedno słowo miesza
i zniechęca lada upokorzenie lub upom­nienie smutkiem napełnia i do szemrania przyprowadza” (tamże, s. 14).
Wasza Współfundatorka zachęca, abyście pytały poprzedniczek, czy żałują
cierpień. A więc zapytajcie się tych dwóch bohaterskich sióstr, które zginęły spalone w Lubieszowie. Spytajcie się siostry Rutkowskiej, czy żałuje, że z głębi Rosji
wiozła małe sieroty. I oto jeszcze jedno świadectwo. Ksiądz Kuczyński wymienia
męczenników, bohaterów, którzy przebywali na Workucie, a wśród nich „siostrę Urszulę Lepko ze Zgromadzenia Skrytek na Kalwarii w Wilnie”, a dopiero
później barona Waldemara von Waltenberga. I dodaje: „Siostra Lepko przygotowała katoliczki Polki, Litwinki i Ukrainki do spowiedzi (...). Siostra Lepko
rozdzie­lała komunikanty zawinięte w papierek niczym lekarstwo”. Mamy też
komentarz historyka, warty przytoczenia: „Nieustanna walka komisariatu
do spraw wyznaniowych z prakty­kami religijnymi sprowadza Kościół do podziemia. Pieczę nad tym rodzajem Kościoła sprawują surowo zakazane zakony
żeńskie. Siostry zakonne pracują w świec­kich zawodach i niczym nie zdradzają
swojej przynależności zakonnej. Ich praca misyjna polega na nawracaniu, przygotowywaniu do sakramentów zarówno dzieci jak i dorosłych. Nawet represje
i pozbawienie wolności nie potrafią przerwać tej pracy misyjnej, która przenosi
się do więzień i łagrów” (J. Siedlecki, Losy Polaków w ZSRR w latach 1939-1986,
Londyn 1988, s. 307, 315). Czas świętych męczenników trwa.
5. Moc Ducha Świętego
Nasza ufność znajduje wsparcie w mocy Ducha Świętego. Tak myślano
od początku istnienia Zgromadzenia. Matka mówiła: „Duch Święty jest
421
rok 2010
światłem i siłą. Zakonn­ica, posiadająca Ducha Świętego rozróżnia najdrobniejsze szczegóły nędznego życia swego. Pojęcie jej jest jasne, czuje się zawsze
szczęśliwą. Ona zawsze w obecności Bożej żyje. Z jej serca wychodzi tchnienie
miłości. Czas na modlitwę poświęcony wydaje się jej zawsze za krótki. Jej serce
pełne cichości i słody­czy w życiu wspólnym. Gdy Duch Święty w sercu, wtedy
serce się rozpływa, zanurza w miłości Bożej. Rybie nigdy za wiele wody, tak
i dobrej zakonnicy nigdy za dłu­go być z Bogiem (...). Mówmy co rano: «O mój
Boże! Ześlij mi Ducha Twojego, który by mi dał poznać, czym Ty jesteś,
a czym ja»” (M. P. Małecka, Wskazówki dla sióstr, dz. cyt., s. 14).
Jest to wyjątkowo piękna wypowiedź, a właściwie program życiowy,
nakreślony przez Matkę Paulę. Czy pamiętamy o nim? Czy powracamy
do niego w chwilach kryzy­su serca i woli? Jakże liczne dochodzą do nas głosy
od świeckich, że cieszą się z ruchu Odnowy w Duchu Świętym. A przecież
to sercanki, w świetle powyższego cytatu, powinny się uważać za założycielki
tegoż ruchu. A teraz wypada pytać o dalszy ciąg, o kontynuację. Najgorzej
bowiem jest zawsze z trwaniem, z cnotą wy­trwałości. Z tego to względu przytoczony powyżej tekst kończy zdanie-modlitwa: „Ześlij mi Ducha Twojego,
który by mi dał poznać, czym Ty jesteś, a czym ja” (tamże).
To zdanie kieruje kolejny raz nasz umysł i serce ku duchowości franciszkańs­
kiej. Jego treść jest nam dobrze znana, choć nieco inaczej sformułowana przez
samego Biedaczynę z Asyżu, który często odmawiał ten wyjątkowo przejmujący akt strzelisty: „Kto Ty jesteś, Panie, a kto ja?”. Między świętymi panuje
żywa więź, duchowa łączność. Potrafią się komunikować, uzupełniać i umacniać się nawzajem. A wszystko to dzieje się w Duchu Świętym.
6. Naszą rodziną jest duchowość franciszkańska
Pod natchnieniem Ducha Świętego Zgromadzenie Sióstr Sercanek znajduje się w wielkiej rodzinie franciszkańskiej. Tak chcieli Założyciele. Tak
to stanowią Konstytucje Zgromadzenia (rozdział 1 § 5): „Ojciec Honorat włączył nasze zgromadzenie do wielkiej wspólnoty franciszkańskiej. Do natury
naszego życia należy duchowość Serafickiego Ojca Franciszka. Ona wytacza
nam drogę do doskonałości ewangelicznej. Dlatego też starajmy się poznawać jej zasady. Studiujmy i rozważajmy pisma św. Franciszka, które są najlepszym źródłem poznania tejże duchowości. Dzięki temu zgodnie z życzeniami
Kościoła zachowamy naszą żywotność i odpowiemy pragnieniom Założycieli”.
422
W Chrystusie Bóg nas wybrał
I to chyba można potraktować jako najpiękniejsze życzenia Jubileuszowe.
A w myśl św. Franciszka warto powracać do jeszcze jednego aktu strzelistego,
który chętnie odmawiał i braciom to radził: „Bracia zaczynajmy od nowa,
niceśmy nie zrobili”. Siostry, zaczynajmy od nowa. Historia naszych 125 lat
jest piękna, ale co my do niej wnieśliśmy? Więc zaczynajmy od nowa
i to w nawiązaniu do słów, jakie wypowiedziała Matka Najświętsza w Kanie,
kierując je do uczniów Jezusa: „Uczyńcie wszystko, cokolwiek wam powie”
(J 2, 5). Starajmy się to czynić, korzystając ze światła Ducha Świętego, pełni
ufnoś­ci, ciągle od nowa, w Sercu Maryi nieustającą odnajdując pomoc. Amen.
423
Ku uczestnictwu w dziale świętych
(Ap 11, 19a; 12, 1. 3-6a. 10ab, Kol 1, 12-16; J 19, 25-27)
Pielgrzymka Wspólnoty i Dzieła „Niedzieli”
Częstochowa, dn. 18 listopada 2010 r.
Umiłowani w Panu!
1. Idźcie na cały świat.
Kolejna pielgrzymka Wspólnoty i Dzieła „Niedzieli”, która nas gromadzi
tutaj w Sanktuarium Matki Bożej Jasnogórskiej, ze szczególną mocą, gdyż
w nowych okolicznościach przypomina nam polecenie Chrystusa: „Idźcie na
cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16, 15). Zmieniają
się ludzie, w nie­pamięć odchodzą całe epoki, dumne cywilizacje i pewne siebie ideolo­gie. A to wezwanie Syna Bożego ma swoją moc. Wciąż brzmi świeżo
i nadal znajduje tych, którzy podejmują się głoszenia Ewangelii. Ma to miejsce
przy dziecięcym łóżeczku, w kościele i salce katechetycznej, ale też w środkach transportu zbioro­wego i w restauracjach. Niemniej jednak coraz częściej
to polecenie Pana Jezusa, za które jesteśmy niesłychanie wdzięczni, dociera
do ludzkich umysłów i serc za pośrednictwem środków komunikacji społecznej, a więc poprzez prasę, radio, telewi­zję, Internet i telefonię komórkową.
Przedziwna to rzecz. To już bł. Pius IX mówił, że Apostoł Narodów,
gdyby żył w XIX wieku, troszczyłby się wyjątkowo o dobre gazety, aby
głoszenie Królestwa Bożego mogło być skuteczniejsze. Natomiast papież
Leon XIII w Encyklice z dnia 15 października 1890 roku pisał: „(...) jest
424
Ku uczestnictwu w dziale świętych
obowiązkiem wiernych dzielnie popierać gazety katolickie, bądź odmawiając lub cofając wszelkie poparcie dla złych gazet, bądź współdziałając około
ożywienia i podniesienia gazet katolickich. W tej sprawie atoli za małą jest
gorliwość wiernych” (Dall’alto dell’Apostolico Seggio). Z bólem przyjmujemy ten
wyrzut papieża z Carpineto Romano, którego miejsce narodzin 5 września
tego roku nawiedził Ojciec Święty Benedykt XVI. I już teraz wypada zastanowić się, czy ten zarzut postawiony 120 lat temu nie jest wciąż aktualny?!
Ale posłuchajmy, co na temat prasy katolickiej powiedział następca
papieża Gioacchino Pecci – św. Pius X: „Jeżeli jest jakieś dzieło zasługujące
na pamięć i współ­działanie wiernych, to gazety katolickie! Poparcie dla tych
gazet jest obowiązkiem katolików” (30.06.1896). Tenże sam papież dbał
o prasę dobrą już jako biskup, a potem kardynał – patriarcha Wenecji. Gdy
dowiedział się bowiem o kłopotach finan­sowych jednego z pism, oświadczył:
„Gdybym nawet musiał oddać swój pektorał (biskupi krzyż) i zastawić moje
(...) meble dla zapewnienia istnienia tej dzielnej gazety, uczyniłbym to z całego
serca” („Pielgrzym”, [12.09.1908], s. 1).
Nadszedł dzień, kiedy Pius XI poświęcił Radio Watykańskie i pierwszy
raz zaczął głosić Ewangelię sięgając po mikrofon. I tak można byłoby przytaczać wypowiedzi i przypominać działania na rzecz korzystania z dostępnych
mediów przez kolejnych pa­pieży, nie zapominając o Janie Pawle II. To On
stał się tym Pasterzem Kościoła, który wspaniale czuł się w świecie mediów.
Wiele też zrobił dla ich odnowy i poprawy.
To On w ostatnim swoim Orędziu, przygotowanym i ogłoszonym
na XXXIX Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu napisał, odwołując się do Listu św. Jakuba (3, 10): „Pismo Święte przypomina nam, że słowa
mają niezwykłą moc, mogą narody jednoczyć bądź dzielić, tworzyć więzy przyjaźni bądź wywoływać wrogość” („L’Osservatore Romano”, nr 3/2005, s. 8).
2. Głoście Ewangelię
Jesteśmy wdzięczni papieżom ostatnich wieków za to wyjątkowe zainteresowanie się środkami komunikacji społecznej. Ale należy też zauważyć,
że te apele nie pozostały bez echa. I, patrząc wstecz, a mając na uwadze naszą
perspektywę, wypada przypomnieć, że to w czasach bardzo trudnych, kiedy
nasza Ojczyzna była jeszcze pod zaborami, zaczynają się pojawiać gazety
o profilu katolickim. Mamy też wspaniałych promotorów, do których wypada
425
rok 2010
zaliczyć bł. Honorata Koźmińskiego, bł. Ignacego Kłopotowskiego, bł.
Jerzego Matulewicza. Daje o sobie znać pomorski „Pielgrzym”, wielkopolski
„Przewodnik Katolicki”. Śląsk nie pozostaje w tyle, podobnie jest i w Galicji.
W ciągu międzywojennego dwudziestolecia można już mówić o pewnym rozkwicie kato­lickich środków przekazu. Wielka w tym zasługa
św. Maksymiliana Marii Kolbe. To w tym czasie daje o sobie znać „Niedziela”
częstochowska, której narodziny, cierpie­nia, a następnie refundację dokonaną
przez Przewielebnego Księdza Infułata dzisiaj świętujemy. I tak do ewangelizacji zostaje już na trwałe włączona prasa, radio, a następnie telewizja,
Internet i telefonia komórkowa.
Czy w pełni z tych środków korzystamy? Odpowiedź na to pytanie nie jest
łatwą, ponieważ wróg nie śpi. Świadczą o tym czasy jakichkolwiek prześladowań. Wielką krzywdę katolickim środkom komunikacji społecznej wyrządziły lata okupacji i panowa­nia totalitaryzmu komunistycznego. Okazuje się,
że nieprzyjaciel Boga i człowieka odczuwa wyjątkowy lęk przed środkami
przekazu. I jest to lęk, z ich pozycji, zupełnie zrozumiały. Katolickie środki
głoszą bowiem dobrą nowinę, czyli prawdę i miłość. Stoją na straży każdego
życia. Bronią moralności w życiu indywidualnym i pu­blicznym. Zabiegają
o zdrową pod każdym względem rodzinę. Wyjątkowo troszczą się o należyte
wychowanie dzieci i młodzieży.
Dzięki dobrym środkom przekazu przed ludźmi na ziemi otwiera się świątynia Boga, jak czytaliśmy w Apokalipsie. To one ukazują „Niewiastę obleczoną
w słońce” (Ap 12, 1). One też starają się w porę przestrzegać przed tym innym
znakiem, uderzającym w życie. W ten sposób można uratować bardzo wiele
dobrego. One jakby przygotowują teren, aby mogło nastać „zbawienie, potęga
i królowanie Boga naszego i władza Jego Pomazańca” (Ap 12, 10).
Niech więc nie dziwi nas ta straszliwa wrogość, z jaką się spotykamy również obecnie, zwłaszcza ze strony tych mediów, dla których wartości ogólnoludzkie, takie jak życie, prawda, sprawiedliwość, szacunek względem godności ludzkiej i mi­łość – stanowią, niestety, przedmiot mniej lub bardziej
jawnych drwin.
3. Pamiętajmy o wszystkich ludziach
Dobrą nowinę o życiu i śmierci, o rozwoju i doskonałości należy głosić
we wszystkich czasach i wszystkim ludziom. Między innymi także i po to,
426
Ku uczestnictwu w dziale świętych
abyśmy nabrali swoistego uzdolnienia „do uczestnictwa w dziale świętych”
(Kol 1, 12), do czego nas zachęca św. Paweł w Liście do Kolosan. A to z kolei
będzie pozwalało na jaśniejsze patrze­nie na świat i na każdego człowieka. Po
to przecież Pan Jezus przyszedł na ziemię, pozostawiając nam wyjątkowy
przykład, solidną naukę i świadectwo najwymowniejsze o miłości, oddając
swoje życie za nas. I to dzięki temu wszelkie stworzenie ma „w Nim swoje
istnienie” (Kol 1, 17).
Ale i to należy wyznać szczerze, nie zawsze jesteśmy w stanie dotrzeć do ludzkiego umysłu i serca z dobrą nowiną. I cóż wtedy możemy zrobić? Poddać się
nie wy­pada, gdyż byłoby to oznaką małości i słabej wiary. Czy wystarczy narzekać na złe czasy i różne przeszkody? To także nie może być dobrym rozwiązaniem. Najpierw dla­tego, że złych czasów – jako takich – nie ma!
Należy więc skierować naszą uwagę na środki komunikacji społecznej. Nieprzypadkowo II Sobór Watykański ze szczególną mocą podkreśla,
że kiedy mówimy o tych wszystkich środkach, to musimy pamiętać o ich
ludzkim i społecznym wymiarze. To są środki komunikowania się ludzi
pomiędzy sobą. I dlatego one nie mogą okłamywać, jednych przeciwstawiać
drugim, manipulować ludzkimi poglądami, popierać niegodziwe interesy,
jak to się zdarza w mediach laickich, chociaż nie musi. Z tego też względu
nazywa się je mass mediami, czyli środkami na masy, do dowolnego sterowania masami ludzkimi.
Katolickie media tak postępować nie mogą, gdyż są środkami komunikacji społecznej. I wywodzą się z chrześcijańskiej antropologii, dostrzegając
w człowieku istotę stworzo­ną przez Boga, posiadającą duszę nieśmiertelną
i ciało. I nigdy nie można zapominać, że tylko człowiek został obdarzony rozumem i wolną wolą. I tutaj dochodzimy do sedna sprawy, gdy chcemy ratować człowieka przed dezinformacją. Trzeba go widzieć w ca­łości, nie należy
zapominać o dokonanym odkupieniu. W człowieku nie może być roz­bratu
pomiędzy wolnością a rozumem. Niestety z takim wycinkowym traktowaniem czło­wieka spotykamy się w naszych czasach. Tymczasem informacja
jest istotowo zrośnięta z formacją, gdyż tylko człowiek uformowany należycie,
zgodnie z odkrywaną naturą, może owocnie korzystać z informacji. A o coś
takiego powinno nam wszystkim chodzić. Katolickie środki przekazu, kierując umysły i serca ku Chrystusowi uczą integral­nego podejścia do życia, gdzie
rozum i wolna wola idą razem, nawzajem się umacniają i zabezpieczają.
427
rok 2010
4. Zawsze pamiętajmy o Matce
Tę szczególną jedność rozumu i woli najpełniej widzimy na krzyżu.
Na nim jest Chrystus konający, upokorzony do niemożliwości, straszliwie
cierpiący. To wszystko, co ludzkie miało prawo się buntować. A jednak Pan
Jezus pamiętał o woli Ojca. Pan Jezus wiedział, dlaczego cierpi. I z tego
to tytułu mógł wypowiedzieć te wzruszające sło­wa: „Niewiasto , oto syn
Twój”, a do nas: „Oto Matka twoja” (por. J 19, 26-27). A skoro mamy taką
Matkę, nie może nam brakować ani nadziei ani miłości. Krzyż zaś to wyjątkowy znak wewnętrznej jedności i wielkości człowieczeństwa! Jaka to ważna
perspektywa dla wszystkich, którzy myślą o człowieku, którzy o nim piszą,
którzy go informują i formują zarazem!
Taką misję pełni od dziesięcioleci „Niedziela”. Niedziela bowiem jako
dzień Pański jest pięknym gestem Stwórcy względem człowieka. Pan Bóg
w sposób integralny podchodzi do nas. I ukazuje mam potrzebę pracy, ale
i odpoczynku, właśnie po to, aby można było popatrzeć na wczoraj i zastanowić się nad nim, czy było to coś dobrego?! Aby również pomyśleć o przyszłości i o tym, co nam pozostaje do zrobienia. Modlitwa wyrastająca z odkrywania biblijnego wymiaru niedzieli kieruje nas ku Eucharystii, właśnie po to,
abyśmy w Jezusie Chrystusie wciąż odkrywali pełny przejaw człowieczeństwa i uczyli się w sposób harmonijny korzystać z naszych możliwości, którymi obdarza nas Bóg.
W częstochowskiej „Niedzieli” to wszystko znajdujemy w ukazywaniu
nauczania papieskiego, w serwisie informacyjnym, w reportażach i świadectwach, w doświadczeniach jednostek, rodzin i grup społecznych. Nie można
nie dostrzec integrującego wszystko słowa od Redaktora! To dzięki temu, gdy
myślimy – niedziela – to natychmiast na myśl przychodzi to, co Pismo Święte
mówi o zmartwychwstaniu i to, co znajduje się w tygodniku, zawsze razem!
Niech już tak pozostanie!
A Królowa z Jasnej Góry, wędrująca od wieków po polskich drogach,
aby wziąć udział w niedzielnej Eucharystii, prowadząca Dziecię Jezus za rękę,
niech w drugiej dłoni niesie egzemplarz częstochowskiej „Niedzieli”.
Amen.
428
Gra na instrumentach stanowi
przedziwną symfonię wychowawczą
Święto ligawki, II Niedziela Adwentu, rok A
Ciechanowiec, 5 grudnia 2010 r.
Umiłowani!
1. Pokój zakwitnie, kiedy Pan przybędzie!
Mamy już II Niedzielę Adwentu. W naszych sercach umacnia się coraz
bardziej nadzieja na przyjście Pana. Tak bardzo pragniemy, aby spełniło się
to wszystko, o czym mówi prorok Izajasz. On to przecież łączy z obecnością
Mesjasza pokój powszechny, jedność wśród ludzi i większe wzajemne zrozumienie wśród wszystkiego, co jest żywe na ziemi.
Do tej nadziei nawiązuje św. Paweł w Liście do Rzymian, aktualnym również w odniesieniu do nas. Apostoł Narodów pisze swoje orędzie już po przyjściu na świat Syna Bożego, dlatego też stara się wyjaśnić nam, co jest przyczyną, że ta nadzieja, czy też wszystkie powyższe nadzieje jakoby się nie
spełniają? Mówię „jakoby”, ponieważ te nadzieje z pewnością się urzeczywistniają, a problem leży w naszym przygotowaniu do ich przyjęcia, do ich zrozumienia. Z tego względu mówi św. Paweł o „mocnych” i „słabych” w wierze. Ci
pierwsi nie mają kłopotów. Niestety, tego nie można powiedzieć o „słabych”.
Ale i ci ostatni nie powinni się zniechęcać. Niech się wsłuchają w nauczanie św. Jana Chrzciciela. Niech nie lękają się oczyszczenia własnych sumień.
429
rok 2010
Królestwo niebieskie jest przecież bardzo blisko, dzięki przyjściu na świat
Syna Bożego. Trzeba jednak się nawrócić, aby móc, aby być w stanie przyjąć
to wszystko, co wiąże się z misją zbawczą Syna Bożego. Potrzebna jest więc
odnowa, oczyszczenie naszych sumień. I to we wszystkich dziedzinach życia,
w wymiarze jednostkowym i wspólnotowym.
2. Bądźmy gotowi na przyjście Pana
Nasza gotowość na przyjście Syna Bożego niech daje o sobie znać
w trosce o czyste sumienia i w dążeniu do wiernego przestrzegania zasad
oraz przykazań, a także wszystkiego, co stoi na straży godności ludzkiej
osoby. Ważne jest również i to, abyśmy ciągle i w różnych okolicznościach
przypominali sobie to, o czym mówi prorok Izajasz, inni prorocy, a zwłaszcza św. Jan Chrzciciel.
W naszej historii wieki XIX i XX stały się szczególnie wrażliwe na wszelkie proroctwa mesjanistyczne, gdyż w nich poszukiwano przesłanek, które
byłyby w stanie uratować ducha nadziei, podtrzymywać duchową więź z cierpiącą ojczyzną. Z tego też względu pojawiło się wiele śpiewów, poetyckich
utworów, wprost odwołujących się do proroka Izajasza. Takim przykładem
niech będzie poezja Mieczysława Romanowskiego, który mając 29 lat poległ
w Powstaniu Styczniowym:
„I kiedyż uczynim, swobodni oracze,
Lemiesze z pałaszy skrwawionych?
Ach! Kiedyż na ziemi już nikt nie zapłacze
Prócz rosy pól naszych zielonych?!” (Kiedyż?).
To samo można powiedzieć o latach II wojny światowej i czasach późniejszych. Wtedy to powstaje piękne dzieło Juliana Tuwima pt. Kwiaty Polskie.
Jest w nim wiele miłości i nadziei. Jest czytelna ufność w Bożą pomoc, ale
warunek i tutaj jest ten sam. Potrzeba odnowy, odrodzenia.:
„Daj nam uprzątnąć dom ojczysty
Tak z naszych zgliszcz i ruin świętych,
Jak z grzechów naszych win przeklętych;
Niech będzie biedny, ale czysty!
Nasz dom z cmentarza podźwignięty (...).
Niech prawo zawsze prawo znaczy,
A sprawiedliwość – sprawiedliwość” (Modlitwa).
430
Gra na instrumentach stanowi przedziwną symfonię wychowawczą
Tego wszystkiego bardzo nam potrzeba. Adwent służy przemianie duchowej. I ku Bożemu Narodzeniu prowadzi.
3. Z muzyką ku odnowie
Adwentowe pieśni przesycone są nadzieją. Tęsknota wszędzie daje o sobie
znać. Rola bowiem pieśni, rola muzyki w kształtowaniu ludzkich postaw jest
szczególna. Zaznaczył to w swoim wystąpieniu wileńskim w roku 1899 sam
Ignacy Paderewski. Mówił: „(...) Prawda, ja kocham muzykę – ale najpiękniejszą muzyką jest dla mnie dźwięk naszej drogiej, przepięknej mowy ojczystej.
Nie należę do tych, którzy mówią: sztuka dla sztuki. Nie, sztuka powinna
mieć jakiś pierwiastek etyczny – cel bliski, serdeczny – a więc sztuka dla kraju,
a w naszych warunkach: sztuka dla narodu. Kocham kraj nasz w całych jego
dawnych granicach i szczycę się, że się zaliczam do tego biednego, ale wielkiego narodu. Nie należę do wyjątków, wszyscy jesteśmy dobrymi Polakami.
Najlepszych nie ma – jam może tylko szczęśliwszy od wielu, – ale, dzięki
Bogu, niemało nas takich, którzy możemy śmiało powiedzieć: jeszcze nie zginęła, i dodać – i nie zginie!” (Wilno, 27.01.1899).
Tego wszystkiego Paderewski nauczył się i to zgłębił przy pianinie! Różne
jednakże są muzyczne instrumenty. Od wielu lat Ciechanowiec każdego roku
w pierwszą niedzielę grudnia przypomina o istnieniu instrumentów pasterskich, ale nie tylko.
W Wiecznym Mieście przy ulicy Macchiavelli’ego znajduje się pierwszy
dom zakonny Zgromadzenia Sióstr Nazaretanek. Tam też jest kaplica. Warto
zwrócić uwagę na tabernakulum. Po obu jego stronach są umieszczeni aniołowie, którzy trzymają w rękach różne instrumenty muzyczne, rozpoznawalne.
Są to: fujarka, mandolina, basetla, cytra i skrzypce. Okazuje się, że w tradycji
rzymskiej fujarka oznacza prostotę, mandolina – dobroć, basetla – męstwo,
cytra – łagodność, a skrzypce – rozwagę. Przepiękna symbolika, a jednocześnie prawdziwa. Gra na różnych instrumentach, nawet czasowo rozdzielona,
stanowi przedziwną symfonię wychowawczą. Przyczynia się do moralnej
odnowy człowieka. Przygotowuje go na spotkanie z Chrystusem. I dlatego
lepiej rozumiemy, dlaczego Podlasie od wieków rozbrzmiewało grą na ligawkach, gdzie indziej dawała się słyszeć trąbka albo fujarka, albo nawet gitara,
względnie inne instrumenty, z którymi przybywają do nas, tutaj nad Nurzec
liczni goście z dalekich stron, z odległych krain! Wszystkim nam bowiem
431
rok 2010
zależy na tym, aby do ludzkich serc miała zawsze dostęp nadzieja i ufność,
że stać nas na więcej, na coś lepszego.
4. Idźmy z pieśnią na spotkanie Pana
I jeszcze jedno wypada dzisiaj podkreślić, skoro wsłuchujemy się w grę
na różnych instrumentach muzycznych, skoro wspomnieliśmy wielkiego
pianistę, nie możemy pominąć Mistrza fortepianu – Fryderyka Chopina.
On to ma w tym roku swój jubileusz. Od prawie dwóch wieków to właśnie on budzi w nas wyjątkowe doznania, przeżycia piękna. Tak bywało
w dworkach mazowieckich, tak było na paryskich i szkockich salonach.
Tak bywało potem, nawet po śmierci mistrza. On zawsze był, był nad
Wisłą i Bugiem. Przebywał także poza granicami. On tak naprawę zawsze
jest. Artur Oppman opowiada o tym w wierszu Koncert Chopina rezerwując
Chopinowi czas teraźniejszy:
„Więc siedli emigranci, by słuchać Chopina.
Fortepian milczy jeszcze, jak senna syrena,
Jeszcze w zmarłych melodyi zatopiony echa,
Smętną bielą klawiszy jakby się uśmiecha, (...).
Polski klub. Na fotelach samych gwiazd elita:
Mickiewicz i Słowacki, książę Adam, świta,
Ostatnie senatory, posły, jenerały,
Dembiński i Dwernicki, Ursyn srebrnobiały, (...).
Chopin wszedł! W lamp półcieniu dziwny, jak zjawisko.
Nad rebusem klawiszów pochylił się nisko, (...).
W niemą salę padł pierwszy dźwięk. Improwizuje.
On oczy ma zamknięte, lecz nie gra. Maluje (...).
Dziwna piosenka, wszystkim słuchaczom przyjemna,
Ktoś myśli: to znad Ikwy, inny ktoś: znad Niemna,
Jeszcze komuś od Wisły gra echem znajomem,
Jakby ją dzieckiem słyszał pod rodzinnym domem:
A to tylko tak szumi liść na polskim drzewie,
A to tylko tak pluszcze polski deszcz w ulewie,
A to tylko tak tęskni serce po tem wszystkiem:
Za kamieniem przydrożnym – za niebem – za listkiem”.
432
Gra na instrumentach stanowi przedziwną symfonię wychowawczą
Muzyka i melodia, gra i śpiew jakże często budzą w nas dawne wspomnienia. Przenoszą w kraj lat dziecięcych. Ożywiają dawne zwyczaje. Poszerzają
serca. Otwierają umysł, odmładzają. Odradzają i uświęcają. A to wszystko
składa się na Adwent. A to wszystko tworzy z nas wspólnotę, jednoczy i integruje. Odnawia. Prowadzi ku Bogu i ku człowiekowi, także temu, który jest
w nas. To z takim programem przychodzi na świat Jezus Chrystus.
Tym razem niech coś powie sam Cyprian Kamil Norwid:
„Przyszła nareszcie chwila ciszy uroczystej,
Stało się – między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty
I do historii, która wielkich zdarzeń czeka,
Dołączył biografię każdego człowieka,
Do epoki – dzień każdy, każdą dnia godzinę,
A do słów umiejętnych – wnętrzną słów przyczynę,
To jest: intencję serca (...)” (Rzecz o wolności słowa).
Zasłuchani w poezję, w muzykę i śpiew, zapatrzeni w przestrzeń naszego
życia tym lepiej rozumiemy wagę i znaczenie treści dzisiejszej I Modlitwy
Mszalnej: „Wszechmogący i miłosierny Boże, spraw, aby troski doczesne nie
przeszkadzały nam w dążeniu na spotkanie z Twoim Synem, lecz niech nadprzyrodzona mądrość kształtuje nasze czyny i doprowadzi nas do zjednoczenia z Chrystusem”, zwłaszcza w Eucharystii, podczas adwentowych rekolekcjach, a już szczególnie w Noc Bożonarodzeniową! Z Norwidowską intencją
serca przy akompaniamencie licznych instrumentów pasterskich, ze szczególnym podkreśleniem tych o rodowodzie pasterskim, z ligawkami podlaskimi
i mazowieckimi na czele – radośnie i z ufnością śpieszmy na spotkanie Pana!
Amen.
433
„Dasz światło życia idącym za Tobą”
Wspomnienie katastrofy smoleńskiej
Warszawa – Bazylika Archikatedralna pw. Męczeństwa św. Jana Chrzciciela
dn. 10 grudnia 2010 r.
Umiłowani w Chrystusie Panu!
1. Błogosławiony człowiek
Tegoroczny Adwent niesie ze sobą nieco inne niż każdego roku, przesłanie.
Owszem, tak jak zawsze wpatrujemy się w niebo, w oczekiwaniu na światło
gwiazdy betlejemskiej. Z uwagą liczymy dni dzielące nas od wigilijnego spotkania. Zas­tanawiamy się poważnie nad tym, w jaki sposób mamy prostować
nasze drogi. Wigi­lijny wieczór zaprasza nas do duchowej odnowy, do odrodzenia. Prorok Izajasz przy­pomina, że Bóg jest Tym, który nas kocha i podpowiada nam, co mamy czynić, aby zasłużyć na życie wieczne. Ważne jest,
abyśmy przestrzegali Bożych przykazań, abyśmy troszczyli się o życie zgodne
ze sprawiedliwością. Chodzi przecież o kolej­ne pokolenia, czyli o przyszłość.
Ale w tym wszystkim najważniejszy jest człowiek. To przecież o niego chodzi, o jego szczęście, o jego życie wieczne. Wedle św. Mateusza ci, którzy odrzucili św. Jana Chrzciciela, nie będą w stanie zrozumień i przyjąć Jezusa Chrystusa.
Pozostaną zamknięci w swoim świecie. A to z kolei nie wróży niczego dobrego.
Otóż nieraz martwimy się: „Brak nam biografii do naśladowania. Dwa
tysiące lat temu ludzkość ułożyła swoją najpiękniejszą opowieść o człowieku
i zapisała ją w księdze. Przez dwa tysiące lat nikt jej nie prześcignął, ale też nikt
434
„Dasz światło życia idącym za Tobą”
jej nie sprostał. Trwa nad światem cudowna opowieść o Synu Bożym – wiecznie dystansującym ludzkie możliwości i oddalona od rzeczywistych faktów”.
Tak może czasami być. Człowiek duchowo słaby nie nadąża za Bożym
zaproszeniem. Chrystus w dzisiejszej Ewangelii dokładnie wyraził swój ból,
mówiąc: „Z kim mam porównać to pokolenie?” (Mt 11, 16). Czy to pytanie
odnosi się do nas? Można mieć wątpliwości. Ale coś jest na rzeczy. Nie można
ufać ludzkiej mądroś­ci, pozbawionej nadprzyrodzonych korzeni. I dlatego
słusznie rodzą się obawy, znaki zapytania, a nawet wątpliwości.
2. Wyjdźmy na spotkanie Pana
Tych pytań i wątpliwości jest wiele. Wyjdźmy więc na spotkanie Pana,
Tego, który przychodzi i zapytajmy Go, jak mamy do tego wszystkiego podchodzić? Co mamy robić, aby nasze wysiłki i dążenia do dobra nie zostały
zmarnowane?
Poeta nam podpowiada:
„Przeszłość nie wraca jak żywe zjawisko,
W dawnej postaci – jednak nie umiera:
Odmienia tylko miejsce, czas, nazwisko
i świeże kształty dla siebie przybiera” (A. Asnyk, Nad głębiami, XIII).
I tego doświadczamy w dniu dzisiejszym. Pragniemy wyjść na spotkanie Pana. Takie pragnienie towarzyszyło jakże bliskim nam osobom, tym
wszystkim, którzy pragnęli oddać hołd rodakom, zamor­dowanym w bestialski sposób siedemdziesiąt lat temu. Szlachetny to był motyw. Dobra intencja.
Oddali przecież życie za naszą wolność. O tej wolności oni również ma­rzyli.
Walczyli o nią. Ale niestety... ich nadzieje zostały przerwane przez przemoc.
Przewidywała taką sytuację Maria Konopnicka, gdy pisała:
„To za wolność krew przelana,
To ojczyzno ukochana,
Jest dziedzictwo twoje (...).
O, wy boje narodowe,
Wyście naszą chwałą!
Wyście siewem tej przyszłości,
W którą idziem śmiało!”.
Taki przykład znajdujemy również w Tym, który dwadzieścia wieków temu narodził się w Betlejem, jakby zapomniał o wszystkim, o swojej
435
rok 2010
królewskiej godności, o wiecznej chwale, o szczęściu i zwyczajnej radości.
Pozostało w Nim tylko jedno pragnienie. Zstąpić z nieba na ziemię i pomóc
ludziom, czyli nam w odna­lezieniu drogi do wiecznego szczęścia, do wolności, do światła.
3. W Krzyżu zbawienie
W tym zaś dążeniu spotykamy się z Drogą krzyżową, z Golgotą... Jakże
wielu naszych rodaków, ale również przedstawicieli innych narodów, doświadczyło czegoś podobnego. Trzeba było stawać w obliczu wielkiej próby. Trzeba
było przyjąć albo odrzucić Krzyż. I takich w naszych dziejach spotykamy
tysiące. Cóż nam pozostaje? Co mamy robić na wspomnienie Prezydenta,
Jego małżonki, byłego prezydenta i ponad dziewięćdziesięciu osób, zasłużonych dla narodu, zapracowanych dla państwa, oddanych naszej wolności?
Za poetą , ale też i za Janem Pawłem II pytamy:
„Gdzie są ich groby? Polsko!
Gdzie ich nie ma?
Ty wiesz najlepiej i Bóg wie na niebie! (...)” (A. Oppman, Pacierz
za zmarłych).
Czy my jednak pamiętamy o nich? Czy modlimy się? Nasze dzisiejsze nabożeństwo w warszawskiej archikatedrze, w tej świątyni, na szczęście
daje odpowiedź pozytywną. Pamiętamy o dziesiątym kwietnia tego roku.
Pamiętamy, kto udał się na nieludzką ziemię, aby nie bacząc na ewentualne
kłopoty i trudności, oddać hołd tym, którzy pragnęli ratować honor Polaków
i dać świadectwo miłości do Ojczyzny:
„A po tych wszystkich, którzy szli przed nami
Z krzykiem «Ojczyzno!» i z męką szaloną,
A po tych wszystkich, co ginęli sami,
Aby nas zbawić swoją krwią czerwoną,
Za śmierć dla jutra, za ten lot słoneczny,
O Polsko! Odmów: «Odpoczynek wieczny» (tamże).
Nie wszyscy potrafią zrozumieć nasze przesłanki, nasze motywy, które
nie poz­walają na zapomnienie kolejnej daniny krwi i to złożonej przez jakże
wybitne osobistości, przez wyjątkowych obywateli Rzeczypospolitej! My
wszakże zapomnieć nie możemy. Takie bowiem zapomnienie oznaczałoby
ucieczkę przed własną tożsamością.
436
„Dasz światło życia idącym za Tobą”
I chociaż liturgicznie przeżywamy Adwent, to jednak stajemy przy
krzyżu, obok krzyża, bo w krzyżu nasze zbawienie. W Krzyżu również zbawienie tych, którzy polegli, którzy zginęli.
4. Z myślą o wolności
Oni zginęli, oddali swoje życie, gdyż pragnęli nam i następnym pokoleniom zapewnić godną wolność. Wolność godną człowieka. Wolność godną
potomków jakże wspaniałych bohaterów, uczestników licznych powstań
i walk. Oni przecież nie pa­trzyli na siebie. Zapominali o życiu prywatnym.
Obce im były sprawy materialne, zale­żało im tylko na wolności:
„Wolności! Tyś jest kwiatem, który krwią czerwoną
Rozkwita w polach chwały i przez wieczne lata
Dumne skronie narodu uwieńcza koroną,
Jedyną z wielkich koron widomego świata. (...).
Wolności! Ty, co jesteś wśród nas, ty, co łona
Rozpierasz burząc szczęścia, ty, którą szalona
Garstka wolnych odczuła na wieków zegarze –
Wolności! Niech twój naród na twoje ołtarze
Złoży podłych kajdanów ostatnie ogniwa!
Żyj w każdym sercu polskim, wielka i szczęśliwa,
I naród, co szlachetnie przeżyć wiek był zdolny
Niewoli, gdy jest wolny – niech umie być wolny” (A. Oppman, Hymn
wolności).
Jakże jest to ważne, abyśmy potrafili być wolni. I to gorące pragnienie
jawi się w naszych sercach tuż przed Bożym Narodzeniem, przed gwiazdką
i choinką, przed opłatkiem i pasterką, przed pustym nakryciem na stole, które
w tym roku nabierze szczególnego znaczenia. Niech ta pustka nas nie przeraża. Niech nas nie zniechęca. Gdyż ta pustka może i winna okazać się pełnią,
pełnią zwy­cięstwa. To po to Chrystus przychodzi na ziemię. Po to ofiaruje się
za nas, abyś­my życie mieli. Nie lękajmy się pamięci o zmarłych. Wprost przeciwnie, przywołuj­my ich często, także do wigilijnego stołu, a jeszcze bardziej
i jeszcze częściej do tego wszystkiego, co składa się na nasze życie i działalność
publiczną. Ufajmy bowiem, że oni, także ci polegli pod Smoleńskiem, nawiedzą nas razem z Księciem Pokoju, ale my nie zapomnijmy wyjść Jemu i Im
naprzeciw – z modlitwą i wdzięcznością! Amen.
437
„Oto twój Zbawca przychodzi” (Iz 62, 11)
Boże Narodzenie, Msza Święta Pasterska
Drohiczyn, dn. 25 grudnia 2010 r.
Umiłowani w Chrystusie Panu!
1. Nadeszło wreszcie „dziś”
Kolejny raz aniołowie dają o sobie znać, dzieląc się z ludźmi radosną i dobrą
nowiną. Tym razem ich słuchaczami są zwyczajni pasterze, którzy strzegli
swoich stad, złożonych głównie z owiec, w pobliżu Betlejem, na pustych
błoniach. Na wieść anielskich pień pasterze czu­li się zaskoczeni. Ale któż
z nas nie czułby się zdziwiony, gdyby usłyszał: „Oto zwia­stuję wam radość
wielką (…): dziś (…) narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan”
(Łk 2, 10-11). Może i pasterze słyszeli kiedyś w swoich domach o ma­jącym
przyjść na ziemię Odkupicielu. Ale... że to właśnie oni będą tymi, którzy
o tym dowiedzą się jako jedni z pierwszych, stanowiło dla nich coś niepojętego. I to słowo „dziś”, ta rzeczywistość, że to już teraz, że to tutaj w pobliżu.
Jan Paweł II tak to komentował przed laty: „To liturgiczne «dziś» odnosi
się nie tylko do wydarzenia, które miało miejsce już blisko dwa tysiące lat
temu i które zmieniło historię świata… Odnosi się ono również do tej nocy,
gdy jesteś­my (…) w jedności duchowej z tymi, którzy w każdym zakątku
ziemi obchodzą uro­czystość Bożego Narodzenia. (...) Jego Matka Maryja
i Józef nie zostali przyjęci do żadnego z betlejemskich domów. Maryja musiała
położyć Zbawiciela świata w żło­bie, bo nie miała innej kolebki dla Syna
438
„Oto twój Zbawca przychodzi” (Iz 62, 11)
Bożego, który stał się człowiekiem” (Objawiła się miłość Boża do nas, „Droga”,
[12-25.12.2010], s. 3).
Przedziwna to tajemnica. Tak jest jednak zawsze z nami, z ludźmi. Niby
czeka­my. Niby zapraszamy. Niby okazujemy dobrą wolę. A kiedy nadchodzi
czas, kiedy ja­wi się owo „dziś”, owe teraz, wówczas nas nie ma w pobliżu.
Wtedy gdzieś giniemy, a może nawet się chowamy. Na różne sposoby Pan
Bóg przemawia do nas. I my także spotykamy naszych aniołów. My przecież
odnajdujemy ich w zapowiedziach Pisma Świętego, w nau­czaniu Kościoła.
I cóż z tego? Brakuje nam prostoty, szczerości i dlatego potrafimy się wymawiać, usprawiedliwiać, a nawet uciekać przed Bogiem, przed Jego Słowem,
przed prawdą, przed miłością!
2. A co z proroctwami Izajasza?
Okazuje się, że brakuje nam cierpliwości. Nie potrafimy czekać. Nie
umiemy odczytywać znaków czasu. Przyjścia Mesjasza oczekiwał cały świat.
Nie ma kultury, w której nie znajdowałyby się wątki tęsknoty, oczekiwania
na Mesjasza, Odkupiciela. Ludzkość z pokolenia na pokolenie przekazywała
treść Bożej za­powiedzi z raju. W sposób szczególny tę nadzieję pielęgnował
Naród Wybrany. Świadkiem tego jest prorok Izajasz: „On, który żył o wiele
wieków wcześniej, mówi o tym wydarzeniu i o jego tajemnicy tak, jakby
był jego naocznym świadkiem: «Dziecię nam się narodziło, Syn został nam
dany» (Iz 9, 5). (...). «Bóg z Boga, Światłość ze Światło­ści, Bóg prawdziwy
z Boga prawdziwego». Jest to Słowo, «przez które wszystko się stało»” (tamże).
Tenże sam Prorok wołał: „Mówcie do Córy Syjońskiej: Oto twój Zbawca
przychodzi. Oto Jego nagroda z Nim idzie i zapłata Jego...” (Iz 62, 11).
Zapowiedź ta odnosi się do miesz­kańców Jerozolimy, tej historycznej, ale
też i do nas wszystkich, czyli do nowego Jeruzalem, do tych, którzy będą
nazwani Ludem Świętym, to znaczy odkupionym.
I ciekawa rzecz – Izajasz dodaje jeszcze jedno określenie, miano odnoszące się do tych, którzy rozpoznają to wyjątkowe „dziś”, rozpoznają Mesjasza.
„A tobie dadzą miano: (…) Miasto nie opuszczone” (Iz 62, 12). Od setek lat
te słowa proroctwa Izajasza są czytane we wszystkich świątyniach. Ponad
tysiąc lat słyszą je nasze ziemie. I nie zawsze ich rzeczywistość była tak bliska, tak zrozumiała, jak dzisiaj, jak obecnie. Czyż trzeba nam to tłumaczyć, nam, którzy żyjemy w opusz­czanych miastach i wioskach? Czyż trzeba
439
rok 2010
tłumaczyć nam, którzy każdego wieczoru patrzymy na ciemne otwory okien
nie zamieszkałych domów? Widocznie należymy do tych, którzy w pełni
nie zrozumieli owego „dziś”, czyli nie poszli za przykładem pasterzy i nie
uznali w Dzieciątku Bo­ga. Nie można przecież nazwać naszych miejscowości
„Miastem nie opuszczonym” (Iz 62, 12), gdyż wciąż pustoszeją. Sięgajmy częściej do proroka Izajasza i czerpmy mądrość z jego nauk.
3. Nie oszukujmy samych siebie
Pan Bóg jednak nie chce pamiętać o naszych zaniedbaniach i grzechach. Jest Bogiem miłosierdzia. I dlatego św. Paweł w Liście do Tytusa pisze:
„Gdy ukazała się dobroć i miłość Zbawiciela, naszego Boga, do ludzi, nie dla
uczynków sprawiedliwych, jakie zdziałaliśmy, lecz z miłosierdzia swego zbawił nas przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym. Wylał
Go na nas obficie przez Jezusa Chrystusa...” (Tt 3, 4-5).
Nie możemy oszukiwać samych siebie. To nie nasza sprawiedliwość, to nie
nasze cnoty sprawiły, że Chrystus zstąpił na ziemię. Stało się całkiem inaczej.
To Boże Miłosierdzie dało o sobie znać. Od nas zaś Stwórca oczekuje jednego,
abyśmy byli zdolni rozpoznać w Dzieciątku Syna Bożego, uwierzyć i złożyć Mu hołd. Tego nas uczą pasterze. Oni pomimo różnych wad i grzechów
byli w stanie pójść za głosem anioła. Było ich bowiem stać na wewnętrzną
szczerość.
To miał na myśli nasz papież, gdy mówił: „Wszystkim, których Bóg
kocha i którzy odpowiadają na Jego wezwanie, by modlić się i czuwać w tę
świętą Noc Bożego Narodzenia, powtarzam z radością: objawiła się miłość
Boża do nas! (...). Oto Syn Przedwieczny – ten, który jest odwiecznym upodobaniem Ojca – stał się Człowiekiem, a Jego ziemskie narodzenie w noc betlejemską nieustannie świadczy o tym, że w Nim każdy człowiek objęty jest
tajemnicą Bożego upodobania, które jest źródłem osta­tecznego pokoju.
«Pokój ludziom Jego upodobania». Tak, pokój ludzkości! Takie są moje
Bożonarodzeniowe życzenia” (tamże).
Takie nam przed laty życzenia złożył Jan Paweł II. Czy pamiętamy o nich?
Czy zastanawiamy się nad tym, co robić, abyśmy byli gotowi na każde wezwanie Boże, na każdy znak Jego dobroci, na każde zaproszenie? Posłuchajmy
więc, co na ten temat mówi Matka Teresa z Kalkuty, przybliżając nam sens
naszego rozpamiętywania taje­mnicy Nocy Betlejemskiej:
440
„Oto twój Zbawca przychodzi” (Iz 62, 11)
„Zawsze, ilekroć się uśmiechasz do mojego brata i wyciągasz do niego
rękę, zawsze wtedy jest Boże Narodzenie. Zawsze ilekroć milkniesz, by innych
wysłuchać, zawsze, kiedy rezygnujesz z zasad, które, jak żelazna obręcz, uciskają ludzi w ich samotności; zawsze, kiedy dajesz odrobinę nadziei załamanym, i rozpoznajesz w pokorze, jak bardzo znikome są twoje możliwości i jak
wielka jest twoja słabość; zawsze, ilekroć pozwolisz, by Bóg pokochał innych
przez ciebie, zawsze wtedy jest Boże Narodzenie”.
A my, kiedy nawet po ludzku kochamy, to przeważnie ze względu na siebie. A tymczasem Pan Bóg pragnie kochać nas i przez nas także innych.
Pozwólmy Mu na to.
4. Za pasterzami dzielmy się radością
Powróćmy raz jeszcze do pasterzy. To właśnie oni dają dowód na to,
że Boże Dziecię może nas kochać dzięki nim, dzięki ich pośrednictwu,
dzięki ich przykładowi. Sami byli wielce zaskoczeni. A Matce Najświętszej
i św. Józefowi w szczerości serca opowiadali o tym, jak usłyszeli śpiewy anielskie, jak czuli się zagubieni. A jednak szybko zrozumieli, że za tym głosem
trzeba iść. Jest to bowiem głos, który mówi o wypełnieniu się Bożej obietnicy
i mówi o życiu, nowym życiu.
Maryja przysłuchiwała się temu wszystkiemu pełna zadziwienia. I zapamięta to wszystko na zawsze, bo skąd by wiedział św. Łukasz, gdyby nie Jej
pamięć, gdyby nie Jej opowiadanie?! Nieraz dziwimy się różnym wspomnieniom. Nie bądźmy skąpi i chętnie dzielmy się z naszym otoczeniem tym,
co dociera do nas od Pana Boga i tym, jak my to przyjmujemy!
Nie muszą to być rzeczy wyuczone, wyjątkowo głębokie, przynajmniej
w ludzkich ocenach. Pasterze byli prostymi ludźmi. Co więcej, nawet nie
uchodzili za szcze­gólnie pobożnych. Oni nawet w szabat musieli towarzyszyć własnym stadom. I to oni jako pierwsi usłyszeli radosną nowinę. Z prostotą i ufnością zawierzyli i przyjęli to Orędzie Betlejemskie. A w ubogim
Dziecięciu uznali Boga – Pana i Zbawiciela.
I ponieśli ze sobą tę zadziwiającą wieść, „wielbiąc i wysławiając Boga
za wszys­tko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane” (Łk 2, 20). Ta
cudowna opowieść idzie przez wieki, przenika pokolenia. Kształtuje zachowania. Uczy dobroci. Pobu­dza serca. Kto bowiem raz spotkał się w szczerości
serca z tajemnicą Nocy Betle­jemskiej, ten pozostanie jej wiernym na zawsze.
441
rok 2010
5. Trochę życzeń
Minęła już wieczerza wigilijna. Połamaliśmy się opłatkiem. I tegoroczna
Paster­ka także za nami. Przed nami Dzień Bożego Narodzenia. Przed nami
życie, nowe wyzwania, trudności i radości. Wypada, abyśmy wkraczając
w ten nowy dzień z myślą o dalszym życiu, wzięli coś ze sobą, coś od Bożego
Dzieciątka.
Chrystus się narodził. Ten Chrystus czeka na nas. Czeka wciąż. Życzę więc:
miejmy odwagę podążać za Jezusem! Zapraszajmy Boże Dziecię do naszego
życia oso­bistego, rodzinnego, zawodowego i publicznego. I dzielmy się
ze wszystkimi rados­ną nowiną o tym, że Chrystus rodzi się wciąż.
W tym roku nie zapominajmy w naszych przeżyciach Bożonarodzeniowych
o tych wszystkich, którzy tegorocznych Świąt nie doczekali. A jest ich tak
dużo. Prezy­dent Rzeczypospolitej z Małżonką, ostatni Prezydent na uchodźstwie i tak po kolei wspomnijmy wszystkich, którzy zginęli pod Smoleńskiem.
Wybrali się tam z misją godną Polaków i ofiarnie ją wypełnili, oddając samych
siebie. Nie zapominajmy o ofiarach straszliwych powodzi, innych katastrof,
zwłaszcza drogowych, o zamar­zniętych na śmierć, o uwięzionych, samotnych
i opuszczonych, także i o tych, któ­rzy są na morzu albo w powietrzu, jak
i o tych, którzy tych Świąt obchodzić nie mogą i wreszcie o tych, którzy przed
wymową tych Świąt uciekają.
Niech w tej naszej modlitwie i pamięci zawsze będzie On, Jezus
Chrystus, który ukochał nas do końca. Niech każdemu spotkaniu z Nim
towarzyszy coraz to większa jasność naszego umysłu, szczerość serc i czystość
sumień. Przecież to są owoce Jego miłości, w której i którą niech nam błogosławi na dalsze nasze życie. Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia
i Szczęśliwego Nowego Roku życzę Wszystkim. Amen.
442
„Poznałem ogromny świat”
(Dz 3, 1-10; 1 J 1, 1-4; J 20, 2-8)
75-lecie urodzin i 25-lecie sakry biskupiej ks. bp. Ryszarda Karpińskiego
Lublin, dn. 27 grudnia 2010 r.
Czcigodny Jubilacie!
Umiłowani Bracia i Siostry!
1. Podwójne narodziny
Nasze umysły i serca ciągle pełne są Bożonarodzeniowych przeżyć.
Wprawdzie to najważniejsze – dzielenie się opłatkiem w wieczór wigilijny –
jest już za nami. Pasterka także przeszła do historii, ale tajemnica przyjścia
na świat Syna Bożego jest coraz bardziej wymagająca. A wymaga ona refleksji
nad życiem w ogóle i nad ziemskim przemijaniem, nad celem naszego pobytu
tutaj. Stawia też przed nami pytania, dotyczące naszego „być”, naszej odpowiedzialności za siebie samych i nie tylko. Nie możemy wreszcie za­pomnieć
o tym, co zawdzięczamy Bożemu Dziecięciu, a co dociera do nas poprzez
Kościół święty.
A Kościół musiał dojrzewać wyjątkowo szybko. Trzy dni temu czciliśmy
narodziny Sy­na Bożego. Wczoraj przypatrywaliśmy się Świętej Rodzinie,
oddawaliśmy też cześć św. Szczepanowi, diakonowi, pierwszemu męczennikowi, a dzisiaj kierujemy naszą uwagę ku św. Janowi, Ewangeliście
i Apostołowi, patronowi tej arcy­biskupiej katedry. W ciągu trzech dni
doświadczyliśmy Kościoła w jego początkach, świadectwie i trwaniu. Jest
443
rok 2010
to tempo wyjątkowo szybkie. Ale taki jest Kościół. Taki przykład pozostawił
nam Chrystus, takie świadectwo dali nam Apostoło­wie. W czasie bowiem
ziemskiego pobytu Syn Boży odwiedzając różne miejscowości Zie­mi Świętej,
dokonywał wyboru uczniów i zapraszał ich, aby szli za Nim, bez ogląda­
nia się wstecz. A oni, przynajmniej ci, którzy poszli za Jego głosem, czynili
to „zaraz” albo „natychmiast”.
Kościół taki już jest. Nie dziwi też nas ten szczególny motyw
dzisiej­szego spotkania i naszej Eucharystii. Przybyliśmy na zaproszenie Metropolity Lubelskiego, aby duchowo przeżyć razem z Dostojnym
Jubilatem, kochanym ks. bp. Ryszardem Jego Betlejem, Jego świadectwo i apostołowanie. Tylko 75 lat od urodzin i aż 25 lat od święceń
biskupich. Jednakże nie byłoby nas tutaj, gdyby nie Betlejem w Ziemi
Judzkiej, gdyby nie Jezus Chrystus, gdyby nie ta wiara, którą On nas
ubogaca i gdyby nie to światło Miłości, którym nas od dwudziestu
wieków darzy.
Nie byłoby nas tutaj także i wtedy, gdyby nie Rodzice Jubilata, gdyby
nie Jego parafia i gdyby nie polska kultura, zakorzeniona w ewangelicznym
duchu, utrwalana w ciągu wieków, krzepiąca w czasach licznych prób, rozwijająca się dzięki wysiłkowi milionów naszych rodaków. Kościół przecież musi
wciąż bardzo szybko dojrzewać, także w Polsce.
2. Nowa Ziemia Święta
I tak odkrywamy tę duchową przestrzeń, określaną kulturą, jakby naszą
Ziemię Świętą, bo Ziemia Święta jest tam, gdzie żyją święci. Dzięki kulturze, nasyconej Ewangelią, możemy radować się bliskością Jezusa, Jego nauki
i Jego przykładu. Jeżeli więc możemy porównać naszą kulturową przestrzeń
do Ziemi Świętej, to nasze domy rodzinne są wyjątkowo podobne do Żłóbka
Betlejemskiego. Oczywiście, to nie jest to sprawa architektury. Rzecz przecież dotyczy przede wszystkim otwartości na życie i troski o jego rozwój.
Spójrzmy konkretnie, oto jeden z przykładów. Kościół w Polsce cieszy się,
wśród wielu innych biskupów – osobą sł. B. Zygmunta Łozińskiego, najpierw
biskupa mińskiego, a następnie pińskiego. Przyszedł on na świat w ziemi
nowo­gródzkiej, w atmosferze powstania styczniowego. Jego rodzice po pewnym czasie odsprze­dali swój majątek i przenieśli się do Królestwa, nabyli
posiadłość niemal na granicy Mazowsza i Podlasia, w bliskości Węgrowa.
444
„Poznałem ogromny świat”
Materialnie stracili, zwłaszcza, że w nowym miejscu ziemia była znacznie
droższa. Ale oni pragnęli jednego, aby zapewnić swoim dzieciom bardziej
bezpieczne wychowanie, czyli w duchu katolickim i patriotycznym.
Wspomniałem o pograniczu mazowiecko-podlaskim. Nie możemy
przy tej okazji, kie­dy mówimy o życiu ludzkim i jego wychowaniu, zapomnieć, że to właśnie Podlasie może być dla nas tym zbiorowym świadectwem rodzinnym o pełnym oddaniu się, o poświęceniu wszystkiego, łącznie
z życiem na ołtarzu dobrego wychowania dzieci, w Kościele.
Kościół, jak widzimy szybko się rozwijał. I rozprzestrzeniał. Tak to rozumie również nasz Jubilat, tego się nauczył w tej rzeczywistości kulturowej,
zroś­niętej z Ewangelią, która dla Niego i dla wielu innych stała się swoistą
Ziemią Świętą.
W krótkim wywiadzie, zamieszczonym w Bożonarodzeniowym numerze „Niedzieli”, ks. bp Ryszard nawiązując do swojej pracy wśród emigracji
wyznał: „Tym w kraju – poma­gałem zrozumieć, jak wielkim skarbem jest
normalna rodzina i praca w swoim środowis­ku, w swojej małej ojczyźnie.
Prosiłem, aby nie zazdrościli tym, którzy może mają lepsze warunki materialne, ale są daleko od ojczyzny, od MATKI, od swoich korzeni”. Słowo
MATKA napisał wielkimi literami. Ta myśl jest bliska postawie rodziców
Sługi Bożego z Pińska. I to Betlejem jest nam drogie.
3. Skąd nasz ród
Szybko dojrzewający Kościół jest nam bliski, gdyż znamy Dzieje Apostolskie.
Dzisiejszy fragment przenosi nas do jerozolimskiej świątyni. Razem z Piotrem
i Janem udajemy się na modlitwę. I oto dostrzegamy człowieka chromego
od urodzenia. Czekał na wsparcie materialne. Otrzymał znacznie więcej.
Zanim jednak do tego doszło, św. Piotr zwrócił się do niego z poleceniem:
„Spójrz na nas” (Dz 3, 5), to znaczy na niego i św. Jana. I stało się. Chromy
został uzdrowiony.
My, zgromadzeni w tej lubelskiej archikatedrze, jesteśmy nierzadko
podobni do owego chromego, zawsze czegoś potrzebujemy. Dzisiaj przybyliśmy do niej otaczając naszą modlitwą osobę Jubilata. To właśnie On, za św.
Piotrem zaprasza nas, abyśmy się Jemu przyj­rzeli. Swoim życiem i działalnością mówi: „Spójrzcie na mnie”. Więc przypatrzmy mu się z nadzieją i z wiarą,
nawet z miłością.
445
rok 2010
Urodził się na pograniczu Lubelszczyzny i Podlasia, w miejscowości Rudzianka, w parafii Michów. Mając cztery lata doświadczył wybuchu
II wojny światowej. Stał się, może jeszcze nieświadomie, świadkiem ostatniej bitwy, która została stoczona pod niedalekim Kockiem. I tak tą drugą
połowę dzieciństwa trzeba było prze­żywać pod okupacją. Na tajnych też
kompletach zaczął przerabiać program szkoły pod­stawowej .
W 1948 roku wybrał się do szkoły średniej. Ksiądz proboszcz doradził
Liceum Biskupie w Lublinie, przemianowane ze względu na nacisk reżimu
komunistycznego na Niższe Seminarium Duchowne. Władze zabrały dziewięć dziesiątych przestrzeni przedwojennej. „Biskupiakowi” łaskawie pozostawiono jedną dziesiątą. Ale jakby na przekór przemocy, kandydatów było
dziesięć razy więcej. Nauka odbywała się na dwie zmiany. Wiem coś o tym,
gdyż w cztery lata potem również w tej samej szkole rozpocząłem naukę.
Za szkołę trzeba było płacić. Była przecież prywatna, ale dawała gwarancję
formacji odpowiadającej oczekiwaniom rodziców. Trzeba było znaleźć fundusz na internat. Na szczęście były jeszcze miejsca w salezjańskich pomieszczeniach na Kalinowszczyźnie.
I jakże w tym miejscu nie nawiązać do postępowania rodziny Łozińskich?!
Z Niższego Seminarium Duchownego było już blisko do Wyższego
Seminarium, które było wszczepione w Katolicki Uniwersytet Lubelski.
To dawało wówczas gwarancję dobrego poziomu nauczania. Formację
zaś duchową zapew­niali przełożeni i wychowawcy tacy, jak ks. Tomasz
Wilczyński, rektor, późniejszy biskup warmiński; ks. Józef Drzazga, wicerektor i podobnie najpierw warmiński biskup pomocniczy, a po śmierci
ks. bp. Wilczyńskiego – jego następca. Wśród wychowawców i profesorów jakże nie zauważyć ks. P. Pałki, także późniejszego rektora, ks. Karola
Konopki, ojca duchownego, bp. Henryka Strąkowskiego, ks. Stanisława
Łacha i wie­lu innych wykładowców.
W 1958 roku ukończył Seminarium Duchowne. Dnia 19 kwietnia otrzymał święcenia kapłańskie i udał się na pierwszą placówkę duszpasterską. Nie
musiał prze­mieszczać się daleko, gdyż został wikariuszem w parafii św. Teresy
na zachodnio-południowych obrzeżach Lublina. Uczył dzieci i młodzież,
mając 29 godzin zajęć tygodniowo. Natomiast w roku 1960 r. został skierowany na studia specjalistyczne, które ukończył trzy lata później licencjatem
z Pisma Świętego. W czasie studiów uniwersyteckich w kościele św. Jozafata
446
„Poznałem ogromny świat”
prowadził zajęcia z dziećmi z Państwowej Szkoły Muzycznej, sześć godzin
tygodniowo. W Kościele powszechnym zaczynał się wówczas Sobór.
4. W szeroki świat
Przed drugą turą obrad soborowych ks. Ryszard udał się do Rzymu, aby
tam kontynuować studia biblijne. W roku Milenium Chrztu Polski otrzymał
licencjat z nauk biblijnych, w Papieskim Instytucie Biblijnym; a w dwa lata
później doktorat z teolo­gii na Angelicum. Powraca do Polski. Zostaje prefektem w Wyższym Seminarium Duchownym w Lublinie, prowadzi wykłady
w Instytucie Wyższej Kultury Religijnej przy KUL-u i na tym samym uniwersytecie jest lektorem języka włoskiego.
W roku 1971 zostaje skierowany do pracy w Rzymie, w Papieskiej Komisji
ds. Duszpasterstwa Migracji i Podróżujących, następnie przekształconej
w Radę. Piętnastoletni pobyt w Rzymie zaowocował znajomością abp. Józefa
Feliksa Gawliny, biskupa polowego, który z Wojskiem Polskim przemierzył
Syberię, Bliski Wschód, front południowy i trudny powojenny los tułaczy.
Z Wojskiem Polskim i jego wędrówką był związany bp Władysław
Rubin, późniejszy kardynał. Ksiądz Ryszard zaprzyjaźnił się serdecznie
z ikoną polskiego duchowieństwa prze­bywającego w Rzymie, ze wspaniałym człowiekiem, cierpiącym heroicznie, ks. kard. Andrzejem Deskurem.
Pracując w dykasterii watykańskiej poznał pierwszego kardy­nała urodzonego
w Afryce – Rugambwę, i wielu innych.
Wzmocniła się Jego współpraca z Episkopatem Polskim, kierowanym
najpierw przez ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, a później przez ks. kard.
Józefa Glempa. Ta współpraca przyjmowała konkretne wymiary przy okazji
spotkań z ks. bp. Bronisławem Dąbrowskim, który dość często jako sekretarz
Episkopatu przybywał do Rzymu.
Oczywiście, wśród tych, których spotkał i z którymi współpracował,
a w tym wypadku można dodać, którym też podlegał, był najpierw biskup,
kolejno arcybiskup krakowski i kardynał, a od 16 października 1978 roku –
papież. To jednak jest zupełnie już inny rozdział, co więcej – ogromna księga,
w której znaleźć się powinno miejsce na liczne spotkania, z kolędowaniem
włącznie, konferencje tematyczne, urzędowe sprawozdania.
Ksiądz Ryszard brał udział w licznych zjazdach międzynarodowych,
poświęconych migracji. Współpracował z polską sekcją Radia Watykańskiego,
447
rok 2010
z redakcją „L’Osservatore Romano”. Odwiedzał różne kościoły lokalne, uczył
się języków obcych. I w końcu pojawiają się nominacje: najpierw w 1975 roku
– na kanonika honorowego Kapituły Kated­ralnej w Lublinie, a w dwa lata
później zostaje kapelanem Jego Świątobliwości, wówczas jeszcze Pawła VI.
Najważniejsza wszakże nominacja zostanie podpisana przez Jana Pawła II,
powołująca naszego Jubilata przed 25-ciu laty do grona następców Apostołów,
z przyznaniem tytularnej diecezji Minervino Murge i rzeczywistej sufraganii w Lublinie. Konsekracji biskupiej przewodniczył ks. kard. Józef Glemp,
w tej katedrze, dnia 28 września 1985 roku. Zawołanie biskupie będzie
na­wiązywało do pracy dotychczasowej: „Viatorbus fer auxilium” – „Podróż­nym
nieść pomoc”; jakby coś zaczerpniętego z życia św. Krzysztofa. I tak w posłu­
dze nowego Biskupa już było widoczne, z jaką gorliwością spełniał będzie
polecenie Pana Jezusa, wypowiedziane tuż przed wstąpieniem do nieba:
„Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca
i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata”
(Mt 28, 19-20).
5. Pasterskie posługiwanie
I tak się zaczęła ta nowa przygoda; różnorodna i wyjątkowo ciekawa misja.
We własnej archidiecezji jest wikariuszem generalnym, członkiem Kolegium
Konsultorów i Rady kapłańskiej, dziekanem Kapituły Archikatedralnej,
pełniąc te obowiązki i te posługi, które w naszej rzeczywistości wiążą się
z biskupimi uprawnieniami. Do najważniejszych wypada zaliczyć wizytacje
kanoniczne, udzielanie bierz­mowania i tzw. duszpasterstwo obecności, czyli
uczestnictwo w wydarzeniach, które diecezjanie uważają za ważne dla nich.
Jest również przez całe lata tutejszym proboszczem, dobrym proboszczem.
Mając zaś na uwadze działalność w ramach Konferencji Episkopatu
Polski i w przestrzeni całego Kościoła, wypada podkreślić rolę delegata
Episkopatu Pols­ki na Międzynarodowe Kongresy Eucharystyczne. W latach
1988-1993 upomniała się o swego dawnego pracownika Papieska Rada ds.
Duszpasterstwa Migracji i Podróżują­cych i zaprosiła do grona konsultorów.
Od 1988 do 1998 r. wypadło pełnić funkcję Przewodniczącego Komisji ds.
Duszpasterstwa Turystycznego w strukturach naszej Konferencji. W czasie
trwania II Synodu Plenarnego pracował w IX Komisji ds. Misji i Emigracji
448
„Poznałem ogromny świat”
(1990-1999). Przez jedenaście lat przewodniczył Zespołowi Episkopatu Polski
ds. Pomocy Katolikom na Wschodzie (1991-2002). Jak to zadanie było
ważne, tutaj w Lublinie nie trzeba tłumaczyć. Potwierdza to obecność biskupów z Białorusi.
Ksiądz Biskup zawsze pozostawał wierny charakterowi swojej posługi
z czasów watykańskich. Dlatego zostaje delegatem KEP w Międzynarodowej
Komisji Katolickiej ds. Migracji w Genewie, uczestnicząc w 12 zebraniach
robo­czych (1989-1995). Niemal od początku zaistnienia należy do Rady
Krajowej Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Chętnie podejmował się reprezentowania Episkopatu Polski na różnych zebraniach, konferencjach i uroczystościach o charakte­rze międzynarodowym lub w poszczególnych krajach.
Ważnym obowiązkiem było przewodniczenie Komisji Episkopatu
Polski ds. Polonii i Polaków za granicą, oraz pełnienie misji Delegata ds.
Duszpasterstwa Emigracji Polskiej (2003-2008). W związku z tym jako
biskup odbył 176 podróży zagranicznych, w tym 75 w charakterze Delegata.
Niektóre kraje odwiedził kilkanaście ra­zy, zależnie od liczebności naszych
rodaków. Na każde Święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy kierował
do rodaków listy pasterskie. Co więcej, i mówię to jako świadek naoczny,
podczas każdej sesji Episkopatu Polski nie omieszkał poruszyć spraw emigracyjnych. Nic więc dziwnego, że kończąc swoją posługę w odniesieniu
do naszych rodaków rozsianych po świecie, w liście pożegnalnym napisał:
„wielkim zaszczytem (było móc) kontynuować dzieło duszpasterstwa polskiego na fundamencie moich zacnych poprzedników: abp. J. Gawliny, kard.
Wł. Rubina i abp. Sz. Wesołego”, a podsumowując dodał: „zabieram niejako
do swojego serca te pięć lat posługi i obiecuję szczerą pamięć przed Panem we
wszystkich Waszych (emigracji) sprawach”.
6. Końcowe przesłanie
Wpatrując się w liturgiczny kalendarz już na początku mogliśmy dostrzec,
jak to Kościół musi się szybko rozwijać, dojrzewać i dorastać. Wypełniając zaś
zaproszenie Jubilata, zapożyczone jakby z Dziejów Apostolskich, aby spojrzeć
na Niego, tę ewangelicz­ną prędkość mogliśmy prześledzić w życiu i działalności Księdza Biskupa. Warto jednak dodać, że w ostatnich latach wypadło
Mu dopełniać swoją misję poprzez cierpienie. Dziwne są drogi ewangelicznej
dojrzałości. Ale najpewniejszą jest ta, która przechodzi blisko Krzyża, albo
449
rok 2010
nawet z Krzyżem. Jej nie zagłuszy ani medialny szum, nie złamią administracyjne przeszkody, nie przytłoczą też cywilizacyjne zawirowania. Krzyż
jest najpewniejszym drogowskazem.
To dlatego, Księże Biskupie, chrzest otrzymałeś w połączeniu z Krzyżem,
w tym Betlejem na świętej ziemi lubelsko-podlaskiej. Ten Krzyż spotykałeś
często wędrując poprzez życie, na różnych drogach. W znaku Krzyża otrzymałeś święce­nia kapłańskie. Ten Znak został Ci wręczony w chwili konsekracji biskupiej.
I od początku on Ci towarzyszy. A dzisiaj, kiedy w duchu Dziejów
Apostolskich patrzymy na Ciebie, chcemy Ci podziękować za Twoją wierność
Krzyżowi, która sta­je się Twoim darem, składanym do skarbca wiary naszych
praojców. Dziękujemy Ci za Twoje świadectwo zawsze czytelne, zgodne
z tym, o czym pisze w swoim Pierwszym Liście św. Jan: „To wam oznajmiamy,
co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi
oczami, na co patrzyliśmy i czego dotyka­ły nasze ręce, bo życie objawiło się”
(1 J 1, 1).
Od wielu dziesiątków lat, czyli od początku głosisz to, co słyszałeś od swojej babci i rodziców, od kapłanów i biskupów, a co dotyczyło daru Twojego
życia. Postrze­gałeś to wszystko oczyma wiary, a pełen Bożej miłości zabiegałeś o to, aby jak najwięcej ludzi mogło być w łączności z Tobą, a przez
Ciebie w łączności „z Ojcem i z Jego Synem Jezusem Chrystusem” (1 J 1, 3)
– jak to wyzna św. Jan, motywując to nauczanie tym, „aby nasza radość była
pełna” (por. J 15, 11).
Swoim przepięknym życiem i posłannictwem potrafisz łączyć Betlejem
michowskie z Betlejem judzkim, ziemię lubelsko-podlaską z Ziemią Świętą,
Górę Tabor z każdą obecnością i posługą miłosierdzia. Bóg zapłać Ci za to!
A że świętujemy 75-lecie od urodzin i 25-lecie konsekracji biskupiej, czyli
razem lat 100, niech to nasze świętowanie przymnoży Ci, jak to zapowiedział
Pan Jezus, sto razy więcej tego wszystkiego, co człowiekowi jest potrzebne
i pozwala jak najdłużej nieść, głosić i dzielić się najradośniejszą nowiną o Tym,
który wciąż rodzi się na świecie, o Jezusie Chrystusie! Amen.
450
rok
2011
Kościół pw. Matki Bożej z Góry Karmel
w Bielsku Podlaskim
Pragnęli dać świadectwo wierności
Poświęcenie pomnika Ofiar Smoleńskich
Białystok, dn. 16 stycznia 2011 r.
Umiłowani w Chrystusie Siostry i Bracia!
1. Od gwiazdy betlejemskiej do Krzyża na Kalwarii
Jeszcze wciąż jesteśmy pod urokiem duchowości Bożego Narodzenia.
Kolędy, tak nam bliskie, nadal towarzyszą naszym modlitwom i spotkaniom. Nadal też wyczekujemy gwiazdy betlejemskiej, jakby tej pierwszej i tej
najważniejszej:
„O gwiazdo betlejemska, zaświeć na niebie mym!
Tak szukam cię wśród nocy, tęsknię za światłem twym” (kolęda O gwiazdo
betlejemska).
Tęsknimy za tym szczególnym światłem. Tęsknimy bowiem za jego źródłem, za Jezusem Chrystusem. Lata nasze, nasz wiek temu nie przeszkadza.
A każda chwila wydaje się wigilijnym wieczorem.
Kilkanaście dni temu doświadczyliśmy tego wszystkiego, ale z jedną bardzo istotną różnicą. W miniony wieczór wigilijny wydawało się wielu z nas,
wielu naszym rodakom, mieszkającym w Polsce i poza jej granicami, że jakby
opłatka było za dużo, że kogoś brakowało przy stole, że tych pustych nakryć
było więcej…
W jaki sposób ta gwiazda ma zaświecić nad naszym niebem, teraz
i tutaj, w tę niedzielę, gdy znajdujemy się w kościele św. Rocha, zbudowanym
453
rok 2011
również w kształcie gwiazdy, poświęconym Maryi, Gwieździe Zarannej?
I mamy wziąć udział jeszcze w jednej ceremonii, w obrzędzie poświęcenia
pomnika pamięci tych naszych rodaków, którzy zginęli pod Smoleńskiem
10 kwietnia 2010 roku.
A ten nowy pomnik w swoim wyglądzie integruje się z architekturą
i przesłaniem, które płynie ku nam z intencji, planów, treści, jakimi nas
ubogaca ta świątynia, będąca wotum wdzięczności za skuteczną obronę
przed bolszewizmem. Pomnik bowiem wyrasta ze skały, która rozpękła się
w kształcie Krzyża, po którego obu stronach umieszczono nazwiska wszystkich, którzy stracili swoje życie, pielgrzymując do grobów tysięcy męczenników. Te nazwiska są jakby gwiezdnymi promieniami.
Przedziwna tajemnica życia i śmierci! Starożytni mędrcy w czasie spotkania z Herodem w Jerozolimie zorientowali się, jaka na jego dworze panuje
niechęć do Narodzonego. A jednak podejmują wędrówkę, chociaż kolęda
przestrzega:
„Mędrcy świata, złość okrutna,
Dziecię prześladuje.
Wieść okropna, wieść to smutna:
Herod spisek knuje” (kolęda Mędrcy świata...).
Wiele było w ich przygotowaniu do pielgrzymki ich daru z siebie, daru
czci, honoru i miłości. Niestety, nie zabrakło też rzekomych autorytetów,
ludzi ze sfer wpływowych, którzy nie byli zbyt życzliwie nastawieni do tej
idei, do tego zamysłu. Usiłowano nawet zniechęcić trzech mędrców, ale nic
ich nie odstraszyło od zamierzonego celu, chociaż ich gwiazda za jakiś czas
także zamieni się w Krzyż. Co więcej, ona stała się Krzyżem. Kto przecież
zrozumiał znaczenie gwiazdy, ten nie mógł uciekać przed Krzyżem!
Ten pomnik, drodzy mieszkańcy Białegostoku, podobnie stał się krzyżem,
chociaż tak mocno zrośnięty jest z gwiezdnym planem kościoła św. Rocha.
A może właśnie dlatego jest na swoim miejscu. Łączy nas. Naszemu życiu daje
wyraźny znak, jak mamy iść za gwiazdą betlejemską, aby dojść do Krzyża.
A Krzyż jest naszą bramą, jak w jednym ze swoich wierszy podpowiada
nam Cyprian Kamil Norwid. Jest bramą, która prowadzi nas do innej rzeczywistości, godnej człowieka, przygotowanej mu przez Tego, którego zwiastowało przyjście gwiazdy betlejemskiej. On to na Krzyżu odniósł największe
zwycięstwo.
454
Pragnęli dać świadectwo wierności
I my dzisiaj, składając hołd tym, którzy nie lękali się wyruszyć w swego
rodzaju nieznaną drogę, jednocześnie wyznajemy naszą wiarę w prawdziwość
każdego zwycięstwa, któremu patronuje Krzyż.
2. Chrystus naszym Odkupicielem
Rok liturgiczny w Kościele jest przedziwny. Dotyczy i dokonuje się w czasie, ale nie jest czasem skrępowany. Mówi i przypomina o rzeczach tego
świata, ale coraz wyraźniej wskazuje na przyszłość. O tym przekonują nas
dzisiejsze czytania z Pisma Świętego.
Przez całe tysiąclecia ludzie oczekiwali na przyjście Syna Bożego. Prorocy
opisywali takie czy inne okoliczności owego nadejścia. Święty Jan Chrzciciel
w dzisiejszym fragmencie Ewangelii wyraźnie wskazuje na Jezusa z Nazaretu.
Jezus jest Barankiem Bożym, który gładzi grzechy świata. Zstępuje na Niego
Duch Święty i z Nim pozostaje. Jezus jest więc Synem Bożym. „To jest Ten,
– zapewnia św. Jan Chrzciciel – o którym powiedziałem: Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie”
(J 1, 30). Jan to dostrzegł, zrozumiał i uznał.
Czy my potrafimy zdobyć się na tego rodzaju wyznanie?! Czy potrafimy okazać podobnie gotowość na przyjęcie i uznanie prawdy, która przecież
dotyczy nas, naszego „być” tutaj na ziemi i w naszej przyszłości?
Święty Paweł jest pewien, że tak postąpili mieszkańcy Koryntu – oczywiście ci, którzy przyjęli chrzest, którzy zostali uświęceni w Jezusie Chrystusie
i powołani do świętości wespół ze wszystkimi, którzy na każdym miejscu
wzywają imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa (por. 1 Kor 1, 2).
To imię towarzyszyło naszym rodakom, prezydentowi Rzeczypospolitej
i wszystkim, którzy razem z nim pielgrzymowali do Katynia. To właśnie
tam, przy grobach naszych męczeńskich rodaków, wszystko miało się zacząć
od Eucharystii, od komunii z Jezusem Chrystusem. Z tego względu był tam
Biskup Polowy Wojska Polskiego, był kapelan prezydenta, było jeszcze siedmiu kapłanów, byli też ordynariusze polowi: prawosławny i ewangelicki.
Prorok Izajasz, zapowiadając przyjście na świat Mesjasza, nazywa Go
Sługą Pańskim. Nasi rodacy byli także na służbie, na służbie Rzeczypospolitej,
w trosce o pamięć historyczną, o duchowe, kulturowe i materialne dziedzictwo. Pragnęli dać świadectwo wierności tym wartościom i tym zasadom,
dzięki którym Polska nie zginęła, a ich wyrazicieli doczesne szczątki znalazły
455
rok 2011
się w Katyńskim Lesie! Tam przez całe lata nie mógł stanąć krzyż, a teraz nie
można zbudować choćby niewielkiej kaplicy!
Prezydent Rzeczypospolitej wraz z małżonką, i pozostali uczestnicy tej pielgrzymki, pragnęli zadośćuczynić potrzebom serca i spełnić oczekiwania poety:
„A po tych wszystkich, którzy szli przed nami
Z krzykiem «Ojczyzna!» i z męką szaloną,
A po tych wszystkich, co ginęli sami,
Aby nas zbawić swoją krwią czerwoną,
Za śmierć dla jutra, za ten lot słoneczny,
O Polsko! Odmów: «Odpoczynek wieczny!»” (A. Oppman, Pacierz
za zmarłych).
Więc, Polsko, jesteśmy! Modlimy się. Pamiętamy, i nie tylko z racji
na kolejny pomnik jaki stawiamy naszym poprzednikom poległym na służbie Ojczyźnie. Będziemy pamiętali z potrzeby serc, ze względu na wielkość
ofiary. A wielkość ofiary, już nie pierwszy raz, najpewniej krzyżami się mierzy. Tych krzyży przybyło nam wiele.
Poeta mówi o słonecznym locie. Ten lot rzekomo odbywał się we mgle,
ale dla nas pozostanie on lotem słonecznym, gdyż słońce było u jego początku
i wierzę, że nie zabrakło światła gwiazdy betlejemskiej przy przejściu do
Domu Ojca. Zwłaszcza, że razem z nimi była Matka Najświętsza. Ona też
poległa, jako że nie wypadało Matce pozostać nienaruszoną, gdy tak wielu
Jej czcicieli ciała zamieniły się w proch. Tylko kwiaty zostały. One najczęściej
trwają przy krzyżu na każdym grobie.
3. A co z pamięcią historyczną?
Coś pozostaje z przeszłości. 10 czerwca 2006 roku, w kolejną rocznicę pobytu Jana Pawła II, do Drohiczyna przybył Lech Kaczyński, prezydent Rzeczypospolitej, aby ogłosić Dzień Podlasia. Powiedział wówczas:
„Siedem lat temu Ojciec Święty, sł. B. Jan Paweł II, był tu, jak zrządziła
Opatrzność, po raz ostatni. Było znakomitym wręcz pomysłem, żeby ten
dzień ostatniej wizyty apostolskiej uznać za dzień tej dzielnicy Polski, której dzieje są niezmiernie skomplikowane, ale która istotnie pozostała wierna
Bogu i Rzeczypospolitej. Stoimy tu na ziemi, która kiedyś przed wiekami
była miejscem krzyżowania się różnych wpływów (…). Ale Podlasie to ziemia, która dziś i od wieków jest integralną częścią naszego kraju”.
456
Pragnęli dać świadectwo wierności
W tym miejscu prezydent wymienił wiele wybitnych osobistości, pochodzących z Podlasia, a obecnych znacząco w dziejach Polski. A następnie,
mówiąc o potrzebach pewnych zmian w kierowaniu państwem, dodał:
„To ziemia, na którą w dzisiejszych, trudnych czasach, można liczyć. Bo choć
Polska jest dziś od wielu lat niepodległa, choć Polska ma swoje sukcesy –
i to sukcesy bardzo poważne – to ostateczna walka o kształt naszego kraju nie
została jeszcze zakończona”.
Przypominając te słowa, trudno nie postawić pytania: a jak jest teraz?
Co robimy, aby program i wizje prezydenta znalazły wśród nas zrozumienie i zostały wprowadzone w życie?! A może należy dobrze przypatrzeć się
naszym dziejom, aby najpierw jak najlepiej zrozumieć ich sens i z miłości
do Ojczyzny podjąć odpowiednie działania?
Od ponad tysiąca lat Polska znajduje się w przestrzeni cywilizacji chrześcijańskiej. Początki nie były łatwe. Jak piszą wybitni historycy: „Chrystianizacja
rozpoczęła długi proces wszczepiania się w uniwersalną całość. Od wieku X
towarzyszy Polsce Kościół; mnożą się wzajemne wpływy i zależności, wzajemne przekształcanie się i uzupełnianie. Byłoby bowiem naiwnym uproszczeniem widzieć identyfikację Polski w chrześcijaństwie tylko od strony recepcji. Powstająca czy trwająca Polska stale tworzyła chrześcijaństwo. Wzajemne
relacje ulegały przez wieki różnym przekształceniom. Nie można ich odrywać od historii ludzi i instytucji, od rozwoju pojęć i ich rozprzestrzeniania.
W dobie piastowskiej przynależność do chrześcijaństwa rzymskiego umożliwiła identyfikację elit i ukształtowanie państwa. Walka o samookreślenie
Polski została wygrana przez pierwszych Piastów dążących do korony i przez
pierwszych polskich świętych” (M. Tymowski, J. Kieniewicz, J. Holzer,
Historia Polski, Paryż 1986, s. 11).
To bardzo ważne stwierdzenie. W czasach jagiellońskich ta współpraca
nadal się rozwijała. Zaczęła się jednakże chwiać w okresie rządów królów elekcyjnych. To wówczas ks. Piotr Skarga w Kazaniach Sejmowych wołał:
„Najdziecie sześć szkodliwych chorób jej (Ojczyzny), które jej bliską
śmierć (obroń Boże) ukazują, a jako złe pulsy, źle jej tuszą. Pierwsza jest –
nieżyczliwość ludzka ku Rzeczypospolitej i chciwość domowego łakomstwa.
Druga – niezgody i roztyrki sąsiedzkie. Trzecia – naruszenie religiej katolickiej i przysada heretyckiej zarazy (co w naszych czasach oznacza chyba ideologię śmierci). Czwarta – dostojności królewskiej i władzej osłabienie. Piąta
457
rok 2011
– prawa niesprawiedliwe. Szósta – grzechy i złości jawne, które się przeciw
Panu Bogu podniosły i pomsty od Niego wołają” (Kazanie wtóre, w: Kazania
Sejmowe, Kraków 1939).
Niestety, nie wszyscy brali sobie do serca te ostrzeżenia. One są aktualne
i dzisiaj, gdyż tylko gramatyka się zestarzała. W czasach zaś rozbiorowych nie
było polskich struktur państwowych. Cały ciężar przekazywania i pielęgnowania dziedzictwa narodowego spoczął na rodzinie i Kościele. I okazuje się,
że podobnie jak za pierwszych wieków, nie brakowało rodzin patriotycznie
świadomych, a nawet przybywało świętych. Kultura w tym czasie rozwija się
ku zaskoczeniu wszystkich. Przybywa bohaterów narodowych. Po 123 latach
niewoli Polska miała od czego zacząć i na czym budować. Z licznymi świętymi wkroczyliśmy w niepodległość, z patriotycznie nastawioną młodzieżą.
Można było dzięki temu przezwyciężyć pierwsze trudności, odrzucić bolszewizm i przetrzymać kolejną wojnę światową oraz nie dać się podeptać przez
następne pół wieku.
I znowu towarzyszą nam święci: sł. B. kard. Stefan Wyszyński –
Prymas Tysiąclecia, sł. B. Jan Paweł II, bł. ks. Michał Sopoćko, bł. ks. Jerzy
Popiełuszko i setki tych, którzy przeszli przez zesłania i więzienia, pozostając
wiernymi polskiemu etosowi.
Dobro wszakże nie jest dane raz na zawsze. Trzeba umieć je pielęgnować, bronić. Zło przecież nie śpi. Nadszedł nowy czas próby, próby niezbędnej – powiedziałbym nawet – koniecznej. Polskość musi się odświeżyć,
polskość musi się oczyścić. Dało się to zauważyć już w momencie narodzin
„Solidarności”. Chyba jednak wówczas byliśmy zbyt pewni naszych patriotycznych cnót.
4. Próby nadszedł czas
A wszystko w ogniu się próbuje. Tym kowalskim ogniem okazują się
współczesne tendencje cywilizacyjne, na wszelkie sposoby zmierzające ku
temu, aby oderwać człowieka od Stwórcy, od rodziny, od narodu, od kultury, od obyczaju i co więcej – od siebie samego. Człowiek bywa rozdzierany
od wewnątrz. Deprecjonuje się małżeństwo i miłość, z miłością do Ojczyzny
włącznie. I to jest ta zasadnicza różnica, która daje o sobie znać w podejściu
do jakichkolwiek wartości, które się ośmiesza. Kilkadziesiąt niemal lat temu
przestrzegał przed taką postawą nasz myśliciel Henryk Elzenberg, gdyż był
458
Pragnęli dać świadectwo wierności
zdania, że rzeczą najmniej wybaczalną jest nikczemna hierarchia wartości, czyli
osłabianie ludzkich dążeń przez zaniżanie wymagań, zwłaszcza moralnych.
Kilkanaście lat temu popularny podówczas dziennikarz (Sandauer)
przestrzegał, że „pod sztandarami «Solidarności» noszącymi insygnia katolickie zgromadziła się liczna gromada ateistów, działaczy KOR-u, którzy
w imię celów politycznych postanowili walkę z Kościołem odłożyć na później. W trockistowskich «Les Nouvelles Litteraires», które od miesięcy rozpisują się w tonie apologetycznym o KORze i «Solidarności» i o ich związkach
z Kościołem, gdy tylko nadarzała się okazja zaatakowania Ojca Świętego (…),
natychmiast przystępują do ataku, zapewniając o swoim sojuszu z Kościołem”
(J. Dobraczyński, O każdego człowieka, Warszawa 1987, s. 67). Tak było nieco
wcześniej, to zdarza się i teraz.
My niekiedy mówimy, może też tak myślimy pod wpływem niektórych dziennikarskich sugestii, że brakuje nam Prymasa Tysiąclecia. I jest
w tym wielka prawda. Ale czy w obecnej dobie ci sami dziennikarze życzliwie potraktowaliby jego wypowiedź: „Dla nas po Bogu największa miłość
to Polska! (...) Mamy obowiązek chrzcić i nauczać Naród polski oraz upominać się o uszanowanie naszej kultury rodzimej, narodowej”?
I oto współczesny komentarz: „Już słyszę te medialne wrzaski i drwiny,
że nacjonalista, anty-Europejczyk, że «średniowiecze» i wstyd za granicą.
A w roku 1974, kiedy kard. Wyszyński wypowiedział te słowa, słuchano go
z atencją”... „A dziś – zauważa ten sam autor – nie! Zdecydowanie nie jest
to czas mężów stanu, proroków i mędrców. To czas oszustów intelektualnych
i manipulatorów, czas celebrytów znanych z tego, że są znani” („Idziemy”,
[12.12.2010], s. 9).
Ale czy można z tym się zgodzić? Czy można pozostać obojętnym?
Czy mógł prezydent Rzeczypospolitej i towarzyszący mu nasi rodacy zapomnieć o 70. rocznicy męczeństwa tysięcy Polaków, którzy oddali swoje
życie za Polskę Piastów i Jagiellonów, czasów elekcji i rozbiorów, wszystkich
powstań i wszystkich wojen, wszystkich wygnańców i zesłańców, wszystkich
rozstrzelanych, powieszonych i zagłodzonych? Za Polskę jakże wspaniałej
kultury, za Polskę świętych matek i ojców, za Szare Szeregi i za tych, co będą
ginęli potem?
Czyż można zgodzić się z tym, czego obawia się niezłomny poeta, gdy
o takich męczennikach pisze? –
459
rok 2011
„są aby świadczyć Bóg policzy
i ulituje się nad nimi
lecz jak zmartwychwstać mają ciałem
kiedy są lepką cząstką ziemi (…)
potężny głos zamilkłych chórów
tylko guziki nieugięte
guziki z płaszczy i mundurów (Z. Herbert, Guziki).
Nie tylko, drogi Zbigniewie Herbercie, nie tylko. O nich będzie świadczyć na wieki Lech Kaczyński, prezydent Rzeczypospolitej, który w pobliżu
owego miejsca oddał swoje życie. O nich będzie świadczyła Maria Kaczyńska
– małżonka prezydenta, przez Mackiewiczów tak bliska katyńskiej ziemi.
I trzeba w tym miejscu wymieniać Ryszarda Kaczorowskiego, białostoczanina, ostatniego prezydenta na uchodźctwie, biskupów: Tadeusza
Płoskiego i Mirona Chodakowskiego. Na zawsze pozostanie świadkiem
Krzysztof Putra, marszałek Sejmu, ale też Justyna Moniuszko i Przemysław
Gosiewski.
To tylko lub aż osiem osób, mających związek z Białymstokiem, z województwem podlaskim. W dniu dzisiejszym wspominamy wszystkich, którzy 10 kwietnia zginęli pod Smoleńskiem, także pozostałych osiemdziesięciu
ośmiu. Ich imiona na zawsze wpisujemy w księgę naszych serc i serc następnych pokoleń.
Do Smoleńska bowiem udali się, aby dać świadectwo prawdzie, aby
wyznać publicznie miłość do Polski, bo Polska to wprawdzie kraj tylko,
to państwo, ale też to historia i kultura, czyli inaczej – Polska to jedna z największych wartości.
Bohater powieści Dewajtis na wieść o sprzedaży lasu ze starożytnym
dębem bolał: „Tyle wieków on stał i wszystko przetrwał! Dziesiątki pokoleń go strzegło, broniło, aż Bóg za karę takich zesłał, co ni pamięci, ni
ducha ojców w piersi nie mają. Najcięższy to dopust i próba! Co my warci
bez pamięci starej sławy i cnoty? Skąd my ją odbudujemy i utrzymamy?”
(M. Rodziewiczówna, Dewajtis, Warszawa 2009, s. 206).
5. Końcowe przesłanie
Ukochani bracia i siostry! Rodacy! Pochyleni w pokorze przed Panem
nieba i ziemi, dziękujemy całym sercem i duszą całą za to wszystko, co pozwala
460
Pragnęli dać świadectwo wierności
nam wciąż od nowa odkrywać piękno i znaczenie, ważkość i wartość bycia
Polakami. Chcemy podziękować za wszystkich, którzy od ponad tysiąca lat
tworzyli to, co składa się na Polskę, co Polskę stanowi.
W sposób szczególny pochylamy się nad prochami pozostałymi po
całopalnej ofierze, jaką złożyli pielgrzymi z prezydentem Rzeczypospolitej
na czele. Krew pozostała pod Smoleńskiem, w pobliżu ofiar Katynia. Prochy
powróciły do kraju.
Panie prezydencie, drodzy rodacy współmęczennicy! Ten pomnik, wyrosły na gwieździe, dojrzały w Krzyżu, będzie waszym stałym świadkiem!
Pomnik wsparty na polskim kamieniu… On także sprawia, że ta szczególna
ofiara, złożona na ołtarzu Ojczyzny, wpisuje się w najcenniejsze momenty
naszych dziejów.
I dlatego byłoby mi trudno nie odwołać się na koniec do naszego wieszcza, zwłaszcza że z Nowogródka jest już blisko i do Katynia, i do Smoleńska.
Mickiewicz był świadkiem, gdy blisko dwieście lat temu wywożono na Sybir
polską młodzież. Wśród niej był także Janczewski:
„A wtem zacięto konia, – kibitka runęła –
On zdjął z głowy kapelusz, wstał i głos natężył,
I trzykroć krzyknął: «Jeszcze Polska nie zginęła» (...).
Ta ręka i ta głowa zostały mi w oku,
I zostaną w mej myśli, – i w drodze żywota
Jak kompas pokażą mi, powiodą, gdzie cnota:
Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie,
Zapomnij o mnie” (A. Mickiewicz, Dziady. Część III).
Pod Smoleńskiem Polska otrzymała kolejny kompas, zachętę do pamięci
i duchowe wsparcie! Tego zapomnieć się nie da! O tym pamiętać trzeba!
Amen!
461
Oto jestem, Panie
IV Niedziela Zwykła, rok A
Warszawa – kościół pw. Świętego Krzyża, dn. 30 stycznia 2011 r.
Bracia i Siostry!
1. Szukajmy Pana
W tym tygodniu, a dokładnie w środę, będziemy obchodzili święto
Ofiarowania Pańskiego, w Polsce znane również pod nazwą święta Matki
Bożej Gromnicznej. Tego dnia święci się gromnice, wspominając spotkanie jakie miało miejsce 40 dnia po Narodzinach Bożego Dzieciątka, kiedy
to Matka Najświętsza i św. Józef przynieśli Je do świątyni jerozolimskiej, aby
ofiarować Panu Bogu jako pierworodne. To właś­nie tam, w okolicach świątyni, dochodzi do spotkania Dziecięcia ze starcem Symeonem i prorokinią
Anną. Spotkanie to miało i ma swój wymiar ponadczasowy – jest swoistym
zaproszeniem skierowanym do wszystkich ludzi, aby nie lękali się czekać
na Jezusa i chętnie śpieszyli na spotkanie z Nim. Jemu towarzyszy światło,
którego znakiem jest świeca gromniczna.
Boże Dziecię ofiarowane Ojcu Niebieskie­mu staje się dla wszystkich ludzi
przewodnikiem do Królestwa Niebieskiego, doko­nując naszego odkupienia,
uwalniając nas od skutków grzechu pierworodnego. Niestety, już 2000 lat
temu nie wszyscy poszli za Symeonem i Anną, aby spotkać się z Jezusem.
Nie wszyscy podążają na to spotkanie i w naszych czasach. Potrzebna jest
pomoc. Potrzebne są nierzadko światła ludzkich serc, a nawet ofiar, gdyż
462
Oto jestem, Panie
człowiek może ofiarować się Panu. Człowiek może przyczyniać się do nawrócenia swego bliźniego, oddając się woli Bożej.
Z tego to względu Ojciec Święty Jan Paweł II, przyszły Błogosławiony,
w roku Jubileuszu 1950-lecia śmierci Chrystusa na krzyżu, czyli
Odkupienia ludzkości ogłosił święto Ofiarowania Pańskiego Dniem Życia
Konsekrowanego. Życie bowiem konsekrowane, realizowane w różnych zakonach, poprzez zawierzenie w pełni woli Bożej wychodzi naprzeciw ludzkim
słabościom i może przyczyniać się do tego, że człowiek nawet słaby, nabierze
odwagi, aby przyjąć otwartą postawę i uczynić choćby jeden krok w stronę
Boga. A to w konsekwencji prowadzi do nawrócenia.
2. Przed nami możność nawrócenia
W dzisiejszych czytaniach słyszymy, że Pan Bóg kocha biednych bardziej niż bogatych, głodnych więcej niż sytych! Czyż miałoby to oznaczać,
że Stwórca doko­nuje jakiejś selekcji? Oczywiście, że nie. Pan Bóg kocha
wszystkich, kocha przecież także grzeszników, ale nie wszyscy są tak samo
otwarci na Bożą miłość. Oto prorok Sofoniasz zapowiada straszliwą katastrofę: „dzień gniewu Pana” (So 2, 3), dzień ucis­ku i spustoszenia. I równocześnie kieruje swój apel do tych, którzy pozostali Bo­gu wierni, aby szukali Boga, Pana sprawiedliwości i pokory. Przestrzegając przed złudzeniem
przewiduje i pyta zarazem: „może się ukryjecie w dzień gniewu Pana?”
(So 2, 3). Powinno nas zastanawiać użycie czasownika „może”, ponieważ okazuje się, że posługiwanie się trybem warunkowym jest równoznaczne ze skierowaniem uwagi na to, co „może” pomagać ludziom w nawracaniu się ku
Bogu. A jest tym: pokora, ubóstwo, skromność, czyli to wszystko, co stanowi
o zakonnej postawie.
Przed dziesięciu dniami wsłuchiwaliśmy się w sejmową debatę, dotyczącą prze­biegu działań, zmierzających do ukazania prawdy o tragedii smoleńskiej. Padało bardzo dużo pytań. Były one formułowane różnie, niektóre
lepiej, inne słabiej, ale w większości były to pytania poważne, gdyż dotyczyły sprawy wyjątkowo trudnej. Niepokoiły natomiast rozmowy, uśmiechy i hałaśliwe zachowanie się wielu, jakby im nie zależało na dążeniu
do prawdy. Owszem, żyjąc w określonych warunkach można przywyknąć do przyjmowania za prawdę tego, co ktoś zadecyduje. Czy jednak jest
to godne człowieka?
463
rok 2011
Tymczasem okazuje się, że nie wszyscy są chętni otworzyć się na prawdę.
I tak jest w całym naszym życiu. Pan Bóg kocha wszystkich, ale pewne wady
i grzechy utrudniają ludziom korzystanie z tej miłości. I dlatego prorok boleje
z tego właś­nie powodu, że nie ma gwarancji ratunku, jedynie jest jakaś perspektywa: „mo­że się ukryjecie w dzień gniewu Pana?” (So 2, 3).
Tę samą myśl rozwija św. Paweł. Pan Bóg „wybrał właśnie to, co głupie
w oczach świata” (1 Kor 1, 27), gdyż to oczy świata przysłaniają dla wielu
możliwość skorzystania z Bo­żego wybraństwa. Bóg wybiera „co niemocne”
(1 Kor 1, 27), co nie jest szlachetnie urodzone, gdyż to dotyczy ludzi, którzy nie są za­dufani w sobie. Oni są w stanie usłyszeć Boży głos, tak jak go
przyjął św. Piotr, gdy posłyszał zaproszenie: „Pójdź za Mną” (Mk 2, 14). On
miał świadomość swojej grzeszności i w przekonaniu o własnej niegodności
nawet prosi Jezusa: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jes­tem człowiek grzeszny”
(Łk 5, 8). Ale właśnie taka postawa się liczy, ona odpowiada oczekiwaniom
Chrystusa.
Najpełniej wizję nowego człowieka, odkupionego i ponownie usynowionego, otrzymujemy w Kazaniu na Górze, w Ośmiu Błogosławieństwach.
„Błogosławieni”, a więc szczęś­liwi, a więc ci, którzy zostaną zbawieni; błogosławionymi będą ci wszyscy, którzy są w stanie oder­wać się od własnych ocen,
egoistycznych zazwyczaj, a zawierzyć Panu Jezusowi. Wiemy przecież dobrze,
że ta wizja nie jest jakąś próbą socjologicznej oceny człowieka.
Jest inaczej – błogosławieni to są ci, którzy wiedzą, że w dziedzinie zbawienia nie wiele zależy od nich, że często są bezradni. Jest ono bowiem darem,
łaską wysłużoną przez Jezusa Chrystusa. I z tego tytułu potrzebna jest prostota, skromność, a przede wszystkim ufność.
3. Życie konsekrowane wiedzie ku zbawieniu
Nasze ziemskie doświadczenie pokazuje, że człowiekowi nie przycho­
dzi łatwo zrozumienie tego wszystkiego i przyjęcie za własną wizję ludzkiej
osobowoś­ci nakreślonej w Kazaniu na Górze. Potrzebna jest pomoc, a najlepszą – jest dobry przykład. Od dziecięcych lat wiemy o tym doskonale. Jest
rzeczą jasną, że w życiu duchowym nie ma nic z mechanicznego działania.
Wszędzie jest potrzebny udział ludzkiego rozumu i woli, natomiast dobry
przykład jest zawsze cenną pomocą w duchowej przemianie każdej i każde­go
z nas, ukierunkowanej na to, co dobre i co prawdziwe. Z tego to względu
464
Oto jestem, Panie
kierujemy naszą uwagę na życie konsekrowane, lepiej postrzegając miejsce
i rolę zakonów w zbawczej historii Boga i świata.
Każde powołanie zakonne jest darem. Wyraźnie o tym mówi sam Chrystus,
kiedy wyjaśnia, dlaczego bogaty młodzieniec miał trudność w spełnieniu Jego
rady: „Idź, sprzedaj wszystko co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w
niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną” (Mk 10, 21). Apostołowie z pewnością
czuli się zaskoczeni, że ten młody człowiek, zwyczajnie odszedł, nie przyjmując propozycji Pana Jezusa; nawet wyrazili to w słowach: „Któż więc może się
zbawić?” (Mk 10, 26), skoro „łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne,
niż bogatemu wejść do królestwa Bożego” (Mk 10, 25). A wtedy „Jezus spojrzał
na nich i rzekł: «U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga, bo u Boga wszystko jest
możliwe” (Mk 10, 27). I to jest ta płaszczyzna, na której powinno dojść do spotkania człowieka z Bogiem. Ze strony człowieka chodzi o gotowość zawierzenia
Bogu, uznania pierwszeństwa Bożej woli nad wolę własną.
Taka postawa leży u początków drogi zakonnej. Kto wejdzie na nią i będzie
wier­nie nią podążał, ma sytuację klarowną, gdyż czeka na niego Królestwo
Boże, życie wieczne w szczęściu. I to jest owoc, który uzyskuje sam powołany.
Tymczasem nie możemy zapominać, że życie konsekrowane ma też wymiar
ewangelizacyjny, czyli także znaczenie wychowawcze. Takie są przecież skutki
każdego dobrego przykładu. Dobra postawa, godna i uczciwa może być zachętą
dla innych, aby postępowali podobnie. Niekoniecznie muszą sami wstępować
na drogę zakonną, ale mogą otwierać własną wolę i ją poddawać działaniu
łaski. Takie owoce przyniosło spotkanie Anny i Symeona w dniu Ofiarowania
Pańskiego. Oni otrzymali łaskę pełniejszego rozumienia sensu życia ludzkiego
i dzięki temu byli w stanie szczerze skierować się ku niebu. Tak na nich podziałał przykład Matki Najświętszej, a zwłaszcza obecność Jezusa. Oni podobnie
jak Mędrcy ze wschodu potrafili w Dziecięciu dostrzec Boga samego.
Życie zakonne, w związku z tym, jakby samo ze swej natury może ubogacać konkretne epoki obecnością dobre­go przykładu, płynącego ze szczerej
wierności Ewangelii. I jest to ten wyjątkowy dar, jaki dociera do nas od Pana
Jezusa poprzez osoby konsekrowane.
4. Budujemy Kościół Boży
To wskutek tego życie zakonne może być jednym z „materiałów budowlanych” w odniesieniu do Kościoła Bożego na ziemi, ale musi jednocześnie
465
rok 2011
spełniać te warunki, jakie pozostawił Pan Jezus, a więc wierność radom
ewangelicznym i pełne zawierzenie Bożej woli. Ina­czej mówiąc osoby konsekrowane muszą być wierne swemu powołaniu, swojej tożsamości.
Tymczasem, z bólem wypada przyznać, że współczesne prądy cywilizacyjne, usiłują­ce niszczyć wszystko, co ma jakiekolwiek znamiona sacrum,
bezwzględnie również ob­chodzą się z zakonami. Jeśli nie są w stanie całkiem zrujnować, to przynajmniej usiłują ośmieszać, kompromitować, przystawiać różne miary, pozbawiać zakonnice i zakonników od­wagi w przyznawaniu się do własnego powołania. To jest też często przyczyną rezygnacji
ze strojów zakonnych i innych zewnętrznych oznak, w tych instytutach,
które je winny mieć. Nie dotyczy to wspólnot powstałych głównie dzięki
bł. o. Honoratowi Koźmińskiemu, gdyż te ostatnie nieco inaczej mają realizować swoje powołanie.
A tymczasem świat współczesny potrzebuje znaków. Widzimy to przy
okazji powstawania różnych zespołów. Młodzi ludzie chętnie starają się, także
na zewnątrz, identyfikować ze swoją grupą. I jest w tym coś pozytywnego,
oni nie lubią jakiejkolwiek nieszczerości, rozdźwięku pomiędzy zewnętrznymi
znakami a postawą wnętrza. O takim szczerym podejściu do zastanej rzeczywistości uczymy się na Górze Tabor. Mówi o tym Przemienienie Chrystusa.
I chrześcijanie, a zwłaszcza osoby konsekrowane, winny zawsze być sobą, ale
przemienione jak Jezus na owej Górze.
Przed laty znany kapłan, profesor z dziedziny kul­tury i poeta, ks. Janusz
Pasierb w nawiązaniu do rzeczywistości przemiany, nawrócenia, przytoczył krótki dialog, zaczerpnięty z dzieła Eduarda Schapera, zaczyna się on
od pytania:
„– Jak się nazywasz?
– Nazywam się Ty.
– Nie możesz wejść, musisz być sobą”.
Niestety, epoka nasza, schlebiająca pozorom i wszelkiemu udawaniu,
dość często uderza w godność i integralność osoby ludzkiej. A tymczasem
to właśnie osoba ludzka potrzebuje pomo­cy. Ma prawo liczyć na zakony.
Nie te, które przymilają się laickim i nihilistycznym trendom tego obszaru
kulturowego, na którym żyjemy, ale na te, które zachowując szacunek względem każdego człowieka, pozostają sobą z całą swoją innością,
czy też odmiennością, pod warunkiem, że ta inność i ta odmienność ma
466
Oto jestem, Panie
ewangeliczny rodowód, że to nie jest coś skostniałego, nasyconego jedynie
muzealnym zapachem.
Zakony mają wciąż przed sobą poważną misję do spełnie­nia. Nikt i nic
ich nie zastąpi. Mogą – i to bardzo – dopomóc w przezwyciężaniu podziałów,
dając przykład, jak się żyje we wspól­nocie, jak ta wspólnota może być twórcza
i pomocna zarazem. Musi być jednak sama sobą, w całym tego słowa znaczeniu i z uwzględnieniem pełni charyzmatu.
A to wymaga odwagi. Do tej odwagi zachęcał nas Jan Paweł II, kiedy
przypo­minał wezwanie Chrystusa: „Wypłyń na głębię” (Łk 5, 4). Co więcej,
do tego też niech nas zachęca również dramat współczesnej kultury, która
znajduje się w powikłanej sytuacji, pogrążając się w niebyt przez antykulturę.
Kultura zaś winna być próbą zmuszenia dziejów do służenia wartościom.
Trzeba więc na kulturę patrzeć tak, jak się patrzy na własne uczestnictwo
w realizacji, najwyższych wartości, również życia duchowego.
W dziejach świata już nieraz kultura bywała ratowana przez zakony.
Taka potrzeba istnieje dziś. To w życiu zakonnym spotykają się razem charyzmat, duch i kultura. Niech też razem podążają przez współczesność, stosownie do zalecenia Stwórcy, aby kontynuować Jego dzieło, aby wszystko,
co powstaje było dobre i piękne. Amen.
467
„(...) Pełnia czasu” (Ga 4, 4)
Złoty Jubileusz profesji zakonnej m. Zofii Chomiuk, s. Andrzei Białej,
s. Błażei Wiśniewskiej i s. Józefy Grochowskiej
Loretto, 4 lutego 2011 r.
Czcigodna Matko wraz z trójką Sióstr,
świętujące razem Złoty Jubileusz Profesji Zakonnej!
Kochani Bracia i Siostry, obecni na tej Eucharystii!
1. Z myślą o początkach
Jest nam wyjątkowo bliskim prorok Izajasz. Jego mesjanistyczne zapowiedzi brzmią niesłychanie przekonywająco i chętnie ich słuchamy przez cały
rok, ale już szczegól­nie w Adwencie i czasie kolędowym. Ten czas dopiero
co dobiegł końca, razem ze świętem Matki Bożej Gromnicznej, kryjącym w sobie tajemnicę Ofiarowania Pańskiego. Z woli Ojca Świętego Jana
Pawła II w to wspomnienie obchodzimy również Światowy Dzień Życia
Konsekro­wanego. To wszystko dzisiaj staje się dla nas dodatkowo ważne,
ponieważ uczestniczymy w wielkim dziękczynieniu matki Zofii – przełożonej generalnej Zgromadzenia Loretańs­kiego, s. Andrzei Białej – dyrektorki Wydawnictwa, s. Błażei Wiśniewskiej – opiekunki ogniska domowego
i s. Józefy Grochowskiej – uczestniczki pielgrzymek i przewodniczki po
Loretto. To dziękczynienie wiąże się z 50-leciem złoże­nia pierwszej profesji zakonnej, która oznaczała pełne, choć jeszcze nie na zawsze, włą­czenie
się w życie wspólnoty, bardzo młodej podówczas, liczącej około pół wieku,
468
„(...) Pełnia czasu” (Ga 4, 4)
założonej przez bł. Ignacego Kłopotowskiego, zawierzonej opiece Matki Bożej
Loretań­skiej. A Loretto to nic innego tylko sam Nazaret.
Wielkość Nazaretu ogłasza Izajasz. Nie miał on łatwego życia, zwłaszcza
z królem Achazem, który nie chciał prosić Pana Boga o znak, o jakąś nadzieję
ratunku. Ale Pan Bóg nie uległ ludzkiej słabości, z bólem wyraża się o rodzie
Dawidowym, niemniej jed­nak jest wierny obietnicy złożonej w raju i dlatego zapowiada: „Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go Imieniem
Emmanuel” (Iz 7, 14).
I to dokonuje się w Nazarecie. Tu „Maryja znalazła (...) łaskę u Boga”
(por. Łk 1, 30). A Duch Świę­ty wszystkiego dopełnia, ale najpierw musiał
wysłuchać wyznania Maryi: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie
według twego słowa” (Łk 1, 38). Skromny domek nazaretański dzięki temu
wydarzeniu na trwałe wpisał się w zbawcze dzieje ludzkości. Stał się znakiem
i przestrzenią współpracy z Bogiem. Od tej pory przyciągał uwagę chrześ­cijan,
którzy nie mogli dopuścić myśli, aby on zaginął. Po latach coś z tej budowli
przewieziono najpierw do Chorwacji, a następnie na wawrzynowe Wzgórze
czyli do Loreto, miasta położonego w pobliżu Adriatyku, we włoskiej Marchii.
Od ośmiu wieków wpisuje się to sanktuarium w dzieje całego Kościoła
i w życie poszczególnych osób. Polska jest tam również obecna, dzięki wierze i maryjnej pobożności naszych poprzedników. Świadczy o tym wspaniała
kaplica, ale też i cmentarz. Świadczą o tym liczni pielgrzymi nawie­dzający
to przedziwne sanktuarium – sanktuarium wypełniania się Bożej woli, sanktuarium spotykania się człowieka z Bogiem, sanktuarium zakonnej profesji.
2. W poszukiwaniu odnowy, w dążeniu do nawrócenia
Na ziemiach polskich pod koniec I Rzeczypospolitej powstało wiele
kaplic, a nawet kościołów, budowanych na planie domku nazaretańskiego,
którego rzeczywisty wygląd odnajdywano w Loreto. Dzisiaj może nam się
wydawać, że nasi rodacy, wierni Kościołowi i Polsce, w przesłaniu płynącym z Nazaret poszukiwali ratunku, dro­gi moralnej odnowy, bardzo możliwej poprzez odnowę rodziny, bo przecież domek nazaretański wciąż głosi
chwałę Świętej Rodziny. Tego wszystkiego możemy się domyślać. Szkoda
tylko, że to nazaretańskie orędzie nie dotarło do większości naszych rodaków.
Ale ta wizja odnowy będzie umacniała się w latach niewoli, ona też da
o sobie znać w umyśle i sercu młodego kapłana, ks. Ignacego Kłopotowskiego,
469
rok 2011
który z Drohi­czyna, przez Lublin w końcu dotrze do Warszawy, do domku
loretańskiego i jak się okaże w przyszłości, będzie to jego dom, który rozbuduje, upowszechni i obdarzy prządkami domowymi – Siostrami Loretankami.
One to podejmą tę nić ogniska nazaretańskiego, w loretańskim wydaniu
i będą ją upowszechniały najpierw swoim życiem, czyli swoją wiernością ślubom i dobrym słowem, którym będą ubogacać niekiedy wyjątkowo skłócone
środowiska, posługując się dobrą książką i dobrym pismem.
Ksiądz Ignacy wiedział doskonale, jak cywilizacja dająca o sobie znać,
zmierza ku temu, aby człowiek nie miał czasu dla siebie, a więc też i dla Boga
oraz innych lu­dzi. Nierówność społeczna i zachłanność tych, którzy marzyli
wyłącznie o bogactwie materialnym, prowadziły do coraz większego biegania
za doczesnością. A w takich sytua­cjach człowiek szybko traci siły duchowe,
przestaje być sobą i zamiast zmierzać ku niebu, to raczej się cofa.
Temu człowiekowi trzeba przyjść z pomocą, aby zrozumiał wagę modlitwy, wielkość Eucharystii, aby potrafił czegoś się uczyć ze świadectw świętych, a zwłaszcza na przykładzie Matki Najświętszej, ale też i św. Józefa oraz
jakże wielkiej liczbie tych, którzy nie lękali się ewangelicznego przesłania.
I poszli za Jezusem.
Obecny już bł. ks. Ignacy zrozumiał, że tego rodzaju treści najlepiej
można zaszczepiać w klimacie domowym. Tego nauczył się od Pana Jezusa,
o czym czytamy u św. Łukasza, nawiązując do powrotu Świętej Rodziny
z obrzędu Ofiarowania Pana Jezusa, którzy „wrócili do Galilei, do swego
miasta – Nazaret. Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim” (Łk 2, 39-40).
3. Formacja nazaretańska
Ten duchowy klimat domu nazaretańskiego został odziedziczony przez
domy loretańskie. W nich również znalazło się miejsce na miłość i życie, w nich
także dawała o sobie znać łaska Boża – rozwój więc bywa w nich zapewniony. Przekonuje nas o tym uroczystość dzisiejsza, kiedy śpiewamy uroczyste Te Deum za pięćdziesiąt lat od pierwszej profesji zakonnej czterech dostojnych Jubilatek. One bowiem w ciągu tego czasu także wzrastały zwłaszcza
duchowo, zakorzeniały się w mądrości i często odwoływały się do łaski Bożej.
Matka Zofia Chomiuk może to poświadczyć. Przybyła do Loretto
z Konstantynowa, znad Bugu, z diecezji siedleckiej i w roku 1961 złożyła
470
„(...) Pełnia czasu” (Ga 4, 4)
swoją pierwszą profesję. Swoją wiedzę religijną pogłębiała dzięki studiom
historycznym, które zakończyła stop­niem naukowym na ATK-a. Jakże ważna
była to decyzja. To przecież dzięki tym studiom mogła skutecznie kierować
pracami związanymi z procesem kanonizacyjnym Założyciela i doczekać się
Jego beatyfikacji. Ta perspektywa historyczna towarzyszyła Jej w czasie pełnienia obowiązków przełożonej domu generalnego, a następnie, gdy została
wybrana przełożoną generalną. I tak przez dwanaście lat, a po jakimś czasie
zosta­nie ponownie wezwaną do pełnienia tej misji przez kolejne sześciolecie.
Ale przez jakiś czas mogła zajmować się przede wszystkim beatyfikacją i dać po­czątek domkowi loretańskiemu w Drohiczynie, w mieście chrztu
bł. Ignacego. Z te­go okresu świadectwo, jakie pozostawiła, jest wzruszające
poprzez zatroskanie o starszych kapłanów. Okazuje się, że łaska Boża nie była
w niej daremna.
Razem do domku nazaretańskiego – w loretańskim wydaniu – weszła
s. Andrzeja Biała, z Ciechanowca, której brat śp. Tadeusz, będąc kapłanem
w diecezji drohiczyńskiej, pozostawił wyjątkowe dowody gorliwości duszpasterskiej i pogody w przyjmowaniu cierpienia. Siostra Andrzeja rozpoczęła
swój duchowy rozwój podejmując się pracy dru­karskiej i pełniąc obowiązki
ekonomki domu generalnego. To był dziwny domek lore­tański, w którym
przebywało 80 sióstr. A potem została, aż na lat osiemnaście, ekonomką
całego Zgromadzenia, bo w Nazarecie też trzeba było myśleć o utrzymaniu, o każdej z sióstr, z ich różnorodnymi potrzebami. Co więcej, przybywało
powołań. Trzeba było budować nowe Loreto: na Bródnie, Dom św. Józefa
w samym Loretto, w Mińsku Mazowieckim, w Żegiestowie i wreszcie dom
z drukarnią w Rembertowie.
Siostra Andrzeja przez blisko 20 lat kieruje drukarnią, ciągle ją unowocześniając oraz wydawnictwami, wznawiając druk „Różańca” i „Anioła
Stróża”. Pojawiło się też nowe czasopismo – „Sygnały troski”. Okazuje się,
że tak Nazaret, jak i jego spadkobiercy nie są wolni od trosk.
W dniu dzisiejszym jubileusz świętuje również s. Błażeja Wiśniewska,
wczorajsza solenizantka, pochodząca z Zabrańca, z terenu diecezji warszawsko-praskiej. Do dwudziestowiecznego Nazaret wniosła energię i gorliwość
podwarszawskich tere­nów i znajomość sztuki kulinarnej. W każdym domu,
w loretańskich również, szczegól­ną rolę odgrywa ognisko domowe i wspólny
stół. Siostra Błażeja świeciła czystością sobie powie­rzonej przestrzeni oraz
471
rok 2011
doskonałą organizacją. Prawdziwa opiekunka ogniska domowego. I takim
świadectwem ubogacała siedzibę generalną, mieszkanki Domu Opieki dla
Staruszek w Warszawie, ale też w Żegiestowie i na Bródnie.
Czwartą Jubilatką jest s. Józefa Grochowska, pochodząca z Byszewa,
z terenu die­cezji płockiej. Wszystko zaczęło się od drukarni, jako że słowo
drukowane zostało wpisane w charyzmat młodego zgromadzenia. Ale też
przyjdzie czas na dalsze kształcenie i nowe pola działalności, zwłaszcza pielęgniarskiej, o czym można się dowiedzieć w Lublinie, Rangórach, a także
w innych domach loretańskich. Jubilatka zaś jako pomoc medyczna nie
żałowała swych nóg, aby towarzyszyć pątnikom z Warszawskiej Pieszej
Pielgrzymki na Jasną Górę, szczególnie tym, którzy potrzebowali pielęgniarskiej pomocy. Od dłuższego natomiast czasu przebywa w Loretto, u matki
wszystkich loretańskich domków o pols­kim rodowodzie, choćby znajdowały
się na obcej ziemi. Siostra Józefa, zakochana w ducho­wości nazaretańskiej,
z wyjątkowym zapałem dzieli się nią oprowadzając pielgrzymów, którzy tutaj
przybywają, do tego serca, ale też i do grobu Założyciela.
4. W dążeniu do pełni
Czcigodna Matko, Zacne Jubilatki, Kochane Siostry, wiem, że znacznie lepiej znacie życiorysy tegorocznych Złotych Jubilatek, ale przywołanie choćby skrótowe ich przebiegu życia w Loreto ma szczególną wymowę.
Święty Pa­weł w drugim czytaniu mówi: „Gdy nastała pełnia czasu, Bóg zesłał
swojego Syna (...)” (Ga 4, 4). Chrystus przychodzi na ziemię, aby nas wykupić
z niewoli. I do tej wielkiej misji przez całe lata przygotowuje się w Nazarecie.
Tam wzrastał w latach, w mądroś­ci, w łasce. Chrystus w ten sposób otworzył
przed nami wszystkimi taką możliwość, pozostawił nam tę szczególną przestrzeń du­chową, którą wyraża sama nazwa Nazaret. To Nazaret jest wszędzie
tam, gdzie jest On, gdzie przebywa Maryja i gdzie jest miejsce dla Józefa.
Nazaretańską misję, dzięki Krzyżowcom, przejmuje europejskie Loreto
i hojnie dzieli się nią ze wszystkimi, którzy rozumieją, że po zmartwychwstaniu i dniu Pięćdziesiątnicy „pełnia czasu” (Ga 4, 4) może mieć miejsce
w każdej ludzkiej duszy, w każdym człowieku, bylebyśmy byli zdolni z wiarą
i miłością wołać: „Abba, Ojcze” (por. Ga 4, 6).
A tego nigdzie nie nauczymy się tak, jak w domku nazaretańskim
i w jego lore­tańskich dziedzictwach! I o tym nam mówią te krótkie życiorysy
472
„(...) Pełnia czasu” (Ga 4, 4)
Dostojnych Jubila­tek, ich wierność Bożemu zaufaniu i ich troska o pielęgnowanie tego klimatu, jaki kojarzy się nam zawsze z domem. Dom jest przecież taką przestrzenią, gdzie można wchodzić bez pukania, gdzie znajdujemy
swoich bliskich i gdzie nie może zabraknąć życzliwości.
Wdzięczni bądźmy Duchowi Świętemu, że w ciągu wieków podpowiadał
kolejnym poko­leniom, aby nie zapominały o wymowie Nazaret. Wdzięczni
bądźmy Matce Najświętszej, że chce przebywać w Loreto i we wszystkich
domach loretańskich, zaszczepiając w nich atmosferę Nazaretu. Dziękujmy
bł. Ignacemu, że dostrzegł te niekiedy pustoszejące domy z nazaretańskiej
tradycji. I zaczął zabiegać o ich zamieszkanie.
Dziękujemy Wam, kochane Jubilatki, jak i wszystkim Siostrom
Loretankom, że nie lękałyście się wstąpić do nazaretańskiego Loretto.
To dzięki temu cywilizacja zamieszek, niesprawiedliwości i śmierci otrzymała
mocną duchową oprawę, którą niesie ze sobą Dom, uświęcony przez Jezusa,
Maryję i Józefa, uświęcany przez wieki dzięki tym, którzy chętnie opowiadają
się za Ewangelią, do niej dorastają i żyją nią w prawdzie i w miłości loretańskiego domu, Bożego Domu. Amen.
473
Zjednoczenie na fundamencie świętości
Uroczystość św. Kazimierza
Białystok, dn. 4 marca 2011 r.
Umiłowani Bracia i Siostry!
1. Tym razem zacznijmy od mądrości
Jesteśmy świadkami, jak kruche są podstawy ludzkiej władzy, jak trzeba
być ostrożnym w odnoszeniu się do przyrody, jak też niepewny jest czas,
zwłaszcza ten, który nam zostaje ofiarowany.
Ale jest na świecie coś solidnego, jest coś mocnego. Przed laty pisał o tym
Seneka: „Nie ma takiej rzeczy, którą by nie zdruzgotała lub nie zachwiała
w posadach potęga czasu. A jednak szkody nie jest w mocy wyrządzić
niczemu, co uświęcone zostało mądrością” (O krótkości życia, w: „Wybrane
pisma filozoficzne”, Warszawa 1965).
Mądrość jest bowiem „początkiem wszelkiego dobra” wedle Epikura,
a nasz filozof – Henryk Józef Elzenberg – powie: „Mądrość jest najsubtelniejszą, najbardziej uduchowioną formą panowania” (Leksykon złotych myśli,
Warszawa 1998).
I teraz, mając za wstęp te ludzkie definicje, łatwiej nam przychodzi
zrozumieć, dlaczego właśnie dzisiaj, w uroczystość św. Kazimierza, pierwsze czytanie zostało zaczerpnięte z Księgi Syracydesa. To Pismo Święte głosi,
że „Mądrość jest wspaniała i niewiędnąca” (Mdr 6, 12). Uprzedza tych, co jej
pragną, ponieważ siedzi u ich drzwi (por. Mdr 6, 12-14). Z tego to względu
474
Zjednoczenie na fundamencie świętości
w słowie Bożym czytamy: „Wpoisz je twoim synom, będziesz o nich mówił
przebywając w domu, w czasie podróży, kładąc się spać i wstając ze snu”
(Pwt 6, 7). A św. Ambroży w swoim komentarzu doda: „Mówmy więc o Panu
Jezusie, albowiem On jest mądrością, On słowem, On słowem samego Boga”.
Powróćmy jeszcze do Syracydesa, zastanawiając się, co w dzisiejszym
pierwszym czytaniu ma wyraźne odniesienie do patrona Polski i Litwy,
a zwłaszcza młodzieży. Oto pierwsze zdanie: „Będąc jeszcze młodym, zanim
zacząłem podróżować, szukałem jawnie mądrości w modlitwie. U bram
świątyni prosiłem o nią i aż do końca szukać jej będę” (Syr 51, 13-14).
Wystarczy nawet pobieżna znajomość życiorysu świętego królewicza, aby
dostrzec więź pomiędzy tym tekstem a jego życiem. On też nie poprzestał
na pierwszym wrażeniu. Starał się postępować w mądrości. Miał otwarte oczy
i chłonny umysł. Postępował w niej i walczył o nią. Co więcej – za Autorem
natchnionym może powtórzyć – „Skierowałem ku niej moją duszę i znalazłem ją dzięki czystości. Z nią od początku zyskałem rozum, dlatego nie będę
opuszczony” (Syr 51, 20). Tak, to wszystko odnosi się do naszego świętego!
2. Świecki i polityk
Święty Kazimierz urodził się 3 października 1458 roku również z króla
Kazimierza, zwanego Jagiellończykiem, i Elżbiety Rakuszanki. W tej rodzinie królewskiej przyszło na świat trzynaścioro dzieci: sześciu chłopców i siedem dziewcząt. To była prawdziwie królewska rodzina, godna szacunku.
Najstarszy syn imieniem Władysław jako kilkunastoletni młodzieniec
został królem Czech. Drugi z kolei, późniejszy święty, otrzymał zaproszenie na węgierski tron. Nie było nic dziwnego, że miał zaledwie trzynaście
lat. Sto lat wcześniej jeszcze młodszą była święta Jadwiga, gdy znalazła się
na Wawelu jako następczyni Kazimierza Wielkiego i swego ojca Ludwika
Węgierskiego, na Węgrzech także zwanego Wielkim.
Przedziwna wymiana międzynarodowa, ale też i radosna, gdyż dokonywała się w przestrzeni świętości! Świętość była zapleczem i gwarancją.
W takiej przestrzeni jest również miejsce na mądrość. Ale przypatrzmy się
braciom świętego: Jan Olbracht, po śmierci ojca Jagiellończyka, otrzyma
koronę polską. Po nim królem zostanie Aleksander, a najmłodszy z braci –
Zygmunt, nazwany Starym, najdłużej będzie zasiadał na tronie krakowskim.
Szósty brat, czyli Ferdynand, zostanie kardynałem. Będzie to drugi kardynał
475
rok 2011
w Polsce, po Zbigniewie Oleśnickim! Córki także rozproszą się po wielkopańskich zamkach w Europie.
Chłopcy otrzymali staranne i rycerskie przygotowanie do życia. Uczył
ich bowiem Jan Długosz. Któż lepiej od niego mógłby wszczepić poczucie
odpowiedzialności za naród? Któż lepiej od niego byłby w stanie wychować
w duchu wiary i moralności? I tak się stało. Zamek lubelski może o tym
poświadczyć, a kaplica zamkowa z pewnością do dziś nie zapomniała o królewiczu modlącym się na schodach z racji drzwi zamkniętych, na zimnej
posadzce i przy ołtarzu.
Królewiczów uczył też Kallimach (Filippo Buonaccorsi), wprowadzając
ich w świat odrodzenia włoskiego, jakby przeczuwając, że żoną najmłodszego
z nich, chociaż zwanego Starym, zostanie Włoszka, królowa Bona. Boże
plany są zaskakujące, ale zawsze są twórcze i odpowiednie. Wszystko zależy
od tego, czy nam nie zabraknie choćby odrobiny mądrości, aby je zrozumieć
i pójść za nimi.
Królewicz Kazimierz pamiętał o tym, czego uczył go Jan Długosz, często
powracając do słów św. Pawła Apostoła z Listu do Filipian: „Wszystko uznaję
za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana
mojego” (Flp 3, 8). W Nim przecież tkwi cała mądrość. To On nam ukazuje, jak mamy się zachowywać w czasach pomyślnych i w latach trudnych,
i jak mamy żyć, niezależnie od tego, czy przynależymy do poddanych, czy też
sprawujemy jakąś władzę.
I dlatego królewicz, gdy przekonał się, że znaczna część mieszkańców Węgier nie chce go widzieć u siebie królem, wrócił do Polski, aby
stać się najbliższym współpracownikiem swego ojca. Wypadnie mu pełnić
różne zadania. Przez dwa lata będzie praktycznie zastępował ojca w całej
Koronie, ciesząc się szacunkiem i wdzięcznością ze strony wszystkich
warstw społecznych.
W czasie pełnienia tegoż obowiązku został wezwany przez ojca na Litwę.
Wybrał się tam, ale ukryta choroba czyniła znaczne postępy – gruźlica była
wówczas wyjątkowo groźna. Nie dotarł do Wilna. Zatrzymał się w Grodnie,
gdzie też oddał ducha w 26. roku życia. Ojciec, zatroskany o przyszłość cywilizacyjną Litwy, postanowił o tym, aby jego ciało złożyć w wileńskiej świątyni, dając w ten sposób Litwie wyrazistego patrona już na zawsze i jeszcze
bardziej zjednoczyć oba narody, tym razem na fundamencie świętości.
476
Zjednoczenie na fundamencie świętości
3. Dziedzictwo Kazimierzowe
Oczywiście o św. Kazimierzu nie zapomina dawna Korona. Pod jego
wezwaniem zbudowano kilkadziesiąt kościołów, do jego imienia odwołują się
liczne miejscowości. Jego podobizny zdobią nie tylko świątynie. Mimo młodego wieku wpisał się w polskość i polskiej tożsamości ofiarował szczególną
moc oddziaływania i trwałość jej uroku.
Jakże często słyszymy, że świeccy w Kościele byli zapominani! A przecież
czcimy dzisiaj świeckiego, żyjącego przeszło pięćset lat temu, w życiu publicznym postrzeganego wyraźnie, choć krótko. Jego zaś osobowość ciągle ma coś
do zaofiarowania, i to każdej epoce. Był bowiem obecny w życiu politycznym
na szczeblu krajowym oraz międzynarodowym, i to na pierwszej linii.
To nie stanowiło przeszkody w rychłej stosunkowo kanonizacji. Nie było też
oporu ze strony współczesnych. Powszechnie był uważany za świętego. A skoro
tak jest, to czy nie warto nieco głębiej wniknąć w jego życie, pochylić się nad
jego doświadczeniami, aby coś z tego wszystkiego przenieść i w nasze czasy?
Problemów i kłopotów jest przecież wiele! Co jakiś czas dzieją się straszliwe rzeczy. Człowiek chyba na to obojętnieje, ale to wszystko pociąga za sobą
setki tysięcy ludzkich ofiar. A im głośniej się mówi o demokracji, o wolności,
tym większego zniewolenia jesteśmy świadkami. Nawet parlamenty nie szanują umów społecznych, a posłowie, zapominając o podstawowym prawie,
jakim jest dotrzymywanie zobowiązań, są gotowi głosować za ich bezceremonialnym zrywaniem.
Chciałoby się więc zapytać: czy nasza epoka ma prawo odwoływać się
do demokracji, powoływać się na wolność, wmawiać w nas, upokarzanych
na każdym kroku i traktowanych wedle partyjnego klucza, że mamy sprawiedliwość? A czym wytłumaczyć, że w parlamencie głosuje się nie w zgodzie z prawdą i sumieniem, ale pod dyktando partii? Pisze bł. o. Honorat:
„Życie nasze to podróż po wzburzonych wodach oceanu, pośród ciemności
nocy; wiara to latarnia morska, co nam drogę do portu wiecznej szczęśliwości ukazuje; wierność w obowiązkach to czółno, które nas od morskich
broni bałwanów, tj. od wpływów świata; nadzieja, ufność w Bogu to kotwica,
co nas od zatonięcia ratuje; miłość to wiatr, co żagle nadyma i do nieba wiedzie”. Ale też ten sam – pierwszy Podlasianin wyniesiony na ołtarze – swoim
przykładem prowadzi nas do źródeł takiej postawy i takiej wizji: „Codziennie
od Chrystusa wychodzę, do Chrystusa idę i do Chrystusa wracam”.
477
rok 2011
Tę tajemnicę odkrył św. Kazimierz. I dzięki temu całym swoim życiem
wniósł jakże wiele w umocnienie tej cywilizacji, której zawdzięczamy tak bardzo dużo, która całym swoim przesłaniem broni człowieka, jego życia i szczęścia, która wyrosła na Ewangelii i stała się gwarancją bycia i rozwoju dla każdej i każdego z nas.
4. A więc z powrotem do cywilizacji miłości!
To tę cywilizację, w której Kazimierz mógł się w pełni zrealizować
mimo młodego wieku, miał na myśli Giorgio La Pira, z bólem stawiając
jakże mocne pytania: „Teraz jaką Europę moglibyśmy dostrzec? Czyżby bez
katedr, bez katedr z kamienia (Chartres), bez katedr teologii (św. Tomasz),
bez katedr poezji (Dante), bez katedr wszelkich sztuk, polityki i samorządów, pracy, gospodarki, rzemiosła?”. Chodzi o cywilizację, która w swoim
programie dostrzega, że jej obecność jest przeznaczeniem, jest misją, czyli
tym wszystkim, co wyrasta z chrześcijaństwa i co przyczynia się do pełnego
rozwoju ludzkiej osoby. A jak jest rzeczywiście?
Nasze zmagania ze współczesnością są niczym innym, jak zabieganiem
o jakość cywilizacji. Jest ważne pytanie: czy to będzie cywilizacja miłości, czy
to będzie cywilizacja śmierci?! Całe nauczanie Jana Pawła II, wkrótce błogosławionego, jest temu poświęcone. Cywilizacja bowiem jest tą przestrzenią,
jest tym środowiskiem, w którym człowiek, każdy człowiek, będzie mógł być
sobą albo nie!
Odległe to były czasy. Przez łatwo uogólniających wszystko niektórych
historyków, dalekich od wnikliwości mężów opatrznościowych, określane
mianem feudalistycznych, z negatywnym podtekstem! Tylko że takie uproszczenie prowadzi do zakłamania, ponieważ to właśnie owocem określonych
demokracji już nieraz stawał się totalitaryzm.
Wszystko zależy od człowieka, ale w jego pełnym wymiarze. To miał
na uwadze Andrzej Zamoyski, kanclerz, który z myślą o ratowaniu
Rzeczypospolitej pisał do ks. Stanisława Konarskiego w roku 1758: „Wszyscy
mówią o reformie Rzeczypospolitej i jej sobie życzą, lecz jako bez słońca światło świata być nie może, tak poprawianie rządów i rad bez poprawy obyczajów, a poprawa obyczajów bez religii udać się żadną miarą nie mogą” (Życie
i dzieło pijara księdza Stanisława Konarskiego, Warszawa 2000, s. 19). Czy nasze
bezowocne wysiłki z ostatnich 20 lat nie w tym mają swojej przyczyny?
478
Zjednoczenie na fundamencie świętości
Cywilizacja, prawdziwa cywilizacja, to w pierwszym rzędzie obyczaje.
A w tym względzie jesteśmy wyjątkowo zagrożeni. Nie wiemy, dlaczego tak
się dzieje, skąd się biorą te samobójcze idee cywilizacyjne we współczesnej
Europie? Jakie siły skłaniają tak licznych działaczy, aby uderzać w życie ludzkie, niszczyć rodzinę, ośmieszać prawdę, szydzić z miłości? Jak to się dzieje,
że Europa traci instynkt samozachowawczy?
A może ma rację „czerwony książę”, Piotr Kropotkin, jeden z przywódców rewolucji październikowej, gdy w pamiętniku pod datą 11 grudnia 1920
roku zapisywał: „Ileż setek lat potrzeba, aby dać ludziom świadomość tego,
co mogliby zrobić, gdyby zechcieli być wolni? Ledwo to napisałem, mój szatan, który od pewnego czasu wtrąca się do każdej rozmowy, jaką sam ze sobą
prowadzę, spytał ze śmiechem: «Ale czy sądzisz, że skłonni są oni zapłacić
za wolność taką cenę, jaką byłoby nieczynienie krzywdy swoim bliźnim?»”
(P. Krasucki, Zapiski z ostatnich dni, „Zapis 18”, [04.1981], Londyn 1982, s.
147). Czyli powraca problem moralności.
Jest coś w tej wypowiedzi na rzeczy, gdyż lekceważenie zasad moralnych
nigdy nie było i nie będzie równoznaczne z wolnością. Niestety, od dwustu
lat ten diabeł Kropotkina różnymi językami i na różne sposoby wmawia
ludziom, że opowiadanie się za złem, wybieranie zła ma coś wspólnego z wolnością. I to jest ta kolejna przyczyna tej naszej cywilizacyjnej choroby, a jest
nią straszliwe zniewolenie.
Jakże mądry był i jest Cyprian Kamil Norwid, gdy pisze:
„Widzę, że skoro wolność słowa jest w ucisku,
To, co jej wzięto, cynizm daje pośmiewisku
I ironia to bierze w opiekę macoszą,
Mówiąc: «Nie znieśli prawdy, niech poświst jej znoszą!»” (Rzecz o wolności słowa)
A to rodzi ból, ponieważ tego poświstu jest pełno w naszych domach,
a nawet w naszych umysłach i sercach, w naszych szkołach, a zwłaszcza
w mediach. Cóż więc mamy robić? Powróćmy do Norwida:
„Och! nie skończona jeszcze Dziejów praca –
Nie-prze-palony jeszcze glob, Sumieniem!” (Socjalizm).
A to prowadzi nas do pouczającej wspólnoty ducha, myśli i czynów,
do Jana Pawła II, który nawoływał, abyśmy w dążeniu do odnowy największy nacisk kładli na czystość naszych sumień. Niestety, spotykamy innych
479
rok 2011
nauczycieli! Inni nauczyciele mogą pisać, gdzie chcą, i mówić, co chcą, i zagłuszać, co chcą! A głównie zagłuszają sumienie. I strasznie, ale to wyjątkowo
strasznie, boją się świętości.
5. Niech nam nie braknie nadziei
Bał się świętości również Witold Gombrowicz, pisał różne rzeczy, ale
z latami coś się w nim zmieniło. W Dzienniku z ostatnich lat czytamy:
„Z chwilą, gdy pojmiemy, żeśmy za daleko zabrnęli, gdy zechcemy wycofać
się z siebie, (...) Chrystus poda nam rękę (...). Nauka, która rozwaliła państwo
rzymskie, jest sprzymierzeńcem naszym w walce o zburzenie wszystkich zbyt
wyniosłych gmachów, jakie dzisiaj budujemy, o dotarcie do nagości i prostoty,
do zwykłej elementarnej cnoty”.
Okazuje się, że w naszych czasach potrzebne są spotkania nacechowane szczerością, spotkania człowieka z Bogiem, ludzi pomiędzy sobą,
osoby ludzkiej z samą sobą, a nawet filozofa z analfabetą: „I stąd podziw
nasz dla chrześcijaństwa, które jest mądrością obliczoną na wszystkie umysły, śpiewem na wszystkie głosy, od najwyższych do najniższych, mądrością,
która nie musi przetwarzać się w głupotę na żadnym szczeblu świadomości”
(W. Gombrowicz, Dzienniki).
I rzeczywiście „najlepszym lekarstwem dla Zachodu (ale i dla nas)
jest powrót do moralnej polityki i chrześcijańskich korzeni cywilizacji” (J. M. Jackowski, Arabska Wiosna Ludów, w: „Nasz Dziennik”,
[5-6.11.2011], s. 32).
A nadzieja nasza ma swoje źródło w Jezusie Chrystusie, który umacnia
nas, dzieląc się jakże ważnym wyznaniem: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak Ja
was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej” (J 15, 9). A później jeszcze doda:
„To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była
pełna” (J 15, 11). Niczego nie powinniśmy się lękać, nawet oddania życia
za przyjaciół, jak tego dał nam przykład bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Tą samą
drogą idą dziesiątki i tysiące naszych sióstr i braci w Chrystusie, doświadczając różnorakich prześladowań, cierpień, a nawet uczestnicząc w męczeństwie.
Straszne to są nadużycia ze strony wrogów Chrystusowych! Ale Jego
uczniowie nie mają powodów do lęku. Wystarczy ukończyć 25 lat życia,
aby stać się świętym. Trzeba jednak zasłużyć sobie na przyjaźń Syna Bożego!
A ona jest pewna, gdyż to On oświadcza: „Już was nie nazywam sługami,
480
Zjednoczenie na fundamencie świętości
(…), ale nazwałem was przyjaciółmi. (…). Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja
was wybrałem” (J 15, 15-16).
O kim to mowa? Czyżby tylko o Apostołach i ich następcach, o kapłanach lub osobach życia konsekrowanego? Nie! Chrystus ma na myśli każdą
matkę i każdego ojca, każdą dziewczynę i każdego chłopca, rolnika i robotnika, inteligencję, urzędników i polityków.
Miał na myśli również syna króla Kazimierza i królowej Elżbiety, dzisiaj
czczonego jako św. Kazimierza. I jest to dzień ważny dla wszystkich sprawujących jakąkolwiek władzę. I jest ten dzień szczególnym darem Kościoła
dla nich. Dobrze, jeśli w takim momencie pamiętamy słowa ks. Stanisława
Konarskiego:
„Nie masz zasług;
te, co my zwiemy zasługi,
są tylko ku Ojczyźnie wypłacane długi” (Tragedia Epaminondy).
Z takim nastawieniem i w takim duchu podchodząc do naszych obowiązków, możemy być pewni, że nie zabraknie nam światła Ducha Świętego,
nie zabraknie mądrości!
Amen.
481
„(...) abyśmy przekazywali Słowo całym
życiem” (Benedykt XVI)
105. rocznica urodzin ks. prał. Józefa Obręmbskiego,
II Niedziela Wielkiego Postu, rok A
Mejszagoła, dn. 20 marca 2011 r.
Bracia i Siostry!
1. W poszukiwaniu błogosławieństwa
Czas Wielkiego Postu daje nam wiele okazji do szczególnych refleksji, odnoszących się do naszego życia i do życia ludzkiego w ogólności.
Zastanawiamy się nad jego sensem i nad jego urzeczywistnianiem. W dziejach
ludzkości bowiem spo­tykamy się z grzechem pierworodnym, który utrudnia
odkrywanie sensu i piękna życia. Pan Bóg nie pozostawia jednak człowieka
samemu sobie. Wciąż się przypomina. Posyła różnych ludzi. Zabiega o nasze
dusze, o nasze życie i nasze szczęście, a zwłaszcza o szczęście wieczne.
Pierwsze dzisiejsze czytanie jest tego potwierdze­niem. Tym wybranym
przez Stwórcę i przez Niego posłanym do ludzi staje się patriarcha Abraham.
Jakże ta postać była bliska Janowi Pawłowi II. Jakże bardzo pragnął udać
się na miejsce jego pobytu przed wyruszeniem do Ziemi Obieca­nej... Stało
się wszakże inaczej. Dzisiaj już przebywają razem z Abrahamem w bliskości
Najlepszego Ojca.
Jan Paweł II, podobnie jak Abraham, usłyszał polecenie Boże: „Wyjdź
z twojej ziemi rodzinnej” (Rdz 12, 1). I wyszedł, aby przenieść się do Rzymu,
a następnie do Domu Ojca. Przed wiekami Abra­ham uczynił to jako pierwszy.
482
„(...) abyśmy przekazywali Słowo całym życiem” (Benedykt XVI)
Nie znał geografii. Nie wyobrażał sobie, jak wygląda ta ziemia, do której Bóg
go posyła. Nic nie wiedział, ani o klimacie, ani o zwy­czajach. Ale Pan Bóg
obiecał mu swoje błogosławieństwo. Ono mu towarzyszyło. Po­szedł z nim
i nieustannie wypełniał Bożą wolę.
2. Abraham ma swoich następców
Ukochani Bracia i Siostry! Zgromadziliśmy się tutaj, przybywając z różnych
stron świata, aby wziąć udział w Eucharystii, w II niedzielę Wielkiego Postu,
z oka­zji 105. rocznicy urodzin i imienin ks. prał. Józefa Obręmbskiego, mając
też w pamięci bliską 79. rocznicę jego święceń kapłańskich. Dostojnego Jubilata
najczęściej nazywamy Patriar­chą z myślą o naszych rodakach, ale Ksiądz Prałat
jest rzeczywiście Patriarchą w zdecydowanie szerszym znaczeniu, bo biblijnym.
Jego własna ziemia Ur to jak gdyby pogranicze Podlasia i Mazowsza,
to diecezja łomżyńska, to wreszcie Nowy Skarżyn (w dniu Jego urodzin
należał on do parafii Rosochate, obecnie do parafii Stary Skarżyn). Tam
przyszedł na świat. W rodzinnej parafii otrzymał chrzest św. Tutaj przystąpił do I Komunii św., tam też pierwsze pobierał nauki. Dopiero później
znalazł się w Ostrowi Ma­zowieckiej uczęszczając do szkoły średniej, a po
maturze wybrał się do swojej ziemi obie­canej, czyli na Wileńszczyznę, aby
wstąpić do Wyższego Seminarium Duchownego i rozpocząć przygotowania do kapłaństwa na wydziale teologii Uniwersytetu Stefana Batorego.
Towarzyszyło mu Boże błogosławieństwo, które najpierw spłynęło nań
za pośrednictwem Rodziców – Anny i Justyna Wincentego oraz braci –
Stefana, Antoniego i Wacława. Nie były to czasy łatwe. Jako ośmioletni chłopiec przeżywał różne niepokoje, związane z wybuchem I wojny światowej.
Grozę powiększyła rosyjska propaganda, nawołująca do opuszczania miejscowości rodzinnych i przenoszenia się na wschód w oba­wie przed Niemcami.
Jakby jeden zaborca miał być lepszy od drugiego. Doświadczył także okrucieństw bolszewickiej inwazji.
Po tym wszystkim przybył na Wileńszczyznę, ciągle sobie przypominając
proste słowa piosenki, której nauczył się będąc w gimnazjum:
„Polak nie sługa,
nie zna, co to pany,
Nie da się okuć
przemocą w kajdany” (J. N. Kamiński, Polak nie sługa).
483
rok 2011
Treść tej piosenki zakorzeniła się na tyle głęboko w jego pamięci i w sercu,
że stała się swego rodzaju cząstką Jego tożsamości. Warto było i o tym pamiętać, gdy nadchodziły nowe próby.
Ale na razie jest w seminarium duchownym, a 12 czerwca 1932 roku
z rąk ks. abp. Romualda Jałbrzykowskiego, Metropolity Wileńskiego, przyjmuje święcenia kapłańskie. Zostaje skierowany do pracy duszpasterskiej jako
wikariusz parafii Turgiele.
3. Jest z nim Bóg
Podejmując się licznych posług kapłańskich, ma okazję doświadczyć tego,
o czym pisze św. Paweł w Drugim Liście do Tymoteusza. Pan Bóg Go prowadzi
i oświeca. Nie żałuje natchnień. A zachętę Apostoła Narodów traktował jako
coś bezpośrednio do Niego skierowanego: „Weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii” (2 Tm 1, 8). Nie brakowało Mu mocy
Bożej. Pan Bóg nie skąpił Mu łaski, „która nam dana została w Chrystusie
Jezusie” (2 Tm 1, 9), gdyż to właśnie Zbawiciel „przezwyciężył śmierć, a na
życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię” (2 Tm 1, 10).
To wszystko się sprawdzało w pracy młodego, otwartego i pogodnego księdza wi­kariusza. A Jego działalność dotyczyła posługi w konfesjonale, sprawowania Eucharystii i pozostałych sakramentów, głoszenia Słowa
Bożego, prowadzenia Akcji Katolickiej w czterech grupach, odwiedzania
chorych, wspierania potrzebujących, a ukoronowaniem była zawsze codzienna
modlitwa.
I tak przygotował się na to, co wkrótce dało o sobie znać, na wybuch II
wojny światowej, na okupację sowiecką i okupację niemiecką, a później
na mroczne lata komunistycznego panowania. To były te trudy i przeciwności. Wiele było też pokus, różnych pokus, niektóre szeptały mu do ucha,
a może lepiej stąd wyjechać?! Może gdzie indziej jest spokojniej!? Ale tu był
Jego lud. Tu była Jego ziemia obiecana. Tutaj przybył posłany jak Abraham.
Trzykrotnie usiłowano Go aresztować i wywieźć, być może, do obozu
koncentracyj­nego albo do łagru. Parafianie jednak murem stanęli za swoim
duszpasterzem i nie żałowali swego rodzaju okupu, aby nie dopuścić
do najgorszego. Ksiądz Józef był zawsze ze swoimi wiernymi. Wspomagał
podziemie. Ratował tych, którzy byli zagrożeni wywózką lub więzieniem. Opiekował się profesorami uniwersytetu. To właśnie w Turgielach
484
„(...) abyśmy przekazywali Słowo całym życiem” (Benedykt XVI)
znalazł schronienie – przebywając w ukryciu – późniejszy pasterz siedlecki,
bp Ignacy Świrski. Podobnie było z profesorem i rektorem Uniwersytetu
Stefana Batorego, ks. Czesławem Falkowskim, który po wojnie został biskupem łomżyńskim. Długa byłaby litania imion z nazwiskami oraz różnych
wydarzeń, a która wskazywałaby na Księdza Prałata jako odważnego i roztropnego zara­zem obrońcę cierpiących i prześladowanych. Pozostał na swoim
stanowisku, wierny powołaniu, z Ludem Bożym. Ale to jeszcze nie koniec.
Nadeszły kolejne próby i doświadczenia.
4. Całym życiem oddany apostolstwu
Ojciec Święty Benedykt XVI w adhortacji apostolskiej Verbum Domini
przypo­mina: „misji Kościoła nie można traktować jako nieobowiązkowej albo
dodatkowej części życia kościelnego. Trzeba pozwolić Duchowi Świętemu,
aby ukształtował nas na wzór samego Chrystusa (...), abyśmy przekazywali
Słowo całym życiem” (93).
Z perspektywy ostatnich ponad pięćdziesięciu lat, czytając powyższy tekst
pa­pieski , można by powiedzieć, że stanowi on streszczenie względnie podsumowanie ostatnich dziesiątków lat życia naszego Jubilata, zwłaszcza tych
od II wojny światowej. Nadeszła bowiem ciemna noc. Wrogie władze świeckie, wrogie ideologie. Ty­siące rodaków wyjechało na Zachód, ale większość
pozostała u siebie. I z nimi pozostał pasterz. Komunistyczne władze śledziły
uważnie Jego działalność, a przede wszystkim Jego więź z mieszkańcami
Turgiel i okolicy. Nie mogło to trwać zbyt długo. Z tego to względu po kilku
latach pozbawiono Go prawa przebywania w dotychczasowej parafii. Został
przeniesiony właśnie tutaj, do Mejszagoły. Myślano, że tu nie znajdzie takiego
szacunku, że będzie uważany za obcego, a tymczasem, okazało się , że wrogowie Kościoła nie znali się na ludziach. Wys­tarczyło parę miesięcy, aby Ksiądz
Prałat poczuł się u siebie i wśród swoich. Za­brano plebanię. Zamieszkał
w domu kościelnego, wszem i wobec ogłaszając, że jest to jego pałac. No
cóż, herbowy rodowód jakby do tego zachęcał. A duchowo stał wy­jątkowo
wysoko. On naprawdę „nie znał co to pany”. Miał tylko jednego Pana, Je­zusa
Chrystusa. I tak ponad pół wieku duszpasterzuje, przygarnia prześladowanych. Groby licznych kapłanów, zdobiące tutejszy cmentarzyk przykościelny,
są tego dowo­dem. Opiekuje się siostrami wyrzuconymi z klasztorów. Sam
byłem tego świadkiem, gdy przed trzydziestu laty znalazłem się pierwszy
485
rok 2011
raz w prałackim pałacu. Poszliśmy wtedy odwiedzić Siostry Dominikanki,
które dożywały swoich dni po opuszczeniu Syberii. Był wyjątkowo gościnny,
dla wszystkich otwarty, ale już szczególnie dla duchownych przybywających
z obecnej Polski.
Nigdy wcześniej nie spotkałem Księdza Prałata. Przybyłem do Niego
skierowany przez jedną z sióstr bł. o. Honorata, która powiedziała mi,
że w Mejszagoła jest kapłan i on wszystkich przyjmuje oraz pomaga poruszać się po tej rzeczywistości, zupełnie nieznanej. I tak było. Nawet nie pytał
dokładnie o to, kim jestem i skąd przybywam. Po kilku minutach rozmowy
staliśmy się dobrymi znajomymi.
To wtedy też wyznał, że podobno otrzymał od Jana Pawła II prałacką
nominację, ale skromnie dodał: „Nie mam dokumentów, nie mogę używać
tego tytułu”. Okazało się, że kard. Stefan Wyszyński, Prymas Polski, odebrał od Jana Pawła II tego rodzaju odzna­czenie, ale dokumenty znajdowały
się gdzieś w Polsce. Kiedy wróciłem do Warszawy, poszed­łem do Księdza
Prymasa i wspomniałem o tej sytuacji. Ksiądz Kardynał był wyjątkowym
człowiekiem, zapytał tylko, czy zajmę się dostarczeniem dekretu papieskiego
na miejsce przeznaczenia. Odpowiedziałem twierdząco i już następnego dnia
dostarczono mi przesyłkę. W ciągu tygodnia znalazła się ona w Mejszagole
przewieziona przez Matkę Klemensę, przełożoną generalną Zgromadzenia
Córek Maryi Niepokalanej.
Wdzięczność Dostojnego Jubilata nie znała granic. Cieszył się tym wyróżnieniem, oczywiście nie z motywów ambicjonalnych. Wprost przeciwnie, pozostał nadal tak jak wcześniej, skromny i oddany każdemu człowiekowi i każdej
słusznej sprawie. A w swojej pracy duszpasterskiej nie rezygnował z niczego.
Starał się wszystko robić tak, jakby nie było ateistycznego systemu, zawsze
wierny Chrystusowemu poleceniu, aby iść i głosić Ewangelię „całym życiem”.
5. Nadeszło nowe
Nadeszły nowe czasy. W wielu dziedzinach lepsze, ale też niosące ze sobą
po­ważne zagrożenia. Ksiądz Prałat patrzył na to wszystko jakby z Góry
Przemienia. To dzięki latom swego życia, doświadczeniom i łasce Bożej dotarł
tak wysoko. Z wielką radością przeżywał pontyfikat Jana Pawła II, powrót
biskupów do diecezji, otwarcie seminariów, ale też nie miał złudzeń – wiedział, że diabeł nie śpi, dlatego był czujny i zachęcał do czujności.
486
„(...) abyśmy przekazywali Słowo całym życiem” (Benedykt XVI)
Dzisiejsza Ewangelia prowadzi nas na Górę Tabor, ukazuje Pana Jezusa
Przemienionego, w otoczeniu Eliasza i Mojżesza. Bóg Ojciec kolejny raz
potwierdza swoją komunię z Jezusem, Synem swoim. To musiało być coś
nadzwyczajnego. Zachwycili się Apostołowie i przez Piotra wyrazili pragnienie, aby już tam pozostać, pozos­tać w radości i chwale. Nie taką wszakże
była wola Syna Bożego. On pragnął umocnić Apostołów, aby jeszcze odważniej głosili Ewangelię. A u stóp tej Góry, na całej ziemi miliony ludzi czekało
na Boże słowo, słowo prawdy, miłości i życia.
Należało zejść z Góry Tabor, nie poddać się pokusie radowania się
przedwcześ­nie szczęściem. I tak postąpili Apostołowie. Ksiądz Prałat już
nieraz znajdował się na duchowej Górze Tabor, ale ciągle miał i ma jeszcze
coś do zaofiarowania nam, ludziom będącym na ziemi i naszym następcom.
Dlatego pozostawia to miejsce szczęśliwe, aby całym sobą głosić Ewangelię.
A głosi ją wyjątkowo skutecznie swoją dojrzałością duchową, długotrwałym cierpieniem, z cierpliwością oraz wytrwałością. Ileż to setek, a nawet
tysięcy przybywa do Niego ludzi, aby się pokrzepić i umocnić. On fizycznie słaby, ale pokrzepia wielu. Jest to przedziwna tajemnica mocy Bożego
błogosławieństwa.
Dwanaście lat temu we wspomnienie Matki Bożej Miłosierdzia sprawowaliśmy Eu­charystię w Ostrej Bramie pod przewodnictwem ks. kard. Józefa
Backisa. Było czterech biskupów litewskich i trzech z Polski. A po­tem wyruszyliśmy w drogę do Poniewierza (Paneveżys). Zaproponowałem odwiedziny
u Księdza Prałata, bo to było po drodze. Przyjęto tę propozycję. Z obecnym
dzisiaj w tej świątyni ks. prał. Jerzym Cudnym, późniejszym dyplomatą papieskim, wyjechaliśmy nieco wcześniej, aby zapowiedzieć i przygotować Księdza
Prałata na tak ważkie spotkanie. Ale nie wiele mieliśmy do roboty. Ksiądz
Prałat wprawdzie zaznaczył, że pierwszy raz doświadcza czegoś podobnego,
wyraził więc swoją radość i z wielką powagą podejmował siedmiu biskupów.
Nie zabrakło pogody ducha i humoru. A w trzy dni potem, kiedy powróciłem do Drohiczyna, pokazano mi list od Księdza Prałata, w którym dziękował za tak miłą niespodziankę.
Prawdziwy arystokrata ducha. Ciągle ma coś do zaofiarowania i stale jest
go­towy, aby zapominając o sobie, służyć innym, na tyle, na ile jest to możliwe.
Dziś więc chce się postawić pytanie, skąd czerpie to wszystko? Ksiądz Prałat
w swoich wspomnieniach odpowiada: z rodzinnej tradycji, z katolickiego
487
rok 2011
wychowania, z ży­cia modlitwy, z sakramentów świętych, z Pisma Świętego
i z tej przedziwnej czuj­ności na to, co się dzieje. Wyrazem zaś takiego podejścia
jest korzystanie z Radia Maryja, z Telewizji TRWAM. Tak bardzo bowiem
chce być blisko tego, co jest najświętsze, co jest ważne.
6. Prośba o błogosławieństwo
Święty Józef z dumą wspomaga z nieba swego Imiennika, jak On zakochanego w Jezusie, wiernego syna Matki Najświętszej. A my dzisiaj, czegóż
moglibyśmy życzyć Dostojnemu Jubilatowi i Solenizantowi? Najpierw dziękujemy Panu Bogu za to, że powołał Go do życia i do kapłaństwa, że skierował Go na tę ziemię, że obdarzył Go głęboką wiarą oraz miłością do każdego
człowieka.
Dziękujemy Panu Bogu za to też, że ubogacił Go jak Abrahama swoim
błogosła­wieństwem i, że to błogosławieństwo wciąż trwa. Wdzięczność
wyraźmy Maryi w Jej Ostrobramskim wizerunku, do której tak często pielgrzymował Jubilat. Tam również głosił słowo Boże. Dziękujemy św. Józefowi
za Jego stałą opiekę.
Z serdeczną podzięką zwracam się do Ciebie, kochany Księże Prałacie!
A powodów do wdzięczności mamy wiele. W tych ciężkich czasach, gdy
można było spotykać się wyłącznie z okazji dnia imienin, przemierzałeś kilometry dróg Związku Ra­dzieckiego, aby nawiedzić któregoś z kapłanów żyjących w Mołdawii, na Ukrainie, Białorusi, Łotwie czy Rosji. Dzieliłeś się swoją
wiarą i swoją tożsamością. Byłeś zawsze sobą, szczerym Polakiem i katolikiem i właśnie dlatego lubili i lubią Cię Litwini, Białorusini, ludzie każdej
narodowości. Prawdziwie bowiem można kochać inne narodowości tylko
wtedy, jeżeli miłuje się własną. Na nic się przydadzą pozory, na nic udawanie,
na nic głoszenie na prawo i lewo rzekomej uniwersalności. To wszystko jest
kłamstwem, jeśli ktoś nie potrafi kochać swojej matki i ojca, jeśli ktoś nie ma
w sercu wiary w Pana Boga. Owszem, można głosić ekumenizm, ale to nie
będzie ekumenizm, to będzie jakiś ukryty interes, albo zwyczajny podstęp.
Trzeba być sobą i za to chcę Ci szczególnie podziękować Drogi i Dostojny
Jubilacie, że zawsze byłeś sobą, a dzięki temu mówiłeś z własnego serca
i dzięki temu mogłeś ofiarować siebie. Nie zmarnowałeś i nie marnujesz tego
wielkiego daru, jakim jest Boże błogosławieństwo. Niech Ono nadal Cię
prowadzi przez życie. My wciąż potrzebujemy twego świadectwa, my stale
488
„(...) abyśmy przekazywali Słowo całym życiem” (Benedykt XVI)
musimy uczyć się od Ciebie, jak żyć mocą Bożego błogosławieństwa. Bądź
z nami, chociaż ma się już ku wieczorowi! A Pan Bóg nadal niech Ci błogosławi. Amen
489
By żyć dla Boga i Ojczyzny
1. rocznica pogrzebu Ryszarda Kaczorowskiego
Warszawa – Świątynia Opatrzności, dn. 19 kwietnia 2011 r.
Umiłowani Bracia i Siostry!
1. Zacznijmy od świętości
Zapatrzeni w to miejsce w podziemiach Świątyni Opatrzności, która się
staje stopniowo jakby wyznaczając rytm odradzania się Polski – do coraz to pełniejszego życia w wolności i pogłębianiu własnej tożsamości – przypominamy
dziś osobę i dzieło, wyjątkowego rodaka, Ryszarda Kaczorowskiego. Urodził
się na Podlasiu i to w dniach, gdy dawała o sobie znać, a w Białymstoku
szczególnie, sowiecka pożoga, niszcząca odradzającą się Rzeczypospolitą.
A potem była rodzina, Kościół, szkoła z harcerstwem w tle. W tych
środowiskach dorastał i uczył się wierności temu przesłaniu, które zostało
okupione poprzez wieki uczciwą pracą i mężną obroną granic, a w ostatnich dwóch wiekach – krwią przelaną w Powstaniu Kościuszkowskim,
podczas wojen napoleońskich, a następnie w Powstaniu Listopadowym
i Styczniowym – do etosu legionowego włącznie. W Białymstoku zaś było
blisko do kościuszkowskiego Polesia, do szlaku przemarszu i powrotu
Wielkiej Armii. Było i jest blisko do lasów i puszcz goszczących powstańców,
ale niestety, do Białegostoku było też blisko wrogom Polski. Doświadczył
tego 20-letni Ryszard.
490
By żyć dla Boga i Ojczyzny
Okazał się wszakże wiernym harcerskiemu ślubowaniu, a treści zawarte
w powszechnym zawołaniu: Bóg, Honor i Ojczyzna, znalazły solidny fundament w jego osobowości, głęboko osadzonej w religijności i patriotyzmie.
To jakby z myślą o jego postawie mógł Jan Paweł II w roku 1999, zapatrzony w św. Kingę, mówić w Starym Sączu: „Nie pozwólcie, aby w waszych
sercach, w sercach ojców i matek, synów i córek zagasło światło (…) świętości.
Niech blask tego światła kształtuje przyszłe pokolenia świętych, na chwałę
imienia Bożego! (…), nie lękajcie się chcieć świętości! Nie lękajcie się być
świętymi! Uczyńcie kończący się wiek i nowe tysiąclecie erą ludzi świętych”
(16.06.1999).
I tak się stało, wbrew pesymistom, którzy nie widzą tych świętych, którzy narzekają, że po papieżu nic nie zostało, albo że zostało niewiele! Pozostał
bł. ks. Jerzy Popiełuszko, jest i Ryszard Kaczorowski. On, ostatni prezydent Polaków na uchodźctwie, razem z Lechem Kaczyńskim, prezydentem Rzeczypospolitej, i z jego małżonką oraz 93 pozostałymi uczestnikami
lotu do Katynia, który dobiegł kresu pod Smoleńskiem, wziął udział tak
naprawdę w locie ku świętości.
2. Nikt nie żyje i nie umiera dla siebie
Miał rację Adam Asnyk, kiedy w czasie niewoli apelował:
„Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy,
Choć macie sami doskonalsze wznieść;
Na nich się jeszcze święty ogień żarzy,
I miłość ludzka stoi tam na straży,
I wy winniście im cześć!” (Do młodych).
Niech dowiedzą się o tym ludy najdalsze, jak zapowiadał prorok. Chociaż
bowiem może się wydawać, że czasami na próżno się trudzimy, to jednak
nadchodzi czas, kiedy przekonujemy się, że Bóg staje się naszą siłą i wtedy nie
tylko można przyczynić się do „podźwignięcia” zagubionych i ich „sprowadzenia” do wspólnoty, czyli Ojczyzny i tej, która znajduje się w określonych
granicach terytorialnych, i tej, która w polskim wydaniu istniała i nadal trwa
bez granic – w ludzkich umysłach i sercach – rozproszona po całym świecie.
Niesłychana to tajemnica, tajemnica Bożej mocy i owoc wierności ideałom wyniesionym z rodziny, ojczystej kultury, katolickiej formacji i harcerskich ćwiczeń. Z takim plecakiem można było wyruszyć na Wschód,
491
rok 2011
aby doświadczyć losu setek tysięcy polskich zesłańców. I trwać mocno przy
najświętszych wartościach, a wygnanie połączone z zesłaniem przemieniać
w pielgrzymkę.
„Nikt zaś z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli
bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla
Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana” (Rz 14, 7-8), tak pisze
św. Paweł do Rzymian, tak naucza i nas. A to, co stało się przed rokiem pod
Smoleńskiem, stanowi szczególne potwierdzenie słuszności Pawłowego spojrzenia na ludzkie życie, jego przemijanie i kres. W tym też spojrzeniu zawarta
jest wielka mądrość i chyba jeszcze większa nadzieja – nadzieja na to, że życie
ludzkie ma sens, jak to powtórzył wielokrotnie w swoim literackim spotkaniu
z Abrahamem Jan Paweł II.
Ten sens jest jak dąb. Ma silny korzeń, który wszelkie soki czerpie z wiary
w przyjście Chrystusa na ziemię, z Jego śmierci na Krzyżu, z wiary w Jego
zmartwychwstanie. Jesteśmy niemalże u progu Paschalnego Misterium.
O tym wszystkim pamiętał śp. Ryszard w czasie swojej jakże długiej i trudnej
tułaczki. Pamiętał również, gdy się mu jako tako wiodło. Trzeba było o tym
pamiętać, zwłaszcza, gdy do Ojczyzny zdradziecko zamknięto drzwi. Nie
pozostało bowiem nic innego, jak utożsamiać się z taką Ojczyzną, jaka była
realna, dostępna, a w której okno na niebieską przestrzeń – mimo wszystko
– wciąż było otwarte.
Niespodziewanie jednak znalazł pomoc w poezji Stanisława Balińskiego,
także z metryką kresową mocno zrośniętego, także – mimo przymusowego
pobytu na obczyźnie – z tym, co pozostało najpewniejsze nad Wisłą. Głosił on:
„Moją ojczyzną jest Polska Podziemna,
walcząca w mroku, samotna i ciemna (...).
Czy tam, czy tutaj, to jedno nas łączy.
Nurt nieśmiertelny, co we krwi się sączy
I każe sercu taką moc natężyć,
Że wbrew rozumom musimy zwyciężyć” (Polska Podziemna).
I tak się działo. I to jest wciąż na widoku!
3. Nadzieja nie zawodzi
Po czasach niewoli, po latach tułaczki nadszedł ten dzień, kiedy można
było święte symbole prezydenckiej godności dostarczyć do Warszawy, złożyć
492
By żyć dla Boga i Ojczyzny
na Zamku Królewskim. Nie wiem, co mógł wówczas przeżywać? Jakie uczucia opanowały jego serce, gdy mógł się przekonać, że jego trud, jego modlitwy
i wierność, podobnie jak tysięcy innych naszych tułaczy, nie poszły na marne.
Pójść przecież nie mogły, musiały przynieść owoc, jak życie papieża
z Wadowic. Oto pierwszego maja Benedykt XVI wyniesie na ołtarze Jana
Pawła II. Wiedzieliśmy od zawsze, że był on i jest świętym: jednakże decyzja Kościoła ma swoją wagę. To dzięki niej świętość naszego papieża staje się
dziedzictwem całego Kościoła. Powiększa jego duchowy skarbiec.
Z pewnością zaskoczyły nas słowa wypowiedziane przez Chrystusa w dzisiejszej Ewangelii. Czas Męki jest bliski. Judasz szykuje zdradę. Wychodzi,
aby powrócić z nieprzyjaciółmi Syna Bożego. A Pan Jezus z wielką radością ogłasza: „Teraz Syn Człowieczy został otoczony chwałą, to Bóg w Nim
chwałą został otoczony. A jeżeli Bóg w Nim chwałą został otoczony, to i Bóg
Go chwałą w sobie otoczy, i to zaraz Go chwałą otoczy” (J 13, 31-32).
Jakże zastanawiające jest to „teraz”, użyte przez Chrystusa. Cóż to może
być za „chwała”? Rodzi się w naszych umysłach bolesne pytanie. Wiadomo
było, że tylko minuty dzielą od zdrady, pojmania, przewrotnego procesu,
niczym nieuzasadnionego wyroku i ukrzyżowania. Tak to wszystko wyglądało po ludzku.
Boża wizja człowieka i świata jest znacznie bogatsza, wszechstronniejsza. Zaledwie przecież przed chwilą przypominaliśmy św. Pawła z jego
wyznaniem, że „nikt zaś z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie”
(Rz 14, 7). To w tych słowach zawiera się gwarancja naszej nadziei, również nadziei eschatologicznej. To ta nadzieja dodawała sił, to ona zrodziła się
w sercu poety, to ona również umacniała wolę pana Ryszarda, aby otwierać
usta i śpiewać, choć płakać się chciało:
„O Panie, usłysz prośby nasze,
Wysłuchaj nasz tułaczy śpiew,
Znad Wilii, Niemna, Bugu, Sanu,
Męczeńska do Cię woła krew” (A. Kowalski, Modlitwa partyzancka).
A we wspomnianym fragmencie Ewangelii nie doczekał się odpowiedzi św. Piotr oraz inni Apostołowie, chociaż pytali: „Panie, dokąd idziesz?”
(J 13, 36). Zbytnio się śpieszyli. Ich czas nadejdzie, bo nie jest istotna ta różnica czasu, te siedemdziesiąt lat od katyńskiego męczeństwa, z tym, co się
stało niemal na naszych oczach. Żyjemy bowiem i umieramy w Bogu.
493
rok 2011
4. Liczy się świętość
Dziękujemy ci, panie prezydencie, za twoje wierne Bogu i Ojczyźnie życie,
za twoje trudy i poświęcenia, za to, że chciałeś być z nami. I Pan to sprawił, że w swoim doczesnym ciele pozostajesz w tej świątyni, która jest, a być
powinna od wieków, znakiem wierności i wdzięczności całego Narodu polskiego. Twoja wierność i twoja wdzięczność nie budzą wątpliwości.
I dlatego mamy jeszcze jedną prośbę – mogą być i inne, ale w przyszłości,
na dzisiaj mamy tę jedną: razem z Janem Pawłem II, ks. Jerzym Popiełuszką
i tysiącami naszych rodaków, którzy na przestrzeni wieków potrafili być
wiernymi przyrzeczeniom chrztu św. i miłości do Polski, a zwłaszcza razem
z tymi, którzy zginęli pod Smoleńskiem, przez pośrednictwo Królowej Polski
– wypraszaj nam jakże potrzebną cnotę wierności: Bogu i Ojczyźnie!
Amen!
494
Z Janem Pawłem II świętujmy Paschę!
Rezurekcja
Drohiczyn, dn. 24 kwietnia 2011 r.
Drodzy Bracia i Siostry!
1. Z wielką radością czekaliśmy na ten poranek i z wyjątkową radością
śpiewaliśmy: „Wesoły nam dzień dziś nastał”. I nie martwiliśmy się z powodu
starej składni językowej; naszego spokoju nie zakłócały nazbyt proste rymy.
Liczył się klimat duchowy i ta wyjątkowa melodia zrośnięta z całym naszym
życiem, przepojona wszelkimi wydarzeniami, które miały miejsce w naszym
życiu i w życiu minionych pokoleń. Ta pieśń bowiem szła z praojcami
na Syberię, do więzień i obozów koncentracyjnych. Ona umacniała duchowo
naszych powstańców i partyzantów. Strzegła przed zniechęceniem samotne
matki po kolejnej czystce albo łapance.
Głęboko zakorzenił się w naszej kulturze duch tej pieśni, w którym rzeczywistość ziemska zlewa się z niebieską, prawda staje się tym samym co miłość,
a ponad wszystkim króluje Życie. Niestety, jesteśmy świadkami, jak coraz
częściej pojawiają się tendencje, aby wyjaławiać naszą kulturę, pomniejszać
się znaczenie niejednego tekstu. Jeszcze gorzej bywa z samą treścią, ale o tym
nie wypada zbyt długo mówić, zwłaszcza dzisiaj, w wielkanocny poranek.
Dzisiaj przecież nie znajdziemy czegoś, co byłoby większe, co byłoby mocniejsze nad Życie! Chrystus zmartwychwstając, zwycięża Życiem. To właśnie
Życie jako Boży dar, jako źródło największego szczęścia ludzkiego na ziemi
495
rok 2011
i jako zapowiedź trwania w wieczności, wyjątkowo czytelnie ukazuje się nam
w osobie Chrystusa opuszczającego zimny grób.
2. Na szczególną uwagę w tym roku zasługuje zapowiedź trwania
w wieczności. Otrzymuje ono bowiem dodatkową motywację, uzasadnienie
w beatyfikacji Jana Pawła II. Dzięki też temu te dwie niedziele: Wielkanocna
i Miłosierdzia jednoczą się ze sobą, zespalają. Scalają się w tajemnicy życia
i integrują poprzez łaskę wiary. Tegoroczna zaś oktawa wielkanocna nabiera
nowego znaczenia, a my przeżywamy nie jeden poranek wielkanocny, ale
dwa i to w ciągu zaledwie ośmiu dni. W tej chwili doświadczamy piękna
i mocy poranka wielkanocnego, a to wszystko wyrasta z tajemnicy zmartwychwstania. I tak jest od dwóch tysięcy blisko lat. Za tydzień będziemy
świętowali drugi poranek, także o bogatej paschalnej wymowie, gdy ustami
Benedykta XVI Kościół ogłosi Jana Pawła II błogosławionym.
Wejście do chwały Królestwa Niebieskiego mogło dokonać się znacznie wcześniej, a nawet już przed sześciu laty, w chwili dotarcia do Domu
Ojca w Niebie; dla nas wszakże jest ważne orzeczenie magisterium Kościoła.
Chcemy mieć duchową pewność. Tak też było z Apostołami, zgromadzonymi w Wieczerniku, którzy czekali na wieść z Golgoty. Radosna wiadomość dotarła do nich od pobożnych kobiet, które „wczesnym rankiem,
w pierwszy dzień tygodnia przyszły do grobu, gdy już słońce wzeszło”
(Mk 16, 2). Znalazły grób pustym. Nieco później spotykają samego Jezusa,
który posyła je do Apostołów. I dopiero nawiedzenie pustego grobu przez
Piotra i Jana dało gwarancję, stało się światłem wskazującym na zmartwychwstanie. I tak się dzieje od dwudziestu wieków. I nigdy nie brakowało
tych, którzy mieli odwagę pójść do grobu i którzy mieliby to szczęście, aby
zastać go pustym. Im wreszcie przypadło w udziale dzielić się tą radosną
nowiną z innymi.
3. Do tej wielkiej rzeszy należy Jan Paweł II. On przez swoją świętość, poprzez dotarcie do celu ziemskiego życia, staje się kolejnym zwiastunem zmartwychwstania Chrystusa. Naszej wierze dodaje jasności i wyrazistości. A Jego wyniesienie na ołtarze będzie przypominało, że życie zgodne
z Bożymi przykazaniami ma sens. Istotnie ma sens. Trzykrotnie to stwierdza
papież w swoim dialogu z Abrahamem, zapisanym w Tryptyku Rzymskim.
496
Z Janem Pawłem II świętujmy Paschę
Odkrywanie tego rodzaju sensu, zresztą jedynego sensu życia ujmowanego w całości, jest darem, który otrzymują współczesne cywilizacje, niekiedy uciekające przed tym. Jest to również dar niesłychanie ważny dla każdej i każdego z nas, dla wszystkich ludzi, jednostek i społeczności. Odkrycie
natomiast tego sensu, już samo odkrycie jest źródłem wyjątkowej radości.
Beatyfikacja Jana Pawła II nową mocą przypomni nam, że zmartwychwstanie Pańskie jest prawdziwie największym i docelowym dziełem Bożej
mocy. Ta aktywna obecność Boga w świecie poprzez beatyfikację otworzy
przed nami nowe perspektywy, stanie się zachętą, abyśmy starali się żyć
podobnie. To dzięki temu będziemy się mogli łatwiej wyzwalać od beznadziei, która w naszych czasach jest wyjątkowo niebezpieczna. W tej też perspektywie bardziej przekonywującą okazuje się chrześcijańska nadzieja.
Świat współczesny potrzebuje nadziei jak chleba powszedniego. Zło
z całych sił zmierza do osłabienia woli, do zaciemnienia umysłu i wreszcie
do zamętu w uczuciach. Z wyjątkową wrogością uderza w nadzieję. Cóż
więc mamy robić? Trzeba się częściej zastanawiać nad tym, w jaki sposób
możemy ją zachować i dzielić się nią z naszymi siostrami i braćmi; dzielić
się darem nadziei, nadziei o paschalnym rodowodzie. Wedle Jana Pawła II:
„Nadzieja przeradza się w pewność, bo jeżeli On zwyciężył śmierć, to i my
możemy ufać, że gdy się wypełni czas, nadejdzie także dzień naszego triumfu
– epoka wiecznej kontemplacji Boga” (Orędzie z okazji IX-X Światowego Dnia
Młodzieży).
4. Jan Paweł II potrafił w tym duchu postępować, a źródło tej Jego umiejętności najprawdopodobniej kryło się w Jego żywej łączności z Chrystusem.
On jak bł. o. Honorat wychodził od Chrystusa, do Chrystusa szedł
i do Chrystusa wracał. A takiej osoby i takiego postępowania nie da się nie
dostrzec! Chrystus zaś wciąż czeka na nas. Wychodzi naprzeciw, także w osobach świętych, tych kanonizowanych i tych oficjalnie pozostających w cieniu.
Zapraszajmy Go do wspólnego pielgrzymowania. Zapraszajmy Go do rodzin
i szkół, do nauki i sztuki, do pracy na polu i w lesie, w góry i na wody, do biur
i urzędów, do warsztatów i zakładów. A w obecnej dobie, zdając sobie sprawę
z tego, jak wiele zła wnoszą w nasze życie niektóre instytucje i środowiska,
uporczywie zapraszajmy Chrystusa do prasy i radia, do telewizji i Internetu,
do polityków i wszelkich sfer wpływowych.
497
rok 2011
To są te instytucje, to są te środowiska, które z wyjątkową łatwością zapominają o prawdzie i sprawiedliwości, o szacunku i godności, także ludzkiej.
Niech to nasze zaproszenie czerpie swą moc i szczerość z obecności Krzyża.
Wzmacniajmy tę jego obecność przy naszych drogach, ale też i w miejscach naszego pobytu i pracy, a przede wszystkim w naszych sercach. Krzyż
bowiem stoi na straży życia ludzkiego. Krzyż jest znakiem miłosierdzia.
Poprzez Krzyż Chrystus pomaga nam w uwalnianiu się od wszelkich niegodziwych uzależnień i niestrudzenie chce z Krzyżem podążać razem z nami
przez życie. Umacniajmy wciąż naszą więź ze Zmartwychwstałym. Umacniajmy
ją modlitwą, jak i refleksją nad życiem i działalnością Jana Pawła II.
5. Święci mają szczególny wpływ na ludzi, na historię świata. A oto przykład: gdy niemal o tej porze przed dwudziestu jeden laty papież odwiedził
wtedy jeszcze Czechosłowację, spotkał się z Václavem Havlem, pierwszym
prezydentem czasu transformacji. I on to wówczas powiedział: „Jestem niewierzącym człowiekiem, ale doświadczyłem prawdziwego cudu, że papież
znalazł się pośród ludu czechosłowackiego i to, że obalenie komunizmu dokonało się bez ani jednego wystrzału i bez ani jednej kropli krwi”.
Dar wiary jest łaską. Mógł jej dostąpić Václav Havel. Możemy dostąpić
i my. Ale czy towarzyszy nam dobra wola? Martwił się o to ks. Jan Twardowski:
„Nie umiem być srebrnym aniołem –
ni gorejącym krzakiem –
Tyle Zmartwychwstań już przeszło –
a serce mam bylejakie (...).
Wiatr gra mi na kościach mych psalmy –
jak na koślawej fujarce –
żeby choć papież spojrzał
na mnie – przez białe swe palce (...) (Wielkanocny pacierz).
Papież z pewnością już patrzy i razem z nami śpiewa: „Wesoły nam dzień
dziś nastał”. Modli się razem z nami, abyśmy wciąż zbliżali się do tajemnicy Zmartwychwstania Chrystusa, a zmartwychwstanie do nas. I niech nam
nie braknie nadziei na wszystkie czasy i na różnorakie okoliczności. Tego też
życzę wszystkim, którzy mieszkają na terenie naszej diecezji i w Polsce oraz
tym, którzy są razem z nami dzięki Radiu Podlasie, kończąc je starożytnym,
ale wymownym i wiarygodnym – Alleluja!
498
Przeszła dobrze czyniąc
Pogrzeb śp. Marianny Ulaczyk
Strabla, dn. 24 kwietnia 2011 r.
Umiłowani w Chrystusie!
1. Przedziwne są Boże plany. Świętujemy kolejny raz zmartwychwstanie
Jezusa. Wsłuchujemy się z uwagą w czytania Pisma Świętego, gdyż chcemy
lepiej zrozumieć pełną wymowę owego wydarzenia. Dzisiaj natomiast
wypada nam wpatrywać się w figurkę Chrystusa Zmartwychwstałego z perspektywy Wielkiego Piątku, ponieważ dwa dni temu odeszła z tego świata
śp. Marianna Ulaczyk, żona i matka.
Święty Piotr, gdy znalazł się w domu centuriona, nie miał trudności z głoszeniem Syna Bożego, ponieważ był On Tym, który przez swoje życie „przeszedł dobrze czyniąc” (Dz 10, 38). I my jesteśmy w podobnej sytuacji. Zanim
przejdziemy do nieco uważniejszego pochylenia się nad życiem Zmarłej, już
teraz z całym przekonaniem możemy powiedzieć, że przeszła przez swoje
życie dobrze czyniąc.
W psalmie międzylekcyjnym słyszymy wezwanie: „Dziękujcie Panu,
bo jest dobry, bo łaska Jego trwa na wieki (...). Kamień odrzucony przez
budujących stał się kamieniem węgielnym. Stało się to przez Pana i cudem
jest w naszych” (Ps 118, 1. 22-23).
A więc dziękujemy Ci, Ojcze nasz Najlepszy, za dar życia i posługiwania,
za macierzyństwo i wspaniały przykład postawy religijnej, w duchu wiary
katolickiej ukształtowany. Dziękujemy Ci za całe życie śp. Marianny.
499
rok 2011
2. To Ona za św. Pawłem może wyznawać, że zawsze szukała tego,
co w górze, duchowo zapatrzona w Chrystusa, który siedzi po prawicy Ojca.
Wytrwale dążyła do celu. I umarła z Chrystusem Wielki Piątek, oczekując
chwały zmartwychwstania. A wszystko to było możliwe, ponieważ:
„Odkupił swe owce Baranek bez skazy,
Pojednał nas z Ojcem i zmył grzechów zmazy (...).
Zmartwychwstał już Chrystus, Pan mój i nadzieja,
A miejscem spotkania będzie Galilea” (Sekwencja wielkanocna).
Tą Galileą najpierw były Zawyki, potem Suraż i w końcu Samułki oraz
Strabla. Przyszła bowiem na świat 13 marca 1933 roku. Na chrzcie św. otrzymała imię Marianna, chociaż najczęściej nazywano Ją Marią. Cieszyła się
i opiekowała się młodszym bratem Stanisławem.
W dwudziestym pierwszym roku życia zawiera małżeństwo z Piotrem
Ulaczykiem. Ma to miejsce w Surażu, 7 lutego; dała w ten sposób początek nowej rodzinie. Dziwny to był początek. Dzieciństwo przecież nie było
najszczęśliwsze, tak przynajmniej wyglądało to po ludzku. Lata straszliwego
kryzysu dawały o sobie znać. Mama Bronisława pomagała w utrzymaniu
rodziny tkactwem. Ojciec był cieślą, został wzięty do niewoli przez wojska
niemieckie i przez całą okupację będąc na liniach frontowych musiał budować okopy. Doświadczył lęku przed niejednym nalotem. Powrócił do domu
chory na płuca. Nie zdołał dokończyć budowy nowego domu, gdyż nadszedł
moment, że z części desek trzeba było robić dlań trumnę.
Marianna zaś umiała przyzwyczaić się i przyzwyczajała się do ciężkiej
pracy. Jako dziewczyna zarabiała na utrzymanie pracą u bogatszych gospodarzy, nierzadko było to pasienie krów. Sytuacja się nieco poprawiła, kiedy brat
Stanisław zaczął dorastać i mógł zająć się uprawą pola. W domu jednak zawsze
panował spokój. Było schludnie i wystarczająco, aby nie cierpieć niedostatku.
3. I w takich to warunkach dowiaduje się o niej Piotr Ulaczyk.
W Zawykach założyła rodzinę siostra ojca, czyli ciocia Piotra. Tymczasem
sytuacja w Samułkach, w domu Ulaczyków była także dość skomplikowana.
Oto starszy brat Piotra, imieniem Józef, gdy wracał z niemieckiej niewoli,
zatrzymał się w miejscowości Płoty pod Szczecinem. Dowiedzieli się o tym
jego bracia. W Samułkach nie przelewało się. Więc cała niemal dwunastka,
bo tyle ich było, powędrowała na Zachód.
500
Przeszła dobrze czyniąc
Bardzo przeżywał to ojciec Piotra. Do dzieci wysłał serdeczny list, w którym polecał, aby jeden z synów powrócił. Ktoś przecież musiał prowadzić rodzinne gospodarstwo. I los padł na Piotra. Już się niemal zadomowił na owych Ziemiach Odzyskanych. Pracował jako budowlaniec. Marzył
o łowieniu ryb, o pływaniu na morzu.
Ale zew ogniska domowego odniósł zwycięstwo. A reszty dopełniła
miłość do Marianny z Zawyk, która po zawarciu małżeństwa przeniosła się
do Samułk, stając się prawdziwą gospodynią, a nawet panią domu. Polubili
ją wszyscy, najpierw teść, następnie cała rodzina i sąsiedzi. Nie mogło być
inaczej – była przecież bardzo religijna, pracowita i sprawna w wypełnianiu
wszelkich obowiązków. Jej pojawienie się w Strabli docenił ówczesny proboszcz ks. Władysław Hładowski, późniejszy długoletni rektor Wyższego
Seminarium Duchownego w Drohiczynie. To samo odczuwał jego następca
ks. Kazimierz Korecki i kolejni proboszczowie.
A rodzina rosła. Najpierw przyszedł na świat Stanisław. Wtedy też pojawia się u Marianny choroba – gruźlica. Lekarze przepowiadali to, co najgorsze. Uważali, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci. Maria poleciła się Matce
Najświętszej. Złożyła ślub, że co roku będzie pielgrzymowała do Hodyszewa.
Zaczęła się leczyć metodami tradycyjnymi i ku zaskoczeniu specjalistów
w pełni wyzdrowiała.
Wdzięczni Małżonkowie, na wieść, że ks. kard. Stefan Wyszyński
przedstawił program nawiedzenia parafii i rodzin przez Matkę Najświętszą
w Jasnogórskiej kopii natychmiast zapraszają Królową Polski do siebie. I już
ta cudowna kopia pozostała w ich domu na zawsze, z odnotowaną datą przybycia na odwrocie, wraz z podpisami rodziców i dzieci. Najmłodsza córka
Barbara nie znała jeszcze pisma, mimo to wszystko poszło dobrze, gdyż
ksiądz wikary zręcznie prowadząc dłoń Basi z piórem uwidocznił jej imię.
A najmłodszy Wojtek dopisał się już później, gdy tylko o tym fakcie dowiedział się. I tak Wizerunek Jasnogórski zagościł w domu, a na trwałe zakorzenił się we wszystkich sercach dzieci.
4. Ale powróćmy jeszcze do rodziny. Po Stanisławie, kapłanie, przyszła na świat Teresa, następnie Barbara, potem Andrzej i na końcu Wojtek.
Oni obaj także zostali kapłanami. Opatrzność Boża okazała się potężniejszą
od ludzkich opinii, nawet jeżeli pochodzą one od specjalistów. Trzeba o tym
501
rok 2011
pamiętać i trzeba przypominać zwłaszcza w naszych czasach, kiedy tak wiele
małżeństw zbyt łatwo rezygnuje z powiększania rodziny.
Dzieci natomiast rosły, wychowywały się i pod każdym względem przygotowywały do życia dorosłego. Najpierw, w życiu religijnym, były zapatrzone w przykład rodziców. Wspominają zwłaszcza wieczory z tamtych lat,
kiedy to po ciężkiej najczęściej pracy siadali w dużej izbie i wsłuchiwali się
w słowa rodziców, które były proste, ale zawsze szczere i zawsze też nacechowane wielką wzajemną miłością.
Tej miłości rodzina zawdzięcza trwałość wzajemnych więzów. Stąd płynie
ta chęć bycia razem. Sam tego doświadczyłem, gdyż rodzina Marianny i Piotra
była jedną z pierwszych, jaką odwiedziłem po przybyciu do Drohiczyna.
Chętnie zgodziłem się na propozycję ks. Stanisława, który był podówczas
kanclerzem Kurii i moim przewodnikiem, aby odwiedzić Samułki, pomodlić
się w nowej kaplicy i nawiedzić Rodziców.
W domu rodzinnym, przyglądając się i przysłuchując rodzicom, poczułem się jak u siebie, jakbyśmy się znali od lat. Taka jest moc i urok atmosfery
ogniska domowego. Chciałbym więc podziękować pani Marii i Piotrowi, ale
też całej piątce dzieci, z rodzinami sióstr za to wspólne tworzenie domowego
ciepła, za to ubogacanie rodzinnego domu.
Dzisiaj wypada nam pożegnać kolejną prząśniczkę domową – tak bowiem
starożytni Rzymianie nazywali matkę w rodzinie. W przedsionkach domów
umieszczali posąg wyobrażający kobietę przędącą nić. To był symbol rozwijającego się życia. To był symbol prządki domowej, opiekunki domu. I dlatego
każdy, kto odwiedzał taki dom, zatrzymywał się przed tą statuą, kłaniał się
i jeśli płonęło ognisko wrzucał doń szczyptę kadzidła.
5. To ognisko mogło wciąż płonąć dzięki głębokiemu życiu religijnemu.
W domu Marii i Piotra nie trzeba było mówić o modlitwie, o Mszy Świętej
niedzielnej, czy też innych praktykach religijnych. Sama Maria z czasem
stanie się swego rodzaju animatorką religijną, zwłaszcza gdy w Samułkach
powstanie kaplica. To Ona, razem z innymi, będzie myślała o utrzymaniu
porządku, o rozpoczynaniu śpiewów.
A w domu miłe rodzinne wieczory kończyły się zawsze wspólną modlitwą. Może też z tego względu nie było większym zaskoczeniem, że wszyscy trzej synowie wybrali kapłaństwo. Rodzice niczego nie podpowiadali,
502
Przeszła dobrze czyniąc
ale zawsze mówili z szacunkiem o kapłaństwie. I modlili się. Trwali wiernie
w nauce i praktykach Kościoła.
W tym momencie pragnę bardzo serdecznie podziękować obu Rodzicom
za ten budujący przykład i za ten klimat polskiej i katolickiej rodziny, w której Duch Święty znalazł jakże starannie przygotowaną glebę. Ziarno zostało
zasiane. Zakiełkowało i przyniosło plon. O tym świadczy obecność na pogrzebie tak wielu kapłanów, i nie tylko z naszej diecezji. Wypada podkreślić
przybycie Ojca Rektora Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej,
założonej przez o. Tadeusza Rydzyka, a której wykładowcami są dwaj synowie: Stanisław i Andrzej. Wdzięcznym sercem witam obecność wielkiego
przyjaciela naszej diecezji o. Jana Króla i równego mu w tej życzliwości
o. Waldemara, także z Torunia.
Pragnę nadmienić, że śp. Marianna otrzymała, razem z Mężem, papieskie odznaczenie Benemerenti. To było jeszcze w czasach Jana Pawła II. Może
dlatego wybrała się teraz do Domu Ojca, aby już tam razem z naszym papieżem świętować Jego beatyfikację.
Wypada wreszcie przypomnieć różne uroczystości rodzinne, ze Złotym
Jubileuszem Małżeństwa na czele. Wszystkie te wydarzenia były nacechowane serdeczną rodzimością, a tej serdeczności przede wszystkim nigdy nie
brakowało Pani Marii. I z tego to względu nasze dziękczynienie Panu Bogu
za dar życia Pani Marii, za Jej wkład w budowanie cywilizacji miłości, jest
równocześnie gorącym apelem do wszystkich rodzin, aby nie lękały się miłości, nie obawiały się życia i nie uciekały przed Jezusem Chrystusem!
6. Drogi Panie Piotrze wraz z całą Rodziną! Drogie: Tereso i Barbaro
z Rodzinami! Drogi Panie Stanisławie, Bracie wespół ze wszystkimi
Krewnymi! Kochani Księża: Stanisławie, Andrzeju i Wojciechu!
Nie wiem czy byłem w stanie podczas tej homilii oddać to wszystko,
co wy wiecie i co czujecie w odniesieniu do Pani Marii – Marianny, ale ufam,
głęboko ufam, że Chrystus Zmartwychwstały wynagrodzi wszystko. Odeszła
przecież z tego świata w dniu Jego śmierci i uroczystości pogrzebowe zostały
przewidziane na dzisiaj, na dzień zmartwychwstania. I dlatego, kiedy powrócicie do domu, nie martwcie się, że Jej tam nie będzie. Ona pod koniec życia
ziemskiego, zwłaszcza przez ostatnie trzy lata nacierpiała się wielce. W pełni
dojrzała do królestwa niebieskiego.
503
rok 2011
Kiedy więc znajdziecie pustawy dom, przypomnijcie sobie zaskoczenie
św. Marii Magdaleny, św. Piotra i św. Jana, łącznie z pozostałymi Apostołami.
Jak to było możliwe, że to oni „Dotąd nie rozumieli jeszcze Pisma, które
mówi, że On ma powstać z martwych” (J 20, 9).
My w to wierzymy. I w tej naszej wierze miłość małżeńska i dziecięca,
przyjaźń i bliskość mają swój dalszy ciąg. Mają swoją przyszłość, aż do naszego
spotkania w niebie! Niech tak będzie. Amen. Alleluja!
504
„Święci nie przemijają” (Jan Paweł II)
(Dz 6, 1-7a; Ps 23; J 12, 24-26)
Święcenia diakonatu w Zgromadzeniu Księży Marianów
Lublin, dn. 14 maja 2011 r.
Umiłowani Bracia i Siostry!
1. Diakonat jest oznaką rozwoju
Oto pierwsze zdanie z dzisiejszego fragmentu, zaczerpniętego z Dziejów
Apostols­kich: „Wówczas gdy liczba uczniów wzrastała” (Dz 6, 1) powstały
pewne napięcia, ponieważ nie wszyscy w pełni mogli uczestniczyć w stosunkowo częstych spotkaniach katechetyczno-liturgicznych. I to wtedy Duch
Święty podpowiada Apostołom powołanie do istnie­nia zupełnie nowej, nieznanej w Starym Testamencie formy uczestniczenia we wspól­nych obrzędach,
dzięki której Apostołowie mogli swobodniej wypełniać swoją misję głoszenia
Ewangelii.
I tak „rodzi się” diakonat. Jego historia zaczyna się zaledwie od siedmiu osób. Liczba w tym wypadku nie była istotna, ważne, że byli oni pełni
Ducha Świętego i mądrości. A przewidziano im bardzo proste zadanie: troska o codzienne rozdawanie jałmużny i obsługiwanie stołów. W pierwotnym
Kościele obie te czynności uznano za niesłychanie ważne, skoro ci, którzy je
wykonywali, musieli być pełni Ducha Świętego i mądrości.
I to, co jest zastanawiające, to że diakonat powstaje w chwili rozwoju
Kościoła. Nieraz myślimy nad tym, jaka jest misja tego pierwszego stopnia
kapłaństwa? Współcześnie bowiem poszerza się zakres zadań diakońskich,
505
rok 2011
ale z racji na malejącą licz­bę prezbiterów. Jest więc jakaś rozbieżność między
pierwszą, maleńką grupą chrześ­cijańską a współczesnością, gdy ochrzczonych jest tak wielu. I dlatego nasuwa się pytanie: dlaczego w takim razie
Kościół czuje się słaby, a jego inicjatywy nie są związane z rozwojem, z uwolnieniem posługi prezbiterów od pewnych czynności, aby skuteczniej mogli
głosić Je­zusa Chrystusa?! Warto nad tym się zastanowić.
2. Dwie perspektywy
Dzieje Apostolskie spośród siedmiu pierwszych diakonów największą uwagę
poświęca­ją dwóm: Szczepanowi i Filipowi. Pierwszy bardzo odważnie podejmuje się także nau­czania. Nie lęka się prześladowań. Zostaje pojmany i ukamienowany. Jego męczeńska śmierć staje się źródłem nawrócenia Szawła,
wprawdzie nie natychmiast, gdyż ziarno rzucone w glebę musi przez jakiś
czas mocować się ze sobą, aby wresz­cie pojawić sie na zewnątrz.
Świętego Filipa spotykamy natomiast na polu katechetycznym. Jest
obecny w takich okolicz­nościach i w takim miejscu, gdzie był potrzebny, aby
pouczać pojawiających się już wówczas katechumenów, ludzi poszukujących
Jezusa Chrystusa. Jest także gotów udzielać sakramentu chrztu.
W historii Kościoła spotykamy się nierzadko z diakonami, ale wypada
zwrócić uwagę na dwóch kolejnych, których działalność kościelna miała charakter podobny do wyżej wspomnianych poprzedników. Mam na myśli św.
Wawrzyńca i św. Franciszka. Obaj opiekowali się biednymi. Obaj byli wrażliwi na ludzką nędzę. Obaj byli gotowi służyć. Święty Wawrzyniec swoją działalność zwieńczył męczeństwem, a św. Franciszek śmiercią naturalną, ale był
tak zjednoczony w miłości z Chrystusem, że otrzymał dar stygmatów. Nie
oszczędzał siebie, nie pamiętał o sobie. Najbardziej bolało go to, że Miłość nie
jest kochana, że Chrystus nie jest kochany...
3. Diakonat równa się służba
Nic więc dziwnego, że dzisiejszy międzylekcyjny Psalm kończy się stosunkowo optymistycznie:
„Dobroć i łaska pójdą w ślad za mną
przez wszystkie dni mego życia
i zamieszkam w domu Pana
po najdłuższe czasy” (Ps 23, 6).
506
„Święci nie przemijają” (Jan Paweł II)
Czy może być coś bardziej radosnego? Nie trzeba w takim razie lękać
się diakońskiej służby. To ona bowiem gwarantuje obecność dobroci i łaski.
Warto też zastan­owić się, co ta służba może oznaczać w mariańskim charyzmacie? Co nam podpowiadają obaj Założyciele? Błogosławiony Stanisław
Papczyński kieruje nasze serca i umysły ku Matce Najświętszej i wskazuje
na trudny los dusz czyśćcowych. Zaś bł. Jerzy Matulewicz podobnie był i jest
zakochany w Niepokalanie Poczętej, a do modlitw w intencji dusz czyśćcowych dodaje troskę o problemy społeczne.
Obaj wszakże wskazują na Maryję, na Służebnicę Pańską. Mamy jednak
świadomość, że diakonat, którego dzisiaj jesteśmy świadkami, trwa stosunkowo krótko. Jaki z te­go wynika wniosek? Trzeba się śpieszyć, aby w ciągu
tych paru miesięcy diakońskich umoc­nić w sobie ducha służby. To nam
będzie również dopomagało w odczytywaniu bogactwa nauczania II Soboru
Watykańskiego. Znawcy jego tekstów doszukali się, że naj­częściej cytowanym fragmentem Pisma Świętego jest ten, który mówi o tym, że Pan Je­zus
przyszedł na ziemię, aby służyć. Sobór powraca do powyższych słów Jezusa
siedemnaście razy.
Na znacznie dalszych miejscach znajdują się teksty mówiące o miłości,
gdyż miłość bez postawy służebnej najczęściej bywa jedynie słowną deklaracją.
4. W duchu służby podążaj ku kapłaństwu
Natomiast w dwa tygodnie po beatyfikacji Jana Pawła II nie można przecież nie dostrzec tej postawy służebnej, jakiej przykład nam pozostawił nowy
Błogosławiony. Nie sposób opisać wszystkich sytuacji, przypomnieć wszelkich przejawów ukazujących Jana Pawła II jako tego, który zawsze czując się
Sługą Jahwe z wielkim oddaniem służył nam, lu­dziom.
To przecież postawa służebna, z myślą o przyszłych pokoleniach, podpowiadała Ojcu Świętemu wyjątkowe zaangażowanie w dziedzinie kanonizacyjnej. Chciał przez to pozostawić jak najwięcej światła, chciał umacniać
ludzką wolę przykładami, chciał poruszać nasze sumienia świadectwami, aby
w ten sposób jak najskuteczniej przysłużyć się odnowie człowieka.
Swoje apele i zachęty do naśladowania świętych kierował do wszystkich
ludzi. W Novo Millennio Ineunte pisze: „Drogi świętości są wielorakie i dostosowane do każdego powołania. Składam dzięki Bogu za to, że pozwolił
mi beatyfikować i kanonizować w minionych latach tak wielu chrześcijan,
507
rok 2011
a wśród nich licznych wiernych świec­kich, którzy uświęcili się w najzwyklejszych okolicznościach życia” (31).
W świetle tego misja diakona, to z jednej strony postawa służebna
względem tej świętości, do której Bóg zaprasza samego diakona, a z drugiej to postawa słu­żebna w stosunku do tej świętości, do której są powołani wszyscy, którym winien usługiwać. Dzięki temu można się przyczyniać do wzrostu liczby świętych w kolejnych cywilizacjach, a tym samym
do skutecznego szerzenia Królestwa Bożego na ziemi. I jest to coś wyjątkowo
trwałego. Błogosławiony Jan Paweł II wyraźnie o tym zapewnia, gdy przypomina, że „Święci nie przemijają. Święci żyją świętymi i pragną świętości”
(Nowy Sącz, 16.06.1999).
Drogi Diakonie, oby tak było, również dzięki Twojej postawie i służbie
diakońskiej! Tego Ci życzę z całego serca. Gratuluję rodzicom i rodzinie łaski
powołania dla ich ukochanego syna, krewnego.
Gratuluję całej Wspólnocie Zgromadzenia, mającego jakże silne korzenie
pols­kie, ale zanurzone i to solidnie w duchowe źródła Kościoła powszech­
nego. I nie zapominaj tego, co powiedział Pan Jezus: „(...) kto by chciał
Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa”
(J 12, 26). O to się troszcz i o to zabiegaj! Niech tak będzie. Amen.
508
Przesłanie zwieńczone nadzieją
Rozpoczęcie Roku Ignacego Jana Paderewskiego
Łochów, dn. 15 maja 2011 r.
Drodzy Mieszkańcy Łochowa i Goście!
1. Gdy ideał sięga bruku
Wielkanocny okres liturgiczny jest wyjątkowo nam bliski, ponieważ
wychodzi naprzeciw naszym marzeniom i oczekiwaniom. Usuwa niepokój
o przyszłość, a jednocześnie przypomina znaczenie przeszłości. Oto dzisiejsze pierwsze czytanie ukazuje nam św. Piotra i pozostałych Apostołów, jak
w Dniu Zesłania Ducha Świętego z odwagą głoszą Ewangelię. Święty Piotr
wprost kieruje swoje słowa do całego narodu wybranego, z jednej strony przypominając, że to jego przedstawiciele ukrzyżowali Syna Bożego, a z drugiej
wyznaje z mocą, że to sam Bóg uczynił Jezusa Panem i Mesjaszem.
Lęk ogarnął wszystkich, którzy usłyszeli to wyznanie. I zaczęli pytać
o to, co mają robić. A wtedy Książę Apostołów nawołuje do nawrócenia.
Natomiast w swoim Pierwszym Liście tenże sam Apostoł pisze: „Ale to się
Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia” (1 P 2, 20).
Przecież w Chrystusie mamy przykład takiej postawy.
Zasłuchani w słowo Boże, przypominamy sobie jednocześnie, że chcemy
dzisiaj oddać hołd jednemu z naszych najwspanialszych rodaków, wielkiemu
pianiście i kompozytorowi, działaczowi niepodległościowemu i premierowi,
a także profesorowi – Ignacemu Janowi Paderewskiemu i jego małżonce –
Helenie. W naszej historii często odnajdujemy pewne podobieństwa z tym,
509
rok 2011
co wyczytujemy w Piśmie Świętym. Obecność licznych zagrożeń, prześladowań i niewoli o tym mówi. Ale też dostrzegamy działanie i moc ducha,
również Ducha Świętego, którego tak skutecznie przywołał bł. Jan Paweł II
w roku 1979.
Życie i działalność naszego bohatera narodowego mają w sobie wiele wątków o podłożu religijnym. Zresztą o tym będzie mówił on sam. My natomiast chcemy sobie przypomnieć tę postać, która przychodzi na świat, między innymi po to, aby kontynuować w świecie kultury dzieło Fryderyka
Chopina. Rodzi się bowiem na trzy lata przed powstaniem wiersza Cypriana
Kamila Norwida Fortepian Szopena.
Jest w tym wierszu wyjątkowe przesłanie, nadzieją zwieńczone. Poeta
w swojej przejmującej wizji postrzega cierpienia Polaków, przerażenie wdów
i ten moment, kiedy carscy żołdacy na bruk wyrzucają stary fortepian Szopena.
Tego było już za wiele! Poeta boleje i woła, chyba z myślą także o nas:
„Ten!... co Polskę głosił, od zenitu
Wszechdoskonałości Dziejów
Wziętą, hymnem zachwytu,
Polskę – przemienionych kołodziejów;
Ten sam – runął – na bruki z granitu!” (Fortepian Szopena).
I cóż mamy robić w świetle tak straszliwego barbarzyństwa? Norwid
odpowiada:
„Lecz Ty – lecz ja? Uderzmy w sądne pienie,
Nawołując: «Ciesz się, późny wnuku!
Jękły – głuche kamienie:
Ideał – sięgnął bruku – –»” (tamże).
Paderewski w tym czasie miał trzy lata. Stał się tym „późnym wnukiem”. Urodził się w Kuryłówce na Podolu. Groby jego rodziców i bliskich
znajdują się na cmentarzu w Żytomierzu. A on sam przeżył wiele trudności, zwłaszcza że matka, córka Zygmunta Nowickiego, filomaty i przyjaciela Mickiewicza, zmarła wkrótce po jego narodzinach. Ojciec przez
rok czasu przebywał w więzieniu za udział w Powstaniu Styczniowym.
Pan Bóg jednak go nie opuścił. Znaleźli się krewni, osoby życzliwe.
Mógł ukończyć szkoły, w latach 1872-1878 uzyskał dobre wykształcenie
w Warszawskim Instytucie Muzycznym, w przyszłości przemianowanym
na Konserwatorium Warszawskie.
510
Przesłanie zwieńczone nadzieją
2. Z talentem w świat
Miał szczęście do dobrych profesorów. Sam kochał śpiewy ludowe.
Bliską mu była szopenowska szkoła, nawiązująca do pieśni i muzyki
o ludowym rodowodzie, podtrzymująca patriotyczną pamięć. I dzięki
temu pozostał wiernym sobie. Mógł już utrzymywać się z grania na przyjęciach, komponując i wykonując własne utwory, jak też udzielając lekcji gry. Mógł założyć rodzinę. Niestety, w rok później, zaraz po urodzinach małego Alfreda, umiera żona. Wtedy to, pozostawiając syna pod
opieką dalszej rodziny, wyrusza w zagraniczne podróże. Zdobywa rozgłos. Zaprzyjaźnia się ze słynną aktorką Heleną Modrzejewską. Z Europy
przenosi się do Stanów Zjednoczonych. Jest już bardzo sławny. Postanawia
na stałe zamieszkać w USA.
Nie zapomina o Polsce. Odwiedza Wilno. I tam na spotkaniu z rodakami w roku 1899 wygłasza wzruszający toast: „Prawda – mówi – ja
kocham muzykę. Kocham muzykę, ale najpiękniejszą muzyką jest dla mnie
dźwięk naszej drogiej, przepięknej mowy ojczystej. Nie należę do tych, którzy mówią: sztuka dla sztuki. Nie, sztuka powinna mieć jakiś pierwiastek etyczny, cel bliski, serdeczny, a więc sztuka dla kraju, a w naszych
warunkach: sztuka dla narodu! Kocham kraj nasz w całych jego dawnych
granicach i szczycę się, że się zaliczam do tego biednego, ale wielkiego
narodu. Nie należę też do wyjątków, wszyscy jesteśmy dobrymi Polakami.
Najlepszych nie ma – jam może tylko szczęśliwszy od wielu, ale, dzięki
Bogu, niemało nas takich, którzy możemy śmiało powiedzieć: jeszcze nie
zginęła, i dodać – i nie zginie!”.
Jakże te słowa otuchy były potrzebne, również tam, na Wileńszczyźnie!
Tym bardziej, że polityka wynaradawiania, systematycznie uprawiana przez
zaborców, niestety prowadziła do załamań. Przestrzegał przed takimi agitacjami Zygmunt Krasiński, gdy pisał:
„A krzyczą jedni: «Zdejmiem ci okowy,
Lecz nie mów więcej rodzinnym językiem.»
Drudzy wścieklejszym jeszcze wrzeszczą rykiem:
«Nie dość, że własnej wyrzekniesz się mowy,
Lecz plwaj na matek i na ojców kości,
Byś zdeptał przeszłość, a w niej dni przyszłości!»
A ponad wszystkie groźniejszy głos woła:
511
rok 2011
«Ty nie nasz, póki nie zaprzaniec z ciebie;
Jeśli chcesz wyżyć, zaprzyj się Kościoła,
Jeśli chcesz wyżyć, bluźń Bogu, co w niebie!» (W twoim ze śmierci ku życiu
odrodzie).
Nie były to – jak widać – okoliczności sprzyjające krzewieniu polskiej
kultury, podtrzymywaniu ducha tożsamości narodowej i religijnej. Ale Pan
Bóg dał nam gigantów ducha, ludzi wyjątkowych inicjatyw twórczych.
3. Pod Grunwaldem po wiekach
W świecie zaś otaczającym Polskę i na terenach dawnej Rzeczypospolitej
zaczęło się coś dziać. W zaborze rosyjskim klęska w wojnie z Japonią zaowocowała ukazem carskim cofającym pewne restrykcje, skierowane przeciw
polskości i Kościołowi katolickiemu. Na terenie Galicji coraz bardziej była
widoczna słabość monarchii austriacko-węgierskiej. I to Kraków wybrano
na miejsce postawienia Pomnika Grunwaldzkiego w związku z pięćsetną
rocznicą zwycięstwa.
W uroczystości odsłonięcia i poświęcenia pomnika wzięli udział delegaci
ze wszystkich dzielnic i regionów I Rzeczypospolitej. Przybyło około 150 000
ludzi, a wśród nich reprezentacja Polonii, głównie ze Stanów Zjednoczonych,
z kierownictwem Związku Narodowego Polskiego z Cleveland i z Chicago.
Byli także goście z Węgier, przedstawiciele wszystkich narodów słowiańskich, jak i liczni dziennikarze.
Poświęcenia pomnika dokonał bp Władysław Bandurski, już na początku
przypominając słynne zawołanie Paderewskiego: „Nie dać się ruszyć z ziemi,
z wiary, z języka, z ducha polskiego! Stać murem, aż przyjdzie odrodzenie!”.
Słyszał to Ignacy Paderewski. Był tam obecny. On też przemówił, wyjątkowo
entuzjastycznie oklaskiwany.
Mówił: „Dzieło, na które patrzymy, nie powstało z nienawiści. Zrodziła je
miłość głęboka Ojczyzny, nie tylko w jej minionej wielkości i dzisiejszej niemocy, lecz i w jasnej, silnej przeszłości; zrodziła je miłość i wdzięczność dla
tych przodków naszych, co nie po łup, nie po zdobycz szli na walki pole, ale
w obronie słusznej, dobrej sprawy zwycięskiego dobyli oręża”.
Jakże ta myśl jest bliska temu, co słyszeliśmy w dzisiejszym fragmencie
z Ewangelii! Oto Chrystus jako Dobry Pasterz, zatroskany o tych, którzy
podążają za Nim, zabiega o ich bezpieczeństwo, o to wreszcie, by czuli się jak
512
Przesłanie zwieńczone nadzieją
u siebie, aby mogli żyć spokojnie i cieszyć się z obfitości daru życia. To było
ważne, niesłychanie istotne dla naszych rodaków, którzy przez dziesięciolecia
musieli żyć pod obcymi albo tułać się po świecie bez jakiegokolwiek wsparcia
ze strony własnego państwa, którego przecież nie było. Paderewski wszystko
to przeżył.
4. W służbie narodowi
Nadszedł w końcu czas niepodległości. Ignacy Paderewski, wspierając
formowanie się Błękitnej Armii we Francji, opartej na ochotnikach z emigracji, głównie ze Stanów Zjednoczonych, wspomaga starania polskiej delegacji przebywającej na obradach w Wersalu, w czasie których omawiano
warunki zakończenia pierwszej wojny światowej. Wcześniej ratował Polaków
w kraju, organizując razem z Henrykiem Sienkiewiczem Szwajcarski Komitet
Generalny Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Paderewskiemu też przypisuje się przekonanie prezydenta Stanów Zjednoczonych, aby domagał się dla
Polski dostępu do morza.
Jego pojawienie się w Poznaniu w 1918 roku przyczyniło się do szybszego
uwolnienia Wielkopolski od obecności wojsk niemieckich. On też wkrótce
zostanie mianowany przez Józefa Piłsudskiego jako naczelnika państwa premierem rządu Rzeczypospolitej. Ale już w grudniu 1919 roku zrezygnował
z kierowania rządem i wyjechał do Ameryki. Kiedy jednak nawała bolszewicka docierała pod Warszawę, powrócił do Polski. I jeszcze przez jakiś czas
będzie reprezentował Polskę wraz z Romanem Dmowskim w pracach nad
traktatem wersalskim.
W owych to dniach, pełnych napięć i groźby, będąc w Tarnowie, podzielił się własną oceną sytuacji politycznej wewnątrz odradzającej się Ojczyzny.
Powiedział wówczas: „Przybyłem do was z daleka, zza Oceanu, i przywożę
wam pokłon i pozdrowienie milionów Polaków (…), którzy żyją i pracują
z myślą o ukochanej polskiej ziemi, do której wrócić pragną z całej duszy
(…). Nie przyszedłem po dostojeństwa, sławę, zaszczyty, lecz aby służyć, ale
nie jakiemuś stronnictwu. Szanuję wszystkie stronnictwa. (…) Stronnictwo
powinno być jedno: POLSKA i temu jednemu służyć będę do śmierci. Żadne
stronnictwo z osobna nie odbuduje Ojczyzny – odbudują ją wszyscy, a podstawa główna – to robotnik i lud! Niech żyje lud polski i robotnik polski!
Niech żyją wszystkie stany w narodzie, (...)!”.
513
rok 2011
5. Wolność wciąż zdobywać trzeba
W czasie dwudziestolecia międzywojennego przebywając za Oceanem,
nadal żywo interesował się tym wszystkim, co działo się w Polsce, duchowo
związany głównie z chadecją polską, a po 1935 roku z Frontem Morges.
Po napaści hitlerowskiej i bolszewickiej powrócił do Europy i został
w Londynie przewodniczącym Rady Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej.
Była to namiastka Sejmu polskiego na emigracji. W trakcie pełnienia jednej z misji dyplomatycznych na rzecz Polski zachorował na zapalenie płuc
i zmarł. Najpierw pochowano go na cmentarzu Narodowym w Arlington
pod Waszyngtonem, a w roku 1991, w dniu 29 czerwca, jego doczesne
szczątki złożono w podziemiach katedry warszawskiej.
Na wieść o jego śmierci premier rządu na uchodźstwie i naczelny wódz
– gen. Władysław Sikorski wydał rozkaz: „Naród polski, okryty głęboką
żałobą po pamięci Ignacego Jana Paderewskiego, traci z jego odejściem
od nas na zawsze jednego z największych swych duchów przewodnich. Cześć
jego pamięci! Rozkaz niniejszy odczytać przed frontem oddziałów i na pokładach okrętów Rzeczypospolitej Polskiej”.
A my w siedemdziesiątą rocznicę jego przejścia z tego świata do wieczności wspominamy go z dumą i wdzięcznością. Bliskość natomiast dnia beatyfikacji Jana Pawła II sprawia, że trudno jest zakończyć to nasze rozważanie
bez nawiązania do tego, co kolejny „wnuk” z poetyckiej wizji Norwida ma
nam do powiedzenia o tym, co wielkość Polaków buduje. Mam na myśli
Jana Pawła II. Wielkość ma wciąż swoich następców. Wielkość nie odchodzi
bezdzietnie.
Błogosławiony Jan Paweł II w utworze Myśląc Ojczyzna..., mając na uwadze kolejne etapy naszych dziejów i tę pełną heroizmu walkę o wolność, pisze:
„Wolność stale trzeba zdobywać, nie można jej tylko posiadać. Przychodzi
jako dar, utrzymuje się poprzez zmaganie. Dar i zmaganie wpisują się w karty
ukryte, a przecież jawne.
Całym sobą płacisz za wolność – więc to wolnością nazywaj, że możesz
płacąc ciągle na nowo siebie posiadać.
Tą zapłatą wchodzimy w historię i dotykamy jej epok:
Którędy przebiega dział pokoleń między tymi, co nie dopłacili, a tymi,
co musieli nadpłacać? Po której jesteśmy stronie?” (Karol Wojtyła – Jan
Paweł II, Poezje, dramaty, szkice, Tryptyk Rzymski, Kraków 2004, s. 156).
514
Przesłanie zwieńczone nadzieją
Łatwiej nam przyjdzie odpowiedzieć na to pytanie – przecież przypomnieliśmy sobie Tego, który wyjątkowo dużo nadpłacił! Bądźmy mu wdzięczni.
I strzeżmy się skąpstwa, kiedy Ojczyzna nas potrzebuje. A potrzebuje stale.
Pan Bóg bowiem zawsze hojnym błogosławi hojnie.
Amen!
515
Obrońcy naszych polskich granic
(Dz 11, 19-26; Ps 87; J 10, 22-31)
20-lecie Straży Granicznej
Białystok, dn. 17 maja 2011 r.
Kochani Bracia i drogie Siostry!
1. Coś z dawnych lat
Za nami jest już czas harcerskich przygód i doświadczeń. Ale to właśnie
w tamtych latach, być może po raz pierwszy, pojawiło się słowo „granica”.
Miało to miejsce zwłaszcza wtedy, gdy ktoś mieszkał z dala od sąsiednich
państw. A tak było przez całe wieki i w naszym tutaj wypadku.
Harcerska piosenka Płonie ognisko i szumią knieje powstała już po pierwszej wojnie światowej, a więc w latach, kiedy odradzająca się Polska musiała
z wielkim poświęceniem zabiegać – o w miarę sprawiedliwe – granice. Trudna
to była sprawa i nie zawsze kończyła się szczęśliwie. Z tego to względu, mając
na uwadze patriotyczną formację, która zajęła ważne miejsce w programie
polskiego skautingu, powstała ta właśnie piosenka. Ona to w sposób niesłychanie prosty wychowywała i wychowuje do troski o bezpieczeństwo granic
Polski liczne pokolenia harcerek i harcerzy.
To właśnie drużynowy:
„Opowiada starodawne dzieje
O rycerstwie znad kresowych stanic,
O obrońcach naszych polskich granic”.
516
Obrońcy naszych polskich granic
W sercach młodych ludzi rodziło się pragnienie, aby je poznać, aby o nie
się troszczyć. I teraz, kiedy po latach wspominamy naszych rodaków pomordowanych już w chwili wybuchu drugiej wojny światowej, to wśród nich najwięcej było przecież obrońców polskich granic. Oni, wychowani na harcerskim etosie, miłość do Ojczyzny mieli głęboko wszczepioną w całą swoją
osobowość.
Nie mogli inaczej postępować. Tym bardziej, że te „kresowe stanice”
jakby same z siebie przenosiły gdzieś na Podole, na dalekie stepy, ale także
w lasy i puszcze północno-wschodnie. A tam miłość do Polski miała wyjątkowo urokliwy czar.
2. Nieco o kresowym etosie
To o nim pisze Nina Taylor: „Na płaszczyźnie jednostki i społeczności
ludność kresowa była, a może nadal jest, obdarzona pamięcią trwalszą niż
gdzie indziej. Przeszłość historyczna była wciąż namacalnie obecna, nauka
kościelna bardziej obowiązująca, a przywiązanie narodowe – bez przerwy
wystawiane na próbę przez koleje dziejów – przeradzało się w pewien rodzaj
patriotyzmu absolutnego. Niech tu na razie wystarczą słowa Stanisława
Cata-Mackiewicza, że szlachta zaściankowa «kochała Polskę tak, jak jej nikt
chyba nie kocha»” (Dziedzictwo W. X. Litewskiego w literaturze emigracyjnej,
w: „Kultura”, nr 10 (469)/1986, [10.1986], s. 125).
Nie wszyscy byli w stanie to zrozumieć. Nie zawsze taka postawa znajduje
szacunek, ale my przypominamy sobie przeszłość tę dalszą i tę bliższą, aby
jeszcze lepiej odczuwać dzisiaj i być przygotowanymi na przyszłość. A uczyć
się patriotyzmu zawsze potrzeba, zwłaszcza kiedy wszelkiego rodzaju służby,
związane z zapewnianiem bezpieczeństwa państwa, przechodzą na uzawodowienie. Trudno sobie wyobrazić szczere i uczciwe wypełnianie swoich
obowiązków na granicy bez serdecznej więzi z tą rzeczywistością, którą jest
Ojczyzna.
Ale jeszcze sięgnijmy nieco dalej, do I Rzeczypospolitej, wspominając
Stanisława Żółkiewskiego, wielkiego hetmana, zasłużonego dla bezpieczeństwa naszych granic, zwłaszcza w I połowie XVII wieku. To on na dwa lata
przed bohaterską śmiercią – zginął przecież pod Cecorą – napisał w testamencie: „A jeżeliby w Wołoszech albo gdzie za granicą śmierć Pan Bóg przysłał, tamże pogrześć grzeszne ciało moje, a na tymże miejscu mogiłę wysoką
517
rok 2011
usnuć. Nie dla amibicyjej jakiej tak mieć chcę, ale żeby grób mój był Kopcem
Rzeczypospolitej granic, żeby się potomny wiek wzbudzał do pomnożenia
i rozszerzenia granic państw Rzeczypospolitej”.
To z jego wnuczki narodzi się Jan III Sobieski. Spełniło się marzenie
Żółkiewskiego, chociaż Rzeczypospolita nie zdołała „wysokiej mogiły” usypać. Jego wszakże miłość do Ojczyzny stanowi dla kolejnych pokoleń świadectwo, któremu oprzeć się nie da.
3. Czym jest granica?
W ciągu minionych lat i za naszych dni zmianom są poddawane sposoby
i rodzaje obrony granic albo – inaczej mówiąc – przebywania na granicy. Były
luźne stanice, potem powstał Korpus Ochrony Pogranicza, a teraz mamy
Straż Graniczną. Zadania są podobne, ale podejście do nich może być różne.
O waszych poprzednikach z lat dwudziestych minionego wieku ciepłe
wspomnienie pozostawia Igor Newerly. Był on synem Rosjanina i Czeszki.
Jego ojciec pracował w Puszczy Białowieskiej. Po wybuchu I wojny światowej, uciekając przed wojskami niemieckimi, wyruszyli w głąb Rosji. Ojciec
zginął w czasie rewolucji. Igor początkowo stał się działaczem komunistycznym. Ale to, co tam się działo, nie dawało ani jemu, ani matce spokoju.
I kiedyś matka powiedziała mu: „Masz 100 dolarów, nie mam już żadnych oszczędności. Tu nie ma przyszłości. Jedź do Polski”. I syn wyruszył
w nieznane.
Dotarł do Zbrucza. Przepłynął przez rzekę i spotkał polskich KOProwców. Przyjęli go z troską. Dał im te 100 dolarów, aby mu wymienili
na polskie złotówki. Spełnili jego życzenie. A gdy dotarł do Lwowa, przekonał
się, że otrzymał tyle, ile się należało. To dobre świadectwo. Na granicy także
można być uczciwym, co więcej: na granicy można być świętym.
4. Przed nami życie bez granic
O tym dowiadujemy się także z Pisma Świętego. Weźmy pod uwagę dzisiejszy fragment z Dziejów Apostolskich. Czyż nie zastanowiło to was, jako stróżów granic, że Apostołowie z pewną łatwością poruszali się po tamtym świecie? Słyszeliśmy nazwy różnych miast, a nawet niegdyś istniejących państw,
jak: Fenicja, Cypr, Antiochia, Cyrena i Tars. Niektóre z nich nawet obecnie
istnieją jako państwa.
518
Obrońcy naszych polskich granic
Ale wówczas wszystkie te terytoria stanowiły jedno Imperium
Rzymskie, w którym granic wewnętrznych nie było. W tamtych też czasach, i to w Antiochii, pojawia się słowo „chrześcijanin” albo „chrześcijanie” na oznaczenie wyznawców Chrystusa. Pochodzi ono właśnie od imienia Chrystusa, chociaż w polskim języku odnosimy wrażenie, jakby było
pochodną od nazwy chrztu św. Myślę, że warto przy tej okazji zauważyć,
że również polski termin „chrzest” ma swój rodowód w imieniu Chrystusa.
To Pan sprawił, że w owych czasach łatwiej można było się komunikować i przemieszczać, a dzięki temu, mimo prześladowań administracyjnych,
chrześcijaństwo rozwijało się szybko. Jest ono bowiem tą owczarnią, o której mówiła dzisiejsza Ewangelia, a Chrystus jest tej owczarni bramą. Dzięki
Niemu i przez Niego ludzie wchodzą do tej wspólnoty.
Niekiedy warto zauważyć, że misja straży granicznej ma w sobie coś z bycia
także swego rodzaju bramą. To prawda, najpierw mamy strzec bezpieczeństwa
własnych obywateli. Ale czy to bezpieczeństwo będzie wzrastało, gdy będą oni
mogli współpracować w dobrym stylu z coraz to większą liczbą państw?
Jest jeszcze jeden moment, na który warto zwrócić uwagę. Niemal trzydzieści lat temu odwiedziłem naszych rodaków w południowej Brazylii.
Spośród kilkudziesięciu tysięcy Polaków, którzy tam przybyli w II połowie
XIX wieku, poza jedną osobą nikt nie odwiedził Polski. Ale wszyscy jeszcze
mówili po polsku i czuli się Polakami.
W czasie jednego ze spotkań podszedł do mnie Brazylijczyk i w rozmowie
przyznał, że do Brazylii przybywali Włosi, Niemcy, Francuzi, Portugalczycy
– wszyscy oni wszakże szukali polepszenia swojej sytuacji materialnej.
Jedynie Polacy przyjeżdżali w poszukiwaniu wolności. Podczas pewnej uroczystości stanęło przede mną dwóch wyrośniętych mężczyzn i zapytali, czy
mogą zaśpiewać coś po polsku. – Ależ tak, jak najbardziej! – odpowiedziałem. I zaśpiewali o Polaku, który wyruszył do walki w obronie wolności.
W rozmowie później okazało się, że są to potomkowie Chorwatów, którzy
przybyli razem z Polakami i tam, w Brazylii, po prostu stali się Polakami.
Ulegli pięknu bycia Polakiem.
5. Bądźmy dobrze strzeżoną bramą
Nie lękajmy się więc być niekiedy bramą! W niej bowiem może pojawić się ktoś, jak nasi pradziadowie, poszukujący wolności, albo też ktoś, kto
519
rok 2011
pokocha na zawsze naszą Ojczyznę. Granice bowiem są przedziwnymi miejscami spotkań. W dobrym wypełnianiu obowiązków nie można zapominać
o ostrożności, uczciwości, ale też nie wolno lekceważyć najważniejszej z zasad,
czyli przykazania miłości.
Dziękując wam za sumienną ochronę naszego państwa, jednocześnie życzę
Bożego błogosławieństwa i serdecznej współpracy z Aniołem Stróżem. I nie
zapominajcie, że ludzie, którzy jawią się przed wami, nie wszyscy muszą być
przemytnikami albo przestępcami. Może się pojawić ktoś, kto istotnie szuka
wolności, ratuje swoją godność osobistą albo najzwyczajniej szuka człowieka.
Bądźcie więc nadal szczerymi obrońcami granic, gotowi wszakże na otwarcie
bramy, gdy ktoś zastuka w poszukiwaniu wolności albo prawdy!
Amen.
520
„Potem powrócę i odbuduję przybytek
Dawida” (Dz 15, 16)
300-lecie konsekracji Bazyliki w Węgrowie
Węgrów, dn. 26 maja 2011 r.
1. Ciągle powracać trzeba
Dzieje Kościoła od dwudziestu wieków są latami stałego wzrastania, ciągłego rozwoju. Mogą się zdarzać takie uwarunkowania i okoliczności, że na jakiś krótki albo i nieco dłuższy okres w jakimś miejscu dochodzi
do zahamowania tego rozwoju, ale potem następuje odrodzenie i przeważnie
daje o sobie znać jeszcze większa gorliwość.
Z tym spotykamy się od samych początków Kościoła. Mówią o tym
Dzieje Apostolskie. W takim klimacie rodzi się instytucja diakonatu. Czytamy
przecież, że gdy powiększała się liczba uczniów zostaje przedstawiona przez
Apostołów propozycja powołania diakonów. I tak się dzieje wciąż. Dzisiejsze
pierwsze czytanie opowiada o czymś podobnym. Zbierają się w Jerozolimie
Apostołowie, dając początek praktyce soborowej i zastanawiają się, co robić,
ponieważ przybywa wyznawców Chrystusa. Do chrześcijaństwa chętnie pragną przystępować także poganie. Wyraźnie o tym mówi Apostoł Jakub,
a odwołując się do Starego Testamentu zacytował: „Potem powrócę i odbuduję przybytek Dawida, który znajduje się w upadku. Odbuduję jego ruiny
i wzniosę go, aby pozostali ludzie szukali Pana i wszystkie narody, nad
którymi wzywane jest imię moje, mówi Pan, który to sprawia. To są Jego
odwieczne wyroki” (Dz 15, 16-17).
521
rok 2011
Przed tysiącem lat nasi praojcowie poszli za tą wizją, przestali być tymi
„pozostałymi ludźmi”, ale włączyli się do tej wspólnoty, nad którą bywa wzywane imię Pana. I dzięki temu wiara Chrystusowa rozszerzała się coraz bardziej, aż dotarła na Podlasie, a więc i do Węgrowa.
2. W trosce o świątynię
Wspominamy trzechsetlecie konsekracji tej świątyni, w której dzisiaj
przebywamy. Wypada jednak zaznaczyć, że miała ona swoje poprzedniczki.
Przez jakiś czas nasi praojcowie korzystali ze świątyni w Liwie, aż w końcu,
w roku 1414 powstała parafia węgrowska. I od tamtej pory poczynając
możemy wymieniać wielu biskupów, którzy nawiedzali nasz gród; licznych
kapłanów, którzy tutaj pracowali, ale też spotykamy się z królami, książętami, wojewodami, marszałkami, podkomorzymi, miecznikami, oczywiście
nie wypada zapomnieć o mazowieckim i podlaskim rycerstwie, o mieszczanach i kmieciach, poprzednikach współczesnych rolników.
Był czas, że wiele zależało od obcych, czyli od Wawrzyńca Węgrowskiego,
syna Stanisława z Ołomuńca na Morawach, a to są współczesne Czechy.
Węgrów przez jakiś czas znajdował się we władaniu rodów litewskich. Nie
obeszło się bez trudności. Oto w roku 1558 przemocą zostają ze swojej świątyni usunięci katolicy, a otrzymują ją arianie. Po 35 latach to samo dzieje się
z arianami, a ich miejsce zajmują kalwini. Dopiero w roku 1630 kościół parafialny powraca do katolików. I ten – być może – pierwszy kościół, zbudowany
z drewna w roku 1703 spłonął.
Natychmiast rozpoczęto budowę nowego kościoła. Ówczesny właściciel dóbr węgrowskich, Jan Dobrogost Bonawentura hrabia Krasiński herbu
Ślepowron, korzystając ze wsparcia miejscowej ludności, w latach 1704-1707
wzniósł obecną świątynię, wedle projektu Tylmana z Gameren Gamerskiego.
Pracami kierował architekt królewski Karol Ceroni, korzystający z pomocy
geometry i malarza Jana Reisnera. Ten sam właściciel wybudował kościół
i klasztor franciszkański, również istniejący do dzisiaj.
Kościół obecny został zbudowany pod wezwaniem Wniebowzięcia
Najświętszej Maryi Panny oraz świętych Apostołów Piotra i Pawła, czyli
tytuł ten został przejęty po spalonej świątyni. Ołtarz zaś główny poświęcono
tajemnicy Wniebowzięcia Matki Bożej. Całe wnętrze bazyliki otrzymało
wspaniałą polichromię Michelangelo Palloniego. Ołtarze zaś mimo wpływu
522
„Potem powrócę i odbuduję przybytek Dawida” (Dz 15, 16)
baroku zbudowano bez nastaw. Ich miejsce zajęła także polichromia, przedstawiająca różne sceny religijne, z postaciami świętych włącznie.
Rzadko spotykamy tego rodzaju wnętrze. Coś podobnego możemy zobaczyć na dawnych kresach, na północ od Mińska, w Budsławiu, słynnym sanktuarium maryjnym na Białorusi. Nowy kościół w Węgrowie 300 lat temu
konsekrował ks. Aleksander Benedykt z Wyhowa Wyhowski – biskup łucki
i brzeski. W początkach XVIII wieku przy obecnej bazylice zamieszkali bartoszkowie, zwani też komunistami z racji na życie, prowadzone we wspólnocie (od łac. communio). Oni obsługiwali świątynię, prowadzili przez jakiś czas
seminarium duchowne diecezji łuckiej. Oni wreszcie w roku 1778 założyli
szkołę powiatową, którą Komisja Edukacji Narodowej awansowała do miana
szkoły podwydziałowej (1783). Klęska Powstania Listopadowego położyła
kres tej bogatej działalności bartoszków. Najpierw zamknięto szkołę, potem
seminarium przeniesiono do Janowa Podlaskiego, a wspólnota bartoszków
uległa kasacie, dokonanej przez rządy carskie.
Pewne straty materialne poniosła nasza świątynia w czasie drugiej wojny
światowej, ale już w roku 1992 została podniesiona do godności Kolegiaty
przez ks. bp. W. Jędruszuka, który też ustanowił przy niej Kolegiacką
Kapitułę Węgrowską. Natomiast dekretem z dnia 28 lutego 1996 roku
Ojciec Święty Jan Paweł II, obecnie Błogosławiony, węgrowskiej farze przyznał nadto tytuł Bazyliki Mniejszej.
3. Od religijnego przeznaczenia do pomnika kultury
Warto więc przypomnieć, że Węgrów od blisko 600 lat jest siedzibą
parafii i może się cieszyć wspaniałą świątynią, która jakby w połowie, bo
300 lat temu została konsekrowana. Obecnie nasze miasto z okolicami, które
dawniej należały do tej samej parafii, raduje się z czterech parafii i korzysta
z dwóch kościołów parafialnych. Dwa kolejne znajdują się w budowie. Są
jeszcze dwie kaplice dojazdowe, a ponadto mamy kaplicę szpitalną i w domu
Sióstr Służek NMP.
Wiele rzeczy skłania nas zatem do dziękczynienia. Dziękujemy Panu
Bogu za Jego obecność wśród nas; za tę obecność, która daje o sobie znać
dzięki świątyniom, a w tym wypadku przede wszystkim – przez naszą
Bazylikę. Ale też dziękujemy za to, że obecność Boża wpływa na nasze
życie, a zwłaszcza na naszą kulturę i sprawia, że nasze spojrzenie na ziemię
523
rok 2011
i na wszystko, co nas otacza, pozwala nam lepiej odczytywać sens naszego
tutaj pobytu.
To właśnie dzięki temu postrzegamy w świecie określone wartości.
A Cyprian Kamil Norwid nawet powie, że „wszystko bierze żywot z Ideału”
(W pracowni Guyskiego). Tego Ideału nie da się ot, tak zwyczajnie poznać.
Do tego Ideału należy pielgrzymować, aby go otrzymać w darze: „W nim
na końcu odkrywamy, czym jest człowieczość, po prostu, że ta nasza człowieczość jest Boża” (C. K. Norwid, List do J. I. Kraszewskiego). A skoro jest tak,
to wypada wiele się natrudzić, aby się stawać podobnym do Ideału. Nie jest
to łatwe, wymaga ciągłego wysiłku, ponieważ „trud to jest właśnie z tego
duży, że codzienny” (C. K. Norwid, Kleopatra i Cezar). Nie wszystkim łatwo
przychodzi podjąć tego rodzaju wyzwanie. Zdobyć się na taki trud mogą
jedynie ludzie, którzy potrafią trzeźwo myśleć. To z kolei myślenie może mieć
miejsce wówczas, kiedy zapatrzeni w świat, będziemy równocześnie wiecznie zachwyceni. Tylko też tacy nie będą „kłaniać się okolicznościom, a prawdom kazać, by za drzwiami stały” (C. K. Norwid, Początek broszury politycznej). To wreszcie tacy ludzie pracują na prawdę, jak pracuje się na chleb. Tacy
tworzą dzieje. Przepalają ziemię sumieniem (C. K. Norwid, Socjalizm), a pot
z ich czół czy „bladego czoła” ociera im sama „Prawda, Weronika sumień”
(C. K. Norwid, Człowiek).
Przedzwine są to myśli, „co nie nowe”, a które zawdzięczamy Norwidowi, ale
najważniejsze jest to, że są to myśli prawdziwe. On to mocno podkreśla i przekonuje, że bez heroizmu ludzkość przestaje być sobą. Co więcej – „Ludzkość bez
Boskości sama siebie zdradza” (C. K. Norwid, Rzecz o wolności słowa).
4. Z myślą o współczesnej cywilizacji
Ciekawa rzecz, ale wyjątkowo często słyszymy w naszych mediach wyrażany lęk na samo wymówienie słowa „zdrada”. W tym kontekście Norwid
staje się dla nas prorokiem, a więc tym, który przemawia nie tylko od siebie. I widać to dzisiaj, kiedy najważniejsza wojna cywilizacji rozgrywa się
wewnątrz cywilizowanego Zachodu i jest w gruncie rzeczy wojną o jego duszę
i ideały. Takie zdanie ma w tym względzie także George Orwell. I z tym
trudno się nie zgodzić.
I dlatego nasz Jubileusz nie jest jedynie jakimś sentymentalnym pochyleniem się nad przeszłością. Jest przede wszystkim próbą wyzwolenia się
524
„Potem powrócę i odbuduję przybytek Dawida” (Dz 15, 16)
spod presji medialnej, dążącej do zniewolenia duszy przez niszczenie ideałów i osłabienia więzi między epokami i pokoleniami. W zabytkach zaś,
pochodzących z minionych wieków, odkrywamy obecność ludzkich dusz
i odnajdujemy ideały. Odnajdujemy po prostu siebie, własne człowieczeństwo. Wyraźnie mówią o tym ludzie kultury. Nawet Ernest Renan wyznaje,
stawiając pytanie: „czy możecie mi pokazać przestrzeń bez dzwonnicy, a ja
wam powiem, że to jakaś tylko zagroda”. Dzwonnica jest wymownym symbolem obecności czegoś więcej i Kogoś więcej. To samo mówią nam krzyże
przy drogach i przy domach, tak gorliwie stawiane przez naszych rodaków
w najtrudniejszych czasach. To samo mówią kapliczki. Temu samemu służą
krzyże i święte obrazy w mieszkaniach i instytucjach. To wszystko nam
przypomina o potrzebie wyższych aspiracji, o rozwijaniu ideałów, a więc
o tym, że kultura była, jest i będzie próbą „zmuszenia” dziejów, by służyły
wartościom.
Nie ma natomiast większej wartości nad te, które nam przypominają
powyższe znaki i symbole, ze świątyniami włącznie. I z tego to względu
ludzie nawet religijnie okresowo obojętni chętnie jednak nawiedzają domy
Boże, jakby intuicyjnie rozumiejąc, że tutaj odnajdują również siebie samych,
poczucie własnej tożsamości.
Wybitny włoski polityk, burmistrz Florencji, miasta, które dało nam
Palloniego, stawia w swoich Rozmowach poważne pytanie: „A w naszych czasach, jaki wizerunek siebie samej przedstawiałaby Europa bez katedr?”.
Otóż właśnie, „jaki wizerunek: bez katedr z kamienia jak Chartres i Notre
Dame de Paris? I nasza Bazylika... bez katedr uniwersyteckich (św. Tomasz
i teologia?), bez katedr poezji (Dante?), bez katedr wszelkich sztuk, polityki i samorządów, pracy i korporacji, ekonomii!? Czy byłby to obraz, który
odzwierciedlałby w swojej wymowie więź z misją chrześcijaństwa, a przecież
ono temu wszystkiemu dało początek?!
Czy można ten powyższy wątek pominąć i zlekceważyć, wpatrując się
w to dzieło, jakim jest nasza Bazylika? Podziwiamy mistrzowskie przedstawienie tajemnicy Wniebowzięcia Matki Bożej w głównym ołtarzu, dzięki któremu nadzieja odradza się w każdej i każdym z nas. To bowiem Wniebowzięcie
jakby zaprasza nas wszystkich do podążania w tym samym kierunku.
O tym zapominać nie wolno. Inaczej bowiem będziemy narażani na stałe
zagrożenia. Przed nimi przestrzega Cyprian Kamil Norwid, gdy pisze:
525
rok 2011
„Czyż myśli każdej - każdej myśli prawie
Uczyć cię trzeba ciągłymi ofiary:
Patriotyzmu - na bruku w Warszawie,
A Chrześcijaństwa - u krwawych wrót Fary?!” (Do wroga pieśń).
5. Z tej przeszłości szczerze korzystajmy
Chętnie więc sięgajmy do naszej przeszłości. Jest to przecież przeszłość,
którą tworzyli nasi ojcowie, wkładając w nią wiele swojej wiedzy, ofiarności,
a przede wszystkim miłości. I nie lękajmy się spotkań z dziełami kultury.
Wprost przeciwnie, chętnie do nich powracajmy, bo to są jedne z najwspanialszych podręczników, mówiących o życiu. Starajmy się je pielęgnować, aby
za miłość ich twórców do piękna przynajmniej w jakiejś mierze, odpłacać się
miłością.
Prowadzi nas ku temu Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii. Szczerze
wyznaje, że idzie za przykładem swego Ojca: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak
i Ja was umiłowałem” (J 15, 9). Jak tę ziemię umiłowali nasi ojcowie, jak tej
mowy gorąco bronili, z jakim poświęceniem wznosili świątynie, wszystko po
to, aby dać świadectwo swojej wierze i tożsamości.
Oni starali się uważnie słuchać tego, co mówił Jezus. Głęboko w sercach
przeżywali jedną z najmilszych zapowiedzi, jakie wyszły z ust Syna Bożego.
A oto ona: „To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość
wasza była pełna” (J 15, 11). Pozwólmy Chrystusowej radości zagościć w nas
przez udział w Eucharystii, w nabożeństwach, przez indywidualne nawiedziny, adorację, czyli inaczej: pozwólmy naszej radości, aby stawała się pełna.
Każdy kościół i ta Bazylika również właśnie temu służy. Amen!
526
Żył Kościołem i Polską
(Lm 3, 17-28; J 16, 29-33)
Pogrzeb śp. Jerzego Narbutta
Warszawa, dn. 6 czerwca 2011 r.
Bracia i Siostry!
1. W świetle Paschy
Okres paschalny w liturgicznym rozumieniu jeszcze trwa. Świeca paschalna zajmuje uprzywilejowane miejsce w pobliżu Krzyża. Brakuje tylko
figury Zmartwychwstałego, święto bowiem Wniebowstąpienia Pańskiego
jest już za nami. Ale klimat duchowy, którego początkiem jest Wielki
Piątek z Ukrzyżowaniem, przypieczętowany porankiem wielkanocnym
i Zmartwychwstaniem, daje o sobie znać.
To dzięki temu nasze spojrzenie na życie ludzkie i jego przemijanie
jest pełne powagi oraz nadziei. Nie lękamy się też przejścia z tego świata
do innego. Mamy przykład Jezusa, a potem świadectwo Matki Najświętszej
i rzeszy tych, którzy przez sakrament chrztu oraz wierność Ewangelii zjednoczyli się z Synem Bożym, za własną przyjmując Jego wizję wciąż odradzającego się człowieka, nakreśloną w Kazaniu na Górze.
W tym wszystkim ma swoje źródło wewnętrzny spokój. O tym słyszeliśmy
w dopiero co przeczytanym fragmencie z Ewangelii wg św. Jana. Ciągle przecież
przekonujemy się, że Chrystus wie wszystko, a skoro wie wszystko, to znaczy
że wyszedł od Boga. Postawa zaś akceptacji ze strony Apostołów raduje Syna
527
rok 2011
Bożego, pomimo iż wie, że ci sami uczniowie mogą się rozproszyć, że Go zostawią samego. Zresztą On nigdy nie jest sam, z Nim zawsze jest Ojciec.
Radość Chrystusowa płynie także z tego, że Apostołowie są coraz spokojniejsi, i nawet wówczas, gdy będą doznawać ucisku, nie zabraknie im odwagi.
Tę odwagę chce dodatkowo umocnić, dlatego ich zapewnia: „Jam zwyciężył
świat” (J 16, 33).
I to jest ten paschalny klimat. W takim to okresie liturgicznym odszedł
z tego świata Jerzy Narbutt, a miało to miejsce 31 maja, w ostatni dzień maryjnego miesiąca. W święto Nawiedzenia św. Elżbiety przez Maryję, pierwszą
z ludzi, która wypowiadając Panu Bogu swoje „tak”, tym samym wkroczyła
w paschalny świat, coraz lepiej rozumiejąc sens ziemskiej wędrówki, czyli
pielgrzymowania doczesnego.
I jeszcze jeden ważny moment godny uwagi: oto Jerzy Narbutt zostawia
nas w kończący się miesiąc od beatyfikacji Jana Pawła II. A w tym miejscu
wypada przypomnieć, że nie byłoby Jana Pawła II, gdyby nie kard. Stefan
Wyszyński i wielu innych, tysięcy nawet, głównie naszych rodaków. Wśród
nich – przynajmniej w takiej chwili należy to powiedzieć – wśród tych tysięcy,
jeżeli nie na samym początku, to blisko jest dusza Jerzego Narbutta.
2. Narbuttowa wiara
Nie ma w tym, co mówię, żadnej przesady, gdyż wyjątkowo dojrzałą była
wiara autora hymnu „Solidarności”. Życie go nie rozpieszczało, gdyż niemal
przez cały ziemski pobyt wypadało mu być w cieniu: prześladowanym, przemilczanym, niekiedy krytykowanym, ale najczęściej traktowanym obojętnie.
A to jest chyba coś wyjątkowo bolesnego dla kogoś, kto nie żył sobą, żył
innymi, żył Kościołem i Polską.
Pozostawił po sobie wyjątkową pamięć, utrwaloną w literaturze
i w naszych sercach, czyli w polskiej kulturze. Jest jednym ze świadków
prawdy i miłości. Jest jednym z niewielu wysoko sobie ceniących poczucie
odpowiedzialności za swoją godność, za godność każdego człowieka, za godność Rzeczypospolitej. Bliskie jest mu wyznanie pewnego chińskiego myśliciela, który na co dzień wyrabiał sznury. Na pytanie o ich jakość odpowiadał:
„Nie wiem, czy ten sznur będzie dobry, ale wiem, że robiły go moje ręce”.
Tak myślał i postępował pan Jerzy, zakochany w Polsce, w polskiej kulturze,
historii, oraz... w polskich Kresach.
528
Żył Kościołem i Polską
Znał dobrze tych, którzy postępowali podobnie. I dlatego mimo zapomnienia, mimo obojętności, był sobą i tworzył, pisał i przemawiał, za ks.
Stanisławem Konarskim chętnie powtarzając, że:
„Nie masz zasług;
te, co my zwiemy zasługi,
są tylko ku Ojczyźnie wypłacane długi” (Tragedia Epaminondy).
A odważnie przemierzając czas od Kraszewskiego do Parnickiego, Jerzy
Narbutt nie omieszkał podać do publicznej wiadomości swoje patriotyczne
credo, zresztą nie pierwszy raz. Notuje: „Gdy ja z kolei wygłosiłem pochwałę
Polski Niepodległej (chodzi o dwudziestolecie międzywojenne) – usłyszałem od jednego z kolegów taki oto «komentarz»: «Przemawia przez pana
dawnych wspomnień czar. Ale dobrze panu mówić, gdy pan żył wtedy
w dostatku (…). Nawet nie wiedzieli (rozmówcy), że gdy o mnie chodzi,
strzelili kulą w płot. Po krachu finansowym mego ojca chleb był nie zawsze
w naszym przedwojennym domu, a przecież ja, choć z mokrymi stopami czy
z piaskiem w dziurawych butach, chodziłem ulicami Warszawy czy podmiejskim lasem, pełen zachwytu Polską, która mnie otacza. Bieda była naszą
prywatną sprawą, to zaś, co przepełniało serce, czym «oddychała» świadomość, to atmosfera wolności i atmosfera polskości ze wszystkimi jej urokami,
sycącymi bardziej niż chleb (...). Nikt tego czaru nie umiał lepiej przekazać po
Sienkiewiczu i nikt lepiej kreować przed Piłsudskim i Legionami niż Maria
Rodziewiczówna (...) (która) cieszyła się miłością ogromnych rzesz czytelników, a urodzona w roku wybuchu Powstania Styczniowego, odeszła – wraz
z przedwojenną Polską – w roku Powstania Warszawskiego. Gdy chłopcy
z AK przenosili ją, schorowaną, na noszach do powstańczego szpitala i torowali sobie przejście wśród tłumu powtarzanym zdaniem: «Z drogi! Dewajtis
idzie!» – wszyscy rozstępowali się z szacunkiem. Nie było nikogo, kto by spytał: «Jaki Dewajtis?»” (J. Narbutt, Od Kraszewskiego do Parnickiego, Katowice
2000, s. 86-87).
3. Coś z życiorysu
Przedziwne są nasze ziemskie drogi. Jerzy Narbutt wkroczył na nie
w Warszawie, gdzie przyszedł na świat. Ojciec Antoni był dziennikarzem,
do I wojny światowej redagował w Wilnie „Tygodnik Wileński”. To właśnie on dość lekkomyślnie zainwestował i wskutek tego rodzina znalazła się
529
rok 2011
w poważnych kłopotach materialnych. Matka Stanisława pochodziła od kniaziów Glińskich, rodowo związanych z Wołyniem i Podolem.
Raz jeden tylko udało się Narbuttom wybrać na wakacje do Kostopola
na Wołyniu. W życiorysie pisarza fakt ten okaże się wydarzeniem szczególnym, gdyż Jerzy zakochał się w Kresach, a potwierdzenie tego znajdujemy
w jego twórczości. Owszem, mogło też mieć wpływ to, że Narbuttów rodowe
gniazdo znajduje się w Szyrwintach, niemal na Żmudzi, a dziad Ferdynand
brał udział w Powstaniu Styczniowym, w oddziale swego kuzyna Ludwika.
Ojciec zaś Ludwika – Teodor Narbutt był z kolei wybitnym historykiem.
Taka to była patriotyczna rodzina. I to samo można powiedzieć
o domu Jerzego. Starszy brat, obecny tutaj dr Olgierd, ps. „Tyber”, walczył
w Powstaniu Warszawskim. Żołnierzem Okręgu Wileńskiego był drugi brat
– Witold, ps. „Winart”. Przez Sowietów wywiedziony został do Kazachstanu,
gdzie przesiedział blisko 20 lat. Pozostał do końca życia w Wilnie.
W rodzinie Jerzego opowiadano także o pewnej przykrej sytuacji, która
była związana z pochodzeniem matki. Otóż przebywając w świętokrzyskich
stronach, matka z Jerzym udała się w niedzielę do kościoła na Mszę Świętą.
Została poproszona do ławki kolatorskiej. A tymczasem z zakrystii wyszła
miejscowa dziedziczka z dwójką dzieci i patrząc na ubogi strój pani Stanisławy
Narbuttowej, wyraziła swoje oburzenie, jak mogła ona zająć miejsce tak ważne.
Pani Stanisława skromnie opuściła ławkę i wraz z synem uklękła obok. Po
jakimś czasie wszedł do kościoła ksiądz proboszcz i podszedł do Narbuttów,
zwracając się słowami: „Witam panią księżnę!”. Trzeba było widzieć zmieszanie, jakie pojawiło się na twarzy miejscowej ziemianki! Różnie więc bywało.
Jerzy natomiast ciągle słabował. Okupację i Powstanie Warszawskie przeżył w Warszawie, zaprzyjaźniony z Szarymi Szeregami, z „Zośką” i „Rudym”,
ale ze względu na stałe dolegliwości bezpośrednio w walkach nie uczestniczył.
Jednak stale dodawał ducha, umacniał psychicznie i modlił się. Bolał nad
swymi słabościami. Coraz lepiej rozumiał sens cierpienia w ujęciu Claudela,
który pisał: „Bóg nie przyszedł, aby znieść cierpienie, ani nawet aby je wyjaśnić. Przyszedł, aby je wypełnić swoją obecnością”.
I tak to rozumiał Jerzy, i tak traktował swoje kłopoty z doczesnym ciałem:
cierpienie wypełniał swoją obecnością. Taka zaś postawa dodatkowo umacniała jego poczucie i przeżywanie wolności. Z tego to względu zachowywał się
z godnością w obliczu stałych kłopotów materialnych. Przecież napisał:
530
Żył Kościołem i Polską
„Mam tylko gołe ciało moje i to życie w prawdzie
co nie ułatwia życia. To życie w prawdzie,
z którego się natrząsają,
szturchając się łokciami
i zwą mnie ironicznie: «Nasz
książę niezłomny...»” (J. Narbutt, Książę niezłomny).
Natomiast w Sporach o słowa, sporach o rzeczy czytamy: „Ludzie bardzo
lubią ludzi żyjących z godnością, ale jedni zrobią wszystko, by im to utrudnić,
a inni nie zrobią niczego, by im to ułatwić” (Katowice 2001, s. 98). Do której
grupy należymy?
Natomiast rozważając treść wypowiedzi Jerzego, porównując je z twórczością pisarzy i poetów, nie tylko z kręgu polskiej kultury wywodzących się,
można dostrzec pewne zbieżności w stanowiskach. Oto jeden z przykładów:
pod koniec funkcjonowania państwa sowieckiego dało o sobie znać pewne
odrodzenie literatury w językach mniejszości narodowych. Poważnym wydarzeniem okazała się twórczość pisarza posługującego się językiem czuwaskim,
rosyjskim także – Gennadyja Ajgi. Podczas jednego ze spotkań literackich
ktoś z uczestników powiedział, że w literaturze, gdzie wszyscy są „ubrani jak
przystoi” w garnitury konwencjonalnych form i poetyk, Ajgi przypomina
tego dzikusa, który poruszał się bez ubrania, a na pytania, czy nie jest mu
zimno, odpowiadał pytaniem: „A wy, czy wkładacie coś na twarz? – Ależ
to jest twarz!” – wyjaśnił różnicę Europejczyk. – „A ja mam wszędzie twarz”
– oświadczył w podsumowaniu Ajgi! Rzeczywiście pan Jerzy Narbutt cały
był „twarzą”.
4. Być literatem
I o tym mówi jego twórczość. Pozostawił bowiem wspaniałą powieść,
kilkanaście pozycji zawierających opowiadania. Jemu zawdzięczamy hymn
„Solidarności”:
„Solidarni, nasz jest ten dzień,
A jutro jest nieznane,
Lecz żyjmy tak, jak gdyby nasz był wiek;
Pod wolny kraj spokojnie kładź fundament (...)” (J. Narbutt).
Już ta mała próbka wskazuje, jak autor cenił sobie słowo, jak precyzyjnie nim się posługuje. I to postrzegamy w jego prozie, poezji, twórczości
531
rok 2011
publicystycznej, głównie nawiązującej do esejowych form. Zawsze wszakże jego
twórczość była wierna prawdzie. I z tego względu było mu blisko do Norwida.
Odważnie wcielał w twórczość jeden szczegół z zapisów Cypriana. Zawsze
pamiętał, że „Nie trzeba kłaniać się okolicznościom, a prawdom kazać, by
za drzwiami stały...” (Początek broszury politycznej). Na to w życiu i działalności
Jerzego zgody nie było i być nie mogło.
Nie lękał się pochylać nad najbardziej powikłanymi losami ludzi. Nie
miał obaw przed pogmatwanymi ziemskimi sytuacjami, jak i nie uciekał
przed odwoływaniem się do metafizyki i do podpatrywania nadprzyrodzoności. Zawsze wszakże zabiegał o wyjątkowo schludne posługiwanie się polską mową. Nie znosił kłamstwa. Jak to określił ks. Janusz St. Pasierb, zdecydowanie występował przeciwko „tak strasznie sfałszowanemu” światu.
Ciekawa rzecz, że jego oceny odnoszące się do najbliższej zwłaszcza przeszłości i do lat jego życia są zawsze aktualne. To odnosi się do polityków, ale
także i do ludzi pióra. Dyskretnie niekiedy opiniował nas, ludzi Kościoła,
zawsze będąc pełnym szacunku dla samej rzeczywistości kościelnej, a przede
wszystkim dla bł. Jana Pawła II i dla sł. B. kard. Stefana Wyszyńskiego,
w których życie i działalność był zapatrzony. Ale nie brakło mu odwagi, aby
wypomnieć różne powikłania.
Nie znosił sitw, koterii, różnego rodzaju gier politycznych, czyli tego
wszystkiego, co odbiegało od uczciwości, a przede wszystkim od prawdy.
Uważał natomiast, że Kościół, że Polska, a więc że każdy człowiek,
że wszystko, co Bogu zawdzięczamy, zasługuje na wyjątkowy szacunek
i na szczerość w podejściu.
I z tego to względu stał się nieugiętym obrońcą prawdy, a przez polityków często był zwany opozycjonistą: chociaż wizja świata prezentowana
przez Narbutta jest na wskroś pozytywna. Trudne miał dzieciństwo, okupację przeżył w okupowanej Warszawie. Doświadczył grozy powstania, którego
idei bronił zawsze mimo osobistych cierpień. A potem musiał opuścić płonącą
stolicę i udać się na tułaczkę, która prowadziła do i przez Częstochowę, gdzie
mógł się duchowo pokrzepić u Matki Bożej.
Po wojnie nastąpiły nowe łapanki. Do 1953 roku ukrywał się najczęściej
na Pomorzu, głównie środkowym. Stogi siana służyły mu za dom. I stale
towarzyszył mu lęk, że mogą trafić na ślad. To było coś potwornego. W roku
uwięzienia Prymasa Tysiąclecia służby tzw. bezpieczeństwa dopadły pana
532
Żył Kościołem i Polską
Jerzego, a co za tym idzie, odbyła się parodia procesu i wyrok przewidujący długie lata uwięzienia. Odwilż polityczna, zwana październikiem, sprawiła, że opuścił więzienie, na wolność wszakże nie wyszedł, gdyż jej nie było
w Polsce. Krótka współpraca z „Tygodnikiem Powszechnym” skończyła się
ze względu na to, że Narbutt nie chciał iść na jakąkolwiek ugodę. Jego zaś
pisarstwo nie znalazło zrozumienia w urzędzie cenzury.
Sprawę pogorszyło złożenie podpisu przeciwko zmianom w i tak byle
jakiej Konstytucji, ale wprowadzającej konstytucyjnie ustrój komunistyczny i podległość Związkowi Sowieckiemu. Zaczął trochę wydawać systemem podziemnym, ale i w tych kręgach zdarzały się sprzeciwy. I tak
przeszło niemal całe jego życie twórcze. Jedynie „Ład” przez dłuższy czas
będzie zamieszczał felietony, a w ostatnich latach wiele dzieł wydała „Unia”
Jerzego Skwary.
I w tym momencie rodzi się kolejne pytanie: skąd Jerzy Narbutt czerpał siły,
aby jednak wciąż trwać, aby być sobą? Odpowiedzi można się domyśleć: był
człowiekiem głęboko wierzącym, katolikiem pierwszych wieków chrześcijaństwa. Niemal do końca życia, dopóki mógł się poruszać, nie opuścił Eucharystii.
Był uczniem prof. Władysława Tatarkiewicza, a szczęścia poszukiwał w sobie,
w czystości intencji, w prawości osądów i w uczciwości postępowania.
5. Franciszkańska przygoda
Kochał Italię, lazurowe niebo. Duchowo czuł się związany z kulturą włoską, a ściślej mówiąc – z cywilizacją Morza Śródziemnego. Miał też wyjątkowe nabożeństwo do św. Franciszka z Asyżu. W tej chwili nie pamiętam,
jakie były tego początki, ale po zamieszkaniu w Warszawie, pod koniec lat
siedemdziesiątych, nawiązałem kontakt z Jerzym Narbuttem. Jego twórczość
pierwszy raz trafiła do mnie za pośrednictwem „Tygodnika Powszechnego”.
Otóż w okresie lekkiej odwilży do październiku 1956 roku Jerzy Narbutt
zamieścił w „Tygodniku” felieton na temat kapłańskiego powołania, stawiając problem odejścia od kapłaństwa tuż po prymicjach. Nasz seminaryjny
ojciec duchowny poświęcił tej sprawie jedną z pogadanek, a Jerzy Narbutt
na stałe zamieszkał w mojej pamięci.
W dwadzieścia lat później wiele było ku temu okazji. Najpierw franciszkanie poszukiwali kogoś o dobrym piórze, proponując napisanie i wydanie
dzieła o św. Franciszku. Jerzy Narbutt nie czuł się na siłach, chętnie więc
533
rok 2011
zaproponował innych pisarzy, ale więzy zostały zadzierzgnięte. W okresie zaś
przebudzenia Solidarnościowego zaczęliśmy organizować zimą, od Bożego
Narodzenia do Wielkanocy, cotygodniowe spotkania literackie. Było tak,
że różni aktorzy recytowali różnych poetów. Były też wieczory jednego wiersza. I tak było przez dwa sezony.
Poprosiłem Jerzego Narbutta, aby zechciał pełnić rolę prowadzącego, ale też aby zechciał dobierać teksty i aktorów. Zajął się tym z pasją.
Frekwencja przeszła wszelkie oczekiwania, a pan Jerzy stał się domownikiem naszego klasztoru przy ul. Kapucyńskiej – róg Miodowej. Co więcej,
zaczęliśmy z recytacjami i śpiewami wyruszać w teren, do różnych miejscowości. Słynny był udział Jerzego Narbutta na siedemdziesięcioleciu powstania polskiego harcerstwa, gdy do nadbużańskich Serpelic przybyło parę
tysięcy młodych ludzi.
Ale nadszedł stan wojenny. Szesnastego grudnia powróciłem z Nowego
Miasta nad Pilicą i natychmiast miałem wizytę tej samej „ekipy”, która później porwała i zamęczyła bł. ks. Jerzego Popiełuszkę. Straszono mnie białymi niedźwiedziami, ponieważ jednak o godzinie 18.00 miałem sprawować
Eucharystię w kościele, pogrożono jedynie i zostawiono w spokoju.
Po Mszy Świętej przybywa Jerzy Narbutt. „Jestem ścigany” – mówi.
Został u nas w klasztorze. Obłóczyłem go w habit zakonny i na święta Bożego
Narodzenia przewiozłem do Serpelic. I tak zaczęło się jego przeszło dwuletnie
bycie kapucynem, synem św. Franciszka, tym razem również formalne.
Po jakimś czasie, gdy się wszystko zaczęło zmieniać, Narbutt powrócił
do Warszawy, ale już ta bliskość wpisała się na trwałe w naszą świadomość.
Dzisiaj, żegnając tutaj na ziemi śp. Jerzego, przypominam i ten okres, gdyż
on sam chętnie do niego powracał, potwierdzając swoje wypowiedzi dawnymi fotografiami.
Natomiast w życiu osobistym doszło do pewnych zmian. Ze względów
oszczędnościowych wraz z dr. Olgierdem, swoim bratem, pozostawił mieszkanie na Ursynowie, które parę ładnych lat wcześniej święciłem, i przeniósł
do mieszkania przy ul. Marzanny. Jego zdrowie zawsze było wielką niewiadomą, ale z wiekiem dolegliwości coraz mocniej dawały się we znaki.
I nadszedł moment przejścia z tego świata do Domu Ojca, a stało się
to w jakieś cztery tygodnie od beatyfikacji Jana Pawła II – 31 maja 2011 roku.
Było to w święto Nawiedzenia św. Elżbiety przez Maryję, która widocznie
534
Żył Kościołem i Polską
chciała jego duszę przywitać tym hymnem, który pierwszy raz wyśpiewała
w czasie owych nawiedzin.
6. Pożegnanie
W ciągu tych paru dni, jakie upłynęły od momentu, gdy zadzwonił brat Jerzego – Olgierd i powiadomił o jakże bolesnym fakcie, często
zastanawiałem się, co można powiedzieć o osobie, o życiu i działalności śp.
Jerzego Narbutta? Chyba jeszcze za wcześnie i czasu za mało ku takiej
syntezie. Jedno możemy wyznać z dumą: żegnamy człowieka wielkiego
charakteru, szczerego Polaka i wiernego wierze ojców katolika; człowieka
o wyjątkowo subtelnym podejściu do kultury, pisarza i poetę; działacza
społecznego i politycznego o nadzwyczajnej prawości, do końca zakochanego w prawdzie, który całym swoim życiem świadczył, że „rzeczą najmniej
wybaczalną jest nikczemna hierarchia wartości”.
Dziękuję ci za to, panie Jerzy! Przepraszam, że nie zawsze mogłem podjąć kolejny dialog z tobą, zubażając przez to siebie samego. Ale tak już jest.
Wciąż odczuwam niedosyt rozmów z moją nieżyjącą matką i z ojcem, gdyż
wiele razy postanawiałem: teraz rozmowie nie będzie końca! Niestety, pozostał tylko niedosyt.
To samo odczuwam względem ciebie, mistrzu polskiego słowa. I dlatego
zapewniam cię, że będę pamiętał o tobie zawsze, gdy stanę na modlitwie
przed Panem. A na pożegnanie dedykuję ci fragment wiersza Jana Lechonia.
Sądzę, że to dobry wybór:
„Wiem, że nie ucisk i chciwe podboje,
Lecz wolność ludów szła pod Twoim znakiem,
Że nie ma dziejów piękniejszych niż Twoje
I większej chluby, niźli być Polakiem” (Hymn Polaków z zagranicy).
„Bóg zapłać” za to świadectwo, za ciągłe bycie Polakiem. I do spotkania
w niebiańskich przestworzach!
Amen.
535
„Otwórzcie na oścież drzwi
Chrystusowi” (Jan Paweł II)
Święcenia kapłańskie
Lublin-Poczekajka, dn. 12 czerwca 2011 r.
Umiłowani!
1. Stawiajmy na Maryję
Sądzę, że wszyscy, obecni w tej świątyni dzisiaj, w uroczystość Zesłania
Ducha Świętego, chyba zgodzą się ze mną, iż trudno rozpocząć Eucharystię,
trudno przys­tąpić do obrzędu święceń prezbiteratu, a jednocześnie nie przywołać na pamięć Tego, który pełen Ducha Świętego przez 27 lat kierował
Łodzią Piotrową, a kilka tygodni temu został ogłoszony Błogosławionym.
Ojciec Święty Benedykt XVI w homilii, wygłoszonej w czasie Mszy Świętej
beatyfika­cyjnej odwołał się do maryjnej drogi świętości Jana Pawła II. Ma
ona ścisły zwią­zek z nauką II Soboru Watykańskiego, który Maryi poświęcił
ostatni rozdział z dokumentu o Kościele. A to wedle papieża Benedykta XVI
„oznaczało wskazanie na Matkę Bożą jako na obraz i wzór świętości dla każdego chrześcijanina i całego Kościoła. Tę teolo­giczną wizję bł. Jan Paweł II
odkrył już w młodości, a następnie zacho­wywał i pogłębiał przez całe życie.
Wizja ta streszcza się w biblijnym obrazie Chrystusa na krzyżu z Maryją
u boku” (Watykan, 01.05.2011). Ojciec Święty przypomina również zawołanie Jana Pawła II, zaczerpnięte z dzieła pt. Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, autorstwa św. Ludwika Marii Grignon de
Montfort: „To­tus Tuus”, a brzmi ono w pełni w polskim tłumaczeniu: „Cały
536
„Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi” (Jan Paweł II)
jestem Twój i wszystko, co moje, Twoim jest. Odnajduję Cię we wszelkim
moim dobru. Daj mi Twe serce, o Maryjo”.
Wspominamy o tym w dniu Pięćdziesiątnicy. Maryja, na którą Duch
Święty zstąpił już w chwili Zwiastowania, była obecna w Wieczerniku.
Modliła się razem z Apostołami. Dodawała im odwagi. Była też świadkiem
Zesłania Ducha Święte­go. Apostołowie czekali na to wydarzenie. Byli wystraszeni. Ale gdy zostali umocnieni darami Ducha Świętego stali się nowymi
ludźmi, głosząc wszędzie Jezusa Chrystu­sa, udzielając chrztu św., z odwagą
świadcząc o Synu Bożymi.
Kochani Diakoni – Piotrze Krawczyku, Piotrze Hejno i Łukaszu Pyśk,
to już tylko chwile dzielą was od kapłańskich święceń. Przypominamy sobie
tę maryjną drogę kapłaństwa bł. Jana Pawła II, ponieważ jest ona wam
wyjątkowo bliska. To nie kto inny, ale wasz żyjący ponad sto laty lat temu,
bł. o. Hono­rat podążał tą samą maryjną drogą. Zresztą, cała duchowość franciszkańska jest przesyc

Podobne dokumenty