Gdzie jesteś? Homile 2008-2012 784 strony format pdf
Transkrypt
Gdzie jesteś? Homile 2008-2012 784 strony format pdf
„Gdzie jesteś?” (Rdz 3, 9) Homilie 2008-2012 Biblioteka Drohiczyńska XVI Wydawcy: Drohiczyńskie Towarzystwo Naukowe Kuria Diecezjalna w Drohiczynie Ks. Bp Antoni Pacyfik Dydycz OFM Cap. „Gdzie jesteś?” (Rdz 3, 9) Homilie 2008-2012 Drohiczyn 2013 © Diecezja Drohiczyńska Redakcja: ks. Paweł Rytel-Andrianik Współpraca: ks. Łukasz Gołębiewski, Izabella Kaczyńska, ks. Mirosław Łaziuk, Joanna Pakuza, ks. Artur Płachno, s. Elżbieta Maria Płońska CR, ks. Jarosław Redosz, ks. Zbigniew Rostkowski, Halina Rytel-Skorek, ks. Jarosław Rzymski, ks. Tadeusz Syczewski, ks. Stanisław Ulaczyk Zdjęcia w aneksie: Archiwum Diecezji Drohiczyńskiej, ks. Artur Płachno Przednia strona okładki: Ks. Bp Antoni Pacyfik Dydycz OFM Cap. Tylna strona okładki: Podlaski krajobraz Rysunki: Władysław Pietruk Projekt okładki i łamanie: Paweł Roguski ISBN: 978-83-7257-590-6 Wydawnictwo Sióstr Loretanek ul. L. Żeligowskiego 16/20; 04-476 Warszawa tel. (22) 673 50 95; fax (22) 612 93 62 e-mail: [email protected]; www.loretanki.pl Druk i oprawa: Drukarnia Loretańska, Warszawa Rembertów Boże pytania wyzwaniem względem kaznodziei Często stajemy zdumieni tym wszystkim, co nas otacza. Niby staramy się poznawać różne mechanizmy, przenikać prawa natury, ale co jakiś czas jawią się rzeczy nowe i trzeba wszystko zaczynać od początku. Tak będzie i w tym wypadku. Gdy bowiem polecono mi, abym skreślił kilka słów wstępu, pomyślałem, że dobrze będzie dokonać swego rodzaju kaznodziejskiego rachunku sumienia. I dlatego odwołuję się do Księgi Rodzaju, bo tam jest początek, oczywiście początek rozumiany po ludzku. Są tam trzy wydarzenia, w których Pan Bóg uczestniczy bezpośrednio i wyraża swoje stanowisko. Pragnę, aby te Boże słowa stały się wątkiem wiodącym tego wstępu; a w rzeczywistości także podsumowaniem kaznodziejskich poszukiwań i to w pięćdziesięcioletnim przecież wymiarze czasowym. a) Stworzenie świata przebiega pod urokiem dobra Nie zaskakuje nas to, że pierwsze słowa, jakie zanotowano w Biblii, a pochodzące od Stwórcy, dotyczą samego procesu stwarzania. Jest to zrozumiałe. Są one autooceną tegoż procesu, kiedy to Pan kolejnego dnia, jakby przypatrując się temu, czego dokonał, wypowiada swoje uznanie: „I widział Bóg, że tak było dobrze” (Rdz 1, 12 i inne cytaty wstępu wg Biblii Praskiej). Te same słowa powtórzy Stwórca dnia czwartego, a następnie po stworzeniu różnych rodzajów dzikich zwierząt, bydła i płazów naziemnych. Pierwszą więc wartością, z którą spotykamy się w Piśmie Świętym i określoną przez Pana Boga jest dobro. Ale to dobro z kolei daje o sobie znać dopiero wówczas, gdy zbiega się z życiem. Początkowo są to rośliny i drzewa, powołane do istnienia dnia trzeciego. Po raz drugi Pan wypowiada pozytywną 5 Boże pytania wyzwaniem względem kaznodziei ocenę, kiedy powołuje do istnienia światło i wreszcie, kiedy daje o sobie znać świat zwierzęcy. Dobro więc jawi się w oczach Bożych dzięki roślinom i drzewom, a następnie w związku z porządkowaniem ciał niebieskich. Aż dochodzimy do świata zwierzęcego z człowiekiem w tle! Dobro wprawdzie zostało przypisane przez Pana Boga wszystkiemu, co zostało stworzone, ale wyraźnie daje o sobie znać w świecie istot żywych i w blasku słonecznym, chociaż nie wypada pomijać księżyca i gwiazd. b) Dobro musi mieć swój dalszy ciąg Stwórca pamięta o tym, dlatego „Na koniec powiedział Bóg: «Stwórzmy człowieka na wzór i podobieństwo nasze, aby mógł panować nad istotami, które żyją w wodzie, i nad ptactwem, które lata w powietrzu, nad zwierzętami napełniającymi ziemię i nad płazami, które się po niej czołgają». I tak stworzył Bóg człowieka na obraz swój, stworzył go na swoje własne podobieństwo – stworzył mężczyznę i niewiastę. I pobłogosławił im mówiąc: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się; zaludniajcie ziemię i bierzcie ją w posiadanie! (...) I widział Bóg, że wszystko, co stworzył, było bardzo dobre” (Rdz 1, 26-29. 31). Czytając w zadumie ten przepiękny opis powołania do życia człowieka ze zrozumieniem przyjmujemy tę ocenę, jaką sam Stwórca wystawił tuż po zakończeniu tego wyjątkowego procesu, gdy stwierdził, że właśnie to, czyli ten jakby ostatni wysiłek stwórczy okazał się nie tylko dobry, ale bardzo dobry. A skoro tak, to nie mogło zabraknąć jeszcze czegoś więcej, co byłoby w stanie temu dobru zapewnić swego rodzaju pełnię. I tak się stało, ponieważ „Pobłogosławił też Bóg dzień siódmy i ustanowił go świętym na pamiątkę swojego odpoczynku po całym trudzie stwarzania” (Rdz 2, 3). Człowiek tymczasem otrzymał szczególne uprawnienia od Stwórcy, gdyż miał od tej pory „panować” nad wszystkimi istotami. Z tego też względu wziął całą ziemię „w posiadanie”. Człowiek ma więc panować i posiadać. Jak to ma wyglądać? Na czym to wszystko winno polegać? Wydaje się, że nie można uzyskać właściwej odpowiedzi bez uważnego przyjrzenia się raz jeszcze procesowi stwórczemu. Najpierw wszakże przypomnijmy inne jeszcze polecenia, jakie otrzymał człowiek od Boga. Otóż, ludzie mają najpierw być płodni. Winni się rozmnażać. Muszą zaludniać ziemię. 6 Boże pytania wyzwaniem względem kaznodziei W tak krótkim opisie stworzenia już kolejny raz – obok dobra – jawi się życie. Człowiek ma być kontynuatorem procesu stwarzania, w pewnym zakresie, ale zawsze jest to rzecz istotna. Kiedy już jesteśmy w stanie dostrzec wzajemną bliskość, a nawet nieodłączność życia i dobra, z łatwością poradzimy sobie z interpretacją panowania i posiadania. Obie te czynności ukierunkowane na życie i dobro bez żadnych niedomówień prowadzą nas do raju. Tam przecież, gdzie jest prymat życia i dobra, bezwzględny i wszechstronny, tam nie może być miejsca na nic innego, jak tylko na raj. I tak się stało. Człowiek odnajduje się w raju. c) Ale niezbędna jest próba Niestety, zło daje o sobie znać. Zło zawsze będzie występowało przeciw dobru, w tym zaś wypadku atakuje także życie i zagraża wiecznemu pobytowi. Z bólem więc musimy przyznać, że człowiek się nie sprawdził – ulega pokusie, prymitywnej i bezdusznej. Co więcej, to najwspanialsze stworzenie Boże nie może się zdobyć na nic innego, jak tylko na strach. Człowiek stara się ukryć przed Stwórcą, tak jakby można było uciec od miłości, i dlatego Pan Bóg z mocą wkracza w historię człowieka. Ocenia zachowanie. Podejmuje decyzję. Otwiera przed człowiekiem nową perspektywę. Zapowiada przyjście na ziemię Mesjasza, Syna Bożego, ale najpierw wyraża chęć spotkania się z mężczyzną i dlatego stawia pytanie: „Gdzie jesteś?” Adamie, gdzie jesteś? (por. Rdz 3, 9). Odpowiedź Adama, przykro to przypomnieć, nie mogła zadowolić Pana Boga. Okazała się miałka, tchórzliwa, pozbawiona aktu żalu, a mimo to Stwórca ratuje człowieka. Ukazuje mu nową przyszłość. Zapewnia o swojej pomocy. d) Z myślą o kaznodziejskiej misji Oto ukazuje się kolejny tom kazań, które w ciągu pięćdziesięciu lat służby kapłańskiej Pan dał mi łaskę wygłaszać w różnych miejscowościach i w różnych krajach. Ludzkie słowo jest słabe, ale liczni kapłani z Diecezji Drohiczyńskiej, w której – z woli Bożej – służę biskupią posługą, postanowili oddać je do druku. Podziwiam ich cierpliwość, duchową kulturę i poświęcenie; podobnie jak i wielu osób świeckich. Ten tom więc zamyka pewną całość. Ci sami kapłani zwrócili się z prośbą, abym napisał słowo wstępne, a równocześnie jakby zamykające pewien cykl. Nie wiedziałem jak postąpić, przecież nie jestem z tych kazań zadowolony. Wiem bowiem, ile tam jest niedostatków. 7 Boże pytania wyzwaniem względem kaznodziei Dlatego właśnie odwołałem się do początków, czyli do Księgi Rodzaju, ze zwróceniem uwagi na trzy wydarzenia: stworzenie świata i człowieka; przekazanie człowiekowi specjalnej misji i wreszcie na ludzką porażkę podczas rajskiej próby. Pan Bóg jednak nie pozostawił człowieka samemu sobie. Szuka go, wzywa go. W tym wypadku to pytanie jest istotne: „Gdzie jesteś?” (Rdz 3, 9). Pan Bóg wiedział doskonale, gdzie znajduje się Adam, ale Stwórca pragnął, aby on sam przyznał się do porażki i wyraził skruchę. Tego wówczas zabrakło, mogło zabraknąć, ale takiej skruchy nie powinno już zabraknąć po przyjściu na świat Syna Bożego, po Kalwarii i Zesłaniu Ducha Świętego. I dlatego posługa kaznodziejska jest niczym innym, jak przypominaniem ludziom, że: 1. zostali stworzeni przez Pana jako istoty dobre; 2. otrzymali specjalne posłannictwo względem własnego gatunku i w stosunku do całego świata; 3. nie powinni się poddawać słabościom, gdyż zwłaszcza za pośrednictwem kapłanów Pan Bóg wciąż szuka człowieka, stale o niego pyta: „Gdzie jesteś?”. I z tego względu w każdym kazaniu, w różny sposób, i przy wykorzystaniu licznych metod, ale zawsze jednak muszą się znajdować te trzy wydarzenia, aby człowiek mógł się nawrócić, i aby mógł powrócić do Domu Ojca dobrze przygotowany. Niech więc Łaskawy Czytelnik wybaczy wszelkie braki, a jednocześnie doceniając trud ks. Pawła Rytel-Andrianika i całego Zespołu Redakcyjnego, z autorami zdjęć i rysunków, z projektantem okładki i z przezacnym Wydawnictwem Sióstr Loretanek pod dyrekcją Siostry Andrzei Białej, jeszcze raz zacznie wszystko od początku, tego początku z Księgi Rodzaju i tego z własnego życia, aby mógł na końcu usłyszeć radosne zaproszenie: „Każdy bowiem, kto jest wierny z rzeczach małych, jest też wierny i w rzeczach największych; (...). Żaden sługa nie może dwom panom służyć (...). Nie możecie służyć Bogu i mamonie” (Łk 16, 10. 13) oraz „Wejdź do radości Twojego Pana” (Mt 25, 21). + Antoni P. Dydycz OFM Cap. Biskup drohiczyński Dohiczyn, dn. 10 stycznia 2013 r. Rocznica poświęcenia kościoła katedralnego w Drohiczynie 8 rok 2008 Kościół pofranciszkański pw. Wniebowzięcia NMP w Drohiczynie Katedra jest głową i matką wszystkich kościołów (1 Krl 8, 22-23. 27-30; 1 P 2, 4-9; Mt 16, 13-19) Uroczystości rocznicowe konsekracji katedry oraz instalacja kanonicka Drohiczyn, dn. 10 stycznia 2008 r. Ukochani Bracia i Siostry! 1. Na frontonie rzymskiej bazyliki większej pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela i św. Jana, znajdującej się na Lateranie, widnieje napis, który głosi, że to właśnie ta świątynia jest matką i głową wszystkich kościołów chrześcijańskich na całym świecie. Natomiast kościoły katedralne w poszczególnych diecezjach są matkami i głowami wszystkich kościołów na terenie diecezji. Przypomniał nam o tym ks. kard. Giovanni Battista Re, prefekt Kongregacji ds. Biskupów w piśmie nadesłanym w imieniu Ojca Świętego Benedykta XVI, a będącym podsumowaniem minionej wizyty ad limina. Pisze tam: „(…) życzę, aby Katedra, otwarta po gruntownej renowacji, stawała się jeszcze bardziej centrum jedności wszystkich wiernych całej diecezji”. Dzisiejsza nasza obecność jest wyrazem szacunku dla głosu Stolicy Apostolskiej oraz przejawem wdzięczności względem Pana Boga za naszą katedrę konsekrowaną przed 285 laty, a rekonsekrowaną (jeszcze po zniszczeniach wojennych) trzy lata temu. Za królem Salomonem zwracamy się z gorącą prośbą do Stwórcy: „Zważ więc na modlitwę Twego sługi i jego błaganie, o Boże mój, Panie, i wysłuchaj to wołanie i tę modlitwę, w której 11 rok 2008 dziś Twój sługa stara się ubłagać Cię o to, aby w nocy i w dzień Twoje oczy patrzyły na tę świątynię. Jest to miejsce, o którym powiedziałeś: «Tam będzie moje imię» (...)” (1 Krl 8, 28-29). 2. To właśnie szczególna obecność Boga sprawia, że ta świątynia jest głową i matką wszystkich kościołów naszej diecezji. Nie liczy się tutaj wielkość ani starożytność, ani architektoniczna uroda. To obecność Boga decyduje o jej znaczeniu. O tej zaś obecności wiemy dzięki decyzji Jana Pawła II z dnia 5 czerwca 1991 roku. Potwierdziły ją Jego odwiedziny w katedrze dnia 10 czerwca 1999 roku. Katedra jest matką, to znaczy, że darzy nas miłością. Jest także życiem. Święty Piotr poucza: „Zbliżając się do Pana, który jest żywym kamieniem, odrzuconym wprawdzie przez ludzi, ale u Boga wybranym i drogocennym, wy również niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa świątynia (...)” (1 P 2, 4-5). To samo przekonanie towarzyszyło św. Piotrowi, gdy odpowiadając na pytanie Pana Jezusa, wyznał: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego” (Mt 16, 16). Jakże ważne jest życie, zwłaszcza to życie, które ma trwać wiecznie. Stajemy się uczestnikami tego życia dzięki Eucharystii, dzięki obecności eucharystycznej Chrystusa we wszystkich naszych kościołach, które stają się jeszcze dostojniejsze przez sam fakt posiadania matki, czyli katedry. A matka może być skromna, może być cicha, może być uboga. Istotne jest jednak samo macierzyństwo, ten dar szczególny, w którym uczestniczy z woli Bożej, wprowadzając miłość poprzez udział w tajemnicy rodzenia. Ta macierzyńska misja każdej katedry jest wyjątkowym darem dla wszystkich diecezjan. Nie można jednak nie zauważyć odniesienia do kapłaństwa, na co kładzie nacisk św. Piotr, którego słowa zostały już zacytowane. Wypada jego myśl dokończyć: „(...) jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić święte kapłaństwo (...)” (1 P 2, 5). A świętość jest czymś niezbywalnym w jakiejkolwiek kapłańskiej posłudze; świętość intencji, świętość nauki, świętość postępowania, czyli świętość obejmująca całe życie. 3. Katedra jest głową kościołów. Przeczuwał to król Salomon, gdy z wiarą wypowiadał słowa modlitwy konsekracyjnej świątyni jerozolimskiej, prosząc: „(...) wysłuchaj błaganie Twego sługi i Twego ludu, Izraela, ilekroć modlić się będzie na tym miejscu. Ty zaś wysłuchaj w miejscu Twego przebywania w niebie” 12 Katedra jest głową i matką wszystkich kościołów (1 Krl 8, 30). Modlitwy, które zanosimy z tego miejsca, jak woń kadzidła unoszą się do Pana. Bóg przyjmuje je na swoim miejscu czyli w niebie. Tak było za czasów Salomona. Dzisiaj jest już inaczej; Pan Bóg jest tutaj i w tym miejscu przyjmuje nasze modły. W tym miejscu jest bowiem Kościół jako Lud Boży, a Głową tego Kościoła jest Jezus Chrystus, zawsze obecny wśród nas. W oparciu o Stary Testament św. Piotr dodaje: „To bowiem zawiera się w Piśmie: «Oto kładę na Syjonie kamień węgielny, wybrany, drogocenny, a kto wierzy w niego, na pewno nie zostanie zawiedziony». Wam zatem, którzy wierzycie, cześć!” (1 P 2, 6-7). Co więcej, „Wy (...) jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, świętym narodem, ludem Bogu na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła (...)” (1 P 2, 9). 4. Wszyscy zostaliśmy wybrani i wezwani. Wszyscy, choć w różnych wymiarach, mamy uczestniczyć w głoszeniu dzieł potęgi naszego Pana i Boga. Wszyscy też uczestniczymy w posłannictwie i zadaniach Głowy. Głowa zaś po łacinie znaczy caput. To od tego słowa pochodzi takie wyrażenie jak capitulum, czyli kapituła. Kapitułę tworzą ludzie. W zakonach kapituła jest najwyższą władzą, a więc głową instytucjonalną, która podejmuje najważniejsze decyzje. W Kościele hierarchicznym kapitułę stanowią ludzie wybrani i wezwani, aby uczestniczyli w misji, w zadaniach Głowy. Te misje i zadania można wypełniać na różne sposoby – najpierw modlitwą, uczestnictwem we Mszach Świętych pontyfikalnych, ale też poprzez korzystanie z daru rady, a zwłaszcza przez tworzenie środowiska Bożego, przez przemienianie swego życia w żywe kamienie, potrzebne do powstawania i wzrostu tej budowli, którą jest Kościół, którego Głową jest Chrystus. O tym wszystkim chcemy dzisiaj pamiętać z okazji instalacji sześciu kanoników: dwóch do grona kanoników gremialnych i czterech – do grona kanoników honorowych. Drodzy Bracia w kapłaństwie, kochani Kanonicy, razem z wami modlimy się dzisiaj pełni wdzięczności, dziękując Panu, że pamięta o nas, a wam powierza kolejne posłannictwo, aby zgodnie ze Statutem Kapituły dawać świadectwo pięknu i duchowemu bogactwu Chrystusowego Kościoła. Pamiętajcie o tym. Nie zapominajcie też pouczenia, które otrzymaliśmy od Ojca Świętego Benedykta XVI: „Nie mogę mieć Chrystusa tylko 13 rok 2008 dla siebie samego; mogę do Niego należeć tylko w jedności z wszystkimi, którzy już stali się lub staną się Jego. Komunia wyprowadza mnie z koncentracji na sobie samym i kieruje ku Niemu, a przez to jednocześnie, ku jedności z wszystkimi chrześcijanami. Stajemy się «jednym ciałem» stopieni razem w jednym istnieniu” (Deus caritas est, 14). Prześwietna Kapituło Katedralna, przyjmij do swego grona tych oto kapłanów, abyś wzmocniona młodością i gorliwością nowych swych braci, mogła jeszcze wierniej i z większym poświęceniem uczestniczyć w obowiązkach Głowy i w posłudze Matki, w ramach Kościoła diecezjalnego. A wam, nowi Kanonicy, niech Chrystus jako Głowa Kościoła błogosławi, ukazując coraz to nowe przestrzenie, czekające na zagospodarowanie z myślą o rozszerzaniu się Królestwa Bożego! 5. Czcigodni Infułaci, Prałaci, Kanonicy, Pracownicy różnych urzędów w kurii albo w seminarium, Proboszczowie i Profesorowie, Księża Emeryci i Prefekci, Alumni, Siostry zakonne, Siostry i Bracia katolicy świeccy przybyli z miejsc pracy nowych Kanoników i przedstawiciele ich rodzin, kochani mieszkańcy Drohiczyna! „Oto jest dzień, który dał nam Pan” (Ps 118, 24). Dał nam ten dzień po to, aby w nowym świetle ukazać nam Kościół, czyli tę wspólnotę, którą tworzymy. I chociaż od strony zewnętrznej wyglądamy niesłychanie różnorodnie, to jednak nie wolno nam zapominać o tym, co nas łączy, a mianowicie, że wszyscy jesteśmy powołani do świętości. I to świętość będzie decydowała o naszej wieczności, o naszym wspólnym szczęściu. Ta świętość wyrasta z wiary, z wiary w Tego, który jest Mesjaszem, Synem Boga żywego! To dzięki tej wierze bramy piekielne nas, czyli Kościoła „nie przemogą”! (Mt 16, 18). Historia tej świątyni, Matki i Głowy wszystkich kościołów naszej diecezji, jest niekiedy bolesnym, ale zawsze wiarygodnym wyznaniem tej prawdy. Niech mocy tej prawdzie dodaje obecność Kapituły Katedralnej podczas Mszy Świętych i przy okazji sprawowania innych obrzędów o znaczeniu ogólnodiecezjalnym. A na co dzień takim potwierdzeniem niech będzie nasza przejrzysta postawa religijna, z której zawsze i wszędzie, każdy i każda, z którymi się spotykamy, będą mogli dowiedzieć się, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Boga żywego! Amen. 14 „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką” (Iz 9, 1) III Niedziela Zwykła, rok A Uroczystości 145. rocznicy wybuchu Powstania Styczniowego Drohiczyn, dn. 27 stycznia 2008 r. Umiłowani Bracia i Siostry! 1. Nawrócenie drogą do niepodległości Wspominając 145. rocznicę wybuchu Powstania Styczniowego, odwołujemy się do dzisiejszej Ewangelii, która nam przypomina wezwanie Syna Bożego: „Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie” (Mt 4, 17). Nieco dalej czytamy, że Apostołowie podejmując misję swego Mistrza, głosili „Ewangelię o Królestwie, lecząc wszelkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu” (Mt 4, 23). Oba te zdania wprowadzają nas w klimat styczniowego zrywu wolnościowego, podpowiadając jednocześnie, co trzeba robić, aby taki zryw mógł doprowadzić do nadejścia królestwa, także w jego wymiarze doczesnym. Trzeba leczyć wszelkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu. Tak mówi Ewangelia, a pamięć o upadku powstania wskazuje na to, że widocznie nie leczono chorób, wszelkich chorób i wszelkich słabości. A ponieważ mówimy tutaj o ziemskim królestwie, to znaczy, że nie leczono chorób i słabości drążących nasze społeczeństwo, wszystkie warstwy społeczne, wszystkie stany. Niektóre z tych chorób pamiętał jeszcze wiek XVIII, inne mogły zaistnieć 15 rok 2008 dopiero w czasach niewoli. Już wtedy nasi ciemięzcy umieli korumpować naród i skutecznie go zniewalać. W tym kontekście jest zrozumiały ból Stefana Żeromskiego i innych pisarzy, lękających się, aby naszych praojców nie rozdziobały „kruki i wrony” (por. S. Żeromski, Rozdzióbią nas kruki, wrony). Teraz z nową mocą, w oparciu o tamte doświadczenia, powraca biblijne wezwanie, abyśmy leczyli nasze choroby i nasze słabości. 2. Jedność nie do zastąpienia Wśród tych chorób, które znane były przed powstaniem i które w poważny sposób osłabiły jego powodzenie, najgroźniejszą było ogólne rozbicie, czyli brak zgody. O tym pisze św. Paweł: „Upominam was, bracia, w imię Pana Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni i by nie było wśród was rozłamów; byście byli jednego ducha i jednej myśli” (1 Kor 1, 10). Taka zgoda, jeden duch i jedna myśl są możliwe tylko wówczas, gdy odwołujemy się do Krzyża Chrystusowego, gdy pamiętamy, że to w tym znaku zostaliśmy ochrzczeni. Niestety, nie wszyscy o tym pamiętali, a poglądy propagowane przez ówczesne „media” były często podobne do tych, z którymi spotykamy się dzisiaj. Wielu myślało, że francuskie rewolucje i karbonariuszowskie ideologie będą w stanie dopomóc Polakom w odzyskaniu wolności. Dzisiaj już wiemy, że to był błąd. Dostrzegamy to także w wydarzeniach we Francji, gdy na naszych oczach ten dawny kulturowy sztandar Europy blednie wyjątkowo szybko. W obliczu tej ważnej sprawy nie stać było naszych poprzedników na zawarcie zgody, na podjęcie wspólnych działań, na pełne zaangażowanie się w walkę o niepodległość. A nie zabrakło i takich, którzy stanęli po stronie caratu. Przeciwko powstańcom kierowali kosy, broń palną, a zwłaszcza różne donosy. Nie dziwi nas ból Kornela Ujejskiego: „Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej. Do Ciebie, Panie, bije ten głos. Skarga to straszna, jęk to ostatni. Od takich modłów bieleje włos” (Chorał). I chociaż przez lata śpiewano Chorał Kornela Ujejskiego, to jednak słabość ludzka, a niekiedy zwyczajne tchórzostwo, stale dawały o sobie znać. 16 „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką” (Iz 9, 1) W tym kontekście widać jak dobrze znał polską duszę Ojciec Święty. To przecież On w dramacie Brat naszego Boga mówi: „W każdym z nas tkwi człowiek wymienny jak pieniądz i człowiek niewymienny, najgłębszy, wiadomy tylko sobie samemu”. Pochylmy się teraz również my nad drugim człowiekiem, zawsze pamiętając o tym, co jest w nas, co nas przybliża do człowieka wymiennego jak pieniądz i człowieka niewymiennego, tego najgłębszego, znanego nam samym, bo obok jedności zewnętrznej niezbędna jest jedność wewnętrzna pomagająca odnieść pełne zwycięstwo. 3. Ku naszym powstańcom Powstanie Styczniowe wybuchło na przełomie dwóch epok kulturowych: romantyzmu i pozytywizmu. Tak było w Polsce, natomiast w wielu krajach europejskich pozytywizm już dogorywał. To zderzenie kulturowe daje się zauważyć w dwojakości nastawienia do samego wybuchu Powstania Styczniowego, do jego przebiegu, a zwłaszcza do pytania, czy powstanie to było potrzebne? Wiele zależy od tego, jakim językiem posługujemy się w pisaniu i mówieniu o tym, co się zaczęło styczniową nocą. Jan Paweł II w książce pt. Przekroczyć próg nadziei pisze o tej sprawie: „Wraz z cofaniem się przeświadczeń pozytywistycznych, myśl współczesna dokonała postępu w coraz pełniejszym odkrywaniu człowieka, uznając między innymi wartość języka metaforycznego i symbolicznego” (Lublin 1994, s. 45). Ten język jest widoczny w literaturze powstańczej i w tekstach o powstaniu, ale w sposób wyjątkowy przemawia w malarstwie Artura Grottgera. Jego obraz Widzenie pokazuje nam kobietę w łachmanach, z kajdanami, w czeluściach syberyjskiej kopalni, która w czasie modlitwy widzi Matkę Bożą, Królową Polski. Kobieta ta dostrzega blask światła i pocieszenia. Jej wiara się umacnia, a nadzieja podnosi ją z kolan. Z pomocą śpieszy poezja, zwłaszcza modlitewna. Oto fragmenty Modlitwy z zesłania: „Widzimy Cię, Matko, jak przez węgla bryły Idziesz ku nam jasna i wyciągasz dłonie, Wzrokiem koisz rany, które już krwawiły, I ocierasz z potu perlące się skronie (...). Nie gardź nami, Matko, choć na nas łachmany, 17 rok 2008 poszarpane, brudne, częste z krwi śladami, choć z nas sobie szydzą, żeśmy «polskie pany», Królowo «szachtiorów», opiekuj się nami” (cyt. za: „Niedziela””, nr 2/2008, [13.01.2008], s. 35). „Szachtior” to po prostu górnik. Do takich prac najczęściej kierowano powstańców i ludzi sprzyjających powstańcom. W tamtych czasach była to praca pełna zagrożeń, ale właśnie tam udawało się odkryć człowieka. 4. Czy warto było? Skutkiem Powstania Styczniowego w czysto ludzkim wymiarze była śmierć tysięcy młodych ludzi, zsyłki na Sybir, emigracja, zniesienie autonomii Królestwa Kongresowego, wzmożony ucisk narodowy i religijny. Car dekretem z dnia 8 listopada 1864 roku skasował w Królestwie 114 klasztorów, pozostawiono jedynie 35 klasztorów „etatowych”. Zostało skazanych na wygnanie trzech biskupów diecezjalnych, w tym arcybiskup warszawski bł. Zygmunt Szczęsny Feliński. Tysiące rodzin pozbawiono majątków, przekazując je na rzecz carskich urzędników albo Cerkwi prawosławnej. Ale czy to wszystko? Czy warto było nocą z 22 na 23 stycznia 145 lat temu wyruszyć do lasów, uciekając przed branką? Wielu współczesnych powstaniu było negatywnie nastawionych do jego wybuchu, ale potem zmienili oni swoje zdanie. Natomiast większość światłych Polaków poparła ten narodowy zryw. Wątpliwości co do jego słuszności trwają nadal. Podzielają je historycy. A co mówią ci, którzy dostrzegają jednak coś pozytywnego w kolejnym zrywie niepodległościowym? Powstanie przyczyniło się do obudzenia i umocnienia świadomości narodowej. Zaborcy robili wszystko, aby uśpić czujność Polaków i różnymi metodami, zwłaszcza ofertą awansów, nakłaniać do szybszej asymilacji. Niestety, w wielu wypadkach to się udawało. Byli przecież i tacy, którzy mówili: mamy rodziny, trzeba jakoś żyć, a dzieci mają prawo do awansu społecznego! Powstanie stało się apelem nawołującym do pamięci i szacunku dla własnej tożsamości. I dlatego nie można mówić jedynie o klęsce powstania. Klęska dotyczyła wyłącznie płaszczyzny wojskowej. Trzeba natomiast przypominać, że wygrała Ojczyzna, zakorzeniona i odradzająca się w umysłach i sercach. Prześladowania najmocniej dotknęły duchowieństwo, mieszczaństwo i szlachtę. Rządy zaborcze szukały przeróżnych sposobów, aby nie tylko 18 „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką” (Iz 9, 1) zlikwidować powstanie, ale żeby też osłabić jego pozytywne oddziaływanie na naród. Odwoływały się do opinii międzynarodowej, domagano się wreszcie potępienia tego zrywu ze strony Stolicy Apostolskiej. Pisał o tym Romuald Traugutt w Odezwie do Narodu: „Oto już drugi rok u Ojca Świętego proszą rządy zaborcze, aby nas Polaków potępił, a on, jako Dobry Pasterz, takiej niesprawiedliwości uczynić nie chce i nie czyni, ale owszem, modlić się za nas każe, czym jej pewniejszą pomoc wyjedna”. A na wieść o represjach papież bł. Pius IX w Invito sacro zarządził modlitwę i procesję ulicami Rzymu w intencjach narodu polskiego. Pisał o tym kard. Costantino Patrizi Naro: „Jest wyraźną wolą Ojca Świętego, aby szczególnie modlono się za nieszczęśliwą Polskę, którą z boleścią widzi wydaną w tej chwili na łup tylu mordów i krwi przelewu”. 5. Świętość i patriotyzm zeszły się razem Czasy zaborów były dla narodu polskiego latami zmagania się o wolność, godność i tożsamość narodową. Rozumieli to ludzie wielkiego ducha, a przede wszystkim twórcy kultury: pisarze, malarze, kompozytorzy, a nawet wynalazcy. Byli tego w pełni świadomi ludzie święci. Wielu spośród nich uczestniczyło bezpośrednio w Powstaniu Styczniowym. Od dawna czynione są starania o beatyfikację Romualda Traugutta. Przez Jana Pawła II został kanonizowany wojenny dowódca powstańczy na Wileńszczyźnie – św. Rafał Józef Kalinowski. Jako oficer carski był świadkiem egzekucji generała Zygmunta Sierakowskiego. Wcześniej służył w Brześciu, a potem poprosił o dymisję z wojska i przyłączył się do powstańców. Po ujęciu przez Rosjan został skazany na śmierć. Karę zamieniono potem na 18 lat katorgi. Po zwolnieniu z zesłania nie mógł wrócić w rodzinne strony, udał się do Krakowa, razem z cywilnym naczelnikiem Lublina o. Wacławem Nowakowskim, kapucynem. Potem św. Rafał wstąpił do Karmelu i gorliwie pracował nad jego odrodzeniem. W homilii kanonizacyjnej Jan Paweł II powiedział, że św. Rafał „jest jednym z tych, którzy ten kruszec wolności Polaków szczególnie uszlachetnili, jednym z tych, którzy pozostawili nam najwspanialsze dziedzictwo” (Rzym, 18.11.1991). Tenże sam papież podczas beatyfikacji kolejnego powstańca, późniejszego Brata Alberta Chmielowskiego podkreślił, że „Brat Albert od wczesnych lat 19 rok 2008 życia rozumiał tę prawdę, że miłość polega na dawaniu duszy, że miłując, trzeba życie swoje oddać”. Prześladowania carskie musiał znosić przez wiele lat bł. o. Honorat Koźmiński, kapucyn, pierwszy Podlasianin wyniesiony do chwały ołtarzy. Natomiast 80-letni ks. Stanisław Siemaszko został żywcem pogrzebany przez carskich żołnierzy za to, że udzielił sakramentów świętych konającemu powstańcowi. Powieszeni zostali: ks. Antoni Mackiewicz w Kownie, a w Warszawie obok cytadeli o. Agrypin Konarski, kapucyn i kapelan oddziałów gen. Mariana Langiewicza. Ojciec Maksymialian Tarejwo, również kapucyn został powieszony w Koninie, w Sokołowie Podlaskim zaś w podobny sposób zginął ostatni powstańczy dowódca ks. gen. Stanisław Brzóska oraz jego adiutant Franciszek Wilczyński. 6. Ofiara nie idzie na marne Ewangelia dzisiejsza przypomina nam powołanie Apostołów. Na wezwanie Pana Jezusa „natychmiast” albo „zaraz” zostawiali wszystko i szli za Nim, aby uczestniczyć w głoszeniu Ewangelii, „lecząc wszelkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu” (Mt 4, 23). I dlatego ich wybór okazywał się niesłychanie owocny. Zresztą, te owoce są wciąż żywe, my też z nich korzystamy. Bohaterowie Powstania Styczniowego opuszczali swoje domy i rodziny i szli na wezwanie Polski. Wielu z nich oddało za nią swoje życie. Aktualne pozostaje wciąż pytanie: czy my chcemy leczyć się z naszych chorób i naszych słabości? Jeśli tak, to warto było nocą z 22 na 23 stycznia dać początek powstaniu! A tych, którzy cierpieli i oddali swoje życie, Bóg pełen miłosierdzia niech z otwartymi ramionami przyjmie na wieczną wartę! Amen. 20 Podlaskie Termopile… IV Niedziela Zwykła, rok A Uroczystości 145. rocznicy bitwy pod Węgrowem Węgrów, dn. 3 lutego 2008 r. Drodzy Bracia i Siostry! 1. Błogosławieni, którzy nie uznają zła Pełni skupienia wysłuchaliśmy Chrystusowego Kazania na Górze – Ośmiu Błogosławieństw. Każde z tych błogosławieństw przenosiło nas w inny świat, pozwalając zapomnieć o tym, z czym się spotykamy na co dzień. Błogosławieństwa ukazują nam nową wizję człowieka jako kogoś, kto nie godzi się na zło, kto pragnie budować inną rzeczywistość, już tutaj na ziemi. Pismo Święte nazywa ją Królestwem Bożym wskazując w ten sposób na to, że wieczność w swoim najpiękniejszym kształcie zaczyna się na ziemi. Samą swoją istotą nie będzie stanowiła jakiejś niespodzianki, może tylko jej kolory będą intensywniejsze. Tak z pewnością myślała większość tych, którzy wyruszali 145 lat temu na pole walki, pozostawiając spokojny dom i swe rodziny. Oni nie chcieli godzić się na zło, na niesprawiedliwość, na niewolę własną i całego narodu. Tak sądzili nasi rodacy, gdy nocą z 22 na 23 stycznia 1863 roku dali początek kolejnemu powstaniu, Powstaniu Styczniowemu: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości (...)” (Mt 5, 10). Słuszną i sprawiedliwą była sprawa niepodległości. Z tego powodu wypadało naszym praojcom cierpieć. A cierpieć musieli wiele. Dzisiaj mówią nam o tym leśne mogiły i kamienne pomniki. 21 rok 2008 2. Kamienie wołać będą Jeden z nich wita przy drodze wszystkich, którzy od strony Siedlec przybywają do Węgrowa. Pozdrawia chłodem głazu, ale i siłą olbrzyma. Ten chłód przypomina poległych, zaś siła tego kamienia śpiewa hymn pochwalny na cześć bohaterstwa, poświęcenia i miłości do Polski. Jest jeszcze napis, o którym zapomnieć nie można, inaczej pomnik mówiłby tylko o tych dłoniach, które przed laty go postawiły. Treść napisu winna być wciąż na nowo odczytywana, aby się odradzała w każdym nowym pokoleniu. Na kamieniu czytamy: „Bohaterom 1863 roku – na prochach waszych z pól polskich kamieni wznoszą pamiątkę wdzięczne pokolenia”. O tej wdzięczności mówią kwiaty, a składane pod pomnikiem rozjaśniają ją płonące znicze. O tej wdzięczności mówią szeptane paciorki, ale też troska o dobre imię Polski w całym świecie, jak również uczciwość w stosunku do dobra wspólnego, solidne przygotowanie się w domu i w szkole do nowych zadań i obowiązków. O tej wdzięczności wreszcie przekonuje nasza obecność w tej świątyni zbudowanej przed laty z miłości do Boga. Nie wypada i nie godzi się zapomnieć o węgrowskich Termopilach. 3. Podlaskie Termopile Przed wielu laty o podlaskich Termopilach pisał Cyprian Kamil Norwid. A czynił to z zadumą, przenosząc i wpisując tę bitwę w historię światową, postrzegając podobieństwo pomiędzy spartańskim Leonidasem a Władysławem Jabłonowskim: „Grek miał więcej świetnych w dziejach kart Niż łez w mogile – U Polaka tyle Węgrów wart Tyle... – co – Termopile” (C. K. Norwid, Vanitas). Bitwa pod Węgrowem przysporzyła naszej historii kolejną „świetną” kartę. W czym jest natomiast zasadnicze podobieństwo między tymi wydarzeniami, odległymi od siebie o 2343 lata? W roku 480 przed narodzeniem Chrystusa Leonidas, wespół z 300 Spartanami i niewielką liczbą innych Greków, powstrzymał napór przeważających sił perskich w wąwozie, który nazywał się Termopile, czyli „brama ciepłych źródeł”. 22 Podlaskie Termopile Wąwóz ten, dzięki bohaterstwu Leonidasa, za pierwszym razem nie stał się „bramą” dla wrogów, drzwiami dla zła. „Ciepłe źródła” zostały uratowane, źródła pokoju i wolności ocalały. Niestety, nie trwało to długo. Wskutek zdrady Efialtesa Persowie przedostali się na tyły Greków. Wszyscy obrońcy Termopil wówczas zginęli, oddali życie. Siła perskiego uderzenia została jednak mocno osłabiona. Droga do Aten, Koryntu i Sparty znacznie się wydłużyła. Bitwa węgrowska powstrzymała rosyjskie wojska przed marszem ku Warszawie, a co ważniejsze zamknęła bramę umysłów i serc Polaków przed rusyfikacją. Polskie „ciepłe źródła” zostały uratowane. 4. Znad Liwca ku Niemnowi wypada zwrócić oczy Węgrowskie Termopile wpisały się niejako w całość walk i bitew Styczniowego Powstania. Warto więc przypomnieć jeszcze inną potyczkę, aby nasz obraz wydarzeń z tamtych lat był pełniejszy. Jej opis znajdujemy w powieści Nad Niemnem, bo nad tamtą rzeką, bliską polskim sercom miała ona miejsce: „Jan zdjął czapkę i zamyślonymi oczami wodził po nagich szczytach pagórków. Miał postawę człowieka, który stanął na progu kościoła i wpatruje się w ołtarz. Można by myśleć, że nigdzie tyle, ile w tym miejscu, nie czuł się człowiekiem i nigdzie tyle nie doznawał ludzkich, wyższych, od codziennego życia dalekich uczuć i myśli. (...). – Dla mojej pamięci te miejsce jest bardzo ważne, bo ja tu, z tego pagórka, ostatni raz ojca swego widziałem. Wskazujący palec ku jednemu z pagórków wyciągnął. (...) my wtedy z tego pagórka dwie godziny albo może i trzy patrzali na rzekę, którą przypływały czółna i łodzie z jednej strony i z drugiej ludzi przywożąc. Od brzegu do brzegu zaś szedł i powracał promek na łodziach, nieduży. Wszyscy przez te piaski przeszli, przejechali (...)” (E. Orzeszkowa, Nad Niemnem, Warszawa 2000, s. 207). Minęło wiele dni, „Nad piaskami zaś ciągle grzmiało a grzmiało, i dopiero przed samym wieczorem grzmoty te zaczęły pomału ustawać, aż i zupełnie ustały, a za to po całym borze poniosły się wielkie ludzkie krzyki i zgiełki (...)” (tamże). To wtedy zginął ojciec Jana i wielu innych spośród tych, których przed tygodniami żegnano. Tutaj zaś poległych pochowano: „W głębi, pod ciemną kolumną kilku splecionych ze sobą jodeł, słupem padającego od nich cienia okryty, wznosił się niewysoki pagórek, kształt podługowaty i łagodne stoki mający, niby kurhan, widocznie kiedyś rękami 23 rok 2008 ludzkimi usypany i jak cała ta polana niska, w nierówne kępy pogarbioną trawą obrosły... – Ilu? – Czterdziestu – odpowiedział, głowę znowu odkrył (...)” (tamże). Płyną kolejne dziesięciolecia. Kamienne pomniki porastają mchy, a kurhany zapadają się w ziemię. Ale pozostaje wciąż żywe pytanie, które Justyna postawiła Jankowi, a które powraca zawsze wtedy, kiedy wspominamy różne wojny, powstania i bitwy: „Ilu?”. Ilu poległo? A inaczej mówiąc: czy miało to sens? Skierowaliśmy dzisiaj nasze umysły ku nadniemeńskim brzegom, z wdzięcznością dla tych, którzy tam polegli. O ich ofierze najprawdopodobniej mało kto może tam pamiętać! A przecież z całą Rzeczpospolitą oni na zawsze się zrośli przez dar swojej krwi, ofiarowanej za Jej wolność, za naszą godność! 5. Przypatrzmy się cenie powstania Powstanie Styczniowe pochłonęło wiele istnień ludzkich. Kojarzy się nam ze śmiercią dziesiątków tysięcy ludzi zesłanych na Sybir, z ucieczkami na Zachód, ze zniesieniem ograniczonej autonomii Królestwa Kongresowego, pozbawieniem majątków, ze wzmożeniem ucisku narodowego i religijnego. I choć pozostaje wiele wątpliwości co do słuszności tego niepodległościowego zrywu, to jednak staramy się dostrzegać dobre strony tamtych styczniowych powstańczych dni. Otóż powstanie przyczyniło się do obudzenia i umocnienia świadomości narodowej. Powstanie bardzo wyraźnie odniosło się do sprawy narodowości. Stało się apelem nawołującym do pamięci i szacunku względem własnej tożsamości. I dlatego nie można mówić o klęsce powstania. Na polu militarnym w pewnej mierze tak się stało. Natomiast jedno trzeba zauważyć, że dzięki powstaniu wygrała Ojczyzna, odradzająca się w umysłach i sercach, Najjaśniejsza Rzeczpospolita! 6. Ziarno wrzucone w ziemię daje życie A teraz z tych gór polskich krzyży, wieńczących groby powstańcze i pomniki, powróćmy na Górę Błogosławieństw, aby wsłuchując się ponownie w nauczanie Syna Bożego, pogłębić w sobie miłość i ofiarność, a przede wszystkim poczucie odpowiedzialności za to dobro, jakim jest Polska, za którą tak wielu ofiarowało swoje życie, cierpienie swoje i swych bliskich. 24 Podlaskie Termopile To o niej myśleli powstańcy walcząc i ginąc pod węgrowskimi Termopilami. Pamięć o tych ofiarach i ich wielkości sprawiają, że nie mamy wątpliwości, jak odpowiedzieć na pytanie o sens powstania, ponieważ należało nocą z 22 na 23 stycznia wyruszyć do walki. Trzeba było przed laty stanąć naprzeciw wojskom zaborcy. I czas najwyższy, abyśmy i my potrafili pozostawić na boku wszelkie swary i kłótnie, ambicje i chciwość. Odrzućmy to wszystko. I niech zostanie wysłuchana poetycka modlitwa Mieczysława Romanowskiego urodzonego na dalekim Pokuciu, który poległ w Powstaniu Styczniowym jako bardzo młody człowiek: „O! Polsko, ty matko miłości? I kiedyż przy huku dział, trzasku płomieni Podniesiem okrzyki wolności? I kiedyż uczynim swobodni oracze, Lemiesze z pałaszy skrwawionych? Ach! kiedyż na ziemi już nikt nie zapłacze Prócz rosy pól naszych zielonych?!” (Kiedyż?). Strzeżmy więc i rozwijajmy dziedzictwo, które zostało nam przekazane, byśmy mogli w przyszłości usłyszeć te słowa, które już napełniły radością dusze poległych i zmarłych powstańców, a które dwadzieścia wieków temu popłynęły z ust Pana Jezusa: „Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie” (Mt 5, 12), a pamięć, cześć i wdzięczność na ziemi! 25 Niepełnosprawny w rodzinie jest zawsze u siebie (Iz 53, 1-5. 10-11; Iz 38, 10-12; J 9, 1-5) Miesięczne modlitwy w intencji rodzin w Sanktuarium św. Józefa Kalisz, dn. 6 lutego 2008 r. Umiłowani Bracia i Siostry! 1. Wizja Męża boleści Prorok Izajasz zapowiadając w swoich mesjanistycznych wystąpieniach przyjście Chrystusa nie posługuje się jedynie opisami pełnymi optymizmu i nasyconymi ewentualnymi sukcesami. W jego wizji jest miejsce na treści wśród ludzi niepopularne. On wie, że ma głosić to, co pochodzi od Boga. Chce być wierny prawdzie. Dlatego słyszeliśmy w pierwszym czytaniu o Mężu boleści, który „nie miał (...) wdzięku, ani wyglądu, by się nam podobał. Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic (...)” (Iz 53, 2-3). Pierwsze wrażenie jest paraliżujące. Jak to? Czy tak ma wyglądać nasz Odkupiciel? Właśnie tak! A wszystko to po to, abyśmy zrozumieli, że życie i śmierć przynależą do tej samej tajemnicy. Jedno i drugie ma swoje źródło w miłości Bożej, cierpienie łączy się z życiem i śmiercią oraz spina je ze sobą swoistą klamrą. 26 Niepełnosprawny w rodzinie jest zawsze u siebie 2. Wychowanie do cierpienia Jan Paweł II naucza: „W pracy wychowawczej nie można (...) pomijać refleksji nad cierpieniem i śmiercią. W rzeczywistości bowiem każdy człowiek ich doświadcza i daremne jest, a ponadto błędne, przemilczać je czy też usuwać z pola uwagi. Należy raczej dopomóc każdemu w dostrzeżeniu ich głębokiej tajemnicy, ukrytej w tej konkretnej i trudnej rzeczywistości. Także ból i cierpienie mają sens i wartość, gdy się je przeżywa w ścisłej więzi z miłością, którą się otrzymuje i ofiaruje. W tej perspektywie pragnąłem, by co roku był obchodzony Światowy Dzień Chorego, aby podkreślić «zbawczy charakter ofiary cierpienia, które przeżywane z Chrystusem, należy do samej istoty odkupienia»” (List o ustanowieniu Światowego Dnia Chorego, 13.05.1992). To dzięki temu śmierć jest czymś całkiem innym niż doświadczenie beznadziejności: „jest bramą istnienia otwartą na wieczność, a dla przeżywających ją w Chrystusie uczestnictwem w Jego tajemnicy śmierci i zmartwychwstania” (Jan Paweł II, Evangelium vitae, 97). Papież oczekuje od nas, że mówiąc o człowieku, zastanawiając się nad jego istotą, będziemy pamiętali o obecności cierpienia, które może mieć różny charakter, ponieważ bywa krótkotrwałe, dłuższe, ale też wyjątkowo długie. Zdarzają się także dolegliwości spowodowane jakimiś fizycznymi czy psychicznymi niedostatkami, które trwają od samego urodzenia. 3. Prawo do życia jest powszechne W takim razie jak człowiek ma podchodzić do tego trudnego tematu, zwłaszcza, jeżeli wie, że takie, a nie inne będzie to nowe, rodzące się życie? To pytanie jest niewłaściwe, może nawet urazić wielu, dlatego wszystkich, którzy mają prawo czuć się urażeni, serdecznie przepraszam. Postawiłem jednak to pytanie, nawet wbrew sobie, ponieważ często, nazbyt często słyszymy, że pojawia się ono w mediach. Temat ten jest obecny już w Starym Testamencie. Papież w Evangelium vitae pisze: „Czyż medytacja z Księgi Hioba nie jest jakby jękiem bólu całej ludzkości? Jest zrozumiałe, że niewinny człowiek, zmiażdżony przez cierpienie, zadaje sobie pytanie: «Po co się daje życie strapionym, istnienie złamanym na duchu, co śmierci czekają na próżno, szukają jej bardziej niż skarbu w roli?» (3, 20-21). Ale nawet pośród najbardziej nieprzeniknionych ciemności wiara prowadzi do uznania «tajemnicy» z ufnością i uwielbieniem: «Wiem, że Ty wszystko możesz, co zamyślasz, potrafisz uczynić» (42, 2)” (31). 27 rok 2008 „Po co się daje życie strapionym, istnienie złamanym na duchu (...)?” (Hi 3, 20). To pytanie jest w nas obecne wyjątkowo często, a zwłaszcza wtedy, kiedy patrzymy na wózki inwalidzkie, na ortopedyczne kule, na szpitalne łóżka, zwłaszcza jeśli te łóżka zajmują małe dzieci i niemowlęta. Nie zapominajmy też, że to pytanie jest obecne w sercach i umysłach samych chorych. Ma ono swoje znaczące miejsce w encyklice Evangelium vitae, w której czytamy: „(...) doświadczając ułomności ludzkiej egzystencji, Jezus urzeczywistnia pełny sens życia. Doświadczenie Ludu Przymierza odnawia się w doświadczeniu wszystkich «ubogich», którzy spotykają Jezusa z Nazaretu. Podobnie jak niegdyś Bóg, «miłośnik życia» (por. Mdr 11, 25), zapewnił Izraelowi bezpieczeństwo pośród zagrożeń, tak teraz Syn Boży obwieszcza wszystkim, których egzystencja jest wystawiona na niebezpieczeństwa i podlega ograniczeniom, że także ich życie jest dobrem, któremu miłość Ojca nadaje sens” (32). 4. Życie jest Bożym darem Chrześcijańska prawda o życiu opiera się na Objawieniu Bożym. Pismo Święte na setkach stronic z przedziwną konsekwencją mówi o tym, że każde życie jest darem, który otrzymujemy od Stwórcy, przy udziale i za pośrednictwem rodziców. Pismo Święte z naciskiem podkreśla, że chodzi o każde życie i o każdego człowieka, poczynając od momentu poczęcia. W tej miłości Pana Boga do życia nie ma miejsca na przymiotniki: narodzony czy nienarodzony, młody lub stary, chory, zdrowy, sprawny albo niepełnosprawny. Encyklika Evangelium vitae naucza: „Życie człowieka pochodzi od Boga, jest Jego darem, Jego obrazem i odbiciem, udziałem w Jego ożywczym tchnieniu. Dlatego Bóg jest jedynym Panem tego życia: (...) Bóg sam przypomina o tym Noemu po potopie: «Upomnę się u człowieka o życie człowieka i u każdego o życie brata» (Rdz 9, 5)” (39). Współczesne tendencje, widoczne w niektórych kręgach społecznych, a prowadzące do tego, aby życie ludzkie pozbawić Bożych gwarancji, zmierzając do wyrażania zgody na aborcję, eutanazję, wpisują się w postawę Lucyfera. On nie chciał uznać woli Bożej i w ten sposób wystąpił przeciw samemu sobie. To samo się dzieje z tymi, którzy aprobują jakąkolwiek agresję zadawaną ludzkiemu życiu. Ci ludzie uderzają w samych siebie, a społeczności ludzkie niszczą swoją przyszłość. 28 Niepełnosprawny w rodzinie jest zawsze u siebie Modląc się zaś w Sanktuarium św. Józefa, opiekuna rodzin, nie można pominąć i tego, że brak szacunku dla każdego ludzkiego życia jest także ciosem zadawanym rodzinie, rodzinie polskiej również! Obrona życia, troska o nie, miłość do życia – to są nasze szanse i zadania. Te zadania zlecił nam Pan Bóg, powierzył je człowiekowi mówiąc: „powołuje go – jako swój żywy obraz – do udziału w Jego panowaniu nad światem” (por. Evangelium vitae, 42). Po czym Bóg pierwszym rodzicom błogosławił, zwracając się: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali (...)” (Rdz 1, 28). I w tym wypadku Pan Bóg nie robi wyjątków. Nie mówi, że tylko taki lub inny człowiek zostaje stworzony na Jego obraz i podobieństwo. Boże podobieństwo jest w każdym człowieku, w sprawnych i niepełnosprawnych. 5. Wszyscy jesteśmy niepełnosprawni Ukochani Bracia i Siostry, czciciele św. Józefa, opiekuna wszystkich! Ciągle żywe są obrazy z papieskich pielgrzymek i audiencji. Pamiętamy sł. B. Jana Pawła II, jak zbliżał się do noszy, wózków, do wszystkich kalekich i niepełnosprawnych. Podobnie postępuje Benedykt XVI. Tak czyni cały Kościół, który dzieląc się dziedzictwem wiary wskazuje na to, że każdy człowiek jest Bożym stworzeniem, że każdy i każda z nas zostaliśmy stworzeni na Boży obraz i podobieństwo. Chrystus Pan stał się człowiekiem, jednym z nas, ze wszystkich ludzi, bez wykluczania kogokolwiek. Oddał życie za wszystkich. W Bożej wizji człowieka jest tylko jedno kryterium, które w jakiś sposób wyszczególnia ludzi. Tym kryterium jest miłość, miłość do Boga i bliźniego. A skoro jest tak, to dlaczego zdrowi i silni, urodziwi i utalentowani mają być uprzywilejowani? Tylko miłość jest czymś trwałym, jest wieczna, jest nieśmiertelna. A kochać może każdy człowiek. Na płaszczyźnie miłości nie mają żadnego sensu takie czy inne podziały, uwarunkowane ludzką kondycją, zdolnościami albo pochodzeniem. One nie odgrywają specjalnej roli. Mogą człowiekowi pomagać, mogą przeszkadzać. Wszystko zależy od poziomu miłości. Miłość wreszcie nam mówi, że wszyscy jesteśmy niepełnosprawnymi, ponieważ wszyscy kuśtykamy na drodze miłości, wszyscy jesteśmy nieskładni w spotkaniu z miłością i wszystkim nam zło zagradza drogę do miłości. Ta 29 rok 2008 świadomość niech nas jeszcze bardziej jednoczy i zachęca do współpracy, do śpieszenia z wzajemną pomocą. 6. Matka Najświętsza pomaga nam w odkrywaniu miłości O tym warto pamiętać. Ta rzeczywistość jest nam wyjątkowo bliska dzisiaj, kiedy świętujemy lutowy pierwszy czwartek, modląc się w intencji wszystkich rodzin. Wypada on tuż po święcie Ofiarowania Pańskiego. W polskiej tradycji ten dzień nazywamy świętem Matki Bożej Gromnicznej, którą postrzegam ze świecą w dłoni, unoszącą się nad ludzkimi domami, śniegiem zasypanymi, broniącą przed napadem zgłodniałych wilków. Za parę dni będziemy świętować 150. rocznicę Objawień w Lourdes, a jednocześnie będziemy obchodzić XVI Światowy Dzień Chorego. To sł. B. Jan Paweł II pełen intuicji właściwej świętym, połączył dzień Objawień Matki Bożej w Lourdes z Dniem Chorego. A postąpił tak mając przed oczyma setki pociągów i autokarów wiozących ludzi chorych i słabych w pobliże Massabielskiej Groty. Uczynił tak, ponieważ sam tam pielgrzymował i spotykał pielgrzymów indywidualnych i podążających w grupach pątniczych. Na tegoroczny Światowy Dzień Chorego Następca Jana Pawła II skierował specjalne orędzie. Mówił o nim parę dni temu ks. Dariusz Giers z Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia, podkreślając, że Benedykt XVI w swym orędziu kładzie nacisk na teologiczny wymiar tego dnia. Ojciec Święty przypomina, że Maryja Niepokalanie Poczęta jest wielkim darem. Ona uczy nas całkowitego zawierzenia Bogu, od Zwiastowania aż po Krzyż, na którym umiera Pan Jezus. Tę prawdę przeżywamy w każdej Mszy Świętej. Z tego względu Ojciec Święty przenosi nas duchowo na Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny, który w czerwcu odbędzie się w kanadyjskim Quebec. Istnieje bowiem ścisły związek Matki Bożej z Eucharystią. Eucharystia stanowi centrum duszpasterstwa służby zdrowia. Jest źródłem naszej siły w przeżywaniu tajemnicy życia. To dzięki Eucharystii nasze spojrzenie na życie staje się coraz bliższe postawie Matki Najświętszej, opromieniane miłością, która jest obecna w tajemnicy przemiany chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa. I tak kolejny raz powracamy do miłości. Jest ona niezbędna w życiu każdej matki i każdego ojca, także i tych, którzy mogą się znaleźć wobec tajemnicy nowego życia również własnego dziecka, przychodzącego na świat z jakimiś, po ludzku patrząc, niesprawnościami. 30 Niepełnosprawny w rodzinie jest zawsze u siebie 7. Zwycięstwo życia należy również do miłości Nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć, które życie będzie udane, które dziecko będzie powodem dumy i radości. Każde życie ma taki cel, ponieważ każde życie ma być udane i każde życie ma być źródłem radości. Wszystko zależy jedynie od tego, czy potrafimy na życie przychodzącego na świat dziecka patrzeć z miłością! Bywa przecież tak, że wspaniale zapowiadające się pociechy wyrastają na ludzi groźnych, a nawet na zbrodniarzy. Natomiast z jednego z reportaży dowiedziałem się, że spotkaniu Franciszkańskiego Zakonu Świeckich, na terenie Brazylii przewodniczyła osoba bez nóg i rąk, posługująca się przy pisaniu ustami. Przyjmowana była przez uczestników z ogromnym entuzjazmem. Jej słowa były mocno zakorzenione w prawdzie, w prawdzie jej życia, ugruntowane na Krzyżu. Patrzymy nieraz na niepełnosprawnych i podziwiamy ich jak chęć do pracy! Ile w nich entuzjazmu, a zwłaszcza uczciwości. A co powiemy na temat imprez sportowych, w których oni uczestniczą? W czym są gorsze od rozgrywek silniejszych od nich koleżanek czy kolegów? Chyba jedynie w szybkości! Człowiek w samej swojej istocie jest zawsze taki sam! Tę prawdę wyraźnie ukazała nam dzisiejsza Ewangelia. Apostołowie stawiali dziwne pytania Panu Jezusowi. Na ich wytłumaczenie możemy tylko powiedzieć, że jeszcze nie znali mocy Krzyża. I dlatego Pan Jezus cierpliwie im odpowiada, tłumacząc, że z woli Bożej rodzą się zarówno zdrowi, jak i doświadczeni jakąś ułomnością. Nikt z nich nie zgrzeszył. Ale właśnie w tych drugich wyraziściej widoczne są sprawy Boże. I dopóki staramy się pamiętać o Jezusie, dopóty nie mamy kłopotów z przyjmowaniem każdego życia. On rozjaśnia wszelkie niepewności, każdą niejasność. Sam przecież mówi o tym: „Jak długo jestem na świecie, jestem światłością świata” (J 9, 5). Są jednak ludzie, którzy nie chcą obecności Pana Jezusa na ziemi. Wybierają ciemność i tracą więź z miłością. Ogarnia ich lęk przed życiem. Najdziwniejsze, że ten lęk objawia się najpierw w obawie przed słabymi, a potem przenosi się na niechęć do każdego życia. Zapraszajmy więc Chrystusa do nas. Powracajmy z Nim stale do naszych rodzin, jak to zrobiła Matka Najświętsza, jak to uczynił św. Józef po odnalezieniu Pana Jezusa w świątyni. A wtedy znajdzie się miejsce i czas na rozwój, na mądrość, na łaskę, a więc na życie! 31 rok 2008 A kiedy nachodzą niepokoje, sięgnijmy do Telewizji TRWAM, do kościelnych radiostacji i czasopism, poszukajmy w naszych zbiorach kaset przypominających o spotkaniach chorych, niepełnosprawnych z Ojcem Świętym, o ich uczestnictwie w pielgrzymkach do Kalisza czy do Lourdes. Przypatrzmy się ich oczom. Popatrzmy na tych, którzy uczestniczą w zawodach sportowych i w igrzyskach. Porozmawiajmy z nimi. Warto ich odwiedzać właśnie po to, aby zobaczyć jak są pogodni i że ich uśmiech, wyciągnięta niezgrabnie na powitanie dłoń, oczekujące na nasz gest oczy i usta, że to wszystko przynależy do nas, do ludzi, że to stanowi o prawdzie człowieka, człowieka rozumianego jako Boże dziecko, człowieka świadka i uczestnika miłości. To przez te oczy i usta, przez te drżące dłonie jeszcze mocniej przemawia miłość, jeszcze bliższy staje się nam Bóg! 8. Niech miłość jednoczy nas wszystkich Z tego miejsca kieruję wyrazy szacunku i wdzięczności ku każdej matce i każdemu ojcu, ku całym rodzinom za radosne i pełne nadziei przyjmowanie każdego ludzkiego życia jako daru miłości. Wdzięczność wyrażam wszystkim siostrom zakonnym i osobom świeckim, którzy pracują w domach opieki dla niepełnosprawnych. To samo czynię względem całej służby zdrowia, a także nauczycieli i wychowawców, oraz pracodawców, w stosunku do wszystkich, którzy wychodzą naprzeciw potrzebom niepełnosprawnych. Wyjątkowo serdeczne słowa, tu od św. Józefa, od Świętej Rodziny kieruję do was, którzy w tym, co dotyczy ciała albo intelektu, otrzymaliście mniej talentów. Jesteście naszym światłem, jesteście dla całej ludzkości najlepszym komentarzem do tajemnicy życia. To wam wszyscy ludzie zawdzięczają możność pełniejszego spotkania się z całą rzeczywistością człowieka i jego życia na ziemi. Dziękuję wam za wasze trudne lekcje, których nam udzielacie. I bądźcie pewni, że tam, gdzie świeci lampka przed Najświętszym Sakramentem, tam, gdzie widnieje znak Krzyża, tam, gdzie jest miejsce na miłość, tam jest wasz dom, tam jest wasza rodzina, bo tam jest miłość. Amen. 32 Świętość jest zawsze u siebie Świętość jest dla wszystkich Uroczystość św. Kazimierza Białystok, dn. 4 marca 2008 r. Umiłowani w Chrystusie Siostry i Bracia! 1. Spotkanie ze Świętym Kolejny raz gromadzimy się w tej solidarnościowej świątyni w uroczystość św. Kazimierza, patrona Rzeczypospolitej, a potem Polski i Litwy, odbierającego szczególną cześć również na terenie diecezji grodzieńskiej i na całej Białorusi; znanego w Stanach Zjednoczonych i wszędzie tam, gdzie są Polacy, albo inaczej mówiąc, gdzie zamieszkują ludzie, których rodowody gdzieś i kiedyś spotkały się z rzeczywistością Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Święty Kazimierz jest patronem młodzieży polskiej i litewskiej. Opiekuje się jednym ze zgromadzeń żeńskich. Imię św. Królewicza noszą dwie miejscowości: jedna w Wenezueli, a druga w Kanadzie. Pod jego wezwaniem zbudowano przynajmniej 44 kościoły na terenach Królestwa Obojga Narodów i kilkanaście w Stanach Zjednoczonych oraz Kanadzie. Świętemu Kazimierzowi poświęcono wiele pozycji książkowych z zakresu historii i literatury. To samo można powiedzieć o licznych obrazach i rzeźbach. W wielu miejscowościach ulice i place nazwane są jego imieniem. Ku jego czci śpiewane są pieśni, a przysłowia i ludowe powiedzenia, poczynając 33 rok 2008 od wileńskich „kaziuków”, często gościły pod polskimi strzechami, z czasem przenosząc się nawet do wieżowców. I pomyśleć, że to wszystko wzięło swoje źródło od kogoś, kto żył zaledwie 26 lat. Urodził się trzeciego października 1458 roku na Wawelu, z ojca także Kazimierza, króla Polski i Wielkiego Księcia Litewskiego oraz matki Elżbiety, córki Albrechta II, cesarza narodu niemieckiego. Kim jest więc św. Kazimierz? Kim jest człowiek święty? 2. Poszukiwania świętości Pytanie o świętość jest wciąż aktualne. Upływa przecież 524 lata od śmierci św. Kazimierza, a ta świątynia jest pełna ludzi. To prawda, że jest ona jemu poświęcona. To prawda, że tradycja wileńska zaszczepiła ten kult również w Archidiecezji Białostockiej i św. Kazimierz stał się jej patronem! I w tym momencie można byłoby dodać jeszcze i to, co zostało już powiedziane. To jednak nie ułatwia nam poszukiwania odpowiedzi na pytanie o Kazimierzową świętość. Są to bowiem przeważnie zewnętrzne przejawy oraz owoce świętości. Księga Syracydesa ukazała nam dzisiaj, że św. Kazimierz, „będąc jeszcze młodym” (Syr 51, 13), szukał „jawnie mądrości w modlitwie” (Syr 51, 13). Szukał jej u „bram świątyni” (Syr 51, 14) i szukał jej do końca. Pamiętał też o Tym, któremu ten dar mądrości zawdzięczał, oddając Mu cześć. A wprowadzając mądrość w czyn, zapłonął „gorliwością o dobro” (Syr 51, 18), w pełni więc otworzył się na świętość. Mając to wszystko na uwadze, powracamy do życiorysu Świętego, aby przypomnieć, że przez pierwsze dziewięć lat wychowywał się na Wawelu, pod opieką matki, która urodziła sześciu chłopców; przez historyków zresztą nazywana matką królów. Królem Czech został najstarszy syn Władysław, królem Węgier obwołano św. Kazimierza, a na tronie polskim zasiadało trzech kolejnych braci: Jan Olbracht, Aleksander i Zygmunt zwany Starym, choć był piąty z kolei. Szósty zaś z rodzeństwa – Fryderyk, został prymasem Polski i kardynałem. Od dziewiątego roku życia wychowaniem Kazimierza zajmował się ks. Jan Długosz, wybitny dziejopisarz i wspaniały kapłan. Dzisiaj możemy powiedzieć, że św. Kazimierz, otwierając się na modlitwę ku mądrości Bożej, w szkole Długoszowej uczył się, jak ją przeszczepiać w codzienność. Kaplica na zamku lubelskim mogłaby rzucić wiele światła na proces duchowego 34 Świętość jest zawsze u siebieŚwiętość jest dla wszystkich rozwoju Świętego, który modląc się na schodach, często czekał na otwarcie drzwi. Świadczy to, że znał dobrze nauczanie św. Pawła i nierzadko powtarzał za Nim: „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego” (Flp 3, 8). Pędził ku „wyznaczonej mecie” (Flp 3, 14) z wyjątkową szybkością, czując dobrze, że niewiele otrzymał czasu na ziemski pobyt. 3. Świętość i rycerskość Kazimierza Kazimierz wychowany na królewskim dworze, korzystając z pomocy światłych nauczycieli, musiał zastanawiać się często nad tym, jaki kształt powinna przybrać jego dojrzałość, czyli świętość. Czy powinien wzorować się na ówczesnych świętych, znanych w Polsce i podziwianych, jak św. Jan Kapistran, św. Jan Kanty, a potem św. Jan z Dukli, św. Szymon z Lipnicy czy bł. Władysław z Gielniowa? Święty Jan Kapistran głosił kazania na Rynku Krakowskim. Trzej Franciszkanie byli studentami Wszechnicy Jagiellońskiej, a św. Jan Kanty był jej profesorem. Mówiono o nich na Wawelu. Kraków nie był wtedy duży. Król Kazimierz zabiegał o to, aby św. Jan Kapistran udał się na Ruś, mając nadzieję, że pomoże w umacnianiu unii pomiędzy obrządkami chrześcijańskimi. Młody królewicz słuchał również znanego humanisty – Kallimacha (Fillippo Buonaccorsi), Ambrożego Contarini, dyplomaty weneckiego, i wielu panów krakowskich, których wpływ na dworze królewskim był znaczny. Z perspektywy przeszło pięciu wieków, przypatrując się życiu naszego patrona, można by powiedzieć, że znając historię, nie lekceważąc współczesnych, sięgał ku przyszłości i opowiedział się za wzorem rycerskiej świętości, która ma w sobie coś ze św. Franciszka z Asyżu, ale też dużo z legendy o Parsifalu, z opowiadań o królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu, z Pieśni o Rolandzie i Pieśni o Nibelungach. To dzięki Kazimierzowi kończące się średniowiecze wpisuje w dzieje Rzeczypospolitej jedną z najpiękniejszych opowieści o ostatnim z rycerzy, o świętym, bo tylko takim mógł być prawdziwy rycerz. A był on zawsze pełen szacunku dla kobiet i słabych, był prawdomówny i uczciwy, prawy w działaniu i myśleniu, stosownie zaś do słów dzisiejszej Ewangelii miał stale „przepasane biodra” i „zapalone pochodnie” (por. Łk 12, 35), wierny swemu Panu do końca. Takim powinien być i takim był Rycerz Chrystusowy. 35 rok 2008 4. Rycerskość to sposób na życie Czymś oczywistym okazuje się symbolika lilii, którą na licznych obrazach Święty trzyma w swojej dłoni. To przy niej książęce szaty schodzą na dalszy plan. To przy niej książęcy kołpak niknie zupełnie. Lilia zaś, mając swoje początki w pieśniach średniowiecznych trubadurów, ale na pewno dzięki królewskiej posłudze św. Jadwigi, zadomowiła się na ziemiach Rzeczypospolitej. Chociaż na Zachodzie etos rycerski już przechodził do historii, u nas jeszcze był żywy, wciąż wpływał na postawy i wzmacniał osobowości. Etos rycerski zrodził się w trudnych czasach, w okresie barbarzyńskich wędrówek ludów, kiedy to kulturze europejskiej, zwłaszcza w jej śródziemnomorskim wydaniu, groziła całkowita zagłada. I oto chrześcijaństwo dzięki św. Leonowi Wielkiemu oraz jego następcom wychodzi naprzeciw barbarzyńcom. Nie zapomina o broni, ale łączy ją z przesłaniem rycerskim, w którym nie było miejsca na grabież, bandytyzm, niesprawiedliwość i wszelką przemoc. Była to trudna i ciężka praca, jednakże nie zapominano, że od Chrystusa płynie potrzebna pomoc. Dzięki temu po latach odniesiono wielki sukces. Chrześcijaństwo przyjęły plemiona germańskie, a Frankowie stali się nosicielami kultury romańskiej. Hunowie osiedli nad Dunajem, tworząc od wieków wspólne dziedzictwo chrześcijańskie. Plemię mongolskich Bułgarów całkowicie zespoliło się ze Słowianami. A przykładem przyświecał wszystkim Parsifal – młody człowiek, pełen odwagi i uczciwości. Stawiano przed nimi wspaniały cel – dotarcie do pucharu Graala, w którym przechowywana była krew Jezusowa, zebrana – według legendy – pod krzyżem przez św. Marię Magdalenę. Marzyli o tym wszyscy młodzi ludzie, którzy przez chrzest zostali włączeni w świat chrześcijański. Wielu próbowało, wciąż jednak bezskutecznie. Trzeba bowiem było odznaczać się nie tylko siłą i odwagą, ale absolutną uczciwością. Tymi wartościami odznaczał się Parsifal. On też dotarł do Graala, pokonując straszliwe przeszkody. Tego samego, choć w nieco innej rzeczywistości, dokonał również św. Kazimierz. 5. Rycerskość – to służba Polsce W perspektywie powyższych doświadczeń bardzo ciekawie jawią się dzieje naszej Ojczyzny dotykające wędrówek ludów, zwłaszcza kiedy patrzymy na nie w świetle tego, co dzieje się teraz; kiedy zastanawiamy się 36 Świętość jest zawsze u siebieŚwiętość jest dla wszystkich nad tym dziedzictwem duchowym, które składa się na polskość, a które tak mocno nas urzeka. Ten urok bowiem sprawia, że być Polakiem, to żyć godnie, to postępować szlachetnie, to zachowywać się po rycersku. Warto więc pamiętać, że w ciągu pierwszych wieków istnienia naszego państwa na wielu płaszczyznach życia społecznego, rodzinnego i jednostkowego dokonywała się przedziwna wymiana darów. Polska identyfikowała się coraz mocniej z systemem wartości, jaki płynie z Ewangelii. To dzięki chrześcijaństwu Polska weszła w rzeczywistość uniwersalną w znaczeniu najpierw duchowym i moralnym, a następnie instytucjonalnym i politycznym. Od początku Polsce towarzyszy Kościół. Polska zaś nie tylko bierze wiele od chrześcijaństwa, ale również wnosi coś od siebie. Powstająca i rozwijająca się Polska tworzy chrześcijaństwo: „Wzajemne relacje ulegały przez wieki różnym przekształceniom. Nie można ich odrywać od historii ludzi i instytucji, od rozwoju pojęć i ich rozprzestrzeniania. W dobie piastowskiej przynależność do chrześcijaństwa rzymskiego umożliwiła identyfikację elit i ukształtowanie państwa. Walka o samookreślenie Polski została wygrana przez pierwszych Piastów dążących do korony i przez pierwszych polskich świętych” (M. Tymowski, J. Kieniewicz, J. Holzer, Historia Polski, Londyn 1986, s. 11). Tak ujmują to historycy. Do tych świętych, dzięki którym Polska wygrała, należy także św. Kazimierz. Świętość w tamtych czasach obecna na różnych szczeblach władzy zbiegała się z etosem rycerskim. Etos rycerski, z trudem przyjmowany przez władców, z czasem stał się modelem właściwym w pełnieniu funkcji publicznych. Rycerskość pozwoliła oswoić dumę i przekształcać ją w postawę służby. 6. Etos rycerski coraz bardziej oczekiwany Może to zabrzmieć dziwnie, ale coraz bardziej wzrasta społeczne oczekiwanie na etos rycerski. Żyjemy w okresie „barbarzyńskim”, podobnym do czasów wędrówek ludów. Obecne wędrówki przejawiają się w inny sposób, gdyż wyrażają się najczęściej w postaci straszliwych ideologii, których niszczycielska działalność od dwustu lat wciąż daje o sobie znać. A zaczęło się wszystko od podeptania jednego z kanonów rycerskich, a mianowicie szacunku dla prawdy. Cyklicznie pojawiają się współczesne wędrówki ludów. Wystarczy wspomnieć ideologie bezdusznego kapitalizmu, ateistycznego komunizmu 37 rok 2008 i nieludzkiego nazizmu. Niestety obawy Ojca Świętego Jana Pawła II nadal są uzasadnione. Wciąż przecież wielkim zagrożeniem dla człowieka jest istnienie tych bezdusznych ideologii. One stopniowo prowadzą do śmierci współczesne cywilizacje. „Barbarzyństwo” naszych czasów jest wyjątkowo groźne, ponieważ korzysta z siły medialnej. Stąd się bierze ten straszliwy opór przed jakimikolwiek środkami komunikacji społecznej, które nie są podporządkowane wizji konieczności ideologicznej. W takich sytuacjach też najlepiej daje się poznać prawdziwe oblicze rzekomej demokracji, kiedy nie patrząc na praworządność, postuluje się likwidację radiostacji, instytucji wydawniczej; co więcej, gdy wywiera się naciski na obsadę personalną. A to wszystko świadczy, że w wielu środowiskach zapomniano zupełnie o etosie rycerskim. To także jest jakimś apelem o powrót do etosu rycerskiego. 7. Rycerskość powraca Jesteśmy jednak w Kościele, który przez całe wieki stawiał czoło różnym słabościom, a zawsze wychodził naprzeciw człowiekowi! Kościół wynosi na ołtarze powstańców i żołnierzy słusznej sprawy, wspiera rycerskie wspólnoty. Odradza się coraz więcej dawnych Zakonów Rycerskich. Powstają nowe. Maksymilianowskie Rycerstwo Niepokalanej – zbudowane na prawdzie i miłości – wprowadza nas w inny świat środków komunikacji społecznej, bardziej jasny i wiarygodny. Nie można zapomnieć o Krucjacie Eucharystycznej i Krucjacie Wstrzemięźliwości. Harcerstwo wychowuje młodych ludzi do czujności, do wcześniejszego rozpoznania miejsca, czasu i okoliczności. A wszystko to ma swoje odniesienie do moralnej uczciwości, do wierności prawdzie. Przed wiekami nieraz wydawało się barbarzyńcom, że wygrywają, podpalając wiele miejscowości, mordując setki osób i niszcząc różne dzieła kultury. Stało się jednak inaczej. Zwyciężyło chrześcijaństwo, zwyciężył człowiek. Tylko chrześcijaństwo ma moc ducha, ma siłę wiary, ma zapasy nadziei i niewyczerpane źródło miłości. Należy więc przypominać św. Kazimierza, jednego z ostatnich rycerzy średniowiecza, ale też i jednego ze Świętych, których jest coraz więcej i którzy wciąż zaludniają naszą ziemię, krzewią kulturę i cywilizują życie, życie jednostek, rodzin i życie państwa. 38 Świętość jest zawsze u siebieŚwiętość jest dla wszystkich Świętość nie zna starości. Świętość jest zawsze u siebie. Świętość jest dla wszystkich. A wszystkich, którzy nie lękają się świętości i z nią się bratają, można porównać do tych, o których mówi dzisiejsza Ewangelia: „Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. (...) przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał” (Łk 12, 37). Prosta to perspektywa, oczywista, wyjątkowo potrzebna i wciąż oczekiwana. Czy my to słyszymy? Czy słyszysz to, Polsko?! Amen. 39 Uczeń Chrystusa na drodze nawrócenia IV tydzień Wielkiego Postu. Rekolekcje wielkopostne dla rolników Sokołów Podlaski, dn. 6 marca 2008 r. Ukochani Bracia i Siostry! Bądźcie pozdrowieni w Chrystusie, naszym Panu i Odkupicielu! 1. Wielki Post czasem nawrócenia Dar Odkupienia, który zawdzięczamy miłości Pana Jezusa względem człowieka, a więc w odniesieniu do każdej i każdego z nas, wymownie przemawia do nas z Krzyża, który stał się miejscem największej ofiary i znakiem naszego zbawienia, naszego zwycięstwa nad skutkami grzechu pierworodnego i wszelkiego grzechu. Krzyż jest obecny w czasie każdej Eucharystii, ale w okresie Wielkiego Postu porusza nasze umysły i serca zwłaszcza wtedy, gdy bierzemy udział w Drodze krzyżowej, gdy przesuwając się od stacji do stacji, przenosimy się duchowo do tego, co działo się 20 wieków temu i patrzymy na straszliwe cierpienia, jakby siebie umieszczając przy krzyżu i z krzyżem, a nawet na krzyżu w miejsce Syna Bożego. Śmierć Chrystusa to było coś strasznego. Nic tragiczniejszego złość ludzka nie może już stworzyć, skoro nie zatrzymała się przed samym Bogiem, skoro zdobyła się na tak okrutne postępowanie. My, patrząc na dzieła sztuki przedstawiające Mękę Pańską w różnych kolorach i artystycznie poprawnych ujęciach, gubimy surowość i okrucieństwo tego, co tam się działo, poczynając 40 Uczeń Chrystusa na drodze nawrócenia od pojmania w Ogrójcu aż do Ukrzyżowania. Trzeba więc umieć oderwać się od dzieł sztuki i stanąć przed Annaszem i Kajfaszem, Herodem i Piłatem, przetrzymać potworne biczowanie i cierniem koronowanie i dźwigać ciężar krzyża. Może jest to coś, co przekracza możliwości naszej wyobraźni, a jednak tak było. Do tych wydarzeń powracamy w czasie Gorzkich żalów, które są śpiewane od 300 już lat w naszej ojczyźnie i wszędzie tam, gdzie żyją Polacy. To nabożeństwo pomaga nam przynajmniej na miarę naszych możliwości wczuć się w wielkość Ofiary Pana Jezusa. Warto brać udział w śpiewaniu Gorzkich żalów. Warto je odprawiać w każdą niedzielę Wielkiego Postu. One pozwalają nam głębiej przeżywać mękę naszego Pana, bierzmy więc chętnie w tym udział. Uważamy się przecież za uczniów Chrystusa. To właśnie w tym roku liturgicznym często się przed nami jawi nasze powołanie do bycia uczennicami i uczniami Jezusa. Stanowi również ważny punkt odniesienia w naszej pracy rekolekcyjnej. Z naszego codziennego doświadczenia dobrze wiemy, kim dla każdej i każdego z nas jest dobry nauczyciel. Chrystus jest najlepszym nauczycielem. Ludzkość nie znała i nie zna kogoś, kto mógłby się z Nim porównać. Nauczyciel jest tym, który potrafi podzielić się prawdą, który jest w stanie zauroczyć nas dobrem, który ma możność natchnąć nas miłością. Takim nauczycielem jest Syn Boży. Pamięć o tym może pokrywać kurz zapomnienia, zasłona zaganiania albo zwyczajne zamieszanie i niedbalstwo, do czego prowadzą grzechy w ludzkim życiu. Trzeba więc brać na poważnie wezwanie, które płynie z różnych stron Pisma Świętego, które alarmuje nasze sumienia, nawołujące do nawracania się. 2. W tych dniach spotykają się nawrócenie i rekolekcje O potrzebie nawracania się mówił prorok Jonasz do Niniwitów. Podobnie postępował Mojżesz, którego przypomniało nam pierwsze dzisiejsze czytanie z Księgi Wyjścia. Jest coś zastanawiającego w tym krótkim dialogu, jaki prowadzi Pan Bóg z Mojżeszem. Stwórca pragnie ukarać Naród Wybrany, ponieważ on zwrócił swoje serca ku cielcowi. Ten naród okazuje się niewdzięcznym ludem o twardym karku. Pan Bóg postanawia dopuścić do jego zagłady. I co się dzieje? Oto Mojżesz zachowuje się jak ktoś, kto jest miłosierniejszy od samego Ojca wszelkiego miłosierdzia. Prosi o darowanie przewinień, powołując się na obietnicę daną Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi. I Pan Bóg wysłuchuje prośbę Mojżesza. 41 rok 2008 Ale, jak już wspomniałem, ten dialog jest wyjątkowy, gdyż Pan Bóg jakby przyznaje rację człowiekowi. Pan Bóg mocą miłosierdzia upodmiotawia człowieka. To człowiek, czyli Mojżesz, określa strategię działania. Nie zapominajmy jednak, że on może tak postąpić, a nawet osiągnąć sukces jedynie dzięki temu, że ma na kogo się powołać. Żyli bowiem ludzie, którzy dobrze postępowali i godnie reprezentowali całą społeczność. Jest Abraham – mąż wiary, tak podziwiany przez Jana Pawła II. Jest Izaak – całkowicie poświęcony Stwórcy i jest Jakub, czyli Izrael, który nie lęka się życia ludzkiego, dając początek dwunastu pokoleniom. Powołanie się na te osoby wystarczyło za najlepszy argument. Były one bowiem równocześnie figurami zapowiadającymi przyjście Jezusa Chrystusa. Rozważając Mękę Syna Bożego, kolejny raz winniśmy uświadomić sobie, że to dzięki tym cierpieniom, że to dzięki tej miłości – my mamy nowego Pośrednika, jak naucza św. Paweł; mamy Kogoś, na Kogo zawsze możemy, a nawet powinniśmy się powoływać, aby otrzymać od Pana Boga dar przebaczenia, owoc miłosiernej miłości. Pan Bóg przecież dialog prowadzony z Mojżeszem chce kontynuować z nami. Dzieje się to zawsze wtedy, kiedy pamiętamy o modlitwie, o Eucharystii, o zwyczajnym pacierzu albo też o modlitwie Anioł Pański. Pan Bóg chętnie rozmawia z nami, ponieważ Jego Syn oddał swoje życie za nas. To dzięki temu Stwórca dostrzega w nas miłość własnego Syna, chyba że grzechy ją zasłaniają, niekiedy bardzo mocno. Nasze natomiast powoływanie się na Jezusa Chrystusa nie może mieć charakteru wyłącznie słownego. Ono powinno mieć przełożenie na życie, jeśli szczerze wyznajemy wielkość Syna Bożego. Rekolekcje natomiast są właśnie między innymi po to, aby nam przyjść z pomocą, żebyśmy odważniej wyciągali wnioski z ofiary krzyżowej i szczerze zabiegali o nasze nawrócenie. 3. Nawrócenie to powrót do współpracy z Jezusem Chrystusem Ojciec Święty Jan Paweł II na kilkanaście miesięcy przed swoim odejściem z tego świata ogłosił Rok Różańca, a jednocześnie do trzech dotychczasowych części, dodał czwartą część światła. Była to wyjątkowo prorocza decyzja. Nawiedzają nas bowiem nazbyt często różnorakie ciemności. Ileż to razy pytamy samych siebie, o co w tych naszych doświadczeniach chodzi? Dlaczego tak niegodnie postępują ludzie? Co się dzieje również ze mną, 42 Uczeń Chrystusa na drodze nawrócenia że zachowuję się tak, jakbym zapomniała czy zapomniał o chrzcie św., o Ewangelii, o samym Bogu? Światła potrzebują nasze oczy. Światła także potrzebuje nasza dusza, nasze sumienie, może nawet więcej aniżeli oczy. Jesteśmy nieraz przerażeni tym, co słyszymy, czy o czym się dowiadujemy za pośrednictwem mediów. Człowiek może być zły, ale czy aż do tego stopnia, żeby matka uczestniczyła w mordzie swego dziecka, a ojca zabijał własny syn; żeby prawda nie miała miejsca w systemach wychowawczych i informacyjnych; żeby w naszym sumieniu było tak zimno i martwo? I dlatego nie zapominajmy o świetle, które zawdzięczamy Jezusowi Chrystusowi. Nie zapominajmy o Jego i naszym chrzcie św. To nad wodami Jordanu usłyszano głos Ojca: „Ten jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie” (Mt 3, 17). To nad tymi samymi wodami dostrzeżono Ducha Świętego w postaci gołębicy. Do Ducha Świętego kierował swoją prośbę Jan Paweł II, gdy jako papież pierwszy raz znalazł się w Polsce, wołał: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi” (Warszawa, 02.06.1979), czyli Polski, czyli nas. Polska się nie odnowi, jeżeli my się nie odnowimy. Polska się nie odnowi, jeżeli wymowę tej modlitwy będziemy odnosili jedynie do przywódców. Ale Polska się odnowi, gdy każda i każdy z nas zacznie od siebie, odnawiając własne życie. Pomaga nam w tym światło, które przedziera się ku nam przez doświadczenia małżeńskie i rodzinne, jak to ma miejsce w Kanie Galilejskiej. Światło to daje o sobie znać, gdy nawracamy się i głosimy Królestwo Boże. Znamienne jest to, że sł. B. Jan Paweł II połączył nawracanie się z głoszeniem Królestwa Bożego, chcąc przypomnieć nauczanie Pana Jezusa, który mówił, że królestwo niebieskie jest w nas. Ono się ujawnia, ono się umacnia zawsze wtedy, gdy my się nawracamy, czyli odrywamy się od grzechu, czyli na nowo podejmujemy współpracę z Panem Jezusem, korzystając często z sakramentu pokuty. W dzisiejszej Ewangelii Syn Boży wyraźnie mówi do Żydów, że nie ma innej drogi do zbawienia, jak tylko ta, którą jest On. Mówił im już o tym św. Jan Chrzciciel, choć oni nie chcieli tego zrozumieć. Pan Jezus jest Kimś większym, bo został posłany przez Ojca i o Nim mówią też Jego dzieła. A ci, którzy nie chcą tego faktu uznać, którzy uciekają od Jezusa, tracą możliwość nawrócenia, tracą nadzieję na szczęście wieczne. Z tego powodu będą oni 43 rok 2008 oskarżani przez Mojżesza, gdyż to on daje nam przykład o potrzebie odwoływania się najpierw do patriarchów i proroków, a po przyjściu na świat oczekiwanego Mesjasza, do Niego samego. Błąd tych, którzy nie byli w stanie pójść za Jezusem, brał się także z tego, iż nie skorzystali z nauczania Jana Chrzciciela, który „był lampą, co płonie i świeci” (J 5, 35), oni zaś chcieli „radować się krótki czas jego światłem” (J 5, 35). Za krótko się radowali, a tymczasem światło przyniesione przez Jezusa świeci zawsze i stale. 4. Nawrócenie się to powrót do życia Przez całe wieki byli o tym przekonani i nadal są, przynajmniej niektórzy, mieszkańcy polskich wsi: rolnicy, leśnicy i rybacy. Ich udział w nabożeństwach wielkopostnych jest równocześnie czytelnym wyznaniem wiary w Jezusa Chrystusa, który jest światłem. Jakże wiele w ciągu wieków wprowadzono zwyczajów, które ułatwiają i pomagają w owocnym przeżywaniu czasu Wielkiego Postu. Do nich trzeba zaliczyć troskę o wyciszenie się. Cisza jest niezbędna, aby móc się zastanowić, pozbierać myśli i nie pogubić się w różnych sytuacjach. Podobną rolę pełni czujność w korzystaniu z pokarmów, całkowite wyzbywanie się spożywania alkoholu, a także palenia papierosów. Teraz dodajemy do tych praktyk jeszcze: wyciszanie telewizorów, unikanie hałasu medialnego i wyzwalanie się spod wpływu narkotyków. Wieś polska pamięta wiele pieśni wielkopostnych, a popiół ze Środy Popielcowej ułatwia owocniejsze oczekiwanie Wielkiego Piątku i Zmartwychwstania Pańskiego. Nasi rolnicy nie lękali się przypominać sobie i innym, a w tym duchu również wychowywać nowe pokolenia, że jest czas Wielkiego Postu, że Wielki Post trwa. W tym okresie trzeba więc inaczej się zachowywać, bardziej też dbać o właściwy dobór słów. I nie chodziło jedynie o tych kilka tygodni. Każdy wie, że jeżeli coś zagości w naszym sercu i umyśle, to będzie nam długo towarzyszyło, a nawet pozostanie na stałe. Rolnicy rozumieją też dobrze, że w tym wszystkim chodzi z jednej strony o życie, a z drugiej o jakość tego życia. Tak to widział również Pan Jezus, który w dyskusji z Żydami mówi wyraźnie: „(...) nie chcecie przyjść do Mnie, aby mieć życie” (J 5, 40). Współczesna kultura, uciekając od Chrystusa, boi się równocześnie życia. To nie jest przypadek. Jest to coś oczywistego, że kto 44 Uczeń Chrystusa na drodze nawrócenia nie chce uznać Syna Bożego, nie zrozumie też w całym bogactwie wielkości daru, jakim jest życie. Czas nawracania się, jakim jest okres Wielkiego Postu, a zwłaszcza rekolekcje, wskazuje równocześnie drogę prowadzącą ku życiu. Pamiętajmy o tym w naszych modlitwach, w naszych rodzinnych i sąsiedzkich rozmowach. Pamiętajmy o tym i wtedy, gdy uczestniczymy w życiu publicznym. 5. Niech nasze życie świadczy o tym, że jesteśmy uczniami Chrystusa Rozpoczynając tegoroczne rekolekcje zastanawiamy się nad całością ich przebiegu, nad owocami. Najważniejsze jest to, żebyśmy nie zapominali, iż czymś zasadniczym jest nasz powrót do Chrystusa, czyli nasze nawrócenie. W tym ważnym procesie znajdujemy pomoc w praktyce rekolekcji, w sumiennym korzystaniu z nich, ale także w uczestnictwie w Eucharystii, w Gorzkich żalach, w Drodze krzyżowej. Punktem przełomowym jest zawsze przystąpienie do sakramentu pokuty, czyli do spowiedzi, po solidnym przygotowaniu. W tym zaś przygotowaniu nie tyle chodzi o to, abyśmy wszystkie nasze słabości na aptecznej wadze mierzyli, ale żebyśmy z żalem i to szczerym popatrzyli na nasze upadki i zdecydowanie postanowili poprawę. W nawróceniu i umacnianiu naszego nawrócenia pomagają różne praktyki pokutne. Samo słowo „pokuta” tak naprawdę oznacza także nawrócenie, przemianę, odejście od zła i powrót do dobra z pomocą Jezusa Chrystusa. Takimi praktykami są modlitwy, o których była już mowa, a warto do nich dodać pacierz rodzinny i różaniec oraz adorację Najświętszego Sakramentu. Do tych modlitw bardzo zachęcał Jan Paweł II. Do praktyk pokutnych zaliczany jest też post, czyli powstrzymanie się od pokarmów mięsnych w Środę Popielcową i wszystkie piątki, przynajmniej, gdyż można i częściej. W Wielki Piątek natomiast zachowujemy wstrzemięźliwość i post ilościowy, spożywając jeden posiłek do syta. A w tej dziedzinie nie tłumaczmy się zewnętrznymi trudnościami. Jest nas bardzo dużo, a jednocześnie nie mamy odwagi być sobą. W samolotach podają Żydom zawsze jedzenie koszerne, bo o to zabiegają. Nie wiem, czy ktoś z katolików poprosił albo poprosi w piątek o danie bezmięsne. Nie tak dawno w jednej z miejscowości, gdzie w 99% żyją katolicy, pojawiło się parę rodzin muzułmańskich. Kilkoro dzieci zaczęło chodzić do szkoły i oni natychmiast wystąpili z żądaniem, aby dla nich gotowano posiłki w innych naczyniach, zgodnie z ich obyczajem. 45 rok 2008 W jakim świetle więc my się przedstawiamy, gdy spotykamy się z takimi konkretami? Ale Żydzi czy muzułmanie mogą stawiać takie postulaty, ponieważ są wewnętrznie zjednoczeni i choć jest ich mniej, osiągają to, co uważają za słuszne. Rodzi się więc pytanie: dlaczego my nie żądamy na czas Wielkiego Postu, a zwłaszcza rekolekcji, wyciszenia dyskotek, zmiany programów radiowych i telewizyjnych, odpowiednich posiłków w miejscach zbiorowego żywienia? Niech każda i każdy z nas sam sobie odpowie na te pytania. Jest jeszcze jedna praktyka pokutna, którą w tegorocznym orędziu na Wielki Post przypomniał Benedykt XVI. Mowa tu o jałmużnie. Słowo to kojarzy się nam przeważnie z biedą, a nawet nędzą, z żebractwem. Z tego to względu nie cieszy się ono popularnością we współczesnym świecie. Ale właśnie ten fakt zobowiązuje nas do oczyszczenia naszego spojrzenia na jałmużnę od różnych niesłusznych naleciałości. W języku greckim ma ono swój rodowód w słońcu, oliwkach, a nawet w miłości. Dzięki jałmużnie bowiem winna odradzać się i umacniać nasza miłość. Na wsi wreszcie nie wypada zapomnieć, że ludzie zbierający jałmużnę, jak kwestarz u Mickiewicza czy Roch z Chłopów Reymonta, to byli szczerzy patrioci. Wedle zaś obecnego Ojca Świętego jałmużna powinna być swego rodzaju programem na życie, bo skoro wypływa z miłości, to jak może być inaczej? Dlatego chętnie dzielmy się z potrzebującymi. Wszyscy bowiem czegoś potrzebujemy. Niech jałmużna stanie się praktyką powszechnej wymiany darów, tak duchowych, jak i materialnych. Niech jednoczy ludzi pomiędzy sobą, zwłaszcza że jałmużną może być dostarczony opał starszej czy chorej osobie, posprzątanie w domu albo zwyczajne odwiedziny. Trudno wymieniać wszelkie możliwości, pozwólmy zatem mówić naszym sercom, a one ukażą nam jakże szeroki wachlarz różnych zapotrzebowań na miłość. 6. Nigdy nie zapominajmy o Chrystusie Na te wszystkie oczekiwania szczerze możemy odpowiedzieć dopiero wówczas, gdy będziemy trwali w Chrystusie, gdy wciąż będziemy doń powracali. On jest naszą drogą, prawdą i życiem. Wieś polska, pracownicy leśni, rybacy, a właściwie wszyscy nasi rodacy – znajdujemy się w wyjątkowo trudnej sytuacji, gdy powrócimy do spraw demograficznych. Pustoszeją nam zaścianki herbowe i włościańskie wioski, trudno o dobrych pracowników w lasach i nie zawsze jest komu wypłynąć na połów. Starzeją się miasta. 46 Uczeń Chrystusa na drodze nawrócenia Martwi się tym jeden ze współczesnych poetów, ponieważ ubywa wszystkiego, chociaż: „(...) szczęśliwie ocalała droga lecz nikogo już na niej nie spotkasz (...). Ocalał też drewniany Chrystus zaraz za ruinami szkoły stoi na kamiennym postumencie z rozpostartymi ramionami o zmierzchu kiedy mgła z łąk wylewa się na drogę wydaje się że idzie do wsi na pogawędkę z chłopami” (H. J. Kozak, Miejsca magiczne: liryki podlaskie, Biała Podlaska 2001, s. 14-15). Ale czy ich zastanie? Czy będzie z kim pogawędzić? Dzisiaj, rozpoczynając to rekolekcyjne ćwiczenie wielkopostne, chcemy dać dowód, że nie zniechęca nas taka lub inna sytuacja gospodarcza, względnie społeczna, nie mówiąc o politycznej. Naszą siłę i odwagę, wierność dziedzictwu przodków opieramy bowiem na Jezusie Chrystusie. I nie chcemy dopuszczać do tego, aby to On ciągle nas szukał. Wystarczy, że 20 wieków temu przyszedł na ziemię, aby być z nami. Wystarczy, że pozostał z nami w Kościele, a zwłaszcza w Eucharystii. Wystarczy, że wychodzi nam naprzeciw w sakramencie pokuty. Nasza godność ludzka, nasza kultura chrześcijańska, nasza wiara i miłość podpowiadają nam, co mamy czynić. Powinniśmy iść do Chrystusa, uczyć się w Jego szkole, aby ciesząc się Jego przyjaźnią, stawać się Jego uczennicami i uczniami, głosząc wszystkim i dzieląc się ze wszystkimi tą najradośniejszą nowiną o Bogu-Człowieku, dzięki któremu każda i każdy z nas może żyć, może być sobą, może wciąż się nawracać aż do pełni doskonałości, aż do radości życia wiecznego! Amen! 47 Rodzina szkołą uczniów Chrystusa IV tydzień Wielkiego Postu. Rekolekcje dla rolników Sokołów Podlaski, dn. 7 marca 2008 r. Ukochani Bracia i Siostry, którzy modlicie się z nami za pośrednictwem Radia Maryja i Telewizji Trwam! 1. Rodzina jest drogą Kościoła Jakże często zastanawiają nas słowa Ojca Świętego, które docierają za pośrednictwem pierwszej papieskiej encykliki Redemptor hominis, wyrażające niesłychanie istotną prawdę, że człowiek jest drogą Kościoła. Skoro więc człowiek jest drogą Kościoła, to samo odnosi się do rodziny. Nie można bowiem wyobrazić sobie człowieka bez rodziny. Tak to rozumiał również Jan Paweł II, dlatego w Liście do rodzin, ogłoszonym w 1994 roku, w Roku Rodziny, napisał: „najważniejszą drogą, po której idzie (Kościół), jest rodzina” (List do rodzin, 2). W adhortacji zaś apostolskiej Familiaris consortio zdaje się wyjaśniać poprzednią myśl, pisząc, że „przyszłość ludzkości idzie poprzez rodzinę” (86). To wszystko przez całe wieki było zawsze oczywiste. To nam podpowiada rozum. Co więcej, należy zauważyć, że rozum ludzki powinien o tym mówić, jak o czymś niepodlegającym wątpliwości, ale niestety zdarzają się ludzie, którzy nie chcą korzystać z Bożego światła. Do nich nawiązuje dzisiejsze pierwsze czytanie, zaczerpnięte z Księgi Mądrości: „Mylnie rozumując bezbożni mówili sobie: «Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny»” (Mdr 2, 12). 48 Rodzina szkołą uczniów Chrystusa Są więc wśród nas ludzie bezbożni. Może nawet niekiedy i my stajemy się nimi?! Nie należy tego wykluczać. Przypatrzmy się ich myśleniu i ich postępowaniu. Ci bezbożni chętnie sięgają po środki niegodziwe, do których należy m.in. zasadzka. Motywacja ich jest niebezpieczna, a postępują tak, ponieważ sprawiedliwy jest dla nich niewygodny. Mają pretensje o to, że ktoś zna Pana Boga i uważa się za dziecko Boże. Jest w tej postawie bezbożnych coś wyjątkowo groźnego. Jest to zachowanie, z którym spotykamy się również dzisiaj, szczególnie w tym wszystkim, co odnosi się do rodziny. Prawdopodobnie choćby ze względów komercyjnych rodzina jest dla bezbożnych niewygodna. A przecież to rodzina jest kolebką życia, to rodzina jest wspólnotą miłości, to dzięki rodzinie każda i każdy z nas może cieszyć się darem życia. 2. Kościół troszczy się o rodzinę Trzeba więc przypominać każdemu pokoleniu, że „przyszłość ludzkości idzie przez rodzinę”. Kto tego nie chce zrozumieć, staje się najzwyczajniej wrogiem przyszłości, wrogiem człowieka. Nie ma innego wytłumaczenia. Znając dobrze sytuację, w jakiej znajduje się obecnie rodzina, Kościół uznał ją za najważniejszą swoją drogę. Świadczy o tym chociażby działalność Jana Pawła II, który niesłychanie często mówił o rodzinie, zwracał się do rodziny i stał na straży jej integralności. W związku z tym przypomnijmy sobie niektóre daty i fakty z papieskiej działalności. Jan Paweł II powołał już w 1981 roku Papieską Radę ds. Rodziny, a następnie Instytut Studiów nad Małżeństwem i Rodziną przy Papieskim Uniwersytecie Laterańskim (1982), Papieską Akademię Pro Vita (1994). Papież opublikował też liczne dokumenty poświęcone małżeństwu i rodzinie, jak: wspomnianą już adhortację apostolską Familiaris consortio (1981), Kartę Praw Rodziny (1985), encyklikę Evangelium vitae (1995), List do rodzin, ogłoszony w Roku Rodziny (1994). W tym miejscu należy nadmienić, że sprawom rodziny poświęcił również listy do dzieci, do młodzieży, do osób w podeszłym wieku, do kobiet i wiele innych wystąpień, nawiązujących do tego samego zagadnienia. Papież umieścił wreszcie w Litanii loretańskiej nowe wezwanie – „Królowo Rodzin”. W nauczaniu Kościoła rodzina to podstawowe środowisko biologicznego i duchowego rozwoju. Rodzina jest tym miejscem, w którym przekazuje 49 rok 2008 się dziedzictwo kulturowe kolejnym pokoleniom. Z tego wszystkiego więc wynika, że każdy człowiek, każda osoba ludzka ma niezbywalne prawo do rodziny (por. List do rodzin, 2; Familiaris consortio, 86). 3. Powołanie do małżeństwa i rodziny Jako uczennice i uczniowie Chrystusa staramy się często przypatrywać naszemu powołaniu, odczytywać jego treść, z uwagą oceniać naszą wierność własnemu powołaniu. A w tym wypadku chodzi o wierność powołaniu do małżeństwa i do rodziny. Z tego względu mogłoby się wydawać, że ten rodzaj powołania dotyczy jedynie tych, którzy aktualnie zawierają małżeństwo i tworzą rodzinę. Sądzę, że takie podejście byłoby zbyt wielkim uproszczeniem. O powołanie do małżeństwa i rodziny, o jego poziom moralny, ludzki i religijny, powinni zabiegać wszyscy ludzie. Pamiętajmy o nim w naszych modlitwach. Bierzmy przykład z Sanktuarium św. Józefa w Kaliszu, gdzie w każdy pierwszy czwartek miesiąca gromadzą się pielgrzymi, aby modlić się w intencji polskich rodzin. O tym szczególnym powołaniu winny pamiętać dzieci, a może przede wszystkim młodzież, gdyż ono jawi się przed dziewczętami i chłopcami jako coś naturalnego i bliskiego. O tym samym powołaniu nie mogą zapominać ludzie samotni. Są jeszcze inne środowiska, na które wypada zwrócić uwagę, gdy poruszamy sprawę małżeństwa i rodziny. Mam na myśli dziennikarzy, twórców i lekarzy; każda z tych grup może zrobić wiele dobrego względem małżeństwa i rodziny. Jest bowiem w stanie wpływać na zachowania i postawy ludzkie przez promowanie małżeństwa i rodziny, a w wypadku służby zdrowia – przez pomoc lekarską, bardzo potrzebną zwłaszcza w obronie życia. Wszystko to ma swoje źródło w Piśmie Świętym, gdyż ten rodzaj powołania postrzegamy jako pierwszy na kartach Starego Testamentu. One ukazują, że u źródeł małżeństwa i rodziny był sam Stwórca, zatroskany o przyszłość rodzaju ludzkiego i o to, aby ludzie nie czuli się samotni. Rodzina jest włączona w plan Odkupienia, zwłaszcza przez sakrament małżeństwa, gdyż jest swoistym budulcem Chrystusowego Kościoła, przez św. Jana Chryzostoma nazwana „Kościołem domowym”. Nasz papież nierzadko określał rodzinę „małym Kościołem” albo też „domowym sanktuarium Kościoła” (por. Familiaris consortio, 48, 55). 50 Rodzina szkołą uczniów Chrystusa 4. Małżeństwo jako sakrament Katechizm Kościoła Katolickiego wyjaśnia, że „mężczyzna i kobieta są stworzeni «jedno dla drugiego». Bóg nie stworzył ich «jako części» i «niekompletnych». Bóg stworzył ich do wspólnoty osób, w której jedno może być «pomocą» dla drugiego, ponieważ są równocześnie równi jako osoby («kość z moich kości (...)») i uzupełniają się jako mężczyzna i kobieta. Bóg łączy ich w małżeństwie w taki sposób, że stając się «jednym ciałem» (Rdz 2, 24), mogą przekazywać życie ludzkie: «Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię» (Rdz 1, 28). Przekazując swojemu potomstwu życie ludzkie, mężczyzna i kobieta jako małżonkowie i rodzice współdziałają w wyjątkowy sposób z dziełem Stwórcy” (KKK 372). Wedle tegoż Katechizmu istnieje podobieństwo pomiędzy sakramentami: małżeństwa i kapłaństwa, gdyż „są one nastawione na zbawienie innych ludzi. Przez służbę innym przyczyniają się także do zbawienia osobistego. Udzielają szczególnego posłania w Kościele i służą budowaniu Ludu Bożego”. W praktyce najczęściej to podobieństwo daje o sobie znać przez uczestnictwo w rodzeniu, najpierw do życia ziemskiego, a następnie do życia nadprzyrodzonego. Oba te sakramenty, czyli małżeństwo i kapłaństwo, służą budowaniu wspólnoty opartej na wartościach. O takiej to wspólnocie często wypowiadał się Jan Paweł II, przestrzegając jednocześnie przed straszliwymi skutkami, jeśli się w jakimś miejscu albo czasie zapomni o zasadach: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” (Centesimus annus, 46). Niestety, ostrzeżenie to jest wciąż aktualne. Jego znaczenie widać na tle ideologii, które usiłują zakrzyczeć dobro i prawdę, wciąż odwołując się do dialogu, ale w tym dialogu pozbawiają uczestnictwa ludzi czujących i myślących odmiennie, nazywając ich oszołomami i posługując się innymi określeniami, odbiegającymi daleko od jakiejkolwiek kultury, będącymi zaprzeczeniem dialogu. Tego rodzaju pełne agresji zachowania dają o sobie znać, zwłaszcza w odniesieniu do małżeństwa sakramentalnego. Widoczne są w środkach masowego przekazu, w promowaniu modeli pozbawionych jakiegokolwiek odniesienia do Pana Boga. Na nas jako na uczniach i uczennicach Chrystusa spoczywa obowiązek, mający również swoje źródło w miłości do człowieka, przekazywania kolejnym pokoleniom takiego wzorca małżeństwa, które wsparte łaską Bożą, umocnione sakramentalnym darem będzie rozwijało 51 rok 2008 więzy miłości, darząc szczęściem ogarniającym także dzieci. Tym ostatnim z kolei taki klimat rodzinny zapewni pełny rozwój osobowościowy. Niech więc ślub kościelny przestanie być jedynie zewnętrzną formą, ale stanie się głębokim przeżyciem, dobrze przygotowanym na specjalnej katechezie; w którym nowożeńcy uczestniczą z wiarą, wsparci przez swoich najbliższych. Chodzi bowiem o to, aby małżeństwo odzyskało swoje znaczenie i swoje piękno, dzięki duchowemu wsparciu pochodzącemu od nas wszystkich. 5. Jaka jesteś, rodzino? Małżeństwo daje początek rodzinie. Każda i każdy z nas ma swoje osobiste wyobrażenie rodziny. Może być ono wyjątkowo radosne i pogodne, może jawić się w tonacji umiarkowanej, ale też może budzić pewien lęk. Wszystko zależy od tego, jaka była nasza rodzina. Podlega ona bowiem pewnym przemianom, a nawet kryzysom. We wspomnieniach osób ankietowanych na temat konfliktów rodzinnych, opublikowanych na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, „uderza coś innego niż konflikt: poszukiwanie sposobów rozwiązania sprzeczności, a jeśli okazuje się to zbyt trudne – wyjścia poza konflikt. Nie chodzi tu tylko o jakiś powierzchowny modus vivendi obu pokoleń, a o znalezienie płaszczyzny nadrzędnej, która by umożliwiła porozumienie pomimo trudności. Płaszczyzną taką może być tylko miłość, i to «miłość mądra» (...). Bo najważniejsze w rodzinie, to miłość. Żadne siły nie pozbawią człowieka rodziny, jeśli ta miłość, chęć zrozumienia i wzajemny szacunek będą mostem między człowiekiem i jego domem” (H. Przeciszewska, Nasi rodzice, w: „Więź”, nr 1/1961, s. 133). Oczywiście nie możemy zapominać, że na rodzinę mają wpływ różne okoliczności, a przede wszystkim pewne tendencje obyczajowe, ale też – gospodarcze i społeczne. Chociaż to, że współczesna rodzina przestaje być rodziną patriarchalną, w której zawsze było wiadomo, kto jest głową, nie musi budzić lęku. Obecnie jest ona bardziej partnerska, ale to nie znaczy, że musi być gorsza jedynie z tego względu, że dzieci względem rodziców posługują się zaimkiem „ty”, a nie – „pani matko” lub „panie ojcze”. W tym zaimku „ty” może być więcej miłości aniżeli w słownej kurtuazji. Współczesna rodzina przestaje być wielopokoleniową głównie dlatego, że warunki zewnętrzne, zwłaszcza szczupłość mieszkań, ograniczają jej bezpośrednie oddziaływanie na dwa lub trzy pokolenia: „Socjologowie nazywają 52 Rodzina szkołą uczniów Chrystusa rodzinę współczesną – rodziną «nuklearną». Nawiązując bowiem do najnowszych ujęć w dziedzinie teorii fizykalnych pragną oni oddać myśl, że rodzina współczesna (...) jest już nie związkiem atomów, ale «atomem społecznym», a więc najmniejszą jednostką społeczną, składającą się z najmniejszej liczby «protonów i neutronów», a więc najmniejszej liczby części składowych, jakie są niezbędne, aby w ogóle rodzina istniała wśród różnych form życia społecznego” (J. Turowski, Przemiany współczesnej rodziny, w: „Zeszyty Naukowe KUL”, nr 4/1959, s. 24). Tak mówią o rodzinie socjologowie. W wielu aspektach mają rację. Ważne jest to, abyśmy uczestnicząc w tych przemianach zewnętrznych, które nie zawsze są istotne, stale pamiętali, że rodzina jest powołana do wypełnienia dwóch podstawowych zadań i dlatego ma być przestrzenią miłości i życia. Miłość i życie określają wszystko inne, co się składa na rodzinę. I niezależnie od aktualnych okoliczności każda rodzina wtedy jest sobą, kiedy wypełnia obie podstawowe misje: dzielenia się miłością i posługi życiu. Katechizm Kościoła Katolickiego ujmuje to w sposób następujący: „Rodzina jest podstawową komórką życia społecznego. Jest naturalną społecznością, w której mężczyzna i kobieta są wezwani do daru z siebie w miłości i do przekazywania życia. Autorytet, stałość i życie w związkach rodzinnych stanowią podstawy wolności, bezpieczeństwa i braterstwa w społeczeństwie. Rodzina jest wspólnotą, w której od dzieciństwa można nauczyć się wartości moralnych, zacząć czcić Boga i dobrze używać wolności. Życie rodzinne jest wprowadzeniem do wolności” (KKK 2207). 6. Ewangelizacyjna misja rodziny W powyższej definicji dostrzegamy to, co składa się na szczególną misję formacyjną rodziny. Tak ją postrzegali nasi poprzednicy. Taką rodzinę odnajdujemy w ich wspomnieniach, przekazywanych nam bezpośrednio albo też zapisanych. Z taką rodziną spotykamy się w naszej literaturze i to niezależnie od tego, w jakim środowisku powstawała. Mogły to być nasze miasta, a jeszcze częściej nasze wsie, leśniczówki i rybackie chaty. Miłość bowiem i szacunek dla życia zawsze i wszędzie są tym samym. Zawsze też i wszędzie są źródłem trwałości małżeństwa i rodziny oraz skuteczności w dziedzinie wychowania. Nawiązał do tego Jan Paweł II w roku 1997 na kaliskim spotkaniu: „Bracia i Siostry, ani na chwilę nie zapominajcie o tym, jak wielką wartością 53 rok 2008 jest rodzina. Dzięki sakramentalnej obecności Chrystusa, dzięki dobrowolnie złożonej przysiędze, w której małżonkowie oddają się sobie wzajemnie, jest ona wspólnotą świętą” (04.04.1997). Jest to świętość szczególna, która na zewnątrz daje się zauważyć w cierpliwości, w pogodzie, szacunku, ustępliwości, zatroskaniu i w wielu innych przejawach bliskich naszemu sercu. Z tego to względu Sofia Loren mogła wyznać: „Rodzina jest dla mnie najważniejsza. Dla dobra rodziny zrezygnowałabym z najbardziej atrakcyjnej roli i z najbardziej perspektywicznego filmu” (TVP, Program 1, niedziela 15.12.1996). O tym też świadczy krzyk matki z filmu: Oliwer, Oliwer. Opowiada on o rodzinie, w której żyje i rozwija się bohater filmu razem z rodzicami i swoją siostrą. Wysłany przez matkę z koszyczkiem wiktuałów i lekarstw do swojej babci, jak Czerwony Kapturek nie dotrze na miejsce, ponieważ spotka go wilk, którym okażą się paryscy homoseksualiści. Po paru latach już jako dorosły wraca Oliwer do domu, skrzętnie ukrywając swoje przeżycia z minionego czasu. Wszyscy w rodzinie stają przed poważną próbą akceptacji „dużego Oliwera”. Najszybciej wszelkie opory przezwycięża matka, ona też najmocniej przeżyła odejście syna. Pusta huśtawka chłopca była ciągłym tego przypomnieniem. A jej przejmujące wołanie: „Oliwer, Oliwer” jeszcze dotąd unosi się nad rozkołysanymi łanami zbóż i odbija się echem od domu. Rodzina jako gniazdo miłości znajduje się zawsze u początków życia i czuwa z poświęceniem nad jego rozwojem. O tragedii tych, którym wypadnie znaleźć się w rodzinie pozbawionej miłości, nie trzeba mówić, gdyż samo życie jest najsumienniejszym świadkiem oskarżenia. 7. Miłość za miłość – w rodzinie Co więc z małżeństwem, co z rodziną? Te pytania należy chyba zastąpić innymi: co z życiem, co z miłością? Jeżeli chcemy być spokojni o przyszłość, jeżeli pragniemy osiągnąć szczęście, wzmocnijmy rodzinę w miłości i czyńmy to z miłością. A jak należy kochać rodzinę, podpowiada nam Jan Paweł II: „Kochać rodzinę, to znaczy umieć cenić jej wartość i możliwości, i zawsze je popierać. Kochać rodzinę, to znaczy poznać niebezpieczeństwa i zło, które jej zagraża, aby móc je pokonać. Kochać rodzinę, to znaczy przyczyniać się do tworzenia środowiska sprzyjającego jej rozwojowi. Zaś szczególną formą miłości wobec dzisiejszej rodziny 54 Rodzina szkołą uczniów Chrystusa chrześcijańskiej, kuszonej często zniechęceniem; dręczonej rosnącymi trudnościami, jest przywrócenie jej zaufania do siebie samej, do własnego bogactwa natury i łaski, do posłannictwa powierzonego jej przez Boga. Trzeba, aby rodziny naszych czasów powstały! «Trzeba, aby szły za Chrystusem!»” (Familiaris consortio, 85). Bracia i Siostry, w odczytanej dziś Ewangelii spotkaliśmy Chrystusa, który wyjaśniając swoją misję, z mocą odwoływał się do swego Ojca, w Nim szukając wsparcia, od Niego zapożyczając argumenty. Dzięki temu nie był i nie jest sam. Jest z Nim Ojciec. Jest to coś, co charakteryzuje nas wszystkich, niezależnie od tego, ile mamy lat i jakim cieszymy się zdrowiem; jaki jest nasz stan materialny i wykształcenie. Przemierzając ulice Sokołowa, krzątając się przy wiejskich gospodarstwach, zasłuchani w niejednostajny szum drzew, zapatrzeni w morskie fale – z całego serca chcielibyśmy wołać: Matko! Ojcze! Synu! Córko! Dziadkowie i Wnukowie! Nie zapominajcie, kim jesteście! Wszyscy przecież jednoczymy się we wspólnej trosce o jakość moralną i prawną rodziny. Wiemy dobrze, że przyszłość naszego narodu zależy przede wszystkim od rodziny chrześcijańskiej, która nie może się obejść bez miłości. Wszystkie więc nasze niepokoje, ale też i oczekiwania w odniesieniu do rodziny, w nawiązaniu do życia i miłości zawierzmy i polecajmy wciąż Matce Najświętszej. Królowo Rodzin, módl się za nami! Amen. 55 Maryja wzorem świętości IV tydzień Wielkiego Postu. Rekolekcje dla rolników Sokołów Podlaski, dn. 8 marca 2008 r. Ukochani Bracia i Siostry! 1. Maryja jako żywy wzorzec świętości W roku 1999 Ojciec Święty, przebywając bardzo krótko w Częstochowie, nie omieszkał skierować kilku zdań do przebywających tam pielgrzymów. Wyraził serdeczną radość właśnie z tego powodu, że chociaż na parę godzin, ale mógł przybyć na Jasną Górę: „Raduję się dzisiaj, że dane mi jest stanąć raz jeszcze na tym świętym miejscu, na tym szczególnym miejscu modlitwy, i spojrzeć z bliska w Jasnogórskie Oblicze naszej Matki. Ona przez swoją «wiarę, miłość i doskonałe zjednoczenie z Chrystusem» (por. Lumen gentium, 63) stała się dla nas żywym wzorcem świętości i miłości Kościoła” (17.06.1999). My dzisiaj pragniemy przynajmniej duchowo przenieść się na Jasną Górę, ale nie tylko. Chcemy łączyć się także ze wszystkimi pielgrzymami, którzy nawiedzają Ostrą Bramę, Nowogródek, Budsław i Trokiele, Berdyczów i nasze sanktuaria, takie jak Miedzna, Ostrożany czy sąsiednia Leśna Podlaska. Tegoroczne rekolekcje bowiem dobiegają końca i z tego względu kierujemy nasze serca ku Matce Najświętszej, aby utrwalić w sobie ten „wzorzec świętości”, o którym mówił Jan Paweł II. Cały przecież nasz program nawrócenia wymaga umocnienia i utrwalenia w naszych sercach i umysłach. A nikt nam tak skutecznie w tym nie pomoże jak Matka Najświętsza! 56 Maryja wzorem świętości Wiedzą o tym dobrze nasi rolnicy, których rytm pracy na roli został w szczególny sposób uświęcony. Matka Boża jako Gromniczna strzeże wsi polskiej zimą, jako Kwietna towarzyszy wiośnie, w lecie mamy Jagodną i Zielną, przed upałami strzeże Matka Boża Śnieżna z piątego sierpnia. O przyszłość troszczy się Siewna, zabezpieczając ziarna wrzucone jesienią do gleby. Opieki Matki Bożej doświadczają ludzie lasów. Ona nie pozostawia nikogo w samotności, a opiekując się całym stworzeniem pamięta o tych, którzy dbają o zdrowie naszych borów i ich mieszkańców. Chętnie też wybierała drzewa na miejsce swoich objawień. Rybacy natomiast czczą Matkę Najświętszą jako Gwiazdę Morza. Jest Ona przecież Królową Polskiego Morza, taki bowiem tytuł otrzymała w Swarzewie tuż przed II wojną światową. Jest Ona bliska każdemu polskiemu sercu, w kraju i poza jego granicami. Potwierdza to nasza literatura, co wyjątkowo pięknie przedstawia Jan Lechoń w wierszu: „Matka Boska Częstochowska, ubrana perłami, Cała w złocie i brylantach, modli się za nami” (Matka Boska Częstochowska). Pamięta o wszystkich, o nikim nie zapomina, zawsze jest bliską każdej i każdemu z nas. Autor tak to zresztą widzi: „O Ty, której obraz widać w każdej polskiej chacie I w kościele i w sklepiku i w pysznej komnacie, W ręku tego, co umiera, nad kołyską dzieci, I przed którą dniem i nocą wciąż się światło świeci. Która perły masz od królów, złoto od rycerzy, W którą wierzy nawet taki, który w nic nie wierzy” (tamże). 2. Maryja w naszej historii Ze wzruszeniem sięgamy do tych rymów i jakże życzylibyśmy sobie, i jakże o to należy się modlić, aby również w naszych czasach, w każdym naszym sercu i w każdym naszym mieszkaniu było miejsce dla Matki Najświętszej. Tam bowiem, gdzie jest Ona przyjmowana szczerze i z wiarą, tam jest spokój, tam jest uczciwość, tam jest miłość. Rozumieli to nasi poprzednicy, kierując swoje modły do Maryi we wszystkich sytuacjach i w przeróżnych okolicznościach. Matka Najświętsza była zawsze z nimi i towarzyszyła nam we wszystkich wydarzeniach naszych 57 rok 2008 dziejów. Czytamy o tym w historii: „Dzieje narodu polskiego i historia ikony Matki Bożej Częstochowskiej są tak ściśle powiązane, że niekiedy jest trudno przeprowadzić granicę pomiędzy wątkiem problemów o charakterze patriotycznym i religijnym. Rok 1655, kiedy Jasna Góra wyszła zwycięsko z «potopu» szwedzkiego, był tego jasnym dowodem” (o. G. Lorenc, Amerykańska Częstochowa, Doylestown 1989). Tak też to rozumiał o. Augustyn Kordecki, obrońca sanktuarium, potwierdzając to w słowach: „Podjęliśmy się bronić Kościoła Bożego o dobra całości naszej najdroższej Ojczyzny już przez to samo, że broniliśmy całości Jasnej Góry (...). W następnych stuleciach, zwłaszcza w okresie rozbiorów, święty Obraz częstochowski stał się narodowym symbolem doświadczeń i jedności narodowej” (tamże). Jest to głos odnoszący się do jednego, chociaż największego sanktuarium, a jemu podobnych miejsc jest wiele. Są one rozsiane na ziemiach I Rzeczypospolitej. Razem zaś z pojawieniem się emigracji również na obcych ziemiach nie brakuje świątyni, gdzie nasi rodacy oddają szczególną cześć Królowej Polski. Zresztą o powszechności nabożeństwa do Matki Bożej niech świadczy postawa naszych rodaków, którzy znajdowali się w zaborze pruskim i wypadło im żyć pod władzą Berlina i to aż do drugiej wojny światowej. Tamci Polacy skupili się pod znakiem Rodła, gdyż nie można było używać słowa „godło”. Wybrali więc to staropolskie słowo, które przypomina nam rolnicze narzędzie, spulchniające polską ziemię. Postanowili zawierzyć siebie i swoją misję Maryi, nadając Jej tytuł Matki Bożej Radosnej jakby na przekór wszelkim trudnościom i zmaganiom. Uzasadniając następnie ten wybór tym, iż „Matczynej opiece Najświętszej Panienki zawdzięczamy, że w walce idącej z pokoleń na pokolenia nie upadliśmy, że walkę pojmujemy jako święty, nie ciążący nam, lub przygniatający nas, ale radosny obowiązek” (E. J. Osmańczyk, Matka Boska Radosna, Patronka Polaków spod znaku Rodła, Paryż 1989, s. 107). Toteż ciesząc się taką opieką, mogli wytrwać w wierze ojców i swoim następcom ze spokojem przekazać słowa, które traktowano jako podstawową prawdę Polaków, że „Wiara ojców naszych jest wiarą naszych dzieci” (Pięć prawd Polaka). Gdybyśmy zapamiętali na zawsze te słowa i starali się w pełni je zachowywać, to tegoroczne rekolekcje nie tylko odnowią nas, ale i uradują naszą Matkę i Królową. 58 Maryja wzorem świętości 3. Maryja ukazuje nam pełnię godności człowieka! Kierując nasze serca i umysły w stronę Maryi, wypada zastanowić się nad tym, skąd się bierze ta szczególna cześć, szacunek i miłość do Matki Jezusa Chrystusa? Odpowiedzi szukamy w Piśmie Świętym, w nauczaniu Kościoła, a także w zwyczajnym ludzkim życiu. Maryja bowiem ukazuje się przed nami jako spełnienie wszystkich tęsknot człowieka. Wzorem naszym i przykładem najdoskonalszym jest sam Pan Jezus. Jest On Człowiekiem, a więc jednym z nas, ale też i Bogiem. Matka Najświętsza jest tylko człowiekiem i możemy dodać – aż człowiekiem. Wskutek tego jawi się Ona nam jako Ktoś wyjątkowo bliski, a równocześnie jako Ktoś, kto osiągnął cel życia ziemskiego, stając się na miarę ludzką wprawdzie, ale zawsze – Kimś doskonałym. Maryja ukazuje nam możliwości człowieka. To w Niej – każda i każdy z nas – dostrzegamy spełnienie się naszych tęsknot za człowiekiem dobrym, świętym, doskonałym. To Ona pomaga nam w przezwyciężaniu naszej małości, wskazując na Bożą wolę, na potrzebę współpracy człowieka ze Stwórcą. Stwórca niczego tak nie pragnie jak doskonałości człowieka, naszej doskonałości. Ten przykład Matki Bożej jest wyjątkowo bliski wszystkim ludziom, poczynając od dzieci, a na osobach zaawansowanych wiekiem kończąc, od zdrowych i o dobrej kondycji fizycznej do słabych i chorych, od prostych i bez większego wykształcenia aż do najtęższych umysłów. To stąd się bierze to ciepło, ludzkie i macierzyńskie, które płynie ku nam od Serca Niepokalanej. Mówił o tym już w pierwszej swojej encyklice Jan Paweł II: „Odwieczna miłość Ojca wypowiedziana w dziejach ludzkości przez Syna, którego Ojciec dał, «aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne» (J 3, 16), przybliża się do każdego z nas poprzez tę Matkę, nabiera znamion bliskich, jakby łatwiej dostępnych dla każdego człowieka. I dlatego Maryja musi się znajdować na wszystkich drogach codziennego życia Kościoła. Poprzez Jej macierzyńską obecność Kościół nabiera szczególnej pewności, że żyje życiem swego Mistrza i Pana, że żyje tajemnicą Odkupienia w całej jej życiodajnej głębi i pełni, i równocześnie ten sam Kościół, zakorzeniony w tylu rozlicznych dziedzinach życia całej współczesnej ludzkości, uzyskuje także tę doświadczalną pewność, że jest po prostu bliski człowiekowi, każdemu człowiekowi, że jest jego Kościołem: Kościołem Ludu Bożego” (Redemptor hominis, 22). 59 rok 2008 4. Maryja jest zawsze z nami Ta głęboka wypowiedź Ojca Świętego sprawia, że trudno nam oderwać się od tych wątków, które w niej spotykamy, a których znaczenie dla jakości życia jest czymś oczywistym. Jakże ważne jest chociażby to przypomnienie, że „Maryja musi się znajdować na wszystkich drogach codziennego życia Kościoła” (tamże). Cały Kościół niesłychanie dużo zawdzięcza Matce Najświętszej, gdyż dzięki Niej „uzyskuje tę doświadczalną pewność, że jest po prostu bliski człowiekowi” (tamże). Niepokalana Matka Chrystusa i nasza nie ustaje w wysiłkach, aby tę bliskość nam przypominać i ją wciąż odświeżać, chociażby przez to, że w ciągu minionych dwóch wieków tak często przychodziła na ziemię. W tym roku świętujemy 150-lecie objawień w Lourdes, w ubiegłym roku dziękowaliśmy Jej za to, że przed 90. laty objawiła się w Fatimie. Nasza diecezja uczciła tę rocznicę peregrynacją, odwiedzinami Matki Bożej w znaku Fatimskim we wszystkich parafiach. I jesteśmy wdzięczni za te dary, jakie pozostawiła w naszych sercach, za umocnienie wiary, za otwarcie na miłość, a zwłaszcza za pomoc na drodze do nawrócenia. Matka Najświętsza zdaje się niestrudzenie poszukiwać każdego człowieka, jak niegdyś poszukiwała Jezusa. Nie lęka się trudu, nie zniechęca się naszą niewdzięcznością. Jest przecież najwspanialszą Matką. Jej sanktuaria o tym mówią. Historie Jej objawień mają też szczególny rys. Tak dawniej, jak i ostatnio, Maryja najchętniej spotyka się z dziećmi. W Jej odwiedzinach nie ma nic, co by wskazywało, że szuka rozgłosu. Nawet unika tego, a tymczasem osiąga wspaniałe efekty. Oto ludzie, którzy wydają wielkie pieniądze, aby zdobyć popularność, stosunkowo szybko ją tracą. Sława zaś Pani Niebieskiej z latami jeszcze bardziej się umacnia. Ona bowiem stawia na prawdziwość, stawia na szczerość i stąd też się bierze to Jej zaufanie do dzieci. One są właśnie takie. Ale też w dzieciach jest także jeszcze żywy obraz i Boże podobieństwo. Dzieci z całą szczerością przyjmują to, co Matka Boża powie i z odwagą powtarzają. Nie lękają się o posadę. Nie martwią się o przyszłość. Wierność dzieci jest wzruszająca i dlatego Maryja swoje orędzia im zawierza. Już samym tym wyborem upominając nas i zachęcając, żebyśmy stawiali na to, co jest godne człowieka. Tylko to bowiem pójdzie z nami aż za grób. Jeden z naszych uczestników II wojny światowej, między innymi brał udział w bitwie pod Monte Cassino. Po zakończeniu działań wojennych nie 60 Maryja wzorem świętości mógł wrócić do Polski. Pozostał we Włoszech i oddał się opisywaniu różnych miejsc i zdarzeń. Jedno z opowiadań poświęca starożytnemu Cassinum, poprzednikowi miasta Cassino, które z czasem stało się małą osadą, zwaną Piedimonte San Germano. II wojna światowa zniszczyła tę miejscowość niemal zupełnie. Przy jednej z uliczek ocalała wszakże jej nazwa – „Buonocore” – „Dobrego serca”, a z kościoła zachowała się nietknięta figura Niepokalanego Serca Maryi, czczonej w całej diecezji Sora-Aquino-Pontecorvo. Do tego Serca podążali królowie i hierarchowie, a także lud prosty. I to właśnie Serce ocalało i ocalała nazwa ulicy Dobrego Serca, ulicy prowadzącej do Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. 5. W Maryi nasza nadzieja Nie lękajmy się więc nazywać naszych dróg, naszych placów, ulic imieniem Matki Bożej. Te drogi i ulice ocaleją. Ona nigdy nie zgodzi się na to, żebyśmy nie mogli przychodzić do Niej, pielgrzymować. Ona bowiem wie, na jakie trudności jesteśmy narażeni. Ona jest bowiem Matką, „która wszystko rozumie”. Ale też starajmy się sumiennie uczyć się w Jej szkole. Rozwijajmy się coraz bardziej. Niech nasze serca stają się podobne do Jej Serca. Modlił się o to przed laty Kornel Makuszyński: „Spojrzyj w me serce, Najświętsza Pani, I choć przez chwilę usłysz, co w nim śpiewa, A ujrzysz wielką miłość w tej otchłani, Co kocha ludzi, kamienie i drzewa (...). Chcę serce moje jako bochen chleba Pokrajać dla tych, których głód uśmierca, Ty zasię spraw to, o Panienko z nieba, Aby dla wszystkich mi starczało serca” (Inwokacja). Niech i w naszych sercach nie brakuje miejsca dla kogokolwiek, bo chociaż się wydaje, że potrzebujemy dróg, energii i innych dóbr materialnych, to tak naprawdę najbardziej trzeba nam serca. Najpierw jednak to my powinniśmy mieć serce, jak mówi Adam Mickiewicz: „Miej serce i patrzaj w serce” (Romantyczność). Wedle bowiem Francisa Fukuyamy, autora słynnego eseju z 1989 roku – Koniec historii, jeżeli dojdzie do tego końca, to nastąpi on wtedy, kiedy ludzie okażą się na wskroś przyziemni, bezideowi, zainteresowani jedynie swoją 61 rok 2008 fizjologią. W perspektywie zaś historycznej będą ci ludzie ukazywać się jako istoty cyniczne i chłodne, niezdolne do poświęceń, puste i miałkie. Nie będą się interesować swoją odrębnością i godnością ani tożsamością, bo to nieopłacalne. I taka postawa doprowadzi do upadku człowieka. Straszna to wizja. Nie wolno jednak na nią się godzić. Częściej powinniśmy wsłuchiwać się w krzyk noworodka i częściej odkrywać obecność serca, w sobie i w innych. A tego uczy nas Ta, która nas nie opuszcza! Matko, nie opuszczaj nas! 6. Zawierzmy Maryi Co w takim razie mamy robić, aby nie dopuścić do ziszczenia się tego najczarniejszego scenariusza? Czasem bowiem wszystko wskazuje na to, że coś jest z tego cynizmu, chłodu i duchowej martwoty? W takich momentach nasi praojcowie i ojcowie kierowali się zawsze do Ciebie, Maryjo! Tak było pod Grunwaldem, gdy towarzyszyła im pieśń Bogurodzica. Tak było w czasie potopu szwedzkiego, gdy Jan Kazimierz składał śluby narodu przed Matką Bożą Łaskawą we Lwowie, tak było pod Wiedniem, gdy Sobieski zwycięskie chorągwie i sztandary przekazał do sanktuarium Maryjnego w Loreto. Tak postąpił Kościuszko, święcąc szable u Matki Bożej Kapucyńskiej w Krakowie. Tak zachowywali się wszyscy powstańcy. Tak czynili nasi żołnierze w czasie wojen i partyzantki, ryngrafy Maryjne umieszczając na drzewcach sztandarów, a medaliki na piersiach. A one przetrwały wszystko, nawet Katyń. Maryja jest naszą ucieczką i obroną! Błogosławiony Honorat Koźmiński, pierwszy Podlasianin wyniesiony na ołtarze, którego figura znajduje się w tej konkatedrze, przed laty zachęcał sobie współczesnych, zachęca i nas – słowami: „O, gdybyśmy mogli cały naród nasz obrócić w Stowarzyszenie Mariańskie, które by jednocześnie wołało ciągle o ratunek Jedynej Matki i Królowej naszej, bylibyśmy spokojni o naszą przyszłość, bo nigdy zginąć nie może, kto Jej całkowicie zaufał – takie jest zdanie powszechne wszystkich Ojców Kościoła – takie niech będzie i nasze przekonanie – a za nim niemylnie oczekiwanie Jej ratunku” (Listy okólne, (maszynopis), t. XXI, cz. 2, nr 20). Niech więc na nowo dają się słyszeć Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP i Anioł Pański, uświęcając każdy dzień. Niech modlitwa różańcowa przybliża nas coraz bardziej do życia i świętości Matki Bożej. A Litania 62 Maryja wzorem świętości Loretańska i nabożeństwa majowe niech pomagają nam w odkrywaniu piękna życia, opartego na wierze w Boga i otwartego na Jego miłość. Kończąc zaś to sobotnie rozważanie, powróćmy raz jeszcze do Ojca Świętego, aby wszystkie nasze dobre postanowienia umocnić słowami Jego modlitwy, którą odmówił już po zakończeniu pielgrzymki do Polski w roku 1999, w czasie niedzielnego Anioł Pański (20.06.1999): „Najświętsza Panna, do której wielokrotnie zwracałem się podczas ostatniej podróży, a zwłaszcza w sanktuarium w Częstochowie, niech wstawia się za nami, umacniając we wszystkich wolę nawrócenia, pojednania i pokoju”. Amen. 63 Uczniowie Chrystusa współtworzą Kościół IV tydzień Wielkiego Postu. Rekolekcje wielkopostne dla rolników Sokołów Podlaski, dn. 8 marca 2008 r. Drodzy uczestnicy rekolekcji! 1. Czym jest Kościół? Od dziecięcych lat jesteśmy przyzwyczajeni do obecności Kościoła wśród nas, a nas w środku Kościoła. Dociera on do nas przez pierwszy znak krzyża i wzrasta z dnia na dzień. Jest widoczny przez święte obrazy, dla których nie może zabraknąć miejsca w domach, w budynkach gospodarczych, na łodziach, przy polskich drogach i w naszych lasach. W Kościół wkraczamy przez chrzest święty. Ale Kościół zawsze stanowi dla człowieka jakąś zagadkę, zawiera w sobie jakąś tajemnicę. To prawda, że przez sakrament chrztu św. zostajemy włączeni do Kościoła, a zjednoczeni w wierze i modlitwie poprzez uczestnictwo w pozostałych sakramentach, zwłaszcza Eucharystii, coraz bardziej umacniamy się w nim. Czym jednak jest nasz Kościół? Katechizm Kościoła Katolickiego przypomina, że „jest jedyny Kościół Chrystusowy, który wyznajemy w Symbolu wiary jako jeden, święty, powszechny i apostolski (Lumen gentium, 8). Te cztery przymioty są nierozdzielnie ze sobą połączone, wskazują na istotne rysy Kościoła i jego posłania. Kościół nie posiada ich sam z siebie, lecz Chrystus przez Ducha Świętego to sprawia (...)” (KKK 811). 64 Uczniowie Chrystusa współtworzą Kościół My, wszyscy, którzy przyjęliśmy chrzest św. i wyznajemy wiarę świętą, stanowimy Lud Boży i jesteśmy Ciałem Jezusa Chrystusa, który jest jego Głową. Kościołem więc są wszyscy ochrzczeni i wierzący. Nasza zaś refleksja rekolekcyjna na temat Kościoła zmierza ku temu, abyśmy coraz głębiej się w nim zakorzeniali. Do takich bowiem zachowań zachęca Paweł VI w ogłoszonej 06.08.1964 roku encyklice. W każdej epoce „w spotkaniu ze współczesnością Kościół najpierw powinien wniknąć w samego siebie, rozmyślać nad swoją tajemnicą, ponieważ oblicze Kościoła nie będzie tak doskonałe, tak piękne, tak święte i jaśniejące, by można było powiedzieć, że w pełni odpowiada pierwotnej idei swego Założyciela” (Ecclesiam suam, 9-10; cyt. za: ks. A. Przybecki, Po czterech latach, w: „Przegląd Powszechny”, nr 4/1994, [04.1994], s. 15). Chcemy więc zastanowić się nad tym, co możemy poprawić w naszym życiu, aby dzięki temu, że będę lepszy ja i że będzie lepsza każda i każdy z nas, cały Kościół stanie się lepszy. Ale to zakłada potrzebę ciągłego uczenia się Kościoła; sięgania do Pisma Świętego, literatury i prasy katolickiej, do radiostacji katolickich, korzystania z katolickich programów w radiu publicznym i telewizji, a także z Telewizji Trwam. Nie zapominajmy, zło przecież nie śpi. Wciąż chce osłabiać Kościół, uderzając w jego, a tym samym naszą – świętość, powszechność, apostolskość i jedność. 2. Działalność Kościoła Pierwszym i podstawowym zadaniem Kościoła, czyli wszystkich katolików, chociaż w różnym stopniu – jest głoszenie Chrystusa, opowiadanie Ewangelii oraz udział w sakramentach świętych. A to dokonuje się na różnych płaszczyznach. Do nauczania najbardziej są zobowiązani biskupi. W ich posłudze uczestniczą kapłani, osoby życia konsekrowanego. Od tej misji nie mogą czuć się zwolnieni katolicy świeccy. Oczywiście ich uczestnictwo ma inny zakres, co nie pomniejsza jego wartości. Wieś polska jest przykładem tego jak – zwłaszcza w czasach trudnych – matki i ojcowie, także dziadkowie, starali się zapewnić katolickie wychowanie swoim dzieciom. Rodzice sł. B. bp. Zygmunta Łozińskiego są tego przykładem. Mieli swoje dobra na ziemiach inkorporowanych do Rosji, sprzedali je i kupili znacznie mniejszy majątek niedaleko Warszawy. Ceny tutaj były wyższe, ale im zależało na tym, aby dzieciom dać dobre przygotowanie do życia w duchu polskim i katolickim. Ilu znalazłoby się rodziców, którzy postąpiliby podobnie w naszych czasach? 65 rok 2008 W latach rozbiorów, okupacji i totalitaryzmu mieliśmy wielu wędrownych kwestarzy, nie tylko w habicie jak ks. Robak – zakonnik, bernardyn, ale i świeckich. Nie da się łatwo zapomnieć postaci wędrownego Rocha, opisanego w Chłopach Reymonta. Nasi leśnicy zawsze pamiętali i pamiętają o tym, aby krzyże i święte figury znajdowały odpowiednie miejsce wśród drzew i cieszyły się kultem. Marynarze nie tylko biorą ze sobą na drogę medalik, ale nie zapominają na statku lub okręcie o modlitwie do Matki Bożej jako Gwiazdy Morza albo do św. Piotra Apostoła. Sprawę obecności Kościoła w życiu publicznym, czyli współodpowiedzialności nas wszystkich, porusza Jan Paweł II w adhortacji Christifideles laici z 1988 roku: „Kościół, idąc ku swemu zbawczemu celowi (...), rozsiewa na całym świecie niejako odbite światło Boże, zwłaszcza przez to, że leczy i podnosi godność osoby ludzkiej, umacnia więź społeczeństwa ludzkiego oraz wlewa głębszy sens i znaczenie w powszechną aktywność ludzi. Dlatego też Kościół uważa, że przez (...) całą swoją społeczność może poważnie przyczynić się do tego, aby rodzina ludzka i jej historia stawały się bardziej ludzkie (Gaudium et spes, 40)”. W tym działaniu na rzecz rodziny ludzkiej, za które odpowiedzialny jest Kościół, szczególna rola przypada w udziale katolikom świeckim; właśnie „świecki charakter zobowiązuje ich do tego, by przy użyciu właściwych sobie i niezastąpionych środków ożywili rzeczywistość doczesną duchem chrześcijańskim” (Christifideles laici, 35). Z tego względu nie jest obojętne, w jakiej mierze znamy Kościół, jego ducha i jego historię. Czy mamy odwagę uczynić znak krzyża prywatnie i w miejscu publicznym? Czy zabiegamy o równouprawnienie Kościoła? Czy dbamy o jego dobre imię? Jeżeli odpowiedź będzie pozytywna, to dziękujmy Panu Bogu, gdyż okazuje się, że nasza wiara i przynależność do Kościoła nie są jedynie czymś powierzchownym, ale wypływają z głębi naszego przekonania i są godne potomków jakże wielu męczenników za Kościół, których krew głęboko wsiąkła w naszą ziemię w takich miejscach jak obozy koncentracyjne, Syberia, Katyń, o polach bitewnych nie wspominając. 3. Nasza więź z Kościołem Polacy słynęli z tego, że zawsze i wszędzie starali się pamiętać o swojej wierze. Wygnańcy będący na zsyłce, na robotach – za czasów carskiej 66 Uczniowie Chrystusa współtworzą Kościół Rosji – z wielkim poświęceniem budowali świątynie. Mamy je w Moskwie i Petersburgu, w Tomsku i Jekaterynburgu i w setkach innych miejscowości. I chociaż starano się je zniszczyć, burząc zupełnie albo zamieniając na różne zakłady, a nawet na muzea ateizmu, to po dziesiątkach lat wiele z nich – dzięki staraniom wnuków – ponownie służy chwale Bożej. To samo można powiedzieć o prostych wieśniakach, którzy za chlebem wyruszali do Stanów Zjednoczonych, Kanady, Brazylii i innych krajów. Dzisiaj, kiedy odwiedzamy miejscowości, w których przebywali, stajemy pełni zdumienia, gdy patrzymy na kościoły budowane przez naszych rodaków. Jakże one są piękne. Ci podlascy, mazowieccy, małopolscy, śląscy, kaszubscy, pomorscy, warmińscy i wielkopolscy emigranci dali wzruszające świadectwo przywiązania do wiary ojców. Sytuacja powtórzyła się po II wojnie światowej, kiedy wielu naszych rodaków, głównie rolników, wyrzucano z ich małych ojczyzn na Wileńszczyźnie, Nowogródczyźnie, Polesiu, Wołyniu, Podolu i całej wschodniej Galicji. Ci nowi wygnańcy po przyjeździe na Ziemie Odzyskane najchętniej wybierali te miejscowości, gdzie był kapłan, gdzie był kościół. Oni bowiem czuli, czym jest Kościół dla człowieka. Przed laty żyjąca w innej części świata – w Nazarecie i Betlejem – siostra bł. Maria od Jezusa Ukrzyżowanego, karmelitanka, wyznała: „(...) Jest dla mnie zaszczytem nazywać Kościół moją matką (...). Jestem córką Kościoła, to jest moja matka (...). O, Kościele moja matko, ja ciebie kocham. Kiedy matka cierpi, wszystkie dzieci cierpią z nią razem. Jakże ja chciałabym oddać krew za Kościół! Oddaję wszystko za Kościół!”. A co powiedział kard. Józef Mindszenty, prymas Węgier, gdy po latach więzienia, musiał opuścić swoją ojczyznę!? W trudnych chwilach, wyjeżdżając z Budapesztu, złapany przez dziennikarzy, znalazł siłę ducha, aby wypowiedzieć słowa olśniewające i jakby cudem przekazane światu: „O Kościele, moja miłości!”. Mamy więc dwa przykłady z różnych krajów, żebyśmy rozpatrując nasze doświadczenia, nie sądzili, iż jesteśmy wyjątkiem. Kościół jest powszechny również powszechnością cierpienia. Nie marnujmy tylu ofiar. Starajmy się poznawać dzieje naszych męczenników, z których wielu wyniósł na ołtarze Jan Paweł II. On nas w niebie zapyta, czy staraliśmy się poznać życiorysy tych błogosławionych i świętych. Polska jest matką męczenników i świętych. 67 rok 2008 4. Świadkowie Kościoła Módlmy się często o to, aby ustały wszelkie prześladowania, ataki i przejawy agresji względem Kościoła. One wciąż dają o sobie znać i niestety, może w innym stopniu, ale z tym wszystkim – mimo upływu czasu – spotykamy się i dzisiaj, u nas. Nieraz obcokrajowcy pytają, jak to się dzieje, że w Polsce, kraju katolickim, jest tak wielu dziennikarzy, którzy bezpardonowo, nie patrząc na prawdę – uderzają w Kościół; że jest tylu polityków, którzy robią wszystko, aby podzielić naród, dążąc do osłabienia Kościoła? Nie jest łatwo znaleźć odpowiedź na powyższe pytania. Ale i tak dziękujmy Panu Bogu, jeśli nie pytają o to, kto czyta artykuły wrogów Kościoła, kto kupuje ich periodyki, kto wybiera takich ludzi na różne stanowiska. Na te pytania nie łatwo znajdzie się odpowiedź i z trudem zrozumieją ją obcy. To my, drodzy rodacy, sami na nie odpowiedzmy! Szczerze odpowiedzmy! I nie lękajmy się łez. Żal bowiem i wstyd jednocześnie, że coś podobnego może mieć miejsce w ojczyźnie tylu świętych, ojczyźnie Prymasa Stefana Wyszyńskiego, Jana Pawła II, ks. gen. Stanisława Brzóski. Więcej nie trzeba wymieniać, bo by nam czasu zabrakło! Wciąż natomiast pogłębiajmy nasze rozumienie Kościoła. Uczmy się tego od innych. Oto wielki człowiek, Jean Guitton, przyjaciel papieża Pawła VI, kiedyś wybitny filozof, był pytany o to, dlaczego w jego twórczości i działaniu jest tak wiele ducha katolickiego – l’esprit catolique? Odpowiedział wówczas: „ponieważ tylko w Kościele katolickim znajduję połączenie, które tak bardzo kocham, geniuszu i świętości. A następnie, ponieważ kocham prawdę, ponieważ należę do tych, którzy upierają się przy twierdzeniu, że dwa plus dwa jest cztery. Otóż, wśród wyznań chrześcijańskich wyłącznie katolicyzm wydaje się prawdą i czystością; poza nim są może prawdy, ale zwariowane, nie Prawda pełna i bez błędów, jaka znajduje się w Credo katolickim” (V. Messori, Pytania o chrześcijaństwo, Kraków 1997, s. 76). Przypomnijmy to wyznanie wtedy, kiedy będą wyszydzać lub ośmieszać Kościół i pamiętajmy, że tylko w Kościele może spotkać się geniusz ze świętością. Brońmy świętości, strzeżmy geniuszu, tylko w ten sposób obronimy godność człowieka i najlepiej przysłużymy się Polsce. Polska nigdy nie będzie wstydzić się tych ludzi. Starajmy się, zabiegajmy z radością i wytrwale o miejsca dla nas wśród nich, wśród świętych i geniuszy Kościoła. 68 Uczniowie Chrystusa współtworzą Kościół 5. Kościół ciągle się rozwija Kościół jest święty i pełen doskonałości dzięki swojej Głowie, dzięki Chrystusowi. Kościół staje się święty dzięki ludziom świętym. Kościół wciąż podąża ku świętości razem z tymi, którzy teraz żyją. Kościół więc będąc świętym z samej swojej istoty, wciąż się takim staje dzięki naszym postawom i naszym zachowaniom. Dlatego nie musimy się lękać szczerości w ocenie nas samych. Nie powinniśmy się obawiać rzetelnej krytyki. Przykładem takiego podejścia niech będzie bł. Matka Teresa z Kalkuty: „Kiedyś matkę Teresę z Kalkuty zapytał jeden z dziennikarzy, co należałoby, jej zdaniem, zreformować we współczesnym Kościele? Odpowiedź była bardzo szybka: «Natychmiast mnie i pana»” (ks. K. Sokołowski, Krytycy Kościoła, w: „Posłaniec Serca Jezusa”, [05.1998], s. 18). Reformę Kościoła zawsze zaczynajmy od siebie. I to jest właściwe, skoro my stanowimy Kościół, to najlepiej wiemy, co w nas powinno się zmienić, abyśmy byli dla całego Kościoła solą i światłem. Wyraźnie nas do tego zachęca sam Jezus Chrystus. A w tym wszystkim nie wolno zapominać o jednym, że „kto (...) nie umie tworzyć konkretnego Kościoła (żyć w parafii) z konkretnym duszpasterzem i z konkretnymi, mieszkającymi obok niego ludźmi – ten nie nauczy się też nigdy miłować konkretnego bliźniego, np. konkretnej żony, konkretnego dziecka, złożonego np. kalectwem, czy coraz trudniejszej w obcowaniu starszej osoby” (ks. K. Sokołowski, Kochać Kościół, w: „Wiadomości – Polska Misja Katolicka w Szwajcarii”, [09.1998], s. 7). Z tej perspektywy przypatrzmy się naszym miejscowościom, naszym parafiom i naszemu włączeniu się w ich życie – modlitwą, praktykami religijnymi, wrażliwością na potrzebujących, podejściem do duszpasterzy i troską o zaplecze materialne. W takiej perspektywie lepiej zobaczymy nasz katolicyzm, naszą wiarę i nasze zachowania! Wincenty Witos jako jeszcze dość młody człowiek był już zaangażowany politycznie i rozprowadzał tzw. bibułę, czyli pisma polityczne. Z tego powodu miał kłopoty ze swoim proboszczem, gdyż pisma te niekiedy były pełne agresji względem Kościoła. Ale nadchodziła Wielkanoc, bał się trochę, czy będzie mógł się wyspowiadać u swego proboszcza. A wtedy jego ojciec mówi doń: „masz tu pieniądze na drogę i jedź do Krakowa. Idź do spowiedzi 69 rok 2008 do kapucynów, zawsze tam ktoś będzie. W naszej bowiem rodzinie nie było tak, aby ktoś świętował Wielkanoc bez spowiedzi”. Czytając ten zapis we Wspomnieniach Witosa, lepiej rozumiemy, w jakiej był szkole późniejszy wybitny polityk, ale już chrześcijański i katolicki. Przenosząc się zaś do naszych czasów pomyślmy teraz, gdyby tak podchodzono do wychowania młodych ludzi, najprawdopodobniej byłoby znacznie mniej utyskiwań na sprawujących władzę. My natomiast nie mielibyśmy kłopotu ze znalezieniem godnych przedstawicieli, zwłaszcza podczas wyborów. 6. W Kościele wszyscy mają coś do zrobienia W dzisiejszym pierwszym czytaniu, zaczerpniętym z proroka Jeremiasza, spotykamy się z barankiem składanym w ofierze. Jest to figura zapowiadająca przyjście na świat Syna Bożego i Jego wielkie cierpienie, łącznie z ukrzyżowaniem. Chrystus stał się ofiarą za nasze grzechy. Według proroka Jeremiasza wrogowie baranka myśleli, że zniszczą go zupełnie jak drzewo wielkie i nikt już nie będzie pamiętał nawet jego imienia. Ale Pan Bóg jest sprawiedliwym Sędzią i nie dopuścił do tego, aby nienawiść triumfowała. Z przebitego boku Chrystusa zrodził się Kościół. Od tamtej pory Kościół, który nadal prowadzi dzieło zbawcze z woli Chrystusa, opowiada się zawsze po stronie wszystkich ludzi pokrzywdzonych. Jan Paweł II w Evangelium vitae powie: „Głos Kościoła jest zawsze ewangelicznym krzykiem w obronie ubogich tego świata, tych, którzy są zagrożeni, otoczeni pogardą, i tych, których prawa ludzkie są gwałcone” (5). Ten głos Kościoła może być dość silny i przekonywujący, jeśli my – wierzący w Chrystusa – będziemy tym głosem żyli jako uczennice i uczniowie Chrystusa. W czasie tegorocznych rekolekcji zechciejmy zapytać siebie samych, czy jesteśmy takim głosem Chrystusa? Czy chcemy po prostu nim być? A być tym głosem, to znaczy dawać świadectwo Ewangelii. Ludzie pióra, pisarze i dziennikarze mają obowiązek stać przy prawdzie i miłości w książkach, w czasopismach, w audycjach radiowych i telewizyjnych. Twórcy winni troszczyć się o to, aby sztuka wychodząc naprzeciw ludzkim dążeniom nie wprowadzała w błąd kogokolwiek. My zaś wszyscy możemy i powinniśmy tworzyć oraz promować dobre dzieła, umieć wybierać dobre programy. W naszych domach, w miastach i na wsi, na polach i w lasach, nad jeziorami, rzekami i morzami niech nie zabraknie miejsca na krzyże i kapliczki 70 Uczniowie Chrystusa współtworzą Kościół przydrożne. Z tymi przecież znakami wiąże się wiele wspomnień, które z kolei nie tylko mówią o życiu, ale też nadają szczególny ton poezji, prozie, malarstwu i rzeźbie. Głos Chrystusowy może rozlegać się i może docierać do ludzkich serc i umysłów na różne sposoby, także w muzyce i pieśni. Myśląc jednak o Kościele, należy ciągle sobie przypominać, że Kościołem są wszyscy ochrzczeni, wierzący w Chrystusa. To my ochrzczeni jesteśmy wezwani, aby nieść światu dobrą nowinę. Możemy dawać jej świadectwo w domu i szkole, w zakładzie pracy i w urzędzie, na ulicach i placach. To prawda, że nieraz brak nam odwagi, czujemy się samotni. Pamiętajmy jednak o tym, że Kościół jest wspólnotą wspólnot. A tymi wspólnotami, które składają się na cały Kościół, są ruchy, organizacje i stowarzyszenia katolickie. Nasz udział w Akcji Katolickiej, w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży; nasza praca w Caritas; nasze modlitwy i formacja w różnych bractwach, kółkach, ruchach; nasza obecność w radach duszpasterskich – to wszystko pozwala nam bardziej owocnie przeżywać Chrystusa i bardziej skutecznie Go głosić. Jednostka łatwo się może zagubić i mało kto zwraca na nią uwagę. Wspólnoty natomiast znaczą już więcej. One umacniają w nas wiarę. Im głębiej żyjemy przesłaniem ewangelicznym, im wierniej stosujemy w życiu zasady Dekalogu, tym owocniej uczestniczymy w dziele apostolskim i równocześnie misyjnym. Nie stójmy obojętnie przy drodze, którą biegnie nasze życie. Nie lękajmy się być uczniami Chrystusa. Jedni drugich pokrzepiajmy i umacniajmy się w wierze, w dawaniu świadectwa. 7. Nie ustawajmy w drodze Z radością dzielmy się wiarą z ludźmi bliskimi i dalszymi. Nie jesteśmy sami. Mamy dobre przykłady. Oto włoski tenor Andrea Bocelli został poproszony, aby zaśpiewał na ślubie pary młodej, na zamku książąt Odescalchich w Bracciano pod Rzymem. Młodzi ci jednak należeli do sekty scjentologów i w jej rycie zawierali ślub. Andrea Bocelli odmówił śpiewania w czasie tej ceremonii Ave Maria Schuberta, motywując to prosto: „Jestem praktykującym katolikiem, szanuję wszystkie religie i pragnę, aby uszanowano także i moją”. Scjentolodzy są bowiem wyjątkowo wrogo nastawieni do Kościoła. Kilkadziesiąt lat temu w rozmowie z jednym z członków partii, sekretarzem ideologicznym powiatowej organizacji, profesorem w liceum 71 rok 2008 – usłyszałem z jego ust następujące wspomnienie z lat młodzieńczych. Jako student przybył on do domu na Boże Narodzenie. Jego rodzina mieszkała na wsi, od stacji kolejowej było parę kilometrów drogi. Zima wtedy dawała się we znaki. Do domu dotarł w dzień wigilijny, zmęczony i zziębnięty. Matka wiedziała, że uważa się on za ateistę, chociaż sama była osobą głęboko wierzącą. Ale radość z przybycia syna sprawiła, że jakby zapomniała, iż w Wigilię zachowujemy pełną wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych. I zaproponowała synowi jakąś kanapkę z wędzonką. A syn popatrzył na nią i powiedział: Mamo, daj mi, jak to czyniłaś zawsze, kiszonej kapusty z olejem! Profesor, gdy to opowiadał, miał około 50 lat, był mocno wzruszony. I na końcu dodał: proszę ojca, ja w życiu nigdy mojej matce nie sprawiłem większej radości! Ukochani Bracia i Siostry, starajmy się o to, abyśmy jako dzieci Kościoła często myśleli o tym, w jaki sposób sprawić radość naszej matce, którą jest Kościół Chrystusowy! Amen. 72 Z Chrystusem ku zmartwychwstaniu V Niedziela Wielkiego Postu, rok A Rekolekcje wielkopostne dla rolników Sokołów Podlaski, dn. 9 marca 2008 r. Drodzy Bracia i Siostry! Pokój Wam! 1. Z Chrystusem powstajemy ze śmierci do życia Chrystus Pan, przychodząc na ziemię, stał się uczestnikiem tego wszystkiego, co składa się na życie każdego człowieka. Nie mogło więc zabraknąć także tajemnicy śmierci. Doświadczył i jej. Ale na tym nie poprzestał. Jeszcze w czasie pobytu na ziemi przygotowywał nas tak na swoją śmierć, jak i na zmartwychwstanie. O tym mówi wskrzeszenie młodzieńca z Nain, a później Łazarza. Zmartwychwstanie zapowiadał również, nauczając, że Pan Bóg jest Bogiem żywych. Prorok Ezechiel podzielił się z nami w pierwszym dzisiejszym czytaniu wizją doliny usianej kośćmi, które powstały do życia. Mogło do tego dojść, ponieważ Pan Bóg udzielił im swego Ducha. Wizją tą nawiązywał do pobytu narodu wybranego w niewoli babilońskiej, a samą niewolę porównał do grobu. Z podobnymi zestawieniami spotkamy się w naszych dziejach, zwłaszcza w odniesieniu do rozbiorów. To właśnie miał na myśli nasz poeta, gdy pisał: „Niczym Sybir, niczym knuty (...). Lecz narodu duch zatruty, To dopiero bólów ból” (Z. Krasiński, Psalm miłości). 73 rok 2008 Jednak wizja Ezechiela traci swą surowość, gdy jej treść zestawimy z odczytanym fragmentem Listu do Rzymian, w którym św. Paweł zachęca, aby chrześcijanie żyli zgodnie z Bożymi zasadami, a wtedy Duch Chrystusowy będzie w nich obecny. I jeśli nawet ciało kiedyś zostanie poddane śmierci, to jednak „Ten, co wskrzesił Jezusa Chrystusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała – pisze Apostoł Narodów – mocą mieszkającego w was Ducha” (Rz 8, 11). I ta nadzieja powinna towarzyszyć całemu życiu chrześcijanina, gdyż dzięki niej nie popadamy w zniechęcenie, mając przed sobą otwartą perspektywę na całą wieczność. 2. Z nadzieją na życie wieczne Ta nadzieja na wieczne szczęście zachęca nas do sumiennego i owocnego korzystania z tego, co Chrystus Pan wysłużył i zostawił nam w Kościele, a w tym wypadku warto skierować uwagę na szczere uczestnictwo w rekolekcjach, przystąpienie do sakramentu pokuty i Komunii św., aby umocnić się w wierności Synowi Bożemu, aby jak najradośniej zapraszać do własnego serca i umysłu Ducha Świętego. Tę nadzieję podtrzymuje w nas wskrzeszenie Łazarza, opisane w dzisiejszej Ewangelii. Słowa modlitwy Pana Jezusa, poprzedzającej wskrzeszenie, mają znaczenie wyraźnie wychowawcze. Zależy Mu bowiem bardzo na nas i dlatego chciałby, aby ludzie z jeszcze większym przekonaniem przyjmowali wszystko, czego nauczał i byli pewni, że to Ojciec Niebieski posłał Go dla naszego zbawienia, abyśmy uwierzyli w Niego. Dzięki temu z większą odwagą podejmujemy sprzeciw wobec zła. Z przekonaniem pisze właśnie o tym jeden z naszych pisarzy, podkreślając, że „(...) dla chrześcijanina walka ze złem musi przybrać konkretną postać «walki o Chrystusa»”. Tak zatytułował Tadeusz Miciński jeden z ostatnich zbiorów swojej publicystyki. Czytamy tam między innymi: „Nie ma bardziej wzruszającego widowiska, niż miłość Chrystusa dla ziemi i ziemi – dla Chrystusa. On stał się symbolem naszej Nieśmiertelności. Dlatego ukochali Go Apostołowie i rzesze (...). Dlatego walczą o Niego dziś najtężsi myśliciele, a bramini indyjscy przychodzą Doń z wielkim Przymierzem. (...) W imię Jego dziś jeszcze tysiące więźniów utrzymuje myśl swą w dali od obłędu, a serce od zatonięcia w rozpaczy. W imię Jego powołać można zawsze sumienie i prawość ludu naszego, 74 Z Chrystusem ku zmartwychwstaniu a wiarę w przyszłość – w Polaku” (ks. A. Dunajski, Tadeusza Micińskiego walka o Chrystusa, w: „Pielgrzym”, nr 1/2008, s. 22). Jakby dalszym ciągiem wypowiedzi Tadeusza Micińskiego może być fragment wiersza Zbigniewa Herberta, któremu ten rok został poświęcony: „(...) Żyłem rozpięty między przeszłością a chwilą obecną ukrzyżowany wielokrotnie przez miejsce i czas A jednak szczęśliwy ufający mocno że ofiara nie pójdzie na marne” (Rovigo). A wszystko to zawdzięczamy życiu, nauczaniu, męce i śmierci, a zwłaszcza zmartwychwstaniu Boga-Człowieka! I tak już jest od wieków. Walka o człowieka, o jego duszę i wieczność jest jednocześnie walką o Chrystusa. Tak było w pierwszych wiekach chrześcijaństwa i tak było później i tak jest za naszych dni. A Chrystus ze swoim orędziem wciąż przemierza ziemię, a zwłaszcza ludzkie serca. 3. Chrystus idzie przez wieki W tym momencie wypada odwołać się do słów jednej z pieśni religijnych ku czci Chrystusa Pana, w której śpiewamy: „Idziesz przez wieki, krwią znaczysz drogę startą od cierpień i bólu. Krzyż niesiesz ciężki, koisz ból i trwogę, o Jezu, Chryste, nasz Królu” (ks. W. Lewkowicz, Idziesz przez wieki...). Dziwny zaprawdę jest to Król, ale to właśnie z tego względu Jego Królestwo nie ma końca. Wiedzieli o tym dobrze Apostołowie i kolejni Męczennicy. Rozumiano to w różnych czasach, chociaż nie brakło „cierpień i bólu”. Podobnie jest obecnie, gdy wydaje się, że zło się odradza, że zła przybywa. Zastanawiając się nad tym, co się działo w ciągu ostatnich blisko trzech wieków, nasuwa się pewne porównanie z okresem wędrówek ludów. Inna panowała wówczas kultura, inne były warunki życia, ale podobieństwo tkwi w szczególnym charakterze barbarzyństwa tamtych epok i naszej. Wędrówki ludów, które trwały przez kilka wieków, zwłaszcza w drugiej połowie pierwszego tysiąclecia i później, mogły doprowadzić do całkowitego zniszczenia kultury śródziemnomorskiej, obejmującej swoim zasięgiem niemal całą Europę, Północną Afrykę i Małą Azję. Groziły one również chrześcijaństwu. 75 rok 2008 Wielkie rzesze wojowników, liczne plemiona z głębi Azji wyruszały w stronę Zachodu i podążały, niszcząc wszystko po drodze, przez stepy kazachskie, nad Morzem Kaspijskim i Czarnym, albo na południe od jednego i drugiego. Docierały do Europy, przedostawały się do Afryki. Wśród tych plemion byli Wizygoci i Ostrogoci, Wandalowie i Hunowie, nieco zaś później – Połowcy i Pieczyngowie, Tatarzy i Turcy. Chrześcijaństwo stanęło wówczas wobec poważnego niebezpieczeństwa. Wiązał się z tym dylemat, czy walczyć wespół z wojskami miejscowymi przeciwko wędrowcom, czy szukać sposobów dotarcia do nich, do ich dusz z Jezusem Chrystusem? Święty Leon Wielki, papież, postawił na tę drugą drogę, ewangeliczną. Nie lękał się cieszącego się złą sławą przywódcy Hunów – Attyli, spotykając się z nim w 452 roku, a później z Genzerykiem, wodzem Wandalów, aby ich przekonywać do rezygnacji z mordów i podpaleń. Obaj przyjęli argumenty papieża, a plemię Hunów nawróciło się na chrześcijaństwo, osiedlając się nad Dunajem i stało się narodem bardzo z nami zaprzyjaźnionym. To są dzisiejsi Węgrzy, w których łacińskiej nazwie widoczne jest ich pochodzenie, a brzmi ona Hungaria. W dziedzinie obyczajowości Kościół musiał pokonać trudną drogę, aby oswoić nowe plemiona i przekonać do przyjęcia Ewangelii. Droga ta od barbarzyństwa doprowadziła do etosu rycerskiego. 5. Nowa wiara i nowe obyczaje Kościół, podejmując się wielkiej misji, dostosował swoje nauczanie do mentalności i obyczajów przybywających plemion i ludów. Wiedziano, że najtrudniejszą sprawą będzie wyzwolenie się z barbarzyństwa, zaniechanie mordów, łupiestwa i zniszczeń. Święty Benedykt i jego następcy oddali się wychowywaniu do pracy zarówno fizycznej, jak i intelektualnej; do wprowadzenia w świat kultury. Trzeba było też nauczyć innego posługiwania się bronią, wypracowując nową motywację. W tej pracy pomagała pamięć o szlachetnych ludziach. Rozgłosu wówczas nabierze legenda o Graalu, o wspaniałym kielichu, w którym zostały umieszczone krople krwi zebrane przez św. Marię Magdalenę pod Krzyżem. Przechowywane one były przez wieki z ogromnym poświęceniem. Do tego skarbca mógł dotrzeć i zobaczyć ten kielich jedynie taki człowiek, który łączyłby w sobie odwagę, siłę i czystość 76 Z Chrystusem ku zmartwychwstaniu postępowania. Wielu było śmiałków, ale tylko Parsifal, jeden z rycerzy króla Artura, tego dokonał. On bowiem był nie tylko mężny, ale i czysty w myślach i uczynkach. Rycerze ci gromadzili się również wokół okrągłego stołu, aby dawać świadectwo wzajemnej równości. Z punktu widzenia wychowania najeźdźców było to niesłychanie istotne. Trzeba było przecież tym okrutnym wcześniej wodzom dać konkretne przykłady innego sposobu sprawowania przywódczej funkcji, a ich podkomendnym ukazać inne cele w posługiwaniu się bronią. Rycerzem mógł więc zostać ktoś, kto posługując się mieczem, bronił czci i godności kobiet, kto strzegł chorych i ciemiężonych, walczył o sprawiedliwość i wiarę. Zawsze musiał mówić prawdę i stać na jej straży. Rycerz nie mógł zdradzić Boga, kobiety, suwerena i kogokolwiek. Na rycerzu można było zawsze polegać. Znalazło to odzwierciedlenie w powiedzeniu o rycerzu dobrze nam znanym – Zawiszy. Rycerzem można było zostać podczas specjalnego obrzędu, zwanego pasowaniem. Obrzęd ten poprzedzało przygotowanie ducha, a więc modlitwa – najczęściej całonocna, w kościele. Całą uroczystość wieńczyło złożenie przysięgi w imię Boga. Słuchając tych kilku zdań na temat wędrówek ludów i powstania etosu rycerskiego, może wielu z nas postawić pytanie, dlaczego o tym mówię? Warto jednak przypomnieć tamte doświadczenia, gdyż jest wiele podobieństw pomiędzy tamtymi wiekami a współczesnością. A historia magistra vitae est – jest nauczycielką życia. 6. „Barbarzyństwo” naszych czasów Historia pozwala nam na porównywanie różnych wydarzeń, niezależnie od czasu i miejsca. Tak jest i w tym wypadku. Wspólne od dwóch tysięcy lat okazuje się z jednej strony „barbarzyństwo”, a z drugiej – poszukiwanie ratunku w chrześcijaństwie. Te porównania nie są w żadnym wypadku przesadą, z tym że barbarzyństwo naszych czasów nie wypływa z wędrówek ludów, ale z wędrówek straszliwych ideologii. To od blisko 300 lat te ideologie sieją ogromne spustoszenie. Najpierw weźmy pod uwagę rewolucję francuską z jej zakłamaniem i śmiercią milionów istnień ludzkich, a później ideologie nazistowskie, komunistyczne i znowu miliony ofiar na wojnach, w obozach albo jako wynik eksperymentów gospodarczych i społecznych. Wystarczy 77 rok 2008 przypomnieć głód na Ukrainie i kilka milionów śmiertelnych ofiar. Cechą łączącą te ideologie jest całkowite zakłamanie, a także dążenie za wszelką cenę do władzy i bogactwa. Wszystko zaczyna się bowiem od odrzucenia wiary w Boga. Ma pełną rację Cyprian Kamil Norwid, gdy pisze: „Nie trzeba myśleć, że jest podobieństwo Być demokratą... bez Boga i wiary (Czego, jak świat ten – nie bywało – stary!)” (Początek broszury politycznej). Odejście od Pana Boga twórców tych ideologii wiąże się zawsze z ich walką z Kościołem i ze zmuszaniem innych, aby odstępowali od Stwórcy. Zmierzano ku temu drogami przemocy, metodami administracyjnymi, a teraz robi się to najczęściej za pośrednictwem środków masowej komunikacji, zawsze atakując i ośmieszając Kościół. W czasach komunizmu ludzi Kościoła oskarżano i skazywano na straszliwe wyroki, ze śmiercią włącznie, za rzekomą współpracę z amerykańskim imperializmem i inne przestępstwa, a po zmianie barw i sztandarów ci sami ludzie, względnie ich potomkowie albo wychowankowie, oskarżają o opór przed uzależnieniem Polski od obcych. Przemiany dokonujące się od 20 lat, również zaatakowała choroba, gdyż za coś najważniejszego uważa się transformację. Nie człowiek jest drogą nowej rzeczywistości, ale transformacja. Nie wolno było też mówić o nędzy i upadających pegeerach, o bezrobotnych, bo najważniejsza była transformacja, a nie człowiek. Czyż nie jest to barbarzyństwo? Tak to też widział papież, ale i Jego za to atakowano. Naszym wrogom można jednak przyznać to, że udało im się jedno, a mianowicie osłabienie wrażliwości na prawdę. I znowu wypada odwołać się do Cypriana Kamila Norwida, który przestrzegał: „Nie trzeba kłaniać się okolicznościom, A prawdom kazać, by za drzwiami stały” (tamże). Stąd się też bierze niechęć i wrogość do jakiegokolwiek pisma, radiostacji czy telewizji, jeśli tylko starają się być niezależne. Oczywiście media zabiegające o niezależność mogą mieć także i własne niedostatki, gdyż nie zawsze są w stanie konkurować, zwłaszcza pod względem technologii, ale nie to jest istotne. Najważniejszą sprawą jest lęk ich przeciwników przed prawdą. 7. Kościół wychodzi naprzeciw naszym trudnościom Brak szacunku dla prawdy rzutuje na kulturę i obyczaje, na wychowanie nowych pokoleń i na życie rodzinne. Kościół nie może patrzeć na to wszystko 78 Z Chrystusem ku zmartwychwstaniu obojętnie. Został przecież powołany do istnienia przez Jezusa Chrystusa, aby głosił prawdę i jej bronił. Podejmuje więc różne inicjatywy i wysiłki. Do nich należy zaliczyć II Sobór Watykański i całą działalność Jana Pawła II. My natomiast nie możemy zapomnieć cierpień, męczeństwa wielu duchownych i świeckich, od sł. B. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego zaczynając. Pamiętamy dobrze heroiczne czasy służby dzieciom i młodzieży w latach organizowania katechizacji przy kościołach i w domach prywatnych. Z szacunkiem wspominamy tych, których usuwano z pracy, którzy siedzieli w więzieniach, a nawet obecnie mają kłopoty z utrzymaniem siebie. Bolesne jest dla nich zwłaszcza to, że nadal sobie ledwie radzą, a ich prześladowcy cieszą się dobrymi emeryturami i tanimi mieszkaniami. Ale to wszystko jeszcze bardziej nas mobilizuje, aby zapewniać każdej osobie ludzkiej dostęp do prawdy, a następnie do walki o prawo każdej istoty ludzkiej do życia. Dzielenie ludzi na narodzonych i nienarodzonych jest diabelskim wymysłem, jest antyludzkim zakłamaniem. Życie jest jedno, choć ma różne przejawy. Nie będzie nigdy narodzonych, jeżeli nie będzie nienarodzonych. Diabeł jest mistrzem kłamstwa i na wszelkie sposoby zabiega o to, aby pomieszać pojęcia, poprzestawiać zasady i pozaciemniać rzeczywistość. Nasz wysiłek musimy skoncentrować na oczyszczaniu pojęcia rodziny, na przypominaniu jej misji, opartej na miłości i służącej życiu. Przed nami wciąż jest otwarte również pole do pracy związanej z wychowaniem nowych pokoleń. Kościół zaś – tak jak przed wiekami potrafił dotrzeć do serc i umysłów ludów barbarzyńskich, tak teraz stara się to samo czynić, aby w miejsce nieludzkich ideologii wprowadzać wzorzec rycerski, wizję człowieka zawartą w Ośmiu Błogosławieństwach, ugruntowaną na prawdzie i otwartą na miłość. W miejsce Parsifala jawią się nam dziewczęta i chłopcy, odważni w wyznawaniu wiary i z życzliwością pomagający swoim koleżankom i kolegom w wyzwalaniu się z uzależnień. Świętego Benedykta czy też św. Franciszka, św. Klarę albo św. Jadwigę niech zastępują kolejne roczniki rodziców i nauczycieli. Starajmy się sięgać do doświadczeń i nauk Jana Pawła II, Prymasa Tysiąclecia, ks. Franciszka Blachnickiego, ks. Wincentego Frelichowskiego i nie zapominajmy o ks. gen. Stanisławie Brzósce i jego następcach z puszcz i lasów, o podlaskich męczennikach. Niech etos rycerski przeniesiony w nasze czasy przez ruch oazowy, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży i harcerstwo 79 rok 2008 – umacnia się w naszej kulturze, gdyż wierności i uczciwości, prawdomówności i szlachetności ciągle powinno być więcej. I nie martwmy się, że zło nie śpi, że są jeszcze ludzie, którzy chętniej powierzają sprawy publiczne wychowankom starego systemu aniżeli osobom o formacji harcerskiej. Zwycięstwo należy do prawdy, a szczęście zapewnia jedynie życie godne człowieka, oparte na Ewangelii. I dziękujmy Panu Bogu za to, że wprawdzie powoli, ale jednak wiele się zmienia na lepsze: „Idzie nowych ludzi plemię”. A są to ludzie o sercu gołębim i silnym ramieniu, są to ludzie o dobrych charakterach. Bądźmy też głęboko przekonani, iż na nic się zda przewidywanie Nietzschego, który głosił, że lepsze „barbarzyństwo niż nuda”, gdyż miejsce jednego i drugiego powinna zajmować prawda i miłość. Nie może się również spełnić filmowa wizja Francisa Fukuyamy, która ukazywała gdzieś na stepach azjatyckich straszliwe rumowiska, pozostałe po ongiś wielkich metropoliach. Nie było już miast na całym świecie ani uczelni, ani fabryk, ani stadionów. Człowiek to zniszczył. Zabrakło i jego. Po tych gruzach, podskakując, poruszała się małpka z dwoma kwiatkami w łapie, a gdy podeszła do surowego głazu, u jego stóp, jak pod pomnikiem na cześć zniszczenia i niszczących, złożyła te kwiatki, ironicznie wyrażając w ten sposób podziękowanie rodzajowi ludzkiemu, który sam siebie doprowadził do zagłady. 8. Z nadzieją jednak patrzmy w przyszłość Zło i różne błędy, jakie popełnia człowiek, nie mogą osłabić naszej wdzięczności i miłości do Chrystusa. On bowiem jest razem z nami we wszystkich okolicznościach naszego życia. On nas nie zostawia i nie zostawi nigdy samych sobie. Odchodząc z tego świata, zapewnił: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Był i jest w naszych dziejach oraz w ludzkich sercach. Jego obecność daje o sobie znać w zachowaniach i postawach jakże wielu świętych wyniesionych na ołtarze oraz w wielkiej liczbie osób ofiarnych i mężnych, cichych i pogodnych, w naszych poprzedniczkach i poprzednikach. Z Jego obecnością spotykamy się tutaj w Sokołowie Podlaskim i w każdej wiosce, w naszych lasach i nad naszymi wodami. Dla Jego miłości nie ma znaczenia ani wczoraj, ani dziś, ani jutro. On jest zawsze w pogotowiu ze swoją łaską i mocą. On jest w Kościele, czyli w każdej ochrzczonej osobie, wierzącej i praktykującej. 80 Z Chrystusem ku zmartwychwstaniu On jest zawsze po to, aby pomagać nam w dobrym postępowaniu, aby stać na straży naszego pokoju, aby darzyć nas miłością. To właśnie On, jak pisze nasz Wieszcz: „Do historii, która wielkich zdarzeń czeka, Dołączył biografię każdego człowieka” (C. K. Norwid, Rzecz o wolności słowa). Od nas już tylko zależy, czy podejmiemy Jego zaproszenie. Wspierają nas słowa Jana Pawła II. Wierzymy zresztą, że jest On duchowo zjednoczony tutaj z nami i powtarza do nas ten apel, jaki wypowiedział w Lyonie (1986), nawiązując do słów św. Piotra skierowanych do chorego przy świątyni: „Nie mam srebra ani złota. Nie mam gotowych odpowiedzi na ważne pytania. Postaram się spojrzeć na nie w świetle Jezusa Chrystusa. I mówię do was (tutejsi parafianie, polscy rolnicy, leśnicy i rybacy, do każdej i do każdego): wstań, nie skupiaj się na słabościach i wątpliwościach, wyprostuj się. Wstań i idź za Chrystusem aż do zmartwychwstania Jego i naszego. Amen. 81 „A pod krzyżem Matka stała” (por. J 19, 25) 85-lecie powstania parafii Podwyższenia Krzyża Świętego Hajnówka, dn. 3 maja 2008 r. Umiłowani Bracia i Siostry! 1. Czytania z uroczystości Matki Bożej Królowej Polski swoją treścią i przesłaniem pomagają nam w przeżyciu 85. rocznicy powstania parafii w Hajnówce. Już pierwsza lektura zaczerpnięta z Apokalipsy wprowadza nas w istotę dzisiejszego jubileuszu. Oto: „Świątynia Boga w niebie się otwarła i Arka Jego Przymierza ukazała się w Jego świątyni. Potem ukazał się wielki znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 11, 19). Niebo otwierało się nie jeden raz nad ziemią. Miało to miejsce wtedy, kiedy Bóg stwarzał ziemię i wszystko na niej umieścił, a więc także i człowieka. Niebo otwierało się także wówczas, gdy Archanioł Gabriel wybrał się do Nazaretu, aby zwiastować przyjście na świat Syna Bożego. Z otwartego nieba dał się słyszeć głos Boży, gdy Pan Jezus przyjmował chrzest z ręki św. Jana Chrzciciela. Niebo było otwarte na przyjęcie Chrystusa w dniu Wniebowstąpienia, a potem – i to jest źródłem naszej nadziei – niebo otwarło się, aby mógł wejść do niego pierwszy człowiek: Matka Najświętsza. Świątynia Boga w niebie otwiera się od dwudziestu wieków zawsze wtedy, kiedy sięgamy po Pismo Święte, gdy przystępujemy do sakramentów 82 „A pod krzyżem Matka stała” (por. J 19, 25) świętych, gdy pamiętamy, czym jest dla nas chrzest św. i włączenie nas do Kościoła. To bowiem wszystko jest Arką Przymierza od chwili śmierci Pana Jezusa na Krzyżu. 2. A tam była Maryja: „Obok krzyża Jezusa stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena” (J 19, 25). Był też św. Jan. Pismo Święte, wyliczając tych, którzy nie lękali się tłumów i znaleźli się na Golgocie w tak ważnym momencie, pragnie podnieść nas na duchu, jakby podpowiadając, że jest tam miejsce dla każdej i każdego z nas. „Niewiasta obleczona w słońce” (Ap 12, 1) z księżycem pod stopami i z wieńcem na głowie uplecionym z dwunastu gwiazd jest naszą przewodniczką, jest przykładem, jak mamy korzystać w naszym życiu z tego wszystkiego, co pozostawił nam Chrystus na ziemi w swoim Kościele, w tej świątyni Boga otwartej na oścież, w której możemy wciąż odnawiać i umacniać nasze Przymierze z Bogiem. Ten dar i tę możliwość głęboko przeżywał św. Paweł i dlatego w Liście do Kolosan napisał: „Z radością dziękujcie Ojcu, który was uzdolnił do uczestnictwa w dziale świętych w światłości. On uwolnił nas spod władzy ciemności i przeniósł do Królestwa swego umiłowanego Syna, w którym mamy odkupienie, odpuszczenie grzechów” (Kol 1, 12). A to wszystko dokonuje się w Kościele; w Kościele jako wspólnocie i w kościele jako świątyni, czyli miejscu spotkania się człowieka z Bogiem. Ciemności nie są z tego zadowolone. Podobnie jak było dawniej, tak jest i obecnie. Te ciemności robią wszystko, aby nas oddalić do Kościoła, czyli od parafialnej wspólnoty, od uczestnictwa w sakramentach, a zwłaszcza w Eucharystii. Z tego względu tak często pojawiają się różne przeszkody, również przy okazji powoływania do istnienia nowych parafii, przy budowie nowych kościołów. Hajnówka w tej dziedzinie ma także własne doświadczenia. 3. Obecne miasto powiatowe, ongiś niewielka miejscowość, od 1501 roku do 1777 roku należała do parafii w Kamieńcu Litewskim. Nie było to blisko. Następnie do 1866 włączona była do parafii Narewka i dzięki temu nasi poprzednicy mieli już nieco bliżej do kościoła. Po Powstaniu Styczniowym nastąpiła likwidacja parafii w Narewce i wówczas Hajnówkę przyłączono 83 rok 2008 do parafii w Szereszewie. I tak trwało do 1914 roku, kiedy to w związku z wybuchem I wojny światowej, została wznowiona parafia w Narewce. Przez te wszystkie lata Hajnówka znajdowała się na terenie diecezji wileńskiej. Z tego tytułu po odrodzeniu się państwa polskiego biskup wileński ks. Jerzy Matulewicz, obecnie błogosławiony – erygował parafię w Hajnówce 3 maja 1923 roku. Możecie być dumni, kochani mieszkańcy Hajnówki, gdyż z początkami istnienia tutejszej parafii związany był człowiek święty. Tak rozpoczęła się hajnowska epopeja parafialna. Już w tym samym roku adaptowano budynek poniemieckiego kina na tymczasową kaplicę, która służyła wiernym do czasu, aż została spalona wraz z dzwonnicą w roku 1936. Parafianie natychmiast przystąpili do budowy kolejnej kaplicy, która służyła do 1963 roku. Wokół tej kaplicy wybudowano obecny kościół. Prace przy nim trwały ładnych parę lat. Nie obeszło się bez trudności, ponieważ władze komunistyczne wstrzymały prace na kilka lat i można je było wznowić dopiero w roku 1957, po październikowym przesileniu politycznym. Pierwsza Msza Święta została odprawiona 2 września 1963 roku, ale cały kościół oddano na służbę Bożą 27 listopada 1965 roku. Wielkim budowniczym świątyni wespół z parafianami okazał się ks. Ignacy Wierobiej. Tuż po pierwszej wojnie światowej był on proboszczem w Lubieszowie nad Stochodem, w mieście, w którym Kościuszko uczęszczał do Kolegium w latach 17531758. Upiększaniem kościoła zajmował się jego następca ks. kan. Alfons Trochimiak, a następnie zmarły przed rokiem ks. prał. Marian Świerszczyński. Dzieło to prowadzi nadal obecny proboszcz ks. Józef Poskrobko. Trzynaście lat temu część terytorium parafii została oddzielona i powstała nowa wspólnota parafialna pod wezwaniem świętych Cyryla i Metodego, Apostołów Słowian, i Matki Bożej Fatimskiej. W ciągu tych 85 lat kapłani z tej parafii obsługiwali szpital i więzienie. W tej chwili kapelanię więzienną przejęła nowa parafia. Na terenie parafii istnieje Dom Zakonny Sióstr Misjonarek św. Rodziny (od 1945 r.) oraz powstaje klasztor Sióstr Mniszek Klarysek od Wieczystej Adoracji (od 23.01.2003 r.). W pracy ewangelizacyjnej, charytatywnej i formacyjno-wychowawczej bierze udział wiele grup modlitewnych, stowarzyszeń i organizacji katolickich. Od początku istnienia parafii w sprawach administracyjnych wspomaga księży proboszczów Rada Parafialna. Obecnie żyje i pracuje sześciu kapłanów pochodzących z tej parafii, jeden brat zakonny i dziewięć sióstr 84 „A pod krzyżem Matka stała” (por. J 19, 25) zakonnych. Od początku istnienia parafii powołań kapłańskich i zakonnych było jeszcze więcej. 4. Już ten krótki rys historyczny, ze wskazaniem na powołania duchowne i na liczne grupy modlitewne, apostolskie, formacyjne i charytatywne wskazuje na to, że decyzja bł. Jerzego Matulewicza, ówczesnego ordynariusza, była i jest błogosławiona i przynosi liczne duchowe owoce. Z pewnością jest dla nas czymś radosnym, że o tym wszystkim przypominamy sobie w uroczystość Królowej Polski, w nasze święto państwowe. To bowiem, co dokonywało się na terenie obecnej parafii – jubilatki, zawsze służyło dobru ludzi i dobru całej naszej ojczyzny. Tym radośniej starajmy się dziękować Panu Bogu za Jego opiekę nad nami. Tym serdeczniej zabiegajmy o miłość Matki Najświętszej, bo przed nami i przed następnymi pokoleniami jest jeszcze wiele do zrobienia. Zbyt dużo bowiem poniesiono ofiar, zbyt wiele doświadczono zniszczeń, zbyt ciężko trzeba było pracować, ale modlitwą, wiernością Panu Bogu i miłością do braci i sióstr starano się przezwyciężać wszelkie trudności. To o tej cząstce Polski zdaje się mówić poeta Władysław Bełza: „Ojców naszych ziemio święta, Ziemio wielkich cnót i czynów, Tyś na wskroś jest przesiąknięta, Krwią ofiarną twoich synów (...)” (Legenda o garści ziemi polskiej). I taka jest prawda. Mówią o tym pomniki, obecne w mieście i w puszczy. Mówią o tym nasze serca. Myśl tę pięknie prowadzi poeta dalej, kierując naszą uwagę ku Wiecznemu Miastu, chyba w duchu proroczym przewidując, że będzie ono nam jeszcze droższe dzięki Janowi Pawłowi II, którego imieniem nazwano rondo tuż obok tej świątyni: „Niegdyś ze stron tych pątnicy Z wiarą w sercu niewymowną, Do Piotrowej szli stolicy, Po relikwii kość cudowną. I gdy o ten dar nieśmiało, Dla Ojczyzny swej prosili, Papież schylił głowę białą i tak odrzekł im po chwili: 85 rok 2008 O, Polacy! O pielgrzymi! Na cóż wam relikwia nowa? Wasza ziemia krwią się dymi I dość świętych kości chowa (...). I wziął w rękę swą sędziwą Polskiej ziemi grudkę małą, I na dłoń mu się, o! dziwo! Kilka kropli krwi polało” (tamże). 5. Ukochani Bracia i Siostry! Każde święto państwowe całą swoją wymową odwołuje się do naszej pamięci. Jubileusz tutejszej parafii skierował naszą uwagę głównie na ostatnie stulecie. Natomiast autor katechizmu Polaka, zaczynającego się od słów „Kto ty jesteś? – Polak mały”, poszerza nasze spojrzenie. Ale jedno i drugie wspomnienie jest niczym innym jak gorącym apelem do jeszcze większej miłości Polski, do coraz to gorliwszej pracy i poświęcenia. Siłę do tego i moc znajdziemy w opiece i życzliwości Matki Najświętszej, naszej Królowej! Kierunek zaś naszych działań i planów od 20 wieków wskazuje Krzyż Chrystusowy, którego tajemnica przepaja duchowość tej świątyni. Amen. 86 „Bogu na chwałę, ludziom na ratunek” VII Niedziela Wielkanocna, rok A. 60-lecie OSP Serpelice, dn. 4 maja 2008 r. Kochani Parafianie i Goście! 1. Wsłuchani w słowo Boże zastanawialiśmy się i myślimy nadal, jakie dziwne i zaskakujące są dla nas Boże zrządzenia. Świętujemy bowiem 60-lecie powołania do istnienia jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej w Serpelicach. Od samego początku Ochotnicze Straże Pożarne jako motto swego działania wybrały zdanie: „Bogu na chwałę, ludziom na ratunek!”. I oto dzisiejsza Ewangelia mówi o tym samym i w tym samym duchu. Słowo „chwała” niestety nie zawsze jest należycie używane. Nieraz pod tym pojęciem kryją się dziwne treści, które raczej mówią o samouwielbieniu, a nawet o pysze. Tymczasem w Piśmie Świętym ten wyraz kojarzy się przede wszystkim z wielkością Boga, która wyraża się w dobroci, miłosierdziu i miłości. W ten sposób o takiej chwale mówi sam Pan Jezus, kiedy odwołuje się do cierpień, jakie będzie znosił z miłości do nas, a odkupienie świata uznaje za przejaw najwyższej chwały, jaką mógł okazać swemu Ojcu. I z tego względu chwała Jezusa Chrystusa zawiera się również w tych, którzy skorzystają z daru odkupienia. Możemy więc być pewni, że Pan Jezus cieszy się dzisiaj razem z nami, razem z wami, drodzy druhowie i druhny oraz strażacy, ponieważ to, co czynicie, to, co czynili wasi poprzednicy, służy Bogu na chwałę, a ludziom niesie ratunek. I ten ratunek jest wpisany w Chrystusowe dzieło odkupienia. 87 rok 2008 2. Jubileuszowe uroczystości są także zaproszeniem do refleksji na temat powstania samej idei powołania do istnienia jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej i jej dziejów. Jednostka jest już dojrzała. Ma swój sztandar, ma swoją historię pisaną zgłoskami poświęcenia i ofiarności. Dzisiaj może być nam trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź na pytanie, kto pierwszy podsunął myśl o powołaniu jednostki. Możemy się domyślać, kto to był, gdyż ta postać zaszczepiła w umysły i serca naszych poprzedników niesłychanie wiele ciekawych inicjatyw, ożywiając życie religijne, kulturowe i społeczne. Mam na myśli o. Anioła Stanisława Dąbrowskiego, wyjątkowo twórczego i dynamicznego kapłana, zakonnika w kapucyńskim habicie. Wstąpił on do zakonu, mając niemal 36 lat, a stało się tak, ponieważ wcześniej było to przez carat zakazane. Mógł wstąpić dopiero w czasie pierwszej wojny światowej. Przedtem był związany ze swoją rodzinną wioską w powiecie Wysokie Mazowieckie, a następnie pracą aktorską i artystyczną na terenie Warszawy. Urodzony 40 lat wcześniej miał w sobie coś z Jana Pawła II. W latach dwudziestych minionego wieku przez jakiś czas przebywał w Rzymie, a później na terenie Turcji. Kiedy papież Pius XI zainspirował odrodzenie wspólnot unickich na terenach inkorporowanych przez Rosję, przeszedł na obrządek wschodni i udał się do Lubieszowa, miasta, w którym Kościuszko w latach 1753-1758. uczęszczał do kolegium. Tam o. Anioła zastał wybuch II wojny światowej. Zaraz na jej początku przyjmuje on święcenia kapłańskie w obrządku wschodnim z rąk bp. Mikołaja Czarneckiego, ogłoszonego błogosławionym przez Jana Pawła II. Wskutek najazdów oddziałów nacjonalistycznych wrogich Polakom wymordowano wielu katolików, on pozostał sam z br. Bartłomiejem. Wtedy przenoszą się oni jeszcze bardziej na wschód, do ocalałej parafii unickiej w Horodle, położonej w okolicach Stolina i Dawidgródka. W roku 1944 muszą opuścić także to miejsce. Razem z ks. Franciszkiem Smorczewskim, dziekanem stolińskim, podążają na zachód i podejmują pracę duszpasterską w Ostromaczewie, w linii prostej około 40 kilometrów stąd. Niestety i tutaj nie mogą długo pracować, ponieważ niemal wszyscy Polacy z Ostromaczewa przeszli na drugą stronę linii Curzona. W lutym 1945 roku bracia przebywali w Pratulinie, a następnie zamieszkali w Janowie Podlaskim u o. Bogumiła. W październiku tego samego roku przybyli do Serpelic 88 „Bogu na chwałę, ludziom na ratunek” 3. Nieco dłużej zatrzymałem się przy o. Aniele. Ale trzeba było to wszystko przypomnieć, gdyż nowe pokolenia nie zawsze mają czas, aby sięgać do kronik i poznawać swoją przeszłość, a bez pamięci o pochodzeniu, o własnych dziejach trudno jest zachować tożsamość. Tymczasem o. Anioł, korzystając ze współpracy br. Bartłomieja, później wielu innych współbraci zakonnych, dużo wniósł w życie tutejszej parafii i okolic. Wiele z tych inicjatyw na stałe niemal powiązał ze strażą pożarną. Tak chociażby było z teatrzykiem ludowym, z wystawianą w całej okolicy Męką Pańską, z organizowaniem licznych imprez o charakterze rozrywkowym, jak chociażby słynne ogniska, przy których z konieczności straż musiała czuwać. Trzeba również podkreślić, że istniała pilna potrzeba powołania do istnienia jednostki strażackiej. Od piorunów paliły się całe zagrody, w czasie okupacji niemieckiej płonęło wiele domostw i budynków gospodarczych. W samych zaś Serpelicach nie było ani jednego domu murowanego. Nawet młyn był z drewna, z drewna zbudowano też szkołę i kościół. Strażacy, podejmując misję ratowania życia i mienia ludzkiego, stali się wyjątkowo bliscy i wyjątkowo potrzebni, ciesząc się sympatią całego otoczenia. Początki były różne, np. zwykła beczka na wodę umocowana na wozie żelaznym, chociaż tylko koła w nim były okute żelazem. Ale z czasem wszystko udało się uzyskać i teraz mamy już jubileusz. Strażakom zaczęło przybywać zajęć, mimo że pojawiało się coraz więcej murowanych domów i budynków gospodarczych. Doszły jednak wypadki drogowe, których liczba, niestety, rośnie. Wciąż potrzebny jest ich duch i zapał. 4. Strażakom od wieków patronuje św. Florian. Żył na przełomie III i IV wieku. Jako żołnierz rzymski służył w Noricum, na terenie obecnej Austrii. Zginął śmiercią męczeńską za czasów cesarza Dioklecjana. Władca ten nie pozwalał na praktyki chrześcijańskie, a jeżeli mu doniesiono, że gdzieś jest jakiś obiekt kościelny, kazał go niszczyć. Chrześcijan natomiast zmuszał do składania ofiar bożkom. Tych zaś, którzy nie godzili się na to, czekały tortury i śmierć. I tak stało się w wypadku św. Floriana. On bowiem nie tylko, że nie ukrywał się ze swoimi przekonaniami, ale innych do chrześcijaństwa zachęcał. Powiadomiony o tym cesarski prefekt Akwiliniusz wydał rozkaz pojmania, uwięzienia i zmuszenia do złożenia ofiary bożkom pogańskim. Pełnego odwagi żołnierza poddano okrutnym torturom, jego ciało szarpano 89 rok 2008 obcęgami, przypalano ogniem, biczowano. Aż w końcu przywleczono go na most nad rzeką Enns, przywiązano kamień do szyi i strącono do wody. Wedle dawnych zapisków miało to miejsce 4 maja 304 roku. Ku jego czci zbudowano w Krakowie kościół, a kiedy okoliczne domy zaczął trawić ogień, mieszkańcy bardzo modlili się o pomoc do św. Floriana. I pożar gasł. Od tej pory św. Florian cieszy się szczególną czcią wśród strażaków, pomaga w czasie susz i powodzi. Modlą się do niego także hutnicy, kominiarze i piekarze, czyli zawody, których praca jest związana z ogniem i wodą. Imię Florian pochodzi z języka łacińskiego i po polsku znaczy „kwitnący”. Święty Florian istotnie kwitnie świętością, która najpełniej wyraża się w śpieszeniu z pomocą. Z tego względu czczono go jako patrona Królestwa Polskiego, Krakowa i Chorzowa, ale najbardziej jest znany i najmocniej związał się ze strażakami. 5. W tym jubileuszowym dniu pragnę z całego serca wyrazić wdzięczność strażakom tutejszej jednostki, poczynając od pierwszych członków Straży Pożarnej aż do obecnych, za to, że są wierni własnemu zawołaniu i poświęcają się Bogu na chwałę, ludziom na ratunek. Za ich obecność bez przerwy przy Grobie Pańskim i w czasie innych uroczystości kościelnych lub narodowych. Szacunek wyrażam wszystkim komendantom od p. Albina Kuzaki poczynając, wszystkim prezesom i wszystkim druhom strażakom. Dziękuję za każdy wyjazd w drogę na ratunek, za każdy trud i niebezpieczeństwo. Druhowie, bądźcie dobrej myśli i zawsze pełni nadziei. Kto pamięta o Panu Bogu i kto pomaga bliźniemu, ten z pewnością znajdzie opiekę u Matki Najświętszej, Naszej Królowej. Niech Ona wstawia się za wami, za waszymi rodzinami, a w wasze serca niech nadal wlewa ducha miłości i odwagi. Niech słowa, jakie nadeszły ze Stolicy Apostolskiej po spotkaniu strażaków z Janem Pawłem II w Drohiczynie, staną się waszą własnością, nagrodą i umocnieniem. W liście z Watykanu czytamy: „Ojciec Święty serdecznie dziękuje za dary ołtarza, jakie ofiarowali polscy strażacy (...). Te cenne dary są znakiem szczerego oddania i miłości dla Następcy św. Piotra. Ojciec Święty wyraża również wdzięczność polskim strażakom, którzy z wielką ofiarnością i odwagą przychodzą z pomocą wszędzie tam, gdzie jest zagrożone ludzkie mienie i życie (...)”. Tym darem była piękna rzeźba św. Floriana. Zaś papieskie błogosławieństwo niech wam towarzyszy przez kolejne lata, do następnych jubileuszy. Amen. 90 „O! Polsko, ty matko miłości!” VII Niedziela Wielkanocna, rok A Poświęcenie kamienia upamiętniającego Powstanie Styczniowe Gnojno, dn. 4 maja 2008 r. 1. Dzisiejsza niecodzienna uroczystość, którą przeżywamy dzięki inicjatywie społecznej mieszkańców ziemi bialskiej i potomków bohaterów powstania styczniowego oraz miejscowego księdza proboszcza, daje nam okazję, aby umocnić i ubogacić naszą pamięć historyczną, „naród bowiem, który traci pamięć, traci tożsamość”. Są to słowa zapożyczone od Ojca Świętego Jana Pawła II. Nasza pamięć każe nam sięgnąć do tych wydarzeń, które przede wszystkim nacechowane są cierpieniem i dlatego wdzięczni jesteśmy św. Piotrowi, który przed laty napisał: „Najdrożsi: Cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu Jego chwały (...). Nikt jednak z was niech nie cierpi jako zabójca albo złodziej, (...). Jeżeli zaś cierpi jako chrześcijanin, niech się nie wstydzi, ale niech wychwala Boga w tym imieniu” (1 P 4, 13-15). Pragniemy też powtarzać za poetą, który w 29 roku życia poległ w Powstaniu Styczniowym: „Nam dzisiaj w duszach, jak kiedy się wiosna Z zimowej wyrywa niemocy. To smutek i żałość, to zorza radosna, To rozpacz jak wicher północy. Ach! Kiedyż za ciebie w bój skoczym spragnieni, 91 rok 2008 O! Polsko, ty matko miłości? I Kiedyż przy huku dział, trzasku płomieni Podniesiem okrzyki wolności” (M. Romanowski, Kiedyż?). Mieczysław Romanowski pisał w ten sposób, opuszczając swoje rodzinne Pokucie. Niedługo potem (24.04.1863 r.) poległ na polu walki. 2. Dziwne są Boże zrządzenia. Pamiętając o dzisiejszej uroczystości otrzymałem, dzięki uprzejmości Księdza Infułata, ciekawy zapis z czasów Powstania Kościuszkowskiego, w którym wymienione jest Gnojno. Ten zapis został dokonany w Księdze chrztów parafii Winna Poświętna znajdującej się na terenie naszej diecezji. Ten zapis jest dla nas – mieszkańców Gnojna – niesłychanie ważny. Posłuchajmy: „W roku 1794 było powstanie narodu Polskiego około świąt wielkanocnych z wielką sławą Polaków, gdyż przez 5 miesięcy mężny odpór Moskalom i Prusakom dawali, aż z Drohickiej Ziemi było pospolite ruszenie w same żniwa, które obozem lokowało się pod wsią zwaną Gnoyne nad Bugiem, o którym gdy się dowiedzieli Moskale z Konstantynowa Miasta i Boru Konstantynowskiego uciekli aż daleko w Litwę, w szóstym zaś miesiącu Moskale wzmocniwszy się i zebrawszy się w liczne obozy zaczęli zwyciężać a osobliwie pod Maciejowicami, gdzie opadłszy wielkim hurmem i samego Kościuszkę Naczelnika schwycili zdrady czyjejś i cały Obóz znieśli, a potym do Pragi zdradą wszedłszy nieludzką rzeź uczynili. Króla Stanisława Polskiego z Warszawy do Moskwy wyprowadzili, gdzie w nudności życia dokonał. W tym że roku 1795 po skończonej Rewolucji lud z groźnych niewygód i przestrachów, rabunków nadzwyczajnie umierał. Ludzie mało co na wiosnę sieli, a żyto było w targu Korzec Warszawski po Złotych Polskich 40 a jęczmień po Złotych 26, a owsa nie można było dostać, gdyż Moskale owies i siano gwałtem pozabierali. 1796 Moskale wyszli, a Prusaki przyszli. Trzech Monarchów, Moskal, Cesarz, Prusak całę Polskę rozebrawszy mocno trzymają. W 1803 szarańcza mieyscami wielkie szkody czyniła, w innych zaś niedużo szkodziła. Pszenica w tym roku ozima wymarzła ze wszystkim i wszędzie, na żyto mierny bardzo był urodzay, a jęczmienia owsa obfitsze i grochu prosa nie było. Obuwie nadzwyczaj drogie, para prostych butów Złotych Polskich 14 Trzewików para prostych Złotych Polskich 5” (Archiwum Diecezjalne w Drohiczynie, Zespół 92 „O! Polsko, ty matko miłości!” Akt Parafii Winna, Sygnatura I(B) 4 Księga chrztów z lat 1753-1802, 3.331 „a” – 332). W tych kilku prostych słowach, pełnych miłości do Polski, syntetycznie ukazuje się nam dramat polskiego narodu. Mieli w nim udział nasi praojcowie z pierwszego województwa podlaskiego, a Gnojno może być dumne, że to właśnie tutaj gromadzono się, aby bronić słusznej sprawy. 5. Kamień, który za chwilę zostanie poświęcony przyjmie na swój ciężar również tragedię i wielkość Powstania Kościuszkowskiego, Listopadowego, a w szczególny sposób ofiary Powstania Styczniowego i bolszewickiej nawały. Najważniejsze jest jednak to, że wszystkie wydarzenia cementuje miłość do Ojczyzny – do Tej, która nie zginęła i zginąć nie może. Z wdzięcznością pochylamy się przed cieniami poległych. Ich prochy i krew użyźniają naszą ziemię. Ich bohaterstwo jest dla nas wyzwaniem do jeszcze większej miłości względem Ojczyzny. Teraz możemy ją wyrażać w sposób wolny. Powinniśmy zabiegać i troszczyć się o Jej dobre imię. A nasza praca niech przynosi jak najlepsze owoce, nasza sumienność i uczciwość niech umacnia naszą jedność. Nie zapominajmy, że w kraju Kościuszki i ks. gen. Brzóski, Marszałka Piłsudskiego i Szarych Szeregów nie ma miejsca na bierność, na brak udziału w wyborach, na obojętność względem tego wszystkiego, co się dzieje w Polsce i względem Polski. Niech nasze zachowania, troska o czystość i porządek miast i wsi, lasów i łąk, ulic i dróg będzie świadectwem, że prawdziwie kochamy Ojczyznę. Módlmy się w jej intencji i nie handlujmy jej godnością. Pamiętajmy też o tym, co pisał Wincenty Pol, uczestnik Powstania Listopadowego: „Więc rola twoja, więc dom ojcowy I one wdzięczne stare dąbrowy. Więc i mogiły, gdzie dziadów kości, Toć twoje skarby, toć twe miłości. Toć wieczne sercu twemu kochanie... Bo wiele minie – a to zostanie!” ( Jak bywało). Niech pozostanie i trwa w naszej pamięci bohaterstwo poprzedników. Niech rozwija się i niech dojrzewa wciąż, od nowa w każdym pokoleniu wiara w Boga i miłość do Polski. A Ta, która jest naszą Królową, niech dodaje nam sił i po macierzyńsku uczy nas, jak mamy żyć, jak mamy postępować, 93 rok 2008 abyśmy nie marnowali dziedzictwa wieków i byśmy się stali godnymi następcami tych, których prochy użyźniły naszą ziemię. Niech uszlachetnia nasze serca i umysły. Niech kształtuje charaktery i osobowość kolejnych pokoleń w chrześcijańskim i patriotycznym duchu. Tak nam dopomóż, Bóg! Amen. 94 O Boże środowisko zatroskany 20. rocznica beatyfikacji bł. o. Honorata Koźmińskiego Drohiczyn, dn. 6 maja 2008 r. 1. Z troską o bezpieczeństwo naczynia glinianego Święty Paweł Apostoł w Drugim Liście do Koryntian pisze, że „przechowujemy skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była przeogromna moc, a nie z nas. Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy” (2 Kor 4, 7-8). Zagłębiając się w treść już chociażby tego krótkiego fragmentu, stopniowo zaczynamy rozumieć, dlaczego właśnie te zdania zostały wybrane na wspomnienie bł. Honorata. Żyjemy bowiem w czasach, kiedy wszystko usiłuje się naginać jedynie do ziemskich oczekiwań i marzeń, a jakakolwiek trudność czy przeszkoda pozbawia nas inicjatywy i dyspensuje od dalszej działalności. Wystarczy, że ktoś nie pochwalił, że w odpowiednim czasie nie zaaprobował, a my zaczynamy się rozczulać nad rzekomymi przeszkodami. A jeżeli one są, wtedy istotnie stajemy się całkiem bezradni. Widać to wówczas, kiedy coś się nam zepsuje, gdy technika odmawia posłuszeństwa. W takich sytuacjach jesteśmy gotowi podnosić ręce do góry i poddawać się, rezygnując z wielu spraw i zadań. Tak, to jest to naczynie gliniane, które jest w nas. A skarbem jest nasze jestestwo, czyli nasza wiara, a właściwie nasza więź z Panem Bogiem. Nauka krzyża powinna nas umacniać, ale krzyż w licznych swoich artystycznych ujęciach nie zawsze przemawia do nas z całym realizmem. Dyskusje, jakie zostały wywołane zaraz po pierwszych pokazach filmu Mela Gibsona, ukazały ogrom dystansu, jaki powstał wskutek ludzkiej małości pomiędzy naszą 95 rok 2008 wizją Krzyża Chrystusowego, a tym, co w rzeczywistości działo się w Wielki Czwartek i Wielki Piątek dwadzieścia wieków temu. Cierpi na tym całe życie religijne. Cierpi na tym nasze świadectwo ewangeliczne. I traci swą siłę przyciągania, co w wypadku życia konsekrowanego jest wyjątkowo niebezpieczne, a dla nowych powołań – wprost zabójcze. 2. Moc w prawdziwym krzewie winnym Drugie czytanie, przewidziane na dzień bł. o. Honorata, wykorzystane także przez Ojca Świętego Jana Pawła II w czasie beatyfikacji, ukazuje nam sposób na zabezpieczanie naszego skarbu, czyli naczynia glinianego. Chrystus powiedział: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym (...). Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie” (J 15, 1. 4-5). Nasze skarby, a więc wiara, powołanie i katolickość znajdują się w glinianych naczyniach i to do czasu, aż zrośniemy się z Jezusem Chrystusem, tak jak to ma miejsce w wypadku krzewu winnego i latorośli. A to z kolei zakłada zachowywanie przykazań i przede wszystkim wytrwanie w miłości Jezusowej. O tym wszystkim mówi Pan Jezus bez oglądania się na otoczenie, na prześladowców i wrogów. Podobnie czynił nasz Błogosławiony. Ojciec Honorat, trwając w Jezusie Chrystusie, bez reszty oddany Matce Najświętszej nie miał czasu zastanawiać się nad prześladowaniami. Duch Święty zaś podpowiadał co ma robić. Duch Święty zawsze będzie podpowiadał, ale pod jednym warunkiem, że nie będziemy bierni, pasywni, że nie poddamy się zastraszeniu lub zniechęceniu, że nie będziemy obawiali się na zapas kompromitacji albo wstydu. 3. Obfitość owoców nie od nas zależy Współczesne tendencje cywilizacyjne zmierzają ku temu, aby wszystko przewidzieć, poszufladkować i tylko spokojnie odcinać kupony. A tymczasem może przyjść grad, a nawet powódź. Człowiek jest powołany do tego, aby kontynuował stwórcze dzieło Boże i samo uczestnictwo w tym dziele jest już radością. Natomiast obfitość owoców nie zawsze od nas zależy. Otóż świętość w tym się wyraża, że uwalnia człowieka od wszelkich uzależnień od okoliczności i warunków zewnętrznych, od jakichkolwiek opinii poza tym jednym, aby trwać w Jezusie Chrystusie. Ojciec Honorat mógł czuć 96 O Boże środowisko zatroskany się usprawiedliwiony, żył istotnie w trudnych czasach. On jednak nie miał wolnej chwili na nic poza modlitwą, służbą w konfesjonale i kierownictwem dusz. W jego listach do sióstr, w tysiącach listów, prawie nie zauważa się, aby kreśląc obraz życia zakonnego, w jakikolwiek sposób jego znaczenie i wielkość uzależniał od tego, co zewnętrzne. Pisał i pouczał o sprawach życia wewnętrznego tak, jakby nie było carskiej ochrany, jakby nie było rewizji i nacisków. W rzeczach bowiem Bożych człowiek jest wolny. Zawdzięczamy tę wolność Panu Jezusowi. Czas paschalny na każdym kroku przypomina nam o tym. Wręcz krzyczy. 4. Światowy wymiar świętości bł. o. Honorata Ojciec Święty Jan Paweł II podczas jednego ze spotkań, kiedy rozmowa dotyczyła o. Honorata jeszcze przed beatyfikacją, powiedział: „Inne sprawy (beatyfikacyjne) znam dzięki informacjom, tę zaś znam osobiście. Ojciec Honorat jest wielką postacią. Powinien poznać go cały świat”. Ta wypowiedź papieża z rodu Polaków jest wyjątkowa, gdyż zobowiązuje nas do tego, abyśmy nie poddawali się naciskom zewnętrznym. Gdy Ojciec Święty to mówił, istniał jeszcze blok komunistyczny. Dawały o sobie znać różne zakazy, prześladowania. Sto lat temu miały one zasięg regionalny. Dotyczyły jednego, drugiego państwa. Teraz spotykamy się z trendem cywilizacyjnym, który pod różnymi pozorami usiłuje w pełni zawładnąć ciałem i duszą człowieka. Widać to na przykładzie manipulacji genetycznych, a zwłaszcza w odniesieniu do życia ludzkiego. Wolę człowieka osłabia, albo i niszczy zupełnie, sprzyjanie gustom i usprawiedliwianie się, że to jest najlepsze rozwiązanie, gdyż ma charakter kompromisu. Kompromis może być zawierany, ale z kim, z czym? Czy można pójść na kompromis w sprawach życia i śmierci, prawdy i kłamstwa, dobra i zła albo miłości i nienawiści? Odpowiedź jest oczywista. Trzeba jasno i dobitnie powiedzieć – „nie”! Albo inaczej: trzeba na nowo zdecydowanie powiedzieć – „tak” Panu Bogu, jak to uczyniła Maryja w chwili Zwiastowania, i wiernie przy tym trwać. 5. Tylko świętość może nas uratować Jan Paweł II dobrze znał ludzką psychikę i wiedział, że współczesny człowiek łatwiej może odnaleźć się w swoim jestestwie i odbudować swoją więź 97 rok 2008 z Bogiem, gdy będzie korzystał również ze wsparcia otoczenia. I dlatego tak mocno zabiegał o beatyfikacje i kanonizacje, jakby chcąc zaludnić ziemię świętymi, a w każdej i każdym z nas zasiać ziarno świętości. Ta sama idea daje się zauważyć w działalności o. Honorata. Sam przecież bardzo troszczył się o własną świętość. Powołując natomiast liczne instytuty życia konsekrowanego, których członkinie i członkowie mieli być obecni we wszystkich możliwych miejscach, zabiegał o stworzenie Bożego środowiska, o zaludnianie ziemi świętymi. Opiekując się tysiącami dusz, doświadczał wyraźnie wpływu środowiska na rozwój świętości jednostek. On sam, chociaż był fizycznie oddzielony, stał się bliski tym, którzy pragnąc odrodzenia ludzkiej wspólnoty, zabiegali o własną świętość. Wskutek tego w drugiej połowie XIX wieku i na początku XX na ziemiach Rzeczypospolitej i poza nimi, tam, gdzie żyły skupiska Polaków, istotnie ukształtowało się przedziwne środowisko Boże. To w nim duchowe wsparcie znajdowali i nim się dzielili: św. Albert Chmielowski, św. Rafał Kalinowski, św. Józef Sebastian Pelczar, bł. Angela Truszkowska, bł. Jerzy Matulewicz, bł. Bolesława Lament, bł. Franciszka Siedliska i wielu innych. Z tym środowiskiem się łączy i jakby jego duchowy wymiar przedłuża obecność św. Maksymiliana Marii Kolbego, bł. Ignacego Kłopotowskiego, a potem już nadchodzi czas męczenników. Naszą refleksję, związaną z dwudziestoleciem beatyfikacji o. Honorata Koźmińskiego, kończę serdecznym apelem o to, abyśmy bardzo troszczyli się o takie środowisko ludzkie, które wolne od lęków płynących z zewnątrz, może stać się glebą wyjątkowo żyzną na przyjmowanie zasiewów świętości. A jako uczennice i uczniowie Chrystusa nie możemy zapominać, że nasze otwarcie się na świętość i nasza troska o jej obecność w nas i w otoczeniu stanowią zasadniczy program tej misji, do której powołał nas wstępujący do nieba Pan. Taką bowiem perspektywę pozostawił Jezus Chrystus, Dobry Pasterz, powierzając nam dalszy ciąg. Umocnił ją, posyłając Ducha Świętego. On jest krzewem winnym. My latoroślami! Owoce należą do nas. Owoce zależą od nas! Tak postrzegał to bł. Honorat i wedle tego żył! I dlatego ma dostatek owoców, a jego świadectwo o świętości stale ma coś do zaofiarowania, także i nam, również dzisiaj. Ufamy, że tych owoców nie zabraknie ani na jutro, ani na przyszłość. Amen. 98 „Przypatrzcie się liliom na polu (...)” (Mt 6, 28) VIII Niedziela Zwykła, rok A. Ogólnopolskie Święto Ludowe Siemiatycze, dn. 25 maja 2008 r. Dostojni Goście! Drodzy Mieszkańcy Siemiatycz! 1. Przedziwne jest słowo Boże. Wsłuchani w teksty z dzisiejszej niedzieli jeszcze lepiej rozumiemy to porównanie słowa do ziarna. Słowo Boże jest rzeczywiście ziarnem. To właśnie ono kieruje nasze umysły i serca, naszą wyobraźnię ku temu, co się dzieje w powietrzu, na wodzie i na polach. Wzywa nas: „Przypatrzcie się ptakom w powietrzu (...). Przypatrzcie się liliom na polu (...)” (Mt 6, 26. 28). Ale Autorowi Księgi natchnionej nie zależy jedynie na tym, abyśmy rozkoszowali się jak turyści pięknem przyrody, ponieważ przyroda jest także księgą, przyroda jest więc również słowem. Pismo Święte podpowiada i ukazuje to wszystko, co nas otacza, ale czyni to z innej perspektywy. Ta zaś przekracza pory roku, przewyższa wszelkie sezony. Dotyczy czegoś podstawowego, również w odniesieniu do nas, w spojrzeniu na nasze czasy, z uwzględnieniem współczesnych trendów cywilizacyjnych. Przyroda ma swój roczny albo wieloletni rytm. Winna rodzić i karmić, a nawet odziewać. Skoro tak jest, to dlaczego wciąż są ludzie głodni, dlaczego miliony cierpią na brak pokarmu, a setki tysięcy z różnych niedostatków 99 rok 2008 nawet umierają? Dzieje się tak, ponieważ nierzadko człowiekowi brakuje tej perspektywy, którą tak przekonująco i obrazowo ukazuje dzisiejsza Ewangelia. Mamy więc najpierw starać się o „Królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość” (Mt 6, 33). Królestwo Boga to królestwo człowieka, każdego człowieka; to królestwo lasów i pól, jezior i rzek, mórz i oceanów. Królestwo Boże to królestwo ptaków i zwierząt. Dlatego też Królestwo Boże opiera się na sprawiedliwości, na tym fundamencie istnienia i rozwoju wszystkich istot razem i każdej z osobna. 2. Słusznie więc św. Paweł pisał przed laty do Koryntian, zapewne w duchu myśląc i o nas: „Niech ludzie uważają nas za sługi Chrystusa i za szafarzy tajemnic Bożych. A od szafarzy już tutaj się żąda, aby każdy z nich był wierny” (1 Kor 4, 1). Wszyscy jesteśmy w jakiś sposób szafarzami Bożymi, gdyż wszyscy otrzymujemy, przychodząc na świat, ziemię i całą różnorodność przyrody, słońce i określony klimat. Niestety, naszą działalnością często rujnujemy to, co znajdujemy na ziemi. Dzieje się tak zawsze wtedy, gdy uważamy się za panów, i gdy zapominamy, że możemy być jedynie i aż szafarzami tego, co zastaliśmy. Przeciw postawie władcy świat się buntuje, przyroda cierpi, a człowiek uderza w siebie samego. Jako szafarze mamy zaś być wierni. Czemu wierni? Najpierw sprawiedliwości, a później – życiu i prawu naturalnemu. I to nie dlatego, że to wszystko uchwalił parlament, a prezydent podpisał. Mamy być wierni, aby nie uderzać w samych siebie, aby lekceważąc podstawowe normy nie kierować się ku samobójstwu. I to nie jest jakaś prognoza podana jedynie na wyrost, gdyż znajduje ona potwierdzenie w historii. O tym wreszcie mówią materialne ruiny ongiś potężnych cywilizacji, które zniszczyły same siebie. Francis Fukuyama, autor Końca historii, akcję swojej powieściowej wizji umieszcza gdzieś na stepach azjatyckich. Spotykamy się tam ze straszliwymi rumowiskami, pozostałymi po wielkich metropoliach światowych. Nie ma miast. Nie ma uczelni ani fabryk. Nie ma też wsi. Nieogarniona ruina przykrywa całą kulę ziemską. Po tych gruzach, podskakując, zmierza w pewnym kierunku małpka. W jednej z łap niesie kwiatki. Wreszcie zbliża się do nieco większego głazu, u którego stóp składa te dwa kwiatki. To ma być gest na cześć człowieka, który wszystko doprowadził do zagłady. 100 „Przypatrzcie się liliom na polu (...)” (Mt 6, 28) Ale zanim do tego doszło, była najpierw powieść tego samego autora pt. Ostatni człowiek. Ostatni człowiek zmarł na ziemi. Zamknęła się ostatnia stronica historii. Wedle Fukuyamy ten ostatni człowiek to była istota na wskroś przyziemna, bezideowa, zapatrzona wyłącznie w dziedzinę fizjologii. Z perspektywy historycznej wyglądał na postać chłodną, cyniczną, pustą i miałką, niezdolną do poświęceń. Ostatni człowiek nie interesuje się swoją odrębnością, godnością ani tożsamością, ponieważ jest to wszystko nieopłacalne. W takim nastroju docieramy do dramatycznego końca. Nie wystarczy jednak poprzestać na zwyczajnym opisie. Rzeczywistość współczesna stawia przed nami zasadnicze pytanie: czy w tym wszystkim jest coś na rzeczy? A jeżeli tak?! Czy można więc pozostać obojętnym? 3. Podążając do Siemiatycz, mieliśmy możność podziwiać dzisiejszego ranka coraz wyraźniejszą zieleń drzew iglastych z bielejącymi pąkami kolejnego wzrostu. Seledynowym odcieniem pozdrawiały nas drzewa liściaste i różnokolorowe pola; nieco wyższe z pędzącymi ku górze kłosami łany żyta; stateczniejsze zaś zagony pszenicy jakby podrywały nas do wzrostu. Tylko ziemniaczane bruzdy jeszcze rozglądały się na boki, czy już czas, czy nie ma zagrożeń ze strony „zimnych ogrodników”. Ale wszystkiemu blasku i uroku nadaje rzepak, złocisty rzepak. Przepiękne podlaskie pola. Leniwie zaś płynący Bug, wijąc się w różne strony, zapewniał wszystkich i wszystko, że jeszcze z wodą nie ma kłopotów. To o tej porze, może kilka dni później, przed dziewięciu laty stanął na tej ziemi Jan Paweł II, papież. On także był pełen zadumy na widok urody naszych pól. Wtedy wypowiedział te jakże pamiętne słowa: „Witaj, ziemio podlaska. Ziemio ubogacona pięknem przyrody, a przede wszystkim uświęcona wiernością tego ludu, który w czasie swej historii był niejednokrotnie boleśnie doświadczany i musiał zmagać się z ogromnymi i różnorodnymi przeciwnościami. Zawsze jednak trwał wiernie przy Kościele, i tak jest po dzień dzisiejszy” (Drohiczyn, 10.06.1999). Piękno naszej ziemi, tak podlaskiej, jak i mazowieckiej, małopolskiej i wielkopolskiej, lubelskiej i podkarpackiej, śląskiej i lubuskiej, warmińskiej i pomorskiej – nie budzi wątpliwości, ale to nie znaczy, że nie jest zagrożone! I wcale nie są tutaj potrzebni upolitycznieni rzekomi obrońcy przyrody, którzy niszczą prawo naturalne, a więc prawo przyrody – w odniesieniu 101 rok 2008 do człowieka. Jedno jest pewne, tego piękna trzeba strzec. A do tego niezbędna jest wierność, wierność tej ziemi. 4. Sprawę naszej wierności, właśnie względem ziemi, czyli tradycji ojców, poruszył Jan Paweł II na spotkaniu w Krośnie, w roku 1997. Do nas wszystkich mówił: „Tak bardzo jesteście podobni do ewangelicznego siewcy. Szanujcie każde ziarno zboża kryjące w sobie cudowną moc życia. Szanujcie również ziarno Słowa Bożego. Niech z ust polskiego rolnika nie znika to piękne pozdrowienie: «Szczęść Boże»! i «Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus»! Pozdrawiajcie się tymi słowami, przekazując w ten sposób najlepsze życzenia. W nich zawarta jest wasza chrześcijańska godność. Nie dopuśćcie, aby ją wam odebrano – bo próbuje się to robić! Świat pełen jest zagrożeń. Docierają one poprzez środki przekazu także do polskiej wsi. Twórzcie kulturę wsi, w której obok nowych wymiarów, jakie niosą czasy, pozostanie – jak u dobrego gospodarza, miejsce na rzeczy stare, uświęcone tradycją, potwierdzone przez prawdę wieków”. I dalej: „Miłość rolnika do ziemi zawsze stanowiła mocny filar, na którym opierała się narodowa tożsamość. W chwilach wielkich zagrożeń, w momentach najbardziej dramatycznych w dziejach narodu ta miłość i przywiązanie do ziemi okazywały się niezmiernie ważne w zmaganiu o przetrwanie. Dzisiaj w czasach wielkich przemian nie wolno o tym zapominać”. Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński modlił się serdecznie: „Aby pokój Boży wszedł na rozległe pola trudu ludzkiego, jak ongiś na pole pasterzy betlejemskich. Aby zapanował wszędzie, gdzie rodzi się «owoc ziemi i pracy rąk ludzkich» – chleb dla wszystkich ust ludzkich, mających we własnej ojczyźnie prawo do tego, «coby jedli i pili». Niezbędny jest pokój (...), iżby praca rolnicza była otoczona szacunkiem i poczuciem bezpieczeństwa na własnym zagonie uprawianym przez ojców i dziadów” (Boże Narodzenie, 1980). O to również zabiegał wierny ziemi Józef Ślimak i świadomy swoich praw Michał Drzymała. Z tego też powodu Bogumił Niechcic nie szczędził trudu, gdyż wierzył głęboko, że chociaż jest dzierżawcą, to nie panu służy, lecz ziemi, matce rodzicielce. 5. Niestety, gdy wspominamy naszych poprzedników i pełni szacunku pochylamy się nad ich wiernością ziemi ojców, nie możemy uwolnić 102 „Przypatrzcie się liliom na polu (...)” (Mt 6, 28) się od zażenowania, a nawet od wstydu. To przecież na naszych oczach i to w wolnej Polsce następuje brutalne niszczenie więzi rolnika z ziemią. A można to czynić bezkarnie, powołując się na rachunek ekonomiczny. Słabo ten rachunek wyglądał u Bogumiła Niechcica, bohatera powieści Noce i dnie, jeszcze słabiej u Ślimaka i Drzymały, może nieco lepiej u Boryny, a mimo to oni trwali i pracowali. Ale to były czasy, gdy panowali obcy. A dzisiaj? Jak jest dzisiaj? Czy nadal chłop polski ma płacić za beznadziejne ustawy, niekiedy przyjmowane jakby na złość takiej lub innej opcji politycznej? Czy nadal chłop polski ma płacić za bezduszną administrację? Kto wreszcie dokona rachunku i policzy straty, jakie rolnicy ponoszą od dziesiątków lat z tych właśnie powodów? Czyż nie nadszedł czas, aby przynajmniej swoi nie uderzali w polskiego rolnika? Niestety, mentalność Bogusława Radziwiłła – gdzieś tam – wciąż o sobie przypomina. Dla niego i jemu podobnym ludziom – „Rzeczypospolita to postaw czerwonego sukna, za które ciągną Szwedzi, Chmielnicki (...), Tatarzy, elektor i kto żyw naokoło. A my z księciem wojewodą wileńskim powiedzieliśmy sobie, że z tego sukna musi się i nam tyle zostać w ręku, aby na płaszcz wystarczyło; dlatego nie tylko nie przeszkadzamy ciągnąć, ale i sami ciągniemy (...)” (H. Sienkiewicz, Potop, t. I, Warszawa 1999, s. 332). Żenująca jest sytuacja, kiedy dla naszych działaczy ważniejsze jest to, co powiedzą o nas Niemcy, Francuzi lub Holendrzy, niż to, co powie mieszkaniec wsi podlaskiej! Tak się zdarzyło nawet w czasie niedawnych dyskusji o Traktacie. Czy my znajdziemy Niemca, Francuza lub Holendra, którzy martwiliby się o to, co powiedzą Polacy? Oni myślą o swojej ojczyźnie. Takie mają prawo. Dlaczego my wciąż przyznajemy rację Słowackiemu, że jesteśmy „pawiem narodów... i papugą”? Niech ktoś pokaże spośród tych, co powołują się na obcych, choć jeden artykuł z prasy zachodniej, gdzie dziennikarz posługiwałby się argumentem, że trzeba takie podejmować decyzje, które nie obrażałyby Polski! Niestety, naszym działaczom to nic nie mówi, a większość dziennikarzy jakby nadal nie czuła się u siebie. Z pogardą więc pisze się i mówi o tych, którzy chcieli dowiedzieć się czegoś pewniejszego o założeniach i motywacjach. Jak można było czuć się pełnoprawnym obywatelem bez możliwości uczestnictwa w dyskusji na równych prawach? Warto o tym mówić w dniu święta ludowego. Rolnik polski krwią swoją i potem nabył pełne prawa do tego, żeby czuć się autentycznym gospodarzem. 103 rok 2008 Zmienią się bowiem opcje i kierunki, ale on pozostanie i to on będzie cierpiał z powodu cudzych błędów, a na godniejszą emeryturę liczyć nie może. 5. Nadziei nie można jednak tracić. Chcemy dziękować za to dobro, które dostrzegamy. Prorok Izajasz w dzisiejszym pierwszym czytaniu jakby wychodzi naprzeciw naszemu zatroskaniu. Narzeka bowiem Naród Wybrany, że Pan go opuścił. Ale odpowiedź ze strony Bożej nie budzi wątpliwości: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę (...)” (Iz 49, 15). I my jesteśmy tego pewni, mając doświadczenie ponad dziesięć wieków historii. Pan nie pozostawi swojego ludu. Pan błogosławi każdemu wysiłkowi, który zmierza ku poprawie; każdej inicjatywie, każdemu przejawowi dobrej woli. Niech więc spokój nie opuszcza polskiej wsi! Niech ufność nie uchodzi z serc rolników. Przecież: „Ojczyzną moją jest Bóg (...). Ojczyzną moją jest łan, łan polski, prosty, serdeczny, niech mi pozwoli Pan w nim odpoczynek mieć wieczny (...). Patrzę strudzony wśród dróg w oczu błękit przeczysty i jest w nim wszystko: i Bóg, i Polska, i dom ojczysty” (J. Tuwim, Kwiaty polskie). Opuszczając Siemiatycze, po skończonej uroczystości popatrzmy już tym nieco innym wzrokiem, duchowo odrodzonym, na tę podlaską i polską ziemię. Na tę zieleń z błękitem ścigającą się w parze, a wówczas Bóg będzie nam bliżej; wieś polską natomiast ponownie poczujemy i odkryjemy obecną w nas! Niech tak się stanie! Amen. 104 „Panie (...), Ty ode mnie oczekujesz, bym szedł za Tobą (...)” VIII Niedziela Zwykła. Msza Święta w intencji śp. Filipa Adwenta Warszawa, dn. 25 maja 2008 r. Ukochani Bracia i Siostry! 1. Za czasów proroka Izajasza Syjon się żalił: „Pan mnie opuścił, Pan o mnie zapomniał” (Iz 49, 14). Ale w rzeczywistości tak się nie stało, bo „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu (...)? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie” (Iz 49, 15-16). W taki zdecydowany sposób zapewnia nas sam Stwórca świata, a więc i człowieka. Nie zapomina i nie zapomniał, ponieważ przed wiekami posłał swojego Syna Jezusa Chrystusa, aby nas odkupił. I tak się stało na Kalwarii. Pan Jezus zatroszczył się również o to, aby Jego zasługi mogły docierać do poszczególnych osób, przez wszystkie pokolenia. Dzisiaj jesteśmy tego świadkami, a równocześnie uczestnikami. Ta Eucharystia i wszystko to, czym dysponuje Kościół, potwierdzają Bożą pamięć o każdej i każdym z nas. Nikt nie może być zapomniany. Od czasów przyjścia na świat Syna Bożego „zaczął się czas człowieka”, jak pisze Borys Pasternak w Doktorze Żiwago: „Nikt nie umiera pod płotem historii”. Głęboko był o tym przekonany Filip Adwent, w którego intencjach modlimy się teraz. On nie lękał się trudności. Modlił się gorąco słowami: 105 rok 2008 „Panie, (...) Ty ode mnie oczekujesz, bym szedł za Tobą w radość, cierpienie, powodzenie, klęskę, bym ufał nie sobie, lecz Tobie. Bym stawiał w chrześcijańskim hazardzie, nie troszcząc się wcale o koniec. Bym ostatecznie stawiał na twoje Słowo (...). Bym Tobie oddał życie swoje własne”. I tak się stało. Kolejna modlitwa została wysłuchana. 2. Dzięki też temu jeden z pierwszych polskich posłów do europarlamentu może być blisko św. Pawła i z dumą mówić: „Mnie zaś najmniej zależy na tym, czy będę osądzony przez was, czy przez jakikolwiek trybunał ludzki” (1 Kor 4, 3). Pamiętał o tym, gdy zdecydowanie i bez niedomówień występował w obronie życia, będąc przecież lekarzem, dobrze wiedział, o co chodzi. Nie lękał się trybunału ludzkiego, gdy razem z kolegami eurodeputowanymi umieścił na swoim miejscu biało-czerwoną chorągiewkę. Nie bał się ludzkich oskarżeń, gdy pisał: „(...) chcemy pozostawić naszym dzieciom miejsca pracy. Godne miejsca. Chcemy pozostawić naszym dzieciom ziemię, na której będą mogły godnie żyć, odpoczywać i którą same będą uprawiać. Chcemy pozostawić naszym dzieciom państwo suwerenne, aby mogły w pełnej swobodzie współpracować ze wszystkimi swoimi sąsiadami jako ludzie wolni, a nie jako podwładni. Chcemy pozostawić naszym dzieciom społeczeństwo zdrowe moralnie, różniące się od coraz bardziej zagubionego i zlaicyzowanego społeczeństwa zachodniego (...)”. W ten sposób wpisał się w nurt reprezentowany w naszej literaturze przez Marię Konopnicką, Henryka Sienkiewicza i wielu innych pisarzy, dla których słowa hymnu Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród zawsze obowiązują, a przysięga „Tak nam dopomóż, Bóg!” – ciągle ma moc wiążącą. 3. Wszystko to nabiera szczególnej wymowy w kontekście pokrótce przedstawionego życiorysu Filipa. Urodził się 31 sierpnia 1955 roku w Strasburgu, stolicy Alzacji, o którą wiele razy walczyła Francja z Niemcami. Właśnie tam postanowili zamieszkać rodzice. Ojciec był lekarzem dentystą, wywodzącym się z wojskowej rodziny mieszkającej w Złoczowie. Matka zaś urodziła się we Francji, jako trzecie pokolenie Polaków osiadłych w Lille. I przez wiele lat była urzędnikiem Rady Europy w Strasburgu. Mimo pobytu za granicą, Polska była wszakże stale obecna w ich domu. A Filip poznawał obie kultury: francuską i polską, stając się w przyszłości swego rodzaju reprezentantem 106 „Panie (...), Ty ode mnie oczekujesz, bym szedł za Tobą (...)” pierwszej nad Wisłą, a drugiej nad Sekwaną. Jakby dwujęzyczność była dlań czymś niewystarczającym, Filip nauczył się jeszcze języka angielskiego, niemieckiego i rosyjskiego. Trzeba jednak przyznać, że jego droga do polskości nie była pozbawiona pewnych trudności. Dlatego z wdzięcznością wspomina swoje wakacje u babci w Anglii, w środowisku polskich żołnierzy z Armii Andersa oraz Letnie Kursy Języka Polskiego, organizowane najpierw w Loreto, a potem także w Rzymie pod duchowym patronatem ks. abp. Szczepana Wesołego. I jak sam zauważa, że gdyby nie te kursy, pozostałby – być może – Francuzem. Później francuscy koledzy, opowiadając o nim, zauważali, że kiedy mówił o Polsce, stawał się jakby innym człowiekiem, wyrażając sobą coś z rycerskiego eposu średniowiecza. On sam Polskę wyobrażał sobie jako kraj idealny w zestawieniu z materializującą się coraz bardziej i laicyzującą Francją. I dlatego wszystko, co dotyczyło Polski, było dlań drogie. Gdy wybuchł stan wojenny, wyłączył w swoim mieszkaniu centralne ogrzewanie, aby jeszcze mocniej wczuwać się w sytuację rodaków. Zawsze też nosił srebrny sygnet z polskim orłem. Po ukończeniu liceum katolickiego poszedł na medycynę, którą ukończył z wyróżnieniem. A w nagrodę w ramach stażu odbywał służbę wojskową w cieszącej się dobrą opinią Klinice Wojskowej Val-de-Grâce w Paryżu. W ramach specjalizacji zajął się anestezjologią i reanimacją. Dzięki temu w czasie wizyty Jana Pawła II w Alzacji w roku 1988 Filip Adwent, młody anestezjolog, został przydzielony do służby medycznej przy papieżu. 4. Z Polską i jej geografią, rzeczywistością polityczną i ludźmi nawiązał liczne kontakty w latach stanu wojennego, koordynując akcję francuskiej pomocy, pilotując transporty z darami, ściśle współpracując z ks. Andree Paschod z parafii w Molsheim i Ludwikiem Shlefli, dyrektorem gimnazjum św. Szczepana w Strasburgu. Z tego względu jako dowód wdzięczności za dostarczaną pomoc, zwłaszcza medyczną, w roku 1995 otrzymał od polskiego ministra zdrowia odznaczanie „Za Zasługi dla Ochrony Zdrowia”. W Polsce spotkał i poznał swoją małżonkę, panią Alicję, również lekarkę, tutaj obecną, której wyrażam z całego serca współczucie. Po ślubie zatrzymali się w Strasburgu, ciesząc się później trójką dzieci: Marysią, Helenką i Aleksym. Marysia już nie żyje. Odeszła do Pana razem z Ojcem. 107 rok 2008 Ale zanim doszło do straszliwego wypadku, państwo Adwent, korzystając z przemian dokonujących się w Polsce, w roku 1996 przenieśli się do kraju rodzinnego i zamieszkali w Grodzisku Mazowieckim, blisko stolicy. Świętej pamięci Filip nadal prowadził praktykę lekarską, podejmując z oddaniem działalność patriotyczną, wskazując na blaski i cienie integracji europejskiej. Będąc synem urzędniczki instytucji europejskiej i przez lata mieszkając w Strasburgu, miał poważne podstawy, aby ten temat poruszać w sposób kompetentny i odpowiedzialny. Swoimi refleksjami dzielił się za pośrednictwem Radia Maryja i pisząc felietony do prasy konserwatywno-prawicowej. Przestrzegał z odwagą przed zagrożeniami. Jak każdy myślący człowiek był zwolennikiem współpracy i jedności, ale nie widział takiej możliwości w ramach aktualnych struktur Unii Europejskiej, które nie biorą pod uwagę przyszłości państw narodowych i zmierzają do ich podporządkowania silniejszym. Pisał o tym: „(...) Jestem zwolennikiem uczciwej współpracy między państwami europejskimi, ale nie zgadzam się na ekonomiczne zniewolenie Polski”. Tę uwagę pozostawił jak testament. Zmarł bowiem tragicznie 26 czerwca 2005 roku na skutek ran odniesionych w wypadku samochodowym. Wracał ze swego umiłowanego Podkarpacia, razem z rodzicami i córką. Wszyscy w roku papieskiej paschy przeszli do wieczności. 5. Uprzedzając kolejną rocznicę tamtej grójeckiej tragedii, dzisiaj składamy tę Najświętszą Ofiarę w łączności z ofiarą śp. Filipa, jego rodziców i córki Marysi. Składamy ją w duchowej więzi ze słowem Bożym, pamiętając o tym, co mówił Jezus Chrystus w Ewangelii z dzisiejszej niedzieli, że „nie możecie służyć Bogu i mamonie” (Łk 16, 13). Dobrze to rozumiał Filip Adwent. I nie chciał służyć. Ważne dla niego było właśnie to, że Pan Jezus zachęca także do ufności w Bożą Opatrzność: „Starajcie się naprzód o Królestwo Boże i o jego sprawiedliwość, a wszystko będzie wam dodane” (Mt 6, 33). Ufamy więc, gorąco ufamy i modlimy się o to, aby to wszystko spełniło się względem Filipa i Jego bliskich, aby mógł cieszyć się radością błogosławionych, gdyż całym swoim życiem służył słusznej sprawie, mając przede wszystkim na względzie dobro Polski. 108 „Panie (...), Ty ode mnie oczekujesz, bym szedł za Tobą (...)” Słowa skierowane przez Syna Bożego do św. Filipa Apostoła: „Filipie, (...). Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca (...)” (J 14, 9), mamy nadzieję, że wypełniają się już teraz w odniesieniu do Imiennika apostolskiego w całej rozciągłości, będąc źródłem i podstawą wiecznego szczęścia. Amen. 109 „Pan da ci pokój po twych cierpieniach” (Iz 14, 3) Pośmiertne odznaczenie ks. gen. Stanisława Brzóski Sokołów Podlaski, dn. 29 maja 2008 r. Wielce Szanowny Panie Prezydencie! Czcigodni Bracia w kapłaństwie i w życiu zakonnym! Wszyscy Kochani Goście i Mieszkańcy Sokołowa Podlaskiego! 1. W Bogu była zawsze nadzieja Polaków Ze wzruszeniem wysłuchaliśmy słów proroka Izajasza, które głoszą to, co nieśmiertelne, a co dotyczy w jakiejś mierze każdej ziemskiej ojczyzny. Wyraża się to w pragnieniu posiadania wolnej, niepodległej i suwerennej Ojczyzny. Z tego względu nadzieja Proroka, że Pan „da (...) odpocząć we własnej ojczyźnie” (Iz 14, 1) jego rodakom, przez całe wieki była bliską także naszym poprzednikom. Oni karmili się tą nadzieją w czasach rozbiorów, podczas zrywów niepodległościowych, I i II wojny światowej i wreszcie w latach komunistycznego totalitaryzmu. Ta nadzieja szła razem z naszymi wygnańcami na Sybir i tam ich nie opuszczała. Ona tkwiła w umysłach uchodźców udających się na zachód. Tej nadziei nie brakło w obozach koncentracyjnych i w łagrach sowieckich. Ona to podpowiadała skazańcom, by pamiętali, dlaczego giną i mieli siłę, żeby jeszcze wołać: „niech żyje Polska!”. Ona też była obecna przy każdej drodze wiodącej z powrotem do Polski. 110 „Pan da ci pokój po twych cierpieniach” (Iz 14, 3) Ta nadzieja kazała podrywać się na każdy zew wolnościowy i działać w konspiracji. Ona też leżała u podstaw Solidarnościowego odrodzenia, wzmocniona o nową jakość, wyrażoną w trosce, żeby „Polska była Polską!”. To pragnienie, aby Polska żyła pełnią życia, a Polacy mogli korzystać ze wszystkich swobód obywatelskich wezwało tysiące naszych praojców (w noc styczniową 1863 roku) do opuszczenia domów. Był wśród nich młody kapłan Stanisław Brzóska. 2. Droga ks. gen. Stanisława Brzóski ku powstaniu Stanisław Brzóska urodził się w roku 1832 w Dokudowie koło Białej Podlaskiej. Otrzymał staranne wykształcenie podstawowe i średnie, dlatego podjął studia wyższe na Uniwersytecie w Kijowie. Przerywa je jednak odkrywając powołanie kapłańskie i wstępuje do Wyższego Seminarium Duchownego w Janowie Podlaskim, gdzie przyjmuje święcenia kapłańskie 25 lipca 1858 roku, z rąk bp. Beniamina Piotra Pawła Szymańskiego, kapucyna, który od stycznia 1857 roku pełnił służbę pasterską w ówczesnej diecezji janowskiej czyli podlaskiej. Pierwszy wikariat przypadł mu właśnie w Sokołowie Podlaskim, skąd po dwóch latach został przeniesiony do Łukowa. Całym sercem był oddany sprawie polskiej. Widoczne to było w obronie uciskanego przez rząd carski ludu polskiego i Kościoła. W roku 1861 aresztowano go za rzekomo antyrosyjskie kazanie, chociaż tak naprawdę dotyczyło ono jedynie wolności Kościoła i Polski. Z tego powodu został skazany na dwa lata zesłania. Dzięki interwencji ks. bp. Szymańskiego karę tę zamieniono na rok uwięzienia w twierdzy, aby po trzech miesiącach wypuścić ks. Stanisława na wolność. W swojej pracy duszpasterskiej ks. Brzóska starał się pamiętać o tym, co mówi Ewangelia: „Duch Pański nade Mną, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnych, abym obwoływał rok łaski od Pana” (Łk 4, 18-19). Z tym nastawieniem, jesienią 1862 roku, wziął udział w spotkaniu kapłanów diecezji janowskiej w Kłoczewie, na którym poparto stanowisko dotyczące przygotowań i ewentualnego wybuchu powstania. Ksiądz Stanisław uczestniczył aktywnie w przygotowaniach do powstania. Został nawet mianowany cywilnym naczelnikiem powiatu łukowskiego. 111 rok 2008 3. W ogniu walk Ksiądz Stanisław Brzóska włączył się w przebieg powstania od samego początku, jako kapelan i żołnierz. Pod dowództwem płk. Walentego Lewandowskiego wziął udział w słynnej bitwie w pobliżu Siemiatycz. Część z tego oddziału wkrótce potem uczestniczyła w bitwie pod Węgrowem, przez Cypriana Kamila Norwida nazwanej Termopilami węgrowskimi. Ksiądz Brzóska natomiast 1 kwietnia 1863 roku został ranny w bitwie pod Staninem. Tymczasem Rząd Narodowy mianował go generałem i naczelnym kapelanem. W ten sposób stał się on pierwszym ordynariuszem polowym w dziejach Wojska Polskiego. Z oddziałem płk. Karola Krysińskiego walczył pod Sosnowicą, Włodawą i Sławatyczami, obejmując później dowództwo nad pozostałym oddziałem. W maju 1863 roku, gdy carat ogłosił amnestię, odesłał do domu wszystkich żołnierzy, którzy tego pragnęli. On zaś z grupą najwierniejszych będzie jeszcze walczył przez dwa lata, ukrywając się po lasach, w chłopskich zagrodach i po szlacheckich zaściankach, zwłaszcza w powiecie łukowskim i sokołowskim. Lud go bronił i strzegł. Widziano w nim bowiem bohatera walk o niepodległość i kapłana walczącego o wolność Polski i Kościoła. Dnia 29 kwietnia 1865 roku został schwytany wespół ze swoim adiutantem Franciszkiem Wilczyńskim w pobliżu Sokołowa Podlaskiego we wsi Sypytki, gdzie ukrywał go sołtys Bieliński. Ksiądz Brzóska w czasie pojmania został ranny w rękę, gdy bronił się przed Rosjanami. Miejsce jego pobytu ujawniła kurierka Księdza Generała – Antonina Konarzewska, schwytana i poddana torturom. Mieszkańcy Podlasia do końca byli mu wierni, potem też ponosząc wielkie ofiary. Ksiądz Brzóska został przewieziony do więzienia śledczego przy ul. Pawiej w Warszawie i tam sąd wojenno-polowy skazał go na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok wykonano 23 maja 1865 roku na rynku w Sokołowie Podlaskim, na oczach wielu tysięcy rodaków, których serca były po jego stronie, ale straszliwa przemoc nie pozwalała na ujawnienie ich prawdziwych uczuć. Ciało Bohatera przewieziono do twierdzy brzeskiej i tam, najprawdopodobniej pochowano w fosie, w ukryciu. 4. Postać Księdza Generała Władze carskie robiły wszystko, tak za życia jak i po śmierci, aby osłabić autorytet ks. Stanisława Brzóski. Bardzo często w swojej propagandzie odwoływano się nawet do przepisów kościelnych. Ze szczególną mocą atakowały 112 „Pan da ci pokój po twych cierpieniach” (Iz 14, 3) również ks. bp. Szymańskiego, ordynariusza diecezji janowskiej czyli podlaskiej, jeszcze za życia bohaterskiego kapłana, chcąc go nakłonić, aby zmusił Księdza do wycofania się z udziału w powstaniu, a nawet żeby go suspendował, a potem, zwłaszcza po schwytaniu, żeby go degradował. Ksiądz Biskup nie popierał czynnego udziału kapłanów w działaniach zbrojnych. Całym sercem będąc oddanym Polsce, lękał się zarazem powstania zbrojnego, mając w pamięci doświadczenia związane z powstaniem listopadowym i późniejsze represje. Niemniej jednak w stosunku do osoby ks. Stanisława Brzóski zachował wielki spokój. Bronił go, gdy został przez burmistrza Łukowa pociągnięty do odpowiedzialności za rzekome podburzanie do powstania w jednym z kazań. Biskup napisał wówczas w proteście, że burmistrz przekroczył swoje kompetencje, ponieważ tylko władza duchowna może oceniać kazania i dlatego domagał się szybszego uwolnienia z twierdzy. Tak też się stało. Z czasem rząd carski naciskał na Biskupa, aby rozpoczął proces kanoniczny o depozycji, czyli pozbawieniu ks. Brzóski kapłaństwa. Wtedy to Biskup Janowski skierował poufne pismo do wszystkich biskupów Królestwa Kongresowego, gdyż zgodnie z prawem kościelnym tylko któryś z biskupów mógł być sędzią w takim procesie. W liście tym Pasterz podlaski podzielił się swoją opinią o ks. Brzósce. Oto jego słowa: „Być może Książęca Mość (chodzi o księcia Czerkaskiego, dyrektora Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych i Oświecenia Publicznego) zażąda opinii (Ekscelencji) o księdzu Brzósce, winienem więc coś powiedzieć o nim. – Był to jeden z najbardziej wzorowych młodych kapłanów, nie miał nigdy żadnego zarzutu, pobożny a z charakterem łagodny i bojaźliwy. Poświęceniem się zaś dla ludu oraz bezinteresownością uzyskał sobie u niego wielką miłość i szacunek. Przed powstaniem grzeszył zagorzalstwem (...) o ile mi wiadomo, rad nie rad począł się tułać po lasach, (...) na nieszczęście i swoje, i ludu wielu okolic, gdzie był znany, (...) tuła się dotąd. – To pewne, że winien jest jako uczestnik w rokoszu i z tego tytułu winien ciężko, lecz zarzuty, że jest rozbójnik, że podpisywał wyroki na śmierć, potrzebują dowodów. Ja prywatnie słyszałem, że niejednego od żandarmów wieszających wybawił, mógłbym więc sumiennie deponować go z tytułu (rokoszu) bo to jest (znane). Wszakże mam przekonanie, iż wydawać wyrok (natychmiast, bez zachowania porządku prawnego), bo na pozew stawić się pewno nie będzie, 113 rok 2008 dopuściłbym się bezprawia (...)” (B. Szymański, Janów 5 marca 1865 r., cyt. za: o. J. Cygan OFM Cap., Biskup podlaski Beniamin Szymański wobec powstania styczniowego i ks. Stanisława Brzóski – Na podstawie listów okólnych, maszynopis, zachowany w Archiwum Warszawskiej Prowincji Braci Mniejszych kapucynów w Zakroczymiu). Do procesu tego jednak nie doszło, ponieważ w miesiąc po pojmaniu ks. Brzóskę skazano na śmierć przez powieszenie. W dwa lata później rząd carski usunął także bp. Szymańskiego, który zmarł pięć miesięcy po opuszczeniu Janowa. Zmarł poza diecezją i tak, jak ks. S. Brzóska, zmarł za Polskę. 5. Echa powstania W roku 1864 w Królestwie Kongresowym zaborca z coraz większą siłą uderzał w polską inteligencję, ziemiaństwo, a zwłaszcza duchowieństwo. Pięciu kapłanów, w tym dwóch kapucynów, zakonnych braci biskupa Szymańskiego, zostało powieszonych, 297 wywieziono na Sybir, 649 uwięziono w kraju, 49 wysiedlono za granicę, ścigano nadal 190, z których wielu po schwytaniu torturowano i z tego powodu zmarło kolejnych 42 kapłanów. To była wielka ofiara. A trzeba jeszcze dodać, że zniesiono niemal wszystkie klasztory, pozostawiając kilkanaście, w których mogli przebywać do śmierci jedynie staruszkowie, bez prawa przyjmowania nowicjuszy. Jakże dziwnie wyglądają opinie tych, którzy nie dostrzegają i nie chcą zrozumieć, że Kościół nie może być obcy polskiej historii i polskiej rzeczywistości, choćby z tego względu, że swoją obecność opłacił wielką daniną krwi. Mówi o tym ks. Janusz Stanisław Pasierb: „Wiele razy zdarzyło mi się przypominać zdanie Marii Dąbrowskiej, że Kościół w Polsce nieustannie umierał za ojczyznę. (...) w Polsce katolicyzm poświęca na rzecz narodu i narodowości swe wartości uniwersalne (...). Żywotny Kościół (...) żyje może dzięki temu, że nie waha się umierać za Ojczyznę” (ks. J. S. Pasierb, Polski «Kościół ludu», w: „Przegląd Katolicki”, nr 35/1985, [01.09.1985], s. 1). Panie Prezydencie, jakże to odznaczenie ks. gen. Stanisława Brzóski było oczekiwane! Ono w pewnej mierze honoruje wszystkich, którym Polska była droga, a których miała na myśli Maria Dąbrowska. O nich to była mowa wcześniej. 114 „Pan da ci pokój po twych cierpieniach” (Iz 14, 3) 5. Maiestati Reipublicae reddere decus „Kościół w Polsce nieustannie umierał za ojczyznę”. Powróćmy do tego zdania dodając, że Kościół wciąż umiera za Ojczyznę. Czy nie świadczy o tym uwięzienie Prymasa Tysiąclecia, męczeństwo ks. Jerzego Popiełuszki? Czy nie mówią o tym wciąż powtarzające się ataki na Kościół? Okazuje się, że Juliusz Słowacki miał rację, gdy przestrzegał, abyśmy nie byli „pawiem narodów... i papugą”. Niestety, wiele jest w nas lęku przed byciem sobą! Być Polakiem – to powinno brzmieć dumnie i zobowiązująco. Starożytni Rzymianie głosili i uznawali zasadę: „Maiestati Reipublicae reddere decus” – Majestatowi Rzeczypospolitej oddać należną cześć. A przecież to nie oznacza wyniosłości względem innych, ale poczucie odpowiedzialności za suwerenność własnej Ojczyzny, za jej rozwój i dobre imię. Widział to Ojciec Święty Jan Paweł II i zgodnie z tym postępował. Nikt nie słyszał z Jego ust choćby słowa zniecierpliwienia Polską, chociaż niektórzy nasi rodacy nie zawsze dawali mu powody do radości. On Polskę kochał, kochał wszystkie narody. Tylko ten, który kocha swój naród, może kochać inne narody. Taka jest prawda. Raduje nas również wszystko to, co pozwala unikać konfliktów, a służy umacnianiu jedności pomiędzy narodami i państwami. Jesteśmy przecież na Podlasiu, jesteśmy na ziemi, która była swego rodzaju pomostem scalającym całą Rzeczypospolitą, na mocy Unii zapoczątkowanej w Krewie, umocnionej w Lublinie, a przypieczętowanej Konstytucją 3 Maja. Mimo różnych niedoskonałości Unia ta trwała cztery wieki, przynosząc wspaniałe owoce. Swoją kulturową i duchową jakość straciła właściwie dopiero w czasie I wojny światowej. Nie możemy zapominać, że wszelkie unijne umowy zaczynały się wtedy od słów: „W imię Trójcy Przenajświętszej”, a ich zapisy wyrastały z Ewangelii, dobro wspólne mając na uwadze. To Chrystus przyszedł na świat, aby uczynić nas wolnymi. Borys Pasternak w Doktorze Żiwago pisał: „Dzięki narodzinom Syna Bożego człowiek jako człowiek nie musi umierać pod płotem historii, ale u siebie w domu”. Niech nikt nie przeszkadza nam czuć się we własnej Ojczyźnie, jak we własnym domu. Dawniej, ale i współcześnie, wielu spośród nas doświadcza, co to znaczy żyć poza Ojczyzną. Oni dają piękne świadectwo, że i poza granicami można być Polakiem, pielęgnując Polskę w swym sercu, w wierze, 115 rok 2008 myśleniu i w kulturze. Za tę wierność dziękujmy naszym Rodakom rozsianym po całym świecie. Panie Prezydencie, cieszy nas każdy sukces gospodarczy, polityczny, społeczny i kulturalny, odnoszony w imieniu Polski, dla dobra Polski i dla dobra innych narodów, zgodnie ze sprawiedliwością i w duchu miłości. Jesteśmy wdzięczni za każde działanie, prowadzące do coraz szybszego odradzania się naszej Ojczyzny, jej uwalniania się z pozostałości przejawów niewoli. Wiemy bowiem, że miał rację Cyprian Kamil Norwid, gdy pisał: „Nie trzeba myśleć, że jest podobieństwo być demokratą... bez Boga i wiary (Czego, jak świat ten – nie bywało – stary!) (...). Nie trzeba kłaniać się okolicznościom, A prawdom kazać, by za drzwiami stały; (...). Nie trzeba stylu nastrajać ulicznie Ni Ewangelii brać przez rękawiczkę; Być zacnym – ckliwo, być podłym – praktycznie” (Początek broszury politycznej). 7. Majestat Rzeczypospolitej jest naszym obowiązkiem Najjaśniejszej Rzeczypospolitej cześć zostaje oddana. Ewangelię dzisiejszą zakończyły słowa Jezusa: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli” (Łk 4, 21). Dzisiaj tutaj w Sokołowie Podlaskim, w obecności Prezydenta Rzeczypospolitej, przy Jego osobistym udziale – spełniły się oczekiwania tysięcy naszych Rodaków, a zwłaszcza mieszkańców Podlasia. Dziejowej sprawiedliwości staje się zadość. Po raz kolejny odkrywamy tę przepiękną prawdę, że warto być Polakiem. Warto być chorążym wolności i prawdy, zwłaszcza że w naszym domu ojczystym nie może zabraknąć ciepła. Mamy bowiem najlepszą z matek, Królową Korony Polskiej, której całym sercem zawierzamy naszą przyszłość, przyszłość naszego wspólnego domu, naszej Polski, Najjaśniejszej Rzeczypospolitej! Amen. 116 „Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim (...)” (Iz 61, 6) IX Niedziela Zwykła Złoty jubileusz kapłaństwa ks. prał. Hipolita Hryciuka Węgrów, dn. 1 czerwca 2008 r. Drodzy Bracia i Siostry! 1. Zacznijmy od powołania Dzisiejsze pierwsze czytanie z Księgi Powtórzonego Prawa przypomniało nam jedną z nauk Mojżesza, dotyczącą potrzeby szacunku wobec Bożego prawa. Mojżesz mówi: „Weźcie sobie te moje słowa do serca i do duszy. Przywiążcie je sobie jako znak na ręku” (Pwt 11, 18). Cytuję dzisiaj ten tekst nieprzypadkowo. Wydaje się bowiem, że będzie on nam pomocą w jeszcze lepszym zrozumieniu wielkości tego daru, jakim jest kapłaństwo, a który to dar wspominamy z tej racji, że wespół z ks. prał. Hipolitem Hryciukiem dziękujemy Panu Bogu za to kapłaństwo, którego pięćdziesięciolecie trwania i działania w sobie przeżywa nasz dostojny jubilat. Kapłaństwo bowiem jest właśnie takim braniem do serca i do duszy słów Bożych, to rozjaśnianie przy ich pomocy własnego życia i losów tych, którzy będą korzystać z kapłaństwa. Jest jeszcze jeden moment, który sprawia, że wypadało odwołać się do tego tekstu, który nam Kościół podpowiada. Mojżesz zaleca, aby te słowa wypisać i przywiązać „jako znak na ręku” (por. Pwt 6, 8). Był taki czas, że każdy kapłan nosił na ręku tzw. manipularz. Nosił go przez wiele lat nasz 117 rok 2008 jubilat. Przypomina nam to, że całe kapłaństwo powinno być znakiem, gdyż idą nowe czasy i nowe, coraz większe wymagania. Zresztą, Mojżesz w swoim wystąpieniu idzie jeszcze dalej, gdy zapowiada: „Widzicie, ja kładę dziś przed wami błogosławieństwo albo przekleństwo. Błogosławieństwo, jeśli usłuchacie poleceń waszego Pana Boga” (Pwt 11, 26-27). W tych zdaniach dostrzegamy coś co możemy nazwać sekretem kapłaństwa. Kapłaństwo winno być błogosławieństwem i takim się staje, jeśli jesteśmy świadomi i pamiętamy o tym, aby słuchać poleceń Pana Boga. A są to polecenia, które napawają dusze radością, a przede wszystkim wiarą, nadzieją i miłością. W tych poleceniach nie ma nic z naszej ludzkiej małości, jest zaś wielkość miłości i szczodrość hojności Pana Boga, najlepszego Ojca. To On posłał na ziemię swego Syna. To On wespół z Jezusem posyła Ducha Świętego. Wskutek tego wszystkiego, jak pisze św. Paweł: „Teraz jawną się stała sprawiedliwość Boża niezależna od Prawa, poświadczona przez Prawo i Proroków. Jest to sprawiedliwość Boża przez wiarę w Jezusie Chrystusie” (Rz 3, 21-22). W tej sprawiedliwości i miłosiernej miłości Boga każdy człowiek może uczestniczyć dzięki kapłańskiej posłudze. Wielka to rzecz i wyjątkowy wyraz zaufania ze strony Boga względem człowieka, któremu Pan zawierza tak poważne sprawy. 2. Kapłaństwo jest darem Ojciec Święty Jan Paweł II pisze o kapłaństwie jako darze: „Często powtarzane przez II Sobór Watykański wyrażenie, według którego «kapłan pełniący posługę dzięki świętej władzy, jaką się cieszy w osobie Chrystusa (in persona Christi), sprawuje Ofiarę Eucharystyczną» (Lumen gentium, 10, 23), było już dobrze zakorzenione w nauczaniu papieży (...) wyrażenie «in persona Christi» znaczy więcej niż w imieniu czy zastępstwie Chrystusa. In persona to znaczy: w swoim sakramentalnym utożsamieniu się z Prawdziwym i Wiecznym Kapłanem, który sam tylko Jeden jest prawdziwym i prawowitym Podmiotem i Sprawcą tej swojej Ofiary (...). Posługa kapłanów, którzy otrzymali Sakrament Święceń, w ekonomii zbawienia wybranej przez Chrystusa ukazuje, że Eucharystia przez nich sprawowana jest darem (...). Kapłan z kolei «Jest (...) darem, który wspólnota otrzymuje dzięki sukcesji biskupiej pochodzącej od Apostołów»” (Ecclesia de Eucharistia, 29). 118 „Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim (...)” (Iz 61, 6) Kapłaństwo jest więc w pełnym tego słowa znaczeniu darem. Jest darem Trójcy Przenajświętszej, ale jest darem, który do przyszłego kapłana dociera poprzez ludzi. Najpierw jawią się przed nami rodzice, a rodzice Księdza Jubilata – to Anna i Józef. Piękne są ich imiona i wspaniałe było ich życie. Czasy nie były łaskawe, wojny i prześladowania, a jednak oni trwali w wierze, budowali się nadzieją i dzielili miłością. Życie modlitwy, praktyki religijne i codzienna skromność, prostota były na porządku dziennym. Rodzina – to również bracia: Franciszek i Antoni. Pierwszy wskutek wojennej zawieruchy zachorował i cierpiał straszliwie. Zmarł stosunkowo wcześnie. Antoni jest tutaj obecny. To człowiek zakochany w miejscach świętych, wytrawny kierowca, niestrudzenie przybliżał Ojca Świętego i miejsca święte tysiącom pielgrzymów. 3. W drodze do kapłaństwa Kiedy mówimy o powołaniu kapłańskim trudno nie wspomnieć tych, którzy w latach dzieciństwa i pierwszej młodości byli blisko naszego jubilata. Na pierwszym miejscu trzeba postawić postać wspaniałego kapłana, proboszcza Konstantynowa, ks. Aleksandra Kornilaka, który tuż po wojnie został wywieziony w głąb Rosji. Jeden ze współwięźniów pisze, co czuł, gdy ks. Kornilak sprawował Eucharystię. W końcu władze sowieckie pozwoliły na sprawowanie Eucharystii niedzielnej. Teksty Mszy Świętej napisano na papierze oczyszczonym z worków po cemencie. I „po półtorarocznej przerwie, nadeszła ta niezapomniana chwila. Ołtarz był na podwyższeniu, był też jakiś czerwony chodnik, a na ołtarzu prawdziwe świece (...). Nie wiem, czy były wtedy wspólne śpiewy (...), pamiętam natomiast dokładnie uniesienie, wdzięczność i ogromną wewnętrzną radość z uczestniczenia we Mszy Świętej i możliwości przyjęcia Komunii św. (...)” (J. Dzieduszycki, Trzy lata wykreślone z życia, Paryż 1986, s. 66). Z pewnością widok gorliwości i poświęcenia księży Duszy i Szpręgi, ukrywających się w czasie wojny w rodzinnych Serpelicach i posługujących w miejscowej kaplicy, nie pozostał bez echa w sercu wrażliwego młodego chłopca zwłaszcza w rozwijaniu się jego miłości do Polski. Trudno też nie wspomnieć o. Anioła i br. Bartłomieja, wygnańców z Kościuszkowskiego Lubieszowa, którzy osiedlili się tuż po wojnie w Serpelicach, dając początek kapucyńskiemu klasztorowi. Ojciec Anioł mimo sędziwego wieku porwał młodzież, ukazując, że nawet w najtrudniejszych 119 rok 2008 czasach można robić wiele dobrego. A niedzielne popołudnia, zwłaszcza zimowe, zagospodarowywał br. Bartłomiej, organizując niezapomniane spotkania ministranckie i leśne zabawy do czasu, aż milicja wkroczyła i ich zakazała. Dzisiejszy jubilat był wtedy prezesem Koła Ministrantów. I tak w roku 1952 zapadła decyzja o wstąpieniu do seminarium duchownego, o wyborze drogi kapłańskiej na całe życie. 4. Kapłańskie posługiwanie Jesienią 1952 roku tata zaprzągł do wozu konia, załadowano wóz potrzebnymi przedmiotami i razem z Hipolitem wyruszył w stronę Drohiczyna. Nawet łóżko trzeba było przywieźć. Historyczna stolica Podlasia, zniszczona wojną, skromnie powitała nowego alumna, który w tym właśnie mieście wespół z kolegami przez dwa lata zagłębiał się w tajemnice filozofii, aby na kolejne cztery lata przenieść się do Siedlec w celu studiowania teologii, aż 29 czerwca przed pięćdziesięciu laty z rąk ks. bp. Ignacego Świrskiego otrzymał święcenia kapłańskie. To było niezapomniane przeżycie. Pierwszy wikariat wypadł w Mordach, a później przyszła pobliska Starawieś, skąd po trzyletnim pobycie ks. Hipolit, wspaniały katecheta, gorliwy duszpasterz, zostaje przeniesiony na drugi koniec diecezji, czyli do Ryk. Wszędzie dawał się poznać jako kapłan, który serdecznie współpracując ze swymi proboszczami, cały czas poświęcał na katechezę, zajęcia z ministrantami, umacniając duchowo kółka różańcowe. Tylko te grupy w tamtych czasach mogły istnieć. Dużo czasu zajmowała katecheza, która odbywała się w prywatnych domach. Ksiądz Hipolit w roku 1965 pozostawia wikariuszowski szlak i wkracza na tory samodzielnej pracy. Najpierw będą to Pawłowice pod Rykami. Potem zostaje przeniesiony do Wyroząb, gdzie w tym czasie istniał szpital dla śmiertelnie chorych na raka. Z Wyroząb już na 21 lat ksiądz jubilat udaje się do Ceranowa, zakorzeniając się mocno w tradycje Ludwika Górskiego i jego działalności na rzecz Kościoła i Polski, której w czasach hrabiego nie było na mapach świata, ale on ją odkrywał i umacniał w sercach ludu, ciesząc się ogromnym szacunkiem, gdyż już w latach wolności został obrany patronem miejscowego zespołu szkół. Parafia w Ceranowie wymagała dużej pracy, była rozległa, ślicznie położona nad samym Bugiem, niemal na wprost Zuzeli, miejsca narodzin Prymasa 120 „Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim (...)” (Iz 61, 6) Tysiąclecia. I postać Sługi Bożego tak za życia, jak i po śmierci była wielkim natchnieniem dla nowego proboszcza. Z całym więc zapałem zabrał się do swoich zajęć. Obok zwyczajnej pracy duszpasterskiej trzeba było zbudować kaplicę w Rytelach Olechnych, co w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych było wyjątkowo ciężką sprawą, ale swoim taktem i zaangażowaniem proboszcz ceranowski zdołał pokonać wszelkie przeszkody. Powstała solidna kaplica z salami katechetycznymi, która do dziś wypełnia się wiernymi. Na miejscu zaś, w Ceranowie, czekały na mieszkania siostry felicjanki, które do tej parafii przybyły za czasów Ludwika Górskiego, w latach pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku. Odwiedzał je tam bł. Honorat Koźmiński. Po Powstaniu Styczniowym rząd carski administracyjnie poddał zakon kasacie i dopiero po drugiej wojnie światowej siostry mogły tam powrócić, ale domu nie miały. Ksiądz Hipolit zdołał tak pokierować sprawami, że wkrótce stanął nowy dom. Myślał jeszcze o budowie domu opieki dla osób samotnych i starszych, ale przyszła transformacja, a potem nadeszły przenosiny do Węgrowa i trzeba było zapomnieć o tych planach. A tutaj jesteśmy już u siebie. Wiele mówić nie trzeba. Wystarczy jedynie otworzyć serca, przywołać nieco z pamięci, aby lata pobytu w Węgrowie nabrały głębi fresków Michelangelo Palloniego, zarumieniły się granitem przykościelnym, ożywiły się Bartoszkami i dały o sobie znać szeptem konfesjonału, liturgią ołtarza, szmerem chrzcielnego źródełka i powagą tajemnicy śmierci. A wszystkiemu temu konkretny wyraz daje szeroki uśmiech i wciąż młodzieńcze spojrzenie. 5. Odznaczenia i urzędy Nasz jubilat musiał poczekać trochę na odznaczenia i różne urzędy, gdyż dopiero w roku 1993 został kanonikiem honorowym, a po dwóch latach gremialnym Drohiczyńskiej Kapituły Katedralnej. Niemal równocześnie z przybyciem do Węgrowa znalazł się w Węgrowskiej Kapitule Kolegiackiej, pełniąc zaszczytną funkcję Dziekana Kapituły. Z Watykanu zaś najpierw nadeszła nominacja na Kapelana Jego Świątobliwości Jana Pawła II, a później został prałatem honorowym. W styczniu minęło dziesięć lat od tej ostatniej nominacji. W czasie obrad I Synodu Diecezji Drohiczyńskiej ks. Hipolit przewodniczył Komisji do Spraw Nauki i Formacji Chrześcijańskiej. W roku 1997 został dziekanem dekanatu węgrowskiego. Na czas pielgrzymki Jana Pawła II 121 rok 2008 do Drohiczyna pełnił obowiązki przewodniczącego komisji administracyjno-sponsoringowej. Jest członkiem Rady Kapłańskiej i Kolegium Konsultorów. 6. Kapłańska tajemnica Czcigodny ks. Hipolicie, bardzo przepraszam za poważne skróty, jakich trzeba było dokonać w dziejach Twego posługiwania w obliczu tej wielkiej tajemnicy, jaką jest kapłaństwo. Ale jednego już teraz jesteśmy pewni, że starałeś się budować dom na skale, na głębokiej wierze, na pełnej nadziei i bezgranicznej miłości do Jezusa Chrystusa, a w Nim jako Najwyższym Kapłanie i za pośrednictwem Matki Najświętszej całe swoje serce i duszę ofiarowywałeś tym, z którymi Pan Ci dał pracować, i tam, gdzie pełniłeś posługę kapłańską. Każdego dnia starałeś się bowiem swoje prace kończyć dodatkowymi nawiedzinami Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, najczęściej poprzedzając je modlitwą różańcową. To dzięki takiej postawie ani polityczne powodzie, ani moralne trzęsienia ziemi nie były w stanie osłabić Twojej wierności kapłańskiemu powołaniu. Za Ojcem Świętym Janem Pawłem II spokojnie możesz powtarzać, że „każde powołanie kapłańskie w swej najgłębszej warstwie jest tajemnicą, jest darem, który nieskończenie przerasta człowieka” (Dar i Tajemnica, Kraków 2005). Tak to czułeś. I tak to jest. Z tego to względu nieraz zdarzało się, iż mógłbyś wyznać: „Własnego kapłaństwa się boję, własnego kapłaństwa się lękam i przed kapłaństwem w proch padam i przed kapłaństwem klękam” (ks. J. Twardowski, *** [Własnego kapłaństwa...]). A kogo stać na taką postawę, ten umie zginać kolana przed Panem, ten pochyla się przed każdym człowiekiem. I ten z wdzięcznością i radością świętuje swój Złoty Jubileusz Kapłaństwa, bo Pan jest z nim. Niech więc nadal, Księże Jubilacie, Pan będzie z Tobą, przez kolejne lata i niech Cię strzeże, niech Ci błogosławi, a Najświętsza Maryja Panna, Matka kapłanów, niech Cię ogarnia swoją macierzyńską opieką po najdłuższe lata. My cieszymy się bowiem, kiedy spotykamy się z Tobą, a ludzie wciąż będą czekać na Twoje kapłańskie dłonie i kapłańskie serce! Ad multos multosque annos! Amen. 122 „Twój Bóg, jest Bogiem, Bogiem wiernym (...)” (Pwt 7, 9) (Pwt 7, 6-11; 1 Tm 2, 1-8; J 17, 20-26) Dzień Podlasia. 9. rocznica pobytu Jana Pawła II w Drohiczynie Drohiczyn, dn. 10 czerwca 2008 r. Umiłowani Bracia i Siostry! 1. Gromadzi nas miłość Święty Jan Apostoł i Ewangelista, dzieląc się z nami wspomnieniem Ostatniej Wieczerzy, równocześnie pozostawia nam jedno z najwspanialszych świadectw o miłości Jezusa Chrystusa względem nas wszystkich. Boski Zbawiciel swoją modlitwą obejmuje wszystkich ludzi: „Ojcze, nie tylko za nimi proszę (mając na myśli Apostołów), ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał” (J 17, 20-21). Ze wzruszeniem pochylamy się nad tymi słowami. Trudno je bowiem tylko czytać – one od razu stają się modlitwą, przepajają one nasze serca wielką wdzięcznością względem Tego, który wciąż pamięta o nas i serdeczną miłością ku Temu, który nas do końca umiłował. Treścią wiodącą modlitwy Jezusowej jest troska o jedność między ludźmi. Chrystus wysoko stawia nam poprzeczkę. Docelowo powinna to być jedność na miarę jedności Ojca z Synem i Syna z Ojcem. My tymczasem na jedność 123 rok 2008 patrzymy najczęściej jako na swego rodzaju wymóg bezpieczeństwa i spokoju pomiędzy osobami i całymi narodami. Jedność, o którą modli się Chrystus, ma wymiar bardziej wszechstronny, gdyż dotyczy jedności w naszym myśleniu o sobie nawzajem, w naszym postępowaniu i w planowaniu naszej przyszłości. A w tym wszystkim nieodzowna jest miłość uosobiona w Jezusie Chrystusie. Święty Paweł ujmuje to niesłychanie czytelnie, gdy pisze w Pierwszym Liście do Tymoteusza: „Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus, który wydał siebie samego na okup za wszystkich i jako świadectwo we właściwym czasie” (1 Tm 2, 5-6). Jezus Chrystus jako człowiek jawi się więc przed nami po to, aby uwolnić nas od lęku. Chrystus Pan jako Bóg-Człowiek wprowadza nas w świat jedności bez granic. Ta jedność zakłada także wielość, a nawet różnorodność. Taką jedność ukazuje nam Chrystus i ku takiej prowadzi, również poprzez naród. 2. Chrystus jest naszym wzorem i obrońcą Chrystus przychodzi do nas w Kościele. Niezwykle przekonująco mówił o tym Jan Paweł II już podczas swojej pierwszej pielgrzymki do Polski, w czasie homilii na Placu Zwycięstwa. Dziś jest to Plac Marszałka Józefa Piłsudskiego. „Kościół przyniósł Polsce Chrystusa – to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest właściwie jego godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie można tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa. I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu na ziemi. Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski – przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przechodzą przez tę ziemię. Dzieje ludzi! Dzieje narodu są przede wszystkim dziejami ludzi. A dzieje każdego człowieka toczą się w Jezusie Chrystusie. W Nim stają się dziejami zbawienia” (Warszawa, 02.06.1979). W żadnej więc epoce i w żadnej rzeczywistości cywilizacyjnej czy kulturowej nie potrafimy sobie poradzić bez Chrystusa! Bez Niego narażamy się na liczne potknięcia, a nawet postępowanie sprzeczne z naszą godnością. Nie 124 „Twój Bóg, jest Bogiem, Bogiem wiernym (...)” (Pwt 7, 9) trzeba tego zbytnio przypominać mieszkańcom Rzeczypospolitej. Jesteśmy bowiem świadkami straszliwych tragedii, naruszających dar życia i natury, istoty i rozwoju człowieka. Te tragedie były obecne zawsze wtedy, gdy niektórzy ludzie, a zwłaszcza sprawujący władzę, zapominali o tej podstawowej prawdzie, że „nie można tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa” (tamże). 3. Bez Chrystusa nie da się zrozumieć Podlasia Świętujemy dzisiaj dziewiątą rocznicę pobytu Jana Pawła II w naszym mieście. Jednocześnie dziesiąty czerwca obchodzimy jako Dzień Podlasia. Taka jest wola Sejmików województw: lubelskiego, mazowieckiego i podlaskiego. Taka jest potrzeba naszych serc. Łączymy obie te treści i czynimy to z całą świadomością, ponieważ Jan Paweł II jest tym, który nam dopomógł i nadal dopomaga w zrozumieniu faktu, że bez Chrystusa nie zrozumiemy nie tylko dziejów Polski, ale i historii Podlasia, zwłaszcza że nie chcemy zatrzymać się na historii. Modlitwa Pana Jezusa w Wieczerniku ma wyraźnie przyszłościowy charakter. Pan Jezus modli się o jedność w miłości i miłość w jedności, abyśmy rozwijali się i doskonalili jako ludzie, żebyśmy dynamicznie podchodzili do naszej teraźniejszości i z odwagą myśleli o przyszłości. Korzystając z nauczania Mojżesza, możemy do nas samych odnieść te słowa, które on wypowiadał z myślą o narodzie wybranym: „Ty jesteś narodem poświęconym twojemu Panu Bogu. Ciebie wybrał Twój Pan Bóg (...). Pan wybrał was i znalazł upodobanie w was nie dlatego, że liczebnie przewyższacie wszystkie narody, gdyż ze wszystkich narodów jesteście najmniejszym, lecz dlatego, że Pan was umiłował” (Pwt 7, 6-7). Mówiąc o Polsce albo o naszej małej Ojczyźnie, jaką jest Podlasie, doświadczamy niekiedy niepokoju o to, czy w tym wszystkim nie ma jakiegoś samouwielbienia, fałszywej dumy lub triumfalizmu. Mojżesz broni nas przed taką niepewnością. Nasza moc i nasza nadzieja, nasze plany i działania nie z tego względu są nam tak drogie, że stoi za nimi nasza inteligencja albo spryt. Nie. To nie o to chodzi. Nasza radość z bycia Podlasianinem i zarazem Polakiem płynie z faktu, że uczestniczymy w Bożej miłości i w Bożym programie wypływającym z dzieła stworzenia, że możemy tworzyć wciąż nową jakość naszego życia, że możemy stać na straży naszej godności i naszego ludzkiego powołania, że w ten sposób czynem i miłością piszemy dalszy ciąg dziejów. 125 rok 2008 4. Czas na nową jakość w historii Jan Paweł II, w czasie tej samej homilii mówił też: „Dzieje narodu zasługują na właściwą ocenę wedle tego, co wniósł on w rozwój człowieka i człowieczeństwa, w jego świadomość, serce, sumienie. To jest najgłębszy nurt kultury. To jej najmocniejszy zrąb. To jej rdzeń i siła. Otóż tego, co naród polski wniósł w rozwój człowieka i człowieczeństwa, co w ten rozwój również dzisiaj wnosi, nie sposób zrozumieć i ocenić bez Chrystusa. «Ten stary dąb tak urósł, a wiatr go żaden nie obalił, bo korzeń jego jest Chrystus» (ks. P. Skarga, Kazania sejmowe). Trzeba iść po śladach tego, czym – a raczej kim – na przestrzeni pokoleń był Chrystus dla synów i córek tej ziemi. I to nie tylko dla tych, którzy jawnie weń wierzyli, którzy Go wyznawali wiarą Kościoła. Ale także i dla tych, pozornie stojących opodal, poza Kościołem. (...) Jeśli jest rzeczą słuszną, aby dzieje narodu rozumieć poprzez każdego człowieka w tym narodzie – to równocześnie nie sposób zrozumieć człowieka inaczej jak w tej wspólnocie, którą jest jego naród” (Warszawa, 02.06.1979). Mówiąc o narodzie myślimy o wszystkich naszych rodakach. Ale też, zwłaszcza dzisiaj, koncentrujemy naszą uwagę na Podlasiu; do tego zachęca nas rocznica obecności Jana Pawła II i Dzień Podlasia, tym bardziej, że chcemy, aby dziesiąty czerwca w naszej małej ojczyźnie stał się Wielkim Dniem Dziękczynienia, dziękczynienia za dar Jana Pawła II, za Jego obecność wśród nas, za nasze Podlasie. W to dziękczynienie wpisujemy również fakt pośmiertnego odznaczenia Orderem Orła Białego przez Prezydenta Polski ostatniego dowódcy powstania styczniowego ks. gen. Stanisława Brzóski. Miało ono miejsce 29 maja tego roku w Sokołowie Podlaskim na placu, gdzie został powieszony nasz Bohater. Długo musiał czekać ks. Stanisław Brzóska na ten wyraz wdzięczności ze strony państwa polskiego. Długo na to wydarzenie czekało Podlasie. Ważne jest jednak to, że sprawiedliwości stało się zadość. Możemy coraz spokojniej wczytywać się w nasze dzieje. Możemy z coraz to większym zadziwieniem odnajdywać w nich to, o czym mówił Jan Paweł II, możemy w nich coraz wyraźniej dostrzegać obecność Chrystusa. Historia, jako nauczycielka życia niech nas prowadzi ku coraz to intensywniejszej współpracy z Chrystusem. Taka przecież będzie historia, jaki jest dzień dzisiejszy. 126 „Twój Bóg, jest Bogiem, Bogiem wiernym (...)” (Pwt 7, 9) Niech to nasze dzisiaj, niech to nasze podlaskie i polskie dzisiaj, ma w sobie coraz więcej z przesłania Jezusa Chrystusa. Czerwiec, który ukazuje nam Serce Boże, które nas tak umiłowało, równocześnie może stać się nie tylko zwyczajnym zakończeniem roku szkolnego, ale przede wszystkim syntezą tego wszystkiego, co powinniśmy wynosić z każdej szkoły, także tej, którą jest całe nasze życie. 5. Czas na nową jakość w codzienności Na chwilę wejdźmy więc do jednej ze szkolnych sal. Pani Barbara Wachowicz, czyli Basia z Podlasia, zakochana w Podlasiu, rozmiłowana w Polsce, od lat zachęca nas do poznawania dziejów ojczystych, do korzystania z naszej literatury. Chcąc przybliżyć młodzieży postać Tadeusza Kościuszki, poprosiła gimnazjalistów ze szkoły w Zbludowicach, aby tak od serca, po młodzieńczemu, napisali list do Naczelnika z prośbą o wskazówki dla współczesnych polityków na temat „dobrego i skutecznego rządzenia”. Wiele przyszło takich listów. A jeden z nich zaczyna się tak: „Szanowny Tadeuszu Kościuszko! Piszę do Pana w bardzo ważnej dla rodaków sprawie. Ta sprawa to moralność polityków w naszym kraju. Jestem zatroskaną o losy naszego kraju uczennicą klasy trzeciej gimnazjum, która chce budować przyszłość swoją i swoich dzieci w dobrym państwie, dlatego chciałam Pana w tym liście prosić o wskazówki moralne dla współczesnych parlamentarzystów, gdyż niekiedy ich zachowanie budzi we mnie odrazę i zgrozę zarazem i nie jest zachowaniem godnym ludzi, którzy reprezentują nas jako naród i pełnią tak ważną funkcję społeczną”. Jakie to zastanawiające, że ta młoda Polka nie pisze o przynależności partyjnej, nawet nie wspomina o kompetencjach; umieszcza te sprawy na drugim planie. Pisze o moralności i wie, do kogo pisze. Ona wie, że Tadeusz Kościuszko w tej sprawie miałby wiele do powiedzenia, mówił o tym całą swoją postawą. Przed złożeniem przysięgi na Rynku Krakowskim wziął udział we Mszy Świętej w Kaplicy Loretańskiej u Ojców Kapucynów i tam poprosił o poświęcenie jego szabli. Chciał bowiem, aby słusznej sprawie służyła. Niektórzy współcześni parlamentarzyści boją się rozpoczynać swe działania w imię Trójcy Przenajświętszej, w imię Jezusa Chrystusa. To nic, że tworzą buble. To nic, że marnują czas i pieniądze. To rzekomo ma odpowiadać 127 rok 2008 obowiązującym gdzieś standardom. Tylko czemu te standardy służą? Niestety, nie człowiekowi, gdyż nie chcą bronić ludzkiego życia od poczęcia. Nie bronią moralności w postępowaniu i w ustawodawstwie, dlatego tak naprawdę są obce człowiekowi. Ale czy w naszych czasach chodzi o człowieka, a może tylko o konsumenta, a może tylko o podatnika?! Najwyższy czas, abyśmy także w tej sferze naszego życia powracali do Chrystusa. 6. Przyszłość jest w Chrystusie i z Chrystusem Przybywając na tę Eucharystię od strony Warszawy, można było zobaczyć wznoszący się ponad ziemię kopiec podlaski – miejsce pobytu Jana Pawła II. Powstaje on z naszej ziemi przesiąkniętej krwią męczenników i bohaterów, łzami matek. Powstaje jako znak papieskiej obecności, ale i znak naszej pamięci. Powstaje jako miejsce, na którym ma stanąć krzyż, krzyż Chrystusowy. To poprzez Krzyż Pan Jezus dokonał odkupienia. To w Krzyżu jest nasze zbawienie. To Krzyż mówi nam najwięcej o Jezusie Chrystusie. Planujemy poświęcenie go za rok, na dziesięciolecie pobytu papieża wśród nas. Będziemy się też modlili, aby ten Krzyż świadczył wobec kolejnych pokoleń o naszej wierności Chrystusowi. Chcemy, aby ten Krzyż głosił wiarę każdej i każdego z mieszkańców Podlasia, aby w nim wyrażało się to, co jest chlubą naszej małej ojczyzny. To zapewni nam dobrą przyszłość, to nas zjednoczy i wszczepi nas jeszcze mocniej w Chrystusową miłość! Amen. 128 „Diakonami winni być ludzie godni (...)” (1 Tt 3, 8) (Jr 1, 4-9; 1 Tm 3, 8-10. 12-13; J 15, 9-17) Święcenia diakonatu Drohiczyn, 20 czerwca 2008 r. Drodzy Bracia i Siostry! 1. Słowo Pana Jeremiasz, jeden z czterech największych proroków, z całą szczerością wyznaje, że to on sam usłyszał słowa Pana, przed chwilą odczytane, a z których wynika, że to Bóg jeszcze przed poczęciem znał go, poświęcił, a co więcej, już przed narodzeniem ustanowił go prorokiem dla narodów. Jeremiasz bronił się przed tym powołaniem, tłumacząc się młodym wiekiem i brakiem krasomówczych zdolności. A wtedy sam Bóg go zapewnił: „Nie mów: «Jestem młodzieńcem», gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę. Nie lękaj się ich, bo jestem z tobą, by cię chronić, mówi Pan. I wyciągnąwszy rękę, dotknął Pan moich ust i rzekł mi: «Oto kładę moje słowa w twoje usta (...)»” (Jr 1, 7-9). Z pewnością nieraz słyszeliśmy ten fragment Pisma Świętego, a może nawet czytaliśmy gdzieś przy ambonie albo w samotności. Ale wówczas brzmiały one inaczej. Mówiły o kimś dalekim, o czasach odległych, o rzeczywistości jakby obcej. Dzisiaj jest inaczej. Wszyscy jesteśmy świadkami, jak 129 rok 2008 alumn Marian przyjmuje akolitat, a pięciu akolitów otrzymuje święcenia diakonatu. Czas się więc skrócił, odległość stopniała, a to, co było obce, zamienia się w bliskie. Słowo Pana staje się rzeczywistością. To On bierze w posiadanie wasze serca, umysły, dłonie, a właściwie całą osobowość. I co najważniejsze, o czym trzeba pamiętać na zawsze, że wasze słowa mają być słowami Pana. 2. Kim jest diakon? W związku z tym rodzi się pytanie: kim w takim razie winien być diakon? Kim macie być, kochani akolici: Karolu, Danielu, Wojciechu, Mariuszu i Mariuszu Januszu? Kim chcecie być? Co robiliście przez ten czas seminaryjnego przygotowania, odkrywania i umacniania własnego powołania? Dzisiaj tylko każdy z was wie najlepiej, w którym momencie dotarł do was ten sam głos Pana, który przed wiekami usłyszał Jeremiasz! Ale to już historia. Natomiast liczy się to, w jaki sposób chcecie przyjąć Bożą wolę. Najlepiej byłoby pójść za głosem św. Pawła. Upływa 2000 lat od jego narodzin. Święcenia diakońskie przyjmujecie niemal w wigilię rozpoczęcia Roku Pawłowego, dlatego powróćmy do tego, co pisał on Tymoteuszowi, a co bez wątpienia odnosi się także i do was, mając na myśli diakońską posługę. Apostoł Narodów spodziewa się, że diakoni są ludźmi godnymi, „w mowie nie obłudni, nie nadużywający wina, nie chciwi brudnego zysku, lecz utrzymujący wiarę w czystym sumieniu” (1 Tm 3, 8). Zatrzymajmy się nieco nad tym ostatnim z przypomnianych zaleceń. Cóż to bowiem znaczy utrzymywać tajemnicę wiary w czystym sumieniu? Możemy się domyślać, że utrzymywać oznacza trwać w wierze, tą wiarą żyć i wedle niej postępować. Nikt przecież z nas nie chce być jedynie zewnętrznym stróżem wiary, zwłaszcza że św. Paweł postuluje czyste sumienie. A czyste sumienie to tak jakby pole dobrze uprawione, na którym ziarno łatwo kiełkuje, szybko rośnie i przynosi dobry plon. Taką interpretację podpowiada nam sam św. Paweł, kończąc swoje uwagi stwierdzeniem, że diakoni, którzy należycie wypełnią swoje zadania, „zdobywają sobie zaszczytny stopień oraz pełną ufność w wierze, która jest w Chrystusie Jezusie” (1 Tm 3, 13). Tym stopniem może w przyszłości okazać się kapłaństwo. Tym stopniem może być równie dobrze podstawa do pełnej ufności w wierze, którą dzieli się z nami Jezus Chrystus. W jednym i w drugim 130 „Diakonami winni być ludzie godni (...)” (1 Tt 3, 8) wypadku staje się dla nas czymś oczywistym, że diakońska posługa ma swoje źródło, swoją wagę i swój cel w wierze Chrystusowej, a dobrze spełniona przynosi wspaniały owoc w postaci szczególnego zaufania ze strony Zbawiciela. 3. A wszystko to jest owocem miłości Przedziwne są dary, którymi hojnie nas darzy Pan Jezus, zwłaszcza że cała inicjatywa jest po Jego stronie, po stronie Jego miłości. Wyraźnie o tym czytamy u św. Jana, gdzie Odkupiciel mówi do uczniów: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem” (J 15, 9). A przecież wszyscy pragniemy być uczniami Chrystusa. Nasz tegoroczny program duszpasterski często o tym fakcie przypomina. Uczennicami i uczniami Pana Jezusa są, kochani akolici, wasze matki i ojcowie, siostry i bracia, babcie i dziadkowie, przyjaciele i koledzy, nauczyciele i kapłani. Mogą być różne stopnie i różne dziedziny, w których to uczniostwo się spełnia. Jeden jest wszakże warunek – „Wytrwajcie w miłości mojej!” (J 15, 9). Tak mówi Mistrz. A skoro jesteście dzisiaj tutaj, przy ołtarzu, to znaczy, że wasi rodzice, bliscy i wychowawcy wytrwali w Jego miłości. Wy natomiast wkraczacie na nowy stopień Chrystusowej miłości. Miłość Chrystusowa jest wymagająca. Takim jest nasz Mistrz, który siebie samego oddał za nas. Wszystko poświęcił i dobre imię, i ziemskie życie, gdyż „nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13). Tak postąpił Syn Boży. Wystarczyłoby Jego jedno tchnienie, co najwyżej jedno słowo, aby obdarzyć nas największą miłością. On wszakże wybrał pojmanie, proces i krzyż. A to wszystko ze względu na nas, aby nam ułatwić zrozumienie i wejście w tę przestrzeń wiary, która zlewa się z miłością. Wielka jest tajemnica naszej wiary i najpiękniejsza jest tajemnica Chrystusowej miłości! Czy jesteśmy gotowi otworzyć się całkowicie na jedno i drugie? Czy jesteście gotowi, kochani akolici, oddać się bez reszty wierze i miłości? 4. Nagrodą jest przyjaźń Te pytania będą jeszcze nieraz powracać w waszym życiu. Niekiedy z akcentem silniej położonym na wierze, a kiedy indziej na miłości. Będą powracać w zmienionym porządku, ponieważ życie jest pełne dynamiki. 131 rok 2008 Posługa diakońska opiera się na Chrystusowym zaufaniu. Potwierdził to Chrystus, gdy powiedział: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeśli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 14). Pan Jezus spodziewa się, że często będziecie sięgać do Jego nauki, aby wasza wiara wciąż wzrastała, i jeszcze częściej będziecie zabiegać o to, aby być prawdziwymi przyjaciółmi, żeby nie zranić Chrystusowej miłości. To On nas wybrał. To On nas przeznacza do różnych zadań. To On będzie nadal z nami, przychodząc nawet na każde nasze skinienie, ale przyjacielskie, z odwołaniem się do Jego imienia. Aby zaś nie było jakichkolwiek wątpliwości, musimy się darzyć miłością nawzajem. 5. Miłość wszystko przetrzyma Miłość zaś pójdzie z nami na całą wieczność. Ku niej wciąż się kierujcie. Nie wchodzicie bowiem na tę nową drogą z tego tylko względu, że taka jest wasza wola albo że macie odpowiednie zdolności czy talenty. Wszystko to może być bardzo przydatne. Wy natomiast, jak mówi Benedykt XVI: „Uczcie się Jezusa, wpatrujcie w Niego, pozwólcie, aby On was kształtował” (Częstochowa, 26.05.2006). Bądźcie czytelnym znakiem dla swego otoczenia. Głosząc zaś słowo Boże, posługując w sakramentach, całym sposobem życia ukazujcie Kościół Chrystusowy jako tę przestrzeń, którą nam pozostawił sam Pan Jezus, abyśmy mieli gdzie z Nim się spotykać. Często też kierujcie wasze umysły w stronę Ducha Świętego, a Jego moc niech uodparnia was na wszelkie słabości. I proszę was, nie zapominajcie, że nie jesteście sami. Modlitwy nas tutaj wszystkich zgromadzonych będą szły za wami. Łączcie się z nami w tej modlitewnej czujności, biorąc przykład z Matki Najświętszej, Służebnicy Pańskiej. Amen. 132 „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli” (Łk 4, 21) (Iz 61, 1-3a; 1 Tm 4, 12-16; Mt 20, 25-28) Święcenia kapłańskie Hajnówka, dn. 21 czerwca 2008 r. Drodzy Bracia i Siostry! 1. Duch Pański nad wami Ze wzruszeniem staję dzisiaj przed ołtarzem w tej świątyni, aby sprawować Najświętszą Ofiarę i udzielić święceń kapłańskich czterem naszym diakonom, a wśród nich diakonowi, mieszkańcowi tego miasta. Moje wzruszenie płynie z faktu, że wypadło mi w ciągu minionych czternastu lat dwukrotnie przewodniczyć obrzędom pogrzebowym najpierw śp. ks. kan. Alfonsa Trochimiaka, a następnie świętej pamięci ks. prał. Mariana Świerszyczyńskiego. Obu wspominam jako wspaniałych duszpasterzy, bez reszty oddanych misji ewangelizacyjnej w kapłańskiej posłudze. I proszę mi wybaczyć, kochani diakoni, że już teraz dostrzegam coś, co w Chrystusowej wizji kapłaństwa będzie łączyło wasze leżenie krzyżem podczas Litanii do Wszystkich Świętych z ich przejściem z tego świata do wieczności. I dlatego z głębi serca dziękuję Temu, który jako pierwszy ofiarował się za nas, abyśmy życie mieli i to w obfitości. W Jego zaś osobie wdzięczność wyrażam wszystkim kapłanom, którzy umierając w Panu, 133 rok 2008 jednocześnie stają się tym ziarnem pszenicznym rodzącym nowe powołania. Takim ziarnem pszenicznym jest bez wątpienia pascha Jana Pawła II, czasowo bliska Chrystusowej passze. O tej przedziwnej duchowej więzi mogliśmy się przekonać, słuchając pierwszego czytania z proroctwa Izajaszowego. Ten sam tekst blisko dwadzieścia wieków temu odczytał sam Zbawiciel w nazaretańskiej synagodze, a po jego odczytaniu wypowiedział jakże znaczące słowa: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli” (Łk 4, 21). Spełniły się właśnie, w Nim będą się spełniać dzięki wam. Duch Pański jest nad nami. Duch Pański jest w tej świątyni. Duch Pański jest z wami od początku waszego powołania na drogę ku kapłaństwu, kochani diakoni. On was namaszcza, posyła; macie głosić dobrą nowinę ubogim, opatrywać rany serc złamanych, jeńcom zapowiadać wyzwolenie, więźniom swobodę. Do was należeć będzie zapowiadanie roku łaski Pana, ale też i dnia pomsty Bożej. Macie pocieszać zasmuconych, rozweselać płaczących, nieść wieniec zamiast popiołu, a olejek radości zamiast szaty smutku. Może wam wydawać się, że spada na was wyjątkowo dużo zadań, ale przecież to nie wy sami będziecie pełnić tę misję. Będzie z wami sam Jezus. 2. W Eucharystii siła Już od minionej niedzieli trwa 49. Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny w Quebec, na terenie Kanady. Jutro nastąpi jego zakończenie. Hasło kongresu zostało zaczerpnięte z encykliki Jana Pawła II Ecclesia de Eucharistia i brzmi: „Eucharystia – dar Boga dla życia świata”. Eucharystia jest więc darem i dla nas, i dla was, drodzy diakoni. Eucharystia za chwilę będzie darem dla świata dzięki wam, dzięki waszej posłudze kapłańskiej. A stanie się tak, ponieważ do was odnoszą się słowa Jezusa: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14). I jako Chrystusowi przyjaciele będziecie Go zapraszać każdego dnia na ołtarz i do serc, swojego serca i serc obecnych w czasie eucharystycznej ofiary. My bowiem wszyscy żyjemy w wierze i miłości dzięki Synowi Bożemu, gdyż „ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie” (J 6, 57). Dzięki Eucharystii dokonuje się też najdziwniejsza jedność, jedność pomiędzy Bogiem i ludźmi: „W Komunii eucharystycznej realizuje się w podniosły 134 „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli” (Łk 4, 21) sposób wspólne, wewnętrzne zamieszkiwanie Chrystusa i ucznia: «Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwać» (J 15, 4)” (Jan Paweł II, Ecclesia de Eucharistia, 22). Eucharystia jednoczy nas we wszystkim, co jest dobre, a zwłaszcza na drodze do domu Ojca. Święty Jan Chryzostom pisze: „Czym w rzeczywistości jest chleb? Jest Ciałem Chrystusa. Kim stają się ci, którzy go przyjmują? Ciałem Chrystusa; ale nie wieloma ciałami, lecz jednym Ciałem. Faktycznie, jak chleb jest jednością, choć składa się nań wiele ziaren, które choć się nie znają, w nim się znajdują, tak że ich różnorodność zanika w ich doskonałym zjednoczeniu – w ten sam sposób również my jesteśmy wzajemnie z sobą zjednoczeni, a wszyscy razem z Chrystusem”. Eucharystia jest darem miłości, jest samą miłością. I nie można jej sprawować, nie można w niej uczestniczyć, aby nie umacniać się w miłości. Nigdy o tym nie zapomnijcie. Bardzo was o to proszę, kochani diakoni: Adamie, Marcinie, Łukaszu i Krzysztofie. Modlę się o to dzisiaj, a wy módlcie się o to zawsze! 3. Bądźcie zawsze uczniami Jezusa Nigdy nie dozwólcie, nie dopuśćcie do tego, aby wasze serca zamknęły się jedynie w was. Wpatrując się w Chrystusa Eucharystycznego, sprowadzając Go na ołtarz, nie zapominajcie o bardzo ważnym poleceniu: „To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22, 19). A Chrystusowa pamiątka to Jego życie i nauczanie, cierpienie i śmierć, zmartwychwstanie i zesłanie Ducha Świętego, a przede wszystkim to miłość. Jednocząc się z Chrystusem, macie stawać się i być swoistym znakiem sakramentalnym dla całego świata, znakiem i narzędziem zbawienia dokonanego przez Chrystusa, światłem świata i solą ziemi (por. Mt 5, 13-16). Co więcej, staniecie się przedłużeniem misji Chrystusa, o czym On mówi wyraźnie: „Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam” (J 20, 21). To posłanie jest wyrazem Jego miłości i zaufania. Chrystus Pan bowiem wszystko to, co wysłużył na krzyżu, zawierza teraz wam, waszym sercom, ustom i dłoniom. Ale żeby temu podołać, warto skierować uwagę ku nauczaniu św. Pawła, gdyż jest on doskonałym przykładem ucznia Syna Bożego, w pełni i bez reszty oddanego misji, do której został powołany. A św. Paweł, pouczając Tymoteusza, dzieli się swoją nauką z nami. Mamy być wzorem dla otoczenia w mowie, w miłości, w wierze i w czystości. 135 rok 2008 Apostoł Narodów nie zapomina o duchowej lekturze, ale kładzie nacisk na wierność charyzmatom, mając na myśli kapłaństwo: „W tych rzeczach się ćwicz, cały im się oddaj, aby twój postęp był widoczny dla wszystkich” (1 Tm 4, 15). Kapłaństwa nie da się urzeczywistniać częściowo. Macie się cali oddać kapłaństwu. I tylko wtedy zbawicie siebie „i tych, którzy (...) słuchają” (1 Tm 4, 16). Kapłaństwo zaś powinno każdego dnia stawać się doskonalsze. Kapłaństwo jest darem i tajemnicą, jak mówił Jan Paweł II. Kapłaństwo jest darem i miłością, jest zaufaniem ze strony Pana Jezusa. A tajemnica kapłaństwa to nic innego jak troska, aby serca kapłańskie były wciąż otwarte na miłość. 4. Kapłaństwo jest służbą Na zaufanie Chrystusa nie można odpowiedzieć inaczej, jak tylko całym życiem, pełnym wdzięczności oddaniem, bezgraniczną służbą człowiekowi z miłości do Jezusa. On sam nas tego uczy. On sam daje przykład, jak powinno się służyć. Mamy postępować „na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono – lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mk 10, 45). Bądźcie zawsze takiego ducha, a słabość was ominie, zgorszenie nie dosięgnie, zaś pokusy nie będą miały dostępu. A kiedy niebezpieczeństwo zacznie dawać znać, idźcie przed tabernakulum, razem z Maryją i tak jak Ona była przy żłóbku i przy krzyżu, wy trwajcie przy Nim. Na zawsze w waszej pamięci niech głęboko zakorzenią się Jego słowa: „Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę” (J 15, 4). I niczego wam więcej nie będzie potrzeba. Amen. 136 „Teraz zaś już nie żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20) (Dz 12, 1-11; 2 Tm 4, 6-9. 16-18; Mt 16, 13-19) 50-lecie kapłaństwa ks. prał. Stanisława Kurka Kosów Lacki, dn. 29 czerwca 2008 r. Ukochani Bracia i Siostry! 1. Chrystus pyta wciąż Ewangelia, wybrana na uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła, przenosi nas pod Cezareę Filipową, gdzie Pan Jezus postawił Apostołom bardzo ważne pytanie: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” (Mt 16, 13). Odpowiedzi Apostołów były różne, nawiązywały do wielu postaci Starego Testamentu i były godne porównania. Nie odpowiadały jednak rzeczywistości i były dalekie od prawdy. Z tego to względu Pan Jezus stawia drugie pytanie, skierowane bezpośrednio do Apostołów: „A wy za kogo Mnie uważacie?”. I wtedy zabiera głos św. Piotr, z mocą wyznając wiarę w Jezusa Chrystusa: „Ty jesteś Mesjaszem, Synem Boga żywego” (Mt 16, 16). Zatrzymajmy się przy tym wyznaniu właśnie dzisiaj, kiedy świętujemy Złoty Jubileusz Kapłaństwa czcigodnego ks. prał. Stanisława Kurka, tutejszego proboszcza i dziekana sterdyńskiego. Zatrzymujemy się dlatego, ponieważ to pytanie od dwudziestu wieków stawia Pan Jezus kolejnym swoim uczniom. Z pewnością postawił je 137 rok 2008 przed laty, jeszcze przed wstąpieniem do wyższego seminarium duchownego, naszemu jubilatowi. Postawił je za pośrednictwem swego Objawienia – Pisma Świętego, a może przez kapłana, jednego z tych, którzy pracowali w Sobolewie nad Wisłą, a może za pośrednictwem mamy. Pan Jezus mógł też to pytanie postawić przez usta śp. ks. Tadeusza Filabera, brata mamy, kapłana diecezji siedleckiej. Na te nasze wątpliwości odpowiedź zna tylko sam jubilat. Ale my chcemy do niej nawiązać, gdyż nie tylko czas zapytania jest ważny. Liczy się treść odpowiedzi danej Chrystusowi, a brzmiała ona tak samo, jak ta, której udzielił św. Piotr. I od tej pory wszystko się zaczęło. To nic, że czasy nie były sprzyjające. W mediach ówczesnych, w zakładach pracy i w szkołach nasilała się agitacja antyreligijna. Wytaczano procesy kapłanom, biskupom, a ks. kard. Stefana Wyszyńskiego nawet internowano. Wykonywane były wyroki śmierci. Przed wierzącymi w Pana Boga zamykano drogę do awansów, do lepszej pracy. Głos Chrystusa jednak przeważył i osiemnastoletni Stanisław podjął decyzję pójścia za Chrystusem, wstąpienia do seminarium duchownego. 2. Kartki z życiorysu Czcigodny ksiądz prałat urodził się 29 sierpnia 1934 roku, z ojca Stanisława i z mamy Józefy Filaber. Przyszedł na świat w uroczej miejscowości nadwiślańskiej – w Sobolewie. Tam ukończył szkołę podstawową i liceum. Do seminarium uczęszczał najpierw przez dwa lata w Drohiczynie, a potem przez następne cztery lata studiował w Siedlcach. Święcenia kapłańskie przyjął w katedrze siedleckiej, z rąk ks. bp. Ignacego Świrskiego. Pierwszą placówką wikariuszowską ks. Stanisława był Terespol, miasto położone nad Bugiem na przeciw Brześcia, gdzie znajdowało się najważniejsze przejście graniczne pomiędzy Polską a Związkiem Sowieckim. Po dwóch latach znalazł się na drugim krańcu diecezji siedleckiej, a mianowicie w Osiecku, niemal na peryferiach Warszawy. Pierwsza samodzielna placówka znowu wezwała ks. Stanisława na wschód, do Klonownicy Dużej w dekanacie janowskim. Potem była Żeszczynka i Motwica. Obie parafie są położone w dekanacie wisznickim. Na terenie parafii Motwica znajduje się Romanów i muzeum poświęcone J. I. Kraszewskiemu. Tam wielki pisarz spędzał lata dziecięce. Po ośmiu latach pracy duszpasterskiej na placówce, która z racji obecności sióstr i braci 138 „Teraz zaś już nie żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20) prawosławnych miała charakter typowo ekumeniczny, ksiądz jubilat został przeniesiony w strony łukowskie i na lat dziewięć objął parafię Radoryż Kościelny. Został mianowany dziekanem dekanatu adamowskiego. Z rodzinnych stron autora Starej Baśni trafił w okolice związane z latami dziecięcymi Henryka Sienkiewicza. W tamtych czasach posługa duszpasterska wymagała wielkiej odwagi i poświęcenia. Religię wyrzucono ze szkół. Trzeba było organizować punkty katechetyczne. Władze nie pozwalały na takie praktyki. Karały księży i tych, którzy użyczali im swoich mieszkań w celu nauczania religii. Wierność Kościołowi okazywana przez naszych ojców sprawiła, że w żadnej miejscowości nie zabrakło punktu katechetycznego. Warunki były ubogie. Nie było przecież materiałów pomocniczych i brakowało wielu innych rzeczy, ale był duch, było poczucie szczególnej misji. Były dzieci. Przychodziła młodzież. Kościół żył! W kolejnej epoce zbawczych dziejów można było przekonać się, że to właśnie Jezus Chrystus jest prawdziwie Mesjaszem, Synem Bożym. 3. Kosowskie doświadczenia Nasz jubilat został potem wezwany do Kosowa Lackiego, gdzie spędził niemal połowę kapłańskiego posługiwania. Trwał jeszcze system ateistyczny, ale dawało się zauważyć nadzieję na zmiany. Wybór Jana Pawła II i Jego serdeczna modlitwa, wypowiedziana na placu Zwycięstwa, obecnym placu Józefa Piłsudskiego już w roku 1979: „Niech zstąpi Duch Twój i niech odnowi oblicze ziemi, tej ziemi” (Warszawa, 02.06.1979), zaczynały przynosić owoce. Kosów Lacki przyjął nowego proboszcza z nadzieją. Trzeba było remontować kościół, od zewnątrz i od wewnątrz. Trzeba było myśleć o nowym wystroju prezbiterium. Należało poszerzyć cmentarz grzebalny i postawić na nim kaplicę. Brakowało sali na spotkania i zaplecza parafialnego. To wszystko stawało się krok po kroku, a dzisiaj jest już rzeczywistością. Nie można też zapomnieć o licznych szkołach, w których dzieci czekały na katechizację i o całym duszpasterstwie, a więc o licznych praktykach religijnych, o dobrym funkcjonowaniu kancelarii parafialnej i ładzie w całej administracji. To wszystko zostało ujęte w przemyślanym programie duszpasterskim, w którym na pierwszym miejscu była Eucharystia, posługa sakramentalna, a zwłaszcza spowiedź święta. 139 rok 2008 Nie zabrakło wiernym okazji do korzystania z sakramentu pojednania i Eucharystii. Jedne i drugie odwiedziny Matki Bożej, w znaku jasnogórskim i znaku fatimskim, a następnie obecność Chrystusa miłosiernego, wcześniej Wielki Jubileusz Roku Świętego – to wszystko sprzyjało ożywianiu i odradzaniu się naszej religijności. A dzisiaj pragniemy za to dziękować Panu Bogu i Matce Najświętszej. 4. Przygoda ze św. Pawłem Uroczystość dzisiejsza przypomina nam obok św. Piotra – drugą kolumnę Kościoła, Apostoła Narodów, św. Pawła. Wczoraj wieczorem Ojciec Święty Benedykt XVI w Bazylice św. Pawła za Murami ogłosił Rok Pawłowy ustanowiony z okazji dwutysięcznej rocznicy narodzin Apostoła Narodów. Ojciec Święty pragnie przez ten rok przybliżyć współczesnym ludziom ducha św. Pawła i jego apostolskiej gorliwości. W Drugim Liście do Tymoteusza Apostoł pisze, że jest świadom, iż czas jego odejścia z tego świata jest bliski: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem” (2 Tm 4, 7). To są jego słowa, a za nimi kryje się wielki duch, który nie znał przeszkód, nie martwił się trudnościami, które napotykał w przepowiadaniu Ewangelii. To są wszystko trudności, które były również udziałem naszego jubilata. Inne były czasy, inna cywilizacja, ale myśl ta sama i ten sam duch. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, aby i w tej świątyni za św. Pawłem powiedzieć: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Tak było przez te pięćdziesiąt lat i tak niech będzie jak najdłużej. 5. Spotkanie ze św. Franciszkiem Pragniemy też dzisiaj wspomnieć postać św. Franciszka, który jest szczególnym patronem księdza jubilata. Przesłanie św. Franciszka docierało do ks. Stanisława najpierw przez ruch tercjarski, przez cześć dla św. Maksymiliana i przez pamięć o bł. Honoracie Koźmińskim, urodzonym w XIX wieku w Białej Podlaskiej. Najważniejszym jednak przeżyciem było spotkanie się ze św. Franciszkiem tutaj, w Kosowie Lackim, kiedy to odnowiono obraz Ekstaza św. Franciszka, pochodzący ze szkoły El Greco. Obraz św. Franciszka, który z woli Bożej przypisany został do Kosowa Lackiego, stał się źródłem troski i licznych wysiłków 140 „Teraz zaś już nie żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20) podejmowanych, aby mógł powrócić do swoich. To dzięki temu zaangażowaniu możemy się cieszyć z decyzji przedstawiciela Stolicy Apostolskiej, stwierdzającej prawną przynależność tego obrazu do tutejszej parafii. Biedaczyna z Asyżu, który za życia nie lubił wielkich miejscowości, mógł także teraz w swoim obrazie zamieszkać w tym podlaskim Asyżu. Jeżeli jednak wspominam dzisiaj dzieło El Greco, to czynię to nie tylko ze względu na prawdę historyczną. Jest jeszcze jeden motyw, niesłychanie istotny. Święty Franciszek bowiem od ośmiu wieków jest jednym z najcudowniejszych mistrzów i nauczycieli w zakresie przeżywania wielkości daru powołania kapłańskiego. Otóż Asyski Patriarcha w swoim Testamencie zamieścił wyjątkowe słowa. Czytamy tam: „Potem dał mi Pan i daje tak wielkie zaufanie do kapłanów, którzy żyją według zasad świętego Kościoła Rzymskiego ze względu na ich godność kapłańską, że chociaż prześladowaliby mnie, chcę się do nich zwracać. I chociaż miałbym tak wielką mądrość jak Salomon, a spotkałbym bardzo biednych kapłanów tego świata, nie chcę wbrew ich woli nauczać w parafiach, w których oni przebywają. I tych, i wszystkich innych chcę się bać, kochać i szanować jako moich panów (...). I postępuję tak, ponieważ na tym świecie nie widzę niczego wzrokiem cielesnym z Najwyższego Syna Bożego, tylko Jego Najświętsze Ciało i Najświętszą Krew, które oni przyjmują i oni tylko innym udzielają” (Testament, 6-10). Głęboko wierzę, że treść tych słów św. Franciszka daje o sobie znać także w tej świątyni. To jej zawdzięczamy każde nowe powołanie. Ono nas prowadzi przed Najświętszy Sakrament, aby tam szukać wsparcia i pokrzepienia. To nauczanie św. Franciszka pomaga w przeżywaniu kapłaństwa i w jego wypełnianiu w ramach duszpasterskiej posługi. To ono znajduje swój wyraz w wyznaniu Ojca Świętego Jana Pawła II, że „każde powołanie kapłańskie w swej najgłębszej warstwie jest tajemnicą, jest darem, który nieskończenie przerasta człowieka” (Dar i Tajemnica, Kraków 2005). Tak to czujesz, Kochany Jubilacie. I tak jest w rzeczywistości. Na pewno niejeden raz zdarzało Ci się powtarzać za ks. Janem Twardowskim: „Własnego kapłaństwa się boję, własnego kapłaństwa się lękam i przed kapłaństwem w proch padam i przed kapłaństwem klękam” ([*** Własnego kapłaństwa...]). 141 rok 2008 6. Odznaczenia i urzędy Kapłańska posługa to nie tylko sprawowanie Najświętszej Ofiary, udzielanie sakramentów świętych, odprawianie nabożeństw, przewodniczenie licznym praktykom, wspomaganie potrzebujących, pamięć o chorych i przechodzących do wieczności. Kapłańska posługa to także administracja, porządek w kancelarii parafialnej i bezpieczeństwo całego zaplecza materialnego, służącego misji ewangelizacyjnej. Co więcej, kapłańska posługa to także udział w odpowiedzialności organizacyjnej za Kościół, to różne stanowiska i urzędy. Księdzu Prałatowi wypadło piastować wiele różnych urzędów, poczynając od zadań proboszczowskich. Przez lata był dziekanem dekanatu adamowskiego, a potem wicedziekanem i od dziesięciu lat dziekanem dekanatu sterdyńskiego. W ramach diecezji siedleckiej Ksiądz Prałat należał do Komisji do Spraw Struktur Diecezji w przygotowaniach do II Synodu Diecezji Siedleckiej, czyli Podlaskiej, był członkiem Komisji do Spraw Administracji i Finansów I Synodu Diecezji Drohiczyńskiej. Uczestniczy w pracach Diecezjalnej Rady Duszpasterskiej. Natomiast w trakcie przygotowań do pielgrzymki Jana Pawła II w Drohiczynie ks. Stanisław wchodził w skład Komisji do spraw Duszpasterskich Diecezjalnego Komitetu Organizacji Pielgrzymki Jana Pawła II do Drohiczyna. Kościół nie zapominał o dostojnym jubilacie także przy okazji różnych odznaczeń, gdyż jeszcze w czasach siedleckich, w 1989 roku, został obdarzony godnością kanonika honorowego Kolegiackiej Kapituły Janowskiej, aby w cztery lata potem zostać kanonikiem gremialnym Drohiczyńskiej Kapituły Katedralnej. Ojciec Święty Jan Paweł II w roku 1997 przyznał godność kapelana Jego Świątobliwości, z którą wiąże się piękny tytuł prałata. Wspominając pokrótce wiele różnych wydarzeń, doświadczeń i przeżyć, chciałbym jak najprościej ukazać piękno i wielowymiarowość kapłańskiego powołania, kapłańskiej misji i kapłańskiego życia. A wszystko po to, abyśmy jak najszczerzej wespół z dzisiejszym jubilatem mogli śpiewać dziękczynne Te Deum. 7. Te Deum laudamus Całe posługiwanie kapłańskie jest tak naprawdę śpiewaniem Te Deum, Ciebie, Boże, wielbimy. Dziękczynieniem jest przecież każda Eucharystia. Tak 142 „Teraz zaś już nie żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20) jak darem jest obecność eucharystyczna Jezusa wśród nas, tak i darem jest kapłaństwo. Eucharystia jest darem miłości i kapłaństwo jest darem miłości. Jan Paweł II pisze w encyklice Ecclesia de Eucharistia (29): „Często powtarzane przez Sobór Watykański II wyrażenie, według którego «kapłan pełniący posługę dzięki świętej władzy, jaką się cieszy w osobie Chrystusa (in persona Christi), sprawuje Ofiarę eucharystyczną» (por. Lumen Gentium, 10 i 28; Presbyterorum Ordinis, 2). (...) wyrażenie in persona Christi «znaczy więcej niż w imieniu czy w zastępstwie Chrystusa. In persona to znaczy: w swoistym sakramentalnym utożsamieniu się z Prawdziwym i Wiecznym Kapłanem, który Sam tylko Jeden jest prawdziwym i prawowitym Podmiotem i Sprawcą tej swojej Ofiary (...)» (Dominicae Cenae, 8). Posługa kapłanów, którzy otrzymali sakrament Święceń, w ekonomii zbawienia wybranej przez Chrystusa ukazuje, że Eucharystia przez nich sprawowana jest darem (...). Jest on [kapłan] darem, który wspólnota otrzymuje dzięki sukcesji biskupiej pochodzącej od Apostołów”. (Ecclesia de Eucharistia, 29). Czcigodny i kochany księże jubilacie, pozwól, że wdzięczni Panu Bogu za dar kapłaństwa, jaki ci ofiarował, razem z tobą będziemy śpiewać dziękczynne Te Deum, wypraszając jednocześnie za pośrednictwem Matki kapłanów łaski potrzebne ci na kolejne lata radosnej i ofiarnej służby kapłańskiej. Amen. 143 „(...) dał mi Pan i daje tak wielkie zaufanie do kapłanów” (Za 9, 9-10; Rz 8, 9. 11-13; Mt 11, 25-30) 50-lecie kapłaństwa o. Henryka Tadeusza Krajewskiego OFM Cap. Lublin-Poczekajka, dn. 6 lipca 2008 r. Drodzy Bracia i Siostry! 1. Radość z kapłańskiego powołania Prorok Zachariasz, mając na myśli Jezusa Chrystusa, zapowiada radość dla Syjonu i radość dla Jerozolimy. Woła z przejęciem: „Raduj się wielce, Córo Syjonu, wołaj radośnie, Córo Jeruzalem! Oto Król twój idzie (...)” (Za 9, 9). Ten Król jako „Pokorny – jedzie na osiołku” (Za 9, 9), ale nie to jest istotne. Ważna jest nadzieja, z jaką przybywa, a jest nią pokój, który zostanie obwieszczony i będzie tak „aż po krańce ziemi” (Za 9, 10). Wsłuchując się w te słowa, zagłębiając się w powyższe treści, rozumiemy dobrze proroka Zachariasza, gdyż ma on wystarczające motywacje, aby się cieszyć i dzielić się tą radością z innymi. Na szczególne przesłanki tej radości zwraca uwagę św. Paweł w Liście do Rzymian, domagając się od chrześcijan, aby otwierali się na Ducha Pańskiego, odrzucali to, co jest cielesne, gdyż do pełni życia możemy być przywróceni jedynie „mocą mieszkającego” (Rz 8, 11) w nas Chrystusowego Ducha. Duch ten współpracuje bowiem z ludźmi o prostym sercu i tylko tacy są w stanie usłyszeć zaproszenie Syna Bożego: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, 144 „(...) dał mi Pan i daje tak wielkie zaufanie do kapłanów” którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28). On jest łagodny i pokorny sercem. On niesie ukojenie dla dusz naszych. Ten fragment z Mateuszowej Ewangelii jest obecny w uroczystość św. Franciszka i często, kiedy wspominamy licznych naśladowców Biedaczyny z Asyżu. I to Pan sprawił, że właśnie dzisiaj możemy odwołać się zarówno do tych słów tak nam bliskich, jak i do pierwszego i drugiego czytania. Możemy do tych treści nawiązać, kiedy świętujemy Złoty Jubileusz Kapłaństwa drogiego nam o. Henryka Tadeusza Krajewskiego z kapucyńskiej rodziny zakonnej. Nic więc dziwnego, że towarzyszy nam radość, że wpatrujemy się w działanie Ducha Świętego i dziękujemy Panu Jezusowi za zaproszenie do podążania za Nim. 2. Z ziemi łomżyńskiej wezwany Tę wdzięczność wyrażamy wespół z o. Henrykiem, który przyszedł na świat 10 lipca 1931 roku, z ojca Stanisława i matki Teofilii z d. Ślesińskiej w Ćwikłach-Rupie, na terenie parafii Kołaki Kościelne, na pograniczu Mazowsza i Podlasia, w jednym z zaścianków szlacheckich. Piękna to ziemia. Jest to ziemia wielkiego abp. Romualda Jałbrzykowskiego, najpierw biskupa łomżyńskiego, a następnie metropolity wileńskiego, bohatersko służącego Kościołowi, w czasie II wojny światowej prześladowanego przez Niemców i Sowietów, usuniętego z Wilna po wojnie. Jest to ziemia jednego z najwspanialszych proboszczów, jakim był ks. Pianko. To w tej parafii pracował ks. bp Edward Samsel, późniejszy pasterz ełcki. Jest to ziemia ludzi wiernych Kościołowi i Polsce. Jest to wreszcie ziemia licznych powołań kapłańskich i zakonnych, zwłaszcza kapucyńskich. Z samej przecież miejscowości Ćwikły-Rupie pochodzi trzech kapucynów. Najpierw należy wskazać na brata Adama Krajewskiego, który półtora roku temu odszedł z tego świata i został pochowany na cmentarzu w Serpelicach, w parafii, która zawdzięcza mu powstanie Kalwarii Podlaskiej. W roku zaś 1950 wstępuje do nowicjatu br. Eliasz Gołaszewski i dzisiejszy jubilat, młodszy brat Adama Krajewskiego, który dzięki przykładowi brata postanowił zostać kapucynem. Liceum ukończył w Lubartowie, korzystając z opieki i pomocy brata Adama, wspaniałego ogrodnika, cieszącego się wielkim szacunkiem u ludzi pomimo wrogości, jaką wówczas okazywały władze komunistyczne. 145 rok 2008 3. Na franciszkańskiej drodze Czcigodny jubilat udał się do Nowego Miasta nad Pilicą, aby tam u grobu bł. Honorata Koźmińskiego i innych wspaniałych postaci zakonnych, w wigilię Wniebowzięcia Matki Bożej roku 1950 rozpocząć nowicjat. I tak się stało. Wokół dawały się słyszeć głosy o nagonce na Kościół, o różnych złych zamiarach władz w stosunku do zakonów, ale klasztor nowomiejski trwał na swojej pozycji. Po roku przypadają pierwsze śluby zakonne, złożone na trzy lata. I czcigodny jubilat opuszcza Nowe Miasto, aby podjąć studia seminaryjne. Na horyzoncie pojawi się Łomża, ale dopiero Lubelskie Seminarium Duchowne zapewni pełne wykształcenie. I tak w roku 1954 składa śluby wieczyste, a 1 lipca przed pięćdziesięciu laty o. Henryk otrzymał święcenia kapłańskie. Przygotowując się do kapłaństwa i przyjmując święcenia kapłańskie, z pewnością pamiętał o tym, co w odniesieniu do kapłanów napisał w swoim Testamencie św. Franciszek z Asyżu. Ważne to pouczenie. Biedaczyna z Asyżu wyznaje: „Potem dał mi Pan i daje tak wielkie zaufanie do kapłanów, którzy żyją według zasad świętego Kościoła Rzymskiego ze względu na ich godność kapłańską, że chociaż prześladowaliby mnie, chcę się do nich zwracać. I chociaż miałbym tak wielką mądrość jak Salomon, a spotkałbym bardzo biednych kapłanów tego świata, nie chcę wbrew ich woli nauczać w parafiach, w których oni przebywają. I tych, i wszystkich innych chcę się bać, kochać i szanować jako moich panów. (...) I postępuję tak, ponieważ na tym świecie nie widzę niczego wzrokiem cielesnym z Najwyższego Syna Bożego, tylko Jego Najświętsze Ciało i Najświętszą Krew, które oni przyjmują i oni tylko innym udzielają” (Testament, 6-10). To głębokie przekonanie św. Franciszka o szczególnym charakterze kapłańskiego powołania nie mogło pozostać bez echa. Ono przygotowało i ukształtowało postawę pełną szacunku i wdzięczności względem Jezusa Chrystusa za obdarzenie ludzi kapłańską misją i służbą. Czcigodny jubilat wciąż pamięta o słowach św. Franciszka tak w odniesieniu do tego kapłaństwa, w którym sam uczestniczy, jak i do każdego kapłaństwa, patrząc na nie oczyma Asyskiego Patriarchy, a właściwie poprzez jego serce. Widać to w twoim, o. Henryku, odnoszeniu się do każdego kapłana. 146 „(...) dał mi Pan i daje tak wielkie zaufanie do kapłanów” 4. W eucharystycznym zjednoczeniu Na temat kapłańskiego posłannictwa często wypowiadał się Ojciec Święty Jan Paweł II i to przeważnie w łączności z Eucharystią. Podobnie zresztą czuł i pisał św. Franciszek. W encyklice, ogłoszonej pod koniec życia, nasz papież pisze: „Często powtarzane przez Sobór Watykański II wyrażenie, według którego «kapłan pełniący posługę dzięki świętej władzy, jaką się cieszy w osobie Chrystusa (in persona Christi), sprawuje Ofiarę eucharystyczną» (por. Lumen Gentium, 10 i 28; Presbyterorum Ordinis, 2). (...) wyrażenie in persona Christi «znaczy więcej niż w imieniu czy w zastępstwie Chrystusa. In persona to znaczy: w swoistym sakramentalnym utożsamieniu się z Prawdziwym i Wiecznym Kapłanem, który Sam tylko Jeden jest prawdziwym i prawowitym Podmiotem i Sprawcą tej swojej Ofiary (...)» (Dominicae Cenae, 8). Posługa kapłanów, którzy otrzymali sakrament Święceń, w ekonomii zbawienia wybranej przez Chrystusa ukazuje, że Eucharystia przez nich sprawowana jest darem (...). Jest on [kapłan] darem, który wspólnota otrzymuje dzięki sukcesji biskupiej pochodzącej od Apostołów” (Ecclesia de Eucharistia, 29). Kapłaństwo jest darem, najpierw dla samego kapłana, a następnie dla całej wspólnoty wierzących w Chrystusa. Darem jest również Eucharystia. Eucharystia staje się darem dzięki kapłańskiej posłudze. Do każdego też z kapłanów odnoszą się słowa Syna Bożego: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14). Przyjaźń jest także darem, ale i zobowiązaniem. Kapłan jako przyjaciel Chrystusa zaprasza Go każdego dnia na ołtarz i do serc; do swojego serca i do serc wszystkich, którzy to zaproszenie rozumieją, którzy wierzą Synowi Bożemu, którzy pamiętają na Jego zapowiedź: „Ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie” (J 6, 57). Będzie żył wiecznie. Dzięki Eucharystii dokonuje się wyjątkowa jedność, zjednoczenie pomiędzy kapłanem i Chrystusem, pomiędzy przyjmującymi Jego Ciało i Krew, a Nim samym. Mówił o tym Jan Paweł II: „W Komunii eucharystycznej realizuje się w podniosły sposób wspólne, wewnętrzne zamieszkiwanie Chrystusa i ucznia: «Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwać»” (J 15, 14) (Ecclesia de Eucharistia, 22). I tak się dzieje w życiu jubilata od pół wieku. On trwa w Chrystusie, a Chrystus trwa w nim! I tak było wszędzie, w Polsce i w Stanach Zjednoczonych. 147 rok 2008 5. Za przykładem św. Pawła Ojciec Henryk zaraz po święceniach kapłańskich został skierowany do pracy duszpasterskiej w dynamicznie rozwijającej się parafii, jaką była ta wspólnota, w której jesteśmy, gdy osiedle powstawało po osiedlu. Kościołów brakowało. Nie było sal katechetycznych. Maleńka kapliczka, budowana dla stu osób, nie była w stanie sprostać 5000, a później 10, 20 i blisko pięćdziesięciu tysiącom ludzi. Nasi poprzednicy, a razem z nimi jubilat, robili wszystko, aby na różne strony poszerzać kaplicę. Zrezygnowali z paru pomieszczeń mieszkalnych, wdarli się pod ziemię. I chociaż oczy i uszy partii śledziły wszystko i wszystkich, to jednak miejsc przybywało. Nasi bracia wykorzystali w tym celu każdy obiekt gospodarczy, zabezpieczając mieszkania i salki katechetyczne. Obecni w tej świątyni dobrze pamiętają, jakie procesje dzieci i młodzieży można było zobaczyć każdego dnia na trasie od LSM-u aż do poczekajkowskiej Porcjunkuli. Ze względu jednak na prośby naszych braci, którzy po wojnie nie mogli wrócić do Polski i pracowali wśród naszych rodaków w Stanach Zjednoczonych, przełożeni kapucyńskiej prowincji postanowili wysłać za ocean kilku młodych braci, a wśród nich dzisiejszego jubilata. Nie było to łatwe. Ojciec Henryk mógłby godzinami opowiadać o swoich staraniach, ale w końcu w połowie lat sześćdziesiątych zdołał otrzymać paszport i udał się do Stanów Zjednoczonych. Początkowo zatrzymał się w New Jersey, gdzie była główna siedziba polskich kapucynów, związana z domem zakonnym w Oak Ridge. Trzeba było pogłębiać znajomość języka angielskiego, aby następnie udać się do parafii prowadzonej przez zakon w Broken Arrow, w stanie Oklahoma. Niestety, klimat pustynny nie sprzyjał zdrowiu młodego misjonarza, wraca on więc nad wschodnie wybrzeże i rozpoczyna swoją posługę w parafii św. Krzyża w Trenton, gdzie proboszczem był wyjątkowy kapłan, ks. prał. Tadeusz Wojciechowski, urodzony już w Stanach Zjednoczonych, ale tak kochający Polskę, że mógłby nas uczyć miłości do Ojczyzny. Przekonałem się o tym, gdy odwiedziłem go kilka lat temu, niemal przed śmiercią. Pokazał mi wówczas wiele fotografii i choć były one robione na obczyźnie, każda z nich miała coś z Polski. Podobnego ducha ma następca ks. Tadeusza Wojciechowskiego – ks. Edward Arnister, również urodzony w Stanach Zjednoczonych, ale jego 148 „(...) dał mi Pan i daje tak wielkie zaufanie do kapłanów” rodzice pochodzili z Łomży, a więc to jest dodatkowy motyw zbliżający do siebie obu kapłanów. Ojciec Henryk cieszył się szacunkiem obu proboszczów. Pamiętam jubileusz 25-lecia jego kapłaństwa, obchodzony w Trenton. Przybył na tę uroczystość polskiego pochodzenia bp Edward Kmieć, liczni kapłani i wielka rzesza naszych rodaków. To byli potomkowie głównie dziewiętnastowiecznej emigracji, ale głęboko zrośnięci z polskością. Ta polskość dzięki obecności jubilata jakby się odradzała, krzepła i wzrastała. W Stanach Zjednoczonych o. Henryk miał także wiele zadań związanych z odpowiedzialnością za kapucyńską wspólnotę. Był bowiem przełożonym domu w Oak Ridge, radnym, a następnie delegatem prowincjała. Do jego zadań należała troska o formację zakonną, o zabezpieczenie warunków życia, o podział pracy. Ojciec Jubilat wypełniał te obowiązki z całym oddaniem. Zabiegał również o poszerzenie możliwości ewangelizacyjnej polskich kapucynów, zdołał uzyskać kolejną placówkę polonijną w New Brunswick. A ponieważ większość obecnych tam braci przeszła przez obóz koncentracyjny, troszczył się również o godną pomoc na starość. Tym natomiast, którzy chcieli, przygotowywał powrót do Polski. A św. Paweł cieszył się w niebie, że ma na ziemi kolejnego naśladowcę, który nie patrzy na odległości, na różne cywilizacje, zagrożenia i kłopoty, ale stara się wszędzie głosić Jezusa Chrystusa. Upływa 2000 lat od narodzin Apostoła Narodów. Tydzień temu papież Benedykt XVI rozpoczął Rok św. Pawła. Warto więc powracać do życia i działalności św. Pawła także dzisiaj, gdy dziękujemy Panu Bogu za kolejnego naśladowcę Apostoła Narodów. Potrzebujemy przecież jego ducha i zapału, jego poświęcenia i odwagi, a przede wszystkim jego zawierzenia Chrystusowi. Jego bowiem było stać, aby powiedzieć: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Taką też drogą podążał dzisiejszy Jubilat. 6. Powrót do Polski W związku z osiągniętym wiekiem emerytalnym o. Henryk postanowił wrócić do Polski. Przybył w to miejsce, z którego odjechał. Inny zastał już Kościół, bogatsze zaplecze duszpasterskie, choć parafia okazała się mniejsza. Znalazł życzliwe przyjęcie w domu zakonnym, który jest jednocześnie siedzibą Kapucyńskiego Wyższego Seminarium Duchownego. Powrót więc okazał się powrotem do gniazda. 149 rok 2008 A o. Henryk, jakby stąd nie wyjeżdżał, z całym entuzjazmem i na ile pozwala zdrowie, podejmuje różne prace i obowiązki. Serdecznie opiekuje się swoim starszym bratem Adamem, często go odwiedzając w Serpelicach, zawsze przywożąc wiele radości i wiele nadziei. A te spotkania jakby przypominały ćwiklański dom, szlachetnych rodziców, kochające się rodzeństwo i tę stale żywą obecność wiary w Trójcę Przenajświętszą oraz w jeden, powszechny, apostolski i święty Kościół. Nasi wszakże rodacy zza oceanu pamiętali o swoim duszpasterzu. Ciągle zapraszali, aby dopóki może, odwiedzał ich i służył kapłańską dłonią i sercem. Ojciec Henryk nie oszczędzając siebie, pojechał w kolejną podróż duszpasterską, aby tam pracować choćby parę miesięcy, a po śmierci brata Adama nawet dłużej. Pamięć na podróże św. Pawła zakorzeniła się głęboko w jego sercu i w woli. 7. Te Deum laudamus Kochany o. Henryku! Dar kapłaństwa przyjmowałeś z wielką pokorą, biorąc przykład od Matki Najświętszej. Tę tajemnicę starałeś się rozjaśniać swoją miłością do Jezusa Chrystusa. Wiele mogliby powiedzieć o Twoim kapłaństwie ci, których chrzciłeś, spowiadałeś; wobec których sprawowałeś Eucharystię; którym asystowałeś przy ślubie. Za Janem Pawłem II spokojnie może ojciec powtarzać, że „Każde powołanie kapłańskie w swej najgłębszej warstwie jest tajemnicą, jest darem, który nieskończenie przerasta człowieka”. Tak to z pewnością czułeś. Tak to jest. Jakże wymownie ujmuje tę prawdę św. Jan Chryzostom, nauczając: „Ci, co zamieszkują ziemię i na niej pędzą życie, zostali posłani, by szafować niebieskimi skarbami, i otrzymali moc, jakiej nie dał Bóg aniołom. Nie do tych ostatnich bowiem powiedziano: «Cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a cokolwiek rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane i w niebie». Władcy ziemscy mają moc wiązania, ale ciał tylko, natomiast te więzy dotykają samej duszy i przebijają niebiosa. Co czynią kapłani na ziemi, to Bóg zatwierdza w niebie – za wyrokiem sług idzie Pan”. Tylko w kapłaństwie tak się dzieje, że za decyzją kapłana – sługi idzie wola Boża. Przedziwna to tajemnica. Czyż nie powinniśmy w takim razie za ks. Janem Twardowskim wołać: „Własnego kapłaństwa się boję, Własnego kapłaństwa się lękam 150 „(...) dał mi Pan i daje tak wielkie zaufanie do kapłanów” i przed kapłaństwem w proch padam i przed kapłaństwem klękam” ([*** Własnego kapłaństwa...]). A kogo stać na taką postawę, ten zginając kolana przed Panem, potrafi pochylić się nad każdym człowiekiem. I dlatego z radością i wdzięcznością możesz świętować Złoty Jubileusz kapłaństwa, bo Pan jest z tobą, o. Henryku. Niech nadal będzie z tobą! Niech przysparza ci lat i niech ci błogosławi przez przyczynę Najświętszej Maryi Panny, Matki kapłanów i za wstawiennictwem św. Franciszka! I w tym duchu, razem z tobą pełnym głosem i całym sercem chcemy śpiewać dziękczynne Te Deum, Ciebie, Boga, uwielbiamy za kapłaństwo, za każde kapłaństwo, ale dzisiaj w sposób szczególny za kapłaństwo naszego brata Henryka, którego strzeż i broń, prowadź i wspieraj, gdyż nadal „żniwo jest wielkie, ale robotników mało” (Mt 9, 37), zwłaszcza takich robotników! Amen. 151 „Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14) XV Niedziela Zwykła, rok A. XVI Pielgrzymka Rodziny Radia Maryja Jasna Góra, dn. 13 lipca 2008 r. 1. Być uczniem Chrystusa – to być świadkiem i głosicielem Słowa Od dwudziestu wieków trwa przedziwne zjawisko. Oto ten sam Jezus Chrystus idzie przez świat i powołuje kolejnych uczniów. Czyni to wprost, odrywając od sieci albo korzystając z pośrednictwa już pozyskanych uczniów. Zawsze jednak inicjatywa należy do Chrystusa. To On powołuje. I wszyscy uczniowie podejmują Jego wezwanie „zaraz”, albo „natychmiast”, jak to zauważa św. Augustyn. Pielgrzymując razem z Chrystusem, przypatrywali się Mu z uwagą, wsłuchiwali się w Jego naukę, uczyli się od Niego modlitwy. I coraz bardziej wyruszali „na głębię”. Odchodząc z tego świata, Jezus polecił im: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem” (Mt 28, 19-20). Pan Jezus przemawiał w ludzkim języku. Czyni tak nadal. Ale czy tylko? Czy prawdę Bożą można w pełni wyrazić w ludzkim słowie? Istnieje tylko jedno Słowo, które w pełni wypowiada Bożą prawdę. Jest nim Jezus Chrystus. My natomiast jedynie o tyle pojmujemy prawdę Bożą i możemy ją głosić, o ile przyjmujemy ją równocześnie umysłem i sercem. O skuteczności słowa Bożego mówi Stwórca w tekście Izajasza, dopiero co odczytanym: „Podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią jej urodzaju 152 „Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14) (...) tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne” (Iz 55, 10-11). Oczekiwanie na słowo Boże wiąże się z cierpieniami. Wedle św. Pawła: „(...) stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych” (Rz 8, 19), a wszystko po to, aby jak najszybciej móc uczestniczyć w wolności, w wolności dzieci Bożych. Kolejne więc pokolenia wyglądają uczennic i uczniów Chrystusa, sługi słowa. Nie można jednak zapominać o właściwym przygotowaniu się każdej i każdego z nas na przyjęcie słowa Bożego. Jak ziarno potrzebuje odpowiedniej gleby, tak słowo Boże oczekuje na nasze otwarcie się, na naszą gotowość, gotowość serca i umysłu. Dzięki takiej postawie jako uczniowie Chrystusa będziemy w stanie zbliżać się do tajemnicy królestwa niebieskiego, przyjmować ją i nią się dzielić. 2. Kim jest uczeń Chrystusa? Wielkie zadanie i wyjątkowa misja spoczywa na każdym uczniu Chrystusa. Wedle Mistrza z Nazaretu pierwszym zadaniem uczniów jest głoszenie królestwa niebieskiego: „Wędrując ogłaszajcie, że królestwo niebieskie jest tuż. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wyrzucajcie złe duchy (...). Gdy wejdziecie do jakiegoś miasta lub osiedla, dowiedzcie się, kto tam jest godny i u tego zostańcie, aż do waszego odejścia” (Mt 10, 7-11). Uczeń Chrystusa swoją misję wypełnia wędrując, a tylko na jakiś czas może się zatrzymać. Ale jego odejście nie może być zbyt odległe od przyjścia, gdyż wiele innych osób czeka na słowo Boże. Może się on spotkać z różnym przyjęciem. Zaczynać wszakże powinien od kogoś godnego. A gdyby nie spotkał kogoś takiego, gdyby natrafił na sprzeciw, powinien natychmiast opuścić tych ludzi, gdyż ich los w czasie sądu ostatecznego będzie gorszy niż tych z Sodomy i Gomory. Ważne to ostrzeżenie. Płynie ono z ust samego Chrystusa. A my, jako ci, którzy uważamy się za Jego uczniów, czy pamiętamy o tym? Czy nam się nieraz nie wydaje, że potrafimy dogadać się ze wszystkimi i o wszystko, a zwłaszcza za każdą cenę? A przecież nie o to chodzi. Pan Jezus jasno określa sytuację, w której przyjdzie pracować uczniom Chrystusa: „Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc 153 rok 2008 roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie. Miejcie się na baczności przed ludźmi. Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować” (Mt 10, 16-17). Uczniowie Chrystusa nie muszą się martwić o to, jak mają się bronić, gdyż „(...) będzie wam poddane, co macie mówić (...)” (Mt 10, 19). Wiemy już, że jako uczniowie Chrystusa mamy pielgrzymować, wciąż poruszać się wśród ludzi, głosząc królestwo niebieskie. Nie może nas zniechęcać to, że niektórzy będą przeciwnikami, że będą względem nas agresywni. W takich chwilach nie można zapominać o jakże istotnej deklaracji Syna Bożego: „Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje, a kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał” (Mt 10, 40). Zbędna jest nam jakakolwiek legitymacja i zezwolenie. Wielkość zaufania okazanego przez Jezusa wystarczy za wszystko. Ale czy zawsze bierzemy to pod uwagę? Czy kryzys współczesnego przekazu Słowa nie bierze się stąd, że zbyt łatwo upodabniamy się do tego świata, że wstydzimy się naszej misji? To jednak nie wszystko. Syn Boży wyposaża swoich uczniów jeszcze bardziej, kiedy wypowiada to przepiękne wyznanie: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości Mojej” (J 15, 9). Tylko na tę miłość powinniśmy liczyć, gdyż ze strony świata wszystko może się zdarzyć. Przewiduje to Pan Jezus i dlatego ostrzega: „Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was miłował jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi” (J 15, 18-19). To ostatnie oświadczenie nie jest hipotezą. Jest po prostu jasną i konkretną oceną rzeczywistości. I dlatego tam, gdzie świat nas nie nienawidzi, tam należałoby się pytać, czy jest głoszona Prawda Boża! A może jest głoszona wybiórczo? Posłannictwo głoszenia słowa Bożego otrzymało od Chrystusa dodatkową pomoc, właśnie na tego rodzaju okoliczności. Takie wsparcie nadejdzie, „Gdy przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o Mnie. Ale wy też świadczycie, bo jesteście ze Mną od początku” (J 15, 26-27). Te słowa zostały wypowiedziane przez Zbawiciela w określonym celu: „To wam powiedziałem, abyście się nie załamali w wierze” (J 16, 1). Wiara jest czymś niezbędnym. Trzeba jej strzec. 154 „Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14) Całej misji uczniów Chrystusa towarzyszy Jego modlitwa, jak to wyznaje: „Ojcze Święty, proszę nie tylko za nimi, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno w Nas, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał” (J 17, 20-21). Modlitwa Chrystusa w intencji uczennic i uczniów przekracza czas i wszelką odległość. Obejmuje wszystkich, którzy będą szli z Nim i za Nim, ale też względem uczniów stawia bardzo istotne wymaganie, aby „byli jedno” i to za przykładem samego Jezusa, złączeni między sobą, jednością o boskim wymiarze. 3. Nasze dzisiejsze zgromadzenie jest wyrazem jedności Nasze dzisiejsze zgromadzenie tutaj, na Jasnej Górze, w domu Matki i przy Sercu Matki, jest wyrazem oraz znakiem pragnienia i dążenia do jedności. Myśmy przybyli tutaj jednocześnie jako członkowie nowej rodziny, tak bardzo potrzebnej w naszych czasach, Rodziny Radia Maryja; przybyliśmy, aby dać świadectwo, iż rozumiemy znaczenie środków przekazu w głoszeniu Królestwa Bożego i tworzeniu jedności, takiej jedności, o której mówił Jezus Chrystus, opartej na wierze w Ojca, i Syna, i Ducha Świętego; a więc płynącej z miłości. Przybywamy też, aby szesnasty już raz dziękować Matce Najświętszej za Jej wspaniały patronat nad Radiem, Telewizją i całym środowiskiem budującym ewangeliczną jedność, jedność prawdziwą i konkretną, opartą na szczerych podstawach. Takiej jedności warto służyć, tylko taka jedność jest bowiem trwała. Pragniemy w ten sposób wypełnić testament Ojca Świętego Jana Pawła II, który w ostatnim swoim Orędziu na XXXIX Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu napisał: „W Liście św. Jakuba czytamy: «Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo» (Jk 3, 10). Pismo Święte przypomina nam, że słowa mają niezwykłą moc, mogą narody jednoczyć, bądź dzielić, tworzyć więzy przyjaźni, bądź wywoływać wrogość” „L’Osservatore Romano”, nr 3/2005, s. 8). I taka jest prawda: „Słowa mają niezwykłą moc”. Nie trzeba nas o tym przekonywać, gdyż w tej dziedzinie nasze doświadczenie jest podobne, zwłaszcza, gdy pamiętamy o straszliwej propagandzie zła, wszelkiego rodzaju zła, a przede wszystkim kłamstwa. I dlatego też dzisiaj przeżywamy tak wielką 155 rok 2008 radość, gdyż powstanie Radia Maryja, diecezjalnych i zakonnych radiostacji, a następnie Telewizji Trwam; powstanie prasy katolickiej i powołanie do działalności wydziałów, a w końcu Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej przełamało monopol na środki przekazu. Monopol, który pozwalał na głoszenie i powielanie kłamstwa, bez możliwości zajęcia innego stanowiska w przestrzeni medialnej. A jak to było i jest potrzebne, widać gołym okiem. Doświadczamy tego na każdym kroku i we wszystkich dziedzinach życia. To dzięki tym skromnym środkom przekazu, którym jeszcze jest daleko, aby w pełni były w stanie zrównoważyć, od strony technicznej, siłę mediów przeciwnych, ale jednak coś jest, możemy odwoływać się do zasad i podstaw ewangelicznych bez podtekstów interesownych. I nie dziwi nas, że budzi ten fakt tak ostrą reakcję. To jednak też świadczy, że nie poruszamy się w świecie wolności, że wolność jest traktowana instrumentalnie i że nadal zawłaszcza się słowa takie, jak właśnie wolność czy też jedność, choć treść tych pojęć bywa przewrotna. Mogliśmy się o tym przekonać nie tak dawno, gdy przypuszczono straszliwy atak na irlandzki naród tylko za to, że na serio potraktował sprawę wolności. I tylko z tego względu, że nie godzi się na pozory jedności. On chciałby, aby budowano jedność w imię Trójcy Przenajświętszej. Podobnie rzecz się przedstawia u nas. Jakże żenująco wyglądało, kiedy młody poseł, zamiast dyskutować, chciał ośmieszyć innego posła, wykrzykując, że skoro tak mówi, to chyba słucha Radia Maryja, jakby to było wykroczeniem. Ale świadczy to o poziomie kulturalnym i moralnym pewnych osób. W ten sposób wbrew sobie dał do zrozumienia, że tylko Radio Maryja ma odwagę stawać w obronie obywatelskiej godności każdego człowieka. My przecież wszyscy jesteśmy za jednością. Jednością podejmowaną w Imię Boże. Mamy też obowiązek bronić się i przestrzegać przed pozorami jedności, przed sztuczną jednością, opartą wyłącznie na popieraniu się w interesach, gdyż to wszystko przypomina nam kolosa na glinianych nogach. W tym momencie wypada kolejny raz odwołać się do naszych myślicieli i przytoczyć słowa Cypriana Kamila Norwida, poety piękna i prawdy, człowieka o wielkim wyczuciu społecznym i narodowym. To on przestrzega: „Nie trzeba myśleć, że jest podobieństwo Być demokratą... bez Boga i wiary 156 „Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14) (Czego, jak świat ten – nie bywało – stary!) Nie trzeba kłaniać się okolicznościom, A prawdom kazać, by za drzwiami stały; (...). Nie trzeba stylu nastrajać ulicznie Ni Ewangelii brać przez rękawiczkę; Być zacnym ckliwo, być podłym – praktycznie” (Początek broszury politycznej). Nie wymagamy wiele. Oczekujemy normalnego dialogu społecznego, gdyż przykro nam, że w naszej rzeczywistości nie ma miejsca na szczerą wymianę myśli. Że tych, którzy odważą się iść za Ewangelią i brać pod uwagę dziedzictwo kulturowe Polski, nazywa się ciemnogrodem, oszołomami. A przecież są to jedne z najłagodniejszych określeń. I gorzej, że to właśnie tzw. autorytety posługują się takimi terminami. W tym wszystkim ginie człowiek. Jan Paweł II mocno przestrzegał nas przed fałszywymi prorokami. Papierkiem lakmusowym zaś w tym wypadku jest podejście do prostego człowieka. Ale czy mamy milczeć? Czy uczniowie Chrystusa mają milczeć? Z całą szczerością i jasnością powinniśmy zabierać głos. I wciąż przypominać, że to człowiek winien być celem działań państw i instytucji międzynarodowych. 4. Uczeń Chrystusa jest jak Dawid wobec Goliata Nie wolno nam zachowywać się biernie. Mamy głosić Chrystusa. Mamy głosić prawdę; winniśmy stać na straży życia i moralności, aby można było budować jedność w oparciu o zdrowy materiał, niezagrzybiony; o zdrowe spoiwo, niezatrute nienawiścią czy interesem materialnym; w oparciu o Boży plan. W kontekście obecnych wydarzeń wypada nam niekiedy sięgnąć do doświadczeń Dawida, czyli odrzucić oręż siły, a posłużyć się prostymi, ale za to w Bogu mającymi swoje oparcie, środkami. I jednego możemy być pewni, że w tym starciu Goliat nie zwyciężył i nie zwycięży. On i jego następcy skazani są na przegraną. Nie wygra przecież ideologia śmierci z cywilizacją miłości. I na nic się zda powoływanie się na humanizm, kiedy brakuje szacunku dla życia. Już dawno zauważono, że fałszywi humaniści podobni są do kanibali, gdyż mają pełne usta człowieka i wciąż czyhają na jego życie. Królestwo Boże jest królestwem człowieka, jego życia i jego nadziei, jego rozwoju i jego świętości. Przeciwnicy człowieka są przeciwnikami Boga. 157 rok 2008 Mówię to z żalem i wielkim bólem. Słowa Chrystusa – „żal mi tego tłumu” (Mk 8, 2) – dają się mocno słyszeć w świecie naszej wciąż odczłowieczanej kultury, w czasach permanentnej agresji względem rodziny i próby zamieniania wszystkiego na towar, łącznie z człowiekiem. Nasze czasy potrzebują dobrych mediów, szczerze oddanych prawdzie i człowiekowi. Nasze czasy potrzebują katolickiego głosu w domu i w życiu publicznym. To nic, że przeciwnicy życia, prawdy i miłości mają potężne wsparcie finansowe. To nic, że wciąż wypracowują nowe sposoby walki z Bogiem i człowiekiem. Nie musimy się lękać tego kolejnego Goliata. Radio Maryja w Dawidzie ma swój prawzór i przykład w jego szczerości względem Pana Boga i człowieka. Świadomość tego niech będzie pomocą w dniach szczególnej agresji. Nikt bowiem nie wygrał i nie wygra, powtarzam, ani z Bogiem, ani z Bożym człowiekiem. O tym mówił z nadzieją ks. kard. Tarcisio Bertone, Sekretarz Stanu Stolicy Apostolskiej, w wywiadzie udzielonym Telewizji Trwam: „Wierzę, że pierwszym uzdrowieniem koniecznym dla Europy, wskazanym nam przez papieży, już przez Jana Pawła II, a obecnie w sposób specjalny przez Ojca Świętego Benedykta XVI, jest uzdrowienie z pewnego wyobcowania Boga, dobrowolnego lub z nawyku, które stało się dość powszechnym. Chce się oderwać Boga od życia, od życia publicznego, owszem, ale także od życia prywatnego” (Telewizja Trwam, 29.11.2008). Wczytując się w treść tej wypowiedzi, lepiej rozumiemy, dlaczego nasze media nabrały wody w usta i na wypowiedź kardynalską zareagowały głuchym milczeniem, jakby ich milczenie mogło być sukcesem, a nie przyznaniem się do klęski. 5. Święty Paweł jest wzorem ucznia Chrystusa na każdy czas Czcigodny Ojcze Dyrektorze, wespół ze wszystkimi, którzy tworzą środowisko Radia Maryja! Kochani Bracia i Siostry z tejże Rodziny! Oto z perspektywy tych kilkunastu lat wyraźnie widać, jak ta inicjatywa była opatrznościowa. Podkreślał to Ojciec Święty Jan Paweł II. Nadszedł bowiem czas, aby słowo Boże znalazło swoje miejsce w przestrzeni współczesnych radiowych i elektronicznych środków przekazu. Aby słowo Boże mogło docierać do dzieci i młodzieży, do kobiet i mężczyzn, do osób starszych 158 „Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14) i chorych. I tak stało się Radiem dla wszystkich, oczekiwane przez ludzi żyjących w obecnych granicach Rzeczypospolitej i poza nimi, jest ono serdecznie witane przez wszystkie grupy emigracyjne, ma też coś do powiedzenia naszym rodakom, udającym się na prace sezonowe. Radio Maryja w pełnieniu swojej misji ewangelizacyjnej ma w sobie coś z temperamentu św. Pawła Apostoła. Trzeba i ten fakt przypomnieć. Mamy przecież Rok św. Pawła. W bólu się rodziło apostolskie powołanie Świętego z Tarsu. Był czas, że budził strach wśród uczniów Jezusa. Ale nie był kimś zakłamanym, dlatego w zetknięciu ze światłem zrozumiał, że pobłądził. Jego poszukiwania nowego miejsca, przewidzianego dlań w planie Bożym, były najeżone trudnościami. Pan posłał jednak Barnabę, aby go wprowadził i przedstawił uczniom Chrystusa. Widać następnie, że droga apostolska św. Pawła była także drogą krzyża. Sam to wyzna w Drugim Liście do Koryntian: „Zewsząd cierpienia znosimy, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni; obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy” (2 Kor 4, 8-9). Pełen duchowej mocy wiedział, że może napotkać różne podstępne pokusy, gdy pisał: „Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę” (1 Kor 6, 12). A postępuje tak, ponieważ we wspólnocie chrześcijańskiej odkrył i uświadomił sobie, że to „Miłość Chrystusa przynagla nas” (2 Kor 5, 14). Przynagla do głoszenia Ewangelii: „Nie wstydzę się bowiem Ewangelii, gdyż jest ona mocą Bożą sprowadzającą zbawienie na każdego, kto wierzy” (Rz 1, 16). Nie lękał się głosić prawdy, gdyż „gniew Boży ujawnia się z nieba na wszelką bezbożność i nieprawość tych ludzi, którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta” (Rz 1, 18). A czy nie jest tak za naszych dni? Czy nie czujemy, jak jest dławiona prawda? Jak się usiłuje przy niej manipulować? I to po co? Dla brudnego zysku! Dla stanowiska! Podziwiamy mądrość Apostoła Narodów, gdy pisze do Rzymian: „Sprawując władzę boją się nie ci, którzy dobrze czynią, lecz ci, którzy czynią źle” (Rz 13, 3). A strach jest złym doradcą. Święty Paweł postawił na Chrystusa. Widać to w całym jego postępowaniu, a przede wszystkim w głoszeniu Ewangelii. „Tak też i ja przyszedłszy do was, bracia, nie przybyłem, by błyszcząc słowem i mądrością dawać wam świadectwo Boże. Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego” (1 Kor 2, 1-2). 159 rok 2008 Cierpienia zaś przyjmuje w duchu ewangelicznym: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24). To jego utożsamienie się z Chrystusem i Kościołem tłumaczy nam skuteczność jego ewangelizacyjnej działalności. I w tym też wszystkim widać, jak bardzo jest aktualny. Nie lęka się trudności. Nikogo nie lekceważy. Z każdym jest gotów rozmawiać. Nie patrzy na poziom intelektualny i stan społeczny. Liczy się dlań człowiek i jego sprawy, ale też nie obawia się grzechu nazywać grzechem, a przewrotności – przewrotnością. Jest dobrym przykładem i wzorem dla nas, ludzi żyjących w trzecim tysiącleciu, w którym robi się wiele, aby pozorom i namiastkom nadać znamiona rzeczywistości. Czyż nie z tego powodu Radio Maryja bywa atakowane? Zło nie lubi przejrzystości i dlatego lęka się nawet głosu zwykłej kobiety względnie mężczyzny, którzy w sposób prosty, zawsze jednak szczery wyrażają swój ból w zetknięciu się z takimi postawami. Nie można o tym zapominać. Nie mogą o tym zapominać współczesne uczennice i uczniowie Chrystusa. Nie dopuśćmy, aby pozwalano mówić jedynie tzw. autorytetom, a do milczenia zmuszano człowieka, bez przymiotnika, bez pieniędzy, bez stanowisk. 6. Uczeń Chrystusa jest zawsze uczniem Maryi Jesteśmy na Jasnej Górze. To nasza Kana. To właśnie w Kanie ma swój rodowód uczniostwo Chrystusowe. To przecież w Kanie nabrało ono cech maryjnych. Prośba Matki sprawiła, że Jezus uczynił pierwszy znak: „Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie” (J 2, 11-12). Wszystko zaczęło się od jednej z najpiękniejszych modlitw i najkrótszych, bo od szczerego współczucia Matki Najświętszej wyrażonego w słowach: „Nie mają już wina” (J 2, 3). Pan Jezus nie kazał długo czekać na odpowiedź. I wtedy to „uwierzyli w Niego Jego uczniowie” (J 2, 11). Czy my jesteśmy gotowi dzisiaj, w tej Jasnogórskiej Kanie, świadomi tysięcy znaków, które uczynił Chrystus na prośbę Maryi, jeszcze mocniej Mu zawierzyć? A za przykładem Maryi i Jezusa powracając do naszego Kafarnaum, do naszych miejsc zamieszkania i pracy, nadal być uczennicami i uczniami Chrystusa? A więc głosicielami Jego Ewangelii, zwiastunami Królestwa Bożego, pełnymi mocy i przekonania, wsłuchani w Ducha Pocieszyciela, zanurzeni w Bożej miłości? 160 „Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14) Pierwsi uczniowie Chrystusa dzięki wstawiennictwu Matki Najświętszej uwierzyli w swego Mistrza. Ale też ostatni raz słowo uczeń pojawia się w Ewangelii również przy udziale Maryi. Oto – „Obok krzyża Jezusa stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19, 25-27). Prawdziwa uczennica i prawdziwy uczeń nie może przebywać bez Matki. Bez Niej trudno jest być uczniem Chrystusa. Bez Niej nasze Radio nie miałoby tej swoistej mocy, a przede wszystkim nie byłoby u siebie. To dzięki Matce Najświętszej jest ono u siebie; czyli w Polsce, czyli wśród nas, jako głos i znak, jako środowisko i dom. Wszystkiego tego bardzo potrzebujemy. Skoro więc rozumiemy dobrze, że bycie uczennicą i uczniem Chrystusa ma zawsze także wymiar maryjny, to na zakończenie przypomnijmy sobie, chyba ostatnią wypowiedź sł. B. Jana Pawła II z 1 kwietnia 2005 roku, gdy błogosławił kolejne korony dla Jasnogórskiego Wizerunku: „Klękając przed obliczem Jasnogórskiej Królowej, modlę się, aby mój naród, przez wiarę w Jej niezawodną pomoc i obronę, odnosił zwycięstwo nad wszystkim, co zagraża godności ludzkiej i dobru naszej Ojczyzny. Polecam Jej macierzyńskiej opiece Kościół na ziemi polskiej, aby przez świadectwo świętości i pokory zawsze umacniał nadzieję na lepszy świat w sercach wszystkich wierzących. Proszę o odwagę dla odpowiedzialnych za przyszłość Polski, aby wpatrzeni w postać o. Augustyna, potrafili bronić każdego dobra, które służy Rzeczypospolitej”. Słowa te są skierowane do nas wszystkich tutaj zgromadzonych, do wszystkich uczennic i uczniów Chrystusa, do całej Polski! Niech one nadal będą natchnieniem i umocnieniem dla Radia Maryja. Żniwo bowiem wciąż jest wielkie. Niech na polskiej ziemi nigdy nie zabraknie tych, którzy rozumieją i wspierają dzieło ewangelizacyjne za pośrednictwem współczesnych środków. Niech Rodzina Radia Maryja rozrasta się coraz bardziej, będąc Nazaretem i Betlejem, Kaną i Kalwarią, a zwłaszcza Wieczernikiem. Amen. 161 „Mam jedną duszę (...)” (Za 2, 14-17; Mt 12, 46-50) Wspomnienie Matki Bożej z Góry Karmel Śluby wieczyste Sióstr Albertynek Kraków, dn. 16 lipca 2008 r. Umiłowani Bracia i Siostry! 1. Pan się zbliża Kolejny raz stajemy wobec jednej z największych i najpiękniejszych tajemnic. Oto Bóg zaprasza człowieka do szczególnej współpracy. Nie zależy Mu na sile naszych rąk, na potędze naszego umysłu ani na harcie ducha. Te predyspozycje mogą mieć swój udział w spełnianiu się Bożych planów, ale nie od ich obecności wszystko się rozpoczyna. Początek znajduje się w Bożym powołaniu. Pamiętamy słowa Pana Jezusa wypowiedziane do Apostołów: „Nie wyście Mnie wybrali” (J 15, 16). A przecież wybrali, tylko że ich decyzja była wtórna. Pierwszy znak, pierwszy gest pochodzi od Boga. W tym jest źródło naszego spokoju, albowiem wybór dokonany przez Boga jest zawsze najpewniejszy i najlepszy. Nic dziwnego, że prorok Zachariasz przytacza słowa Pana, nawołujące do radości Córę Syjonu: „Ciesz się i raduj, (...) bo już idę i zamieszkam pośród ciebie” (Za 2, 14). To wezwanie może stać się dla innych impulsem do nawrócenia. I znów naród wybrany okaże się bliskim, a Jeruzalem odzyska swoją pozycję. Wymowna jest też uwaga, którą robi Zachariasz: „Zamilknij, wszelkie ciało, przed obliczem Pana, bo już powstaje ze świętego miejsca swego” 162 „Mam jedną duszę (...)” (Za 2, 17). Dzisiejsze wydarzenie, złożenie profesji wieczystej przez kochane Siostry Albertynki, jest powtórzeniem prorockiego doświadczenia. W takim momencie dobrze jest, jeśli ciało milczy. Niech śpiewa duch, bo Pan chce być z Wami razem i na zawsze. 2. Jego wola ma być naszą wolą Pan Jezus pragnie, aby ci, których On wybrał i zaprosił do współpracy, czuli się z Nim jak we własnej rodzinie. Potwierdza to dzisiejsza Ewangelia. A świętujemy dziś wspomnienie Matki Bożej z Góry Karmel. Przed naszymi oczyma przesuwają się setki sanktuariów maryjnych, gdzie Ta, która jako pierwsza bez reszty zawierzyła Panu Bogu, uczy nas dobrego postępowania, odwagi w podejmowaniu Bożej woli i wierności wobec tej miłości, jaką okazuje nam Pan. Tym bardziej słowa Pana Jezusa z odczytanej przed chwilą perykopy brzmią zastanawiająco. Było czymś naturalnym, że słuchający Jezusa powiadomili Go o tym, że Jego Matka i bracia chcieliby zamienić z Nim słowo. Tymczasem Pan Jezus jakby nieco dystansuje się od swojej Matki i krewnych. Odpowiada na obawy słuchaczy jakże wiążącym stwierdzeniem: „Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten mi jest bratem, siostrą i matką” (Mk 3, 34). Bezpośrednio słowa te zostały skierowane do ówczesnych uczniów, ale swoją treścią obejmują także nas. Jak ukazują to całe wieki istnienia Kościoła, słowa Chrystusa dotyczą wszystkich, którzy idą za Nim. Odnoszą się także do was, kochane Siostry Wieczyste Profeski oraz do waszych Rodziców i Bliskich. Nie ma w nich żadnego pomniejszania więzi rodzinnych. Ojciec Święty Jan Paweł II podkreśla, że zdania te jeszcze bardziej umacniają pozycję Matki Najświętszej, gdyż okazuje się, że jest Ona Matką nie tylko w znaczeniu cielesnym, ale i duchowym. Ona najwierniej pełniła wolę Ojca, który jest w niebie. W tej dziedzinie również jest dla nas wzorem. Warto brać z Niej przykład. 3. Rok św. Pawła W Roku św. Pawła wypada sięgnąć do jego doświadczeń, zwłaszcza, że jego powołanie rozwijało się dość nietypowo. Wielki przeciwnik chrześcijan, uciekający się nawet do przemocy, nawraca się i staje się jednym 163 rok 2008 z najwybitniejszych uczniów Syna Bożego. Był to wielki przełom, jednakże Paweł radzi sobie ze swoimi słabościami, a umocniony łaską Bożą odnosi zwycięstwo. Zawsze szczerze przyznaje się do swojej przeszłości, niczego nie ukrywa. Z tym większą gorliwością pragnie nadrobić stracony czas. Zawierza się całkowicie Chrystusowi i poświęca swe życie ewangelizacji. Pisze o tym: „Nie wstydzę się bowiem Ewangelii, gdyż jest ona mocą Bożą sprowadzającą zbawienie na każdego, kto wierzy” (Rz 1, 16). Nie wątpi też, że jego działalności będzie towarzyszyło cierpienie. Przyjmuje każdą dolegliwość w duchu wiary. Z pokorą wyzna: „Teraz nawet raduję się z tych cierpień, które znoszę dla was, bo wiem, że w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, czyli Kościoła” (Kol 1, 24). Święty Paweł wprowadza nas w eklezjalny wymiar ślubów zakonnych. Składacie je, drogie Siostry, w duchu wdzięczności za okazane Wam przez Pana zaufanie. On zawsze będzie razem z Wami i we wszystkim będzie towarzyszyła Wam Jego opieka. W Wielki Czwartek Jezus modlił się: „Ojcze Święty, proszę nie tylko za nimi, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno w Nas, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał” (J 17, 20-21). To właśnie dlatego jesteśmy jednym Kościołem. Pamiętajmy o tym na zawsze. 4. Współczesne zagrożenia Ta pamięć nie może być jednak traktowana jako pobożne życzenie. Żyjemy w czasach, kiedy tendencje indywidualistyczne są wyjątkowo silne. Trendy formacyjne zmierzają ku temu, aby jednostkę wyobcować, bo wtedy będzie ona bardziej podatna na wpływy otoczenia. Również życie konsekrowane znalazło się w poważnym niebezpieczeństwie. Padło ofiarą swoistej rewolucji kulturalnej, tej samej, która usiłuje zrujnować rodzinę oraz szkolnictwo, a rozpoczęła się w latach sześćdziesiątych minionego wieku. W miejsce Ewangelii zaczęto wprowadzać pewne teorie psychologiczne, z których większość została już odrzucona, ale zamieszania nie zabrakło. Te ruchy i prądy nie zaszkodziły zgromadzeniom świadomym własnej tożsamości, nieugięcie wiernym swoim charyzmatom oraz celom. Ważne jest również to, że trzymały się one niezłomnie ducha wspólnoty i nie dopuszczały do atomizacji w domach zakonnych. Łatwo te zgromadzenia rozpoznać po nieustannym napływie 164 „Mam jedną duszę (...)” postulantek i nowicjuszek. Przykładu rozkwitającego zgromadzenia, ufundowanego na tradycyjnym wzorcu, dostarczają Misjonarki Miłosierdzia Matki Teresy z Kalkuty oraz Siostry Albertynki, zrodzone z bólu i miłości. 5. Duch albertyński trwa Warto w tym miejscu odwołać się do niektórych wypowiedzi św. Brata Alberta, który przeszedł w swoim życiu bardzo wiele. Urodzony w szlacheckim dworku w podkrakowskiej Igołomi, wcześnie osierocony, musiał „przebijać się” przez XIX wiek, podejmując studia w Instytucie Rolniczo-Leśnym w Puławach, tracąc nogę w Powstaniu Styczniowym, odkrywając inżynierię na uniwersytecie gandawskim, aby w końcu skierować się ku malarstwu. W tym właśnie świecie odkrył Jezusa Chrystusa, gdy zaczął Go malować ubiczowanego, z cierniową koroną na głowie. Obraz ten otrzymał w nazwie Piłatowe wyznanie: „Ecce Homo!”. Czcigodne Siostry, każda z Was przeszła wiele doświadczeń i wiele prób; dzisiaj jesteście tutaj, wpatrzone w Chrystusa – „Ecce Homo!”. Święty Brat Albert nie mógł zatrzymać się ani przy rolnictwie, ani przy polityce. Nie odnalazł się w zawodzie związanym z przemysłem. Nawet sztuka nie była w stanie wypełnić jego serca. Zafascynował go Jezus. Brat Albert mawiał: „Sztuka nie Bóg, nie można jej duszy poświęcić”. A kiedy młoda pisarka Pia Górska pytała go, jak się rozliczy z talentów przed Bogiem, odpowiedział: „Gdybym miał dwie dusze, to bym jedną poświęcił ubogim, a drugą sztuce, ale mam jedną muszę więc wybrać co ważniejsze” (B. Gruszka-Zych, Dotknięcie światła, w: „Gość Niedzielny”, nr 27/2002, [07.07.2002], s 14). Wybrał Jezusa Chrystusa. I wygrał swoje życie. Wygrał wieczność. Kochane Siostry! Pamiętajcie, jesteście na tej samej drodze, na ewangelicznej drodze, na drodze św. Brata Alberta, bł. Bernardyny i pierwszych podlaskich albertynek. Trwajcie na niej, podążając za jej Przewodnikiem. „Ecce Homo” was poprowadzi. Poprowadzi ku światłu i szczęściu, ku zwycięstwu. Cieszcie się i radujcie, gdyż Pan chce zamieszkać w Was. Amen. 165 Wieczne panowanie Syna Człowieczego Jubileusz 25-lecia kapłaństwa ks. Tadeusza Sosnowskiego i ks. Jerzego Paczuskiego Liw, dn. 3 sierpnia 2008 r. Dostojni i kochani Księża Jubilaci! Drodzy Bracia i Siostry! 1. Chrystus Jest Panem W pierwszym dzisiejszym czytaniu prorok Daniel zapowiadał przyjście Mesjasza. Jego słowa są ubrane w prorocką wizję, ale ich znaczenie jest przejrzyste. Zresztą, posłuchajmy: „Patrzałem w nocnych widzeniach, a oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy. Podchodzi do Przedwiecznego i wprowadzają Go przed Niego. Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie” (Dn 7, 13-14). Odpust Przemienienia Pańskiego całą swoją przepiękną wymową religijną jest przedłużeniem i zarazem spełnieniem się Danielowej wizji prorockiej. Oto bowiem oczekiwany Mesjasz jest już na ziemi, a na Górze Przemienienia otrzymuje wyraźne umocnienie ze strony Ojca. Dlatego św. Piotr mógł pisać, jak to słyszeliśmy w dzisiejszym drugim czytaniu, że „Nie za wymyślonymi mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale nauczaliśmy 166 Wieczne panowanie Syna Człowieczego jako naoczni świadkowie Jego wielkości” (2 P 1, 16). Święty Piotr miał i ma pełne prawo tak mówić. Przez trzy lata przebywał przy Panu Jezusie. Jego też nie mogło zabraknąć na Górze Przemienienia. 2. Prorocka i apostolska misja kapłanów Pamiątka o proroctwie Daniela i opis Przemienienia Pańskiego docierają do nas dzięki temu, że Chrystus Pan zapewnił następców proroków i apostołów. Tymi zaś następcami, czyli świadkami wielkich spraw Bożych i uczniami Chrystusa, są właśnie kapłani. Oni są powoływani przez Pana Jezusa. Oni mają głosić prawdy Boże. Mają sprawować sakramenty święte, a wśród nich najważniejszy sakrament – Eucharystię. Na temat kapłańskiego posłannictwa często wypowiadał się Ojciec Święty Jan Paweł II. Przeżywając natomiast swój złoty jubileusz kapłaństwa, mówił, że jest ono darem i tajemnicą, darem, który kapłan otrzymuje od Pana Jezusa. Jest też kapłaństwo tajemnicą, zwłaszcza tajemnicą miłości. Wielkość tego daru i moc tajemnicy daje się najlepiej zauważyć w łączności z Eucharystią. Darem bowiem i tajemnicą jest również Eucharystia. Ale Eucharystia staje się darem dzięki kapłańskiej posłudze. Do każdego też z kapłanów odnoszą się słowa Syna Bożego: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi” (J 15, 14). Przyjaźń jest także darem, ale jednocześnie jest i zobowiązaniem. Kapłan jako przyjaciel Pana Jezusa zaprasza Go codziennie na ołtarz i do swego oraz naszych serc. Zaprasza do wszystkich serc tych spośród nas, którzy rozumieją wielkość tego zaproszenia, bo czyni je w imieniu Chrystusa, którzy wierzą Synowi Bożemu, którzy pamiętają o Jego obietnicy: „Ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie” (J 5, 57). Będzie żył wiecznie. Dzięki Eucharystii dokonuje się wyjątkowe zjednoczenie pomiędzy kapłanem i Chrystusem, ale też pomiędzy przyjmującymi Jego Ciało i Krew, a Nim samym. Mówi o tym Jan Paweł II: „W Komunii eucharystycznej realizuje się w podniosły sposób wspólne, wewnętrzne zamieszkiwanie Chrystusa i ucznia: «Trwajcie we Mnie, a Ja w was będą trwać» (J 15, 14)” (Ecclesia de Eucharistia, 22). Przytoczone słowa Jezusa przez Ojca Świętego są dla nas źródłem szczególnej nadziei. One to docierają do nas dzięki kapłańskiej posłudze. I tak się dzieje w życiu naszych jubilatów od dwudziestu pięciu lat. Oni trwają w Chrystusie, a Chrystus trwa w nich. I tak było wszędzie, w każdej parafii i na każdym miejscu. 167 rok 2008 3. Jubilaci podążają za św. Pawłem W tym roku, świętując jakikolwiek jubileusz kapłański, odwołujemy się do św. Pawła. Początkowo, po swoim nawróceniu św. Paweł nie znajdował zrozumienia i uznania. Mówią o tym Dzieje Apostolskie (9, 26-27): „A kiedy przybył do Jerozolimy, usiłował przyłączyć się do uczniów, ale wszędzie budził podejrzenie; nie wierzono mu, że jest uczniem. Dopiero Barnaba przyjął go i zaprowadził do Apostołów; im też opowiedział, jak w czasie podróży (Szaweł) ujrzał Pana, który do niego przemówił, i z jaką odwagą oraz przekonaniem nauczał w imię Jezusa w Damaszku”. Drodzy jubilaci, z pewnością i wy dzisiaj zastanawiacie się nad tym, kto w waszym życiu, na drodze waszego powołania pełnił rolę Barnaby? Z pewnością mogli to być wasi rodzice; kapłani, z którymi się spotykaliście albo ktoś inny, ale pełen Ducha Bożego, który was kierował i utwierdzał na drodze kapłańskiej. Taką misję w seminarium pełnili już świętej pamięci rektorzy: ks. Edmund Barbasiewicz i ks. Kazimierz Białecki, a także profesorowie i wszyscy tam pracujący. Nie można dzisiaj o nich zapomnieć. Wypada ich przywołać, aby przynajmniej duchowo wyrazić wdzięczność i prosić o dalszą pomoc. Razem przebywaliście w Wyższym Seminarium Duchownym w Siedlcach. Tego samego dnia, czyli czwartego czerwca przed ćwierć wiekiem otrzymaliście święcenia kapłańskie z rąk tego samego Następcy Apostołów – ks. bp. Jana Mazura. A potem wasze drogi się rozeszły, aby zejść się ponownie i to w czasie świętowania srebrnego jubileuszu kapłaństwa. Najpierw jednak trzeba było przeżyć tajemnicę Chrystusowego polecenia: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16, 15). 4. Głoszenie Ewangelii Księże Tadeuszu i ks. Jerzy, oto teraz w waszej pamięci i w waszej wyobraźni przesuwają się klisze, na których widać, gdzie głosiliście Ewangelię, jak ją przyjmowano i jak wielu zwracało się z prośbą o chrzest. Jedno jest ważne, że po tylu latach kapłańskiej posługi za św. Pawłem możecie powiedzieć: „Ja nie wstydzę się Ewangelii, jest bowiem ona mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego” (Rz 1, 16). Wielki to dar, wielka łaska i wyjątkowe zaufanie ze strony Chrystusa. 168 Wieczne panowanie Syna Człowieczego Najpierw więc przypatrzmy się ewangelizacyjnej pielgrzymce ks. Tadeusza. Pracę swą zaczął na wschodzie od Motwicy, parafii dzieciństwa wielkiego pisarza J. I. Kraszewskiego. Druga placówka także znajdowała się na wschodzie, w parafii Piszczac. A później były już bliskie nam parafie, jak: Kosów Lacki, Korytnica Węgrowska i Grębków. Widać z tego, że pracując w pobliskich miejscowościach, od dawna przygotowywał się do misji w Liwie. Natomiast na wikariacie w Parysowie, to już garwolińskie strony, skończył zaocznie studia w Prymasowskim Instytucie Życia Wewnętrznego, jakby przewidując, że nadejdzie czas, gdy będzie potrzebował wielkiej siły wewnętrznej, mocnego ducha. Był to jego ostatni wikariat. Obejmując pierwsze probostwo w Ugoszczy, wraca w nasze strony. Z Ugoszczy zostanie przeniesiony do Dołubowa, Wyroząb i w roku 2002 przybywa do Liwu, na probostwo, gdzie może chlubić się tym, że jednym z poprzedników był pierwszy Prymas Królestwa Kongresowego – ks. Jan Paweł Woronicz. Tutaj, w Liwie, ponownie zbiegają się drogi obu seminarzystów. Ksiądz Tadeusz Sosnowski, zagrożony poważną chorobą, znosząc ją z pogodą i heroicznie, rezygnuje z posługiwania proboszczowskiego, wszakże pragnie nadal służyć w kapłaństwie również poprzez swoje cierpienie. A jego miejsce zajmuje ks. kan. Jerzy Paczuski, który zaledwie przez dziewięć lat pracował na terenie Polski, pełniąc posługę wikariuszowską w Sobieszynie, Białej Podlaskiej, w Siedlcach i Sokołowie Podlaskim. Podobnie jak ks. Tadeusz w latach wikariuszowskich studiuje zaocznie w Prymasowskim Instytucie Życia Wewnętrznego w Warszawie, gdyż w jego wypadku okaże się, że tej duchowej mocy będzie bardzo potrzebował. A stało się to wtedy, gdy w lipcu 1992 roku opuścił Polskę i udał się z pomocą kapłańską do Rosji. Przez dziesiątki lat żyjący tam katolicy byli pozbawieni kapłanów. Jak oni na nich czekali. Ksiądz Jerzy wczuł się w potrzeby Kościoła powszechnego i dotarł na Syberię. Przemierzał wielkie rosyjskie przestrzenie tymi samymi szlakami, którymi wywożono Kościuszkowskich powstańców, a później bohaterów z Powstania Listopadowego i Styczniowego oraz z lat II wojny światowej. Pierwszą placówką okaże się Tomsk, miasto, w którym przebywało do I wojny światowej parę tysięcy Polaków. Zdołali tam daleko wybudować kościół. Ich potomkowie, choć w niewielkiej liczbie, przeżyli z przybyciem 169 rok 2008 kapłana chwile głębokiej radości. Okazało się bowiem, że Chrystus powraca, Chrystus nikogo nie opuszcza. Po rocznej pracy wikariuszowskiej nieco przybliżył się do Europy, otrzymując nominację na proboszcza w Jekaterynburgu. W tym mieście, w carskich czasach Polacy również postawili kościół, ale na jego odzyskanie małe były perspektywy. Nowy proboszcz rozpoczyna budowę kościoła i całego zaplecza parafialnego. Najpierw jednak musi pozbierać i odnaleźć zagubionych katolików. Wielu z nich zapomniało o swoich rodowodach. Do innych z trudem docierały wszelkie wieści. Parafia wszakże powstała, odradzała się i rozwijała. Nie brakowało trudności administracyjnych. Sama zaś budowa to pasmo napięć, poszukiwania środków i wielka cierpliwość. Dzięki Bogu, że Polska nie była obojętna i ks. Jerzy mógł znaleźć wsparcie u swoich. Niech im Pan Bóg wynagrodzi tę hojność. Po blisko szesnastu latach pracy na terenie Rosji ks. Jerzy powraca „na ojczyzny łono” (A. Mickiewicz, Pan Tadeusz – Inwokacja), ponieważ nie tylko władze, nie tylko niektóre instytucje, ale i klimat okazał się mało życzliwy. Przybywa tutaj, do Liwu, do swojego kolegi, aby podjąć jego pracę i pełnić obowiązki proboszcza. I w tym momencie trudno byłoby nie odwołać się kolejny raz do św. Pawła, który opisuje swoją działalność ewangelizacyjną w przejmujących słowach: „Zewsząd cierpienia znosimy, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni; obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy” (2 Kor 4, 8-9). To dzięki temu obaj jubilaci są również świadkami prawdziwości słów Pana Jezusa, które wypowiedział tuż przed Wniebowstąpieniem: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). 5. Jubileuszowe Te Deum A teraz pragnę wam, kochani jubilaci, ks. Tadeuszu i ks. Jerzy, serdecznie podziękować za waszą wierność Chrystusowemu zaproszeniu, za wasze pełne oddania uczestnictwo w dziele ewangelizacyjnym. To podziękowanie składam w Sercu Matki wszystkich kapłanów. Niech Ona wynagradza was i niech nadal się wami opiekuje, zwłaszcza wzmacniając wasze siły duchowe i fizyczne. Pan jest z wami, ks. Tadeuszu i ks. Jerzy. Niech nadal będzie z wami. 170 Wieczne panowanie Syna Człowieczego I w tym duchu, razem z wami, pełnym głosem i całym sercem chcemy śpiewać dziękczynne Te Deum, Ciebie, Boże, uwielbiamy – za kapłaństwo, za każde kapłaństwo, a dzisiaj zwłaszcza za kapłaństwo obu jubilatów. Do Pana gorąco wołamy: Broń ich i strzeż, prowadź i wspieraj swoją łaską, a następców posyłaj, gdyż wciąż „żniwo jest wielkie, ale robotników mało!” (Mt 9, 37). Amen. 171 W poszukiwaniu dróg Pańskich (Iz 2, 2-5; Ga 4, 4-7; J 2, 1-11) Msza Święta kończąca pielgrzymowanie z archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej, z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, pelplińskiej, rzeszowskiej, toruńskiej i drohiczyńskiej Jasna Góra, dn. 13 sierpnia 2008 r. Ukochani Pątnicy! 1. Pielgrzymowanie prowadzi ku Panu W dzisiejszym pierwszym czytaniu usłyszeliśmy słowa, które stanowią swoistą syntezę tego wszystkiego, co przeżywaliście, wędrując przez Polskę od Wolina, przez Szczecin, pozostawiając za sobą Wały Chrobrego; od Wybrzeża Kołobrzeskiego, przez Koszalin, Skrzatusz i Wałcz; od Bałtyku przez Pelplin i Piaseczno; od Prymasowskiego Rywałdu przez Toruń i Działdowo; od Rzeszowa przez Terliczkę i Sędziszów; i wreszcie od Bielska Podlaskiego, Łochowa, Drohiczyna, Sokołowa oraz Węgrowa. W Księdze Izajasza czytamy: „Stanie się na końcu czasów, że góra świątyni Pana stanie mocno na wierzchu gór i wystrzeli ponad pagórki” (Iz 2, 2). To „stanie się” od wieków ma swoje miejsce na tej Górze, którą zupełnie słusznie nazywamy „Jasną”, ponieważ rozsiewa swój blask na całą Polskę i na cały świat, niezależnie od tego, jaka jest pora roku i co się dzieje na kontynentach, czy panuje pokój, czy słychać pomruki wojny. Przybywamy na tę Górę, aby coś z tego światła zabrać ze sobą, aby rozświecać nasze diecezje i parafie, nasze 172 W poszukiwaniu dróg Pańskich wioski i miasta, nasze rodziny i każde ludzkie serce. Świat i człowiek potrzebują takiego światła. „Wszystkie narody do niej (do tej Góry) popłyną, mnogie ludy pójdą i rzekną: «Chodźcie, wstąpmy na Górę Pana do świątyni Boga Jakuba. Niech nas nauczy dróg swoich, byśmy kroczyli Jego ścieżkami»” (Iz 2, 2-3). Z różnych stron i różnych odległości podążaliśmy na tę Górę, która jest Górą Pana, ponieważ na niej mieszka Matka Najświętsza, Uczennica Pańska, aby przypomnieć sobie i chętnie powracać na drogi Pańskie w całym naszym życiu. Na te drogi, które wyznacza nam sakrament Chrztu św., które rozjaśnia Słowo Boże, a wędrujących nimi pokrzepiają sakramenty święte. Odkrywanie tych dróg i ukazywanie ich znaczenia jest naszym obowiązkiem i przywilejem; naszą nadzieją i radością. Łatwiej nam przychodzi wypełnianie tego rodzaju misji, kiedy pamiętamy o słowach św. Pawła, że to właśnie po to: „Bóg zesłał swojego Syna (...)” (Ga 4, 4), Jezusa Chrystusa, który jest życiem i prawdą, ale także drogą. 2. Pielgrzymowanie razem z Chrystusem To właśnie Pan Jezus, odchodząc z tego świata, polecił nam wszystkim wędrowanie przez ziemię, a uczynił to w słowach skierowanych do Apostołów: „Dana mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 28, 18), czyli – idźcie i czyńcie moimi uczniami mieszkańców całego świata! Rok duszpasterski, jaki przeżywamy, jest poświęcony naszej osobistej refleksji nad tymi słowami, nad tą szczególną ufnością Syna Bożego w stosunku do nas, ludzi, gdyż to nam zawierza kontynuację własnej misji, a więc ukazywanie Królestwa Bożego i kierowanie do niego. Przez chrzest św. staliśmy się uczniami Chrystusa. Każdy i każda z nas ma nieco inny start, inne możliwości i perspektywy, ale ważne jest to, abyśmy pamiętali, że jako uczennice i uczniowie Chrystusa nie poznaliśmy Jego samego, nie weszliśmy do Królestwa Bożego, nie znaleźliśmy się na Górze Tabor po to, aby jedynie samej czy samemu cieszyć się radością, że jesteśmy z Nim. Wiarę należy przekazywać. Życie powinniśmy chronić. A drogę należy wskazywać każdemu. A jak to mamy czynić? Odpowiedź znajdziemy, przypatrując się Chrystusowi. Czyż pielgrzymując przez Polskę, nie pomyśleliście 173 rok 2008 czasem, kiedy zbliżaliście się do jakiegoś zakrętu, że oto z drugiej strony wyjdzie wam naprzeciw Mistrz z Nazaretu razem z apostołami, prowadząc braterski dialog, pokazując świat i ucząc, jak się mamy po tym świecie poruszać? Pięknie śpiewamy o tym w naszej pieśni młodzieżowej: „On szedł w spiekocie dnia i szarym pyle dróg, a idąc uczył kochać i przebaczać. On z celnikami jadł, On nie znał, kto to wróg, pochylał się nad tymi, którzy płaczą”. Czy w taki sposób pielgrzymowaliśmy? Chyba tak. I wam nie brakowało spiekoty i pyłu dróg. Niekiedy dawał się we znaki deszcz. Ale to wszystko nie miało większego znaczenia, ponieważ odkrywaliście kolejne etapy na drodze rozwijającej się miłości. Chrystus bowiem uczył „kochać i przebaczać”. Tego nie są w stanie zrobić ani olimpiady, ani tysiące różnych międzynarodowych konferencji. On nie lękał się stać na straży godności Magdaleny i przyjąć Nikodema, choćby Go później oskarżali, że zadaje się z dziwnymi ludźmi. Ale to byli ludzie i taka jest prawda. A „prawdy trzeba pragnąć, trzeba szukać”. Nie można nie pochylić się nad tymi, „którzy płaczą”. I to nie z racji na medialny szum, ale ze względu na krzyk miłości. Wszystko to bowiem jest w zasięgu naszych serc i rąk. Wszystko to będziemy w stanie wypełnić, nieść, jeśli z nami będzie On – droga, prawda i życie, Jezus Chrystus, jedyny tej miary Przyjaciel człowieka, wasz i mój Mistrz. 3. Nasze pielgrzymowanie prowadzi nas do Sydney Ten sam, który jest tutaj, w sposób szczególny przebywał z waszymi koleżankami i kolegami, z duchowieństwem i Ojcem Świętym na XXIII Światowych Dniach Młodzieży w Sydney. Otóż tam przypomniano wypowiedź naszego Mistrza z jednej z Jego mów pożegnalnych, bardzo ważną, gdyż jest ona jakby formułą pasowania apostołów na uczniów: „Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami” (Dz 1, 8). Czyli będziecie uczniami z dyplomem. Ważne jest to zwrócenie uwagi na przyszłość. Ojciec Święty Benedykt XVI, mając na myśli powyższe słowa, odniósł je do wszystkich młodych ludzi. Każda przecież dziewczyna i każdy chłopiec, ale też i każda kobieta, i każdy mężczyzna przyjmują Ducha Świętego, najpierw w sakramencie chrztu św., a później już w pełni sakramentu bierzmowania, otrzymując „Jego moc” (Dz 1, 8). Z tego to względu wypada, 174 W poszukiwaniu dróg Pańskich abyśmy zastanowili się nad tym, jak często pamiętamy o tym, że mamy moc Ducha Świętego, że dzięki Jego mocy możemy być prawdziwie uczennicami i uczniami Chrystusa. Znajdujemy się w różnych sytuacjach, w różnych środowiskach. Żyjemy w kraju, w którym pewne media usiłują ciągle deprecjonować wartości ewangeliczne, przez co pomniejszają człowieka, jego godność i jego nietykalność. Czy w takich momentach, gdy słyszymy głosy wrogie Kościołowi, a nawet Panu Bogu, pamiętamy, że mamy moc Ducha Świętego? Co więcej, że jest z nami Mistrz, a przecież śpiewamy: „poniosę wszystko, jeśli będziesz ze mną Ty”. On jest z nami. Ta pielgrzymka ten fakt potwierdza. Nie lękajmy się tego świata. Umiejmy przyjąć to, co dobre, i bądźmy odważni, gdy spotykamy się z przewrotnością. Sięgajmy wówczas do mocy Ducha Świętego. Starajmy się jednak najpierw odkrywać to, co w naszej Ojczyźnie znajdujemy uświęcone doświadczeniem, a nawet męczeństwem wielu pokoleń. Sięgajmy do kultury, do sztuki, do literatury, do malarstwa i muzyki. Na Jasnej Górze warto przypomnieć Henryka Sienkiewicza. To on pozostawił przejmujący opis chrystianizacji starożytności. Oto do Apostołów Piotra i Pawła: „Zbliżała się słodka, cudna, rozpłakana (Afrodyta). Serce biło w niej pod śnieżną piersią jak u ptaka (...). Więc przypadłszy im do nóg i wyciągnąwszy swe boskie ramiona poczęła wołać z pokorą i bojaźnią: – Jam grzeszna, jam winna! ale, o Panie! jam szczęście ludzkie! Zmiłuj się (...). Po czym lęk i łkanie odjęły jej głos. Lecz Piotr spojrzał na nią litościwie i położył sędziwą dłoń na jej złotych włosach, a Paweł pochylił się ku kępie polnych lilii, uszczknął jeden kielich i dotknąwszy jej nim – rzekł: Bądź odtąd jako i ten kwiat – ale żyj, szczęście ludzkie! A wtem rozedniało. Różowa jutrzenka wyjrzała zza przełęczy. Słowiki umilkły, a natomiast szczygły, makolągwy, zięby i piegże jęły wydobywać spod zroszonych skrzydeł senne główki, strzepywać z piór rosę i powtarzać cichymi głosami: «świt, świt!» Ziemia budziła się uśmiechnięta i radosna, bo nie odjęto jej Pieśni i Szczęścia” (Baśnie i legendy, Na Olimpie, Warszawa 1975, s. 143-144). I tak jak postępowali Apostołowie przed wiekami, tak my obecnie powinniśmy uczyć się i uczyć innych odróżniać dobro od zła, piękno od brzydoty, szczęście od nieszczęścia, pieśń od bełkotu. Jakże szeroka przestrzeń otwiera się przed nami. Więc nie lękajmy się świata! Mamy moc Ducha Świętego! 175 rok 2008 4. Pielgrzymujemy ze św. Pawłem Tej mocy Ducha Świętego nie zabrakło Zbigniewowi Herbertowi, który odszedł od nas dziesięć lat temu. On też borykał się z wyborami. Jeszcze przed rozstaniem z ziemią napisał: „(...) Żyłem rozpięty między przeszłością a chwilą obecną ukrzyżowany wielokrotnie przez miejsce i czas A jednak szczęśliwie ufający mocno że ofiara nie pójdzie na marne (...)” (Rovigo). I dzięki temu do końca pozostał wyprostowany, pozostał sobą. A dzisiaj odnosi triumf. Gdzie są ci, którzy go deprecjonowali, nie dawali mu paszportu, nie pozwalali na druk jego dzieł, pisali przeciw niemu wstrętne artykuły, podpisywali się tytułami naukowymi i podpierali się wysokimi stanowiskami państwowymi. To były setki ludzi. A on był sam. I zwyciężył, gdyż miał moc Ducha Świętego. O tym coraz częściej winniśmy pamiętać. Umieć poznawać świat, oceniać, umieć wybierać i umieć wprowadzać w czyn. W Roku św. Pawła przypatrzmy się Apostołowi Narodów, jak on to robił. A żył w znacznie trudniejszych okolicznościach. On nie przyszedł na świat w rodzinie katolickiej. On na każdym kroku nie spotykał się z pięknem kultury chrześcijańskiej. On nawet nie mógł czytać Nowego Testamentu. Gdy natomiast się nawrócił, poznał Pana Jezusa i poszedł za Nim jako uczeń, już nie miał żadnych wątpliwości. Chrystus stał się dlań wszystkim. W Liście do Rzymian napisze: „Nie wstydzę się bowiem Ewangelii, gdyż jest ona mocą Bożą sprowadzającą zbawienie na każdego, kto wierzy” (Rz 1, 16). Obok mocy Ducha Świętego św. Paweł korzystał z mocy Ewangelii. Jedna jest to bowiem moc, moc prawdy i miłości. Warto jej się uczyć, warto ją poznawać. Sięgajmy więc do Pisma Świętego, do katolickich czasopism, stacji radiowych i telewizyjnych. I głośmy całemu światu, że mocą Ducha Świętego i Ewangelii uznajemy w Jezusie Chrystusie naszego Pana i Zbawiciela. I chcemy tutaj, w domu naszej Matki, przyrzec, że nie zapomnimy o tym, czego Ona nas uczy: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5). To było w Kanie Galilejskiej dwadzieścia wieków temu. Tak niech będzie dzisiaj i jutro. I nie przejmujmy się tym, co mówią wrogowie Pana Jezusa, gdyż są to zawsze także wrogowie człowieka. Już przed laty Paweł Hertz przestrzegał 176 W poszukiwaniu dróg Pańskich nas, pisząc: „(...) do dziś trwające zniecierpliwienie: dlaczego nie jesteśmy tacy jak gdzie indziej. Z tym, że to «gdzie indziej» wyobrażano sobie dość naiwnie. «Gdzie indziej» wszyscy są cywilizowani i piękni, a my jesteśmy zacofani i szpetni. Zjawisko lokalności istnieje wszędzie, we wszystkich krajach, tylko, że nasz turysta, nawet intelektualista, nie jest zazwyczaj świadom, kim jest chłop bawarski czy mieszkaniec małego francuskiego miasteczka. Różnica jest taka, że tam zawstydzenia warstwy «uduchowionej» wobec własnej lokalności są albo dużo mniejsze, albo żadne. Nie ma poważnej gazety angielskiej czy niemieckiej, która by zarzucała większości narodu, że jest zacofana, «nieeuropejska», taki problem nie istnieje w normalnej społeczności” („Życie”, [15.05.2001], s. 14). W normalnej więc społeczności nikt nie będzie za wszelką cenę zabiegał, aby większość upodobniała się do mniejszości, czy to będzie chodzić o prawa, czy obyczaje, prądy kulturowe lub życie codzienne. Nasuwa się więc pytanie, niesłychanie istotne, czy może być reprezentantem Ojczyzny ktoś, kto chciałby ją przerabiać na własną modłę? Kto nie dostrzega i nie szanuje godności ludzkiej? Wasza obecność na pielgrzymce jest nie tylko świadectwem waszej wiary, ale i odpowiedzią na wszelkie przejawy okazywanej pogardy dla polskości i Polaków, dla Kościoła i wiary chrześcijańskiej. Weźmy więc do serca to, co przekazuje nam św. Paweł: „Wy jesteście moim listem (...), który znają i czytają wszyscy ludzie (...) – Listem napisanym nie atramentem, ale Duchem Boga Żywego, nie na kamiennych tablicach, ale na tablicach waszych serc” (por. 2 Kor 3, 1-6). A wtedy jeszcze bardziej staną się rzeczywistością słowa poety, często przytaczane przez jednego z najwierniejszych pielgrzymów jasnogórskich, sł. B. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego: „Na tę ziemię ukochaną, Na tę naszą, naszą ziemię, Przyjdzie nowych ludzi plemię. Takich jeszcze nie widziano”. 5. Pielgrzymkowe przesłanie Ukochani Pątnicy! W tym roku wasze pielgrzymowanie zbiegło się z czasem trwania kolejnej olimpiady, która jest także swego rodzaju pielgrzymką do przeszłości, do różnorodności ludzkiej i do możliwości ludzkiego ciała 177 rok 2008 i ducha. Ma ona przypominać wszystkim o jednym świecie i jednym marzeniu, niosąc radość, nadzieję i dumę. Kolejny raz możemy się przekonać, że tam, gdzie są szczere intencje, gdzie jest świadomość wspólnoty rodzaju ludzkiego, tam jest miejsce na dobro i prawdę. Tam jest miejsce na szacunek dla odrębności kulturowych i etnicznych. Jakże beznadziejnie wyglądałby pochód sportowców, gdyby pokazali się w identycznych strojach i posługiwali się takimi samymi gestami. Nie byłoby wówczas miejsca na coś radosnego i pogodnego, ale czulibyśmy się, jakby zaprowadzono nas do koszar. Pielgrzymując przez Polskę, odkrywaliście również bogactwo ducha i umysłu, różnorodność zwyczajów, ale i wspólne zasady, i dzięki temu czuliście, że jesteście w domu. W tym domu jest miejsce dla tych, którym rzekomo słoma wystaje z butów, i dla tych w moherowych beretach i w siermiężnym okryciu, ale też i dla tych o nienagannie skrojonych sukniach, czy garniturach. I jakże nie kochać takiego domu, takiej Polski! Jakże nie podziwiać narodu, w którym kilkaset tysięcy ludzi udaje się do Matki Bożej, aby modlić się o jakość środków masowego przekazu? Proszę mi wskazać państwo, gdzie byłaby taka wrażliwość na rolę mediów? Jakież to wyczucie kultury słowa i intuicja prawdy! Jaka to mądrość! A wasze pielgrzymowanie, obecność tysięcy także młodych ludzi – czyż nie jest tęsknotą za głębszym poznaniem samego siebie, za odkrywaniem urody człowieka stworzonego na Boży obraz i podobieństwo, odkupionego przez Jezusa Chrystusa? Bogu niech będą dzięki! Odkrywamy to wszystko i przypominamy nie po to, aby się wynosić nad innych, ale żeby kornie, kłaniając się duchom przodków, dzielić się tym wszystkim z całym współczesnym światem. Nie chcemy bowiem jedynie brać, chcemy dawać. I prosimy serdecznie polityków, nie przeszkadzajcie Polakom być Polakami, nie przeszkadzajcie Polakom w dzieleniu się polskością z Europą i całym światem. Tylko wymiana darów, wzajemna wymiana darów może być jednym z kamieni fundamentu jedności, zwłaszcza jeśli zostaną one zespolone wiarą w Boga i zasklepione miłością. Weźmy więc z tegorocznej pielgrzymki jako przesłanie godne uczennic i uczniów Chrystusa apel i wyznanie wieszcza Adama Mickiewicza. On wadził się z Panem Bogiem. Ale miał szczęście, że nigdy nie zapomniał o Matce Najświętszej, o czym mówi w prologu do Pana Tadeusza. Czcił 178 W poszukiwaniu dróg Pańskich Pannę, która broni Jasnej Częstochowy, u której jesteśmy. Pamiętał o światłach Ostrej Bramy i cieszył się, że ta sama Maryja, ale w nowogródzkim wizerunku ochrania wierny lud. Matka Boża broni Jasnej Góry i nas. Ona wciąż świeci w Ostrej Bramie i chroni nas jak ongiś Nowogródek. I dlatego w obliczu Matki Bożej Częstochowskiej łatwiej nam będzie przyjąć mickiewiczowską wizję polskości i Polaka. Oto ona: „Polak chociaż stąd między narodami słynny, Że bardziej niźli życie kocha kraj rodzinny, Gotów zawżdy rzucić go, puścić się w kraj świata, W nędzy i poniewierce przeżyć długie lata, Walcząc z ludźmi i losem, póki mu śród burzy Przyświeca ta nadzieja, że ojczyźnie służy” (Pan Tadeusz, Księga X). A jak pisze Krzysztof Kamil Baczyński, powstaniec warszawski, nie stać człowieka na miłość, jeśli nie potrafi ukochać choćby czegoś jednego. Wszystko inne to tylko pozory, pycha i chciwość. Przebywając z Matką Najświętszą, umocnijmy naszą miłość, miłość do rodziny, miłość do Polski, miłość do świata, do każdego człowieka, a przede wszystkim miłość do Stwórcy, i pogłębiajmy cześć dla Matki Najświętszej! Jesteśmy Jej uczennicami i uczniami. Ona nas prowadzi do Jezusa. Bądźmy więc tymi uczennicami i uczniami na miarę naszego Mistrza, Pana i Króla naszych serc. Amen. 179 „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” (Łk 1, 49) 75-lecie ślubów o. Michała Skorupińskiego OFM Cap. Lublin-Poczekajka, dn. 15 sierpnia 2008 r. Drodzy Goście i tutejsi Parafianie! 1. Życie zakonne prowadzi do nieba Uroczystość Wniebowzięcia Matki Najświętszej przez wiele lat była tym świętem, w czasie którego najczęściej i najchętniej składano śluby zakonne. Nie było to istotne czy chodzi o śluby czasowe i ich odnowę, czy też o śluby wieczyste. W Warszawskiej Prowincji Braci Mniejszych Kapucynów postanowiono, aby moment składania ślubów połączyć z wizją celu, z możliwością jego osiągnięcia, z dotarciem do nieba. Celem życia każdego z nas jest zbawienie wieczne, osiągnięcie trwałego szczęścia, czyli wejście do nieba. Wniebowstąpienie Matki Najświętszej jest wydarzeniem, które wskazuje nam taką rzeczywistość. Maryja jako jedyna z ludzi z duszą i ciałem została wzięta do nieba. Jest Ona tą biblijną Niewiastą obleczoną w słońce, z księżycem pod stopami i wieńcem z dwunastu gwiazd na głowie. Nie jest w stanie zaszkodzić Jej wielki Smok ognisty, symbol i urzeczywistnienie zła. Nie jest w stanie zagrozić Jej Dziecięciu, bo Pan Bóg jest z Nią, bo Pan Bóg jest z Dziecięciem. Nadzieja na spełnienie się naszych tęsknot za życiem wiecznym ma swój 180 „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” (Łk 1, 49) fundament także w Zmartwychwstaniu Chrystusa. Święty Paweł, patron tego Roku, w Pierwszym Liście do Koryntian wyraźnie poucza, że „Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli” (1 Kor 15, 20). Odeszło natomiast z tego świata wiele setek tysięcy ludzi. Ponieważ „przez człowieka przyszła śmierć (...), przez człowieka też dokona się zmartwychwstanie. (...) w Chrystusie wszyscy będą ożywieni, lecz każdy według własnej kolejności” (1 Kor 15, 21. 23). Najważniejsze jest to, że dzięki Chrystusowi zostały otwarte drzwi do nieba. Wstąpienie na drogę powołania zakonnego jest niczym innym, jak pielgrzymowaniem do niebieskich drzwi, zwłaszcza przez wierne przestrzeganie rad ewangelicznych, jak zalecił sam Pan Jezus, a więc Ten, który jest drogą, prawdą i życiem. Dzisiaj świętujemy siedemdziesięciopięciolecie złożenia profesji zakonnej przez czcigodnego Jubilata o. Michała Zdzisława Skorupińskiego. 2. Kim jest Jubilat? Dzisiejszy jubilat urodził się w Żdżarach niedaleko Nowego Miasta. Z tejże samej parafii pochodzi bł. Franciszka Siedliska, założycielka Sióstr Nazaretanek, urodzona w Roszkowej Woli. Natomiast w Nowym Mieście żył bł. o. Honorat Koźmiński. Umarł dopiero dwa lata po narodzinach Jubilata. Ale coś z duchowości Błogosławionego Kapucyna musiało oddziaływać na małego Zdzisia, który przyszedł na świat 21 stycznia 1914 roku. Jego ojciec był organistą. Grywał w różnych kościołach, aż trafił do Dużych Łęgonic, a to już tylko parę kilometrów od Nowego Miasta. Wcześnie osierocił rodzinę, niemniej jednak zdołał wszczepić synowi zamiłowanie do muzyki i śpiewu. Już za młodu Zdzisław nauczył się śpiewać hymn Magnificat. Polubił śpiew nieszporów i godzinek, każdej pieśni, zwłaszcza religijnej. Nieco później pokochał melodie gregoriańskie. Jego dzieciństwo przypadło na czas dwóch wojen, pierwszej światowej, a następnie bolszewickiej. Nie wiadomo, w jakiej mierze, ale można przypuszczać, że umiłowanie śpiewu pozwoliło mu odważniej to wszystko przetrwać. Z Matką Najświętszą połączył swój głos i swoją duszę. Dziękował Jej za to, że Pan wejrzał na niego, że pozwolił mu przyjść na świat wśród świętych, których modły dawały o sobie znać w całej okolicy. Środowisko świętości mocno promieniowało i okolice Żdżar, Łęgonic i Nowego Miasta były 181 rok 2008 kopalnią powołań nie tylko do Kapucynów i Nazaretanek, ale również do innych zgromadzeń, w tym założonych również przez bł. Honorata. W dzisiejszą uroczystość trzeba przypomnieć ojca naszego Jubilata – Bolesława i mamę – Natalię Małachowską. To byli rodzice święci. Ojciec, dopóki żył, niemal każdego dnia prowadził rodzinę do kościoła. Matka swoim krzątaniem i zapobiegliwością dłużej towarzyszyła synowi, zawsze rozmodlona, wpatrzona w życie Świętej Rodziny. Niech będzie Pan Bóg uwielbiony przez miłość i wierność życia tych Rodziców, przez ich wierność przodkom. Dziś Rodzicom Ojca Jubilata pragnę zadedykować piękne wyznanie Jana Lechonia z wiersza Polskość: „Jestem jak żołnierz na wszystko gotowy. I jak w Ojczyźnie tak i w obcym kraju, Czuwam i strzegę skarbu polskiej mowy. Polskiego ducha, polskiego zwyczaju”. Poezja ta przydała się Jubilatowi, gdy musiał przetrwać czas wojenny w obozach niemieckich, gdy musiał tułać się po obcych stronach. 3. Na franciszkańskiej drodze Do Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów osiemnastoletni Zdzisław wstępuje 14 sierpnia 1932 roku i rozpoczyna nowicjat tuż przy grobie bł. o. Honorata, a w uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej rok później składa profesję zakonną i pozostaje jej wiernym przez całe 75 lat. Od wstąpienia do nowicjatu w każdy piątek wsłuchuje się w słowa bulli papieża Honoriusza, potwierdzającego Regułę św. Franciszka i jej treści. Proste to były słowa: „(...) Stolica Apostolska ma zwyczaj pozwalać na pobożne życzenia proszących i udzielać chętnie poparcia dla ich chwalebnych pragnień. Dlatego, umiłowani w Panu synowie, skłaniając się do pobożnych próśb waszych, regułę waszego zakonu potwierdzoną przez niezapomnianej pamięci papieża Innocentego naszego poprzednika, do tej bulli włączoną, powagą apostolską wam potwierdzamy i niniejszym pismem bierzemy w opiekę. Jest ona następująca: W imię Pańskie! Zaczyna się sposób życia braci mniejszych. Reguła i życie braci mniejszych polega na zachowywaniu świętej Ewangelii Pana naszego Jezusa Chrystusa przez życie w posłuszeństwie, bez własności i w czystości. Brat Franciszek przyrzeka posłuszeństwo i uszanowanie papieżowi Honoriuszowi i jego prawnym następcom, 182 „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” (Łk 1, 49) i Kościołowi Rzymskiemu. A inni bracia mają obowiązek słuchać brata Franciszka i jego następców”. I tak płyną te proste słowa, określające zasady przyjmowania kandydatów; sprawę odmawiania Boskiego oficjum, normy przeżywania postu oraz pielgrzymowania przez świat. Reguła z mocą podkreśla, że bracia nie powinni przyjmować pieniędzy. Mówi o sposobach pracy. Co więcej, ustala, że bracia nie powinni niczego nabywać na własność. Określone są także przepisy dotyczące zbierania jałmużny, zaleca się troskę o chorych braci. Nie pominięto tematu nakładania pokuty braciom grzeszącym, bo taka jest ludzka rzeczywistość. Zdefiniowano okoliczności wyboru ministra generalnego i znaczenie kapituły Zielonych Świąt. Szczegółowo jest też omówiona misja kaznodziejska. Całą Regułę kończy rozdział o tych, którzy udają się do saracenów i innych niewiernych. Ostatnie słowa św. Franciszka zachęcają do wierności temu, cośmy ślubowali. Bulla papieska gwarantuje nietykalność tekstu: „Żadnemu więc człowiekowi nie wolno w ogóle naruszać tego dokumentu naszego potwierdzenia albo zuchwałym postępowaniem sprzeciwiać się mu. Gdyby jednak ktoś odważył się na to, niech wie, że ściągnie na siebie gniew Boga Wszechmogącego i Jego Świętych Apostołów Piotra i Pawła”. Wszystkie te słowa mieszczą się na kilku zaledwie stronicach. Zatwierdzenie tych zasad miało miejsce 29 listopada 1223 roku. Reguła trwa do dzisiaj i jest odczytywana w każdy piątek podczas postnego obiadu. Do naszych czasów dotarła w niezmienionej treści, ale też, co jest szczególnie ważne, przemawia do nas przez świadectwa tysięcy świętych i błogosławionych. Z tego względu regułę św. Franciszka można nazwać Regułą świętości, czyli drogą do nieba, do wiecznego szczęścia. Za Maryją i z Nią śpiewamy więc pełni wdzięczności: „Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim” (Łk 1, 46). 4. Życie i działalność Jubilata Świętując to wyjątkowe dziękczynienie za dar życia zakonnego o. Michała, przechodzimy od Magnificat do Pieśni słonecznej św. Franciszka. Ludzkość czekała przeszło 1200 lat, aby znalazł się ktoś, kto do maryjnego hymnu doda nową pieśń pochwalną, podejmując te same wątki, chociaż przeniesione ze starotestamentalnego zaplecza w świat Wieczernika, w czasy Ducha Świętego. Taką właśnie jest Pieśń słoneczna albo pochwały stworzenia. Od 76 lat, czyli od obłóczyn jest natchnieniem Jubilata: „Najwyższy, wszechmogący, dobry 183 rok 2008 Panie, Twoja jest sława, chwała i cześć, wszelkie błogosławieństwo (por. Ap 4, 9. 11). Tobie jednemu, Najwyższy, one przystoją i żaden człowiek nie jest godny wymówić Twego imienia. Pochwalony bądź, Panie mój, ze wszystkimi Twymi stworzeniami (por. Tb 8, 7), szczególnie z panem bratem słońcem, przez które staje się dzień i nas przez nie oświecasz. I ono jest piękne i świecące wszelkim blaskiem: Twoim, Najwyższy, jest wyobrażeniem”. Moglibyśmy dalej za tekstem podążać, gdyż trudno się od niego oderwać. Tyle w nim prostoty, tyle piękna, a zwłaszcza wiary i miłości. Taką to drogą wędrował przez wszystkie lata życia zakonnego o. Michał. Zaraz po profesji czasowej udał się do Lublina, aby podjąć studia seminaryjne, a po ich ukończeniu 18 czerwca 1939 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Działo się to tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. Młody kapłan myślał jednak wtedy o czymś zupełnie innym. Nie miał czasu na zastanawianie się nad wojną. Jego serce pałało wdzięcznością względem Tego, który zawierzył jego kapłańskim ustom, sercu i dłoniom. Dlatego wsłuchiwał się w bł. o. Honorata, który nawoływał: „Zatop się, duszo moja, w tym oceanie tajemnic (...). Zatop się, abyś Mu dziękować mogła za to wszystko, co od Niego ciągle odbierasz” (Notatnik Duchowy, Warszawa 1991, s. 179). Chyba dzięki temu nie przeraziły go okrucieństwa wojny. I chociaż już w styczniu został uwięziony, najpierw na Zamku Lubelskim, potem w innych obozach, kończąc na Dachau, nie stracił ducha, mimo że nigdy nie odznaczał się silnym zdrowiem. Mocą neoprezbitera okazał się duch. Przetrwał straszliwą gehennę, co więcej, starał się pomagać innym. W jaki sposób? Na to tylko miłość może odpowiedzieć. Powrót do Polski po klęsce Niemiec wcale nie był triumfalny. Nadciągały wieści, które mówiły o nowych aresztowaniach i prześladowaniach. Polska jednak potrzebowała mocy ducha, potrzebowała modlitwy, słowa Bożego, a zwłaszcza nadziei. W życiu Jubilata nadszedł wkrótce czas nowej próby. Z woli przełożonych o. Michał na początku lat pięćdziesiątych znalazł się w Ustroniu Morskim. Było tam wiele nacisków ze strony UB i agresji. W końcu musiał stamtąd wyjechać. W takich momentach, podobnie jak podczas obozowej niedoli, być może podtrzymywały Jubilata słowa, wypowiedziane w latach Powstania Styczniowego przez jednego z braci mniejszych kapucynów. Słowa te przypomina Cyprian Kamil Norwid: „Ojca Juwenalisa Kapucyna ostrzegano, aby dyplomatyczniej kazanie swe obrabiał, ale Ojciec Juwenalis nic nie odpowiedział, a skoro po trzykroć o to nalegano, rzekł podnosząc rękę w siermięgi rękawie: «czy dadzą 184 „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny” (Łk 1, 49) mi siermięgę grubszą niż ta, którą mam mi miłą – czy powrozem przepaszą mię twardszym? – czy nogi me obnażą? – czy w celi ciaśniejszej umieszczą mię? – Idźcie i powiedźcie, że pytam o to, który w Chrystusie zwyciężam!»” (List do ks. Piotra Semenenki, Paryż, 1861). I Chrystus zwycięża. Zwycięża w słowie Bożym, które Jubilat głosi, w Eucharystii, którą sprawuje, w konfesjonale, gdzie wiernie przebywa, idąc za przykładem bł. o. Honorata i św. o. Pio. Chrystus zwycięża przez odwiedziny chorych i przez cudowną życzliwość, pełną pogody i uśmiechu. Takim był i jest o. Michał. Tak było wtedy, gdy pełnił zadania gwardiana, gdy był definitorem i wicemagistrem nowicjatu oraz wicedyrektorem niższego seminarium. Był przecież moim wicemagistrem i wicedyrektorem. Dziękuję ci, Ojcze, za to! Wiem, że to, co dzisiaj mówię, nawet w części nie opisuje bogactwa Twego życia duchowego i pasji apostolskiej, porównywalnej z Pawłową. Niech więc Bóg będzie uwielbiony przez Ciebie i w Tobie! 5. Te Deum i życzenia Z wdzięcznością i radością pragniemy dzisiaj śpiewać dziękczynne Te Deum, świadomi, że Twemu życiu i działalności równie dobrze odpowiada Magnificat, jak i Franciszkowa Pieśń słoneczna. Wiemy jednak, że w takim momencie nie liczą się słowa. Najważniejszy jest duch. Niech więc duch Nazaretu i Wieczernika, duch Asyżu i Nowego Miasta, a także Lublina – napełni nasze serca i umysły, gdyż chcemy dziękować Panu Bogu za Twoje, o. Michale, kapucyńskie powołanie i za to, że przez tyle lat byłeś pięknym orędziem Bożym. W roku Apostoła Narodów można do Ciebie odnieść jego wyznanie, nieco je modyfikując, tak aby pasowało do jednej osoby: Ty, Ojcze Michale, jesteś „moim listem (...), który znają i czytają wszyscy ludzie (...). Listem napisanym nie atramentem, ale Duchem Boga Żywego, nie na kamiennych tablicach, ale na «tablicy twego serca»” (por. 2 Kor 3, 1-6). Dziękujemy Ci za to, że zabiegałeś o to, aby nie osłabić treści tego listu, że byłeś wiernym powołaniu jako uczeń Chrystusowy i naśladowca św. Franciszka. Niech Maryja, Królowa Zakonu Serafickiego nadal otacza Cię swoją opieką, gdyż na Twoje przesłanie, na ten Boży list, czekają kolejne pokolenia. Niech też nigdy nie zabraknie Ci Bożego błogosławieństwa, zagwarantowanego w Regule Franciszkowej. Amen. 185 Ku przyszłości w duchu zmartwychwstania (1Krl 8, 22-23. 27-30; 1 Kor 3, 9b-11. 16-17; Mt 16, 13-19) 500-lecie powstania parafii w Ceranowie Ceranów, dn. 16 sierpnia 2008 r. Czcigodny Księże Kanoniku! Drodzy Bracia! Czcigodne Siostry! 1. Parafia wspólnotą Chrystusa Uroczystość pięćsetlecia istnienia parafii w Ceranowie stawia wobec nas pytanie, co wpłynęło na to, że tutejsza parafia mogła oficjalnie rozpocząć działalność? Dobrze wiemy, że w Bożych planach nie ma miejsca na przypadki. Tak rzeczywiście jest również w przypadku tego wydarzenia, za które dziękujmy Panu Bogu – jest ono naszą radością i zobowiązaniem. Chrześcijaństwo na ziemiach polskich zakorzeniało się na sposób ewangeliczny. Warto o tym przypomnieć w roku duszpasterskim, kiedy rozważamy misję uczennic i uczniów Chrystusa. I kiedy uświadamiamy sobie, że na mocy Chrztu św. wszyscy jesteśmy, choć na różnych płaszczyznach, uczennicami i uczniami Chrystusa. To Pan Jezus powiedział do pierwszych uczniów: „Bliskie już jest królestwo niebieskie. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie 186 Ku przyszłości w duchu zmartwychwstania trędowatych, wypędzajcie złe duchy (...). A gdy przyjdziecie do jakiegoś miasta albo wsi, wywiedzcie się, kto tam jest godny, i u niego zatrzymajcie się, dopóki nie wyjdziecie” (por. Mt 10, 7-11). I tak się dzieje od dwóch tysięcy lat. Uczniowie Chrystusa wciąż podążają przez świat, aby słowo Boże mogło dotrzeć do wszystkich zakątków globu ziemskiego, a łaska Boża mogła stać się źródłem ludzkiego rozwoju. Jesteśmy głęboko przekonani, że znacznie wcześniej, aniżeli wskazują te daty, które teraz przypominamy, przebywali Chrystusowi wysłannicy na terenie obecnej parafii Ceranów, która przed laty nazywała się Kadłuby Podborne. O kilkadziesiąt lat wcześniej na pogańskim uroczysku zbudowano pierwszą kaplicę, którą obsługiwali księża najpierw z Zuzeli, miejsca urodzenia Prymasa Tysiąclecia, a później z bliższego już Kosowa Lackiego. Okazało się jednak, że na przełomie XV i XVI wieku w Ceranowie i najbliższej okolicy było coraz więcej godnych ludzi, aby Chrystus mógł tu zamieszkać nie tylko na dłużej, ale na zawsze. Do nich to zaczęło też docierać nauczanie św. Pawła, Apostoła Narodów, którego rok obchodzimy z racji dwutysięcznej rocznicy jego urodzin. A św. Paweł mówi, co z pewnością powtarzali pierwsi kapłani w Ceranowie: „Przyszedłszy do was, bracia, nie przybyłem, by błyszcząc słowem i mądrością głosić wam świadectwo Boże. Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego” (1 Kor 2, 1-2). Nic więc dziwnego, że pierwszy kościół w Ceranowie, ufundowany przez Katarzynę Piotraszkową 10 października 1508 roku otrzymał tytuł Znalezienia Krzyża Świętego, a także Wszystkich Świętych. Najpierw mamy więc odnajdywać Krzyż, a potem będziemy mogli dążyć do świętości. 2. Powstanie ceranowskiej parafii A skoro wspólnota katolicka w Ceranowie otrzymała swój znak, a nawet świątynię, ówczesny biskup łucki Paweł książę Aligmunt Holszański erygował parafię tydzień później i określił sposób oraz źródła jej utrzymania i rozwoju. W niedługim czasie zostanie zbudowany drugi kościół w Ceranowie, także z drewna, a do poprzednich tytułów zostanie dodane trzecie wezwanie – Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. W roku 1527 Ceranów znajdzie się we władaniu księcia ruskiego Michała Iwanowicza Glińskiego, z którym przybyła i zamieszkała tutaj pewna liczba 187 rok 2008 chrześcijan obrządku wschodniego. Dla nich też została zbudowana świątynia. Byli to najpierw prawosławni, którzy następnie po przyjęciu unii brzeskiej zjednoczyli się z Kościołem katolickim, zachowując obrządek wschodni. Na początku dziewiętnastego wieku cerkiew unicka przestała istnieć, najprawdopodobniej z braku wiernych, którzy przeszli na obrządek łaciński, pozostając nadal w tym samym Kościele. W latach „szwedzkiego potopu” cały niemal Ceranów został zburzony. Szwedzi zamordowali wówczas dwóch kapłanów: ks. Jana Wyrozębskiego i ks. Pawła Gatkowskiego. Kościół natomiast, który podziwiamy i przy którym znajdujemy się dzisiaj, został zbudowany w latach 1872-1875 staraniem znanego nam dobrze Ludwika Górskiego i jego małżonki Pauliny Krasińskiej. Nie były to łatwe czasy, ale mądrość i wierność Kościołowi Ludwika Górskiego sprawiły, że zdołał on pokonać opór władz carskich i pozostawić na wieki jakże przekonujące świadectwo, że warto być wiernym Bogu i Ojczyźnie. Następne pokolenia kapłanów i wiernych katolików świeckich aż do naszych dni zabiegały o to, aby ta świątynia mogła trwać, służyć Bożej chwale i postępowaniu na drodze ku świętości parafian. I by była coraz piękniejsza. Tak jest do dziś. Mówiąc o powstaniu i historii tutejszej parafii, trzeba także zaznaczyć, że była ona nie tylko miejscem męczeństwa, jak to wcześniej już zostało podkreślone, ale także środowiskiem świętych. A wiąże się to z przybyciem do Ceranowa w roku 1859 Sióstr Felicjanek. Młodziutkie to było zgromadzenie. Powstało dzięki intuicji bł. Angeli Truszkowskiej i pod duchowym kierownictwem bł. o. Honorata Koźmińskiego, kapucyna, pochodzącego z Białej Podlaskiej. Inicjatywę sprowadzenia sióstr podjął sam Ludwik Górski, który chciał, aby opiekowały się one dziećmi i młodzieżą, by prowadziły ochronkę i uczyły. Był to jedyny dom tego zgromadzenia otwarty przed carską kasatą poza Warszawą. I to właśnie do tego domu przybyła Założycielka i sławny spowiednik. Teraz są już błogosławionymi. Do tych błogosławionych można zaliczyć także Ludwika Górskiego i wielu z ówczesnych mieszkańców parafii, z racji na ich wiarę w Boga, troskę o dobre obyczaje i miłość do Polski. 3. Duchowy wymiar parafii Przeżywając tak radosne wspomnienia, nie możemy zapomnieć, że parafia jest przede wszystkim wspólnotą duchową, wyrosłą z wiary w Boga. 188 Ku przyszłości w duchu zmartwychwstania Pięknie o duchowej wspólnocie mówił król Salomon, jak to słyszeliśmy w pierwszym czytaniu na uroczystość poświęcenia świątyni jerozolimskiej. Najpierw wyznał swoją wiarę: „O Panie, Boże Izraela! Nie ma takiego Boga, jak Ty, ani w górze na niebie, ani w dole na ziemi, tak zachowującego przymierze i łaskę względem Twoich sług, którzy czczą Cię z całego swego serca” (1 Krl 8, 23). Jakże są to głębokie słowa! A co my na to? Pięćset lat istnienia parafii to przecież znak, że Pan Bóg się nami opiekuje, że zachowuje przymierze, ale czy my czcimy Go całym sercem? Czy wierzymy Jemu, czy też naszej małej chytrości? Powiedzmy sobie uczciwie, choćby z tego względu, że wymieramy, że jest nas coraz mniej. A to świadczy o naszej niewierności Bogu i życiu! Odpowiedzmy więc po cichu, powiedzmy w sumieniu: komu służymy? Król Salomon martwił się szczerze: „Czy jednak naprawdę zamieszka Bóg na ziemi? Przecież niebo i niebiosa najwyższe nie mogą Cię objąć, a tym mniej ta świątynia, którą zbudowałem” (1 Krl 8, 27). Zmartwienie Salomona jest zrozumiałe. Pan jednak zamieszkał. My natomiast jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji niż Król Jerozolimy, ponieważ żyjemy już po przyjściu Pana Jezusa na ziemię. Pan Bóg nie tylko zamieszkał w starożytnej świątyni Salomona. Pan Bóg przyjął ludzkie ciało, przyszedł na ziemię. Zamieszkał w ludzkim ciele. Pozostając zaś wśród nas pod postaciami Chleba i Wina, przyjmuje mieszkanie w naszych sercach, w naszych sumieniach. Czy pamiętamy o tym, że Chrystus jest w nas? Święty Paweł pisze: „Jesteście Bożą budowlą (...). Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście” (1 Kor 3, 9. 16-17). Mocne jest nauczanie Apostoła Narodów. Wspomnieliśmy już, że jako naród wymieramy. Ale czy to nie znak, że zapominaliśmy i wciąż zapominamy, iż Bóg jest w nas? Czy więc wcześniej nie zniszczyliśmy świątyni Boga, która winna być w nas? Święty Paweł przestrzega, „jeśli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg” (1 Kor 3, 17). Nawracajmy się i to rychło. Nie oddawajmy się w niewolę zła. Nie łudźmy się medialnymi kłamstwami i fałszerstwami. Powracajmy do Pisma Świętego. Czytajmy literaturę i prasę katolicką. Sięgajmy do katolickich programów telewizyjnych i radiowych. Ratujmy tę świątynię, która jest w nas. Brońmy jej. 189 rok 2008 Kościół bowiem jako taki będzie trwał. Zapewniał o tym sam Zbawiciel w dialogu ze św. Piotrem: „Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr – Opoka, i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16, 18). Te słowa w naszych uszach powinny brzmieć wyjątkowo silnie. Zaledwie dziesięć lat temu na naszej ziemi podlaskiej przyjmowaliśmy Piotra naszych czasów – Jana Pawła II. Czyż jego pontyfikat i jego słowa niczego nas nie nauczyły? On tak często podkreślał, że każda parafia powinna być wspólnotą wspólnot. Tymi zaś wspólnotami najpierw są nasze rodziny. Jakie one są? I czy są? Co czynimy z sakramentem małżeństwa? Co robimy z miłością i troską o życie? Takimi wspólnotami parafialnymi są następnie wszelkie grupy modlitewne i organizacje o charakterze formacyjnym oraz charytatywnym. Mamy tu na myśli Kółka Różańcowe, Tercjarstwo (tercjarzem był Ludwik Górski, któty nie wstydził się życzyć sobie, aby być pochowanym w brunatnym habicie kapucyńskim). Do tych wspólnot zaliczamy grupy liturgiczne: chór parafialny, schole, lektorów i ministrantów. A dalej: Akcję Katolicką, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, Rodzin, Caritas parafialną. Czy zdobyliśmy się na to, aby położyć kres prześladowaniom Kościoła? One przecież zaczęły się od uderzenia w te wszystkie organizacje. A skoro dotąd tych organizacji brakuje, to znaczy, że myśmy nie wyzwolili się spod mocy prześladowania, że nadal żyjemy zniewoleni. Czas najwyższy, abyśmy opuścili mrok i wyszli na światło. Czas najwyższy, abyśmy zaczęli żyć pełnią powołania chrześcijańskiego. Nie wolno bowiem pozorować tego, co wielkie. Nie wolno udawać chrześcijanina. W ten sposób niszczy się Bożą świątynię. A kto niszczy Bożą świątynię, tego zniszczy Bóg. 4. Przesłanie na przyszłość Nie tak daleko stąd przyszedł na świat Cyprian Kamil Norwid. Pisał listy do Korczewa nad Bugiem. 154 lata temu pisał ze Stanów Zjednoczonych: „Piszę wam z posłuszeństwa (list był skierowany do ks. Aleksandra Jełowickiego i ks. Piotra Semenenki, sługi Bożego) jako Kościoła tego urzędnikom, bez którego istnieć bym nie mógł, który jeden był mi zawsze we wszystkich momentach sieroctwa mojego prawdziwym i zupełnym, przeciwko któremu nie powiem, iżbym nawet zgrzeszył, a jeślim uczestnictwo jakie w ogólnym upadku wziął, zaiste mniejsze niż ktokolwiek z wielu, albo bezwłasnowolniejsze niezawodnie podczas burz zaiste rozpaczliwych”. 190 Ku przyszłości w duchu zmartwychwstania Jest to ważne wyznanie. Cyprian Kamil Norwid, mimo trudnych okoliczności, w jakich wypadło mu żyć, był sobą. Jest zaliczany do wieszczów, naszych wieszczów narodowych. Żyje w naszej kulturze, w naszej duchowości także przez wierność Bogu, przez więź z Kościołem. W tym roku wspominamy również Zbigniewa Herberta, w dziesiątą rocznicę śmierci, poetę duchowo wyjątkowo bliskiego Norwidowi, prześladowanego przez wszystkie rządy komunistyczne. Prześladowcy odeszli w niesławie, Herbert zaś staje się coraz bardziej popularny. On też zza grobu, jakby myśląc o naszej parafii, zwłaszcza o Ceranowie, pisze w wierszu Rovigo: „A przecież było to miasto z krwi i kamienia – takie jak inne miasto, w którym ktoś wczoraj umarł, ktoś oszalał, ktoś całą noc beznadziejnie kaszlał. W asyście jakich dzwonów zjawisz się Rovigo?”. Dzisiaj przy tej ważnej uroczystości wypada, abyśmy postawili to samo pytanie naszej parafii, czyli sobie samym, jakie to dzwony mają nas budzić? Czy te, co ogłaszają wojnę, czy te, co zwiastują burzę; czy te, które niosą wieść o śmierci? Wasz rodak ks. prof. Jan Pietrzykowski w książce o swojej parafii zauważa: „(...) parafia w Ceranowie (...) stanowiła zorganizowaną zbiorowość kościelną. Spełniała także ważne funkcje: społeczne, charytatywne, oświatowe i informacyjne. Wśród nich ważne miejsce zajmowała szkoła parafialna, która miała dwa zasadnicze cele: wychowanie religijno-moralne i nauczanie (...). Dzwony kościelne wyznaczały czas pracy, odpoczynku i modlitwy”. Tak było dawnej, a jak jest dzisiaj? O dzwonach słyszymy już po raz drugi. Zastanówmy się więc, w jakim duchu i komu mają bić te dzwony. Ponówmy nasze pytania, czy te dzwony wieków, dzwony historii, naszej historii, mają bić jedynie na trwogę, na pożogę i śmierć? Czy też nie powinny one bić, jak w Poranek wielkanocny – na zmartwychwstanie!? Z tego to względu życzę wam, jako pasterz tej diecezji, w czasie pięknego jubileuszu, abyście odradzali się i odnawiali duchowo, aby wiara stawała się coraz bardziej żywa, a miłość czytelna. Wtedy bowiem będą wam biły dzwony życia i nadziei, dzwony radości i pokoju. Dzwony zmartwychwstania. Amen. 191 „Niech będą (...) zapalone pochodnie” (Łk 12, 35) (Lb 6, 22-27; Łk 12, 35-44) Rozpoczęcie roku szkolnego Drohiczyn, dn. 1 września 2008 r. Bracia i Siostry! 1. Na początku niech będzie błogosławieństwo Od ponad tysiąca lat na naszej ziemi, a przede wszystkim w sercach naszych przodków, każdej inicjatywie i pracy, narodzinom i pożegnaniom przewodniczył krzyż; krzyż na dziecięcym czole, na sercu, krzyż w pomieszczeniach i na rozstajach dróg. Jest to znak życia i rozwoju, prawdy i dobra. Jest symbolem właściwym człowiekowi. Rozpoczęliśmy tę Najświętszą Ofiarę znakiem krzyża. A w pierwszym czytaniu usłyszeliśmy Bożą wypowiedź, właściwie tekst błogosławieństwa, którego możemy udzielać właśnie w imię Stwórcy. Pan Bóg wyraźnie mówi: „(...) tak oto macie błogosławić synom (...)” (Lb 6, 23), – synom, ale i córkom: „Niech cię Pan błogosławi i strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku tobie twarz swoją i niech cię obdarzy pokojem” (Lb 6, 25). Pamiętajmy o tym błogosławieństwie w ciągu całego roku szkolnego. Jest ono wyrazem życzliwości Tego, który nas kocha i to bez zastrzeżeń. A Jego miłości nie da się porównać do jakiejkolwiek miłości ludzkiej. Miłość Boża jest miłością czystą, pełną i bezwarunkową. Nieraz będziemy odczuwali potrzebę Jego łaski. Nieraz będziemy tęsknili za pokojem. Wtedy przypomnijmy 192 „Niech będą (...) zapalone pochodnie” (Łk 12, 35) słowa Bożego błogosławieństwa, bo kto będzie o nich pamiętał, temu „Ja (...) będę błogosławił” (Lb 6, 27) – zapewnia Pan Bóg. Kochane Dzieci, droga Młodzieży, szanowni Nauczyciele i Wychowawcy, niech tego Bożego błogosławieństwa, które otrzymujecie w znaku krzyża, nigdy nie zabraknie przez najbliższych dwanaście miesięcy! 2. Odkrywajcie piękno ludzkiego życia! Od dzisiaj będziecie korzystać z coraz to piękniej wydawanych podręczników, z coraz ciekawszych pomocy. Będziecie radośnie współpracować z waszymi nauczycielkami i nauczycielami, ze wszystkimi, którzy uczestniczą w procesie waszego kształcenia i wychowania. Ważna też będzie aktywna obecność waszych rodziców i bliskich oraz instytucji państwowych i samorządowych, zajmujących się oświatą. Możecie wreszcie być pewni, że Kościół zawsze będzie wam błogosławił i wspomagał każdy wysiłek. Będzie wspierał wasz rozwój intelektualny i moralny. Człowiek bowiem wtedy staje się dojrzały, kiedy potrafi korzystać z różnych pomocy, jakie ofiarują mu ludzie dobrej woli. O to zaś, aby takich ludzi było jak najwięcej, bardzo zabiegał Ojciec Święty Jan Paweł II. Poprzez swoje pisma nadal apeluje, abyśmy chronili dzieci i młodzież i nie zapominali o możliwości pojawiania się wilków w owczej skórze. Ten swój apel wplata w modlitwę do Pana Jezusa: „Prośmy Jezusa Chrystusa, ażeby On sam nam to powtórzył mocą i mądrością swojego Krzyża (por. 1 Kor 1, 17-24), aby ludzkość nie dała się zwieść pokusie «ojca kłamstwa» (por. J 8, 44), który otwiera przed nią stale szerokie i przestronne drogi, pozornie łatwe i przyjemne, pełne jednak zasadzek i niebezpieczeństw. Obyście szli zawsze za Tym, który jest «drogą, i prawdą, i życiem» (J 14, 6)” (Jan Paweł II, List do rodziców, 147). A wszyscy, dla których ważny jest rozwój w życiu, powinni pamiętać, że „Żyć – oznacza wciąż wyrywać się do przodu, do czegoś wyższego i doskonalszego; wyrywać się i starać się dotrzeć”. Tak to widzi Borys Pasternak (Sztuka życia). Jest to możliwe. Wystarczy pamiętać o modlitwie, o sakramentach świętych i nie zapominać o przestrogach naszych ojców. 3. Wychowanie ma zawsze dalszy ciąg Możemy w życiu spotkać się z takimi systemami, które swoją rzekomą użyteczność i wyższość budują na stałym zaprzeczaniu. To właśnie 193 rok 2008 w takich momentach ze zdumieniem słyszymy przedziwne oświadczenia w rodzaju: „tak było, ale teraz nie będzie”; „tak postępowano kiedyś, teraz nie ma na to mody”. Takich sformułowań jest znacznie więcej. I mogłyby one brzmieć zupełnie sensownie, gdyby popierano je jakimiś racjonalnymi argumentami. Ale skądże je wziąć? Dlatego jedynie apodyktyczny ton daje się słyszeć i nic więcej. Wyznawcy tego typu twierdzeń wcale się nie martwią, że mogą niszczyć, rujnować podstawy każdego wychowania, każdej szkoły i nauczania. Oni się o to nie martwią! Albo o to właśnie chodzi, żeby burzyć. Tymczasem Cyprian Kamil Norwid, mając na myśli owe zagrożenia, przestrzega: „Pomiędzy przeszłością a przyszłością otwiera się próżnia rozpaczliwa... w tej próżni zrodzone pokolenie – między przeszłością a przyszłością nie złączonymi niczym... czymże w rzeczywistości ma pozostać?... aniołem, co przelata – upiorem, co przewiewa – zniewieściałym niczym... męczennikiem... Hamletem...” (Promethidion). To prawda, że zmieniają się cywilizacje. Spotykamy się z różnymi strukturami społeczno-gospodarczymi, a kultura stawia nowe wymagania. Adam Asnyk patrzy na te przemiany ze zrozumieniem, dostrzegając wszakże potrzebę ciągłości, duchowej więzi: „Każda epoka ma swe własne cele I zapomina o wczorajszych snach... Nieście więc wiedzy pochodnię na czele I nowy udział bierzcie w wieków dziele, Przyszłości podnoście gmach! Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy, Choć macie sami doskonalszen wznieść; Na nich się jeszcze święty ogień żarzy, I miłość ludzka stoi tam na straży, I wy winniście im cześć!” (Do młodych). 4. Kaganek oświaty Nie lękajmy się sięgać do przeszłości, wertować księgi dziejów narodu i państwa. Pamiętajmy o małej ojczyźnie, o domu, o Kościele, bo nasza tradycja i kultura – wszystko to razem stanowi solidny fundament pod każde 194 „Niech będą (...) zapalone pochodnie” (Łk 12, 35) owocne wychowanie, pod rozwój intelektualny, wolny od kompleksów i przeróżnych dezercji. Umiejmy wciąż być czujni, zawsze gotowi wyjść naprzeciw tego, co dobre. I miejmy zapaloną pochodnię. Tego nas uczy Jezus Chrystus. O tym słyszeliśmy w dzisiejszym fragmencie Ewangelii. W życiu nie ma przerw. Również odpoczynek może nas wychowywać, choć może i gubić. W odpowiedzi na każde zagrożenie i niebezpieczeństwo starajmy się powracać do naszego Zbawcy i Odkupiciela. Syn Człowieczy czuwa i przychodzi, wzywany. Bądźmy więc przygotowani, jak pisze o tym Jan Lechoń: „Jestem jak żołnierz na wszystko gotowy i jak w Ojczyźnie tak i w obcym kraju Czuwam i strzegę skarbu polskiej mowy, Polskiego ducha, polskiego zwyczaju” (Polskość). Pierwszy września nie tylko z racji na początek roku szkolnego wzywa nas do gotowości. Wybuch II wojny światowej, jak i każdej innej wojny, jest zawsze znakiem klęski człowieka. W wyniku działań wojennych zwycięzcą może być wódz, może być armia albo państwo. Ale we wszystkich wojnach, a nawet potyczkach, przegranym jest człowiek. Brońmy naszego człowieczeństwa! Brońmy naszej godności! A to oznacza, że powinniśmy jak najpełniej korzystać z edukacji w szkole. Prośmy więc często Matkę Najświętszą, Stolicę Mądrości, aby umacniała w sięganiu po dobro, które spływa ku nam właśnie poprzez szkołę. Dzięki temu będziemy wzrastali nie tylko w latach, ale i w mądrości oraz w łasce u Boga i u ludzi (por. Łk 2, 52). Amen. 195 „Staliśmy się widowiskiem światu (...)” (1 Kor 4, 9) (1 Kor 4, 6-15; Łk 6, 1-5) Dzień zakonny Święty Krzyż, dn. 6 września 2008 r. Czcigodne Siostry i Bracia w życiu konsekrowanym! 1. Jak jest z naszym charyzmatem? Zgromadziliśmy się na tej świętej górze, jakby na polskiej Kalwarii, gdzie od tysiąca lat życie zakonne kieruje wciąż nasze serca i umysły ku Krzyżowi Pana naszego Jezusa Chrystusa. To właśnie patron tego roku – św. Paweł wyzna: „Tak też i ja przyszedłszy do was, bracia, nie przybyłem, by błyszcząc słowem i mądrością dawać wam świadectwo Boże. Postanowiłem bowiem, będąc wśród was, nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego” (1 Kor 2, 1-2). Apostoł Narodów nas zaskakuje! Zaskoczył świat swoim nawróceniem, a potem każdy dzień jego posługi apostolskiej otwierał przed słuchaczami coraz to piękniejsze perspektywy, wszystkie zaś mają swój początek, rozwój i owoc w osobie Pana Jezusa ukrzyżowanego. Apostoł Narodów nie wstydził się, pisząc do Koryntian, wyznać: „Staliśmy się bowiem widowiskiem światu, aniołom i ludziom; my głupi dla Chrystusa, wy mądrzy w Chrystusie; my niemocni, wy mocni; wy doznajecie 196 „Staliśmy się widowiskiem światu (...)” (1 Kor 4, 9) szacunku, a my wzgardy” (1 Kor 4, 9-10). Jest to bardzo ciekawe spojrzenie na nasze relacje z Chrystusem. Paweł stawia się w sytuacji, mówiąc po ludzku, niekorzystnej, mieni się głupim, niemocnym i wzgardzanym! Daje w ten sposób do zrozumienia, że Pana Jezusa nie wolno pod żadnym pozorem wykorzystywać do sławy, skuteczności w działaniach zewnętrznych i napuszonej wiedzy. Święty Paweł czyni tak, aby nie dopuścić do pomieszania pojęć i postaw, żeby to, co dotyczy zbawienia, nie zostało włączone wyłącznie w sprawy tego świata. Przypatrzmy się więc, jak to wygląda w naszym podejściu do życia zakonnego, zwłaszcza, że w tym też duchu wypowiada się Stolica Apostolska w Mutuae relationes: „Sam «charyzmat założycieli» (Evangelica testificatio, 11) jawi się jako doświadczenie Ducha, przekazane ich uczniom, aby je przeżywali, strzegli go, pogłębiali i ciągle rozwijali w harmonii z nieustannie wzrastającym ciałem Chrystusa”. Dlatego «Kościół bierze w opiekę i popiera swoisty charakter rozmaitych instytutów zakonnych» (Lumen gentium, 44; por. Christus Dominus, 33, 35)” (Mutuae relationes, 11). Ważne jest wszakże to, abyśmy pamiętali, że charyzmat ma swoje źródło w mocy Ducha i z tej samej mocy korzysta w rozwoju, a wszystko po to, aby wzrastał w nas i przez nas Chrystus, żebyśmy mogli dojść do tego, aby prawdziwie zabrzmiało również i w nas wyznanie św. Pawła: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). 2. Maryjna wizja charyzmatu Nasz charyzmat staramy się poznać przede wszystkim w latach formacji wprowadzającej w konkretne kształty życia zakonnego, uwieńczone najczęściej wieczystą profesją. Dokument Kongregacji Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego z roku 2002 wyraża niepokój, jaki przeżywamy w naszych czasach, zwłaszcza na styku charyzmatu i współczesnych modeli osobowości ludzkiej: „Jak jednak odczytać w zwierciadle historii i dzisiejszych czasów ślady i znaki Ducha i zalążki Słowa, obecne tak dzisiaj, jak i zawsze, w życiu i kulturze ludzkiej? Jak interpretować znaki czasów w takiej rzeczywistości jak nasza, w której obfitują strefy cienia i tajemnicy? Potrzeba, by sam Pan – tak jak w przypadku uczniów w drodze do Emaus – stał się naszym towarzyszem drogi i obdarzył nas swoim Duchem. Tylko On, obecny między nami, może nam pomóc zrozumieć w pełni swoje 197 rok 2008 Słowo i żyć nim; może oświecić umysł i rozpalić serce” (Kongregacja ds. IŻK i SŻA, Rozpocząć na nowo od Chrystusa, Watykan 2002, 2). Pamiętajmy też o tym, co wyjątkowo mocno podkreślił Pan Jezus, mówiąc: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem, abyście szli i owoc przynosili” (J 15, 16). Nasze powołanie przez Chrystusa ma określony cel: mamy iść przez świat i przynosić owoce. W tym wyraża się nasza uczniowska gorliwość, nasza troska o to, żeby ucząc się, wczuwać się w zamiary Nauczyciela. Kiedy się nad tym zastanawiamy, radość rodzi się w naszych sercach, bo mamy Matkę Najświętszą, najdoskonalszą Uczennicę Pańską. To o Niej mówił Jan Paweł II na Jasnej Górze: „Maryja – pierwsza konsekrowana – jest dla nas wzorem otwarcia się na dar Boży i przyjęcie łaski przez człowieka, wzorem całkowitego oddania się Bogu nade wszystko umiłowanemu. Na Boży dar odpowiedziała posłuszeństwem wiary, którym naznaczone było całe Jej życie. Na co dzień obcowała z niewypowiedzianą tajemnicą Syna Bożego, nie tylko w życiu ukrytym Jezusa, gdy wraz z Józefem przy Nim trwała, ale również w decydujących chwilach publicznej działalności, a zwłaszcza na Kalwarii, gdy pod krzyżem była najgłębiej z Nim zjednoczona w cierpieniu i uwielbieniu Boga” (04.06.1997). Wpatrując się w Matkę Najświętszą, przeżywając Jej świętość, a zwłaszcza Jej posłuszeństwo woli Bożej, na nowo odkryjemy urok naszych ślubów i znaczenie posłuszeństwa dla duchowego rozwoju. 3. A jednak posłuszeństwo We wspomnianym już dokumencie Kongregacji znajdujemy niesłychanie istotne dla formacji zakonnej podkreślenie ciągłości duchowego rozwoju. Czytamy tam: „Osoby konsekrowane, kontemplując oblicze Chrystusa ukrzyżowanego i chwalebnego, świadcząc o Jego miłości w świecie, przyjmują z radością na początku trzeciego tysiąclecia, naglące zaproszenie Ojca Świętego, by wypłynąć na głębię «Duc in altum» (Łk 5, 4). Słowa te rozbrzmiewające w całym Kościele, wznieciły nową, wielką nadzieję; ożywiły pragnienie bardziej intensywnego życia ewangelicznego; otworzyły horyzonty dialogu i misji. Być może nigdy dotąd zaproszenie Jezusa, by wypłynąć na głębię, nie jawiło się tak, jak dziś, jako odpowiedź na dramat ludzkości, ofiarę nienawiści i śmierci” (tamże, 1). 198 „Staliśmy się widowiskiem światu (...)” (1 Kor 4, 9) Nie możemy zapominać, że u podstaw większości współczesnych dramatów, a nawet tragedii, które są udziałem człowieka, leży łatwość, z jaką wypowiadamy Panu Bogu posłuszeństwo. Wezwanie Chrystusa – „wypłyń na głębię” (Łk 5, 4) – jest apelem o posłuszeństwo. W życiu zakonnym ważna jest rada czystości, ważne jest również ubóstwo, ale kiedy jesteśmy na Kalwarii, przy relikwiach drzewa Krzyża Świętego, musimy pamiętać, że tutaj najmocniej odczuwamy potrzebę pełnienia woli Bożej i niezbędność posłuszeństwa. Późny wieczór Wielkiego Czwartku był świadkiem modlitwy Pana Jezusa, był świadkiem ludzkiego zmagania się o posłuszeństwo woli Ojca. W najnowszym dokumencie Kongregacji ds. zakonnych o Posłudze władzy i posłuszeństwie z tego roku bardzo ciekawie ujęto sprawę znaczenia wierności woli Bożej: „Życie konsekrowane, powołane do tego, by w Kościele i w świecie czynić widzialnymi charakterystyczne przymioty Jezusa – dziewictwo, ubóstwo i posłuszeństwo – rozkwita na gruncie poszukiwania oblicza Pana i drogi prowadzącej do Niego (por. J 14, 4-6). To poszukiwanie prowadzi do doświadczenia pokoju ducha – «Bo wola Pana to nasza pogoda» (D. Alighieri, Boska komedia, Warszawa 1959, s. 345) i stanowi przedmiot codziennego wysiłku, gdyż Bóg jest Bogiem i nie zawsze Jego drogi i Jego myśli są naszymi drogami i naszymi myślami (por. Iz 55, 8). Osoba konsekrowana daje więc radosne, a zarazem naznaczone trudem świadectwo o nieustannym poszukiwaniu woli Bożej i dlatego korzysta ze wszystkich możliwych środków, które jej pomagają poznać wolę Bożą i będą podporą w jej wypełnianiu” (Kongregacja ds. IŻK i SŻA, Posługa władzy i posłuszeństwo, Faciem tuam, Domine, requiram, Watykan 2008, 1). 4. Jak się ma posłuszeństwo dzisiaj? Mówiąc o posłuszeństwie, Kongregacja bierze pod uwagę przełożonych i podwładnych. Odwołuje się do Dantego z jego pięknym tekstem: „Bo wola Pana to nasza pogoda”, i zaznacza, że najlepszym sposobem odkrywania woli Bożej jest kontemplacja Bożego oblicza, które dostrzegamy w różnych momentach, ale najmocniej wtedy, kiedy Pan Jezus usłyszał od Piłata słowa: „Oto człowiek” (J 19, 5). Kontemplując Chrystusowe oblicze, mamy przypominać sobie naszą wierność woli Bożej. Ta wierność leży u podstaw każdego posłuszeństwa. 199 rok 2008 Stawiajmy sobie często pytanie o naszą wierność. Jest to sprawa zasadnicza. Kłopoty z posłuszeństwem zaczęły się bowiem wtedy, kiedy przełożeni zapomnieli o tym, że w pierwszym rzędzie są zobowiązani do szukania woli Bożej i podążania za nią. Stosunkowo łatwo własną wolę wstawiali w miejsce woli Bożej i to nie tylko wtedy, kiedy okazywali się surowi. Niestety, także i wówczas, kiedy chcieli być łagodni, korumpując swoje otoczenia. Ta korupcja przyczyniła się do ośmieszenia potrzeby wierności woli Bożej. Są to mocne stwierdzenia. Musimy jednak do nich powracać. Musimy nad tym się zastanawiać. Nie będzie w zakonach posłuszeństwa wobec przełożonych, jeśli przełożeni nie będą posłuszni woli Bożej. Jeśli przełożona czy przełożony przed podjęciem decyzji nie westchną do Ducha Świętego, nie przeniosą się w świat Ewangelii albo nie przypomną sobie zakonnych ustaw. Tacy przełożeni stają się podobni do faryzeuszów z dzisiejszej Ewangelii, którzy domagają się posłuszeństwa od uczniów Pana Jezusa, a nie chcą dostrzec, że przybył Mesjasz, którego wola jest decydująca. Na szczęście dla nas – „Syn Człowieczy jest panem szabatu” (Mk 2, 28). 5. Kim jesteśmy? Kończąc to rozważanie, które przeżywamy wpatrzeni w Krzyż Chrystusowy, zechciejmy przywrócić woli Bożej podstawowe miejsce we wszystkich decyzjach, jakie podejmujemy jako przełożeni i jako osoby konsekrowane. Wszyscy razem dzięki posłuszeństwu woli Bożej nigdy nie zapomnimy o jakości życia zakonnego. Do tego nawiązał Jan Paweł II, gdy przemawiał do sióstr zakonnych w Maynooth – Irlandia, 1 października 1979 roku. Powiedział wówczas: „Pamiętajcie zawsze, że polem waszego apostolatu jest wasze osobiste życie. Trzeba głosić orędzie Ewangelii i żyć nim. Waszym pierwszym apostolskim zadaniem jest świętość życia. Nie ważne jest to, co robicie, lecz kim jesteście”. Nasza tożsamość chrześcijańska i katolicka jest w jakiś sposób złączona ze znakiem Krzyża. Niech nasza tożsamość zakonna w znaku Krzyża znajduje swój najpełniejszy wymiar. Bogactwo charyzmatów niech ukazuje światu wielkość orędzia, które przez wieki płynie z Krzyża. Amen. 200 U Matki Pięknej Miłości Święto Narodzenia NMP Skrzyńsko-Kamienna, dn. 8 września 2008 r. Drodzy Bracia w kapłaństwie! Drodzy Parafianie! 1. Z perspektywy przeszłości Wczoraj, w piękną wrześniową niedzielę, świętowaliście tutaj pod przewodnictwem swego Pasterza, przy licznym udziale pątników 10-lecie koronacji cudownego Obraz Matki Bożej. Miałem szczęście być w dniu jego koronacji. Pamiętam łagodną, wrześniową pogodę, wielu biskupów i kapłanów oraz tysiące pielgrzymów. Najmocniej zapamiętałem jednak rozmodlone twarze, poczynając od dzieci, nie omijając młodzieży, a na osobach dorosłych i starszych kończąc. Te rozmodlone twarze tworzyły jakby wieniec uwity z różnorodnych kwiatów albo tysiące gwiazd, które otaczały Matkę Najświętszą ze wszystkich stron, oddając cześć Tej, która zawsze jest z nami. Wciąż jest także tutaj, na tej mazowieckiej ziemi, unosząc nad pilickim pejzażem swoją błogosławiącą dłoń. Sanktuarium to znajduje się w Skrzyńsku, ale tutejszą Panią czcimy jako Matkę Bożą Staroskrzyńską. Jest tu bowiem od bardzo dawna, od dwunastego wieku. Wtedy to łaski uzdrowienia dostąpił Piotr Dunin, przedstawiciel jednego z najbardziej wówczas znanych rodów. Wieść o tym rozeszła się szybko i daleko. Sam uzdrowiony zaś ufundował kościół, gdzie umieszczono 201 rok 2008 cudowny wizerunek. Ludzie podążali do Matki Bożej, której nadano z latami tytuł Matki Pięknej Miłości. Przybywali z różnych stron. Sanktuarium w okresie zaborów pełniło ciekawą rolę kulturową, gdyż to przy nim powstała słynna orkiestra, która uświetniała uroczystości maryjne, była szkołą dla kolejnych roczników utalentowanej okolicznej młodzieży. Niestety, po stu piętnastu latach została zniszczona przez władze komunistyczne. Przed dziesięciu laty, za zgodą sł. B. Jana Pawła II, Cudowny Wizerunek został ukoronowany przez ks. kard. Józefa Glempa, Prymasa Polski. Koronę otrzymał również Pan Jezus, niesłychanie często towarzyszący swojej Matce, także na obrazach. Niestety, w trzy lata później doszło do świętokradzkiego czynu, ale dzięki Bożej Opatrzności Wizerunek został odzyskany. Dobrze się w tym wypadku spisała policja. 2. Matka Ludu Bożego Przybyliśmy dzisiaj do tego Sanktuarium, przynosząc ze sobą wiele próśb, ale przede wszystkim po to, aby podziękować Panu Bogu, że przeszło 2020 lat temu przyszła na świat Niewiasta, której nadano imię Maryja. Pragniemy również szczerze wyrazić naszą wdzięczność za to, że blisko 2010 lat temu narodził się Jezus w Betlejem. Zapowiedział to prorok Micheasz, jednocześnie odrzucając wszelkie zastrzeżenia, które mogłyby się pojawić z tego względu, że narodziny miały miejsce w niewielkiej miejscowości: „A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich. Z ciebie Mi wyjdzie Ten, który będzie władał w Izraelu (...), Jego władza rozciągnie się aż do krańców ziemi” (Mi 5, 1. 4). Piękne i ważne słowa wypowiada prorok. Mają one swoje odniesienie i do naszego Sanktuarium. Mają również swoje odbicie we współczesnej mentalności, która rzutuje na podejście do człowieka i do odpowiedzialności moralnej. Skrzyńsko jest takie, jakie jest. Pan Bóg nie potrzebuje monumentalnych budowli. Pan Bóg nie potrzebuje ziemskiej potęgi, nowocześnie uzbrojonych armii i znaczących skarbów w bankowych sejfach. Pan Bóg chce nas uczyć sprawiedliwości i pokoju, wiary i miłości. Pan Bóg pragnie nas darzyć nadzieją. Ale przede wszystkim Pan Bóg stoi na straży życia, rozwoju i zbawienia każdego człowieka. Nie lękajmy się pomruków współczesnych mocarzy. Nie obawiajmy się tych, którzy mówią o nas pogardliwie jako o mieszkańcach ciemnogrodu, używając wielu innych terminów, przy których pomocy usiłują nas pomniejszyć i zniewolić. 202 U Matki Pięknej Miłości W oczach Bożych wielkość ma inne wymiary. Jest to wielkość ducha, ludzkiego charakteru. Jan Paweł II w encyklice Redemptor hominis pisze: „Odwieczna miłość Ojca wypowiedziana w dziejach ludzkości przez Syna, którego Ojciec dał, «aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne» (J 3, 16), przybliża się do każdego z nas poprzez Matkę, nabiera znamion bliskich, jakby łatwiej dostępnych dla każdego człowieka. I dlatego Maryja musi się znajdować na wszystkich drogach codziennego życia Kościoła. Poprzez jej macierzyńską obecność Kościół nabiera szczególnej pewności, że żyje życiem swego Mistrza i Pana, że żyje tajemnicą Odkupienia w całej jej życiodajnej głębi i pełni, i równocześnie ten sam Kościół, zakorzeniony w tylu rozlicznych dziedzinach życia całej współczesnej ludzkości, uzyskuje także tę doświadczalną pewność, że jest po prostu bliski człowiekowi, każdemu człowiekowi, że jest Kościołem: Kościołem Ludu Bożego” (22). 3. Nasza nadzieja w Matce Bożej Jesteśmy Kościołem. Jesteśmy więc Ludem Bożym. Kościół jest otwarty dla wszystkich ludzi dobrej woli. Jest bliski każdemu człowiekowi. To dlatego Matka Kościoła nie boi się przebywać w dużych i małych miejscowościach. Z tego to względu nikogo nie opuszcza i nikim nie gardzi. I my to czujemy. Tak odbiera każde ludzkie serce. Ona, Maryja, jest wreszcie najwspanialszym wzorem i obrazem człowieczeństwa. Jest to istotne ze względu na tendencje, z jakimi spotykamy się w naszych czasach. Nie są one życzliwe człowiekowi. Faworyzują bowiem tych, którzy potrafią robić interesy, za nic mając uczciwość. I dlatego wymiar sprawiedliwości nie ma zahamowań, aby ukarać kogoś, kto może przez pomyłkę zawinił na kilkanaście złotych, ale przez całe dziesięciolecia nie jest w stanie określić tych, którzy okradli Skarb Państwa na miliony, a nawet miliardy. Czasy więc, w których żyjemy, nie są czasami sprawiedliwości społecznej. Zresztą, nie trzeba o tym mówić na polskiej wsi. Od lat wiedzą o tym wszyscy rolnicy, jakże często upokarzani i ośmieszani, równie często manipulowani. U Matki Bożej Staroskrzyńskiej uczmy się szacunku dla każdego człowieczeństwa. U Królowej Polski uczmy się szacunku dla naszego człowieczeństwa. Ona od wieków jest blisko nas, naszych doświadczeń. W melodyjnej przecież pieśni pt. Jak paciorki różańca śpiewamy: 203 rok 2008 „Ty też płakałaś i doznałaś trwogi, I jak nikt poznałaś nasze ludzkie drogi, Gdy nas mrok otoczy, nie jesteśmy sami. W tajemnicach bolesnych módl się za nami!”. Z tego to względu nie dziwmy się, że wśród licznych tytułów Maryja ma i ten – Matka Pięknej Miłości. I jest nią rzeczywiście. 4. Siejmy więc miłość Wdzięczni Panu Bogu za obecność wśród nas Matki Pięknej Miłości, często pośpieszajmy do Niej, aby być uczennicami i uczniami miłości. Doświadczyliśmy wielu rzeczy. Wiele razy zapowiadano nam powrót do sprawiedliwości i autentycznej równości. Niestety, tak jest tylko w czasie wyborów i to jedynie w słowach, w obietnicach. Nie dziwmy się więc temu, że większość naszych rodaków rezygnuje ze swoich uprawnień obywatelskich i nie bierze udziału w wyborach. Nie jest to jednak właściwe rozwiązanie. Ono umacnia zło. Trzeba, żebyśmy wszyscy, i to świadomie, starali się włączyć w życie naszego społeczeństwa, właśnie dlatego, przede wszystkim dlatego, że nasza Ojczyzna jest chora. Nękają ją liczne choroby, ale najgorszą jest brak miłości do Polski. I nie chodzi tutaj o słowa, przede wszystkim powinno nam zależeć na praktyce. Z bólem widzimy, jak pogardza się polskością, jak łatwo kłaniamy się albo na wschód, albo na zachód. A zwłaszcza powinno nas martwić, że wielkie elity polityczne niemal z pogardą mówią o tych, z których podatków mogą się nieźle bawić. Ale czy wystarczy uświadamianie sobie chorób? Z pewnością nie! Sięgajmy do lekarstw, a jednym z najważniejszych jest powrót do miłości: do miłości w rodzinie, na wsi, w mieście, w szkole, w zakładzie pracy i w całej ojczyźnie, aby pójść jeszcze dalej. Miłość musi odnaleźć swoje miejsce. Miłość musi częściej być obecna w naszych mediach. Jakże boleśnie zabrzmiała skarga jednego z działaczy społecznych, który w czasie telewizyjnego spotkania wyraził żal, że nasze media, publiczne i komercyjne, z rocznicy powstania „Solidarności” zrobiły jakby teatrzyk walki elit pomiędzy sobą, a nie podały nic z głębokiego kazania ks. abp. Leszka Sławoja Głódzia, nie nawiązano do przemówień ani Prezydenta Rzeczypospolitej, ani Przewodniczącego Związku. I tak jest stale. Trudno nam się dziwić, gdyż zasadniczo taki jest poziom naszego dziennikarstwa. 204 U Matki Pięknej Miłości Czyż nie widać tego w reakcjach na działalność mediów kościelnych? Czyż nie jest tego świadkiem Radio Maryja i Telewizja Trwam? Ale nie możemy poprzestać tutaj tylko na pewnych stwierdzeniach. Dlatego kieruję serdeczny apel do wszystkich dziennikarzy, jak to już nieraz robiłem: ukazujcie problemy Polski i Polaków. Uszanujcie wolę narodu i tych, których on wybrał. Nie przejmujcie funkcji, które dawniej pełniły różne instytucje zajmujące się ocenianiem ludzi pod względem określonych kryteriów politycznych. Polska potrzebuje wspaniałych dziennikarzy, wrażliwych na dobro wspólne, budujących jedność w działaniu, wyzwalających coraz to nowe energie w społeczeństwie, tworzących przestrzenie dla miłości! Tak bardzo brak tego wszystkiego. Czyż sprawdzianem tych niedostatków nie była kolejna olimpiada? Czyż nie za dużo mówiono i pokazywano działaczy, a za mało albo wcale nie wypowiadano się o potrzebach sportu, o znaczeniu wychowania dzieci i młodzieży w duchu prawdziwie sportowym, po harcersku, ewangelicznie? 5. Dbajmy o to, co trwałe Wszystkim nam powinno zależeć na tym, aby Polska była Polską, aby to, co dobre, przynosiło owoce. Jeden z naszych żołnierzy, który po wojnie, po rozwiązaniu Armii Andersa nie mógł wrócić do Polski i pozostał we Włoszech, oddał się całkowicie opisywaniu miejsc oraz wydarzeń, w jakiejś mierze związanych także z Polską. Dużo uwagi poświęcił wzgórzu Monte Cassino i jego okolicom. Odwiedził maleńką osadę, która nazywa się Piedimonte San Germano – pozostałość ze starożytnego Cassinum. Wojna zamieniła ją w gruzowisko. W środku miasteczka ocalała jednak tabliczka z nazwą ulicy – „Buonocore”, po polsku „Dobrego serca”. Uliczka ta prowadziła do kościoła, w którego ruinach odnaleziono nietkniętą figurę Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny, czczonej w całej diecezji. Ocalało to Serce, które przez wieki gromadziło ludzi wokół siebie. Może to czynić nadal, gdyż do niego prowadzi ulica dobrego serca. Serce Matki Bożej w sposób wyjątkowy bije i w tym sanktuarium. Starajmy się naszym życiem i postępowaniem budować drogi do tego Serca, żebyśmy zasłużyli na to piękne miano ludzi dobrego serca, jak ta starodawna ulica. Niech 205 rok 2008 te nasze dobre serca stają się ziarnem, które Maryja, Siewna Pani, będzie wsiewała w naszą kulturę, nasze zwyczaje i wychowanie. Mówi o tym poeta: „Idzie Matka Boża Siewna po jesiennej roli, wsiewa ziarno w ziemię czarną w złotej aureoli. Rzuca swe płomienne blaski na pola i sioła, Miłosierna, pełna łaski patrzy dookoła” (J. Skóra, Matka Boża Siewna). Maryjo w Staroskrzyńskim obrazie, pełna łaski, wsiewaj w nasze życie miłość, przemieniaj nasze serca na podobieństwo Twego i ogarniaj swoim wzrokiem nas wszystkich, którzy jesteśmy przy Tobie. Amen! 206 „Starajcie się o większe dary” (1 Kor 12, 31) (1 Kor 12, 31-13, 11; Łk 7, 31-35) Poświęcenie Miejsca Pamięci Narodowej na Wyrębie Nieciecz, dn. 17 września 2008 r. Drodzy Goście! Kochani Parafianie! 1. Z powrotem ku miłości Pewnym zaskoczeniem mogą być dla nas dzisiejsze czytania z Pisma Świętego. Najpierw usłyszeliśmy Hymn o miłości św. Pawła. Apostoł Narodów wzywa mieszkańców Koryntu: „Starajcie się o większe dary: a ja wam wskażę drogą jeszcze doskonalszą. Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący (...)” (1 Kor 12, 31-13, 1). Potem następują kolejne porównania, zestawienia, obrazy i skojarzenia; a czyni to wszystko św. Paweł po to, abyśmy lepiej rozumieli wagę i znaczenie miłości we wszystkich dziedzinach ludzkiego życia. Jakże odbiegało od Pawłowej wizji zachowanie faryzeuszy, do których Pan Jezus kieruje bardzo zdecydowane słowa. W swojej zarozumiałości podobni byli do małych dzieci, zainteresowanych jedynie zabawkami. Nie potrafili dostrzec w św. Janie Chrzcicielu Bożego Poprzednika. Nie byli też w stanie rozpoznać w Jezusie Chrystusie oczekiwanego Mesjasza. Dlatego też 207 rok 2008 pozostawali na marginesie ważnych wydarzeń. Nie stać ich było na to, aby otworzyć się na miłość. To właśnie tego rodzaju ludzi miał na myśli dwadzieścia wieków później Krzysztof Kamil Baczyński, poeta i powstaniec, gdy pisał: „Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem i chociaż w dniu potopu w tę miłość nie wierzył, to temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem” (Miłość). 2. A miłość wymaga ofiar Ze wzruszeniem czytamy wiersze tego poety, który mając dwadzieścia parę lat, w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku oddał swojej życie za Polskę w Powstaniu Warszawskim. Ale też pragniemy zapewnić, właśnie dzisiaj, kolejny raz powracając na miejsca kaźni i groby naszych rodaków, że na naszej ziemi żyły tysiące naszych sióstr i braci, którzy kochali Polskę. Świadczy o tym to święte miejsce, skropione krwią polskich żołnierzy na Wyrębie. I nawet nie jest ważne, jak się oni nazywali i ostatecznie, gdzie zostali pochowani. Mieli w sercach Polskę, a my chcemy uczyć się od nich takiej postawy i takiego oddania sprawie Ojczyzny. Naszą obecnością, naszymi pomnikami, upamiętniającymi miejsca męczeństw i pochówków, naszą gorącą i serdeczną modlitwą pragniemy wyrazić im wdzięczność i cześć. Chcemy też zadedykować im dzisiaj słowa, które wypowiedział Józef Ignacy Paderewski tuż przed I wojną światową przy okazji odsłonięcia Pomnika Grunwaldzkiego. Polska była jeszcze w niewoli, ale duch odbudowy niepodległego państwa był coraz silniejszy. To ten duch dodawał sił, by mimo prześladowań wytrwać na ziemi ojców. Późniejszy premier odrodzonej Polski mówił: „Nie dać się ruszyć z ziemi, z wiary, z języka, z ducha polskiego. Stać murem aż przyjdzie odrodzenie!”. Nawiązując zaś do Pomnika Grunwaldzkiego, powiedział: „Dzieło, na które patrzymy, nie powstało z nienawiści. Zrodziła je miłość głęboka Ojczyzny, nie tylko w jej minionej wielkości i dzisiejszej niemocy, lecz i w jej jasnej, silnej przeszłości; zrodziła je miłość i wdzięczność dla tych przodków naszych, co nie po łup, nie po zdobycz szli na walki pole, ale w obronie słusznej, dobrej sprawy zwycięskiego dobyli oręża” (J. Jasieński, Ignacy Jan Paderewski, w: „Przegląd Powszechny”, nr 5 (777)/1986, [05.1986], s. 243). 208 „Starajcie się o większe dary” (1 Kor 12, 31) Również nasi żołnierze Armii Krajowej oraz innych organizacji wojskowych walczących o wolność, niepodległość i niezawisłość Polski dobywali miecza w słusznej sprawie. Oni nie myśleli o łupach, o korzyściach materialnych. Pragnęli jednego – aby ta Polska, którą wyśnili w dziecięcych snach, do której przylgnęli młodzieńczą miłością, mogła żyć, mogła trwać i rozwijać się. 3. Pamiętajmy o wszystkich partyzantach Wiele lat upłynęło od tragedii na Wyrębie. Próchnieją kości poległych, użyźniając naszą ziemię. To miejsce, choć z trudnościami, ale zostało przypomniane, nie zabrakło duchowego pochówku, modlitwy i żałobnych obrzędów. Postawiony został krzyż. W takiej chwili nasze serca i umysły przenoszą się w dalekie strony, gdzie nadal nie wolno wspominać poległych, gdzie może nawet zapomniano o niedawnych bohaterach i miejscach ich śmierci. Oto nasze Kresy Wschodnie. Armia Krajowa podjęła akcję o kryptonimie „Droga do Ostrej Bramy”. Wilno leżało na północ, a tam była Pani Ostrobramska. Jest jesienny wieczór 1944 roku. Do siostry majora Kotwicza – dowódcy partyzantów – zamieszkałej w Trokach – dotarła matka Henryka, jednego z leśnych ludzi. I opowiada, jak było po bitwie: „Major leży na wznak, Henryk twarzą na jego nogach. Jego krew spływała Majorowi na nogi (...). Położyłam się obok, objęłam obu (...). Przyniosłam też czapkę, przeszytą kulą, koszulę i szelki – znaki spełnionego do końca obowiązku. Byłam odurzona ciosami (...). Mąż i dwóch synów już poległo, najmłodszy, 15-letni (...) wywieziony został do Kaługi”. Przyszła, żeby przekazać wiadomość o Kotwiczu: „(...) sercem jak mało kto odczuła jego wielkość. Opowiadanie traktowała jako ostatni obowiązek, jaki miała do spełnienia”. Przedostała się po wojnie przez linię Curzona i zmarła w Poznaniu w roku 1975. Jakże wiele zawdzięczamy tym bohaterskim matkom i żonom. Ta była w partyzantce łączniczką. Ale możemy z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że niemal każda matka na polskiej ziemi, w różnych okresach naszych dziejów, pełniła rolę łączniczki; łączniczki pomiędzy rodziną a Bogiem, pomiędzy rodziną a Polską. Warto pamiętać o tej szczególnej misji polskich Matek. Trzeba, abyśmy oddawali im cześć. 209 rok 2008 4. Nasza nadzieja w Królowej Polski Tej macierzyńskiej miłości niech nam nigdy nie zabraknie. Żal nam jedynie tych, którzy nie byli w stanie zrozumieć macierzyńskich serc i zaprzedali się wrogom narodu polskiego, choć nosili polskie stroje i jedli polski chleb. Oto fragment raportu kierownika Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Sokołowie Podlaskim z 7 marca 1945 roku: „Sytuacja ogólna panująca na terenie pow(iatu) Sokołowa jest mniej naprężona. Po przeprowadzeniu masowych operacji ludność uciszyła się, częściowo tylko od czasu do czasu słychać przejście bandy przez jakąś miejscowość”. Autor tego tekstu nie bawił się w dyplomację, pisał szczerze o masowych operacjach, o zastraszaniu ludności. A zapominając, że sam należał do bandy, tego słowa używał w odniesieniu do partyzantów. Jeszcze przez pięć lat od tego raportu trwały walki o wolność w powiecie sokołowskim. Działała też Partyzancka Brygada Podlaska. Trwała i walczyła, a siłę czerpano z modlitwy: „Królowo Korony Polskiej z twarzą pociętą szablami! Do Ciebie wznosimy czoła schylone bólu ciężarem. Nie ma w nas szlochu rozpaczy, z zaciśniętymi wargami modlimy się głucho o łaskę (wiary). Latami idziemy nocą (...) żołnierze tragicznej sprawy. Krzyże (...), krzyże za nami, żałobni żołnierze sprawy. Oddal nam w chwili ostatniej kielich bolesny, krwawy. Gorycz samotnej śmierci. W godzinie ostatniej Twej (udziel pomocy) tak jak w murach płonącej Warszawy. Jedna nam tylko została prośba o łaskę (...) wytrwania” (Modlitwa Brygady Świętokrzyskiej NSZ). Oto kolejne świadectwo, że tylko w Królowej Korony Polskiej jest zawsze pewna pomoc i obrona. Jej więc wstawiennictwu zawierzamy dusze wszystkich poległych za „polską sprawę”. Do Niej się uciekamy o pomoc w rozwiązywaniu dzisiejszych naszych kłopotów. Ją wreszcie błagajmy o coraz to lepsze, spokojniejsze jutro dla nas i dla kolejnych pokoleń Polaków. Królowo Polski, módl się za nami! Amen. 210 „Nie zawiodłeś, Polaku” Poświęcenie sali gimnastycznej Korytnica, dn. 18 września 2008 r. Drodzy Goście! Kochana Młodzieży! 1. Ze św. Stanisławem Kostką Pragnę z całego serca pogratulować wszystkim, którzy wybrali dzisiejszy dzień na poświęcenie i otwarcie sali gimnastycznej. Dzisiaj wypada uroczystość św. Stanisława Kostki, patrona polskiej młodzieży, a więc kogoś niesłychanie bliskiego wszystkim wychowawcom, nauczycielom, a zwłaszcza wam, Dziewczęta i Chłopcy. Od ponad czterystu lat kolejne pokolenia Polaków mają do kogo się odwołać i komu się przypatrywać. Chociaż św. Stanisław żył zaledwie osiemnaście lat, pozostawił piękny wzór życia młodzieńczego. Niedługo chorował. Niedługo przebywał w Rzymie. Ale kard. Franciszek Toledo, gdy się dowiedział o ciężkim stanie zdrowia jezuickiego nowicjusza, miał zawołać: „Na Boga, młodzik polski umiera i całe niemal miasto się zbiega! Każdy chce go przynajmniej zobaczyć. Każdy chce ucałować jego zwłoki”. Zaś św. Piotr Kanizjusz, wychowawca naszego rodaka, napisał z Niemiec: „Nie zawiodłeś, Polaku! Nie zawiodłeś. Którego ojczyzny nigdy nie zrozumiałem – nie zawiodłeś!”. Ksiądz Piotr Skarga, który nawiedził Rzym już po śmierci Kostki, był pełen zdumienia, jak szybko rozszerzał się kult młodego Polaka: „Zbiegli się 211 rok 2008 do ciała Świętego ojcowie i bracia, i nogi jego całując, łzami polewali, dziękując Panu Bogu za takiego towarzysza w niebie. Drudzy urywając jego szaty i rzeczy, których używał, na relikwie chowali”. Tenże sam kaznodzieja sejmowy, w napisanym przez siebie życiorysie Świętego, podaje, że „sława jego znana jest w Indiach, Meksyku, Afryce”, oczywiście nie mówiąc o Europie. Był czczony przez dzieci i młodzież, przez dorosłych, duchownych i świeckich, przez biednych i bogatych. O jego rychłą kanonizację prosił król Michał Korybut Wiśniowiecki i to na jego prośbę papież Klemens X ogłosił Stanisława Kostkę patronem Polski i Litwy. Cesarz austriacki – Józef I informował papieża: „Nie wątpimy, że Waszej Świątobliwości dostatecznie jest wiadomym, jak bardzo zasługi Stanisława Kostki oddaliły morowe zarazy i liczne niebezpieczeństwa”. Natomiast Jan III Sobieski w liście do sekretarza papieskiego podaje: „albowiem przy wszelkich operacjach wojennych wszyscy byli świadkami, skorośmy wzywali pomocy tego wielkiego Błogosławionego, nigdyśmy nie mieli niepowodzenia, lecz odnosiliśmy natomiast zawsze zwycięstwo bez przykładu i końca”. 2. Syn polskiej ziemi Kim więc był św. Stanisław Kostka, skoro tak wiele o nim mówiono i pisano i aż do naszych czasów dociera jego chwała? Urodził się w 1550 roku w Rostkowie, na Mazowszu, blisko Przasnysza. Ojciec jego był kasztelanem zakroczymskim. Do czternastego roku życia wychowywał się w domu rodzinnym. Później został wysłany razem ze starszym bratem Pawłem do Wiednia, gdzie jezuici otworzyli szkołę, cieszącą się ogromną popularnością w całej Europie. Wiemy z historii, jak wielką wagę przypisywali nasi przodkowie dobrej szkole, a szkoły były wówczas rzadkością. Dzisiaj powinniśmy dziękować Panu Bogu za to, że każde dziecko może korzystać ze szkoły, ale też i modlić się o to, aby były to dobre szkoły. Już po roku pobytu w Wiedniu, Stanisław ciężko zachorował. Obawiano się jego śmierci, ale został uratowany. Podobno miał widzenie Matki Najświętszej, która go podtrzymała na duchu i wyprosiła zdrowie. Po wyzdrowieniu Kostka, przypatrując się swemu otoczeniu, postanawia wstąpić do jezuitów. Jego starszy brat jest temu przeciwny. Powiadamia rodziców, 212 „Nie zawiodłeś, Polaku” którzy również wyrażają swój sprzeciw. Młody Stanisław jest nieugięty. W notatkach jego czytamy: „Chociażby los miał szaleć zmienny, ja trwać będę niewzruszony”. I wyrusza samotnie do Niemiec, aby tam spotkać się z przełożonymi i otrzymać od nich zgodę. Następnie udaje się do Rzymu, gdzie dostaje habit zakonny i rozpoczyna nowicjat. Nie zdołał go ukończyć. Powraca ciężka choroba i w osiemnastym roku życia, a więc w 1568 roku młodzieniec żegna się z tym światem. Odchodzi w uroczystość Wniebowzięcia Matki Najświętszej, którą tak bardzo ukochał na ziemi. Polski poeta Grzegorz z Sambora poświęca Kostce poemat, pisząc o jego śmierci: „On piękny – po śmierci piękniejszym się staje jakby był z zastępów Aniołów. A nam tu najbardziej to dziwnem się zdaje, że żadnych nie cierpiał mozołów, że chłopiec, co ledwie ośmnasty rok liczy nie zaznał przy śmierci goryczy”. 3. Uczeń Chrystusa Upłynęło już niemal 450 lat od tamtej śmierci. A św. Stanisław Kostka wciąż cieszy się wielkim kultem i to na całym świecie. Do jego grobu, znajdującego się w kościele św. Andrzeja na Kwirynale, w pobliżu pałacu prezydenckiego w Rzymie, stale przybywają pielgrzymi. Kim więc jest dziś dla nas św. Stanisław Kostka? Ponawiamy pytanie! W roku, w którym świętujemy wielki jubileusz św. Pawła Apostoła, gdy zastanawiamy się nad tym, co mamy robić, aby być dobrą uczennicą i dobrym uczniem Pana Jezusa, odpowiedź na wcześniejsze pytania nasuwa się sama. Św. Stanisław był i jest dobrym uczniem Jezusa Chrystusa. A jak do tego doszedł, podpowiadają nam dzisiejsze czytania z Pisma Świętego. Święte księgi były dla Stanisława światłem i drogowskazem przez całe życie. Szczególnie bliska była Mu Księga Mądrości. W porę zrozumiał, że to nie same lata decydują o dojrzałości, ale właśnie mądrość, jak napisano to w Księdze: „ponieważ spodobał się Bogu, znalazł Jego miłość, i żyjąc wśród grzeszników, został przeniesiony” (Mdr 4, 10). On też szybko znalazł się w niebie. „Wcześniej osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele” (Mdr 4, 13). Niepokoić powinno to, co ta Księga mówi o innych, może 213 rok 2008 o nas: „(...) ludzie patrzyli i nie pojmowali ani sobie tego nie wzięli do serca, że łaska i miłosierdzie nad Jego wybranymi i nad świętymi Jego opatrzność” (Mdr 4, 14). O tym, co to znaczy być uczniem Chrystusa, poucza św. Jan Apostoł w pierwszym swoim Liście: „Piszę do was, młodzi, że zwyciężyliście Złego. Napisałem do was, dzieci, że znacie Ojca; (...)” (1 J 2, 13-14). A różnorakie zło „nie pochodzi od Ojca, lecz od świata. Świat zaś przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki” (1 J 2, 16-17). To samo, choć innymi słowami, powiedział Pan Jezus do swojej Matki i św. Józefa, o czym słyszeliśmy w Ewangelii. Jednakże będąc posłusznym woli Bożej, wrócił do Nazaretu „i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2, 51-52). Tak też działo się ze św. Stanisławem Kostką. I to jest nasza perspektywa. 4. Ku czemu idziemy? Zaledwie kilkanaście dni temu wybrzmiał pierwszy po wakacjach dzwonek szkolny. Tęskniliście już za jego głosem. Ale każdy jego dźwięk przypomina nam to ważne pytanie – w jakim celu chodzimy do szkoły? Dlaczego się uczymy? Czemu służą ćwiczenia gimnastyczne i zabieganie o zdrowy rozwój naszego organizmu? Cały system wychowawczy zmierza ku temu, abyśmy kształtowali jak najlepsze charaktery i w ten sposób ubogacali nasze człowieczeństwo. Aby każda i każdy z nas mógł coraz lepiej rozumieć własną tożsamość jako kogoś, kto został stworzony przez Boga, odkupiony przez Jezusa i jest uświęcany w Duchu Świętym. Mamy więc rozwijać w sobie poczucie własnej tożsamości. Edward Schaper w jednej ze swoich książek zamieścił nietypowy dialog. Gdy usłyszał pukanie do drzwi, zapytał: „– Jak się nazywasz? – Nazywam się Ty. – Nie możesz wejść, musisz być sobą”. Wierność sobie jest owocem wierności Bogu. Ta wierność Jest porywająca u jednych, ale może przerażać u innych, którzy na czymś fałszywym ją zbudowali. Mamy być wierni sobie, ale przemienieni jak Jezus na Górze Tabor, jak ludzie święci, jak Stanisław Kostka, jak ty i jak ja, jak wszyscy tu obecni, choćby w pragnieniu. Niech szkoła nam w tym pomaga. Niech 214 „Nie zawiodłeś, Polaku” ćwiczenia gimnastyczne to ułatwiają. I nie martwcie się, co będziecie robić w przyszłości. To nie jest takie istotne. Liczy się to, jak będziecie wypełniać swoje obowiązki, kim będziecie jako ludzie, katolicy i Polacy. Po tegorocznej Olimpiadzie przenieśmy się na chwilę do Chin, gdzie pewien myśliciel wyrabiał sznury. Gdy pytano go, jakie to są sznury, odpowiadał: „nie wiem, czy ten sznur będzie dobry, ale wiem, że robiły go moje ręce”. Pamiętajcie na zawsze, że waszym jest to, co wy robicie, co robią wasze dłonie, co wypływa z waszych serc! Róbcie dobrze! Bądźcie szlachetni, święci! Amen. 215 „Daj nam chleba” (Rdz 47, 15) (Rdz 47, 13-19; 2 Kor 9, 6-10; Łk 8, 5-15) Dożynki Hajnówka, dn. 21 września 2008 r. Kochani zebrani na dzisiejszej uroczystości! 1. Żywności nie może zabraknąć Przejmujący opis, zawarty w Księdze Rodzaju ukazuje nam tę podstawową prawdę, że człowiekowi nie może zabraknąć żywności, nie może zabraknąć chleba na ziemi. Nasze życie jest bowiem z woli Bożej związane z odżywianiem się, musi się stale odświeżać, umacniać, aby było w stanie pełnić swoją doczesną misję. Jednocześnie w tym opisie dostrzegamy, że sprawa odżywiania się jest czymś wyjątkowym, ponieważ ludzie są w stanie wszystkiego się pozbyć, byleby tylko mieć co włożyć do ust. Gotowi są w ostateczności oddać się nawet w niewolę. I z tego względu zapis biblijny stanowi dla nas ważkie ostrzeżenie. Nie można lekceważyć troski o pokarm. Nie można zapominać o znaczeniu chleba dla umacniania wolności. Nasze coroczne świętowanie Dożynek jest więc wyrazem wdzięczności, którą wyrażamy Panu Bogu za Jego błogosławieństwo pracy na roli. Wiemy dobrze, jak bardzo jest potrzebna Jego pomoc. O tym przypominają nam różne kataklizmy, choćby tegoroczne trąby powietrzne, gradobicia, a nawet powodzie, które wystąpiły w pewnych regionach naszej Ojczyzny, ale też i na całym świecie. 216 „Daj nam chleba” (Rdz 47, 15) Nasze doroczne świętowanie dożynkowe jest również swego rodzaju szkołą wychowania obywatelskiego, gdyż chcemy przypominać sobie nawzajem, jak bardzo istotne jest, aby w dziedzinie upraw rolnik nie czuł się osamotniony, ale mógł liczyć na szersze wsparcie społeczne i państwowe, gdyż to, co on robi, wypełniając swoje powołanie, stoi na straży nie tylko obrony życia, ale także i wolności. Nie może przecież w Polsce dojść do tego, o czym pisze Księga Rodzaju, że „gdy już wyczerpały się nam pieniądze i gdy stada nasze są u ciebie – (tak ludzie mówili do Józefa), nie pozostało nam nic, co moglibyśmy dać tobie, (...) oprócz nas samych i naszej ziemi. (...) będziemy niewolnikami (...)” (Rdz 47, 18). Straszliwa to sytuacja, chociaż w dziejach ludzkości wiele razy występowała. I ciągle stanowi najważniejszy problem milionów ludzi żyjących na ziemi. Ważna jest sprawa energetyki, ale jest wiele innych liczących się dziedzin, związanych z ludzkim pobytem na ziemi. Żywność wszakże jest czymś podstawowym i kto zdobyłby monopol w tej dziedzinie, miałby w swoich rękach wiele atutów, aby zniewolić ludzi. 2. Polskie doświadczenia Do tego dopuścić nie można. W polskiej tradycji na straży suwerenności pracy na roli stał jej rodzinny charakter. Co jakiś czas ktoś opuszczał wieś, ale i ktoś pozostawał, aby ziemia nie leżała odłogiem. W ostatnich wszakże latach, w okresie ostrej agresji różnych systemów o nastawieniu monopolistycznym, wieś polska wciąż broniła się gospodarką rodzinną przed ciągłymi zagrożeniami. Kolejne pokolenia Polaków odziedziczyły miłość do ziemi, lasów, barci i wód po swoich rodzicach, jak pisał o tym Tadeusz Bełza: „Całem mem sercem, duszą niewinną, Kocham te świętą ziemię rodzinną, Na której moja kołyska stała, I której dawna karmi się chwała. Kocham te barwne kwiaty na łące, Kocham te łany kłosem szumiące, Które mię żywią, które mię stroją, I które zdobią Ojczyznę moją. Kocham te góry, lasy i gaje, Potężne rzeki, ciche ruczaje; 217 rok 2008 Bo w tych potokach, w wodzie u zdroja, Ty się przeglądasz Ojczyzno moja, Krwią użyźniona, we łzach skąpana, Tak dla nas droga i tak kochana!” (Ziemia rodzinna). Pamiętając o tym, właśnie dzisiaj pochylamy się nisko nad grobami naszych poprzedników, naszych pradziadków i prababć, wyrażając wdzięczność za pozostawione zasady moralne, za jakże konkretne lekcje, potwierdzane miłością do polskiej ziemi. W to podziękowanie wypada również włączyć wszelkie instytucje, stowarzyszenia, a także osoby prywatne, także kapłanów, czyli tych wszystkich, którzy cenili i rozumieli sens rodzinnych gospodarstw rolnych w Polsce. 3. Wieś woła o dobre rodziny Praca na roli ma charakter powołania. Jakże trudno przewidzieć czas jej trwania! Jakże trudno odgadnąć, kiedy zacznie się jakiś sezon! Jakże trudno obliczyć możliwą wielkość zbiorów. Ale też w tych trudnościach wyraża się urok pracy na roli. Trzeba być na nie zawsze przygotowanym. Trzeba mieć wyczucie w sianiu i sadzeniu, pielęgnowaniu, w żniwach i wykopkach, w jakichkolwiek zbiorach. A takie podejście do ziemi i do pracy na roli gwarantuje rodzina. Tam łatwiej o pomoc w czasie nie do przewidzenia; tam można liczyć na zastępstwo, gdyż rodzina zjednoczona miłością wciąż ją odświeża przy wspólnym stole, przy łamaniu chleba. Martwi nas, a nawet niepokoi to, że pojawiają się próby całkowitego oderwania pracy na roli od rodziny. A można to robić na różne sposoby, między innymi zawsze wtedy, gdy zmierza się do osłabienia więzi rodzinnej, gdy pomniejsza się znaczenie rodziny. Nie wiem, czy ku temu nie podąża kolejna nagonka prasowa na rodzinę, pod hasłem walki z nepotyzmem. Czynią to zaś ci sami ludzie, którzy uważają, że należy unikać wszelkiego rodzaju fobii. A czy taki bezprzykładny atak na więzi rodzinne nie jest najzwyczajniej fobią? Oczywiście, zawsze trzeba pamiętać, aby na stanowiskach byli ludzie odpowiedni. Istotne jest kryterium dotyczące kompetencji, uczciwości, zaangażowania i właściwego sposobu zatrudniania. Wszystko inne powinno być na drugim planie. Ale dlaczego ktoś z rodziny, kto odpowiada wszelkim kryteriom przydatności, ma być eliminowany z możliwości podjęcia określonej pracy? 218 „Daj nam chleba” (Rdz 47, 15) Na to nie ma sensownej odpowiedzi. Dzieje wsi polskiej pod tym względem świadczą o większej demokracji w dziedziczeniu przez tych, którzy potrafili najskuteczniej obchodzić się z ziemią, kochając ją po rodzinnemu. Historia Polski ma podobną wymowę. Postawmy pytanie, w jakich czasach Rzeczypospolita była najpotężniejsza? Odpowiedź jest jasna – w epoce dynastii Jagiellonów. A cóż to znaczy słowo dynastia? Ono mówi, że tron przechodził z ojca na syna, że ważniejsze funkcje pełnili synowie, bracia, bliżsi lub dalsi krewni. Nie można więc legalizować jakiejkolwiek fobii, także tej, która pomniejsza i osłabia rodzinę. Tak często słyszymy, że żyjemy w czasach pluralizmu, w których mają prawo istnieć różne systemy zarządzania, wymiany handlowej i wszelkiej twórczości. Ale ten pluralizm jakby nie dostrzega rolnictwa, jego inności. I robi się wszystko, aby je podporządkować rygorom iście fabrycznym. A to z kolei prowadzi do coraz częstszego korzystania z chemii i ze środków nie zawsze dokładnie sprawdzonych pod względem ich wpływu na zdrowie ludzi, zwierząt i całej przyrody. A przecież mamy naturalne prawo, aby bronić szczególnego charakteru upraw rolnych i całej rolniczej struktury. Także i po to, aby w przyszłości nie trzeba było płacić za leczenie albo i dopłacać wiele, aby można było otrzymywać tak zwane pożywienie ekologiczne. 4. Wieś polska potrzebuje pomocy Święty Paweł bardzo mądrze pisze: „Kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie” (2 Kor 9, 6). Nie można oszczędzać na żywności, a rolnictwo nie powinno być tym obszarem w państwie, na którym chce się zarabiać kosztem ludzkiego zdrowia. Pamiętajmy o tej wyjątkowej hojności względem upraw rolnych, gdyż to właśnie ona zamienia się w nasze dobre samopoczucie; to ona zabezpiecza ludziom zdrowie. A skoro Pan Bóg jest Tym, „który daje nasienie siewcy, i chleba dostarczy ku pokrzepieniu, i ziarno rozmnoży, i zwiększy plon (...) sprawiedliwości” (2 Kor 9, 10), niech więc znajduje w nas radosnych i chętnych współpracowników. Mówiąc o pracy rolnika, nie chcemy zapominać o służbach leśnych, o pszczelarzach, o sadownikach i ogrodnikach, a nawet o rybakach. Są to bowiem dziedziny i prace, które mają bezpośrednią więź z przyrodą, z całą naturą. Rolnicy polscy – ludzie wsi nauczyli się wczuwać w prawa przyrody, 219 rok 2008 w naturę, a postępują tak nie ze względu na to, aby się bawić przyrodą albo ją traktować marionetkowo. Podchodzą w ten sposób dlatego, gdyż czują pewną wspólnotę istnienia i świadomość pochodzenia od Stwórcy. Stwórca natomiast zaprasza nas do współpracy, chce byśmy podejmowali i kontynuowali Jego dzieło stwórcze, przymnażając dobra. Nie możemy dopuszczać do tego, aby ziemia leżała odłogiem, aby nasze lasy były zaniedbane, aby wody były nieczyste. Nie można też godzić się na to, aby wskutek błędnej polityki rolnej coraz więcej ludzi odchodziło ze wsi, nie zabezpieczając następstwa. Z bólem wspomina o tym jeden z naszych poetów; przyznając się do swojej ucieczki, jakby raportuje: „(...) aż uciekłem którejś nocy po dożynkowej zabawie nic nie mówiąc nikomu i niczego nie zabierając oprócz paru rodzinnych fotografii i medalika z pierwszej Komunii od matki” (H. J. Kozak, Miejsca magiczne: liryki podlaskie, Biała Podlaska 2001, s. 8-9). Ten medalik z pewnością będzie dla niego z jednej strony wspomnieniem rodzinnej wsi, a z drugiej – wyrzutem, gdyż dokonał swoistej dezercji. Ale dlaczego jej dokonał? Bo nie widział perspektywy. Nasze dzisiejsze święto: dziękczynienie za tegoroczne zbiory i prośba o Boże błogosławieństwo w nowych zasiewach, niech stanie się równocześnie serdecznym błaganiem, zanoszonym do Pana wieków o przemianę ludzkich serc, także rolniczych, o przemyślenie polityki rolnej i o moc ducha dla obecnego wśród nas ministra rolnictwa, aby nie zniechęcał się trudnościami, ale z całego serca pracował dla dobra polskiej wsi, czyli na rzecz człowieka, zdrowego człowieka. 5. O nowe oblicze ziemi A my musimy siać. W dzisiejszej Ewangelii widzimy, jak Siewca sieje wszędzie, nie patrzy na rodzaj gleby, nie pozostawia ani kawałka ziemi odłogiem, chociaż nie wszystkie ziarna wydadzą plon stokrotny. Zabierzmy się i my za naszą glebę, glebę naszych serc i glebę naszych pól, kiedy nawet budzi się w sercu żal i jawi się wyrzut sumienia, że: 220 „Daj nam chleba” (Rdz 47, 15) „Nie umiem kochać tej ziemi, Bez której umarłbym z żalu” (S. Baliński, Wieczór na Wschodzie). Nie poddawajmy się zniechęceniu. Za jakiś czas przyjdzie jesień, po niej nadejdzie zima, aż doczekamy się wiosny, a po wiośnie będzie lato! Pory roku, choć cykliczne, to mają wszakże w sobie coś nowego, gdyż ukazują nowe przejawy życia. Czyż może być coś piękniejszego od tego cudownego uczestnictwa w powstawaniu nowego życia, w podpatrywaniu tej przedziwnej tajemnicy nieustannego odchodzenia i przychodzenia? Bogu niech będą dzięki za to, że zaprasza nas – ludzi – do uczestnictwa w tym szczególnym dziele wspomagania nowego życia. Dziękujmy także wszystkim, którzy starają się rozumieć sens rolniczego trudu jako wyjątkowego powołania. Wdzięczność wyrażam Ministerstwu Rolnictwa i Rozwoju Polskiej Wsi za każdą szczerą pomoc udzielaną rolnikom. Dziękuję wam, ukochani rolnicy, którzy przybyliście dzisiaj na to podlaskie święto żniw. Dziękuję za waszą wierność rolniczemu powołaniu. Dziękuję wszystkim za umiłowanie lasów polskich, co u bram Białowieskiej Puszczy ma swoją szczególną wymowę. Dziękuję naszym sadownikom i ogrodnikom, pszczelarzom i rybakom. Dziękuję za waszą troskę o przyrodę. Z całego serca dziękujemy za chleb jako pokarm, ale też i symbol życia. A Matkę Najświętszą prośmy, aby wspomagała wszystkie polskie matki, wszystkie domowe gospodynie, by zawsze ze spokojem mogły sięgać po nowy bochen chleba, znacząc go krzyżem przed pierwszą kromką. Niech dzięki temu wzrasta miłość do ojczystej ziemi i troska o nią oraz pragnienie, aby jej pomagać. A wówczas może wreszcie da o sobie znać i tęsknota, jak tego przykładem jest Cyprian Kamil Norwid: „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba Podnoszą z ziemi przez uszanowanie Dla darów nieba, Tęskno mi, Panie! (...)” (Moja piosnka II). Niech ta tęsknota z Bożym błogosławieństwem przyniesie oczekiwane owoce. A my sami bądźmy wreszcie tą glebą, w której ziarno z łatwością zapuści korzenie. Pan Jezus bowiem tłumaczy: „W końcu ziarno w żyznej ziemi oznacza tych, którzy wysłuchawszy słowa sercem szlachetnym i dobrym, zatrzymują je i wydają owoc przez swą wytrwałość” (Łk 8, 15). Niech tak się dzieje w całej Polsce, niech to ma miejsce na Podlasiu! Amen. 221 „Prosimy cię, naucz (…) nas pokory serca” (Jr 9, 22-23; Ga 5, 14-18; Mt 11, 25-30) Wspomnienie św. o. Pio Węgrów, dn. 23 września 2008 r. Drodzy Bracia w kapłaństwie! Ukochani Mieszkańcy Węgrowa! Drodzy Parafianie! 1. Bogu niech będą dzięki! Ojciec Święty Jan Paweł II w homilii kanonizacyjnej św. o. Pio (15.06.2002) skierował do Niego gorącą prośbę: „Prosimy cię, naucz także nas pokory serca, abyśmy zostali zaliczeni do grona prostaczków z Ewangelii, którym Ojciec obiecał objawić tajemnice swojego Królestwa. Pomóż nam, byśmy modlili się niestrudzenie i byli pewni, że Bóg wie, czego nam potrzeba, zanim jeszcze Go o to poprosimy. Daj nam spojrzenie wiary, abyśmy potrafili od razu rozpoznawać w ubogich i cierpiących oblicze samego Jezusa. Wspieraj nas w godzinie walki i próby, a jeśli upadniemy, spraw, abyśmy doświadczyli radości płynącej z sakramentu pojednania. Przekaż nam twoje serdeczne przywiązanie do Maryi, Matki Jezusa i naszej. Towarzysz nam w ziemskiej pielgrzymce do szczęśliwej Ojczyzny, do której i my mamy nadzieję dojść, aby na wieki kontemplować chwałę Ojca, Syna i Ducha Świętego.” Ta piękna i głęboka modlitwa jest jednocześnie rozwinięciem słów dzisiejszej Ewangelii, jako że ten fragment niemal zawsze słyszymy, gdy wypadają 222 „Prosimy cię, naucz (…) nas pokory serca” święta franciszkańskie. Chrystus Pan wysławia swego Ojca właśnie za to, że otwiera się On na ludzi prostego serca, wyraźnie podkreślając znaczenie prostoty i szczerości w poznawaniu Boga i w dążeniu do Niego. Jakby na boku pozostawia tych, którzy uważają się za mądrych i są pewni swoich opinii. Oczywiście nie mówi o ludziach prawdziwie mądrych, gdyż tacy są zawsze prostego serca. Oni wiedzą, kim jest człowiek w obliczu Stwórcy. Zdają sobie sprawę także z tego, że wszystko zawdzięczają Bożej miłości. Taka postawa prowadzi nas zawsze do Stwórcy. Przykładem takiej postawy jest życie św. o. Pio, jak również życie św. Franciszka, św. Klary i wielu innych świętych oraz błogosławionych, spośród których wypada tutaj, w Węgrowie, przypomnieć św. Antoniego i św. Piotra z Alkantary, a także bł. o. Honorata Koźmińskiego, pierwszego Podlasianina wyniesionego na ołtarze. 2. Pawłowy wzór W Roku św. Pawła Apostoła zastanówmy się przez moment nad duchowym podobieństwem św. o. Pio do Apostoła Narodów. Do takiego spojrzenia zobowiązuje nas w pewnej mierze Kościół, ponieważ drugie dzisiejsze czytanie, zaczerpnięte z Listu do Galatów, wyraźnie wskazuje na takową analogię. Święty Paweł wiele przeżył i doświadczył. Nie chciał się jednak czymkolwiek chlubić. Jego roztropność miała swoje korzenie w zawierzeniu Jezusowi Chrystusowi. Dlatego szczerze wyznawał: „(...) co do mnie, nie daj, Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża naszego Pana Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stał się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata” (Ga 6, 14). Padre Pio każdego dnia po kilka godzin wpatrywał się w Krzyż Chrystusowy. W czasie modlitwy adoracyjnej 20 września 1918 roku – otrzymał stygmaty święte, stając się także zewnętrznie podobnym do Chrystusa. Modlił się przed Ukrzyżowanym naprzeciwko cudownego obrazu Matki Bożej Łaskawej. Matka Najświętsza, która stała przy swoim Synu, gdy był konający na krzyżu, uczyła po macierzyńsku młodego kapucyna, naśladowcę św. Franciszka, jak należy przeżywać wielką tajemnicę miłości, której Krzyż był miejscem. W ten sposób o. Pio przeżył „nowe stworzenie”, jak to podkreśla św. Paweł. Co więcej, stał się wyjątkowo skutecznym pomocnikiem, jako najbardziej znany spowiednik naszych czasów, w tym nowym rodzeniu się, „stwarzaniu 223 rok 2008 się” milionów ludzi. Apostoł Narodów swoim słowem, swoimi podróżami przyprowadzał setki ludzi do Chrystusa. Apostoł konfesjonału z San Giovanni Rotondo poprzez kratki konfesjonału otwierał drogę ku Chrystusowi ludziom XX wieku. A wszystko po to, aby Chrystus był uwielbiony nie ludzkimi słowami, ale nawróceniami, duchowymi przemianami, prawdziwym „nowym stwarzaniem”. 3. We wszystkim chodziło o człowieka Obaj wielcy apostołowie, żyjący w różnych epokach i prowadzący działalność na różne sposoby, starali się jak najgorliwiej odpowiadać na polecenie Chrystusa: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 19-20). Po dwudziestu wiekach wyraźnie widać, że misja zlecona przez Chrystusa jest realizowana. W tym czasie różne bywały zwyczaje i różnorakie cywilizacje, a jednak uczniowie Chrystusa, mając z sobą i za sobą Jezusa Chrystusa, wciąż są w stanie docierać do ludzkich umysłów i serc. Ten fakt jest dla nas ważnym pouczeniem, abyśmy nie czekali na specjalne okoliczności, na wyjątkowe sytuacje, ale zawsze i wszędzie świadczyli o Chrystusie. A jak to należy czynić, podpowiadają nam nasi święci. Bądźmy więc głosicielami Chrystusa naszymi słowami i czynami, naszą uczciwością i prawdomównością, a zwłaszcza naszą miłością. Bądźmy świadkami Chrystusa w naszych rodzinach i szkołach, w instytucjach i zakładach pracy. Bądźmy nimi w świecie prawa i kultury, w publicystyce i w mediach. Świat niczego tak nie potrzebuje jak Jezusa Chrystusa. Jakże przekonująco zapowiadał to wszystko prorok Jeremiasz: „Mędrzec niech się nie szczyci swą mądrością, siłacz niech się nie chełpi swoją siłą, ani bogaty niech się nie przechwala swoim bogactwem. Raczej chcąc się chlubić, niech się szczyci tym, że jest roztropny i że Mnie poznaje, iż jestem Panem, który okazuje łaskawość, praworządność i sprawiedliwość na ziemi (...)” (Jr 9, 22-23). 4. Padre Pio wciąż nam pomaga Podążajmy do św. o. Pio. Radujmy się, że przybywa do tej parafii, że będzie obecny przez swoją duchową moc w kościele, który będziemy budować. 224 „Prosimy cię, naucz (…) nas pokory serca” Na Jego pogrzebie były ogromne rzesze ludzi, największe, jakie można było sobie wyobrazić przed odejściem z tego świata Jana Pawła II. Grób o. Pio odwiedza parę milionów pielgrzymów rocznie. Czego tam szukają? Czego my się spodziewamy od św. o. Pio? Oczekujemy pomocy w naszej doczesnej pielgrzymce. Mamy też nadzieję, że dzięki Niemu odnajdziemy w sobie nasze człowieczeństwo, że się ono na nowo narodzi, że staniemy się nowym stworzeniem. Lubimy nowości, ale zapominamy, że to, co wydaje się nam nowością, jest najczęściej kopią dawnych nawyków i nałogów, ubraną w aktualny strój. Prawdziwa nowość daje się poznać po tym, że się duchowo przemieniamy. Wtedy ze zdumieniem spostrzegamy, że bycie człowiekiem odnowionym przez Mękę Pana Naszego Jezusa Chrystusa jest czymś wspaniałym, choćby nawet towarzyszyły nam znaki Jego męki. Tymczasem współczesny człowiek, uwikłany w różne namiastki i ekstrakty, łatwo zapomina o tym, kim być powinien, co jest celem jego życia i jak ma postępować, aby nie zmarnować Bożej łaski. Ale Bóg, pełen miłosierdzia, wciąż posyła nam swoich wysłanników! Dziękujmy Mu za to. Wyrażajmy Mu wdzięczność za Jego zaufanie względem nas, ludzi. I zastanówmy się czasem, czy nie moglibyśmy być bardziej skutecznymi świadkami Chrystusa względem naszego otoczenia? Wpatrujmy się częściej w Padre Pio, a z czasem odkryjemy, że jest to możliwe. Przeżyjemy wówczas wielką radość i uświadomimy sobie, że w ten sposób stajemy się „nowymi stworzeniami”! Amen. 225 „Ten dzień jest poświęcony Panu” (Ne 8, 9) (Ne 8, 1-10; 1 Kor 3, 9b-11. 16-17; J 10, 22-30) XXVII Niedziela Zwykła Konsekracja kościoła – Sanktuarium Miłosierdzia Bożego Sokołów Podlaski, dn. 5 października 2008 r. Umiłowani Bracia i Siostry! 1. „Nie bądźcie smutni i nie płaczcie” (Ne 8, 9) Dzisiejsza niedziela kończy kolejny Tydzień Miłosierdzia, obchodzony w całej Polsce, jest też dniem wspomnienia św. s. Faustyny Kowalskiej, a w tutejszej parafii przejdzie do historii jako dzień konsekracji świątyni, Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Odwołując się do proroka Ezdrasza, powtarzam więc: „Nie bądźcie smutni” (Ne 8, 9). Jest wiele bowiem motywów do radości. Tak, jak przed wiekami czytano księgi święte ludowi zgromadzonemu wokół proroka Ezdrasza, tak teraz sięgajmy do tych samych źródeł, zawsze pamiętając o tym, że jest to dzień poświęcony Panu. To św. Paweł Apostoł, który urodził się dwa tysiące lat temu, pisał do nas i o nas: „Jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą” (1 Kor 3, 9). On to „jako roztropny budowniczy” (1 Kor 3, 10) położył fundament. Mocny to fundament. Dwadzieścia wieków nie zdołało go nadszarpnąć. A prób było wiele 226 „Ten dzień jest poświęcony Panu” (Ne 8, 9) i nadal są podejmowane wysiłki, aby osłabić fundamenty założone przez apostołów. Ważne wszakże było i to, jak wznoszono budynek. Skoro Jezus Chrystus jest wciąż tym samym fundamentem, to nasze budowle są świątyniami i to nie tylko w znaczeniu zewnętrznym, także w wewnętrznym. Jesteśmy świątyniami Boga. Nasze sumienie jest dzwonem, który przypomina o modlitwie i uczciwości. Nasze postępowanie stanowi o pięknie architektury świątynnej. A nasza wiara i miłość stanowią o jej wielkości. Jedno jest pewne, że każda „Świątynia Boga jest święta” (1 Kor 3, 17), i według słów apostoła, jesteśmy taką świątynią Boga. To wszystko widzimy dzisiaj z wyjątkową ostrością. Mogą o tym powiedzieć tutejsi parafianie z księdzem proboszczem na czele. Mogą o tym powiedzieć wszyscy, którzy pamiętają, jak były zakładane fundamenty i jak prowadzono prace. Parafia istnieje zaledwie piętnaście lat, a może być dumna z wielu dokonań. One są widoczne. Nie można jednak nie postawić pytania o to, czy budowie tego sanktuarium towarzyszyła budowa świątyń naszych wnętrz? Nie da się łatwo znaleźć odpowiedzi. Dlatego trzeba, żebyśmy się zastanowili nad przyszłością, szukając motywów, przesłanek i wszelkiego duchowego materiału, niezbędnego przy budowie świątyń naszych wnętrz. Każda zaś nowa generacja parafian będzie budowała od początku takie świątynie. 2. Kierujmy się ku Bożemu miłosierdziu Tytuł tej świątyni wskazuje nam kierunek naszych refleksji – Boże miłosierdzie. Każda epoka miała swoje plusy i minusy. W każdej epoce na swój sposób usiłowano niszczyć te świątynie, którymi są ludzkie przekonania i ludzkie postępowanie. Współczesność natomiast uderza w samego człowieka. Chce go pozbawić poczucia godności i odpowiedzialności. Chce go zrównać ze światem bezosobowym, aby łatwiej można było nim manipulować. To nam tłumaczy, dlaczego niszczy się ludzkie życie, podważa się poszukiwanie sensu ludzkiego pobytu na ziemi, uderza się w rodzinę, ośmiesza się miłość, podstawiając w jej miejsce setki różnych namiastek. Jesteśmy świadkami, jak takie wartości jak wolność i szacunek dla człowieka zostały podporządkowane rynkowym rachunkom. Mówienie o demokracji wkrótce będzie powodem do śmiechu, ale czy będzie to śmieszne? To samo należy zauważyć w odniesieniu do sprawiedliwości. Ileż to razy słyszymy zapewnienia o tym, że trzeba bronić pokrzywdzonych, 227 rok 2008 prześladowanych i zniewolonych. A jakie są reakcje na mordy dokonywane na chrześcijanach w Indiach, Indonezji, a nawet w Iraku, gdzie rzekomo walczy się o demokrację, o równość! Tej równości nie da się zauważyć w kontekście naszych środków przekazu, gdyż każda gazeta, każda radiostacja, każdy kanał telewizyjny ma prawo istnieć, choćby zachęcał do zabijania, kradzieży i rozpusty, ale nie te media, które odwołują się do zasad chrześcijańskich. I to tym mediom nieraz się przypisuje nienawiść i inne grzechy, jakby chcąc odwrócić uwagę, że sam atak na nie wypływa właśnie z nienawiści. Owe ataki na media katolickie, zwłaszcza o ogólnopolskim zasięgu, jak Radio Maryja czy Telewizja Trwam, ukazują prawdziwą twarz rzekomych obrońców równości i wolności. Dla nich wolność oznacza, że wszystko można, ale nie mają prawa do wolności ci, którzy nie godzą się na taką bezduszną wizję świata, pełną fałszu i niesprawiedliwości. Przypatrując się, choćby pokrótce, współczesności, lepiej rozumiemy znaczenie objawień, w których uczestniczyła św. Faustyna; sens przypomnienia tajemnicy Bożego miłosierdzia w osobie Jezusa Chrystusa. Nie ma innego sposobu, aby rozproszyć mroki, które nas otaczają, jak tylko w Bożym miłosierdziu! Nie ma innego środka, aby odzyskać wiarę w sens życia ludzkiego. Nie ma innej drogi, na której moglibyśmy się spotkać z nadzieją, z tą nadzieją, która nie ma nic wspólnego z różnymi obietnicami i deklaracjami, zwłaszcza przedwyborczymi. W świetle Bożego miłosierdzia odkrywamy nadzieję, która ma swoje imię i swoją twarz, jak mówił o tym kard. Joseph Ratzinger, obecny Ojciec Święty. Tym imieniem jest imię Jezus, a tą twarzą jest oblicze Chrystusa. 3. Bądźmy apostołami Bożego miłosierdzia! Tej, tak ważnej prawdy – nie możemy zachowywać jedynie dla siebie i pozostawać obojętni na to, co się dzieje wokół nas. Taka postawa odbiegałaby od ewangelicznych doświadczeń. Byłaby sprzeczna z nauką i przykładem Pana Jezusa. Niech nam pomoże, kolejny raz, sł. B. Jan Paweł II, abyśmy zrozumieli, co mamy czynić. On to właśnie w czasie konsekracji świątyni – Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie powiedział: „Trzeba tę iskrę Bożej łaski rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia. W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście. To zadanie powierzam wam, drodzy bracia i siostry, Kościołowi w Krakowie i w Polsce 228 „Ten dzień jest poświęcony Panu” (Ne 8, 9) oraz wszystkim czcicielom Bożego miłosierdzia, którzy tu przybywać będą z Polski i całego świata. Bądźcie świadkami miłosierdzia” (17.08.2002). Nasza dzisiejsza uroczystość jest odpowiedzią na wezwanie Ojca Świętego skierowane do całej Polski. Oto tutaj, na Podlasiu, na ziemi przesiąkniętej krwią męczenników za wiarę, powstaje Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Niech będzie ono dla nas wszystkich czytelnym znakiem obecności Bożego miłosierdzia w życiu i działalności całego Kościoła, który trwa w Sokołowie Podlaskim, który żyje na Podlasiu, który tkwi głęboko w naszych sercach i umysłach. Nabożeństwo do miłosierdzia Bożego jakby samo z siebie niesie ufność. Z tego to względu u dołu obrazu Jezusa Miłosiernego z woli Chrystusa został umieszczony napis: „Jezu, ufam Tobie”. A kto posiada ufność do Jezusa, ten nie załamie się łatwo w czasie największej nawet próby życiowej. Chrystus wesprze go swoją łaską. Zawsze pamiętajmy o tym i zabiegajmy o to, abyśmy bezgranicznie zawierzyli miłosierdziu Bożemu i nie zapominajmy o miłosierdziu względem naszych bliźnich – czynem, słowem i modlitwą. 4. Trzy kolumny miłosierdzia Bożego Pielęgnowanie nabożeństwa do miłosierdzia Bożego i postępowanie zgodne z orędziem, jakie kieruje Chrystus do świata, jest współczesnym doświadczeniem duchowym, jakby dalszym ciągiem tego, co przeżywali ludzie za czasów proroka Ezdrasza, kiedy słyszeli wezwanie: „Ten dzień jest poświęcony Panu, Bogu waszemu. Nie bądźcie smutni i nie płaczcie! (...). Idźcie, spożywajcie potrawy świąteczne i pijcie napoje słodkie – poślijcie też porcję temu, który nic gotowego nie ma; albowiem poświęcony jest ten dzień Panu naszemu. A nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją” (Ne 8, 9-10). Miłosierdzie Boże również wzywa nas do wspólnoty w świętości. Tę wspólnotę mamy rozszerzać na całe nasze otoczenie, a zwłaszcza na tych, którzy nie mają nic „gotowego”, którzy odeszli daleko od Pana. Niech oni także cieszą się w Panu. Bo radość, prawdziwa radość i z nią współistniejąca pogoda ducha, są najwspanialszym orężem do walki ze złem, z każdą słabością, a zwłaszcza z poczuciem bezsensu. Pan Bóg chętnie zaprasza ludzi do współpracy w przypominaniu tego wszystkiego, co jest niezbędne, aby człowiek mógł świadomie czuć się 229 rok 2008 człowiekiem, stworzonym na Boży obraz i Boże podobieństwo. W celu ponownego odkrycia tej prawdy przed siedemdziesięciu laty wybrał skromną zakonnicę, s. Faustynę, aby ukazała nam wagę i piękno Bożego miłosierdzia. Jest więc św. s. Faustyna swego rodzaju kolumną, na której i dzięki której miłosierdzie Boże stało się ratunkiem dla naszej cywilizacji, a zwłaszcza dla ludzi jakże często pozbawionych poczucia sensu życia. Święta s. Faustyna swoją pobożność wyraźnie chrystocentryczną umacniała szczególnym zawierzeniem Matce Bożej Niepokalanie Poczętej. Odchodząc zaś w październiku z tego świata, jakby dodatkowo ukazuje nam wartość modlitwy różańcowej. Ona też jest dla nas przykładem, jak mamy korzystać z tych darów, jakie pozostawił Pan Jezus w Kościele, przede wszystkim chodzi tutaj o sakrament pokuty. Siostra Faustyna, bezpośrednio rozmawiając z Panem Jezusem, wsłuchując się w Jego słowa, nie zwalnia siebie z cotygodniowej spowiedzi. Korzysta z posługi wielu spowiedników, ale najwięcej zawdzięcza ks. Michałowi Sopoćce, który przed tygodniem został wyniesiony na ołtarze. To właśnie on, jako spowiednik, polecił jej, aby spisała wszystko, czego doświadczała i co słyszała przede wszystkim w czasie rozmów z Panem Jezusem. On także nakłonił ją, aby jak najdokładniej opisała wygląd Pana Jezusa wobec słynnego wileńskiego malarza Eugeniusza Kazimirowskiego. I tak powstał wizerunek Jezusa Miłosiernego, w pięknym obrazie. Z tego to względu bł. ks. Michała Sopoćkę możemy uznać za drugą kolumnę, na której Boże miłosierdzie mogło budować, zwłaszcza w nawiązaniu do tego miłosierdzia, które od dwudziestu wieków otwiera się na wszystkich ludzi w sakramencie pojednania. I wreszcie, mówiąc o miłosierdziu Bożym w naszych czasach, nie możemy pominąć Jana Pawła II. On także jest tą wielką kolumną, na której Boże Miłosierdzie ukazało się całemu Kościołowi. Jego decyzją Niedziela Przewodnia otrzymała miano Niedzieli Miłosierdzia. On ogłosił błogosławioną, a następnie św. s. Faustynę. On też swoim nauczaniem stał się najwspanialszym apostołem Bożego miłosierdzia w naszych czasach. Zdumiewa nas przedziwna mądrość Boża i nieustająca miłość do człowieka. Jakże czytelnie wyraża się ona w tajemnicy miłosierdzia Bożego, przypomnianego naszej cywilizacji i kolejnym czasom przez objawienia 230 „Ten dzień jest poświęcony Panu” (Ne 8, 9) s. Faustyny, penitentki ks. Michała Sopoćki, znajdującego mocne zaplecze eklezjalne w posłudze papieskiej Jana Pawła II. Nie zapominajmy o tym nigdy. Niech ta świątynia, niech to sanktuarium będzie kolejnym znakiem Bożej miłości i swego rodzaju przesłaniem, skierowanym do nas wszystkich, abyśmy zawierzając siebie i świat Bożemu miłosierdziu, nie zapominali o upowszechnianiu tego nabożeństwa, gdyż ludzkość zawsze będzie potrzebowała i czekała na miłosierdzie! 5. Z Chrystusem Miłosiernym w przyszłość! Wpatrujmy się często w postać Pana Jezusa Miłosiernego. Starajmy się być blisko Jego osoby. Weźmy przykład z Żydów, o których mówi dzisiejsza Ewangelia. To właśnie oni chodzili wokół Niego, otaczali Go i wciąż zadawali pytania. W tym wszystkim możemy ich naśladować. Nie wolno jednak brać z nich przykładu w tym, co odnosi się do samego słuchania Chrystusa i przyjmowania Jego odpowiedzi. Oni bowiem oczekiwali na to, że Pan Jezus, przyznając się wobec nich do tego, że jest Mesjaszem, równocześnie otworzy przed nimi drogę do różnych awansów i interesów. Niestety, po tylu wiekach nadal spotykamy ludzi, którzy tak podchodzą do chrześcijaństwa, do zbawczej misji Chrystusa. Oni nie będą w stanie zrozumieć słów Jezusa, ponieważ szukają czegoś innego niż On. On szuka człowieka. On chce ratować nasze dusze. I dlatego z bólem mówi, niemal się żaląc: „Powiedziałem wam, a nie wierzycie. Czyny, których dokonuję w imię mojego Ojca, świadczą o Mnie” (J 10, 25). Tego Żydzi, przynajmniej niektórzy, nie mogli zrozumieć, bo nie byli z Chrystusowych owiec. Pocieszają zaś Pana Jezusa ci ludzie, którzy są w stanie pojąć Jego naukę i wedle niej żyć. Na co zwraca uwagę Syn Boży: „Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki” (J 10, 27-28). A wszystko to działo się w uroczystość rocznicy poświęcenia świątyni jerozolimskiej. My uczestniczymy w obrzędzie poświęcenia świątyni miłosierdzia Bożego. Porozmawiajmy więc szczerze z Jezusem. Z uwagą wsłuchajmy się w Jego słowa. Miejmy odwagę stawiać Mu pytania, przecież zapewnił nas, że nikt nie będzie w stanie oderwać nas od Niego, jeśli będziemy razem z Nim. Jeśli pamiętamy, że jesteśmy Jego przyjaciółmi, że przez chrzest św. zawarliśmy z Nim przymierze. 231 rok 2008 Ojciec Święty Benedykt XVI przypomina: „Trzeba pilnie odkrywać na nowo przymierze, które zawsze było owocne, jeżeli było przestrzegane. Na pierwszym miejscu znajdują się w nim – rozum i miłość. Przenikliwy mistrz, Wilhelm z Saint-Thierry, napisał słowa, które odbieramy jako bardzo aktualne również i w naszych czasach: «Jeśli rozum poucza miłość, a miłość oświeca rozum, jeśli rozum przemienia się w miłość, a miłość pozwala zatrzymać się w granicach rozumu, wtedy mogą uczynić coś wielkiego» (De natura et dignitate amoris, 21, 8)” („L’Osservatore Romano”, nr 6/2008, s. 39-40). I tak jest naprawdę. To w Bożym miłosierdziu rozum i miłość nawzajem się uzupełniają i dają o sobie znać. To dzięki Bożemu miłosierdziu dzieją się rzeczy wielkie, największe, gdyż dzięki Bożemu miłosierdziu człowiek najbardziej upadły może odzyskać swą wielkość. I to jest ten zasadniczy powód, który sprawia, że dzisiejsza konsekracja Sanktuarium Bożego Miłosierdzia jest jednocześnie orędziem i znakiem nadziei! Niech ta nadzieja przeniknie do naszych umysłów i serc. Niech znajdzie miejsce w naszych rodzinach, szkołach, instytucjach i zakładach pracy, w szpitalach i domach opieki, w więzieniach i w domach poprawczych, bo bez Bożego miłosierdzia „życie naszych pokoleń rozgrywa się między rozpaczą a szukaniem nadziei” (A. Wat, Dziennik bez samogłosek, Londyn 1986, s. 43). Jezu Miłosierny, spraw, aby wszyscy i zawsze w Tobie znajdowali nadzieję! Amen. 232 „Jedno z Chrystusem czuć, myśleć i kochać” 20. rocznica beatyfikacji o. Honorata Koźmińskiego Nowe Miasto, dn. 13 października 2008 r. Drodzy Bracia w kapłaństwie! Zacni Mieszkańcy Nowego Miasta i Pielgrzymi! 1. W zjednoczeniu z Chrystusem Dzisiejsza uroczystość ma charakter szczególny. Nie tylko wspominamy bł. o. Honorata, jak to czynimy co roku od dnia Jego beatyfikacji, ale pragniemy także z perspektywy dwudziestu lat, które upływają od owego radosnego wydarzenia na Placu św. Piotra, zastanowić się nad tym, czy staramy się chętnie i hojnie korzystać z bogatego dorobku świętości naszego wielkiego Brata? Czy też może poprzestajemy na dziennikarskim podkreślaniu tych faktów i myśli, które są zbieżne z oczekiwaniami społeczno-religijnymi. Z tego względu wypada do świętości i działalności bł. o. Honorata podejść w duchu profetycznym. Tym bardziej że w tym roku świętujemy jubileusz 2000 lat od narodzin św. Pawła. Patrząc od strony zewnętrznej, nie dostrzeże się wielu podobieństw pomiędzy jednym a drugim głosicielem Chrystusa. Ale warto pozostawić na boku rzymskie imperium i trud podróżniczy św. Pawła, jak również oddalić się od mroków rozbiorowych, a zwrócić uwagę na to, co jest najważniejsze w każdym Apostole Pana Jezusa, na jego osobistą relację z naszym Odkupicielem. 233 rok 2008 Świadomość słabości natury ludzkiej widoczna jest tak w pierwszym wieku chrześcijaństwa, jak i w wieku XIX. Te gliniane naczynia często dają o sobie znać. Niemniej nie są w stanie zawładnąć naszą wolą, nawet mając wsparcie w prześladowaniach. Słyszeliśmy przed chwilą, co pisał św. Paweł do Koryntian: „Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddamy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy” (2 Kor 4, 8-9). Błogosławiony Honorat podobnym sytuacjom nada inny kształt, ale istota pozostanie ta sama, gdyż pisze: „Wszelka droga do świętości, co nie na Kalwarię prowadzi, złudzeniem jest tylko i nie zawiedzie do nieba” (Polskie Teksty Ascetyczne, t. IV, Wybór Pism O. Honorata Koźmińskiego, cz. I, (druk na powielaczu, Warszawa 1981, s. 193). Potrzebne jest głębokie i bezgraniczne oddanie się Chrystusowi. Apostoł Narodów wyzna: „Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele” (2 Kor 4, 10). A Ojciec Honorat będzie wołał z radością: „O szczęście! Jedno z Chrystusem czuć, myśleć i kochać” (Notatnik Duchowy, Warszawa 1991, s. 273). 2. W profetycznej przestrzeni Obaj głosiciele Chrystusa kładą nacisk na konieczność pełnego zjednoczenia z Bogiem. Było to niezbędne u historycznych początków chrześcijaństwa. Jest nieodzowne na każdym etapie jego rozwoju. Postawa obu wyrasta z ducha profetycznego, gdyż okazuje się, że zawsze czymś niesłychanie istotnym jest pogłębione spojrzenia na człowieka. Spór o postawę religijną nie rozgrywa się obecnie pomiędzy Bogiem a człowiekiem, jak to się zdarzało. Wyciszone zostały niemal wszystkie dyskusje światopoglądowe i filozoficzne na temat istnienia Boga, Jego istoty czy też miejsca w świecie. Taka polemika mogłaby okazać się niebezpieczna dla przeciwników Stwórcy. Temat ten bowiem został rozpracowany na wszelkie możliwe sposoby. I w przestrzeni filozoficznej tak naprawdę nie ma miejsca na ateizm. Zło wszakże nie śpi. Diabeł stara się robić swoje. Dlatego uderza przede wszystkim w istotę człowieka. I najczęściej nie podprowadza go pod drzewo dobrego i złego. Może je nawet zasłaniać nieco przed ludźmi. Zły szuka innego sposobu zawładnięcia człowiekiem. Posługuje się metodą, która w świecie gwałtownie rozwijającej się techniki ma duże szanse na wygraną. 234 „Jedno z Chrystusem czuć, myśleć i kochać” Ustawia człowieka na pomniku, wywyższa go, sącząc dumę; powtarza jakby te pokusy, które podsuwał Panu Jezusowi na pustyni. A gdy człowiek znajdzie się rzekomo dość wysoko, okaże się wtedy, że jest sam, bezradny i opuszczony. W tym kontekście widzimy, jak jest ważne, aby dniem i nocą, o świcie i o zmierzchu, na modlitwie i w pracy powtarzać: „O szczęście! Jedno z Chrystusem czuć, myśleć i kochać”. Tylko szczere zjednoczenie z Chrystusem może uratować współczesnego człowieka od totalnej klęski. 3. Zwrot ku miłosierdziu Bożemu Współczesne zagrożenia uderzają przede wszystkim w samą istotę człowieczeństwa. Zmierzają ku temu, aby zrównać ludzi ze światem zwierząt, aby pozbawić ich własnej tożsamości, przynależnej nam jako istotom stworzonym przez Pana Boga na Boży obraz i podobieństwo. Wszelkie tendencje wychowawcze starają się podkreślać wyłącznie ekologiczne podobieństwo człowieka do istot bezdusznych. I nie jest to błahy problem. Ekologia ma swoje pozytywne znaczenie, ale nie może zniekształcać stwórczej idei Pana Boga, gdyż w takim momencie staje się zagrożeniem dla człowieka. Warto w tej sytuacji skierować się ku objawieniom św. s. Faustyny. Chrystus przychodzi z tajemnicą miłosierdzia w czasach totalitaryzmów ideologicznych, które chciały sprowadzić ludzi jedynie do numerów oznaczających określone siły robocze. Ale nie można zapominać, że nowożytny liberalizm w swojej warstwie ideologicznej jest jakby dalszym ciągiem wysiłków zmierzających do oderwania człowieka od rzeczywistości osób, a więc od Boga i duchów niebieskich, aby sprowadzić go jedynie do kategorii osobnika w populacji. W takim układzie człowiek nie będzie odczuwał potrzeby interesowania się ani prawdą, ani miłością, nie mówiąc o nieśmiertelności. Chrystus Miłosierny, który przychodzi jako Człowiek, umiera i zmartwychwstaje, całym sobą wskazuje na godność ludzką. Zmartwychwstanie było pieczęcią ofiary na Krzyżu. A ofiara ta została dokonana dla odkupienia człowieka. Logika wiary jest w tym wypadku jednoznaczna. I ma swoją moc przekonywania, zwłaszcza że wspierają ją fakty. Świat, jako stworzony przez Boga, odnajdzie się na właściwej drodze tylko wtedy, gdy swój rozwój oprze o zasady, które określił Pan Bóg. Każda inna droga będzie prowadziła do samobójstwa, ale o to właśnie chodzi złu i jego współczesnym promotorom. 235 rok 2008 Błogosławiony o. Honorat pisał: „Pamiętajmy o tym, że im bardziej dzisiejszy świat oddalił się od zasad Chrystusowych, tym bardziej potrzeba nam starać się o ich przywrócenie w sobie i w drugich” (Polskie Teksty Ascetyczne, t. IV, Wybór Pism O. Honorata Koźmińskiego, cz. I, (druk na powielaczu, Warszawa 1981, s. 147). Wysiłki czynione w tym celu na pewno otrzymają pomoc ze strony miłosiernego Boga. Tak to przeczuwał nasz Współbrat, który wyznawał, mając na myśli Jezusa: „(...) z Tobą jednym ja mogę mówić o tym wszystkim, co mnie obchodzi i Ty się nie znudzisz, i wyrozumiesz, i z takim zajęciem słuchasz, jakby to chodziło o Ciebie. Ach, bo też ja gorąco tego pragnę, aby w tym wszystkim o Ciebie tylko chodziło” (Notatnik Duchowy, Warszawa 1991, s. 178). I chociaż innych używa słów niż św. s. Faustyna albo bł. ks. Michał Sopoćko, to idea miłosierdzia Bożego jest tu wyraźnie widoczna. O tym uprzedzającym nabożeństwie do miłosierdzia Bożego przekonuje nas również Jego praca w konfesjonale, czyli współuczestnictwo w rozdawnictwie daru przebaczenia, mającego swoje źródło w Bożym miłosierdziu. W ten sposób Błogosławiony stał się prekursorem dla św. Leopolda Mandicia, św. o. Pio i bł. ks. Michała Sopoćki. Co więcej, to On był zwiastunem objawień z lat trzydziestych minionego wieku. Gdyby o. Honorat nie odczuwał wielkości Bożego miłosierdzia, nie mógłby napisać: „Żaden człowiek nie może tak gorąco pragnąć pozyskania łaski od Boga, jak Bóg chce nam jej udzielić” (Powieść nad powieściami, t. IV, Włocławek 1910, s. 313). I nie trwałby godzinami w konfesjonale. 4. Idźmy więc chętnie do winnicy Pana Z wiarą więc i spokojem wypełniał swoje powołanie w czasach względnej swobody i wówczas, gdy był dokładnie inwigilowany. A we wszystkim towarzyszyło mu poczucie franciszkańskiej skromności: „My to właśnie jesteśmy owi ślepi, chromi i upadający często, których Zbawiciel raczył wezwać do używania łask przygotowanych dla dusz wybranych i do pracy w swej winnicy, zostawiwszy wielu, lepszych może światu” (Polskie Teksty Ascetyczne, t. IV, Wybór Pism O. Honorata Koźmińskiego, cz. I, (druk na powielaczu, Warszawa 1981, s. 143). Ta winnica dziwnie wyglądała w naszych czasach. Ale on wiedział doskonale, że praca w winnicy Pańskiej wymaga jednego, o czym mówi sam Zbawiciel: „Trwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, o ile nie 236 „Jedno z Chrystusem czuć, myśleć i kochać” trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie” (J 15, 4). Dlatego właśnie Błogosławiony trwał, nawet w czasie bombardowania nie zabrakło Go na miejscu adoracji Najświętszego Sakramentu. I zachęcał do takiego trwania każdą i każdego z penitentek i penitentów, a już szczególnie osoby konsekrowane. Nie można bowiem naśladować Chrystusa, nie trwając w Nim albo poprzestając na trwaniu powierzchownym. A jakie jest nasze trwanie w Synu Bożym, łatwo się przekonamy, gdy powrócimy do treści ostatniego zdania z dzisiejszej Ewangelii, w którym Chrystus zapewnia: „To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna” (J 15, 11). Przypatrzmy się więc naszemu powołaniu, temu dzisiejszemu. I zastanówmy się, czy towarzyszy mu radość z tego, że jesteśmy na właściwej drodze i czy mamy zapał, aby iść nią jeszcze pewniej. A bł. o. Honorat, po 20 latach od beatyfikacji i blisko 180 latach od narodzin, w tej naszej radości nie omieszka wziąć udziału. Niech tak będzie. Amen. 237 „I oczyma ciała będę widział Boga” (Hi 19, 26) (Hi 19, 1. 23-27a; J 14, 1-6) Pogrzeb Elżbiety Marii Jadwigi Sapieżanki Boćki, dn. 18 października 2008 r. Czcigodni Bracia! Czcigodne Siostry! 1. Przemija nasze życie Zgromadzeni w tej pięknej świątyni, będącej świadkiem wielu wydarzeń, które dokonywały się na naszych ziemiach, będącej trwałym wotum wiary i przynależności do Kościoła książęcej rodziny Sapiehów, uczestniczymy w obrzędzie pogrzebu ostatniej z linii Sapiehów Różańskich śp. Elżbiety Marii Jadwigi księżnej Sapieha, adoptowanej Rufener, siostry pochowanego przed trzema laty również w tej świątyni Eustachego Seweryna księcia Sapiehy. Dla upamiętnienia Ostatniej z rodu zostanie umieszczona specjalna tablica. W odpowiednim też miejscu kaplicy sapieżyńskiej w tym kościele zawieszona zostanie tablica poświęcona pamięci śp. Eustachego Piotra księcia Sapiehy, syna Jana Andrzeja i Marii ze Zdziechowskich, pochowanego na warszawskich Powązkach. Naszą modlitwą pragniemy objąć najpierw Ostatnią z sapieżyńskiej linii Różańskiej, a następnie jej brata Eustachego Seweryna i kuzyna Eustachego 238 „I oczyma ciała będę widział Boga” (Hi 19, 26) Piotra, ale też będziemy modlili się w intencji całego rodu, którego dzieje licznymi więzami splotły się z historią Polski i Kościoła. W takim bowiem momencie nie możemy zapomnieć o znaczących przysługach oddanych naszym poprzednikom. Przedstawiciele tego rodu od wielu wieków uczestniczyli w obronie integralności i jedności Polski. Walczyli z wrogami zewnętrznymi, a przede wszystkim z zaborczą polityką Państwa Moskiewskiego, a później Rosji. Sapiehowie uczestniczyli w rozwoju kulturowym i gospodarczym naszej Ojczyzny. Gdyby nie straszliwe wojny, ich rezydencje i zbiory dzieł sztuki byłyby jednymi z najwspanialszych w tej części Europy. Uczestniczyli w życiu politycznym Polski odrodzonej po pierwszej wojnie światowej, pełniąc jakże różne i ważne obowiązki, kierując także Ministerstwem Spraw Zagranicznych. To Sapiehom zawdzięczamy liczne fundacje kościołów i klasztorów z Boćkami w tle. Z rodem Sapiehów wiąże się jedna z najpiękniejszych opowieści religijnych utrwalona w kodeńskim sanktuarium, a w cudownym obrazie Matki Bożej z Guadalupe od blisko czterech wieków znajduje żywy oddźwięk w każdym pokoleniu. Do tej to opowieści nawiązywali Słudzy Boży – ks. kard. Stefan Wyszyński i Jan Paweł II. To z tego rodu wywodzi się ks. Adam Stefan książę Sapieha, stojący na straży honoru i godności Polaków. Ufamy więc, że Kodeńska Matka Boża będzie dzisiaj szczególną pośredniczką między nami modlącymi się w intencji kolejnych pokoleń Sapiehów, które odeszły już z tego świata, a Jezusem Chrystusem, do którego miłosiernego Serca kierujemy nasze intencje. 2. W Bogu nasza nadzieja W pierwszym czytaniu zaczerpniętym z Księgi Hioba usłyszeliśmy jakże wymowne stwierdzenie. Biblijny Hiob jest świadom swoich słabości. Wie, że przeminą jego słowa i nie ma takiego rylca, nawet z diamentu, który byłby w stanie cokolwiek utrwalić na wieki w tej ziemskiej rzeczywistości. Ale tragiczny Hiob wie, że na ziemi jest Wybawca, który zabezpiecza naszą przyszłość, aż w końcu będziemy w stanie oczyma ciała widzieć Boga. I to jest źródło tej szczególnej nadziei i radości. Tę myśl rozwija Pan Jezus w Ewangelii. Nawołuje więc: „Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. W domu Ojca Mego jest mieszkań wiele (...). Idę przecież przygotować wam miejsce” (J 14, 1-2). 239 rok 2008 I nie musimy wiedzieć, jak to się wszystko dokona, w jakim czasie i w jakich okolicznościach, ponieważ to właśnie Chrystus jest Drogą i Prawdą, i Życiem. A skoro tak, to niech zniknie nasz niepokój. Odrzućmy wszelki lęk. Pozostawmy na uboczu każde zmartwienie. W Chrystusie nasza nadzieja. W Chrystusie Miłosiernym – wrażliwym na każdy niepokój ludzki, na każde uderzenie naszego serca – jest nasza moc! I tylko jednego nam potrzeba, aby wiara nasza nie ustawała. Święty Franciszek Salezy, myśląc o ziemskim przemijaniu, pisał przed laty: „Życie to czas, w którym Boga szukamy. Śmierć to czas, w którym Go znajdujemy. Wieczność to czas, w którym Go posiadamy”. 3. Czas zmarłej Elżbiety Marii Jadwigi Sapieha Uczestnicząc w tej uroczystości pogrzebowej, zastanówmy się nad czasem śp. Księżnej. Odchodzi z tego świata w osiemdziesiątym siódmym roku życia, urodziła się 24 sierpnia 1921 roku, rok i parę miesięcy po Karolu Wojtyle. Przyszła na świat w rodzinnej rezydencji, położonej w lasach, w ziemi lidzkiej, w Spuszy. Jej ojciec po specjalistycznych studiach w zakresie leśnictwa, odbytych na politechnice w Zurychu, jakby był stworzony do pracy w tego rodzaju otoczeniu. Nie obeszło się jednak bez polityki, gdyż trzeba było służyć Polsce na stanowisku ministra spraw zagranicznych. A w tamtych czasach nie było łatwo znaleźć odpowiedniego kandydata. Matka natomiast, Teresa z Lubomirskich, zajmowała się gospodarstwem, otoczeniem domu i działalnością charytatywną. Chociaż nie stroniła też od obowiązków ściśle gospodarczych, zakładając przeróżne warsztaty pracy, które miały na celu śpieszenie z pomocą ludziom biednym. Była to rodzina, o jakiej marzymy. Elżbieta Maria Jadwiga miała siostrę Eleonorę i trzech braci: Jana, Lwa i Eustachego Seweryna. Maturę ukończyła tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. Często zastanawiała się nad swoją przyszłością. Przed zdolną i wykształconą dziewczyną otwierały się różne perspektywy. Wszystko przekreślił wybuch wojny. W drugiej połowie września do Spuszy przyszli Sowieci. Ojca uwięzili, skazali na śmierć, zamieniając ten wyrok na zsyłkę w głąb Związku Sowieckiego. Z tej nieludzkiej ziemi wydostał się razem z Armią Andersa i zamieszkał w Kenii. Został tam delegatem Polskiego Czerwonego Krzyża na całą Afrykę Wschodnią. Elżbieta, do której najczęściej zwracano się 240 „I oczyma ciała będę widział Boga” (Hi 19, 26) skrótem pierwszego imienia, jako do Izy, wojnę przetrwała na terenie Polski, działając w podziemiu. Gestapo aresztowało ją w Krakowie w roku 1944. A po wyjściu z więzienia, idąc za radą ówczesnego metropolity krakowskiego księcia Adama Stefana Sapiehy, razem z matką przeniosła się do Szwajcarii. I tam już pozostała. Zamieszkała w pobliżu Berna, gdyż została adoptowana przez rodzinę Hansa i Hanny Rufener. Zajmowała się różnymi dziedzinami. Wiele czasu poświęcała kolekcjonerstwu, jakby w tej pasji szukając sposobu na upamiętnienie swego rodu. Gromadziła różne dokumenty. Nagrywała filmy. Bardzo lubiła podróże, zresztą były one jakby skutkiem powojennego rozproszenia rodziny. Ciągnęło ją do malarstwa, pozostawiła wiele dobrych dzieł. Zawsze jednak żyła Polską. Na różne sposoby pomagała osobom indywidualnym, rodzinom oraz instytucjom. Mocno związała się z działalnością „Solidarności”. Wcześnie rozpoczęła swą współpracę w ruchu, a potem stowarzyszeniu Przymierze Rodzin, które zrodziło się w Sekcji Rodzin Warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. Starała się wszechstronnie pomagać zwłaszcza w wychowaniu i kształceniu dzieci oraz młodzieży. Polska, już odrodzona, usiłowała ze swojej strony okazywać wdzięczność. Prezydent Lech Wałęsa odznaczył Izę Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi RP, a ks. kard. Józef Glemp – Złotym Medalem Prymasowskim za zasługi dla Kościoła i Narodu, wreszcie premier Jerzy Buzek odznaczył ją medalem Instytutu Społeczeństwa Obywatelskiego – Pro Publico Bono. Świętej pamięci Iza przeszła różne choroby. Znosiła je ze spokojem i z poddaniem się woli Bożej. Kiedy ktoś z odwiedzających na kilka dni przed śmiercią, wyrażając współczucie, wyznał, że „mogę się za Ciebie tylko modlić”, Iza odparła: „Tylko”. Była świadoma powagi tego czasu, jaki Jej jeszcze pozostał na ziemi. Zostawiła go w promieniach Wniebowstąpienia Pana Jezusa. Mając to na uwadze, można za św. Franciszkiem Salezym wyznać, że Iza wykorzystała ten czas na szukanie Pana Boga i że Go znalazła w momencie odchodzenia z tego świata. 4. Trwajmy w Panu I jeszcze jedno. Przy różnych okazjach spotykała się z Janem Pawłem II. Żyli niemal dokładnie w tym samym czasie. Ona nieco dłużej, ale ich spojrzenia na życie, na godność osoby ludzkiej, na znaczenie prawdy, na potrzebę 241 rok 2008 dobra i miłości i na wyobraźnię miłosierdzia były podobne. I nie można zapomnieć, jak wielkim szacunkiem otaczał Jan Paweł II księcia kardynała Adama Stefana Sapiehę. Podczas jednego ze spotkań, gdy wspominaliśmy kardynała Sapiehę, Ojciec Święty dodał – to był „książę niezłomny”. Z pewnością coś z tej niezłomności było w całym rodzie. Bogu dziękujmy za ten szczególny dar, za to, że ubogaca nas ludźmi niezłomnymi, o wspaniałym charakterze. Ci ludzie przypominają nam piękno i urok człowieka stworzonego na Boży obraz i Boże podobieństwo! Niech to piękno i duchowy urok, płynące z życia i działalności śp. Elżbiety Marii Jadwigi Sapieżanki, adoptowanej Rufener, promieniuje na Boćki, na całą rodzinę Sapiehów, na Szwajcarię i Polskę, a zwłaszcza na Podlasie. Amen. 242 „Nie lękajcie się być świętymi” (Iz 43, 1-51; Flp 3, 3-14; J 15, 9-17) Śluby wieczyste siostry M. Edyty Gawrysiuk, Urszulanki NMP z Gandino Drohiczyn, dn. 19 października 2008 r. Drodzy Bracia i Siostry! Kochana Siostro Edyto składająca dziś wieczystą profesję! 1. Boże powołanie! Prorok Izajasz w dzisiejszym pierwszym czytaniu przypomina nam o Bożym zatroskaniu o każdą i każdego z nas. To zatroskanie może wydawać się dziwne, przecież Pan Bóg stworzył człowieka na obraz i podobieństwo swoje. Powinno być więc czymś naturalnym ze strony człowieka, że pamięta o tym i żyje pełnią bliskości Boga. Niestety, grzech pierworodny osłabił ludzką pamięć, a jeszcze bardziej zniekształcił jego wolę. Z tego powodu człowiek nie jest w stanie przy pomocy własnych sił żyć zgodnie z wolą Bożą. Zanim Syn Boży przyszedł na ziemię, aby odkupić ludzkość, Stwórca poprzez proroków zachęcał ludzi do wytrwania w dobrym, dając im do zrozumienia, że pomimo wielkiego przestępstwa, jakim był grzech pierworodny, On – pełen miłosierdzia, zwracając się do każdego człowieka, wyznaje: „(...) drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję (...). Nie lękaj się, bo jestem z tobą” (Iz 43, 4-5). Te słowa, pochodzące z ust Bożych, były niesłychanie ważne w procesie ludzkiej odnowy i odradzania się, wyzwalania się spod wpływów zła w czasach przed przyjściem Pana Jezusa. Natomiast po 243 rok 2008 śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, św. Paweł, patron tego roku, nie obawia się napisać do Filipian, że „wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego” (Flp 3, 8). Przejście od niezbyt przejrzystych figur i znaków Starego Testamentu do takiego śmiałego wyznania stanowi ogromny krok naprzód. Święty Paweł już nie mówi o powołaniu jako takim, o Bożym zaproszeniu do świętości bez konkretnej wizji. Te czasy należą do przeszłości. My od dwudziestu wieków mamy Jezusa Chrystusa, dla którego warto wyzuć się ze wszystkiego, zrezygnować ze wszystkiego, byleby tylko pozyskać Pana i znaleźć się w Nim. Chrystus Pan swoją miłością, najgłębiej wyrażoną na krzyżu, zdobył nas i nabył swą drogocenną Krwią. Odpowiadając na tę miłość nie wystarczy iść w stronę Chrystusa, czy za Chrystusem, należy biec z całych sił. 2. Być uczennicą Chrystusa Pawłowy „bieg” za Jezusem może przyjmować różne formy, najczęściej mówi się w takich momentach o „naśladowaniu” Syna Bożego. Jan Paweł II w Veritatis splendor (21) napisze: „Pójście za Chrystusem nie jest zewnętrznym naśladownictwem, gdyż dotyka samej głębi wnętrza człowieka. Być uczniem Jezusa znaczy upodobnić się do Niego, który stał się sługą aż do ofiarowania siebie na krzyżu (por Flp 2, 5-8). Przez wiarę Chrystus zamieszkuje w sercu wierzącego (por. Ef 3, 17), dzięki czemu uczeń upodabnia się do swego Pana i przyjmuje Jego postać. Jest to owocem łaski, czynnej obecności Ducha Świętego w nas”. Sługa Boży podkreśla znaczenie wiary i łaski. Są one Bożym darem. Gdzie więc jest miejsce na ludzką wolę? Człowieczy wkład w osobiste naśladowanie Chrystusa wyraża się najpierw w duchowej trosce o wiarę i stan łaski, następnie ważne jest nasze otwarcie się na działanie Ducha Świętego. W tej samej encyklice Jan Paweł II wyraźnie zauważa, że „Jezus domaga się, by Go naśladować i iść za Nim drogą miłości, która oddaje się bez reszty braciom dla miłości Boga: «To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem» (J 15, 12). Owo «jak» domaga się naśladowania Jezusa, Jego miłości, której znakiem jest umycie nóg: «Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem» (J 13, 14-15)”. Postępowanie Jezusa i Jego 244 „Nie lękajcie się być świętymi” słowa, Jego czyny i Jego nakazy stanowią duchowy fundament życia chrześcijańskiego. Życie Chrystusa, a zwłaszcza Jego męka i śmierć na krzyżu, są żywym objawieniem Jego miłości do Ojca i do ludzi. Jezus żąda, by tę właśnie miłość naśladowali ci, którzy idą za Nim. Jest to „nowe przykazanie: «Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali» (J 13, 34-35)” (Veritatis splendor, 20). Refleksje Jana Pawła II, zawarte w Veritatis splendor są wspaniałym komentarzem do dzisiejszej Ewangelii, są przejawem papieskiego poszukiwania możliwości konkretnego zastosowania poleceń Pana Jezusa. Papież stara się nam dopomóc w zrozumieniu czegoś niesłychanie istotnego, czegoś co odnosi się do miłości, czyli do tego nowego przykazania. Chrystus wyraźnie zaznacza, że tu nie chodzi o jakąś miłość oderwaną, nawet do Niego samego, czy ogólnie do Kościoła lub ludzkości. Tu chodzi o tę miłość nam najbliższą, abyśmy się „wzajemnie miłowali”. Nie przeoczmy tych słów. Mamy się miłować nawzajem, a więc z naszymi najbliższymi, a więc w rzeczywistości konkretnej, bez czekania na szczególną okazję. 3. Ku życiu konsekrowanemu Wzajemność nie przychodzi nam łatwo, zwłaszcza wzajemność codzienna. To doskonale widać w rodzinach, dostrzegamy to też w naszym życiu publicznym, chociażby gdy patrzymy na rząd i parlament. Ale nie wybiegajmy tak daleko. Wzajemność oznacza, że to ja i ty, że to ty i ja mamy się miłować. Kościół już przed wiekami stanął wobec tego tematu. Rozpoczęło się poszukiwanie takich uwarunkowań, w których byłoby to zupełnie realne. Te poszukiwania doprowadziły w efekcie do powstania różnych form wspólnotowego życia konsekrowanego. To one gwarantują istnienie wspólnoty, środowiska ludzkiego, w którym o wzajemność nie powinno być trudno. Może nas w tym momencie zaskoczyć pytanie: skoro o to chodziło, to po co tak wiele form życia konsekrowanego? Czy nie wystarczyłaby jedna? Odpowiedź jest zawarta w przykazaniu Chrystusa, w Jego nowym przykazaniu, w którym widać, że miłość jest czymś dynamicznym, rozwojowym i dlatego zaczyna się objawiać między dwiema osobami, aby potem poszerzać swój zasięg coraz bardziej i bardziej. 245 rok 2008 Początki mogą być różne. Różna bywa również kontynuacja. Ważne jest jednak, aby obecność i przesłanie miłości nie rozwodniły się, ale dzięki czynom i ludzkim zachowaniom mogły ukazywać się wyraziście i jednoznacznie. Mają być świadectwem dla innych i z tego powodu niekiedy potrzebne są różne formy tejże wzajemności. Inny początek, inny przebieg i inne oddziaływanie ewangelizacyjne. Cel jest zawsze ten sam, a jest nim dawanie świadectwa o Chrystusie. 4. Siostry Urszulanki NMP z Gandino Ludzka miłość do Chrystusa w ciągu dwudziestu wieków podpowiadała liczne formy i sposoby okazywania i głoszenia świadectwa o Zbawicielu. Zawsze chodziło o to, aby było one zrozumiałe dla otoczenia. Tak dochodzimy do powstania Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Niepokalanej Maryi Panny z Gandino. Gandino nie ma w sobie wiele ani z Mediolanu, ani z Rzymu. Jest swoją wielkością bardziej podobne do Betlejem sprzed wieków lub do Drohiczyna czy Nurca. Gandino ofiarowało stajenkę, miejsce dla Chrystusa, tego samego, który narodził się w Betlejem i który pragnie wciąż się rodzić. Czeka na nasze zaproszenie, czeka na takie miejsca, czeka na tych, którzy by Go przyjęli. W Gandino znalazło się miejsce, znaleźli się Założyciele. A dzisiaj włoskie Gandino przeniosło się do nas. Po ludzku sądząc, są to rzeczy, które nas bardzo zaskakują. Nie zapominajmy wszakże, iż Dzieje Apostolskie mają swój dalszy ciąg, odnotowywany w niebie. A św. Paweł nie odszedł z tego świata bez następców. Do tych następców należy zaliczyć wszystkich świadków, którzy na przestrzeni wieków głosili Chrystusa. Jedni czynili to na drodze kapłańskiej, inni jako katolicy świeccy. Istnieje także poważna formacja, która ma duchowe oparcie w radach ewangelicznych. Tą formacją jest życie konsekrowane. Jesteśmy dzisiaj świadkami żywotności tej formacji. I znowu widać, że ludzkie kryteria są w takich sytuacjach bezradne. Któż bowiem mógł przypuszczać piętnaście lat temu, że na naszym Podlasiu pojawi się wspólnota zakonna Sióstr Urszulanek NMP z Gandino? A jednak tak się stało i Bogu niech będą za to dzięki! Módlmy się, aby wśród nas było jak najwięcej dziewcząt, które będą w stanie dostrzec ten znak czasu i pójść za nim, aby dawać świadectwo Chrystusowi, ukazywać żywotność i trwałe znaczenie Chrystusowego orędzia. 246 „Nie lękajcie się być świętymi” 5. Z Maryją w przyszłość Mamy miesiąc maryjny. Modlitwa różańcowa częściej przebija się ku niebu przez mroki otaczające ziemię. Matka Najświętsza jest szczególną patronką Zgromadzenia, z którym łączy się już na całe życie siostra Maria Edyta Gawrysiuk. Królowa Różańca Świętego staje się wzorem życia konsekrowanego, czyli wzorem świętości. Powróćmy więc jeszcze raz do Sługi Bożego Jana Pawła II, aby zobaczyć, jak on widział wzór Matki Bożej w dążeniu do świętości. W encyklice Redemptoris Mater w punkcie szóstym pisze: „Sobór podkreśla, iż Bogurodzica jest już eschatologicznym wypełnieniem Kościoła: «Kościół w osobie Najświętszej Maryi Panny już osiąga doskonałość, dzięki której istnieje nieskalany i bez zmazy (por. Ef 5, 27)» – równocześnie zaś «chrześcijanie ciągle jeszcze starają się usilnie o to, aby przezwyciężając grzech, wzrastać w świętości; dlatego wznoszą oczy ku Maryi, która świeci całej wspólnocie wybranych jako wzór cnót» (Lumen gentium, 65). Pielgrzymowanie przez wiarę nie jest już więcej udziałem Bogurodzicy: doznając u boku Syna uwielbienia w niebie, Maryja przekroczyła już próg pomiędzy wiarą a widzeniem «twarzą w twarz» (1 Kor 13, 12)”. To pielgrzymowanie przez wiarę już na stałe podejmuje dzisiaj s. Edyta, aby kolejnym pokoleniom ludzi, z którymi będzie się spotykać, podarowywać świadectwo o Chrystusie, dzieląc się z nimi miłością, rozwiniętą we wspólnocie zakonnej. Ta miłość jest podstawą wszelkiej świętości. Niech będzie więc Chrystus uwielbiony w całym Zgromadzeniu Sióstr Urszulanek Niepokalanej Maryi Panny z Gandino, uwielbiony w życiu i posłudze Matki Przełożonej Generalnej oraz wszystkich sióstr. Niech będzie uwielbiony w rodzinie s. Edyty. Niech będzie uwielbiony w parafii katedralnej. Niech będzie uwielbiony we wszystkich dziewczętach, które kiedykolwiek pójdą za głosem Chrystusowego zaproszenia. A my wszyscy tutaj zgromadzeni, weźmy głęboko do serc apel Jana Pawła II: „Nie lękajcie się chcieć świętości! Nie lękajcie się być świętymi! Uczyńcie (...) nowe tysiąclecie erą ludzi świętych!” (Stary Sącz, 16.06.1999). Niech świętość zagości w nas i wśród nas, niech rozprzestrzeni się na Podlasiu, we Włoszech, w Polsce, w Etiopii i Erytrei, wszędzie. Amen. 247 Niepodległość – dar i zobowiązanie Święto Szkoły i 90. rocznica odzyskania Niepodległości Bielsk Podlaski – Gimnazjum nr 1, dn. 8 listopada 2008 r. Umiłowani! 1. Zacznijmy od historii Dzień 11 listopada roku 1918 od 90 lat przypomina nam zakończenie I wojny światowej i jest datą oficjalnego początku odrodzonej po zaborach Rzeczypospolitej. Był to dzień bardzo ważny, gdyż strony biorące udział w wojnie podpisały rozejm, nastąpiło zawieszenie broni i Europa mogła zabrać się do leczenia ran. Podobnie było z naszą Ojczyzną. Oto, jak to wydarzenie opisuje Jan Paweł II: „Wielu synów Polski poświęciło tej sprawie swoje talenty, siły i wytężoną pracę. Liczni z nich ponosili trudy emigracji przymusowej. Wielu w końcu zapłaciło za wolność Ojczyzny najwyższą cenę, przelewając krew i oddając życie w kolejnych powstaniach, na różnych frontach wojennych. Wszystkie te wysiłki ojcowie nasi opierali na nadziei, płynącej z głębokiej wiary w pomoc Boga, który jest Panem dziejów ludzi i narodów. Ta wiara była oparciem również wtedy, gdy po odzyskaniu niepodległości trzeba było szukać jedności pomimo różnic, aby wspólnymi siłami odbudowywać kraj i bronić jego granic” (Audiencja generalna, 11.11.1998). Słowa Ojca Świętego, wypowiedziane 11 listopada, dokładnie dziesięć lat temu w czasie audiencji generalnej, stanowią doskonałe wprowadzenie w ducha dzisiejszej uroczystości i dobrze interpretują treść fragmentu 248 Niepodległość – dar i zobowiązanie Ewangelii Łukaszowej, który przed chwilą usłyszeliśmy. Czas rozbiorów, lata niewoli w Polsce przypominały to, co „działo się za dni Noego” (Łk 17, 26), albo „za czasów Lota” (Łk 17, 28). Są one też zapowiedzią tego, co będzie miało miejsce w czasach ostatecznych. Nie ma potrzeby dopytywać o konkretny czas i lokalizację, gdyż powinniśmy wiedzieć, że tam, gdzie panuje grzech, tam nastąpią jego konsekwencje. Zdarza się tak przecież i za naszych dni (por. Łk 26, 17-37). 2. Szanujmy niepodległość Należy cenić dar niepodległości. Warto uczyć się szacunku dla wolności. Trzeba zabiegać o to, aby niepodległość utrwalała się w naszych sercach i umysłach, żeby zakorzeniała się w naszej kulturze i obyczajach. O tym też mówił nasz papież podczas wspomnianej wyżej audiencji: „Wraz z całym narodem polskim dziękuję dziś dobremu Bogu za ten niewysłowiony dar Jego miłosierdzia, polecam dusze zmarłych i poległych. Szczególnie w tym dniu proszę Boga o łaskę wiary, nadziei i miłości dla wszystkich rodaków, aby w jedności i pokoju korzystali z tak cennego daru wolności. Niech opieka Maryi, Jasnogórskiej Pani, zawsze towarzyszy naszej Ojczyźnie i wszystkim rodakom”. Wdzięczni Janowi Pawłowi II za Jego duchową obecność wśród nas i za to wszystko, co zrobił i robi dla dobra Polski, zapamiętajmy Jego słowa, a zwłaszcza to zdanie: „Szczególnie w tym dniu proszę Boga o łaskę wiary, nadziei i miłości dla wszystkich rodaków, aby w jedności i pokoju dobrze korzystali z tak cennego daru wolności”. My też powinniśmy tę intencję włączać do naszych modlitw. Kochane Dziewczęta, drodzy Chłopcy – wam dedykuję te słowa. Weźcie je głęboko do serca i starajcie się powracać do nich zawsze wtedy, kiedy zjawi się w was niepokój lub gdy Ojczyzna znajdzie się w niebezpieczeństwie. I nie mam na myśli zagrożenia dotyczącego naszych granic. W obecnej dobie bardziej obawiać się trzeba zagrożeń dla Ojczyzny w sercach i umysłach waszych i waszych rówieśników, zapatrzonych w „siną dal” i zbyt łatwo odrywających się od źródeł. 3. Ojczyzna niech dojrzewa razem z nami Nasze przeżywanie Ojczyzny i świadomość niepodległości albo dojrzewają i rozwijają się razem z nami, albo gdzieś po drodze zaczynają się gubić. 249 rok 2008 Pisał o tym wybitny myśliciel, zmarły w maju tego roku – o. prof. Mieczysław Krąpiec: „Zatem, by stać się człowiekiem dojrzałym, trzeba maksymalnie wchłonąć w siebie zasadnicze momenty kultury – samo poznanie i jej rezultaty. Dokonuje się to w normalnym biegu życia, w szkole i jej różnych szczeblach, oraz podczas osobistej pracy intelektualnej. Szczególnie zaś doniosłym w wychowaniu patriotycznym jest zapoznanie się z twórczością kulturalną narodu – poezją, literaturą, muzyką, architekturą, malarstwem, gdyż te dziedziny świadczą o wielkości narodowego ducha, trwającego przez pokolenia. Twórczość artystyczna jest bowiem jakby «wypowiedzeniem się» człowieka w swych dziełach, których poznanie jest «wziernikiem», w głębię ludzkiej psychiki i «duszą narodu»; zarazem służy modelowaniu własnej psychiki na wzór tego, co piękne i wzniosłe” (O patriotyczne wychowanie, w: „Wychowawca”, nr 11/2003, s. 7). Walka o niepodległość była przede wszystkim batalią o dostęp do polskiej kultury, do swobodnej twórczości, do możliwości posługiwania się ojczystym językiem, do życia we własnym domu. I dlatego z wdzięcznością wspominamy w tych dniach naszych bohaterów, którzy dla wymienionych celów poświęcali to, co najdroższe. Oto, jak to wspomina Artur Oppman: „To, co przeżyło jedno pokolenie, Drugie przerabia w sercu i pamięci: I tak pochodem idą cienie... cienie... Aż się następne znów na krew poświęci! Wspomnienie dziadów pieśnią jest dla synów, Od Belwederu do śniegów tobolska, I znów przez wnuków grzmi piorunem czynów... Pieśń... czyn... wspomnienie? To jedno: to Polska” (Pięciu poległych). 4. Bądźmy stróżami niepodległości A teraz pytanie: czy na nas zakończy się ta ciągła ofiara pokoleń? Czy okażemy się wystarczająco dojrzali, aby na stałe związać naszą przyszłość z niepodległością? Jest taka szansa. Jest taka nadzieja. Ukazuje ją Księga Mądrości. Trzeba być tylko wystarczająco mądrym, aby „z dóbr widzialnych” umieć „poznać Tego, który jest”, a „patrząc na dzieła”, starać się odkrywać „Twórcę”. I nie bądźmy podobni do tych, którzy „urzeczeni (pięknem stworzenia) wzięli je za bóstwa, winni byli poznać, o ile wspanialszy jest ich Władca”, który je 250 Niepodległość – dar i zobowiązanie stworzył. I tak już być powinno, że „z wielkości i piękna stworzeń poznaje się przez podobieństwo ich Stwórcę” (por. Mdr 13, 1-9). O tym właśnie mówił Jan Paweł II podczas audiencji, przypomnianej na początku. Taką treść zawiera to zdanie, które zapamiętajmy na zawsze, bo są to słowa-klucze w patriotycznym wychowaniu: „Szczególnie w tym dniu proszę Boga o łaskę wiary, nadziei i miłości dla wszystkich rodaków, aby w jedności i pokoju dobrze korzystali z tak cennego daru wolności”. Szkoła, która odwołuje się do niepodległości Polski, nie może poprzestać na jedynie powierzchownym świętowaniu tego daru. Niech każde Święto Niepodległości będzie kolejną warstwą w budowaniu własnej dojrzałości patriotycznej, kładzioną szczerze i z radością. Oto 31 października 1918 roku. Ludność Krakowa rozbraja Niemców. Wielka rzesza ludzi zbliża się ku Rynkowi, gdzie o 10.30 wartę przy Wieży Ratuszowej przejęli Polacy. Polski wartownik zatknął wysoko sztandar z wyhaftowanym na czerwonym polu białym orłem i wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej oraz napisem: „W jedności z Bogiem, w pracy z narodem”, a orkiestra zagrała „Boże, coś Polskę” (...). Krakowski kronikarz w swoim dzienniku odnotował: „Polska jest naprawdę! Kraków jest polski” (J. Szarek, Polska jest naprawdę, w: „Wychowawca”, nr 11/2008, s. 5). Królowej Polski i my zawierzmy naszą niepodległość i dziękujmy, że Polska jest naprawdę w naszych sercach, a Bielsk Podlaski jest polski! Amen. 251 „Sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości – życie nieskalane” (Mdr 4, 9) Pogrzeb s. Reginaldy Marii Rygielskiej, honoratki Częstochowa, dn. 31 grudnia 2008 r. Ukochani w Chrystusie Panu! 1. Prawda o ludzkim przemijaniu Razem z życzeniami świątecznymi otrzymałem od s. Reginaldy, jak to miała w zwyczaju robić, parę stronic z wypisanymi cytatami z jej osobistej lektury. W tym roku czytała św. Bernarda z Clairvaux, a uwagę Jej zwróciło zdanie: „Prawda jest lilią najpiękniejszą, przedziwnej białości, najsłodszego zapachu” (Myśli św. Bernarda, Poznań 1935, s. 42). A „czego nie znajdę w sobie, pójdę z ufnością zaczerpnąć od mego Zbawcy” (tamże, s. 44). Z pewnością definicja prawdy, podana przez św. Bernarda, może być pewnym zaskoczeniem w obliczu śmierci, ale chyba jedynie powierzchownie. Prawda zawsze jest lilią najpiękniejszą, jest przedziwnej białości o najsłodszym zapachu. Tego już doświadcza nasza droga s. Reginalda. Ona już się spotkała z Prawdą. A gdyby nawet były jakieś niejasności, ona wiedziała, co robić. Zrozumiała to, gdy miała dwadzieścia pięć lat – przerwała studia historyczne na łódzkim uniwersytecie i wstąpiła do Zgromadzenia Małych Sióstr Niepokalanego Serca Maryi, zwanego też często Zgromadzeniem Sióstr Honoratek, a nawet Sióstr Fabrycznych. 252 „Sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości – życie nieskalane” (Mdr 4, 9) I tak poszła z ufnością do swego Zbawcy, ongiś, gdy Jego wezwanie „Pójdź za Mną” (Mt 8, 22) uznała za swoją drogę, i teraz, kiedy w święto Jana Ewangelisty i Apostoła wybrała się, aby już na zawsze połączyć się ze swoim Mistrzem i podziękować Mu zarówno za ukazanie Prawdy w swoim narodzeniu, działalności, śmierci i zmartwychwstaniu, jak i za wieczernikową modlitwę. 2. Prawda wieczernikowa To ją przypomniała nam dzisiejsza Ewangelia. Ten tekst inaczej zabrzmiał w naszych uszach, inaczej dociera do świadomości, gdy patrzymy na trumnę, w której spoczywa ciało s. Reginaldy. Apostołowie chyba nie wszystko zrozumieli z tego, co Pan Jezus wypowiadał. Nie przeżyli jeszcze tajemnicy krzyża i zmartwychwstania. My dzisiaj jesteśmy wdzięczni Panu Jezusowi za to przedziwne świadectwo miłości. Modli się przecież, abyśmy byli z Nim, w Jego chwale. Modli się tuż przed pojmaniem i straszliwymi cierpieniami. Ale jakby nie pamięta o sobie. On myśli o nas, o tych, którzy będą szli za Nim. On w ten sposób ukazuje największą miłość, która jest tą jakże istotną prawdą człowieka. Święty Bernard w wypisach s. Reginaldy pouczał: „Trzy są stopnie, czyli stany prawdy: pierwszy osiągamy pokorą, drugi – uczuciem miłosierdzia, trzeci przez kontemplację” (Myśli św. Bernarda, s. 57). Świętej pamięci zmarła przez dwadzieścia parę lat była profesorką historii. Historię zaczęła studiować w Łodzi, dokończyła studia na KUL-u, spotykając się z o. Apoloniuszem Leśniewskim, obecnym w tym kościele. Studia zwieńczyła magisterium, a potem często sięgała do różnych źródeł, z pasją odkrywała coś z przeszłości. Na jedno trzeba zwrócić uwagę, że kiedy rozmawiała na tematy historyczne, cieszyła się każdą informacją, opinią. Sama starała się pozostawać w cieniu, nigdy nie odwołując się do swego wykształcenia. Czy można to nazwać pokorą? A może trzeba coś jeszcze dodać i wspomnieć jej ducha służebnego, jej gościnność. Drugi sposób docierania do prawdy, wedle św. Bernarda – to droga miłosierdzia. Siostra Reginalda nie lubiła mówić o sobie, ale zawsze nawiązywała do różnych dramatów, tragedii, których doświadczali inni. Jak ona całą sobą przeżywała cierpienie kogokolwiek! To nie musiał być jej znajomy czy znajoma. Wystarczy, że cierpiał. Ona już była mu bliska. 253 rok 2008 Trzeci zaś sposób docierania do prawdy wyraża się w kontemplacji. Tak pisał św. Bernard i chyba tak myślała s. Reginalda. Ona nie tylko odmawiała brewiarz, litanie i pacierze zakonne. Ona się modliła, a za przykładem św. Franciszka stawała się modlitwą. Wystarczyło, że w klasztorze pojawił się kapłan, który chciał sprawować Najświętszą Ofiarę, ona spraszała wszystkie siostry starsze, które były w domu, aby wzięły udział we Mszy Świętej. Dzisiaj natomiast Ona w pełni raduje się ze spotkania z Prawdą i już zna w pełni prawdę swego życia. 3. Prawda jej życia A prawda jej życia znalazła spełnienie dzięki zapowiedzi Jezusa Chrystusa, którą nam przypomina św. Jan. To Chrystus zapewnia swego Ojca, że objawił s. Reginaldzie Imię Boże, a to w tym celu, „aby miłość”, którą umiłował Go Ojciec, była w niej i żeby Pan Jezus był w niej (por. J 17, 24-26). Tuż przed Mszą Świętą wysłuchaliśmy zwięzłego życiorysu śp. Zmarłej Profesorki. Padły różne daty. Wspomniana została rodzina i jej wpływ wychowawczy, wyrastający z wiary katolickiej i służący zakorzenieniu w wierze kolejnych pokoleń, w wierze i w miłości do ziemskiej ojczyzny. Przez ziemię przecież idziemy ku niebu. Kilkadziesiąt godzin przed śmiercią Siostry odszedł z tego świata jej brat. Ona poszła za nim, jak to bywa w miłującej się rodzinie. Ta miłość przechodziła straszliwe próby w czasie okupacji, gdy Niemcy nie dawali spokoju, gdy szkoły były zamknięte, kiedy dziewczęta i chłopcy w wieku lat dziesięciu nie mogli nawet myśleć o zabawach, rozrywkach. To była „mroźna noc”, niszcząca wszystko. Trzeba było jednak przetrwać i rodzina przetrwała. Z opóźnieniem czasowym kończy szkołę podstawową w Tuszynie i zaczyna naukę w Liceum Przemysłu Odzieżowego „Przezorność”, o krawieckim profilu. To liceum prowadziły Siostry Honoratki. Maturę zdaje szczęśliwie. Słyszy zaproszenie Chrystusa. Docierają do niej słowa – „Pójdź za Mną!” (Mt 8, 22). Droga jest otwarta przez honoracką wspólnotę. Wszelako czas wojenny nauczył ostrożności. Wstępuje więc na Uniwersytet Łódzki, a że wojna była straszliwym owocem kłamstwa i to, co zaczęło się dziać po niej, również wyrastało z kłamstwa, postanowiła studiować historię. Chciała dowiedzieć się czegoś więcej o tej ziemskiej rzeczywistości. Chciała znać prawdę, choćby tę historyczną. 254 „Sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości – życie nieskalane” (Mdr 4, 9) Wezwanie Chrystusowe było jednak silniejsze. Po roku wstępuje do zgromadzenia, w którym się zakochała całym swoim temperamentem, ale też i siłą woli. W 1956 roku rozpoczyna formację zakonną, a w rok później nowicjat w Nowym Mieście nad Pilicą, tak blisko grobu Założyciela, bł. o. Honorata Koźmińskiego. Jak szybko stała się ona duchowo bliską Założycielowi, można było przekonać się przy różnych okazjach, ale najwyraźniej dało to o sobie znać w modlitwach o beatyfikację o. Honorata i w jej uczestnictwie w tejże beatyfikacji. To nie była radość wyłącznie kapucyńska. To była jej radość, ale nie zazdrosna, wprost przeciwnie – ona była otwarta dla wszystkich i na wszystkich. Dawało to o sobie znać, kiedy mówiła o Współzałożycielce, o jej pochodzeniu, działalności i świętości. Pismo Święte mówi: „Cum sanctis sanctus eris” – „Ze świętymi będziesz święty”. Siostra Reginalda we wszystkich obowiązkach, jakie wypełniała w zgromadzeniu, robiła wrażenie i chyba tak to czuła, że spotyka się ze świętymi, nie lękała się ich. Było jej, a obecnie jest – z nimi dobrze! 4. Prawda świętości W ostatnim czasie s. Reginalda zagłębiała się coraz częściej w życie świętych. I odnotowała sobie ciekawą myśl. Oto ona – dotyczy wiary i modlitwy w życiu świętych: „U większości z nich wcale nie dostrzegamy owego rozkoszowania się Bożą przyjaźnią (...). Ku swemu zaskoczeniu spotykamy u nich raczej sceptycyzm w wierze, oschłość zewnętrzną. Brak przez całe lata odzewu na swoją modlitwę. Tym, co wielu świętych znamionuje i co stanowi o ich heroiczności jest cnota udręczonej, a jednak niepopadającej w zwątpienie wierności” (A. Läpple, Powróćmy do modlitwy, Kraków 1991, s. 15-16). Jest to owoc nadziei, bowiem „Kto żyje nadzieją, ten o nadzieję głośno nie woła” (tamże). Często słyszymy i mówimy o nadziei. O nadziei szeroko się mówi w teologii, psychologii, pedagogice i etyce. Czy spoza tej wielogłosowej gadaniny nie przeziera przypadkiem bardzo głęboka, choć ukryta i dręcząca beznadziejność naszych czasów? (tamże). Tym czasom należy jakoś pomagać. O tym wiedziała s. Reginalda. Niosła ze sobą, w swoim życiu i słowie nadzieję. Tak czyniła będąc zastępczynią przełożonej, a zwłaszcza przez dziesięć lat kierując postulatem dla 255 rok 2008 kandydatek do zgromadzenia. W bardzo trudnych czasach nie lękała się kryzysu finansowego jako ekonomka generalna. Nadzieję odkrywała w archiwum i bibliotece. Nadzieją darzyła młodzież przez 24 lata, ucząc historii w Niższym Seminarium Duchownym w Częstochowie. Zawsze była zapatrzona w Matkę Założycielkę, sł. B. Różę Anielę Godecką. Tą nadzieją dzieliła się z pielgrzymami jasnogórskimi i tymi wszystkimi, którzy w ostatnich latach dzwonili przez telefon albo do furty przy ul. Klasztornej 19. Z pewnością ona modli się za nimi serdecznie w niebie i wyprasza u Pana Jezusa nowe powołania do Małych Sióstr Niepokalanego Serca Maryi. Takie powołania są potrzebne. Coraz więcej jest przecież ludzi, którzy czekają na radosny głos w słuchawce i na szybkie otwarcie drzwi. 5. Prawda o ludzkim życiu W ten dzień rozstania pragniemy podziękować Panu Jezusowi za dar powołania zakonnego s. Reginaldy, którym ona jakże chętnie dzieliła się ze wszystkimi, których spotykała na swojej drodze. Z wdzięcznością wspominamy rodziców i rodzinę, to gniazdo domowe, w którym znalazło się miejsce na ziarno powołania. Pragniemy również gorąco podziękować Zgromadzeniu, w którym przeżyła 52 lata, zabrakło parę miesięcy, aby mogła obchodzić złoty jubileusz złożenia profesji zakonnej. Ona to przeczuwała, bo tak naprawdę rzadko kiedy mówiła o swoim jubileuszu, zresztą chyba nie miała czasu na to, bardziej bowiem myślała o jubileuszach innych. W jej życiu i w jej ziemskim bytowaniu sprawdzają się słowa z Księgi Mądrości: „Starość jest czcigodna nie przez długowieczność i liczbą lat jej się nie mierzy: sędziwością u ludzi jest mądrość a miarą starości – życie nieskalane. Ponieważ spodobała się Bogu znalazła Jego miłość i żyjąc wśród grzeszników została przeniesiona” (por. Mdr 4, 8-10) – została przeniesiona do nieba. Cieszy się tam obecnością najbliższych, a przede wszystkim Matki Najświętszej. Wśród rad św. Bernarda wypisała także i taką: „W niebezpieczeństwach, w uciskach, w niepewności wspomnij na Maryję, wzywaj Maryi. Niech to imię będzie ciągle w twych ustach” (A. Läpple, dz. cyt., s. 66). Siostro Reginaldo, byłaś szczęśliwa, gdyż na ziemi imię Maryi jakby trwało w Tobie całą swoją mocą. To imię otrzymałaś na chrzcie św. To imię 256 „Sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości – życie nieskalane” (Mdr 4, 9) pozostało nadal zrośnięte z Tobą przez imię Reginalda, gdyż pod tym imieniem czciłaś Matkę Bożą Królową Polski – Regina Poloniae! Dziękujemy ci za to świadectwo życia ludzkiego i życia zakonnego jakim nas ubogacałaś i będziesz ubogacała. I modląc się, życzymy ci z całego serca: nie zapominaj nadal nucić Franciszkowej Pieśni Słonecznej, oczywiście w niebieskiej tonacji, nawet wtedy, gdy usłyszysz nową zwrotkę: „Bądź pozdrowiony najlepszy Ojcze, W swoim Synu, złożonym w ubogim żłobie. I w Siostrze Reginaldzie, która całym swoim życiem była razem z Tobą i Twoim Synem w Duchu Świętym!”. Amen. 257 rok 2009 Kościół pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Skrzeszewie „I zaczął ich nauczać” (Mk 6, 34) (Hbr 13, 15-17. 20-21; Mk 6, 30-34) 11-lecie powstania „Naszego Dziennika” Rembertów, dn. 7 lutego 2009 r. Bracia i Siostry! 1. Posłanie Chrystusowe ma różne imiona Ewangelia dzisiejsza przeniosła nas nad jezioro Genezaret, gdzie Chrystus nauczał ludzi. Tam Go odnaleźli Apostołowie, którzy powracali z misji, na które zostali posłani przez Jezusa. Dzielili się z Nim swoimi pierwszymi misyjnymi doświadczeniami. Ale wszyscy byli zmęczeni. Pan Jezus postanawia znaleźć jakieś ustronne miejsce, aby tam spokojnie porozmawiać z Apostołami, pomodlić się i nieco wypocząć. Do realizacji tego postanowienia jednakże nie doszło, ponieważ ci, którzy słuchali Go wcześniej, odczuwali głód słowa i poszli za Nim. Ewangelista opisując to wydarzenie opisuje uczucia Jezusa: „Gdy wysiadł (z łodzi), ujrzał wielki tłum i zdjęła Go litość nad nimi; byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać” (Mk 6, 34). Dzisiaj natomiast, kiedy świętujemy 11. rocznicę powstania „Naszego Dziennika”, nie możemy nie dostrzegać tej więzi duchowej, jaka w sposób niewidzialny istnieje pomiędzy tamtym wydarzeniem, a działalnością powstałego przed laty czasopisma. Pan Jezus przecież naucza nadal. Jest pełen miłosierdzia i litości. Naucza poprzez Ojca Świętego, przez biskupów, kapłanów i diakonów. Ale na tym poprzestać nie można. Każdy ochrzczony 261 rok 2009 i ochrzczona są także posłani do głoszenia nauki Jezusa Chrystusa. Jesteśmy zobowiązani do pełnienia tej misji we wszelkich środowiskach, korzystając z różnych środków, także tych, które określamy mianem środków społecznego przekazu, pamiętając o tym, co mówi soborowy dokument Inter mirifica. Tam właśnie czytamy: „Aby zaś przepoić czytelników w pełni duchem chrześcijańskim, należy też tworzyć i rozwijać prawdziwie katolicką prasę, która – wywodząc się i będąc zależna już to bezpośrednio od władzy kościelnej, już to od katolików – niech wychodzi wyraźnie w tym celu, by urabiać, umacniać i popierać opinię publiczną, zgodnie z prawem naturalnym, nauką i nakazami katolickimi, oraz by podawać do wiadomości i należycie wyjaśniać fakty, dotyczące życia Kościoła, wiernych zaś należy pouczać o konieczności czytania i rozpowszechniania prasy katolickiej dla wyrobienia sobie chrześcijańskiego sądu o wszelkich wydarzeniach” (Inter mirifica, 14). Mamy tutaj jasną wykładnię dotyczącą odpowiedzialności, kierownictwa, zadań i celu środków społecznej komunikacji. To też ma pełne zastosowanie do naszego „Jubilata”. Możemy dziękować Panu Bogu, że jego życiorys i dotychczasowa działalność, potwierdzają pragnienie pełnienia dziennikarskiej misji w harmonii z nauczaniem Kościoła. 2. Posłanie Chrystusowe to wyzwanie względem środków społecznej komunikacji Z Listu do Hebrajczyków dowiadujemy się, że „przez Jezusa Chrystusa składamy Bogu ofiarę czci ustawicznie, to jest owoc warg, które wyznają Jego imię” (Hbr 13, 15). Zdanie to kładzie nacisk na znaczenie owocu warg, które wyznają imię Jezusa. Owocem zaś warg jest nie tylko nauczanie słowne, ale w pewnej mierze także i to, jakie dokonuje się przez słowo pisane. Z tego to względu, środki społecznej komunikacji mogą uczestniczyć w oddawaniu czci Panu Bogu, ale tylko wtedy, kiedy mają swoje korzenie w imieniu Jezusa, w nauczaniu Syna Bożego. A taka postawa zakłada utrzymywanie więzi z Kościołem i służbę prawdzie oraz miłości. Takie bowiem treści zawierają się w Słowie, którym jest Jezus Chrystus. Podkreślił to Ojciec Święty Jan Paweł II w czasie święta dziennikarzy w Roku Wielkiego Jubileuszu Zbawienia. Wyraźnie zaznaczył, że „Kościół i «media» muszą iść razem, aby pełnić swoją służbę na rzecz ludzkiej rodziny. Proszę zatem Boga, aby z tych uroczystości jubileuszowych pozwolił wam 262 „I zaczął ich nauczać” (Mk 6, 34) wynieść przekonanie, że można być zarazem prawdziwym chrześcijaninem i znakomitym dziennikarzem. Świat «mediów» potrzebuje ludzi, którzy każdego dnia będą się starali jak najlepiej realizować w życiu ten podwójny wymiar. Będzie to w coraz większej mierze możliwe, jeśli nauczycie się wpatrywać w Tego, który stanowi centrum obecnego Roku Jubileuszowego – Jezusa Chrystusa, «Świadka Wiernego, (…) który jest, który był i który przychodzi»” (Ap 1, 5. 8) (Rzym, 04.06.2000). Nie trzeba nam chyba przypominać, że Wielki Jubileusz Zbawienia wciąż trwa, rozwija się, poszerza swoje oddziaływanie, gdyż taka była i jest jego natura, taki był zamysł Jana Pawła II. 3. Posłanie Chrystusa to podstawowa treść informacji Jubileuszowe przeżycia, a zwłaszcza podjęte wtedy postanowienia, miały na celu formowanie w nas osobowości osób coraz bardziej ewangelicznie dojrzałych. To dotyczy tak tych, którzy formują, jak i tych, którzy są formowani. W przestrzeni chrześcijańskiej nie ma przecież miejsca dla nauczycieli, którzy innych uczą czego innego, a sami postępują inaczej. W chrześcijaństwie ucząc, uczymy się najpierw sami, ale równocześnie uczymy innych, oddziałując na nich świadectwem naszego życia. Formacji osoby ludzkiej służą z natury rzeczy środki społecznej komunikacji. Ogólnie nazywamy je informatorami, gdyż mają przekazywać informacje. Ale słowo informacja składa się z dwóch terminów, z „in” i „formacja”. Co znaczy „formacja”, to wiemy. „In” zaś stanowi przypomnienie, że informując mamy się starać, aby to, co przekazujemy, docierało i kształtowało osobę także od wewnątrz. Jest jeszcze inne podobne określenie, a mianowicie mamy na myśli deformację. I znowu spotykamy się z terminem złożonym. Czym jest formacja nie trzeba powtarzać. „De” natomiast ujawnia, że w takiej sytuacji chodzi o niszczenie formacji. I wtedy mamy do czynienia z kłamstwem, lekceważeniem praw ludzkiej natury, czyli z tym wszystkim, co uderza w ludzką osobę, w jej godność i jej powołanie. Z tego względu istnieje wielkie zapotrzebowanie na obecność Ewangelii we współczesnych środkach komunikacji społecznej, oczywiście z prasą na czele. Prasa ma więc przed sobą poważną misję, jest nią formacja ludzkiej osoby poprzez informację zgodną z prawdą i opartą na miłości. Nie wystarczy jedynie atakować zła! Może się przecież zdarzyć taka sytuacja, o której mówi Pan Jezus w Ewangelii wg św. Łukasza: „Gdy duch 263 rok 2009 nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku. A gdy go nie znajduje, mówi: «Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem». Przychodzi i zastaje go wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze siedem innych duchów, złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I staje się późniejszy stan owego człowieka gorszy niż poprzedni” (Łk 11, 24-26). 4. Posłanie Chrystusa to zaproszenie do głoszenia Ewangelii Niepokoić więc powinno nas to, co się dzieje ze współczesnym człowiekiem. Otrzymuje on często w dzieciństwie formację katolicką, ale potem, poprzestając na tym, nie rozwija się dalej. I dzieje się z nim to, o czym mówił Chrystus w nawiązaniu do przemieszczania się złych duchów, które poszukują takich wolnych przestrzeni, niezagospodarowanych duchowo. Łatwo się przenoszą i zawłaszczają charakter, a nawet osobowość człowieka. A my dziwimy się mówiąc, że ktoś pochodzi z takiej dobrej rodziny i tak się dobrze zapowiadał... Ale zabrakło kontynuacji i konsekwencji w rozwoju. Współczesne media, niechętne Panu Bogu poprzez pseudo-religijne czy pseudo-katolickie programy, starają się wyobcowywać człowieka z niego samego, pozbawiając go wiary i zasad moralnych. Posługują się nierzadko językiem teologicznym, nie stronią od pokazywania pewnych wydarzeń religijnych. Zawsze jednak, gdzieś w tle, widać dążenie do oderwania słuchacza lub widza od Pana Boga i Kościoła albo przynajmniej do osłabienia jego więzi z Ewangelią. W Roku św. Pawła wypada odwołać się do Niego, aby przypomnieć sobie podstawowe kryteria, jakie winny być obecne zawsze wtedy, gdy podejmując posłanie Jezusa Chrystusa – staramy się głosić Ewangelię. Oto jego wyznanie, zawarte w Liście do Rzymian: „Paweł, sługa Chrystusa Jezusa, z powołania apostoł, przeznaczony do głoszenia Ewangelii Bożej, którą Bóg przedtem zapowiedział przez swoich proroków w Pismach świętych. Jest to Ewangelia o Jego Synu pochodzącym według ciała z rodu Dawida, a ustanowionym według Ducha Świętości przez powstanie z martwych pełnym mocy Synem Bożym, o Jezusie Chrystusie, Panu naszym” (Rz 1, 1-3). Dobrze się dzieje, kiedy dziennikarze mają pełną świadomość, że są powołani do głoszenia Ewangelii Bożej, jakby wyrastającej z ducha minionych wieków, przez proroków utrwalonej w Piśmie Świętym. Jest to Ewangelia o życiu 264 „I zaczął ich nauczać” (Mk 6, 34) i działalności Syna Bożego, którego synostwo w pełni jaśnieje dzięki zmartwychwstaniu. Przed dziennikarzami jawi się więc szerokie pole głoszenia Jezusa Chrystusa jako naszego Odkupiciela i Pana, dzięki któremu ludzka osobowość może osiągać pełną swą wielkość. 5. Posłanie Chrystusa, to zadanie „Naszego Dziennika” Osiągnięcie wielkości, właściwej ludzkiej osobie, jest możliwe dzięki odkupieniu dokonanemu przez Jezusa Chrystusa. Ta możliwość nie zawsze dociera do współczesnych ludzi, nie zawsze też bywa odpowiednio rozumiana. A pustka w człowieku, jeśli brakuje przekonania o możliwości pełnego rozwoju osoby ludzkiej, staje się czymś niesłychanie groźnym – jak to nam ukazał Pan Jezus. Zło tylko czeka na taki moment. Przypominamy sobie to wszystko w jedenastym roku od pojawienia się na terenie Polski szczególnego czasopisma – „Naszego Dziennika”. Przypominamy o tym z tego względu, że właśnie to nowe pismo podjęło się ważnego zadania. Chodzi bowiem z jednej strony o nie dopuszczanie do duchowej pustki w świecie prasowym, a z drugiej o odważne ukazywanie człowiekowi jego szansy na rozwój w Chrystusie. Dobrze pamiętamy początki. Ileż to było różnych zasadzek! A dotyczyły one takiego czy innego podłączenia nowego czasopisma do już istniejących gazet albo ich podłączenia się pod „Nasz Dziennik”. Nie brakło kłopotów personalnych. Nigdy wreszcie nie było pełnego zaplecza materialnego. Ale poddać się nie było wolno. I próba została wygrana. Dziękujemy Panu Bogu za okazaną pomoc. Wdzięczność wyrażamy Kościołowi, który przez wspólnotę Redemptorystów kolejny raz wykazał odwagę, udzielając zgody i wsparcia inicjatywie o. Tadeusza. Dzisiaj już wiemy, że i ta inicjatywa – obok innych – miała charakter profetyczny. Wdzięczność należy się całemu zespołowi tworzącemu redakcję „Naszego Dziennika” i całemu zapleczu logistycznemu. Dziękujemy za wytrwałość i hart ducha, za odporność na ataki i cierpliwość w znoszeniu niedostatków. I w tym wypadku widzimy wyraźną pomoc Matki Najświętszej, którą dostrzegamy choćby w tym, że to Jej zgromadzenie – Siostry Loretanki – udzieliły gościny i duchowego wsparcia, ofiarując jednocześnie wspaniały przykład w osobie bł. ks. Ignacego Kłopotowskiego. Nie można też pominąć wielu ludzi dobrej woli, którzy wnieśli swój różnoraki wkład w to dzieło: 265 rok 2009 modlitwą, cierpieniem, pracą i wsparciem materialnym. Szczególne miejsce wreszcie zajmują czytelnicy, oby ich było jak najwięcej. 6. Posłanie Chrystusa – to błogosławieństwo! Niech więc Boże błogosławieństwo nadal towarzyszy w trudach, związanych z pełnieniem misji, zleconej przez Jezusa Chrystusa. A kończąc, raz jeszcze odwołajmy się do sł. B. Jana Pawła II, z myślą o tym, aby nie zapomnieć o tych, którzy piszą. Otóż w Roku Wielkiego Jubileuszu – w czasie święta dziennikarzy – papież skierował kilka słów po polsku. Niech będą one podsumowaniem tego, o czym rozważaliśmy: „Serdecznie pozdrawiam dziennikarzy języka polskiego. Życzę wam, abyście zachowali wolność myślenia i trzeźwy osąd rzeczywistości. Bądźcie wierni prawdzie! Niech blask prawdy przenika waszą służbę człowiekowi, Kościołowi i światu! Z serca wam błogosławię. Bóg zapłać!” (Watykan, 04.06.2000). Bogu niech będą dzięki. Głoszenie nauki Jezusa Chrystusa trwa, także na tym polu! Amen. 266 „Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają” (Mt 5, 12) Pogrzeb ks. Tadeusza Krakówko Miłkowice Maćki, dn. 5 marca 2009 r. Bracia i Siostry! 1. Proroków czas powraca Okres Wielkiego Postu, każdego roku od nowa przygotowując nas na spotkanie ze śmiercią i zmartwychwstaniem, nierzadko odwołuje się do proroków Starego Testamentu. Dzisiaj więc, kiedy zgromadziliśmy się w tej świątyni, aby modląc się pożegnać tutejszego pasterza, bestialsko zamordowanego, nasza pamięć stawia nam przed oczy proroka Jeremiasza, a na usta cisną się słowa jego lamentacji: „Wszyscy, co drogą zdążacie, przyjrzyjcie się, patrzcie, czy jest boleść podobna do tej, co mnie przytłacza (...)” (Lm 1, 12). O wy wszyscy, którzy zgromadziliście się dzisiaj w tej świątyni i na zewnątrz, którzy zgromadzeni jesteście przy radioodbiornikach, „przyjrzyjcie się, patrzcie, czy jest boleść podobna do tej (...)”, której doznaje Jezus Chrystus. Ten, który oddał siebie samego za nas, abyśmy nawracali się i czynili dobrze. Czy jest boleść, jak boleść Matki Najświętszej, która kolejny raz znajduje się pod krzyżem, tym razem pod krzyżem ks. Tadeusza? Czy jest boleść, jak boleść Kościoła, który od wieków głosi miłość i sprawiedliwość, 267 rok 2009 szacunek dla każdego człowieka!? Przypatrzcie się, czy jest ból tak wielki, jak ból naszej diecezji, doświadczającej pierwszy raz w swoich dziejach tak straszliwej ofiary?! A czy może być boleść większa od bólu Ojca, który miał wszelkie prawo ku temu, aby liczyć, że to syn go pochowa? A stało się inaczej. Czy jest ból większy od cierpienia sióstr, brata, ich rodzin?! Znajomych i przyjaciół? Parafian z wielu placówek duszpasterskich, na których pracował ks. Tadeusz? A jakaż jest boleść tutejszych parafian?! Boże nasz miłosierny, za Jeremiaszem wołam do Ciebie: „Słyszano, że wzdycham, lecz nikt nie pociesza (...)” (Lm 1, 21). Zstąp, o nasz Panie, pomiędzy nas i jak kiedyś uciszyłeś burzę na morzu, podniosłeś na duchu słabego Piotra, przywróciłeś życiu w łasce Szawła, zstąp, Panie Jezu i pokrzep nas swoją mocą i swoim błogosławieństwem. My bowiem tylko w Tobie posiadamy nadzieję i ku Tobie się zwracamy: „Nawróć nas, Panie, do Ciebie wrócimy. Dni nasze zamień na dawne! Czyżbyś nas całkiem odtrącił? Czy tak bardzo na nas się gniewasz?” (Lm 5, 21-22). 2. Pamiętajmy o wierności Bogu Niech nas w tych straszliwych dniach pokrzepia życie i nauka św. Pawła. On tak jak my stawiał sobie różne pytania. W Liście do Rzymian widać to wyraźnie, gdy pisze: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? (...). Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: «Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź»” (Rz 8, 31. 35-36). To już upływa dwa tysiące lat. A Twoi słudzy, o Jezu, ciągle są zabijani! Mordowano Apostołów. Przez pierwszych trzysta lat chrześcijaństwa wszyscy papieże ginęli śmiercią męczeńską. A w naszej Ojczyźnie od samych początków umierają kolejni biskupi, kapłani, zakonnicy i zakonnice. Ongiś ginęli z ręki pogan, czy wrogów Kościoła i Polski. Ale nadchodzą czasy, kiedy zaczynają umierać od swoich – z rąk własnych parafian! Pochylaliśmy się z wielkim żalem nad ciałem ks. Jerzego Popiełuszki i innych kapłanów, którzy służąc prawdzie i miłości nie mogli godzić się na zło. Dzisiaj, mnie – drohiczyńskiemu biskupowi wraz ze wszystkimi kapłanami, z ojcem i rodziną oraz wiernymi, trzeba pochylić się nad trumną ks. Tadeusza, tutejszego proboszcza. Nasze serca są pełne bólu. Naszym 268 „Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają” (Mt 5, 12) oczom nie starcza łez. Nasze sumienia są poruszone. Nie możemy bowiem zrozumieć, jak to było możliwe? Tutaj na męczeńskim Podlasiu! Tak blisko tego miejsca, na którym dziesięć lat temu Jan Paweł II wyznał: „Witaj, ziemio podlaska! Ziemio ubogacona pięknem przyrody, a przede wszystkim uświęcona wiernością tego ludu, który w czasie swej historii był niejednokrotnie boleśnie doświadczany i musiał zmagać się z ogromnymi i różnorodnymi przeciwnościami” (Drohiczyn, 10.06.1999). Gdzież się podziała ta wierność?! Co czują teraz ci, którzy przez dziesięcio lecia trwali mocno przy Chrystusie i Jego przykazaniach – dla których wiara święta i Kościół były zawsze największym skarbem... Jak mogło dojść do czegoś podobnego przy Sanktuarium św. Rocha, tak blisko serca diecezji?! Wielki Post jest wezwaniem do nawracania się. Nawróćmy się i my, bo mamy z czego. Możemy bowiem żalić się na środki przekazu społecznego, które deprawujące zachowania i mody wciąż pokazują. Możemy obserwować nasilające się antyklerykalne postawy. Ale kto to wszystko opłaca, kto to kupuje, kto czyta, kto słucha i kto ogląda? Czyż nie najwyższy czas, byśmy zdobyli się na odwagę i powiedzieli dosyć? Dosyć propagandzie zła! Nie tak daleko stąd zginął ojciec z rąk syna, giną dzieci z rąk matek, brat zabija brata. Uderza się w kapłanów. Zastanówmy się nad tym głęboko. Czy to nie my jakże częstymi oszczerstwami i plotkami szerzymy nienawiść? Czy to nie my zatruwamy życie jadem zazdrości i nienawiści? Zwłaszcza czytając, słuchając i oglądając demoralizujące media! Oto, co mówi prorok Ezechiel: „Dlatego mów, synu człowieczy, do pokoleń izraelskich! Powiedz im: Tak mówi Pan Bóg: Jeszcze i tym obrazili Mnie przodkowie wasi, że złamali wierność względem Mnie” (Ez 20, 27). O tej wierności mówił Jan Paweł II. To o tej wierności zbyt często zapominaliśmy. Aż nadszedł ten dzień straszliwy! Ten czas powtarza się coraz częściej. W ostatnich dniach uderzył w ks. Tadeusza. 3. Kim był ks. Tadeusz Krakówko? Ksiądz Tadeusz urodził się w Grodzisku, z rodziców Tadeusza i Krystyny z d. Łępickiej, 29 listopada 1955 roku. Chrzest otrzymał pięć dni później w parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Siemiatyczach. Wraz z rodzicami i pięciorgiem rodzeństwa dzieciństwo i pierwszą młodość spędził w miejscowości Kraków Dąbki na terenie parafii 269 rok 2009 ostrożańskiej. W Borzymach i Ostrożanach uczęszczał do szkoły podstawowej. Technikum zaś Rolnicze ukończył w Czartajewie. Potem podjął pracę w Gminnej Spółdzielni w Grodzisku. Przez kolejne dwa lata odbywał służbę wojskową, po której jeszcze przez rok pracował w poprzednim miejscu. Natomiast blisko dwanaście miesięcy przed wstąpieniem do Wyższego Seminarium Duchownego w Drohiczynie uczył w szkole podstawowej w Broniszach. Mając 25 lat rozpoczął studia seminaryjne. Na piątym roku studiów otrzymał w Perlejewie diakonat, a dnia 15 czerwca 1986 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk ks. bp. Władysława Jędruszuka w kościele parafialnym w Nurcu Stacji. Pierwsze dwa lata pracował jako wikariusz w Wyszkach, po roku czasu posługiwał w Strabli i Śledzianowie, następnie przez dwa lata przebywał w Dziadkowicach i znowu jeden rok w Winnej Poświętnej. Ostatnie cztery lata pracy wikariuszowskiej spędził w Ciechanowcu. W sierpniu roku 1997 objął probostwo w Szmurłach, skąd po dziesięciu latach przeszedł do Miłkowic Maciek, gdzie pierwszego marca zginął z rąk zabójców. Chętnie uczestniczył w różnych zadaniach ogólnodiecezjalnych, w dekanacie nadbużańskim czyli drohiczyńskim, był ojcem duchownym. Zadania swoje wykonywał sumiennie, zawsze zatroskany o sprawy duszpasterskie, ale pamiętał również z troską o administracji, o porządku w otoczeniu. Miał ducha franciszkańskiego, lubił ptaki i w ogóle przyrodę. W naszej pamięci pozostaje jako kapłan wyjątkowo spokojny, chociaż nie bał się podejmować decyzji trudnych, zawsze jednak w zgodzie z Ewangelią i przepisami kościelnymi. Miał przed sobą jeszcze wiele lat pracy kapłańskiej. Zginął u progu Wielkiego Postu, jakby ten sam, który kusił Pana Jezusa, bał się, że praca ks. Tadeusza przyczyni się do oczyszczenia wielu sumień, do lepszego przygotowania na przeżycie tajemnicy zmartwychwstania, do oderwania się od wszelkiego zła. I to właśnie zło postąpiło tak, jak czyni to od zawsze – uderzyło z bezwzględnością w życie kolejnego kapłana, którego ofiara łączy się z ofiarą Syna Bożego. W tym momencie i w tym miejscu należy wsłuchać się w słowa Jezusowe, które wypowiedział w bliskości swojej męki. Pan Jezus niczego nie ukrywał, szczerze zapowiadał, że: „Lecz przed tym wszystkim podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz 270 „Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają” (Mt 5, 12) z powodu mojego imienia wlec was będą do królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie” (Łk 21, 12-19). Ksiądz Tadeusz pozostał wierny powołaniu Chrystusowemu. Nie uląkł się przemocy. Do końca szedł za Jezusem. Nawet wtedy, gdy „Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich” (Iz 53, 7). 3. Nawracajmy się, czas już najwyższy! Zaledwie cztery dni wcześniej ks. Tadeusz podczas posypania głów popiołem przypominał wezwanie wielkopostne o potrzebie nawracania się, nawiązując do proroka Joela. On to wołał w imieniu Pana Boga: „Nawróćcie się do Mnie całym swym sercem, przez post i płacz, lament. Rozdzierajcie jednak wasze serca, a nie szaty! Nawróćcie się do Pana Boga waszego! On bowiem jest łaskawy, miłosierny, nieskory do gniewu i wielki w łaskawości, a lituje się na widok niedoli” (Jl 2, 12-13). Mamy się nawracać z całego serca. Nie nam rozsądzać o winie. Nie nam wydawać wyroki. Ale to my możemy stawiać tamy złu albo mu szeroko otwierać drzwi naszych domów, szkół i różnych instytucji; naszej kulturze i naszym zachowaniom! Nie możemy przejść obojętnie obok wyznania jednego z zabójców innego kapłana, który przyznał się, że uczynił to z nienawiści do księży katolickich. A skąd się ta nienawiść wzięła? Czy nie z naszych mediów, z wypowiedzi jakże licznych polityków i dziennikarzy, którzy z taką łatwością w poczuciu bezkarności, posługując się obelżywymi słowami, atakują kapłanów, wciąż dzielą biskupów, podstępnie ośmieszają kolejnych papieży? Uderzają w moralność i wszelki zdrowe zasady. Na tak postawione pytanie, również w obliczu tej śmierci, należy jasno zareagować. Ale to nie wszystko. Nie możemy jedynie wskazywać palcem na innych. Przecież ci ludzie od dziecięcych lat słyszą to, co się mówi 271 rok 2009 w domu; widzą to, co się dzieje w najbliższym otoczeniu. Jeżeli nie z jednej, to z drugiej strony, ale to zło atakuje. Czy stawiamy temu opór? Czy uczymy powstrzymywania się od zła, utajonego pod różnymi postaciami np. alkoholu i wszelkich środków odurzających? Czy uczymy skromności i pracowitości? A może chwalimy tych, którzy łatwo się bogacą, nie patrząc ani na uczciwość ani na sprawiedliwość, tylko na chęć zysku nawet kosztem ludzkiego życia? Od takich pytań nikt z nas nie jest wolny. Nie chcę być wolny i ja. Stawiam je najpierw sobie, stawiam je wszystkim kapłanom i katechetom! To prawda, nie wszystko da się zrobić. I dlatego znad tej trumny płynie ku nam gorący apel: nawracajmy się, szczerze i zdecydowanie; zmieniajmy nasze życie i myślenie; świętymi bądźmy. Sądy ludzkie wydają wyroki wskazując na konkretnych sprawców, chociaż wszyscy wiemy, że różne mogą być początki schodzenia na złą drogę. Módlmy się więc o nawrócenie sprawców tej tragedii, tych bezpośrednich i tych z daleka. I zróbmy wszystko, aby polskie dzieci i polską młodzież chronić przed wpływami zła. I nie tłumaczmy się, że są już dorośli. Dorosłości latami się nie zmierzy. Ale dorosłymi staną się wtedy, kiedy zauważymy, że potrafią odróżniać dobro od zła. Dajmy tę szansę kolejnym pokoleniom. Nie żałujmy trudu. Nie lękajmy się szczerej współpracy z Kościołem i szkołą. Bądźmy czujni na tych wszystkich, i na to wszystko, co sieje zło. Umiejmy reagować zdecydowanie i natychmiast. Sumienia dobrze ukształtowane są najwspanialszym wianem, jakie rodzice mogą ofiarować dzieciom. 5. W Bożym miłosierdziu nasza nadzieja Umocnieni zaś wiarą w Boga, miejmy nadzieję, że ofiara ks. Tadeusza nie pójdzie na marne. Poucza nas o tym św. Paweł, jakby nas pytając: „My wszyscy, którzy otrzymaliśmy chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć. Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie, jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca” (Rz 6, 3-4). Słowa św. Pawła mają swoje źródło w Ośmiu Błogosławieństwach, które zawierają wizję nowego człowieka, odkupionego przez Jezusa Chrystusa, zdążającego przez różne ziemskie doświadczenia ze śmiercią włącznie – ku uczestnictwu w zmartwychwstaniu Syna Bożego. Z pewnością, bardziej wyraziście i przekonująco brzmi ostatnie Błogosławieństwo, gdy go słuchamy 272 „Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają” (Mt 5, 12) nad trumną kapłana-męczennika: „Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie” (Mt 5, 12). Głęboko wierzymy, że dusza ks. Tadeusza cieszy się wiecznym szczęściem, a my naszą modlitwą, naszym postanowieniem zachowywania się zgodnie z Bożymi przykazaniami, pragniemy podziękować Panu Bogu za ten dar kapłaństwa, którym obdarzył nas wszystkich, a zwłaszcza tych, z którymi duszpastersko pracował tutejszy Proboszcz. Jemu to dziękujemy gorąco za posługę kapłańską, za sprawowane Msze Święte, pozostałe sakramenty, za nauki i katechezy, za śluby i pogrzeby, za wizyty duszpasterskie i odwiedziny chorych, za jego cierpliwość, pogodę ducha i wszelki przejaw gorliwości kapłańskiej. Obecnemu tutaj ojcu, także Tadeuszowi i nieżyjącej matce Krystynie, całej rodzinie, wyrażam wdzięczność za przyjęcie daru powołania i współuczestnictwo w jego rozwoju, a później już w kapłańskiej działalności. Jednocześnie składam wyrazy współczucia. Wszyscy wierzymy w zmartwychwstanie, ale też każde ostatnie pożegnanie, zwłaszcza w takich okolicznościach jest źródłem wyjątkowego bólu. Nie jesteście sami! Jesteśmy razem! Jest z nami wiele osób, które nadesłały wyrazy współczucia, są z nami ci, którzy przebywają w niebie. Niech ta wspólnota, która objawiła się dzięki tej ofierze rozwija się coraz bardziej, niech będzie dla nas wezwaniem do modlitw o nowe powołania kapłańskie i zakonne, niech uczy nas mądrej i szczerej współpracy z każdym kapłanem. Niech nas strzeże przed szatańskimi pokusami, które zmierzają do zbrodni, do niszczenia, do zabijania tych, którzy w imię Chrystusa niosą nam nadzieję zbawienia wiecznego. Starajmy się z wdzięcznością przyjmować dar kapłaństwa. Oby spełniło się na nas proroctwo Joelowe, a Pan nieba i ziemi – „Któż wie, czy się nie zastanowi, czy się nie zlituje i pozostawi po sobie błogosławieństwo plonów na ofiarę z pokarmów i ofiarę płynną dla Pana, Boga waszego. Dmijcie w róg na Syjonie, zarządźcie święty post, ogłoście zgromadzenie” (Jl 2, 14). I tak jak to ma miejsce dzisiaj: „Między przedsionkiem a ołtarzem niechaj płaczą kapłani, słudzy Pana! Niech mówią: «Przepuść, Panie, ludowi Twojemu i nie daj dziedzictwa swego na pohańbienie, aby poganie nie zapanowali nad nami»” (Jl 2, 17). 273 rok 2009 Jezu Miłosierny, przez wstawiennictwo Swojej Matki, św. Rocha i naszych patronów, przez krew męczenników dawnych i obecnych, przez śmierć ks. Tadeusza okaż swoje miłosierdzie i przebacz nam winy nasze. Przebacz, Panie, przebacz ludowi swojemu! Amen. 274 Abraham w drodze na wzgórze Udzielenie posługi lektoratu i akolitatu. Kandydatura do diakonatu II Niedziela Wielkiego Postu, rok B Drohiczyn, dn. 8 marca 2009 r. Umiłowani! 1. Boże wezwanie Abraham musiał być bardzo zaskoczony. Nigdy nie przypuszczał, po swoich wcześniejszych rozmowach z Panem Bogiem, że może go spotkać tego rodzaju wydarzenie. A jednak nie stawiał Panu Bogu jakichkolwiek pytań. Nie pojawiło się w nim ani słowo „dlaczego”, ani „po co”, względnie „za co”. Z całą prostotą przyjął Boże polecenie i poszedł z Izaakiem na wskazane wzgórze. Wszystko przygotował, jak trzeba. Nawet nie zawahał się, sięgając po nóż i nie wiemy, czy cokolwiek powiedział do Izaaka. Wczytując się w to, co mówi Pismo Święte, zastanawiając się nad tym opisem, czujemy się do głębi wstrząśnięci. A powodem nie jest to, że Izaak mógł stracić życie. Motywem głównym naszego wewnętrznego wstrząsu jest wielkość i głębia wiary Abrahama, jego posłuszeństwo Bożej woli. Warto nad tym nieco dłużej się zatrzymać. Wypada w tym miejscu zwrócić się do Jana Pawła II, który tak często wpatrywał się w patriarchę Abrahama, który chyba od zawsze szedł razem z nim. To właśnie Ojciec Święty stara się nam dopomóc w odczytaniu Bożego zamiaru, który legł u początków polecenia złożenia ofiary z Izaaka. 275 rok 2009 Papież chętnie utożsamia się z ojcem Narodu Wybranego. Pamięta o tym, że „(…) był taki czas, kiedy ludzie nie przestawali wędrować” (Tryptyk rzymski, Kraków 2002). Zastanawia się nad tym, skąd się bierze to nasze zainteresowanie się miejscem, z którego wyruszył Abram syn Teracha. Ten ostatni mógł przecież zapytać: „Dlaczego mam opuszczać Ur w ziemi chaldejskiej?” (tamże). Nie zapytał. Nie zastanawiał się długo. Wespół z najbliższym wziął wszystko, co posiadał i wyruszył. Nasuwa się nam spostrzeżenie, że wyruszył w nieznane! Ale czy to było miejsce rzeczywiście „nieznane”, skoro posłał go Pan?! Abraham chyba czuł, że to wszystko było znane Bogu, a skoro tak, to było znane i jemu! Czy pamiętacie o tym, drodzy kandydaci do lektoratu, akolitatu i kandydatury? Przybywając tutaj przybyliście do miejsca znanego, bo cel był znany, bo znany jest Ten, który was powołuje! Tylko, czy tak myślicie? Czy tak czujecie? A może wydaje się wam, że to, co wy wiecie, jest czymś pewniejszym od tego, co wie Bóg? 2. Bez reszty zawierzyć Bogu Pan Bóg wie wszystko najlepiej. On zna także nas lepiej, aniżeli my sami siebie znamy! Tylko, czy zdajemy sobie sprawę z tego? Dlatego pobądźmy jeszcze nieco z Abrahamem i to w tej przestrzeni duchowej, do której nas zaprasza Jan Paweł II. Abraham bardzo pragnął mieć syna. Otrzymał nawet taką obietnicę. Ale oto nadszedł czas szczególnej próby. On jednak słyszał w sobie wciąż te obietnice, które mu towarzyszyły, które były źródłem jego radości: „Będziesz ojcem, Abramie, będziesz ojcem wielu ludów. Odtąd już imię twoje będzie «Abraham»... Imię to będzie znaczyło: «Ten, który uwierzył wbrew nadziei»” (tamże). Wszystko to barwnie nam przekazuje Tryptyk rzymski. Wzgórze zaś w krainie Moria jest coraz bliższe. To była ciężka próba. Dzisiaj może jest wam trudno, drodzy Alumni, o tym myśleć. Może już macie za sobą największe doświadczenie, a może jest ono przed wami. W jednym i drugim wypadku starajmy się wczuć jak najpełniej w postawę Abrahama, zwłaszcza że korzystamy z tak wyjątkowego przewodnika, który zna ludzkie dusze. Jest nim przecież Jan Paweł II. Teraz on pyta: „O Abrahamie, który wstępujesz na to wzgórze w krainie Moria, jest taka granica ojcostwa, taki próg, którego ty nie przekroczysz. 276 Abraham w drodze na wzgórze Inny Ojciec przyjmie tu ofiarę swego Syna. Nie lękaj się, Abrahamie, idź dalej przed siebie” (tamże). Nie lękajcie się, drodzy Bracia! Pan Bóg okazuje nam najwyższą miłość, posyłając swego Syna na ziemię, godząc się na Jego śmierć na krzyżu. Postawą i całym zachowaniem Abrahama, Stwórca przemawia do nas, byśmy nie patrzyli na nasz trud, na nasz wysiłek, na nasze poświęcenie. Tego jest tak niewiele, jeśli chcemy „dotrzeć do początku Przymierza” (tamże). 3. Wiara św. Pawła Tę prawdę zrozumiał Szaweł w drodze do Damaszku. Inne było jego wzgórze, inna kraina Moria, inny był stół ofiarny. Pragnienie jednak było takie same. Chciał dotrzeć do początku Przymierza, Przymierza z Bogiem. Chciał być przy Panu. I na pustyni to zrozumiał, na pustyni modlitwy, ciszy i rozmowy ze sobą, z przyrodą, z całym światem. To było jego wyższe seminarium duchowne. On miał swoich profesorów. Był nim niejaki Ananiasz, może Juda, a na pewno też Barnaba. Ale nie to było najistotniejsze. Najważniejsza okazała się wiara. I tej nie zabrakło św. Pawłowi. Miał jej tyle, że mógł się nią dzielić z innymi, choćby z mieszkańcami Rzymu, którzy byli dumni, gdyż przebywali w stolicy świata. Tak naiwnie myśleli. A Paweł im mówił, do nich pisał: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować?” (Rz 8, 31-32). Retoryczne pytanie. Takim było dla Apostoła Narodów. A dla nas: czy w chwilach próby pamiętaliśmy o nim? Czy wystarczająco zakorzeniło się ono w nas? Czy stało się fundamentem naszego myślenia i działania? Podejmując posługi, deklarując się kandydatem, zapomnijmy o wielu sprawach. Nie pamiętajmy o naszych nastrojach, wrażeniach. Nie wracajmy do naszych niepokojów. Ale o jedno musimy pytać siebie: czy Bóg jest dla nas „wszystkim we wszystkim” (1 Kor 15, 28). I w tej sprawie nie ma miejsca na wahania! Niczego też nie można odkładać na później. Teraz jest najwłaściwsza chwila, abyście za przykładem św. Pawła, mając przed oczyma zachowanie się Abrahama – powiedzieli sobie raz na zawsze, że chcecie i zabiegacie o to, aby Bóg był i w was „wszystkim we wszystkim” (1 Kor 15, 23). 277 rok 2009 4. Pokusa Góry Tabor Okazji zaś do tego rodzaju zachowań jest wiele. Może to wydać się dziwne, ale taką okazją dla Apostołów było to, co oni przeżyli na Górze Tabor. To było wspaniałe doznanie. Nie spodziewali się takiego wyróżnienia. I oto, co się dzieje? Oni zapominają o pozostałych na dole apostołach. Ich nie obchodzi los milionów ludzi, którzy nie znają Chrystusa, nie mogą uczestniczyć w takiej radości. Oni są zadowoleni z tego jedynie, że ich to spotkało. Oni chcieli tam pozostać, zachować wszystko tylko dla siebie. I to jest ta pokusa Góry Tabor, która nierzadko puka do serc kapłanów i na którą należy zwracać uwagę, aby jej się nie poddać. Kapłaństwo, ku któremu podążacie, jakby wspinając się na wzgórze w ziemi Moria, a fragmentem tej wspinaczki jest także Pańskie Przemienienie. Ono nie może być darem dla was samych, wyłącznym darem dla was! Kapłaństwo jest posłannictwem, które zleca wam Chrystus! A w tym posłannictwie może być wszystko. I może być do końca. Doświadczyliśmy tego w tych dniach. Nie powstrzymał anioł ręki zbrodniarza, jak nie powstrzymał siepaczy na Golgocie. Ksiądz Tadeusz w kościelnym domu znalazł swoją Kalwarię. Nie jest więc istotne, czy „wam jest dobrze”. Liczy się jedno, aby wiara wasza obfitowała. Prób bowiem będzie wiele, doświadczeń również. Okoliczności niepewnych nie zabraknie. Tylko wiara, na miarę wiary Abrahama, uratuje was od klęski. Tą wiarą trzeba się dzielić ze wszystkimi. 5. Rozesłanie Już za chwilę niektórzy z was otrzymają łaskę czytania Pisma Świętego w mocy wiary. Niech to będzie moc wiary Abrahamowej. Inni dostąpią szczęścia bliższego obcowania z Chrystusem pod postaciami, noszenia Go do chorych. Czyńcie to z oddaniem św. Pawła. Natomiast alumn Marian będzie mógł oficjalnie wypowiedzieć swoją wolę podążania drogą Chrystusowego kapłaństwa. Niech ta decyzja ma swoje oparcie w słowach, które rozległy się na Górze Tabor: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie” (Mk 9, 7). Wszystkich was, z myślą o całym seminarium, polecam szczególnej opiece Matki Najświętszej, obecnej w Nazarecie podczas Zwiastowania, w Betlejem i w świątyni jerozolimskiej, w czasie Chrystusowego nauczania i na Kalwarii. Ona wreszcie jako pierwsza radowała się ze zmartwychwstania Jezusa. I wy bądźcie – tak jak Ona, zawsze przy Jezusie, zawsze z Jezusem. Amen. 278 „Weźmijcie Ducha Świętego” (J 20, 23) Złoty Jubileusz Kapłaństwa o. Apoloniusza Jana Leśniewskiego OFM Cap. Niedziela Miłosierdzia, Rok B Gorzów Wielkopolski, dn. 19 kwietnia 2009 r. Bracia i Siostry! 1. W radości zmartwychwstania Zgromadzeni w tej pełnej nastroju zadumy świątyni, w II Niedzielę Wielkanocną, dzięki sł. B. Janowi Pawłowi II uznaną za Niedzielę Miłosierdzia, z racji na życzenie, jakie św. s. Faustynie przekazał sam Jezus Zmartwychwstały, pragniemy uwielbiać Pana Boga i dziękować Mu za to wszystko, czym nas darzy w obu tych tajemnicach: zmartwychwstania i miłosierdzia. Mamy bowiem ku temu wyjątkową okazję, a jest nią Złoty Jubileusz Kapłaństwa kochanego o. Apoloniusza Jana Leśniewskiego, kapucyna. To przecież dzięki kapłaństwu, ustanowionemu przez Syna Bożego, my wszyscy mamy dostęp do źródeł naszego odradzania się i zbawienia. „Radujcie się i dziękujcie Bogu, który was wezwał do królestwa niebieskiego” (4 Ezd 2, 36-37) za Księgą Ezdrasza modlimy się w antyfonie na wejście. A w pierwszej modlitwie mszalnej wyznaliśmy: „Boże zawsze miłosierny. Ty przez doroczną uroczystość wielkanocną umacniasz wiarę Twego ludu, pomnóż łaskę, abyśmy głębiej pojęli, jak wielki jest chrzest (...), jak potężny jest Duch, (…) jak cenna jest Krew (…)” Jezusa Chrystusa. 279 rok 2009 Dzisiaj to widzimy i czujemy dobrze. Stąd się bierze nasza radość. Tutaj ma swoje źródło nasza wdzięczność i ta gorąca prośba, abyśmy potrafili korzystać z daru i posługi kapłańskiej, abyśmy umieli dostrzec wielkość tej posługi i znaczenie dla każdej i każdego z nas, a jednocześnie byli świadomi, że kapłani nie muszą być tytanami we wszystkich dziedzinach życia, gdyż najważniejsze jest to, aby głosili Jezusa Chrystusa i dzielili się tym, co On pozostawił w Kościele. To dzięki kapłanom Jezus żyje w naszych sercach i naszych umysłach. To dzięki ich posłudze miłosierdzie ma do nas dostęp. Oni także zabiegają o to, abyśmy stanowili wspólnotę na miarę tej, o której mówią Dzieje Apostolskie: „Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących” (Dz 4, 32). Kapłani jak Apostołowie z wielką mocą świadczą o zmartwychwstaniu, a my dzięki temu możemy uczestniczyć w szczególnej łasce poznawania dróg zbawienia. To z kolei prowadzi nas do odkrywania miłości, tak bliskiej doświadczeniu i postawie św. Jana Apostoła, który pisze: „Po tym zaś poznajemy, że Go znamy, jeżeli zachowujemy Jego przykazania” (1 J 2, 3), nawet jeżeli te przykazania są bardzo wymagające. W takich momentach pamiętajmy o wierze, która prowadzi nas do prawdy i do pełni zwycięstwa. Słyszeliśmy o tym w drugim czytaniu. „A kto zwycięża świat, jeśli nie ten, kto wierzy, że Jezus jest Synem Bożym” (1 J 5, 5). On to przez Ducha Świętego prowadzi nas ku prawdzie. A także dalej, gdyż w perspektywie wiecznej jest już miejsce tylko na szczęście wieczne, czyli jedynie godne zwycięstwo człowieka. To o tym wszystkim nauczają nas kapłani, tego wszystkiego są świadkami i z tego powodu ofiarują się całkowicie Chrystusowi, za św. Pawłem powtarzając, że „już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). To zjednoczenie się z Chrystusem jest równoznaczne z ofiarą całego życia. W kapłaństwie nie ma miejsca na wyjątki. Jakże często ich misja kończy się męczeństwem. Przed rokiem przeżyła to ziemia lubuska. Parę tygodni temu doświadczyła tego samego nasza diecezja, gdy 54-letni kapłan został bestialsko zamordowany. Kapłan wszakże pamięta, co powiedział przed wiekami Jezus: „Jak Ojciec Mnie posłał tak i Ja was posyłam” (J 20, 21). Przepiękne porównanie. Chrystus stawia nas, kapłanów, na równi z sobą. Zaiste wielki to dar i wielka tajemnica, jak to wyznał Jan Paweł II w swój złoty jubileusz kapłaństwa. Dzisiaj w swoim sercu powtarza te słowa nasz Jubilat, o. Apoloniusz! 280 „Weźmijcie Ducha Świętego” (J 20, 23) 2. Ojca Apoloniusza początek drogi Mieszkańcy Gorzowa dobrze znają Dostojnego Jubilata. Pełnił tutaj obowiązki proboszcza i gwardiana przez całe sześć lat. Pozostawił wiele pamiątek widzialnych, a jeszcze więcej tych niewidzialnych, gdyż dotyczących sumień, serc i umysłów. Teraz natomiast, po raz drugi przebywając w tej wspólnocie zakonnej, jeszcze bogatszy duchowo nie żałuje ani swego doświadczenia, ani wiedzy, ani czasu, a zwłaszcza nie oszczędza swego serca. O tym nie muszę mówić. Wypada jednak, żebyśmy się przypatrzyli Jego drodze do zakonu i kapłaństwa, gdyż to nam pozwoli lepiej poznać Jego życie, przypomnieć tych, którzy znaleźli się na szlaku jego powołania tak zakonnego, jak i kapłańskiego. Ojciec Apoloniusz urodził się w miejscowości Góra, tuż pod Nowym Miastem nad Pilicą w roku 1936 i to pierwszego stycznia. Rodzice już nie żyją, ale byli nimi Mikołaj i Maria Marczak, krewna o. Ryszarda Grabskiego, który przez piętnaście lat przebywał w łagrach syberyjskich, ale wrócił, jakby na święcenia kapłańskie i dlatego głosił kazanie na prymicjach naszego Jubilata. Pochodzi więc z Mazowsza. Dom rodzinny znajduje się na wysokim brzegu Pilicy, która spokojnie płynie u dołu od południowej strony. Góra była znacznie starsza od Nowego Miasta, które właśnie z tego względu ma ten przymiotnik „Nowe”, gdyż powstało później, ale też w ostatnich latach administracyjnie wchłonęło miejscowość narodzin naszego Jubilata. Region ten ma wiele pamiątek historycznych. Nieco na północ od Góry jest dość znaczne wzniesienie, widoczne na mazowieckiej równinie, na nim został zbudowany kościół pojednania, gdzie odpust ku czci św. Rocha gromadzi setki pielgrzymów każdego roku. To na tym wzniesieniu zakończył się słynny rokosz Zebrzydowskiego, wywołany przeciwko królowi Zygmuntowi Wazie. W samym natomiast Nowym Mieście znajduje się klasztor Braci Mniejszych Kapucynów, jedyny, który ocalał z carskich pogromów, gdzie też przebywali znani w całej Polsce i w całym Zakonie świątobliwi zakonnicy. Wystarczy przypomnieć o. Prokopa Leszczyńskiego, uczestnika Powstania Listopadowego, wspaniałego wychowawcę młodzieży, autora wielu pism, a zwłaszcza Żywotów Świętych, czytanych wieczorami w rodzinnym gronie. W Nowym Mieście przebywał słynny rzeźbiarz o. Benwenuty, ale największą 281 rok 2009 chlubą tego klasztoru okazał się bł. o. Honorat Koźmiński, urodzony w Białej Podlaskiej, cieszący się wielkim szacunkiem spowiednik, jakby prekursor św. o. Pio; znany pisarz i wreszcie założyciel wielu rodzin zakonnych. Sława bł. o. Honorata w dzieciństwie i młodości o. Apoloniusza wzrastała coraz bardziej. To w tym środowisku i w tych okolicznościach kształtowała się postawa patriotyczna i religijna Janka Leśniewskiego. To tutaj rodziło się i wzrastało powołanie do zakonu kapucyńskiego i kapłaństwa. 3. Franciszkański wybór O nowomiejskiej wspólnocie kapucyńskiej przed laty napisał ks. Jan Zieja: „Matka moja wcześnie uległa dobroczynnym wpływom, jakie na szeroką okolicę wywierał klasztor Ojców Kapucynów w Nowym Mieście nad Pilicą. Została tercjarką Trzeciego Zakonu św. Franciszka i zelatorką Żywego Różańca. Chyba tym wpływom klasztoru nowomiejskiego zawdzięczam to, że Matka moja bardzo wcześnie wprowadziła mnie w praktyki religijne: pobożne składanie rąk przed obrazem Matki Bożej, czynienie na sobie znaku krzyża świętego” (ks. J. Zieja, Wspomnienia, w: „Przegląd Katolicki”, nr 19/1987, [26.04.1987]. Kapucyni byli znani w całej Polsce z pełnego poświęcenia zaangażowania w sprawy patriotyczne. Podkreśla to nawet Tadeusz Boy-Żeleński, odwołując się do zasady, „którą – jak pisze – mi dał ks. Wacław, kapucyn, przezacny człowiek i męczennik narodowy, kiedy mnie przygotowywał do pierwszej spowiedzi: «Moje dziecko – mówił – trzeba się zawsze w życiu rządzić uczciwością i prawdą». I płakał, ten święty człowiek zaraz płakał” (T. Boy-Żeleński, Reflektorem w mrok, Warszawa 1985, s. 168). Ojciec Wacław Nowakowski brał udział w Powstaniu Styczniowym, po jego upadku został skazany na dwadzieścia lat Syberii. Przed powstaniem zaś przebywał w Nowym Mieście i jego okolicach. Pozostawił wiekopomne dzieło w postaci książki, zawierającej opisy niemal wszystkich sławniejszych miejsc kultu maryjnego, opisując dzieje kilkuset obrazów. Nowe Miasto dzięki klasztorowi kapucyńskiemu stało się znane niemal w całym świecie, u podstaw zaś tej popularności była świętość. Wprawdzie na ołtarze został wyniesiony tylko bł. o. Honorat Koźmiński, ale równie dobrze można byłoby zabiegać o beatyfikację jeszcze kilku jego współbraci. 282 „Weźmijcie Ducha Świętego” (J 20, 23) Ta sława świętości dawała o sobie znać w formacji wielu dziewcząt i chłopców. Ona również legła u podstaw decyzji, jaką podjął młody Janek, który w szesnastym roku ukończył liceum, wieńcząc to świadectwem maturalnym, a zaraz potem, gdyż 14 sierpnia 1952 roku, wstąpił do kapucyńskiego nowicjatu. Miał blisko do domu rodzinnego, jednakże przepisy zakonne nie zezwalały mu na odwiedzanie rodziny ani też zbyt częste spotykanie się z bliskimi przy furcie zakonnej. W rok potem, 27 sierpnia składa śluby czasowe i podejmuje studia filozoficzne w Łomży, a następnie – teologiczne już w Lublinie, które ukończył w wieku dwudziestu dwóch lat. Musiał więc niemal rok czasu czekać na święcenia kapłańskie, które otrzymał przed pięćdziesięciu laty. I tak początkowa formacja zakonna oraz kapłańska dobiegły końca. Nadszedł czas odpowiedzialnego dzielenia się świadectwem życia i głoszeniem Chrystusa, Jego Ewangelii, śpieszenia z różnorodnymi posługami kapłańskimi. Zakon zaś, mając na uwadze wielkie zdolności intelektualne młodego kapłana, postanowił skierować go na studia specjalistyczne w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w zakresie historii powszechnej. Na młodego kapłana czekały zaś rożne obowiązki, zadania oraz wiele niespodzianek. O tego rodzaju oczekiwaniach pisał Ojciec Święty Jan Paweł II w roku 2000 do kapituły generalnej Zakonu Kapucyńskiego: „widzicie potrzebę ukazywania konsekwentnej, praktycznej i konkretnej postawy św. Franciszka. Trzeba przejść do czynów, do wartości realizowanych w życiu, do metody bezpośredniego świadectwa. Wszystkim wam dobrze znana jest bowiem zasada, do której odwoływał się często wasz założyciel: plus exemplo quam verbo – bardziej przykładem niż słowem (Legenda trium sociorum, 36; FF 1440)” („L’Osservatore Romano”, 11-12/2000, s. 33). 4. Kapłańska służba. W tym to duchu młody kapłan z rodziny kapucyńskiej pracował już od lat. Rozpoczął swą pracę w Lublinie. Udzielał się duszpastersko nawet w czasie studiów stacjonarnych z zakresu historii powszechnej. Chętnie głosił kazania. W lubelskim klasztorze przy ul. Krakowskie Przedmieście 42 cały dzień trwała adoracja Najświętszego Sakramentu, cały też dzień był i jest stały dyżur w konfesjonale. A w niedziele i święta trzeba było obsłużyć około 283 rok 2009 pięciu tysięcy uczestniczących we Mszach Świętych, których w okresie letnim odprawiano dziewięć, a zimą – siedem. Ojciec Apoloniusz brał czynny i żywy udział w duszpasterstwie zwyczajnym, w pracy z III Zakonem. W Lublinie podówczas istniały dwie wspólnoty: męska i żeńska. Często wreszcie wyjeżdżał na misje i rekolekcje, nie pomijając głoszenia konferencji dla sióstr zakonnych, czy też prowadzenia dla nich nieraz ośmiodniowych rekolekcji. Ale w takich momentach zawsze rodzi się pytanie: kim powinien być albo kim jest kapłan w naszych czasach? Kapłan stale jest uczniem i naśladowcą Chrystusa. Przez Chrystusa został wybrany i Chrystus go posyła. Często przypomina nam o tym św. Paweł, patron tego roku. Warto wszakże też posłuchać, co o kapłaństwie na konkretne czasy mówił papież Pius XI, który podczas nawały bolszewickiej na Polskę był nuncjuszem apostolskim w Warszawie, i jako jedyny z dyplomatów nie przeniósł się do Poznania z racji zawieruchy wojennej. Ta jego wizja kapłaństwa była realizowana w życiu i nauczaniu formatorów Ojca Jubilata. Otóż – „W kapłaństwie katolickim XX wieku Pius XI chce widzieć osobnika o dużej kulturze umysłowej, wysokim urobieniu moralnym, wszechstronnym przysposobieniu zawodowym, subtelnej wrażliwości na potrzeby czasu i środowiska swej pracy, który na drodze służby w dziedzinie stosunków między ludźmi i Bogiem, mógłby przyczynić się do odrodzenia ludzkości poprzez religijno-moralne nauczanie, szafarstwo łask, funkcje liturgiczne, przykład osobistego życia i popieranie tego, co wartościowe, a walkę z tym, co złe i szkodliwe” (ks. Z. Goliński, Pius XI o kapłaństwie katolickim, w: „Prąd”, [03-04.1936], s. 106-107). Wypada w tym miejscu dodać, że Pius XI ogłosił swoje pismo – Ad catholici sacerdotii – o kapłaństwie katolickim dnia 20.12.1935 r., a więc dwa tygodnie przed przyjściem na świat o. Apoloniusza. I takim, jak naucza Pius XI, musiało być kapłaństwo naszego Jubilata. Ten ideał bowiem przyniósł ze sobą, przychodząc na świat, ten wzór przekazali mu wychowawcy. Z Lublina, po ukończeniu studiów, zostaje przeniesiony do Warszawy, gdzie będzie przez całe lata zastępcą przełożonego, a w roku 1973 zostaje mianowany gwardianem. Nie były to czasy łatwe. System komunistyczny robił wszystko, aby uniemożliwiać aktywną działalność Kościoła. A jeżeli nie był w stanie czegoś zabronić, to przynajmniej utrudniał. Służba Bezpieczeństwa 284 „Weźmijcie Ducha Świętego” (J 20, 23) na wszelkie sposoby starała się inwigilować. Widać to obecnie, kiedy współcześni dziennikarze notatki ówczesnych pracowników aparatu przemocy traktują jako dokumenty nie podlegające dyskusji. To samo, zresztą, czynią niektórzy historycy, jakby byli wychowankami ideologicznie ukierunkowanych profesorów. Tymczasem sprawy wyglądały inaczej. Daje temu świadectwo Jan Nowak Jeziorański. Oto jego opinia, która nawiązuje do tego, że propaganda komunistyczna chwaliła się wielką liczbą rzekomych współpracowników, on zaś wyjaśnia: „Naprawdę była to liczba na użytek propagandy (3000 do 4000 księży patriotów). Opierała się na ilości księży przymusowo zaganianych na masówki. Ponieważ rząd chwalił się każdym zwerbowanym «księdzem patriotą», nasze biuro studiów sporządziło na podstawie prasy szczegółową listę. Okazało się, że tylko 77 można było określić jako czynnych agentów reżimu, reszta zachowywała się biernie. Uderzające było, że wśród licznych uchodźców, różnymi drogami przeciekających przez żelazną kurtynę, nie było ani jednego księdza. Najwidoczniej nawet w tym okresie ciężkich prześladowań nie chcieli opuszczać swej owczarni” (J. Nowak Jeziorański, Wojna w eterze, t. I, Londyn 1986, s. 195). Kapłani wykazywali i wykazują wielkie poczucie odpowiedzialności. I dlatego trwają z tymi, do których zostali posłani. Powracając zaś do dziejów Jubilata, trzeba zauważyć, że w roku 1976 otrzymał nominację na gwardiana swego rodzinnego klasztoru, czyli nowomiejskiego. W trzy lata później zostanie wybrany definitorem, a więc członkiem zarządu Warszawskiej Prowincji i otrzyma wyjątkowo trudną misję prowadzenia budowy kościoła w Lublinie, na Poczekajce, zostając gwardianem na trzecią kadencję w tamtym klasztorze. To dzięki jego energii i pracowitości budowa postępowała coraz szybciej, a obecnie wszyscy mogą się cieszyć piękną świątynią. Przez jakiś czas będzie o. Apoloniusz przebywał w Łomży, a w roku 1985 zostanie przełożonym i proboszczem właśnie w Gorzowie, prowadząc budowę tego klasztoru i rozwijając duszpasterstwo. Po sześcioletnim pobycie tutaj wyjedzie na kolejne sześć lat do Perugii we Włoszech, aby tam duszpastersko pomagać naszym braciom w parafii pod wezwaniem św. Antoniego. Pobyt ten może być przykładem na to, ile człowiek jest w stanie zrobić, jeśli tylko ma zapał do pracy. Dzięki temu zyskał sobie wielkie uznanie u Włochów, o czym świadczą nadal podtrzymywane 285 rok 2009 kontakty. Powracając z Włoch zostaje skierowany do Olsztyna. Czeka go po raz trzeci budowa, w tym wypadku kościoła i klasztoru. Kończy jedno i drugie w ciągu sześciu lat. Polubił chyba północ naszej Ojczyzny i dlatego ze Wschodu przeniósł się na Zachód, ale trwając w północnych rejonach Polski. I tak ponownie dotarł do Gorzowa. 5. Mocny Chrystusowym zaufaniem Czcigodny Ojcze Jubilacie, czas biegnie bardzo szybko. Nie sposób w pełni wyczerpać wszystkiego, co chciałoby się wypowiedzieć przy okazji tak pięknej uroczystości. Samo tylko chronologiczne przedstawienie przebiegu pięćdziesięciu lat pracy kapłańskiej już mówi wiele. A przecież nie możemy zapominać, że życie zakonne i kapłaństwo, to modlitwa, to ścisła więź z Jezusem Chrystusem, to rozmyślanie i lectio divina, to spotkanie z różnymi słabościami i zagrożeniami, to wychodzenie naprzeciw wszystkim, którzy szukają prawdy i którym brakuje miłości. Kapłan musi mieć dla wszystkich i na wszystko czas. Powinien pomóc w znalezieniu odpowiedzi na liczne pytania i zaofiarować wsparcie w zetknięciu z różnymi niedostatkami, tak duchowymi, jak i materialnymi. Z tym wszystkim kapłan idzie każdego dnia do ołtarza, niosąc swoją cząstkę ofiary. Nie uwolni się od tego wszystkiego w konfesjonale. Musi o tym pamiętać na katechezie i podczas kazania. Ojciec Apoloniusz jednak cieszył się szczególnym błogosławieństwem Bożym. Mógł liczyć na wsparcie całej Franciszkańskiej Rodziny Świeckich, której duchowo przewodził przez kilkadziesiąt lat. Wspierały go modlitwy licznych osób życia konsekrowanego, a zwłaszcza serce matki, a także rodziny i swojej kapucyńskiej wspólnoty, a więc tych, którzy żyją na ziemi i tych, którzy cieszą się szczęściem wiecznym. Z tego to względu z radością towarzyszymy Ojcu Jubilatowi w Jego dziękczynnym Te Deum, śpiewając ten hymn z całego serca, wespół z Matką Najświętszą i św. Franciszkiem, i ze wszystkimi, którzy się cieszą, a którzy należą do tych, o których powiedział Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii: „błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20, 29). Niech to błogosławieństwo Syna Bożego nadal wspiera Ciebie, nasz Jubilacie. Ty bowiem nie wyglądasz tak naprawdę na Jubilata, a jeżeli już nawet, to jedynie na srebrnego. I za takiego staraj się uchodzić i takim się 286 „Weźmijcie Ducha Świętego” (J 20, 23) czuć. A modlitwy wszystkich tutaj zgromadzonych, wszystkich, którym służyłeś kapłańską posługą i wszyscy, którym będziesz służył, niech wciąż idą z Tobą. I wbrew stwierdzeniu poety w sutannie: nie lękaj się swego kapłaństwa! Pan jest z Tobą! Amen. 287 Święty Wojciech patronem jedności Odpust ku czci św. Wojciecha Gdańsk, dn. 26 kwietnia 2009 r. Umiłowani w Chrystusie! 1. Wezwanie do nawrócenia Już pierwsze dzisiejsze czytanie, zaczerpnięte z Dziejów Apostolskich, nawołuje do nawrócenia. Co prawda, to wezwanie w pierwszym rzędzie odnosi się do tych, którzy bezpośrednio byli winni śmierci Jezusa, ale przypomnijmy sobie apel św. Jana z jego Pierwszego Listu, to okaże się, że każda i każdy z nas, czyli my wszyscy winniśmy się nawracać. Nawrócenie jest jakby dalszym ciągiem ewangelizacji i zapobiega pojawianiu się tych wątpliwości, o których mówił Chrystus Zmartwychwstały do uczniów napotkanych w drodze. A takich wątpliwości, a nawet trudności w dziedzinie wiary, znajdujemy coraz więcej. Wystarczy drobna przeszkoda, wystarczy jakiś artykuł prasowy albo wiadomość radiowa względnie telewizyjna, a jesteśmy gotowi podążać za tymi dwoma uczniami, którzy wystraszyli się samych wydarzeń z Wielkiego Tygodnia i tego, co potem opowiadano. Nawet nie zadali sobie trudu, aby cokolwiek sprawdzić, czy kogoś poważnego zapytać. Wystraszeni uciekali z Jerozolimy. Chrystus zaś nie lęka się pokazać swych ran. Nie lęka się dotknięcia ludzkiej dłoni. Co więcej, zachęca do tego, gdyż zna nasze słabości. On 288 Święty Wojciech patronem jedności oddał za nasze grzechy swoje życie. Wypada w tym miejscu dodać, że także za grzechy kolejnych pokoleń, czyli wszystkich czasów. Chrystus jest więc ofiarą przebłagalną także za to kolejne tysiąclecie, w którym partycypujemy, i za nas tutaj zgromadzonych, i za wszystkich, którzy gdziekolwiek przebywają. Taką wizję Chrystusowej nauki przyjęli nasi praojcowie przeszło tysiąc lat temu. I takiej wizji starali się być wierni przez wieki, chociaż wrogów Chrystusa nie brakowało. Nasza więc epoka również winna się nawracać. Ludzie żyjący dzisiaj nie mogą zapominać o tym, że to za nich Chrystus oddał życie. Nie mogą i nie powinni trwać w grzechach. 2. Nasza katolickość Dzisiaj czcimy św. Wojciecha, patrona Polski, rodem z Czech. Oddał on swoje życie nawracając ludzi, którzy mieszkali tysiąc lat temu w tych stronach. Przybył w te okolice, aby wypełnić słowa, jakie wypowiedział Pan Jezus tuż po swoim zmartwychwstaniu: „w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego” (Łk 24, 47-48). Zacznijmy od ostatniego zdania, wygłoszonego przez Pana Jezusa, które kieruje jakby z myślą o nas. Święty Wojciech ofiarował swoje życie, głosząc nawrócenie i chcąc dać możność korzystania z odpuszczenia grzechów. Całe lata trwał ten duchowy proces, aż jego krew z czasem zaczęła przynosić owoce. I my jesteśmy świadkami tego. My jesteśmy świadkami historii tych ziem i dziejów Polski. My jesteśmy świadkami rozwoju Kościoła mimo przeróżnych prześladowań. My jesteśmy świadkami działalności kolejnych świętych i błogosławionych, wspaniałych i znakomitych osobowości. My byliśmy świadkami powstania „Solidarności” i jej znaczenia dla procesu nawracania się. To prawda, zło nie śpi i wciąż utrudnia pełne nawrócenie, ale wiele zależy od naszej konsekwentnej postawy. Nie możemy poprzestawać na słownych deklaracjach. Potrzebna jest wytrwałość w dobrym. My wreszcie przed rokiem byliśmy świadkami wielkiego wydarzenia, a był nim ingres nowego arcybiskupa, wcześniej biskupa polowego Wojska Polskiego, potem biskupa Warszawy Pragi, przedtem jeszcze kapelana podlaskiej „Solidarności”, a następnie pracownika Papieskiej Kongregacji do Spraw Kościołów Wschodnich. Ponawiamy nasze życzenia i zapewniamy 289 rok 2009 nadal o modłach w intencji ks. abp. Leszka Sławoja Głódzia, kolejnego spadkobiercy Wojciechowej misji. Warto o tym wszystkim pamiętać, gdyż za naszych dni usiłuje się ciągle dzielić wszystko, w tym także i Kościół. Kościół jest ten sam od dwudziestu wieków, chociaż ludzie przychodzą wciąż nowi. Pięknie piszą o tym nasi historycy, w nawiązaniu do epoki Piastów, do męczeństwa św. Wojciecha, podkreślając wzajemne uzupełniania się między Kościołem i państwowością: „Polska identyfikowała się (...) przede wszystkim z systemami powszechnie wyznawanych wartości. Równocześnie znajdowała swoje miejsce w systemach uniwersalnych. Pierwszym wymiarem ponadlokalnym stało się chrześcijaństwo. Chrystianizacja rozpoczynała długi proces wszczepiania się w uniwersalną całość. Od wieku X (czyli od czasów Wojciecha) towarzyszy Polsce Kościół; mnożą się wzajemne wpływy i zależności, wzajemne przekształcanie się i uzupełnianie. Byłoby bowiem naiwnym uproszczeniem widzieć identyfikację Polski w chrześcijaństwie tylko od strony recepcji. Powstająca czy trwająca Polska stale tworzyła chrześcijaństwo. Wzajemne relacje ulegały przez wieki różnym przekształceniom. Nie można ich odrywać od historii ludzi i instytucji, od rozwoju pojęć i ich rozprzestrzeniania. W dobie piastowskiej przynależność do chrześcijaństwa rzymskiego umożliwiła identyfikację elit i ukształtowanie państwa. Walka o samookreślenie Polski została wygrana przez pierwszych Piastów dążących do korony i przez pierwszych polskich świętych” (M. Tymowski, J. Kiniewicz, J. Holzer, Historia Polski, Londyn 1987, s. 11). Do tych świętych należał Wojciech, chociaż urodził się w Czechach, ale z woli Bożej i dzięki życzliwości Bolesława Chrobrego znalazł swój dom w Polsce i współpracując z nową Ojczyzną podjął się misji ewangelizacyjnej, oddając swoje życie za Chrystusa i dla zbawienia ówczesnych mieszkańców Prus, ale też umacniając chrześcijaństwo w dziedzictwie Piastów. 3. Dzieje Polski i Kościoła od tysiąca lat biegły razem Świętemu Wojciechowi zawdzięczamy podwaliny i to solidne, które stały się na wieki wsparciem dla Kościoła w Polsce, który głosząc Jezusa Chrystusa kolejnym pokoleniom przypominał o ich obowiązkach względem Pana Boga, a tym samym względem ich samych, gdyż tylko mając wsparcie w Stwórcy człowiek może być sobą. Coraz lepiej to widać i w naszej epoce. 290 Święty Wojciech patronem jedności To o naszej przeszłości pisał sł. B. Pius XII w roku 1949, gdy naród nasz znajdował się w niewoli niesłychanie groźnej, bo wyjątkowo opartej na kłamstwie. Papież zauważa, że: „Dzieje Polski, pełne częstokroć chwały i nieszczęść, oczom badacza zdają się być podobne do potoku łez i krwi, zraszającego ziemię waszą pośród przeróżnej zmienności rzeczy: tu otchłań bólu, tam szczyty zwycięstwa opromienione wspaniałymi blaskami kultury. Jednego tylko Polska nie znała: odstępstwa od Chrystusa Króla i Jego Kościoła. Chwałą Waszą, godłem szlachectwa waszego jest działać odważnie, cierpieć mężnie, ufać niezachwianie, osiągać to, co wielkie!” (List do biskupów polskich, 01.09.1949, w: „Biblioteka Kaznodziejska”, nr 4 (115)/1985, [10.1985], s. 218). Z wdzięcznością powracamy do tych papieskich słów. I warto je głęboko zapisać w naszych sercach. One powinny pojawić się w programach szkolnych, do nich powinni nawiązywać dziennikarze, jeśli im zależy na integrowaniu polskiego społeczeństwa i rozwoju naszej Ojczyzny. O tym, zresztą mówi nasza historia, a zwłaszcza lata niewoli. Nie był to łatwy czas do przetrwania. A jednak, jak piszą historycy: „Różnorodność postaw i odmienności koncepcji w kwestiach narodu i państwa nie podważały znaczenia idei (o Polsce jako dziedzictwie chrześcijańskim). Dla żyjących w obcym państwie idea Polski oznaczała możliwość przetrwania najcięższych prób. Zabierali ją na emigrację wychodźcy, tam ją pragnęli przechowywać w przekonaniu, że każdy ma w duszy ziarno przyszłych praw i miarę przyszłych granic. Niosły ją w sercach pokolenia zesłańców na Sybir, do austriackich i pruskich więzień. Do niej zwracali się w ostatniej chwili wołając w twarz oprawcom: Niech żyje Polska! Niepodobna zrozumieć powstawania i przetrwania tego narodu bez rozważenia genezy i rozwoju idei” (Tymowski i in., Historia Polski, dz. cyt., s. 10). To samo miało miejsce później, w drugiej połowie XX wieku: „Polacy zdołali (...) w ciągu czterdziestu lat obronić swą tożsamość narodową, mimo spustoszeń moralnych spowodowanych życiem w systemie komunistycznym zdobyli się na sformułowanie i wyrażenie protestu. Program Solidarności odrzucił zamknięcie Polski w kategoriach państwa i obozu, zwrócił się do idei ucieleśnionej w nowoczesnym i przemienionym narodzie, chcąc ją utrzymać przez związek z chrześcijaństwem i Europą. To właśnie dziedzictwo pokoleń, potrzeba uczestnictwa w życiu państwa i niepokorność wobec władzy, jest fundamentem upartego dążenia do demokracji. W tym tkwi szansa Polski” (tamże, s. 14). 291 rok 2009 4. Ku czemu mamy zdążać? W tym miejscu wypada przypomnieć pobyt Ojca Świętego Jana Pawła II u grobu św. Wojciecha w Gnieźnie, tak w roku 1979, jak i w osiemnaście lat potem. Trzeciego czerwca 1997 roku wobec setek tysięcy ludzi, w obecności siedmiu prezydentów środkowowschodniej Europy, przy udziale całego Episkopatu Polski i licznych przedstawicieli innych episkopatów Jan Paweł II mówił: „Zjazd Gnieźnieński (rok 1000) otworzył dla Polski drogę ku jedności z całą rodziną państw Europy. U progu drugiego tysiąclecia naród polski zyskał prawo, by na równi z innymi narodami włączyć się w proces tworzenia nowego oblicza Europy. Jest więc św. Wojciech wielkim patronem jednoczącego się wówczas w imię Chrystusa naszego kontynentu” (03.06.1997). Tego samego dnia Ojciec Święty, chcąc jeszcze wyraźniej podkreślić, że myśli o jednoczeniu się „w imię Chrystusa”, nawiązał do swojej wypowiedzi z pierwszego pobytu w Gnieźnie. Mówił wówczas: „Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby ten papież Polak, papież Słowianin, właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje: Zachodu i Wschodu (...)? Tak. Chrystus tego chce. Duch Święty tak rozrządza, ażeby to zostało powiedziane teraz (...)” (03.06.1979). Święty Wojciech, podobnie jak i święci Męczennicy z Międzyrzecza, jak św. Bruno, którego tysiąclecie męczeńskiej śmierci obchodzimy, ale też jak św. Paweł patron tego roku i tak liczni nasi święci, wszyscy oni razem choć w innym czasie pragnęli i zabiegali, ofiarując często swoje życie o jedność w duchu Chrystusowym, zgodnie z treścią modlitwy Pana Jezusa odmówionej we Wieczerniku, aby byli jednością wszyscy, którzy pójdą za Synem Bożym. My do nich się zaliczamy. I dlatego słusznie postępujemy zabiegając o jedność. Słusznie czynimy, gdy staramy się o to, aby Ewangelia stanowiła fundament ten jedności, gdyż jedynie taka jedność ma szansę na trwałość. Nie może zabraknąć w wizji i w rzeczywistej jedności miejsca dla Boga, gdyż tam, gdzie nie ma miejsca dla Pana Boga, tam nie ma miejsca dla człowieka. Tam może być miejsce dla graczy politycznych, dla ludzi interesu, ale człowiek jako człowiek będzie czuł się obco. Czyż nie potwierdza tego przeszłość? Czyż nie świadczy o tym teraźniejszość? Zapowiadano nam, że obecne tendencje unijne zmierzają ku temu, aby państwa i narody nie musiały już doświadczać trudności z kryzysami 292 Święty Wojciech patronem jedności gospodarczymi i społecznymi, z konfliktami zbrojnymi. I patrzmy, co się dzieje: zafundowano nam kryzys jeden z największych w historii ludzkości. I kto na tym cierpi? Tutaj w Gdańsku, tutaj nad Bałtykiem nie muszę nawet dawać odpowiedzi, gdyż gołym okiem widać, że cierpią ludzie, zwyczajni obywatele. Elity, tak pretensjonalnie same siebie określające, nadal się bawią! Bezrobocie wciąż rośnie, a to jest najgorsza choroba społeczna, gdyż wprost uderza w godność człowieka. Szerzy się bezwstydne obyczaje. Uderza się w życie i rodzinę, bezmyślnie eksperymentując w płaszczyźnie wychowania młodzieży! A wszystko bierze swoje źródło z tego, że współcześni moderatorzy unijni lękają się Chrystusa, uciekają od Pana Boga. Tymczasem przed laty kanclerz Andrzej Zamoyski w liście do ks. Stanisława Konarskiego pisał w roku 1768: „Wszyscy mówią o reformie Rzeczypospolitej i jej sobie życzą, lecz jako bez słońca światło świata być nie może, tak poprawianie rządów i rad bez poprawy obyczajów, a poprawa obyczajów bez religii, udać się żadną miarą nie mogą” (Życie i dzieło pijara księdza Stanisława Konarskiego, Warszawa 2000, s. 19). Zapamiętajmy sobie dobrze ten głos, który nie znalazł w pełni zrozumienia w swoim czasie i nadeszła noc rozbiorowa. 5. Jesteśmy ludźmi paschalnymi W okresie wielkanocnym często wpatrujemy się w Chrystusa Zmartwychwstałego, którego artyści ukazują w drodze, gdzieś zmierzającego, ku komuś podążającego. Chrystus od dwudziestu wieków zmierza ku każdej i każdemu z nas. Chrystus od dwudziestu wieków niesie nadzieję i dodaje sił, aby w końcu zwyciężała prawda, swoją pozycję odzyskiwała w życiu publicznym uczciwość, a dobro, żeby było tym światłem, które uwalnia nas od mroków zepsucia i wszelkiego zła. Chrystus Zmartwychwstały wciąż przypomina nam krzyż, gdyż ten znak jest punktem centralnym, od którego zaczyna się Jego zwycięska pielgrzymka przez świat. Mówił o tym Jan Paweł II do naszych rodaków w czasie audiencji 26 marca 1984 roku: Krzyż „narzędzie śmierci ze strony człowieka, a ze strony Boga ołtarz miłości i ofiary, która swoją pełnię osiągnęła w zmartwychwstaniu. I przez to stał się dla wszystkich czasów i wszystkich pokoleń ludzkich źródłem i znakiem ostatecznego zwycięstwa i życia wiecznego. Krzyż tak głęboko wpisany w duchowość i historię naszego narodu!” („L’Osservatore Romano”, [28.03.1984], s. 5). 293 rok 2009 Ten Krzyż nieśli i niosą na te ziemie św. Wojciech i cała rzesza biskupów, kapłanów i katolików świeckich. Z tym Krzyżem przed rokiem przybył do Gdańska ks. abp Leszek Sławoj Głodź. Tym Krzyżem błogosławi tej ziemi i temu ludowi i w tym Krzyżu ukazuje nadzieję na odnowę, a następnie na zmartwychwstanie. W tym Krzyżu najlepiej widać podstawy wielkości każdego człowieka. Miejmy odwagę brać ten Krzyż z ręki Chrystusa Zmartwychwstałego, od wieków pielgrzymującego po ziemi. A nasze nawrócenia, a nasza odnowa duchowa będą stawały się czymś pewnym. Wtedy też odrodzi się jedność naszych rodzin, jedność naszej Rzeczypospolitej i wówczas będziemy w stanie ofiarować światu, temu światu trwały kamień węgielny jedności, także jedności Europy. Nie dopuśćmy wszakże do tego, aby zabrakło w naszym życiu, w naszej kulturze i wychowaniu, w naszym postępowaniu i w naszym ustawodawstwie miejsca dla Boga. Nie żałujmy czasu na modlitwę, czytanie Pisma Świetego. Dbajmy o katolickie media, i o przyzwoitość w innych środkach przekazu. I nie zapominajmy, że tak, jak została wygrana walka o samookreślenie Polski przez pierwszych Piastów i przez pierwszych polskich świętych, tak będzie wygrana walka o teraźniejszość i przyszłość Polski przez ludzi sumienia i przez nas, przez naszych następców, jeśli będziemy pamiętali o świętości. Niech Norwidowska modlitwa o te wartości zanoszona do Matki Najświętszej, Królowej Polski zakończy nasze rozmyślanie: „I niechaj wielkie będzie zmiłowanie Od góry-jasnej ku biegunom-nocy * Bo zapatrujem się na krzyżowanie I Eloj-lamma!... - wołamy - pomocy!... * ................................ * Maryjo, Pani Aniołów, u Ciebie O Twej Korony prosim zmartwychwstanie (...)” (Maryjo, Pani Aniołów!...). Amen. Alleluja! 294 „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20) Kapituła Warszawskiej Prowincji Braci Mniejszych Kapucynów Zakroczym, dn. 27 kwietnia 2009 r. Bracia i Siostry! 1. Od kapituły generalnej do prowincjalnej Na zakończenie kapituły generalnej w roku 2006 czcigodny Ojciec Generał, obecny dzisiaj wśród nas, w swojej konkluzyjnej homilii nawiązał do tekstu św. Mateusza (11, 25-39). W wersji nieco skróconej (Mt 11, 25-30) ten fragment Pisma Świętego jest często czytany w czasie wspomnień, świąt i uroczystości franciszkańskich. Towarzyszy także Mszy Świętej o św. Franciszku. Rozpoczynając swoje pierwsze sześciolecie kolejny następca naszego Założyciela zauważa, że św. Mateusz tym opisem wprowadza nas w przestrzeń wewnętrznego życia Pana Jezusa. A my w tym momencie zamieniamy się w tych, którzy przysłuchują się i uczestniczą w Jego modlitwie. Jest to modlitwa zaskakująca. Syn Boży wychwala swego Ojca jako Pana nieba i ziemi, ale za to zwłaszcza, że Stwórca całego świata kieruje swoją uwagę, a w konsekwencji i miłość ku ludziom prostym. Ludzie bowiem prości, nawet jeśli mają nieszczęście popadać w grzechy, nie ubarwiają swojego życia i ze szczerością starają się kierować swoje prośby 295 rok 2009 do najlepszego, bo pełnego miłosierdzia, Ojca. Ludzie prości podchodzą do życia w sposób zwyczajny i konkretny. Dla nich prawda jest prawdą, dobro dobrem, a miłość miłością. Na taką samą postawę oczekują konstytucje i statuty zakonne, ponieważ zdarza się, że reformatorskie zabiegi zmierzają nie ku temu, aby interpretować Ewangelię, przenosząc jej ducha w rzeczywistość codzienną, ale raczej podążają w tym kierunku, który treściom Ewangelii chciałby nadawać znaczenie, zaczerpnięte z mentalności tego świata. Tymczasem powinno być tak, jak głosił Jezus. To świat czeka na Chrystusa. Chrystus wprawdzie czeka także na człowieka, ale tego, który nie lęka się być utrudzonym i obciążonym, i który ma odwagę przyjąć Chrystusowe jarzmo, a zwłaszcza wciąż uczyć się od Chrystusa. Słowa o cichości i pokorze nie mogą i nie powinny przeradzać się w pobożne – wyłącznie – życzenie. To one były światłem w poszukiwaniu nowych dróg ewangelizacyjnych, dostępnych dla wszystkich, a zwłaszcza najprostszych, w poszukiwaniach św. Franciszka. To dzięki nim dzieło św. Franciszka zostało ukoronowane aprobatą i błogosławieństwem Kościoła, udzielonymi przez Innocentego III, 16 kwietnia 1209 roku. 2. Powrót do św. Pawła Wpatrzeni w przykład św. Franciszka, mając doświadczenie dodatkowych ośmiu wieków, chcemy też biorąc z tego wszystkiego przykład wciąż powracać do tego, co może nas jeszcze bardziej jednoczyć z Jezusem Chrystusem. I dlatego kierujemy nasz wzrok ku św. Pawłowi. Obchodzimy jego Rok. Ale my chcemy go naśladować nie tyle z racji rocznicowych, ile ze względu na to, że to właśnie on jest wyjątkowym przykładem poszukiwania i jednoczenia się z Jezusem Chrystusem. On był pierwszym, który mógł nosić stygmaty. On był także pierwszym, który mógł powiedzieć o sobie: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Święty Franciszek miał wszelkie podstawy, aby te słowa zastosować do siebie. Co więcej, Założyciel Rodziny Franciszkańskiej miał prawo sądzić, że ku temu zmierzali i zmierzają wszyscy bracia mniejsi i wszystkie siostry ze świętodamianowej tradycji, choć noszą obecnie różne stroje i nazwy. Słowa zaś Chrystusowej modlitwy, przytoczone przez św. Mateusza wskazują na to, w jaki sposób mamy zbliżać się do Jezusa, aby móc wyznać za św. Pawłem, że „już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). 296 „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20) 3. Droga prostoty to droga konkretów Jest to przepiękny cel. Do tego zachęcają nas doświadczenia minionych ośmiu wieków, zanotowane w żywotach świętych i błogosławionych. To miał na myśli Jan Paweł II, gdy przemawiał do braci kapitulnych w roku Wielkiego Jubileuszu, mówiąc: „widzicie potrzebę ukazywania konsekwentnej, praktycznej i konkretnej postawy św. Franciszka. Trzeba przejść do czynów, do wartości realizowanych w życiu, do metody bezpośredniego świadectwa. Wszystkim wam dobrze znana jest bowiem zasada, do której odwoływał się często wasz założyciel: plus exemplo quam verbo – bardziej przykładem niż słowem (Legenda trium sociorum, 36; FF 1440)” („L’Osservatore Romano”, nr 11-12/2000, s. 33). Tego rodzaju spojrzenie na świadectwo chrześcijańskie znajdujemy również w dzisiejszych lekturach mszalnych. Oto św. Szczepan pełen łaski działał cuda i wielkie znaki, ale Sanhedryn w czasie przesłuchania nie brał tego pod uwagę. Dzieje Apostolskie wskazują na coś innego: „A wszyscy, którzy zasiadali w Sanhedrynie, przyglądali się mu uważnie i widzieli twarz jego, podobną do oblicza anioła” (Dz 6, 15). Ta uwaga św. Łukasza przeważnie nie dociera do czytelnika Dziejów Apostolskich, skupionego głównie na samym opisie męczeństwa Diakona. A tymczasem Autor natchniony chciał, abyśmy nie pomijali szczegółów oraz konkretów i pamiętali również o naszej twarzy i zastanawiali się nad tym, co ona wyraża. To właśnie te konkretne czynności mają nas prowadzić do Chrystusa. O tym też słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii. Tuż po rozmnożeniu chleba Pan Jezus oddalił się od zgromadzonych ludzi. A oni patrzyli wyjątkowo konkretnie. Widzieli, że Jezus nie wsiadł do łodzi razem ze swymi uczniami. Ich interesowało, kiedy tam Pan Jezus przybył. Nie pytali o nadzwyczajne przyczyny przemieszczenia się Syna Bożego, o jakieś prawa czy przywileje. Oni cieszyli się, gdy Go odnaleźli. I w takich okolicznościach Chrystus przechodzi od znaków do treści. Jego słuchacze nie podejmują z Nim polemiki, jak to było w zwyczaju faryzeuszy. Oni znowu bardzo konkretnie pytają: „Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boże?” (por. J 6, 22-29). Nie wiem, czy podobny klimat i podobne pytania nie powinny dawać o sobie znać również podczas tej kapituły prowincjalnej, jakże ważnej i jakże oczywistej w swojej misji i w oczekiwaniach bardzo wielu, którzy kochają św. Franciszka. 297 rok 2009 4. Kapituły czas Czas kapituły w życiu każdej prowincji jest czasem przede wszystkim oczekiwania. Owszem, potrzebna jest ocena, niezbędna jest analiza aktualnej rzeczywistości w wymiarze ogólnym, w sprawach religijnych, a zwłaszcza w odniesieniu do tego, jak mamy naszą misję wypełniać coraz skuteczniej. I z tego to względu kapituła jest czasem wspólnej modlitwy, dialogu, a więc wymiany myśli, a następnie podejmowania decyzji. Tak było za życia św. Franciszka. Mniemam, że było tak podczas ostatniej kapituły namiotów, która wzbudziła w świecie poważne zainteresowanie. Nasza wspólna modlitwa jest swego rodzaju wchodzeniem w przestrzeń wewnętrznego życia Jezusa, o czym mówił Ojciec Generał podczas Kapituły Generalnej, i prowadzi z natury rzeczy do utożsamiania się z maluczkimi i prostaczkami. W czasach dzisiejszych jest wyjątkowo potrzebny braterski dialog, oparty na dzieleniu się doświadczeniem franciszkańskim i każdym dobrem, które z tym się łączy. Nie może też zabraknąć cierpliwości na czujne wsłuchiwanie się we wszelkie trudności, a nawet dramaty, które mogą się zdarzać w świecie i naszej zakonnej rodzinie w szczególności. I wreszcie kapitułę wieńczą podjęte decyzje. Niekoniecznie muszą one mieć charakter prawny. Wprost przeciwnie – mogą być zobowiązaniem serc i umysłów. Mogą być orędziem, albo przesłaniem. Ważne jest jednak to, aby niezależnie od tego, co będzie tą decyzją, zostało przyjęte ze zrozumieniem i całym franciszkańskim entuzjazmem przez wszystkich obecnych i żeby wszyscy poczuli się zwiastunami tego, co Duch Święty sprawił przy współpracy wszystkich uczestników Kapituły. 5. W duchu wierności Drodzy Bracia Kapitulni! Znajdziecie poważne zainteresowanie najpierw u tych braci, którzy nie mogli uczestniczyć w tym wyjątkowym spotkaniu. Ale takie zainteresowanie będzie pochodziło również od innych duchownych i osób świeckich. Może byłoby dobrze, aby podczas tej kapituły zastanowić się nad tym, jak mamy mówić o naszym Zakonie, a więc i o tej kapitule. Czasami bowiem wydaje się, że gdzieś się zapodział Franciszkowy styl rozumowania o braciach, z całą szczerością, ale także i z wyjątkową miłością. Przykładem tego są Kwiatki św. Franciszka, gdzie nawet rzeczy i wydarzenia 298 „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20) nie zawsze najwyższego lotu, otrzymały różne barwy kwiatów i mają moc przyciągania do franciszkańskiej duchowości. Kończąc tych kilka zdań mam świadomość, że moja więź ze wspólnotą zakonną jest nieco inna niż mogłaby być. I dlatego wszystko to, co mówię, najpierw kieruję do siebie. I wiem, że trzeba wiele poprawić, aby korzystając z błogosławionej duchowości franciszkańskiej umieć okazywać wdzięczność za to Duchowi Świętemu i być w stanie dzielić się nią z innymi ku ich pożytkowi. Proszę więc o modlitewną pomoc. Módlmy się nawzajem. I niech idzie z nami błogosławieństwo Jana Pawła II: „Niech wasz Ojciec i Brat, Franciszek, prowadzi was i zawsze wspomaga (...). Niech towarzyszą wam również tak liczni współbracia, którzy was poprzedzili i którzy są inspirującymi przykładami i wzorami do naśladowania. Mam tu na myśli zwłaszcza znaczną liczbę tych, których z radością mogłem kanonizować i beatyfikować podczas mojego pontyfikatu. Niech wam towarzyszy także swą macierzyńską miłością Maryja, Dziewica wierna, za przykładem której poświęciliście swoje życie Bogu („L’Osservatore Romano”, nr 11-12/2000, s. 33). Przed nami otwarta jest perspektywa takiego pełnego zjednoczenia z Chrystusem. Takie są nasze pragnienia i taki wzór znajdujemy w św. Franciszku. Niech więc spełnia się wola Boża, niech urzeczywistnia się miłość Chrystusowa, niech świętość w Duchu Świętym przemienia nas w Chrystusa! Niech się tak stanie, kochani Bracia! Amen. 299 Ty nas uczysz, Ty nas wychowujesz Koronacja Obrazu Matki Bożej Ciechanowieckiej Ciechanowiec, dn. 23 maja 2009 r. Ukochani Bracia i Siostry! Czciciele Matki Najświętszej! Kiedy Ojciec Święty Jan Paweł II ogłaszał królową Jadwigę świętą, wtedy swoje przemówienie rozpoczął od słów: „Długo czekałaś, Jadwigo, na ten uroczysty dzień” (Kraków, 08.06.1997). My dzisiaj możemy powtórzyć te słowa w odniesieniu do Obrazu Matki Bożej Ciechanowieckiej: długo musiałaś czekać, Matko Najświętsza, na ten dzień, dzień naszej wdzięczności, dzień naszej miłości. Bo przecież ponad cztery wieki oczekiwałaś tu, w tej świątyni, albo w jej poprzedniczkach, ale zawsze dzieląc los, dole i niedole tego ludu, który tutaj mieszkał, który tu przebywał, który tutaj przychodził, aby prosić Ciebie o różne dary i łaski. Jednakże nawet w tej świątyni przebywałaś w różnych miejscach, jak gdyby dając do zrozumienia, że wypadło Ci w tym okresie być także w Egipcie, jakby na uchodźstwie, gdzieś na wygnaniu, z dala od ludzkiego wzroku. Było także i tak, że zapominano nieco o Tobie. Inne sprawy, inne wydarzenia zajmowały ludzkie serca, dlatego słabło nabożeństwo i kult Twojego Obrazu – z wielką duchową stratą mieszkańców Ciechanowca i okolic. Tymczasem dzisiaj mamy okazję wynagrodzić Ci za to wszystko, podziękować całym sercem, a jednocześnie prosić o to szczególne, duchowe wsparcie, abyśmy mogli odradzając się pamiętać o tym, co stanowi fundament 300 Ty nas uczysz, Ty nas wychowujesz naszej lepszej przyszłości. Historia Twego pobytu tutaj jest jakimś znakiem. Byłaś tutaj bardziej znana wtedy, kiedy nasza Rzeczpospolita przeżywała złoty wiek. A gdy nadchodziły czasy wyjątkowo trudne, wtedy okazuje się, że zapominano o Tobie. Dzisiaj jesteśmy radośni. Dzisiaj odbywa się uroczystość Twojej koronacji, to jakby kolejny znak, który pochodzi od Ciebie, znak mówiący, że czas najwyższy, abyśmy pomyśleli, bardzo szczerze i jednocześnie z odwagą, o odnowie naszego życia moralnego, abyśmy powrócili do zasad naszych ojców, do tradycji, które stały na straży wierności w małżeństwie, rodzinnego ładu, a także wzajemnej współpracy; żebyśmy nie zapominali o tym, co buduje dobro, co przynosi bezpieczeństwo. Bo trzeba nam, jak to powiedział Ojciec Święty przebywając w Skoczowie w 1995 roku, ludzi sumienia. Czternaście lat po wygłoszeniu tamtych słów jeszcze lepiej widzimy, jak wielką miał rację Ojciec Święty, kiedy nam o tym przypominał. Chcemy zaś przez wyrażenie naszej wdzięczności i naszej czci, zawrzeć nasze gorące obietnice, bo to one staną się prawdziwą koroną, godną Ciebie jako naszej Matki i Królowej. Tylko nasze postanowienia odnowy naszego życia, odrodzenia naszych międzyludzkich relacji, poprawy obyczajów i troski o dobro wspólne – mogą Cię w pełni radować! Jesteśmy pewni, że będziesz się nami opiekowała, bo tak jest od wieków, gdy tylko dobra wola ze strony ludzi daje o sobie znać, wtedy Ty, Matko, zawsze wychodzisz im naprzeciw. Słyszeliśmy przecież o tym, że Tobie, Maryjo, przysługuje ten piękny tytuł „Matki Słuchającej”. Matka potrafi słuchać. Ona słucha swego dziecka jeszcze przed jego przyjściem na świat. Potem wsłuchuje się w każdy oddech, bicie serca. Ona wsłuchuje się w każdy dźwięk, a potem w każde słowo. I nawet wówczas, gdy bywa wypowiadane niezbyt wyraźnie, Ona ma w sobie wiele mocy, a słuch Matki Najświętszej jest słuchem miłości, potrafi wszystko zrozumieć. Chcemy Ci za to dziękować, jak i za to, że Ty nas uczysz, Ty nas wychowujesz, Ty nam przypominasz, że wszyscy powinniśmy zacząć się słuchać, także nawzajem, żeby lepiej się rozumieć, żeby sobie dopomagać, żeby dodawać odwagi w tym, co jest dobre, a tak potrzebne dla nas, dla naszej Ojczyzny i Kościoła. Pięknie też się składa, że ta uroczystość koronacji odbywa się w czasie nowenny do Ducha Świętego, oraz że jednocześnie, w tym samym dniu i o tej samej godzinie i wobec Twego Wizerunku, odbędzie się bierzmowanie 301 rok 2009 tutejszej młodzieży. To dodatkowy motyw, dodatkowy znak nadziei. A dzięki temu będziemy w stanie lepiej zrozumieć i przyjmować to, co płynie od Ciebie, kiedy będziemy odnajdywali w sobie moce Ducha Świętego. On po to przychodzi – jak zapowiedział Pan Jezus – aby nauczyć nas wszelkiej prawdy, zwłaszcza tej prawdy, która odnosi się do nas samych, do tego kim jesteśmy i kim powinniśmy być. Tymczasem nie wolno nam zapominać, że żyjemy w czasach, które oddalają się od Ewangelii, od Ciebie, od Twojego Syna. A to stanowi poważne wyzwanie dla was, dziewczęta i chłopcy. Te słowa więc kieruję właśnie do was, droga Młodzieży. Żyjemy w czasach bardzo niebezpiecznych, a to z racji na kryzys ludzkiej tożsamości. Jakże dziwnie się składa, kiedy słuchamy wielu wypowiedzi, to mamy nieraz wrażenie, że są ludzie, którzy nie czują człowieka, nie rozumieją naszych tradycji, że dla nich sprawa polskich wsi, czy polskich miast to jakiś dodatek do rzekomo wielkiej, globalnej polityki; że to nie jest ich celem, żeby zabiegać o dobro Ojczyzny albo Kościoła. Myślą natomiast o jakichś pochwałach pochodzących najczęściej od obcych, dalekich od troski o naszą tożsamość. Czyż to nie świadczy o jej kryzysie, o tym, że nie pamiętają, kim tak naprawdę jesteśmy? Kryzys tożsamości w pewnej mierze dotyczy nas wszystkich. Dziewczęta zapominają, co to znaczy być dziewczyną. Chłopcy zapominają, co to znaczy być chłopcem. Małżonkowie zapominają o małżeńskiej wierności. To samo można powiedzieć, przynajmniej w niektórych przypadkach, ale bardzo bolesnych – o rodzicielstwie. Tożsamość zostaje zachwiana, a kiedy tożsamość zostanie zniszczona, wtedy nie mamy do czego wracać. Brakuje nam bardzo istotnego punktu odniesienia dla naszych planów na życie… Tym większa nasza nadzieja, gdyż otrzymujemy jakby na nowo Twój Obraz i Twój wzrok. Bo w Twoim wzroku i w Twoim spojrzeniu będziemy odnajdywali naszą tożsamość, będziemy także znajdowali potrzebną moc, aby pozostać wiernymi temu, kim jesteśmy i zabiegać o to, żeby to nasze „być”, być człowiekiem, być matką, czy ojcem, być Polakiem, być siostrą zakonną, być zakonnikiem, czy kapłanem, że to jest sprawa pierwszorzędna. A żeby wyrwać się z tej dotychczasowej, duchowej zapaści, Twoja pomoc okazuje się nam niezbędna. Dziękujemy za nią. Ona ma swoje źródło w tym, że stałaś się wierną uczennicą Ducha Świętego. To On zstąpił na Ciebie już w czasie Zwiastowania, Jego obecność przeżywałaś w Wieczerniku, kiedy zstąpił na Apostołów. A dzisiaj my zapraszamy 302 Ty nas uczysz, Ty nas wychowujesz Ciebie, Matko Najświętsza, w nadziei, że Twoja obecność dzisiaj i tutaj, dopomoże nam wszystkim do przypomnienia sobie, jakimi jesteśmy uczennicami i uczniami Ducha Świętego. Twoja obecność niech pomoże wam, dziewczęta i chłopcy, abyście pamiętali o tym Nauczycielu. Nie zapominajcie, sakrament bierzmowania, to nie tylko sam obrzęd. Obrzęd to początek, obrzęd się skończy za kilkadziesiąt minut, ale sakrament ma trwać przez całe nasze życie; czyli inaczej mówiąc, wpatrujmy się w Matkę Najświętszą, pogłębiajmy wiedzę o Jej życiu, o tym wszystkim, kim była i co robiła. A wszystko po to, żebyśmy i my byli w stanie tak jak Ona wsłuchiwać się w Ducha Świętego. Duch Święty zaś nauczy nas wszelkiej prawdy, a zwłaszcza tej, która odnosi sie do nas samych. Duch Święty nam dopomoże, abyśmy ciągle odkrywali wielkość godności człowieka, żebyśmy nie żałowali naszych wysiłków, aby tej godności bronić i troszczyć się o to, żeby nasze postępowanie nie zaprzeczało, ale było, żeby było godne tej godności. Dlatego, kiedy będziemy odmawiali Litanię Loretańską, to zwróćmy uwagę na to piękne wezwanie „Przybytku Ducha Świętego”. Niech wtedy nasze serce przeniesie się do Matki Bożej Ciechanowieckiej. A Ona niech będzie dla nas przykładem tej owocnej współpracy z Duchem Świętym, dzięki mądrości i umiejętności odczytywania znaków czasów. Ona też – jak słyszeliśmy w Ewangelii – była pod krzyżem Jezusa Chrystusa. Z Nią było parę innych osób. Prośmy Ją gorąco, aby nam pozwalała sobie towarzyszyć od chwili Zwiastowania, kiedy otrzymała Ducha Świętego, w różnego rodzaju trudnych czasach, kiedy trzeba będzie chronić się przed kimś, albo przed czymś; i kiedy Duch Święty zstępuje na nas, aby być z nami na drogach naszych ku dojrzałości. Niech będzie z nami w tym, co składa się na naszą dojrzałość. Maryja była pod krzyżem. Krzyż natomiast jest znakiem największej dojrzałości. Nie było i nie będzie w ciągu wszystkich wieków większej dojrzałości, jak ta, z którą spotykamy się na krzyżu, kiedy Chrystus pełen miłości do człowieka, do każdej i do każdego z nas oddaje swoje życie za nas. Niech ten wzór osobowego rozwoju, niech ten przykład nas ubogaca i prowadzi przez życie. A Matka Najświętsza, która z ogromnym spokojem i z macierzyńską miłością patrzy na nas w tej świątyni i w tym Obrazie, niech pozostanie na zawsze Matką Słuchającą, Przybytkiem Ducha Świętego! Matko Boża Ciechanowiecka, Przybytku Ducha Świętego, módl się za nami! Amen. 303 „Spełniłeś pragnienie jego serca i nie odmówiłeś błaganiom warg jego” (Ps 21, 3) Srebrny Jubileusz Kapłaństwa ks. prał. Tadeusza Syczewskiego Drohiczyn, dn. 6 czerwca 2009 r. Umiłowany Jubilacie! Bracia i Siostry! 1. Najważniejsza jest przyjaźń Dzisiaj, podobnie jak w dniu święceń kapłańskich, ze szczególną wdzięcznością i radością wsłuchiwaliśmy się w zapewnienie Pana Jezusa, które najpierw było skierowane do Apostołów, ale dzięki miłości Pana Jezusa do wszystkich ludzi, tamta proklamacja obejmuje i nas: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał” (J 15, 16). Od dwudziestu wieków kolejne pokolenia następców Apostołów w posłudze biskupiej i kapłańskiej, w tych słowach Jezusa odnajdują szczególną moc. Jest ona potrzebna już w czasie podejmowania decyzji o wejściu na drogę przygotowania do kapłaństwa przez wstąpienie do seminarium. Jest ona niezbędna w trakcie teologicznych studiów. Pełni też wyjątkową rolę w czasie samych święceń, a potem trudno byłoby bez niej się obyć podczas dni i nocy kapłańskiego posługiwania. 304 „Spełniłeś pragnienie jego serca i nie odmówiłeś błaganiom warg jego” (Ps 21, 3) Pan Jezus nie skąpi swojej pomocy. Stawia jednak pewien warunek, a jest nim wyjątkowy apel: „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 15, 12). Kapłaństwo bez miłości, w swojej najgłębszej warstwie, w rozumieniu duchowym – istnieć nie może. I dlatego serdecznie pozdrawiam wszystkich zebranych kapłanów, którzy przybyli z różnych stron Polski, z diecezji o starożytnym rodowodzie, jak Krakowska Metropolia, dumna z tego, że wychowała sł. B. Jana Pawła II; jak diecezja polowa, młodsza pochodzeniem, ale wrośnięta w rzeczywistość Kościoła i Polski, przelaną krwią; jak diecezje z nami sąsiadujące, bliskie nam we wspólnym doświadczaniu tych samych radości i trudności; jak diecezja rozłożona na Polesiu, z której korzeni wyrośliśmy i wreszcie jak diecezje spoza Polski z mediolańską św. Ambrożego i św. Karola Boromeusza na czele. Raduje obecność przedstawicieli katolickich i świeckich uczelni, osób życia konsekrowanego i alumnów seminarium. Bogu niech będą za to dzięki, bo to jest znak, że polecenie Jezusa, abyśmy się wzajemnie miłowali trwa i przynosi owoce. A skoro jest tak, to nie ma obaw o przyjaźń, o Chrystusową przyjaźń, która również trwa i również przynosi owoce. Przed dziesięciu laty Podlasie wsłuchując się w nauczanie Jana Pawła II, głęboko zapisało w sercach swoich mieszkańców Jego słowa: „Chrystus odkupił nas (...) drogocenną krwią swoją. Nauczył nas również tej miłości i nam ją powierzył (...). Jeżeli chcemy odpowiedzieć na miłość Chrystusa, to winniśmy podejmować (ten nakaz) go zawsze, niezależnie od czasu i miejsca. Ma to być nowa droga dla człowieka, nowy zasiew w relacjach ludzkich. Ta miłość czyni nas, uczniów Chrystusa, nowymi ludźmi, dziedzicami Bożych obietnic. Sprawia, że stajemy się dla siebie wszyscy braćmi i siostrami w Panu. Czyni z nas nowy Lud Boży, Kościół, w którym wszyscy winni miłować Chrystusa i w Nim miłować się nawzajem” (Drohiczyn, 10.06.1999). 2. Zawierzyć Chrystusowi od początku A wszystko zaczęło się na podlaskiej ziemi, w parafii brańskiej, gdy przed pół wiekiem przyszedł na świat obecny Jubilat, kapelan Jego Świątobliwości Jana Pawła II i Benedykta XVI, Kanonik Gremialny Kapituły Katedralnej, Rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Drohiczynie, Kierownik Katedry Kościelnego Prawa Małżeńskiego i Rodzinnego KUL, od lat stojący 305 rok 2009 na straży ładu liturgicznego w naszej diecezji, zawsze otwarty na każde wyzwanie i na każdy nawet szept Bożej woli. Z prorokiem Jeremiaszem może odkrywać Boży zamysł: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, poświęciłem cię, nim przyszedłeś na świat, ustanowiłem cię prorokiem...” (Jr 1, 5). Może i Tobie, drogi Jubilacie, towarzyszyły obawy, gdy pomyślałeś sobie o tych kaznodziejach, ale Pan Bóg przekonywał Cię po ojcowsku: „Nie mów: «Jestem młodzieńcem», gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę. Nie lękaj się ich, bo jestem z tobą, by cię chronić” (Jr 1, 7). I tak się stało. Z ufnością podjąłeś posługę kapłańską w parafii Matki Bożej z Góry Karmel w Bielsku Podlaskim, w mieście, gdzie przyszedłeś na świat, a potem w różnych innych wioskach i miastach, rozsianych po całej Polsce, a nawet na Białorusi i we Włoszech. Można Cię było słyszeć z ambony, postrzegać obecnego w konfesjonale i pochylającego się z miłością nad chorymi. Zawsze bowiem pamiętałeś na zapewnienie Boże: „Oto kładę moje słowa w twoje usta” (Jr 1, 9). Obojętnym widać Ci było, czy przemawiałeś na wsi albo w mieście, w salce katechetycznej, czy też od katedry uniwersyteckiej. Pan był i jest z Tobą. A Twoje kapłaństwo rozwijało się wciąż. Na wiele bowiem lat przed Twoim narodzeniem, w pierwszej połowie XX wieku Pius XI powiedział: „W kapłanie katolickim (...) chce widzieć osobnika o dużej kulturze umysłowej, wysokim urobieniu moralnym, wszechstronnym przysposobieniu fachowym, subtelnej wrażliwości na potrzeby czasu i środowiska swej pracy; który, na drodze służby w dziedzinie stosunków między ludźmi i Bogiem, mógłby przyczynić się do odrodzenia ludzkości poprzez religijno-moralne nauczanie, szafarstwo łask, funkcje liturgiczne, przykład osobistego życia i popieranie tego, co wartościowe, a walkę z tym, co złe i szkodliwe” (Z. Goliński, Pius XI o kapłaństwie katolickim, w: „Prąd”, [03-04.1956], s. 106-107). Oczekiwania w wieku XXI są podobne. Te oczekiwania rozwijał Jan Paweł II, gdy mówił, że Kapłan jest człowiekiem nadziei. Nie dlatego, że ufa własnym uzdolnieniom i możliwościom, ale dlatego, że umacnia go łaska sakramentalna, czyniąc go ikoną Chrystusa, Dobrego Pasterza. Jedno jest wyjątkowo ważne: kapłan nie może stać w miejscu. Kapłan troszczy się o własny rozwój i to wszechstronny, właściwy szczególnemu 306 „Spełniłeś pragnienie jego serca i nie odmówiłeś błaganiom warg jego” (Ps 21, 3) powołaniu, nie będzie odczuwał lęku w zetknięciu się z człowiekiem, jakimkolwiek człowiekiem, czy też z kulturą, względnie obyczajami. I dlatego zatroskanie św. Pawła, wyrażone w Liście do Efezjan, ma swoje bardzo aktualne zastosowanie: „Zachęcam was ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani, z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości” (Ef 4, 1-2). 3. Powołanie jest zawsze darem Nie można też, choćby na moment, zapomnieć, że powołanie kapłańskie jest darem. Jan Paweł II wyznał to przy okazji swojego złotego jubileuszu kapłaństwa: „Każde powołanie kapłańskie w swej najgłębszej warstwie jest wielką tajemnicą, jest darem, który nieskończenie przerasta człowieka” (Dar i Tajemnica, Kraków 2005, s. 7). Wiele na ten temat mogliby powiedzieć rodzice i bliscy. Serce matki i ojca z pewnością coś od dawna przeczuwało. A jednak trzeba było wiele cierpliwości i tej przedziwnej dyskrecji, aby nie zaszkodzić temu procesowi duchowemu, który gdzieś tam, w głębi chłopięcego jestestwa, dawał o sobie znać. I w tym miejscu pragnę serdecznie pozdrowić całą rodzinę i podziękować zarazem. Tym pozdrowieniem obejmuję rodzeństwo i wszystkich krewnych. Wielkim darem dla każdego kapłana jest rodzina, do której może się odwołać we wszystkich momentach swego życia i z radością może nawiedzać Załuski Koronne. Dobra rodzina stanowi duchowe zaplecze i pomoc w chwilach, zwłaszcza emocjonalnego niepokoju. To samo należy powiedzieć o koleżankach i kolegach, znajomych i przyjaciołach z lat dziecięcych i młodzieńczych, a zwłaszcza o szkolnych rówieśnikach, ale też i o wychowawcach oraz nauczycielach. Trzydzieści lat temu nie łatwo przychodziło pogodzić przekonania religijne z klimatem szkoły, narzuconym przez władze komunistyczne. Pan Bóg jednak sprawił, że polscy nauczyciele i wychowawcy mieli szczególne wyczucie w tych sprawach, sami zresztą doświadczając tych samych represji. Hołd się należy naszym nauczycielom za ich kulturę duchową i więź z Ewangelią. Wszyscy bowiem w naszej Ojczyźnie wiedzieli, że „Kościół stwarzał jakby przestrzeń, w której człowiek i naród mógł bronić swoich praw” – jest to fragment z homilii, jaką wygłosił Jan Paweł II w roku 1991, 9 czerwca 307 rok 2009 w Warszawie. A tego rodzaju sytuacja jeszcze bardziej łączyła to, co polskie z tym, co ewangeliczne. 4. Nie zapominajmy o wspólnocie Tą przestrzenią jest Kościół od początku swego istnienia. Kapłaństwo jest w samym środku całej rzeczywistości Kościoła. Każdy ochrzczony powinien tworzyć ducha wspólnoty Kościoła, jednocześnie z niego korzystając przy różnych okazjach. Kapłani w tym względzie są w szczególnym położeniu. Oni w tej przestrzeni żyją i oni ją budują przez sprawowanie Eucharystii, wszystkich sakramentów; przez głoszenie Słowa Bożego i wrażliwość miłosierdzia. Kapłaństwo przecież jest darem, który otrzymuje konkretny człowiek, ale jest darem ukierunkowanym na wspólnotę, gdyż dla wspólnoty jest przeznaczone. Jest to przedziwny dar. Tylko z wielkiej miłości Jezusa Chrystusa mógł się zrodzić i jedynie dzięki tej miłości wciąż trwa i służy całemu Kościołowi. Nasz noblista pisał kiedyś: „Boże! Zaradź niedowiarstwu memu Widząc kapłana nie potrafię zrozumieć Tajemnicy sakramentalnej mocy, która chleb i wino w Najświętsze Ciało i Krew przemienia” (Cz. Miłosz). Powodzenie tych wysiłków, zmierzających ku temu, aby w jakimś stopniu przynajmniej przybliżyć się do natury kapłańskiej misji, bardzo często zależy głównie od samego kapłana, od jego bycia kapłanem. I takiej pomocy nie skąpił dzisiejszy Ksiądz Jubilat. Był bliskim tym parafianom, do których został posłany. Starał się być bliskim wszystkim, z którymi się spotykał: w kościele, szkole, podczas studiów specjalistycznych; a obecnie – studentom na uniwersytecie, ale już zwłaszcza alumnom naszego seminarium, gdyż z tym środowiskiem jest związany własnymi studiami, a później dwunastoletnią posługą ojca duchownego i misją rektora. To dzięki takiej postawie Jego Magnificencja, niezależnie od tego, jakie zajmował stanowisko, jaką cieszył się i cieszy godnością, przyczyniał się do powstawania wspólnoty. O tym przecież świadczy także i to, że na ten Jubileusz przybyło tak wielu gości i to nie tylko z terenu naszej Ojczyzny. Mamy gości z różnych krajów, ale Włochy okazały się wyjątkowo wierne duchowej posłudze Księdza Prałata. 308 „Spełniłeś pragnienie jego serca i nie odmówiłeś błaganiom warg jego” (Ps 21, 3) Serdecznie pozdrawiam wszystkich uczestników radosnego dziękczynienia za dar kapłaństwa, którym żyje i którym służy nam wszystkim Dostojny Jubilat. A to wszystko ma miejsce w czasach, o których słyszymy, że są zimne w stosunku do wiary, albo że są obojętne, bądź też wrogie Ewangelii. A może przyczyna tego rodzaju postaw tkwi poza tymi ludźmi? Może oni nie mieli szczęścia spotkania się z ks. Tadeuszem? 5. Dziękczynienie i przyszłość I tak coraz bardziej przekonujemy się, że wśród Ludu Bożego istnieje głębokie zapotrzebowanie na dobrych, a nawet świętych kapłanów. Jest to wyjątkowa perspektywa, jaka jawi się przed każdym powołanym. Ona może być trudna, nawet wyjątkowo trudna, ale też i pociągająca, pełna wspaniałych przeżyć i doświadczeń, jakich nie skąpi Pan Jezus tym, którzy idą za Nim. Ta perspektywa staje się bliższa każdemu kapłanowi, gdy szczerze stara się podążać za głosem Pana Jezusa, gdy nie lęka się „Wypłynąć na głębię” (por. Łk 5, 4). Ojcze Jubilacie, razem z Tobą dziękujemy Chrystusowi, Najwyższemu Kapłanowi za Twoje powołanie i za Twoją posługę kapłańską. Tobie zaś wyrażamy wdzięczność za Twoją wierność kapłańskiemu powołaniu. A wszyscy razem, jak tu jesteśmy, w łączności duchowej z tymi, którzy przybyć nie mogli z racji na różne przeszkody, w duchowej komunii z tymi, którzy przeszli do wieczności, pragniemy całym sercem i głosem śpiewać hymn dziękczynienia, ale też i prosić Matkę Najświętszą, Matkę Kapłanów, aby nadal Cię prowadziła tą samą drogą. I niech to dzisiejsze świętowanie ułatwi kolejnym pokoleniom przyjęcie Chrystusowego zaproszenia, aby pójść za Nim. Amen. 309 „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi” (Mt 28, 18) Srebrny Jubileusz Kapłaństwa ks. prał. płk. Henryka Polaka Ciechanowiec, dn. 7 czerwca 2009 r. Umiłowani Bracia i Siostry! 1. Jezus Chrystus jest naszym Panem W imię Trójcy Przenajświętszej otrzymujemy sakrament chrztu św., który nas wprowadza w życie Kościoła. Trójca Przenajświętsza swoją mocą i miłością jest obecna we wszystkich innych sakramentach, a zwłaszcza w sakramencie kapłaństwa. Przed chwilą przecież słyszeliśmy słowa z Ewangelii wg św. Mateusza: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. (…). Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem” (28, 16. 20) . To polecenie Apostołowie usłyszeli tuż przed Wniebowstąpieniem Pana Jezusa. Przyjęli je za swój obowiązek, przekazując go swoim następcom, a w pewnej mierze zobowiązując wszystkich ochrzczonych, aby starali się dzielić ze swoim otoczeniem darem uczestnictwa w łaskach sakramentu chrztu św. i odważnie brali udział w misji ewangelizacyjnej. Ale w dniu dzisiejszym, ciesząc się Srebrnym Jubileuszem Kapłaństwa ks. prał. Henryka Polaka, pułkownika Wojska Polskiego, kapelana w sztabie 310 „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi” (Mt 28, 18) głównym NATO, wypada skierować naszą uwagę szczególnie na kapłaństwo; to kapłaństwo, które z woli Syna Bożego jest kontynuacją Jego zbawczej misji. Kapłani bowiem są powoływani przez naszego Zbawcę, w Jego imieniu, a właściwie – jak to podkreśla Jan Paweł II – w zjednoczeniu z Jego Osobą, utożsamiając się z Nim – pełnią swoją posługę głosicieli słowa Bożego, szafarzy sakramentów i świadków Bożego miłosierdzia. I tak jest od blisko dwóch tysięcy lat. Zastanawia nas i zadziwia wyjątkowe zaufanie, jakim Syn Boży darzy ludzi powoływanych przez siebie do kapłaństwa. Tego powołania nie obarczył jakimikolwiek sankcjami. Nie ma w związku z tym żadnych administracyjnych nakazów. Jest tylko ze strony Chrystusa wielka miłość do wszystkich ludzi i szczególne zaufanie do wybranych na kapłanów. Od człowieka, zaś, czyli osoby powoływanej Pan Jezus czeka na dobrą wolę i chętne uczestnictwo w zbawczej misji. Mimo faktu, że nie ma jakichś zewnętrznych form nacisku instytucjonalnego, od dwóch tysięcy lat nie brakuje tych, którzy w różnych okolicznościach, podczas nawet prześladowań Kościoła, podejmują zaproszenie Chrystusa i idą za Nim. Istnienie kapłaństwa, niezależnie od liczby kapłanów, jest jednym z najbardziej przekonywujących dowodów na boskie pochodzenie Kościoła. I z tego to względu Kościół dziękował i dziękuje Panu Jezusowi za ten przedziwny dar, ponieważ kapłaństwo jest darem dla samego powołanego, ale tylko częściowo. W rzeczywistości bowiem jest to dar dla ludzi, dla wspólnoty kościelnej. Nasz Jubilat, gdy wstępował do seminarium w Drohiczynie, nie mógł liczyć ani na szlify oficerskie, ani na jakąkolwiek życzliwość ze strony władz politycznych. Był to czas zamieszek i prześladowań. Zaczął przecież naukę w seminarium jeszcze przed wyborem Jana Pawła II na Stolicę Piotrową. 2. Kapłaństwo czasów Jana Pawła II Nie cały miesiąc nasz Jubilat czekał w seminarium na wybór kard. Wojtyły. Z tego względu można go zaliczyć do kapłańskiego pokolenia Jana Pawła II, które miało szczęście wsłuchiwać się często w głos papieża Polaka i uczyć się od Niego, co to znaczy być kapłanem. Ojciec Święty w utworze Posadzka, jakby przemierzając Bazylikę św. Piotra w Rzymie medytuje: „W tym miejscu nasze stopy spotykają się z ziemią, na której powstało tyle ścian i kolumnad (...), jeśli w nich się nie gubisz, lecz 311 rok 2009 idziesz odnajdując jedność i sens – to dlatego, że cię ona prowadzi. Oto łączy nie tylko przestrzenie renesansowej budowli, ale także przestrzenie w nas, którzy idziemy tak bardzo świadomi swoich słabości i klęsk. To Ty, Piotrze, chcesz być tutaj Posadzką, by po Tobie przechodzili, by szli tam, gdzie prowadzisz ich stopy. Chcesz być Tym, który służy stopom – jak skała raciczkom owiec; skała jest także posadzką gigantycznej Świątyni. Pastwiskiem jest Krzyż” (K. Wojtyła, Poezje i dramaty, s. 63). Sam Ojciec Święty, komentując powyższy tekst zauważa: „Pisząc te słowa, myślałem zarówno o Piotrze jak i całej rzeczywistości kapłaństwa służebnego (…). W tej postawie leżenia krzyżem przed otrzymaniem święceń wyraża się najgłębszy sens duchowości kapłańskiej; tak jak Piotr, przyjąć we własnym życiu Krzyż Chrystusa i uczynić się posadzką dla braci” (Dar i Tajemnica, Kraków 2005, s. 45). Z takim przykładem kapłani czasów Jana Pawła II spotykali się do 2 kwietnia 2005 roku. Ale od chwili przejścia Ojca Świętego do Domu Ojca w niebie, ta rzeczywista i symboliczna „posadzka” jeszcze stała się mocniejszą, gdyż opiera się ona już nie tylko na św. Piotrze, którego doczesne szczątki ją podtrzymują, ale ma dodatkowe umocowanie w grobowcu Jana Pawła II. I za nim, możemy powiedzieć, odwołując się do wyżej przytoczonego tekstu, wstawiając jego imię obok św. Piotra – „To wy, Piotrze i Janie Pawle, chcecie być tutaj Posadzką, by po was przechodzili, by szli tam, gdzie prowadzicie ich stopy”. Obaj Zastępcy Chrystusa na ziemi prowadzą kapłańskie stopy do Jezusa Chrystusa, do Jego Serca i Mądrości, do Jego Krzyża. A Krzyż jest niejako pastwiskiem, bo Krzyż to sakramenty, to zwycięstwo nad skutkami grzechu pierworodnego, to po prostu Kościół. Jednakże bez pośrednictwa kapłanów nie byłoby można z tych wszystkich darów korzystać. To dlatego do nich kierował swoje serdeczne przypomnienie Jan Paweł II w czasie Wielkiego Jubileuszu Zbawienia: „Podczas Ostatniej Wieczerzy Chrystus wziął w swoje ręce chleb, połamał go i rozdał Apostołom, mówiąc: «To jest Ciało Moje, które za was będzie wydane». Ilekroć powtarzacie ten obrzęd – tłumaczy Apostoł Paweł – «śmierć Pana głosicie, aż przyjdzie» (1 Kor 11, 26). Najdrożsi kapłani, w ten sposób w nasze ręce Chrystus włożył pod postacią chleba i wina żywą pamiątkę Ofiary, którą On złożył Ojcu na Krzyżu. Powierzył je swojemu Kościołowi, aby ją sprawował aż do końca świata. W Kościele – jak wiemy – właśnie On sam jako Najwyższy i Wieczny Kapłan Nowego 312 „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi” (Mt 28, 18) Przymierza działa za naszym pośrednictwem, za pośrednictwem wyświęconych kapłanów przez całe wieki” (Rzym, 18.05.2000). Drogi Jubilacie, wespół z kapłanami święconymi razem z Tobą, możesz być dumny i masz szczególny tytuł do radości, że to w czasach takiego papieża wypadło ci pełnić dotychczasową posługę kapłańską. A tym bardziej, że jest to również solidny zastrzyk duchowy na kolejne lata. 3. Kapłaństwo Srebrnego Jubileuszu Twoje kapłaństwo wypadło też na lata różnych przemian. Na szczęście, wszystkie one, poczynając od końca lat osiemdziesiątych, zmierzały ku odnowie tak w życiu publicznym, jak i prywatnym. Ale zacznijmy od święceń, które otrzymałeś z rąk ks. bp. Władysława Jędruszuka, dnia 24 czerwca, dwadzieścia pięć lat temu, w Ciechanowcu, w parafii urodzenia i zamieszkania rodziny. To był i jest dobry znak. Miejsce chrztu św. stało się miejscem święceń kapłańskich. Widać w tym szczególną opiekę Matki Bożej Słuchającej – Przybytku Ducha Świętego, której cześć, zwłaszcza dzięki koro nacji, przygotowanej przez ks. prał. Kazimierza Siekierko, zaczyna nabierać coraz to większego rozgłosu. Z pomocą Matki Najświętszej wyruszyłeś na pierwszą placówkę wikariuszowską do Hajnówki puszczańskiej, potem były Boćki, duchem franciszkańskim nasiąknięte, następnie był z biskupimi tradycjami Bielsk Podlaski, misjonarskie Siemiatycze i w roku 1993 nastąpiło przejście do pracy duszpasterskiej w Ordynariacie Polowym. Zaczęło się wszystko od włożenia munduru oficerskiego i podjęcia pracy w Jeleniej Górze, później w Katedrze Polowej, Legionowie i w Krakowie, gdzie przez kilkanaście lat trzeba było pełnić obowiązki proboszcza parafii św. Agnieszki, dziekana Krakowskiego Okręgu Wojskowego, a po reformie wojskowej z roku 2002 – dziekana 2 Korpusu Zmechanizowanego w Krakowie. Ostatnie dwa lata służysz naszym rodakom zatrudnionym w kwaterze głównej NATO jako kapelan w randze pułkownika. W kościelnej zaś rzeczywistości zostałeś mianowany honorowym kanonikiem Węgrowskiej Kapituły Kolegiackiej i kapelanem Ojca Świętego, jeszcze z nominacji Jana Pawła II. Wypadło Ci więc, Dostojny Jubilacie, pracować w różnych środowiskach i nawet różnych krajach. To chyba dzięki temu tak łatwo Ci przychodzi przekaz ewangeliczny za pośrednictwem żywych opowieści, z bogatą 313 rok 2009 fabułą, gawędzie nadając znamiona narzędzia ewangelizacyjnego, a do tego należy dodać łatwość korzystania z pieśni religijnych i patriotycznych. A kie dy trzeba było pożegnać ks. Zenona Pietrzuczaka, poświęciłeś niemal całą noc, aby czuwać przy jego trumnie, wyśpiewując to, co minione pokolenia tworzyły. Co więcej, dzięki żywemu kontaktowi ze wszystkimi ludźmi, niezależnie od tego czy chodzą w mundurze lub cywilu, opinia o życiu i działalności kapłanów w środowiskach żołnierskich zaczęła się w ostatnich latach zmieniać na coraz lepszą. W szerszym zakresie ma to miejsce nawet w Ameryce. Oto, według ankiety przeprowadzonej w latach 1972-2002 przez Instytut Badań Społecznych Uniwersytetu w Chicago, obejmującej 50 000 Amerykanów, powołanie księdza (względnie pastora) „daje człowiekowi najwięcej szczęścia”. Wszyscy wrogowie Kościoła byli zaskoczeni tymi wynikami. Wedle ich kryteriów najbardziej zadowoleni powinni być ludzie, którzy zarabiają najwięcej, albo też zajmują prestiżowe stanowiska. Tymczasem rzeczywistość jest inna. Zresztą, czy na Titanicu nie przebywali ludzie bardzo zamożni, mający wiele pieniędzy, dobrze usytuowani w różnych sferach wyższych? Nic to im nie dało. Nie dało im szczęścia. Natomiast księża okazują się najbardziej zadowoleni ze swego powołania. Co nie oznacza, że nie ma wśród nich potknięć i kryzysów. Mając jednak wszystko to na względzie socjologowie, którzy przeprowadzili powyższe badania, doszli do wniosku, że „Najszczęśliwsi są ci ludzie, którzy poświęcają się innym i w tym odnajdują sens życia”. Księże Jubilacie, pamiętaj o tym także w przyszłości. 4. Spojrzenie w przyszłość Ta przyszłość jest przed nami zakryta. Nie znamy lat życia, nie jesteśmy pewni miejsc naszego pobytu, ale podążamy w przyszłość z nadzieją i ufnością w pomoc Matki Najświętszej: „W Maryi, Matce Najwyższego i Wiecznego Kapłana, znajduje kapłan źródło przekonania, że razem z Nią jest „narzędziem zbawczej łączności między Bogiem i ludźmi”, chociaż w różny sposób: Najświętsza Dziewica przez Wcielenie, kapłan przez wykonywanie władzy święceń. Więź kapłana z Maryją jest motywowana nie tylko potrzebą opieki i pomocy; ona wynika raczej z uświadomienia sobie sytuacji obiektywnej: „bliskości Maryi” jako Tej, z którą „Kościół chce (...) wspólnie przeżywać 314 „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi” (Mt 28, 18) tajemnicę Chrystusa” (Kongregacja ds. Duchowieństwa, Kapłan pasterz i przewodnik wspólnoty parafialnej, 8). Dostojny Jubilacie, niech ta współpraca z Matką Kapłanów przysparza Ci sił i umacnia w pełnieniu kapłańskiego powołania, bez względu na okoliczności czasu i miejsca. Jesteś przecież żołnierzem, polskim żołnierzem; jesteś kapłanem, katolickim kapłanem, dlatego dedykuję Ci to, co się pisze na temat roli kapłanów podczas wojny, na przykładzie Powstania Warszawskiego. Świadek tych straszliwych wydarzeń odnotował: „Są dwa symbole Powstania – donosi «Walka» z 26 sierpnia, 44 roku – biały orzeł i ksiądz katolicki z biało-czerwoną opaską, który wśród bomb śpieszy na kapłański posterunek. Znamy go z czasów konspiracji, pamiętamy jego płomienne kazania, przekradanie się na komplety szkolne, zasługi w kształtowaniu dusz polskich. Dziś śpieszy, gdzie go katolicki i polski wzywa obowiązek: do cho rego w szpitalu, do rannego na linii, także gdzieś w zakamarkach do ludzi. Z opaską, z Najświętszym Sakramentem na piersi, ze stułą w ręce spełnia swój odpowiedzialny obowiązek polski kapłan symbol walczącej Stolicy, symbol katolickiej Polski” (J. Wysocki, Życie religijne powstańczej Warszawy, w: „Przegląd Katolicki”, nr 36/1986, [07.09.1986], s. 3). Księże Pułkowniku, wdzięczni Panu Bogu za dobiegające końca pierwsze 25 lat Twojego posługiwania kapłańskiego, życzymy Ci i modlimy się o to, byś przez kolejne dwudziestopięciolecia stawał się jeszcze bardziej wyrazistym wzorem polskiego kapłana i polskiego żołnierza, nawet, gdy będziesz w stanie spoczynku, tak w jednym, jak i w drugim wypadku! Zawsze bądź gotów! Niech Pan Ci błogosławi! Amen. 315 Przed dziesięciu laty był tutaj papież – Jan Paweł II Rozpoczęcie dziękczynnych nieszporów w dziesiątą rocznicę pobytu Jana Pawła II w Drohiczynie Drohiczyn, dn. 10 czerwca 2009 r. Umiłowani! 1. Początki papieskiego pielgrzymowania Był to wieczór wyjątkowy. W naszych kościołach odprawiano nabożeństwa różańcowe. Chłód październikowy dawał o sobie znać. Jesienna senność zaglądała do okien. Ale stało się coś, co odmieniło wszystko. A była to wiadomość, która napłynęła z Rzymu, że kard. Karol Wojtyła został papieżem. Senność natychmiast odeszła, szybciej zaczęto przesuwać paciorki różańca. Noc zajaśniała. Tysiące ludzi wyszło na ulice polskich wsi i miast. I spełniła się wizja Słowackiego: „Pośród niesnasków Pan Bóg uderza W ogromny dzwon, Dla Słowiańskiego oto Papieża Otwarty tron. (...). Za nim rosnące pójdą plemiona w światło – gdzie Bóg. (...). On się już zbliża – rozdawca nowy (...). 316 Przed dziesięciu laty był tutaj papież – Jan Paweł II Co myśl pomyśli przezeń, to stworzy, Bo moc – to duch. A trzebaż mocy, byśmy ten Pański Dźwignęli świat: Więc oto idzie – Papież Słowiański, Ludowy brat; (...). On rozda miłość, jak dziś mocarze Rozdają broń, (...). Boga pokaże w twórczości świata, Jasno jak dzień” (Pośród niesnasków Pan Bóg uderza). Kilkadziesiąt lat wcześniej, tuż przed wyborem Piusa XII modlił się w podobnym duchu Konstanty Ildefons Gałczyński: „Na przyszłych wieków nadchodzącą sławę zwróć, o Królowo tej Polskiej Korony, serca wyborców, spuść promień złocony w święte conclave (...). O to, Królowo, schodząc w serca głębię, błagam, słuchając, co mówi Duch Boży: nowe papiestwo jak dąb się rozłoży przy polskim dębie” (Modlitwa za pomyślny wybór papieża). 2. Papież wśród nas Wysłuchana została modlitwa ludzi i czasów. Radość jednak nas wszystkich była jeszcze większa, kiedy zaczął nawiedzać Polskę. Trzeba było ustąpić Warszawie i Gnieznu, Częstochowie i Krakowowi. Trzeba było ustąpić Sejmowi i Senatowi. Trzeba było ustąpić, bo na Podlasiu: „Nie rodzi się tu bujnie pszenica stokrotna, Nie błyszczą tu huculskie, podhalańskie hafty, Nie ma portów wspaniałych, węgla ani nafty” (S. Baliński). Nadszedł wszakże ten dzień, dziesiąty czerwca, około godziny osiemnastej na gościnnej naszej ziemi wylądował Jan Paweł II, długo oczekiwany i coraz bardziej kochany. I został powitany z całą serdecznością, podobnie jak to miało miejsce wcześniej, w innych miejscowościach, a nawet w innych krajach; jak to miało miejsce podczas pierwszej pielgrzymki do Meksyku, dokładnie przed dwudziestu laty. Pisała wtedy prasa o Meksykanach: „Stali 317 rok 2009 bądź całymi rodzinami liczącymi nieraz po kilkanaścioro dzieci, bądź w grupach parafialnych, nad którymi wznosiły się krzyże i feretrony. Indianie inaczej objawiali swoje uczucia niż ludność wielkomiejska. Surowe, zamknięte, nieruchome twarze zahartowane przez słońce i wiatr, i niejednokrotnie łzy. Odświętne swetry i poncza o cudownych wzorach, trzymane na piersiach obrazy świętych, portrety papieża. Mieli to, co najlepsze na sobie i w sobie. Przywiodła ich tu po nocy, kiedy koczowali oczekując na przyjazd Ojca Świętego, prawdziwa nadzieja chrześcijańska, zazwyczaj tym głębsza, im większa jest ludzka niedola” („Tygodnik Powszechny”, [04.03.1979], s. 7). U nas było podobnie. Tylko rodziny były nie tak liczne, ale krzyże były większe, zrobione z drzew, wyrosłych na podlaskiej glebie, solidne i trwałe jak wiara tej ziemi, jak wierność tego ludu. Zauważył to Jan Paweł II i pozdrawiając ziemię podlaską, powiedział, że jest to „ziemia ubogacona pięknem przyrody, a przede wszystkim uświęcona wiernością tego ludu, który w czasie swojej historii był niejednokrotnie doświadczany i musiał zmagać się z ogromnymi i różnorodnymi przeciwnościami” (Drohiczyn, 10.06.1999). Coś z tych przeciwności i trudności wciąż chyba daje o sobie znać. Ale wtedy Ojca Świętego wyszli witać wszyscy mieszkańcy Podlasia. Nie zabrakło ich Zwierzchników. Papież bowiem przewodniczył Nabożeństwu Ekumenicznemu. Byli więc przedstawiciele Cerkwi Prawosławnej i licznych wspólnot protestanckich, a nawet muzułmanie i Karaimowie. Udział w spotkaniu papieskim wzięli także Białorusini, Ukraińcy, Rosjanie, Litwini, a nawet Włosi. Podlasie stało się na tych kilka godzin prawdziwie wspólnym domem. Jan Paweł II błogosławił temu domowi, przeżywającemu szczególną „kolędę” i modlił się, aby ten duch już na stałe pozostał obecny wśród nas. 3. Spotkanie z człowiekiem Najważniejsze wszakże było samo spotkanie, spotkanie Ojca Świętego z ludźmi – człowieka Bożego z każdym człowiekiem, z każdą i każdym z nas. Tak było od początku Jana Pawła II posługiwania. Tak to wyraził w Puebla: „Prawda, którą jesteśmy dłużni człowiekowi, jest po pierwsze i przede wszystkim prawdą o nim samym. Jako świadkowie Jezusa Chrystusa jesteśmy zwiastunami, rzecznikami i sługami tej prawdy. Nie możemy jej zredukować do zasad systemu filozoficznego, albo czysto politycznej aktywności. Nie 318 Przed dziesięciu laty był tutaj papież – Jan Paweł II możemy jej zapomnieć lub jej zdradzić... Bez wątpienia, w naszym stuleciu najwięcej pisano i mówiono o człowieku... Mimo to w sposób paradoksalny jest to wiek najgłębszego niepokoju człowieka (...)” (cyt. za: „Tygodnik Powszechny”, [04.03.1979]. s. 7). I z tą prawdą o człowieku przybył do nas, z prawdą o człowieku rozdartym, o człowieku podzielonym w wielu dziedzinach swego życia, także i w wymiarze religijnym. Natomiast podział chrześcijan stanowi wyjątkowe wyzwanie. Papież to rozumiał, Ojciec Święty cierpiał z powodu rozdarcia. Modlił się więc o jedność i czynił wszystko, aby jej obecność przybliżyć. To w tym miejscu przypominał: „Jesteśmy zatem wezwani, aby budować jedność. Obecna u początków życia Kościoła jedność nie może nigdy stracić swojej istotnej wartości. Trzeba jednak ze smutkiem stwierdzić, że ta pierwotna jedność została na przestrzeni wieków, zwłaszcza w ostatnim tysiącleciu, poważnie osłabiona (...)” (Drohiczyn, 10.06.1999). Jest jednak sposób na przezwyciężanie podziałów. Mówił o tym Jan Paweł II, gdy był z nami: „Otrzymaliśmy wszakże nowe przykazanie, przykazanie miłości wzajemnej, które ma swe źródło w miłości Chrystusa. Święty Paweł przynagla nas do tej miłości w słowach: „Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze. Bądźcie więc naśladowcami Boga i postępujcie drogą miłości (por. Ef 5, 1-2)” (tamże). A więc Chrystus jest naszą nadzieją. I to, co odnosi się do każdej i każdego z nas, to również ma zastosowanie do całego naszego Narodu. O tym właśnie mówił papież trzydzieści lat temu w Warszawie, w czasie tego wyjątkowego bierzmowania. Ponieważ tak, jak „Chrystusa nie można wyłączyć z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu na ziemi” (Warszawa, 02.06.1979), tak samo „nie można (...) bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski, przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przechodzą przez tę ziemię” (tamże). Ci ludzie przecież pozostawili po sobie poważne dziedzictwo, wiele wnieśli w „rozwój człowieka i człowieczeństwa, w jego świadomość, serce, sumienie. To jest najgłębszy nurt kultury. To jej najmocniejszy zrąb. To jej rdzeń i siła” (tamże). Ale tego nie da się zrozumieć bez Chrystusa. Słuszny jest i zasługuje na szczególną uwagę wniosek, jaki z tych refleksji przekazuje nam Jan Paweł II: „Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną, bez Chrystusa” (tamże). 319 rok 2009 4. Z powrotem ku miłości Tak jednak mógł mówić Ktoś, kto nie tylko głosi miłość, ale kto naprawdę potrafi kochać. Trzeba wciąż do tego powracać, jeśli zamierzamy, wspominając Jego obecność wśród nas, z czymś konkretnym powrócić do domu, do naszych zadań i obowiązków, do naszych rodzin i miejsc pracy. Trzeba szczerze zapytać samych siebie, czy wystarczy nam samo podziwianie papieża? Czy nie należy sięgać do Jego myśli i czynów, aby przemieniać nasze życie? Najpierw zacznijmy od miłości. Wsłuchajmy się przez moment w świadectwo jednego z uczestników spotkania z Janem Pawłem II w roku 1987: „Był z nami przez tydzień człowiek w bieli, który potrafi być sobą: mądrze, prosto i z poczuciem humoru. I nawet nie ukrywa recepty na to bycie sobą, On kocha. To wystarcza. Opowiadanie o wielkim aktorstwie albo odmienianie przez wszystkie przypadki słowa charyzmat mogą przydać się tym, którym niewygodnie powiedzieć po prostu: On kocha” (P. Wojciechowski, Świat z okruchów świata, w: „Przegląd Katolicki”, [09-16.08.1987], s. 8). Autor tego wspomnienia postawił przed nami to samo pytanie, które już pojawiło się wcześniej: czy potrafimy być szczerzy? Czy zastanawiamy się nad własną tożsamością, czyli nad naszym człowieczeństwem, nad naszą kobiecością lub męskością, nad młodością, nad polskością wreszcie, nad naszą wiarą i przekonaniami? Ojciec Święty całym swoim życiem i nieustannym nauczaniem daje nam przykład takiej postawy, a właściwie takiej osobowości, która wystarczy za odpowiedź na wszystkie powyższe pytania. Jeden z prezydentów Włoch, Oscar Luigi Scalfaro, franciszkański tercjarz, nawiązał do osoby papieża w swoim orędziu do narodu, w roku 1995: „O bracie Franciszku powiedziano, że już nie człowiek jest nosicielem orędzia, lecz sam stał się orędziem; rzymski papież stał się orędziem i modlitwą dla wszystkich, orędziem prawdy i pokoju. Dzięki Ci, Janie Pawle II” (03.12.1995). Prawda i pokój, modlitwa: to są te wielkie i również wspaniałe przestrze nie, które czekają na nas. Nie lękajmy się ich. Gdyż jest to droga do miłości, do wspólnoty, a także do jedności; jedności wewnątrz naszej osobowości, jed ności w rodzinie, jedności we wszystkich strefach ludzkiego bytowania. 5. Abyśmy byli razem Oto tylko niektóre fragmenty z papieskiego nauczania. Oto tylko niektóre opinie o Nim. A do tego wszystkiego dochodzą nasze prywatne 320 Przed dziesięciu laty był tutaj papież – Jan Paweł II wspomnienia, być może także spotkania. Z tego powstał nasz osobisty odbiór Jana Pawła II jako człowieka, Polaka, kapłana i papieża. Pełni podziwu pragniemy za Niego dziękować Panu Bogu. Pragniemy wdzięczność wyrażać za Jego obecność wśród nas, na Podlasiu. Mamy też gorące pragnienie, aby coś z tego wyjątkowego spotkania zaszczepić we własne serce i przenieść do sumienia. Radujemy się więc, że jesteśmy tutaj, na tym miejscu, na którym był i modlił się Święty, kolejny Święty na ziemi. Z tego też względu serdecznie witam i pozdrawiam Jego Ekscelencję ks. abp. Mieczysława Mokrzyckiego, Metropolitę Lwowskiego Obrządku Łacińskiego, jako jednego z najbliższych świadków, zwłaszcza z ostatnich chwil pobytu Jana Pawła II na ziemi. Dostojny Gościu, to dzięki obecności Ekscelencji nasz papież staje się jeszcze bliższy każdej i każdemu z nas. I proszę, czuj się tutaj jak u siebie w domu. Pozdrawiam wszystkich kapłanów – tych, którzy są u nas gościnnie, jak i tych, którzy na co dzień posługują w naszym Kościele lokalnym, tych ze wspólnot zakonnych i z terenów misyjnych. Gorąco witam alumnów seminarium. Pozdrawiam przedstawicieli i przedstawicielki licznych instytutów życia konsekrowanego, wyrażając wdzięczność za współpracę, a zwłaszcza za modlitwę. Chcę wyjątkowo serdecznie pozdrowić i podziękować Ojcu Tadeuszowi Rydzykowi, Dyrektorowi Radia Maryja i Telewizji Trwam, który jak nikt inny często przypomina nam, Polsce i Polakom za granicą obecność Jana Pawła II w Drohiczynie. Szczególne pozdrowienia i podziękowania kieruję do Komendanta Głównego Państwowych Straży Pożarnych i Zwierzchnika Ochotniczych Straży Pożarnych. Pozdrawiam Pana Ministra z resortu Spraw Wewnętrznych wspomagającego straże pożarne. Pozdrawiam Podlaskiego Komendanta Wojewódzkiego, Przedstawicieli innych województw, Komendantów i Prezesów Powiatowych, a także lokalnych zwierzchników. Pozdrawiam wszystkie druhny i druhów strażaków. I z całego serca dziękuję za wyjątkowe zaangażowanie się w przygotowanie dzisiejszego święta i za szczególną miłość do Jana Pawła II. Druhowie strażacy jesteście współgospodarzami. Z głębi serca dziękuję wszystkim Parlamentarzystom, z Sejmu i Senatu, a także z Parlamentu Europejskiego, gratulując wybranym wyborczego zwycięstwa i życząc, aby w imię Trójcy Najświętszej i z Jej błogosławieństwem pracowali dla dobra wspólnego całej ludzkości. 321 rok 2009 Pozdrawiam przedstawicieli rządu i różnych rządowych instytucji, agencji, fundacji i funduszów, ułatwiających życie nam i wszystkim naszym rodakom. Cieszę się z obecności władz wojewódzkich, marszałków sejmików, przewodniczących oraz radnych z Białegostoku, Lublina i Warszawy. To dzięki decyzji tychże trzech sejmików możemy dzisiaj obchodzić Dzień Podlasia, proklamowany przez pana Lecha Kaczyńskiego, Prezydenta Rzeczypospolitej. Cieszę się, że jesteśmy tutaj razem ze wszystkimi starostami, przewodniczącymi rad powiatowych, z radnymi i urzędnikami z terenu naszego Podlasia. Pozdrawiam władze samorządowe szczebla podstawowego, wszystkich wójtów i burmistrzów, prezydentów miast, z zarządami oraz przewodniczących rad z radnymi, z panem Burmistrzem Drohiczyna na czele. Pozdrawiam przedstawicieli świata nauki, kultury, gospodarki, działaczy społecznych, naszych przedsiębiorców, związki zawodowe; w dwudziestolecie przemian składając hołd szczerym działaczom „Solidarności”, zwłaszcza tym, którzy poświęcili tak wiele, a niewiele się dorobili. Z szacunkiem i modlitwą na ustach wspominając męczenników wolności i godności naszej, nisko się chylę przed osobą ks. Jerzego Popiełuszko, kolejnego mieszkańca Podlasia, gotowego na wszystko, byleby Polska była Polską. Serdecznie i z wdzięcznością pozdrawiam wszystkich pracowników oświaty i całą służbę zdrowia, dziękując za dobro, którego są autorami w naszej ojczyźnie. Pozdrawiam Służby mundurowe: Wojsko Polskie, Nadleśniczych i ich współpracowników, Policję, Straż Graniczną i Służby Celne, jesteśmy wdzięczni za bezpieczeństwo wewnątrz i na zewnątrz. Raduje obecność harcerek i harcerzy, z druhem Komendantem Chorągwi Białostockiej na czele; przedstawicieli wszystkich organizacji młodzieżowych, a zwłaszcza Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, zaangażowanego w formację kolegów i koleżanek w duchu nauczania Jana Pawła II. Pozdrawiam młodzież oazową, lektorów, biel i grupy ministranckie. Serdeczne słowa kieruję do Caritas naszej diecezji, bez działalności bowiem charytatywnej trudno sobie wyobrazić głoszenie Ewangelii, ale też i przeżywanie daru Miłosierdzia Bożego. Pozdrawiam i dziękuję za współpracę Akcji Katolickiej i wszystkim grupom modlitewnym oraz stowarzyszeniom o duchowości ewangelicznej, jak Odnowa w Duchu Świętym, Rycerstwo Niepokalanej, Neokatechumenat, Rodziny Nazaretańskie; przedstawicieli rad parafialnych, a także naszych drogich sołtysów. 322 Przed dziesięciu laty był tutaj papież – Jan Paweł II Duchowo łączymy się ze wszystkimi chorymi i cierpiącymi, z więźniami i naszymi Diecezjanami, którzy przebywają poza Polską. Pozdrawiam Polonię i Polaków, żyjących poza granicami państwa. Pozdrawiam nasze wioski i miasta, dzieci i młodzież. Do duchowego zjednoczenia zapraszam więźniów. Pamiętać pragnę wreszcie o bezrobotnych, zagubionych i samotnych. Serdecznie pozdrawiam przedstawicieli innych wyznań i religii w osobie księdza Proboszcza Parafii Prawosławnej i innych zwierzchników. Cieszy nas obecność przedstawicieli różnych narodowości. Z wdzięcznością pozdrawiam środki społecznego przekazu, a więc Katolickie Radio Podlasie, Radio i Telewizję Białystok, dziennikarzy z różnych pism lokalnych, a przede wszystkim Radio Maryja i Telewizję TRWAM. Ta ostatnia parę lat temu rozpoczęła swoją działalność tutaj w Drohiczynie, gdzie też została pobłogosławiona. Niech to nasze zgromadzenie modlitewne świadczy o tym, że nauczanie Jana Pawła II pozostawiło trwałe ślady i że pragnienie jedności jest nadal silne. To przecież dlatego jesteśmy razem. 6. A teraz o przyszłości Ojcze Święty, Janie Pawle II, tak oto próbuję opisać to nasze dzisiejsze zgromadzenie, jak Ty opisywałeś niegdyś swój Kościół, a teraz patrzysz nań z tej szczególnej perspektywy, w której jedność, wolność i miłość zlewają się razem. Spraw, abyśmy byli coraz bardziej duchowo sprawni, żeby coś z tego wszechstronnego przeżywania jedności, znajdowało w nas coraz to życzliwsze przyjęcie. I chcemy Ci powiedzieć, że staraliśmy się nie zmarnować tych dziesięciu lat. Często słuchaliśmy Twego głosu, a i teraz lektura Twojego nauczania jest nam bardzo bliska. Przypominamy Twoje zatroskanie o ewangelizację i ją podejmujemy w miarę naszych możliwości. Zabiegamy o to, aby wizja człowieka odzyskiwała swoją prawdziwą postać poprzez pogłębione życie religijne, częstsze modlitwy i udział w Eucharystii, gdyż pamiętamy, że odszedłeś z tego świata w Roku Eucharystii, który ogłosiłeś i nam pozostawiłeś jakby na pożegnanie. Staramy się pielęgnować naszą tożsamość, jak również nasze duchowe i kulturowe dziedzictwo, wzmacniając się Twoją miłością do Ojczyzny, do Polski. Wypada też powiedzieć, że kilkanaście szkół obrało Ciebie za patrona, że na różnych placach pojawiają się Twoje pomniki, że Twoje imię 323 rok 2009 widoczne jest wśród nazw ulic, że patronujesz naszemu Domowi Miłosierdzia, Muzeum Diecezjalnemu i Fundacji „Patrimonium Fidei”. Pamiątką Twego pobytu, Ojcze Święty, w Drohiczynie na wieki pozostanie Dzień Podlasia, tak bardzo potrzebny dla integrowania naszego regionu i kultywowania najpiękniejszych tradycji religijnych i kulturowych w duchu Twego nauczania. Ciebie będzie przywracał naszej pamięci sztandar diecezji drohiczyńskiej i Dnia Podlasia, który tworzą trzy kolory: złoty, biały i czerwony, a właściwie: złoto-biały i biało-czerwony. Pierwszy przypomina nam Ciebie ze wzgórza watykańskiego, drugi jest naszym sztandarem, okupionym licznymi ofiarami. Razem tworzą nowy złoto-biało-czerwony Sztandar. Biel jest wspólna i na niej widzimy znak krzyża, tego krzyża, który wznosił się nad nami, gdy byliśmy razem. Krzyż ten jest pęknięty, ale stanowi całość, którą zawdzięcza rękom Pana Jezusa i Twojej rybackiej sieci. Ten sam znak Krzyża wieńczy nasz kopiec, usypany z podlaskiej ziemi, dostarczonej z każdej parafii, a bardzo często także od pojedynczych osób. Nie dorównuje on swoją wysokością tym kopcom, na które patrzyłeś, Ojcze Święty, w Krakowie. Dla nas jednak jest on największym z kopców, jakie są na ziemi, a jego wielkość ma swoje źródło w Twojej wielkości i naszej wdzięczności. On nam bowiem będzie wciąż przypominał to, że zawsze żyłeś Kościołem i Polską, człowiekiem i jego zbawieniem, bez reszty oddany prawdzie i miłości. Janie Pawle II, przed dziesięciu laty wołaliśmy: „Zostań z nami”. Dzisiaj już wiemy na pewno, że jesteś z nami. Zechciej przyjąć od nas, to wszystko, z czym przybyliśmy i co przynieśliśmy w naszych sercach na to święte miejsce, na spotkanie z Tobą. I błogosław nam z okna Niebieskiego Domu. I bądź pewny: „Drohiczyn wszystko pamięta, Ojcowski uśmiech i słowa. Do wspomnień tych chętnie sięga, Na zawsze wdzięczność zachowa”! 324 Wszystko zaczęło się od Dwunastu Święcenia diakonatu Drohiczyn, dn. 12 czerwca 2009 r. Umiłowani! 1. To Pan powołuje Do każdego rodzaju służby Bożej powołuje sam Pan. Widzimy to dobrze na przykładzie Apostołów. Mówi o tym jasno św. Mateusz, że Jezus przywołał do siebie dwunastu. Oni byli przy Nim. Oni Mu towarzyszyli już od jakiegoś czasu. A oto, tak na prawdę, dopiero teraz Pan Jezus ich przywołuje. Chce im bowiem powiedzieć coś wyjątkowego i przekazać coś szczególnego. Nie mogło więc być to spotkanie zwyczajne, musiało być wyjątkowe. I takim w rzeczywistości było i takim pozostało w naszej biblijnej pamięci. W czasie tegoż spotkania otrzymali władzę nad duchami nieczystymi, a następnie moc, aby leczyli wszelkie choroby i słabości ludzi. Ważna jest tutaj kolejność. Najpierw trzeba wszystko oczyścić i to nie tylko ot, tak sobie. Należy wypędzić wszystko, co jest nieczyste, należy to przepędzić daleko. Dopiero wówczas można zająć się leczeniem tak chorób, jak i słabości. W jednym i w drugim wypadku rzecz dotyczy wszystkiego. Nie ma jakichkolwiek wyjątków. Takie uprawnienia otrzymuje grono Apostołów. I wtedy dopiero zostają wysłani w świat. Przenieśmy się teraz na Podlasie. Jesteśmy w drohiczyńskiej katedrze. I oto ten sam Pan przywiódł waszą dwunastkę przed ołtarz. I On sam 325 rok 2009 za moim pośrednictwem chce obdarzyć was tymi samymi uprawnieniami, które otrzymali Apostołowie jakby u progu swego posługiwania, przygotowując się na pełne zjednoczenie z Jezusem. Cóż więc dla was będzie znaczyło, że macie władzę nad wszelkimi duchami nieczystymi i że macie je wypędzać? Ta misja odnosi się najpierw do osoby każdego z was. Macie być czystymi, wolnymi od wszelkich podszeptów złego. Nie można ich tolerować. To samo odnosi się do relacji pomiędzy wami i pomiędzy wszystkimi, z którymi się będziecie spotykać. Przy takich okazjach nie ma miejsca na obecność jakiejkolwiek myśli, słowa, czy też czynu, tego wszystkiego, co podpowiadają duchy nieczyste. I należy je przepędzać. Nie można bagatelizować takich sytuacji. Trzeba je usuwać daleko, jak najdalej. Do waszych zadań będzie należało niesienie pomocy chorym i słabym i to w odniesieniu do wszystkich chorób i wszystkich słabości. Pan Jezus jest hojnym dawcą. Dobra nie można rozczłonkowywać, nie można dzielić. Waszym lekarstwem najpierw będzie sam Pan Jezus, obecny w słowie Bożym i w Eucharystii. A później, nie zapominajcie, że przez was przeżyte słowo Boże i wasze zjednoczenie z Chrystusem Eucharystycznym, mogą stać się lekarstwami, także dla innych. Ale to zależy od waszego zjednoczenia z Chrystusem. 2. Wasze święcenia diakońskie prowadzą ku służbie To zjednoczenie jest czymś absolutnie niezbędnym. Wyznaje to z mocą św. Paweł, gdy mówi, że głosimy nie samych siebie, lecz Chrystusa – Pana. A Chrystus jest naszą światłością. To On daje nam możliwość poznania chwały Bożej. On nas we wszystkim umacnia. Pamiętając o tym, nie musimy się lękać tego, że ten wielki skarb przechowujemy w glinianych naczyniach. To właśnie dzięki temu wyraźniej widać, że wszelkie dobro, jakie czynimy, od Boga pochodzi, a nie od nas. Jest to zasadniczy motyw, abyśmy diakońskie posługi traktowali i wypełniali, jak czynią to słudzy. Zwłaszcza, że to nasze posługiwanie jest nam zlecone przez miłosierdzie. Proszę nigdy nie zapominać o tej motywacji. Łatwiej wówczas będzie wam przezwyciężyć jakikolwiek niepokój i nie upadniecie na duchu. Ta czystość, o której była mowa wcześniej, to uwalnianie się od postępowania hańbiącego, to unikanie podstępnego postępowania, a już w żadnym 326 Wszystko zaczęło się od Dwunastu wypadku nie wolno nam naginać Słowa Bożego do własnych wizji lub pomysłów, to wszystko jest niezbędne w pełnieniu waszej misji. Stańmy na straży prawdy. A najlepiej będzie, jeśli będziemy okazywali się szczerzy w obliczu Boga i nie obawiali się osądu sumienia każdego człowieka. Tyle mówi św. Paweł. A jaki daje przykład? Wystarczy sięgnąć do Dziejów Apostolskich i rozczytać się w jego listach. Okaże się, że był dokładnie takim, jak to opisał w Drugim Liście do Koryntian (5, 14-20). Był sługą wszystkich poszukujących prawdy i był sługą samej prawdy. Dla tak czujących i tak postępujących diakonów pracy nie zabraknie, ale też nie zabraknie radości i szczęścia, gdyż będziecie świadkami zwycięstwa prawdy. 3. Umiejętność współpracy Tych zwycięstw będzie wiele, a nawet bardzo dużo. Ale wszystko zależy od tego, czy będziecie potrafili współpracować. Podkreślam – współpracować! Zacznijmy tę współpracę od własnego sumienia. I proszę się nie dziwić. Niebezpieczeństwo zawsze będzie w stanie nas porazić, jeśli nie potrafimy współpracować z własnym sumieniem. Jest to sprawa niesłychanie istotna. A potem współpraca z Prawdą, odważna i otwarta na każdy czas i na każdą okoliczność. Postępując z takim nastawieniem nie będzie trudności we współpracy z ludźmi. Diakońskie przecież posługiwanie, z natury rzeczy, dotyczy współpracy z ludźmi, ze wszystkimi ludźmi, ale już szczególnie z kapłanami. I to jest ta najwyżej położona przestrzeń waszego posługiwania. Tak postanowił Pan. Tak nakazał Mojżeszowi: „Każ się zbliżyć pokoleniu Lewiego i postaw je przed kapłanem Aaronem; niechaj mu służy! Pełniąc służbę w przybytku, troszczyć się będą wszyscy o to, o co on sam i cała społeczność winna dbać w związku z Namiotem Spotkania” (Lb 3, 6-8). Namiot Spotkania jawi się w tym miejscu jako coś centralnego. I to jest oczywiste, bo Namiot Spotkania jest tym miejscem, gdzie Pan Bóg spotyka się z człowiekiem. A wasze uczestnictwo w tym jest ważne. I nie jest ono ograniczone ani czasem, ani przestrzenią w znaczeniu geograficznym. Skoro bowiem diakoni mają przepędzać wszelkie zło, skoro mają leczyć wszelkie choroby i wszelkie słabości, to nie mogą być ograniczeni w służbie. Ich posługa ma dotyczyć wszystkich i wszystkiego, co odnosi się do spotkania człowieka z Bogiem i Boga z człowiekiem. 327 rok 2009 4. Pełnijcie swoją służbę z radością Drodzy przyszli diakoni! Otwiera się przed wami jedna z najpiękniejszych perspektyw. Niech nie zabraknie wam zapału, pogody ducha i głębi wewnętrznego przekonania o wielkości daru, w którym macie uczestniczyć. Ten dar jest darem Ojca, darem Jezusa Chrystusa, darem Ducha Świętego; jest darem Boskim. Z Bożej wielkości macie brać i dawać ludziom. Za psalmistą więc postępujcie: „Śpiewajcie Panu pieśń nową, śpiewaj Panu ziemio cała. Śpiewajcie Panu, sławcie Jego imię, każdego dnia głoście Jego zbawienie” (Ps 95, 1-2). Kochani! Pozdrawiam was ponownie i cieszę się waszymi święceniami. Modlę się w waszych intencjach, życząc wam Bożego błogosławieństwa. Wasz diakonat wprawdzie będzie trwał krótko, ale nie zapominajcie, że w ciągu tych kilkunastu miesięcy macie przyswoić to wszystko, co powinno ukształtować waszą diakońską postawę. Cieszę się, że są obecni wasi rodzice i bliscy. Gratuluję, zwłaszcza ojcom i matkom, gdyż jest to dla was, rodzice, wyjątkowe popołudnie. Jest ono jakimś podsumowaniem waszego trudu wychowawczego, waszych nieprzespanych nocy. A dzisiaj staje się czasem radości. Pozdrawiam wszystkich kapłanów, zwłaszcza gości, którzy przybyli z różnych miejscowości, głównie pochodzenia, waszego pochodzenia, kochani diakoni. Są wśród nich wasi przyjaciele i znajomi. A pochodzą z wielu diecezji: olsztyńskiej, płockiej, radomskiej, sandomierskiej, obu diecezji warszawskich, z diecezji siedleckiej i naszej. Dziękuję wam, waszym poprzednikom i księżom prefektom za troskę o religijną formację naszych diakonów. Niech Pan wam wynagrodzi. Niech wam błogosławi. Pozdrawiam naszych kapłanów. W sposób szczególny pozdrawiam Jego Magnificencję Księdza Rektora, Jego poprzedników, wszystkich Moderatorów seminarium, wszystkich profesorów za wielki wkład w kształtowanie postaw diakońskich. Dziękuję Siostrom Sercankom i osobom świeckim za szczery udział w duchowej formacji nowoświęconych. Dziękuję wreszcie osobom, których nie znam, a którzy swoją modlitwą i cierpieniem uczestniczyli w waszej drodze do diakonatu, drodzy diakoni. Wierzę, że będą nadal uczestniczyć w waszym duchowym rozwoju. 328 Wszystko zaczęło się od Dwunastu I na koniec, Umiłowani, życzę, abyście zawsze pamiętali, że wasza pozytywna odpowiedź na głos Jezusa powinna być coraz bardziej wyrazista, jasna, ofiarna i serdeczna. Pan Jezus zaś, wynagrodzi was hojnie, a co najważniejsze, zawsze będzie z Wami! Polećcie swoją służbę Matce Najświętszej, Służebnicy Pańskiej, niech wam podpowiada, jak to wasze „tak” powiedziane Panu, może stale rozrastać się i ogarniać coraz pełniej wasze życie, napełniając serca wdzięcznością i radością! Amen. 329 „Niech będą przepasane biodra wasze...” (Łk 12, 35) Święcenia kapłańskie Sokołów Podlaski, dn. 13 czerwca 2009 r. Bracia i Siostry! 1. Zacznijmy od świętych Kochani kandydaci do kapłaństwa! Za chwilę otrzymacie święcenia. Staniecie się kapłanami i nie wątpię, że będziecie kapłanami podług Serca Bożego. Dzień wszakże waszych święceń wypada we wspomnienie św. Antoniego z Padwy, najpierw augustianina, następnie franciszkanina, wybitnego kaznodziei, skromnego zakonnika, ogłoszonego przez Piusa XII doktorem Kościoła. Bogu niech będą dzięki za tę zbieżność czasową. Kapłaństwo św. Antoniego może być bowiem wspaniałym wzorem do naśladowania. Co więcej, odkrywanie jego kapłańskiej świętości może was zaskoczyć swoją aktualnością. Zresztą, posłuchajmy co on mówi choćby na temat ewangelizacji: „Kto napełniony jest Duchem Świętym, ten przemawia różnymi językami. Różne języki to różne doświadczenia o Chrystusie, a zatem: pokora, ubóstwo, cierpliwość, posłuszeństwo. Przemawiamy nimi wtedy, gdy inni widzą je w nas”. A w innym miejscu dopowie: „Proszę was, niech zamilkną słowa, a odezwą się czyny. U nas tymczasem pełno słów, a czynów prawdziwe pustkowie. Dlatego Pan zapowiada nam karę jak zapowiedział 330 „Niech będą przepasane biodra wasze...” (Łk 12, 35) drzewu figowemu, na którym zamiast owoców znalazł same tylko liście. (...). Przemawiajmy zatem zgodnie z tym co Duch Święty poleci nam mówić. Prośmy Go pokornie i usilnie o łaskę, abyśmy potrafili urzeczywistniać na nowo dzień Pięćdziesiątnicy przez uświęcenie pięciu zmysłów i wypełnienie dziesięciu przykazań. Prośmy o ducha prawdziwej skruchy, o żar świadectwa, abyśmy w ten sposób oświeceni i zapaleni zasłużyli na oglądanie wśród świętych Trójjedynego Boga”. To nauczanie św. Antoniego pomaga nam wyobrazić sobie, jak powinna wyglądać nasza ewangelizacja. Nazywamy ją naszą, gdyż to my mamy być głosicielami, ale ona zawsze powinna być ewangelizacją Bożą, prowadzącą ku Panu świata. Źle się dzieje, kiedy człowiek zawłaszcza coś, co przynależy Stwórcy. Takie zawłaszczenie z natury rzeczy prowadzi do naszego zaniedbania się duchowego, zwłaszcza w życiu modlitwy, w praktykach religijnych. Potrzebna jest czujność, potrzebna jest troska o rozwój duchowy, o stałą więź z Jezusem Chrystusem. Należy więc dbać o własną świętość! 2. Bądźmy gotowi A świętość jest po prostu stałą gotowością na Boże wezwanie, czyli wsłuchaniem się w głos Boży. Pan Jezus zwraca na to uwagę w rozmowie z uczniami, gdy mówi: „Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie” (Łk 12, 35). Trzeba oczekiwać na spotkanie z Panem. Trzeba być gotowym do pełnienia Jego woli. A wtedy będziemy szczęśliwi, bo nie ominie nas Pan, a my nie prześpimy tej szczególnej okazji do spotkania z Nim. Czas w tym wypadku jak gdyby zupełnie nie istnieje. Takiej gotowości potrzeba nawet również w rzeczach tego świata po to, żeby ustrzec się przed kradzieżą. Ale Chrystusowa przypowieść nawet w całości przeczytana, względnie wysłuchana – nie była w pełni zrozumiała nawet dla Apostołów. Świadczy o tym pytanie Piotra, który zastanawiał się, czy Chrystus mówił tę przypowieść do nich, czy też do wszystkich. Odpowiedź Pana Jezusa jest równoznaczna z wyjątkową propozycją: „Szczęśliwy ten sługa, którego pan powróciwszy zastanie przy tej czynności. Prawdziwie powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem” (Łk 12, 43). Czyż nie jest zawarta w tej odpowiedzi wyjątkowa propozycja? Jest w niej wyraźnie ukazana szczególna także perspektywa. Oto Pan Bóg zaprasza do pełnego uczestnictwa w tym wszystkim, co posiada. A tego Bożego „mienia” nikomu nie zabraknie. 331 rok 2009 Kapłaństwo jest taką propozycją i taką perspektywą, ale pod warunkiem, że będzie przeżywane wespół z Chrystusem. Kapłan bowiem nawet jeśli jest młody, niech nie lęka się lekceważenia, ale niech będzie „wzorem dla wiernych w mowie, w obejściu, w miłości, w wierze i w czystości. Do czasu aż przyjdę – naucza św. Paweł – przykładaj się do czytania, zachęcania, nauki. Nie zaniedbuj w sobie charyzmatu, który został ci dany za sprawą proroctwa i przez nałożenie rąk kolegium prezbiterów. W tych rzeczach się ćwicz, cały im się oddaj, aby twój postęp widoczny był dla wszystkich” (1 Tm 4, 12-14). Wspaniały jest św. Paweł. W kilku wierszach zdołał nakreślić cały program formacji ustawicznej. Kapłan ma być wzorem dla wiernych i to konkretnie „w mowie, obejściu, w miłości, wierze, czystości”. W związku z tym ma się przykładać „do czytania, zachęcania, nauki”. Nie powinien zaniedbywać charyzmatu. Czyż można sobie wyobrazić pełniejszy rozwój duchowy i intelektualny, moralny i pastoralny? I to zostało powiedziane już dwa tysiące lat temu. Teraz bliższą staje się nam świętość tysięcy kapłanów. Teraz bliższym jest nam św. Jan Vianney, patron Roku Kapłańskiego, w który nasza diecezja już wkroczyła. Teraz już wiemy, skąd się brała wielka gorliwość pastoralna sług Bożych: Jana Pawła II i kard. Stefana Wyszyńskiego. Oni naprawdę ćwiczyli się w tym wszystkim, o czym pisze św. Paweł do Tymoteusza. Oni całkowicie się temu oddawali i dzięki temu ich duchowy postęp był widoczny dla wszystkich. Wy więc, drodzy Neoprezbiterzy w momencie, kiedy zobaczycie, że wasz postęp nie jest widoczny, nie czekajcie długo, nie szukajcie uników, ale natychmiast, ale od zaraz powróćcie do tego, co mówi Apostoł Narodów. 3. Pan jest z Wami A Pan będzie z Wami. Nie trzeba się lękać o zewnętrzne walory. Niech one będą takie, na jakie was stać. I to wystarczy. Nawet nie trzeba się martwić, że z trudem czasami przychodzi przepowiadanie. Prorok Jeremiasz doświadczył tego rodzaju zmartwień ale – na szczęście – zdołał przezwyciężyć siebie samego. I ludzkość może radować się jednym z najwspanialszych proroków. A stał się takim, ponieważ zrozumiał, co się zawiera w zapewnieniu Pana, że jest z nim. Zawierzył Panu, a zapomniał o sobie. Czyż nie takiej 332 „Niech będą przepasane biodra wasze...” (Łk 12, 35) postawy potrzeba współczesnym kapłanom? Czyż nie na takich kapłanów czekają ludzie naszych czasów? Czyż nie tacy kapłani będą szczęśliwi? Ależ tak! Właśnie tacy kapłani, a nie ludzie zapatrzeni w ten świat, niewolnicy mody światowej i więźniowie współczesnej techniki! Nigdy nie zapomnijcie o tych pokusach. I nigdy nie zapomnijcie o Bożej perspektywie. A tylko wtedy będziecie gotowi, aby Pan mógł postąpić względem was tak, jak postąpił względem Jeremiasza, o czym mówi on sam: „I wyciągnąwszy rękę, dotknął Pan moich ust i rzekł mi: «Oto kładę moje słowa w twoje usta»” (Jr 1, 9). Boże Słowo w naszych ustach! I znowu to oczywiste pytanie się rodzi, jak to możliwe! U Boga wszystko jest możliwe. A skoro jest właśnie tak, to jest możliwe u ciebie, ks. Wojciechu, ks. Danielu (Januszu), ks. Mariuszu, ks. Mariuszu (Januszu), i u ciebie ks. Karolu (Piotrze) ze wspólnoty salezjańskiej, który pochodząc z Podlasia okrążyłeś ziemię, aby na nie powrócić i wespół z naszymi diakonami przyjąć sakrament kapłaństwa. Drodzy Bracia, nowi kapłani, nigdy nie zapominajcie o tej wspaniałej obietnicy Pana. Stale pamiętajcie, że w waszych ustach jest miejsce na Jego słowa. 4. Żyjcie we wzajemnej miłości Waszą pamięć niech umacnia miłość, miłość do Pana i miłość wzajemna. To w Drohiczynie powiedział Jan Paweł II, przypominając słowa Jezusa: „Przykazanie nowe daję wam” (por. J 13, 34). Oznacza to, że ten nakaz jest ciągle aktualny. Jeżeli chcemy odpowiedzieć na miłość Chrystusa, to winniśmy podejmować go zawsze, niezależnie od czasu i miejsca. Ma to być nowa droga dla człowieka, nowy zasiew w relacjach ludzkich. Ta miłość czyni nas – uczniów Chrystusa – nowymi ludźmi, dziedzicami Bożych obietnic. Sprawia, że stajemy się dla siebie wszyscy braćmi i siostrami w Panu. Czyni z nas nowy Lud Boży, Kościół, w którym wszyscy winni miłować Chrystusa i w Nim miłować się nawzajem. A w dniu dzisiejszym, w duchu tej miłości, wypada pozdrowić serdecznie rodziców i wszystkich bliskich, zapewniając ich o waszej miłości za miłość, którą wam ofiarowali przez tyle lat i w jakże dziwnych nieraz okolicznościach. Miłością odpłacajcie za miłość kapłanów, waszych proboszczów, prefektów; nauczycieli i wychowawców. Nie skąpcie miłości waszym formatorom seminaryjnym, rektorom, prefektom, ojcom duchownym, administratorom, profesorom, siostrom zakonnym, wszystkim pracownikom świeckim, jak 333 rok 2009 i chorym oraz modlącym się w waszych intencjach. To samo trzeba powiedzieć o przełożonych zakonnych i wspólnocie salezjańskiej. Wszystkim bądźcie wdzięczni, gdyż wdzięczność jest jednym z najpiękniejszych przejawów miłości. 5. W miłosierdziu Bożym nadzieja Nie możemy, wreszcie, zapomnieć o tym, że święcenia kapłańskie przyjmujecie w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Miłosierdzie Boże nie zna granic. To biblijne wyrażenie jest nam coraz lepiej znane. Żyjemy bowiem w epoce, kiedy Pan Bóg przypomina nam swoje miłosierdzie jako wyjątkowy i szczególny wyraz swojej miłości i zatroskania o nas. Święta s. Faustyna jest tego świadkiem. To samo można powiedzieć o naszym bracie w kapłaństwie – bł. Michale Sopoćko. O miłosierdziu Bożym powinniśmy pamiętać i z tego względu, że stanowi ono trzon i oparcie w kapłańskiej działalności duszpasterskiej. Jako kapłani mamy przecież głosić słowo Boże, sprawować sakramenty święte i pełnić uczynki miłosierdzia. To są te trzy płaszczyzny, na których powinna się wypełniać nasza posługa kapłańska. Głoszenie słowa Bożego jest czymś oczywistym i najczęściej kapłan jawi się w naszych snach jako wybitny kaznodzieja, choćby na miarę ks. Piotra Skargi. Kapłana też postrzegamy zawsze w ornacie, w szatach liturgicznych, przy ołtarzu, przy chrzcielnicy. Rzadziej kapłan kojarzy się nam z uczynkami miłosierdzia. I dlatego na tę dziedzinę zwracajcie częściej uwagę. Bez ducha miłosierdzia, bez wyobraźni miłosierdzia, jak nauczał Jan Paweł II – nie będzie możliwe owocne dzielenie się słowem Bożym i owocne sprawowanie sakramentów. Niech miłosierdzie Boże przenika całe wasze kapłaństwo. A Maryja, Matka Miłosierdzia, niech otwiera przed wami coraz to nowe przestrzenie łaski Bożej, jakby czekającej na waszą posługę, aby ludzie mogli znaleźć do niej dostęp i dzięki niej przemieniać swoje życie na coraz bardziej doskonałe! Amen. 334 „Prawy zamieszka w domu Twoim, Panie” (Ps 15, 1) Poświęcenie i wmurowanie kamienia węgielnego w Centrum Promocji Kobiety Legionowo, dn. 30 sierpnia 2009 r. Kochani Miejscowi Parafianie i Goście! 1. Wierność Bożemu Przymierzu Już w psalmie responsoryjnym usłyszeliśmy pytanie dotyczące tego, kto może zamieszkać na świętej górze Boga. O którą górę mogło chodzić Psalmiście? Z pewnością miał na myśli jedną z gór, które na zawsze zrosły się z historią Narodu Wybranego – najprawdopodobniej był to Syjon. Ale z kolei refren, który powtarzaliśmy, kierując naszą uwagę w nieco inną stronę, bardziej nam bliską, prowadzi nas do domu, jako że to prawy zamieszka w domu Pana. I tak poetycka góra zamienia się w dom, chociaż dom jest również swoistą górą, górą świętą, która domaga się nienagannego postępowania, również sprawiedliwego oraz wolnego od oszczerstw języka, i oczekuje prawdy. Są to niesłychanie istotne wymagania. O tym też mówi Mojżesz do Narodu Wybranego. Zobowiązuje ten lud do posłuszeństwa nakazom i prawom, aby mógł posiadać ziemię, a z ziemią również i dom. Wierność Bożemu przymie rzu sprawi, że w oczach narodów ościennych Lud Boży będzie uchodził za naród mądry. 335 rok 2009 Zebraliśmy się dzisiaj tutaj, w tej świątyni, aby uczestniczyć w Eucharystii, w czasie której i przy okazji której zostanie poświęcony kamień węgielny pod Centrum Promocji Kobiety; centrum, które będzie prowadziło Zgromadzenie Sióstr Urszulanek Niepokalanej Maryi Panny z Gandino. Wiele jest zgromadzeń, które w swojej nazwie mają słowo „urszulanki”. Znamy dobrze siostry urszulanki zwane szarymi, do których należała św. Urszula Ledóchowska. Mamy w Polsce wiele klasztorów urszulańskich, w których siostry noszą czarne habity. A tutaj spotykamy się z Siostrami Urszulankami Niepokalanej Maryi Panny z Gandino, a więc z miejscowości, która leży na północy Włoch, w pobliżu bardziej znanego miasta Bergamo. Piętnaście lat temu przybyły do Polski, a więc powtórzyło się to, co jest nam dobrze znane od tysiąca lat. Tak przed wiekami przywędrowali do nas benedyktyni, a potem franciszkanie i dominikanie; benedyktynki i klaryski. Wiek po wieku ktoś do nas docierał, aby dzielić się z nami nauką Krzyża i życiem według Ewangelii. Zdarzało się również, że od nas przemieszczały się do innych krajów różne zakony, w tym także i do Włoch. Znajdziemy tam wiele zgromadzeń żeńskich, dzielących się i innymi ewangelicznym świadectwem życia, zwłaszcza z rodziny honorackiej, ale też i kapłanów diecezjalnych. Ta przedziwna wymiana darów trwa od wieków. Kościół jest bowiem uniwersalny. Dzieli się swymi doświadczeniami z różnych stron, nawzajem się ubogaca. O tym mówią już Dzieje Apostolskie, do takiej postawy często w swoim nauczaniu nawiązuje św. Paweł. I to w tym duchu, z takim nastawieniem, przejęte nauczaniem Jana Pawła II przybyły do nas Siostry Urszulanki spod włoskich Alp. Nie przeraził ich klimat. Nie ulękły się piękna, ale i wymagań naszej mowy. Bardzo szybko zakorzeniły się w naszą rzeczywistość, zwłaszcza moralną i religijną, żyjąc wedle tego charyzmatu, jaki został wszczepiony w ich wspólnotę przez Założyciela i jaki potwierdziła Stolica Apostolska. Ma ten charyzmat rodowód ewangeliczny i jest wyjątkowo bliski objawieniom św. s. Faustyny, a który Jan Paweł II określił mianem „wyobraźni miłosierdzia”. Wierność Bożemu przymierzu gwarantowała Narodowi Wybranemu pokój i rozwój. Wierność swemu charyzmatowi leży u podstaw apostolskiego oddziaływania naszych Sióstr Urszulanek. 336 „Prawy zamieszka w domu Twoim, Panie” (Ps 15, 1) 2. Kamień węgielny nowego tysiąclecia A skoro wspominamy tutaj Jana Pawła II, warto przytoczyć fragment Jego przemówienia, skierowanego do młodzieży w Toronto. Papież bardzo głęboko przeżył śmierć setek osób podczas terrorystycznego ataku na wieżowce Nowego Jorku. I do tego nawiązał, mówiąc: „Nowe tysiąclecie rozpoczęło się od dwóch przeciwstawnych scenariuszy: jednym był widok rzesz pielgrzymów, przybywających do Rzymu podczas Wielkiego Jubileuszu, aby przejść przez święte drzwi, którymi jest Chrystus, nasz Zbawiciel i Odkupiciel; a drugim terrorystyczny atak na Nowy York, obraz będący swego rodzaju ikoną świata, gdzie zdają się panować wrogość i nienawiść (…). (Rodzi się) pytanie: na jakich fundamentach mamy budować nową (…) erę. Jedynie Chrystus jest kamieniem węgielnym (…). Dwudziesty wiek często próbował budować bez tego kamienia węgielnego, zamierzał zbudować miasto człowieka bez odniesienia do Niego. Wreszcie skończyło się to na zbudowaniu miasta przeciwko człowiekowi. (…) potrzebne jest nowe pokolenie budowniczych, którzy kierują się nie strachem ani przemocą, lecz pilnymi potrzebami prawdziwej miłości i umieją kłaść kamień na kamieniu, aby budować w mieście człowieka miasto Boga (…)” (Toronto, 27.07.2002). Przed nami jawi się poważne zadanie. Mamy budować miasta, miejsca zamieszkania ludzi jako miasta Boże. Święty Jakub pozostawił nam jeden list, ale w nim zawarł ciekawe treści. W dzisiejszym fragmencie słyszeliśmy także o górze, z której zstępuje wszelki dar doskonały. Pochodzi on od Najlepszego Ojca, któremu nie może zbraknąć miejsca w naszych miastach, tych symbolicznych górach. Nie może zabraknąć ani w Warszawie, ani w Legionowie, jak nie zabrakło w Nurcu Stacji, czy też w Gandino. Co więcej, spotykając się z naszym Bogiem i Panem mamy większe możliwości wprowadzania słowa w czyn i nie będziemy oszukiwali samych siebie. Bowiem „religijność czysta i bez skazy wobec Boga i Ojca wyraża się w opiece nad sierotami i wdowami w ich utrapieniach i w zachowaniu siebie samego nieskalanym od wpływów świata” (Jk 1, 27). Tak pisze św. Jakub. Czy możemy się dziwić, że przez całe stulecia ludzie pielgrzymują do Santiago de Compostela, aby tam złożyć hołd jego doczesnym szczątkom, a właściwie, aby tam podziękować Panu Bogu, że ucząc nas dobrego postępowania, zapewnia swoją obecność, błogosławioną obecność wśród nas, w naszych 337 rok 2009 rodzinach, w naszych szkołach, w naszych zakładach pracy i wszędzie, gdzie przebywa człowiek. I co jeszcze? Nie możemy pominąć ostatniego napomnienia Apostoła, żebyśmy zachowali się nieskalanymi od wpływów świata. Jakże często o tym zapominamy. Zapominają rodzice i nauczyciele, wychowawcy, zapominają młodzi i starzy. Czy mamy dzisiaj tutaj tłumaczyć, w czym się wyrażają wpływy tego świata? Czy trzeba to tłumaczyć po tym wszystkim, co robiły i robią totalitaryzmy, ideologie o zabarwieniu terrorystycznym, zło widoczne w szerzeniu nienawiści do Boga i człowieka, a także przez ciągle powtarzane próby oderwania człowieka od jego tożsamości, skłócenia go z Bogiem, otoczeniem i samym sobą? Mówiąc o tym wszystkim poruszamy się w świecie ludzkim jakby bez konkretnego programu. Potrzebny jest tymczasem jakiś program religijnej formacji ludzkiej dzieci, młodzieży, rodziców, mężczyzn i kobiet. I oto Siostry Urszulanki ofiarują nam taki plan – bardzo odważny, ale jeszcze bardziej potrzebny: promocję kobiety! 3. Jak więc jest z kobiecością? Czy to potrzebne? Tysiące gazet zajmuje się tematyka kobiecą. Najczęściej widzimy fotografie kobiet na ekranie telewizyjnym. Owszem, nie ma zbyt wielu kobiet w polityce, na pewnych stanowiskach, ale mając na uwadze współczesne media, można by powiedzieć, że kobiety są wyjątkowo często ukazywane i to w różnych sytuacjach i w różnych okolicznościach. Pojawieniu się kobiety w różnych środowiskach nierzadko towarzyszy swego rodzaju „szum medialny”. To jednak nie oznacza, że współczesne kobiety są naprawdę szczęśliwe! Zwłaszcza, że stale dają o sobie znać różne kryzysy. Wciąż się mówi o kryzysie małżeństwa, rodziny, wychowania. Oczywiście, gdyby tak temu wszystkiemu uważniej się przyjrzeć, okaże się, że to nie małżeństwo, że to nie rodzina doświadczają kryzysu. A kryzys jako taki dotyczy człowieka, dotyczy mężczyzny i kobiety. To współczesny człowiek bardzo się pogubił. Niekiedy ma nawet wątpliwości, kim jest i zapomina łatwo o tym, co znaczy być człowiekiem. Jan Paweł II był tego świadom, dlatego w swoim nauczaniu chętnie odwoływał się do Objawienia Bożego, aby ratować tożsamość ludzką, aby 338 „Prawy zamieszka w domu Twoim, Panie” (Ps 15, 1) pomagać w odkrywaniu ludzkiej godności. I w tym celu jakby prowadził nas wszystkich do Chrystusa, przypominając, że bez Jego pomocy człowiek nie jest w stanie zrozumieć siebie samego. To samo odnosi się do mężczyzn i do kobiet. A ponieważ uczestniczymy w radości powstawania Centrum Promocji Kobiety, z tego to względu wypada w sposób szczególny ten aspekt podkreślić. Papież Jan Paweł II bowiem, zwracając się do kobiet, odwoływał się do osoby Matki Bożej, jako Tej, która potrafiła rozpoznać wolę Bożą i jako Tej, która miała szczęście przebywać blisko swego Syna, Jezusa Chrystusa. To dzięki temu była też w stanie godnie wypełniać swoją misję Kobiety i Matki. Wydaje się, że Jan Paweł II z miłością wpatrując się w przykład Maryi, zwłaszcza na modlitwie różańcowej, lepiej odczuwał wielkość geniuszu kobiecego, geniuszu kobiety. Rzadziej więc mówił o słabościach moralnych, o niedostatkach w formacji kobiet, ale częściej akcentował wielkość zaufania Stwórcy względem kobiety, a owocem tego zaufania między innymi jest geniusz kobiety. Ten geniusz najbardziej jest czytelny w miłości i przez miłość. Ten geniusz daje o sobie znać w wyjątkowo czujnej obecności kobiety w życiu i przy życiu. Ten geniusz jest źródłem pokoju rodzinnego i szczęścia domowego. I to wszystko jawi się przed nami dzisiaj, przy okazji poświęcenia i wmurowania kamienia węgielnego pod Centrum Promocji Kobiety, tutaj w Legionowie! 4. Z ufnością patrzymy w przyszłość Bogu niech będą dzięki za to nowe Nazaret i nowe Betlejem, nową Jerozolimę i nową Kalwarię, za ten nowy wielkanocny poranek. Symbolicznie kierujemy naszą uwagę ku tym miejscowościom, które w jakiś sposób ukazują nam wielkość geniuszu kobiety, w tym wypadku widoczny w życiu i postępowaniu Matki Najświętszej. Naszym marzeniem byłoby, aby to samo można było powiedzieć o każdej miejscowości w Polsce, a jeszcze bardziej o każdym rodzinnym gnieździe i o każdym miejscu pracy współczesnej kobiety. I mamy nadzieję, że tak będzie, między innymi dzięki temu Centrum. Niech więc Chrystus błogosławi idei i pracy Sióstr Urszulanek. Niech Matka Najświętsza otacza to dzieło swoją opieką. I niech będzie jak najwięcej kobiet, które dumne ze swego geniuszu, we współpracy z łaską Bożą – podejmą 339 rok 2009 to wspaniałe dzieło odnowy świata przez odnowę człowieka, każdego człowieka, bo każdy człowiek przychodzi na świat dzięki kobiecie. A wówczas treść dzisiejszej Ewangelii stanie się naszym tworzywem. Miłość bowiem kobiet, żon i matek, zakonnic i zajmujących różne stanowiska kobiet ułatwi nam wszystkim większą troskę o nasze sumienia, o nasze dusze, aby z wnętrza serca ludzkiego pochodziło dobro, tylko dobro! Amen. 340 Święty Franciszek w służbie cywilizacji miłości 800-lecie zatwierdzenia Reguły Kraków, dn. 2 października 2009 r. Bracia i Siostry! 1. Święci nadzieją Kościoła! Jeden z bardziej znanych współczesnych historyków – Jacques Le Goff, w nawiązaniu do na pozór wciąż malejącego oddziaływania duchowości św. Franciszka, dokonuje wyjątkowego wyznania. Pisze bardzo szczerze: „Mimo że wywodzę się z kręgów naukowców historyków, pozwolę sobie szczerze powiedzieć, że nie będąc osobiście ani praktykującym, ani wierzącym, podziwiam sposób, w jaki Kościół ratuje się dzięki któremuś ze swoich synów. Wydaje mi się, że obecność takich synów jak Franciszek, w historii Kościoła, pozwala chrześcijaninowi na wiarę w Ducha Świętego. (...). Święty Franciszek jest zadziwiającym przykładem człowieka otwartego w stronę nowego społeczeństwa, ze wszystkimi jego niedostatkami i sprzecznościami. Jest On bowiem człowiekiem, który obserwuje z sympatią, z miłością, bez odrzucania ludzi swojego czasu, pełnych jednocześnie grzechów i piękna jako stworzenia. Jest to niechybnie apostoł nowego społeczeństwa. Ale, równocześnie, wyraża sprzeciw w stosunku do tego wszystkiego, co może prowadzić do niewłaściwej ewolucji w tych sprawach, a w szczególności mając na uwadze tych, którzy pożądają i zabiegają na rzecz zwycięstwa «królestwa pieniędzy». Wydaje mi się, że w Franciszku w cudowny sposób współistnieją 341 rok 2009 dwie postawy, które normalnie nie znoszą się nawzajem: a więc – otwartość i sprzeciw” (P. Mattei, San Francesco, w: „30Giorni”, nr 10/2000, [10.2000], s. 66-68]. Tego rodzaju zachowanie św. Franciszka sprawia, że od ośmiu wieków jest on wciąż wyjątkowo duchowo obecny w Kościele, dzięki swojej otwartości na czasy i ludzi, ale też wskutek swojej zdecydowanej wierności dziedzictwu ewangelicznemu, że to właśnie on może być patronem wielu inicjatyw w życiu religijnym, w świecie kultury i nauki, jak i w działalności gospodarczej, względnie politycznej. Jest on tym patronem, który otwiera ludziom oczy na dobro, obecne w nich i obok nich i wypowiada jasno swoje „nie” w odniesieniu do zła, które równie może być w człowieku i obok niego. Taka postawa sprawia, że świętość Franciszkowa ma wymiar powszechny, a kiedy trzeba było znaleźć miejsce na spotkanie przedstawicieli większości wierzeń, religii i wyznań wybrano Asyż, o czym pisze ks. Jacek Bolewski, jezuita: „Nie jest chyba dziełem przypadku, że właśnie Franciszek z Asyżu – święty, który bardziej niż inni naśladowcy Jezusa wcielił w życie ducha Ewangelii – wyraża zarazem najbardziej uniwersalny wymiar doświadczenia religijnego, tak że przedstawiciele innych religii odnajdują w nim swoje „własne” wartości. Mógł zatem św. Franciszek patronować pierwszemu modlitewnemu spotkaniu przedstawicieli religii świata, na które Jan Paweł II zaprosił ich na jesieni 1986 roku do Asyżu” (Tajemnica chasydów, w: „Przegląd Powszechny”, nr 3 (799)/1988, [03.1988], s. 401). 2. Moc św. Franciszka płynie z Ewangelii Od tamtego asyskiego spotkania, tak bardzo upragnionego przez sł. B. Jana Pawła II, upłynęło już wiele lat. Dorasta zupełnie nowe pokolenie ludzi, pokolenie Ojca Świętego. I oto Jego duchowy Syn na ten rok jubileuszowy, zaprasza tutaj do Krakowa, jakby polskiego Asyżu, przedstawicieli różnych wierzeń, religii, wyznań, ideologii. Jest więc dalszy ciąg. Ten dalszy ciąg będzie trwał do końca świata, gdyż świętość Franciszka ma swoje korzenie głęboko zapuszczone w Ewangelię. A kiedy mówimy, że „w Ewangelię”, to jesteśmy pewni, że w Jezusa Chrystusa, w Jego miłość i mękę. Tak to widzi Jan Paweł II i tak to wyraził na Alwerni, górze Franciszkowych stygmatów: „Stygmaty, blizny Chrystusowej męki na ciele Franciszka, były szczególnym znakiem. Poprzez ten znak objawił się krzyż, który Franciszek 342 Święty Franciszek w służbie cywilizacji miłości brał na każdy dzień w znaczeniu jak najbardziej dosłownym. Czyż Chrystus nie powiedział: «Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! (...) kto straci swe życie z Mego powodu, ten je zachowa» (Łk 9, 25-24). Franciszek ogarnął całą prawdę tego paradoksu. Ewangelia była jego chlebem powszednim. Nie tylko słowa odczytywał, ale poprzez objawiony tekst poznawał Tego, który sam jest Ewangelią. W Chrystusie bowiem objawia się do końca Boża ekonomia: «stracić» i «zyskać» w znaczeniu absolutnym. Swoim życiem Franciszek głosił i również dziś głosi zbawcze słowo Ewangelii. Trudno znaleźć świętego, którego orędzie przetrwałoby w takim stopniu próbę czasu (Alwernia, 17.09.1993). Tę próbę czasu, szczęśliwie dla kolejnych pokoleń, orędzie Franciszkowe przechodzi bez uszczerbków. Orędzie to znajduje w osobie św. Franciszka bogate zaplecze. Patrząc od strony doczesnej dostrzegliśmy już jego otwartość i wrażliwość na znaki czasu, czyli na dobro i na zło. Nie brakowało mu wierności względem Bożych przykazań i z nich wypływających zasad etycznych. Co więcej, wypada zauważyć że jego podejście do świata miało zawsze charakter twórczy. Nie tylko podziwiał. Nie tylko się zachwycał. On chciał go zmieniać, aby był lepszy, aby miłość miała dostęp do każdego serca i wpływ na każdy przejaw życia. Takie podejście ma szczególne zastosowanie w sytuacjach kryzysowych. Tak to ujmuje Fausto Bertinotti wypowiadając się na łamach włoskiej „La Repubblica” (09.11.2004), wprawdzie głównie nawiązuje do Kościoła, ale jego uwaga odnosi się do wszystkich podobnych sytuacji: „Kiedy Kościół znajduje się w kryzysie, potrzebny jest św. Franciszek. Potrzebna jest jego łagodna rewolucja, bez przemocy, ale zawsze radykalna, która z mocą ukaże problem biednych i równości”. Mamy tutaj kolejną dziedzinę ludzkiego życia, w której Biedaczyna z Asyżu może być użyteczny. I dlatego wydaje się, że w obecnej dobie współcześni ekonomiści i społecznicy wiele mogliby się nauczyć od św. Franciszka, a zwłaszcza tego, jak przeżywać problem biedy i równości, jak też i wolności, odwołując się do środków ubogich i nie tracąc radykalizmu w zaprowadzaniu sprawiedliwości. 3. Świętego Franciszka uniwersalizm Przypatrując się wciąż patriarsze z Asyżu ani na moment nie możemy zapominać o jego religijnej wizji świata i ewangelicznym wzorcu. On nie 343 rok 2009 wyobrażał sobie innego rodzaju życia, jak tylko ten, który byłby zbieżny z Ewangelią. Wypada o tym przypominać często, gdyż to może nam ułatwić odważniejsze podejście do współczesnych prądów cywilizacyjnych, do nowych prób ujarzmiania religii. Na tę kwestię zwrócił uwagę Mubarak, prezydent Egiptu, muzułmanin, w wywiadzie z dnia 17 czerwca 2007 roku, umieszczonym w książce, ofiarowanej papieżowi w czasie jego pobytu w Asyżu. Mówi tak: „Z mego punktu widzenia nie ma walki cywilizacyjnej czy religijnej, ale ma miejsce walka interesów. Konflikty, których jesteśmy świadkami dzisiaj, znajdują swoje uzasadnienie w środowiskach politycznych zmierzających do panowania i niszczenia, które biorą religię jako zakładniczkę i traktują ją instrumentalnie dla realizacji własnych planów. Cofając się wstecz do słów św. Franciszka i do tych, którzy naśladowali jego przykład w wieku XIII, możemy dostrzegać nadzieję. Dzisiaj we wszystkich religiach są tacy, którzy podążają śladami świętych i starają się budować mosty wśród wyznawców różnych religii, głosząc pokój między cywilizacjami”. Nie tylko chrześcijaństwo, nie tylko Kościół katolicki, ale jak się okazuje, liczne religie i wyznania nawiązując do św. Franciszka, uważają go za tego, który na czasy wojen wszelkiego rodzaju – przychodzi z lampą pokoju, której siła światła zawsze zależy od miłości do Boga i człowieka, od troski o to, aby miłość była kochana. A jak mamy tę miłość odkrywać, podpowiada nam Pius XI w encyklice o św. Franciszku. Oto jego słowa: „Dopiero na tle wszystkich cnót (...), na tle owej surowości życia i apostolstwa pokuty, na tle wszechstronnej działalności, podjętej z nadludzkim wysiłkiem dla dokonania społecznego odrodzenia, wyłania się św. Franciszek takim, jakim był naprawdę, nie tylko jako przedmiot podziwu, ale raczej jako wzór do naśladowania dla rzesz chrześcijańskich. Mieniąc się «heroldem wielkiego Króla» zmierza do tego celu, aby ludzi przetworzyć przez ewangeliczną miłość Krzyża, a nie do tego, aby z nich porobić tylko sentymentalnych marzycieli, rozmiłowanych w kwiatkach, ptaszkach, jagniętach, rybach i zajączkach” (Rite expiatis, 40). Papież Pius XI ogłaszając powyższą encyklikę, kierował się również pragnieniem, aby nie dopuścić do swego rodzaju spłaszczenia świętości Franciszkowej. Widać to wyraźnie już w zakończeniu powyższego cytatu, ale też na innych stronach mówi o tym nawet znacznie mocniej, jako że: 344 Święty Franciszek w służbie cywilizacji miłości „...dzisiaj u wielu ludzi, nasiąkłych zarazą światowości, weszło w zwyczaj, iż naszych bohaterów ograbiają z promiennej świętości, a natomiast spychają ich do poziomu naturalnej tylko wyższości, jako wyznawców beztreś ciowej jakiejś i mdłej religijności, jak gdyby to byli ludzie dlatego pochwał i wyniesienia godni, że położyli wyborne zasługi dla postępu nauki…” (tamże, 29). 4. Świętego Franciszka wpływ na kulturę i naukę Ta zdecydowana postawa papieża, wyjątkowo życzliwego Polsce, nie może budzić zastrzeżeń. Istotnie bowiem, zdarza się często tak, że ograbia się wielkich ludzi Kościoła, a zwłaszcza świętych z tego, co było fundamentem ich wielkości, ich żywej więzi z Chrystusem, najmocniej wyrażonej przez św. Pawła w słowach: „teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Z próbami pomniejszania ludzi Kościoła spotykamy się i w naszej rzeczywistości. Większość podręczników do historii czy literatury, albo zwyczajnych rozpraw czy naukowych wywodów, nie umieszcza przed nazwiskiem naukowca, badacza, twórcy zwykłego tytułu „ksiądz”, „ojciec” albo „brat” lub „siostra”. To samo da się powiedzieć o nazwach ulic. Włodarze miast, jakby kontynuując minione zakazy, boją się podać, że jest to ulica „księdza”, „świętego” albo „świętej”. A przecież nie są to jedynie jakieś nieokreślone tytuły, bez większego znaczenia. One same z siebie już wskazują na źródło wielkości tychże osób, na źródło ich twórczości i naukowych osiągnięć. To prawda, wielu spośród wybitnych duchownych miało również naturalne zdolności, kwalifikacje czy talenty. W wypadku wszakże wielkości Biedaczyny z Asyżu i jemu podobnych świętych wypada wciąż przypominać o znaczeniu życia duchowego, o roli formacji ewangelicznej i wadze postawy modlitewnej. I w takim wypadku obecność świętego w świecie twórczości, kultury i nauki ma niesłychanie istotne znaczenie. O jego wpływie na twórcę możemy się przekonać śledząc przemiany wewnętrzne jednego z laureatów nagrody Nobla – Samuela Becketta, piszącego równie dobrze po angielsku jak i po francusku. Otóż wybitny krytyk literacki John Calder w czasie laudacji noblowskiej przedstawił go jako współczesnego św. Franciszka. Było to wielkim zaskoczeniem dla uczestników uroczystości. Samuel Beckett był pisarzem, który nie identyfikował się z wiarą. Według krytyka „przypuszczalnie 345 rok 2009 największą przysługą i pociechą jakie Beckett niesie swoim czytelnikom, polega na zasadniczym dlań przeświadczeniu, że klęska jest losem człowieka, że jest to sytuacja nieunikniona, dotycząca na równi tych, których życie złamało, jak i tych, którzy osiągnęli sławę i bogactwo, a już szczególnie artystów. Tej myśli, wyrażonej w twórczości tuż powojennej, towarzyszy gniew, a w późniejszym pisarstwie występuje ona w przebraniu stoickiej rezygnacji. Nikt nie powinien poczuwać się do winy z powodu braku sukcesu. A skoro wszystko bez wyjątku jest skazane na klęskę, nie ma sensu być chciwym, egoistycznym, zaborczym. Beckett powiada nam, że powinniśmy używać największego daru ludzkości, to jest zdolności do komunikowania się, byśmy dzielili się z innymi tym, co mamy” (R. Gorczyńska, Rozmowa mistrza Samuela ze śmiercią, w: „Kultura”, nr 6 (513)/1990, s. 130-151). Są różne drogi, którymi ludzie zbliżają się do Boga, do innych osób i do siebie samych. Być może jedną z nich przemierzył w swojej twórczości i w życiu Samuel Beckett. Ale końcowy wniosek, myśl w nim zawarta, jest czymś wspólnym. Okazuje się, że my wszyscy powinniśmy się uczyć wzajemnego komunikowania i dzielenia się. Bo jest to miłość. Opisana inaczej, różnie przedstawiona literacko, ale w samej swojej istocie chodzi właśnie o to. I to w tej dziedzinie Franciszek okazał się mistrzem ponadczasowym. 5. Franciszkowe przesłanie Franciszek umiał i lubił rozmawiać z Bogiem. Dzięki spotkaniu z żebrakiem nauczył się rozmawiać z ludźmi biednymi. Trubadur Wilhelm Divini wprowadził go w świat kultury. Jakobina z Settesoli pokazała mu salony. A już we własnej rodzinie zakonnej przez obcowanie ze św. Antonim i św. Bonawenturą dobrze przypatrzył się nauce i jej roli w dziele ewangelizacyjnym. Te wszystkie dziedziny życia były bliskie św. Franciszkowi i każdą z nich oddzielnie, a wszystkie razem postrzegał oczyma wiary, jako te wyjątkowe przestrzenie Bożej obecności i ludzkiego bytowania. Wszystko witał z radością i przed wszystkim otwierał swoje serce, marząc tylko o jednym, dążąc tylko do jednego, aby miłość była kochana. Może z tego powodu jawi się Biedaczyna z Asyżu przede wszystkim jako poeta i to poeta chrześcijański. Do tego faktu nawiązuje węgierski dziennikarz zwracając się do János Pilinszkyego węgierskiego literata z pytaniem: czy on się czuje poetą chrześcijańskim? Pisarz odpowiedział: 346 Święty Franciszek w służbie cywilizacji miłości „– Odpowiem ci, że nie jestem poetą chrześcijańskim, ale pragnąłbym nim być. To jedna z najtrudniejszych rzeczy na świecie. Możliwe, że kiedyś ludzie zdadzą sobie sprawę, że św. Franciszek z Asyżu był ostatnim. – A hiszpańscy poeci baroku, Niemcy, Francuzi, Anglicy nie byli chrześcijanami? A św. Jan od Krzyża? – ...św. Jan od Krzyża! Oczywiście, oczywiście! – Czyli św. Franciszek z Asyżu nie był ostatnim chrześcijańskim poetą” (L. Szabó, Rozmowa z Janoszem Pilinszkym, w: „Zeszyty Literackie”, [1985], s. 58). Radosna to wiadomość, chociaż mamy prawo mieć żal do węgierskiego dziennikarza, że nie zna Jana Kochanowskiego, ale też i Cypriana Kamila Norwida i wielu innych polskich poetów chrześcijańskich, ze współczesnym ks. Janem Twardowskim na czele. Mimo to jest nadzieja, że chrześcijaństwo nadal będzie miało swoje miejsce w różnych dziedzinach życia. I będzie pełniło tę szczególną misję, którą w Starym Testamencie Pan wyznaczył aniołom, jak to przypomina Księga Wyjścia: „Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi i doprowadził cię do miejsca, które ci wyznaczyłem. Szanuj go i bądź uważny na jego słowa” (Wj 23, 20). A my mamy o tym pamiętać, jak i o tym, że to właśnie aniołowie wpatrują się w Oblicze Ojca w niebie (por. Mt 18, 10). W Nowym Testamencie niektóre zadania anielskie przejęli święci. A to oznacza, że i my jesteśmy zaproszeni do ukazywania dróg, przestrzegania przed niebezpieczeństwami, aby jak najwięcej ludzi mogło kontemplować Boże oblicze. I tak, jak aniołowie nam towarzyszą przez życie, niech dzieje się podobnie z ewangelicznym orędziem, które dociera do nas przez posługę świętych, a św. Franciszka w szczególności, ale też nie zapominajmy o jego następcach. A czy nie powinniśmy zastanowić się niekiedy nad tym, aby podjąć jego misję? Stać się tymi następcami? Skoro on nie jest ostatnim, skoro wspomagają nas aniołowie...? A więc jest nadzieja! Niech będzie Bóg uwielbiony w swoim synu Franciszku, dzięki któremu wciąż darzy ludzi nadzieją! Amen. 347 „Raduj się” (Łk 1, 28) Święcenia kapłańskie o. Remigiusza Grzegorza Lewandowskiego OFM Cap. Asyż, dn. 7 grudnia 2009 r. Bracia i Siostry! 1. „Gdzie jesteś?” (Rz 3, 9). Zasłuchani w teksty Pisma Świętego, odczytane przed chwilą, i to w miejscu, gdzie św. Franciszek przypomina nam, jak należy przyjmować Słowo Boże, zechciejmy, Jego czcigodni Synowie i Córki, liczni Goście, droga Rodzino i Ty, br. Remigiuszu, postawić to pytanie, jakie postawił Pan Bóg Adamowi: „Gdzie jesteś?” (Rdz 3, 9). A ponieważ my wszyscy jesteśmy tutaj na Twoje zaproszenie, kochany Diakonie, więc to pytanie w pierwszym rzędzie należy odnieść do Ciebie. „Gdzie jesteś?”. Możemy się domyślać, co powiesz: „Jestem w Bazylice św. Franciszka!”. To takie oczywiste, ale niezupełnie, gdyż ta bazylika znajduje się w miejscu, gdzie św. Franciszek często rozmawiał z Panem. On doświadczył zjawiska krzewu płonącego, on też przeżywał doświadczenie Syjonu. On bowiem tutaj słyszał anielskie pienia i tu widział Gwiazdę Betlejemską. Ale był też w Nazarecie, a potem wchodził na Tabor. W jego krótkim życiu był wreszcie Wieczernik i Kalwaria! Nie powtórzył błędu Adama, choć kusiła go sława i ziemska wielkość. W tym duchu i z takim nastawieniem i my włączyliśmy się tutaj w rozmowę z naszym Najlepszym Ojcem. 348 „Raduj się” (Łk 1, 28) 2. Miejsce zawierzenia Święty Franciszek całkowicie zawierzył Panu i poszedł za Nim. Zostawił wszystko, co materialne. Całą swoją nadzieję złożył w Chrystusie, zapominając o swojej woli. I dlatego tak spokojnie mógł powtarzać za św. Pawłem: „Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich w Chrystusie” (Ef 1, 3). Aż nadszedł czas, gdy słowom tym nadał kształt Słonecznej Pieśni; identycznej w treści, ale nieco rozjaśnionej błękitem umbryjskiego nieba! A więc „Gdzie jesteś?”. Jesteś na Franciszkowej drodze i za chwilę ukończysz diakońską służbę zgodnie z wolą Bożą i w duchu posłuszeństwa Kościołowi. 3. Oddanie się Chrystusowi Ma to miejsce w Roku Kapłańskim. Tak chce następca Innocentego III, który osiemset lat temu zatwierdził Franciszkowy sposób życia i papieża Honoriusza III, który dał ostateczną aprobatę. Kolejny Zastępca Pana Jezusa na ziemi pragnie, abyśmy nieco głębiej zastanowili się nad kapłaństwem. Jego zaś bezpośredni poprzednik Jan Paweł II powie, że kapłaństwo jest darem i tajemnicą. Przenieśmy się teraz do Nazaretu, podążając za tekstem dzisiejszej Ewangelii. Maryja, młoda dziewczyna, była zdumiona, gdy usłyszała Bożą propozycję, przekazaną przez Archanioła Gabriela! Nie wszystko po ludzku zrozumiała. To była dla niej tajemnica, ale też i dar. Dar wielki. Maryja wszakże uświadomiła sobie jedno, że tak chce Bóg, tak chce najlepszy Ojciec i taka jest wola Boża. I dlatego wypowiedziała swoje – i nasze w pewnej mierze – fiat. Niech się tak stanie. A co było potem, to już nie tyle od niej zależało, ale od Najlepszego Ojca. Na ziemię zstąpił Syn Boży. Zbawienie zapukało do ludzkich serc! I stało się największym i najważniejszym wydarzeniem w dziejach świata. 4. Kapłaństwo to ciągłe fiat I oto dzisiaj powtarza się coś z Nazaretu. Bracie Remigiuszu, stoisz przed wielką tajemnicą i jeszcze większym darem! Czy wszystko z tego rozumiesz? Miałeś wspaniałych wychowawców i nauczycieli, a jednak tajemnica pozostaje sobą, może dar nieco wydaje się być większy. 349 rok 2009 Ważne jest jednak to, abyś zgodził się z faktem, że taka jest wola Boża. A następnie, że powiedziałeś swoje fiat już wtedy, gdy pierwszy raz Pan do Ciebie zapukał, a w dniu dzisiejszym to fiat wprowadzasz w całe swoje życie! Jakże owocne jest bycie sługą Pańskim! 5. Radujmy się tym kapłaństwem Archanioł Gabriel wchodząc do Maryi pozdrowił Ją słowami: „Raduj się” (Łk 1, 28). Pan jest z Tobą, bracie Remigiuszu! Stajesz się uczestnikiem niezliczonych łask! Bądź wdzięczny Panu i raduj się! Twój kapłański adwent dobiega końca! Maryja w tajemnicy Niepokalanego Poczęcia jest w tej bazylice razem ze św. Franciszkiem i wielką rzeszą jego sióstr i braci! Jest też tu twoja rodzina, bliscy i przyjaciele. I jesteś wśród kapucyńskich braci z umbryjskim Prowincjałem na czele. Raduj się serdecznie, bo będziesz uczestniczył w posłannictwie Maryi, sprowadzając Pana Jezusa do ołtarzowego żłóbka. Pamiętaj o tym i wciąż powtarzaj: „Oto ja – sługa Pański, niech mi się dzieje według woli Bożej!”. A skoro będziesz tak czynił, to masz prawo uczestniczyć w pozdrowieniu anielskim. Ewangeliczne „Raduj się” pozostanie takim na zawsze. „Raduj się” wciąż! A my radujemy się z Tobą! Amen. 350 rok 2010 Sanktuarium Trójcy Przenajświętszej i św. Anny w Prostyni Gdy nadzieja nie sprawia zawodu (Rz 5, 1-8; J 10, 11-18) Msza Święta dziękczynna po kanonizacji o. Damiana de Veuster Polanica Zdrój, dn. 19 kwietnia 2010 r. Drodzy Bracia i Siostry! 1. Świętujemy dzisiaj nadzieję Niech będzie Bóg uwielbiony w tym naszym dzisiejszym zgromadzeniu. Obecność Księdza Biskupa, tak wielu ojców i braci z Rodziny Sercańskiej, licznych gości nie tylko z Polski, pozwala nam w tym okresie paschalnym odświeżyć sobie wizję Wieczernika; nie z racji na architekturę, ale ze względu na ten wyjątkowy duchowy nastrój, którego źródłem jest wdzięczność. „Bądźcie wdzięczni!” (Kol 3, 15) – jakże często to Pawłowe wezwanie daje o sobie znać. A przesłanek jest wiele. Dzisiaj dziękujemy za kanonizację o. Damiana! Wszystko już wiecie o nim, ja sam mogę się przyznać, że pierwszą książkę o nim przeczytałem w roku 1954. Jakże to dawno. Ale powracając do tego, co nas szczególnie w ten wieczór łączy z osobą nowego Świętego, nie możemy się zatrzymać jedynie na tym ogólnikowym stwierdzeniu. Owszem, my dziękujemy za jednego z najwspanialszych ludzi XIX wieku, bliskiego nam choćby przez podobieństwo do św. Maksymiliana. Trzeba wszakże zrobić krok naprzód i powiedzieć, że my tutaj zgromadzeni dziękujemy Panu Bogu za nadzieję. Nadzieja na zwycięstwo dobra nad złem, życia nad śmiercią – jest nam potrzebna jak powszedni chleb. To zauważył Apostoł Narodów i o tym pisał 353 rok 2010 z myślą o nas w Liście do Rzymian, gdy kierował i kieruje naszą uwagę na osobę Jezusa Chrystusa, gdyż to dzięki Niemu „uzyskaliśmy przez wiarę dostęp do tej łaski, w której trwamy i chlubimy się nadzieją chwały Bożej” (Rz 5, 2). A potem jakże ważne przypomnienie, abyśmy się nie lękali, ponieważ „chlubimy się także z ucisków, wiedząc, że ucisk wyrabia wytrwałość, a wytrwałość wypróbowaną cnotę, wypróbowana cnota zaś nadzieję. A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5, 3-5). 2. Ale wszystko zaczyna się od miłości Nie ma więc mowy o nadziei bez miłości. Tę miłość odnajdujemy w Jezusie Chrystusie, a w czasie wielkanocnym jest ona wyjątkowo widoczna. To od jej ukazania zaczyna się Triduum paschalne, czyli Wielki Czwartek. Z jednej strony ustanowienie sakramentów Eucharystii i kapłaństwa, a także mycie nóg Apostołów, a z drugiej odważna decyzja podjęta w czasie modlitwy w Ogrójcu – wszystko to razem wzięte jakże wiele nam mówi o miłości. Dzisiejsza ewangelia obecność tej miłości odnosi do posługi Dobrego Pasterza. Tak to zresztą tłumaczy sam Pan Jezus. Jest On Dobrym Pasterzem i dlatego nikt z ludzi nie jest Mu obojętny. Martwi się o bezpieczeństwo tych, którzy są razem z Nim, poszukuje tych owiec, które pogubiły się. Pragnie, aby ludzie jednoczyli się w miłości, aby była jedna owczarnia i jeden pasterz. Nie lęka się podzielić własnym doświadczeniem, wskazując na własną miłość do Ojca i Ojca do Niego. To w tej miłości ma swoje korzenie Jego decyzja, aby oddać życie za innych. Czyni to w pełni dobrowolnie. Ojciec Święty Jan Paweł II w homilii przygotowanej na dzień 15 czerwca 1999 roku, którą z powodu choroby papieża odczytał jego następca na krakowskiej stolicy biskupiej, pisze: „Dlatego też, gdy słyszymy dziś Chrystusową przypowieść o dobrym pasterzu, zdajemy sobie sprawę, że te słowa stanowią jakąś miarę, którą należy przykładać do dziejów Kościoła. Chrystus jest Królem pasterzy, a w ciągu dziejów różni pasterze powoływani przez Niego urzeczywistniają Jego królestwo”. Co więcej, papież dodaje: „Jeżeli obejmujemy dziś myślą i sercem wszystkich, którzy jako pasterze urzeczywistniają w tym Kościele Królestwo Chrystusa, to w dziejowej perspektywie widzimy nie tylko kapłanów, ale również niezliczone rzesze ludzi świeckich”. 354 Gdy nadzieja nie sprawia zawodu I w ten sposób dochodzimy do tego, co się działo, co się stało na wyspie Molokai wśród Kanaków, gdy dotarł na nią o. Damian de Veuster, twardy Flamandczyk, z liczącej ośmioro dzieci rodziny rolników, mieszkających we wsi Tremeloo, w pobliżu Leuven, miasta z jednym z najbardziej znanych na świecie uniwersytetów katolickich. Była to stosunkowo zamożna rodzina, a jednocześnie głęboko religijna. Dwie córki wstąpiły na drogę życia zakonnego, a także August, starszy brat nowego Świętego, który przyjął imię Pamfilusa w nowopowstałym Zgromadzeniu Księży Najświętszych Serc Jezusa i Maryi. Do tej samej rodziny zakonnej wstąpi wkrótce drugi syn państwa de Veuster, Józef, który w dniu obłóczyn zakonnych (02.02.1959 r.) przyjmie imię Damiana. Miał wtedy zaledwie dziewiętnaście lat (ur. 03.01.1840 r.). Rodzice mieli nieco inne plany co do przyszłości Józefa, ale spokojnie przyjęli jego wyznanie o pójściu drogą starszego brata. I na tę przyszłość udzielili swego błogosławieństwa. Młodego Damiana czekało przygotowanie do kapłaństwa. Napotykał na pewne kłopoty z nauką, stając się w tym podobnym do św. Jana Marii Vianney’a. Ale z pomocą Bożą wszystko szczęśliwie zostało przezwyciężone. Damian zostaje kapłanem. 3. Miłość zaś ma wiele postaci Najpierw jednak musi jeszcze studiować w Paryżu i Leuven. I czeka go niesłychanie ważna decyzja. Z terytorium Wysp Hawajskich przyszła prośba od miejscowego biskupa o misjonarzy. Przez przełożonych wytypowany został starszy brat Damiana, ale ten zapada na tyfus. Wyjazd okazuje się niemożliwy. Z prośbą o możliwość pracy na misjach zwraca się Damian. Rodzice są serdecznie tym przejęci. Niektórzy z bliskich pozwalają sobie na drobne złośliwości, przypominając, że miał on poważne trudności z nauką i wcale nie chwytał w lot obcych języków. Wolą Bożą było jednak, aby Damian został misjonarzem. I razem z liczną grupą sercanów wyrusza okrętem na Hawaje. Była to długa podróż. Wielu chorowało, ale nie Damian. On był najsilniejszy. Chętnie zastępował chorych i słabych. I często się modlił, o modlitwę prosił swoich rodziców, wysyłając lakoniczne listy z okrętu. Po 140 dniach dotarł do portu w Honolulu. Czekają go tutaj święcenia kapłańskie, których udziela mu bp Maigret dnia 21 maja 1864 roku, w wigilię Zielonych Świątek. 355 rok 2010 Stopniowo poznaje ten piękny archipelag, aż w końcu zatrzyma się na dłużej, do końca życia na Molokai, gdzie przebywało bardzo wielu trędowatych. W Europie ta choroba nie była już tak groźna, ale tam siała spustoszenie, budziła trwogę. Najpierw kierował budową dwóch kościołów. Nie lękał się jakiejkolwiek pracy, Molokai wszakże budziło niepokój. Wypełnia z pogodą polecenia przełożonych. Wie, że czekają nań ludzie bardzo nieszczęśliwi. Dobrze pamięta sens przypowieści o Dobrym Pasterzu. Wie, że miłości nie może mu zabraknąć. Ona tutaj przybiera zupełnie inną postać, mało jest podobna do miłości w krajach bogatych, gdzie ludzie są zdrowi. Ale przecież miłość nie może zatrzymać się przed trudnościami. Żadna przeszkoda nie jest w stanie powstrzymać miłości. Tego uczy nas Pan. Odmawiając brewiarzowe pacierze kapłańskie każdego roku przypominał pewien fragment z kazania św. Leona Wielkiego, również dobrego pasterza. Ten papież głosił to kazanie w okresie Wielkiego Postu, nawiązując do chętnego składania jałmużny. Mówił: „Nie obawiajcie się, że wydatki z tym związane uszczuplą nasze mienie ponieważ już sama dobroczynność jest wielkim bogactwem, a szczodrość nie może być pozbawiona środków tam, gdzie Chrystus i karmi, i Sam jest karmiony. W każdym bowiem uczynku miłosierdzia działa ta sama ręka, która łamiąc chleb zwiększa go, a rozdając pomnaża jego ilość” (Kazanie 10, Wielki Post, 4-5). Całe wieki dzielą św. Leona od św. s. Faustyny, a wydaje się, jakby żyli w tym samym czasie, w czasie miłosierdzia. Jest to dla nas wielka zachęta, abyśmy starali się zawsze otwierać na miłość Chrystusa i zabiegać o uczestnictwo w miłosierdziu. Molokai staje się wyspą miłosierdzia. 4. Na wyspie miłosierdzia Ojciec Damian od chwili przybycia na wyspę Molokai aż do dnia odejścia z tego świata, czyli do wielkiego poniedziałku 1889 roku całkowicie poświęcił się pracy charytatywnej, wpisując ją całkowicie w działalność ewangelizacyjną. Dzięki temu tej ostatniej nadał charakter najwyższej skuteczności. Na ten temat wypowiedział się bardzo jasno sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej z czasów Piusa XI, gdy w roku 1936 już po przewiezieniu ciała Świętego do Leuven postanowili zabiegać o jego kanonizację. Eugeniusz Pacelli, sekretarz stanu, późniejszy papież Pius XII napisze w liście 356 Gdy nadzieja nie sprawia zawodu popierającym starania o wyniesienie na ołtarze: „Szczytna ofiara tego misjonarza, który życie swoje na dalekich Hawajach poświęcił służbie trędowatym niosąc im pomoc duchową i fizyczną, pozostanie jedną z najpiękniejszych stron apostolskiego działania naszych czasów” (B. Muth-Oelschner, Gdzie miłość leczyła trąd, Warszawa 2009, s. 187). Tej stronie chcemy się pokrótce przypatrzeć. Wprawdzie trąd, również na Molokai obecnie nie jest tak groźny jak 150 lat temu, między innymi dzięki postawie św. Damiana, ale przecież trąd może pojawiać się pod różnymi postaciami. I dlatego dobrze będzie zapamiętać tytuł biograficznej o nim książki, z której został zaczerpnięty powyższy cytat: Gdzie miłość leczyła trąd. Miłość jako lekarstwo, miłość jako moc, miłość jako zdrowie; różne są odniesienia miłości, ale to pierwsze jest najbardziej wymowne. A o. Damian na Molokai nie próżnował. Całymi dniami, a nawet nocami odwiedzał chorych, dodawał im ducha, szukał pomocy i to we wszystkich możliwych dziedzinach, a przede wszystkim niósł im miłość. Oczywiście, to doprowadziło do tego że sam misjonarz zaraził się trądem. I oto już w czasie choroby mógł przeżyć nawet tu na ziemi wyjątkowo radosne chwile. Sławny bowiem podówczas malarz angielski wiele słyszał i czytał o o. Damianie. Znał skutki trądu. Widział to w Indiach i dlatego udał się na Molokai, aby osobiście poznać naszego sercanina. I jakież jego było zaskoczenie. Malarz sądził, że zobaczy i tam istne piekło: „Teraz jest w najwyższym stopniu zdumiony z powodu czystych domów, otoczonych małymi ogródkami. Widzi przyjaznych ludzi, którzy w sposób widoczny promienieją radością i pokojem; jest to dla niego sprawiający ulgę kontrast w zestawieniu z okropnościami, które omal nie pokonały go w indyjskich osiedlach trędowatych. Obserwuje, jak Hawajczycy siedzą na swoich progach, zabawiają się, zagadują przechodzących, ugniatają swoją „poi”, albo też jadą na małych koniach z Kalawao do Kalaupapa. Stary mężczyzna, którego odwiedza w szpitalu, wywiera na nim szczególne wrażenie, kiedy zapewnia, że jest po prostu wdzięczny za swoją chorobę, gdyż ochroniła go przed wieloma cierpieniami” (tamże, s. 165-166). Okazuje się, że miłość sprawia cuda. Pełna poświęcenia działalność o. Damiana przyniosła piękne owoce. Ci chorzy ludzie poczuli się jednak sobą. Mimo dramatycznej sytuacji zdrowotnej, a może dzięki niej, bliższym 357 rok 2010 okazał się dla nich Jezus Chrystus Ukrzyżowany, ale i Zmartwychwstały, zawsze pełen miłosierdzia. 5. Trędowaci są wśród nas Trąd jako choroba ludzkiego ciała jest już coraz mniej groźny. Ale trąd odnoszący się do ludzkich sumień zaczyna być wyjątkowo niebezpieczny. To miał na myśli Ojciec Święty Benedykt XVI, kiedy w czasie Mszy Świętej kanonizacyjnej w nawiązaniu do posługi miłości, praktykowanej przez św. Damiana powiedział, że nowy Święty „zachęca nas, abyśmy widzieli trąd, który zniekształca człowieczeństwo naszych braci i dziś nadal wymaga od nas – bardziej niż naszej hojności – miłosiernej obecności i posługi” (Watykan, 11.10.2009). Ten trąd uderza w małżeńską wierność i miłość rodzinną. Ten trąd zabija jakże wiele dzieci nienarodzonych. On prowadzi do eutanazji. On wiedzie ku temu, aby przed narodzeniem kwalifikować dzieci na te, które warto urodzić i na te, które nie powinny przyjść na świat. Ten trąd uderza w wychowanie dzieci i młodzieży, zmierza do pozbawienia ich wolności ducha poprzez różnego rodzaju uzależnienia. Z tym trądem spotykamy się we współczesnej gospodarce, która stawia wyłącznie na zysk. Daje on znać w świecie polityki, afiszując się niemal na każdym kroku bezbarwnym cynizmem. Trądu nie brakuje w wielu przejawach kultury, a już zwłaszcza świat mediów coraz bardziej staje się opanowany przez ten swoisty trąd niszczący poczucie sprawiedliwości, uczciwości, faworyzujący na każdym kroku kłamstwo i erotyzm. Ten trąd należy widzieć. Trzeba go ściśle określać i trzeba go leczyć. Dzisiejsze uroczystości niech staną się gorącym apelem do wszystkich ludzi dobrej woli, do reprezentantów wszystkich środowisk, o których była mowa wyżej, do mieszkańców wsi i miast, do wymuszanej przesłankami gospodarczymi emigracji, do każdej kobiety i każdego mężczyzny: nie traćmy nadziei. Nawołuje nas do tego Chrystus Zmartwychwstały i Miłosierny zarazem. Nawołuje nas za pośrednictwem św. Damiana i tych trędowatych, którzy dzięki jego posłudze nie poddali się fizycznej słabości. 6. A zwycięstwo nad trądem jest w nas! Tuż przed swoją śmiercią św. Damian pisał do brata, do tego brata, którego zastąpił na Hawajach, do tego brata, który obiecywał go odwiedzić, 358 Gdy nadzieja nie sprawia zawodu ale nigdy do niego nie dotarł, to wszystko wszakże nie miało znaczenia dla Świętego, który potrafił kochać: „Z powodu choroby, którą mi Bóg zesłał, nie mogę więcej tak dużo pisać jak wcześniej ani do Ciebie, ani do rodziny. Wy natomiast musicie pisać do mnie tak często jak przedtem, a właściwie jeszcze częściej (...) jestem nadal szczęśliwy i zadowolony, i jakkolwiek choroba postępuje, mam tylko jedno życzenie, wypełnić najświętszą wolę Boga (...). Przy ołtarzu, do którego mogę jeszcze codziennie przystąpić (jeżeli nawet z pewnymi trudnościami), nie zapominam o żadnym z Was (...)” (B. Muth-Oelschner, dz. cyt., s. 171-172). Święty Damian już nie może pisać. Nie może do nas mówić. Czeka na to, co my zrobimy. I apeluje do nas, żebyśmy się czuli szczęśliwi i zadowoleni. Nie poddawali się skutkom współczesnego trądu. Ale pragnęli jednego, jak najlepiej wypełnić Bożą wolę. Ten apel kieruje przede wszystkim do nas tutaj zgromadzonych. Podejmujmy go z wdzięcznością. Ten apel od zawsze jest skierowany do was, Ojcowie i Bracia ze Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi. A my wam dziękujemy za wasze świadectwa, którymi ubogacacie diecezję świdnicką i wiele innych diecezji, jak i naszą drohiczyńską, apostołując w Mielniku nad Bugiem. Niech to wasze świadectwo, wszczepione w świętość o. Damiana i z tej świętości czerpiące duchową moc, dzięki dzisiejszym modłom, które są dostępne naszym rodakom w Polsce i poza jej aktualnymi granicami dzięki wyjątkowemu pośrednictwu Telewizji TRWAM i Radia Maryja, sprawia, aby dobro było odważniejsze, prawda coraz jaśniejsza, a miłość ogarniała umysły i serca. Święty o. Damianie, naucz nas, abyśmy jeszcze pełniej przyswajali sobie gorliwość Dobrego Pasterza, miłując się nawzajem, stając się zwiastunami wszędzie tam, gdzie przebywamy i względem tych wszystkich, których spotykamy, abyśmy stawali się przekonującymi apostołami Dobrej Nowiny o Zmartwychwstałym. Alleluja. Amen. 359 „(...) z Nim również żyć będziemy (...)” (Rz 6, 8) (Rz 6, 3-4. 8-9; Ps 122, 1-2. 4-9; Mt 11, 25-30) Pogrzeb śp. ks. inf. Eugeniusza Zbigniewa Beszty-Borowskiego Drohiczyn, dn. 5 maja 2010 r. Drodzy Bracia i Siostry! Szanowni przedstawiciele Rodziny i Najbliższych! Kochani Mieszkańcy Drohiczyna i Goście! 1. Idziemy do domu Pana „Ucieszyłem się, gdy mi powiedziano: «Pójdziemy do domu Pana»” (Ps 122, 1). Ten psalm śpiewali Izraelici zawsze wtedy, kiedy zbliżali się w swej dorocznej pielgrzymce do Jerozolimy, kiedy jej mury wydawały się już bliskie. Dzisiaj te słowa cisną się na usta, kiedy sprawujemy Najświętszą Ofiarę w obecności trumny z doczesnymi szczątkami śp. ks. Eugeniusza Zbigniewa Beszty-Borowskiego, który wyjątkowo lubił ten kościół i przez lata właśnie tutaj w dni powszednie i święta odprawiał Msze Święte. Przytaczam te słowa, ponieważ ponadroczna choroba, która stała się udziałem Księdza Infułata, mogła stanowić wystarczający motyw, aby je uznać za modlitwę najczęściej powtarzaną, a o Domu Ojca, o życiu wiecznym myślał i rozmawiał często, podkreślając, że pochodzi z rodziny, w której długowieczność nie była czymś znanym. Z tego to względu chętnie powoływał 360 „(...) z Nim również żyć będziemy (...)” (Rz 6, 8) się na jeden z psalmów: „Miarą naszego życia jest lat siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, gdy jesteśmy mocni” (Ps 90, 10). Ale Pan sprawił, że doczekał tej „górnej możliwości”, gdyż okazał się mocny i to bardzo mocny duchem i wiernością kapłańskiemu powołaniu. Z nadzieją zawsze idziemy do domu Pana, ponieważ czeka tam na nas Chrystus: „Umarliśmy razem z Chrystusem, wierzymy, że z Nim również żyć będziemy” (Rz 6, 8), przebywając w tym samym domu, w którym – jak zapewniał Pan Jezus – mieszkań jest wiele. Głęboko w te słowa z Listu do Rzymian wierzył ks. Eugeniusz Borowski, za Księgą Powtórzonego Prawa z zaskoczeniem zwracając się także do samego siebie: „Zapytaj no dawnych czasów, które były przed tobą, zaczynając od dnia, w którym Bóg stworzył człowieka na ziemi; zapytaj od jednego krańca niebios do drugiego, czy nastąpiło tak wielkie wydarzenie jak to, czy słyszano o czymś podobnym? Czy słyszał jakiś naród głos Boży z ognia, jak ty słyszałeś, i pozostał żywy?” (Pwt 4, 32-33). A tymczasem dzięki Odkupieniu dokonanemu przez Jezusa Chrystusa my sami w tym ogniu możemy trwać, doskonalić nasze życie oraz z ufnością i radością wstępować do Domu Pańskiego, aby spotkać się z resztą zbawionych. A to oznacza, że stajemy się uczestnikami szczęścia wiecznego. Ufam głęboko że w momencie śmierci Ksiądz Profesor spotkał się z Matką Najświętszą i ze swoją Matką, z bł. Antonim – swoim Stryjem, i wieloma osobami bliskimi sobie. A jak tutaj na ziemi był wybitnym nauczycielem i wykładowcą, tak i tam został natychmiast przyjęty do szkoły świętych i to przede wszystkim dzięki szczególnej czci względem Eucharystii, wyjątkowemu zaangażowaniu podczas sprawowania Najświętszej Ofiary. Mówi o tym sł. B. Jan Paweł II w swojej ostatniej, poświęconej Eucharystii, encyklice: „Wejdźmy, umiłowani Bracia i Siostry, do szkoły świętych, wielkich mistrzów prawdziwej pobożności eucharystycznej. W ich świadectwie teologia Eucharystii nabiera całego blasku przeżycia, «zaraża» nas i niejako «rozgrzewa» (Ecclesia de Eucharistia, 62). My tego doświadczaliśmy przez całe lata, uczestnicząc we Mszach Świętych sprawowanych przez Księdza Infułata albo koncelebrując z nim. On nas istotnie „zarażał” i „rozgrzewał” swoją gorliwością. A skoro tak było, to czas nadszedł, abyśmy przypatrzyli się tej drodze, którą przeszedł przez życie, aż do tego momentu, gdy wstąpił do Domu Pana, gdy stał się 361 rok 2010 uczestnikiem szkoły świętych, zwycięzców ziemskich potyczek. I my, pochyleni nad trumną naszego Brata kapłana, w Roku Kapłańskim, naszą dzisiejszą homilię rozpoczynamy od Eucharystii, od nawiedzin Domu Pańskiego, gdzie bywa sprawowana, gdzie ją ofiarowywał Bogu ks. Eugeniusz. 2. Na drogach życia Ksiądz Infułat urodził się 26 lutego 1931 roku, w Bielsku Podlaskim. Był synem Wojciecha i Wiktorii Bibułowicz. Korzeniami swoimi ród Borowskich sięgał pogranicza Mazowsza i Podlasia, ale ks. Eugeniusz miał już tylko jeden punkt przestrzennego odniesienia, a tym było miasto Bielsk Podlaski. Tutaj rósł i rozwijał się, chodził do kolejnych szkół, przystąpił do I Komunii św., do bierzmowania. Tutaj przynależał do Harcerstwa Polskiego i pełnił posługę ministranta. Pan mu błogosławił, gdyż proboszczem bielskiej parafii katolickiej, jedynej podówczas, był jego stryj ks. Antoni Beszta-Borowski, dziekan, a następnie męczennik i błogosławiony. Kulturowy i religijny klimat Bielska, jak i jego skład ludnościowy, wywarł duży wpływ na rozwój osobowy przyszłego kapłana. Miał przyjaciół i to wielu, najpierw związanych z dziecięcymi zabawami, w których uczestniczyły także dzieci żydowskie, a później ze szkolnych ław. II wojna światowa sprawiła, że na terenie własnej diecezji nie mógł przygotować się do kapłaństwa. Nie było tutaj seminarium. Wybrał się zatem do Krakowa. Tam został przyjęty przez ks. kard. Stefana Sapiehę, tam też ukończył studia seminaryjne. To spotkanie z Krakowem potrzebne było dla jego pełniejszej formacji osobowej. Królewski Kraków, kościoły z doczesnymi szczątkami wielu świętych i błogosławionych, bogata architektura oraz płynąca obok Wisła dodatkowo wpłynęły na rozwój duchowy, religijny i patriotyczny. Ziarno powołania padło na dobre podłoże, wyniesione z rodzinnego domu przesiąkniętego etosem bohaterskich polskich zaścianków, bliskich kresowym tradycjom. Nic więc dziwnego, że święcenia kapłańskie przyjął w Bielsku Podlaskim, 30 sierpnia 1953 roku, zaledwie miesiąc przed internowaniem ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski. Święceń udzielił bp Marian Jankowski, także Podlasianin, sufragan siedlecki. A w Polsce dokonywały się wówczas coraz większe szykany administracyjne ze strony totalitarnego i ateistycznego systemu. Trzeba było wszakże iść do ludzi. Oni czekali na kapłana. Należało 362 „(...) z Nim również żyć będziemy (...)” (Rz 6, 8) im pomagać. I młody kapłan nie ociągał się w pracy duszpasterskiej. Podjął ją w Perlejewie, Topczewie, Hajnówce i Ciechanowcu. Do licznych punktów katechetycznych dojeżdżał najczęściej na motorze. Nie ominęło go kolegium skazujące na karę za uczenie religii. Jaki to musiało czynić ból w sercu kogoś, kto tak kochał Chrystusa i Polskę... Zdawał się wówczas wołać za starożytnym Cyceronem: „Cóż to za czasy, co za obyczaje!” (I Mowa przeciw Katylinie). Ale przed młodym katechetą stanęły nowe zadania. Został skierowany na studia specjalistyczne w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Wybrał teologię pastoralną, chociaż uczęszczał również na wykłady z dziedziny pedagogiki i nie omijał także okazji, aby odkrywać karty z historii naszego Podlasia. W międzyczasie rozpoczął pracę w Kurii Diecezjalnej – jeszcze za rządów ks. inf. Michała Krzywickiego, Administratora Apostolskiego. W roku 1969 uzyskał stopień doktora. Nadal pracował w Kurii, ale już za bp. Władysława Jędruszuka. I tak już będzie do końca. Pełnił wiele funkcji kurialnych. Był dyrektorem Wydziału Duszpasterstwa Ogólnego, referentem diecezjalnym ds. katechizacji, wizytatorem katechetycznym, referentem ds. nauczycieli i wychowawców, dyrektorem Archiwum, a właściwie jego twórcą; członkiem Rady Kapłańskiej i Rady Konsultorów. Oczywiście, nie możemy zapominać, że był urodzonym wykładowcą. Uczył więc w Wyższym Seminarium Duchownym katechetyki, homiletyki, teologii pastoralnej, pedagogiki, a nawet fonetyki. Był wykładowcą Diecezjalnego Ośrodka Kształcenia Soborowego, dyrektorem Diecezjalnego Studium Katechetycznego, członkiem Komisji Episkopatu Polski ds. Katechizacji, a następnie – czternastej Komisji Przygotowawczej do II Synodu Plenarnego w Polsce. Długo trzeba wymieniać wszystkie obowiązki, ale takim kapłanem był Ksiądz Infułat. Oto ich dalszy ciąg: przewodniczący Diecezjalnej Komisji II Synodu Plenarnego w Polsce, uczestnik Komisji Prawno-Organizacyjnej I Synodu Diecezji Drohiczyńskiej, członek Diecezjalnej Rady Duszpasterskiej wszystkich kadencji, przewodniczący Komisji Duszpasterskiej Komitetu Organizacyjnego Pielgrzymki Jana Pawła II w Drohiczynie, dyrektor Ekumenicznego Instytutu Kultury Chrześcijańskiej im. Jana Pawła II; przewodniczący: Komisji Personalnej Diecezji Drohiczyńskiej, Kapituły Medalu Zasługi, Komitetu Obchodów 10. rocznicy śmierci ks. bp. Władysława Jędruszuka; dyrektor i organizator Muzeum Diecezjalnego i przez długie lata wikariusz generalny. 363 rok 2010 Przynależał najpierw do Pińskiej Kapituły Katedralnej, a następnie został prepozytem Drohiczyńskiej Kapituły Katedralnej, cieszył się godnością prałata honorowego Jego Świątobliwości i Protonotariusza Apostolskiego. Miasto Drohiczyn zaliczyło go do grona Honorowych Obywateli. 3. Kim był Ksiądz Infułat? Bardzo dużo było tych obowiązków, urzędów i godności. Lista wyjątkowo długa, wypada wszakże przyznać, że nie jest to zapis kompletny. Można byłoby dodać jeszcze wiele. Niemniej jednak i w oparciu o to, co zostało wspomniane, rodzi się pytanie, kim był ks. Eugeniusz Borowski jako człowiek, jako kapłan i jako przełożony? Najkrócej można powiedzieć, że starał się zawsze być Bożym człowiekiem. Daje temu wyraz w swoim testamencie, kiedy martwi się, że „wiele rzeczy mogłem zrobić lepiej”. A my powinniśmy w odpowiedzi na to zmartwienie powiedzieć, że robił znacznie więcej rzeczy wyjątkowo dobrze i to z całym oddaniem. Do niego można przecież odnieść słowa Benedykta XVI, który pisał niegdyś, że „człowiek to istota, która stawia pytania i wewnętrznie jest otwarta na odpowiedź” (J. Ratzinger, Sól ziemi, Kraków 1997, s. 35). Taka to postawa sprawiła, że chętnie śpieszyli doń ludzie. Otrzymywał również wiele zapytań za pośrednictwem poczty. Myślę, że to samo dotyczyło telefonu. A jego odpowiedzi zawsze były zakorzenione w wierze w Pana Boga i miłości do Kościoła oraz do Polski. Te dwie miłości były jednym źródłem jego duchowej siły i gorliwości, wciąż umacniane szczególnym nabożeństwem do Matki Najświętszej. Jego ludzką postawę, jego spojrzenie na innych oraz motywacje z tym związane lepiej da się zrozumieć odwołując się do kresowej pisarki Marii Rodziewiczówny. Opowiada ona o wielkim nieszczęściu, jakie spotkało dwie sieroty: „Po śmierci ojca za ostatnie oszczędności, jakie miały zamówiły Mszę Świętą w warszawskim kościele Świętego Krzyża. Uczestnicząc we Mszy rozpłakały się. I oto ktoś trąca w ramię i pyta, po kim płaczą. Po ojcu – pada odpowiedź. – A matka? Matki nie pamiętamy. – Chodźcie ze mną, mówi ta kobieta. Przyprowadziła do swego mieszkania dała nam dach nad głową i pracę. I tu żyjemy od lat. Tacy są ludzie na świecie – na pamiątkę, że go przecież Bóg, nie diabeł stworzył” (Nieoswojone ptaki, Rzeszów 1991, s. 62). 364 „(...) z Nim również żyć będziemy (...)” (Rz 6, 8) Czcigodny Księże Infułacie, my Ci dziś dziękujemy, dziękujemy za to, że pomagałeś nam pamiętać właśnie o tym, że my, że cały świat jest Bożym dziełem. I dlatego chcemy dzisiaj pójść za wezwaniem Syracydesa, który zachęcał: „Wychwalajmy mężów sławnych i ojców naszych według następstwa ich pochodzenia. Pan sprawił w nich wielką chwałę, wspaniałą swą wielkość od wieków” (Syr 44, 1-2). I my, podkreślając dobro, które stawało się tak często naszym udziałem, dzięki Księdzu Infułatowi, kierujemy nasze umysły i serca ku Temu, który nas stworzył na swój obraz i swoje podobieństwo, dziękując za taki przykład i takie świadectwo. W tę wizję Bożego człowieka wpisało się całkowicie kapłaństwo śp. Zmarłego. To kapłaństwo przeżywał całą swoją osobowością. Czuł się kapłanem i pamiętał, że nim jest przy każdym spotkaniu i w każdej rozmowie, a już szczególnie w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary i udzielania innych sakramentów, na katechezie, w publikowanych artykułach i książkach, a zwłaszcza w kazaniach. Chętnie śpieszył z kaznodziejską posługą. Kazaniom nadawał piękną formę literacką, troszczył się o klarowność języka, o jasne przedstawienie tematu, także poprzez plastyczne ukazywanie miejsca i czasu. Nie były to krótkie kazania, czy też wystąpienia publiczne, ale słuchać ich można było bez końca. Przemawiał bowiem całym sobą, swoim duchem zawierzenia i ewangelicznego zapału. Wymagał wiele od siebie, lękał się niedopracowanych programów i niedomówionych rozwiązań. Chciał być sumiennym, gdyż wyjątkowo cenił kapłaństwo. Wyzna to w testamencie: „W kapłaństwie czułem się szczęśliwy. Celibat był dla mnie radością, a nie ciężarem. Głoszenie Słowa Bożego i sprawowanie Mszy Świętych oraz szafowanie sakramentów było w moim życiu kapłańskim najważniejsze”. Teraz nie dziwimy się, że Pan Jezus zabrał go do siebie w Roku Kapłańskim, aby obok św. Jana Marii Vianney’a pośredniczył w naszych prośbach i błaganiach! 4. Był człowiekiem dziękczynienia Skromnie zaś mniemam, że w strukturze niebieskiej, w tej szczególnej Radzie Kapłańskiej działającej wokół Proboszcza z Ars otrzyma sekcję wdzięczności. Ksiądz Infułat chciał być wdzięcznym i czynił to przekonująco. Oto, co pisze w testamencie: „Najpierw wyrażam bezgraniczną wdzięczność 365 rok 2010 Panu Bogu za dar życia, wiary, powołania, za łaskę złotego jubileuszu kapłaństwa, za opiekę Matki Najświętszej i orędownictwo bł. Antoniego, kapłana i męczennika. Dziękuję wszystkim tym, którzy pomogli mi odczytać kapłańskie powołanie i pomagali realizować je przez ponad pięćdziesiąt lat posługi, wspierali modlitwą i świadectwem szlachetnego, pobożnego życia”. A za Słowackim mógłby wyznać: „Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami, Nigdy mi, kto szlachetny nie był obojętny, Dziś was rzucam i dalej idę w cień – z duchami – (...)” (Testament mój). Odszedł z tego świata w uroczystość Królowej Polski, po trwającej przeszło rok chorobie, wyjątkowo dlań bolesnej, gdyż zmuszającej do korzystania z opieki i to we wszystkich potrzebach. Ale Bóg tak chciał. Odszedł w święto Narodu Polskiego. I ta data jakby spina jego życie klamrą miłości dwóch matek – Kościoła i Polski. Księże Infułacie, opuszczałeś ziemię, kiedy nasze drogi i domy biało-czerwone zdobiły sztandary, jakby oznaczając jeszcze wyraziściej Twoją drogę do nieba. Jesteśmy Ci wdzięczni za to, Kim byłeś i co czyniłeś, za to wzruszające świadectwo człowieka Bożego, Chrystusowego kapłana, szczerego i uczciwego obywatela Polski, po ludzku zakochanego w Podlasiu, zatroskanego o miejsce prawdy i dobra we własnym i ludzkich sercach. Dziękuję Ci za to wszystko, co uczyniłeś dla naszej diecezji, stojąc na straży jej misji i troszcząc się o pełny jej rozwój. Przepraszam za to, że może nie zawsze byłem dość cierpliwy i wielkoduszny, aby wyrazić Ci naszą wdzięczność jeszcze za Twego życia. Dzisiaj Twoją duszę polecam Matce Kościoła, Patronce naszej diecezji, i zapewniam o stałej pamięci w modlitwie i o Twojej obecności w naszych sercach. Odchodzisz z tego świata w ciągu trzydziestodniowej żałoby narodowej po straszliwej tragedii na smoleńskiej ziemi, aby stanąć tam obok dawnych męczenników z czasów powstań i okupacji, obok Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej i ostatniego Prezydenta na uchodźstwie, obok Biskupa Polowego i wielu innych naszych Rodaków. W pobliżu są Twoi Rodzice, bł. Antoni Beszta-Borowski i tyle różnych postaci z naszych dziejów. Swoje cierpienia pragniesz włączyć w cierpienia całego naszego Narodu i całych jego dziejów. Z wdzięcznością przyjmujemy Twoje poświęcenie. I będziemy pamiętali o Twoim apelu, który jak zaklęcie powtarzałeś za poetą: 366 „(...) z Nim również żyć będziemy (...)” (Rz 6, 8) „Lecz zaklinam – niech żywi nie tracą nadziei I przed narodem niosą oświaty kaganiec; A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei, Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!” (tamże). Ten polski szaniec, raczej – te polskie szańce mają wiele z Chrystusowego Krzyża. W odczytanej przed minutami Ewangelii, słyszeliśmy Chrystusa, który wysławiał swego i naszego Ojca: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11, 25), czyli ludziom o szczerym sercu i prostym umyśle, zdolnych do przyjęcia prawdy i miłości! Drogi ks. Eugeniuszu, Ty o to zabiegałeś szczerze i bez reszty. Raduj się wiecznym szczęściem. Stań się kolejną legendą Podlasia. I bądź błogosławiony w domu Najlepszego Ojca! Amen. 367 „(...) godną podziwu i trwałej pamięci była matka” (2 Mch 7, 20) (2 Mch 7, 1-4. 20-23; Kol 1, 24-26; J 12, 23-28) Rocznica pobytu Jana Pawła II w Drohiczynie – Dzień Podlasia Drohiczyn, dn. 10 czerwca 2010 r. Ukochani Bracia i Siostry! 1. Godną podziwu i trwałej pamięci jest matka Kolejny raz świętujemy rocznicę pobytu Jana Pawła II wśród nas. Jednocześnie chcemy pokłonić się naszej małej Ojczyźnie, czyli Podlasiu, ale nie możemy przy tym wszystkim zapomnieć o całej Polsce, jak i o Kościele powszechnym. Takie spojrzenie pozostawił bowiem wśród nas papież z Wadowic, podkreślając szczególny wymiar macierzyństwa w życiu biologicznym, społecznym i duchowym. I dlatego tak bliska jest nam każda rodzina, tak drogie są dziecięce lata, tak ważna jest tożsamość narodowa i tak cenne jest zakorzenienie w Kościele Chrystusowym. Obecność Ojca Świętego wśród nas w sposób szczególny uwrażliwiła nas jednak na znaczenie wymiaru macierzyństwa ojczyźnianego i kościelnego. Najpierw zacznijmy od Ojczyzny jako takiej. Oto wyznanie Jana Pawła II: „Ojczyzna – kiedy myślę – wówczas wyrażam siebie i zakorzeniam, mówi mi o tym serce, jakby ukryta granica, która ze mnie przebiega ku innym, aby wszystkich ogarniać w przeszłość dawniejszą niż każdy z nas: z niej 368 „(...) godną podziwu i trwałej pamięci była matka” (2 Mch 7, 20) się wyłaniam... gdy myślę Ojczyzna – by zamknąć ją w sobie jak skarb. Pytam wciąż, jak go pomnożyć, jak poszerzyć tę przestrzeń, którą wypełnia” (Myśląc Ojczyzna). A więc „Ojczyzna – kiedy myślę wówczas wyrażam siebie i zakorzeniam...”. Przed chwilą wysłuchaliśmy fragmentu z Drugiej Księgi Machabejskiej. Wrogowie Narodu Wybranego schwytali siedmiu braci Machabejczyków razem z matką. To była wielka strata dla walczących o niepodległość. Ale przed schwytanymi było jeszcze wiele cierpień – ze śmiercią włącznie. Zwycięski król domagał się tylko, czy też aż, jednego – aby uprowadzeni wyparli się własnej tożsamości, bo to oznaczało złamanie prawa Mojżeszowego. Niczego wszakże nie osiągnięto. Torturowano chłopców na oczach matki. Ale ona była matką silną, mocną duchem. Zachęcała swych synów, aby się nie poddali, aby pozostali wierni Bogu, gdyż ta wierność jest cenniejsza niż życie. Zginęła jako ostatnia. 2. „Mówi mi o tym serce, jakby ukryta granica (...)” Matka Machabejska i jej synowie na zawsze pozostaną wzorem i przykładem wyrażania siebie wobec i w ramach określonej cywilizacji oraz zakorzenienia. Oto cztery dni temu przeżyliśmy beatyfikację ks. Jerzego Popiełuszko. To o nim, o jego twarzy, mówił ks. abp Angelo Amato. Był on w Warszawie parę razy. Oglądał pamiątki po błogosławionym, jego fotografie. Wyznaje on: „Za każdym razem wzruszenie było tak wielkie, że prowadziło do łez. Potwornie zeszpecona twarz tego łagodnego Kapłana była podobna do ubiczowanego i upokorzonego oblicza ukrzyżowanego Chrystusa, które utraciło piękno i godność. Zakrwawione usta tej umęczonej twarzy zdawały się powtarzać słowa Sługi Pańskiego: «Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mej twarzy przed zniewagami i opluciem» (Iz 50, 6) (abp A. Amato, Kościele w Polsce: Syn twój żyje!, w: „Nasz Dziennik”, nr 130/2010, [07.06.2010], s. 5). Prefekt Kongregacji do spraw Kanonizacji pyta: „Co było powodem tak wielkiej zbrodni?”. Ten Kapłan nie był przestępcą, ani mordercą, nie był też terrorystą. Pochodził z podlaskiej ziemi. Był życzliwy dla każdego człowieka, kochał swoich wrogów, modlił się za nich. Ale miał jedną „skazę” – był wierny swemu człowieczeństwu, był wierny Polsce i Kościołowi; tę miłość podpowiadało mu jego serce, ta niedostrzegalna granica, której nie chciał i nie mógł 369 rok 2010 przekroczyć. Bo ją swoim sercem umacniała jego Matka, jakże podobna do tej ze Starego Testamentu, cierpiąca na wieść o pojmaniu i śmierci, a zwłaszcza w dniu pogrzebu. Mimo wszakże poważnego wieku była ogromnie dumna w momencie beatyfikacji, gdyż Syn, Jej Syn do końca pamiętał, kim jest i kim być powinien! Pamiętał o tej niewidzialnej granicy. To ona winna przebiegać ku innym „ode mnie”. Czy dociera? Czy porusza sumienia? 3. „(...) aby wszystkich ogarniać w przeszłość dawniejszą niż każdy z nas” Są to pytania bardzo ważne, a zarazem bliskie naszemu sercu, ale też – jak to się potocznie mówi – na czasie. O tym dzieleniu się darem wierności z wszystkimi, aby „wszystkich ogarniać w przeszłość dawniejszą niż każdy z nas” pisze też św. Paweł, jak to dopiero co słyszeliśmy: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24). Raduje się z pewnością matka z siedmioma synami. Raduje się bł. Jerzy ze swymi najbliższymi. Oni przecież pragnęli ogarniać nas wszystkich przeszłością dawniejszą niż my sami. W tym roku wspominamy okrągłą rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Tam było również wiele ofiar, poniesionych z myślą o nas. My tutaj niemal przed chwilą dokonaliśmy ponownego pochówku 27 wojewodów podlaskich z lat 1520-1795, którzy swoją służbą w ramach I Rzeczypospolitej pragnęli coś nam ofiarować z ich czasów, które są dla nas przeszłością. Ich szczątki doczesne zostały zbezczeszczone w czasie II wojny światowej, jakby dla dopełnienia ofiary. Oni także się radują z naszego spotkania. Trudno wreszcie nie wspomnieć wielkich ofiar, jakie ponieśli nasi rodacy siedemdziesiąt lat temu. I oni radują się w duchu, że mogli z nami podzielić się tym wielkim skarbem, jakim jest wierność Kościołowi i Polsce. A skoro ich przypominamy, to czujemy moralny obowiązek, aby pochylić się w zadumie nad tą tragedią, która dokonała się 10 kwietnia tego roku. Prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej wraz z małżonką, ostatni Prezydent na uchodźctwie, Biskup Polowy Wojska Polskiego i siedmiu innych kapłanów, zwierzchnicy duszpasterstwa polowego Cerkwi prawosławnej i Kościoła ewangelicko-augsburskiego, mieszkańcy Podlasia z marszałkiem Sejmu na czele i jakże wiele bliskich nam osób zginęło w tak tragiczny sposób. 370 „(...) godną podziwu i trwałej pamięci była matka” (2 Mch 7, 20) Opłakują ich rodziny, opłakuje cała Polska, łącznie z emigracją. Współczuje nam cały świat. Udali się bowiem oni tam nie dla politycznych celów, nie dla załatwiania interesów i nie przeciwko komukolwiek. Udali się tam, aby nie dopuścić do zapomnienia o przelanej krwi, aby uchronić przed wszelką historyczną manipulacją, aby dać świadectwo prawdzie o „tych, których zdradzono o świcie” (Z. Herbert, Przesłanie Pana Cogito). Czy potrafimy tę dalszą i tę bliższą przeszłość ogarnąć? Dać się ogarnąć jej duchowi oraz etosowi? Zaraz po tragedii wydawało się, że jesteśmy gotowi ze zrozumieniem zacząć odczytywać wymowę tego, jednego z największych współczesnych krzyży. 4. Z tej przeszłości „się wyłaniam (...) gdy myślę Ojczyzna” Jan Paweł II dostrzegał znaczenie tego wyłaniania się z przeszłości ku teraźniejszości i przyszłości. A więc: czy my się z tej przeszłości wyłaniamy? A może nie? I dlatego coraz ciszej i mniej przekonująco zaczyna rozbrzmiewać słowo – „Ojczyzna”. Być może wielu nie chciało się zakorzenić w naszej przeszłości, a teraz jest im trudno zrozumieć to nasze „dzisiaj” i niemy krzyk smoleńskiego krzyża. Ojciec Leon Knabit, benedyktyn, parę dni temu napisał: „Ksiądz Jerzy Popiełuszko, miłujący także przeciwników, głoszący prawdę i wolność – to seanse nienawiści. Tak głoszono przed laty. «Gość Niedzielny», szanujący każdego człowieka, broniący także nienarodzonego, tego, który ma prawo do życia – to ‘mowa nienawiści’. Niestety tak orzeka polski sąd... Film Solidarni 2010, w którym ludzie mówią szczerze o tym, co myślą, czy co przypuszczają, wobec niewystarczających oficjalnych informacji – to ‘sabat czarownic’. Tak się srożą współcześni liberałowie”. I na końcu pyta zacny benedyktyn: „A czy autorzy takich określeń używają mowy miłości?” (o. Leon Knabit, Mowa miłości, w: „Gość Niedzielny”, nr 22/2010, [06.06.2010], s. 11). I tak mamy coraz więcej etyków, którzy etykę traktują wybiórczo; nauczycieli, dla których miłość staje się towarem, a zwłaszcza moc dziennikarzy, którzy lękają się prawdy! A św. Paweł w cytowanym już Liście do Kolosan poucza: „Tajemnica ta, ukryta od wieków i pokoleń, teraz została objawiona Jego świętym” (Kol 1, 26). Nawet Ojczyzna jest tajemnicą. Ona również czeka na świętych, czyli obywateli, którzy potrafią zagłębić się we własną tożsamość, nią się umocnić i nią się dzielić po rodzicielsku ze swoim otoczeniem. Potrzebni są ludzie sumienia. 371 rok 2010 Wedle papieża, wyłaniając się z naszej przeszłości i myśląc „Ojczyzna”, warto zamknąć ją w sobie „jak skarb”. Ale czy w naszych czasach pojęcie Ojczyzny nie zostało pozostawione na boku, właśnie ze względu na skarb jaki ona ze sobą niesie? Powinno zaś być inaczej. To Ojczyzna jest skarbem najcenniejszym! Tymczasem okazuje się, że trudno ten fakt przyjąć, gdyż świętości, uczciwości, prawdy i miłości nam brakuje i to coraz bardziej. 5. „Pytam wciąż, jak go pomnożyć ...” W rocznicę pobytu papieża na Podlasiu trzeba się nad tym Jego pytaniem zatrzymać. Jak można pomnożyć ten skarb, którym jest Ojczyzna? Jan Kasprowicz blisko sto lat temu bolał: „Rzadko na moich wargach, Niech dziś to warga ma wyzna, Jawi się krwią przepojony, Najdroższy wyraz Ojczyzna, (...). Widziałem rozliczne tłumy Z pustą leniwą duszą, Jak dźwiękiem orkiestry świątecznej Resztki sumienia głuszą” (Ojczyzna). Bolesne są to słowa, ale chyba to właśnie poeta miał rację. Nadal słowo Ojczyzna jest przepajane i opłacane krwią. I coś się dzieje dziwnego z wieloma spośród nas. Zobojętnienie daje o sobie znać niemal na każdym kroku. Media niemal wszystko sprowadzają do parteru, parteru życiowego, systematycznie i nachalnie spychając w kąt albo zamiatając pod dywan rzeczywistość rodziny, małżeństwa, ojczyzny, a nawet samo myślenie o pełni człowieczeństwa. I jak w takim świecie mamy pomnażać ten skarb, którym zgodnie z przesłaniem papieskim jest Ojczyzna? A może warto przypomnieć apel Ignacego Jana Paderewskiego też sprzed lat: „Nie dać się ruszyć z ziemi, z wiary, z języka, z ducha polskiego. Stać murem aż przyjdzie odrodzenie!” (J. Jasieński, Ignacy Jan Paderewski, w: „Przegląd Powszechny”, nr 5 (777)/1986, [05.1986], s. 243). A kiedy to odrodzenie nadejdzie? Sięgnijmy wreszcie po Testament mój Słowackiego, który pisał do sobie współczesnych, sądzę jednak, że również z myślą o nas: „Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami, 372 „(...) godną podziwu i trwałej pamięci była matka” (2 Mch 7, 20) Nigdy mi, kto szlachetny, nie był obojętny, Dziś was rzucam i dalej idę w cień – z duchami – A jak gdyby tu szczęście było – idę smętny (...). Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna, Co mi żywemu na nic (...) tylko czoło zdobi: Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna, Aż was, zjadaczy chleba – w aniołów przerobi”. Przedziwna rzecz. Słyszeliśmy św. Pawła, Kasprowicza, Paderewskiego i Słowackiego, a w innych słowach tę samą myśl i pragnienie wiele razy wypowiadał Jan Paweł II. Z tym wszystkim spotykamy się w Lesie Katyńskim i pod Smoleńskiem, na wszystkich cmentarzach, gdzie spoczywają prochy naszych rodaków, również tutaj w podziemiach naszej katedry! 6. „Jak poszerzyć tę przestrzeń, którą wypełnia” Powracamy do papieża, do Jego pełnego zadumy zastanowienia. To przecież rzecz najważniejsza, aby poszerzać tę przestrzeń, którą jest Ojczyzna. Co nam przeszkadza? Nie możemy do końca wyjaśnić zbrodni katyńskiej, gdyż świat się boi prawdy o sobie! Tak nam trudno przychodzi czynić dobro i dlatego zginął ks. Jerzy Popiełuszko. Nawet z pięknem mamy kłopoty. Przeżywamy Rok Chopinowski, ale jego mazurków zbytnio nie słychać i fortepian nie został wyremontowany, gdyż trwogą wielu napełnia moc piękna. Jakiś lęk paraliżuje współczesną cywilizację Zachodu, która w ten sposób staje się cywilizacją śmierci. To ona legitymizuje to wszystko, co uderza w człowieka, w jego życie i wolny rozwój. A z drugiej strony spotykamy się z marazmem i służalczością jakże licznych instytucji i osób, które powinny wysoko nieść sztandary, dla których słowa: Bóg, Honor, Ojczyzna – powinny być busolą i światłem. Nękają nas powodzie i liczne kryzysy, z tym kryzysem moralności na przedzie. Gdzie mamy szukać ratunku? Arcybiskup Angelo Amato podsumowując w niedzielę swoją homilię zauważył: „Ustroje polityczne przemijają tak jak letnie burze, pozostawiając jedynie zniszczenie, podczas gdy Kościół wraz ze swoimi synami pozostaje, aby wspomagać ludzkość darem nieograniczonej miłości. Chrześcijanie są solą ziemi i światłem świata” (abp A. Amato, Kościele w Polsce..., dz. cyt., s. 5). Tę miłość odnajdujemy w Matce. Ku Polski Królowej kierujemy nasze umysły i serca, jak czynili to nasi ojcowie. A w Niej swoją siłę odnajduje 373 rok 2010 każda miłość, miłość każdej matki ziemskiej i miłość Podlasia, a także Matki Kościoła i Matki Ojczyzny! To dzięki tej miłości zdobędziemy się na odwagę, aby wciąż i zawsze opowiadać się za prawdą, nie lękać się dzielić dobrem i nie bać się duchowego wzrostu dzięki czystości piękna! A wówczas nie będzie trudności ze spełnieniem oczekiwań Jana Pawła II. Poszerzymy przestrzeń naszej Ojczyzny o nasze umysły i serca, o nasze dłonie, o nasz ból i naszą radość. Polska będzie żyła, Podlasie będzie żyło, gdyż będzie tu miejsce dla każdego dziecka, dla każdej dziewczyny i chłopca. Niech się więc sprawdza wezwanie Delegata Ojca Świętego z niedzielnych uroczystości: „Kościele w Polsce: Syn twój żyje!”. Polsko, my naprawdę Tobą żyjemy! Zaiste „...godną podziwu i trwałej pamięci” jest Matka, w każdej postaci! Amen! 374 W Jej sercu nigdy nie zabraknie miłości! Uroczystość Wniebowzięcia NMP Kalwaria Zebrzydowska, dn. 15 sierpnia 2010 r. Umiłowani Bracia i Siostry! Ukochani Pątnicy, którzy kolejny raz tu jesteście i wy, którzy pierwszy raz odważyliście się wyruszyć na pielgrzymkowy szlak! 1. Maryja czeka Ona czekała i wciąż czeka na nas. Ona patrzy na nas z tego Kalwaryjskiego Obrazu, jak przed wiekami patrzyła na naszych poprzedników, jak przed laty umacniała sł. B. Jana Pawła II. Ona stale ma dla nas czas. Ona jest pełna cierpliwości. W Jej sercu nigdy nie zabraknie miłości! Jej ziemskie życie nie było jednak usiane płatkami róż. Słyszeliśmy o tym w apokaliptycznej wizji, którą Kościół odnosi do Maryi. Otwarła się świątynia w niebie i Arka Przymierza ukazała się. Ukazał się też znak na niebie. A nim była. „Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12, 1). Piękny musiał to być widok, gdy tymczasem dał się zauważyć inny znak, w postaci Smoka ognistego, który czyhał na Dziecię, bo Niewiasta była w stanie błogosławionym. Chciał Je porwać i zgładzić. Smok okazał się wszakże zbyt słaby. Ocalało Dziecię, ocalała Matka. A skoro tak się stało, to zupełnie czymś oczywistym był głos z nieba: „Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza Jego Pomazańca” (Ap 12, 10). To Sanktuarium jest takim miejscem ocalenia. 375 rok 2010 2. Chrystus jest Pomazańcem! I to wszystko od dwóch tysięcy lat się sprawdza. Z tego to względu jesteśmy tutaj, bo pragniemy być zbawieni i szukamy wsparcia w potędze Chrystusowej. Co więcej, pragniemy uczestniczyć i to jak najskuteczniej w dziele ewangelizacji, aby Królestwo Chrystusowe wciąż się rozszerzało. Chrystus bowiem zmartwychwstał. Na Krzyżu zwyciężył zło i śmierć, czyli ostatniego wroga, jak pisze św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian. Do tych treści nawiązał Jan Paweł II w swoim przemówieniu do młodzieży wygłoszonym w roku 1997 w Poznaniu. Najpierw przypomniał, że w czasie pierwszego pobytu w Poznaniu w roku 1983 nie pozwolono mu przybyć, aby pomodlić się pod Poznańskimi Krzyżami. Wciąż ktoś boi się krzyża. Stało się to możliwe w czternaście lat później. I wtedy to podkreślił potrzebę wchodzenia z krzyżem w świat Królestwa Bożego. A oto słowa papieża: „Człowiek musi wejść w ten świat, poniekąd musi się w nim zanurzyć, ponieważ otrzymał od Boga polecenie, aby przez pracę – studia, trud twórczy – czynił sobie «ziemię poddaną» (Rdz 1, 28). Z drugiej strony nie można zamknąć człowieka wyłącznie w obrębie świata materialnego z pominięciem Stwórcy. Jest to bowiem przeciwko naturze człowieka, przeciw jego wewnętrznej prawdzie, (...). Człowiek nie może stać się niewolnikiem rzeczy, systemów ekonomicznych, cywilizacji technicznej, konsumizmu, łatwego sukcesu” (03.06.1997). Te słowa były kiedyś skierowane głównie do młodzieży, ale kogóż my widzimy dzisiaj tutaj. Widzimy młodzież z tamtych lat, jak i młodzież dzisiejszą oraz młodzież jutra! Kto bowiem pielgrzymuje, jest zawsze młody! 3. Maryja jest wzorem pielgrzymowania Jakże młodą była Maryja, gdy wyruszyła „do pewnego miasta w pokoleniu Judy” (Łk 1, 39). Okazała się przy tym niesłychanie odważna. Pielgrzymowała samotnie. Spieszyła do swoich bliskich, mając na względzie podwójny cel: pragnęła – i to bardzo – podzielić się dobrą nowiną o Wcieleniu, a więc o tym, że zbawienie wkracza w historię człowieka; a następnie chciała najzwyczajniej pogratulować św. Elżbiecie i jej pomóc, fizycznie i duchowo! Jak to wyglądało konkretnie, nie będziemy się zagłębiać, ale ważny jest ewangeliczny zapis z tego spotkania. Przynosi on nam słowa św. Elżbiety, która mówi do Maryi: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana 376 W Jej sercu nigdy nie zabraknie miłości przychodzi do mnie?” (Łk 1, 42-43). Co za piękne powitanie i jakże głębokie. Odpowiedzią stał się Magnificat: „Wielbi dusza moja Pana...” (Łk 1, 46). I znowu, jakże przejmujący tekst. Dwa tysiące lat, a jego świeżość i urokliwość jeszcze jest bardziej odczuwalna. Przesłanie zaś zawarte w tych pozdrowieniach niesie ze sobą na zawsze wielki ładunek nadziei. Nadzieja bowiem jest potrzebna we wszystkich czasach i niezbędna dla każdego pokolenia! 4. Wniebowzięcie – to światło nadziei Dzisiejsza uroczystość w całej swojej treści jest fundamentem i światłem nadziei. Ksiądz abp Francesco Gioia OFM Cap. w jednym z wystąpień powiedział: „Bracia i siostry, pragnę do każdej i każdego z was skierować jedno pytanie: dlaczego człowiek ze swojej natury jest wędrowcą, wędrowcą w czasie i przestrzeni, dlaczego nieustannie szuka kogoś albo czegoś; dlaczego nigdy nie jest w pełni zadowolony, a nawet kiedy, choć rzadko, robi wrażenie zadowolonego, to na krótko?”. Oczywiście, poszukując odpowiedzi wypada przypomnieć, że człowiek został stworzony na Boży obraz i podobieństwo (Rdz 1, 26-27; 5, 1; 9, 6). I z tego to względu chce być stale blisko swego Stwórcy, pragnie nieśmiertelności i wieczności. Może o tym pamiętać, a może też zapominać! Mając to na uwadze Jacques Maritain nazywa człowieka „nieustającym kwestarzem”. Tęskni wciąż za niebem, lęka się śmierci. I dlatego tak się radujemy ze zmartwychwstania Pana Jezusa! Tak nas cieszy Wniebowzięcie Matki Bożej. Fakt ten otwiera przecież niebo przed każdą i każdym z nas. Tym też możemy tłumaczyć nasze szczególne nabożeństwo do tej tajemnicy Maryjnej, która dla nas jest źródłem nadziei na współuczestnictwo. Bliskim – i to bardzo – jest ten czwarty dogmat Maryjny, ogłoszony przez Piusa XII. Pierwszym była decyzja Soboru Efeskiego, uznająca Boskie Macierzyństwo Maryi (431 r.). Sobór Laterański (649 r.) orzekł, że Maryja była zawsze dziewicą. Trzeci zaś dogmat mówi o Niepokalanym Poczęciu (1854 r.). To prawda, że wobec tych tajemnic nasz umysł znajduje się w trudnej sytuacji. Ale też nie zapominajmy, że dotyczą one z jednej strony złożoności naszej natury, a z drugiej – naszej nieśmiertelności. Potrzebne światło płynie od Maryi. W Matce Bożej mamy więc oparcie oraz nadzieję. Dzisiejsza natomiast uroczystość jest po prostu świętem człowieka, gdyż to człowiek odzyskał tytuł do szczęścia wiecznego. 377 rok 2010 5. Kalwaryjskie dróżki ku niebu Ukochani czciciele Matki Bożej! Przeżywając tę wspólną obecność u naszej Królowej, wypada odwołać się do sł. B. Jana Pawła II, który tutaj przemierzając te dróżki od stacji do stacji, od kapliczki do kapliczki, coraz pełniej odkrywał wyjątkowość człowieka, wpatrując się w Jezusa Chrystusa, złączonego z krzyżem i Matką Najświętszą, która zbolała znalazła się przy Jezusie i Krzyżu. To tutaj odkrywał źródło nabożeństwa św. Franciszka do krzyża i męki Pańskiej, ale też do Pośredniczki Łask, dzięki czemu wyprosił odpust Porcjunkuli. Ta pamięć o pielgrzymującym tutaj papieżu okazuje się nam wyjątkowo potrzebna, zwłaszcza kiedy w ostatnim czasie słyszeliśmy, że nie ma miejsca dla Krzyża w przestrzeni publicznej. Jest to coś, co nas zawstydza, gdyż trudno sobie wyobrazić, aby nie było miejsca dla Znaku, na którym Chrystus dokonał odkupienia nas wszystkich, czyli obdarzył i obdarza ludzi nadzieją szczęścia wiecznego. Jednocześnie zapomina się, że krzyż ma prawo obecności w miejscach publicznych, gdyż Pan Jezus został skazany publicznie – właśnie na krzyż. Został skazany niesprawiedliwie i nawet wbrew prawu ówczesnemu. Chrystus krzyż dźwigał publicznie, upokarzany na całej drodze. Publicznie upadał pod krzyżem, publicznie został przybity do krzyża i w miejscu publicznym zawisł na nim. To było wielkie miasto, które należało do imperium określającego się jako orbis terrarum – czyli cały świat. I dlatego krzyż jest tak nam drogi. Jest wszędzie blisko człowieka. Odczuwają to również powodzianie. W nim znajdują moc przetrwania i chęć do odbudowy. Ludzie mogą zawieść, instytucje zapomnieć, ale Chrystus na krzyżu stale o nas pamięta. Chrystus swoją miłością i ofiarą aż do śmierci nabył prawo, jeśli byłoby to dlań niezbędne, do miejsc publicznych. Jest ono bardziej uzasadnione niż tytuły tych, którzy krzyż atakują. Naśladując Chrystusa Pana nasz papież odkrywał tutaj potrzebę obecności Chrystusa i Jego Krzyża w życiu publicznym. Tutaj też doświadczał wyjątkowości powołania ludzkiego. I tu chyba zrodziły się te myśli, które – jeszcze jako Karol Wojtyła – zawarł w Wigilii Wielkanocnej: „Do Ciebie wołam Człowieku, Ciebie szukam – w którym historia ludzi może znaleźć swe Ciało. Ku Tobie idę, i nie mówię «przybądź», 378 W Jej sercu nigdy nie zabraknie miłości Ale po prostu «bądź», bądź tam, gdzie w rzeczach, żaden nie widnieje zapis, a człowiek był, był duszą, sercem, pragnieniem, cierpieniem i wolą”. Wielki miał i ma Jan Paweł II szacunek względem człowieka. Ten wyraz pisze z dużej litery, podobnie jak i pochodny zaimek. Zawsze bowiem pamiętał, że człowiekiem jest Matka Najświętsza; człowiekiem jest także Chrystus. Od ludzi natomiast oczekiwał, że najzwyczajniej będą sobą, z własną twarzą, z własną tożsamością. Wystarczy, gdy człowiek jest obecny „duszą, sercem, pragnieniem, cierpieniem i wolą”. Czy tak jest rzeczywiście? Aby dać jakąś sensowną odpowiedź, trzeba popatrzeć na nasze trendy cywilizacyjne, na nasze środki komunikacji masowej, na nasze rodziny, wychowanie nowych pokoleń, funkcjonowanie różnych instytucji o znaczeniu publicznym i społecznym, na liczne przedsiębiorstwa. Trzeba na to wszystko popatrzeć, wędrując ścieżką kalwaryjską, zastanawiając się nad naszym człowieczeństwem. Czyńmy to w zestawieniu z człowieczeństwem Syna i Matki; pierwsze widoczne wyraziście, zwłaszcza na Krzyżu i w poranek wielkanocny; a drugie – w momencie Wniebowzięcia. Sytuację ratują święci. Różna natomiast bywa w tym względzie nasza postawa. O słabości naszego człowieczeństwa niech świadczy straszliwe tchórzostwo, które idzie w parze z zakłamaniem. Powracają czasy, gdy już nie da się ani czytać, ani słuchać wielu rzekomych źródeł informacji, gdyż manipulacji jest coraz więcej i to niekiedy wprost cynicznej. Czym chociażby wytłumaczyć fakt, że ci, którzy wciąż nawołują, aby nie stawiać pytań dotyczących tragedii smoleńskiej, aby w związku z tym nie wyciągać żadnych wniosków dla życia publicznego, sami odnieśli i nadal odnoszą największe z niej korzyści, zwłaszcza polityczne? Jak można przechodzić obojętnie obok straszliwego cierpienia, obok krzyża? Czym to wytłumaczyć, czy w tej wizji kultury jest miejsce dla człowieka? A może jest ono tylko dla jakichś graczy, gdzie dusza, serce, pragnienie, cierpienie i wola – nie liczą się zupełnie?! Okazuje się, że współczesne ideologie stawiają na zakłamanie. Czy to jednak może zapewnić zdrowie naszym społeczeństwom, kreatywność i rozwój demograficzny naszym narodom? Raczej nie. Częściej więc sięgajmy do Pisma Świętego; do literatury i mediów katolickich, ucząc się odróżniać je od opinii katolików „farbowanych”. Wspierajmy media katolickie z ducha i z nazwy. Zabiegajmy o ich wyższy poziom. A następnie, częściej wyruszajmy na dróżki tutejsze, 379 rok 2010 aby odważnie odkrywać prawdę, prawdę o człowieku! Jest to wyjątkowe wyzwanie względem naszej epoki. 6. I coś do zapamiętania Światło płynące z tajemnicy Wniebowzięcia Matki Bożej niech nam wciąż to przypomina. Chętnie przybywajmy tutaj, chętnie odmawiajmy Różaniec. To nam pozwoli te treści o wartości życia ludzkiego, przeżywanego w zjednoczeniu z Jezusem Chrystusem – głębiej zakorzenić w nasze jestestwo i rozjaśnić nimi naszą współczesną rzeczywistość. Potrzeba nam mocy i siły na kształt tego dębu z kazań ks. Piotra Skargi i na wzór Rodziewiczównej Dewajtisa. Pisze ona z bólem: „Tyle wieków on stał i wszystko przetrwał! Dziesiątki pokoleń go strzegło, broniło, aż Bóg za karę takich zesłał, co ni pamięci, ni ducha ojców w piersi nie mają. Najcięższy to dopust i próba! Co my warci bez pamięci starej sławy i cnoty? Skąd my ją odbudujemy i utrzymamy?” (M. Rodziewiczówna, Dewajtis, Warszawa 2009, s. 206). Trzeba nam męstwa ks. Ignacego Skorupki i determinacji bł. ks. Jerzego Popiełuszki. 7. Ukochani Pielgrzymi! Więc jak my odbudujemy i utrzymamy starą sławę i cnotę? Czyli naszą tożsamość i godność? Zgromadzeni w tym Sanktuarium pod przewodnictwem ks. kard. Stanisława Dziwisza, najbliższego świadka dawnej sławy i cnoty – czyli życia sł. B. Jana Pawła II, ponownie skierujmy nasze umysły i serca do Tej, która od wieków jest naszą Opiekunką i Królową. Jej zawierzmy nas i kolejne pokolenia! Ją prośmy, aby uczyła nas takiego człowieczeństwa, dzięki któremu została wzięta do nieba. Ona nas nie zawiedzie. Pięknie to wyraża Maria Konopnicka: „– Nigdym ja ciebie, ludu, nie rzuciła. Nigdym ci mego nie odjęła lica, Ja – po dawnemu – moc twoja i siła! – Bogurodzica!” (Bogurodzica). Amen. 380 Pamięć starej sławy i cnoty (Rdz 47, 13-19; Ps 126; 2 Kor 9, 6-10) Dożynki Boćki, dn. 11 września 2010 r. Drodzy Bracia i Siostry! Wszyscy Goście i Mieszkańcy Bociek, bądźcie błogosławieni! 1. Zacznijmy od dziedzictwa, które zawdzięczamy wsi Zebrani w tej pięknej miejscowości, wyrosłej z podlaskiej przeszłości, przypominającej sapieżyński ród, oraz prześladowanych i usuniętych stąd przez carat synów św. Franciszka z Asyżu, a także odważnych obrońców krzyża, wiary i polskości; przywołujemy ich dusze i odświeżamy naszą pamięć, aby podczas tych diecezjalnych Dożynek, korzystając z pośrednictwa Matki Najświętszej, wspólnie wyśpiewać hymn wdzięczności Temu, któremu zawdzięczamy życie, stałą opiekę i nadzieję szczęścia wiecznego. Pochylamy się w podzięce nad tym dziedzictwem, które zrosło się z polską wsią, również na Podlasiu; które zjednoczyło się z rolnictwem. Mówi o tym nasza historia. Mówią o tym dzieje Bociek i okolic. Mówią nasze zwyczaje, zrodzone pod dawnymi strzechami; pieśni i wszelkie dzieła sztuki; przydrożne świątki i różnego wieku krzyże. Bądź błogosławioną podlaska ziemio! Ze wzruszeniem patrzymy na ciebie i jednocześnie przeżywamy to dziękczynienie za płody ziemi, wyrosłe z ciebie w tym roku, a zwłaszcza za zboża, dzięki którym mamy chleb, chleb pachnący dłońmi matek, zawsze pożywny, pożywny tym szczególnym 381 rok 2010 zakwasem, jakim jest miłość rolnika do ziemi. Ze wzruszeniem bierzemy go do ręki. I pamiętamy o tym, co pisał Cyprian Kamil Norwid: „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba Podnoszą z ziemi przez uszanowanie Dla darów nieba, Tęskno mi, Panie” (Moja piosnka II). To właśnie polski chleb, często tylko wyśniony towarzyszył naszym zesłańcom, wygnańcom i uchodźcom. On nas jednoczył i jednoczy, poczynając od rodzinnego stołu. A jego moc ma swoje korzenie w stwórczej woli Pana Boga. To On, stwarzając ten świat i nas, włożył weń wiele piękna i wiele dobra. Wdzięczni jesteśmy naszym poprzednikom, że potrafili ze zrozumieniem podchodzić do „darów nieba”, a swoją pracą i miłością usiłowali dać coś od siebie. I dzisiaj wspólnie możemy powiedzieć, że wnieśli wyjątkowo dużo. Ileż to prób podejmowano, aby zniszczyć polską wieś i polskie rolnictwo. Czynili to obcy, ale też niekiedy i swoi! Iluż to naszych ojców musiało z tego powodu cierpieć, ale ziemia pozostała w rękach polskiego rolnika. I rolnik pozostał. Co prawda, groźne chmury nadal się gromadzą nad naszymi polami, łąkami i lasami. Tym bardziej potrzebna jest Boża pomoc. Tym bardziej potrzebne jest nam specjalne światło. Co więcej, potrzebni są ludzie, którzy rozumieją polską wieś i kochają ojczystą ziemię. Panu Bogu dziękujmy za nich i takimi też bądźmy wszyscy! 2. Nieszczęścia nas nie omijają Tylko bowiem ludzie zahartowani, oddani dobrej sprawie będą mogli stawić czoła każdej trudności i każdemu nieszczęściu. A jest ich wiele, zwłaszcza w tym roku. Nie możemy przecież przy dzisiejszym święcie zapomnieć o tragedii smoleńskiej, która miała miejsce u progu wiosny, w sobotę przed Niedzielą Bożego Miłosierdzia. Takiej tragedii nigdy wcześniej nie doświadczył nasz naród. Podobna tragedia chyba nie zdarzyła się w żadnym innym państwie! I chociaż nie wszystko jest jasne, a pytań mamy wiele, to my starajmy się przede wszystkim zastanawiać nad tym, co mamy robić, aby jak najlepiej odczytać wolę Bożą. A modląc się za zmarłych, poczynając od pary prezydenckiej, módlmy się za wszystkich, aby Pan Bóg – Żniwiarz wszystkich czasów obdarzył ich szczęściem wiecznym. A nam trzeba podjąć ich 382 Pamięć starej sławy i cnoty obowiązki i zadania. Od nich winniśmy uczyć się odpowiedzialności za państwo i z lepszym przygotowaniem brać udział w każdych wyborach. Do tego samego skłaniają nas tegoroczne powodzie. I znowu tysiące hektarów pod wodą, tysiące domów i innych budowli zniszczonych, pozrywane mosty, a drogi – i tak już słabe – jeszcze dodatkowo porozbijane. I co najważniejsze, to tysiące ludzi pozbawionych materialnego zaplecza, pełnych bólu i w poczuciu osamotnienia, gdyż nie wiedzą, co mają robić! Tak nie może pozostać! I w tym straszliwym nieszczęściu nie pozostali oni w ciemnościach. Nie zabrakło im światła. Światła lampek, serc i Krzyża. Może sami braliśmy udział w zapalaniu tego światła, najpierw na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, a potem w innych miejscach, zawsze przy Krzyżu, który jest naszą nadzieją. Dzięki zaś solidarności z poszkodowanymi przez powódź zapalaliśmy te światła w ludzkich sercach i dzieliliśmy się ze wszystkimi mocą Krzyża. Pragnę w tym miejscu podziękować za wyjątkowo hojne dary dla powodzian, za prawdziwą solidarność. W ciągu ostatnich szesnastu lat nigdy nie zebraliśmy tak dużych składek, gdyż w przeliczeniu na liczbę diecezjan wypadło prawie dwa złote na osobę. A do tego trzeba dodać ciągle przekazywane przez wioski i gminy transporty z pomocą rzeczową. Chciałbym też dodać, że w tę postawę solidarności wpisuje się także pomoc okazana Erytrei, której mieszkańcy cierpią głód. Do nich to wysłaliśmy siedemdziesiąt pięć ton mąki. I chociaż jest to kraj bardzo odległy, położony nad Morzem Czerwonym, ta pomoc dotarła, podziękowania nadeszły z dwóch miejsc. To dzięki wam, drodzy Darczyńcy, Polska stała się światłem jakże daleko stąd, dla tamtych ludzi doświadczanych przez straszliwą suszę. W pierwszym dzisiejszym czytaniu słyszeliśmy o głodzie, który zapanował w Egipcie i okolicy. Erytrea leży po wschodniej stronie Egiptu. I tak, jak w czasach biblijnego głodu znalazł się roztropny Józef, który śpieszył z pomocą, tak i w naszej epoce wypadło tę misję pełnić nam. Bogu niech będą dzięki za ten wyraz zaufania. A w dowód wdzięczności często powtarzajmy słowa Psalmu 126, dopiero co odczytanego: „Ci, którzy we łzach sieją, Żąć będą w radości. Idą i płaczą niosąc ziarno na zasiew, Lecz powrócą z radością niosąc swoje snopy” (Ps 126, 5-6). Te snopy składamy dzisiaj w podzięce Panu Bogu. 383 rok 2010 3. Chętnego dawcę miłuje Bóg Nie można być skąpym. Nie można skąpo siać. Święty Paweł przestrzega Koryntian przed taką postawą, a jednocześnie przypomina, że „radosnego dawcę miłuje Bóg” (2 Kor 9, 7). I tak jest już zawsze we współpracy człowieka z Bogiem, gdyż Stwórca, „który daje nasienie, i chleba dostarczy ku pokrzepieniu, i ziarno rozmnoży, i zwiększy plon (...) sprawiedliwości” (2 Kor 9, 10). Wypada i należy o tym pamiętać. Odświeżamy zaś naszą pamięć zawsze wtedy, kiedy korzystamy z doświadczeń i zwyczajów praojców. To właśnie miał na myśli Jan Paweł II, kiedy nauczał: „Pozostańcie wierni tradycjom waszych przodków. Oni, podnosząc wzrok znad ziemi, ogarniali nim horyzont, gdzie niebo łączy się z ziemią, i do nieba zanosili modlitwę o urodzaj, o ziarno dla siewcy i ziarno dla chleba. Oni w imię Boże rozpoczynali każdy dzień i każdą swoją pracę i z Bogiem swoje rolnicze dzieło kończyli. Pozostańcie wierni tej prastarej tradycji! Ona wyraża najgłębszą prawdę o sensie i owocności waszej pracy” (Dukla, 09.06.1997). Nasze Dożynki świętujemy tuż po uroczystości Narodzin Matki Najświętszej. A święto to w Polsce bywa określane mianem „Matki Bożej Siewnej”, gdyż bardzo mocno w świadomości naszej zrosło się z siewem ozimin. Jutro natomiast wspominamy rocznicę zwycięstwa króla Jana III Sobieskiego pod Wiedniem. Na pamiątkę owego wydarzenia ówczesny papież ustanowił święto Imienia Maryi, gdyż to z tym imieniem na ustach polskie oddziały broniły Wiednia i go uratowały. Nie można też nie nadmienić, że dzisiaj przypada kolejna rocznica straszliwego zamachu na centrum finansowe Nowego Jorku. Jakże wielka jest różnica pomiędzy przesłaniami, a więc tym, związanym z dniem dzisiejszym i tymi, które płyną od Maryi z racji Jej świąt. Przesłania maryjne stoją na straży naszego życia i każdego życia. Niestety, w naszych czasach coraz częściej dają o sobie znać pomruki zniszczeń i śmierci. Cywilizacja śmierci dobija się do naszych drzwi, do naszej kultury, obyczajów, do naszych umysłów i serc. Te zagrożenia miał na myśli Jan Paweł II, kiedy w Krośnie mówił: „Trzeba mocno uchwycić się Jezusa – Dobrego Siewcy. I iść za Jego głosem po drogach, które wskazuje. A są to drogi różnych i wielorakich inicjatyw, (...) Dzisiaj naszej Ojczyźnie potrzebny jest katolicki laikat, apostolstwo świeckich, ów Boży Lud, na który czeka Chrystus i Kościół. Potrzebni są ludzie świeccy rozumiejący potrzebę stałej formacji wiary” (10.06.1997). 384 Pamięć starej sławy i cnoty Nie lękajmy się tego zaproszenia Chrystusa do współpracy w dziele ewangelizacyjnym! Nie lękajmy się na nie odpowiadać za przykładem Matki Najświętszej z całą gotowością i poświęceniem. Niech maryjne fiat, a polskie „tak” wciąż dają o sobie znać! 4. W krzyżu zbawienie O tym przypomina nam znak Krzyża, niezależnie od tego, gdzie się znajduje, gdzie go postawiła czyjaś ręka; krzyże obecne w świątyniach, w naszych domach i różnych instytucjach, przy drogach, w miastach, wioskach i na pustkowiach. Znaczenie krzyża w naszym życiu podkreślił Jan Paweł II, przemawiając w Zakopanem: „Wasze miasto rozłożyło się u stóp krzyża, żyje i rozwija się w jego zasięgu. (...) Umiłowani, bracia i siostry, nie wstydźcie się Krzyża. Starajcie się na co dzień podejmować krzyż i odpowiadać na miłość Chrystusa. Brońcie Krzyża, nie pozwólcie, aby Imię Boże było obrażane w waszych sercach, w życiu społecznym czy rodzinnym. Dziękujmy Bożej Opatrzności za to, że Krzyż powrócił do szkół, urzędów publicznych, szpitali. Niech on tam pozostanie. Niech przypomina o naszej chrześcijańskiej godności i narodowej tożsamości. O tym, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, i gdzie są nasze korzenie. Niech przypomina nam o miłości Boga do człowieka, która w krzyżu znalazła swój najgłębszy wyraz” (06.06.1997). Wie o tym dobrze każdy mieszkaniec wsi. On przecież czyni znak krzyża najpierw, zanim wrzuci w ziemię pierwsze ziarno. On z tym znakiem zaczyna żniwa i je kończy, jak to ma miejsce również dzisiaj. Krzyżem wreszcie witała matka każdy bochen chleba wyjmowany z pieca, a zanim go podała dzieciom, nie omieszkała przeżegnać. Krzyż bowiem jest znakiem i rzeczywistością naszego życia ziemskiego oraz naszego zbawienia. Krzyż może niekiedy się chwiać, może być pęknięty, jak ten, który zwieńczał miejsce pobytu Jana Pawła II w Drohiczynie. Ten sam obecnie zajmuje centralną pozycję na sztandarze naszej diecezji, na fladze Dnia Podlasia. Niech ona się pojawi w każdym naszym domu, aby wpatrując się w znak męki i śmierci Chrystusa, tym odważniej stać na straży życia i jego rozwoju. Pan Jezus po to bowiem przyszedł na ziemię i po to umarł na krzyżu, abyśmy mieli życie, aby wszyscy mieli życie i to w pełni. Nasze ziemskie życie podtrzymują płody ziemi, podtrzymuje chleb. Niech Chleb Eucharystyczny rozwija życie duchowe, umacnia nasze serca i nasze 385 rok 2010 umysły. Niebezpieczeństw jest coraz więcej. Potrzebujemy silnej wiary i jeszcze silniejszej miłości. Potrzebujemy tej wyjątkowej mocy, mocy ducha i ciała, mocy dębów! To z tego drzewa najczęściej robi się krzyże. O tej mocy pisze Maria Rodziewiczówna, piewczyni piękna polskiej wsi, nawiązując do legendarnego w Wielkim Księstwie Litewskim dębu, zwanego Dewajtisem: „Tyle wieków on stał i wszystko przetrwał! Dziesiątki pokoleń go strzegło, broniło, aż Bóg za karę takich zesłał, co ni pamięci, ni ducha ojców w piersi nie mają. Najcięższy to dopust i próba! Co my warci bez pamięci starej sławy i cnoty? Skąd my ją odbudujemy i utrzymamy?” (M. Rodziewiczówna, Dewajtis, Warszawa 2009, s. 206). Nie nam oceniać, czy to, co się dzieje wśród nas, jest także tym dopustem Bożym, że dają o sobie znać ludzie, którzy ducha ojców nie czują, a może i nie mają. Ale od nas zależy, czy ten duch odżyje. Od naszej wierności Krzyżowi i Ewangelii, od naszej więzi z Kościołem. A jednocześnie starajmy się sięgając do Pisma Świętego, do katolickich środków przekazu umacniać pamięć starej sławy i cnoty. Przed nami jest wielka szansa. Zawierzmy więc siebie i rodziny Matce Najświętszej. Niech Ona wspomaga nas i całą naszą Ojczyznę, a zwłaszcza stolicę, za którą tak wiele przelało się krwi, a o którą tak zabiega zło! Maryja niech nas umacnia i niech uczy nas trwać pod Krzyżem, choćby na klęczkach, jak Ją ukazuje w wierszu poeta Jan Lechoń: „Ona klęczy i swe lica, gdzie są rany krwawe, obracając gdzie my wszyscy, patrzy na Warszawę” (Matka Boska Częstochowska). Dziś może więcej niż dawniej. I modli się. Módlmy się razem z Nią, aby naród nasz odzyskał pamięć o starej sławie i cnocie! Aby ta pamięć dawała o sobie znać w decyzjach i wyborach, w działaniach płynących ze stolicy. Amen. 386 „dziś (...) mogę uklęknąć (...)” (Jan Paweł II) XXVIII Ogólnopolska Pielgrzymka Ludzi Pracy Jasna Góra, dn. 19 września 2010 r. Ukochani Bracia i Siostry, Ludzie trudu i pracy, bądźcie pozdrowieni w domu Matki w imię Boże! 1. Przypomnijmy sobie! To już XXVIII raz ma miejsce Ogólnopolska Pielgrzymka Ludzi Pracy. Były to różne lata; niekiedy było spokojnie i dało się bez większych trudności pielgrzymować. Ale zdarzało się i tak, że musieliśmy wielce się natrudzić, aby nie dać się zatrzymać przez różnego rodzaju służby. Było też i tak, że nie obeszło się bez aresztu albo kary pieniężnej. I tutaj nie było wyjątków. Świadectwo o tym daje Ojciec Święty Jan Paweł II. Wprawdzie Jego wypowiedź dotyczy Poznania, odnosi się do 1983 roku i wiernie oddaje klimat społeczny, wówczas panujący. Wypowiedź pochodzi z roku 1997. Była ona skierowana do młodzieży. papież mówił: „Trudno tu nie wspomnieć o jeszcze innym pomniku – pomniku Ofiar Czerwca 1956 roku. Został on wzniesiony na tym placu staraniem społeczeństwa Poznania i Wielkopolski w 25 rocznicę tragicznych wydarzeń, które były wielkim protestem przeciwko nieludzkiemu systemowi zniewalania serc i umysłów człowieczych. Chciałem pod ten 387 rok 2010 pomnik przybyć w 1983 roku, gdy byłem po raz pierwszy jako papież w Poznaniu, ale wówczas odmówiono mi możliwości modlitwy pod Poznańskimi Krzyżami. Cieszę się, że dziś razem z wami – młodą Polską – mogę uklęknąć pod tym pomnikiem i oddać hołd robotnikom, któ rzy złożyli swoje życie w obronie prawdy, sprawiedliwości i niepodległości Ojczyzny” (03.06.1997). Dwadzieścia dni temu upłynęło trzydzieści lat od podpisania porozumień pomiędzy robotnikami i przedstawicielami ówczesnych władz rządowych. Należy o tym wspomnieć, bo dzięki temu w krótkim czasie mógł zostać zbudowany Pomnik Poznańskich Krzyży. Szybko jednak władze powróciły do właściwego sobie stylu, gdyż już w trzy lata potem papieżowi nie pozwolono choćby tylko pomodlić się przed tymi Znakami Chrystusowego zwycięstwa. Jakże krótką pamięć mają niektóre władze! Słyszymy o różnych aktach przemocy. Bólem nasze serca napełnia prześladowanie chrześcijan w Sudanie, a właściwie niemal w całej Afryce. To samo można powiedzieć o Indiach, Wietnamie, czy też Chinach. Martwi nas także fakt, że my, którzy sami cierpieliśmy prześladowania, nie wiadomo czemu nie możemy się doczekać, aby nasi oficjalni przedstawiciele protestowali przeciwko tym straszliwym zniewoleniom. A tymczasem panuje cisza. Czyżby nasze władze były tak bardzo zajęte obroną swego politycznego stanu posiadania i to przed własnymi rodakami, że nie stać ich choćby na zwyczajne gesty protestu i obrony ludzi na oczach całego świata prześladowanych!? Gdzież się podziały te szczytne hasła naszych ojców, którzy poświęcali się „za naszą i waszą wolność!”? Ale chyba jest to także skutek słabej pamięci, a może ucieczki przed pamięcią o tym, co było wcześniej. Przez dwadzieścia parę lat po 1956 roku nie pozwalano na zbudowanie pomnika, a potem zabraniano przy nim się modlić. Jakże historia lubi się powtarza. Przecież tego samego doświadczyła „Solidarność”. Najpierw musiała walczyć o możliwość jego zbudowania. Potem przez jakiś czas nie wolno było się gromadzić. A teraz słyszymy, że ci sami, którzy prywatyzują wszystko, nie zawsze patrząc, w czyje ręce idzie dobro naszego Narodu, kto nim się bogaci, ale właśnie ci sami mówią o upaństwowieniu święta rocznicy powstania „Solidarności”. Czyżby wracało stare? Czyżby myślano, że istotnie wszyscy Polacy zapomnieli i to całkowicie o zawłaszczaniu wszystkiego?! Przed nami więc stoi wielkie zadanie. Mamy 388 „dziś (...) mogę uklęknąć (...)” (Jan Paweł II) odświeżać pamięć. Teraz też dopiero lepiej rozumiemy, dlaczego w Piśmie Świętym tak często pojawia się wezwanie do pamięci... Martwiła się nad tym zanikiem pamięci Maria Rodziewiczówna. To zmartwienie nabrało szczególnej siły, gdy został zniszczony legendarny dąb, zwany „Dewajtis”. Pisze więc: „Tyle wieków on stał i wszystko przetrwał! Dziesiątki pokoleń go strzegło, broniło, aż Bóg za karę takich zesłał, co ni pamięci, ni ducha ojców w piersi nie mają. Najcięższy to dopust i próba! Co my warci bez pamięci starej sławy i cnoty!? Skąd my ją odbudujemy i utrzymamy?” (M. Rodziewiczówna, Dewajtis, Warszawa 2009, s. 206). 2. Każdy ucisk spotka się z karą! Na ten niepokój pisarki wypada spojrzeć w świetle dzisiejszych czytań biblijnych. Trzeba więc, i to jak najszybciej, zabrać się do pracy, pamiętając o tym, że człowieka można porównać do pękniętego naczynia. Nie da się go napełnić. Ciągle czegoś jeszcze chciałby i tylko dla siebie, nie patrząc na krzywdę innych. Tymczasem prorok Amos z mocą przestrzega: „Słuchajcie (...) wy, którzy gnębicie ubogiego i bezrolnego pozostawiacie bez pracy” (Am 8, 4). A takich jest blisko dwa miliony. Są to bezrobotni albo pracujący za granicą. To straszliwa choroba. Nasze państwo musi się leczyć, gdyż to, co mówi Amos, nadal trwa. Bogaci mówią: „będziemy zmniejszać efę, powiększać syki i wagę podstępnie fałszować. Będziemy kupować biednego za srebro, a ubogiego za parę sandałów i plewy pszenicy będziemy sprzedawać” (Am 8, 6). Ale Pan Bóg zapewnia, że nigdy nie zapomni o tych złych uczynkach. Pan Bóg pamięta. Zanim wszakże nadejdzie ten czas pomsty, starajmy się modlitwą wypraszać nawrócenie dla złych, a miłosierdzie dla wszystkich. Tak to widzi św. Paweł. I tak o tym pisze w Pierwszym Liście do Tymoteusza. Zachęca, abyśmy modlili się za wszystkich, o nawrócenie nawet największych grzeszników, gdyż Chrystus oddał swoje życie za nas wszystkich. A jeżeli zła się nie wyniszczy, to wciąż gdzieś będzie się odradzać. W sposób szczególny do modlitwy zachęca mężczyzn: „Chcę więc, by mężczyźni modli się na każdym miejscu” (1 Tm 2, 8) . A tak było w czerwcu 1956 roku, i w grudniu 1970 roku, i w lecie 1980. Tam byli głównie mężczyźni. W miejscach protestu widać było również Krzyż, Matkę Bożą Częstochowską, a poczynając od 1979 roku – także portret papieża! 389 rok 2010 Było wtedy miejsce na Mszę Świętą, na sakrament pojednania, na prywatną i publiczną modlitwę. Niestety, jakoś bardzo szybko usiłowano nam wytłumaczyć, że to nie robotnicze protesty, nie wasze cierpienia, nie modlitwy pozwalały cokolwiek uzyskać, ale to wszystko zawdzięczamy swoistym „autorytetom”. I wystarczyło, że jakoś i coś się podretuszowało, aż po jakimś czasie znowu się okazywało, że robotnik jest nadal wykorzystywany, oszukiwany, pozbawiany pracy bez żadnych skrupułów, a w imię rzekomej jedności nie powinno się protestować, ani dochodzić swego. I obrażano się, że takie robotnicze protesty, są przeprowadzane nie w rękawiczkach i w garniturach najnowszej mody. I media w to wciągnięto, bo każdy musi jakoś żyć. Dziennikarze nie są naiwni. Po co mają miesiąc po miesiącu przeżywać za grosze, kiedy mogą mieć znacznie więcej. Robotnik i pokrzywdzony pozostaje sam. I tak znowu się okazuje, że ma za sobą jedynie Kościół, ma Ewangelię. A w dzisiejszej Ewangelii słyszeliśmy o tym, niegodziwym zarządcy, który, gdy wyszły na jaw jego niegodziwości, postanowił sobie poszukać sprzymierzeńców, trwoniąc nadal dobro wspólne. Przeraził się bowiem polecenia: „Zdaj sprawę z twego zarządu (...)” (Łk 16, 2). Nie można „służyć Bogu i Mamonie” (Łk 16, 13). Nie można powoływać się na demokrację a patrzeć na wszystko egoistycznie i bezdusznie. I kolejny raz przekonujemy się, że i w naszych czasach potrzebni są ludzie wiary i uczciwości. Już Cyprian Kamil Norwid o tym pisał: „Nie trzeba myśleć, że jest podobieństwo Być demokratą – bez Boga i wiary” (Początek broszury politycznej). Przy tego rodzaju postawach niektórzy uciekają się do frazeologii demokratycznej. Fakty jednak są najważniejsze. A te straszliwie obciążają tak zwanych współczesnych demokratów. Oczywiście z małymi wyjątkami. Norwidowską myśl rozwinął Robert Schuman, jeden z ojców nowej wizji zjednoczonej Europy, gdy mówił: „demokracja albo będzie chrześcijańska, albo w ogóle jej nie będzie. Demokracja antychrześcijańska byłaby karykaturą, która przerodzi się w tyranię lub w anarchię” („Kultura i Biznes”, nr 53/2010, [04-05.2010], No cóż, trudno za chrześcijańskie uznać ustawy uderzające w życie, gwałcące całą naturę, zmierzające do usuwania krzyża, nakładania kary za udaną obronę życia. Trudno jest nam dostrzegać solidarność w stosowaniu różnych 390 „dziś (...) mogę uklęknąć (...)” (Jan Paweł II) praw, zależnie od finansów określonego państwa. A skoro tak jest, to musimy robić wszystko, aby demokracja jednak starała się być chrześcijańska. I w dużej mierze to od nas zależy. Zależy przecież od tego, czy wybieramy chrześcijan, czy wystarczą nam jakieś namiastki chrześcijaństwa, gdyż potrzebni są ludzie, dla których „sprawiedliwość” znaczy sprawiedliwość w stosunku do wszystkich, jedność taką samą dla każdego, zgodę opartą na szacunku a nie na niszczeniu godności człowieka! Może wówczas także robotnik w pełni odzyska swoją podmiotowość. 3. Nie wstydźmy się naszej inności Jest jeszcze jedno niepokojące zjawisko, z którym spotykamy się coraz częściej w niektórych mediach. A to zjawisko polega na tym, że wytyka się nam rzekomy brak europejskości. Nikt wprawdzie nie zdefiniował, na czym ta europejskość ma polegać. Z tego też powodu dodatkowo mamy wyjątkowo dużo nieporozumień. Jacyś rzekomo Europejczycy mają się gorszyć z tego, że jesteśmy religijni, czcimy krzyż, że pamiętamy o nieszczęściach, że nie może być dla nas obojętna tragedia, podczas której ginie głowa państwa i wszyscy, którzy razem byli w tym samolocie, czyli 96 osób, ludzi znaczących w państwie! A tymczasem w większości państw i to gospodarczo znaczących jest więcej świąt kościelnych niż u nas i o wiele więcej jest różnego rodzaju szkół katolickich finansowanych przez państwo. Nigdzie i nikt z taką wrogością nie mówi o religii w szkołach. Tam wszystko jest traktowane jako coś oczywistego, ponieważ jest umotywowane pozytywnymi owocami, jakie z tym się wiążą. Natomiast wielu z naszych tzw. Europejczyków przejawia chyba swego rodzaju „kompleks polskości”. Przed paru laty pisał o tym Paweł Hertz. Nawiązywał do czasów przedwojennych, kiedy to pewne środowiska walkę polityczną łączyły z walką z Kościołem. Wedle Pawła Hertza ci ludzie nie rozumieli zjawiska lokalności, czyli Polski zwyczajnej. Pisze, że dawało się zauważyć i daje się dostrzec „do dziś trwające, zniecierpliwienie: dlaczego nie jesteśmy jak gdzie indziej? Z tym, że to «gdzie indziej» wyobrażano sobie dość naiwnie: gdzie indziej wszyscy są cywilizowani i piękni, a my jesteśmy zacofani i szpetni. Zjawisko lokalności istnieje wszędzie, we wszystkich krajach, tylko że nasz turysta, nawet intelektualista, nie jest zazwyczaj świadom, kim jest chłop bawarski czy mieszkaniec małego francuskiego miasteczka. Różnica jest 391 rok 2010 taka, że tam zawstydzenia warstwy «uduchowionej» wobec własnej lokalności są albo dużo mniejsze, albo żadne. Nie ma poważnej gazety angielskiej czy niemieckiej, która by zarzucała większości narodu, że jest zacofana, «nieeuropejska», taki problem nie istnieje w normalnej społeczności. U nas mniejszość ogromnie wstydzi się większości. Znaczna część urządzającej życie umysłowe warstwy inteligentnej była zwolenniczką przedłużania tego dorobku z czasów dwudziestolecia międzywojennego, (...) usuwania z umysłu polskiego tradycyjnej tematyki, którą nazywano – wzorem dwudziestolecia – «bogoojczyźnianą». Dla tej grupy było bardzo wygodne, żeby «europeizować», sięgając do tradycji Drugiej Rzeczypospolitej. I ci wszyscy nie tylko nie uznają istoty polskiej lokalności, ale jej się wstydzą” (P. Hertz, w: „Życie”, [15.06.2001], s. 14). Tymczasem wszelkie relacje pomiędzy narodami, czy państwami nabierają jakości i rozpędu, gdy w naturalny sposób służą wymianie doświadczeń, efektów zapobiegliwości i pracy, czyli różnorodności. Jasna Góra jest tego przykładem. Są przecież w świecie liczne sanktuaria, nawet starsze od Jasnej Góry. Wystarczy wymienić przepiękne Loreto, ale Jasna Góra ma swój wyjątkowy klimat. Matka Najświętsza jest ta sama, ale też inna, bo to Czarna Madonna, ma różne otoczenie i jakże wspaniałą historię. A przede wszystkim nie zapominajmy o tym, że to także rzesze pielgrzymów dodają Jasnej Górze uroku. Wiele rzeczy przecież może wyglądać inaczej, wiele instytucji może funkcjonować odmiennie. Ale nie zapominajmy o jednym, o tym, że robotnik gdzie indziej i tutaj jest człowiekiem, Bożym stworzeniem, obdarzonym godnością ludzką, rozumem i wolą. A o tym, niestety, współcześni ideolodzy cywilizacji laickiej najczęściej zapominają. I dlatego tak im trudno przychodzi zaakceptować związki zawodowe, takimi jakie są. Tak im trudno przyjąć do wiadomości istnienie i trwanie „Solidarności”. Zapomina się, że czas najwyższy byśmy przestali być „pawiem i papugą narodów”, przed czym przestrzegał Juliusz Słowacki. 4. I bądźmy prawego serca Dążenia do totalnej unifikacji z natury rzeczy zubożają ludzkość. Jakże pod tym względem jest głębokie nauczanie św. Pawła. Ma ono wymiar ponadczasowy. Dla niego bowiem nie było istotne, kto skąd pochodzi 392 „dziś (...) mogę uklęknąć (...)” (Jan Paweł II) i do jakiego narodu należy. Ważne było jedno, aby pojęcie osoby ludzkiej miało mocne oparcie w Jezusie Chrystusie, który za wszystkich oddał swoje życie, i który wszystkich ludzi powołuje do swego Królestwa. Niestety tendencje współczesnych ideologii są inne. Wszystko ma być na jedną miarę, jak ogórki i marchewka. Ludzie także. Przestrzegał przed takimi postawami już w latach sześćdziesiątych Aleksander Wat, gdy pisał, że „życie naszych pokoleń rozgrywa się między rozpaczą a szukaniem nadziei, gdyż czujemy się osadzeni w żelaznej jakby klatce” (A. Wat, Dziennik bez samogłosek, Londyn 1986, s. 43). Klatka zawsze będzie klatką. Należy więc odradzać nadzieję, że może być inaczej. Tę, jakże potrzebną nadzieję niesie Jan Paweł II. On ją obudził w czasie pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny, On rozgrzewał ją także przez kolejne odwiedziny. On ją umocnił swoim przejściem do wieczności. On nią nas darzy przebywając w niebie. Jego portrety towarzyszyły Wam, drodzy robotnicy i towarzyszą nadal od ponad trzydziestu lat, gdyż On dodał duchowej mocy temu dziełu budzenia ducha naszego Narodu, o którym pisał Juliusz Słowacki: „Wszak myśmy z twego zrobili nazwiska pacierz, co płacze, i piorun, co błyska” (O Polsko!) W tych słowach i zachowaniach dostrzegamy spadek, jaki otrzymujemy po najlepszych córkach i synach naszej Ojczyzny. To jest dziedzictwo narodowe, które powinno być przez nas pielęgnowane. W nim bowiem jest duchowe i kulturowe zaplecze autentycznego pojęcia jedności i współpracy, opartych na sprawiedliwości, na prawie, na miłości. Nich się lękają ci, którzy zapominają o słowach, których fragment znalazł się na Gdańskim Pomniku, wraz z Krzyżami: „Który skrzywdziłeś człowieka prostego Śmiechem nad jego krzywdą wybuchając, Gromadę błaznów koło siebie mając Dla pomieszania dobrego i złego, (...). Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta. Możesz go zabić - narodzi się nowy. Spisane będą czyny i rozmowy” (Cz. Miłosz, Który skrzywdziłeś). Nie wolno mieszać dobra i zła. Niech pamiętają o tym politycy, wszyscy stanowiący prawo i je egzekwujący. Miłoszowy tekst nie pozostawia 393 rok 2010 wątpliwości. Sprawiedliwość istnieje. Niech nie myślą dziennikarze, że swoim cynizmem i kłamliwymi relacjami zabezpieczą sobie spokojną przyszłość, bowiem „spisane będą czyny i rozmowy” – więc to wszystko, co rzeczywiście zmierza do oderwania ludzi od prawdy, od szczerej, a nie koniunkturalnej miłości. 5. W Matce Bożej nadzieja Nasza kolejna pielgrzymka na Jasną Górę jest przejawem troski o każdą Polkę i każdego Polaka, o każde polskie życie, o godny rozwój, o możliwość swobodnego wyboru pracy, o same miejsca pracy, o należytą zapłatę i w miarę równy start w życie każdego nowego pokolenia. Maryja jest naszą najpewniejszą Orędowniczką. Ona nas podnosi na duchu. Ona jest z nami w doli i niedoli. Wie o tym polski robotnik. Czuje to polski rolnik. Rozumie to polska inteligencja. Niech Ona nadal broni godności ludzkiej pracy. Niech uczy sprawiedliwości nas wszystkich, ale zwłaszcza decydentów. Niech dodaje odwagi w rozwijaniu i umacnianiu naszej tożsamości. Nazbierało się wiele spraw, które leżą nam na sercu. Tym ufniej i gorliwiej módlmy się do Niej. A z Nią pamiętajmy o każdej polskiej rodzinie, pamiętajmy o naszej stolicy, gdzie są podejmowane ważne dla narodu i państwa decyzje. Wpatrując się w Maryję, módlmy się w tych intencjach słowami poety Jana Lechonia: „Ona klęczy i swe lice, gdzie są rany krwawe, obracając gdzie my wszyscy, patrzy na Warszawę” (Matka Boska Częstochowska). Oby to miasto niezwyciężone, także i teraz okazało się godne tego miana, nadal było symbolem miasta wiernego dziedzictwu przeszłości, stojącego odważnie na straży naszej tożsamości, wrażliwego na każdą potrzebę każdego nowego pokolenia, po Bożemu patrzącego w przyszłość. Wiele będzie zależało od tego, jaki duch będzie panował w 30-letniej „Solidarności”. Czy wystraszy się agresji i podda się próbom rozbicia, czy też okaże się wewnętrznie silna mocą wiary? Ufamy, że to drugie będzie rzeczywiste. I takie niech będą nasze życzenia na przyszłość. Wiemy bowiem, że robotnik w pojedynkę osiągnie niewiele! Ale dobrze zorganizowany świat 394 „dziś (...) mogę uklęknąć (...)” (Jan Paweł II) pracy może okazać się skutecznym partnerem w dialogu z pracodawcami i każdą władzą w dążeniu do społecznego ładu opartego na sprawiedliwości, a nawet miłości. Tego życzymy i o to się modlimy. Niech nam w tym wszystkim pomaga pamięć starej sławy i cnoty! Amen. 395 „Ty, o człowiecze Boży, podążaj za sprawiedliwością...” (1 Tm 6, 11) Dożynki, XXVI Niedziela Zwykła, rok C Perlejewo, dn. 26 września 2010 r. Drodzy Goście! Kochani Mieszkańcy Gminy Perlejewo! 1. Dziękczynienie Przeżywamy kolejne Dożynki. Mają one swoje mocne zakorzenienie w kulturze polskiej wsi. Są one obecne w liturgii kościelnej. Dojrzewają przez cały rok w sercach i umysłach rolników. Aż nadchodzi ten dzień, długo oczekiwany i udekorowany pięknymi wieńcami, bo na to zasługuje praca rolniczych rąk. Chcemy jednak najpierw dziękować Panu Bogu, Temu, ku Któremu biegną nasze modły w chwili orki, zasiewu i żniw. On jest początkiem i rozwojem każdego życia, także zbóż i wszelkich upraw. Od Niego zależy słoneczna pogoda, deszczowa mglistość, wiatry i burze. Rolnik wie o tym dobrze. A tegoroczne powodzie ukazały nam słabość naszych wysiłków, jeśli im nie towarzyszy błogosławieństwo Stwórcy. Człowiek może się pysznić, może budować wieżę Babel, ale tylko do czasu. I z tego względu jest niesłychanie istotne, abyśmy względem Stwórcy zawsze byli szczerzy. Do takiej postawy, ważnej w formacji osobowej każdego 396 „Ty, o człowiecze Boży, podążaj za sprawiedliwością...” (1 Tm 6, 11) człowieka zachęca nas prorok Amos, gdy pisze: „Biada beztroskim... i dufnym...” (Am 6, 1). Oni mogą się wylegiwać, spożywać „jagnięta z trzody i cielęta ze środka obory” (Am 6, 4). Ale niestety, ich śpiew brzmi fałszywie. Mogą też pić „czaszami piwo” i nie martwić się „upadkiem domu Józefa” (por. Am 6, 6). Krótko jednak to będzie trwało. Nadejdzie moment, gdy staną się wygnańcami i tak zniknie „krzykliwe grono hulaków” (Am 6, 7). Z powagą przyjmujemy proroctwo Amosa. Ze szczerością patrzymy na nasze wysiłki, intencje i plany na przyszłość. A dziękując Panu Bogu za dotychczasową opiekę, pragniemy uprosić trwanie jej nadal. Tylko bowiem Pan Bóg, jak głosi Psalmista: „...wiary dochowuje na wieki, uciśnionym wymierza sprawiedliwość, chlebem karmi głodnych, wypuszcza na wolność uwięzionych” (Ps 146, 6). Świadomość tej szczególnej troski dodaje nam sił i jeszcze bardziej umacnia naszą miłość do ziemi ojców, przywiązanie do rodzimej kultury i chęć do pracy! 2. W Bogu nasze oparcie O tym nam mówią kościelne wieże, kapliczki przydrożne i rozstajne krzyże. Krzyż przecież jest obecny na początku orki i siewu. On też wieńczy koniec żniw, jak i koronuje dożynkowe wieńce. Jakże cieszy nasze oko podczas podróży. A cień odeń padający w lecie, okazywał się najlepszą miarą czasu, będąc bezbłędnym zegarkiem. Wspomnienia naszych poprzedników, nasza literatura i sztuka, nasze przyśpiewki ludowe i pieśni religijne – są pełne tego rodzaju wątków. One to stanowią mocny fundament, na którym opiera się więź rolniczego ludu z ziemią. O tym nauczał i naucza Kościół. Przypomnijmy sobie, co mówił Jan Paweł II w roku 1997, będąc w Krośnie: „Miłość rolnika do ziemi zawsze stanowiła mocny filar, na którym opierała się narodowa tożsamość. W chwilach wielkich zagrożeń, w momentach najbardziej dramatycznych w dziejach narodu ta miłość i przywiązanie do ziemi okazywały się niezmiernie ważne w zmaganiu o przetrwanie. Dzisiaj, w czasach wielkich przemian, nie wolno o tym zapominać. Oddaję dziś hołd spracowanym rękom polskiego rolnika. Tym rękom, które z trudnej, ciężkiej ziemi 397 rok 2010 wydobywały chleb dla kraju, a w chwilach zagrożenia były gotowe tej ziemi strzec i bronić” (10.06.1997). W podobnym duchu mówił sł. B. ks. kard. Stefan Wyszyński, jednocześnie zachęcając do modlitwy: „Aby pokój Boży wszedł na rozległe pola trudu ludzkiego, jak ongiś na pole pasterzy betlejemskich. Aby zapanował wszędzie, gdzie rodzi się «owoc ziemi i pracy rąk ludzkich» – chleb dla wszystkich ust, mających we własnej ojczyźnie prawo do tego, «co by jedli i pili». Niezbędny jest pokój dla ziemi rodzicielki chleba naszego powszedniego, tak upragnionego przez wszystkie usta. Niech nastanie pokój oraczom, siewcom i żniwiarzom. Niech ustaną bolesne rugi z progów własnych domostw, tak iżby praca rolnicza była otoczona szacunkiem i poczuciem bezpieczeństwa na własnym zagonie uprawianym przez ojców i dziadów” (Boże Narodzenie, 1980). Niepokój Księdza Prymasa ma swoje uzasadnienie w tej nieco odległej, ale i w obecnej sytuacji. Poważne przecież zagrożenia dawały i dają o sobie znać. Nie można zbyt łatwo zapomnieć o tysiącach ofiar rozkułaczania, o bezwzględnych próbach kolektywizacji, o kontyngentach karanych więzieniem, o upokarzających kolejkach i przekupstwach. Nazbierało się tego zła w wiejskich sadybach, nałykała się wiejskich łez polska ziemia. Co niemiara! A teraz, czy można tak łatwo zapomnieć o upadku cukrownictwa polskiego, o kłopotach z mlecznymi kwotami?! Oby to była już przeszłość! Ale też o urzędniczej biurokracji i na różne sposoby dawaniem do zrozumienia o drugorzędności wsi polskiej w planach na przyszłość. Rolnik to wszystko musi znosić. Cierpieli mężowie, cierpi żona a nawet dzieci. Trudno jest dostrzec jaśniejsze perspektywy. Ale w półmroku nie da się żyć, dlatego zabiegajmy o to, aby było jaśniej. Podejmujmy się różnych inicjatyw, jednoczących wysiłki rolnicze, chętnie korzystajmy ze spółdzielczych doświadczeń. Nie lękajmy się nowych technologii, które ułatwiają pracę rolnika. Pamiętajmy też o tym, że to właśnie Pan Bóg polecił, abyśmy czynili sobie ziemię poddaną. Przypomnijmy sobie słowa Pisma Świętego, jak one wszechstronnie ukazują miejsce i możliwości człowieka w świecie stworzonym. To Bóg powiedział: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się; zaludniajcie ziemię i bierzcie ją w posiadanie! Dla was są ryby w morzu, ptaki w powietrzu i wszelka istota żywa, która się porusza na ziemi (...). Dla was też są wszelkie 398 „Ty, o człowiecze Boży, podążaj za sprawiedliwością...” (1 Tm 6, 11) rośliny rodzące ziarno, gdziekolwiek są na całej ziemi, oraz wszelkie drzewa, w których owocach są nasiona. Niech wam służą za pożywienie (...). I widział Bóg, że wszystko, co stworzył, było bardzo dobre” (Rdz 1, 28. 31). 3. Dobro rodzi dobro Pan Bóg umieścił człowieka w raju. Obdarzył go pełnym dobrem. Niestety, nie wszystko skończyło się dobrze, czas próby nie wypadł pomyślnie. Ale zaproszenie do dobrego postępowania jest wciąż aktualne. Zostało ono potwierdzone i umocnione nowymi darami przez Jezusa Chrystusa. Rolnik o tym pamięta. Jest bowiem w życiu wsi wielka siła, a tkwi ona w ludowej mądrości. Rolnik ma dobrą pamięć. On wie, na kogo tak na prawdę może liczyć. I dlatego często czyni znak krzyża, często też się modli, niekiedy nawet słowami poety: „O krzyż Cię proszę modlitwą gwałtowną, O krzyż i siłę pod rozdarciem ćwieka, Całemu światu lampą tak cudowną Stać się – gdzie większa jasność dla człowieka” (J. Słowacki). Tylko Krzyż w pełni potrafi oświetlić życie i pracę rolnika. On tylko jest znakiem i rzeczywistością najpełniejszego dobra. Tylko On jest hymnem na cześć miłości. Ale ludzie są różni. W lipcu 1998 roku na jednym ze szczytów Alp ustawiono krzyż, podobny do tego, który stoi na Giewoncie. Znalazła się jednak grupa ekologów, która skierowała wniosek do sądu o usunięcie tego krzyża. Wniosek został oddalony. W szwajcarskim sądownictwie nie zabrakło jeszcze ludzi sumienia. Niemniej jednak ten fakt urósł do rangi symbolu. Okazuje się, że „z krzyżem walczy się w imię laickości państwa…, w imię respektowania innych religii... czy nawet... natury”. Z krzyżem walczy się podstępnie. A przecież dwa tysiące lat obecności krzyża powinno otrzeźwić jego ewentualnych przeciwników. Ale cóż, zło i wszelka przewrotność dalekie są od rzeczowego patrzenia na świat, dalekie są najzwyczajniej od mądrości. I dlatego daje o sobie znać, jakże często obecne w życiu publicznym kłamstwo. Poraża nas przekupstwo, różnego rodzaju intrygi. Zapatrzony natomiast w Chrystusowy Krzyż św. Paweł pisze do Tymoteusza: „Ty, o człowiecze Boży, podążaj za sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością, wytrwałością, łagodnością. Walcz w dobrych zawodach o wiarę, zdobądź życie wieczne” (1 Tm 6, 11-12a). 399 rok 2010 O tym należy pamiętać, znajdując się nawet w sytuacji biblijnego Łazarza, któremu będzie zazdrościło wielu bogaczy, politycznych graczy, cyników szydzących wprost z uczciwości, ludzkiej godności, cierpienia i śmierci. Ale to właśnie pogardzany na ziemi Łazarz będzie przebywał w chwale razem z Abrahamem. To on będzie się cieszył wiecznym szczęściem. I na nic się okażą różne zaklęcia i prośby. Wszystko ma swój czas. Nie można go przegapić, nie można go zmarnować. Po to otrzymaliśmy rozum i wolną wolę, abyśmy mądrze wybierali i rozumnie do wszystkiego podchodzili. Dożynki to swoisty sprawdzian. To okazja do spojrzenia wstecz dla dokonania pewnych ocen, dla podjęcia potrzebnych decyzji. Dzisiaj pragnę z całego serca podziękować wszystkim naszym Rolnikom za trud, za poświęcenie, za miłość do polskiej ziemi, za troskę o chleb na wszystkie stoły. Niech Pan Bóg wynagrodzi wszystkich, którzy okazują troskę o lepsze warunki pracy na roli, którzy w jakikolwiek sposób umacniają więź rolnika z ziemią, którzy wychodzą naprzeciw wszelkim potrzebom wiejskich społeczności. Niech nagroda z rąk ojca Abrahama spłynie na wszystkich, dzięki którym mamy chleb i nie brakuje nam innych pokarmów. Oby po przejściu z tego świata do wieczności każdej i każdego z nas, patrząc w głąb naszego życia ziemskiego Pan Bóg mógł powiedzieć, że było dobre, było bardzo dobre! 4. Z Krzyżem podążajmy w przyszłość Przedziwne są ludzkie drogi. Wielki poeta zagłuszany na ziemi przez nieprzyjaciół krzyża, nigdy sprzed oczu nie stracił Chrystusa. Tak to wyraża Zbigniew Herbert: „Ja naprawdę Go szukałem błądziłem w noc burzliwą pośród skał piłem piasek jadłem kamień i samotność tylko Krzyż płonący w górze trwał!” (Homilia). Krzyż wciąż trwa. I w świetle Krzyża jest nam najbardziej widoczny Chrystus. W Krzyżu też nasze zbawienie. W nim ma sens każda ludzka praca, a zwłaszcza trud i poświęcenie rolnika. Jedynie skrycie działający wróg człowieka, podstępny przeciwnik życia – odczuwa lęk i trwogę przed Krzyżem. Trwajmy więc przy Krzyżu, szukajmy Krzyża. A nasze dążenia i nadzieje zawierzajmy Matce Najświętszej, Tej, która obok Krzyża stała. Maryjo, która wytrwałaś pod Krzyżem, daj nam siłę, abyśmy go nie opuścili, 400 „Ty, o człowiecze Boży, podążaj za sprawiedliwością...” (1 Tm 6, 11) co więcej, żebyśmy przyswajali sobie Jego mądrość i nigdy nie zapominali, że w Nim jest cała nasza nadzieja. To z tym znakiem ojcowie nasi rozpoczynali każdy siew i kończyli żniwa. Niech On błogosławi ziarno; niech czyni pożywną każdą kromkę chleba. Niech umacnia rodziny i uczy nas szczerej jedności. Niech nas prowadzi przez trzecie tysiąclecie, Krzyż... – znak cierpienia, ofiary i miłości. Krzyż... – świadek i miejsce zwycięstw! I to jest ten wymarzony, oczekiwany, a zwłaszcza wymodlony plon: „Plon, niesiemy plon W gospodarza dom”. Amen. 401 Nadzieją naszą bądź! (Rdz 3, 9-15. 20; J 2, 1-11) Koronacja cudownego Wizerunku Matki Bożej Łaskawej Niezawodnej Nadziei Włocławek, dn. 2 października 2010 r. Umiłowani Czciciele Matki Bożej Łaskawej Niezawodnej Nadziei! 1. W październikowy dzień Wczoraj wkroczyliśmy w październik – miesiąc różańcowy. Wkroczyliśmy weń wpatrzeni w Serce Jezusowe, a w tym Sercu, odmawiając Różaniec, lepiej dostrzegliśmy Serce Matki, Matki Łaskawej i jednocześnie Niezawodnej Nadziei. I tak każdego dnia, przez cały październik, Różaniec będzie z nami. A dzisiaj wspominamy Aniołów Stróżów. W latach dziecięcych wpatrywaliśmy się w obrazki, przedstawiające postać pogodnego Anioła, prowadzącego za rączki małe dzieci po jednej z wielu kładek znajdujących się na polskich rzeczkach. Ten Anioł Stróż budził w nas nadzieję, a seledynowe tło dodawało jego obecności ciepła. Teraz, w tę maryjną pierwszą sobotę różańcowego miesiąca, znaleźliśmy się w jakże pięknej, bogatej artystycznymi dziełami malarskimi, rzeźbiarskimi i snycerskimi – bazylice katedralnej. Ona to swoją architekturą zewnętrzną i wewnętrzną, kieruje nasze umysły i serca ku Temu, któremu wszystko zawdzięczamy. To do tej katedry, będącej wotum za grunwaldzką wiktorię, Cudowny Wizerunek Matki Bożej Łaskawej Niezawodnej Nadziei przybył z franciszkańskiej świątyni, jakby włocławskiej Porcjunkuli, w której 402 Nadzieją naszą bądź przebywa na stałe od trzech wieków i gdzie cieszy się szczególnym kultem, o czym, zresztą, mówi sam tytuł. Nie odbyło się bez uwięzienia, gdyż w połowie II wojny światowej obraz został wywieziony przez hitlerowców do Niemiec. W ramach powojennych rewindykacji udało się go odzyskać. Przez krótki czas gościnnie zatrzymał się w domu biskupim, aby następnie znaleźć się przy Placu Wolności. Maryja przybyła do katedry, powtarzając jak gdyby wędrówkę z Nazaretu do Aim Karim, aby podzielić się radosną nowiną o wciąż trwającym odkupieniu człowieka i wspomóc jeszcze większą liczbę ludzi. Jest tutaj, aby usłyszeć wyznanie św. Elżbiety – „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana” (Łk 1, 42), ten bowiem okrzyk zachwytu będzie wyrażała korona, którą Maryja otrzyma z rąk Pasterza diecezji. A po spełnieniu tej jakże ważnej misji powróci do kujawskiego Nazaretu, aby trwać przy Jezusie, aby przechowywać Jego słowa w swoim sercu, aby cieszyć się tym, jak Jego obecność daje się coraz bardziej zauważać w życiu i postępowaniu wszystkich, którzy będą do Niej przychodzili. 2. Maryja naszą nadzieją Jak ten czas leci. Blisko dwadzieścia lat temu w tej katedrze modlił się i przemawiał sł. B. Jan Paweł II. Wtedy to, nawiązując do bogatej i pięknej, choć często dramatycznej historii tej ziemi, a zwłaszcza diecezji włocławskiej, zwrócił uwagę na Matkę Najświętszą jako źródło nadziei na każdą próbę i na każdy czas. Bowiem „na tych wszystkich drogach waszego życia towarzyszyła wam zawsze Maryja, którą czcicie w licznych sanktuariach rozsianych po całej diecezji. To właśnie tutaj znalazł gościnę obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy ze Lwowa”, który tamtego właśnie dnia otrzymał koronę z rąk Jana Pawła II (Włocławek, 07.06.1991). Do tej samej katedry przychodzi też Matka Boża z pobliskiego kościoła ojców reformatów. Ona również otrzyma koronę, pobłogosławioną przez następcę papieża z Polski, przez Benedykta XVI. Ale ta korona staje się wyróżnieniem i hołdem wdzięczności, który pragniemy oddać Maryi, nie ze względu na złoto i perły w materialnym wymiarze. Ta korona z innego źródła bierze swój blask i swoją wartość. Ona będzie przypominała wszystkim, modlącym się przed cudownym Wizerunkiem, że jest Matką Bożą Łaskawą Niezawodnej Nadziei. 403 rok 2010 Tę łaskawość i tę niezawodną nadzieję potwierdzają liczni święci i błogosławieni, ludzie wiary i nadziei jak zauważył Jan Paweł II: „Czy takim człowiekiem nie był bł. opat Bogumił, późniejszy arcybiskup gnieźnieński, (...) czy też bł. Jolanta, księżna piastowska, (...)? A w tym naszym trudnym wieku XX, czy takim człowiekiem nie był św. Maksymilian Maria Kolbe i bp Michał Kozal? Czy nie był nim wielki Prymas Tysiąclecia, kard. Stefan Wyszyński? A przed nim jeszcze – ci wszyscy męczennicy obozów koncentracyjnych, w których diecezji włocławskiej wypadło zapłacić szczególnie wysoką cenę krwi? Samych tylko kapłanów zginęło podczas ostatniej wojny aż 220, co stanowiło ponad połowę duchowieństwa” (tamże). Do wyżej wymienionych wypada dodać bł. Edwarda Grzymałę, pochodzącego z diecezji drohiczyńskiej i pięciu franciszkanów, duszpastersko pracujących pod bokiem tegoż Cudownego Wizerunku w kościele Wszystkich Świętych. Ojciec Święty nie zapomniał ks. Jerzego Popiełuszki, dziś błogosławionego. A nawiązując do Niego wyraził nadzieję, że kultura europejska i nasza obecność w Unii nie zmarnuje duchowego wkładu męczenników Kościoła w jej jakość i wartość. Papież mówił: „Kulturę europejską tworzyli męczennicy trzech pierwszych stuleci, tworzyli ją także męczennicy na wschód od nas w ostatnich dziesięcioleciach. Tak tworzył ją ks. Jerzy. On jest patronem naszej obecności w Europie za cenę ofiary z życia, tak jak Chrystus” (tamże). Ci wszyscy świadkowie, niezależnie od czasów i okoliczności, w jakich żyli i działali, od Matki Najświętszej uczyli się nadziei, która pozwalała im stawiać mężnie czoła wszelkim trudnościom. Dzięki nadziei nie lękali się też oddać swego życia, aby dać świadectwo , że oni, jak Maryja są gotowi wyznać: „Oto my słudzy Pańscy, niech nam się stanie według Twego słowa” (por. Łk 1, 38). 3. Maryja jest radosną nadzieją Dowiadujemy się o tym już w raju. Tak mówi Księga Rodzaju. Pogubili się bowiem pierwsi rodzice. Przerażeni własną niewiernością poszukiwali jakiegoś schronienia, aby nie spotkać się ze Stwórcą. Ale Pan Bóg wyszedł sam do człowieka, pytając „Gdzie jesteś?” (Rdz 3, 9). To grzech sprawił, że okazał się lękliwym, pełnym wewnętrznego niepokoju. Czuł, że stało się coś złego. Pan Bóg jednak nie pozbawił Adama i Ewy nadziei. Wprost przeciwnie, wyklął złego ducha. I wypowiedział słowa o wyjątkowym znaczeniu: 404 Nadzieją naszą bądź „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie (węża) a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej; ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę” (Rdz 3, 15). Żyjemy w dziwnej epoce, gdzie zło tak się przemieszało z dobrem, iż walczy o swoiste równouprawnienie, jakby prawda mogła zostać zrównana z kłamstwem, miłość z nienawiścią, śmierć z życiem, a wolność z niewolą. Co więcej, powstają różne organizacje i domagają się, aby ludzkie ustawodawstwo sankcjonowało zło, a niekiedy, żeby nawet je wywyższało. Nic dziwnego, że w tego rodzaju środowisku jest coraz mniej miejsca dla człowieka. A cywilizacja śmierci, strojąc się w różne maski i przybierając niewinny wygląd, sieje wszędzie beznadzieję. A kiedy do tego dodamy ludzkie słabości, to lepiej zrozumiemy, na jakie trudności jest narażony współczesny człowiek i jak jest mu potrzebna pomoc Maryi. Mówi o tym sama Matka Najświętsza. Oto Jej słowa, jakie wypowiedziała do meksykańskiego Indianina, do św. Juana Diego, który prosił Ją o uzdrowienie swego krewnego: „Nie martw się tą chorobą ani żadnym innym nieszczęściem. Czyż nie jestem Twoją Matką? Czyż nie znajdujesz schronienia w moim cieniu? Czyż nie jestem twoim zdrowiem?”. Tak mówiła Maryja w grudniu 1531 roku u stóp góry Tepeyac, dzisiaj zwanej Guadalupe! A w naszej rzeczywistości? Sięgnijmy do dziejów Polaków spod znaku Rodła, żyjących pod niemiecką władzą już po I wojnie światowej. W notatkach czytamy, że „nigdy nie udało (...) się ustalić ściśle, kiedy zaczął się w naszej społeczności kult Matki Boskiej Radosnej. (...) Ból, strata, żal to wszystko dla walczących jest chlebem powszednim, nieważnym wobec dni przyszłych, które odmienią ból w radość, cierpienie w zwycięstwo. Stąd modlitwy, kierowane nie do Matki Boskiej Bolesnej, ale Radosnej” (E. Osmańczyk, Matka Boska Radosna, Paryż 1989, s. 52-53). Oni to modlili się dziękując: „Matczynej opiece Najświętszej Panienki zawdzięczamy, że w walce idącej z pokoleń na pokolenia nie upadliśmy, że walkę pojmujemy jako święty, nie ciążący nam lub przygniatający nas, ale radosny obowiązek” (tamże, s. 107). Oni wiedzieli też dobrze, że „żaden człowiek, żaden naród nie może żyć bez nadziei. Smutek beznadziei może sparaliżować wolę samoobrony. Mądrość Polaków spod znaku Rodła polegała na odnalezieniu radości w ocaleniu swej narodowej tożsamości, jako że nas Pan Bóg tu bez przyczyny nie zostawił. I to kazało im obwołać swą Patronkę Matką Boską Radosną” (tamże, s. 107-108). 405 rok 2010 To dzięki Matce Najświętszej naszej nadziei może towarzyszyć radość. A tam, gdzie jest radość, tam łatwiej przychodzi znoszenie wszelkich dolegliwości ziemskiego bytowania. 4. Nadzieja w czasie wojny i pokoju O tym możemy się przekonać zastanawiając się nad początkiem znaków, jakie czynił Jezus Chrystus, chyba głównie dla pokrzepienia nadziei w sercach uczniów, nadziei w obecność Mesjasza na ziemi. Z pewnością niekiedy zastanawiamy się, dlaczego to właśnie w takich zwyczajnych okolicznościach Pan Jezus dokonał cudu w Kanie. Mogły być jakieś ważniejsze wydarzenia, bardziej przemawiające przyczyny. A tymczasem cud zdarzył się w Kanie Galilejskiej i to podczas skromnego wesela. Spotykamy się z różnymi interpretacjami. Jedne będą mówiły o tym, że w tym wypadku chodziło o podkreślenie wagi małżeństwa i rodziny, aby zaraz od początku nie dawały się we znaki same przykrości. I chyba tak mogło być. Ale też warto jeszcze podkreślić inną okoliczność, a jest nią pogodny klimat wesela, atmosfera radości, a nawet beztroski. Chrystus w tego rodzaju okolicznościach czyni swój pierwszy cud. Jego znaczenie nie ma większego związku z materialnymi skutkami. Jego znaczenie ma swoje odniesienie do nadziei. Chrystus umacnia nadzieję, nadzieję w szczęśliwe małżeństwo i radosną rodzinę. I dlatego nie mówił o tym z nikim i nie zachęcał też do mówienia sług, którzy byli najbliżsi prawdzie o tym wyjątkowym znaku życzliwości Syna Bożego. Matka Najświętsza okazała się w tym tak ważnym dla dalszej działalności Jezusa momencie Matką nadziei dla nowożeńców, ich rodzin, ale też jej źródłem dla uczniów i przyszłych apostołów. I tak już będzie przez wieki. Pisał o tym przed stu laty, kolejny mieszkaniec Włocławka, bł. o. Honorat Koźmiński, pisał z nadzieją: „O, gdybyśmy mogli cały naród nasz obrócić w Stowarzyszenie Mariańskie, które by jednozgodnie wołało ciągle o ratunek jedynej Matki i Królowej naszej, bylibyśmy spokojni o naszą przyszłość, bo nigdy zginąć nie może, kto Jej całkowicie zaufał – takie jest zdanie powszechne wszystkich Ojców Kościoła – takie niech będzie i nasze przekonanie – a za nim nieomylnie oczekiwanie Jej ratunku” (Listy okólne, (maszynopis), t. XXI, cz. 2, nr 20). I dlatego Jej podobizny zdobiły rycerskie i wojskowe sztandary. Jej ryngrafy towarzyszyły w najtrudniejszych operacjach. Jej wizerunek znajdował się 406 Nadzieją naszą bądź najbliżej serca wszystkich naszych wygnańców, uchodźców i emigrantów. Jej podobizna ma swoje miejsce w każdym mieszkaniu i w każdej polskiej chacie! Pisze o tym również kronikarz II Korpusu, czyli Polskiej Armii przebywającej we Włoszech pod wodzą gen. Andersa. Żołnierze polscy, którzy uczestniczyli w wyzwalaniu Rzymu i w uroczystość Niepokalanego Poczęcia (8 grudnia), znaleźli się na Placu Hiszpańskim, na którym wznosi się piękna kolumna z Figurą Niepokalanej: „Ciśnie się pod stopy Panny Maryi lud rzymski, aby różami, goździkami, mimozą, lewkoniami, narcyzami, astrami, bzami i innym kwieciem z Placu Hiszpańskiego zbudować most dla łaski z niebios. W roku 1945 zabrzmiał stąd śpiew: «O Panie, któryś jest na niebie, wyciągnij sprawiedliwą dłoń»” (J. Bielatowicz, Passeggiata, Rzym 1947, s. 84-85). I popłynęła ku Matce Najświętszej ta gorąca prośba „o polski dom” i żeby można było powrócić do wolnej Polski. 5. Nadzieja wolności jest wciąż żywa Upłynęło już kilkadziesiąt lat, a tęsknota za pełną wolnością jest wciąż żywa. Ona dotyczy naszych sumień, wolnych od grzechów. Ona odnosi się do naszych obyczajów, dalekich od bezbożności. Ona woła o wolność praktyk w wymiarze indywidualnym i publicznym. A z tym wszystkim nie było i nie jest najlepiej. Pamiętamy o rugowaniu świąt, cieszących się przywilejem dnia wolnego od pracy przez całe tysiąclecia, religii ze szkół, a symboli religijnych z miejsc publicznych. A kiedy nastąpił przełom i przynajmniej w części mogliśmy się poczuć wolnymi, dziękując Panu Bogu za spełnione nadzieje. I tak w ostatnich dniach przywrócono dzień wolny od pracy w uroczystość Objawienia Pańskiego, czyli Trzech Króli. Czekamy, kiedy zostanie to uczynione także dla dnia uroczystości Niepokalanego Poczęcia. Ale na przeciwności nie trzeba było długo czekać. Najpierw jednak usadowiono kłamstwo, zwłaszcza w środkach przekazu, a potem zaczęto wybiórczo uderzać w Kościół. Zło przerażone ożywieniem się życia religijnego za czasów Jana Pawła II, przypuściło atak na duchownych, wykorzystując ku temu pomówienia z czasów starego reżimu. A teraz, kiedy Polską wstrząsnęła straszliwa katastrofa smoleńska i zjednoczyła setki tysięcy Polaków na modlitwie przy krzyżu, uderzono w ten święty znak. Ale i tego było mało. Okazało się, że Kościół nie ma nawet prawa mieć nadziei na sprawiedliwość. Od dwustu lat zabierano 407 rok 2010 Kościołowi niemal wszystko. Tak czynili wszyscy zaborcy. Podobnie postępowali komuniści. Setki budowli: szpitali, szkół różnego typu, domów dziecka, domów opieki i wiele innych obiektów najzwyczajniej doprowadzano do ruiny. Niszczono z diabelskim chichotem. W ten sposób uderzając w naród Polski, gdyż były to dobra, które należycie administrowane, służyłyby całej Ojczyźnie. Nadszedł czas możliwości odzyskania utraconych placówek. I znowu straszliwa agresja, w której posługiwano się argumentem, mówiącym, że Kościół rzekomo jest pazerny. To nie Kościół jest pazerny. Kościół od tysiąca lat uczestniczy w tworzeniu dóbr narodowych, dóbr użyteczności publicznej. Jakże ubogo wyglądałyby polskie miasta i wioski bez kościelnej architektury. Żadna instytucja, żadna organizacja w ciągu ponad tysiąca lat nie wytworzyła tylu dóbr, nie utrzymywała w porządku, umożliwiając im wypełnianie określonych funkcji. A teraz słyszymy, że Kościół odzyskał niektóre swoje dobra – przez lata bezprawnie zabierane. Czy to jest dużo? To bardzo niewiele, gdyż zabrano znacznie więcej. Niech to zostanie obliczone. O to prosimy. Nie tylko, z resztą, Kościół katolicki może pewne dobra odzyskać. To samo prawo przysługuje wszystkim związkom wyznaniowym, kościołom oraz gminom żydowskim. I wszyscy korzystają z tego prawa. Ale ich jest znacznie mniej. O tym jakoś wrogowie Kościoła nie chcą mówić. A może postępują tak, aby dzielić prześladowanych?! Mają w tym wprawę, wciąż przeciw komuś budując okopy. Kościół nie odzyskuje dla siebie. Kościół nigdy w dziejach Polski niczego nie odsprzedał obcym ani niczego nie wywiózł za granicę. Kościół z wielką pieczołowitością strzeże różnych dóbr i wciąż je odnawia. I to wszystko pozostaje we właściwych parafiach czy wspólnotach zakonnych. To wszystko jest do Waszego użytku, moi drodzy, jak ta katedra, jak kościół franciszkański, jak seminarium. To wszystko stanowi wizytówkę Waszego miasta, z czego możecie być dumni. Zastanawia nas, skąd się bierze ta nienawiść do Kościoła. Najczęściej – jak dotąd – pochodzi z kręgów postkomunistycznych, ale nie tylko. I w tej sytuacji przypominam sobie pewien tekst Dostojewskiego. W jego powieści Biesy znajdujemy ciekawą rozmowę. Prowadzą ją dwaj mężczyźni. Jeden z nich ze straszliwą nienawiścią mówi o swoim dawnym znajomym. Jego rozmówca, aby jakoś go usprawiedliwić pyta: pewnie on, ten, którego nienawidzi, zrobił mu jakąś wielką krzywdę? Ale ten pierwszy 408 Nadzieją naszą bądź protestuje. Otóż nie. To ja mu wyrządziłem – wyznaje – wielką krzywdę, a później zacząłem go potwornie nienawidzić. Mam wrażenie, że Dostojewski był wnikliwym znawcą zagmatwanych ludzkich sumień. I że się to sprawdza na naszych oczach. I dlatego żal nam tych ludzi, tak bezprzykładnie nienawidzących wszystkiego, co kościelne. Przecież brak im jakiejkolwiek nadziei na radosną twórczość, bo nienawiść, bo niszczenie, bo oczernianie nigdy nie przyniosą nadziei. Możemy im jednakże ofiarować serdeczną modlitwę. Niech Maryja Matka Łaskawa Niezawodnej Nadziei wspomoże te nasze siostry i tych naszych braci, aby odzyskali duchową równowagę i wyzwolili się spod jarzma nienawiści. Prośmy Ją również o wytrwanie w nadziei, dla każdej i każdego z nas, dla wszystkich Polaków i wszystkich ludzi. Prośmy w duchu św. Franciszka, nikogo nie pomijając, choćby to wiązało się z naszym cierpieniem, z naszym krzyżem. Powracajmy często do Matki Łaskawej, do Matki Nadziei, gdyż Ona jest właśnie Tą, której przepiękne wyznanie przytacza Maria Konopnicka: „Nigdym ja ciebie, ludu, nie rzuciła, Nigdym ci mego nie odjęła lica, Ja – po dawnemu – moc twoja i siła! – Bogurodzica” (Bogurodzica). I dlatego, Maryjo, otrzymujesz koronę, koronę naszej wdzięczności i miłości, a przede wszystkim w tym Wizerunku Kościół ofiaruje Ci koronę ozdobioną brylantami ufności, abyś zawsze mogła go wspierać Niezawodną Nadzieją. Amen. 409 Między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty (por. C. K. Norwid) Dziękczynienie za kanonizację o. Damiana de Veuster XXVIII Niedziela Zwykła, rok C Mielnik, dn. 10 października 2010 r. Kochani Goście i Parafianie! 1. Dziękczynienia mamy czas Miesiąc październik energicznie podąża do przodu. Każdego dnia w naszych kościołach – przeważnie wieczorem – daje się się słyszeć różańcowy głos. Niekiedy ma to miejsce w domach prywatnych albo przy kapliczkach i krzyżach przydrożnych. Różaniec natomiast zaprzyjaźnił się z październikiem i to na trwałe. Ten sam jednak miesiąc gości w sobie Tydzień Miłosierdzia i to zaraz na samym początku, jakby śpiesząc się, żeby ludzkie cierpienia nie trwały zbyt długo, albo żeby nasza miłość nie musiała zbyt długo czekać, aby okazać się w całej krasie, śpiesząc z pomocą potrzebującym. Od 1978 roku w październiku ofiaruje się jeden tydzień Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II. To słuszna praktyka. To przecież w połowie tego miesiąca na Stolicę Piotrową został wyniesiony krakowski Pasterz. Mamy więc niedzielę papieską i tygodniowe dziękczynienie. Dzieci pamiętają o konkursowych trudach i od dawna myślą, jakimi kolorami najlepiej będzie wyrazić swoją miłość do Tego, który ich szczerze kochał. Młodzież sięga do poetyckich 410 Między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty (por. C. K. Norwid) próbek i kompozytorskich harmonii. A nam, ludziom dorosłym, pozostaje przede wszystkim Różaniec i poczucie serdecznej wdzięczności. Październik jednak jest nadal otwarty i chętnie dzieli się kolejnym tygodniem, kierując nasze umysły i serca ku ludziom, do których jeszcze nie dotarł Jezus Chrystus, bo wciąż tam brakuje tych, którzy bardziej, skuteczniej byliby w stanie przepowiadać Syna Bożego. W ten sposób wypełniając misyjne powołanie. I oto w tym to miesiącu, tutaj w Mielniku, pragniemy dziękować za kanonizację o. Damiana. Jego podobizna jest nam bliska. Z ołtarzowego wizerunku o. Damian nie nastrajał nas odpustowo. Surowy wyraz twarzy, proste rysy i do tego dość duży kapelusz na głowie mogły peszyć… I dlatego wypada dzisiaj dziękując za jego kanonizację, skorzystać z tej pomocy, jaką otrzymujemy od października. Święty Damian bowiem może być wspaniałym wzorem współpracy z Chrystusem Miłosiernym, gdyż oddał się pracy wśród trędowatych i za nich oddał życie. Święty Damian jest przykładem katolika, kapłana i zakonnika, który identyfikował się z Kościołem, z Ojcem Świętym, z dziełem ewangelizacyjnym, a więc jest w pełnym tego słowa znaczeniu świadkiem Jezusa Chrystusa, misjonarzem na dalekim archipelagu Hawajskim, na Pacyfiku. I tak mamy cały miesiąc do dyspozycji, aby odmawiając Różaniec, jednocześnie dziękować Panu Bogu za świadectwo, jakie swoim życiem daje nam Opiekun trędowatych. W duchu wdzięczności starajmy się też dobrze odczytywać jego przedziwny testament. I ze wzruszeniem rozważajmy to, co pisał Cyprian Kamil Norwid, żyjący niemal w tym samym czasie, co św. Damian: „Przyszła nareszcie chwila ciszy uroczystej, Stało się – między ludzi wszedł Mistrz wiekuisty I do historii, która wielkich zdarzeń czeka, Dołączył biografię każdego człowieka, Do epoki – dzień każdy, każdą dnia godzinę, do słów umiejętnych – wnętrzną słów przyczynę, To jest intencję serca (...)” (Rzecz o wolności słowa). 2. Damian jest kimś z nas A więc każda i każdy z nas, dzięki odkupieniu dokonanemu przez Jezusa Chrystusa ma prawo całe swoje życie, czyli własną biografię wpisać na trwałe 411 rok 2010 w życie Syna Bożego. A liczy się w tym wypadku intencja serca. I z tego to względu nasze rozważanie dziękczynne za kanonizację o. Damiana rozpoczęliśmy i chcemy je włączyć w modlitwę różańcową, ponieważ ona – z samej swojej istoty, jest modlitwą serca, jest intencją serca. Miał poważne kłopoty z tym, żeby to zrozumieć, wódz syryjski Naaman. Nawet chciał się obrazić i zrezygnować z wypełnienia polecenia proroka. Był trędowaty. A na trąd nie było wtedy innego lekarstwa, tylko to pochodzące z Bożej miłości. Pan Bóg okazał swoje miłosierdzie. Wielkości tej łaski nie mógł pojąć Naaman. Był gotów złożyć poważną sumę, dar materialny, zapominając wszakże o intencji serca. Prorok ze zrozumieniem podszedł do duchowej bezradności uzdrowionego. Na boku pozostawił sprawę ziemskiej ofiary, ale spełniając ostatnią prośbę Syryjczyka starał się utwierdzić jego wiarę w Jedynego Boga. Wiara daje początek biblijnej i norwidowskiej zarazem wizji biografii ludzkiej. Ta wiara prowadzi nas pod Krzyż i do pustego grobu. Dzięki tej wierze odkrywamy obecność Jezusa i Jego miłość, skierowaną ku nam. To Jezus Chrystus do biografii jakże wielu świętych i błogosławionych z minionych lat, dołączył nową, czyli biografię św. Damiana. Ten zaś przyszedł na świat w dalekiej Flamandii, zwanej też Flandrią, obecnie stanowiącej część Belgii. Urodził się 3 stycznia 1840 roku, w miejscowości Tremeloo, niedaleko Leuven, w małżeństwie państwa Veusterów, jako jeden z ośmiorga dzieci tej wieśniaczej rodziny. Rodzina była bardzo religijna. Nic więc dziwnego, że dwie córki wstąpiły do zakonu, a starszy brat Damiana znalazł się w Zgromadzeniu Księży Najświętszych Serc Jezusa i Maryi, przyjmując imię Pamfilus. Zgromadzenie to dopiero co powstało. Nabierało duchowego rozpędu i może z tego względu do niego wstąpił również Józef, kolejne dziecko Veusterów, przyjmując imię Damian. Obłóczyny odbyły się 2 lutego 1859 r., w święto Ofiarowania Pańskiego, czyli w święto Matki Bożej Gromnicznej. Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił to święto dniem patronalnym wszystkich osób konsekrowanych. Z tego to tytułu każdego roku na terenie wszystkich diecezji na Matkę Bożą Gromniczną przybywają do wybranego miejsca przedstawiciele życia konsekrowanego, aby wspólnie się modlić, dziękować za dar powołania i wypraszać o następne. W odniesieniu do Damiana rodzice początkowo nie byli zbytnio zachwyceni jego decyzją. Uważali, że byłby dobrym dziedzicem rodzinnego majątku, 412 Między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty (por. C. K. Norwid) ponieważ chętnie podejmował różne prace na polu i przy gospodarstwie. Widać było, że ma serce do tego wszystkiego, że czuje się dobrze w tych sprawach. Ale głos Boży skierował go gdzie indziej. A rodzicom nie pozostało nic innego, jak udzielić synowi serdecznego błogosławieństwa, ofiarując go Panu za przykładem Matki Najświętszej. Damian zaś po złożeniu pierwszej profesji rozpoczął studia przygotowujące go do kapłaństwa. W tej dziedzinie nie należał do najlepszych. Niekiedy musiał pomęczyć się z filozofią albo innymi teologicznymi przedmiotami. Pomocy Bożej jednak mu nie brakowało i dzięki niej mógł spokojnie ukończyć studia seminaryjne. Zostaną jeszcze wykłady na uniwersytecie w Paryżu i Leuven, ale i z tym sobie poradził. 3. Z Wysp Hawajskich nadeszło wezwanie Prymicji wszakże w parafii rodzinnej nie było. Przyszło bowiem zaproszenie z Wysp Hawajskich i trzeba było rozpocząć przygotowania do wyjazdu. Droga była daleka. Nie było samolotów. Należało wybrać się okrętem, a podróż przy pomocy tego środka lokomocji trwała 140 dni. Wypada też zaznaczyć, że pierwotnie to starszy brat Damiana został wytypowany na Hawaje, ale jego choroba przekreśliła te plany. I wtedy zgłosił się Damian. Podróż nie była łatwa. Niemal wszyscy podróżujący przeżywali różne choroby i dolegliwości, ale to nie dotyczyło o. Damiana. On dobrze znosił tę drogę i chętnie zastępował wszystkich, którzy nie mogli wstać z łóżka. Zaraz też po przybyciu do Honolulu, z rąk ks. bp. Maigreta otrzymuje święcenia kapłańskie, w wigilię Zielonych Świątek, dnia 21 maja 1864 r. W Polsce dogorywało wówczas Powstanie Styczniowe. Natychmiast rozpoczyna prace misjonarskie i to na różnych placówkach, czyli na licznych wyspach archipelagu. W końcu zatrzyma się na Molokai, gdzie pozostanie do końca życia. Po drodze, na tę wyspę przeznaczenia, kierował budową dwóch kościołów. Nie bał się jakiejkolwiek pracy. Niemniej jednak spotkania z trędowatymi nie należały do przyjemnych, przynajmniej w świetle czysto ludzkich skojarzeń. Potrzebna była pomoc, którą znajdował na modlitwie i w ciągle pogłębianej więzi z Jezusem Chrystusem. Ojciec Damian musiał często czytać Listy św. Pawła, a zwłaszcza Drugi List do św. Tymoteusza. Przed chwilą jeden z jego fragmentów tutaj został odczytany. Apostoł Narodów nawołuje wszystkich: 413 rok 2010 „Pamiętaj na Jezusa Chrystusa, (...). On według Ewangelii mojej powstał z martwych. Dla niej znoszę niedolę aż do więzów jak złoczyńca; ale słowo Boże nie uległo skrępowaniu (...)” (2 Tm 2, 8-9). W Chrystusowym zaś zmartwychwstaniu wszyscy dostrzegamy naszą przyszłość. Nie możemy się Go zapierać. Nie możemy okazywać się niewierni, ponieważ „On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć samego siebie” (2 Tm 2, 13). Chrystus dochował wierności o. Damianowi. Pozostał z nim i był z nim razem wszędzie, a zwłaszcza przy każdej trędowatej i każdym trędowatym. 4. Wytrwałość i wdzięczność Ojciec Damian całym swoim sercem odczuwał tę obecność Syna Bożego. Nie żałował więc swoich sił. Od rana do wieczora poświęcał się pracy wśród trędowatych. On ich katechizował. On sprawował Eucharystię. On spowiadał. On przynosił posiłki. On pocieszał zmęczonych chorobą. I trwał wśród nich. Nie pozwolił sobie na jakąkolwiek skargę czy żal. Chrystus był z nim. I to wystarczało. Jakby znał polską literaturę i czytał dzieła Reymonta, który pisał, z myślą o sobie: „Żyć to działać, to rozlewać po świecie talent, energię, uczucie; pomagać w czasie teraźniejszym pokoleniom przyszłym”. Wizja przyszłości w otoczeniu trędowatych nie musiała należeć do najmilszych, dla niego wszakże była właśnie taka. Dlatego trwał na posterunku, uczył, pracował i służył. Miłosierdzie działa właśnie w taki sposób. Ojciec Damian to nowy święty, który pojawia się w katolickim kalendarzu. Zostaje opracowany o nim tekst Mszy Świętej i modlitwy brewiarzowej. A wszystko to przypominam po to, aby nie zakrztusić się dymem kadzidła i ludzkimi pochwałami. Dobrze się zaczyna czuć o. Damian z nieszczęśliwymi na ziemi, a po śmierci ze świętymi w niebie. Poprzez rany krwawe, wpatrzony w cierpiących przypomina męczeństwa pierwszych wieków i późniejsze okrucieństwa, zwłaszcza związane z nienawiścią do Boga i człowieka, Pan Bóg go ochronił. Nie musiał ani widzieć, ani słyszeć o łagrach i mordowaniu całych rodzin. To wszystko było przed nim, jak i wiele za nim, zwłaszcza z czasów francuskiej rewolucji. Miał rację Adam Asnyk, gdy pisał: „Przeszłość nie wraca jak żywe zjawisko, W dawnej postaci – jednak nie umiera; 414 Między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty (por. C. K. Norwid) Odmieni tylko miejsce, czas, nazwisko i świeże kształty dla siebie przybiera” (Nad głębiami, XII). Jaką postać przybierze o. Damian tu – w Mielniku? Czy będzie podobny do zapracowanych matek i ojców? A może bliższą okaże się mu młodzież, nieco cyniczna i chętnie rezygnująca ze swojej wolności? Chyba nie! Raczej „odmieni miejsce i nazwisko i przybierze świeże kształty”. 5. Mielnickie doświadczenia To pytanie stawiamy w wyjątkowo odpowiednim czasie. Oto sercańska wspólnota mielnicka świętuje sześćdziesięciolecie osiedlenia się w starożytnym grodzie nad Bugiem. Ojciec Damian przybierze więc postać taką, jaka będzie charakteryzowała jego zakonnych współbraci. A oni będą przecież zabiegali, aby odmieniając miejsce, przenosząc się tutaj, stając się braćmi Misjonarza wśród trędowatych, przybrać świeży kształt sercańskiej duchowości, czerpiącej obficie z dziejów Zgromadzenia i korzystając z podlaskiej krynicy religijności. Wspominamy więc pierwszego sercanina, który w roku 1950 znalazł się w Mielniku. To był o. Jozafat Kazimierz Rytel, pochodził z pobliża Sokołowa Podlaskiego. Robił wrażenie poważnego. Często odbywał piesze wędrówki z Mielnika do Serpelic, przeprawiając się na drugi brzeg miejscową łódką. Serdecznie pozdrawiał dzieci przebywające nad Bugiem i wtedy biło z niego autentyczne sercańskie ciepło. Po czerech latach o. Jozafata zmienił o. Bolesław Hołubicki. To była żywa legenda. Uczestnik wrześniowych walk w 1939 roku. Zrośnięty obyczajowo i kulturowo z polskimi tradycjami Wileńszczyzny. W pobliżu Serpelic przeprawiał się przez Bug, aby ujść poszukiwaniom tajnych służb sowieckich i znaleźć się w Generalnej Guberni. Granicę przekraczał w dobrym towarzystwie, które stanowiła grupa osób z inteligencji przedwojennej, z p. Rodziewiczówną na czele. Po otrzymaniu święceń kapłańskich, a miał już lat ponad czterdzieści, został posłany do pracy duszpasterskiej i do kierowania parafią mielnicką. Ojciec Bolesław zaskarbił sobie wielką życzliwość u ludzi, zwłaszcza katolików, ale też miał uznanie u prawosławnych. Był wyjątkowo schorowany. Nigdy jednak nie narzekał. O nim mówiono, że dwóch rzeczy mu nie brakowało: cierpień i radości. Zawsze bowiem był pogodny i stale gotów do duszpasterskiej pracy. Był na moich prymicjach. Chętnie przemawiał. A kazania 415 rok 2010 głosił niesłychanie przekonywająco. Ale w tym czasie już sercanie zaczęli być bardziej znani. Na język polski przełożono biografię o. Damiana, która wyszła spod pióra Wilhelma Hünermanna. Wprawdzie nie było zgody cenzury państwowej na druk, ale maszynopis docierał do wielu osób i miejsc. A później coraz więcej sercanów przybywało do Mielnika. Był Jan i Damian. Nadejdzie chwila, gdy tutaj podejmie pracę obecny Prowincjał. A sercanie włączą się na jakiś czas w pracę Wydziału Katechezy i Szkół Katolickich. Sam Ojciec Prowincjał będzie organizował i przewodniczył Grupie Katedralnej w ramach Drohiczyńskiej Pieszej Pielgrzymki Diecezjalnej na Jasną Górą. Wszystkim serdecznie dziękuję. Tutaj też dadzą o sobie znać sercańskie powołania, pochodzące z Mielnika, Tokar, Knychówka, Międzyrzeca w osobie choćby br. Jerzego, także naszego pielgrzyma. Ale dalej, mamy powołania z diecezji łomżyńskiej i archidiecezji białostockiej. I nie można zapomnieć Sokołowa – o. Jozafata, o. Pawła Molskiego, a teraz o. Zdzisława Świniarskiego, długoletniego sekretarza Caritas Polska. Mielnickie doświadczenia dobrze nas nastrajają. Sercański duch jest w nich widoczny, a Damianowy przykład znajduje w pełni życzliwe przyjęcie. On sam jest – jak pisze Asnyk – „w dawnej postaci – jednak nie umiera. Odmieni tylko miejsce, czas, nazwisko i świeże kształty dla siebie przybiera” (tamże). 6. Coś z Damianowego testamentu Święty Damian będzie też nam wciąż przypominał, abyśmy nie zapominali o wdzięczności, która podnosi nas na duchu, zachęca do wysiłku i życzliwie nastawia nas do wszystkich i wszystkiego, z czym się spotykamy w życiu. Liturgia dzisiejsza przywraca naszej pamięci Chrystusa pełnego wrażliwości względem potrzebujących i chorych. Oto dziesięciu trędowatych wychodzi naprzeciw Chrystusa, aby prosić o uleczenie z trądu. Pan Jezus zachował się spokojnie. Odsyła ich do kapłanów. Nie chce sobie przypisywać tego cudu. Pragnie, aby uzdrowieni odnaleźli jednocześnie duchową wspólnotę, którą reprezentują kapłani. I tak postępuje również w naszych czasach. Odsyła do kapłanów ze chrztem i każdym sakramentem. Pragnie, abyśmy odkrywali i lepiej rozumieli dar wspólnoty, dar Kościoła. A my jesteśmy w szczególnie dobrym położeniu, gdyż mogliśmy się przekonać o znaczeniu i pięknie tej wspólnoty dzięki posłudze Jana Pawła II. 416 Między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty (por. C. K. Norwid) Dziesięciu zostało uleczonych, ale tylko jeden powrócił, aby podziękować. A był on Samarytaninem. My pragniemy dzisiaj dziękować wespół ze wspólnotą sercańską i razem ze św. Damianem, przebywającym w niebie za to, że o nas również nie zapomina Pan Bóg, bogaty w miłosierdzie. I że wciąż posyła świadków. Mamy przecież Męczenników z II wojny światowej. Mamy św. o. Pio i bł. ks. Jerzego Popiełuszko, św. s. Faustynę i bł. ks. Michała Sopoćko, a przede wszystkim mamy św. Damiana, męczennika miłości, herosa poświęcenia, a równocześnie wzór kogoś, kto umie się modlić, kto z modlitwy korzysta i kto potrafi serdecznie dziękować za każdy otrzymany dar! My, zebrani tutaj w tej świątyni, goście i mieszkańcy Mielnika, nie zapominajmy o tym, który nas pierwszy umiłował, i do końca nas umiłował. W modlitwie różańcowej wciąż powracajmy do tych wyjątkowych świadectw i utrwalajmy wszystko to, co będzie nam pomagało w podążaniu przez życie drogą wiary i miłości, drogą św. Damiana, sercanina, aż do zwycięstwa, do pełnego uczestnictwa w chwale. Amen. 417 rok 2010 W Chrystusie Bóg nas wybrał 125 lat istnienia Zgromadzenia Córek Najczystszego Serca Najświętszej Maryi Panny Nowe Miasto n. Pilicą, dn. 11 listopada 2010 r. Umiłowane Siostry! 1. Jubileuszowe pytanie! Mijają lata, a nawet wieki, przychodzi nam poniekąd coraz trudniej oceniać i rozróżniać. I dlatego warto przy okazji jubileuszu zastanowić się nad minionym czasem i postawić sobie, jak i całej wspólnocie zakonnej to samo pytanie, które postawił Pan Bóg pierwszym rodzicom w raju: „Gdzie jesteś, Adamie?” (por. Rdz 3, 9) – usłyszał nasz praojciec i jak zaznacza Księga Rodzaju, miał niemały kłopot z udzieleniem odpowiedzi na to pytanie. Ale ten kłopot płynął z faktu, że zlekceważył Bożą wolę, że popełnił grzech! W czasie jubileuszu stawiamy podobne pytanie: Gdzie jesteś Rodzino Sercańska, po 125 latach od swojego początku? To pytanie kierujemy sami do siebie, gdyż za nim kryje się również Pan Bóg. Pan Bóg chciałby wiedzieć, jak postrzegamy samych siebie i co się dzieje z tymi szczytnymi ideałami, które dały o sobie znać w chwili, gdy bł. o. Honorat Koźmiński zakładał Zgromadzenie Córek Niepokalanego Serca Maryi i powierzał Matce Pauli Maleckiej kierownictwo nad tą nową rodziną zakonną. Czasy nie sprzyjały powstaniu nowej formy życia zakonnego. W świetle prawa carskiego był to czyn ze wszech miar zabroniony, surowo karalny. 418 W Chrystusie Bóg nas wybrał Brakowało zaplecza materialnego. Nie można było sobie wyobrazić życia w ścisłej wspólnocie. A jednak to właśnie w tym czasie papież Leon XIII przypomniał duchowość św. Franciszka, dając duszpasterski impuls, który przyczynił się nie tylko do odnowy zwłaszcza III Zakonu św. Franciszka, ale i do wyjątkowego jego rozwoju. I do tej bazy duchowej, do tego kościelnego skarbca skierował się bł. o. Honorat. Nie lękał się, że może zabraknąć duchowej strawy dla któregokolwiek z powoływanych do istnienia zgromadzeń. I nie zabrakło. Ale po tych 125 latach wypada postawić sobie pytanie, czy zgromadzenie pamiętało o tym wszystkim, co legło u jego podstaw? Czy ciągle przypominało sobie misję charyzmatyczną, zwłaszcza w odniesieniu do wychowania, do formacji nowych pokoleń? A więc, okazuje się, że warto nawiązać do Bożego pytania i bez lęku, w obliczu Bożym starać się na nie szczerze odpowiedzieć. Warto świętować jubileusze. 2. Wszystko miało swój początek w Krzyżu Czasy są różne. Dostrzegamy pewne przemiany kulturowe i cywilizacyjne. Pojawiają się nowe metody ewangelizacyjne. Ale jest coś wspólnego. To, co wspólne, daje się wyjątkowo wyraźnie zauważyć, gdy wpatrujemy się w Krzyż. Za ten znak ginęli ludzie, i właśnie to w czasach narodzin sercańskiego zgromadzenia wyjątkowo dawało o sobie znać. Nasze czasy są podobne. Krzyż budzi swoisty lęk. Krzyż jest wyrzutem sumienia, ale chyba – i to jest najważniejsze, Krzyż jest pytaniem o naszą tożsamość – tożsamość ludzką, chrześcijańską i wreszcie zakonną. Matka Paula nauczała: „Trzeba się żegnać z wielkim uszanowaniem. Znak Krzyża straszliwy jest dla szatanów, kiedy widok Krzyża ich rozprasza. Pobożnie trzeba się żegnać. Podnosimy najpierw rękę do czoła; to głowa, stworzenie, to Ojciec. Następnie do serca, to miłość, życie, odkupienie, to Syn. Na ramiona, to siła, Duch Święty. Wszystko przypomina nam Krzyż. My sami zbudowani jesteśmy w kształcie Krzyża” (M. P. Malecka, Wskazówki dla sióstr, maszynopis, s. 12). Jakże to wszystko, czego uczy Matka, jest aktualne. I ta przepiękna interpretacja, to skierowanie uwagi sióstr na uniwersalną misję Krzyża. I tak jest do naszych czasów, chyba że zapominamy o treści, którą Krzyż niesie ze sobą i w sobie. A więc czy pokochaliśmy Krzyż? Czy przylgnęliśmy do Niego całą swoją osobowością? W Krzyżu przecież zbawienie. W Krzyżu też ufność. 419 rok 2010 3. Ufajmy w Panu Ufność leży u początków każdej z Boga rodzącej się inicjatywy. Ufność kieruje nasze umysły i dążenia na drogę prowadzącą nas do ostatecznego celu, do osiągnięcia pełnego zjednoczenia z Bogiem, do wiecznego szczęścia. Dobrze to rozumiała Matka Paula. I dlatego zaleca siostrom: „Siostry bądźcie przekonane, że jeżeli nam ufności nie zabraknie, Zgromadzenie nasze nie zginie. Jedyna rzecz, która mogłaby nasze Zgromadzenie zrujnować, to brak ufności w Boga oraz pokładanie nadziei w pomocy ludzkiej. Bóg jest Wszechmogący i Opiekunem wszystkich w Nim ufających. Powołanie od Boga pochodzi. Bóg zna swoje wybrane” (tamże, s. 14). Zdawały sobie z tego sprawę Siostry Sercanki, od roku 1905 mieszkające w Kamieńcu Podolskim, w dzielnicy Nowy Plan, sprowadzone tam przez ks. Piotra Mańkowskiego, późniejszego biskupa kamienieckiego. Jest ich cztery i tak daleko od centrum Polski. W ukryciu prowadzą zakład wychowawczo-rzemieślniczy, z tajnym nauczaniem. Przebywało tam od 20 do 50 dziewcząt. Zakład istniał do roku 1923. W tym samym Kamieńcu ks. K. Nosalewski, przy ul. Petersburskiej 7, w roku 1907 założył ochronkę dla chłopców, sierot i półsierot. Przyjmowano do 50 chłopców. Sióstr pracowało sześć. Nikt więcej, zależało bowiem na dyskrecji. Ochronka istniała do 1923 roku, podobnie zresztą jak i szkoła gospodarcza dla dziewcząt, powstała w roku 1917, w roku rewolucji, w majątku Ostrowczany pod Kamieńcem, u państwa Starzyńskich. Tam wychowywano dziewczęta i do pracy w zakładach Kamieńca. Wspaniałe świadectwo. Wyjątkowa ufność w Opatrzność Bożą. Daleko od terenów o większości katolickiej. A jednak można było trwać. I kiedy w roku 1989 przybyłem do Kamieńca, w skromnym domu miejscowego proboszcza, znajdującym się przy kaplicy cmentarnej, jedynym czynnym obiekcie otwartym dla kultu religijnego, tam mogłem spotkać siostrę sercankę. Przetrwała. Pozostała wierna, pełna ufności. A gdzie jest nasza ufność? A przecież takich małych wspólnot było wiele na terenie całego imperium rosyjskiego, z Syberią włącznie. Siostry docierały wszędzie, gdzie było możliwe opiekowanie się ludźmi i ich wychowywanie. 4. Droga przez mękę Ufność pozwala nam zwyciężać we wszelkich próbach, upokorzeniach i cierpieniach: „Bóg zna swoje wybrane – to mówi Matka – Z naszych 420 W Chrystusie Bóg nas wybrał upokorzeń, których nam Bóg nie szczędzi, dobre tylko owoce się wyrodzą, tak jak z obumarłego ziarna z ziemi wyrasta kłos prześliczny. Z Ciała Jezusowego startego na Kalwarii, zrodzili się święci, którzy napełnili radością świat, niebo i samego Pana Boga” (tamże, s. 1). Ku świętym prowadził nas Jan Paweł II. Z tym samym spotykamy się w nauczaniu Benedykta XVI. Na świętych czeka współczesność i to na wszystkich kontynentach, we wszystkich cywilizacjach, gdyż bez świętości grozi ludzkości samozagłada. Matka zaś dodaje odwagi w dążeniu do świętości. Szczerze tłumaczy: „Żadna z nas nie wycierpiała jeszcze tego, co wycierpieli święci Męczennicy, a spytajcie się ich, czy oni dziś żałują tego. Bóg od nas tak wiele nie wymaga, a zdarza się widzieć zakonnicę, którą jedno słowo miesza i zniechęca lada upokorzenie lub upomnienie smutkiem napełnia i do szemrania przyprowadza” (tamże, s. 14). Wasza Współfundatorka zachęca, abyście pytały poprzedniczek, czy żałują cierpień. A więc zapytajcie się tych dwóch bohaterskich sióstr, które zginęły spalone w Lubieszowie. Spytajcie się siostry Rutkowskiej, czy żałuje, że z głębi Rosji wiozła małe sieroty. I oto jeszcze jedno świadectwo. Ksiądz Kuczyński wymienia męczenników, bohaterów, którzy przebywali na Workucie, a wśród nich „siostrę Urszulę Lepko ze Zgromadzenia Skrytek na Kalwarii w Wilnie”, a dopiero później barona Waldemara von Waltenberga. I dodaje: „Siostra Lepko przygotowała katoliczki Polki, Litwinki i Ukrainki do spowiedzi (...). Siostra Lepko rozdzielała komunikanty zawinięte w papierek niczym lekarstwo”. Mamy też komentarz historyka, warty przytoczenia: „Nieustanna walka komisariatu do spraw wyznaniowych z praktykami religijnymi sprowadza Kościół do podziemia. Pieczę nad tym rodzajem Kościoła sprawują surowo zakazane zakony żeńskie. Siostry zakonne pracują w świeckich zawodach i niczym nie zdradzają swojej przynależności zakonnej. Ich praca misyjna polega na nawracaniu, przygotowywaniu do sakramentów zarówno dzieci jak i dorosłych. Nawet represje i pozbawienie wolności nie potrafią przerwać tej pracy misyjnej, która przenosi się do więzień i łagrów” (J. Siedlecki, Losy Polaków w ZSRR w latach 1939-1986, Londyn 1988, s. 307, 315). Czas świętych męczenników trwa. 5. Moc Ducha Świętego Nasza ufność znajduje wsparcie w mocy Ducha Świętego. Tak myślano od początku istnienia Zgromadzenia. Matka mówiła: „Duch Święty jest 421 rok 2010 światłem i siłą. Zakonnica, posiadająca Ducha Świętego rozróżnia najdrobniejsze szczegóły nędznego życia swego. Pojęcie jej jest jasne, czuje się zawsze szczęśliwą. Ona zawsze w obecności Bożej żyje. Z jej serca wychodzi tchnienie miłości. Czas na modlitwę poświęcony wydaje się jej zawsze za krótki. Jej serce pełne cichości i słodyczy w życiu wspólnym. Gdy Duch Święty w sercu, wtedy serce się rozpływa, zanurza w miłości Bożej. Rybie nigdy za wiele wody, tak i dobrej zakonnicy nigdy za długo być z Bogiem (...). Mówmy co rano: «O mój Boże! Ześlij mi Ducha Twojego, który by mi dał poznać, czym Ty jesteś, a czym ja»” (M. P. Małecka, Wskazówki dla sióstr, dz. cyt., s. 14). Jest to wyjątkowo piękna wypowiedź, a właściwie program życiowy, nakreślony przez Matkę Paulę. Czy pamiętamy o nim? Czy powracamy do niego w chwilach kryzysu serca i woli? Jakże liczne dochodzą do nas głosy od świeckich, że cieszą się z ruchu Odnowy w Duchu Świętym. A przecież to sercanki, w świetle powyższego cytatu, powinny się uważać za założycielki tegoż ruchu. A teraz wypada pytać o dalszy ciąg, o kontynuację. Najgorzej bowiem jest zawsze z trwaniem, z cnotą wytrwałości. Z tego to względu przytoczony powyżej tekst kończy zdanie-modlitwa: „Ześlij mi Ducha Twojego, który by mi dał poznać, czym Ty jesteś, a czym ja” (tamże). To zdanie kieruje kolejny raz nasz umysł i serce ku duchowości franciszkańs kiej. Jego treść jest nam dobrze znana, choć nieco inaczej sformułowana przez samego Biedaczynę z Asyżu, który często odmawiał ten wyjątkowo przejmujący akt strzelisty: „Kto Ty jesteś, Panie, a kto ja?”. Między świętymi panuje żywa więź, duchowa łączność. Potrafią się komunikować, uzupełniać i umacniać się nawzajem. A wszystko to dzieje się w Duchu Świętym. 6. Naszą rodziną jest duchowość franciszkańska Pod natchnieniem Ducha Świętego Zgromadzenie Sióstr Sercanek znajduje się w wielkiej rodzinie franciszkańskiej. Tak chcieli Założyciele. Tak to stanowią Konstytucje Zgromadzenia (rozdział 1 § 5): „Ojciec Honorat włączył nasze zgromadzenie do wielkiej wspólnoty franciszkańskiej. Do natury naszego życia należy duchowość Serafickiego Ojca Franciszka. Ona wytacza nam drogę do doskonałości ewangelicznej. Dlatego też starajmy się poznawać jej zasady. Studiujmy i rozważajmy pisma św. Franciszka, które są najlepszym źródłem poznania tejże duchowości. Dzięki temu zgodnie z życzeniami Kościoła zachowamy naszą żywotność i odpowiemy pragnieniom Założycieli”. 422 W Chrystusie Bóg nas wybrał I to chyba można potraktować jako najpiękniejsze życzenia Jubileuszowe. A w myśl św. Franciszka warto powracać do jeszcze jednego aktu strzelistego, który chętnie odmawiał i braciom to radził: „Bracia zaczynajmy od nowa, niceśmy nie zrobili”. Siostry, zaczynajmy od nowa. Historia naszych 125 lat jest piękna, ale co my do niej wnieśliśmy? Więc zaczynajmy od nowa i to w nawiązaniu do słów, jakie wypowiedziała Matka Najświętsza w Kanie, kierując je do uczniów Jezusa: „Uczyńcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5). Starajmy się to czynić, korzystając ze światła Ducha Świętego, pełni ufności, ciągle od nowa, w Sercu Maryi nieustającą odnajdując pomoc. Amen. 423 Ku uczestnictwu w dziale świętych (Ap 11, 19a; 12, 1. 3-6a. 10ab, Kol 1, 12-16; J 19, 25-27) Pielgrzymka Wspólnoty i Dzieła „Niedzieli” Częstochowa, dn. 18 listopada 2010 r. Umiłowani w Panu! 1. Idźcie na cały świat. Kolejna pielgrzymka Wspólnoty i Dzieła „Niedzieli”, która nas gromadzi tutaj w Sanktuarium Matki Bożej Jasnogórskiej, ze szczególną mocą, gdyż w nowych okolicznościach przypomina nam polecenie Chrystusa: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16, 15). Zmieniają się ludzie, w niepamięć odchodzą całe epoki, dumne cywilizacje i pewne siebie ideologie. A to wezwanie Syna Bożego ma swoją moc. Wciąż brzmi świeżo i nadal znajduje tych, którzy podejmują się głoszenia Ewangelii. Ma to miejsce przy dziecięcym łóżeczku, w kościele i salce katechetycznej, ale też w środkach transportu zbiorowego i w restauracjach. Niemniej jednak coraz częściej to polecenie Pana Jezusa, za które jesteśmy niesłychanie wdzięczni, dociera do ludzkich umysłów i serc za pośrednictwem środków komunikacji społecznej, a więc poprzez prasę, radio, telewizję, Internet i telefonię komórkową. Przedziwna to rzecz. To już bł. Pius IX mówił, że Apostoł Narodów, gdyby żył w XIX wieku, troszczyłby się wyjątkowo o dobre gazety, aby głoszenie Królestwa Bożego mogło być skuteczniejsze. Natomiast papież Leon XIII w Encyklice z dnia 15 października 1890 roku pisał: „(...) jest 424 Ku uczestnictwu w dziale świętych obowiązkiem wiernych dzielnie popierać gazety katolickie, bądź odmawiając lub cofając wszelkie poparcie dla złych gazet, bądź współdziałając około ożywienia i podniesienia gazet katolickich. W tej sprawie atoli za małą jest gorliwość wiernych” (Dall’alto dell’Apostolico Seggio). Z bólem przyjmujemy ten wyrzut papieża z Carpineto Romano, którego miejsce narodzin 5 września tego roku nawiedził Ojciec Święty Benedykt XVI. I już teraz wypada zastanowić się, czy ten zarzut postawiony 120 lat temu nie jest wciąż aktualny?! Ale posłuchajmy, co na temat prasy katolickiej powiedział następca papieża Gioacchino Pecci – św. Pius X: „Jeżeli jest jakieś dzieło zasługujące na pamięć i współdziałanie wiernych, to gazety katolickie! Poparcie dla tych gazet jest obowiązkiem katolików” (30.06.1896). Tenże sam papież dbał o prasę dobrą już jako biskup, a potem kardynał – patriarcha Wenecji. Gdy dowiedział się bowiem o kłopotach finansowych jednego z pism, oświadczył: „Gdybym nawet musiał oddać swój pektorał (biskupi krzyż) i zastawić moje (...) meble dla zapewnienia istnienia tej dzielnej gazety, uczyniłbym to z całego serca” („Pielgrzym”, [12.09.1908], s. 1). Nadszedł dzień, kiedy Pius XI poświęcił Radio Watykańskie i pierwszy raz zaczął głosić Ewangelię sięgając po mikrofon. I tak można byłoby przytaczać wypowiedzi i przypominać działania na rzecz korzystania z dostępnych mediów przez kolejnych papieży, nie zapominając o Janie Pawle II. To On stał się tym Pasterzem Kościoła, który wspaniale czuł się w świecie mediów. Wiele też zrobił dla ich odnowy i poprawy. To On w ostatnim swoim Orędziu, przygotowanym i ogłoszonym na XXXIX Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu napisał, odwołując się do Listu św. Jakuba (3, 10): „Pismo Święte przypomina nam, że słowa mają niezwykłą moc, mogą narody jednoczyć bądź dzielić, tworzyć więzy przyjaźni bądź wywoływać wrogość” („L’Osservatore Romano”, nr 3/2005, s. 8). 2. Głoście Ewangelię Jesteśmy wdzięczni papieżom ostatnich wieków za to wyjątkowe zainteresowanie się środkami komunikacji społecznej. Ale należy też zauważyć, że te apele nie pozostały bez echa. I, patrząc wstecz, a mając na uwadze naszą perspektywę, wypada przypomnieć, że to w czasach bardzo trudnych, kiedy nasza Ojczyzna była jeszcze pod zaborami, zaczynają się pojawiać gazety o profilu katolickim. Mamy też wspaniałych promotorów, do których wypada 425 rok 2010 zaliczyć bł. Honorata Koźmińskiego, bł. Ignacego Kłopotowskiego, bł. Jerzego Matulewicza. Daje o sobie znać pomorski „Pielgrzym”, wielkopolski „Przewodnik Katolicki”. Śląsk nie pozostaje w tyle, podobnie jest i w Galicji. W ciągu międzywojennego dwudziestolecia można już mówić o pewnym rozkwicie katolickich środków przekazu. Wielka w tym zasługa św. Maksymiliana Marii Kolbe. To w tym czasie daje o sobie znać „Niedziela” częstochowska, której narodziny, cierpienia, a następnie refundację dokonaną przez Przewielebnego Księdza Infułata dzisiaj świętujemy. I tak do ewangelizacji zostaje już na trwałe włączona prasa, radio, a następnie telewizja, Internet i telefonia komórkowa. Czy w pełni z tych środków korzystamy? Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwą, ponieważ wróg nie śpi. Świadczą o tym czasy jakichkolwiek prześladowań. Wielką krzywdę katolickim środkom komunikacji społecznej wyrządziły lata okupacji i panowania totalitaryzmu komunistycznego. Okazuje się, że nieprzyjaciel Boga i człowieka odczuwa wyjątkowy lęk przed środkami przekazu. I jest to lęk, z ich pozycji, zupełnie zrozumiały. Katolickie środki głoszą bowiem dobrą nowinę, czyli prawdę i miłość. Stoją na straży każdego życia. Bronią moralności w życiu indywidualnym i publicznym. Zabiegają o zdrową pod każdym względem rodzinę. Wyjątkowo troszczą się o należyte wychowanie dzieci i młodzieży. Dzięki dobrym środkom przekazu przed ludźmi na ziemi otwiera się świątynia Boga, jak czytaliśmy w Apokalipsie. To one ukazują „Niewiastę obleczoną w słońce” (Ap 12, 1). One też starają się w porę przestrzegać przed tym innym znakiem, uderzającym w życie. W ten sposób można uratować bardzo wiele dobrego. One jakby przygotowują teren, aby mogło nastać „zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza Jego Pomazańca” (Ap 12, 10). Niech więc nie dziwi nas ta straszliwa wrogość, z jaką się spotykamy również obecnie, zwłaszcza ze strony tych mediów, dla których wartości ogólnoludzkie, takie jak życie, prawda, sprawiedliwość, szacunek względem godności ludzkiej i miłość – stanowią, niestety, przedmiot mniej lub bardziej jawnych drwin. 3. Pamiętajmy o wszystkich ludziach Dobrą nowinę o życiu i śmierci, o rozwoju i doskonałości należy głosić we wszystkich czasach i wszystkim ludziom. Między innymi także i po to, 426 Ku uczestnictwu w dziale świętych abyśmy nabrali swoistego uzdolnienia „do uczestnictwa w dziale świętych” (Kol 1, 12), do czego nas zachęca św. Paweł w Liście do Kolosan. A to z kolei będzie pozwalało na jaśniejsze patrzenie na świat i na każdego człowieka. Po to przecież Pan Jezus przyszedł na ziemię, pozostawiając nam wyjątkowy przykład, solidną naukę i świadectwo najwymowniejsze o miłości, oddając swoje życie za nas. I to dzięki temu wszelkie stworzenie ma „w Nim swoje istnienie” (Kol 1, 17). Ale i to należy wyznać szczerze, nie zawsze jesteśmy w stanie dotrzeć do ludzkiego umysłu i serca z dobrą nowiną. I cóż wtedy możemy zrobić? Poddać się nie wypada, gdyż byłoby to oznaką małości i słabej wiary. Czy wystarczy narzekać na złe czasy i różne przeszkody? To także nie może być dobrym rozwiązaniem. Najpierw dlatego, że złych czasów – jako takich – nie ma! Należy więc skierować naszą uwagę na środki komunikacji społecznej. Nieprzypadkowo II Sobór Watykański ze szczególną mocą podkreśla, że kiedy mówimy o tych wszystkich środkach, to musimy pamiętać o ich ludzkim i społecznym wymiarze. To są środki komunikowania się ludzi pomiędzy sobą. I dlatego one nie mogą okłamywać, jednych przeciwstawiać drugim, manipulować ludzkimi poglądami, popierać niegodziwe interesy, jak to się zdarza w mediach laickich, chociaż nie musi. Z tego też względu nazywa się je mass mediami, czyli środkami na masy, do dowolnego sterowania masami ludzkimi. Katolickie media tak postępować nie mogą, gdyż są środkami komunikacji społecznej. I wywodzą się z chrześcijańskiej antropologii, dostrzegając w człowieku istotę stworzoną przez Boga, posiadającą duszę nieśmiertelną i ciało. I nigdy nie można zapominać, że tylko człowiek został obdarzony rozumem i wolną wolą. I tutaj dochodzimy do sedna sprawy, gdy chcemy ratować człowieka przed dezinformacją. Trzeba go widzieć w całości, nie należy zapominać o dokonanym odkupieniu. W człowieku nie może być rozbratu pomiędzy wolnością a rozumem. Niestety z takim wycinkowym traktowaniem człowieka spotykamy się w naszych czasach. Tymczasem informacja jest istotowo zrośnięta z formacją, gdyż tylko człowiek uformowany należycie, zgodnie z odkrywaną naturą, może owocnie korzystać z informacji. A o coś takiego powinno nam wszystkim chodzić. Katolickie środki przekazu, kierując umysły i serca ku Chrystusowi uczą integralnego podejścia do życia, gdzie rozum i wolna wola idą razem, nawzajem się umacniają i zabezpieczają. 427 rok 2010 4. Zawsze pamiętajmy o Matce Tę szczególną jedność rozumu i woli najpełniej widzimy na krzyżu. Na nim jest Chrystus konający, upokorzony do niemożliwości, straszliwie cierpiący. To wszystko, co ludzkie miało prawo się buntować. A jednak Pan Jezus pamiętał o woli Ojca. Pan Jezus wiedział, dlaczego cierpi. I z tego to tytułu mógł wypowiedzieć te wzruszające słowa: „Niewiasto , oto syn Twój”, a do nas: „Oto Matka twoja” (por. J 19, 26-27). A skoro mamy taką Matkę, nie może nam brakować ani nadziei ani miłości. Krzyż zaś to wyjątkowy znak wewnętrznej jedności i wielkości człowieczeństwa! Jaka to ważna perspektywa dla wszystkich, którzy myślą o człowieku, którzy o nim piszą, którzy go informują i formują zarazem! Taką misję pełni od dziesięcioleci „Niedziela”. Niedziela bowiem jako dzień Pański jest pięknym gestem Stwórcy względem człowieka. Pan Bóg w sposób integralny podchodzi do nas. I ukazuje mam potrzebę pracy, ale i odpoczynku, właśnie po to, aby można było popatrzeć na wczoraj i zastanowić się nad nim, czy było to coś dobrego?! Aby również pomyśleć o przyszłości i o tym, co nam pozostaje do zrobienia. Modlitwa wyrastająca z odkrywania biblijnego wymiaru niedzieli kieruje nas ku Eucharystii, właśnie po to, abyśmy w Jezusie Chrystusie wciąż odkrywali pełny przejaw człowieczeństwa i uczyli się w sposób harmonijny korzystać z naszych możliwości, którymi obdarza nas Bóg. W częstochowskiej „Niedzieli” to wszystko znajdujemy w ukazywaniu nauczania papieskiego, w serwisie informacyjnym, w reportażach i świadectwach, w doświadczeniach jednostek, rodzin i grup społecznych. Nie można nie dostrzec integrującego wszystko słowa od Redaktora! To dzięki temu, gdy myślimy – niedziela – to natychmiast na myśl przychodzi to, co Pismo Święte mówi o zmartwychwstaniu i to, co znajduje się w tygodniku, zawsze razem! Niech już tak pozostanie! A Królowa z Jasnej Góry, wędrująca od wieków po polskich drogach, aby wziąć udział w niedzielnej Eucharystii, prowadząca Dziecię Jezus za rękę, niech w drugiej dłoni niesie egzemplarz częstochowskiej „Niedzieli”. Amen. 428 Gra na instrumentach stanowi przedziwną symfonię wychowawczą Święto ligawki, II Niedziela Adwentu, rok A Ciechanowiec, 5 grudnia 2010 r. Umiłowani! 1. Pokój zakwitnie, kiedy Pan przybędzie! Mamy już II Niedzielę Adwentu. W naszych sercach umacnia się coraz bardziej nadzieja na przyjście Pana. Tak bardzo pragniemy, aby spełniło się to wszystko, o czym mówi prorok Izajasz. On to przecież łączy z obecnością Mesjasza pokój powszechny, jedność wśród ludzi i większe wzajemne zrozumienie wśród wszystkiego, co jest żywe na ziemi. Do tej nadziei nawiązuje św. Paweł w Liście do Rzymian, aktualnym również w odniesieniu do nas. Apostoł Narodów pisze swoje orędzie już po przyjściu na świat Syna Bożego, dlatego też stara się wyjaśnić nam, co jest przyczyną, że ta nadzieja, czy też wszystkie powyższe nadzieje jakoby się nie spełniają? Mówię „jakoby”, ponieważ te nadzieje z pewnością się urzeczywistniają, a problem leży w naszym przygotowaniu do ich przyjęcia, do ich zrozumienia. Z tego względu mówi św. Paweł o „mocnych” i „słabych” w wierze. Ci pierwsi nie mają kłopotów. Niestety, tego nie można powiedzieć o „słabych”. Ale i ci ostatni nie powinni się zniechęcać. Niech się wsłuchają w nauczanie św. Jana Chrzciciela. Niech nie lękają się oczyszczenia własnych sumień. 429 rok 2010 Królestwo niebieskie jest przecież bardzo blisko, dzięki przyjściu na świat Syna Bożego. Trzeba jednak się nawrócić, aby móc, aby być w stanie przyjąć to wszystko, co wiąże się z misją zbawczą Syna Bożego. Potrzebna jest więc odnowa, oczyszczenie naszych sumień. I to we wszystkich dziedzinach życia, w wymiarze jednostkowym i wspólnotowym. 2. Bądźmy gotowi na przyjście Pana Nasza gotowość na przyjście Syna Bożego niech daje o sobie znać w trosce o czyste sumienia i w dążeniu do wiernego przestrzegania zasad oraz przykazań, a także wszystkiego, co stoi na straży godności ludzkiej osoby. Ważne jest również i to, abyśmy ciągle i w różnych okolicznościach przypominali sobie to, o czym mówi prorok Izajasz, inni prorocy, a zwłaszcza św. Jan Chrzciciel. W naszej historii wieki XIX i XX stały się szczególnie wrażliwe na wszelkie proroctwa mesjanistyczne, gdyż w nich poszukiwano przesłanek, które byłyby w stanie uratować ducha nadziei, podtrzymywać duchową więź z cierpiącą ojczyzną. Z tego też względu pojawiło się wiele śpiewów, poetyckich utworów, wprost odwołujących się do proroka Izajasza. Takim przykładem niech będzie poezja Mieczysława Romanowskiego, który mając 29 lat poległ w Powstaniu Styczniowym: „I kiedyż uczynim, swobodni oracze, Lemiesze z pałaszy skrwawionych? Ach! Kiedyż na ziemi już nikt nie zapłacze Prócz rosy pól naszych zielonych?!” (Kiedyż?). To samo można powiedzieć o latach II wojny światowej i czasach późniejszych. Wtedy to powstaje piękne dzieło Juliana Tuwima pt. Kwiaty Polskie. Jest w nim wiele miłości i nadziei. Jest czytelna ufność w Bożą pomoc, ale warunek i tutaj jest ten sam. Potrzeba odnowy, odrodzenia.: „Daj nam uprzątnąć dom ojczysty Tak z naszych zgliszcz i ruin świętych, Jak z grzechów naszych win przeklętych; Niech będzie biedny, ale czysty! Nasz dom z cmentarza podźwignięty (...). Niech prawo zawsze prawo znaczy, A sprawiedliwość – sprawiedliwość” (Modlitwa). 430 Gra na instrumentach stanowi przedziwną symfonię wychowawczą Tego wszystkiego bardzo nam potrzeba. Adwent służy przemianie duchowej. I ku Bożemu Narodzeniu prowadzi. 3. Z muzyką ku odnowie Adwentowe pieśni przesycone są nadzieją. Tęsknota wszędzie daje o sobie znać. Rola bowiem pieśni, rola muzyki w kształtowaniu ludzkich postaw jest szczególna. Zaznaczył to w swoim wystąpieniu wileńskim w roku 1899 sam Ignacy Paderewski. Mówił: „(...) Prawda, ja kocham muzykę – ale najpiękniejszą muzyką jest dla mnie dźwięk naszej drogiej, przepięknej mowy ojczystej. Nie należę do tych, którzy mówią: sztuka dla sztuki. Nie, sztuka powinna mieć jakiś pierwiastek etyczny – cel bliski, serdeczny – a więc sztuka dla kraju, a w naszych warunkach: sztuka dla narodu. Kocham kraj nasz w całych jego dawnych granicach i szczycę się, że się zaliczam do tego biednego, ale wielkiego narodu. Nie należę do wyjątków, wszyscy jesteśmy dobrymi Polakami. Najlepszych nie ma – jam może tylko szczęśliwszy od wielu, – ale, dzięki Bogu, niemało nas takich, którzy możemy śmiało powiedzieć: jeszcze nie zginęła, i dodać – i nie zginie!” (Wilno, 27.01.1899). Tego wszystkiego Paderewski nauczył się i to zgłębił przy pianinie! Różne jednakże są muzyczne instrumenty. Od wielu lat Ciechanowiec każdego roku w pierwszą niedzielę grudnia przypomina o istnieniu instrumentów pasterskich, ale nie tylko. W Wiecznym Mieście przy ulicy Macchiavelli’ego znajduje się pierwszy dom zakonny Zgromadzenia Sióstr Nazaretanek. Tam też jest kaplica. Warto zwrócić uwagę na tabernakulum. Po obu jego stronach są umieszczeni aniołowie, którzy trzymają w rękach różne instrumenty muzyczne, rozpoznawalne. Są to: fujarka, mandolina, basetla, cytra i skrzypce. Okazuje się, że w tradycji rzymskiej fujarka oznacza prostotę, mandolina – dobroć, basetla – męstwo, cytra – łagodność, a skrzypce – rozwagę. Przepiękna symbolika, a jednocześnie prawdziwa. Gra na różnych instrumentach, nawet czasowo rozdzielona, stanowi przedziwną symfonię wychowawczą. Przyczynia się do moralnej odnowy człowieka. Przygotowuje go na spotkanie z Chrystusem. I dlatego lepiej rozumiemy, dlaczego Podlasie od wieków rozbrzmiewało grą na ligawkach, gdzie indziej dawała się słyszeć trąbka albo fujarka, albo nawet gitara, względnie inne instrumenty, z którymi przybywają do nas, tutaj nad Nurzec liczni goście z dalekich stron, z odległych krain! Wszystkim nam bowiem 431 rok 2010 zależy na tym, aby do ludzkich serc miała zawsze dostęp nadzieja i ufność, że stać nas na więcej, na coś lepszego. 4. Idźmy z pieśnią na spotkanie Pana I jeszcze jedno wypada dzisiaj podkreślić, skoro wsłuchujemy się w grę na różnych instrumentach muzycznych, skoro wspomnieliśmy wielkiego pianistę, nie możemy pominąć Mistrza fortepianu – Fryderyka Chopina. On to ma w tym roku swój jubileusz. Od prawie dwóch wieków to właśnie on budzi w nas wyjątkowe doznania, przeżycia piękna. Tak bywało w dworkach mazowieckich, tak było na paryskich i szkockich salonach. Tak bywało potem, nawet po śmierci mistrza. On zawsze był, był nad Wisłą i Bugiem. Przebywał także poza granicami. On tak naprawę zawsze jest. Artur Oppman opowiada o tym w wierszu Koncert Chopina rezerwując Chopinowi czas teraźniejszy: „Więc siedli emigranci, by słuchać Chopina. Fortepian milczy jeszcze, jak senna syrena, Jeszcze w zmarłych melodyi zatopiony echa, Smętną bielą klawiszy jakby się uśmiecha, (...). Polski klub. Na fotelach samych gwiazd elita: Mickiewicz i Słowacki, książę Adam, świta, Ostatnie senatory, posły, jenerały, Dembiński i Dwernicki, Ursyn srebrnobiały, (...). Chopin wszedł! W lamp półcieniu dziwny, jak zjawisko. Nad rebusem klawiszów pochylił się nisko, (...). W niemą salę padł pierwszy dźwięk. Improwizuje. On oczy ma zamknięte, lecz nie gra. Maluje (...). Dziwna piosenka, wszystkim słuchaczom przyjemna, Ktoś myśli: to znad Ikwy, inny ktoś: znad Niemna, Jeszcze komuś od Wisły gra echem znajomem, Jakby ją dzieckiem słyszał pod rodzinnym domem: A to tylko tak szumi liść na polskim drzewie, A to tylko tak pluszcze polski deszcz w ulewie, A to tylko tak tęskni serce po tem wszystkiem: Za kamieniem przydrożnym – za niebem – za listkiem”. 432 Gra na instrumentach stanowi przedziwną symfonię wychowawczą Muzyka i melodia, gra i śpiew jakże często budzą w nas dawne wspomnienia. Przenoszą w kraj lat dziecięcych. Ożywiają dawne zwyczaje. Poszerzają serca. Otwierają umysł, odmładzają. Odradzają i uświęcają. A to wszystko składa się na Adwent. A to wszystko tworzy z nas wspólnotę, jednoczy i integruje. Odnawia. Prowadzi ku Bogu i ku człowiekowi, także temu, który jest w nas. To z takim programem przychodzi na świat Jezus Chrystus. Tym razem niech coś powie sam Cyprian Kamil Norwid: „Przyszła nareszcie chwila ciszy uroczystej, Stało się – między ludzi wszedł Mistrz Wiekuisty I do historii, która wielkich zdarzeń czeka, Dołączył biografię każdego człowieka, Do epoki – dzień każdy, każdą dnia godzinę, A do słów umiejętnych – wnętrzną słów przyczynę, To jest: intencję serca (...)” (Rzecz o wolności słowa). Zasłuchani w poezję, w muzykę i śpiew, zapatrzeni w przestrzeń naszego życia tym lepiej rozumiemy wagę i znaczenie treści dzisiejszej I Modlitwy Mszalnej: „Wszechmogący i miłosierny Boże, spraw, aby troski doczesne nie przeszkadzały nam w dążeniu na spotkanie z Twoim Synem, lecz niech nadprzyrodzona mądrość kształtuje nasze czyny i doprowadzi nas do zjednoczenia z Chrystusem”, zwłaszcza w Eucharystii, podczas adwentowych rekolekcjach, a już szczególnie w Noc Bożonarodzeniową! Z Norwidowską intencją serca przy akompaniamencie licznych instrumentów pasterskich, ze szczególnym podkreśleniem tych o rodowodzie pasterskim, z ligawkami podlaskimi i mazowieckimi na czele – radośnie i z ufnością śpieszmy na spotkanie Pana! Amen. 433 „Dasz światło życia idącym za Tobą” Wspomnienie katastrofy smoleńskiej Warszawa – Bazylika Archikatedralna pw. Męczeństwa św. Jana Chrzciciela dn. 10 grudnia 2010 r. Umiłowani w Chrystusie Panu! 1. Błogosławiony człowiek Tegoroczny Adwent niesie ze sobą nieco inne niż każdego roku, przesłanie. Owszem, tak jak zawsze wpatrujemy się w niebo, w oczekiwaniu na światło gwiazdy betlejemskiej. Z uwagą liczymy dni dzielące nas od wigilijnego spotkania. Zastanawiamy się poważnie nad tym, w jaki sposób mamy prostować nasze drogi. Wigilijny wieczór zaprasza nas do duchowej odnowy, do odrodzenia. Prorok Izajasz przypomina, że Bóg jest Tym, który nas kocha i podpowiada nam, co mamy czynić, aby zasłużyć na życie wieczne. Ważne jest, abyśmy przestrzegali Bożych przykazań, abyśmy troszczyli się o życie zgodne ze sprawiedliwością. Chodzi przecież o kolejne pokolenia, czyli o przyszłość. Ale w tym wszystkim najważniejszy jest człowiek. To przecież o niego chodzi, o jego szczęście, o jego życie wieczne. Wedle św. Mateusza ci, którzy odrzucili św. Jana Chrzciciela, nie będą w stanie zrozumień i przyjąć Jezusa Chrystusa. Pozostaną zamknięci w swoim świecie. A to z kolei nie wróży niczego dobrego. Otóż nieraz martwimy się: „Brak nam biografii do naśladowania. Dwa tysiące lat temu ludzkość ułożyła swoją najpiękniejszą opowieść o człowieku i zapisała ją w księdze. Przez dwa tysiące lat nikt jej nie prześcignął, ale też nikt 434 „Dasz światło życia idącym za Tobą” jej nie sprostał. Trwa nad światem cudowna opowieść o Synu Bożym – wiecznie dystansującym ludzkie możliwości i oddalona od rzeczywistych faktów”. Tak może czasami być. Człowiek duchowo słaby nie nadąża za Bożym zaproszeniem. Chrystus w dzisiejszej Ewangelii dokładnie wyraził swój ból, mówiąc: „Z kim mam porównać to pokolenie?” (Mt 11, 16). Czy to pytanie odnosi się do nas? Można mieć wątpliwości. Ale coś jest na rzeczy. Nie można ufać ludzkiej mądrości, pozbawionej nadprzyrodzonych korzeni. I dlatego słusznie rodzą się obawy, znaki zapytania, a nawet wątpliwości. 2. Wyjdźmy na spotkanie Pana Tych pytań i wątpliwości jest wiele. Wyjdźmy więc na spotkanie Pana, Tego, który przychodzi i zapytajmy Go, jak mamy do tego wszystkiego podchodzić? Co mamy robić, aby nasze wysiłki i dążenia do dobra nie zostały zmarnowane? Poeta nam podpowiada: „Przeszłość nie wraca jak żywe zjawisko, W dawnej postaci – jednak nie umiera: Odmienia tylko miejsce, czas, nazwisko i świeże kształty dla siebie przybiera” (A. Asnyk, Nad głębiami, XIII). I tego doświadczamy w dniu dzisiejszym. Pragniemy wyjść na spotkanie Pana. Takie pragnienie towarzyszyło jakże bliskim nam osobom, tym wszystkim, którzy pragnęli oddać hołd rodakom, zamordowanym w bestialski sposób siedemdziesiąt lat temu. Szlachetny to był motyw. Dobra intencja. Oddali przecież życie za naszą wolność. O tej wolności oni również marzyli. Walczyli o nią. Ale niestety... ich nadzieje zostały przerwane przez przemoc. Przewidywała taką sytuację Maria Konopnicka, gdy pisała: „To za wolność krew przelana, To ojczyzno ukochana, Jest dziedzictwo twoje (...). O, wy boje narodowe, Wyście naszą chwałą! Wyście siewem tej przyszłości, W którą idziem śmiało!”. Taki przykład znajdujemy również w Tym, który dwadzieścia wieków temu narodził się w Betlejem, jakby zapomniał o wszystkim, o swojej 435 rok 2010 królewskiej godności, o wiecznej chwale, o szczęściu i zwyczajnej radości. Pozostało w Nim tylko jedno pragnienie. Zstąpić z nieba na ziemię i pomóc ludziom, czyli nam w odnalezieniu drogi do wiecznego szczęścia, do wolności, do światła. 3. W Krzyżu zbawienie W tym zaś dążeniu spotykamy się z Drogą krzyżową, z Golgotą... Jakże wielu naszych rodaków, ale również przedstawicieli innych narodów, doświadczyło czegoś podobnego. Trzeba było stawać w obliczu wielkiej próby. Trzeba było przyjąć albo odrzucić Krzyż. I takich w naszych dziejach spotykamy tysiące. Cóż nam pozostaje? Co mamy robić na wspomnienie Prezydenta, Jego małżonki, byłego prezydenta i ponad dziewięćdziesięciu osób, zasłużonych dla narodu, zapracowanych dla państwa, oddanych naszej wolności? Za poetą , ale też i za Janem Pawłem II pytamy: „Gdzie są ich groby? Polsko! Gdzie ich nie ma? Ty wiesz najlepiej i Bóg wie na niebie! (...)” (A. Oppman, Pacierz za zmarłych). Czy my jednak pamiętamy o nich? Czy modlimy się? Nasze dzisiejsze nabożeństwo w warszawskiej archikatedrze, w tej świątyni, na szczęście daje odpowiedź pozytywną. Pamiętamy o dziesiątym kwietnia tego roku. Pamiętamy, kto udał się na nieludzką ziemię, aby nie bacząc na ewentualne kłopoty i trudności, oddać hołd tym, którzy pragnęli ratować honor Polaków i dać świadectwo miłości do Ojczyzny: „A po tych wszystkich, którzy szli przed nami Z krzykiem «Ojczyzno!» i z męką szaloną, A po tych wszystkich, co ginęli sami, Aby nas zbawić swoją krwią czerwoną, Za śmierć dla jutra, za ten lot słoneczny, O Polsko! Odmów: «Odpoczynek wieczny» (tamże). Nie wszyscy potrafią zrozumieć nasze przesłanki, nasze motywy, które nie pozwalają na zapomnienie kolejnej daniny krwi i to złożonej przez jakże wybitne osobistości, przez wyjątkowych obywateli Rzeczypospolitej! My wszakże zapomnieć nie możemy. Takie bowiem zapomnienie oznaczałoby ucieczkę przed własną tożsamością. 436 „Dasz światło życia idącym za Tobą” I chociaż liturgicznie przeżywamy Adwent, to jednak stajemy przy krzyżu, obok krzyża, bo w krzyżu nasze zbawienie. W Krzyżu również zbawienie tych, którzy polegli, którzy zginęli. 4. Z myślą o wolności Oni zginęli, oddali swoje życie, gdyż pragnęli nam i następnym pokoleniom zapewnić godną wolność. Wolność godną człowieka. Wolność godną potomków jakże wspaniałych bohaterów, uczestników licznych powstań i walk. Oni przecież nie patrzyli na siebie. Zapominali o życiu prywatnym. Obce im były sprawy materialne, zależało im tylko na wolności: „Wolności! Tyś jest kwiatem, który krwią czerwoną Rozkwita w polach chwały i przez wieczne lata Dumne skronie narodu uwieńcza koroną, Jedyną z wielkich koron widomego świata. (...). Wolności! Ty, co jesteś wśród nas, ty, co łona Rozpierasz burząc szczęścia, ty, którą szalona Garstka wolnych odczuła na wieków zegarze – Wolności! Niech twój naród na twoje ołtarze Złoży podłych kajdanów ostatnie ogniwa! Żyj w każdym sercu polskim, wielka i szczęśliwa, I naród, co szlachetnie przeżyć wiek był zdolny Niewoli, gdy jest wolny – niech umie być wolny” (A. Oppman, Hymn wolności). Jakże jest to ważne, abyśmy potrafili być wolni. I to gorące pragnienie jawi się w naszych sercach tuż przed Bożym Narodzeniem, przed gwiazdką i choinką, przed opłatkiem i pasterką, przed pustym nakryciem na stole, które w tym roku nabierze szczególnego znaczenia. Niech ta pustka nas nie przeraża. Niech nas nie zniechęca. Gdyż ta pustka może i winna okazać się pełnią, pełnią zwycięstwa. To po to Chrystus przychodzi na ziemię. Po to ofiaruje się za nas, abyśmy życie mieli. Nie lękajmy się pamięci o zmarłych. Wprost przeciwnie, przywołujmy ich często, także do wigilijnego stołu, a jeszcze bardziej i jeszcze częściej do tego wszystkiego, co składa się na nasze życie i działalność publiczną. Ufajmy bowiem, że oni, także ci polegli pod Smoleńskiem, nawiedzą nas razem z Księciem Pokoju, ale my nie zapomnijmy wyjść Jemu i Im naprzeciw – z modlitwą i wdzięcznością! Amen. 437 „Oto twój Zbawca przychodzi” (Iz 62, 11) Boże Narodzenie, Msza Święta Pasterska Drohiczyn, dn. 25 grudnia 2010 r. Umiłowani w Chrystusie Panu! 1. Nadeszło wreszcie „dziś” Kolejny raz aniołowie dają o sobie znać, dzieląc się z ludźmi radosną i dobrą nowiną. Tym razem ich słuchaczami są zwyczajni pasterze, którzy strzegli swoich stad, złożonych głównie z owiec, w pobliżu Betlejem, na pustych błoniach. Na wieść anielskich pień pasterze czuli się zaskoczeni. Ale któż z nas nie czułby się zdziwiony, gdyby usłyszał: „Oto zwiastuję wam radość wielką (…): dziś (…) narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan” (Łk 2, 10-11). Może i pasterze słyszeli kiedyś w swoich domach o mającym przyjść na ziemię Odkupicielu. Ale... że to właśnie oni będą tymi, którzy o tym dowiedzą się jako jedni z pierwszych, stanowiło dla nich coś niepojętego. I to słowo „dziś”, ta rzeczywistość, że to już teraz, że to tutaj w pobliżu. Jan Paweł II tak to komentował przed laty: „To liturgiczne «dziś» odnosi się nie tylko do wydarzenia, które miało miejsce już blisko dwa tysiące lat temu i które zmieniło historię świata… Odnosi się ono również do tej nocy, gdy jesteśmy (…) w jedności duchowej z tymi, którzy w każdym zakątku ziemi obchodzą uroczystość Bożego Narodzenia. (...) Jego Matka Maryja i Józef nie zostali przyjęci do żadnego z betlejemskich domów. Maryja musiała położyć Zbawiciela świata w żłobie, bo nie miała innej kolebki dla Syna 438 „Oto twój Zbawca przychodzi” (Iz 62, 11) Bożego, który stał się człowiekiem” (Objawiła się miłość Boża do nas, „Droga”, [12-25.12.2010], s. 3). Przedziwna to tajemnica. Tak jest jednak zawsze z nami, z ludźmi. Niby czekamy. Niby zapraszamy. Niby okazujemy dobrą wolę. A kiedy nadchodzi czas, kiedy jawi się owo „dziś”, owe teraz, wówczas nas nie ma w pobliżu. Wtedy gdzieś giniemy, a może nawet się chowamy. Na różne sposoby Pan Bóg przemawia do nas. I my także spotykamy naszych aniołów. My przecież odnajdujemy ich w zapowiedziach Pisma Świętego, w nauczaniu Kościoła. I cóż z tego? Brakuje nam prostoty, szczerości i dlatego potrafimy się wymawiać, usprawiedliwiać, a nawet uciekać przed Bogiem, przed Jego Słowem, przed prawdą, przed miłością! 2. A co z proroctwami Izajasza? Okazuje się, że brakuje nam cierpliwości. Nie potrafimy czekać. Nie umiemy odczytywać znaków czasu. Przyjścia Mesjasza oczekiwał cały świat. Nie ma kultury, w której nie znajdowałyby się wątki tęsknoty, oczekiwania na Mesjasza, Odkupiciela. Ludzkość z pokolenia na pokolenie przekazywała treść Bożej zapowiedzi z raju. W sposób szczególny tę nadzieję pielęgnował Naród Wybrany. Świadkiem tego jest prorok Izajasz: „On, który żył o wiele wieków wcześniej, mówi o tym wydarzeniu i o jego tajemnicy tak, jakby był jego naocznym świadkiem: «Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany» (Iz 9, 5). (...). «Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego». Jest to Słowo, «przez które wszystko się stało»” (tamże). Tenże sam Prorok wołał: „Mówcie do Córy Syjońskiej: Oto twój Zbawca przychodzi. Oto Jego nagroda z Nim idzie i zapłata Jego...” (Iz 62, 11). Zapowiedź ta odnosi się do mieszkańców Jerozolimy, tej historycznej, ale też i do nas wszystkich, czyli do nowego Jeruzalem, do tych, którzy będą nazwani Ludem Świętym, to znaczy odkupionym. I ciekawa rzecz – Izajasz dodaje jeszcze jedno określenie, miano odnoszące się do tych, którzy rozpoznają to wyjątkowe „dziś”, rozpoznają Mesjasza. „A tobie dadzą miano: (…) Miasto nie opuszczone” (Iz 62, 12). Od setek lat te słowa proroctwa Izajasza są czytane we wszystkich świątyniach. Ponad tysiąc lat słyszą je nasze ziemie. I nie zawsze ich rzeczywistość była tak bliska, tak zrozumiała, jak dzisiaj, jak obecnie. Czyż trzeba nam to tłumaczyć, nam, którzy żyjemy w opuszczanych miastach i wioskach? Czyż trzeba 439 rok 2010 tłumaczyć nam, którzy każdego wieczoru patrzymy na ciemne otwory okien nie zamieszkałych domów? Widocznie należymy do tych, którzy w pełni nie zrozumieli owego „dziś”, czyli nie poszli za przykładem pasterzy i nie uznali w Dzieciątku Boga. Nie można przecież nazwać naszych miejscowości „Miastem nie opuszczonym” (Iz 62, 12), gdyż wciąż pustoszeją. Sięgajmy częściej do proroka Izajasza i czerpmy mądrość z jego nauk. 3. Nie oszukujmy samych siebie Pan Bóg jednak nie chce pamiętać o naszych zaniedbaniach i grzechach. Jest Bogiem miłosierdzia. I dlatego św. Paweł w Liście do Tytusa pisze: „Gdy ukazała się dobroć i miłość Zbawiciela, naszego Boga, do ludzi, nie dla uczynków sprawiedliwych, jakie zdziałaliśmy, lecz z miłosierdzia swego zbawił nas przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym. Wylał Go na nas obficie przez Jezusa Chrystusa...” (Tt 3, 4-5). Nie możemy oszukiwać samych siebie. To nie nasza sprawiedliwość, to nie nasze cnoty sprawiły, że Chrystus zstąpił na ziemię. Stało się całkiem inaczej. To Boże Miłosierdzie dało o sobie znać. Od nas zaś Stwórca oczekuje jednego, abyśmy byli zdolni rozpoznać w Dzieciątku Syna Bożego, uwierzyć i złożyć Mu hołd. Tego nas uczą pasterze. Oni pomimo różnych wad i grzechów byli w stanie pójść za głosem anioła. Było ich bowiem stać na wewnętrzną szczerość. To miał na myśli nasz papież, gdy mówił: „Wszystkim, których Bóg kocha i którzy odpowiadają na Jego wezwanie, by modlić się i czuwać w tę świętą Noc Bożego Narodzenia, powtarzam z radością: objawiła się miłość Boża do nas! (...). Oto Syn Przedwieczny – ten, który jest odwiecznym upodobaniem Ojca – stał się Człowiekiem, a Jego ziemskie narodzenie w noc betlejemską nieustannie świadczy o tym, że w Nim każdy człowiek objęty jest tajemnicą Bożego upodobania, które jest źródłem ostatecznego pokoju. «Pokój ludziom Jego upodobania». Tak, pokój ludzkości! Takie są moje Bożonarodzeniowe życzenia” (tamże). Takie nam przed laty życzenia złożył Jan Paweł II. Czy pamiętamy o nich? Czy zastanawiamy się nad tym, co robić, abyśmy byli gotowi na każde wezwanie Boże, na każdy znak Jego dobroci, na każde zaproszenie? Posłuchajmy więc, co na ten temat mówi Matka Teresa z Kalkuty, przybliżając nam sens naszego rozpamiętywania tajemnicy Nocy Betlejemskiej: 440 „Oto twój Zbawca przychodzi” (Iz 62, 11) „Zawsze, ilekroć się uśmiechasz do mojego brata i wyciągasz do niego rękę, zawsze wtedy jest Boże Narodzenie. Zawsze ilekroć milkniesz, by innych wysłuchać, zawsze, kiedy rezygnujesz z zasad, które, jak żelazna obręcz, uciskają ludzi w ich samotności; zawsze, kiedy dajesz odrobinę nadziei załamanym, i rozpoznajesz w pokorze, jak bardzo znikome są twoje możliwości i jak wielka jest twoja słabość; zawsze, ilekroć pozwolisz, by Bóg pokochał innych przez ciebie, zawsze wtedy jest Boże Narodzenie”. A my, kiedy nawet po ludzku kochamy, to przeważnie ze względu na siebie. A tymczasem Pan Bóg pragnie kochać nas i przez nas także innych. Pozwólmy Mu na to. 4. Za pasterzami dzielmy się radością Powróćmy raz jeszcze do pasterzy. To właśnie oni dają dowód na to, że Boże Dziecię może nas kochać dzięki nim, dzięki ich pośrednictwu, dzięki ich przykładowi. Sami byli wielce zaskoczeni. A Matce Najświętszej i św. Józefowi w szczerości serca opowiadali o tym, jak usłyszeli śpiewy anielskie, jak czuli się zagubieni. A jednak szybko zrozumieli, że za tym głosem trzeba iść. Jest to bowiem głos, który mówi o wypełnieniu się Bożej obietnicy i mówi o życiu, nowym życiu. Maryja przysłuchiwała się temu wszystkiemu pełna zadziwienia. I zapamięta to wszystko na zawsze, bo skąd by wiedział św. Łukasz, gdyby nie Jej pamięć, gdyby nie Jej opowiadanie?! Nieraz dziwimy się różnym wspomnieniom. Nie bądźmy skąpi i chętnie dzielmy się z naszym otoczeniem tym, co dociera do nas od Pana Boga i tym, jak my to przyjmujemy! Nie muszą to być rzeczy wyuczone, wyjątkowo głębokie, przynajmniej w ludzkich ocenach. Pasterze byli prostymi ludźmi. Co więcej, nawet nie uchodzili za szczególnie pobożnych. Oni nawet w szabat musieli towarzyszyć własnym stadom. I to oni jako pierwsi usłyszeli radosną nowinę. Z prostotą i ufnością zawierzyli i przyjęli to Orędzie Betlejemskie. A w ubogim Dziecięciu uznali Boga – Pana i Zbawiciela. I ponieśli ze sobą tę zadziwiającą wieść, „wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane” (Łk 2, 20). Ta cudowna opowieść idzie przez wieki, przenika pokolenia. Kształtuje zachowania. Uczy dobroci. Pobudza serca. Kto bowiem raz spotkał się w szczerości serca z tajemnicą Nocy Betlejemskiej, ten pozostanie jej wiernym na zawsze. 441 rok 2010 5. Trochę życzeń Minęła już wieczerza wigilijna. Połamaliśmy się opłatkiem. I tegoroczna Pasterka także za nami. Przed nami Dzień Bożego Narodzenia. Przed nami życie, nowe wyzwania, trudności i radości. Wypada, abyśmy wkraczając w ten nowy dzień z myślą o dalszym życiu, wzięli coś ze sobą, coś od Bożego Dzieciątka. Chrystus się narodził. Ten Chrystus czeka na nas. Czeka wciąż. Życzę więc: miejmy odwagę podążać za Jezusem! Zapraszajmy Boże Dziecię do naszego życia osobistego, rodzinnego, zawodowego i publicznego. I dzielmy się ze wszystkimi radosną nowiną o tym, że Chrystus rodzi się wciąż. W tym roku nie zapominajmy w naszych przeżyciach Bożonarodzeniowych o tych wszystkich, którzy tegorocznych Świąt nie doczekali. A jest ich tak dużo. Prezydent Rzeczypospolitej z Małżonką, ostatni Prezydent na uchodźstwie i tak po kolei wspomnijmy wszystkich, którzy zginęli pod Smoleńskiem. Wybrali się tam z misją godną Polaków i ofiarnie ją wypełnili, oddając samych siebie. Nie zapominajmy o ofiarach straszliwych powodzi, innych katastrof, zwłaszcza drogowych, o zamarzniętych na śmierć, o uwięzionych, samotnych i opuszczonych, także i o tych, którzy są na morzu albo w powietrzu, jak i o tych, którzy tych Świąt obchodzić nie mogą i wreszcie o tych, którzy przed wymową tych Świąt uciekają. Niech w tej naszej modlitwie i pamięci zawsze będzie On, Jezus Chrystus, który ukochał nas do końca. Niech każdemu spotkaniu z Nim towarzyszy coraz to większa jasność naszego umysłu, szczerość serc i czystość sumień. Przecież to są owoce Jego miłości, w której i którą niech nam błogosławi na dalsze nasze życie. Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia i Szczęśliwego Nowego Roku życzę Wszystkim. Amen. 442 „Poznałem ogromny świat” (Dz 3, 1-10; 1 J 1, 1-4; J 20, 2-8) 75-lecie urodzin i 25-lecie sakry biskupiej ks. bp. Ryszarda Karpińskiego Lublin, dn. 27 grudnia 2010 r. Czcigodny Jubilacie! Umiłowani Bracia i Siostry! 1. Podwójne narodziny Nasze umysły i serca ciągle pełne są Bożonarodzeniowych przeżyć. Wprawdzie to najważniejsze – dzielenie się opłatkiem w wieczór wigilijny – jest już za nami. Pasterka także przeszła do historii, ale tajemnica przyjścia na świat Syna Bożego jest coraz bardziej wymagająca. A wymaga ona refleksji nad życiem w ogóle i nad ziemskim przemijaniem, nad celem naszego pobytu tutaj. Stawia też przed nami pytania, dotyczące naszego „być”, naszej odpowiedzialności za siebie samych i nie tylko. Nie możemy wreszcie zapomnieć o tym, co zawdzięczamy Bożemu Dziecięciu, a co dociera do nas poprzez Kościół święty. A Kościół musiał dojrzewać wyjątkowo szybko. Trzy dni temu czciliśmy narodziny Syna Bożego. Wczoraj przypatrywaliśmy się Świętej Rodzinie, oddawaliśmy też cześć św. Szczepanowi, diakonowi, pierwszemu męczennikowi, a dzisiaj kierujemy naszą uwagę ku św. Janowi, Ewangeliście i Apostołowi, patronowi tej arcybiskupiej katedry. W ciągu trzech dni doświadczyliśmy Kościoła w jego początkach, świadectwie i trwaniu. Jest 443 rok 2010 to tempo wyjątkowo szybkie. Ale taki jest Kościół. Taki przykład pozostawił nam Chrystus, takie świadectwo dali nam Apostołowie. W czasie bowiem ziemskiego pobytu Syn Boży odwiedzając różne miejscowości Ziemi Świętej, dokonywał wyboru uczniów i zapraszał ich, aby szli za Nim, bez ogląda nia się wstecz. A oni, przynajmniej ci, którzy poszli za Jego głosem, czynili to „zaraz” albo „natychmiast”. Kościół taki już jest. Nie dziwi też nas ten szczególny motyw dzisiejszego spotkania i naszej Eucharystii. Przybyliśmy na zaproszenie Metropolity Lubelskiego, aby duchowo przeżyć razem z Dostojnym Jubilatem, kochanym ks. bp. Ryszardem Jego Betlejem, Jego świadectwo i apostołowanie. Tylko 75 lat od urodzin i aż 25 lat od święceń biskupich. Jednakże nie byłoby nas tutaj, gdyby nie Betlejem w Ziemi Judzkiej, gdyby nie Jezus Chrystus, gdyby nie ta wiara, którą On nas ubogaca i gdyby nie to światło Miłości, którym nas od dwudziestu wieków darzy. Nie byłoby nas tutaj także i wtedy, gdyby nie Rodzice Jubilata, gdyby nie Jego parafia i gdyby nie polska kultura, zakorzeniona w ewangelicznym duchu, utrwalana w ciągu wieków, krzepiąca w czasach licznych prób, rozwijająca się dzięki wysiłkowi milionów naszych rodaków. Kościół przecież musi wciąż bardzo szybko dojrzewać, także w Polsce. 2. Nowa Ziemia Święta I tak odkrywamy tę duchową przestrzeń, określaną kulturą, jakby naszą Ziemię Świętą, bo Ziemia Święta jest tam, gdzie żyją święci. Dzięki kulturze, nasyconej Ewangelią, możemy radować się bliskością Jezusa, Jego nauki i Jego przykładu. Jeżeli więc możemy porównać naszą kulturową przestrzeń do Ziemi Świętej, to nasze domy rodzinne są wyjątkowo podobne do Żłóbka Betlejemskiego. Oczywiście, to nie jest to sprawa architektury. Rzecz przecież dotyczy przede wszystkim otwartości na życie i troski o jego rozwój. Spójrzmy konkretnie, oto jeden z przykładów. Kościół w Polsce cieszy się, wśród wielu innych biskupów – osobą sł. B. Zygmunta Łozińskiego, najpierw biskupa mińskiego, a następnie pińskiego. Przyszedł on na świat w ziemi nowogródzkiej, w atmosferze powstania styczniowego. Jego rodzice po pewnym czasie odsprzedali swój majątek i przenieśli się do Królestwa, nabyli posiadłość niemal na granicy Mazowsza i Podlasia, w bliskości Węgrowa. 444 „Poznałem ogromny świat” Materialnie stracili, zwłaszcza, że w nowym miejscu ziemia była znacznie droższa. Ale oni pragnęli jednego, aby zapewnić swoim dzieciom bardziej bezpieczne wychowanie, czyli w duchu katolickim i patriotycznym. Wspomniałem o pograniczu mazowiecko-podlaskim. Nie możemy przy tej okazji, kiedy mówimy o życiu ludzkim i jego wychowaniu, zapomnieć, że to właśnie Podlasie może być dla nas tym zbiorowym świadectwem rodzinnym o pełnym oddaniu się, o poświęceniu wszystkiego, łącznie z życiem na ołtarzu dobrego wychowania dzieci, w Kościele. Kościół, jak widzimy szybko się rozwijał. I rozprzestrzeniał. Tak to rozumie również nasz Jubilat, tego się nauczył w tej rzeczywistości kulturowej, zrośniętej z Ewangelią, która dla Niego i dla wielu innych stała się swoistą Ziemią Świętą. W krótkim wywiadzie, zamieszczonym w Bożonarodzeniowym numerze „Niedzieli”, ks. bp Ryszard nawiązując do swojej pracy wśród emigracji wyznał: „Tym w kraju – pomagałem zrozumieć, jak wielkim skarbem jest normalna rodzina i praca w swoim środowisku, w swojej małej ojczyźnie. Prosiłem, aby nie zazdrościli tym, którzy może mają lepsze warunki materialne, ale są daleko od ojczyzny, od MATKI, od swoich korzeni”. Słowo MATKA napisał wielkimi literami. Ta myśl jest bliska postawie rodziców Sługi Bożego z Pińska. I to Betlejem jest nam drogie. 3. Skąd nasz ród Szybko dojrzewający Kościół jest nam bliski, gdyż znamy Dzieje Apostolskie. Dzisiejszy fragment przenosi nas do jerozolimskiej świątyni. Razem z Piotrem i Janem udajemy się na modlitwę. I oto dostrzegamy człowieka chromego od urodzenia. Czekał na wsparcie materialne. Otrzymał znacznie więcej. Zanim jednak do tego doszło, św. Piotr zwrócił się do niego z poleceniem: „Spójrz na nas” (Dz 3, 5), to znaczy na niego i św. Jana. I stało się. Chromy został uzdrowiony. My, zgromadzeni w tej lubelskiej archikatedrze, jesteśmy nierzadko podobni do owego chromego, zawsze czegoś potrzebujemy. Dzisiaj przybyliśmy do niej otaczając naszą modlitwą osobę Jubilata. To właśnie On, za św. Piotrem zaprasza nas, abyśmy się Jemu przyjrzeli. Swoim życiem i działalnością mówi: „Spójrzcie na mnie”. Więc przypatrzmy mu się z nadzieją i z wiarą, nawet z miłością. 445 rok 2010 Urodził się na pograniczu Lubelszczyzny i Podlasia, w miejscowości Rudzianka, w parafii Michów. Mając cztery lata doświadczył wybuchu II wojny światowej. Stał się, może jeszcze nieświadomie, świadkiem ostatniej bitwy, która została stoczona pod niedalekim Kockiem. I tak tą drugą połowę dzieciństwa trzeba było przeżywać pod okupacją. Na tajnych też kompletach zaczął przerabiać program szkoły podstawowej . W 1948 roku wybrał się do szkoły średniej. Ksiądz proboszcz doradził Liceum Biskupie w Lublinie, przemianowane ze względu na nacisk reżimu komunistycznego na Niższe Seminarium Duchowne. Władze zabrały dziewięć dziesiątych przestrzeni przedwojennej. „Biskupiakowi” łaskawie pozostawiono jedną dziesiątą. Ale jakby na przekór przemocy, kandydatów było dziesięć razy więcej. Nauka odbywała się na dwie zmiany. Wiem coś o tym, gdyż w cztery lata potem również w tej samej szkole rozpocząłem naukę. Za szkołę trzeba było płacić. Była przecież prywatna, ale dawała gwarancję formacji odpowiadającej oczekiwaniom rodziców. Trzeba było znaleźć fundusz na internat. Na szczęście były jeszcze miejsca w salezjańskich pomieszczeniach na Kalinowszczyźnie. I jakże w tym miejscu nie nawiązać do postępowania rodziny Łozińskich?! Z Niższego Seminarium Duchownego było już blisko do Wyższego Seminarium, które było wszczepione w Katolicki Uniwersytet Lubelski. To dawało wówczas gwarancję dobrego poziomu nauczania. Formację zaś duchową zapewniali przełożeni i wychowawcy tacy, jak ks. Tomasz Wilczyński, rektor, późniejszy biskup warmiński; ks. Józef Drzazga, wicerektor i podobnie najpierw warmiński biskup pomocniczy, a po śmierci ks. bp. Wilczyńskiego – jego następca. Wśród wychowawców i profesorów jakże nie zauważyć ks. P. Pałki, także późniejszego rektora, ks. Karola Konopki, ojca duchownego, bp. Henryka Strąkowskiego, ks. Stanisława Łacha i wielu innych wykładowców. W 1958 roku ukończył Seminarium Duchowne. Dnia 19 kwietnia otrzymał święcenia kapłańskie i udał się na pierwszą placówkę duszpasterską. Nie musiał przemieszczać się daleko, gdyż został wikariuszem w parafii św. Teresy na zachodnio-południowych obrzeżach Lublina. Uczył dzieci i młodzież, mając 29 godzin zajęć tygodniowo. Natomiast w roku 1960 r. został skierowany na studia specjalistyczne, które ukończył trzy lata później licencjatem z Pisma Świętego. W czasie studiów uniwersyteckich w kościele św. Jozafata 446 „Poznałem ogromny świat” prowadził zajęcia z dziećmi z Państwowej Szkoły Muzycznej, sześć godzin tygodniowo. W Kościele powszechnym zaczynał się wówczas Sobór. 4. W szeroki świat Przed drugą turą obrad soborowych ks. Ryszard udał się do Rzymu, aby tam kontynuować studia biblijne. W roku Milenium Chrztu Polski otrzymał licencjat z nauk biblijnych, w Papieskim Instytucie Biblijnym; a w dwa lata później doktorat z teologii na Angelicum. Powraca do Polski. Zostaje prefektem w Wyższym Seminarium Duchownym w Lublinie, prowadzi wykłady w Instytucie Wyższej Kultury Religijnej przy KUL-u i na tym samym uniwersytecie jest lektorem języka włoskiego. W roku 1971 zostaje skierowany do pracy w Rzymie, w Papieskiej Komisji ds. Duszpasterstwa Migracji i Podróżujących, następnie przekształconej w Radę. Piętnastoletni pobyt w Rzymie zaowocował znajomością abp. Józefa Feliksa Gawliny, biskupa polowego, który z Wojskiem Polskim przemierzył Syberię, Bliski Wschód, front południowy i trudny powojenny los tułaczy. Z Wojskiem Polskim i jego wędrówką był związany bp Władysław Rubin, późniejszy kardynał. Ksiądz Ryszard zaprzyjaźnił się serdecznie z ikoną polskiego duchowieństwa przebywającego w Rzymie, ze wspaniałym człowiekiem, cierpiącym heroicznie, ks. kard. Andrzejem Deskurem. Pracując w dykasterii watykańskiej poznał pierwszego kardynała urodzonego w Afryce – Rugambwę, i wielu innych. Wzmocniła się Jego współpraca z Episkopatem Polskim, kierowanym najpierw przez ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, a później przez ks. kard. Józefa Glempa. Ta współpraca przyjmowała konkretne wymiary przy okazji spotkań z ks. bp. Bronisławem Dąbrowskim, który dość często jako sekretarz Episkopatu przybywał do Rzymu. Oczywiście, wśród tych, których spotkał i z którymi współpracował, a w tym wypadku można dodać, którym też podlegał, był najpierw biskup, kolejno arcybiskup krakowski i kardynał, a od 16 października 1978 roku – papież. To jednak jest zupełnie już inny rozdział, co więcej – ogromna księga, w której znaleźć się powinno miejsce na liczne spotkania, z kolędowaniem włącznie, konferencje tematyczne, urzędowe sprawozdania. Ksiądz Ryszard brał udział w licznych zjazdach międzynarodowych, poświęconych migracji. Współpracował z polską sekcją Radia Watykańskiego, 447 rok 2010 z redakcją „L’Osservatore Romano”. Odwiedzał różne kościoły lokalne, uczył się języków obcych. I w końcu pojawiają się nominacje: najpierw w 1975 roku – na kanonika honorowego Kapituły Katedralnej w Lublinie, a w dwa lata później zostaje kapelanem Jego Świątobliwości, wówczas jeszcze Pawła VI. Najważniejsza wszakże nominacja zostanie podpisana przez Jana Pawła II, powołująca naszego Jubilata przed 25-ciu laty do grona następców Apostołów, z przyznaniem tytularnej diecezji Minervino Murge i rzeczywistej sufraganii w Lublinie. Konsekracji biskupiej przewodniczył ks. kard. Józef Glemp, w tej katedrze, dnia 28 września 1985 roku. Zawołanie biskupie będzie nawiązywało do pracy dotychczasowej: „Viatorbus fer auxilium” – „Podróżnym nieść pomoc”; jakby coś zaczerpniętego z życia św. Krzysztofa. I tak w posłu dze nowego Biskupa już było widoczne, z jaką gorliwością spełniał będzie polecenie Pana Jezusa, wypowiedziane tuż przed wstąpieniem do nieba: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 19-20). 5. Pasterskie posługiwanie I tak się zaczęła ta nowa przygoda; różnorodna i wyjątkowo ciekawa misja. We własnej archidiecezji jest wikariuszem generalnym, członkiem Kolegium Konsultorów i Rady kapłańskiej, dziekanem Kapituły Archikatedralnej, pełniąc te obowiązki i te posługi, które w naszej rzeczywistości wiążą się z biskupimi uprawnieniami. Do najważniejszych wypada zaliczyć wizytacje kanoniczne, udzielanie bierzmowania i tzw. duszpasterstwo obecności, czyli uczestnictwo w wydarzeniach, które diecezjanie uważają za ważne dla nich. Jest również przez całe lata tutejszym proboszczem, dobrym proboszczem. Mając zaś na uwadze działalność w ramach Konferencji Episkopatu Polski i w przestrzeni całego Kościoła, wypada podkreślić rolę delegata Episkopatu Polski na Międzynarodowe Kongresy Eucharystyczne. W latach 1988-1993 upomniała się o swego dawnego pracownika Papieska Rada ds. Duszpasterstwa Migracji i Podróżujących i zaprosiła do grona konsultorów. Od 1988 do 1998 r. wypadło pełnić funkcję Przewodniczącego Komisji ds. Duszpasterstwa Turystycznego w strukturach naszej Konferencji. W czasie trwania II Synodu Plenarnego pracował w IX Komisji ds. Misji i Emigracji 448 „Poznałem ogromny świat” (1990-1999). Przez jedenaście lat przewodniczył Zespołowi Episkopatu Polski ds. Pomocy Katolikom na Wschodzie (1991-2002). Jak to zadanie było ważne, tutaj w Lublinie nie trzeba tłumaczyć. Potwierdza to obecność biskupów z Białorusi. Ksiądz Biskup zawsze pozostawał wierny charakterowi swojej posługi z czasów watykańskich. Dlatego zostaje delegatem KEP w Międzynarodowej Komisji Katolickiej ds. Migracji w Genewie, uczestnicząc w 12 zebraniach roboczych (1989-1995). Niemal od początku zaistnienia należy do Rady Krajowej Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Chętnie podejmował się reprezentowania Episkopatu Polski na różnych zebraniach, konferencjach i uroczystościach o charakterze międzynarodowym lub w poszczególnych krajach. Ważnym obowiązkiem było przewodniczenie Komisji Episkopatu Polski ds. Polonii i Polaków za granicą, oraz pełnienie misji Delegata ds. Duszpasterstwa Emigracji Polskiej (2003-2008). W związku z tym jako biskup odbył 176 podróży zagranicznych, w tym 75 w charakterze Delegata. Niektóre kraje odwiedził kilkanaście razy, zależnie od liczebności naszych rodaków. Na każde Święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy kierował do rodaków listy pasterskie. Co więcej, i mówię to jako świadek naoczny, podczas każdej sesji Episkopatu Polski nie omieszkał poruszyć spraw emigracyjnych. Nic więc dziwnego, że kończąc swoją posługę w odniesieniu do naszych rodaków rozsianych po świecie, w liście pożegnalnym napisał: „wielkim zaszczytem (było móc) kontynuować dzieło duszpasterstwa polskiego na fundamencie moich zacnych poprzedników: abp. J. Gawliny, kard. Wł. Rubina i abp. Sz. Wesołego”, a podsumowując dodał: „zabieram niejako do swojego serca te pięć lat posługi i obiecuję szczerą pamięć przed Panem we wszystkich Waszych (emigracji) sprawach”. 6. Końcowe przesłanie Wpatrując się w liturgiczny kalendarz już na początku mogliśmy dostrzec, jak to Kościół musi się szybko rozwijać, dojrzewać i dorastać. Wypełniając zaś zaproszenie Jubilata, zapożyczone jakby z Dziejów Apostolskich, aby spojrzeć na Niego, tę ewangeliczną prędkość mogliśmy prześledzić w życiu i działalności Księdza Biskupa. Warto jednak dodać, że w ostatnich latach wypadło Mu dopełniać swoją misję poprzez cierpienie. Dziwne są drogi ewangelicznej dojrzałości. Ale najpewniejszą jest ta, która przechodzi blisko Krzyża, albo 449 rok 2010 nawet z Krzyżem. Jej nie zagłuszy ani medialny szum, nie złamią administracyjne przeszkody, nie przytłoczą też cywilizacyjne zawirowania. Krzyż jest najpewniejszym drogowskazem. To dlatego, Księże Biskupie, chrzest otrzymałeś w połączeniu z Krzyżem, w tym Betlejem na świętej ziemi lubelsko-podlaskiej. Ten Krzyż spotykałeś często wędrując poprzez życie, na różnych drogach. W znaku Krzyża otrzymałeś święcenia kapłańskie. Ten Znak został Ci wręczony w chwili konsekracji biskupiej. I od początku on Ci towarzyszy. A dzisiaj, kiedy w duchu Dziejów Apostolskich patrzymy na Ciebie, chcemy Ci podziękować za Twoją wierność Krzyżowi, która staje się Twoim darem, składanym do skarbca wiary naszych praojców. Dziękujemy Ci za Twoje świadectwo zawsze czytelne, zgodne z tym, o czym pisze w swoim Pierwszym Liście św. Jan: „To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce, bo życie objawiło się” (1 J 1, 1). Od wielu dziesiątków lat, czyli od początku głosisz to, co słyszałeś od swojej babci i rodziców, od kapłanów i biskupów, a co dotyczyło daru Twojego życia. Postrzegałeś to wszystko oczyma wiary, a pełen Bożej miłości zabiegałeś o to, aby jak najwięcej ludzi mogło być w łączności z Tobą, a przez Ciebie w łączności „z Ojcem i z Jego Synem Jezusem Chrystusem” (1 J 1, 3) – jak to wyzna św. Jan, motywując to nauczanie tym, „aby nasza radość była pełna” (por. J 15, 11). Swoim przepięknym życiem i posłannictwem potrafisz łączyć Betlejem michowskie z Betlejem judzkim, ziemię lubelsko-podlaską z Ziemią Świętą, Górę Tabor z każdą obecnością i posługą miłosierdzia. Bóg zapłać Ci za to! A że świętujemy 75-lecie od urodzin i 25-lecie konsekracji biskupiej, czyli razem lat 100, niech to nasze świętowanie przymnoży Ci, jak to zapowiedział Pan Jezus, sto razy więcej tego wszystkiego, co człowiekowi jest potrzebne i pozwala jak najdłużej nieść, głosić i dzielić się najradośniejszą nowiną o Tym, który wciąż rodzi się na świecie, o Jezusie Chrystusie! Amen. 450 rok 2011 Kościół pw. Matki Bożej z Góry Karmel w Bielsku Podlaskim Pragnęli dać świadectwo wierności Poświęcenie pomnika Ofiar Smoleńskich Białystok, dn. 16 stycznia 2011 r. Umiłowani w Chrystusie Siostry i Bracia! 1. Od gwiazdy betlejemskiej do Krzyża na Kalwarii Jeszcze wciąż jesteśmy pod urokiem duchowości Bożego Narodzenia. Kolędy, tak nam bliskie, nadal towarzyszą naszym modlitwom i spotkaniom. Nadal też wyczekujemy gwiazdy betlejemskiej, jakby tej pierwszej i tej najważniejszej: „O gwiazdo betlejemska, zaświeć na niebie mym! Tak szukam cię wśród nocy, tęsknię za światłem twym” (kolęda O gwiazdo betlejemska). Tęsknimy za tym szczególnym światłem. Tęsknimy bowiem za jego źródłem, za Jezusem Chrystusem. Lata nasze, nasz wiek temu nie przeszkadza. A każda chwila wydaje się wigilijnym wieczorem. Kilkanaście dni temu doświadczyliśmy tego wszystkiego, ale z jedną bardzo istotną różnicą. W miniony wieczór wigilijny wydawało się wielu z nas, wielu naszym rodakom, mieszkającym w Polsce i poza jej granicami, że jakby opłatka było za dużo, że kogoś brakowało przy stole, że tych pustych nakryć było więcej… W jaki sposób ta gwiazda ma zaświecić nad naszym niebem, teraz i tutaj, w tę niedzielę, gdy znajdujemy się w kościele św. Rocha, zbudowanym 453 rok 2011 również w kształcie gwiazdy, poświęconym Maryi, Gwieździe Zarannej? I mamy wziąć udział jeszcze w jednej ceremonii, w obrzędzie poświęcenia pomnika pamięci tych naszych rodaków, którzy zginęli pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku. A ten nowy pomnik w swoim wyglądzie integruje się z architekturą i przesłaniem, które płynie ku nam z intencji, planów, treści, jakimi nas ubogaca ta świątynia, będąca wotum wdzięczności za skuteczną obronę przed bolszewizmem. Pomnik bowiem wyrasta ze skały, która rozpękła się w kształcie Krzyża, po którego obu stronach umieszczono nazwiska wszystkich, którzy stracili swoje życie, pielgrzymując do grobów tysięcy męczenników. Te nazwiska są jakby gwiezdnymi promieniami. Przedziwna tajemnica życia i śmierci! Starożytni mędrcy w czasie spotkania z Herodem w Jerozolimie zorientowali się, jaka na jego dworze panuje niechęć do Narodzonego. A jednak podejmują wędrówkę, chociaż kolęda przestrzega: „Mędrcy świata, złość okrutna, Dziecię prześladuje. Wieść okropna, wieść to smutna: Herod spisek knuje” (kolęda Mędrcy świata...). Wiele było w ich przygotowaniu do pielgrzymki ich daru z siebie, daru czci, honoru i miłości. Niestety, nie zabrakło też rzekomych autorytetów, ludzi ze sfer wpływowych, którzy nie byli zbyt życzliwie nastawieni do tej idei, do tego zamysłu. Usiłowano nawet zniechęcić trzech mędrców, ale nic ich nie odstraszyło od zamierzonego celu, chociaż ich gwiazda za jakiś czas także zamieni się w Krzyż. Co więcej, ona stała się Krzyżem. Kto przecież zrozumiał znaczenie gwiazdy, ten nie mógł uciekać przed Krzyżem! Ten pomnik, drodzy mieszkańcy Białegostoku, podobnie stał się krzyżem, chociaż tak mocno zrośnięty jest z gwiezdnym planem kościoła św. Rocha. A może właśnie dlatego jest na swoim miejscu. Łączy nas. Naszemu życiu daje wyraźny znak, jak mamy iść za gwiazdą betlejemską, aby dojść do Krzyża. A Krzyż jest naszą bramą, jak w jednym ze swoich wierszy podpowiada nam Cyprian Kamil Norwid. Jest bramą, która prowadzi nas do innej rzeczywistości, godnej człowieka, przygotowanej mu przez Tego, którego zwiastowało przyjście gwiazdy betlejemskiej. On to na Krzyżu odniósł największe zwycięstwo. 454 Pragnęli dać świadectwo wierności I my dzisiaj, składając hołd tym, którzy nie lękali się wyruszyć w swego rodzaju nieznaną drogę, jednocześnie wyznajemy naszą wiarę w prawdziwość każdego zwycięstwa, któremu patronuje Krzyż. 2. Chrystus naszym Odkupicielem Rok liturgiczny w Kościele jest przedziwny. Dotyczy i dokonuje się w czasie, ale nie jest czasem skrępowany. Mówi i przypomina o rzeczach tego świata, ale coraz wyraźniej wskazuje na przyszłość. O tym przekonują nas dzisiejsze czytania z Pisma Świętego. Przez całe tysiąclecia ludzie oczekiwali na przyjście Syna Bożego. Prorocy opisywali takie czy inne okoliczności owego nadejścia. Święty Jan Chrzciciel w dzisiejszym fragmencie Ewangelii wyraźnie wskazuje na Jezusa z Nazaretu. Jezus jest Barankiem Bożym, który gładzi grzechy świata. Zstępuje na Niego Duch Święty i z Nim pozostaje. Jezus jest więc Synem Bożym. „To jest Ten, – zapewnia św. Jan Chrzciciel – o którym powiedziałem: Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie” (J 1, 30). Jan to dostrzegł, zrozumiał i uznał. Czy my potrafimy zdobyć się na tego rodzaju wyznanie?! Czy potrafimy okazać podobnie gotowość na przyjęcie i uznanie prawdy, która przecież dotyczy nas, naszego „być” tutaj na ziemi i w naszej przyszłości? Święty Paweł jest pewien, że tak postąpili mieszkańcy Koryntu – oczywiście ci, którzy przyjęli chrzest, którzy zostali uświęceni w Jezusie Chrystusie i powołani do świętości wespół ze wszystkimi, którzy na każdym miejscu wzywają imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa (por. 1 Kor 1, 2). To imię towarzyszyło naszym rodakom, prezydentowi Rzeczypospolitej i wszystkim, którzy razem z nim pielgrzymowali do Katynia. To właśnie tam, przy grobach naszych męczeńskich rodaków, wszystko miało się zacząć od Eucharystii, od komunii z Jezusem Chrystusem. Z tego względu był tam Biskup Polowy Wojska Polskiego, był kapelan prezydenta, było jeszcze siedmiu kapłanów, byli też ordynariusze polowi: prawosławny i ewangelicki. Prorok Izajasz, zapowiadając przyjście na świat Mesjasza, nazywa Go Sługą Pańskim. Nasi rodacy byli także na służbie, na służbie Rzeczypospolitej, w trosce o pamięć historyczną, o duchowe, kulturowe i materialne dziedzictwo. Pragnęli dać świadectwo wierności tym wartościom i tym zasadom, dzięki którym Polska nie zginęła, a ich wyrazicieli doczesne szczątki znalazły 455 rok 2011 się w Katyńskim Lesie! Tam przez całe lata nie mógł stanąć krzyż, a teraz nie można zbudować choćby niewielkiej kaplicy! Prezydent Rzeczypospolitej wraz z małżonką, i pozostali uczestnicy tej pielgrzymki, pragnęli zadośćuczynić potrzebom serca i spełnić oczekiwania poety: „A po tych wszystkich, którzy szli przed nami Z krzykiem «Ojczyzna!» i z męką szaloną, A po tych wszystkich, co ginęli sami, Aby nas zbawić swoją krwią czerwoną, Za śmierć dla jutra, za ten lot słoneczny, O Polsko! Odmów: «Odpoczynek wieczny!»” (A. Oppman, Pacierz za zmarłych). Więc, Polsko, jesteśmy! Modlimy się. Pamiętamy, i nie tylko z racji na kolejny pomnik jaki stawiamy naszym poprzednikom poległym na służbie Ojczyźnie. Będziemy pamiętali z potrzeby serc, ze względu na wielkość ofiary. A wielkość ofiary, już nie pierwszy raz, najpewniej krzyżami się mierzy. Tych krzyży przybyło nam wiele. Poeta mówi o słonecznym locie. Ten lot rzekomo odbywał się we mgle, ale dla nas pozostanie on lotem słonecznym, gdyż słońce było u jego początku i wierzę, że nie zabrakło światła gwiazdy betlejemskiej przy przejściu do Domu Ojca. Zwłaszcza, że razem z nimi była Matka Najświętsza. Ona też poległa, jako że nie wypadało Matce pozostać nienaruszoną, gdy tak wielu Jej czcicieli ciała zamieniły się w proch. Tylko kwiaty zostały. One najczęściej trwają przy krzyżu na każdym grobie. 3. A co z pamięcią historyczną? Coś pozostaje z przeszłości. 10 czerwca 2006 roku, w kolejną rocznicę pobytu Jana Pawła II, do Drohiczyna przybył Lech Kaczyński, prezydent Rzeczypospolitej, aby ogłosić Dzień Podlasia. Powiedział wówczas: „Siedem lat temu Ojciec Święty, sł. B. Jan Paweł II, był tu, jak zrządziła Opatrzność, po raz ostatni. Było znakomitym wręcz pomysłem, żeby ten dzień ostatniej wizyty apostolskiej uznać za dzień tej dzielnicy Polski, której dzieje są niezmiernie skomplikowane, ale która istotnie pozostała wierna Bogu i Rzeczypospolitej. Stoimy tu na ziemi, która kiedyś przed wiekami była miejscem krzyżowania się różnych wpływów (…). Ale Podlasie to ziemia, która dziś i od wieków jest integralną częścią naszego kraju”. 456 Pragnęli dać świadectwo wierności W tym miejscu prezydent wymienił wiele wybitnych osobistości, pochodzących z Podlasia, a obecnych znacząco w dziejach Polski. A następnie, mówiąc o potrzebach pewnych zmian w kierowaniu państwem, dodał: „To ziemia, na którą w dzisiejszych, trudnych czasach, można liczyć. Bo choć Polska jest dziś od wielu lat niepodległa, choć Polska ma swoje sukcesy – i to sukcesy bardzo poważne – to ostateczna walka o kształt naszego kraju nie została jeszcze zakończona”. Przypominając te słowa, trudno nie postawić pytania: a jak jest teraz? Co robimy, aby program i wizje prezydenta znalazły wśród nas zrozumienie i zostały wprowadzone w życie?! A może należy dobrze przypatrzeć się naszym dziejom, aby najpierw jak najlepiej zrozumieć ich sens i z miłości do Ojczyzny podjąć odpowiednie działania? Od ponad tysiąca lat Polska znajduje się w przestrzeni cywilizacji chrześcijańskiej. Początki nie były łatwe. Jak piszą wybitni historycy: „Chrystianizacja rozpoczęła długi proces wszczepiania się w uniwersalną całość. Od wieku X towarzyszy Polsce Kościół; mnożą się wzajemne wpływy i zależności, wzajemne przekształcanie się i uzupełnianie. Byłoby bowiem naiwnym uproszczeniem widzieć identyfikację Polski w chrześcijaństwie tylko od strony recepcji. Powstająca czy trwająca Polska stale tworzyła chrześcijaństwo. Wzajemne relacje ulegały przez wieki różnym przekształceniom. Nie można ich odrywać od historii ludzi i instytucji, od rozwoju pojęć i ich rozprzestrzeniania. W dobie piastowskiej przynależność do chrześcijaństwa rzymskiego umożliwiła identyfikację elit i ukształtowanie państwa. Walka o samookreślenie Polski została wygrana przez pierwszych Piastów dążących do korony i przez pierwszych polskich świętych” (M. Tymowski, J. Kieniewicz, J. Holzer, Historia Polski, Paryż 1986, s. 11). To bardzo ważne stwierdzenie. W czasach jagiellońskich ta współpraca nadal się rozwijała. Zaczęła się jednakże chwiać w okresie rządów królów elekcyjnych. To wówczas ks. Piotr Skarga w Kazaniach Sejmowych wołał: „Najdziecie sześć szkodliwych chorób jej (Ojczyzny), które jej bliską śmierć (obroń Boże) ukazują, a jako złe pulsy, źle jej tuszą. Pierwsza jest – nieżyczliwość ludzka ku Rzeczypospolitej i chciwość domowego łakomstwa. Druga – niezgody i roztyrki sąsiedzkie. Trzecia – naruszenie religiej katolickiej i przysada heretyckiej zarazy (co w naszych czasach oznacza chyba ideologię śmierci). Czwarta – dostojności królewskiej i władzej osłabienie. Piąta 457 rok 2011 – prawa niesprawiedliwe. Szósta – grzechy i złości jawne, które się przeciw Panu Bogu podniosły i pomsty od Niego wołają” (Kazanie wtóre, w: Kazania Sejmowe, Kraków 1939). Niestety, nie wszyscy brali sobie do serca te ostrzeżenia. One są aktualne i dzisiaj, gdyż tylko gramatyka się zestarzała. W czasach zaś rozbiorowych nie było polskich struktur państwowych. Cały ciężar przekazywania i pielęgnowania dziedzictwa narodowego spoczął na rodzinie i Kościele. I okazuje się, że podobnie jak za pierwszych wieków, nie brakowało rodzin patriotycznie świadomych, a nawet przybywało świętych. Kultura w tym czasie rozwija się ku zaskoczeniu wszystkich. Przybywa bohaterów narodowych. Po 123 latach niewoli Polska miała od czego zacząć i na czym budować. Z licznymi świętymi wkroczyliśmy w niepodległość, z patriotycznie nastawioną młodzieżą. Można było dzięki temu przezwyciężyć pierwsze trudności, odrzucić bolszewizm i przetrzymać kolejną wojnę światową oraz nie dać się podeptać przez następne pół wieku. I znowu towarzyszą nam święci: sł. B. kard. Stefan Wyszyński – Prymas Tysiąclecia, sł. B. Jan Paweł II, bł. ks. Michał Sopoćko, bł. ks. Jerzy Popiełuszko i setki tych, którzy przeszli przez zesłania i więzienia, pozostając wiernymi polskiemu etosowi. Dobro wszakże nie jest dane raz na zawsze. Trzeba umieć je pielęgnować, bronić. Zło przecież nie śpi. Nadszedł nowy czas próby, próby niezbędnej – powiedziałbym nawet – koniecznej. Polskość musi się odświeżyć, polskość musi się oczyścić. Dało się to zauważyć już w momencie narodzin „Solidarności”. Chyba jednak wówczas byliśmy zbyt pewni naszych patriotycznych cnót. 4. Próby nadszedł czas A wszystko w ogniu się próbuje. Tym kowalskim ogniem okazują się współczesne tendencje cywilizacyjne, na wszelkie sposoby zmierzające ku temu, aby oderwać człowieka od Stwórcy, od rodziny, od narodu, od kultury, od obyczaju i co więcej – od siebie samego. Człowiek bywa rozdzierany od wewnątrz. Deprecjonuje się małżeństwo i miłość, z miłością do Ojczyzny włącznie. I to jest ta zasadnicza różnica, która daje o sobie znać w podejściu do jakichkolwiek wartości, które się ośmiesza. Kilkadziesiąt niemal lat temu przestrzegał przed taką postawą nasz myśliciel Henryk Elzenberg, gdyż był 458 Pragnęli dać świadectwo wierności zdania, że rzeczą najmniej wybaczalną jest nikczemna hierarchia wartości, czyli osłabianie ludzkich dążeń przez zaniżanie wymagań, zwłaszcza moralnych. Kilkanaście lat temu popularny podówczas dziennikarz (Sandauer) przestrzegał, że „pod sztandarami «Solidarności» noszącymi insygnia katolickie zgromadziła się liczna gromada ateistów, działaczy KOR-u, którzy w imię celów politycznych postanowili walkę z Kościołem odłożyć na później. W trockistowskich «Les Nouvelles Litteraires», które od miesięcy rozpisują się w tonie apologetycznym o KORze i «Solidarności» i o ich związkach z Kościołem, gdy tylko nadarzała się okazja zaatakowania Ojca Świętego (…), natychmiast przystępują do ataku, zapewniając o swoim sojuszu z Kościołem” (J. Dobraczyński, O każdego człowieka, Warszawa 1987, s. 67). Tak było nieco wcześniej, to zdarza się i teraz. My niekiedy mówimy, może też tak myślimy pod wpływem niektórych dziennikarskich sugestii, że brakuje nam Prymasa Tysiąclecia. I jest w tym wielka prawda. Ale czy w obecnej dobie ci sami dziennikarze życzliwie potraktowaliby jego wypowiedź: „Dla nas po Bogu największa miłość to Polska! (...) Mamy obowiązek chrzcić i nauczać Naród polski oraz upominać się o uszanowanie naszej kultury rodzimej, narodowej”? I oto współczesny komentarz: „Już słyszę te medialne wrzaski i drwiny, że nacjonalista, anty-Europejczyk, że «średniowiecze» i wstyd za granicą. A w roku 1974, kiedy kard. Wyszyński wypowiedział te słowa, słuchano go z atencją”... „A dziś – zauważa ten sam autor – nie! Zdecydowanie nie jest to czas mężów stanu, proroków i mędrców. To czas oszustów intelektualnych i manipulatorów, czas celebrytów znanych z tego, że są znani” („Idziemy”, [12.12.2010], s. 9). Ale czy można z tym się zgodzić? Czy można pozostać obojętnym? Czy mógł prezydent Rzeczypospolitej i towarzyszący mu nasi rodacy zapomnieć o 70. rocznicy męczeństwa tysięcy Polaków, którzy oddali swoje życie za Polskę Piastów i Jagiellonów, czasów elekcji i rozbiorów, wszystkich powstań i wszystkich wojen, wszystkich wygnańców i zesłańców, wszystkich rozstrzelanych, powieszonych i zagłodzonych? Za Polskę jakże wspaniałej kultury, za Polskę świętych matek i ojców, za Szare Szeregi i za tych, co będą ginęli potem? Czyż można zgodzić się z tym, czego obawia się niezłomny poeta, gdy o takich męczennikach pisze? – 459 rok 2011 „są aby świadczyć Bóg policzy i ulituje się nad nimi lecz jak zmartwychwstać mają ciałem kiedy są lepką cząstką ziemi (…) potężny głos zamilkłych chórów tylko guziki nieugięte guziki z płaszczy i mundurów (Z. Herbert, Guziki). Nie tylko, drogi Zbigniewie Herbercie, nie tylko. O nich będzie świadczyć na wieki Lech Kaczyński, prezydent Rzeczypospolitej, który w pobliżu owego miejsca oddał swoje życie. O nich będzie świadczyła Maria Kaczyńska – małżonka prezydenta, przez Mackiewiczów tak bliska katyńskiej ziemi. I trzeba w tym miejscu wymieniać Ryszarda Kaczorowskiego, białostoczanina, ostatniego prezydenta na uchodźctwie, biskupów: Tadeusza Płoskiego i Mirona Chodakowskiego. Na zawsze pozostanie świadkiem Krzysztof Putra, marszałek Sejmu, ale też Justyna Moniuszko i Przemysław Gosiewski. To tylko lub aż osiem osób, mających związek z Białymstokiem, z województwem podlaskim. W dniu dzisiejszym wspominamy wszystkich, którzy 10 kwietnia zginęli pod Smoleńskiem, także pozostałych osiemdziesięciu ośmiu. Ich imiona na zawsze wpisujemy w księgę naszych serc i serc następnych pokoleń. Do Smoleńska bowiem udali się, aby dać świadectwo prawdzie, aby wyznać publicznie miłość do Polski, bo Polska to wprawdzie kraj tylko, to państwo, ale też to historia i kultura, czyli inaczej – Polska to jedna z największych wartości. Bohater powieści Dewajtis na wieść o sprzedaży lasu ze starożytnym dębem bolał: „Tyle wieków on stał i wszystko przetrwał! Dziesiątki pokoleń go strzegło, broniło, aż Bóg za karę takich zesłał, co ni pamięci, ni ducha ojców w piersi nie mają. Najcięższy to dopust i próba! Co my warci bez pamięci starej sławy i cnoty? Skąd my ją odbudujemy i utrzymamy?” (M. Rodziewiczówna, Dewajtis, Warszawa 2009, s. 206). 5. Końcowe przesłanie Ukochani bracia i siostry! Rodacy! Pochyleni w pokorze przed Panem nieba i ziemi, dziękujemy całym sercem i duszą całą za to wszystko, co pozwala 460 Pragnęli dać świadectwo wierności nam wciąż od nowa odkrywać piękno i znaczenie, ważkość i wartość bycia Polakami. Chcemy podziękować za wszystkich, którzy od ponad tysiąca lat tworzyli to, co składa się na Polskę, co Polskę stanowi. W sposób szczególny pochylamy się nad prochami pozostałymi po całopalnej ofierze, jaką złożyli pielgrzymi z prezydentem Rzeczypospolitej na czele. Krew pozostała pod Smoleńskiem, w pobliżu ofiar Katynia. Prochy powróciły do kraju. Panie prezydencie, drodzy rodacy współmęczennicy! Ten pomnik, wyrosły na gwieździe, dojrzały w Krzyżu, będzie waszym stałym świadkiem! Pomnik wsparty na polskim kamieniu… On także sprawia, że ta szczególna ofiara, złożona na ołtarzu Ojczyzny, wpisuje się w najcenniejsze momenty naszych dziejów. I dlatego byłoby mi trudno nie odwołać się na koniec do naszego wieszcza, zwłaszcza że z Nowogródka jest już blisko i do Katynia, i do Smoleńska. Mickiewicz był świadkiem, gdy blisko dwieście lat temu wywożono na Sybir polską młodzież. Wśród niej był także Janczewski: „A wtem zacięto konia, – kibitka runęła – On zdjął z głowy kapelusz, wstał i głos natężył, I trzykroć krzyknął: «Jeszcze Polska nie zginęła» (...). Ta ręka i ta głowa zostały mi w oku, I zostaną w mej myśli, – i w drodze żywota Jak kompas pokażą mi, powiodą, gdzie cnota: Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, Zapomnij o mnie” (A. Mickiewicz, Dziady. Część III). Pod Smoleńskiem Polska otrzymała kolejny kompas, zachętę do pamięci i duchowe wsparcie! Tego zapomnieć się nie da! O tym pamiętać trzeba! Amen! 461 Oto jestem, Panie IV Niedziela Zwykła, rok A Warszawa – kościół pw. Świętego Krzyża, dn. 30 stycznia 2011 r. Bracia i Siostry! 1. Szukajmy Pana W tym tygodniu, a dokładnie w środę, będziemy obchodzili święto Ofiarowania Pańskiego, w Polsce znane również pod nazwą święta Matki Bożej Gromnicznej. Tego dnia święci się gromnice, wspominając spotkanie jakie miało miejsce 40 dnia po Narodzinach Bożego Dzieciątka, kiedy to Matka Najświętsza i św. Józef przynieśli Je do świątyni jerozolimskiej, aby ofiarować Panu Bogu jako pierworodne. To właśnie tam, w okolicach świątyni, dochodzi do spotkania Dziecięcia ze starcem Symeonem i prorokinią Anną. Spotkanie to miało i ma swój wymiar ponadczasowy – jest swoistym zaproszeniem skierowanym do wszystkich ludzi, aby nie lękali się czekać na Jezusa i chętnie śpieszyli na spotkanie z Nim. Jemu towarzyszy światło, którego znakiem jest świeca gromniczna. Boże Dziecię ofiarowane Ojcu Niebieskiemu staje się dla wszystkich ludzi przewodnikiem do Królestwa Niebieskiego, dokonując naszego odkupienia, uwalniając nas od skutków grzechu pierworodnego. Niestety, już 2000 lat temu nie wszyscy poszli za Symeonem i Anną, aby spotkać się z Jezusem. Nie wszyscy podążają na to spotkanie i w naszych czasach. Potrzebna jest pomoc. Potrzebne są nierzadko światła ludzkich serc, a nawet ofiar, gdyż 462 Oto jestem, Panie człowiek może ofiarować się Panu. Człowiek może przyczyniać się do nawrócenia swego bliźniego, oddając się woli Bożej. Z tego to względu Ojciec Święty Jan Paweł II, przyszły Błogosławiony, w roku Jubileuszu 1950-lecia śmierci Chrystusa na krzyżu, czyli Odkupienia ludzkości ogłosił święto Ofiarowania Pańskiego Dniem Życia Konsekrowanego. Życie bowiem konsekrowane, realizowane w różnych zakonach, poprzez zawierzenie w pełni woli Bożej wychodzi naprzeciw ludzkim słabościom i może przyczyniać się do tego, że człowiek nawet słaby, nabierze odwagi, aby przyjąć otwartą postawę i uczynić choćby jeden krok w stronę Boga. A to w konsekwencji prowadzi do nawrócenia. 2. Przed nami możność nawrócenia W dzisiejszych czytaniach słyszymy, że Pan Bóg kocha biednych bardziej niż bogatych, głodnych więcej niż sytych! Czyż miałoby to oznaczać, że Stwórca dokonuje jakiejś selekcji? Oczywiście, że nie. Pan Bóg kocha wszystkich, kocha przecież także grzeszników, ale nie wszyscy są tak samo otwarci na Bożą miłość. Oto prorok Sofoniasz zapowiada straszliwą katastrofę: „dzień gniewu Pana” (So 2, 3), dzień ucisku i spustoszenia. I równocześnie kieruje swój apel do tych, którzy pozostali Bogu wierni, aby szukali Boga, Pana sprawiedliwości i pokory. Przestrzegając przed złudzeniem przewiduje i pyta zarazem: „może się ukryjecie w dzień gniewu Pana?” (So 2, 3). Powinno nas zastanawiać użycie czasownika „może”, ponieważ okazuje się, że posługiwanie się trybem warunkowym jest równoznaczne ze skierowaniem uwagi na to, co „może” pomagać ludziom w nawracaniu się ku Bogu. A jest tym: pokora, ubóstwo, skromność, czyli to wszystko, co stanowi o zakonnej postawie. Przed dziesięciu dniami wsłuchiwaliśmy się w sejmową debatę, dotyczącą przebiegu działań, zmierzających do ukazania prawdy o tragedii smoleńskiej. Padało bardzo dużo pytań. Były one formułowane różnie, niektóre lepiej, inne słabiej, ale w większości były to pytania poważne, gdyż dotyczyły sprawy wyjątkowo trudnej. Niepokoiły natomiast rozmowy, uśmiechy i hałaśliwe zachowanie się wielu, jakby im nie zależało na dążeniu do prawdy. Owszem, żyjąc w określonych warunkach można przywyknąć do przyjmowania za prawdę tego, co ktoś zadecyduje. Czy jednak jest to godne człowieka? 463 rok 2011 Tymczasem okazuje się, że nie wszyscy są chętni otworzyć się na prawdę. I tak jest w całym naszym życiu. Pan Bóg kocha wszystkich, ale pewne wady i grzechy utrudniają ludziom korzystanie z tej miłości. I dlatego prorok boleje z tego właśnie powodu, że nie ma gwarancji ratunku, jedynie jest jakaś perspektywa: „może się ukryjecie w dzień gniewu Pana?” (So 2, 3). Tę samą myśl rozwija św. Paweł. Pan Bóg „wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata” (1 Kor 1, 27), gdyż to oczy świata przysłaniają dla wielu możliwość skorzystania z Bożego wybraństwa. Bóg wybiera „co niemocne” (1 Kor 1, 27), co nie jest szlachetnie urodzone, gdyż to dotyczy ludzi, którzy nie są zadufani w sobie. Oni są w stanie usłyszeć Boży głos, tak jak go przyjął św. Piotr, gdy posłyszał zaproszenie: „Pójdź za Mną” (Mk 2, 14). On miał świadomość swojej grzeszności i w przekonaniu o własnej niegodności nawet prosi Jezusa: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny” (Łk 5, 8). Ale właśnie taka postawa się liczy, ona odpowiada oczekiwaniom Chrystusa. Najpełniej wizję nowego człowieka, odkupionego i ponownie usynowionego, otrzymujemy w Kazaniu na Górze, w Ośmiu Błogosławieństwach. „Błogosławieni”, a więc szczęśliwi, a więc ci, którzy zostaną zbawieni; błogosławionymi będą ci wszyscy, którzy są w stanie oderwać się od własnych ocen, egoistycznych zazwyczaj, a zawierzyć Panu Jezusowi. Wiemy przecież dobrze, że ta wizja nie jest jakąś próbą socjologicznej oceny człowieka. Jest inaczej – błogosławieni to są ci, którzy wiedzą, że w dziedzinie zbawienia nie wiele zależy od nich, że często są bezradni. Jest ono bowiem darem, łaską wysłużoną przez Jezusa Chrystusa. I z tego tytułu potrzebna jest prostota, skromność, a przede wszystkim ufność. 3. Życie konsekrowane wiedzie ku zbawieniu Nasze ziemskie doświadczenie pokazuje, że człowiekowi nie przycho dzi łatwo zrozumienie tego wszystkiego i przyjęcie za własną wizję ludzkiej osobowości nakreślonej w Kazaniu na Górze. Potrzebna jest pomoc, a najlepszą – jest dobry przykład. Od dziecięcych lat wiemy o tym doskonale. Jest rzeczą jasną, że w życiu duchowym nie ma nic z mechanicznego działania. Wszędzie jest potrzebny udział ludzkiego rozumu i woli, natomiast dobry przykład jest zawsze cenną pomocą w duchowej przemianie każdej i każdego z nas, ukierunkowanej na to, co dobre i co prawdziwe. Z tego to względu 464 Oto jestem, Panie kierujemy naszą uwagę na życie konsekrowane, lepiej postrzegając miejsce i rolę zakonów w zbawczej historii Boga i świata. Każde powołanie zakonne jest darem. Wyraźnie o tym mówi sam Chrystus, kiedy wyjaśnia, dlaczego bogaty młodzieniec miał trudność w spełnieniu Jego rady: „Idź, sprzedaj wszystko co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną” (Mk 10, 21). Apostołowie z pewnością czuli się zaskoczeni, że ten młody człowiek, zwyczajnie odszedł, nie przyjmując propozycji Pana Jezusa; nawet wyrazili to w słowach: „Któż więc może się zbawić?” (Mk 10, 26), skoro „łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego” (Mk 10, 25). A wtedy „Jezus spojrzał na nich i rzekł: «U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga, bo u Boga wszystko jest możliwe” (Mk 10, 27). I to jest ta płaszczyzna, na której powinno dojść do spotkania człowieka z Bogiem. Ze strony człowieka chodzi o gotowość zawierzenia Bogu, uznania pierwszeństwa Bożej woli nad wolę własną. Taka postawa leży u początków drogi zakonnej. Kto wejdzie na nią i będzie wiernie nią podążał, ma sytuację klarowną, gdyż czeka na niego Królestwo Boże, życie wieczne w szczęściu. I to jest owoc, który uzyskuje sam powołany. Tymczasem nie możemy zapominać, że życie konsekrowane ma też wymiar ewangelizacyjny, czyli także znaczenie wychowawcze. Takie są przecież skutki każdego dobrego przykładu. Dobra postawa, godna i uczciwa może być zachętą dla innych, aby postępowali podobnie. Niekoniecznie muszą sami wstępować na drogę zakonną, ale mogą otwierać własną wolę i ją poddawać działaniu łaski. Takie owoce przyniosło spotkanie Anny i Symeona w dniu Ofiarowania Pańskiego. Oni otrzymali łaskę pełniejszego rozumienia sensu życia ludzkiego i dzięki temu byli w stanie szczerze skierować się ku niebu. Tak na nich podziałał przykład Matki Najświętszej, a zwłaszcza obecność Jezusa. Oni podobnie jak Mędrcy ze wschodu potrafili w Dziecięciu dostrzec Boga samego. Życie zakonne, w związku z tym, jakby samo ze swej natury może ubogacać konkretne epoki obecnością dobrego przykładu, płynącego ze szczerej wierności Ewangelii. I jest to ten wyjątkowy dar, jaki dociera do nas od Pana Jezusa poprzez osoby konsekrowane. 4. Budujemy Kościół Boży To wskutek tego życie zakonne może być jednym z „materiałów budowlanych” w odniesieniu do Kościoła Bożego na ziemi, ale musi jednocześnie 465 rok 2011 spełniać te warunki, jakie pozostawił Pan Jezus, a więc wierność radom ewangelicznym i pełne zawierzenie Bożej woli. Inaczej mówiąc osoby konsekrowane muszą być wierne swemu powołaniu, swojej tożsamości. Tymczasem, z bólem wypada przyznać, że współczesne prądy cywilizacyjne, usiłujące niszczyć wszystko, co ma jakiekolwiek znamiona sacrum, bezwzględnie również obchodzą się z zakonami. Jeśli nie są w stanie całkiem zrujnować, to przynajmniej usiłują ośmieszać, kompromitować, przystawiać różne miary, pozbawiać zakonnice i zakonników odwagi w przyznawaniu się do własnego powołania. To jest też często przyczyną rezygnacji ze strojów zakonnych i innych zewnętrznych oznak, w tych instytutach, które je winny mieć. Nie dotyczy to wspólnot powstałych głównie dzięki bł. o. Honoratowi Koźmińskiemu, gdyż te ostatnie nieco inaczej mają realizować swoje powołanie. A tymczasem świat współczesny potrzebuje znaków. Widzimy to przy okazji powstawania różnych zespołów. Młodzi ludzie chętnie starają się, także na zewnątrz, identyfikować ze swoją grupą. I jest w tym coś pozytywnego, oni nie lubią jakiejkolwiek nieszczerości, rozdźwięku pomiędzy zewnętrznymi znakami a postawą wnętrza. O takim szczerym podejściu do zastanej rzeczywistości uczymy się na Górze Tabor. Mówi o tym Przemienienie Chrystusa. I chrześcijanie, a zwłaszcza osoby konsekrowane, winny zawsze być sobą, ale przemienione jak Jezus na owej Górze. Przed laty znany kapłan, profesor z dziedziny kultury i poeta, ks. Janusz Pasierb w nawiązaniu do rzeczywistości przemiany, nawrócenia, przytoczył krótki dialog, zaczerpnięty z dzieła Eduarda Schapera, zaczyna się on od pytania: „– Jak się nazywasz? – Nazywam się Ty. – Nie możesz wejść, musisz być sobą”. Niestety, epoka nasza, schlebiająca pozorom i wszelkiemu udawaniu, dość często uderza w godność i integralność osoby ludzkiej. A tymczasem to właśnie osoba ludzka potrzebuje pomocy. Ma prawo liczyć na zakony. Nie te, które przymilają się laickim i nihilistycznym trendom tego obszaru kulturowego, na którym żyjemy, ale na te, które zachowując szacunek względem każdego człowieka, pozostają sobą z całą swoją innością, czy też odmiennością, pod warunkiem, że ta inność i ta odmienność ma 466 Oto jestem, Panie ewangeliczny rodowód, że to nie jest coś skostniałego, nasyconego jedynie muzealnym zapachem. Zakony mają wciąż przed sobą poważną misję do spełnienia. Nikt i nic ich nie zastąpi. Mogą – i to bardzo – dopomóc w przezwyciężaniu podziałów, dając przykład, jak się żyje we wspólnocie, jak ta wspólnota może być twórcza i pomocna zarazem. Musi być jednak sama sobą, w całym tego słowa znaczeniu i z uwzględnieniem pełni charyzmatu. A to wymaga odwagi. Do tej odwagi zachęcał nas Jan Paweł II, kiedy przypominał wezwanie Chrystusa: „Wypłyń na głębię” (Łk 5, 4). Co więcej, do tego też niech nas zachęca również dramat współczesnej kultury, która znajduje się w powikłanej sytuacji, pogrążając się w niebyt przez antykulturę. Kultura zaś winna być próbą zmuszenia dziejów do służenia wartościom. Trzeba więc na kulturę patrzeć tak, jak się patrzy na własne uczestnictwo w realizacji, najwyższych wartości, również życia duchowego. W dziejach świata już nieraz kultura bywała ratowana przez zakony. Taka potrzeba istnieje dziś. To w życiu zakonnym spotykają się razem charyzmat, duch i kultura. Niech też razem podążają przez współczesność, stosownie do zalecenia Stwórcy, aby kontynuować Jego dzieło, aby wszystko, co powstaje było dobre i piękne. Amen. 467 „(...) Pełnia czasu” (Ga 4, 4) Złoty Jubileusz profesji zakonnej m. Zofii Chomiuk, s. Andrzei Białej, s. Błażei Wiśniewskiej i s. Józefy Grochowskiej Loretto, 4 lutego 2011 r. Czcigodna Matko wraz z trójką Sióstr, świętujące razem Złoty Jubileusz Profesji Zakonnej! Kochani Bracia i Siostry, obecni na tej Eucharystii! 1. Z myślą o początkach Jest nam wyjątkowo bliskim prorok Izajasz. Jego mesjanistyczne zapowiedzi brzmią niesłychanie przekonywająco i chętnie ich słuchamy przez cały rok, ale już szczególnie w Adwencie i czasie kolędowym. Ten czas dopiero co dobiegł końca, razem ze świętem Matki Bożej Gromnicznej, kryjącym w sobie tajemnicę Ofiarowania Pańskiego. Z woli Ojca Świętego Jana Pawła II w to wspomnienie obchodzimy również Światowy Dzień Życia Konsekrowanego. To wszystko dzisiaj staje się dla nas dodatkowo ważne, ponieważ uczestniczymy w wielkim dziękczynieniu matki Zofii – przełożonej generalnej Zgromadzenia Loretańskiego, s. Andrzei Białej – dyrektorki Wydawnictwa, s. Błażei Wiśniewskiej – opiekunki ogniska domowego i s. Józefy Grochowskiej – uczestniczki pielgrzymek i przewodniczki po Loretto. To dziękczynienie wiąże się z 50-leciem złożenia pierwszej profesji zakonnej, która oznaczała pełne, choć jeszcze nie na zawsze, włączenie się w życie wspólnoty, bardzo młodej podówczas, liczącej około pół wieku, 468 „(...) Pełnia czasu” (Ga 4, 4) założonej przez bł. Ignacego Kłopotowskiego, zawierzonej opiece Matki Bożej Loretańskiej. A Loretto to nic innego tylko sam Nazaret. Wielkość Nazaretu ogłasza Izajasz. Nie miał on łatwego życia, zwłaszcza z królem Achazem, który nie chciał prosić Pana Boga o znak, o jakąś nadzieję ratunku. Ale Pan Bóg nie uległ ludzkiej słabości, z bólem wyraża się o rodzie Dawidowym, niemniej jednak jest wierny obietnicy złożonej w raju i dlatego zapowiada: „Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go Imieniem Emmanuel” (Iz 7, 14). I to dokonuje się w Nazarecie. Tu „Maryja znalazła (...) łaskę u Boga” (por. Łk 1, 30). A Duch Święty wszystkiego dopełnia, ale najpierw musiał wysłuchać wyznania Maryi: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa” (Łk 1, 38). Skromny domek nazaretański dzięki temu wydarzeniu na trwałe wpisał się w zbawcze dzieje ludzkości. Stał się znakiem i przestrzenią współpracy z Bogiem. Od tej pory przyciągał uwagę chrześcijan, którzy nie mogli dopuścić myśli, aby on zaginął. Po latach coś z tej budowli przewieziono najpierw do Chorwacji, a następnie na wawrzynowe Wzgórze czyli do Loreto, miasta położonego w pobliżu Adriatyku, we włoskiej Marchii. Od ośmiu wieków wpisuje się to sanktuarium w dzieje całego Kościoła i w życie poszczególnych osób. Polska jest tam również obecna, dzięki wierze i maryjnej pobożności naszych poprzedników. Świadczy o tym wspaniała kaplica, ale też i cmentarz. Świadczą o tym liczni pielgrzymi nawiedzający to przedziwne sanktuarium – sanktuarium wypełniania się Bożej woli, sanktuarium spotykania się człowieka z Bogiem, sanktuarium zakonnej profesji. 2. W poszukiwaniu odnowy, w dążeniu do nawrócenia Na ziemiach polskich pod koniec I Rzeczypospolitej powstało wiele kaplic, a nawet kościołów, budowanych na planie domku nazaretańskiego, którego rzeczywisty wygląd odnajdywano w Loreto. Dzisiaj może nam się wydawać, że nasi rodacy, wierni Kościołowi i Polsce, w przesłaniu płynącym z Nazaret poszukiwali ratunku, drogi moralnej odnowy, bardzo możliwej poprzez odnowę rodziny, bo przecież domek nazaretański wciąż głosi chwałę Świętej Rodziny. Tego wszystkiego możemy się domyślać. Szkoda tylko, że to nazaretańskie orędzie nie dotarło do większości naszych rodaków. Ale ta wizja odnowy będzie umacniała się w latach niewoli, ona też da o sobie znać w umyśle i sercu młodego kapłana, ks. Ignacego Kłopotowskiego, 469 rok 2011 który z Drohiczyna, przez Lublin w końcu dotrze do Warszawy, do domku loretańskiego i jak się okaże w przyszłości, będzie to jego dom, który rozbuduje, upowszechni i obdarzy prządkami domowymi – Siostrami Loretankami. One to podejmą tę nić ogniska nazaretańskiego, w loretańskim wydaniu i będą ją upowszechniały najpierw swoim życiem, czyli swoją wiernością ślubom i dobrym słowem, którym będą ubogacać niekiedy wyjątkowo skłócone środowiska, posługując się dobrą książką i dobrym pismem. Ksiądz Ignacy wiedział doskonale, jak cywilizacja dająca o sobie znać, zmierza ku temu, aby człowiek nie miał czasu dla siebie, a więc też i dla Boga oraz innych ludzi. Nierówność społeczna i zachłanność tych, którzy marzyli wyłącznie o bogactwie materialnym, prowadziły do coraz większego biegania za doczesnością. A w takich sytuacjach człowiek szybko traci siły duchowe, przestaje być sobą i zamiast zmierzać ku niebu, to raczej się cofa. Temu człowiekowi trzeba przyjść z pomocą, aby zrozumiał wagę modlitwy, wielkość Eucharystii, aby potrafił czegoś się uczyć ze świadectw świętych, a zwłaszcza na przykładzie Matki Najświętszej, ale też i św. Józefa oraz jakże wielkiej liczbie tych, którzy nie lękali się ewangelicznego przesłania. I poszli za Jezusem. Obecny już bł. ks. Ignacy zrozumiał, że tego rodzaju treści najlepiej można zaszczepiać w klimacie domowym. Tego nauczył się od Pana Jezusa, o czym czytamy u św. Łukasza, nawiązując do powrotu Świętej Rodziny z obrzędu Ofiarowania Pana Jezusa, którzy „wrócili do Galilei, do swego miasta – Nazaret. Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim” (Łk 2, 39-40). 3. Formacja nazaretańska Ten duchowy klimat domu nazaretańskiego został odziedziczony przez domy loretańskie. W nich również znalazło się miejsce na miłość i życie, w nich także dawała o sobie znać łaska Boża – rozwój więc bywa w nich zapewniony. Przekonuje nas o tym uroczystość dzisiejsza, kiedy śpiewamy uroczyste Te Deum za pięćdziesiąt lat od pierwszej profesji zakonnej czterech dostojnych Jubilatek. One bowiem w ciągu tego czasu także wzrastały zwłaszcza duchowo, zakorzeniały się w mądrości i często odwoływały się do łaski Bożej. Matka Zofia Chomiuk może to poświadczyć. Przybyła do Loretto z Konstantynowa, znad Bugu, z diecezji siedleckiej i w roku 1961 złożyła 470 „(...) Pełnia czasu” (Ga 4, 4) swoją pierwszą profesję. Swoją wiedzę religijną pogłębiała dzięki studiom historycznym, które zakończyła stopniem naukowym na ATK-a. Jakże ważna była to decyzja. To przecież dzięki tym studiom mogła skutecznie kierować pracami związanymi z procesem kanonizacyjnym Założyciela i doczekać się Jego beatyfikacji. Ta perspektywa historyczna towarzyszyła Jej w czasie pełnienia obowiązków przełożonej domu generalnego, a następnie, gdy została wybrana przełożoną generalną. I tak przez dwanaście lat, a po jakimś czasie zostanie ponownie wezwaną do pełnienia tej misji przez kolejne sześciolecie. Ale przez jakiś czas mogła zajmować się przede wszystkim beatyfikacją i dać początek domkowi loretańskiemu w Drohiczynie, w mieście chrztu bł. Ignacego. Z tego okresu świadectwo, jakie pozostawiła, jest wzruszające poprzez zatroskanie o starszych kapłanów. Okazuje się, że łaska Boża nie była w niej daremna. Razem do domku nazaretańskiego – w loretańskim wydaniu – weszła s. Andrzeja Biała, z Ciechanowca, której brat śp. Tadeusz, będąc kapłanem w diecezji drohiczyńskiej, pozostawił wyjątkowe dowody gorliwości duszpasterskiej i pogody w przyjmowaniu cierpienia. Siostra Andrzeja rozpoczęła swój duchowy rozwój podejmując się pracy drukarskiej i pełniąc obowiązki ekonomki domu generalnego. To był dziwny domek loretański, w którym przebywało 80 sióstr. A potem została, aż na lat osiemnaście, ekonomką całego Zgromadzenia, bo w Nazarecie też trzeba było myśleć o utrzymaniu, o każdej z sióstr, z ich różnorodnymi potrzebami. Co więcej, przybywało powołań. Trzeba było budować nowe Loreto: na Bródnie, Dom św. Józefa w samym Loretto, w Mińsku Mazowieckim, w Żegiestowie i wreszcie dom z drukarnią w Rembertowie. Siostra Andrzeja przez blisko 20 lat kieruje drukarnią, ciągle ją unowocześniając oraz wydawnictwami, wznawiając druk „Różańca” i „Anioła Stróża”. Pojawiło się też nowe czasopismo – „Sygnały troski”. Okazuje się, że tak Nazaret, jak i jego spadkobiercy nie są wolni od trosk. W dniu dzisiejszym jubileusz świętuje również s. Błażeja Wiśniewska, wczorajsza solenizantka, pochodząca z Zabrańca, z terenu diecezji warszawsko-praskiej. Do dwudziestowiecznego Nazaret wniosła energię i gorliwość podwarszawskich terenów i znajomość sztuki kulinarnej. W każdym domu, w loretańskich również, szczególną rolę odgrywa ognisko domowe i wspólny stół. Siostra Błażeja świeciła czystością sobie powierzonej przestrzeni oraz 471 rok 2011 doskonałą organizacją. Prawdziwa opiekunka ogniska domowego. I takim świadectwem ubogacała siedzibę generalną, mieszkanki Domu Opieki dla Staruszek w Warszawie, ale też w Żegiestowie i na Bródnie. Czwartą Jubilatką jest s. Józefa Grochowska, pochodząca z Byszewa, z terenu diecezji płockiej. Wszystko zaczęło się od drukarni, jako że słowo drukowane zostało wpisane w charyzmat młodego zgromadzenia. Ale też przyjdzie czas na dalsze kształcenie i nowe pola działalności, zwłaszcza pielęgniarskiej, o czym można się dowiedzieć w Lublinie, Rangórach, a także w innych domach loretańskich. Jubilatka zaś jako pomoc medyczna nie żałowała swych nóg, aby towarzyszyć pątnikom z Warszawskiej Pieszej Pielgrzymki na Jasną Górę, szczególnie tym, którzy potrzebowali pielęgniarskiej pomocy. Od dłuższego natomiast czasu przebywa w Loretto, u matki wszystkich loretańskich domków o polskim rodowodzie, choćby znajdowały się na obcej ziemi. Siostra Józefa, zakochana w duchowości nazaretańskiej, z wyjątkowym zapałem dzieli się nią oprowadzając pielgrzymów, którzy tutaj przybywają, do tego serca, ale też i do grobu Założyciela. 4. W dążeniu do pełni Czcigodna Matko, Zacne Jubilatki, Kochane Siostry, wiem, że znacznie lepiej znacie życiorysy tegorocznych Złotych Jubilatek, ale przywołanie choćby skrótowe ich przebiegu życia w Loreto ma szczególną wymowę. Święty Paweł w drugim czytaniu mówi: „Gdy nastała pełnia czasu, Bóg zesłał swojego Syna (...)” (Ga 4, 4). Chrystus przychodzi na ziemię, aby nas wykupić z niewoli. I do tej wielkiej misji przez całe lata przygotowuje się w Nazarecie. Tam wzrastał w latach, w mądrości, w łasce. Chrystus w ten sposób otworzył przed nami wszystkimi taką możliwość, pozostawił nam tę szczególną przestrzeń duchową, którą wyraża sama nazwa Nazaret. To Nazaret jest wszędzie tam, gdzie jest On, gdzie przebywa Maryja i gdzie jest miejsce dla Józefa. Nazaretańską misję, dzięki Krzyżowcom, przejmuje europejskie Loreto i hojnie dzieli się nią ze wszystkimi, którzy rozumieją, że po zmartwychwstaniu i dniu Pięćdziesiątnicy „pełnia czasu” (Ga 4, 4) może mieć miejsce w każdej ludzkiej duszy, w każdym człowieku, bylebyśmy byli zdolni z wiarą i miłością wołać: „Abba, Ojcze” (por. Ga 4, 6). A tego nigdzie nie nauczymy się tak, jak w domku nazaretańskim i w jego loretańskich dziedzictwach! I o tym nam mówią te krótkie życiorysy 472 „(...) Pełnia czasu” (Ga 4, 4) Dostojnych Jubilatek, ich wierność Bożemu zaufaniu i ich troska o pielęgnowanie tego klimatu, jaki kojarzy się nam zawsze z domem. Dom jest przecież taką przestrzenią, gdzie można wchodzić bez pukania, gdzie znajdujemy swoich bliskich i gdzie nie może zabraknąć życzliwości. Wdzięczni bądźmy Duchowi Świętemu, że w ciągu wieków podpowiadał kolejnym pokoleniom, aby nie zapominały o wymowie Nazaret. Wdzięczni bądźmy Matce Najświętszej, że chce przebywać w Loreto i we wszystkich domach loretańskich, zaszczepiając w nich atmosferę Nazaretu. Dziękujmy bł. Ignacemu, że dostrzegł te niekiedy pustoszejące domy z nazaretańskiej tradycji. I zaczął zabiegać o ich zamieszkanie. Dziękujemy Wam, kochane Jubilatki, jak i wszystkim Siostrom Loretankom, że nie lękałyście się wstąpić do nazaretańskiego Loretto. To dzięki temu cywilizacja zamieszek, niesprawiedliwości i śmierci otrzymała mocną duchową oprawę, którą niesie ze sobą Dom, uświęcony przez Jezusa, Maryję i Józefa, uświęcany przez wieki dzięki tym, którzy chętnie opowiadają się za Ewangelią, do niej dorastają i żyją nią w prawdzie i w miłości loretańskiego domu, Bożego Domu. Amen. 473 Zjednoczenie na fundamencie świętości Uroczystość św. Kazimierza Białystok, dn. 4 marca 2011 r. Umiłowani Bracia i Siostry! 1. Tym razem zacznijmy od mądrości Jesteśmy świadkami, jak kruche są podstawy ludzkiej władzy, jak trzeba być ostrożnym w odnoszeniu się do przyrody, jak też niepewny jest czas, zwłaszcza ten, który nam zostaje ofiarowany. Ale jest na świecie coś solidnego, jest coś mocnego. Przed laty pisał o tym Seneka: „Nie ma takiej rzeczy, którą by nie zdruzgotała lub nie zachwiała w posadach potęga czasu. A jednak szkody nie jest w mocy wyrządzić niczemu, co uświęcone zostało mądrością” (O krótkości życia, w: „Wybrane pisma filozoficzne”, Warszawa 1965). Mądrość jest bowiem „początkiem wszelkiego dobra” wedle Epikura, a nasz filozof – Henryk Józef Elzenberg – powie: „Mądrość jest najsubtelniejszą, najbardziej uduchowioną formą panowania” (Leksykon złotych myśli, Warszawa 1998). I teraz, mając za wstęp te ludzkie definicje, łatwiej nam przychodzi zrozumieć, dlaczego właśnie dzisiaj, w uroczystość św. Kazimierza, pierwsze czytanie zostało zaczerpnięte z Księgi Syracydesa. To Pismo Święte głosi, że „Mądrość jest wspaniała i niewiędnąca” (Mdr 6, 12). Uprzedza tych, co jej pragną, ponieważ siedzi u ich drzwi (por. Mdr 6, 12-14). Z tego to względu 474 Zjednoczenie na fundamencie świętości w słowie Bożym czytamy: „Wpoisz je twoim synom, będziesz o nich mówił przebywając w domu, w czasie podróży, kładąc się spać i wstając ze snu” (Pwt 6, 7). A św. Ambroży w swoim komentarzu doda: „Mówmy więc o Panu Jezusie, albowiem On jest mądrością, On słowem, On słowem samego Boga”. Powróćmy jeszcze do Syracydesa, zastanawiając się, co w dzisiejszym pierwszym czytaniu ma wyraźne odniesienie do patrona Polski i Litwy, a zwłaszcza młodzieży. Oto pierwsze zdanie: „Będąc jeszcze młodym, zanim zacząłem podróżować, szukałem jawnie mądrości w modlitwie. U bram świątyni prosiłem o nią i aż do końca szukać jej będę” (Syr 51, 13-14). Wystarczy nawet pobieżna znajomość życiorysu świętego królewicza, aby dostrzec więź pomiędzy tym tekstem a jego życiem. On też nie poprzestał na pierwszym wrażeniu. Starał się postępować w mądrości. Miał otwarte oczy i chłonny umysł. Postępował w niej i walczył o nią. Co więcej – za Autorem natchnionym może powtórzyć – „Skierowałem ku niej moją duszę i znalazłem ją dzięki czystości. Z nią od początku zyskałem rozum, dlatego nie będę opuszczony” (Syr 51, 20). Tak, to wszystko odnosi się do naszego świętego! 2. Świecki i polityk Święty Kazimierz urodził się 3 października 1458 roku również z króla Kazimierza, zwanego Jagiellończykiem, i Elżbiety Rakuszanki. W tej rodzinie królewskiej przyszło na świat trzynaścioro dzieci: sześciu chłopców i siedem dziewcząt. To była prawdziwie królewska rodzina, godna szacunku. Najstarszy syn imieniem Władysław jako kilkunastoletni młodzieniec został królem Czech. Drugi z kolei, późniejszy święty, otrzymał zaproszenie na węgierski tron. Nie było nic dziwnego, że miał zaledwie trzynaście lat. Sto lat wcześniej jeszcze młodszą była święta Jadwiga, gdy znalazła się na Wawelu jako następczyni Kazimierza Wielkiego i swego ojca Ludwika Węgierskiego, na Węgrzech także zwanego Wielkim. Przedziwna wymiana międzynarodowa, ale też i radosna, gdyż dokonywała się w przestrzeni świętości! Świętość była zapleczem i gwarancją. W takiej przestrzeni jest również miejsce na mądrość. Ale przypatrzmy się braciom świętego: Jan Olbracht, po śmierci ojca Jagiellończyka, otrzyma koronę polską. Po nim królem zostanie Aleksander, a najmłodszy z braci – Zygmunt, nazwany Starym, najdłużej będzie zasiadał na tronie krakowskim. Szósty brat, czyli Ferdynand, zostanie kardynałem. Będzie to drugi kardynał 475 rok 2011 w Polsce, po Zbigniewie Oleśnickim! Córki także rozproszą się po wielkopańskich zamkach w Europie. Chłopcy otrzymali staranne i rycerskie przygotowanie do życia. Uczył ich bowiem Jan Długosz. Któż lepiej od niego mógłby wszczepić poczucie odpowiedzialności za naród? Któż lepiej od niego byłby w stanie wychować w duchu wiary i moralności? I tak się stało. Zamek lubelski może o tym poświadczyć, a kaplica zamkowa z pewnością do dziś nie zapomniała o królewiczu modlącym się na schodach z racji drzwi zamkniętych, na zimnej posadzce i przy ołtarzu. Królewiczów uczył też Kallimach (Filippo Buonaccorsi), wprowadzając ich w świat odrodzenia włoskiego, jakby przeczuwając, że żoną najmłodszego z nich, chociaż zwanego Starym, zostanie Włoszka, królowa Bona. Boże plany są zaskakujące, ale zawsze są twórcze i odpowiednie. Wszystko zależy od tego, czy nam nie zabraknie choćby odrobiny mądrości, aby je zrozumieć i pójść za nimi. Królewicz Kazimierz pamiętał o tym, czego uczył go Jan Długosz, często powracając do słów św. Pawła Apostoła z Listu do Filipian: „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego” (Flp 3, 8). W Nim przecież tkwi cała mądrość. To On nam ukazuje, jak mamy się zachowywać w czasach pomyślnych i w latach trudnych, i jak mamy żyć, niezależnie od tego, czy przynależymy do poddanych, czy też sprawujemy jakąś władzę. I dlatego królewicz, gdy przekonał się, że znaczna część mieszkańców Węgier nie chce go widzieć u siebie królem, wrócił do Polski, aby stać się najbliższym współpracownikiem swego ojca. Wypadnie mu pełnić różne zadania. Przez dwa lata będzie praktycznie zastępował ojca w całej Koronie, ciesząc się szacunkiem i wdzięcznością ze strony wszystkich warstw społecznych. W czasie pełnienia tegoż obowiązku został wezwany przez ojca na Litwę. Wybrał się tam, ale ukryta choroba czyniła znaczne postępy – gruźlica była wówczas wyjątkowo groźna. Nie dotarł do Wilna. Zatrzymał się w Grodnie, gdzie też oddał ducha w 26. roku życia. Ojciec, zatroskany o przyszłość cywilizacyjną Litwy, postanowił o tym, aby jego ciało złożyć w wileńskiej świątyni, dając w ten sposób Litwie wyrazistego patrona już na zawsze i jeszcze bardziej zjednoczyć oba narody, tym razem na fundamencie świętości. 476 Zjednoczenie na fundamencie świętości 3. Dziedzictwo Kazimierzowe Oczywiście o św. Kazimierzu nie zapomina dawna Korona. Pod jego wezwaniem zbudowano kilkadziesiąt kościołów, do jego imienia odwołują się liczne miejscowości. Jego podobizny zdobią nie tylko świątynie. Mimo młodego wieku wpisał się w polskość i polskiej tożsamości ofiarował szczególną moc oddziaływania i trwałość jej uroku. Jakże często słyszymy, że świeccy w Kościele byli zapominani! A przecież czcimy dzisiaj świeckiego, żyjącego przeszło pięćset lat temu, w życiu publicznym postrzeganego wyraźnie, choć krótko. Jego zaś osobowość ciągle ma coś do zaofiarowania, i to każdej epoce. Był bowiem obecny w życiu politycznym na szczeblu krajowym oraz międzynarodowym, i to na pierwszej linii. To nie stanowiło przeszkody w rychłej stosunkowo kanonizacji. Nie było też oporu ze strony współczesnych. Powszechnie był uważany za świętego. A skoro tak jest, to czy nie warto nieco głębiej wniknąć w jego życie, pochylić się nad jego doświadczeniami, aby coś z tego wszystkiego przenieść i w nasze czasy? Problemów i kłopotów jest przecież wiele! Co jakiś czas dzieją się straszliwe rzeczy. Człowiek chyba na to obojętnieje, ale to wszystko pociąga za sobą setki tysięcy ludzkich ofiar. A im głośniej się mówi o demokracji, o wolności, tym większego zniewolenia jesteśmy świadkami. Nawet parlamenty nie szanują umów społecznych, a posłowie, zapominając o podstawowym prawie, jakim jest dotrzymywanie zobowiązań, są gotowi głosować za ich bezceremonialnym zrywaniem. Chciałoby się więc zapytać: czy nasza epoka ma prawo odwoływać się do demokracji, powoływać się na wolność, wmawiać w nas, upokarzanych na każdym kroku i traktowanych wedle partyjnego klucza, że mamy sprawiedliwość? A czym wytłumaczyć, że w parlamencie głosuje się nie w zgodzie z prawdą i sumieniem, ale pod dyktando partii? Pisze bł. o. Honorat: „Życie nasze to podróż po wzburzonych wodach oceanu, pośród ciemności nocy; wiara to latarnia morska, co nam drogę do portu wiecznej szczęśliwości ukazuje; wierność w obowiązkach to czółno, które nas od morskich broni bałwanów, tj. od wpływów świata; nadzieja, ufność w Bogu to kotwica, co nas od zatonięcia ratuje; miłość to wiatr, co żagle nadyma i do nieba wiedzie”. Ale też ten sam – pierwszy Podlasianin wyniesiony na ołtarze – swoim przykładem prowadzi nas do źródeł takiej postawy i takiej wizji: „Codziennie od Chrystusa wychodzę, do Chrystusa idę i do Chrystusa wracam”. 477 rok 2011 Tę tajemnicę odkrył św. Kazimierz. I dzięki temu całym swoim życiem wniósł jakże wiele w umocnienie tej cywilizacji, której zawdzięczamy tak bardzo dużo, która całym swoim przesłaniem broni człowieka, jego życia i szczęścia, która wyrosła na Ewangelii i stała się gwarancją bycia i rozwoju dla każdej i każdego z nas. 4. A więc z powrotem do cywilizacji miłości! To tę cywilizację, w której Kazimierz mógł się w pełni zrealizować mimo młodego wieku, miał na myśli Giorgio La Pira, z bólem stawiając jakże mocne pytania: „Teraz jaką Europę moglibyśmy dostrzec? Czyżby bez katedr, bez katedr z kamienia (Chartres), bez katedr teologii (św. Tomasz), bez katedr poezji (Dante), bez katedr wszelkich sztuk, polityki i samorządów, pracy, gospodarki, rzemiosła?”. Chodzi o cywilizację, która w swoim programie dostrzega, że jej obecność jest przeznaczeniem, jest misją, czyli tym wszystkim, co wyrasta z chrześcijaństwa i co przyczynia się do pełnego rozwoju ludzkiej osoby. A jak jest rzeczywiście? Nasze zmagania ze współczesnością są niczym innym, jak zabieganiem o jakość cywilizacji. Jest ważne pytanie: czy to będzie cywilizacja miłości, czy to będzie cywilizacja śmierci?! Całe nauczanie Jana Pawła II, wkrótce błogosławionego, jest temu poświęcone. Cywilizacja bowiem jest tą przestrzenią, jest tym środowiskiem, w którym człowiek, każdy człowiek, będzie mógł być sobą albo nie! Odległe to były czasy. Przez łatwo uogólniających wszystko niektórych historyków, dalekich od wnikliwości mężów opatrznościowych, określane mianem feudalistycznych, z negatywnym podtekstem! Tylko że takie uproszczenie prowadzi do zakłamania, ponieważ to właśnie owocem określonych demokracji już nieraz stawał się totalitaryzm. Wszystko zależy od człowieka, ale w jego pełnym wymiarze. To miał na uwadze Andrzej Zamoyski, kanclerz, który z myślą o ratowaniu Rzeczypospolitej pisał do ks. Stanisława Konarskiego w roku 1758: „Wszyscy mówią o reformie Rzeczypospolitej i jej sobie życzą, lecz jako bez słońca światło świata być nie może, tak poprawianie rządów i rad bez poprawy obyczajów, a poprawa obyczajów bez religii udać się żadną miarą nie mogą” (Życie i dzieło pijara księdza Stanisława Konarskiego, Warszawa 2000, s. 19). Czy nasze bezowocne wysiłki z ostatnich 20 lat nie w tym mają swojej przyczyny? 478 Zjednoczenie na fundamencie świętości Cywilizacja, prawdziwa cywilizacja, to w pierwszym rzędzie obyczaje. A w tym względzie jesteśmy wyjątkowo zagrożeni. Nie wiemy, dlaczego tak się dzieje, skąd się biorą te samobójcze idee cywilizacyjne we współczesnej Europie? Jakie siły skłaniają tak licznych działaczy, aby uderzać w życie ludzkie, niszczyć rodzinę, ośmieszać prawdę, szydzić z miłości? Jak to się dzieje, że Europa traci instynkt samozachowawczy? A może ma rację „czerwony książę”, Piotr Kropotkin, jeden z przywódców rewolucji październikowej, gdy w pamiętniku pod datą 11 grudnia 1920 roku zapisywał: „Ileż setek lat potrzeba, aby dać ludziom świadomość tego, co mogliby zrobić, gdyby zechcieli być wolni? Ledwo to napisałem, mój szatan, który od pewnego czasu wtrąca się do każdej rozmowy, jaką sam ze sobą prowadzę, spytał ze śmiechem: «Ale czy sądzisz, że skłonni są oni zapłacić za wolność taką cenę, jaką byłoby nieczynienie krzywdy swoim bliźnim?»” (P. Krasucki, Zapiski z ostatnich dni, „Zapis 18”, [04.1981], Londyn 1982, s. 147). Czyli powraca problem moralności. Jest coś w tej wypowiedzi na rzeczy, gdyż lekceważenie zasad moralnych nigdy nie było i nie będzie równoznaczne z wolnością. Niestety, od dwustu lat ten diabeł Kropotkina różnymi językami i na różne sposoby wmawia ludziom, że opowiadanie się za złem, wybieranie zła ma coś wspólnego z wolnością. I to jest ta kolejna przyczyna tej naszej cywilizacyjnej choroby, a jest nią straszliwe zniewolenie. Jakże mądry był i jest Cyprian Kamil Norwid, gdy pisze: „Widzę, że skoro wolność słowa jest w ucisku, To, co jej wzięto, cynizm daje pośmiewisku I ironia to bierze w opiekę macoszą, Mówiąc: «Nie znieśli prawdy, niech poświst jej znoszą!»” (Rzecz o wolności słowa) A to rodzi ból, ponieważ tego poświstu jest pełno w naszych domach, a nawet w naszych umysłach i sercach, w naszych szkołach, a zwłaszcza w mediach. Cóż więc mamy robić? Powróćmy do Norwida: „Och! nie skończona jeszcze Dziejów praca – Nie-prze-palony jeszcze glob, Sumieniem!” (Socjalizm). A to prowadzi nas do pouczającej wspólnoty ducha, myśli i czynów, do Jana Pawła II, który nawoływał, abyśmy w dążeniu do odnowy największy nacisk kładli na czystość naszych sumień. Niestety, spotykamy innych 479 rok 2011 nauczycieli! Inni nauczyciele mogą pisać, gdzie chcą, i mówić, co chcą, i zagłuszać, co chcą! A głównie zagłuszają sumienie. I strasznie, ale to wyjątkowo strasznie, boją się świętości. 5. Niech nam nie braknie nadziei Bał się świętości również Witold Gombrowicz, pisał różne rzeczy, ale z latami coś się w nim zmieniło. W Dzienniku z ostatnich lat czytamy: „Z chwilą, gdy pojmiemy, żeśmy za daleko zabrnęli, gdy zechcemy wycofać się z siebie, (...) Chrystus poda nam rękę (...). Nauka, która rozwaliła państwo rzymskie, jest sprzymierzeńcem naszym w walce o zburzenie wszystkich zbyt wyniosłych gmachów, jakie dzisiaj budujemy, o dotarcie do nagości i prostoty, do zwykłej elementarnej cnoty”. Okazuje się, że w naszych czasach potrzebne są spotkania nacechowane szczerością, spotkania człowieka z Bogiem, ludzi pomiędzy sobą, osoby ludzkiej z samą sobą, a nawet filozofa z analfabetą: „I stąd podziw nasz dla chrześcijaństwa, które jest mądrością obliczoną na wszystkie umysły, śpiewem na wszystkie głosy, od najwyższych do najniższych, mądrością, która nie musi przetwarzać się w głupotę na żadnym szczeblu świadomości” (W. Gombrowicz, Dzienniki). I rzeczywiście „najlepszym lekarstwem dla Zachodu (ale i dla nas) jest powrót do moralnej polityki i chrześcijańskich korzeni cywilizacji” (J. M. Jackowski, Arabska Wiosna Ludów, w: „Nasz Dziennik”, [5-6.11.2011], s. 32). A nadzieja nasza ma swoje źródło w Jezusie Chrystusie, który umacnia nas, dzieląc się jakże ważnym wyznaniem: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej” (J 15, 9). A później jeszcze doda: „To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna” (J 15, 11). Niczego nie powinniśmy się lękać, nawet oddania życia za przyjaciół, jak tego dał nam przykład bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Tą samą drogą idą dziesiątki i tysiące naszych sióstr i braci w Chrystusie, doświadczając różnorakich prześladowań, cierpień, a nawet uczestnicząc w męczeństwie. Straszne to są nadużycia ze strony wrogów Chrystusowych! Ale Jego uczniowie nie mają powodów do lęku. Wystarczy ukończyć 25 lat życia, aby stać się świętym. Trzeba jednak zasłużyć sobie na przyjaźń Syna Bożego! A ona jest pewna, gdyż to On oświadcza: „Już was nie nazywam sługami, 480 Zjednoczenie na fundamencie świętości (…), ale nazwałem was przyjaciółmi. (…). Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem” (J 15, 15-16). O kim to mowa? Czyżby tylko o Apostołach i ich następcach, o kapłanach lub osobach życia konsekrowanego? Nie! Chrystus ma na myśli każdą matkę i każdego ojca, każdą dziewczynę i każdego chłopca, rolnika i robotnika, inteligencję, urzędników i polityków. Miał na myśli również syna króla Kazimierza i królowej Elżbiety, dzisiaj czczonego jako św. Kazimierza. I jest to dzień ważny dla wszystkich sprawujących jakąkolwiek władzę. I jest ten dzień szczególnym darem Kościoła dla nich. Dobrze, jeśli w takim momencie pamiętamy słowa ks. Stanisława Konarskiego: „Nie masz zasług; te, co my zwiemy zasługi, są tylko ku Ojczyźnie wypłacane długi” (Tragedia Epaminondy). Z takim nastawieniem i w takim duchu podchodząc do naszych obowiązków, możemy być pewni, że nie zabraknie nam światła Ducha Świętego, nie zabraknie mądrości! Amen. 481 „(...) abyśmy przekazywali Słowo całym życiem” (Benedykt XVI) 105. rocznica urodzin ks. prał. Józefa Obręmbskiego, II Niedziela Wielkiego Postu, rok A Mejszagoła, dn. 20 marca 2011 r. Bracia i Siostry! 1. W poszukiwaniu błogosławieństwa Czas Wielkiego Postu daje nam wiele okazji do szczególnych refleksji, odnoszących się do naszego życia i do życia ludzkiego w ogólności. Zastanawiamy się nad jego sensem i nad jego urzeczywistnianiem. W dziejach ludzkości bowiem spotykamy się z grzechem pierworodnym, który utrudnia odkrywanie sensu i piękna życia. Pan Bóg nie pozostawia jednak człowieka samemu sobie. Wciąż się przypomina. Posyła różnych ludzi. Zabiega o nasze dusze, o nasze życie i nasze szczęście, a zwłaszcza o szczęście wieczne. Pierwsze dzisiejsze czytanie jest tego potwierdzeniem. Tym wybranym przez Stwórcę i przez Niego posłanym do ludzi staje się patriarcha Abraham. Jakże ta postać była bliska Janowi Pawłowi II. Jakże bardzo pragnął udać się na miejsce jego pobytu przed wyruszeniem do Ziemi Obiecanej... Stało się wszakże inaczej. Dzisiaj już przebywają razem z Abrahamem w bliskości Najlepszego Ojca. Jan Paweł II, podobnie jak Abraham, usłyszał polecenie Boże: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej” (Rdz 12, 1). I wyszedł, aby przenieść się do Rzymu, a następnie do Domu Ojca. Przed wiekami Abraham uczynił to jako pierwszy. 482 „(...) abyśmy przekazywali Słowo całym życiem” (Benedykt XVI) Nie znał geografii. Nie wyobrażał sobie, jak wygląda ta ziemia, do której Bóg go posyła. Nic nie wiedział, ani o klimacie, ani o zwyczajach. Ale Pan Bóg obiecał mu swoje błogosławieństwo. Ono mu towarzyszyło. Poszedł z nim i nieustannie wypełniał Bożą wolę. 2. Abraham ma swoich następców Ukochani Bracia i Siostry! Zgromadziliśmy się tutaj, przybywając z różnych stron świata, aby wziąć udział w Eucharystii, w II niedzielę Wielkiego Postu, z okazji 105. rocznicy urodzin i imienin ks. prał. Józefa Obręmbskiego, mając też w pamięci bliską 79. rocznicę jego święceń kapłańskich. Dostojnego Jubilata najczęściej nazywamy Patriarchą z myślą o naszych rodakach, ale Ksiądz Prałat jest rzeczywiście Patriarchą w zdecydowanie szerszym znaczeniu, bo biblijnym. Jego własna ziemia Ur to jak gdyby pogranicze Podlasia i Mazowsza, to diecezja łomżyńska, to wreszcie Nowy Skarżyn (w dniu Jego urodzin należał on do parafii Rosochate, obecnie do parafii Stary Skarżyn). Tam przyszedł na świat. W rodzinnej parafii otrzymał chrzest św. Tutaj przystąpił do I Komunii św., tam też pierwsze pobierał nauki. Dopiero później znalazł się w Ostrowi Mazowieckiej uczęszczając do szkoły średniej, a po maturze wybrał się do swojej ziemi obiecanej, czyli na Wileńszczyznę, aby wstąpić do Wyższego Seminarium Duchownego i rozpocząć przygotowania do kapłaństwa na wydziale teologii Uniwersytetu Stefana Batorego. Towarzyszyło mu Boże błogosławieństwo, które najpierw spłynęło nań za pośrednictwem Rodziców – Anny i Justyna Wincentego oraz braci – Stefana, Antoniego i Wacława. Nie były to czasy łatwe. Jako ośmioletni chłopiec przeżywał różne niepokoje, związane z wybuchem I wojny światowej. Grozę powiększyła rosyjska propaganda, nawołująca do opuszczania miejscowości rodzinnych i przenoszenia się na wschód w obawie przed Niemcami. Jakby jeden zaborca miał być lepszy od drugiego. Doświadczył także okrucieństw bolszewickiej inwazji. Po tym wszystkim przybył na Wileńszczyznę, ciągle sobie przypominając proste słowa piosenki, której nauczył się będąc w gimnazjum: „Polak nie sługa, nie zna, co to pany, Nie da się okuć przemocą w kajdany” (J. N. Kamiński, Polak nie sługa). 483 rok 2011 Treść tej piosenki zakorzeniła się na tyle głęboko w jego pamięci i w sercu, że stała się swego rodzaju cząstką Jego tożsamości. Warto było i o tym pamiętać, gdy nadchodziły nowe próby. Ale na razie jest w seminarium duchownym, a 12 czerwca 1932 roku z rąk ks. abp. Romualda Jałbrzykowskiego, Metropolity Wileńskiego, przyjmuje święcenia kapłańskie. Zostaje skierowany do pracy duszpasterskiej jako wikariusz parafii Turgiele. 3. Jest z nim Bóg Podejmując się licznych posług kapłańskich, ma okazję doświadczyć tego, o czym pisze św. Paweł w Drugim Liście do Tymoteusza. Pan Bóg Go prowadzi i oświeca. Nie żałuje natchnień. A zachętę Apostoła Narodów traktował jako coś bezpośrednio do Niego skierowanego: „Weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii” (2 Tm 1, 8). Nie brakowało Mu mocy Bożej. Pan Bóg nie skąpił Mu łaski, „która nam dana została w Chrystusie Jezusie” (2 Tm 1, 9), gdyż to właśnie Zbawiciel „przezwyciężył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię” (2 Tm 1, 10). To wszystko się sprawdzało w pracy młodego, otwartego i pogodnego księdza wikariusza. A Jego działalność dotyczyła posługi w konfesjonale, sprawowania Eucharystii i pozostałych sakramentów, głoszenia Słowa Bożego, prowadzenia Akcji Katolickiej w czterech grupach, odwiedzania chorych, wspierania potrzebujących, a ukoronowaniem była zawsze codzienna modlitwa. I tak przygotował się na to, co wkrótce dało o sobie znać, na wybuch II wojny światowej, na okupację sowiecką i okupację niemiecką, a później na mroczne lata komunistycznego panowania. To były te trudy i przeciwności. Wiele było też pokus, różnych pokus, niektóre szeptały mu do ucha, a może lepiej stąd wyjechać?! Może gdzie indziej jest spokojniej!? Ale tu był Jego lud. Tu była Jego ziemia obiecana. Tutaj przybył posłany jak Abraham. Trzykrotnie usiłowano Go aresztować i wywieźć, być może, do obozu koncentracyjnego albo do łagru. Parafianie jednak murem stanęli za swoim duszpasterzem i nie żałowali swego rodzaju okupu, aby nie dopuścić do najgorszego. Ksiądz Józef był zawsze ze swoimi wiernymi. Wspomagał podziemie. Ratował tych, którzy byli zagrożeni wywózką lub więzieniem. Opiekował się profesorami uniwersytetu. To właśnie w Turgielach 484 „(...) abyśmy przekazywali Słowo całym życiem” (Benedykt XVI) znalazł schronienie – przebywając w ukryciu – późniejszy pasterz siedlecki, bp Ignacy Świrski. Podobnie było z profesorem i rektorem Uniwersytetu Stefana Batorego, ks. Czesławem Falkowskim, który po wojnie został biskupem łomżyńskim. Długa byłaby litania imion z nazwiskami oraz różnych wydarzeń, a która wskazywałaby na Księdza Prałata jako odważnego i roztropnego zarazem obrońcę cierpiących i prześladowanych. Pozostał na swoim stanowisku, wierny powołaniu, z Ludem Bożym. Ale to jeszcze nie koniec. Nadeszły kolejne próby i doświadczenia. 4. Całym życiem oddany apostolstwu Ojciec Święty Benedykt XVI w adhortacji apostolskiej Verbum Domini przypomina: „misji Kościoła nie można traktować jako nieobowiązkowej albo dodatkowej części życia kościelnego. Trzeba pozwolić Duchowi Świętemu, aby ukształtował nas na wzór samego Chrystusa (...), abyśmy przekazywali Słowo całym życiem” (93). Z perspektywy ostatnich ponad pięćdziesięciu lat, czytając powyższy tekst papieski , można by powiedzieć, że stanowi on streszczenie względnie podsumowanie ostatnich dziesiątków lat życia naszego Jubilata, zwłaszcza tych od II wojny światowej. Nadeszła bowiem ciemna noc. Wrogie władze świeckie, wrogie ideologie. Tysiące rodaków wyjechało na Zachód, ale większość pozostała u siebie. I z nimi pozostał pasterz. Komunistyczne władze śledziły uważnie Jego działalność, a przede wszystkim Jego więź z mieszkańcami Turgiel i okolicy. Nie mogło to trwać zbyt długo. Z tego to względu po kilku latach pozbawiono Go prawa przebywania w dotychczasowej parafii. Został przeniesiony właśnie tutaj, do Mejszagoły. Myślano, że tu nie znajdzie takiego szacunku, że będzie uważany za obcego, a tymczasem, okazało się , że wrogowie Kościoła nie znali się na ludziach. Wystarczyło parę miesięcy, aby Ksiądz Prałat poczuł się u siebie i wśród swoich. Zabrano plebanię. Zamieszkał w domu kościelnego, wszem i wobec ogłaszając, że jest to jego pałac. No cóż, herbowy rodowód jakby do tego zachęcał. A duchowo stał wyjątkowo wysoko. On naprawdę „nie znał co to pany”. Miał tylko jednego Pana, Jezusa Chrystusa. I tak ponad pół wieku duszpasterzuje, przygarnia prześladowanych. Groby licznych kapłanów, zdobiące tutejszy cmentarzyk przykościelny, są tego dowodem. Opiekuje się siostrami wyrzuconymi z klasztorów. Sam byłem tego świadkiem, gdy przed trzydziestu laty znalazłem się pierwszy 485 rok 2011 raz w prałackim pałacu. Poszliśmy wtedy odwiedzić Siostry Dominikanki, które dożywały swoich dni po opuszczeniu Syberii. Był wyjątkowo gościnny, dla wszystkich otwarty, ale już szczególnie dla duchownych przybywających z obecnej Polski. Nigdy wcześniej nie spotkałem Księdza Prałata. Przybyłem do Niego skierowany przez jedną z sióstr bł. o. Honorata, która powiedziała mi, że w Mejszagoła jest kapłan i on wszystkich przyjmuje oraz pomaga poruszać się po tej rzeczywistości, zupełnie nieznanej. I tak było. Nawet nie pytał dokładnie o to, kim jestem i skąd przybywam. Po kilku minutach rozmowy staliśmy się dobrymi znajomymi. To wtedy też wyznał, że podobno otrzymał od Jana Pawła II prałacką nominację, ale skromnie dodał: „Nie mam dokumentów, nie mogę używać tego tytułu”. Okazało się, że kard. Stefan Wyszyński, Prymas Polski, odebrał od Jana Pawła II tego rodzaju odznaczenie, ale dokumenty znajdowały się gdzieś w Polsce. Kiedy wróciłem do Warszawy, poszedłem do Księdza Prymasa i wspomniałem o tej sytuacji. Ksiądz Kardynał był wyjątkowym człowiekiem, zapytał tylko, czy zajmę się dostarczeniem dekretu papieskiego na miejsce przeznaczenia. Odpowiedziałem twierdząco i już następnego dnia dostarczono mi przesyłkę. W ciągu tygodnia znalazła się ona w Mejszagole przewieziona przez Matkę Klemensę, przełożoną generalną Zgromadzenia Córek Maryi Niepokalanej. Wdzięczność Dostojnego Jubilata nie znała granic. Cieszył się tym wyróżnieniem, oczywiście nie z motywów ambicjonalnych. Wprost przeciwnie, pozostał nadal tak jak wcześniej, skromny i oddany każdemu człowiekowi i każdej słusznej sprawie. A w swojej pracy duszpasterskiej nie rezygnował z niczego. Starał się wszystko robić tak, jakby nie było ateistycznego systemu, zawsze wierny Chrystusowemu poleceniu, aby iść i głosić Ewangelię „całym życiem”. 5. Nadeszło nowe Nadeszły nowe czasy. W wielu dziedzinach lepsze, ale też niosące ze sobą poważne zagrożenia. Ksiądz Prałat patrzył na to wszystko jakby z Góry Przemienia. To dzięki latom swego życia, doświadczeniom i łasce Bożej dotarł tak wysoko. Z wielką radością przeżywał pontyfikat Jana Pawła II, powrót biskupów do diecezji, otwarcie seminariów, ale też nie miał złudzeń – wiedział, że diabeł nie śpi, dlatego był czujny i zachęcał do czujności. 486 „(...) abyśmy przekazywali Słowo całym życiem” (Benedykt XVI) Dzisiejsza Ewangelia prowadzi nas na Górę Tabor, ukazuje Pana Jezusa Przemienionego, w otoczeniu Eliasza i Mojżesza. Bóg Ojciec kolejny raz potwierdza swoją komunię z Jezusem, Synem swoim. To musiało być coś nadzwyczajnego. Zachwycili się Apostołowie i przez Piotra wyrazili pragnienie, aby już tam pozostać, pozostać w radości i chwale. Nie taką wszakże była wola Syna Bożego. On pragnął umocnić Apostołów, aby jeszcze odważniej głosili Ewangelię. A u stóp tej Góry, na całej ziemi miliony ludzi czekało na Boże słowo, słowo prawdy, miłości i życia. Należało zejść z Góry Tabor, nie poddać się pokusie radowania się przedwcześnie szczęściem. I tak postąpili Apostołowie. Ksiądz Prałat już nieraz znajdował się na duchowej Górze Tabor, ale ciągle miał i ma jeszcze coś do zaofiarowania nam, ludziom będącym na ziemi i naszym następcom. Dlatego pozostawia to miejsce szczęśliwe, aby całym sobą głosić Ewangelię. A głosi ją wyjątkowo skutecznie swoją dojrzałością duchową, długotrwałym cierpieniem, z cierpliwością oraz wytrwałością. Ileż to setek, a nawet tysięcy przybywa do Niego ludzi, aby się pokrzepić i umocnić. On fizycznie słaby, ale pokrzepia wielu. Jest to przedziwna tajemnica mocy Bożego błogosławieństwa. Dwanaście lat temu we wspomnienie Matki Bożej Miłosierdzia sprawowaliśmy Eucharystię w Ostrej Bramie pod przewodnictwem ks. kard. Józefa Backisa. Było czterech biskupów litewskich i trzech z Polski. A potem wyruszyliśmy w drogę do Poniewierza (Paneveżys). Zaproponowałem odwiedziny u Księdza Prałata, bo to było po drodze. Przyjęto tę propozycję. Z obecnym dzisiaj w tej świątyni ks. prał. Jerzym Cudnym, późniejszym dyplomatą papieskim, wyjechaliśmy nieco wcześniej, aby zapowiedzieć i przygotować Księdza Prałata na tak ważkie spotkanie. Ale nie wiele mieliśmy do roboty. Ksiądz Prałat wprawdzie zaznaczył, że pierwszy raz doświadcza czegoś podobnego, wyraził więc swoją radość i z wielką powagą podejmował siedmiu biskupów. Nie zabrakło pogody ducha i humoru. A w trzy dni potem, kiedy powróciłem do Drohiczyna, pokazano mi list od Księdza Prałata, w którym dziękował za tak miłą niespodziankę. Prawdziwy arystokrata ducha. Ciągle ma coś do zaofiarowania i stale jest gotowy, aby zapominając o sobie, służyć innym, na tyle, na ile jest to możliwe. Dziś więc chce się postawić pytanie, skąd czerpie to wszystko? Ksiądz Prałat w swoich wspomnieniach odpowiada: z rodzinnej tradycji, z katolickiego 487 rok 2011 wychowania, z życia modlitwy, z sakramentów świętych, z Pisma Świętego i z tej przedziwnej czujności na to, co się dzieje. Wyrazem zaś takiego podejścia jest korzystanie z Radia Maryja, z Telewizji TRWAM. Tak bardzo bowiem chce być blisko tego, co jest najświętsze, co jest ważne. 6. Prośba o błogosławieństwo Święty Józef z dumą wspomaga z nieba swego Imiennika, jak On zakochanego w Jezusie, wiernego syna Matki Najświętszej. A my dzisiaj, czegóż moglibyśmy życzyć Dostojnemu Jubilatowi i Solenizantowi? Najpierw dziękujemy Panu Bogu za to, że powołał Go do życia i do kapłaństwa, że skierował Go na tę ziemię, że obdarzył Go głęboką wiarą oraz miłością do każdego człowieka. Dziękujemy Panu Bogu za to też, że ubogacił Go jak Abrahama swoim błogosławieństwem i, że to błogosławieństwo wciąż trwa. Wdzięczność wyraźmy Maryi w Jej Ostrobramskim wizerunku, do której tak często pielgrzymował Jubilat. Tam również głosił słowo Boże. Dziękujemy św. Józefowi za Jego stałą opiekę. Z serdeczną podzięką zwracam się do Ciebie, kochany Księże Prałacie! A powodów do wdzięczności mamy wiele. W tych ciężkich czasach, gdy można było spotykać się wyłącznie z okazji dnia imienin, przemierzałeś kilometry dróg Związku Radzieckiego, aby nawiedzić któregoś z kapłanów żyjących w Mołdawii, na Ukrainie, Białorusi, Łotwie czy Rosji. Dzieliłeś się swoją wiarą i swoją tożsamością. Byłeś zawsze sobą, szczerym Polakiem i katolikiem i właśnie dlatego lubili i lubią Cię Litwini, Białorusini, ludzie każdej narodowości. Prawdziwie bowiem można kochać inne narodowości tylko wtedy, jeżeli miłuje się własną. Na nic się przydadzą pozory, na nic udawanie, na nic głoszenie na prawo i lewo rzekomej uniwersalności. To wszystko jest kłamstwem, jeśli ktoś nie potrafi kochać swojej matki i ojca, jeśli ktoś nie ma w sercu wiary w Pana Boga. Owszem, można głosić ekumenizm, ale to nie będzie ekumenizm, to będzie jakiś ukryty interes, albo zwyczajny podstęp. Trzeba być sobą i za to chcę Ci szczególnie podziękować Drogi i Dostojny Jubilacie, że zawsze byłeś sobą, a dzięki temu mówiłeś z własnego serca i dzięki temu mogłeś ofiarować siebie. Nie zmarnowałeś i nie marnujesz tego wielkiego daru, jakim jest Boże błogosławieństwo. Niech Ono nadal Cię prowadzi przez życie. My wciąż potrzebujemy twego świadectwa, my stale 488 „(...) abyśmy przekazywali Słowo całym życiem” (Benedykt XVI) musimy uczyć się od Ciebie, jak żyć mocą Bożego błogosławieństwa. Bądź z nami, chociaż ma się już ku wieczorowi! A Pan Bóg nadal niech Ci błogosławi. Amen 489 By żyć dla Boga i Ojczyzny 1. rocznica pogrzebu Ryszarda Kaczorowskiego Warszawa – Świątynia Opatrzności, dn. 19 kwietnia 2011 r. Umiłowani Bracia i Siostry! 1. Zacznijmy od świętości Zapatrzeni w to miejsce w podziemiach Świątyni Opatrzności, która się staje stopniowo jakby wyznaczając rytm odradzania się Polski – do coraz to pełniejszego życia w wolności i pogłębianiu własnej tożsamości – przypominamy dziś osobę i dzieło, wyjątkowego rodaka, Ryszarda Kaczorowskiego. Urodził się na Podlasiu i to w dniach, gdy dawała o sobie znać, a w Białymstoku szczególnie, sowiecka pożoga, niszcząca odradzającą się Rzeczypospolitą. A potem była rodzina, Kościół, szkoła z harcerstwem w tle. W tych środowiskach dorastał i uczył się wierności temu przesłaniu, które zostało okupione poprzez wieki uczciwą pracą i mężną obroną granic, a w ostatnich dwóch wiekach – krwią przelaną w Powstaniu Kościuszkowskim, podczas wojen napoleońskich, a następnie w Powstaniu Listopadowym i Styczniowym – do etosu legionowego włącznie. W Białymstoku zaś było blisko do kościuszkowskiego Polesia, do szlaku przemarszu i powrotu Wielkiej Armii. Było i jest blisko do lasów i puszcz goszczących powstańców, ale niestety, do Białegostoku było też blisko wrogom Polski. Doświadczył tego 20-letni Ryszard. 490 By żyć dla Boga i Ojczyzny Okazał się wszakże wiernym harcerskiemu ślubowaniu, a treści zawarte w powszechnym zawołaniu: Bóg, Honor i Ojczyzna, znalazły solidny fundament w jego osobowości, głęboko osadzonej w religijności i patriotyzmie. To jakby z myślą o jego postawie mógł Jan Paweł II w roku 1999, zapatrzony w św. Kingę, mówić w Starym Sączu: „Nie pozwólcie, aby w waszych sercach, w sercach ojców i matek, synów i córek zagasło światło (…) świętości. Niech blask tego światła kształtuje przyszłe pokolenia świętych, na chwałę imienia Bożego! (…), nie lękajcie się chcieć świętości! Nie lękajcie się być świętymi! Uczyńcie kończący się wiek i nowe tysiąclecie erą ludzi świętych” (16.06.1999). I tak się stało, wbrew pesymistom, którzy nie widzą tych świętych, którzy narzekają, że po papieżu nic nie zostało, albo że zostało niewiele! Pozostał bł. ks. Jerzy Popiełuszko, jest i Ryszard Kaczorowski. On, ostatni prezydent Polaków na uchodźctwie, razem z Lechem Kaczyńskim, prezydentem Rzeczypospolitej, i z jego małżonką oraz 93 pozostałymi uczestnikami lotu do Katynia, który dobiegł kresu pod Smoleńskiem, wziął udział tak naprawdę w locie ku świętości. 2. Nikt nie żyje i nie umiera dla siebie Miał rację Adam Asnyk, kiedy w czasie niewoli apelował: „Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy, Choć macie sami doskonalsze wznieść; Na nich się jeszcze święty ogień żarzy, I miłość ludzka stoi tam na straży, I wy winniście im cześć!” (Do młodych). Niech dowiedzą się o tym ludy najdalsze, jak zapowiadał prorok. Chociaż bowiem może się wydawać, że czasami na próżno się trudzimy, to jednak nadchodzi czas, kiedy przekonujemy się, że Bóg staje się naszą siłą i wtedy nie tylko można przyczynić się do „podźwignięcia” zagubionych i ich „sprowadzenia” do wspólnoty, czyli Ojczyzny i tej, która znajduje się w określonych granicach terytorialnych, i tej, która w polskim wydaniu istniała i nadal trwa bez granic – w ludzkich umysłach i sercach – rozproszona po całym świecie. Niesłychana to tajemnica, tajemnica Bożej mocy i owoc wierności ideałom wyniesionym z rodziny, ojczystej kultury, katolickiej formacji i harcerskich ćwiczeń. Z takim plecakiem można było wyruszyć na Wschód, 491 rok 2011 aby doświadczyć losu setek tysięcy polskich zesłańców. I trwać mocno przy najświętszych wartościach, a wygnanie połączone z zesłaniem przemieniać w pielgrzymkę. „Nikt zaś z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana” (Rz 14, 7-8), tak pisze św. Paweł do Rzymian, tak naucza i nas. A to, co stało się przed rokiem pod Smoleńskiem, stanowi szczególne potwierdzenie słuszności Pawłowego spojrzenia na ludzkie życie, jego przemijanie i kres. W tym też spojrzeniu zawarta jest wielka mądrość i chyba jeszcze większa nadzieja – nadzieja na to, że życie ludzkie ma sens, jak to powtórzył wielokrotnie w swoim literackim spotkaniu z Abrahamem Jan Paweł II. Ten sens jest jak dąb. Ma silny korzeń, który wszelkie soki czerpie z wiary w przyjście Chrystusa na ziemię, z Jego śmierci na Krzyżu, z wiary w Jego zmartwychwstanie. Jesteśmy niemalże u progu Paschalnego Misterium. O tym wszystkim pamiętał śp. Ryszard w czasie swojej jakże długiej i trudnej tułaczki. Pamiętał również, gdy się mu jako tako wiodło. Trzeba było o tym pamiętać, zwłaszcza, gdy do Ojczyzny zdradziecko zamknięto drzwi. Nie pozostało bowiem nic innego, jak utożsamiać się z taką Ojczyzną, jaka była realna, dostępna, a w której okno na niebieską przestrzeń – mimo wszystko – wciąż było otwarte. Niespodziewanie jednak znalazł pomoc w poezji Stanisława Balińskiego, także z metryką kresową mocno zrośniętego, także – mimo przymusowego pobytu na obczyźnie – z tym, co pozostało najpewniejsze nad Wisłą. Głosił on: „Moją ojczyzną jest Polska Podziemna, walcząca w mroku, samotna i ciemna (...). Czy tam, czy tutaj, to jedno nas łączy. Nurt nieśmiertelny, co we krwi się sączy I każe sercu taką moc natężyć, Że wbrew rozumom musimy zwyciężyć” (Polska Podziemna). I tak się działo. I to jest wciąż na widoku! 3. Nadzieja nie zawodzi Po czasach niewoli, po latach tułaczki nadszedł ten dzień, kiedy można było święte symbole prezydenckiej godności dostarczyć do Warszawy, złożyć 492 By żyć dla Boga i Ojczyzny na Zamku Królewskim. Nie wiem, co mógł wówczas przeżywać? Jakie uczucia opanowały jego serce, gdy mógł się przekonać, że jego trud, jego modlitwy i wierność, podobnie jak tysięcy innych naszych tułaczy, nie poszły na marne. Pójść przecież nie mogły, musiały przynieść owoc, jak życie papieża z Wadowic. Oto pierwszego maja Benedykt XVI wyniesie na ołtarze Jana Pawła II. Wiedzieliśmy od zawsze, że był on i jest świętym: jednakże decyzja Kościoła ma swoją wagę. To dzięki niej świętość naszego papieża staje się dziedzictwem całego Kościoła. Powiększa jego duchowy skarbiec. Z pewnością zaskoczyły nas słowa wypowiedziane przez Chrystusa w dzisiejszej Ewangelii. Czas Męki jest bliski. Judasz szykuje zdradę. Wychodzi, aby powrócić z nieprzyjaciółmi Syna Bożego. A Pan Jezus z wielką radością ogłasza: „Teraz Syn Człowieczy został otoczony chwałą, to Bóg w Nim chwałą został otoczony. A jeżeli Bóg w Nim chwałą został otoczony, to i Bóg Go chwałą w sobie otoczy, i to zaraz Go chwałą otoczy” (J 13, 31-32). Jakże zastanawiające jest to „teraz”, użyte przez Chrystusa. Cóż to może być za „chwała”? Rodzi się w naszych umysłach bolesne pytanie. Wiadomo było, że tylko minuty dzielą od zdrady, pojmania, przewrotnego procesu, niczym nieuzasadnionego wyroku i ukrzyżowania. Tak to wszystko wyglądało po ludzku. Boża wizja człowieka i świata jest znacznie bogatsza, wszechstronniejsza. Zaledwie przecież przed chwilą przypominaliśmy św. Pawła z jego wyznaniem, że „nikt zaś z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie” (Rz 14, 7). To w tych słowach zawiera się gwarancja naszej nadziei, również nadziei eschatologicznej. To ta nadzieja dodawała sił, to ona zrodziła się w sercu poety, to ona również umacniała wolę pana Ryszarda, aby otwierać usta i śpiewać, choć płakać się chciało: „O Panie, usłysz prośby nasze, Wysłuchaj nasz tułaczy śpiew, Znad Wilii, Niemna, Bugu, Sanu, Męczeńska do Cię woła krew” (A. Kowalski, Modlitwa partyzancka). A we wspomnianym fragmencie Ewangelii nie doczekał się odpowiedzi św. Piotr oraz inni Apostołowie, chociaż pytali: „Panie, dokąd idziesz?” (J 13, 36). Zbytnio się śpieszyli. Ich czas nadejdzie, bo nie jest istotna ta różnica czasu, te siedemdziesiąt lat od katyńskiego męczeństwa, z tym, co się stało niemal na naszych oczach. Żyjemy bowiem i umieramy w Bogu. 493 rok 2011 4. Liczy się świętość Dziękujemy ci, panie prezydencie, za twoje wierne Bogu i Ojczyźnie życie, za twoje trudy i poświęcenia, za to, że chciałeś być z nami. I Pan to sprawił, że w swoim doczesnym ciele pozostajesz w tej świątyni, która jest, a być powinna od wieków, znakiem wierności i wdzięczności całego Narodu polskiego. Twoja wierność i twoja wdzięczność nie budzą wątpliwości. I dlatego mamy jeszcze jedną prośbę – mogą być i inne, ale w przyszłości, na dzisiaj mamy tę jedną: razem z Janem Pawłem II, ks. Jerzym Popiełuszką i tysiącami naszych rodaków, którzy na przestrzeni wieków potrafili być wiernymi przyrzeczeniom chrztu św. i miłości do Polski, a zwłaszcza razem z tymi, którzy zginęli pod Smoleńskiem, przez pośrednictwo Królowej Polski – wypraszaj nam jakże potrzebną cnotę wierności: Bogu i Ojczyźnie! Amen! 494 Z Janem Pawłem II świętujmy Paschę! Rezurekcja Drohiczyn, dn. 24 kwietnia 2011 r. Drodzy Bracia i Siostry! 1. Z wielką radością czekaliśmy na ten poranek i z wyjątkową radością śpiewaliśmy: „Wesoły nam dzień dziś nastał”. I nie martwiliśmy się z powodu starej składni językowej; naszego spokoju nie zakłócały nazbyt proste rymy. Liczył się klimat duchowy i ta wyjątkowa melodia zrośnięta z całym naszym życiem, przepojona wszelkimi wydarzeniami, które miały miejsce w naszym życiu i w życiu minionych pokoleń. Ta pieśń bowiem szła z praojcami na Syberię, do więzień i obozów koncentracyjnych. Ona umacniała duchowo naszych powstańców i partyzantów. Strzegła przed zniechęceniem samotne matki po kolejnej czystce albo łapance. Głęboko zakorzenił się w naszej kulturze duch tej pieśni, w którym rzeczywistość ziemska zlewa się z niebieską, prawda staje się tym samym co miłość, a ponad wszystkim króluje Życie. Niestety, jesteśmy świadkami, jak coraz częściej pojawiają się tendencje, aby wyjaławiać naszą kulturę, pomniejszać się znaczenie niejednego tekstu. Jeszcze gorzej bywa z samą treścią, ale o tym nie wypada zbyt długo mówić, zwłaszcza dzisiaj, w wielkanocny poranek. Dzisiaj przecież nie znajdziemy czegoś, co byłoby większe, co byłoby mocniejsze nad Życie! Chrystus zmartwychwstając, zwycięża Życiem. To właśnie Życie jako Boży dar, jako źródło największego szczęścia ludzkiego na ziemi 495 rok 2011 i jako zapowiedź trwania w wieczności, wyjątkowo czytelnie ukazuje się nam w osobie Chrystusa opuszczającego zimny grób. 2. Na szczególną uwagę w tym roku zasługuje zapowiedź trwania w wieczności. Otrzymuje ono bowiem dodatkową motywację, uzasadnienie w beatyfikacji Jana Pawła II. Dzięki też temu te dwie niedziele: Wielkanocna i Miłosierdzia jednoczą się ze sobą, zespalają. Scalają się w tajemnicy życia i integrują poprzez łaskę wiary. Tegoroczna zaś oktawa wielkanocna nabiera nowego znaczenia, a my przeżywamy nie jeden poranek wielkanocny, ale dwa i to w ciągu zaledwie ośmiu dni. W tej chwili doświadczamy piękna i mocy poranka wielkanocnego, a to wszystko wyrasta z tajemnicy zmartwychwstania. I tak jest od dwóch tysięcy blisko lat. Za tydzień będziemy świętowali drugi poranek, także o bogatej paschalnej wymowie, gdy ustami Benedykta XVI Kościół ogłosi Jana Pawła II błogosławionym. Wejście do chwały Królestwa Niebieskiego mogło dokonać się znacznie wcześniej, a nawet już przed sześciu laty, w chwili dotarcia do Domu Ojca w Niebie; dla nas wszakże jest ważne orzeczenie magisterium Kościoła. Chcemy mieć duchową pewność. Tak też było z Apostołami, zgromadzonymi w Wieczerniku, którzy czekali na wieść z Golgoty. Radosna wiadomość dotarła do nich od pobożnych kobiet, które „wczesnym rankiem, w pierwszy dzień tygodnia przyszły do grobu, gdy już słońce wzeszło” (Mk 16, 2). Znalazły grób pustym. Nieco później spotykają samego Jezusa, który posyła je do Apostołów. I dopiero nawiedzenie pustego grobu przez Piotra i Jana dało gwarancję, stało się światłem wskazującym na zmartwychwstanie. I tak się dzieje od dwudziestu wieków. I nigdy nie brakowało tych, którzy mieli odwagę pójść do grobu i którzy mieliby to szczęście, aby zastać go pustym. Im wreszcie przypadło w udziale dzielić się tą radosną nowiną z innymi. 3. Do tej wielkiej rzeszy należy Jan Paweł II. On przez swoją świętość, poprzez dotarcie do celu ziemskiego życia, staje się kolejnym zwiastunem zmartwychwstania Chrystusa. Naszej wierze dodaje jasności i wyrazistości. A Jego wyniesienie na ołtarze będzie przypominało, że życie zgodne z Bożymi przykazaniami ma sens. Istotnie ma sens. Trzykrotnie to stwierdza papież w swoim dialogu z Abrahamem, zapisanym w Tryptyku Rzymskim. 496 Z Janem Pawłem II świętujmy Paschę Odkrywanie tego rodzaju sensu, zresztą jedynego sensu życia ujmowanego w całości, jest darem, który otrzymują współczesne cywilizacje, niekiedy uciekające przed tym. Jest to również dar niesłychanie ważny dla każdej i każdego z nas, dla wszystkich ludzi, jednostek i społeczności. Odkrycie natomiast tego sensu, już samo odkrycie jest źródłem wyjątkowej radości. Beatyfikacja Jana Pawła II nową mocą przypomni nam, że zmartwychwstanie Pańskie jest prawdziwie największym i docelowym dziełem Bożej mocy. Ta aktywna obecność Boga w świecie poprzez beatyfikację otworzy przed nami nowe perspektywy, stanie się zachętą, abyśmy starali się żyć podobnie. To dzięki temu będziemy się mogli łatwiej wyzwalać od beznadziei, która w naszych czasach jest wyjątkowo niebezpieczna. W tej też perspektywie bardziej przekonywującą okazuje się chrześcijańska nadzieja. Świat współczesny potrzebuje nadziei jak chleba powszedniego. Zło z całych sił zmierza do osłabienia woli, do zaciemnienia umysłu i wreszcie do zamętu w uczuciach. Z wyjątkową wrogością uderza w nadzieję. Cóż więc mamy robić? Trzeba się częściej zastanawiać nad tym, w jaki sposób możemy ją zachować i dzielić się nią z naszymi siostrami i braćmi; dzielić się darem nadziei, nadziei o paschalnym rodowodzie. Wedle Jana Pawła II: „Nadzieja przeradza się w pewność, bo jeżeli On zwyciężył śmierć, to i my możemy ufać, że gdy się wypełni czas, nadejdzie także dzień naszego triumfu – epoka wiecznej kontemplacji Boga” (Orędzie z okazji IX-X Światowego Dnia Młodzieży). 4. Jan Paweł II potrafił w tym duchu postępować, a źródło tej Jego umiejętności najprawdopodobniej kryło się w Jego żywej łączności z Chrystusem. On jak bł. o. Honorat wychodził od Chrystusa, do Chrystusa szedł i do Chrystusa wracał. A takiej osoby i takiego postępowania nie da się nie dostrzec! Chrystus zaś wciąż czeka na nas. Wychodzi naprzeciw, także w osobach świętych, tych kanonizowanych i tych oficjalnie pozostających w cieniu. Zapraszajmy Go do wspólnego pielgrzymowania. Zapraszajmy Go do rodzin i szkół, do nauki i sztuki, do pracy na polu i w lesie, w góry i na wody, do biur i urzędów, do warsztatów i zakładów. A w obecnej dobie, zdając sobie sprawę z tego, jak wiele zła wnoszą w nasze życie niektóre instytucje i środowiska, uporczywie zapraszajmy Chrystusa do prasy i radia, do telewizji i Internetu, do polityków i wszelkich sfer wpływowych. 497 rok 2011 To są te instytucje, to są te środowiska, które z wyjątkową łatwością zapominają o prawdzie i sprawiedliwości, o szacunku i godności, także ludzkiej. Niech to nasze zaproszenie czerpie swą moc i szczerość z obecności Krzyża. Wzmacniajmy tę jego obecność przy naszych drogach, ale też i w miejscach naszego pobytu i pracy, a przede wszystkim w naszych sercach. Krzyż bowiem stoi na straży życia ludzkiego. Krzyż jest znakiem miłosierdzia. Poprzez Krzyż Chrystus pomaga nam w uwalnianiu się od wszelkich niegodziwych uzależnień i niestrudzenie chce z Krzyżem podążać razem z nami przez życie. Umacniajmy wciąż naszą więź ze Zmartwychwstałym. Umacniajmy ją modlitwą, jak i refleksją nad życiem i działalnością Jana Pawła II. 5. Święci mają szczególny wpływ na ludzi, na historię świata. A oto przykład: gdy niemal o tej porze przed dwudziestu jeden laty papież odwiedził wtedy jeszcze Czechosłowację, spotkał się z Václavem Havlem, pierwszym prezydentem czasu transformacji. I on to wówczas powiedział: „Jestem niewierzącym człowiekiem, ale doświadczyłem prawdziwego cudu, że papież znalazł się pośród ludu czechosłowackiego i to, że obalenie komunizmu dokonało się bez ani jednego wystrzału i bez ani jednej kropli krwi”. Dar wiary jest łaską. Mógł jej dostąpić Václav Havel. Możemy dostąpić i my. Ale czy towarzyszy nam dobra wola? Martwił się o to ks. Jan Twardowski: „Nie umiem być srebrnym aniołem – ni gorejącym krzakiem – Tyle Zmartwychwstań już przeszło – a serce mam bylejakie (...). Wiatr gra mi na kościach mych psalmy – jak na koślawej fujarce – żeby choć papież spojrzał na mnie – przez białe swe palce (...) (Wielkanocny pacierz). Papież z pewnością już patrzy i razem z nami śpiewa: „Wesoły nam dzień dziś nastał”. Modli się razem z nami, abyśmy wciąż zbliżali się do tajemnicy Zmartwychwstania Chrystusa, a zmartwychwstanie do nas. I niech nam nie braknie nadziei na wszystkie czasy i na różnorakie okoliczności. Tego też życzę wszystkim, którzy mieszkają na terenie naszej diecezji i w Polsce oraz tym, którzy są razem z nami dzięki Radiu Podlasie, kończąc je starożytnym, ale wymownym i wiarygodnym – Alleluja! 498 Przeszła dobrze czyniąc Pogrzeb śp. Marianny Ulaczyk Strabla, dn. 24 kwietnia 2011 r. Umiłowani w Chrystusie! 1. Przedziwne są Boże plany. Świętujemy kolejny raz zmartwychwstanie Jezusa. Wsłuchujemy się z uwagą w czytania Pisma Świętego, gdyż chcemy lepiej zrozumieć pełną wymowę owego wydarzenia. Dzisiaj natomiast wypada nam wpatrywać się w figurkę Chrystusa Zmartwychwstałego z perspektywy Wielkiego Piątku, ponieważ dwa dni temu odeszła z tego świata śp. Marianna Ulaczyk, żona i matka. Święty Piotr, gdy znalazł się w domu centuriona, nie miał trudności z głoszeniem Syna Bożego, ponieważ był On Tym, który przez swoje życie „przeszedł dobrze czyniąc” (Dz 10, 38). I my jesteśmy w podobnej sytuacji. Zanim przejdziemy do nieco uważniejszego pochylenia się nad życiem Zmarłej, już teraz z całym przekonaniem możemy powiedzieć, że przeszła przez swoje życie dobrze czyniąc. W psalmie międzylekcyjnym słyszymy wezwanie: „Dziękujcie Panu, bo jest dobry, bo łaska Jego trwa na wieki (...). Kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym. Stało się to przez Pana i cudem jest w naszych” (Ps 118, 1. 22-23). A więc dziękujemy Ci, Ojcze nasz Najlepszy, za dar życia i posługiwania, za macierzyństwo i wspaniały przykład postawy religijnej, w duchu wiary katolickiej ukształtowany. Dziękujemy Ci za całe życie śp. Marianny. 499 rok 2011 2. To Ona za św. Pawłem może wyznawać, że zawsze szukała tego, co w górze, duchowo zapatrzona w Chrystusa, który siedzi po prawicy Ojca. Wytrwale dążyła do celu. I umarła z Chrystusem Wielki Piątek, oczekując chwały zmartwychwstania. A wszystko to było możliwe, ponieważ: „Odkupił swe owce Baranek bez skazy, Pojednał nas z Ojcem i zmył grzechów zmazy (...). Zmartwychwstał już Chrystus, Pan mój i nadzieja, A miejscem spotkania będzie Galilea” (Sekwencja wielkanocna). Tą Galileą najpierw były Zawyki, potem Suraż i w końcu Samułki oraz Strabla. Przyszła bowiem na świat 13 marca 1933 roku. Na chrzcie św. otrzymała imię Marianna, chociaż najczęściej nazywano Ją Marią. Cieszyła się i opiekowała się młodszym bratem Stanisławem. W dwudziestym pierwszym roku życia zawiera małżeństwo z Piotrem Ulaczykiem. Ma to miejsce w Surażu, 7 lutego; dała w ten sposób początek nowej rodzinie. Dziwny to był początek. Dzieciństwo przecież nie było najszczęśliwsze, tak przynajmniej wyglądało to po ludzku. Lata straszliwego kryzysu dawały o sobie znać. Mama Bronisława pomagała w utrzymaniu rodziny tkactwem. Ojciec był cieślą, został wzięty do niewoli przez wojska niemieckie i przez całą okupację będąc na liniach frontowych musiał budować okopy. Doświadczył lęku przed niejednym nalotem. Powrócił do domu chory na płuca. Nie zdołał dokończyć budowy nowego domu, gdyż nadszedł moment, że z części desek trzeba było robić dlań trumnę. Marianna zaś umiała przyzwyczaić się i przyzwyczajała się do ciężkiej pracy. Jako dziewczyna zarabiała na utrzymanie pracą u bogatszych gospodarzy, nierzadko było to pasienie krów. Sytuacja się nieco poprawiła, kiedy brat Stanisław zaczął dorastać i mógł zająć się uprawą pola. W domu jednak zawsze panował spokój. Było schludnie i wystarczająco, aby nie cierpieć niedostatku. 3. I w takich to warunkach dowiaduje się o niej Piotr Ulaczyk. W Zawykach założyła rodzinę siostra ojca, czyli ciocia Piotra. Tymczasem sytuacja w Samułkach, w domu Ulaczyków była także dość skomplikowana. Oto starszy brat Piotra, imieniem Józef, gdy wracał z niemieckiej niewoli, zatrzymał się w miejscowości Płoty pod Szczecinem. Dowiedzieli się o tym jego bracia. W Samułkach nie przelewało się. Więc cała niemal dwunastka, bo tyle ich było, powędrowała na Zachód. 500 Przeszła dobrze czyniąc Bardzo przeżywał to ojciec Piotra. Do dzieci wysłał serdeczny list, w którym polecał, aby jeden z synów powrócił. Ktoś przecież musiał prowadzić rodzinne gospodarstwo. I los padł na Piotra. Już się niemal zadomowił na owych Ziemiach Odzyskanych. Pracował jako budowlaniec. Marzył o łowieniu ryb, o pływaniu na morzu. Ale zew ogniska domowego odniósł zwycięstwo. A reszty dopełniła miłość do Marianny z Zawyk, która po zawarciu małżeństwa przeniosła się do Samułk, stając się prawdziwą gospodynią, a nawet panią domu. Polubili ją wszyscy, najpierw teść, następnie cała rodzina i sąsiedzi. Nie mogło być inaczej – była przecież bardzo religijna, pracowita i sprawna w wypełnianiu wszelkich obowiązków. Jej pojawienie się w Strabli docenił ówczesny proboszcz ks. Władysław Hładowski, późniejszy długoletni rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Drohiczynie. To samo odczuwał jego następca ks. Kazimierz Korecki i kolejni proboszczowie. A rodzina rosła. Najpierw przyszedł na świat Stanisław. Wtedy też pojawia się u Marianny choroba – gruźlica. Lekarze przepowiadali to, co najgorsze. Uważali, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci. Maria poleciła się Matce Najświętszej. Złożyła ślub, że co roku będzie pielgrzymowała do Hodyszewa. Zaczęła się leczyć metodami tradycyjnymi i ku zaskoczeniu specjalistów w pełni wyzdrowiała. Wdzięczni Małżonkowie, na wieść, że ks. kard. Stefan Wyszyński przedstawił program nawiedzenia parafii i rodzin przez Matkę Najświętszą w Jasnogórskiej kopii natychmiast zapraszają Królową Polski do siebie. I już ta cudowna kopia pozostała w ich domu na zawsze, z odnotowaną datą przybycia na odwrocie, wraz z podpisami rodziców i dzieci. Najmłodsza córka Barbara nie znała jeszcze pisma, mimo to wszystko poszło dobrze, gdyż ksiądz wikary zręcznie prowadząc dłoń Basi z piórem uwidocznił jej imię. A najmłodszy Wojtek dopisał się już później, gdy tylko o tym fakcie dowiedział się. I tak Wizerunek Jasnogórski zagościł w domu, a na trwałe zakorzenił się we wszystkich sercach dzieci. 4. Ale powróćmy jeszcze do rodziny. Po Stanisławie, kapłanie, przyszła na świat Teresa, następnie Barbara, potem Andrzej i na końcu Wojtek. Oni obaj także zostali kapłanami. Opatrzność Boża okazała się potężniejszą od ludzkich opinii, nawet jeżeli pochodzą one od specjalistów. Trzeba o tym 501 rok 2011 pamiętać i trzeba przypominać zwłaszcza w naszych czasach, kiedy tak wiele małżeństw zbyt łatwo rezygnuje z powiększania rodziny. Dzieci natomiast rosły, wychowywały się i pod każdym względem przygotowywały do życia dorosłego. Najpierw, w życiu religijnym, były zapatrzone w przykład rodziców. Wspominają zwłaszcza wieczory z tamtych lat, kiedy to po ciężkiej najczęściej pracy siadali w dużej izbie i wsłuchiwali się w słowa rodziców, które były proste, ale zawsze szczere i zawsze też nacechowane wielką wzajemną miłością. Tej miłości rodzina zawdzięcza trwałość wzajemnych więzów. Stąd płynie ta chęć bycia razem. Sam tego doświadczyłem, gdyż rodzina Marianny i Piotra była jedną z pierwszych, jaką odwiedziłem po przybyciu do Drohiczyna. Chętnie zgodziłem się na propozycję ks. Stanisława, który był podówczas kanclerzem Kurii i moim przewodnikiem, aby odwiedzić Samułki, pomodlić się w nowej kaplicy i nawiedzić Rodziców. W domu rodzinnym, przyglądając się i przysłuchując rodzicom, poczułem się jak u siebie, jakbyśmy się znali od lat. Taka jest moc i urok atmosfery ogniska domowego. Chciałbym więc podziękować pani Marii i Piotrowi, ale też całej piątce dzieci, z rodzinami sióstr za to wspólne tworzenie domowego ciepła, za to ubogacanie rodzinnego domu. Dzisiaj wypada nam pożegnać kolejną prząśniczkę domową – tak bowiem starożytni Rzymianie nazywali matkę w rodzinie. W przedsionkach domów umieszczali posąg wyobrażający kobietę przędącą nić. To był symbol rozwijającego się życia. To był symbol prządki domowej, opiekunki domu. I dlatego każdy, kto odwiedzał taki dom, zatrzymywał się przed tą statuą, kłaniał się i jeśli płonęło ognisko wrzucał doń szczyptę kadzidła. 5. To ognisko mogło wciąż płonąć dzięki głębokiemu życiu religijnemu. W domu Marii i Piotra nie trzeba było mówić o modlitwie, o Mszy Świętej niedzielnej, czy też innych praktykach religijnych. Sama Maria z czasem stanie się swego rodzaju animatorką religijną, zwłaszcza gdy w Samułkach powstanie kaplica. To Ona, razem z innymi, będzie myślała o utrzymaniu porządku, o rozpoczynaniu śpiewów. A w domu miłe rodzinne wieczory kończyły się zawsze wspólną modlitwą. Może też z tego względu nie było większym zaskoczeniem, że wszyscy trzej synowie wybrali kapłaństwo. Rodzice niczego nie podpowiadali, 502 Przeszła dobrze czyniąc ale zawsze mówili z szacunkiem o kapłaństwie. I modlili się. Trwali wiernie w nauce i praktykach Kościoła. W tym momencie pragnę bardzo serdecznie podziękować obu Rodzicom za ten budujący przykład i za ten klimat polskiej i katolickiej rodziny, w której Duch Święty znalazł jakże starannie przygotowaną glebę. Ziarno zostało zasiane. Zakiełkowało i przyniosło plon. O tym świadczy obecność na pogrzebie tak wielu kapłanów, i nie tylko z naszej diecezji. Wypada podkreślić przybycie Ojca Rektora Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej, założonej przez o. Tadeusza Rydzyka, a której wykładowcami są dwaj synowie: Stanisław i Andrzej. Wdzięcznym sercem witam obecność wielkiego przyjaciela naszej diecezji o. Jana Króla i równego mu w tej życzliwości o. Waldemara, także z Torunia. Pragnę nadmienić, że śp. Marianna otrzymała, razem z Mężem, papieskie odznaczenie Benemerenti. To było jeszcze w czasach Jana Pawła II. Może dlatego wybrała się teraz do Domu Ojca, aby już tam razem z naszym papieżem świętować Jego beatyfikację. Wypada wreszcie przypomnieć różne uroczystości rodzinne, ze Złotym Jubileuszem Małżeństwa na czele. Wszystkie te wydarzenia były nacechowane serdeczną rodzimością, a tej serdeczności przede wszystkim nigdy nie brakowało Pani Marii. I z tego to względu nasze dziękczynienie Panu Bogu za dar życia Pani Marii, za Jej wkład w budowanie cywilizacji miłości, jest równocześnie gorącym apelem do wszystkich rodzin, aby nie lękały się miłości, nie obawiały się życia i nie uciekały przed Jezusem Chrystusem! 6. Drogi Panie Piotrze wraz z całą Rodziną! Drogie: Tereso i Barbaro z Rodzinami! Drogi Panie Stanisławie, Bracie wespół ze wszystkimi Krewnymi! Kochani Księża: Stanisławie, Andrzeju i Wojciechu! Nie wiem czy byłem w stanie podczas tej homilii oddać to wszystko, co wy wiecie i co czujecie w odniesieniu do Pani Marii – Marianny, ale ufam, głęboko ufam, że Chrystus Zmartwychwstały wynagrodzi wszystko. Odeszła przecież z tego świata w dniu Jego śmierci i uroczystości pogrzebowe zostały przewidziane na dzisiaj, na dzień zmartwychwstania. I dlatego, kiedy powrócicie do domu, nie martwcie się, że Jej tam nie będzie. Ona pod koniec życia ziemskiego, zwłaszcza przez ostatnie trzy lata nacierpiała się wielce. W pełni dojrzała do królestwa niebieskiego. 503 rok 2011 Kiedy więc znajdziecie pustawy dom, przypomnijcie sobie zaskoczenie św. Marii Magdaleny, św. Piotra i św. Jana, łącznie z pozostałymi Apostołami. Jak to było możliwe, że to oni „Dotąd nie rozumieli jeszcze Pisma, które mówi, że On ma powstać z martwych” (J 20, 9). My w to wierzymy. I w tej naszej wierze miłość małżeńska i dziecięca, przyjaźń i bliskość mają swój dalszy ciąg. Mają swoją przyszłość, aż do naszego spotkania w niebie! Niech tak będzie. Amen. Alleluja! 504 „Święci nie przemijają” (Jan Paweł II) (Dz 6, 1-7a; Ps 23; J 12, 24-26) Święcenia diakonatu w Zgromadzeniu Księży Marianów Lublin, dn. 14 maja 2011 r. Umiłowani Bracia i Siostry! 1. Diakonat jest oznaką rozwoju Oto pierwsze zdanie z dzisiejszego fragmentu, zaczerpniętego z Dziejów Apostolskich: „Wówczas gdy liczba uczniów wzrastała” (Dz 6, 1) powstały pewne napięcia, ponieważ nie wszyscy w pełni mogli uczestniczyć w stosunkowo częstych spotkaniach katechetyczno-liturgicznych. I to wtedy Duch Święty podpowiada Apostołom powołanie do istnienia zupełnie nowej, nieznanej w Starym Testamencie formy uczestniczenia we wspólnych obrzędach, dzięki której Apostołowie mogli swobodniej wypełniać swoją misję głoszenia Ewangelii. I tak „rodzi się” diakonat. Jego historia zaczyna się zaledwie od siedmiu osób. Liczba w tym wypadku nie była istotna, ważne, że byli oni pełni Ducha Świętego i mądrości. A przewidziano im bardzo proste zadanie: troska o codzienne rozdawanie jałmużny i obsługiwanie stołów. W pierwotnym Kościele obie te czynności uznano za niesłychanie ważne, skoro ci, którzy je wykonywali, musieli być pełni Ducha Świętego i mądrości. I to, co jest zastanawiające, to że diakonat powstaje w chwili rozwoju Kościoła. Nieraz myślimy nad tym, jaka jest misja tego pierwszego stopnia kapłaństwa? Współcześnie bowiem poszerza się zakres zadań diakońskich, 505 rok 2011 ale z racji na malejącą liczbę prezbiterów. Jest więc jakaś rozbieżność między pierwszą, maleńką grupą chrześcijańską a współczesnością, gdy ochrzczonych jest tak wielu. I dlatego nasuwa się pytanie: dlaczego w takim razie Kościół czuje się słaby, a jego inicjatywy nie są związane z rozwojem, z uwolnieniem posługi prezbiterów od pewnych czynności, aby skuteczniej mogli głosić Jezusa Chrystusa?! Warto nad tym się zastanowić. 2. Dwie perspektywy Dzieje Apostolskie spośród siedmiu pierwszych diakonów największą uwagę poświęcają dwóm: Szczepanowi i Filipowi. Pierwszy bardzo odważnie podejmuje się także nauczania. Nie lęka się prześladowań. Zostaje pojmany i ukamienowany. Jego męczeńska śmierć staje się źródłem nawrócenia Szawła, wprawdzie nie natychmiast, gdyż ziarno rzucone w glebę musi przez jakiś czas mocować się ze sobą, aby wreszcie pojawić sie na zewnątrz. Świętego Filipa spotykamy natomiast na polu katechetycznym. Jest obecny w takich okolicznościach i w takim miejscu, gdzie był potrzebny, aby pouczać pojawiających się już wówczas katechumenów, ludzi poszukujących Jezusa Chrystusa. Jest także gotów udzielać sakramentu chrztu. W historii Kościoła spotykamy się nierzadko z diakonami, ale wypada zwrócić uwagę na dwóch kolejnych, których działalność kościelna miała charakter podobny do wyżej wspomnianych poprzedników. Mam na myśli św. Wawrzyńca i św. Franciszka. Obaj opiekowali się biednymi. Obaj byli wrażliwi na ludzką nędzę. Obaj byli gotowi służyć. Święty Wawrzyniec swoją działalność zwieńczył męczeństwem, a św. Franciszek śmiercią naturalną, ale był tak zjednoczony w miłości z Chrystusem, że otrzymał dar stygmatów. Nie oszczędzał siebie, nie pamiętał o sobie. Najbardziej bolało go to, że Miłość nie jest kochana, że Chrystus nie jest kochany... 3. Diakonat równa się służba Nic więc dziwnego, że dzisiejszy międzylekcyjny Psalm kończy się stosunkowo optymistycznie: „Dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia i zamieszkam w domu Pana po najdłuższe czasy” (Ps 23, 6). 506 „Święci nie przemijają” (Jan Paweł II) Czy może być coś bardziej radosnego? Nie trzeba w takim razie lękać się diakońskiej służby. To ona bowiem gwarantuje obecność dobroci i łaski. Warto też zastanowić się, co ta służba może oznaczać w mariańskim charyzmacie? Co nam podpowiadają obaj Założyciele? Błogosławiony Stanisław Papczyński kieruje nasze serca i umysły ku Matce Najświętszej i wskazuje na trudny los dusz czyśćcowych. Zaś bł. Jerzy Matulewicz podobnie był i jest zakochany w Niepokalanie Poczętej, a do modlitw w intencji dusz czyśćcowych dodaje troskę o problemy społeczne. Obaj wszakże wskazują na Maryję, na Służebnicę Pańską. Mamy jednak świadomość, że diakonat, którego dzisiaj jesteśmy świadkami, trwa stosunkowo krótko. Jaki z tego wynika wniosek? Trzeba się śpieszyć, aby w ciągu tych paru miesięcy diakońskich umocnić w sobie ducha służby. To nam będzie również dopomagało w odczytywaniu bogactwa nauczania II Soboru Watykańskiego. Znawcy jego tekstów doszukali się, że najczęściej cytowanym fragmentem Pisma Świętego jest ten, który mówi o tym, że Pan Jezus przyszedł na ziemię, aby służyć. Sobór powraca do powyższych słów Jezusa siedemnaście razy. Na znacznie dalszych miejscach znajdują się teksty mówiące o miłości, gdyż miłość bez postawy służebnej najczęściej bywa jedynie słowną deklaracją. 4. W duchu służby podążaj ku kapłaństwu Natomiast w dwa tygodnie po beatyfikacji Jana Pawła II nie można przecież nie dostrzec tej postawy służebnej, jakiej przykład nam pozostawił nowy Błogosławiony. Nie sposób opisać wszystkich sytuacji, przypomnieć wszelkich przejawów ukazujących Jana Pawła II jako tego, który zawsze czując się Sługą Jahwe z wielkim oddaniem służył nam, ludziom. To przecież postawa służebna, z myślą o przyszłych pokoleniach, podpowiadała Ojcu Świętemu wyjątkowe zaangażowanie w dziedzinie kanonizacyjnej. Chciał przez to pozostawić jak najwięcej światła, chciał umacniać ludzką wolę przykładami, chciał poruszać nasze sumienia świadectwami, aby w ten sposób jak najskuteczniej przysłużyć się odnowie człowieka. Swoje apele i zachęty do naśladowania świętych kierował do wszystkich ludzi. W Novo Millennio Ineunte pisze: „Drogi świętości są wielorakie i dostosowane do każdego powołania. Składam dzięki Bogu za to, że pozwolił mi beatyfikować i kanonizować w minionych latach tak wielu chrześcijan, 507 rok 2011 a wśród nich licznych wiernych świeckich, którzy uświęcili się w najzwyklejszych okolicznościach życia” (31). W świetle tego misja diakona, to z jednej strony postawa służebna względem tej świętości, do której Bóg zaprasza samego diakona, a z drugiej to postawa służebna w stosunku do tej świętości, do której są powołani wszyscy, którym winien usługiwać. Dzięki temu można się przyczyniać do wzrostu liczby świętych w kolejnych cywilizacjach, a tym samym do skutecznego szerzenia Królestwa Bożego na ziemi. I jest to coś wyjątkowo trwałego. Błogosławiony Jan Paweł II wyraźnie o tym zapewnia, gdy przypomina, że „Święci nie przemijają. Święci żyją świętymi i pragną świętości” (Nowy Sącz, 16.06.1999). Drogi Diakonie, oby tak było, również dzięki Twojej postawie i służbie diakońskiej! Tego Ci życzę z całego serca. Gratuluję rodzicom i rodzinie łaski powołania dla ich ukochanego syna, krewnego. Gratuluję całej Wspólnocie Zgromadzenia, mającego jakże silne korzenie polskie, ale zanurzone i to solidnie w duchowe źródła Kościoła powszech nego. I nie zapominaj tego, co powiedział Pan Jezus: „(...) kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa” (J 12, 26). O to się troszcz i o to zabiegaj! Niech tak będzie. Amen. 508 Przesłanie zwieńczone nadzieją Rozpoczęcie Roku Ignacego Jana Paderewskiego Łochów, dn. 15 maja 2011 r. Drodzy Mieszkańcy Łochowa i Goście! 1. Gdy ideał sięga bruku Wielkanocny okres liturgiczny jest wyjątkowo nam bliski, ponieważ wychodzi naprzeciw naszym marzeniom i oczekiwaniom. Usuwa niepokój o przyszłość, a jednocześnie przypomina znaczenie przeszłości. Oto dzisiejsze pierwsze czytanie ukazuje nam św. Piotra i pozostałych Apostołów, jak w Dniu Zesłania Ducha Świętego z odwagą głoszą Ewangelię. Święty Piotr wprost kieruje swoje słowa do całego narodu wybranego, z jednej strony przypominając, że to jego przedstawiciele ukrzyżowali Syna Bożego, a z drugiej wyznaje z mocą, że to sam Bóg uczynił Jezusa Panem i Mesjaszem. Lęk ogarnął wszystkich, którzy usłyszeli to wyznanie. I zaczęli pytać o to, co mają robić. A wtedy Książę Apostołów nawołuje do nawrócenia. Natomiast w swoim Pierwszym Liście tenże sam Apostoł pisze: „Ale to się Bogu podoba, jeżeli dobrze czynicie, a przetrzymacie cierpienia” (1 P 2, 20). Przecież w Chrystusie mamy przykład takiej postawy. Zasłuchani w słowo Boże, przypominamy sobie jednocześnie, że chcemy dzisiaj oddać hołd jednemu z naszych najwspanialszych rodaków, wielkiemu pianiście i kompozytorowi, działaczowi niepodległościowemu i premierowi, a także profesorowi – Ignacemu Janowi Paderewskiemu i jego małżonce – Helenie. W naszej historii często odnajdujemy pewne podobieństwa z tym, 509 rok 2011 co wyczytujemy w Piśmie Świętym. Obecność licznych zagrożeń, prześladowań i niewoli o tym mówi. Ale też dostrzegamy działanie i moc ducha, również Ducha Świętego, którego tak skutecznie przywołał bł. Jan Paweł II w roku 1979. Życie i działalność naszego bohatera narodowego mają w sobie wiele wątków o podłożu religijnym. Zresztą o tym będzie mówił on sam. My natomiast chcemy sobie przypomnieć tę postać, która przychodzi na świat, między innymi po to, aby kontynuować w świecie kultury dzieło Fryderyka Chopina. Rodzi się bowiem na trzy lata przed powstaniem wiersza Cypriana Kamila Norwida Fortepian Szopena. Jest w tym wierszu wyjątkowe przesłanie, nadzieją zwieńczone. Poeta w swojej przejmującej wizji postrzega cierpienia Polaków, przerażenie wdów i ten moment, kiedy carscy żołdacy na bruk wyrzucają stary fortepian Szopena. Tego było już za wiele! Poeta boleje i woła, chyba z myślą także o nas: „Ten!... co Polskę głosił, od zenitu Wszechdoskonałości Dziejów Wziętą, hymnem zachwytu, Polskę – przemienionych kołodziejów; Ten sam – runął – na bruki z granitu!” (Fortepian Szopena). I cóż mamy robić w świetle tak straszliwego barbarzyństwa? Norwid odpowiada: „Lecz Ty – lecz ja? Uderzmy w sądne pienie, Nawołując: «Ciesz się, późny wnuku! Jękły – głuche kamienie: Ideał – sięgnął bruku – –»” (tamże). Paderewski w tym czasie miał trzy lata. Stał się tym „późnym wnukiem”. Urodził się w Kuryłówce na Podolu. Groby jego rodziców i bliskich znajdują się na cmentarzu w Żytomierzu. A on sam przeżył wiele trudności, zwłaszcza że matka, córka Zygmunta Nowickiego, filomaty i przyjaciela Mickiewicza, zmarła wkrótce po jego narodzinach. Ojciec przez rok czasu przebywał w więzieniu za udział w Powstaniu Styczniowym. Pan Bóg jednak go nie opuścił. Znaleźli się krewni, osoby życzliwe. Mógł ukończyć szkoły, w latach 1872-1878 uzyskał dobre wykształcenie w Warszawskim Instytucie Muzycznym, w przyszłości przemianowanym na Konserwatorium Warszawskie. 510 Przesłanie zwieńczone nadzieją 2. Z talentem w świat Miał szczęście do dobrych profesorów. Sam kochał śpiewy ludowe. Bliską mu była szopenowska szkoła, nawiązująca do pieśni i muzyki o ludowym rodowodzie, podtrzymująca patriotyczną pamięć. I dzięki temu pozostał wiernym sobie. Mógł już utrzymywać się z grania na przyjęciach, komponując i wykonując własne utwory, jak też udzielając lekcji gry. Mógł założyć rodzinę. Niestety, w rok później, zaraz po urodzinach małego Alfreda, umiera żona. Wtedy to, pozostawiając syna pod opieką dalszej rodziny, wyrusza w zagraniczne podróże. Zdobywa rozgłos. Zaprzyjaźnia się ze słynną aktorką Heleną Modrzejewską. Z Europy przenosi się do Stanów Zjednoczonych. Jest już bardzo sławny. Postanawia na stałe zamieszkać w USA. Nie zapomina o Polsce. Odwiedza Wilno. I tam na spotkaniu z rodakami w roku 1899 wygłasza wzruszający toast: „Prawda – mówi – ja kocham muzykę. Kocham muzykę, ale najpiękniejszą muzyką jest dla mnie dźwięk naszej drogiej, przepięknej mowy ojczystej. Nie należę do tych, którzy mówią: sztuka dla sztuki. Nie, sztuka powinna mieć jakiś pierwiastek etyczny, cel bliski, serdeczny, a więc sztuka dla kraju, a w naszych warunkach: sztuka dla narodu! Kocham kraj nasz w całych jego dawnych granicach i szczycę się, że się zaliczam do tego biednego, ale wielkiego narodu. Nie należę też do wyjątków, wszyscy jesteśmy dobrymi Polakami. Najlepszych nie ma – jam może tylko szczęśliwszy od wielu, ale, dzięki Bogu, niemało nas takich, którzy możemy śmiało powiedzieć: jeszcze nie zginęła, i dodać – i nie zginie!”. Jakże te słowa otuchy były potrzebne, również tam, na Wileńszczyźnie! Tym bardziej, że polityka wynaradawiania, systematycznie uprawiana przez zaborców, niestety prowadziła do załamań. Przestrzegał przed takimi agitacjami Zygmunt Krasiński, gdy pisał: „A krzyczą jedni: «Zdejmiem ci okowy, Lecz nie mów więcej rodzinnym językiem.» Drudzy wścieklejszym jeszcze wrzeszczą rykiem: «Nie dość, że własnej wyrzekniesz się mowy, Lecz plwaj na matek i na ojców kości, Byś zdeptał przeszłość, a w niej dni przyszłości!» A ponad wszystkie groźniejszy głos woła: 511 rok 2011 «Ty nie nasz, póki nie zaprzaniec z ciebie; Jeśli chcesz wyżyć, zaprzyj się Kościoła, Jeśli chcesz wyżyć, bluźń Bogu, co w niebie!» (W twoim ze śmierci ku życiu odrodzie). Nie były to – jak widać – okoliczności sprzyjające krzewieniu polskiej kultury, podtrzymywaniu ducha tożsamości narodowej i religijnej. Ale Pan Bóg dał nam gigantów ducha, ludzi wyjątkowych inicjatyw twórczych. 3. Pod Grunwaldem po wiekach W świecie zaś otaczającym Polskę i na terenach dawnej Rzeczypospolitej zaczęło się coś dziać. W zaborze rosyjskim klęska w wojnie z Japonią zaowocowała ukazem carskim cofającym pewne restrykcje, skierowane przeciw polskości i Kościołowi katolickiemu. Na terenie Galicji coraz bardziej była widoczna słabość monarchii austriacko-węgierskiej. I to Kraków wybrano na miejsce postawienia Pomnika Grunwaldzkiego w związku z pięćsetną rocznicą zwycięstwa. W uroczystości odsłonięcia i poświęcenia pomnika wzięli udział delegaci ze wszystkich dzielnic i regionów I Rzeczypospolitej. Przybyło około 150 000 ludzi, a wśród nich reprezentacja Polonii, głównie ze Stanów Zjednoczonych, z kierownictwem Związku Narodowego Polskiego z Cleveland i z Chicago. Byli także goście z Węgier, przedstawiciele wszystkich narodów słowiańskich, jak i liczni dziennikarze. Poświęcenia pomnika dokonał bp Władysław Bandurski, już na początku przypominając słynne zawołanie Paderewskiego: „Nie dać się ruszyć z ziemi, z wiary, z języka, z ducha polskiego! Stać murem, aż przyjdzie odrodzenie!”. Słyszał to Ignacy Paderewski. Był tam obecny. On też przemówił, wyjątkowo entuzjastycznie oklaskiwany. Mówił: „Dzieło, na które patrzymy, nie powstało z nienawiści. Zrodziła je miłość głęboka Ojczyzny, nie tylko w jej minionej wielkości i dzisiejszej niemocy, lecz i w jasnej, silnej przeszłości; zrodziła je miłość i wdzięczność dla tych przodków naszych, co nie po łup, nie po zdobycz szli na walki pole, ale w obronie słusznej, dobrej sprawy zwycięskiego dobyli oręża”. Jakże ta myśl jest bliska temu, co słyszeliśmy w dzisiejszym fragmencie z Ewangelii! Oto Chrystus jako Dobry Pasterz, zatroskany o tych, którzy podążają za Nim, zabiega o ich bezpieczeństwo, o to wreszcie, by czuli się jak 512 Przesłanie zwieńczone nadzieją u siebie, aby mogli żyć spokojnie i cieszyć się z obfitości daru życia. To było ważne, niesłychanie istotne dla naszych rodaków, którzy przez dziesięciolecia musieli żyć pod obcymi albo tułać się po świecie bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony własnego państwa, którego przecież nie było. Paderewski wszystko to przeżył. 4. W służbie narodowi Nadszedł w końcu czas niepodległości. Ignacy Paderewski, wspierając formowanie się Błękitnej Armii we Francji, opartej na ochotnikach z emigracji, głównie ze Stanów Zjednoczonych, wspomaga starania polskiej delegacji przebywającej na obradach w Wersalu, w czasie których omawiano warunki zakończenia pierwszej wojny światowej. Wcześniej ratował Polaków w kraju, organizując razem z Henrykiem Sienkiewiczem Szwajcarski Komitet Generalny Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Paderewskiemu też przypisuje się przekonanie prezydenta Stanów Zjednoczonych, aby domagał się dla Polski dostępu do morza. Jego pojawienie się w Poznaniu w 1918 roku przyczyniło się do szybszego uwolnienia Wielkopolski od obecności wojsk niemieckich. On też wkrótce zostanie mianowany przez Józefa Piłsudskiego jako naczelnika państwa premierem rządu Rzeczypospolitej. Ale już w grudniu 1919 roku zrezygnował z kierowania rządem i wyjechał do Ameryki. Kiedy jednak nawała bolszewicka docierała pod Warszawę, powrócił do Polski. I jeszcze przez jakiś czas będzie reprezentował Polskę wraz z Romanem Dmowskim w pracach nad traktatem wersalskim. W owych to dniach, pełnych napięć i groźby, będąc w Tarnowie, podzielił się własną oceną sytuacji politycznej wewnątrz odradzającej się Ojczyzny. Powiedział wówczas: „Przybyłem do was z daleka, zza Oceanu, i przywożę wam pokłon i pozdrowienie milionów Polaków (…), którzy żyją i pracują z myślą o ukochanej polskiej ziemi, do której wrócić pragną z całej duszy (…). Nie przyszedłem po dostojeństwa, sławę, zaszczyty, lecz aby służyć, ale nie jakiemuś stronnictwu. Szanuję wszystkie stronnictwa. (…) Stronnictwo powinno być jedno: POLSKA i temu jednemu służyć będę do śmierci. Żadne stronnictwo z osobna nie odbuduje Ojczyzny – odbudują ją wszyscy, a podstawa główna – to robotnik i lud! Niech żyje lud polski i robotnik polski! Niech żyją wszystkie stany w narodzie, (...)!”. 513 rok 2011 5. Wolność wciąż zdobywać trzeba W czasie dwudziestolecia międzywojennego przebywając za Oceanem, nadal żywo interesował się tym wszystkim, co działo się w Polsce, duchowo związany głównie z chadecją polską, a po 1935 roku z Frontem Morges. Po napaści hitlerowskiej i bolszewickiej powrócił do Europy i został w Londynie przewodniczącym Rady Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej. Była to namiastka Sejmu polskiego na emigracji. W trakcie pełnienia jednej z misji dyplomatycznych na rzecz Polski zachorował na zapalenie płuc i zmarł. Najpierw pochowano go na cmentarzu Narodowym w Arlington pod Waszyngtonem, a w roku 1991, w dniu 29 czerwca, jego doczesne szczątki złożono w podziemiach katedry warszawskiej. Na wieść o jego śmierci premier rządu na uchodźstwie i naczelny wódz – gen. Władysław Sikorski wydał rozkaz: „Naród polski, okryty głęboką żałobą po pamięci Ignacego Jana Paderewskiego, traci z jego odejściem od nas na zawsze jednego z największych swych duchów przewodnich. Cześć jego pamięci! Rozkaz niniejszy odczytać przed frontem oddziałów i na pokładach okrętów Rzeczypospolitej Polskiej”. A my w siedemdziesiątą rocznicę jego przejścia z tego świata do wieczności wspominamy go z dumą i wdzięcznością. Bliskość natomiast dnia beatyfikacji Jana Pawła II sprawia, że trudno jest zakończyć to nasze rozważanie bez nawiązania do tego, co kolejny „wnuk” z poetyckiej wizji Norwida ma nam do powiedzenia o tym, co wielkość Polaków buduje. Mam na myśli Jana Pawła II. Wielkość ma wciąż swoich następców. Wielkość nie odchodzi bezdzietnie. Błogosławiony Jan Paweł II w utworze Myśląc Ojczyzna..., mając na uwadze kolejne etapy naszych dziejów i tę pełną heroizmu walkę o wolność, pisze: „Wolność stale trzeba zdobywać, nie można jej tylko posiadać. Przychodzi jako dar, utrzymuje się poprzez zmaganie. Dar i zmaganie wpisują się w karty ukryte, a przecież jawne. Całym sobą płacisz za wolność – więc to wolnością nazywaj, że możesz płacąc ciągle na nowo siebie posiadać. Tą zapłatą wchodzimy w historię i dotykamy jej epok: Którędy przebiega dział pokoleń między tymi, co nie dopłacili, a tymi, co musieli nadpłacać? Po której jesteśmy stronie?” (Karol Wojtyła – Jan Paweł II, Poezje, dramaty, szkice, Tryptyk Rzymski, Kraków 2004, s. 156). 514 Przesłanie zwieńczone nadzieją Łatwiej nam przyjdzie odpowiedzieć na to pytanie – przecież przypomnieliśmy sobie Tego, który wyjątkowo dużo nadpłacił! Bądźmy mu wdzięczni. I strzeżmy się skąpstwa, kiedy Ojczyzna nas potrzebuje. A potrzebuje stale. Pan Bóg bowiem zawsze hojnym błogosławi hojnie. Amen! 515 Obrońcy naszych polskich granic (Dz 11, 19-26; Ps 87; J 10, 22-31) 20-lecie Straży Granicznej Białystok, dn. 17 maja 2011 r. Kochani Bracia i drogie Siostry! 1. Coś z dawnych lat Za nami jest już czas harcerskich przygód i doświadczeń. Ale to właśnie w tamtych latach, być może po raz pierwszy, pojawiło się słowo „granica”. Miało to miejsce zwłaszcza wtedy, gdy ktoś mieszkał z dala od sąsiednich państw. A tak było przez całe wieki i w naszym tutaj wypadku. Harcerska piosenka Płonie ognisko i szumią knieje powstała już po pierwszej wojnie światowej, a więc w latach, kiedy odradzająca się Polska musiała z wielkim poświęceniem zabiegać – o w miarę sprawiedliwe – granice. Trudna to była sprawa i nie zawsze kończyła się szczęśliwie. Z tego to względu, mając na uwadze patriotyczną formację, która zajęła ważne miejsce w programie polskiego skautingu, powstała ta właśnie piosenka. Ona to w sposób niesłychanie prosty wychowywała i wychowuje do troski o bezpieczeństwo granic Polski liczne pokolenia harcerek i harcerzy. To właśnie drużynowy: „Opowiada starodawne dzieje O rycerstwie znad kresowych stanic, O obrońcach naszych polskich granic”. 516 Obrońcy naszych polskich granic W sercach młodych ludzi rodziło się pragnienie, aby je poznać, aby o nie się troszczyć. I teraz, kiedy po latach wspominamy naszych rodaków pomordowanych już w chwili wybuchu drugiej wojny światowej, to wśród nich najwięcej było przecież obrońców polskich granic. Oni, wychowani na harcerskim etosie, miłość do Ojczyzny mieli głęboko wszczepioną w całą swoją osobowość. Nie mogli inaczej postępować. Tym bardziej, że te „kresowe stanice” jakby same z siebie przenosiły gdzieś na Podole, na dalekie stepy, ale także w lasy i puszcze północno-wschodnie. A tam miłość do Polski miała wyjątkowo urokliwy czar. 2. Nieco o kresowym etosie To o nim pisze Nina Taylor: „Na płaszczyźnie jednostki i społeczności ludność kresowa była, a może nadal jest, obdarzona pamięcią trwalszą niż gdzie indziej. Przeszłość historyczna była wciąż namacalnie obecna, nauka kościelna bardziej obowiązująca, a przywiązanie narodowe – bez przerwy wystawiane na próbę przez koleje dziejów – przeradzało się w pewien rodzaj patriotyzmu absolutnego. Niech tu na razie wystarczą słowa Stanisława Cata-Mackiewicza, że szlachta zaściankowa «kochała Polskę tak, jak jej nikt chyba nie kocha»” (Dziedzictwo W. X. Litewskiego w literaturze emigracyjnej, w: „Kultura”, nr 10 (469)/1986, [10.1986], s. 125). Nie wszyscy byli w stanie to zrozumieć. Nie zawsze taka postawa znajduje szacunek, ale my przypominamy sobie przeszłość tę dalszą i tę bliższą, aby jeszcze lepiej odczuwać dzisiaj i być przygotowanymi na przyszłość. A uczyć się patriotyzmu zawsze potrzeba, zwłaszcza kiedy wszelkiego rodzaju służby, związane z zapewnianiem bezpieczeństwa państwa, przechodzą na uzawodowienie. Trudno sobie wyobrazić szczere i uczciwe wypełnianie swoich obowiązków na granicy bez serdecznej więzi z tą rzeczywistością, którą jest Ojczyzna. Ale jeszcze sięgnijmy nieco dalej, do I Rzeczypospolitej, wspominając Stanisława Żółkiewskiego, wielkiego hetmana, zasłużonego dla bezpieczeństwa naszych granic, zwłaszcza w I połowie XVII wieku. To on na dwa lata przed bohaterską śmiercią – zginął przecież pod Cecorą – napisał w testamencie: „A jeżeliby w Wołoszech albo gdzie za granicą śmierć Pan Bóg przysłał, tamże pogrześć grzeszne ciało moje, a na tymże miejscu mogiłę wysoką 517 rok 2011 usnuć. Nie dla amibicyjej jakiej tak mieć chcę, ale żeby grób mój był Kopcem Rzeczypospolitej granic, żeby się potomny wiek wzbudzał do pomnożenia i rozszerzenia granic państw Rzeczypospolitej”. To z jego wnuczki narodzi się Jan III Sobieski. Spełniło się marzenie Żółkiewskiego, chociaż Rzeczypospolita nie zdołała „wysokiej mogiły” usypać. Jego wszakże miłość do Ojczyzny stanowi dla kolejnych pokoleń świadectwo, któremu oprzeć się nie da. 3. Czym jest granica? W ciągu minionych lat i za naszych dni zmianom są poddawane sposoby i rodzaje obrony granic albo – inaczej mówiąc – przebywania na granicy. Były luźne stanice, potem powstał Korpus Ochrony Pogranicza, a teraz mamy Straż Graniczną. Zadania są podobne, ale podejście do nich może być różne. O waszych poprzednikach z lat dwudziestych minionego wieku ciepłe wspomnienie pozostawia Igor Newerly. Był on synem Rosjanina i Czeszki. Jego ojciec pracował w Puszczy Białowieskiej. Po wybuchu I wojny światowej, uciekając przed wojskami niemieckimi, wyruszyli w głąb Rosji. Ojciec zginął w czasie rewolucji. Igor początkowo stał się działaczem komunistycznym. Ale to, co tam się działo, nie dawało ani jemu, ani matce spokoju. I kiedyś matka powiedziała mu: „Masz 100 dolarów, nie mam już żadnych oszczędności. Tu nie ma przyszłości. Jedź do Polski”. I syn wyruszył w nieznane. Dotarł do Zbrucza. Przepłynął przez rzekę i spotkał polskich KOProwców. Przyjęli go z troską. Dał im te 100 dolarów, aby mu wymienili na polskie złotówki. Spełnili jego życzenie. A gdy dotarł do Lwowa, przekonał się, że otrzymał tyle, ile się należało. To dobre świadectwo. Na granicy także można być uczciwym, co więcej: na granicy można być świętym. 4. Przed nami życie bez granic O tym dowiadujemy się także z Pisma Świętego. Weźmy pod uwagę dzisiejszy fragment z Dziejów Apostolskich. Czyż nie zastanowiło to was, jako stróżów granic, że Apostołowie z pewną łatwością poruszali się po tamtym świecie? Słyszeliśmy nazwy różnych miast, a nawet niegdyś istniejących państw, jak: Fenicja, Cypr, Antiochia, Cyrena i Tars. Niektóre z nich nawet obecnie istnieją jako państwa. 518 Obrońcy naszych polskich granic Ale wówczas wszystkie te terytoria stanowiły jedno Imperium Rzymskie, w którym granic wewnętrznych nie było. W tamtych też czasach, i to w Antiochii, pojawia się słowo „chrześcijanin” albo „chrześcijanie” na oznaczenie wyznawców Chrystusa. Pochodzi ono właśnie od imienia Chrystusa, chociaż w polskim języku odnosimy wrażenie, jakby było pochodną od nazwy chrztu św. Myślę, że warto przy tej okazji zauważyć, że również polski termin „chrzest” ma swój rodowód w imieniu Chrystusa. To Pan sprawił, że w owych czasach łatwiej można było się komunikować i przemieszczać, a dzięki temu, mimo prześladowań administracyjnych, chrześcijaństwo rozwijało się szybko. Jest ono bowiem tą owczarnią, o której mówiła dzisiejsza Ewangelia, a Chrystus jest tej owczarni bramą. Dzięki Niemu i przez Niego ludzie wchodzą do tej wspólnoty. Niekiedy warto zauważyć, że misja straży granicznej ma w sobie coś z bycia także swego rodzaju bramą. To prawda, najpierw mamy strzec bezpieczeństwa własnych obywateli. Ale czy to bezpieczeństwo będzie wzrastało, gdy będą oni mogli współpracować w dobrym stylu z coraz to większą liczbą państw? Jest jeszcze jeden moment, na który warto zwrócić uwagę. Niemal trzydzieści lat temu odwiedziłem naszych rodaków w południowej Brazylii. Spośród kilkudziesięciu tysięcy Polaków, którzy tam przybyli w II połowie XIX wieku, poza jedną osobą nikt nie odwiedził Polski. Ale wszyscy jeszcze mówili po polsku i czuli się Polakami. W czasie jednego ze spotkań podszedł do mnie Brazylijczyk i w rozmowie przyznał, że do Brazylii przybywali Włosi, Niemcy, Francuzi, Portugalczycy – wszyscy oni wszakże szukali polepszenia swojej sytuacji materialnej. Jedynie Polacy przyjeżdżali w poszukiwaniu wolności. Podczas pewnej uroczystości stanęło przede mną dwóch wyrośniętych mężczyzn i zapytali, czy mogą zaśpiewać coś po polsku. – Ależ tak, jak najbardziej! – odpowiedziałem. I zaśpiewali o Polaku, który wyruszył do walki w obronie wolności. W rozmowie później okazało się, że są to potomkowie Chorwatów, którzy przybyli razem z Polakami i tam, w Brazylii, po prostu stali się Polakami. Ulegli pięknu bycia Polakiem. 5. Bądźmy dobrze strzeżoną bramą Nie lękajmy się więc być niekiedy bramą! W niej bowiem może pojawić się ktoś, jak nasi pradziadowie, poszukujący wolności, albo też ktoś, kto 519 rok 2011 pokocha na zawsze naszą Ojczyznę. Granice bowiem są przedziwnymi miejscami spotkań. W dobrym wypełnianiu obowiązków nie można zapominać o ostrożności, uczciwości, ale też nie wolno lekceważyć najważniejszej z zasad, czyli przykazania miłości. Dziękując wam za sumienną ochronę naszego państwa, jednocześnie życzę Bożego błogosławieństwa i serdecznej współpracy z Aniołem Stróżem. I nie zapominajcie, że ludzie, którzy jawią się przed wami, nie wszyscy muszą być przemytnikami albo przestępcami. Może się pojawić ktoś, kto istotnie szuka wolności, ratuje swoją godność osobistą albo najzwyczajniej szuka człowieka. Bądźcie więc nadal szczerymi obrońcami granic, gotowi wszakże na otwarcie bramy, gdy ktoś zastuka w poszukiwaniu wolności albo prawdy! Amen. 520 „Potem powrócę i odbuduję przybytek Dawida” (Dz 15, 16) 300-lecie konsekracji Bazyliki w Węgrowie Węgrów, dn. 26 maja 2011 r. 1. Ciągle powracać trzeba Dzieje Kościoła od dwudziestu wieków są latami stałego wzrastania, ciągłego rozwoju. Mogą się zdarzać takie uwarunkowania i okoliczności, że na jakiś krótki albo i nieco dłuższy okres w jakimś miejscu dochodzi do zahamowania tego rozwoju, ale potem następuje odrodzenie i przeważnie daje o sobie znać jeszcze większa gorliwość. Z tym spotykamy się od samych początków Kościoła. Mówią o tym Dzieje Apostolskie. W takim klimacie rodzi się instytucja diakonatu. Czytamy przecież, że gdy powiększała się liczba uczniów zostaje przedstawiona przez Apostołów propozycja powołania diakonów. I tak się dzieje wciąż. Dzisiejsze pierwsze czytanie opowiada o czymś podobnym. Zbierają się w Jerozolimie Apostołowie, dając początek praktyce soborowej i zastanawiają się, co robić, ponieważ przybywa wyznawców Chrystusa. Do chrześcijaństwa chętnie pragną przystępować także poganie. Wyraźnie o tym mówi Apostoł Jakub, a odwołując się do Starego Testamentu zacytował: „Potem powrócę i odbuduję przybytek Dawida, który znajduje się w upadku. Odbuduję jego ruiny i wzniosę go, aby pozostali ludzie szukali Pana i wszystkie narody, nad którymi wzywane jest imię moje, mówi Pan, który to sprawia. To są Jego odwieczne wyroki” (Dz 15, 16-17). 521 rok 2011 Przed tysiącem lat nasi praojcowie poszli za tą wizją, przestali być tymi „pozostałymi ludźmi”, ale włączyli się do tej wspólnoty, nad którą bywa wzywane imię Pana. I dzięki temu wiara Chrystusowa rozszerzała się coraz bardziej, aż dotarła na Podlasie, a więc i do Węgrowa. 2. W trosce o świątynię Wspominamy trzechsetlecie konsekracji tej świątyni, w której dzisiaj przebywamy. Wypada jednak zaznaczyć, że miała ona swoje poprzedniczki. Przez jakiś czas nasi praojcowie korzystali ze świątyni w Liwie, aż w końcu, w roku 1414 powstała parafia węgrowska. I od tamtej pory poczynając możemy wymieniać wielu biskupów, którzy nawiedzali nasz gród; licznych kapłanów, którzy tutaj pracowali, ale też spotykamy się z królami, książętami, wojewodami, marszałkami, podkomorzymi, miecznikami, oczywiście nie wypada zapomnieć o mazowieckim i podlaskim rycerstwie, o mieszczanach i kmieciach, poprzednikach współczesnych rolników. Był czas, że wiele zależało od obcych, czyli od Wawrzyńca Węgrowskiego, syna Stanisława z Ołomuńca na Morawach, a to są współczesne Czechy. Węgrów przez jakiś czas znajdował się we władaniu rodów litewskich. Nie obeszło się bez trudności. Oto w roku 1558 przemocą zostają ze swojej świątyni usunięci katolicy, a otrzymują ją arianie. Po 35 latach to samo dzieje się z arianami, a ich miejsce zajmują kalwini. Dopiero w roku 1630 kościół parafialny powraca do katolików. I ten – być może – pierwszy kościół, zbudowany z drewna w roku 1703 spłonął. Natychmiast rozpoczęto budowę nowego kościoła. Ówczesny właściciel dóbr węgrowskich, Jan Dobrogost Bonawentura hrabia Krasiński herbu Ślepowron, korzystając ze wsparcia miejscowej ludności, w latach 1704-1707 wzniósł obecną świątynię, wedle projektu Tylmana z Gameren Gamerskiego. Pracami kierował architekt królewski Karol Ceroni, korzystający z pomocy geometry i malarza Jana Reisnera. Ten sam właściciel wybudował kościół i klasztor franciszkański, również istniejący do dzisiaj. Kościół obecny został zbudowany pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny oraz świętych Apostołów Piotra i Pawła, czyli tytuł ten został przejęty po spalonej świątyni. Ołtarz zaś główny poświęcono tajemnicy Wniebowzięcia Matki Bożej. Całe wnętrze bazyliki otrzymało wspaniałą polichromię Michelangelo Palloniego. Ołtarze zaś mimo wpływu 522 „Potem powrócę i odbuduję przybytek Dawida” (Dz 15, 16) baroku zbudowano bez nastaw. Ich miejsce zajęła także polichromia, przedstawiająca różne sceny religijne, z postaciami świętych włącznie. Rzadko spotykamy tego rodzaju wnętrze. Coś podobnego możemy zobaczyć na dawnych kresach, na północ od Mińska, w Budsławiu, słynnym sanktuarium maryjnym na Białorusi. Nowy kościół w Węgrowie 300 lat temu konsekrował ks. Aleksander Benedykt z Wyhowa Wyhowski – biskup łucki i brzeski. W początkach XVIII wieku przy obecnej bazylice zamieszkali bartoszkowie, zwani też komunistami z racji na życie, prowadzone we wspólnocie (od łac. communio). Oni obsługiwali świątynię, prowadzili przez jakiś czas seminarium duchowne diecezji łuckiej. Oni wreszcie w roku 1778 założyli szkołę powiatową, którą Komisja Edukacji Narodowej awansowała do miana szkoły podwydziałowej (1783). Klęska Powstania Listopadowego położyła kres tej bogatej działalności bartoszków. Najpierw zamknięto szkołę, potem seminarium przeniesiono do Janowa Podlaskiego, a wspólnota bartoszków uległa kasacie, dokonanej przez rządy carskie. Pewne straty materialne poniosła nasza świątynia w czasie drugiej wojny światowej, ale już w roku 1992 została podniesiona do godności Kolegiaty przez ks. bp. W. Jędruszuka, który też ustanowił przy niej Kolegiacką Kapitułę Węgrowską. Natomiast dekretem z dnia 28 lutego 1996 roku Ojciec Święty Jan Paweł II, obecnie Błogosławiony, węgrowskiej farze przyznał nadto tytuł Bazyliki Mniejszej. 3. Od religijnego przeznaczenia do pomnika kultury Warto więc przypomnieć, że Węgrów od blisko 600 lat jest siedzibą parafii i może się cieszyć wspaniałą świątynią, która jakby w połowie, bo 300 lat temu została konsekrowana. Obecnie nasze miasto z okolicami, które dawniej należały do tej samej parafii, raduje się z czterech parafii i korzysta z dwóch kościołów parafialnych. Dwa kolejne znajdują się w budowie. Są jeszcze dwie kaplice dojazdowe, a ponadto mamy kaplicę szpitalną i w domu Sióstr Służek NMP. Wiele rzeczy skłania nas zatem do dziękczynienia. Dziękujemy Panu Bogu za Jego obecność wśród nas; za tę obecność, która daje o sobie znać dzięki świątyniom, a w tym wypadku przede wszystkim – przez naszą Bazylikę. Ale też dziękujemy za to, że obecność Boża wpływa na nasze życie, a zwłaszcza na naszą kulturę i sprawia, że nasze spojrzenie na ziemię 523 rok 2011 i na wszystko, co nas otacza, pozwala nam lepiej odczytywać sens naszego tutaj pobytu. To właśnie dzięki temu postrzegamy w świecie określone wartości. A Cyprian Kamil Norwid nawet powie, że „wszystko bierze żywot z Ideału” (W pracowni Guyskiego). Tego Ideału nie da się ot, tak zwyczajnie poznać. Do tego Ideału należy pielgrzymować, aby go otrzymać w darze: „W nim na końcu odkrywamy, czym jest człowieczość, po prostu, że ta nasza człowieczość jest Boża” (C. K. Norwid, List do J. I. Kraszewskiego). A skoro jest tak, to wypada wiele się natrudzić, aby się stawać podobnym do Ideału. Nie jest to łatwe, wymaga ciągłego wysiłku, ponieważ „trud to jest właśnie z tego duży, że codzienny” (C. K. Norwid, Kleopatra i Cezar). Nie wszystkim łatwo przychodzi podjąć tego rodzaju wyzwanie. Zdobyć się na taki trud mogą jedynie ludzie, którzy potrafią trzeźwo myśleć. To z kolei myślenie może mieć miejsce wówczas, kiedy zapatrzeni w świat, będziemy równocześnie wiecznie zachwyceni. Tylko też tacy nie będą „kłaniać się okolicznościom, a prawdom kazać, by za drzwiami stały” (C. K. Norwid, Początek broszury politycznej). To wreszcie tacy ludzie pracują na prawdę, jak pracuje się na chleb. Tacy tworzą dzieje. Przepalają ziemię sumieniem (C. K. Norwid, Socjalizm), a pot z ich czół czy „bladego czoła” ociera im sama „Prawda, Weronika sumień” (C. K. Norwid, Człowiek). Przedzwine są to myśli, „co nie nowe”, a które zawdzięczamy Norwidowi, ale najważniejsze jest to, że są to myśli prawdziwe. On to mocno podkreśla i przekonuje, że bez heroizmu ludzkość przestaje być sobą. Co więcej – „Ludzkość bez Boskości sama siebie zdradza” (C. K. Norwid, Rzecz o wolności słowa). 4. Z myślą o współczesnej cywilizacji Ciekawa rzecz, ale wyjątkowo często słyszymy w naszych mediach wyrażany lęk na samo wymówienie słowa „zdrada”. W tym kontekście Norwid staje się dla nas prorokiem, a więc tym, który przemawia nie tylko od siebie. I widać to dzisiaj, kiedy najważniejsza wojna cywilizacji rozgrywa się wewnątrz cywilizowanego Zachodu i jest w gruncie rzeczy wojną o jego duszę i ideały. Takie zdanie ma w tym względzie także George Orwell. I z tym trudno się nie zgodzić. I dlatego nasz Jubileusz nie jest jedynie jakimś sentymentalnym pochyleniem się nad przeszłością. Jest przede wszystkim próbą wyzwolenia się 524 „Potem powrócę i odbuduję przybytek Dawida” (Dz 15, 16) spod presji medialnej, dążącej do zniewolenia duszy przez niszczenie ideałów i osłabienia więzi między epokami i pokoleniami. W zabytkach zaś, pochodzących z minionych wieków, odkrywamy obecność ludzkich dusz i odnajdujemy ideały. Odnajdujemy po prostu siebie, własne człowieczeństwo. Wyraźnie mówią o tym ludzie kultury. Nawet Ernest Renan wyznaje, stawiając pytanie: „czy możecie mi pokazać przestrzeń bez dzwonnicy, a ja wam powiem, że to jakaś tylko zagroda”. Dzwonnica jest wymownym symbolem obecności czegoś więcej i Kogoś więcej. To samo mówią nam krzyże przy drogach i przy domach, tak gorliwie stawiane przez naszych rodaków w najtrudniejszych czasach. To samo mówią kapliczki. Temu samemu służą krzyże i święte obrazy w mieszkaniach i instytucjach. To wszystko nam przypomina o potrzebie wyższych aspiracji, o rozwijaniu ideałów, a więc o tym, że kultura była, jest i będzie próbą „zmuszenia” dziejów, by służyły wartościom. Nie ma natomiast większej wartości nad te, które nam przypominają powyższe znaki i symbole, ze świątyniami włącznie. I z tego to względu ludzie nawet religijnie okresowo obojętni chętnie jednak nawiedzają domy Boże, jakby intuicyjnie rozumiejąc, że tutaj odnajdują również siebie samych, poczucie własnej tożsamości. Wybitny włoski polityk, burmistrz Florencji, miasta, które dało nam Palloniego, stawia w swoich Rozmowach poważne pytanie: „A w naszych czasach, jaki wizerunek siebie samej przedstawiałaby Europa bez katedr?”. Otóż właśnie, „jaki wizerunek: bez katedr z kamienia jak Chartres i Notre Dame de Paris? I nasza Bazylika... bez katedr uniwersyteckich (św. Tomasz i teologia?), bez katedr poezji (Dante?), bez katedr wszelkich sztuk, polityki i samorządów, pracy i korporacji, ekonomii!? Czy byłby to obraz, który odzwierciedlałby w swojej wymowie więź z misją chrześcijaństwa, a przecież ono temu wszystkiemu dało początek?! Czy można ten powyższy wątek pominąć i zlekceważyć, wpatrując się w to dzieło, jakim jest nasza Bazylika? Podziwiamy mistrzowskie przedstawienie tajemnicy Wniebowzięcia Matki Bożej w głównym ołtarzu, dzięki któremu nadzieja odradza się w każdej i każdym z nas. To bowiem Wniebowzięcie jakby zaprasza nas wszystkich do podążania w tym samym kierunku. O tym zapominać nie wolno. Inaczej bowiem będziemy narażani na stałe zagrożenia. Przed nimi przestrzega Cyprian Kamil Norwid, gdy pisze: 525 rok 2011 „Czyż myśli każdej - każdej myśli prawie Uczyć cię trzeba ciągłymi ofiary: Patriotyzmu - na bruku w Warszawie, A Chrześcijaństwa - u krwawych wrót Fary?!” (Do wroga pieśń). 5. Z tej przeszłości szczerze korzystajmy Chętnie więc sięgajmy do naszej przeszłości. Jest to przecież przeszłość, którą tworzyli nasi ojcowie, wkładając w nią wiele swojej wiedzy, ofiarności, a przede wszystkim miłości. I nie lękajmy się spotkań z dziełami kultury. Wprost przeciwnie, chętnie do nich powracajmy, bo to są jedne z najwspanialszych podręczników, mówiących o życiu. Starajmy się je pielęgnować, aby za miłość ich twórców do piękna przynajmniej w jakiejś mierze, odpłacać się miłością. Prowadzi nas ku temu Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii. Szczerze wyznaje, że idzie za przykładem swego Ojca: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem” (J 15, 9). Jak tę ziemię umiłowali nasi ojcowie, jak tej mowy gorąco bronili, z jakim poświęceniem wznosili świątynie, wszystko po to, aby dać świadectwo swojej wierze i tożsamości. Oni starali się uważnie słuchać tego, co mówił Jezus. Głęboko w sercach przeżywali jedną z najmilszych zapowiedzi, jakie wyszły z ust Syna Bożego. A oto ona: „To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna” (J 15, 11). Pozwólmy Chrystusowej radości zagościć w nas przez udział w Eucharystii, w nabożeństwach, przez indywidualne nawiedziny, adorację, czyli inaczej: pozwólmy naszej radości, aby stawała się pełna. Każdy kościół i ta Bazylika również właśnie temu służy. Amen! 526 Żył Kościołem i Polską (Lm 3, 17-28; J 16, 29-33) Pogrzeb śp. Jerzego Narbutta Warszawa, dn. 6 czerwca 2011 r. Bracia i Siostry! 1. W świetle Paschy Okres paschalny w liturgicznym rozumieniu jeszcze trwa. Świeca paschalna zajmuje uprzywilejowane miejsce w pobliżu Krzyża. Brakuje tylko figury Zmartwychwstałego, święto bowiem Wniebowstąpienia Pańskiego jest już za nami. Ale klimat duchowy, którego początkiem jest Wielki Piątek z Ukrzyżowaniem, przypieczętowany porankiem wielkanocnym i Zmartwychwstaniem, daje o sobie znać. To dzięki temu nasze spojrzenie na życie ludzkie i jego przemijanie jest pełne powagi oraz nadziei. Nie lękamy się też przejścia z tego świata do innego. Mamy przykład Jezusa, a potem świadectwo Matki Najświętszej i rzeszy tych, którzy przez sakrament chrztu oraz wierność Ewangelii zjednoczyli się z Synem Bożym, za własną przyjmując Jego wizję wciąż odradzającego się człowieka, nakreśloną w Kazaniu na Górze. W tym wszystkim ma swoje źródło wewnętrzny spokój. O tym słyszeliśmy w dopiero co przeczytanym fragmencie z Ewangelii wg św. Jana. Ciągle przecież przekonujemy się, że Chrystus wie wszystko, a skoro wie wszystko, to znaczy że wyszedł od Boga. Postawa zaś akceptacji ze strony Apostołów raduje Syna 527 rok 2011 Bożego, pomimo iż wie, że ci sami uczniowie mogą się rozproszyć, że Go zostawią samego. Zresztą On nigdy nie jest sam, z Nim zawsze jest Ojciec. Radość Chrystusowa płynie także z tego, że Apostołowie są coraz spokojniejsi, i nawet wówczas, gdy będą doznawać ucisku, nie zabraknie im odwagi. Tę odwagę chce dodatkowo umocnić, dlatego ich zapewnia: „Jam zwyciężył świat” (J 16, 33). I to jest ten paschalny klimat. W takim to okresie liturgicznym odszedł z tego świata Jerzy Narbutt, a miało to miejsce 31 maja, w ostatni dzień maryjnego miesiąca. W święto Nawiedzenia św. Elżbiety przez Maryję, pierwszą z ludzi, która wypowiadając Panu Bogu swoje „tak”, tym samym wkroczyła w paschalny świat, coraz lepiej rozumiejąc sens ziemskiej wędrówki, czyli pielgrzymowania doczesnego. I jeszcze jeden ważny moment godny uwagi: oto Jerzy Narbutt zostawia nas w kończący się miesiąc od beatyfikacji Jana Pawła II. A w tym miejscu wypada przypomnieć, że nie byłoby Jana Pawła II, gdyby nie kard. Stefan Wyszyński i wielu innych, tysięcy nawet, głównie naszych rodaków. Wśród nich – przynajmniej w takiej chwili należy to powiedzieć – wśród tych tysięcy, jeżeli nie na samym początku, to blisko jest dusza Jerzego Narbutta. 2. Narbuttowa wiara Nie ma w tym, co mówię, żadnej przesady, gdyż wyjątkowo dojrzałą była wiara autora hymnu „Solidarności”. Życie go nie rozpieszczało, gdyż niemal przez cały ziemski pobyt wypadało mu być w cieniu: prześladowanym, przemilczanym, niekiedy krytykowanym, ale najczęściej traktowanym obojętnie. A to jest chyba coś wyjątkowo bolesnego dla kogoś, kto nie żył sobą, żył innymi, żył Kościołem i Polską. Pozostawił po sobie wyjątkową pamięć, utrwaloną w literaturze i w naszych sercach, czyli w polskiej kulturze. Jest jednym ze świadków prawdy i miłości. Jest jednym z niewielu wysoko sobie ceniących poczucie odpowiedzialności za swoją godność, za godność każdego człowieka, za godność Rzeczypospolitej. Bliskie jest mu wyznanie pewnego chińskiego myśliciela, który na co dzień wyrabiał sznury. Na pytanie o ich jakość odpowiadał: „Nie wiem, czy ten sznur będzie dobry, ale wiem, że robiły go moje ręce”. Tak myślał i postępował pan Jerzy, zakochany w Polsce, w polskiej kulturze, historii, oraz... w polskich Kresach. 528 Żył Kościołem i Polską Znał dobrze tych, którzy postępowali podobnie. I dlatego mimo zapomnienia, mimo obojętności, był sobą i tworzył, pisał i przemawiał, za ks. Stanisławem Konarskim chętnie powtarzając, że: „Nie masz zasług; te, co my zwiemy zasługi, są tylko ku Ojczyźnie wypłacane długi” (Tragedia Epaminondy). A odważnie przemierzając czas od Kraszewskiego do Parnickiego, Jerzy Narbutt nie omieszkał podać do publicznej wiadomości swoje patriotyczne credo, zresztą nie pierwszy raz. Notuje: „Gdy ja z kolei wygłosiłem pochwałę Polski Niepodległej (chodzi o dwudziestolecie międzywojenne) – usłyszałem od jednego z kolegów taki oto «komentarz»: «Przemawia przez pana dawnych wspomnień czar. Ale dobrze panu mówić, gdy pan żył wtedy w dostatku (…). Nawet nie wiedzieli (rozmówcy), że gdy o mnie chodzi, strzelili kulą w płot. Po krachu finansowym mego ojca chleb był nie zawsze w naszym przedwojennym domu, a przecież ja, choć z mokrymi stopami czy z piaskiem w dziurawych butach, chodziłem ulicami Warszawy czy podmiejskim lasem, pełen zachwytu Polską, która mnie otacza. Bieda była naszą prywatną sprawą, to zaś, co przepełniało serce, czym «oddychała» świadomość, to atmosfera wolności i atmosfera polskości ze wszystkimi jej urokami, sycącymi bardziej niż chleb (...). Nikt tego czaru nie umiał lepiej przekazać po Sienkiewiczu i nikt lepiej kreować przed Piłsudskim i Legionami niż Maria Rodziewiczówna (...) (która) cieszyła się miłością ogromnych rzesz czytelników, a urodzona w roku wybuchu Powstania Styczniowego, odeszła – wraz z przedwojenną Polską – w roku Powstania Warszawskiego. Gdy chłopcy z AK przenosili ją, schorowaną, na noszach do powstańczego szpitala i torowali sobie przejście wśród tłumu powtarzanym zdaniem: «Z drogi! Dewajtis idzie!» – wszyscy rozstępowali się z szacunkiem. Nie było nikogo, kto by spytał: «Jaki Dewajtis?»” (J. Narbutt, Od Kraszewskiego do Parnickiego, Katowice 2000, s. 86-87). 3. Coś z życiorysu Przedziwne są nasze ziemskie drogi. Jerzy Narbutt wkroczył na nie w Warszawie, gdzie przyszedł na świat. Ojciec Antoni był dziennikarzem, do I wojny światowej redagował w Wilnie „Tygodnik Wileński”. To właśnie on dość lekkomyślnie zainwestował i wskutek tego rodzina znalazła się 529 rok 2011 w poważnych kłopotach materialnych. Matka Stanisława pochodziła od kniaziów Glińskich, rodowo związanych z Wołyniem i Podolem. Raz jeden tylko udało się Narbuttom wybrać na wakacje do Kostopola na Wołyniu. W życiorysie pisarza fakt ten okaże się wydarzeniem szczególnym, gdyż Jerzy zakochał się w Kresach, a potwierdzenie tego znajdujemy w jego twórczości. Owszem, mogło też mieć wpływ to, że Narbuttów rodowe gniazdo znajduje się w Szyrwintach, niemal na Żmudzi, a dziad Ferdynand brał udział w Powstaniu Styczniowym, w oddziale swego kuzyna Ludwika. Ojciec zaś Ludwika – Teodor Narbutt był z kolei wybitnym historykiem. Taka to była patriotyczna rodzina. I to samo można powiedzieć o domu Jerzego. Starszy brat, obecny tutaj dr Olgierd, ps. „Tyber”, walczył w Powstaniu Warszawskim. Żołnierzem Okręgu Wileńskiego był drugi brat – Witold, ps. „Winart”. Przez Sowietów wywiedziony został do Kazachstanu, gdzie przesiedział blisko 20 lat. Pozostał do końca życia w Wilnie. W rodzinie Jerzego opowiadano także o pewnej przykrej sytuacji, która była związana z pochodzeniem matki. Otóż przebywając w świętokrzyskich stronach, matka z Jerzym udała się w niedzielę do kościoła na Mszę Świętą. Została poproszona do ławki kolatorskiej. A tymczasem z zakrystii wyszła miejscowa dziedziczka z dwójką dzieci i patrząc na ubogi strój pani Stanisławy Narbuttowej, wyraziła swoje oburzenie, jak mogła ona zająć miejsce tak ważne. Pani Stanisława skromnie opuściła ławkę i wraz z synem uklękła obok. Po jakimś czasie wszedł do kościoła ksiądz proboszcz i podszedł do Narbuttów, zwracając się słowami: „Witam panią księżnę!”. Trzeba było widzieć zmieszanie, jakie pojawiło się na twarzy miejscowej ziemianki! Różnie więc bywało. Jerzy natomiast ciągle słabował. Okupację i Powstanie Warszawskie przeżył w Warszawie, zaprzyjaźniony z Szarymi Szeregami, z „Zośką” i „Rudym”, ale ze względu na stałe dolegliwości bezpośrednio w walkach nie uczestniczył. Jednak stale dodawał ducha, umacniał psychicznie i modlił się. Bolał nad swymi słabościami. Coraz lepiej rozumiał sens cierpienia w ujęciu Claudela, który pisał: „Bóg nie przyszedł, aby znieść cierpienie, ani nawet aby je wyjaśnić. Przyszedł, aby je wypełnić swoją obecnością”. I tak to rozumiał Jerzy, i tak traktował swoje kłopoty z doczesnym ciałem: cierpienie wypełniał swoją obecnością. Taka zaś postawa dodatkowo umacniała jego poczucie i przeżywanie wolności. Z tego to względu zachowywał się z godnością w obliczu stałych kłopotów materialnych. Przecież napisał: 530 Żył Kościołem i Polską „Mam tylko gołe ciało moje i to życie w prawdzie co nie ułatwia życia. To życie w prawdzie, z którego się natrząsają, szturchając się łokciami i zwą mnie ironicznie: «Nasz książę niezłomny...»” (J. Narbutt, Książę niezłomny). Natomiast w Sporach o słowa, sporach o rzeczy czytamy: „Ludzie bardzo lubią ludzi żyjących z godnością, ale jedni zrobią wszystko, by im to utrudnić, a inni nie zrobią niczego, by im to ułatwić” (Katowice 2001, s. 98). Do której grupy należymy? Natomiast rozważając treść wypowiedzi Jerzego, porównując je z twórczością pisarzy i poetów, nie tylko z kręgu polskiej kultury wywodzących się, można dostrzec pewne zbieżności w stanowiskach. Oto jeden z przykładów: pod koniec funkcjonowania państwa sowieckiego dało o sobie znać pewne odrodzenie literatury w językach mniejszości narodowych. Poważnym wydarzeniem okazała się twórczość pisarza posługującego się językiem czuwaskim, rosyjskim także – Gennadyja Ajgi. Podczas jednego ze spotkań literackich ktoś z uczestników powiedział, że w literaturze, gdzie wszyscy są „ubrani jak przystoi” w garnitury konwencjonalnych form i poetyk, Ajgi przypomina tego dzikusa, który poruszał się bez ubrania, a na pytania, czy nie jest mu zimno, odpowiadał pytaniem: „A wy, czy wkładacie coś na twarz? – Ależ to jest twarz!” – wyjaśnił różnicę Europejczyk. – „A ja mam wszędzie twarz” – oświadczył w podsumowaniu Ajgi! Rzeczywiście pan Jerzy Narbutt cały był „twarzą”. 4. Być literatem I o tym mówi jego twórczość. Pozostawił bowiem wspaniałą powieść, kilkanaście pozycji zawierających opowiadania. Jemu zawdzięczamy hymn „Solidarności”: „Solidarni, nasz jest ten dzień, A jutro jest nieznane, Lecz żyjmy tak, jak gdyby nasz był wiek; Pod wolny kraj spokojnie kładź fundament (...)” (J. Narbutt). Już ta mała próbka wskazuje, jak autor cenił sobie słowo, jak precyzyjnie nim się posługuje. I to postrzegamy w jego prozie, poezji, twórczości 531 rok 2011 publicystycznej, głównie nawiązującej do esejowych form. Zawsze wszakże jego twórczość była wierna prawdzie. I z tego względu było mu blisko do Norwida. Odważnie wcielał w twórczość jeden szczegół z zapisów Cypriana. Zawsze pamiętał, że „Nie trzeba kłaniać się okolicznościom, a prawdom kazać, by za drzwiami stały...” (Początek broszury politycznej). Na to w życiu i działalności Jerzego zgody nie było i być nie mogło. Nie lękał się pochylać nad najbardziej powikłanymi losami ludzi. Nie miał obaw przed pogmatwanymi ziemskimi sytuacjami, jak i nie uciekał przed odwoływaniem się do metafizyki i do podpatrywania nadprzyrodzoności. Zawsze wszakże zabiegał o wyjątkowo schludne posługiwanie się polską mową. Nie znosił kłamstwa. Jak to określił ks. Janusz St. Pasierb, zdecydowanie występował przeciwko „tak strasznie sfałszowanemu” światu. Ciekawa rzecz, że jego oceny odnoszące się do najbliższej zwłaszcza przeszłości i do lat jego życia są zawsze aktualne. To odnosi się do polityków, ale także i do ludzi pióra. Dyskretnie niekiedy opiniował nas, ludzi Kościoła, zawsze będąc pełnym szacunku dla samej rzeczywistości kościelnej, a przede wszystkim dla bł. Jana Pawła II i dla sł. B. kard. Stefana Wyszyńskiego, w których życie i działalność był zapatrzony. Ale nie brakło mu odwagi, aby wypomnieć różne powikłania. Nie znosił sitw, koterii, różnego rodzaju gier politycznych, czyli tego wszystkiego, co odbiegało od uczciwości, a przede wszystkim od prawdy. Uważał natomiast, że Kościół, że Polska, a więc że każdy człowiek, że wszystko, co Bogu zawdzięczamy, zasługuje na wyjątkowy szacunek i na szczerość w podejściu. I z tego to względu stał się nieugiętym obrońcą prawdy, a przez polityków często był zwany opozycjonistą: chociaż wizja świata prezentowana przez Narbutta jest na wskroś pozytywna. Trudne miał dzieciństwo, okupację przeżył w okupowanej Warszawie. Doświadczył grozy powstania, którego idei bronił zawsze mimo osobistych cierpień. A potem musiał opuścić płonącą stolicę i udać się na tułaczkę, która prowadziła do i przez Częstochowę, gdzie mógł się duchowo pokrzepić u Matki Bożej. Po wojnie nastąpiły nowe łapanki. Do 1953 roku ukrywał się najczęściej na Pomorzu, głównie środkowym. Stogi siana służyły mu za dom. I stale towarzyszył mu lęk, że mogą trafić na ślad. To było coś potwornego. W roku uwięzienia Prymasa Tysiąclecia służby tzw. bezpieczeństwa dopadły pana 532 Żył Kościołem i Polską Jerzego, a co za tym idzie, odbyła się parodia procesu i wyrok przewidujący długie lata uwięzienia. Odwilż polityczna, zwana październikiem, sprawiła, że opuścił więzienie, na wolność wszakże nie wyszedł, gdyż jej nie było w Polsce. Krótka współpraca z „Tygodnikiem Powszechnym” skończyła się ze względu na to, że Narbutt nie chciał iść na jakąkolwiek ugodę. Jego zaś pisarstwo nie znalazło zrozumienia w urzędzie cenzury. Sprawę pogorszyło złożenie podpisu przeciwko zmianom w i tak byle jakiej Konstytucji, ale wprowadzającej konstytucyjnie ustrój komunistyczny i podległość Związkowi Sowieckiemu. Zaczął trochę wydawać systemem podziemnym, ale i w tych kręgach zdarzały się sprzeciwy. I tak przeszło niemal całe jego życie twórcze. Jedynie „Ład” przez dłuższy czas będzie zamieszczał felietony, a w ostatnich latach wiele dzieł wydała „Unia” Jerzego Skwary. I w tym momencie rodzi się kolejne pytanie: skąd Jerzy Narbutt czerpał siły, aby jednak wciąż trwać, aby być sobą? Odpowiedzi można się domyśleć: był człowiekiem głęboko wierzącym, katolikiem pierwszych wieków chrześcijaństwa. Niemal do końca życia, dopóki mógł się poruszać, nie opuścił Eucharystii. Był uczniem prof. Władysława Tatarkiewicza, a szczęścia poszukiwał w sobie, w czystości intencji, w prawości osądów i w uczciwości postępowania. 5. Franciszkańska przygoda Kochał Italię, lazurowe niebo. Duchowo czuł się związany z kulturą włoską, a ściślej mówiąc – z cywilizacją Morza Śródziemnego. Miał też wyjątkowe nabożeństwo do św. Franciszka z Asyżu. W tej chwili nie pamiętam, jakie były tego początki, ale po zamieszkaniu w Warszawie, pod koniec lat siedemdziesiątych, nawiązałem kontakt z Jerzym Narbuttem. Jego twórczość pierwszy raz trafiła do mnie za pośrednictwem „Tygodnika Powszechnego”. Otóż w okresie lekkiej odwilży do październiku 1956 roku Jerzy Narbutt zamieścił w „Tygodniku” felieton na temat kapłańskiego powołania, stawiając problem odejścia od kapłaństwa tuż po prymicjach. Nasz seminaryjny ojciec duchowny poświęcił tej sprawie jedną z pogadanek, a Jerzy Narbutt na stałe zamieszkał w mojej pamięci. W dwadzieścia lat później wiele było ku temu okazji. Najpierw franciszkanie poszukiwali kogoś o dobrym piórze, proponując napisanie i wydanie dzieła o św. Franciszku. Jerzy Narbutt nie czuł się na siłach, chętnie więc 533 rok 2011 zaproponował innych pisarzy, ale więzy zostały zadzierzgnięte. W okresie zaś przebudzenia Solidarnościowego zaczęliśmy organizować zimą, od Bożego Narodzenia do Wielkanocy, cotygodniowe spotkania literackie. Było tak, że różni aktorzy recytowali różnych poetów. Były też wieczory jednego wiersza. I tak było przez dwa sezony. Poprosiłem Jerzego Narbutta, aby zechciał pełnić rolę prowadzącego, ale też aby zechciał dobierać teksty i aktorów. Zajął się tym z pasją. Frekwencja przeszła wszelkie oczekiwania, a pan Jerzy stał się domownikiem naszego klasztoru przy ul. Kapucyńskiej – róg Miodowej. Co więcej, zaczęliśmy z recytacjami i śpiewami wyruszać w teren, do różnych miejscowości. Słynny był udział Jerzego Narbutta na siedemdziesięcioleciu powstania polskiego harcerstwa, gdy do nadbużańskich Serpelic przybyło parę tysięcy młodych ludzi. Ale nadszedł stan wojenny. Szesnastego grudnia powróciłem z Nowego Miasta nad Pilicą i natychmiast miałem wizytę tej samej „ekipy”, która później porwała i zamęczyła bł. ks. Jerzego Popiełuszkę. Straszono mnie białymi niedźwiedziami, ponieważ jednak o godzinie 18.00 miałem sprawować Eucharystię w kościele, pogrożono jedynie i zostawiono w spokoju. Po Mszy Świętej przybywa Jerzy Narbutt. „Jestem ścigany” – mówi. Został u nas w klasztorze. Obłóczyłem go w habit zakonny i na święta Bożego Narodzenia przewiozłem do Serpelic. I tak zaczęło się jego przeszło dwuletnie bycie kapucynem, synem św. Franciszka, tym razem również formalne. Po jakimś czasie, gdy się wszystko zaczęło zmieniać, Narbutt powrócił do Warszawy, ale już ta bliskość wpisała się na trwałe w naszą świadomość. Dzisiaj, żegnając tutaj na ziemi śp. Jerzego, przypominam i ten okres, gdyż on sam chętnie do niego powracał, potwierdzając swoje wypowiedzi dawnymi fotografiami. Natomiast w życiu osobistym doszło do pewnych zmian. Ze względów oszczędnościowych wraz z dr. Olgierdem, swoim bratem, pozostawił mieszkanie na Ursynowie, które parę ładnych lat wcześniej święciłem, i przeniósł do mieszkania przy ul. Marzanny. Jego zdrowie zawsze było wielką niewiadomą, ale z wiekiem dolegliwości coraz mocniej dawały się we znaki. I nadszedł moment przejścia z tego świata do Domu Ojca, a stało się to w jakieś cztery tygodnie od beatyfikacji Jana Pawła II – 31 maja 2011 roku. Było to w święto Nawiedzenia św. Elżbiety przez Maryję, która widocznie 534 Żył Kościołem i Polską chciała jego duszę przywitać tym hymnem, który pierwszy raz wyśpiewała w czasie owych nawiedzin. 6. Pożegnanie W ciągu tych paru dni, jakie upłynęły od momentu, gdy zadzwonił brat Jerzego – Olgierd i powiadomił o jakże bolesnym fakcie, często zastanawiałem się, co można powiedzieć o osobie, o życiu i działalności śp. Jerzego Narbutta? Chyba jeszcze za wcześnie i czasu za mało ku takiej syntezie. Jedno możemy wyznać z dumą: żegnamy człowieka wielkiego charakteru, szczerego Polaka i wiernego wierze ojców katolika; człowieka o wyjątkowo subtelnym podejściu do kultury, pisarza i poetę; działacza społecznego i politycznego o nadzwyczajnej prawości, do końca zakochanego w prawdzie, który całym swoim życiem świadczył, że „rzeczą najmniej wybaczalną jest nikczemna hierarchia wartości”. Dziękuję ci za to, panie Jerzy! Przepraszam, że nie zawsze mogłem podjąć kolejny dialog z tobą, zubażając przez to siebie samego. Ale tak już jest. Wciąż odczuwam niedosyt rozmów z moją nieżyjącą matką i z ojcem, gdyż wiele razy postanawiałem: teraz rozmowie nie będzie końca! Niestety, pozostał tylko niedosyt. To samo odczuwam względem ciebie, mistrzu polskiego słowa. I dlatego zapewniam cię, że będę pamiętał o tobie zawsze, gdy stanę na modlitwie przed Panem. A na pożegnanie dedykuję ci fragment wiersza Jana Lechonia. Sądzę, że to dobry wybór: „Wiem, że nie ucisk i chciwe podboje, Lecz wolność ludów szła pod Twoim znakiem, Że nie ma dziejów piękniejszych niż Twoje I większej chluby, niźli być Polakiem” (Hymn Polaków z zagranicy). „Bóg zapłać” za to świadectwo, za ciągłe bycie Polakiem. I do spotkania w niebiańskich przestworzach! Amen. 535 „Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi” (Jan Paweł II) Święcenia kapłańskie Lublin-Poczekajka, dn. 12 czerwca 2011 r. Umiłowani! 1. Stawiajmy na Maryję Sądzę, że wszyscy, obecni w tej świątyni dzisiaj, w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, chyba zgodzą się ze mną, iż trudno rozpocząć Eucharystię, trudno przystąpić do obrzędu święceń prezbiteratu, a jednocześnie nie przywołać na pamięć Tego, który pełen Ducha Świętego przez 27 lat kierował Łodzią Piotrową, a kilka tygodni temu został ogłoszony Błogosławionym. Ojciec Święty Benedykt XVI w homilii, wygłoszonej w czasie Mszy Świętej beatyfikacyjnej odwołał się do maryjnej drogi świętości Jana Pawła II. Ma ona ścisły związek z nauką II Soboru Watykańskiego, który Maryi poświęcił ostatni rozdział z dokumentu o Kościele. A to wedle papieża Benedykta XVI „oznaczało wskazanie na Matkę Bożą jako na obraz i wzór świętości dla każdego chrześcijanina i całego Kościoła. Tę teologiczną wizję bł. Jan Paweł II odkrył już w młodości, a następnie zachowywał i pogłębiał przez całe życie. Wizja ta streszcza się w biblijnym obrazie Chrystusa na krzyżu z Maryją u boku” (Watykan, 01.05.2011). Ojciec Święty przypomina również zawołanie Jana Pawła II, zaczerpnięte z dzieła pt. Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, autorstwa św. Ludwika Marii Grignon de Montfort: „Totus Tuus”, a brzmi ono w pełni w polskim tłumaczeniu: „Cały 536 „Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi” (Jan Paweł II) jestem Twój i wszystko, co moje, Twoim jest. Odnajduję Cię we wszelkim moim dobru. Daj mi Twe serce, o Maryjo”. Wspominamy o tym w dniu Pięćdziesiątnicy. Maryja, na którą Duch Święty zstąpił już w chwili Zwiastowania, była obecna w Wieczerniku. Modliła się razem z Apostołami. Dodawała im odwagi. Była też świadkiem Zesłania Ducha Świętego. Apostołowie czekali na to wydarzenie. Byli wystraszeni. Ale gdy zostali umocnieni darami Ducha Świętego stali się nowymi ludźmi, głosząc wszędzie Jezusa Chrystusa, udzielając chrztu św., z odwagą świadcząc o Synu Bożymi. Kochani Diakoni – Piotrze Krawczyku, Piotrze Hejno i Łukaszu Pyśk, to już tylko chwile dzielą was od kapłańskich święceń. Przypominamy sobie tę maryjną drogę kapłaństwa bł. Jana Pawła II, ponieważ jest ona wam wyjątkowo bliska. To nie kto inny, ale wasz żyjący ponad sto laty lat temu, bł. o. Honorat podążał tą samą maryjną drogą. Zresztą, cała duchowość franciszkańska jest przesyc