Od do mp3

Transkrypt

Od do mp3
Od do mp3
Jakub Puchalski
Wyobrażacie sobie, że nagle znika muzyka? Nie ma mp3, nie ma płyt, nie ma radia – dookoła
jest cisza, słychać tylko odgłosy życia, odgłosy miasta. Wyłącznie stukot i szum silników, zgrzyt
kół o szyny, ewentualnie dźwięki przyrody – ale bez muzycznego tła, do którego przywykliśmy,
bo towarzyszy nam niemal wszędzie: w sklepach, u fryzjera, w barze, a także w tramwajach,
autobusach, samolotach i na ulicach – wszędzie, gdzie można włożyć w uszy słuchawki.
A gdybyśmy muzykę mogli mieć wyłącznie na koncercie, gdy ktoś ją zagra lub zaśpiewa? Jak
w średniowieczu. Tak, ale to „średniowiecze” skończyło się całkiem niedawno, ledwie nieco ponad
sto lat temu. Niemal całe dzieje muzyki rozegrały się w czasie, w którym do tego, by jej posłuchać,
trzeba było samemu zasiąść do fortepianu, wziąć do ręki skrzypce lub flet, otworzyć nuty,
zaśpiewać – lub przynajmniej mieć kogoś, kto zrobi to dla nas. Ostatnie sto lat wystarczyło jednak,
by zmienić całkowicie pozycję muzyki – z tej wypracowanej przez tysiąclecia. Z wielkiej sztuki,
uważanej za najwyższą spośród wszystkich sztuk, spadła do poziomu najprostszej dźwiękowej
tapety, stale w tym samym rytmie lub , w której coraz mniej miejsca na jakąkolwiek oryginalność.
Wprowadzenie nagrań z jednej strony pozwala nam dziś cieszyć się niemożliwym do ogarnięcia
oceanem muzyki, zebranym z całej jej historii, z drugiej jednak sprowadziło samą twórczość do
poziomu dostosowanego do trywialnego, najmniej wymagającego, za to najbardziej masowego
słuchacza. Błyskawiczna droga, z której nie da się już zejść. Jak to wszystko przebiegło?
Fragment tkaniny koptyjskiej
Muzeum Archeologiczne w Krakowie
Najstarsza muzyka, jaką znamy (co nie znaczy, że najstarsza, jaka istniała), to muzyka
religijna – chorałowy śpiew najdawniejszych wspólnot chrześcijańskich. Zachował się on wraz
z chrześcijańskimi Kościołami na Wschodzie, przede wszystkim wśród egipskich Koptów. Pokazana
tu tkanina, z przedstawieniem starotestamentowej ofiary Abrahama, pochodzi z okresu późnego
antyku – w tym samym czasie wykształciła się egipska (koptyjska) liturgia. W VII wieku Egipt został
opanowany przez muzułmanów, którzy zresztą wiele zapożyczyli z ozdobnego śpiewu chrześcijan,
jednak Koptowie istnieją tam do dzisiaj, a ich śpiew pozostaje punktem odniesienia dla dzisiejszych
prób rekonstrukcji pierwotnych chorałów Kościoła rzymskiego i chorału gregoriańskiego.
Lira korbowa
Muzeum Etnograficzne im. Seweryna Udzieli w Krakowie
Cytra
Muzeum Ziemi Bieckiej
Graliście kiedyś na jakimś instrumencie, kręcąc korbą? Dziwne, prawda? Tyle tylko, że jak uderzy się
w struny gitary, dźwięk zaraz zanika. Na skrzypcach można ciągnąć smyczkiem w nieskończoność,
jednak skrzypce pojawiły się – w postaci fideli – dopiero w późnym średniowieczu. Wydają zresztą
innego rodzaju dźwięk. Jak zrobić coś, co zapewnia nieustającą podstawę harmoniczną – stały
akompaniament – dla śpiewu? Przenośne organy są trudne do skonstruowania (wszelkie harmonie
i akordeony to znacznie późniejsze czasy), tymczasem w średniowieczu pod ręką są struny: łatwo
je przenosić, prosto z nich wydobyć dźwięk: trzeba je tylko potrącać lub – żeby dźwięk nie zanikał
– pocierać. Pocierać bez ustanku... dlaczego nie obracającym się kółkiem? Kółkiem zakręci korba,
a struny będą skracane za pomocą kołków uruchamianych klawiaturą. Instrument skrzynkowy,
prosty w obsłudze, prosty w transporcie. Sukces na miarę gitary w wieku XX.
www.muzea.malopolska.pl
Lira korbowa towarzyszy więc średniowiecznym pieśniom – sposób ich wykonania przetrwał na
ilustracjach manuskryptów (pojawiają się na nich muzycy) oraz w tradycji ustnej. Lira korbowa, tak
samo jak cytra, skrzypce i inne instrumenty, przeszła do muzyki ludowej, gdzie jej żywot trwa –
w niektórych kulturach – do dzisiaj.
Klawikord
Muzeum Ziemi Bieckiej
Przez kolejne stulecia – renesansowe XVI, barokowe XVII i XVIII, romantyczne XIX – muzyka
rozbrzmiewa tylko wtedy, gdy ktoś ją gra i śpiewa. Pod tym też kątem stopniowo wykształcają
się instrumenty. Pomyślmy: profesjonalnym muzykom i zatrudniającemu ich księciu teoretycznie
wystarczały takie instrumenty, jak skrzypce, wiolonczele, flety, oboje itd. (czyli instrumenty
melodyczne), bo można z nich było złożyć orkiestrę zdolną zagrać każdy utwór. Jeśli jednak
kogoś nie było stać na utrzymywanie prywatnej orkiestry, aby móc cieszyć się muzyką w pełni,
potrzebował instrumentu, który mu ją przekaże. W ten sposób z idei psałterium (małych organów)
narodził się klawesyn: lżejszy instrument klawiszowy i strunowy, który też umożliwiał wykonywanie
zarówno melodii, jak i bogatej harmonii. Na dodatek efektownie – wirtuozowsko! W baroku
klawesyn królował, jednak niebawem jego dźwięk okazał się „za wielki” i mało urozmaicony –
ludzie chcieli instrumentu bardziej intymnego i cieniującego melodię. Wówczas powstał klawikord,
niebawem jednak wyparty przez rozwijający się fortepian. Fortepian panował wszędzie – zarówno
w sali koncertowej, jak i w salonach i mieszkaniach – przez cały wiek XIX. Grano na nim nie tylko
utwory skomponowane dla niego samego, ale wszystko: pieśni, piosenki, opery, symfonie. To
oczywiste – nie było przecież innego sposobu, by je poznać: nie było płyt ani radia, a ile dzieł
zagrać mogła lokalna orkiestra, jeśli w ogóle istniała? Fortepian został więc strącony z tronu
dopiero wraz z popularyzacją nagrań, w pierwszej połowie XX wieku. Czy z ich powodu? Wciąż jest
podstawą muzycznej edukacji, jednak z pewnością już nie królem instrumentów.
Rzeźba „W loży” Luny Amalii Drexler
Muzeum w Chrzanowie im. Ireny i Mieczysława Mazarakich
W loży – nie ma lepszego obrazu z muzycznego życia niż taka rzeźba. Obok samodzielnego grania
i śpiewania, muzyki słuchano oczywiście podczas koncertów. Cały XVIII i XIX wiek skoncentrowane
były przy tym na operze – zjawisku, które ostatnio zresztą wraca, gdyż opera, ku zaskoczeniu
muzycznych rewolucjonistów, na początku trzeciego tysiąclecia okazuje się modna, absolutnie
trendy. Loże w operach – tam, gdzie nie zostały zlikwidowane – żyją i są okupowane. Lornetka
teatralna znowu się przydaje, bo znowu dobrze jest przyglądać się z uwagą scenie, tak samo, jak
dobrze jest być w operze widzianym.
Nagrania i radio, serwujące muzykę wyłącznie posiekaną na drobne kawałki, spowodowały, że
również koncerty znowu stają się jednym z głównych, a dla wielu osób głównym sposobem
odbioru muzyki: tylko tu można wysłuchać całego utworu lub zestawu utworów (jakim jest nawet
program piosenek), we właściwym układzie i dramaturgii, bo tylko tu zostanie tak podany. Na
dodatek to jedyna sytuacja pozwalająca na odpowiednie skupienie, odizolowanie od wszystkiego,
co przeszkadza w każdym innym miejscu. Wszystko podporządkowane muzyce. Znowu w cenie.
Obraz „Portret Szymanowskiego” Stanisława Ignacego Witkiewicza
Muzeum Narodowe w Krakowie
Dwa fotele Karola Szymanowskiego wykonane przez Spółdzielnię Artystów Plastyków „Ład”
Muzeum Narodowe w Krakowie
www.muzea.malopolska.pl
Serwis kawowy projektu Stanisława Witkiewicza
Muzeum Tatrzańskie im. Dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem
Ostatnie pokolenie wychowane z muzyką podawaną wyłącznie na żywo – przed epoką serwującego
ją radia i płyt – było też ostatnim, dla którego miała tak wielkie znaczenie. Ostatnim, dla którego
muzyka w samej swej istocie (nie piosenki, porywające tłumy tekstem i chwytliwą melodią) była
nośnikiem najwyższych myśli i pragnień. To okres modernizmu, w Polsce zdominowany przez grupę
kompozytorów określających się jako Młoda Polska. Prym wiódł tutaj Karol Szymanowski, jedna
z najwybitniejszych postaci swojej epoki. Pod koniec życia kompozytor zachwycił się bogactwem
kultury Podhala, osiadł na jakiś czas w Zakopanem, gdzie stał się jedną z gwiazd tamtejszej polskiej
(i międzynarodowej) artystycznej bohemy. Witkacy – autor m.in. charakterystycznych portretów –
był jedną z wielu osób pozostających pod wpływem uroku Szymanowskiego.
Projekty kostiumów do baletu Karola Szymanowskiego „Harnasie” autorstwa Ireny
Lorentowicz
Muzeum Narodowe w Krakowie
Maska pośmiertna Karola Szymanowskiego
Muzeum Narodowe w Krakowie
Szymanowski – wychowany na Kresach Wschodnich, w rodzinnym majątku daleko za Kijowem,
z sąsiadami i rodziną, z którymi rozmawiał po francusku, rosyjsku i niemiecku – przechodził
przez kolejne artystyczne fascynacje: geniuszem Chopina, nowoczesną muzyką niemiecką,
wielokulturową historią śródziemnomorskiej Sycylii i egzotyką Arabii, ludowszczyzną Podhala
(rezultatem tego jest m.in. efektowny balet „Harnasie”: do posłuchania fragment pod batutą
Grzegorza Fitelberga, przyjaciela kompozytora i również członka grupy Młoda Polska w muzyce),
nawet neoklasycyzmem, w którym już nie zdążył się zrealizować. Zmarł na gruźlicę w 1937 roku
(państwo, które odmówiło mu renty na leczenie, wyprawiło wspaniały pogrzeb...), jednak jego
generacja podtrzymywała wysoką pozycję sztuki muzycznej aż do połowy XX wieku. To druga
granica przemian – pokoleniowa.
Polifon
Muzeum Ziemi Bieckiej
Muzyka mechaniczna istniała od stuleci. Automaty grające budowano namiętnie już w XVII wieku
– podobnie jak wszelkie inne automaty, zawsze budziły ludzką ciekawość. Zanim więc pojawiło się
nagranie dźwięku, bujny rozkwit w XIX wieku przeżyła muzyka grana przez mechanizmy. Katarynki
powtarzające popularne melodie – czasem piosenki, ale też arie z oper i operetek, walce itp. –
zawładnęły podwórkami kamienic i letnimi ogródkami miast, natomiast w domach rozgościła się
pianola. Zadziwiający mechanizm, który wycinając otwory na przesuwającej się taśmie papieru,
utrwalał grę pianisty: mechanizm w trakcie gry zaznaczał, który klawisz i z jaką siłą był uderzony,
jaka była pozycja pedałów itd. Wystarczyło potem włożyć taką rolkę do mechanizmu działającego
w drugą stronę: odczytującego wycięcia i odpowiednio uruchamiającego klawisze – i gra danego
pianisty była odtwarzana. Oczywiście w sposób mocno uproszczony i zniekształcony, ale mimo
to rolki pianolowe rejestrowali najwięksi mistrzowie (np. Ignacy Jan Paderewski, który, zanim
został pierwszym premierem Polski, był największą gwiazdą światowych estrad – jak dzisiaj
najpopularniejsi aktorzy i piosenkarze). Muzyka mechaniczna sprzed stulecia wciąż więc ma swoich
miłośników, którzy usiłują dosłuchać się w niej tajemnic wielkich wirtuozów romantyzmu.
www.muzea.malopolska.pl
Radioodbiornik Marconi – model 4-LS/I (nr fabryczny 7163)
lub Radio Elektrit Majestic (nr fabryczny 7578)
Muzeum Inżynierii Miejskiej
Piosenkarka teatrzyku rewiowego z przedmieścia nagle staje się ogólnokrajową gwiazdą, sławnego
dyrygenta słuchają farmerzy pośród pól kukurydzy setki kilometrów od koncertującej orkiestry:
tak wyglądał pierwszy triumf radia. Rozgłośnie radiowe, które opanowały eter, a wraz z nim całe
społeczeństwa w latach 30., praktycznie do końca XX wieku pozostawały niezwykłym ośrodkiem
kulturowym: tworzyły zespoły, od paruosobowych grup grających muzykę taneczną, przez
jazzowe big-bandy, po wielkie orkiestry symfoniczne i chóry, a powstające tu nagrania niosły
muzykę i kształcenie muzycznych gustów do najodleglejszych zakątków świata. Dość wspomnieć
wykreowane przez radio takie gwiazdy, jak dyrygenci Toscanini i Stokowski, których postaci przeszły
do popkultury swoich czasów. W ostatnich latach gwałtowny upadek tej roli radia jest może
największym załamaniem w systemie funkcjonowania kultury: z radiowych zespołów pozostały
szczątki, które również boją się likwidacji, a na upodobnionych do siebie antenach niepodzielnie
króluje taka sama muzyka rozrywkowa, z komputerowej playlisty. Sukces pożarł samego siebie.
Jednak „złote czasy radia” rzeczywiście pozwalały cieszyć się dostępem do wszelkiej, także
najwyższej, kultury rzeszom ludzi, którzy w inny sposób nigdy nie mieliby okazji się z nią zetknąć.
Gramofon tubowy
Radio tylko przekazywało muzykę, nie pozwalało jednak do niej wracać. Transmisja koncertu na
żywo pozostawała koncertem na żywo – przemijającym. Trzeba było nagrać dźwięk, by móc go
odtwarzać wielokrotnie.
Nagrywanie jest starsze niż radio. Wynalazek fonografu – urządzenia, które na woskowym walcu
drgnieniami rylca zapisuje drgania dźwięku, a potem je odtwarza – to rok 1877 (Thomas Alva
Edison, oczywiście). Z XIX wieku pochodzą też pierwsze nagrania muzyki. Jednak aby nagrania
takie można było zacząć sprzedawać, trzeba było stworzyć urządzenie niezawodne, z trwałym
nośnikiem dźwięku (wosk ścierał się błyskawicznie), wygodne w obsłudze, no i pozwalające na
nagranie przynajmniej kilku minut muzyki. Oczekiwania te spełniła płyta gramofonowa – dopiero
na początku XX wieku. Błyskawicznie rozwinął się wielki rynek nagraniowy: masowo sprzedawano
arie w wykonaniu najsławniejszych śpiewaków (Caruso, Melba, Kruszelnicka, Szalapin...), następnie
ulubione miniatury grane przez sławnych skrzypków i pianistów (Elman, Heifetz, Paderewski, potem
Rubinstein, Horowitz...), wreszcie piosenkarzy, którzy długo wcale nie byli najpopularniejsi.
Kariera płyty gramofonowej trwa od tamtego czasu nieprzerwanie – nawet dziś, gdy została
wyparta przez nagrania cyfrowe (CD, teraz już zastępowane samymi plikami), miłośnicy dobrego
dźwięku wiedzą, że nic nie brzmi równie dobrze jak analogowa, winylowa czarna płyta.
Muzyka w kieszeni
Na koniec bez zdjęcia, bo pewnie większość z czytelników ma ten eksponat w kieszeni. Jego
zawartość natomiast jest wirtualna. Ostatni – na razie – krok w kontakcie z muzyką, pozwalający
rzeczywiście kroczyć z nią, w jej nieustannym towarzystwie, przez ulice i przez życie. Odtwarzacz
plików mp3. Skuteczny dziedzic walkmana z lat 80., pozwalającego na spacery z kieszonkowym
magnetofonem kasetowym i słuchawkami. Teraz wreszcie każdy ma pod ręką ideał: zbiór
skompresowanych plików, z natychmiastowym dostępem. Fakt, że ich jakość jest dość mizerna,
nie stanowi przeszkody, gdy słucha się na i tak zniekształcających, ale za to chowanych do kieszeni
słuchawkach, których głównym celem jest zresztą przebicie się ze swoim dźwiękiem przez huk ulicy.
W ten sposób jednak można mieć „swoją muzykę zawsze przy sobie” – tylko że aby pozostawała
ona muzyką, musi być dopasowana do warunków odsłuchowych. Tak było zawsze i nie może być
inaczej: muzyka wynika z instrumentu. Dziś ostatecznym instrumentem niemal całości muzycznej
produkcji są właśnie te słuchawki, skonstruowane głównie po to, by wcisnąć w ucho kilka decybeli
ponad zgrzyt kół tramwaju.
Pytanie do każdego słuchacza z osobna: czy Ci to wystarcza?
www.muzea.malopolska.pl
Jakub Puchalski – historyk kultury – muzykolog, historyk sztuki, eseista i krytyk muzyczny,
współpracownik „Tygodnika Powszechnego” i czasopism poświęconych muzyce. Konsultant
Capelli Cracoviensis, tłumacz literatury historycznej i źródeł z języka włoskiego i francuskiego,
wykłada przedmioty związane z historią i recepcją muzyki oraz historią sztuki.
www.muzea.malopolska.pl

Podobne dokumenty