Zaczarowany kuferek czasu, czyli śpieszmy na ratunek
Transkrypt
Zaczarowany kuferek czasu, czyli śpieszmy na ratunek
Rozdział II Zaczarowany kuferek czasu, czyli śpieszmy na ratunek cioci! Dopiero kiedy Miki Mol zakończył swą opowieść o pradziadku, trzej mole książkowi zauważyli, że siedzą prawie po ciemku. A przecież za grubą zasłoną w oknie na dobre rozzłocił się słońcem czerwcowy dzień. Że tak jest, pierwszy zorientował się Świetlik. – Pozwólcie, drodzy przyjaciele, że odsłonię okno. Mamy bardzo przyjemny dzień. – Wstał i pociągnął za sznur od zasłony. Do pokoju wpadł jasny promień słońca, wprost do stóp wielkiego stojącego zegara. – Pójdę i przewietrzę też inne sale. Dziś możemy mieć w bibliotece sporo gości. Kiedy Świetlik wyszedł, Mrówkolew zbliżył się do okna, gdyż wydawało mu się, że słyszy piosenkę. I rzeczywiście, na balkonie sąsiedniej kamienicy krzątała się, wesoło śpiewając, dziewczynka. 26 27 – Spójrz, Miki Molu, Grażynka podlewa swoje piękne nasturcje. – Mamusiu – słychać było jej głos. – Muszę obficie podlać moje kwiatki. Tak długo mnie przecież nie będzie. Szkoda, że nie mogę wziąć ich ze sobą na kolonie... Tak, tak, moje kolorowe kwiatuszki... – Grażynka zwróciła się do nasturcji. – Skończył się już rok szkolny, jutro wyjeżdżam na wakacje. Już nawet jestem spakowana. Jak się cieszę! Jak się cieszę! – I dziewczynka zniknęła w mieszkaniu. – Ach! Dlaczego tak gwałtownie zbladłeś? – zaniepokoił się Miki Mol, widząc, że coś niedobrego dzieje się z Mrówkolwem. – Mam wrażenie, że nagle posmutniałeś. – To prawda – jęknął Mrówkolew nieswoim głosem. – Pomyśl, Miki Molu, codziennie budziła nas jej wesoła piosenka, a teraz jakże pusto i cicho zrobi się bez naszej miłej sąsiadki, co podlewała kwiatki... Ach, czuję, że zaczynam mówić do rymu... Pozwól, Miki Molu, że na poczekaniu wygłoszę smutną odę o rozstaniu. – Mrówkolew, mówiąc to, wdrapał się na sporą stertę książek. – Ale czy koniecznie musisz wygłaszać ją z podwyższenia? – zaniepokoił się Miki Mol, widząc, że sterta książek wcale nie tworzy solidnej podstawy, a nawet lekko się chwieje. – O tak, to konieczne – zapewnił Mrówkolew. – Im wyżej, tym podnioślej. – Po czym chrząknął uroczyście i zaczął recytować: Jak kwiatek bez konewki, Entliczek bez pentliczka, Bałwanek bez marchewki, Zakupy bez koszyczka, Jak bosman bez fajeczki, Tak ja bez twej piosneczki 28 Usycham i marnieję (policzki mam już blade). Popadam w beznadzieję I tracę... równowagę!!! I choć nie tę równowagę miał Mrówkolew na myśli, sterta książek rozjechała się pod nim i deklamator runął z hukiem na podłogę. – Ojej! – jęknął smętnie. – Nabiłem sobie guza. Miki Mol pośpieszył przyjacielowi z pomocą. – Potrzebny będzie zimny okład... Mam pomysł! Przyłożę ci do guza książkę o Antarktydzie. Poczekaj! Po chwili Miki Mol pojawił się, taszcząc grubą książkę, zatytułowaną Boso przez Antarktydę. – Och, co za ulga – westchnął Mrówkolew, gdy ten przyłożył mu ją do guza. – Aaaaapsik!!! – rozległo się kichnięcie. – Na zdrowie, Mrówkolwie – powiedział Miki Mol. – Ależ to wcale nie ja kichnąłem – odparł Mrówkolew. – Powiedziałbym nawet, że to raczej ty kichnąłeś, Miki Molu. 29 – Ja też nie kichnąłem. Dwaj mole książkowi popatrzyli na siebie zdziwieni. – Kto więc kichnął? W tym momencie uwagę Miki Mola przykuło coś dziwnego, coś, co przypominało wątły i wyblakły kwiatek, jaki często można znaleźć w starych słownikach. „To coś wypadło chyba z jakiejś książki” – pomyślał, a głośno dodał: – Zobacz, Mrówkolwie, to wygląda jak zasuszony kwiatek. – Rzeczywiście – potwierdził Mrówkolew, szybko przychodząc do siebie. – Powąchajmy go, może pachnie. Lecz to coś było tak zakurzone, że kurz zakręcił im w nosach i obaj kichnęli zgodnym chórem. – Na zzzdrowie! – usłyszeli bzyczący głos. – Co to? Kto tu? – Miki Mol i Mrówkolew zaczęli się rozglądać po pokoju. – To ja – znów zabzyczał cienki głos, który najwyraźniej dobiegał z tego czegoś. –Wzięliście mnie za wyschnię- 30 ty kwiatek, a ja jestem Komarem Koramorą, zasuszonym od dawien dawna w starym słowniku. Przysłuchiwałem się, Miki Molu, twej opowieści o pradziadku Molu. Tak, tak. Ja byłem jego przyjacielem. Dlatego właśnie mam ci coś ważnego do powiedzenia. Coś, co uzupełni nieco twoją historię. Posłuchaj mnie. – I wychudła postać z długimi jak wstążki nogami usiadła z szelestem na brzegu książki i zaczęła opowiadanie: – Jestem stary i zakurzony, niebawem wydam ostatnie tchnienie, ale najpierw muszę ci przekazać pewną tajemnicę, którą twój przodek, pradziadek Mól, przeznaczył dla ciebie i twych przyjaciół. Pamiętam, że odchodząc między bajki, rzekł do mnie: „Mój przyjacielu Komarze, gdy Miki Mol przeczyta już wszystkie książki z mojej ulubionej Półki Bajek Niebywałych i znajdzie tam ciebie, wyjaw mu tajemnicę zaczarowanego kuferka. Niech to będzie mój podarunek za pilność i wytrwałe studiowanie mądrych książek”. – Drogi Komarze Koramoro, czy mówisz o tej niebieskiej skrzynce, której jeszcze nikomu nie udało się otworzyć? – zapytał Miki Mol, wskazując na stojący w kącie pokoju odrapany kuferek. – Tak, tak – zabzyczał Komar. – Tysiące lat temu był on własnością Faraona Abrakadabraksa Cynamona i wykopano go u podnóża egipskiego sfinksa... Potem wypożyczył go sobie Czosnek Jadalny, który z zaczarowanym kuferkiem pod pachą polami, lasami przywędrował pieszo do Europy. W końcu w darze za zasługi w bibliotekarstwie otrzymał go pradziadek Mól. Kuferek zwany jest też kuferkiem czasu, kryje bowiem w sobie przepaść dziejową, czyli, mówiąc inaczej, każdy, kto doń wejdzie, może odbyć niezwykłą podróż w przeszłość. Może trafić do wielu historycznych krain. Może nawet oglądać na własne oczy dinozaury i mamuty. 31 – To wspaniałe, drogi Komarze – zachwycił się Miki Mol. – Ale jak go otworzyć? – Zaczarowany kuferek czasu otworzyć można tylko kluczem… do nakręcania zegara – wyjaśnił Koramora, a ponieważ poczuł się naprawdę zmęczony, dodał: – No, na mnie już czas. Powiedziałem wam wszystko. Teraz będę mógł spokojnie zostać zasuszony wśród bajek opisujących krainę, w której żyją moi krewni i powinowaci, Przekomarzanie... Żegnajcie, przyjaciele! – To powiedziawszy, Komar Koramora wsunął się między kartki książki pod tytułem Bajki Niebywałe, którą następnie Miki Mol i Mrówkolew ostrożnie podnieśli i odstawili na półkę. – Nigdy nie przyszło mi na myśl, Mrówkolwie, że ta niebieska skrzynka może być zaczarowana. – To wspaniały prezent, Miki Molu. – O tak, będziemy mogli zobaczyć dinozaury, mamuty, a może nawet odwiedzimy słynną Bibliotekę Aleksandryjską, zanim jeszcze została spalona... albo odwiedzimy króla Ćwieczka. – A ja dowiem się, skąd przywędrowały do nas nasturcje, i opowiem o tym Grażynce – entuzjazmował się Mrówkolew. – A teraz podsadź mnie, Mrówkolwie – poprosił Miki Mol. – Musimy wyjąć z zegara klucz do kuferka czasu. Dwaj mole książkowi byli ogromnie ciekawi, jakież to możliwości kryje w sobie podarunek pradziadka Mola i jakie przygody czekają ich w zaczarowanym kuferku. – To na pewno będą niewiarygodne i zapierające dech przeżycia. – Mrówkolew aż podskoczył z emocji. – Musimy zorganizować ekspedycję, w której weźmiemy udział wszyscy trzej, ja, ty i Świetlik – powiedział Miki Mol. 32 Obaj mole książkowi z ciekawością włożyli klucz do kuferka czasu. – Otwórz, otwórz! – przynaglał Miki Mola Mrówkolew. – Nie mogę się doczekać. Może zobaczymy starożytne miasto Babilon, wieżę Babel i siedem cudów świata. Może uda mi się kupić od admirała Kolumba zbiór egzotycznych motyli z Antyli! Ale zanim Miki Mol przekręcił klucz, rozległo się głośne pukanie do drzwi. – Kto to może być? – zdenerwował się Mrówkolew, gdyż pukanie zakłócało pełen emocji nastrój. – Prosimy – powiedział Miki Mol. Drzwi otworzyły się i na progu pojawiła się jejmość w wielkim kapeluszu. Była to ciocia Zgryzelda. – Ach, jak dawno do mnie, Miki Molu, nie pisałeś – mówiła szybko, wciągając przez próg swój podróżny kuferek. – Pomyślałam więc, że wpadnę i dowiem się, co porabiacie, a przy okazji pożyczę z waszej biblioteki książkę pod tytułem Nasza kuchnia: Jaś nie je. Wielkie rondo kapelusza przyozdobionego świeżymi owocami i kwiatami trzepotało na jej głowie niczym skrzydlate ptaszysko i zwiewało wszystkie papiery, jakie napotkało na swej drodze. Miki Mol rzucił się, aby schwytać fruwające stronice historii o pradziadku Molu. – Boże! – krzyknęła ciocia Zgryzelda. – Siedzicie przy otwartym oknie! W przeciągu! – Zamykając okno, traj33 kotała dalej: – Natychmiast zaparzę wam cholagogę. Mogło was zawiać. Możecie złapać bakcyla! Albo różę! Mumsa! Mopsa! Albo co gorsza... skunksa! Proszę powiedzieć: aaa – naparła zdecydowanie na Miki Mola i Mrówkolwa. – Aaaaa... – odpowiedzieli posłusznie. – No tak... Czy już mierzyliście temperaturę? Nie, nie mówcie nic, nie powinniście się przemęczać! Najlepiej przyłożyć sobie ciepły termos, a przede wszystkim dobrze się odżywiać! No właśnie, upiekłam wam wspaniały piernik z bakaliami! – Ciocia Zgryzelda, wypowiedziawszy ostatnie zdanie, nagle pobladła i zamilkła. – O Boże! Wody! Mdleję! – Złapała się za serce. Miki Mol i Mrówkolew rzucili się, by podtrzymać słaniającą się ciocię. – Co się cioci stało? – Ach! – wyjęczała. – To straszne, to straszne, to straszne! Zapomniałam! Nie przywiozłam wam tego piernika! A co gorsza, nie wyłączyłam prodiża i piernik na pewno spalił się na węgiel. Od tego może zająć się ogniem moje gospodarstwo! Och, niestety! Natychmiast muszę wracać. Proszę was, zadzwońcie po taksówkę. – Dobrze, ciociu! – krzyknęli chórem i czym prędzej pognali do telefonu. – Jaka ja jestem roztrzepana – narzekała ciocia, przemierzając nerwowo pokój. – Doprawdy, gdzie ta taksówka? Ach, będzie szybciej, gdy poczekam przed biblioteką, na dole. I spoglądając w okno, sięgnęła po kuferek, po czym pośpieszyła ku schodom. Kiedy Miki Mol i Mrówkolew wrócili do pokoju, zastali w nim Świetlika. – A cóż to za jejmość przeleciała po schodach jak burza? – zapytał Świetlik. 34 – To moja ciocia – wyjaśnił Miki Mol i opowiedział Świetlikowi ostatnie wydarzenia. – Żeby jej tylko nie zawiało w taksówce – zatroskał się Mrówkolew, uśmiechając się dyskretnie. – Ale, ale, Świetliku, za chwilę wybieramy się w niezwykłą podróż. Co byś powiedział o polowaniu na dinozaury? – Albo o balu u króla Lula? – zapytał Miki Mol. – Oczywiście jadę z wami – powiedział zachwycony Świetlik i już miał pobiec do siebie, żeby się spakować, ale zatrzymał się i zapytał: – No tak, ale czym odbędziemy taką podróż? – Tym – odparł Miki Mol, wskazując uroczyście na stojący nieopodal zegara kuferek. – Tym? – z niedowierzaniem powtórzył Świetlik. – Tak, bo to zaczarowany kuferek. Przyjaciele! Nie traćmy ani chwili i zajrzyjmy do kuferka czasu – przynaglał Miki Mol. – Zobaczymy, co w nim jest. – Bądźmy, aby w nim zobaczyć! Baczmy, abyśmy w nim byli! – powtarzał w kółko podniecony Mrówkolew, plącząc słowa. – Stara broszka, puderniczka, agrafka i... prestoplast – usłyszeli głos Świetlika, który pierwszy włożył swoją długą rękę do środka. I nagle mole książkowi zrozumieli straszną prawdę! Ciocia Zgryzelda pomyliła kuferki! Zostawiła swój, a przez nieuwagę zabrała zaczarowany kuferek czasu! – Zobaczymy agrafkę, będziemy polować na broszkę, a słynny filozof Prestoplast z Aleksandrii zaprosi nas na pudrowanie – bełkotał ze zmartwienia Mrówkolew. – Tylko spokojnie, przyjaciele – zabrał głos Miki Mol. – W obliczu takiej sytuacji musimy natychmiast zorganizować ekspedycję ratunkową. Co będzie, jeżeli ciocia Zgryzelda, szukając agrafki, przekręci kluczyk i wpadnie w pazury dinozaurów? 35 – Albo na pole jakiejś historycznej bitwy – wyobraził sobie ze zgrozą Świetlik. – Ona przecież nie wie, że wzięła zaczarowany kuferek! – jęknął Mrówkolew i zaraz słusznie zauważył: – Kuferki miały ten sam kolor! – Otóż to – powiedział Miki Mol. – Nie mamy czasu do stracenia. Natychmiast wyruszamy na wieś do cioci! Pojedziemy na Encyklopedii pradziadka Mola. Być może będzie nam potrzebna. Zanim Miki Mol przyprowadził Encyklopedię, Mrówkolew przygotował do podróży pięć siatek na motyle, trzy klasery na próbki ziemi, prymus, laskę z gałką, podręcznik do języka atlango, sześć zielników, lupę i kałamarz z zielonym atramentem. – Ależ Mrówkolwie, nie możemy brać tylu rzeczy – przestraszył się Świetlik. – Przede wszystkim weź swój kapelusz. – O rety! Skąd w moim kapeluszu znalazła się herbata?! – wrzasnął Mrówkolew.