Rozlane mleko Sienkiewicz w trójkącie

Transkrypt

Rozlane mleko Sienkiewicz w trójkącie
NR 8 / MAJ 2015
NAKŁAD 40 SZTUK
CENA 2 PLN
NAGŁOWEK
STR. 4
Sienkiewicz w trójkącie
Kolejna teoria
spiskowa
STR. 9
Wybory są częścią
naszego życia
Rozlane
mleko
STR. 5
„Niewiele wyborów w
dzieciństwie podejmowałem
samodzielnie”
Wywiad z Krzysztofem Fusem
-1-
P
„NA SIENNEJ”
Nr 8 / Maj 2015
Redaktor naczelna:
Kamila Szwejk
Z-ca redaktora:
Konrad Mrozik
Grafika:
Natalia Łabuzek, Oliwia Ochman,
Michał Erbel
Opiekunowie:
Urszula Kamińska & Michał Kadej
Felietoniści:
Konrad Mrozik, Kamila Szwejk,
Krzysztof Fus Senior, Krzysztof Fus
Junior, Weronika Pławińska,
Karolina Nierojewska, Dominika
Kobus, Weronika Detka, Dominik
Owczarek, Agnieszka Grzybowska,
Wacław Dzięcioł
ożegnaliśmy
sporą
część
u c z n i ó w
ponieważ grono
pedagogiczne jednak
dopuściło ich do matury,
jakimś cudem. Oczywiście
cieszymy się, że dostali
szansę
na
dalszą
edukację, ale jakoś tak
pusto bez nich w tej
szkole. (Aż dziwne, bo
niby pusto a korki na
schodach wcale się nie
zmniejszyły.) Przyzwyczailiśmy się do nich i teraz
nagle
tak
głupio.
Oczywiście
mimo
pewnego żalu, wszyscy
mocno trzymamy kciuki i
wierzymy w jak najlepsze
wyniki ich egzaminów
maturalnych. Po trzech
latach morderczej pracy
w Sienku należy im się dużo punktów i dużo wolnego!
Skoro już przy naszych maturzystach jesteśmy, to w
imieniu młodszych kolegów z redakcji „Na Siennej” chciałabym gorąco podziękować i posłać ukłon za naprawdę
ogromny wkład i zaangażowanie naszych redaktorów z klas
trzecich w ten projekt. Współpraca z wami była czystą
przyjemnością a nasze spotkania w sali numer 10 były
zawsze przez nas niecierpliwie wyczekiwane. Jeszcze raz
bardzo dziękujemy!
Teraz przed nami ciężki okres. Skoro maturzystów już
nie ma całe zło (czyli wymagania nauczycieli) skupi się
właśnie na nas. To ostatnie dwa miesiące na poprawy,
zaliczenia i wszystko byle zdać z w miarę satysfakcjonującym
wynikiem. Ale kto da radę jak nie Sienek? :)
A tymczasem jako formę wytchnienia i oderwania się od
szkolnej rzeczywistości, zapraszam Was do lektury naszej
ciężkiej pracy, kłótni, sprzeczek, jęków, siedzenia po nocy,
niedotrzymywania terminów, droczenia się, przekrzykiwania
etc. Mam nadzieję, że było warto się tak namęczyć by
sprawić wam chociaż trochę literackiej radości.
Karolina Nierojewska (Cap. Floki),
Redakcja „Na Siennej”
-2-
SPIS TREŚCI
4
5
TEMAT NUMERU
10
11
12
Sienkiewicz w trójkącie
WYWIAD
Tym razem porozmawiamy z
Krzysztofem Fusem
14
8
AKTUALNOŚCI
8
Ostatni już skrót wydarzeń z
Siennej napisany przez Dominikę
Kobus.
9
Wybory, które budzą
kontrowersje
Skok… na dach
Czyli słów kilka o parkourze
I tak powstała armia
Spod pióra licealisty
Drugi trzeci odcinek opowiadania
publikowanego w naszej gazetce
Pogańska Wielkanoc
- niechrześcijańskie korzenie
chrześcijańskiego święta
ROZRYWKA
KULTURA
TEMAT TABU: Rozlane mleko
Wybory są częścią naszego życia
-3-
15
Zły psychiatra
16
17
Pomnik Kazimierza
Komiks
Sienkiewicz w Trójkącie
Wszyscy kochamy teorie
spiskowe. Jak tylko nadarzy się jakaś
okazja: polityk powie o jedno słowo za
dużo, dziwne dane wyciekną do
Internetu lub ktoś zorganizuje
tajemniczy zamach na życie pięciuset
ludzi – od razu masa społeczności
wymyśla i znajduje „niezbite” dowody
na poparcie swoich tez i teorii. Dlatego
nagle się dowiadujemy, że Hitler żyje
i mieszka sobie spokojnie na wyspie na
Pacyfiku z Elvisem Presleyem
i Michaelem Jacksonem, albo, że za
wszystkim stoi Rosja, w której
Bavarskich Iluminatów, która poprzez
nietytułowany Car planuje podbój
świata. No właśnie, mówiąc
o podbojach świata nie można nie
wspomnieć o znanym polskim nobliście
– Henryku Sienkiewiczu oraz mitycznej
grupie zwanej Illuminati. Ale co łączy te
dwie sprawy? Zaraz Wam to wyjaśnię.
organizacji czy przeróżnych teorii. Gdy
tak przeglądałem kolejną kilkuset
stronnicową księgę, nota bene o historii
Polski, natrafiłem na starosłowiańskie
słowo: Sinkiviech. Nie dało mi to
spokoju, a wytłumaczenia tego słowa
na próżno szukałem w bibliotekach.
Dopiero kiedy przeglądałem stary spis
szlachty polskiej z okresu Złotego
Wieku ujrzałem ten sam napis. Było to
„ Illuminati”- jest to nazwa
grupy, historycznie powiązanej z grupą
konspiracje i sekretne koneksje próbuje
przejąć władzę nad światem. Mają
ogrom agentów w rządach wielu
państw światowych, a także wśród
ludzi wpływowych, takich jak artystów
czy celebrytów. Pragną przyprowadzić
Nowy Porządek Świata, aby przynieść
dobrobyt i pokój żyjącym ludziom. Ale
dlaczego o tym wspominam? Od
jakiegoś czasu zacząłem interesować
się tą sprawą i dla tak zwanego „zabicia
cza su ” szu k ał em w In tern ecie
i bibliotekach informacji na temat tej
-4-
nazwisko rodowe, Litwińskie, które
z biegiem lat spolszczyło się i pojawiło
się w kronikach jako Sienkiewicz. Nie
wiedziałem co mam o tym myśleć. Po
kilku dniach i nieprzespanych nocach
spędzonych z nosem w książkach
dowiedziałem się, że Henryk
Sienkiewicz, jak i jego cały ród, zawarł
układy z Illuminati. Mam na to niezbite
dowody, a jestem tego tak samo
pewien, jak tego, że na tegorocznej
maturze będzie Lalka. Posłuchajcie.
Henryk Sienkiewicz. Henryk
Sienkiewicz był pisarzem. Kto jeszcze
był pisarzem? Macie rację. Bolesław
Prus. Bolesław Prus nie pochodził
z Prus. Prusy kojarzą nam się
z dawnym państwem krzyżackim.
Krzyżacy budowali zamki z czerwonej
cegły. Malbork był takim zamkiem.
Każdy zamek ma wieże. Wieże są
wysokie. Co jeszcze jest aż tak
wysokie? Dokładnie. Sosny. Sosny
rosną w lasach. Lasy wytwarzają dużo
tlenu. Tlen jest niezbędny do życia.
Ziemia jest jedyną planetą w Układzie
Słonecznym, na której jest życie.
W Układzie Słonecznym jest też Słońce.
Słońce jest żółte. Żonkile też są żółte.
Żonkile rymuje się z „są takie chwile”.
„Kilka tych chwil, tych na które
czekamy” – śpiewa Marek Grechuta.
„Grechuta” ma osiem liter.
„Sienkiewicz” ma jedenaście liter.
Jedenaście minus osiem to trzy. Trzy
boki ma trójkąt. Jedenaście plus osiem
to dziewiętnaście. Dziewiętnaście jest
liczbą o jeden mniejszą od dwudziestu.
Kiedy Henryk Sienkiewicz miał
dwadzieścia lat był rok 1866. Wtedy
były silne sztormy w Zatoce Biskajskiej.
„Zatoka” ma sześć liter. „Henryk” także
ma sześć liter. Sześć plus jeden to
siedem. Słowo „Okrzejka” ma siedem
liter. Okrzejka jest rzeką. Okrzejka
przepływa przez Wolę Okrzejską. Tam
urodził się Henryk Sienkiewicz. Jego
najsłynniejsza trylogia to Trylogia.
W Trylogii są trzy dzieła. Trzy boki ma
trójkąt. Trzy kąty ma trójkąt. Henryk
Sienkiewicz był jeden. W trójkącie jest
jedno oko. Illuminati potwierdzone.
Jeżeli Was to nie przekonało, to
nie wiem jak można jeszcze klarowniej
przekazać coś tak oczywistego.
Pozdrawiam, i miejcie się na baczności,
Oni są wśród Nas.
Harry
Od redakcji:
Tata kontra syn! Oto wywiad, jakiego udzielił Pan Krzysztof Fus Senior Krzysztofowi Fusowi Juniorowi synowi i zarazem naszemu szkolnemu koledze. To wyjątkowy wywiad z wyjątkowym człowiekiem i zarazem
niebywały zaszczyt dla naszej gazetki!
Krzysztof Fus
– kaskader, trener judo, boksu, podnoszenia
ciężarów, spadochroniarz, członek Stowarzyszenia
Filmowców Polskich, Stowarzyszenia Dziennikarzy
Polskich, fotografik, scenarzysta, reżyser , znawca
ziół, polihistor. Miłośnik kobiet!
czymś a czymś.
Krzysztof Fuś Junior (J): Witam.
Krzysztof Fus (F): Witam
i przedstawiam się. To mój świadomy
wybór, nawiązując do tematu
przewodniego naszego wywiadu, że
byłem: lwem, krokodylem, Zofią
M er l e, M a gdą Z aw a dz ką , I gą
Cembrzyńską, dwa razy łodzią
podwodną, kilkaset razy
nieboszczykiem, a na śniadanie
zjadłem jako krokodyl Marcina
Trońskiego . (Śmieje się).
J:
Jak
wiesz,
tematem
przewodnim naszej rozmowy
będą ,,wybory”.
F: Hohohohoho i jeszcze raz hoho!
Zagrałeś z grubej rury…(Zastanawia
się). Temat stary jak istnieje ludzkość.
bo chyba pierwotny człowiek już
musiał dokonywać wyborów między
Ale… nie ma czasu, aby iść
przez historię dziejów.
Natomiast chciałem Ci
uświadomić, że to, iż
jesteś na świecie i robisz
ze mną ten wywiad, jest
również kwestią wyboru wyboru twojej mamy i
twojego ojca, bo gdyby
ten wybór był negatywny, albo byłbyś
tam gdzieś… powiedzmy pozbawiony
życia, albo… Kwestia wyboru. Wybory
towarzyszą nam przez całe nasze życie
i uniknąć się ich nie da. Natomiast
dziwi mnie to, że ludzie tak mało
zastanawiają się nad tym, jaki jest to
dla nich wielki problem.
Wybór może zapadać błyskawicznie
w ułamku sekundy, kiedy człowiek
decyduje się, czy skoczyć, żeby
ratować człowieka ginącego, iść
z pomocą. Czy wybór toczy się przez
lata, dziesiątki lat a ostatecznie może
wybór występuje na łożu śmierci,
przed ostatnim tchnieniem.
Ja, widząc umierających wielu ludzi…
(żyłem w czasach okropnych - sam
byłem prowadzony na rozstrzelanie
razem z rodzicami i rodziną całą,
podczas okupacji, a później w czasach
jeszcze lub co najmniej tak złych jak
-5-
okupacja, w której brałem aktywny
udział, strzelając do …) Widziałem
ludzi, którzy podejmowali decyzje
w ostatniej chwili. Obowiązkiem,
chyba, tych, którzy coś przeżyli, jest
przekazać to tym, którzy te decyzje
mają podejmować. Wam, ludziom
młodym. Tylko i wyłącznie dlatego
i, powtarzam, tylko i wyłącznie
dlatego. Wybory. Gratuluję twojej
nauczycielce języka polskiego wyboru
takiego tematu… Mogła przecież
w y b r a ć
c o
i n n e g o .
I znowu wybór goni wybór. Wiele razy
w okresie mojego dzieciństwa
musiałem dokonywać wyborów
w innych warunkach niż obecnie.
Problem w tym, że w momencie,
w którym podejmujecie decyzje, już
powinno się myśleć o tym, jakie skutki
będzie miał ten wybór.
J: Czy wszyscy
postępują?
ludzie
tak
F: Niestety, wielu ludzi tego nie robi,
a szczególnie ludzi młodych. Nie mam
funkcji duchownego ani naprawiacza
świata i nie chcę tego robić. Teraz
pozwolę sobie zacytować fragment
mojego wiersza, żeby powiedzieć,
dlaczego uważam, że w ogóle mogę
zabierać głos.
Nigdy nie byłem święty i być nim
nie zamierzam
-wybór?
Ale wara od mojej wiary, od
mojego pacierza,
Wybór?
Od tego co jest dla mnie nie
pojęte,
Ale przez wieki wieków jest i
będzie święte.
Świadomy mój wybór opowiedzenia się
po takiej stronie lub innej.
Ilość decyzji, jakie w życiu musiałem
podejmować, jest niewspółmiernie
większa od człowieka, który ma kilka,
kilkanaście czy kilkadziesiąt lat.
Niestety, nie jesteśmy w
schować się przed wyborem.
stanie
Wybory mogą być różne, prawda? Czy
w szkole być przyjacielsko nastawionym
do swoich kolegów, czy pomagać, czy
ściągać? etc. Wyborów jest dużo, teraz
stoi przed wami, nie najważniejszy, ale
największy wybór - wybór zawodu.
J: Dobrze… ale teraz przejdźmy do
Twoich wyborów. Czy zawsze
podejmowałeś decyzje sam? Czy
pod czyimś wpływem/z czyjąś
pomocą?
F: Niewiele wyborów w dzieciństwie
podejmowałem samodzielnie, do czego
muszę się przyznać. Wszystkie
najważniejsze podejmowałem pod
naciskiem, namową, sugestią, również
modlitwą - rodziców, przyjaciół,
partyzantów, kapłanów. Mówiąc krótko,
ułożyłbym to tak. Skala wartości:
argumenty bliskich mi osób
- argumenty własne - moja decyzja
- mój wybór! Każdy powinien mieć
w życiu swojego guru. Moim guru był
jeden z prawdziwych cichociemnych,
(nie skoczków spadochronowych, tylko
komandosów), z 10 Inter Aliejt
Commando (6 kompania to byli
Polacy).
Ten człowiek uczył mnie
rzucania nożem, walki wręcz, itd. Itd.
Itd. To był facet, który, powiem
szczerze,… większym był dla mnie
autorytetem niż mój ojciec, który był
księgowym, był ekonomistą,
wspaniałym człowiekiem, bardzo
u c z c i w ym , al e… T en c z ł o w i ek
zadecydował o większości moich
wyborów. Tym człowiekiem był biskup
Lorek, w dzieciństwie był Stanisław
Szczepanowski - mój profesor, wielki
cichociemny partyzant Zybura itd. Oni
decydowali o moich wyborach - wybory
były okrutne i o nich mówić nie chcę.
No, w ogóle nieporównywalne do tego,
co się dzieje w tej chwili. To jest walka
naprawdę, a nie jak w filmie na niby.
Ale o tym wszystkim dowiesz się po
mojej śmierci. To wszystko jest
zapisane, ale dowiesz się tego po mojej
śmierci. W końcu doszedł wybór
zawodu, trzeba było zastanowić się, czy
nie odbije się to czkawką na moich
najbliższych, czy nie zrobi im się
krzywdy, nie przysporzy im cierpienia.
Teraz z perspektywy 55 lat pracy
w filmie stwierdzam, że wybór zawodu
kaskadera nie był właściwy.
J: Dlaczego? Przecież poznałeś
wielu wielkich, ciekawych
i sławnych ludzi, dobrze
zarabiałeś, byłeś sławny, żyłeś na
100%, miałeś mnóstwo pięknych
kobiet itd. Dlatego niezupełnie Cię
rozumiem.
F: Udzielę obrazowej odpowiedzi. Rok
1 9 68. R eal i z ac j a fi l mu , ,Z ni c z
Olimpijski”. Skaczę z kolejki linowej z
wysokości 40 metrów na świerk.
Fus dubluje Strasburgera
,,Agent nr 1”
reż. Zbigniew Kuźmiński
-6-
Podmuch wiatru uchyla mi kolejkę
spod nóg. Śmierć kliniczna. Leżę
w szpitalu w Zakopanem.
W Sandomierzu moja matka i ojciec
oglądają dziennik telewizyjny. Pada
informacja , że zginąłem.
Matka
w stanie agonalnym ląduje
w szpitalu. Pytanie: czy miałem prawo
realizować swoje ambicje, filmową
sławę króla polskich kaskaderów
kosztem zdrowia mojej matki? Przykład
następny. Film ,,Agent nr 1” - dubluję
Strasburgera. Płonę. Napalm wylewa
się z pojemników na zboczu. Finał:
szpital, twarz zwęglona napalmem.
Matka daje mi skórę spod lewej piersi.
Jestem przystojny i piękny, żona
odchodzi. Na stole zostawia
skierowanie do psychiatry. I pytanie:
albo ja albo film? Wtedy wybrałem
film, teraz zrobiłbym inaczej.
J: Co jest według Ciebie
najważniejsze przy dokonywaniu
wyboru?
F: Czynników jest wiele. Według mnie
dwa są najważniejsze. Skala wartości,
bo według niej ja nie uznaję miernoty,
a drugi to ambicja. Dziś rozumiem chęć
bicia rekordów, bycia najlepszym,
robienia czegoś, czego nikt inny nie
zrobił, utwierdzania się w przekonaniu,
że na mnie nie ma siły, że jestem
niezniszczalny, że nic złego nie może
mi się przytrafić. I tu wybór następny.
Cienka jest linia między życiem
a śmiercią w zawodzie kaskadera.
Nieżyjący aktor, mój przyjaciel
Zbigniew Cybulski powiedział mi: ,,Jak
nie przystopujesz swoich ambicji, to
bardzo szybko grabarz poklepie Cię po
dupie łopatą!”.
J: Jakoś nie poklepał, mimo że
kilka razy było blisko (śmiech).
Trzy razy byłeś tam na górze
u ,,Szefa” i trzy razy odesłał Cię
z powrotem. Jak przypuszczasz,
dlaczego?
F: Widocznie mnie nie chciał. A może
Skok z kolejki linowej na Kasprowy Wierch
- ,,Znicz olimpijski”
reż. Lech Lorentowicz.
mam z nim jakiś układ?
J: Raczej to pierwsze. I wcale Mu
się nie dziwię! Wymień jedną
książkę, która ostatnio wywarła
na Tobie wielkie wrażenie.
F: Może nie jedną, ale dwie. Wróciłem
do nich po latach, a czytałem z pasją
i rozkoszą. Pierwsza to ,,Wybraniec”
Tomasza Manna i ,,Karafka Lafontena”
Melchiora Wańkowicza. Z Melchiorem
łączyło mnie coś więcej niż zwykła
z n a j o m o ść . T y l k o pr o s z ę b ez
podtekstów! Kiedy po zakończeniu
zdj ęć
do filmu ,,W pu st yni
i w puszczy” w reż. Ślesickiego
przyszedłem na Studencką, usłyszałem
pytanie: ,,Czy to pra wda, że
,,W pustyni i w puszczy” nie było lwa,
a ty, biegając w skórze, ryczałeś
niemiłosiernie? Musimy to opić! No!
Poszliśmy ostro!
J: Dublowałeś wielu aktorów , 69
z nich już nie żyje. Który według
Ciebie był największy?
F: Nie pytaj mnie, bo robisz z siebie
dowcipnisia. Kiedy miałeś 9 lat, na
60-lecie jego działalności
artystycznej napisałeś wiersz.
Recytowałeś go z wielką tremą,
a mistrz, płacząc, przytulił Cię.
Wystarczy wyjść na podwórko, ale
czytelnikowi należy wyjaśnić, o kogo
chodzi i jednocześnie odpowiedzieć
na pytanie, czy jestem szczęśliwy?
Jestem szczęśliwym posiadaczem
prywatnego pomnika Gustawa
Holoubka dłuta profesora Adama
Myjaka.
J: Dziękuję za wywiad Mistrzu!
Bywaj!
F: I tak musimy kończyć, bo zaraz
wychodzę do Teatru Wielkiego na
koncert ,,Gustaw Holoubek In
Memoriam”.
J: Życzę miłego wieczoru!
-7-
Wybory, które budzą kontrowersje
Kilka tygodni temu głównym
tematem mediów był zabieg, któremu
poddała się Angelina Jolie. Aktorka
usunęła jajniki i jajowody. Jak sama
mówi w wywiadzie udzielonym do
amerykańskiego New York Timesa,
decyzję tę podjęła w pełni świadomie,
mimo że nie było jej łatwo. W ten
sposób, jak twierdzi, chce chronić się
przed nowotworem. Swoją decyzję
tłumaczyła tym, że pragnie widzieć,
jak dorastają jej dzieci. Ponadto chce
zaoszczędzić im niepotrzebnych
stresów, na które sama była narażona
w dzieciństwie z powodu wykrytego
nowotworu, najpierw u babci, mamy,
a następnie cioci (siostry mamy).
Przypomnijmy, że pół roku
wcześniej Jolie poddała się innemu
zabiegowi, polegającemu na usunięciu
obydwu piersi. Opinie na temat
podjętych przez nią decyzji są
podzielone. Moim zdaniem Angelina
jest wyjątkowo odważną kobietą, która
nie bała się wziąć swojego zdrowia we
własne ręce. Dodatkowo jej działania
zachęciły kobiety do badań
profilaktycznych,
które,
przeprowadzone wcześnie, zwiększają
szansę na wygraną z rakiem, a także
na leczenie mniej inwazyjnymi
metodami. Bez wątpienia wybór ten
nie należał do najłatwiejszych i wiązał
się z ogromną odwagą aktorki.
Weronika Pławińska
Ostatni raz...
W imieniu tegorocznych maturzystów chciałabym przeprosić klasy I i II za ograniczony kontakt z nauczycielami,
którzy, przejęci naszymi sprawami i zakopani po uszy w naszych bonusach, nie mieli dla Was czasu. Zapewniam, że po
majówce cała uwaga będzie skierowana w Waszą stronę. :)
Dla Nas, trzecioklasistów, ostatni okres był bardzo trudny. Na początku chciałabym podziękować wszystkim
nauczycielom za dawanie nam wielu, wielu szans, by na końcu udzielić (lub nie udzielić) votum zaufania. Mam nadzieję, że
nie zawiedziemy Was. W końcu to nihil novi, że osoby, które kuleją w szkole najbardziej zaskakują końcowymi wynikami.
Równocześnie chciałabym pogratulować wszystkim stypendystom i zdobywcom nagród za osiągnięcia w nauce,
w pracy społecznej i w zmaganiach konkursowych. Trud, jaki włożyliście w ostatnim czasie, zaprocentuje (nie tylko
w wynikach :)). Życzę wszystkim szczęścia w maju (sierpniu) i dalszym życiu!
A teraz wreszcie upragnione aktualności! Już ostatni raz spod mojego pióra :(
W dniu 29 marca wolontariusze
uczestniczyli w akcji „Jajo”
organizowanej przez Bank Żywności
w kościele św. Alojzego na ul.
Lindleya. Zebraliśmy rekordową liczbę
jaj - 1056! Gratulacje!
30 marca 2015 roku, na
pływalni „Delfin” w Warszawie, odbyły
się Dzielnicowe Zawody Pływackie dla
Uczniów i Nauczycieli Liceów Wolskich,
które prowadziła (już) legenda naszej
szkoły – Kacper Ponichtera.
W rozgrywkach brało udział 9 szkół
(102 uczestników).
Organizatorami
byli Nasza Szkoła oraz Ośrodek Sportu
i R ek re acji m. st. W ar sz awy
w D z i e ln ic y W ol a . Z aw o dn ic y
rywalizowali w 9 konkurencjach
i n dyw i du a ln yc h o r a z w bi e gu
sztafetowym. Konkurencje, w których
zwyciężyliśmy, to: 50 m stylem
dowolnym dziewcząt (Aleksandra
Kwiatkowska – 32,42s.),)50 m. stylem
klasycznym -nauczyciele-kobiety (P.
Olga Gaweł – 1,11,65s.), 50 m. stylem
dowolnym - nauczyciele- mężczyźni (P.
Piotr Rongies- 31,95s.), 50 m. stylem
klasycznym (P. Wojciech Pietrzykowski
1,04,00s.). W klasyfikacji generalnej
zawodów zwyciężyła reprezentacja XII
LO. Brawo!
17 kwietnia o godz. 18 odbył
się Dzień Otwarty Liceum dla
Gimnazjalistów. Mamy nadzieję, że
z a i n t e r e so w a l i śm y
ciekawych
gimnazjalistów na tyle, by we wrześniu
ponownie odwiedzili mury naszej
szkoły. :) Tym razem już jako
uczniowie klas I.
19 kwietnia uczestniczyliśmy
w Akcji Żonkile z Muzeum Historii
Żydów Polskich. W tym dniu 40
wolontariuszy naszej szkoły
upamiętniało 72 rocznicę wybuchu
Powstania w Getcie Warszawskim,
rozdając ulotki i żonkile .
18 marca odbyły się
Mistr zostw a S zkoły w Tenisie
Stołowym. Nazwiska zwycięzców
znajdziecie na stronie internetowej XII
LO. Tam również niebawem informacja
-8-
o tym, że nasi uczniowie zwyciężyli
w zmaganiach międzyszkolnych !!!
Gratulujemy sukcesu!!!
Za nami (10 kwietnia) uroczyste
podsumowanie Projektu „Moja wizja
kariery” organizowanego przez Zarząd
Dzielnicy Wola, XII LO, Zespół Szkół nr
24 i CKU Nr 3. Wśród laureatów byli
także uczniowie naszego liceum.
B r a wo ! G al ę u świ et ni l i sw o j ą
obecnością: Pani Grażyna
Orzechowska-Mikulska Zastępca
Burmistrza Dzielnicy Wola, Pan Piotr
Grudziński Radny Dzielnicy Wola, Pani
Joanna Posielska przedstawiciel Biura
Edukacji Urzędu m.st. Warszawy, Pani
Mariola Zielińska Naczelnik Wydziału
Oświaty i Wychowania dla Dzielnicy
Wola Dzielnicy Wola, Pani Dyrektor
Elżbieta Wysmołek, a także inni
dyrektorzy i nauczyciele szkól
– organizatorów. W części artystycznej
pięknie zaśpiewały nasze uczennice.
Szczegóły, w tym galeria zdjęć
z uroczystości
na stronie Urzędu
Dzielnicy Wola (17.04.2015).
Nasza szkoła bierze udział w
zbiórce książek „ZACZYTANI”( w
dniach 4-31 maja 2015 ) w ramach
ogólnopolskiej kampanii społecznej
ZACZYTANI- ODDAJ KSIĄŻKĘ,
STWÓRZ BIBLIOTEKĘ, ZAINSPIRUJ
INNYCH. Zebrane książki zostaną
przekazane do 30 warszawskich
placówek (szpitali, hospicjów,
domów dziecka) oraz powstaną
biblioteczki Małego Pacjenta. Prosimy
o zbieranie książek w klasach lub
przynoszenie ich bezpośrednio do
biblioteki szkolnej.
4 maja
rozpoczynają się
zmagania maturalne – trzymajcie za
nas kciuki! My z kolei życzymy Wam
w czasie majówki i pierwszych
pisemnych egzaminów pożytecznego
spożytkowania tego czasu oraz
zresetowania organizmu, by od maja
zbierać siły na poprawianie ocen :)
Teraz już wyłącznie w swoim imieniu chciałabym podziękować pani Kamińskiej za korygowanie moich
artykułów i poprawianie każdego mankamentu. Podziękowania też kieruję do wszystkich czytających gazetkę.
Swoje „pióro” przekazuję nowemu redaktorowi. Kto się nim okaże, zobaczymy w następnym numerze!
Tymczasem życzę wszystkim dalszych sukcesów, bo, odkąd piszę do naszej gazetki, cały czas opisuję wygrywane
przez Was konkursy i przekazuję podziękowania, którym nie ma końca. Kochani Czytelnicy! Życzę Wam również,
abyście nie musieli doświadczać takich stresów jak ja w ostatnich dniach. :). Uwierzcie, aby temu zapobiec,
wystarczy systematyczna praca!!!
Dominika Kobus
Od redakcji:
Dominiko! Serdecznie dziękujemy Ci za ciepłe słowa, jakie kierujesz do Nas i Naszych Czytelników! Życzymy Tobie,
Wszystkim Maturzystom XII LO (nie tylko działającym w gazetce) powodzenia w maturalnych zmaganiach!
Dziękujemy za końcową dobrą :) radę życiową. Niby każdy to wie, ale, jak przychodzi do wyborów, do
decydowania o tym, co w życiu ważniejsze, różnie z tym bywa… W końcu tak trudno się zmobilizować, gdy wizja
matury jest jeszcze odległa o rok, a potem przychodzi strach, że się nie zdąży i o nieszczęście (czytaj: nieróbstwo)
nietrudno. Wtedy właśnie pojawia się stres, o którym piszesz! Oby w przyszłym roku dopadł on tylko nielicznych!
Dominiko! Dziękujemy Ci za wytrwałe komentowanie wydarzeń i życzymy, aby w kolejnych gazetkach pojawiło się
Twoje nazwisko jako tej, która osiągnęła wymarzony sukces!
TEMAT TABU
Rozlane mleko
Wszelakie wybory są lwią
częścią naszego życia. Dokonujemy ich
w każdej dziedzinie. Począwszy od
tego, co zjeść na śniadanie, przez
wybór prezydenta, po partnera
życiowego. W dzisiejszych czasach
ludzie boją się podejmować decyzje.
Dlaczego? Odpowiedzi może być wiele.
Boimy się porażki, odrzucenia,
wybrania gorszej opcji. Boimy się
zawieść, przede wszystkim, siebie
samych. Tylko w zasadzie... czy gorsze
opcje istnieją? Każdy nasz wybór niesie
ze sobą pewne konsekwencje. Warto
jednak zastanowić się nad tym, czy tak
naprawdę to nie my sami je kreujemy?
Dalszy tok wydarzeń zwykle wiąże się z
tym, co chcemy osiągnąć, a także z
tym, co robimy, aby to zyskać. To, co
wydarzy się po podjęciu decyzji, w
większości przypadków zależy przede
wszystkim od nas. Wytrwałe dążenie
do postawionych sobie celów sprawia,
że nie ma złych opcji. Cokolwiek
wybierzemy, jeśli bardzo pragniemy do
czegoś dotrzeć, osiągniemy. Mimo
wszystko to my mamy ten decydujący
głos, który wpływa na to, co będzie
dalej. To, do jakiej szkoły pójdziesz,
pewnie będzie oddziaływać na twoje
życie, ale gdybyś wybrał którąś z
pozostałych opcji, toczyłoby się ono
dalej. Być może nawet tym samym
biegiem, o ile tego właśnie byś
pragnął. Często, zamiast załamywać
ręce, warto wziąć się w garść i
uwierzyć, że to właśnie w nas samych
dr z e m i e m o ż l i w o ść t w o r z en i a .
Tworzenia własnego życia. Możesz
decydować o każdym swoim ruchu,
zachowaniu. Strach przed porażką
często paraliżuje, sprawia, że wiele
tracimy. Sami odbieramy sobie przez
niego możliwość szczęścia. Czy w takim
razie nie ma złych wyborów? Patrząc z
pozytywnego, a zara zem dość
racjonalnego, punktu widzenia - nie. W
końcu każda decyzja czegoś nas uczy.
Nigdy nie jest tak, że pozostajemy z
niczym. Sami przypinamy
poszczególnym decyzjom miano „złych”
i „dobrych”. Ale przecież nie warto
zadręczać się tym, że „mogłeś wybrać
-9-
inaczej”, „być może ta druga opcja była
korzystniejsza” i innymi tego typu
deprymującymi, autodestrukcyjnymi
myślami. Cokolwiek się wydarzy, warto
mieć świadomość tego, że wciąż to do
nas należy prawo zmiany i poprawy.
Sami kreujemy nasz los. To właśnie na
tym polega magia wyboru. Po co
z o st a w i a ć w sz y st ko w r ęk a c h
przeznaczenia, skoro tak naprawdę
„władza tkwi się w nas”? Zacznijmy
dokonywać wyborów, które nauczą nas
kształtować wszystko, czego tylko
zapragniemy. Nie żałuj, że wybrałaś na
sobotni wieczór różową sukienkę, nie
błękitną. Myśl o swoich walorach, które
akurat ona uwidacznia. Odnajdowanie
pozytywów w podjętych decyzjach,
nawet tych najbardziej błahych, to już
połowa sukcesu. Druga połowa to
umiejętność podejmowania
jakiejkolwiek decyzji. Ale co
najważniejsze - nie ma co płakać nad
rozlanym mlekiem. Lepiej zastanowić
się nad tym, co możemy zyskać przez
dany wybór, niż ile na nim straciliśmy.
Malwina
Skok… na dach
„Parkour to jest właśnie to, czego
potrzebuje społeczeństwo.
Nie ma miasta,w którym nie dałob
y się uprawiać tej pięknej sztuki.
Według mnie ludzie powinni się
tym
zająć.
Gdybym
ja nie trenował, to chyba bym
ćpał. I tak powinni myśleć inni,
pogrążeni w zgubnych nałogach
ludzie.” ~ Internauta „Obsession
3”
Nadeszły ciepłe dni, a wraz
z nimi pytanie, które towarzyszy nam
od zawsze. Jak dobrze wykorzystać ten
piękny czas? Może znowu pójść ze
znajomymi nad Wisłę? A może
spróbować czegoś innego? W sobotnie
popołudnia można wybrać się na
trening Riders - Warsaw Outdoor
Parkour Team. Jest to szkółka parkour.
Starają się w niej przełamać
dotychczasowe standardy takowch
szkółek, a właściwie firm zajmujących
się szkoleniem młodych ludzi. Zamiast
ćwiczyć w zamkniętych salach
obłożonych materacami, powracają do
korzeni - na ulice, place i parki, a, co
najważniejsze, nie liczą na finansowe
zyski, treningi jak gdzie indziej – tu
zajęcia są całkowicie bezpłatne. Nie są
zarejestrowaną działalnością
gospodarczą, bo to po prostu otwarta
grupa znajomych, która robi to, co
kocha.
A czym właściwie jest ten
sławny parkour? Według definicji to
sztuka jak najszybszego pokonywania
napotkanych na swojej drodze
przeszkód, przy stosowaniu różnych
trików. Osoba uprawiająca ten sport to
traceur;
określenie „parkourowiec”
jest niepoprawne.
Szkółka Riders materializuje powyższą
definicję. Poza nauką podstawowych, a
później coraz trudniejszych, sztuczek
wykonywanych w biegu przez
przeszkody ta niepozorna grupa
znajomych traktuje się jak prawdziwa
rodzina i to głównie odróżnia Riders od
innych szkółek. Członkowie grupy
spędzają ze sobą czas, dobrze się
bawią, pomagają w trudnych chwilach.
Każdy z was, jeśli tylko zechce, może
stać się częścią tej rodziny.
Jak do nich dołączyć? Wystarczy
przyjść na trening, uprzednio
odwiedzając fanpage na facebooku
Riders - Warsaw Outdoor Parkour
Team, dowiadując się, gdzie i o której
należy się stawić. Trenerzy również są
w wieku licealnym, stanowią część
grupy znajomych. Nowych uczą od
podstaw. Zaczyna się od najprostszych
rzeczy, takich jak wspięcie się na
metrowy murek czy utrzymanie chwilę
nad ziemią. Na początku przykłada się
dużą uwagę do zwiększenia siły
mięśniowej i świadomości własnego
ciała. „Mistrzowie” dostosowują
odpowiedni poziom do umiejętności
poszczególnych członków grupy.
Bardziej zaawansowani mogą liczyć na
pomoc i dobre rady w szlifowaniu już
nabytych umiejętności i wykształcaniu
coraz to nowych, trudniejszych
i bardziej spektakularnych.
Ponad rok temu dwójka młodych ludzi
o pseudonimach Monkey i Mullok,
których pasją jest parkour, za namową
kilku innych osób postanowiła
stworzyć możliwość poznania
i doskonalenia się w tej sztuce. Tak
powstali Riders. Utworzyli stronę na
portalu społecznościowym, która jest
aktywnie prowadzona przez adminkę
Sayę;
zadbali
o reklamę treningów
i odpowiednio się do
nich
przygotowali.
Od kwietnia 2014 do
chwili obecnej przez
tę szkołę przewinęło
się w przybliżeniu 50
przeróżnych
ludzi,
z
czego
część
została na stałe.
Obecnie grupa liczy
około 20 aktywnie
działających
członków.
W
sobotnie
popołudnia
każdy
traceur może się
wybrać na wiele
ciekawych obiektów,
których nie będę
zdradzać,
jednak
niewątpliwie można
stwierdzić, iż widoki
i umiejętności tam nabyte
przewyższają najśmielsze oczekiwania.
Miejsca te to często dachy budynków,
podziemia miasta, wysokie mury,
opuszczone budynki, zakątki, o których
istnieniu duża część mieszkańców
Warszawy nie ma pojęcia. Nie zawsze
jednak miejsca, gdzie biegacze się
wybierają, są ogólnodostępne. Jednak
wchodząc tam, nie czynią tym nikomu
k
r
z
y
w
d
y
,
a realizują przy tym swoją pasję i,
moim zdaniem, jest to lepsze niż
bezczynne siedzenie w domu przed
komputerem.
Niewątpliwie jest to sport tylko dla
ludzi, którzy lubią adrenalinę i potrafią
przezwyciężać swoje lęki, zważając na
przeciwności napotykane na trasach,
takie jak np. duże wysokości, trudne
do przeskoczenia przeszkody.
Zachęcam, zarówno wszystkich
pasjonatów sztuki parkour, mających z
tym do czynienia, jak i nowicjuszy oraz
ludzi, którzy chcą obejrzeć ten
spektakularny pokaz z bliska, na choć
jeden z treningów Riders - Warsaw
Outdoor Parkour Team. Uważam, że
warto uczestniczyć, chociaż biernie
w części czegoś tak wspaniałego.
Kamila Szwejk
Od redakcji: Jako opiekunowie gazetki mamy zastrzeżenia do części wypowiedzi dotyczącej dostępności miejsc uprawiania tej
„dyscypliny”. Uważamy za niewłaściwe w artykule zachęcanie młodzieży do poruszania się po miejscach niedostępnych (zabronionych)
w przestrzeni publicznej. Mimo takiej wątpliwości zdecydowaliśmy się jednak na umieszczenie tego artykułu w gazetce, bo wiemy, że parkour
staje się coraz popularniejszy wśród młodzieży, że w przestrzeni wirtualnej wciąż toczy się dyskusja o tej formie spędzania czasu; bo nie
chcemy ograniczać wolności słowa pani redaktor naczelnej; bo… to numer gazetki o prawie do wyboru (także tematów) i o konsekwencjach
tych wyborów.
Wśród nas rozgorzała też dyskusja, sprowokowana entuzjastyczną wymową artykułu, czy parkour jest niebezpieczną zabawą miejską (co
potwierdzają także niektóre wypowiedzi internatów), czy może to już dyscyplina sportowa? Ponieważ w redakcji zdania są podzielone,
czekamy na Wasze opinie.
- 10 -
I tak powstała Armia
„Tak… nie będę ich nigdy
słuchać!”. Tak sobie mówiłam przez
długi czas, wzbraniając się przed tym
zespołem rękami i nogami. I co?!
I stało się. 25 marca 2015 roku
przeszczęśliwa stałam pod warszawską
Progresją Music Zone z biletem w ręku,
by choćby zobaczyć ich na żywo. Mowa
o amerykańskim zespole Black Veil
Brides, który zawitał do Warszawy
w ramach europejskiej trasy
koncertowej „The Black Mass”,
promującej ich niedawno wydany
album (o bardzo kreatywnej nazwie!
„Black Veil Brides 4”).
Pod klubem przywitała mnie
ogromna kolejka do wejścia.
Specjalnie
przyszłam
wcześniej, by spokojnie
wejść, a tymczasem ludzi
było już tyle, że całkiem
straciłam nadzieję na dobre
miejsce w środku. Na moje
szczęście, a na nieszczęście
innych, prawie na samym
początku kolejki stała moja
znajoma, która wciągnęła
mnie w swoją ekipę. Mimo
tego, przyznaję, dość
egoistycznego gestu nikt się
do mnie nie odezwał
z pretensjami, więc uznałam,
że nie ma problemu.
Po wejściu, jak na
każdym
koncercie,
przeszukano nas, czy nie
wnosimy
niczego
niebezpiecznego,
sprawdzono nam bilety, a potem
puszczono do szatni. Tutaj wszystko
obyło się bez problemów. Spokojnie
oddaliśmy kurtki i weszliśmy na salę.
Prawie nikogo jeszcze nie było, więc
udało się nam zająć miejsce blisko
sceny. Tutaj spokojnie rozmawialiśmy,
czekając, aż rozpocznie się występ
jednego z dwóch supportujących
zespołów, czyli Like a Storm.
Muzycy z Like a Storm wyszli na
scenę punktualnie o 19:45, tak jak
było to w planie, i wywołali swoją
obecnością falę okrzyków. Nigdy
wcześniej nie słyszałam o tym zespole,
więc byłam nieufnie nastawiona do ich
występu. Pomimo początkowej niechęci
dość szybko przekonałam się do ich
muzyki, tak samo jak do wyglądu
i stylu. Podobnie było z drugim
supportem, zespołem Fearless Vampire
Killers, którzy zdecydowanie kupił mnie
wykonaniem piosenki Eltona Johna
„I’m still standing”, utworu, który
uwielbiam.
O godzinie 21:30 zgasły
wszystkie światła i rozpoczęło się intro,
wywołując niemałe poruszenie wśród
widowni. Już teraz miała wystąpić
gwiazda wieczoru. Na specjalnie
przygotowanych ekranach zaczęły
wyświetlać się obrazy, między innymi,
fragmenty teledysków, zdjęcia oraz
grafiki zaprojektowane głównie przez
w o k a l i st ę A n d y ’ ego B i er s a c k a .
Panowała nieco teatralna atmosfera, co
tylko potęgowało napięcie. Nagle
reflektor oświetlił pokaźnych rozmiarów
perkusję i pojawił się perkusista
Christian Coma, nazywany przez
wszystkich po prostu CC. Po chwili
wyszli również inni członkowie zespołu:
dwóch gitarzystów Jake Pitts i Jeremy
Ferguson, który nazywany jest Jinxx,
potem basista Ashley Purdy, a na
samym końcu wokalista, który wzbudził
największy entuzjazm. Panowie przez
- 11 -
ułamek sekundy stali w bezruchu, po
czym rozpoczęło się show.
Nie będę udawać, że dużo
pamiętam, bo wszystko działo się
bardzo szybko i wiele rzeczy zapewne
mi umknęło. Poddałam się atmosferze,
a że byłam naprawdę blisko sceny, do
tego światła, zabawa obrazami
i świetna muzyka… nie jestem teraz
w stanie przypomnieć sobie nawet
tego, od jakiego utworu koncert się
zaczął… Pamiętam za to, że był
naprawdę świetny!
Cały zespół miał wspaniały
kontakt z publiką. Basista, gdy gra, ma
miły zwyczaj robienia „stopklatek”, co bardzo pomaga w
pstrykaniu zdjęć. Jedyne, co
szczególnie utkwiło mi w
pamięci,
to
solówka
perkusisty. Był sam na
scenie, a wokół absolutna
cisza… i zasłuchana publika…
Niesamowite wrażenie!
Cały koncert muzycy
zakończyli ich najbardziej
znanym utworem
„In the
End”, po czym zespół sypnął
w stronę publiczności
kostkami
do
gitary
i pałeczkami perkusyjnymi.
Andy, jeszcze w trakcie
koncertu, rzucił w tłum swoje
dwa ręczniki, z których
jednym dostałam perfidnie w
twarz! Dzięki stary :)! Udało
mi się wyszarpnąć kawałek,
który podzieliłam jeszcze na trzy: dla
mnie i dla dwóch bliskich przyjaciółek.
To trofeum będzie dla nas świetną
pamiątką!
Powrót do domu oznaczał
kłopoty z komunikacją publiczną
i w konsekwencji stratę 100 złotych na
taksówkę, niestety. Ale było warto!
Panowie dali wspaniały występ, a mi
pozostały naprawdę świetne
wspomnienia. Liczę, że jeszcze kiedyś
wrócą do naszego kraju z równie
dobrym, a może i nawet lepszym
koncertem.
Cap. Floki
Spod pióra licealisty
Weronika Detka
ODCINEK 3
Zabijanie bez polowania nie jest już takie zabawne, pomyślał ocierając nóż z krwi. Ale już niedługo będzie miał okazję
na największe polowanie w swoim życiu, a starannie dobrana zwierzyna zapewni mu nadzwyczajną rozrywkę. Z krzywym
uśmiechem wbił ostrze w zdjęcie jednej z agentek NCIS…
Prowadząc wypożyczony na lotnisku samochód, Quinn wypatrywała celu podróży. Była rozdrażniona, obolała
i zdeterminowana, żeby znaleźć szaleńca, który dedykuje jej morderstwa. Kiedy zamajaczyła jej siedziba NCIS w stanie
Oregon, odetchnęła z ulgą. Jest weekend, więc oprócz kapitana pewnie nikogo tu nie będzie. Tym lepiej - pomyślała Laurel,
stukając paznokciami w kierownicę; im mniej osób będzie wiedziało, tym bezpieczniej. Spojrzała z ukosa na Shade’a, który
z nogami wyciągniętymi na desce rozdzielczej i okularami przeciwsłonecznymi na nosie wpatrywał się prosto przed siebie.
Prędzej odgryzie sobie język niż przyzna, ale czuła się pewniej, gdy był przy niej. Zahamowała ostro na podjeździe
i wyskoczyła z samochodu, trzaskając mocno drzwiami. Szybkim, sprężystym krokiem pokonała odległość dzielącą ją od
wejścia. Trochę za mocno wbiła palce w przycisk interkomu i wyrecytowała numery ich odznak. Drzwi otworzyły się
z syknięciem, Laurel wpadła do środka niczym wystrzelona z procy. Warknęła gniewnie, gdy poczuła mocne szarpnięcie za
ramię. Shade schował okulary i patrzył na nią ze zniecierpliwieniem.
- Uspokój się Quinn! – odezwał się do niej ostro – Jak wpadniesz tam z mordem w oczach, to zamiast pomocy
dostaniemy bilet do domu! – pouczył ją.
Quinn prychnęła gniewnie.
- Odczep się, Bates! – ostrzegła. Za nic w świecie nie miała zamiaru przyznawać mu racji, nawet, jeśli ją miał…
- Przestań na mnie parskać! – żachnął się Shade, mrużąc gniewnie zielone oczy - Gdybym chciał, żeby coś na mnie
prychało, kupiłbym sobie kota – dodał chłodno.
- Gdybym chciała być musztrowana i pouczana, zamieszkałabym z matką – odgryzła się tym samym tonem Laurel
i pchnęła lekko drzwi do biura kapitana.
- Agentko Quinn! Agencie Bates! Miło was znowu widzieć – zwrócił się do nich siedzący za biurkiem starszy
mężczyzna.
- Niestety, okoliczności nie są zbyt przyjemne – zauważyła Laurel, siadając w jednym z starych, czarnych foteli – więc
byłabym wdzięczna, gdybyśmy nie silili się na uprzejmości i przeszli do rzeczy.
- Ok – kapitan skinął głową – Macie zgodę biura na działanie w stanie Oregon, a lokalna policja, ma z wami
współpracować.
- Świetnie! Zaczniemy od odwiedzenia rodziny ofiary, której sprawę tu rozwiązywaliśmy – oznajmił spokojnie Shade,
opierając się o okno.
- W porządku. Jak coś znajdziecie, meldujcie.
Kiedy kapitan wrócił wzrokiem do papierów piętrzących się na jego biurku, Laurel wstała i, nakazując sobie
opanowanie, wyszła z pomieszczenia. Stali już na parkingu, gdy jej komórka zaczęła dzwonić. Zesztywniała i z niepokojem
spojrzała na wyświetlacz. Z uczuciem ulgi opadła na siedzenie pasażera. Wcisnęła „odbierz” i przełączyła na głośnik.
- Słyszymy cię, Holt – odezwała się łagodnie Laurel i położyła telefon na desce rozdzielczej.
- Mamy ciało, zaraz dostaniecie zdjęcia – głos Holta brzmiał nienaturalnie, wyczuwało się wręcz namacalne napięcie.
- Mamy wystarczająco zajęć. Zajmijcie się tym sami – rzucił od niechcenia Shade.
- To jedna z nas – tym razem usłyszeli głos Jacka i zesztywnieli oboje.
Spojrzeli na wyświetlacz, na którym zaczęły po kolei pojawiać się zdjęcia z miejsca zbrodni. Na pierwszym zobaczyli
młodą blondynkę przywiązaną do krzesła. Na jaj szyi widoczne było cięcie od ucha do ucha. Profesjonalne poderżnięcie
gardła - oceniła w duchu Laurel, widać, że zabijał już wcześniej - pomyślała. Drugie zdjęcie zostało zrobione już po
przeniesieniu ciała. Na przedramieniu ofiara miała wyryte trzy trójki. Laurel wstrzymała oddech, a krew odpłynęła jej
z twarzy.
-To agentka Deborah Craig – odezwał się znowu Holt – rok temu przeniosła się z Idaho do…
- Pensylwanii – uzupełniła Laurel pozornie beznamiętnym głosem, ale serce łomotało jej w piersi.
- Pracowałam z nią, zanim dostałam przeniesienie do NY – wyjaśniła i wychwyciła współczujące spojrzenie Shade’a –
jej śmierć była wycelowana we mnie.
- Przykro mi! – odparował Jack – Żyła, kiedy wycinał jej te cholerne cyfry…
- Badajcie sprawę, jak każdą inną – wciął się Shade, trochę za ostro, ale błyskawicznie zreflektował się i dodał – Ma
priorytet, bo zginęła agentka NCIS. Wszyscy mają szukać tego psychopaty – zakończył i rozłączył się.
Laurel zamknęła oczy, starając się opanować. Doskonale pamiętała Deborah – radosną, entuzjastyczną blondynkę
o dużych lazurowych oczach, świeżo upieczoną matkę i mężatkę. Zacisnęła dłonie w pięści. Zginęła, bo kiedyś ze mną
pracowała - pomyślała z goryczą - zabił bliską mi osobę, teraz to jest sprawa osobista.
- Dostanie za swoje, Quinn – upewnił ją Shade, widząc, jak ta walczy ze sobą o zachowanie kontroli.
- Oczywiście, że tak – jej głos był nienaturalnie niski i miał groźny wydźwięk – Zostawmy tę rodzinę w spokoju, Bates.
Nawet nie znali mojego nazwiska, a teraz jest już jasne, że chodzi o mnie. Sprawdźmy miejsce zbrodni, może coś
przeoczyliśmy…
- 12 -
- To teren łowiecki. Wątpię, żebyśmy mogli tam coś znaleźć – odezwał się przezornie, ale skręcił w las.
- Może warto byłoby przesłuchać leśniczego albo kogoś z rezerwatu? – puściła jego uwagę mimo uszu, starając się,
chociaż na chwilę, nie być pesymistką.
Wyglądała za szybę i starała się nie myśleć o kilkumiesięcznej dziewczynce, która właśnie straciła matkę. Zacisnęła
palce tak mocno, że aż zbielały jej kostki. Telefon znowu podskoczył w rytm wesołej melodyjki, a ona zamarła, patrząc na
wyświetlacz. Shade zahamował ostro i włączył automatyczne namierzanie. Laurel drżącą dłonią odebrała połączenie od
numeru 333.
- Ty bezduszny gadzie… - warknęła, a Shade spojrzał na nią ostrzegawczo.
- Chyba już wiesz, kto przez ciebie zginął… - głos zasyczał w słuchawce – Zawiodłem się. To było takie proste…
- Ze mną tak łatwo ci nie pójdzie – ton Laurel brzmiał lodowato.
- Na to liczę… - zacharczał znowu – Polowanie na ciebie będzie wyjątkowe agentko Quinn… Powinnaś zacząć bać się
ciemności…
- Zobaczymy, kto kogo upoluje, ty nieudolny psychopato! – warknęła Laurel i gdyby nie ostrzeżenie w oczach
Shade’a, rozłączyłaby się – Skoro tak bardzo pragniesz konfrontacji, to powiedz, czego chcesz?!
- Patrzeć, jak twoje wypatroszone ciało pożerają dzikie zwierzęta! – zaśmiał się paskudnie – Ale zanim do tego
dojdzie, zginie jeszcze troje, a każde z twojej winy! – wrzasnął i rozłączył się.
Shade wyrzucił z siebie paskudną wiązankę przekleństw. Zbyt skomplikowany algorytm – nie udało im się go
namierzyć. Laurel roztrzęsiona oparła głowę na wezgłowiu i przymknęła oczy, przecierając twarz drżącymi dłońmi. Wzięła
kilka głębokich oddechów i wybrała numer do biura NCIS w Nowym Jorku. Po kilku sygnałach ktoś wreszcie podniósł
słuchawkę.
- Mów Laurel. Jesteśmy tu wszyscy – odezwał się spokojnie kapitan.
- Zadzwonił – warknął Shade, patrząc z niepokojem na nadal poruszoną Laurel.
- Co mówił, do cholery!? – wyrwał się Jack – Namierzyliście skurczybyka?!
- Nie udało nam się – odezwała się sucho Laurel – Groził mi i oświadczył, że przeze mnie zginą jeszcze trzy osoby –
dodała dalej tym samym bezbarwnym głosem, wpatrując się gdzieś w przestrzeń.
- Próbuje cię wpędzić w poczucie winy. Nie daj się, skarbie – ze słuchawki popłynął łagodny głos doktor Amelii
O’Hurley.
- Nie mam zamiaru – odparowała natychmiast Laurel – Uważajcie na siebie, bo możecie stać się celem – ostrzegła ich
i rozłączyła się.
Otworzyła drzwi i wyciągnęła nogi na zewnątrz. Zaczęło się ściemniać, a powietrze zrobiło się chłodne. Oddychała
głęboko, starając się wyciszyć. Zacisnęła dłonie, żeby opanować ich drżenie. Zaczęła pojawiać się mgła.
- Wracaj do środka, Quinn – mruknął zniecierpliwiony Shade – wracamy do biura i rano zastanowimy się, co dalej.
- Jak sobie chcesz, Bates – odburknęła, bo, siedząc do niego tyłem, nie mogła zobaczyć troski w jego spokojnych,
zielonych oczach.
Z oddali usłyszeli huk wystrzału. Kula prześlizgnęła się po jej łydce, rozdzierając materiał jeansów. Syknęła cicho.
Błyskawicznie wciągnęła nogi do środka i odruchowo wyciągnęła broń z kabury. Zatrzasnęła drzwi, czekając na kolejne
strzały, ale nic się nie stało. Przycisnęła palce do krwawiącej nogi, a Shade odjechał z piskiem opon, wracając do miasta.
Zerknął na nią z niepokojem.
- Oberwałaś? – zapytał spokojnie, ale był napięty jak struna.
- To tylko draśnięcie – odparowała natychmiast – Jeżeli to on, to znacznie gorzej radzi sobie z bronią palną niż białą –
skwitowała z przekąsem.
- Chyba, że spudłował specjalnie – mruknął Shade i, biorąc ostry zakręt, wjechał na parking pod biurem NCIS.
Spojrzała na niego nierozumiejąco, na co przewrócił oczami – Chce cię nastraszyć, tak? Może powinniśmy to potraktować
jako strzał ostrzegawczy? Nie wziął pod uwagę, że obrywałaś znacznie gorzej.
- W takim razie teraz mój ruch – warknęła, patrząc na lekko zakrwawioną dłoń.
- Wkurzyłaś go. Popełnił błąd. – mówił spokojnie Shade, ale zaciskał mocno pięści – Dopadniemy go, zanim znowu
zabije.
- Chyba, że już to zrobił – wymamrotała z niezadowoleniem Laurel.
Teraz nie było już odwrotu. Od tego zależało jej życie i życie każdego, kogo kiedykolwiek poznała. Nie odpuszczą,
dopóki go nie złapią, ale jak dużą cenę przyjdzie im za to zapłacić?
Tymczasem on z absolutnym spokojem ocierał palcami myśliwskie ostrze z krwi. Wiele ryzykuje, kursując pomiędzy
Nowym Jorkiem, a miejscem ostatecznego polowania, ale czy właśnie nie na tym polega ekscytacja z polowania – na
niebezpieczeństwie? Spojrzał na oko pływające w parafinie i pomyślał, że to trofeum jest marne w porównaniu z nagrodą,
o którą toczy się jego gra…
CDN.
- 13 -
Pogańska Wielkanoc
- niechrześcijańskie korzenie chrześcijańskiego święta.
Od redakcji: Nie tak dawno za oknem iskrzyły się choink i i wypatrywaliśmy brzuchatego i dobrotliwego jegomościa
z worem prezentów, na które, rzecz jasna, każdy z nas zasłużył J, a tymczasem już przez chmury nieśmiało i coraz częściej
przebija się słońce, by przypomnieć o zbliżającej się zdecydowanie cieplejszej porze. Dopiero co do koszyczków
wielkanocnych wkładaliśmy bazie i bukszpan oraz inne symboliczne wiktuały. Ale i to już okazało się przeszłością… To
przerażające, ale czas leci niemiłosiernie i trudno za nim nadążyć. Nim więc zaskoczą nas kolejne święta, a na drzewach
zakwitną kasztany, by powitać tegorocznych maturzystów i przypomnieć im o zbliżających się ważnych, ale i trudnych
życiowych wyborach, zatrzymajmy się na moment na chwilę powielkanocnych refleksji...
Wiosna, ludu Sienkiewicza! A jak
wiosna - to i Wielkanoc, najstarsze i,
uwaga, najważniejsze święto
chrześcijańskie upamiętniające
zmartwychwstanie syna bożego,
Jezusa Chrystusa. Święto to, radosne,
kolorowe i przepełnione wiosenną
świeżością, na dobre zakorzeniło się
j u ż w po l s k i e j t r a dy c j i i w
poniedziałkowy ranek do suto
zastawionego stołu woła, zarówno
ludzi mocnej wiary, jak i tych nie do
końca zdeklarowanych, ale
obchodzących je… bo tak, bo taka
tradycja.
Wszyscy wiedzą, kiedy zacząć
przygotowania, jak święta obchodzić i
w którym momencie wrócić do
zupełnie nieświątecznej rutyny, ale czy
ktoś zadał sobie pytanie, skąd to się
wzięło
Dlaczego upamiętniamy
zmartwychwstanie Chrystusa właśnie
tak, a nie inaczej? Kto wpadł na
pomysł, by na Dyngusa oblewać się
wodą, dawać księdzu jedzenie do
poświęcenia, sklecać z kolorowych
badyli palmy wielkanocne i po kiego w
ogóle malować jajka, które i tak zaraz
pójdą na talerze?
Generalnie Wielkanoc obchodzimy
nieprzerwanie od soboru nicejskiego w
325 roku, w pierwszą niedzielę po
pierwszej wiosennej pełni Księżyca.
Powinien być to czas przebudzania się
przyrody po martwej, białej zimie. W
praktyce różnie z tą pogodą wychodzi,
ale nie w tym rzecz. Coroczne
odradzanie się natury, pojawianie się
pierwszych pąków i powrót śpiących
do tej pory kamiennym, zimowym
snem zwierząt – wszystko to oznaczało
w czasach pogańskich nastanie czasu
wielu świąt i rytuałów (żegnających
śmierć i oddających cześć życiu);
okresu, w który można było również
pięknie wkomponować odrodzenie się
Jezusa, gdy wybiła godzina
chrystianizacji.
Chrześcijańskie święta nie są
niczym odkrywczym. W większości to
uroczystości pogańskie, którym dawno,
dawno temu pozmieniano symbolikę i
sprawiono, że o ich pierwotnej postaci
stopniowo zapominano, wprowadzając
tym samym w pogański świat naszych
przodków nowego boga, zazdrośnie
wypierającego swoich dłuższych
stażem poprzedników.
Święto Jaryły, Jare Gody, Jare
Święto… - przedchrześcijańska
Wielkanoc ma wiele nazw i jest
nierozerwalnie związana z Równonocą,
kiedy to na dworze robi się coraz
cieplej, a pozornie martwa przez zimę
przyroda zieleni się
n i e ś m i a ł o
pierwszymi liśćmi
za sprawą Matki
Ziemi - Mokoszy.
Znika
śnieg,
a
Swarga, swarzyca, swastyka - wielokulturowy symbol
solarny występujący na wszystkich pięciu kontynentach.
Oznacza powodzenie, przychylność bogów, zwycięstwo w
walce i urodzajne plony. W wielu kulturach funkcjonuje już
od czasów starożytnych, a w XX wieku został "zapożyczony"na
potrzeby oprawy graficznej ideologii nazistowskiej. Swarzyca
powinna być kojarzona ze swoim pierwotnym znaczeniem.
Umieszczenie jej w gazetce jest nawiązaniem do kultury
słowiańskiej i nie ma na celu propagowania nazizmu.
- 14 -
zamiast gradobić ziemię znaczą krople
deszczu rozsiewanego przez
charakterystyczne, wiosenne burze,
podczas których Perun, pan piorunów,
posyła na cztery strony świata potężne
gromy.
Wszystko wraca do życia z nową
energią, wypada zatem uczcić to jakoś,
oddać cześć życiu i płodności oraz
podziękować odpowiedzialnym za
zesłanie magicznych sił witalnych
bogom. W tym celu malowano pisanki,
zdobiąc skorupki jajek mnogością
fan ta z yjn ych sym bol i, główni e
solarnych, jak np. swastyka. Wierzono,
że starannie wykonana pisanka jest
potężnym przedmiotem magicznym,
z apew n i aj ąc ym do mow ni ko m i
zwierzętom gospodarczym zdrowie i
siłę. Mogła również uzdrawiać, jeśli
potrzeć nią chore miejsce. Zwyczaj
robienia pisanek popularny był już w
sumeryjskiej Mezopotamii. Stamtąd
pochodzą najstarsze znaleziska.
Zwyczaj święcenie jedzenia,
święconki, szczególnie popularny był
na terenach wczesnośredniowiecznej
Hiszpanii i Włoch, a do Polski
przywędrował za sprawą kultury
germańskiej i czeskiej. Zanosząc
jedzenie do miejsca kultu i darując
przodkom jako ofiarę, nadawano mu
właściwości magiczne. Dodawało to
ponoć temu, kto je spożył, sił
życiowych, a chorych mogło
uzdrawiać.
Śmigus-Dyngus pierwotnie polegał
na smaganiu się nawzajem rozkwitłymi
witkami wierzbowymi (Śmigus), przez
co biorący udział w zabawie młodzi
mieli zapewnić sobie szczęście
i pomyślność oraz na późniejszym
oblewaniu przez kawalerów młodych
panien wodą (Dyngus). Symbolizowało
to oczyszczającą kąpiel i było
świadectwem zainteresowania
chłopaka daną dziewczyną.
W niektórych regionach panny mogły
się od chłostania i kąpieli wykupić,
dając chłopcu pisankę bądź kawałek
ciasta.
Pochody, podczas których
oddawano cześć życiu i odradzającej
się Matce Ziemi, ewoluowały w
zwyczaj święcenia palm. Te wzięły się
od kolorowych, okazałych bukietów,
jakie robiono i zabierano w pochód, by
podkreślić ich rangę i uroczysty
charakter.
Obchodząc święto zwiastującego
wiosnę boga płodności, Jaryły,
żegnano śmierć i witano życie.
Zapominano o smutku, zimowej
nostalgii i cieszono się budzącą się do
życia przyrodą. Kościół przez długi
czas starał się owe pogańskie zwyczaje
wyplenić, jednak u Słowian tradycje
i wierzenia przechowywano przede
wszystkim w rodzinie. Słowianie
rodziną byli silni. Nie rezygnowali ze
swoich tradycji, tylko z czasem zaczęli
zapominać, co jest „ich”, a co przyszło
wraz z nowym bogiem. Mimo iż Jare
Gody okrzyknięto „godnymi
potępienia” i wpajano, że obchodzą je
tylko ludzie niedouczeni i zabobonni,
zwyczaj przetrwał pod postacią
Wielkanocy niemal niezmieniony od
czasów pogańskich. I dobrze. I niech
trwa dalej, będąc tak wiecznym, jak
natura, której coroczne
zmartwychwstawanie celebruje.
Skadi
Zły psychiatra
Temat antypsychiatrii w Polsce
znany jest słabo. Niedawno powstała
strona na Facebooku „Narodowa
Antypsychiatria”. Autor uważa szpitale
psychiatryczne za ograniczające
wolność, zacofane, za dzieło Hitlera
i Stalina. W kontrze do tej strony
pojawiła się inna: „Dr. psych. Stepan
Bandera”. Doktor Bandera specjalizuje
się w lobotomii. Ów trop skierował
mnie ku książce, którą kiedyś
przeczytałem.
Do szpitala psychiatrycznego
zostaje skierowany skazaniec Murphy.
Nie chciał pracować na farmie
penitencjarnej, więc udał obłąkanie.
Jego wpływ na innych pacjentów
wydaje się być pozytywny. Gra z nimi
w karty, ogląda mecze, zabiera na
wycieczki, robi imprezy. W ten sposób
wyzwala w nich postawy buntu,
poczucie swobody, niezależności.
Antagonistką Murphy’ego jest stojąca
na straży regulaminu siostra Ratched,
Za pomocą ogłupiających terapii
(lekami i elektrowstrząsami) stara się
tłumić wszelkie objawy buntu.
Ostatecznie w walce z przerażającą
Ratched Murphy przegrywa. Po
zorganizowanej zabawie zostaje
poddany lobotomii, w wyniku której
zamienia się w roślinę, staje się trwale
upośledzony oraz traci swą
osobowość. Autor chciał pokazać, iż
„nowocześniejsze” metody leczenia,
działają. „Wódz” Browden (udający
szalonego podobnie jak Murphy)
ucieka ze szpitala, choć wcześniej
uważano go za głęboko
upośledzonego. Nie bez powodu tak
myślano - nigdy bowiem nie
wypowiadał słowa, z wyjątkiem
sekretnej rozmowy z awanturnikiem.
Lobotomia to okrutny zabieg
przecięcia połączeń nerwowych
w mózgu. Stosowano ją na szeroką
skalę w latach 40. i 50. i wówczas
służyła za „lekarstwo” przeciwko
niemal wszystkim zaburzeniom – od
depresji po schizofrenię. W efekcie
tego zabiegu duża liczba chorych
traciła później ciągłość ego, a
nieodwracalna operacja powodowała
wiele skutków ubocznych. Dziś
lobotomia (na szczęście!) zakazana
jest w wielu krajach, w tym w Polsce.
Zastąpiły ją środki psychotropowe,
nieznane we wczesnym okresie
- 15 -
powojennym. Nie będę oceniał, czy
McMurphy postępował słusznie i czy
na ten okrutny zabieg zasłużył.
Niewątpliwie bohater stanowi przykład
„ do br ego pr z est ępc y”, w zo rc a
osobowego znanego w literaturze.
Taki bohater nie kryje swego zła,
wręcz przeciwnie, eksponuje je. Tyle
że w świecie totalitaryzmu, jaki
symbolizuje w powieści szpital,
d z i a ł a n i a b o h a t er a p r z y n o sz ą
w efekcie pozytywne skutki. W świecie
zła tylko zło jest w stanie uczynić coś
pozytywnego, zdemaskować pozory
normalności, skłonić do buntu… A co
z lobotomią, której został poddany
główny bohater? To przecież też zło,
tyle że nie służy zdemaskowaniu zła,
a wręcz przeciwnie. W rękach oprawcy
uchodziła za skuteczny sposób na
wyciszanie niewygodnych umysłów.
Sposób jednak nie do zaakceptowania.
Tylko czy aby wciąż w niektórych
częściach świata nie jest on aktualny,
choć nie przyjmuje on znanej
medycznej formy?
Wacław Dzięcioł
Pomnik Kazimierza
Nareszcie odsłonięto pomnik
najwspanialszego w historii Polski
trenera reprezentacji piłki nożnej!
Tym człowiekiem był Kazimierz
Górski, dzięki któremu nawet
przeciętni piłkarze potrafili lać tuzów z
Argentyny, Włoch, Brazylii. Robiąca
wrażenie trzymetrowa statua stanęła
przy Stadionie Narodowym od strony
ronda Waszyngtona. W uroczystości
wziął udział m.in. były prezydent RP
Aleksander Kwaśniewski, który
z futbolem także miał wiele
wspólnego. O bankietach z byłą głową
państwa mówił Janusz Wójcik (jego
słowa powinno się jednak traktować
c
z
a
s
a
m
i
z „przymrużeniem oka”), mający
okazję podczas jednego z wielu tego
typu imprez pokopać piłkę, zarówno z
K w a ś n i e w s k i m ,
j a k
i z kilkoma politykami na salonach
- nie boisku. Myślę, że większość
z Was, czytelników, wie o
pamiętnym brązowym medalu
podczas mundialu w RFN, za to
nie wszyscy muszą wiedzieć o
złocie zdobytym na igrzyskach
o l i m p i j s k i c h
w
M o n a c h i u m
b ą d ź
o srebrze cztery lata później w
Montrealu. Jakież to było
rozczarowanie! Któż by się wtedy
spodziewał, że kibice reprezentacji
będą podniecać się tym, że możemy
przebrnąć eliminacje i zagrać na Euro
2016? Nie wspominając już o tym, że
obecnie do turnieju finałowego
wchodzi dwa razy więcej drużyn.
Czasy Pana Kazimierza to było coś!!
Dominik Owczarek
Słynne cytaty Górskiego
„Tak się gra, jak
przeciwnik pozwala”
„Dopóki piłka w
grze, wszystko
jest możliwe”
„Więcej wart jest trener,
który ma szczęście, niż
lepszy trener, który
szczęścia nie ma”
sport.wp.pl
„Mi si wydaji, że
wygra drużyna,
która strzeli więcej
bramek”
„Piłka jest okrągła,
a bramki są dwie”
„Jak się szczęście
zaczyna powtarzać, to
już nie jest to
„Im dłużej my
przy piłce, tym
krócej oni”
www.warszawa.sport.pl
- 16 -
Michał Erbel
- 17 -

Podobne dokumenty