Kilka refleksji Holandia Od czasu, gdy brat został

Transkrypt

Kilka refleksji Holandia Od czasu, gdy brat został
Kilka refleksji Holandia
Od czasu, gdy brat został właścicielem 36 stopowej Bawarii stacjonującej w Holandii, kilkakrotnie
pływałem po tamtejszych akwenach – zarówno tych słodkowodnych, jak i słonych.
Jedno z takich pływań to, żegluga
rodzinna
na
klasycznym
holenderskim jachcie z bocznymi
mieczami, typu „zeeschouw” z 1917
roku, który wcześniej służył do
przewozu zboża, a obecnie po
przeróbkach
jest
czarterowany
żeglarzom i nosi nawę Morgenster.
Morgenster to prawie 15 m długości
i 5 szerokości, oraz powyżej 100 sqm
żagli w klasycznym układzie kutra z
grotem o wygiętym, krótkim gaflu,
oraz
masa
około
40
ton.
Prezentowane obok zdjęcie nie jest
najwyższego lotu, ale to skan z
pocztówki, o której piszę niżej.
To podstawowe dane, które robią wrażenie na osobie pływającej dotąd głównie po śródlądziu.
Wprawdzie byłem i na morzu, ale największą jednostką na jakiej dotychczas pływałem był Merkury,
krótszy, węższy i sporo lżejszy, a zatem zupełnie inny podczas manewrów. Ponieważ jednak brat, który
wcześniej już pływał na Morgensterze, wziął podczas pierwszego pływania holenderskiego skipera,
manewrowanie było opanowane i udokumentowane – na odwrocie pocztówki skiper jachtu dokonał
zapisu o tym, ze Mr Wlodek Kaplan jest przeszkolony do prowadzenia….
Główna różnica pomiędzy takim jachtem a zwykłymi
czarterowymi plasticzakiami polega na tym, że z
powodu masy okrętu dojście i odejście od kei w
zatłoczonych holenderskich marinach i portach odbywa
się za pomocą szpringów i manewrach z użyciem
kilkudziesięciokonnego diesla. Nie wolno przy tym
zapomnieć nigdy o pracy pokaźnymi odbijaczami na
dziobie i rufie, które chronią tak stalowe burty jachtu,
jak i (a nawet głównie) drewniane często pomosty i
nadbrzeża w miejscach cumowania.
Standard wnętrza, pomimo zaawansowanego wieku okrętu nie budzi zastrzeżeń i 10- osobowa załoga
nie ma wrażenia nadmiernego tłoku. Było wprawdzie trochę trudności technicznych: a to nie udawało
się odpalić gazowej lodówki, a to piecyka ciepłej wody, to znów czystość w kambuzie i w łazience (nawet
z wanną!) nie wzbudziła zachwytu pań, ale ogólne wrażenie męskiej części nie było złe.
Wielkość okrętu była szczególnie widoczna na zewnątrz: oprócz kokpitu pokaźnych rozmiarów do
dyspozycji jest jeszcze kilkadziesiąt metrów powierzchni na dziobie i dachu nadbudówki idealne miejsca
do np. opalania.
Niestety pogoda nas nie rozpieszczała. Z tygodniowego pobytu tylko 2 dni pozwalały łapać heban,
co panie skwapliwie wykorzystywały. W pozostałe dni padało, kropiło lub mżyło, więc w czasie
dziennych przelotów na zewnątrz kabiny pozostawał tylko sternik i jeden pomagier -oczywiście te role
przypadały zamiennie mnie i bratu, ale cóż takie są realia pływania rodzinnego: jeśli warunki nie są
sprzyjające mokną i marzną tylko ci, którym pływanie sprawia przyjemność bez względu na warunki.
Przyjemność niestety nie była pełna, bo dobry wiatr z kolei był tylko jednego dnia i pozwolił osiągnąć
chwilami 7 węzłów na baksztagowym kursie, co nie jest złym wynikiem jak na rozmiary i kształty
naszego Morgenstera.
W czasie czystego pływania tj. od niedzieli do piątku zaliczyliśmy 5 miejscowości, w niektórych więcej
niż jedno miejsce postoju (marina, klub, port), około 100 mil po holenderskim wewnętrznym morzu
i akwenach odgrodzonych groblami i śluzami, kilkanaście śluz i mostów zwodzonych, widzieliśmy
mnóstwo ciekawych i często oryginalnych jednostek pływających, końcówkę regat tradycyjnych
zeeschouwów (jeszcze większych niż nasz Morgenster) itp. itd.
Co prawda podczas pobytu pogoda nie była idealnie żeglarska, nie za wiele było wiatru i słońca, ale na
wodzie nie brakowało chętnych do pływania. Ponieważ akwen nie jest mały, w oddaleniu od brzegów
wielkiego tłoku nie było ale, szczególnie na akwenie odgrodzonym od morza tylko łańcuchem wysp
trzeba uważać na głębokości, które poza oznakowanymi szlakami na wielkich powierzchniach są bardzo
małe, a duża część ……. wręcz wynurza się z wody podczas odpływu.
Jest to zresztą jedna z atrakcji tego akwenu:
płaskodenne zeeschouw’y często zostają na czas
odpływu na wynurzających się miejscach, a załogi
piknikują wokół przez kilka godzin do czasu aż
przyjdzie kolejny przypływ. To samo robią
również czasem jednostki kilowe, jednak wymaga
to więcej zachodu: Mianowicie przy wysokiej
wodzie przy pomocy śruby silnika należy
wypłukać w dnie zagłębienie na kil i też można
zostać na lądzie podczas odpływu. Nie wiem
wprawdzie jak często praktykują podobne
manewry jachty kilowe, ale zdjęcia sporego jachtu
na piasku widziałem.
Inaczej jest w pobliżu portów i marin gdzie,
szczególnie w godzinach porannego wyjścia na
pływanie oraz popołudniowego powrotu na nocleg
ruch jest bardzo duży, manewrują jednostki od kilku,
do kilkudziesięciu metrów długości, a w pobliżu śluz
dodatkową atrakcją są barki i statki żeglugi
zawodowej.
Tym niemniej ani razu nie widziałem sytuacji, w której
istniałby chociaż cień zagrożenia kolizją. Zarówno
mniejsze, jak i te większe jednostki wszystkie manewry
wykonują bez pośpiechu, ale za to zwykle i bez błędów.
Jeśli komuś np. nie uda się za pierwszym razem zarzucić cumy na poler na podejściu do śluzy czy mostu
i manewr trzeba powtórzyć, inne jednostki spokojnie czekają, a nawet, widząc normalną w takich
przypadkach nerwowość na pokładzie, uspokajają skonfudowaną nieudanym manewrem załogę.
Nie muszę dodawać, że takie zachowanie jakoś… odbiega od potocznych opinii o stosunku do innych
żeglujących, jakie słyszy się często przy opisach rejsów mazurskich.
Jest oczywiste, że wszystkie opisane wyżej
manewry odbywają się z użyciem silników,
chociaż przy sprzyjającym wietrze na
holenderskich kanałach widać również
jednostki pod żaglem, szczególnie te
mniejsze. Ciekawie wygląda z daleka taki
jacht na sąsiednim kanale – widać tylko
żagiel posuwający się jakby po łące, często
mający w tle pasące się krowy – na zdjęciu
obok – z nieco nieostrym tem strzalką
pokazano ów żagiel, a drugą – stado krów.
Podczas tego pobytu zwracałem uwagę na sprzęt używany przez „tambylców” do pływania. A było co
oglądać, zapewniam. Począwszy od małych gumowych pontonów z 2-konnymi silnikami, na których
pływają głównie nastolatki (chociaż nie tylko) poprzez dostosowane do rekreacji, najróżniejsze łodzie,
stateczki, jachty flotylli czarterowych jednolicie wyposażone i utrzymane, aż po wielomasztowe
żaglowce najróżniej otaklowane i pływające z wieloosobowymi załogami.
Oczywiście najliczniejsze są jachty laminatowe różnej wielkości, często czarterowe, zwykle jednej marki
w jednej czarterowni. Bardzo często można spotkać Bawarie, prawdopodobnie z powodu bliskości kraju
producenta, chociaż ze znanych firm bywają i Benneteaux, Jeanneau czy Oceanisy.
Dalej jachty prywatne i żaglowe i motorowe,
w różnym wieku i różnej proweniencji, bardzo
często powstałe w wyniku adaptacji jednostek
roboczych. Najoryginalniejszym z nich był ok. 7metrowy minipchacz, z pozostawionymi w części
dziobowej oporami, którymi okręt ten popychał
prowadzone barki
Jednak największe zdziwienie wzbudził stojący
przy jednym z domów letniskowych autentyczny
ORION. Tak, to nie pomyłka! Obejrzałem go
dokładnie, a ponieważ sam miałem Oriona, a
obecnie Oriona ma córka, więc o pomyłce nie
może być mowy.
Ogólnie
pomimo
przewagi
jednostek
większych o długości ok. 10 m również
mniejsze jachty spotyka się bardzo często,
przy
czym
najmniejsze
są
zwykle
otwartopokładowe, również o klasycznych
holenderskich kształtach i ożaglowaniu, a
większe kabinowe o długości ok. 7 m. Spotyka
się wiele jachtów pod banderą niemiecką, bo
to wody dużo a i do domu niezbyt daleko.
Jest też sporo dużych jachtów motorowych,
ale nimi nie interesowałem się zbytnio poza
zafiksowaniem faktu, że taki okręt właśnie
przepływa obok, lub stoi po sąsiedzku w
marinie.
Kolejną licznie reprezentowaną grupą są oczywiście jachty i żaglowce charakterystyczne dla Holandii,
czyli gaflowe z bocznymi mieczami o długości od 7 do kilkudziesięciu metrów, od 1 do 3 masztów,
których żagle są często ciemnobrązowe.
Wśród tych większych
zdarzają się również
jednostki z ożaglowaniem rejowym na
przednim maszcie.
Mnie osobiście wpadł w oko spotkany w marinie Makkum duży (chyba ponad 10 m) jacht w całości
wykonany ze stali nierdzewnej, bakdek, który nie był pomalowany, więc nie było wątpliwości co do
materiału kadłuba. Taki jacht, jeśli porządnie wykonany (a tak wyglądał) jest moim zdaniem
niezniszczalny, nie wymaga poza myciem konserwacji, a jedynym problemem może być jego cena.
Jeszcze jeden interesujący obiekt to „katamaranoproa”, który jest jednak chyba jachtem motorowym –
na pokładzie nie widać było żadnych elementów osprzętu świadczących o możliwości postawienia masztu.
Obok tylnokołowiec Frisian Queen – prawda, że ładny?
W każdej miejscowości jest kilka potów i marin,
ponadto w Holandii są popularne domy letniskowe
budowane tak, że przy każdym z nich jest kawałek
umocnionego brzegu, przy którym można trzymać
swój okręt. Zdarzają się również osiedla, gdzie
przy każdym domu jest wręcz miniporcik. Już
sam spacer po takim terenie budzi zazdrość
każdego rasowego wodniaka – po śniadaniu na
tarasie z widokiem na swój okręt można przejść
przez trawnik, zaokrętować się i płynąć – po
prostu poezja.
Jedynym mankamentem są ceny takich wodnych rancho - w dobrej lokalizacji kosztują od pól miliona
euro w górę….
Są jednak i takie „waterrancho”, które wyglądają na
tańszy wariant. Tańszy, ale nie mniej atrakcyjny, chociaż
sowo „tańszy” należy rozpatrywać raczej w kategoriach
dochodów mieszkańców Holandii.
Wracając do marin, to w jednej z nich, po
otrzymaniu materiałów reklamowych przy
okazji płacenia za postój policzyliśmy z bratem
ilość miejsc – wyszło nam około 500. Jeśli
porównać tę cyfrę z ilością jachtów morskich
pod polską banderą, to… właściwie nie ma co
porównywać. Na podejściu do każdej
miejscowości w co najmniej w kilku miejscach
widać las masztów. Jeśli uwzględnić fakt, że
takie mariny są praktycznie wszędzie, a jeszcze
więcej jest mniejszych portów i przystani to
dochodzi się do wniosku, że w Holandii
statystycznie każda rodzina ma jakieś pływadło.
Nie widzę szans, aby za mojego życia choćby
zbliżyć się do podobnej rzeczywistości w Polsce.
Nawet biorąc poprawkę na różnice w ilości
dostępnych akwenów trzeba dziesiątków lat,
aby u nas było podobnie.
Droga z Polski i powrót odbywały się samochodem, więc jako kierowca miałem ograniczone możliwości
obserwacji okolic, jednak akcentów wodnych w krajobrazie, w miarę oddalania się od granicy
niemiecko-holenderskiej w głąb Holandii pojawiało się coraz więcej. Nawet w znanym z pierwszoligowej
drużyny piłkarskiej mieście Heerenveen, oddalonym od dużej wody o godzinę jazdy autobusem są
przystanie, w których stoją całkiem duże jachty. Sieć kanałów Holandii na odpowiednio szczegółowej
mapie jest bardzo gęsta, chociaż nie wszystkie z nich z powodu głębokości są dostępne dla największych
jednostek. Pływanie takimi kanałami, szczególnie w obrębie miast jest ciekawe, szczególnie w starszych
częściach miejscowości, gdzie przy kanale każdy właściwie dom jest inny (co widać na 2 zdjęciach z
poprzedniej strony), w odróżnieniu do opisanych wcześniej nowych osiedli, które też są ładne, ale
zbudowane „na jedno kopyto”.
Wewnętrzne wody Holandii to Ijsselmeer i
Markermeer. Są to odgrodzone groblami (oczywiście
solidnych rozmiarów, ze śluzami itd. zdjęcie
Holandia VII 2005 020) części Waddensee, czyli
części morza Północnego osłoniętej łańcuchem wysp,
o której wspomniałem przy opisie pikniku na terenie
pływowym.
W potocznej opinii Holendrzy „walczą” z morzem,
wydzierając mu i osuszając po kawałku teren –
właśnie z tych wód odgrodzonych groblami.
Praktyka jest chyba jednak trochę inna. Nie
widziałem ani razu miejsc, które po odgrodzeniu od
większej wody byłyby osuszane
Jest natomiast powszechną chyba praktyką budowa nowych osiedli, w których każdy dom ma swój
kawałek nadbrzeża, w pobliżu brzegu jednego z większych akwenów, czy kanałów. Takie osiedla razem
z umocnionymi przydomowymi przystaniami są budowane na lądzie, a potem następuje „podłączenie”
do najbliższej większej wody przez wykopanie kanału.
Powyżej satelitarny widok miasteczka Lemmer, które jest żeglarskim kurortem Holandii – bodaj czy
nie najbardziej prestiżowym.
Budowanie na nisko położonym, podmokłym
często terenie jest związane z ryzykiem
niestabilności budynku. I rzeczywiście można
znaleźć domy wyraźnie odchylone od pionu i od
linii zabudowy sąsiednich budynków. Ich
zauważenie wymaga dokładnego przyjrzenia się,
bo w porównaniu z krzywą wieżą w Pizie są małe,
ale dość często można je spotkać.
Takie domy spotkaliśmy praktycznie w każdym z
odwiedzanych miejsc – wprawdzie pojedyncze
sztuki, ale s.
Już wspominałem o różnorodności używanego w Holandii do pływania sprzętu, ale warto jeszcze
wspomnieć o wszechobecności akcentów wodnych, czy morskich. Można je spotkać wszędzie, np
wizerunek kadłuba z żaglem wygięty ze świecących elastycznych „listew” czy raczej rurek z
żaróweczkami wewnątrz można spotkać średnio nad co trzecim wejściem do domu. Niektórzy
mieszkańcy chcą być bardziej oryginalni, więc umieszczają na daszku nad drzwiami wejściowymi
wykonane techniką metaloplastyczną, stylizowane modele żaglowców.
Kolejnym
charakterystycznym
elementem
krajobrazu Holandii są śluzy i mosty zwodzone,
przy czym najładniejsze są te z mechanizmem
podnoszącym wykonanym w postaci ramy nad
poziomem jezdni mosty często tworzą kompleks
ze śluzami i przejście odbywa się w sposób
zorganizowany tak co do kolejności otwierania
jak i kierunku przepuszczania jednostek
pływających.
Otwieranie tych większych mostów na ruchliwych
trasach odbywa się o określonych godzinach prostu
operator śledzi „podejście” łodzi i statków z obu
stron i przy odpowiednim nagromadzeniu otwiera
most i światłami typu ulicznych sygnalizatorów
kieruje ruchem w jedną i drugą stronę.
W pozostałych przypadkach mosty są
otwierane na żądanie. Są też mosty na mniej
ruchliwych kanałach, gdzie nie widać
operatora, ale zwykle po zbliżeniu się na
wystarczającą odległość most zaczyna się
magicznym sposobem otwierać. Otwieranie
mostów w znakomitej większości jest
bezpłatne ale spotkaliśmy most, gdzie
otwieranie było płatne – operator opuszczał
na wędce mały holenderki sabocik, do którego
należało włożyć pół Euro
Przystani, porcików, portów i marin jest w każdej miejscowości wiele i znajdują się one praktycznie nad
każdym kawałkiem wody, który nie jest zajęty przez przedsiębiorstwa profesjonalne np. stocznie.
Największe mariny, szczególnie te nowe mają pełną infrastrukturę poczynając od pryszniców (płatnych,
ale częściej bezpłatnych – po opłaceniu postoju), poprzez większy lub mniejszy supermarket, parking,
sklep żeglarski, żaglownię, aż po urządzenia rozrywkowe – boiska do siatkówki , tenis stołowy, kręgle,
huśtawki czy inne atrakcje dla maluchów. Trawniki regularnie strzyżone, mnóstwo kwiatów i
posprzątany teren wręcz budzą westchnienie: kiedy to u nas będzie podobnie?
Holenderskie ciekawostki
Chociaż tradycyjne holenderskie statki z bocznymi mieczami występują powszechnie na tamtejszych
akwenach a cumują czasami wręcz pod oknem są w niektórych portach miejsca, gdzie stoją tylko takie
jednostki:
Tak Waddensee jak i na innych akwenach szlaki żeglugowe są świetnie oznakowane. Często można
jednak spotkać na bojach czy tykach popularne i u nas kormorany. Niektóre z nich czasem chcą „robić
za orła”
W jednym z portów udało się zobaczyć przeprowadzany w iście ekspresowym tempie remont
podwodnej części „zeeschouw’a”. Gdy przypłynęliśmy po południu, ekipa zaznaczała linię wodną i
miejsca wymagające renowacji ( to te białe plamki na kadłubie). Gdy wracaliśmy ze spaceru po
miasteczku białych plamek już nie było, a następnego dnia rano nie było i łodzi – albo skończyli w nocy,
albo wcześnie rano – napowietrzny suchy dok był pusty.
Ponieważ wśród żeglarzy nierzadkie są przypadki osobników będących jednocześnie miłośnikami kolei
(MK), dla nich też znalazła się ciekawostka – nietypowe zastosowanie nieużywanych już wrót dawnej
śluzy, przez które poprowadzono tor kolejowy do przystanku końcowego na nadbrzeżu portu.
Podczas pierwszego pływania w Holandii z zainteresowaniem śledziłem zewnętrzne objawy obecności
wód pływowych. Oprócz ruchomych pomostów najlepiej zapamiętałem pierwszą z oglądanych boi
farwaterowych, która wyraźnie wyglądała na stojącą w wodzie płynącej - na pływających znakach
nawigacyjnych doskonale widoczny jest kierunek prądu podczas przypływów i odpływów.
Na wodach Ijselmer spotkaliśmy różne dziwne i rzadko oglądane jednostki. Jedną z takich jednostek by
krewetkowiec (o czym dowiedziałem się dopiero podczas opowiadania w TzH ☺)
W jednej z marin, o zamglonym poranku na koszach dziobowych niektórych jachtów można było
obejrzeć efekty pracy pająków podrasowane skraplającą się rosą.
I na koniec coś totalnie romantycznego – samotna latarnia na niewielkim cypelku przy wejściu do
jednego z portów miasteczka Lemmer. Prawda, że ładna?
Jeśli moje opisy i zdjęcia zachęciły kogoś do odwiedzenia uroczych holenderskich miasteczek i akwenów
to cieszę się i myślę, że nikt nie będzie zawiedziony a taki pobyt będzie miłym wspomnieniem i
wdzięcznym tematem do popularnych wśród żeglarskiej braci morskich opowieści.

Podobne dokumenty