Lachowicz Jakub Kl. VI „Wyprawa w Himalaje” Pewnego
Transkrypt
Lachowicz Jakub Kl. VI „Wyprawa w Himalaje” Pewnego
Lachowicz Jakub Kl. VI „Wyprawa w Himalaje” Pewnego czerwcowego dnia wyruszyliśmy z tatą na wyprawę w Himalaje. Było bardzo ciekawie. Ale może zacznę wszystko od początku… Przez prawie rok wszystko przygotowywaliśmy. Zbieraliśmy ekwipunek, załatwialiśmy potrzebne dokumenty i codziennie trenowaliśmy. Aż nadszedł ten dzień. Spakowaliśmy plecaki i już następnego dnia lecieliśmy w Himalaje. Droga była bardzo długa. Na lotnisko w Katmandu lecieliśmy aż dwanaście godzin. Naszym celem była Annapurna I, czyli wejście na 8091 m n.p.m. Wyprawę rozpoczęliśmy z wysokości 1355 m n.p.m., a pierwszy obóz rozbiliśmy na wysokości 3000m n.p.m. Pogoda nam sprzyjała. Nie było śniegu. Noc upłynęła w spokoju i rano wyruszyliśmy na dalszą wspinaczkę. Okazało się, że podobnie jak my, szczyt będzie próbowała zdobyć inna ekipa z Włoch. Ojciec z synem. To naprawdę niespotykany zbieg okoliczności, bo syn, jak się później okazało był w moim wieku. Do naszego pierwszego spotkania doszło w dość ekstremalnych warunkach i pewnie to nas do siebie zbliżyło. Po całym dniu marszu rozbiliśmy nasz drugi obóz. Kolejne dni wspinaczki przebiegały bardzo spokojnie. Niestety pogoda nagle się zmieniła. Zaczął padać mocny śnieg, zrobiło się bardzo zimno a do tego jeszcze ten mocny wiatr. Nasz czwarty obóz rozbiliśmy na wysokości 6900 m n.p.m. Siedzieliśmy już z tatą w naszym namiocie i właśnie grzaliśmy sobie wodę na herbatę, gdy zauważyłem, że ojciec z synem z tej drugiej ekipy mają problem z rozłożeniem swojego namiotu. Wiatr wiał już tak mocno, że nie mogli we dwójkę rozbić swojego obozu. Powiedziałem tacie, że pójdę im pomóc. Gdy podszedłem do nich, bardzo chętnie przyjęli moją pomoc. Wtedy to okazało się, że chłopiec ma na imię Simoni jest w moim wieku. Miał ciemniejszą karnację, zielone oczy i czarne długie włosy. Ubrany był w zimowe spodnie i ciepłą górską kurtkę. Głośno spytałem: - Pomóc wam? - Tak, jeśli możesz to byłoby super – odpowiedział tata chłopaka. - To ja trzymam mocno z tej strony, a ty wiąż liny – powiedziałem do chłopca. - Dobra, już wiążę. Po piętnastu minutach obóz był rozbity. - Bardzo ci dziękuję za pomoc – rzekł chłopak. - Nie ma za co. W górach trzeba sobie pomagać – odpowiedziałem. - Jak masz na imię? – spytał mój przyszły kolega. - Kuba. Jestem tu z tatą. Jutro spróbujemy zdobyć Annapurnę. - To tak jak my – krzyknął chłopak głośno, żeby przekrzyczeć wiejący wiatr – mam na imię Simon, też jestem tu z tatą i również jutro uderzamy na szczyt. Podszedł do nas mój tata. Przyniósł mi kubek z gorącą herbatą. Przedstawił się i razem z tatą mojego nowego kolegi pogrążyli się w długiej rozmowie. Tata z Panem Marco w jednym namiocie a my z Simonem w drugim. Jak się okazało Włosi to bardzo towarzyski i rodzinny naród. Nowi przyjaciele poczęstowali nas kolejnym kubkiem gorącej herbaty oraz ciepłą zupą. Do późnej godziny siedzieliśmy w namiocie i rozmawialiśmy. Simon opowiedział mi dużo ciekawych rzeczy o swojej ojczyźnie. Cieszył się, że szczyt będziemy atakować jutro, czyli 21 czerwca a nie 17, ponieważ dla Włochów jest to podobno pechowa liczba. Rozmawialiśmy o naszych rodzinach. Simon opowiedział mi o swoich dwóch braciach i siostrze, za którymi bardzo tęskni. Włosi są bardzo uczuciowi i rodzina jest dla nich najważniejsza. Simon powiedział mi, że w ich kraju to całkiem naturalne gdy dzieci mieszkają z rodzicami nawet do czterdziestego roku życia. Do spania poszliśmy dopiero o pierwszej w nocy. Ustaliliśmy, że wszyscy razem spróbujemy zdobyć szczyt. Nad ranem wiatr ustał. Śniegu ciągle było sporo, ale najważniejsze, że już nie padał. - Cześć Simon, jak nastawienie? – spytałem kolegę, gdy byliśmy już spakowani i gotowi do drogi. - Cieszę się, że to już dzisiaj, ale trochę się boję, a Ty? – odpowiedział Simon. - Ja też się boję, ale chyba mamy szansę. Pogoda całkiem ładna, więc trzeba spróbować. - Trzymajmy się razem – powiedział mój kolega. - Jasne, będzie nam się przyjemniej szło – odpowiedziałem. - No to ruszajmy na podbój ośmiotysięcznika! – krzyknął chłopak. - Ruszajmy – powiedziałem. Atak na szczyt był ciężki, ale udało się. Annapurna została zdobyta o godzinie 14:28. Zejście nie było proste, ale szczęśliwie dotarliśmy do naszych obozów. Razem z Simonem długo opowiadaliśmy sobie o naszych wrażeniach z ataku. Niestety nasza wyprawa pomału dobiegała końca. Wymieniliśmy się z Simonem numerami telefonów i adresami. Simon zaprosił mnie do siebie, do Włoch. Obiecał nauczyć mnie przyrządzać pyszne spaghetti i inne dania z makaronów oraz tradycyjną pizzę, z której słyną Włochy. Ja powiedziałem mu, że koniecznie musi spróbować naszych tradycyjnych pierogów i oczywiście schabowego z kapustą. Nasza wspólna wyprawa doprowadziła do wielkiej przyjaźni. Simon był już u mnie w Polsce pięć razy, a ja jestem u niego w każde wakacje. Nasza przyjaźń trwa do dzisiaj.