więcej wierszy
Transkrypt
więcej wierszy
Ana Seferović Wielkie lustro Jemy Nie opieramy się Zmysłowości pieczywa Jego białej ciepłej Cielesności Nie możemy więcej Żołądek jest ogromnie nadęty Uciekamy przed wielkie lustro Rozbieramy się do naga Wymierzamy Jak na nas leży bikini Ktoś mówi: Uwielbiam moją-twoją Chorobę Lubię się śmiać Dopóki wymieniamy objawy Smarujemy się kremem Do opalania ochronny Faktor 36 Rzucamy się na łóżko W pokoju hotelowym Po drodze na plażę I oglądamy morze W telewizji Ktoś mówi: Nawet jest pięknie Wymieniamy rzeczy Zakładamy je i zdejmujemy Rzucamy po pokoju I wtedy ktoś mówi: Chcę się Całkowicie ubrać W twoje ubranie Bo chcę być Tobą Nierealne kobiety Wieczorem zwykle smażą i jedzą do żalu Nie tak często ale dziś Ich cienie na ziemi Mają strasznie szerokie biodra I nie chce wytrzymać naporu skupionego Wokół stawów 1 Pół godziny Ręka powoli Przechodzi od środka czoła Brwią w dół Przez kości policzkowe Mocno przyciskając policzek Aż do wypukłości warg Potem bez życia opada na łono Znajduje lewą rękę i tu Odpoczywają bezwładnie Ze splecionymi palcami Nagle się rozłączają I dosięgają mandarynkę Ze sterty owoców na stole Mandarynka jest szorstka I pusto miękka Dłoń lewej ręki Przysuwam do nosa Który odbiera przyjemny zapach Pomarańczowego owocu Podczas gdy paznokieć prawej ręki Przebija skórkę Wbijając się w mokry miąższ Mandarynka spada Toczy się po podłodze Spoglądam na nią Niekończąca się zabawa Dorysowałam zajęcze uszy I wąsy Portretom, które latami Cierpliwie i uważnie robiłam Potem je posiekałam i zrobiłam Nawlekane wisiorki Które się wzburzają Gdy jest wietrznie To wydarzenie spowalniam do Pojedynczych kadrów I to mnie nieskończenie bawi 2 Procesy metaboliczne Gdy powraca znad morza Kilka dni lśni I potem znowu nic Gładka plastyka skóry Blask włosów z dostatkiem regeneratorów Pościel uszlachetniona kocem Pastelowa świątynia Zbudowana z filiżanek kawy Ogryzków ulubionych owoców Nocne loty Nawigacja ku pomocy Małe srebrne sukienki Przez mgławicę informacji I schwytanie nieopisywalnego znaczenia nawiasu (poufny środek w przypadku zbawiania) Epilog I wtedy spędziła resztę dnia w wannie Jedno nozdrze ponad wodą Ciało się kurczy Jako woda stygnie 3 Ana Seferović ur. 1976r. jest jedną z autorek Macierzy Serbskiej . Pod wieloma względami odróżnia się od swojej generacji. W dwóch wydanych zbiorach wierszy: Głęboki kontynent(1999) i Niekończąca się zabawa(2000) dała się poznać jako jedna z najbardziej utalentowanych młodych poetek. Tamara Šuškić fantastyczna bezwzględność nowonarodzonej gwiazdy i leży na brzuchu i nosi tajemnicę i leży na plecach dopiero co wylansowana rozczochrana gwiazda o obnażonym luksusowym brzuchu srebrnymi sztućcami kraje owoce i warzywa krystalizacja rzeczy malina jest czerwona i nie jest maliną przerysowana diwa Znowu przebrana pulsuje rozciągniętymi neonowymi rzęsami zatopiona w fotelu i białym perskim kocie południe jest bikini północ jest bikini Szerokie wylegiwanie diamentowej kobiety z jednego na drugi miau-miau bok zasłania swój hymen faktorem 40 i wodą w tłuczonym lodzie 4 deja vu choreografii w lilowych nylonowych rajstopach z kiczowatych lamp przestrzeń fioletowych linii łapczywa pamięć projektuje twój język z koralu łechtanie podniebienia lila nylonowe pachwiny powtórzone w nieskończoność *** Małe ciepłe Zmysłowe pieczywo W ciasnych majteczkach Aż się rozpadnie delikatna Ceramiczna kotka Private show Głębiej Głębiej W gęstej sieci neuronów Pod pościelą Jak dziecko W biedronkowatej pidżamie (kiedyś wszyscyśmy taką mieli) Jak lody wylizana wylizana roztopiona Na pierwszy rzut oka Bezbronna jak kocię Wyświechtana chwytająca za serce melodia W różnych wersjach Taka nieustanna Taka nieustanna Przez nieujednolicony oddech We wszystkich wyziewach cynamonowca We wszystkich wyziewach I hormonach 5 Z nabrzmiałymi piersiami I zapłodnionymi brzuchami I różnymi falami Niskich i wysokich woltaży Nienasycenia I czujności I apetytu I apetytu I apetytu Deja vu choreografii w kwadraciku w windzie drapacza chmur dziennonocny walc rozpalonych pachwin ze stawów ciepły puls czerwienieje palcami całując sufit zakańczając ******* Taka mądra Kiedy pod spodem wrzeszczy tobogan Taka mądra Kiedy wyciąga ręce I one sieką wiatr Taka mądra W autobusie kiedy ogląda slajdy Taka mądra Kiedy kręci pedałami Taka mądra I palce ślizga w marmoladzie Taka mądra Kiedy pali papierosy z połyskliwym filtrem Taka mądra Taka mądra Kiedy kręci włosy i Maluje się Chyląc się by pociągnąć łyk z powolnej słomki Ona jest taka mądra 6 Kiedy je kapiącego arbuza I maże wszystko do rajstop Fascynacje Tańczę rączkami Amortyzuję rękawiczkami Konsumuję dla rozkoszy W świecie osamotnienia Tajemnicy i zmysłowości (transcendencja jest organoleptyczna) Rozpoznaję cię po fetyszyzowanych Fragmentach Kocham cię Jesteś płodem Mojej halucynacyjnej percepcji Mojej restaurowanej wrażliwości Mojego odepchniętego narcyzmu ****** pociąg ekspresowy z centrum żołądka coś czego nie można kontrolować: słynne zdziczenie języka i lekkie najeżenie skóry Tamara Šuškić ur. 1981 w Belgradzie studiuje filologię włoską, pierwszy tomik Zdjęcie pewnej oszustki(2001) wydała w bibliotece Macierzy Serbskiej. Poezję publikowała w czasopismach: Profemina, Severni bunker, Književna reč, Književni magazin, Polja, Treći Trg. Mieszka w Belgradzie. 7 Milan Dobričić Cięcie Obejrzałem targowisko: za jednym straganem stał przepiękny koń, czarny, szlachetny jak człowiek, który tworzy muzykę skończony fachowiec I właśnie wtedy rozległ się jej krzyk Nie zastanawiając się, jakbym wiedział, co robić, dosiadłem Araba i pospieszyłem jej na pomoc. Był mrok i mgła, londyńska, bruk jęczał pod kopytami, iskier nawet nie zauważałem – spojrzeniem szukałem jej. Batler-zabójca zawlókł ją do katedry Rzuciłem się. Przednimi nogami konia rozwaliłem święte drzwi Wpędziłem go na schody Na szczycie wieży, między dzwonami przetrzymywał ją. Skoczyłem. Dobyłem miecza. Bitwa była straszna, na śmierć i życie. Miecze rozcinały mrok. Cięcie tam, cięcie tu, nakręciliśmy. Zmęczeni poszliśmy na piwo. Pagat ultimo Tym razem naprawdę źle odegrałem. Myśliwy wpadł do zamku, głupio, en passant, rzec by można. To samo rozpoczęło obronę, która i tak była napięta od strzałów. Gdy w ostatniej chwili, w śmiertelnej agonii, rzec by można, wspaniale chybiłem statywu, zahaczywszy go z niewłaściwej strony, rozległ się pisk. Pociąg przybył. 8 Akurat teraz, to co jest, jest tu, rzec by można. Konfrontacja jest blisko, jest tu, za drzwiami, tak blisko, jakby była dopiero co ukończona. Wyprostowałem się. Ostatni raz, rzec by można. Revolving around you Mikicy Siedzisz spokojnie, na huśtawce, wypatrzyłem cię z pociągu. Jak przemytnicy, słupy czmychały, jeden po drugim, czyniąc ten film bardziej wyświechtanym. Wygląda na to że nasze spotkanie musiało być stare. Pod pociągiem podkłady dudnią jak podziemny potok, a twoja huśtawka jest centrum rewolucji. Z tamtej strony nadciąga wstęga widnokręgu, z tej zielony dywan rozlewa się plamą. I ledwie jesteś tutaj, przy samej krawędzi okna, machnęła rękami zahuśtawszy się. Nowy Rok Mikicy Nadszedł wieczór, ten, który należy do wszystkich. I kiedy na jego szczycie wszyscy wraz krzykną jak jest pięknie, i wymienią życzenia i ozdoby, kiedy na mgnienie lampion, po jednym dla każdego, połknie część mroku, który tworzy mozaikę tej nocy i jej mieszkańców, spod naszych nóg wypełznie drżenie, i my będziemy się trząść, z pijaństwa i szczęścia. A pociemniałe lampiony zgasną też zanim się przebudzimy Włóczęga Nie mam już siły się taszczyć po każdej skale, którą spotkam. M. Komadina Ciosy nie są nieprzerwane, co odbiera im sens. Przerwa w karze jest bolesna bo oprawca czuje żal. Tutaj więc nie ma miejsca na nienawiść, od której się wszystko zaczęło. 9 Bez jej twardej ręki powstają straszliwe szczypce z których wychodzi jedyny prawdziwy potwór: Bezcel. Miła wg wiersza Milosza Komadiny Tylko Bogu powiem gdzie jesteś, miła. W specjalnej modlitwie, spod powieki w całkowitej ciemności przysunę wargi ku okrągłemu otworowi, który wiedzie do Jego ucha szepnę Mu kim jesteś, miła i gdzie jesteś, i ile dla mnie znaczysz, i dlaczego tak być musi. I On mnie wysłucha, i pospieszy ku tobie by do ciebie zdążyć błyskawicą, miła. Grom Nie dotykajcie idoli bo pozłota pozostaje na palcach. Stendhal. Balzac. Bartelmi. Bóg nocą znowu przesuwa stoły po niebie. Skrobie szorstką podłogę. Wióry lecą. Pryskają iskry. Bóg i ja mamy specjalną umowę. Gdy wystawię język przyjmę jego ciało. Gdy zaskowyczę i rozdziawię paszczę łykam jego krew. Za dnia ja pracuję, a on odpoczywa. Nocą ja słucham, a on grzmi. Ikar On, który rękami przewyższył ptaki i wszedł między bogów. On, który jedyny patrzył w niebo z ostrego, martwego kąta. On, który na własnej skórze odczuł że słońce nie jest planetą. On, który udowodnił grawitację i czyste swobodne spadanie. On, który oczyma przeleciał przez rój złocistych muszek bólu. On, który umarł od śmiałego uderzenia o zimną morską wodę. 10 IV) Śmierć Ptak troskliwie buduje gniazdo z piór i gazet. Cicho, w sennym kącie, i nocą, bez świadków ciałem ogrzewa swoje drobniutkie nie zapłodnione jaja. Chociaż przeznaczone by w sobie skrywać ruch nie są jednak dość drobne by do nich nie mogła wpełznąć śmierć. V) Czas, Przestrzeń Czas płynie? Czas się rozlewa, i to spowalnianie prowadzi do śmierci. W wodzie łatwo stracić równowagę. Przestrzeń to przezroczysty sześcienny idealnie prawidłowy pokój, wodny monolit. Przez niego wszystko widać, a więc wygląda jakby można było dokądś zdążyć. Na koniec wszyscy odetchniemy zmęczeni pod tą samą ścianą. Milan Dobričić ur. 1977r. absolwent literatury, publikował wiersze i krótkie opowiadania w periodykach. Wydał książki: Dziennik 2000 (współautor 2001) i Przymus (2002). Jest redaktorem czasopisma internetowego Treći Trg (www.trecitrg.org.yu). Dejan Matić Ucząc się gramatyki Ucząc się gramatyki języka starogreckiego Zdrętwiały, w nieprawidłowej pozycji; Odległy zaspanym mieszkańcom miasta, Zupełnie obcy i starożytnym Grekom i sobie, W te wątłe godziny marzę o czytaniu Homera, w oryginale. Słowa, których nie całkiem rozumiem, kształty Których nie rozpoznaję, zapierają dech: Splatają język jak pocałunek w usta. Zdobywa: Niczym namiętności, przez które wyszliśmy na spotkanie; 11 Przychodzi jako początek i koniec: Alfa i Omega. A kiedy Odyseusz, tym razem na zawsze porzuci Itakę i odpłynie ku brzegom świata, Wstanę od stołu i położę się na łóżku: Jak na spokojnej powierzchni morza. Trzeci Rynek Na co czekamy tutaj na agorze zebrani? Kavafi Przypadkowe spotkanie chłopca i dziewczyny na ulicy. A tak mało dla nich czasu w tym mieście. Zatrzymają się na chwilę, w zdziwieniu. Spojrzą na siebie, dotkną, uśmiechną. Wtedy ona mu powie o jakimś miasteczku na greckim brzegu, gdzie są ogrody oszalałe od zapachu i barw, a ulice od światła. „Widziałam”, mówi, „Z okna pokoju hotelowego jak dwoje młodych na rynku jeździło na rolkach; -Oczywiście są parą; a południowe słońce pali ich i tak ogorzałe twarze i harmonijnie zbudowane ciała.” Przeczucie przyszłego Znikną ściany tego samotniczego pokoju, Na których latami notuje swoje pragnienia, Plany, jak codzienny notes, I wyruszy w podróż ośmielony pomyślnymi Wiatrami. Tchnienie nowego życia upoi zatrute Zmysły, i niełatwo rozpozna smak w ustach. Pamięć przepadnie jak dawne namiętności. *** Z okna oglądam czarny obłok. Teraz wiem, poranek to nieoczekiwana możliwość; I wszelka chwiejność rodzi poczucie winy. Albowiem już mogłeś otworzyć oczy i zobaczyć Świat w najpiękniejszym stanie. Albowiem ta noc sama się siebie wypiera, Jak człowiek, który przyznaje się do winy. Wierz mi, Po przebudzeniu niedorzecznie jest zostać w łóżku i śnić, ten sam ciemny obłok. 12 Zamiast poezji, trzeci krąg S.V. Kręcimy się w krąg, moja miła, Mówimy metaforami Które nas zostawiają bez tchu a wtedy długo milczymy; i palimy Długie papierosy, pijemy mocną Kawę po turecku, w której wciąż jeszcze Nie rozpoznajemy przyszłości Naszych pragnień. I ta wymiana poglądów, Te dziecięce zabawy, wielkoduszne I samolubne zarazem, Tylko utwierdzają naszą skłonność Do zaprzeczania; wzbogacają nas I ogołacają, niczym choroby. A w książkach i czasopismach, Które w jakichś dogodnych okolicznościach Oczywiście, podarowaliśmy sobie wzajemnie; Póki czytamy je nocą, w łóżku, Coraz trudniej rozróżniamy litery, I sny, wreszcie rozpoczynają Jakiś swój taniec. Kręcimy się w krąg, również wieczorem, miła moja. Ale nie martw się, mam postanowienie na ten nasz lot: Wejdę w krąg, Przez twój pokój. Cisza na morzu Dla M.O. Każda dziewica jest straszna. A możesz ją zobaczyć w wielu Miejscach, doskonałą jak przywidzenie. Ona nigdy nie kryje lat, Ale zwykle porównuje się do aniołów. Tylko aniołowie odstąpili Od takich, i teraz siedzą obojętnie W skórzanych fotelach i opowiadają Codzienne opowiastki, bez patosu, Kobietom w średnim wieku, bardzo pożądanym. Piją dużo, i to wyłącznie mocne trunki, Z lodem, palą jakościowy tytoń. 13 Popołudniami przeglądają gazety, cicho drzemią , Wieczorem wychodzą do luksusowych restauracji, I zamawiają to, co najdroższe. Możesz ich zobaczyć na przyjęciach I koktajlach, jeśli masz szczęście. Znają języki, ale niechętnie rozmawiają. Przed snem oglądają thrillery Albo telewizję satelitarną. Wstają późno, bez migreny. Nigdy nie korzystają z komunikacji miejskiej. Nie kąpią się, nie myją zębów, Ale ich skóra na pewno pachnie Fiołkami. Straszliwie leniwi Noszą niedbałe fryzury. Prawie nic wspólnego z barokowymi wyobrażeniami Na których aniołowie wciąż jeszcze mają skrzydła i nieskażony wygląd; Oczy spokojne jak lustro wody. Samemu sobie I kochać jest dobrze: gdyż miłość jest trudna Rilke Od zawsze go pociągały święte; Potencjalne. Mistyczki, na jawie Spotykał się z dziewicami, szalonymi i mądrymi. Analizował sen W pewnym monasterze. Rozmawiał o tym z prostytutką. Powierzchownie rozpoczął studia literackie. Nie dbał o wielką tajemnicę, bibliotekę. Obejrzał drzewo życia, w żywiole. Pod określonym kątem. Za siebie. Nie zdał egzaminu z romantyzmu: Padł na motywie martwej ukochanej. O tym spotkaniu I Spiesząc za pewną dziewczyną Niezdarny, jak zwykle W takich przypadkach , i niecierpliwy, I niedość zręczny; Natrafi na swego anioła stróża 14 Ten ledwie zdąży wymierzyć mu Policzek, tą ręką, która jest bliższa Sercu, i która mimochodem pachnie Dziecięcą pomadą i ozonem. I znikając w okamgnieniu wyszepcze: „Mamy maleńką siostrę, która jeszcze nie ma sutków” II Wyższy od niego o głowę Z ciemnymi oczyma w bladej twarzy. O cienkich wargach; długich palcach: Ni mężczyzna , ni kobieta W służbowym kombinezonie Z kapturem i czarną peleryną, Pod którą zapewne skrywa Sfatygowane skrzydła Pojawił się znowu tylko po to by dorzucić: „Co uczynimy z siostrą naszą” Dejan Matić ur. 1979r. absolwent literatury, redaktor poetyckiego pisma internetowego Treći Trg – www.trecitrg.org.yu wydał swoje wiersze w piśmie Poezija. Ana Seferović Okruchy Nowsza od Aktualnego widoku Zbyt oddalonych słońc na niebie Osłabiona pragnieniem By kupić te beżowe buty Spuściła roletę w południe Bardziej laur(może i zorza) niż Dafne W swej nieprzerwanej fotosyntezie 15 Rozdarcie – tak, koniecznie Pije powoli ciepłą herbatę Dopóki się nie rozsypie w jednej chwili twardy obraz Miękkich skórzanych rzemyków wokół stawów Wyobraża sobie okruszki obwarzanka Po śniadaniu na stole Obmacuje udziska W każdym razie Jutro będzie nosić te buty Czysta sprzeczność z tej strony powiek I wtedy się wynurzyło Majestatyczne złote rybsko Póżniej znawca wyjaśnił obraz I powiedział podnosząc jedną złą brew: Tak! To Apollon się przeciągnął! A ona w pastelowo różowych skarpetkach Zaczęła płakać z piękna Widząc nieproporcjonalne łódki Jak toną w akwarelowej lekkości Chociaż nienawidzi takich lirycznych momentów Nie mogła uspokoić serca całymi dniami 16 Dopóki nie wypiła wielkiej szklanki Musującego magnezu Tajemne życie Roztopione w czekoladzie Industrialnie rozstrojone dni A nocą przebrana Bogini O białych plastycznych udach Wychodzi ucharakteryzowana na tancerkę go-go By popatrzeć na istoty różnorodnych osobliwości Między którymi czekają kuszący tancerze Nie słuchaj dalej nie wymawiaj ich imienia Ciszej tymi obcasikami! Jeśli jeden z demonów zobaczy Co bogini robiła nocami Zaszantażuje ją cechami pierwszego dziecka Pocieszy w zamian że będzie mu grała Przy przewrotnym promieniowaniu kwarcowej lampy Jasmina Topić Przejście, premedytacja! Rzeczy, rozrzucone, całkiem zwyczajnie, drobiazgi, co osiadają jak kurz, pośród 17 dywanu, półek i talerzy, pozostałych sprzętów... W chwili wewnętrznego ruchu ku niczemu, patosowi, pieśni do bólu – Z tego utkane jest wszystko, w chwili, a wtedy poniektóra przejażdżka, przez północne pustkowie, przez gęstwinę kropli deszczu, poniektóre słowo przyjacielskie, dokądś się odwozi, do intermezzo... Przechodzi odległości nie większe od mrugnięcia. Moje drobiazgi, rozrzucone, słowa po które sięgam gdy wystukuję wiadomość, dopóki mnie blask monitora nie zwabi w surową szczerość, nieumiarkowane wynurzenia – jak nawałnica, emanacja i drżenie, rojenie... Ponieważ, myśli wznoszą się na powierzchnię pod sufit, w ustojałym zapachu pościeli, w masie pragnień co łapczywie łykają przyszłe przestrzenie. - Te rzeczy, tamte drobiazgi... Paciorki Wysiłek wszelki by coś z nerwowych ruchów, którymi zaznaczasz terytorium swojej niepewności, uczynić takim by telefon był zawsze pod ręką, jeśli się jednak zdarzy że wykręcisz numer i powiesz: To jest dla mnie lek. Tak, szczególnie ważne jest ukryte znaczenie numeru, data urodzenia, rozmowa o przeczytanych książkach, dowcip. Wysiłek także by zawsze mieć w paczuszce rezerwowy gram natchnienia i paciorków podstawowych nieobowiązkowych słów, jeśli się jednak zdarzy że uderzysz po cyfrach albo przejedziesz palcami po symbolach na telefonie i powiesz: To jest dla mnie lek. Okaże się, że smuga dosięgała do smyczka tamtych częściowo zgubionych chorągwi, po kto wie który raz przemierzanej orbicie cyferblatu. Niezabezpieczone kable będą iskrzyć – Wysiłek by jednak uczynić coś przewidzianego możliwym kiedy się prawie przedzierzgniesz w kropki twego jasnego, tym razem prawdziwie dobrego pozdrowienia – odgłosy w wodzie rozpoczętej rozmowy. By zawsze była pod twą ręką lekka pieśń ptaka, którego imienia właściwie nie znasz, tym lżejsza kiedy mówisz: To jest dla mnie lek. 18 I przyjdzie czas ułudy W tym zakamarku tak zadziwiająco poza sobą, z zamiarem by coś było potwierdzone; chwiejne myśli, w dopiero co oczyszczonej pustce. Serce spakowane do dziewczęcego pudełka, dopóki po trosze czuje że i tu nie przynależy, a całkiem pasuje, do delikatnych kolorów, wiary że jest swoje. I oto tutaj ciebie szukam. Z dziwacznym Zamiarem poza sobą, że wyjdę na prostą – jak czas mija, bardziej sobie niż tobie; w cienistym odłamku myśli Z zasadzki, w cieniu wszystkich nadziei, z pudełka wzbija się wątpliwość, zamiast starego zegara, tak narasta. I przyjdzie czas ułudy. Łatwo przebywam w tym stanie, jednak trochę jeszcze naturalnym (chociaż nie lubię tego słowa), woda kapie z sąsiednich przestrzeni, wytycza granice pamięci tajemniczego ruchu póki mnie siedemnasty raz nie zawiedzie na to samo miejsce – do przedsionka pudełka. Serce zna naprawdę wszystkie odpowiedzi – maskowanie ułudy, obumarcie spania. Wyobrażam sobie jak pejzaż może ubarwić nawet ułudę – Szuflady są puste, jednak szperam wśród drobiazgów: splątany sznurek, zbłąkane igły – każda ukłuje! Charlie’s Tropical Bar Srdzianowi W barze, jak co wieczór: gin z tonikiem, efes-pilsen, przepłacona woda sodowa w tureckich milionach. Pod neonowymi napisami, wierci się na improwizowanym podium, w głowie, i pada na chodnik z wygodnego bambusa. Między jedwabnymi poduszkami, z wahaniem czy też z jedwabnymi(ukrytymi) galonami A z meczetu , z kasety, kręci didżej-hodża. W przerwach między modlitwami, przeglądaniem Koranu i wielbieniem Allacha, sprowadza na rozpustę morze dziewcząt. W barze, gdzie siedzimy prawie każdego wieczoru, dziesięć dni jak dziesięć miesięcy, bo na spacerze czas zżera ludzi dużo szybciejPijani łatwym życiem, bezmyślnego ale słodkiego nieróbstwa. 19 Jesteśmy skończenie pięknym egzemplarzem zazdrości tacy właśnie lekcy i beztroscy... Wszystko jest tańcem, w barze, conocnym, jak by niczego innego w życiu nie było. Zręczni młodzieńcy z próżnym tureckim: dziewczęta wszystkich ras i kolorów w smudzeCudzoziemcy szukają egzotycznych ciał tubylczych kobiet. Cieniste jak cyprysy Turczynki i fale po zachodzie. Kontynent nieobecności epitafium ... to jest ziemia niczyja, przestrzeń neutralna. Miejsce rozkoszy. Iluzji. Próżnych godzin, wypitych do dna – poniektórych. Przywitane cienie dawnych rzeczy, zjedzonego, wypitego – bajecznych i złudnych. Niegdysiejsza obecność płonie jeszcze tylko na wargach, póki się rymuje, ledwie się wypowiada. Ucieka całkiem od naszych ciał, ciecz rozłożonych w parze na tynku ...tam jest duch, i myśl ostra jak zima na kontynencie nieobecności. Tam jest gorąc niedojrzałego, i osad dojrzałego; rozpadniętego. A nawet nie tyle. Między poduszkami, w kolorze Między poduszkami, w kolorze i rysunkach, uszeregowane lalki – poczwarki z których się nie wylęgły motyle. My, podobni lalkom, spod opuszczonych kurtyn, szepczemy w sobie, sercami: Nie bój się! Dopiero co trzeba przeżyć przeszkody, wiatr na obnażonych ciałach. W pościeli odchodzimy z lalkami, z rysunkami. Dotykalne stwarzanie sztuki całkiem oślepione 20 ruchy palców, ciała – zapomnimy że szuka miłości – wprowadzamy oszustwo; że jej też nie ma. Nic nas tu nie może powstrzymać, wśród tego betonu; w piwnicy ukryci jesteśmy jak strach. Jeszcze wciąż z mgłą wyparowują równiny stąd jesteśmy wygnani na spotkanie melancholii. Tak wyparowuje i z drżenia, z zamrożonego soku z pora, z rozlużnionych brodawek, kończyn. Morza szumią z tego bunkra: z twojego dzieciństwa, moich książek bajek i ułudy. I wybaczymy sobie. Pierwsze poranne dotyki, miękkie od piór, z osadem tego, co poza – Budzisz się, przychodzisz do rozedrganego serca i mówisz: Nie bój się, śnimy! Gdyby nie było tak, byłoby nieznośnie „Człowiek przestaje być młody gdy zrozumie że nie warto powierzać bólu” – mówi Ana Ristović1 czytając Pavese’a wiersz słynie z „Przed trzydziestka” kiedy ja skończyłam dwadzieścia sześć po kto wie który raz wysilam się, by samoobjaśnić jak jest zawsze/jeszcze wciąż łatwo utknąć w takich samych dziecinnych pułapkach uniesienia. No, i na odwrót, rozmyślam dalej, dokładnie dwadzieścia sześć razy, byłabym znów w tej samej pułapce, w niemym patrzeniu w niewierze... schwytałabym (jakkolwiek bym schwytała!) kawałek sera, odsłuchałam w telewizji ostatni hit, wzruszona, chociaż mnie, nieubłaganie, łowca serc ugodzi. Potem bezsilnie, w siebie1 Ana Ristović- ur. 1972r., serbska poetka, tłumaczka, redaktor czasopisma kulturalnego „Balcanis”(przyp. tłum.) 21 albo w dopiero co ledwie wyżebrany, płacz uderzę. II Wtedy w tym wszystkim upanierować dobrze wygotowanego słonia, trujące owoce i trujące wyjaśnienia. Podkreślić. Dopiero co czasem z podwiniętymi nogawkami wcisnąć kończyny w przezroczyste, w zimne. Wszystko pozostałe będzie przedstawione świerczynie, w pragnieniu, oprócz stóp – dlatego będę umiała odejść, kiedy niezgoda stanie się nieznośna. III Jakkolwiek przed trzydziestką! – o tym bólu zamilkniemy, stanie się niezauważalny, w konturach i daleki, jak ból, któremu, biednemu, będziemy odmachiwać ręką pospiesznie. Prawdopodobnie; Powoli już pokorni, ukrywamy niezadowolenie. Przed trzydziestką opłacimy to wszystko wierszami przydrożnymi kontaktami(bez rymów, proszę!); zbawiennymi. O, wszystko to jest niemożliwe O, wszystko porażające, jak strzały w próżnię czółna przywiązane, przepadły... IV Nie warto... wysłuchuję nie-spowiedzi. W łóżku, w powodzi, bieleje ciało, silnie, zręczne palce, kończyny. Bez świadomości, spieszymy ku małym śmierciom. Dojrzewanie w niepamięci Dorastam(-dorosła!) między cieniami lata, w tajemnym ruchu asfaltem, ku nudzie terażniejszości. Tak jakby jeszcze wciąż trwało: dojrzewanie, słodycz dojrzałego, przejrzałego. Niesmacznego. W samochodzie, okrężnymi drogami, sprzyja wietrzyk, zaskakujący śmiech – jak kurz naniesiony na cień. 22 Zebrani w tym samym miejscu, zamknięci w pokoju naszych strachów, już sprzedani za bezcen. Dopiero kilku kolegów, naprawdę przytomnych. Opowieści się przeplatają... Nie podróżujemy donikąd. Miejsca przeznaczenia są jak porty w siódmej stronie świata, rozbłyskujące z odbiornika TV. Konieczne złudzenia, że wracamy do siebie ledwie zakosztowawszy rozkoszy. Pocieszające że budzisz się swój, jednak w tajemnicy. Tu w ciemności, miejskiej mitologii, między wszystkim co nam nie daje być, jeszcze jeden wątek: mydelnicy i wyżebranego szczęścia. Trwa symulowana namiętność. Zapamiętamy się po zapachach skóry. I widzę, uporządkowani jak światła autostrady, i w szaleństwie jesteśmy, i w nudzie. Co przed nami jeśli nie mrok. Wprowadzenie do niepamięci III Przeczuwałam, naprawdę, że będziemy kiedyś leżeć niepomni, z westchnieniem ciążę od wszelkiej nadziei. Co wywołało taki wybuch, rozszczep chmury, by na ziemi pospiesznie zgnieść kruchość. Skąd mamy prawo do cienistych miejsc naszych ludzi, kochanych, potem pominiętych? Cieniste miejsca – białe czereśnie w dłoni. Tylko ciała. Porzucone, przekwitłe. I teraz z pełni, z owocowego miąższu, kwitną w przyszłość. I jakbym zniszczyła rozsypane dojrzewanie, By je kiedyś połączyć z rumieńcem i upiorami. Ten krok do granicy, konieczny, jeszcze nie podjęty. I tylko do granicy, było mi potrzeba jeszcze raz się zanurzyć, odłamać kolec. Zimne pokoje niegdysiejszej obecności nazywają – w samotności przyłapanymi. 23 Jasmina Topić ur. 1978r. jest autorką trzech wydanych dotychczas tomików poezji: „Szkic dla dnia”(1996)”Pensjonat metamorfozy”(2003), za który otrzymała nagrodę „Szal Maticia” i „Romantyzm”(2005). Redaguje „Rukopise” – antologię poezji i krótkiej prozy młodych. Olgica Rajić Interior W każdym domu płonie po jednym punkcie po jednym oku, które się być może otwiera. Odkąd Niels Bor wszedł do mego domu wszystko stało się niebezpieczne i małe. Właściwym jest sądzić ludzi po ich wnętrzu a nie po tobołkach, które z sobą noszą ani po kapeluszach, które gną miętosząc je w rekach. Kapciuszki są przy drzwiach. Broszura o teatrze indyjskim. Portret Izaaka Newtona. I Czereśnie. Z ojczyzny, Z twardym miąższem w środku. O delikatności Nie wątp w dobro. Jesteś lekiem. Głębiej nie mam leku. Między ludżmi, w działalności publicznej, w papierach ani w szkole nie ma delikatności. Rodacy walcząc pną się powoli. Unikam łazienki. Niektóre delikatności oderwały się dawno. Miękko znikają ręce, zmęczone kości. Każdy w zimnym korytarzu Zapragnie ognistego powiewu. Raport o gazie. Kruche szpitalne wiadomości. Rozmówca już nie jest silny. To jasne, ze już nie ma promieniowania. Odprowadzenie do haremu Śniłam, że Viktor Hugo masuje mi kręgosłup za pieniądze. 24 Muzułmanki sowiska, Muzułmanki towarzyszki. Póki nie dotrze obiecany pocałunek ciało moje staje się styropianem, Robaki mrowia się już na obiad. Ostre zęby francuskiego awanturnika. Ty myślisz, że mnie kochasz a nie przychodzisz do mego domu, Przez rzemieślników docierają chłodne wiadomości. Usamodzielni się malutkie jezioro, ucieszy się zjednana miłość. Za stołem jest wielki tłok. Pancernik Potiomkin Niech cię nie zwiedzie tlen który przybywa z gwiazdami i piskiem maszyny. Ani kobieta z wytwornymi nosówkami która zdąża przed północą. Nic się naprawdę nie zmieniło: na stacji w Davos wychodzi Humprey Bogart i mówi o swojej matce. Wiele jest potwornych chwil między naszymi spotkaniami i kolorów, które umierają i kłopotów. Może mylisz, że nie żyję. Moje ciało mogłoby być piękne z wnętrznościami w prochu. Jaka byłaby moja twarz? Unieszczęśliwianie Moje piersi są zimne w tej wektorowej rzeczywistości. Jak to wygląda śmiać się w myślach. Oprawiasz wadliwe przedmioty: puszkę Pandory, Calderona, traktat o jedzeniu rosołu i tętnicach szyjnych. Za duszami straconych przedmiotów płaczę i przygotowuję pokrowce. Mała szara jaszczurka zaćmiewa mi oczy: ulica, bełkotliwa osada, zgromadzenie feministyczne. Już nikt nie mówi o delikatności. Wytrwały Bachus przelewa wino w spadzistej szopie. 25 Krwią broczy Madagaskar z dziurawego atlasu trzepocze pod siatkówką oka. Czasem się dotkną mimochodem dwie kulki oddechu na białej skórze. Pamięć jest molem w tkaninie. Precyzyjna apokalipsa Wiersz jest przedmiotem, który cierpi. Długo pragnęłam trzech współzależnych haftów w całkowicie innym otoczeniu: tyje lodówka, szafy i ciało Łykam dziurawe jabłka, kwas sercowy. Piorunujący ekstrakt pali moje jelito, chore jelito komendanta, jelito prysznica w łazience. Ciało obce Nie mam ni szpiku ni kości mój drogi Cavalcanti. Różowa brzoskwinia trochę nabrzmiała bez paszportów bez duszy pozdrawiam białe aksjomaty jedynym nagim ramieniem. Nic nie mogę zrobić a jedynie się rozebrać, ubrać się potem w cokolwiek niewłaściwego: w dzwonnicę, rzekę, korzeń, oręż Tesli. Nic nie mogę zrobić a jedynie się krzątać wokół własnego ciała: ściągam błonę, czyszczę paznokcie, z pępka wyrywam chwasty: czarne jestestwo, list piktograficzny, kawałek swędzącej skóry. Jestem taką, jaką mnie widzisz. I taka wchodzę do pościeli. Dżwięczna jak renesansowy sonet. Czas tracenia Wyobrażam sobie Kaznodzieję i pytam go czy chce kolczyki, paciorki, kartę telefoniczną? Potem przechodzę do rzeczy delikatniejszych. Z tej skóry wystają kolce 26 śmieje się wezbrane ciało potłuczone kolana rozerwą membranę. Wypadną włosy. Opadnie uwaga. Każdy może mnie kupić za. dotyk Księga pocieszenia Dostałam czerń. Umarli zaczęli przybywać póżniej. Czasem zaskrzeczy słowo, dal się szykuje. Noże starzy znawcy wyszarpują rany. Oglądam dom: Ani miodu, ani muchy na miodzie, Safono. Idę nad rzekę, niosę małe życie. Nie przychodzą już żadne listy. W nagim łóżku z nagim cierpieniem zostają nagie słowa. Nie tylko to, powiadasz. Muszę zdjąć buty i wejść do wody. Erotyczny liliowiec Rany są wszędzie wokół. Zatroszcz się o rany. Nic nie przychodzi z zewnątrz. Biorę do ręki szanghajski modlitewnik. Foki śpiewają fado w kwiaciastych chustkach. W Dolomitach żyje kawałek moich płuc. Grozi że zostanie motylem siedmioletnim. Dom w podwórzu po obiedzie uleci ze wzgórza. Zewsząd wychodzą małe daktyle. Pełen pytań wiatr wieje na przekrzyż Tak się zatopią wargi. Blisko Marsa. Blisko serca. Wszystko jest twoje 27 Olgica Rajić ur. 1971r. wydała tomiki poezji: „Smoła”(1999) i „Nic”(2003) Natalija Marković Zielony wieniec Dopóki stałam na stacji całkiem niezauważalnie rozlałam się po asfalcie Jestem tylko zwyczajnym roztworem. Chwila półprawdy pod lampą Jakbym chodziła już zbudowanymi nitkami wymownej logiki. Ze studni śmieje się do mnie zielony Baudelaire, z majtek wystają mi pieluchy umazane smolistym atramentem. A NA POMOC! Mam menstruację fotograficznych słów a Dostojewski i Puszkin jebią mnie w mózg. Jak jest trudno kiedy broczysz krwią na wszystkie 4 strony. Jestem prosta proszę państwa, ale jestem córką żelaznej lawy przecudna dziewczyna z przedziwnymi organami życiowymi. Sperma rzeczywistości cieknie wokół mnie ale ja mam głębokie trzewiki ze snów zlepionych krwią „WYTRZYMAJ, WYTRZYMAJ” chichocze Baudelaire. E NIE CHCĘ! Nie chcę urodzić tego półprawdziwego potwora Bo jestem sutkiem przełomu. Interesująca rzecz Biegłam do pani Despotki2 jak maratończyk przez całą nuklearną historię. A teraz siedzę na śmietniku świata i nigdy nie wyjdę. Zawsze tu Tylko tu Nowoczesne bardzo nowoczesne. 2 despotka- żona despoty, średniowiecznego władcy serbskiego(przyp. tłum.) 28 Zimowa biografia Ludzie chorzy to rozlane soki i moje słowo stało się mapą, westchnienie przetworzone w rozproszoną noc, nieurzeczywistniony dotyk wiecznego istnienia upakowanego w ruchliwą terażniejszość. Wieczorny cień Na ławce w pół drogi do świata Siedzę i oddycham Ja Śpioch w osadzie świadomości wiązana ciszą, z jedwabnym niebem wokół głowy i grzechotką zaczepioną wokół szyi. Topi mnie księżycowa woda i obrazki słońca wyryte na płycie Nowego Świata. Koniec Jestem gotowa na sen Za szybą jest pole i poduszeczka nieba Płynę lasem do boskiej dyskoteki. Prawda w pełni deszczowej kropli, i spokojnie wchodzę w noc i swój pewny ponowny powrót Swój cud. Żółty collage W piekle jem cytrynę Pod pustynnymi brwiami czeka na mnie dwurogi miedziany kochanek, a ja tonę w obręczy morskiego zegara. Pod oknem brzuch świata śni Numer telefonu muzy. 29 Skutek Jestem tym u kogoś snem, oktawą w introicie, Zapomnianą mitologią luster przestrzeni w przestrzeni, apokryficznym pisarzem średniowiecznego płaczu, czerwonym słońcem, które maluje requiem deszczowym Indiom Łaska jest pramatką świata. Anatomia zdania Chirurdzy ze słynnej kliniki nie pojmują że pisanie to ucieczka na rolkach, surfing po oceanicznych semantykach, lot próbny wielkiego balonu nad Ameryką Południową. Bohaterowie powieści wznieśli żale z powodu wielkich zdań. I Wybuchła Wielka Rewolucja! Rewolucja ruchu w mojej głowie gdy śpię, czytam zagadnienia rosyjskiej literatury, naprawiam okno zemuńskiego3 parku. Noszę mundurek i teraz jestem kimś innym, może dostojną członkinią senatu nowych mediów, albo ważną biochemiczką w laboratorium przemysłowym. W każdym razie jestem pewną anatomicznie odpowiednią kotką, z książką Emmy Goldman, mojej rosyjskiej koleżanki, która wiele zrobiła by zgromadzić swoją osobistą bibliotekę. Zgodziłam się być opiekunką szeregu największego powstania, i spędzam dni czytając książki z jej biblioteki. I Chlebnikow by robił to, co ja! Zaślubiny symboli Lubię grać na flipperach w południe na ulicy, gdy zażyte tabletki żelaza rzeżbią zmęczone ciało, automatyczna sekretarka transkrybuje Upaniszady po hebrajsku. Aplauzy strojnisiów w kaszmirze zwijają wzór słońca. 3 Zemun- dzielnica Belgradu(przyp. tłum.) 30 Może jestem naukowcem ze sztucznymi kośćmi pacierzowymi, rosyjską mistyczką, która przyrządza indyjską sarmę z przyjaciółmi. Wydłużam nozdrza i oddech, śledzę soczyste idiogramy kryjące stałą halucynację wody. Jaki to czas? Zmierzch czy sen. Piramida tatuaży to opowiedziany seans w przedsionku snu. Śniłam świat z plasteliny, huśtawki z sensomotorycznym Okresem, małego psa Eliotta z którym spacerował po męczącej pracy. Natalija Marković ur.1977r. wydawała poezję w czasopismach: „Profemina”, „Knjiżevne novine”’ „Knjiżevni magazin”, „Treći Trg” i innych. Jej pierwszy tomik poezji”Membrana lustra” wydała w Macierzy Serbskiej w 1999r. Borivoj Vezmar Noc w sekcji astronomicznej Odłożyliśmy zeszyty i teleskop na betonie boiska do piłki ręcznej rozpostarliśmy kolorowe pasiaki zwyczajny letni wieczór na Wyspie Młodości, liczymy płomiennie kamienie nakryci koroną czarnego drzewa owocowego z którego się odrywają świetliste szypułki, pod ojczystymi latoroślami liczymy zapalone winne grona Pakracyjczyk4 w Eczce5 4 Pakracyjczyk- mieszkaniec miasta Pakrac w zachodniej Slawonii(północno-wschodnia część Chorwacji)(przyp. tłum.) 5 Eczka- miasto w północno-wschodniej Wojwodinie(północna Serbia)(przyp. tłum.) 31 Scena z polowania na łanię: Tobołek Lazarusa na dnie zamarzniętego ogrodu, napis na skale styczniowego słońca, nieoczekiwany koncert niewidzialnych ptaków, poniżej eczyjskiego zamku pospacerowaliśmy ku gołębiemu spokojowi, pierwszej nocy nie wychodziliśmy, drugiej paliliśmy dębowe gałęzie, trzecią przykrył popiół liści, na lodzie, promiennobłękitnym Niebo nad Mistrą Spróbowałem poczytać o rodzinach Duca, Anioła, Paleologa, wchodzili różni zatrzymując mnie w samym progu tekstu, bezwolnie zamykałem ich, pożniej, w domu, zasnęła willa na południu, niebo nad miastem Mistra na rzęsie Zofii wisi przeznaczenie cesarstwa, tancerki Asztarte przed grupą raweńskich6 uczniów odkrywają swoje czary, kiedy mi do twarzy dosięgają małe pięty córeczki Bój Pod bohaterem jeżdżcem blondynka na Rynku, może turystka, zgrabnym obiektywem łowi gołębią panoramę, odpadki weki, analitycznie oddane, co do detalu, kostka po kostce, na zamówienie albo amatorsko, sfotografuje teren, przyszłego pola walki decydującej bitwy która się już rozegrała 6 raweński- pochodzący z miasta Raven w Serbii(przyp. tłum.) 32 Klucze Pietropawłowska Czarnoróżowa jutrzenka, punkowa fryzura pod pokutniczym kapturem, przychodzisz tu, po północy, częstujesz mnie życzliwie serwatką i winem, dzięki, z twych ust zjadłbym nawet własną wątrobę ale takie słowa są ciężkostrawne Ofiarowujesz mi klucze Pietropawłowska, odmawiam, ni tym moim tobołkiem niczyjego więcej serca nie pragnę tak otwieram, z mojej strony okna, niekiedy dziecko mlekiem umyje niebo, wydaje mi się że pierzasty słup na którym wiszą tylko obrazy – jabłka, jest taki też gdy mnie nie ma, prawdopodobnie, a ty przynieś swe dary szeptowi, włamywaczowi, spóżnionemu dysydentowi Według Bartona Cokolwiek zacznę z najlepszym zamiarem z tej strony okna, śladem rutynowych ruchów, nawyków całkiem wyjałowionych z delikatności, zamknięty tutaj, między tymi księgami, wybrałem sam choć nie wybierając, sznurek, i tratwę i stronę brzegu Tamta wiosna Opuszczasz swój welon na kwietniową trawę 33 W dół błękitny akapit ześlizgnęły dni I tylko zawirowały słoneczne płatki Swą światłość wiatr rozsypał po twoich Promiennych włosach Cienką kolistą ścieżką się przedziera Ten sen, w którym się spajamy w łuk niewidocznego początku Ta wiosna Która w przeszłości zawsze jest przed Niebo odchodzi do Ponto To jest najmniejszy blask w przyszłości, Gdy się rozbuja wydaje mi się że śnię, Dwa wiszące płomienie są coraz dalej, w oczach leszcza zawiera się Dunaj odmachuję z promienistego mostu – niebo odchodzi do Ponto na setkach konserwo-promów odpływają martwi Płyta się otwiera Płyta obsypana nacięciami, każdy szlak jest zapisany, wszystko czego dotkniesz, każdy oddech, i to czego nie uczynisz, a mógłbyś, i sen jest zapisany, i życie wciśnięte, kiedyś zostanie puste miejsce jedynie na decyzję, oto płyta się łamie, ze szczeliny bucha świetlisty kurz powoli osiadając na ciemionach tak, że nawet się go nie czuje na zewnątrz srebrny podziemny śnieg 34 cząstki promienistego metalu pocięły ziemię na kawałki Dwa głosy Z dwóch głosów ani jeden nie jest tylko mój a oba mi pokazują jak nie można pisać o świecie, do którego naprawdę nie należysz, złoto i historia, potem mętne widzenia, falujące tkaniny, prywatność która nie chce ci odkryć szczerej prawdy, niezręczności w wyrazie, wątpliwa gramatyka, lecz i tak, wierzyłem że trzeba powiedzieć, zanotować, by gdy otworzy się niebo słów innych spróbować Borivoj Vezmar ur. 1971 publikował wiersze w czasopismach: „Knjiżevna reć”, „Letopis Matice srpske”, „Koraci”, „Knjiżevni magazin”, „Treći Trg” i innych czasopismach. Wydał tomy poetyckie: „Opis miejsca”(2000) i „Płyta się otwiera”(2005) Igor Petrović od najcichszych gwiazd naprawdę jest noc na planecie kawałek ziemi unosi się w próżni opisane siły na nowo udowadniam przecinam pępowinę nowymi nożyczkami krawędzią sufitu leci komar albo wirus 35 pokątnie się unosi w noc właściwą swemu mrokowi królewicz znowu mnie nawiedzili umarli miasta nad rzekami i miasto nad morzem ukryta odpowiedż w tym kamieniu pewnego nacisku i pewnego bratobójstwa trwanie godzin przebiegłości triumfowania czasem więc wiatr wiatr zgina drzewa wiśniowe budynki przerastają drzewa ale nie ma nadziei na brata współwędrowca to są targi parki mięsa wszystkie te dziwaczne śmieci lunaparków stadionów zbiorowych obozów proch całe wapno tego świata ożyje w komórkach archipelagu północnego w drewnianych basztach zimy pożarli się przy zasiedlaniu lądu jesteś wyrobnikiem bez wynagrodzenia gwożdziem układu kim jesteś wpasuj się w system moja opowieść to jest moja opowieść dwadzieścia siedem mętnych wiosen i nastroszonych jesieni i gdy obejrzę się na swoje życie gdzie jest moje życie zza rogów i drzwi zza erozji zawsze ktoś inny twarda jest skorupa miasta 36 głucha tarcza twardy jest posępny sen w aluminiowych powozach zza ogrodów i firanek grzech jest oddzielony stalowymi cewkami moje trzewia nie są moim życiem moi bracia nie są moimi krewnymi będę słodkim chłopcem podoba mi się ta ręka jej dłoń będę dla niej dobry zatrzymać bezcelową namiętność może to jest życie albo nóż ma ochotę albo jest przepaść po śnie białe czekanie póki dojrzewają owoce nocą pogrzebane dłonie wrześniowej bogini na stole ze sprasowanych trocin leżą świece a ja bez knota bez iskry i podniety zielone policzki w lodzie przeklęty ród w cichej kontynuacji małpy we mgle z błękitnej głębiny z wapnia i błota jeszcze są przede mną wiersz popołudnia jakże mam słabą wolę i długi dzień w łyżce lata trzcinowej huśtawce a ręce wątłe i zmęczone spróchniałe metalowe łóżko nie wedrę się do twego pokoju by leżeć bez snu nocą duszy pusty jest twój pokój o bladych żaluzjach i mlecznych ścianach dom mojej duszy ta brzydka willa otoczona winoroślą i łodygami mandarynek jednoroczna roślina co choruje cały pażdziernik ech tak choć z niczego wyciągnąłem naukę i nałożyłem jej zmyślone szaty 37 współcześni zależny mnie zbawi zostałem lepką skórką cytryny mój i ojciec i matka umarli od zbytku trosk i strachu choć żyję w pamięci sępa jestem bezgraniczną pustką Achillesowy część druga (w której bohater schodzi do podziemia) Nie śpiewaj mi, Bogini, gniewu syna Peleusa co zasmakował we krwi teraz i zmaga się w pieśni jeszcze szybkonogi i cichy przezroczysty już wyobraża dalekie tułaczki, melodie morza a mnie, który w muzyce zawieram oczy udzieli słowa bym spoczął 1. Tutaj wiatr i obojętny asfodelowym łąkom mak kwitnie Smutny że od wieków zebrane modlitwy zostawiam wam, o dżumie i złodziejskim ogniu, wysłuchujcie biednego syna cicha postać co rozgarnie ciemność, tym słówkiem weselnym, tkam sen w osnowie cieniutkich ściegów mej duszy niewypowiedzioność Przeto smuć się Bułgarzynie cichą pieśnią w przestworzach głosu bladego gniewnego syna. Przyzywam i to jest słowo Zasiedlam krainę co skrywa i gnębi odległych marzycieli wygnanych z carstwa. Jestem tu gdzie „Ex Ponto” ma swe żródło i nastaje dzień a nie zapragnąłem śmiertelnego kształtu świadom że zasiedlę dom, gdyż z twardej stali me serce stworzone przeto więc tonę 38 2. Już tutaj daleko od domu i uścisku morza widziałem blade palimpsesty kształtu i zbolały padłem pod spódnice Kory Moje ciało – uwielbienie mocy i lśniących obszarów dnia przeczuwalnie świeci Zobaczcie! Syna swego co wiecznymi polami chadza póki woda z białych topól spłukuje z niego zbyteczność i zciera błogie sny Tam w mych stronach jeszcze słońce i dzieci są ufne śmiertelny oblubieniec o ukształtowanym kamieniu i nieśmiertelna młoda na tronie To wszystko ledwie sen o wieczności i dalekiej pieśni Niemość 3. Daleka śpiewa odurzone tratwy co kołyszą się omamione dobre dni gdzie znalazłem lirę; w mych stronach spokojny zasnąłem i widziałem bowiem padłem by ojciec w dobrobycie żywot snuł kiedy ma matka czujna na morze zerka więc nie zechciałem już śmiertelnej Jej twarzy by rozpoznać blask, w jaśniejszy dzień bym kroczył by osiąść; gdyż wprowadziliśmy się i zasiedlili cudze żywoty, w których swój los śnimy więc zniknęliśmy. O samotne i uschnięte drzewo las i liść, który śpiewa. To da mi ma muza bym zatonął Igor Petrović ur. 1978r. w Belgradzie, szary ekonomista. Mieszka i ,pracuje w Belgradzie. Wiersze publikował w czasopismach: „Krajegranesije”, „Povelja”, „Knjiżevni magazin” i „Treći Trg”. Milosav Gudović 39 Odmęt 1. Szukałem adresów rzek w dół rzeki i w górę rzeki, na próżno opisując łuk przewożnikowi na wiatrzysku. Sin-meta ptak drapieżny, wepchnięty za tanimi żródłami. Szukałem adresów rzek w dół rzeki i w górę rzeki, na próżno. 2. Wpleciony w las sosnowy, śpiewałem oczekując promienia. Słuchając szeptów koniokradów, wiersza kolebki i przęślicy, najazdu nowych barwnych zdobywców. Wpleciony w las sosnowy śpiewałem, oczekując promienia. Ktoś Miło mi że jestem taki: ni mgła ni cesarz. Niechaj nie mam nic: ni ziarna ni promienia. Ale tu jeszcze jestem, gdzieś wśród czereśni. Ogień Znika ciemność oślepionych wysp, pogromców zwierząt, kartek dziennika. Teraz są ślepawe tylko morza, niosący dzidy zaniesieni, 40 dziecięce palce, i trawa. Niektóry uśmiech, lament. Wróble w błocie. Lek Nie wierz nigdy nocy deszczowej poleceniom starych listów Nie wierz nocą handlarzowi Nie zdawaj się na zaspany tłum Nie wierz trującemu zielu Nie oglądaj pagórków Nie słuchaj ni prostej zagadki naiwnego równania i sumy Nie oddychaj przesadnie głęboko w mieście Uciekaj do lasu Świątynia Martwi mnie światłość studziennych głębin. Jestem szczęśliwy, gniewny, niemy jak mag. Żrenice gubią kształty i blask. Nie dam im zgasnąć. 41 Kaprys Czy jeśli opiszemy łuk wokół punktu do którego nas przygnał przypadek dotrzemy do środka okręgu. Tu nas czekają pułapki. Scena Pochlebne tragedie na rynkach przeszłości. Gromy w studniach, gdzie nie narastają. Ciągłe powtarzanie szczegółów. Oglądanie ducha w sztuczce. Odblaski, które trwają. Dziewczyna Upuściła lustro i zniknęła jak mrok nad miastem. Jasno – Burzan Ze świętych ruin wschodzi burzan Panoramy średniowiecznych miast i parafii na równinach rozległych brzegach 42 Tętent konia i rękopisy igumena Zamierają Ze świętych ruin wschodzi burzan Koronowane uciekają Żmije przybrane żelaznymi apaszkami zaplątane w śliwki i ciernie Ze świętych ruin wschodzi burzan Z fundamentów wybijają pozbawione głów rzeki bez kierunku i dumy w poszukiwaniu Boga topielca w sobie Zapomnianym symbolem niedostępnego Niewolnikiem Ze świętych ruin wschodzi burzan i zaciera ślady Ogrody i słowa Na dnie są słowa za którymi tak długo błądziłem (zaklęcia jak nakaz pamięci) Nagi i bosy pełen młodzieńczego żaru ze światłością świec z chłopskich domów Na dnie bośniackiego garnka są ogrody Na dnie są owady grzebią nierównym krokiem ostatnią bruzdę Na dnie są słowa za którymi długo błądziłem przez rózgi Milosav Gudović ur. 1980r. publikował wiersze w periodykach. W rękopisie pozostaje jego tomik poezji „Pocieszenie w ptaku” 43 przełożyła: Agnieszka Żuchowska-Arent ur. 1983r., studentka filologii serbskiej UJ, laureatka I Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Stanisława Pyjasa (2004)oraz Turnieju Jednego Wiersza w klubie Pod Jaszczurami(2005); swoje wiersze i opowiadania publikowała w prasie oraz w antologii prozatorskiej Okno na świat (2001) oraz poetyckiej Listy do nieba (2003) a także w autorskim tomiku Biała Masa Tabletek (2005). 44