więcej wierszy

Transkrypt

więcej wierszy
Ana Seferović
Wielkie lustro
Jemy
Nie opieramy się
Zmysłowości pieczywa
Jego białej ciepłej
Cielesności
Nie możemy więcej
Żołądek jest ogromnie nadęty
Uciekamy przed wielkie lustro
Rozbieramy się do naga
Wymierzamy
Jak na nas leży bikini
Ktoś mówi:
Uwielbiam moją-twoją
Chorobę
Lubię się śmiać
Dopóki wymieniamy objawy
Smarujemy się kremem
Do opalania ochronny
Faktor 36
Rzucamy się na łóżko
W pokoju hotelowym
Po drodze na plażę
I oglądamy morze
W telewizji
Ktoś mówi:
Nawet jest pięknie
Wymieniamy rzeczy
Zakładamy je i zdejmujemy
Rzucamy po pokoju
I wtedy ktoś mówi:
Chcę się
Całkowicie ubrać
W twoje ubranie
Bo chcę być
Tobą
Nierealne kobiety
Wieczorem zwykle smażą i jedzą do żalu
Nie tak często ale dziś
Ich cienie na ziemi
Mają strasznie szerokie biodra
I nie chce wytrzymać naporu skupionego
Wokół stawów
1
Pół godziny
Ręka powoli
Przechodzi od środka czoła
Brwią w dół
Przez kości policzkowe
Mocno przyciskając policzek
Aż do wypukłości warg
Potem bez życia opada na łono
Znajduje lewą rękę i tu
Odpoczywają bezwładnie
Ze splecionymi palcami
Nagle się rozłączają
I dosięgają mandarynkę
Ze sterty owoców na stole
Mandarynka jest szorstka
I pusto miękka
Dłoń lewej ręki
Przysuwam do nosa
Który odbiera przyjemny zapach
Pomarańczowego owocu
Podczas gdy paznokieć prawej ręki
Przebija skórkę
Wbijając się w mokry miąższ
Mandarynka spada
Toczy się po podłodze
Spoglądam na nią
Niekończąca się zabawa
Dorysowałam zajęcze uszy
I wąsy
Portretom, które latami
Cierpliwie i uważnie robiłam
Potem je posiekałam i zrobiłam
Nawlekane wisiorki
Które się wzburzają
Gdy jest wietrznie
To wydarzenie spowalniam do
Pojedynczych kadrów
I to mnie nieskończenie bawi
2
Procesy metaboliczne
Gdy powraca znad morza
Kilka dni lśni
I potem znowu nic
Gładka plastyka skóry
Blask włosów z dostatkiem regeneratorów
Pościel uszlachetniona kocem
Pastelowa świątynia
Zbudowana z filiżanek kawy
Ogryzków ulubionych owoców
Nocne loty
Nawigacja ku pomocy
Małe srebrne sukienki
Przez mgławicę informacji
I schwytanie nieopisywalnego znaczenia nawiasu
(poufny środek w przypadku zbawiania)
Epilog
I wtedy spędziła resztę dnia w wannie
Jedno nozdrze ponad wodą
Ciało się kurczy
Jako woda stygnie
3
Ana Seferović ur. 1976r. jest jedną z autorek Macierzy Serbskiej . Pod wieloma względami
odróżnia się od swojej generacji. W dwóch wydanych zbiorach wierszy: Głęboki
kontynent(1999) i Niekończąca się zabawa(2000) dała się poznać jako jedna z najbardziej
utalentowanych młodych poetek.
Tamara Šuškić
fantastyczna bezwzględność
nowonarodzonej gwiazdy
i leży na brzuchu
i nosi tajemnicę
i leży na plecach
dopiero co wylansowana rozczochrana gwiazda
o obnażonym
luksusowym
brzuchu
srebrnymi sztućcami kraje owoce i warzywa
krystalizacja rzeczy
malina jest czerwona
i nie jest maliną
przerysowana diwa
Znowu przebrana
pulsuje rozciągniętymi neonowymi rzęsami
zatopiona w fotelu i białym
perskim kocie
południe jest bikini
północ jest bikini
Szerokie wylegiwanie diamentowej kobiety
z jednego na drugi miau-miau bok
zasłania swój hymen faktorem 40
i wodą w tłuczonym lodzie
4
deja vu choreografii w
lilowych nylonowych rajstopach
z kiczowatych lamp
przestrzeń fioletowych linii
łapczywa pamięć projektuje
twój język z koralu
łechtanie podniebienia
lila nylonowe pachwiny
powtórzone w nieskończoność
***
Małe ciepłe
Zmysłowe pieczywo
W ciasnych majteczkach
Aż się rozpadnie delikatna
Ceramiczna kotka
Private show
Głębiej
Głębiej
W gęstej sieci neuronów
Pod pościelą
Jak dziecko
W biedronkowatej pidżamie
(kiedyś wszyscyśmy taką mieli)
Jak lody
wylizana
wylizana
roztopiona
Na pierwszy rzut oka
Bezbronna jak kocię
Wyświechtana chwytająca za serce melodia
W różnych wersjach
Taka nieustanna
Taka nieustanna
Przez nieujednolicony oddech
We wszystkich wyziewach cynamonowca
We wszystkich wyziewach
I hormonach
5
Z nabrzmiałymi piersiami
I zapłodnionymi brzuchami
I różnymi falami
Niskich i wysokich woltaży
Nienasycenia
I czujności
I apetytu
I apetytu
I apetytu
Deja vu choreografii
w kwadraciku
w windzie drapacza chmur
dziennonocny walc rozpalonych pachwin
ze stawów ciepły puls
czerwienieje palcami całując sufit
zakańczając
*******
Taka mądra
Kiedy pod spodem wrzeszczy tobogan
Taka mądra
Kiedy wyciąga ręce
I one sieką wiatr
Taka mądra
W autobusie kiedy ogląda slajdy
Taka mądra
Kiedy kręci pedałami
Taka mądra
I palce ślizga w marmoladzie
Taka mądra
Kiedy pali papierosy z połyskliwym filtrem
Taka mądra
Taka mądra
Kiedy kręci włosy i
Maluje się
Chyląc się by pociągnąć łyk z powolnej słomki
Ona jest taka mądra
6
Kiedy je kapiącego arbuza
I maże wszystko do rajstop
Fascynacje
Tańczę rączkami
Amortyzuję rękawiczkami
Konsumuję dla rozkoszy
W świecie osamotnienia
Tajemnicy i zmysłowości
(transcendencja jest organoleptyczna)
Rozpoznaję cię po fetyszyzowanych
Fragmentach
Kocham cię
Jesteś płodem
Mojej halucynacyjnej percepcji
Mojej restaurowanej wrażliwości
Mojego odepchniętego narcyzmu
******
pociąg ekspresowy z centrum żołądka
coś czego nie można kontrolować:
słynne zdziczenie języka
i lekkie najeżenie skóry
Tamara Šuškić ur. 1981 w Belgradzie studiuje filologię włoską, pierwszy tomik Zdjęcie
pewnej oszustki(2001) wydała w bibliotece Macierzy Serbskiej. Poezję publikowała w
czasopismach: Profemina, Severni bunker, Književna reč, Književni magazin, Polja, Treći
Trg. Mieszka w Belgradzie.
7
Milan Dobričić
Cięcie
Obejrzałem targowisko: za jednym straganem
stał przepiękny koń, czarny,
szlachetny jak człowiek, który tworzy muzykę
skończony fachowiec
I właśnie wtedy rozległ się jej krzyk
Nie zastanawiając się, jakbym wiedział, co robić,
dosiadłem Araba
i pospieszyłem jej na pomoc.
Był mrok i mgła, londyńska,
bruk jęczał pod kopytami,
iskier nawet nie zauważałem –
spojrzeniem szukałem jej.
Batler-zabójca zawlókł ją do katedry
Rzuciłem się. Przednimi nogami konia
rozwaliłem święte drzwi
Wpędziłem go na schody
Na szczycie wieży, między dzwonami
przetrzymywał ją.
Skoczyłem. Dobyłem miecza.
Bitwa była straszna, na śmierć i życie.
Miecze rozcinały mrok.
Cięcie tam, cięcie tu,
nakręciliśmy.
Zmęczeni poszliśmy na piwo.
Pagat ultimo
Tym razem naprawdę źle odegrałem.
Myśliwy wpadł do zamku, głupio,
en passant, rzec by można.
To samo rozpoczęło obronę,
która i tak była napięta od strzałów.
Gdy w ostatniej chwili,
w śmiertelnej agonii, rzec by można,
wspaniale chybiłem statywu,
zahaczywszy go z niewłaściwej strony,
rozległ się pisk. Pociąg przybył.
8
Akurat teraz, to co jest, jest tu, rzec by można.
Konfrontacja jest blisko, jest tu, za drzwiami,
tak blisko, jakby była dopiero co ukończona.
Wyprostowałem się. Ostatni raz, rzec by można.
Revolving around you
Mikicy
Siedzisz spokojnie, na huśtawce, wypatrzyłem cię z pociągu.
Jak przemytnicy, słupy czmychały, jeden po drugim,
czyniąc ten film bardziej wyświechtanym.
Wygląda na to że nasze spotkanie musiało być stare.
Pod pociągiem podkłady dudnią jak podziemny potok,
a twoja huśtawka jest centrum rewolucji.
Z tamtej strony nadciąga wstęga widnokręgu,
z tej zielony dywan rozlewa się plamą.
I ledwie jesteś tutaj, przy samej krawędzi okna,
machnęła rękami zahuśtawszy się.
Nowy Rok
Mikicy
Nadszedł wieczór, ten, który należy do wszystkich.
I kiedy na jego szczycie wszyscy wraz krzykną
jak jest pięknie, i wymienią życzenia i ozdoby,
kiedy na mgnienie lampion, po jednym dla każdego,
połknie część mroku, który tworzy mozaikę
tej nocy i jej mieszkańców,
spod naszych nóg wypełznie drżenie,
i my będziemy się trząść, z pijaństwa i szczęścia.
A pociemniałe lampiony zgasną
też zanim się przebudzimy
Włóczęga
Nie mam już siły się taszczyć
po każdej skale, którą spotkam.
M. Komadina
Ciosy nie są nieprzerwane, co odbiera im sens.
Przerwa w karze jest bolesna bo oprawca czuje żal.
Tutaj więc nie ma miejsca na nienawiść, od której się wszystko zaczęło.
9
Bez jej twardej ręki powstają straszliwe szczypce
z których wychodzi jedyny prawdziwy potwór: Bezcel.
Miła
wg wiersza Milosza Komadiny
Tylko Bogu powiem gdzie jesteś, miła.
W specjalnej modlitwie, spod powieki
w całkowitej ciemności przysunę wargi
ku okrągłemu otworowi, który wiedzie do Jego ucha
szepnę Mu kim jesteś, miła i gdzie jesteś,
i ile dla mnie znaczysz, i dlaczego tak być musi.
I On mnie wysłucha, i pospieszy ku tobie
by do ciebie zdążyć błyskawicą, miła.
Grom
Nie dotykajcie idoli bo pozłota pozostaje na palcach.
Stendhal. Balzac. Bartelmi.
Bóg nocą znowu przesuwa stoły po niebie.
Skrobie szorstką podłogę. Wióry lecą. Pryskają iskry.
Bóg i ja
mamy specjalną umowę.
Gdy wystawię język przyjmę jego ciało.
Gdy zaskowyczę i rozdziawię paszczę łykam jego krew.
Za dnia ja pracuję, a on odpoczywa.
Nocą ja słucham, a on grzmi.
Ikar
On, który rękami przewyższył ptaki
i wszedł między bogów.
On, który jedyny patrzył w niebo
z ostrego, martwego kąta.
On, który na własnej skórze odczuł
że słońce nie jest planetą.
On, który udowodnił grawitację
i czyste swobodne spadanie.
On, który oczyma przeleciał przez rój
złocistych muszek bólu.
On, który umarł od śmiałego uderzenia
o zimną morską wodę.
10
IV) Śmierć
Ptak troskliwie buduje gniazdo z piór i gazet.
Cicho, w sennym kącie, i nocą, bez świadków
ciałem ogrzewa swoje drobniutkie nie zapłodnione jaja.
Chociaż przeznaczone by w sobie skrywać ruch
nie są jednak dość drobne by do nich
nie mogła wpełznąć śmierć.
V) Czas, Przestrzeń
Czas płynie? Czas się rozlewa,
i to spowalnianie prowadzi do śmierci.
W wodzie łatwo stracić równowagę.
Przestrzeń to przezroczysty sześcienny
idealnie prawidłowy pokój,
wodny monolit.
Przez niego wszystko widać,
a więc wygląda jakby można było dokądś zdążyć.
Na koniec wszyscy odetchniemy zmęczeni
pod tą samą ścianą.
Milan Dobričić ur. 1977r. absolwent literatury, publikował wiersze i krótkie opowiadania w
periodykach. Wydał książki: Dziennik 2000 (współautor 2001) i Przymus (2002). Jest
redaktorem czasopisma internetowego Treći Trg (www.trecitrg.org.yu).
Dejan Matić
Ucząc się gramatyki
Ucząc się gramatyki języka starogreckiego
Zdrętwiały, w nieprawidłowej pozycji;
Odległy zaspanym mieszkańcom miasta,
Zupełnie obcy i starożytnym Grekom i sobie,
W te wątłe godziny marzę o czytaniu Homera,
w oryginale.
Słowa, których nie całkiem rozumiem, kształty
Których nie rozpoznaję, zapierają dech:
Splatają język jak pocałunek w usta.
Zdobywa:
Niczym namiętności, przez które wyszliśmy na spotkanie;
11
Przychodzi jako początek i koniec:
Alfa i Omega.
A kiedy Odyseusz, tym razem na zawsze porzuci
Itakę i odpłynie ku brzegom świata,
Wstanę od stołu i położę się na łóżku:
Jak na spokojnej powierzchni morza.
Trzeci Rynek
Na co czekamy tutaj na agorze zebrani?
Kavafi
Przypadkowe spotkanie chłopca i dziewczyny na ulicy.
A tak mało dla nich czasu w tym mieście.
Zatrzymają się na chwilę, w zdziwieniu.
Spojrzą na siebie, dotkną, uśmiechną.
Wtedy ona mu powie o jakimś miasteczku
na greckim brzegu, gdzie są ogrody
oszalałe od zapachu i barw, a ulice od światła.
„Widziałam”, mówi, „Z okna pokoju hotelowego
jak dwoje młodych na rynku jeździło na rolkach;
-Oczywiście są parą; a południowe słońce pali ich
i tak ogorzałe twarze i harmonijnie zbudowane ciała.”
Przeczucie przyszłego
Znikną ściany tego samotniczego pokoju,
Na których latami notuje swoje pragnienia,
Plany, jak codzienny notes,
I wyruszy w podróż ośmielony pomyślnymi
Wiatrami. Tchnienie nowego życia upoi zatrute
Zmysły, i niełatwo rozpozna smak w ustach.
Pamięć przepadnie jak dawne namiętności.
***
Z okna oglądam czarny obłok.
Teraz wiem, poranek to nieoczekiwana możliwość;
I wszelka chwiejność rodzi poczucie winy.
Albowiem już mogłeś otworzyć oczy i zobaczyć
Świat w najpiękniejszym stanie.
Albowiem ta noc sama się siebie wypiera,
Jak człowiek, który przyznaje się do winy.
Wierz mi,
Po przebudzeniu niedorzecznie jest zostać w łóżku
i śnić, ten sam ciemny obłok.
12
Zamiast poezji, trzeci krąg
S.V.
Kręcimy się w krąg, moja miła,
Mówimy metaforami
Które nas zostawiają bez tchu
a wtedy długo milczymy; i palimy
Długie papierosy, pijemy mocną
Kawę po turecku, w której wciąż jeszcze
Nie rozpoznajemy przyszłości
Naszych pragnień.
I ta wymiana poglądów,
Te dziecięce zabawy, wielkoduszne
I samolubne zarazem,
Tylko utwierdzają naszą skłonność
Do zaprzeczania; wzbogacają nas
I ogołacają, niczym choroby.
A w książkach i czasopismach,
Które w jakichś dogodnych okolicznościach
Oczywiście, podarowaliśmy sobie wzajemnie;
Póki czytamy je nocą, w łóżku,
Coraz trudniej rozróżniamy litery,
I sny, wreszcie rozpoczynają
Jakiś swój taniec.
Kręcimy się w krąg, również wieczorem, miła moja.
Ale nie martw się, mam postanowienie na ten nasz lot:
Wejdę w krąg,
Przez twój pokój.
Cisza na morzu
Dla M.O.
Każda dziewica jest straszna.
A możesz ją zobaczyć w wielu
Miejscach, doskonałą jak przywidzenie.
Ona nigdy nie kryje lat,
Ale zwykle porównuje się do aniołów.
Tylko aniołowie odstąpili
Od takich, i teraz siedzą obojętnie
W skórzanych fotelach i opowiadają
Codzienne opowiastki, bez patosu,
Kobietom w średnim wieku, bardzo pożądanym.
Piją dużo, i to wyłącznie mocne trunki,
Z lodem, palą jakościowy tytoń.
13
Popołudniami przeglądają gazety, cicho drzemią ,
Wieczorem wychodzą do luksusowych restauracji,
I zamawiają to, co najdroższe.
Możesz ich zobaczyć na przyjęciach
I koktajlach, jeśli masz szczęście.
Znają języki, ale niechętnie rozmawiają.
Przed snem oglądają thrillery
Albo telewizję satelitarną.
Wstają późno, bez migreny.
Nigdy nie korzystają z komunikacji miejskiej.
Nie kąpią się, nie myją zębów,
Ale ich skóra na pewno pachnie
Fiołkami. Straszliwie leniwi
Noszą niedbałe fryzury.
Prawie nic wspólnego z barokowymi wyobrażeniami
Na których aniołowie wciąż jeszcze mają skrzydła i nieskażony wygląd;
Oczy spokojne jak lustro wody.
Samemu sobie
I kochać jest dobrze: gdyż miłość jest trudna
Rilke
Od zawsze go pociągały święte;
Potencjalne. Mistyczki, na jawie
Spotykał się z dziewicami, szalonymi
i mądrymi. Analizował sen
W pewnym monasterze.
Rozmawiał o tym z prostytutką.
Powierzchownie rozpoczął studia literackie.
Nie dbał o wielką tajemnicę, bibliotekę.
Obejrzał drzewo życia, w żywiole.
Pod określonym kątem. Za siebie.
Nie zdał egzaminu z romantyzmu:
Padł na motywie martwej ukochanej.
O tym spotkaniu
I
Spiesząc za pewną dziewczyną
Niezdarny, jak zwykle
W takich przypadkach , i niecierpliwy,
I niedość zręczny;
Natrafi na swego anioła stróża
14
Ten ledwie zdąży wymierzyć mu
Policzek, tą ręką, która jest bliższa
Sercu, i która mimochodem pachnie
Dziecięcą pomadą i ozonem.
I znikając w okamgnieniu wyszepcze:
„Mamy maleńką siostrę, która jeszcze nie ma sutków”
II
Wyższy od niego o głowę
Z ciemnymi oczyma w bladej twarzy.
O cienkich wargach; długich palcach:
Ni mężczyzna , ni kobieta
W służbowym kombinezonie
Z kapturem i czarną peleryną,
Pod którą zapewne skrywa
Sfatygowane skrzydła
Pojawił się znowu tylko po to by dorzucić:
„Co uczynimy z siostrą naszą”
Dejan Matić ur. 1979r. absolwent literatury, redaktor poetyckiego pisma internetowego Treći
Trg – www.trecitrg.org.yu wydał swoje wiersze w piśmie Poezija.
Ana Seferović
Okruchy
Nowsza od
Aktualnego widoku
Zbyt oddalonych słońc na niebie
Osłabiona pragnieniem
By kupić te beżowe buty
Spuściła roletę w południe
Bardziej laur(może i zorza) niż Dafne
W swej nieprzerwanej fotosyntezie
15
Rozdarcie – tak, koniecznie
Pije powoli ciepłą herbatę
Dopóki się nie rozsypie w jednej chwili twardy obraz
Miękkich skórzanych rzemyków wokół stawów
Wyobraża sobie okruszki obwarzanka
Po śniadaniu na stole
Obmacuje udziska
W każdym razie
Jutro będzie nosić te buty
Czysta sprzeczność z tej strony powiek
I wtedy się wynurzyło
Majestatyczne złote rybsko
Póżniej znawca wyjaśnił obraz
I powiedział podnosząc jedną złą brew:
Tak! To Apollon się przeciągnął!
A ona w pastelowo różowych skarpetkach
Zaczęła płakać z piękna
Widząc nieproporcjonalne łódki
Jak toną w akwarelowej lekkości
Chociaż nienawidzi takich lirycznych momentów
Nie mogła uspokoić serca całymi dniami
16
Dopóki nie wypiła wielkiej szklanki
Musującego magnezu
Tajemne życie
Roztopione w czekoladzie
Industrialnie rozstrojone dni
A nocą przebrana Bogini
O białych plastycznych udach
Wychodzi ucharakteryzowana na tancerkę go-go
By popatrzeć na istoty różnorodnych osobliwości
Między którymi czekają kuszący tancerze
Nie słuchaj dalej nie wymawiaj ich imienia
Ciszej tymi obcasikami!
Jeśli jeden z demonów zobaczy
Co bogini robiła nocami
Zaszantażuje ją cechami pierwszego dziecka
Pocieszy w zamian że będzie mu grała
Przy przewrotnym promieniowaniu kwarcowej lampy
Jasmina Topić
Przejście, premedytacja!
Rzeczy, rozrzucone, całkiem zwyczajnie,
drobiazgi, co osiadają jak kurz, pośród
17
dywanu, półek i talerzy, pozostałych sprzętów...
W chwili wewnętrznego ruchu ku niczemu,
patosowi, pieśni do bólu –
Z tego utkane jest wszystko, w chwili, a wtedy
poniektóra przejażdżka, przez północne pustkowie,
przez gęstwinę kropli deszczu, poniektóre słowo
przyjacielskie, dokądś się odwozi, do intermezzo...
Przechodzi odległości nie większe od mrugnięcia.
Moje drobiazgi, rozrzucone, słowa po które
sięgam gdy wystukuję wiadomość, dopóki mnie
blask monitora nie zwabi w surową szczerość,
nieumiarkowane wynurzenia – jak nawałnica, emanacja
i drżenie, rojenie... Ponieważ, myśli wznoszą się na powierzchnię
pod sufit, w ustojałym zapachu pościeli, w
masie pragnień co łapczywie łykają
przyszłe przestrzenie.
- Te rzeczy, tamte drobiazgi...
Paciorki
Wysiłek wszelki by coś z nerwowych ruchów,
którymi zaznaczasz terytorium swojej niepewności,
uczynić takim by telefon był zawsze pod ręką,
jeśli się jednak zdarzy że wykręcisz numer i powiesz:
To jest dla mnie lek.
Tak, szczególnie ważne jest ukryte znaczenie numeru,
data urodzenia, rozmowa o przeczytanych książkach,
dowcip. Wysiłek także by zawsze mieć w paczuszce
rezerwowy gram natchnienia i paciorków
podstawowych nieobowiązkowych słów, jeśli się jednak zdarzy
że uderzysz po cyfrach albo przejedziesz palcami
po symbolach na telefonie i powiesz:
To jest dla mnie lek.
Okaże się, że smuga dosięgała do smyczka
tamtych częściowo zgubionych chorągwi, po kto wie
który raz przemierzanej orbicie cyferblatu.
Niezabezpieczone kable będą iskrzyć –
Wysiłek by jednak uczynić coś przewidzianego
możliwym kiedy się prawie przedzierzgniesz w kropki
twego jasnego, tym razem prawdziwie dobrego pozdrowienia –
odgłosy w wodzie rozpoczętej rozmowy. By zawsze była
pod twą ręką lekka pieśń ptaka, którego imienia
właściwie nie znasz, tym lżejsza kiedy mówisz:
To jest dla mnie lek.
18
I przyjdzie czas ułudy
W tym zakamarku tak zadziwiająco poza sobą, z zamiarem
by coś było potwierdzone; chwiejne myśli, w dopiero co
oczyszczonej pustce. Serce spakowane do
dziewczęcego pudełka, dopóki po trosze czuje że
i tu nie przynależy, a całkiem pasuje, do delikatnych kolorów, wiary że
jest swoje. I oto tutaj ciebie szukam. Z dziwacznym
Zamiarem poza sobą, że wyjdę na prostą – jak czas
mija, bardziej sobie niż tobie; w cienistym odłamku myśli
Z zasadzki, w cieniu wszystkich nadziei, z pudełka wzbija się
wątpliwość, zamiast starego zegara, tak narasta.
I przyjdzie czas ułudy.
Łatwo przebywam w tym stanie, jednak trochę jeszcze naturalnym
(chociaż nie lubię tego słowa), woda kapie z sąsiednich
przestrzeni, wytycza granice pamięci tajemniczego
ruchu póki mnie siedemnasty raz nie zawiedzie
na to samo miejsce – do przedsionka pudełka. Serce zna naprawdę wszystkie odpowiedzi –
maskowanie ułudy, obumarcie spania.
Wyobrażam sobie jak pejzaż może ubarwić nawet ułudę –
Szuflady są puste, jednak szperam wśród drobiazgów:
splątany sznurek, zbłąkane igły – każda ukłuje!
Charlie’s Tropical Bar
Srdzianowi
W barze, jak co wieczór: gin z tonikiem,
efes-pilsen, przepłacona woda sodowa
w tureckich milionach.
Pod neonowymi napisami,
wierci się na improwizowanym podium, w głowie,
i pada na chodnik z wygodnego bambusa.
Między jedwabnymi poduszkami, z wahaniem
czy też z jedwabnymi(ukrytymi) galonami
A z meczetu , z kasety, kręci didżej-hodża.
W przerwach między modlitwami, przeglądaniem Koranu
i wielbieniem Allacha, sprowadza na rozpustę
morze dziewcząt.
W barze, gdzie siedzimy prawie każdego wieczoru,
dziesięć dni jak dziesięć miesięcy, bo na spacerze
czas zżera ludzi dużo szybciejPijani łatwym życiem, bezmyślnego
ale słodkiego nieróbstwa.
19
Jesteśmy skończenie pięknym egzemplarzem zazdrości
tacy właśnie lekcy i beztroscy...
Wszystko jest tańcem, w barze, conocnym,
jak by niczego innego w życiu nie było.
Zręczni młodzieńcy z próżnym tureckim:
dziewczęta wszystkich ras i kolorów w smudzeCudzoziemcy szukają egzotycznych
ciał tubylczych kobiet.
Cieniste jak cyprysy Turczynki
i fale po zachodzie.
Kontynent nieobecności
epitafium
... to jest ziemia niczyja, przestrzeń neutralna.
Miejsce rozkoszy. Iluzji. Próżnych godzin,
wypitych do dna – poniektórych. Przywitane cienie
dawnych rzeczy, zjedzonego, wypitego –
bajecznych i złudnych. Niegdysiejsza obecność
płonie jeszcze tylko na wargach, póki się rymuje, ledwie się wypowiada.
Ucieka całkiem od naszych ciał,
ciecz rozłożonych w parze na tynku
...tam jest duch, i myśl ostra jak zima
na kontynencie nieobecności. Tam jest gorąc niedojrzałego,
i osad dojrzałego; rozpadniętego.
A nawet nie tyle.
Między poduszkami, w kolorze
Między poduszkami, w kolorze i rysunkach,
uszeregowane lalki – poczwarki z których się nie wylęgły motyle.
My, podobni lalkom, spod opuszczonych kurtyn,
szepczemy w sobie, sercami: Nie bój się!
Dopiero co trzeba przeżyć przeszkody, wiatr
na obnażonych ciałach.
W pościeli odchodzimy z lalkami, z rysunkami.
Dotykalne stwarzanie sztuki całkiem oślepione
20
ruchy palców, ciała – zapomnimy że szuka
miłości – wprowadzamy oszustwo; że jej też nie ma.
Nic nas tu nie może powstrzymać,
wśród tego betonu; w piwnicy
ukryci jesteśmy jak strach.
Jeszcze wciąż z mgłą wyparowują równiny
stąd jesteśmy wygnani na spotkanie melancholii.
Tak wyparowuje i z drżenia, z zamrożonego soku z pora, z rozlużnionych
brodawek, kończyn.
Morza szumią z tego bunkra: z twojego dzieciństwa,
moich książek bajek i ułudy.
I wybaczymy sobie. Pierwsze poranne dotyki,
miękkie od piór, z osadem tego, co poza –
Budzisz się, przychodzisz do rozedrganego serca i mówisz:
Nie bój się, śnimy!
Gdyby nie było tak, byłoby nieznośnie
„Człowiek przestaje być młody
gdy zrozumie
że nie warto powierzać bólu” –
mówi Ana Ristović1 czytając Pavese’a
wiersz słynie z „Przed trzydziestka”
kiedy ja skończyłam dwadzieścia sześć
po kto wie który raz wysilam się,
by samoobjaśnić
jak jest zawsze/jeszcze wciąż łatwo utknąć
w takich samych dziecinnych pułapkach
uniesienia.
No, i na odwrót, rozmyślam dalej,
dokładnie dwadzieścia sześć razy, byłabym
znów w tej samej pułapce, w niemym patrzeniu
w niewierze... schwytałabym
(jakkolwiek bym schwytała!) kawałek sera,
odsłuchałam w telewizji ostatni hit, wzruszona,
chociaż mnie, nieubłaganie,
łowca serc ugodzi.
Potem bezsilnie, w siebie1
Ana Ristović- ur. 1972r., serbska poetka, tłumaczka, redaktor czasopisma kulturalnego „Balcanis”(przyp.
tłum.)
21
albo w dopiero co ledwie wyżebrany,
płacz uderzę.
II
Wtedy w tym wszystkim upanierować dobrze wygotowanego słonia,
trujące owoce i trujące wyjaśnienia.
Podkreślić.
Dopiero co czasem z podwiniętymi nogawkami wcisnąć
kończyny w przezroczyste, w zimne.
Wszystko pozostałe będzie przedstawione świerczynie, w pragnieniu,
oprócz stóp –
dlatego będę umiała odejść, kiedy niezgoda
stanie się nieznośna.
III
Jakkolwiek przed trzydziestką! – o tym
bólu zamilkniemy, stanie się niezauważalny,
w konturach i daleki, jak
ból, któremu, biednemu, będziemy odmachiwać
ręką pospiesznie. Prawdopodobnie;
Powoli już pokorni, ukrywamy niezadowolenie.
Przed trzydziestką opłacimy to wszystko wierszami
przydrożnymi kontaktami(bez rymów, proszę!);
zbawiennymi.
O, wszystko to jest niemożliwe
O, wszystko porażające, jak strzały w próżnię
czółna przywiązane, przepadły...
IV
Nie warto... wysłuchuję nie-spowiedzi.
W łóżku, w powodzi, bieleje ciało, silnie,
zręczne palce, kończyny.
Bez świadomości, spieszymy ku małym śmierciom.
Dojrzewanie w niepamięci
Dorastam(-dorosła!) między cieniami lata,
w tajemnym ruchu asfaltem, ku nudzie terażniejszości. Tak jakby
jeszcze wciąż trwało: dojrzewanie, słodycz dojrzałego,
przejrzałego. Niesmacznego.
W samochodzie, okrężnymi drogami, sprzyja wietrzyk,
zaskakujący śmiech – jak kurz naniesiony na cień.
22
Zebrani w tym samym miejscu, zamknięci w pokoju
naszych strachów, już sprzedani za bezcen.
Dopiero kilku kolegów, naprawdę przytomnych.
Opowieści się przeplatają...
Nie podróżujemy donikąd. Miejsca przeznaczenia są jak porty
w siódmej stronie świata, rozbłyskujące z odbiornika TV.
Konieczne złudzenia, że wracamy do siebie
ledwie zakosztowawszy rozkoszy. Pocieszające że budzisz się swój,
jednak w tajemnicy. Tu w ciemności, miejskiej mitologii,
między wszystkim co nam nie daje być,
jeszcze jeden wątek: mydelnicy i wyżebranego szczęścia.
Trwa symulowana namiętność.
Zapamiętamy się po zapachach skóry.
I widzę, uporządkowani jak światła autostrady,
i w szaleństwie jesteśmy, i w nudzie.
Co przed nami jeśli nie mrok.
Wprowadzenie do niepamięci
III
Przeczuwałam, naprawdę, że będziemy kiedyś leżeć
niepomni, z westchnieniem ciążę od wszelkiej nadziei.
Co wywołało taki wybuch, rozszczep chmury,
by na ziemi pospiesznie zgnieść kruchość.
Skąd mamy prawo do cienistych miejsc
naszych ludzi, kochanych, potem pominiętych? Cieniste miejsca – białe
czereśnie w dłoni. Tylko ciała. Porzucone, przekwitłe.
I teraz z pełni, z owocowego miąższu, kwitną w przyszłość.
I jakbym zniszczyła rozsypane dojrzewanie,
By je kiedyś połączyć z rumieńcem i upiorami.
Ten krok do granicy, konieczny, jeszcze nie podjęty.
I tylko do granicy, było mi potrzeba jeszcze
raz się zanurzyć, odłamać kolec. Zimne pokoje niegdysiejszej
obecności nazywają – w samotności przyłapanymi.
23
Jasmina Topić ur. 1978r. jest autorką trzech wydanych dotychczas tomików poezji: „Szkic dla
dnia”(1996)”Pensjonat metamorfozy”(2003), za który otrzymała nagrodę „Szal Maticia” i
„Romantyzm”(2005). Redaguje „Rukopise” – antologię poezji i krótkiej prozy młodych.
Olgica Rajić
Interior
W każdym domu płonie po jednym punkcie
po jednym oku, które się być może otwiera.
Odkąd Niels Bor wszedł do mego domu
wszystko stało się niebezpieczne i małe.
Właściwym jest sądzić ludzi po ich wnętrzu
a nie po tobołkach, które z sobą noszą
ani po kapeluszach, które gną
miętosząc je w rekach.
Kapciuszki są przy drzwiach.
Broszura o teatrze indyjskim.
Portret Izaaka Newtona.
I Czereśnie. Z ojczyzny,
Z twardym miąższem w środku.
O delikatności
Nie wątp w dobro.
Jesteś lekiem. Głębiej nie mam leku.
Między ludżmi, w działalności publicznej,
w papierach ani w szkole nie ma delikatności.
Rodacy walcząc pną się powoli.
Unikam łazienki.
Niektóre delikatności oderwały się dawno.
Miękko znikają ręce, zmęczone kości.
Każdy w zimnym korytarzu
Zapragnie ognistego powiewu.
Raport o gazie. Kruche szpitalne wiadomości.
Rozmówca już nie jest silny.
To jasne, ze już nie ma promieniowania.
Odprowadzenie do haremu
Śniłam, że Viktor Hugo
masuje mi kręgosłup za pieniądze.
24
Muzułmanki sowiska, Muzułmanki towarzyszki.
Póki nie dotrze obiecany pocałunek
ciało moje staje się styropianem,
Robaki mrowia się już na obiad.
Ostre zęby francuskiego awanturnika.
Ty myślisz, że mnie kochasz
a nie przychodzisz do mego domu,
Przez rzemieślników docierają chłodne wiadomości.
Usamodzielni się malutkie jezioro,
ucieszy się zjednana miłość.
Za stołem jest wielki tłok.
Pancernik Potiomkin
Niech cię nie zwiedzie tlen
który przybywa z gwiazdami i piskiem maszyny.
Ani kobieta z wytwornymi nosówkami
która zdąża przed północą.
Nic się naprawdę nie zmieniło:
na stacji w Davos wychodzi Humprey Bogart
i mówi o swojej matce.
Wiele jest potwornych chwil
między naszymi spotkaniami
i kolorów, które umierają
i kłopotów.
Może mylisz, że nie żyję.
Moje ciało mogłoby być piękne
z wnętrznościami w prochu.
Jaka byłaby moja twarz?
Unieszczęśliwianie
Moje piersi są zimne
w tej wektorowej rzeczywistości.
Jak to wygląda śmiać się w myślach.
Oprawiasz wadliwe przedmioty:
puszkę Pandory, Calderona,
traktat o jedzeniu rosołu i tętnicach szyjnych.
Za duszami straconych przedmiotów
płaczę i przygotowuję pokrowce.
Mała szara jaszczurka zaćmiewa mi oczy:
ulica, bełkotliwa osada, zgromadzenie feministyczne.
Już nikt nie mówi o delikatności.
Wytrwały Bachus przelewa wino w spadzistej szopie.
25
Krwią broczy Madagaskar z dziurawego atlasu
trzepocze pod siatkówką oka.
Czasem się dotkną mimochodem
dwie kulki oddechu na białej skórze.
Pamięć jest molem w tkaninie.
Precyzyjna apokalipsa
Wiersz jest przedmiotem, który cierpi.
Długo pragnęłam trzech współzależnych haftów
w całkowicie innym otoczeniu:
tyje lodówka, szafy i ciało
Łykam dziurawe jabłka, kwas sercowy.
Piorunujący ekstrakt pali moje jelito,
chore jelito komendanta,
jelito prysznica w łazience.
Ciało obce
Nie mam ni szpiku ni kości
mój drogi Cavalcanti.
Różowa brzoskwinia trochę nabrzmiała
bez paszportów bez duszy
pozdrawiam białe aksjomaty
jedynym nagim ramieniem.
Nic nie mogę zrobić a jedynie się rozebrać,
ubrać się potem w cokolwiek niewłaściwego:
w dzwonnicę, rzekę, korzeń, oręż Tesli.
Nic nie mogę zrobić a jedynie się krzątać
wokół własnego ciała:
ściągam błonę, czyszczę paznokcie,
z pępka wyrywam chwasty:
czarne jestestwo, list piktograficzny,
kawałek swędzącej skóry.
Jestem taką, jaką mnie widzisz.
I taka wchodzę do pościeli.
Dżwięczna jak renesansowy sonet.
Czas tracenia
Wyobrażam sobie Kaznodzieję
i pytam go czy chce kolczyki,
paciorki, kartę telefoniczną?
Potem przechodzę do rzeczy delikatniejszych.
Z tej skóry wystają kolce
26
śmieje się wezbrane ciało
potłuczone kolana rozerwą membranę.
Wypadną włosy.
Opadnie uwaga.
Każdy może mnie kupić za. dotyk
Księga pocieszenia
Dostałam czerń.
Umarli zaczęli przybywać póżniej.
Czasem zaskrzeczy słowo, dal się szykuje.
Noże starzy znawcy wyszarpują rany.
Oglądam dom:
Ani miodu, ani muchy na miodzie, Safono.
Idę nad rzekę, niosę małe życie.
Nie przychodzą już żadne listy.
W nagim łóżku z nagim cierpieniem
zostają nagie słowa.
Nie tylko to, powiadasz.
Muszę zdjąć buty i wejść do wody.
Erotyczny liliowiec
Rany są wszędzie wokół.
Zatroszcz się o rany.
Nic nie przychodzi z zewnątrz.
Biorę do ręki
szanghajski modlitewnik.
Foki śpiewają fado
w kwiaciastych chustkach.
W Dolomitach żyje
kawałek moich płuc.
Grozi że zostanie motylem
siedmioletnim.
Dom w podwórzu po obiedzie
uleci ze wzgórza.
Zewsząd wychodzą małe daktyle.
Pełen pytań wiatr
wieje na przekrzyż
Tak się zatopią wargi.
Blisko Marsa.
Blisko serca.
Wszystko jest twoje
27
Olgica Rajić ur. 1971r. wydała tomiki poezji: „Smoła”(1999) i „Nic”(2003)
Natalija Marković
Zielony wieniec
Dopóki stałam na stacji
całkiem niezauważalnie
rozlałam się po asfalcie
Jestem tylko zwyczajnym roztworem.
Chwila półprawdy pod lampą
Jakbym chodziła już zbudowanymi
nitkami wymownej logiki.
Ze studni śmieje się do mnie zielony Baudelaire,
z majtek wystają mi pieluchy
umazane smolistym atramentem.
A NA POMOC!
Mam menstruację fotograficznych słów
a Dostojewski i Puszkin jebią mnie w mózg.
Jak jest trudno kiedy broczysz krwią na wszystkie 4 strony.
Jestem prosta proszę państwa, ale jestem córką żelaznej lawy
przecudna dziewczyna z przedziwnymi organami życiowymi.
Sperma rzeczywistości cieknie wokół mnie
ale ja mam głębokie trzewiki ze snów zlepionych krwią
„WYTRZYMAJ, WYTRZYMAJ” chichocze Baudelaire.
E NIE CHCĘ! Nie chcę urodzić tego półprawdziwego potwora
Bo jestem sutkiem przełomu.
Interesująca rzecz
Biegłam do pani Despotki2 jak maratończyk
przez całą nuklearną historię.
A teraz siedzę na śmietniku świata
i nigdy nie wyjdę.
Zawsze tu Tylko tu
Nowoczesne bardzo nowoczesne.
2
despotka- żona despoty, średniowiecznego władcy serbskiego(przyp. tłum.)
28
Zimowa biografia
Ludzie chorzy to rozlane soki
i moje słowo stało się mapą,
westchnienie przetworzone w rozproszoną noc,
nieurzeczywistniony dotyk wiecznego istnienia
upakowanego w ruchliwą terażniejszość.
Wieczorny cień
Na ławce w pół drogi do świata
Siedzę i oddycham
Ja Śpioch
w osadzie świadomości wiązana ciszą,
z jedwabnym niebem wokół głowy
i grzechotką zaczepioną wokół szyi.
Topi mnie księżycowa woda
i obrazki słońca wyryte na płycie Nowego Świata.
Koniec
Jestem gotowa na sen
Za szybą jest pole i poduszeczka nieba
Płynę lasem do boskiej dyskoteki.
Prawda w pełni deszczowej kropli,
i spokojnie wchodzę w noc
i swój pewny ponowny powrót
Swój cud.
Żółty collage
W piekle jem cytrynę
Pod pustynnymi brwiami
czeka na mnie dwurogi miedziany kochanek,
a ja tonę w obręczy morskiego zegara.
Pod oknem brzuch świata śni
Numer telefonu muzy.
29
Skutek
Jestem tym u kogoś snem,
oktawą w introicie,
Zapomnianą mitologią luster
przestrzeni w przestrzeni,
apokryficznym pisarzem średniowiecznego płaczu,
czerwonym słońcem, które maluje requiem deszczowym Indiom
Łaska jest pramatką świata.
Anatomia zdania
Chirurdzy ze słynnej kliniki
nie pojmują że pisanie to
ucieczka na rolkach,
surfing po oceanicznych semantykach,
lot próbny wielkiego balonu nad Ameryką Południową.
Bohaterowie powieści wznieśli żale z powodu wielkich zdań.
I Wybuchła Wielka Rewolucja!
Rewolucja ruchu w mojej głowie gdy śpię,
czytam zagadnienia rosyjskiej literatury,
naprawiam okno zemuńskiego3 parku.
Noszę mundurek i teraz jestem kimś innym,
może dostojną członkinią senatu nowych mediów,
albo ważną biochemiczką w laboratorium przemysłowym.
W każdym razie jestem pewną anatomicznie odpowiednią kotką,
z książką Emmy Goldman,
mojej rosyjskiej koleżanki, która wiele zrobiła
by zgromadzić swoją osobistą bibliotekę.
Zgodziłam się być opiekunką szeregu największego powstania,
i spędzam dni czytając książki
z jej biblioteki.
I Chlebnikow by robił to, co ja!
Zaślubiny symboli
Lubię grać na flipperach w południe na ulicy,
gdy zażyte tabletki żelaza rzeżbią zmęczone ciało,
automatyczna sekretarka transkrybuje Upaniszady po hebrajsku.
Aplauzy strojnisiów w kaszmirze zwijają wzór słońca.
3
Zemun- dzielnica Belgradu(przyp. tłum.)
30
Może jestem naukowcem ze sztucznymi kośćmi pacierzowymi,
rosyjską mistyczką, która przyrządza indyjską sarmę z przyjaciółmi.
Wydłużam nozdrza i oddech,
śledzę soczyste idiogramy kryjące stałą halucynację wody.
Jaki to czas?
Zmierzch czy sen.
Piramida tatuaży to opowiedziany seans w przedsionku snu.
Śniłam świat z plasteliny, huśtawki z sensomotorycznym
Okresem,
małego psa Eliotta z którym spacerował po męczącej
pracy.
Natalija Marković ur.1977r. wydawała poezję w czasopismach: „Profemina”, „Knjiżevne
novine”’ „Knjiżevni magazin”, „Treći Trg” i innych. Jej pierwszy tomik poezji”Membrana
lustra” wydała w Macierzy Serbskiej w 1999r.
Borivoj Vezmar
Noc w sekcji astronomicznej
Odłożyliśmy zeszyty i teleskop
na betonie boiska do piłki ręcznej
rozpostarliśmy kolorowe pasiaki
zwyczajny letni wieczór na
Wyspie Młodości, liczymy
płomiennie kamienie
nakryci koroną czarnego drzewa owocowego
z którego się odrywają świetliste szypułki,
pod ojczystymi latoroślami liczymy
zapalone winne grona
Pakracyjczyk4 w Eczce5
4
Pakracyjczyk- mieszkaniec miasta Pakrac w zachodniej Slawonii(północno-wschodnia część
Chorwacji)(przyp. tłum.)
5
Eczka- miasto w północno-wschodniej Wojwodinie(północna Serbia)(przyp. tłum.)
31
Scena z polowania na łanię:
Tobołek Lazarusa na dnie zamarzniętego
ogrodu, napis na skale styczniowego
słońca, nieoczekiwany koncert niewidzialnych
ptaków, poniżej eczyjskiego zamku pospacerowaliśmy ku
gołębiemu spokojowi, pierwszej nocy nie wychodziliśmy,
drugiej paliliśmy dębowe gałęzie,
trzecią przykrył popiół liści, na lodzie,
promiennobłękitnym
Niebo nad Mistrą
Spróbowałem poczytać o
rodzinach Duca, Anioła,
Paleologa, wchodzili różni
zatrzymując mnie w samym progu
tekstu, bezwolnie zamykałem ich,
pożniej, w domu, zasnęła willa
na południu, niebo nad miastem Mistra
na rzęsie Zofii wisi przeznaczenie
cesarstwa, tancerki Asztarte przed grupą raweńskich6 uczniów odkrywają swoje
czary, kiedy mi do twarzy dosięgają
małe pięty córeczki
Bój
Pod bohaterem jeżdżcem
blondynka na Rynku, może turystka,
zgrabnym obiektywem łowi
gołębią panoramę, odpadki weki,
analitycznie oddane, co do detalu,
kostka po kostce,
na zamówienie albo amatorsko,
sfotografuje teren,
przyszłego pola walki
decydującej bitwy
która się już rozegrała
6
raweński- pochodzący z miasta Raven w Serbii(przyp. tłum.)
32
Klucze Pietropawłowska
Czarnoróżowa jutrzenka, punkowa fryzura pod
pokutniczym kapturem, przychodzisz tu, po północy,
częstujesz mnie życzliwie serwatką i winem, dzięki,
z twych ust zjadłbym nawet własną wątrobę
ale takie słowa są ciężkostrawne
Ofiarowujesz mi klucze Pietropawłowska, odmawiam,
ni tym moim tobołkiem niczyjego więcej serca nie
pragnę
tak otwieram, z mojej strony okna, niekiedy
dziecko mlekiem
umyje niebo, wydaje mi się że pierzasty słup na którym wiszą
tylko obrazy – jabłka, jest taki też gdy mnie nie ma,
prawdopodobnie,
a ty przynieś swe dary szeptowi, włamywaczowi,
spóżnionemu dysydentowi
Według Bartona
Cokolwiek zacznę z najlepszym
zamiarem z tej strony okna,
śladem rutynowych ruchów,
nawyków całkiem wyjałowionych z
delikatności, zamknięty tutaj, między
tymi księgami, wybrałem sam choć nie
wybierając, sznurek, i tratwę i stronę
brzegu
Tamta wiosna
Opuszczasz swój welon na kwietniową trawę
33
W dół błękitny akapit ześlizgnęły dni
I tylko zawirowały słoneczne płatki
Swą światłość wiatr rozsypał po twoich
Promiennych włosach
Cienką kolistą ścieżką się przedziera
Ten sen, w którym się spajamy
w łuk niewidocznego początku
Ta wiosna
Która w przeszłości zawsze jest przed
Niebo odchodzi do Ponto
To jest najmniejszy blask w przyszłości,
Gdy się rozbuja wydaje mi się że śnię,
Dwa wiszące płomienie są coraz dalej, w oczach leszcza
zawiera się Dunaj
odmachuję z promienistego mostu –
niebo odchodzi do Ponto
na setkach konserwo-promów odpływają
martwi
Płyta się otwiera
Płyta obsypana nacięciami, każdy szlak jest zapisany,
wszystko czego dotkniesz, każdy oddech,
i to czego nie uczynisz, a mógłbyś,
i sen jest zapisany, i życie wciśnięte, kiedyś
zostanie puste
miejsce jedynie na decyzję,
oto płyta się łamie, ze szczeliny bucha świetlisty
kurz
powoli osiadając na ciemionach tak, że nawet się go nie
czuje
na zewnątrz srebrny podziemny śnieg
34
cząstki promienistego metalu pocięły ziemię na kawałki
Dwa głosy
Z dwóch głosów ani jeden nie jest tylko mój
a oba mi pokazują jak nie można pisać o
świecie, do którego naprawdę nie należysz,
złoto i historia, potem mętne widzenia,
falujące tkaniny, prywatność która nie chce ci
odkryć szczerej prawdy, niezręczności
w wyrazie, wątpliwa gramatyka, lecz i tak,
wierzyłem że trzeba powiedzieć, zanotować,
by gdy otworzy się niebo
słów innych spróbować
Borivoj Vezmar ur. 1971 publikował wiersze w czasopismach:
„Knjiżevna reć”, „Letopis Matice srpske”, „Koraci”, „Knjiżevni
magazin”, „Treći Trg” i innych czasopismach. Wydał tomy poetyckie:
„Opis miejsca”(2000) i „Płyta się otwiera”(2005)
Igor Petrović
od najcichszych gwiazd
naprawdę jest noc
na planecie
kawałek ziemi
unosi się w próżni
opisane siły
na nowo udowadniam
przecinam pępowinę
nowymi nożyczkami
krawędzią sufitu
leci komar
albo wirus
35
pokątnie się unosi
w noc właściwą swemu mrokowi
królewicz
znowu mnie nawiedzili umarli
miasta nad rzekami i miasto nad morzem
ukryta odpowiedż w tym kamieniu
pewnego nacisku i pewnego bratobójstwa
trwanie godzin przebiegłości triumfowania
czasem więc wiatr
wiatr zgina drzewa wiśniowe
budynki przerastają drzewa
ale nie ma nadziei na brata współwędrowca
to są targi parki mięsa
wszystkie te dziwaczne śmieci lunaparków
stadionów zbiorowych obozów
proch
całe wapno tego świata ożyje
w komórkach archipelagu północnego
w drewnianych basztach zimy
pożarli się przy zasiedlaniu lądu
jesteś wyrobnikiem bez wynagrodzenia
gwożdziem układu
kim jesteś
wpasuj się w system
moja opowieść
to jest moja opowieść
dwadzieścia siedem mętnych wiosen
i nastroszonych jesieni
i gdy obejrzę się na swoje życie
gdzie jest moje życie
zza rogów i drzwi
zza erozji
zawsze ktoś inny
twarda jest skorupa miasta
36
głucha tarcza
twardy jest posępny sen w aluminiowych powozach
zza ogrodów i firanek
grzech jest oddzielony stalowymi cewkami
moje trzewia nie są moim życiem
moi bracia nie są moimi krewnymi
będę słodkim chłopcem
podoba mi się ta ręka
jej dłoń
będę dla niej dobry
zatrzymać bezcelową namiętność
może to jest życie
albo nóż ma ochotę
albo jest przepaść
po śnie
białe czekanie póki dojrzewają owoce nocą
pogrzebane dłonie wrześniowej bogini
na stole ze sprasowanych trocin leżą świece
a ja bez knota bez iskry i podniety
zielone policzki w lodzie
przeklęty ród w cichej kontynuacji
małpy we mgle
z błękitnej głębiny
z wapnia i błota
jeszcze są przede mną
wiersz popołudnia
jakże mam słabą wolę i długi dzień
w łyżce lata trzcinowej huśtawce
a ręce wątłe i zmęczone
spróchniałe metalowe łóżko
nie wedrę się do twego pokoju
by leżeć bez snu nocą duszy
pusty jest twój pokój
o bladych żaluzjach i mlecznych ścianach
dom mojej duszy
ta brzydka willa otoczona winoroślą i łodygami mandarynek
jednoroczna roślina co choruje cały pażdziernik
ech tak choć z niczego wyciągnąłem naukę
i nałożyłem jej zmyślone szaty
37
współcześni
zależny mnie zbawi
zostałem lepką skórką cytryny
mój i ojciec i matka umarli
od zbytku trosk i strachu
choć żyję w pamięci sępa
jestem bezgraniczną pustką
Achillesowy
część druga
(w której bohater schodzi do podziemia)
Nie śpiewaj mi, Bogini, gniewu syna Peleusa
co zasmakował we krwi teraz i zmaga się w pieśni jeszcze
szybkonogi i cichy przezroczysty
już wyobraża dalekie tułaczki, melodie morza
a mnie, który w muzyce zawieram oczy
udzieli słowa bym spoczął
1.
Tutaj wiatr
i obojętny
asfodelowym łąkom mak kwitnie
Smutny że od wieków zebrane modlitwy zostawiam
wam, o dżumie i złodziejskim ogniu, wysłuchujcie
biednego syna cicha postać co rozgarnie ciemność, tym słówkiem
weselnym, tkam sen w osnowie cieniutkich ściegów mej duszy
niewypowiedzioność
Przeto smuć się Bułgarzynie cichą pieśnią w przestworzach głosu
bladego gniewnego syna. Przyzywam i to jest słowo
Zasiedlam krainę co skrywa i gnębi
odległych marzycieli wygnanych z carstwa. Jestem
tu gdzie „Ex Ponto” ma swe żródło i nastaje dzień
a nie zapragnąłem śmiertelnego kształtu świadom
że zasiedlę dom, gdyż z twardej stali me
serce stworzone przeto więc tonę
38
2.
Już tutaj
daleko od domu
i uścisku morza
widziałem blade palimpsesty kształtu
i zbolały padłem pod spódnice Kory
Moje ciało – uwielbienie mocy i lśniących obszarów dnia
przeczuwalnie świeci
Zobaczcie!
Syna swego co wiecznymi polami
chadza póki woda z białych topól
spłukuje z niego zbyteczność
i zciera błogie sny
Tam w mych stronach
jeszcze słońce i dzieci są ufne
śmiertelny oblubieniec o ukształtowanym kamieniu
i nieśmiertelna młoda na tronie
To wszystko ledwie sen o wieczności i dalekiej pieśni
Niemość
3.
Daleka
śpiewa
odurzone tratwy co kołyszą się omamione
dobre dni gdzie znalazłem lirę; w mych stronach
spokojny zasnąłem i widziałem bowiem padłem
by ojciec w dobrobycie żywot snuł
kiedy ma matka czujna na morze zerka
więc nie zechciałem już śmiertelnej Jej twarzy
by rozpoznać blask, w jaśniejszy dzień bym kroczył
by osiąść; gdyż wprowadziliśmy się i zasiedlili
cudze żywoty, w których swój los śnimy
więc zniknęliśmy. O samotne i uschnięte drzewo
las i liść, który śpiewa.
To da mi ma muza bym zatonął
Igor Petrović ur. 1978r. w Belgradzie, szary ekonomista. Mieszka i
,pracuje w Belgradzie. Wiersze publikował w czasopismach:
„Krajegranesije”, „Povelja”, „Knjiżevni magazin” i „Treći Trg”.
Milosav Gudović
39
Odmęt
1.
Szukałem adresów rzek
w dół rzeki i w górę rzeki, na próżno
opisując łuk przewożnikowi na wiatrzysku.
Sin-meta ptak drapieżny,
wepchnięty za tanimi żródłami.
Szukałem adresów rzek
w dół rzeki i w górę rzeki, na próżno.
2.
Wpleciony w las sosnowy, śpiewałem
oczekując promienia.
Słuchając szeptów koniokradów,
wiersza kolebki i przęślicy,
najazdu nowych barwnych zdobywców.
Wpleciony w las sosnowy śpiewałem,
oczekując promienia.
Ktoś
Miło mi że jestem taki:
ni mgła ni cesarz.
Niechaj nie mam nic:
ni ziarna ni promienia.
Ale tu jeszcze jestem, gdzieś
wśród czereśni.
Ogień
Znika ciemność oślepionych wysp,
pogromców zwierząt, kartek dziennika.
Teraz są ślepawe tylko morza,
niosący dzidy zaniesieni,
40
dziecięce palce, i trawa.
Niektóry uśmiech, lament.
Wróble w błocie.
Lek
Nie wierz nigdy nocy deszczowej
poleceniom starych listów
Nie wierz nocą handlarzowi
Nie zdawaj się na zaspany tłum
Nie wierz trującemu zielu
Nie oglądaj pagórków
Nie słuchaj ni prostej zagadki
naiwnego równania i sumy
Nie oddychaj przesadnie głęboko
w mieście
Uciekaj do lasu
Świątynia
Martwi mnie światłość
studziennych głębin.
Jestem szczęśliwy, gniewny,
niemy jak mag.
Żrenice gubią kształty
i blask.
Nie dam im zgasnąć.
41
Kaprys
Czy jeśli opiszemy łuk wokół punktu
do którego nas przygnał przypadek
dotrzemy do środka okręgu.
Tu nas czekają pułapki.
Scena
Pochlebne tragedie na rynkach przeszłości.
Gromy w studniach, gdzie nie narastają.
Ciągłe powtarzanie szczegółów.
Oglądanie ducha w sztuczce.
Odblaski, które trwają.
Dziewczyna
Upuściła lustro
i zniknęła
jak mrok nad miastem.
Jasno – Burzan
Ze świętych ruin wschodzi burzan
Panoramy średniowiecznych miast i parafii
na równinach
rozległych brzegach
42
Tętent konia i rękopisy igumena
Zamierają
Ze świętych ruin wschodzi burzan
Koronowane uciekają
Żmije
przybrane żelaznymi apaszkami
zaplątane w śliwki i ciernie
Ze świętych ruin wschodzi burzan
Z fundamentów wybijają pozbawione głów rzeki
bez kierunku i dumy
w poszukiwaniu Boga topielca w sobie
Zapomnianym symbolem niedostępnego
Niewolnikiem
Ze świętych ruin wschodzi burzan
i zaciera ślady
Ogrody i słowa
Na dnie są słowa za którymi tak długo błądziłem
(zaklęcia jak nakaz pamięci)
Nagi i bosy pełen młodzieńczego żaru
ze światłością świec z chłopskich domów
Na dnie bośniackiego garnka są ogrody
Na dnie są owady
grzebią nierównym krokiem ostatnią bruzdę
Na dnie są słowa za którymi długo błądziłem
przez rózgi
Milosav Gudović ur. 1980r. publikował wiersze w periodykach. W
rękopisie pozostaje jego tomik poezji „Pocieszenie w ptaku”
43
przełożyła:
Agnieszka Żuchowska-Arent ur. 1983r., studentka filologii
serbskiej UJ, laureatka I Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego
im. Stanisława Pyjasa (2004)oraz Turnieju Jednego Wiersza w
klubie Pod Jaszczurami(2005); swoje wiersze i opowiadania
publikowała w prasie oraz w antologii prozatorskiej Okno na świat
(2001) oraz poetyckiej Listy do nieba (2003) a także w autorskim
tomiku Biała Masa Tabletek (2005).
44

Podobne dokumenty