Wielka Zagadka

Transkrypt

Wielka Zagadka
Leon Denis
Wielka Zagadka
Bóg i Wszechświat
Księga Natury
Prawo Krążenia, Etapy Życia
Misja XX wieku
Przekładu dokonała według wydania francuskiego,
poprawionego i rozszerzonego przez autora
Kazimierza Chobot
Do czytelników
W ciężkich godzinach życia, w dniach smutku i przygnębienia,
otwórz tę książkę. Echo głosów z góry doda ci odwagi, natchnie
cierpliwością, poddaniem się prawom wieczystym.
Gdzie i jak powziąłem zamiar jej napisania? Było to pewnego
zimowego wieczoru, podczas przechadzki po lazurowym wybrzeżu
Prowansji. Słońce chyliło się ku zachodowi nad cichym morzem.
Jego złote promienie, ślizgając się po uśpionych falach, zapalały
gorejące blaski na szczytach skał i przylądków, podczas gdy na
bezchmurnym
niebie
żeglował
bezszelestnie
wąski
sierp
przybierającego księżyca. Wielka cisza osnuwała świat. Tylko daleki
głos dzwonu wzywał wolno na Anioł Pański. Zadumany słuchałem
stłumionych odgłosów i ledwo dosłyszalnych szmerów, dolatujących
z miast, tętniących życiem zimowego, świątecznego dnia- i głosów,
które śpiewały w mej duszy.
Myślałem o beztrosce ludzi, którzy upajają się uciechami, aby
łatwiej zapomnieć o celu życia, jego nieodzownych obowiązkach,
jego ciężkiej odpowiedzialności. Morze z lekka falujące, przestwór,
który z wolna zaiskrzał się gwiazdami, przenikliwe zapachy mirtów i
sosen, daleki dźwięki w ciszy wieczoru, wszystko to rzucało na mnie
i dokoła mnie jakiś czar subtelny, wewnętrzny i głęboki.
Jakiś głos rzekł mi: „Wydaj książkę, którą ci natchniemy, małą
książkę, obejmującą wszystko, co dusza ludzka powinna znać, aby
się mogła łatwiej orientować na swojej drodze; wydaj książkę, która
wykaże wszystkim, że życie nie jest rzeczą błahą i nie można go
traktować lekko. Jest ono bowiem walką o zdobycie nieba,
wzniosłym i ważnym dziełem budowania, doskonalenia się, dziełem
podlegającym prawom wspaniałym i sprawiedliwym, nad którymi
unosi się wiekuista Sprawiedliwość, miarkowana przez Miłość”.
*
Sprawiedliwość! Jeśli jest na tym świecie jakaś potrzeba,
jakaś konieczność niezbędna dla tych wszystkich, którzy cierpią,
których dusza jest rozdarta, czyż nie jest nią potrzeba wiary,
pewności, że sprawiedliwość nie jest pustym słowem, że istnieje
gdzieś nagroda za wszystkie cierpienia, istnieje uświęcenie
wszystkich obowiązków, pociecha za wszystkie nieszczęścia?
Otóż, jakiekolwiek byłyby nasze poglądy polityczne i
społeczne, musimy przyznać, iż sprawiedliwość absolutna,
najwyższa jest nie z tego świata. Instytucje ludzkie jej nie
dosięgają.
A choćbyśmy zdołał poprawić i udoskonalić te instytucje, a
tym samym zmniejszyć wiele zła, znieść wiele nierówności i usunąć
wiele nędzy, to jednak istnieją przyczyny cierpień, okrutne
ułomności wrodzone, przeciw którym jesteśmy bezsilni: utrata
zdrowia, wzroku, rozumu, rozłąka z istotami ukochanymi i cały
niezmierny korowód cierpień moralnych, tym dotkliwszych, im
wrażliwszy jest człowiek i im wyższa jest cywilizacja.
Jeśli istnieje sprawiedliwość absolutna, całkowita, może ona
się przejawić tylko w zaświatach. Lecz któż nam udowodni, że te
zaświaty nie są mitem, złudzeniem, urojeniem? Mijały religie,
filozofie; narzucały na duszę ludzką suty płaszcz swoich pojęć i
swoich nadziei. A jednak zwątpienie wciąż czai się na dnie sumień
ludzkich; poddano drobiazgowej i uczonej krytyce wszystkie dawne
teorie i z całego wspaniałego dorobku pozostały tylko ruiny.
Ale podówczas na wszystkich punktach globu pojawiły się
fenomeny psychiczne. Różnorodne, ciągłe a niezliczone przynosiły
dowód istnienia świata duchowego, niewidzialnego, rządzonego
prawami ścisłymi i niezmiennymi – świat, który kryje w swych
głębiach tajemnicę naszego pochodzenia i naszego przeznaczenia1.
Powstała nowa wiedza, oparta na doświadczeniach, na
badaniach i świadectwach znakomitych uczonych. Dzięki niej
nawiązuje się stosunki z tym światem niewidzialnym, który nas
otacza i potężne objawienie spływa na ludzkość, jako fala czysta i
odradzająca.
*
Nigdy, być może na przestrzeni dziejów nie odczuwała Francja
głębokiej konieczności nowej orientacji w dziedzinie moralnej.
Religie, przyznajmy to, straciły wiele ze swego znaczenia, a zatrute
owoce materializmu pojawiają się wszędzie. Wywołały już między
narodami owo krwawe starcie, z którego nauki, niestety, niewiele
skorzystaliśmy2. W dobie obecnej prowadzi się dalej zgubne dzieło.
obok egoizmu i zmysłowości jednych panoszy się brutalność i
pożądliwość innych. Mnożą się gwałty, mordy i samobójstwa. Strajki
przybierają charakter coraz tragiczniejszy. Jest to walka klas,
rozpętanie żądz i szaleństwa. Głos ludu podnosi się i grzmi;
nienawiść małych względem tych, którzy posiadają i używają,
usiłuje przejść z dziedziny teorii do dziedziny czynów. W obyczaje
robotnicze wdzierają się praktyki barbarzyńskie, niszczące wszelką
cywilizację. Taki stan rzeczy, pogarszając się coraz bardziej, może
nas doprowadzić prostą drogą do wojny domowej i zdziczenia.
To są wyniki błędnego wychowania narodowego. Od wieków
ani szkoła, ani Kościół nie wykładali ludowi tego, co on powinien
przede wszystkim wiedzieć: jaki jest powód i cel istnienia, jakie
prawo przeznaczenia oraz prawdziwy sens obowiązków i
odpowiedzialności, które z niego wynikają. Stąd wszędzie u góry,
1
zob. L. Denis, W świecie niewidzialnym; Spirytyzm i mediumizm; Chrystianizm i spirytyzm: naukowe
dowody życia pośmiertnego.
2
mowa o wydarzeniach I wojny światowej – przyp. red.
jak i u dołu, nieład w duszach i sumieniach, zamęt, demoralizacja,
anarchia. Grozi nam upadek społeczny.
Czyż trzeba będzie zejść aż w głąb otchłani nieszczęść
politycznych, aby ujrzeć popełniony błąd i zrozumieć, iż przede
wszystkim trzeba odszukać promień światła, który oświeca wielki
pochód ludzkości po krętej drodze, poprzez trzęsawiska i progi
skalne?
Część pierwsza
Bóg i wszechświat
I.
Wielka zagadka
Czy istnieje jakiś cel, czy istnieje jakieś prawo we
wszechświecie?
Czy może wszechświat ten nie jest tylko otchłanią, w której
myśl się zatraca, nie znajdując punktu oparcia i krąży wokoło, jak
zwiędły liść pod tchnieniem wiatru?
Czy istnieje jakaś siła, jakaś nadzieja, pewność, która
mogłaby nas wznieść ponad szarzyznę naszego istnienia ku celowi
wyższemu, ku zasadzie, istocie, utożsamiającej dobro, prawdę,
mądrość? Czy też nie ma nic w nas i dokoła nas oprócz zwątpienia,
niepewności i ciemności?
Człowiek,
myśliciel
zagłębia
wzrok
w
niezmierzone
przestworza. Bada głębiny niebios. Szuka tam rozwiązania dwóch
wielkich zagadnień: zagadnienia świata i zagadnienia życia.
Zastanawia się nad majestatycznym wszechświatem, w którym
czuje się jak zanurzony.
Śledzi wzrokiem bieg olbrzymów przestworzy, słońc nocy,
przerażających ognisk, których światło przenika ponure bezkresy.
Pyta te gwiazdy, te niezliczone światy, ale one przechodzą w
milczeniu, zdążając swoją drogą ku celowi, którego nikt nie zna.
Przygniatająca cisza panuje nad otchłanią, otula człowieka i czyni
ten wszechświat jeszcze bardziej uroczystym3.
A jednak dwie rzeczy we wszechświecie zjawiają się nam na
pierwszy rzut oka: materia i ruch, substancja i siła. Światy są
3
Cisza ta jest względna i wynika jedynie z niedoskonałości naszych zmysłów.
utworzone z materii, a ta materia sama przez się bezwładna,
porusza się. Któż wprawia ją tedy w ruch? Jakaż o siła ją ożywia? to
pierwsze zagadnienie. Ale człowiek przenosi z kolei uwagę z
nieskończoności na siebie samego. Tę materię i tę siłę powszechną
odnajduje w sobie, a z nimi trzeci pierwiastek, za pomocą którego
poznał, ujrzał i zmierzył inne - Rozum.
Wszelako inteligencja ludzka nie jest sama w sobie swoją
własną przyczyną. Gdyby człowiek był sam dla siebie przyczyną,
mógłby utrzymać i zachować moc życia, która jest w nim;
tymczasem moc ta, podległą zmianom i upadkom, wymyka się jego
woli.
*
Skoro rozum jest w człowieku, powinien się znajdować i w tym
wszechświecie, którego on stanowi nieodłączną cząstkę. To, co
istnieje w części, musi się znajdować i w całości. Materia jest tylko
szatą, dotykalną i zmienną formą, którą przywdziewa życie: trup nie
myśli, ani się nie rusza. Siła jest po prostu czynnikiem, powołanym
do podporządkowania funkcji życiowych. A więc rozum rządzi
światem.
Rozum ten przejawia się przez prawa, prawa mądre i
głębokie, rządzące wszechświatem i utrzymujące go.
Wszystkie badania, wszystkie prace wiedzy współczesnej
dowodzą działania praw naturalnych, które Prawo najwyższe
obejmuje i spaja w jedną całość, stwarzając harmonię powszechną.
Przez to prawo przejawia się Inteligencja najwyższa, jako świadomy
rozum, jako Jedność powszechna, w której zbiegają się, łączą i
zlewają z sobą wszystkie stosunki, do której przychodzą wszystkie
istoty, by zaczerpnąć siły, światła i życia. Jest to istota absolutna i
doskonała, jest to niezmienna zasada i wiekuiste źródło wszelkiej
wiedzy, wszelkiej prawdy, wszelkiej mądrości, wszelkiej miłości.
*
Można wszelako przewidzieć pewne zarzuty. Mógłby mi ktoś
na przykład powiedzieć: teorie o materii, sile i inteligencji, takie,
jakie tworzyły do niedawna szkoły naukowe i filozoficzne, już się
przeżyły. Zastępują je nowe pojęcia. Fizyka obecna wykazuje nam,
że materia się rozkłada przy analizie, rozszczepiając się na ośrodki
sił i że siła zostaje wchłonięta przez eter wszechświata.
Tak, zapewne, systemy starzeją się i umierają, lecz idea
wieczysta pojawiła się w formach coraz to nowszych i bogatszych.
Materializm i spirytualizm są przejściowymi postaciami wiedzy. Ani
materia, ani duch nie są tym, za co je uważały dawne szkoły, a być
może, że materia, myśl i życie są ze sobą złączone ścisłymi
więzami, które zaczynamy dostrzegać.
Niemniej pewne fakty pozostają i nasuwają się inne
zagadnienia. Materia i siła są wchłaniane przez eter, czymże jednak
jest eter? Jest to – mówią nam – materia pierwotna, ostateczne
podłoże wszelkich ruchów4. Sam eter przebiegają niezliczone
drgania: promieniowania świetlne i cieplne, prądy elektryczne i
magnetyczne. Otóż ruchy te muszą być regulowane w jakiś sposób.
Siła rodzi ruch, ale siła nie jest prawem. Działając na ślepo i
bez kierownictwa nie mogłaby wytworzyć porządku i harmonii we
wszechświecie.
A
wszakże
ład
i
harmonia
występują
niezaprzeczalnie. Na szczycie drabiny sił zjawia się energia
myślowa, wola, rozum, który tworzy formy i ustala prawa5.
Mógłby nam jeszcze ktoś powiedzieć: więc bezład jest rzeczą
względną, skoro materia jest skupieniem energii. Istotnie wszystkie
cząsteczki składowe ciał są w ruchu, jednakowoż energia,
nagromadzona w tych ciałach może osiągnąć moc działania dopiero
wtedy, gdy składająca się na nie materia ulegnie rozkładowi. Nie
zachodzi
ten
wypadek
z
planetami,
których
pierwiastki
przedstawiają materię w ostatnim stopniu zgęszczenia. Ruchów ich
nie można tłumaczyć przez siłę wewnętrzną, tylko przez działanie
energii zewnętrznej.
„Bezwładność, mówi G. Lebon6, jest to opór niewiadomego
pochodzenia, który ciała stawiają ruchowi, albo zmianie ruchu. Opór
ten daje się zmierzyć, a wielkość jego określa się nazwą masy.
Masa jest więc miarą bezwładności materii, współczynnikiem oporu,
stawianego ruchowi”7.
Od Pitagorasa aż do Claude’a Bernarda8 wszyscy myśliciele
twierdzą, że materia jest pozbawiona samodzielności.
Wszelkie usiłowania, by doszukać się w bezwładnej substancji
samodzielności, zdolnej do organizowania i wytłumaczenia siły,
zawiodły.
Trzeba więc z konieczności uznać istnienie pierwszego
transcendentalnego motoru, chcąc objaśnić system świata.
4
Autor odnosi się tu do uznawanej przez ówczesny świat naukowy teorii eteru kosmicznego, czyli
hipotetycznej substancji wypełniającej cała przestrzeń. Koncepcja eteru upadła wraz z powstaniem
szczególnej teorii względności, którą stworzył Albert Einstein w 1905 roku. – przyp. red.
5
G. Lebon pomimo swych przemilczeń musi przyznać („Ewolucja materii”, s. 275.): Wszystkie te
urządzenia tak znakomite, tak cudownie przystosowane do celu, są kierowane przez siły, które się
zachowują dokładnie tak, jak gdyby posiadały jasnowidzenie, znacznie wyższe od rozumu. To, co one
spełniają nieustannie, przewyższa niesłychanie wszystko, co może urzeczywistnić wiedza, choćby
najbardziej posunięta”.
6
Le Bon Gustave (1841-1931), francuski socjolog, psycholog, antropolog i lekarz. Zainicjował badania
dotyczące psychologii tłumu i zbiorowości w aspekcie mechanizmu deindywidualizacji zachowań
ludzkich – przyp. red.
7
„Revue scientifique” 17.X.1903
8
Bernard Claude (1813-1878), fizjolog francuski. Jeden z twórców nowoczesnej fizjologii i medycyny
doświadczalnej. Odkrył nerwy współczulne zwężające i rozszerzające naczynia krwionośne, glikogen,
rolę wątroby w przemianie węglowodanów i jej funkcję wewnątrzwydzielniczą, a także trawienne
właściwości soku trzustkowego. Opracował metodę oznaczania zawartości tlenu we krwi. Twórca
podstaw pojęcia homeostazy. Uznał metodę doświadczalną za warunek rozwoju medycyny – przyp.
red.
Mechanizm niebieski nie tłumaczy się sam przez się, musimy
przyjąć istnienie początkowej siły poruszającej. Pierwotna mgławica,
rodzicielka słońca i planet, była ożywiona ruchem wirowym. Lecz kto
jej nadał ten ruch? Odpowiedzmy bez wahania: Bóg!9
*
Czy tylko wiedza współczesna objawia nam Boga, Istotę
wszechświata?
Człowiek bada historię Ziemi. Przywołuje wspomnienia o
zmarłych, rzeczach, o pokoleniach, które spoczywają pod pyłem
wieków. Zapytuje naiwnej wiary prostaczków i rozumnej wiary
uczonych i wszędzie, nad sprzecznymi poglądami i dysputami szkół,
nad współzawodnictwem kast, interesów i namiętności, wszędzie
widzi porywy wzloty myśli ludzkiej ku wielkiej Przyczynie, która
czuwa, wzniosłą i milcząca, pod tajemniczą zasłoną rzeczy.
Od zamierzchłych czasów we wszystkich środowiskach wznosi
się skarga ludzka ku temu Duchowi Boskiemu, ku tej Duszy świata,
która czai się pod różnymi nazwami, ale która pod imionami:
Opatrzności, Wielkiego Budowniczego, Istoty Najwyższej, Ojca
Niebieskiego – jest zawsze Ośrodkiem, Prawem, Rozumem
Powszechnym, w którym świat się poznaje, staje się panem siebie,
odnajduje swoją świadomość i swoje „ja”.
Tak to ponad nieustannym przypływem i odpływem czynników
przejściowych i zmiennych, ponad rozmaitością i nieskończonością,
różnorodnością istot i rzeczy, które stanowią dziedzinę natury i
życia, napotyka myśl we wszechświecie na tę zasadę stałą,
niezmienną, na tę Jednię świadomą, w której łączą się treść i
substancja i która jest pierwszym źródłem wszystkich świadomości i
wszystkich form. Bo świadomość i forma, treść i substancja, nie
mogą istnieć jedna bez drugiej. Łączą się, by ustanowić tę żyjącą
Jednię, tę Istotę absolutną i niezbędną, źródło wszelkich istot, które
nazywamy Bogiem.
Lecz język ludzki jest niezdolny wyrazić ideę Istoty
nieskończonej. Z chwilą, gdy tylko posługujemy się imionami i
nazwami, ograniczamy to, co jest bez granic. Wszystkie określenia
są niewystarczające i w pewnej mierze wprowadzają w błąd. Myśl
jednak potrzebuje określeń, żeby się móc wyrazić. Najmniej daleki
od rzeczywistości jest to, którym kapłani egipscy oznaczali Boga:
„Jestem, to znaczy jestem Istotą do najwyższego stopnia absolutną,
wieczną, Istotą, z której wypływają wszystkie istnienia.
*
Odwieczne nieporozumienie dzieli w tych sprawach szkoły
filozoficzne.
9
zob. Dodatek nr 1 na końcu dzieła.
Materializm widział we wszechświecie tylko substancję i siłę.
Nie
chciał
znać
najsubtelniejszych
stanów
materii,
jej
nieskończonych przeistoczeń. Spirytualizm nie widzi jeszcze w Bogu
innego pierwiastka, jak tylko duchowy. Uważa za niematerialne
wszystko, co nie podpada pod nasze zmysły. Oba są w błędzie.
Nieporozumienie, które je dzieli, ustąpi dopiero wówczas, gdy
materialiści w swoim pierwiastku, a spirytualiści w swoim Bogu
zobaczą źródło trzech elementów: materii, siły i rozumu, których
zjednoczenie stanowi życie powszechne.
Żeby to uznać, wystarczy zrozumieć dwie rzeczy: jeśli się
przyjmie, że substancja jest na zewnątrz Boga, wówczas Bóg nie
jest nieskończonym, a ponieważ świadomość istnieje w świecie
obecnym, musi więc oczywiście znajdować się w i tym, co było
Początkiem tego świata.
Atoli nauka, zabłąkawszy się w ciągu pół wieku w pustyniach
materializmu i pozytywizmu, i poznawszy ich jałowość, zmienia
obecnie kierunek. We wszystkich dziedzinach: fizyce, chemii,
biologii, psychologii, zdąża dziś pewnym krokiem ku tej wielkiej
jedności, którą dostrzega na dnie wszystkiego. Wszędzie poznaje
ona jedność materii, jedność sił, jedność praw. Poza każdą materią,
pozostającą w ruchu, znajduje się siła, a siła jest tylko rzutem
myśli, woli w materię. Wieczna twórczość, wieczne odradzanie się
istot i rzeczy jest ustawicznym rzutem myśli Boskiej we
wszechświat.
Powoli zasłona się podnosi; człowiek zaczyna spostrzegać
wzniosłą
ewolucję
życia
na
powierzchni
światów.
Widzi
ustosunkowanie wzajemne sił i przystosowanie kształtów i organów
do wszystkich środowisk.
Wie, że życie się rozwija, przekształca, wysubtelnia w miarę
posuwania się po swej bezmiernej spirali. Pojmuje, że wszystko
zdąża do jednego celu, którym jest ustawiczne doskonalenie się
istoty i wzrastanie w niej sumy dobra i piękna.
Nawet i tu na ziemi może człowiek śledzić to wspaniałe prawo
postępu w całej powolnej pracy natury, od najniższych form bytu,
od zielonej komórki, unoszącej się w łonie wód, aż do człowieka
świadomego, w którym przejawia się jedność życia i wyżej ponad
nim, ze stopnia na stopień, w nieskończoność. A to wznoszenie się
staje się zrozumiałe i daje się wytłumaczyć tylko istnieniem
pierwiastka powszechnego, nieustającej, wieczystej energii, która
przenika całą naturę; ona to powoduje i kieruje ową bezkarną
ewolucją istot i światów ku lepszemu, ku dobru.
Bóg, tak jak my Go pojmujemy, nie jest więc Bogiem
wschodniego panteizmu, zlewającym się z wszechświatem, ani
Bogiem antropomorficznym, monarchą niebios, wyodrębniającym
się od świata, takim Bogiem, o jakim mówią nam religie Zachodu,
Bóg przejawia się przez wszechświat, będący Jego widomym
wyobrażeniem, ale nie zlewa się z nim. Tak samo, jak w nas
jedność świadoma, dusza, nasze „ja” trwa wśród ustawicznych
przeobrażeń materii cielesnej, tak i wśród przekształceń
wszechświata i ustawicznego odnawiania jego części trwa Istota
niezmienna, która jest duszą, świadomością, jaźnią, ożywiającą go,
udzielającą mu ruchu i życia.
A ta wielka Istota, absolutna i wieczna, która zna nasze
potrzeby, słyszy nasze wezwania i modły, odczuwa nasze cierpienia,
jest jak bezmierne ognisko, w którym wszystkie istoty przez
komunię myśli i uczucia czerpią siły, pomoc i natchnienie,
prowadzące je na drogach przeznaczenia, podtrzymujące je w
walkach, pocieszające w nieszczęściach, podnoszące w słabościach i
upadkach.
*
Nie szukaj Boga w świątyniach z kamienia i marmuru,
człowiecze, który pragniesz Go poznać – ale w wiecznej świątyni
Natury, w bezmiernych przestworzach, zasianych rojem światów, w
potężnym rytmie życia, jakie się przejawia na ich powierzchni, w
czarownej mozaice krajobrazów – równin, dolin, gór i mórz – jakich
ci dostarcza twoja ojczyzna ziemska. Wszędzie, wśród blasku dnia,
czy pod płaszczem gwieździstym nocy, na brzegu burzliwego morza,
czy w ustroni leśnej – jeśli tylko umiesz się skupić, usłyszysz głosy
przyrody i subtelne nauki, które ona szepce do ucha tym, co w
cichej zadumie zgłębiają jej tajemnice.
Ziemia płynie bez szmeru w przestworzach. Ta masa o
dziesięciu tysiącach mil w obwodzie ślizga się na falach eteru, jak
ptak w powietrzu. Nic nie zdradza jej potężnego biegu – żadne
skrzypnięcie kół, żaden plusk fal. W milczeniu posuwa się ziemia,
tocząc się pomiędzy swymi siostrami niebieskimi. Cała potężna
machina wszechświata jest w ruchu; milion słońc i światów,
składających się na nią, światów, wobec których nasz jest tylko
małym dzieckiem. Nie spoczywają ani chwili w bezruchu, mkną
naprzód, wymijając się nawzajem, posuwając się po swoich torach z
przerażającą szybkością – a żaden dźwięk, żaden wstrząs nie
zdradza tego gigantycznego mechanizmu. Wszechświat pozostaje
niezmącenie spokojny. Jest w tym równowaga absolutna, jest w
łonie rzeczy, ale której obecność objawia się myśli i sercu, nęcąc
badacza jak otchłań.
Gdyby Ziemia obracała się z hałasem, gdyby mechanizm
świata poruszał się z trzaskiem, wówczas ludzie przerażeni schyliliby
czoła i uwierzyliby. Lecz nie! Dzieło przerażająco wielkie spełnia się
bez wysiłków. Globy i słońca unoszą się w nieskończoności tak
lekko, jak piórka na wietrze. Naprzód, wciąż naprzód! W wirowym
tańcu mkną światy, strzeżone przez moc niewidzialną.
Wola, która kieruje wszechświatem, ukrywa się przed
wszystkimi oczyma; wszystko ułożone jest w ten sposób, że nikt nie
jest zniewalany do myślenia o niej. Jeśli porządek i harmonia
Kosmosu nie wystarczą do przekonania człowieka, ma wolną wolę –
Bóg nie przymusza niedowiarka, by szedł doń.
Podobnie ma się rzecz w sprawach moralnych. Nasze żywoty
się toczą i wypadki następują po sobie bez widocznego związku.
Lecz nieustająca sprawiedliwość unosi się w górze nad nami i
reguluje nasze przeznaczenia według zasady, która nigdy nie
gaśnie, która wszystko wiąże w łańcuch przyczyn i skutków. Ich
zespół stanowi harmonię, którą duch wyzwolony z pęt przesądów,
oświecony promieniami mądrości, odkrywa i podziwia.
Co wiemy o wszechświecie? Nasze oko spostrzega tylko
ograniczony obszar królestwa rzeczy stworzonych. Tylko ciała
materialne, podobne do naszych, są dla niego dostępne. Materia
subtelna, delikatna, wymyka się naszemu poznaniu. Widzimy tylko
to, co jest najgrubsze w naszym otoczeniu. Wszystkie światy
fluidalne, wszystkie kręgi, gdzie się rozpościera życie wyższe, życie
promienne, są niedostępne dla wzroku ludzkiego. My znamy tylko
światy nieprzezroczyste i ciężkie, poruszające się na sklepieniu
niebieskim. Przestrzeń, która je dzieli, wydaje nam się pusta.
Wszędzie otwierają się, jak się nam wydaje, ogromne otchłanie. To
nieprawda! Wszechświat jest cały wypełniony.
W przestworzach, między tymi materialnymi światami
planetarnymi, kołyszącymi się w przestrzeni, a stanowiącymi raczej
więzienia, galery dla swoich mieszkańców, rozpościerają się
królestwa innego życia, życia duchowego, promiennego, którego
nasze grube zmysły nie potrafią dostrzec, bo pod jego
promieniowaniem skruszyłyby się, jak szyba uderzona kamieniem.
Mądra przyroda ograniczyła nasze postrzeganie i naszą
wrażliwość. Prowadzi nas tylko krok za krokiem po ścieżce wiedzy.
Powoli, etap po etapie, życie po życiu, wiedzie nas do poznania
wszechświata, czy to widzialnego, czy to ukrytego. Nasza jaźń
wspina się szczebel po szczeblu po drabinie olbrzymiej, wiodącej do
Boga. A każdy z tych stopni przedstawia dla niej długi szereg
wieków.
Gdyby światy niebieskie ukazały się nam nagle, bez zasłony,
w całym swym blasku, olśniłyby nas, oślepiły. Ale nasze zmysły
zewnętrzne zostały dostosowane do potrzeby i ograniczone.
Rozwijają się i ulepszają w miarę, jak dana istota się wznosi po
drabinie istnień i udoskonaleń. Podobnie ma się rzecz i z naszym
poznaniem wewnętrznym w stosunku do praw moralnych.
Wszechświat się odkrywa naszym oczom duchowym w miarę, jak
rozwija się i wzrasta nasza zdolność pojmowania jego praw.
Powolny jest proces wykluwania się dusz pod wpływem boskiego
światła.
*
Ku Tobie, Mocy Najwyższa! Jakiekolwiek imiona ci kto nadaje i
jakkolwiek niedoskonale jesteś rozumiana – ku Tobie, źródło
wieczne życia, dobroci, harmonii, wznoszą się nasze pragnienia,
nasza ufność, nasza miłość.
Gdzie jesteś? W jakich to głębokich, mistycznych niebiosach
jesteś ukryta? Ileż to dusz myślało, że wystarczy opuścić ziemię,
aby cię znaleźć! Lecz ty jesteś niewidzialna w świecie duchowym tak
samo, jak w świecie ziemskim, niewidzialna dla tych, którzy jeszcze
nie zdobyli czystości, wystarczającej dla odbicia Twych boskich
promieni.
A jednak wszystko objawia i przejawia Twoją obecność.
Wszystko to, co w naturze i wśród ludzi opiewa i sławi miłość,
dobroć, doskonałość, wszystko, co żyje i oddycha, jest przejawem
Boga. Siły potężne, które ożywiają wszechświat, wieszczą istnienie
Inteligencji boskiej; a poza nimi przejawia się majestat Boga w
historii ludzkości przez działanie wielkich dusz, które niby
niezmierne fale przynoszą na wybrzeża ziemskie wszystkie moce
dzieł mądrości i miłości.
I jest Bóg także w każdym z nas, w żywej świątyni
świadomości. Tam to jest miejsce święte, owo sanktuarium, gdzie
ukrywa się iskra Boża.
O ludzie! Nauczacie się wchodzić w głąb siebie samych,
zgłębiać najwewnętrzniejsze skrytki swego „ja”; zapytujecie się
siebie samych w milczeniu i samotności. A nauczacie się poznawać
siebie, poznawać potęgę, ukrytą w was. Ona to wznosi i rozświetla
w głębi naszej świadomości święte obrazy dobra, prawdy,
sprawiedliwości – i wielbiąc te boskie obrazy, oddając im cześć w
hołdzie codziennym, świadomość ta jeszcze ciemna oczyszcza się i
rozjaśnia. Powoli światło w nas wzrasta. Jak świt przychodzi po
nocy, jak stopniowo w sposób niedostrzegalny cienie ustępują przed
blaskiem dnia, tak dusza oświeca się promieniami ogniska, które
jest w niej samej i które budzi do życia w naszej myśli i w naszym
sercu coraz to nowsze, zawsze niewyczerpane formy prawdy i
piękna. To światło jest także przenikającą wszystko harmonią, jest
głosem, który śpiewa w duszy poety, pisarza, wieszcza, głosem,
który im inspiruje i dyktuje dzieła wielkie i mocarne, stwarzane
przez nich dla podniesienia ludzkości. Lecz ci tylko odczują działanie
tych fal, którzy zapanowawszy nad materią, przez wiekowe wysiłki
okazali się godnymi tego wzniosłego obcowania, tej duchowej
komunii, - ci, których zmysł wewnętrzny otworzył się dla wrażeń
głębokich i zna mocne tchnienie, rozniecające ognie geniuszu,
tchnienie, które owiewa czoła myślicieli i wstrząsa powiekami,
skuwającymi jaźń człowieka.
II.
Jedność substancji wszechświata
Wszechświat jest jednorodny, jakkolwiek pozornie troisty.
Duch, siła i materia są, zdaje się, tylko trzema postaciami bytu,
trzema stanami substancji niezmiennej w swej zasadzie, a
nieskończenie zmiennej w swych przejawach.
Wszechświat żyje i oddycha, ożywiony przez dwa potężne
prądy: wchłaniania i wyłaniania. Przez to rozszerzenie się, przez
owo tchnienie bezmierne, Bóg, Istota istot, Dusza wszechświata,
stwarza. Przez swoją miłość przyciąga do siebie. Wibracje Jego Myśli
i Jego woli, pierwsze źródła wszystkich sił kosmicznych, wprawiają
w ruch wszechświat i rodzą życie.
Materia, powiedzmy, jest tylko jednym ze stanów, jest
przejściową postacią substancji wszechświata. Wymyka się analizie i
znika pod obiektywem mikroskopu, by się rozłożyć w subtelne
promieniowanie. Nie ma własnego istnienia; filozofie, które ją biorą
za podstawę, opierają się na pozorze, na pewnego rodzaju złudzie10.
Jedność wszechświata, tak długo będąc zaprzeczaną, albo
niezrozumianą,
zaczyna
być
dostrzegana
przez
naukę.
11
12
Siedemdziesiąt lat temu
W. Crookes
w trakcie badań nad
materializacjami duchów odkrył czwarty stan materii, stan
promienisty, a odkrycie to w swych skutkach zburzyło wszystkie
dawne teorie klasyczne. Odróżniały one bowiem wyraźnie materię
od siły. Obecnie wiemy, że materia i siła zlewają się w jedno. Pod
działaniem gorąca najgęstsza materia przekształca się we fluidy, z
kolei fluidy przechodzą w pierwiastek jeszcze subtelniejszy, który
wymyka się naszemu poznaniu zmysłowemu. Każda materia może
się przeistoczyć w siłę, a każda siła skupić się w materię,
przebiegając w ten sposób bez ustanku koło13.
Doświadczenie sir W. Crookesa zostały potwierdzone przez
legion badaczy. Najsławniejszy Roentgen nazwał promieniami X
promieniowanie, wydzielane przez ampułki szklane; ma ono
własność przechodzenia przez większość ciał nieprzeźroczystych i
pozwala postrzegać i fotografować przedmioty niewidzialne.
Wkrótce potem Becquerel14 wykazał własności pewnych
metali, polegające na wysyłaniu ciemnych promieni, które
10
„Materia – powiedział W. Crookes – jest tylko sposobem ruchu”. (Proc. Roy. Soc. nr 205, s. 472)
Przekładu dokonano według wydania z 1921 r. – przyp. tłum.
12
Sir William Crookes (1832-1919) - angielski fizyk i chemik, odkrył pierwiastek chemiczny tal (Tl),
pośrednio doprowadził do skonstruowania radiometru. Stworzył tzw. rurę Crookesa, poprzedniczkę
lampy rentgenowskiej i spintaryskop. W 1870 r. stwierdził, że obowiązkiem nauki jest badanie zjawisk
spirytystycznych. Wśród mediów, które badał byli m.in. Kate Fox, Florence Cook, czy Daniel Dunglas
Home – przyp. red.
13
„Cała materia – powiedział Crookes – wróci do stanu eterycznego, z którego wyszła”. (Mowa na
Kongresie chemii w Berlinie – 1903 r. )
14
Becquerel Antoine Henri (1852–1908), wybitny chemik i fizyk francuski. Badając luminescencję soli
uranu (1896), odkrył zjawisko promieniotwórczości naturalnej, za co otrzymał w 1903 Nagrodę Nobla
– przyp. red.
11
przenikają najgęstszą materię, podobnie jak promienie Roentgena i
działają na klisze fotograficzne poprzez metalowe sztaby.
Rad, odkryty przez p. Curie15, wydziela ustawicznie ciepło i
światło bez widocznego ubytku. Ciała, poddane jego działaniu,
zaczynają
same
promieniować.
Jakkolwiek
ilość
energii,
wypromieniowanej przez ten metal jest znaczna, to jednak
odpowiadająca jej utrata substancji materialnej jest prawie żadna.
W. Crookes obliczył, że sto lat byłoby trzeba, żeby gram radu uległ
rozkładowi16.
Więcej jeszcze. Genialne odkrycia G. Lebon17 dowiodły, że
promieniowanie jest własnością ogólną wszystkich ciał. Materia
może się rozpraszać w nieskończoność; jest ona tylko zgęszczoną
energią. Tak więc obalona została teoria niepodzielności atomu,
która od dwóch tysięcy lat stanowi podstawę fizyki i chemii, a wraz
z nią stało się nieistotne klasyczne odróżnienie między ważkim i
nieważkim18. Wszechwładztwo materii, którą uważano za absolutną
i wieczną, już się kończy.
Trzeba więc przyznać, że wszechświat nie jest bynajmniej
takim, jakim wydawał się naszym słabym zmysłom. Świat fizyczny
stanowi tylko najniższą jego cząstkę. Na zewnątrz kręgu naszego
postrzegania istnieje nieskończoność sił i form subtelnych, których
wiedza aż dotąd nie znała. Dziedzina świata niewidzialnego jest
znacznie obszerniejsza i bogatsza, niż dziedzina świata widzialnego.
Badając pierwiastki, z których zbudowany jest wszechświat,
błądziła wiedza przez wieki, a teraz musi burzyć to, co z takim
trudem zbudowała. Dogmat naukowy o niepodzielności i
niezniszczalności atomu, upadając, pociąga za sobą wszystkie teorie
materialistyczne. Istnienie fluidów, głoszone przez spirytystów od
pięćdziesięciu lat – co ściągało na nich tyle szyderstw ze strony
uczonych oficjalnych – stwierdziły potem badania w sposób
najściślejszy.
Istoty żywe wydzielają również promieniowania różnorodnej
natury. Promienie ludzkie, zmieniając kształt i natężenie pod
działaniem woli, wywierają wpływ na klisze fotograficzne swoim
tajemniczym światłem. Wpływy te czy to nerwowe, czy psychiczne,
znane od dawna magnetyzerom i spirytystom, ale zaprzeczane
przez
wiedzę,
zostały
obecnie
potwierdzone
w
sposób
niezaprzeczalny przez fizjologów. W ten sposób znaleziona została
zasada telepatii. Działanie myśli, rzuty woli przenoszą się przez
15
Skłodowska-Curie Maria (1867-1934), wybitna fizyczka i chemiczka polska żyjąca i pracująca we
Francji, pierwsza kobieta będąca profesorem Sorbony, żona P. Curie. Wraz z nim w 1898 odkryła rad i
polon. Współtwórczyni nauki o promieniotwórczości (wprowadziła nazwę radioaktywność), autorka
pionierskich prac z fizyki i chemii jądrowej. Brała udział w doświadczeniach mediumicznych z
Eusapią Palladino - przyp. red.
16
zob. G. Lebon „Revue scientifique” 24. X.1903, s. 518.
17
zob. „Revue scientifique 17, 24, 31. X. 1903
18
Od wieków upierano się przy teorii atomów i broniono jej, nic w tej sprawie nie wiedząc. Berthelot
określił ją jako „dowcipny i subtelny romans” (B., „La Synthese chimique” 1876, s. 164.). Widać stąd
– mówi Lebon – że pewne dogmaty naukowe nie mają więcej trwałości, niż bóstwa starożytne.
przestrzeń, jak wibracje dźwięku i fale światła i wywierają wpływ na
organizmy nastawione sympatycznie do organizmu wysyłającego.
Dusze pokrewne myślą i uczuciem mogą wymieniać wzajemnie swe
wypływy na wszelką odległość, podobnie otchłanie przestrzeni.
Tu znajduje wyjaśnienie również tajemnica gorącej sympatii
lub niezwalczonej niechęci, jakiej doznają niekiedy ludzie jedni dla
drugich od pierwszego wejrzenia.
Większość
zagadnień
psychologicznych,
jak
sugestia,
porozumiewanie się na odległość, działanie tajemne poprzez
przeszkody – znajdzie tu również wyjaśnienie. Świta nam dopiero
jutrzenka prawdziwego poznania. Pole jednak do badań jest szeroko
otwarte, a wiedza święci coraz to nowe zdobycze, krocząc po
drodze, bogatej w niespodzianki. Świat niewidzialny objawia się
jako sama podstawa wszechświata, jako wieczyste źródło energii
fizycznych i życiowych, które ożywiają Kosmos.
W ten sposób upada główny argument tych, którzy przeczą
możności istnienia duchów. Nie mogli pojąć życia niewidzialnego,
gdyż nie przypuszczali istnienia „substratum”, substancji,
niepodpadającej pod nasze zmysły. Otóż naraz znajdujemy w
świecie nieważkim pierwiastki składowe życia tych istot i siły, które
im są potrzebne dla przejawienia swego istnienia.
Zjawiska spirytystyczne wszelkiego rodzaju dadzą się
wytłumaczyć przez fakt, że znaczny i stały wydatek energii może się
dokonywać bez widocznej utraty materii. Aporty, spontaniczna
dematerializacja i materializacja przedmiotów w zamkniętych
pokojach, wypadki lewitacji, przechodzenia duchów przez ciała
stałe, ich zjawianie się i materializacja, co wywołało tyle zdumienia i
szyderstw, wszystko to staje się łatwe do przyjęcia i zrozumienia,
gdy zna się grę sił i czynników, biorących udział w tych zjawiskach.
Duchy od dawna objawiły prawa i zasady owego rozkładania
materii, o którym mówi G. Lebon, a którego człowiek nie zdoła
jeszcze dokonać.
Czyż zastosowanie promieni X19 do fotografii nie wyjaśnia
również zjawiska podwójnego wzroku (jasnowidzenia) u mediów i
zjawiska fotografii spirytystycznej? W istocie, jeśli klisze są wrażliwe
na promienie ciemne, na promieniowanie materii nieważkiej, które
przenika ciała nieprzeźroczyste, to tym bardziej subtelne fluidy, z
których się składa powłoka duchów, mogą w pewnych warunkach
oddziaływać na siatkówkę jasnowidzów, przyrząd delikatniejszy i
bardziej złożony, niż klisza szklana.
W ten sposób spirytyzm staje codziennie silniej na nogach,
znajdując dopełnienie w argumentach, dostarczanych mu przez
odkrycia
naukowe,
które
poruszą
w
końcu
najbardziej
zatwardziałych sceptyków.
19
Rentgenowskie promieniowanie, promieniowanie X - rodzaj promieniowania elektromagnetycznego,
którego długość fali mieści się w zakresie od 0,1 pm do ok. 50 nm. Zakres promieniowania
rentgenowskiego znajduje się pomiędzy ultrafioletem i promieniowaniem gamma – przyp. red.
*
Wielki spór odwieczny, dzielący szkoły filozoficzne, sprowadza
się więc do gry słów. W badaniach, które zapoczątkował sir W.
Crookes, materia topnieje, atom znika; na ich miejsca zjawia się
energia. Substancja jest Proteuszem20, przywdziewającym tysiące
nieoczekiwanych form. Gazy, które uważano dotąd za niezmienne,
skraplają się w płyn; powietrze rozkłada się w pierwiastki
liczniejsze, niż uczyła tego wiedza wczorajsza; radioaktywność to
znaczy zdolność ciał do rozpadu, połączonego z wydzielaniem
wypływów, analogicznych do promieni katodowych, przejawia się
jako fakt powszechny. W dziedzinach fizyki i chemii dokonuje się
formalna rewolucja. Wszędzie dokoła otwierają się oczom naszym
źródła energii, niezmierne zbiorniki sił, przewyższających mocą
swoją wszystko, co dotąd znano. Wiedza kroczy z wolna ku wielkiej
jednolitej syntezie, która jest podstawowym prawem natury.
Najświeższe odkrycia mają niepomierne znaczenie, gdyż wykazują
doświadczalnie wielką zasadę budowy wszechświata: jedność sił i
jedność praw. Przedziwne powiązanie sił i istot coraz bardziej
uwypukla się i uzupełnia. Stwierdza się, że istnieje absolutna
ciągłość, nie tylko między wszystkimi stanami materii, ale także
miedzy nimi, a różnymi stanami siły21.
Zdaje się, iż energia jest jedyną substancją wszechświata. W
stanie zgęszczonym przywdziewa postaci, które nazywamy materią
stałą, płynną, gazową; w stanie subtelniejszym powoduje zjawiska
światła, ciepła, elektryczności, magnetyzmu, powinowactwa
chemicznego. Badając działanie woli na wypływy i promieniowanie,
zdołalibyśmy może dojrzeć ów punkt szczytowy, gdzie siła się
uinteligentnia, gdzie jawi się prawo, a Myśl zamienia się w życie22.
Bo wszystko się wiąże i zespala we wszechświecie. Wszystko
podlega prawom liczby, miary i harmonii. Najwznioślejsze przejawy
energii graniczą z inteligencją. Siła staje się przyciąganiem;
przyciąganie staje się miłością. Wszystko się sprowadza do siły
jednej i pierwotnej, do motoru wieczystego i powszechnego,
któremu dawano różne miana, a który nie jest niczym innym, jak
myślą, wolą Bożą. Jej wibracje ożywiają nieskończoność. Wszystkie
istoty, wszystkie światy kąpią się w oceanie promieniowania,
tryskających z niewyczerpalnego ogniska.
20
Proteusz – z mit. greckiej, syn Okeanosa i Tetydy, bóstwo morskie mające dar przepowiadania
przyszłości oraz umiejętność przybierania rozmaitych postaci. – przyp. red.
21
Produkty rozpadu atomów – mówi G. Lebon – stanowią przez swe własności substancję pośrednią
między ciałami ważkimi, a eterem nieważkim, to jest między dwoma światami dotychczas głęboko
rozdzielonymi”. – Revue scientifique 17.X.1903
22
„Poprzednie spostrzeżenia, mówi jeszcze ten wybitny chemik, dowodzą, że różne ciała proste
pochodzą z jednej materii. Ta materia pierwotna wytwarzałaby się przez zgęszczenie eteru”. Revue
scientifique 24.X.1903.
Świadom swej niewiedzy i słabości, doznaje człowiek zawrotu
głowy na myśl o tej nieogarnionej jedności, która obejmuje w sobie
wszystkie rzeczy i zawiera w sobie życie człowieczeństw.
Równocześnie jednak badanie wszechświata otwiera mu głębokie
źródła radości i wzruszeń. Mimo naszej słabości intelektualnej, to
trochę praw wszechświata, które spostrzegamy, wprawia nas w
zachwyt, bo w Mocy, rządzącej prawami i światami, przeczuwamy
Boga, przez co zdobywamy pewność, że Dobro, Piękno, doskonała
harmonia królują ponad wszystkim.
III. Solidarność – wspólnota powszechna
Bóg jest duchem mądrości, miłości i życia; jest nieskończoną
potęgą, która rządzi światem. Człowiek jest ograniczony, lecz ma
poczucie nieskończoności. Pierwiastek duchowy, jaki ma w sobie,
pobudza go do zgłębienia zagadnień, które przechodzą obecne
granice jego rozumu. Jego duch, uwięziony w ciele, wyzwala się
czasem i wznosi ku wyższym sferom myśli, skąd spływają nań owe
wysokie poloty, po których niestety często następują upadki w
materię. Stąd tyle badań, tyle szukania po omacku i błędów, iż w
nawale systemów
przesądów, nagromadzonych pracą wieków,
byłoby niemożliwe odróżnić prawdę, gdyby moce niewidzialne nie
pośpieszyły rzucić światło na ten chaos.
Każda dusza jest promieniem wielkiej Duszy wszechświata,
jest iskrą wytrysłą z wiekuistego ogniska. Ale my sami siebie nie
znamy, a ta nieświadomość jest przyczyną naszych słabości i
wszelkiej biedy.
Jesteśmy ściśle złączeni z Bogiem, jak skutek z przyczyną i
jesteśmy tak potrzebni do Jego istnienia, jak On dla naszego. Bóg,
Duch wszechświata, przejawia się w przyrodzie, a człowiek jest na
Ziemi najwyższym wyrazem przyrody. Jesteśmy dziełem i wyrazem
Boga, który jest źródłem dobra. Lecz dobro to posiadamy tylko w
zarodku i zadaniem naszym jest je rozwijać. Nasze kolejne żywoty,
nasze wspinanie się po nieskończonej spirali bytów ma to właśnie
na celu.
Wszystko jest wyryte tajemniczymi zgłoskami w głębi duszy:
przeszłość, ku której się wynurzamy i którą winniśmy zgłębiać;
przyszłość, ku której się wznosimy, którą budujemy sobie sami, jak
cudowny gmach, wzniesiony z wzniosłych myśli, ze szlachetnych
czynów, poświęceń i ofiar.
Dzieło, jakiego każdy z nas ma dokonać, zamyka się w trzech
słowach: wiedzieć, wierzyć, chcieć. To znaczy: wiedzieć, że mamy w
sobie nieobliczalne środki; wierzyć w skuteczność naszego działania
na obu światach, materii i ducha; chcieć dobra, kierując swoje myśli
ku niemu, co piękne i wielkie, dostosowując swoje czyny do
wiecznych praw pracy, sprawiedliwości i miłości.
Zrodzone z Boga, wszystkie dusze są siostrami; wszystkie
dzieci rodu ludzkiego są złączone ścisłymi więzami braterstwa i
solidarności. Toteż postępy jednego z nas odczuwane są przez
wszystkich, podobnie jak upadek jednego wpływa na ogół.
Z ojcostwa Bożego wypływa braterstwo ludzi; wszelkie
stosunki, jakie nas wiążą, pozostają w związku z tym faktem. Bóg,
ojciec dusz, winien być uważany za Istotę świadomą w całym tego
słowa znaczeniu, a nie za abstrakcję. Ludzie o prawym sumieniu,
oświeceni światłem niebios, poznają Boga i służą Mu z ludzkością,
która jest Jego córką i dziełem.
Gdy człowiek doszedł do poznania swojej prawdziwej natury i
swojej łączności z Bogiem, gdy to pojęcie wniknęło w jego rozum i
serce, wzniósł się ku najwyższej prawdzie. Opromieniony jej
światłem, panuje nad niedolą ziemską; znajduje siłę, która „góry
przenosi”, która daje mu zwycięstwo w walce z namiętnościami,
obojętność w obliczu niepowodzeń i śmierci. Czyni wówczas cuda.
Wolą swą, swoją wiarą bierze we władanie materię; przełamuje
fatalizm materii; staje się niemal bogiem w oczach innych ludzi.
Wielu w swej wędrówce ziemskiej doszło do tych wyżyn. Lecz jeden
tylko Chrystus miał prawo powiedzieć o sobie w obliczu wszystkich:
„Ja i Ojciec jedno jesteśmy; On jest we mnie, a ja w nim”.
Słowa te prawdziwe są w pewnym znaczeniu i dla całej
ludzkości. Chrystus wiedział, że każdy człowiek musi dojść do
zrozumienia swej wewnętrznej natury i w tym sensie powiedział do
uczniów: „Bogowie jesteście”23. Mógłby dodać: „bogami się
stajecie!”.
Nieznajomość naszej własnej natury i drzemiących w nas
boskich sił, niedostateczne pojęcie, jakie sobie wyrobiliśmy o naszej
roli i o prawach przeznaczenia, rzuca nas na pastwę wpływów
niższych, tego co nazywamy złem. Nasza inteligencja jest
zaciemniona; nasz rozum niemowlęcy potyka się o zawady na
drodze; stąd błędy, upadki, doświadczenia, cierpienia. Lecz
wszystko to wyjdzie nam na dobre, jeśli się to przyjmie jako środki
do okupienia i podniesienia. Dusza winna je przebyć, by dojść do
pojęcia prawd wyższych, do posiadania cząstki chwały i światła,
które uczyni z niej wybrankę niebios, doskonałą wyrazicielkę
nieskończonej Mocy i Miłości. Każda istota posiada zawiązki
inteligencji, która dosięga wyżyn geniuszu, a do rozwoju ma
niezmierzoność czasu. Każde życie ziemskiej jest szkołą, szkołą u
progu wieczności.
W powolnym wniebowstąpieniu, które podnosi istotę ku Bogu,
szukamy przede wszystkim szczęścia, błogości. Wszelako w swym
stanie niewiedzy, człowiek nie zdołałby osiągnąć tych dóbr, bo szuka
ich niemal zawsze tam, gdzie nie istnieją, w sferze złud i urojeń, a
czyni to przy pomocy środków, których mylność poznaje dopiero po
wielu zawodach i cierpieniach. Cierpienia te nas oświecają; boleści
23
Jan X, 34
są dla nas surowymi lekcjami; uczą nas, że prawdziwe szczęście nie
znajduje się w rzeczach materialnych, przejściowych i zmiennych,
ale w doskonałości moralnej. Nasze ponawiające się błędy i fatalne
skutki, jakie one za sobą pociągają, dają nam w rezultacie
doświadczenie, a to prowadzi nas do mądrości, to jest do
rozbudzenia świadomości wewnętrznej, do intuicji prawdy.
Stanąwszy już na tym stałym gruncie, odczuje duch znów związek
swój z Bogiem i podąży pewniejszym krokiem, z etapu na etap, ku
wielkiej światłości, nigdy niegasnącej.
*
Wszystkie istoty są ze sobą związane i wpływają na siebie
nawzajem. Cały wszechświat podlega prawu solidarności.
Światy, zagubione w głębiach eteru, gwiazdy, które na
odległość miliardów mil krzyżują nawzajem swoje srebrzyste
promienie, znają się, nawołują i odpowiadają sobie. Siła, którą
nazywamy przyciąganiem, wiąże się poprzez otchłanie przestrzeni.
Również na rabinie życia wszystkie dusze są powiązane
różnorodnymi
stosunkami.
Solidarność,
która
je
wiąże,
ugruntowana jest na tożsamości ich natury, na podobieństwie
przeznaczeń i celów.
Jak gwiazdy na niebie, tak i wszystkie dusze przyciągają się
wzajemnie. Materia wywiera na ducha tajemny wpływ. Przykuwa go
do światów niższych, jak Prometeusza24 do skały. Dusza ludzka
odczuwa wszystkie podniety życia niższego, a równocześnie chwyta
wołanie z góry.
W tej pracowitej i na niższych planach uciążliwej ewolucji,
która pociąga istoty w górę, jest pewna okoliczność pocieszająca, na
którą warto położyć nacisk: Oto na wszystkich stopniach swej
wniebowstępującej drogi, jest dusza przyciągana, wspomagana,
wspierana przez wyższe Istności. Wszystkie duchy w pochodzie
swym w górę są wspierane przez wyżej stojących braci i nawzajem
winny pomagać tym, którzy stoją od nich niżej.
Każda indywidualność jest stałym zapładnianiem świata
niższego przez świat wyższy. Stąd pochodzą wszystkie genialne
intuicje, głębokie natchnienia, wzniosłe objawienia. Po wszystkie
czasy myśl wzniosła promieniowała na mózg ludzki. Bóg w swej
dobroci nie odmówił swej pomocy ni światła żadnej rasie, żadnemu
narodowi. Wszystkim posłał przewodników, misjonarzy, proroków.
Prawda jest jedna i wieczna; promienie jej przenikają stopniowo
24
Prometeusz - w mitologii greckiej, tytan, którego imię znaczyło "przemyślny". Syn Japetosa i
Okeanidy Klimene. Brat Atlasa i Epimeteusza. Ojciec Deukaliona. Próbował przechytrzyć Zeusa, gdy
ustalano, które części ofiary należą się bogom. Zeus przejrzał podstęp i za karę odebrał ludziom ogień,
a Prometeusz wykradł go i zwrócił im. Wówczas Zeus w odwecie wysłał na ziemię Pandorę, a
Prometeusza skazał na wieczne męki: przykutemu do skał Kaukazu Prometeuszowi sęp wyjadał ciągle
odrastającą wątrobę – przyp. red.
ludzkość w miarę jak rozum nasz staje się coraz bardziej zdolny do
jej przyswajania.
Każde nowe objawienie jest dalszym ciągiem dawnego. Taki
jest charakter spirytualizmu nowoczesnego, który przynosi bardziej
pełną naukę i wiedzę o roli istoty ludzkiej, objawienie o jej ukrytych
zdolnościach, a także o jej wewnętrznym związku ze źródłem myśli
wyższej, Boskiej.
Człowiek, duch wcielony, zapomniał o swej prawdziwej roli.
Zagrzebany w materii, stracił z oczu dalekie horyzonty swego
przeznaczenia; wzgardził środkami rozwoju swych ukrytych władz,
które czyniłyby go lepszym, a przez to szczęśliwszym.
Nowe objawienie przypomina mu wszystkie te rzeczy.
Potrząsa ono duszami uśpionymi, przyśpiesza ich pochód, wywołuje
ich wznoszenie. Rozświetla ciemne zakamarki naszej istoty, mówi
nam o naszym pochodzeniu i celach, tłumaczy przeszłość, którą
możemy sobie przygotować wielką, albo nędzną, wedle naszego
postępowania.
*
Dusza ludzka może rzeczywisty postęp osiągnąć tylko w życiu
zbiorowym, pracując dla dobra wszystkich. Jednym ze skutków
łączącej nas solidarności jest fakt, że widok cierpień niepokoi
jednych i mąci pogodę drugim.
Dlatego też duchy wyższe troszczą się stale o to, by promienie
swej myśli i zachwyty miłości nieść w sfery ciemne, dla dusz
zapóźnionych na drogach namiętności i błędu. Żadna dusza nie
może się zatracić: wszystkie będą zbawione. Wśród bolesnych
przejść litość i współczucie ich sióstr otula je i pociąga ku Bogu.
W istocie, czy można pojąć, że duchy promienne mogłyby
zapomnieć o tych, których niegdyś miłowały, którzy dzielili ich
radości i troski, a męczą się jeszcze na ścieżkach ziemskich? Skarga
cierpiących, których przeznaczenie przykuwa jeszcze do światów
zapóźnionych, dochodzi do nich i wzbudza w nich szlachetne
współczucie. Kiedy wołanie takie wzbije się w przestworza,
opuszczają eteryczne swe domostwa, by sypać skarby swego
miłosierdzia w złudy światów materialnych. Zapał ich miłości
rozlewa się w przestworzu, jak drgania świetlne, niosąc pociechę
sercom smutnym i kładąc na rany ludzkie balsam nadziei.
Czasami także we śnie dusze ziemskie, przyciągane przez
swoje starsze siostry, wzbijają się z wysiłkiem w wyżyny
przestworzy, by nasycić się ożywczymi fluidami ojczyzny wiecznej.
Tam otaczają je duchy przyjacielskie, udzielając przestróg,
zasilając, kojąc tęsknoty; potem gasząc z wolna dokoła nich światło,
aby ich zbytnio nie przygniatał rozdzierający ból rozstania,
odprowadzają je na pogranicze światów niższych. Smętne, lecz
błogie jest przebudzenie po powrocie z takiej wędrówki i choć nie
pamiętają chwil, spędzonych w wysokich sferach, czują się
pokrzepione i raźniej biorą znów na barki brzemię żywota
doczesnego.
*
U dusz posuniętych w rozwoju uczucie solidarności staje się
tak potężne, że przechodzi w ustawiczne obcowanie ze wszystkimi
istotami i z Bogiem.
Dusza czysta obcuje z całą przyrodą; upaja się wspaniałością
nieskończonego dzieła. Wszystko: gwiazdy na niebie, kwiaty na
łące, pieśń strumyka, różnorodność krajobrazów ziemskich, niknące
w dali horyzonty morza, pogodna cisza przestworzy – wszystko
przemawia do niej językiem harmonii. We wszystkich tych rzeczach
widzialnych odkrywa wrażliwa dusza przejaw myśli niewidzialnej,
która ożywia Kosmos. Ten przybiera dla niej czarowne oblicze. Staje
się sceną życia i komunii powszechnej, wzajemnego obcowania
wszystkich istot ze sobą i z Bogiem, ich Ojcem.
Dla dusz miłujących się nie istnieją odległości, bo one mogą
obcować wzajemnie poprzez przestwór. Wszechświat ożywia
potężny wiew życia; drga on, jak harfa, pod działaniem Bożym.
Promieniowanie myśli przebiega go we wszystkich kierunkach,
przenosząc poselstwa od ducha do ducha poprzez bezmiar
przestrzeni. Ten wszechświat, który Bóg zaludnił duszami, aby Go
poznały, umiłowały i pełniły Jego prawa, - ten wszechświat napełnia
On swoją obecnością, rozjaśnia swoim światłem i ogrzewa miłością.
Modlitwa jest najwyższym wyrazem tej komunii dusz. Tak
pojmowana
traci
wszelkie
pokrewieństwo
z
banalnymi,
monotonnymi formułkami, stając się serdecznym wybuchem, aktem
woli, którym duch wyrywa się z niewoli materii, z szarej pospolitości
ziemskiej, by przenikać prawa i tajniki nieskończonej potęgi i
poddać się jej we wszystkim: „Proście, a będzie wam dane”. Tak
pojęta modlitwa jest najważniejszym aktem życia, to płomienny
wydech, którym istota ludzka, czująca swą małość i nędzę, usiłuje
choćby na moment zaczerpnąć tchnienia wiekuistej symfonii, by
zharmonizować z nią wibracje swej myśli. To dzieło rozmyślania,
które w skupieniu i ciszy wznosi dusze aż w owe wyżyny niebieskie,
gdzie rośnie w siły, gdzie przepaja się promieniami światła i miłości
boskiej. Lecz jakże niewielu umie się modlić! Religie wypaczyły
modlitwę i uczyniły z niej nieraz ćwiczenie małej wagi i doniosłości.
Pod wpływem nowego spirytualizmu nabierze modlitwa cech
większej szlachetności i godności; odprawiana będzie z większym
szacunkiem dla Mocy Najwyższej, z większą wiarą, ufnością i
szczerością, w całkowitym oderwaniu od rzeczy materialnych.
Wszystkie nasze niepokoje i trwogi ustąpią, gdy zrozumiemy, że
życie jest współobcowaniem powszechnym i że Bóg, i wszystkie
Jego dzieci żyją wspólnym życiem. Wówczas modlitwa stanie się
mową powszechną, wysokim drganiem duszy, która swymi polotami
uczestniczy we wprawianiu w ruch dynamizmu duchowego i
boskiego. Dobrodziejstwa modlitwy rozleją się na wszystkie istoty, a
szczególnie na tych, którzy cierpią na Ziemi i w przestrzeni.
Popłynie ona ku tym, o których nikt nie myśli i którzy toną w
ciemnościach, smutni i zapomniani w obliczu oskarżającej
przeszłości. Obudzi w nich nowe dążenia, pokrzepi ich serca i myśli.
Albowiem działanie modlitwy nie ma granic, jak nie mają ich siły i
moce, które ona może wprawić w ruch dla dobra innych.
Modlitwa nie może nic zmienić w niezmiennych prawach;
zadaniem jej jest dostarczyć nam pomocy i świateł, które nam
ułatwiają spełnianie naszego ziemskiego przeznaczenia. Płomienna
modlitwa otwiera na oścież podwoje duszy, przez które docierają do
nas i ożywiają nas promienie siły z wiekuistego ogniska.
Pracować w podniosłości serca dla celu pożytecznego i
szlachetnego – to także modlitwa. Praca to modlitwa czynna dla
milionów ludzi, którzy walczą i trudzą się na ziemi dla dobra
ludzkości.
Życie
człowieka
dobrego
jest
ustawiczną
modlitwą,
nieustającym obcowaniem z bliźnimi i Bogiem. Nie potrzebuje on
słów, form zewnętrznych dla wyrażenia swej wiary: wyraża ją
każdym swym czynem i każdą myślą. Oddycha, działa w czystej
atmosferze fluidycznej, pełen tkliwości dla nieszczęśliwych, pełen
dobrej woli dla całej ludzkości. Ta stałą komunia, to powszechne
współobcowanie staje się dla niego koniecznością, drugą naturą.
Dzięki niej to duchy wybrane utrzymują się na wzniosłych szczytach
natchnienia i geniuszu.
Ci, którzy żyją życiem samolubnym i materialnym, i których
dusza jest otwarta na wpływy z góry, nie mogą zrozumieć, ile
niewymownych wrażeń dostarcza to zespolenie duszy z boskością.
To właśnie, ten ścisły związek woli naszej z Wolą najwyższą
winni starać urzeczywistnić wszyscy ci, którzy widząc ród ludzki,
ślizgający się po równi pochyłej upadku moralnego, szukają
środków ratunku. Nie ma mowy o wniebowstępowaniu, ni o
jakimkolwiek postępie ku dobru, jeśli od czasu do czasu nie zwróci
się człowiek ku swemu Stwórcy i Ojca, by mu przedłożyć swoje
słabości, swoje wahania i nędzę, by Go prosić o pomoc duchową,
niezbędną dla naszego podniesienia. Im częstsza, szczersza i
głębsza jest ta spowiedź, ta komunia wewnętrzna z Bogiem, tym
bardziej oczyszcza się dusza i doskonali. Pod okiem Bożym bada
ona i roztrząsa swoje zamiary, swoje uczucia, swoje pragnienia;
robi przegląd wszystkich swych czynów i dzięki intuicji, która jej
przychodzi z góry, osądzi sprawiedliwie, co jest dobre, a co złe, co
należy zniszczyć, a co pielęgnować. Pojmuje wówczas, że wszystko,
co pochodzi od naszego „ja”, należy wypełnić, by zrobić miejsce
altruizmowi i wyrzeczeniu; że w poświęceniu się znajduje istota
najpotężniejszy środek podniesienia, albowiem im więcej z siebie
daje, tym bardziej rośnie. Z tej ofiary czyni sobie prawo życia,
prawo, które wyryje świetlistymi zgłoskami w głębi swej jaźni, by
wszystkie jej czyny nosiły na sobie jego piętno.
*
Stojąc na ziemi, mojej podporze, żywicielce i matce, wznoszę
wzrok w Nieskończoność, czuję częścią bezmiernej wspólnoty życia.
Wypływy duszy wszechświata przenikają mnie i wprawiają w
drganie myśl mą i serce; potężne siły podtrzymują mnie, ożywiając
moje istnienie. Wszędzie, gdzie wzrok mój sięga, wszędzie, gdzie
unosi się mój rozum, widzę, rozpoznaję, zachwycam się wielką
harmonią, która rządzi światem i różnymi ścieżkami wiedzie istoty
ku jedynemu, wzniosłemu celowi. Wszędzie widzę promieniowanie
Dobroci, Miłości i Sprawiedliwości!
Boże mój! Ojcze mój! Źródło wszelkiej mądrości i wszelkiej
miłości, Duchu najwyższy, któremu na imię Światło, ofiaruję Ci
moje uwielbienie i zachwyty! Niechaj wznoszą się ku Tobie, jak woń
kwiatów, jak upojne zapachy drzew, wzbijające się ku niebu. Pomóż
mi posuwać się naprzód po świętej drodze świadomości, ku
wyższemu poznaniu Twoich praw, aby zapłonęło we mnie więcej
sympatii, więcej miłości dla wielkiej rodziny ludzkiej. Wiem bowiem,
że
przez
udoskonalenie
moralne,
przez
urzeczywistnianie
miłosierdzia i dobroci zbliżę się do Ciebie i stanę się godnym
poznać Cię lepiej, ściślej z Tobą obcować w wielkiej harmonii istot i
rzeczy. Pomóż mi wyzwolić się z pęt życia materialnego, zrozumieć,
odrzuć, co to jest życie wyższe, życie nieskończone. Rozprósz
ciemności, które mnie otaczają; złóż w moją duszę iskrę tego
Boskiego ognia, który ogrzewa i rozpala duchy sfer niebieskich.
Niechaj Twoje łagodne światło, tchnące uczuciem pokoju i zgody,
rozszerza się na wszystkie istoty!
IV.
Harmonia przestworzy
Jedno z uczuć, jakie wywołuje w nas noc i obserwacja nieba,
to wrażenie majestatycznej ciszy. Cisza ta jednak jest tylko
pozorna; wynika ze słabości naszych zmysłów. Dla istot lepiej
obdarzonych, posiadających zmysły otwarte na subtelne odgłosy
nieskończoności, wszystkie światy drgają, śpiewają, pulsują, a
skojarzone ich dźwięki tworzą przepotężny koncert.
To prawo wielkich harmonii niebieskich możemy obserwować
w naszej własnej rodzinie słonecznej.
Wiadomo, że porządek następstwa planet w przestrzeni opiera
się na prawie stopniowania, nazwanym prawem Bodego. Wychodząc
od słońca, przestrzeń od planety do planety się podwaja. Każda
grupa satelitów podlega temu samemu prawu. Otóż ten sposób
kolejnego następstwa ma swoją zasadę i swój sens. Zasada ta
stosuje się równocześnie do praw liczby i miary, do praw
matematyki i harmonii25.
Odległości planetarne uregulowane są według normalnej
kolejności postępu harmonicznego; wyrażają one nawet sposób
wibracji tych planet i harmonie planetarne, obliczane według tych
samych reguł, dają doskonały akord. Można system słoneczny
porównać do niezmiernej harfy, której strunami są planety. Można
by, mówi Azbel, „stosując do dźwięcznych strun system
stopniowania odległości planetarnych, zbudować instrumenty
doskonale i absolutnie nastrojony”26.
W zasadzie swej – i w tym tkwi właśnie cudowność – prawo,
które kieruje stosunkami dźwięku, światła, ciepła – jest tym samym
prawem, które rządzi ruchem liczb, form i idei. Jest to prawo
harmonii w całym tego słowa znaczeniu: przejawia się w nim
dostrzegalnie myśl i działanie Boże!
Mowa ludzka jest uboga; nie wystarczy do wyrażenia podziwu
godnych tajemnic wiekuistej harmonii. Jedynie pismo muzyczne
może dać jej syntezę, udzielając jej wyrazu estetycznego. Muzyka,
ten język boski, wyraża rytm liczb, linii, form, ruchów. Ona to
ożywia i wprawia w drganie głębiny przestrzeni. Napełnia swymi
falami olbrzymią budowlę wszechświata, tę wzniosłą świątynię,
gdzie rozbrzmiewa hymn nieskończonego życia.
Pitagoras27 i Platon28 mówili, iż słyszą „muzykę sfer”. We śnie
Scypiona29, który Cicero opowiada w jednym z najciekawszych
utworów, jakie nam przekazały wieki starożytne, śpiąc rozmawia z
duszami swego ojca, Pawła – Emila i swego dziadka, Scypiona
Afrykańskiego. Podziwia z nimi cuda niebieskie i wywiązuje się
następująca rozmowa:
25
patrz Azbel, Harmonia światów
ibidem, s. 29.
27
Pitagoras (ok. 572-497 p.n.e), filozof grecki. Przeprowadził dowód twierdzenia nazwanego
twierdzeniem Pitagorasa (znanego wcześniej jako reguła bez dowodu), odkrył niewspółmierność boku
i przekątnej kwadratu, przypisywał magiczne własności liczbom, wierzył w harmonię w kosmosie –
przyp. red.
28
Platon (ok. 427-347 p.n.e), filozof grecki. Zainteresowania filozoficzne zawdzięczał
dziewięcioletniemu obcowaniu z Sokratesem. Po jego śmierci odbył liczne podróże., podczas których
poznał wiele poglądów, w tym doktryny orfickie i pitagorejskie o wędrówce duszy, o uwięzieniu duszy
w ciele, o dążności do najwyższej idei dobra. Uznawany za jednego z największych filozofów w
dziejach, Platon był finalistą w pojmowaniu przyrody, pionierem logiki, teorii państwa i prawa.
Rozwinął naukę o ideach, o ich charakterze, relacjach pomiędzy ideami a rzeczami, o ich naturze;
duszy, jej funkcjach biologicznych, poznawczych, religijnych, o zależnościach między duszą i ciałem;
przyrodzie, o stwórcy demiurgu - boskim budowniczym świata, naturze i materii.; poznaniu
(rozumowym i wrodzonym), stopniach i metodach poznania; filozofii i jej charakterze, zadaniach i
celach; cnotach, czyli etykę, w tym: o istocie cnót i ich strukturze, o miłości; państwie oraz estetyce. przyp. red.
29
Scypion Afrykański Starszy (236-184 p.n.e.), wódz rzymski z czasów II wojny punickiej. Konsul w
latach 205 i 194 p.n.e. Stosując nową taktykę wojenną wyparł z Hiszpanii Kartagińczyków (209-206
p.n.e.). W 204 p.n.e. wbrew woli senatu przepłynął z wojskiem do Afryki i tam pokonał Hannibala
(bitwa pod Zamą - 202 p.n.e.). Po zwycięstwie otrzymał przydomek Africanus – przyp. red.
26
Jakaś to – pyta C. Scipio – harmonia tak potężna i łagodna
mnie przenika?
- To harmonia – odpowiada mu dziadek – utworzona z
interwałów
nierównych,
lecz
zestawionych
według
odpowiednich proporcji; wynika ona z ruchu światów, a
zlewając tony niskie i tony wysokie w jeden wspólny akord,
daje ze wszystkich tych dźwięków, tak różnych, melodyjny
koncert. Tak wielkie ruchy nie mogą się dokonywać w
milczeniu”.
Prawie wszyscy genialni kompozytorzy, którzy rozsławili sztukę
muzyczne, jak Bach, Beethoven, Mozart i inni, oznajmili, że słyszą
harmonie znacznie wyższe, niż wszystko, co można sobie
wyobrazić, a niemożliwe do opisania. Beethoven, komponując jakiś
utwór, wychodził jakby z siebie, zachwycony, pogrążony w rodzaj
ekstazy i pisał gorączkowo, daremnie usiłując oddać tę muzykę
niebiańską, która go upajała.
Żeby być do tego stopnia wrażliwym, na to trzeba wybitnych
zdolności psychicznych. Nieliczne obdarzone nimi jednostki
twierdzą, że wszyscy ci, którzy pojęli muzyczny sens wszechświata,
znaleźli najwyższą formę, idealnie wyrażającą piękno i harmonię
wiekuistą. Najwznioślejsze dzieła, na jakie się zdobył ród ludzki, są
tylko dalekim, słabiuchnym echem wielkiej symfonii światów.
Ona jest źródłem najczystszych radości ducha, tajemnicą życia
wyższego, której nasze grube zmysły jeszcze nam nie pozwalają
zrozumieć, ni odczuć jej potęgi i ogromu. Kto jej zażywa w pełni,
dla tego czas nie ma już miary, a ciąg niezliczonych dni wydaje się,
jako jeden dzień.
Nieznane te jeszcze rozkosze przybliży nam ewolucja w miarę,
jak będziemy się wznosili na drabinie istnień i światów.
Znamy już media, które słyszą w stanie transu słodkie melodie.
Obfite łzy, jakie wtedy wylewają, świadczą, iż wrażenia ich nie są
złudne.
-
*
Wróćmy do badania ruchu globów i zauważmy, że nawet wyjątki
z reguły powszechnej harmonii, nawet pozorne zboczenia planet
znajdują wyjaśnienie i zasługują na podziw. Stanowią one rodzaj
„dialogów wibracyjnych możliwie jak najbardziej zbliżony do
unisono” i przedstawiają o jeden urok estetyczny więcej w tym
cudzie piękności, jakim jest wszechświat.
Jeden z najbardziej uderzających przykładów to małe ciała
niebieskie, zwane teleskopijnymi, które krążą między Marsem i
Jowiszem w liczbie przeszło 520, zajmując przestrzeń całej oktawy,
podzielonej na tyleż stopni; stąd prawdopodobieństwo, że ten
zespół światków nie stanowi, jak sądzono, wszechświata szczątków,
lecz pracownię wielu tworzących się światów, których pochodzenie
wyświetli nam w przyszłości badanie nieba.
Są cztery wielkie grupy stosunków harmonicznych, regulujących
wzajemne położenie planet naszego systemu słonecznego.
Znajdziemy je:
Na pierwszym miejscu: od Słońca do Merkurego; na tym odcinku
także są przy pracy siły harmoniczne, wyłaniają się nowe planety.
Potem od Merkurego do Marsa. To sfera małych planet, gdzie
krąży i nasza Ziemia; odgrywa tu ona rolę dominującą, z tendencją
do oddalania się od Słońca, by zbliżać się do wyższych harmonii
planetarnych. Należący do tej grupy Mars, na którym możemy
rozróżnić przez teleskop lądy, morza, olbrzymie kanały, świadczące
o istnieniu cywilizacji dawniejszej od naszej, choć mniejszy od
naszej siedziby, jest bardziej od niej zrównoważony.
500 planet teleskopijnych stanowi następnie obszar przejściowy.
Tworzą one jakby kolię pereł niebieskich, wiążących grupę planet
niższych z potężnym łańcuchem wielkich planet, od Jowisza do
Neptuna i dalej. Ten łańcuch stanowi czwartą grupę stosunków
harmonicznych, o nutach zniżających się wraz z obojętnością
olbrzymich światów, które go tworzą. W tej grupie Jowisz gra rolę
dominującą, łącząc w sobie charakter majorowy z minorowym.
„Jak przy przemianie harmonicznej dźwięki – mówi Azbel –
zmieniają się w dawnej grupie od Jowisza do Neptuna postępowo
objętości. Chaos ciałek teleskopijnych zatrzymał nagle tę
postępowość. Jowisz pozostał, jako wtóre słońce, u progu dwóch
systemów. Z roli oktawy i pomocniczej dominanty przeszedł do roli
wtórej i względnej nuty tonicznej, by zaznaczyć specjalny charakter
swej roli, jaką zamierzał spełnić, widocznie minorowej w stosunku
do słońca. Tymczasem młode formacje rozkładały się z tej strony,
oddalając go z wolna wraz ze światami, jakie ma odtąd pod swoją
opieką, od gwiazdy, której jest najpotężniejszym synem”.
W istocie jest potężny i zgoła imponujący w swym biegu ów
olbrzym Jowisz, którego lubię podziwiać w ciszy nocy letnich, tysiąc
dwieście razy większy od naszej Ziemi, otoczony przez swoich pięć
satelitów, z których jeden, Ganimedes, ma objętość planety. Sunąc
prosto po swej orbicie, cieszy się dzięki temu ustawiczną równością
temperatury na wszystkich szerokościach, z dniami i nocami,
zawsze jednakowo długimi. Poza tym jest złożony ze składników o
gęstości cztery razy mniejszej niż nasze masywne domostwo. Ten
fakt pozwala przewidywać u istot, które zamieszkują, czy będą
zamieszkiwały Jowisza, taką łatwość zmiany miejsca i możność
życia powietrznego, że pobyt tam przedstawia się nader
zachęcająco. Jakiż wspaniały teatr życia stanowi ta ogromna
gwiazda! Jaki czarodziejski świat marzeń!
Jeszcze
osobliwszy,
jeszcze
cudowniejszy
jest
Saturn,
wywierający przez teleskop tak potężne wrażenie, Saturn równy
skupieniu ośmiuset globów ziemskich, ze swym olbrzymim
diamentem w kształcie pierścienia i z ośmioma satelitami, wśród
których Tytan wymiarami swymi dorównuje samemu Marsowi.
Saturn z bogatym orszakiem, który mu towarzyszy w powolnym
obiegu, stanowi sam w sobie prawdziwy wszechświat, niby
zmniejszony obraz systemu słonecznego. To świat pracy i myśli,
wiedzy i sztuki, gdzie przejawy inteligencji i życia rozwijają się pod
postaciami niewyobrażalnie różnorodnymi i bogatymi. Jego estetyka
jest wyszukana i skomplikowana; zmysł piękna stał się tam
subtelniejszy i głębszy wskutek zmian ruchów, zaćmień księżyców i
pierścieni, gry cieni, świateł i barw, zlewających się w różnorodne
odcienie, nieznane oczom ziemskim, a przede wszystkim wskutek
harmonijnych akordów, tak wzruszająco zgodnych z akordami
całego wszechświata słonecznego!
Następnie przychodzą na pograniczu królestwa słonecznego Uran
i Neptun, planety tajemnicze i wspaniałe, których objętość równa
się blisko setce globów ziemskich. Nuta harmonijna Neptuna byłaby
„górującą nutą całego akordu, szczytem majorowego akordu całego
systemu”. Potem idą inne dalekie planety, zagubione stanice naszej
grupy niebieskiej, jeszcze niedostrzeżone, lecz przeczuwane, a
nawet wynajdowane rachunkiem, według wpływów, jakie wywierają
na granice naszego systemu – długi łańcuch, wiążący nas z innymi
rodzinami światów.
Dalej roztacza się bezmierny ocean gwiezdny, otchłań światła i
harmonii, którego melodyjne fale otulają ze wszech stron i kołyszą
nasz wszechświat słoneczny, ten wszechświat ogromny dla nas, tak
drobny w stosunku do świtów, leżących poza jego granicami. To
kraina nieznanego, kraina tajemnicy, przyciągająca bez ustanku
naszą myśl, a nie dająca się jej zmierzyć, ni określi ze swymi
milionami słońc wszelkich wielkości, wszelkiej mocy, ze swymi
gwiazdami podwójnymi, wielokrotnymi, z tymi barwnymi,
przerażającymi ogniskami, które oświetlają głębiny, lejąc w nie fale
światłą, ciepła, energii i które ze straszliwą szybkością pędzą w
bezmiar ze swymi orszakami światów, ziem niebieskich
niedostrzegalnych, lecz przeczuwanych, zamieszkujących je rodów
ludzkich, ludów i miast, wspaniałych cywilizacji, których one
stanowią teatr.
Wszędzie cuda za cudami: grupy słońc o przedziwnej
kolorystyce, archipelagi gwiazd, rozczochrane komety, błądzące w
nocy swego afelium, zamierające ogniska, które zapalają się nagle i
błyszczą w głębi otchłani, blade mgławice o fantastycznych
kształtach, widma świetlne, których promienie, jak mówi Herschel30,
potrzebują dwóch milionów lat, żeby do nas dojść, straszliwe
30
Herschel Frederick William (1738-1822), genialny samouk, astronom brytyjski pochodzenia
niemieckiego, z zawodu muzyk, astronomią zainteresował się w wieku 35 lat. Konstruował znakomite
w ówczesnych czasach teleskopy o metalowych zwierciadłach. Odkrył Urana, lodowce
okołobiegunowe na Marsie, ruch własny Słońca w przestrzeni oraz wyznaczył jego apeks (kierunek) przyp. red.
zaczątki światów, kołyski i groby życia powszechnego, głosy
przeszłości, obietnice przyszłości, blaski Nieskończoności!
A wszystkie te światy łączą swe wibracje w jedną potężną
melodię. Dusza, uwolniona z więzów ziemskich, dosięgnąwszy tych
wyżyn, słyszy głęboki głos wieczystych niebios!
*
Harmoniczne umiary, według których rozmieszczone są
planety w przestrzeni, przedstawiają według Azbela rozpiętość
naszej klawiatury dźwiękowej i są zgodne z prawem odległości i
ruchów31. Wynika z tego, że nasz system słoneczny można
porównać do budynku o ośmiu piętrach, to jest ośmiu oktawach, ze
schodami utworzonymi z 320 stopni, albo fal harmonicznych, na
których rozmieszczone są planety, zajmujące „szlaki, wskazane
przez harmonię akordu doskonale uwielokrotnionego”.
Dysonanse są tylko pozorne, lub przejściowe. Na dnie
wszystkiego odnajdujemy akord. Prawidła naszej harmonii
muzycznej wydają się tylko wynikiem i zastosowaniem, zresztą
niedoskonałym, prawa harmonii najwyższej, która rządzi biegiem
światów. Możemy więc słusznie wierzyć, że muzyka sfer byłaby
zrozumiała dla naszego ducha, gdyby nasze zmysły mogły
postrzegać fale dźwiękowe, wypełniające przestwór32.
To główne prawo, choć absolutne, nie jest jednak ciasne, ni
surowe. W niektórych wypadkach, jak u Neptuna, harmonia
względna odchyla się, zdaje się, od zasady, nigdy jednak w ten
sposób, by z niej wystąpić. Badanie ruchów planetarnych dostarcza
na to wyraźnych dowodów.
W tym zakresie badań, więcej niż w jakimś innym, możemy
dostrzec przejawiające się w całej jego imponującej wielkości prawo
Piękna i Doskonałości, które rządzi wszechświatem. Zaledwie
zwrócimy uwagę na bezmiary gwiezdne, natychmiast doznajemy
wzniosłego wrażenia estetycznego. Poczucie to będzie jeszcze
wzrastało i pomnażało się w miarę dokładniejszego poznania zasad
harmonii powszechnej i uchylania zasłony, zakrywającej nam
wspaniałości niebios.
Wszędzie odnajdziemy tę zgodność, która nas zachwyca i
wzrusza. W tej dziedzinie nie spotykamy rozdźwięków ni
rozczarowań, tak częstych w łonie ludzkości. Wszędzie roztacza się
potęga piękna, które pomnaża w nieskończoność swoją
31
Azbel, Harmonia światów, s. 10.
„Emil Chizat – mówi Azbel („Muzyka w przestworzach”) – stwierdza, że gra na organach, zwana
„głosami niebios”, nie jest niczym innym, jak tylko intuicyjnym zastosowaniem w muzyce ważnej roli
„pojęć gwiezdnych”. Może nastąpią i w tym przedmiocie objawienia symfoniczne, które zgotują
publiczności nieoczekiwane wrażenia. Oby pomogły doprowadzić naszą jeszcze „ziemską” muzykę do
nieco wyższych i prawdziwszych pojęć o kapłaństwie harmonii, jakie ona winna wśród nas
sprawować”.
32
różnorodność, obejmuje wszystkie prawa we wszystkich kierunkach:
w arytmetyce, w geometrii, w estetyce.
Wszechświat to wzniosły poemat, którego pierwszą pieśń
zaledwie zaczynamy sylabizować. Chwytamy dopiero kilka jej
wstępnych tonów, kilka szmerów dalekich i słabiutkich, a już te
pierwsze litery cudownego alfabetu muzycznego budzą w nas
entuzjazm. Co będzie, gdy stając się godniejszymi, by rozumieć tę
Boską mowę, posłyszymy i pojmiemy wielkie harmonie przestworzy,
nieskończoną zgodność w nieskończonej różnorodności, hymn
śpiewany przez te miliony gwiazd, które w przedziwnej
różnorodności swych rozmiarów i ruchów zestrajają swe wibracje w
symfonię wieczności?
Lecz zapyta ktoś, ta muzyka niebieska, ten głos z głębi niebios –
cóż on mówi?
Ta mowa rytmiczna, to Słowo w najwłaściwszym jego znaczeniu,
to, przez które światy i istoty wyższe porozumiewają się ze sobą,
nawołując się poprzez obszary niebios i przez które my pewnego
dnia zaczniemy porozumiewać się z innymi rodami ludzkimi,
zamieszkującymi przestwór gwiezdny.
Jest to również, oparty na tej samej zasadzie wibracji
myślowych, telegraf powszechny, przenośnik myśli na wszystkie
strony wszechświata, język dusz wzniosłych, mówiących sobie z
jednej gwiazdy na drugą o swych wspólnych dziełach, o celu, który
chcą osiągnąć, o postępach, które chcą urzeczywistnić.
Jest to wreszcie hymn, który światy śpiewają Bogu, śpiew
radości, uwielbienia, skargi, modlitwy; to wielki głos sfer, najwyższa
harmonia istot i rzeczy, krzyk miłości, wzbijający się wiekuiście ku
Inteligencji kierującej wszechświatem.
*
Kiedyż będziemy umieli wyzbyć się myśli codziennych,
pospolitych i wznieść się na te szczyty? Kiedy dotrzemy do tych
tajników nieba i zrozumiemy, że każdy wynalazek, każda zdobycz,
uzyskana na drodze światła i piękna, przyczynia się do
uszlachetnienia naszego ducha, do pomnożenia naszego życia
moralnego i gotuje nam radości wyższe od wszelkich radości
materialnych?
Kiedyś
zrozumiemy,
że
tam,
w
tym
wspaniałym
wszechświecie, rozwija się nasze własne przeznaczenie. Badać go
więc, to znaczy badać środowisko, w którym mamy odżyć i rozwijać
się bez ustanku, urzeczywistniając w sobie coraz bardziej harmonię,
która go napełnia. Bo wszędzie zakwita życie na niwie dusz;
przestwór jest zaludniony niezliczonymi społeczeństwami, z którymi
istota ludzka związana jest prawami swej natury i swej przyszłości.
Pożałowania godni są ci, którzy odwracają oczy od tych
widowisk i duchy od tych zagadnień! Nie ma badań, dających
potężniejsze wrażenia, nie ma wyższego ponad nie objawienia
wiedzy i sztuki, nie ma bardziej wzruszającej lekcji.
Nie, tajemnica naszego szczęścia, naszej potęgi, naszej
przyszłości nie tkwi w przejściowych rzeczach tego świata;
spoczywa ona w naukach z Góry i z zaświata. A wychowawcy
ludzkości są bardzo nieświadomi, albo bardzo grzeszni, skoro nie
starają się podnosić dusz na szczyty, gdzie błyszczy prawdziwe
światło.
Jeśli nachodzi nas zwątpienie i niepewność, jeśli życie wydaje
się nam ciężkim, jeśli błądzimy po omacku w nocy, szukając celu,
jeśli ogarnia nas zwątpienie i smutek, oskarżajmy o to tylko sami
siebie. Bo wielka księga Nieskończoności leży otworem przed
naszymi oczami, a na wspaniałych jej kartach każdym słowem jest
jedna grupa gwiazd, każdą literą słońce. Prawda widnieje tam,
wypisana literami ze złota i płomieni, i wzywa, nęci nasz widok. To
rzeczywistość piękniejsza nad wszystkie legendy i wszystkie
marzenia.
Ona to mówi nam o nieginącym życiu, o jej odradzających się
żywotach w spirali światów, o niezliczonych etapach na drodze
promiennej, o dążeniu do wieczystego dobra, o zdobywaniu pełnej
świadomości, o radości wiecznego życia, danego nam na to, by
wiecznie kochać, wiecznie iść w górę, wiecznie zdobywać nowe
moce, wyższe cnoty, rozleglejsze pojęcia. A nade wszystko wieści
nam widzenie, pojmowanie, posiadanie wiekuistego Piękna,
szczęścia dociekania jego praw, ściślejszego łączenia się z dziełem
Bożym i z ewolucją wszechludzkości.
Z tych wspaniałych badań wyłania się majestatyczniej i
pogodniej idea Boga. Wiedza harmonii niebieskich jest jak wzniosły
piedestał, na którym obraca się dostojny posąg. Piękno najwyższe,
którego blask, zbyt oślepiający dla naszych słabych oczu, jest
jeszcze zasłonięty, ale promienieje łagodnie poprzez zakrywające go
mroki.
Ideo Boga, niewymowny środku, w którym zbiegają się i
zlewają w bezgranicznej syntezie wszystkie umiejętności, wszystkie
sztuki, wszystkie prawdy najwyższe – ty jesteś pierwszym i
ostatnim słowem rzeczy obecnych, czy minionych, bliskich czy
dalekich.
Tyś
samym
prawem,
tyś
jedyną
przyczyną
wszechprzyczyn, jednią absolutną, podstawową, Dobra i Piękna,
której domaga się myśl, której żąda sumienie i w której dusza
ludzka znajduje swą rację bytu i niewyczerpane źródło swoich sił,
swoich świateł, swych natchnień!
V.
Konieczność idei Boga
Konieczność idei Boga utwierdza się i rzuca w oczy poza i
ponad wszystkimi systemami i wierzeniami. Toteż to, czym
zajmujemy się w niniejszej rozprawie, wolne jest od związku z
jakąkolwiek religią, stajemy bowiem na stanowisku całkowitej
niezależności myśli i sumienia. Wszak Bóg jest większy, niż
wszystkie teorie i systemy. Nie mogą Go też dotknąć, ni umniejszyć
błędy ni fałsze, jakiekolwiek popełniają ludzie w Jego imieniu. Bóg
unosi się ponad wszystkim.
Istota Boga wymyka się wszelkim mianom, jak i wszelkim
miarom, jeśli nazywamy ją Bogiem, czynimy to z braku większego
imienia, jak powiedział Wiktor Hugo.
Zagadnienie Boga jest najważniejsze ze wszystkich spraw,
które domagają się rychłego rozwiązania, złączone ściśle i
nieuchronnie z zagadnieniem bytu człowieka i jego przeznaczenia,
życia jednostkowego i społecznego.
Nic nie jest dla nas bardziej istotne i potrzebne nad poznanie
prawdy o Bogu, o świecie i życiu, albowiem ona to nas podtrzymuje,
zsyła nam natchnienie i nami kieruje nawet bez naszej wiedzy. A
prawda ta nie jest niedostępna, jak to zobaczymy; jest ona prosta i
jasna, stoi otworem dla wszystkich. Wystarczy szukać jej
bezstronnie, bez uprzedzeń, przy pomocy sumienia i rozumu.
Nie będziemy tu przypominali niezliczonych teorii i systemów,
jakie w ciągu wieków wznosiły religie i szkoły filozoficzne. Mało nas
obchodzą dziś dysputy, gniewy i nierozumne zapały polemiczne
przeszłości.
By rzucić światło na taki przedmiot, mamy obecnie źródła
wyższe, niż myśl ludzka; mamy nauki tych, którzy opuścili ziemię,
mamy osąd dusz, które przeszedłszy przez grób, zwracają się do
nas z łona świata niewidzialnego, ze swymi radami, przestrogami i
wezwaniami.
Prawda, że nie wszystkie duchy są w równej mierze zdolne do
rozprawiania o tych zagadnieniach. Z nimi ma się sprawa podobnie,
jak z ludźmi; wszystkie nie znajdują się na tym samym stopniu
rozwoju. Stąd sprzeczności, stąd różnice poglądów. Lecz ponad
tłumem dusz ciemnych, nieświadomych, zapóźnionych są duchy
wzniosłe, które zstępują z wysokich sfer, by oświecać i prowadzić
ludzkość.
Otóż co te duchy mówią o Bogu?
Istnienie Mocy najwyższej potwierdzają wszystkie wzniosłe
istności. Ci z nas, którzy badali filozofię spirytyzmu, wiedzą, że
wszystkie wielkie duchy, których nauki pokrzepiły nas na duchu,
podtrzymywały w chwilach słabości, łagodziły nasze cierpienia,
jednogłośnie potwierdzają, głoszą i uznają istnienie wzniosłej
Inteligencji, która rządzi istotami i światami. Mówią, że ta
inteligencja objawia się coraz wspanialej i coraz wznioślej w miarę,
jak wstępujemy w górę po stopniach życia duchowego.
Podobnież ma się rzecz z pisarzami i filozofiami
spirytystycznymi, od Allana Kardeca aż do dni dzisiejszych. Wszyscy
potwierdzają istnienie wieczystej przyczyny we wszechświecie.
„Nie ma skutku bez przyczyny – powiedział Kardec – a każdy
skutek inteligentny musi mieć inteligentną przyczynę”. Oto zasada,
na której spoczywa cały spirytyzm. Zasada ta, gdy ją zastosujemy
do przejawów zza grobu, wykazuje istnienie duchów. Zastosowana
do badania świata i praw wszechświata wykazuje istnienie
inteligentnej przyczyny wszechrzeczy. Dlatego też istnienie Boga
stanowi jeden z zasadniczych punktów nauki spirytystycznej.
Dodam, że jest od niej nieodłączne, bo w nauce tej wszystko się
wiąże, łączy i zespala. Tylko niechaj nam nikt nie mówi o
dogmatach! Spirytyzm ich nie znosi. Niczego nie narzuca, jedynie
uczy. Każda nauka ma swoje zasady. Otóż jedną z podstawowych
zasad spirytyzmu jest idea Boga.
Mówią nam czasem: „Po co zajmować się zagadnieniem Boga?
Istnienia Boga nie można udowodnić”. Albo też: „Istnienie Boga, czy
jego nieistnienie nie ma żadnego wpływu na życie ludzkości.
Zajmijmy się czymś praktycznym; nie traćmy czasu na próżne
rozprawy, na jakieś dyskusje metafizyczne”.
Otóż tym, którzy tak mówią, powtórzę, że zagadnienie Boga
jest zagadnieniem najwyższym, w całym tego słowa znaczeniu
żywotnym. Odpowiem im, że człowiek nie może się nim nie
interesować, skoro sam jest istotą. Wszak żyje, więc ważną jest
dlań rzeczą wiedzieć, jakie jest źródło, jaka przyczyna, jakie prawo
życia. Zdanie, jakie sobie wyrobił o przyczynie i prawie
wszechświata, to zdanie – czy chce, czy nie chce, czy wie o tym, czy
nie wie – odbija się w jego czynach, w całym jego życiu publicznym
i prywatnym.
Jakkolwiek wielka byłaby nieświadomość człowieka w
przedmiocie praw wyższych, to jednak w rzeczy samej działa
według pojęcia, jakie sobie wyrobił o tych prawach, choćby ono było
bardzo niejasne i pomieszane. Tą opinią o Bogu, o świecie, o życiu –
zauważcie, że te trzy przedmioty są nierozłączne – żyją i umierają
społeczeństwa ludzkie! Ona to dzieli ludzkość na dwa obozy. I
wszędzie widzi się rodziny w niezgodzie, w rozdźwięku
intelektualnym, bo jest więcej systemów o Bogu i kapłan wpoił żonie
jedne pojęcia, a profesor nauczył męża innych, jeśli mu w ogóle nie
wszczepił pojęcia nicości.
Te dysputy, sprzeczności nietrudno zresztą wytłumaczyć. Mają
one swoją rację bytu. Trzeba sobie przypomnieć, że wszystkie
inteligencje nie znajdują się na tym samym punkcie rozwoju,
dlatego też wszystkie nie mogą widzieć i rozumieć różnych spraw w
ten sam sposób. Stąd tyle opinii, tyle różnorodnych wierzeń.
Zdolność pojmowania, sądzenia, odróżniania rozwija się w nas tylko
powoli, z wieku na wiek, z istnienia do istnienia. Nasza świadomość,
nasze pojęcie o rzeczach uzupełnia się i rozjaśnia w miarę
wznoszenia po niezmierzonej drabinie odrodzeń. Wszystkim
wiadomo, iż człowiek, stojący u stóp góry, nie może widzieć tego,
co podziwia ów, który doszedł do szczytu. Lecz wstępując na górę,
osiągnie i on widzenie tych wspaniałości.
To samo jest z duchem w jego stopniowym postępie.
Wszechświat otwiera się dlań tylko powoli, w miarę, jak rozwija się
w nim i wzrasta zdolność pojmowania jego praw.
Stąd pochodzą systemy, szkoły filozoficzne i religijne, które
odpowiadają różnym stopniom rozwoju duchów, grupujących się
koło nich i często usuwających się w ich zacisze.
VI.
Prawa wszechświata
Wszystkie prace naukowe, dokonywane od pół wieku,
wykazują nam istnienie i działanie praw naturalnych. Jednoczy je
prawo wyższe, które je wszystkie obejmuje, uzgadnia i sprowadza
do jedności, porządku, harmonii. Przez te mądre i głębokie prawa,
kierujące i rządzące wszechświatem, przejawia się najwyższa
Inteligencja.
Niektórzy uczeni zarzucają co prawda, że prawa wszechświata
są ślepe. Lecz jakże mogłyby ślepe prawa kierować pochodem
światów w przestworzach, rządzić wszystkimi zjawiskami,
wszystkimi przejawami życia i to z zadziwiającą dokładnością? Jeśli
prawa są ślepe, powiedzmy to sobie, to oczywiście działają tylko
drogą przypadku. Lecz przypadek to brak kierunku, brak działania
wszelkiej inteligencji. Jest on niezgodny z pojęciami porządku i
harmonii.
Pojęcie prawa wydaje się nam więc nieodłączne od pojęcia
rozumu. Prawo jest przejawem inteligencji, albowiem jest dziełem
myśli. Tylko ona mogła wprowadzić ład we wszechświecie. A myśl
nie może powstać bez istoty, która jest rodzicielką.
Nie jest możliwym prawo poza i bez pomocy rozumu i woli,
która nim kieruje. Inaczej prawo byłoby ślepe, jak chcą materialiści,
ale wówczas równałoby się przypadkowi, brakowi kierunku. Sprawa
miałaby się tak, jak z człowiekiem, który chciałbym iść drogą bez
pomocy wzroku, a wpadłby do rowu po kilku krokach. Podobnież i
my możemy twierdzić, że prawo, które byłoby ślepym, nie byłoby
prawem.
Widzimy, że badania naukowe wykazują istnienie praw
powszechnych. Z każdym dniem zbliża się wiedza krok za krokiem –
często sama o tym nie wiedząc – ku tej wielkiej jedności, którą
widzimy na dnie wszechrzeczy.
Nie ma człowieka, który nie byłby wciągany w ten pochód
pojęć, nie wyłączając pozytywistów i materialistów. I oni, sami się
nie spostrzegłszy, zdążają do tego wzniosłego pojęcia, które można
by ustalić, że August Comte33, Littre34, dr Robinet, cała szkoła
pozytywistów popada w tych sprawach w najwidoczniejsze
sprzeczności. Zarzucają pojęcie absolutu, pierwszej przyczyny, jako
prarodzica, a głoszą, nawet udowadniają, że „materia jest tylko
dotykalnym przejawem pierwiastka powszechnego”. Według nich
wszystkie nauki nakładają się na siebie i ostatecznie jednoczą się w
powszechności najwyższej, która przypieczętuje ich jedność.
Według Burnouf’a „wiedza niedaleka jest od tego, by zakończyć się
teorią, której główna formuła stwierdzałaby jedność materii,
niezmienność życia i jego nierozerwalny związek z myślą”.
A czymże jest ta trylogia materii, życia i myśli, ta
„powszechność najwyższa, to prawo wszechświatowe, ta jedyna
zasada”, która kieruje wszystkimi zjawiskami przyrody, wszystkimi
aktami życia, wszystkimi pojęciami ducha? Czym jest ów ośrodek, w
którym się streszcza i zlewa wszystko, co istnieje, wszystko, co
żyje, wszystko, co myśli? Czymże jest, jeśli nie absolutem, jeśli nie
Bogiem samym?!
Wprawdzie uparcie odmawiają inteligencji i świadomości temu
absolutowi, tej najwyższej przyczynie, lecz pozostanie zawsze
niepojętym, w jaki sposób przyczyna nieinteligentna, ślepa,
niewiadoma mogła zrodzić wszystkie wspaniałości Kosmosu, cały
przepych rozumu, światła i życia, nie wiedząc co czyni. Jakże to nie
mając świadomości, ni woli, niezdolna zastanawiać się ni sądzić,
mogła stworzyć istoty, które zastanawiają się, chcą, sądzą, które są
obdarzone świadomością i rozumem?
Wszystko pochodzi od Boga i wznosi się ku Niemu. Fluid
subtelniejszy niż eter emanuje z myśli twórczej. Ten fluid zbyt
subtelny, by być uchwytnym dla naszego poznania, pod wpływem
kolejnych połączeń stał się eterem. Z eteru wyszły stopniowo
wszystkie kształty materii i życia. Doszedłszy do ostatniego punktu
w procesie zstępującym, substancja i życie wstępują w niezmierny
cykl ewolucji.
Widzieliśmy, że ład i majestat wszechświata nie objawiają się
tylko w ruchu gwiazd, w pochodzie światów, objawiają się również w
imponujący sposób w ewolucji i rozprzestrzenieniu się życia na
powierzchni światów. Dziś można ustalić, że życie się rozwija,
przekształca i wysubtelnia według uprzedniego planu; doskonali się
w miarę, jak przebiega swą niepomierną drogę. Zaczynamy
rozumieć, że wszystko układa się według podobnego celu, a celem
tym postęp istoty, ustawiczny wzrost i urzeczywistnienie w niej
coraz doskonalszych form piękna, mądrości i moralności.
33
Comte Auguste (1788-1857), filozof francuski i pozytywista. Odrzucał wszelką metafizykę i
opowiedział się za wiedzą badającą jedynie przedmioty rzeczywiste i sprawy dostępne umysłowi. Za
obowiązek filozofa pozytywisty uważał rozważanie tematów utylitarnych i działanie na rzecz
polepszania życia - przyp. red.
34
Littré Emile (1801-1881), francuski filolog, lekarz, przyrodnik, historyk, filozof, dziennikarz, literat i
tłumacz. Odegrał znaczącą rolę w rozwoju pozytywizmu – przyp. red.
Można obserwować dokoła nas to majestatyczne prawo
postępu w całej powolnej pracy natury: od form najniższych, od
nieskończenie małych istot, od wymoczków, bujających w wodach,
poprzez coraz to wyższe stworzenia na drabinie gatunków, aż do
człowieka.
Instynkt
staje
się
wrażliwością,
inteligencją,
świadomością, rozumem. Wiemy też, że proces wstępowania się na
tym nie kończy. Dzięki naukom z zaświatów dowiadujemy się, że on
ciągnie się dalej poprzez światy niewidzialne, pod postaciami coraz
subtelniejszymi; z potęgi w potęgę, z chwały na chwałę prowadzi w
górę w nieskończoność, aż do Boga. A wspaniałe to wstępowanie
życia w coraz wyższe szlaki da się wytłumaczyć tylko istnieniem
inteligentnej przyczyny, jakiejś świadomej woli i nieustającej
energii, która przenika i otacza całą przyrodę: to ona kieruje i
pobudza tę gigantyczną ewolucję życia ku Dobru, Pięknu,
Doskonałości!
To samo jest w dziedzinie moralnej. Istnienia nasze następują
po sobie i rozwijają się poprzez wieki. Wypadki toczą się jeden po
drugim, a my nie widzimy łącznika, który je spaja. Lecz
sprawiedliwość nieustająca unosi się nad wszechrzeczami. Ustala
ona nasz los według prawa i zasady nieomylnej. Myśli, słowa, czyny,
wszystko się łączy, wszystko związane jest w łańcuch przyczyn i
skutków, który jest jakby wątkiem naszych przeznaczeń.
Połóżmy nacisk na jedną rzecz: dzięki objawieniu duchów
ukazało nam się prawo sprawiedliwości w swej wspaniałości, ze
swymi olbrzymiej doniosłości skutkami i z przedziwnym łańcuchem
rzeczy, którymi ono rządzi i kieruje.
*
Gdy się zgłębia zagadnienie przyszłego życia, gdy bada się
położenie ducha po śmierci, a to jest głównym przedmiotem badań
psychicznych – znajdzie się wobec ważnego faktu, brzemiennego w
skutki moralne. Stwierdza się stan rzeczy, umiarkowany prawem
równowagi i harmonii.
Natychmiast gdy dusza przekroczy próg śmierci, gdy zbudzi
się w świecie duchów, rozwija się przed wzrokiem jej stopniowo
obraz jej przyszłych żywotów. Jest w niej jakby zwierciadło, które
wiernie oświetla wszystkie dokonane czyny, oskarżając ją lub
wysławiając. Nie może od tego oderwać się, ni uciec. Duch musi
wpatrywać się sam w siebie, najpierw by siebie poznać, albo by
cierpieć, a później by przygotować się do następnego życia w celu
postępu lub naprawienia zła. Stąd po największej mierze wyrzuty,
wstyd i cierpienie!
Nauki zza grobu zwiastują nam, że nic nie ginie, ani dobro, ani
zło, lecz że wszystko zostaje zapisane i błędy trzeba naprawić,
odkupić w innych istnieniach ziemskich, trudnych i bolesnych.
Dowiadujemy się również, że żaden wysiłek nie idzie na
marne i żadne cierpienie nie jest bezużyteczne. Obowiązek nie jest
pustym słowem, a dobro panuje niepodzielnie nad wszystkim.
Każdy z nas buduje dzień za dniem, godzina za godziną, często sam
o tym nie wiedząc, własną przyszłość. Los, jaki nam przypadł w
udziale w życiu obecnym, zgotowaliśmy sobie dawniejszym
postępowaniem; podobnież obecnie budujemy warunki naszego
przyszłego istnienia. Stąd u mędrca rezygnacja wobec rzeczy
nieuniknionych w życiu obecnym; stąd również potężny bodziec, by
działać, poświęcać się, przygotowując sobie lepsze przeznaczenie.
Ci, którzy to wiedzą, czyż nie zadrżą trwogą na myśl o tym, co
czeka nasze społeczeństwo, którego myśli, dążenia, czyny są zbyt
często natchnione przez egoizm, lub złe namiętności – to
społeczeństwo współczesne, które gromadzi w ten sposób nad
naszymi głowami ciemne chmury fluidyczne, kryjące burze w swym
łonie?
Jakże nie przerazić się wobec tylu słabości moralnych, wobec
tylu głośnych przekupstw, jakże nie zatrwożyć się, stwierdzając, że
poczucie dobra ma tak mało miejsca w pewnych sumieniach. Jakże
nie zadrżeć lękiem, znajdując na dnie tylu dusz ludzkich wyuzdaną
żądzę rozkoszy, chciwość lub nienawiść!
A jeśli tak czujemy, musimy bez wahania stwierdzić to wobec
wszystkich i wszystkim dać poznać prawo sprawiedliwości, które
nauki z zaświatów ukazują nam w całej wielkości i dostojeństwie –
to prawo, które wykonuje się samoczynnie bez trybunału i bez sądu,
a jednak któremu nie wymknie się żaden z naszych czynów.
Objawia nam ono rozum, rządzący światem moralnym; jest to
prawo żyjące, rozum świadomy wszechświata, źródło wszelkiego
życia, wszelkiego światła, wszelkiej doskonałości!
Oto czym jest Bóg. Gdy to pojęcie Boga przeniknie naukę, a
stąd dotrze do duchów i sumień, zrozumieją ludzie, że zasada
sprawiedliwości nie jest niczym innym, jak przedziwnym
narzędziem, którym Przyczyna Najwyższa prowadzi wszystko do
ładu i harmonii. Odczują, że pojęcie Boga jest niezbędne dla
współczesnych społeczeństw, które słabną i marnieją moralnie, gdyż
nie rozumiejąc Boga, nie mogą się odrodzić. Wszystkie myśli,
wszystkie sumienia zwrócą się podówczas ku temu ognisku
moralnemu, ku temu źródłu wiekuistej sprawiedliwości, jakim jest
Bóg i ujrzymy, jak zmieni się oblicze świata.
Sprawiedliwość jest nie tylko pochodzenia społecznego, jak
chciała to ustalić rewolucja z 1789 r. Ona pochodzi z wyższych sfer;
początek jej jest boski. Jeśli ludzie są równi wobec prawa ludzkiego,
to dlatego, że są równi przed prawem wiecznym.
A także i dlatego, że pochodzimy wszyscy z tego samego
źródła rozumu i świadomości, że jesteśmy wszyscy braćmi,
odpowiedzialnymi jedni za drugich, złączonymi w naszych
nieśmiertelnych przeznaczeniach. Albowiem solidarność i braterstwo
istot jest możliwe tylko wówczas, gdy czują się złączone ze
wspólnym ośrodkiem.
Jesteśmy dziećmi tego samego ojca, gdyż dusza ludzka jest
emanacją duszy boskiej, iskrą myśli wiecznej.
*
Wszystko mówi nam o Bogu, świat widzialny i niewidzialny.
Rozpoznaje Go inteligencja; obwieszcza Go rozum i świadomość.
Atoli człowiek nie jest tylko rozumem i świadomością; jest on
także miłością. Co istotę ludzką przede wszystkim charakteryzuje,
to uczucie, serce. Uczucie jest przywilejem duszy. Przez nie to
przywiązuje się ona do tego, co dobre, piękne i wielkie, do
wszystkiego, co wzbudza jej zaufanie i może być jej podporą w
zwątpieniu, pociechą w nieszczęściu. Otóż wszystkie te sposoby
uczucia i pojmowania w równej mierze objawiają nam Boga,
albowiem dobroć, piękno, prawda znajdują się w istocie ludzkiej
tylko w stanie cząstkowym, ograniczonym, niezupełnym. Wszelako
dobroć, piękno, prawda mogą istnieć tylko pod tym warunkiem, że
początek ich, ich pełnia, ich źródło znajduje się w istocie, która je
posiada w stopniu najwyższym, w stanie nieskończonym.
Pojęcie Boga narzuca się nam wszystkimi zdolnościami
naszego ducha, przemawiając równocześnie do naszych oczu
wszystkimi wspaniałościami wszechświata. Rozum najwyższy
objawia się jako przyczyna odwieczna, do której wszystkie istoty
przychodzą zaczerpnąć siły światła i życia. To Duch Boży, Duch
mocarny, którego czci się pod tylu różnymi mianami, a który jednak
pod tymi wszystkimi imionami jest zawsze ośrodkiem, jest żyjącym
prawem i przyczyną, przez którą znają się, odradzają i podnoszą
wzwyż.
Bóg mówi do nas wszystkimi głosami nieskończoności.
Przemawia do nas nie w Biblii, powstałej przed wiekami, lecz w Biblii
pisanej codziennie wspaniałymi zgłoskami, którym na imię ocean,
morza, góry, gwiazdy niebieskie. Przemawia przez wszystkie
łagodne i poważne harmonie, które wznoszą się z łona ziemi, lub
zstępują z eterycznych przestworzy. Odzywa się także w świątyni
naszej jaźni, w godzinach milczenia i zadumy. Gdy niezgodny zgiełk
życia materialnego umilknie, wówczas budzi się i daje się słyszeć
wielki głos wewnętrzny. Głos ten wychodzi z głębin sumienia i mówi
nam o obowiązku, o postępie, o wniebowstąpieniu. Jest w nas jakby
ustronie wewnętrzne, jest głębokie źródło, z którego tryskają fale
życia, miłości, cnoty, światła. Tam to przejawia się ów odblask i
zarodek Boski, ukryty w każdej duszy ludzkiej.
Dlatego to dusza ludzka jest najpiękniejszym świadectwem
istnienia Boga; wszak ona jest promieniem duszy boskiej. Zawiera
w stanie zarodkowym wszystkie potęgi, a jej zadaniem i
przeznaczeniem jest powołać je do życia w ciągu niezliczonych
istnień w pielgrzymce poprzez czasy i światy.
Istota ludzka, obdarzona rozumem, jest odpowiedzialna za
swoje czyny; jest ona zdolna do poznania siebie i ma obowiązek
sama sobą kierować. Jan Ewangelista powiedział: „Ten ci był tą
prawdziwą
światłością,
która
oświeca
każdego
człowieka
przychodzącego na świat” (Jan I, 9). Rozum ludzki, powiedzieliśmy,
jest iskrą rozumu Bożego. Wznosząc się ku swemu źródłu, obcując z
rozumem absolutnym, wiecznym, odkrywa on prawdę, pojmuje
prawo i ład wszechświata. Toteż zwrócę się do wszystkich: „Ludzie!
Synowie światła, bracia moi! Przypomnijmy sobie, skąd wyszliśmy;
pamiętajmy w ciągu naszej pielgrzymki życiowej o celu, do którego
dążymy! Oderwijmy się od rzeczy przemijających; zajmijmy się
rzeczami trwałymi!”
Nie istnieją dwa pierwiastki w świecie: dobro i zło. Zło jest
tylko wynikiem kontrastu, tym czym noc jest wobec dnia. Nie ma
ono własnego istnienia. Zło jest stanem niższości i nieświadomości
istoty na drodze ewolucji. Najniższe stopnie niezmiernej drabiny
przedstawiają to, co nazywamy złem; jednakże w miarę, jak istota
się wznosi, urzeczywistnia ona dobro w sobie i dokoła siebie. Zło się
zmniejsza, potem znika. Zło, jak powiedziano, jest tylko
nieobecnością dobra. Wydaje się, że ta jest jednym z najniższych
pierścieni łańcucha, miejscem pobytu dusz winnych na drodze
poprawy. Na światach wyżej rozwiniętych rozpościera się dobro ze
stopnia na stopień coraz to więcej, aż kończy się panowaniem
niepodzielnym.
Dobro nie daje się zdefiniować samo w sobie. Określić je,
znaczyłoby je umniejszać. Trzeba rozważać je nie w jego naturze,
lecz w przejawach.
Ponad treściami, formami i ideami unosi się pierwiastek
Piękna i Dobra, ostatnie pojęcie, jakie jesteśmy zdolni dosięgnąć
myślą, nie obejmując go wszelako. Leży to w naszej słabości, że nie
możemy uchwycić ostatecznej rzeczywistości rzeczy; jednakże
wrażliwość, inteligencja i świadomość są w nas punktami oparcia,
które pozwalają duszy wydobyć się z jej stanu niższości i
niepewności i przekonać się, że wszystko we wszechświecie,
zarówno siły, jak i istoty, podlegają panowaniu Dobra i Piękna. Ład i
majestat świata – ład fizyczny i ład moralny – sprawiedliwość,
wolność, moralność – wszystko polega, jak widzieliśmy, na prawach
wiecznych, a nie ma praw wiecznych bez Zasady Wyższej, bez
Pierwszego Rozumu, Przyczyny wszelkiego prawa. Toteż istota
ludzka, zarówno jak i społeczeństwo, nie może rosnąć i postępować
naprzód bez pojęcia Boga, to jest bez sprawiedliwości, bez wolności,
bez szacunku dla siebie samej, bez miłości, albowiem Bóg,
przedstawiający doskonałość, jest ostatnim wyrazem i równocześnie
najwyższą gwarancją wszystkiego tego, co stanowi piękno i wielkość
życia, wszystkiego, co powoduje potęgę i harmonię wszechświata.
VII. Pojęcie Boga a badania psychiczne
Dotychczas w naszych rozważaniach nad zagadnieniem Boga
obracaliśmy się w obrębie zasad. W tej dziedzinie pojęcie Boga
wydaje nam się kluczem do gmachu nauki spirytystycznej.
Patrzymy teraz, czy ono nie jest równie doniosłe w dziedzinie
faktów, na terenie doświadczalnym35.
Na pierwszy rzut oka może się wydawać dziwnym powiedzenie,
że pojęcie Boga odgrywa rolę w badaniu eksperymentalnym, w
obserwacji faktów spirytystycznych.
Zauważamy najpierw, że istnieje tendencja ze strony pewnych
grup, by nadawać spirytyzmowi charakter przede wszystkim
doświadczalny, by zajmować się wyłącznie badaniem zjawisk,
zaniedbując to, co ma charakter filozoficzny; jest to dążenie, by
zarzucić wszystko, co może choć w części przypominać nauki
przeszłości, a stanąć na gruncie naukowym. W tych kołach dąży się
do odsunięcia na bok wiary w Boga i twierdzeń o Nim, jako rzeczy
zbytecznych, a przynajmniej niemożliwych do udowodnienia. Sądzi
się, że w ten sposób przyciąganie się ludzi wiedzy, pozytywistów,
wolnomyślicieli, wszystkich tych, którzy żywią rodzaj odrazy do
uczuć religijnych i do wszystkiego, co ma pozór mistyczny lub
doktrynerski.
Z drugiej strony chciano by uczynić ze spirytyzmu naukę
filozoficzną i moralną, opartą na faktach, naukę, zdolną zastąpić
dawne doktryny i przestarzałe systemy, dającą zadowolenie licznym
duszom, szukającym przede wszystkim pociechy w cierpieniach,
dającą im filozofię prostą, popularną, w której by znajdowali
wytchnienie po smutku życia.
Tak jeden kierunek, jak i drugi ma zadowolić tłumy; ten drugi
jeszcze bardziej niż pierwszy, bo tłum tych, którzy walczą i cierpią,
przewyższa znacznie tłum ludzi nauki.
W obronie obu tez występują z jednej i drugie strony ludzie
szczerzy i przekonani o słuszności swych poglądów, ludzie, których
zaletom z przyjemnością oddajemy hołd. Za kimże więc głosować?
w którym kierunku zwrócić spirytyzm, by mu zapewnić rozwój? W
wyniku naszych badań i spostrzeżeń musimy stwierdzić, że wielkość
spirytyzmu, wpływ, jaki on wywiera na masy, zależny jest przede
wszystkim od jego doktryny; fakty są tylko fundamentem, na
którym gmach się opiera. Zapewne fundament odgrywa główną rolę
przy stawianiu budynku, jednakże nie w fundamentach, to jest nie
w podziemnych częściach może znaleźć schronienie myśl i sumienie.
Według nas, istotne posłannictwo spirytyzmu nie polega tylko na
oświecaniu rozumu przez dawanie dokładniejszej i zupełniejszej
35
Poznaj moje poprzednie dzieła: „Chrystianizm a spirytyzm” i „W świecie niewidzialnym”, a także
„Duchy i media”, rozprawa o spirytyzmie doświadczalnym.
znajomości fizycznych praw świata; polega ono przede wszystkim
na rozwijaniu u ludzi życia moralnego, które materializm i
sensualizm mocno umniejszyły. Podnosić charaktery i krzepić
sumienia – takie jest główne zadanie spirytyzmu. Z tego punktu
widzenia może się on stać skutecznym środkiem przeciw złu, które
toczy społeczeństwo współczesne, może być lekarstwem przeciw
temu niesłychanemu wzrostowi egoizmu i namiętności, który nas
popycha na brzeg przepaści.
Uważamy, że powinniśmy tu jasno wyrazić nasze przekonanie:
nie ułatwi się zadania spirytyzmowi, czyniąc zeń to, co w nim jest
wzniosłego, co unosi myśl ponad ciasne widnokręgi, to jest ideę
Boga, modlitwę. Przeciwnie, takim postępowaniem uczyniłoby się go
bezpłodnym, bez wpływu na postęp mas.
Zapewne nikt bardziej, niż my, nie podziwia zdobyczy wiedzy;
zawsze lubiliśmy oddawać sprawiedliwość odważnym wysiłkom
uczonych, którzy z każdym dniem oddalają granice nieznanego.
Wszelako wiedza nie jest wszystkim. Bez wątpienia przyczyniła się
do oświecenia ludzkości; zawsze jednak okazywała się niezdolna
uczynić ją szczęśliwszą i lepszą.
Wielkość ducha ludzkiego nie polega tylko na rozległej
świadomości, tkwi ona również we wzniosłym ideale. Nie wiedza,
lecz uczucie, wiara, przyniosły Joannę D’Arc36, rok 178937, 191438,
wszystkie wielkie epopeje historii.
Wysłańcy z Góry, wielcy wybrańcy, jasnowidze, prorocy nie
wybrali wiedzy jako siły poruszającej; wybrali wiarę. Przyszli, by
ukazać drogę, która prowadzi do Boga.
Co stało się z wiedzą przeszłości? Zanurzyła się w falach
zapomnienia, jak zanurzy się w nich wiedza naszych dni. Co będzie
za dwadzieścia wieków z metodami i teoriami aktualnymi?
Natomiast imiona wielkich posłanników przetrwały wieki. Tylko to
przeżyje upadki cywilizacji, co wznosi ludzką duszę ponad nią samą,
ku celowi wzniosłemu, ku Bogu!
Jest jeszcze inna rzecz. Stając nawet na terenie badań
doświadczalnych, nie możemy pominąć pewnych podstawowych
wskazań: oto trzeba uwzględnić naturę stosunków, jakie zachodzą
36
Joanna d'Arc, zwana Dziewicą Orleańską (ok. 1412-1431), francuska święta i bohaterka narodowa,
pochodząca ze wsi Domremy na pograniczu lotaryńskim. Jedno z najbardziej znanych mediów na
świecie. Od 13 roku życia miała wizje i słyszała „głosy niebiańskie", wzywające ją do ratowania
ojczyzny - przyp. red.
37
W 1789 roku wybuchła Rewolucja francuska, okres rozruchów, powstań i zamachów stanu, które
doprowadziły do upadku monarchii i ustroju stanowego we Francji. Jej bezpośrednią przyczyną był
kryzys finansowy państwa, pośrednią rozwój racjonalistycznej filozofii Oświecenia i związane z nią
aspiracje polityczne stanu trzeciego (głównie burżuazji i mieszczaństwa) - przyp. red.
38
W 1914 roku wybuchła I Wojna światowa. Był to pierwszy konflikt zbrojny w skali światowej, trwał
cztery lata, zburzył układ stosunków politycznych po kongresie wiedeńskim 1814-1815. W wojnie
udział wzięły 33 państwa, ok. 70 mln żołnierzy (10 mln poległo, 20 mln zostało rannych). W wyniku I
wojny światowej rozpadła się monarchia austro-węgierska, Niemcy i Austria stały się republikami,
powstała Rosja Radziecka oraz wiele nowych państw (m.in. Polska odzyskała niepodległość),
dokonano nowego podziału kolonii i wytyczono nowe granice w Azji i Afryce – przyp. red.
między ludźmi i światem duchów; trzeba też badać warunki, jakie
są nieodzowne, żeby otrzymać z tych stosunków najlepsze wyniki.
Podchodząc do tych zjawisk, czujemy się zaskoczeni zarówno
budową tego świata niewidzialnego, który nas otacza, jak i
charakterem tych tłumów duchów, które znajdują się dokoła nas i
starają się ustawicznie wejść w porozumienie z ludźmi. Dokoła
naszej zapóźnionej planety tętni potężne życie niewidzialne;
przeważają w nim duchy lekkomyślne i żartownisie, do których
przyłączają się duchy przewrotne i złośliwe. Jest tam wiele istot
namiętnych, występnych, zbrodniczych. Opuściły Ziemię z duszą
pełną nienawiści, z myślą zatrutą mściwością. Czekają w cieniu na
odpowiednią chwilę, by zaspokoić swoje urazy i gniewy, kosztem
nierozsądnych i nieprzewidujących badaczy, którzy nierozważnie,
bez zastrzeżeń otwierają szeroko drogi dla porozumiewania się
naszego świata ze światem duchów.
Z takiego to środowiska przychodzą do nas niezliczone
manifestacje, śmiałe oszustwa i podstępy, dobrze znane badaczom
spirytystycznym, tam rodzą się zdradzieckie sztuczki, które w
pewnych wypadkach doprowadzają media do opętania, lub do
utraty najpiękniejszych zdolności. Nadużycia posuwały się tak
daleko, że niektórzy krytycy, robiąc obrachunek ofiar tych faktów,
wyliczając wszystkie nadużycia, płynące z nierozważnego i płochego
praktykowania spirytyzmu, zadali sobie pytania, czy nie tkwi w tym
źródło niebezpieczeństw i klęsk, czy nie będzie to nową przyczyną
upadku ludzkości39.
Całe szczęście, że na to zło mamy lekarstwo. Istnieje najwyższej
miary sposób obrony przed złymi wpływami. Posiadamy potężny
środek, by odsunąć duchy otchłani i uczynić ze spirytyzmu czynnik
odradzający, podporę i pociechę. Ten ratunek, ten środek
zapobiegawczy to modlitwa, to myśl skierowana ku Bogu. Myśl o
Bogu jest jak światło, które rozprasza cień i oddala duchy
ciemności; jest to broń, odsuwająca duchy złośliwe i chroniąca nas
od ich sideł. Modlitwa, gdy jest gorąca, gdy tryska z głębin ducha, a
nie polega na monotonnym recytowaniu, ma ogromną siłę
dynamiczną i magnetyczną40; przyciąga ona duchy wzniosłe i
zapewnia nam ich opiekę. Dzięki nim możemy wówczas
porozumiewać się z tymi, których kochaliśmy na ziemi, którzy byli
krwią krwi naszej, kością naszych kości, a którzy z łona przestworzy
wyciągają do nas ramiona.
Stwierdziliśmy to wielokrotnie w naszej pracy eksperymentalnej:
gdy na zebraniu spirytystycznym wola i myśli wszystkich zjednoczą
się aktem potężnego uniesienia i głębokiego przekonania, gdy
39
zob. J. Maxwell, Zjawiska psychiczne, s. 232-255; L.Denis, W świecie niewidzialnym, roz. XXII;
zob. też Sprawozdanie z Kongresu Spirytystycznego w Brukseli 1910, s. 112, 124.
40
Otrzymaliśmy rzeczowy dowód za pomocą klisz fotograficznych. W czasie modlitwy przez
dotknięcie palców udało się nam nasycić klisze promieniowaniem o wiele bardziej czynnym,
wypływami o wiele mocniejszymi, niż w stanie normalnym.
strzelą ku Bogu w modlitwie, pomoc nigdy nie zawiedzie. Cała ta
zjednoczona wola stanowi wiązkę sił, która tworzy pewną broń
przeciwko złu. Zawsze znajdzie się jakiś wzniosły duch, który
odpowie na zew, wzbijający się ku Niebu. Ten duch opiekuńczy na
nasze wołanie przychodzi kierować naszymi pracami i odsuwać
duchy niższe; pozwala uczestniczyć tylko tym, których przejawy
przyniosą pożytek im samym, albo istotom wcielonym.
Jedna zasada jest tu nieomylna. Spirytyzm doświadczalny może
być światłem, siłą moralną i źródłem pociech, gdy przystępuje się
do niego z myślą czystą i duchem wzniesionym ku Bogu. Bez tego
daje tylko niepewność i otwiera drzwi na wszystkie zasadzki świata
niewidzialnego; otwiera wówczas wrota szeroko na wszelkie
nienawiści, na te burze zła, które przechodzą nad ludzkością, jak
huragan, zostawiając po sobie ruiny i spustoszenie.
Tak, jest rzeczą dobrą i potrzebną otwierać drogi dla
porozumienia się ze światem duchów, lecz przede wszystkim należy
unikać, by drogami tymi posługiwali się nasi nieprzyjaciele w celu
napaści na nas. Przypomnijmy sobie, że w świecie niewidzialnym
jest sporo elementów nieczystych. Otworzyć im dostęp, znaczyłoby
to spuścić na ziemię niezliczone nieszczęścia; wydać na łup
przewrotnych duchów mnóstwo dusz słabych i bezbronnych. Żeby
wejść w stosunki z mocami wyższymi, z duchami jasnymi, trzeba
woli i wiary, absolutnej bezinteresowności i podniosłości myśli. W
braku tych warunków stałby się badacz igraszką duchów
lekkomyślnych. „Równe dąży do równego”, mówi przysłowie. W
istocie prawo powinowactwa rządzi światem dusz, jak i światem ciał.
Koniecznym jest więc zarówno z punktu widzenia teoretycznego,
jak i praktycznego, koniecznym jest z punktu widzenia postępu
spirytyzmu rozwijać zmysł moralny, kultywować przywoływania
duchów i nie wchodzić w porozumienie z duchami inaczej, niż w
nastroju poważnym i skupionym.
Spirytyzm dany został człowiekowi jako środek oświecenia,
uszlachetnienia, zdobywania zdolności niezbędnych na drodze
ewolucji. Gdyby go zniekształcono w duszach, albo tylko gdyby
zaniedbano ideę Boga i wzniosłe dążenia, mógłby się spirytyzm stać
rzeczą niebezpieczną. Dlatego też nie wahamy się powiedzieć, że
oddawać się praktykom spirytystycznym, nie oczyściwszy myśli, nie
obwarowawszy ich wiarą i modlitwą, znaczyłoby to spełniać dzieło
nieszczęsne, za które odpowiedzialność mogłaby spaść wielkim
ciężarem na jego sprawców.
*
Przystąpmy teraz do szczególnie delikatnego punktu w całej
sprawie. Zarzuca się czasem spirytystom, że nie żyją zawsze
zgodnie ze swymi zasadami; widzi się nieraz, że zmysłowość,
apetyty moralne, umiłowanie zbytku, zajmują u nich wiele miejsca.
Zarzuca się nam ponadto niezgody wewnętrzne, rywalizacje grup i
osób, stanowiące tak wielką przeszkodę w zorganizowaniu sił
spirytystycznych i ich pochodzie naprzód.
Nie będziemy tu zbijać tych zarzutów, ni wypowiadać się
przeciwko komukolwiek. Niech nam tylko będzie wolno zwrócić
uwagę, że jeśli się chce złagodzić i zmniejszyć te słabostki, to na
pewno nie osiągnie się tego, sprowadzając spirytyzm do roli
zwyczajnej wiedzy doświadczalnej. Przeciwnie, powiększałoby się je
tylko. Spirytyzm wyłącznie doświadczalny nie miałby znaczenia, ni
siły moralnej, potrzebnej, by łączyć dusze. Niektórzy sądzą, że
wykreślenie pojęcia Boga będzie dla spirytyzmu korzystnym
pociągnięciem. Natomiast my powiemy, że właśnie obecna
niedostateczność tego pojęcia, niedostateczność szlachetnych uczuć
i wzniosłych dążeń powoduje brak spoistości i stwarza trudności w
organizacji spirytyzmu.
Z chwilą, gdy pojęcie Boga słabnie w duszy, wzrasta natychmiast
przeświadczenie o własnym „ja”, to jest osobowość – i to do tego
stopnia, że staje się tyranką pochłaniającą wszystko. Jedno z tych
pojęć może wzrastać i umocnić się tylko kosztem drugiego. Kto nie
czci Boga, powiedział pewien myśliciel, ten czci siebie samego.
Co jest dobre dla kół badaczy spirytystycznych, jest dobre i dla
całego społeczeństwa. Pojęcie Boga, jak to wykazaliśmy, wiąże się z
pojęciem prawa, jak też i z pojęciem obowiązku i ofiary, oraz z
wszystkimi pojęciami niezbędnymi do utrzymania porządku,
harmonii, do podniesienia istot i społeczeństw. Dlatego to gdy idea
słabnie, wówczas i wszystkie te inne pojęcia chylą się do upadku.
Znikają powoli, ustępując miejsca rozrostowi osobowości,
zarozumialstwu, wstrętowi do wszelkiego autorytetu, do wszelkiego
kierownictwa, do wszelkiego prawa wyższego. W ten sposób
stopniowo dochodzą społeczeństwa do tego stanu, iż zewsząd – jak
to się dzisiaj dzieje – rozbrzmiewa hasło: „Ni Boga ni Pana!”.
Tak bardzo nadużywano idei Boga przez wieki; torturowano,
zabijano w Jego imieniu tyle niewinnych ofiar, w imię Boże tak
obficie skropiono ziemię krwią ludzką, że człowiek współczesny
odwrócił się od Niego. Obawiamy się, czy odpowiedzialność za ten
stan rzeczy nie spadnie na tych, którzy uczynili z Boga dobroci i
miłosierdzia wiecznego Boga mściwości i strachu. Wszelako nie do
nas należy ustalać, kto ponosi odpowiedzialność. Naszym celem jest
raczej odszukać teren pojednania, gdzie wszystkie duchy dobrej
woli mogą się zjednoczyć i zrozumieć.
Jakkolwiek by nie było, ludzie współcześni w ogromnej
większości nie chcą znosić nad sobą ni Boga, ni prawa, ni
jakiegokolwiek przymusu; nie chcą zrozumieć, że wolność bez
mądrości i rozumu jest nie do pomyślenia. Wolność bez cnoty
prowadzi do swawoli, a swawola wyradza się w zepsucie, słabość
charakterów i sumień, jednym słowem – w anarchię. I dopiero
trzeba będzie nowych i bolesnych doświadczeń, by zaczęto się
opamiętywać. Wtedy prawda jasno zabłyśnie, a w sercach naszych
znajdą należyty oddźwięk wielkie słowa Woltera: „Ateizm i fanatyzm
to dwa bieguny świata nierządu i ohydy!” (Histoire de Jenni).
Mówi się nam co prawda wiele o altruizmie i sądzi się, że to
uczucie powinno wystarczyć. Lecz jakże można uczynić miłość
ludzkości rzeczą żywą, istotną, gdy nie potrafi się doprowadzić już
nie mówię do tego, by jedni drugich miłowali, ale by choć znosili się
nawzajem? By skupić uczucia i dążenia, trzeba potężnego ideału.
Nie znajdzie go w istocie ludzkiej, skończonej, ograniczonej, nie
znajdzie go w rzeczach tego świata, przemijających i przejściowych.
Istnieje on tylko w Istocie nieskończonej, wiekuistej. On jeden jest
dostatecznie wielki, by zebrać i wchłonąć wszystkie zapały,
wszystkie siły, wszystkie tęsknoty duszy ludzkiej, by je ogrzać i
zapłodnić. Ten ideał – to Bóg!
Lecz co to jest ideał? To doskonałość. Bóg, będąc
urzeczywistnioną
doskonałością,
jest
równocześnie
ideałem
rzeczywistym, ideałem żyjącym!
VIII. Działalność Boga w świecie i historii
Bóg, ognisko inteligencji i miłości, jest tak niezbędnym dla
życia wewnętrznego, jak słońce dla życia fizycznego.
Bóg jest słońcem dusz. Z niego to wypływa ta siła, będąca
równocześnie energią, myślą i światłem, która ożywia wszystkie
istoty. Gdy się twierdzi, że pojęcie Boga jest niepotrzebne, że
obeszłoby się bez niego, jest to tym samym, co powiedzieć, że
słońce jest niepotrzebne dla przyrody i życia, że obeszłoby się bez
niego.
Przez komunię myśli, przez wznoszenie duszy ku Bogu
dokonuje się jakby ustawiczne przenikanie, zapładnianie moralne
istoty, stopniowo rozkwit ukrytych w niej potęg, te potęgi bowiem,
myśli i uczucia mogą się obudzić i wzrastać tylko przez wzniosłe
dążenia, przez szlachetne zapały naszych serc. Bez tego wszystkie
te siły utajone drzemią w nas; pozostają bezczynne, uśpione!
Mówiliśmy o modlitwie. Wypowiedzmy się jeszcze w tej
sprawie. Modlitwa jest formą i najpotężniejszym wyrazem
współobcowania powszechnego, powszechnej komunii. Nie jest ona
w naszych oczach tym, co sądzi o niej tyle osób, uważając ją za
banalne odmawianie pacierzy, za ćwiczenie monotonne i często
powtarzane. Nie! Przez prawdziwą modlitwę, taką, która nie cierpi
formuł, wznosi się dusza w sfery najwyższe. Tam zaczerpuje sił,
światła; znajduje tam podporę, której nie mogą pojąć, ni zrozumieć
ci, co nie znają Boga. Modlić się – to zwracać się ku wiecznej
Istocie, przedkładać jej nasze myśli, nasze czyny, by je
podporządkować Jej prawu i Jej wolę uczynić zasadą naszego życia;
modlić się – to zdobywać pokój ducha, zadowolenie sumienia,
jednym słowem to dobro wewnętrzne, które jest największym i
najtrwalszym z wszelakich dóbr.
Powiemy więc, że nie uznawać i zaniedbywać wiarę w Boga i
związaną z tym komunię myśli, współobcowanie z Duszą
wszechświata, z tym ogniskiem, z którego promieniują po wszystkie
czasy inteligencja i miłość – znaczyłoby to zarazem nie uznawać
tego, co jest największym i wzgardzić mocami wewnętrznymi, które
stanowią nasze prawdziwe bogactwo. Znaczyłoby to deptać nogami
nasze własne szczęście, to wszystko, co może się przyczynić do
naszego wzniesienia, naszej chwały, naszej szczęśliwości.
Człowieka, który nie zna Boga i nie chce wiedzieć, jakie siły,
jaki ratunek i jaka pomoc od Niego przychodzi, można by porównać
do nędzarza, który mieszka obok pałacu pełnego skarbów, a naraża
się na śmierć głodową przed jego drzwiami, choć stoją przed nim
otworem i wszystko zaprasza go do wejścia.
Nieraz słyszy się, jak nieświadomi mówią: „Co do mnie, nie
potrzebuję Boga!” Smutne i pożałowania godne słowa pyszałków,
którzy bez ludzkiego, stokroć gorsza, niż ślepota cielesna! Czyż
kwiat kiedykolwiek powiedział: „Nie potrzebuję słońca?” Czy dziecię
powiedziało kiedy: „Nie potrzebuję ojca” – a ślepiec: „nie potrzebuję
światła?”
Następnie, jak wiemy, Bóg nie jest tylko światłem dusz, jest
też miłością. A miłość jest siłą nad siłami. Miłość triumfuje nad
wszystkimi brutalnymi potęgami. Przypomnijmy sobie, że jeśli idea
chrześcijańska podbiła świat starożytny, jeśli zatriumfowała nad
potęgą rzymską, nad siłą miecza Cezarów, to stało się to przez
miłość. Zwyciężyła w myśl słów: „Błogosławieni cisi, albowiem oni
odziedziczą Ziemię!”
W istocie nie ma człowieka, jakkolwiek byłby surowy i
okrutny, żeby się nie czuł bezbronny wobec was, gdy jest
przekonany, że chcecie jego dobra, jego szczęścia, że chcecie tego
istotnie i bezinteresownie.
Miłość jest wszechmocna, jest ogniem, który topi lody
niedowierzania, nienawiści, gniewu, jest ciepłem, które ożywia
dusze zdrętwiałe, lecz gotowe do kiełkowania i rozszerzania się pod
działaniem tego promienia miłości.
Zważcie tylko: siły subtelne i niewidzialne królują nad
światem, panują nad przyrodą. Weźmy na przykład elektryczność:
Jest nieważka i niedostrzegalna, a jednak posiada moc cudowną,
zamienia metale w parę i rozkłada wszystkie ciała. To samo jest z
magnetyzmem, który może sparaliżować ramię olbrzyma. Podobnież
miłość może zapanować nad siłą i uczynić ją sobie uległą; może
przekształcić duszę ludzką, podstawę życia w nas, siedzibę sił i
myśli. Dlatego to Bóg, będąc ogniskiem miłości powszechnej, jest
również najwyższą potęgą.
Gdybyśmy wiedzieli, do jakich wyżyn może dojść nasz duch,
do jakich wielkich i szlachetnych zadań może dorosnąć przez
głębokie zrozumienie dzieła Bożego, przez wchłanianie myśli Bożej,
zaiste ogarnąłby nas podziw.
Są ludzie, którzy wyobrażają sobie, że wznosząc się w górę po
drabinie naszych wniebowstąpień, dojdziemy wreszcie do zatraty
istnienia, do unicestwienia się w Istocie najwyższej. Jest to ciężki
błąd; właśnie przeciwnie, jak na to rozum wskazuje i jak zapewniają
wszystkie wielkie duchy, im wyżej postępujemy w rozwoju
inteligencji i moralności, tym mocniej utrwala się nasza osobowość.
Istota może się rozprzestrzeniać i promieniować; może rosnąć w
poznanie, w uczucie, w mądrość, w miłość, nie przestając przez to
być sobą. Czyż nie widzimy tego na duchach wzniosłych, które są
potężnymi osobowościami? A my sami nie czujemy tego, że im
więcej kochamy tym bardziej wzrasta w nas zdolność miłowania, im
lepiej pojmujemy, tym więcej zdolni czujemy się do czucia i
pojmowania?
Być zjednoczonym z Bogiem, to znaczy odczuwać,
urzeczywistnić myśl Bożą. Lecz ta zdolność odczuwania, ta możność
działania nie niweczy ducha. Może go tylko powiększyć. A gdy dusza
dojdzie do pewnych stopni wzniesienia, staje się z kolei jedną z
potęg, jedną z czynnych sił wszechświata. Staje się jednym z
bożych Twórców w dziele wieczny, a współpraca jej rozszerza się
bez ustanku. Zadaniem jej jest objaśniać wolę Bożą istotom,
stojącym niżej od niej, przyciągać w krąg swego światłą, swojej
miłości wszystkiego, co działa, walczy i cierpi na światach niższych.
Nie zadowala się ona tylko działaniem ukrytym. Nie inkarnuje się,
przyjmuje ciało i staje się jednym z posłańców, którzy zjawiają się,
jak meteory, w nocy wieków.
Istnieją inne teorie, które każą wierzyć, że dusza doszedłszy u
kresu swej pielgrzymki do doskonałości absolutnej, do Boga, po
długim pobycie na łonie szczęśliwości niebiańskiej, schodzi w
otchłań materii, w świat kształtu, na najniższy stopień drabiny istot,
by zacząć znów powolne, uciążliwe i bolesne wspinanie się, jakiego
już dokonała.
Teoria ta jest równie nie do przyjęcia, jak poprzednia; żeby ją
uznać, trzeba by przekreślić pojęcie nieskończoności. A pojęcie to
narzuca się nam z nieprzepartą siłą, chociaż wymyka się wszelkiej
analizie. Wystarczy trochę się zastanowić, żeby zrozumieć, że dusza
może wspinać się w górę i zbliżać się nieustannie do szczytu, nigdy
go nie osiągając. Bóg to nieskończoność! To absolut! A my w
stosunku do Niego nie będziemy nigdy, mimo naszych postępów,
niczym
innym,
jak
istotami
skończonymi,
względnymi,
ograniczonymi.
Istota może więc rozwijać się, rosnąć bez ustanku, nie
urzeczywistniając nigdy doskonałości absolutnej.
Wydaje się to trudne do zrozumienia, a jednak cóż ponad to
prostszego? Pozwólcie, że przytoczymy przykład dostępny dla
wszystkich, przykład matematyczny. Weźcie jedność, a jedność to
obraz istoty – i dodawajcie najwyższy ułamek dziesiętny, jaki
znajdziecie. Będziecie się zbliżać do liczby 2, ale nigdy jej nie
osiągnięcie.
Nam, ludziom zamkniętym w ciele trudno sobie wyobrazić rolę
ducha, który nosi w sobie wszystkie potęgi, wszystkie siły
wszechświata,
wszystkie
piękności
i
wspaniałości
życia
niebiańskiego i promieniuje nimi na świat. Lecz co możemy i
powinniśmy zrozumieć, to fakt, że te duchy mocarne, ci posłańcy, ci
Czyniciele boży osiągnęli te wyżyny dzięki nieustannym wysiłkom,
dzięki stosowaniu we wszystkich swoich czynach prawa bożego.
Otóż to, co oni zdziałali, może zdziałać każdy z nas. Wszyscy mamy
w sobie zarodki potęgi i wielkości, równej ich potędze i wielkości.
Wszyscy mamy takie samo świetne przeznaczenie, taką samą
wspaniałą przyszłość i od nas tylko zależy, by ją urzeczywistnić w
ciągu naszych niezliczonych istnień.
Dzięki
badaniom
psychicznym,
dzięki
zjawiskom
telepatycznym potrafimy wszyscy przynajmniej to zrozumieć
obecnie, że zdolności nasze nie są ograniczone zmysłami. Duch nasz
może promieniować poza ciałem; może odbierać wpływy światów
wyższych, działanie myśli bożej. Wezwanie myśli ludzkiej nie
przechodzi bez echa; dusza, przełamując fatalizm ciała, może
wznieść się ku światu duchowemu, stanowiącemu jej dziedzictwo,
krainę, do której ma przybyć. Dlatego to trzeba zrozumieć, żeby
każdy stał się swoim własnym medium i nauczył się porozumiewać
ze światem duchów wyższych.
Zdolność ta była dotąd przywilejem garstki wtajemniczonych.
Dziś trzeba, żeby wszyscy ją osiągnęli i żeby każdy doszedł do
chwytania i rozumienia przejawów myśli wyższej. Każdy człowiek
może dojść do tego życiem czystym i bez plam, oraz stopniowym
rozwijaniem swych zdolności.
*
Działanie Boże objawia się we wszechświecie, zarówno na
planie fizycznym, jak i moralnym; nie ma jednej istoty, która by nie
była przedmiotem Jego troskliwości. Widzieliśmy, jak się to
przejawia w owym dostojnym prawie postępu, które kieruje
ewolucją istot i rzeczy, wiodąc je do stanu coraz doskonalszego.
Działanie to przejawia się również w historii ludów. Można śledzić na
przestrzeni czasów ten majestatyczny pochód, ten pęd ludzkości ku
dobru, ku lepszemu. Bez wątpienia jest w tym odwiecznym
pochodzie wiele słabości i odskoków, wiele godzin smutnych i
ciemnych, lecz nie należy zapominać, że człowiek ma wolność
działania. Jego występki są prawie zawsze wynikiem jego błędów,
jego stanu niższości.
Czy to nie zrządzenie Opatrzności wyznacza ludzi powołanych
do przynoszenia wielkich odkryć, które przyczyniają się do rozwoju
dzieła cywilizacji? Odkrycia te wiążą się ze sobą; zjawiają się jedne
po drugich, w sposób metodyczny, regularny, w miarę, jak mogą się
zaszczepić z powodzeniem na postępach poprzednich.
W sposób oczywisty wykazuje współudział Boga w historii
zjawianie się w czasach uroczystych, w „godzinach wołania” owych
wielkich misjonarzy, którzy przychodzą podać rękę ludziom i
powstrzymać ich na drodze zatracenia, ucząc ich praw moralnych,
miłości do bliźnich, dając im wielkie przykłady ofiary z siebie dla
dobra wszystkich.
Czyż jest coś dostojniejszego nad tę rolę posłańców boskich?
Przychodzą, kroczą wśród ludów. Daremnie spada na nich deszcz
szyderstw i sarkazmu. Daremnie zastępuje im drogę wzgarda i
cierpienia. Oni wciąż idą! Daremnie wznoszą się koło nich
szubienice, szafoty. Płoną stosy. Oni idą z czołem w górę
wzniesionym, z duszą pogodną. Jakiż jest sekret ich siły? Kto ich tak
popycha naprzód?
Ponad cieniami materii i pospolitością życia, wysoko nad
ziemią, hen ponad ludzkością jaśnieje im to ognisko wieczne,
którego jeden promień daje im odwagę do znoszenia wszystkich
cierpień, wszystkich mąk. Oglądali prawdę bez zasłon i odtąd jedyną
ich troską jest rozsiewać i wszystkim udostępniać znajomość
wielkich praw, które rządzą duszami i światami!
Wszystkie te potężne duchy oświadczały, że przychodzą w
imię Boże, by głosić Jego wolę.
Wśród strasznej nocy piętnastego stulecia, w otchłani
nieszczęść i cierpień, w jakiej tonęły życie i honor wielkiego narodu,
co przyniosła Joanna d’Arc Francji zdradzonej, zwyciężonej,
dogorywającej? Czy to była pomoc materialna, żołnierze, armia?
Nie, przyniosła ona wiarę, wiarę w siebie samych, wiarę w
przyszłość Francji, wiarę w Boga! „Przychodzę za wolą Króla
niebieskiego – powiedziała – i przynoszę wam pomoc niebios”.
Dzięki tej wierze Francja się podniosła; uniknęła rozkładu, śmierci!
To samo było w latach 1914-1918. Było jedno lekarstwo,
zarówno na owo szydercze niedowiarstwo, jak i na owo ślepe
zobojętnienie, które charakteryzowały ducha francuskiego przed
wojną. Było tylko jedno lekarstwo na chylące się do upadku myśl i
sumienie narodowe, które nam zasłaniały rozmiary grożącego
niebezpieczeństwa. Lekarstwem tym była wiara w siebie samych, w
wielkie przeznaczenie naszej ojczyzny, wiara w tę Potęgę
najwyższą, która ocaliła znów Francję w dniach Marny41 i Verdun42.
41
I bitwa nad Marną (zwana także cudem nad Marną) (5 - 9 września 1914) - kilkudniowa bitwa I
wojny światowej pomiędzy wojskami francusko-angielskimi a wojskami niemieckimi. Bitwa miała
zasadnicze znaczenie dla losów Francji, gdyż powstrzymała dalszy marsz Niemców na zachód – przyp.
red.
42
Od 21 lutego do 18 grudnia 1916 pod Verdun toczyła się jedna z najkrwawszych bitew I wojny
światowej, rozpoczęta atakiem 5 Armii niemieckiej, która zajęła ważny strategicznie fort Douaumont,
wdzierając się 8 km w głąb pozycji francuskich. W dalszych krwawych walkach Niemcy zdobyli
kolejne forty, ale Francuzi przeszli do kontruderzenia. Niemcy zostali wyparci na pozycje wyjściowe,
Lecz dni niebezpieczeństwa i chwały minęły; święte
zjednoczenie nie przeżyło krwawego dramatu. Pesymizm, brak
odwagi, niezgoda wszczęły znów swą chorobliwą działalność;
anarchia i ruina pukają do naszych drzwi.
Jedyny środek ocalenia zagrożonego społeczeństwa to wznieść
myśli i serca, wznieść wszystkie dążenia duszy ludzkiej ku tej
potędze nieskończonej, która jest Bogiem; zjednoczyć naszą wolę z
Jego wolą i przejąć się Jego prawami. W tym tkwi tajemnica wielkiej
siły, wszelkiego postępu.
Posuwając się wzwyż po tej zapomnianej drodze, będziemy
zdumieni i zaskoczeni, poznając i odkrywając, że Bóg nie jest
abstrakcją metafizyczną, nie jest jakimś mglistym ideałem,
gubiącym się w głębinach marzeń, ideałem, który istniałby tylko
wtedy, jak chce Vacherot i Rean, kiedy my o nim myślimy. Nie, Bóg
jest istotą żyjącą, wrażliwą, świadomą; Bóg jest rzeczywistością
działającą. Bóg jest naszym ojcem, naszym opiekunem, naszym
pocieszycielem, naszym najlepszym przyjacielem; skoro tylko
wezwiemy Go i otworzymy przed Nim głąb serc naszych, oświeci
nas swoim światłem, ogrzeje ciepłem swej miłości, rozłoży nad nami
skrzydła swej Duszy, niemającej granic, bogatej we wszelkie
doskonałości. Przez Niego tylko i w Nim będziemy się czuli
szczęśliwymi i poczujemy się naprawdę braćmi; poza Nim
znajdziemy jedynie ciemność, rozczarowanie, cierpienie i nędzę
moralną. Taką oto pomoc przyniosła Joanna d’Arc Francji, taką
pomoc spirytualizm nowoczesny przynosi ludzkości.
Można powiedzieć, że myśl Boża promieniuje nad historią i
nad światem: ona to zsyła natchnienie pokoleniom w ich pochodzie,
ona podtrzymywała, podnosiła miliony dusz strapionych. Ona była
siłą,
nadzieją
najwyższą,
ostatnią
podporą
zasmuconych,
ograbionych, zdanych na pastwę losu, prawie wszystkich tych,
którzy na przestrzeni czasów cierpieli z powodu niesprawiedliwości,
złości ludzkiej i ciosów nieszczęść.
Jeżeli wywołacie wspomnienie pokoleń, które następowały po
sobie na Ziemi, to wszędzie zobaczycie spojrzenia ludzkie, zwrócone
ku temu światłu, którego nic nie zdoła zgasić ni umniejszyć.
Dlatego mówimy wam: Bracia, skupiajcie się w ciszy
domostw; wznoście często ku Bogu wzloty waszych myśli i serc;
przedkładajcie Mu wasze potrzeby, wasze słabości, wasze nędze.
Zwracajcie się do Niego z najwyższym wezwaniem. Wówczas w
największej głębi własnej jaźni usłyszycie głos, który wam odpowie,
pocieszy, wesprze. Głos ten przejmie was głębokim wzruszeniem;
wytrysną wam, być może, łzy z oczu, lecz wstaniecie zasileni,
pokrzepieni.
Nauczcie się modlić z najistotniejszej głębi waszej duszy, a nie
tylko koniuszkiem warg; nauczcie się obcować z waszym Ojcem,
obie strony przeszły do pozycyjnych działań obronnych, które trwały do sierpnia 1917. Ogólne straty
walczących wyniosły ok. 1 mln ludzi, w tym ponad 700 tys. zabitych – przyp. red.
odbierać Jego tajemne nauki, dostępne nie mędrcom i mocarzom,
lecz duszom czystym, sercom szczerym.
Gdy będziecie szukać ucieczki przed smutkami i zawodami
ziemskimi, przypomnijcie sobie, że jest na to tylko jeden sposób:
wznieść myśl ku tym czystym krainom światła Bożego, do których
nie docierają ciężkie wpływy naszego świata. Zgiełk namiętności,
konflikt interesów tam nie dolatuje. Przyszedłszy w te sfery,
wyzbywa się duch swoich niższych uprzedzeń i wszystkich
małostkowości naszego istnienia. Buja ponad wrzawą ludzką, gdzie
nie dosięga niezgodny zgiełk walki o byt, o bogactwo i puste
zaszczyty, gdzie nie dosięgają wszystkie te rzeczy znikome i
zmienne, które nas przywiązują do światów materialnych. Tam w
górze duch się oświeca, upaja się wspaniałością prawdy i światła.
Widzi i pojmuje prawa swego przeznaczenia.
W obliczu rozległych perspektyw nieśmiertelności, wobec
widowiska postępów i wniebowstąpień, które nas czekają na
drabinie światów, czymże stają się dla nas nędze życia obecnego,
zmienność jego kolei?
Kto ma w duszy i w sercu tę żarliwą wiarę, tę absolutną
ufność w przyszłość, tę podniosłą pewność, ten jest opancerzony
przeciw cierpieniu. Nie zranią go ciosy losu. Tu tkwi sekret wszelkiej
siły,
wszelkiego
męstwa,
tajemnica
pionierów
ludzkości,
męczenników, tych wszystkich, którzy w ciągu wieków oddawali
życie za wielką sprawę. Tu tkwi tajemnica tych, którzy wśród tortur,
pod ręką kata, gdy ciało ich i kości, pogruchotane kołem, czy innymi
narzędziami kaźni, przedstawiały już tylko zbroczoną masę, znaleźli
jeszcze siłę, by opanować cierpienia i głosić boską sprawiedliwość.
Na szafocie, czy na stosie, żyli oni już na Ziemi życiem chwalebnym,
nieginącym życiem ducha!
IX.
Zarzuty i przeciwieństwa
Zagadnienie o Bogu, będąc najobszerniejszym i najgłębszym z
zagadnień, gdyż obejmuje wszystkie inne, zrodziło niezliczone teorie
i systemy, odpowiadające tyluż etapom myśli w jej pochodzie ku
absolutowi.
W tej dziedzinie istnieje mnóstwo sprzeczności. Każda religia
tłumaczy Boga na swój sposób; każda teoria opisuje Go na swoją
modłę, a wszystko to wywołuje pomieszanie pojęć, chaos nie do
rozwikłania. Ileż to różnych postaci pojęcia Boga, od fetyszu43
Murzynów aż do Parabrahma Hindusów, aż do czystego Aktu
świętego Tomasza!44 Z tego pogmatwania pojęć ateiści wyciągają
43
Fetysz - w religiach pierwotnych, przedmiot któremu przypisywano siłę magiczną lub był uważany
za wcielenie bóstwa – przyp. red.
44
Św. Tomasz z Akwinu zebrał i uporządkował dowody na istnienie Boga w postaci tzw. pięciu dróg.
Wśród nich znalazł się dowód określany jako droga "z ruchu" (ex motu), nawiązująca do Arystotelesa i
ujmująca Boga jako Czysty Akt - Pierwszego Poruszyciela będącego praźródłem wszelkiego ruchu w
świecie – przyp. red.
wnioski, zaprzeczające istnienie Boga; pozytywiści twierdzą, że jest
niepodobieństwem Go poznać.
Jak usunąć ten chaos? Jak uniknąć tych sprzeczności? W
sposób bardzo prosty. Wystarczy się wznieść ponad teorie i systemy
dostatecznie wysoko, by je złączyć w jedną całość przez to, co mają
wspólnego. Wystarczy wznieść się aż do wielkiej Przyczyny, w której
wszystko się streszcza i tłumaczy.
Ciasnota widzenia zniekształciła, naraziła na niezrozumienie
pojęcie Boga. Znieśmy bariery, więzienia, ograniczone systemy,
które sprzeciwiają się sobie wzajemnie, wykluczają się, zwalczają, a
zastąpmy je rozległymi horyzontami wyższych pojęć. Na pewnych
wyżynach
wiedza,
filozofia,
religia,
dotąd
rozdzielone,
przeciwstawiające się sobie i wrogie na niższych poziomach i pod
niższymi postaciami, łączą się i zlewają w jedną potężną syntezę,
jaką przedstawia spirytualizm nowoczesny.
W ten sposób spełnia się prawo ewolucji pojęć. Po tezie
mieliśmy antytezę. Dochodzimy do syntezy, która streści w sobie
wszystkie formy i wierzenia, a będzie to chwałą dwudziestego
wieku, iż on ustali ją i sformułuje.
*
Zbadajmy pokrótce najpospolitsze zarzuty. Najczęstszy jest
zarzut, który mówi: jeżeli Bóg istnieje, jeżeli jest, jak tego chcecie,
Dobrem, Sprawiedliwością, Miłością, to dlatego zło i cierpienie
królują wśród nas? Bóg jest dobry, a miliony biednych istot cierpią
duchowo i cieleśnie. Wszystko jest cierpieniem i boleścią w życiu
tłumów. Niesprawiedliwość jest władczynią nad naszym globie, a
zawzięta walka o byt zabiera tu codziennie niezliczone ofiary.
Cierpienie, jak to już wykazaliśmy gdzie indziej45, jest
potężnym środkiem wychowawczym dla dusz. Rozwija wrażliwość,
która jest już sama w sobie wzbogaceniem życia. A przy tym jest
ono jedną z postaci sprawiedliwości, naprawą naszych czynów
poprzednich, niekiedy i bardzo dalekich.
Bóg nas uczynił wolnymi: stąd możność zła. Wolność jest
warunkiem potrzebnym do urozmaicenia w jedności wszechświata.
Bez niej panowałaby we wszechświecie nieznośna monotonia. Bóg
dał nam wolność z popędem życia, przez który istota będzie się
rozwijała własnym wysiłkiem poprzez przestrzenie i czasy bez
granic, na drabinie kolejnych żywotów, na powierzchni światów,
które zaludniają bezmiar.
Wypływamy z Boga, jak myśli wypływają z naszego ducha, nie
dzieląc go na części, nie umniejszając go. Wolni i odpowiedzialni
stajemy się panami i sprawcami naszych przeznaczeń. Lecz dla
rozwoju zarodków i sił, które są w nas, potrzebna jest walka, walka
z materią a namiętnościami, z tym wszystkim, co nazywamy złem.
45
Zob. L. Denis, Życie po śmierci, Warszawa 2010, rozdz. XVIII i XIX
Walka ta jest bolesna i wiele w niej klęsk. A jednak z wolna
zdobywa się doświadczenie, hartuje się wolę, dobro uwalnia się od
zła. Przychodzi godzina, gdy dusza zatriumfuje nad niższymi
wpływami, odkupi się i wzniesie przez pokutę i oczyszczenie do
stanu błogości. Pojmie wówczas i będzie podziwiała mądrość i
przezorność Boga, który czyniąc z niej sędziego swoich własnych
przeznaczeń, urządził wszystko w ten sposób, by wydobyć
ostatecznie jak największą sumę szczęścia dla każdego z nas.
Warunki obecne każdej duszy są sprawiedliwym wynikiem jej
istnień minionych. Również nasz istnienie obecne rodzi dzień po
dniu przez akty naszej wolnej woli, los, który czeka nas w
przyszłości.
*
Robią nam i inne zarzuty. Jednego z nich nie możemy
pominąć, o stanowi on jedno z głównych zagadnień filozofii. Pytają
nas: czy Bóg jest istotą osobową, czy Istotą powszechną,
nieskończoną? Nie może być jednym i drugim, bo jak mówią,
pojęcia te są różne i wykluczają się nawzajem. Stąd dwa wielkie
systemy o Bogu: deizm i panteizm. W rzeczywistości jednak
przeciwieństwo to jest tylko błędem optycznym ducha ludzkiego,
który nie potrafi pojąć ani osobowości ani nieskończoności.
Osobowość prawdziwa to „ja”, inteligencja, wola, świadomość.
Nic nie przeszkadza pojąć ją jako niemającą granic, to znaczy
nieskończoną. Bóg, będąc doskonałością, nie może być ograniczony.
W ten sposób godzą się dwa pojęcia na pozór sprzeczne.
Druga sprawa: czy Bóg jest niepoznawalny, jak to mówią
pozytywiści, a między nimi Berthelot? Czy jest bezdenną otchłanią
gnostyków, zasłoniętą Izydą świątyń Egiptu, strasznym i
tajemniczym Świętym nad Świętymi Hebrajczyków – czy też może
być poznany?
Odpowiedź jest łatwa: Bóg jest niepoznawalny w swej istocie,
w swych wewnętrznych głębiach, wszelako przejawia się przez całe
swoje dzieło, w wielkiej księdze, otwartej przed naszymi oczami i w
głębi nas samych.
Niektórzy znów nalegają: „Powiedzieliście, że istotny cel życia,
cel wszystkich naszych żyć, to wchodzić coraz bardziej w obcowanie
powszechne, by lepiej umiłować i lepiej służyć Bogu, spełniając Jego
zamiary. Jeżeli Bóg nie może być poznany w pełni, jakże można
miłować i służyć Nieznanemu?”
Bez wątpienia, odpowiemy, nie możemy znać Boga w Jego
istocie; lecz znamy Go przez Jego godne podziwu prawa, przez plan,
jaki zakreślił wszystkim istnieniom, a w którym jaśnieje mądrość i
sprawiedliwość. Żeby kochać Boga, nie jest koniecznym oddzielać
Go od jego dzieła; trzeba Go widzieć w Jego wszechistnieniu, w fali
życia i miłości, jaką On spuszcza na wszystko. Bóg nie jest
nieznany, jest tylko niewidzialny.
Dusza, myśl, dobro, piękno moralne są również niewidzialne.
A jednak, czy nie powinniśmy ich miłować? A miłować je – czy to
nie znaczy miłować Boga, który jest ich źródłem, ponieważ jest
równocześnie najwyższą miłością, udoskonaloną pięknością,
absolutnym dobrem?
Nie znamy w ich istocie żadnej z tych zasad. A jednak wiemy,
że one są i nie możemy uniknąć ich wpływu i nie oddawać im czci.
Gdybyśmy kochali tylko to, co znamy i rozumiemy w pełni, cóż
miłowalibyśmy obecnie, będąc tak ograniczeni w ciasnych granicach
naszego ziemskiego pojmowania?
Tym, którzy chcą absolutnej definicji, można by powiedzieć,
że Bóg to duch czysty, idea, czysta myśl. Ale czysta idea w swej
istocie nie może być zamknięta w formułę, nie będąc natychmiast
umniejszona, zniekształcona. Wszelka formuła jest niewolą.
Zamknięta w więzieniu słowa, myśl traci swoje promieniowanie,
swój blask, nie tracąc swego prawdziwego znaczenia i rozciągłości.
Zubożona, zniekształcona, staje się tak przedmiotem krytyki i widzi,
jak znika to, co było najbardziej przekonującego w niej.
W życiu przestworzy myśl jest obrazem lśniącym. Porównana
z myślą, wyrażoną przez słowa ludzkie, jest ona jak młoda
dziewczyna, jaśniejąca życiem i pięknością, wobec takiej samej
dziewczyny, leżącej w trumnie, owiniętej sztywnym, lodowatym
tchnieniem śmierci.
A jednak mimo niemocy wyrażenia go w całej rozciągłości
pojęcie Boga nasuwa się każdemu, jak powiedzieliśmy, bo ono jest
niezbędne dla nas do życia. Widzieliśmy, że Dobro, Prawda, Piękno
są dla nas nieuchwytne w swej istocie, są bowiem natury boskiej.
Nasza własna inteligencja – i ona nawet jest dla nas nie do pojęcia,
właśnie dlatego, że zawiera cząstkę bożą, która ją wyposaża we
wspaniałe zdolności. I nie inaczej, tylko przenikając zagadkę duszy
ludzkiej, dojdziemy pewnego dnia do rozwiązania zagadki Istoty
nieskończonej.
Bóg jest w nas, a my jesteśmy w Nim. Bóg jest wielkim
ogniskiem życia i miłości, a każda dusza jest jego iskierką, albo
raczej małym ogniskiem, jeszcze ciemnym i zasłoniętym, które
wszakże zawiera w stanie zarodkowym wszystkie potęgi. Jest to tak
dalece prawdziwe, że gdybyśmy znali wszystko, co się w nas
znajduje i gdybyśmy wiedzieli, jakie wspaniałe dzieła możemy
urzeczywistnić,
przekształcilibyśmy
świat,
jednym
skokiem
podnieślibyśmy go na niezmierzonej drodze postępu.
Aby siebie poznać, trzeba tedy poznawać Boga, albowiem
wszystko to, co jest w Bogu, jest w nas, przynajmniej w stanie
zarodkowym. Bóg jest duchem wszechświata, który się wypowiada i
przejawia w naturze i którego najwyższym wyrazem jest człowiek.
Wszyscy ludzie winni dojść do tego poznania swej wyższej
natury. Nieznajomość bowiem tej natury i ukrytych w nas środków
jest główną przyczyną naszych cierpień, naszych słabości i
upadków.
Dlatego wołamy do wszystkich: Wznieśmy się ponad szkolne
sprzeczki, ponad różne dyskusje i polemiki. Wznieśmy się
dostatecznie wysoko, by zrozumieć, że jesteśmy czymś innym, niż
kółkiem w ślepej maszynie świata: jesteśmy dziećmi Bożymi, a jako
takie związanymi ściśle z Nim i z jego dziełem, przeznaczonymi do
przeogromnego celu, wobec którego wszystko inne staje się rzeczą
małej wagi. Ten cel – to wejście w święta harmonię istot i rzeczy,
która się urzeczywistnia tylko w Bogu i przez Boga!
Wznieśmy się aż tam, a uczujemy moc, która jest w nas;
zrozumiem rolę, którą mamy odegrać w dziele wiecznego postępu.
przypomnijmy sobie, że jesteśmy duchami nieśmiertelnymi.
Możemy tu stracić wszystkie nasze dobra ziemskie. Cóż to znaczy?
Czego nam przede wszystkim trzeba, to pomnażać, wydobywać z
twardej rudy owego ducha bożego, owego boga wewnętrznego,
który jest w każdym człowieku źródłem jego wielkości, jego
przyszłej szczęśliwości. Oto najwyższy cel życia!
Dochodzimy do wniosku: Bóg jest wielką Duszą wszechświata,
jest ogniskiem, z którego wypływa wszelkie życie, wszelkie światło
moralne. Nie możecie się obejść bez Boga, podobnie jak ziemia i
wszystkie istoty, które żyją na niej, nie mogą się obejść bez
ogniska, jakim jest słońce. Przypuśćmy, że słońce naraz zgaśnie,
cóż się stanie wówczas? Nasza planeta stoczy się w pustkę
przestworzy, unosząc ze sobą swoją ludzkość, uśpioną na zawsze w
grobowcu lodowym. Wszystko zamrze, glob nasz będzie tylko
ogromnym cmentarzem. Ponure milczenie zapanuje nad wielkimi
miastami, uśpionymi snem ostatecznym.
Tak! Bóg jest słońcem dusz! Zgaście pojęcie Boga, a noc
moralna zapanuje natychmiast nad światem. Właśnie dlatego, że
pojęcie Boga jest fałszowane, zniekształcone przez jednych, a
odtrącane, nieuznawane przez wielu innych – błądzi ludzkość
obecnie pośród burz, bez sternika, bez kompasu, bez kierownika,
zdana na pastwę nieładu i rozdarcia.
Podnosić, powiększać ideę Boga, uwalniać ją z żużlu, jakim się
spowiły religie i systemy – to właśnie zadanie spirytyzmu
nowoczesnego.
Jeśli tylu ludzi jest niezdolnych ujrzeć i pojąć najwyższą
harmonię praw, istot i rzeczy, to dlatego, że dusze ich jeszcze nie
weszły przez swoją najgłębszą treść w obcowanie z Bogiem, to
znaczy z tymi myślami bożymi, które oświecają wszechświat i są
nieginącym światłem świata.
Kończąc, zadajemy sobie pytanie, czy udało nam się dać rzut
oka na ideę Boga? Słowo ludzkie jest zbyt słabe, zbyt suche i zimne,
by oświetlić taki przedmiot. Tylko harmonia sama, wielka symfonia
sfer, tylko głos nieskończoności mógłby oddać i wyrazić prawo
powszechne. Są to rzeczy tak głębokie, że się je wyczuwa, ale nie
można ich opisać. Jedynie Bóg w swej miłości bez granic może nam
objawić ich ukryte znaczenie. Ta radość będzie nam dana, jeżeli
naszą wiarą, jeżeli naszą tęsknotą do prawdy okażemy Temu, który
zgłębia najtajniejsze zakamarki sumień, duszę zdolną pojąć Go,
serce godne, by Go miłować.
Część druga
Księga przyrody
X.
Niebo gwiaździste
Wspaniała księga, jak powiedzieliśmy, leża otwarta przed
naszymi oczyma, a każdy cierpliwy obserwator może w niej
wyczytać słowo zagadki, tajemnicę życia wiecznego.
Widzi się w niej, że jakaś wola ustanowiła dostojny ład,
według którego działają wszystkie przeznaczenia, rozwijają się
wszystkie istnienia, pulsują wszystkie duchy i wszystkie serca.
Duszo! Naucz się wpierw najwyższej lekcji, która spływa z
przestworzy na stroskane czoła. Słońce ukryło się pod
widnokręgiem; ostatnie jego blaski rozlewają się jeszcze purpurą po
niebie. Łagodne światło wskazuje, że tam w dole jest gwiazda,
zasłonięta już dla naszych oczu. Noc rozpościera się nad nami
świątynną swoją kopułę, wyiskrzoną gwiazdami. Myśl nasza skupia
się i zgłębia tajemnicę wszechrzeczy. Zwróćmy się na wschód.
Mleczna droga rozwija bezkresną wstęgę, utkaną z miliardów
gwiazd, tak gęsto zasianych, tak dalekich, że tworzą jakby jedną
ciągłą masę. Wszędzie, w miarę jak noc staje się czarniejsza,
zjawiają się coraz to nowe gwiazdy, zapalają się coraz inne
płomienie, jak lampy zawieszone w boskim sanktuarium. Poprzez
bezdenne głębiny posyłają sobie te światy srebrzyste promienie;
nęcą nas nieprzepartym swym czarem z oddali i prawią nam dziwne
baje swym niemym językiem.
Nie wszystkie płoną jednakowym blaskiem i dalekiej Capelli
nie da się porównać z potężnym Syriuszem. Drgania ich potrzebują
wieków, by dojść do nas, a każdy z ich promieni jest jak śpiew, jak
melodia, jak zew przejmujący. Pieśni te brzmią: „I my też, i my
jesteśmy ogniskami życia, cierpienia i ewolucji. Miliony dusz
spełniają na nas swe przeznaczenia, podobne do waszych”.
A jednak mowa wszystkich nie jest jednakowa, bo jedne są
siedliskiem pokoju i szczęśliwości, inne zaś, światy walki, miejscem
pokuty, naprawy drogą cierpienia. Jedne mówią: „Znałem cię, duszo
ludzka, duszo ziemska; znałem cię i znów cię ujrzę! Tuliłam cię
niegdyś do swego łona i wrócisz do mnie. Czekam, iż przyjdziesz z
kolei przewodzić istotom żyjącym na mojej powierzchni!”.
A potem, dalej jeszcze gwiazda, która wydaje się zagubiona w
głębi otchłani niebios, i której drżące światło jest ledwie uchwytne,
ta gwiazda powie nam: „Wiem, że ty przejdziesz przez ziemie, które
tworzą mój orszak i które kąpią się w blasku mych promieni; wiem,
że będziesz tam cierpiał i będziesz stawał się lepszym. Śpiesz się ze
swym wniebowstępowaniem. Będę i już jestem twoją przyjaciółką,
bo doleciały do mnie twoje myśli, bo aż do mnie doszedł twój zew,
twoja prośba, twoja modlitwa do Boga”.
Tak to wszystkie gwiazdy śpiewają nam swój poemat życia i
miłości, wszystkie rozbrzmiewają potężnym wołaniem przeszłości,
albo przyszłości. Są „domami” naszego Ojca, etapami, wspaniałymi
przystaniami na drogach nieskończoności i przejdziemy przez nie,
możemy żyć na nich wszystkich, by pewnego dnia przybyć do krainy
światła wiecznego, boskiego.
Przestworza i światy! Jakie cuda dla nas chowacie? Bezmiary
gwiezdne, głębiny bez granic, dajecie obraz majestatu boskiego.
Zawsze i wszędzie jesteście cudem harmonii i piękna! Przed wami w
proch kruszy się wszelka pycha, znika wszelka pusta sława. Tu
gwiazdy ogniste przebiegają swoje olbrzymie orbity, wobec których
nasze słonce jest tylko bladym kagankiem. Każda z nich wiedzie za
sobą potężny obszar globów, które są teatrami ewolucji. Tak, jak i
na ziemi, żyją, kochają i płaczą wrażliwe istoty. Ich cierpienia i
wspólne zmagania, stwarzają między nimi więzy życzliwości, które
będą wzrastały jeszcze bardziej. Wszystkie owiewa bowiem
tchnienie miłości płynące od Boga.
Dalej, w niezgłębionej bezdeni toczą się światy cudowne,
zamieszkałe przez duchy czyste, które poznały ofiarę i doszły do
szczytu doskonałości, dusze, które oglądają Boga w Jego chwale i
chcą niezmęczenie z gwiazd na gwiazdy, z systemów na systemy,
wieścić wolę Bożą.
Wszystkie te gwiazdy uśmiechają się do nas, jak zapomniani
przyjaciele. Pociągają nas swą tajemniczością. Czujemy, że są
dziedzictwem, które Bóg nam zachowuje. Później w przyszłych
wiekach poznamy te cuda, których nasza myśl ledwo dotyka.
Będziemy przebiegali tę nieskończoność, którego słowo nie może
opisać w ograniczonym języku.
Bez wątpienia istnieją w tym wznoszeniu się stopnie tak
liczne, że nie możemy ich zliczyć; lecz przewodnicy nasi pomogą
nam je zdobywać, ucząc odczytywać zgłoski ze złota i ognia, boską
mową światła i miłości. Nie będziemy myśleli o ścieżkach ciemnych,
krętych i stromych, którymi stąpaliśmy w przeszłości i będziemy
dążyli do pogodnych radości istot, które nas wyprzedziły i które
znaczą lśniącym śladem naszą drogę bez końca. Światy, gdzie
będziemy żyli, znikną z czasem; ulegną przemianie, zamienią się w
pył i szczątki, lecz zachowamy rozkoszne wrażenie szczęścia
zaznanego na ich powierzchni, wylewów serdecznych uczuć, które
zaczęły nas łączyć z innymi siostrzanymi duszami. Zachowamy
drogie i bolesne wspomnienie przebytych cierpień i nie będzie już
rozłąki z tymi, którzy nas pokochali, bo między duszami istnieje
łączność, jak między gwiazdami. Poprzez wieki i poprzez przybytki
niebieskie będziemy społem wstępowali ku Bogu, wielkiemu ognisku
miłości, które przyciąga wszystkie stworzenia!
XI.
Las
Duszo ludzka! Gdy zstąpisz znów na ziemię, obracaj ze
skupieniem karty wielkiej księgi, która leży otwarta przed twymi
oczyma. Czytaj w warstwach ziemi, po której depcesz, historię
powolnego kształtowania się światów, działanie gigantycznych sił,
przygotowujących glob dla życia społeczeństw. A potem słuchaj!
Wsłuchuj się w harmonię przyrody, w tajemnicze odgłosy lasów, w
echa gór i dolin, w hymn, którego strumyk szemrze w ciszy nocnej.
Wsłuchaj się w wielki głos morza! Wszędzie rozbrzmiewa śpiew istot
i rzeczy, wszędzie poszum życia, skarga dusz, które cierpią, jak my
i robią wysiłki, by uwolnić się z dławiącego ucisku skorupy moralnej.
*
Oto las roztacza aż po daleką linię horyzontu swoje masy
zieleni, drżące pod powiewem wiatru i falujące ze wzgórza na
wzgórza. Poprzez ciężkie listowie przelewa się światło jasną siecią
na pnie drzew i na kobierzec mchów; podmuchy wiatru igrają z
gałązkami. Jesień dorzuca do tych uroków symfonię barw, od zieleni
żółkniejącej aż do rdzawo płowej i do czystego złota; pstrzy rdzawo
zagajniki, plami ochrą kasztany, a purpurą buki, ogałaca polany z
krzewów różanych.
Wstąpmy pod kopułę gałęzi. W miarę, jak posuwamy się
naprzód, otacza nas swym tajemniczym wpływem. Ożywcze, mocne
zapachy unoszą się z ziemi; rośliny wyziewają subtelne aromaty.
Potężny magnetyzm wydziela się z olbrzymich drzew, przenika nas i
upaja. Tam w dole złote promienie padają na polankę i wyiskrzają
pnie brzóz, jak kolumnadę świątyni. Dalej ciągnie się ciemny las
wysokopienny, przecięty prostą linią alei, która wznosi, jak okiem
sięgnąć swoje łuki zieleni, przypominające sklepienia katedry. Ze
wszech stron wabią nas ustronia, pełne cienia i ciszy – głębokie
samotnie, rzucające na duszę dziwny urok. Kroczy się tam wśród
gęstych ciemności, podziurawionych kroplami słońca.
Tu czcigodna buczyna roztacza na zboczach wzgórza swoje
krągłe kopuły liściaste. Tam dęby schylają nad zwierciadłem stawu
gęste listowie. Wiekowe drzewo, patriarcha leśny, uszanowany
przez siekierę, olbrzym, którego trzej albo czterej ludzie nie mogliby
objąć rękami, wznosi się osobno, jak kościół. Piorun go nieraz
nawiedził, nic mu nie zrobił, tylko podziurawił konary, a on dalej stoi
prosty, dumny opiekun leśny. Jego stopa napęczniała potwornymi
korzeniami, pokrytymi kożuchem z mchu, a chrząszcze podobne do
drogich kamieni, biegają po chropowatej korze.
W smętnym pustkowiu pokazują sosny swe czerwone trzony i
gałęzie, skręcone w kształcie liry. Czy to kaprys przyrody? Sosna
jest drzewem wybitnie muzykalnym. Jej igły delikatne i giętkie
chwieją się za podmuchem wiatru w żałosnych melodiach;
rozśpiewane jej gałęzie są pełne pieszczot i szeptów.
Jak dobrze wałęsać się pod milczącym i drżącym cieniem
wielkich drzew, wzdłuż przeźroczystego strumyka i niewyraźnych
ścieżyn, wydeptanych przez sarny! Jak miło rozciągną się na
aksamicie mchów i dywanie z paproci, u stóp jakiejś skały
granitowej, śledząc wzrokiem bieg złocistych chrabąszczy w trawie i
małych jaszczurek na kamieniu, oraz rozkoszując się radosnym
świergotem ptasząt. Niewidzialny świat porusza się i szumi dokoła
nas: koncert nieskończenie małych istotek śpiewa ziemi kołysankę.
Miliardy owadów wiodą swoje reje w promieniu światła, podczas gdy
na wierzchołku osiki piegża zanosi się perlistym śpiewem. Wszystko
tu tętni radością życia i płodną przemianą.
W głębi bukietu drzew wytryska źródło wśród skał; wylewa się
na łoże z kamyków, wśród powoi i dzwonków, dzikiej mięty i szałwi.
Z basenu wyrzeźbionego wodami, do których przychodzą napić się
sikorki, toczy się kryształowa fala kropla po kropli, gawędząc
łagodnie. Wielka sosna ocienia i ochrania miluchną konchę. Wiatr
porusza jej igłami, źródło szemrze jej kantylenę. Promień słońca,
ślizgając się po jej gałęziach, rzuca tysiąc roziskrzonych blasków na
płynny obrus. W powietrzu tańczą i swawolą ważki; piękne
wielobarwne muszki brzęczą w kielichach kwiatów.
W spokojnym krajobrazie woda płynąca i gadatliwa jest
symbolem naszego życia, które wyłania się z ciemnych głębin
przyszłości i ucieka, nigdy się nie zatrzymując, do oceanu
przeznaczeni, dokąd Bóg je prowadzi ku zadaniom coraz wyższym,
a zawsze nowym. Małe źródełko, mały potoku, przyjaciele filozofów
i myśli, mówicie mi o innej rzece, ku której podążam z każdą
sekundą i przypominacie mi, iż wszystko dokoła nas jest lekcją,
nauką dla tego, kto umie patrzeć, słuchać i rozumieć język istot i
rzeczy.
Lecz nagle zrywa się wiatr południowy; potężny wiew
przechodzi lasem, który drga, jak ogromne organy. Niby
szmaragdowy przypływ morski wzdyma się z wolna wielki przypływ
roślinny, falując i szumiąc. Niewidzialny chór ożywia dziką samotnię.
Olbrzymie pnie wykrzywiają się wśród długich jęków. Z gęstwin
podnosi się wrzawa, niby turkot wozów, zmieszany ze szczękiem
oręża.
Ścieżka wspina się kręto po wyżynie poprzez las kasztanów.
Stuletnie te drzewa drżą na wietrze. Uginając ciężkie gałęzie,
mówią, zda się, człowiekowi: „Bierz moje owoce, w których
skupiłem sok z mego rdzenia, bierz moje martwe gałęzie, które w
zimie ogrzeją twoje ognisko. Bierz, wszelako nie bądź niewdzięczny,
ani obojętny, bo cała przyroda pracuje dla ciebie. Nie bądź
niewdzięczny, albowiem w przeciwnym razie przyjdą nieuchronnie
bolesne cierpienia, twarde lekcje przeciwieństw losu, by rozrzewnić
twe serce, wyrwać cię prędzej lub później z twej obojętności, ze
zwątpień, z błędów i skierują myśl ku zrozumieniu wielkiego Prawa!”
Wkrótce nastrój się zmienia i łagodnieje. Wiatr opadł. z lasu
wychodzimy na wrzosowisko; janowce, lawendy stanowią dalszy
ciąg wspaniałego zespołu drzew. Na małym kurhanie wznosi się
monolit pośrodku kręgu omszonych kamieni, z których jedne
jeszcze stoją, inne leżą w trawie, opowiadając historię ras sprzed
tysięcy lat, ich marzenia, tradycje, wierzenia. Widok tych
zagadkowych kamieni zanurza nas w otchłań czasów. Wyłania się z
niej melancholia rzeczy minionych, podczas gdy przyroda dokoła
nas daje nam wrażenie wiecznej młodości.
Na pochyłościach otwierają się doliny, krzyżują się parowy.
Pod gęstymi i wonnymi krzewami tryskają czyste, świeże źródła,
napełniając dolinę łagodnym szmerem. Dzień ma się ku schyłkowi.
W wąwozy przez błękitnawy skrawek nieba rzuca słońce blaski
purpury i złota. Błyski pożaru zapalają się na krawędzi drzew. Za
nami w płomieniach zachodu wielki las domanialny lśni bogactwem
swych olbrzymich drzew wysokopiennych, swoich zamkniętych
wyrębów, całej swej wystawnej i mieniącej się szaty, w którą go
jesień przystroiła. Skośne promienie słońca ślizgają się wśród
wyniosłej kolumnady, oświetlając daleki ostępy. Uwydatniają ich
różnokolorowe listowie, o barwie wszelkich odcieni rdzy, to znów
płowego złota, jaskrawej czerwieni, chromu i laku; wszystko
płomienieje, wszystko błyszczy w świetlnej apoteozie. Olśniona
czarownym przepychem przyrody, w spokoju przyrody myśl ma
dostaje skrzydeł. Unosi się wzwyż, wzlatując ku Przyczynie tych
cudów, by ją wielbić.
*
Wszystko w lesie jest zachwycające: czy to na wiosnę mocno
wzbierają soki w jego tysiącznych arteriach i młode pędy zielenieją
na wyścigi, czy to jesień zdobi go w płomienne odcienie, w
olśniewające barwy, czy to wreszcie zima zmienia go w magiczny
pałac z kryształu, w którym cieniste gałęzie uginają się pod
śniegiem lub obwieszczają się pryzmatami diamentowymi,
zamieniając każdą jodłę w choinkę wigilijną.
Las jest nie tylko cudownym widowiskiem, jest też nieustającą
nauką. Bez przerwy mówi nam o mocnych prawach, o wzniosłych
zasadach, które żądzą wszelkim życiem i kierują odradzaniem się
istot i pór roku. Ludziom hałaśliwym, niespokojnym ofiarowuje
zaciszną samotnię, sprzyjającą rozmyślaniom. Niecierpliwym,
chciwym życia mówi, że nic nie jest trwałe, co sobie nie zadało
trudu i czasu, żeby wykiełkować, wyjść z cienia i wznieść się ku
niebu. Gwałtownym, popędliwym przeciwstawia widok powolnej
swej ewolucji. Wlewa on spokój w rozgorączkowane dusze. Ciesząc
się radościami ludzi, współczując ich boleściom, koi umęczone
serca, pociesza, krzepi, odrywa wszystkim utajone swe siły, energie
ukryte w swym łonie. Podanie o Anteuszu46 da się zawsze
zastosować do ludzi, zranionych życiem, do tych wszystkich, którzy
wyczerpali swoje zdolności, swoje siły życiowe w gorzkich walkach
tego świata. Wystarczy im wejść w kontakt z naturą, żeby znaleźć
nieograniczoną pomoc w tajemnej mocy zbawiennej, która się z niej
wyłania.
A jakie tam analogie, jakie nauki we wszystkim! Żołądź pod
swoją skromną skorupą zawiera nie tylko cały dąb w jego
majestatycznym rozkwicie, ale cały las. Ziarno jeszcze mniejsze,
zawiera w swej zalotnej kolebce cały kwiat z jego wdziękiem, jego
barwami, jego zapachem. Podobnież dusza ludzka zawiera w
zarodku cały rozwój swych zdolności, swych przyszłych mocy.
Gdybyśmy nie mieli przed oczami wspaniałego widowiska przemian
u roślin, nie chcieliśmy w nie uwierzyć. Fazy ewolucji dusz w ich
bezkresnym wyścigu wymykają się naszemu postrzeganiu i nie
możemy zrozumieć obecnie całej wspaniałości jej przebiegu. Mamy
jednak przykłady w osobach geniuszy, którzy zajaśnieli w historii
jak meteory, zostawiają po sobie niezniszczalne dzieła. Na te
wyżyny mogą dusze i najbardziej zacofane wznieść się po drabinie
niezliczonych żywotów, przy pomocy dwóch zasadniczych
czynników: czasu i pracy.
Tak to natura objawia nam we wszystkim piękno życia,
nagrodę za cierpliwy i odważny wysiłek, oraz obraz naszych
nieskończonych przeznaczeń. Mówi nam, że wszystko we
46
Anteusz, Antajos (z mitologii greckiej), olbrzym, jeden z gigantów. Syn Posejdona i Gai , król Libii.
Był sławnym zapaśnikiem, niepokonanym, bo odzyskiwał siły po dotknięciu matki (Ziemi). Z czaszek
zwyciężonych przez siebie cudzoziemców zbudował ojcu świątynię. Zabił go Herakles, który nie
pozwolił Anteuszowi dotknąć ziemi (uniósł go w powietrze) - przyp. red.
wszechświecie jest na swoim miejscu, ale też, że wszystko podlega
ewolucji, wszystko się przekształca, zarówno dusze, jak i rzeczy.
Śmierć jest tylko pozorna; po smętnych zimach przychodzą
radosne wiosny, pełne tężyzny i obietnic. Prawo, kierujące naszym
życiem, nie różni się od tego, które rządzi porami roku. Po
słonecznych dniach lata przychodzi zima starości, a wraz z nią
nadzieja ponownych narodzin i nowej młodości.
*
Las to ozdoba ziemi i prawdziwy zachowawca globu. Bez niego
ziemia, spłukana deszczami, znalazłaby się szybko w otchłaniach
mórz. On to przechowuje wielkie krople ulewnego deszczu w
kobiercach mchu, w splotach swych korzeni; oszczędza je dla źródeł
i niszczycielską ich siłę zamienia powoli w błogosławioną moc
użyźniającą. Wszędzie, gdzie znikną drzewa, ziemia ubożeje, traci
na piękności, przychodzi stopniowo monotonia, susza, potem
śmierć. Las to prawdziwy odrodziciel, oddech jego miliardów liści47
destyluje powietrze i oczyszcza atmosferę.
Z punktu widzenia psychicznego, jak widzieliśmy, jest rola
lasu niemniej ważna Był on zawsze przybytkiem myśli skupionej i
marzycielskiej. Ile subtelnych i mocnych dzieł przemyślano w jego
cieniu świeżym i pobudzającym, pod kopułą jego potężnych, a
braterskich gałęzi! Ktokolwiek posiada duszę artysty, pisarza, poety,
będzie czerpał obficie natchnienie z jego żywego źródła.
Swoim rytmem majestatycznym wykolebał las dzieciństwo
religii. Architektura świątyń w swoich najśmielszych pomysłach jego
tylko naśladowała. Czyż gotyckie nawy naszych katedr są czym
innym, niż naśladownictwem w kamieniu tysiącznych kolumn i
potężnych sklepień drzew? A głos organów nie jestże to szum
wiatru, który godzinami wzdycha w trzcinie, albo pobudza do jęku
wielkie jodły? Las dostarczył wzoru do najwyższych przejawów idei
religijnej w jej rozkwicie estetycznym. W pierwszych dwustu
wiekach pokrywał prawie całą powierzchnię globu. Nic tak nie
działało na naszych ojców, jak starożytne i głębokie lasy Galii w
swojej tajemniczej wielkości, ze swoimi naturalnymi świętymi
uroczyskami, gdzie spełniano święte obrzędy, ze swoimi ustroniami,
czasem przejmującymi trwogą, gdy pomruki burzy niosły się echem
po drzewach i gdy z łona ostępów wzlatywał krzyk dzikich zwierząt;
to znów pełnymi czaru i poezji, gdy nastała cisza, gdy błękit nieba i
jasne światło ukazały się poprzez gałęzie i śpiew ptaków uświetniał
wieczyste gody życia.
Z wieku na wiek dusza celtycka zachowała silne piękno
pierwotnego lasu i miłość swych uroczysk, miejsce pobytu duchów
47
Jedna brzoza – mówi O. Reclus – porusza dwustu tysiącami liści a olbrzym tropikalny ma ich ponad
milion.
opiekuńczych, które czcili Vercingetorix 48 i Joanna d’Arc, słuchając
ich głosów w zielonej samotni.
Duch celtycki jest chciwy światłą i przestrzeni, rozmiłowany w
wolności; posiada głęboką intuicję spraw duszy, która żąda
bezpośredniego objawienia, osobistego obcowania z naturą
widzialną i niewidzialną. Dlatego będzie zawsze w opozycji do
Kościoła rzymskiego, który przeciwstawia się naturze i którego
natura jest całkowicie autorytatywna. Druidzi i bardowie ją
zwalczali. Mimo podboju rzymskiego i najazdów barbarzyńskich,
które ułatwiły rozszerzanie chrześcijaństwa, dusza celtycka przez
rodzaj instynktu czuła się zawsze dziedziczką wiary szerszej i
bardziej wolnej.
Na próżno mnisi usiłowali jej narzucić ideę ascetyzmu i
wyrzeczenia, uległość surowym dogmatom, posępnym pojęciom o
śmierci i zaświatach; duch celtycki party gorącym pragnieniem
wiedzy, życia i działania wyrywał się z tego ciasnego kręgu.
Zasadniczą podstawą druidyzmu49 jest ewolucja, idea postępu
i rozwoju w wolności. Ta myśl jest w pewnej mierze zapożyczona z
natury, a uzupełniona przez objawienie. W istocie wrażenie ogólne,
jakie odnosimy, patrząc na widowisko świata, jest to poczucie
harmonii, związku powszechnego, pojęcie celu i prawa, to jest
wiecznych stosunków istot i rzeczy. Pojęcie ewolucji rozwija się z
badania tych spraw. Jest jakiś kierunek, jakiś cel końcowy w
ewolucji, a kierunek ten wiedzie cały zespół żywotów przez stopnie
nieznaczne, a wieczyste w stan lepszy.
Chrześcijaństwo, albo raczej katolicyzm, odsunął tę ideę, lecz
nowa wiedza ją z powrotem wprowadza. Najpierw uduchawia
materię, sprowadzając ją do centrów sił. Ukazuje nam system
nerwowy, komplikujący się coraz bardziej w drabinie istot, a
dochodzący do najwyższego stopnia rozwoju u człowieka. W miarę
rozwoju mózgu myśl odnosi triumfy. Równolegle z tym odbywa się
postęp świadomości. Jest pewna analogia między prawami
moralnymi, a zdolnościami fizycznymi i biologicznymi. Porządek,
który się przejawia w obu dziedzinach, prowadzi do podobnych
konkluzji: natura jest plastyczna, jak świadomość, jest ruchliwa i
podlega wpływowi boskiego ducha.
48
Wercyngetoryks, Vercingetorix (ok. 72 p.n.e. - 46 p.n.e.), arystokrata z plemienia galijskich
Arwernów. Wódz powstania Galów przeciw Rzymowi w 52-51 p.n.e. W walce z Juliuszem Cezarem
przyjął taktykę wojny podjazdowej i niszczenia zapasów żywności. Początkowo odnosił sukcesy
(obrona Gergowii). Oblężony w Alezji poniósł, mimo bezprzykładnie bohaterskiej obrony, klęskę. Do
czasu triumfu Cezara w Rzymie więziony w Mamertinum, następnie ścięty – przyp. red.
49
Druidyzm, religia starożytnych Celtów, której kapłanami byli druidowie. Jako system religijny
obejmował pierwotne wierzenia politeistyczne i elementy monoteizmu pochodzącego z Azji Mniejszej.
W różnych okresach oddziaływały na druidyzm różne wpływy, m.in. wpływ religii rzymskiej, kultów
wsch., np. Mitry, Attisa i Kybele, a także egip. kultu Izydy i Serapisa. Główną cechą tej religii była
wiara w nieśmiertelność duszy i w reinkarnację (wędrówkę dusz). Dusze zmarłych oraz
nienarodzonych dzieci przebywać miały w pobliżu świętych źródeł, drzewa klanu (zwykle jabłoni) i
ustawionych pionowo głazów - przyp. red.
Ponieważ ewolucja ta jest głównym prawem wszechświata,
przeto najważniejszym zadaniem porządku społecznego jest ułatwić
ją wszystkim swym członkom. Życie jest więc dobre, pożyteczne i
płodne. Przed nieskończonymi perspektywami, które nam otwiera,
wszystkie przygnębiające uczucia: pesymizm, zwątpienie, smutek,
rozpacz – znikają, ustępując miejsca nieśmiertelnym polotom,
niezniszczalnym nadziejom.
Geniusz naszej rasy, który wynurza się z fali inwazji, który
przeżył wszystkie błędy historii, zjawiając się pod dwudziestymi
różnymi postaciami po okresach zaćmienia i milczenia – tłumaczy
wielką misję i promieniowanie Francji w dziele cywilizacji. Bardziej
niż każda inna rasa, Celtowie, których początki gubią się w
zawrotnej dali wieków, ci Celtowie, wiedzeni dziedzicznym
instynktem, zbliżają się do świata przyczyn i źródeł życia. Zarówno
w nauce, jak i filozofii udawało im się raz po raz przewodzić myśl
zbłąkaną do odczucia natury i jej objawicielskich praw, do
piękniejszego pojęcia wszystkich zasad. Gdyby entuzjazm i wiara
celtycka mogły zgasnąć, byłoby mniej światła i radości w świecie,
mniej namiętnych wysiłków ku prawdzie i dobru. Od przeszło wieku
materializm niemiecki zaciemniał myśl, paraliżował jej wysiłek;
możemy stwierdzić wszędzie dokoła nas nieszczęsne skutki jego
wpływu. Lecz oto geniusz celtycki zjawia się pod postacią
nowoczesnego spirytualizmu, by oświecić na nowo duszę ludzką w
jej
wniebowstępowaniu.
Ofiarowuje
puchar
nadziei
i
nieśmiertelności wszystkim tym, których wargi wysuszył ostry wiatr
życia.
XII. Morze
Z pokładu noszącego mnie statku podziwiam bezmiar wód. Aż
po granice firmamentu rozpościera morze swój ruchomy obrus,
iskrzący się w blaskach dnia. Żadnej chmurki, żadnego wietrzyku.
Słońce Południa zapala lotne płomyki na grzbiecie fal. W tym
ogromnym zwierciadle światło jego igra subtelnymi odcieniami,
drżąc migotliwie. Otula wyspy, przylądki i wybrzeża lekką,
przeźroczystą poświatą; łagodzi linię horyzontu, idealizuje dalekie
perspektywy.
Nieliczni
pasażerowie
oddają
się
drzemce
popołudniowej; pokład jest opustoszały. Milczenia nie mąci nic prócz
warkotu śruby okrętowej i śpiewu fali, która miękko pieści boki
okrętu. Wszędzie dookoła panuje głęboki spokój. Nigdzie nie
doznałem wrażenia takiego odpoczynku. Jest to jakby uciszenie
wewnętrzne, rozpogodzenie, oderwanie się od wszystkiego,
zapomnienie
o
licznych
wzruszeniach
ludzkich;
jest
to
rozprzestrzenienie duszy, rozkosz życia i świadomości, że będzie się
żyło zawsze, jest wrażenie bytu nieginącego, jak ten bezmiar ziemi i
nieba.
Ozłocone wybrzeża Prowansji zdają się uciekać. Przód
parowca, skierowany w stronę Afryki, pruje modre wody. Morze
Śródziemne to czarodziejka pod lazurowym niebem; wszelako
wszystkie morza mają swój urok, swoje piękno, czy to w dnach
gniewu i szalonego rozkiełznania, czarując wymową spienionych fal,
czy w godzinach ciszy, olśniewając wspaniałymi zachodami słońca.
Ich niepomierne horyzonty zatapiają duszę w kontemplację o
rzeczach wiekuistych i w boskie marzenia. Prawie wszyscy
marynarze są idealistami i ludźmi wierzącymi.
*
Nasze wybrzeża Francji są zwrócone w stronę dwóch mórz.
Morze Śródziemne jest piękne przez harmonię swoich konturów,
przeźroczystość atmosfery, bogactwo kolorytu. Ocean jest potężny
zarówno w huku spienionych wód, jak i w skupionej ciszy – ze
swymi wielkimi falami, zmywającymi piaszczyste wybrzeża dwa razy
dziennie, ze swym niespokojnym niebem, często zaciemnionym i z
potężnym swym orzeźwiającym podmuchem. Nade wszystko
majestatycznie przedstawia się ocean z wysokości przylądków
armorykańskich w godzinach gniewu, gdy fala z hukiem rozpryskuje
się na skałach podwodnych, gdy pomrukuje w przystaniach
głębokich a tajemnych, albo gdy z grzmotem toczy się w cieniu
pieczar, wydrążonych w skale. Skarga morza ma w sobie coś
przenikającego, uroczystego, co czyni samotność bardziej smutną i
bardziej wymowną. Krzyki kulików, mew, krążących wśród burzy,
potęgują nastrój grozy. Całe wybrzeże jest białe od piany. Pod
stopami obserwatora ziemia drży za każdym głuchym uderzeniem
bałwanu.
Z przylądka Chevre, z Raz de Sein, z cyplu Penmarch,
widowisko posiada ten sam charakter epickiej dzikości. Wszędzie
gromady pociemniałych skał przedłużają ląd stały, jak tyleż
ułomków, wyrwanych z kośćca globu przez szał wód. Długie linie
szczątków świadczą o wiekuistych walkach, jakie fala stacza z
ostrym granitem. To straszny chaos, w którym rozpętane żywioły
kłębią się i rzucają na ziemię, jęczącą pod ich ustawicznymi
wysiłkami.
*
Morze się uspokoiło; wiatr się uciszył. Zeszła noc, gwiazdy na
ciemnym błękicie nieba zapłonęły. Latarnie morskie błyszczą
przerywanym światłem, oświecając szeroko drogę. Zapadła cisza,
mącona jedynie pieśnią oceanu, która ustawicznie wznosi się wolno,
odważnie, podobna psalmom, albo zaklęciom. Cóż ona mówi? Jak
każda pieśń przyrody, mówi o Przyczynie najwyższej, o dziele
niezmierzonym i boskim. Przypomina nam, jak małym jest człowiek
w swej materialnej postaci wobec majestatu wód i nieba; jak
wielkim przez swoją duszę, która może obejmować wszystko, ze
wszystkiego czerpać piękno, ze wszystkiego wydobywać naukę.
Któryż człowiek nie doświadczył tego tajemniczego uczucia
kontemplacji i rozmarzenia, które nas ogarnia na widok morza? U
jednych wedle ich stopnia ewolucji jest to rodzaj podziwu i
zdumienia, zmieszanego z trwogą; u innych jest to wewnętrzna i
niema komunia, która ich całych przenika.
Każdy żywioł przejawia na swój sposób tajniki swego
głębokiego życia. Dusza ludzka przez swoje wewnętrzne zmysły
pojmuje tę mowę. Rzeczy przemawiają do nas, nie zawsze jednak
mowa ich dolatuje. Nasza dusza przychodzi ku rzeczom, nie umiejąc
ich całkowicie przeniknąć, atoli zbliża się do nich dostatecznie, żeby
odczuć pokrewieństwo, jakie nas wiąże. Stąd miedzy przyrodą a
nami liczne i ukryte więzy i stosunki. To zlewanie się z duszą
powszechną znajduje wytłumaczenie w upojeniu się życiem,
przenikającym nas wszystkimi porami; upojeniu, którego słowo nie
zdoła wyrazić. Zarówno morze jak las i góry, działają na nasze życie
psychiczne, na nasze uczucia i myśli i przez tę wewnętrzną komunię
dwoistość materii i ducha ustępuje na chwilę, by zlać się w wielkiej
jedni, która wszystko zrodziła. Czujemy się zjednoczeni z
przepotężnymi siłami wszechświata, przeznaczeni, jak one, ale w
inny sposób, do odegrania swej roli w tym ogromnym teatrze.
*
Morze jest wielkim odnowicielem. Bez niego byłaby ziemia
jałową, bezpłodną; w jego łonie biorą początek dobroczynne
deszcze; wszystkie systemy nawadniania globu z niego się rodzą.
Jego wylew życia nie ma granic. Jego wielka siła zbawcza,
jakkolwiek sroga i dzika, zmniejsza nasze słabości fizyczne i
moralne. Przez ustawiczne niebezpieczeństwa, jakie morze
przedstawia, jest ono szkołą bohaterstwa. Udziela człowiekowi
swoich energii; nadaje jego charakterowi, jego myśli ów bieg
poważny, skupiony, owo szczególne piętno spokoju i powagi, jakie
cechuje ludy wybrzeża. Swymi ożywczymi podmuchami orzeźwia
zarazem ciało i wolę; wpaja hart i siłę. Toteż ma swoich
wyznawców, swoich miłośników i czcicieli. Mimo jego gniewów, jego
burz, mimo nieustannych niebezpieczeństw, ci, którzy z nim dłużej
obcowali, nie mogą się odeń oderwać, związani z nim wszystkimi
włóknami swej istoty.
Ogromne morze jest dla nas obrazem mocy, przestrzeni,
trwania. Wszyscy ci, którzy je opisywali, porównywali glob z
żyjącym organizmem; mówią, iż postrzegali w pewne dni letnie jego
pulsowanie. Przypływ, odpływ – to jego oddech. Słuchając w nocy z
dala monotonnego szumu fal, miałem często to wrażenie, że ocean
oddycha, jak uśpiony Lewiatan; jego wielkie prądy promieniują aż
na krańce świata ciepłem i elektrycznością.
Na naszej planecie istnieją dwa wybitne ośrodki życia: Jawa i
morze Antylskie; otaczają je dwa kręgi wulkanów, straszne ogniska
sił żywotnych i działalności podmorskiej. Wychodzą z nich dwie
olbrzymie rzeki, podobne do dwóch aort idą ogrzewać półkulę
północną. Maurowie nazwali je „dwiema drogami mlecznymi morza”.
Inne prądy wtórne użyźniają Ocean Indyjski, obmywając ogromną
sieć wysp, skał podwodnych i ławic, gdzie praca polipów zakłada
posady przyszłego lądu.
Jeśli morze pulsuje, miewa ono również spazmy, konwulsje.
Jednakże prawdziwa jego osobowość nie przejawia się w
zdarzeniach, ni walkach na jego powierzchni; najgwałtowniejsze
burze poruszają tylko drobną cząstkę jego płynnej masy. Żeby ją
poznać, trzeba ją badać w tajemniczych głębinach. Tam, w
głębokości ośmiu tysięcy metrów roi się życie nieznane, dziwne,
iluminowane zjawiskami fosforescencji, oświetlającej fantastycznymi
blaskami milczącą noc otchłani.
Istoty świecące znajdują się tam w wielkiej ilości. Gdy się je
wydobędzie na powierzchnię, błyszczą przez chwilę świetlistymi
śladami, snopami iskier, zaraz jednak gasną. Kształty ich są
nieskończenie różnorodne; przedstawiają widoki i kolory najbardziej
nieoczekiwane; róż katedralnych, różańców z pereł i korali,
świeczników z kryształu z bogatymi żyrandolami; gwiazd morskich o
odcieniach zielonych, purpurowych i lazurowych. Ulotne to zjawisko
jest olśniewające; daje nam jednak zaledwie słabe pojęcie o
cudach, jakie ukrywają w sobie tajemnicze skrytki morza. Następnie
widzimy tam roślinność, jak z baśni czarodziejskich, olbrzymie
wodorosty, perłopławy, konchy o olśniewających barwach, lasy
korali, cały ten świat osobliwy, pierwszy brzask życia organicznego,
wysiłek myśli wzdychającej do światła. Ileż tajemnic w głębi tych
ciemności! Ile pochłoniętych kontynentów, ile miast niegdyś
kwitnących leży pod całunem wielkich wód!
To był olbrzymi tygiel, gdzie wytworzyły się pierwsze objawy
życia. Jeszcze dziś jest morze żyzną żywicielką, w której rozwijają
się przedziwne istoty; jest wylewającą się przez brzegi energią
żywotną, której nasilenia nic zmniejszyć nie może, ani
niszczycielskie szaleństwo człowieka, ani walki, wojny między
gatunkami, i wszystkie przyczyny śmiertelności. Siła rozrodcza
pewnych rodzin jest tak wielka, że gdyby nie czynniki, które jej
przeciwdziałają i osłabiają jej skutki, zamieniłoby się od dawna
morze w masę stałą.
Śledzie unoszą się niezliczonymi ławicami, płodnymi
strumieniami50. Każda samiczka znosi średnio pięćdziesiąt tysięcy
50
W pobliżu Hawru pewien rybak, imieniem Michelet, znalazł ich jednego dnia osiemset tysięcy w
swych sieciach. W pewnym porcie Szkocji złowiono ich jedenaście tysięcy baryłek w jedną noc. Sto
tysięcy majtków żyje jedynie z połowu sztokfiszów.
jaj, a każde jajo pomnożyć należy kolejno przez pięćdziesiąt tysięcy.
Sztokfisz, który się karmi śledziami, ma dziewięć milionów jaj,
trzecią część swej wagi, a płodzi dziewięć miesięcy na dwanaście.
Jesiotr, który pożera sztokfisza, nie jest mniej płodny. One trzy
tylko w swej gorliwości rozpładniania potrafiłyby zapełnić ocean,
gdyby nie czynniki śmierci, które utrzymują równowagę. Dzięki
temu niszczenie staje się dobroczynne, bo bez walki, jaką gatunki
sobie wydają, byłaby harmonia zamącona i życie zginęłoby przez
własny nadmiar.
Dla świata mórz zasadniczym zadaniem jest kochać i
rozmnażać się. Gdy się bada wodę morską pod mikroskopem, w
pewnych okolicach zawiera ona przerażające ilości jaj, zarodków,
wymoczków. Ocean można porównać z ogromną kadzią, zawsze
fermentującą procesami życia, zawsze rodzącą. Śmierć rodzi w niej
życie. Na szczątkach organicznych istot zniszczonych, zjawiają się i
rozwijają inne organizmy i tak jest bez ustanku!
XIII. Góry
W pewnych punktach naszych wybrzeży morze i góry
spotykają się, spoglądając sobie oko w oko. Przeciwstawiają sobie
nawzajem – te: różnorodność kształtów w nieruchomym milczeniu,
tamto: szum i ruch ustawiczny w jednopostaciowości. Z jednej
strony ruch bez wytchnienia; z drugiej majestatyczny spokój.
Natura lubuje się w kontrastach. To strome i nagi, to pokryte
zielenią, wznoszą się góry nad głębokimi dolinami i bezkresnymi
horyzontami morskimi; widoki czarujące albo surowe okalają
błękitny obrus jezior. Nad wszystkim roztacza się przestwór, a w
łonie niebios gwiazdy odbywają swe wieczyste biegi.
Dzieło jest różnorodne w swych najdrobniejszych szczegółach;
wszelako z różnych pierwiastków, które się na nie składają,
wytwarza się potężna harmonia, w której przejawia się sztuka
boskiego mistrza. Tak samo ma się rzecz w dziedzinie moralnej.
Istnieją dusze niezliczone, o właściwościach nieskończenie
różnorodnych: dusze przyćmione lub jaśniejące, szlachetne lub
pospolite, smutne lub radosne, dusze wierzące, wątpiące, lodowate,
płomienne! Wszystkie mieszają się, zlewają i przenikają na
przeogromnej arenie życia. Z tej pozornej niezgody, z tych
przyciągań, z tych kontrastów, pochodzą walki, konflikty,
nienawiści, miłości szalone, upajające szczęśliwości, przenikliwe
cierpienia. Wszelako z tego ciągłego mieszania wytwarza się
przenikanie; dokonują się ustawiczne wymiany, ustala się
wzrastający porządek. Ułamki skał, kamienie unoszone przez wir,
zmieniają się z czasem na kamyki zaokrąglone i gładkie. To samo
jest z duszami: uderzane, toczone przez rzekę istnień ze stopnia na
stopień, z życia
doskonałości.
na życie
posuwają się
naprzód na drodze
*
Góry we Francji są przedziwnie rozmieszczone. Pokrywają
trzecią część powierzchni i odpowiednio do swojej szerokości,
stosownie do natężenia światła, w którym kąpią się ich wierzchołki,
przedstawiają przedziwną różnorodność widoków i gry barw.
Na północnym wschodzie wyrastają z ziemi Wogezy ze swoimi
skałami z czerwonego piaskowca, ze starymi zamczyskami,
zawieszonymi jak gniazda orle na wysokości chmur i z ciemnymi
lasami jodłowymi, zdobiącymi ich zbocza.
Pośrodku wielki masyw wulkaniczny Owernii ze swoimi
kraterami, zajętymi przez wody i z długimi pasmami zakrzepłej
lawy, rozciągającymi się u stóp wzgórz. Na południu smętny i
fantastyczny kraj płaskowzgórzy wapiennych, ich ciasnych
wąwozów, ich czerwonych skał nadmorskich, ich przepaści, ich rzek
podziemnych.
Jako ramy do tego olbrzymiego obrazu ustawia się
schodkowato szereg gór od Franche-Comte do Bearn. To łańcuchy
Jury, Alp sabaudzkich, delfińskich i prowansalskich, słoneczne
wybrzeża błękitnego morza, Esterela i Sewenny. Wreszcie wysoki
mur Pirenejów ze swoimi zębatymi cyplami, wyniosłymi kotlinami,
romantycznymi samotniami.
Wszystkie te góry Francji są mi dobrze znane. Często po nich
wędrowałem. Mogę powiedzieć, że rozkoszowanie się ich upajającą
pięknością dało mi niejedną z rzadkich chwil szczęścia, jakich
zaznałem w życiu. Góry to moja świątynia! Czuję się tam daleko od
pospolitości tego świata, bliżej nieba, bliżej Boga!
Z niespodziankami zmiennych swych widoków i czarujących
krajobrazów:
śnieżnych
szczytów,
oślepiających
lodowców,
strasznych urwisk, grot, cienistych parowów, hal, jezior, potoków,
kaskad – są góry niewyczerpanym źródłem silnych wrażeń,
podniosłych uczuć, ożywczych nauk.
Jak to dobrze z blaskiem jutrzenki, przesyconym jeszcze
świeżym zapachem nocy, wspinać się na zbocza gór, z wielkim,
ostro zakończonym kijem w ręku, z plecakiem z zapasami na
ramionach! Dokoła nas wszędzie cisza; ziemia oddycha tym
łagodnym spokojem, który otula serca i przenika je wewnętrzną
radością. Ścieżka zarysowuje się tak uroczo, las jest tak pełen
cienia i tajemniczej słodyczy! W miarę jak się wznosicie,
perspektywa się rozszerza i otwierają się wam wspaniałe widoki na
daleki równiny. Wsie zarysowują się białymi plamami na tle zieleni,
wśród zbóż, stepów i lasów. Woda w stawach i rzekach lśni
zwierciadlaną taflą, jak polerowana stal.
Wkrótce roślinność staje się rzadsza; ścieżka jest bardziej
stroma, zawalona pniami drzew i odłamkami skał. Ze wszystkich
stron ukazują się kwiatki górskie: żółtokwiatowa arnika,
rododendrony, skalnice, irysy modre i białe. Balsamiczne zapachy
unoszą się w powietrzu. Wszędzie tryskają wody, przeźroczyste
źródełka. Szmer ich napełnia górę łagodną symfonią.
Ileż to godzin przepędziłem rozciągnięty na mchu, słuchając
kryształowego szczebiotu wśród skał i głosu potoku, rozlegającego
się pośród wielkiej ciszy! Wszystko idealizuje się na tych
wyniosłościach. Dalekie nawoływania i melancholijne śpiewy
pasterzy, dzwonki pasących się stad, grzmot wód podziemnych,
skarga wiatru w gałązkach modrzewi – wszystko staje się melodią.
Lecz oto burza: na jej głos potężny wszystko milknie!...
Kocham wszystko w górach: dni tonące w słońcu, pełne
blasków i promieni i ich noce łagodne pod milionami gwiazd, które
tam mocniej migocą i zdają się być bliżej was. Kocham nawet ich
burze, ich błyskawice i grzmoty, rozlegające się wielokrotnym
echem ze szczytu na szczyt.
Burza przeszła. Natura przybrała swój świąteczny wygląd.
Wszędzie rozlega się świergot koników polnych i świerszczy. Owady
wszelkich kształtów, wszelkich barw, przejawiają na swój sposób
radość życia, upajania się powietrzem i światłem. Niżej, w głębokim
lesie, lesie zaczarowanym, koncert istot i rzeczy, w którym
dominują basowe tony, jakie wydobywa wiatr na gałęziach. Śpiew
ptasząt, brzęczenie owadów, melopeja51 strumieni, źródeł i
wodospadów, wszystko to was zachwyca, osnuwa nieokreślonym i
nieprzepartym czarem.
Podejmijmy naszą wycieczkę. Jeszcze kilka wysiłków; zdyszani
osiągacie szczyt. Lecz jakaż nagroda za wasze trudy! Otwiera się
bezkresna panorama, objawia się nagle niezrównane piękno, widok
olśniewający oczy i napełniający duszę religijnym wzruszeniem.
Szczyty, a za nimi znów szczyty, wznoszą się w blaskach
zorzy. W głębi widnokręgu zarysowują się uroczyste cyple, całkiem
białe od śniegu, ze swymi lodowcami, które lśnią w promieniach
słońca, jak obrusy ze srebra. Między ich olbrzymimi grzbietami
krzyżują się dzikie wąwozy, albo otwierają się łagodne doliny. Ku
północy łańcuch się zniża, falując łagodnie i ustępuje miejsca
równinie bez końca. Najdalsze zbocza są okryte pięknymi lasami,
świeżymi łąkami, malowniczymi wioskami. Za nimi roztacza się
nieograniczony zielony i złoty kobierzec pól, łąk, niw, krzewów,
szachownica kultur, różnorodność tonów i kolorów, zlewających się
w mglistej dali. Dalej jeszcze niezmierzone morze połyskuje pod
nieskończonością lazuru.
Czas mija szybko na tych wybrzeżach. Wnet trzeba już myśleć
o powrocie. Powoli zachodzi słońce, doliny napełniają się cieniem.
Już czarne sylwetki wielkich skał wznoszą się ku czystemu niebu,
51
Melopeja - rodzaj starogreckiej śpiewanej deklamacji – przyp. red.
gdzie zapalają się ognie gwiezdne. Głos potoku rozlega się
donośniej i poważniej w ciszy wieczoru. Trzody wracają, spędzane
przez pasterzy, pod czujnym okiem psów. Dzwony dźwięczą
srebrzyście, wzywając na spoczynek, na sen. Światła gasną jedne
po drugich w dolinie. A dusza moja kołysana harmonią gór, zwraca
się z gorącym hołdem do Boga wszechpotężnego, Boga –
Stworzyciela!
*
Młodzi ludzie, którzy to czytacie, myśl ma zwraca się do Was z
braterskim pozdrowieniem, by wam powiedzieć: Uczcie się miłować
góry! To księga wspaniała, wobec której maleje wielka księga
ludzka. Gdy będziecie odwracać jej wzniosłe karty, ukaże wam się
tysiąc ukrytych piękności, tysiąc nieprzeczuwalnych objawień.
Doznacie cennych radości, które wzbogacą wasze dusze,
oczyszczając je. Nauczcie się patrzeć, czytać, słyszeć. Napełniajcie
wasze oczy i serca tymi pejzażami dzikimi, czy czarującymi.
Przenikajcie ich urok i siłę, powagę i łagodność. Drzewo starodawne
i szanowne, potok gaduła, dumny wierzchołek powiedzą wam
kolejno wzniosłe nauki, które pozostaną wyryte na zawsze w waszej
pamięci i kołysać będą później słodkimi wspomnieniami smutne i
przyćmione dni waszego przeznaczenia. Nauczcie się rozumieć ich
język. Ich złączone głosy składają się na hymn uwielbienia, jaki
istoty i rzeczy śpiewają Przedwiecznemu.
Powiedzieliśmy, że góra jest Biblią, której karty zawierają
sens ukryty, głęboki. W ich pokładach skalnych, pofałdowanych,
poprzewracanych przez wstrząsy skorupy ziemskiej, możecie czytać
genezę globu, wielkie epopeje historii świata przed zjawieniem się
człowieka. Ruchy skorupy ziemskiej, zapisane dokoła was
gigantycznymi głoskami, pokażą wam działanie skomplikowanych
sił, stwarzających was wspólny przybytek. Potem będzie to powolna
praca wód, kropla po kropli wydrążających kotliny i wąwozy, i
rzeźbiących kolosy z granitu. W końcu przyjdzie badanie flory i
fauny w ich bezgranicznej różnorodności.
Skały wybuchowe, zastygłe lawy, olbrzymie porfiry powiedzą
wam o wysiłkach płonącej masy, wznoszącej łańcuchy w spiczaste
turnie i w zaokrąglone kopuły. Wulkany są otworami oddechowymi
ziemi. Tam pod spodem czuje się bardzo wyraźnie gwałtowne
krążenie, parcie energii żywiołowej, która bez tych ujść poruszyłaby
ziemię z posad, rozsadziłaby skorupę planety. Źródła gorące
wykazują wam, że wnętrze globu zawiera jeszcze życie płonące,
ogniste, gotowe wybuchać i że działanie kolosalnego, podziemnego
cyklopa jest zawsze możliwe.
Z ogniska centralnego, z głębin przepaści, wznoszą się na
powierzchnię ekspansywne siły, które przekształcają pierwiastki,
stapiają je, naładowują nieznanymi rodzajami elektryczności w ich
wybuchu ku słońcu, którego promienie je pobudzają i przyciągają
poprzez przestworza.
Jest to przedziwne laboratorium, gdzie wypracowuje się
wielkie dzieło: przygotowywanie olbrzymiego teatru, gdzie będą się
rozgrywały dramaty życia.
Dla tych wszystkich, którzy umieją kochać i rozumieć góry, są
one miejscem długich i głębokich wtajemniczeń.
*
Kwiat otwiera się pod pieszczotami słońca i łzami rosy:
podobnież dusza rozwija się pod promiennym wpływem wielkiej
natury. Pod wpływem potężnych wrażeń, jakich na jej łonie doznaje,
wszystko w niej wzrusza się i wibruje. Modli się, a modlitwa jej to
krzyk wdzięczności i miłości. Z modlitwy przechodzi w kontemplację,
tę najwyższą formę myśli przez którą w tajemniczy sposób
wchłaniamy wspaniały, boski sens dzieła powszechnego.
Lecz kontemplacja nie wystarcza. Prawdziwe życie, to
działalność. Nasze obowiązki, nasze zadania codzienne pochłaniają
nas, trzymając nas z dala od czystych źródeł myśli. Dlatego to jest
dobrze i zbawiennie zwracać się od czasu do czasu do natury, by
zaczerpnąć w niej sił i natchnień. Ktokolwiek nie uznawałby jej, albo
nie znał, ponosi wielką szkodę. Tym, którzy ją kochają, daje w
zamian pomoc moralną, wiatyk, potrzebny w wędrówce poprzez
głazy i mgły ku celowi najwyższemu, świetlanemu, dalekiemu.
Podobnie jak morze, a nawet w jeszcze wyższym stopniu,
działają góry kojąco, pokrzepiająco. Jest w nich jakiś pierwiastek
odrodzicielski, który przywraca pokój ludziom nerwowym i zdrowie
schorzałym; jest zapas sił żywotnych, zdolny podźwignąć słabnącą
ludzkość.
Gorączkowa ruchliwość, troski sztucznego, przygniatającego
życia miejskiego, znikają w górach, ustępując sposobowi bytu
prostszemu, bardziej naturalnemu. Pobyt w górach, to szkoła
energii dla tych, których miasto zbytnio osłabiło. Ogromne
perspektywy zaostrzają wzrok. Płuca rozszerzają się w czystym
powietrzu szczytów. Przeszkody pobudzają nas do wysiłków;
wychodzenie na góry, wspinanie się wyrabia stalowe mięśnie.
Równocześnie z rozwojem sił fizycznych odradzają się moce
intelektualne, hartuje się wola. Przyzwyczajamy się działać,
zwyciężać, gardzić śmiercią.
Bo góry mają swoje niebezpieczeństwa. Ścieżki ich są strome,
przepaści przerażające. Na wyniosłościach czyha na nas zawrót
głowy. Wiatr jest tam niekiedy ostry i często grzmią pioruny. Albo
też otulą was nagle mgły i zasłonią czyhające niebezpieczeństwa.
Czasem trzeba kroczyć po wąskich gzymsach, między przepaścią i
lawiną, to znów wymijać rozwarte rozpadliny w lodowcach, lub
schodzić po śliskich zboczach, zawieszonych nad przepaściami. W
czasie mych wycieczek słyszałem często, jak wielokrotnym echem
rozlegał się głuchy odgłos upadku kamieni, albo mas śnieżnych. W
takim dzikim załomie gór, w takim opustoszałym parowie
znajdziecie się nagle wobec krzyży, zaznaczających miejsce, gdzie
zginął niejeden wędrowiec.
I przeciwnie, znaleźć można tam w górach również wszelkie
upojenia, wszelkie harmonie światła i zachwyty, jakich nie znają
równiny. Poznaje się tam powszechną, tajemniczą symfonię głosów,
zapachów, barw, słodką i serdeczną muzykę wiatrów i wód.
Rozkoszuje się lepiej melancholią wieczorów, gdy zapach łąk i lasów
z łona dolin podchodzi aż do wierzchołków. Wtedy to dusza ludzka
zrywa pęta, które ją wiążą z ciałem i unosi się w krainy subtelnego
eteru. Zaznaje boskich niemal ekstaz.
Nie jest to bez przyczyny, że najznamienitsze fakty historii
religii rozegrały się na szczytach gór. Meru52, Gatya, Synaj53,
Nebo54, Tabor55, Kalwaria56 są wyniosłymi ołtarzami, z których
ulatuje potężnym wybuchem modlitwa wielkich wtajemniczających.
U dusz wybranych majestat wielkich widowisk budzi
najwewnętrzniejsze zmysły, budzi zdolności psychiczne i ustala
współobcowanie z Niewidzialnym. Lecz wszyscy niemal odczuwamy
ten wpływ, tylko w różnym stopniu. W chwilach takich, wszystko, co
jest sztucznego albo pospolitego w naszym życiu, znika, ustępując
miejsca wrażeniom nadludzkim. jest to, jakby szmat błękitu ukazał
nam się wśród czarnych dymów, które nam zazwyczaj zakrywają
niebo, dławiąc zabójczo najlepsze pierwiastki naszej inteligencji. Na
jeden moment daje się nam poznać świat wyższy, niebiański,
nieskończony. Promienie boskiej myśli spadają wówczas jak rosa na
zachwyconą duszę.
Wyzwolona
z
przesądów
i
nawyków
społecznych
rozprzestrzenia się dusza swobodnie. Odnajduje swój własny
skarbiec ducha, „awen” Druidów. Nieomylna intuicja mówi jej, że
wszystkie systemy są bezpłodne i że jedynie wielka matka natura,
52
Meru - w kosmologii hinduskiej mityczna góra, stanowiąca oś świata. Na jej stokach znajdują się 33
(trajastrinśa) "raje" poszczególnych bóstw, z których najważniejszym jest Indra. Górę tę otaczają 4
oceany i 4 kontynenty. Jednym z tych kontynentów jest Dźambudwipa, utożsamiany z subkontynentem
indyjskim – przyp. red.
53
Synaj, Jabal Mūsá, Góra Mojżesza, szczyt na terytorium Egiptu, w południowej części półwyspu
Synaj. Wysokość 2285 m n.p.m. Wg przekazu Starego Testamentu na Synaj Mojżesz otrzymał od
Boga tablice z 10 przykazaniami - przyp. red.
54
Nebo, wzgórze niedaleko Madaby (Jordania) o trzech wierzchołkach (najwyższe: Nebo i Siyagha),
które tradycja czyni miejscem grobu Mojżesza. Z góry Nebo Mojżesz oglądał przed śmiercią Ziemię
Obiecaną - przyp. red.
55
Tabor, Dżebel et-Tur, góra o wysokości 588 m, w południowej Galilei, dziś na obszarze Izraela.
Ceniona od najdawniejszych czasów jako doskonały punkt obronny, stanowiła też miejsce kultu
bałwochwalczego, ganionego przez proroka Ozeasza. Wg tradycji chrześcijańskiej (m.in. Orygenes,
św. Hieronim) na górze Tabor dokonało się przemienienie Chrystusa opisane w ewangeliach
synoptycznych (które jednak nazwy Taboru nie wymieniają). Pierwsze sanktuarium upamiętniające
owo wydarzenie wzniesiono na Taborze w IV w. – przyp. red.
56
Kalwaria - wzgórze nad Jerozolimą, gdzie wg Nowego Testamentu został ukrzyżowany Jezus
Chrystus – przyp. red.
ta wielka, żywa księga może nas nauczyć prawdy i piękności
doskonałej. W godzinach głębokiego skupienia, czy to kiedy słońce
rozrzuca hojnie purpurę na gniazda gór, czy kiedy księżyc rozlewa
swoje srebrzyste światło wśród przejmującej ciszy, ustala się
uroczysty związek między duszą i Bogiem.
Te wielkie postoje w życiu są niezbędne, byśmy się
zahartowali, samych siebie poznali, siebie odnaleźli, dojrzeli cel
najwyższy i postanowili doń podążyć mocnym krokiem. A wówczas,
jak owi prorocy, schodzimy ze szczytów, więksi, oświeceni jasnością
wewnętrzną.
*
Na zew mojej myśli tłumnie budzą się wspomnienia. Oto
wstępuję w Pirenejach na turnię Ger, w pobliżu Eaux-Bonnes. By
osiągnąć skalistą platformę, rodzaj galerii, którą tam szczyt tworzy,
trzeba przejść okrakiem grań wąską jak ostrze brzytwy, długą na
pięćdziesiąt metrów, nad zawrotną prędkością na dwa tysiące stóp.
Ale jaki stamtąd widok! Cały łańcuch centralny rozpościera się od
gór Maudits aż po turnię Anie, której czarny wierzchołek wynurza
się z morza chmur, jak wyspa z łona oceanu.
Atmosfera jest tak czysta, tak przejrzysta, że rozróżnia się
kontury najodleglejszych gór. Vignemale, grupa wielkich turni
Bigorre, ze swymi cienkimi końcami, ze swymi koronkami
lodowców, z niepokalaną bielą śniegów, wznosi się jak białe zjawy
pod palącym światłem Południa. Dzięki przeźroczystości powietrza
skały hiszpańskie, odległe o przeszło 100 kilometrów, ukazują się
tak wyraźnie, że zdają się tuż blisko.
Widzę je, jakby to było wczoraj, te pyszne wierzchołki,
górujące nad liniami grzebieni, które idą po sobie kolejno aż w głąb
horyzontu: ogromny Baleitous, a za nim w wyłomie, ponura góra
Perdu. Bliżej nas znajome kształty Monne, Gabizos, pylony Marbore,
Przełęcz Rolanda57, starzy znajomi, których z przyjemnością z
daleka pozdrawiam.
Niezmienna pogoda spowija tę grupę olbrzymów, zastygłą na
wieczystym zgromadzeniu. Na pierwszym planie granitowa turnia
Osso, samotna i dzika, śni swój sen od stu wieków.
W dole czerwonawe grzbiety, które ustawiają się stopniami ku
południowi, a należą do stoku hiszpańskiego, ostre, zniszczone od
słońca, a jednak tak bogate w koloryt. Z tego stoku badałem
57
Brèche de Roland (fr. La brèche de Roland; 2804 m n.p.m.) – przełęcz w Pirenejach Centralnych na
granicy francusko-hiszpańskiej w formie potężnej, naturalnego pochodzenia szczerby wytworzonej w
grani skalnej wieńczącej górną część doliny Gavarnie. Znana dzięki legendzie o Rolandzie i opisującej
ją Pieśni o Rolandzie. Według jednej z wersji legendy zrozpaczony Roland (ocalały po klęsce w bitwie
w wąwozie Rencevaux) chciał zniszczyć swój cudowny miecz Durandal, uderzając nim w skały.
Niestety, miecz nie uległ zniszczeniu, za to w skalnym murze powstała ogromna szczerba – dzisiejsza
Brèche de Roland. Roland miał wówczas z całych sił cisnąć miecz w dolinę. Rzut miał być tak silny, że
Durandal wbił się w skałę w Rocamadour w obecnym departamencie Lot – przyp. red.
niezliczone razy dzikie kotliny, tak mało znane i trudno dostępne
„gargantas”, czeluście, w których skaczą kaskady, w których huczą
niewidzialne potoki, wyżłobiwszy sobie łoże podziemne wśród
chaosu piekieł. A jakie ścieżki wyciosane na gzymsach, na zboczu
ściany turni! Pod waszymi nogami otwiera się przepaść na paręset
metrów; nad waszymi głowami krąży żarłoczny sęp, zakreślając
wielkie koła. Między poszarpaną linią grzbietu wydłuża się
Bramatuero, złowrogi korytarz, pocięty zwałami śniegu i lodowatymi
jeziorami, gdzie pewien kapłan włoski, pielgrzymujący do Lourdes,
został zamordowany na kilka dni przedtem, zanim tam przechodził.
Dalej, ukryta na dnie kotliny w kształcie leja o ścianach spadzistych
i
obnażonych,
Panticosa,
stacja
klimatyczna
hiszpańska.
Miejscowość ta leży na pustkowiu; wszędzie z głębi wąwozów
wznosi się huk wody, przypominający dudnienie maszerującego
oddziału wojska, albo głuchy turkot rydwanów.
Wróćmy do turni Ger. Przewodnik mój zwraca mi uwagę na
czarny, nieruchomy punkt na sąsiednim lodowcu, który biorę za
skałę. Wszelako na jego krzyki przedmiot ów zmienia miejsca,
porusza się, gwałtownie umyka. To była kozica. Nawoływania
przewodnika obudziły echa po górach. Ze wszystkich załomów
ziemi, z dzikich parowów, z ciasnych wąwozów wydobywają się
tysiące głosów – zda się cały legion koboldów, gnomów,
szyderczych duchów. Wrażenie jest przejmujące.
Rzućmy ostatnie, długie spojrzenie na tę wspaniałą panoramę.
Pod lazurowym sklepieniem kraśnieją wysokie góry gamą
zlewających się barw o nieporównywalnej czystości i bogactwie
tonów. Słońce Południa oblewa je rozrzutnie potokami złocistego
światła, które powiększa jeszcze urok ich form fantastycznych i
burzliwych. Cały świat wieżyc, iglic, turni pokarbowanych, kopuł,
dzwonów, piramid znosi się ku niebu, stanowiąc plątaninę linii to
ostrych i szorstkich, to zaokrąglonych przez powolną pracę wód.
Dalej tu i tam w przerwach zielenią się wysokie hale, zasiane
owczarniami, z których unoszą się cienkimi nitkami błękitnawe
dymy; pasują je linie gęstych lasów, iskrzące kaskady, spokojne
jeziora, roześmiane łąki i zlodowaciałe płaszczyzny, ponure pustynie
kamieni i głazów, ruiny zwalonych gór.
Wobec tego widowiska wszystkie wrażenia zlewają się w
uczuciu bezmiaru. To świetność kształtów, widoków, kolorów, której
nie podobna opisać bladymi słowy języka ziemskiej. Człowiek
poznaje swoją małość; wszystkie jego dzieła wydają mu się
znikome i nędzne w obliczu tych kolosów. Niech one się tylko
otrząsną, a za jednym ich wzruszeniem ramion, cała praca ludzka
zawali się, zniknie. Lecz dusza rośnie przez myśl. Budzi się w niej
świat intuicji i marzeń. Czuje ona, że te widoki, to tylko przedsmak
cudów, które przeznaczenie dla niej chowa w jej wiecznym
wniebowstępowaniu z globów na globy w kolejności czasów i
światów gwiezdnych.
Cały wszechświat odbija się w nas, jak w lustrze. Świat
niewidzialny niedostrzegalnym przejściem wiąże się ze światem
widzialnym. Ponad wszystkim panuje prawo harmonii, które rządzi
obu światami. A dusza, zatopiona w kontemplacji, rzucona poza
siebie samą, wywnętrzona w jakiś sposób, przenika je i obejmuje.
Przez moment uczuła, jak przeszedł ją wielki dreszcz
nieskończoności; zespoliła się z myślą najwyższą; zrozumiała, że ta
zrodziła światy na to tylko, by posłużyły za szczeble przy
wstępowaniu duchów wzwyż.
*
Pewnego lipcowego wieczoru w ciągu samotnej wycieczki w
okolice Eaux-Bonnes zabłądziłem w lesistych górach Gourzy.
Nadeszła noc i ponieważ niemożliwe było wracać stromymi
ścieżkami, którymi szedłem, musiałem się zdecydować, by
oczekiwać świtu na zaimprowizowanym łożu z mchu. Noc ta
zostawiła w mej pamięci wspomnienie pełne czaru i przejmującej
poezji. Jakież to było mnóstwo wrażeń! Słyszałem skomlenia i
przeciągłe nawoływania zwierzyny leśnej: lisa, głuszca, wielkiej
sowy górskiej, krzyczącej niemal ludzkim głosem. Tętniło koło mnie
tajemnicze życie, którego drgania jednak tylko z lekka dolatywały.
W gęstwinie w pewnej odległości przyciąga moją uwagę
dziwna iluminacja. Przybliżam się: to grupa świecących robaków.
Ich małe, zielone latarnie ugwieżdżają zarośla, podczas gdy na
niebie inne światła, potężniejsze, lśnią nad moją głową.
Odprowadzałem oczami przez tę noc całą defiladę armii niebieskiej,
potem po imponującym marszu gwiazd, wschód księżyca, którego
drążące światło ślizga się poprzez listowie i igra na mchach i
paprociach. Żadna myśl trwogi nie niepokoi mojej duszy. Czuję się
otoczony
niewidzialnymi
opiekunami,
pogrążony
w
stan
niewymownej szczęśliwości. Potężny głos Gavu rozlega się w ciszy
nocnej, opowiadając mi rzeczy wielkie i głębokie. Co on mówi?
Prawi o tęsknocie za boskością; śpiewa o nieśmiertelności, o
współuczestnictwie wszystkich istot wedle ich miary w dziele
przeogromnym, w potężnej harmonii świata. Mówi: „Patrz na mój
bieg, to obraz twego przeznaczenia. Teraz uciekam, gwałtowny
strumień, wśród powalonych głazów. Chyży nurt mój bieży w
kaskadach, albo rozpryskuje się w pianę. Wszelako później stanę się
szeroką rzeką, poprzedzielaną wyspami, rzeką, która będzie toczyła
się spokojnie, majestatycznie poprzez szmaragd łąk pod opalem
nieba”. Oto co mówi uroczysty głos, pełen wspaniałej wymowy, gdy
ja zatapiam się w niebiosach.
Tam w górze inne zagadnienia przyciągają naszą uwagę.
Dokąd idą te niezliczone światy? Dzięki jakim siłom poruszają i
odnajdują się w łonie niezgłębionej otchłani? Zawsze na dnie
wszystkiego zjawia się myśl Boga, energia wieczna, wieczna miłość!
Ręka, która kieruje gwiazdami w przestrzeni, wypisała tam jedno
imię płomiennymi głoskami, jedno jedyne imię. Wszystkie te światy
znajdą swoje drogi i swoje święte zadanie; spełniają je nieomylnie.
Wiedzą, że odgrywają swoją rolę w boskim planie i ściśle się do tego
stosują. W tym leży cały sekret natury. Morza, lasy, góry mówią
nam to samo. Droga mleczna, tocząca poprzez przestworza swój pył
światów, cedry olbrzymie, rozpościerające długie ramiona nad
przepaściami, kwiat omdlewający pod pocałunkami słońca, wszystko
szepce: Jemu zawdzięczamy byt; dla Niego żyjemy i umieramy!
Tak, tam jest sanktuarium, gdzie dusza się otwiera i
rozprzestrzenia, doznając wizji wielkiego nieba i Boga, który
stworzył ład i najwyższe piękno. Tam to jest świątynia religii
wiecznej i żywej, której nieuniknione prawo wypisane jest na czole
nocy gwiaździstych i w głębinach sumienia ludzkiego.
Lecz oto jutrzenka, majestatyczny wschód słońca na dalekich
wierzchołkach gór. Jak kula metalowa, rozżarzona do czerwoności,
wstaje królewska gwiazda na horyzoncie. Najpierw zabłyskały w
odradzającym się świetle pozębione szczyty turni i podobnie, jak
nagle w wigilię tego dnia wieczorem podniosła się wokoło mnie
ciemność, tak nagle teraz gdzieś się zapadła. Wszystkie szczegóły
lasu, wyniosłe listowie, urwiste stoki skał, zakręty ścieżki występują
jasno we wschodzącym świetle, jak gdyby zdarto z nich zasłonę.
Jaki olśniewający czar barw! W jednej chwili wszystko się ożywia,
drży, tętni; niebo i ziemia wstrząsa się długim dreszczem. Nad
ciasnym wąwozem, gdzie szemrze Gave, zarysowuję się wyraziście
czarna sylwetka cyplu Osseau. A ja wstępuję na ścieżkę,
prowadzącą do hotelu, błogosławiąc okoliczności, które pozwoliły mi
rozkoszować się takimi widokami.
*
Inne wrażenia czekały mnie w Alpach. Można by słusznie
powiedzieć, że Pireneje ze swoimi kształtami smukłymi, powabnymi,
eleganckimi przedstawiają niewieści typ góry. Mają one często
wdzięki i urok kobiety. Lekka woalka zdobi ich wyniosłe czoła – to
znów gra świateł je przekształca w góry – wróżki.
Alpy ze swymi masywnymi formami, ze swoim potężnym
kośćcem przypominają raczej typ męski. Symbolizują siłę, trwałość,
surową wielkość; stoją niby gigantyczne kopce, znaczące granice
czasu i wieczności. Gdy po raz pierwszy podziwia się Mont Blanc,
tego samotnego olbrzyma, którego wierzchołek króluje nad Europą,
czuje się jakby przygniecionym wobec tej ogromnej bieli,
przypominającej całun śmiertelny.
I w istocie sprawia on wrażenie śmierci. A jednak pod jego
grubym płaszczem lodowym kryje się zawsze życie czynne, gorące,
błyskawicowe, które się przejawia i wylewa we wrzących źródłach
Saint-Gervais.
Dodajcie pięćdziesiąt mil lodowców, wieńczących Alpy,
dodajcie ich ogromne rezerwuary podziemne, które rodzą
największe rzeki Zachodu, użyźniające wodami swymi tyle równin, a
będziecie mieli pojęcie o tym straszliwym łańcuchu.
Masyw Cisans wywiera wrażenie nie mniej żywe, niż Mont
Blanc. Z tarasu Tete de Maye widać cały las turni i iglic, wznoszący
się w górę, jak koronka z granitu. W dniu, w którym tam
wyszedłem, lodowce błyszczały, topniejąc z wolna pod żarem
promieniu słonecznym; ze wszystkich stron wypływały potoki i
kaskady. Bieg wód, ginących pod ziemią, sprawiał głuchy huk, który
zmieniał się z godziny na godzinę, jak daleko wzrokiem sięgnąć
żadnej istoty ludzkiej. Otula mnie pełne głębokiej wymowy
milczenie szczytów. Słyszę tylko huk wód i skargę wiatru,
poruszającego zioła i kwiatki alpejskie. Przedziwna flora rozpościera
się na tych wyniosłościach. Oto srebrzysta szarotka, tam dzwonki
kołyszą swoje powabne kielichy. Dalej błękitna gencjana w czarnej
obwódce, z tak dumnie podniesioną główką; pyszny żółty zawilec,
tak poszukiwany przez botaników; dalej wilcze łyko, storczyk,
naparstnica, dwadzieścia gatunków, których nazw nie znam –
jednym słowem cały światek roślinny rozpościera się pod tym
ognistym niebem. W powietrzu unosi się balsamiczny zapach.
Zagradzająca widnokrąg Meije, ta straszliwa „pożeraczka
ludzi”, pokazuje swoje potężne zbocza, pyszniące się diadem śniegu
i lodu. Pelvoux, Barre des Ecrins i inne jeszcze szczyty wznoszą się
jak rodzina tytanów, uszykowanych w półkole.
*
Oto jesteśmy przy Grande Chartreuse. Przebywałem wiele dni
w tym przybytku pokoju i skupienia ducha. Badałem jego początki,
przechadzając się pod cienistym sklepieniem lasu, który go otacza,
słuchając pieśni potoków, gry wielkich organów wiatru w gałęziach
drzew, dalekiego nawoływania pasterzy i drwali. Dźwięki dzwonu z
monasteru dolatywały na skrzydłach wiatru; rozkołysane fale tonów
zamierały, to ożywały, by wreszcie zginąć gdzieś w głębi parowów i
na zboczach gór. Ze wszech stron ograniczają widok wielkie szczyty
łysy, ostre, nagie, obite przez burze. Lecz góry te osnuwa myśl o
absolucie, o nieskończoności i na wszystkim spoczywa spojrzenie
Boga.
W wielkiej ciszy klasztoru wydzwania zegar wolno godziny. Ile
dusz, wstrząśniętych burzami życia, przybyło szukać tam pokoju i
zapomnienia! Ta mistyka chrześcijańska, która je przyciągała, ma
przepastne głębie, rzucające na dusze nieprzeparty czar. Bez
wątpienia błądzi ona w wielu szczegółach i oddala się od
niewidzialnych rzeczywistości. Stwarza w mózgu wierzącego cały
świat iluzji i przesądnych złud, narzuconych przez tyranię
dogmatyków. A jednak nie jest pozbawiona piękna. W epokach krwi
i żelaza było życie mnisze jedyną ucieczką dla duszy delikatnej i
gorliwej. Nawet w czasach nowoczesnych mogło być w pewnej
mierze środkiem, porywającym ku poznaniu spraw wyższych,
przygotowaniem do zaświatów. Dlatego to z tego sanktuarium
alpejskiego promieniowały na całą okolicę dobroczynne wpływy.
Potem mnisi powymierali, Chartreuse zostało opuszczone; miejsce
to straciło swój urok religijny.
Z loży, zarezerwowanej dla zwiedzających, uczestniczyłem w
nabożeństwie północnym. Tylko trzy słabe światełka, rozmieszczone
w nawie kaplicy, robią wyłom w głębokiej ciemności. Kartuzi
przychodzą jeden za drugim, zaopatrzeni w małe latarenki i zajmują
swoje stalle. Zaczynają się psalmy: to krzyk dusz pogrążonych w
nędzy: Deus in audiutorium meum intende!... Boże mój, przybądź
ku
wspomożeniu
memu!
Panie
pośpiesz,
bo
upadam!
To narzekanie starego Hioba, które przetrwało wieki,
streszcza, zda się, całą boleść ludzką. To skarga serc złamanych,
wszystkich tych, którzy się odrywają od tej smętnej ziemi, gdzie
widzą tylko padół rozpaczy, osamotnienia, wygnania, szukając na
łonie Ojca pomocy i pociechy.
Ci surowi mnisi, którzy opuszczają swoje twarde łoże, by
łączyć się myślą z cierpiącą ludzkością, te przejmujące, smutne
pieśni, rozbrzmiewające w godzinie, o której wszystko spoczywa –
mają w sobie coś naprawdę wzruszającego.
Płyną psalmy jedne po drugich w rytmie powolnym,
poważnym, uroczystym. Z tych tonów melancholijnych, chwilami
monotonnych, wzbija się od czasu do czasu krzyk miłości,
prawdziwy kwiat duszy, który z tego oceanu nędzy ludzkich wznosi
się aż do nieba, by błagać Stwórcę.
Potem słowa psalmów gasną. W półmroku stall, klęczący w
niskim pokłonie zakonnicy zdają się pogrążeni w rozmyślaniach. W
końcu rozbrzmiewa ostatnie pokutnicze wołanie Dawida, ostatni
rozdzierający szloch ludzkości, którą promień nadziei oświetla i
ogrzewa: De profundis clamavi ad te Domine! Exaudi vocem
meam... „Z głębokości niedoli mej wołam do Ciebie, Panie!
Wysłuchaj głosu mojego!”
*
Cmentarz klasztorny robi posępne wrażenie. Żadna płyta,
żaden napis nie odróżnia grobów. Do otwartego dołu składa się po
prostu ciało kartuza, przyodziane jedynie w habit przybity do deski,
bez trumny, potem przysypuje się je ziemią. Żaden inny znak prócz
krzyża nie widnieje na grobie tego przechodnia życia, tego gościa
ciszy, u którego nic prócz modlitwy nie będzie miało prawdziwego
imienia!
Czy po raz pierwszy przebiegam te długie korytarze i te
samotne klasztory? Nie! Gdy zgłębiam przeszłość, czuję w sobie
drżenie tajemniczych spójni, które łączą moją osobowość obecną z
osobowością z wieków ubiegłych. Wiem, że wśród zwłok,
spoczywających na tym cmentarzu, są jedne, które mój duch
ożywiał. Posiadam straszny przywilej znajomości moich minionych
istnień. Jedno z nich dokonało się w tych miejscach. Po dwudziestu
latach walk z epopei napoleońskiej, w którą mnie los rzucił, znużony
tym wszystkim, obrzydziwszy sobie widok krwi i dymu w tylu
bitwach, przyszedłem tu szukać głębokiego pokoju. W szeregu
naszych kolejnych żywotów, żywot mnisi może być pożytecznym,
jeśli nauczy nas oderwania się od rzeczy ziemskich, koncentracji
myśli, surowości obyczajów. W klasztorze uwalnia się duch od
sugestii materialnych i otwiera się na wizje boskie!
Czy byłoby dobrze, gdyby wszystkie dusze, przyobleczone w
ciało, zachowały wspomnienie swoich dawniejszych bytów? Nie
sądzę. Bóg mądrze uczynił, zasłaniając przed naszymi oczyma,
przynajmniej w czasie trudnej wędrówki ziemskiej, tragiczne sceny,
upadki i nieszczęsne błędy naszej własnej historii. Nasza
teraźniejszość jest przez to lżejsza, zadanie obecne łatwiejsze.
Będzie zawsze jeszcze dość wcześnie, po powrocie w przestworza,
ujrzeć wstając przed nami widma oskarżycielskie. Bez wątpienia
wielu nie potrzebuje się obawiać niczego podobnego. Niechaj pokój
gości w ich duchu! Co do mnie, wiem jedno: gdy opuszczę ziemię,
by wrócić w zaświaty, obudzą się głosy przeszłości i wołać będą
przeciw mnie, gdyż byłem grzesznikiem i krew zbroczyła moje ręce.
Atoli dusze, które zdołałem oświecić i pocieszyć w tym życiu,
powstaną również, by świadczyć na moją korzyść i spodziewam się,
że wyrok ostateczny będzie o tyle łagodniejszy.
XIV. Podniesienie
Duszo, duchu, ty, który przerzucasz te stronice, skąd
przychodzisz i dokąd idziesz? Podnosisz się z głębi przepaści i
wspinasz się po niezliczonych stopniach drabiny życia. Idziesz ku
wiekuistym domostwom, gdzie wielkie Prawo nas wzywa i dokąd
ręka Boża nas prowadzi. Idziesz ku światłu, ku mądrości, ku pięknu!
Rozmyślaj i zastanawiaj się. Wszędzie dzieła piękna i potężne
przyciągną twoją uwagę. Badając je, będziesz czerpał wraz z
odwagą i ufnością sprawiedliwe poczucie twej wartości i przyszłości.
Ludzie nienawidzą się i gardzą sobą dlatego tylko, że nie znają
wspaniałego porządku, który ich wszystkich ściśle zbliża do siebie.
Droga twa jest bezmierna; wszelako cel przewyższa
wspaniałością swą wszystko, co możesz pojąć. Wydajesz się teraz
bardzo maluczki wobec olbrzymiego wszechświata; atoli wielkim
jesteś przez swą myśl, wielkim przez swoje nieśmiertelne
przeznaczenie.
Pracuj, miłuj i módl się! Uprawiaj swój rozum i serce! Rozwijaj
i rozszerzaj świadomość, uczyń ją wrażliwą. Każde życie jest
cennym probierzem, z którego możesz wyjść oczyszczony, gotowy
do przyszłych posłannictw, dojrzały do zadań coraz to
szlachetniejszych i coraz większych. Tak to ze sfery w sferę, z
okręgu w okręg odbywać będziesz twą wędrówkę, zdobywając nowe
siły i zdolności, wespół z istotami, które miłowałeś, które żyły i znów
będą żyły z tobą.
Będziecie postępowali wspólnie po spirali istnień, wśród cudów
coraz to wspanialszych, ponieważ wszechświat, jak ty sam, rozwija
się przez pracę i roztacza swoje żywe przemiany, ofiarowując
radości i uciechy coraz to wyższe , coraz różnorodniejsze dla
zaspokojenia tęsknot i czystych pragnień ducha.
W godzinach zwątpień zwróć się do natury: to wielka,
wzniosła świątynia natchnień, gdzie pod tajemniczymi zasłonami
przemawia utajony Bóg do serca mędrca, do ducha myśliciela.
Obserwuje otchłanie nieboskłonu: gwiazdy, które go wyzłacają, to
etapy twojej pielgrzymki, to stacje wielkiej drogi, gdzie cię wiedzie
przeznaczenie.
Chodź! Wznieśmy duszę; pobujaj chwilę ze mną myślą wśród
słońc i światów! Wyżej, coraz wyżej w niezgłębiony eter! Tam w
dole Ziemia jest już tylko punktem w olbrzymim przestworzu. Przed
nami i nad nami mnożą się gwiazdy. Wszędzie kile ze złota,
pochodnie ze szmaragdu, szafiru, ametystu i turkusu zakreślają
swoje rytmiczne ruchy. Ku nam żegluje olbrzymia gwiazda, ciągnąc
sto światów planetarnych w swej orbicie, sto światów, toczących się
po misternych krzywiznach. Zaledwieśmy się z nią spotkali, już
uciekła w swoją drogę ona i jej błyszczący orszak58. Po nich zjawia
się przed nami dziesięć słońc różnokolorowych zgrupowanych w tej
samej świetlistej atmosferze, która je otula jakby wstęgą chwały.
I wciąż systemy po systemach - to racje, to galery płynące w
przestworzach – magiczne światy, przystrojone lazurem, złotem i
światłem. Dalej komety wędrowne i blade mgławice, których każdy
atom jest słońcem w kołysce.
Wiedz jedno: wszystkie te światy są mieszkańcami innych
społeczeństw dusz. Aż do dalekich gwiazd, których drżące promienie
potrzebują tysięcy lat, by dojść do nas, wszędzie rozciąga swoje
panowanie rodzina ludzka, wszędzie mamy niebieskich braci.
Wszystkie te domostwa mamy poznać, wszystkimi się cieszyć.
58
Gwiazdy, które dzięki swemu oddaleniu wydają się nieruchome, poruszają się we wszystkich
kierunkach, według praw mało znanych. Straszliwe ruchy unoszą każde ognisko gwiezdne w
nieskończonym tańcu. Nasz system słoneczny leci z ogromną szybkością ku konstelacji Herkulesa i
przebywa w 65.000 lat odległość równą tej, która nas dzieli od gwiazdy najbliższej, tj. α grupy
Centaura. Nasza gwiazda centralna jest tylko jednym z najskromniejszych słońc: Canopus i Arcturus
przewyższają ją niepomiernie. Widziane z ich powierzchni nasze olśniewające ognisko byłoby
nieuchwytnym punktem.
Będziemy kiedyś żyli na tych Ziemiach przestworzy, w nowych
ciałach, aby zdobywać nowe siły, większą świadomość i więcej
zasług, by wznosić się coraz wyżej w naszej wiecznej wędrówce.
Ile światów, tyle szkół dla dusz, tyle pól ewolucji dla rozwoju
naszego poznania i zarazem budowy organizmów fluidycznych coraz
to delikatniejszych, czystszych, wspanialszych. Po walkach,
udrękach, niedolach tysięcy trudnych żywotów, po cierpieniach i
boleściach cyklów planetarnych przyjdą wieki szczęścia na
gwiazdach, których łagodne światło spływa aż do nas promieniami
pokoju i radości. Potem błogosławione posłannictwa, szlachetne
apostolstwa, upragnione zadanie współpracy w budzeniu i
rozwijaniu dusz uśpionych, wspomaganie młodszych naszych sióstr
w ich wędrówkach poprzez krainy materialne.
Wreszcie osiągniemy wzniosłe głębiny, niebo ekstazy, gdzie
potężniej i melodyjniej wibruje myśl boża, gdzie czas i przestrzeń
znikają, gdzie światłość i miłość łączą swe promienie, gdzie
Przyczyna przyczyn w swej nieustającej płodności stwarza na
zawsze życie wieczne i wiekuiste piękno!
Za naszych dni niebo nie może być tym, czym było tak długo
dla wiedzy ludzkiej, to jest przestrzenią pustą, smutną i
opuszczoną. Okrąg naszego życia rozszerza się we wszystkich
kierunkach. Czujemy się związani z wszechświatem tysiącem
więzów. Jego życie jest naszym, jego dzieje są naszymi dziejami.
Otwierają się nieznane źródła wrażeń i medytacji. Przyszłość
przybiera w naszych oczach zupełnie inny charakter. Myśl o tak
szerokich przeznaczeniach wywiera na nas głębokie wrażenie. Na
zawsze jesteśmy złączeni ze wszystkim, co żyje, kocha i cierpi. Ze
wszystkich punktów przestworzy, ze wszystkich tych gwiazd, które
błyszczą w przestrzeni, dochodzą nawołujące nas głosy naszych
starszych braci. Mówią nam one: „Idź naprzód, idź niestrudzenie,
wznoś się własną pracą; czyń dobrze, spełniaj obowiązek. Chodź do
nas, którzy jak ty trudziliśmy się, walczyli, cierpieli na światach
materii. Chodź wznosić się z nami ku Bogu!”
*
Z majestatycznych przestworzy przenieśmy wzrok na Ziemię.
Mimo skromnych rozmiarów ma ona, jak to wiemy, swój wdzięk,
swoje piękno. Każdy widok ma swoją poezję, każdy krajobraz ma
swój wyraz, każda dolinka swój szczególny sens. Równie wielka
różnorodność panuje wśród łąk naszego świata, jak wśród pól
gwiaździstych.
Lato, to uśmiech Boga! Nie ma nic milszego, nic
upojniejszego, niż czar pięknego dnia, gdzie wszystko jest
pieszczotą, słodyczą, światłem. Kwiatek, ukryty w trawie, rybka,
ślizgająca się w nurtach wód i połyskująca w blaskach słońca
srebrnymi łuskami, ptaszek na gałęzi, rozdzwoniony kaskadą tonów,
szmer źródeł, tajemnicza piosenka topól i wiązów, dziki zapach
wrzosów, wszystko to kołysze myśl, raduje serce. Daleko od miast
można znaleźć głęboki spokój, który przenika duszę, darząc błogim
wypoczynkiem po walkach i zawodach życia. Wtedy tylko zrozumie
się prawdę słów: „Wrzawa jest u ludzi, spokój jest u Boga!”.
Kontemplacja, rozmyślanie wywołują rozbudzenie zdolności
psychicznych, a dzięki nim cały świat niewidzialny otwiera się
naszemu poznaniu. Próbowałem w toku niniejszego dzieła wyrazić
wrażenia, odczuwane z wysokości szczytów, albo na brzegu mórz,
opisać urok zmierzchów i jutrzenek, pogodę pól w królewskim
blasku słońca, przedziwny poemat nocy gwiaździstych, bajeczny
czar światła księżycowego, zagadkę wód i lasów. Bywają momenty
ekstazy, kiedy dusza wydobywa się ze swej powłoki i obejmuje
nieskończoność; bywają godziny intuicji i entuzjazmu, w których
boski fluid nas ogarnia nieprzepartą falą, w których wibruje i drży w
nas myśl najwyższa i olśniewa nas na chwilę blask geniuszu.
Niezapomniane godziny! Przeżywałem je kilkakrotnie, a w każdej z
nich wierzyłem w obecność przenikającego mnie Ducha. Im to
zawdzięczam natchnienie do najpiękniejszych stronic moich dzieł i
najlepszych mych rozpraw.
Kto się skupia w ciszy i samotności, mając przed sobą widok
morza, albo gór, czuje, jak się w nim rodzą, powstają, rosną
obrazy, myśli, harmonie, które go zachwycają, oczarowują,
pocieszają po ziemskich niedolach i otwierają przed nim
perspektywy życia wyższego. Pojmuje wówczas, że myśl Boża otula
nas i przenika, gdy z dala od ludzkich niegodziwości umiemy
otworzyć przed Nim dusze i serca.
*
Zapewne można by nam zrobić dużo zarzutów. Mówiono nam
na przykład: „Podkreślacie piękno przyrody, natomiast nie
okazujecie wcale jej brzydoty! A przecież ona ma nie tylko uśmiechy
i pieszczoty, ma również swoje bunty, gniewy, szaleństwa. Nie
mówicie o potworach, ni o klęskach, które ją szpecą. Jaki pożytek
znajdujecie w istnieniu zwierząt drapieżnych, gadów, roślin
trujących? Po cóż trzęsienia ziemi, katastrofy, epidemie, wszelkie
nieszczęścia, rodzące cierpienie ludzkie?
Łatwo na to odpowiedzieć. Skoro stwierdzamy, że w zespole
światów zajmuje Ziemia stanowisko jedno z najniższych, że jest dla
duchów miejscem pokuty, jakże się dziwić, że nie jest wyposażona
w takie zalety, jakie posiadają światy wyższe!
Niebezpieczeństwa, przeszkody, trudności wszelkiego rodzaju
stają się zasadniczymi czynnikami postępu, bodźcami, które
popychają człowieka w jego stronę, zmuszając, żeby go
obserwował, wytężał władze duszy, stawał się przewidujący,
umiarkowany w czynach. Wśród cierpień fizycznych i moralnych
zdobywamy doświadczenie i mądrość.
Co do ruchów sejsmicznych, burz, powodzi, zauważmy, że one
podlegają pewnym prawom. Wystarczy prawa te znać, by móc je
przewidywać naprzód i łagodzić ich skutki. Gdy badamy zjawiska
przyrody i gdy przenikamy myślą do dna rzeczy, poznajemy, że
niejedno pozorne zło jest w rzeczywistości dobrem59.
Wielkość ducha ludzkiego zasadza się na wznoszeniu się z
nieładu, z chaosu zdarzeń do pojęć o powszechnym porządku. Może
on się wówczas czuć bezpiecznym wśród niebezpieczeństw świata,
zrozumiał bowiem wielkie prawa, które za cenę pewnych zdarzeń
zapewniają równowagę życiową i zbawienie rasom ludzkim.
Człowiek, u którego głębokie zrozumienie rzeczy boskich się
nie obudziło, jednym słowem sceptyk, jakakolwiek byłaby jego
inteligencja i wiedza w innych sprawach, wzbrania się przyjąć te
poglądy. Nalegać na niego byłoby równie bezcelowe, jak opowiadać
ślepo urodzonemu o zachodach i wschodach słońca, o grze świateł
na wodach lub lodowcach. Trzeba mu będzie koniecznie wstrząsu,
wywołanego przeciwnościami losu, zbiegiem bolesnych okoliczności,
które go zetkną bezpośrednio z jego przeznaczeniem i dadzą mu
odczuć użyteczność cierpień, a równocześnie wartość ofiary i
nadziei, nadających życiu sens istotny i wzniosły.
Wtedy tylko będzie mógł przeniknąć wielką tajemnicę
wszechświata i zrozumieć, że wszystko ma swoją rację bytu, że
boleść również spełnia swoją rolę i że możemy wyciągnąć korzyść z
cierpień, choroby i nawet śmierci samej, wszystko bowiem, zależnie
od użytku, jaki z tego robimy, może przyczynić się do naszego
postępu, do naszego udoskonalenia moralnego. Odtąd ufność i
wiara pomogą mu znosić cierpliwie to, czego się nie da uniknąć,
umorzyć troski obecne i cierpieć w spokoju. Znajomość prawa
przyniesie mu pewność lepszych dni i przyszłość bez końca.
Poczynając od tego momentu życie jego, jakkolwiek byłoby
bezbarwne, banalne, mdłe, rozjaśni się promieniem światła i poezji,
bowiem prawdziwa poezja polega na wewnętrznym oddźwięku
wiecznej symfonii w nas, na zgodności naszych myśli, uczuć i
czynów z istotą naszego przeznaczenia.
*
Za poglądy, wypowiedziane na kartach niniejszych, będziemy
bez wątpienia nieraz oskarżeni o mistycyzm. Lecz wszyscy ci, u
których obudziła się wrażliwość i zdolność sądzenia, i którzy
rozwinęli się dostatecznie pod wpływem życiowych walk i
doświadczeń, będą nas rozumieli.
59
zob. L. Denis, Życie po śmierci, Warszawa 2010, rozdz. IX
Pewne duchy przyziemne są skłonne mówić o mistykach,
wizjonerach, osobach miewających halucynacje, o tych wszystkich,
których zdolność postrzegania przewyższa ograniczony krąg ich
zwyczajnych myśli. Uważają się za ludzi bardzo pozytywnych i
bardzo praktycznych, podczas gdy w rzeczywistości jedynie dusze
rozwinięte, pozbawione przesądów i namiętności, gardzące małymi
korzyściami materialnymi, mają intuicję wielkich i wzniosłych
rzeczywistości życia.
Natura i dusza są siostrami z tą różnicą, że jedna rozwija się
niezmiennie według ustalonego planu, a druga zakreśla sama sobie
na białej karcie wielkie linie swego przeznaczenia. Są siostrami, bo
obie pochodzą od tej samej przyczyny wiekuistej i złączone są
tysięcznymi więzami. Tym tłumaczy się władza przyrody nad nami.
Działa ona na wrażliwe dusze, jak magnetyzer na swój podmiot,
wywołując wyzwalanie się ducha z jego cielesnej osłony. Wtedy w
pełni swych władz psychicznych spostrzega dusza świat wyższy i
boski, który wymyka się większości ludzi.
Nie zapominajmy nigdy o tym: wszystko, co podpada pod
zmysły fizyczne, wszystko, co należy do państwa materii, jest
przejściowe, podlega rozkładowi, śmierci. Rzeczywistości głębokie,
wieczyste, należą do świata przyczyn, do państwa niewidzialnego.
My sami należymy do tego świata zasadniczą, niezniszczalną częścią
naszej istoty.
I oto z wolna badania psychiczne i płynące stąd odkrycia
rozpowszechniają
się
i
rozszerzają.
Znajomość
dwojnika
fluidycznego człowieka, jego działanie na odległość przed i po
zgonie, zastosowanie sił magnetycznych, wejście na widownię mocy
niewidzialnych wykazują każdemu uważnemu badaczowi, ze świat
zmysłów jest tylko biednym i ciemnym więzieniem w porównaniu z
bezkresem i promiennym państwem, otwartym dla ducha60.
Zmysły wewnętrzne i głębokie zdolności duszy śpią jeszcze u
większości ludzi, którzy nie znają swych ukrytych bogactw, swych
utajonych możliwości. Dlatego to czynom ich brak podstaw, brak
punktu oparcia. Stąd tyle słabości i upadków. Atoli godzina
przebudzenia już bliska. Człowiek nauczy się poznawać swoją
duszę, rozpiętość swoich mocy i przymiotów. Odtąd rozłąka i śmierć
przestaną dlań istnieć; większość klęsk, które nas dotykają, zniknie.
Nasi przyjaciele z przestworzy będą mogli łatwiej nas odwiedzać i
porozumiewać się z nami. Wewnętrzne współobcowanie, komunia
duchowa ustali się między niebem a ziemią i ludzkość wejdzie w
wyższą, piękniejszą fazę swoich sławnych przeznaczeń.
*
60
zob. idem, Chrystianizm a spirytyzm – doświadczalne dowody życia pośmiertnego; W świecie
niewidzialnym; Zagadnienie Bytu i Przeznaczenia
Osłabionymi przez pracę oczyma spoglądam jeszcze na
niebiosa, które mnie przyciągają i na przyrodę, którą kocham. Ślę
pozdrowienie światom, które będą później naszą nagrodą:
Jowiszowi, Syriuszowi, Orionowi, Plejadom i miliardom ognisk,
których rażące promienie tylekroć wlewały do mej skołatanej duszy
błogi pokój i niewysłowioną pociechę.
Potem z przestworzy przenoszę wzrok na tę Ziemię, która była
moją kolebką i będzie moim grobem. Ziemio! Planeto, nasza matko,
pole naszych prac i postępu, gdzie powoli wśród ciemności wieków
wykuwała się moja ziemska świadomość wraz ze świadomością
ludzkości, unosisz się w nieskończoności, kołysanka boskimi
podmuchami; rozpościerasz dokoła siebie potężne wibracje życia,
pulsującego na twym łonie! Można by powiedzieć, że jakaś
niewyraźna harmonia, złożona ze szmerów i kwilenia, powstaje z
łona mórz i lądów, z dolin i borów, z rzek i lasów, a dołącza się do
niej skarga ludzka, szmer namiętności, tony boleści, szum pracy i
śpiewy świąteczne, krzyki gniewu i szczęk oręża. Czasem również
nuty spokojne i poważne górują nad tymi hałasami: melodia ludzka
zastępuje harmonie przyrody i szum działających sił; hymn duszy,
wyzwolonej z niskiego jarzma, pozdrawia światło. Pieśń nadziei
wznosi się ku Bogu, jak dziękczynne hosanna.
To twoja dusza, Ziemio, budzi się i czyni wysiłki, by wyjść ze
swego ciasnego chodnika, by dołączyć swoje promieniowanie i głos
do promieniowania i harmonii światów gwiezdnych. To twoja dusza
śpiewa jutrzenkę odrodzenia swej ludzkości; albowiem t ta się budzi
również, wychodząc z nocy materii. Dusza ludzkości, która jest
duszą ziemi, szuka siebie, uczy się siebie samą poznawać, docierać
racji swego istnienia; przeczuwa swoje wielkie przeznaczenia,
pragnie je urzeczywistniać.
Podążaj swoją drogą. Ziemio, którą kocham! Wiele razy już
duch mój czerpał z twoich pierwiastków formy, potrzebne do swej
ewolucji. Przez wieki, nieświadomy barbarzyńca, przebiegałem na
twych oceanach, nie wiedząc nic o rzeczach zasadniczych, ni o celu,
jaki mam osiągnąć.
Lecz oto u wieczoru życia, o tej godzinie zmierzchu, kiedy
znów jeden etap się kończy, kiedy cienie wyrastają na wyścigi i
pokrywają wszystko swoją melancholijną zasłoną, rozważam
przebytą drogę; potem kieruję spojrzenie naprzód, ku bramie, jak
mi się otwiera w zaświaty i ich wiekuistą światłość.
O tej godzinie, kiedy moja dusza się wyzwala powoli z twych
więzów, Ziemio, i gotuje się ciebie opuścić, pojmuje cel i prawo
życia. Świadomy roli twojej i mojej, uznając twoje dobrodziejstwo,
wiedząc, po co jestem, dlaczego działam i jak trzeba postępować,
błogosławię cię, Ziemio, za wszystkie radości i wszystkie boleści, za
zbawienne cierpienia, jakich tu zaznałem, bo we wszystkim, com ci
winien, we wrażeniach, emocjach, przyjemnościach, cierpieniach
widzę narzędzia mego wychowania, mego podniesienia. Błogosławię
cię i miłuję, szczęśliwy, gdy cię opuszczę z myślą, iż wrócę później,
w nowym życiu, pracować jeszcze, cierpieć, doskonalić się wraz z
tobą, przyczyniać się swymi wysiłkami do twego postępu i postępu
mych braci, którzy są również twymi dziećmi.
Część III
Prawo krążenia
Misja XX wieku
Życie – Etapy życia - Śmierć
Prawo krążenia rządzi wszystkimi ruchami świata; ono kieruje
ewolucją przyrody, historii i ludzkości. Każda istota wspina się po
kole, każda zakreśla okręg koła, cała historia ludzka dzieli się na
cykle.
Dni, godziny, lata, wieki toczą się w orbicie przestrzeni i
czasów. Odradzają się, bo ich koniec, jeśli jest taki, polega na tym,
by wrócić do swego początku. Wiatry wracają po swoich splecionych
kołach do tajemniczych kryjówek, z których wychodzą. Para wznosi
się w wyżyny; tworzy obłoki, prawdziwy ocean, zawieszony nad
naszymi głowami. Wędrujące chmury, morza bezmierne i ruchome
spływają w postaci deszczów i stają się znów potokami, rzekami,
którymi już były. Tak to Ren, Rodan, Dunaj, Wołga toczyły się nad
naszymi głowami, zanim popłynęły u nóg naszych. To jest prawo –
prawo przyrody i ludzkości. Każda istota już była; odradza się i
powstaje, rozwija się po spirali, której koła rosnąc, posuwają się za
każdym razem dalej i dlatego a historia przybiera charakter coraz to
bardziej powszechny: to jest corso e’ricorso, o którym mówił filozof
włoski Vico61.
Ustaliwszy powyższe zasady, chciałbym poświęcić to
rozmyślanie badaniu etapów życia ludzkiego: młodości, wieku
dojrzałego i starości w świetle tego wielkiego prawa, a na koniec
śmierci jako uwieńczenia i jako apoteozy. Z badań tych wyłoni się
wielka spirytualistyczna zasada reinkarnacji, jedyna, która tłumaczy
tajemnicę bytu i przeznaczenia.
Trzeba się odradzać – oto jest wspólne prawo przeznaczenia
ludzkiego, a ono również rozwija się w kole, którego Bóg jest
ośrodkiem. „Nikt – powiedział Jezus do Nikodema – nikt nie ujrzy
Królestwa Bożego, to znaczy nie zrozumie prawa swego
przeznaczenia, jeśli się nie odrodzi z wody i z Ducha”.
Reinkarnacja jest jasno wyrażona w tych słowach i Jezus czyni
wyrzut Nikodemowi: „Iż jest nauczycielem w Izraelu, a nie zna tych
rzeczy”.
Iluż wśród naszych nauczycieli współczesnych zasługuje na
taki sam zarzut! Jest tylu ludzi, którzy się zadowalają
powierzchowną znajomością życia i nigdy nie próbowali zajrzeć do
głębi! To tak łatwo zaprzeczyć tym rzeczom, by z siebie zrzucić
obowiązek i trud badania ich i zrozumienia! Pozytywista nie
przystępuje nigdy do zagadnienia początku ni końca; zadowala się
chwilą obecną i korzysta z niej dla swoich celów. Wielu ludzi, nawet
inteligentnych, czyni jak on. Ze swej strony katolik ogranicza się do
wierzenia w to, czego uczy Kościół, który kładzie pieczęć tajemnicy
na początek i koniec życia i niejedno w życiu przedstawia jako cud;
a gdy padną te dwa słowa: cud, tajemnica! – składania się przed
nimi, milknie i wierzy.
Z drugiej zaś strony na uniwersytetach nie wierzono długi czas
w inne dane, jak zdobyte drogą doświadczenia. Dla nich wszystko
to, co nie figurowało w ich programach, było bez wartości. Nigdy
61
Vico Giambattista (1668-1744), włoski filozof i teoretyk kultury, uważany za prekursora
antropologii kulturowej (etnologii). Jego refleksja nad sensem życia człowieka i historii odwołuje się
do dynamicznego pojęcia natury ludzkiej, która jest dwoista, gdyż zawiera w sobie pierwiastki Boskie i
ściśle związane z naturą ("bestione"). Od stosunku człowieka do rzeczy materialnych oraz od stopnia
refleksji zależy jego przyszłość - przyp. red.
bożyszcza Bacona62 nie miały więcej wielbicieli. A wiedza oficjalna
zrobiła też tylko niewielki postęp od pięćdziesięciu lat w dziedzinie
myśli nowoczesnej.
A jednak medycyna dni naszych, tak przywiązana niedawno
do systemów, szkoły materialistycznej, zaczyna strząsać z siebie
jarzmo i właśnie z szeregów przedstawicieli obecnej medycyny
wychodzą doktorzy najbardziej upoważnieni i najprzezorniejsi w
sprawach spirytualizmu.
Generacja następna będzie szczęśliwa i lepiej jeszcze
uzdolniona. Rośnie młodzież, która uczy się w wielkiej szkole natury
i wewnętrznej świadomości. Będzie to rzeczywiście młodzież wolna,
to jest niepoddana wychowaniu sztucznemu, całej konwencjonalnej
metodzie empirycznej. Słyszy ona prawdziwe głosy: głos
wewnętrzny, głos spod progu świadomości, ten, który objawia
człowiekowi człowieka i rozwiązuje jasno zagadnienie przeznaczenia.
Dla tej młodzieży jutra piszę te karty, poświęcam je
„wtajemniczonym” i „ostrzeżonym”, tym, którzy według słów
Mistrza mają oczy, żeby widzieli i uszy, żeby słyszeli.
Wróćmy więc do prawa kołowrotu życia i przeznaczenia, to
jest do doktryny reinkarnacji.
Streścimy ją tu pokrótce pod względem naukowym, ponieważ
za cel pracy niniejszej obraliśmy sobie nie wywody dogmatyczne,
lecz jedynie platoniczne roztrząsanie spraw życia, jego okresów,
przeznaczenia i śmierci, która je pozornie kończy, by mu pozwolić
zacząć swój bieg na nowo.
Narodziny – zjednoczenie duszy i ciała zaczyna się z chwilą
poczęcia i zupełnym staje się dopiero w chwili narodzenia. Powłoka
fluidyczna wiąże ducha z zarodkiem; złączenie to zacieśnia się coraz
mocniej, aż do chwili , w której staje się zupełne, tj. gdy dziecko
ujrzy światło dzienne. W okresie od poczęcia do narodzenia się
władze duszy z wolna przygłuszane przez coraz to wzrastającą siłę
życiową, otrzymaną przez rodziców; wibracja ciała duchowego63
słabnie aż do chwili, kiedy duch dziecka stanie się zupełnie
nieświadomy. To zmniejszanie wibracji ruchu fluidycznego pociąga
utratę pamięci żywotów dawniejszych, o których zaraz będziemy
mówili.
Duch dziecka śpi więc w swej powłoce materialnej i w miarę,
jak zbliża się moment narodzin, zacierają się jego pojęcia zarówno,
jak i znajomość przeszłości, o której już nie ma świadomości, gdy
ujrzy światło dzienne. I jedynie przez ostateczną dematerializację,
62
Bacon Francis, baron of Verulam (1561-1626), angielski filozof, prawnik i mąż stanu. Prekursor
metody indukcji eliminacyjnej ( kanony Milla). Podkreślał rolę eksperymentu przy ustalaniu faktów.
Zestawił złudzenia umysłu, tzw. idola, stanowiące przeszkodę w poznaniu. W filozofii przyrody
zwolennik mechanicyzmu. Uznawał istnienie świata nadprzyrodzonego i duszy. Odrzucał
kopernikański obraz świata, przemilczał odkrycia Galileusza i W. Harveya – przyp. red.
63
Ciało duchowe – półmaterialna powłoka Ducha. U istot wcielonych służy jako łącznik lub pośrednik
pomiędzy Duchem a materią; u Duchów błąkających się stanowi ich fluidalne ciało – przyp. red.
albo przez głębokie wpływy eksterioryzacji w hipnozie, albo transie
podejmuje dusza znów swój ruch wibracyjny, odnajdzie swoją
przeszłość i uśpiony świat swoich wspomnień. oto prawdziwa
geneza życia ludzkiego. Wiadomości z przeszłości są utajone w
każdej duszy; zdolności nie uległy zniszczeniu; mają one korzenie
poza świadomością, a ujawniają się tym wydatniej, im bardziej były
dawniej rozwinięte i im więcej kapitalizowały wiadomości, wrażeń,
obrazów, wiedzy i doświadczenia. To właśnie stanowi o
„charakterze” każdego żyjącego osobnika i daje mu oryginalne
zdolności, proporcjonalne do ich stopnia rozwoju.
Dziecko utrzymuje więc od swych rodziców tylko jedno: siłę
życiową, do której trzeba dorzucić pewne pierwiastki dziedziczne. W
momencie swej inkarnacji ciało duchowe przyłącza się, molekuła w
molekułę, do materii zarodka. W tym zarodku, który ma utworzyć
później osobnika, przebywa moc początkowa, która wynika z sumy
pierwiastków życia, wziętych z ojca i matki w chwili poczęcia.
Zarodek ten zawiera energię czynną przez cały czas trwania życia,
stanowi o stopniu długości tegoż u danej istoty. Właśnie pod
wpływem tej siły życiowej, wyemanowanej z rodziców, którzy sami
otrzymali ją od swoich przodków, rozwija ciało duchowe swoje
właściwości funkcjonowania. Tak więc dwojnik fluidyczny wytwarza
pod postacią ruchów niezatarty ślad wszystkich stanów duszy od
swego narodzenia; z drugiej strony zarodek materialny otrzymuje
ślady wszystkich kolejnych stanów ciała duchowego: jest tam
paralelizm życiowy, absolutnie logiczny i harmonijny. Ciało duchowe
staje się tak regulatorem i podporą energii życiowej, modyfikowanej
przez dziedziczność. W ten sposób kształtuje się indywidualny typ
każdego z nas. Jest to nic innego, jak „pośrednik plastyczny”
filozofa szkockiego Woodswortha, stała sieć fluidyczna, przez którą
przechodzi strumień płynącej materii, nieustannie niszczącej i
odbudowującej żyjący organizm. Jest to niewidzialne okucie, które
podtrzymuje wewnętrznie statuę ludzką.
Ciało duchowe jest źródłem identyczności fizycznej i moralnej,
która podtrzymuje wśród ustawicznych przemian istoty ruchomej i
zmiennej pierwiastek świadomego „ja”. Pamięć, zachowująca nam
pewność wewnętrzną naszej tożsamości osobowej, jest odbitym
promieniowaniem ciała duchowego.
Taki jest początek naszego życia.
W rzeczywistości jesteśmy tylko własnymi swymi potomkami.
Fakty to potwierdzają. Filozofowie XVIII wieku ze swoimi
systemami, porównującymi duszę do czystej tablicy, na której nic
jeszcze nie jest zapisane, mylili się. Doktorzy generacjonalizmu
byliby bliżsi prawdy; przecenili jednak doniosłość swej doktryny,
zarówno jak i płynące stąd wnioski.
Każda inkarnacja perispritalna64 wnosi bez wątpienia nowe
możliwości do duszy dziecka, które na nowo zaczyna żyć, ale
64
Perisprit to określenie ciała duchowego – przyp. red.
znajduje już przygotowany do tego teren. Platon miał rację,
mówiąc: „Uczyć się, to przypominać sobie”.
Tak tłumaczą się sławne fenomeny i fizjologia wielkich
geniuszów, o których mówi historia: ogromna wiedza Pica z
Mirandoli65, intuicja Pascala66, odtwarzającego w trzynastym roku
teoremy Euklidesa67, czy wreszcie Mozarta68, komponującego w
dwunastym roku życia jedno ze swych najsławniejszych dzieł.
Wszelako trzeba i to przyznać, że prawa dziedziczności
hamują przejawy geniusza, boć duch modeluje swoje ciało, może
jednak posługiwać się tylko czynnikami, jakie mu daje do dyspozycji
ta dziedziczność.
To, cośmy wyżej powiedzieli, wystarczy chwilowo, żeby
usprawiedliwić naukowo jasną naukę o kolejnych żywotach.
Odpowiemy w paru słowach na zarzuty tych, którzy
nieustannie powtarzają, że gdyby nasze żywoty były wielokrotne,
zachowalibyśmy przynajmniej blade ich wspomnienie.
Widzieliśmy wyżej, jak i dlaczego zatraca się w chwili
urodzenia pamięć o naszej przeszłości. To częściowe i chwilowe
zaćmienie naszych dawniejszych bytów jest absolutnie konieczne,
żeby zachować nam tu nietkniętą, pełną wolność. Gdybyśmy je
sobie przypominali zbyt łatwo, spowodowałoby to zamieszanie w
logicznym i fatalnym ładzie przeznaczenia, a czyż Mistrz nie
powiedział w swojej Ewangelii: „Biada temu, który przyłożywszy
rękę do pługa, ogląda się wstecz”?
Żeby pociągnąć bruzdę prostą i pewną, trzeba skierować
wzrok naprzód i utkwić go w promiennej wizji przyszłości. Jednakże
zatrata pamięci przeszłości nie jest ani absolutna, ani ostateczna.
Ciało duchowe, które zanotowało wszystkie nasze wiadomości,
wrażenia i czyny, może się ocknąć; pod wpływem transu budzą się
zamierzchłe głosy z głębin przeszłości. Podobni jesteśmy do
tysiącletnich drzew naszych lasów. Ich lata są wypisane w
koncentrycznych pierścieniach ich wiekowej skorupy; podobnież
każdy wiek naszych kolejnych istnień pozostawia niezmienną strefę
65
Pico della Mirandola Giovanni, książę (1463-1494), włoski filozof i filolog, humanista, dominikanin.
Eklektyczny platończyk dążący do synkretyzmu. Stawiał sobie za cel pogodzenie filozofii greckiej i
rzymskiej z kabałą, judaizmem i myślą chrześcijańską. Głosił humanistyczną koncepcję człowieka jako
mikrokosmosu, istoty wolnej, wyposażonej w siłę twórczą i możność kształtowania własnego losu.
Poglądy swoje zawarł w dziele De hominis dignitate (1486) - przyp. red.
66
Pascal Blaise (1623-1662), francuski filozof, matematyk, fizyk i publicysta, uważany powszechnie
za następcę Kartezjusza (R. Descartes). Obrońca jansenizmu i idei św. Augustyna. Krytyk moralności
jezuickiej. Propagator zasady rozdziału nauki od religii i rozumu od wiary. Rozbudował zasady logiki i
metodologii. Sformułował tezę, że człowiek może poznać rzeczy nadprzyrodzone przez serce i wiarę.
Porządek serca, twierdził, jest różny od porządku rozumu. Sceptycyzm poznawczy stał się podstawą
mistycyzmu i fideizmu Pascala – przyp. red.
67
Euklides z Aleksandrii, (ok. 365 - ok. 300 p.n.e.), grecki matematyk i fizyk, autor dzieła Elementy
geometrii (obowiązujący przez stulecia podręcznik). Usystematyzował całość ówczesnej wiedzy
matematycznej. W swych pracach z optyki sformułował prawo załamania i zasadę prostoliniowego
rozchodzenia się światła. Jest również autorem dzieła z astronomii i teorii muzyki - przyp. red.
68
Mozart Wolfgang Amadeus (1756-1791), kompozytor austriacki, wybitny przedstawiciel
klasycyzmu wiedeńskiego. Pierwsze utwory skomponował już w wieku 5 lat - przyp. red.
na ciele duchowym, które wiernie zapisuje najbardziej nieuchwytne
ślady naszej przeszłości i czyny na pozór najbardziej zatarte w
naszym życiu mentalnym i w naszej świadomości.
Nade wszystko jednak w godzinie śmierci, kiedy ciało duchowe
ma się wyzwolić, budzą się w pamięci przytłumione do tego czasu
wizje dawnych bytów. Doświadczenie potwierdza to codziennie.
Słyszeliśmy, jak jeden nasz przyjaciel, lekarz, który w młodości
omal nie utonął, opowiadał, iż w momencie, gdy zaczęło się
duszenie, wszystkie obrazy jego życia toczyły się przed nim w
kolejności wstecznej, z dokładnymi szczegółami, przy czym
towarzyszyło im poczucie dobra albo zła przy każdym z czynów jego
całego życia. Był to już początek sądu duchowego. Sąd ten jest to,
jak wiadomo, nic innego, jak błyskawiczny bilans naszej
świadomości, dzięki któremu wygłaszamy na siebie samych wyrok,
ustalający nasz los w nowym świecie, do którego wracamy.
Obecnie, gdy znamy prawo bytu, naukową doktrynę
inkarnacji, będzie nam łatwiej zrozumieć zmienne koleje naszej
ziemskiej wędrówki, okresy, jakie przechodzimy i rolę, którą każdy
etap życia ludzkiego odgrywa w harmonijnej ekonomii jego całości.
Tak to młodość, wiek dojrzały, starość zjawia się przed nami w swej
właściwej postaci; w owym wysokim świetle spirytualizmu będziemy
je mogli lepiej ocenić i zrozumieć. Umierać, żeby się znów narodzić,
żyć na nowo, żeby umrzeć i żeby jeszcze żyć, takie jest prawo
naszego bytu. Narodziny i śmierć są więc tylko portykami
świetlistymi, albo ciemnymi, pod którymi trzeba nam przechodzić,
żeby wejść do świątyni naszego przeznaczenia.
Dziwna rzecz! Tę głęboką wiedze o początku rzeczy, tę genezę
istoty, to prawo przeznaczenia starożytni znali i rozumieli
nieskończenie lepiej od nas. Co my zaczynamy zaledwie ustalać i
naukowo dowodzić, to Grecja, Egipt, Wschód wiedział drogą intuicji i
wtajemniczenia.
Taki był podkład misteriów Izyjskich i Eleuzyjskich69,
stanowiących rodzaj dramatycznego przedstawienia reinkarnacji
dusz, ich zejścia do Hadesu, ich oczyszczenia i kolejnych wędrówek.
Uroczystości te trwały trzy dni i tłumaczyły we wzruszającej trylogii
całą tajemnicę świata i zaświata. Przy końcu tych uroczystych
wtajemniczeń byli mędrcami na całe życie, a lud, któremu
podawano tylko symbole i hieroglify tych prawd ezoterycznych,
przeczuwał je jednak pod powłoką symbolu i strzegł w tej postaci
również prawdziwego sensu życia. Dziś sens ten zatraciliśmy.
Chrześcijaństwo pierwotne, chrześcijaństwo Jezusa i apostołów,
posiadało go jeszcze. Począwszy od dnia, w którym duch grecki
dostał się do teologii, zanikł sens ezoteryczny i tajemne znaczenie
69
Eleuzyjskie misteria, Eleuzynie, misteria i uroczystości na cześć Demeter i Persefony obchodzone w
Eleusis. Wg tradycji miał je zapoczątkować Eumolpos. Pierwotnie to uroczystość ludowa podczas
żniw, kiedy to składano Demeter podziękowania za dobre plony, wraz z rozwojem lokalnego kultu
ustaliły się przepisy obchodzenia świąt, zasady (tajne) misteriów – przyp. red.
obrzędów hieratycznych. Scholastyka przytłumiła pierwotne
objawienie górą sylogizmów i argumentacji pozornych i
sofistycznych.
Mitologia pogańska posiadała w wysokim stopniu znajomość
początków i pojęć genezy życiowej. Pod formą mitów poetyckich
pulsowała prawda wtajemniczeń, jak pod korą drzewa odsłania się
krążenie soków żywotnych.
W świetle spirytualizmu pragnę zbadać różne fazy życia
ludzkiego, porównując je ze zmianą pór roku.
Chcielibyśmy, jak Maurycy de Guerin70, ów mędrzec, ów
wtajemniczony, zmarły młodo, jak wszyscy „ulubieńcy bogów” –
„przeniknąć wewnętrzną zasadę rzeczy, podążyć po promieniach
gwiazd i nurtach rzek, wniknąć w bieg życia, dochodząc aż do głębi
tajemnicy ich powstania, być wreszcie dopuszczonym do
najdalszych samotni spośród boskich domostw wielkiej natury, to
jest do punktu wyjścia życia powszechnego. Tam podpatrzylibyśmy
zapewne pierwszą przyczynę ruchu i usłyszelibyśmy pierwszy śpiew
istot w ich porannej świeżości”.
Te zdolności intuicyjne są u pewnych ludzi jedną z
najwyższych form medialności, można bowiem powiedzieć, że
medialność, jedna w swej zasadzie, a wielopostaciowa w
przejawach, jest prawdziwym wewnętrznym wtajemniczeniem, jest
tajemniczym językiem, uchwytnym dla duszy i myśli tych, których
świat wyższy wybrał za swych pośredników na ziemi.
Zastanówmy się w tym oświetleniu i pod takim kątem
widzenia nad tajemnicą życia ludzkiego i nad przedziwną harmonią,
uwidaczniającą się w jego kolejnych fazach i w różnych okresach
wieku, jakby prawdziwych porach roku u duszy, wydających kolejno
swoje kwiaty i owoce.
Poeci opiewali młodość z bogactwem jej darów, ze świetnością
jej kolorów, ze wzlotem jej sił, z urokiem jej wdzięku i piękności.
„Młodość podobna jest do lasów, mówi jeszcze Maurycy de
Guerin w swoim nieśmiertelnym „Centaurze”, do lasów zielonych,
miotanych wichrami; ze wszech stron kołysze się bogactwem życia;
zawsze jakiś głęboki poszum rozbrzmiewa wśród jej liści”.
Piękny to obraz, piękny przed wszystkim w swej wierności i
prawdziwości...
Co charakteryzuje młodość, to bogactwo, nadmiar życia,
przeobfitość rzeczy, zapał do przyszłości. Poświęcenie, potrzeba
kochania, łączenia się wzajemnego, charakteryzuje ten okres życia,
w którym dusza, znów przyciągnięta do ciała o nowych i potężnych
pierwiastkach, czuje się zdolna porywać się na wielkie rzeczy i roi
sobie wielkie nadzieje na przyszłość.
70
Georges Maurice de Guérin du Cayla, znany jako Maurice de Guérin (ur. 4 sierpnia 1810 w
Langwedocji, zm. 19 lipca 1839 w Paryżu) − francuski poeta epoki romantyzmu, autor prozy
poetyckiej stanowiącej zapowiedź rodzącego się pod koniec XIX wieku modernizmu oraz symbolizmu
– przyp. red.
Młodość ma największe znaczenie, jest bowiem stawianiem
pierwszych kroków na drodze przeznaczenia. Zapomnienie
przeszłości jest u niej całkowite; ta przestaje dla niej istnieć i
wszystkie jej siły zwracają się ku przyszłości. Oto dlaczego wszyscy
moraliści, wszyscy wychowawcy ześrodkowali swoje doświadczenia i
wysiłki na tej przedmowie do życia ludzkiego, od której zależeć
będzie cała księga. „Nadzieja żniwa leży w zasiewie”, powiedział
Leibniz71; obietnica owoców zawarta jest również w uśmiechu
kwiecia.
Chrześcijaństwo zakonne i średniowieczne wypaczyło zupełnie
pojęcie o życiu i wychowaniu. Zachwalając brzydotę fizyczną i
lekceważenie ciała, nie rozumiało, że dusza modeluje swoje ciało,
jak Bóg kształtuje duszę i że ciało winno nosić znamię obu, które nie
może i nie powinno być czym innym, niż znamieniem Piękna. O ile
nasz wiek, lub wiek następny nie naprawi tego błędu, nie uczyni nic
dla prawdziwego postępu świata. Dążcie do piękna ciał, jeśli chcecie
uzdrawiać
dusze
i
wygładzać
drogę
przeznaczenia.
Nie
zapominajcie, przyszli wychowawcy ludów, że brzydota jest
czynnikiem chorobliwym.
Trzeba więc zupełnie uzdrowić wychowanie młodzieży, jeśli się
chce przyśpieszyć zwycięstwa i postępy wieku przyszłego. Trzeba,
żeby wszystko dokoła niej, ludzie i rzeczy, sztuka, literatura, żeby
wszystko mówiło jej o wielkości, szlachetności, sile, sławie, pięknie.
Gdy młodzież starożytna zbiegała się corocznie na świetne
igrzyska olimpijskie, od chwili, gdy dotknęła stopą sławnego miasta,
brała ją pod niepodzielną władzę czarująca magia Piękna. Budowle z
ich nieskazitelną symetrią, Forum z pysznymi posągami, które
przedstawiały to piękność Herkulesa, to Apollona72, religijny zjazd
ludu, majestat świątyń, harmonijna organizacja uroczystości,
wieńce z mirtu i lauru, które tchnęły już sławą zwycięstwa, wszystko
wołało do młodych efebów73, przybyłych z krańców Attyki, żeby
walczyć na stadionie: „Młodzi ludzie, bądźcie piękni, bądźcie wielcy,
bądźcie szczęśliwi, bądźcie silni!”. Nieco dalej, w świątyni Olimpu,
Zeus74
Fidiasza75,
promieniując
nieśmiertelną
pięknością,
71
Leibniz Gottfried Wilhelm (1646-1716), filozof niemiecki, matematyk - przyp. red.
Apollo, Apollon, w mitologii greckiej bóg należący do pokolenia wielkich bóstw olimpijskich, syn
Zeusa i Latony, brat Artemidy. Ciężarna Latona, ścigana gniewem zazdrosnej Hery, nigdzie nie mogła
znaleźć miejsca na połóg. Jedynie wyspa Delos udzieliła jej schronienia, tam też powiła Latona
Artemidę i Apolla. Zeus ofiarował synowi złotą mitrę, lirę i rydwan – przyp. red.
73
Efeb, młodzieniec grecki w wieku 18-20 lat, odbywający obowiązkową służbę wojskową. Potocznie
- urodziwy młodzieniec - przyp. red.
74
Posąg Zeusa Olimpijskiego - posąg kultowy Zeusa o wysokości 13 m, wykonany ok. 435-430 p.n.e.
dla świątyni w Olimpii przez Fidiasza, przy współpracy malarza Panajnosa i toreuty (toreutyka)
Kolotesa, zaliczany do siedmiu cudów świata. Przedstawiał boga siedzącego na tronie w płaszczu i z
wieńcem oliwnym na głowie, trzymającego w lewej dłoni złote berło, na prawej - posążek Nike. Posąg
znajdował się w Olimpii do 426 n.e., kiedy spłonął podczas pożaru świątyni - przyp. red.
75
Fidiasz (ok. 490 p.n.e. - po 432 p.n.e.), największy rzeźbiarz grecki okresu klasycznego. Działał
początkowo w Platejach, Tebach, Delfach, potem pracował w Atenach jako doradca artystyczny
Peryklesa. Zajmował niezwykłą dla artysty pozycję przyjaciela ateńskiego stratega – przyp. red.
72
błogosławił boskim gestem tę uroczystą i harmonijną naukę
poglądową.
Trzeba wskrzesić ten piękny, starożytny sposób wychowania,
jeśli chcemy odrodzić młodzież i siłę ludzkości.
Wszystko opiera się dziś na wiedzy oficjalnej jako metodzie,
na demokracji jako zasadzie społecznej. I oto właśnie obie są
zagrożone. Wiedza materialistyczna gubi się w dysekcji i analizie;
rozkłada zamiast stwarzać i rozkawałkowuje, zamiast działać. Z
drugiej strony demokracja w swych żywych dziełach nosi już zarodki
upadku. Wysławia miernotę wszelkiego rodzaju; przekreśla
genialność i nie dowierza własnym siłom, to też dwudziesty wiek,
rozpoczęty takim bilansem intelektualnym i moralnym, przedstawia
się słabo i nędznie. Błędem było brać naukę za ideał i demokrację
za cel, podczas, gdy obie są tylko środkami.
Młodzież jutra wystąpi energicznie przeciw tym dwom
bożyszczom – młodzież dzisiejsza już to zaczyna. Wśród naszych
młodych ludzi są już niektóre duchy wybrane, wtajemniczone,
mądre już od pierwszej godziny, które torują drogą i przygotowują
wyjście i pochód ducha ku przyszłości. Są to spirytualiści wysokiej
miary, który wiedzą, że tam jest prawdziwa wolność, gdzie tchnie
Duch. To będzie dewizą nowego legionu, to jest młodzieży, która
pyta się i wsłuchuje się w siebie sama, która słyszy głosy
wewnętrzne i stara się zrozumieć swoje przeznaczenie, badając
zagadkę i prawo ewolucji.
To będzie królestwo „Ducha”, do którego wzdychają dusze
rozmiłowane w wyżynach. Zapewne, że cel to jeszcze daleki; trzeba
będzie skruszyć niejedno bożyszcze, którego cokół opiera się
niszczącemu młotowi; niemniej wszystko zdąża ku temu kresowi,
przewidzianemu przez myślicieli, a leżącemu poza horyzontem
naszego wieku. Popycha nas doń nieprzeparta siła, jak wiatr na
pełnym morzu popycha łódź i spodziewamy się, że przed śmiercią
będziemy mogli z oddali pozdrowić ziemię obiecaną, którą słońce
przyszłe oświeci chwałą poranku i swą życiodajną jasnością.
*
Wiek dojrzały jest w istocie złotym wiekiem życia, bo jest to
epoka żniwa, w której dojrzewanie dokonuje się w sercu, w duchu i
w całej istocie. Wybujałości wieku młodego rozjaśniły się, jak aleje,
jak polany, które drwal wyrąbał w gęstwinie leśnej. Znikły złudzenia
i błyskotliwe sny. Pod złocistą mgłą, która ongiś wszystko okrywała,
zjawiają się poważne linie, surowe kształty rzeczywistości. Ci, którzy
nas otaczają, nie mają już na czole poetycznej aureoli, którą nasza
twórcza wyobraźnia im przypisywała, nawet miłość odkryła nam
pewne swoje słabe strony, być może nawet zdradę, wreszcie cnota
okazałą się nieraz tylko czczym słowem. W tym okresie życia wielkie
niebezpieczeństwo zagraża większości ludzi: to sceptycyzm. Biada
temu, który da się opętać tej niezdrowej larwie, neutralizującej
wszystkie siły dojrzałego wieku! Przeciwnie, trzeba się zebrać w
sobie i budzić w duszy święty zapał młodości. Szczęśliwi ludzie,
których serce zachowało wiarę pierwszych dni!
Nie ulega wątpliwości, że wiek dojrzały jest mniej poetycki,
mniej wiosenny, niż młodość. Kwiaty opadły z ich kolorystyką i
zapachem, lecz owoce zaczynają się pojawiać na kończynach duszy,
jak na gałęziach drzewa.
W młodości czujemy, iż rośniemy; pośrodku życia czujemy, ż
dojrzewamy, a to jest jeden z najszlachetniejszych i najbardziej
produktywnych etapów ewolucji ludzkiej. Wiek dojrzały jest w całym
tego słowa znaczeniu okresem pełni; jest to rzeka, wypełniona aż
po brzegi obfitością wód i darząca łąki bogactwem i żyznością.
U dusz wyżej rozwiniętych, bogatych w kapitał, nagromadzony
w żywotach poprzednich, wielkie dzieła powstają lub szkicują się w
młodości; geniusz jest młodzieńcem, jeśli się tak można wyrazić.
Przeważna część wielkich ludzi w historii czuła od pierwszej
młodości wschodzącą nad horyzontem ich myśli gwiazdę, która
miała
pewnego
dnia
zabłysnąć
im
blaskiem
chwały
i
nieśmiertelności. Krzysztof Kolumb był jeszcze dzieckiem, gdy go
nawiedzały wizje nowego świata; Rafael był nieśmiertelny, zanim
osiągnął wtórna młodość. Milton miał dwanaście lat, kiedy w myśli
jego zakiełkował pierwszy pomysł „Raju utraconego”. Wszelako u
większości ludzi – bo geniusz jest wyjątkiem, jedynie zwyczajny
talent stanowi regułę – realizują się wielkie myśli, jak i wielkie
dzieła w dojrzałym okresie życia, w środku lasu, jak się wyraża
Dante. To też sztuka życia polega na przygotowaniu wieku
dojrzałego, jak rolnik śpiesznie przygotowuje żniwo.
Trzeba by sprawić, żeby długo, bardzo długo trwał ten
środkowy okres naszego bytu, kiedy życie perispritalne pulsuje w
całej pełni, posiada całą swą moc promieniowania i wibracji, dlatego
trzeba mu zachować możliwie najdłużej to, co stanowi istotny
pokarm, umożliwiający działalność i pracę, a mianowicie czystą
kres, ujęty w karby system nerwowy, ciało silne i zdrowe: ów mens
sana in corpore sano76, o którym mówi mędrzec i który jest tylko
doskonałą
równowagą
życia
fizycznego,
intelektualnego
i
moralnego.
Zrozumiałe jest więc, jak trudną rzeczą do zorganizowania i
osiągnięcia jest harmonia i ład w życiu ludzkim. Ileż świetnych i
wiele obiecujących młodości opadło w kwietniu, jak kwiaty!
Wielkim nieprzyjacielem wieku dojrzałego, jak i całego życia,
jest egoizm. Człowiek się umniejsza, zabija, powodowany chęcią
użycia. Namiętności cielesne i myślowe spajają człowieka z dwóch
stron, że tak powiem: niszczą rdzeń mózgu i serca. Krew nie
odmładza się dość szybko, by opóźnić starość; dlatego szybciej niż
powinna, przychodzi śmierć. Trzeba sobie dawać, żeby móc dla
76
(Z łac.) Zdrowy duch (rozum) w zdrowym ciele - przyp. red.
siebie otrzymywać z powrotem – ofiara jest czynnikiem
zachowawczym, a ten, mówi Mistrz, kto zbyt wiele troski poświęca
zachowaniu swego życia, naraża się tym samym na jego utratę:
„Nikt nie żyje tak długo na ziemi, jak ów, który jest zawsze gotów
umrzeć.” „Oni wzywają cię, a uciekasz – mówi poeta – do śmierci;
ja chcę żyć, a ty przychodzisz!”
Wiek dojrzały jest to lato naszego bytowania ziemskiego; jak
owa wspaniała pora roku, jest pełen gorąca i światła; poranki jego
są czarowne, zachody słońce promienne, a noce błyszczące
przepychem gwiazd. Pulsuje radością życia, poczuciem własnej siły i
świadomością, jak jej używać. Człowiek osiąga wówczas fizycznie i
moralnie punkt kulminacyjny Piękna. Albowiem istnieje piękno
wieku dojrzałego, to jest prawda niezaprzeczona. Jednym z naszych
błędów jest mniemanie, że jedynie piękno młodości jest mistrzem
życia; ale temu brak zasadniczego pierwiastka, jakim jest siła,
wypływająca z ogólnej i harmonijnej równowagi istoty.
Wiek dojrzały jest wiekiem zwycięstwa; młodość odkrywa róże
i mirty, wiek życia dojrzały zachowuje sobie wawrzyny. Praca,
natchnienie, miłość łączą się, by mu splatać wieńce; uroczysta to
godzina, kiedy do stóp jego garną się triumfy. Uśmiechają się doń i
wspierają go wszystkie łaski bogów. Przeznaczenie wieku męskiego
i geniusz opiekuńczy ojczyzny zapraszają go do ofiar na swych
ołtarzach.
*
Starość jest jesienią życia; u swego schyłku jest zimą. Na sam
dźwięk słowa „starość” czuje się już chłód, podchodzący do serca;
starość według ogólnej opinii ludzkiej to zgrzybiałość, ruina.
Streszcza ona w sobie wszystkie smutki, wszystkie nieszczęścia,
wszystkie boleści życia; to melancholijny i tchnący zgryzotą wstęp
do ostatecznego pożegnania.
Tkwi w tym poważny błąd. Najpierw, stosownie do ogólnego
prawidła żaden okres życia ludzkiego nie jest całkowicie pozbawiony
darów przyrody, a tym mniej błogosławieństwa Bożego. Dlaczego
ostatni etap naszego bytu, ten który poprzedza bezpośrednio
ukoronowanie przeznaczenia, miałby być przykrzejszy od innych?
Byłaby w tym sprzeczność, a nie ma na nią miejsca w dziele boskim
– wszędzie panuje w nim harmonia, jak w żyjącej kompozycji
błędnego koncertu. Przeciwnie, starość jest piękna, jest wielka, jest
święta; zastanowimy się nad nią chwilę w czystym i pogodnym
świetle spirytualizmu.
Cicero napisał wymowną rozprawę o starości. Bez wątpienia
odnajdujemy na jej sławnych kartach coś ze wzniosłego geniuszu
tego wielkiego człowieka; niemniej jest to dzieło czysto filozoficzne,
zawierające tylko zimne poglądy, bezpłodną rezygnację i czyste
abstrakcje.
Trzeba przybrać inny punkt widzenia, żeby móc pojąć i
podziwiać to wzniosłe dokończenie bytu ziemskiego.
Starość streszcza w sobie całą księgę życia; ona zawiera dary
innych epok istnienia, będąc pozbawiona ich złudzeń, ich
namiętności i błędów. Starzec ujrzał nicość wszystkiego, co
opuszcza; przejrzał pewność wszystkiego, co ma nadejść; to
człowiek widzący. Wie, wierzy, widzi, czeka. Dokoła jego czoła,
uwieńczonego koroną białych włosów, jak hieratyczną opaską
starożytnych kapłanów, unosi się majestat iście kapłański. W czasie
bezkrólewia u pewnych ludów rządzili starcy.
Starość stanowi jeszcze, mimo wszystko, jedną z pięknych
stron życia, a na pewno jedną z najwyższych harmonii.
Mówi się często: jaki piękny starzec! Gdyby starość nie miała
swej szczególnej estetyki, skąd brałyby się takie wykrzykniki?
Wszelako nie należy zapominać, że w naszej epoce jest – jak
to powiedział już Chateaubriand – „wielu starych, a mało starców,
co nie znaczy bynajmniej to samo”. Starzec jest w istocie dobry;
jest wyrozumiały, kocha i zachęca młodzież, serce się w nim nie
zestarzało – podczas kiedy ludzie starzy są zazdrośni, nieżyczliwi i
surowi. Jeśli nasze młode pokolenia nie mają dla starej generacji
takiego kultu, jak niegdyś, czyż nie jest tak dlatego właśnie, że
starzy zatracili wzniosłą pogodę i miłą życzliwość, jaka stanowiła
ongiś poezję starodawnych ognisk rodzinnych? Starość jest święta,
jest czysta, jak pierwsze dzieciństwo; dzięki temu zbliża do Boga i
patrzy jaśniej i dalej w głębie nieskończoności.
Jest ona w istocie początkiem dematerializacji. Bezsenność,
stanowiąca zazwyczaj cechę charakterystyczną tego wieku, jest
tego
materialnym
dowodem.
Starość
podobna
jest
do
przedłużającej się jawy, jawy wieczności i starzec jest, jak daleko
wysunięta warta na ostatniej granicy życia; stoi już jedną nogą na
ziemi obiecanej, widzi inny brzeg i drugie zbocza przeznaczenia.
Stąd owe chwile nieświadomej „nieobecności duchowej”, owe
przydługie roztargnienia, które bierze się za osłabienie władz
umysłowych, a które są w rzeczywistości tylko chwilowymi
wyprawami w zaświaty, to jest zjawiskami przejściowej zmiany
ojczyzny. A to ludzie nie zawsze rozumieją. Starość, mówi się
często, to wieczór życia, to noc. Wieczór życia, to prawda; ale ileż
jest pięknych wieczorów i zachodów słońca, opiewanych przez
poetów! Starość to noc – i to prawda; lecz noc jest tak piękna ze
swoją szatą, zdobną konstelacjami gwiezdnymi! Jak noc, ma i
starość swoje drogi mleczne, swoje szlaki białe i świetliste,
wspaniały odblask długiej drogi, pełnej cnót, dobroci i czci!
Starość jest odwiedzana przez przybyszy ze świata
niewidzialnego; ma ona instynktowne rozświetlenia, cudowny dar
wieszczy i proroczy; jest stanem ustawicznej medialności, a wróżby
jej są echem głosu Bożego. Dlatego to błogosławieństwa starca są
dwakroć święte; trzeba zachować w sercu ostatnie słowa
umierającego starca, jak dalekie echo głosu, miłego Bogu i
szanowanego u ludzi.
Gdy starość jest zacna i czysta, podobna jest dziewiątej
księdze sybilińskiej, która sama w sobie jest warta tyle, co
wszystkie inne, albowiem streszcza je w sobie, i zawierając całe
przeznaczenie ludzkie, znosi inne książki.
Idźmy dalej w naszych rozmyślaniach o starości i zastanówmy
się nad pracą wewnętrzną, jaka się w niej dokonuje. „Ze wszystkich
historii – powiedział ktoś – najpiękniejszą jest historia dusz”. I to
jest prawda. Piękna to rzec przeniknąć w ten świat wewnętrzny i
zdumiewać się nad prawami myśli, nad tajemnymi porywami
miłości.
Dusz starca jest tajemniczą kryptą, oświetloną brzaskiem
słońca innego świata. Podobnie, jak wtajemniczenia starożytne
dokonywały się w głębokich salach Piramid, z dala od spojrzeń i
wrzawy śmiertelników roztargnionych i nieświadomych, podobnie w
podziemnej krypcie starości dokonują się święte wtajemniczenia,
stanowiące preludium do objawień śmierci.
Przeobrażenia,
albo
raczej
przekształcenia,
jakie
w
zdolnościach duszy sprawia starość, są zadziwiające. Ta praca
wewnętrzna streszcza się w jednym słowie: prostota. Starość
wszystko upraszcza. Upraszcza po pierwsze materialną stronę życia;
znosi
wszystkie
potrzeby
nieistotne,
tysiące
sztucznych
konieczności, jakie nam stworzyła młodość i wiek dojrzały i jakie
uczyniły z naszego skomplikowanego życia prawdziwą niewolę,
przymus, tyranię. Powiedzieliśmy wyżej: to początek uduchowienia.
Ta sama praca uproszczenia dokonuje się w inteligencji.
Nabyte wiadomości stają się bardziej przezroczyste; na dnie
każdego wyrazu znajduje się pojęcie, na dnie każdego pojęcia widzi
się Boga.
Starzec ma cenną zdolność: zapomnienia. Wszystko, co było
błahe, bezużyteczne w jego życiu, zaciera się; zachowuje on w
pamięci, jak na dnie tygla po przetopieniu kruszcu, tylko rzeczy
istotne.
Czoło starca nie ma dumnego i wyzywającego wyrazu
młodości i wieku dojrzałego; ugina się pod ciężarem myśli, jak
dojrzały kłos.
Starzec pochyla głowę i skłania ją ku sercu. Chce zamienić na
miłość wszystko, co w nim pozostało ze zdolności, siły i wspomnień.
Starość nie jest więc upadkiem; w istocie jest ona postępem,
krokiem naprzód ku kresowi – z tego tytułu jest jednym z
błogosławieństw Nieba.
*
Starość jest wstępem do śmierci; czyni ją to świętą, jak
uroczyste czuwanie, które u starożytnych Wtajemniczonych
poprzedzało uchylenie zasłony, okrywającej misteria. Śmierć jest
wtedy wtajemniczeniem.
Wszystkie religie, wszystkie filozofie próbowały wyjaśnić
śmierć;
mało
ich
zachowało
jej
prawdziwy
charakter.
Chrześcijaństwo ją ubóstwiło; jego święci patrzyli jej szlachetnie w
twarz, jego poeci opiewali ją jako oswobodzicielkę. Wszelako święci
katolicyzmu widzieli w niej tylko wyzwolenie z niewoli ciała, okup za
grzech i z tegoż powodu obrzędy pogrzebowe liturgii katolickiej
otaczają pewną atmosferą lęku to zakończenie – tak naturalne –
bytu ziemskiego.
Śmierć jest po prostu wtórnym narodzeniem; opuszcza się ten
świat w taki sam sposób, w jaki się weń weszło, na mocy tego
samego prawda.
Na jakiś czas przed śmiercią dokonuje się milcząca praca.
Dematerializacja już się zaczęła. Po pewnych oznakach można by ją
stwierdzić, gdyby uwagi tych, którzy otaczają umierającego, nie
odwracały rzeczy zewnętrzne. Choroba odgrywa tu ważną rolę.
Dokończona w kilku miesiącach, w kilku tygodniach, w kilku dniach
może to, co przygotowała powolna praca wieku: jest to dzieło
„rozłączenia”, o którym mówi apostoł Paweł. Ten wyraz –
„rozłączenie”, jest bardzo charakterystyczny; oznacza on wyraźnie,
że organizm się rozdziela i że ciało duchowe się odłącza, uwalnia od
reszty ciała, którym było otoczone.
Co dzieje się w owym ostatnim momencie, który wszystkie
języki nazywają „agonią”, to jest ostatnią walką? Przeczuwa się to,
zgaduje. Wielki poeta umierając, tłumaczył tę uroczystą chwilę w
następującym wierszu: „Oto jest walka dnia i nocy”.
W istocie dusza weszła w stan zmierzchu, jest na ostatecznym
krańcu, na granicy dwóch światów, nawiedzana początkowymi
wizjami tego, w który ma wejść. Świat, który opuszcza, posyła jej
widma wspomnień, a cały orszak duchów przybywa do niej ze
strony, gdzie świta jej nowy dzień.
Nie umiera się nigdy samotnie, podobnie jak nigdy samotnie
się nie rodzi. Niewidzialni przyjaciele, którzy danego ducha znali,
kochali, otaczali, gdy żył na ziemi, przychodzą pomóc umierającemu
uwolnić się od ostatnich kajdan niewoli ziemskiej.
W tej uroczystej godzinie pomnażają się zdolności, dusza w
połowie uwolniona, rozszerza się; zaczyna wschodzić w swoją
naturalną atmosferę, odzyskiwać swoje normalne życie wibracyjne i
dlatego właśnie w owym momencie przejawiają się u niektórych
umierających ciekawe zjawiska medialności. Biblia jest pełna tych
ostatnich objawień. Śmierć patriarchy Jakuba jest doskonałym
typem dematerializacji i jej praw. Jego dwunastu synów zebrało się
koło łoża, jak żywy wieniec pogrzebowy. Starzec skupia się i
przebiegłszy pokrótce swą przeszłość, swoje wspomnienia,
prorokuje każdemu o przyszłości jego rodziny i plemienia. Jego
wzrok sięga jeszcze dalej i widzi u kresu czasów Tego, który ma
pewnego dnia streścić całą długowieczną medialność starego Izraela
– to Mesjasz. I wskazuje na Niego, jako na ostatnią latorośl swojej
rasy, tego, który skupi w sobie całą chwałę potomstwa Jakubowego.
Żaden najdumniejszy faraon nie umierał w takiej aureoli wielkości,
jako ten starzec nieznany, wydający ostatnie tchnienie w zakątku
ziemi Gessen.
Wróćmy do samego aktu śmierci. Dematerializacja się
dokonała, ciało duchowe się uwalnia od skorupy cielesnej, która
żyje jeszcze kilka godzin, może i kilka dni, życiem czysto
wegetatywnym. Tak więc kolejne stany osobowości ludzkiej
rozwijają się w porządku odwrotnym od tego, który przejawiał się
przy urodzeniu. Życie wegetatywne, które zaczęło się w łonie matki,
gaśnie tu na ostatku; życie intelektualne i życie uczuciowe są to
dwa pierwsze punkty wyjścia.
Cóż się wtedy dzieje? Duch, to jest dusza i jej fluidyczna
powłoka, a co za tym idzie, „ja”, unosi ostatnie wrażenie moralne i
fizyczne, doznane na ziemi; zachowuje je przez pewien czas,
krótszy lub dłuższy, wedle swego stopnia ewolucji. Dlatego to trzeba
umierającego otoczyć atmosferą słów łagodnych i świętych, myśli
wzniosłych, bowiem to są ostatnie głosy, ostatnie gesty, ostatnie
obrazy, które odbijają się na kartach podprożnej księgi
świadomości; jest to ostatni wiersz, jaki odczyta umarły, gdy
przyjdzie w zaświaty, albo raczej gdy będzie miał świadomość
swego nowego trybu życia.
Śmierć jest w istocie przejściem, a też i przeniesieniem.
Gdybyśmy
mieli
pożyczyć
obraz
z
życia
doczesnego,
porównalibyśmy ją najchętniej do tunelu. W istocie dusza posuwa
się w defiladzie śmierci, szybciej lub wolniej, wedle stopnia
dematerializacji i uduchowienia.
Duchy wyższe, które żyły zawsze w wysokich sferach myśli i
cnoty, przebiegają tę ciemność z szybkością ekspresu, który wpada
w jednej chwili na pełne światło doliny; wszelako jest to przywilej
małej liczby duchów wysoko rozwiniętych; są to wybrańcy i mędrcy.
Nie będziemy tu mówić o zbrodniarzach i istotach
zezwierzęciałych o grubych instynktach, istotach, które żyły, albo
raczej wegetowały przez całe życie w nizinach występku, albo w
otchłani zbrodni. Dla tych jest to noc pełna koszmarnych wizji.
Dusza weszła w ciemny chodnik; przebywa tam w ciemności,
albo raczej w półcieniu bliskim światła. To brzask zaświatów. Poeci
bardzo szczęśliwie oddali ten stan i opisali ten półmrok, ten
światłocień świata pozaziemskiego.
Tu analogie miedzy narodzinami i śmiercią są uderzające.
Trzeba kilka tygodni, zanim dziecko przyzwyczai się do światła i
zdobędzie świadomość tego, co go otacza. Jego oczy nie są jeszcze
„otwarte”, jak też i promieniowanie jego myśli.
Podobnie i noworodek w świecie niewidzialnym potrzebuje
jakiegoś czasu, by zdobyć świadomość swego sposobu życia i
przeznaczenia. Słyszy równocześnie szmery dalekie lub bliskie obu
światów; widzi ruchy i gesty, których nie umiałby dokładnie
oznaczyć, ani określić. Wszedłszy w połowie w czwarty wymiar,
zatraca dokładnie poznanie trzeciego, w którym aż dotąd zawsze się
obracał. Nie zdaje sobie już sprawy ani z jakości, ani z liczby, ani z
przestrzeni i czasu, podobnież zmysły jego, które jak tyle narzędzi
optycznych, pomagały mu rachować, mierzyć i ważyć, zamknęły się
naraz, jak drzwi przed dożywotnim skazańcem. Jakiż to dziwny stan
duszy, która błądzi po omacku, jak ślepiec, po drodze zaświata. A
jednak stan ten jest realny.
W owym momencie wpływy magnetyczne modlitwy,
wspomnień, miłości mogą odgrywać ważną rolę i przyśpieszyć
zejście objawicielskiej światłości, która rozjaśni tę uśpioną jeszcze
świadomość. Modlitwa w tym wypadku jest prawdziwym
wywoływaniem; to głośny apel do duszy, pozostającej w
niepewności i niepokoju. Dlatego też niepamięć o umarłych,
zaniedbywanie ich czci jest rzeczą zdrożną i ściąga na nas później
podobną niepamięć.
Jednakże ten period przejściowy, ten przystanek w tunelu
śmierci jest absolutnie potrzebny jako przygotowanie do wizji
światła, która powinna nastąpić po ciemności. Trzeba, żeby zmysły
psychiczne ustosunkowały się stopniowo do nowego ogniska, które
je ma oświecić. Przeniesienie nagłe bez żadnego przejścia, z tego
życia do tamtego, byłoby olśnieniem, które spowodowałoby
długotrwałe zamieszanie. Natura non facit saltus77, powiedział wielki
Linneusz78; to prawo rządzi również stopniowymi etapami
wyzwalania się duchowego.
Trzeba, żeby zdolność widzenia u duszy wzrosła, żeby ptak
nocny, który nie potrafi spoglądać w brzask jutrzenki, wzmocnił
źrenice i mógł jak orzeł patrzeć w słońce nieustraszonym okiem. Ta
praca przygotowawcza dokonuje się stopniowo, w czasie krótszego
lub dłuższego przystanku w tunelu, poprzedzającego wolne życie
ducha. Powoli pojawia się światło, zrazu bardzo blade, jak brzask
świtu na szczytach gór; potem występuje zorza, w której blaskach
ogląda dusza nowy świat, w jaki się dostała; sama siebie odczytuje i
pojmuje dzięki subtelnemu światłu, które ją przenika w całej jej
istocie.
Stopniowo całe jej przeznaczenie z żywotami dawniejszymi, a
przede wszystkim ze świadomym poznaniem i sprawiedliwą oceną
życia ostatniego, objawia się jej, jak na wibrującym i ożywionym
ekranie kinematograficznym. Duch wtedy pojmuje, czym jest, gdzie
się znajduje i ile jest wart.
77
Natura non facit saltus – (łac.) natura nie czyni skoków – przyp. red.
Carl von Linné (1707-1778), szwedzki botanik, lekarz, jeden z najwybitniejszych przyrodników,
profesor botaniki Uniwersytetu w Uppsali, dyrektor Ogrodu Botanicznego, współzałożyciel
Królewskiej Szwedzkiej Akademii Nauk – przyp. red.
78
Wiedzione nieomylnym instynktem, przybywają dusze do
sfery, odpowiedniej do ich stopnia ewolucji, ich poziomu oświecenia
i chwilowej zdolności doskonalenia się. Pokrewieństwo fluidyczne,
jak wiatr łagodny, ale naglący, który popycha łódkę, prowadzi je ku
innym podobnym duszom, z którymi śpieszą połączyć się pasami
przyjaźni i powinowactwa magnetycznego. Tak więc życie, życie
naprawdę społeczne, tylko wyższego stopnia, ustala się zupełnie
podobnie do tego, jakie było niegdyś na ziemi, bo dusza ludzka nie
mogłaby wyrzec się swojej natury. Jej wewnętrzna struktura, jej
zdolność promieniowania wyznaczają jej społeczeństwo, na jakie
zasługuje.
W zaświatach grupują się rodziny, grupy dusz, koła duchów,
wedle praw pokrewieństwa i sympatii.
Czyściec odwiedzają aniołowie – mówią mistycy teologii. Świat
duchów wędrownych odwiedzają, kierują nim, harmonizują duchy
wyższe – powiemy.
Tu na ziemi, wśród wybrańców geniuszu, świętości i sławy,
byli i zawsze będą wtajemniczający. Są to wysłannicy
przeznaczenia, misjonarze, którzy otrzymali za zadanie popchnąć
świat ku prawdzie i sprawiedliwości za cenę owych wysiłków, łez, a
nieraz i swej krwi ofiarnej.
Wysokie posłannictwa dusz nigdy nie ustają. Wzniosłe duchy,
które pouczały i czyniły lepszymi swoich bliźnich na ziemi, wykonują
w dalszym ciągu na świecie wyższym w szerszym zakresie swoje
apostolstwo światła i odkupienia przez miłość.
Tak to więc, jak już powiedzieliśmy na początku tego ustępu,
historia wiecznie zaczyna się na nowo i staje się coraz bardziej
powszechna. Prawo krążenia, które rządzi wiecznym postępem
stanów bytu i światów, rozwija się bez ustanku w sferach i okręgach
coraz to większych; wszystko zaczyna się znów na górze na mocy
tego samego prawa, które pobudza wszystko do ewolucji na dole. W
tym tkwi cała tajemnica wszechświata.
Dusze, które mają świadomość błędów, popełnionych w swoim
ostatnim bytowaniu, pojmują konieczność ponownego wcielenia i
przygotowuję się do niego. Wszystko działa, wszystko się porusza w
tych sferach ustawicznej wibracji i ruchu. Jest to czynność
nieustająca, nieprzerwana, postępowa, wieczna.
Praca ludów na ziemi jest niczym w porównaniu z tą
harmonijną pracą świata niewidzialnego. Tam w górze żadne więzy
materialne, żadna przeszkoda cielesna nie powstrzymuje zapału, nie
odbiera odwagi, ani nie osłabia wzlotów. Żadnego wahania, żadnego
niepokoju, żadnej niepewności. Dusza widzi cel, zna środki do
niego, śpieszy w kierunku, w którym go powinna osiągnąć. Kto nam
opisze harmonię tych czystych intencji, wysiłek tych prostych woli,
zapał tych miłości, silniejszych niż śmierć?
Jaki język będzie mógł kiedy oddać wzniosłe i braterskie
współobcowanie tych duchów, które prowadzą miedzy sobą dialogi
płomienne, jak światło, subtelne jak woń kadziła, a których każde
drgnienie magnetyczne znajduje oddźwięk w samej duszy Boga?
Takie jest życie niebieskie, takie życie wieczne i to są owe
perspektywy, które śmierć otwiera przed nami w nieskończoność.
Człowiecze! Chciejże zrozumieć twe przeznaczenie; bądź dumny i
szczęśliwy z życia; nie bluźnij przeciw prawu miłości i piękna, które
zakreśla przed tobą ścieżki tak szerokie i tak promienne! Przyjmij
życie takie, jakim jest, z jego fazami, jego kolejnością, jego
zmiennością; wszak ono jest tylko przedmową, preludium do życia
wyższego, gdzie będziesz bujał, jak orzeł w bezmiarze, po przykrym
czołganiu w świecie materialnym i niedoskonałym.
Nie hymnem żałobnym trzeba witać śmierć, lecz śpiewem
życia! Nie jest to bowiem okrutna gwiazda zachodu, lecz przeciwnie
- promienna jutrznia prawdziwego poranku.
Śpiewaj duszo hymn triumfalny, hosannę nowego wieku, w
którym wszystko się rodzi do chwalebniejszych przeznaczeń.
Wstępuj coraz wyżej po nieskończonej piramidzie światła i jak
bohaterzy legendy „Excelsior”, rozepnij namiot na promiennych
Taborach Niewspółmiernego, Wiekuistego!
XV.
Misja XX wieku
Gdy rzucimy szybkie spojrzenie na całość historii, ową
prawdziwą księgę przeznaczenia ludów, wydaje się, jakoby każdy
wiek miał specjalną rolę do spełnienia, miał poszczególne
posłannictwo w pochodzie ludzkości.
Wiek dwudziesty zdaje się mieć wyższe powołanie, niż
wszystkie inne.
W pierwszej swej połowie uczestniczy w obaleniu wszystkiego,
co było przeszłością79. W drugiej połowie założy podwaliny świata
przyszłego, opartego na pięknie, świetle, sprawiedliwości; nasi
współcześni pozdrawiają go, jako daleki miraż owego nowego
świata myśli i wiedzy, który przeczuwamy, jak Krzysztof Kolumb
przeczuwał zbliżanie się nieznanego lądu.
Przejście nie obejdzie się bez wstrząsów, bez gwałtownych
zderzeń. Widok dokonujących się rozkładów byłby żałosny,
gdybyśmy nie wiedzieli, że po wielkich ruinach następują wielkie
zmartwychwstania.
Historia w istocie ściera tylko na to, by znów pisać nowymi
zgłoskami; myśl burzy, żeby znowu budować: to jest prawo
ewolucji, logicznego pochodu ludzkości.
Jesteśmy świadkami obalenia się wierzeń, albo raczej
obrzędów i form kultu. Religia bowiem w swojej zasadzie, w swojej
istocie jest wzlotem duszy ku nieskończoności, westchnieniem
79
12 lat po śmierci autora wybuchła II wojna światowa, największy i najbardziej krwawy konflikt
zbrojny w dziejach ludzkości – przyp. red.
inteligencji
ku
boskiemu
ideałowi.
Religia
jest
wówczas
niezniszczalna jak prawda, niewyczerpalna jak miłość, niezmienna
jak piękno.
Co powinno zginąć i dąży z dnia na dzień do zaniku, to stare
formuły, stare faryzeizmy, przestarzałe nauki. To cały aparat i kult
bożyszczy.
*
Jesteśmy również świadkami obalenia wiedzy, nie wiedzy
prawdziwej, jak to utrzymywał Brunetière80, bo ta nie może zginąć
– to pracownica, która nie zamyka nigdy swego bilansu – jedynie
wiedzy materialistycznej, która rządziła światem myśli przez
przeszło sto lat.
Przed pół wiekiem81 Ernest Renan82 wydał książkę o
„Przyszłości wiedzy”, książkę zręcznie ujętą, która zdobyła sobie
pewną sławę. Przepowiadał tam, iż zniknie w krótkim czasie
tajemnica, która pod różnymi postaciami zawisa, jak wyzwanie, na
myśli ludzkiej. Tajemnica pozostała... Co więcej, pomnożyła się,
dzięki świeżemu odkryciu radioaktywności ciał i rozwojowi zjawisk
psychicznych.
Inne przykłady wykażą, do jakiego stopnia wiedza oficjalnia,
głosząca swoje zwycięstwa nad materią, okazałą się niezdolna do
rozwiązania wielkich zagadnień, odnoszących się do duszy ludzkiej i
jej zdolności.
W swoich „Zagadkach wszechświata” pisał Haeckel: „O ile
zagadka materii, która streszcza w sobie wszystkie inne zagadki, nie
będzie rozwiązana, to w istocie nic nie będzie zrobione dla
zaspokojenia ducha ludzkiego”83.
Henryk Poincare84, jedne z mistrzów wiedzy nowoczesnej,
którego śmierć wyrwała z toku żywej pracy, wykazał w jednym ze
swych ostatnich dzieł, że wiedza nie jest jeszcze niczym więcej, niż
hipotezą i wyznawał, że „wszystkie prawa fizyki należy poddać
ścisłej rewizji”.
M. d’ Arsonval mówił niemal to samo w swoich wykładach w
College de France.
80
Ferdinand Brunetière (1849 – 1906) – francuski pisarz i krytyk – przyp. red.
Odnośnie do czasu, kiedy autor pisał swoje dzieło. Dziś to już przeszło 100 lat – przyp. red.
82
Ernest Renan (1823 – 1892) – francuski pisarz, historyk, filolog i filozof, orientalista, znany
semitolog i badacz historii religii, zwłaszcza chrześcijaństwa – przyp. red.
83
Ernst Haeckel (1834-1919), niemiecki zoolog, ewolucjonista, filozof, profesor anatomii i zoologii
uniwersytetu w Jenie (1862-1909). Propagował ewolucjonizm, opracował pierwsze drzewo rodowe
wszystkich organizmów wraz z człowiekiem. W zakresie filozofii biologii był zwolennikiem koncepcji
monizmu, głoszącej jedność świata materii i ducha - przyp. red.
84
Jules Henri Poincaré (1854-1912), matematyk, astronom i fizyk francuski. Autor prac z dziedziny
analizy matematycznej, fizyki matematycznej (m.in. zagadnienie niezmienniczości). Pionier
kombinatorycznej topologii. W astronomii badał problem trzech ciał. W 1906 prawie równocześnie z
A. Einsteinem, sformułował matematyczne podstawy teorii względności - przyp. red.
81
Popatrzmy teraz, co powiedział w tejże sprawie William
James, rektor uniwersytetu w Harwardzie na ostatnich kartach swej
pięknej książki pt. „Doświadczenie religijne”. Oznajmia on, że nie
może „bez pogwałcenia wewnętrznego głosu ostrzegawczego”
stanąć na stanowisku człowieka nauki, wyobrażającego sobie, że nic
nie istnieje poza wrażeniami i prawami materii. A kilka wierszy dalej
pisze: „Całe doświadczenie ludzkie w swej żyjącej rzeczywistości
popycha mnie nieprzeparcie do wyjścia z ciasnych granic, w których
wiedza usiłuje nas zamknąć. Świat rzeczywisty jest inaczej
zbudowany, znacznie bogatszy i bardziej złożony, niż świat wiedzy”.
Właśnie tym światem rzeczywistym jest świat psychiczny,
którego większość naszych uczonych nie chce znać. Zamiast badać
życie w jego wysokich przejawach, jakby to powinni robić, gubią się
w analizie idącej w nieskończoność. Widzą, że tak powiem, tylko pył
rzeczy i pojęć.
Wiedzy oficjalnej brakowało zawsze niezawisłości i wolności.
Najpierw poddawała się niewolniczo pod autorytet Kościoła, później
zaciągała się w służbę nauk materialistycznych XVIII wieku, a wnet
potem panteizmu germańskiego. Wreszcie od blisko stu lat, stałą się
satelitą pozytywizmu, tej doktryny niezupełnej, która się
systematycznie interesuje największym zagadnieniem, jakie duch
ludzki chce i powinien rozwiązać, zagadnieniem jego początku i
końca. Nauka się ogranicza do odnoszenia po świecie swoich formuł
suchych i banalnych, przypominając „Bezskrzydłe zwycięstwo”,
które pozbawione skrzydeł, zmuszone były pełzać, nie mogąc wzbić
się na szczyty.
Wiedza
sceptyczna
uczyniła
prawo
liczby
podstawą
wszelkiego. Odtąd życie stało się rodzajem algebry, której równania
postawiły nas wobec wielkiej liczby niewiadomych. Znaczyło to iść w
kierunku przeciwnym niż natura, ponieważ człowiek istnieje, aby
stwarzać, a nie żeby rozkładać – żeby działać, a nie tylko
analizować. Ten ujemny system uczynił jałowymi prace naszych
uczonych i on to sprawił, że od dawna widzimy, jak w oczach
naszych z wolna słabną charaktery i sumienia, sztuka, ideał i
piękno.
W istocie wiedza nie doceniała prawa estetyki, uświęcając
naturalizm, który rozczłonkowuje życie, zamiast je rozwijać. W
dziedzinie moralnej wysławia ona determinizm85, który stawia sobie
jako zasadę niemoc wysiłku i zrzeczenie się działania. W porządku
społecznym kruszeni w nieskończoność mocy i odpowiedzialności
wywołuje chwilami stan rzeczy, graniczący z rozprężeniem i
nieładem.
Wiedza miała posłannictwo zbudować społeczeństwo na
nowych podstawach; tymczasem zburzyła, nic nie budując. Tracąc z
85
Determinizm (łac. determinare ‘ograniczać, wyznaczać’) - pogląd głoszący, że każde zjawisko,
zdarzenie jest ściśle określone, co do miejsca, czasu i faktu wystąpienia, przez zdarzenia
poprzedzające, współtrwające, czyli ogół warunków jego wystąpienia – przyp. red.
oczu wysokie szczyty, wielkie ogniska myśli, wyziębiła wiedza
sceptyczna serce ludzkie. Zburzyła wzniosły ideał, który okrasza
życie poezją, czyniąc je znośnym. Dlatego to dorastające pokolenia
wydają się odarte ze złudzeń i domagają się czegoś innego.
*
Problem polityczny przedstawia się nie mniej poważnie. Pod
naporem wydarzeń większość urządzeń monarchicznych runęła, a
na ich ruinach rozpostarła się z triumfem demokracja, lecz w łonie
jej przejawia się silne przesilenie86. Pierwiastki anarchii rosną i
rozszerzają się. Stan wiedzy materialistycznej i obecnego socjalizmu
pozostaje we wzajemnej zależności; oba kierunki posługują się tymi
samymi metodami i tymi samymi formułami.
Trzeba przyznać, że demokracja socjalistyczna naszych dni
znajduje się w niezgodzie z samą zasadą Rewolucji. Ta była bowiem
wybitnie indywidualistyczna; chciała każdemu zapewnić wolną
inicjatywę w jego czynach osobistych. Obecny porządek idzie w
kierunku wprost przeciwnym, dąży do zniewolenia wszystkich
silnych indywidualności i do logicznego przejścia od zrównania praw
do zrównania czynów; dochodzi do kolektywizmu, to jest do
zaprzeczenia osobowości ludzkiej i wchłonięcia jej przez ogół
społeczny87. Etatyzm nie uwolniłby nas od miernoty; przeciwnie,
byłby z natury jej protektorem. Niemniej uregulowanie pracy przez
zbiorowość nie da proletariatowi tego szczęścia, którego miraże
stawiają mu utopiści przed oczy.
Ludzie są sobie równi – powie nam ktoś. W ograniczonym
znaczeniu historycznym może się ta formułą wydawać słuszna;
wszelako nie może być mowy o równości istotnej, absolutnej.
Choćby ludzie byli i równi co do praw, będą zawsze nierówni
inteligencją,
zdolnościami,
moralnością.
Twierdzić
inaczej
znaczyłoby to przeczyć prawu ewolucji, które z natury rzeczy nie
działa z tym samym skutkiem na wszystkie jednostki.
Człowiek wolny na wolnej ziemi! Taki będzie ideał społeczny
przyszłości. Trzeba sobie jednakże zdać sprawę z uprzedniej
konieczności innego czynnika, Braterstwa, jedynie ono bowiem
może na mocy harmonii zrównoważyć wolność.
Upłynęły stulecia od bohaterskiego wieku pierwszych
chrześcijan, którzy sprzedawali wszystko, co posiadali, aby
apostołowie obdzielili wszystkich wedle potrzeby każdego. Tę
zasadę prawdziwego braterstwa, którą Mably88 przypomniał ludziom
86
W okresie dwudziestolecia międzywojennego wiele państw po okresie funkcjonowania w ramach
demokracji stopniowo odchodziło od niej na rzecz systemów totalitarnych lub autorytarnych. Podobnie
było w Polsce po przewrocie majowym w 1926 roku – przyp. red.
87
Już po śmierci Leona Denis, u schyłku lat 20. w ZSRR ukształtował się stalinizm, tj. system oparty
na panowaniu, kontrolowanego przez Józefa Stalina, aparatu partyjnego nad wszelkimi dziedzinami
życia oraz przekształceniu państwa w dyktatorski reżim policyjny – przyp. red.
88
Gabriel Mably (1709 – 1785), francuski filozof i polityk – przyp. red.
Rewolucji, gdzieś się odnajdzie? Nie ma jej w obyczajach obecnych,
które charakteryzuje sobkostwo. Jest w pragnieniach duszy ludzkiej,
w tym ruchu, którzy pobudza ludy z jednego krańca ziemi na drugi;
jest w oddali wieków przyszłych!...
*
Przeszliśmy pokrótce ruiny, których świadkiem był już wiek
dwudziesty.
Pomówmy teraz o odnowie, jaką on przygotowuje i spełni.
Wielkie odrodzenia poczynają się zawsze w dziedzinie
intelektualnej. Idee poprzedzają i przygotowują fakty. To jest logika
historii i prawo postępu ludzkiego.
Nadużycie metod i sposobów postępowania, opartych na
analizie, omal nie doprowadził nas do zagłady. Wobec tego trzeba
przygotować wielkie syntezy, pojęcia całościowe. Ustala się nowy
punkt widzenia tych rzeczy. Żeby zastosować nowe metody, trzeba
wolnych duchów. Dopóki ludzie obecnej generacji nie znikną, będzie
można zaledwie naszkicować dzieło odkupienia ducha ludzkiego.
Błędne metody dwóch instytucji wychowawczych ludzkości: Kościoła
i Uniwersytetu – spaczyły dążenia duszy i stłumiły polot myśli.
Serca, rozumy zamknęły się same w sobie, natomiast nikt nie miał
czasu ani przestrzeni potrzebnych, by czuć się i żyć w pełni.
Jednakże czyni się już przygotowania do pracy odnowicielskiej. XIX
wiek i początek XX-tego były świadkami pojawienia się zwiastunów
nowych czasów. Nie omieszkają przybyć geniusze.
W każdej epoce Historii można znaleźć pewną liczbę duchów,
które należą bardziej do wieku następnego, niż do wieku, w jakim
żyją; są to jakby wyższe istoty, zabłąkane w niższe warunki życia i
dla współczesnych przedstawiają dziwne, niepokojące zjawisko.
Szekspir napisał: „Wielkie zdarzenia rzucają przed sobą cień,
zanim ich obecność wstrząśnie wszechświatem”.
Otóż przodownicy widzieli ten wspaniały cień, zarysowujący
się na ich drodze kształtami ruchomymi i potężnymi; przeczuwali
oni bieg wypadków i odgadywali prawa życia. To dowód ich roli
wybrańców i ich powołania; wszelako to również powód ich
odosobnienia, ich opuszczenia, ich cierpień wśród tłumu, który nie
mógł ich zrozumieć.
Wypadki zjawiły się w swej tragicznej wielkości. W ciągu
przeszło czterech lat ścierały się ludy w strasznych walkach. Wojna
dokonała swego dzieła ruiny i śmierci, ale równocześnie zmiotła
wiele błędów, wiele złudzeń i urojeń. Pod podmuchem burzy
rozerwały się chmury i zjawił się skrawek błękitnego nieba.
Dziewiętnaste stulecie było wiekiem materii, obecne będzie
wiekiem ducha. XIX wiek, badając naturę, wywołał nieznane jej
energie; dwudziesty objawi nam siły duchowe, wyższe ponad
wszystko, co człowiek wymarzył, a badanie tych sił doprowadzi nas
do rozwiązania zagadnienia życia i śmierci. Przodownicy są wielcy w
obliczu Historii! Oni to oświecają pochód ludzkości na długiej drodze
jej przeznaczeń. Podobni są do gońców starożytnego stadionu, o
których mówi Lucretius89, a którzy podają sobie z rąk do rąk święty
płomień natchnienia. Bez nich odrodzenie intelektualne świata nie
nachodziłoby ani dróg otwartych, ani przygotowanych duchów.
Wymieńmy spośród nich niektórych współczesnych, jak Allan
Kardec90, Jan Reynaud, Camille Flammarion91, Victor Hugo92,
William Crookes, Myers, Lodge itd.
Książka Myera o „Osobowości ludzkiej” kończy się piękną
synteza spirytualistyczną. Autor wykazuje, że trzeba najpierw
wytłumaczyć człowieka samemu człowiekowi. Poznanie człowieka,
mówi on, prowadzi do poznania Boga i wszechświata. To samo sądzi
poeta angielski Pope93 w swojej „Rozprawie o człowieku”.
Wszelako mijają pokolenia, a to istotne badanie człowieka
wewnętrznego jest zaniedbywane.
XIX wiek poświęcił nieobliczalne środki i niezmierne prace
badaniu wszechświata materialnego; rozszerzył on niesłychanie
zakres swych obserwacji i doświadczeń. A jednak świat nie zna
jeszcze wewnętrznej budowy istoty ludzkiej i praw jej
przeznaczenia.
Wskutek tego prawodawcy nasi znajdują się w niemożności
rządzenia. Bo i w istocie, jakże kierować ludźmi, jak prowadzić lud,
gdy się nie zna, albo nie chce się znać wielkiej zasady życia! Stąd
pochodzi niemoc, którą odczuwa obecnie nasz kraj.
Straszne
zagadnienie
pracy,
ze
swymi
rozlicznymi
trudnościami, ma źródło nie w czym innym, jak w tym głównym
błędzie. Chciano widzieć w istocie ludzkiej jedynie ciało,
przeznaczone do żywienia i eksploatacji, a wychodząc z tego
punktu, zajmowano się tylko jego potrzebami materialnymi. Walka
o byt stała się tak brutalna, jak za czasów barbarzyńskich.
89
Titus Lucretius Carus (ok. 95-ok. 55 p.n.e.), rzymski filozof, poeta, jeden z najwybitniejszych
przedstawicieli epikureizmu - przyp. red.
90
Allan Kardec (1804 - 1869), pedagog, lingwista, autor rozpraw dydaktycznych, podręczników i prac
na temat systemu światowego, teoretyk i kodyfikator spirytyzmu. Uczeń i współpracownik Johanna
Heinricha Pestalozziego. Zainicjował pierwsze w świecie naukowe badania zjawisk mediumicznych,
ustalając klasyczne kanony komunikacji z pozamaterialną sferą życia oraz relacji pomiędzy światami
Duchów i ludzi – przyp. red.
91
Flammarion Nicolas Camille (1842-1925), astronom francuski. Założyciel obserwatorium
astronomicznego w Juvisy-sur-Orge i Francuskiego Towarzystwa Astronomicznego. Badacz Księżyca,
Marsa, komet i gwiazd podwójnych. Popularyzator astronomii, spirytysta - przyp. red.
92
Hugo Victor Marie (1802-1885), wybitny francuski pisarz i polityk. Jedna z najbardziej znaczących
postaci XIX w. we Francji. Członek Akademii Francuskiej. Przywódca romantyzmu w swoim kraju.
Brał ożywiony udział w życiu politycznym: popierał rewolucję 1830, uczestniczył w rewolucji 1848,
był deputowanym do Konstytuanty, a potem do Zgromadzenia Narodowego. Po zamachu stanu
Napoleona III wyjechał za granicę. Obrońca demokracji i liberał - przyp. red.
93
Pope Alexander (1688-1744), angielski pisarz. Najwybitniejszy twórca i teoretyk klasycyzmu w
Wielkiej Brytanii w XVIII wieku. W nieukończonym poemacie pt. „Wiersz o człowieku” (1733-1734)
dał wyraz poglądom racjonalistycznym i deistycznym – przyp. red.
Choroba jest wielka i systemami doświadczalnymi się jej nie
wyleczy. Nie znajdzie się lekarstw ani w socjalizmie pod jego obecną
postacią, ani w kolektywizmie.
Trzeba najpierw szukać przyczyn i zabrać się do walki z nimi.
Otóż te, że tak powiem, wynikają z wewnętrznej budowy człowieka.
Trzeba poprawiać jego błędy, trzeba pokonać jego namiętności,
działając mniej na masę, a raczej na jednostkę. Ją to trzeba
oświecić, polepszyć; trzeba kształcić i rozwijać człowieka
wewnętrznego w każdej żyjącej osobowości, jeśli się chce przejść z
królestwa materii do królestwa ducha.
Dla nowej wiedzy trzeba ludzi, którzy znaliby gruntownie
wyższe prawa wszechświata, zasadę nieśmiertelnego życia i wielkie
prawo ewolucji, które jest prawem miłości, a nie nieubłaganym
prawem nieustępliwości, jak tego chce Haeckel.
Istnieje nauka równocześnie stara jak świat i młoda jak
przyszłość, ponieważ jest wieczna, będąc prawdą – nauka, która
streszcza wszystkie podstawowe pojęcia o życiu i przeznaczeniu: to
Spirytyzm, którego książka Myersa, wyżej cytowana, jest tylko
naukowym objaśnieniem.
Spirytyzm czyni najazd na świat, naciera nań ze wszech stron.
Gdzież jest uczone towarzystwo, gdzie tygodnik, czy dziennik,
któryby się nie zajmował jego zjawiskami, jego przejawami, choćby
tylko zaprzeczając im, krytykując, przekręcając, albo zbijając?
Spirytyzm – to zagadnienie doby dzisiejszej, to problem
powszechny. Niemożliwe jest pozostać wobec niego obojętnym!... I
właśnie dlatego, że ta inwazja duchowa zajmuje oba światy i bierze
w posiadanie myśl ludzką, uważaliśmy za swój obowiązek
przypomnieć o zadaniach, jakie na nas spadają w obliczu tej nowej
wiary, tej młodej i silnej wiedzy, która ofiarowuje nieodparte
dowody życia po śmierci i zawiera w zarodku wszystkie
zmartwychwstania przyszłości!...
Kończąc tę rzecz, przypomnijmy zasadniczy charakter
spirytualizmu nowoczesnego. To zaczyna się uroczysty akt dramatu
ewolucji ludzkiej, to objawienie oświeca naraz głębiny przeszłości i
przyszłości, budząc z pyłu wieków uśpione wierzenia, ożywiając jen
owym płomieniem i darząc nowym życiem, zupełniejszym i
doskonalszym.
To wiew potężny zstępuje z przestworzy i przepływa światem;
pod jego działaniem budzą się wszystkie wielkie prawdy.
Majestatycznie wynurzają się z ciemności wieków, żeby odegrać
rolę, którą im wyznacza myśl boża. Wielkie sprawy umacniają się w
skupieniu i ciszy. W pozornej niepamięci wieków czerpią nowe
energie. Wchodzą w siebie i przygotowują się do przyszłych zadań.
Ponad ruinami świątyń, wygasłych cywilizacji i upadłych
państw, ponad przypływem i odpływem mórz ludzkich podnosi się
potężny głos. A głos ten woła: „Czasy nadeszły, czasy się
dopełniają!”.
Z głębin gwiezdnych zstępują legiony Duchów na ziemię, by
stoczyć bój światła z ciemnością. Już nie ludzie, nie uczeni, nie
filozofowie przynoszą nową naukę. To geniusze przestworzy
przychodzą do nas i szepczą nam nauki, mające odrodzić świat. To
Duchy Boże! Wszyscy, którzy posiadają dar jasnowidzenia,
spostrzegają je, widzą jak one unoszą się nad nami, mieszają się do
naszych prac, walczą u naszego boku za odkupienie i
wniebowstąpienie duszy ludzkiej.
Gotują się wielkie rzeczy. Oby pracownicy myśli wznosili się
duchem, jeśli chcą uczestniczyć w posłannictwie, jakie Bóg
ofiarowuje wszystkim, którzy miłują Prawdę i służą jej.
ANEKS
1.
O konieczności przyjęcia motoru początkowego dla
wytłumaczenia ruchów gwiazd.
W tym przedmiocie pisze profesor Bulliot w „Revue du Bien”:
„Bezsprzecznie, powiedział Arystoteles, wszystkie istoty,
tworzące królestwo przyrody, podzielić można z góry na trzy
kategorie: te, które otrzymują go i przenoszą na inne ciała,
pozostając prostymi czynnikami przenośnymi i wreszcie na
pierwsze źródła ruchu, które dają ze swej pełni, nie biorąc
niczego z zewnątrz. Konieczność szukania na zewnątrz ciał
pierwszego źródła ożywiających je ruchów, jest widoczna w
hipotezie ściśle mechanicznej Kartezjusza, według której ciała
pozbawione wszelkiej czynności własnej pozostają absolutnie
bierne, zdane na bodźce zewnętrzne. Wszakże jakąkolwiek
hipotezę przyjęto by o wewnętrznej naturze materii, jeśli chcemy
usprawiedliwić konieczność przyjęcia pierwszego motoru,
wystarczy natrafić w ciałach na ruch, albo grupę ruchów, które
nie dadzą się wytłumaczyć siłami zwyczajnymi.
Otóż tę grupę ruchów spotykamy istotnie w obrotach planet,
które krążą dookoła Słońca, stanowiącego ośrodek systemu. Ten
ruch przenośny, niemal kołowy, albo eliptyczny, powstaje na
mocy współdziałania dwu sił: siły ciążenia, która popycha
ustawicznie planety do słońca po linii pionowej i siły
odśrodkowej, która dąży do tego, by rzucić je w dal po linii
prostej, stycznej do orbity. Skąd pochodzi ta siła odśrodkowa?
Jedynie od jakiegoś pchnięcia pierwotnego, jakie otrzymała
planeta raz na zawsze u początku jej obrotów pod wpływem
jakiejś obcej przyczyny. Pchnięcie to jest pod każdym względem
analogiczne z tym, jakim dziecko wyrzuca nagle kamień z procy.
Żadna siła naturalna nie mogłaby tego uzasadnić. Dlatego też
Newton nie wahał się powiedzieć tych wielkich słów na końcu
swoich „Matematycznych pierwiastków filozofii naturalnej”:
„Świat nie da się wytłumaczyć prawami mechaniki”. W
entuzjastycznym zachwycie wielka jego dusza wzbija się ku
Temu, który jedyny mógł potężną swą dłonią rzucić światy na
styczne do ich orbit. Nigdy wiedza ludzka, nigdy geniusz człowiek
nie wzniosły się wyżej, niż na tej znakomitej stronicy,
stanowiącej uwieńczenie tej wspaniałej książki.
Z Kantem i Laplacem94 uczyniła astronomia nowy krok
naprzód. Postawiła hipotezę olbrzymiej mgławicy, ożywionej
potężnym ruchem wirowym dokoła własnej osi. Wskutek tego
ruchu odrywają się planety jedna po drugiej, jakby samorzutnie
od wspólnej masy, której część środkowa utworzy wreszcie
słońce. Odtąd wszystko się rzekomo zmieniło i pojęcie Boga stało
się obce astronomii. Laplace nie wymawia ani razu tego imienia.
Wszelako, czy na podstawie ścisłego tłumaczenia faktów, jest to
milczenie uzasadnione? W żaden sposób. Sprawa ta pozostała
dla nas dokładnie taką samą, jak była dla Newtona. Po hipotezie
mgławicy, jak i przed nią mamy nadal do czynienia z tym samym
zagadnieniem. Gdyby nic nie równoważyło siły grawitacji, zawsze
obecnej i zawsze działającej, planety pospadałyby, lecąc w
prostej linii na słońce, albo raczej nic nie oderwałoby ich od
wspólnej mgławicy. Jedynie ruch wirowy tejże może dostarczyć
niezbędnej siły odśrodkowej. Ale tu zjawia się na nowo i to w
tych samych granicach niezwalczone zagadnienie, które
usiłowano na próżno pokryć milczeniem. Skąd się bierze ruch
wirowy, który równoważy siłę ciążenia?
Jeden Kant ważył się odpowiedzieć: z ciężkości i sił
odpychania,
wytwarzających
się
wskutek
zderzeń
międzyatomowych. Kant nie był matematykiem i wykazuje to
tutaj aż nadto dobrze. Na mocy zasady równości akcji i reakcji
molekuły po zderzeniu rozwijają taką samą siłę żywą w jednym
kierunku, jak i w kierunku wprost przeciwnym, zarówno z lewej
strony na prawą, jak i z prawej na lewą. Co za tym idzie, nie są
zdolne zrodzić w mgławicy jakiegokolwiek ruchu całości.
„Nieruchoma na początku, pozostanie mgławica wiecznie
nieruchoma i w braku żywej siły planety się nie utworzą. Jeśli się
oderwały w istocie od masy centralnej, to znaczy, że ona się
obracała, to dlatego, iż ta sama siła stwórcza, którą jawnie
wielbił Newton, kształtując ją, nadała jej ten ruch.
Astronomowie obserwatorium paryskiego, pp. Wolf i Puiseux,
zapytani w tej sprawie, przyznali to bez wahania: „Hipotezę,
postawioną przez Kanta, należy uznawać za niesłuszną” – kończy
Puiseux. „Trzeba uznać konieczność pierwszego motoru” – pisze
94
Laplace Pierre Simon de (1749-1827), wybitny matematyk, fizyk i astronom francuski. Rozwinął
klasyczną mechanikę nieba, zaproponował model powstania Układu Słonecznego (według Laplace'a
Układ Słoneczny miał powstać z pierwotnej mgławicy). W refleksji filozoficznej skrajny determinista przyp. red.
Wolf. (Taka jest również opinia Flammariona, wyrażona w jego
dziełach).
A zresztą w gruncie rzeczy i Laplace nie mówi inaczej;
albowiem, jeżeli nie wymienia Boga we wszystkich listach, to
mówi o mgławicy w stanie wirowym i kilkakrotnie pisze, że w jej
ruchu jako całości, suma płaszczyzn opisanych przez jej molekuły
dokoła osi jest z konieczności równa zeru. A więc i on również
uznał, jak i Newton, iż nie zdoła wyjaśnić ruchów systemu
słonecznego samymi tylko prawami mechaniki”.
2.
O siłach nieznanych
Siła – powiedzieliśmy wcześniej, ma pewien stopień ewolucji,
przybiera na inteligencji, „uinteligentnia się”. Piobb, czerpiąc
natchnienie z dzieł Flammariona, mógł napisać: „Z poczynionych
doświadczeń wynika, że piorun kulisty posiada znaczną trwałość.
Można go dotykać metalową płytką i poruszać z miejsca, nie
wyładowując go. Stwierdzono zresztą, że piorun kulisty nie był
przyciągany przez piorunochron i że ten nie chronił przed nim
bynajmniej domostw. Z drugiej strony zachowuje się czasem, jak
istota inteligentna. Wyprawia tysiące kaprysów, czasem
gwałtownie, lecz często ze spokojem i wykazuje w swoich
czynach jakby rodzaj refleksji. Można by powiedzieć, że jest
zdolny do pewnych pomysłów. W sposobie otwierania drzwi, albo
okna, wymagającego naciśnięcia klamki, w sposobie obracania
kartek w książce, czy przenoszenia przedmiotów, daje dowód
pewnej prymitywnej logiki, jaką dotychczas przyznawano tylko
istotom żyjącym” (,,Psyche”, XI 1914, s. 159.)
W sprawie niezmiernych źródeł energii, o których mówiliśmy
wcześniej, napisał G. Lebon:
„Przychodząc od przyczyn wysyłania wypływów, jakie mogą
wydzielać
wszystkie
ciała
z
zawrotną
szybkością,
stwierdzilibyśmy istnienie energii wewnątrzatomowej, nieznanej
aż dotąd, a przewyższającej wszystkie znane siły swoim
kolosalnym napięciem. Nie umiemy ich jeszcze wyzwalać, udaje
się nam to osiągnąć zaledwie w bardzo małej ilości, wszelako
sądząc z tej ilości można wywnioskować, że gdyby było możliwe
wyzwolić całkowicie całą energię, zawartą w gramie jakiejś
materii, mogłaby ona wykonać pracę, równą otrzymanej ze
spalenia wielu milionów ton węgla. Materia okazuje się
zbiornikiem olbrzymiej energii. Stwierdzenie istnienia tej nowej
siły, tak długo nieznanej, mimo jej straszliwej wielkości, odkryje
nam bezpośrednio tak tajemnicze jeszcze źródło energii, jaką
przejawiają
ciała
w
stanie
radioaktywności”.
(„Revue
scientifique”, 17. X. 1903)
3.
Cuda niebieskie; rozmiary i objętości gwiazd
Rozmiary pewnych gwiazd są przerażające. Nasze Słońce jest,
jak wiadomo, 1.300.000 razy większe niż Ziemia, lecz Syriusz
przewyższa je dwanaście razy wielkością a Procjon szesnaście
razy. Deneb z konstelacji Łabędzia, druga gwiazda Wielkiej
Niedźwiedzicy; Wega, piękne błękitne słońce Liry; Polluks z
Bliźniąt – są również majestatycznymi gwiazdami, olbrzymimi
pochodniami, rozsianymi wśród gwiezdnej nocy, wobec których
nasze słońce robiłoby wrażenie świecącego punktu. Potem
Capella albo Kozica, gigantyczna gwiazda, 5800 razy większa niż
nasze słońce; Arcturus, który mimo swojej przerażającej
odległości, świeci jeszcze blaskiem, zaćmiewającym wszystkie
gwiazdy naszego północnego nieba, a wreszcie Betelgeuse z
gwiazdozbioru Oriona.
Tym razem najbardziej fantastyczna wyobraźnia nie znajduje
słów na wyrażenie tej przerażającej wizji. Dwie te gwiazdy,
Arcturus i Betelgeuse równe są każda wielu tysiącom słońc,
takich jak nasze; między nimi a naszą gwiazdą dzienną jest
niemal taki sam stosunek, jak między naszym Słońcem a Ziemią.
A jednak astronomia znalazła gwiazdę, która je jeszcze
przyćmiewa. Ażeby ją ujrzeć, trzeba się zwrócić w okolice
południowe, gdzie błyszczy ona w konstelacji Okrętu; to
Canopus, najpotężniejsza gwiazda spośród znanych aż do dziś,
równa się bowiem 8.760 słońcom.
Odległość Canopusa wynosiłąby 489 lat świetlnych, to jest
promień świetlny, który do nas dziś dochodzi z tej giwazdy,
musiałby być wysłany w r. 152195.
Straszna ta gwiazda nie jest jednak ośrodkiem, dokoła
którego obraca się nasze Słońce; nasz systme słoneczny
wykonuje dokoła Alcjonu, gwiazdy z konstelacji Plejad w ciągu
22,5 mln lat jeen ze swych wielkich obrotów i promień światła z
Alcjonu powinien podróżować 715 lat, zanim osiągnie naszą
Ziemię. Istnieją gwiazdy, których światło dochodzi do nas po
upływie 5500 lat96.
Grupa Plejad składa się z tysiąca gwiazd, spośród których
siedem tylko jest widzialnych gołym okiem. Alcjon jest trzeciej
wielkości, lecz rzecz charakterystyczna, główne te gwiazdy są
ożywione ruchem jednostajnym i równoległym, co tłumaczyłoby
95
tj. w roku 2010 – przyp. red.
Od śmierci Leona Denis astronomia uczyniła ogromne postępy, a spektrum obserwacji
nieporównywalnie powiększyło się w stosunku do czasów współczesnych autorowi. Wystarczy
wspomnieć, że dzięki Kosmicznemu Teleskopowi Hubble'a, współcześni uczeni otrzymali
Ultragłębokie Pole Hubble'a (ang. Hubble Ultra Deep Field), które jest obrazem niewielkiego obszaru
nieba w gwiazdozbiorze Pieca. Jest to najdalej sięgające zdjęcie astronomiczne, jakie kiedykolwiek
wykonano w świetle widzialnym, pokazujące Wszechświat sprzed 13 miliardów lat. Zawiera obraz
około 10 000 galaktyk – przyp. red.
96
fakt, że przyciąganie jest jeszcze potężniejsze, niż gigantycznego
Canpusa.

Podobne dokumenty