Po co była ta demonstracja, która nic przecież nie dała?

Transkrypt

Po co była ta demonstracja, która nic przecież nie dała?
teksty
tekst: Giorgio Calcagno, Il Vangelo secondo gli altri, Milano 1984. Tłumaczenie własne.
Taki to początek znaków
uczynił Jezus
w Kanie Galilejskiej.
Objawił swoją chwałę
i uwierzyli w Niego
Jego uczniowie (J 2,11).
I
I tak udało Ci się zniszczyć wszystko. Widziałem zdumienie na twarzach
zaproszonych, wybiegających na zewnątrz z wieścią o cudzie na ustach.
W kilka sekund sala opustoszała, wesele zakończyło się w jednej chwili.
Zamiast pieśni weselnych słychać było
skandowanie tłumu: Rabbi! Rabbi!
Dlaczego, Panie? Zaprosiłem Cię
pełen zaufania. Nie chodziło mi o honor, jaki nam uczyniłeś, przychodząc
do naszego domu. Prawdziwą radością
było widzieć Cię blisko, jako uczestnika naszej radości. Moje święto to
było wspólne przebywanie z Tobą przy
jednym stole, nawet gdyby wcale na
nim nie było wina. Moje święto było wtedy, gdy przebywałeś
wśród nas, jako jeden ze współbiesiadników. Ale Ciebie to nie
zadowalało.
Po co była ta demonstracja, która nic przecież nie dała?
Bo jeśli nawet któryś z niedowiarków zmienił swoje poglądy
po tym Twoim wystąpieniu, to pewnie uznał Cię za iluzjonistę,
boga-cudotwórcę, który chce się rozerwać przemieniając zawartość stągwi, aby grupa podchmielonych weselników mogła
się spić na umór.
Znam Cię, Mistrzu. Wierzę w Ciebie niezależnie od tego
co zrobiłeś. Tyle że teraz stałeś się dla mnie bardziej odległy
i obcy. Wiem, że jesteś Bogiem, ale już nie potrafię Cię kochać
jak przedtem. Twoja sława, o której krzyczą teraz na placach
świadkowie cudu może Ci przysporzyć uznania, tłumy zaczną
Cię adorować. Ale nie wzbudziła ona wdzięczności w jedynym
człowieku, na rzecz którego sądziłeś że czynisz ten prestiżowy
pokaz.
Nigdy Cię nie prosiłem abyś zamienił wodę w wino. Nie
prosiłem Cię o żaden znak, abyś mógł usiąść przy moim stole.
Chciałem abyś pozostał z nami cały czas, aż do końca, oficjal-
Pan Młody z Kany
nie nierozpoznany. Bo nawet jeśli wszyscy byliśmy świadomi
Twojej ukrytej boskości, to przecież do chwili gdy się publicznie nie ujawniłeś, w centrum uwagi pozostawałem ja i moja
małżonka.
To było z Twej strony coś więcej niż ujawnienie się. Przykułeś uwagę wszystkich przez wydarzenie tak niespodziewane
i spektakularne, że odwróciło ono bieg spotkania. Dzień, który
miał być mój, miał być najważniejszy w moim życiu, został mi
nagle skradziony... Zostałem zredukowany do roli statysty,
którego imienia nie warto nawet przytaczać... stałem się jedynie
pretekstem potrzebnym Bogu do uczynienia cudu, aby mógł
On zademonstrować swoją skuteczność, ale który nie troszczy
się o rozróżnienie adresatów swoich sztuczek: ja, czy ktoś inny
– jakie to ma znaczenie!? – byleby tylko ze stągwi zamiast wody
popłynęło wino, które rozsławi wydarzenie w całej Galilei...
Nie taki był cel mojego zaproszenia Cię do mojego domu.
I nigdy taki cel nie będzie powodem, abym pragnął Cię ujrzeć
znowu.
Zaprosi Cię wielu innych w miejsce ubogiego żonkosia
z Kany, którego dzisiejszą porażkę wcześniej prawdopodobnie
przewidziałeś. Bo przecież byłoby
nie do pomyślenia, abyś dokonał
cudu, gdybyś nie uznał jego potrzeby.
I faktycznie – sukces, jaki osiągnąłeś
był natychmiastowy i niepodważalny: tłumy poszły za Tobą, usiłując
dotknąć twoich szat, liczba uczniów
wzrosła. Chyba tylko ja nie jestem
pewien czy ten sukces ma jakiś sens
i jakąś przyszłość. Czy ich pójście
za Tobą nie jest powierzchowne
i odruchowe, czy ich zachwyt nie
okaże się krótkotrwały; czy już jutro
wieść o wodzie zamienionej w wino
nie rozpłynie się i nie zblaknie, nie
stanie się niejasnym, mętnym wspomnieniem.
Po dzisiejszym doświadczeniu
pewnie nie oprzesz się pokusie następnych cudowności... Ale nawet
gdy przywrócisz wzrok niewidomym, mowę niemym, słuch głuchym,
a nawet życie umarłym, nie myśl, że
ludzie będą Cię lepiej znali. Owszem,
będą się zdumiewać, może Ci uwierzą,
ale nie doprowadzi ich to nigdy do głębszego rozumienia prawdy, jaką chciałeś
im dać. Nigdy nie zdołają rozpoznać
miłości dopóki będziesz ją przedstawiał za pomocą tak niegodnej
Ciebie wszechmocy. Nie przyjdą do ciebie spontanicznie, dopóki
Ty nie powrócisz do nich, aby im pokazać że jesteś po prostu jednym
z nich...
Zaczną Cię szukać dopiero wtedy, gdy zechcesz pójść do
ich domów, tak jak przyszedłeś do mnie; gdy zechcesz usiąść
z nimi przy stole i łamać z nimi chleb, a jeśli go braknie, nie
przyjdzie Ci do głowy rozmnażać go.
Ludzie chcą, abyś był jak oni, abyś dzielił ich ubóstwo,
nędzę bez urządzania boskich spektakli. Chcą abyś oparł się
o futrynę drzwi, zajął ostatnie miejsce przy ogniu. Nie proszą
cię nawet abyś się odzywał: Twoje słowa nie dodadzą nic do
tego co już jest wiadome. Reszta nie jest im potrzebna. Resztę
mogą otrzymać równie dobrze od innych. Nie ma potrzeby, aby
Bóg przychodził na ziemię by objawiać sposoby leczenia trądu
czy zwiększenia produkcji wina... Ale by był tym, który siada
z nami, by przyjąć nasz krzyk buntu, czy nawet bluźnierstwa
w dniach bólu, by uczestniczyć w radości w dniach świątecznych,
by być towarzyszem i przyjacielem, cichym i pobożnym... takim,
jakim tylko Ty, Mistrzu, możesz być.

Podobne dokumenty