Dorota Harembska esej
Transkrypt
Dorota Harembska esej
Dorota Harembska Refleksja o prace w Barce UK “Najgorszą chorobą nie jest trąd czy gruźlica, ale świadomość, że jest się nikomu niepotrzebnym, przez nikogo nie kochanym, przez wszystkich opuszczonym”. Matka Teresa z Kalkuty Z ludźmi bezdomnymi, uzależnionymi od alkoholu, narkotyków zaczęłam pracować sześć lat temu jako wolontariuszka w jednym z londyńskich Kościołów. Moja praca miała koncentrować sie głównie na pomocy migrantom z Europy Środkowo – Wschodniej, ponieważ komunikacja z tą grupą ludzi była utrudniona z powodu ich nieznajomości języka angielskiego. Obraz jaki zastałam w Kościele, gdzie wydawane są posiłki dla osób bezdomnych bardzo mną wstrząsnął. W dużej sali zastawionej stolami siedzieli głównie mężczyźni. Wykrzywione twarze, trzęsące sie dłonie, specyficzna woń unosząca się w powietrzu – wymieszany odór niestrawionego alkoholu z niedomytymi ciałami i znoszonymi ubraniami. Większość w ciszy spożywała ciepły posiłek. Z czasem zaczęłam zbliżać sie do ludzi bezdomnych. Kontakt z nimi udało mi sie nawiązać szybko. Okazało się, że są otwarci i chętni do rozmowy. Chętnie opowiadali mi o życiu i okolicznościach, które doprowadziły ich na ulice, która z kolei stała się ich ‘domem’. Nie przyjechali tu podziwiać architektury Londynu, ale w poszukiwaniu pracy z nadzieją, że ten wyjazd zmieni sytuacje ich samych oraz ich rodzin. Najdroższe im osoby zostawili setki kilometrów za sobą. Nieuczciwi pracodawcy wykorzystujący nieznajomość systemu oraz języka angielskiego, płaca żebracze pensje w mieście, gdzie wynajęcie pokoju to wydatek rzędu ponad 100 funtów tygodniowo! Ludzie mieszkają wiec w jednym pokoju po kilka osób, zęby mieć możliwość utrzymania oraz zaoszczędzenia paru groszy. Pracodawcy wiedzący, ze w dobie kryzysu zawsze znajdzie sie ktoś do pracy, nie szanują pracowników. Poznałam mężczyzn, którzy decydowali sie na życie na ulicy, by zaoszczędzić pieniądze i wysłać rodzinie w kraju. To jest XXI wiek! To są oblicza emigracji. Ludzie nie chcą tutaj być z dala od rodziny, przyjaciół, swoich korzeni. Są tutaj, ponieważ zmusiła ich do tego sytuacja materialna. Po kolejnych porażkach coraz częściej sięgają po alkohol. Chcą zapomnieć. Wstyd i niespełnione marzenia nie pozwalają im wrócić do rodzin. Coraz rzadziej dzwonią do domów, aż w końcu kontakt całkowicie sie urywa. Ludziom, którzy nigdy nie doświadczyli emigracji trudno wyobrazić sobie, jak frustrujące i bolesne może to być doświadczenie. Bez wsparcia najbliższych, zdani na siebie. Londyn to tygiel kulturowy, gdzie różne grupy etniczne próbują odnaleźć swoje miejsce, poczuć sie troszkę jak u siebie w domu, nie chcą przystosowywać sie do panujących zasad, asymilować się. Nie przyjechali tu po to, by zmienić kulturę, tożsamość ale uzyskać godne warunki bytowe. Niestety często bez powodzenia i z wielkim rozczarowaniem. Jak stare przysłowie powiada “pieniądze szczęścia nie dają”. I tak żyją latami w ogromnym dysonansie. Z jednej strony woleliby być wśród najbliższych a z drugiej chcą poprawić sytuacje materialna rodzin. Pracując juz w organizacji Barka UK, uczestnicząc pewnego wiosennego dnia w patrolu ulicznym, poznałam grupę młodych ludzi. Mieszkali w baraku wybudowanym własnymi rekami przy opuszczonej budowie, za ogrodzeniem. Warunki w jakich żyli były przerażające. Zalegająca sterta śmieci dookoła, brak dostępu do łazienki i ubikacji. Szczury biegające wokół, wyjadające resztki żywności z ziemi. To byli sympatyczni, młodzi ludzie. Ogromnie zniszczeni alkoholem oraz bezdomnością. Siedmiu chłopaków w tym dwóch braci, żaden z nich nie miał jeszcze 30 lat. Jeden w ogóle nie trzeźwiał, każdego dnia poił się alkoholem skradzionym w pobliskich sklepach. Na początku wszyscy byli wobec nas nieufni. W pobliskim Kościele zorganizowaliśmy dla nich punkt, w którym każdego dnia mogli zjeść z nami śniadanie i porozmawiać. Dzień po dniu kontakt z nimi był coraz lepszy, otwierali się przed nami. W efekcie całego tego procesu pierwszy z nich zdecydował się na wyjazd do swojej rodziny. Było to dla nas ogromne zaskoczenie i wielka radość. Po tym zdarzeniu kolejne osoby z grupy decydowały sie na wyjazd. Udało nam sie podstępem zdobyć nr telefonu do ojca braci i tym sposobem ich tez namówiliśmy do wyjazdu. Zdecydowali sie na rehabilitację w Polsce, spędzili ponad rok czasu w społeczności Barki, gdzie wytrzeźwieli i podjęli prace oraz odnowili kontakt z rodziną. Takie wydarzenia dają nam - pracownikom ogromne poczucie spełnienia i sensu tej niełatwej pracy. Każdy człowiek, którego udaje nam sie wyciągnąć z ulicy, która tak bardzo wciąga, wyniszcza i pożera godność ludzką, to kolejna uratowana dusza! Kolejny człowiek, którego odzyskuje rodzina i społeczeństwo. Dorota Harembska