Noc zgrozy…

Transkrypt

Noc zgrozy…
HARCUŚ
- 10 -
Czerwiec – wrzesień 2005
Noc zgrozy…
Ta noc nie zapowiadała się jak każda inna. Gdy wchodziłyśmy do namiotu zawiało chłodem i już
wtedy wiedziałam, że tej nocy uszy mi przymarzną do kocyka. Jednak to nie o to chodziło. Zmarli
ludzie nadchodzili. Zaczęłam opowiadać Kozie i Szczurkowi o wściekłych duszach. Straszni ludzie
o zmasakrowanych twarzach włóczą się, co nocy po naszym polu namiotowym. Wystraszone położyłyśmy się spać. Drgawki biegały mi po całym ciele. Ze strachu zbierało mi się na wielkiego silnego na szczęście bezzapachowego „white buffalo”. Aż tu nagle…Tak! Tak! Nareszcie nawiedziło
nas UFO!? Nie to leśne ogolone Yeti?! Obojętnie co by to nie było marzyłam o tym pół nocy. Objawiło nam się. Zobaczyłam światełko na końcu tunelu…
Ale nie! Zaraz, ja nie chcę umierać w tak młodym wieku!
Dziewczyny przytulmy się razem we trzy! W takim przytuleniu trwałyśmy dłuższy czas. Każda z nas miałaby pełno w
gatkach, gdyby nie nasz wiek. No tak, 15 lat na tym świecie,
to jednak sztuka przetrwania pośród zakochanych, co walą
„łajtami” ☺. No, ale dosyć tego dobrego dziewczyny, musimy iść spać. Wtem bardzo inteligentna Koza ruszyła swoim mózgiem wielkim jak groszek (bo jej spuchł) i wymyśliła, że musimy pójść spać, to wtedy nie będziemy się bały.
Ale zaraz zaraz, pójdziemy spać i nas zabije! Zakradnie się
do naszego zabytkowego namiotu i dopadnie nas. W tak
młodym wieku byłyśmy spisane na straty. Nagle, tak ni stąd
ni zowąd wzięło mnie na fazę śmiechu. Straszliwy śmiech
nawiedzonego człowieka roznosił się po całym polu. W
mojej głowie wirowały wyrazy w stylu „cimacibadidadi na
titkach” lub „biustabela” a nie jacyś zmarli ludzie czy też ogolone Yeti albo UFO. Nie mogłam powstrzymać swojego szatańskiego śmiechu. Biedne dziewczynki scykały się straszliwie a przecież
jeszcze 5 minut temu byłam tak samo wystraszona jak one. Po pewnym czasie usłyszałam niemiły
text: „Angela zamknij się, słyszysz?! Przestań się śmiać!”. Szczurello & Company miały oczy jak
pięciozłotówki. Drgawki przechodziły im po całym ciele i pewnie też im się zbierało na „white
buffalo”. Ale cóż, postanowiłam je pozostawić w strachu i samotności. Chciałam zasnąć, ale nie no,
oczywiście szarpały mną na lewo i prawo i krzyczały wciąż do ucha: „Jak możesz spać w takim
momencie”. No tak, ważny moment, UFO nas nawiedza pomyślałam. Będę miała o czym wnukom
opowiadać. Podniosłam swoje ciężkie zwłoki, usiadłam na swym bardzo sexownym zadku (ale o
tym to już w innym opowiadaniu ☺) i nie kontaktując do końca oglądałam, co też te małe istotki
porabiają. Śmiać mi się z nich chciało niemiłosiernie. Wołały wciąż: „Ja nie chcę umierać w tak
młodym wieku!”. Nagle wpadło mi do głowy, że przecież jak tak bardzo się boją, to mogą zadzwonić po Bobka, naszego zbawiciela, spowiednika, szefa „Klubu złamanych serc” itd. Faktycznie!
wykrzyknęły chórkiem sine ze strachu niewiasty. Boobek, no odbierz, prosimy Cię! Ratuj nas! Boimy się! Przekrzykiwała jedna drugą. Wtem za namiotem słychać było jakiś szum … Bobek to ty?!
Bobek powiedz, że to ty! Znów przekrzykiwały się bardzo wystraszone. Niestety Bobek nasz super
bohater nie przyszedł. Biedne dziewczęta, noc się zapowiadała coraz groźniej a one siedziały w
namiocie z opętaną Babcią i z myślami w głowie, że je chce UFO porwać. Wtem wyraźnie słychać
było czyjeś kroki. „Halo halo, kto ty jesteś? Odejdź stąd bo w szczenę dostaniesz”. Po pewnej chwili zdecydowałyśmy, że Koza idzie na pierwszy ogień. Wypchnęłyśmy ją przed namiot i o dziwo
patrzymy a naszym groźnym UFO albo wygolonym yeti, jak kto woli, był nasz wspaniały dh. Marek ☺. Oczywiście nasza historia zakończyła się maluteńkim ochrzanem ze strony wspaniałego
druha. Ale również ubaw był bardzo duży. Wspaniały Bobek stracił w naszych oczach i już nie był
naszym super bohaterem. A mnie do tej pory wypomina się, że porwało mnie straszne UFO. I rzeczywiście, jestem nawiedzona ☺.
Babcia vel Velvecik