Lustro A. - Creatio Fantastica

Transkrypt

Lustro A. - Creatio Fantastica
Creatio Fantastica
PL ISSN: 2300-2514 R. X, 2015, nr 1 (48)
Mirosław Gołuński
Lustro A.
Od dziecka powieści Lewisa Carrolla przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Od zawsze
również dręczyła mnie w nich jedna kwestia – lustro. Jak to z nim jest? Czy stając przed
lustrem Alicji, można zobaczyć, co jest z drugiej strony? A jeśli można, co tak naprawdę
widzimy? Czy jest ono naprawdę przezroczyste, czy jednak powoduje zniekształcenie naszego spojrzenia? W pewnym sensie stało się dla mnie symbolem zapośredniczonego rozumienia rzeczywistości –nie światów, do/od których Alicja przybywa/ucieka, ale miejsce tego międzyświatowego przejścia. Nigdy też nie myślałem o nim jako o typie we
Frye’owsko-biblijnym tego słowa znaczeniu, odtwarzającym sytuację z codziennego życia. Lektura filipik Tadeusza Borowskiego skierowanych przeciwko Zofii Kossak – tak, tak
– właśnie do Alicji porównywanej, odebrała mi, jak sądziłem, możliwość posługiwania się
tą metaforą, nawet jeżeli pisarz samego lustra nie wykorzystał. I oto, po latach, okazało
się, że lustro Alicji idealnie oddaje typ postawy (bo mimo egzemplaryczności przykładu,
dostrzegam jego typowość), którego nie można i nie powinno pozostawić się bez rozpoznania i komentarza.
Oczywiście, nim powrócę do samego lustra (które w tym felietonie będzie funkcjonowało na prawach metafory), muszę przedstawić dwa światy, które ono łączy. Tak się
złożyło, że opisywanym tu exemplum będzie sposób myślenia reprezentowany w felietonach Andrzeja Probulskiego (by nie wprowadzać niepotrzebnego zamieszania w swym
wywodzie, będę pisał po prostu A.; nie, nie petit a, ale pełne, wielkie A.) publikowanych w
„ha!arcie” pod wspólnym tytułem Trafienia krytyczne. Ponieważ postanowiłem często oddawać mu głos, będzie to rozpoznawalne, nawet wówczas gdy pod palec wcisnęłaby się
żeńska końcówka rodzajowa, skoro zachowanie czasami A. jako żywo przypomina zachowanie małej dziewczynki.
Dwa światy, między którymi stoi lustro A., to Fandom i Akademia.
Fandom to dzieciństwo A. – w sensie zarówno biologicznym, jak i intelektualnym.
Dzieciństwo, które jest ważne, ale jednocześnie strasznie uwiera. W lidzie całej serii A.
pisze: „Co stanie się, jeżeli na fandom fantastyczny i jego przyległości spojrzymy z perspektywy owszem, fana – ale fana, który robi krok w tył i próbuje na „swoje” (?) środowisko spojrzeć krytycznym okiem?”(TK11)
Kluczowe dla moich rozważań jest tutaj ujęcie „swojego” w cudzysłów i wsparcie
tego oddzielenia znakiem zapytania. No więc, jak to jest: swoje czy jednak nie-swoje?
Sprawa robi się jeszcze bardziej skomplikowana, gdy nie w pełni zrozumiawszy intencje
oponentki (dr Kseni Olkusz), wyrzuca z siebie jednym tchem:
Byłem już w trakcie przygotowywania fandomowego curriculum vitae, które uwzględniałoby nie tylko autorskie systemy czy zorganizowane imprezy, ale i doświadczenie w forumowych
flejmach na Gildii i Polterze oraz objętość etanolu wypitego z fejmusami – gdy zdałem sobie sprawę,
że dałem się wpuścić w myślenie kategoriami „hardkorów” i „każuali”, fanów „prawdziwych” i niegodnych tego miana, w myślenie spod znaku »oddawaj tę koszulkę, pozerze«. (TK5)
Chyba więc jednak „swoje”. A. konsekwentnie nie ułatwia odbiorcy życia:
Gdy miałem lat –naście, bardzo oburzały mnie pojawiające się w prasie czy telewizji oskarżenia fandomu fantastycznego o sekciarstwo” (TK1), by za chwilę zawyrokować: „Przecież całą sekcję „Games” na Kickstarterze można bez mrugnięcia okiem przemianować na „Tu kapitalizujemy
nostalgię” i nikt nie poczułby się oszukany” (TK2) i jeszcze raz zrobić woltę: „Od kilku tygodni gram
w nową edycję karcianego Doomtown”. (TK4)
O co w takim razie chodzi A.? Czyżbym jednak musiał odwołać się do Lacana – bo
„kapitalizacja nostalgii” sama prosi się o taki komentarz? Przy okazji, nie wyobrażam sobie, by ktoś z fandomu zrozumiał aluzję, którą miałby być przywołany tytuł działu. To
hasło zresztą zdradza, jak sądzę, sens lustra A., więc trzeba będzie jeszcze do niego powrócić.
O ile sprawa relacji z Fandomem jest mocno podkreślana, choć niezbyt jasna dla
samego A., o tyle znajdująca się po drugiej stronie lustra A. Akademia sprawia znacznie
więcej problemów. Bowiem A. nie mówi o niej bezpośrednio, ale nietrudno wykryć jej
ślady. Znów oddajmy głos A.:
A. Probulski, Trafienia krytyczne (1) Czciciele świętego źródełka, [w:] http://ha.art.pl/component/search/?searchword=Trafienia%20krytyczne&searchphrase=all&Itemid=306. Wszystkie cytaty pochodzą z serii
felietonów znajdujących się pod powyższym adresem Dla uproszczenia lektury, kolejne przywołania
oznaczam literami TK i numerem artykułu.
1
A przecież fantastyczne światy, z ich geografią, kulturą i historią, to dykta i tektura. Rozgrywające się w nich opowieści zdają relację przede wszystkim z upodobań i uprzedzeń twórców
oraz odbiorców – nawet jeżeli ci ostatni bardzo lubią udawać, że jest inaczej. A potem wracają znów
do Sagi o wiedźminie, czytają ten wyświechtany fragment o „myleniu nieba z gwiazdami odbitymi
na powierzchni stawu” i może nawet trochę im nieswojo? (TK3)
Jeżeli nasza grupa, której ekskluzywność i elitarność przyjmowaliśmy za pewnik, rozrasta
się – to znak, że czas wprowadzić nowe, wewnętrzne etykietki – na przykład dzieląc graczy na
„hardkorów” i „każuali”, na tych, co potrafią się poświęcić, szlifując skillsy w CoD-a szesnaście godzin na dobę i tych, którzy… nie wiem. (TK4)
I wreszcie:
Żądanie, by ktoś „udowodnił bycie fanem” czy „potwierdził swoją przynależność do fandomu” miesza porządki, utożsamiając kompetencje z preferencjami, a drobiazgową znajomość fantastycznych fabuł – z przyjemnością, która może płynąć z obcowania z nimi. Przekonanie o elitarności i ekskluzywności geekowskiej kultury jest może ważne dla dobrego samopoczucia niektórych
fanów – ale w czasach, gdy najbardziej kasowym filmem roku pozostaje adaptacja jednej z dziwniejszych Marvelowskich franczyz, jest przekonaniem z gruntu fałszywym. (TK5)
Co łączy te trzy wypowiedzi? To chyba oczywiste – sposób formułowania myśli.
Wszystkie zawierają liczne określenia rodem z akademickich podręczników, niepozwalające wątpić o (wysoko) kulturowych kompetencjach autora, i nawet jeśli pojawią się
„dykta i tektura”, w następnym zdaniu mówi się o „upodobaniach i uprzedzaniach” (te
dwa pojęcia zostaną rozwinięte w całą krytyczną narrację związaną z reakcjami na trailer
nowych Gwiezdnych wojen w innym felietonie – TK6).
Skąd ta różnica? Dlaczego A., mówiąc o Fandomie, mówi Akademią? Bo A. znalazł
się po drugiej stronie lustra i stamtąd patrzy na przedmiot swoich rozważań. Gdy patrzymy w lustro, nasz mózg wie, że patrzymy na swoje odwrócone odbicie z codziennym
światem w tle, ale gdy patrzymy przez nie (jak przez okno) ulegamy złudzeniu, że go już
nie ma. A. miał na samym początku tego jakby cień świadomości – przypominam owo
„swojej”(?), ale w ferworze własnej narracji kompletnie to poczucie zatracił, jak dziewczynka, którą zaczarowało własne wyobrażenie świata dorosłych. Gorzej, bo A., komentując grę, o której wspomniałem, dodaje:
Gra jest znakomita: wciągająca, trzymająca westernowy klimat, zmuszająca do planowania
kilku ruchów naprzód. Ma tylko jeden feler, od razu wypunktowany przez znajomego karciankowca: jest dla ludzi za trudna.
Mówiąc inaczej: opanowanie zasad Doomtowna w stopniu pozwalającym na swobodną
rozgrywkę i składanie własnych talii, wymaga poświęcenia takich ilości czasu i energii, których
większość ludzi, szukających w planszówce czy karciance sposobu na relaks, zwyczajnie nie będzie
chciała poświęcić (TK4).
Czyli teraz to Fandom jest drugą stroną lustra. Jeśli A. do niego wchodzi, to już po
to, by poznawać nowy świat, ale poszukuje w nim godziwej rozrywki, dostępnej tylko wybranym, bo przecież zwykli gracze szukają w niej plebejskiego „sposobu na relaks”, podczas gdy A zabawia się grą „zmuszającą do planowania kilku ruchów naprzód” (to tak,
jakby szachy były lepsze od warcabów, bo trzeba w nich przewidywać ruchy przeciwnika
– w warcabach też, nawet jeśli jest w nich nieco więcej przypadkowości, a zasady są prostsze).
Zaproponowana ironiczna lektura felietonów afiliowanego przy UJ doktoranta nie
jest tylko erudycyjnym popisem afiliowanego przy „prowincjonalnym” UKW w Bydgoszczy doktora (ułatwiam ewentualną odpowiedź, by A. już nie musiał palić się ze wstydu za
popełniane wobec oponentki błędy rzeczowe, które można uznać za intencjonalne – retoryka ad personam rodem z Erystyki Schopenhauera – zwłaszcza że z lubością powtórzone
dwukrotnie w dwóch kolejnych akapitach [TK5], co wiele mówi o jego wyobrażeniu na
temat macierzystej Akademii – szkoda, że obok dumy nie uczą tam pokory, że o zwyczajnej grzeczności nie wspomnę), ale okazją do powiedzenia czegoś znacznie ważniejszego
z mojej perspektywy:
Niestety, A. zapomniał, że bez A.-fandomowicza nie byłoby A.-doktoranta. Że to
tamta strona lustra, ze swoim geekowskim zacięciem, niejako przy okazji nauczyła A.
uważnej lektury tekstu i dała mu solidną wiedzę o całkiem sporym obszarze kultury popularnej. W czasie fandomowych spotkań A. uczył się zaangażowanej dyskusji i bronienia
własnych poglądów. Jedyny feler jest taki, że porzuciwszy Fandom dla Akademii, A. nie
dokształcił się w innych działach tejże kultury popularnej. Może wtedy potrafiłby zauważyć, że np. fandomowe boje o czarnoskórego szturmowca w Gwiezdnych wojnach są niczym w porównaniu z ogólnonarodową burzą, która rozpętała się, gdy okazało się, że
Kmicica zagra Olbrychski. I nie chodziło o jego urodę, ale żydowskie pochodzenie.
Jestem nie tylko naukowcem, ale również nauczycielem. To sprawia, że rozumiejąc
opinię A. o Fandomie, nie przyjmuję jego narracji. Dla mnie bowiem o wiele ważniejsze
jest to, że ludzie, którzy w nim funkcjonują, czytają literaturę, uczestniczą w kulturze i jej
się uczą. Przychodząc do nich, dostrzegam ich słabości, ale nie mogę nie docenić, że o swojej pasji potrafią mówić godzinami, rozszerzając swoje słownictwo, komunikując się na
poziomie erudycyjnym, którego mogliby im pozazdrościć studenci filologii. Gdy do nich
przybywam, próbuję im coś z siebie dać, podpowiedzieć inne rozwiązania, ale też uważnie
słucham ich narracji, bo bywają bardzo interesujące, a znajomość szczegółów nawet dla
znawcy mitów bywa oszałamiająca. Ale przychodzę jako pełen szacunku gość-uczestnik,
a nie pełen wyniosłości gracz, który spędziwszy tam lata, zastanawia się, czy to „jego”
świat! A. jest zdrajcą – nie Fandomu – on się bez niego obejdzie. A. zdradził samego siebie.
Czy mu się to opłaci? Nie jestem psychologiem, by na takie pytanie odpowiedzieć, ale jego
„nostalgia” za utraconym światem, tak bezpośrednio wyrażana, mówi o nim znacznie więcej niż chciałby powiedzieć.
Akademia dała A. narzędzia do badania wszelkiej kultury. Zła to jednak musiała
być Akademia, skoro niczym zakon (sekta?) kazała zapomnieć o własnej przeszłości i patrzeć na nią ze słabo skrywaną pogardą. Zapomnieć, bo lustro A. okazało się dlań krzywym
zwierciadłem, w którym A., nawet jeżeli tego nie wyraża wprost, atakuje Fandom z perspektywy mitycznej kultury wysokiej, jedynie godnej, by traktować ją poważnie. I uprzedzając możliwe zarzuty: na jej istnienie wskazuje język, którym to robi; język, którego
Fandom nie potrzebuje, by przeżywać swój kontakt z literaturą. A. zaś jest najlepszym
przykładem, jak daleko można zajść, od niego zaczynając.
A. przeszedł przez lustro i wszystko się zmieniło. Wszystko z wyjątkiem jednego:
A. nie dorósł i przerażający świat dorosłych pozostał dla niego jedynie światem wyobrażonym, nie dorósł nawet, by w pełni zrozumieć uśmiech „kota z Cheshire” w wersji Sapkowskiego – bo to przecież tylko głupi, infantylny („dykta i tektura”) fandom. Tylko czemu
tak nostalgicznie przeżywa niezdolność do faktycznego przejścia „na dziecięcą” stronę lustra i z uporem godnym lepszej sprawy opisuje (pseudo)akademicką jego wizję?
Claude Lévy-Strauss – również wybitny terenowy etnolog – zauważył kiedyś, że
można kulturę albo opisać od zewnątrz, rozpoznając rządzące nią stereotypy, prawa i narracje, ale nie da się oddać jej ducha, albo żyć w niej, rozumiejąc ducha, a wtedy nie ma się
potrzebnego dystansu ani narzędzi, by ją obiektywie opisać. Nie można jednak równocześnie być w środku i na zewnątrz, bo wtedy rządzą nami emocje, a nie – obowiązujące od
czasów pozytywizmu (słusznie czy nie) – naukowe dążenie do prawdy. Kto nie odrobił
lekcji: A. czy jego Akademia?

Podobne dokumenty