wywiad z p. Piotrem Piasnym

Transkrypt

wywiad z p. Piotrem Piasnym
Rozmowa uczennic II kl. gimnazjum z panem Piotrem Piasnym
-synem Walentego Piasnego.
Walenty Piasny to jedna z nielicznych osób, która pokonując długą drogę,
przeżyła II wojnę światową. Z rodzinnego domu w Potrzebowie, aż do
Katynia, gdzie przez wymianę jeńców udało mu się przeżyć. Następnie trafił
do niewoli niemieckiej. Gdy koniec wojny był już bliski, mógł zobaczyć się ze
swoją rodziną i wrócić do rodzinnej wioski.
Uczennice: Wiemy, że Pana ojciec żył w czasie II Wojny Światowej. Jakie miał wspomnienia
związane z pierwszym dniem wojny?
Pan Piotr: Ojciec krótko przed wybuchem wojny został zaciągnięty do służby wojskowej na
pograniczu Rosji z Polską. Kiedy Rosja ruszyła do ataku na Polskę, to ojciec jako pierwszy jeniec
już był w niewoli. Akurat przyszedł ze służby wartowniczej i Rosjanie przyjechali czołgami. Ta
wartownia miała dach ze słomy i jak strzelili, to wszystko się zapaliło. Musieli wyskakiwać, by ocalić
życie i tak zostali jeńcami. Ojciec wyskoczył w koszuli, kalesonach, bo właśnie wtedy spał po służbie.
Jak z opowieści wyglądało życie codzienne Pana taty ?
Jak wyglądało życie? No więc, ojciec, jak dostał się do niewoli, przeszedł Kozielsk, Smoleńsk, Katyń.
Potem była wymiana jeńców. Od terenu zachodniego Niemcy brali Polaków, a znowu Rosjanom
byli dawani jeńcy spod granicy wschodniej. Także to było jakieś powiązanie.
Pana tata był w Katyniu. Jak wspomina tamto miejsce?
Tak jak wszystkim tu wiadomo nie za wesoło. Dostawał dwadzieścia ziaren grochu surowego dziennie
i jeden chleb na szesnastu. To było całe wyżywienie przez sześć tygodni. Codziennie rano
wyprowadzali ich z baraków, kazali klękać, a za nimi stał żołnierz rosyjski z karabinem. Gdyby się ktoś
ruszył, to zostałby zabity.
Wiemy, że przez wymianę jeńców Pana tata trafił do niewoli niemieckiej. Co Panu opowiadał o tym
miejscu?
Trafiło tam czterech Polaków. Ojciec w krótkim czasie stał się tam brygadzistą, ponieważ bardzo
dobrze mówił po niemiecku. Polacy Ci byli bardzo sumienni. W 1943 roku ojciec prosił o przepustkę
od tego Niemca. Chciał do nas przyjechać, a my zostaliśmy wysiedleni w okolice Krakowa… Jak do nas
przyjechał, to już do Niemca nie wrócił. Przez pół roku się ukrywał. Policja niemiecka bez przerwy
przychodziła kontrolować nocą, więc ojciec sypiał w grobowcu. Ktoś miał wybudowany grobowiec.
Niezasiedlony jeszcze grób był schronieniem i ojciec zaniósł sobie tam słomę, pierzynę i całą zimę
przespał na cmentarzu w tej mogile.
Czy trudno było mu zdobyć pożywienie ?
No więc, jak był w obozie niemieckim, było bardzo trudno, ale u Niemca byli dobrze karmieni,
bo sumiennie pracowali, więc ojciec jeszcze w takim dobrym stanie nie był przez całe życie,
jak właśnie tam u Niemca. Bardzo dobrze dostawali jeść . Tylko, że nie jedli z Niemcem, a gdzieś
na uboczu.
Pan Walenty Piasny w Niemczech
Co czuł gdy zagrażała mu śmierć?
Jak każdy człowiek, gdy zagraża mu śmierć, to ma okropne myśli. U ojca to było bardzo, bardzo długo,
ponieważ najpierw w niewoli rosyjskiej, potem w niemieckiej i u nas w krakowskim. Kiedyś była
łapanka w naszej wiosce. W nocy przyjechali Niemcy łapać mężczyzn i wywozili ich na roboty
do Niemiec. Tam byli ludzie bardzo zgrani. Jeden do drugiego bardzo szybko dawał wiadomość.
Do nas też zapukali i powiedzieli : „ Panie Piasny, niech Pan ucieka, bo jest łapanka”. To był lipiec.
Uciekali przez wąwozy. Ojciec był dosyć szczupły, wyskoczył z tego rowu. Za nim biegł sekretarz
gminy, to był mały chłop, bardzo otyły i nie mógł wyskoczyć. Ojciec „pod kulę” się cofnął
i go wyciągnął. On żył tam bez żadnych dokumentów. Gdyby go złapali, to od razu by go zastrzelili.
Wtedy, jak ojciec cofnął się po tego sekretarza gminy, to on mu powiedział : „ Panie Piasny,
Pan mi życie uratował i w czternastu dniach ma Pan pełne dokumenty tu Polaka zamieszkałego”.
No i tak też ten sekretarz gminy się wywiązał z obietnicy. Gdy ojciec miał dokumenty, nie musiał się
już ukrywać.
W jakiej miejscowości koło Krakowa Państwo mieszkali?
To była miejscowość Łętkowice powiat Miechów.
Państwo Piaśni w Łętkowicach.
Czy mógłby Pan nam powiedzieć kilka słów o swoim dzieciństwie ?
Dzieciństwo? Wiadomo. Jak się urodziłem, to ojciec za dwa miesiące został zaciągnięty do wojska.
Przez rok byliśmy z mamą. Ja i dwoje starszych braci. Ci bracia mieli pięć i sześć lat. Jak Niemcy tutaj
nas wysiedlali z Potrzebowa, to nie wiadomo było, kto będzie wysiedlany. Mama zawsze nas ubierała
w podwójne rzeczy, grubo. To była jesień. Ktoś w nocy przyszedł powiedzieć, że na końcu wioski
w stodole jest pełno Niemców. Mama zaczęła się pakować. O godzinie szóstej przyszedł Niemiec
i tak powiedział :„Za piętnaście minut jak stoicie tak wyjeżdżacie!” Na każdym podwórku stały
już furmanki. Wszedł Niemiec do pokoju i powiedział: „To dzieciątko też będzie musiało przechodzić
tą katorgę”. Tym dzieciątkiem byłem ja. Musiał to być jakiś dobry Niemiec. No i stąd nas zawieźli
furmankami o 6.30. Taka była dyscyplina niemiecka. Jak ktoś nie zdążył, tak jak był tak musiał jechać.
Zawieziono nas do stodoły do Brenna tam, gdzie była zlewnia mleka. Tam nas trzymali
do popołudnia. Po południu przyjechały ciężarowe samochody z Leszna. Załadowali
nas na samochody i zawieźli na stację. Tam zabrali nas do bydlęcych wagonów i jechaliśmy do Łodzi.
Trudna podróż trwała tydzień. Miałem już rok. Byłem jednak maleńki. Może trochę zaniedbany,
bo mama była sama. Znajdowały się tam także dzieci miesięczne i dwumiesięczne. Nie było
gdzie wysuszyć pieluch, więc była to katorga. Tam w Łodzi byliśmy tydzień. Zorganizował się już jakiś
klub czerwonego krzyża . Gotowali tam zupy i len i to dawali nam do jedzenia. Stamtąd dojechaliśmy
do Krakowa. Utworzono tam Generalną Gubernię, czyli teren, gdzie mogli zamieszkiwać Polacy
w czasie II wojny światowej. W Krakowie czekały furmanki. Z każdej wioski była jedna i zabierała
jedną rodzinę. Chłopak z tych Łętkowic ogłosił, że zabiera rodzinę czteroosobową, a mama
powiedziała, że ma pięć osób. Odpowiedział, że cztery, czy pięć to żadna różnica i zapytał, czy mama
z nim pojedzie. Jechaliśmy z Krakowa do tych Łętkowic. Jechaliśmy dwadzieścia cztery kilometry.
Była północ. Tam przyjechaliśmy i dostaliśmy pokój u jednego gospodarza. Chłopak przyniósł słomę,
którą miał na wozie. Na niej spaliśmy. Rano zebrała się rada wiejska i radzili, co z nami: „To są Polacy.
Trzeba ich tu utrzymać.” Postanowili, że ja i mama zostaniemy u tego gospodarza, a bracia będą
codziennie chodzić do kogoś innego jeść. Mama była kobietą zaradną i powiedziała im tak: „Panowie!
Niemcy wzięli mi wszystko. Wzięli majątek. Wzięli mi męża, ale zostawili mi dzieci, a wy mi je
zabieracie. Czy to dziecko będzie jadło? Ktoś na nie spojrzy, to ono już nie będzie jadło.”
Porozmawiali i puścili furmankę po wiosce. Czterech mężczyzn chodziło od domu do domu i zbierali
na nas. To ktoś dał szklankę grochu, dziesięć ziemniaków, cebulę, albo coś. Słoniny i mięsa raczej nie,
bo tam były biedne tereny. Tak przeżyliśmy w biedzie, w wielkiej biedzie. Ja, jako roczne dziecko
jak płakałem, chciałem jeść, to mama miała na oknie zimne ziemniaki ugotowane i dawała mi
tego ziemniaka, bo nic innego nie miała. My jeszcze mieliśmy te ziemniaki , a inni nawet tego
nie mieli. Wtedy, jak już ojciec miał te papiery w Łętkowicach, to tam kopali rowy przeciwpancerne,
żeby czołgi nie mogły przejeżdżać. Ci ludzie nie potrafili mówić po niemiecku. Wiedzieli,
że ojciec umie i został ich tłumaczem. Codziennie rano dostawał konia osiodłanego, jechał i tłumaczył
między Niemcami, którzy te okopy prowadzili a pracownikami. Wtedy już mieliśmy dobrze,
bo tam za kopanie rowów dostawało się jakiś prowiant. Niemcy nieraz do nas przyjeżdżali ,
to czasami dali dropsa. Już wtedy nam źle nie było. I tak było do 1945 roku. Tam ruscy
byli 17 stycznia. Pamiętam walkę, bo wtedy miałem pięć i pół roku. Jak pod domem czołgi stały
i strzelały. Ci starsi pobiegli do stodoły do tych mniejszych, a ja z matką zostałem w tym domu.
Taki był ogień, że nie szło już wyjść, tak strzelali. Pamiętam, jak Niemców Rosjanie przywozili tam
na plebanie. Oni na plebanii mieli swój cały sztab. Rozebrali ich do naga. Ci Niemcy po śniegu musieli
chodzić, wyżywali się Rosjanie. Odrabiali to, co Niemcy robili Polakom. Też ich puścili do ogrodu.
Było ich aż dziesięciu i rozstrzelali z karabinu maszynowego. Jak do psów strzelali.
Pan Piotr wraz z braćmi Walentym i Szymonem
Co Pan czuł, gdy wrócił Pan do Potrzebowa?
Co czułem? Gdy wróciliśmy, ktoś po nas przyjechał z Potrzebowa. Mama całe życie mi opowiadała,
jak wygląda nasze gospodarstwo i na zdjęciach pokazywała, że tu taki piesek Azorek jest czarny.
Jak przyszedłem, to ten Azorek przybiegł do mnie. To właśnie zapamiętałem, jak tu przyjechaliśmy
z krakowskiego. Jechaliśmy do domu czternaście dni.
Czy obecnie był Pan w Łętkowicach?
Tak, trzy razy.
Czy mieszkańcy Pana pamiętali?
Wszyscy pamiętali z tej racji, że mój ojciec był tam tłumaczem. Ci ludzie też u nas byli. Nawet
na matki pogrzebie. Byłem trzy razy, m.in. w 1972 roku . Pojechaliśmy z ojcem , matką i bratem.
Potem dwa razy byłem z najmłodszym synem. Zmieniło się tam nie do poznania. Jest tam dużo
ładniejsza Polska, podobnie do naszych stron, bo tam dawniej było wielkie zaniedbanie. Budynki
gliniane. Dzisiaj jest wszystko nowe i wszystko jest bardzo ładne. Odwiedziłem tez ten grobowiec,
gdzie spał ojciec. Dziś jest zasiedlony.
Za rozmowę dziękują uczennice kl. II gimnazjum: Marlena Rygusik, Jolanta Sobczak, Hanna Klecha,
Dominika Andrys.

Podobne dokumenty