nr 5-7 - Dyktatura Proletariatu
Transkrypt
nr 5-7 - Dyktatura Proletariatu
NR 5-7 (5-7), PAŹDZIERNIK-GRUDZIEŃ 2010 ISSN 2081-8831 PISMO BEZCENNE HARTOWNIA GŁOS NIEOBECNYCH CZEŚĆ, JANKU... „...Katastrofizm Józefa Balcerka i Jana Dziewulskiego dotyczył jedynie losów Polski i krajów do niej podobnych, choć i przyszłość świata nie wydawała się im różowa, chyba że przyszłość Niemiec. Rozumujemy trochę w innych kategoriach. Nie odmieniamy Polski przez wszystkie przypadki, choć nie widzimy potrzeby poświęcenia jej na ołtarzu rewolucji światowej. Nie ma takiej potrzeby. Postaramy się bronić jej niepodległości w ramach Socjalistycznych Stanów Zjednoczonych Europy czy Świata. Stać nas na to. Już dziś zaczynamy walkę o jej przyszłość. SOCJALISTYCZNEJ POLSKI NIE DAMY WYMAZAĆ Z MAPY ŚWIATA!!! CZEŚĆ OBROŃCOM JEJ PAMIĘCI!!! Wspomniany przez nas prof. Jan Dziewulski, podobnie zresztą jak prof. Józef Balcerek, nie miałby chyba wątpliwości, że dla obrony socjalizmu wystarczyłoby konsekwentnej lewicy nawet okienko w telewizji. Starzy belfrzy potrafiliby z tego skorzystać. Godzinka raz w tygodniu, powiedzmy o 20. Może być i po 22. Otworzylibyśmy drzwi dotąd dla nas zamknięte. Szansa przetrwania Polski Socjalistycznej rosłaby z każdą chwilą. Okienka tego Grupie Samorządności Robotniczej jednak nie dano, choć byliśmy o krok. Kolportaż „Tygodnika Antyrządowego” w kiosku sejmowym (genialny pomysł Janka Tomasiewicza) dał nieoczekiwane rezultaty. Przedstawiciela „Tygodnika Antyrządowego” zaproszono do dyskusji w cotygodniowym programie telewizyjnym – wydelegowaliśmy prof. Jana Dziewulskiego. Pech program jeszcze przed jego debiutem został zdjęty z anteny. Pech to nie katastrofizm. DROGA JEST PROSTA – PRZEJDZIEMY NAWET PO ZERWANYCH MOSTACH!!! Dziś jak przed laty zbieramy naszą małą – lotną – armię. Coś chyba jesteśmy Tobie winni. Naszym delegatem do okienka w telewizji był Jan Dziewulski, członek „Koalicji na lewo od PPS”, który podobnie jak ekonomista Mieczysław Rakowski, poczuwał się do członkostwa w GSR, bowiem podobnie jak Mietek dobrowolnie opłacał składki członkowskie. Do „okienka” pretendował w imieniu GSR również Zbyszek Partyka. Wybór padł jednak na Jana – nigdy tego nie żałowaliśmy. I dziś nie żałujemy. KAŻDY WYBIERA – KAŻDY UMIERA. IDEA ŻYJE. WSZYSTKIE RĘCE NA POKŁAD!!! Nasz statek powietrzny wciąż płynie. Janku, żegnamy Cię salwą z wszystkich armat!!!!! Przysięgamy – dorobek Twój ocalimy. Nic się nie zmarnuje. Takich, jak Ty, nam potrzeba. Dzięki Tobie i takim, jak Ty radę damy.” Redakcja „Hartowni” i zespół „Dyktatury Proletariatu” W NUMERZE • Niekoniunkturalny „luksemburgizm” Jana Dziewulskiego • Jan Dziewulski – Klasa robotnicza a socjalizm • Z perspektywy „zwykłego człowieka” • Jan Dziewulski – Praca produkcyjna a dochód społeczny • Pożytki płynące z nie neutralnych kategorii ekonomicznych • Michel Husson – Pasywa trzydziestolecia • Nasza wielka tradycja • Ku rewolucji i od rewolucji • Nie ma dobrych i złych antyfaszystów. Oświadczenie Porozumienia 11 Listopada • Na początku przyszli po komunistów... • John Molyneux – Czym jest faszyzm? • Chichot historii • Dwugłos o filmie „Żydokomuna” Anny Zawadzkiej: Piotr Kędziorek „O przywracaniu lewicowej pamięci historycznej...”, Karol Majewski „Na kłopoty z historią lewicy...” • Gra w chowanego • Miraż „nowoczesnej lewicy” • Maurice Lemoine – Przestępcy podpalają Caracas • Bartosz Nowaczyk – Brazylia. Wojna w Rio de Janeiro • Przestroga nie tylko dla robotników • GPR: PPP i wybory – stracona szansa • Paweł Szelegieniec – Antystalinowscy komuniści w Wielkiej Brytanii (w trzech częściach) • Pole walki • Z pola walki • Pobojowisko • Bumerang, czyli mysz ugodzona • Walka o pusty tron na krajowym podwórku • Coca-Cola Light ZMARŁ JAN DZIEWULSKI Dnia 22 listopada 2010 roku zmarł prof. dr hab. Jan Dziewulski Człowiek krzewiący w swojej pracy naukowej i dydaktycznej ideę socjalizmu i racjonalizmu. Członek PZPR w latach 1952-81, RN PPS w latach 90., Grupy Samorządności Robotniczej i redakcji „Tygodnika Antyrządowego”, Polskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej oraz Stowarzyszenia Marksistów Polskich. Żegnamy Go z odczuciem wielkiej straty grono przyjaciół z PSPR i SMP NIEKONIUNKTURALNY „LUKSEMBURGIZM” JANA DZIEWULSKIEGO Zainteresowanie twórczością i recepcją twórczości Róży Luksemburg określiło całą drogę naukową Jana Dziewulskiego. Zawiłość losów życiowych i twórczych tej myślicielki, jej wpływ na zasadnicze wydarzenia epoki, w której przyszło jej żyć, dostarczyły zresztą pożywki na niejedną karierę naukową. Tak się złożyło, że charakterystyczna dla Jana Dziewulskiego uparta aż do dokuczliwości dociekliwość badawcza, skoncentrowana na początkowym pytaniu dlaczego Róża Luksemburg była tak zaciekle zwalczana nawet w ramach własnego przecież obozu politycznego, została zaspokojona nie tylko intelektualnie, ale też na gruncie realnym, w ramach własnych doświadczeń życiowych. Jan miał bowiem możność obserwowania, w jaki sposób bezkompromisowa ciekawość badawcza traci nagle na znaczeniu w momencie, kiedy w grę wchodzą rzeczywiste interesy klasowe i jak się one mają do ideologicznych wyborów. Takim doświadczeniem, które podsumowało walki wcześniejsze, wydawałoby się czysto teoretyczne, było doświadczenie „Solidarności” i początku transformacji w 1989 roku. Tutaj, jak i wcześniej, w przypadku Róży Luksemburg, okazało się, że cały gmach teorii wzniesiony w okresie wcześniejszym, rozpadł się w obliczu realnego wyboru klasowego, przed którym postawiła całą awangardę walki społecznej rewolucja rosyjska 1917 roku. Istniały różne tendencje, różne nurty w socjaldemokracji, ale w roku 1918 wszystkie one uprościły się do wyboru: za lub przeciw rewolucji. Nie pozostało miejsca na bardziej zniuansowany wybór, za którym opowiadała się sama Róża. Wszystkie subtelności znikły, podobnie jak w 80 lat później, kiedy to intelektualiści odczuli wyraźny przymus, aby skłonić się ku wyborowi „nowoczesnemu” (czyli ku kapitalizmowi). Jan Dziewulski, podobnie jak Róża Luksemburg, pozostał wierny swoim przekonaniom. Nie tylko w sercu, jak wielu, ale także w swej aktywności naukowej i politycznej. Nie akceptował kapitalizmu dla Polski i dopóki wydawało mu się, że widzi jakąś szansę, pomagał tym, którzy walczyli o przeciwstawienie się temu wyborowi. Później usiłować dowodzić, że w ramach drogi kapitalistycznej można dokonywać lepszych i gorszych wyborów, kierując się realizmem. Załamanie nadziei przyszło w momencie zrozumienia, że wybory ustrojowe i ich konkretyzacja nie są podyktowane interesem kraju, ale partykularnymi interesami tych, którzy na zmianie mieli zyskać najwięcej. Dla Jana Dziewulskiego, potomka zamożnej rodziny, nie predestynowanego do łatwego pogodzenia się z Polską Ludową, akceptacja socjalizmu była w jego wypadku czymś wypracowanym rozumowo. Jan Dziewulski, człowiek bardzo emocjonalny, podporządkowywał zawsze emocje intelektowi. Świadomie przeżył stalinizm, tym bardziej nie potrafił się pogodzić z faktem, że zdobycze społeczne związane z historyczną rolą klasy robotniczej, okupione tak ciężkimi traumami zostały tak łatwo zaprzepaszczone w 1989 roku. Perspektywa Jana Dziewulskiego – dzięki jego pracy badawczej – nie sprowadzała się zresztą tylko do okresu Polski Ludowej. Jego pieczołowite odtwarzanie myśli Róży Luksemburg splatało się tutaj paradoksalnie w jeden motyw zespolony ideą jak najlepszego urządzenia Polski. Jan miał świadomość, jak trudno było krajowi, który pogubił się w drodze do nowoczesności, wrócić na historyczną ścieżkę. Prześladowała go myśl, że może Engels miał rację w swym trudnym do przyjęcia przez nas, Polaków, zaklasyfikowaniu Polski jako narodu niehistorycznego. Dostrzegał to przekleństwo we wrogiej recepcji młodzieńczej pracy Róży o ekonomicznym rozwoju Polski. Badając kwestię racji w owym sporze z PPS-em, Dziewulski dochodzi do wniosku, że Róża miała bardzo dużo racji nie tylko teoretycznej, ale i dowiedzionej w praktyce, w Strona 2 późniejszym, faktycznym losie II Rzeczypospolitej. Powstanie Polski Ludowej widzi Jan Dziewulski jako kolejną szansę dla Polski – wbrew powierzchownemu postrzeganiu sytuacji Polski jako przedłużenia podporządkowania równoważnego temu, jaki miał miejsce w epoce caratu. Nie tyle „obce”, „zewnętrzne” siły uniemożliwiają nam podążanie tą drogą, ale sami odrzucamy tę szansę. Brak umiejętności wykorzystania swojej sytuacji – często obiektywnie sprzyjającej – jest, niestety, właśnie oznaką wyróżniającą naród „niehistoryczny”. Zasadniczą sprawą dla rozwoju nie jest powielanie istniejących modelów rozwojowych, ale umiejętność zrozumienia tendencji historycznej i wykorzystanie tego, w interesie Polski, przy okazji wytyczając, być może, nowy szlak. Dlatego też, paradoksalnie, zacofanie może być niezłym punktem wyjścia. Wiodąca rola na niższym, przemijającym już etapie cywilizacyjnym jest bardziej barierą niż szansą. Tak było zresztą z Polską w okresie przechodzenia od feudalizmu do kapitalizmu. Stabilna pozycja Polski w feudalnym systemie nie przeszkodziła zrobieniu z niej zrutynizowanego, przeżartego korupcją tworu niezdolnego do stawienia czoła wyzwaniom i łatwego żeru dla sąsiadów. * Analizując bezstronnie dorobek Róży Luksemburg, Jan Dziewulski odnalazł w nim te elementy, które wyjaśniały i opisywały w ujęciu teoretycznym trudności rozwojowe Polski i, co więcej, jej utracone szanse, lekceważone z powodu zaślepienia ideą narodową, propagowaną jako posiadającą same zalety, także i dla rozwoju gospodarczego. Jan Dziewulski wykazuje, że nadzieje na dynamiczny rozwój polskiej gospodarki opartej na wewnętrznym rynku były mocno przesadzone w swym optymizmie oraz, że te bariery, na które wskazywała Róża Luksemburg, faktycznie wystąpiły. Drugą szansą Polski na dynamiczny rozwój było powstanie obozu państw socjalistycznych, który dawał kolejną możliwość ochrony słabej gospodarki i jej względnie harmonijnego rozwoju na średnim poziomie. Warunki tego rozwoju nie były idealne, jak wiadomo. Obóz „realnego socjalizmu” był wszakże bladym cieniem tej wspólnoty ekonomicznospołecznej, jaką miały być republiki socjalistycznej Europy. Niemniej Polska wydobyła się z pozycji kraju podporządkowanego na mapie gospodarczej świata, osiągnęła wysoką pozycję, mogła nawiązywać kontakty z krajami Trzeciego Świata jako kraj wyżej od nich rozwinięty. Ta pozycja wyjściowa została zakwestionowana jako bezwartościowa u progu transformacji ustrojowej. Sytuacja się więc powtarza. Z dobrych perspektyw rozwojowych Polska stacza się w ramach doszlusowywania do kapitalizmu na pozycję zaplecza surowcowego oraz dostawcy taniej siły roboczej. Ten model dla Polski był całkowicie nie do przyjęcia dla Róży Luksemburg, która już wtedy przestrzegała przed niewykorzystaniem szansy na rozwój kapitalistycznego uprzemysłowienia, które mogło dać zwrotną dynamikę rozwoju ruchu robotniczego ponad podziałami narodowymi w obrębie imperium carskiego. Obecnie mamy do czynienia ze skutkami trzeciego, poronionego wyboru politycznego, uderzającego w podstawy polskiej gospodarki. Te wszystkie przykłady, na które Jan Dziewulski jako historyk myśli ekonomicznej nie mógł być ślepy, złożyły się w jego przemyśleniach (i nie tylko jego) na obraz pewnej tragicznej prawidłowości w losach Polski. Nic dziwnego więc w tym, że jego poglądy polityczne ewoluowały z czasem na coraz bardziej pesymistyczne tory, którym dawał wyraz w swojej działalności naukowej i publicystycznej. HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 Ewa Balcerek Antymotto: „W gruncie rzeczy powrót do kapitalizmu zdaje się niemożliwy, przynajmniej w społeczeństwach demokratycznych...” „… w jaki sposób można by przywrócić prywatną własność środków produkcji w sytuacji, gdy własność tego typu raz została obalona i istnieją pisane prawa gwarantujące kontrolę nad przedsiębiorstwem ludziom w nim zatrudnionym? Czy zakłada się, że presja konkurencyjna zmusi robotników do zrezygnowania ze wszystkich swoich nowo zdobytych praw; do zrezygnowania nie tylko z nadzoru bieżącego, ale i z ostatecznej kontroli i władzy? Czy możemy sobie wyobrazić jakieś referendum decydujące o anulowaniu samorządu pracowniczego? Czy mamy przewidywać głosowanie na rzecz sprzedania istniejących środków produkcji – stanowiących źródło utrzymania pracowników – najwięcej płacącemu? Takie perspektywy wydają się jeszcze mniej prawdopodobne niż opowiedzenie się społeczeństwa dziełem niewielkich jedynie grup robotniczych, nisko jeszcze uświadomionych (o mentalności wiejskiej, drobnomieszczańskiej) i podatnych przez to na podszepty wrogów socjalizmu. „Chuligańskie, warcholskie, antysocjalistyczne wybryki” likwidowano w imieniu „zdrowej większości” klasy robotniczej i społeczeństwa. Chętnie z udziałem aktywu robotniczego. Zaburzenia społeczne w Polsce powtarzały się jednak periodycznie i siła ich rosła. Partia była zmuszona przyznawać się do „pewnych błędów” i czynić ustępstwa (zwykle niezbyt wielkie i jedynie okresowe), aby uspokoić masy. Główne elementy mitu pozostawały jednak nie zmienione do końca. W sprawozdaniu komisji powołanej przez KC PZPR „dla wyjaśnienia przyczyn i przebiegu konfliktów społecznych w dziejach Polski Ludowej” (tzw. Komisji Kubiaka) stwierdza się, m.in., że „partia i ludzie najbardziej odpowiedzialni w systemie wła- Realizacja programu zniszczenia do gruntu społeczno-ekonomicznego systemu „realnego socjalizmu”, programu pierwotnej akumulacji kapitału i szybkiej budowy kapitalizmu w skrajnie liberalnej, XIXwiecznej wersji, musiała uderzyć z całą siłą w klasę robotniczą w ogóle, a w wielkoprzemysłową – w szczególności. Robotników uznano za prawdopodobną, poważną przeszkodę w kapitalistycznej transformacji. „Solidarnościowe” rządy podjęły cały szereg środków, aby ich opór zminimalizować. Deprecjacji klasy robotniczej w oczach społeczeństwa służył stworzony przez burżuazyjną elitę i rozpowszechniony przez mass-media nowy stereotyp robotnika: niskokwalifikowanego, ciemnego i zdemoralizowanego „człowieka sowieckiego”. Zwłaszcza załogi wielkich przedsiębiorstw – nazywanych „mamutami socjalizmu” i konsekwentnie niszczonych ekonomicznie – przedstawiano jako egoistycznych obroń- Jan Dziewulski: KLASA ROBOTNICZA A SOCJALIZM. Próba wysnucia wniosków z doświadczeń polskich demokratycznego w głosowaniu za przywróceniem monarchii absolutnej”. D. Schweickart, „Socjalistów rynkowych droga do kapitalizmu?”, w: „Economics and Philosophy”, Cambridge 1987, nr 3) W warunkach monopolu PZPR funkcjonował w Polsce Ludowej – podobnie jak w innych krajach „realnego socjalizmu” – mit klasy robotniczej jako „z istoty i natury” prosocjalistycznej siły społecznej. Był on bardzo wygodny dla rządzącej partii: ponieważ budowała ona socjalizm, i to według wypróbowanego, radzieckiego wzoru, po prostu nie mogła nie mieć poparcia klasy robotniczej. Każde kolejne wybory powszechne dowodziły – bo musiały dowodzić – owego poparcia, i to nie tylko robotników, lecz całego niemal społeczeństwa, najwyraźniej przekształcającego się w skonsolidowany i jednomyślny naród socjalistyczny. Chociaż fakty coraz bardziej podważały ten mit, władza uparcie go podtrzymywała. Jeśli robotnicy jako klasa nie mogli nie popierać – zawsze zasadniczo słusznej – polityki partii, protesty i zaburzenia musiały być dzy dokonywali w całym okresie historycznym Polski Ludowej z reguły trafnych wyborów w sprawach decydujących” oraz, że „Teza, iż klasa robotnicza – hegemon ustroju socjalistycznego – jest nosicielem socjalistycznej świadomości, jest słuszna”. (Por. „Nowe Drogi”, nr specjalny z października 1983 r., s. 62-63.) Strajkujący w 1980 r. robotnicy Wybrzeża nie chcieli obalać systemu „realnego socjalizmu”. Nowo powstała „Solidarność” była masowym ruchem robotników i pracowników żądających realizacji tego, co im socjalizm obiecywał. Robotnicy chcieli poszerzenia demokracji, usprawnienia gospodarki i polepszenia warunków bytu zwykłych obywateli PRL. Jednak grupa polityków, którą ten ruch potem – w wolnych wyborach, w czerwcu 1989 r. – wyniósł do władzy, okazała się kapitalistyczną czołówką polityczną. Przekonała ona „Solidarność”, a także znaczną część społeczeństwa, że budowa „demokracji i gospodarki rynkowej” jest jedyną drogą, która pozwoli Polsce dołączyć do nowoczesnej i zamożnej Europy Zachodniej. ców partykularnych interesów, ekonomicznego i technicznego zacofania, utrzymanków społeczeństwa. Liberał J. Korwin-Mikke już w końcu lat 80-tych uznał, że robotnicy są główną przeszkodą w racjonalizacji polskiej gospodarki, a opozycyjny publicysta, S. Kisielewski, nazwał polskich robotników klasą sowiecką. Znany literat, A. Szczypiorski, ubolewał w 1995 r., w „Polityce”, że „wielu jeszcze wykształconych, wrażliwych ludzi ulega złudzeniu, iż prowincjonalny i ciemny kołtun, zacofany, pazerny chłop, źle wykwalifikowany i zdemoralizowany robotnik stanowią sól polskiej ziemi.” Rok wcześniej, jeden z czołowych działaczy SdRP, Z. Siemiątkowski, stwierdził publicznie, że chodzi o budowę Polski dla 15-20%, dla „klasy średniej”, kosztem pracowników sfery budżetowej, rencistów i emerytów, pracowników wielkich zakładów przemysłowych „przeciwnych prywatyzacji i reformie modernizacyjnej”. Wśród ludzi radykalnej lewicy – nb. nie mającej do dziś żadnych istotnych wpływów wśród robotników – pojawiła się tym- październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 3 czasem nowa wersja starego mitu. Zgodnie z nią „socjalistyczna klasa robotnicza” została w Polsce (podobnie jak w innych krajach „realnego socjalizmu”) zdradzona przez zburżuazyjniałą elitę partyjną, oszukana następnie i obezwładniona przez agenturalne przywództwo „Solidarności” i rządzącą potem „Solidarnościową” elitę burżuazyjną; gdy jednak ekonomiczna i społeczna degradacja, z jednej strony, a działalność rewolucyjnej partii, z drugiej, przywrócą świadomość masie robotniczej, podniesie się ona, odrzuci „całe burżuazyjne świństwo” i zbuduje w Polsce prawdziwy socjalizm. Jest możliwe, że elementy prawdy o współczesnej polskiej klasie robotniczej zawierają zarówno apologetyczne mity, jak i nienawistne oceny klasowych antagonistów. Aby dojść do prawdy, a przynajmniej zbliżyć się do niej, konieczna byłaby obiektywna, wszechstronna analiza naukowa. Próby takiej analizy były podejmowane w okresie Polski Ludowej. Jednakże partyjno-państwowa elita nie odczuwała potrzeby posiadania bliższych wiadomości o klasie, w imieniu której rządziła. Badań naukowych w tym kierunku nie popierała; jeśli nawet ich nie blokowała (co się zdarzało), to po prostu nie interesowała się ich wynikami. Zaczęło się to zmieniać dopiero w efekcie kolejnych kryzysów społecznych, w końcowym okresie PRL. Partyjna analiza „Komisji Kubiaka” długo jednak była „szlifowana” (wiele wersji), nim zyskała uznanie kierownictwa partii. Po burżuazyjnym przewrocie w 1989 r., socjologowie polscy prowadzą dość szerokie badania klasy robotniczej. W ich wyniku powstała, m.in. bardzo cenna praca J. Gardawskiego Przyzwolenie ograniczone. Robotnicy wobec rynku i demokracji (Warszawa 1996). Jednakże z różnych przyczyn – jak monodyscyplinarność wyznaczająca zakres i typ problemów badawczych, stosowane metody, pewne założenia wstępne – nie dają i nie mogą te badania przynieść odpowiedzi na szereg ważnych kwestii politycznych. Nie pozwalają, np., w pełni zrozumieć, dlaczego robotnicy polscy nie bronili „realnego socjalizmu”; dlaczego godzą się na bijącą w nich kapitalistyczną transformację; dlaczego dotąd nie może powstać w obecnej Polsce radykalna partia robotnicza i jakie są perspektywy jej utworzenia. Tymczasem odpowiedzi na te pytania stanowią klucz do zrozumienia nie tylko tego, co się stało, ale także tego, czego można się spodziewać po polskiej klasie robotniczej w bliższej i dalszej przyszłości. To zaś decyduje o perspektywie państwa i narodu polskiego. Spróbowałem przedstawić w skrócie za- Strona 4 chowania i rolę robotników w najnowszej historii Polski. Pod ciśnieniem ostatnich doświadczeń, a także na gruncie pewnej wiedzy historycznej, skonstruowałem następnie uproszczony schemat zachowań „zwykłych ludzi”, w tym robotników, w różnych warunkach. Część tez zawartych w tym schemacie jest z pewnością banalna albo naiwna, część może być wątpliwa lub wręcz niesłuszna. Pewna część ma charakter polemiczny, a nawet nieco prowokacyjny. Może jednak znajdą się też jakieś tezy nowe i ciekawe. Istotne jest, aby schemat sprzyjał lepszemu rozpoznaniu doświadczeń ostatnich dziesięcioleci. I. Robotnicy w najnowszej historii Polski Polska międzywojenna była krajem rolniczo-przemysłowym. Na wsi żyło ponad 60% ludności. W przemyśle i górnictwie zatrudnionych było (w 1937 r.) niecałe 900 tysięcy robotników. Cztery główne, konkurujące ze sobą centrale związkowe liczyły (w 1935 r.) około 650 tysięcy członków. Ogromna większość strajków miała charakter czysto ekonomiczny. Mająca największe wpływy wśród robotników PPS była partią reformistyczną; partia komunistyczna liczyła kilka do kilkunastu tysięcy członków, a utworzona przez nią centrala związkowa – około 35 tysięcy. Wobec swego niewielkiego udziału w ogólnej liczbie ludności, dominacji świadomości tradeunionistycznej, nikłego wpływu partii radykalnej (komunistycznej) robotnicy polscy przed wojną nie stanowili zagrożenia dla burżuazyjno-obszarniczego ustroju. Podobnie było jednak w Rosji przed I wojną światową. Wojna stworzyła zupełnie nową sytuację społeczną, którą bolszewicy potrafili wykorzystać, zdobyć władzę, obalić stary i zbudować nowy ustrój społeczno-ekonomiczny. II wojna światowa nie zrewolucjonizowała polskiego społeczeństwa. Klęska poważnie skompromitowała przedwojenną („sanacyjną”) elitę, ale nie ustrój jako taki. Emigracyjny rząd w Londynie utworzyły ugrupowania nie sanacyjne, ale burżuazyjne (w tym reformistyczna PPS). Demokratyczne reformy polityczne i gospodarcze, których przeprowadzenie w powojennej Polsce rząd ten zapowiadał, nie naruszyłyby klasowego systemu. Rząd londyński stał się dla ludności w okupowanym kraju nadzieją na odbudowę niepodległej Polski. Choć tłumioną terrorem okupanta, znaczną jednak patriotyczną działalność społeczeństwa ujmowały w swe ręce organizacje podległe rządowi londyńskiemu. AK, wielokrotnie liczniejsza od lewicowych organizacji wojskowych (BCh, HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 AL), miała za zadanie instalację w kraju, po wojnie, rządu londyńskiego i odbudowę Polski kapitalistycznej. Wyzwolenie kraju przez Armię Czerwoną stworzyło warunki dla zmiany ustroju, powstania Polski Ludowej, socjalistycznej. Nowa, komunistyczna władza zainstalowana została przez państwo, które najechało Polskę w 1939 r., zabrało część jej terytorium, deportowało na wyniszczenie setki tysięcy Polaków, wymordowało wziętych do niewoli oficerów, planowało być może nie tyle odbudowę niepodległości, lecz wcielenie Polski do własnego, do tego komunistycznego organizmu państwowego. Nic dziwnego, że radość z pokonania Niemiec, końca wojny, mieszała się z wielkimi obawami narodowymi i społecznymi, niepewnością, nieufnością, a także wrogością części społeczeństwa polskiego. Odbudowa polskiej państwowości, radykalna reforma rolna, nacjonalizacja przemysłu, rekompensata straty terytorialnej na wschodzie Ziemiami Zachodnimi, zyskały aprobatę pracowniczej części ludności. Robotnicy i chłopi zaczęli zasilać organy nowej władzy, całą ludność wciągnęła odbudowa kraju, a gdy jedni rabowali tereny poniemieckie, inni (zwłaszcza wysiedleńcy ze wschodu) osiedlali się tam. Polska znalazła się w strefie wpływów radzieckich, co uznane zostało w Jałcie i określiło faktycznie jej ustrój. Prolondyńskie organizacje i siły społeczne nie rezygnowały jednak: podtrzymywały antykomunistyczne podziemie zbrojne i przygotowywały się do przyrzeczonych przez aliantów wolnych wyborów. Komuniści podjęli wielostronne działania, aby te wybory wygrać. Likwidowali zbrojne podziemie; rozbudowywali własną partię – PPR; zniszczyli tuż przed wyborami opozycyjną partię chłopską. PPS, która po wojnie miała znaczne wpływy w środowiskach i organizacjach robotniczych i pracowniczych, była wypierana stopniowo z jej pozycji i skłoniona do sojuszu wyborczego. W dwa lata po wygranych (częściowo sfałszowanych) wyborach powszechnych, PPR została „oczyszczona z elementów nacjonalistycznych”, a PPS częściowo rozbita i zmuszona do połączenia się z PPR. Stalinowsko-komunistyczna PZPR, dysponując pełnią władzy w kraju, przystąpiła do budowy socjalizmu na wzór radziecki. Oznaczało to szybką rozbudowę przemysłu (zwłaszcza ciężkiego i zbrojeniowego), masową kolektywizację rolnictwa i zdolny wymusić te przemiany na społeczeństwie system totalitarny. Jak z tego widać, przewrót socjalistyczny w Polsce nie został dokonany przez zrewolucjonizowanych robotników i chłopów pod kierownictwem radykalnej partii politycznej. Była to raczej odgórna rewolucja, inicjowana, wspomagana i osłaniana siłami zewnętrznymi; one „załatwiły” kluczowy problem władzy i jej zabezpieczenia. Świadome poparcie przez robotników przemian społecznych i ekonomicznych rozwijało się stopniowo mimo wielkich przeszkód początkowych, a potem wysiłków burżuazyjno-demokratycznej opozycji, działającej pod hasłami narodowymi, klerykalnymi i antykomunistycznymi. Industrializacja szybko pomnażała klasę robotników przemysłowych. Nowi robotnicy pochodzili przeważnie ze wsi lub małych miasteczek, dojeżdżali do pracy lub mieszkali w hotelach robotniczych; świadomość klasowa – nie mówiąc już o socjalistycznej – rozwijała się wśród nich powoli. Ludzie chcieli normalnie żyć i pracować. Aprobowali i cenili takie cechy nowego systemu, jak pełne zatrudnienie, masowy awans cywilizacyjny (zwłaszcza wsi), względny egalitaryzm. Koszty forsownej industrializacji i zbrojeń, kolektywizowanie rolnictwa, stalinizacja systemu niekorzystnie zmieniły sytuację społeczną. Dochody przestały wzrastać, rosły natomiast braki w zaopatrzeniu ludności. Podjęcie kolektywizacji odepchnęło chłopstwo od „władzy ludowej”. Nacisk ideologiczny zniechęcił inteligencję. Zależność od Moskwy, walka z tradycjami narodowymi i Kościołem, policyjny reżim i represje rodziły i pomnażały niechęć i strach. Śmierć Stalina otworzyła drogę ku demokratyzacji systemu komunistycznego. W Polsce, w 1956 r., nowa, wielkoprzemysłowa klasa robotnicza okazała się czołówką masowego ruchu demokratycznego. Wykazała przy tym zdolność samoorganizacji. Celem robotników było usunięcie „wypaczeń socjalizmu”. Nie było wówczas – po okresie stalinowskim – silnej opozycji antykomunistycznej, na czele masowego ruchu demokratycznego stanęli antystalinowscy reformatorzy partyjni. Nowe kierownictwo PZPR usunęło główne przyczyny dystansowania się społeczeństwa od władzy: drażniące formy zależności politycznej i nierównoprawne stosunki gospodarcze z ZSRR, prześladowania polityczne, walkę z religią, przymusową kolektywizację i spadek stopy życiowej. W 1956 r. społeczeństwo polskie uzyskało szereg swobód demokratycznych. Ekipa Gomułki obawiała się, że mogą być one użyte przeciw systemowi, toteż po umocnieniu się cofnęła lub ograniczyła niektóre. Doprowadziło to w 1968 r. do protestu intelektualistów i młodzieży akademickiej. Pod antysemickimi i narodowo-socjalistycznymi hasła- mi spróbowała wykorzystać ten protest grupa Moczara, aby przejąć władzę w partii. Robotnicy nie poparli inteligenckiego protestu, choć Gomułka zlikwidował faktycznie ich ruch samorządowy: nie byli tak wrażliwi na ograniczenia wolnościowe, a ich sytuacja materialna pozostawała dość dobra. Niektóre grupy robotnicze poparły nawet pacyfikację studentów, a urzędnicze zwłaszcza grupki wykorzystały antysemickie hasła i czystki dla własnej kariery. Sytuacja w 1970 r. była poniekąd odwrotna. Ekipa Gomułki postanowiła wówczas podnieść efektywność gospodarki oszczędzając na płacach, podnosząc normy pracy oraz ceny towarów. Wywołało to robotniczy wybuch na Wybrzeżu, którego z kolei nie poparła młodzież i inteligencja. Władzy udało się wprawdzie ograniczyć zasięg robotniczego protestu i potem go zdławić, ale krwawa pacyfikacja robotników skompromitowała ekipę Gomułki. Następna ekipa – Gierka-Jaroszewicza – starała się odbudować więź z masami, robotniczymi przede wszystkim, zapewniając wzrost stopy życiowej. Nieodpowiedzialna polityka gospodarcza wywołała jednak po niewielu latach nowe kłopoty. Braki towarowe raz jeszcze spróbowano załatać podwyżką cen. Spowodowało to w lecie 1976 r. kolejny wybuch robotniczego niezadowolenia. Społeczeństwo sympatyzowało z pacyfikowanymi robotnikami Radomia i Ursusa, dezaprobowało brutalne represje, a inteligencka opozycja polityczna, którą władze szykanowały, ale nie zdecydowały się zniszczyć, wspomagała represjonowanych robotników. Gdy w 1980 r. kryzysowy mechanizm zadziałał znowu, nie było środków na masowe przekupstwo ekonomiczne. Próba zmodernizowania polskiej gospodarki w oparciu o kredyty zachodnie skończyła się gospodarczym załamaniem i „pętlą długu”. Kryzys społeczny, który wówczas wybuchł, poruszył masy robotnicze i pracownicze. Sieć robotniczych komitetów strajkowych objęła niemal wszystkie główne ośrodki przemysłowe kraju. Utworzona została nowa, niezależna od władzy i jej ekspozytury związkowej, ogólnokrajowa centrala związkowa – NSZZ „Solidarność” (zwana potem pierwszą, robotniczą „Solidarnością”). Obok żądań ekonomicznych i społecznych „Solidarność” wysunęła szersze, w istocie polityczne. Chodziło o uznanie podmiotowości robotników – ich udział w zarządzaniu przedsiębiorstwami państwowymi, a nawet współudział w rządzeniu państwem. Celem ówczesnej „Solidarności” było przekształcenie „realnego socjalizmu” w system robotniczej i pracowniczej demokracji eko- nomicznej i politycznej. Władza zmuszona była ustąpić. W następnych miesiącach, w szybko rozbudowywanej „Solidarności” coraz większą rolę odgrywali doradcy powiązani z zachodnimi ośrodkami politycznymi. Skutecznie przekształcali oni związek w opozycję antyustrojową i konkurencyjny ośrodek władzy. Aby nie dopuścić do próby ustrojowego przewrotu i jego konsekwencji w postaci interwencji radzieckiej, nowe kierownictwo partyjno-państwowe (Jaruzelskiego-Rakowskiego) uciekło się do stanu wojennego. „Solidarność” została rozbita, ale stan wojenny skompromitował partię w oczach bardzo znacznej części robotników i społeczeństwa. Skądinąd bardzo łagodny, w ciągu kilku lat swego trwania nie rozwiązał głównych problemów ekonomicznych i społeczno-politycznych. Mimo dość znacznej poprawy gospodarczej, nie powróciło społeczne poparcie dla władzy. W końcu lat 80-tych powstała szczególnie niekorzystna sytuacja zewnętrzna: ZSRR poniósł i uznał swą klęskę ekonomiczną, techniczną i polityczną w konkurencji ze światem zachodnim. W tych warunkach polskie kierownictwo partyjno-państwowe postanowiło dopuścić opozycję do współwładzy, z zachowaniem jednak przewagi partii komunistycznej. Ugoda „okrągłostołowa” zakończyła się dla PZPR katastrofą: po demokratycznych wyborach utraciła ona władzę na rzecz opozycyjnej czołówki politycznej, zaafirmowanej przez robotniczego przywódcę „Solidarności”. Nowy rząd zapowiedział budowę w Polsce – w miejsce systemu „realnego socjalizmu” – „demokracji i gospodarki rynkowej”. Wolność polityczna i gospodarcza miały w stosunkowo krótkim czasie podnieść Polskę do zachodnioeuropejskiego poziomu, zapewnić awans materialny i cywilizacyjny większości obywateli. Najpierw jednak musiało nastąpić „wyleczenie” gospodarki, z plagi inflacji przede wszystkim. Czołówka polityczna „Solidarności” miała silne powiązania z Zachodem – zwłaszcza USA i Niemcami Zachodnimi (gdzie część działaczy była szkolona). Otoczony zachodnimi doradcami rząd Mazowieckiego szybko zdecydował się na budowę w Polsce systemu liberalno-kapitalistycznego. Burżuazji wprawdzie jeszcze niemal nie było, ale miała szybko powstać w toku przemian gospodarczych. Koszty kapitalistycznej transformacji musiały ponieść masy: robotnicy, urzędnicy, chłopi, emeryci. Istniała obawa, że najsilniejsza i najlepiej zorganizowana z tych grup – wielkoprzemysłowa klasa robotnicza – stawi opór i może nawet zahamować październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 5 przebudowę. Stąd Wałęsa już w 1990 r. chciał osłabienia NSZZ „Solidarność”, a rządowi liberałowie dopuszczali konieczność łamania siłą robotniczego oporu. Zadanie utrzymania możliwie najdłużej poparcia klasy robotniczej dla „reform”, a jednocześnie neutralizacja tej klasy, a potem jej obezwładnienia, okazało się niezbyt trudne. Od początku lat 80-tych, klasa robotnicza była głęboko podzielona. Znaczna jej część wstąpiła do „Solidarności” albo ją popierała. Ta „pierwsza Solidarność” niemal przestała istnieć w okresie stanu wojennego. Powstała po niej „druga Solidarność” – skupiająca znacznie mniejszą liczbę robotników, ale mająca szerokie poparcie wśród innych grup społecznych – miała już zdecydowanie polityczny charakter. Jej członkowie i sympatycy, zaufawszy kierownictwu, stali się obiektywnie – choć najczęściej nieświadomie – polityczną armią burżuazyjnej kontrrewolucji. Dość znaczna część robotników pozostała w OPZZ, powiązanym z PZPR. Utrata władzy złamała jednak kręgosłup tej partii. Gen. Jaruzelski jako prezydent był już tylko figurantem, a „komunistyczni” posłowie głosowali za kapitalistyczną transformacją. Wkrótce PZPR sama się rozwiązała, a z powstałych na jej miejsce ugrupowań utrzymała się tylko SdRP. Skupiając wokół siebie – w SLD – OPZZ-owskie związki zawodowe i różne inne organizacje o lewicowym charakterze, SdRP stała się poważną siłą i zajęła trwałe miejsce na polskiej scenie politycznej. Nie była to jednak siła prosocjalistyczna. SdRP odrzuciła marksizm oraz socjalizm jako cel klasy robotniczej, stanęła na gruncie „demokracji i gospodarki rynkowej”. Okazała się gotowa nie tylko pomagać w budowie kapitalizmu – oczywiście „nowoczesnego, cywilizowanego, z ludzką twarzą” – lecz nawet sama go budowała we współpracy z zachodnimi centrami politycznymi i gospodarczymi. Zaufawszy prokapitalistycznemu kierownictwu bądź to „Solidarności”, bądź SdRP, polska klasa robotnicza utraciła „świadomość socjalistyczną”. Rozbicie ruchu związkowego prowadziło do utraty przez robotników świadomości i zdolności obrony wspólnego, klasowego interesu ekonomicznego. Burżuazyjna władza robiła wszystko, co trzeba, aby przyspieszyć proces przekształcania klasy robotniczej w „worek kartofli”. Chodziło jej przy tym zarówno o to, aby robotnicy nie byli w stanie bronić swego statusu społecznego i poziomu materialnego, nabytych w PRL różnorakich uprawnień, jak zwłaszcza o to, by nie przeciwstawiali się prywatyzacji swych przedsiębiorstw, lecz ją poparli. Zastosowano w tym Strona 6 celu szereg środków. Pierwszym celem była eliminacja socjalistycznych elementów w robotniczej (i społecznej) świadomości, przekształcenie jej w drobnomieszczańską. Było to zadaniem mass-mediów, niemal w 100% zmonopolizowanych przez nową władzę. Głównym przedmiotem totalnej krytyki był nie tyle system polityczny PRL (który przestał już istnieć), ile gospodarka państwowa utożsamiona z socjalistyczną. Gospodarce tej – jako zacofanej i nieefektywnej, odpowiedzialnej za kolejki, puste półki w sklepach i inflację – media przeciwstawiały gospodarkę wolnorynkową (kapitalistyczną, choć unikano jeszcze wówczas nazywania rzeczy po imieniu) jako zapewniającą obfitość towarów, a w niedalekiej przyszłości nowoczesność i wysoką efektywność. Wynikało z powyższego, że własność państwowa, „niczyja” i dlatego tak nieefektywna, powinna jak najszybciej znaleźć właściciela, zostać sprywatyzowana. Solidarnościowa elita obiecywała uwłaszczenie całego społeczeństwa; wysuwano różne koncepcje tego uwłaszczenia, a równolegle rozpoczęto prywatyzację handlu i usług. Media rozpowszechniały i podtrzymywały nadzieje robotników i pracowników na drobną chociażby własność prywatną, własne drobne przedsiębiorstwa, a pod tą osłoną władze przygotowywały warunki dla szybkiej pierwotnej akumulacji kapitału i powstania – pod kryptonimem „klasy średniej” – klasy kapitalistycznej. Państwo umożliwiło osiąganie ogromnych zysków ze spekulacji walutowych, w imporcie, w różnego rodzaju aferach gospodarczych. Głównym problemem była jednak prywatyzacja państwowych przedsiębiorstw przemysłowych. Przekazanie w ręce prywatne za bezcen i bez oporu załóg dobrze prosperujących przedsiębiorstw nie było możliwe, stąd podjęcie i realizacja programu doprowadzenia państwowego sektora przemysłowego do bankructwa finansowego. Początkowo pojawiły się masowo „zatory płatnicze” i trudności z wypłacaniem robotnikom i pracownikom ich zarobków. Przedsiębiorstwa wyprzedawały następnie mniej potrzebne (zwłaszcza socjalne) elementy swego majątku. Kończyło się to niewypłacalnością i upadłością; syndyk kończył dzieło zniszczenia. Media robiły wszystko, by ukryć faktyczny cel i mechanizm bankructw, przypisywały je niezmiennie niezdolności przedsiębiorstw do sprostania wymogom konkurencyjnego rynku. Mnożące się upadłości rodziły bezrobocie i poszerzały strefę nędzy. Wzrastał HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 strach przed tym wśród robotników. Organy rządowe i media wskazywały na prywatyzację jako jedyną skuteczną drogę uniknięcia bankructwa przedsiębiorstwa i utraty pracy. Zastraszeni, zdezorientowani propagandą, obezwładnieni brakiem szerszych więzi organizacyjnych robotnicy zgadzali się na prywatyzację. Te środki nie wystarczały jednak, gdy chodziło o prywatyzację dużych, względnie nowoczesnych i wysoko nieraz dochodowych przedsiębiorstw, które przede wszystkim chciał (życzył sobie) przejąć kapitał zagraniczny. W stosunku do załóg takich przedsiębiorstw (także instytucji, np. banków) władze zmuszone były zastosować, choć niechętnie, metodę przekupstwa. Przy przekształcaniu „jednoosobowych spółek skarbu państwa” w spółki akcyjne, a potem ich sprzedaży, zapewniano załodze 10-15% udziału w akcjach, za darmo. Udział ten, oczywiście bardzo nierówno dzielony, stanowił dla zwykłych robotników i pracowników znaczną sumę i kupował ich przyzwolenie. Tak, np. w celu prywatyzacji przedsiębiorstwa państwowego Polska Poczta Telegraf i telefon, podzielono je najpierw na wysokodochodową Telekomunikację Polską S.A. i nierentowną Pocztę. Prywatyzacja Telekomunikacji przewidywała wysokiej wartości udział załogi w akcjach. Pocztowcy zażądali udziału w puli darmowych akcji Telekomunikacji. Załoga Telekomunikacji zapowiedziała strajk z groźbą wyłączenia sieci przeciwko „nadmiernym” żądaniom swych byłych kolegów. Z pomniejszymi przedsiębiorstwami i ich załogami rozprawiano się brutalnie. Duże trudności sprawiały wielkie przedsiębiorstwa przemysłowe z wielotysięczną załogą, takie jak Stocznia Gdańska, fabryka traktorów w Ursusie, wytwórnia samolotów w Mielcu, Huta Katowice. Sztucznie zadłużone, bądź rzeczywiście nieefektywne albo zbędne, w nowych warunkach wymagały one dofinansowywania z budżetu. Rozbudzano w społeczeństwie niechęć do tych „reliktów socjalizmu” i ich załóg – „egoistycznych pasożytów”; likwidowano je stopniowo, „po kawałku”, z użyciem szeregu różnych metod. „Nieefektywne” okazywały się całe branże, a nawet gałęzie. Warto pamiętać, że ekonomika kraju słabiej rozwiniętego, dająca niezłe utrzymanie społeczeństwu i zapewniająca rozwój gospodarki (choć, oczywiście, nie dogonienie czołówki), z natury rzeczy jest w całości lub znacznej części nieefektywna w stosunku do ekonomik krajów wysokorozwiniętych. „Solidarnościowa” władza, natchniona amerykańską liberalną teorią ekonomiczną, pilnowana przez reprezentujące interesy wielkiego kapitału organizacje międzynarodowe i centra polityczne, dopuszczała do upadku jednych, a powolnego konania innych (np. przemysłu zbrojeniowego). Massmedia przygotowywały taki proces propagandowo, przeciwstawiając „partykularny interes” zacofanej, a domagającej się pomocy państwa branży, interesowi całego społeczeństwa. Aby móc spokojnie „zrestrukturyzować” (w praktyce – radykalnie zmniejszyć albo i wyprzedać) całe gałęzie gospodarki (np. górnictwo) władza była zmuszona zapewnić z budżetu wysokie odprawy dziesiątkom tysięcy robotników i pracowników. Całemu dorosłemu społeczeństwu został zafundowany Powszechny Program Prywatyzacji, w rezultacie którego ponad 500 przedsiębiorstw skupionych w 15 Narodowych Funduszach Inwestycyjnych przeszło w większości w ręce konsorcjów zagranicznych lub małej grupy polskiego biznesu, podczas gdy z górą dwadzieścia milionów obywateli otrzymało – za wyzbycie się swego prawa do tych, zbudowanych społecznym wysiłkiem w poprzednim okresie przedsiębiorstw – po parędziesiąt dolarów. W warunkach braku radykalnej socjalistycznej partii politycznej, mediów pozostających całkowicie w rękach ugrupowań burżuazyjnych (a w większości także niepolskich), rozbicia ruchu związkowego – robotnicy (podobnie jak inne warstwy pracownicze) nie zdawali sobie sprawy z całokształtu procesu, z faktycznego celu i nieuchronnych późniejszych skutków dokonywanej przez elity kapitalistycznej transformacji. Tego można się było spodziewać. Autor niniejszego opracowania już w początku grudnia 1989 r. stwierdził: „W Anglii, za Henryka VIII, wielkie fortuny powstawały z grabieży majątków kościoła katolickiego i wszystkich przeciwników króla i reformacji, z zagrabienia ziem chłopskich potem, zamorskiego handlu i ograbienia kolonii. U nas naturalnym obiektem podobnych procesów jest własność państwowa. Właśnie ona może uruchomić pierwotną akumulację kapitału na wielką skalę, co zadecyduje o restytucji kapitalizmu w Polsce. O nią też właśnie rozegra się – może cicha, ale zażarta i bezwzględna – walka grup i ludzi. Można zasadnie oczekiwać, że masy pracownicze nie zorientują się wczas w wadze sprawy, albo – rozbite – nie będą w stanie procesu pierwotnej akumulacji zablokować.” (Z referatu J. Dziewulskiego na zebraniu „Solidarności” Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Por. „Trybu- na Ludu” nr 11 z 13-14.I.1990 r.) Ludność długo znosiła cierpliwie rosnące koszty transformacji. Pierwszy szerszy opór wywołała blokada płac w sektorze państwowym przy stałym wzroście cen towarów i usług konsumpcyjnych (sprawa tzw. popiwku). Robotnicy doprowadzonych do finansowego bankructwa przedsiębiorstw państwowych domagali się wypłaty zaległych wynagrodzeń i gwarancji zatrudnienia. Ponieważ obiecywano im to, jeśli przedsiębiorstwo zostanie sprywatyzowane, żądali szybkiego dokonania tej prywatyzacji. Bankructwa poszczególnych przedsiębiorstw, a nawet likwidacje niektórych dużych ich grup (np. Państwowych Gospodarstw Rolnych) nie wywoływały odruchów robotniczej solidarności. Groźba utraty pracy rosła jednak szybko; gdy zagrożony upadkiem został szereg wielkich zakładów pracy, robotnicy w swej masie cofnęli poparcie balcerowiczowskiej polityce gospodarczej i społecznej (ale nie transformacji!) NSZZ „Solidarność”, który dotąd rozładowywał niezadowolenie i wygaszał strajki, musiał zwinąć „parasol ochronny” nad „Solidarnościową” władzą, a następnie „Solidarnościowi” parlamentarzyści dopuścili do upadku rządu Suchockiej. Próba restauracji kapitalizmu „z zaskoczenia i na chama”, brutalnymi metodami pierwotnej akumulacji doznała porażki; w wyborach 1993 r. znaczna część ciężko doświadczonej ludności odmówiła dalszego poparcia „Solidarnościowej” elicie, obdarzyła swym zaufaniem ugrupowania „postkomunistyczne”, obiecujące zasadniczą zmianę polityki gospodarczej i społecznej. Polska była jednak „pod opieką” kapitału zagranicznego, który nie dopuściłby do wstrzymania kapitalistycznej transformacji. Koalicja SLD-PSL szybko wycofała się ze swych wyborczych obietnic, kontynuowała poprzednią politykę, ale przy zapewnieniu wzrostu gospodarczego, metodami uzgodnień i drugorzędnych ustępstw. Ponieważ sytuacja materialna robotników i pracowników przestała się pogarszać (a nawet zaczęła się, w niektórych przynajmniej grupach, polepszać), inflacja i bezrobocie powoli spadały, malała groźba utraty pracy – protesty i strajki niemal zanikły. Prowadzone w tym okresie badania socjologiczne tak przedstawiają zmiany, jakie zaszły w postawach polskiej przemysłowej klasy robotniczej: a) w okresie socjalizmu autorytarnego cechowało tę klasę instrumentalne nastawienie do pracy i do oficjalnych instytucji społecznych. Instrumentalizm miał przy tym charakter „naskórkowy”, kryły się pod nim postawy przypominające tradycyjną mental- ność proletariacką. Socjalizm autorytarny, z jednej strony, zdemoralizował robotników fatalną organizacją pracy. Z drugiej strony, ukształtował jednak postawy wspólnotowe, solidarne. Właśnie one połączyły robotników w 1980 r. w wielomilionowym związku „Solidarność”; b) zmiana ustroju po 1989 r. szybko niszczyła postawy tradycyjne. Bezrobocie eskalowało lęk przed nim. Spadła o ¼ liczba robotników zatrudnionych w średnich i dużych przedsiębiorstwach przemysłowych. Niemal połowa robotników znalazła pracę w rosnącym sektorze gospodarki prywatnej i sprywatyzowanej, gdzie nie było instytucji reprezentujących ich interesy, a warunki pracy były znacznie gorsze. Płace obniżało nielegalne zatrudnienie (także imigrantów) w tzw. szarej strefie. Nowy klimat społeczny stępił nastroje radykalne. Zarazem – paradoksalnie – mimo zastrzeżeń, większość robotników zaakceptowała zmianę ustroju; c) w środowisku podstawowej klasy robotniczej (robotnicy wykwalifikowani z wykształceniem zasadniczym zawodowym), a także wśród techników, mistrzów i robotników z wykształceniem średnim najszerzej rozwinęła się orientacja „umiarkowanie modernizacyjna”, tzn. takiego ładu gospodarczego, którego głównym regulatorem są instytucje rynkowo-kapitalistyczne, przy założeniu (!!) jednak, że nie będą one prowadzić do społecznej degradacji pracowników przemysłowych. Robotnicy aprobowali konkurencję i prywatyzację, godzili się na zmiany podnoszące efektywność, także zwolnienia, ale nie godzili się na zwolnienia grupowe i znaczne bezrobocie; d) przejawem tej ambiwalentnej orientacji – naiwnie mitologizującej nowy ład gospodarczy – był, m.in. „dysonans prywatyzacyjny”. Polegał on na ogólnej akceptacji prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych i jednoczesnej niechęci do prywatyzowania „własnego” przedsiębiorstwa oraz do pracy w firmie prywatnej. Przyczyny tego, że w kategoriach ogólnych akceptowano kapitalistyczne instytucje ekonomiczne, a w kategoriach egzystencjalnych odrzucano je, były różne. U źródeł akceptacji ustroju rynkowego i prywatyzacji były: dostępność dóbr, możliwość adaptacji do nowych warunków, raczej bezpowrotna przegrana „realnego socjalizmu”. Źródłami niechęci do instytucji kapitalistycznych w skali mikro były: utrata poczucia bezpieczeństwa socjalnego, lęk przed bezrobociem, złe doświadczenia z firmami prywatnymi; e) w sferze politycznej orientacja „umiarkowanie modernizacyjna” wiązała się z określoną normatywną wizją „dobrze urządzonego” ustroju politycznego. Była to październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 7 wizja populistyczno-negocjacyjna, przy czym niejednoznaczna i dość uproszczona zarazem (w rzeczywistości bardzo naiwna). Przy pewnej niechęci do procedur demokracji parlamentarnej robotnicy akceptowali istnienie sejmu i systemu parlamentarnego (wobec którego wkrótce okazali się bezbronni). Chodziło im o reprezentację w sejmie przeciętnych ludzi z jednej, a pracodawców, polityków itd., z drugiej strony. Kryzysy powinny były być rozwiązywane negocjacjami, a nie strajkami. W tych negocjacjach przeciwników powinny reprezentować zjednoczone organizacje przedstawicielskie (związki, ale nie te istniejące). Powyższe nie oznaczało jednak poparcia dla trwałych, systemowych rozwiązań korporacyjnych; f) znacznie słabszą od „umiarkowanie modernizacyjnej” okazała się orientacja „tradycjonalna”. Dominowała ona wśród niewykwalifikowanych pracowników fizycznych z wykształceniem podstawowym. Miała charakter konsekwentnie egalitarno-etatystyczny, a jej wizja ustroju politycznego odpowiadała modelowi autorytarnego korporacjonizmu. Najrzadziej akceptowana (dominująca tylko wśród pracowników z wyższym wykształceniem) była orientacja liberalna. Sprzyjała ona nie tylko rozwojowi polskiego kapitalizmu, lecz także szerokiemu udziałowi kapitału zagranicznego. W swej stosunkowo konsekwentnej, prokapitalistycznej i demokratycznej wizji świata społecznego zawierała naiwną idealizację całkowicie wolnej konkurencji i rynku1 . Korzyści uruchomionego przez socjaldemokratyczno-ludową koalicję wzrostu gospodarczego rozkładały się bardzo nierówno w społeczeństwie. „Solidarnościowa” elita potrafiła z kolei wykorzystać żale różnych grup ludności i drugi raz ująć władzę. Nauczona klęską w 1993 r. prawica zdołała się zjednoczyć w obliczu wyborów 1997 r. W propagandzie wyborczej odwołała się do wszelkiego typu resentymentów pokutujących w społeczeństwie. Wspólnym mianownikiem haseł wyznaniowych („Polakkatolik”), narodowo-nacjonalistycznych, populistycznych był, nie mający już nic wspólnego z rzeczywistą historią, zoologiczny antykomunizm. Pokonanie „postkomuny”, nie dopuszczenie jej nigdy więcej do władzy, było oficjalnym celem Akcji Wyborczej „Solidarności”. Gdy po nieznacznym, ale decydującym zwycięstwie wyborczym koalicja AWS-UW zaczęła rządzić, wojujący antykomunizm stał się główną osłoną przyspieszonej ponownie i zbrutalizowanej transformacji. Propagowane jako „fundamentalne, kończące ostatecznie z systemem komunistycz- Strona 8 nym” reformy: samorządowa, ubezpieczeń społecznych, służby zdrowia i szkolnictwa są w istocie ostateczną likwidacją zabezpieczeń socjalnych przysługujących ludziom w poprzednim systemie. Poprzez przerzucenie obciążeń na samorządy i ludność będą mogły zostać obniżone podatki od przedsiębiorstw prywatnych. Jednocześnie, wysokie koszty samych tych reform (które miały być tanie i korzystne!) są uzasadnieniem dla pospiesznej, rabunkowej prywatyzacji, do wyprzedaży kapitałowi zagranicznemu i krajowemu reszty przedsiębiorstw państwowych – w tym pozostałych jeszcze w polskich rękach banków, państwowej telekomunikacji, energetyki, a nawet kolei państwowych. Jednocześnie – zgodnie z warunkami Unii Europejskiej – prowadzona jest ogromna operacja likwidacji znacznej części polskiego górnictwa węglowego, metalurgii, przemysłu obronnego oraz chłopskiego rolnictwa. W rezultacie wzrasta stopniowo społeczny protest i opór. Wystąpienia robotnicze przeciw „Solidarnościowemu” rządowi organizuje przede wszystkim… NSZZ „Solidarność”. Odrzuca ona przy tym jakąkolwiek współpracę z OPZZ w imię wspólnych, robotniczych celów i interesów; chce sama panować nad masowym ruchem protestacyjnym – ograniczać jego cele, zasięg, pacyfikować w ten czy inny sposób, tak aby w razie upadku obecnego rządu (w istocie Balcerowicza i jego polityki) władza pozostała w rękach „Solidarnościowej” elity. Nawet jednak, gdyby SLD znowu doszedł do władzy, budowa kapitalistycznej Polski – niesuwerennej i ubogiej prowincji Unii Europejskiej – zostałaby pomyślnie zakończona. Robotnicy polscy i polski świat pracy, którzy długo nie zauważali nawet, że są ograbiani z wytworzonego przez nich majątku i degradowani społecznie, z opóźnieniem też i w rozproszeniu zaczęli bronić swych interesów materialnych, mogą jeszcze obalić ten czy inny rząd, ale władzy kapitału już w Polsce nie obalą. Wątpliwe jest nawet, by postawili sobie takie zadanie. Z szeregu powodów inaczej może być natomiast w Rosji. Mogło powstać wrażenie, że autor ma żal do polskiej klasy robotniczej, a nawet pewną pogardę dla niej za to, że okazała się ogromnie naiwna, nie rozpoznała groźby dla samej siebie i narodu polskiego, nie broniła „realnego socjalizmu”, socjalistycznej własności państwowej itd. Tak jednak nie jest. Inne grupy pracownicze okazały się równie lub jeszcze bardziej naiwne – i potem bezbronne – niż robotnicy. Rzekomo robotnicza i komunistyczna partia szybko przekształciła się w burżuazyjno-reformisty- HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 czną, a dawna partyjna „nomenklatura” okazała się jedną z głównych grup kapitalistycznych nuworyszów. Wyjątkową naiwnością wykazała się większość „klasy umysłowej”. Część inteligencji zaczęła się szybko „urządzać” w nowych warunkach, robić kariery i pieniądze – co można zrozumieć. Liczni intelektualiści stali się nie tylko gorliwymi propagatorami liberalnego kapitalizmu, ale także likwidatorami cywilizacyjnego i socjalnego dorobku Polski Ludowej. Stosunek do burżuazyjnego przewrotu i odbudowy kapitalizmu różnych klas i warstw społecznych w Polsce przedstawiłem w innych moich opracowaniach, m.in. w referacie „Niektóre poglądy i ostrzeżenia R. Luksemburg a upadek ‘realnego socjalizmu’ w Polsce” wygłoszonym na międzynarodowej konferencji w Warszawie, we wrześniu 1996 r. (wyd. niemieckie w „Sozialismus” (Hamburg) nr 6, 1997). II. Schemat ogólny Polskie i inne doświadczenia związane z upadkiem „realnego socjalizmu” zdają się potwierdzać – ale także uzupełniać – pewien ogólny schemat zachowań zwykłych ludzi w różnych warunkach. W głównych elementach był on od dawna znany i brany pod uwagę przez przywódców partii politycznych, zachowawczych i radykalnych. Autor wyobraża go dziś sobie – być może niezupełnie trafnie – następująco: Biologicznym celem każdego człowieka we wszelkich warunkach jest utrzymanie przy życiu siebie i rodziny. Zdecydowaną większość społeczeństwa stanowią zwykli ludzie. Nie mają oni własności tego rodzaju i rozmiaru, dochody z której pozwalałyby żyć bez własnej pracy, środki utrzymania muszą zdobywać pracą, najczęściej u (i częściowo dla) innych. Najważniejszymi sprawami są dla nich kolejno: posiadanie pracy, jej pewność, wysokość dochodu. Normalne jest dążenie do minimalizacji wkładu pracy, a maksymalizacji zarobku. Jeśli tylko pojawi się, z reguły wykorzystywana jest możliwość dochodu bez pracy albo cudzym kosztem. Nielegalność, ewentualnie szkodliwość dla innych osiągnięcia lub powiększenia dochodu własnego nie jest bezwzględnym hamulcem. Jak wszyscy, zwykli ludzie mają swoje marzenia. Wynikają one z ich sytuacji i w zwykłych warunkach nie przekraczają zbytnio granic rozsądku. Pracownik najemny marzy o lepszej pracy, wyższej płacy, wyższym standardzie życia rodziny. W szczególnej sytuacji aktywizują się wielkie marzenia. Jak niewolnicy marzą o wolności, chłopi poddani – o świecie bez panów, tak pracownicy najemni marzą o prywatnej własności, choćby niewielkiej na początek. Nie tylko zatem drobni chłopi czy rzemieślnicy – także znaczna część pracowników najemnych ma ukrytą „drugą duszę” 2. Ekonomiczne, społeczne i polityczne myślenie zwykłych ludzi niemal wszystkich profesji cechuje mikroskala, krótki horyzont czasowy, dyletantyzm i naiwność w makroskali3. Skutkiem tego jest zróżnicowanie poglądów i postaw. Podtrzymując i wykorzystując to zróżnicowanie, klasy panujące w normalnych warunkach mogą rządzić spokojnie, także w sposób formalnie demokratyczny4. Zwykli ludzie, w zwykłych warunkach, patrzą na świat przede wszystkim pod kątem własnej sytuacji i niewiele obchodzą ich inni. Nie rozumieją dobrze własnego interesu jako członków określonej grupy społecznej. Stopniowe uświadamianie sobie absolutnego lub względnego pogarszania się własnej sytuacji rodzi zainteresowanie sytuacją ludzi o podobnym statusie zawodowym i społecznym. Zrozumienie sytuacji całej grupy, jej interesów, ich sprzeczności z interesami innych grup stwarza świadomość grupową. Wyrazem tej świadomości są przede wszystkim organizacje zawodowe. Ludzie łączą się w nich jednak z reguły tylko w imię wąsko pojmowanych interesów materialnych5. Powstawanie międzyzwiązkowej jedności (a zwłaszcza jednolitego frontu ludzi pracy) jest trudne, a rozbijanie jej przez klasy panujące (poprzez przeciwstawianie interesów branżowych, tworzenie konkurencyjnych central związkowych, ustępstwa dla niektórych grup itd.) względnie łatwe. Gdy warunki zmieniają się z normalnych na niekorzystne, a te z kolei na trudne do zniesienia, pojawiają się żywiołowo bądź w sposób zorganizowany przez związki ruchy różnych grup pracowniczych (strajki i in.) Niekiedy przekształcają się one w masowe bunty społeczne. Ruchy te pacyfikowane są przez klasy panujące generalnie lub „metodą salami”, siłą lub/i częściowymi (zwykle tylko ekonomicznymi i okresowymi) ustępstwami. Spacyfikowani pracownicy w większości rezygnują z dalszej walki, część jednak nie zapomina krzywd. Nienawiść tli się przygotowując grunt dla radykałów lub/i populistycznych manipulantów politycznych. Pod wpływem doświadczeń walk społecznych i działalności radykalnych organizacji politycznych (partii) świadomość potoczna części mas pracowniczych (zwłaszcza robotników przemysłowych) przekształca się w świadomość klasową6. Zasięg tej świadomości nie jest szeroki w normalnych warunkach. Radykalna partia polityczna stara się w różny sposób rozszerzyć i umocnić we „własnej klasie”, zwłaszcza w jej trzonie. Oprócz haseł klasowych wysuwa szersze, uwzględniające interesy innych grup społecznych, służące utworzeniu szerszego sojuszu politycznego; wywołuje to często zaniepokojenie i opór części działaczy, prowadzi do rozłamów politycznych. Ponieważ argumenty polityczne ideologów partii masowej mają istotne znaczenie dla sposobu myślenia i zachowania się klasy, zanik radykalizmu partii prowadzi z reguły do zaniku radykalizmu klasy. Szybciej do tego samego rezultatu prowadzi zniszczenie radykalnej partii opozycyjnej. Przy braku takiej partii „klasa dla siebie” przekształca się zwykle z powrotem w „klasę w sobie”, a nawet w „worek kartofli”. Klasie panującej o to właśnie chodzi, toteż działa ona w tym kierunku stale, różnicując metody w zależności od warunków. Jak i kiedy powstaje „sytuacja rewolucyjna” (albo „kontrrewolucyjna”), jest na ogół wiadome. Wiedza ta powstała w wyniku historycznych doświadczeń i ich uogólnienia przez wybitnych przywódców i teoretyków różnych ruchów (zwłaszcza ruchu komunistycznego). Aby obalić istniejący ustrój (lub choćby daną władzę), konieczna jest wysoka aktywność mas. Punktem wyjścia jest tu ich rosnące niezadowolenie. Przyczyną jest najczęściej postępujące pogarszanie się warunków ekonomicznych, niekiedy – nieznośne warunki polityczne i inne. Żywiołowe ruchy protestacyjne wygasają jednak prędzej czy później, jeśli atakowana władza działa odpowiednio do sytuacji (stosując represje, ustępstwa albo jakąś ich mieszankę). Może być inaczej przy istnieniu radykalnego przywództwa ruchu masowego. Radykalna partia wnosi w ten ruch świadomość przyczyn, celów, metod oraz organizację. Utworzenie masowej armii politycznej nie gwarantuje jeszcze zwycięstwa. Zwykli ludzie tylko w szczególnych warunkach gotowi są próbować obalić władzę ryzykując życiem (przede wszystkim, gdy uznają, że dalej tak się żyć nie da, a osłabienie władzy zmniejszyło ryzyko i uprawdopodobniło zwycięstwo). Większość prób obalenia siłą ustroju lub władzy kończy się klęską wobec różnorakiej przewagi przeciwnika. Zwycięstwo doprowadza do władzy elitę ruchu rewolucyjnego lub kontrrewolucyjnego. Niekiedy może to się dokonać bez mas: gdy stary ustrój, stary reżim obalony zostanie siłami zewnętrznymi albo w szczególnej sytuacji. Masy potrzebne są do obalenia starego ustroju (reżimu) i do zdławienia oporu po- konanych. Potem, jako siła polityczna, przestają być potrzebne i mogą sprawiać kłopoty elicie. Gdy ta zaczyna działać jako władza, z reguły prędzej czy później ujawnia się sprzeczność między tymi działaniami a dążeniami i marzeniami mas, które tę elitę do władzy wyniosły. Z reguły realne warunki nie pozwalają na realizację większości deklarowanych poprzednio celów (niektórych w ogóle, innych dostatecznie szybko); albo realizacja tych celów wymaga znacznych i długotrwałych wyrzeczeń społecznych; albo też elita podejmuje realizację własnego celu klasowego, sprzecznego z interesami większości społeczeństwa (np. budowę kosztem mas nowego systemu wyzysku). Aby utrzymać władzę w takich warunkach, elita szybko tworzy i rozbudowuje odpowiednie aparaty, rozbraja masy, jeśli były one po części uzbrojone, rozbija je i neutralizuje. W szczególności odrzuca instytucje demokratyczne, jeśli mogą one zagrozić utratą władzy. Gwałtownie obniżają poparcie dla władzy wielkie trudności gospodarcze. Elita, aby nie upaść, ogranicza wówczas swobody obywatelskie, przeciwstawia sobie różne grupy społeczne i używa siły wobec części z nich. Sukcesy, gospodarcze przede wszystkim, stopniowo odbudowują masowe poparcie dla władzy7 i pozwalają na odbudowę – ewentualnie – urządzeń demokratycznych. Elita, pomna doświadczeń, jest ostrożna w odbudowie tych urządzeń, albo w ogóle tego nie robi, bo łatwiej jest rządzić bez nich. Zarówno jednak zbyt szybkie przywracanie demokracji, jak trwała z niej rezygnacja, mogą się okazać fatalne w skutkach. Gdy sytuacja ekonomiczna ustabilizuje się i masy uznają, że choć nie o to im chodziło, można i trzeba pogodzić się z nowym systemem, następują zmiany w świadomości. Dominujące stają się poglądy i zachowania zasadniczo aprobujące system, radykalne schodzą na margines8. Poparcie mas dla systemu (ustroju) ma w wielkiej mierze bierny charakter. Pracując ciągle na utrzymanie swoje i rodziny, masy mało się zajmują polityką. Takie poparcie kończy się jednak, gdy pogorszenie sytuacji gospodarczej zagraża temu celowi. Ale nie musi to szybko lub nawet w ogóle doprowadzić do wybuchu społecznego. W pewnych warunkach nędza, na przykład, może nie zaktywizować, lecz – na odwrót – całkowicie zdezintegrować i sparaliżować masy. Kryzys społeczno-polityczny w kapitalistycznym systemie demokracji parlamentarnej prowadzi do zmiany ekipy rządzącej; panowanie klasowe pozostaje nienaruszo- październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 9 ne. W systemie totalitarnym władza jest zdecydowana i ma dość siły, aby złamać protestującą czynnie część społeczeństwa, a resztę skutecznie zastraszyć. Władza autorytarna może spróbować rozładować kryzys zmianą ekipy oraz polityki gospodarczej i społecznej. Powiedzie się to, jeśli szybko nastąpi zdecydowana poprawa sytuacji materialnej ludności. Jeśli nie uda się tego osiągnąć, a władza nie chce lub nie może użyć siły w niezbędnych rozmiarach i natężeniu, może dojść do utworzenia „armii politycznej” przez wrogie systemowi siły społeczne (krajowe, a także zagraniczne). Nastąpić może wówczas – w ten czy inny sposób – upadek nie tylko rządzącej elity politycznej, lecz całego systemu społeczno-ekonomicznego. III. Od bolszewickiego realizmu do upadku „realnego socjalizmu” Wydaje się, że wysoki stopień realizmu w ocenie mas robotniczych – ich typowych zachowań w różnych warunkach – cechował przywódców bolszewickich. Dotyczy to, oczywiście, także ich oceny mas drobnomieszczańskich, a zwłaszcza chłopstwa. Bez tego niemożliwe byłoby ani zdobycie, ani utrzymanie władzy w Rosji, ani też budowa niekapitalistycznego społeczeństwa i jego skuteczna obrona przez kilka dziesięcioleci. Brak wystarczającego stopnia realizmu w ekipie Gorbaczowa (i wśród kierownictw niektórych innych krajów „realnego socjalizmu”) był natychmiast niewątpliwie jedną z głównych przyczyn klęski i upadku systemu. W carskiej Rosji robotnicy stanowili niewielki ułamek społeczeństwa. Rok 1905 wykazał, że w szczególnych warunkach mogą być oni jednak bardzo znaczną siłą. Ruch żywiołowy prędzej czy później słabnie i władza go pacyfikuje; kierownictwom związkowym chodzi tylko o kwestie ekonomiczne; jedynie rewolucyjna partia – wnosząc świadomość socjalistycznego celu politycznego oraz organizację – może przekształcić bunt robotniczy w siłę zdolną osiągnąć poważny i trwały sukces. Lenin rozwinął swoją teorię partii i jej roli, gdy sam jeszcze sądził, iż Rosja stoi przed rewolucją burżuazyjno-demokratyczną jedynie, a większość rosyjskich socjalistów wykluczała wystąpienie w niej robotników jako samodzielnej siły politycznej. Przywódcy bolszewiccy określili potem warunki, w jakich mogło dojść do masowych wystąpień robotników i chłopów, oraz warunki przekształcenia żywiołowego buntu w szturm na aparat władzy i panujący system. Masy robotnicze (i chłopskie) wpra- Strona 10 wione w ruch obiektywną sytuacją stanowiły w bolszewickim schemacie rewolucji przede wszystkim siłę burzącą stary porządek i umożliwiającą ujęcie władzy przez partię rewolucyjną. Stary aparat władzy powinien być jak najszybciej zniszczony, a nowy zbudowany (albo rozbudowany, jeśli istniał już, np. w okresie współwładzy). Tak też zrobili bolszewicy tworząc Rady, robotnicze i żołnierskie oddziały zbrojne (a potem Armię Czerwoną) i Czekę. Władzę można czasem zdobyć w sposób blankistowski, ale nie sposób jej utrzymać bez masowego poparcia. Wybory 1918 r. dały zdecydowaną przewagę partiom mieszczańskim (podobnie, jak polskie wybory w 1919 r., a także te z 1989 r.) Gdyby bolszewicy uznali ten wynik, powstałaby Rosja kapitalistyczna. Uznawszy, że poparcie w kluczowych punktach i siłę mają dostateczne, aby władzę utrzymać, doczekać rewolucji europejskiej, rozpędzili parlament, ograniczyli wolności obywatelskie. Oznaczało to wojnę domową (oraz interwencję, jak się okazało). Zwycięstwo w niej dowiodło, że bolszewicy mieli wówczas poparcie większości aktywnej części społeczeństwa. Upadek gospodarki, głód w miastach, drastyczne środki wobec wsi, aby zdobyć żywność, zredukowały to poparcie do minimum. Bunt w Kronsztadzie, kolejne powstania chłopskie krwawo pacyfikował aparat przemocy – Czeka i Armia Czerwona. Nie można było jednak terrorem trwale i skutecznie rządzić, budować nowego społeczeństwa. Przejście do NEP-u usunęło główne przyczyny wrogości mas. Szybko odbudowywała się produkcja przemysłowa i rolnicza, poprawiał się (choć bardzo nierówno) poziom życia ludności, partia odzyskiwała jej poparcie. Znowu jednak nastąpiła głęboka zmiana. Rynek szybko różnicował społeczeństwo, bogacili się NEP-mani, także chłopstwo, co budziło niezadowolenie robotników i innych grup pracowniczych. Przede wszystkim jednak stalinowskie już kierownictwo partii bolszewickiej uznało za konieczną szybką industrializację kraju, zwłaszcza budowę przemysłu ciężkiego i zbrojeniowego. Oznaczało to ogromny, długoletni wysiłek dla całego społeczeństwa. Wieś musiała utrzymać miasto i dać zboże na eksport; aby nie mogła się od tego uchylić, postanowiono ją skolektywizować. Znaczyło to wojnę z chłopstwem. Z poparciem robotników i ludności miejskiej prowadzona ona była całą siłą państwowych aparatów przemocy. Wkrótce aparaty te stały się nadzorcą nadludzkiego wysiłku całego społeczeństwa. Stalinowskie kierownictwo nie musiało się już troszczyć o oparcie społecz- HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 ne – które przecież w jakimś stopniu zawsze z pewnością istniało. Niemiecki najazd na ZSRR był specyficznym sprawdzianem tego poparcia. Za wyzwolicieli uznała Niemców znaczna część społeczeństw w latach 1939-1940 siłą wcielonych do ZSRR: Litwy, Łotwy, Estonii przede wszystkim. Na Ukrainie – gdzie kolektywizacja wsi miała wręcz ludobójczy charakter, a ambicje narodowe tłumione były przez Moskwę i jej namiestników systematycznie i brutalnie – nastroje proniemieckie, antyradzieckie były silne. Słabły one szybko wskutek niemieckiej polityki panowania nad „podludźmi”, grabieży i terroru. W rezultacie na podbitych terenach niemal wszędzie przeważył radziecki patriotyzm. W nieokupowanej części ZSRR obrona rosyjskiej i radzieckiej ojczyzny była naturalną postawą społeczeństwa. W żelaznym ucisku aparatów, morderczym wysiłkiem broniły komunistycznego ustroju dziesiątki milionów ludzi na foncie i na zapleczu. Nazajutrz po zwycięstwie stalinowskie kierownictwo przystąpiło do odbudowy nie tylko kraju i jego gospodarki, ale także przedwojennego typu więzi z masami, czyli dyktatury aparatów. Śmierć Stalina, a potem XX Zjazd KPZR, otworzyły drogę zmianom. Strach przed aparatami przymusu ustępował, zapanowała „odwilż”, w kierowaniu gospodarką i działaniami ludzi rosła rola motywu materialnego zainteresowania. Jednakże próba Chruszczowa przełamania oporu biurokratycznych aparatów i głębokiej reformy gospodarczo-społecznej nie udała się, z różnych powodów. Ekipa Breżniewa przywróciła tradycyjne mechanizmy zarządzania gospodarką i rządzenia społeczeństwem w sposób biurokratyczny, ale zasadniczo bez przemocy. Na jej zastosowanie kierownictwo radzieckie zdecydowało się natomiast w stosunku do tych krajów bloku, gdzie „destalinizacja” zagroziła systemowi. Wydarzenia w Berlinie, w Polsce i na Węgrzech, potem w Czechosłowacji, potraktowano w Moskwie jako ostrzeżenie przed tym, co może się stać, jeśli władza partii i aparatów osłabnie. O „upodmiotowieniu” społeczeństwa – przyznaniu mu w pełnym wymiarze wolności demokratycznych, powołaniu rzeczywistych demokratycznych instytucji przedstawicielskich – nie mogło być mowy. Możliwa była tylko „demokratyzacja”, nie podważająca kierowniczej roli partii w państwie i społeczeństwie. Gorbaczowowska „przebudowa” przekroczyła bezpieczne granice. Niejasna w koncepcji, nieudana w praktyce, zdestabilizowała gospodarkę i społeczeństwo. Wyko- rzystując „pucz Janajewa” grupa „demokratycznych reformatorów” zniszczyła partyjne centrum kierownicze i przejęła władzę. Jelcyn zlikwidował Związek Radziecki. Kolejne rządy jelcynowskiej pseudoparlamentarnej pseudodemokracji zorganizowałygrabież społecznego majątku. Wspomagane przez zachodnich „ekspertów” niszczenie socjalistycznego ustroju było jednocześnie dziką, pierwotną akumulacją kapitału, budową oligarchiczno-mafijnego systemu kapitalistycznego. Zbiednieli i rozbici ludzie pracy nie podjęli obrony systemu radzieckiego. Przyczyny upadku ZSRR były, oczywiście, różnorodne. Praprzyczyną zewnętrzną była przegrana w wyczerpującym współzawodnictwie ekonomicznym, technicznym, wojskowym i politycznym z kapitalistyczną czołówką w skali światowej. Jednak wielką rolę odegrały też przyczyny wewnętrzne, tkwiące w zbudowanym przez bolszewików systemie „realnego socjalizmu”. Bolszewiccy przywódcy opracowali teoretycznie i zastosowali praktycznie szereg rozwiązań, które pozwoliły im nie tylko zdobyć władzę w kraju chłopskim, ale ją utrzymać i zbudować olbrzymim kosztem społecznym system niekapitalistyczny, pierwotny państwowy socjalizm. W tym celu zlikwidowali instytucje i mechanizmy demokratyczne, w imię historycznego interesu proletariatu i ludzi pracy w ogóle wprowadzili partyjną dyktaturę nad całym społeczeństwem. Bolszewickie społeczeństwo było tak przekonane o konieczności, efektywności i powszechnym walorze swoich rozwiązań, że zaordynowano je całemu międzynarodowemu ruchowi komunistycznemu. Przenoszenie własnych doświadczeń i rozwiązań w inne warunki przynosiło częściej klęski niż sukcesy temu ruchowi. Tak, np. do klęski i znacznych strat doprowadziło wymuszenie na kierownictwie KP Niemiec próby powstania w 1923 r., a potem polityki walki z socjaldemokracją, gdy faszyści dochodzili do władzy. Zachodni działacze rewolucyjni od początku mieli wątpliwości co do szeregu bolszewickich metod i celowości ich zastosowania w odmiennych warunkach. Dobitnie przedstawiła je Róża Luksemburg w swej „Rewolucji rosyjskiej”. Jak systemowe rozwiązania „realnego socjalizmu” przyczyniły się do klęski i upadku tego systemu, starałem się bliżej zbadać i przedstawić w moich referatach na konferencjach Międzynarodowego Towarzystwa im. RóżyLuksemburg w Tokio (1991 r.) i w Warszawie (1996 r.) IV. Niektóre wnioski i kwestie otwarte Z zachowania robotników polskich (zbliżonego zresztą do zachowania się robotników w innych krajach „realnego socjalizmu”) można wyciągnąć wiele ważnych wniosków. Z najbardziej ogólnych, trzy następujące wydają się mieć szczególne znaczenie: - robotnicy w swej masie nie są „socjalistyczni z natury”: podobnie jak w zwykłych warunkach w krajach kapitalistycznych nie są aktywną siłą antykapitalistyczną, w krajach socjalistycznych (a przynajmniej „realnego socjalizmu”), nie są świadomą i konsekwentną siłą prosocjalistyczną; - w szczególnych warunkach mogą stać się oni siłą antykapitalistyczną (prosocjalistyczną) w krajach kapitalistycznych lub antysocjalistyczną (prokapitalistyczną) w krajach socjalistycznych. Zależy to od charakteru kryzysu społecznego oraz siły politycznej, która uruchamia, organizuje i wykorzystuje potencjał niezadowolenia i złudzeń; - brak lub zniszczenie takiej siły politycznej (partii) usuwa zwykle zagrożenie dla ustroju. Rozbicie ponadto ruchu związkowego cofa robotników niemal do początków XIX wieku: stają się masą nieświadomą i niezdolną do obrony nawet swych podstawowych interesów ekonomicznych, manipulowaną i wykorzystywaną nawet przeciw własnym interesom grupowym. Właściwości dzisiejszej klasy robotniczej (nie przyszłej, bo o jej przyszłości mało wiadomo, toczą się tu spory), przynajmniej w byłych krajach „realnego socjalizmu”, otwierają szereg ogólnych kwestii teoretyczno-politycznych. Najważniejszymi, otwartymi klęską tego systemu, są, jak się wydaje, następujące: - czy, ewentualnie w jakich warunkach i przy jakich rozwiązaniach, system oparty na własności społecznej mógłby zapewnić co najmniej równą efektywność i dynamikę gospodarczą, co system oparty na własności prywatno-kapitalistycznej i jej bodźcach? - czy, ewentualnie w jakich warunkach i przy jakich rozwiązaniach, mógłby być trwały, efektywny i dynamiczny system socjalistyczny oparty na różnych formach własności? - czy, ewentualnie w jakich warunkach i przy jakich rozwiązaniach, mógłby być spoisty i trwały socjalizm w pełni demokratyczny, także np. w formie wielopartyjnej demokracji parlamentarnej? - czy powstanie demokratycznego i efektywnego socjalizmu było lub jest możliwe w warunkach zdecydowanej przewagi ekonomicznej, technicznej i militarnej mocarstw kapitalistycznych? - czy teza, że proletariat jest (będzie) grabarzem kapitalizmu i budowniczym socjalizmu może się jeszcze sprawdzić, czy też historyczna szansa na to została z obiektywnych przyczyn oraz błędów przywództwa nieodwołalnie stracona? - na czym polegały i dlaczego zostały popełnione najważniejsze z tych błędów? Czy, ewentualnie jak wiązały się one z marksizmem jako teorią? Przypisy: 1 Streściłem tutaj wyniki licznych badań zawarte i omówione we wspomnianej już książce J. Gardawskiego Przyzwolenie ograniczone. Robotnicy wobec rynku i demokracji. To „ograniczone przyzwolenie” prze- kształcone zostało przez „Solidarnościową” elitę w wymuszone, nieograniczone przyzwolenie robotnika dla pierwotnej akumulacji kapitału, grabieży i wyprzedaży majątku narodowego, budowy kapitalizmu XIX-wiecznego typu. 2 W swej krytyce Platona, Arystoteles pisał: „Ludzie… zwykli troszczyć się przede wszystkim o swoją własność, mniej zaś o wspólną lub też o tyle tylko, o ile dotyczy ona któregoś z nich.” „Do pewnego stopnia… powinna własność być wspólna, zasadniczo jednak musi pozostać prywatną. Bo jeśli każdy troszczy się o swoje, nie będą robić sobie wzajemnie wyrzutów i więcej wytworzą, gdy każdy dla własnej korzyści pracuje…” „Nie jest też bez znaczenia ta niewypowiedziana rozkosz, gdy ktoś może uważać coś za swą własność. Nie darmo przecież żywi każdy miłość do samego siebie, lecz jest to uczucie wszczepione przez naturę.” ( Polityka, ks. II, 1263 a, b, 1264 a). Kościół chrześcijański dość wcześnie uznał, że prywatna własność jest zbędna jedynie ludziom na wyższym poziomie duchowym, a dla zwykłych, „silnie skażonych grzechem pierworodnym”, jest konieczna, aby dobrze gospodarowali. Tomasz z Akwinu powtórzył tu i rozbudował argumentację Arystotelesa. Do dziś kościół katolicki uważa, że własność prywatna jest naturalną podstawą społeczeństwa. 3 Zwykły człowiek dostrzega zjawiska najbliższe, w takim zakresie, w jakim go one bezpośrednio dotyczą, i ocenia je pod kątem swego bieżącego interesu. Nie ma wiedzy o głębszych związkach przyczynowych, więc nie może sobie wyobrazić odleglejszych skutków. Zaczyna nieco więcej rozumieć (i to dość często w dziwaczny sposób) dopiero, gdy te skutki bezpośrednio go dotykają. Nic dziwnego, że przyjmuje z dobrą wiarą zapewnienia ludzi i instytucji, którym z jakiegoś powodu za- październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 11 ufał, zwłaszcza gdy obiecują mu one korzyści. 4 Kto ma w swym ręku władzę i środki masowego przekazu, może dziś wmówić zwykłym ludziom niemal wszystko, co zechce i poprowadzić ich tam, gdzie zechce. Może też „ostrzyc” ich, jak owce, zanim cokolwiek zrozumieją. 5 W systemie „wartości podporządkowanych” nacisk kładzie się na podziały i konflikty, postrzega się społeczeństwo w kategoriach dystansu między „nami” a „nimi”, traktuje nierówności grupowe jako moralnie naganne. System normatywnej alternatywy wobec istniejącego porządku społecznego nie musi być jednak przejawem społecznego radykalizmu czy świadomości klasowej: punktem dojścia okazuje się zwykle jedynie dążenie do osiągnięcia lepszych warunków materialnych w ramach tego właśnie, nie w pełni akceptowanego systemu społecznego. Słusznie wydają się tezy Kautsky’ego i Lenina, że robotnicy w swej masie (i inni pracownicy także – J.D.) zdolni są do wytworzenia jedynie świadomości tradeunionistycznej, że radykalna świadomość klasowa musi być wniesiona z zewnątrz.” Por. F. Parkin, Class Inequality and Political Order, London 1971, s. 80 i dalsze; cyt. za J. Gardawskim. 6 Spontanicznie tworzona świadomość potoczna oparta jest na zdrowym rozsądku, na uogólnieniach codziennych doświadczeń w sposób czysto emocjonalny, niesystematyczny i nie zweryfikowany. Nierzadko nie- spójna i wewnętrznie sprzeczna, zawiera zestawy symboli o mało klarownych znamionach. W przeciwieństwie do świadomości potocznej, świadomość klasowa jest zawsze w jakimś stopniu uporządkowana. Zawiera ona świadomość zróżnicowań i konfliktów klasowych, a także wizję alternatywnych stosunków społecznych. Radykalny socjalistyczny system wartości dostarczał robotnikom poczucia osobistej i grupowej godności i wysokiej wartości moralnej – czego odmawiała im burżuazja, dostarczał też określonego obrazu struktury społecznej, wizji społeczeństwa harmonijnego oraz argumentów w sporach z przeciwnymi systemami wartości. Historyczny spór o to, czy radykalna partia jedynie wzmacnia i rozwija impulsy powstające „na dole”, czy w swej doktrynie wyraża jedynie spontanicznie powstające wśród robotników – czy też dostarcza im tych idei – miał i ma nadal istotne znaczenie. (Por. J. Gardawski, op. cit. , s. 4243.) 7 Bodaj E. Warga, w drugiej połowie lat 20-tych, następująco uogólnił doświadczenia bolszewików: partia nie może zdobyć i obronić władzy bez poparcia znacznej większości ludności; potem, wobec trudności budowy nowego ustroju, traci poparcie większości; w trzecim etapie, na bazie sukcesów budownictwa socjalistycznego, partia odzyskuje poparcie większości ludności i jest już ono trwałe. 8 Orientacja robotników bywa w tych warunkach ambiwalentna: pod pewnymi warunkami akceptują oni istniejący ład (np. kapitalistyczny), a pod pewnymi są mu niechętni. D. Lockwood („Sources of variation in working-class images of society”, „Sociological Review”, t. 14, 1966) wyróżnia, np. 3 typy robotników: tradycyjny proletariacki; tradycyjnie uległy (uznający społeczne i polityczne przywództwo klas wyższych); sprywatyzowany (jedynym czynnikiem znaczącym jest dochód i posiadanie dóbr materialnych) (por. op. cit. , s. 251 i dalsze). F. Parkin ( op. cit. , s. 81 i dalsze) szukając źródeł zgody społecznej wyróżnił 3 systemy moralnej interpretacji nierówności społecznych. Pierwszy – to system wartości dominujących: klasa podporządkowana przyjmuje system wartości klasy dominującej albo na gruncie szacunku i uległości, albo na gruncie własnych aspiracji. Drugi – to system wartości podporządkowanych: w kategoriach ogólnych robotnik stosuje dominujący system wartości, w sytuacjach konkretnych – system wartości podporządkowanych; i choć punktem wyjścia jest moralna niechęć do nierówności społecznych, punktem dojścia jest tylko dążenie do polepszenia sytuacji materialnej w istniejących ramach. Trzeci – to system wartości radykalnych, już poprzednio omówiony i w zwykłych warunkach właściwy tylko niewielkiej części robotników. (Por. J. Gardawski, op. cit. , s. 32 i dalsze, 38 i dalsze.) Jan Dziewulski Z PERSPEKTYWY „ZWYKŁEGO CZŁOWIEKA” Polemika z tekstem prof. Jana Dziewulskiego pt. „Klasa robotnicza a socjalizm” Prezentowany tekst pt. „Klasa robotnicza a socjalizm” jest dość charakterystyczny. Z jednej strony jego autor usiłuje odżegnać się od „politycznie poprawnej” w środowisku nazywanym potocznie „postkomunistycznym” (chociaż nie tylko) tezy o zawodzie, jaki sprawiła polska klasa robotnicza odpuszczając sobie walkę o utrzymanie „realnego socjalizmu”, który zbyt łatwo zamieniła na miraże obiecującego powszechny dostatek kapitalizmu. Prof. Jan Dziewulski pozostaje bowiem wierny swemu wyznaniu wiary, że los socjalizmu jest bezapelacyjnie związany z losami klasy robotniczej. Z faktami jednak nie chce – jako uczony – dyskutować. Przeprowadza próbę wyjaśnienia bardziej może nawet sobie niż czytelnikowi zjawiska ustąpienia robotników ze wszystkich niemal zdobyczy socjalizmu, w tym z siły mających ich bronić związków zawodowych. Dostrzega więc instrumenty, jakich użyła władza Strona 12 (pozornie przecież „komunistyczna”), aby ewentualny opór klasy robotniczej rozbroić i zminimalizować. Nie pomija też działań tzw. opozycji demokratycznej, która w przemianach struktury społecznej, zdominowanej przez wizję powstania nowej klasy mniejszych i większych właścicieli środków produkcji, dostrzegła szansę dla własnej, nowo kreowanej kasty czerpiącej zyski z niespodziewanej akumulacji pierwotnej kapitału na rozkładzie własności państwowej. Z drugiej jednak strony, analiza podparta wynikami badań prof. Juliusza Gardawskiego, który wszechstronnie i przy wykorzystaniu imponującego warsztatu naukowego zbadał początki polskiej transformacji, okazała się do pewnego stopnia myszą, którą zrodziła góra. Co ciekawe, prof. Dziewulski jest tego faktu w pełni świadom. Nie bez przyczyny pisze, iż jego analiza ma charakter HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 przyczynkarski, jej celem jest raczej próbą ogarnięcia materiału i postawienie pytań niż podanie oryginalnej recepty zaradczej. Obawia się, że jego tezy mogą się wydać niekiedy wręcz banalne. Trudno nie zauważyć nam, na czym polega problem z analizą prof. Dziewulskiego, która – jak to zawsze w jego przypadku – jest przeprowadzona rzetelnie, dogłębnie, z imponującą, wręcz obsesyjną dbałością o wierne przedstawienie działań i motywów kierujących wszystkimi stronami konfliktu. To rzadka cecha, wyróżniająca go na tle powszechnej nierzetelności, a w najlepszym razie – niechlujstwa zdominowanego interesami politycznymi. Wadą analizy prof. Dziewulskiego jest, w naszym mniemaniu, przyjęcie punktu widzenia, który z góry wyklucza „optymizm poznawczy”, a mianowicie punktu widzenia „zwykłego człowieka”. Przyjęcie założenia, że klasa robotnicza reprezentuje perspektywę „zwykłego człowieka” jest wynikiem konstatacji pełnego rozbicia klasowej świadomości tej klasy w wyniku działań tak prowadzonych przez władzę tzw. ludową, jak i szybko mutującą opozycję. Brak partii klasy robotniczej został słusznie zdiagnozowany, ale nie wyciągnięto z tego wniosków. Co więcej, SdRP, a następnie SLD, zostało przedstawione jako jedyny reprezentant ewentualnej, politycznej bariery politycznej i świadomościowej, która mogłaby stanąć na drodze triumfu pełnej restauracji kapitalizmu. Zdrada ideałów socjalistycznych przez tę formację polityczną, pomimo faktu, iż nie była ona obdarzona zaufaniem klasy robotniczej, urasta do rangi zasadniczej przyczyny upadku „realnego socjalizmu”. Okazuje się, że istniała wiara w to, że ustrój ten mogłaby uratować sama przemoc władzy. Problem w tym, że stan wojenny udowodnił, iż wiara ta była zbudowana na wątłym fundamencie. Perspektywa „zwykłego człowieka” jest perspektywą raczej przystosowaną do badania świadomości „przewodniej siły” politycznej, czyli partii PRL-owskiej biurokracji. Analiza tej świadomości okazuje się więc usprawiedliwianiem nie tyle klasy robotniczej, co – w sumie – działaczy teoretycznie mających bronić socjalizmu. Perspektywa „zwykłego człowieka” każe prof. Dziewulskiemu znajdować poniekąd usprawiedliwienie dla ludzi, którzy godzili się na wielką kradzież majątku narodowego, ponieważ sami mieli nadzieję, że z tego uszczkną dla siebie troszeczkę. Najbardziej spektakularną postacią przemian własnościowych były przekształcenia dokonywane na wielkich przedsiębiorstwach państwowych. Wbrew dotychczas obowiązującym twierdzeniom, okazało się, że prywatyzacja tych działów produkcyjnych miała zasadniczy wpływ na poziom życia całego społeczeństwa. W przeciwieństwie do nie mniej skandalicznych aktów prywatyzacji dorobku kultury narodowej czy domów mieszkalnych. Fetysz efektywności ekonomicznej, rozpatrywany w oderwaniu od odpowiedzi na pytanie „w czyim interesie ma się odbywać produkcja?”, zadecydował o totalnym zaprzeczeniu efektywności ekonomicznej w odniesieniu do całości społeczeństwa. Wzrost rozwarstwienia społecznego postawił kwestię ponownego zawojowania solidarnej świadomości społecznej jako zadania stojącego przed klasą robotniczą, która ten wspólny mianownik interesu ogólnospołecznego przyjmuje jako identyczny z interesem własnym. Nie jest w stanie dokonać tego klasa robotnicza widziana z perspektywy „zwykłego człowieka”. Jan Dziewulski: Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski PRACA PRODUKCYJNA I DOCHÓD SPOŁECZNY Przed pojawieniem się Bogactwa narodów istniał we Francji „rolniczy system eko- nomii społecznej”: F. Quesnay i ludzi wokół niego skupieni uznawali produkcję rolną za jedynie źródło dochodu i bogactwa każdego kraju: tylko w rolnictwie, ich zdaniem, nakłady i praca miały charakter produkcyjny, przynosiły „produkt czysty”. A. Smith znał osobiście i szanował fizjokratów, ale ich system uznał za błędny. Dlaczego – wyjaśnił to dokładnie w dziele, w którym przedstawił własną koncepcję powstawania dochodu i bogactwa każdego kraju1 . Źródłem była tu także praca produkcyjna, inaczej jednak – szerzej – pojmowana. Wedle Smitha była to każda praca „powiększająca wartość przedmiotu, w którą ją włożono”. Na przykład, praca robotnika „powiększała wartość przetwarzanych przez niego materiałów o wartość jego utrzymania oraz zysk pracodawcy”. Produkcyjnie pracowali zatem nie tylko rolnicy, ale także „rzemieślnicy, fabrykanci, kupcy”; służba do- mowa natomiast, wojsko i administracja, duchowieństwo, adwokaci, uczeni itd. byli nieprodukcyjni. Przy tym pracownicy nieprodukcyjni nie byli przez to nieużyteczni: praca służącego choćby „ma swą wartość i zasługuje na wynagrodzenie tak samo, jak praca robotnika”. Ponieważ jednak „cały produkt roczny, jeśli wyłączyć spontaniczną wytwórczość ziemi, jest rezultatem pracy produkcyjnej”, pracownicy produkcyjni utrzymują całe społeczeństwo i oni też zapewniają wzrost kapitału i produktu społecznego2. Ricardo zaaprobował smithowskie rozróżnienie między pracą produkcyjną a nieprodukcyjną. Choć często krytykowane („przez M. Cullocha i innych pomniejszych autorów tego okresu” – M. Blaug) , zostało też ono utrzymane przez wielu czołowych ekonomistów klasycznych. Przyjął je także Marks. W marksowskim systemie szereg pojęć definiowanych jest ogólnie oraz dla szczegól- nych warunków stwarzanych przez określony system ekonomiczno-społeczny (kapitalizm przede wszystkim). W pierwszym, ponadustrojowym sensie, praca produkcyjna jest działalnością ludzką przekształcającą przyrodę odpowiednio do potrzeb ludzkich; w jej rezultacie powstają dobra materialne i pojawiają się tam i wtedy, gdzie i kiedy potrzeby są zaspokajane. Specyfiką pracy produkcyjnej w gospodarce towarowej jest wytwarzanie przez nią towaru i wartości. Jej specyfiką w kapitalistycznej gospodarce towarowej jest wytwarzanie wartości dodatkowej, czyli nadwyżki wartości nowowytworzonej ponad wartość siły roboczej, w założeniu opłacaną przez kapitalistę. Ze specyficznie kapitalistycznego punktu widzenia może się zdarzyć, że praca „z natury” produkcyjna uznana zostanie za nieprodukcyjną, a nieprodukcyjna – za produkcyjną. Tak na przykład, za produkcyjną uznawana jest przez kapitał całość pracy w handlu, podczas gdy – zdaniem październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 13 Marksa – produkcyjna, powiększająca wartość towarów jest tylko część tej pracy (transport, składowanie itp.), reszta zaś (działania służące tylko zmianie formy kapitału z towarowej w pieniężną) jest nieprodukcyjna3. Koncepcja pracy produkcyjnej w marksowskim ujęciu stała się podstawą liczenia dochodu narodowego w ZSRR i pozostałych krajach „realnego socjalizmu”. Jak zwykle, kategorie jasno rysujące się w uproszczonym, abstrakcyjnym modelu teoretycznym, w gospodarczej praktyce rozmywały się na pobrzeżach; rodziły się różne wątpliwości, przecinane administracyjnymi ustaleniami. Bardziej jednak istotny był inny fakt. Marks – jak Smith i Ricardo – odrzucał wszelkie pokrewieństwo między podziałem pracy na produkcyjną i nieprodukcyjną oraz na użyteczną i nieużyteczną. Wszystkie prace wykonywane w społeczeństwie i przez nie, w ten czy inny sposób opłacane, muszą być uznane za użyteczne, podobnie jak wszystkie towary (z wyjątkiem, być może, niektórych ewidentnie szkodliwych dla społeczeństwa). W konkretnych warunkach krajów socjalistycznych, próbujących forsowną industrializacją pokonać swe znaczne zacofanie, dochodziło jednak w praktyce do traktowania prac produkcyjnych jako bardziej, a nieprodukcyjnych jako mniej społecznie użytecznych, co odbijało się dotkliwie na zarobkach pracowników sfery nieprodukcyjnej. Zachodnia ekonomia w swym głównym (neoklasycznym) nurcie już dawno zrezygnowała z odróżniania pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej (choć czasem powraca ono jednak, w specyficznym sensie, np. u „na wpół heretyka” Keynesa). „Nowoczesny standard ekonomii” jest, jak wiemy, wzorcem dla M. Blauga, nic więc dziwnego, że pojęcie pracy produkcyjnej on odrzuca. Mało tego: jego zdaniem smithowski (także więc ricardiański i marksowski) podział na pracę produkcyjną i nieprodukcyjną „jest prawdopodobnie najbardziej szkodliwą koncepcją w historii doktryn ekonomicznych” 4. Czy rzeczywiście tak jest? Zanim spróbujemy wyjaśnić tę kwestię, warto uzmysłowić sobie, albo przypomnieć, kilka prawidłowości w historycznym procesie tworzenia i wykorzystywania pojęć przez ludzi i naukę. Istnieje obiektywna rzeczywistość i ludzie w niej „zanurzeni”. Nadają oni nazwy pewnym elementom rzeczywistości, aby móc się na ich temat porozumiewać. Powstają pojęcia ujmujące mniej lub bardziej abstrakcyjnie węższe lub szersze fragmenty otaczającego świata (także oczywiście samego człowieka, jego odczuć itp.) Pojęcia te – dotyczące najczęściej zjawisk powszech- Strona 14 nych, masowych – są precyzowane i składają się w końcu na siatkę pojęciową określonej dyscypliny wiedzy. Tworzone przez naukę „kategorie” mają umożliwić wniknięcie weń, uchwycenie najistotniejszych jego cech, rozpoznanie i zbadanie najważniejszych spośród faktycznie istniejących związków i funkcjonujących mechanizmów. Jeśli uda się to zrobić, ludzie uzyskują możliwość skutecznego oddziaływania na rzeczywistość – dany jej fragment – w pożądanym, korzystnym dla nich kierunku. Z pewnością lepiej (fachowo) można by to ująć czy wyjaśnić; ale nie o to tu chodzi, lecz tylko o świadomość, że choć rzeczywistość istnieje obiektywnie, pojęcia służące jej opisowi i analizie tworzą i dobierają sami ludzie. Udaje im się to lepiej lub gorzej. Lepsze, lepiej dobrane narzędzia pozwalają więcej zobaczyć, lepiej zrozumieć, wyciągnąć trafniejsze wnioski. Warto też pamiętać o tym, o czym była już mowa w poprzednich naszych rozważaniach – „O kłopotach z teoriami niezgodnymi ze wzorcem”. Że mianowicie badacze do pewnego stopnia dowolnie wybierają sobie przedmiot badania; że różne badane fragmenty rzeczywistości często zachodzą na siebie; że różni badacze znajdują się w różnych punktach i odległościach wobec przedmiotu badań i przez to jedne jego cechy widzą wyraźniej, inne mniej wyraźnie, innych jeszcze w ogóle nie dostrzegają. Ma to oczywiście wpływ na tworzone przez nich narzędzia badawcze i na rezultat ich zastosowania. Wreszcie – o czym także była już mowa – badana rzeczywistość zmienia się w czasie. W zmienionych warunkach często tracą na znaczeniu bądź nawet zanikają pewne ważne poprzednio elementy, a inne wysuwają się na czoło. Także z tego powodu narzędzia dobrze służące opisowi i analizie rzeczywistości w pewnym okresie, po jakimś czasie mogą się okazać mało efektywne lub wręcz nieprzydatne. W tym świetle poprawna ocena stworzonego przez Smitha, Ricarda, Marksa narzędzia badawczego w postaci kategorii pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej wymaga uprzedniego zbadania kilku spraw i odpowiedzi na kilka pytań. Trzeba stwierdzić, czy te kategorie były wytworem naukowej fantazji, czy też miały korzenie w rzeczywistości, przynajmniej ówczesnej; utrudniały czy ułatwiały rozpoznanie istotnych cech tej rzeczywistości i jakich mianowicie; przyczyniły się do wyciągnięcia przez badaczy wniosków błędnych i szkodliwych – czy też słusznych w znacznej mierze w określonych warunkach; czy zmiany, jakie potem doko- HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 nały się w ekonomice, były tak znaczne i tak powszechne, że kategorie te utraciły wszelką wartość (jeśli ją miały) i stały się szkodliwe dla nauki i praktyki – czy też nie było tak. Podobny zestaw pytań trzeba by sformułować w stosunku do tych kategorii, które we „współczesnym standardzie ekonomii” zastąpiły kategorie, którymi się zajmujemy. Trzeba by zbadać zwłaszcza, co te nowe kategorie pomogły wyjaśnić i czy są skutecznymi narzędziami poznawczymi we wszelkich istniejących obecnie warunkach. W oczywisty sposób sensowne odpowiedzi na te pytania nie mogą powstać bez odwołania się do historii rozwoju gospodarującego społeczeństwa ludzkiego. W wiekach 18, 19, 20 (nie licząc czasów wcześniejszych) wielu wybitnych ekonomistów przedstawiło wiele różnych schematów rozwoju społeczeństwa i gospodarki. Jedni wyróżnili tylko 3 stadia rozwojowe, inni 5, 7 i więcej. Nam powinien tu wystarczyć prosty i bezpretensjonalny podział historyczno-rzeczowy: na społeczeństwo pierwotne, rolnicze nisko rozwinięte, wczesne społeczeństwo handlowe, społeczeństwo w okresie uprzemysłowienia, wysokoprzemysłowe oraz transformujące (aktualnie) swą stosunkowo zacofaną gospodarkę z socjalistycznej w kapitalistyczną. Społeczeństwo pierwotne nie znało jeszcze ekonomistów i ich kategorii ekonomicznych, ale swą ekonomikę miało. Ogromną część swej nisko wydajnej pracy musiało poświęcać wytwarzaniu środków utrzymania. Wyrastające z różnicy płci, wieku, doświadczenia, z istnienia potrzeb duchowych, wspólnego bezpieczeństwa itp. nieprodukcyjne formy pracy były jednak także – w zwykłych warunkach przynajmniej – aprobowane i cenione. Nisko jeszcze rozwinięte społeczeństwo rolnicze było już jednak zupełnie inne. W wyniku wzrostu wydajności pracy regularnie pojawia się dość znaczna „nadwyżka ekonomiczna”. Miejsce wspólnej pracy i społecznej własności zajmują praca i własność prywatna; społeczeństwo dzieli się na klasy. Produkcyjnie pracują głównie masy niewolnicze, a później poddani chłopi i rzemieślnicy. Na podstawie własności i władzy znaczną część efektów pracy produkcyjnej przejmują klasy wyższe. Żyjąc w dobrobycie bez konieczności pracy, pogardzają one rolnikami, rzemieślnikami, kupcami; za godne siebie uznają „zajęcia rycerskie”, działalność publiczną itp. Rozmiar nadwyżki umożliwia, m.in. znaczny rozwój nauk i sztuk. Specyfiką europejskiego średniowiecza jest wielka rola Kościoła. W doktrynie chrześcijańskiej praca jest obowiązkiem człowieka, zasługuje na szacunek i powinna umożliwić godne życie. To znaczy, godne stanu, do którego się należy. Wszystkie stany pracują dla wspólnego dobra, każdy we właściwy sobie sposób, a różnice w „wadze” ich pracy uzasadniają wielkie różnice w sytuacji, sposobie i poziomie życia. Kościół potępia tylko „nadużycia” (np. „nadmierny” wyzysk i ucisk poddanych, „nadmierny” zbytek, „nadmierne” zyski) oraz działania zagrażające stabilności społeczeństwa stanowego (np. lichwę, wielkie zyski zagranicznych kupców – „obcych”). Także w wyżej rozwiniętym społeczeństwie rolniczym, nawet gdy samo rolnictwo przekształca się już w kierunku farmerskokapitalistycznym, zasadniczy schemat ekonomiczny, stanowa budowa i jej ideologiczne uzasadnienie nie ulegają istotnym zmianom, czego dowodzi „rolniczy system ekonomii” fizjokratów5. Wczesne społeczeństwo handlowe zasadniczo różni się od rolniczego. Centrami gospodarczymi są tu miasta, te jeszcze płacące daninę wielkim feudałom (królom, książętom, papieżowi itd.), albo te już wolne i samorządne. Rządzą nimi bogaci kupcy i bankierzy. Podstawą bogactwa jest tylko w części praca produkcyjna tego społeczeństwa (na przykład, produkcja jedwabiu i wyrobów złotniczych w Wenecji), głównie zaś – wyroby społeczeństw obcych. Produkty przywożone nieraz z dalekich krajów, z wysokim ryzykiem, odsprzedawane są dalej z wielkim zyskiem. Wysokie dochody przynoszą też operacje pieniężno-bankowe. W bardziej opartym na własnej produkcji (często już manufakturowej), ale bogacącym się na handlu zagranicznym społeczeństwie, powstaje „merkantylistyczny” (handlowy) system ekonomii politycznej (Smith). Społeczeństwo w okresie kapitalistycznego uprzemysłowienia jest dobrze znane. Wydajność pracy jest już, ogólnie biorąc, dość wysoka. Społeczeństwo jest bardzo zróżnicowane majątkowo i dochodowo. Główne środki produkcji mają w swym ręku dwie klasy: przemysłowcy i właściciele ziemscy, wspólnie utrzymujące dochodymas robotniczych i chłopskich na poziomie skrajnego minimum, w czym pomaga im państwo. Obie te klasy rywalizują ze sobą o podział „nadwyżki”; właściciele ziemscy korzystają z tego, że potrzeby żywnościowe ludności rosną szybciej niż wydajność pracy w rolnictwie. W przemyśle wydajność pracy szybko wzrasta, przemysłowcy znaczną część zysków oszczędzają i inwestują produkcyjnie. Sektor nieprodukcyjny, obsługujący klasy posiadające oraz ograniczone efektywnie potrzeby ogólnospołeczne, jest jeszcze dość wąski; rezultaty pracy produkcyjnej są bowiem w wysokim stopniu przeznaczone na rozwój przemysłu. Historia poznała także socjalistyczny wariant społeczeństwa uprzemysławiającego się. Tu także dochody robotników, chłopów i innych grup pracowniczych utrzymywane są na niskim poziomie, który wymusza państwo. Nie ma klas i dochodów kapitalistycznych, a kierująca państwem i gospodarką biurokracja mniej kosztuje (bezpośrednio; pośrednio koszty biurokratyzacji gospodarki są wysokie) – co pozwala utrzymywać wysoką stopę akumulacji. System jest jednak nieelastyczny, nisko dynamiczny (zwłaszcza technicznie) i marnotrawny, mimo braku kryzysów nadprodukcji i bezrobocia. Stąd dominacja ekstensywnej formy rozwoju. Ze względu na potrzeby akumulacji (oraz wojskowe) sektor nieprodukcyjny jest dość wąski, mimo stosunkowo szerokiego zakresu urządzeń i zabezpieczeń społecznych. W społeczeństwie wysoko uprzemysłowionym wydajność pracy oraz „nadwyżka ekonomiczna” są bardzo wysokie. Sytuacja majątkowa i dochodowa klas posiadających zapewnia im dobrobyt. Również ludność pracująca najemnie żyje – w normalnych warunkach – dostatnio, stąd też nie ma ostrych walk społecznych i potrzeby stosowania brutalnej przemocy. Bardzo znaczne oszczędności nie w pełni przekształcają się w inwestycje, niedostatek efektywnego popytu ogranicza okresowo wzrost gospodarczy, stąd znaczenie szczególnych bodźców popytowych. Wysoka wydajność pracy w sferze produkcji materialnej umożliwiła rozbudowę sfery nieprodukcyjnej; służy ona luksusowej konsumpcji warstw bogatych, jest elementem zamożności warstw średnich, zabezpiecza też socjalnie (w różnych krajach w różnym stopniu) biedniejszą, pracowniczą część społeczeństwa. Rozwój usług niematerialnych podnosi efektywność w sferze produkcji, a szybki rozwój nauki dynamizuje i rewolucjonizuje produkcję i konsumpcję. Wyodrębnienie społeczeństw przekształcających swą gospodarkę z socjalistycznej w kapitalistyczną uzasadnia moment historyczny i specyfika ich problemów. Charakteryzują się one niezbyt jeszcze wysoką wydajnością pracy, co znajduje wyraz w dość niskim – niezależnie od sposobu liczenia – dochodzie na 1 mieszkańca. Prywatyzacja państwowego majątku produkcyjnego i nieprodukcyjnego stwarza klasę kapitalistyczną (wąską grupę wielkiego i dość szeroką drobnego kapitału). Państwo, które uprzednio gromadziło w swych rękach społeczną „nadwyżkę ekonomiczną” i pokrywało z niej potrzeby ogólnospołeczne (w tym rozbudowane zabezpieczenia socjalne) oraz wysoką akumulację przemysłową, rezygnuje z niej na korzyść klasy kapitalistycznej. Następuje zasadnicza zmiana w podziale dochodu społecznego: wskutek bezrobocia, obniżki płac realnych, ograniczenia uprawnień i zabezpieczeń socjalnych udział w nim grup pracowniczych radykalnie się obniża. Wysoki i rosnący udział warstw kapitalistycznych w tym dochodzie przekształcony jest przede wszystkim w luksusową konsumpcję. Krajowe oszczędności i inwestycje są, przynajmniej początkowo, niskie, dopływ kapitału zagranicznego (jeśli kraj nie ma szczególnych walorów gospodarczych lub politycznych) jest niewielki i ma charakter selektywny; stąd szybka modernizacja i wzrost gospodarczy nie są, w ogólnej skali, możliwe. Szybko tworzone, na wzór krajów wysokorozwiniętych, urządzenia ekonomiczne (konkurencja, elementy nowoczesnej infrastruktury) nie są w stanie zdecydowanie podnieść efektywności gospodarki. Opis wybranych szczebli rozwojowych nie jest precyzyjny, może budzić różne wątpliwości i zastrzeżenia. Czy mimo to coś istotnego z niego wynika? Wydaje się, że tak. Widoczne jest, przede wszystkim, że kategorie pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej, które stworzyli i którymi się posługiwali ekonomiści klasyczni, miały głębokie korzenie w rzeczywistości tak ówczesnej, jak i wcześniejszej. Praca polegająca na wytwarzaniu materialnych środków zaspokojenia potrzeb ludzkich (także produkcyjnych) była przez tysiące lat dominującą formą pracy społecznej, a i do dziś jest – w różnych krajach, w różnym stopniu, odpowiednio do ich ekonomicznego i społecznego poziomu – istotną jej częścią. Wzrost wydajności pracy produkcyjnej umożliwiał stopniowe zwiększenie udziału pracy nieprodukcyjnej w wysiłku społecznym, to zaś wpływało zwrotnie coraz silniej (dziś często wręcz decydująco) na proces produkcji (metody, wytwarzane produkty, efektywność). Jeśli praca produkcyjna i nieprodukcyjna, ich związek, dynamika tego związku, są realnymi faktami ekonomicznymi, to dlaczego ich wykrycie, poprawne ujęcie, zbadanie przez ekonomistów, nastąpiło stosunkowo późno? Można odpowiedzieć, że przecież ekonomia jako nauka późno powstała, ale byłby to raczej unik niż wyjaśnienie tej konkretnej kwestii. Pojęcia i analizy ekonomiczne pojawiają się, gdy wysuwa je gospodarcza i społeczna praktyka. Pojawia się problem, określone grupy społeczne z określonych powodów są październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 15 zainteresowane jego identyfikacją i zbadaniem i, prędzej czy później, to następuje. Wczesne społeczeństwa prowadziły gospodarkę tradycyjną; doświadczenie dyktowało im podział pracy na wytwarzającą materialne środki utrzymania i wszelkie inne. W okresie antyku i średniowiecza, wyodrębnienie pracy produkcyjnej jako przeznaczenia klas niższych zaspokajało ideologiczną potrzebę klas wyższych. Dopiero w czasach nowożytnych powstał problem bogactwa kraju i źródeł jego wzrostu. Wysunęło go silne już mieszczaństwo przeciwko tradycyjnym stosunkom społecznym i politycznym, dającym przewagę właścicielom ziemskim. Twórcy„handlowej szkołyekonomii” przedstawili kupców, bankierów, manufakturzystów-eksporterów jako tych, którzy – pomnażając pieniądze – pomnażają bogactwo kraju, i skłonili władze do poparcia ich interesów. W Anglii przywileje dla tych grup szkodziły interesom przemysłu rozwijającego produkcję na rynek krajowy, stąd krytyka merkantylizmu przez ekonomistów „przedklasycznych” i wysunięcie przez nich pracy produkcyjnej w szerokim ujęciu jako rzeczywistego źródła bogactwa kraju. We Francji, rujnujące rolnictwo i całą gospodarkę efekty polityki merkantylistycznej musiały wywołać silną reakcję, tłumaczącą powstanie „rolniczej szkoły ekonomii”, która przeniosła źródło bogactwa kraju z powrotem na wieś, a pracę farmerów uznała za jedyną produkcyjną. Warunki do korekty tego „przegięcia” i poprawnego określenia pracy produkcyjnej powstały w szybko uprzemysławiającej się Anglii. Problem nabrał tam istotnego znaczenia praktycznego i ideologicznego zarazem. Kapitał przemysłowy zainteresowany był maksymalizacją akumulacji, tymczasem znaczną część „nadwyżki ekonomicznej” przejmowała i zużywała nieprodukcyjnie własność ziemska i grupy społeczne ją obsługujące. Odkrycie i poprawne zbadanie ważnego problemu ekonomicznego powinno coś przynieść teorii, a także praktyce. Czy tak się stało w tym wypadku? Niewątpliwie tak. Żywiołowe dążenie kapitału przemysłowego w Anglii do ograniczenia konsumpcji społecznej w imię wzrostu akumulacji, do ograniczenia sfery nieprodukcyjnej w imię wzrostu produkcyjnej, uzasadnione teoretycznie przez Smitha i Ricarda, stało się typowe dla krajów podejmujących i realizujących szybkie uprzemysłowienie. Są, oczywiście, sytuacje wyjątkowe, gdy kraj może dokonać uprzemysłowienia ze środków zewnętrznych, albo gdy rozwój nieprzemysłowych działów gospodarki zapewnia wysokie i trwałe korzyści. Z reguły jednak uprze- Strona 16 mysłowienie wymaga od społeczeństwa dość długiego okresu dużych wyrzeczeń konsumpcyjnych. Biedna jeszcze w punkcie wyjścia ludność, a także duża część klas posiadających, broni się przed tym, stąd częste użycie przymusu państwowego. W ZSRR i (słabiej) w innych krajach socjalistycznych stworzony został w tym celu rozbudowany system przymusu, okresowo terroru, ale totalitarne systemy istniały i dotąd występują w realizujących szybkie uprzemysłowienie państwach niesocjalistycznych (np. w azjatyckich „tygrysach”; takie systemy tworzone są też w celu budowy potęgi militarnej i prowadzenia wojny). Nadzieja, że rozwój gospodarki kraju osiągnie się „za darmo” albo ze środków bogatych krajów zaprzyjaźnionych, są kosztowną w skutkach naiwnością. Podział pracy na produkcyjną i nieprodukcyjną był krytykowany jeszcze za życia Smitha i Ricarda. Było kilka tego przyczyn. Przede wszystkim, nie mógł on wzbudzić zachwytu w grupach zaliczanych do nieprodukcyjnych, niektórych bardzo wpływowych, ze względów prestiżowych choćby. Wprawdzie obaj wielcy ekonomiści podkreślali, że podział ten nie wiąże się w żaden sposób z oceną prac, uznaniem prac produkcyjnych za „lepsze”, a nieprodukcyjnych – za „gorsze”, ale z punktu widzenia akumulacji i rozwoju nie było do takiej kwalifikacji daleko. Druga przyczyna miała charakter merytoryczny. Były mianowicie prace, które według kryterium Smitha i Ricarda musiały być zaliczone do nieprodukcyjnych, a które jednak, od razu lub z odroczeniem, wywierały znaczny, a niekiedy wielki, wpływ na pracę produkcyjną i jej efekty. Decydujące o rozwoju produkcji osiągnięcia nauk podstawowych, przyrodniczych, technicznych, wielkie wynalazki, innowacje techniczne, organizacyjne i inne, praca pedagogów itd. nie mogły znaleźć właściwego odbicia w dychotomicznym podziale. Niewątpliwie było to jego słabością, ale gdyby spróbować wprowadzić te oddziaływania, podział ten i jego sens przestałyby istnieć. Trzecia przyczyna pojawiła się z pewnym opóźnieniem. Z teorii wartości opartej na pracy produkcyjnej grupa angielskich zwolenników nauki Ricarda wyciągnęła wnioski socjalistyczne. Potem Marks rozwinął tę teorię w teorię wartości dodatkowej i stworzył wielką konstrukcję teoretyczną, której sensem było oskarżenie kapitalizmu i prognoza jego upadku6. Był to chyba główny powód tego, że koncepcja pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej została z zachodniej ekonomii szybko i radykalnie wyeliminowana, bez zatrzymywania się nad uzasadnieniem, plusami i minusami. Cokolwiek HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 staje się orężem w rękach wroga klasowego trzeba odrzucić, zniszczyć – to wręcz odruch bezwarunkowy komunistów i antykomunistów po równi. Odkrycie, sprecyzowanie, zbadanie faktów, zjawisk, rzeczywistych problemów przez naukę powinno przynieść korzyści, choćby tylko teoretyczne, a nie szkody, nawet gdyby były nieprzyjemne. Koncepcje ekonomiczne przynosiły jednak często poważne szkody, gdy były błędne, albo tylko częściowo słuszne, a niekiedy nawet gdy były całkowicie poprawne naukowo. W tym ostatnim przypadku powodem bywa często niezrozumienie wewnętrznych ograniczeń teorii płynących z przyjętych założeń. Innym powodem bywa rozciągnięcie teorii i praktyki na niej opartej poza granicę zakreśloną warunkami, w których powstała, albo których dotyczyła. Klasycznym przykładem teorii, która w praktycznym zastosowaniu okazała się szkodliwa, wręcz rujnująca dla gospodarki, jest merkantylizm francuski. Teoria fizjokratyczna, także zdaniem Smitha błędna, okazała się natomiast nieszkodliwa, głównie dlatego, być może, że małą grupa entuzjastów Quesnay’a nie zyskała wpływu na gospodarkę7. Koncepcja pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej należy do tych, które były w praktyce nadużywane, co w tym przypadku, podobnie jak w wielu innych, doprowadziło do znacznych szkód. Wystarczy tu przypomnieć realizację w praktyce tej koncepcji w krajach socjalistycznych. ZSRR, a potem kraje „demokracji ludowej”, starały się szybko uprzemysłowić. Trwała zimna wojna, która mogła przekształcić się w gorącą, nawet atomową, co skłaniało do szczególnie intensywnego wysiłku. Środki na uprzemysłowienie musiały być wydzielone kosztem konsumpcji społecznej. W warunkach, w których sfera pracy produkcyjnej miała kluczowe znaczenie, sfera pracy nieprodukcyjnej została maksymalnie ograniczona. Praca nieprodukcyjna traktowana była w praktyce jako gorszy rodzaj pracy i znacznie też gorzej wynagradzana. Jej odwrotny wpływ na sferę produkcji był niedoceniany. W rezultacie tego – a także biurokratycznego kierowania i zarządzania gospodarką – w wielu dziedzinach innowacyjność, wynalazczość, troska o dobrą robotę wręcz zamarły. Poza szczególnymi wyjątkami jednak naukowcy nie mogą odpowiadać za wszystko to, co wynikło z ich odkryć, za to, jak zostały one użyte przez innych ludzi. Koncepcja pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej została poniechana w „głównym nurcie” ekonomii współczesnej. Dlaczego? Działały tu niewątpliwie przyczyny już poprzednio wymienione, ale doszła jeszcze jedna, prawdopodobnie decydująca. Efektywność pracy produkcyjnej jest już tak wysoka w czołówce krajów, że mogła bardzo się rozwinąć, zdecydowanie zwiększyć swój udział w ogólnej sumie pracy społecznej, praca nieprodukcyjna. Szereg jej form ma dziś wręcz kluczowe znaczenie dla postępu technicznego, dalszego rozwoju pracy produkcyjnej. Z drugiej strony, wielkie nagromadzenie w rękach wyższych klas społecznych majątków i dochodów napędza rozwój obsługujących ich luksusową konsumpcję form pracy nieprodukcyjnej. W takim społeczeństwie nie istnieje już problem gromadzenia środków na inwestycje kosztem konsumpcji. Co więcej, odpowiednio wysoka i rosnąca konsumpcja (także ta organizowana przez państwo) jest warunkiem wykorzystania istniejących w kraju mocy produkcyjnych i zasobów pracy oraz dalszej rozbudowy gospodarki. W związku z tym, rozróżnienie między pracą produkcyjną a nieprodukcyjną nie ma tu już istotnego, praktycznego sensu, jak miało w społeczeństwach na niższym szczeblu rozwoju. Inne kategorie potrzebne są do opisu i analizy ekonomicznej. Nawet jeśli posługiwanie się kategoriami pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej w kraju wysoko uprzemysłowionym przestało być potrzebne, pomagać w wyjaśnieniu problemów takiego kraju, trudno zrozumieć, dlaczego samo ich rozróżnianie miałoby być szkodliwe lub nawet bardzo szkodliwe. Chyba, że chodzi tu o ideologiczne zabezpieczenie wewnętrzne w społeczeństwie bogatym, ale dochodowo i majątkowo bardzo zróżnicowanym, oraz zewnętrzne, krajów bogatych wobec masy krajów biednych. Na pewno szkodliwe są natomiast konsekwencje odrzucenia tego rozróżnienia dla stosunków kraju wysokorozwiniętego z krajami na niższym szczeblu rozwoju [podkr. – red.]. Zarówno naukowcom, jak i elicie, utrudnia to zrozumienie problemów krajów mniej rozwiniętych – ich problemów ekonomicznych, społecznych i politycznych. Musi to prowadzić do poważnych błędów w polityce wobec nich. Fatalne wręcz skutki przynosi z reguły krajom na niższym szczeblu rozwoju wymuszone lub dobrowolne, bezkrytyczne przyjęcie i realizowanie koncepcji panujących aktualnie w nauce ekonomicznej i praktyce (albo może słuszniej byłoby powiedzieć: w praktyce i nauce) krajów znacznie wyżej rozwiniętych. Tak jest też, jak się wydaje, w kwestii przez nas badanej. Eliminacja – w myśli ekonomicznej stosunkowo zacofanego gospodarczo postsocjalistycznego kraju środkowo- i wschodnioeuropejskiego – podziału na pracę produkcyjną i nieprodukcyjną nie eliminuje problemu ograniczania konsumpcji w celach akumulacji, a tylko go zaciemnia. Podział i problem faktycznie istnieje i funkcjonuje wywierając wpływ na praktykę. Starając się zredukować masową konsumpcję, redukuje się coraz bardziej sferę usług socjalnych, mniej ceni i opłaca pracę zatrudnionych w sferze budżetowej. Eliminacja tego podziału służy natomiast dobrze jako zasłona i osłona dokonujących się procesów społeczno-gospodarczych. Gwałtowna rozbudowa pośrednictwa handlowego, takaż rozbudowa bankowości i absurdalne często gospodarczo, korzystne tylko dla aferzystów, działania licznych banków przedstawione być mogą jako podnoszenie gospodarki na światowy poziom nowoczesności. Marnowanie społecznego wysiłku na ogromną luksusową konsumpcję małej części społeczeństwa nie może zostać właściwie – tak, jak przez A. Smitha – ocenione; ba, może być przedstawione jako korzystne dla wzrostu produkcji i zmniejszenia bezrobocia. Ludzie łatwiej godzą się przez to z powstawaniem bogactwa i biedy, ale szkody dla kraju, jego rozwoju gospodarczego, są ogromne i niepowetowane. Odrzucenie w kraju na wyższym poziomie rozwoju koncepcji powstałych w specyficznych warunkach krajów mniej rozwiniętych, nawet jeśli udowodniona została ich błędność, nie zawsze jest słuszne. Nawet bowiem ogólnie błędne koncepcje mogą zawierać elementy słuszne, trafnie ujmować pewien fragment, pewną stronę rzeczywistości, przy czym niekoniecznie tej, w której się pojawiły. O co chodzi, można wyjaśnić na przykładzie różnych, opartych na różnych kategoriach ekonomicznych, metodach liczenia dochodu społecznego. Fizjokraci uznali za produkcyjną tylko pracę w rolnictwie (tym, które jest zdolne, dzięki wyposażeniu kapitałowemu, przynieść „nadwyżkę ekonomiczną”; ale ten warunek możemy w naszym rozumowaniu pominąć). „Tablica ekonomiczna” Quesnay’a przedstawia z tego właśnie punktu widzenia, przy pewnych założeniach upraszczających, wytwarzanie i podział produktu społecznego. Fizjokratyczna koncepcja pracy produkcyjnej została skrytykowana przez Smitha i odrzucona w ekonomii politycznej. Praca w rolnictwie jest jednak częścią pracy produkcyjnej w szerszym (smithowskim) sensie; liczony przez fizjokratów dochód społeczny jest częścią dochodu społecznego liczonego metodą opartą na klasycznym ujęciu pracy produkcyjnej. W zacofanych krajach rolniczych dochód liczony „fizjokratycznie” nie odbiega daleko od dochodu liczonego „klasycznie”. Ponadto, nawet w wyżej rozwiniętych krajach zdarzają się okresy (np. długotrwała wojna), kiedy zasoby produktów rolnych mają kluczowe znaczenie dla przetrwania społeczeństwa, co dyktuje też nienormalne proporcje wymienne. Nadwyżka produktów rolnych ponad minimum, które musi zostawać na wsi, wyznacza ogólnie możliwości zatrudnienia poza rolnictwem. Gdy forsowna industrializacja zwiększa szybko liczbę ludności miejskiej, przemysłowej, a jednocześnie ogranicza wzrost, albo nawet cofa produkcję rolną, przez wiele lat muszą istnieć kartki żywnościowe. Jak się okazuje, fizjokratyczna konstrukcja nie jest zupełnie błędna, „pusta”, albo dawno już przeżyta. Ożywia się ona, gdy pojawiają się znowu, z tych czy innych przyczyn, warunki, na które była „nacelowana”. Dochód społeczny liczony metodą fizjokratyczną jest także kategorią sensowną, jeśli zada się właściwe pytanie: Kto utrzymuje żywnościowo całe społeczeństwo, jak powstaje i dzielona być musi produkcja rolna, aby reprodukcja w tym zakresie (prosta, rozszerzona) mogła następować? Niemal dokładnie to samo można powiedzieć o dochodzie społecznym liczonym w oparciu o klasyczną kategorię pracy produkcyjnej. Praca taka jest częścią ogólnej sumy pracy wydatkowanej przez społeczeństwo. W krajach średnio rozwiniętych, dochód liczony tą metodą nie odbiega daleko od dochodu liczonego „nowocześnie”. Ponadto, nawet w wyżej rozwiniętych krajach zdarzają się okresy (wojna, kryzys), gdy wielkość produkcji materialnej, a nie usługi niematerialne, których zakres gwałtownie się wówczas kurczy, ma kluczowe znaczenie, co wywołuje i znajduje wyraz w nienormalnych proporcjach wymiany towarów na usługi. Kurczą się wówczas, a niekiedy wręcz zanikają, liczne zawody, które rozwinęły się poprzednio na gruncie wysokiego poziomu produkcji materialnej (np. niemożność znalezienia pracy przez filozofów w okresie kryzysu). Liczenie dochodu społecznego metodą „klasyczną” (co nie przeszkadza jego liczeniu innymi metodami) ma zasadniczy walor w kraju uprzemysławiającym się i ma sens we wszelkich warunkach, w których kategoria pracy produkcyjnej nabiera istotnego znaczenia. Odpowiada ono na pytanie: Kto utrzymuje „materialnie” całe społeczeństwo, gdzie i jak powstaje i jak musi być dzielony produkt materialny, aby reprodukcja (prosta albo rozszerzona) mogła następować. Jest oczywiste, że gdy dochód narodowy październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 17 ujmowany jest na sposób fizjokratyczny albo klasyczny, pojawiają się pierwotny, a następnie wtórny i dalsze oraz ostateczny jego podziały – co nie występuje przy obecnie obowiązującej metodzie liczenia. I znów: wbrew pozorom nie jest to bynajmniej „sztuczna konstrukcja pozbawiona znaczenia poznawczego”. Ma ona znaczenie także dla praktyki społeczno-ekonomicznej, jeśli chce się z niej skorzystać. Liczenie produktu narodowego anglosasko-oenzetowską metodą odpowiada na inne, szersze pytanie: Gdzie i jak powstaje i jak jest dzielony produkt całej sumy pracy, która, skoro jest opłacona, musi być uznana za zasadniczo społeczną. Można tu też mówić, oczywiście, o łącznym efekcie wszystkich czynników produkcji i usług. Nie będziemy już rozwijać rozumowań, które są oczywiste: że odmiennych kategorii wyjściowych i opartych na nich konstrukcji nie należy pochopnie oceniać, łatwo dyskwalifikować, bezmyślnie ich sobie przeciwstawiać jako absolutnie błędne i absolutnie słuszne, tylko jedną za jedynie słuszną uznawać i nią się posługiwać. Każda z tych, o których była mowa, ma swoje plusy i minusy, coś ujawnia i coś ukrywa. Każda ma ograniczenia, które tym mniej ważą, im bardziej rzeczywistość przy jej pomocy badana zbliża się do założonej dla niej. Rozpatrując kwestię pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej próbowaliśmy zweryfikować metodę, którą posługuje się M. Blaug: metodę „wzorca”. Okazała się ona w tej kwestii – jaki w innych – niewłaściwa, naukowo nieskuteczna, niepłodna, a w praktycznym zastosowaniu często wręcz myląca i szkodliwa. Przypisy: 1 Smitha krytyka fizjokratów może być wzorem krytyki naukowej. Zaczął on ją od wyrazów szacunku dla przeciwnika teoretycznego. Przedstawił następnie sytuację, która spowodowała niedocenianie przez fizjokratów przemysłu miejskiego (panowanie we Francji systemu merkantylistycznego, który przemysł przeceniał i forsował kosztem rolnictwa, doprowadzając do upadku tego ostatniego, zubożenia ludności, wielkich strat w gospodarce). Przedstawił z kolei szczegółowo teoretyczną konstrukcję i argumentację fizjokratów. Dopiero potem podjął krytykę ich systemu. Wysunął i uzasadnił zarzuty, wytknął błędy. Krytykę teoretyczną poparł przykładami praktycznymi (polityki ekonomicznej i jej rezultatów w różnych krajach i czasach). Przedstawił wreszcie własną koncepcję – gospodarczego liberalizmu i zadań państwa. Por. Bogactwo narodów, op. cit. , księga IV, Strona 18 rozdział 9. 2 Por. tamże, księga II, rozdział 3. Zdaniem M. Blauga, Smith dał dwie definicje pracy produkcyjnej: „wersję wartościową” (przytoczoną) i „wersję akumulacyjną” (iż praca produkcyjna „realizuje się w jakimś określonym przedmiocie i towarze”). Pierwszą uznaje za „bardzo nowoczesną”, która by jednak jakoby „lepiej oddawała to, co Smith miał na myśli”, gdyby ograniczyć dochód netto do zysków i renty (czyli odrzucić odtworzenie przez robotnika płacy). Por. M. Blaug, Teoria ekonomiczna. Ujęcie retrospektywne, Warszawa 1994. 3 M. Blaug – autor, w którego opinii Marks w 17 rozdziale I tomu Kapitału „bawi się w rozróżnienie między pracą a siłą roboczą”, czyli który po prostu nie jest w stanie zrozumieć sensu i budowy marksowskiego systemu ekonomicznego, tak jest mu obcy i wrogi, nie może też zrozumieć takiego „szczeblowego” sposobu budowy definicji przez Marksa. Z reguły upatruje u niego w takim wypadku (podobnie jak u Smitha i Ricarda zresztą) kilku różnych definicji tego samego zjawiska, zwykle „niejasnych i sprzecznych ze sobą”. 4 M. Blaug nie uzasadnia bliżej tej zdumiewającej tezy, a szkoda. Błędnych i szkodliwych koncepcji ekonomicznych było wiele, ciekawe więc dlaczego (choć można się tego domyślić) ta akurat miałaby być aż tak destrukcyjna. Tym bardziej, iż Blaug sam przyznaje, iż koncepcja Smitha może mieć sens w krajach ubogich w kapitał, gdzie „nieproduktywne wykorzystanie oszczędności na usługi zaspokajające popyt na dobra zbytkowne może być tak poważną przeszkodą w rozwoju gospodarczym, jak sam brak oszczędności”. Smithowi chodzi o ograniczenie potrzeb gospodarstw domowych, aby zwiększyć oszczędności i akumulację, ten jednak problem dzisiejsze wysokorozwinięte kraje kapitalistyczne mają „z głowy”. Stąd Blaug stwierdza nonszalancko: „w tym sensie niemodne stało się rozróżnienie między pracą produkcyjną i nieprodukcyjną, odżywa ono zawsze (tylko – J.D.) podczas wojny, jako argument na rzecz brania do wojska jednych i odraczania służby innym.” (M. Blaug, op. cit. , s. 76). 5 W średniowieczu zabieranie poddanym części ich pracy lub produktu przez panów było jawne i oczywiste. Pełne sprywatyzowanie majątków feudalnych, a potem oczynszowanie chłopów, zmniejszały przejrzystość stosunków. Mimo to, dla fizjokratów nie ulegało wątpliwości, że rolnik płacąc rentę oddaje właścicielowi ziemskiemu za darmo część swej pracy czy produkcji. Oni też uważają to za rzecz normalną, a nawet słuszną, dopóki pazerność i głupota HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 piramidy właścicieli nie zagraża upadkiem rolnictwu. 6 Marks miał co najmniej trzy powody, aby przyjąć koncepcję pracy produkcyjnej za podstawę. Po pierwsze, praca produkcyjna jest rzeczywiście podstawą istnienia społeczeństwa ludzkiego, decyduje o sposobie i poziomie życia, wpływa na dynamikę zmian. Po drugie, w tym okresie, nawet w przodującej w rozwoju gospodarczym Anglii, stanowiła ona ponad 80% całości pracy społecznej. Po trzecie, w sferze pracy produkcyjnej realizowały się stosunki społeczne, które Marksa jako socjalistę najbardziej interesowały, które chciał zbadać: między robotnikami a kapitalistami, głównymi klasami nowoczesnego społeczeństwa. Pojęcie pracy produkcyjnej jest u Marksa szerokie, chodzi mu zawsze o „robotnika łącznego”, czyli o wszystkich ludzi i wszystkie prace, które współtworzą towar. Wchodzi tu także praca kapitalisty, jeśli jest on organizatorem procesu produkcyjnego w szerokim sensie, czyli do momentu przejścia towaru w sferę konsumpcji. Patrząc na uproszczone z konieczności marksowskie modele teoretyczne, konstrukcje abstrakcyjne, często się o tym zapomina, zwłaszcza, gdy ma się inny trening. Veblen, który inaczej dzielił pracę, także jednak niekorzystnie dla klas uprzywilejowanych, również został odrzucony w „głównym nurcie” ekonomii. 7 Przykładów teorii bezmyślnie lub rozmyślnie przenoszonych z jednych warunków w drugie, zupełnie różne, w których muszą przynieść wielkie szkody, może dostarczyć w obfitości współczesna, polska rzeczywistość. Łatwo byłoby wskazać szereg z nich, wykazać ich szkodliwe konsekwencje – nie jest to jednak temat tego opracowania. Jan Dziewulski W przeciwieństwie do ekipy „Władzy Rad” nie twierdzimy, że obraliśmy jedynie słuszną drogę. Każdy ma prawo eksperymentować na zaoranym ugorze, który pozostał po stalinizmie, PRL i transformacji ustrojowej. Socjaldemokratyczne zapośredniczenie zaproponowane przez Zbigniewa M. Kowalewskiego i spółkę, jest w pełni dopuszczalnym wariantem na ukonstytuowanie się w późniejszym czasie, w wyniku rozłamu lub walk frakcyjnych, radykalnego skrzydła partii. To taki zachodnioeuropej- Artykuł prof. Jana Dziewulskiego pt. „Praca produkcyjna i dochód społeczny” w sposób prosty, jasny i rzetelny przedstawia kwestię przydatności zastosowania kategorii pracy produkcyjnej i przeciwstawienia jej kategorii pracy nieprodukcyjnej. Poza doskonałym przybliżeniem tła, na którym powstało to rozróżnienie, i wytłumaczeniem powodów, dla których miało ono mniejsze lub większe zastosowanie, prof. Dziewulski ukazuje znaczenie tych kategorii dla dzisiejszej gospodarki polskiej. J. Dziewulski nie umniejsza problemów związanych ze stosowaniem podziału na pracę produkcyjną i nieprodukcyjną. Według wielu teoretyków, podkreślanie tego podziału leżało u podłoża zacofania gospodarczego krajów „realnego socjalizmu”. Lekceważenie (rzekome) prac badawczych i rozwojowych i, co za tym idzie, wypominane „władzy ludowej” dyskryminowania materialnego pracowników twórczych, wynalazców i innowatorów, przekładało się na odpadanie gospodarki państwowej w rywalizacji ekonomicznej. J. Dziewulski przychyla się do owej tezy o dyskryminowaniu płacowym sfery nieprodukcyjnej, szczególnie pracowników naukowych i nia kariery naukowej a wzrostem wynagrodzenia w odniesieniu do kariery naukowej i „kariery” na stanowisku robotniczym. Porównywanie wynagrodzeń 25-latka: młodego pracownika nauki i robotnika jest pozbawione sensu z tej chociażby racji, że ten pracownik nauki ma jeszcze przed sobą statystycznie 50 lat kariery zawodowej, podczas której poziom wynagrodzeń będzie rósł stale i coraz szybciej, zaś „kariera” robotnika osiągnie swoje apogeum za, góra, lat 15, po czym będzie się chyliła ku zmierzchowi i coraz słabszemu wynagradzaniu. Nie mówiąc już o bonusach w postaci przydatności propagandowej ludzi „pióra” w porównaniu z pracownikami fizycznymi. Podobnie jak dziś, inteligencja twórcza okresu PRL porównywała się do swych odpowiedników na Zachodzie i skrupulatnie wyliczała swoją wartość na podstawie zasady „utraconych korzyści”, a nie swego efektywnego wkładu. Inna rzecz, że były to mechanizmy generowane przez biurokrację. Rozróżnienie na pracę produkcyjną i nieprodukcyjną ma więc zasadnicze znaczenie dla strategii rozwojowej gospodarki narodowej danego kraju i zmienia się wraz z przechodzeniem tej gospo- inteligencji twórczej. Sprzyjała temu metoda liczenia dochodu narodowego w krajach „realnego socjalizmu”. Poza tym jednak, jak podkreśla J. Dziewulski, szczególnie dzisiejsza sytuacja zacofania gospodarczego, w której przyjmowanie bezkrytyczne kryteriów efektywności gospodarczej z warunków krajów wyżej rozwiniętych, sprzyja także utrwalaniu owego zacofania. Wybór kryteriów produkcyjności dla danej gospodarki nie jest zabiegiem neutralnym, ale ma wpływ na sposób organizowania systemu produkcyjnego danego kraju. Można by polemizować z utartym poglądem na dyskryminację płacową pracowników twórczych w PRL, z którym to poglądem solidaryzuje się autor mimo własnej analizy dziejów pewnych kategorii ekonomicznych. Kwestia relacji między różnymi grupami społecznymi w PRL jest bardziej złożona niż wynikałoby z tego powszechnego poglądu. Polityka płacowa biurokracji miała raczej charakter kupowania sobie (bardzo chwiejnej, dodajmy) lojalności poszczególnych grup społecznych w celu, przede wszystkim, utrzymania pokoju społecznego, czyli utrzymania nadrzędnego celu, jakim było zachowanie dyspozycji własnością społeczną. Grupy kreatywne nie były zainteresowane przyczynianiem się do utrwalania znienawidzonej władzy, a więc nie były skłonne do uczciwego analizowania własnych korzyści dochodowych na tle tychże korzyści otrzymywanych przez inne warstwy społeczne, w tym przede wszystkim przez klasę robotniczą. Np., powszechnie pomija się (również dziś) zasadniczą różnicę w korelacji między czasem trwa- darki przez kolejne szczeble rozwoju. Niemniej, zawsze pozostaje w każdej kategorii jakieś jądro znaczenia pierwotnego, które odzywa się w sytuacjach ekstremalnych – co również ukazuje prof. Dziewulski w swoim tekście. Warto więc znać historię pojęć, choćby wydawały się one nam dzisiaj przestarzałe. Dla Jana Dziewulskiego asumptem do zajęcia się tą kategorią ekonomiczną była sytuacja, w której znalazła się gospodarka polska w wyniku transformacji ustrojowej – w sytuacji podporządkowania wyżej rozwiniętym gospodarkom kapitalistycznym, bez parasola ochronnego międzynarodowego rynku socjalistycznego, nawet w tak ułomnej formie, w jakiej on funkcjonował w okresie PRL. W pełni podzielamy analizę prof. Dziewulskiego w tym względzie, a tym bardziej jego obawy. Uważamy, że odrzucenie przydatnej w tej sytuacji kategorii pracy produkcyjnej jest wyrazem niemarksistowskiej wiary w „neutralność” kategorii naukowych systemów ekonomicznych, które interes solidarny rywalizujących gospodarek narodowych sprowadzają do wątłej racjonalności teorii kosztów komparatywnych. Jest więc wyrazem co najmniej nadmiernego optymizmu. Artykuł ten jest fragmentem planowanej, większej całości, w której Jan Dziewulski zamierzał rozprawić się z wykładnią historii myśli ekonomicznej, w tym marksizmu, w wykonaniu Marka Blauga. Niestety, poza kilkoma urywkami, które postaramy się zaprezentować na naszych łamach, zamysł ten pozostał niezakończony. POŻYTKI PŁYNĄCE Z NIE NEUTRALNYCH KATEGORII EKONOMICZNYCH SZAŁ ASTRALNYCH CIAŁ ski wariant rozwoju ruchu robotniczego, który zastosowanie miał również w Rosji. Bolszewicy wyłonili się właśnie z rozłamu w takiej partii. Problem w tym, że porównanie PPP do SDPRR byłoby niemałym nadużyciem. Ale… każdemu wolno eksperymentować! Naszym zdaniem, w obecnej sytuacji wszystko należy zaczynać od podstaw. Czyli od wyodrębnienia interesu robotniczego w sensie ścisłym. Mówiąc w skrócie, mamy na myśli – na ten moment – wariant SDKPiLowski, przez krytykówpowszechnie uznawany za sekciarski. A zatem budujemy organizację, która od początku ma charakter docelowy. Liczy się Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski przede wszystkim trzon ideowy takiej organizacji. Dopiero on może obrastać ciałem. W którymś momencie nurty te mogą się, oczywiście, spotkać w jednej partii, ale niekoniecznie. W przeciwieństwie do zwolenników „partii pluralistycznej” my pluralizm uznajemy w praktyce, a nie tylko w sloganach. Nie widzimy zatem potrzeby łączyć się. Raczej chcemy dzielić, czy oddzielać i odróżniać się od wszelkiego rodzaju oportunistów. A to nam wolno! październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 19 MICHEL HUSSON: PASYWA TRZYDZIESTOLECIA Pewien od czasu do czasu przytomniejszy ekonomista napisał w sierpniu 2008 r., że „dziś sprawa subprimes jest już widoczna tylko w lusterku wstecznym” 1 . Rzut oka w lusterko wsteczne to jednak dobry pomysł, bo nic nie rozumie się z obecnego kryzysu nie przyglądając mu się z pewnej perspektywy. Punktem wyjścia jest inny kryzys – ten, który wybuchł w połowie lat 70. minionego stulecia i oznaczał koniec „chwalebnego trzydziestolecia”, jak nazwano lata po II wojnie światowej. Zwyczajną polityką gospodarczą nie udało się już wprawić machiny w ruch, toteż na początku lat 80. nadszedł wielki zwrot neoliberalny. Tak więc, od 30 lat („żałosne trzydziestolecie”) żyjemy w reżimie kapitalizmu neoliberalnego. Dzisiejszy kryzys należy rozumieć jako kryzys rozwiązań, które miały zapewnić wyjście z poprzedniego kryzysu. Upraszczając, polegały one na dwóch elementach: kompresji płac i finansjeryzacji gospodarki. W atmosferze pełzającej regresji społecznej udało się zapewnić wzrost – przede wszystkim wzrost zysków. Motorem wzrostu gospodarczego nie był popyt kreowany przez wzrost płac; było nim spożycie bogaczy i kredyt. Ten ostatni pozwalał ubogim konsumować ponad stan ich dochodów, a państwom – przede wszystkim Stanom Zjednoczonym – finansować deficyt. Wzrost, zresztą niższy niż w poprzednim okresie, był nieegalitarny, kruchy, niezrównoważony i częściowo fikcyjny. W oczach klas panujących miał jednak tę zaletę, że pozwalał im przechwytywać coraz większą część wytworzonych bogactw. Gdyby w Stanach Zjednoczonych nie było wzro...Spotkać nam się wypadnie Lecz takie są widać wytyczne By kochać Cię jak Irlandię stu gospodarczego, sytuacja 90% ludności świata niewiele by się zmieniła. To wszystko zbudowano na górze długów, która teraz się zapadła, a wymyślne produkty finansowe sprawiły, że w zasadzie ograniczony kryzys rozszerzył się na cały system bankowy. Uratowano go. Wszyscy powinniśmy gratulować rządom mądrości, ponieważ nie powtórzyły one tych samych błędów, które popełniły w 1929 r., kiedy to amerykański sekretarz skarbu Andrew Mellon zalecał prezydentowi Herbertowi Hooverowi „zlikwidować pracę, zlikwidować farmerów, zlikwidować nieruchomości”, aby wyeliminować „zgniliznę systemu”. Dziś spiesząc na ratunek bankom, wstrzyknięto im poważne sumy pieniędzy, lecz – poza rzadkimi wyjątkami – nie postawiono im żadnych warunków. Tymczasem okazja była wyśmienita i można było zrobić to na gorąco, toteż późniejsze jeremiady, że należy poddać banki większej regulacji, to tylko mydlenie oczu. Ciągle upraszczając, ten „gorący ziemniak”, jaki stanowiło nagromadzenie wierzytelności i papierów, z których jedne były jeszcze bardziej zgniłe od innych, przeszedł z rąk prywatnych banków w ręce finansów publicznych. Chodziło więc o to, by wybrać dobry timing zassania tego długu. Panowała względna zgoda co do tego, że należy poczekać, aż „ożywienie” jako tako się „zainstaluje”, i ogłosić rygor budżetowy. O rzekomej mądrości rządów szybko jednak zapomniano i przynajmniej w Europie wszyscy nagle zwekslowali swoje gospodarki na tory dosłownie szaleńczych planów zaciskania pasa, podobnych do tych, które wprowadzili Brüning w Niemczech w 1931 r., czy tłum. Zbigniew M. Kowalewski Przypisy: 1 „Mais oui, la crise est finie”, Challenges, 20 sierpnia 2008 r. 2 J. Quatremer, „Dettes: la zone euro rongée de l’intérieur”, Libération, 27 listopada 2010 r. Źródło: LMP, numeru 12/58 grudzień 2010 GDZIEŚ NA ULICY FABRYCZNEJ... Ta zwrotka z przeboju KOBRANOCKI „Kocham Cię jak Irlandię” to klucz do genezy Grupy na rzecz Partii Robotniczej. Założyciele tej organizacji – Florian Nowicki, Wojtek Orowiecki i Paul Newbery – nigdy zapewne nie byli pod urokiem Ludwika Hassa. Paul Newbery „Ofensywę” zakładał wśród młodzieży szkolnej. Później wsparł walkę frakcyjną w Nurcie Lewicy Rewolucyjnej, byłej pierwszej polskiej sekcji IV Międzynarodówki (mandelowców). W rezultacie, wspólnie z braćmi Nowickimi i Wojtkiem Orowieckim powołał do życia w 2002 r. „Ofensywę Antykapitalistyczną”, której działalność ze szkół przeniosła się na uczelnie. Swojej „ulicy Fabrycznej” Ofensywa Antykapitalistyczna szukała w Ożarowie przy okazji powołania Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego przy ożarowskich „Kablach”. Po likwidacji zakładu ulica przestała być fabryczną, a OKP straciło ra- Strona 20 Laval we Francji w 1935 r. Oznacza to, że „gorącego ziemniaka” podrzuca się większości społeczeństwa, która oczywiście nie jest odpowiedzialna za kryzys i która od trzech dekad dźwiga na swoich barkach ciężar rozkwitu bogaczy, który wymaga dziś zabezpieczenia. To, że hiszpański premier, socjalista Zapatero, może pozbawić wszelkich świadczeń tych bezrobotnych, którym kończą się uprawnienia do zasiłków, świadczy, do jakiego stopnia rządy – czy to prawicowe, czy lewicowe – poddają się dyktatowi „rynków”. Tymczasem „rynki te, destabilizujące Irlandię, Portugalię czy Grecję, to najczęściej instytucje finansowe zainstalowane w państwach członkowskich unii walutowej” 2. Jak widać to właśnie wielkie (ewentualnie konfliktowe) przymierze finansjery z przedsiębiorcami dyktuje usłużnym rządom politykę społecznie docelowej przemocy, którą prowadzi się wobec narodów europejskich. Jest to, ni mniej, ni więcej, tylko załatwienie porachunków z pasywami trzydziestolecia. Wymaga ono proporcjonalnej riposty społecznej. cję bytu. W tej sytuacji Ofensywa Antykapitalistyczna przyjęła wytyczne CWI, przekształciła się w Grupę na rzecz Partii Robotniczej, szukając swojej Irlandii. Gdyby nie wejście do gry wyborczej Polskiej Partii Pracy nie byłoby dziś o czym gadać. A tak, zabrawszy się po „drodze do partii robotniczej” ze Zbigniewem Marcinem Kowalewskim, Magdaleną Ostrowską i „nowym KOR-em”, GPR wyszła na prostą prostopadłą do poszukiwań działaczy Wolnego Związku Zawodowego „Sierpień 80”, nad wspólną „drogę do partii robotniczej” przedkładając własną „ulicę Fabryczną”. Na ulicy tej warszawscy GPR spotkali chłopców z krakowskiej Pracowniczej Demokracji. I tak oto w grodzie Kraka połączyły się dwie polskie odnogi brytyjskiego posttrockizmu. Wygrała ta fabryczna. I jak tu nie wierzyć w KOBRANOCKĘ, GDZIEŚ NA ULICY FABRYCZNEJ? (b.) HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 NASZA WIELKA TRADYCJA Nie zamierzamy tu przemawiać w imieniu CWI/GPR i pozostałych grup trockistowskich i posttrockistowskich – mają wolne pole. Chętnie ustąpimy im miejsca nawet w boju o historię rewolucyjnego ruchu robotniczego. Weźmiemy jedynie co nam należne. Socjalpatriotyzm powołuje się na tradycję PPS-Frakcji Rewolucyjnej i organizacji bojowej tej partii przeciwstawiając im internacjonalistyczną tradycję SDKPiL. W tradycji i propagandzie SDKPiL „socjalpatriotami” zwano działaczy PPS – wszystkich odłamów. Działaczom PPS-Frakcji Rewolucyjnej nadano wyróżniające dodatkowo miano „fraków”, kwestionując ich rewolucyjną demagogię. Bliższa od rewolucji była im przecież irredenta niepodległościowa (patrz: Tomasz Nałęcz Irredenta niepodległościowa, 1987). SDKPiL nastawiając się na masowe wystąpienia rewolucyjne rzeczywiście zaniedbywała działalność bojową. Organizacje bojowe tradycyjnie pozostały w gestii Polskiej Partii Socjalistycznej. O Genezie i dzia- Po transformacji ustrojowej pisano raczej o czynie niepodległościowym Polskiej Partii Socjalistycznej, choćby Waldemar Potkański Odrodzenie czynu niepodległościowe- go przez PPS w okresie rewolucji 1905 roku (Warszawa 2008). Chwalebnym wyjątkiem jest praca Jerzego Pająka Organizacje bojowe partii politycznych w Królestwie Polskim 1904-1911 (Ossolineum 1976). Godna polecenia i równie trudno osiągalna jest książka Artura Leinwanda Pogotowie Bojowe i Milicja Ludowa w Polsce, 1917-1919, (Książka i Wiedza 1972), czy też praca Aleksandra Zatorskiego Polska Lewica wojskowa w Rosji w okresie rewolucji 1917-1918 (KiW 1971). (Warszawa 1985). Warto zauważyć, że klasowy ruch rewolucyjny, zwłaszcza ten marksistowski czy marksizujący kształtował się w Rosji i Polsce w swym głównym rdzeniu w opozycji do wystąpień „narodowolców” i „eserowców” i rozpętanego przez nich terroru indywidualnego i zorganizowanego. SDKPiL zachowywała również pewien dystans do tradycji powstań narodowych, koncentrując się na wyeksponowaniu odrębnych, klasowych interesów robotniczych. W przypadku frakcji „starych” PPS takie podejście było ze wszech miar uzasadnione. Nie przypadkiem wysiedli oni z Józefem Piłsudskim na czele z „czerwonego tramwaju” na „przystanku niepodległość”. Warto pamiętać o tym, że PPS w Drugiej Rzeczypospolitej jest już tylko propaństwowa, ugodowa i co najwyżej reformistyczna. O bojowości i rewolucyjności nie ma już mowy. W PPS działa jednak specyficzny, antykomunistyczny nurt bojowy, wręcz faszyzujący – mówimy o nurcie z którego wyłoniła się prosanacyjna PPS dawna Frak- Dla działaczy SDKPiL wszystkie odłamy PPS były nie tylko „socjalpatriotyczne”, ale również nierewolucyjne, a przynajmniej niekonsekwentnie rewolucyjne. Niewątpliwie SDKPiL-owcy mieli rację. Rozłam w PPSLewicy w przeddzień zjednoczenia z SDKPiL potwierdził tylko tę opinię. Jak wiadomo Antoni Szczerkowski działał na rzecz pojednania wszystkich odłamów Polskiej Partii Socjalistycznej. Partyjniackie animozje na linii SDKPiL – PPS-Lewica, czy szerzej PPS-y, były powszechnie znanym faktem. PPS-Lewica najchętniej przystąpiłaby do MK nie łącząc się z SDKPiL – o czym pisaliśmy już w innym wątku przy okazji dyskusji z Dawidem Jakubowskim. Wzajemne niechęci sprzyjały wyłonieniu się frakcji. W czerwcu 1918 doprowadziły do powstania grupy rozłamowej w PPS-Lewicy, wydającej „Informator opozycji robotniczej PPS-Lewicy”. W końcu gru- pa ta pod wodzą Antoniego Szczerkowskiego przystąpiła do odradzającej się Polskiej Partii Socjalistycznej, która w tym czasie znacznie się przecież zradykalizowała. Szczerkowskiego poparła większość członków łódzkiej i pabianickiej organizacji PPSLewicy. Większość rozłamowców w polskim klasowym ruchu robotniczym wybrała jednak główny kierunek radykalizacji – ku rewolucji. Od rewolucji i ku niepodległości ewoluowała tylko grupa Szczerkowskiego, która zresztą do rewolucji społecznej nigdy nie miała przekonania. Pod tym względem PPS-Lewica nie była tworem klarownym – na co zwracali uwagę działacze SDKPiL i, jakby to nie było zaskakujące z dzisiejszej perspektywy, aktywiści PPS-Frakcji Rewolucyjnej, często zresztą z pobudek demagogicznych. Fakt jest faktem – w Klasowych Związkach Zawodowych, a zwłaszcza w Związku łalności Organizacji Spiskowo-Bojowej PPS 1904-1905 pisał już Ignacy Pawłowski cja Rewolucyjna Rajmunda Jaworowskiego i bojowca Mariana Malinowskiego. O wyczynach tego ostatniego innym razem. W tradycji frakcji „młodych” PPS, z której wyłoniła się PPS-Lewica również widoczny był dystans do wystąpień organizacji bojowych. PPS-Lewica podążała w zasadzie za SDKPiL. Te dwie partie stworzyły też rdzeń Komunistycznej Partii Robotniczej Polski. O ich zaangażowaniu wojskowym pisał właśnie Aleksander Zatorski, ma się rozumieć w okresie rewolucji i głównie w Rosji. W kraju bezsporne pierwszeństwo pod tym względem zachowywała Polska Partia Socjalistyczna. Rzecz w tym, że tylko do pewnego momentu – momentu uzyskania niepodległości i powołania rządu Daszyńskiego. Decyzją władz PPS i tego rządu milicje ludowe PPS i jej organizacje bojowe zwyczajnie rozwiązano. Rewolucyjni i bojowi działacze PPS, którzy nie pogodzili się z tym faktem, wraz z rewolucyjnymi grupami członków PPS gremialnie przechodzili do Komunistycznej Partii Polski (choćby Marian Buczek). Do tej partii dołączył nawet współtwórca Polskiej Organizacji Wojskowej, podporucznik Wojska Polskiego, zastępca szefa sztabu Milicji Ludowej PPS od listopada 1918 do czerwca 1919, czyli do czasu powołania Policji Państwowej, Sylwester Wojewódzki. TO NASZA WIELKA TRADYCJA. WARA WAM OD NIEJ! KU REWOLUCJI I OD REWOLUCJI (b.) Zawodowym Robotników Przemysłu Włóknistego przeważały nastroje reformistyczne. Antoni Szczerkowski zakładał ten związek w Pabianicach. Autorytet jego wśród włókniarek i włókniarzy był bezsporny. Dla PPS-Lewicy była to bolesna strata, osłabiała ona pozycje przetargowe partii w rokowaniach zjednoczeniowych. W tej sytuacji SDKPiL mogła sobie pozwolić nawet na wyolbrzymianie rozłamu i rezygnację z konferencji połączeniowej, czyli, krótko mówiąc, mogła sobie pozwolić na dyktat. Monolitem nie była nawet KPRP/KPP. Wiadomo również o niesnaskach pomiędzy krajowym i zagranicznym kierownictwem SDKPiL, czyli między „krajówką” a Różą Luksemburg, której autorytet w SDKPiL nigdy nie przecież był kwestionowany. Dotyczyły one jednak kwestii taktycznych. październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych (b.) Strona 21 NIE MA DOBRYCH I ZŁYCH ANTYFASZYSTÓW Oświadczenie Porozumienia 11 Listopada 11 Listopada w tym roku okazał się dla nas więcej niż historycznym świętem odzyskania niepodległości. Okazał się świętem oddolnej mobilizacji, świętem obywatelskiego nieposłuszeństwa, świętem sprzeciwu wobec faszyzmu i nacjonalizmu. Tego dnia blokowaliśmy bowiem nie ulice Warszawy, tylko maszerujących po nich neofaszystów. Sukces tej inicjatywy zaskoczył nas samych. Przyszły tysiące warszawiaków, przyjechały setki osób z innych miast. Wsparło nas wiele środowisk, grup, mediów. W planowanych działaniach sprzyjała nam także „Gazeta Wyborcza”, szczególnie „Gazeta Stołeczna” kierowana zapewne głębokim poczuciem odpowiedzialności za to, co dzieje się w stolicy. „ »Gazeta« przyłącza się do tej inicjatywy. Proponujemy wszystkim: wygwiżdżmy faszystów!” – pisał (5.11.2010) redaktor naczelny „Stołecznej” Seweryn Blumsztajn. Czyja przemoc? Naszym jawnym, deklarowanym wszem i wobec celem była blokada marszu nacjonalistów. Słowo „blokada” odmienialiśmy przez wszystkie przypadki – na naszej stronie internetowej, w udzielanych wywiadach, przy każdym publicznym otwarciu ust. Do wyczerpania wręcz powtarzaliśmy: „Chcemy ich zablokować”. Namawialiśmy i zapraszaliśmy do przyłączenia się tych, którzy podpisują się pod podstawową i łączącą nas sprawą: sprzeciwem wobec nacjonalizmu i faszyzmu. Jednocześnie nie chcieliśmy ograniczyć się do protestów symbolicznych. Naszym celem było uniemożliwienie przemarszu neofaszystów z placu Zamkowego pod pomnik Romana Dmowskiego na placu Na Rozdrożu. Nikt z nas nie zakładał, że przy tak wielkim publicznym nagłośnieniu planowanej blokady oraz tak wielkim – przewidywanym i faktycznym – zaangażowaniu policji dojdzie do aktów przemocy. Tymczasem policja katowała naszych kolegów w więźniarkach (Łukasza z Poznania, Roberta Biedronia). Neofaszystom pozwalała nas atakować. Ich sumiennie prowadziła Powiślem pod pomnik Dmowskiego, nas wszelkimi sposobami (w tym gazem, pałowaniem, groźbami użycia pocisków niepenetracyjnych) powstrzymywała od powstrzymania ich pochodu. Chłopaka, którego na Browarnej pięciu faszystowskich bojówkarzy skatowało do utraty przytomności, chciała zabrać do komendy! Tylko dzięki interwencji przypadkowych świadków zabrano go do szpitala. Zajmijcie się policją Tym bardziej zdumiewające jest, że media celują dziś w antyfaszystów, a nie w policję i władze miasta, o neofaszystach nie wspominając. Czy tylko dlatego, że jesteśmy łatwiejszym celem? „Kolorową menażerią”? Uczestnicy blokady złożyli doniesienia na postępowanie policji. Natychmiastowej dymisji komendanta głównego policji domagają się Zieloni. Wezwali rząd do zbadania przestrzegania praw obywatelskich przez policję, określenia skali nadużyć oraz przedstawienia propozycji zmian prawnych. Chcą także debaty parlamentarnej na ten temat. Również Rzecznik Praw Obywatelskich Irena Lipowicz wystąpiła do komendanta głównego policji i Prokuratury Warszawa Śródmieście-Północ „w sprawie okoliczności zatrzymania Łukasza Strona 22 B.” – skatowanego przez policjanta w prawdziwie zomowskim stylu. Rzecznik będzie też badać z urzędu okoliczności pobicia przez policję – tak jak w przypadku Łukasza – skutego i bezbronnego Roberta Biedronia. Nie zmieniliśmy przekonań Tym bardziej przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy w mediach pojawiały się ukłony w kierunku policji, a akty katowania zatrzymanych przedstawiano jako błędy jednostek. „11 listopada policja stanęła na wysokości zadania. Zabezpieczyła legalną demonstrację narodowców. Po raz kolejny okazało się jednak, że nie panuje nad agresją pojedynczych funkcjonariuszy” – pisała w „Gazecie” Ewa Siedlecka (17 listopada). Jeszcze dalej posunął się – na tych samych łamach – Grzegorz Sroczyński. Tytuł jego komentarza: „Anarchistów wygwiżdżemy za rok” (!) (16 listopada). Sroczyński, widać niepocieszony po tym, jak „przez cały weekend rozmaite media jeździły sobie po »Gazecie Wyborczej«”, zapowiada, że w zagłuszaniu nas w przyszłym roku „Gazeta” gotowa jest na każdy sojusz: „Możemy to nawet zrobić wspólnie z »Rzepą«” (!). Trzeba było zatem naszej akcji antyfaszystowskiego oporu, by niektórzy dziennikarze „Gazety” zrozumieli, że bliżej im do redaktora Ziemkiewicza niż do działań antyautorytarnych. Nasze przekonania i postawa pozostają niezmienione. Wyrażamy i dalej będziemy wyrażać stanowczy sprzeciw wobec postendeckiego porządku świata bez względu na to, czy propagują go pięścią bojówkarze skrajnej prawicy, czy piórem publicyści i politycy na pierwszych stronach gazet. Nie ma dobrych i złych Demonstrację przygotowaliśmy jako szeroka koalicja ruchów społecznych i wolnościowych. Zebrane w Porozumieniu 11 Listopada organizacje mają różną motywację do sprzeciwiania się neofaszyzmowi. Skandaliczna reakcja policji i władz na zabójstwo Maxwella Itoi, państwowe represje wobec migrantek i migrantów, homofobia, rasizm, islamofobia, antysemityzm, przyzwolenie na izraelską politykę apartheidu na terytoriach palestyńskich, ukrywanie prawdy o torturach w tajnych więzieniach CIA na Mazurach, narodowa i militarystyczna polityka historyczna – to tylko niektóre zjawiska, których korzenie tkwią w ideologii nacjonalistycznej, w tradycji rasistowskiej, ksenofobicznej i totalitarnej oraz autorytarnego państwa, a którym przeciwdziałają nasi koalicjanci. W Porozumieniu znalazły się także osoby, dla których same neofaszystowskie pochody są wystarczającym powodem, by protestować. Media tymczasem dokonują prób podzielenia nas na „grzecznych” i „niegrzecznych” demonstrantów, nazywając tych ostatnich antifą. Dla nas antifa znaczy tyle co czynna postawa antyfaszystowska – w domu, pracy i na ulicy. To wszelkie zachowania zadające kłam dyskryminacji, rasizmowi, etnicznej supremacji – w tym także fizyczna obrona przed atakami na siebie i tych, którzy obronić się nie mogą. Antifa to solidarny opór przeciwko faszyzmowi. HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 To nie jest zabawa Z placu Zamkowego policja sprowadziła pochód neofaszystów schodami na Trasę W-Z, a dalej uliczkami Mariensztatu i Powiśla. My tymczasem z Królewskiego Przedmieścia zbiegliśmy Oboźną na dół, by po raz kolejny stanąć im na drodze i – zgodnie z celem całej inicjatywy – powstrzymać ich przemarsz. Udało nam się to na skrzyżowaniu Oboźnej i Browarnej, po czym otoczył nas kordon policji. Wtedy właśnie najbardziej liczyliśmy na solidarność wszystkich zaangażowanych. Także tych, których gwizdy przy kościele św. Anny były pierwszym krokiem ich obywatelskiego sprzeciwu. Sprzeciwu, który swój pełny wymiar mógł znaleźć w stanięciu faszystom na drodze. Zbiegnięcie Oboźną ma być dowodem naszego rzekomego zadymiarstwa, jak twierdził już po całej akcji redaktor Blumsztajn, a nawet dziecinady. „Dorośli” wybrali przecież spacer Traktem Królewskim. Posługując się narzucaną tu retoryką, chcemy jasno powiedzieć: zbiegliśmy na dół, bo dla nas to nie jest zabawa. Po ulicach Warszawy chodzą prawdziwi faszyści, więc my organizujemy prawdziwe blokady. Udało się to w lutym tego roku w Dreźnie, gdzie ponad 10 tysięcy osób skutecznie zablokowało przemarsz pięciu tysięcy neonazistów, uda się i w Warszawie. Znak rzekomej równości „To jest protest pokojowy”, „Chcemy się rozejść” – krzyczeliśmy zamknięci w kordonie policyjnym na Oboźnej. Na Zamkowym: „Faszyzm nie przejdzie!”. Padło tam także niefortunne, niepotrzebne sformułowanie pod adresem neofaszystów: „Poszli kanałami jak szczury”. Padło dlatego, że mówiącego poniosły emocje. Nie wynika to z naszych założeń programowych – jak ma to miejsce w środowiskach neofaszystowskich, gdzie codzienna praktyka mowy nienawiści jest glebą dla aktów przemocy. Jesteśmy środowiskiem wolnościowym, które swoim aktywistom nie nakazuje, co mają mówić, a czego nie. W przeciwieństwie do paramilitarnego środowiska ultranacjonalistów, które karnie wykonuje polecania dowódców. Tam głośnik nakazuje, co można, a co nie, i karci odstępców. Dlatego prawdziwym skandalem są próby postawienia znaku równości między neofaszystami a antyfaszystami. Takowe próby, w wykonaniu licznych publicystów, wydają się wyrazem troski o demokratyczne pryncypia, w rzeczywistości stanowią niebezpieczną relatywizację faszyzmu i dyskredytację postaw antyfaszystowskich. Wyrazem tego jest również przedstawianie antyfaszystów jako stalinistów. Kilku dziennikarzy, opisując zorganizowaną przez nas blokadę, wspomina o fladze z sierpem i młotem, która miała się tam pojawić. To od nich się o tym dowiedzieliśmy. Niewykluczone, że była, bo wiele osób przyszło protestować przeciwko faszyzmowi z własnymi transparentami. Porozumienie 11 Listopada odcina się od wszelkich ideologii totalitarnych. Niemniej jednak porównanie brunatnych bojówkarzy z tęczową koalicją antyfaszystów jest formą ich waloryzacji, zestawienie nas z ONR i Młodzieżą Wszechpolską to próba delegitymizacji. Ów znak równości jest z pewnością największą przysługą, jaką media mogą wyświadczyć neofaszystom. Dobry faszysta w garniturze O tym, jaki jest dziś w Polsce klimat, jak bardzo bezkarna czuje się skrajna prawica, świadczy to, że w tym roku po raz pierwszy zarejestrowała swój przemarsz bez chowania się po kątach – nie jako prywatne osoby, tylko właśnie jako ONR i Młodzież Wszechpolska. W tym roku antysemicką retorykę zastąpiły hasła homofobiczne („Kto nie skacze, jest pedałem”). Jednocześnie grupy te zaczęły być prezentowane jako niestanowiący już zagrożenia, oswojeni faszyści. Nasi faszyści. „Z roku na rok ONR-owcy ograniczają swoje faszystowskie gesty i hasła, zdając sobie sprawę, że łamanie prawa się nie opłaci. Nie łagodzą poglądów, ale przynajmniej coraz rzadziej jesteśmy narażeni na hajlowanie, a hasła »Żydzi do gazu« nie są już wypisane na transparentach” – pisze Ewa Siedlecka na łamach „Gazety” (17.10.2010). Takie właśnie zamiatanie problemu pod dywan najbardziej nas przeraża. Skoro poprzebierali się w garnitury i publicznie krzyczą tylko to, co politycznie się im opłaca – a co bardziej antysemickie, rasistowskie kawałki w domu po kryjomu – to okazuje się, że „problem jest rozwiązany”. „Dziś musimy być karnym i zdyscyplinowanym narodem. Patrzą na nas! Skandujecie tylko hasła, które usłyszycie przez megafon” – nakazano w tym roku uczestnikom neofaszystowskiego pochodu. 11 listopada stanęliśmy na drodze tego karnego, zdyscyplinowanego, paramilitarnego „narodu”. Za rok też staniemy. Tak samo jak będziemy to robić każdego dnia. Źródło: „Gazeta Wyborcza”, Indymedia NA POCZĄTKU PRZYSZLI PO KOMUNISTÓW... Trudno dziwić się rozgoryczeniu wolnościowców, którzy nie dali się zwieść pozorom i nie uwierzyli ONR-owcom i Młodzieży Wszechpolskiej, że tym formacjom tylko chodzi im o zamanifestowanie uczuć patriotycznych. Zaczyna się od patriotyzmu, a kończy na ludobójstwie – powiedzieli wolnościowcy i stwierdzili, że nie pozwolą na promocję tych organizacji na ulicach Warszawy. Problem w tym, że z punktu widzenia państwa jako struktury instytucjonalnej, faszyści są mniej groźni. Nie zagrażają oni bowiem owej instytucji, a co najwyżej konkretnym jej wcieleniom, czyli niektórym formacjom politycznym u władzy. Z perspektywy urzędnika zatrudnionego w stołecznym ratuszu nie ma powodu, aby nie udzielić zgody na manifestację legalistycznej organizacji. Tym bardziej, że dzisiejsze państwo polskie ufundowane jest wprost na endeckim modelu patriotyzmu pielęgnowanym w dotowanej z budżetu państwa chwalebnej instytucji, jaką jest Instytut Pa- mięci Narodowej. Dokładnie ten model patriotyzmu jest sączony w szkołach i urzędach. Fundamentem tej indoktrynacji jest zoologiczna nienawiść do komunizmu. Nic innego, jak tylko widmo bolszewizmu było powodem, dla którego przedwojenna endecja miała poparcie części społeczeństwa i lękliwe przyzwolenie pozostałej, zindoktrynowanej jego części. Dziś nader łatwo zapomina się o tym aspekcie sprawy i wyciąga się to, co wtedy wydawało się legitymizować nazizm – rasistowski resentyment wobec Żydów. W dzisiejszej parodii faszyzmu zwraca się uwagę na ten właśnie rasistowski składnik ideologiczny. Wolnościowcy pod tym kątem postrzegają współczesnych endeków. Jest to jednak błąd. Faszyzm w stosunku do krajów kapitalistycznych stosował metody „normalnej” wojny. Dopiero przy podjęciu ofensywy wobec ZSRR zaczęła się zbrodnia ludobójstwa i Holokaust. To było uwarunkowane politycznie, a nie rasistowsko. październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 23 Kiedy wolnościowcy odżegnują się od „obu totalitaryzmów”, dają się wciągać brudnej grze wszelkiej maści antykomunistów, nie tylko endeckiego chowu. Sami są bowiem, w swej zdecydowanej większości, politycznymi przeciwnikami komunizmu. Dziś, jeśli państwo kapitalistyczne czuje się zagrożone, to nie z powodu niezdolnego do podźwignięcia się z klęski ruchu robotniczego pod przewodnictwem partii komunistycznej, ale z powodu narastającej dywersji antypaństwowej ze strony różnych organizacji anarchistycznych czy anarchizujących, czy jak wolicie – wolnościowych. Z jednej strony, grupy anarchistyczne lub anarchosyndykalistyczne zachowują się na co dzień w swym działaniu praktycznym w sposób państwowotwórczy, traktując jego instytucje jako normalne instancje partnerskie w załatwianiu różnych bieżących spraw. Z drugiej strony, manifestują swoją antypaństwową postawę przy różnych okazjach. W sumie jednak sprawiają państwu mnóstwo problemów, zajmując się tym, czym zajmują się organizacje charytatywne, ale nie odczuwając przy tym (cóż za niewdzięczność!) należnego szacunku dla instytucji państwa, dzięki któremu mogą funkcjonować w ramach prawnych. Nawet anarchokapitalizm stanowi wyzwanie dla wielkiego kapitału. Anarchiści są zagrożeniem dla państwa kapitalistycznego z tego względu, że na państwie właśnie opiera się zdolność burżuazji jako klasy do uzgadniania swych sprzecznych interesów i możliwości łagodzenia kryzysów oraz znajdowania drogi odsuwania kolejnych granic rozwojowych kapitalizmu. Anarchiści sami są dziś na celowniku. Nie występują więc szlachetnie w obronie innych, ale bronią z determinacją samych siebie. Redakcja „Hartowni” i zespół portalu „Dyktatura Proletariatu” JOHN MOLYNEUX: CZYM JEST FASZYZM? Najgorsza porażka poniesiona przez klasę robotniczą w XX wieku – dojście do władzy Hitlera i nazistów – doprowadziła bezpośrednio do najgorszej katastrofy człowieczeństwa w całym stuleciu, drugiej wojny światowej oraz najgorszej pojedynczej zbrodni przeciw ludzkości – Holocaustu. Ten bieg wydarzeń stawia szereg pytań o najwyższej politycznej wadze: co było przyczyną zjawiska nazizmu? Jaka była natura ruchu nazistowskiego? Co umożliwiło im przejęcie władzy? Czy można to było zatrzymać? Czy może się to zdarzyć znowu? Przede wszystkim, czego możemy się nauczyć z przeszłości, aby móc upewnić się, że nie zdarzy się to znowu? Oczywiście, nie jest możliwe zająć się porządnie wszystkimi tymi sprawami w jednym artykule, ale postaram się przedstawić główne linie marksistowskiej analizy nazizmu, która może służyć jako podstawa pełniejszych odpowiedzi na powyższe pytania. Ta analiza została rozwinięta głównie przez Lwa Trockiego w latach 1929-33, tj. latach dochodzenia Hitlera do władzy w Niemczech i jest najbardziej zrozumiała w odniesieniu i kontraście do burżuazyjnej i ortodoksyjnie komunistycznej, tzn. stalinowskiej, interpretacji nazizmu. Burżuazyjna wizja nazizmu, zawarta w tysiącach artykułów prasowych, książkach, filmach, programach telewizyjnych, etc., oscyluje pomiędzy rozumieniem go jako wytworu niemieckiego charakteru narodowego (jego rzekomego autorytaryzmu, militaryzmu, okrucieństwa, etc.) oraz jako produkt geniuszu zła jednego człowieka, Hitlera, który rzekomo zahipnotyzował cały naród swoją demonicznym krasomówstwem. Te dwie interpretacje, które są formalnie w sprzeczności względem siebie, są komplementarne w tym, że unikają jakiego- Strona 24 kolwiek związku z siłami społecznymi, a w szczególności związku z kapitalizmem. Jednakże dwa proste i oczywiste fakty ujawniają fałszywość burżuazyjnej wizji w tych dwóch wersjach. Pierwszy to taki, że niemiecki nazizm był częścią międzynarodowego ruchu faszystowskiego, który nie rozpoczął się ani nie zakończył w Niemczech, ale który istniał z rozmaitym poziomem siły w prawie każdym kraju, wliczając rzekomo „umiarkowaną” Wielką Brytanię i który jako pierwszy doszedł do władzy wraz z Mussolinim we Włoszech. Drugi to taki, że Hitler i jego nazistowska partia stali się jedynie istotną siłą polityczną w Niemczech na fali międzynarodowego kryzysu gospodarczego, który rozpoczął się wraz z krachem na Wall Street w październiku 1929 roku. Przedtem rzekome krasomówcze siły Hitlera miały nikły wpływ na Niemców. Dla Trockiego, i dla wszystkich marksistów, faszyzm jako całość był produktem i odpowiedzią na międzynarodowy kryzys kapitalizmu, który chwycił system po I wojnie światowej. Była to próba rozwiązania tego kryzysu w interesie kapitału, zrywała z demokracją parlamentarną, ustanawiając reakcyjną dyktaturę oraz niszcząc klasę robotniczą. Do tej ogólnej analizy Trocki stworzył najistotniejszy dodatek. Dostrzegł, że faszyzm to nie był tylko sposób sprawowania władzy, czy trend polityczny promowany przez klasę kapitalistów jako taką, lub nawet przez część lub skrzydło wielkiego biznesu. Faszyzm rozpoczął się raczej jako prawdziwie masowy ruch niższej części klasy średniej lub drobnej burżuazji. Ta klasa cierpiała dotkliwie, a w szczególny sposób w czasie kryzysu gospodarczego: z jednej strony zgnieciona od góry przez banki i wielkie monopole, a z drugiej naciskana od HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 dołu przez związki zawodowe i zorganizowaną klasę robotniczą. Doprowadzona do rozpaczy przez kryzys gospodarczy i poczucie zmielenia przez wielkie kamienie młyńskie dwóch głównych klas, drobna burżuazja „wpadła w szał” i stała się żyznym gruntem dla demagogii faszystowskiej. To właśnie ta podstawa klasowa, która stanowiła klucz do zrozumienia faszystowskiej nazistowskiej ideologii, wliczając ich antysemicki komponent. Z jednej strony posiłkując się retoryką „anty-kapitalistyczną”, ale skierowaną raczej przeciwko międzynarodowemu i finansowemu kapitałowi niż przeciwko kapitałowi jako takiemu. Z drugiej strony, znacznie poważniejszej, gorzki anty-komunizm, anty-socjalizm i anty-trade-unionizm. A dalej, jednoczący oba elementy, przynajmniej w wyobraźni faszystowskiej, antysemityzm – Żydzi jako złowroga konspiracja, stojąca zarówno za kapitałem finansowym, jak i komunizmem (czyż przecież Rothschild i Marks obaj nie byli Żydami?), w końcu stojąca ponad klasami mityczna egzaltacja państwem, narodem, przywództwem i rasą. Drobno-burżuazyjna podstawa faszyzmu także ukształtowała jego rozwój jako ruchu. Bez znaczenia jak wielu wspierających przyciąga, faszyzm nie może sam wziąć władzy, ponieważ niższa część klasy średniej nie może skutecznie obalić klasy kapitalistycznej. Zamiast tego, musi być wyniesiona do władzy przez wielki biznes, jak to się stało w Niemczech jesienią 1932 roku. Ale klasa rządząca podejmie ryzyko częściowo zrzekając się kontroli ich państwa na rzecz niebezpiecznych outsiderów tylko pod olbrzymim naciskiem i musi zostać przekonana a) że surowość kryzysu jest taka, że nie może ona rządzić dalej w starym stylu, i b) że ryzyko rozpanoszenia się faszystów w organizacjach klasy robotniczej odniesie sukces. Równocześnie faszyści musieli udowodnić swoją wartość klasom rządzącym pokazując w praktyce swoją zdolność do stawania do walki z organizacjami klasy robotniczej na ulicach. Jeśli drobno-burżuazyjna podstawa faszyzmu jest zależna od wielkiego biznesu, pozwala jednak zaoferować klasom rządzącym coś, co znajduje się poza ofertą „zwykłego” sprawowania władzy czy dyktatury wojskowej. To masowe kadry na poziomie szeregowych członków, które mogą roztrzaskać organizacje robotnicze w zakładach pracy, majątkach ziemskich, na ulicach daleko gruntowniej i skuteczniej niż operacje policji lub armii z zewnątrz. Ta analiza rozwinięta w szczegółach przez Trockiego w jego błyskotliwym pisarstwie w The Struggle Against Fascism in Germany, nie tylko uchwyciła istotę faszyzmu, ale także pokazała jak można z nim walczyć. Wpierw, ponieważ faszyzm był śmiertelnym zagrożeniem dla wszystkich organizacji robotniczych, niezbędne było ustanowienie maksymalnej jedności klasy robotniczej przeciwko faszyzmowi za pomocą robotniczego Jednolitego Frontu (to właśnie tę jedność sabotował Stalin w latach 1929-33 ze swoim utra-lewicowym pomysłem, że socjaldemokraci byli socjalfaszystami). Po drugie, drobna burżuazja mogła być przeciągnięta na stronę klasy robotniczej lub przynajmniej zneutralizowana, zapewniając to, że socjalistyczna lewica mogłaby przekonująco prezentować się jako zdolna do rozwiązania chronicznego kryzysu systemu. W końcu oznaczało to udowodnienie w praktyce jej zdolności do obalenia kapitalizmu (znowu było to tylko to, czemu zapobiegał późniejszy sojusz stalinowskiej władzy z „postępową burżuazją” we „Froncie Ludowym”). Współczesne znaczenie tych lekcji powinno być jasne. Kryzys systemu, choć mniej ostry, niż w latach '30, wciąż jest z nami, a więc również zagrożenie faszyzmem – niezależnie od jego narodowego charakteru lub pojedynczych przywódców. Jeśli zagrożenie nie jest jeszcze bliskie, jeszcze bardziej rozsądne byłoby uszczypnięcie się w tyłek przez silną zjednoczoną akcję klasy robotniczej. Jednakże, aby wyeliminować faszystowskie zagrożenie na dobre, aby na dobre urzeczywistnić hasło „Nigdy Więcej” konieczne jest zniszczenie jego krwawiącego podłoża – systemu kapitalistycznego. Tłumaczenie: Artur Maroń Tekst ukazał się w lipcu 2007 r. na blogu autora (johnmolyneux.blogspot.com). Źródło: lewica.pl CHICHOT HISTORII Ostatnio zdarza się nam coraz częściej nie zgadzać z ocenami Lwa Trockiego, nie mówiąc już o posttrockistach. I tym razem zapewne po części nie będzie wyjątku. W naszym mniemaniu sukces Hitlera i faszyzmu był konsekwencją „cudu nad Wisłą” – zatrzymania się pod Warszawą tryumfalnego marszu rewolucji światowej. Burżuazja przerażona sukcesami rewolucji w Rosji zdecydowała się na wszystko, by zniszczyć „czerwoną zarazę”. W końcu poparła ruch faszystowski. Wydawałoby się, że różnica w obu koncepcjach nie jest istotna. Pozornie to nic nie zmienia. Skoro jednak dziś rewolucyjny ruch robotniczy jest w rozsypce, to nie ma również zagrożenia faszyzmem. W tej sytuacji burżuazja na niego nie postawi. Ten koń co najwyżej może iść dziś w nacjonalistycznym zaprzęgu. Nie warto zatem nim straszyć. Są dużo ważniejsze cele i silniejsi przeciwnicy. Jak wiadomo Trocki winą za dojście Hitlera do władzy obciążał głównie Stalina i MK. Można mieć co do tego uzasadnione obiekcje. Zapewne taktyka jednolitego frontu robotniczego „od dołu”, zwłaszcza wzbogacona przez etykietkowanie socjaldemokratów mianem „socjalfaszystów”, niespecjalnie się broni, chociażby ze względu na schematyzm. Niemniej proponowana przez Trockiego taktyka jednolitego frontu robotniczego „od góry” (z jednoczesnym wariantem oddolnym) nie miała w tych czasach najmniejszych szans na zastosowanie i uznanie drugiej strony – Międzynarodówki Socjalistycznej i socjaldemokratów, którzy wówczas powszechnie w Niemczech i Polsce obnosili się ze swym zoologicznym wręcz antykomunizmem. Uznanie mogła ona wzbudzić tylko u niezależnych socjalistów i socjalistycznych partii mniejszości narodowych. Co ciekawe działaczy tych partii komuniści raczej nie uznawali za „socjalfaszystów”, choć z czasem obligatoryjne wytyczne Stalina i MK i na tym polu wykluczyły rysujące się porozumienia. Fakt ten potwierdza tylko destrukcyjną rolę „teorii socjalfaszyzmu”. Czyżby Trocki tego nie widział? Jeśli tak to był ślepy, i to nie na jedno oko. Przykład Rewolucji Październikowej i paru innych socjaldemo- krację już na dobre wystraszył. Na tle bolszewizmu wydawało się, że faszyzm łatwo da się poskromić. O poskromieniu rewolucjonistów, komunistów w tych czasach nie było mowy. Kolejne rewolucje socjalistyczne wisiały w powietrzu. Dla niemieckiej socjaldemokracji i polskich socjalistów wybór był zatem prosty – bagatelizowano zagrożenie faszystowskie, komunistycznego – bynajmniej. Tak to już było. Sytuacja zmieniła się dopiero po dojściu Hitlera do władzy, gdy w Niemczech było już za późno na jakąkolwiek refleksję, nie mówiąc już o przeciwdziałaniu. Szok był tak ogromny, że Międzynarodówka Komunistyczna „przegięła pałę” w drugą stronę, ogłaszając nową, w ustach komunistów brzmiącą niewiarygodnie, taktykę Frontów Ludowych. Trocki pozostał słusznie przy taktyce jednolitego frontu robotniczego. W nowych warunkach taktyka ta mogła być już adekwatną odpowiedzią na groźbę faszyzmu. Szkopuł w tym, że MK i zrzeszone w niej partie komunistyczne od niej już odstąpiły, przechodząc od Frontów Ludowych aż do Frontów Narodowych. IV Międzynarodówka ze słuszną w tym momencie taktyką klasową zawisła nieomal w próżni. Chwalebny wyjątek opisuje Paweł Szelegieniec: „Po zwycięstwie faszyzmu w Niemczech i Austrii, finansowany przez kapitał Brytyjski Związek Faszystów (British Union of Fascists) Oswalda Mosley'a przeszedł do zmasowanej działalności. Faszystowskie 'czarne koszule' organizowały marsze przez dzielnice robotnicze i żydowskie, często prowokując starcia, przy bierności policji. Najsłynniejsze starcie między faszystami a lewicą robotniczą miało miejsce w 4 listopada 1936 roku w londyńskim East Endzie i przeszło do historii jako 'Bitwa na Cable Street', kiedy to stu tysiącom antyfaszystów udało się zatrzymać i rozbić marsz siedmiu tysięcy 'blackshirts'. Dla bolszewików-leninistów było to potwierdzenie słuszności zalecanej przez Trockiego taktyki jednolitofrontowej przeciw faszyzmowi”. To jednak nie wszystko, w międzyczasie coś się jednak stało. Dziś nie ma w zasadzie w Europie klasowych partii robotniczych. Rozmyty został nawet termin klasa robotnicza. Socialist Workers październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 25 Party, partia Johna Molyneux, preferuje szerszy termin – „klasa pracownicza”, czy wręcz „klasa pracująca”, który obejmuje całość ludzi żyjących z pracy najemnej (a nawet pracujących chłopów), rzekomo konstytuujących się w klasę dla siebie, świadomą sprzeczności swych interesów z ograniczoną liczebnie klasą wielkich kapitalistów korporacyjnych. Nie mówi się już o jednolitym froncie robotniczym, lecz o FRONCIE JEDNOLITYM. Front ten w gruncie rzeczy jest już tylko wariantem frontów ludowych. Tak oto posttrockiści przeszli na pozycje stalinowskie, nie zważając na chichot historii. 11 LISTOPADA 2010 FRONT TEN WIDZIELIŚMY NA ULICACH WARSZAWY. Udział Pracowniczej Demokracji, Grupy na rzecz Partii Robotniczej obok lewicy obyczajowej i burżuazyjnej z „Krytyki Politycznej” i „Gazety Wyborczej” był zatem nieprzypadkowy. W.B. DWUGŁOS PIOTR KENDZIOREK: O PRZYWRACANIU LEWICOWEJ PAMIĘCI HISTORYCZNEJ Wokół filmu Anny Zawadzkiej „Żydokomuna” Pokazany ostatnio w Warszawie na publicznych pokazach w Centrum Sztuki Współczesnej film dokumentalny Anny Zawadzkiej „Żydokomuna“ (2010) budzi mieszane uczucia. Intencje autorki i generalna wymowa tego obrazu niewątpliwie mają charakter lewicowy. Co więcej, jest to pierwsza próba zmierzenia się z tematem udziału Żydów w polskim i żydowskim ruchu robotniczym w XX wieku za pomocą medium filmu dokumentalnego. Została ona podjęta z zamiarem zrozumienia doświadczeń ludzi o poglądach radykalnie lewicowych, którzy po 1989 r. byli albo przedmiotem prawicowej nagonki, albo też byli wykluczani z obszaru społecznej pamięci historycznej w jej utrwalonych formach. (Przy czym także w PRL dzieje ruchu robotniczego podlegały licznym manipulacjom i cenzuralnym ograniczeniom). Możliwości obrazu filmowego w przywróceniu pamięci o lewicy żydowskiej i polsko-żydowskiej w okresie międzywojennym i późniejszym są pod pewnymi względami większe od typu komunikacji, jaki pojawia się w obcowaniu ze spisanym materiałem wspomnieniowym. Wynika to stąd, że zarejestrowany kamerą obraz mówiących postaci pozwala na lepsze uchwycenie ich emocji i tworzy poczucie bardziej bezpośredniego kontaktu niż w przypadku słowa pisanego (mimikę, wygląd, sposób mówienia odbiera się tu równolegle z przekazywaną opowieścią). W medium filmowym jako instrumencie przekazu ludzkich doświadczeń tkwią także ograniczenia – wynikają one m.in. z uwarunkowanej czasowo fragmentaryczno- Strona 26 ści przekazu. Ten problem pojawia się właśnie w przypadku filmu Zawadzkiej. Autorka zebrała wypowiedzi różnych osób działających w ruchu robotniczym i mówiących na temat tej działalności w okresie międzywojennym, a także swoich losów powojennych (aż do wydarzeń Marca 1968 r.). Niestety funkcja tych fragmentarycznych i przemieszanych wypowiedzi w całościowej konstrukcji filmu nie zawsze jest jasna, a i generalny sens tego obrazu filmowego wydaje się być niedookreślony. Problem pojawia się już na płaszczyźnie zagadnienia „kto mówi” – dla widza filmu dokumentalnego o przeszłości sprawą istotną dla poczucia orientacji w materii obrazu jest jasność, co do tego kim są prezentowane postacie. Czasem taka orientacja jest sprawa prostą – bohater filmu opowiada chronologicznie swoją historię życiową bądź jej istotne fragmenty, równocześnie wyjaśniając kontekst opisywanych zdarzeń (w czym czasem wspomaga go narrator filmowy). Tutaj jednak mamy do czynienia z wieloma osobami, o których całościowej drodze życiowej wiemy bardzo niewiele, i co więcej nie zawsze jest jasne według jakiego klucza zostali oni dobrani przez reżysera. Tytuł filmu sugeruje, że chodzi tu o komunistów żydowskich bądź pochodzenia żydowskiego, jednak szybko okazuje się, że występują w nim także osoby działające także w partiach socjalistycznych (typu PPS i Bund), ludzie bez jakichkolwiek związków rodzinnych ze społecznością żydowską (np. z PPS), wreszcie dzieci znanych polskich działaczy komunistycznych (Władysława HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 Bieńkowskiego, Stanisława Zawadzkiego). W efekcie mamy ciąg zmontowanych wypowiedzi bardzo różnych osób, o których wiemy zwykle tylko to, że były związane z jakąś partią lewicową w okresie międzywojennym. O swoich doświadczeniach politycznych i generalnie udziale Żydów w ruchu robotniczym mówią one na poziomie bardzo ogólnym (czemu towarzyszy garść mniej lub bardziej ciekawych wspomnień osobistych). Tak więc dowiadujemy się, że większość Żydów żyła wtedy w nędzy, w KPP było „wielu Żydów”, narastał antysemityzm, socjaliści polscy i żydowscy współpracowali ze sobą, etos ruchu robotniczego zawierał w sobie komponent internacjonalistyczny i przez to był atrakcyjny dla Żydów zagrożonych przez polskich radykalnych nacjonalistów; w socjalizmie miało nie być bezrobocia i nędzy, co budziło nadzieję i wiarę itd. Wszystko to jest trafne i dobrze, że zostało przypomniane, ale tego rodzaju ogólne formuły zainteresowany tematem widz zapewne wielokrotnie już wcześniej słyszał i bardzo niewiele nowego wnoszą one do naszej wiedzy w kwestii lewicowej aktywności Żydów bądź osób pochodzenia żydowskiego. Niewykorzystana szansa tego filmu polegała na tym, żeby skoncentrować się albo na losach kilku postaci (co pozwalałoby na pogłębione ukazanie tego, czym był komunizm/socjalizm dla zaangażowanych wówczas lewicowo Żydów), albo też na kilku kluczowych zagadnieniach. Ta ostatnia możliwość znalazła w filmie dobrą realizację w przedstawieniu roli, jaką terror endec- ki na uniwersytetach odegrał w lewicowej radykalizacji studentów żydowskich (ale także części studentów polskich). Jednak już temat tego, co robili przedstawieni bohaterowie jako działacze lewicowi i jak wyglądały ówczesne podziały i debaty ideowe, pozostaje tylko słabo zarysowany. Jest rzeczą znamienną, że przykładowo kwestie stalinizmu, polityki Frontu Ludowego, tzw. procesów moskiewskich i rozwiązania KPP, nie zostały nawet wspomniane (nie mówiąc już o ich poważniejszym podjęciu), podobnie zresztą jak przejawy antysemityzmu w ideologii i praktyce powojennego stalinizmu. Również okres wojny został ograniczony do kilku wątków, które robią wrażenie bardzo cząstkowych i przez to nieco przypadkowych (udział socjalistów polskich i żydowskich w obronie Warszawy w 1939 r., współpraca lewicowej konspiracji polskiej i żydowskiej, zjawisko tzw. szmalcownictwa). Okres bezpośrednio powojenny sprowadzono do paru ogólnych formuł o odbudowie kraju, nadziei na sprawiedliwość społeczną, antysemityzmie podziemia antykomunistycznego. I potem następuje przeskok od zdawkowo potraktowanych początków PRL-u do okresu antysemickiej kampanii Marca 1968 r. Okres twardego stalinizmu, który zakończył mrzonki o „polskiej drodze do socjalizmu” i skonfrontował działaczy lewicy komunistycznej z systemem masowych represji w ogóle nie zostaje choćby wzmiankowany! W roli podsumowania pojawia się garść podszytych melancholią komunałów o tym, „co zostało z ideałów tamtych lat”. Towarzyszy temu naiwnie formułowane przez reżyserkę pytanie „czy z perspektywy dzisiejszej wiedzy ponownie zaangażowałby się pan politycznie w taki sam sposób” (w odpowiedzi jego adresat tylko bezradnie macha ręką). Co więcej, niektóre z nielicznych wypowiedzi, które wykraczają poza ogólne formuły nic istotnego treściowo nie wnoszą – jeden z bohaterów opowiada np. że w czasie wojny zawsze spotykał się z pomocą ze strony żołnierzy Armii Czerwonej, którzy wynieśli go rannego spod ostrzału wroga. Później zaś wspomina o działalności organów UB i o procesach, jakie mu wytaczano z inspiracji IPN w ostatnich latach – jednak o roli, jaką pełnił w tym kontekście (a tym samym o co jest oskarżany) dowiadujemy się równie mało, co o jego komunistycznej działalności sprzed wojny. Z podobnego powodu nie w pełni została wykorzystana niezwykle ciekawa wypowiedź Samuela Willenberga na temat jego przedwojennej identyfikacji z PPS-em, ponieważ tylko dobrze zorientowany widz będzie wiedział, że jest on jednym z bardzo nielicznych ocalałych więźniów Tre- blinki, co nadaje tej pełnej sentymentu wypowiedzi istotne znaczenie. Film jest pod wieloma względami cennym dokumentem, ale pozostaje też wielką niewykorzystaną szansą. Nie jest zresztą w ogóle jasne, dlaczego jego tytuł brzmi „Żydokomuna” – autorce zapewne chodziło o dekonstrukcję prawicowego mitu, poprzez pokazanie pod tym prowokacyjnym tytułem faktycznych działaczy żydowskiej lewicy. Ale problem pojawia się już na płaszczyźnie obszaru znaczeniowego – obecnie pojęcie „żydokomuny” kojarzy się z gestem łączenia działalności komunistów i powojennego „systemu komunistycznego” z wpływami/interesami Żydów (co w różnej – często aluzyjnej – postaci wciąż jest powielane ze strony nadal wpływowej prawicy nacjonalistycznej). Tymczasem tutaj ten termin wydaje się być bliższy znaczeniu, w jakim funkcjonował on w okresie międzywojennym – prawica nacjonalistyczna określała wtedy za jego pomocą cały ruch robotniczy i wszelkie tendencje postępowe w życiu intelektualnym. Wykorzystanie – choćby prowokacyjne – tak obciążonego ideologicznie pojęcia, wbrew intencjom twórcy może przyczyniać się do jego społecznej legitymizacji. Tym istotniejsze jest wyjaśnienie jego historycznego sensu i funkcji. Jednak na ten temat pojawiają się w filmie tylko wyrywkowe wypowiedzi naukowców, z których trudno złożyć całościowy obraz tego zjawiska. Co więcej, kluczowe dla rozpowszechnienia się wyobrażenia „żydokomuny” wydarzenie Rewolucji Październikowej (wraz z dużym udziałem osób pochodzenia żydowskiego w kierownictwie bolszewickim) oraz katastrofalny rozwój stosunków narodowościowych na Kresach w okresie po zajęciu tych terenów przez ZSRR w 1939 r. w ogóle nie zostały wzmiankowane. Odbiorca dowiaduje się tylko, że pojęcie „żydokomuny” było instrumentem pacyfikacji wszelkich nurtów i idei lewicowych przez totalitarną prawicę nacjonalistyczną, co jest wykładnią w pełni zasadną. Jednak istotne jest także to, że prawicowa interpretacja ruchu robotniczego jako „manipulacji żydowskiej” bezpośrednio wiązała się ze skrajnie prawicowym quasi-antykapitalizmem, tzn. prawicowo-populistycznym projektem rozwiązania „kwestii socjalnej”, przedstawianym jako alternatywa dla marksistowskiego socjalizmu (wraz z ideami internacjonalizmu i walki klas). Nacjonalistyczny program społeczny – w którym antysemityzm odgrywał kluczową rolę – był atrakcyjny dla dużej części mas znajdujących się pod wpływem reakcyjnych ideologii nacjonalizmu, rasizmu i klerykalizmu. Dlatego naiwne jest przekonanie – formułowane przez jednego z filmowych „ekspertów” (działacza radykalnej lewicy Floriana Nowickiego) – że tego rodzaju antysemickie idee były przyjmowane tylko przez drobnomieszczaństwo, znajdujące się w stanie walki konkurencyjnej z Żydami. Ten sam „ekspert” – robiący wrażenie intelektualnego majsterkowicza, klecącego na poczekaniu pseudoteorie – przekonuje, że „marksizm zawsze odżegnywał się od syjonizmu”. Trudno się dziwić, że osoba nie zajmująca się dotychczas historią żydowskiego ruchu robotniczego opowiada takie dyrdymały, gorzej jednak, że autorka filmu autoryzuje je i rozpowszechnia. Co więcej, uzupełnia je kuriozalną wypowiedzią jednego ze świadków epoki, iż „wśród Żydów było wielu faszystów” (przy czym chodzi prawdopodobnie właśnie o syjonistów). Zupełne pominięcie w filmie istnienia znaczącego nurtu lewicowego syjonizmu (częściowo marksistowskiego) – który odegrał istotną rolę w powstaniu żydowskiego ruchu robotniczego w Europie Wschodniej na przełomie XIX i XX wieku, a później w rozwoju żydowskiej konspiracji w okresie wojny – wpisuje się w schematy myślowe najbardziej prymitywnego lewicowego antysyjonizmu. Jego przedstawiciele konstruują historię żydowskiego ruchu narodowego w sposób równie zafałszowany, jak prawicowi antykomuniści dzieje ruchu komunistycznego. Tutaj syjonizm został przedstawiony jako polityczna alternatywa dla organizacji żydowskiego ruchu robotniczego, podczas gdy nurty poalejsyjoinistyczne były częścią tego ruchu. Wypowiedzi pozostałych ekspertów są trafne i ciekawe, ale często pozostają w efekcie montażu bardzo fragmentaryczne. Rzuca się przy tym w oczy, że w filmie o historii żydowskiego ruchu robotniczego występuje tylko jeden historyk zajmujący się tym ruchem (August Grabski), który jednak specjalizuje się w okresie powojennym. Należy mieć nadzieję, że omawiany film – który mimo błędów warsztatowych i merytorycznych jest wkładem do dzieła przywrócenia historycznej pamięci o radykalnej lewicy – będzie zachętą dla dalszych prób zajęcia się doświadczeniami działaczy polskiego i żydowskiego ruchu robotniczego. Ze względów generacyjnych jest to oczywiście ostatni moment na tego rodzaju inicjatywy. Najbardziej znana z zarejestrowanych w filmie postaci – Marek Edelman – już nie żyje... październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 27 KAROL MAJEWSKI: NA KŁOPOTY Z HISTORIĄ LEWICY – „ŻYDOKOMUNA”? W związku z premierą filmu Anny Zawadzkiej „Żydokomuna” Największą zasługą Anny Zawadzkiej jest wywołanie tematu, bo już sam obraz jest całkiem nie na temat. Nie to jest jednak największym osiągnięciem. Na zasadzie „mówiąc o Hiszpanii, wspomnijmy o Portugalii” autorka audiowizualnej prezentacji (bo filmem ze względu na fatalny montaż i dźwięk to trudno nazwać) zdołała przemycić liczne wątki, refleksje, fakty i spostrzeżenia, które skutecznie „umykają” współczesnej polskiej historiografii i publicystyce, a brutalnie obnażają fałszywość arcymodnych dziś przedstawień II Rzeczpospolitej jako bukolicznej oazy demokracji, sprawiedliwości, dobrobytu i narodowej jedności Polaków. Nadanie pracy tytułu «Żydokomuna» jest znakomitą prowokacją. Autorka chwyta byka za rogi i wzywa demony „dziadów” do apelu. Można więc będzie przekonać się, w jakim stopniu demony te były realne choćby na miarę duchów czy potrzeby takich wyobrażeń, a w jakim – użytecznym urojeniem tych niegdysiejszych oraz całkiem dzisiejszych reakcyjnych budowniczych „polityki historycznej”. Jeśli ta prowokacja powiedzie się, przypomniana zostanie aktualność ostrzeżenia Poety: Z kim idziemy? Rzecz nie warta wzmianki I zawahać się nawet – to wstyd. Posłuchajmy Marsylianki! Marsylianki!! A potem – Horst Wessel Lied. Wizja jedności moralno-politycznej II Rzeczpospolitej w trzeciej i „czwartej” RP została przez współczesnych szczodrze utytułowanych kapłanów dziejopisarstwa ucukrowana na beton, a ten na domiar spojony katolickimi olejami liturgicznymi. Ale tak ufortyfikowane w świadomości współczesnych antykomunistyczne „przedmurze” może okazać się tyle warte, co Linia Maginota – jeśli zamysł Autorki «Żydokomuny» doda odwagi tym badaczom i publicystom, którzy czują się już znużeni replikowaniem hagiografii klawiszy politycznych Brześcia czy Berezy Kartuskiej i im podobnych, późniejszych. Zadziwiające jest jednak to, że sama Au- Strona 28 torka z tytułowym problemem „żydokomuny” sobie nie poradziła. No, chyba że z rozmysłem poradzić sobie nie chciała... Socjotechniczne chwyty prawicy, mające na celu utożsamianie ze sobą Żydów, komunistów, marksistów i w ogóle lewicę, łączenie ich w jedną całość „zagrażającą zdrowej tkance narodu” – politycznie i funkcjonalnie skierowane były zarówno przeciwko Żydom, jak i organizacjom politycznym, które rzekomo były „wymysłem żydowskim” i celowo „wprowadzały zamęt”, który jeśli nie „niszczył narodu”, to niebezpiecznie „destabilizował państwo”. Motywy antysemickie łączyły się z nienawiścią do socjalizmu. I to wydaje się oczywiste, tak jak i sens zbijania przez prawicę wszelkiej lewicowości w pojęciową zbitkę „żydokomuna”. W swej prezentacji Anna Zawadzka nie zdołała skutecznie zdemaskować owego mitu, a nawet go nie podważyła. Przeciwnie, całą „komunę”, a w tym „żydokomunę”, potraktowała jak twór realny, a nie prawicowo-propagandowy monolit – od powstania po dzień dzisiejszy. I do takiego właśnie postrzegania jej dziejów w istocie nakłania. Owszem, raz czy dwa wspomniano w filmie o likwidacji KPP, również fizycznej. Ale proces, w ramach którego wymordowano niemal całą kadrę bolszewicką z czasów Lenina, przewrót, który zrodził system zwany później powszechnie stalinizmem, nie został w ponad godzinę trwającej audiowizualnej prezentacji nawet wspomniany – słowo „stalinizm” nie padło ani razu! Nie mogło. Rozbijałoby bowiem z gruntu fałszywy mit jedności owej „żydokomuny”. Przy okazji – najskuteczniej zaprzeczałoby też reakcyjnym mitom o istnieniu takowej. Z chwilą bowiem, gdy jedni komuniści (stalinowcy) zaczęli masowo rozstrzeliwać innych (trockistów i innych) – nie można już mówić o jedności komunistów, czy w ogóle ruchu komunistycznego. Komunista „bezprzymiotnikowy”, a więc bez dookreślenia do jakich komunistów należy – mordowanych czy mordujących – mógł istnieć już tylko jako jedyny i „prawdziwy” w propagandzie kremlowskich siepaczy. HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 Ów krwawy rozbrat i zwycięstwo stalinowców – mające tragiczne skutki dla całego ruchu komunistycznego, dla całej lewicy w skali światowej – nie ominął też „żydokomuny”. Przeciwnie, mord dokonany na człowieku-symbolu tej zbitki, Lwie Trockim, spotykał się z pełną aprobatą ówczesnych prostalinowskich luminarzy owej „żydokomuny”, ba! – nie zawahali się oni przyłożyć ręki do częstokroć fizycznej likwidacji zwolenników zarówno Trockiego, jak Bucharina czy Zinowjewa, na żydostwo których niedwuznacznie wskazywano w kremlowskiej prasie! Pominięcie tego „drobiazgu” ma w istocie utrwalać obraz monolitu owej „żydokomuny”, budzić ckliwe współczucie, w końcu – skłaniać do wybaczenia niewinnym, a zagubionym w meandrach dawnej polityki starym komunistom, dziś nawróconym na demokrację. I – w najistotniejszym, politycznym aspekcie – przyznać rację twórcom mitu o ponadklasowej jedności Żydów – „żydokomunie”. Część wspomnianych stalinowskich luminarzy „żydokomuny” dopiero w 1968 roku odkryła prawdę o zbrodniach Stalina – osobiście Stalina bądź „komunizmu”, nigdy jednak – stalinizmu! I przeszła na drugą stronę klasowej barykady, już otwarcie. Rzecz jasna, o zbrodniach popełnionych na antystalinowskich „żydokomunistach” nie wspominając. Z zadziwiającą konsekwencją w całej prezentacji Anny Zawadzkiej również o nich nie wspomniano, nie odróżniono od katów – jakby zgodnie z wolą i zapotrzebowaniem synów tych ostatnich, owych nomenklaturowych porfyrogenetów [gr. urodzonych w purpurze], troskliwie zabiegających dziś o zrozumienie dla przodków – renegatów komunizmu. Choćby i miało to oznaczać uznanie za prawdziwe dawnych endeckich propagandowych stereotypów. Bo i cóż to szkodzi, jeśli dla nich socjalizm, komunizm – to już przeszłość? Źródło: pismodalej.pl ZMARŁ MIECZYSŁAW KRAJEWSKI 10 grudnia w wieku 78 lat zmarł w Warszawie dr Mieczysław Krajewski, ekonomista, dziennikarz, lewicowy działacz społeczny i polityczny. Krajewski ukończył studia na Wydziale Matematyczno-Fizycznym Uniwersytetu Warszawskiego w 1957 oraz na Wydziale Społeczno-Ekonomicznym Wyższej Szkoły Nauk Społecznych w Warszawie w 1964, uzyskując stopień naukowy doktora nauk ekonomicznych. Był także dziennikarzem. Pod koniec lat 80. zaangażował się w działalność polityczną. W 1993 Krajewski uzyskał mandat posła na Sejm II kadencji. Został wybrany w okręgu Warszawa z listy Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Zasiadał w Komisji Polityki Gospodarczej, Budżetu i Finansów, Komisji Nadzwyczajnej do zbadania zasadności zarzutów Najwyższej Izby Kontroli w stosunku do niektórych byłych ministrów współpracy gospodarczej z zagranicą, Komisji Nadzwyczajnej do Rozpatrzenia Projektów Ustaw o Ustroju Samorządowym Warszawy oraz Komisji Nadzwyczajnej do Rozpatrzenia Raportu o Polityce Regionalnej wraz z Aneksem pt. Procesy Zróżnicowań Regionalnych w latach 1990–1994 oraz Zasady Polityki Regionalnej Państwa. Był także członkiem dwóch podkomisji. Jego bliski współpracownik Andrzej Ziemski na stronie internetowej „Przeglądu Socjalistycznego” tak wspomina zmarłego kolegę: Był człowiekiem bardzo otwartym, poszukującym nowych rozwiązań ideowych i politycznych dla lewicy i PPS w skomplikowanej sytuacji, jaka powstała w momencie pojawienia się agresywnej formy wolnego rynku i neoliberalizmu w nadwiślańskim wydaniu. Jako ekonomista był od początku krytykiem przyjętej drogi neoliberalnej transformacji po „okrągłym stole”. (...) wspominam jego zaangażowanie w obronę wydania „Sztandaru Młodych” z 27 sierpnia 1980 roku, w którym znalazł się zestaw tytułów „socjalizm tak – wypaczenia nie”. Zestaw ten przeszedł do historii jako robotnicze hasło wypisane w dniach strajku na bramie Stoczni Gdańskiej. Był on odzwierciedleniem ówczesnych nastrojów klasy robotniczej, która kapitalizmu nie chciała i nie akceptowała. Jarosław Klebaniuk (lewica.pl) Komentarz pod informacją o śmierci M. Krajewskiego na lewica.pl: Nie wątpimy w zdolności M. Krajewskiego do współpracy „na lewo i na prawo”. Na pewno, zajmując pozycję w centrum, był strawny dla obu stron ciążących ku centrum, ewentualnie niestrawny dla skrajnych skrzydeł czy to lewicy, czy prawicy. Nic dziwnego też w tym, że centrum ma zazwyczaj najwięcej zwolenników. Problem zaczyna się w momencie, kiedy centrum w swym zwycięskim pochodzie przez zbliżone opcje polityczne, uzurpuje sobie prawa także do pozycji radykalnych. Centrum uważa, że zajmuje całość tzw. rozsądnych poglądów lewicowych. Kto na lewo, ten wylatuje poza rozsądne granice, a więc i poza życie polityczne jako takie. Z tych pozycji M. Krajewski i jemu podobni uważają, że poglądy skrajnie lewicowe nie mają racji bytu, a ich reprezentantów nie bierze się w ogóle pod uwagę. Jest to sposób myślenia typowy zresztą dla wielu przedstawicieli lewicy. Dlatego lewica skrajna, zanim zostanie w ogóle dopuszczona do prawa do wyrażenia swoich poglądów, musi najpierw wywalczyć sobie prawo do tego, aby była zauważona. Wolność i demokracja obowiązują dla opcji politycznych, które są już uznane. „Postkomuna” w jej SLD-owskim i opozycyjnym wcieleniu uzurpowały sobie prawo do decydowania o tym, komu się należy prawo do bytu politycznego. Nie powinni się więc dziwić, że mają recenzentów z lewa, którzy nie dadzą się sprowadzić do „politycznie poprawnych”, ugłaskanych recenzentów, o których wspomina Krajewski – sprowadzających krytykę do zmiany warty w zależności od tego, czy „motłoch” się burzy, czy nie. Jak w najlepszej demokracji na świecie, w USA, gdzie tę komedię odgrywają demokraci i republikanie. KOSTKI DOMINA (EB) Układanie kostek domina to bardzo żmudna praca. Pracę taką w Polsce wykonała koteria Zbigniewa M. Kowalewskiego i Biura Wykonawczego IV Międzynarodówki (mandeliści) pospołu z CWI, układając „drogę do partii robotniczej” na bazie Wolnego Związku Zawodowego „Sierpień 80” i PPP. Droga miała oczywiście prowadzić do międzynarodowej „partii antykapitalistycznej” – masowej partii pracowniczej. Klęska Nowej Partii Antykapitalistycznej we Francji i jej mutacji w pozostałych krajach europejskich kończy ten eksperyment niechybnie, obracając w perzynę „wielki potencjał” tzw. SOCJALIZMU XXI WIEKU. październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 29 EWA BALCEREK: GRA W CHOWANEGO (na marginesie tekstu Mieczysława Krajewskiego „Wewnątrzustrojowa przebudowa socjalizmu w Polsce”) Minione 40-lecie nie skąpiło nam mocnych wrażeń, a jednak lata 80. trudno zlekceważyć jako kolejne ogniwa, nie ostatnie, długiego łańcucha bezskutecznych prób i błędów w dziele reformowania naszej gospodarki. Załamanie obecnej dekady jest bezprecedensowe z tego chociażby względu, że jest to najdłuższy z dotychczasowych kryzysów (od 1979 r., kiedy to po raz pierwszy mieliśmy do czynienia ze spadkiem dochodu narodowego). Poziom życia rodzin pracowniczych nie powrócił do tego sprzed 10 lat, w zamian zaś mamy nasilenie zróżnicowania społecznego, nieokiełznaną inflację oraz rozczłonkowanie gospodarki na niewspółdziałające ze sobą atomy, pozbawione nawet dotychczasowej fikcji centralnego planowania (np. niespójności CPR dotyczące nakładów na budownictwo mieszkaniowe i oczekiwanych-zakładanych wyników). Reforma gospodarcza, zapoczątkowana przed 7 laty, nie doprowadziła do tego, by mechanizm gospodarczy z większą skutecznością zaczął odpowiadać potrzebom społecznym. Reforma, nie rozwiązując dawnych problemów, dołożyła nowe. Zasadnicze znaczenie mają jednak problemy zadawnione, skumulowane skutki minionych dziesięcioleci. Nieefektywność gospodarki polskiej nie była długo tajemnicą. Od zakończenia planu 6-letniego datuje się ciąg prób reformowania gospodarki narodowej, a tendencja polega na przechodzeniu od modelu przeciwstawnego modelowi kapitalistycznemu do coraz bardziej zbliżonego. Okazuje się, że aby gospodarka była efektywna muszą istnieć chociażby elementy mechanizmu rynkowego. Walka, w minionych okresach, toczyła się o to, jak szeroki miałby być zasięg tego mechanizmu. Zmiany w systemie zarządzania doprowadziły do weryfikacji koncepcji parametrycznych. Okazało się, że instrumentalne potraktowanie mechanizmu rynkowego z kontrolą organu centralnego nie zdało egzaminu. Jednocześnie, państwo jako centrum zarządzające gospodarką i planujące uważane jest za gwarancję realizacji interesu ogólnospołecznego. W reformie lat 80. doszło do głosu przekonanie, że interes ten najlepiej zabezpieczy jednak mechanizm rynkowy. W zasadzie więc, ostatnie okopy są tutaj wykopane. Doświadczenie wskazuje wszak, że utrzymywanie się silnej pozycji centrum nie zapewnia bezpieczeństwa socjalnego społeczeństwu. Tę legitymizację centrum usiłuje zastąpić inną, chociaż brak tu argumentów. Pozostaje więc przy tej, uzasadniając swą nieudolność tym, że poprawa sytuacji jest uzależniona od dobrej woli społeczeństwa, mającej się przejawić w jego zwiększonej skłonności do podejmowania wysiłków produkcyjnych. 1. Przyspieszenie strukturalne a doganianie kapitalizmu Niezależnie od ideologicznych frazesów, punktem odniesienia dla biurokracji pozostaje zawsze kapitalizm z jego wyższą efektywnością gospodarowania. Było tak i w okresie powojennym, kiedy to od 1948 r. zaczęto realizować „model radziecki”, który przyniósł w konsekwencji podstawową industrializację. Jak pisze M. Krajewski, dzięki niej Polska znalazła się na poziomie przedwojennych krajów kapitalistycznych, co przedstawia jako fakt ze wszech miar pozytyw- Strona 30 ny. Jednak nie jest tak, iżby kraje rozwijały się powtarzając etapy rozwoju innych krajów. Struktura przemysłowa Polski, w wyniku tego pierwszego „przyspieszenia strukturalnego” stała się nieco mniej zacofana, niemniej jednak zacofaną pozostając... Nie dawała bowiem możliwości wyrobienia sobie ewentualnie dobrej – związanej ze źródłami postępu technicznego i technologicznego – pozycji. Jednocześnie, ze względu na cechy modelu społeczno-politycznego, zepchnięte przez autora na margines jako wtórne wobec spraw techniczno-ekonomicznych, model socjalizmu nie nabrał cech odpowiadających za instytucjonalizację potrzeb społecznych. Nie został więc stworzony mechanizm wiążący owe potrzeby z decyzjami gospodarczymi. Istniało tu więc duże pole dla arbitralności biurokratycznej i chociaż powoływanie się na przypadkowości w historii nie jest związane z taką samą aurą powagi, jak podpieranie się prawami konieczności, to jednak nie należy obrażać się na fakt, że konieczności realizują się mimo wszystko poprzez przypadki. Nie miejsce tu na powtarzanie znanych krytyk organizacji zarządzania gospodarką narodową, chodzi nam o podkreślenie tezy, że od samego początku socjalizm nie był w Polsce tworzony jako alternatywa wobec kapitalizmu, ale jako jego „zawistny rywal”. (Aby nie być posądzonym o utopijność, musimy stwierdzić, że próba modelu alternatywnego została podjęta w Jugosławii, na tyle jednak niekonsekwentnie, że i tam skończyło się na sfalsyfikowaniu hipotezy o możliwości wyjścia z zacofania metodami rynkowymi przy istnieniu biurokratycznego rozdzielnictwa i dyspozycji dochodem narodowym). Według opinii dzisiejszych ekonomistów, polski model reformy idzie coraz bardziej w kierunku przejmowania reguł i mechanizmów gospodarki rynkowej. Triumf zwolenników tego rozwiązania byłby jednak przedwczesny, albowiem wszystkie dotychczasowe reformy wykazywały, że rozbijają się one o bariery biurokratyczne. Z jednej strony, mamy obiektywną niemożność „dogonienia” wysoko rozwiniętych krajów kapitalistycznych z przyczyn prozaicznych – mianowicie moce produkcyjne krajów kapitalistycznych są tak rozwinięte, że wejście jeszcze jednego konkurenta byłoby z mety ukrócone. Wystarczy wziąć pod uwagę doświadczenia walecznych „małych tygrysów” z Azji południowo-wschodniej, żeby przekonać się, iż dostosowanie gospodarki do międzynarodowego, kapitalistycznego podziału pracy musi rozrywać stare struktury tradycyjnej gospodarki jednocześnie je petryfikując, gdyż nawet najnowocześniejszy przemysł nie jest w stanie wchłonąć całości siły roboczej danego kraju. Układy tradycyjne „pracują” na niskie koszty gałęzi nowoczesnych – stąd atrakcyjność owych obszarów dla lokalizowania filii wielkich, ponadnarodowych korporacji. Z drugiej strony, argument o koniecznych kosztach „przyspieszenia” wykorzystuje biurokracja pragnąc uchodzić w oczach społeczeństwa za strażnika interesu ogólnospołecznego. Wiadomo bowiem, że kapitalizm nie jest rozwiązaniem dla Polski, ale czy jedynym pozostającym nam rozwiązaniem jest panowanie biurokracji? 40 minionych lat pokazało, że biurokracja potrafi jedynie szukać rozwiązania i wyjścia z nieefektywności w metodach gospo- HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 darki kapitalistycznej, chociaż warunkiem czyniącym całe to przedsięwzięcie utopijnym jest niemożność zrezygnowania biurokracji z przywilejów. Pora tu wyjaśnić, że pod pojęciem biurokracji nie kryją się specjaliści różnych dziedzin zarządzania i kierowania gospodarką, ale te stanowiska, które jako pozornie specjalistyczne są obsadzone na zasadzie nomenklatury, a ludzie je zajmujący pełnią funkcję wąskiej specjalizacji – stosunków ze szczeblami wyższymi hierarchii biurokratycznej. Działania tej grupy pozorują organizację pracy oraz planowanie, a w gruncie rzeczy są grą o maksymalizowanie korzyści w stosunkowo krótkim czasie na zasadzie rabunkowego wyzyskiwania sił wytwórczych. M. Krajewski pomstuje na „lobby węgla i stali”, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że jest to tylko przejaw mechanizmu działania biurokracji. Inne lobby nie uzdrowi kraju, gdyż reguły gry biurokratycznej polegają na marnotrawieniu środków, a każda próba gospodarności osłabia automatycznie pozycję danej dziedziny ekonomiki narodowej, a raczej – stojącej za nią biurokracji. Globalna nieefektywność jest wygodnym parawanem i tylko spadnięcie poniżej przeciętnej jest karalne. „Normalna” rotacja w ramach szukania kozła ofiarnego jest mechanizmem zmuszającym do maksymalizowania korzyści z czasowej dyspozycji środkami produkcji, bez względu na koszty marnotrawstwa. Chroniczny stan kryzysowy gospodarki sprawia, że kolejne ekipy na różnych szczeblach muszą odchodzić, a wraz z tą koniecznością narasta konieczność marnotrawstwa. Tymczasem, M. Krajewski usiłuje przerzucić odpowiedzialność za ten mechanizm na barki pracowników. Dziwi się, że marnotrawstwo pleni się na każdym stanowisku, od robotnika do premiera. I na zdziwieniu poprzestaje, jakby wymiar marnotrawstwa na stanowisku roboczym był porównywalny z tym, jakie ma miejsce na stanowisku premiera. Szczególnie oburzającym jest insynuowanie, że drugie przyspieszenie strukturalne nie nastąpiło w Polsce, w latach 1956-1959, z winy „postawy roszczeniowej” (jak to zostało w latach 80. zgrabnie określone w raporcie Kubiaka) społeczeństwa, a zwłaszcza wielkoprzemysłowej klasy robotniczej ukrywającej swe partykularne interesy za parawanem „lobby przemysłu ciężkiego”. Wystarczyłoby przypomnienie nagich faktów: według przewidywań, realizacja planu 6-letniego miała przyczynić się do podniesienia poziomu życia o 40-60%. Po zakończeniu planu, oficjalnie podano, że liczba ta wynosi 27%, natomiast po dojściu do władzy Gomułki, statystycy skorygowali ją na... 13%, czyli rocznie następował wzrost stopy życiowej w granicach błędu statystycznego. Dodać tu warto jeszcze jeden wskaźnik obrazujący „lukratywność interesu”, jaki wielkoprzemysłowa klasa robotnicza zrobiła na planie 6-letnim. Wypadki śmiertelne w górnictwie w 1954 r. zamknęły się liczbą 668 (w tym 592 w KWK), podczas gdy w 1964 r. było ich 262 (197 w KWK), a w 1986 r. – 149 (108), Stopa życia spadała więc, a wymuszanie powstrzymania tego spadku i lekka zwyżka w latach 1956-1959 była wynikiem postawy obronnej robotników. Natomiast zastanawiać powinno niewystępowanie efektu podażowego owych wielkich inwestycji planu 6-letniego. M. Krajewski wystąpienie tego efektu obwarowuje dodatkowo koniecznością wykorzystania rezerw prostych systemu. Autor dostrzega jedynie techniczny aspekt marnotrawstwa, nie interesuje go marnotrawienie pracy ludzkiej. Kolejne ekipy marnowały bądź zaprzepaszczały szanse, jakie dawały rezerwy wewnętrzne czy zewnętrzne, ale krytyce podlegają przyczyny, że takie zjawiska mogły zachodzić. Nie interesuje go zaprzepaszczanie szans budowy modelu alternatywnego wobec kapitalizmu. 2. Uspołecznienie a reprywatyzacja – pozorny dylemat? Tezę, że problem reprywatyzacji wobec uspołecznienia jest dyle- matem pozornym argumentuje autor w ten sposób, że silnie osadzone struktury społeczeństwa socjalistycznego są nam dane. Socjalizm stanowi uznane zjawisko w świecie współczesnym. Choćby codzienność gospodarcza temu brutalnie przeczyła. Twierdzi nawet, że napływ obcego kapitału można odfetyszyzować patrząc na to zjawisko z innego punktu widzenia. A mianowicie, należy odwrócić zwroty wektorów i stwierdzić, że w kontakcie z socjalizmem... kapitał socjalizuje się. Są to kalambury, a te pozostawmy mistrzom słowa... Rzeczywiście, można zgodzić się, że zabsolutyzowane pytanie: reprywatyzacja czy uspołecznienie jest pytaniem źle postawionym. Nasuwa się tylko refleksja, że nie istnieje teoria dowodząca, iż przechodzenie od własności społecznej do prywatnej jest procesem wzrostu efektywności gospodarowania, podczas gdy teorie dowodzące prawidłowości odwrotnej w celu usunięcia bariery przestarzałych stosunków społecznych dla rozwoju sił wytwórczych były konstruowane. Praktyka praktyką, ale gdy przez parę lat z rzędu daje jak najgorsze rezultaty, to czas pokusić się o spokojne rozważanie teoretyczne. Dotychczas teoria bywała dopisywana do decyzji politycznych. Prawdziwość konkretnych tez zależy od konkretnej sytuacji historycznej. Zmiana formy własności nie będzie miała większego wpływu na szanse Polski w międzynarodowym, kapitalistycznym podziale pracy... Będzie miała za to wpływ na możliwości zarobkowe poszczególnych przedsiębiorczych jednostek, chociaż niekoniecznie w oczekiwanym kierunku, jeśli wziąć pod uwagę, że podłożem dobrobytu owych pełnych inicjatywy osobników jest nieformalne ciągnięcie korzyści z braku zainteresowanych własnością państwową ze strony powołanych do tego ludzi. Czy z faktu, że własność państwowa bywa słusznie określana jako własność „niczyja”, wynika postulat jej uprywatnienia? Ale podążanie tym torem myślenia byłoby niezrozumieniem intencji autora. Tu chodzi o wyższe, użyjmy tego nadużywanego słowa – dialektyczne – rozwiązanie sprzeczności między własnością prywatną a społeczną. Autorowi chodzi bowiem o to, że socjalizm jako ustrój zaznaczający na każdym kroku swą wyższość nad niższością, asymiluje formy własności pozaspołeczne – rzecz nie w formie własności wszak, lecz w tym, w jakim interesie ta własność „działa”. Gdyby socjalizm był realizacją podmiotowości klasy robotniczej, wtedy rzeczywiście nie byłby to problem drugorzędny. Rzecz w tym, że korzyści ze zmian przypadają zazwyczaj w udziale dotychczasowym beneficjentom. Tak więc, problem własności staje się dopiero problemem po tym, jak uda nam się go poprawnie metodologicznie sformułować dla konkretnych warunków, nie zaś „załatwić” prawiąc banały o neutralności w ogóle pewnych pojęć. Już Hegel określił, co należałoby rozumieć pod słowem „pojęcie”, aby nie mylić go z pustymi sofizmatami. W naszych warunkach, reprywatyzacja jest szansą dla nielicznych. W skali kraju zmiany form własności muszą dokonywać się w sposób niezwykle ostrożny (vide ciągnący się całe lata proces reprywatyzacji hutnictwa w Wielkiej Brytanii). Powodzenie takich zmian jest uzależnione od ogólnego stanu gospodarki narodowej. Zupełnie zaś nieistotne są te uwarunkowania, gdy korzyści ocenia się nie z punktu widzenia interesu społecznego, ale politycznego interesu biurokracji. Powstaje uzasadniona refleksja, że chyba należało ostrożniej podchodzić do kwestii upaństwowienia własności w latach 40., żeby nie trzeba było uzasadniać po latach, że wycofywanie się z tego jest tylko wycofywaniem się na „z góry upatrzone pozycje”. Wskazuje się dziś słusznie, że proces upaństwowienia objął niepotrzebnie działy nie należące do przemysłu kluczowego. Do tego okresu bardziej pasowałyby leninowskie koncepcje kapitalizmu państwowego czy nawet NEP-u. Natomiast szukanie analogii dziś październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 31 jest nieporozumieniem. Tkwi tu pewien problem niezupełnie należący do sfery ekonomicznej. Otóż program upaństwowienia był koniecznością polityczną partii walczącej o władzę. To był wyróżnik. Inaczej można by było uznać, że pretendentów do realizacji każdego innego, mniej radykalnego programu, byłoby więcej. Kompromis był wykluczony. Nie idzie o prawienie morałów wstecz. Faktem jest jednak, że zbiurokratyzowana partia wciąż utrzymuje stanowisko wykorzystując do tego instrumentalnie programy – dziś nawet program reprywatyzacji. Zasady, takie jak upodmiotowienie klasy robotniczej są pomijane wśród rewindykacji norm leninowskich. Dziś wszak mamy sytuację, że program reprywatyzacji mogą realizować siły konkurencyjne, odpada wiec monopol programowy. Cóż pozostaje? Frazes o interesie ogólnospołecznym, którego gwarantem ma być ponoć biurokracja, ta sama, która społeczne fundusze spożycia wykorzystywała w celu zapewnienia sobie i tylko sobie komunistycznych zasad podziału, a po wykorzystaniu – systematycznie obniżała udział SFS w podziale dochodu narodowego. Jak więc chce biurokracja realizować swą „opiekuńczą funkcję”? W tej kwestii program nie istnieje, a brak takiego wyróżniającego programu jest zwykłym bankructwem politycznym. Trudno więc nie dziwić się zdziwieniu M.F. Rakowskiego, który żalił się nie tak dawno, że „komunista” czuje się pod pręgierzem opinii publicznej. Przepraszam, ale jakim programem legitymuje się „komunista”? Gdyby miał program, żadna etykietka nie byłaby kryterium rozstrzygającym. Wydaje się, że to, co zostało powiedziane dotychczas w kwestii pozorności dylematu: uspołecznienie czy reprywatyzacja, jest wystarczające. Wdawanie się w ponadczasowe rozważania o wyższości nad niższością jest zajęciem jałowym i oddaje mu się wystarczająca liczba naukowców, byśmy mogli sobie ten trening mózgu w popperowskim „trzecim świecie” spokojnie darować. Kryterium rozstrzygającym dla dalszych rozważań jest zawarte w powyższym stanowisku. Reszta jest wyciąganiem wniosków. 3. Kilka odkryć autora Tekst M. Krajewskiego dostarcza nam również pewnych wrażeń intelektualnych, zwłaszcza gdy autor dochodzi do sformułowania pewnych prawidłowości wieńczących jego analizę współczesnego stanu społeczno-gospodarczego Polski, z której pomimo tu i ówdzie padających gromów i gradobicia, wynurza się jasny obraz wyprany ze sprzeczności charakteryzujących każdy szanujący się proces historyczny. Historia, okazuje się, raźno kroczy szlakiem wytyczonym niezachwianą linią partii, co potwierdzają tezy KC i referatów tow. Gorbaczowa. Choćby dziś autor miał wątpliwości, jego analiza nie pozostawia niedomówień. Każda wątpliwość wymagała będzie „przepisania” na nowo całej analizy po to, by z równą pewnością siebie głosić tezy uładzone między sobą, aby nie rzucały się w oczy sprzeczności zasadnicze. Dopuszczalne są tylko sprzeczności subiektywne, przypadkowe. Jak je zwał, tak je zwał, grunt, że i one potrafią rozsadzić konstrukcję – nie pomagają szamańskie zaklęcia. Pierwszym „odkryciem” M. Krajewskiego jest to, że kraje kapitalistyczne wysoko rozwinięte pobierają rentę techniczno-technologiczną na kształt renty przyrodniczej, daru przyrody. Ani słowem nie wspomina się tu o „nawozach” niezbędnych, by ta przyroda rodziła swoje dary. Wystarczy wziąć pestkę i zasadzić, a wyrośnie drzewo cytrynowe. O to chodzi, że nie wyrośnie. W części, w której M. Krajewski składa rytualne pokłony na rzecz wyższości socjalizmu nad niższością kapitalizmu (tj. na początkowych stronach), wspomina się o nierównomierności rozwoju kapitalizmu. Ale też bez wyjaśnienia. Okazuje się, że zacofanie jest wynikiem niechęci wyjścia z zacofa- Strona 32 nia. Przeniesiona na grunt polski, teza o przyrodzonym charakterze renty techniczno-technologicznej okazuje się płaską apologią quasi-rynkowego (a raczej pseudo-rynkowego) mechanizmu eliminacji przedsiębiorstw słabszych na rzecz silnych. W gruncie rzeczy chodzi tu o postulat społecznego darwinizmu – żeby tak tknął to cholerne „lobby węgla i stali”. Można by długo uzasadniać i ilustrować tezę, że zła struktura gospodarki narodowej decyduje, które przedsiębiorstwo jest słabsze, a które silniejsze, a więc mechanizm rynkowy sprzyja utrwaleniu złej struktury. Natomiast, aby mogło decydować kryterium „preferencja konsumenta”, to ten musi być po prostu bogaty, aby mógł być suwerenny. Przy mechanizmie rynkowym, aby ukształtowała się prawidłowa struktura, społeczeństwo musi być bogate. Przekonywanie o tym jest jednak ewidentną stratą czasu wobec demagogii reformatorów, którzy uznali, iż jest akurat na odwrót, czyli, aby społeczeństwo mogło być „mądre”, najpierw musi zaciskać pasa. (Działa tu prostackie podstawienie wyborów w mikroskali, czy nawet poziomu indywiduów, na miejsce deklarowanego przedstawienia kryterium wyboru w makroskali). Oczywista trudność polega na tym, co zrobić, aby społeczeństwo stało się bogate. Na pocieszenie można sobie powiedzieć, że to nie tylko nasz polski problem, a i rozwiązanie nie może być indywidualnym osiągnięciem pojedynczego kraju. Na pewno jednak nie osiągniemy deklarowanych rezultatów obiecując ludziom, że dzięki zróżnicowaniu i kombinowaniu metod rynkowych z biurokratycznymi bogactwo stanie się naszym udziałem. Taki cud nie byłby możliwy nawet w Kanie Galilejskiej. Pozorność problemu w jego sformułowaniu przez M. Krajewskiego jest analogiczna do tej, jaką sam wskazał na przykładzie kwestii uspołecznienie czy reprywatyzacja. Znowu słuszna teza, że nie należy bać się rynku została zafałszowana przez kontekst, w którym została postawiona. Biurokracja nie jest w stanie nie blokować mechanizmu rynkowego, gdyż poza nieistotnym faktem, że wywołałoby to skutki bardzo niekorzystne dla społeczeństwa, jednocześnie zlikwidowałoby możliwości czerpania przez biurokrację bezpośrednich korzyści z dyspozycji dochodem narodowym. Sposób, w jaki M. Krajewski przedstawia sprawę jest czysto „usługowy” i taki charakter ma jego „odkrycie”. Rozumowanie autora ma na celu wykazanie, że Polskę gubią roszczeniowe postawy pracowników gospodarki państwowej. Kolejnym odkryciem jest sformułowanie prawa podziału dla okresu II etapu reformy gospodarczej: „każdemu według pracy społecznie niezbędnej”. Autor sugeruje nam, że osiągnęliśmy wyższy etap komunizmu, albowiem aby praca społecznie niezbędna mogła stać się bezpośrednim miernikiem wartości siły roboczej, sama praca musi mieć charakter pracy bezpośrednio społecznej. Alternatywą jest rynkowe uzgadnianie, post factum, ile pracy okazało się społecznie niezbędną, ile zaś zbędną. Kryterium niezbędności pracy w systemie antagonistycznym, tj. klasowym, jest względne, zależne od interesu klasy panującej, która określa użyteczność wysiłku produkcyjnego według kryterium własnego zysku. Kryterium to z reguły całkowicie rozmija się z potrzebami reszty społeczeństwa, czyli tego, co byłoby społecznie niezbędne w sytuacji, gdyby pracownicy wywalczyli swoją podmiotowość jako wytwórcy. Tak więc, i to odkrycie M. Krajewskiego okazuje się tylko dorobioną teorią do potrzeb aktualnego etapu reformy, absolutyzującego konieczność ponoszenia kosztów nietrafionych alokacji przez społeczeństwo, a zwłaszcza przez pracowników gospodarki upaństwowionej. Na zakończenie, może nie odkrycie, ile maleńka idylla taka. Temat: egalitaryzm. Jak na tle tego wszystkiego, co napisał zrodził się autorowi koncept doczepienia tu pojęcia egalitaryzmu – pozostanie zapewne na zawsze jego tajemnicą. Chyba, że autor liczy na zacie- HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 trzewienie tzw. opozycji, która nie zaneguje tu logicznego wynikania, albowiem dla niej, wszystko, co spod pióra „komunistów” – to obrona „urawniłowki”. W ten sposób tworzy się legendę o płaskim egalitaryzmie jako idei podstawowej rządzącej biurokracji. Bliźniaczo muszą być skonstruowane mózgi, które w teorii i praktyce 40-lecia doszukują się i tępią egalitaryzm. W jednym z numerów „Przeglądu Organizacji” prof. A.M. Zawiślak rzuca retoryczne pytanie: gdzie są ci wszyscy „fundamentaliści” socjalizmu z ich „rewizjonizmami”, „anarchosyndykalizmami”, „fetyszyzmami”?... I sugeruje, że prawdopodobnie przechodzą oni przyspieszone kursy przestawiania się na nowe myślenie. Pogłębiając optymizm prof. Zawiślaka sądzę, że pierwsi absolwenci tych kursów już chwycili za pióra... (z archiwum Grupy Samorządności Robotniczej) MIRAŻ „NOWOCZESNEJ LEWICY” Powracający na arenę polityczną po nieomal jedenastu latach zespół „Kontrpropozycji” nie miał większych trudności z określeniem się wobec kapitalistycznej transformacji. Jedyne trudności, jak przyznaje Redakcja, sprowadzały się głównie do braku środków finansowych, czyli do braku dotacji zapewniających komfort twórczy. Własne środki, a raczej rezerwy, wystarczyły na wydanie zaledwie jednego numeru. Faktu skrajnego ubóstwa środowiska reprezentowanego przez Mieczysława Krajewskiego (redaktor naczelny) i Stanisława Nowakowskiego (zastępca redaktora naczelnego, a zarazem sekretarz redakcji), a także braku społecznego poparcia, dowodzi jedenastoletnia przerwa. Monopol finansowy okazał się znacznie skuteczniejszy w tłumieniu swobodnej myśli niż znienawidzona cenzura! – jak słusznie zauważają redaktorzy („Kontrpropozycje”, nr 1(2) 2002, s. 6). Okres „przymusowej przerwy twórczej” redaktorzy wolą zapewne pominąć milczeniem, jako że byli wówczas na „obcym żołdzie” – OPZZ i przyzwiązkowego, a zarazem SLD-owskiego, Ruchu Ludzi Pracy. Nota bene, na żołdzie OPZZ pozostają do dziś. Pierwszy, był demiurgiem RLP, obecnie zaś jest doradcą przewodniczącego OPZZ; drugi – aktualnie jest redaktorem naczelnym „Nowego Tygodnika Popularnego” (dawny „Związkowiec”), a niegdyś był prawą czy lewą ręką przewodniczącego OPZZ. Co zresztą na jedno wychodzi, skoro wieść gminna niesie, że przewodniczący OPZZ ma dwie lewe ręce, i to niezależnie od aktualnego wcielenia (Miodowicz-Spychalska-Wiaderny-Manicki). Obaj zatem reprezentowali i reprezentują tzw. środowisko post-PZPR-owskie. Tu zaszła zmiana Jak podają autorzy słowa „Od Redakcji”, jedenaście lat temu był to zespół „jeszcze dość młodych naukowców, dziennikarzy i działaczy społecznych”, zorientowanych propracowniczo (czytaj: proOPZZ-owsko). Dziś, nie tylko z racji wieku i stopni naukowych, ale i doboru nazwisk widać, że zaszła zmiana. Podziały zatarły się wzdłuż i w poprzek. Obecne środowisko opiniotwórcze, składające „kontrpropozycje” tworzą współpracownicy i Rada Naukowa, w której, obok dawnych rebeliantów i opozycjonistów, znaleźli się ministrowie i naukowcy, praktycy i teoretycy. Wymieńmy choćby prof. Tadeusza Kowalika i min. Jacka Kuronia, prof. Karola Modzelewskiego i wicepremiera Janusza Obodowskiego, prof. Juliusza Gardawskiego i prof. Leszka Gilejkę. O tym, że dawne i obecne podziały są często umowne, świadczy brak, z jednej strony, dr Ryszarda Bugaja, z drugiej, aktualnych ministrów pracy i finansów – prof. Jerzego Hausnera i prof. Grzegorza Kołodki, skądinąd często tu cytowanych („12 punktów antykryzysowych wicepremiera G. Kołodki”, tamże, s. 93). Cytowanych, warto dodać, daleko nie zawsze polemicznie, zawsze natomiast kurtuazyjnie, w trosce o „rzetelność dyskusji”. Taka postawa przystoi nie tyle rezerwowej armii pracy, co rezerwie kadrowej, której rozgoryczenie nie zawsze daje się ukryć. Zdeklarowanymi przeciwnikami są dla Redakcji ortodoksyjni liberałowie, chociaż sami twierdzą, że „pojęcie neoliberalizmu jest zbyt pojemne, dlatego nieprecyzyjne i mylące” (strach znaleźć się przypadkiem na linii strzału) oraz skrajna prawica. „Ortodoksyjny liberalizm pod hasłami ograniczania państwa wprowadza nowy typ interwencjonizmu państwowego polegający na likwidowaniu tego, co po drugiej wojnie światowej zbudowano jako socjalne państwa dobrobytu w krajach skandynawskich, tego, co powstało jako nadreńska koncepcja społecznej gospodarki rynkowej, tego, co zrodziło się pod wpływem instytucjonalnego liberalizmu w USA, czyli mechanizmy zapewniające pokój społeczny. (...) Ortodoksyjni liberałowie 'oczyszczając' kapitalizm z dorobku instytucjonalnego liberalizmu niejako na nowo tworzą podstawy do odradzania się walki klasowej” (tamże, s. 5-6). Trudno, by ktoś cieszył się z odrodzenia się podstaw do walki klasowej, a skoro odrzuca się wyciągnięcie wniosków klasowych z zaistniałego już faktu, to wychodzi na to, że „nowoczesna lewica”, za jaką od początku chciał uchodzić zespół „Kontrpropozycji”, stawia jako priorytet odbudowywanie mechanizmów zapewniających pokój społeczny i nadających gospodarce dynamikę wykluczającą odrodzenie się walki klasowej. Jeśli zaś nadzieje na zdynamizowanie gospodarki zawodzą, to i tak nadrzędną wartością pozostaje pokój społeczny. W ten sposób redakcja, w zasadzie, na wstępie rozstrzygnęła dylemat, przed którym stanęła na początku: Czym ma być „nowoczesna lewica” i czym winna się ona charakteryzować? Niektórzy autorzy zapewne oburzą się na taką interpretację, jednak zapewne nie wszyscy szczerze. O ile stara lewica kierowała się pojęciem i teorią walki klas, o tyle „nowoczesna lewica”, po ewidentnym bankructwie „realnego socjalizmu”, opowiedziała się jednoznacznie za kapitalizmem, pozostając od początku procesu transformacji w roli opozycji wewnątrzustrojowej, optując za zadeklarowaną w nowej konstytucji społeczną gospodarką rynkową, za deklarowaną modernizacją i restrukturyzacją – przeciw skrajnościom liberalnego kursu, za „ludzką twarzą kapitalizmu”. Tym samym, odrzucając zarówno rewolucyjną, jak i reformistyczną tradycję ruchu robotniczego i klasową konotację pojęcia lewicy społecznej, opozycja wewnątrzustrojowa pozostaje na gruncie konstytucji i gwarancji prawa własności, zarzucając liberałom, i to tylko tym ortodoksyjnym – zły wybór typu kapitalizmu, patrz: M. Krajewski, S. Nowakowski, „Transformacja wbrew Konstytucji”, „Kontrpropozycje”, nr 2 (3) 2002, s. 5-19. Artykuł ten stanowi swoisty manifest redakcji. Między redakcją a zespołem współpracowników i Radą Naukową nie ma jednak spójności, co jest charakterystyczne dla całej formacji, która w dotychczasowych przemianach odegrała rolę godną pożałowania, za co dziś niektórzy przepraszają (Jacek Kuroń). Daleko jednak nie wszyscy. Nieczęsto towarzyszy temu głęboki namysł i zrozumienie październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 33 problemów, które spotęgowała transformacja kapitalistyczna. Do chlubnych wyjątków należy z pewnością prof. Karol Modzelewski – wybrane fragmenty książki którego przynosi drugi numer ubiegłorocznych „Kontrpropozycji” (K. Modzelewski, „Dokąd od komunizmu?”, s. 20-50, z książki pod tym samym tytułem z 1993 r.). Szczególne znaczenie publikacji K. Modzelewskiego, chociażby ze względu na jej porządkujący i systematyzujący charakter nie wymaga dodatkowego uzasadnienia. Próbką niech będą takie stwierdzenia: „Społeczna stronniczość liberalnych rządów i klasowy charakter prowadzonej przez nie polityki różnicowania dochodów bije w oczy. Jest to polityka odbierania biednym, aby dawać bogatym. (...) Towarzyszy temu inżynieria społeczna; zamiar stworzenia 'nowej klasy średniej', co w aktualnej nowomowie oznacza kapitalistów o dochodach wielokrotnie przewyższających średnią. (...)”, s. 23-24, tamże. „Spadek produkcji, dochodów i spożycia jest dziś w postkomunistycznej Europie głębszy niż podczas wielkiego kryzysu lat 19291933. Groźniej zapowiadają się również skutki obecnego załamania. Może ono okazać się trwałe. (...)” „Zniszczenie mocy produkcyjnych odziedziczonych po socjalizmie sprowadziłoby nas do materialnego poziomu Trzeciego Świata. Jest to droga do Meksyku i Boliwii, stawianej nam za wzór skutecznej terapii monetarnej.” „Wybitni ekonomiści i historycy gospodarki Trzeciego Świata nieraz zwracali uwagę, że z niedorozwoju nie ma wyjścia w ramach liberalnych reguł gry (...). Pomysł, że droga postkomunistycznej Europy do nowoczesności i dobrobytu prowadzi przez Boliwię, wygląda absurdalnie. Niestety, droga po której idziemy, prowadzi właśnie do Boliwii. (...)” „Jeżeli nie powstrzymamy regresu, to w ślad za gospodarką i budżetem będziemy musieli we wszystkim równać do Trzeciego Świata. W Meksyku i Boliwii nie brak ludzi, którym powodzi się świetnie. Także w Polsce jest ich coraz więcej. Są u nas środowiska społeczne i grupy interesów, którym obecna strategia gospodarcza przynosi wielkie korzyści. W tych kręgach uważa się za rzecz naturalną, że wszystko, co nie jest dostatecznie efektywne i nowoczesne w stosunku do konkurencyjnych standardów rynku światowego, powinno z tej racji popaść w ruinę. Dla znacznej większości Polaków nie jest to jednak powód, by godzili się na ruinę potencjału, z którego żyją. Byłoby to wbrew naszym elementarnym interesom, a także – nie będzie chyba przesadą tak powiedzieć – wbrew interesowi narodowemu.” W swoich wywodach Karol Modzelewski bezpośrednio nawiązuje do dorobku prof. Witolda Kuli i szkoły ekonomistów i historyków gospodarczych Trzeciego Świata, a zatem do teorii zależności i sytuacji kolonialnej..., w jakiej znalazła się Polska. „Pytanie, dlaczego jedne kraje świata weszły na drogę szybkiego uprzemysłowienia i rozwoju gospodarczego, gdy tymczasem inne nie mogą się wyrwać z zaklętego kręgu stagnacji i biedy – przewija się jak motyw wiodący przez całą twórczość naukową Witolda Kuli.” (z posłowia Jerzego Jedlickiego do książki W. Kuli, Historia, zacofanie, rozwój, Warszawa 1983). Zasługą Karola Modzelewskiego jest postawienie tego pytania tu i teraz i, tym samym, odrzucenie obowiązujących stereotypów myślenia. Włodek Bratkowski (ex-GSR, 28 stycznia 2003 r.) MAURICE LEMOINE: PRZESTĘPCY PODPALAJĄ CARACAS Hiszpański dziennik „El País” rzadko przebiera w słowach, gdy daje wyraz swojej wrogości wobec boliwariańskiej Wenezueli. Zdarza mu się jednak wyjść z siebie: „Caracas to krwawe miasto. Z jego gmachów płyną potoki krwi, z jego gór płyną potoki krwi, z jego domów płyną potoki krwi.” 1 Mieszkańcy, którym czytamy tę prozę, wybuchają śmiechem i pukają się w czoło. Mimo wszystko jednak wszyscy przyznają: „Mamy bardzo poważny problem”, mówi Tulio Jiménez, przewodniczący komisji polityki wewnętrznej Zgromadzenia Narodowego. „Tam, pod mostem, w ciągu dwóch lat dwukrotnie napadnięto moją żonę”, stwierdza działacz brazylijskiego Ruchu Bezrolnych, którego posłano do Wenezueli. „Dla mieszkańców barrios – dzielnic ludowych – przemoc to chleb codzienny”, słyszę w samym sercu gigantycznych slumsów Petare. „Zabija się nawet policjantów w kamizelkach kuloodpornych! A co dopiero takich, jak my... Dios mío!”, skarży się pracownica z odległego przedmieścia – Ocumare de Tuy. „W naszych rodzinach Strona 34 należących do wspólnot chrześcijańskich prawie wszyscy mają krewnych, których zabito. Gdy w naszej wspólnocie odprawiamy mszę, bardzo rzadko nie pojawia się ten temat: w tym tygodniu znów kogoś zabito”, mówi ojciec Didier Heyraud, ksiądz z Petare. To prawda, że przy stopie 48 zabójstw na 100 tysięcy mieszkańców w 2008 r. Wenezuela znajduje się w czołówce na liście budzących grozę przebojów. W Caracas, które liczy 3,15 miliona mieszkańców, stopa ta wynosi 127, co oznacza 1976 zabójstw w okresie od stycznia do września 2009 r. 2 Dla opozycji winny jest znany z nazwiska: „Chávez”. Medialne stacje przekaźnikowe dolewają oliwy do ognia: „Za rewolucji boliwariańskiej prezydenta Hugo Cháveza stolica Wenezueli awansowała do rangi najbardziej pogrążonych w przemocy miast świata.” 3 Miguel Angel Pérez, wiceprezes Instytutu Studiów Zaawansowanych (IDEA), nie kryje swojego rozdrażnienia: „Chce się nam wmówić, że brak poczucia bezpieczeństwa to wytwór ‘chavizmu’. .. Zapomina się, HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 że przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych był straszny – już nie można było wyjść na ulicę!” Faktycznie, w grudniu 1996 r., dwa lata przed dojściem Cháveza do władzy, w piśmie specjalistycznym konstatowano: „Caracas, miasto, w którym w każdy weekend średnio ginie od kul 80 osób, codziennie zdarzają się napaści w środkach komunikacji miejskiej, ubóstwo rozwija się w zawrotnym tempie, a na domiar złego leży ono w kraju, który od ponad piętnastu lat toczy kryzys gospodarczy – inflacja przewyższa 1000 proc. rocznie – stało się od kilku lat jednym z najniebezpieczniejszych miast na świecie, a może nawet najniebezpieczniejszym.” 4 Niewielu wydaje się o tym pamiętać. W walce politycznej niepamięć to strasznie skuteczna broń. „W tym roku odbędą się wybory”, zauważa Pérez5. „W takich latach krzywa czegoś, co nazywa się brakiem poczucia bezpieczeństwa, pnie się do góry, nagłaśniana w nieskończoność przez media, bo to koń bojowy opozycji.” W każdy poniedzia- łek rano przed kostnicą Bello Monte armia reporterów rzuca się z kamerami i mikrofonami w rękach na rodziny weekendowych ofiar – preferuje stare, tonące w łzach kobiety – i pyta: „Señora! Co pani odczuwa?” Krążą najbardziej fantastyczne pogłoski pochodzące ze „źródeł nieoficjalnych”: „Dziś [w kraju] stopa zabójstw znacznie przekroczyła 70 na 100 tysięcy mieszkańców”, kłamie dziennik „El Universal” (3 czerwca 2010 r.). Wenezuelczycy czytają i czują, że skacze im ciśnienie – także, a nawet przede wszystkim tym, którzy mieszkają w zamożnych dzielnicach Altamira, Palo Grande, La Castellana. Władza ponosi za to część odpowiedzialności – w komisariatach Korpusu Badań Naukowych, Karnych i Kryminalistycznych (CICPC) zlikwidowano biura prasowe i na szczeblu ogólnokrajowym nie istnieje żadna baza danych, która centralizowałaby informacje według jednolitych kryteriów. Każdy może sobie wymyślić „rekordowy bilans”, który mu odpowiada, nie ponosząc ryzyka, że informacja zostanie zdementowana, i nikt nie musi analizować przyczyn zjawiska – wystarczy mówić o skutkach. Początek XX w.: z ziemi wenezuelskiej tryska czarne złoto. Wydziedziczeni chłopi z Andów i llanos – ciągnących się w nieskończoność sawann – ruszają do miast: do Maracay, Valencii, Maracaibo, Caracas. Tam jest praca, zarobek, tam można pozbierać trochę okruchów ze stołu „cudu naftowego”. „Najazd” sprawia, że wzgórza i góry otaczające stolicę szybko się zaludniają. Z przeróżnych elementów, które są pod ręką, powstają niepewne konstrukcje; nie ma w nich wody ani prądu i dzielą od siebie ryzykowne przejścia, kręte uliczki, strome schody. Tak rodzą się pasy nędzy, a na gruncie wykluczenia społecznego szerzy się przestępczość. Nic nadzwyczajnego – słyszy się to tu, to tam od osób, które wspominają, jak to było. „Kradną ci parę butów, zegarek, złoty łańcuszek, bo muszą przeżyć, mieć pieniądze, jeść. To rodzaj przemocy bardzo odmienny od tego, z czym dziś mamy do czynienia.” 25 maja w Petare zwyczajny dziś dramat: młody człowiek zmasakrowany ciosami noży i dobity z pistoletu, gdy podczas sprzeczki stanął w obronie jednego ze swoich przyjaciół. Dlaczego? Ba! Konflikty między przestępcami często wybuchają z byle powodu. Ktoś kogoś spoliczkował, ktoś kogoś obraził i oto wybucha wojna. Świst kul, pada trup – powiedzmy, że miał ksywkę El Sapo. Zabił go El Pupilo. Szukają go przyjaciele El Sapo. W ręce wpada im brat El Pupilo. „Powiedz, gdzie on jest!” Ten bełkoce, że nie wie. Za to, że nie wie, a może za to, że ma poczucie solidarności, dostaje serię z pistoletu maszynowego. Przy okazji na cmentarz trafia czteroletni Gabikley, który nieopodal się bawił. Kto ginie – głównie w dzielnicach ludowych? Zabici są w wieku od 15 do 25 lat, ubodzy, śniadzi. Tylko że... „Przechodzisz tam przypadkiem, trafiasz w sam środek strzelaniny i paf! Już po tobie!” Najlepszy sposób, by dać się zabić, to stawić opór – kula w łeb, bo nie chciałeś oddać telefonu komórkowego. Skąd to się bierze? Każdy ma swoją analizę – taką samą, jak wszędzie pod słońcem. „Ojca nie ma, matki też nie ma, wychowuje go babka: muchacho się wykoleja. To wina rodziców!” Przemoc wobec kobiet, przemoc w rodzinie, reprodukcja agresywności, przeludnienie... Zgoda, ale nie owijajmy sprawy w bawełnę: „Podstawowy czynnik ma charakter kulturowy – Wenezuelczyk jest gwałtowny.” Ależ skąd! Mamy tu do czynienia z „utratą poczucia moralności: już nie kradnie się z potrzeby, lecz z nawyku. Powstała cała skala wartości, w której motor, laska na tylnym siedzeniu, liczba zabitych, których ma się na swoim koncie, przysparzają ci szacunku.” Tym bardziej, że alkohol płynie strumieniami – i że broń palna wszędzie jest dostępna. Można mówić o tym w taki sposób – ale nie zapominajmy o „telewizji, która swoimi naszpikowanymi przemocą filmami i rozbudzanym za pośrednictwem reklam pożądaniem wszystkiego wywiera decydujący wpływ.” Zwłaszcza że... „zmalała bieda, ludzie mają więcej pieniędzy w ręku niż dawniej, więc tym samym przestępcy mają więcej okazji.” A ponieważ... „prawo im sprzyja i oni wiedzą, jak z tego korzystać, po aresztowaniu szybko wychodzą na wolność!” Dziwny paradoks: w kraju, w którym, w ciągu dziesięciu lat, stopa ubóstwa spadła z około 60 do 23 proc. ludności, a nędza z 25 do 5 proc., wskaźniki przestępczości rosną. Czy rząd boliwariański nie popadł w redukcjonizm i nie upatruje przyczyn przemocy jedynie w nędzy? Możliwe, bo bardzo się spiesząc, rzucając – z powodzeniem – wszystkie swoje siły na szalę realizacji programów socjalnych w dziedzinie ochrony zdrowia, edukacji i wyżywienia, przez długi czas lekceważył przestępczość, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki miała zniknąć za sprawą postępu społecznego. Ale co robi policja? Jak niemal wszędzie w Ameryce Łacińskiej, jest ona częścią problemu, a nie jego rozwiązaniem. „Nasz dramat”, wyznaje Soraya El Shakor, sekretarz generalna Naczelnej Rady Policji (COGEPOL), „polega na tym, że nie mamy jednej policji, lecz... sto trzydzieści pięć!” W zdecentralizowanym państwie federalnym – to dziedzictwo przeszłości – gubernator każdego stanu, każdy burmistrz posiada własny korpus bezpieczeństwa. Sił tych nie obowiązuje żadna wspólna reguła, choćby w sprawach szkolenia, które często powierza się byłym wojskowym, a ci „płodzą nie tyle profesjonalne, ile zmilitaryzowane instytucje”. W Caracas pięć gminnych policji i policja stołeczna dzielą między siebie teren, nie koordynując działań, a nieraz nawet działając na przekór sobie z powodu rozbieżności politycznych – jedne podlegają chavezowskim, a inne opozycyjnym władzom terenowym. W kwietniu 2002 r. elementy trzech z nich – Metropolitana (Policji Stołecznej), PoliChacao (policji gminnej w Chacao) i PoliBaruta (policji gminnej w Baruta), podległych opozycyjnym burmistrzom – aktywnie uczestniczyły w zamachu stanu przeciwko prezydentowi Chávezowi. Cała sponsorowana strona w dzienniku „Últimas Noticias” (25 maja 2010 r.): (chavezowski) gubernator stanu Anzoátegui publikuje swoją „trzecią listę” funkcjonariuszy wyrzuconych z PoliAnzoátegui: ogółem 25, między innymi za uchybienia na służbie (15), molestowanie seksualne (2), kradzież (5), zabójstwo (1). Policję – represyjną, pozbawioną wrażliwości społecznej, nieraz zamieszaną w działalność przestępczą i przemyt – Wenezuelczycy traktują jak plagę. Do takiego stopnia, że niedawno minister spraw wewnętrznych Tareck El Assaimi oświadczył bez ogródek: „Sprawcami 20 proc. przestępstw w całym kraju są policjanci.” Pani El Shakor dodaje: „Przemoc nie zmniejszy się, jeśli utrzymamy taki oderwany od społeczeństwa model policji nie podlegającej nadzorowi ani kontroli wewnętrznej. Tylko głęboka reforma, którą podejmujemy, pozwoli nam zapewnić bezpieczeństwo.” 13 maja br. prezydent Chávez, świadomy już powagi sytuacji i ścigający się z czasem, zainaugurował Ośrodek Szkolenia Policji (CEFOPOL) Krajowego Eksperymentalnego Uniwersytetu Bezpieczeństwa, który ma zaowocować stworzeniem Narodowej Policji Boliwariańskiej (PNB). Nowe podejście, nowe metody, nowa filozofia: szkolenie techniczne, ale również uwrażliwienie na prawa człowieka i na nieodzowną więź policjanta z obywatelem. Wybrano już i przeszkolono 1058 byłych funkcjonariuszy Policji Stołecznej, „za którymi nie ciągnie się żaden smród”. Działają na osiedlu Catia – bilans (siłą rzeczy prowizoryczny) jest zachęcający, a przestępczość wyraźnie spadła. Tysiąc kolejnych policjantów kończy kurs. październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 35 Apeluje się do maturzystów, by wstępowali do tej nowej formacji policyjnej, która za trzy lata ma liczyć 31 tysięcy funkcjonariuszy. To dużo, a zarazem mało, gdyż wiadomo, że niekoniecznie szybko to zaowocuje. Powrót na dalekie przedmieście, do Ocumare del Tuy. Siedząca na plastikowym krześle Sonia Manrique, członkini rady gminnej, wyjaśnia: „Teraz młody człowiek napadnie na ciebie z powodu narkotyków!” Siedzący obok niej Andrés Betancur z trudem powstrzymuje gniew. „Młodociani, a z bronią takiego kalibru, większą od nich... Skąd ta broń? Za tym stoją organizacje mafijne!” Delikatna sprawa... Zgodnie z przeprowadzonymi w 2007 r. badaniami, w Wenezueli mieszka 4200 tysięcy Kolumbijczyków, którzy uciekli z kraju prezentowanego dziś bez szyderczego uśmiechu jako wzór... „bezpieczeństwa”. W ogromnej większości to uczciwi, przyzwoici ludzie – akceptowani przez władze i społeczeństwo6. Istotę problemu można więc podjąć bez żadnej ksenofobii: w Caracas przemoc zmieniła charakter i przeniosła się na inny szczebel. Przy udziale funkcjonariuszy różnych policji i Gwardii Narodowej narkoprzemyt szerzący się w sąsiednim kraju nie tylko przeniknął do Wenezueli, wykorzystując ją jako strefę tranzytową w drodze do Stanów Zjednoczonych i Afryki7, ale również rozszerzył swoje wpływy w Caracas i w barrios. Przemyt na wielką skalę uprawiany przez capos, pozyskiwanie młodzieży z marginesu za pośrednictwem podaży kokainy po niskich cenach, a nawet (na początek) bezpłatnego rozdawnictwa. „Nastąpił znaczny wzrost spożycia”, potwierdza poseł Télez, „i dane o liczbie młodzieży, która w to wpadła, są niepokojące.” To ona wsadziła palec między koła zębate i teraz dokonuje włamań, kradnie, napada i nieraz zabija, aby kupić „działkę”, od której jest „uzależniona”. To ona występuje w roli dealerów, przemyca i kończy z kulą w głowie, bo nie ma czym spłacić dostawcy długu. To bandy tej młodzieży walczą ze sobą o kontrolę nad całymi sektorami... „Piekielna logika importowanych siatek”, zwierza się jeden z rozmówców, „i walka o ‘terytoria’ sprawiają, że padają trupy, którymi delektują się gazety.” Żywiołowe zjawisko, związane z ekspansją przestępczości ponadnarodowej, która przystosowując się do okoliczności, korzystając z możliwości, eksploatując słabości szerzy się również w Brazylii – w fawelach Rio de Janeiro – i w Ameryce Środkowej, a przede wszystkim w Meksyku? Może. Tylko że... Opozycja i media triumfują ilekroć na Strona 36 podstawie wątpliwych rewelacji8 czy zeznań rzekomych byłych partyzantów, występujących pod pseudonimami z zasłoniętymi twarzami, władze w Waszyngtonie i Bogocie wysuwają oskarżenia, że „szefowie narkopartyzantki kolumbijskiej przebywają w Wenezueli”. Natomiast wstydliwie milczą między innymi wtedy, gdy Rafael García, były szef informatyki kolumbijskiej policji politycznej – Administracyjnego Wydziału Bezpieczeństwa (DAS) – z odkrytą twarzą i pod własnym nazwiskiem ujawnia powiązania tej instytucji ze skrajnie prawicowymi formacjami paramilitarnymi (głównymi aktorami narkoprzemytu). García ujawnił również, że były szef DAS Jorge Noguera spotkał się w 2004 r. z dowódcami formacji paramilitarnych i opozycjonistami wenezuelskimi w celu uknucia „planu destabilizacji” Wenezueli i zamordowania Cháveza. Obecność paracos (członków kolumbijskich formacji paramilitarnych) w graniczących z Kolumbią stanach Táchira, Apure i Zulia jest znana od dawna. W 2008 r. były dyrektor generalny Kierownictwa Służb Wywiadowczych i Prewencyjnych (DISIP), Eliézer Otaiza, wskazywał na „obecność 20 tysięcy [spośród nich] na całym terytorium kraju”, na którym „prowadzą oni działalność przestępczą związaną z porwaniami, płatnymi zabójstwami i narkoprzemytem” 9. Przenikają do Wenezueli w coraz większej liczbie. To, co ukrywa prasa wenezuelska, ujawnia dziennik wydawany w Bogocie w reportażu zatytułowanym Czarne Orły odleciały do Wenezueli. Dziennikarz Enrique Vivas, który zwiedził stan Táchira, opisuje, jak wspomniana w tytule formacja paramilitarna zainstalowała tam „nielegalne struktury i stała się władzą kontrolującą niemal wszystko – oferującą nawet ubezpieczenia na życie” 10. Oczywiście nie członkom Zjednoczonej Partii Socjalistycznej Wenezueli (PSUV), których kilku zamordowała w lutym i marcu 2010 r. Przy udziale policji stanowej w Zulii, gdzie urząd gubernatora jest w rękach opozycji, paracos, stosując przemoc lub pożyczając pieniądze, uzyskali kontrolę nad niektórymi dzielnicami Maracaibo i nad handlem ludowym na Las Playitas. Spostrzeżenie pewnego obserwatora: „Władze Zulii organizują liczne pseudospotkania chłopów. Kupa przyjeżdża na nie z Kolumbii i... nie wyjeżdża.” Jeszcze więcej paracos działa w interiorze, w stanie Barinas... Mówi mieszkaniec (zastrzegając sobie anonimowość): „Nigdy nie było tu tylu Kolumbijczyków. Wykupują, wynajmują. Gdy jest problem, pomagają ludziom finansowo. Działają tak, jak narcos w Brazylii. No i nastąpiła eksplozja przemo- HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 cy, która osiągnęła niemal taki poziom, jak w Caracas.” Zaraz, zaraz, przecież ta przemoc może być dziełem Wenezuelczyków! I gdzie przebiega granica między pospolitymi przestępcami, choćby nawet pochodzącymi z Kolumbii, a członkami formacji paramilitarnych? „Przedtem Kolumbijczycy tu się nie osiedlali. Jechali do Caracas, aby szukać tam pracy. I nigdy nie było tu na taką skalę płatnych zabójstw, masakr, porwań...” 23 kwietnia 2007 r. policja stanu Cojedes, prowadząc dochodzenie w sprawie porwania przemysłowca Nicolasa Alberto Cida Souto, schwytała członków bandy dowodzonej przez Gersona Alvareza, teoretycznie już „zdemobilizowanego” komendanta Zjednoczonych Samoobron Kolumbii (AUC) – tak nazywały się tamtejsze prawicowe formacje paramilitarne – ale faktycznie służącego Czarnym Orłom za finansistę. W marcu 2008 r. w Zulii CICPC aresztował szefa kolumbijskiej siatki narkoparamilitarnej Hermagorasa Gonzaleza; znaleziono przy nim dowody tożsamości wydane przez DISIP i Gwardię Narodową. 19 listopada 2009 r. w Maracaibo wpadła Magally Moreno alias „La Perla” – była członkini AUC znana ze swoich powiązań w Kolumbii z DAS, oficerami i wysoko postawionymi dygnitarzami. Wiele osób bije na alarm. „Nieraz brak poczucia bezpieczeństwa osiąga szczyt – znacznie przekracza wszelkie normy”, skarży się Guadalupe Rodríguez, działaczka Koordynacji im. Simona Bolivara w chavezowskiej cytadeli Urbanización 23 de Enero – gigantycznej dzielnicy bloków mieszkalnych w Caracas. „To wygląda na politykę destabilizacji.” Pérez, zajmujący się tą sprawą z bliska, mówi, że „dziś Caracas przypomina Medellín z lat osiemdziesiątych. To ten sam sposób działania. Ciemne interesy tworzą atmosferę braku poczucia bezpieczeństwa, która pozwala tworzyć mafijne ‘parapaństwo’.” „Czy można”, zastanawia się w rozmowie z nami pewien dyplomata wenezuelski, „mówić wręcz o infiltracji piątej kolumny? Jak długo można twierdzić, że istnieje zaaranżowany z zewnątrz plan?” Dyplomata ten wie, że takie podejście jest niebezpieczne. Wie, jaką interpretację nakręca ono nieuchronnie: oto Chávez, przyparty do muru „rewelacjami” o swoich powiązaniach z „terrorystami” z Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC), wynajduje świetną zasłonę dymną, aby z jednej strony odpłacić się oskarżycielom pięknym za nadobne, a z drugiej zamaskować fiasko, które poniósł w walce z eksplozją przestępczości. Faktem jest jednak to, że w 2004 r. w go- spodarstwie rolnym Daktari pod Caracas aresztowano 116 członków kolumbijskich formacji paramilitarnych, którzy szykowali akcję destabilizacyjną i zabójstwo głowy państwa. To w stołecznej dzielnicy La Vega, kilka dni przed referendum z 2 grudnia 2007 r., aresztowano kolejnych członków tych formacji11 . Z licznych relacji, które zebraliśmy, wynika, że w dzielnicach ludowych La Vega, Los Teques, Petare „Kolumbijczycy” wykupują domy, otwierają restauracje i bary – w których pod stołami handluje się narkotykami – oraz usiłują przejąć kontrolę nad legalnymi i nielegalnymi grami, zakładami konnymi, prostytucją, firmami i spółdzielniami taksówkarzy, potrzebującym bez żadnych gwarancji pożyczają na 7 procent pieniądze, za sowite wynagrodzenie oferują ochronę (na którą lepiej się zgodzić)... Jeśli chce się zrozumieć logikę, która za tym się kryje, obserwacja tego, co dzieje się w stanach przygranicznych – w Apure i od niedawna w Táchira – wiele wyjaśnia. Kolumbijskie formacje paramilitarne wywołały tam chaos mnożąc akty przemocy, zabójstwa i porwania. Od pewnego czasu rozdają w osadach ulotki: „Z nami nie będzie narkotyków, przestępczości, prostytucji.” Wywołać panikę, a następnie zaprezentować się w charakterze „wybawicieli” – są więc powody, aby podejrzewać, że mamy do czynienia z dobrze obmyślaną strategią. Wysoki funkcjonariusz państwowy po uzyskaniu zapewnienia, że nie ujawnimy jego nazwiska, wyznaje: „Myślę, że na wysokim szczeblu nie docenia się niebezpieczeństwa. Nadal mówi się o bandach przestępców, a tymczasem mamy do czynienia z ‘organizacją’ – żeby nie powiedzieć: z armią okupacyjną.” Przesada? Być może... Lecz doświadczenie z amerykańskimi działaniami „antywywrotowymi” w Ameryce Łacińskiej nie ułatwia zadania tym, którzy starają się to rozwikłać: czy mamy do czynienia z „przedsiębiorcami przemocy” bez żadnych powiązań politycznych, czy ze strategią destabilizacji? Na razie, z wyjątkiem niektórych barrios stołecznych – takich, jak 23 de Enero, Guarana, Guatire, które są bardzo upolitycznione, mają za sobą długie dziesięciolecia organizacji i kontrolują swoje „terytorium” – wygląda na to, że aktorzy społeczni są rozbrojeni. „Rady gminne jeszcze nie dość się rozwinęły i nie mają klinicznego oka, które pozwalałoby im wykryć taki ruch.” Tak analizuje sprawę pewien Brazylijczyk pracujący z chłopami w stanie Barinas. Aníbal Espejo stwierdza, mając na myśli rojos-rojitos („czerwone-czerwoniutkie”) dzielnice: „Ludzie wiedzą... ale jeszcze nie są dość dojrzali politycznie, aby sprostać takiemu wyzwaniu.” 13 kwietnia 2002 r., po tym, jak dwa dni wcześniej obalono prezydenta, to właśnie mobilizacja ludowa mas, które zeszły do miasta z osiedli na wzgórzach, zmusiła zamachowców do odwrotu i umożliwiła powrót Hugo Cháveza na urząd. „W przypadku nowej próby zamachu stanu żaden 13 kwietnia nie będzie możliwy w sytuacji, gdy w barrios grasują uzbrojone i dobrze zorganizowane siatki paramilitarne”, bije na alarm intelektualista Luis Britto García. Pérez nie patrzy tak daleko. Po prostu stwierdza: „Chaos spowodowany przez te grupy kryminalne i nagłaśniany – żeby nie powiedzieć: popierany – przez media służy interesom prawicy. Im więcej trupów, tym więcej głosów dla opozycji.” Przypisy: 1 G. Zavarce, „Caracas: Una guerra sin nombre”, „El País Semanal” (Madryt), 18 kwietnia 2010 r. 2 „Situación de los derechos humanos en Venezuela: Informe anual, octubre 2008/septiembre 2009”, Programa Venezolano de Educación – Acción en Derechos Humanos (Provea), Caracas, grudzień 2009 r. 3 D. Saubaber, „Caracas, la cité de la peur”, „L’Express” (Paryż), 26 maja 2010 r. 4 „Raids” (Paryż) nr 127, grudzień 1996 r. 5 Wybory parlamentarne odbędą się we wrześniu br. 6 520 tysiącom przyznano obywatelstwo wenezuelskie, 200 tysięcy ma statut uchodźców, 1 milion uzyskał statut „mieszkańca”, a inni „nie mają papierów” i codziennie ich przybywa... 7 Nie czyni to z Wenezueli „narkopaństwa”, wbrew temu, co sugeruje Waszyngton... albo w takim razie Stany Zjednoczone, niezdolne do kontroli swoich granic – wartość „towarów” na ich narkotykowym rynku wewnętrznym, liczona po cenie sprzedaży detalicznej, wynosi ponad 60 miliardów dolarów – zajmują wśród „narkopaństw” pierwsze miejsce. 8 Patrz M. Lemoine, „La Colombie, Interpol et le cyberguérillero”, „Le Monde Diplomatique”, lipiec 2008 r. 9 „Últimas Noticias” (Caracas), 6 marca 2008 r. 10 „El Espectador” (Bogota), 31 stycznia 2009 r. Águilas Negras to ugrupowanie zreformowane w 2005 r. po tym, jak na podstawie kontrowersyjnej ustawy zwanej „Sprawiedlwiość i Pokój” kolumbijskie formacje paramilitarne formalnie się zdemobilizowały. 11 „Vea” (Caracas), 17 kwietnia 2008 r. tłumaczenie: Zbigniew Marcin Kowalewski Źródło: Internacjonalista.pl BARTOSZ NOWACZYK: BRAZYLIA. WOJNA W RIO DE JANEIRO Trudno ocenić to, co dzieje się w tej chwili w Rio. Z jednej strony grupy przestępcze, które rządziły dzielnicami biedy powinny być wyeliminowane, a mieszkańcy mają prawo do życia bez strachu, że w każdej chwili mogą zginąć od zabłąkanej kuli. W niektórych dzielnicach po uruchomieniu posterunku UPP poziom bezpieczeństwa znacznie się podniósł, a mieszkańcy są zadowoleni z obecności policji. Jednocześnie warto zauważyć, że metoda walki z przestępczością polegająca na wypieraniu jej z jednej dzielnicy do drugiej jest mało skuteczna na dłuższą metę. Stąd też wielu krytyków rządu gubernatora Sérgio Cabrala wskazuje, że celem programu UPP nie jest faktycznie zmniejszenie problemu przestępczości w mieście, a jedynie pozbycie się go z centrum miasta, które szykuje się na dwie wielkie imprezy sportowe – Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w 2014 roku oraz Igrzyska Olimpijskie w 2016. Wskazuje się również na to, że posterunki UPP zaczęły powstawać w pierwszej kolejności nie w dzielnicach o najwyższym poziomie przestępczości, ale w tych, które położone są blisko bogatych dzielnic południowej strefy miasta. październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 37 Warto również zauważyć, że sami funkcjonariusze UPP mówią o tym, że wraz z inwazją na dzielnicę i jej okupacją, konieczne są działania mające na celu likwidację źródeł przestępczości – biedy i braku perspektyw na godne życie. Od 20 listopada Rio de Janeiro doświadcza niespotykanej od dawna fali przemocy. Działające w mieście grupy zorganizowanej przestępczości zjednoczyły się w bezprecedensowym ataku na mieszkańców miasta. Grupy, które dotychczas skupiały się na handlu narkotykami w comunidades (port. społeczność, zwanych też fawelami), zeszły ze wzgórz i zaczęły atakować przejeżdżające ulicami pojazdy. Taktyka przestępców polega na ich zatrzymaniu, obrabowaniu pasażerów, a następnie podpaleniu samochodu. Dotychczas zanotowano ponad 70 takich ataków, w których zniszczono między innymi 25 autobusów komunikacji miejskiej. Kilkukrotnie ostrzelano też posterunki policji. Siły porządkowe odpowiedziały falą aresztowań (od niedzieli prawie 200 osób). W walkach z uzbrojonymi bandami dotychczas zginęło około 30 osób, z których połowa to przypadkowe ofiary. W czwartek połączone siły oddziałów szturmowych policji (BOPE – Batalhão de Operações Especiais) oraz regularnej policji wsparte przez 8 wozów opancerzonych, działka szybkostrzelne i wyrzutnie granatów zaatakowały największą społeczność w mieście – Vila Cruzeiro. W wyniku walk 350 policjantów z kilkoma setkami uzbrojonych przestępców opanowało dzielnicę i rozpoczęło jej okupację. Większość członków gangów wycofała się do sąsiedniej społeczności – Morro do Alemão. 26 listopada około 800 żołnierzy brazylijskiej armii włączyło się do działań zbrojnych. Trwa sporadyczna wymiana ognia. Działania grup zorganizowanej przestępczości są odpowiedzią na wdrażaną od dwóch lat strategię „odbijania” dzielnic z rąk przestępców. W tym celu powołano specjalny oddział policji UPP (Unidades de Polícia Pacificadora), którego celem „pacyfikacja i okupacja” dzielnicy dotychczas opanowanej przez gangi. Do chwili obecnej powstało 13 posterunków UPP w Rio de Janeiro. Grupy przestępcze, które w wyniku działań UPP tracą władzę nad dzielnicą, przenoszą się do kolejnej, bardziej oddalonej od centrum. Poza terenem aktualnych działań militarnych życie toczy się normalnie, choć ataki na samochody miały miejsce w całym mieście. Jeden z autobusów został spalony na jednej z głównych ulic miasta – Avenida Presidente Vargas. Źródło: lewica.pl PRZESTROGA NIE TYLKO DLA ROBOTNIKÓW Głos mają „robole” i robotnicy. Po naszym odejściu z GIPR grupa ta, jeśli wierzyć „Głosowi Robotniczemu” – organowi GIPR, szła od sukcesu do sukcesu, pozyskując dla sprawy robotników. Oddajmy im głos, przecież to „Głos Robotniczy”: „W ostatnich dniach lipca w lasach województwa kaliskiego odbyła się zgodnie z wiosennymi uchwałami konferencja Grupy Inicjatywnej Partii Robotniczej. W związku z wystąpieniem z Grupy dwóch członków redakcji 'Samorządności Robotniczej', a co za tym idzie – rozbiciem ośrodka kierowniczego – konferencja przekształciła się w Zjazd, który dokonał oceny dotychczasowych działań, rozliczył stare kierownictwo, opracował program i statut, oddzielił redakcję od funkcji kierowniczych i wybrał nowe kierownictwo. Przewodniczącym został robotnik, działacz związkowy” („GIPR: ZJAZD, PROGRAM, STATUT”, „Głos Robotniczy” nr 5, październik-listopad 1995, s. XVI). W kolejnym numerze „Głosu Robotniczego”, z datą i numeracją wsteczną (nr 5-6, sierpień-wrzesień 1995 r.), który najwyraźniej poprzedzał numer zjazdowy znaleźć można było sugestywny i charakterystyczny „List od czytelnika” (s. 19): „Witam! Poprzez Darka wysyłam swoją ROBOLSKĄ [nasze podkreślenie] opinię na temat gazety 'Głos Robotniczy'. Nie wiem od czego zacząć, nie spodziewałem się zupełnie czegoś takiego, bardzo pozytywnie się zaskoczyłem, to jest świetne po prostu! Najważniejsze – jest to gazeta robotnicza nie tylko z nazwy, jest to GAZETA DLA ROBOTNIKÓW. Praktycznie nie mogę 'G.R.' porównać z żadną inną polską gazetą... i chyba to dobrze! Plusy: 1. Prosty, czytelny język, nie ma długich przeintelektualizowanych zdań, niezrozumiałych ogółowi zwrotów, nie ma (na szczęście) tego tak ulubionego przez redakcję oficjalnych (?) politycznych pism używania słów 'trudnych' tam gdzie normalnie można użyć słowa 'łatwego'. Nie uważam tego za plusy, by ukazać, Strona 38 że robotnicy są niedouczeni itp., ale naprawdę przeciętnemu człowiekowi lepiej 'czyta się' i 'rozumie się' rzeczy podane przystępniej. Nawet najciekawsze artykuły i tematy można spieprzyć wodolejstwem i bełkotem, podobnym do tego używanego często przez telewizyjne 'gadające głowy'. 2. Podchodzenie do problemów od podstaw – to mnie ujęło, tego się nie spotyka, a szkoda. Przykładem może być takie polityczne 'abecadło' jak artykuł 'Co to jest program?' Naprawdę niezmiernie ważne jest, by redaktorzy pism przestali uważać, że wszelkie terminy i pojęcia są znane ich czytelnikom. Ciekawa i dobrze prowadzona 'lekcja' nawet o znanym większości temacie, może być interesująca i dać nam do myślenia o rzeczach, które jak się zdaje tak doskonale znamy. 3. Brak chamsko widocznej lub owiniętej w bawełnę agitki, przekonywania 'o jedynie, słusznej drodze' (pod 'przywództwem' np. danej gazety), problemy nie są na pewno przedstawione tendencyjnie, a że z punktu widzenia dołu... no, przecież dla dołu to jest! Dobrze, że deklaracja GIPR jest wyraźnie zaznaczona i oddzielona, nie wzbudza to podejrzeń o próby manipulacji, na które robotnicy są wbrew pozorom bardzo wyczuleni, i każde 'przegięcie' w tę stronę może ich na śmierć zrazić. 4. Wiele spraw ze świata, dobrze że są to rzeczy które można przypasować do spraw dziejących się w Polsce ('Niemcy, lew na smyczy', 'No pasaran!') i łatwo uzyskać skalę porównawczą wielu podobnych przecież na całym świecie problemów. Ciekawy wybór wiadomości – dobrze, że zwraca się uwagę w robotniczej gazecie np. na problem rasizmu, ludzie są wobec tego zjawiska dość obojętni, właśnie dlatego, że mało o nim słyszą nie tylko sensacyjnych wieści, ale i opinii, bo nie da się ukryć... że każde pismo w mniejszym lub większym stopniu kształtuje swoich czytelników. 5. Dobrze, że 'G.R.' jest na swój sposób luźna, to znaczy nie jest sztywną formą zadrukowanego papieru, prócz idei ma też 'duszę' i dobrze robi nieco humoru. Takie coś jak 'usłyszane na ulicy' jest konieczne, by gazeta 'się czytała', nie są prawdziwe zarzuty, że humor obniża wiarygodność innych tematów (wystarczy spojrzeć na 'Class HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 War', choć nie jest to przykład najbliższy). Im gazeta oczywiście większa tym więcej tematów luźnych (humor, może sport, lokalne ogłoszenia, recenzje książek, imprez) musi się w niej znaleźć i nie jest to na pewno żadna komercjalizacja. Na razie tyle przyszło mi do głowy, jak widać są to same plusy, nie chcę szukać na siły dziury w całym, no chyba tylko, że gazeta ma mały (chyba) nakład i zasięg, ale to przecież nie wasza wina. Jeszcze raz dziękuje za oba numery 'Głosu R.', za ciekawy wykład w Katowicach, no i rozmowę. Serdecznie Pozdrawiam! Krzysiek Dworniczak [zapewne pseudonim robola-planisty, bliskiego redakcji, kierownictwo jak wiadomo od redakcji „Głosu Robotniczego” zostało oddzielone. Stąd nieco zakonspirowana wewnętrzna korespondencja – nasza uwaga].” MAMY WIĘC DO CZYNIENIA Z NIEOMAL IDEALNYM PISMEM ROBOTNICZYM I PISMEM DLA ROBOTNIKÓW! Nic zatem dziwnego, że sukcesom GIPR nie ma końca. W międzyczasie tutejsi liderzy GIPR – Darek Ciepiela i Roman Adler-Zawierucha – informują nas, że w GIPR jest już „od ch... robotników”. „Głos Robotniczy” nr 10-11 z sierpnia-listopada 1996 r. dumnie relacjonuje już drugi zjazd prężnej „grupy inicjatywnej partii robotniczej” (s. 25): „W dniach 13 i 14 lipca w Katowicach miał miejsce II Zjazd Grupy Inicjatywnej Partii Robotniczej. Potwierdził on słuszność obranej drogi na poprzednim Zjeździe, pozytywnie ocenił działalność Grupy na przestrzeni ostatniego roku. Przedyskutowano i podjęto konkretne decyzje dotyczące bieżącej i przyszłej działalności. Jako priorytet uznano wszelkie działania dążące do jedności środowisk rewolucyjnej lewicy. Oprócz członków GIPR uczestniczyli w nim goście z innych organizacji rewolucyjnej lewicy i związków zawodowych. W Zjeździe brali udział także goście z zagranicy: przedstawiciel brazylijskiej Zjednoczonej Socjalistycznej Partii Pracujących (PSTU) i jednocześnie największej centrali związkowej w tym kraju CUT, oraz dwoje przedstawicieli Międzynarodowej Partii Robotniczej (MRP) z Rosji, Na ręce uczestników Zjazdu wpłynęły listy z życzeniami owocnych obrad od Międzynarodowego Sekretariatu Międzynarodowej Ligi Ludzi Pracy – Czwartej Międzynarodówki (LIT-CI), od Komitetu Łączności między LIT-CI a Międzynarodówką Robotniczą (WIRFI), od Organizacyjnego Komitetu Międzynarodowej Partii Robotniczej Rosji i Ukrainy (OK MRP) oraz od Rewolucyjnej Partii Pracujących (PRT, Hiszpania)” itd. W tymże numerze „Głosu Robotniczego” na s. 6 widnieje KOMUNIKAT o następującej treści: „14 lipca [czyli w drugim dniu Zjazdu GIPR – nasza uwaga] w obecności przedstawiciela Grupy Inicjatywnej Partii Robotniczej od- były się rozmowy między przedstawicielami KK WZZ 'Sierpień 80', D. Podrzyckim i B. Ziętkiem a przebywającym gościnnie w Katowicach jednym z przewodniczących wielonurtowej brazylijskiej Central Unica dos Trabalhadores (CUT), Dirceu Travesso, znanym jako Didi. W spotkaniu uczestniczył też przedstawiciel związkowców z Kijowa, Paweł Słucki. Rozmowy wykazały zadziwiającą zbieżność poglądów na antypracowniczą rolę ponadnarodowych korporacji kapitałowych i ich agend, jakimi są Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. Podobna zgodność wystąpiła w ocenie wydarzeń związanych z 'upadkiem' komuny w Polsce i krajach Europy ŚrodkowoWschodniej. Przedstawiciele WZZ 'Sierpień 80' zwrócili gościom uwagę na szczególną rolę w tym procesie tzw. nomenklatury partyjnej i [na] procesy jej uwłaszczenia się poprzez spółki tworzone na majątku narodowym. Aby przybliżyć im przebieg tych procesów, zaprosili związkowców brazylijskich z federacji metalowców i górników w stanie Minas Gerais, skąd wybrano Didiego do władz CUT – do Polski. Brazylijski gość odwdzięczył się zaproszeniem delegacji WZZ 'Sierpień 80' na przyszłoroczny Kongres CUT i zaproponował, aby nasi przedstawiciele przygotowali na tę okoliczność referat do międzyzwiązkowej dyskusji. Na prośbę kolegi Pawła Słuckiego Przewodniczący WZZ 'Sierpień 80' zobowiązał się do przedstawienia na Komisji Krajowej wniosku o zorganizowanie akcji poparcia dla strajkujących górników DonBasu. Spotkanie zakończyła wymiana adresów i pamiątkowych drobiazgów.” Na chwilę przerwiemy te pouczające wspominki. Wybiegając nieco naprzód. Jak informuje Wikipedia: „Polska Partia Pracy – Sierpień 80 (PPP, dawniej pod nazwą Alternatywa – Partia Pracy) – polska partia polityczna, powstała na I Kongresie, przeprowadzonym 11 listopada 2001, na bazie koalicji wyborczej Alternatywa Ruch Społeczny, którą tworzyli działacze Wolnego Związku Zawodowego 'Sierpień 80', Konfederacji Polski Niepodległej – Ojczyzna, Narodowego Odrodzenia Polski oraz nieliczni politycy Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, a wśród 47 sygnatariuszy były m.in.: Polska Partia Ekologiczna – Zielonych, Krajowe Porozumienie Emerytów i Rencistów Rzeczypospolitej Polskiej.” JEŚLI ZATEM TAK WSZYSTKO DOBRZE SZŁO, TO CZEMU NASTĄPIŁ ZWROT WZZ „SIERPIEŃ 80” KU SKRAJNEJ PRAWICY? CZY ZWROT TAKI MOŻE SIĘ POWTÓRZYĆ? Opracowanie: W.B. Tym razem odpowiedzi udzieli Grupa na rzecz Partii Robotniczej: GPR: „PPP I WYBORY – STRACONA SZANSA” W ostatnich wyborach samorządowych PPP otrzymała 1,17% głosów i zdobyła 6 mandatów radnych. Niektórzy działacze świętują wielki sukces. Jednakże miniona kampania wyborcza ukazała krok PPP na prawo. Na wiosnę tego roku, PPP przyjęła program, opowiadający się przeciwko kapitalizmowi i wyzyskowi oraz za uspołecznieniem kluczowych sektorów gospodarki i samorządnością pracowniczą. Podkreślano w nim, że kapitalizm nie jest w stanie zapewnić ludziom chleba ani dachu nad głową, interesy ludzi pracy są sprzeczne z interesami kapitału, a prawo własności nie może być traktowane jako świętość. Był to dla PPP krok w dobrym kierunku. Choć nie jest to w pełni socjalistyczny program, to zaprezentował antykapitalistyczne środki, które mogłyby zostać udoskonalone i bardziej rozwinięte. Jednak podczas kampanii prezydenckiej, program ten został zepchnięty na dru- gi plan i można było mieć wrażenie że był prezentowany tylko po to, by zyskać poparcie znanych międzynarodowych lewicowych osobistości. W przemówieniach i wywiadach z przewodniczącym i kandydatem PPP, Bogusławem Ziętkiem, sugerował on, że można budować bardziej sprawiedliwy system na bazie kapitalizmu – rodzaj kapitalizmu z ludzką twarzą. Główną strategią organizatorów jego kampanii wyborczej było przekonanie wyborców, że Ziętek i październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 39 PPP są ludźmi rozsądnymi, umiarkowanymi, a zatem mają szanse być wybrani. Kampania PPP w wyborach samorządowych przedstawiała dalsze przesuniecie na prawo. Jej główne hasło – „uczciwy samorząd” – mogłoby być użyte przez którąkolwiek z partii politycznych! Ponadto, zarówno w tych wyborach, jak i w wyborach prezydenckich, proponowano walkę z bezrobociem przez oferowanie preferencyjnych warunków korporacjom, jeżeli tylko zobowiążą się do zatrudniania ludzi na umowy o pracę, zamiast na umowy śmieciowe. Innymi słowy, chciano przekupić korporacje, by były grzeczne! Umowy śmieciowe faktycznie są jednym z głównych problemów pracowników w Polsce. Pozbawiają one miliony ludzi praw pracowniczych, pewności zatrudnienia, prawa do emerytury i opieki zdrowotnej. Skazują ich na pracę w podłych warunkach za głodowe pensje, uniemożliwiając im jednocześnie organizowanie się w związki zawodowe, by walczyć o poprawę warunków pracy. PPP słusznie piętnuje umowy śmieciowe. Ale strategia przyjęta przez partię – przekupywanie kapitalistów, by zatrudniali ludzi na umowy o pracę – jest nieskuteczna i może prowadzić tylko do większego rozzuchwalenia się pracodawców. Jedynymi sposobami, by faktycznie zmusić kapitalistów do zatrudniania na umowy o pracę, jest kontrola pracownicza, wzmacnianie uprawnień związków zawodowych, możliwość nacjonalizacji zakładu, jeżeli zatrudniają w nim ludzi na umowy śmieciowe. Jednak o niczym takim PPP nie wspominała w swojej kampanii. Ekonomiczny kryzys i brutalne cięcia Wybory odbyły się w sytuacji poważnej niestabilności gospodarczej, mimo rządowej propagandy stwierdzającej coś przeciwnego. Zadłużenie rośnie niekontrolowanie. Deficyt budżetowy staje się niebezpieczne wysoki i wynosi obecnie ponad 7% PKB. Rząd nie ma innego pomysłu na uniknięcie finansowej katastrofy niż pośpieszna i masowa prywatyzacja, która doprowadzi do tragedii bezrobocia dla kolejnych tysięcy pracowników. Światowa gospodarka nie rozwiązała fundamentalnych problemów jej organicznego kryzysu i staje obecnie w obliczu kolejnego załamania, które zmniejszy rynki eksportowe Polski. Jednakże, nawet bez kurczenia się światowej gospodarki, prędzej czy później polski rząd będzie musiał przedsięwziąć drakoński program oszczędnościowy, składający się z brutalnych cięć i ataków na ludzi pracy, oraz dalszej prywatyzacji istotnych usług. PO ma Strona 40 nadzieję, że może opóźnić te działania do czasu po następnych wyborach parlamentarnych, obawiając się, że taka polityka mogłaby sprowokować masowe protesty społeczne i przyczynić się do erozji ich poparcia. Wiele z tych ataków – cięcia w usługach publicznych, prywatyzacja służby zdrowia, regionalnych połączeń kolejowych, ataki na lokatorów mieszkań komunalnych (podwyżki czynszu, eksmisje) – będzie prowadzonych przez lokalne władze. To dlatego kluczowym w tych wyborach było zaprezentowanie klarownej, klasowej alternatywywobec polityki rządu i wszystkich głównych partii, ostrzeganie o atakach mogących nadejść i prezentowanie programu walki z nimi. To właśnie starał się robić GPR w Krakowie startując z list PPP (Zob: „Program wyborczy i kandydaci do Sejmiku Wojewódzkiego z listy Polskiej Partii Pracy – Sierpień 80”, województwo małopolskie). Choć PPP sprzeciwiała się prywatyzacji służby zdrowia w swojej kampanii wyborczej, to niestety – mówiła niewiele lub nic o prywatyzacji pozostałych sektorów i przedsiębiorstw. Co gorsza – byli nawet kandydaci PPP, którzy w swych materiałach i wystąpieniach wyborczych popierali prywatyzację! Przypadki te są skandaliczne, choć mniejszościowe. Większość partii udaje, że nie widzi, kiedy na naszych oczach odbywa się prywatyzacja na skalę największą od wielu lat. Oczywiście, prywatyzacja służby zdrowia jest najbardziej szkodliwa, ponieważ może doprowadzić do tragedii na ogromną skalę. Jednak czy ktoś może zaprzeczyć, że prywatyzacja kolei i PKS-ów również stwarza zagrożenie dla życia ludzkiego? Że prywatyzacja energetyki spowoduje wzrost cen prądu, na który wielu ludzi nie będzie stać, i grozi pozbawieniem ich dostępu do energii elektrycznej? Prywatyzacja ma miejsce nie tylko w sektorze usług publicznych. Prywatyzuje się również te zakłady przemysłowe, które jeszcze są własnością publiczną. Ich pracowników czekają masowe zwolnienia. Mnożą się protesty i apele załóg przedsiębiorstw o przerwanie prywatyzacji. Przeciwników prywatyzacji przybywa i obecnie znów jest ich znacznie więcej niż jej zwolenników. Partia, która ma reprezentować pracowników, powinna bronić własności publicznej i miejsc pracy. Powinna wspierać wszelkie protesty przeciwko prywatyzacji i być ich rzeczniczką. Tymczasem PPP milczy. Po co kandydować w wyborach? Zdaje się, że kierownictwo PPP przywiązuje wagę jedynie do wyborów. Jednocze- HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 śnie nie wykazuje chęci budowy partii i rozwijania autentycznych demokratycznych struktur. Skutkiem tego w czasie wyborów na listy wyborcze wpisywani są często przypadkowi ludzie, których poglądy polityczne nie zostały sprawdzone czy zweryfikowane. Co to za sukces jeśli tacy ludzie zostają wybrani radnymi? Co mogą zdziałać dla partii i dla klasy robotniczej? Nasze podejście do wyborów jest przeciwne. Przede wszystkim widzimy wybory jako szanse na przekazywanie i wyjaśnianie naszych idei szerszej publiczności, oraz próbę pobudzenia jej części na tyle, by stała się aktywna w walce. Ostateczny wynik wyborów nie jest tak ważny, jak budowanie partii na solidnych podstawach politycznych i rozprzestrzenianie naszych idei. Nie powinniśmy wraz z innymi partiami uczestniczyć w konkursie piękności poprzez powtarzanie pustych, miło brzmiących sloganów bez znaczenia. Zdobycie mandatów przez partię jest jak najbardziej pożądane, jednak nie może stanowić jej najważniejszego celu. Powinniśmy zadać sobie pytanie: do czego potrzebne nam mandaty? Jak planujemy wykorzystać zdobyte stanowiska? Kim są nasi kandydaci? Czy nie powinni być dobierani przez partię staranniej? Przedstawiciele partii, czy to radni, czy posłowie, powinni zachowywać się jak trybuni klasy robotniczej, zawsze być orędownikami sprawy ludzi pracy i używać każdej możliwości do wzmacniania walki pracowniczej i podnosić świadomość klasową. Miejmy nadzieję, że radni wybrani z listy PPP należycie będą wykonywać mandat publiczny poprzez realizację antyliberalnego i prospołecznego programu zawartego w najnowszej Deklaracji Politycznej PPP z roku 2010. Po wyborach PPP ma tworzyć tzw. Sojusz Antyliberalny przeciwko prywatyzacji służby zdrowia i usług komunalnych. Jeśli PPP chce przyciągnąć i uaktywnić młodzież oraz pracowników, Sojusz nie może pozostać pustą deklaracją, ani żadną formą poparcia dla opozycyjnych polityków burżuazyjnych. Jedynym możliwym kierunkiem dla Sojuszu, jest organizowanie komitetów akcji wraz z załogami, Związkami Zawodowymi i organizacjami autentycznie lewicowymi. Przygotowanie do ofensywy Wkrótce po następnych wyborach parlamentarnych możemy spodziewać się zmasowanego ataku na miejsca pracy i poziom życia ludzi pracy. Lewica powinna zacząć przygotowywać się już teraz do maksymalnego wykorzystania przyszło- rocznych wyborów i wzmacniać swoją pozycję, by stawić opór atakom. Rozwiązaniem dla lewicy nie jest czynienie się „wybieralną” przez przyjmowanie umiarkowanej „zdroworozsądkowej” polityki i akceptowanie logiki gospodarki kapitalistycznej. Zamiast tego musimy prezentować prawdziwą alternatywę dla kapitalizmu już teraz i nie czekać na wyimaginowany czas w przyszłości, gdy zdobędziemy władzę. Niestety tam, gdzie inni kandydaci lewicy startowali w ostatnich wyborach, również nie udało im się zaprezentować takiej alternatywy. Na przykład, Młodzi Socjaliści, choć słusznie sprzeciwiają się wielu aspektom polityki neoliberalnej i nazywają się demokratycznymi socjalistami, w istocie popierają mieszaną gospodarkę, innymi słowy, gospodarkę kapitalistyczną z gwarancjami socjalnymi i udziałem państwa. To nie może stanowić alternatywy w epoce kapitalistycznej niemocy i kryzysu. Kapitalizmu nie stać na reformy i gwarancje, z których korzystaliśmy w przeszłości. To dlatego partie socjaldemokratycz- ne, które walczyły o takie reformy w przeszłości, zostały zmuszone w ciągu ostatnich 20 lat do prowadzenia brutalnej neoliberalnej polityki, gdy były u władzy. Jedynym sposobem, by zagwarantować pracę, poziom życia i wysoki poziom opieki socjalnej jest nacjonalizacja banków i przemysłu oraz ustanowienie demokratycznego planu produkcji. Nie może być to jednak zrobione ten sam sposób, jak nacjonalizacje na modłę kapitalistyczną, które miały miejsce ostatnio na zachodzie. Służyły one jedynie ratowaniu kapitalizmu. Znacjonalizowane przedsiębiorstwa były prowadzone jak firmy kapitalistyczne – przez rady nadzorcze, z perspektywą ich reprywatyzacji w przyszłości. Z drugiej strony nie możemy pozwolić na biurokratyczne nacjonalizacje, jak w PRL i ZSRR. Potrzebujemy socjalistycznej nacjonalizacji – znacjonalizowane przedsiębiorstwa winny być demokratycznie kontrolowane i zarządzane przez pracowników danego przedsiębiorstwa, jak i przez demokratycznie wybranych reprezen- tantów całej klasy robotniczej. Ci przedstawiciele nie powinni otrzymywać nadmuchanych pensji jak sitwa z PiSu i PO, która zasiada w radach nadzorczych polskich przedsiębiorstw państwowych lub pół-państwowych. Ludzie powinni mieć pełny wgląd w ich zarobki i powinni oni otrzymywać nie więcej, niż średnia pensja ludzi pracy, bez żadnych dodatkowych przywilejów. Demokratyczny, socjalistyczny plan produkcji musi być tworzony z aktywnym udziałem ludzi pracy w całym kraju. W ten sposób gospodarka mogłaby służyć potrzebom ogromnej większości społeczeństwa, a nie chciwości wąskiej mniejszości. (źródło: strona internetowa GPR) DOBRZE, ŻE WRESZCIE JEDNA Z MIĘDZYNARODOWYCH TENDENCJI TROCKISTOWSKICH OPAMIĘTAŁA SIĘ I ZDECYDOWAŁA NA KRYTYKĘ POCZYNAŃ POLSKIEJ PARTII PRACY. LEPIEJ PÓŹNO NIŻ WCALE! PAWEŁ SZELEGIENIEC: ANTYSTALINOWSCY KOMUNIŚCI W WIELKIEJ BRYTANII (cz. I) Leon Trotsky is a Nazi. Yes, I know it for a fact! First I read it, then I said it, Before the Stalin-Hitler Pact. Oh my darling, Oh my darling, Oh my darling Party Line. Never break thee or forsake thee Oh my darling Party Line. In the Kremlin, in the Kremlin, In the Fall of thirty nine, Sat a Russian and a Prussian, Working out the Party Line. In Siberia, in Siberia, Where the Arctic sun doth shine Sat an old Bolshevik Who they called a dirty swine. Party comrade, Party comrade, What a sorry fate is thine! Comrade Stalin does not love you Cause you left the Party Line. Satyryczny wierszyk na melodię „Oh my darling Clementine” autorstwa angielskich trockistów w związku z podpisaniem „paktu o nieagresji” między ZSRR a Trzecią Rzeszą (Ted Grant, „History of the British Trotskyism”). 1. Krótki wstęp Tak oto charakteryzował angielskich trockistów tajny raport rządu brytyjskiego z 1944 roku: „Trockizm to podstawa doktryny bazującej na naukach Marksa, dopracowanych przez Lenina oraz zinterpretowanych i stosowanych w odniesieniu do okresu międzywojennego przez Trockiego. Zerwanie z oficjalnym komunizmem, albo stalinizmem zostało zapoczątkowane przez różnice pomiędzy doktrynalnymi założeniami Trockiego i realizmem Stalina. Trocki potępiał zastąpienie 'kontynuowania rewolucji światowej' stalinowskim planem ustanowienia socjalizmu w Związku Radzieckim jako warunkiem wstępnym. Krytykował zastąpienie demokratycznej dyskusji w partii osobistą dyktaturą Stalina, zmniejszanie roli sowietów (rad) w obliczu wzrastającej biurokratyzacji oraz wskrzeszenie gospodarczych i społecznych klas uprzywilejowanych. Trockiści nie postrzegają obecnej formy społecznej panującej w Rosji jako socjalizmu, wierzą że prawdziwy socjalizm może być osiągnięty jedynie poprzez mniej lub bardziej stymulowaną rewolucję na obszarze większej części globu. Są oni także wrogo nastawieni do reżimu stalinowskiego, gdyż nie tylko 'zdradził on rewolucję' w Rosji, ale poprzez wykorzystywanie krajowych partii komunistycznych jako narzędzi w swojej 'reakcyjnej' polityce zagranicznej opóźnia rozwój klasy robotniczej ku rewolucji światowej” 1 . Dzieje ruchu antystalinowskich komunistów, trockistów, którego członkowie przed końcem drugiej wojny światowej nazywali siebie komunistami-internacjonalistami oraz bolszewikami-leninowcami, należą do najmniej znanych z całej historii ruchu komunistycznego i robotniczego. Przez lata znajdował się on na marginesie światowego ruchu klasy robotniczej, zwalczany zarówno przez „socjalistycznych” reformistów, jak i stalinistów, którzy to (każdy na własną rękę, ale skutki były kulminacyjne) walnie przyczynili się do urato- październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 41 wania systemu kapitalistycznego przed rewolucją proletariacką. Dzięki złudnemu oszukiwaniu mas pracujących socjaldemokraci i staliniści mogli zdobyć ich poparcie dla swojego „lewicowego” programu, który jak np. w przypadku Komunistycznej Partii Włoch tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej pozostał jedynie na papierze2. Upadek reformizmu i stalinizmu na świecie wielu odczytało, niesłusznie skądinąd, jako upadek i kompromitację marksistowskiego socjalizmu jako alternatywy dla systemu liberalnego kapitalizmu. Wielu zwykło sądzić, że trockizm jest ruchem stosunkowo młodym, a jego założenia wynikają głównie z opozycji wobec stalinizmu. Propaganda antytrockistowska bardzo często przedstawiała ruch ten jako lewackie awanturnictwo, idealistyczny woluntaryzm i oportunizm. Wszyscy oni mylą się bardzo. Trockizm nie jest nowym ruchem, nową doktryną, a jedynie „[...] wskrzeszeniem autentycznego marksizmu, jaki został zastosowany podczas Rosyjskiej Rewolucji i w pierwszych latach istnieniaMiędzynarodówki Komunistycznej”3. Tak o ruchu, który został zapoczątkowany przez Lwa Trockiego pisał jeden z ojców amerykańskiego trockizmu James Patrick Cannon. Trudno coś dodać do tych słów. Trockizm jako jedyny z nurtów w europejskim i światowym ruchu robotniczym nieprzerwanie trzymał się pryncypiów marksistowskiego komunizmu. Ci, którzy wcześniej pluli na niego jako na „kapitulanctwo przed burżuazją” sami w końcu przed nią skapitulowali, a analizy Trockiego w mniejszym bądź większym stopniu okazały się prawidłowe. Do pracy jako materiał źródłowy posłużyły mi publikacje brytyjskich trockistów dostępne w Internecie. Historia marksizmu ma to ułatwienie, że w sieci znajduje się bezpłatnie, darmowe archiwum tekstów historycznych, często o charakterze źródeł oraz analiz politycznych, których wiele w Polsce jest prawie niedostępnych. Również internetowa wersja trockistowskiego pisma historycznego „Revolutionary History” była dla mnie bardzo pomocna. W pracy wykorzystałem także polskie publikacje na temat trockizmu, w tym pierwszą polską monografię trockizmu Trockizm. Doktryna i ruch polityczny A. Grabskiego i U. Ługowskiej, przedstawiającą w zwięzły i przystępny sposób jego historię (chociaż brytyjski trockizm nie jest tam szczegółowo omawiany), a także polskie wydania dzieł Trockiego. Sporo wartościowych wskazówek i faktów znalazłem również w periodykach wydawanych przez współczesnych polskich trocki- Strona 42 stów („Rewolucja”). Starałem się zachować jak najlepiej chronologiczny ciąg wydarzeń. Praca odnosi się skrótowo do dziejów brytyjskiego trockizmu, od narodzin do rozwiązania Rewolucyjnej Partii Komunistycznej i „Klubu” (do ok. roku 1950). Praca prezentuje w zwięzły sposób rozwój organizacyjny i ideologiczny głównych nurtów brytyjskiego antystalinowskiego marksizmu. 2. Leninowski komunizm w Wielkiej Brytanii Komunistyczna Partia Wielkiej Brytanii Genezy ruchu trockistowskiego należy szukać jeszcze w Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii (Communist Party ofGreat Britain, KPWB), powstałej w lipcu 1920 roku z połączenia kilku radykalnie lewicowych grup i będącej brytyjską sekcją Międzynarodówki Komunistycznej (MK). Jednakże dopiero na początku 1921 roku w jednej partii zostały zjednoczone wszystkie organizacje komunistyczne, kiedy to Robotnicza Federacja Socjalistyczna (przemianowana wcześniej na Partia Komunistyczna – brytyjska sekcja Trzeciej Międzynarodówki, CP-BSTI) 4 Sylwii Pankhurst, za namową Lenina na drugim kongresie międzynarodówki, zgodziła przyłączyć się do nowopowstałej partii komunistycznej (KPWB). Leninowi bardzo zależało na jedności, gdyż zdawał sobie sprawę ze słabości organizacyjnej pojedynczych partii marksistowskich5. Struktura organizacyjna partii była zgodna z 21 punktami przynależności do MK, jak np. wewnętrzny ustrój centralistyczno-demokratyczny6. Przywódcą partii został Albert Inkpin. W czasie, kiedy trwały jeszcze rozmowy zjednoczeniowe pojawiła się różnica w kwestii współpracy z partiami socjalistycznymi i ich związkami zawodowymi, oraz parlamentaryzmu. Sylwia Pankhurst, którą lider bolszewików określał jako 'lewicową komunistkę' odrzucała współpracę z reformistami i parlamentaryzm. Jak sama pisała: „Partia komunistyczna nie powinna zawierać kompromisów... Powinna zachować swą doktrynę w czystości, swą niezależność od reformizmu bez skazy; powołanie jej – iść naprzód, nie zatrzymując się i nie zbaczając z drogi, iść prostą drogą ku Rewolucji Komunistycznej” 7. Pojawił się także pomysł wejścia komunistów jako frakcji do Partii Pracy (Labour Party, LP), jednakże szybko upadł z powodu oporu angielskich komunistów, jak i przywództwa partii socjaldemokratycznej. Jak pisze S. Reynolds: HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 „W 1920 roku kwestia 'Partii Pracy' była dyskutowana w Kominternie. Lenin i Trocki uważali, że KP Wielkiej Brytanii powinna związać się z LP i w jej ramach walczyć o swoje ideały. Po burzliwej debacie pomysł ten przeszedł niewielką większością. By zastosować się do tego postanowienia przywódcy brytyjskiej KP, którzy nadal byli temu przeciwni, sformułowali prośbę o przyłączenie w bardzo prowokacyjny sposób, licząc na odmowę. Kiedy odmowa przyszła, partia komunistyczna wydała oświadczenie zatytułowane 'It's their funeral'” 8. Ostatecznie powstała partia, KPWB, bez grupy Pankhurst, która przyłączyła się dopiero później. Nowa partia przyjęła leninowską strategię zawartą w broszurze „Dziecięca choroba 'lewicowości' w komunizmie”, zakładającą wykorzystywanie parlamentu w celach propagandowych, pracę wewnątrz reformistycznych związków zawodowych9, oraz współpracę i próby wywarcia wpływu na członków partii socjaldemokratycznej i centrystowskiej 10. Sama Pankhurst nie zagościła długo w partii, gdyż już w 1921 roku została z niej usunięta dyscyplinarnie, po czym założyła nową organizację związaną z tzw. nurtem „komunizmu rad” (Rätekommunismus), reprezentowanym głównie przez krótko działającą Komunistyczną Niemiecką Partię Robotniczą (Kommunistische Arbeiterpartei Deutschlands, KAPD). W omawianym okresie partia komunistyczna była siłą relatywnie słabą, liczyła bowiem jedynie do 5 tys. członków11 . W 1924 roku na cztery dni przed wyborami parlamentarnymi wybuchła afera w związku z publikacją przez konserwatywny „Daily Mail” tzw. Listu Zinowiewa, zawierający m.in. zalecenia by wykorzystywać powiązania gospodarcze między ZSRR a Anglią na rzecz propagowania leninizmu oraz działalności dywersyjnej w siłach zbrojnych12. Z analiz jakie przeprowadzono wynika, że list jest sfałszowany13; wielu historyków przypuszcza iż miał na celu zdyskredytowanie rządu LP jako nieudolnego i narażającego kraj na niebezpieczeństwo „bolszewizmu”, a także że był dziełem „białych” Rosjan pracujących w służbach wywiadowczych: Dokumenty, które zostały odtajnione w 1990 roku pokazują, że w latach 50-tych agencja szpiegowska MI6 zniszczyła najważniejsze dokumenty dotyczące Listu Zinowiewa. W 1999 roku po zbadaniu [sprawy] przez ministerstwo spraw zagranicznych ujawniono, że Stewart Menzies, przyszły szef MI6 który był „całkowicie wierny obozowi konserwatywnemu”, wysłał list do redakcji „Daily Mail”. Tak oto ministerstwo skomentowało sprawę: „służby wywiadowcze 'białych' Rosjan były dobrze rozwinięte i zorganizowane, wliczając w to operacje dokonywania fałszerstw w Berlinie. Wydaje się, że poprosili do tego któregoś z fałszerzy, bądź skontaktowali się z państwami bałtyckimi w podobnych zamiarach, [tj.] by wyprodukować dokument, który zniweczy [brytyjsko-sowieckie] porozumienia i doprowadzi do upadku rządu labourzystowskiego” 14. W 1925 roku doszło to powołania Anglo-Radzieckiego Komitetu Związkowego, którego rola w polityce brytyjskiej podzieliła Stalina i Trockiego. Trocki zarzucał Stalinowi i Bucharinowi, że przekładają interesy państwa radzieckiego nad perspektywy rewolucji, gdyż pragną wykorzystać komitet do „obrony ZSRR”, sprzymierzając się ze łamistrajkowską biurokracją związkową, wytwarzając w masach przekonanie o jej lewicowości, godząc jednocześnie w wystąpienia robotnicze, mogące wywołać kryzys rewolucyjny. W maju 1926 roku wybuchł dziewięciodniowy strajk generalny górników, który zakończył się (mimo narastającej fali radykalizacji mas) zdradą przywódców związkowych i represjami w stosunku do radykalnych robotników, w tym członków KP, będących najbardziej radykalnym i zdecydowanym elementem ruchu strajkowego. Jak pisze Duncan Hallas, aresztowania dotknęły 9 tys. osób, z czego 13% stanowili komuniści (ponad 20% składu partii), podczas gdy związkowcy z Kongresu Związków Zawodowych stanowili jedynie 0,2% 15. Na tej postawie Trocki wysunął konkluzję, iż należy wyrabiać w robotnikach ciągłe przekonanie o niechybnej zdradzie ich przywódców związkowych. W tym samym czasie, idąc za zaleceniami Stalina brytyjska partia komunistyczna wysunęła hasło: „Cała władza w ręce Rady Generalnej Kongresu Związków Zawodowych!”, czyli w zasadzie tychże zdradzieckich biurokratów związkowych, nawet nie robotników-związkowców. Nowa strategia partii była zdaniem Trockiego oszukiwaniem robotników („blok z wodzami bez mas i wbrew masom” 16) „w imię interesów państwowych ZSRR” i był to jeden z dowodów na to, że budowa „socjalizmu w jednym kraju” nie jest zbieżna z interesami rewolucji światowej 17. Konflikt w radzieckiej partii odbił się szerokim echem w światowym ruchu komunistycznym. Trocki zarzucał Stalinowi i jego sojusznikom sprzyjanie biurokratyzacji partii i państwa sowieckiego, niszczenia struktury centralistyczno-demokratycznej na rzecz biurokratycznej dyktatury oraz porzu- cenie idei wywołania rewolucji w innych krajach na rzecz „budowy socjalizmu w jednym kraju”, tworzenie z ZSRR osamotnionej twierdzy na kapitalistycznym morzu, może doprowadzić do upadku władzy radzieckiej. Jako przykład, do czego prowadzi polityka Stalina Trocki powoływał się na upadek pierwszej chińskiej rewolucji, kiedy to KP Chin zgodnie z dyrektywami Kominternu poszła na ugodę z nacjonalistami z Kuomintangu, co zakończyło się wielką klęską dla komunistów chińskich (dzięki defensywnej postawie partii chińskiej Czang Kai-szek mógł przeprowadzić m.in. masakrę komunistów w Szanghaju). Stalin z kolei zarzucał mu frakcyjność, „lewackie awanturnictwo” i „zastępowanie leninizmu trockizmem”. W prasie zaczęły ukazywać się artykuły wypominające Trockiemu jego „antyleninowską” przeszłość, próby porozumienia obu partii socjaldemokratycznych przed rokiem 1917, dążenie do rozbicia jedności partii, ale przede wszystkim atakowano ideę rewolucji permanentnej 18, którą zaczęto uważać za sprzeczną z leninizmem, forsując przy tym nowy stalinowski kurs. Nie pomogła Trockiemu także sprawa „testamentu Lenina”, którą próbowano wyciągać w celu kontrataku na „frakcję” stalinowską, co tylko pogorszyło i tak już złą sytuację19. Trocki i jego zwolennicy, którzy od ok. 1923 roku zaczęli tworzyć coś na kształt półoficjalnej (Zjednoczonej) Lewicowej Opozycji20 zostali poddani różnorodnym represjom, a ich pisma cenzurze prewencyjnej. Wcześniej rozpoczęło się systematycznie usuwanie Trockiego z najważniejszych stanowisk państwowych: z KC, z biura politycznego, z funkcji komisarza wojskowego i ostatecznie z samej WKP(b). W 1927 roku Trockiego zesłano do położonej w Kazachstanie Ałma-Aty, a w 1929 roku wydalono z kraju. Banita polityczny osiadł w Prinkipo w Turcji. Mimo, że Trocki bardzo ubolewał nad wygnaniem go z ZSRR, decyzja ta w przyszłości okazała się dla niego zbawienna. W brytyjskiej partii nie było jasności co do oceny roli Trockiego, jaką w tym odgrywał okresie. Z czasem zaczęły się jednak pojawiać artykuły piętnujące „trockizm”. Jeszcze w 1925 roku wydano Błędy trockizmu21 , pracę zbiorową zawierającą krytyczne uwagi wobec Lekcji Października Trockiego. Praca ta nie jest typową pracą antytrockistowską, charakterystyczną dla późniejszych czasów, bowiem nie znajdziemy w niej jawnych fałszerstw, takich jak ukrywanie prawdziwej roli byłego komisarza wojskowego w historii Rewolucji Październikowej i państwa radzieckiego, co nie znaczy, że pozycja ta obchodzi się z Troc- kim łagodnie. Przeciwnie, jak pisze we wstępie edytor książki Jack T. Murphy: „Będzie to ogromna niespodzianka dla brytyjskiej klasy robotniczej, kiedy zobaczy boleść Międzynarodówki Komunistycznej w związku z ogromnymi kontrowersjami wokół towarzysza Trockiego [...]. Nazwisko towarzysza Trockiego zawsze było związane z towarzyszem Leninem. 'Lenin i Trocki!', to były imiona, z którymi wiązaliśmy wszystkie nasze myśli i doznania w stosunku do Rewolucji Rosyjskiej i Międzynarodówki Komunistycznej. Kiedy wieści o Rosyjskiej Rewolucji dotarły na Zachód, te dwie postacie ukazały się nam nad horyzontem i nigdy nie zastanawialiśmy się nad różnicami [między nimi] [...]. Widzieliśmy tylko przywódców, rady i masy, a ponad tym wszystkim dwóch wielkich historycznych gigantów, Lenina i Trockiego” 22. W końcu jednak i brytyjska partia komunistyczna zaczęła zajmować coraz bardziej wrogie pozycje wobec Trockiego i jego stronników. Nie było w niej większej debaty na ten temat, a także żaden z jej liderów nie poparł oficjalnie Trockiego. W 1927 roku przyjęła w pełni antytrockistowski kurs, ale grupki lewicowej opozycji jeszcze się nie pojawiły. Jak stwierdził później przywódca KPD, Ernst Thälmann, partia brytyjska jako jedyna większa sekcja MK zawsze była całkowicie lojalna wobec obecnej linii Kominternu23. Tak oto scharakteryzował politykę i działania KP Wielkiej Brytanii Duncan Hallas: „Jej tragedia polegała na tym, że co zrozumiałe, ale ostatecznie fatalne, sama zaangażowała się w polityczne gnicie Kominternu, w czasie nadchodzenia stalinizmu. Jej członkowie odegrali bohaterską rolę w wydarzeniach roku 1926. Jej upadek był upadkiem pewnego politycznego rozumowania, za co główna odpowiedzialność spada na przywództwo Komunistycznej Międzynarodówki” 24. Przypisy – obszerne – zostały w naszym wydaniu zamieszczone po części III opracowania Pawła Szelegieńca. – Red. Tekst, napisany w 2005 r., publikujemy za portalem Władza Rad (www.1917.net.pl). Ukazał się również na portalu lewica.pl październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 43 POLE WALKI WSTĘPNE UWAGI DO PRZEDMOWY, CZYLI PROLEGOMENA Wszystkie próby kreowania się na jedynego, prawowitego spadkobiercę rewolucyjnego marksizmu, komunizmu czy leninizmu nawet za życia Lwa Trockiego miały pewien mankament. Bez poparcia klasy robotniczej, jej najbardziej świadomych oddziałów nie miały racji bytu. W Rosji Radzieckiej Lew Trocki miał taką bazę. Choć mocno przetrzebiona walkami frakcyjnymi i represjami aparatu Stalina odprowadzała ona jego „pociąg donikąd”. Jako banita mógł tylko liczyć na rewolucję światową i cud zmartwychwstania. Rewolucyjne kadry klasy robotniczej gremialnie szukały innych rozwiązań. Przeważnie trwały przy swoich komunistycznych partiach. W tej sytuacji zwolennicy Lwa Trockiego próbowali w „skostniałych” partiach komunistycznych utrzymać się jako frakcje, bądź nurty. Na to nie było jednak zgody Stalina. Stąd wymuszona tułaczka trockizmu. Co z tego, że „analizy Trockiego w mniejszym bądź większym stopniu okazały się prawidłowe”. Większych sukcesów nie było, a mniejszych zwyczajnie brakowało. Następcy Trockiego nawet tym nie mogą się pochwalić. Ich analizy to ich achillesowa pięta. Na polu boju sprostałby im nawet Longinus Podbipięta, herbu Zerwikaptur ze wsi Myszykiszki. NASI HARCOWNICY Trzymajmy się zatem mitów i realiów. Longinus Podbipięta „nosi pod pachą olbrzymi miecz krzyżacki, nazywany Zerwikapturem, który otrzymał po przodku Stowejce. W bitwie pod Grunwaldem ów przodek ściął za jednym zamachem głowy trzech rycerzy noszących na tarczach kozie łby. W nagrodę owe łby dano mu do jego herbu, który nazwano Zerwikapturem (tak naprawdę herb ten istniał już przed bitwą grunwaldzką, Bartosz Paprocki w swych Herbach rycerstwa polskiego wspomina Drogosława herbu Zerwikaptur, założyciela wsi Koziegłowy w 1106). Postać Longinusa jest wysoka, chuda i dość cudaczna. Jego twarz ma melancholijny i sympatyczny wygląd. Jest on ostatnim męskim potomkiem rodu Podbipiętów, posiadającym ogromną fortunę na Litwie, skąd pochodzi”. NASZ LONGINUS OBIECUJE, ŻE ZA JEDNYM ZAMACHEM GŁÓW ZETNIE ZNACZNIE WIĘCEJ!!! Pozostali harcownicy to Omega Doom i Antonio das Mortes – czy warto przedstawiać? Wszyscy znacie ich filmowe prototypy! Kto nie zna – niech czyta i słucha relacji świadka: „Wczoraj obejrzałam film sfna Polsacie 'Omega Doom'. Rzecz dzieje się po apokalipsie lub czymś podobnym. Jest zrujnowane miasto, a w tym mieście są Androidy i Klony, które prowadzą coś w stylu wojny między sobą. Przybywa android, co się zowowie Omega Doom, rozwala prawie wszystkie klony i ze dwa androidy, ocalił 'miasto' i se poszedł”. A teraz znów wraca. Trzeci to Latynos, można zobaczyć go w akcji. Antonio Rocha Strona 44 nakręcił o nim nawet film – migawki w internecie. To specjalista od zabijania „cangaceiros”, to on, a nie kto inny zabił – największego bohatera brazylijskiego folkloru – Lampiao. Zabójca Lampiao i... mściciel. Nie wierzcie w brednie, że to wróg nr. 1 i zdrajca – prawda bije z filmu! A oto dowody: Virgulino Ferreira da Silva narodził się w 1897 roku w północno-wschodnim stanie Pernambuco. Jest to okrutna kraina opisywana przez Euclydesa da Cunhę w swej słynnej pracy – Ostępy („Os Sertoes”). Na terenach tych jest niewiele wody, mnóstwo kaktusów i skarłowaciała roślinność, nie tak jak na południowym zachodzie. Chociaż jest jednym z najstarszych terenów należących do Brazylii, należał też tradycyjnie do najbardziej zacofanych. Niewielu ludzi otrzymywało tu więcej niż podstawowe wykształcenie. Lokalna społeczność był rządzona przez posiadaczy ziemskich i persony polityczne, często byli to ci sami ludzie. Politycy i właściciele ziemscy mieli swych uzbrojonych ludzi tak, jak ranczerzy w Arizonie. Nazywano ich Cangaceiro – ludzie Cangaço, jak zwano tę srogą krainę. Lampiăo i Maria Bonita Gdy Virgulino dorósł, on i jego rodzina uwikłali się w konflikt z lokalnymi feudałami. Powodem spięcia była oczywiście obrona honoru. Rodzina stała po złej stronie w oczach policji. W czasie najazdu jakiego dokonała policja na dom Virgulino, został zabity jego ojciec. Było to zdarzenie, którego policja miała jeszcze długo żałować. W wieku 25 lat Virgulino stał się Lampiăo, plagą krainy oraz zabójcą policjantów i żołnierzy, których zwykł nazywać macacos (małpami). Przez następne piętnaście lat nie schodził na zbyt długo z nagłówków gazet w całej Brazylii. Lampiăo jest często uważany za Robin Hooda Brazylii. Nie ma jednak o tym mowy! Chyba, że Robin Hood rozpoczął swą karierę od rabowania chorych, przykutych do łóżka dziewięćdziesięciolatek. Lampiăo był skomplikowanym człowiekiem, religijnym, ale i brutalnym. Był też próżny. Pojawiał się na dziesiątkach zdjęć i udzielał wywiadów kiedy tylko to możliwe. Jego banda rzadko składała się z więcej niż czterdziestki ludzi, ale zdarzało im się walczyć przeciwko dwustu milicjantom. Trudno sobie wyobrazić, że mała grupka bandytów była w stanie otwarcie walczyć przeciwko policji stanowej i piechocie przez półtorej dekady. Przy czym w Brazylii w latach dwudziestych i trzydziestych drogi były szlakami dla bydła, woda była rzadko spotykana, policja była skorumpowana, lokalni „szefowie” byli wszechwładni, linie telegraficzne niemal nie istniały, a ludzie nie chcieli żadnych dodatkowych kłopotów w ich i tak ciężkim życiu. Większość społeczeństwa nie miało nic, co by Lampiăo lub jego banda chcieli. Bohater czy bandyta? Kapitan Virgulino, jak Lampiăo lubił się nazywać, nie cierpiał na brak wrogów. Fakt, że był w stanie zastrzelić każdego policjanta HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 czy żołnierza, którego zobaczy, czyniło z nich śmiertelnych wrogów. Stanowi i lokalni politycy czuli się urażeni przez prestiż i siłę jaką Lampiăo prezentował. Jednak złapanie i zabicie go nie było wcale łatwe. Znał teren, miał swych szpiegów i swych przyjaciół. Większość policji wysyłanej przeciwko niemu nie była zbyt entuzjastycznie nastawiona na możliwość dostania się w zasadzkę nieprzyjaciela. Cangaceiros mieli w swej bandzie także kobiety. Najsłynniejszą z nich była Maria Bonita. Najbliższa towarzyszka Lampiăo, aż do śmierci. Ponieważ policja nie robiła nic przeciwko niemu, większość ludzi niechętnie, acz pomagała mu. Jednak niewielu z nich przyłączyło się do bandy. Lampiăo nie był rewolucjonistą, był po prostu bandytą. Ci, którzy mu się sprzeciwiali mogli stracić wszystko, w tym życie. W wypadku zdrady lub informowaniu policji cangaceiros byli bezlitośni. Z drugiej jednak strony, gdy Lampiăo i jego kompani przyjeżdżali do miasta nie mieli powodu, by być na kogokolwiek wściekłym. Dość często organizował dla ludzi przyjęcia z muzyką i mnóstwem cachaçy, na których wszyscy się bawili jak za starych dobrych czasów. Ciemna strona Lampiăo Lampiăo nie tylko pustoszył całe domostwa swych wrogów, najeżdżał też małe miasteczka, zabijając policjantów, żądając od lokalnych handlowców „kontrybucji”, plądrując wszelkie dobra, jakie był w stanie wywieźć, a te których nie był w stanie rozdawał miejscowej ludności. Często gwałcił kobiety, zwłaszcza te związane z policją lub wrogą frakcją. Na początku swej kariery Lampiăo i ponad dwudziestu jego ludzi zgwałcili młodą żonę żołnierza, każąc mu na to patrzeć. Utrzymywano też o przypadkach wydłubywania nożem oczu i odcinaniu języków kobietom przez Lampiăo i jego kompanów. Śmierć o poranku W 1938 roku długa kariera Lampiăo zakończyła się. Ostatecznie został zdradzony przez miejscowego pomagiera, który w czasie tortur powiedział żołnierzom, gdzie znajdują się przestępcy. W piękny lipcowy poranek pięćdziesięciu żołnierzy, uzbrojonych w karabiny maszynowe, podczołgało się i zaskoczyło równą im liczbę cangaceiros. Około czterdziestu bandytom udało się uciec, ale przywódcy byli dobrze widoczni i zostali namierzeni w pierwszej serii strzałów. Lampiăo i Maria Bonita byli pośród ciał, które pozostały na ziemi po dwudziestominutowej walce. Aby potwierdzić wiadomości o często rozgłaszanym odejściu Lampiăo, żołnierze zebrali głowy pojmanych do Salwadoru, gdzie pozostawały na widoku przez ponad trzydzieści lat [Lista nazwisk zdekapitowanych: Besouro, Moderno, Ezequiel, Candeheiro, Ceca Preta, Labareda, Azulăo, Arvoredo, Quina-Quina, Banananeira, Sabonete, Catingueira, Limoeiro, Laparina, Mergulhăo, Corisco, Volta Seca, Jararaca, Cajarana, Viriato, Gitirana, Moita-Brava, Meia Noite, Zabele – przyp. tłum.]. Śmierć Lampiăo zasygnalizowała koniec pewnej ery. Maria Bonita i Lampiăo mieli córkę, która ponoć jeszcze żyje. Cangaceiros są nadal żywi w folklorze, literaturze, komiksach, programach telewizyjnych i filmach. Najlepsza z wszystkiego jest piosenka „Mulher Rendera”, ulubiona pieśń bandytów, którą śpiewali wjeżdżając do miasta. Tę piękną melodię zna niemal każdy Brazylijczyk. [Wyidealizowaną i uromantycznioną historię Lampiăo prezentuje film „Lampiăo, O Rei do Cangaço” z Leonardo Vilarem i Glorią Menezes. Pamięci bandy Lampiăo jest także poświęcony utwór Soulfly – „Sangue de Bairro” – przyp. Senzala]. (Zaczerpnięte z: www.brazilbrazil.com, zapożyczono z www.adg-gliwice.xt.pl) Zapamiętajcie sobie: „Lampiăo nie był rewolucjonistą, był po prostu bandytą”. Antonio das Mortes zna się na rzeczy, jak nikt inny, za takich słusznie uznaje posttrockistów. SPÓJRZMY NA POLE PRZYSZŁEJ WALKI Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wypuszczeni przed bojem harcownicy wracają z niczym. Miecz Podbipięty spoczywa u pasa, twarz Omegi Dooma jest bez wyrazu, jak grymas-uśmiech Rutgera Hauera. Tylko Antonio das Mortes coś dzierży w dłoni. To biała chustka – znak pokoju. Na niej ważkie wyznanie: „Sama Pankhurst nie zagościła długo w partii, gdyż już w 1921 roku została z niej usunięta dyscyplinarnie, po czym założyła nową organizację związaną z tzw. nurtem 'komunizmu rad' (Rätekommunismus), reprezentowanym głównie przez krótko działającą Komunistyczną Niemiecką Partię Robotniczą (Kommunistische Arbeiterpartei Deutschlands, KAPD).” Antonio złapał ślad. Już wiemy, pójdzie tym tropem. I dojdzie do... twórcy Grupy na rzecz Partii Robotniczej, Floriana Nowickiego. Tylko patrzeć jak siknie krew. Antonio wróci. Florek niekoniecznie. „W końcu [PRZECIEŻ SZYKOWAŁA SIĘ WOJNA] (...) brytyjska partia komunistyczna zaczęła zajmować coraz bardziej wrogie pozycje wobec Trockiego i jego stronników”. Co prawda to prawda: „Nie było w niej większej debaty na ten temat, a także żaden z jej liderów nie poparł oficjalnie Trockiego. W 1927 roku przyjęła w pełni antytrockistowski kurs, ale grupki lewicowej opozycji jeszcze się nie pojawiły. Jak stwierdził później przywódca KPD, Ernst Thälmann, partia brytyjska jako jedyna większa sekcja MK zawsze była całkowicie lojalna wobec obecnej linii Kominternu. Tak oto scharakteryzował politykę i działania KP Wielkiej Brytanii Duncan Hallas: 'Jej tragedia polegała na tym, że co zrozumiałe, ale ostatecznie fatalne, sama zaangażowała się w polityczne gnicie Kominternu, w czasie nadchodzenia stalinizmu. Jej członkowie odegrali bohaterską rolę w wydarzeniach roku 1926. Jej upadek był upadkiem pewnego politycznego rozumowania, za co główna odpowiedzialność spada na przywództwo Komunistycznej Międzynarodówki'.” Z wrażenia harcownicy uklękli, a Longinus poklepał nawet swą wielką łapą Pawła Sz. – recenzenta, jakby mu współczuł i jakby go macał. Pogrążeni w smutku nie zauważyli nawet, że zapadł mrok. Chór gawiedzi: Boju nie będzie?! PRÓŻNE NADZIEJE Powiedzmy sobie szczerze. Ani wam, ani autorowi specjalnie na tym nie zależy. Wy macie gdzieś trockizm i uzurpację trockistów do miana jedynych „antystalinowskich komunistów”. Autor zaś zapewne uważa się za perfekcjonistę. Przejrzał przecież dostępną literaturę przedmiotu. Dyskusja wydaje się zatem bezprzedmiotowa. Dobrze wyważone formułki, w rodzaju tej przytoczonej powyżej – „analizy Trockiego w mniejszym bądź większym stopniu okazały się prawidłowe” – mają zamknąć usta malkontentom. W rezultacie wykładnia trockistowska zajmie wreszcie należne jej miejsce w historii ruchu robotniczego, wypierając stalinowską i poststalinowską – PRL-owską. Jakież to proste, by nie rzec prostackie. Pozostałe nurty lewicowe mogą na to przystać. W tej sytuacji wydaje się, że consensus jest na wyciągnięcie ręki. Próżne wasze nadzieje. październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 45 Proste porównanie omawianej tu pracy Pawła Szelengieńca z opracowaniem Urszuli Ługowskiej i Augusta Grabskiego Trockizm. Doktryna i ruch polityczny zadaje temu kłam. Wydawałoby się, że Paweł Sz. odkrywa całą prawdę i tylko prawdę, nie ukrywając słabości ruchu trockistowskiego. Te wieczne podziały i kłótnie, waśnie i rozdrobnienie... Nic z tych rzeczy. Kolejna okrągła teza Pawła Sz. jego zdaniem załatwia sprawę. A oto ona: „spory personalne i ideologiczne doprowadziły do znacznego osłabienia ruchu, a w konsekwencji do jego podziału. Jest to niestety cecha charakterystyczna nie tylko trockizmu, ale całej lewicy komunistycznej, poczynając od konfliktów Lenina i 'lewicowych komunistów', a na sporach o naturę ZSRR kończąc”. Niestety lub „stety” – wszystko zależy od tego jak się na to patrzy. Okazuje się przecież, że owa słabość nie jest charakterystyczna dla trockizmu, lecz powszechna na „całej lewicy komunistycznej”. A zatem można ją wziąć w nawias i w rezultacie przesunąć do strefy zdemilitaryzowanej. Skoro jest to cecha całej lewicy komunistycznej, to jako argument w sporach na tej lewicy staje się bezużyteczna. To całkiem udany zabieg. Rzecz w tym, że na gruncie historii ruchu robotniczego bezpodstawny, w konsekwencji bezużyteczny. Zauważa to nawet autor, przecząc samo sobie: „W tym czasie rozłamy były 'na porządku dziennym', a ilość małych grupek była porażająca, żadna z nich nie miała również najmniejszych szans na konkurowanie z partią stalinowską i socjaldemokratyczną”. TO NIE WSZYSTKO Ze wspomnianej już pracy Urszuli Grabskiej i Augusta Grabskiego można się dowiedzieć paru ciekawych rzeczy, które w opracowaniu Pawła Szelegieńca zostały sprytnie zakamuflowane. Zacznijmy może od wewnątrz trockistowskiego sporu o celowość powołania IV Międzynarodówki. Paweł Szelegieniec jednoznacznie przychyla się do opinii Lwa Trockiego, który parł po „trupach politycznych” do celu. Zdanie Herszta Mandela: „Przyszłość całej ludzkości zależy od Czwartej Międzynarodówki. Nie można tworzyć fikcji, ale trzeba stworzyć prawdziwą międzynarodówkę. MIMO REPRESJI KRYZYS KAPITALIZMU STAWIA PRZED NAMI KWESTIĘ REWOLUCJI PROLETARIACKIEJ. To proletariat stworzy nową międzynarodówkę. Musimy oświecić robotników i przygotowywać organizację. Jeśli pozostaniemy grupą propagandową, robotnicy nie będą od nas wymagali zbyt wiele. Ale jeśli będziemy międzynarodówką, robotnicy zażądają kierownictwa, a my nie będziemy zdolni im przewodzić. BĘDĄ WTEDY ROZCZAROWANI [...] Tak długo jak Czwarta Międzynarodówka nie ma partii masowych, nie może być proklamowana” – Paweł Sz. wręcz ocenzurował. Wybite fragmenty znajdują się w pracy Ługowskiej i Grabskiego. Zapewne P. Szelegieniec uznał, że są one bez znaczenia. Dlaczego zatem ich nie zostawił? Czyżby zakłócały one tok rozumowania? Preferowane przez P. Szelegieńca zdanie L. Trockiego (przytoczone w całości przez Urszulę Ługowską i Augusta Grabskiego) znów zostało przez niego ocenzurowane (co wybijamy jak wyżej): „Sceptycy pytają – czy to już czas na powołanie nowej Międzynarodówki? Nie wolno – powiadają – tworzyć Międzynarodówki 'sztucznie'; może ona powstać jedynie z wielkich wydarzeń itp. WSZYSTKIE TE SPRZECIWY POKAZUJĄ TYLKO, ŻE SCEPTYCY NIE NADAJĄ SIĘ DO TWORZENIA NOWEJ MIĘDZYNARODÓWKI. WĄTPLIWE CZY NADAJĄ SIĘ ONI W OGÓLE DO CZEGOKOLWIEK. Czwarta Międzynarodówka już powstała z wiel- Strona 46 kich wydarzeń – największych w historii klęsk proletariatu. Przyczyna tych klęsk – to zwyrodnienie i zdrada starego kierownictwa. Walka klasowa nie znosi przerw. Trzecia Międzynarodówka, śladem Drugiej, dla rewolucji umarła. Niech żyje Czwarta Międzynarodówka! Ale czy to już czas na jej proklamowanie? – nie ustępują sceptycy. Czwarta Międzynarodówka – odpowiadamy – nie potrzebuje 'proklamowania'. Istnieje i walczy. Jest słaba? Tak, jej szeregi są jeszcze nieliczne, bo jeszcze jest młoda. Jest to na razie przede wszystkim kadra. Ale ta kadra – to jedyna gwarancja rewolucyjnej przyszłości, poza tymi kadrami nie ma na naszej planecie ani jednego rewolucyjnego nurtu, który by naprawdę zasługiwał na to miano. Jeśli nasza Międzynarodówka jest jeszcze słaba liczebnie, to jest silna doktryną, programem, tradycją, niezrównanym hartem swych kadr. Kto tego dzisiaj nie widzi, niech pozostanie na razie z boku. Jutro będzie to bardziej widoczne.” Widzimy, że do powołania IV Międzynarodówki L. Trocki prze po trupach politycznych. To nie wszystko. P. Szelegieniec chowa niewygodne fakty. DRUGI PRZYKŁAD Znów wiąże się z powołaniem IV Międzynarodówki. Paweł Szelegieniec jak zwykle pomija istotne „szczegóły”, które znaleźć można we wspomnianej pracy pary Ługowska-Grabski. Ani słowem nie wspomina o tym, że „Powstanie Czwartej Międzynarodówki stanowiło realizację kilkuletnich dążeń Trockiego”. To zapewne nieistotne, że „Przygotowywał się on do jej proklamowania już na konferencji w Paryżu w lipcu 1936 roku. Jednakże większość zgromadzonych delegatów organizacji trockistowskich uznała wówczas powołanie Czwartej Międzynarodówki za przedwczesne, zważywszy na organizacyjną słabość sekcji Międzynarodowej Ligi Komunistycznej. Dlatego ograniczono się wówczas jedynie do powołania Ruchu na Rzecz Czwartej Międzynarodówki, do którego MLK została włączona”. Bez znaczenia był zapewne również udział na konferencji założycielskiej „grupy radzieckiej”. W rzeczywistości bowiem, jak piszą Ługowska i Grabski „działalność trockistów w Związku Radzieckim już ustała, rosyjskim delegatem zaś na zjeździe założycielskim był Marek Zborowski, agent GPU”, dodając: „Dzięki Markowi Zborowskiemu, Pawłowi Okinowi, braciom Sobolevicius – rosyjskojęzycznym 'trockistom' działającym na Zachodzie, w rzeczywistości zaś agentom GPU, Stalinowi dobrze znana była działalność trockistów”. Bo cóż mógł Stalin? Nie zapobiegł przecież powstaniu IV Międzynarodówki. A może nie chciał? A może i tak ją sparaliżował przy pomocy prostych, acz brutalnych chwytów – z eliminacją Trockiego włącznie. CZAS, JAK WIDAĆ, NIE SPRZYJAŁ IV MIĘDZYNARODÓWCE. Może nie tylko trockistom? Inni komuniści musieli się z tym liczyć. Po co zatem ta pogarda i wywyższanie się trockistów, dostrzegalne w cytowanej już wypowiedzi Trockiego. Oto stosowny fragment: „Jest to na razie przede wszystkim kadra. Ale ta kadra – to jedyna gwarancja rewolucyjnej przyszłości, poza tymi kadrami nie ma na naszej planecie ani jednego rewolucyjnego nurtu, który by naprawdę zasługiwał na to miano”. LICZĄ SIĘ TYLKO KADRY? Ależ to zdanie Stalina. Mamy na ten temat własne zdanie – znamy innych rewolucjonistów, którzy pod wieloma względami przewyższają trockistów. Zwłaszcza pod względem ZAKORZENIENIA W ŚRODOWISKU ROBOTNICZYM. A bez tego ani rusz. Pozostaje tylko entryzm, który co krok ociera się o oportunizm. O czym świadczą nawet losy GPR, macierzystej organizacji Pawła Szelegieńca. HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 Zjawisko te Paweł dostrzega w brytyjskim ruchu robotniczym, minimalizuje je jednak do jednej, nieliczącej się grupki. Pozwolimy sobie również z tym się nie zgodzić. ZWERYFIKOWANY NEGATYWNIE Pozwolimy sobie zgodzić się z Urszulą Ługowską i Augustem Grabskim: „Program przejściowy w warstwie zawartych w sobie mesjańskich zapowiedzi Trockiego o możliwości pojawienia się nowego dominującego nurtu w międzynarodowym ruchu robotniczym, który byłby aktywnym kreatorem międzynarodowej rzeczywistości, został szybko zweryfikowany negatywnie przez wydarzenia historyczne o zupełnie innej treści”. To, że program nie został odrzucony przez trockistów nie zmienia stanu rzeczy – „wierność trockistów literze programu pozostawała zwykle jedynie 'wyznaniem wiary'. Ruch trockistowski bowiem tylko wyjątkowo miał wpływy w ruchu robotniczym i ROLĘ SUBSTYTUTU PROLETARIATU, JAKO POSTULOWANEJ BAZY PARTII REWOLUCYJNEJ, ODGRYWAŁY ZWYKLE ŚRODOWISKA LEWICY AKADEMICKIEJ I MŁODZIEŻ. Większy oddźwięk niż w zorganizowanym ruchu robotniczym ruch trockistowski miał w ruchu studenckim, ruchach antywojennych (zwłaszcza przeciwko wojnie w Wietnamie), w końcu w kampaniach solidarności z ruchami antykolonialnymi”. Ten cytat z pracy znanej nam pary warto uzupełnić o współczesne nam przekomiczne zjawiska i odniesienia. Okazuje się, że polscy trockiści i posttrockiści złapali wreszcie Polską Partię Pracy – swoje szczęście – za ogon. Nie wiedzą tylko, że to pies macha ogonem, a nie ogon psem. Chcieliby bardzo by było odwrotnie. Jak bardzo wystarczy posłuchać Rumburaka, PMB, Kowalewskiego czy Zalegi... Okazuje się, że kontakt ten wszystko zmienia. Nie liczy się nawet kto ma rację – ważne kto psa trzyma. A wówczas było nieważne? Problem polega na tym, że rewolucyjny ruch robotniczy – ten nie trockistowski – był na tyle zakorzeniony w klasie robotniczej (podobnie zresztą jak odłam reformistyczny), że sam był częścią tego ruchu. Polscy trockiści tylko udają, że są częścią tego ruchu. Kłamią w żywe oczy? Powiedzmy – wierzą. To kolejne wyznanie wiary. Nic więcej. TEGO PRZYNAJMNIEJ NIE UKRYWAJĄ Spójrzmy – jakie znaczenie miała usunięta przez Pawła Sz. teza Herszta Mendela: MIMO REPRESJI KRYZYS KAPITALIZMU STAWIA PRZED NAMI KWESTIĘ REWOLUCJI PROLETARIACKIEJ. Represje spadły przecież na cały ruch komunistyczny, na polskich komunistów już na początku lat 30. XX w. Do momentu przejęcia władzy przez Hitlera możliwa była rewolucja w Niemczech, rewolucja w Chinach wciąż wisiała na włosku. 1936 r. – rewolucja w Hiszpanii. Tego trockiści nie kwestionują. Za każdym razem akcentują jedynie destrukcyjną postawę stalinowców. Ale to przecież komuniści, bojownicy Międzynarodowych Brygad po powrocie do Kraju Rad są likwidowani z polecenia Stalina. Sprawa nie jest tak jednoznaczna, jakby wydawało się na pierwszy rzut oka. Ta dyspozycyjność komunistów miała jak widać swoje granice. W końcu Komunistyczną Partię Polski rozwiązano. Trocki łudzi się nadzieją, że rewolucję można przeprowadzić pod egidą IV Międzynarodówki. Zważywszy na koszty nie bierze pod uwagę, że problem można ominąć. INNI REWOLUCJONIŚCI PONOSZĄ TE KOSZTY. Często płacą własnym życiem... A jednak zdarzają się „cuda”. Dowód: chińska rewolucja czy rozwój sytuacji w Jugosławii. W obu wypadkach Stalin był przeciw. Trend ten potwierdzają nawet przemiany ustrojowe w Polsce i pozostałych krajach zwanych przez trockistów „zdeformowanymi państwami robotniczymi”. To proces skomplikowany, niejednoznaczny nawet w ocenach. Kontrolowane przez Stalina partie komunistyczne i robotnicze często wykraczają poza dyrektywy. Stalin też nierzadko zmuszony jest zmienić zdanie. Do takich niejednoznacznych kompromisów Trocki nie był zdolny. Jako wróg nr 1 nie miał też wyboru. Musiałby zrezygnować z własnych ambicji. A gdyby miał, to może by skorzystał, np. w obliczu rewolucji lub agresji na ZSRR. To ostatnie jest więcej niż prawdopodobne. Wiemy kim był Stalin. Wiemy, jaką miał władzę destrukcyjną nad całym ruchem komunistycznym. Władzę destrukcyjną miał również nad ruchem trockistowskim. Urszula Ługowska i August Grabski tego przynajmniej nie ukrywają. W.B. NIESZABLONOWE ROZWIĄZANIA Ruch komunistyczny załamał się w roku 1990 wraz z upadkiem Związku Radzieckiego nie tylko w skali Europy Wschodniej, ale wręcz świata. Zresztą we wszystkich swych odmianach. Co zaskoczyło najbardziej chyba trockistów, którym wydawało się, że wezmą wszystko. Dekada lat 90., generalnie, to klęska ruchu komunistycznego. Kolejna dekada – ta, o której tu dyskutujemy – to upadek socjaldemokracji, ruchu No Global i nowych socjalistycznych „pluralistycznych” i „antykapitalistycznych” partii, posttrockistowskiego chowu. Komunistyczne partie poststalinowskie zdołały się już częściowo pozbierać. Trwa ich pośpieszna odbudowa. Wystarczy przejrzeć internet, by o tym się przekonać. Kłopoty przeżywają trockiści. Posttrockizm poczynił wielkie ideowe spustoszenia. Los Biura Wykonawczego IV Międzynarodówki (mandelistów) jest tu najlepszym przykładem. Potencjał organizacyjny i propagandowy („propaganda sukcesu”) został jednak utrzymany. Nie przekłada się on jednak na poparcie wyborcze, choć aparat propagandowy nieomal wszystkich tendencji posttrockistow- skich wyspecjalizował się w krytyce neoliberalizmu, traktując postulaty walki z neoliberalizmem jako nowy „program przejściowy”. W przypadku IV Międzynarodówki możemy już mówić o rozmyciu ideowym i organizacyjnym. Inne tendencje posttrockistowskie starały się bezskutecznie o wpływy i zręby kadrowe. Nie wszystkim się udało. Na poziomie propagandowym można mówić co najwyżej o jałowej konkurencji i pogłębionej destrukcji, związanej z ofensywą kapitału i ideowej prawicy w mass-mediach. Na poziomie organizacyjnym przegrupowanie sił nie powiodło się. Posttrockistowskie partie „pluralistyczne” i „antykapitalistyczne” nie odegrały większej roli. Na poziomie teorii walka jest już w zasadzie rozstrzygnięta na korzyść marksizmu. Nurty eklektyczne są w odwrocie i defensywie. Przed nami ideowe, a później organizacyjne przegrupowanie. Możliwe są nieszablonowe rozwiązania. Na nie też stawiamy. (b.) październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 47 PAWEŁ SZELEGIENIEC: ANTYSTALINOWSCY KOMUNIŚCI W WIELKIEJ BRYTANII (cz. II) 2. Międzynarodowa Lewicowa Opozycja W tym czasie Trocki podzielił ruch komunistyczny na trzy "frakcje”. Pierwszą stanowiła lewicowa opozycja, "podtrzymująca sztandar leninizmu” reprezentującapostępowe idee światowej rewolucji socjalistycznej. Prócz tego, istniała „prawica”, w ZSRR reprezentowana przez Bucharina i Rykowa, w Niemczech przez KPD-Opozycję Heinricha Brandlera i Thalheimera, a w Hiszpanii przez Blok Robotniczo-Chłopski25. Trocki zarzucał „prawicy”, że reprezentuje interesy drobnego chłopa-średniaka i dąży ku restauracji kapitalistycznych stosunków w ZSRR. W innych krajach „brandlerowcy” jak się o niej wyrażał, mieli być „lokajami stalinowskiej biurokracji, którzy liczą na łaskę na zasadzie obopólnej amnestii” 26. Jak pisał Pierre Frank: „Prawicowa opozycja [...] występowała przeciw stalinizmowi nie dlatego że sprzeciwiała się jego ogólnej polityce, nie za sprawą kwestii 'socjalizmu w jednym kraju, ale dlatego że zarzuca mu 'ultra-lewicowe' błędy. Grupy te, z czego najważniejszą była grupa niemiecka Brandlera, chciały mieć niezależną politykę krajową [od stalinistów], czego wynikiem było ich przesuwanie się w kierunku lewicy socjaldemokratycznej” 27. Istniał także nurt centrowy, reprezentowany przez biurokrację stalinowską, chwiejny między tymi dwoma skrajnymi biegunami (przypomnę, że wtedy jeszcze Trocki stał na stanowisku reformy MK i radzieckiej partii). W walce politycznej „lewica” zwalcza oba te nurty, jednak nigdy nie zwalcza „centrum” w sojuszu z „prawicą”, natomiast dopuszczalny jest sojusz ze stalinistami przeciw brandlerowcom i bucharinistom. 6 kwietnia 1930 roku miało miejsce pierwsze międzynarodowe spotkanie zwolenników Trockiego w Paryżu. Wtedy też oficjalnie powołano do życia Międzynarodową Lewicową Opozycję (International Left Oposition, ILO), która mimo wydalania jej zwolenników z partii, uważała się za frakcję Kominternu. Byli na niej obecni delegaci z Francji, USA, Niemiec, Belgii, Czechosłowacji i Węgier28. By dana grupa mogła uważać się za członka ILO musiała spełniać kilka Strona 48 kryteriów ideologicznych, wyszczególnionych przez Trockiego m.in. potępiać politykę stalinowską w stosunku do wydarzeń chińskich (1925-27), Anglo-Radzieckiego Komitetu Związkowego, uznać ZSRR za zdeformowane państwo robotnicze, sprzeciwiać się teorii „socjalizmu w jednym kraju” gdyż „sprowadza się ona do całkowicie jałowej, ahistorycznej myśli, że dzięki bogactwom naturalnym kraju społeczeństwo socjalistyczne może być zbudowane w granicach geograficznych ZSRR” 29, co automatycznie wymaga uznania teorii rewolucji permanentnej. Jak podaje przytoczony przeze mnie we wstępie raport rządu brytyjskiego „ruch trockistowski istnieje w Anglii od 1929 roku, roku w którym Trocki został wydalony z ZSRR”. Pierwsze odgłosy niezadowolenia zaczęły pojawiać się w czasie kryzysu (192930) i po zwycięstwie nazizmu w Niemczech. Przez wiele lat ukrywane było, że jakakolwiek opozycja wyłoniła się wewnątrz brytyjskiej partii. W 1932 roku pojawiła się zorganizowana grupa określająca się jako „brytyjska sekcja Międzynarodowej Lewicowej Opozycji”. Utworzyli ją członkowie partii komunistycznej z dzielnicy Balham, stąd też wzięła się jej nazwa, Balham Group. Do jej liderów należeli m.in. Stewart Purkis, Harry Wicks i Reg Groves. Pierwszym śladem istnienia grupy był biuletyn „The Communist”, którego pierwszy numer ukazał się 1 maja 1932 roku i oprócz przedruku artykułu Trockiego Niemcy, klucz do zrozumienia sytuacji międzynarodowej zawierał jednoznaczne potępienie polityki MK: „Międzynarodówka Komunistyczna nie jest zdolna do utrzymania przywództwa światowego proletariatu. W tym momencie jest niezdolna i nie przygotowana do przewodzenia światowej rewolucji, ale nie ma innej realnej alternatywy wobec niej. Lewicowa opozycja kierowana przez towarzysza Trockiego walczy by na nowo pozyskać MK dla sprawy rewolucji światowej; brytyjska grupa [opozycji] rozpoczyna swoją pracę poprzez wydanie niniejszego biuletynu” 30. Członkowie Balham Group zarzucali liderom oficjalnej partii ultralewicową politykę, sekciarstwo, które doprowadziło do HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 poważnej izolacji politycznej partii. Atakowali także hasło socjalfaszyzmu, oraz politykę Kominternu w stosunku do Niemiec, apelując o powołanie jednolitego frontu robotniczego przeciw nazizmowi. Żywot grupy nie był długi. Kiedy ówczesny sekretarz generalny KP, Harry Pollitt wysłał do Purkisa list z zapytaniem „jak daleko zaszedł” w swoich relacjach z „The Communist” publikującym materiały ILO, ten odpowiedział mu, że „idzie z nim cały czas” 31 . Już w sierpniu Purkis i Wicks zostali wykluczeni z partii, później także Groves, a grupa uległa „likwidacji”. Wtedy też powołano pierwszą samodzielną organizację o profilu trockistowskim w Wielkiej Brytanii, Ligę Komunistyczną, brytyjską sekcję ILO (Communist League, CL), która od maja wydawała pismo „The Red Flag”. Mniej więcej w połowie roku 1933 Trocki zalecał przywódcom CL wejście do rozłamowej wobec LP Niezależnej Partii Pracy (Independent Labour Party, ILP), by w ten sposób przerwać izolację trockistów od klasy robotniczej i wzmocnić ich siłę, a także nie pozwolić, by partia ta przechyliła się w stronę stalinizmu (co już się zaczęło kiedy KPWB wysłała ludzi do infiltrowania partii), bądź jednoznacznego reformizmu, ale by stała się przyczółkiem, z którego wyrośnie nowa rewolucyjna partia marksistowska (strategia, którą proponował Trocki w przyszłości została nazwana entryzmem32: „W swoich obecnym kształcie ILP jest partią lewicowo-centrystowską. Zrzesza szereg frakcji i zaciemnia obraz, mówiąc że istnieją różne stadia ewolucji od reformizmu do komunizmu. Czy bolszewicy-leniniści powinni wstępować do organizacji centrystowskich tak samo, jak do oficjalnych partii komunistycznych? [...] Jednoznaczna odpowiedź – tak, tak; nie, nie – jest niewystarczająca w tym przypadku. Partia marksistowska winna oczywiście dążyć do całkowitej niezależności i najwyższej jednolitości. Ale, w trakcie procesu budowy, partia marksistowska często zmuszona jest wejść jako frakcja do partii centrystowskiej, a nawet reformistycznej. Tak jak partia bolszewicka przez długi czas przynależała do tej samej partii, co mienszewicy, tak Trzecia Międzynarodówka jedynie stopniowo się formowała wychodząc z Drugiej. Centryzm, jak już wielokrotnie mówiliśmy, jest ogólnym terminem, którym określamy wiele różnych tendencji i zgrupowań, wahających się między reformizmem a marksizmem. Przed każdą centrystowską grupą konieczne jest postawienie strzałki wskazującej kierunek jej rozwoju: z prawicy na lewicę, czy z lewicy na prawicę. [...] Jest wartościowe wstępować do ILP, jeśli tylko obierzemy sobie za cel pomóc tej partii, gdy będzie posiadać rewolucyjną większość w staniu się prawdziwą partią marksistowską. Oczywiście, takie wejście będzie niemożliwe, jeżeli KC ILP domagać się będzie od naszych przyjaciół, by porzucili swoje poglądy, albo gdy wyda im otwartą walkę w swojej partii. Ale jest całkowicie dopuszczalne wziąć na siebie obowiązek walki na podstawie partyjnego statutu i w granicach dyscypliny partyjnej. Duża przewaga Lewej Opozycji leży w fakcie, że posiada ona teoretycznie opracowany program, doświadczenie międzynarodowe i kontrolę. Dzięki temu nie ma najmniejszych obaw, iż brytyjscy bolszewicy-leniniści rozpłyną się bez śladu w ILP” 33. Wejście nastąpiło w marcu 1934 roku, przy czym weszła jedynie niewielka ilość trockistów, tworząc Grupę Marksistowską (Marxist Group, MG). Grupa ta działała później także w młodzieżówce LP, Labour League of Youth, będącej w wielu sprawach bardziej radykalna niż partia socjaldemokratyczna. W październiku grupa ta miała już stu członków34 i wydała osiem wewnętrznych biuletynów przeznaczonych dla członków ILP a także zaczęła sprzedawać książki amerykańskiego wydawnictwa trockistowskiego Pioneer Publishers35. We wrześniu 1933 roku ILO przemianowała się na Międzynarodową Ligę Komunistyczną (bolszewików-leninistów) (International Communist League – bolsheviks-leninists, ICL), kiedy to przyjęła nowy kurs – budowę nowej międzynarodówki komunistycznej i ogłaszając Deklarację Czterech. O potrzebie stworzenia i podstawach nowej Międzynarodówki36. W kwestii utworzenia nowej międzynarodówki nie było jednak zgodności wśród zwolenników Trockiego. Część działaczy, jak działacz polskiej lewicowej opozycji Hersz Mendel, uważała, że międzynarodówka nie może zostać powołana, dopóki nie będzie realną siłą społeczną: „Przyszłość całej ludzkości zależy od Czwartej Międzynarodówki. Nie można tworzyć fikcji, ale trzeba stworzyć prawdziwą międzynarodówkę. [...] To proletariat stworzy nową międzynarodówkę. Musimy oświecić robotników i przygotowywać organizację. Jeśli pozostaniemy grupą propagandową, robotnicy nie będą od nas wymagali zbyt wiele. Ale jeśli będziemy międzynarodówką, robotnicy zażądają kierownictwa, a my nie będziemy zdolni im przewodzić. [...] Tak długo jak Czwarta Międzynarodówka nie ma partii masowych, nie może być proklamowana” 37. Trocki replikował na to w ten sposób: „Sceptycy pytają – czy to już czas na powołanie nowej Międzynarodówki? Nie wolno – powiadają – tworzyć Międzynarodówki 'sztucznie'; może ona powstać jedynie z wielkich wydarzeń itp. [...] Czwarta Międzynarodówka już powstała z wielkich wydarzeń – największych w historii klęsk proletariatu. Przyczyna tych klęsk – to zwyrodnienie i zdrada starego kierownictwa. Walka klasowa nie znosi przerw. Trzecia Międzynarodówka, śladem Drugiej, dla rewolucji umarła. Niech żyje Czwarta Międzynarodówka! Ale czy to już czas na jej proklamowanie? – nie ustępują sceptycy. Czwarta Międzynarodówka – odpowiadamy – nie potrzebuje 'proklamowania'. Istnieje i walczy. Jest słaba? Tak, jej szeregi są jeszcze nieliczne, bo jeszcze jest młoda. Jest to na razie przede wszystkim kadra. Ale ta kadra – to jedyna gwarancja rewolucyjnej przyszłości, poza tymi kadrami nie ma na naszej planecie ani jednego rewolucyjnego nurtu, który by naprawdę zasługiwał na to miano. Jeśli nasza Międzynarodówka jest jeszcze słaba liczebnie, to jest silna doktryną, programem, tradycją, niezrównanym hartem swych kadr. Kto tego dzisiaj nie widzi, niech pozostanie na razie z boku. Jutro będzie to bardziej widoczne” 38. W tym okresie bardzo wzrosło zagrożenie faszyzmem w Europie: Hitler zdobywał coraz szersze poparcie, powstawały ruchy faszystowskie w innych krajach, wzorujące się na Mussolinim i NSDAP. Trockiści zdawali sobie dobrze sprawę, że grozi to katastrofą dla ruchu robotniczego. Wzywali, by powoływać „zjednoczone fronty robotnicze” przeciw faszystom, gdyż, jak utrzymywali tylko w ten sposób można ich pokonać i powstrzymać. Demaskowali przy tym stanowisko obu głównych nurtów w ruchu robotniczym, socjaldemokracji i stalinizmu jako kapitulanckie przed faszystowskim zagrożeniem. Socjaldemokracji chcieli używać skompromitowanego państwa demokracji mieszczańskiej przeciw faszystom i proponowali je właśnie jako alternatywę. Nie widzieli niestety, że większość społeczeństwa (w tym klasy panujące widzące ratunek dla swojego panowania jedynie w faszyzmie) już dawno się od niego odwróciła. Stalinowscy „komuniści” z kolei uważa- jąc socjaldemokratów za „socjalfaszystów” nie chcieli działać z nimi przeciw wspólnemu wrogowi. Co więcej, uważali, że naziści szybko się skompromitują w oczach społeczeństwa, a wtedy przyjdzie pora na nich. Ci z kolei nie zauważyli, że faszyści otwarcie mówili o zniesieniu wszelkim form demokratycznych i delegalizacji partii komunistycznych i innych organizacji robotniczych. Według trockistów wszystkie siły ruchu robotniczego winny zorganizować się w jeden front robotniczy wymierzony przeciw faszystowskiemu niebezpieczeństwu, zwalczając je na każdym odcinku frontu walki klasowej. W obliczu nazistowskiego zwycięstwa nawoływali do powszechnego strajku generalnego, który powinien był wywrócić rząd hitlerowski, a także postawić pod znakiem zapytania dalsze istnienie systemu kapitalistycznego. Tuż przed dojściem nazistów do władzy Trocki pisał do robotników niemieckich: „Pomiędzy funkcjonariuszami komunistycznymi niemało jest niestety tchórzliwych karierowiczów i bonzów, którym zależy na ich posadkach i pensyjkach, a jeszcze bardziej na ich skórze. Ci ludzie bardzo chętnie stroją się w ultra-lewicowe frazesy, pod którymi ukrywa się litości i pogardy godzien fatalizm. 'Bez zwycięstwa nad socjaldemokracją nie można walczyć przeciwko faszyzmowi!' – powiada taki okrutny rewolucjonista i przy tej sposobności... szykuje sobie paszport zagraniczny. Robotnicy komunistyczni, Was jest setki tysięcy i miliony. Wy nie będziecie mogli wyjechać nigdzie; dla Was nie starczy paszportów zagranicznych. W wypadku, gdyby faszyzm doszedł da władzy, jak tank straszliwy przejdzie on po waszych czaszkach i kręgosłupach. Ratunek leży tylko w nieubłaganej walce. A zwycięstwo nie może być osiągnięte inaczej jak tylko w bojowym powiązaniu się z robotnikami socjaldemokratycznymi. Spieszcie się robotnicy komuniści, gdyż niewiele czasu Wam zostaje!” 39. W 1936 roku wybuchła wojna domowa w Hiszpanii. Rebelianci pod dowództwem generała Francisco Franco, popierani przez tamtejszych kapitalistów, obszarników, kościół katolicki i faszystowską partię Falangę, wypowiedzieli posłuszeństwo lewicowemu rządowi Frontu Ludowego (FL), gdy rozpoczął on reformę rolną i szereg drobnych reform antykapitalistycznych. FL był nową strategią Kominternu, jaką zaadaptowano po klęsce polityki „socjalfaszyzmu”, kiedy okazało się, że służy ona zwycięstwom faszyzmu. Nowa strategia polegała na koalicji wyborczej partii komunistycznej, partii socjaldemokratycznej oraz „postępowej, anty- październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 49 faszystowskiej” burżuazji, wspieranej przez inne organizacje robotnicze. Miała być to odpowiedź na wzrost sił faszystowskich. Trocki od początku krytykował FL jako formę „kapitulowania przed burżuazją, zacierającego świadomość klasową proletariatu, oraz stawiania państwa burżuazyjnego jako alternatywy wobec faszyzmu”. Jego zdaniem realną alternatywą dla sił skrajnej prawicy był już wcześniej wspominany jednolity front robotniczy, opracowany jeszcze w okresie leninowskim w 1921 roku40. Ostatecznie, polityka FL zdaniem trockistów poniosła klęskę, niszcząc świadomość klasową robotników, dając stalinistom możliwość siłowego rozprawienia się z „konkurencyjnymi” nurtami lewicy (POUM, anarchiści) torując drogę frankizmowi, zadając przy tym śmiertelny cios rewolucji hiszpańskiej. Po zwycięstwie faszyzmu w Niemczech i Austrii, finansowany przez kapitał Brytyjski Związek Faszystów (British Union of Fascists) Oswalda Mosley'a przeszedł do zmasowanej działalności. Faszystowskie „czarne koszule” organizowały marsze przez dzielnice robotnicze i żydowskie, często prowokując starcia, przy bierności policji. Najsłynniejsze starcie między faszystami a lewicą robotniczą miało miejsce w 4 listopada 1936 roku w londyńskim East Endzie i przeszło do historii jako „Bitwa na Cable Street”, kiedy to stu tysiącom antyfaszystów udało się zatrzymać i rozbić marsz siedmiu tysięcy „blackshirts” 41 . Dla bolszewików-leninistów było to potwierdzenie słuszności zalecanej przez Trockiego taktyki jednolitofrontowej przeciw faszyzmowi (United Front Against Fascism). Po tym zwycięstwie „The Red Flag” wzywał do „popchnięcia wszystkich organizacji ruchu robotniczego do działania” i nie ufaniu policji, która już wiele razy stawała po stronie skrajnej prawicy42. W 1935 roku pojawiły się rozbieżności między trockistami a przywództwem ILP w kwestii popierania kandydatów labourzystowskich w obecnych wyborach i wojny abisyńskiej. Trocki uważał, że bez względu na to, jakie stanowisko w sprawie sankcji wobec Włoch ma dany kandydat LP, powinno udzielić mu się krytycznego poparcia, podczas gdy „niezależni labourzyści” dawali je tylko tym, którzy występowali przeciw polityce sankcji. Zdaniem przywódcy lewicowej opozycji kwestia poparcia była kwestią czysto klasową – poparcia kandydatów robotniczych przeciw prawicowym partiom burżuazyjnym oraz pokazania prawdziwego (tj. socjalzdradzieckiego, burżuazyjnego) charakteru partii socjaldemokratycznej: „Jeżeli damy krytyczne poparcie i tym samym pomożemy Partii Pracy w zdobyciu Strona 50 władzy, jednocześnie mówiąc robotnikom, że LP będzie mogła funkcjonować jako kapitalistyczny rząd i zarządzać kapitalistyczną wojną, wtedy gdy wojna nadejdzie robotnicy zobaczą, że mieliśmy rację i tym samym pomaszerują z nami. [...] polityka krytycznego poparcia jedynie wobec antysankcjonistów sprawi wrażenie, że istnieją fundamentalne różnice pomiędzy socjalpatriotami typu Morrison i Ponsoriby albo nawet Crippsem. Obecnie, różnice te są jedynie propagandowe. Cripps jest obecnie jedynie drugorzędnym zwolennikiem burżuazji” 43. W 1936 roku działacze MG przeszli do LP, by tam prowadzić działalność, bowiem „ILP była w poważnym kryzysie, gdyż jej przywódcy nie byli w stanie wykorzystać możliwości, jakie dało im wyjście z LP” 44. Jak pisze Ted Grant, w chwili odejścia z Partii Pracy, ILP miała sto tysięcy członków, potem systematycznie ich traciła, bowiem: „Masy robotnicze nie mogą zobaczyć większych różnic między centrystowskimi ideami ILP a polityką lewicowego reformizmu Lansbury i Attlee [liderami Partii Pracy], którzy pod presją klasy robotniczej stali się bardzo 'lewicowi'. Tam, gdzie są dwie partie reformistyczne bez znaczących różnic programowych i politycznych, robotnicy zwykle skłaniają się ku popieraniu większej” 45. Działanie wewnątrz ILP zaczynało być coraz trudniejsze, nie przynosiło znaczących rezultatów, a nawet prowadziło do spadku radykalizmu niektórych trockistów, tak więc w końcu pojawił się pomysł wejścia do LP, by tam utworzyć grupę bolszewicko-leninowską. Pod koniec 1935 roku, sam Trocki zrewidował swoje stanowisko w sprawie „partii niezależnej” i uznał, że należy rozpocząć działalność w Partii Pracy. Do LP weszli m.in. Edward (Ted) Grant i Denzil Harber tworząc grupę bolszewików-leninistów, odmówił za to lider frakcji w ILP, przybyły z USA, Cyryl Robert Lionel (C.R.L.) James, uważając tę partię za „reformistyczne bagno”. Nowa grupa wewnątrz partii socjaldemokratycznej zaczęła wydawać pismo „Youth Militant”, skierowane głównie do członków młodzieżówki LP. Pod koniec 1937 roku bolszewicy-leniniści utworzyli wewnętrzną Grupę Militant (od tytułu pisma, jakie wydawali). Ostatecznie, powstały de facto dwie niezależne organizacje trockistowskie – Marxist Group i Militant Group. Działania „Militantu” przyciągały do niego wielu byłych działaczy komunistycznych wydalonych z oficjalnej partii za jej krytykę, jak Jock Haston. W grudniu 1937 roku działacze tej grupy powołali do życia Międzynarodową Ligę Robotniczą (Workers International League, WIL). HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 Przed wejściem Grupy Militant do LP działała tam, na zasadach oportunistycznych, Liga Marksistowska (Marxist League, ML) Wicka. W 1938 roku połączyła się ona z grupą Jamesa (wyrzuconą z ILP za publikacje pisma „The Fight”) tworząc Rewolucyjną Ligę Socjalistyczną (Revolutionary Socialist League, RSL). W tym czasie trockiści wydali książki Trockiego Stalinowska szkoła falsyfikacji oraz Zdradzona Rewolucja, a także zorganizowali Brytyjski Komitet Obrony Lwa Trockiego, zajmujący się dementowaniem fałszerstw stalinowskich procesów pokazowych, na których głównym oskarżonym był właśnie Trocki, i którego nazwisko pojawiało się bezustannie, odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki i łączone ze wszystkim, co miało znaczenie antykomunistyczne („trockistowsko-faszystowski”, „trockistowsko-imperialistyczny”, etc.). Nie trzeba chyba dodawać, że wyrok (zaoczny), jaki na niego wydano był jeden, kara śmierci. W kwietniu 1937 roku w Meksyku, gdzie w tym czasie przebywał Trocki, powstała z tego powodu tzw. Komisja Dewey'a, mająca zweryfikować zarzuty, jakie stawiano Trockiemu podczas procesów. Zaproszono na nią prasę socjalistyczną, jak i burżuazyjną, wysłano także zaproszenie dla meksykańskiej partii komunistycznej, która co zrozumiałe, nawet nie odpisała. Zamiarem głównego przywódcy antystalinowskiego ruchu komunistycznego było oczyszczenie się z zarzutów przed „całym światem”, który publicznie ogłosił, że jeśli komisja uzna zasadność oskarżeń Wyszyńskiego (głównego prokuratora moskiewskich procesów) sam dobrowolnie odda się w ręce GPU (GRU). Ostatecznie komisja go uniewinniła, ogłaszając raport końcowy46. Raport ten został wydany także w Wielkiej Brytanii przez tamtejszych trockistów. 3. Czwarta Międzynarodówka i wojna światowa „Proletariacka polityka wojskowa” i dalsza degeneracja brytyjskiego stalinizmu Pierwszy kongres Czwartej Międzynarodówki miał miejsce 3 września 1938 roku w Paryżu. W konferencji brało udział ok. trzydziestu osób, m.in. James Cannon, Max Shachtman, Michel Pablo i C.R.L. James. Trocki nie brał udział w spotkaniu, ale przygotowywał najważniejsze dokumenty zjazdu, jak Program Przejściowy. Agonia kapitalizmu a zadania Czwartej Międzynarodówki, jeden z najważniejszych dokumen- tów ruchu trockistowskiego w jego historii, w którym tak oto przedstawił rolę nowej organizacji międzynarodowej: „Czwarta Międzynarodówka już teraz zyskała sobie zasłużoną nienawiść stalinowców, socjaldemokratów, burżuazyjnych liberałów i faszystów. Nie ma dla niej i być nie może miejsca w żadnym z Frontów Ludowych. Nieprzejednanie przeciwstawia się wszystkim politycznym ugrupowaniom związanym z burżuazją. Jej zadaniem – obalenie panowania kapitału. Jej celem – socjalizm. Jej metodą – proletariacka rewolucja” 47. W chwili powołania międzynarodówki związane z nią były grupy m.in. w Polsce, Francji, Wielkiej Brytanii, Belgii, Niemczech, Hiszpanii, Austrii, Czechosłowacji, Szwajcarii i w Indochinach48. Kierownictwo organizacji zainstalowano w Paryżu, po wybuchu wojny przeniesiono je do Nowego Jorku. Brytyjską sekcją Czwartej Międzynarodówki była powstała w 1938 roku Rewolucyjna Liga Socjalistyczna. Prócz niej istniała także Międzynarodowa Liga Robotnicza (czasem nazywana „Grupą Lee”), do której należeli późniejsi główni liderzy RCP: Ralph Lee, Jock Haston, Ted Grant i przybyły z KPWB w latach 30-tych Gerard (Gerry) Healy. Prócz większości wymieniony tajny raport brytyjskich służb specjalnych wymieniał jako liderów WIL również: Roy'a Tearse, Harolda Atkinsona i Mildred Lee. Liga wydawała kilka pism, m.in. „Socialist Appeal” i „Workers Industrial News”. RSL była zdecydowanie słabsza od WIL. Ogólnie sytuacja w brytyjskim trockizmie była bardzo niejasna i zagmatwana, co zdaniem działaczy „Grupy Lee” doprowadziło do zdezorientowania kierownictwa ICL w sprawach brytyjskich. W tym czasie rozłamy były „na porządku dziennym”, a ilość małych grupek była porażająca, żadna z nich nie miała również najmniejszych szans na konkurowanie z partią stalinowską i socjaldemokratyczną. W sierpniu 1938 roku podpisano tzw. „Porozumienie Pokojowe i Zjednoczeniowe”(„Peace and Unity Agreement”), które przygotowywali m.in. Cannon i Shachtman z amerykańskiej sekcji ICL, SWP. „Zgodę” podpisały wszystkie grupy, za wyjątkiem WIL, gdyż ta uważała iż porozumienie prowadzi jedynie do skupienia wszystkich grup w jednej tylko partii, RSL, odmówiono im także możliwości zostania frakcją w „zjednoczeniowej partii” 49, co zdaniem ligi było zaprzeczeniem zasad demokratycznego centralizmu. We wrześniu 1939 roku wybuchła druga wojna światowa. Hitlerowskie Niemcy napadły na Polskę, co wywołało „reakcję łańcuchową” w postaci wypowiadania wojny nazistom przez europejskie mocarstwa im- perialistyczne, Francję i Wielką Brytanię. Jednakże pomimo istnienia porozumień pomiędzy rządem polskim, angielskim i francuskim, oraz oficjalnego wypowiedzenia wojny Niemcom, żaden z tych krajów nie wysłał swoich oddziałów na pomoc Polsce. Trocki już dawno przewidywał wybuch nowego konfliktu na skalę światową, do którego awangarda rewolucji światowej musi się w konkretny sposób odnieść. W pierwszych miesiącach nowej wojny, które były jednocześnie ostatnimi miesiącami życia Lwa Trockiego, sformułował on zasady tzw. proletariackiej polityki wojskowej. Polegała ona tym, by wymusić na państwie kapitalistycznym tworzenie obozów militarnego szkolenia dla robotników, tak by mogli zostać oficerami robotniczymi. Całe szkolenie miałoby być pod kontrolą związków zawodowych. Stanowisko takie zajął Trocki, gdyż zdawał sobie sprawę z faktu, że większość proletariatu brytyjskiego i amerykańskiego opowiada się za obowiązkową służbą wojskową, uważając obecną wojnę za antyfaszystowską. „Jesteśmy przeciw oficerom burżuazyjnym, którzy traktują was [żołnierzy] jak bydło, wykorzystują jak mięso armatnie. W przeciwieństwie do oficerów burżuazyjnych martwi nas śmierć żołnierzy. Chcemy szkół wojskowych dla robotników, w których przechodziliby szkolenie oficerskie. Chcemy oficerów robotniczych. [...] Załóżmy, że mamy senatora. Zgłasza on projekt ustawy o utworzeniu obozów, w których będzie się szkoliło wojskowo robotników. Może zażądać na ten cel pół miliarda dolarów. Zarazem głosuje przeciwko budżetowi wojskowemu, bo ten jest kontrolowany przez wrogów klasowych. Obecnie nie możemy wywłaszczyć burżuazji, toteż pozwalamy jej wyzyskiwać robotników. Staramy się jednak chronić ich przy pomocy związków zawodowych. Sądy są burżuazyjne, ale my ich nie bojkotujemy [...]. Podobnie jest z parlamentami. Jesteśmy wrogami burżuazji, ale staramy się je wykorzystać. Wojna jest instytucją burżuazyjną [...] i staramy się ją wykorzystać. Teraz jest jasne, że w najbliższym okresie nasz sprzeciw wobec militaryzmu będzie stanowił podstawę naszej propagandy, podczas gdy w naszej agitacji będziemy żądali szkolenia wojskowego mas50. Instytut Badań Publicznych ustalił, że ponad 70% robotników opowiada się za obowiązkową służbą wojskową. [...] Sytuujemy się na tym samym polu, co 70% robotników i na tej podstawie zaczynamy rozwijać kampanię mającą na celu przeciwstawienie robotników ich wyzyskiwaczom na gruncie wojskowym. Mówimy: wy, robotnicy, pragniecie bronić demokracji i ją ulepszać. My, z Czwartej Międzynarodówki, chcemy pójść dalej. Jesteśmy jednak gotowi bronić razem z wami demokracji, ale tylko pod warunkiem, że będzie to prawdziwa obrona, a nie zdrada na modłę Petaina” 51 . Większość stronników Trockiego nie zgodziła się na ten nowy kurs, a w samym ruchu trockistowskim część działaczy zaczęła nawet oskarżać Trockiego o „socjalszowinizm” i „obronę ojczyzny bez uprzedniego obalenia burżuazji i straszenie konkurencyjnym imperializmem” 52. Jeśli będzie mi wolno wypowiedzieć swoje zdanie, to muszę stwierdzić, ze oskarżenia te nie były bezpodstawne, jak chce np. Broué. Propozycję, by kapitalistyczne państwo zgodziło się na szkolenie wojskowe robotników na robotniczych oficerów i pod kontrolą organizacji robotniczych jest czysto utopijne, całkowicie pomija klasowy charakter tegoż państwa oraz przyczynia się do wzmocnienia machiny wojennej. Nielogiczne jest również moim zdaniem z jednej strony domaganie się robotniczych obozów szkoleniowych, a z drugiej kampania antywojenna. Trudno jest zrozumieć, jak można być jednocześnie za dodatkowymi wydatkami wojennymi i tworzeniem nowych obozów ćwiczeniowych (aż dziw bierze, że Trocki nie wziął pod uwagę, że przecież ci żołnierze także zostaną wysłani na front walczyć w imię interesów „swojego” imperializmu) a z drugiej przeciw militaryzmowi, zgodnie ze słowami samego Trockiego, że „jestem przeciwko wojnie, jestem jednak z wami, nie będę sabotował wojny”. Poza tym, „proletariacka polityka wojskowa” mogła być zastosowana jedynie w metropoliach systemu kapitalistycznego, gdyż na jego peryferiach nie znajdziemy przykładów masowego poparcia ludów uciskanych dla wojny. Przeciwnie, to właśnie jej wybuch doprowadził do masowych akcji antywojennych w Indiach wymierzonych także brytyjski kolonializm. Trudno byłoby sobie wyobrazić, by tamtejsi bolszewicy-leniniści nawoływali do tworzenia „robotniczych obozów wojskowych”. Taka była polityka Trockiego w odniesieniu do państw imperialistycznych. W kwestii wojny z ZSRR, uważał, że należy bezwarunkowo bronić tego kraju przed agresją, przy czym nie chodziło tutaj o obronę stalinowskiego rządu, lecz państwowych form własności, stanowiących jego zdaniem podstawy ZSRR jako „państwa robotniczego”. Wojna taka miała przeobrazić się w rewolucję proletariacką, która wybuchając w państwach imperialistycznych doprowadzi do obalenia kapitalizmu (rewolucja społeczno-polityczna), w Związku Ra- październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 51 dzieckim natomiast obali biurokratyczną kastę pasożytującą na gospodarce państwa robotniczego i przywróci proletariatowi jego wcześniej utracone panowanie (antybiurokratyczna rewolucja polityczna). Sama kwestia obrony ZSRR jako „państwa robotniczego” spotkała się z opozycją w Czwartej Międzynarodówce, której przewodzili Max Shachtman i James Burnham, uważający ustrój Rosji za „biurokratyczny kolektywizm”, co sprawia, ze jest on równie reakcyjny jak kapitalizm, dlatego też w ewentualnej wojnie z państwami imperialistycznymi nie należy udzielać poparcia Związkowi Radzieckiemu. Mimo tego, stanowisko tzw. „antyobrońców” w tym czasie było zbieżne z założeniami o potrzebie rewolucyjnego obalenia reżimu stalinowskiego. Brytyjscy trockiści mieli różne poglądy na obecną wojnę. Oficjalna sekcja międzynarodówki, RSL, nie przyjęła nowej strategii zaproponowanej przez Trockiego, natomiast sama wojna ją, mówiąc słowami Teda Granta „sparaliżowała” 53. Podejście to krytykowała RSL, jako „(socjal)szowinistyczne” i „kierowanie robotników nie przeciw brytyjskiej burżuazji, ale jej konkurencji, faszystowskim reżimom” 54. WIL, w przeciwieństwie do niej, opowiedziała się całkowicie za nowym kursem (prócz mniejszościowej opozycji skupionej wokół Jocka Hastona, uważającej ją za „kapitulację przed patriotycznymi resentymentami klasy robotniczej” 55) a RSL zarzucała „socjalpacyfizm” 56. Już w wyborach z 1941 roku, kiedy to WIL poparła LP, oparła swoje poparcie na konkretnym programie „proletariackiej polityki wojskowej”: „Partia Pracy do władzy w oparciu o następujący program: 1. organizowanie i uzbrojenie robotników pod ich własną kontrolą, by przeciwstawić się inwazji albo zdradzie na modłę Petaina; 2. wybory oficerów przez żołnierzy; 3. ustanowienie specjalnych obozów szkoleniowych do szkolenia robotników na oficerów, finansowanych z budżetu państwowego i kontrolowanych przez związki zawodowe; 4. wywłaszczenie kopalń, banków, ziemi, przemysłu ciężkiego i zbrojeniowego; 5. wolność dla Indii i innych kolonii; 6. wydanie socjalistycznego wezwania do robotników w Niemczech i w Europie o socjalistyczną walkę przeciw Hitlerowi” 57. Po klęsce Francji, trockiści z „Grupy Lee” rozpoczęli akcję propagandową za zmilitaryzowaniem robotników, a po ataku Hitlera na ZSRR opowiadali się za „obroną Rosji Radzieckiej”. Jednocześnie krytykowali socjalpatriotyczne stanowisko brytyjskiej Strona 52 partii komunistycznej uważającą obecną wojnę za „antyfaszystowską”, uznając je za „kolaborację klasową i kapitulację przed rządem Churchilla” 58. Staliniści z kolei zarzucili trockistom bycie „agentami Hitlera” (co brzmi groteskowo w ustach kogoś, kto sam wcześniej legitymizował porozumienie Stalina z Hitlerem) i „dążenie do obalenia robotniczej władzy w Rosji”. Prezentuję poniżej wyciąg z broszury propagandowej KP Wielkiej Brytanii Clear out Hitler's agents z 1942 roku, w której znajdziemy także potwierdzenie tego, co mówili sami trockiści – kolaboracji klasowej stalinistów pod przykrywką walki z faszyzmem. Na uwagę zasługuje również ostatnie zdanie, jakie przytaczam poniżej, gdyż zaczęto oficjalnie zezwalać, a nawet zachęcać do ataków agresji wobec „agentów hitleryzmu”: „Istnieje w Anglii grupa ludzi występujących w przebraniu socjalistów, by ukryć swoją faszystowską działalność. Członkowie tej grupy są bardzo aktywni. I niebezpieczni. Idą do fabryk, stoczni i kopalni, organizacji pracowniczych, związków zawodowych. [...] Ukrywają oni swoje brunatne cele za pomocą 'czerwonej' retoryki. [...] To trockiści. Słyszałeś o Piątej Kolumnie. Trockiści to ich sojusznicy i agenci wewnątrz klasy robotniczej. [...] Trockiści nienawidzą i zwalczają [obecnych] przywódców Rosji. Chcą zobaczyć zwycięstwo Hitlera, a Rosję pokonaną. Chcą osłabić Anglię, sojusznika Rosji [...]. Dlatego też wykorzystują każdą możliwość, by szerzyć swoją propagandę i prowadzić ludzi po ścieżce klęsk. Jak sprawdzisz, co piszą i głoszą sprowadzisz to wszystko do sześciu punktów: 1. wstrzymania militarnej pomocy dla Rosji; 2. opóźniania i sabotowania drugiego frontu; 3. wstrzymania produkcji w Anglii 4. podważaniasojuszubrytyjsko-radziecki; 5. podkopywania w ludziach i w angielskiej armii wiary w zwycięstwo; 6. stwarzają warunki do zainstalowania pronazistowskiego rządu w porozumieniu z Hitlerem. Jeśli ten plan zostałby wprowadzony w życie, Hitler wygrałby wojnę. [...] Wiedzą że, by pokonać Hitlera, każda grupa ludzi, konserwatyści, liberałowie, socjaldemokratyczni [Labour] i komunistyczni robotnicy, klasa średnia i klasa kapitalistyczna muszą być sojusznikami (!) we wspólnej walce przeciw wspólnemu wrogowi. [...] Ich celem jest zasiać w Anglii podziały, by przeciwstawić się jedności narodowej tworzącej solidny front przeciw faszyzmowi. [...] Ukryty za sloganem robotniczej kontroli w Anglii, cel HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 trockistów to obalenie robotniczej kontroli w Rosji. [...] Nie pomniejszaj niebezpieczeństwa tylko dlatego, że są mali. Bądź czujny na trockistowskich prowokatorów [disruptors]. Ludzie ci, nie mają najmniejszego prawa być traktowani, jak uczciwi robotnicy. Powinni być zwalczani, tak jak zwalcza się otwartych nazistów. Oczyść z nich każdą organizację klasy robotniczej” 59. Sama partia komunistyczna zachowywała się chwiejnie, zależnie jaka była decyzja Moskwy. Kiedy, po ataku na Polskę, Anglia wypowiedziała wojnę Niemcom Harry Pollitt, przywódca KPWB wyraził satysfakcję z tego powodu. Jednakże było to sprzeczne z planami Stalina, dlatego też szybko się z tego wycofano, zaczęto atakować rząd brytyjski, z prasy poznikały oskarżenia Hitlera o faszyzm, a Pollitt musiał ustąpić z funkcji sekretarza generalnego (nie na długo zresztą, gdyż już w 1941 roku został na to stanowisko przywrócony), a jego miejsce zajął Palme Dutt. Warto też zauważyć, że decyzja Pollitta o poparciu Wielkiej Brytanii w wojnie była jego suwerenną decyzją, nie konsultowaną z Kominternem. Jak zauważył Grant, przez te zygzaki, partia brytyjska straciła wielu zwolenników, gdyż „nie było łatwe do wyjaśnienia robotnikom, w jaki sposób wczorajsi wrogowie nagle stali się przyjaciółmi, albo dlaczego brytyjska 'demokracja' nagle przemieniła się w brytyjski imperializm” 60. Po ataku Hitlera na ZSRR, linia partii ponownie się zmieniła, a w prasie partyjnej „brytyjski imperializm” został ponownie zastąpiony „brytyjską demokracją”. W tym czasie, partia prowadziła konsekwentną politykę łamistrajkową, uważając że skoro obecna wojna jest „antyfaszystowska”, to należy ją w pełni popierać i nie rzucać kłód pod nogi rządowi walczącemu z faszyzmem. W odpowiedzi na oszczerstwa stalinowców WIL wydała własną mini-broszurę, Factory Workers. Be on your guard, Clear Out the Bosses' Agents!, w której przedsta- wiono w czterech punktach działania KPWB, opisując zygzaki w polityce partii komunistycznej wspomagając się przy tym cytatami z jej partyjnej prasy: 1. Polityka partii komunistycznej pomogła Hitlerowi w podboju Europy; 2. Partia komunistyczna chciała pokoju z Hitlerem; 3. Polityka partii komunistycznej pomogła Hitlerowi w napaści na ZSRR poprzez gmatwanie [w głowach] robotników; 4. Przed 22 czerwca 1941 roku partia komunistyczna wykonywała dla Hitlera brudna robotę, dziś wykonuje ją dla Churchilla61 . Wzywano także do otwartej debaty w związkach zawodowych pomiędzy trockistami z „Socialist Appeal” i Międzynarodowej Ligi Robotniczej a stalinistami z „Daily Worker” i KP Wielkiej Brytanii, by „wykazać fałszywość politycznych pozycji tych ludzi” 62. W czasie wojny wszystkie strajki były nielegalne, a akcje łamistrajkowe przeprowadzał rząd, partia socjaldemokratyczna i komunistyczna. Najbardziej dobitnie antystrajkowa polityka KPWB ujawniła się w 1932 roku w czasie strajku stoczniowców w Tyneside. Dla Gerry'ego Healy'ego była to okazja do zdobycia wpływów w przemyśle zbrojeniowym i ciężkim. W porozumieniu z ILP i WIL rozpoczął tworzenie tzw. Komitetu Koordynacji Bojowej Działalności w Związkach Zawodowych (Committee to Co-ordinate Militant Activity in the Trade Unions), który w listopadzie 1943 roku przemianował się na Bojową Federację Robotniczą (Militant Workers Federation, MWF). Healy robił to jednak w zasadzie na własną rękę, występując przeciw postanowieniom KC WIL, który wcześniej odrzucił jego propozycje, uważając, iż nim trockiści zaczną budować alternatywne organizacje wobec oficjalnych zbiurokratyzowanych związków, robotnicy muszą się do tego przekonać wykorzystując już istniejące. Grant nazwał wtedy propozycje Healy'ego „ultra-lewicowymi” Po pewnym okresie działalności, KC stwierdził, że nowa inicjatywa jest „marnowaniem sił naszych ludzi”. W lutym 1934 roku na spotkaniu KC Healy powiedział, „że wstąpił do ILP, a decyzja ta nie była motywowana politycznie, lecz jedynie niemożliwością dalszej współpracy w jednej organizacji z J. Hastonem, M. Lee i Grantem” 63. Ostatecznie wyrzucono go z partii. Bob Pitt sądzi, że kierowała nim najprawdopodobniej chęć wywarcia nacisku na KC, by w ten sposób zaaprobował on jego „przemysłową politykę”. W niedługim czasie później, zgodzono się mimo wszystko na jego powrót. Należy jednak zaznaczyć, że cała ta kwestia jest dość niejasna. Powyższe stwierdzenia zaczerpnąłem z biografii Healy'ego autorstwa Pitta, podczas gdy w innej pozycji, History ofBritish Trotskyism to 1949 Martina Uphama w ogóle nie pojawia się ten problem, a autor przedstawia politykę Healy'ego jako politykę całej ligi64. Bez względu jednak na to, trockiści z WIL działali wewnątrz MWF, a ich ogólnokrajowym koordynatorem był Roy Tearse. Zadaniem MWF było stworzenie alternatywnej bazy dla trockistów w przemyśle, by nie była konieczna ciągła penetracja partii komunistycznej. WIL brała udział m.in. w strajkach z lipca 1941 roku w Rolls Royce w Glasgow, w lipcu 1943 roku w fabryce Barnbow Royal Ordnance i majo- wym strajku transportowców z Yorkshire (1943). Podczas wszystkich tych walk robotniczych byli pod ciągłym atakiem sił prowojennych, w czym przodującą rolę odgrywali staliniści. Ogólna ilość strajków w kraju wzrosła w tym okresie. W 1943 roku Stalin nakazał rozwiązanie Międzynarodówki Komunistycznej. Trockiści uznali to za gest w stronę aliantów, by pokazać im, iż nie ma on żadnych planów wywołania rewolucji w innych krajach. Oficjalnym powodem rozwiązania była chęć dania większej swobody w działaniu dotychczasowym krajowym sekcjom MK. Jak stwierdzono w dość lakonicznym, oficjalnym dokumencie, sekcje te bardzo „dojrzały politycznie”, a „rozwiązanie Międzynarodówki Komunistycznej [...] uwalnia je od obowiązku dalszego [opierania się na] konstytucji i decyzjach Kongresów Międzynarodówki” 65. Deklarację końcową podpisali przedstawiciele partii stalinowskich przebywających w tym czasie w Moskwie, m.in. Gottwald, Dimitrow, Żdanow, Pieck, Thorez, Bianco, Rakosi i Dolores Ibarruri. WIL przedstawił swój punkt widzenia w tej sprawie w broszurze The Rise and Fall of the Communist International: „Trzecia Międzynarodówka została oficjalnie rozwiązana. [...] Szybko i bez konsultacji ze wszystkimi partiami członkowskimi, [...] bez wszelkiej demokratycznej dyskusji i decyzji, jako wynik nacisku imperializmu amerykańskiego, Stalin podle zlikwidował Komintern. [...] Trzecia Międzynarodówka wyrosła z upadku kapitalizmu [w Rosji] podczas ostatniej wojny. Rewolucja Rosyjska wysłała falę rewolucyjnego ferworu do szeregów klasy robotniczej na całym świecie. [...] Zmiana polityki z kierunku na rewolucję światową na socjalizm w jednym kraju sprawiła, że Komintern skręcił w prawo. [Teraz] Stalin rozwiązał zdegenerowany Komintern. Robiąc to, otwarcie opowiedział się po stronie kapitalistycznej kontrrewolucji, tak dalece jak reszta świata jest nią zainteresowana. Ale imperialiści, nakłaniając Stalina do tego [...] nie rozumieją konsekwencji, jakie to ze sobą niesie. Nie może i nie zapobiegnie to nowym rewolucjom. Przez mniej niż ostatnie dwie dekady, odkąd rozpoczęła się jego degeneracja, Komintern zaprzepaścił wiele dogodnych sytuacji [rewolucyjnych] w szeregu krajów. Nadchodzące dekady będą świadkami nowym rewolucji, wraz z [ostatecznym] upadkiem kapitalizmu. [...] Wielkie dni Międzynarodówki Komunistycznej z lat 1917-23 ożyją na nowo. Wzrost poparcia dla ideałów marksizmu w skali światowej, bazując na tradycji bolszewizmu, z bogatym zapasem doświadczeń przeszłości i wyciągnię- tych wniosków z porażek klasy robotniczej może ponownie nakierować ciemiężonych na obalenie kapitalizmu i do światowej republiki socjalistycznej” 66. Rewolucyjna Partia Komunistyczna Dalsze istnienie dwóch trockistowskich ośrodków w Wielkiej Brytanii zmusiło Czwartą Międzynarodówkę do kolejnej próby ich zjednoczenia. Sama WIL otwarcie popierała nową międzynarodówkę, a jej oficjalna sekcja, RSL, praktycznie nie istniała, sama wcześniej rozpadając się na trzy zwalczające się grupki. W 1944 roku doszło ponownego złączenia się tych grup w Rewolucyjną Ligę Socjalistyczną, a w marcu do zjednoczenia z Międzynarodową Ligą Robotniczą w Rewolucyjną Partię Komunistyczną (Revolutionary Communist Party, RCP). Wybór nazwy „rewolucyjna” i „komunistyczna” był zamierzony, gdyż jak pisał Grant: „Celowo przybraliśmy nazwę Rewolucyjnej Partii Komunistycznej – w całkowitym kontraście do łamistrajkowej patriotycznej partii 'komunistycznej'. Chcieliśmy w ten sposób pokazać prawdziwy rewolucyjny program trockizmu w ostrej sprzeczności do zbrodniczej roli stalinizmu” 67. Jako przywódców nowego ugrupowania tajny raport rządu brytyjskiego wymienia Jamesa Hastona, Edwarda Granta i Harolda Atkinsona (WIL), Roy Tearse'a (tajny członek WIL), Heatona i Mildred Lee (WIL) 68. Do listy tej należy dodać jeszcze przybyłego z Południowej Afryki Charliego van Gelderena (RSL), Jimmy'ego Deane'a (WIL) i Gerry'ego Healy'ego, wcześniej ponownie przyjętego do WIL, a od 1946/47 roku przybyłego z Palestyny, po wcześniejszym aresztowaniu za działalność trockistowską i antywojenną, Ygaela Glucksteina, występującego jako Tony Cliff. Nowa organizacja stała się oficjalną sekcją Czwartej Międzynarodówki w Wielkiej Brytanii. Program ugrupowania bazował głównie na Agonii kapitalizmu i zadaniach Czwartej Międzynarodówki. Partia wydawała trzy pisma, „Socialist Appeal”, „Workers' International News” i „The Militant Miner”, a liczbę członków szacuje się na mniej niż 50069. RCP była partią z punktu widzenia prawa nielegalną, skierowaną głównie na działalność samodzielną, przy czym część jej działaczy była również członkami LP i tam prowadziła agitację na rzecz trockistowskiego programu. Co jednak warto podkreślić, brytyjscy trockiści, podobnie jak i amerykańscy oraz cejlońscy nie podlegali w tym czasie zinstytucjonalizowanym prześladowaniom, co październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 53 miało miejsce w krajach rządzonych i okupowanych przez faszystów, różnej maści bonapartystów, stalinistów i militarystów. Oczywiście nie oznaczało to braku wszelkich represji. Za „działalność antyrządową” grupa amerykańskich trockistów z Cannonem została aresztowana. Podobny los spotkał m.in. Jocka Hastona (którego ostateczne uniewinnienie było wielkim sukcesem dla partii). Podstawowe pole działania partii stanowił przemysł ciężki. W tym samym miesiącu, w którym doszło do powstania RCP (ale jeszcze przed jej powołaniem) wybuchł stu tysięczny strajk górników, który przyczynił się do zwiększenia wpływów kierowanej przez trockistów MWF. Powołano także Anti-Labour Laws Defence Committee skierowanego przeciw antypracowniczym działaniom konserwatystów (torysów). W wyborach z 1945 roku, do jakich doszło po śmierci jednego z parlamentarzystów LP, RCP postanowiła wysunąć własnego kandydata, Jocka Hastona w mieście Neath w południowej Walii. W samym mieście nie było filii partii trockistowskiej, a jedynie kilku sympatyków związanych z ILP. Sam rejon był ważny obszarem przemysłowym z silnymi wpływami partii komunistycznej 70. Kampania RCP przebiegała pod hasłem, „Vote Haston, fight for workers' Britain!”, klasowej jedności z robotnikami niemieckimi, a także przeciw wojnie i „antyfaszystowskiej” Wielkiej Koalicji, oraz nazizmowi. Staliniści z kolei rozpoczęli na niego nagonkę, której motywem przewodnim było: „A vote for Haston is vote for fascism!” 71 . W ogólnokrajowych wyborach z tego samego roku, RCP poparła Partię Pracy, wysuwając hasło: „Labour to power on a socialist programme!”, przeciw czemu wystąpił jedynie Healy uważając, że przyczynia się do wzrostu znaczenia LP, a nie RCP. Z kolei KPWB dalej opowiadała się za rządem „jedności narodowej”. Wybory wygrali labourzyści, a rząd Churchilla musiał podać się do dymisji. Wygraną LP, którą zawdzięczała głębokiemu kryzysowi gospodarczemu, trockiści uznali za „pierwszy krok ku radykalizacji mas”. Poparcie RCP dla LP było poparciem „bezwarunkowym, ale krytycznym” i zakładało, że jeśli reformiści dojdą do władzy będzie łatwiej ujawniać ich prokapitalistyczny charakter. Po zakończeniu drugiej wojny światowej nastał ogólnoświatowy kryzys w ruchu trockistowskim. Wiele grup było zniszczonych represjami ze strony faszystów, stalinistów i militarystów. Także twierdzenia Trockiego o upadku ZSRR jako zwyrodniałego państwa robotniczego, jego odnowy i rewolucji europejskiej nie sprawdziły się72. Spowodo- Strona 54 wało to pojawienie się rozbieżności między przywództwem RCP a kierownictwem międzynarodówki, w której po zamordowaniu Trockiego w sierpniu 1940 roku dominującą rolę odgrywał James Cannon. Grant i Haston zarzucali mu chęć zunifikowania ruchu trockistowskiej na świecie podług własnych dogmatycznych założeń, tak jak to zrobił z ruchem w USA. Sądzili, iż „nigdy nie uchwycił [on] metody jaką posługiwał się Trocki, materializmu dialektycznego. W prosty sposób powtarzał założenia Trockiego [...], nawet gdy nie zostały potwierdzone przez bieg wydarzeń” 73. Za przykład niech służą tutaj słowa, jakie Cannon wypowiedział w związku z końcem wojny światowej: „Trocki przewidywał, że kwestia ZSRR zostanie rozwiązana przez wojnę. To napawa nas pewnością. Nie zgadzamy się z częścią ludzi, którzy zwykli sądzić iż wojna się skończyła. Wojna przeszła jedynie z jednego stadium w [...] drugie. Wojna się nie skończyła, a rewolucja o której mówiliśmy że wybuchnie przez wojnę w Europie nadal pozostaje na porządku dziennym. Jest jedynie opóźniona, głównie z powodu braku dostatecznie silnej partii rewolucyjnej” 74. Sprzeciwiono się także twierdzeniom przywódców Czwartej Międzynarodówki, że po wojnie kapitalizm czeka głęboki kryzys, nowa wojna i upadek w szybkim czasie. RCP przeciwnie, przewidywała polepszenie sytuacji gospodarczej i boom ekonomiczny. Również angielskiej sekcji nie ominął kryzys, na który lekarstwem według części działaczy miał być entryzm w Partii Pracy. Już w 1947 roku Gerry Healy i Jack Lawrence utworzyli mniejszościową frakcję (tzw. Open Party fraction) mającą jednak poparcie kierownictwa międzynarodówki, która domagała się wejścia całej RCP do LP, w której ludzie z frakcji działali jako „Klub” („The Club”), wydając od 1948 roku pismo „Socialist Outlook”. Działania Healy'ego popierał w pełni Cannon, wobec którego ten pierwszy był całkowicie lojalny. Przywódca międzynarodówki w liście do Healy'ego z 1953 roku posunął się nawet do takich stwierdzeń: „Jeżeli ktoś podejmie się próby napisania prawdziwej historii brytyjskiego trockizmu będzie musiał obrać za punkt startowy dzień, w którym Twoja grupa ostatecznie wyrwała się spod reżimu Hastona i rozpoczęła własną niezależną pracę. To, co miało miejsce wcześniej jest jedynie serią straconych możliwości, materiałem do prehistorii brytyjskiego trockizmu” 75. Jest to doprawdy zadziwiające, że ojciec amerykańskiego trockizmu uznał sekciarskie poczynania Healy'ego, które doprowadziły ostatecznie do upadku RCP za „punkt HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 startowy dziejów trockizmu w Anglii”. W partii główna oś konfliktów przebiegała wokół kwestii wejścia do partii socjaldemokratycznej. Początkowo Grant i Haston byli temu przeciwni, później jednak, gdy nie widzieli już możliwości uratowania partii, zgodzili się na jej rozwiązanie. W lipcu 1949 roku na dwudniowym spotkaniu większość kierownictwa KC RCP głosowała za rozwiązaniem partii i wejściem do LP76. W ten sposób została rozwiązana jedyna organizacja w historii Wielkiej Brytanii, która grupowała wszystkich trockistów. Od tej pory każdy pójdzie swoją drogą. W Partii Pracy frakcja trockistowska skupiona była odtąd w „Klubie”. Sam Healy, jak pisze jego biograf Bob Pitt, wyznaczony przez międzynarodówkę na przywódcę trockistów w LP, zajął po rozwiązaniu partii bardzo reformistyczne stanowisko, co krytykował Haston w liście do „Klubu”, w którym pisał, że „w piśmie ['Socialist Outlook'] głoszone jest i to nie przez lewe, czy prawe skrzydło Partii Pracy, ale przez trockistów iż LP jest partią socjalistyczną [...], która to partia może zmienić społeczeństwo poprzez parlament” 77, a także nie głosił potrzeby budowy niezależnej partii trockistowskiej. Ostatecznie, na początku 1950 roku Haston wystąpił z „Klubu”, nie mogąc znieść atmosfery tam panującej, co „healiści” wykorzystali do zohydzania jego osoby jako „renegata i dezertera” 78. W kwestii wydarzeń międzynarodowych zajęli oni pozycje promaoistowskie i protitowskie. Tony Cliff, który zaczął skupiać wokół siebie zwolenników swojej teorii biurokratycznego kapitalizmu państwowego stał się w pewnym momencie dla niektórych kimś, kto przeciwstawi się „prostalinowskim” ciągotom Healy'ego. Następne wypadki tak oto przedstawił Ted Grant: „Healy zaproponował ugodę z Cliffem. Stronnicy Cliffa wyszli ze swoim państwowo-kapitalistycznym poglądami [w dyskusji] i Healy wściekł się. Ja tylko patrzyłem, co Healy im przeciwstawi. [A ten] odwrócił się on do mnie i powiedział: 'dlaczego mu nie odpowiesz'? 'Masz być przywódcą, Ty mu odpowiedz!', replikowałem. Ale on był całkowicie niezdolny do politycznej dyskusji z argumentami Cliffa. Tak więc Healy po prostu wyrzucił Cliffa i jego zwolenników pod pozorem jakichś ciężkim przewinień. Kiedy stronnicy Cliffa chcieli przedstawić własny dokument na konferencji, uniemożliwiono im to” 79. Co więcej, na konferencji Healy nakazał wszystkim głosować za usunięciem „cliffistów”, natomiast ci co zagłosują przeciw, zostaną usunięci z partii. Grant postanowił wstawić się za nimi, nie dlatego, że się z nimi zgadza politycznie, ale by w ten sposób zaprotestować przeciw łamaniu ich demokratycznych praw, co przypłacił wyklucze- niem z „Klubu” 80. Healy był dla niego jedynie „totalitarystą i chuliganem”. Można pokusić się o stwierdzenie, że działania przywódcy frakcji trockistów w LP jako żywo przypominają początki stalinizmu. Z POLA WALKI BŁĄD KOSZTOWAŁ GO ŻYCIE Wywód Pawła Szelegieńca jest jasny – „W tym czasie Trocki podzielił ruch komunistyczny na trzy 'frakcje'. Pierwszą stanowiła lewicowa opozycja, 'podtrzymująca sztandar leninizmu' reprezentująca postępowe idee światowej rewolucji socjalistycznej. Prócz tego, istniała 'prawica', w ZSRR reprezentowana przez Bucharina i Rykowa, w Niemczech przez KPD-Opozycję Heinricha Brandlera i Thalheimera, a w Hiszpanii przez Blok Robotniczo-Chłopski. Trocki zarzucał 'prawicy', że reprezentuje interesy drobnego chłopa-średniaka i dąży ku restauracji kapitalistycznych stosunków w ZSRR. W innych krajach 'brandlerowcy' jak się o niej wyrażał, mieli być 'lokajami stalinowskiej biurokracji, którzy liczą na łaskę na zasadzie obopólnej amnestii'. Jak pisał Pierre Frank: 'Prawicowa opozycja [...] występowała przeciw stalinizmowi nie dlatego że sprzeciwiała się jego ogólnej polityce, nie za sprawą kwestii 'socjalizmu w jednym kraju', ale dlatego że zarzuca mu 'ultra-lewicowe' błędy. Grupy te, z czego najważniejszą była grupa niemiecka Brandlera, chciały mieć niezależną politykę krajową [od stalinistów], czego wynikiem było ich przesuwanie się w kierunku lewicy socjaldemokratycznej'.” – świadczy o doktrynerstwie Lwa Trockiego i nieumiejętności rozpoznania sytuacji. W tym czasie Trocki, pochłonięty walkami frakcyjnymi, nie brał pod uwagę indywidualnych cech Stalina. Wydawały się mu one nieistotne, nic nie wnoszące do układu sił. Na ten błąd zwracali mu uwagę nawet jego zwolennicy, którzy podkreślali, że Stalin prowadzi całkiem inną grę – NIE GRA W KLASY, ma za nic merytoryczne różnice i rzeczową argumentację na gruncie marksizmu – walczy jedynie bezwzględnie o pełnię władzy, o sukcesję po Leninie, eliminując wszelkimi sposobami konkurencję. W tym celu zawiera dowolne sojusze, by następnie wykonać zygzak i wejść w nowe układy. Tymczasem Trocki swoim zwolennikom wiąże ręce. Błąd ten uwzględnił on dopiero w nieskończonej dwutomowej pracy swego życia – biografii Stalina. Było jednak już po ptokach. Konsekwencje tego błędu widoczne były nawet w postępowaniu trockistów zwolnionych z obozów odosobnienia, którzy, tak jak Krystian Rakowski, poparli Stalina w walce z bucharinowcami, by później zginąć w łagrach. NIE CHODZI TYLKO O SPOSÓB, CZY METODY [Tekst, napisany w 2005 r., publikujemy za portalem Władza Rad (www.1917.net.pl).] żenskim a Nikołajem Bucharinem właśnie tego dotyczyła. Ekonomiści nie mogli dojść do porozumienia, chodziło bowiem zarówno o skutki pozytywne, jak i negatywne. Przy przyśpieszonej kolektywizacji oba zjawiska niekoniecznie się kumulują. Wszystko zależy od sposobu i metod przymusu. Według Trockiego przymus fizyczny (co innego przymus ekonomiczny) nie wchodził w rachubę, zwłaszcza w takiej skali, na jaką poszedł Stalin. Zdaniem Cezarego Sikorskiego, który przychyla się do opinii Jewgienija Prieobrażeńskiego, wcześniej rozpoczęty proces kolektywizacji zminimalizowałby skutki negatywne. Trocki jako polityk nie wygłaszał tak kategorycznych i jednoznacznych sądów. Odżegnywał się jedynie od przymusowej kolektywizacji w wersji Stalina. Kompromisem byłoby zapewne rozciągnięcie procesu kolektywizacji w czasie. Przykład Polski pokazuje, że nawet zablokowanie kolektywizacji i likwidacja kołchozów przez ekipę Władysława Gomułki automatycznie nie prowadziła do kapitalizmu, choć oczywiście miała istotny wpływ na stosunek sił klasowych w kraju. NIE MNIEJ ISTOTNE Przy okazji tej dyskusji jest sformułowane przez Jewgienija Prieobrażeńskiego tzw. prawo pierwotnej akumulacji socjalistycznej. Za tym nowym „prawem” kryło się, oczywiście, przejęcie wartości dodatkowej wypracowanej przez chłopów i przeznaczenie jej na przyśpieszony rozwój przemysłu. Takie arbitralne decyzje nie mogły, oczywiście, zyskać aprobaty Nikołaja Bucharina, który proponował zrównoważony rozwój gospodarczy. Dyskusja między bolszewickimi ekonomistami została arbitralnie i brutalnie rozstrzygnięta przez Stalina. Wątpliwości co do dróg i metod budowy socjalizmu pozostały nierozstrzygnięte. W nowych warunkach problem ten zapewne zyska nowe naświetlenie. Wydaje się, że gdyby nie arbitralne decyzje Stalina radzieccy ekonomiści i planiści zdołaliby wypracować odpowiednie, ekonomiczne metody sterowania gospodarką. Stworzyłoby to nowe pole dla kompromisu politycznego na szczytach partii bolszewickiej. Zainteresowanym tematem polecamy dwie prace prof. Edwarda Łukawera: Spór o racjonalność gospodarki socjalistycznej (1985) oraz Możliwość funkcjonowania gospodarki socjalistycznej w świetle międzywojennej dyskusji na zachodzie (1967). Równie istotny jest czas. Dyskusja między Jewgenijem Preobra- październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych (b.) Strona 55 PAWEŁ SZELEGIENIEC: ANTYSTALINOWSCY KOMUNIŚCI W WIELKIEJ BRYTANII (cz. III) 4. Spór o klasową naturę państw stalinowskich Państwo robotnicze, czy kapitalizm państwowy? – zarys sporu Spór o klasową naturę Związku Radzieckiego, a później również krajów „demokracji ludowej”, maoistowskich Chin i titowskiej Jugosławii był jednym z najważniejszych wydarzeń w brytyjskim i międzynarodowym ruchu trockistowskim. Pierwsza krytyka biurokratyzacji Związku Radzieckiego (i to przeciw stanowisku Trockiego) pochodzi od Lenina: „Towarzysz Trocki mówi o 'państwie robotniczym'. Muszę stwierdzić, że to abstrakcja. Kiedy w 1917 roku pisaliśmy o państwie robotniczym, było to zrozumiałe; ale teraz, główny błąd polega na stwierdzeniu: 'Odkąd mamy państwo robotnicze, bez burżuazji, przed kim klasa robotnicza powinna być broniona i w jakim celu?'. Rzecz w tym, że nie do końca jest to państwo robotnicze. [...] Nasz program partyjny stwierdza, że nasze państwo jest państwem robotniczym z biurokratycznym wypaczeniem” 81 . Lew Trocki, nawiązując na wygnaniu do leninowskiego stwierdzenia, że ówczesne państwo radzieckie jest „robotnicze z biurokratycznym wypaczeniem”, tak scharakteryzował społeczną naturę Związku Radzieckiego: „Miejsce każdej klasy w społecznym systemie gospodarki określa przede wszystkim – jej stosunek do środków produkcji. W społeczeństwach ucywilizowanych stosunki własności utrwalone są ustawami. Podstawy ustroju radzieckiego tworzą: upaństwowienie ziemi i środków produkcji w przemyśle, w transporcie oraz w wymianie w połączeniu z monopolem handlu zagranicznego. Według nas stosunki te, ustanowione przez rewolucję proletariacką, określają co do samej zasady naturę ZSRR jako państwa proletariackiego. Dzięki pełnionej przez siebie funkcji pośrednika i czynnika regulującego, dzięki usiłowaniom utrzymania w mocy społecznych rang i wykorzystywaniu w celach osobistych aparatu państwowego, radziecka biurokracja podobna jest do każdej innej biurokracji, zwłaszcza do faszystowskiej. Cechują ją jednak również pewne Strona 56 istotne odmienności. W żadnym innym reżymie, poza radzieckim, biurokracja nie osiągnęła takiego stopnia niezależności wobec klasy panującej. [...] Biurokracja radziecka wywłaszczyła proletariat pod względem politycznym po to, żeby swoimi metodami chronić jego zdobycze socjalne. Sam jednak fakt przywłaszczenia sobie przez nią władzy politycznej w kraju, w którym najważniejsze środki produkcji skupione są w ręku państwa, stwarza nowy, bez precedensu, stosunek pomiędzy biurokracją a majątkiem narodowym. Środki produkcji należą do państwa. Lecz samo państwo 'należy' niejako do biurokracji. Gdyby te, jeszcze całkiem świeże stosunki utrwaliły się, przekształciły w normę i zalegalizowały – przy sprzeciwie lub bez sprzeciwu ludzi pracy – to w końcu doprowadziłyby one do zupełnej likwidacji zdobyczy społecznych rewolucji proletariackiej. Mówienie o tym jest jednak obecnie rzeczą co najmniej przedwczesną. Proletariat jeszcze nie wypowiedział swego ostatniego słowa. Biurokracja jeszcze nie stworzyła dla swego panowania oparcia społecznego w postaci odrębnych form własności. Musi ona bronić własności państwowej, jako źródła swej władzy i swych dochodów. Dzięki tej stronie swej działalności pozostaje ona wciąż jeszcze narzędziem dyktatury proletariatu” 82. Z faktu uważania państwa radzieckiego za robotnicze, odrzucał teorie sugerujące, iż miała tam miejsce kontrrewolucja społeczna, tj. obalenie nowych, socjalistycznych form własności, a sama biurokracja to nowa klasa panująca. Występował przeciw stanowisku Shachtmana, uważającemu ustrój stalinowski za biurokratyczny kolektywizm, w którym miejsce tradycyjnej burżuazji zajęła nowa klasa społeczna – stalinowska biurokracja. Krytykował również teorie opisujące ZSRR jako państwo o ustroju państwowokapitalistycznym, co robili głównie socjaldemokraci z Międzynarodówki Socjalistycznej. Kolejny raz kwestia natury społecznej państwa radzieckiego pojawiła się w ruchu trockistowskim w na przełomie lat 1948/49, kiedy Tony Cliff pierwszy raz opublikował swoje studium o ZSRR, The Nature of the Stalinist Russia, w następnych latach ukazujące się pod tytułem Państwowy kapitalizm HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 w Rosji. Jako, że różnice pomiędzy poszcze- gólnymi wydaniami pracy są niewielkie, będę posługiwać się najnowszą wersją, wydaną również w Polsce. Cliff określał ustrój ZSRR od roku 1928/29 jako biurokratyczny państwowy kapitalizm, charakteryzujący się państwową własnością środków produkcji, oraz rządzeniem przez nową klasę społeczną – biurokrację radziecką. Według niego, podstawy państwa robotniczego nie tworzy państwowa własność środków produkcji, ale władza robotnicza, z chwilą obalenia władzy proletariackiej państwo przestaje być robotnicze i staje się państwem tego, kto zdetronizował klasę robotniczą83. W oparciu o to stwierdzenie, dzieje Rosji od 1917 roku można podzielić na kilka okresów: 1917-1920 – państwo robotnicze, 1920-1928 – państwo robotnicze z biurokratycznym wypaczeniem, od 1928 – biurokratyczny kapitalizm państwowy. Jeśli uznamy, że leninowskie stwierdzenie znaczy to samo co „biurokratycznie zdegenerowane państwo robotnicze” 84, a faktem jest że Lenin miał na myśli okres „komunizmu wojennego” i substytucjonizmu będące różnymi formami proletariackiej dyktatury („dyktatura proletariatu możliwa tylko dzięki dyktaturze partii komunistycznej”), reprezentujący interesy robotników, z chwilą ustanowienia bonapartyzmu stalinowskiego reprezentującego interesy biurokracji państwowej, mamy koniec władzy robotniczej, a więc i państwa proletariackiego, przy czym Cliff stwierdzał, że termidor niekoniecznie musi prowadzić do ustanowienia kapitalizmu rynkowego. O ile obie teorie inaczej przedstawiają socjologiczny charakter reżimu stalinowskiego, co jest podstawową między nimi różnicą, łączą je dwa główne założenia. Pierwsze z nich, to pogląd, że reżim radziecki jest formą przejściową pomiędzy kapitalizmem a socjalizmem. Jak pisał Trocki: „Czy jest prawdą, że w ZSRR, jak twierdzą oficjalne autorytety, zbudowano już socjalizm? Jeżeli nie, to czy chociaż zapewniono jego realizację w granicach państwa dzięki osiągniętym sukcesom, niezależnie od rozwoju wydarzeń w pozostałym świecie? [...] Materialną przesłanką komunizmu powinien być tak wysoki rozwój potęgi ekonomicznej człowieka, żeby praca wytwórcza przestała być brzemieniem i ciężarem, a także nie wymagała popędzania ludzi, zaś dystrybucja zawsze dostępnych w obfitości dóbr materialnych wymagała kontroli tylko takich czynników, jak wychowanie, nawyk i opinia środowiska, podobnie jak obecnie w zamożnych rodzinach lub też w 'przyzwoitym' pensjonacie. [...] ustrój komunistyczny nie może nastąpić od razu po społeczeństwie burżuazyjnym: materialne i kulturalne dziedzictwo przeszłości jest po temu zupełnie niewystarczające. Na samym początku swego istnienia państwo robotnicze nie może jeszcze pozwolić, żeby każdy pracował 'według własnych możliwości', czyli ile potrafi i zechce, a wynagradzać każdego 'według potrzeb' niezależnie od wykonanej pracy. W imię wzrostu sił wytwórczych niezbędne jest uciekanie się do tradycyjnych norm płacy roboczej [...]. Ten początkowy etap nowego społeczeństwa Marks nazywał 'niższym stadium komunizmu' w odróżnieniu od wyższego, gdy wraz z ostatnimi śladami ubóstwa zniknie nierówność materialna. [...] Rosja była nie najsilniejszym, lecz najsłabszym ogniwem w łańcuchu kapitalizmu. Obecnie ZSRR nie wywyższa się ponad światowy poziom gospodarki, lecz dopiero dogania kraje kapitalistyczne. Jeśli to społeczeństwo, które miało powstać w oparciu o uspołecznienie sił wytwórczych najbardziej rozwiniętego w swej epoce kapitalizmu Marks nazywał niższym stadium komunizmu, to określenie takie wyraźnie nie pasuje do Związku Radzieckiego, który wciąż jeszcze jest znacznie uboższy w technikę, dobra materialne i kulturę niż kraje kapitalistyczne. Należałoby więc obecny reżym radziecki ze wszystkimi jego sprzecznościami nazwać nie socjalistycznym, a przygotowawczym lub przejściowym od kapitalizmu do socjalizmu” 85. Z kolei Cliff pisał: „[...] kapitalizm państwowy jest ekstremalną granicą, którą może osiągnąć kapitalizm, tu bezsprzecznie jest on najbardziej oddalony od tradycyjnego kapitalizmu. Jest negacją kapitalizmu na bazie samego kapitalizmu. Podobnie, skoro państwo robotnicze jest najniższym stopniem nowego socjalistycznego społeczeństwa, musi ono koniecznie posiadać niektóre cechy wspólne z państwowym kapitalizmem. Tym, co kategorycznie je rozróżnia, jest fundamentalna, zasadnicza różnica pomiędzy systemem kapitalistycznym i systemem socjalistycznym. [...] państwowy kapitalizm jest przejściowym etapem do socjalizmu przed rewolucją socjalistyczną, podczas gdy państwo robotnicze jest przejściowym eta- pem do socjalizmu po rewolucji. Państwowy kapitalizm [to] częściowa negacja kapitalizmu. [...] Częściowe zaprzeczenie kapitalizmu na bazie kapitalistycznych stosunków produkcji oznacza, że siły wytwórcze, które rozwijają się w łonie systemu kapitalistycznego, tak go przerosły, że klasa kapitalistów jest zmuszona używać 'socjalistycznych' środków i manipulować nimi w swoim interesie” 86. Następnie jako potwierdzenie dla swojego stanowiska, Cliff cytuje ciekawą uwagę Lenina o „socjalizmie wojennym” i kapitalizmie państwowym, która sprowadza się do faktu, iż natura klasowa monopolu gospodarczego jest adekwatna do interesów tej klasy, która go w danym momencie użytkuje: „[...] to, co niemieccy Plechanowowie [...] nazywają 'socjalizmem wojennym' jest w istocie rzeczy wojenno-państwowym kapitalizmem monopolistycznym, czyli mówiąc prościej i wyraźniej, wojenną katorgą dla robotników, wojenną ochroną zysków kapitalistów. [...] A spróbujmy zamiast junkiersko-kapitalistycznego [...] państwa postawić państwo rewolucyjno-demokratyczne [...]. Zobaczymy, że państwowo-monopolistyczny kapitalizm w państwie istotnie rewolucyjno-demokratycznym oznacza niechybnie, nieuchronnie krok, a nawet kilka kroków ku socjalizmowi! [...] Socjalizm to nic innego jak państwowo-kapitalistyczny monopol, który użytkuje się z korzyścią dla całego ludu i który dlatego przestaje być monopolem kapitalistycznym” 87. Z uwagi tej możemy wywnioskować, że jeśli monopol użytkuje biurokracja, to nie realizuje on interesów robotniczych, ale biurokratyczne. Z kolei, interesy obu grup są sobie przeciwstawne: biurokracja dąży, według Trockiego, do kapitalistycznej restauracji, proletariat do socjalizmu88. Druga wspólna cecha dotyczy idei rewolucji antystalinowskiej. W kraju, w którym dokonała się kontrrewolucja stalinowska (u Trockiego – polityczna, u Cliffa – społeczno-polityczna) potrzebna jest nowa rewolucja proletariacka89. Na tej podstawie dochodzimy do ważnej kwestii, jaką zajął się jeszcze Trocki, mianowicie, jak traktować tych, którzy nie podzielają socjologicznego poglądu oficjalnej wykładni Czwartej Międzynarodówki na ZSRR, a jednocześnie opowiadają się za rewolucją zarówno w krajach kapitalistycznych, jak i w ZSRR. Sprawa ta do tej pory wzbudza wielkie kontrowersje, z uwagi na walki ideologiczne w ruchu trockistowskim w tej sprawie po śmierci Trockiego. Zdając sobie sprawę, że priorytetową kwestią jest rewolucja proletariacka na świe- cie, po latach wymuszania konieczności uznawania Związku Radzieckiego za „zdegenerowane państwo robotnicze”, przywódca komunistycznej opozycji antystalinowskiej uznał, że jest to problem czysto terminologiczny, nie zaś polityczny, tym samym wyraził swoje antysekciarskie i realistyczne stanowisko: „Spróbujmy postawić kwestię natury państwa radzieckiego nie na płaszczyźnie abstrakcyjno-socjologicznej, ale konkretnych zadań politycznych. Przyjmijmy na moment, że biurokracja jest nową klasą, a obecny reżim w ZSRR jest specyficznym systemem klasowego wyzysku. Jakie nowe polityczne wnioski płyną z tej definicji? Czwarta Międzynarodówka już dawno uznała za konieczne obaleniem biurokracji za pomocą rewolucyjnych środków. Nic nowego nie może zostać zaproponowane przez tych, co nazywają biurokrację 'klasą'. Cel, jaki przyświeca obaleniu biurokracji to ponowne ustanowienie władzy rad [...] Nic poza to, nie może zostać zaproponowane przez [naszych] lewicowych krytyków. Zadaniem odrodzonych rad będzie współdziałanie ze światową rewolucją i budowa socjalistycznego społeczeństwa. Obalenie biurokracji przeto zakłada zachowanie państwowej własności i planowej gospodarki. [...] Nie jest konieczne wspominać, że dystrybucja sił wytwórczych pomiędzy poszczególnymi sektorami gospodarki i w ogólnym kontekście planu zmieni się drastycznie kiedy plan ten nie będzie determinowany interesami biurokracji, ale samych producentów. Ale, właśnie dlatego obalenie pasożytniczej biurokracji wraz z perspektywą pozostawienia własności państwowej nazywamy [...] rewolucją polityczną. Nasi krytycy, Ciliga, Bruno i inni, chcą nazywać przyszłą rewolucję społeczną. Co to zmienia w zasadzie? Do kwestii rewolucji, którą powyżej przedstawiliśmy nic nie dodaje. [...] Nasi krytycy przyjmują fakty, które my już dawno uznaliśmy. Nie dodają zupełnie nic do oceny biurokracji, roli Kremla na arenie międzynarodowej. We wszystkich tych sprawach, nie zmienili nic z naszej analizy, ale przeciwnie, całkowicie na niej bazują i dokładnie się jej trzymają. Jedynym zarzutem, jaki nam stawiają, jest ten że nie wyciągamy koniecznych 'wniosków'. Nie wchodzi to w zakres analizy, bowiem wnioski te mają czysto terminologiczny charakter. Nasi krytycy odmawiają nazywania zdegenerowanego państwa robotniczego – państwem robotniczym. Żądają, by totalitarną biurokrację nazwać klasą panującą. Rewolucję przeciw biurokracji chcą określać nie jako polityczną, ale społeczną. Kiedy pójdziemy na te październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 57 terminologiczne ustępstwa, postawimy naszych krytyków w bardzo trudnym położeniu, gdyż nie będą wiedzieli, co zrobić ze swoim czysto werbalnym zwycięstwem” 90. Kwestia klasowej natury Bloku Wschodniego w brytyjskim trockizmie Po zajęciu przez Stalina Europy Wschodniej, przed trockistami stanął problem klasowej natury krajów „demokracji ludowej”, będących państwami-klonami stalinowskiego ZSRR. Tony Cliff tak pisał o poglądach trockistów na nowe kraje: „Czwarta Międzynarodówka całkowicie akceptowała pogląd Trockiego, jakoby Rosja była [...] 'zdegenerowanym państwem robotniczym'. Jeśli więc Polska, Czechosłowacja, Węgry, itp. miały taką samą naturę jak Rosja, to czy nie oznacza to że Stalin sprowadził rewolucję do Europy Wschodniej? Tak więc, był rewolucjonistą, czy kontrrewolucjonistą? To nie działało. Początkowo przywódcy międzynarodówki rozwiązali problem bardzo prosto: pomijając różnice między nimi, kraje Bloku Wschodniego były nadal państwami kapitalistycznymi, podczas gdy Rosja była państwem robotniczym” 91 . „Mandel [jeden z liderów międzynarodówki] jeszcze we wrześniu 1946 roku pisał, że 'wszystkie demokracje ludowe', włącznie z Jugosławią były krajami kapitalistycznymi” 92. Jak stwierdził następnie Cliff, z tego stanowiska wynikało, że „staliniści wprowadzili w tych krajach burżuazyjny aparat państwowy”. Na takie załatwienie sprawy nie chciał się zgodzić; uznał że albo miała miejsce rewolucja albo nie, albo mamy państwa robotnicze, albo jakąś inną formę państwa z dominacją klasy wyzyskiwaczy. Ostatecznie, doszedł do wniosku, że staliniści nie ustanowili ani państwa robotniczego, ani wolnorynkowego kapitalizmu, ale biurokratyczny kapitalizm państwowy. Takie postawienie sprawy rozwiązywało sprzeczność, jaka pojawiła się po uchwałach Drugiego Światowego Kongresu Czwartej Międzynarodówki (kwiecień 1948), który zaaprobował punkt widzenia Mandla. O ile natura Polski, Węgier, Czechosłowacji, NRD, Bułgarii, Albanii, Rumunii wydawała się względnie jasna, tzn. uważano że ustrój tamtejszy za tradycyjny kapitalizm, o tyle kwestia konfliktu na linii Tito-Stalin sprawiła, że część trockistów zaczęła widzieć w partyzanckim przywódcy jugosłowiańskim potencjalnego, prawdziwego, antystalinowskiego komunistę, „nieświadomego trockistę”. W czerwcu 1948 roku, kiedy doszło do zerwania współpracy radziecko-jugosłowiańskiej, wyrzucenia Komuni- Strona 58 stycznej Partii Jugosławii z nowopowstałego Biura Informacji Partii Komunistycznych i Robotniczych, Kominformu, oraz zmiany nazwy ugrupowania na Związek Komunistów Jugosławii, Międzynarodowy Sekretariat Czwartej Międzynarodówki uznał państwo Tito za „zdrowe państwo robotnicze, tj. takie, jak Rosja Radziecka w latach 1917-1921 z pewnymi ubytkami tu i ówdzie” 93. Z kolei, główne kierownictwo RCP, z Hastonem i Grantem na czele, zajęło odmienne stanowisko. Uważali oni, że jest to wewnętrznykonflikt wewnątrz stalinowskiego obozu, przy czym dawali krytyczne poparcie reżimowi Tito w jego walce z radziecką dominacją94. Dla liderów partii brytyjskiej było niemożliwe do zrozumienia w jaki sposób państwo kapitalistyczne przemieniło się, w drodze pokojowej w państwo proletariackie95. Healy, będący od początku za oficjalną linią międzynarodówki, natomiast zorganizował w 1950 roku wycieczkę do Jugosławii, by następnie wychwalać „socjalistyczne budownictwo w Jugosławii” (co sprowadzało się do wychwalania budowania „socjalizmu w jednym kraju”), oraz negowałby występowały tam represje wobec przeciwników politycznych96. Podobny problem powstał w związku ze zwycięstwem Rewolucji Chińskiej. Po zwycięstwie Mao Tse-tunga nad wojskami nacjonalistycznymi drobnomieszczańskiego reżimu Czang Kai-szeka należało odpowiedzieć, czego dokładnie dokonała Chińska Armia Czerwona i Komunistyczna Partia Chin. Jeszcze przed wygraną Mao, Cannon twierdził, iż KPCh zachowa się tak samo, jak w okresie międzywojennym, czyli skapituluje przed Czangiem (ponownie dała o sobie znać dogmatyczna wiara w „Trockiego”, gdyż tak Trocki napisał kiedyś, tak też i będzie dziś...). Max Shachtman skomentował to następująco: „Tak, Mao chce skapitulować przed Czangiem. Problem tylko w tym, że Mao nie może go złapać!”. Po wygranej wojsk maoistowskich nową republikę chińską międzynarodówka dalej określała jako państwo kapitalistyczne. W przeciwieństwie do Cannona, liderzy RCP uważali: „[W Chinach] powstanie totalitarny reżim, tak samo brutalny jak Czang Kai-szeka. Mao, wzorując się na reżimach wschodnioeuropejskich obierze Rosję jako swój model [naśladowczy]. Niewątpliwie, zostanie osiągnięty ogromny postęp gospodarczy. Ale masy, zarówno robotnicze, jak i chłopskie, znajdą się pod panowaniem biurokracji” 97. Brytyjscy trockiści wyrażali jednakże zadowolenie, że Stalin będzie mieć „kolejnego Titę, o wiele groźniejszego, bo dysponujące- HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 go 450-500 milionową bazą populacji” 98. Prognoza ta okazała się słuszna, lecz dopiero po śmierci Stalina w czasie kryzysu radziecko-chińskiego (Sino-Soviet split), kiedy „nowy Tito” wystąpił zdecydowanie przeciw radzieckim poststalinistom, z tą różnicą, że maostowscy staliniści zaczęli uważać się za strażników ortodoksji stalinowskiej, co w żaden sposób nie przybliżało ich do trockistów. Oficjalnym powodem kryzysu był referat Nikity Chruszczowa na XX Zjeździe Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (1956) potępiający „kult jednostki i jego następstwa” 99. Mao, mimo własnych swad ze Stalinem, ujął się za nim przeciw Chruszczowowi, piętnując od tej pory tzw. „radziecki rewizjonizm”. Zaowocowało to również podziałem dotychczas jednolitego światowego stalinowskiego ruchu komunistycznego na skrzydło proradzieckie i maoistowskie. Od tej pory partie prochińskie, by odróżnić się od prosowieckich, dodawały do swojej nazwy, jako znak rozpoznawczy przymiotniki „marksistowsko-leninowska”, lub „antyrewizjonistyczna”. Dopiero w 1951 roku, na Trzecim Światowym Kongresie Czwartej Międzynarodówki uznano punkt widzenia przywódców RCP za słuszny, porzucono pogląd o kapitalistycznym charakterze państw buforowych ZSRR i określono je jako „od początku biurokratycznie zdeformowane państwa robotnicze”, co miało znaczyć, iż co prawda obalono tam kapitalizm, ale od samego początku państwa te były wypaczone przez stalinowską biurokrację, by wyeliminować owe deformacje konieczna była tam polityczna rewolucja robotnicza. Od tej pory wszystkie grupy oraz odłamy trockistowskie przyjmowały ten pogląd jako właściwy (za wyjątkiem grup związanych z nurtem Cliffa oraz późniejszego Lutte Ouvriere). 5. Zakończenie Po opuszczeniu (w zasadzie wyrzuceniu) z „Klubu” większości trockistów, większość z nich utworzyła własne nowe organizacje. W 1953 roku Grant utworzył Rewolucyjną Ligę Socjalistyczną, entrystowską grupę działającą w LP. Healy dalej działał w „Klubie”, będącym do 1953 roku oficjalną sekcją międzynarodówki. Doszło więc do sytuacji, w której dwie oddzielne grupy trockistowskie działały wewnątrz tej samej partii. W 1953 roku doszło do pierwszego wielkiego rozłamu w światowym trockizmie. Bazując na krytyce „pabloistowksiego rewizjonizmu” i entryzmu sui generis, gru- pa skupiona wokół Cannona postanowiła utworzyć Międzynarodowy Komitet Czwartej Międzynarodówki (International Committee of Fouth International). Sekcją Międzynarodowego Komitetu został healy'owski „Klub”, natomiast Międzynarodowy Sekretariat poparła RSL Granta. Healy w 1959 roku utworzył Socjalistyczną Ligę Pracy (Socialist Labour League), przemianowaną na początku lat 70-tych na Rewolucyjną Partię Robotniczą (Workers Revolutionary Party), która po licznych rozłamach działa do dziś, będąc grupą o marginalnym znaczeniu. WRP wystąpiła przeciw połączeniu dwóch ośrodków trockistowskich powstałych w 1953 roku, a zjednoczonych dziesięć lat później w Zjednoczony Sekretariat Czwartej Międzynarodówki (United Secretariat of Fourth International, USFI). W latach 70-tych doszło do konfliktu na linii grupa Granta – USFI. RSL wystąpiła z międzynarodówki, tworząc MilitantTendency, która stała się postawą nowej grupy międzynarodowej, Komitetu na rzecz Międzynarodówki Robotniczej (Committee for Workres International). Sekcją USFI była od tej pory Międzynarodowa Grupa Marksistowska (International Marxist Group, IMG), wcześniej mająca status grupy sympatyzującej, która bezowocnie próbowała zjednoczyć się z RSL. Grupa Tony'ego Cliffa odseparowała się od wszystkich innych ugrupowań, jeszcze w latach 50-tych, tworząc Socialist Review Group, przemianowaną później na Międzynarodowych Socjalistów (International Socialists). Obecnie występuje jako brytyjska Socjalistyczna Partia Robotnicza (Socialist Workers Party, SWP) i jest czołową organizacją międzynarodową Tendencji Międzynarodowych Socjalistów (International Socialists Tendency). Na dzień dzisiejszy, najsilniejszą grupą trockistowską jest brytyjska SWP, która twierdzi, że ma ok. 10 tys. członków100. Następnie znajduje się Partia Socjalistyczna (dawna Militant Tendency) i IMG. Na koniec należałoby pokusić się o ocenę brytyjskiego ruchu trockistowskiego w omawianym okresie. Brytyjscy trockiści, w porównaniu do swoich towarzyszy w innych krajach, mieli stosunkowo dobre warunki do rozwoju organizacyjnego, co też sprawiło, że pomimo początkowych trudności stworzyli jeden z najprężniejszych ruchów trockistowskich na świecie. Pozytywnie należy ocenić ich wkład do rozwoju międzynarodowego antystalinowskiego marksizmu i komunizmu, gdyż jako jedyni starali się zawsze korzystać z dialektycznej metody marksistowskiej do oceny wydarzeń światowych (mniejsza o to, że czasem dochodzili do różnych wniosków), co bardzo kontrastuje z dogmatycznym nastawieniem cannonowskiego kierownictwa Czwartej Międzynarodówki. Jednakże spory personalne i ideologiczne doprowadziły do znacznego osłabienia ruchu, a w konsekwencji do jego podziału. Jest to, niestety, cecha charakterystyczna nie tylko trockizmu, ale całej lewicy komunistycznej, poczynając od konfliktów Lenina i „lewicowych komunistów”, a na sporach o naturę ZSRR kończąc. W pracy niniejszej starałem się przedstawić możliwie jak najobiektywniej dzieje ruchu trockistowskiego w Anglii, unikając kierowania się własnymi względami ideologicznymi w odniesieniu do tych nurtów, z którymi się nie zgadzam, tak by każdy mógł w tej pracy znaleźć podstawowe informacje na ten interesujący go temat. Przypisy: 1 „UK Government Report on the British Trotskyists”, 13 kwiecień 1944, www.tedgrant.org. 2 Komunistyczna Partia Włoch (PCI) odegrała podłą rolę w dławieniu sytuacji rewolucyjnej na półwyspie apenińskim. Stalinowskie kierownictwo partii z Togliattim na czele wmawiało masom, że polityka partii nastawiona jest na przeprowadzenie zwycięskiej rewolucji, a wszystkie „kompromisowe poczynania” usprawiedliwiała względami taktycznymi. Ostatecznie okazało się, że żadnej rewolucji nie będzie, a system mieszczańskiej demokracji został ponownie ustanowiony. 3 Cannon James Patrick, „The First Days ofAmerican Communism”, „Fourth International”, luty 1944, www.marxists.org (wersja online). 4 W rzeczywistości CP-BSTI nie była sekcją Kominternu. 5 „Komunistom angielskim bardzo często trudno bywa nawet zbliżyć się teraz do masy, nawet zmusić ją do tego, by ich wysłuchała”. Lenin Włodzimierz, „Dziecięca choroba 'lewicowości' w komunizmie”, w: Dzieła wybrane, tom 2, Warszawa 1949, s. 731. 6 Tezy na temat struktury organizacyjnej partii komunistycznych zostały przyjęte na Trzecim Kongresie Międzynarodówki Komunistycznej w 1921 roku. Lenin tak się o nich wypowiedział: „Tezy [...] bazują na doświadczeniach rosyjskich. Jest to ich zaleta, ale i jednocześnie i wada”. Cyt. za: Reynolds Steve, „The Early Years of the Communist Party of Great Britain – 1922-1925”, www.marxist.com. 7 Cyt. za: Lenin Włodzimierz, „Dziecięca...”, s. 727. 8 Reynolds Steve, „The founding of the British Communist Party”, www.marxist.com. 9 Na temat udziału komunistów w reformistycznych i reakcyjnych związkach zawodowych patrz: „Czy rewolucjoniści powinni pracować w reakcyjnych związkach zawodowych?” w: Lenin Włodzimierz, „Dziecięca...”, s. 683. 10 „Komuniści angielscy powinni, moim zdaniem, zjednoczyć wszystkie cztery swoje partie i grupy (wszystkie bardzo słabe, niektóre niezwykle słabe) w jedną Partię Komunistyczną na gruncie zasad III Międzynarodówki i bezwarunkowego udziału w parlamencie. Partia Komunistyczna proponuje Hendersonom i Snowdenom [liderom partii socjaldemokratycznych] 'kompromis', porozumienie wyborcze: pójdziemy razem przeciwko sojuszowi Lloyd George'a i konserwatystów, podzielimy miejsca parlamentarne według ilości głosów oddanych przez robotników na Partię Pracy lub na komunistów (nie podczas wyborów, lecz w specjalnym głosowaniu), zachowujemy najzupełniejszą wolność agitacji, propagandy, działalności politycznej. Bez tego ostatniego warunku, rzecz zrozumiała, nie można się godzić na blok, bo to będzie zdrada. [...] Komuniści w Anglii powinni nieustannie, niestrudzenie, nieugięcie wykorzystywać zarówno wybory parlamentarne, jak wszystkie perypetie irlandzkiej, kolonialnej, imperialistycznej polityki światowej rządu brytyjskiego, jako też wszystkie pozostałe dziedziny, sfery, strony życia społecznego, pracując we wszystkich na sposób nowy, komunistyczny, w duchu nie II, lecz III Międzynarodówki”. Lenin Włodzimierz, „Dziecięca...”, s. 729, 740. 11 Hallas Duncan, „The Communist Party and the General Strike”, „International Socialism”, nr 88, maj 1976, www.marxist.org (wersja online). 12 „[...] A settlement of relations between the two countries will assist in the revolutionising of the international and British proletariat not less than a successful rising in any of the working districts of England, as the establishment of close contact between the British and Russian proletariat, the exchange of delegations and workers, etc. will make it possible for us to extend and develop the propaganda of ideas of Leninism in England and the Colonies. [...] From your last report it is evident that agitation-propaganda work in the army is weak, in the navy a very little better. [...] In the event of danger of war, with the aid of the latter and in contact with the transport workers, it is possible to paralyse all the military preparations of the bourgeoisie, and październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 59 make a start in turning an imperialist war into a class war. Now more than ever we should be on our guard”. Pełny tekst „listu” znajduje się na stronie internetowej Foreign & Commonwealth Office, „Historical papier: history notes – The Zinoviev Letter”, www.fco.gov.uk. 13 By podać najbardziej oczywisty błąd „listu” warto zwrócić uwagę na treść nagłówka: „Executive Committee, Third Communist International”, co jest zwrotem nonsensownym, gdyż nikt nie pisał nigdy w pismach urzędowych, oficjalnych „Trzecia Międzynarodówka Komunistyczna”. Wynikałoby z tego, że MK jest trzecią w kolejności komunistyczną międzynarodówką, kiedy w rzeczywistości była pierwszą. Wiarygodność listu podważa także użyta nazwa w odniesieniu do partii komunistycznej: „British Communist Party”, podczas gdy w oficjalnych pismach używano nazwy „Communist Party of Great Britain”. Jak widać prowokacja była dość kiepska. 14 Croft Hazel, „They forge documents to smear their enemies”, „Socialist Worker”, 3 maja 2003, www.socialistworker (wersja online). 15 Hallas Duncan, „The Communist...” 16 Trocki Lew, „Główne zasady lewej opozycji”, w: „W sprawie nowej międzynarodówki (materiały i dokumenty)”, Warszawa 1933. 17 Szerzej na ten temat patrz: „The Anglo-Russian Committee and Comintern policy” w: „Trotsky's Writings On Britain”, www.marxist.org (wersja online). 18 Na temat rewolucji permanentnej patrz mój tekst: „Trockiego poglądy na rewolucję. Zarys teorii permanentnej rewolucji”, (http://www.geocities.com/arch_lbc/1757szelegieniec.htm). 19 Tzw. dwie sprawy Eastmana dotyczą publikacji Listu do zjazdu, zwanego testamentem politycznym Lenina, w którym bardzo negatywnie odniósł się on do działań Stalina. Pierwszy raz sprawa „testamentu” wypłynęła w 1925 roku po opublikowaniu jego fragmentów w książce przyjaciela Trockiego, Maxa Eastmana, „Since Lenin dead”, od treści której Trocki musiał się odciąć. Ponownie sprawa wypłynęła rok później, kiedy to „testament” chcieli wykorzystać sami opozycjoniści, by zaprezentować swoje antystalinowskie, a jednocześnie leninowskie pozycje. Publikacja nastąpiła jednak w chwili, kiedy Trocki i inni opozycjoniści, by nie zostać usuniętymi z partii, musieli potępić własną „działalność frakcyjną”, pisząc zarazem dementi w sprawie „testamentu”, co wywołało, jak pisze Pierre Broué, „katastrofalne wrażenie” („Między Trockim a Stalinem. Chrystian Rakowski – biografia polityczna”, Strona 60 Wrocław 1999, s. 214). 20 Grupy Lewicowej Opozycji pod kierownictwem Trockiego powstały już w 1923 roku, jako reakcja na coraz większą biurokratyzację kraju rad. Wymierzona była w „triumwirat” Stalina – Kamieniewa – Zinowiewa. W 1926 roku Zinowiew i Kamieniew widząc, że tracą znaczenie i pozycję w partii na rzecz Stalina, przystąpili do Trockiego, z którym utworzyli Zjednoczoną Lewicową Opozycję. W 1927 roku opozycja wydała swój dokument programowy Platforma Zjednoczonej Opozycji, opracowany przez Trockiego, w którym określała się również jako Leninowska Opozycja w WKP(b). Pod koniec lat 20-tych Kamieniew i Zinowiew skapitulowali przed Stalinem, porzucając Trockiego (co jak wspominał, wcale go nie zaskoczyło). Po wydaleniu przywódcy opozycji z ZSRR mamy już do czynienia z Międzynarodową Lewicową Opozycją. 21 „The errors of Trotskyism”, ed: J. T. Murphy, „Communist Party of Great Britain”, 1925. Sam Murphy był tym, który w 1927 roku domagał się usunięcia Trockiego z MK. Życie natomiast spłatało mu figla, bowiem później sam został usunięty z brytyjskiej KP, która rozpoczęła przeciw niemu akcję oszczerstw, oskarżając go o... trockizm. Po latach Murphy tak wspominał czas, kiedy domagał się usunięcia Trockiego: „[W czasie kiedy] składałem tę rezolucję nawet mi się nie śniło, że za parę lat sam znajdę się poza Międzynarodówką Komunistyczną” [Murphy Jack, „New Horizons”, Londyn 1941, s. 275. Cyt. za: Sewell Rob, „The Origins of British Trotskyism”, www.marxist.com]. 22 „The errors...”, s. 5. Cyt. za: Sewell Rob, „The Origins...” Próbując znaleźć fragmenty „Błędów...” nie znalazłem żadnej informacji o innej wersji, prócz angielskiej z 1925 roku. Praca ta, jak widać, obchodziła się z Trockim nie dość „krytycznie”, by mogła zostać później wydana przez propagandystów stalinowskich w krajach „demokracji ludowej”. 23 W przeciwieństwie do np. partii niemieckiej i polskiej. 24 Hallas Duncan, „The Communist...” 25 Relacje BR-Ch z trockistami były różne, zależnie od okresu. Był czas, kiedy byli mocno atakowani w prasie Bloku, a we wrześniu 1935 roku połączył się on z Lewicą Komunistyczną (hiszpańskimi trockistami) tworząc POUM (szerzej na ten temat patrz: Durgan Andy, „The Spanish Trotskyists and the Foundation ofthe POUM”, „Revolutionary History”, tom 4, nr 1-2). „Brandlerowcy-buchariniści” tworzyli nieformalną Międzynarodową Opozycję Komunistyczną (International Communist HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 Oposition, ICO), zwaną także Prawicową Opozycją (termin ukuł się dzięki Trockiemu). ICO składała się jedynie z czterech organizacji: niemieckiej, hiszpańskiej, szwedzkiej i amerykańskiej. Po końcu wojny drugiej światowej wielu członków amerykańskiej ICO przeszło na pozycje antykomunistyczne. 26 Trocki Lew, „Należy od nowa tworzyć partie marksistowskie i międzynarodówkę”, w: „W sprawie...” 27 Frank Pierre, The Fourth International. The Long March of the Trotskyists, rozdz. 3: „From 1929 to 1933 Formation of the International Left Opposition”, www.marxists.org (wersja online). 28 Grabski August, Ługowska Urszula, „Trockizm. Doktryna i ruch polityczny”, Warszawa 2003, s. 92. 29 Trocki Lew, „Zdradzona rewolucja. Czym jest ZSRR i dokąd zmierza?”, Warszawa 1991, s. 220. Cytat ten pochodzi z późniejszego okresu, ale dobrze oddaje to, co Trocki chciał, by rozumiano jako sprzeciw wobec teorii stalinowskiej już na początku lat 30-tych. Całość poglądów opozycji Trocki zawarł m.in. w tekście „Główne zasady lewej opozycji”. 30 „The Communist”, 1 maja 1932, nr l. Cyt. za: Groves Reg, „The Balham Group. How British Trotskyism Began”, rozdz. 1, www.marxists.org (wersja online). 31 Purkis Stewart, „An Open Letter to Harry Pollitt, General Secretary of the Communist Party of Great Britain”, www.marxists.org (wersja online). 32 Entryzm, „zwrot francuski” pierwsza zastosowała francuska sekcja ILO, Liga Komunistów Internacjonalistów (Ligue Communiste Internationaliste, LCI), kiedy weszła na zasadach frakcji do francuskiej partii socjalistycznej. Jak piszą Grabski i Ługowska, entryzm przyczynił się do wzrostu ilości członków LCI („Trockizm...”, s. 101). Innym razem przyniósł rezultaty dalekie od oczekiwanych. Dlatego też trudno jest jednoznacznie ocenić taktykę entryzmu (zwłaszcza tzw. entryzm sui generis) w dziejach ruchu trockistowskiego. 33 Trocki Lew, „The 'Marxist Group' in the ILP”, w: „Leon Trotsky On Britain. Trotskyism versus Centrism in Britain”, cz. 1, www.marxists.org (wersja online). 34 Archer John, „Entrism: Lessons from the 1930s”, www.whatnextjournal.co.uk. 35 Ibidem . 36 Nazwa „Deklaracja Czterech” pochodzi o wspólnego dokumentu podpisanego przez ICL oraz trzy sympatyzujące z nią organizacje: Socjalistyczną Partię Robotniczą (Niemcy), Rewolucyjną Partię Socjalistyczną (Holandia), Niezależną Partię Socjali- styczną (Holandia). „Deklarację...” opublikowano w 1934 roku w trockistowskim piśmie „La Verité”. Wszystkie te organizacje ostatecznie jednak zerwały współpracę z ICL i nie weszły do IV Międzynarodówki (Grabski-Ługowska, „Trockizm...”, s. 98-100). 37 Cyt. za: Grabski August, Ługowska Urszula, „Trockizm...”, s. 105. 38 Trocki Lew, „Program Przejściowy. Agonia kapitalizmu a zadania Czwartej Międzynarodówki”, www.marxists.org (wersja online). Patrz też: Grabski August, Ługowska Urszula, „Trockizm...”, s. 105-106. 39 Trocki Lew, „Niemcy na przełomie”, Warszawa 1932, www.geocities.com/lbc_1917/1779trocki.htm. 40 Taktyka jednolitego frontu robotniczego została opracowana na IV Kongresie Kominternu w 1921 roku. Zakładała ona sojusz kierownictw partii komunistycznej i socjaldemokratycznej, oraz związków zawodowych, tak by wszystkie strony miały możliwość przedstawiania ogółowi robotników swoją politykę. Dzięki takiemu posunięciu komuniści mogli na oczach całych mas demaskować zdradziecką politykę socjaldemokratów i tym samym przeciągać je na swoją stronę. Nie wykluczało to w żadnym razie wspólnych akcji (np. przeciw faszyzmowi, przeciw ofensywom liberałów), przeciwnie, nowa taktyka była przede wszystkim nastawiona na wspólne działanie niemal całego proletariatu, z którego to miał on wyciągnąć wnioski o charakterach obu głównych partii robotniczych. Istniała stalinowska forma frontu robotniczego tzw. tzw. „front robotniczy z dołu”, polegający na tym, że KP działa tylko na robotników socjaldemokratycznych, przy braku porozumienia z reformistycznym kierownictwem. Zdaniem Lwa Trockiego wyrzeczenie się „jednolitego frontu z góry” było jednocześnie wyrzeczeniem się w ogóle tej taktyki, bowiem odcięło realną możliwość oddziaływania na socjaldemokratycznych robotników. 41 Grant Ted, „History ofBritish Trotskyism. Part One. Fighting Against the Stream – The Origins and Early Years. Section 3. Bankruptcy of the ILP”, www.marxist.com (wersja online). 42 Wydarzenie takie miało miejsce w Olimpii w lipcu 1934 roku i w Albert Hall w 1936 roku. Po wydarzeniach na Cable Street, organ trockistów pisał: „Wysiłek przywódców Partii Pracy by nauczyć robotników zaufania do policji musi być pokazany jako to, czym jest naprawdę: polityką która chroni wolność faszystów do prowadzenia antyżydowskiej i antyrobotniczej propagandy, oraz [jest w zasadzie] zgodą na brutalne ataki na robotników we Wschodnim Londynie”. „The Red Flag”, paź- dziernik 1936. Cyt. za: Price Richard, Sullivan Martin, „The Battle of Cable Street: Myths and Realities”, www.whatnextjournal.co.uk. 43 Trocki Lew, „Trotskyism versus Centrism in Britain, Part II, Once again the ILP”, www.marxists.org (wersja online). 44 Archer John, „Entrism...” 45 Grant Ted, „History ofBritish Trotskyism. Part One. Fighting Against the Stream – The Origins and Early Years. Section 3. Bankruptcy of the ILP”. 46 Pełny tekst raportu komisji patrz: „The Case of Leon Trotsky, Report of hearings on the charges made against him in the Moscow Trials”, http://www.marxists.org/archive/trotsky/works/1937/dewey/index.htm (wersja online). 47 Trocki Lew, „Program...” 48 Grabski August, Ługowska Urszula, „Trockizm...”, s. 101-103. 49 Szerzej na ten temat patrz: „Workers International League: The WIL view (On relations with the RSL)”, www.revolutionaryhistory.co.uk. 50 Trocki Lew w: Broué Pierre, „Wojna i rewolucja. Trocki i trockiści wobec drugiej wojny światowej”, w: „Rewolucja” nr 1/2001, s. 264-265. 51 Trocki Lew, „Combattre le pacifisme”, Oeuvres tom 24, s. 302-303. Cyt. za: Broué Pierre, „Wojna...”, s. 266-267. 52 Cyt. za: Broué Pierre, „Wojna...”, s. 299. 53 Grant Ted, „History ofBritish Trotskyism. Part Two. Trotskyism of a New Type. Section 2. Trotsky's military policy”. 54 „Workers International League, A Reply to the RSL – Chauvinism and Revolutionary Defeatism”, w: Grant Ted, „The Unbroken Thread. The development ofTrotskyism over 40 years”, http://www.marxist.com/TUT/ (wersja online). 55 Cyt. za: Pitt Bob, „The Rise and Fall of Gerry Healy”, rozdz. 1, www.whatnextjournal.co.uk (wersja online). 56 Ibidem . 57 „Socialist Appeal”, czerwiec 1941. Cyt. za: Higgins Jim, „Ten Years for the Locust. British Trotskyism 1938-1948”, www.whatnextjournal.co.uk (wersja online). 58 Jak pisze Jim Higgins, w „Ten Years for the Locust”: „W sierpniu 1941 roku Pollitt wysłał list do wszystkich komórek partii komunistycznej, w którym pisał: 'szczerze i bez zastrzeżeń popierany rząd Churchilla'”. 59 Wainwright William, „Clear Out Hitler's Agents. An exposure of Trotskyist disruption being organised in Britain”, www.marxists.org (wersja online). 60 Grant Ted, „History ofBritish Trotskyism. Part Two. Trotskyism of a New Type. Section 2. The Stalinists and the war”. 61 „Workers International League, Factory Workers. Be on your guard. Clear Out the Bosses' Agents!”, www.marxists.org (wersja online). Należy się tutaj jedna uwaga sprostowania. To, że trockiści mówili, jakoby KP „wykonywała brudną robotę” dla Hitlera nie oznacza, że uważali ich za jego agenturę. Twierdzili natomiast, że polityka stalinowskiej biurokracji obiektywnie (a nie subiektywnie, z własnego zamierzenia, tak jak mówili o trockistach staliniści) sprzyjała zwycięstwom faszyzmu w Europie. Dotyczy to także akcji KPWB na rzecz zawarcia pokoju z Hitlerem. 62 „Podobnie, jak w przypadku Hitlera, ich [stalinistów] polityka to o wiele większe kłamstwo niż wielu mogłoby przypuszczać, kiedy twarzą w twarz spotkają się z prawdą, nie umieją obronić [swojej polityki]”. Ibidem. 63 „Statement of the PB on the expulsion from WIL of G. Healy, At the Central Committee meeting of February 7th 1943”, www.tedgrant.org (wersja online). Patrz także: Pitt Bob, „The Rise...”, rozdz. 1. 64 Oto kilka oryginalnych cytatów z pracy Uphama: „By late 1942 WIL had concluded that an alternative organising centre for trade unionists in struggle was needed. It approached the ILP and the Anarchists with a view to arranging united action on the industrial field”. Następnie mamy przypis, który, co ciekawe, odnosi się do artykułu Healy'ego w „Socialist Appeal” z 1943 roku. Nieco dalej czytamy: „Similar desires had been voiced for some time by the ILP itself and WIL and the ILP already had joint activities underway. In February 1943 a Militant Miners Group [grupę tę tworzyli członkowie WIL] was established to link up workers in the pits, and that same month in London a committee for Co-ordination of Militant Trade Union Activity was formed by members of a variety of unions” („History of British Trotskyism to 1949”, część 2, rozdz. 11: „The growth of Workers International League and its industrial agtation (1938-1944)”, www.marxists.org). Nie ma za to nic o konflikcie na linii KC WIL – Healy. 65 „Dissolution of the Communist International”, www.marxists.org. 66 „Workers International League, The Rise and Fall of the Communist International”, www.tedgrant.org (wersja online). 67 Grant Ted, „History of British Trotskyism. Part Three. Making Our Mark. Section 1. Revolutionary Communist Party”. 68 „UK Government Report...” 69 Pitt Bob, „The Rise...”, rozdz. 2. 70 Grant Ted, „History of British Trot- październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 61 skyism. Part Three. Making Our Mark. Section 2. The Neath by-election”. 71 Patrz: plakaty wyborcze na stronie www.tedgrant.org. 72 Niemniej jednak należy oddać sprawiedliwość prognozom Trockiego, które były obiektywnie słuszne. Zagrożenie rewolucją pod koniec drugiej wojny światowej było odczuwalne od Moskwy po Paryż i od Berlina po Rzym. W Grecji doszło do wybuchu rewolucji, zdradzonej następnie przez kierownictwo Komunistycznej Partii Grecji (KKE) i Stalina, który oddał Grecję Churchillowi w zamian za „patrzenie przez palce” na tworzenie radzieckiej strefy wpływów w Europie. Z sytuacjami rewolucyjnymi mieliśmy ponadto do czynienia we Francji i we Włoszech, gdzie kontrrewolucyjne kierownictwa PCF i PCI uratowały kapitalizm przed upadkiem, promując zamiast walki klasowej „rząd frontu narodowego”. Na mniejszą skalę oddolne organizowanie się robotników miało miejsce w Niemczech i częściowo w Polsce. Można z tego wyciągnąć wniosek, że w upadku perspektyw na rewolucję w Europie zaważył czynnik subiektywny – brak rewolucyjnej partii komunistycznej oraz duże możliwości sił antyrewolucyjnych. 73 Grant Ted, „History ofBritish Trotskyism. Part Three. Making Our Mark. Section 4. Our differences with the International”. 74 Cannon James Patrick, „The Struggle for Socialism in the American Century”, Nowy Jork, 1977, s. 200. Cyt. za: Cliff Tony, „Trotskyism after Trotsky”, rozdz. 1: „Recognising the problem. How did theTrotskyists come to terms with the situation after the Second World War?”, www.marxists.org (wersja online). 75 „Trotskyism Versus Revisionism”, ed. Cliff Slaughter, tom 1, 1974, s. 262. Cyt. za: Pitt Bob, „The Rise...”, rozdz. 2. 76 W specjalnym wydaniu „Socialist Appeal” z lipca 1949 roku ogłoszono: „After a two-day debate, this fully representative Conference decided, by a substantial majority, to dissolve the organisation and call upon the members of the Party to enter the Labour Party – to which the majority already pay the trade union political levy – as individual members. Within the Labour Party they would carry on the fight for the overthrow of the capitalist system and for a socialist Britain”. Cyt. za: Grant Ted, „History of British Trotskyism. Part Five. End of an Era – The Last Years of the RCP. Section 1”. 77 Haston Jock, „Letter to the Club”, 10 czerwiec 1950. Cyt. za: Pitt Bob, „The Rise...”, rozdz. 2. 78 Grant Ted, „History ofBritish Trotsky- Strona 62 ism. Part Five. End of an Era – The Last Years of the RCP. Section 2”. 79 Ibidem . 80 Ibidem . Z frakcji usunięto również Roy Tearse'a, Jimmy'ego Deane'a i innych. 81 Lenin Włodzimierz, „The Trade Unions, The Present Situation And Trotsky's Mistakes”, www.marxists.org (wersja online). 82 Trocki Lew, „Zdradzona rewolucja. Czym jest ZSRR i dokąd zmierza?”, Warszawa 1991, s. 185-186. 83 Państwo takie może być państwem liberalnym, bonapartystycznym, bądź faszystowskim, w zależności, kto dokona kontrrewolucji. W każdym z tych przypadków mamy do czynienia z restauracją kapitalistyczną. 84 Pogląd, że stwierdzenie leninowskie i trockistowskie znaczą to samo, opieram na fakcie że Trocki nie przyjmował okresu wprowadzenia pierwszej pięciolatki jako granicy zmiany ustroju społecznego ZSRR, a jedynie politycznego, kiedy to klasa robotnicza została definitywnie pokonana politycznie przez biurokrację termidoriańską (kontrrewolucyjną). 85 Trocki Lew, „Zdradzona...”, s. 39-41. 86 Cliff Tony, „Państwowy kapitalizm w Rosji”, Warszawa 1991, s. 144-145. 87 Lenin Włodzimierz, „Dzieła”, t.34, s.180-181, Warszawa 1987. Cyt. za: Cliff Tony, „Państwowy...”, s. 1 88 Warto jeszcze dodać, że w samej biurokracji mogą „odezwać się” elementy prosocjalistyczne, które widząc że ogólne panowanie biurokracji jest zagrożone przechodzą do obozu proletariackiego. W historii, podobną sytuacje mieliśmy m.in. w czasie Rewolucji Francuskiej, kiedy to niektóre elementy z grupy uprzywilejowanej, arystokracji, przeszły do obozu rewolucyjnego, oraz na Węgrzech w roku 1956, kiedy znaczna część poststalinowskiej biurokracji opowiedziała się po stronie proletariatu. 89 O zbieżności idei antystalinowskiej rewolucji u Cliffa i Trockiego patrz: Cliff Tony, „Walka klasowa w Rosji” (rozdz. 9), i „Rosja – zdegenerowane państwo robotnicze?” (dodatek 1), w: Cliff Tony, „Państwowy...”, Trocki Lew, „Zdradzona...”, s. 214-215. 90 Trocki Lew, „In defense of Marxism”, część 1, „The USSR in War. Are the Differences Political or Terminological?”, www.marxists.org (wersja online). 91 Cliff Tony, „Trotskyism after Trotsky”, rozdz. 1: „Recognising the problem. How did the Trotskyists come to terms with the situation after the Second World War?” 92 Ibidem . 93 Grant Ted, „History ofBritish Trotskyism, Part Four, In Defence of Trotskyism – HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 Our Struggle with the International, Section 1”. 94 Upham Martin, „The History of British Trotskyism to 1949”, część 4, rozdz. 14: „Last rites (The RCP 1947-1949)”. 95 „When the break between Tito and Stalin took place in June 1948, they argued that Yugoslavia was now a healthy workers' state – at least as healthy as the Soviet state between 1917-1921, with perhaps a little wart here and there. According to these 'great Marxists', here was a transition from a capitalist state to a healthy workers' state! How this was possible, nobody knew” [Grant Ted, „History of British Trotskyism, Part Four, In Defence of Trotskyism – Our Struggle with the International, Section 1”]. 96 „Socialist Outlook”, listopad 1950 w: Bornstein i Richardson, „War and the International”, s. 212, w: Pitt Bob, „The Rise...”, rozdz. 2. 97 Grant Ted, „History of British Trotskyism, Part Four, In Defence of Trotskyism – Our Struggle with the International, Section 1”. 98 Grant Ted, „Socialist Appeal”, styczeń 1949, w: Upham Martin, „The History of British Trotskyism to 1949”, część 4, rozdz. 14: „Last rites (The RCP 1947-1949)”. 99 „Po śmierci Stalina Komitet Centralny Partii zaczął wprowadzać w życie politykę dokładnego i systematycznego tłumaczenia, że jest rzeczą niedopuszczalną i całkowicie duchowi marksistowsko-leninowskiemu obcą, aby wynosić jedną osobę ponad inne, aby przemieniać ją w nadczłowieka, posiadającego jakieś nadprzyrodzone cechy, takie jakie przypisuje się bogu. [...] [poważne nadużycia Stalina] wyrządziły wiele niewypowiedzianej krzywdy naszej Partii. Potwierdzamy, że partia przebyła poważne walki przeciw trockistom, prawicowcom i burżuazyjnym nacjonalistom, rozbrajając wszystkich wrogów leninizmu. Walka ideologiczna została dokonana pomyślnie, dzięki czemu partia okrzepła i wzmocniła się. Na tym polu Stalin odegrał pozytywną rolę. [...] [Ale] Stalin używał [również] swojej nieograniczonej władzy, pozwalając sobie na nadużycia, w imieniu Komitetu Centralnego, nie pytając się o zdanie żadnego członka Komitetu, ani Politbiura. [...] [Stalin kazał] aresztować 1108 delegatów z 1966 na Siódmy Kongres Partii. [...] Represje wzrosły po kongresie, po całkowitej likwidacji trockistów, zinowiewistów i bucharinistów. [...] Masowy terror przebiegał po hasłem walki z trockistami, ale trockiści byli już całkowicie rozbici. Było jasne, że nie ma podstaw do masowego terroru w kraju. [...] Stalin uważał, że to wszystko było konieczne. Widział to z pozycji interesów POBOJOWISKO klasy robotniczej, ludzi pracy, interesów zwycięstwa socjalizmu i komunizmu. Nie możemy powiedzieć, że były to jedynie wyczyny zawrotnego despoty. [...] W tym leży cała tragedia! [...] Powinniśmy poważnie rozważyć kwestię kultu jednostki”. Chruszczow Nikita, „O kulcie jednostki i jego następstwach”. Pełny tekst referatu znajduje się JEDNOLITY FRONT ROBOTNICZY Przypis 40 pracy Pawła Szelegieńca brzmi: „Taktyka jednolitego frontu robotniczego została opracowana na IV Kongresie Kominternu w 1921 roku. Zakładała ona sojusz kierownictw partii komunistycznej i socjaldemokratycznej, oraz związków zawodowych, tak by wszystkie strony miały możliwość przedstawiania ogółowi robotników swoją politykę. Dzięki takiemu posunięciu komuniści mogli na oczach całych mas demaskować zdradziecką politykę socjaldemokratów i tym samym przyciągać je na swoją stronę. Nie wykluczało to w żadnym razie wspólnych akcji (np. przeciw faszyzmowi, przeciw ofensywom liberałów), przeciwnie, nowa taktyka była przede wszystkim nastawiona na wspólne działanie niemal całego proletariatu, z którego to miał on wyciągnąć wnioski o charakterach obu głównych partii robotniczych. Istniała stalinowska forma frontu robotniczego tzw. tzw. 'front robotniczy z dołu', polegający na tym, że KP działa tylko na robotników socjaldemokratycznych, przy braku porozumienia z reformistycznym kierownictwem. Zdaniem Lwa Trockiego wyrzeczenie się „jednolitego frontu z góry” było jednocześnie wyrzeczeniem się w ogóle tej taktyki, bowiem odcięło realną możliwość oddziaływania na socjaldemokratycznych robotników”. Przypis ten niewątpliwie wymaga skomentowania. Po pierwsze, taktyka jednolitego frontu robotniczego „od góry” w konkretnie historycznych warunkach Drugiej Rzeczpospolitej nie sprawdziła się. I to bynajmniej nie z winy KPRP-KPP, która nota bene dołożyła wielu starań, by front taki mógł zaistnieć przynajmniej na szczeblu lokalnym, choćby okazjonalnie (1 Maja). Tak się składa, że po uzyskaniu niepodległości kierownictwo PPS stanęło na jawnie antyrewolucyjnych, antykomunistycznych i państwowotwórczych pozycjach. Ani mu w głowie było współdziałanie z nielegalną i wywrotową KPP, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych i rewolucyjnych. Lokalne organizacje partyjne i związki zawodowe współpracujące z komunistami, w nomenklaturze PPS: skomunizowane, były zwyczajnie rozwiązywane. Podobnie w latach 20. potraktowano jednolitofrontowe, robotnicze instytucje kulturalno-oświatowe czy wcześniej rady delegatów robotniczych (PPS rozbiła rady). W tej sytuacji jedynie skuteczną wobec PPS okazała się taktyka jednolitego frontu „od dołu” (WALKA O ROBOTNICZE MASY), uwzględniająca wszakże ewentualne porozumienie z kierownictwem PPS lokalnego szczebla. Taktykę jednolitego frontu „od góry” i „od dołu” jednocześnie skutecznie stosowano wobec robotniczych i włościańskich partii mniejszości narodowych (za co osobiście odpowiadał J. na stronie www.marxists.org (wersja online). 100 Grabski August, Ługowska Urszula, „Trockizm...”, s. 167. Czeszejko-Sochacki, który z kierownictwem tych partii kontaktował się w Sejmie). Trzeba pamiętać, że w rozumieniu PPS jednolity front z góry wykluczał udział komunistów. Polska Partia Socjalistyczna w praktyce realizowała hasło jednolitych frontów robotniczych bez komunistów. Należy zatem odróżniać stalinowską teorię socjalfaszyzmu od taktyki jednolitofrontowej „od dołu”. W praktyce i pod naciskiem stalinowskiego Kominternu, wraz z postępem stalinizacji, pod koniec lat 20. trudno było, oczywiście, uniknąć schematyzmu. Taktykę jednolitego frontu robotniczego, jako metodę walki, wysunęła Międzynarodówka Komunistyczna na III Kongresie, w połowie 1921 roku. Już w trakcie Kongresu przeciwko tej taktyce opowiedzieli się niektórzy przedstawiciele włoskiej, austriackiej i niemieckiej partii komunistycznych, odrzucając jakiekolwiek współdziałanie między partiami komunistycznymi i socjaldemokratycznymi. W odpowiedzi Lenin wskazał na konieczność stosowania właściwych metod walki z centrystami i konieczność prawidłowej realizacji jednolitego frontu klasy robotniczej. Skrytykował „niektóre spośród najlepszych i najbardziej wpływowych odłamów Międzynarodówki Komunistycznej”, które „niezupełnie właściwie zrozumiały to zadanie, przebrały nieco miarę 'w walce z centryzmem'”. Zdaniem Lenina, choć przebrały one miarę „w stopniu niewielkim, ale niebezpieczeństwo, jakie stąd wynikało, było ogromne (...) przebranie miary, gdyby tego błędu nie skorygowano, zgubiłoby niechybnie Międzynarodówkę Komunistyczną” (W.I. Lenin, „List do komunistów niemieckich”, Dzieła, t. 32, s. 552-553). Po wystąpieniu Lenina oczywistym było, że zwalczając centrystów stosować należy metody, które nie odsuwałyby ich od ruchu rewolucyjnego. L. Trocki następująco przedstawił politykę bolszewików w stosunku do organizacji robotniczych i partii ewoluujących na lewo od reformizmu: „W Piotrogrodzie w 1917 r. istniała organizacja 'międzydzielnicowców' obejmująca około 4000 robotników. Organizacja bolszewicka liczyła w Piotrogrodzie dziesiątki tysięcy robotników. Tym niemniej, komitet piotrogrodzki bolszewików we wszystkich sprawach zawierał porozumienie z 'międzydzielnicowcami', uprzedzał ich o wszystkich swych planach i tym ułatwiał pełne zespolenie. Można zaoponować, że 'międzydzielnicowcy' byli politycznie bliscy bolszewikom. Lecz sprawa nie ogranicza się do 'międzydzielnicowców'. Gdy mieńszewicy-internacjonaliści (grupa Martowa) przeciwstawili się socjalpatriotom, bolszewicy robili dosłownie wszystko, by doprowadzić do współdziałania z martowcami i jeśli w październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 63 większości przypadków nie udało się tego osiągnąć, to bynajmniej nie z winy bolszewików. Dodać trzeba, że mieńszewicy-internacjonaliści formalnie pozostawali w obrębie wspólnej partii z Ceretelim i Danem. Ta sama taktyka, lecz w bez porównania szerszej skali została powtórzona w stosunku do lewicowych socjal-rewolucjonistów. Bolszewicy wciągnęli część lewicowych eserowców nawet do Komitetu Wojskowo-Rewolucyjnego, tj. organu przewrotu, chociaż w tym czasie lewicowi eserowcy wciąż jeszcze należeli do wspólnej partii z Kiereńskim, przeciwko któremu przewrót był bezpośrednio skierowany. Oczywiście, nie było to zbyt logiczne ze strony lewicowych eserowców i dowodziło, że w głowach mieli nie wszystko po kolei. Lecz gdyby czekać na moment, gdy we wszystkich głowach wszystko będzie po kolei, na świecie nigdy nie doszłoby do zwycięskich rewolucji” (Lew Trocki, Rewolucja niemiecka a stalinowska biurokracja, Wrocław 1989, s. 62). Jak słusznie zauważa Felicja Kalicka: „Problem jedności działania proletariatu – zespolenia do walki z burżuazją jak najszerszych mas robotniczych – przewija się przez całą historię ruchu robotniczego w okresie międzywojennym. Jest on w istocie swej podporządkowany centralnemu problemowi tego ruchu – walce o przebudowę ustroju społecznego, o socjalizm. (...) Podstawową ideą taktyki jednolitego frontu jest włączenie do walki jak najszerszych rzesz robotników zarówno zorganizowanych w różnych partiach, jak i znajdujących się poza partiami. (...) wciągnięcie do aktywnych wystąpień rewolucyjnych bardziej zacofanych robotników oraz innych warstw społecznych” (F. Kalicka, Problemy jednolitego frontu w międzynarodowym ruchu robotniczym 19331935, Warszawa 1962, s. 5-6). Podstawowym celem komunistów za czasów Lenina było pozyskanie większości klasy robotniczej dla rewolucyjnej walki o władzę. Poprzez jednolity front z robotnikami (przede wszystkim socjaldemokratycznymi) dążyli oni do wyrwania ich spod wpływów reformizmu, oportunizmu i centryzmu. Hasło jednolitego frontu „od dołu” miało znaczenie wręcz zasadnicze, zmienną była jedynie taktyka w stosunku do przywódców pozostałych partii robotniczych. Stosunek do tych partii pozostawał jednak zawsze krytyczny, choć nie zawsze oparty był na solidnej analizie konkretnych zachowań. Zasadnicze znaczenie miało pozyskanie poprzez jednolity front robotniczy, czyli jednolity front z robotnikami (!), większości klasy robotniczej dla rewolucyjnej walki o władzę. IV Kongres Międzynarodówki Komunistycznej (koniec 1922 r.) stwierdził, że „rzeczywisty sukces taktyki jednolitego frontu wyrasta z dołu, bezpośrednio z samego gąszcza mas robotniczych”, bowiem „pod wpływem coraz bardziej wzrastającej ofensywy kapitału żywiołowo rodzi się wśród robotników nieodparte dążenie do jedności”. Taktyka jednolitego frontu robotniczego „od dołu” od początku nie była kwestionowana. Spornym był stosunek do przywódców innych partii robotniczych czy w ogóle innych partii działających w środowisku robotniczym. Taktyka ta zresztą nieodłączna była od pertraktacji i prób porozumienia się z „górą” innych partii działających wśród robotników, co napotykało często na opór z obu stron, przy czym stosunek przywódców partii socjaldemokratycznych do jednolitego frontu z komunistami i do rewolucji był z reguły jednoznacznie negatywny. 18 grudnia 1921 r. Komitet Wykonawczy MK opublikował tezy „O jednolitym froncie robotniczym i stosunku do robotników należących do II Międzynarodówki, do Międzynarodówki 2 i pół i Międzynarodówki Amsterdamskiej, oraz do robotników popierających organizacje anarcho-syndykalistyczne”. Dokument ten uściślał taktykę jednolitego frontu i wskazywał, jak należy ją stosować w zależno- Strona 64 ści od konkretnych warunków krajowych. Na przeszkodzie „najbardziej szerokiej i całkowitej jedności w praktycznej działalności mas” przy „zabezpieczeniu sobie pod względem organizacyjnym pełnej swobody ideologicznego oddziaływania na klasę robotniczą” w ramach jednolitego frontu stały wpływy innych partii działających w środowisku robotniczym i kierownictwa tych partii, które odrzuciły tezy grudniowe i wydany 1 stycznia 1922 r. wspólnie przez MK i Profintern apel do mas pracujących z wezwaniem do zorganizowania jednolitego frontu przeciw kapitałowi i wojnie. W tej sytuacji elastyczna taktyka jednolitego frontu robotniczego („od dołu”) z możliwością zawierania porozumień z różnymi szczeblami kierowniczymi (czyli w miarę możliwości „od góry”) stała się zasadą obowiązującą. Dopiero V Kongres MK (czerwiec-lipiec 1924 r.), już po śmierci Lenina wyraźnie rozgraniczył „jednolity front robotniczy z dołu” od „jednolitego frontu robotniczego z góry”, podkreślając, że pierwszy należy stosować „zawsze i wszędzie”, drugi zaś „należy dość często stosować w tych krajach, gdzie socjaldemokracja stanowi znaczną siłę”. W praktyce do roku 1932, a nawet do czasu objęcia władzy przez faszystów w Niemczech, partie komunistyczne stosowały bardziej lub mniej elastyczną taktykę jednolitego frontu robotniczego „od dołu”, walcząc z różnym skutkiem o robotnicze masy. Przy czym, wraz ze stalinizacją ruchu komunistycznego, zwaną bolszewizacją, zanikała elastyczność taktyki jednolitofrontowej, do głosu dochodził schematyzm i tzw. teoria socjalfaszyzmu, głosząca, że partie socjaldemokratyczne różnią się od partii faszystowskich jedynie tym, że posługują się inną frazeologią socjalną. Pewne podobieństwa zresztą istniały, w przypadku Polski ukształtowała się nawet PPS-dawna Frakcja Rewolucyjna, która poza propiłsudczykowskim charakterem stosowała również metody bojówkarskie w środowisku robotniczym i przeciw komunistom. Późniejsze uelastycznienie taktyki jednolitofrontowej wiązało się z walką z ukształtowanym już faszyzmem i odstąpieniem od celów rewolucyjnych (fronty ludowe), a często i klasowych (fronty narodowe) – jej przejściowy i kapitulancki charakter jest aż nadto oczywisty. Inną sprawą jest rozumienie przez L. Trockiego hasła jednolitego frontu robotniczego „od góry i od dołu jednocześnie”. Naszym zdaniem, abstrahując od polemicznego aspektu z aktualną interpretacją kominternowską „jednolitego frontu z dołu”, w gruncie rzeczy tylko werbalnie różni się ten zapis od elastycznie pojmowanego jednolitego frontu robotniczego „od dołu”. Tym bardziej, że porozumienia „z górą” były wówczas nieosiągalne z przyczyn zasadniczych (obawa przed rewolucją, zbytnią radykalizacją mas i rosnącym wpływem komunistów). Współczesne rozumienie taktyki jednolitofrontowej przez niektóre ugrupowania trockistów i posttrockistów jako „maszerować osobno, razem uderzać”, które ich zdaniem oznacza „zgodną akcję w obronie interesów robotniczych, a jednocześnie pozwala na zderzenie konkurujących ze sobą opinii w kontekście wspólnego doświadczenia politycznego.(...) pozwala awangardzie zwracać się do odrębnych, a nawet wrogo nastawionych organizacji o przeprowadzenie wspólnej akcji” zawarte choćby w „Deklaracji Zasad i Elementów Programu Międzynarodowej Ligi Komunistycznej (Czwarto-Międzynarodówkowej)” – nie bierze pod uwagę tego, że postawa innych partii zależna jest nie od deklaracji, lecz od rzeczywistych interesów, zagrożeń i postaw mas robotniczych, które jedność rozumieją dosłownie. W końcu rzecz sprowadza się do wzajemnej konkurencji i z rzadka do ewentualnej współpracy, o ile taka współpraca jest korzystna dla obu stron. Gdy jedna ze stron traci wpływy na rzecz drugiej współpraca może być tylko wymuszona, gdyż nacisk robot- HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 niczy o charakterze jednolitofrontowym jest zbyt duży, by go bagatelizować. Gdy nie ma mobilizacji i nacisku, nie ma współpracy. Do podobnych efektów prowadzi marginalizacja wpływów partii robotniczych. BITWA W WOLNĄ SOBOTĘ Longinus Podbipięta Zerwikapturem zmienił awangardę w ariergardę. Kto wie, ilu chłopa przy tym padło? Po GPR ani śladu. Na prawym skrzydle Antonio das Mortes muchy w zbroje zakute potraktował packą. Na lewym – Omega Doom ziarno od plew oddzielał. Tak oto w wolną sobotę kończyli mokrą robotę. NASZA REWOLUCJA ŚWIATOWA Nie bylibyśmy tego tacy pewni. Nie przekonuje nas zwłaszcza teza Cezarego Sikorskiego z Cieni NEP-u, która jak widać, ABCD, dla ciebie jest oczywista. Czy kontynuacja NEP prowadziłaby wprost do restauracji kapitalizmu? Gdyby tak było rządy partii komunistycznej w Chinach nie spędzałyby tobie i innym sen z oczu. Wielkie perturbacje w Chinach są pewne, ich rezultat z góry nie jest jednak przesądzony. Współczesne Chiny to jednak nie Związek Radziecki końca lat 20. Ten ostatni miał jeszcze przed sobą głód na Ukrainie i parę rewolucji na świecie. Gdyby nie przyspieszona kolektywizacja można było uniknąć głodu. Inaczej potoczyłyby się losy ruchu rewolucyjnego na tzw. Kresach – zachodniej Ukrainie i Zachodniej Białorusi. Niewątpliwie rosłaby w siłę Komunistyczna Partia Polski, KPZU i KPZB. Nie byłoby pożywki dla ukraińskich nacjonalistów. Trocki tego nie wziął pod uwagę – my możemy. Nie jest on dla nas wyrocznią. Polski rewolucyjny ruch robotniczy ma swoje wielkie tradycje. Kolektywizacja mogła mieć inny przebieg, gdyby zaczęła się wcześniej i miała charakter nie tyle przymusowy, co pokazowy. Pozytywny przykład zadziałałby motywująco. Zwłaszcza w powiązaniu z innymi równie pozytywnymi przykładami, jak udana rewolucja w Chinach, czy postępy ruchu rewolucyjnego w Drugiej Rzeczypospolitej, bądź Niemczech. Hitler niekoniecznie musiał dojść do władzy. Postawilibyśmy na komunistów. Jak może być Bucharin, to mogą być i brandlerowcy. Taka Białoruska Włościańsko-Robotnicza „Hromada”, czy ukraiński Selrob to poważni sojusznicy Komunistycznej Partii Polski. Trocki nie brał pod uwagę tego teatru walki i tego potencjału rewolucyjnego. Był jednak zbyt schematyczny. My przeciwnie; jesteśmy tutejsi. Tu są korzenie naszej rewolucji – nie gorsze od tych na wschodzie, czy tych na zachodzie. Na południu mielibyśmy wówczas zwycięską rewolucję w Hiszpanii, za nią poszłaby Grecja i Włochy. We Francji do władzy też doszliby komuniści. Twoi ideowi przodkowie zapewne wówczas szukaliby schronienia w Wielkiej Brytanii. Tam trafiliby w ręce rewolucjonistów. Niech już wam będzie – trockistów. Wreszcie Komunistyczna Partia Polski wygrałaby walkę z PPS o robotnicze masy. Oczywiście w ramach jednolitego frontu robotniczego „od dołu”, ewentualnych „odgórnych” porozumień nie odrzucając. Rewolucja w Drugiej Rzeczypospolitej byłaby wówczas faktem. Jak sądzisz, zjedlibyśmy ciebie wówczas żywcem? A może oswo- ili? Nie byłoby Stalina – nie byłoby stalinizacji. Skończyłyby się walki frakcyjne w KPP. Na czele partii stanąłby Leon Purman – żaden Domski, Leński, Kostrzewa czy Warski, „mniejszość” czy „większość”. Nawet Ikonowicz mógłby się załapać ze swoim hasłem: ROBIĆ – NIE DYSKUTOWAĆ! Jeśli już robić, to rewolucję! Gdyby nie było stalinizacji KPP kierownictwo byłoby kolektywne. Stanowisko generalnego sekretarza miałoby podobny charakter, jak w PPS. Trockiści dzielą ruch komunistyczny na trockistowski i stalinowski. Ten pierwszy jest trendy, drugi – passe. Skoro bracia Purmanowie nie byli trockistami, byli więc z założenia passe. Dla Pawła Szelegienca głównym stalinowcem był wszak Jerzy Czeszejko-Sochacki. Bynajmniej nie sekretarz generalny KPP, Julian Leszczyński-Leński. Nie o błąd zatem chodzi, lecz o zasadę. Możemy na czele rewolucyjnej partii robotniczej równie dobrze postawić Jerzego Czeszejko-Sochackiego. Opinią Pawła Szelegieńca czy trockistów nie musimy się w ogóle przejmować. Ich znaczenie w Drugiej Rzeczypospolitej było znikome. Ważne jest co innego. omawiając taktykę jednolitego frontu robotniczego, wykazaliśmy niekompetencję Lwa Trockiego (nie P. Szelegieńca) w tym jakże istotnym temacie. Walki frakcyjne mają to do siebie, że emocje przysłaniają często konkretne kwestie. W dyskusjach między „mniejszością” a „większością” KPP zjawisko to było nagminne, jednostronność ocen zdumiewająca. Trocki pod tym względem bynajmniej nie jest chlubnym wyjątkiem. Podobne wpadki zdarzały się nawet Róży Luksemburg, która nie potrafiła pogodzić się z odmiennym zdaniem działaczy organizacji krajowej SDKPiL, oskarżając ich nawet o współpracę z ochraną. Dla zawodowych historyków to żadna nowina. Z ODWAGĄ I SAMOZAPARCIEM NIE PRZESADZAJ Liczyło się jeszcze coś takiego, jak rozwaga, odpowiedzialność i możliwości działania, a te wbrew Stalinowi i MK były znikome. Świadczą o tym losy wymienionych przez Ciebie, socjalpatriotyzmie, działaczy KPP. Część z nich została trockistami, inni – jak bracia Lipscy – zginęli z rąk stalinowskich siepaczy. W przypadku Leona Lipskiego decyzję o jego likwidacji wymuszono na kierownictwie PPR. Na emigracji Izaak Deutscher mógł rozwinąć szeroką działalność publicystyczną. Ludwik Hass, po wojnie i obozowej gehennie, wrócił do kraju. Tak naprawdę to on, obok Kazimierza Badowskiego, jest ojcem współczesnego polskiego trockizmu. Ten ostatni, wychowany na Zachodzie, po powrocie do kraju nic nie napisał i raczej nic nie stworzył. W przeciwieństwie do niego, Ludwik Hass, pod każdym względem był płodny. Większość z jego prac ma istotne, nieprzemijające znaczenie, nie tylko dla tego nurtu ruchu komunistycznego. Trudno jednak nie uwzględnić w tym bogatym dorobku jego obszernych analiz i raportów dla Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i kierownictwa PZPR. To całkiem pokaźna pryzma maszynopisów o wysokości... półchłopa – to ta druga, IPN-owska strona medalu. Mit o niepokalanym poczęciu polskiego trockizmu nie da się obronić. W tych czasach nieomal każdy, kto działał miał coś na sumieniu, to kwestia dramatycznych wyborów. Od tych wyborów nie wolni byli również trockiści. ZOSTAJEMY ZATEM PRZY SWOIM PANTEONIE REWOLUCJONISTÓW. październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 65 DAĆ ŚWIADECTWO Powiesz zapewne, że można było przecież, jak Leon Lipski, dać świadectwo prawdzie... Wymienieni przez nas działacze takie świadectwa dali i to najwyższej marki – obaj popełnili samobójstwa. Jerzy Czeszejko-Sochacki we wrześniu 1933 roku, Leon Purman – pół roku później. To ich prawdy i wiary w idee komunizmu bronił Leon Lipski. On również oddał życie dla swojej rewolucyjnej robotniczej partii – nigdy nie pogodził się z jej rozwiązaniem. W TYCH CZASACH TYLKO TO IM ZOSTAŁO. Twoim zdaniem to mało? Mało?????! ZBLIŻAMY SIĘ DO EPILOGU Paweł Szelegieniec jako historyk i działacz Grupy na rzecz Partii Robotniczej miał nie od dziś pewne kłopoty z zachowaniem obiektywizmu. Wyciągnął nawet z tego pewne wnioski. Próbuje już niuansować swoje oceny, ale tylko wewnątrz spluralizowanego ruchu trockistowskiego i trockizmu. Ogólnie rzecz biorąc trzyma się obowiązującego w trockistowskiej wykładni historii i doktrynie schematu. Złem jest stalinizm i źli stalinowcy i staliniści (TO POJEMNY WOREK!!!). Rewolucyjne dobro jest wyłącznym udziałem trockistów, którzy co prawda mają pewne słabości, ale w sporach w ruchu komunistycznym nieistotne, czy wręcz pomijalne, albowiem powszechne w tym środowisku. Po za tym to tylko oni mieli rację i dar przewidywania. Nie wiadomo jedynie na ile lat naprzód, by nie powiedzieć wieków. Poza trockizmem w zasadzie nic dobrego na „lewicy komunistycznej” się nie działo i dziać się prawa nie miało. Przy oczywistym skostnieniu w stalinizmie partii komunistycznych opcja taka jest pomijalna. Stąd do gloryfikacji i beatyfikacji tego nurtu brakuje jedynie spełnienia proroctw Lwa Trockiego i IV Międzynarodówki. Odpowiednie konsylium wydało już prawomocne orzeczenie: „analizy Trockiego w mniejszym bądź większym stopniu okazały się prawidłowe”. Tryumf trockizmu (rozumianego w zasadzie jako synonim „komunistycznego antystalinizmu”) w tej sytuacji, przynajmniej na gruncie teorii i historii rewolucyjnego ruchu robotniczego, jest już pewnie przesądzony. Wystarczy trwać przy swym postanowieniu i, co najważniejsze, nie odpowiadać na krytykę płynącą z zewnątrz, czyli wrogą. „Trockistożercom” nie można dać pola – lepiej ustąpić z pola walki. A takim polem jest również historia ruchu robotniczego. Starcie nie jest nieuchronne. Współcześni trockiści i posttrockiści stawiają na obejście sporu – na instytucjonalne pozycje – zapominając, że na tym polu nie od dziś prym wiedzie prawica, która w Polsce prowadzi krucjatę w myśl całościowej zasady: „Musimy odrzucić i radykalnie zanegować całą tradycję lewicową – od jakobinizmu poczynając. Tradycja ta bowiem i ta mentalność są sprzeczne z fundamentami naszej tożsamości – katolickiej, chrześcijańskiej, polskiej narodowej, ale też łacińskiej, zachodniej. Jest to pilny i bezwzględny imperatyw (...) Nie wyzwolimy się intelektualnie, moralnie, a zatem i politycznie, dopóki nie uzmysłowimy sobie w pełni co nas zniewala. Bez gruntownego rozeznania w ideowych rumowiskach współczesności nie znajdziemy drogi do przyszłości” (T. Wituch, „Narodowy bilans XX wieku”, „Arcana” 1999, nr 2, s. 25). Polska to zapewne indywidualny przypadek. Z pozycji Wspólnej Europy i Wielkiej Brytanii, trockistów to do niczego nie zobowiązuje, zwłaszcza w stosunku do bezgranicznego zła „stalinowskiego komunizmu”. Można nawet występować w chórze i sforze w antykomunistyczną prawicą. To wielka szansa posttrockizmu i kamień młyński u szyi. JAK CHCĄ, NIECH TRYUMFUJĄ I TONĄ RAZEM Z PRAWICĄ. W.B. BUMERANG, CZYLI MYSZ UGODZONA Adrem pisze: „Jeśli ktoś chce obalić kapitalizm, musi wiedzieć co potem. Tego nikt z chętnych do obalania nie wie. Gdy kogo spytasz o to jak ma wyglądać świat po kapitalizmie usłyszysz bełkot.” Po tak surowym osądzie można by przypuszczać, że Adrem pokaże klasę i da wzór niebełkotliwej wypowiedzi. Niestety, góra urodziła mysz: „Kapitalizm nie jest przeciwstawny socjalizmowi. To forma systemu funkcjonowania gospodarki. Jego przeciwieństwem jest laboryzm. Natomiast socjalizm jest formacją społeczną, gdzie wspólnota jest podmiotem, a solidaryzm i współodpowiedzialność metodą. Przeciwstawieniem socjalizmu jest indywidualizm, który wyrasta na gruncie liberalizmu, a jego metodą jest konkurencja i działalność na własne dobro. Zatem optowanie za socjalizmem nie znaczy automatycznie konieczność szybkiego obalenia kapitalizmu, a raczej takie jego Strona 66 przekształcenia, aby służył ludziom jak najlepiej, dopóki się nie wysłuży i zostanie zastąpiony jakąś inną formą gospodarki (np. laboryzmem)”. A więc, kapitalizm to tylko „forma systemu [piękne niebełkotliwe sformułowanie!] funkcjonowania gospodarki”. Jego przeciwieństwem jest zaś „laboryzm”. Przeciwieństwem socjalizmu jest natomiast indywidualizm. W ten sposób mamy wyjaśnioną tajemnicę fałszywości opozycji między socjalizmem a kapitalizmem. Po prostu są to pojęcia z różnych półek kategorialnych. Kapitalizm jest, jak pamiętamy, zaledwie „formą systemu funkcjonowania gospodarki”, narzędziem. Indywidualizm nie jest związany z kapitalizmem, ale – w jakiś bliżej nieokreślony sposób – z liberalizmem („Przeciwstawieniem socjalizmu jest indywidualizm, który wyrasta na gruncie [cóż za wspaniały popis niebełktoliwości!] liberalizmu, a jego metodą jest konkurencja i działalność na własne dobro.” ) Zastanawiają- HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010 ce u takiego miłośnika logiki i niebełkotliwej precyzji wysławiania się jest to, że logiczne pochodzenie liberalizmu i jego powiązanie z klasą społeczną będącą jego nośnikiem jest tu jakby owiane mgłą wygodnej tajemnicy. Jest to skądinąd jedyne pojęcie, które nie znajduje pojęciowej pary w dychotomicznie zbudowanym rozumowaniu Adrema, ale pojawia się niczym Deus ex machina, w najbardziej stosownym momencie, by nie rzec – jako rozpaczliwy argument ad hoc. Pojawia się też, oczywiście, odwołanie do „solidaryzmu i współodpowiedzialności”, ale jako do „metody” socjalizmu. Tak więc z jednej strony mamy przeciwieństwo socjalizmu i indywidualizmu, z drugiej socjalizm pozostaje w ambiwalentnym stosunku do liberalizmu. Nie wiadomo, czy pozostaje z nim w stosunku sprzeczności, czy nie. Nie ma więc zaskoczenia, że pokrywa się to ze współczesnym „bełkotem” tzw. nowej radykalnej lewicy. Co do Adrema, to mamy jasność: nie tylko nie ma konieczności „szybkiego obalenia kapitalizmu”, ale nie ma takiej konieczności w ogóle. Bo w jakim celu? Przecież według niego kapitalizm jest tylko „metodą” – jak widzieliśmy – neutralną społecznie, a – jak możemy się domyślać – wciąż efektywną. Należy więc ulepszać kapitalizm, aż wyewoluuje w coś lepszego, może w „laboryzm”. W KOŃCU TO WSZYSTKO JEDNO, CZY FUNKCJONOWANIE GOSPODARKI BĘDZIE OPIERAŁO SIĘ NA WYNAGRADZANIU PRACY CZY KAPITAŁU. Kto może jednak nam gwarantować, że „laboryzm” będzie lepszą „metodą”? (Na pewno nie jliber.) Aby to wykazać, Adrem musiałby dowieść, że kapitalizm wyewoluuje w sposób naturalny w „laboryzm”. Inaczej może wrócić do niego bumerangiem zarzut, że NIE MA POMYSŁU na „niebełkotliwe” przedstawienie tego, co nastąpi PO KAPITALIZMIE. Ale nie bądźmy złośliwi: Adrem nie musi pokazywać „co po kapitalizmie”, ponieważ dla niego nie musi być nic po kapitalizmie. Kapitalizm może trwać, aż się wyczerpie, czyli może nigdy, a może za dwa lata? Świetny przewodnik z Adrema w niepewnych czasach! Jedno jest pewne. Jeśli w opinii powszechnej lewicowość wiąże się jednak z „antykapitalizmem”, to Adrem nie spełnia nawet tego tolerancyjnego kryterium. Również niechętny stosunek do „indywidualizmu” stawia go poza nawiasem „nowoczesnej lewicy”. W zasadzie pozostaje mu tylko starego typu konserwatyzm. Ale słowa to tylko słowa. Jeśli Adrem sądzi naiwnie, że pozbywa się kłopotu z kapitalizmem, to tylko po to, aby za chwilę zastąpić go kłopotem z liberalizmem. Bo jeśli to nie kapitalizm jest związany nieodłącznie z indywidualizmem, „konkurencją i działalnością na własne dobro”, to jak go zwał, tak go zwał – wraca stare pytanie o to, jak pozbyć się (neo)liberalizmu. Perfidia problemu, w jaki wpakował się Adrem, polega na tym, że dla mniej od Adrema wyrafinowanych przeciwników projektu klasowego (neo)liberalizm jest zaledwie wynaturzoną postacią kapitalizmu. Proponują oni naprawić zło wyrządzone przez (neo)liberalizm i wyeliminować radykalnie i bez pardonu owo zło wcielone, a wszystko będzie dobrze. Adrem zdołał wyeliminować kapitalizm za pomocą sztuczki pojęciowej, ale spadł mu na łeb kłopot nieporównanie większy – (neo)liberalizm. Bo zgódźmy się – nie ma po co eliminować kapitalizmu, takiego jak go zdefiniował Adrem. Ale co z (neo)liberalizmem, który jest wcielonym egoizmem zrodzonym z indywidualizmu? To już nie jest neutralna „metoda”, tylko rzeczywisty przeciwnik, stojący jako przeciwieństwo socjalizmu. Tego wniosku Adrem nie wyciągnął, bo… stchórzył. Sądził, że nikt nie zauważy jego kuglarskiej sztuczki z „systemami” i „metodami”. Idąc dalej i odrzucając idealistyczną metodologię Adrema, który działanie ludzi zastępuje działaniem kategorii, zapytajmy, kto jest nosicielem owych (neo)liberalnych postaw? Kapitaliści czy (neo)liberaliści? A może wegetarianie? Jakby nie patrzył, dupa z tyłu. Wraca całe to stare gówno, jak mówił Marks. Kapitalizm wyrzucony drzwiami, wrócił oknem. Czy mamy leczyć (neo)liberalizm jedyną metodą, jaką zna Adrem, czyli oczekiwaniem na skutki powolnej ewolucji? Aż postawy skrajnie egoistyczne przerodzą się z biegiem stuleci w postawy altruizmu i miłosierdzia? Czy będziemy starali się nieco przyspieszyć działanie ewolucji? Bo przecież, jak wrzeszczą tu chóralnie liczni przedstawicieiele filantropijnego nurtu lewicy, życie jest krótkie i liczy się to, co dziś mamy, a nie gruszki na wierzbie obiecywane przez fantastów. Jak to się ma do ewolucji? Chyba tylko tak, że co dla mnie, to natychmiast, co dla innych – to może poczekać na działanie ewolucji… Ewa Balcerek WALKA O PUSTY TRON NA KRAJOWYM PODWÓRKU... ...już się rozpoczęła. Jakub Majmurek wskazuje na jej praprzyczynę – wchodzimy w okres bezkrólewia. Interregnum to okres między śmiercią lub abdykacją danego króla, a wstąpieniem na tron (koronacją) jego następcy. Na lewicy zawaliło się w zasadzie wszystko, co dobitnie pokazuje Slavoj Żiżek w wywiadzie dla noworocznego, polskiego wydania „Newsweeka”, cytowanego przeze mnie w komentarzach, choćby pod wywiadem z Andrzejem Ziemskim. Dla naszego zaścianka nie bez znaczenia jest również fakt, odnotowany przez Jakuba Majmurka, załamania się tzw. „partii pluralistycznych”, czy antykapitalistycznych, typu francuskiej NPA czy Szkockiej Partii Socjalistycznej. „Próby budowania ‘partii antykapitalistycznych’ funkcjonujących w logice liberalnej demokracji (NPA we Francji, Riffondazione Comunista we Włoszech) okazały się jeszcze większą klęską. Europejska lewica potrzebuje radykalnie nowej formuły organizacji, reprezentacji, działania”. Ta konstatacja zmienia układ sił nawet na naszym krajowym podwórku. Nic zatem dziwnego, że pozycję głównego sojusznika w Polsce NPA – Polskiej Partii Pracy „Sierpień 80" spróbował zakwestionować Piotr Ikonowicz, wpisując swój „nowy projekt” w „burzliwie rozwijający się ostatnio w Europie Zachodniej ruch strajkowy (…) pozbawiony kierownictwa politycznego”. Skoro ten „Nie tylko (…) nie podważa istniejącego systemu politycznego, ale nawet nie kreuje politycznej alternatywy władzy, która prowadziłaby do zmian ewolucyjnych, takich jak choćby boliwariańska rewolucja Hugo Chaveza”. Zdaniem Ikonowicza „Potrzebny jest nowy projekt polityczny jednoczący tych wszystkich, którzy znaleźli powód żeby strajkować, czyli większość społeczeństwa. Ten projekt z konieczności nie może być więc projektem wyprzedzającym stan społecznej świadomości”. Jego zdaniem „Trudności zadania uświadamia [właśnie] przypadek Francji. Z badań opinii publicznej wynika, że zdecydowana większość Francuzów uważa kapitalizm za zły ustrój i cieszyłaby się gdyby można go było zastąpić innym. Jednak istniejące partie polityczne, albo nie podzielają poglądu większości społeczeństwa i stoją po stronie systemu (socjaliści, komuniści) albo formułują propozycje (radykalna lewica), które nie znajdują poparcia wyborców. Nie lepiej sytuacja wygląda w Hiszpanii czy nawet Grecji gdzie mimo spektakularnej mobilizacji mas lewica pozostaje podzielona, sekciarska, archaiczna” (Piotr Ikonowicz „Stare mity a nowy projekt”). Piotr Ikonowicz, podobnie jak Slavoj Żiżek i Jakub Majmurek zdając sobie sprawę, że „Im większe są sukcesy ruchu protestów i strajków w Europie Zachodniej, tym bardziej dramatycznie obnaża październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych Strona 67 się brak wymiaru politycznego tych buntów społeczeństw zachodnich odzieranych z resztek złudzeń, co do państwa opiekuńczego, co do europejskiego modelu socjalnego. A zatem w końcu cała para i tak pójdzie w gwizdek. Tak jak ongiś w Argentynie” (Piotr Ikonowicz „Przynajmniej spróbowałem”), ZGŁASZA JAKO PIERWSZY W POLSCE SWOJE PRETENSJE DO PUSTEGO TRONU. Znamiennym faktem jest jego klęska w dyskusji w komentarzach lewica.pl (patrz: „Samorządność Robotnicza” nr 2/2010 na dyktatura.info). Poległ przecież w walce ze STARYM PROJEKTEM MARKSOWSKIM i „starą lewicą rewolucyjną zamkniętą”, czyli z nami. Tym samym STARA LEWICA REWOLUCYJNA, BIJĄC PRETENDENTA NOWEJ RADYKALNEJ LEWICY, STAJE W SZRANKI WALCZĄCYCH O TRON NA NASZYM KRAJOWYM PODWÓRKU. Włodek Bratkowski KOMUNIKAT W dniach 1-3 maja 2011 r. w Markach koło Warszawy odbędzie się II spotkanie z cyklu „Porozmawiajmy o konkretach”. Wszystkich zainteresowanych już dziś zapraszamy. Szczegółowy program spotkania podamy do wiadomości w kwietniu br. Redakcja „Hartowni” i zespół „Dyktatury Proletariatu” COCA-COLA LIGHT Z punktu widzenia anarchizmu, i to w wersji light, a taką reprezentuje Piotr Ciszewski, wszystko idzie zgodnie z planem. Gdy wielkie formacje lewicy tracą poparcie i azymuty, widoczne są nawet takie maleństwa, jak Ogólnopolski Związek Zawodowy „Inicjatywa Pracownicza”, który w międzyczasie „pozyskał nowe komisje zakładowe i środowiskowe” w hipermarketach i usługach. Można by rzec: „Małe jest piękne!” Nic dziwnego, że Piotr Ciszewski nieomal pieje z zachwytu: „Jest to niewielki, ale zawsze przyczółek w ruchu pracowniczym. Jedna z nielicznych organizacji pracowniczych patrzących dalej niż bieżące interesy załogi jednego zakładu czy branży”. Zachwytom nie ma końca: „W sferze działalności społecznej udało się też nawiązać kontakty ze środowiskami lokatorskimi. W roku 2007 zarejestrowane zostało Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów, a w latach następnych Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej, Komitet Obrony Lokatorów i podobne organizacje między innymi w Krakowie, Bielsku-Białej czy Gdańsku. Mamy więc więcej kontaktu z przeciętnym Kowalskim niż w roku 2000. Udało się także przebić z pewnymi lewicowymi postulatami w sferze mieszkaniowej, takimi jak żądanie intensyfikacji budownictwa komunalnego, do mediów.” Przez niedopatrzenie Piotr Ciszewski zapomniał o paru nowych komisjach związkowych w hipermarketach, placówkach bankowych i kulturalnych. To duży błąd, zwłaszcza w skali świata można przecież zauważyć pewną prawidłowość – wraz z ekspansją kapitalizmu w jego neoliberalnej wersji rośnie liczba przyczółków nowej radykalnej lewicy w wyzwolonych przez kapitał obszarach wolności gospodarczej i rynkowej. Sukces kapitalizmu jest zatem pośrednio sukcesem nowej radykalnej lewicy. Podobnie zresztą dzieje się na gruncie idei. Tu można mówić już o współpracy. Kapitał i prawica, ręka w rękę z nową radykalną lewicą, wypierają starą lewicę. Miernikiem upadku nowej radykalnej lewicy nie mogą być przecież sukcesy czy porażki wyborcze. W przypadku różnych nurtów anarchistycznych i „wolnościowych” absencja wyborcza sama przez się jest już ideowym sukcesem. Wspólny interes i komunizm jako wspólny wróg, to kropka nad „i”. Reasumując: „Mimo wszystko w ciągu ostatniej dekady widać więc pewien niewielki postęp.” A zatem – „Nie jest tak źle”. Jest nawet dobrze – można przecież pluć na „komuchów” i bolszewików, nie zaliczając ich nawet do „ideowej lewicy”, w czym specjalizuje się Piotr Ciszewski, podążając dziarsko za dyskursem prawicy, również tej IPN-PPS-owskiego chowu. Można wręcz powiedzieć, że z punktu widzenia wszelkiej maści „wolnościowców”, w tym posttrockistów w stylu Piotra Kendziorka, czy zoologicznego antykomunizmu „Obywatela” i Durango 95 w wykładni lewicowo.pl, jest nawet całkiem nieźle. Co z tego, że wielki potencjał tzw. nowych ruchów społecznych i „oddolnych mobilizacji” odbija się grochem o ścianę, nie czyniąc żadnej szkody panującej formacji, która w tym czasie pacyfikuje coraz to nowe obszary społeczne, nie przejmując się wcale przyczółkami serwującymi lokatorom „ideowo-lewicową” coca colę light i „jedzenie zamiast armat” i buldożerów. Piotr Ciszewski sprawę stawia jasno: „Dotychczasowe strategie parlamentarne czy nakierowane na wielkie zakłady oraz biurokratyczne związki zawodowe to prosta droga do samomarginalizacji lewicy. Miejmy nadzieję, że tendencje te w nowej dekadzie zostaną ostatecznie zarzucone.” Nawet „Lewiatan” lepiej by nie postawił sprawy. I w tym przypadku P. Ciszewski może liczyć na bezwarunkową i dozgonną wdzięczność kapitału. Przyjdzie walec i wyrówna. Egalitaryzm jest o krok. (b.) „HARTOWNIA. Głos nieobecnych”. Pismo zarejestrowane pod nr Pr 2659 w sądowym Rejestrze Dzienników i Czasopism. ISSN: 2081-8831. Redaguje zespół społeczny. Wydawca i redaktor naczelny: Piotr Tadeusz Strębski. Redaktor prowadzący: Ewa Balcerek. Kontakt z redakcją: e-mail: [email protected], tel. 0504-699-231, http://www.dyktatura.info. Wpłaty na fundusz wydawniczy: Piotr Tadeusz Strębski, BRE Bank mBank: 63 1140 2004 0000 3602 3174 9298, tytuł wpłat: „Hartownia”. Materiałów nie zamowionych redakcja nie zwraca. Nadesłanie listu do redakcji traktujemy jako zgodę na jego ewentualne opublikowanie po skrótach redakcyjnych. Pismo powstaje w pełni na oprogramowaniu otwartoźródłowym: system operacyjny Linux Mint, pakiet biurowy OpenOffice.org, edytor graficzny Gimp, skład DTP Scribus.