nr 5-7 - Dyktatura Proletariatu

Transkrypt

nr 5-7 - Dyktatura Proletariatu
NR 5-7 (5-7), PAŹDZIERNIK-GRUDZIEŃ 2010
ISSN 2081-8831
PISMO BEZCENNE
HARTOWNIA
GŁOS NIEOBECNYCH
CZEŚĆ, JANKU...
„...Katastrofizm Józefa Balcerka i Jana Dziewulskiego dotyczył
jedynie losów Polski i krajów do niej podobnych, choć i przyszłość
świata nie wydawała się im różowa, chyba że przyszłość Niemiec.
Rozumujemy trochę w innych kategoriach. Nie odmieniamy
Polski przez wszystkie przypadki, choć nie widzimy potrzeby poświęcenia jej na ołtarzu rewolucji światowej. Nie ma takiej potrzeby. Postaramy się bronić jej niepodległości w ramach Socjalistycznych Stanów Zjednoczonych Europy czy Świata. Stać nas na
to. Już dziś zaczynamy walkę o jej przyszłość.
SOCJALISTYCZNEJ POLSKI NIE DAMY WYMAZAĆ Z MAPY ŚWIATA!!!
CZEŚĆ OBROŃCOM JEJ PAMIĘCI!!!
Wspomniany przez nas prof. Jan Dziewulski, podobnie zresztą
jak prof. Józef Balcerek, nie miałby chyba wątpliwości, że dla obrony socjalizmu wystarczyłoby konsekwentnej lewicy nawet okienko
w telewizji. Starzy belfrzy potrafiliby z tego skorzystać. Godzinka
raz w tygodniu, powiedzmy o 20. Może być i po 22. Otworzylibyśmy drzwi dotąd dla nas zamknięte. Szansa przetrwania Polski Socjalistycznej rosłaby z każdą chwilą.
Okienka tego Grupie Samorządności Robotniczej jednak nie
dano, choć byliśmy o krok. Kolportaż „Tygodnika Antyrządowego”
w kiosku sejmowym (genialny pomysł Janka Tomasiewicza) dał
nieoczekiwane rezultaty. Przedstawiciela „Tygodnika Antyrządowego” zaproszono do dyskusji w cotygodniowym programie telewizyjnym – wydelegowaliśmy prof. Jana Dziewulskiego. Pech program
jeszcze przed jego debiutem został zdjęty z anteny.
Pech to nie katastrofizm.
DROGA JEST PROSTA – PRZEJDZIEMY NAWET PO ZERWANYCH MOSTACH!!!
Dziś jak przed laty zbieramy naszą małą – lotną – armię. Coś
chyba jesteśmy Tobie winni.
Naszym delegatem do okienka w telewizji był Jan Dziewulski,
członek „Koalicji na lewo od PPS”, który podobnie jak ekonomista
Mieczysław Rakowski, poczuwał się do członkostwa w GSR, bowiem podobnie jak Mietek dobrowolnie opłacał składki członkowskie. Do „okienka” pretendował w imieniu GSR również Zbyszek
Partyka. Wybór padł jednak na Jana – nigdy tego nie żałowaliśmy. I
dziś nie żałujemy.
KAŻDY WYBIERA – KAŻDY UMIERA. IDEA ŻYJE.
WSZYSTKIE RĘCE NA POKŁAD!!!
Nasz statek powietrzny wciąż płynie.
Janku, żegnamy Cię salwą z wszystkich armat!!!!!
Przysięgamy – dorobek Twój ocalimy. Nic się nie zmarnuje.
Takich, jak Ty, nam potrzeba. Dzięki Tobie i takim, jak Ty radę damy.”
Redakcja „Hartowni” i zespół „Dyktatury Proletariatu”
W NUMERZE
• Niekoniunkturalny „luksemburgizm” Jana Dziewulskiego
• Jan Dziewulski – Klasa robotnicza a socjalizm
• Z perspektywy „zwykłego człowieka”
• Jan Dziewulski – Praca produkcyjna a dochód społeczny
• Pożytki płynące z nie neutralnych kategorii ekonomicznych
• Michel Husson – Pasywa trzydziestolecia
• Nasza wielka tradycja
• Ku rewolucji i od rewolucji
• Nie ma dobrych i złych antyfaszystów. Oświadczenie Porozumienia 11 Listopada
• Na początku przyszli po komunistów...
• John Molyneux – Czym jest faszyzm?
• Chichot historii
• Dwugłos o filmie „Żydokomuna” Anny Zawadzkiej: Piotr
Kędziorek „O przywracaniu lewicowej pamięci historycznej...”, Karol Majewski „Na kłopoty z historią lewicy...”
• Gra w chowanego
• Miraż „nowoczesnej lewicy”
• Maurice Lemoine – Przestępcy podpalają Caracas
• Bartosz Nowaczyk – Brazylia. Wojna w Rio de Janeiro
• Przestroga nie tylko dla robotników
• GPR: PPP i wybory – stracona szansa
• Paweł Szelegieniec – Antystalinowscy komuniści w Wielkiej
Brytanii (w trzech częściach)
• Pole walki
• Z pola walki
• Pobojowisko
• Bumerang, czyli mysz ugodzona
• Walka o pusty tron na krajowym podwórku
• Coca-Cola Light
ZMARŁ
JAN DZIEWULSKI
Dnia 22 listopada 2010 roku zmarł
prof. dr hab.
Jan Dziewulski
Człowiek krzewiący w swojej pracy naukowej i dydaktycznej
ideę socjalizmu i racjonalizmu.
Członek PZPR w latach 1952-81, RN PPS w latach 90., Grupy
Samorządności Robotniczej i redakcji „Tygodnika Antyrządowego”, Polskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej oraz Stowarzyszenia Marksistów Polskich.
Żegnamy Go z odczuciem wielkiej straty
grono przyjaciół z PSPR i SMP
NIEKONIUNKTURALNY „LUKSEMBURGIZM”
JANA DZIEWULSKIEGO
Zainteresowanie twórczością i recepcją twórczości Róży Luksemburg określiło całą drogę naukową Jana Dziewulskiego. Zawiłość losów
życiowych i twórczych tej myślicielki, jej wpływ na zasadnicze wydarzenia epoki, w której przyszło jej żyć, dostarczyły zresztą pożywki na niejedną karierę naukową.
Tak się złożyło, że charakterystyczna dla Jana Dziewulskiego uparta
aż do dokuczliwości dociekliwość badawcza, skoncentrowana na początkowym pytaniu dlaczego Róża Luksemburg była tak zaciekle zwalczana
nawet w ramach własnego przecież obozu politycznego, została zaspokojona nie tylko intelektualnie, ale też na gruncie realnym, w ramach własnych doświadczeń życiowych. Jan miał bowiem możność obserwowania, w jaki sposób bezkompromisowa ciekawość badawcza traci nagle na znaczeniu w momencie, kiedy w grę wchodzą rzeczywiste interesy klasowe i jak się one mają do ideologicznych wyborów. Takim
doświadczeniem, które podsumowało walki wcześniejsze, wydawałoby
się czysto teoretyczne, było doświadczenie „Solidarności” i początku
transformacji w 1989 roku.
Tutaj, jak i wcześniej, w przypadku Róży Luksemburg, okazało się,
że cały gmach teorii wzniesiony w okresie wcześniejszym, rozpadł się w
obliczu realnego wyboru klasowego, przed którym postawiła całą awangardę walki społecznej rewolucja rosyjska 1917 roku. Istniały różne tendencje, różne nurty w socjaldemokracji, ale w roku 1918 wszystkie one
uprościły się do wyboru: za lub przeciw rewolucji. Nie pozostało miejsca na bardziej zniuansowany wybór, za którym opowiadała się sama
Róża. Wszystkie subtelności znikły, podobnie jak w 80 lat później, kiedy
to intelektualiści odczuli wyraźny przymus, aby skłonić się ku wyborowi
„nowoczesnemu” (czyli ku kapitalizmowi).
Jan Dziewulski, podobnie jak Róża Luksemburg, pozostał wierny
swoim przekonaniom. Nie tylko w sercu, jak wielu, ale także w swej aktywności naukowej i politycznej. Nie akceptował kapitalizmu dla Polski
i dopóki wydawało mu się, że widzi jakąś szansę, pomagał tym, którzy
walczyli o przeciwstawienie się temu wyborowi. Później usiłować dowodzić, że w ramach drogi kapitalistycznej można dokonywać lepszych i
gorszych wyborów, kierując się realizmem. Załamanie nadziei przyszło
w momencie zrozumienia, że wybory ustrojowe i ich konkretyzacja nie
są podyktowane interesem kraju, ale partykularnymi interesami tych,
którzy na zmianie mieli zyskać najwięcej.
Dla Jana Dziewulskiego, potomka zamożnej rodziny, nie predestynowanego do łatwego pogodzenia się z Polską Ludową, akceptacja socjalizmu była w jego wypadku czymś wypracowanym rozumowo. Jan
Dziewulski, człowiek bardzo emocjonalny, podporządkowywał zawsze
emocje intelektowi. Świadomie przeżył stalinizm, tym bardziej nie potrafił się pogodzić z faktem, że zdobycze społeczne związane z historyczną
rolą klasy robotniczej, okupione tak ciężkimi traumami zostały tak łatwo zaprzepaszczone w 1989 roku.
Perspektywa Jana Dziewulskiego – dzięki jego pracy badawczej –
nie sprowadzała się zresztą tylko do okresu Polski Ludowej. Jego pieczołowite odtwarzanie myśli Róży Luksemburg splatało się tutaj paradoksalnie w jeden motyw zespolony ideą jak najlepszego urządzenia Polski.
Jan miał świadomość, jak trudno było krajowi, który pogubił się w drodze do nowoczesności, wrócić na historyczną ścieżkę. Prześladowała go
myśl, że może Engels miał rację w swym trudnym do przyjęcia przez
nas, Polaków, zaklasyfikowaniu Polski jako narodu niehistorycznego.
Dostrzegał to przekleństwo we wrogiej recepcji młodzieńczej pracy
Róży o ekonomicznym rozwoju Polski. Badając kwestię racji w owym
sporze z PPS-em, Dziewulski dochodzi do wniosku, że Róża miała bardzo dużo racji nie tylko teoretycznej, ale i dowiedzionej w praktyce, w
Strona 2
późniejszym, faktycznym losie II Rzeczypospolitej. Powstanie Polski
Ludowej widzi Jan Dziewulski jako kolejną szansę dla Polski – wbrew
powierzchownemu postrzeganiu sytuacji Polski jako przedłużenia podporządkowania równoważnego temu, jaki miał miejsce w epoce caratu.
Nie tyle „obce”, „zewnętrzne” siły uniemożliwiają nam podążanie tą
drogą, ale sami odrzucamy tę szansę. Brak umiejętności wykorzystania
swojej sytuacji – często obiektywnie sprzyjającej – jest, niestety, właśnie
oznaką wyróżniającą naród „niehistoryczny”. Zasadniczą sprawą dla
rozwoju nie jest powielanie istniejących modelów rozwojowych, ale
umiejętność zrozumienia tendencji historycznej i wykorzystanie tego, w
interesie Polski, przy okazji wytyczając, być może, nowy szlak. Dlatego
też, paradoksalnie, zacofanie może być niezłym punktem wyjścia. Wiodąca rola na niższym, przemijającym już etapie cywilizacyjnym jest bardziej barierą niż szansą. Tak było zresztą z Polską w okresie
przechodzenia od feudalizmu do kapitalizmu. Stabilna pozycja Polski w
feudalnym systemie nie przeszkodziła zrobieniu z niej zrutynizowanego, przeżartego korupcją tworu niezdolnego do stawienia czoła wyzwaniom i łatwego żeru dla sąsiadów.
*
Analizując bezstronnie dorobek Róży Luksemburg, Jan Dziewulski
odnalazł w nim te elementy, które wyjaśniały i opisywały w ujęciu teoretycznym trudności rozwojowe Polski i, co więcej, jej utracone szanse,
lekceważone z powodu zaślepienia ideą narodową, propagowaną jako
posiadającą same zalety, także i dla rozwoju gospodarczego. Jan Dziewulski wykazuje, że nadzieje na dynamiczny rozwój polskiej gospodarki
opartej na wewnętrznym rynku były mocno przesadzone w swym optymizmie oraz, że te bariery, na które wskazywała Róża Luksemburg, faktycznie wystąpiły.
Drugą szansą Polski na dynamiczny rozwój było powstanie obozu
państw socjalistycznych, który dawał kolejną możliwość ochrony słabej
gospodarki i jej względnie harmonijnego rozwoju na średnim poziomie.
Warunki tego rozwoju nie były idealne, jak wiadomo. Obóz „realnego
socjalizmu” był wszakże bladym cieniem tej wspólnoty ekonomicznospołecznej, jaką miały być republiki socjalistycznej Europy. Niemniej
Polska wydobyła się z pozycji kraju podporządkowanego na mapie gospodarczej świata, osiągnęła wysoką pozycję, mogła nawiązywać kontakty z krajami Trzeciego Świata jako kraj wyżej od nich rozwinięty.
Ta pozycja wyjściowa została zakwestionowana jako bezwartościowa u progu transformacji ustrojowej.
Sytuacja się więc powtarza. Z dobrych perspektyw rozwojowych
Polska stacza się w ramach doszlusowywania do kapitalizmu na pozycję
zaplecza surowcowego oraz dostawcy taniej siły roboczej. Ten model
dla Polski był całkowicie nie do przyjęcia dla Róży Luksemburg, która
już wtedy przestrzegała przed niewykorzystaniem szansy na rozwój kapitalistycznego uprzemysłowienia, które mogło dać zwrotną dynamikę
rozwoju ruchu robotniczego ponad podziałami narodowymi w obrębie
imperium carskiego.
Obecnie mamy do czynienia ze skutkami trzeciego, poronionego
wyboru politycznego, uderzającego w podstawy polskiej gospodarki.
Te wszystkie przykłady, na które Jan Dziewulski jako historyk myśli
ekonomicznej nie mógł być ślepy, złożyły się w jego przemyśleniach (i
nie tylko jego) na obraz pewnej tragicznej prawidłowości w losach Polski. Nic dziwnego więc w tym, że jego poglądy polityczne ewoluowały z
czasem na coraz bardziej pesymistyczne tory, którym dawał wyraz w
swojej działalności naukowej i publicystycznej.
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
Ewa Balcerek
Antymotto:
„W gruncie rzeczy powrót do kapitalizmu
zdaje się niemożliwy, przynajmniej w społeczeństwach demokratycznych...” „… w jaki
sposób można by przywrócić prywatną własność środków produkcji w sytuacji, gdy własność tego typu raz została obalona i istnieją
pisane prawa gwarantujące kontrolę nad
przedsiębiorstwem ludziom w nim zatrudnionym? Czy zakłada się, że presja konkurencyjna zmusi robotników do zrezygnowania ze
wszystkich swoich nowo zdobytych praw; do
zrezygnowania nie tylko z nadzoru bieżącego, ale i z ostatecznej kontroli i władzy? Czy
możemy sobie wyobrazić jakieś referendum
decydujące o anulowaniu samorządu pracowniczego? Czy mamy przewidywać głosowanie
na rzecz sprzedania istniejących środków produkcji – stanowiących źródło utrzymania
pracowników – najwięcej płacącemu? Takie
perspektywy wydają się jeszcze mniej prawdopodobne niż opowiedzenie się społeczeństwa
dziełem niewielkich jedynie grup robotniczych, nisko jeszcze uświadomionych (o
mentalności wiejskiej, drobnomieszczańskiej) i podatnych przez to na podszepty
wrogów socjalizmu. „Chuligańskie, warcholskie, antysocjalistyczne wybryki” likwidowano w imieniu „zdrowej większości” klasy
robotniczej i społeczeństwa. Chętnie z
udziałem aktywu robotniczego.
Zaburzenia społeczne w Polsce powtarzały się jednak periodycznie i siła ich rosła.
Partia była zmuszona przyznawać się do
„pewnych błędów” i czynić ustępstwa (zwykle niezbyt wielkie i jedynie okresowe), aby
uspokoić masy. Główne elementy mitu pozostawały jednak nie zmienione do końca.
W sprawozdaniu komisji powołanej
przez KC PZPR „dla wyjaśnienia przyczyn i
przebiegu konfliktów społecznych w dziejach Polski Ludowej” (tzw. Komisji Kubiaka) stwierdza się, m.in., że „partia i ludzie
najbardziej odpowiedzialni w systemie wła-
Realizacja programu zniszczenia do
gruntu społeczno-ekonomicznego systemu
„realnego socjalizmu”, programu pierwotnej akumulacji kapitału i szybkiej budowy
kapitalizmu w skrajnie liberalnej, XIXwiecznej wersji, musiała uderzyć z całą siłą
w klasę robotniczą w ogóle, a w wielkoprzemysłową – w szczególności. Robotników
uznano za prawdopodobną, poważną przeszkodę w kapitalistycznej transformacji.
„Solidarnościowe” rządy podjęły cały szereg środków, aby ich opór zminimalizować.
Deprecjacji klasy robotniczej w oczach społeczeństwa służył stworzony przez burżuazyjną elitę i rozpowszechniony przez
mass-media nowy stereotyp robotnika: niskokwalifikowanego, ciemnego i zdemoralizowanego
„człowieka
sowieckiego”.
Zwłaszcza załogi wielkich przedsiębiorstw –
nazywanych „mamutami socjalizmu” i konsekwentnie niszczonych ekonomicznie –
przedstawiano jako egoistycznych obroń-
Jan Dziewulski:
KLASA ROBOTNICZA A SOCJALIZM.
Próba wysnucia wniosków z doświadczeń polskich
demokratycznego w głosowaniu za przywróceniem monarchii absolutnej”. D. Schweickart, „Socjalistów rynkowych droga do
kapitalizmu?”, w: „Economics and Philosophy”, Cambridge 1987, nr 3)
W warunkach monopolu PZPR funkcjonował w Polsce Ludowej – podobnie jak w
innych krajach „realnego socjalizmu” – mit
klasy robotniczej jako „z istoty i natury”
prosocjalistycznej siły społecznej. Był on
bardzo wygodny dla rządzącej partii: ponieważ budowała ona socjalizm, i to według
wypróbowanego, radzieckiego wzoru, po
prostu nie mogła nie mieć poparcia klasy robotniczej. Każde kolejne wybory powszechne dowodziły – bo musiały dowodzić –
owego poparcia, i to nie tylko robotników,
lecz całego niemal społeczeństwa, najwyraźniej przekształcającego się w skonsolidowany i jednomyślny naród socjalistyczny.
Chociaż fakty coraz bardziej podważały
ten mit, władza uparcie go podtrzymywała.
Jeśli robotnicy jako klasa nie mogli nie popierać – zawsze zasadniczo słusznej – polityki partii, protesty i zaburzenia musiały być
dzy dokonywali w całym okresie historycznym Polski Ludowej z reguły trafnych
wyborów w sprawach decydujących” oraz,
że „Teza, iż klasa robotnicza – hegemon
ustroju socjalistycznego – jest nosicielem socjalistycznej świadomości, jest słuszna”.
(Por. „Nowe Drogi”, nr specjalny z października 1983 r., s. 62-63.)
Strajkujący w 1980 r. robotnicy Wybrzeża nie chcieli obalać systemu „realnego socjalizmu”. Nowo powstała „Solidarność”
była masowym ruchem robotników i pracowników żądających realizacji tego, co im
socjalizm obiecywał. Robotnicy chcieli poszerzenia demokracji, usprawnienia gospodarki i polepszenia warunków bytu
zwykłych obywateli PRL. Jednak grupa polityków, którą ten ruch potem – w wolnych
wyborach, w czerwcu 1989 r. – wyniósł do
władzy, okazała się kapitalistyczną czołówką polityczną. Przekonała ona „Solidarność”, a także znaczną część społeczeństwa,
że budowa „demokracji i gospodarki rynkowej” jest jedyną drogą, która pozwoli Polsce
dołączyć do nowoczesnej i zamożnej Europy Zachodniej.
ców partykularnych interesów, ekonomicznego i technicznego zacofania, utrzymanków społeczeństwa.
Liberał J. Korwin-Mikke już w końcu lat
80-tych uznał, że robotnicy są główną przeszkodą w racjonalizacji polskiej gospodarki,
a opozycyjny publicysta, S. Kisielewski, nazwał polskich robotników klasą sowiecką.
Znany literat, A. Szczypiorski, ubolewał w
1995 r., w „Polityce”, że „wielu jeszcze wykształconych, wrażliwych ludzi ulega złudzeniu, iż prowincjonalny i ciemny kołtun,
zacofany, pazerny chłop, źle wykwalifikowany i zdemoralizowany robotnik stanowią
sól polskiej ziemi.” Rok wcześniej, jeden z
czołowych działaczy SdRP, Z. Siemiątkowski, stwierdził publicznie, że chodzi o budowę Polski dla 15-20%, dla „klasy średniej”,
kosztem pracowników sfery budżetowej,
rencistów i emerytów, pracowników wielkich zakładów przemysłowych „przeciwnych
prywatyzacji
i
reformie
modernizacyjnej”.
Wśród ludzi radykalnej lewicy – nb. nie
mającej do dziś żadnych istotnych wpływów wśród robotników – pojawiła się tym-
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 3
czasem nowa wersja starego mitu. Zgodnie
z nią „socjalistyczna klasa robotnicza” została w Polsce (podobnie jak w innych krajach
„realnego socjalizmu”) zdradzona przez
zburżuazyjniałą elitę partyjną, oszukana następnie i obezwładniona przez agenturalne
przywództwo „Solidarności” i rządzącą potem „Solidarnościową” elitę burżuazyjną;
gdy jednak ekonomiczna i społeczna degradacja, z jednej strony, a działalność rewolucyjnej partii, z drugiej, przywrócą świadomość masie robotniczej, podniesie się ona,
odrzuci „całe burżuazyjne świństwo” i zbuduje w Polsce prawdziwy socjalizm.
Jest możliwe, że elementy prawdy o
współczesnej polskiej klasie robotniczej zawierają zarówno apologetyczne mity, jak i
nienawistne oceny klasowych antagonistów.
Aby dojść do prawdy, a przynajmniej zbliżyć się do niej, konieczna byłaby obiektywna, wszechstronna analiza naukowa.
Próby takiej analizy były podejmowane
w okresie Polski Ludowej. Jednakże partyjno-państwowa elita nie odczuwała potrzeby
posiadania bliższych wiadomości o klasie,
w imieniu której rządziła. Badań naukowych w tym kierunku nie popierała; jeśli nawet ich nie blokowała (co się zdarzało), to
po prostu nie interesowała się ich wynikami. Zaczęło się to zmieniać dopiero w efekcie kolejnych kryzysów społecznych, w
końcowym okresie PRL. Partyjna analiza
„Komisji Kubiaka” długo jednak była „szlifowana” (wiele wersji), nim zyskała uznanie
kierownictwa partii.
Po burżuazyjnym przewrocie w 1989 r.,
socjologowie polscy prowadzą dość szerokie badania klasy robotniczej. W ich wyniku powstała, m.in. bardzo cenna praca J.
Gardawskiego Przyzwolenie ograniczone. Robotnicy wobec rynku i demokracji (Warszawa 1996). Jednakże z różnych przyczyn –
jak monodyscyplinarność wyznaczająca zakres i typ problemów badawczych, stosowane metody, pewne założenia wstępne – nie
dają i nie mogą te badania przynieść odpowiedzi na szereg ważnych kwestii politycznych. Nie pozwalają, np., w pełni
zrozumieć, dlaczego robotnicy polscy nie
bronili „realnego socjalizmu”; dlaczego godzą się na bijącą w nich kapitalistyczną
transformację; dlaczego dotąd nie może powstać w obecnej Polsce radykalna partia robotnicza i jakie są perspektywy jej
utworzenia. Tymczasem odpowiedzi na te
pytania stanowią klucz do zrozumienia nie
tylko tego, co się stało, ale także tego, czego
można się spodziewać po polskiej klasie robotniczej w bliższej i dalszej przyszłości. To
zaś decyduje o perspektywie państwa i narodu polskiego.
Spróbowałem przedstawić w skrócie za-
Strona 4
chowania i rolę robotników w najnowszej
historii Polski. Pod ciśnieniem ostatnich doświadczeń, a także na gruncie pewnej wiedzy historycznej, skonstruowałem następnie uproszczony schemat zachowań „zwykłych ludzi”, w tym robotników, w różnych
warunkach. Część tez zawartych w tym
schemacie jest z pewnością banalna albo naiwna, część może być wątpliwa lub wręcz
niesłuszna. Pewna część ma charakter polemiczny, a nawet nieco prowokacyjny. Może
jednak znajdą się też jakieś tezy nowe i ciekawe. Istotne jest, aby schemat sprzyjał lepszemu rozpoznaniu doświadczeń ostatnich
dziesięcioleci.
I. Robotnicy w najnowszej historii Polski
Polska międzywojenna była krajem rolniczo-przemysłowym. Na wsi żyło ponad
60% ludności. W przemyśle i górnictwie zatrudnionych było (w 1937 r.) niecałe 900 tysięcy robotników. Cztery główne, konkurujące ze sobą centrale związkowe liczyły (w
1935 r.) około 650 tysięcy członków. Ogromna większość strajków miała charakter czysto ekonomiczny. Mająca największe wpływy wśród robotników PPS była partią reformistyczną; partia komunistyczna liczyła kilka do kilkunastu tysięcy członków, a utworzona przez nią centrala związkowa – około
35 tysięcy. Wobec swego niewielkiego udziału w ogólnej liczbie ludności, dominacji
świadomości tradeunionistycznej, nikłego
wpływu partii radykalnej (komunistycznej) robotnicy polscy przed wojną nie stanowili zagrożenia dla burżuazyjno-obszarniczego ustroju. Podobnie było jednak w
Rosji przed I wojną światową. Wojna stworzyła zupełnie nową sytuację społeczną, którą bolszewicy potrafili wykorzystać, zdobyć
władzę, obalić stary i zbudować nowy ustrój
społeczno-ekonomiczny.
II wojna światowa nie zrewolucjonizowała polskiego społeczeństwa. Klęska poważnie skompromitowała przedwojenną („sanacyjną”) elitę, ale nie ustrój jako taki. Emigracyjny rząd w Londynie utworzyły ugrupowania nie sanacyjne, ale burżuazyjne (w
tym reformistyczna PPS). Demokratyczne
reformy polityczne i gospodarcze, których
przeprowadzenie w powojennej Polsce rząd
ten zapowiadał, nie naruszyłyby klasowego
systemu.
Rząd londyński stał się dla ludności w
okupowanym kraju nadzieją na odbudowę
niepodległej Polski. Choć tłumioną terrorem okupanta, znaczną jednak patriotyczną
działalność społeczeństwa ujmowały w swe
ręce organizacje podległe rządowi londyńskiemu. AK, wielokrotnie liczniejsza od lewicowych organizacji wojskowych (BCh,
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
AL), miała za zadanie instalację w kraju, po
wojnie, rządu londyńskiego i odbudowę
Polski kapitalistycznej. Wyzwolenie kraju
przez Armię Czerwoną stworzyło warunki
dla zmiany ustroju, powstania Polski Ludowej, socjalistycznej.
Nowa, komunistyczna władza zainstalowana została przez państwo, które najechało Polskę w 1939 r., zabrało część jej
terytorium, deportowało na wyniszczenie
setki tysięcy Polaków, wymordowało wziętych do niewoli oficerów, planowało być
może nie tyle odbudowę niepodległości,
lecz wcielenie Polski do własnego, do tego
komunistycznego organizmu państwowego.
Nic dziwnego, że radość z pokonania Niemiec, końca wojny, mieszała się z wielkimi
obawami narodowymi i społecznymi, niepewnością, nieufnością, a także wrogością
części społeczeństwa polskiego.
Odbudowa polskiej państwowości, radykalna reforma rolna, nacjonalizacja przemysłu, rekompensata straty terytorialnej na
wschodzie Ziemiami Zachodnimi, zyskały
aprobatę pracowniczej części ludności. Robotnicy i chłopi zaczęli zasilać organy nowej władzy, całą ludność wciągnęła odbudowa kraju, a gdy jedni rabowali tereny poniemieckie, inni (zwłaszcza wysiedleńcy ze
wschodu) osiedlali się tam.
Polska znalazła się w strefie wpływów
radzieckich, co uznane zostało w Jałcie i
określiło faktycznie jej ustrój. Prolondyńskie organizacje i siły społeczne nie rezygnowały jednak: podtrzymywały antykomunistyczne podziemie zbrojne i przygotowywały się do przyrzeczonych przez aliantów wolnych wyborów. Komuniści podjęli
wielostronne działania, aby te wybory wygrać. Likwidowali zbrojne podziemie; rozbudowywali własną partię – PPR; zniszczyli
tuż przed wyborami opozycyjną partię
chłopską. PPS, która po wojnie miała
znaczne wpływy w środowiskach i organizacjach robotniczych i pracowniczych, była
wypierana stopniowo z jej pozycji i skłoniona do sojuszu wyborczego. W dwa lata po
wygranych (częściowo sfałszowanych) wyborach powszechnych, PPR została „oczyszczona z elementów nacjonalistycznych”, a
PPS częściowo rozbita i zmuszona do połączenia się z PPR. Stalinowsko-komunistyczna PZPR, dysponując pełnią władzy w
kraju, przystąpiła do budowy socjalizmu na
wzór radziecki. Oznaczało to szybką rozbudowę przemysłu (zwłaszcza ciężkiego i
zbrojeniowego), masową kolektywizację
rolnictwa i zdolny wymusić te przemiany
na społeczeństwie system totalitarny.
Jak z tego widać, przewrót socjalistyczny w Polsce nie został dokonany przez zrewolucjonizowanych robotników i chłopów
pod kierownictwem radykalnej partii politycznej. Była to raczej odgórna rewolucja,
inicjowana, wspomagana i osłaniana siłami
zewnętrznymi; one „załatwiły” kluczowy
problem władzy i jej zabezpieczenia. Świadome poparcie przez robotników przemian
społecznych i ekonomicznych rozwijało się
stopniowo mimo wielkich przeszkód początkowych, a potem wysiłków burżuazyjno-demokratycznej opozycji, działającej pod
hasłami narodowymi, klerykalnymi i antykomunistycznymi.
Industrializacja szybko pomnażała klasę
robotników przemysłowych. Nowi robotnicy pochodzili przeważnie ze wsi lub małych
miasteczek, dojeżdżali do pracy lub mieszkali w hotelach robotniczych; świadomość klasowa – nie mówiąc już o socjalistycznej –
rozwijała się wśród nich powoli.
Ludzie chcieli normalnie żyć i pracować.
Aprobowali i cenili takie cechy nowego systemu, jak pełne zatrudnienie, masowy
awans cywilizacyjny (zwłaszcza wsi),
względny egalitaryzm. Koszty forsownej industrializacji i zbrojeń, kolektywizowanie
rolnictwa, stalinizacja systemu niekorzystnie zmieniły sytuację społeczną.
Dochody przestały wzrastać, rosły natomiast braki w zaopatrzeniu ludności. Podjęcie kolektywizacji odepchnęło chłopstwo
od „władzy ludowej”. Nacisk ideologiczny
zniechęcił inteligencję. Zależność od Moskwy, walka z tradycjami narodowymi i Kościołem, policyjny reżim i represje rodziły i
pomnażały niechęć i strach.
Śmierć Stalina otworzyła drogę ku demokratyzacji systemu komunistycznego. W Polsce, w 1956 r., nowa, wielkoprzemysłowa
klasa robotnicza okazała się czołówką masowego ruchu demokratycznego. Wykazała
przy tym zdolność samoorganizacji. Celem
robotników było usunięcie „wypaczeń socjalizmu”. Nie było wówczas – po okresie stalinowskim – silnej opozycji antykomunistycznej, na czele masowego ruchu demokratycznego stanęli antystalinowscy reformatorzy partyjni. Nowe kierownictwo
PZPR usunęło główne przyczyny dystansowania się społeczeństwa od władzy: drażniące formy zależności politycznej i nierównoprawne stosunki gospodarcze z ZSRR, prześladowania polityczne, walkę z religią, przymusową kolektywizację i spadek stopy
życiowej.
W 1956 r. społeczeństwo polskie uzyskało szereg swobód demokratycznych. Ekipa
Gomułki obawiała się, że mogą być one użyte przeciw systemowi, toteż po umocnieniu
się cofnęła lub ograniczyła niektóre. Doprowadziło to w 1968 r. do protestu intelektualistów i młodzieży akademickiej. Pod antysemickimi i narodowo-socjalistycznymi hasła-
mi spróbowała wykorzystać ten protest grupa Moczara, aby przejąć władzę w partii.
Robotnicy nie poparli inteligenckiego protestu, choć Gomułka zlikwidował faktycznie
ich ruch samorządowy: nie byli tak wrażliwi na ograniczenia wolnościowe, a ich sytuacja materialna pozostawała dość dobra.
Niektóre grupy robotnicze poparły nawet
pacyfikację studentów, a urzędnicze zwłaszcza grupki wykorzystały antysemickie hasła
i czystki dla własnej kariery.
Sytuacja w 1970 r. była poniekąd odwrotna. Ekipa Gomułki postanowiła wówczas
podnieść efektywność gospodarki oszczędzając na płacach, podnosząc normy pracy
oraz ceny towarów. Wywołało to robotniczy
wybuch na Wybrzeżu, którego z kolei nie
poparła młodzież i inteligencja. Władzy
udało się wprawdzie ograniczyć zasięg robotniczego protestu i potem go zdławić, ale
krwawa pacyfikacja robotników skompromitowała ekipę Gomułki.
Następna ekipa – Gierka-Jaroszewicza –
starała się odbudować więź z masami, robotniczymi przede wszystkim, zapewniając
wzrost stopy życiowej. Nieodpowiedzialna
polityka gospodarcza wywołała jednak po
niewielu latach nowe kłopoty. Braki towarowe raz jeszcze spróbowano załatać podwyżką cen. Spowodowało to w lecie 1976 r.
kolejny wybuch robotniczego niezadowolenia. Społeczeństwo sympatyzowało z pacyfikowanymi robotnikami Radomia i Ursusa,
dezaprobowało brutalne represje, a inteligencka opozycja polityczna, którą władze
szykanowały, ale nie zdecydowały się zniszczyć, wspomagała represjonowanych robotników.
Gdy w 1980 r. kryzysowy mechanizm zadziałał znowu, nie było środków na masowe
przekupstwo ekonomiczne. Próba zmodernizowania polskiej gospodarki w oparciu o
kredyty zachodnie skończyła się gospodarczym załamaniem i „pętlą długu”. Kryzys
społeczny, który wówczas wybuchł, poruszył masy robotnicze i pracownicze. Sieć robotniczych komitetów strajkowych objęła
niemal wszystkie główne ośrodki przemysłowe kraju. Utworzona została nowa, niezależna od władzy i jej ekspozytury związkowej,
ogólnokrajowa centrala związkowa – NSZZ
„Solidarność” (zwana potem pierwszą, robotniczą „Solidarnością”).
Obok żądań ekonomicznych i społecznych „Solidarność” wysunęła szersze, w istocie polityczne. Chodziło o uznanie podmiotowości robotników – ich udział w zarządzaniu przedsiębiorstwami państwowymi, a nawet współudział w rządzeniu państwem.
Celem ówczesnej „Solidarności” było przekształcenie „realnego socjalizmu” w system
robotniczej i pracowniczej demokracji eko-
nomicznej i politycznej.
Władza zmuszona była ustąpić. W następnych miesiącach, w szybko rozbudowywanej „Solidarności” coraz większą rolę
odgrywali doradcy powiązani z zachodnimi
ośrodkami politycznymi. Skutecznie przekształcali oni związek w opozycję antyustrojową i konkurencyjny ośrodek władzy.
Aby nie dopuścić do próby ustrojowego
przewrotu i jego konsekwencji w postaci interwencji radzieckiej, nowe kierownictwo
partyjno-państwowe (Jaruzelskiego-Rakowskiego) uciekło się do stanu wojennego.
„Solidarność” została rozbita, ale stan
wojenny skompromitował partię w oczach
bardzo znacznej części robotników i społeczeństwa. Skądinąd bardzo łagodny, w ciągu kilku lat swego trwania nie rozwiązał
głównych problemów ekonomicznych i
społeczno-politycznych. Mimo dość znacznej poprawy gospodarczej, nie powróciło
społeczne poparcie dla władzy. W końcu lat
80-tych powstała szczególnie niekorzystna
sytuacja zewnętrzna: ZSRR poniósł i uznał
swą klęskę ekonomiczną, techniczną i polityczną w konkurencji ze światem zachodnim. W tych warunkach polskie kierownictwo partyjno-państwowe postanowiło
dopuścić opozycję do współwładzy, z zachowaniem jednak przewagi partii komunistycznej. Ugoda „okrągłostołowa” zakończyła się dla PZPR katastrofą: po demokratycznych wyborach utraciła ona władzę na
rzecz opozycyjnej czołówki politycznej, zaafirmowanej przez robotniczego przywódcę
„Solidarności”. Nowy rząd zapowiedział budowę w Polsce – w miejsce systemu „realnego socjalizmu” – „demokracji i gospodarki rynkowej”. Wolność polityczna i gospodarcza miały w stosunkowo krótkim
czasie podnieść Polskę do zachodnioeuropejskiego poziomu, zapewnić awans materialny i cywilizacyjny większości obywateli.
Najpierw jednak musiało nastąpić „wyleczenie” gospodarki, z plagi inflacji przede
wszystkim.
Czołówka polityczna „Solidarności”
miała silne powiązania z Zachodem –
zwłaszcza USA i Niemcami Zachodnimi
(gdzie część działaczy była szkolona). Otoczony zachodnimi doradcami rząd Mazowieckiego szybko zdecydował się na
budowę w Polsce systemu liberalno-kapitalistycznego. Burżuazji wprawdzie jeszcze
niemal nie było, ale miała szybko powstać
w toku przemian gospodarczych.
Koszty kapitalistycznej transformacji
musiały ponieść masy: robotnicy, urzędnicy, chłopi, emeryci. Istniała obawa, że najsilniejsza i najlepiej zorganizowana z tych
grup – wielkoprzemysłowa klasa robotnicza
– stawi opór i może nawet zahamować
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 5
przebudowę. Stąd Wałęsa już w 1990 r.
chciał osłabienia NSZZ „Solidarność”, a rządowi liberałowie dopuszczali konieczność
łamania siłą robotniczego oporu. Zadanie
utrzymania możliwie najdłużej poparcia klasy robotniczej dla „reform”, a jednocześnie
neutralizacja tej klasy, a potem jej obezwładnienia, okazało się niezbyt trudne.
Od początku lat 80-tych, klasa robotnicza była głęboko podzielona. Znaczna jej
część wstąpiła do „Solidarności” albo ją popierała. Ta „pierwsza Solidarność” niemal
przestała istnieć w okresie stanu wojennego.
Powstała po niej „druga Solidarność” – skupiająca znacznie mniejszą liczbę robotników, ale mająca szerokie poparcie wśród
innych grup społecznych – miała już zdecydowanie polityczny charakter. Jej członkowie i sympatycy, zaufawszy kierownictwu,
stali się obiektywnie – choć najczęściej nieświadomie – polityczną armią burżuazyjnej
kontrrewolucji.
Dość znaczna część robotników pozostała w OPZZ, powiązanym z PZPR. Utrata
władzy złamała jednak kręgosłup tej partii.
Gen. Jaruzelski jako prezydent był już tylko
figurantem, a „komunistyczni” posłowie głosowali za kapitalistyczną transformacją.
Wkrótce PZPR sama się rozwiązała, a z powstałych na jej miejsce ugrupowań utrzymała się tylko SdRP. Skupiając wokół siebie –
w SLD – OPZZ-owskie związki zawodowe i
różne inne organizacje o lewicowym charakterze, SdRP stała się poważną siłą i zajęła
trwałe miejsce na polskiej scenie politycznej. Nie była to jednak siła prosocjalistyczna. SdRP odrzuciła marksizm oraz
socjalizm jako cel klasy robotniczej, stanęła
na gruncie „demokracji i gospodarki rynkowej”. Okazała się gotowa nie tylko pomagać
w budowie kapitalizmu – oczywiście „nowoczesnego, cywilizowanego, z ludzką twarzą”
– lecz nawet sama go budowała we współpracy z zachodnimi centrami politycznymi
i gospodarczymi.
Zaufawszy prokapitalistycznemu kierownictwu bądź to „Solidarności”, bądź
SdRP, polska klasa robotnicza utraciła „świadomość socjalistyczną”. Rozbicie ruchu
związkowego prowadziło do utraty przez robotników świadomości i zdolności obrony
wspólnego, klasowego interesu ekonomicznego. Burżuazyjna władza robiła wszystko,
co trzeba, aby przyspieszyć proces przekształcania klasy robotniczej w „worek kartofli”. Chodziło jej przy tym zarówno o to,
aby robotnicy nie byli w stanie bronić swego statusu społecznego i poziomu materialnego, nabytych w PRL różnorakich uprawnień, jak zwłaszcza o to, by nie przeciwstawiali się prywatyzacji swych przedsiębiorstw, lecz ją poparli. Zastosowano w tym
Strona 6
celu szereg środków.
Pierwszym celem była eliminacja socjalistycznych elementów w robotniczej (i społecznej) świadomości, przekształcenie jej w
drobnomieszczańską. Było to zadaniem
mass-mediów, niemal w 100% zmonopolizowanych przez nową władzę. Głównym
przedmiotem totalnej krytyki był nie tyle
system polityczny PRL (który przestał już
istnieć), ile gospodarka państwowa utożsamiona z socjalistyczną. Gospodarce tej – jako zacofanej i nieefektywnej, odpowiedzialnej za kolejki, puste półki w sklepach i
inflację – media przeciwstawiały gospodarkę wolnorynkową (kapitalistyczną, choć unikano jeszcze wówczas nazywania rzeczy po
imieniu) jako zapewniającą obfitość towarów, a w niedalekiej przyszłości nowoczesność i wysoką efektywność.
Wynikało z powyższego, że własność
państwowa, „niczyja” i dlatego tak nieefektywna, powinna jak najszybciej znaleźć właściciela, zostać sprywatyzowana. Solidarnościowa elita obiecywała uwłaszczenie całego społeczeństwa; wysuwano różne koncepcje tego uwłaszczenia, a równolegle
rozpoczęto prywatyzację handlu i usług. Media rozpowszechniały i podtrzymywały nadzieje robotników i pracowników na
drobną chociażby własność prywatną, własne drobne przedsiębiorstwa, a pod tą osłoną władze przygotowywały warunki dla
szybkiej pierwotnej akumulacji kapitału i
powstania – pod kryptonimem „klasy średniej” – klasy kapitalistycznej.
Państwo umożliwiło osiąganie ogromnych zysków ze spekulacji walutowych, w
imporcie, w różnego rodzaju aferach gospodarczych. Głównym problemem była jednak prywatyzacja państwowych przedsiębiorstw przemysłowych. Przekazanie w ręce
prywatne za bezcen i bez oporu załóg dobrze prosperujących przedsiębiorstw nie było możliwe, stąd podjęcie i realizacja programu doprowadzenia państwowego sektora przemysłowego do bankructwa finansowego.
Początkowo pojawiły się masowo „zatory płatnicze” i trudności z wypłacaniem robotnikom i pracownikom ich zarobków.
Przedsiębiorstwa wyprzedawały następnie
mniej potrzebne (zwłaszcza socjalne) elementy swego majątku. Kończyło się to niewypłacalnością i upadłością; syndyk
kończył dzieło zniszczenia. Media robiły
wszystko, by ukryć faktyczny cel i mechanizm bankructw, przypisywały je niezmiennie niezdolności przedsiębiorstw do
sprostania wymogom konkurencyjnego rynku.
Mnożące się upadłości rodziły bezrobocie i poszerzały strefę nędzy. Wzrastał
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
strach przed tym wśród robotników. Organy rządowe i media wskazywały na prywatyzację jako jedyną skuteczną drogę
uniknięcia bankructwa przedsiębiorstwa i
utraty pracy. Zastraszeni, zdezorientowani
propagandą, obezwładnieni brakiem szerszych więzi organizacyjnych robotnicy zgadzali się na prywatyzację.
Te środki nie wystarczały jednak, gdy
chodziło o prywatyzację dużych, względnie
nowoczesnych i wysoko nieraz dochodowych przedsiębiorstw, które przede wszystkim chciał (życzył sobie) przejąć kapitał
zagraniczny. W stosunku do załóg takich
przedsiębiorstw (także instytucji, np. banków) władze zmuszone były zastosować,
choć niechętnie, metodę przekupstwa. Przy
przekształcaniu „jednoosobowych spółek
skarbu państwa” w spółki akcyjne, a potem
ich sprzedaży, zapewniano załodze 10-15%
udziału w akcjach, za darmo. Udział ten,
oczywiście bardzo nierówno dzielony, stanowił dla zwykłych robotników i pracowników znaczną sumę i kupował ich
przyzwolenie.
Tak, np. w celu prywatyzacji przedsiębiorstwa państwowego Polska Poczta Telegraf i telefon, podzielono je najpierw na
wysokodochodową Telekomunikację Polską S.A. i nierentowną Pocztę. Prywatyzacja
Telekomunikacji przewidywała wysokiej
wartości udział załogi w akcjach. Pocztowcy zażądali udziału w puli darmowych akcji
Telekomunikacji. Załoga Telekomunikacji
zapowiedziała strajk z groźbą wyłączenia
sieci przeciwko „nadmiernym” żądaniom
swych byłych kolegów.
Z pomniejszymi przedsiębiorstwami i
ich załogami rozprawiano się brutalnie.
Duże trudności sprawiały wielkie przedsiębiorstwa przemysłowe z wielotysięczną załogą, takie jak Stocznia Gdańska, fabryka
traktorów w Ursusie, wytwórnia samolotów
w Mielcu, Huta Katowice. Sztucznie zadłużone, bądź rzeczywiście nieefektywne albo
zbędne, w nowych warunkach wymagały
one dofinansowywania z budżetu. Rozbudzano w społeczeństwie niechęć do tych
„reliktów socjalizmu” i ich załóg – „egoistycznych pasożytów”; likwidowano je
stopniowo, „po kawałku”, z użyciem szeregu
różnych metod.
„Nieefektywne” okazywały się całe
branże, a nawet gałęzie. Warto pamiętać, że
ekonomika kraju słabiej rozwiniętego, dająca niezłe utrzymanie społeczeństwu i zapewniająca rozwój gospodarki (choć,
oczywiście, nie dogonienie czołówki), z natury rzeczy jest w całości lub znacznej części nieefektywna w stosunku do ekonomik
krajów wysokorozwiniętych.
„Solidarnościowa” władza, natchniona
amerykańską liberalną teorią ekonomiczną,
pilnowana przez reprezentujące interesy
wielkiego kapitału organizacje międzynarodowe i centra polityczne, dopuszczała do
upadku jednych, a powolnego konania innych (np. przemysłu zbrojeniowego). Massmedia przygotowywały taki proces propagandowo, przeciwstawiając „partykularny
interes” zacofanej, a domagającej się pomocy państwa branży, interesowi całego społeczeństwa. Aby móc spokojnie „zrestrukturyzować” (w praktyce – radykalnie
zmniejszyć albo i wyprzedać) całe gałęzie
gospodarki (np. górnictwo) władza była
zmuszona zapewnić z budżetu wysokie odprawy dziesiątkom tysięcy robotników i pracowników. Całemu dorosłemu społeczeństwu został zafundowany Powszechny Program Prywatyzacji, w rezultacie którego ponad 500 przedsiębiorstw skupionych w 15
Narodowych Funduszach Inwestycyjnych
przeszło w większości w ręce konsorcjów zagranicznych lub małej grupy polskiego biznesu, podczas gdy z górą dwadzieścia
milionów obywateli otrzymało – za wyzbycie się swego prawa do tych, zbudowanych
społecznym wysiłkiem w poprzednim okresie przedsiębiorstw – po parędziesiąt dolarów.
W warunkach braku radykalnej socjalistycznej partii politycznej, mediów pozostających całkowicie w rękach ugrupowań
burżuazyjnych (a w większości także niepolskich), rozbicia ruchu związkowego – robotnicy (podobnie jak inne warstwy
pracownicze) nie zdawali sobie sprawy z całokształtu procesu, z faktycznego celu i nieuchronnych późniejszych skutków dokonywanej przez elity kapitalistycznej transformacji.
Tego można się było spodziewać. Autor
niniejszego opracowania już w początku
grudnia 1989 r. stwierdził: „W Anglii, za
Henryka VIII, wielkie fortuny powstawały z
grabieży majątków kościoła katolickiego i
wszystkich przeciwników króla i reformacji,
z zagrabienia ziem chłopskich potem, zamorskiego handlu i ograbienia kolonii. U
nas naturalnym obiektem podobnych procesów jest własność państwowa. Właśnie ona
może uruchomić pierwotną akumulację kapitału na wielką skalę, co zadecyduje o restytucji kapitalizmu w Polsce. O nią też
właśnie rozegra się – może cicha, ale zażarta i bezwzględna – walka grup i ludzi. Można zasadnie oczekiwać, że masy pracownicze nie zorientują się wczas w wadze sprawy, albo – rozbite – nie będą w stanie procesu pierwotnej akumulacji zablokować.” (Z
referatu J. Dziewulskiego na zebraniu „Solidarności” Wydziału Nauk Ekonomicznych
Uniwersytetu Warszawskiego. Por. „Trybu-
na Ludu” nr 11 z 13-14.I.1990 r.)
Ludność długo znosiła cierpliwie rosnące koszty transformacji. Pierwszy szerszy
opór wywołała blokada płac w sektorze państwowym przy stałym wzroście cen towarów i usług konsumpcyjnych (sprawa tzw.
popiwku). Robotnicy doprowadzonych do
finansowego bankructwa przedsiębiorstw
państwowych domagali się wypłaty zaległych wynagrodzeń i gwarancji zatrudnienia. Ponieważ obiecywano im to, jeśli
przedsiębiorstwo zostanie sprywatyzowane,
żądali szybkiego dokonania tej prywatyzacji. Bankructwa poszczególnych przedsiębiorstw, a nawet likwidacje niektórych
dużych ich grup (np. Państwowych Gospodarstw Rolnych) nie wywoływały odruchów
robotniczej solidarności. Groźba utraty pracy rosła jednak szybko; gdy zagrożony upadkiem został szereg wielkich zakładów pracy,
robotnicy w swej masie cofnęli poparcie balcerowiczowskiej polityce gospodarczej i społecznej (ale nie transformacji!) NSZZ
„Solidarność”, który dotąd rozładowywał
niezadowolenie i wygaszał strajki, musiał
zwinąć „parasol ochronny” nad „Solidarnościową” władzą, a następnie „Solidarnościowi” parlamentarzyści dopuścili do upadku
rządu Suchockiej.
Próba restauracji kapitalizmu „z zaskoczenia i na chama”, brutalnymi metodami
pierwotnej akumulacji doznała porażki; w
wyborach 1993 r. znaczna część ciężko doświadczonej ludności odmówiła dalszego
poparcia „Solidarnościowej” elicie, obdarzyła swym zaufaniem ugrupowania „postkomunistyczne”, obiecujące zasadniczą zmianę
polityki gospodarczej i społecznej.
Polska była jednak „pod opieką” kapitału zagranicznego, który nie dopuściłby do
wstrzymania kapitalistycznej transformacji.
Koalicja SLD-PSL szybko wycofała się ze
swych wyborczych obietnic, kontynuowała
poprzednią politykę, ale przy zapewnieniu
wzrostu gospodarczego, metodami uzgodnień i drugorzędnych ustępstw. Ponieważ sytuacja materialna robotników i pracowników przestała się pogarszać (a nawet zaczęła się, w niektórych przynajmniej grupach, polepszać), inflacja i bezrobocie
powoli spadały, malała groźba utraty pracy
– protesty i strajki niemal zanikły.
Prowadzone w tym okresie badania socjologiczne tak przedstawiają zmiany, jakie
zaszły w postawach polskiej przemysłowej
klasy robotniczej:
a) w okresie socjalizmu autorytarnego
cechowało tę klasę instrumentalne nastawienie do pracy i do oficjalnych instytucji społecznych. Instrumentalizm miał przy tym
charakter „naskórkowy”, kryły się pod nim
postawy przypominające tradycyjną mental-
ność proletariacką. Socjalizm autorytarny, z
jednej strony, zdemoralizował robotników
fatalną organizacją pracy. Z drugiej strony,
ukształtował jednak postawy wspólnotowe,
solidarne. Właśnie one połączyły robotników w 1980 r. w wielomilionowym związku
„Solidarność”;
b) zmiana ustroju po 1989 r. szybko
niszczyła postawy tradycyjne. Bezrobocie
eskalowało lęk przed nim. Spadła o ¼ liczba
robotników zatrudnionych w średnich i dużych przedsiębiorstwach przemysłowych.
Niemal połowa robotników znalazła pracę
w rosnącym sektorze gospodarki prywatnej
i sprywatyzowanej, gdzie nie było instytucji
reprezentujących ich interesy, a warunki
pracy były znacznie gorsze. Płace obniżało
nielegalne zatrudnienie (także imigrantów)
w tzw. szarej strefie. Nowy klimat społeczny
stępił nastroje radykalne. Zarazem – paradoksalnie – mimo zastrzeżeń, większość robotników zaakceptowała zmianę ustroju;
c) w środowisku podstawowej klasy robotniczej (robotnicy wykwalifikowani z
wykształceniem zasadniczym zawodowym), a także wśród techników, mistrzów i
robotników z wykształceniem średnim najszerzej rozwinęła się orientacja „umiarkowanie modernizacyjna”, tzn. takiego ładu
gospodarczego, którego głównym regulatorem są instytucje rynkowo-kapitalistyczne,
przy założeniu (!!) jednak, że nie będą one
prowadzić do społecznej degradacji pracowników przemysłowych. Robotnicy
aprobowali konkurencję i prywatyzację, godzili się na zmiany podnoszące efektywność, także zwolnienia, ale nie godzili się na
zwolnienia grupowe i znaczne bezrobocie;
d) przejawem tej ambiwalentnej orientacji – naiwnie mitologizującej nowy ład
gospodarczy – był, m.in. „dysonans prywatyzacyjny”. Polegał on na ogólnej akceptacji
prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych
i jednoczesnej niechęci do prywatyzowania
„własnego” przedsiębiorstwa oraz do pracy
w firmie prywatnej. Przyczyny tego, że w
kategoriach ogólnych akceptowano kapitalistyczne instytucje ekonomiczne, a w kategoriach egzystencjalnych odrzucano je, były
różne. U źródeł akceptacji ustroju rynkowego i prywatyzacji były: dostępność dóbr,
możliwość adaptacji do nowych warunków,
raczej bezpowrotna przegrana „realnego
socjalizmu”. Źródłami niechęci do instytucji kapitalistycznych w skali mikro były:
utrata poczucia bezpieczeństwa socjalnego,
lęk przed bezrobociem, złe doświadczenia z
firmami prywatnymi;
e) w sferze politycznej orientacja
„umiarkowanie modernizacyjna” wiązała
się z określoną normatywną wizją „dobrze
urządzonego” ustroju politycznego. Była to
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 7
wizja populistyczno-negocjacyjna, przy
czym niejednoznaczna i dość uproszczona
zarazem (w rzeczywistości bardzo naiwna).
Przy pewnej niechęci do procedur demokracji parlamentarnej robotnicy akceptowali
istnienie sejmu i systemu parlamentarnego
(wobec którego wkrótce okazali się bezbronni). Chodziło im o reprezentację w sejmie
przeciętnych ludzi z jednej, a pracodawców,
polityków itd., z drugiej strony. Kryzysy powinny były być rozwiązywane negocjacjami, a nie strajkami. W tych negocjacjach
przeciwników powinny reprezentować zjednoczone organizacje przedstawicielskie
(związki, ale nie te istniejące). Powyższe nie
oznaczało jednak poparcia dla trwałych, systemowych rozwiązań korporacyjnych;
f) znacznie słabszą od „umiarkowanie
modernizacyjnej” okazała się orientacja „tradycjonalna”. Dominowała ona wśród niewykwalifikowanych pracowników fizycznych z
wykształceniem podstawowym. Miała charakter konsekwentnie egalitarno-etatystyczny, a jej wizja ustroju politycznego odpowiadała modelowi autorytarnego korporacjonizmu.
Najrzadziej akceptowana (dominująca
tylko wśród pracowników z wyższym wykształceniem) była orientacja liberalna.
Sprzyjała ona nie tylko rozwojowi polskiego
kapitalizmu, lecz także szerokiemu udziałowi kapitału zagranicznego. W swej stosunkowo konsekwentnej, prokapitalistycznej i
demokratycznej wizji świata społecznego zawierała naiwną idealizację całkowicie wolnej konkurencji i rynku1 .
Korzyści uruchomionego przez socjaldemokratyczno-ludową koalicję wzrostu gospodarczego rozkładały się bardzo nierówno w społeczeństwie. „Solidarnościowa” elita potrafiła z kolei wykorzystać żale różnych grup ludności i drugi raz ująć władzę.
Nauczona klęską w 1993 r. prawica zdołała się zjednoczyć w obliczu wyborów 1997
r. W propagandzie wyborczej odwołała się
do wszelkiego typu resentymentów pokutujących w społeczeństwie. Wspólnym mianownikiem haseł wyznaniowych („Polakkatolik”), narodowo-nacjonalistycznych, populistycznych był, nie mający już nic wspólnego z rzeczywistą historią, zoologiczny
antykomunizm. Pokonanie „postkomuny”,
nie dopuszczenie jej nigdy więcej do władzy, było oficjalnym celem Akcji Wyborczej
„Solidarności”. Gdy po nieznacznym, ale decydującym zwycięstwie wyborczym koalicja
AWS-UW zaczęła rządzić, wojujący antykomunizm stał się główną osłoną przyspieszonej ponownie i zbrutalizowanej transformacji.
Propagowane jako „fundamentalne, kończące ostatecznie z systemem komunistycz-
Strona 8
nym” reformy: samorządowa, ubezpieczeń
społecznych, służby zdrowia i szkolnictwa
są w istocie ostateczną likwidacją zabezpieczeń socjalnych przysługujących ludziom w
poprzednim systemie. Poprzez przerzucenie obciążeń na samorządy i ludność będą
mogły zostać obniżone podatki od przedsiębiorstw prywatnych. Jednocześnie, wysokie
koszty samych tych reform (które miały być
tanie i korzystne!) są uzasadnieniem dla pospiesznej, rabunkowej prywatyzacji, do wyprzedaży kapitałowi zagranicznemu i
krajowemu reszty przedsiębiorstw państwowych – w tym pozostałych jeszcze w polskich rękach banków, państwowej telekomunikacji, energetyki, a nawet kolei państwowych. Jednocześnie – zgodnie z warunkami Unii Europejskiej – prowadzona jest
ogromna operacja likwidacji znacznej części polskiego górnictwa węglowego, metalurgii, przemysłu obronnego oraz chłopskiego
rolnictwa. W rezultacie wzrasta stopniowo
społeczny protest i opór. Wystąpienia robotnicze przeciw „Solidarnościowemu” rządowi organizuje przede wszystkim… NSZZ
„Solidarność”. Odrzuca ona przy tym jakąkolwiek współpracę z OPZZ w imię wspólnych, robotniczych celów i interesów; chce
sama panować nad masowym ruchem protestacyjnym – ograniczać jego cele, zasięg, pacyfikować w ten czy inny sposób, tak aby w
razie upadku obecnego rządu (w istocie Balcerowicza i jego polityki) władza pozostała
w rękach „Solidarnościowej” elity. Nawet
jednak, gdyby SLD znowu doszedł do władzy, budowa kapitalistycznej Polski – niesuwerennej i ubogiej prowincji Unii Europejskiej – zostałaby pomyślnie zakończona.
Robotnicy polscy i polski świat pracy, którzy długo nie zauważali nawet, że są ograbiani z wytworzonego przez nich majątku i
degradowani społecznie, z opóźnieniem też
i w rozproszeniu zaczęli bronić swych interesów materialnych, mogą jeszcze obalić ten
czy inny rząd, ale władzy kapitału już w Polsce nie obalą. Wątpliwe jest nawet, by postawili sobie takie zadanie.
Z szeregu powodów inaczej może być
natomiast w Rosji.
Mogło powstać wrażenie, że autor ma
żal do polskiej klasy robotniczej, a nawet
pewną pogardę dla niej za to, że okazała się
ogromnie naiwna, nie rozpoznała groźby
dla samej siebie i narodu polskiego, nie broniła „realnego socjalizmu”, socjalistycznej
własności państwowej itd. Tak jednak nie
jest.
Inne grupy pracownicze okazały się równie lub jeszcze bardziej naiwne – i potem
bezbronne – niż robotnicy. Rzekomo robotnicza i komunistyczna partia szybko przekształciła się w burżuazyjno-reformisty-
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
czną, a dawna partyjna „nomenklatura”
okazała się jedną z głównych grup kapitalistycznych nuworyszów. Wyjątkową naiwnością wykazała się większość „klasy
umysłowej”. Część inteligencji zaczęła się
szybko „urządzać” w nowych warunkach,
robić kariery i pieniądze – co można zrozumieć. Liczni intelektualiści stali się nie tylko
gorliwymi propagatorami liberalnego kapitalizmu, ale także likwidatorami cywilizacyjnego i socjalnego dorobku Polski
Ludowej. Stosunek do burżuazyjnego przewrotu i odbudowy kapitalizmu różnych
klas i warstw społecznych w Polsce przedstawiłem w innych moich opracowaniach,
m.in. w referacie „Niektóre poglądy i
ostrzeżenia R. Luksemburg a upadek ‘realnego socjalizmu’ w Polsce” wygłoszonym
na międzynarodowej konferencji w Warszawie, we wrześniu 1996 r. (wyd. niemieckie w „Sozialismus” (Hamburg) nr 6, 1997).
II. Schemat ogólny
Polskie i inne doświadczenia związane z
upadkiem „realnego socjalizmu” zdają się
potwierdzać – ale także uzupełniać – pewien ogólny schemat zachowań zwykłych
ludzi w różnych warunkach. W głównych
elementach był on od dawna znany i brany
pod uwagę przez przywódców partii politycznych, zachowawczych i radykalnych.
Autor wyobraża go dziś sobie – być może
niezupełnie trafnie – następująco:
Biologicznym celem każdego człowieka
we wszelkich warunkach jest utrzymanie
przy życiu siebie i rodziny. Zdecydowaną
większość społeczeństwa stanowią zwykli
ludzie. Nie mają oni własności tego rodzaju
i rozmiaru, dochody z której pozwalałyby
żyć bez własnej pracy, środki utrzymania
muszą zdobywać pracą, najczęściej u (i częściowo dla) innych. Najważniejszymi sprawami są dla nich kolejno: posiadanie pracy,
jej pewność, wysokość dochodu. Normalne
jest dążenie do minimalizacji wkładu pracy,
a maksymalizacji zarobku. Jeśli tylko pojawi się, z reguły wykorzystywana jest możliwość dochodu bez pracy albo cudzym
kosztem. Nielegalność, ewentualnie szkodliwość dla innych osiągnięcia lub powiększenia dochodu własnego nie jest bezwzględnym hamulcem.
Jak wszyscy, zwykli ludzie mają swoje
marzenia. Wynikają one z ich sytuacji i w
zwykłych warunkach nie przekraczają zbytnio granic rozsądku. Pracownik najemny
marzy o lepszej pracy, wyższej płacy, wyższym standardzie życia rodziny. W szczególnej sytuacji aktywizują się wielkie
marzenia. Jak niewolnicy marzą o wolności,
chłopi poddani – o świecie bez panów, tak
pracownicy najemni marzą o prywatnej własności, choćby niewielkiej na początek. Nie
tylko zatem drobni chłopi czy rzemieślnicy
– także znaczna część pracowników najemnych ma ukrytą „drugą duszę” 2.
Ekonomiczne, społeczne i polityczne
myślenie zwykłych ludzi niemal wszystkich
profesji cechuje mikroskala, krótki horyzont czasowy, dyletantyzm i naiwność w makroskali3. Skutkiem tego jest zróżnicowanie
poglądów i postaw. Podtrzymując i wykorzystując to zróżnicowanie, klasy panujące w
normalnych warunkach mogą rządzić spokojnie, także w sposób formalnie demokratyczny4.
Zwykli ludzie, w zwykłych warunkach,
patrzą na świat przede wszystkim pod kątem własnej sytuacji i niewiele obchodzą
ich inni. Nie rozumieją dobrze własnego interesu jako członków określonej grupy społecznej. Stopniowe uświadamianie sobie
absolutnego lub względnego pogarszania
się własnej sytuacji rodzi zainteresowanie sytuacją ludzi o podobnym statusie zawodowym i społecznym. Zrozumienie sytuacji
całej grupy, jej interesów, ich sprzeczności z
interesami innych grup stwarza świadomość grupową. Wyrazem tej świadomości
są przede wszystkim organizacje zawodowe.
Ludzie łączą się w nich jednak z reguły tylko w imię wąsko pojmowanych interesów
materialnych5. Powstawanie międzyzwiązkowej jedności (a zwłaszcza jednolitego
frontu ludzi pracy) jest trudne, a rozbijanie
jej przez klasy panujące (poprzez przeciwstawianie interesów branżowych, tworzenie
konkurencyjnych central związkowych,
ustępstwa dla niektórych grup itd.) względnie łatwe.
Gdy warunki zmieniają się z normalnych na niekorzystne, a te z kolei na trudne
do zniesienia, pojawiają się żywiołowo bądź
w sposób zorganizowany przez związki ruchy różnych grup pracowniczych (strajki i
in.) Niekiedy przekształcają się one w masowe bunty społeczne. Ruchy te pacyfikowane
są przez klasy panujące generalnie lub „metodą salami”, siłą lub/i częściowymi (zwykle
tylko ekonomicznymi i okresowymi) ustępstwami. Spacyfikowani pracownicy w większości rezygnują z dalszej walki, część
jednak nie zapomina krzywd. Nienawiść tli
się przygotowując grunt dla radykałów lub/i
populistycznych manipulantów politycznych.
Pod wpływem doświadczeń walk społecznych i działalności radykalnych organizacji politycznych (partii) świadomość
potoczna części mas pracowniczych (zwłaszcza robotników przemysłowych) przekształca się w świadomość klasową6. Zasięg tej
świadomości nie jest szeroki w normalnych
warunkach. Radykalna partia polityczna stara się w różny sposób rozszerzyć i umocnić
we „własnej klasie”, zwłaszcza w jej trzonie.
Oprócz haseł klasowych wysuwa szersze,
uwzględniające interesy innych grup społecznych, służące utworzeniu szerszego sojuszu politycznego; wywołuje to często
zaniepokojenie i opór części działaczy, prowadzi do rozłamów politycznych.
Ponieważ argumenty polityczne ideologów partii masowej mają istotne znaczenie
dla sposobu myślenia i zachowania się klasy, zanik radykalizmu partii prowadzi z reguły do zaniku radykalizmu klasy. Szybciej
do tego samego rezultatu prowadzi zniszczenie radykalnej partii opozycyjnej. Przy braku takiej partii „klasa dla siebie” przekształca się zwykle z powrotem w „klasę w
sobie”, a nawet w „worek kartofli”. Klasie panującej o to właśnie chodzi, toteż działa ona
w tym kierunku stale, różnicując metody w
zależności od warunków.
Jak i kiedy powstaje „sytuacja rewolucyjna” (albo „kontrrewolucyjna”), jest na ogół
wiadome. Wiedza ta powstała w wyniku historycznych doświadczeń i ich uogólnienia
przez wybitnych przywódców i teoretyków
różnych ruchów (zwłaszcza ruchu komunistycznego).
Aby obalić istniejący ustrój (lub choćby
daną władzę), konieczna jest wysoka aktywność mas. Punktem wyjścia jest tu ich rosnące niezadowolenie. Przyczyną jest najczęściej postępujące pogarszanie się warunków
ekonomicznych, niekiedy – nieznośne warunki polityczne i inne. Żywiołowe ruchy
protestacyjne wygasają jednak prędzej czy
później, jeśli atakowana władza działa odpowiednio do sytuacji (stosując represje, ustępstwa albo jakąś ich mieszankę). Może być
inaczej przy istnieniu radykalnego przywództwa ruchu masowego. Radykalna partia wnosi w ten ruch świadomość przyczyn,
celów, metod oraz organizację. Utworzenie
masowej armii politycznej nie gwarantuje
jeszcze zwycięstwa. Zwykli ludzie tylko w
szczególnych warunkach gotowi są próbować obalić władzę ryzykując życiem (przede
wszystkim, gdy uznają, że dalej tak się żyć
nie da, a osłabienie władzy zmniejszyło ryzyko i uprawdopodobniło zwycięstwo). Większość prób obalenia siłą ustroju lub władzy
kończy się klęską wobec różnorakiej przewagi przeciwnika.
Zwycięstwo doprowadza do władzy elitę
ruchu rewolucyjnego lub kontrrewolucyjnego. Niekiedy może to się dokonać bez mas:
gdy stary ustrój, stary reżim obalony zostanie siłami zewnętrznymi albo w szczególnej
sytuacji.
Masy potrzebne są do obalenia starego
ustroju (reżimu) i do zdławienia oporu po-
konanych. Potem, jako siła polityczna,
przestają być potrzebne i mogą sprawiać
kłopoty elicie. Gdy ta zaczyna działać jako
władza, z reguły prędzej czy później ujawnia się sprzeczność między tymi działaniami a dążeniami i marzeniami mas, które tę
elitę do władzy wyniosły. Z reguły realne
warunki nie pozwalają na realizację większości deklarowanych poprzednio celów
(niektórych w ogóle, innych dostatecznie
szybko); albo realizacja tych celów wymaga
znacznych i długotrwałych wyrzeczeń społecznych; albo też elita podejmuje realizację
własnego celu klasowego, sprzecznego z interesami większości społeczeństwa (np. budowę kosztem mas nowego systemu
wyzysku). Aby utrzymać władzę w takich
warunkach, elita szybko tworzy i rozbudowuje odpowiednie aparaty, rozbraja masy,
jeśli były one po części uzbrojone, rozbija je
i neutralizuje. W szczególności odrzuca instytucje demokratyczne, jeśli mogą one zagrozić utratą władzy.
Gwałtownie obniżają poparcie dla władzy wielkie trudności gospodarcze. Elita,
aby nie upaść, ogranicza wówczas swobody
obywatelskie, przeciwstawia sobie różne
grupy społeczne i używa siły wobec części z
nich. Sukcesy, gospodarcze przede wszystkim, stopniowo odbudowują masowe poparcie dla władzy7 i pozwalają na odbudowę – ewentualnie – urządzeń demokratycznych. Elita, pomna doświadczeń, jest
ostrożna w odbudowie tych urządzeń, albo
w ogóle tego nie robi, bo łatwiej jest rządzić
bez nich. Zarówno jednak zbyt szybkie
przywracanie demokracji, jak trwała z niej
rezygnacja, mogą się okazać fatalne w skutkach.
Gdy sytuacja ekonomiczna ustabilizuje
się i masy uznają, że choć nie o to im chodziło, można i trzeba pogodzić się z nowym
systemem, następują zmiany w świadomości. Dominujące stają się poglądy i zachowania zasadniczo aprobujące system, radykalne schodzą na margines8.
Poparcie mas dla systemu (ustroju) ma
w wielkiej mierze bierny charakter. Pracując ciągle na utrzymanie swoje i rodziny,
masy mało się zajmują polityką. Takie poparcie kończy się jednak, gdy pogorszenie
sytuacji gospodarczej zagraża temu celowi.
Ale nie musi to szybko lub nawet w ogóle
doprowadzić do wybuchu społecznego. W
pewnych warunkach nędza, na przykład,
może nie zaktywizować, lecz – na odwrót –
całkowicie zdezintegrować i sparaliżować
masy.
Kryzys społeczno-polityczny w kapitalistycznym systemie demokracji parlamentarnej prowadzi do zmiany ekipy rządzącej;
panowanie klasowe pozostaje nienaruszo-
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 9
ne. W systemie totalitarnym władza jest zdecydowana i ma dość siły, aby złamać protestującą czynnie część społeczeństwa, a
resztę skutecznie zastraszyć. Władza autorytarna może spróbować rozładować kryzys
zmianą ekipy oraz polityki gospodarczej i
społecznej. Powiedzie się to, jeśli szybko nastąpi zdecydowana poprawa sytuacji materialnej ludności. Jeśli nie uda się tego
osiągnąć, a władza nie chce lub nie może
użyć siły w niezbędnych rozmiarach i natężeniu, może dojść do utworzenia „armii politycznej” przez wrogie systemowi siły
społeczne (krajowe, a także zagraniczne).
Nastąpić może wówczas – w ten czy inny
sposób – upadek nie tylko rządzącej elity politycznej, lecz całego systemu społeczno-ekonomicznego.
III. Od bolszewickiego realizmu do
upadku „realnego socjalizmu”
Wydaje się, że wysoki stopień realizmu
w ocenie mas robotniczych – ich typowych
zachowań w różnych warunkach – cechował przywódców bolszewickich. Dotyczy to,
oczywiście, także ich oceny mas drobnomieszczańskich, a zwłaszcza chłopstwa. Bez
tego niemożliwe byłoby ani zdobycie, ani
utrzymanie władzy w Rosji, ani też budowa
niekapitalistycznego społeczeństwa i jego
skuteczna obrona przez kilka dziesięcioleci.
Brak wystarczającego stopnia realizmu w
ekipie Gorbaczowa (i wśród kierownictw
niektórych innych krajów „realnego socjalizmu”) był natychmiast niewątpliwie jedną z
głównych przyczyn klęski i upadku systemu.
W carskiej Rosji robotnicy stanowili niewielki ułamek społeczeństwa. Rok 1905 wykazał, że w szczególnych warunkach mogą
być oni jednak bardzo znaczną siłą. Ruch żywiołowy prędzej czy później słabnie i władza go pacyfikuje; kierownictwom związkowym chodzi tylko o kwestie ekonomiczne; jedynie rewolucyjna partia – wnosząc
świadomość socjalistycznego celu politycznego oraz organizację – może przekształcić
bunt robotniczy w siłę zdolną osiągnąć poważny i trwały sukces.
Lenin rozwinął swoją teorię partii i jej
roli, gdy sam jeszcze sądził, iż Rosja stoi
przed rewolucją burżuazyjno-demokratyczną jedynie, a większość rosyjskich socjalistów wykluczała wystąpienie w niej robotników jako samodzielnej siły politycznej.
Przywódcy bolszewiccy określili potem
warunki, w jakich mogło dojść do masowych wystąpień robotników i chłopów, oraz
warunki przekształcenia żywiołowego buntu w szturm na aparat władzy i panujący system. Masy robotnicze (i chłopskie) wpra-
Strona 10
wione w ruch obiektywną sytuacją stanowiły w bolszewickim schemacie rewolucji
przede wszystkim siłę burzącą stary porządek i umożliwiającą ujęcie władzy przez partię rewolucyjną. Stary aparat władzy powinien być jak najszybciej zniszczony, a nowy
zbudowany (albo rozbudowany, jeśli istniał
już, np. w okresie współwładzy). Tak też zrobili bolszewicy tworząc Rady, robotnicze i
żołnierskie oddziały zbrojne (a potem Armię Czerwoną) i Czekę.
Władzę można czasem zdobyć w sposób
blankistowski, ale nie sposób jej utrzymać
bez masowego poparcia. Wybory 1918 r. dały zdecydowaną przewagę partiom mieszczańskim (podobnie, jak polskie wybory w
1919 r., a także te z 1989 r.) Gdyby bolszewicy uznali ten wynik, powstałaby Rosja kapitalistyczna. Uznawszy, że poparcie w
kluczowych punktach i siłę mają dostateczne, aby władzę utrzymać, doczekać rewolucji europejskiej, rozpędzili parlament,
ograniczyli wolności obywatelskie. Oznaczało to wojnę domową (oraz interwencję, jak
się okazało). Zwycięstwo w niej dowiodło,
że bolszewicy mieli wówczas poparcie większości aktywnej części społeczeństwa.
Upadek gospodarki, głód w miastach,
drastyczne środki wobec wsi, aby zdobyć
żywność, zredukowały to poparcie do minimum. Bunt w Kronsztadzie, kolejne powstania chłopskie krwawo pacyfikował aparat
przemocy – Czeka i Armia Czerwona. Nie
można było jednak terrorem trwale i skutecznie rządzić, budować nowego społeczeństwa. Przejście do NEP-u usunęło główne
przyczyny wrogości mas. Szybko odbudowywała się produkcja przemysłowa i rolnicza,
poprawiał się (choć bardzo nierówno) poziom życia ludności, partia odzyskiwała jej
poparcie.
Znowu jednak nastąpiła głęboka zmiana. Rynek szybko różnicował społeczeństwo, bogacili się NEP-mani, także
chłopstwo, co budziło niezadowolenie robotników i innych grup pracowniczych.
Przede wszystkim jednak stalinowskie już
kierownictwo partii bolszewickiej uznało za
konieczną szybką industrializację kraju,
zwłaszcza budowę przemysłu ciężkiego i
zbrojeniowego. Oznaczało to ogromny, długoletni wysiłek dla całego społeczeństwa.
Wieś musiała utrzymać miasto i dać zboże
na eksport; aby nie mogła się od tego uchylić, postanowiono ją skolektywizować. Znaczyło to wojnę z chłopstwem. Z poparciem
robotników i ludności miejskiej prowadzona ona była całą siłą państwowych aparatów
przemocy. Wkrótce aparaty te stały się nadzorcą nadludzkiego wysiłku całego społeczeństwa. Stalinowskie kierownictwo nie
musiało się już troszczyć o oparcie społecz-
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
ne – które przecież w jakimś stopniu zawsze
z pewnością istniało.
Niemiecki najazd na ZSRR był specyficznym sprawdzianem tego poparcia. Za
wyzwolicieli uznała Niemców znaczna
część społeczeństw w latach 1939-1940 siłą
wcielonych do ZSRR: Litwy, Łotwy, Estonii
przede wszystkim. Na Ukrainie – gdzie kolektywizacja wsi miała wręcz ludobójczy
charakter, a ambicje narodowe tłumione
były przez Moskwę i jej namiestników systematycznie i brutalnie – nastroje proniemieckie, antyradzieckie były silne. Słabły
one szybko wskutek niemieckiej polityki
panowania nad „podludźmi”, grabieży i terroru. W rezultacie na podbitych terenach
niemal wszędzie przeważył radziecki patriotyzm. W nieokupowanej części ZSRR
obrona rosyjskiej i radzieckiej ojczyzny była
naturalną postawą społeczeństwa. W żelaznym ucisku aparatów, morderczym wysiłkiem broniły komunistycznego ustroju
dziesiątki milionów ludzi na foncie i na zapleczu.
Nazajutrz po zwycięstwie stalinowskie
kierownictwo przystąpiło do odbudowy nie
tylko kraju i jego gospodarki, ale także
przedwojennego typu więzi z masami, czyli
dyktatury aparatów. Śmierć Stalina, a potem XX Zjazd KPZR, otworzyły drogę
zmianom. Strach przed aparatami przymusu ustępował, zapanowała „odwilż”, w kierowaniu gospodarką i działaniami ludzi
rosła rola motywu materialnego zainteresowania. Jednakże próba Chruszczowa przełamania oporu biurokratycznych aparatów
i głębokiej reformy gospodarczo-społecznej
nie udała się, z różnych powodów. Ekipa
Breżniewa przywróciła tradycyjne mechanizmy zarządzania gospodarką i rządzenia
społeczeństwem w sposób biurokratyczny,
ale zasadniczo bez przemocy. Na jej zastosowanie kierownictwo radzieckie zdecydowało się natomiast w stosunku do tych
krajów bloku, gdzie „destalinizacja” zagroziła systemowi. Wydarzenia w Berlinie, w
Polsce i na Węgrzech, potem w Czechosłowacji, potraktowano w Moskwie jako
ostrzeżenie przed tym, co może się stać, jeśli władza partii i aparatów osłabnie. O
„upodmiotowieniu” społeczeństwa – przyznaniu mu w pełnym wymiarze wolności
demokratycznych, powołaniu rzeczywistych demokratycznych instytucji przedstawicielskich – nie mogło być mowy. Możliwa
była tylko „demokratyzacja”, nie podważająca kierowniczej roli partii w państwie i
społeczeństwie.
Gorbaczowowska „przebudowa” przekroczyła bezpieczne granice. Niejasna w
koncepcji, nieudana w praktyce, zdestabilizowała gospodarkę i społeczeństwo. Wyko-
rzystując „pucz Janajewa” grupa „demokratycznych reformatorów” zniszczyła partyjne
centrum kierownicze i przejęła władzę. Jelcyn zlikwidował Związek Radziecki. Kolejne rządy jelcynowskiej pseudoparlamentarnej pseudodemokracji zorganizowałygrabież społecznego majątku. Wspomagane
przez zachodnich „ekspertów” niszczenie
socjalistycznego ustroju było jednocześnie
dziką, pierwotną akumulacją kapitału, budową oligarchiczno-mafijnego systemu kapitalistycznego. Zbiednieli i rozbici ludzie pracy
nie podjęli obrony systemu radzieckiego.
Przyczyny upadku ZSRR były, oczywiście, różnorodne. Praprzyczyną zewnętrzną
była przegrana w wyczerpującym współzawodnictwie ekonomicznym, technicznym,
wojskowym i politycznym z kapitalistyczną
czołówką w skali światowej. Jednak wielką
rolę odegrały też przyczyny wewnętrzne,
tkwiące w zbudowanym przez bolszewików
systemie „realnego socjalizmu”.
Bolszewiccy przywódcy opracowali teoretycznie i zastosowali praktycznie szereg
rozwiązań, które pozwoliły im nie tylko zdobyć władzę w kraju chłopskim, ale ją utrzymać i zbudować olbrzymim kosztem
społecznym system niekapitalistyczny, pierwotny państwowy socjalizm. W tym celu zlikwidowali instytucje i mechanizmy demokratyczne, w imię historycznego interesu
proletariatu i ludzi pracy w ogóle wprowadzili partyjną dyktaturę nad całym społeczeństwem. Bolszewickie społeczeństwo
było tak przekonane o konieczności, efektywności i powszechnym walorze swoich
rozwiązań, że zaordynowano je całemu międzynarodowemu ruchowi komunistycznemu. Przenoszenie własnych doświadczeń i
rozwiązań w inne warunki przynosiło częściej klęski niż sukcesy temu ruchowi. Tak,
np. do klęski i znacznych strat doprowadziło wymuszenie na kierownictwie KP Niemiec próby powstania w 1923 r., a potem
polityki walki z socjaldemokracją, gdy faszyści dochodzili do władzy.
Zachodni działacze rewolucyjni od początku mieli wątpliwości co do szeregu bolszewickich metod i celowości ich zastosowania w odmiennych warunkach. Dobitnie przedstawiła je Róża Luksemburg w
swej „Rewolucji rosyjskiej”. Jak systemowe
rozwiązania „realnego socjalizmu” przyczyniły się do klęski i upadku tego systemu, starałem się bliżej zbadać i przedstawić w
moich referatach na konferencjach Międzynarodowego Towarzystwa im. RóżyLuksemburg w Tokio (1991 r.) i w Warszawie (1996
r.)
IV. Niektóre wnioski i kwestie otwarte
Z zachowania robotników polskich (zbliżonego zresztą do zachowania się robotników w innych krajach „realnego socjalizmu”) można wyciągnąć wiele ważnych
wniosków. Z najbardziej ogólnych, trzy następujące wydają się mieć szczególne znaczenie:
- robotnicy w swej masie nie są „socjalistyczni z natury”: podobnie jak w zwykłych
warunkach w krajach kapitalistycznych nie
są aktywną siłą antykapitalistyczną, w krajach socjalistycznych (a przynajmniej „realnego socjalizmu”), nie są świadomą i
konsekwentną siłą prosocjalistyczną;
- w szczególnych warunkach mogą stać
się oni siłą antykapitalistyczną (prosocjalistyczną) w krajach kapitalistycznych lub antysocjalistyczną (prokapitalistyczną) w
krajach socjalistycznych. Zależy to od charakteru kryzysu społecznego oraz siły politycznej, która uruchamia, organizuje i
wykorzystuje potencjał niezadowolenia i
złudzeń;
- brak lub zniszczenie takiej siły politycznej (partii) usuwa zwykle zagrożenie dla
ustroju. Rozbicie ponadto ruchu związkowego cofa robotników niemal do początków
XIX wieku: stają się masą nieświadomą i
niezdolną do obrony nawet swych podstawowych interesów ekonomicznych, manipulowaną i wykorzystywaną nawet przeciw
własnym interesom grupowym.
Właściwości dzisiejszej klasy robotniczej (nie przyszłej, bo o jej przyszłości mało
wiadomo, toczą się tu spory), przynajmniej
w byłych krajach „realnego socjalizmu”,
otwierają szereg ogólnych kwestii teoretyczno-politycznych. Najważniejszymi, otwartymi klęską tego systemu, są, jak się wydaje,
następujące:
- czy, ewentualnie w jakich warunkach i
przy jakich rozwiązaniach, system oparty
na własności społecznej mógłby zapewnić
co najmniej równą efektywność i dynamikę
gospodarczą, co system oparty na własności
prywatno-kapitalistycznej i jej bodźcach?
- czy, ewentualnie w jakich warunkach i
przy jakich rozwiązaniach, mógłby być trwały, efektywny i dynamiczny system socjalistyczny oparty na różnych formach własności?
- czy, ewentualnie w jakich warunkach i
przy jakich rozwiązaniach, mógłby być spoisty i trwały socjalizm w pełni demokratyczny, także np. w formie wielopartyjnej
demokracji parlamentarnej?
- czy powstanie demokratycznego i efektywnego socjalizmu było lub jest możliwe w
warunkach zdecydowanej przewagi ekonomicznej, technicznej i militarnej mocarstw
kapitalistycznych?
- czy teza, że proletariat jest (będzie)
grabarzem kapitalizmu i budowniczym socjalizmu może się jeszcze sprawdzić, czy też
historyczna szansa na to została z obiektywnych przyczyn oraz błędów przywództwa nieodwołalnie stracona?
- na czym polegały i dlaczego zostały
popełnione najważniejsze z tych błędów?
Czy, ewentualnie jak wiązały się one z
marksizmem jako teorią?
Przypisy:
1 Streściłem tutaj wyniki licznych badań
zawarte i omówione we wspomnianej już
książce J. Gardawskiego Przyzwolenie ograniczone. Robotnicy wobec rynku i demokracji. To „ograniczone przyzwolenie” prze-
kształcone zostało przez „Solidarnościową”
elitę w wymuszone, nieograniczone przyzwolenie robotnika dla pierwotnej akumulacji kapitału, grabieży i wyprzedaży
majątku narodowego, budowy kapitalizmu
XIX-wiecznego typu.
2 W swej krytyce Platona, Arystoteles
pisał: „Ludzie… zwykli troszczyć się przede
wszystkim o swoją własność, mniej zaś o
wspólną lub też o tyle tylko, o ile dotyczy
ona któregoś z nich.” „Do pewnego stopnia… powinna własność być wspólna, zasadniczo jednak musi pozostać prywatną.
Bo jeśli każdy troszczy się o swoje, nie będą
robić sobie wzajemnie wyrzutów i więcej
wytworzą, gdy każdy dla własnej korzyści
pracuje…” „Nie jest też bez znaczenia ta
niewypowiedziana rozkosz, gdy ktoś może
uważać coś za swą własność. Nie darmo
przecież żywi każdy miłość do samego siebie, lecz jest to uczucie wszczepione przez
naturę.” ( Polityka, ks. II, 1263 a, b, 1264 a).
Kościół chrześcijański dość wcześnie
uznał, że prywatna własność jest zbędna jedynie ludziom na wyższym poziomie duchowym, a dla zwykłych, „silnie skażonych
grzechem pierworodnym”, jest konieczna,
aby dobrze gospodarowali. Tomasz z Akwinu powtórzył tu i rozbudował argumentację
Arystotelesa. Do dziś kościół katolicki uważa, że własność prywatna jest naturalną
podstawą społeczeństwa.
3 Zwykły człowiek dostrzega zjawiska
najbliższe, w takim zakresie, w jakim go
one bezpośrednio dotyczą, i ocenia je pod
kątem swego bieżącego interesu. Nie ma
wiedzy o głębszych związkach przyczynowych, więc nie może sobie wyobrazić odleglejszych skutków. Zaczyna nieco więcej
rozumieć (i to dość często w dziwaczny
sposób) dopiero, gdy te skutki bezpośrednio go dotykają. Nic dziwnego, że przyjmuje z dobrą wiarą zapewnienia ludzi i
instytucji, którym z jakiegoś powodu za-
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 11
ufał, zwłaszcza gdy obiecują mu one korzyści.
4 Kto ma w swym ręku władzę i środki
masowego przekazu, może dziś wmówić
zwykłym ludziom niemal wszystko, co zechce i poprowadzić ich tam, gdzie zechce.
Może też „ostrzyc” ich, jak owce, zanim cokolwiek zrozumieją.
5 W systemie „wartości podporządkowanych” nacisk kładzie się na podziały i konflikty, postrzega się społeczeństwo w
kategoriach dystansu między „nami” a „nimi”, traktuje nierówności grupowe jako moralnie naganne. System normatywnej alternatywy wobec istniejącego porządku społecznego nie musi być jednak przejawem
społecznego radykalizmu czy świadomości
klasowej: punktem dojścia okazuje się zwykle jedynie dążenie do osiągnięcia lepszych
warunków materialnych w ramach tego właśnie, nie w pełni akceptowanego systemu
społecznego. Słusznie wydają się tezy Kautsky’ego i Lenina, że robotnicy w swej masie
(i inni pracownicy także – J.D.) zdolni są do
wytworzenia jedynie świadomości tradeunionistycznej, że radykalna świadomość klasowa musi być wniesiona z zewnątrz.” Por.
F. Parkin, Class Inequality and Political Order, London 1971, s. 80 i dalsze; cyt. za J.
Gardawskim.
6 Spontanicznie tworzona świadomość
potoczna oparta jest na zdrowym rozsądku,
na uogólnieniach codziennych doświadczeń
w sposób czysto emocjonalny, niesystematyczny i nie zweryfikowany. Nierzadko nie-
spójna i wewnętrznie sprzeczna, zawiera
zestawy symboli o mało klarownych znamionach. W przeciwieństwie do świadomości potocznej, świadomość klasowa jest
zawsze w jakimś stopniu uporządkowana.
Zawiera ona świadomość zróżnicowań i
konfliktów klasowych, a także wizję alternatywnych stosunków społecznych. Radykalny socjalistyczny system wartości dostarczał
robotnikom poczucia osobistej i grupowej
godności i wysokiej wartości moralnej – czego odmawiała im burżuazja, dostarczał też
określonego obrazu struktury społecznej,
wizji społeczeństwa harmonijnego oraz argumentów w sporach z przeciwnymi systemami wartości. Historyczny spór o to, czy
radykalna partia jedynie wzmacnia i rozwija impulsy powstające „na dole”, czy w swej
doktrynie wyraża jedynie spontanicznie powstające wśród robotników – czy też dostarcza im tych idei – miał i ma nadal istotne
znaczenie. (Por. J. Gardawski, op. cit. , s. 4243.)
7 Bodaj E. Warga, w drugiej połowie lat
20-tych, następująco uogólnił doświadczenia bolszewików: partia nie może zdobyć i
obronić władzy bez poparcia znacznej większości ludności; potem, wobec trudności budowy nowego ustroju, traci poparcie
większości; w trzecim etapie, na bazie sukcesów budownictwa socjalistycznego, partia
odzyskuje poparcie większości ludności i
jest już ono trwałe.
8 Orientacja robotników bywa w tych
warunkach ambiwalentna: pod pewnymi
warunkami akceptują oni istniejący ład (np.
kapitalistyczny), a pod pewnymi są mu niechętni.
D. Lockwood („Sources of variation in
working-class images of society”, „Sociological Review”, t. 14, 1966) wyróżnia, np. 3
typy robotników: tradycyjny proletariacki;
tradycyjnie uległy (uznający społeczne i polityczne przywództwo klas wyższych); sprywatyzowany (jedynym czynnikiem znaczącym jest dochód i posiadanie dóbr materialnych) (por. op. cit. , s. 251 i dalsze). F.
Parkin ( op. cit. , s. 81 i dalsze) szukając źródeł zgody społecznej wyróżnił 3 systemy
moralnej interpretacji nierówności społecznych. Pierwszy – to system wartości dominujących: klasa podporządkowana przyjmuje system wartości klasy dominującej albo na gruncie szacunku i uległości, albo na
gruncie własnych aspiracji. Drugi – to system wartości podporządkowanych: w kategoriach ogólnych robotnik stosuje dominujący system wartości, w sytuacjach konkretnych – system wartości podporządkowanych; i choć punktem wyjścia jest
moralna niechęć do nierówności społecznych, punktem dojścia jest tylko dążenie do
polepszenia sytuacji materialnej w istniejących ramach. Trzeci – to system wartości
radykalnych, już poprzednio omówiony i w
zwykłych warunkach właściwy tylko niewielkiej części robotników. (Por. J. Gardawski, op. cit. , s. 32 i dalsze, 38 i dalsze.)
Jan Dziewulski
Z PERSPEKTYWY „ZWYKŁEGO CZŁOWIEKA”
Polemika z tekstem prof. Jana Dziewulskiego pt.
„Klasa robotnicza a socjalizm”
Prezentowany tekst pt. „Klasa robotnicza a socjalizm” jest dość
charakterystyczny. Z jednej strony jego autor usiłuje odżegnać się
od „politycznie poprawnej” w środowisku nazywanym potocznie
„postkomunistycznym” (chociaż nie tylko) tezy o zawodzie, jaki
sprawiła polska klasa robotnicza odpuszczając sobie walkę o
utrzymanie „realnego socjalizmu”, który zbyt łatwo zamieniła na
miraże obiecującego powszechny dostatek kapitalizmu. Prof. Jan
Dziewulski pozostaje bowiem wierny swemu wyznaniu wiary, że los
socjalizmu jest bezapelacyjnie związany z losami klasy robotniczej.
Z faktami jednak nie chce – jako uczony – dyskutować. Przeprowadza próbę wyjaśnienia bardziej może nawet sobie niż
czytelnikowi zjawiska ustąpienia robotników ze wszystkich niemal
zdobyczy socjalizmu, w tym z siły mających ich bronić związków
zawodowych. Dostrzega więc instrumenty, jakich użyła władza
Strona 12
(pozornie przecież „komunistyczna”), aby ewentualny opór klasy
robotniczej rozbroić i zminimalizować. Nie pomija też działań tzw.
opozycji demokratycznej, która w przemianach struktury
społecznej, zdominowanej przez wizję powstania nowej klasy
mniejszych i większych właścicieli środków produkcji, dostrzegła
szansę dla własnej, nowo kreowanej kasty czerpiącej zyski z
niespodziewanej akumulacji pierwotnej kapitału na rozkładzie
własności państwowej.
Z drugiej jednak strony, analiza podparta wynikami badań prof.
Juliusza Gardawskiego, który wszechstronnie i przy wykorzystaniu
imponującego warsztatu naukowego zbadał początki polskiej
transformacji, okazała się do pewnego stopnia myszą, którą
zrodziła góra. Co ciekawe, prof. Dziewulski jest tego faktu w pełni
świadom. Nie bez przyczyny pisze, iż jego analiza ma charakter
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
przyczynkarski, jej celem jest raczej próbą ogarnięcia materiału i
postawienie pytań niż podanie oryginalnej recepty zaradczej.
Obawia się, że jego tezy mogą się wydać niekiedy wręcz banalne.
Trudno nie zauważyć nam, na czym polega problem z analizą
prof. Dziewulskiego, która – jak to zawsze w jego przypadku – jest
przeprowadzona rzetelnie, dogłębnie, z imponującą, wręcz
obsesyjną dbałością o wierne przedstawienie działań i motywów
kierujących wszystkimi stronami konfliktu. To rzadka cecha,
wyróżniająca go na tle powszechnej nierzetelności, a w najlepszym
razie – niechlujstwa zdominowanego interesami politycznymi.
Wadą analizy prof. Dziewulskiego jest, w naszym mniemaniu,
przyjęcie punktu widzenia, który z góry wyklucza „optymizm
poznawczy”, a mianowicie punktu widzenia „zwykłego człowieka”.
Przyjęcie założenia, że klasa robotnicza reprezentuje perspektywę
„zwykłego człowieka” jest wynikiem konstatacji pełnego rozbicia
klasowej świadomości tej klasy w wyniku działań tak
prowadzonych przez władzę tzw. ludową, jak i szybko mutującą
opozycję. Brak partii klasy robotniczej został słusznie
zdiagnozowany, ale nie wyciągnięto z tego wniosków. Co więcej,
SdRP, a następnie SLD, zostało przedstawione jako jedyny
reprezentant ewentualnej, politycznej bariery politycznej i
świadomościowej, która mogłaby stanąć na drodze triumfu pełnej
restauracji kapitalizmu. Zdrada ideałów socjalistycznych przez tę
formację polityczną, pomimo faktu, iż nie była ona obdarzona
zaufaniem klasy robotniczej, urasta do rangi zasadniczej przyczyny
upadku „realnego socjalizmu”. Okazuje się, że istniała wiara w to, że
ustrój ten mogłaby uratować sama przemoc władzy. Problem w
tym, że stan wojenny udowodnił, iż wiara ta była zbudowana na
wątłym fundamencie.
Perspektywa „zwykłego człowieka” jest perspektywą raczej
przystosowaną do badania świadomości „przewodniej siły”
politycznej, czyli partii PRL-owskiej biurokracji. Analiza tej
świadomości okazuje się więc usprawiedliwianiem nie tyle klasy
robotniczej, co – w sumie – działaczy teoretycznie mających bronić
socjalizmu. Perspektywa „zwykłego człowieka” każe prof.
Dziewulskiemu znajdować poniekąd usprawiedliwienie dla ludzi,
którzy godzili się na wielką kradzież majątku narodowego,
ponieważ sami mieli nadzieję, że z tego uszczkną dla siebie
troszeczkę.
Najbardziej spektakularną postacią przemian własnościowych
były przekształcenia dokonywane na wielkich przedsiębiorstwach
państwowych. Wbrew dotychczas obowiązującym twierdzeniom,
okazało się, że prywatyzacja tych działów produkcyjnych miała
zasadniczy wpływ na poziom życia całego społeczeństwa. W
przeciwieństwie do nie mniej skandalicznych aktów prywatyzacji
dorobku kultury narodowej czy domów mieszkalnych.
Fetysz efektywności ekonomicznej, rozpatrywany w oderwaniu
od odpowiedzi na pytanie „w czyim interesie ma się odbywać
produkcja?”, zadecydował o totalnym zaprzeczeniu efektywności
ekonomicznej w odniesieniu do całości społeczeństwa. Wzrost
rozwarstwienia społecznego postawił kwestię ponownego
zawojowania solidarnej świadomości społecznej jako zadania
stojącego przed klasą robotniczą, która ten wspólny mianownik
interesu ogólnospołecznego przyjmuje jako identyczny z interesem
własnym. Nie jest w stanie dokonać tego klasa robotnicza widziana
z perspektywy „zwykłego człowieka”.
Jan Dziewulski:
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
PRACA PRODUKCYJNA
I DOCHÓD SPOŁECZNY
Przed pojawieniem się Bogactwa narodów istniał we Francji „rolniczy system eko-
nomii społecznej”: F. Quesnay i ludzi wokół
niego skupieni uznawali produkcję rolną za
jedynie źródło dochodu i bogactwa każdego
kraju: tylko w rolnictwie, ich zdaniem, nakłady i praca miały charakter produkcyjny,
przynosiły „produkt czysty”.
A. Smith znał osobiście i szanował fizjokratów, ale ich system uznał za błędny. Dlaczego – wyjaśnił to dokładnie w dziele, w
którym przedstawił własną koncepcję powstawania dochodu i bogactwa każdego kraju1 . Źródłem była tu także praca produkcyjna, inaczej jednak – szerzej – pojmowana. Wedle Smitha była to każda praca „powiększająca wartość przedmiotu, w którą ją
włożono”. Na przykład, praca robotnika „powiększała wartość przetwarzanych przez niego materiałów o wartość jego utrzymania
oraz zysk pracodawcy”. Produkcyjnie pracowali zatem nie tylko rolnicy, ale także „rzemieślnicy, fabrykanci, kupcy”; służba do-
mowa natomiast, wojsko i administracja,
duchowieństwo, adwokaci, uczeni itd. byli
nieprodukcyjni. Przy tym pracownicy nieprodukcyjni nie byli przez to nieużyteczni:
praca służącego choćby „ma swą wartość i
zasługuje na wynagrodzenie tak samo, jak
praca robotnika”. Ponieważ jednak „cały
produkt roczny, jeśli wyłączyć spontaniczną
wytwórczość ziemi, jest rezultatem pracy
produkcyjnej”, pracownicy produkcyjni
utrzymują całe społeczeństwo i oni też zapewniają wzrost kapitału i produktu społecznego2.
Ricardo zaaprobował smithowskie rozróżnienie między pracą produkcyjną a nieprodukcyjną. Choć często krytykowane
(„przez M. Cullocha i innych pomniejszych
autorów tego okresu” – M. Blaug) , zostało
też ono utrzymane przez wielu czołowych
ekonomistów klasycznych. Przyjął je także
Marks.
W marksowskim systemie szereg pojęć
definiowanych jest ogólnie oraz dla szczegól-
nych warunków stwarzanych przez określony system ekonomiczno-społeczny (kapitalizm przede wszystkim). W pierwszym,
ponadustrojowym sensie, praca produkcyjna jest działalnością ludzką przekształcającą przyrodę odpowiednio do potrzeb ludzkich; w jej rezultacie powstają dobra materialne i pojawiają się tam i wtedy, gdzie i
kiedy potrzeby są zaspokajane. Specyfiką
pracy produkcyjnej w gospodarce towarowej jest wytwarzanie przez nią towaru i
wartości. Jej specyfiką w kapitalistycznej
gospodarce towarowej jest wytwarzanie
wartości dodatkowej, czyli nadwyżki wartości nowowytworzonej ponad wartość siły
roboczej, w założeniu opłacaną przez kapitalistę. Ze specyficznie kapitalistycznego
punktu widzenia może się zdarzyć, że praca
„z natury” produkcyjna uznana zostanie za
nieprodukcyjną, a nieprodukcyjna – za
produkcyjną. Tak na przykład, za produkcyjną uznawana jest przez kapitał całość
pracy w handlu, podczas gdy – zdaniem
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 13
Marksa – produkcyjna, powiększająca wartość towarów jest tylko część tej pracy
(transport, składowanie itp.), reszta zaś
(działania służące tylko zmianie formy kapitału z towarowej w pieniężną) jest nieprodukcyjna3.
Koncepcja pracy produkcyjnej w marksowskim ujęciu stała się podstawą liczenia
dochodu narodowego w ZSRR i pozostałych krajach „realnego socjalizmu”. Jak zwykle, kategorie jasno rysujące się w uproszczonym, abstrakcyjnym modelu teoretycznym, w gospodarczej praktyce rozmywały
się na pobrzeżach; rodziły się różne wątpliwości, przecinane administracyjnymi ustaleniami. Bardziej jednak istotny był inny fakt.
Marks – jak Smith i Ricardo – odrzucał
wszelkie pokrewieństwo między podziałem
pracy na produkcyjną i nieprodukcyjną
oraz na użyteczną i nieużyteczną. Wszystkie prace wykonywane w społeczeństwie i
przez nie, w ten czy inny sposób opłacane,
muszą być uznane za użyteczne, podobnie
jak wszystkie towary (z wyjątkiem, być może, niektórych ewidentnie szkodliwych dla
społeczeństwa). W konkretnych warunkach
krajów socjalistycznych, próbujących forsowną industrializacją pokonać swe znaczne zacofanie, dochodziło jednak w praktyce
do traktowania prac produkcyjnych jako
bardziej, a nieprodukcyjnych jako mniej
społecznie użytecznych, co odbijało się dotkliwie na zarobkach pracowników sfery nieprodukcyjnej.
Zachodnia ekonomia w swym głównym
(neoklasycznym) nurcie już dawno zrezygnowała z odróżniania pracy produkcyjnej i
nieprodukcyjnej (choć czasem powraca ono
jednak, w specyficznym sensie, np. u „na
wpół heretyka” Keynesa). „Nowoczesny
standard ekonomii” jest, jak wiemy, wzorcem dla M. Blauga, nic więc dziwnego, że
pojęcie pracy produkcyjnej on odrzuca. Mało tego: jego zdaniem smithowski (także
więc ricardiański i marksowski) podział na
pracę produkcyjną i nieprodukcyjną „jest
prawdopodobnie najbardziej szkodliwą koncepcją w historii doktryn ekonomicznych” 4.
Czy rzeczywiście tak jest? Zanim spróbujemy wyjaśnić tę kwestię, warto uzmysłowić
sobie, albo przypomnieć, kilka prawidłowości w historycznym procesie tworzenia i wykorzystywania pojęć przez ludzi i naukę.
Istnieje obiektywna rzeczywistość i ludzie w niej „zanurzeni”. Nadają oni nazwy
pewnym elementom rzeczywistości, aby
móc się na ich temat porozumiewać. Powstają pojęcia ujmujące mniej lub bardziej
abstrakcyjnie węższe lub szersze fragmenty
otaczającego świata (także oczywiście samego człowieka, jego odczuć itp.) Pojęcia te –
dotyczące najczęściej zjawisk powszech-
Strona 14
nych, masowych – są precyzowane i składają się w końcu na siatkę pojęciową
określonej dyscypliny wiedzy. Tworzone
przez naukę „kategorie” mają umożliwić
wniknięcie weń, uchwycenie najistotniejszych jego cech, rozpoznanie i zbadanie najważniejszych spośród faktycznie istniejących związków i funkcjonujących mechanizmów. Jeśli uda się to zrobić, ludzie uzyskują możliwość skutecznego oddziaływania na rzeczywistość – dany jej fragment –
w pożądanym, korzystnym dla nich kierunku.
Z pewnością lepiej (fachowo) można by
to ująć czy wyjaśnić; ale nie o to tu chodzi,
lecz tylko o świadomość, że choć rzeczywistość istnieje obiektywnie, pojęcia służące
jej opisowi i analizie tworzą i dobierają sami
ludzie. Udaje im się to lepiej lub gorzej. Lepsze, lepiej dobrane narzędzia pozwalają więcej zobaczyć, lepiej zrozumieć, wyciągnąć
trafniejsze wnioski.
Warto też pamiętać o tym, o czym była
już mowa w poprzednich naszych rozważaniach – „O kłopotach z teoriami niezgodnymi ze wzorcem”. Że mianowicie badacze do
pewnego stopnia dowolnie wybierają sobie
przedmiot badania; że różne badane fragmenty rzeczywistości często zachodzą na
siebie; że różni badacze znajdują się w różnych punktach i odległościach wobec przedmiotu badań i przez to jedne jego cechy
widzą wyraźniej, inne mniej wyraźnie, innych jeszcze w ogóle nie dostrzegają. Ma to
oczywiście wpływ na tworzone przez nich
narzędzia badawcze i na rezultat ich zastosowania.
Wreszcie – o czym także była już mowa
– badana rzeczywistość zmienia się w czasie. W zmienionych warunkach często tracą
na znaczeniu bądź nawet zanikają pewne
ważne poprzednio elementy, a inne wysuwają się na czoło. Także z tego powodu narzędzia dobrze służące opisowi i analizie
rzeczywistości w pewnym okresie, po jakimś czasie mogą się okazać mało efektywne lub wręcz nieprzydatne.
W tym świetle poprawna ocena stworzonego przez Smitha, Ricarda, Marksa narzędzia badawczego w postaci kategorii pracy
produkcyjnej i nieprodukcyjnej wymaga
uprzedniego zbadania kilku spraw i odpowiedzi na kilka pytań. Trzeba stwierdzić,
czy te kategorie były wytworem naukowej
fantazji, czy też miały korzenie w rzeczywistości, przynajmniej ówczesnej; utrudniały
czy ułatwiały rozpoznanie istotnych cech tej
rzeczywistości i jakich mianowicie; przyczyniły się do wyciągnięcia przez badaczy wniosków błędnych i szkodliwych – czy też
słusznych w znacznej mierze w określonych
warunkach; czy zmiany, jakie potem doko-
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
nały się w ekonomice, były tak znaczne i
tak powszechne, że kategorie te utraciły
wszelką wartość (jeśli ją miały) i stały się
szkodliwe dla nauki i praktyki – czy też nie
było tak.
Podobny zestaw pytań trzeba by sformułować w stosunku do tych kategorii, które we „współczesnym standardzie ekonomii” zastąpiły kategorie, którymi się zajmujemy. Trzeba by zbadać zwłaszcza, co te nowe kategorie pomogły wyjaśnić i czy są
skutecznymi narzędziami poznawczymi we
wszelkich istniejących obecnie warunkach.
W oczywisty sposób sensowne odpowiedzi na te pytania nie mogą powstać bez
odwołania się do historii rozwoju gospodarującego społeczeństwa ludzkiego.
W wiekach 18, 19, 20 (nie licząc czasów
wcześniejszych) wielu wybitnych ekonomistów przedstawiło wiele różnych schematów rozwoju społeczeństwa i gospodarki.
Jedni wyróżnili tylko 3 stadia rozwojowe,
inni 5, 7 i więcej. Nam powinien tu wystarczyć prosty i bezpretensjonalny podział historyczno-rzeczowy: na społeczeństwo
pierwotne, rolnicze nisko rozwinięte, wczesne społeczeństwo handlowe, społeczeństwo w okresie uprzemysłowienia, wysokoprzemysłowe oraz transformujące (aktualnie) swą stosunkowo zacofaną gospodarkę
z socjalistycznej w kapitalistyczną.
Społeczeństwo pierwotne nie znało jeszcze ekonomistów i ich kategorii ekonomicznych, ale swą ekonomikę miało.
Ogromną część swej nisko wydajnej pracy
musiało poświęcać wytwarzaniu środków
utrzymania. Wyrastające z różnicy płci,
wieku, doświadczenia, z istnienia potrzeb
duchowych, wspólnego bezpieczeństwa itp.
nieprodukcyjne formy pracy były jednak
także – w zwykłych warunkach przynajmniej – aprobowane i cenione.
Nisko jeszcze rozwinięte społeczeństwo
rolnicze było już jednak zupełnie inne. W
wyniku wzrostu wydajności pracy regularnie pojawia się dość znaczna „nadwyżka
ekonomiczna”. Miejsce wspólnej pracy i
społecznej własności zajmują praca i własność prywatna; społeczeństwo dzieli się na
klasy. Produkcyjnie pracują głównie masy
niewolnicze, a później poddani chłopi i rzemieślnicy. Na podstawie własności i władzy
znaczną część efektów pracy produkcyjnej
przejmują klasy wyższe. Żyjąc w dobrobycie bez konieczności pracy, pogardzają one
rolnikami, rzemieślnikami, kupcami; za
godne siebie uznają „zajęcia rycerskie”,
działalność publiczną itp. Rozmiar nadwyżki umożliwia, m.in. znaczny rozwój nauk i
sztuk.
Specyfiką europejskiego średniowiecza
jest wielka rola Kościoła. W doktrynie
chrześcijańskiej praca jest obowiązkiem
człowieka, zasługuje na szacunek i powinna
umożliwić godne życie. To znaczy, godne
stanu, do którego się należy. Wszystkie stany pracują dla wspólnego dobra, każdy we
właściwy sobie sposób, a różnice w „wadze”
ich pracy uzasadniają wielkie różnice w sytuacji, sposobie i poziomie życia. Kościół potępia tylko „nadużycia” (np. „nadmierny”
wyzysk i ucisk poddanych, „nadmierny”
zbytek, „nadmierne” zyski) oraz działania
zagrażające stabilności społeczeństwa stanowego (np. lichwę, wielkie zyski zagranicznych kupców – „obcych”).
Także w wyżej rozwiniętym społeczeństwie rolniczym, nawet gdy samo rolnictwo
przekształca się już w kierunku farmerskokapitalistycznym, zasadniczy schemat ekonomiczny, stanowa budowa i jej ideologiczne uzasadnienie nie ulegają istotnym
zmianom, czego dowodzi „rolniczy system
ekonomii” fizjokratów5.
Wczesne społeczeństwo handlowe zasadniczo różni się od rolniczego. Centrami gospodarczymi są tu miasta, te jeszcze płacące
daninę wielkim feudałom (królom, książętom, papieżowi itd.), albo te już wolne i samorządne. Rządzą nimi bogaci kupcy i
bankierzy. Podstawą bogactwa jest tylko w
części praca produkcyjna tego społeczeństwa (na przykład, produkcja jedwabiu i wyrobów złotniczych w Wenecji), głównie zaś
– wyroby społeczeństw obcych. Produkty
przywożone nieraz z dalekich krajów, z wysokim ryzykiem, odsprzedawane są dalej z
wielkim zyskiem. Wysokie dochody przynoszą też operacje pieniężno-bankowe. W bardziej opartym na własnej produkcji (często
już manufakturowej), ale bogacącym się na
handlu zagranicznym społeczeństwie, powstaje „merkantylistyczny” (handlowy) system ekonomii politycznej (Smith).
Społeczeństwo w okresie kapitalistycznego uprzemysłowienia jest dobrze znane. Wydajność pracy jest już, ogólnie biorąc, dość
wysoka. Społeczeństwo jest bardzo zróżnicowane majątkowo i dochodowo. Główne
środki produkcji mają w swym ręku dwie
klasy: przemysłowcy i właściciele ziemscy,
wspólnie utrzymujące dochodymas robotniczych i chłopskich na poziomie skrajnego
minimum, w czym pomaga im państwo.
Obie te klasy rywalizują ze sobą o podział
„nadwyżki”; właściciele ziemscy korzystają
z tego, że potrzeby żywnościowe ludności
rosną szybciej niż wydajność pracy w rolnictwie. W przemyśle wydajność pracy szybko
wzrasta, przemysłowcy znaczną część zysków oszczędzają i inwestują produkcyjnie.
Sektor nieprodukcyjny, obsługujący klasy
posiadające oraz ograniczone efektywnie potrzeby ogólnospołeczne, jest jeszcze dość
wąski; rezultaty pracy produkcyjnej są bowiem w wysokim stopniu przeznaczone na
rozwój przemysłu.
Historia poznała także socjalistyczny wariant społeczeństwa uprzemysławiającego
się. Tu także dochody robotników, chłopów
i innych grup pracowniczych utrzymywane
są na niskim poziomie, który wymusza państwo. Nie ma klas i dochodów kapitalistycznych, a kierująca państwem i gospodarką
biurokracja mniej kosztuje (bezpośrednio;
pośrednio koszty biurokratyzacji gospodarki są wysokie) – co pozwala utrzymywać wysoką stopę akumulacji. System jest jednak
nieelastyczny, nisko dynamiczny (zwłaszcza
technicznie) i marnotrawny, mimo braku
kryzysów nadprodukcji i bezrobocia. Stąd
dominacja ekstensywnej formy rozwoju. Ze
względu na potrzeby akumulacji (oraz wojskowe) sektor nieprodukcyjny jest dość wąski, mimo stosunkowo szerokiego zakresu
urządzeń i zabezpieczeń społecznych.
W społeczeństwie wysoko uprzemysłowionym wydajność pracy oraz „nadwyżka
ekonomiczna” są bardzo wysokie. Sytuacja
majątkowa i dochodowa klas posiadających
zapewnia im dobrobyt. Również ludność
pracująca najemnie żyje – w normalnych
warunkach – dostatnio, stąd też nie ma
ostrych walk społecznych i potrzeby stosowania brutalnej przemocy. Bardzo znaczne
oszczędności nie w pełni przekształcają się
w inwestycje, niedostatek efektywnego popytu ogranicza okresowo wzrost gospodarczy, stąd znaczenie szczególnych bodźców
popytowych. Wysoka wydajność pracy w
sferze produkcji materialnej umożliwiła rozbudowę sfery nieprodukcyjnej; służy ona
luksusowej konsumpcji warstw bogatych,
jest elementem zamożności warstw średnich, zabezpiecza też socjalnie (w różnych
krajach w różnym stopniu) biedniejszą, pracowniczą część społeczeństwa. Rozwój
usług niematerialnych podnosi efektywność
w sferze produkcji, a szybki rozwój nauki
dynamizuje i rewolucjonizuje produkcję i
konsumpcję.
Wyodrębnienie społeczeństw przekształcających swą gospodarkę z socjalistycznej w
kapitalistyczną uzasadnia moment historyczny i specyfika ich problemów. Charakteryzują się one niezbyt jeszcze wysoką
wydajnością pracy, co znajduje wyraz w
dość niskim – niezależnie od sposobu liczenia – dochodzie na 1 mieszkańca. Prywatyzacja państwowego majątku produkcyjnego
i nieprodukcyjnego stwarza klasę kapitalistyczną (wąską grupę wielkiego i dość szeroką drobnego kapitału). Państwo, które
uprzednio gromadziło w swych rękach społeczną „nadwyżkę ekonomiczną” i pokrywało z niej potrzeby ogólnospołeczne (w tym
rozbudowane zabezpieczenia socjalne) oraz
wysoką akumulację przemysłową, rezygnuje z niej na korzyść klasy kapitalistycznej.
Następuje zasadnicza zmiana w podziale
dochodu społecznego: wskutek bezrobocia,
obniżki płac realnych, ograniczenia uprawnień i zabezpieczeń socjalnych udział w
nim grup pracowniczych radykalnie się obniża. Wysoki i rosnący udział warstw kapitalistycznych w tym dochodzie przekształcony jest przede wszystkim w luksusową
konsumpcję. Krajowe oszczędności i inwestycje są, przynajmniej początkowo, niskie,
dopływ kapitału zagranicznego (jeśli kraj
nie ma szczególnych walorów gospodarczych lub politycznych) jest niewielki i ma
charakter selektywny; stąd szybka modernizacja i wzrost gospodarczy nie są, w ogólnej
skali, możliwe. Szybko tworzone, na wzór
krajów wysokorozwiniętych, urządzenia
ekonomiczne (konkurencja, elementy nowoczesnej infrastruktury) nie są w stanie
zdecydowanie podnieść efektywności gospodarki.
Opis wybranych szczebli rozwojowych
nie jest precyzyjny, może budzić różne wątpliwości i zastrzeżenia. Czy mimo to coś
istotnego z niego wynika? Wydaje się, że
tak.
Widoczne jest, przede wszystkim, że kategorie pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej, które stworzyli i którymi się
posługiwali ekonomiści klasyczni, miały
głębokie korzenie w rzeczywistości tak ówczesnej, jak i wcześniejszej. Praca polegająca na wytwarzaniu materialnych środków
zaspokojenia potrzeb ludzkich (także produkcyjnych) była przez tysiące lat dominującą formą pracy społecznej, a i do dziś jest
– w różnych krajach, w różnym stopniu,
odpowiednio do ich ekonomicznego i społecznego poziomu – istotną jej częścią.
Wzrost wydajności pracy produkcyjnej
umożliwiał stopniowe zwiększenie udziału
pracy nieprodukcyjnej w wysiłku społecznym, to zaś wpływało zwrotnie coraz silniej
(dziś często wręcz decydująco) na proces
produkcji (metody, wytwarzane produkty,
efektywność).
Jeśli praca produkcyjna i nieprodukcyjna, ich związek, dynamika tego związku, są
realnymi faktami ekonomicznymi, to dlaczego ich wykrycie, poprawne ujęcie, zbadanie przez ekonomistów, nastąpiło stosunkowo późno? Można odpowiedzieć, że
przecież ekonomia jako nauka późno powstała, ale byłby to raczej unik niż wyjaśnienie tej konkretnej kwestii.
Pojęcia i analizy ekonomiczne pojawiają
się, gdy wysuwa je gospodarcza i społeczna
praktyka. Pojawia się problem, określone
grupy społeczne z określonych powodów są
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 15
zainteresowane jego identyfikacją i zbadaniem i, prędzej czy później, to następuje.
Wczesne społeczeństwa prowadziły gospodarkę tradycyjną; doświadczenie dyktowało im podział pracy na wytwarzającą
materialne środki utrzymania i wszelkie inne. W okresie antyku i średniowiecza, wyodrębnienie pracy produkcyjnej jako przeznaczenia klas niższych zaspokajało ideologiczną potrzebę klas wyższych. Dopiero w
czasach nowożytnych powstał problem bogactwa kraju i źródeł jego wzrostu. Wysunęło go silne już mieszczaństwo przeciwko
tradycyjnym stosunkom społecznym i politycznym, dającym przewagę właścicielom
ziemskim. Twórcy„handlowej szkołyekonomii” przedstawili kupców, bankierów, manufakturzystów-eksporterów jako tych, którzy
– pomnażając pieniądze – pomnażają bogactwo kraju, i skłonili władze do poparcia
ich interesów. W Anglii przywileje dla tych
grup szkodziły interesom przemysłu rozwijającego produkcję na rynek krajowy, stąd
krytyka merkantylizmu przez ekonomistów
„przedklasycznych” i wysunięcie przez nich
pracy produkcyjnej w szerokim ujęciu jako
rzeczywistego źródła bogactwa kraju. We
Francji, rujnujące rolnictwo i całą gospodarkę efekty polityki merkantylistycznej musiały wywołać silną reakcję, tłumaczącą
powstanie „rolniczej szkoły ekonomii”, która przeniosła źródło bogactwa kraju z powrotem na wieś, a pracę farmerów uznała
za jedyną produkcyjną.
Warunki do korekty tego „przegięcia” i
poprawnego określenia pracy produkcyjnej
powstały w szybko uprzemysławiającej się
Anglii. Problem nabrał tam istotnego znaczenia praktycznego i ideologicznego zarazem. Kapitał przemysłowy zainteresowany
był maksymalizacją akumulacji, tymczasem
znaczną część „nadwyżki ekonomicznej”
przejmowała i zużywała nieprodukcyjnie
własność ziemska i grupy społeczne ją obsługujące.
Odkrycie i poprawne zbadanie ważnego
problemu ekonomicznego powinno coś
przynieść teorii, a także praktyce. Czy tak
się stało w tym wypadku? Niewątpliwie tak.
Żywiołowe dążenie kapitału przemysłowego
w Anglii do ograniczenia konsumpcji społecznej w imię wzrostu akumulacji, do ograniczenia sfery nieprodukcyjnej w imię
wzrostu produkcyjnej, uzasadnione teoretycznie przez Smitha i Ricarda, stało się typowe dla krajów podejmujących i realizujących szybkie uprzemysłowienie. Są, oczywiście, sytuacje wyjątkowe, gdy kraj może
dokonać uprzemysłowienia ze środków zewnętrznych, albo gdy rozwój nieprzemysłowych działów gospodarki zapewnia wysokie i trwałe korzyści. Z reguły jednak uprze-
Strona 16
mysłowienie wymaga od społeczeństwa
dość długiego okresu dużych wyrzeczeń
konsumpcyjnych. Biedna jeszcze w punkcie
wyjścia ludność, a także duża część klas posiadających, broni się przed tym, stąd częste
użycie przymusu państwowego. W ZSRR i
(słabiej) w innych krajach socjalistycznych
stworzony został w tym celu rozbudowany
system przymusu, okresowo terroru, ale totalitarne systemy istniały i dotąd występują
w realizujących szybkie uprzemysłowienie
państwach niesocjalistycznych (np. w azjatyckich „tygrysach”; takie systemy tworzone
są też w celu budowy potęgi militarnej i prowadzenia wojny). Nadzieja, że rozwój gospodarki kraju osiągnie się „za darmo” albo ze
środków bogatych krajów zaprzyjaźnionych, są kosztowną w skutkach naiwnością.
Podział pracy na produkcyjną i nieprodukcyjną był krytykowany jeszcze za życia
Smitha i Ricarda. Było kilka tego przyczyn.
Przede wszystkim, nie mógł on wzbudzić zachwytu w grupach zaliczanych do nieprodukcyjnych, niektórych bardzo wpływowych, ze względów prestiżowych choćby.
Wprawdzie obaj wielcy ekonomiści podkreślali, że podział ten nie wiąże się w żaden
sposób z oceną prac, uznaniem prac produkcyjnych za „lepsze”, a nieprodukcyjnych –
za „gorsze”, ale z punktu widzenia akumulacji i rozwoju nie było do takiej kwalifikacji
daleko.
Druga przyczyna miała charakter merytoryczny. Były mianowicie prace, które według kryterium Smitha i Ricarda musiały
być zaliczone do nieprodukcyjnych, a które
jednak, od razu lub z odroczeniem, wywierały znaczny, a niekiedy wielki, wpływ na
pracę produkcyjną i jej efekty. Decydujące o
rozwoju produkcji osiągnięcia nauk podstawowych, przyrodniczych, technicznych,
wielkie wynalazki, innowacje techniczne, organizacyjne i inne, praca pedagogów itd.
nie mogły znaleźć właściwego odbicia w dychotomicznym podziale. Niewątpliwie było
to jego słabością, ale gdyby spróbować wprowadzić te oddziaływania, podział ten i jego
sens przestałyby istnieć.
Trzecia przyczyna pojawiła się z pewnym opóźnieniem. Z teorii wartości opartej
na pracy produkcyjnej grupa angielskich
zwolenników nauki Ricarda wyciągnęła
wnioski socjalistyczne. Potem Marks rozwinął tę teorię w teorię wartości dodatkowej i
stworzył wielką konstrukcję teoretyczną,
której sensem było oskarżenie kapitalizmu i
prognoza jego upadku6. Był to chyba główny powód tego, że koncepcja pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej została z zachodniej ekonomii szybko i radykalnie wyeliminowana, bez zatrzymywania się nad uzasadnieniem, plusami i minusami. Cokolwiek
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
staje się orężem w rękach wroga klasowego
trzeba odrzucić, zniszczyć – to wręcz odruch bezwarunkowy komunistów i antykomunistów po równi.
Odkrycie, sprecyzowanie, zbadanie faktów, zjawisk, rzeczywistych problemów
przez naukę powinno przynieść korzyści,
choćby tylko teoretyczne, a nie szkody, nawet gdyby były nieprzyjemne. Koncepcje
ekonomiczne przynosiły jednak często poważne szkody, gdy były błędne, albo tylko
częściowo słuszne, a niekiedy nawet gdy były całkowicie poprawne naukowo.
W tym ostatnim przypadku powodem
bywa często niezrozumienie wewnętrznych
ograniczeń teorii płynących z przyjętych
założeń. Innym powodem bywa rozciągnięcie teorii i praktyki na niej opartej poza
granicę zakreśloną warunkami, w których
powstała, albo których dotyczyła.
Klasycznym przykładem teorii, która w
praktycznym zastosowaniu okazała się
szkodliwa, wręcz rujnująca dla gospodarki,
jest merkantylizm francuski. Teoria fizjokratyczna, także zdaniem Smitha błędna,
okazała się natomiast nieszkodliwa, głównie dlatego, być może, że małą grupa entuzjastów Quesnay’a nie zyskała wpływu na
gospodarkę7.
Koncepcja pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej należy do tych, które były w
praktyce nadużywane, co w tym przypadku,
podobnie jak w wielu innych, doprowadziło
do znacznych szkód. Wystarczy tu przypomnieć realizację w praktyce tej koncepcji w
krajach socjalistycznych.
ZSRR, a potem kraje „demokracji ludowej”, starały się szybko uprzemysłowić.
Trwała zimna wojna, która mogła przekształcić się w gorącą, nawet atomową, co
skłaniało do szczególnie intensywnego wysiłku. Środki na uprzemysłowienie musiały
być wydzielone kosztem konsumpcji społecznej. W warunkach, w których sfera pracy produkcyjnej miała kluczowe znaczenie,
sfera pracy nieprodukcyjnej została maksymalnie ograniczona. Praca nieprodukcyjna
traktowana była w praktyce jako gorszy rodzaj pracy i znacznie też gorzej wynagradzana. Jej odwrotny wpływ na sferę
produkcji był niedoceniany. W rezultacie
tego – a także biurokratycznego kierowania
i zarządzania gospodarką – w wielu dziedzinach innowacyjność, wynalazczość, troska o dobrą robotę wręcz zamarły. Poza
szczególnymi wyjątkami jednak naukowcy
nie mogą odpowiadać za wszystko to, co
wynikło z ich odkryć, za to, jak zostały one
użyte przez innych ludzi.
Koncepcja pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej została poniechana w „głównym
nurcie” ekonomii współczesnej. Dlaczego?
Działały tu niewątpliwie przyczyny już
poprzednio wymienione, ale doszła jeszcze
jedna, prawdopodobnie decydująca. Efektywność pracy produkcyjnej jest już tak wysoka w czołówce krajów, że mogła bardzo
się rozwinąć, zdecydowanie zwiększyć swój
udział w ogólnej sumie pracy społecznej,
praca nieprodukcyjna. Szereg jej form ma
dziś wręcz kluczowe znaczenie dla postępu
technicznego, dalszego rozwoju pracy produkcyjnej. Z drugiej strony, wielkie nagromadzenie w rękach wyższych klas społecznych majątków i dochodów napędza rozwój obsługujących ich luksusową konsumpcję form pracy nieprodukcyjnej.
W takim społeczeństwie nie istnieje już
problem gromadzenia środków na inwestycje kosztem konsumpcji. Co więcej, odpowiednio wysoka i rosnąca konsumpcja
(także ta organizowana przez państwo) jest
warunkiem wykorzystania istniejących w
kraju mocy produkcyjnych i zasobów pracy
oraz dalszej rozbudowy gospodarki. W
związku z tym, rozróżnienie między pracą
produkcyjną a nieprodukcyjną nie ma tu
już istotnego, praktycznego sensu, jak miało
w społeczeństwach na niższym szczeblu rozwoju. Inne kategorie potrzebne są do opisu
i analizy ekonomicznej.
Nawet jeśli posługiwanie się kategoriami pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej w
kraju wysoko uprzemysłowionym przestało
być potrzebne, pomagać w wyjaśnieniu problemów takiego kraju, trudno zrozumieć,
dlaczego samo ich rozróżnianie miałoby
być szkodliwe lub nawet bardzo szkodliwe.
Chyba, że chodzi tu o ideologiczne zabezpieczenie wewnętrzne w społeczeństwie bogatym, ale dochodowo i majątkowo bardzo
zróżnicowanym, oraz zewnętrzne, krajów
bogatych wobec masy krajów biednych.
Na pewno szkodliwe są natomiast konsekwencje odrzucenia tego rozróżnienia dla
stosunków kraju wysokorozwiniętego z krajami na niższym szczeblu rozwoju [podkr. –
red.]. Zarówno naukowcom, jak i elicie,
utrudnia to zrozumienie problemów krajów
mniej rozwiniętych – ich problemów ekonomicznych, społecznych i politycznych. Musi
to prowadzić do poważnych błędów w polityce wobec nich.
Fatalne wręcz skutki przynosi z reguły
krajom na niższym szczeblu rozwoju wymuszone lub dobrowolne, bezkrytyczne przyjęcie i realizowanie koncepcji panujących
aktualnie w nauce ekonomicznej i praktyce
(albo może słuszniej byłoby powiedzieć: w
praktyce i nauce) krajów znacznie wyżej rozwiniętych. Tak jest też, jak się wydaje, w
kwestii przez nas badanej. Eliminacja – w
myśli ekonomicznej stosunkowo zacofanego gospodarczo postsocjalistycznego kraju
środkowo- i wschodnioeuropejskiego – podziału na pracę produkcyjną i nieprodukcyjną nie eliminuje problemu ograniczania
konsumpcji w celach akumulacji, a tylko go
zaciemnia. Podział i problem faktycznie istnieje i funkcjonuje wywierając wpływ na
praktykę. Starając się zredukować masową
konsumpcję, redukuje się coraz bardziej sferę usług socjalnych, mniej ceni i opłaca pracę zatrudnionych w sferze budżetowej.
Eliminacja tego podziału służy natomiast
dobrze jako zasłona i osłona dokonujących
się procesów społeczno-gospodarczych.
Gwałtowna rozbudowa pośrednictwa handlowego, takaż rozbudowa bankowości i absurdalne często gospodarczo, korzystne
tylko dla aferzystów, działania licznych banków przedstawione być mogą jako podnoszenie gospodarki na światowy poziom
nowoczesności. Marnowanie społecznego
wysiłku na ogromną luksusową konsumpcję małej części społeczeństwa nie może zostać właściwie – tak, jak przez A. Smitha –
ocenione; ba, może być przedstawione jako
korzystne dla wzrostu produkcji i zmniejszenia bezrobocia. Ludzie łatwiej godzą się
przez to z powstawaniem bogactwa i biedy,
ale szkody dla kraju, jego rozwoju gospodarczego, są ogromne i niepowetowane.
Odrzucenie w kraju na wyższym poziomie rozwoju koncepcji powstałych w specyficznych warunkach krajów mniej rozwiniętych, nawet jeśli udowodniona została
ich błędność, nie zawsze jest słuszne. Nawet
bowiem ogólnie błędne koncepcje mogą zawierać elementy słuszne, trafnie ujmować
pewien fragment, pewną stronę rzeczywistości, przy czym niekoniecznie tej, w której
się pojawiły. O co chodzi, można wyjaśnić
na przykładzie różnych, opartych na różnych kategoriach ekonomicznych, metodach liczenia dochodu społecznego.
Fizjokraci uznali za produkcyjną tylko
pracę w rolnictwie (tym, które jest zdolne,
dzięki wyposażeniu kapitałowemu, przynieść „nadwyżkę ekonomiczną”; ale ten warunek możemy w naszym rozumowaniu
pominąć). „Tablica ekonomiczna” Quesnay’a przedstawia z tego właśnie punktu
widzenia, przy pewnych założeniach upraszczających, wytwarzanie i podział produktu
społecznego. Fizjokratyczna koncepcja pracy produkcyjnej została skrytykowana
przez Smitha i odrzucona w ekonomii politycznej. Praca w rolnictwie jest jednak częścią pracy produkcyjnej w szerszym
(smithowskim) sensie; liczony przez fizjokratów dochód społeczny jest częścią dochodu społecznego liczonego metodą opartą na
klasycznym ujęciu pracy produkcyjnej. W
zacofanych krajach rolniczych dochód liczony „fizjokratycznie” nie odbiega daleko od
dochodu liczonego „klasycznie”. Ponadto,
nawet w wyżej rozwiniętych krajach zdarzają się okresy (np. długotrwała wojna),
kiedy zasoby produktów rolnych mają kluczowe znaczenie dla przetrwania społeczeństwa, co dyktuje też nienormalne proporcje wymienne. Nadwyżka produktów
rolnych ponad minimum, które musi zostawać na wsi, wyznacza ogólnie możliwości
zatrudnienia poza rolnictwem. Gdy forsowna industrializacja zwiększa szybko liczbę
ludności miejskiej, przemysłowej, a jednocześnie ogranicza wzrost, albo nawet cofa
produkcję rolną, przez wiele lat muszą istnieć kartki żywnościowe.
Jak się okazuje, fizjokratyczna konstrukcja nie jest zupełnie błędna, „pusta”, albo
dawno już przeżyta. Ożywia się ona, gdy
pojawiają się znowu, z tych czy innych
przyczyn, warunki, na które była „nacelowana”. Dochód społeczny liczony metodą
fizjokratyczną jest także kategorią sensowną, jeśli zada się właściwe pytanie: Kto
utrzymuje żywnościowo całe społeczeństwo, jak powstaje i dzielona być musi produkcja rolna, aby reprodukcja w tym
zakresie (prosta, rozszerzona) mogła następować?
Niemal dokładnie to samo można powiedzieć o dochodzie społecznym liczonym
w oparciu o klasyczną kategorię pracy produkcyjnej. Praca taka jest częścią ogólnej
sumy pracy wydatkowanej przez społeczeństwo. W krajach średnio rozwiniętych, dochód liczony tą metodą nie odbiega daleko
od dochodu liczonego „nowocześnie”. Ponadto, nawet w wyżej rozwiniętych krajach
zdarzają się okresy (wojna, kryzys), gdy
wielkość produkcji materialnej, a nie usługi
niematerialne, których zakres gwałtownie
się wówczas kurczy, ma kluczowe znaczenie, co wywołuje i znajduje wyraz w nienormalnych proporcjach wymiany towarów
na usługi. Kurczą się wówczas, a niekiedy
wręcz zanikają, liczne zawody, które rozwinęły się poprzednio na gruncie wysokiego
poziomu produkcji materialnej (np. niemożność znalezienia pracy przez filozofów
w okresie kryzysu).
Liczenie dochodu społecznego metodą
„klasyczną” (co nie przeszkadza jego liczeniu innymi metodami) ma zasadniczy walor w kraju uprzemysławiającym się i ma
sens we wszelkich warunkach, w których
kategoria pracy produkcyjnej nabiera istotnego znaczenia. Odpowiada ono na pytanie: Kto utrzymuje „materialnie” całe
społeczeństwo, gdzie i jak powstaje i jak
musi być dzielony produkt materialny, aby
reprodukcja (prosta albo rozszerzona) mogła następować.
Jest oczywiste, że gdy dochód narodowy
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 17
ujmowany jest na sposób fizjokratyczny albo klasyczny, pojawiają się pierwotny, a następnie wtórny i dalsze oraz ostateczny jego
podziały – co nie występuje przy obecnie
obowiązującej metodzie liczenia. I znów:
wbrew pozorom nie jest to bynajmniej
„sztuczna konstrukcja pozbawiona znaczenia poznawczego”. Ma ona znaczenie także
dla praktyki społeczno-ekonomicznej, jeśli
chce się z niej skorzystać.
Liczenie produktu narodowego anglosasko-oenzetowską metodą odpowiada na inne, szersze pytanie: Gdzie i jak powstaje i
jak jest dzielony produkt całej sumy pracy,
która, skoro jest opłacona, musi być uznana
za zasadniczo społeczną. Można tu też mówić, oczywiście, o łącznym efekcie wszystkich czynników produkcji i usług.
Nie będziemy już rozwijać rozumowań,
które są oczywiste: że odmiennych kategorii
wyjściowych i opartych na nich konstrukcji
nie należy pochopnie oceniać, łatwo dyskwalifikować, bezmyślnie ich sobie przeciwstawiać jako absolutnie błędne i absolutnie
słuszne, tylko jedną za jedynie słuszną uznawać i nią się posługiwać. Każda z tych, o których była mowa, ma swoje plusy i minusy,
coś ujawnia i coś ukrywa. Każda ma ograniczenia, które tym mniej ważą, im bardziej
rzeczywistość przy jej pomocy badana zbliża się do założonej dla niej.
Rozpatrując kwestię pracy produkcyjnej
i nieprodukcyjnej próbowaliśmy zweryfikować metodę, którą posługuje się M. Blaug:
metodę „wzorca”. Okazała się ona w tej kwestii – jaki w innych – niewłaściwa, naukowo
nieskuteczna, niepłodna, a w praktycznym
zastosowaniu często wręcz myląca i szkodliwa.
Przypisy:
1 Smitha krytyka fizjokratów może być
wzorem krytyki naukowej. Zaczął on ją od
wyrazów szacunku dla przeciwnika teoretycznego. Przedstawił następnie sytuację,
która spowodowała niedocenianie przez fizjokratów przemysłu miejskiego (panowanie we Francji systemu merkantylistycznego, który przemysł przeceniał i forsował kosztem rolnictwa, doprowadzając do
upadku tego ostatniego, zubożenia ludności, wielkich strat w gospodarce). Przedstawił z kolei szczegółowo teoretyczną konstrukcję i argumentację fizjokratów. Dopiero potem podjął krytykę ich systemu. Wysunął i uzasadnił zarzuty, wytknął błędy.
Krytykę teoretyczną poparł przykładami
praktycznymi (polityki ekonomicznej i jej
rezultatów w różnych krajach i czasach).
Przedstawił wreszcie własną koncepcję – gospodarczego liberalizmu i zadań państwa.
Por. Bogactwo narodów, op. cit. , księga IV,
Strona 18
rozdział 9.
2 Por. tamże, księga II, rozdział 3. Zdaniem M. Blauga, Smith dał dwie definicje
pracy produkcyjnej: „wersję wartościową”
(przytoczoną) i „wersję akumulacyjną” (iż
praca produkcyjna „realizuje się w jakimś
określonym przedmiocie i towarze”). Pierwszą uznaje za „bardzo nowoczesną”, która
by jednak jakoby „lepiej oddawała to, co
Smith miał na myśli”, gdyby ograniczyć dochód netto do zysków i renty (czyli odrzucić odtworzenie przez robotnika płacy).
Por. M. Blaug, Teoria ekonomiczna. Ujęcie retrospektywne, Warszawa 1994.
3 M. Blaug – autor, w którego opinii
Marks w 17 rozdziale I tomu Kapitału „bawi się w rozróżnienie między pracą a siłą roboczą”, czyli który po prostu nie jest w
stanie zrozumieć sensu i budowy marksowskiego systemu ekonomicznego, tak jest mu
obcy i wrogi, nie może też zrozumieć takiego „szczeblowego” sposobu budowy definicji przez Marksa. Z reguły upatruje u niego
w takim wypadku (podobnie jak u Smitha i
Ricarda zresztą) kilku różnych definicji tego
samego zjawiska, zwykle „niejasnych i
sprzecznych ze sobą”.
4 M. Blaug nie uzasadnia bliżej tej zdumiewającej tezy, a szkoda. Błędnych i szkodliwych koncepcji ekonomicznych było
wiele, ciekawe więc dlaczego (choć można
się tego domyślić) ta akurat miałaby być aż
tak destrukcyjna. Tym bardziej, iż Blaug
sam przyznaje, iż koncepcja Smitha może
mieć sens w krajach ubogich w kapitał,
gdzie „nieproduktywne wykorzystanie
oszczędności na usługi zaspokajające popyt
na dobra zbytkowne może być tak poważną
przeszkodą w rozwoju gospodarczym, jak
sam brak oszczędności”. Smithowi chodzi o
ograniczenie potrzeb gospodarstw domowych, aby zwiększyć oszczędności i akumulację, ten jednak problem dzisiejsze
wysokorozwinięte kraje kapitalistyczne mają „z głowy”. Stąd Blaug stwierdza nonszalancko: „w tym sensie niemodne stało się
rozróżnienie między pracą produkcyjną i
nieprodukcyjną, odżywa ono zawsze (tylko
– J.D.) podczas wojny, jako argument na
rzecz brania do wojska jednych i odraczania
służby innym.” (M. Blaug, op. cit. , s. 76).
5 W średniowieczu zabieranie poddanym części ich pracy lub produktu przez panów było jawne i oczywiste. Pełne
sprywatyzowanie majątków feudalnych, a
potem oczynszowanie chłopów, zmniejszały
przejrzystość stosunków. Mimo to, dla fizjokratów nie ulegało wątpliwości, że rolnik
płacąc rentę oddaje właścicielowi ziemskiemu za darmo część swej pracy czy produkcji. Oni też uważają to za rzecz normalną, a
nawet słuszną, dopóki pazerność i głupota
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
piramidy właścicieli nie zagraża upadkiem
rolnictwu.
6 Marks miał co najmniej trzy powody,
aby przyjąć koncepcję pracy produkcyjnej
za podstawę. Po pierwsze, praca produkcyjna jest rzeczywiście podstawą istnienia społeczeństwa ludzkiego, decyduje o sposobie i
poziomie życia, wpływa na dynamikę
zmian. Po drugie, w tym okresie, nawet w
przodującej w rozwoju gospodarczym Anglii, stanowiła ona ponad 80% całości pracy
społecznej. Po trzecie, w sferze pracy produkcyjnej realizowały się stosunki społeczne, które Marksa jako socjalistę najbardziej
interesowały, które chciał zbadać: między
robotnikami a kapitalistami, głównymi klasami nowoczesnego społeczeństwa.
Pojęcie pracy produkcyjnej jest u Marksa szerokie, chodzi mu zawsze o „robotnika
łącznego”, czyli o wszystkich ludzi i wszystkie prace, które współtworzą towar. Wchodzi tu także praca kapitalisty, jeśli jest on
organizatorem procesu produkcyjnego w
szerokim sensie, czyli do momentu przejścia towaru w sferę konsumpcji. Patrząc na
uproszczone z konieczności marksowskie
modele teoretyczne, konstrukcje abstrakcyjne, często się o tym zapomina, zwłaszcza, gdy ma się inny trening.
Veblen, który inaczej dzielił pracę, także
jednak niekorzystnie dla klas uprzywilejowanych, również został odrzucony w
„głównym nurcie” ekonomii.
7 Przykładów teorii bezmyślnie lub rozmyślnie przenoszonych z jednych warunków w drugie, zupełnie różne, w których
muszą przynieść wielkie szkody, może dostarczyć w obfitości współczesna, polska
rzeczywistość. Łatwo byłoby wskazać szereg
z nich, wykazać ich szkodliwe konsekwencje – nie jest to jednak temat tego opracowania.
Jan Dziewulski
W przeciwieństwie do ekipy „Władzy
Rad” nie twierdzimy, że obraliśmy jedynie
słuszną drogę. Każdy ma prawo eksperymentować na zaoranym ugorze, który pozostał po stalinizmie, PRL i transformacji
ustrojowej. Socjaldemokratyczne zapośredniczenie zaproponowane przez Zbigniewa
M. Kowalewskiego i spółkę, jest w pełni dopuszczalnym wariantem na ukonstytuowanie się w późniejszym czasie, w wyniku
rozłamu lub walk frakcyjnych, radykalnego
skrzydła partii. To taki zachodnioeuropej-
Artykuł prof. Jana Dziewulskiego pt. „Praca produkcyjna i dochód społeczny” w sposób prosty, jasny i rzetelny przedstawia kwestię przydatności zastosowania kategorii pracy produkcyjnej i
przeciwstawienia jej kategorii pracy nieprodukcyjnej. Poza doskonałym przybliżeniem tła, na którym powstało to rozróżnienie, i wytłumaczeniem powodów, dla których miało ono mniejsze lub większe
zastosowanie, prof. Dziewulski ukazuje znaczenie tych kategorii dla
dzisiejszej gospodarki polskiej.
J. Dziewulski nie umniejsza problemów związanych ze stosowaniem podziału na pracę produkcyjną i nieprodukcyjną. Według wielu teoretyków, podkreślanie tego podziału leżało u podłoża
zacofania gospodarczego krajów „realnego socjalizmu”. Lekceważenie (rzekome) prac badawczych i rozwojowych i, co za tym idzie,
wypominane „władzy ludowej” dyskryminowania materialnego pracowników twórczych, wynalazców i innowatorów, przekładało się
na odpadanie gospodarki państwowej w rywalizacji ekonomicznej.
J. Dziewulski przychyla się do owej tezy o dyskryminowaniu płacowym sfery nieprodukcyjnej, szczególnie pracowników naukowych i
nia kariery naukowej a wzrostem wynagrodzenia w odniesieniu do
kariery naukowej i „kariery” na stanowisku robotniczym. Porównywanie wynagrodzeń 25-latka: młodego pracownika nauki i robotnika jest pozbawione sensu z tej chociażby racji, że ten
pracownik nauki ma jeszcze przed sobą statystycznie 50 lat kariery
zawodowej, podczas której poziom wynagrodzeń będzie rósł stale i
coraz szybciej, zaś „kariera” robotnika osiągnie swoje apogeum za,
góra, lat 15, po czym będzie się chyliła ku zmierzchowi i coraz słabszemu wynagradzaniu. Nie mówiąc już o bonusach w postaci przydatności propagandowej ludzi „pióra” w porównaniu z
pracownikami fizycznymi. Podobnie jak dziś, inteligencja twórcza
okresu PRL porównywała się do swych odpowiedników na Zachodzie i skrupulatnie wyliczała swoją wartość na podstawie zasady
„utraconych korzyści”, a nie swego efektywnego wkładu. Inna rzecz,
że były to mechanizmy generowane przez biurokrację.
Rozróżnienie na pracę produkcyjną i nieprodukcyjną ma więc
zasadnicze znaczenie dla strategii rozwojowej gospodarki narodowej danego kraju i zmienia się wraz z przechodzeniem tej gospo-
inteligencji twórczej. Sprzyjała temu metoda liczenia dochodu narodowego w krajach „realnego socjalizmu”. Poza tym jednak, jak podkreśla J. Dziewulski, szczególnie dzisiejsza sytuacja zacofania
gospodarczego, w której przyjmowanie bezkrytyczne kryteriów efektywności gospodarczej z warunków krajów wyżej rozwiniętych,
sprzyja także utrwalaniu owego zacofania. Wybór kryteriów produkcyjności dla danej gospodarki nie jest zabiegiem neutralnym, ale
ma wpływ na sposób organizowania systemu produkcyjnego danego kraju.
Można by polemizować z utartym poglądem na dyskryminację
płacową pracowników twórczych w PRL, z którym to poglądem solidaryzuje się autor mimo własnej analizy dziejów pewnych kategorii ekonomicznych. Kwestia relacji między różnymi grupami
społecznymi w PRL jest bardziej złożona niż wynikałoby z tego powszechnego poglądu. Polityka płacowa biurokracji miała raczej charakter kupowania sobie (bardzo chwiejnej, dodajmy) lojalności
poszczególnych grup społecznych w celu, przede wszystkim, utrzymania pokoju społecznego, czyli utrzymania nadrzędnego celu, jakim było zachowanie dyspozycji własnością społeczną. Grupy
kreatywne nie były zainteresowane przyczynianiem się do utrwalania znienawidzonej władzy, a więc nie były skłonne do uczciwego
analizowania własnych korzyści dochodowych na tle tychże korzyści otrzymywanych przez inne warstwy społeczne, w tym przede
wszystkim przez klasę robotniczą. Np., powszechnie pomija się
(również dziś) zasadniczą różnicę w korelacji między czasem trwa-
darki przez kolejne szczeble rozwoju. Niemniej, zawsze pozostaje w
każdej kategorii jakieś jądro znaczenia pierwotnego, które odzywa
się w sytuacjach ekstremalnych – co również ukazuje prof. Dziewulski w swoim tekście. Warto więc znać historię pojęć, choćby wydawały się one nam dzisiaj przestarzałe.
Dla Jana Dziewulskiego asumptem do zajęcia się tą kategorią
ekonomiczną była sytuacja, w której znalazła się gospodarka polska
w wyniku transformacji ustrojowej – w sytuacji podporządkowania
wyżej rozwiniętym gospodarkom kapitalistycznym, bez parasola
ochronnego międzynarodowego rynku socjalistycznego, nawet w
tak ułomnej formie, w jakiej on funkcjonował w okresie PRL. W
pełni podzielamy analizę prof. Dziewulskiego w tym względzie, a
tym bardziej jego obawy. Uważamy, że odrzucenie przydatnej w tej
sytuacji kategorii pracy produkcyjnej jest wyrazem niemarksistowskiej wiary w „neutralność” kategorii naukowych systemów ekonomicznych, które interes solidarny rywalizujących gospodarek
narodowych sprowadzają do wątłej racjonalności teorii kosztów
komparatywnych. Jest więc wyrazem co najmniej nadmiernego
optymizmu.
Artykuł ten jest fragmentem planowanej, większej całości, w
której Jan Dziewulski zamierzał rozprawić się z wykładnią historii
myśli ekonomicznej, w tym marksizmu, w wykonaniu Marka Blauga. Niestety, poza kilkoma urywkami, które postaramy się zaprezentować na naszych łamach, zamysł ten pozostał niezakończony.
POŻYTKI PŁYNĄCE Z NIE NEUTRALNYCH
KATEGORII EKONOMICZNYCH
SZAŁ ASTRALNYCH CIAŁ
ski wariant rozwoju ruchu robotniczego,
który zastosowanie miał również w Rosji.
Bolszewicy wyłonili się właśnie z rozłamu w
takiej partii. Problem w tym, że porównanie
PPP do SDPRR byłoby niemałym nadużyciem. Ale… każdemu wolno eksperymentować!
Naszym zdaniem, w obecnej sytuacji
wszystko należy zaczynać od podstaw. Czyli
od wyodrębnienia interesu robotniczego w
sensie ścisłym. Mówiąc w skrócie, mamy na
myśli – na ten moment – wariant SDKPiLowski, przez krytykówpowszechnie uznawany za sekciarski.
A zatem budujemy organizację, która od
początku ma charakter docelowy. Liczy się
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
przede wszystkim trzon ideowy takiej organizacji. Dopiero on może obrastać ciałem.
W którymś momencie nurty te mogą się,
oczywiście, spotkać w jednej partii, ale niekoniecznie. W przeciwieństwie do zwolenników „partii pluralistycznej” my pluralizm
uznajemy w praktyce, a nie tylko w sloganach.
Nie widzimy zatem potrzeby łączyć się.
Raczej chcemy dzielić, czy oddzielać i odróżniać się od wszelkiego rodzaju oportunistów. A to nam wolno!
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 19
MICHEL HUSSON:
PASYWA TRZYDZIESTOLECIA
Pewien od czasu do czasu przytomniejszy ekonomista napisał w sierpniu 2008 r.,
że „dziś sprawa subprimes jest już widoczna
tylko w lusterku wstecznym” 1 . Rzut oka w
lusterko wsteczne to jednak dobry pomysł,
bo nic nie rozumie się z obecnego kryzysu
nie przyglądając mu się z pewnej perspektywy. Punktem wyjścia jest inny kryzys – ten,
który wybuchł w połowie lat 70. minionego
stulecia i oznaczał koniec „chwalebnego
trzydziestolecia”, jak nazwano lata po II wojnie światowej. Zwyczajną polityką gospodarczą nie udało się już wprawić machiny w
ruch, toteż na początku lat 80. nadszedł
wielki zwrot neoliberalny. Tak więc, od 30
lat („żałosne trzydziestolecie”) żyjemy w reżimie kapitalizmu neoliberalnego.
Dzisiejszy kryzys należy rozumieć jako
kryzys rozwiązań, które miały zapewnić wyjście z poprzedniego kryzysu. Upraszczając,
polegały one na dwóch elementach: kompresji płac i finansjeryzacji gospodarki. W atmosferze pełzającej regresji społecznej
udało się zapewnić wzrost – przede wszystkim wzrost zysków. Motorem wzrostu gospodarczego nie był popyt kreowany przez
wzrost płac; było nim spożycie bogaczy i
kredyt. Ten ostatni pozwalał ubogim konsumować ponad stan ich dochodów, a państwom – przede wszystkim Stanom
Zjednoczonym – finansować deficyt.
Wzrost, zresztą niższy niż w poprzednim okresie, był nieegalitarny, kruchy, niezrównoważony i częściowo fikcyjny. W
oczach klas panujących miał jednak tę zaletę, że pozwalał im przechwytywać coraz
większą część wytworzonych bogactw. Gdyby w Stanach Zjednoczonych nie było wzro...Spotkać nam się wypadnie
Lecz takie są widać wytyczne
By kochać Cię jak Irlandię
stu gospodarczego, sytuacja 90% ludności
świata niewiele by się zmieniła. To wszystko
zbudowano na górze długów, która teraz się
zapadła, a wymyślne produkty finansowe
sprawiły, że w zasadzie ograniczony kryzys
rozszerzył się na cały system bankowy.
Uratowano go. Wszyscy powinniśmy
gratulować rządom mądrości, ponieważ nie
powtórzyły one tych samych błędów, które
popełniły w 1929 r., kiedy to amerykański
sekretarz skarbu Andrew Mellon zalecał prezydentowi Herbertowi Hooverowi „zlikwidować pracę, zlikwidować farmerów,
zlikwidować nieruchomości”, aby wyeliminować „zgniliznę systemu”. Dziś spiesząc na
ratunek bankom, wstrzyknięto im poważne
sumy pieniędzy, lecz – poza rzadkimi wyjątkami – nie postawiono im żadnych warunków. Tymczasem okazja była wyśmienita i
można było zrobić to na gorąco, toteż późniejsze jeremiady, że należy poddać banki
większej regulacji, to tylko mydlenie oczu.
Ciągle upraszczając, ten „gorący ziemniak”, jaki stanowiło nagromadzenie wierzytelności i papierów, z których jedne były
jeszcze bardziej zgniłe od innych, przeszedł
z rąk prywatnych banków w ręce finansów
publicznych. Chodziło więc o to, by wybrać
dobry timing zassania tego długu. Panowała względna zgoda co do tego, że należy poczekać, aż „ożywienie” jako tako się
„zainstaluje”, i ogłosić rygor budżetowy. O
rzekomej mądrości rządów szybko jednak
zapomniano i przynajmniej w Europie wszyscy nagle zwekslowali swoje gospodarki na
tory dosłownie szaleńczych planów zaciskania pasa, podobnych do tych, które wprowadzili Brüning w Niemczech w 1931 r., czy
tłum. Zbigniew M. Kowalewski
Przypisy:
1 „Mais oui, la crise est finie”, Challenges, 20 sierpnia 2008 r.
2 J. Quatremer, „Dettes: la zone euro
rongée de l’intérieur”, Libération, 27 listopada 2010 r.
Źródło: LMP, numeru 12/58 grudzień
2010
GDZIEŚ NA ULICY FABRYCZNEJ...
Ta zwrotka z przeboju KOBRANOCKI „Kocham Cię jak Irlandię” to
klucz do genezy Grupy na rzecz Partii Robotniczej.
Założyciele tej organizacji – Florian Nowicki, Wojtek Orowiecki i Paul
Newbery – nigdy zapewne nie byli pod urokiem Ludwika Hassa. Paul Newbery „Ofensywę” zakładał wśród młodzieży szkolnej. Później wsparł walkę
frakcyjną w Nurcie Lewicy Rewolucyjnej, byłej pierwszej polskiej sekcji IV
Międzynarodówki (mandelowców). W rezultacie, wspólnie z braćmi Nowickimi i Wojtkiem Orowieckim powołał do życia w 2002 r. „Ofensywę Antykapitalistyczną”, której działalność ze szkół przeniosła się na uczelnie.
Swojej „ulicy Fabrycznej” Ofensywa Antykapitalistyczna szukała w Ożarowie przy okazji powołania Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego
przy ożarowskich „Kablach”.
Po likwidacji zakładu ulica przestała być fabryczną, a OKP straciło ra-
Strona 20
Laval we Francji w 1935 r.
Oznacza to, że „gorącego ziemniaka”
podrzuca się większości społeczeństwa,
która oczywiście nie jest odpowiedzialna za
kryzys i która od trzech dekad dźwiga na
swoich barkach ciężar rozkwitu bogaczy,
który wymaga dziś zabezpieczenia. To, że
hiszpański premier, socjalista Zapatero,
może pozbawić wszelkich świadczeń tych
bezrobotnych, którym kończą się uprawnienia do zasiłków, świadczy, do jakiego
stopnia rządy – czy to prawicowe, czy lewicowe – poddają się dyktatowi „rynków”.
Tymczasem „rynki te, destabilizujące Irlandię, Portugalię czy Grecję, to najczęściej instytucje finansowe zainstalowane w
państwach członkowskich unii walutowej” 2.
Jak widać to właśnie wielkie (ewentualnie
konfliktowe) przymierze finansjery z
przedsiębiorcami dyktuje usłużnym rządom politykę społecznie docelowej przemocy, którą prowadzi się wobec narodów
europejskich. Jest to, ni mniej, ni więcej,
tylko załatwienie porachunków z pasywami
trzydziestolecia. Wymaga ono proporcjonalnej riposty społecznej.
cję bytu. W tej sytuacji Ofensywa Antykapitalistyczna przyjęła wytyczne
CWI, przekształciła się w Grupę na rzecz Partii Robotniczej, szukając swojej Irlandii.
Gdyby nie wejście do gry wyborczej Polskiej Partii Pracy nie byłoby
dziś o czym gadać. A tak, zabrawszy się po „drodze do partii robotniczej”
ze Zbigniewem Marcinem Kowalewskim, Magdaleną Ostrowską i „nowym
KOR-em”, GPR wyszła na prostą prostopadłą do poszukiwań działaczy
Wolnego Związku Zawodowego „Sierpień 80”, nad wspólną „drogę do partii robotniczej” przedkładając własną „ulicę Fabryczną”. Na ulicy tej warszawscy GPR spotkali chłopców z krakowskiej Pracowniczej Demokracji.
I tak oto w grodzie Kraka połączyły się dwie polskie odnogi brytyjskiego posttrockizmu. Wygrała ta fabryczna.
I jak tu nie wierzyć w KOBRANOCKĘ, GDZIEŚ NA ULICY
FABRYCZNEJ? (b.)
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
NASZA WIELKA TRADYCJA
Nie zamierzamy tu przemawiać w imieniu CWI/GPR i pozostałych grup trockistowskich i posttrockistowskich – mają
wolne pole. Chętnie ustąpimy im miejsca
nawet w boju o historię rewolucyjnego ruchu robotniczego. Weźmiemy jedynie co
nam należne.
Socjalpatriotyzm powołuje się na tradycję PPS-Frakcji Rewolucyjnej i organizacji
bojowej tej partii przeciwstawiając im internacjonalistyczną tradycję SDKPiL.
W tradycji i propagandzie SDKPiL „socjalpatriotami” zwano działaczy PPS –
wszystkich odłamów. Działaczom PPS-Frakcji Rewolucyjnej nadano wyróżniające dodatkowo miano „fraków”, kwestionując ich
rewolucyjną demagogię. Bliższa od rewolucji była im przecież irredenta niepodległościowa (patrz: Tomasz Nałęcz Irredenta
niepodległościowa, 1987).
SDKPiL nastawiając się na masowe wystąpienia rewolucyjne rzeczywiście zaniedbywała działalność bojową. Organizacje
bojowe tradycyjnie pozostały w gestii Polskiej Partii Socjalistycznej. O Genezie i dzia-
Po transformacji ustrojowej pisano raczej o czynie niepodległościowym Polskiej
Partii Socjalistycznej, choćby Waldemar Potkański Odrodzenie czynu niepodległościowe-
go przez PPS w okresie rewolucji 1905 roku
(Warszawa 2008).
Chwalebnym wyjątkiem jest praca Jerzego Pająka Organizacje bojowe partii politycznych w Królestwie Polskim 1904-1911
(Ossolineum 1976). Godna polecenia i równie trudno osiągalna jest książka Artura Leinwanda Pogotowie Bojowe i Milicja
Ludowa w Polsce, 1917-1919, (Książka i Wiedza 1972), czy też praca Aleksandra Zatorskiego Polska Lewica wojskowa w Rosji w
okresie rewolucji 1917-1918 (KiW 1971).
(Warszawa 1985).
Warto zauważyć, że klasowy ruch rewolucyjny, zwłaszcza ten marksistowski czy
marksizujący kształtował się w Rosji i Polsce w swym głównym rdzeniu w opozycji
do wystąpień „narodowolców” i „eserowców” i rozpętanego przez nich terroru indywidualnego i zorganizowanego. SDKPiL
zachowywała również pewien dystans do
tradycji powstań narodowych, koncentrując
się na wyeksponowaniu odrębnych, klasowych interesów robotniczych.
W przypadku frakcji „starych” PPS takie
podejście było ze wszech miar uzasadnione.
Nie przypadkiem wysiedli oni z Józefem Piłsudskim na czele z „czerwonego tramwaju”
na „przystanku niepodległość”. Warto pamiętać o tym, że PPS w Drugiej Rzeczypospolitej jest już tylko propaństwowa,
ugodowa i co najwyżej reformistyczna. O
bojowości i rewolucyjności nie ma już mowy. W PPS działa jednak specyficzny, antykomunistyczny nurt bojowy, wręcz
faszyzujący – mówimy o nurcie z którego
wyłoniła się prosanacyjna PPS dawna Frak-
Dla działaczy SDKPiL wszystkie odłamy
PPS były nie tylko „socjalpatriotyczne”, ale
również nierewolucyjne, a przynajmniej niekonsekwentnie rewolucyjne. Niewątpliwie
SDKPiL-owcy mieli rację. Rozłam w PPSLewicy w przeddzień zjednoczenia z SDKPiL potwierdził tylko tę opinię.
Jak wiadomo Antoni Szczerkowski działał na rzecz pojednania wszystkich odłamów Polskiej Partii Socjalistycznej.
Partyjniackie animozje na linii SDKPiL –
PPS-Lewica, czy szerzej PPS-y, były powszechnie znanym faktem. PPS-Lewica najchętniej przystąpiłaby do MK nie łącząc się
z SDKPiL – o czym pisaliśmy już w innym
wątku przy okazji dyskusji z Dawidem Jakubowskim.
Wzajemne niechęci sprzyjały wyłonieniu się frakcji. W czerwcu 1918 doprowadziły do powstania grupy rozłamowej w
PPS-Lewicy, wydającej „Informator opozycji robotniczej PPS-Lewicy”. W końcu gru-
pa ta pod wodzą Antoniego Szczerkowskiego przystąpiła do odradzającej się Polskiej Partii Socjalistycznej, która w tym czasie znacznie się przecież zradykalizowała.
Szczerkowskiego poparła większość członków łódzkiej i pabianickiej organizacji PPSLewicy.
Większość rozłamowców w polskim klasowym ruchu robotniczym wybrała jednak
główny kierunek radykalizacji – ku rewolucji. Od rewolucji i ku niepodległości ewoluowała tylko grupa Szczerkowskiego, która
zresztą do rewolucji społecznej nigdy nie
miała przekonania. Pod tym względem
PPS-Lewica nie była tworem klarownym –
na co zwracali uwagę działacze SDKPiL i,
jakby to nie było zaskakujące z dzisiejszej
perspektywy, aktywiści PPS-Frakcji Rewolucyjnej, często zresztą z pobudek demagogicznych.
Fakt jest faktem – w Klasowych Związkach Zawodowych, a zwłaszcza w Związku
łalności Organizacji Spiskowo-Bojowej PPS
1904-1905 pisał już Ignacy Pawłowski
cja Rewolucyjna Rajmunda Jaworowskiego
i bojowca Mariana Malinowskiego. O wyczynach tego ostatniego innym razem.
W tradycji frakcji „młodych” PPS, z
której wyłoniła się PPS-Lewica również widoczny był dystans do wystąpień organizacji bojowych. PPS-Lewica podążała w
zasadzie za SDKPiL. Te dwie partie stworzyły też rdzeń Komunistycznej Partii Robotniczej Polski. O ich zaangażowaniu
wojskowym pisał właśnie Aleksander Zatorski, ma się rozumieć w okresie rewolucji
i głównie w Rosji. W kraju bezsporne
pierwszeństwo pod tym względem zachowywała Polska Partia Socjalistyczna. Rzecz
w tym, że tylko do pewnego momentu –
momentu uzyskania niepodległości i powołania rządu Daszyńskiego. Decyzją władz
PPS i tego rządu milicje ludowe PPS i jej
organizacje bojowe zwyczajnie rozwiązano.
Rewolucyjni i bojowi działacze PPS, którzy
nie pogodzili się z tym faktem, wraz z rewolucyjnymi grupami członków PPS gremialnie przechodzili do Komunistycznej
Partii Polski (choćby Marian Buczek). Do
tej partii dołączył nawet współtwórca Polskiej Organizacji Wojskowej, podporucznik
Wojska Polskiego, zastępca szefa sztabu Milicji Ludowej PPS od listopada 1918 do
czerwca 1919, czyli do czasu powołania Policji Państwowej, Sylwester Wojewódzki.
TO NASZA WIELKA TRADYCJA.
WARA WAM OD NIEJ!
KU REWOLUCJI I OD REWOLUCJI
(b.)
Zawodowym Robotników Przemysłu
Włóknistego przeważały nastroje reformistyczne. Antoni Szczerkowski zakładał ten
związek w Pabianicach. Autorytet jego
wśród włókniarek i włókniarzy był bezsporny. Dla PPS-Lewicy była to bolesna
strata, osłabiała ona pozycje przetargowe
partii w rokowaniach zjednoczeniowych.
W tej sytuacji SDKPiL mogła sobie pozwolić nawet na wyolbrzymianie rozłamu i rezygnację z konferencji połączeniowej, czyli,
krótko mówiąc, mogła sobie pozwolić na
dyktat.
Monolitem nie była nawet KPRP/KPP.
Wiadomo również o niesnaskach pomiędzy
krajowym i zagranicznym kierownictwem
SDKPiL, czyli między „krajówką” a Różą
Luksemburg, której autorytet w SDKPiL nigdy nie przecież był kwestionowany. Dotyczyły one jednak kwestii taktycznych.
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
(b.)
Strona 21
NIE MA DOBRYCH I ZŁYCH ANTYFASZYSTÓW
Oświadczenie Porozumienia 11 Listopada
11 Listopada w tym roku okazał się dla nas więcej niż historycznym świętem odzyskania niepodległości. Okazał się świętem oddolnej mobilizacji, świętem obywatelskiego nieposłuszeństwa, świętem
sprzeciwu wobec faszyzmu i nacjonalizmu. Tego dnia blokowaliśmy
bowiem nie ulice Warszawy, tylko maszerujących po nich neofaszystów.
Sukces tej inicjatywy zaskoczył nas samych. Przyszły tysiące warszawiaków, przyjechały setki osób z innych miast. Wsparło nas wiele środowisk, grup, mediów. W planowanych działaniach sprzyjała
nam także „Gazeta Wyborcza”, szczególnie „Gazeta Stołeczna” kierowana zapewne głębokim poczuciem odpowiedzialności za to, co
dzieje się w stolicy. „ »Gazeta« przyłącza się do tej inicjatywy. Proponujemy wszystkim: wygwiżdżmy faszystów!” – pisał (5.11.2010) redaktor naczelny „Stołecznej” Seweryn Blumsztajn.
Czyja przemoc?
Naszym jawnym, deklarowanym wszem i wobec celem była blokada marszu nacjonalistów. Słowo „blokada” odmienialiśmy przez
wszystkie przypadki – na naszej stronie internetowej, w udzielanych wywiadach, przy każdym publicznym otwarciu ust. Do wyczerpania wręcz powtarzaliśmy: „Chcemy ich zablokować”.
Namawialiśmy i zapraszaliśmy do przyłączenia się tych, którzy podpisują się pod podstawową i łączącą nas sprawą: sprzeciwem wobec
nacjonalizmu i faszyzmu. Jednocześnie nie chcieliśmy ograniczyć
się do protestów symbolicznych. Naszym celem było uniemożliwienie przemarszu neofaszystów z placu Zamkowego pod pomnik Romana Dmowskiego na placu Na Rozdrożu.
Nikt z nas nie zakładał, że przy tak wielkim publicznym nagłośnieniu planowanej blokady oraz tak wielkim – przewidywanym i
faktycznym – zaangażowaniu policji dojdzie do aktów przemocy.
Tymczasem policja katowała naszych kolegów w więźniarkach (Łukasza z Poznania, Roberta Biedronia). Neofaszystom pozwalała nas
atakować.
Ich sumiennie prowadziła Powiślem pod pomnik Dmowskiego,
nas wszelkimi sposobami (w tym gazem, pałowaniem, groźbami
użycia pocisków niepenetracyjnych) powstrzymywała od powstrzymania ich pochodu. Chłopaka, którego na Browarnej pięciu faszystowskich bojówkarzy skatowało do utraty przytomności, chciała
zabrać do komendy! Tylko dzięki interwencji przypadkowych świadków zabrano go do szpitala.
Zajmijcie się policją
Tym bardziej zdumiewające jest, że media celują dziś w antyfaszystów, a nie w policję i władze miasta, o neofaszystach nie wspominając. Czy tylko dlatego, że jesteśmy łatwiejszym celem?
„Kolorową menażerią”?
Uczestnicy blokady złożyli doniesienia na postępowanie policji.
Natychmiastowej dymisji komendanta głównego policji domagają
się Zieloni. Wezwali rząd do zbadania przestrzegania praw obywatelskich przez policję, określenia skali nadużyć oraz przedstawienia
propozycji zmian prawnych. Chcą także debaty parlamentarnej na
ten temat. Również Rzecznik Praw Obywatelskich Irena Lipowicz
wystąpiła do komendanta głównego policji i Prokuratury Warszawa
Śródmieście-Północ „w sprawie okoliczności zatrzymania Łukasza
Strona 22
B.” – skatowanego przez policjanta w prawdziwie zomowskim stylu.
Rzecznik będzie też badać z urzędu okoliczności pobicia przez policję – tak jak w przypadku Łukasza – skutego i bezbronnego Roberta Biedronia.
Nie zmieniliśmy przekonań
Tym bardziej przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy w mediach
pojawiały się ukłony w kierunku policji, a akty katowania zatrzymanych przedstawiano jako błędy jednostek. „11 listopada policja
stanęła na wysokości zadania. Zabezpieczyła legalną demonstrację
narodowców. Po raz kolejny okazało się jednak, że nie panuje nad
agresją pojedynczych funkcjonariuszy” – pisała w „Gazecie” Ewa
Siedlecka (17 listopada).
Jeszcze dalej posunął się – na tych samych łamach – Grzegorz
Sroczyński. Tytuł jego komentarza: „Anarchistów wygwiżdżemy za
rok” (!) (16 listopada). Sroczyński, widać niepocieszony po tym, jak
„przez cały weekend rozmaite media jeździły sobie po »Gazecie
Wyborczej«”, zapowiada, że w zagłuszaniu nas w przyszłym roku
„Gazeta” gotowa jest na każdy sojusz: „Możemy to nawet zrobić
wspólnie z »Rzepą«” (!). Trzeba było zatem naszej akcji antyfaszystowskiego oporu, by niektórzy dziennikarze „Gazety” zrozumieli,
że bliżej im do redaktora Ziemkiewicza niż do działań antyautorytarnych.
Nasze przekonania i postawa pozostają niezmienione. Wyrażamy i dalej będziemy wyrażać stanowczy sprzeciw wobec postendeckiego porządku świata bez względu na to, czy propagują go pięścią
bojówkarze skrajnej prawicy, czy piórem publicyści i politycy na
pierwszych stronach gazet.
Nie ma dobrych i złych
Demonstrację przygotowaliśmy jako szeroka koalicja ruchów
społecznych i wolnościowych. Zebrane w Porozumieniu 11 Listopada organizacje mają różną motywację do sprzeciwiania się neofaszyzmowi. Skandaliczna reakcja policji i władz na zabójstwo
Maxwella Itoi, państwowe represje wobec migrantek i migrantów,
homofobia, rasizm, islamofobia, antysemityzm, przyzwolenie na
izraelską politykę apartheidu na terytoriach palestyńskich, ukrywanie prawdy o torturach w tajnych więzieniach CIA na Mazurach,
narodowa i militarystyczna polityka historyczna – to tylko niektóre
zjawiska, których korzenie tkwią w ideologii nacjonalistycznej, w
tradycji rasistowskiej, ksenofobicznej i totalitarnej oraz autorytarnego państwa, a którym przeciwdziałają nasi koalicjanci. W Porozumieniu znalazły się także osoby, dla których same neofaszystowskie pochody są wystarczającym powodem, by protestować.
Media tymczasem dokonują prób podzielenia nas na „grzecznych” i „niegrzecznych” demonstrantów, nazywając tych ostatnich
antifą. Dla nas antifa znaczy tyle co czynna postawa antyfaszystowska – w domu, pracy i na ulicy. To wszelkie zachowania zadające
kłam dyskryminacji, rasizmowi, etnicznej supremacji – w tym także fizyczna obrona przed atakami na siebie i tych, którzy obronić
się nie mogą. Antifa to solidarny opór przeciwko faszyzmowi.
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
To nie jest zabawa
Z placu Zamkowego policja sprowadziła pochód neofaszystów
schodami na Trasę W-Z, a dalej uliczkami Mariensztatu i Powiśla.
My tymczasem z Królewskiego Przedmieścia zbiegliśmy Oboźną na
dół, by po raz kolejny stanąć im na drodze i – zgodnie z celem całej
inicjatywy – powstrzymać ich przemarsz. Udało nam się to na skrzyżowaniu Oboźnej i Browarnej, po czym otoczył nas kordon policji.
Wtedy właśnie najbardziej liczyliśmy na solidarność wszystkich zaangażowanych. Także tych, których gwizdy przy kościele św. Anny
były pierwszym krokiem ich obywatelskiego sprzeciwu. Sprzeciwu,
który swój pełny wymiar mógł znaleźć w stanięciu faszystom na
drodze.
Zbiegnięcie Oboźną ma być dowodem naszego rzekomego zadymiarstwa, jak twierdził już po całej akcji redaktor Blumsztajn, a nawet dziecinady. „Dorośli” wybrali przecież spacer Traktem
Królewskim. Posługując się narzucaną tu retoryką, chcemy jasno powiedzieć: zbiegliśmy na dół, bo dla nas to nie jest zabawa. Po ulicach Warszawy chodzą prawdziwi faszyści, więc my organizujemy
prawdziwe blokady. Udało się to w lutym tego roku w Dreźnie,
gdzie ponad 10 tysięcy osób skutecznie zablokowało przemarsz pięciu tysięcy neonazistów, uda się i w Warszawie.
Znak rzekomej równości
„To jest protest pokojowy”, „Chcemy się rozejść” – krzyczeliśmy
zamknięci w kordonie policyjnym na Oboźnej. Na Zamkowym: „Faszyzm nie przejdzie!”. Padło tam także niefortunne, niepotrzebne
sformułowanie pod adresem neofaszystów: „Poszli kanałami jak
szczury”. Padło dlatego, że mówiącego poniosły emocje. Nie wynika
to z naszych założeń programowych – jak ma to miejsce w środowiskach neofaszystowskich, gdzie codzienna praktyka mowy nienawiści jest glebą dla aktów przemocy.
Jesteśmy środowiskiem wolnościowym, które swoim aktywistom nie nakazuje, co mają mówić, a czego nie. W przeciwieństwie
do paramilitarnego środowiska ultranacjonalistów, które karnie wykonuje polecania dowódców. Tam głośnik nakazuje, co można, a co
nie, i karci odstępców.
Dlatego prawdziwym skandalem są próby postawienia znaku
równości między neofaszystami a antyfaszystami. Takowe próby, w
wykonaniu licznych publicystów, wydają się wyrazem troski o demokratyczne pryncypia, w rzeczywistości stanowią niebezpieczną
relatywizację faszyzmu i dyskredytację postaw antyfaszystowskich.
Wyrazem tego jest również przedstawianie antyfaszystów jako
stalinistów. Kilku dziennikarzy, opisując zorganizowaną przez nas
blokadę, wspomina o fladze z sierpem i młotem, która miała się
tam pojawić. To od nich się o tym dowiedzieliśmy. Niewykluczone,
że była, bo wiele osób przyszło protestować przeciwko faszyzmowi
z własnymi transparentami. Porozumienie 11 Listopada odcina się
od wszelkich ideologii totalitarnych.
Niemniej jednak porównanie brunatnych bojówkarzy z tęczową
koalicją antyfaszystów jest formą ich waloryzacji, zestawienie nas z
ONR i Młodzieżą Wszechpolską to próba delegitymizacji. Ów znak
równości jest z pewnością największą przysługą, jaką media mogą
wyświadczyć neofaszystom.
Dobry faszysta w garniturze
O tym, jaki jest dziś w Polsce klimat, jak bardzo bezkarna czuje
się skrajna prawica, świadczy to, że w tym roku po raz pierwszy zarejestrowała swój przemarsz bez chowania się po kątach – nie jako
prywatne osoby, tylko właśnie jako ONR i Młodzież Wszechpolska.
W tym roku antysemicką retorykę zastąpiły hasła homofobiczne
(„Kto nie skacze, jest pedałem”).
Jednocześnie grupy te zaczęły być prezentowane jako niestanowiący już zagrożenia, oswojeni faszyści. Nasi faszyści. „Z roku na
rok ONR-owcy ograniczają swoje faszystowskie gesty i hasła, zdając
sobie sprawę, że łamanie prawa się nie opłaci. Nie łagodzą poglądów, ale przynajmniej coraz rzadziej jesteśmy narażeni na hajlowanie, a hasła »Żydzi do gazu« nie są już wypisane na transparentach”
– pisze Ewa Siedlecka na łamach „Gazety” (17.10.2010). Takie właśnie zamiatanie problemu pod dywan najbardziej nas przeraża.
Skoro poprzebierali się w garnitury i publicznie krzyczą tylko to, co
politycznie się im opłaca – a co bardziej antysemickie, rasistowskie
kawałki w domu po kryjomu – to okazuje się, że „problem jest rozwiązany”.
„Dziś musimy być karnym i zdyscyplinowanym narodem. Patrzą na nas! Skandujecie tylko hasła, które usłyszycie przez megafon” – nakazano w tym roku uczestnikom neofaszystowskiego
pochodu.
11 listopada stanęliśmy na drodze tego karnego, zdyscyplinowanego, paramilitarnego „narodu”. Za rok też staniemy. Tak samo jak
będziemy to robić każdego dnia.
Źródło: „Gazeta Wyborcza”, Indymedia
NA POCZĄTKU PRZYSZLI PO KOMUNISTÓW...
Trudno dziwić się rozgoryczeniu wolnościowców, którzy nie dali się zwieść pozorom i nie uwierzyli ONR-owcom i Młodzieży
Wszechpolskiej, że tym formacjom tylko chodzi im o zamanifestowanie uczuć patriotycznych. Zaczyna się od patriotyzmu, a kończy
na ludobójstwie – powiedzieli wolnościowcy i stwierdzili, że nie pozwolą na promocję tych organizacji na ulicach Warszawy.
Problem w tym, że z punktu widzenia państwa jako struktury instytucjonalnej, faszyści są mniej groźni. Nie zagrażają oni bowiem
owej instytucji, a co najwyżej konkretnym jej wcieleniom, czyli niektórym formacjom politycznym u władzy. Z perspektywy urzędnika zatrudnionego w stołecznym ratuszu nie ma powodu, aby nie
udzielić zgody na manifestację legalistycznej organizacji.
Tym bardziej, że dzisiejsze państwo polskie ufundowane jest
wprost na endeckim modelu patriotyzmu pielęgnowanym w dotowanej z budżetu państwa chwalebnej instytucji, jaką jest Instytut Pa-
mięci Narodowej. Dokładnie ten model patriotyzmu jest sączony w
szkołach i urzędach. Fundamentem tej indoktrynacji jest zoologiczna nienawiść do komunizmu. Nic innego, jak tylko widmo bolszewizmu było powodem, dla którego przedwojenna endecja miała
poparcie części społeczeństwa i lękliwe przyzwolenie pozostałej,
zindoktrynowanej jego części.
Dziś nader łatwo zapomina się o tym aspekcie sprawy i wyciąga
się to, co wtedy wydawało się legitymizować nazizm – rasistowski
resentyment wobec Żydów. W dzisiejszej parodii faszyzmu zwraca
się uwagę na ten właśnie rasistowski składnik ideologiczny. Wolnościowcy pod tym kątem postrzegają współczesnych endeków. Jest to
jednak błąd. Faszyzm w stosunku do krajów kapitalistycznych stosował metody „normalnej” wojny. Dopiero przy podjęciu ofensywy
wobec ZSRR zaczęła się zbrodnia ludobójstwa i Holokaust. To było
uwarunkowane politycznie, a nie rasistowsko.
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 23
Kiedy wolnościowcy odżegnują się od „obu totalitaryzmów”, dają się wciągać brudnej grze wszelkiej maści antykomunistów, nie tylko endeckiego chowu. Sami są bowiem, w swej zdecydowanej
większości, politycznymi przeciwnikami komunizmu.
Dziś, jeśli państwo kapitalistyczne czuje się zagrożone, to nie z
powodu niezdolnego do podźwignięcia się z klęski ruchu robotniczego pod przewodnictwem partii komunistycznej, ale z powodu
narastającej dywersji antypaństwowej ze strony różnych organizacji
anarchistycznych czy anarchizujących, czy jak wolicie – wolnościowych.
Z jednej strony, grupy anarchistyczne lub anarchosyndykalistyczne zachowują się na co dzień w swym działaniu praktycznym w sposób państwowotwórczy, traktując jego instytucje jako normalne
instancje partnerskie w załatwianiu różnych bieżących spraw. Z drugiej strony, manifestują swoją antypaństwową postawę przy różnych
okazjach. W sumie jednak sprawiają państwu mnóstwo problemów,
zajmując się tym, czym zajmują się organizacje charytatywne, ale
nie odczuwając przy tym (cóż za niewdzięczność!) należnego szacunku dla instytucji państwa, dzięki któremu mogą funkcjonować
w ramach prawnych.
Nawet anarchokapitalizm stanowi wyzwanie dla wielkiego kapitału. Anarchiści są zagrożeniem dla państwa kapitalistycznego z tego względu, że na państwie właśnie opiera się zdolność burżuazji
jako klasy do uzgadniania swych sprzecznych interesów i możliwości łagodzenia kryzysów oraz znajdowania drogi odsuwania kolejnych granic rozwojowych kapitalizmu.
Anarchiści sami są dziś na celowniku. Nie występują więc szlachetnie w obronie innych, ale bronią z determinacją samych siebie.
Redakcja „Hartowni” i zespół
portalu „Dyktatura Proletariatu”
JOHN MOLYNEUX: CZYM JEST FASZYZM?
Najgorsza porażka poniesiona przez klasę robotniczą w XX wieku – dojście do władzy Hitlera i nazistów – doprowadziła
bezpośrednio do najgorszej katastrofy człowieczeństwa w całym stuleciu, drugiej wojny światowej oraz najgorszej pojedynczej
zbrodni przeciw ludzkości – Holocaustu.
Ten bieg wydarzeń stawia szereg pytań o
najwyższej politycznej wadze: co było przyczyną zjawiska nazizmu? Jaka była natura
ruchu nazistowskiego? Co umożliwiło im
przejęcie władzy? Czy można to było zatrzymać? Czy może się to zdarzyć znowu?
Przede wszystkim, czego możemy się nauczyć z przeszłości, aby móc upewnić się, że
nie zdarzy się to znowu?
Oczywiście, nie jest możliwe zająć się porządnie wszystkimi tymi sprawami w jednym artykule, ale postaram się przedstawić
główne linie marksistowskiej analizy nazizmu, która może służyć jako podstawa pełniejszych odpowiedzi na powyższe pytania.
Ta analiza została rozwinięta głównie przez
Lwa Trockiego w latach 1929-33, tj. latach
dochodzenia Hitlera do władzy w Niemczech i jest najbardziej zrozumiała w odniesieniu i kontraście do burżuazyjnej i
ortodoksyjnie komunistycznej, tzn. stalinowskiej, interpretacji nazizmu.
Burżuazyjna wizja nazizmu, zawarta w
tysiącach artykułów prasowych, książkach,
filmach, programach telewizyjnych, etc.,
oscyluje pomiędzy rozumieniem go jako wytworu niemieckiego charakteru narodowego (jego rzekomego autorytaryzmu,
militaryzmu, okrucieństwa, etc.) oraz jako
produkt geniuszu zła jednego człowieka, Hitlera, który rzekomo zahipnotyzował cały
naród swoją demonicznym krasomówstwem. Te dwie interpretacje, które są formalnie w sprzeczności względem siebie, są
komplementarne w tym, że unikają jakiego-
Strona 24
kolwiek związku z siłami społecznymi, a w
szczególności związku z kapitalizmem.
Jednakże dwa proste i oczywiste fakty
ujawniają fałszywość burżuazyjnej wizji w
tych dwóch wersjach. Pierwszy to taki, że
niemiecki nazizm był częścią międzynarodowego ruchu faszystowskiego, który nie rozpoczął się ani nie zakończył w Niemczech,
ale który istniał z rozmaitym poziomem siły
w prawie każdym kraju, wliczając rzekomo
„umiarkowaną” Wielką Brytanię i który jako pierwszy doszedł do władzy wraz z Mussolinim we Włoszech. Drugi to taki, że
Hitler i jego nazistowska partia stali się jedynie istotną siłą polityczną w Niemczech na
fali międzynarodowego kryzysu gospodarczego, który rozpoczął się wraz z krachem
na Wall Street w październiku 1929 roku.
Przedtem rzekome krasomówcze siły Hitlera miały nikły wpływ na Niemców.
Dla Trockiego, i dla wszystkich marksistów, faszyzm jako całość był produktem i
odpowiedzią na międzynarodowy kryzys kapitalizmu, który chwycił system po I wojnie
światowej. Była to próba rozwiązania tego
kryzysu w interesie kapitału, zrywała z demokracją parlamentarną, ustanawiając reakcyjną dyktaturę oraz niszcząc klasę
robotniczą.
Do tej ogólnej analizy Trocki stworzył
najistotniejszy dodatek. Dostrzegł, że faszyzm to nie był tylko sposób sprawowania
władzy, czy trend polityczny promowany
przez klasę kapitalistów jako taką, lub nawet przez część lub skrzydło wielkiego biznesu. Faszyzm rozpoczął się raczej jako
prawdziwie masowy ruch niższej części klasy średniej lub drobnej burżuazji. Ta klasa
cierpiała dotkliwie, a w szczególny sposób
w czasie kryzysu gospodarczego: z jednej
strony zgnieciona od góry przez banki i
wielkie monopole, a z drugiej naciskana od
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
dołu przez związki zawodowe i zorganizowaną klasę robotniczą. Doprowadzona do
rozpaczy przez kryzys gospodarczy i poczucie zmielenia przez wielkie kamienie młyńskie dwóch głównych klas, drobna
burżuazja „wpadła w szał” i stała się żyznym gruntem dla demagogii faszystowskiej.
To właśnie ta podstawa klasowa, która
stanowiła klucz do zrozumienia faszystowskiej nazistowskiej ideologii, wliczając ich
antysemicki komponent. Z jednej strony
posiłkując się retoryką „anty-kapitalistyczną”, ale skierowaną raczej przeciwko międzynarodowemu i finansowemu kapitałowi
niż przeciwko kapitałowi jako takiemu. Z
drugiej strony, znacznie poważniejszej,
gorzki anty-komunizm, anty-socjalizm i
anty-trade-unionizm. A dalej, jednoczący
oba elementy, przynajmniej w wyobraźni
faszystowskiej, antysemityzm – Żydzi jako
złowroga konspiracja, stojąca zarówno za
kapitałem finansowym, jak i komunizmem
(czyż przecież Rothschild i Marks obaj nie
byli Żydami?), w końcu stojąca ponad klasami mityczna egzaltacja państwem, narodem, przywództwem i rasą.
Drobno-burżuazyjna podstawa faszyzmu także ukształtowała jego rozwój jako
ruchu. Bez znaczenia jak wielu wspierających przyciąga, faszyzm nie może sam
wziąć władzy, ponieważ niższa część klasy
średniej nie może skutecznie obalić klasy
kapitalistycznej. Zamiast tego, musi być wyniesiona do władzy przez wielki biznes, jak
to się stało w Niemczech jesienią 1932 roku.
Ale klasa rządząca podejmie ryzyko częściowo zrzekając się kontroli ich państwa
na rzecz niebezpiecznych outsiderów tylko
pod olbrzymim naciskiem i musi zostać
przekonana a) że surowość kryzysu jest taka, że nie może ona rządzić dalej w starym
stylu, i b) że ryzyko rozpanoszenia się faszystów w organizacjach klasy robotniczej odniesie sukces. Równocześnie faszyści
musieli udowodnić swoją wartość klasom
rządzącym pokazując w praktyce swoją zdolność do stawania do walki z organizacjami
klasy robotniczej na ulicach.
Jeśli drobno-burżuazyjna podstawa faszyzmu jest zależna od wielkiego biznesu,
pozwala jednak zaoferować klasom rządzącym coś, co znajduje się poza ofertą „zwykłego” sprawowania władzy czy dyktatury
wojskowej. To masowe kadry na poziomie
szeregowych członków, które mogą roztrzaskać organizacje robotnicze w zakładach
pracy, majątkach ziemskich, na ulicach daleko gruntowniej i skuteczniej niż operacje
policji lub armii z zewnątrz.
Ta analiza rozwinięta w szczegółach
przez Trockiego w jego błyskotliwym pisarstwie w The Struggle Against Fascism in Germany, nie tylko uchwyciła istotę faszyzmu,
ale także pokazała jak można z nim walczyć. Wpierw, ponieważ faszyzm był śmiertelnym zagrożeniem dla wszystkich
organizacji robotniczych, niezbędne było
ustanowienie maksymalnej jedności klasy
robotniczej przeciwko faszyzmowi za pomocą robotniczego Jednolitego Frontu (to właśnie tę jedność sabotował Stalin w latach
1929-33 ze swoim utra-lewicowym pomysłem, że socjaldemokraci byli socjalfaszystami). Po drugie, drobna burżuazja mogła być
przeciągnięta na stronę klasy robotniczej
lub przynajmniej zneutralizowana, zapewniając to, że socjalistyczna lewica mogłaby
przekonująco prezentować się jako zdolna
do rozwiązania chronicznego kryzysu systemu. W końcu oznaczało to udowodnienie
w praktyce jej zdolności do obalenia kapitalizmu (znowu było to tylko to, czemu zapobiegał późniejszy sojusz stalinowskiej
władzy z „postępową burżuazją” we „Froncie Ludowym”).
Współczesne znaczenie tych lekcji powinno być jasne. Kryzys systemu, choć
mniej ostry, niż w latach '30, wciąż jest z
nami, a więc również zagrożenie faszyzmem – niezależnie od jego narodowego
charakteru lub pojedynczych przywódców.
Jeśli zagrożenie nie jest jeszcze bliskie, jeszcze bardziej rozsądne byłoby uszczypnięcie
się w tyłek przez silną zjednoczoną akcję
klasy robotniczej. Jednakże, aby wyeliminować faszystowskie zagrożenie na dobre, aby
na dobre urzeczywistnić hasło „Nigdy Więcej” konieczne jest zniszczenie jego krwawiącego
podłoża
–
systemu
kapitalistycznego.
Tłumaczenie: Artur Maroń
Tekst ukazał się w lipcu 2007 r. na blogu autora (johnmolyneux.blogspot.com). Źródło:
lewica.pl
CHICHOT HISTORII
Ostatnio zdarza się nam coraz częściej nie zgadzać z ocenami
Lwa Trockiego, nie mówiąc już o posttrockistach. I tym razem zapewne po części nie będzie wyjątku.
W naszym mniemaniu sukces Hitlera i faszyzmu był konsekwencją „cudu nad Wisłą” – zatrzymania się pod Warszawą tryumfalnego marszu rewolucji światowej. Burżuazja przerażona sukcesami
rewolucji w Rosji zdecydowała się na wszystko, by zniszczyć „czerwoną zarazę”. W końcu poparła ruch faszystowski.
Wydawałoby się, że różnica w obu koncepcjach nie jest istotna.
Pozornie to nic nie zmienia. Skoro jednak dziś rewolucyjny ruch robotniczy jest w rozsypce, to nie ma również zagrożenia faszyzmem.
W tej sytuacji burżuazja na niego nie postawi. Ten koń co najwyżej
może iść dziś w nacjonalistycznym zaprzęgu.
Nie warto zatem nim straszyć. Są dużo ważniejsze cele i silniejsi
przeciwnicy.
Jak wiadomo Trocki winą za dojście Hitlera do władzy obciążał
głównie Stalina i MK. Można mieć co do tego uzasadnione obiekcje. Zapewne taktyka jednolitego frontu robotniczego „od dołu”,
zwłaszcza wzbogacona przez etykietkowanie socjaldemokratów mianem „socjalfaszystów”, niespecjalnie się broni, chociażby ze względu na schematyzm. Niemniej proponowana przez Trockiego
taktyka jednolitego frontu robotniczego „od góry” (z jednoczesnym
wariantem oddolnym) nie miała w tych czasach najmniejszych
szans na zastosowanie i uznanie drugiej strony – Międzynarodówki
Socjalistycznej i socjaldemokratów, którzy wówczas powszechnie w
Niemczech i Polsce obnosili się ze swym zoologicznym wręcz antykomunizmem. Uznanie mogła ona wzbudzić tylko u niezależnych
socjalistów i socjalistycznych partii mniejszości narodowych. Co ciekawe działaczy tych partii komuniści raczej nie uznawali za „socjalfaszystów”, choć z czasem obligatoryjne wytyczne Stalina i MK i na
tym polu wykluczyły rysujące się porozumienia. Fakt ten potwierdza tylko destrukcyjną rolę „teorii socjalfaszyzmu”.
Czyżby Trocki tego nie widział? Jeśli tak to był ślepy, i to nie na
jedno oko.
Przykład Rewolucji Październikowej i paru innych socjaldemo-
krację już na dobre wystraszył. Na tle bolszewizmu wydawało się,
że faszyzm łatwo da się poskromić. O poskromieniu rewolucjonistów, komunistów w tych czasach nie było mowy. Kolejne rewolucje
socjalistyczne wisiały w powietrzu. Dla niemieckiej socjaldemokracji i polskich socjalistów wybór był zatem prosty – bagatelizowano
zagrożenie faszystowskie, komunistycznego – bynajmniej.
Tak to już było.
Sytuacja zmieniła się dopiero po dojściu Hitlera do władzy, gdy
w Niemczech było już za późno na jakąkolwiek refleksję, nie mówiąc już o przeciwdziałaniu.
Szok był tak ogromny, że Międzynarodówka Komunistyczna
„przegięła pałę” w drugą stronę, ogłaszając nową, w ustach komunistów brzmiącą niewiarygodnie, taktykę Frontów Ludowych.
Trocki pozostał słusznie przy taktyce jednolitego frontu robotniczego. W nowych warunkach taktyka ta mogła być już adekwatną
odpowiedzią na groźbę faszyzmu. Szkopuł w tym, że MK i zrzeszone w niej partie komunistyczne od niej już odstąpiły, przechodząc
od Frontów Ludowych aż do Frontów Narodowych.
IV Międzynarodówka ze słuszną w tym momencie taktyką klasową zawisła nieomal w próżni.
Chwalebny wyjątek opisuje Paweł Szelegieniec: „Po zwycięstwie
faszyzmu w Niemczech i Austrii, finansowany przez kapitał Brytyjski Związek Faszystów (British Union of Fascists) Oswalda Mosley'a
przeszedł do zmasowanej działalności. Faszystowskie 'czarne koszule' organizowały marsze przez dzielnice robotnicze i żydowskie,
często prowokując starcia, przy bierności policji. Najsłynniejsze
starcie między faszystami a lewicą robotniczą miało miejsce w 4 listopada 1936 roku w londyńskim East Endzie i przeszło do historii
jako 'Bitwa na Cable Street', kiedy to stu tysiącom antyfaszystów
udało się zatrzymać i rozbić marsz siedmiu tysięcy 'blackshirts'. Dla
bolszewików-leninistów było to potwierdzenie słuszności zalecanej
przez Trockiego taktyki jednolitofrontowej przeciw faszyzmowi”.
To jednak nie wszystko, w międzyczasie coś się jednak stało.
Dziś nie ma w zasadzie w Europie klasowych partii robotniczych.
Rozmyty został nawet termin klasa robotnicza. Socialist Workers
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 25
Party, partia Johna Molyneux, preferuje szerszy termin – „klasa pracownicza”, czy wręcz „klasa pracująca”, który obejmuje całość ludzi
żyjących z pracy najemnej (a nawet pracujących chłopów), rzekomo konstytuujących się w klasę dla siebie, świadomą sprzeczności
swych interesów z ograniczoną liczebnie klasą wielkich kapitalistów
korporacyjnych.
Nie mówi się już o jednolitym froncie robotniczym, lecz o
FRONCIE JEDNOLITYM. Front ten w gruncie rzeczy jest już tylko
wariantem frontów ludowych.
Tak oto posttrockiści przeszli na pozycje stalinowskie, nie zważając na chichot historii.
11 LISTOPADA 2010 FRONT TEN WIDZIELIŚMY NA ULICACH WARSZAWY. Udział Pracowniczej Demokracji, Grupy na
rzecz Partii Robotniczej obok lewicy obyczajowej i burżuazyjnej z
„Krytyki Politycznej” i „Gazety Wyborczej” był zatem nieprzypadkowy.
W.B.
DWUGŁOS
PIOTR KENDZIOREK:
O PRZYWRACANIU LEWICOWEJ
PAMIĘCI HISTORYCZNEJ
Wokół filmu Anny Zawadzkiej „Żydokomuna”
Pokazany ostatnio w Warszawie na publicznych pokazach w Centrum Sztuki
Współczesnej film dokumentalny Anny Zawadzkiej „Żydokomuna“ (2010) budzi mieszane uczucia. Intencje autorki i generalna
wymowa tego obrazu niewątpliwie mają
charakter lewicowy. Co więcej, jest to pierwsza próba zmierzenia się z tematem udziału
Żydów w polskim i żydowskim ruchu robotniczym w XX wieku za pomocą medium filmu dokumentalnego. Została ona podjęta z
zamiarem zrozumienia doświadczeń ludzi o
poglądach radykalnie lewicowych, którzy
po 1989 r. byli albo przedmiotem prawicowej nagonki, albo też byli wykluczani z obszaru społecznej pamięci historycznej w jej
utrwalonych formach. (Przy czym także w
PRL dzieje ruchu robotniczego podlegały
licznym manipulacjom i cenzuralnym ograniczeniom).
Możliwości obrazu filmowego w przywróceniu pamięci o lewicy żydowskiej i polsko-żydowskiej w okresie międzywojennym
i późniejszym są pod pewnymi względami
większe od typu komunikacji, jaki pojawia
się w obcowaniu ze spisanym materiałem
wspomnieniowym. Wynika to stąd, że zarejestrowany kamerą obraz mówiących postaci pozwala na lepsze uchwycenie ich emocji
i tworzy poczucie bardziej bezpośredniego
kontaktu niż w przypadku słowa pisanego
(mimikę, wygląd, sposób mówienia odbiera
się tu równolegle z przekazywaną opowieścią). W medium filmowym jako instrumencie przekazu ludzkich doświadczeń tkwią
także ograniczenia – wynikają one m.in. z
uwarunkowanej czasowo fragmentaryczno-
Strona 26
ści przekazu. Ten problem pojawia się właśnie w przypadku filmu Zawadzkiej.
Autorka zebrała wypowiedzi różnych osób
działających w ruchu robotniczym i mówiących na temat tej działalności w okresie międzywojennym, a także swoich losów
powojennych (aż do wydarzeń Marca 1968
r.). Niestety funkcja tych fragmentarycznych i przemieszanych wypowiedzi w całościowej konstrukcji filmu nie zawsze jest
jasna, a i generalny sens tego obrazu filmowego wydaje się być niedookreślony.
Problem pojawia się już na płaszczyźnie
zagadnienia „kto mówi” – dla widza filmu
dokumentalnego o przeszłości sprawą istotną dla poczucia orientacji w materii obrazu
jest jasność, co do tego kim są prezentowane postacie. Czasem taka orientacja jest
sprawa prostą – bohater filmu opowiada
chronologicznie swoją historię życiową
bądź jej istotne fragmenty, równocześnie
wyjaśniając kontekst opisywanych zdarzeń
(w czym czasem wspomaga go narrator filmowy). Tutaj jednak mamy do czynienia z
wieloma osobami, o których całościowej
drodze życiowej wiemy bardzo niewiele, i
co więcej nie zawsze jest jasne według jakiego klucza zostali oni dobrani przez reżysera. Tytuł filmu sugeruje, że chodzi tu o
komunistów żydowskich bądź pochodzenia
żydowskiego, jednak szybko okazuje się, że
występują w nim także osoby działające także w partiach socjalistycznych (typu PPS i
Bund), ludzie bez jakichkolwiek związków
rodzinnych ze społecznością żydowską (np.
z PPS), wreszcie dzieci znanych polskich
działaczy komunistycznych (Władysława
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
Bieńkowskiego, Stanisława Zawadzkiego).
W efekcie mamy ciąg zmontowanych
wypowiedzi bardzo różnych osób, o których wiemy zwykle tylko to, że były związane z jakąś partią lewicową w okresie
międzywojennym. O swoich doświadczeniach politycznych i generalnie udziale Żydów w ruchu robotniczym mówią one na
poziomie bardzo ogólnym (czemu towarzyszy garść mniej lub bardziej ciekawych
wspomnień osobistych). Tak więc dowiadujemy się, że większość Żydów żyła wtedy w
nędzy, w KPP było „wielu Żydów”, narastał
antysemityzm, socjaliści polscy i żydowscy
współpracowali ze sobą, etos ruchu robotniczego zawierał w sobie komponent internacjonalistyczny i przez to był atrakcyjny
dla Żydów zagrożonych przez polskich radykalnych nacjonalistów; w socjalizmie
miało nie być bezrobocia i nędzy, co budziło nadzieję i wiarę itd. Wszystko to jest trafne i dobrze, że zostało przypomniane, ale
tego rodzaju ogólne formuły zainteresowany tematem widz zapewne wielokrotnie już
wcześniej słyszał i bardzo niewiele nowego
wnoszą one do naszej wiedzy w kwestii lewicowej aktywności Żydów bądź osób pochodzenia żydowskiego.
Niewykorzystana szansa tego filmu polegała na tym, żeby skoncentrować się albo
na losach kilku postaci (co pozwalałoby na
pogłębione ukazanie tego, czym był komunizm/socjalizm dla zaangażowanych wówczas lewicowo Żydów), albo też na kilku
kluczowych zagadnieniach. Ta ostatnia
możliwość znalazła w filmie dobrą realizację w przedstawieniu roli, jaką terror endec-
ki na uniwersytetach odegrał w lewicowej
radykalizacji studentów żydowskich (ale także części studentów polskich). Jednak już temat tego, co robili przedstawieni bohaterowie jako działacze lewicowi i jak wyglądały ówczesne podziały i debaty ideowe, pozostaje tylko słabo zarysowany.
Jest rzeczą znamienną, że przykładowo
kwestie stalinizmu, polityki Frontu Ludowego, tzw. procesów moskiewskich i rozwiązania KPP, nie zostały nawet wspomniane
(nie mówiąc już o ich poważniejszym podjęciu), podobnie zresztą jak przejawy antysemityzmu w ideologii i praktyce powojennego stalinizmu. Również okres wojny został ograniczony do kilku wątków, które robią wrażenie bardzo cząstkowych i przez to
nieco przypadkowych (udział socjalistów
polskich i żydowskich w obronie Warszawy
w 1939 r., współpraca lewicowej konspiracji
polskiej i żydowskiej, zjawisko tzw. szmalcownictwa). Okres bezpośrednio powojenny sprowadzono do paru ogólnych formuł o
odbudowie kraju, nadziei na sprawiedliwość społeczną, antysemityzmie podziemia
antykomunistycznego. I potem następuje
przeskok od zdawkowo potraktowanych początków PRL-u do okresu antysemickiej
kampanii Marca 1968 r. Okres twardego stalinizmu, który zakończył mrzonki o „polskiej drodze do socjalizmu” i skonfrontował
działaczy lewicy komunistycznej z systemem masowych represji w ogóle nie zostaje
choćby wzmiankowany!
W roli podsumowania pojawia się garść
podszytych melancholią komunałów o tym,
„co zostało z ideałów tamtych lat”. Towarzyszy temu naiwnie formułowane przez reżyserkę pytanie „czy z perspektywy dzisiejszej
wiedzy ponownie zaangażowałby się pan politycznie w taki sam sposób” (w odpowiedzi
jego adresat tylko bezradnie macha ręką).
Co więcej, niektóre z nielicznych wypowiedzi, które wykraczają poza ogólne formuły
nic istotnego treściowo nie wnoszą – jeden
z bohaterów opowiada np. że w czasie wojny zawsze spotykał się z pomocą ze strony
żołnierzy Armii Czerwonej, którzy wynieśli
go rannego spod ostrzału wroga. Później
zaś wspomina o działalności organów UB i
o procesach, jakie mu wytaczano z inspiracji IPN w ostatnich latach – jednak o roli, jaką pełnił w tym kontekście (a tym samym o
co jest oskarżany) dowiadujemy się równie
mało, co o jego komunistycznej działalności
sprzed wojny. Z podobnego powodu nie w
pełni została wykorzystana niezwykle ciekawa wypowiedź Samuela Willenberga na temat jego przedwojennej identyfikacji z
PPS-em, ponieważ tylko dobrze zorientowany widz będzie wiedział, że jest on jednym z
bardzo nielicznych ocalałych więźniów Tre-
blinki, co nadaje tej pełnej sentymentu wypowiedzi istotne znaczenie.
Film jest pod wieloma względami cennym dokumentem, ale pozostaje też wielką
niewykorzystaną szansą. Nie jest zresztą w
ogóle jasne, dlaczego jego tytuł brzmi „Żydokomuna” – autorce zapewne chodziło o
dekonstrukcję prawicowego mitu, poprzez
pokazanie pod tym prowokacyjnym tytułem faktycznych działaczy żydowskiej lewicy. Ale problem pojawia się już na
płaszczyźnie obszaru znaczeniowego – obecnie pojęcie „żydokomuny” kojarzy się z gestem łączenia działalności komunistów i
powojennego „systemu komunistycznego” z
wpływami/interesami Żydów (co w różnej –
często aluzyjnej – postaci wciąż jest powielane ze strony nadal wpływowej prawicy nacjonalistycznej). Tymczasem tutaj ten termin wydaje się być bliższy znaczeniu, w jakim funkcjonował on w okresie międzywojennym – prawica nacjonalistyczna określała wtedy za jego pomocą cały ruch robotniczy i wszelkie tendencje postępowe w życiu intelektualnym. Wykorzystanie –
choćby prowokacyjne – tak obciążonego
ideologicznie pojęcia, wbrew intencjom
twórcy może przyczyniać się do jego społecznej legitymizacji. Tym istotniejsze jest
wyjaśnienie jego historycznego sensu i funkcji. Jednak na ten temat pojawiają się w filmie tylko wyrywkowe wypowiedzi naukowców, z których trudno złożyć całościowy
obraz tego zjawiska. Co więcej, kluczowe
dla rozpowszechnienia się wyobrażenia „żydokomuny” wydarzenie Rewolucji Październikowej (wraz z dużym udziałem osób
pochodzenia żydowskiego w kierownictwie
bolszewickim) oraz katastrofalny rozwój stosunków narodowościowych na Kresach w
okresie po zajęciu tych terenów przez ZSRR
w 1939 r. w ogóle nie zostały wzmiankowane.
Odbiorca dowiaduje się tylko, że pojęcie
„żydokomuny” było instrumentem pacyfikacji wszelkich nurtów i idei lewicowych
przez totalitarną prawicę nacjonalistyczną,
co jest wykładnią w pełni zasadną. Jednak
istotne jest także to, że prawicowa interpretacja ruchu robotniczego jako „manipulacji
żydowskiej” bezpośrednio wiązała się ze
skrajnie prawicowym quasi-antykapitalizmem, tzn. prawicowo-populistycznym projektem rozwiązania „kwestii socjalnej”,
przedstawianym jako alternatywa dla marksistowskiego socjalizmu (wraz z ideami internacjonalizmu i walki klas). Nacjonalistyczny program społeczny – w którym antysemityzm odgrywał kluczową rolę – był
atrakcyjny dla dużej części mas znajdujących się pod wpływem reakcyjnych ideologii nacjonalizmu, rasizmu i klerykalizmu.
Dlatego naiwne jest przekonanie – formułowane przez jednego z filmowych „ekspertów” (działacza radykalnej lewicy
Floriana Nowickiego) – że tego rodzaju antysemickie idee były przyjmowane tylko
przez drobnomieszczaństwo, znajdujące się
w stanie walki konkurencyjnej z Żydami.
Ten sam „ekspert” – robiący wrażenie intelektualnego majsterkowicza, klecącego na
poczekaniu pseudoteorie – przekonuje, że
„marksizm zawsze odżegnywał się od syjonizmu”. Trudno się dziwić, że osoba nie zajmująca się dotychczas historią żydowskiego
ruchu robotniczego opowiada takie dyrdymały, gorzej jednak, że autorka filmu autoryzuje je i rozpowszechnia. Co więcej,
uzupełnia je kuriozalną wypowiedzią jednego ze świadków epoki, iż „wśród Żydów
było wielu faszystów” (przy czym chodzi
prawdopodobnie właśnie o syjonistów).
Zupełne pominięcie w filmie istnienia
znaczącego nurtu lewicowego syjonizmu
(częściowo marksistowskiego) – który odegrał istotną rolę w powstaniu żydowskiego
ruchu robotniczego w Europie Wschodniej
na przełomie XIX i XX wieku, a później w
rozwoju żydowskiej konspiracji w okresie
wojny – wpisuje się w schematy myślowe
najbardziej prymitywnego lewicowego antysyjonizmu. Jego przedstawiciele konstruują historię żydowskiego ruchu narodowego w sposób równie zafałszowany, jak
prawicowi antykomuniści dzieje ruchu komunistycznego. Tutaj syjonizm został
przedstawiony jako polityczna alternatywa
dla organizacji żydowskiego ruchu robotniczego, podczas gdy nurty poalejsyjoinistyczne były częścią tego ruchu. Wypowiedzi pozostałych ekspertów są trafne i
ciekawe, ale często pozostają w efekcie
montażu bardzo fragmentaryczne. Rzuca
się przy tym w oczy, że w filmie o historii
żydowskiego ruchu robotniczego występuje
tylko jeden historyk zajmujący się tym ruchem (August Grabski), który jednak specjalizuje się w okresie powojennym.
Należy mieć nadzieję, że omawiany film
– który mimo błędów warsztatowych i merytorycznych jest wkładem do dzieła przywrócenia historycznej pamięci o radykalnej
lewicy – będzie zachętą dla dalszych prób
zajęcia się doświadczeniami działaczy polskiego i żydowskiego ruchu robotniczego.
Ze względów generacyjnych jest to oczywiście ostatni moment na tego rodzaju inicjatywy. Najbardziej znana z zarejestrowanych
w filmie postaci – Marek Edelman – już nie
żyje...
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 27
KAROL MAJEWSKI:
NA KŁOPOTY Z HISTORIĄ LEWICY –
„ŻYDOKOMUNA”?
W związku z premierą filmu
Anny Zawadzkiej „Żydokomuna”
Największą zasługą Anny Zawadzkiej
jest wywołanie tematu, bo już sam obraz
jest całkiem nie na temat. Nie to jest jednak
największym osiągnięciem. Na zasadzie
„mówiąc o Hiszpanii, wspomnijmy o Portugalii” autorka audiowizualnej prezentacji
(bo filmem ze względu na fatalny montaż i
dźwięk to trudno nazwać) zdołała przemycić liczne wątki, refleksje, fakty i spostrzeżenia, które skutecznie „umykają” współczesnej polskiej historiografii i publicystyce,
a brutalnie obnażają fałszywość arcymodnych dziś przedstawień II Rzeczpospolitej jako bukolicznej oazy demokracji, sprawiedliwości, dobrobytu i narodowej jedności
Polaków.
Nadanie pracy tytułu «Żydokomuna»
jest znakomitą prowokacją. Autorka chwyta
byka za rogi i wzywa demony „dziadów” do
apelu. Można więc będzie przekonać się, w
jakim stopniu demony te były realne choćby na miarę duchów czy potrzeby takich wyobrażeń, a w jakim – użytecznym urojeniem tych niegdysiejszych oraz całkiem dzisiejszych reakcyjnych budowniczych „polityki historycznej”. Jeśli ta prowokacja powiedzie się, przypomniana zostanie aktualność
ostrzeżenia Poety:
Z kim idziemy? Rzecz nie warta wzmianki
I zawahać się nawet – to wstyd.
Posłuchajmy Marsylianki! Marsylianki!!
A potem – Horst Wessel Lied.
Wizja jedności moralno-politycznej II
Rzeczpospolitej w trzeciej i „czwartej” RP
została przez współczesnych szczodrze utytułowanych kapłanów dziejopisarstwa ucukrowana na beton, a ten na domiar spojony
katolickimi olejami liturgicznymi. Ale tak
ufortyfikowane w świadomości współczesnych antykomunistyczne „przedmurze”
może okazać się tyle warte, co Linia Maginota – jeśli zamysł Autorki «Żydokomuny» doda odwagi tym badaczom i publicystom,
którzy czują się już znużeni replikowaniem
hagiografii klawiszy politycznych Brześcia
czy Berezy Kartuskiej i im podobnych, późniejszych.
Zadziwiające jest jednak to, że sama Au-
Strona 28
torka z tytułowym problemem „żydokomuny” sobie nie poradziła. No, chyba że z
rozmysłem poradzić sobie nie chciała...
Socjotechniczne chwyty prawicy, mające na celu utożsamianie ze sobą Żydów, komunistów, marksistów i w ogóle lewicę,
łączenie ich w jedną całość „zagrażającą
zdrowej tkance narodu” – politycznie i funkcjonalnie skierowane były zarówno przeciwko Żydom, jak i organizacjom politycznym,
które rzekomo były „wymysłem żydowskim” i celowo „wprowadzały zamęt”, który
jeśli nie „niszczył narodu”, to niebezpiecznie „destabilizował państwo”. Motywy antysemickie łączyły się z nienawiścią do
socjalizmu. I to wydaje się oczywiste, tak
jak i sens zbijania przez prawicę wszelkiej lewicowości w pojęciową zbitkę „żydokomuna”.
W swej prezentacji Anna Zawadzka nie
zdołała skutecznie zdemaskować owego mitu, a nawet go nie podważyła. Przeciwnie,
całą „komunę”, a w tym „żydokomunę”, potraktowała jak twór realny, a nie prawicowo-propagandowy monolit – od powstania
po dzień dzisiejszy. I do takiego właśnie postrzegania jej dziejów w istocie nakłania.
Owszem, raz czy dwa wspomniano w filmie o likwidacji KPP, również fizycznej. Ale
proces, w ramach którego wymordowano
niemal całą kadrę bolszewicką z czasów Lenina, przewrót, który zrodził system zwany
później powszechnie stalinizmem, nie został w ponad godzinę trwającej audiowizualnej prezentacji nawet wspomniany – słowo
„stalinizm” nie padło ani razu!
Nie mogło. Rozbijałoby bowiem z gruntu fałszywy mit jedności owej „żydokomuny”. Przy okazji – najskuteczniej zaprzeczałoby też reakcyjnym mitom o istnieniu
takowej. Z chwilą bowiem, gdy jedni komuniści (stalinowcy) zaczęli masowo rozstrzeliwać innych (trockistów i innych) – nie
można już mówić o jedności komunistów,
czy w ogóle ruchu komunistycznego. Komunista „bezprzymiotnikowy”, a więc bez dookreślenia do jakich komunistów należy –
mordowanych czy mordujących – mógł istnieć już tylko jako jedyny i „prawdziwy” w
propagandzie kremlowskich siepaczy.
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
Ów krwawy rozbrat i zwycięstwo stalinowców – mające tragiczne skutki dla całego ruchu komunistycznego, dla całej lewicy
w skali światowej – nie ominął też „żydokomuny”. Przeciwnie, mord dokonany na
człowieku-symbolu tej zbitki, Lwie Trockim, spotykał się z pełną aprobatą ówczesnych prostalinowskich luminarzy owej
„żydokomuny”, ba! – nie zawahali się oni
przyłożyć ręki do częstokroć fizycznej likwidacji zwolenników zarówno Trockiego,
jak Bucharina czy Zinowjewa, na żydostwo
których niedwuznacznie wskazywano w
kremlowskiej prasie!
Pominięcie tego „drobiazgu” ma w istocie utrwalać obraz monolitu owej „żydokomuny”, budzić ckliwe współczucie, w końcu
– skłaniać do wybaczenia niewinnym, a zagubionym w meandrach dawnej polityki
starym komunistom, dziś nawróconym na
demokrację. I – w najistotniejszym, politycznym aspekcie – przyznać rację twórcom
mitu o ponadklasowej jedności Żydów –
„żydokomunie”.
Część wspomnianych stalinowskich luminarzy „żydokomuny” dopiero w 1968 roku odkryła prawdę o zbrodniach Stalina –
osobiście Stalina bądź „komunizmu”, nigdy
jednak – stalinizmu! I przeszła na drugą
stronę klasowej barykady, już otwarcie.
Rzecz jasna, o zbrodniach popełnionych na
antystalinowskich „żydokomunistach” nie
wspominając. Z zadziwiającą konsekwencją
w całej prezentacji Anny Zawadzkiej również o nich nie wspomniano, nie odróżniono od katów – jakby zgodnie z wolą i
zapotrzebowaniem synów tych ostatnich,
owych nomenklaturowych porfyrogenetów
[gr. urodzonych w purpurze], troskliwie zabiegających dziś o zrozumienie dla przodków – renegatów komunizmu. Choćby i
miało to oznaczać uznanie za prawdziwe
dawnych endeckich propagandowych stereotypów.
Bo i cóż to szkodzi, jeśli dla nich socjalizm, komunizm – to już przeszłość?
Źródło: pismodalej.pl
ZMARŁ MIECZYSŁAW KRAJEWSKI
10 grudnia w wieku 78 lat zmarł w Warszawie dr Mieczysław Krajewski, ekonomista, dziennikarz, lewicowy działacz społeczny i
polityczny.
Krajewski ukończył studia na Wydziale Matematyczno-Fizycznym Uniwersytetu Warszawskiego w 1957 oraz na Wydziale
Społeczno-Ekonomicznym Wyższej Szkoły Nauk Społecznych w Warszawie w 1964, uzyskując stopień naukowy doktora nauk
ekonomicznych. Był także dziennikarzem. Pod koniec lat 80. zaangażował się w działalność polityczną.
W 1993 Krajewski uzyskał mandat posła na Sejm II kadencji. Został wybrany w okręgu Warszawa z listy Sojuszu Lewicy
Demokratycznej. Zasiadał w Komisji Polityki Gospodarczej, Budżetu i Finansów, Komisji Nadzwyczajnej do zbadania zasadności
zarzutów Najwyższej Izby Kontroli w stosunku do niektórych byłych ministrów współpracy gospodarczej z zagranicą, Komisji
Nadzwyczajnej do Rozpatrzenia Projektów Ustaw o Ustroju Samorządowym Warszawy oraz Komisji Nadzwyczajnej do Rozpatrzenia
Raportu o Polityce Regionalnej wraz z Aneksem pt. Procesy Zróżnicowań Regionalnych w latach 1990–1994 oraz Zasady Polityki
Regionalnej Państwa. Był także członkiem dwóch podkomisji.
Jego bliski współpracownik Andrzej Ziemski na stronie internetowej „Przeglądu Socjalistycznego” tak wspomina zmarłego kolegę:
Był człowiekiem bardzo otwartym, poszukującym nowych rozwiązań ideowych i politycznych dla lewicy i PPS w skomplikowanej
sytuacji, jaka powstała w momencie pojawienia się agresywnej formy wolnego rynku i neoliberalizmu w nadwiślańskim wydaniu. Jako
ekonomista był od początku krytykiem przyjętej drogi neoliberalnej transformacji po „okrągłym stole”.
(...) wspominam jego zaangażowanie w obronę wydania „Sztandaru Młodych” z 27 sierpnia 1980 roku, w którym znalazł się zestaw
tytułów „socjalizm tak – wypaczenia nie”. Zestaw ten przeszedł do historii jako robotnicze hasło wypisane w dniach strajku na bramie
Stoczni Gdańskiej. Był on odzwierciedleniem ówczesnych nastrojów klasy robotniczej, która kapitalizmu nie chciała i nie akceptowała.
Jarosław Klebaniuk (lewica.pl)
Komentarz pod informacją
o śmierci M. Krajewskiego na lewica.pl:
Nie wątpimy w zdolności M. Krajewskiego do współpracy „na lewo i na prawo”. Na pewno, zajmując pozycję w centrum, był strawny
dla obu stron ciążących ku centrum, ewentualnie niestrawny dla skrajnych skrzydeł czy to lewicy, czy prawicy.
Nic dziwnego też w tym, że centrum ma zazwyczaj najwięcej zwolenników.
Problem zaczyna się w momencie, kiedy centrum w swym zwycięskim pochodzie przez zbliżone opcje polityczne, uzurpuje sobie prawa
także do pozycji radykalnych. Centrum uważa, że zajmuje całość tzw. rozsądnych poglądów lewicowych. Kto na lewo, ten wylatuje poza
rozsądne granice, a więc i poza życie polityczne jako takie. Z tych pozycji M. Krajewski i jemu podobni uważają, że poglądy skrajnie
lewicowe nie mają racji bytu, a ich reprezentantów nie bierze się w ogóle pod uwagę. Jest to sposób myślenia typowy zresztą dla wielu
przedstawicieli lewicy.
Dlatego lewica skrajna, zanim zostanie w ogóle dopuszczona do prawa do wyrażenia swoich poglądów, musi najpierw wywalczyć sobie
prawo do tego, aby była zauważona. Wolność i demokracja obowiązują dla opcji politycznych, które są już uznane.
„Postkomuna” w jej SLD-owskim i opozycyjnym wcieleniu uzurpowały sobie prawo do decydowania o tym, komu się należy prawo do
bytu politycznego. Nie powinni się więc dziwić, że mają recenzentów z lewa, którzy nie dadzą się sprowadzić do „politycznie poprawnych”,
ugłaskanych recenzentów, o których wspomina Krajewski – sprowadzających krytykę do zmiany warty w zależności od tego, czy „motłoch”
się burzy, czy nie. Jak w najlepszej demokracji na świecie, w USA, gdzie tę komedię odgrywają demokraci i republikanie.
KOSTKI DOMINA
(EB)
Układanie kostek domina to bardzo żmudna praca. Pracę taką w Polsce wykonała koteria Zbigniewa M. Kowalewskiego i Biura
Wykonawczego IV Międzynarodówki (mandeliści) pospołu z CWI, układając „drogę do partii robotniczej” na bazie Wolnego Związku
Zawodowego „Sierpień 80” i PPP. Droga miała oczywiście prowadzić do międzynarodowej „partii antykapitalistycznej” – masowej partii
pracowniczej.
Klęska Nowej Partii Antykapitalistycznej we Francji i jej mutacji w pozostałych krajach europejskich kończy ten eksperyment
niechybnie, obracając w perzynę „wielki potencjał” tzw. SOCJALIZMU XXI WIEKU.
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 29
EWA BALCEREK: GRA W CHOWANEGO
(na marginesie tekstu Mieczysława Krajewskiego
„Wewnątrzustrojowa przebudowa
socjalizmu w Polsce”)
Minione 40-lecie nie skąpiło nam mocnych wrażeń, a jednak lata 80. trudno zlekceważyć jako kolejne ogniwa, nie ostatnie, długiego łańcucha bezskutecznych prób i błędów w dziele reformowania
naszej gospodarki. Załamanie obecnej dekady jest bezprecedensowe z tego chociażby względu, że jest to najdłuższy z dotychczasowych kryzysów (od 1979 r., kiedy to po raz pierwszy mieliśmy do
czynienia ze spadkiem dochodu narodowego). Poziom życia rodzin
pracowniczych nie powrócił do tego sprzed 10 lat, w zamian zaś mamy nasilenie zróżnicowania społecznego, nieokiełznaną inflację
oraz rozczłonkowanie gospodarki na niewspółdziałające ze sobą atomy, pozbawione nawet dotychczasowej fikcji centralnego planowania (np. niespójności CPR dotyczące nakładów na budownictwo
mieszkaniowe i oczekiwanych-zakładanych wyników). Reforma gospodarcza, zapoczątkowana przed 7 laty, nie doprowadziła do tego,
by mechanizm gospodarczy z większą skutecznością zaczął odpowiadać potrzebom społecznym. Reforma, nie rozwiązując dawnych
problemów, dołożyła nowe. Zasadnicze znaczenie mają jednak problemy zadawnione, skumulowane skutki minionych dziesięcioleci.
Nieefektywność gospodarki polskiej nie była długo tajemnicą.
Od zakończenia planu 6-letniego datuje się ciąg prób reformowania
gospodarki narodowej, a tendencja polega na przechodzeniu od modelu przeciwstawnego modelowi kapitalistycznemu do coraz bardziej zbliżonego. Okazuje się, że aby gospodarka była efektywna
muszą istnieć chociażby elementy mechanizmu rynkowego. Walka,
w minionych okresach, toczyła się o to, jak szeroki miałby być zasięg tego mechanizmu.
Zmiany w systemie zarządzania doprowadziły do weryfikacji
koncepcji parametrycznych. Okazało się, że instrumentalne potraktowanie mechanizmu rynkowego z kontrolą organu centralnego nie
zdało egzaminu. Jednocześnie, państwo jako centrum zarządzające
gospodarką i planujące uważane jest za gwarancję realizacji interesu ogólnospołecznego. W reformie lat 80. doszło do głosu przekonanie, że interes ten najlepiej zabezpieczy jednak mechanizm
rynkowy. W zasadzie więc, ostatnie okopy są tutaj wykopane. Doświadczenie wskazuje wszak, że utrzymywanie się silnej pozycji centrum nie zapewnia bezpieczeństwa socjalnego społeczeństwu. Tę
legitymizację centrum usiłuje zastąpić inną, chociaż brak tu argumentów. Pozostaje więc przy tej, uzasadniając swą nieudolność
tym, że poprawa sytuacji jest uzależniona od dobrej woli społeczeństwa, mającej się przejawić w jego zwiększonej skłonności do podejmowania wysiłków produkcyjnych.
1. Przyspieszenie strukturalne a doganianie kapitalizmu
Niezależnie od ideologicznych frazesów, punktem odniesienia
dla biurokracji pozostaje zawsze kapitalizm z jego wyższą efektywnością gospodarowania. Było tak i w okresie powojennym, kiedy to
od 1948 r. zaczęto realizować „model radziecki”, który przyniósł w
konsekwencji podstawową industrializację. Jak pisze M. Krajewski,
dzięki niej Polska znalazła się na poziomie przedwojennych krajów
kapitalistycznych, co przedstawia jako fakt ze wszech miar pozytyw-
Strona 30
ny. Jednak nie jest tak, iżby kraje rozwijały się powtarzając etapy
rozwoju innych krajów. Struktura przemysłowa Polski, w wyniku
tego pierwszego „przyspieszenia strukturalnego” stała się nieco
mniej zacofana, niemniej jednak zacofaną pozostając... Nie dawała
bowiem możliwości wyrobienia sobie ewentualnie dobrej – związanej ze źródłami postępu technicznego i technologicznego – pozycji.
Jednocześnie, ze względu na cechy modelu społeczno-politycznego,
zepchnięte przez autora na margines jako wtórne wobec spraw
techniczno-ekonomicznych, model socjalizmu nie nabrał cech odpowiadających za instytucjonalizację potrzeb społecznych. Nie został więc stworzony mechanizm wiążący owe potrzeby z decyzjami
gospodarczymi. Istniało tu więc duże pole dla arbitralności biurokratycznej i chociaż powoływanie się na przypadkowości w historii
nie jest związane z taką samą aurą powagi, jak podpieranie się prawami konieczności, to jednak nie należy obrażać się na fakt, że konieczności realizują się mimo wszystko poprzez przypadki. Nie
miejsce tu na powtarzanie znanych krytyk organizacji zarządzania
gospodarką narodową, chodzi nam o podkreślenie tezy, że od samego początku socjalizm nie był w Polsce tworzony jako alternatywa wobec kapitalizmu, ale jako jego „zawistny rywal”. (Aby nie być
posądzonym o utopijność, musimy stwierdzić, że próba modelu alternatywnego została podjęta w Jugosławii, na tyle jednak niekonsekwentnie, że i tam skończyło się na sfalsyfikowaniu hipotezy o
możliwości wyjścia z zacofania metodami rynkowymi przy istnieniu biurokratycznego rozdzielnictwa i dyspozycji dochodem narodowym).
Według opinii dzisiejszych ekonomistów, polski model reformy
idzie coraz bardziej w kierunku przejmowania reguł i mechanizmów gospodarki rynkowej. Triumf zwolenników tego rozwiązania
byłby jednak przedwczesny, albowiem wszystkie dotychczasowe reformy wykazywały, że rozbijają się one o bariery biurokratyczne. Z
jednej strony, mamy obiektywną niemożność „dogonienia” wysoko
rozwiniętych krajów kapitalistycznych z przyczyn prozaicznych –
mianowicie moce produkcyjne krajów kapitalistycznych są tak rozwinięte, że wejście jeszcze jednego konkurenta byłoby z mety ukrócone. Wystarczy wziąć pod uwagę doświadczenia walecznych
„małych tygrysów” z Azji południowo-wschodniej, żeby przekonać
się, iż dostosowanie gospodarki do międzynarodowego, kapitalistycznego podziału pracy musi rozrywać stare struktury tradycyjnej
gospodarki jednocześnie je petryfikując, gdyż nawet najnowocześniejszy przemysł nie jest w stanie wchłonąć całości siły roboczej
danego kraju. Układy tradycyjne „pracują” na niskie koszty gałęzi
nowoczesnych – stąd atrakcyjność owych obszarów dla lokalizowania filii wielkich, ponadnarodowych korporacji.
Z drugiej strony, argument o koniecznych kosztach „przyspieszenia” wykorzystuje biurokracja pragnąc uchodzić w oczach społeczeństwa za strażnika interesu ogólnospołecznego. Wiadomo
bowiem, że kapitalizm nie jest rozwiązaniem dla Polski, ale czy jedynym pozostającym nam rozwiązaniem jest panowanie biurokracji? 40 minionych lat pokazało, że biurokracja potrafi jedynie
szukać rozwiązania i wyjścia z nieefektywności w metodach gospo-
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
darki kapitalistycznej, chociaż warunkiem czyniącym całe to przedsięwzięcie utopijnym jest niemożność zrezygnowania biurokracji z
przywilejów. Pora tu wyjaśnić, że pod pojęciem biurokracji nie kryją się specjaliści różnych dziedzin zarządzania i kierowania gospodarką, ale te stanowiska, które jako pozornie specjalistyczne są
obsadzone na zasadzie nomenklatury, a ludzie je zajmujący pełnią
funkcję wąskiej specjalizacji – stosunków ze szczeblami wyższymi
hierarchii biurokratycznej. Działania tej grupy pozorują organizację
pracy oraz planowanie, a w gruncie rzeczy są grą o maksymalizowanie korzyści w stosunkowo krótkim czasie na zasadzie rabunkowego wyzyskiwania sił wytwórczych. M. Krajewski pomstuje na
„lobby węgla i stali”, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że jest to tylko przejaw mechanizmu działania biurokracji. Inne lobby nie uzdrowi kraju, gdyż reguły gry biurokratycznej polegają na
marnotrawieniu środków, a każda próba gospodarności osłabia automatycznie pozycję danej dziedziny ekonomiki narodowej, a raczej – stojącej za nią biurokracji. Globalna nieefektywność jest
wygodnym parawanem i tylko spadnięcie poniżej przeciętnej jest
karalne. „Normalna” rotacja w ramach szukania kozła ofiarnego
jest mechanizmem zmuszającym do maksymalizowania korzyści z
czasowej dyspozycji środkami produkcji, bez względu na koszty
marnotrawstwa. Chroniczny stan kryzysowy gospodarki sprawia,
że kolejne ekipy na różnych szczeblach muszą odchodzić, a wraz z
tą koniecznością narasta konieczność marnotrawstwa.
Tymczasem, M. Krajewski usiłuje przerzucić odpowiedzialność
za ten mechanizm na barki pracowników. Dziwi się, że marnotrawstwo pleni się na każdym stanowisku, od robotnika do premiera. I
na zdziwieniu poprzestaje, jakby wymiar marnotrawstwa na stanowisku roboczym był porównywalny z tym, jakie ma miejsce na stanowisku premiera.
Szczególnie oburzającym jest insynuowanie, że drugie przyspieszenie strukturalne nie nastąpiło w Polsce, w latach 1956-1959, z winy „postawy roszczeniowej” (jak to zostało w latach 80. zgrabnie
określone w raporcie Kubiaka) społeczeństwa, a zwłaszcza wielkoprzemysłowej klasy robotniczej ukrywającej swe partykularne interesy za parawanem „lobby przemysłu ciężkiego”. Wystarczyłoby
przypomnienie nagich faktów: według przewidywań, realizacja planu 6-letniego miała przyczynić się do podniesienia poziomu życia o
40-60%. Po zakończeniu planu, oficjalnie podano, że liczba ta wynosi 27%, natomiast po dojściu do władzy Gomułki, statystycy skorygowali ją na... 13%, czyli rocznie następował wzrost stopy życiowej
w granicach błędu statystycznego. Dodać tu warto jeszcze jeden
wskaźnik obrazujący „lukratywność interesu”, jaki wielkoprzemysłowa klasa robotnicza zrobiła na planie 6-letnim. Wypadki śmiertelne
w górnictwie w 1954 r. zamknęły się liczbą 668 (w tym 592 w
KWK), podczas gdy w 1964 r. było ich 262 (197 w KWK), a w 1986
r. – 149 (108), Stopa życia spadała więc, a wymuszanie powstrzymania tego spadku i lekka zwyżka w latach 1956-1959 była wynikiem
postawy obronnej robotników. Natomiast zastanawiać powinno niewystępowanie efektu podażowego owych wielkich inwestycji planu
6-letniego. M. Krajewski wystąpienie tego efektu obwarowuje dodatkowo koniecznością wykorzystania rezerw prostych systemu. Autor
dostrzega jedynie techniczny aspekt marnotrawstwa, nie interesuje
go marnotrawienie pracy ludzkiej. Kolejne ekipy marnowały bądź
zaprzepaszczały szanse, jakie dawały rezerwy wewnętrzne czy zewnętrzne, ale krytyce podlegają przyczyny, że takie zjawiska mogły
zachodzić. Nie interesuje go zaprzepaszczanie szans budowy modelu alternatywnego wobec kapitalizmu.
2. Uspołecznienie a reprywatyzacja – pozorny dylemat?
Tezę, że problem reprywatyzacji wobec uspołecznienia jest dyle-
matem pozornym argumentuje autor w ten sposób, że silnie osadzone struktury społeczeństwa socjalistycznego są nam dane.
Socjalizm stanowi uznane zjawisko w świecie współczesnym.
Choćby codzienność gospodarcza temu brutalnie przeczyła. Twierdzi nawet, że napływ obcego kapitału można odfetyszyzować patrząc na to zjawisko z innego punktu widzenia. A mianowicie,
należy odwrócić zwroty wektorów i stwierdzić, że w kontakcie z socjalizmem... kapitał socjalizuje się. Są to kalambury, a te pozostawmy mistrzom słowa...
Rzeczywiście, można zgodzić się, że zabsolutyzowane pytanie:
reprywatyzacja czy uspołecznienie jest pytaniem źle postawionym.
Nasuwa się tylko refleksja, że nie istnieje teoria dowodząca, iż przechodzenie od własności społecznej do prywatnej jest procesem
wzrostu efektywności gospodarowania, podczas gdy teorie dowodzące prawidłowości odwrotnej w celu usunięcia bariery przestarzałych stosunków społecznych dla rozwoju sił wytwórczych były
konstruowane. Praktyka praktyką, ale gdy przez parę lat z rzędu daje jak najgorsze rezultaty, to czas pokusić się o spokojne rozważanie
teoretyczne. Dotychczas teoria bywała dopisywana do decyzji politycznych.
Prawdziwość konkretnych tez zależy od konkretnej sytuacji historycznej. Zmiana formy własności nie będzie miała większego
wpływu na szanse Polski w międzynarodowym, kapitalistycznym
podziale pracy... Będzie miała za to wpływ na możliwości zarobkowe poszczególnych przedsiębiorczych jednostek, chociaż niekoniecznie w oczekiwanym kierunku, jeśli wziąć pod uwagę, że
podłożem dobrobytu owych pełnych inicjatywy osobników jest nieformalne ciągnięcie korzyści z braku zainteresowanych własnością
państwową ze strony powołanych do tego ludzi. Czy z faktu, że własność państwowa bywa słusznie określana jako własność „niczyja”,
wynika postulat jej uprywatnienia? Ale podążanie tym torem myślenia byłoby niezrozumieniem intencji autora. Tu chodzi o wyższe,
użyjmy tego nadużywanego słowa – dialektyczne – rozwiązanie
sprzeczności między własnością prywatną a społeczną. Autorowi
chodzi bowiem o to, że socjalizm jako ustrój zaznaczający na każdym kroku swą wyższość nad niższością, asymiluje formy własności pozaspołeczne – rzecz nie w formie własności wszak, lecz w
tym, w jakim interesie ta własność „działa”. Gdyby socjalizm był realizacją podmiotowości klasy robotniczej, wtedy rzeczywiście nie
byłby to problem drugorzędny. Rzecz w tym, że korzyści ze zmian
przypadają zazwyczaj w udziale dotychczasowym beneficjentom.
Tak więc, problem własności staje się dopiero problemem po tym,
jak uda nam się go poprawnie metodologicznie sformułować dla
konkretnych warunków, nie zaś „załatwić” prawiąc banały o neutralności w ogóle pewnych pojęć. Już Hegel określił, co należałoby
rozumieć pod słowem „pojęcie”, aby nie mylić go z pustymi sofizmatami.
W naszych warunkach, reprywatyzacja jest szansą dla nielicznych. W skali kraju zmiany form własności muszą dokonywać się w
sposób niezwykle ostrożny (vide ciągnący się całe lata proces reprywatyzacji hutnictwa w Wielkiej Brytanii). Powodzenie takich zmian
jest uzależnione od ogólnego stanu gospodarki narodowej. Zupełnie zaś nieistotne są te uwarunkowania, gdy korzyści ocenia się nie
z punktu widzenia interesu społecznego, ale politycznego interesu
biurokracji. Powstaje uzasadniona refleksja, że chyba należało
ostrożniej podchodzić do kwestii upaństwowienia własności w latach 40., żeby nie trzeba było uzasadniać po latach, że wycofywanie
się z tego jest tylko wycofywaniem się na „z góry upatrzone pozycje”. Wskazuje się dziś słusznie, że proces upaństwowienia objął
niepotrzebnie działy nie należące do przemysłu kluczowego. Do tego okresu bardziej pasowałyby leninowskie koncepcje kapitalizmu
państwowego czy nawet NEP-u. Natomiast szukanie analogii dziś
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 31
jest nieporozumieniem.
Tkwi tu pewien problem niezupełnie należący do sfery ekonomicznej. Otóż program upaństwowienia był koniecznością polityczną partii walczącej o władzę. To był wyróżnik. Inaczej można by
było uznać, że pretendentów do realizacji każdego innego, mniej radykalnego programu, byłoby więcej. Kompromis był wykluczony.
Nie idzie o prawienie morałów wstecz. Faktem jest jednak, że zbiurokratyzowana partia wciąż utrzymuje stanowisko wykorzystując
do tego instrumentalnie programy – dziś nawet program reprywatyzacji. Zasady, takie jak upodmiotowienie klasy robotniczej są pomijane wśród rewindykacji norm leninowskich. Dziś wszak mamy
sytuację, że program reprywatyzacji mogą realizować siły konkurencyjne, odpada wiec monopol programowy. Cóż pozostaje? Frazes o
interesie ogólnospołecznym, którego gwarantem ma być ponoć biurokracja, ta sama, która społeczne fundusze spożycia wykorzystywała w celu zapewnienia sobie i tylko sobie komunistycznych zasad
podziału, a po wykorzystaniu – systematycznie obniżała udział SFS
w podziale dochodu narodowego. Jak więc chce biurokracja realizować swą „opiekuńczą funkcję”? W tej kwestii program nie istnieje, a
brak takiego wyróżniającego programu jest zwykłym bankructwem
politycznym. Trudno więc nie dziwić się zdziwieniu M.F. Rakowskiego, który żalił się nie tak dawno, że „komunista” czuje się pod
pręgierzem opinii publicznej. Przepraszam, ale jakim programem legitymuje się „komunista”? Gdyby miał program, żadna etykietka
nie byłaby kryterium rozstrzygającym.
Wydaje się, że to, co zostało powiedziane dotychczas w kwestii
pozorności dylematu: uspołecznienie czy reprywatyzacja, jest wystarczające. Wdawanie się w ponadczasowe rozważania o wyższości
nad niższością jest zajęciem jałowym i oddaje mu się wystarczająca
liczba naukowców, byśmy mogli sobie ten trening mózgu w popperowskim „trzecim świecie” spokojnie darować. Kryterium rozstrzygającym dla dalszych rozważań jest zawarte w powyższym
stanowisku. Reszta jest wyciąganiem wniosków.
3. Kilka odkryć autora
Tekst M. Krajewskiego dostarcza nam również pewnych wrażeń
intelektualnych, zwłaszcza gdy autor dochodzi do sformułowania
pewnych prawidłowości wieńczących jego analizę współczesnego
stanu społeczno-gospodarczego Polski, z której pomimo tu i ówdzie
padających gromów i gradobicia, wynurza się jasny obraz wyprany
ze sprzeczności charakteryzujących każdy szanujący się proces historyczny. Historia, okazuje się, raźno kroczy szlakiem wytyczonym
niezachwianą linią partii, co potwierdzają tezy KC i referatów tow.
Gorbaczowa. Choćby dziś autor miał wątpliwości, jego analiza nie
pozostawia niedomówień. Każda wątpliwość wymagała będzie
„przepisania” na nowo całej analizy po to, by z równą pewnością siebie głosić tezy uładzone między sobą, aby nie rzucały się w oczy
sprzeczności zasadnicze. Dopuszczalne są tylko sprzeczności subiektywne, przypadkowe. Jak je zwał, tak je zwał, grunt, że i one potrafią rozsadzić konstrukcję – nie pomagają szamańskie zaklęcia.
Pierwszym „odkryciem” M. Krajewskiego jest to, że kraje kapitalistyczne wysoko rozwinięte pobierają rentę techniczno-technologiczną na kształt renty przyrodniczej, daru przyrody. Ani słowem
nie wspomina się tu o „nawozach” niezbędnych, by ta przyroda rodziła swoje dary. Wystarczy wziąć pestkę i zasadzić, a wyrośnie drzewo cytrynowe.
O to chodzi, że nie wyrośnie. W części, w której M. Krajewski
składa rytualne pokłony na rzecz wyższości socjalizmu nad niższością kapitalizmu (tj. na początkowych stronach), wspomina się o
nierównomierności rozwoju kapitalizmu. Ale też bez wyjaśnienia.
Okazuje się, że zacofanie jest wynikiem niechęci wyjścia z zacofa-
Strona 32
nia.
Przeniesiona na grunt polski, teza o przyrodzonym charakterze
renty techniczno-technologicznej okazuje się płaską apologią quasi-rynkowego (a raczej pseudo-rynkowego) mechanizmu eliminacji przedsiębiorstw słabszych na rzecz silnych. W gruncie rzeczy
chodzi tu o postulat społecznego darwinizmu – żeby tak tknął to
cholerne „lobby węgla i stali”. Można by długo uzasadniać i ilustrować tezę, że zła struktura gospodarki narodowej decyduje, które
przedsiębiorstwo jest słabsze, a które silniejsze, a więc mechanizm
rynkowy sprzyja utrwaleniu złej struktury. Natomiast, aby mogło
decydować kryterium „preferencja konsumenta”, to ten musi być
po prostu bogaty, aby mógł być suwerenny. Przy mechanizmie rynkowym, aby ukształtowała się prawidłowa struktura, społeczeństwo
musi być bogate. Przekonywanie o tym jest jednak ewidentną stratą
czasu wobec demagogii reformatorów, którzy uznali, iż jest akurat
na odwrót, czyli, aby społeczeństwo mogło być „mądre”, najpierw
musi zaciskać pasa. (Działa tu prostackie podstawienie wyborów w
mikroskali, czy nawet poziomu indywiduów, na miejsce deklarowanego przedstawienia kryterium wyboru w makroskali). Oczywista
trudność polega na tym, co zrobić, aby społeczeństwo stało się bogate. Na pocieszenie można sobie powiedzieć, że to nie tylko nasz
polski problem, a i rozwiązanie nie może być indywidualnym osiągnięciem pojedynczego kraju. Na pewno jednak nie osiągniemy deklarowanych rezultatów obiecując ludziom, że dzięki
zróżnicowaniu i kombinowaniu metod rynkowych z biurokratycznymi bogactwo stanie się naszym udziałem. Taki cud nie byłby
możliwy nawet w Kanie Galilejskiej. Pozorność problemu w jego
sformułowaniu przez M. Krajewskiego jest analogiczna do tej, jaką
sam wskazał na przykładzie kwestii uspołecznienie czy reprywatyzacja. Znowu słuszna teza, że nie należy bać się rynku została zafałszowana przez kontekst, w którym została postawiona. Biurokracja
nie jest w stanie nie blokować mechanizmu rynkowego, gdyż poza
nieistotnym faktem, że wywołałoby to skutki bardzo niekorzystne
dla społeczeństwa, jednocześnie zlikwidowałoby możliwości czerpania przez biurokrację bezpośrednich korzyści z dyspozycji dochodem narodowym. Sposób, w jaki M. Krajewski przedstawia
sprawę jest czysto „usługowy” i taki charakter ma jego „odkrycie”.
Rozumowanie autora ma na celu wykazanie, że Polskę gubią roszczeniowe postawy pracowników gospodarki państwowej.
Kolejnym odkryciem jest sformułowanie prawa podziału dla
okresu II etapu reformy gospodarczej: „każdemu według pracy
społecznie niezbędnej”. Autor sugeruje nam, że osiągnęliśmy wyższy etap komunizmu, albowiem aby praca społecznie niezbędna
mogła stać się bezpośrednim miernikiem wartości siły roboczej, sama praca musi mieć charakter pracy bezpośrednio społecznej. Alternatywą jest rynkowe uzgadnianie, post factum, ile pracy okazało
się społecznie niezbędną, ile zaś zbędną. Kryterium niezbędności
pracy w systemie antagonistycznym, tj. klasowym, jest względne,
zależne od interesu klasy panującej, która określa użyteczność wysiłku produkcyjnego według kryterium własnego zysku. Kryterium
to z reguły całkowicie rozmija się z potrzebami reszty społeczeństwa, czyli tego, co byłoby społecznie niezbędne w sytuacji, gdyby
pracownicy wywalczyli swoją podmiotowość jako wytwórcy.
Tak więc, i to odkrycie M. Krajewskiego okazuje się tylko dorobioną teorią do potrzeb aktualnego etapu reformy, absolutyzującego
konieczność ponoszenia kosztów nietrafionych alokacji przez społeczeństwo, a zwłaszcza przez pracowników gospodarki upaństwowionej.
Na zakończenie, może nie odkrycie, ile maleńka idylla taka. Temat: egalitaryzm. Jak na tle tego wszystkiego, co napisał zrodził się
autorowi koncept doczepienia tu pojęcia egalitaryzmu – pozostanie
zapewne na zawsze jego tajemnicą. Chyba, że autor liczy na zacie-
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
trzewienie tzw. opozycji, która nie zaneguje tu logicznego wynikania, albowiem dla niej, wszystko, co spod pióra „komunistów” – to
obrona „urawniłowki”. W ten sposób tworzy się legendę o płaskim
egalitaryzmie jako idei podstawowej rządzącej biurokracji. Bliźniaczo muszą być skonstruowane mózgi, które w teorii i praktyce 40-lecia doszukują się i tępią egalitaryzm.
W jednym z numerów „Przeglądu Organizacji” prof. A.M. Zawiślak rzuca retoryczne pytanie: gdzie są ci wszyscy „fundamentaliści”
socjalizmu z ich „rewizjonizmami”, „anarchosyndykalizmami”, „fetyszyzmami”?... I sugeruje, że prawdopodobnie przechodzą oni
przyspieszone kursy przestawiania się na nowe myślenie. Pogłębiając optymizm prof. Zawiślaka sądzę, że pierwsi absolwenci tych
kursów już chwycili za pióra...
(z archiwum Grupy Samorządności Robotniczej)
MIRAŻ „NOWOCZESNEJ LEWICY”
Powracający na arenę polityczną po nieomal jedenastu latach zespół „Kontrpropozycji” nie miał większych trudności z określeniem
się wobec kapitalistycznej transformacji. Jedyne trudności, jak przyznaje Redakcja, sprowadzały się głównie do braku środków finansowych, czyli do braku dotacji zapewniających komfort twórczy.
Własne środki, a raczej rezerwy, wystarczyły na wydanie zaledwie
jednego numeru. Faktu skrajnego ubóstwa środowiska reprezentowanego przez Mieczysława Krajewskiego (redaktor naczelny) i Stanisława Nowakowskiego (zastępca redaktora naczelnego, a zarazem
sekretarz redakcji), a także braku społecznego poparcia, dowodzi jedenastoletnia przerwa. Monopol finansowy okazał się znacznie skuteczniejszy w tłumieniu swobodnej myśli niż znienawidzona
cenzura! – jak słusznie zauważają redaktorzy („Kontrpropozycje”,
nr 1(2) 2002, s. 6).
Okres „przymusowej przerwy twórczej” redaktorzy wolą zapewne pominąć milczeniem, jako że byli wówczas na „obcym żołdzie” –
OPZZ i przyzwiązkowego, a zarazem SLD-owskiego, Ruchu Ludzi
Pracy. Nota bene, na żołdzie OPZZ pozostają do dziś. Pierwszy, był
demiurgiem RLP, obecnie zaś jest doradcą przewodniczącego
OPZZ; drugi – aktualnie jest redaktorem naczelnym „Nowego Tygodnika Popularnego” (dawny „Związkowiec”), a niegdyś był prawą
czy lewą ręką przewodniczącego OPZZ. Co zresztą na jedno wychodzi, skoro wieść gminna niesie, że przewodniczący OPZZ ma dwie
lewe ręce, i to niezależnie od aktualnego wcielenia (Miodowicz-Spychalska-Wiaderny-Manicki). Obaj zatem reprezentowali i reprezentują tzw. środowisko post-PZPR-owskie.
Tu zaszła zmiana
Jak podają autorzy słowa „Od Redakcji”, jedenaście lat temu był
to zespół „jeszcze dość młodych naukowców, dziennikarzy i działaczy społecznych”, zorientowanych propracowniczo (czytaj: proOPZZ-owsko). Dziś, nie tylko z racji wieku i stopni naukowych, ale
i doboru nazwisk widać, że zaszła zmiana. Podziały zatarły się
wzdłuż i w poprzek. Obecne środowisko opiniotwórcze, składające
„kontrpropozycje” tworzą współpracownicy i Rada Naukowa, w której, obok dawnych rebeliantów i opozycjonistów, znaleźli się ministrowie i naukowcy, praktycy i teoretycy. Wymieńmy choćby prof.
Tadeusza Kowalika i min. Jacka Kuronia, prof. Karola Modzelewskiego i wicepremiera Janusza Obodowskiego, prof. Juliusza Gardawskiego i prof. Leszka Gilejkę. O tym, że dawne i obecne
podziały są często umowne, świadczy brak, z jednej strony, dr Ryszarda Bugaja, z drugiej, aktualnych ministrów pracy i finansów –
prof. Jerzego Hausnera i prof. Grzegorza Kołodki, skądinąd często
tu cytowanych („12 punktów antykryzysowych wicepremiera G. Kołodki”, tamże, s. 93). Cytowanych, warto dodać, daleko nie zawsze
polemicznie, zawsze natomiast kurtuazyjnie, w trosce o „rzetelność
dyskusji”. Taka postawa przystoi nie tyle rezerwowej armii pracy, co
rezerwie kadrowej, której rozgoryczenie nie zawsze daje się ukryć.
Zdeklarowanymi przeciwnikami są dla Redakcji ortodoksyjni
liberałowie, chociaż sami twierdzą, że „pojęcie neoliberalizmu jest
zbyt pojemne, dlatego nieprecyzyjne i mylące” (strach znaleźć się
przypadkiem na linii strzału) oraz skrajna prawica.
„Ortodoksyjny liberalizm pod hasłami ograniczania państwa
wprowadza nowy typ interwencjonizmu państwowego polegający
na likwidowaniu tego, co po drugiej wojnie światowej zbudowano
jako socjalne państwa dobrobytu w krajach skandynawskich, tego,
co powstało jako nadreńska koncepcja społecznej gospodarki rynkowej, tego, co zrodziło się pod wpływem instytucjonalnego liberalizmu w USA, czyli mechanizmy zapewniające pokój społeczny. (...)
Ortodoksyjni liberałowie 'oczyszczając' kapitalizm z dorobku instytucjonalnego liberalizmu niejako na nowo tworzą podstawy do odradzania się walki klasowej” (tamże, s. 5-6).
Trudno, by ktoś cieszył się z odrodzenia się podstaw do walki
klasowej, a skoro odrzuca się wyciągnięcie wniosków klasowych z
zaistniałego już faktu, to wychodzi na to, że „nowoczesna lewica”,
za jaką od początku chciał uchodzić zespół „Kontrpropozycji”, stawia jako priorytet odbudowywanie mechanizmów zapewniających
pokój społeczny i nadających gospodarce dynamikę wykluczającą
odrodzenie się walki klasowej. Jeśli zaś nadzieje na zdynamizowanie gospodarki zawodzą, to i tak nadrzędną wartością pozostaje pokój społeczny.
W ten sposób redakcja, w zasadzie, na wstępie rozstrzygnęła dylemat, przed którym stanęła na początku: Czym ma być „nowoczesna lewica” i czym winna się ona charakteryzować? Niektórzy
autorzy zapewne oburzą się na taką interpretację, jednak zapewne
nie wszyscy szczerze.
O ile stara lewica kierowała się pojęciem i teorią walki klas, o
tyle „nowoczesna lewica”, po ewidentnym bankructwie „realnego
socjalizmu”, opowiedziała się jednoznacznie za kapitalizmem, pozostając od początku procesu transformacji w roli opozycji wewnątrzustrojowej, optując za zadeklarowaną w nowej konstytucji
społeczną gospodarką rynkową, za deklarowaną modernizacją i restrukturyzacją – przeciw skrajnościom liberalnego kursu, za „ludzką twarzą kapitalizmu”.
Tym samym, odrzucając zarówno rewolucyjną, jak i reformistyczną tradycję ruchu robotniczego i klasową konotację pojęcia lewicy społecznej, opozycja wewnątrzustrojowa pozostaje na gruncie
konstytucji i gwarancji prawa własności, zarzucając liberałom, i to
tylko tym ortodoksyjnym – zły wybór typu kapitalizmu, patrz: M.
Krajewski, S. Nowakowski, „Transformacja wbrew Konstytucji”,
„Kontrpropozycje”, nr 2 (3) 2002, s. 5-19.
Artykuł ten stanowi swoisty manifest redakcji. Między redakcją
a zespołem współpracowników i Radą Naukową nie ma jednak
spójności, co jest charakterystyczne dla całej formacji, która w dotychczasowych przemianach odegrała rolę godną pożałowania, za
co dziś niektórzy przepraszają (Jacek Kuroń). Daleko jednak nie
wszyscy. Nieczęsto towarzyszy temu głęboki namysł i zrozumienie
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 33
problemów, które spotęgowała transformacja kapitalistyczna. Do
chlubnych wyjątków należy z pewnością prof. Karol Modzelewski –
wybrane fragmenty książki którego przynosi drugi numer ubiegłorocznych „Kontrpropozycji” (K. Modzelewski, „Dokąd od komunizmu?”, s. 20-50, z książki pod tym samym tytułem z 1993 r.).
Szczególne znaczenie publikacji K. Modzelewskiego, chociażby
ze względu na jej porządkujący i systematyzujący charakter nie wymaga dodatkowego uzasadnienia. Próbką niech będą takie stwierdzenia:
„Społeczna stronniczość liberalnych rządów i klasowy charakter
prowadzonej przez nie polityki różnicowania dochodów bije w
oczy. Jest to polityka odbierania biednym, aby dawać bogatym. (...)
Towarzyszy temu inżynieria społeczna; zamiar stworzenia 'nowej
klasy średniej', co w aktualnej nowomowie oznacza kapitalistów o
dochodach wielokrotnie przewyższających średnią. (...)”, s. 23-24,
tamże.
„Spadek produkcji, dochodów i spożycia jest dziś w postkomunistycznej Europie głębszy niż podczas wielkiego kryzysu lat 19291933. Groźniej zapowiadają się również skutki obecnego załamania.
Może ono okazać się trwałe. (...)”
„Zniszczenie mocy produkcyjnych odziedziczonych po socjalizmie sprowadziłoby nas do materialnego poziomu Trzeciego Świata. Jest to droga do Meksyku i Boliwii, stawianej nam za wzór
skutecznej terapii monetarnej.”
„Wybitni ekonomiści i historycy gospodarki Trzeciego Świata
nieraz zwracali uwagę, że z niedorozwoju nie ma wyjścia w ramach
liberalnych reguł gry (...). Pomysł, że droga postkomunistycznej Europy do nowoczesności i dobrobytu prowadzi przez Boliwię, wygląda absurdalnie. Niestety, droga po której idziemy, prowadzi właśnie
do Boliwii. (...)”
„Jeżeli nie powstrzymamy regresu, to w ślad za gospodarką i budżetem będziemy musieli we wszystkim równać do Trzeciego Świata.
W Meksyku i Boliwii nie brak ludzi, którym powodzi się świetnie. Także w Polsce jest ich coraz więcej. Są u nas środowiska społeczne i grupy interesów, którym obecna strategia gospodarcza
przynosi wielkie korzyści. W tych kręgach uważa się za rzecz naturalną, że wszystko, co nie jest dostatecznie efektywne i nowoczesne
w stosunku do konkurencyjnych standardów rynku światowego,
powinno z tej racji popaść w ruinę. Dla znacznej większości Polaków nie jest to jednak powód, by godzili się na ruinę potencjału, z
którego żyją. Byłoby to wbrew naszym elementarnym interesom, a
także – nie będzie chyba przesadą tak powiedzieć – wbrew interesowi narodowemu.”
W swoich wywodach Karol Modzelewski bezpośrednio nawiązuje do dorobku prof. Witolda Kuli i szkoły ekonomistów i historyków gospodarczych Trzeciego Świata, a zatem do teorii zależności i
sytuacji kolonialnej..., w jakiej znalazła się Polska.
„Pytanie, dlaczego jedne kraje świata weszły na drogę szybkiego
uprzemysłowienia i rozwoju gospodarczego, gdy tymczasem inne
nie mogą się wyrwać z zaklętego kręgu stagnacji i biedy – przewija
się jak motyw wiodący przez całą twórczość naukową Witolda Kuli.” (z posłowia Jerzego Jedlickiego do książki W. Kuli, Historia, zacofanie, rozwój, Warszawa 1983).
Zasługą Karola Modzelewskiego jest postawienie tego pytania
tu i teraz i, tym samym, odrzucenie obowiązujących stereotypów
myślenia.
Włodek Bratkowski
(ex-GSR, 28 stycznia 2003 r.)
MAURICE LEMOINE: PRZESTĘPCY PODPALAJĄ
CARACAS
Hiszpański dziennik „El País” rzadko
przebiera w słowach, gdy daje wyraz swojej
wrogości wobec boliwariańskiej Wenezueli.
Zdarza mu się jednak wyjść z siebie: „Caracas to krwawe miasto. Z jego gmachów płyną potoki krwi, z jego gór płyną potoki
krwi, z jego domów płyną potoki krwi.” 1
Mieszkańcy, którym czytamy tę prozę,
wybuchają śmiechem i pukają się w czoło.
Mimo wszystko jednak wszyscy przyznają:
„Mamy bardzo poważny problem”, mówi Tulio Jiménez, przewodniczący komisji polityki
wewnętrznej
Zgromadzenia
Narodowego. „Tam, pod mostem, w ciągu
dwóch lat dwukrotnie napadnięto moją żonę”, stwierdza działacz brazylijskiego Ruchu
Bezrolnych, którego posłano do Wenezueli.
„Dla mieszkańców barrios – dzielnic ludowych – przemoc to chleb codzienny”, słyszę
w samym sercu gigantycznych slumsów Petare. „Zabija się nawet policjantów w kamizelkach kuloodpornych! A co dopiero
takich, jak my... Dios mío!”, skarży się pracownica z odległego przedmieścia – Ocumare de Tuy. „W naszych rodzinach
Strona 34
należących do wspólnot chrześcijańskich
prawie wszyscy mają krewnych, których zabito. Gdy w naszej wspólnocie odprawiamy
mszę, bardzo rzadko nie pojawia się ten temat: w tym tygodniu znów kogoś zabito”,
mówi ojciec Didier Heyraud, ksiądz z Petare.
To prawda, że przy stopie 48 zabójstw
na 100 tysięcy mieszkańców w 2008 r. Wenezuela znajduje się w czołówce na liście budzących grozę przebojów. W Caracas, które
liczy 3,15 miliona mieszkańców, stopa ta wynosi 127, co oznacza 1976 zabójstw w okresie od stycznia do września 2009 r. 2
Dla opozycji winny jest znany z nazwiska: „Chávez”. Medialne stacje przekaźnikowe dolewają oliwy do ognia: „Za rewolucji
boliwariańskiej prezydenta Hugo Cháveza
stolica Wenezueli awansowała do rangi najbardziej pogrążonych w przemocy miast
świata.” 3 Miguel Angel Pérez, wiceprezes Instytutu Studiów Zaawansowanych (IDEA),
nie kryje swojego rozdrażnienia: „Chce się
nam wmówić, że brak poczucia bezpieczeństwa to wytwór ‘chavizmu’. .. Zapomina się,
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
że przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych był straszny – już nie można było wyjść na ulicę!”
Faktycznie, w grudniu 1996 r., dwa lata
przed dojściem Cháveza do władzy, w piśmie specjalistycznym konstatowano: „Caracas, miasto, w którym w każdy weekend
średnio ginie od kul 80 osób, codziennie
zdarzają się napaści w środkach komunikacji miejskiej, ubóstwo rozwija się w zawrotnym tempie, a na domiar złego leży ono w
kraju, który od ponad piętnastu lat toczy
kryzys gospodarczy – inflacja przewyższa
1000 proc. rocznie – stało się od kilku lat
jednym z najniebezpieczniejszych miast na
świecie, a może nawet najniebezpieczniejszym.” 4 Niewielu wydaje się o tym pamiętać. W walce politycznej niepamięć to
strasznie skuteczna broń.
„W tym roku odbędą się wybory”, zauważa Pérez5. „W takich latach krzywa czegoś, co nazywa się brakiem poczucia
bezpieczeństwa, pnie się do góry, nagłaśniana w nieskończoność przez media, bo to
koń bojowy opozycji.” W każdy poniedzia-
łek rano przed kostnicą Bello Monte armia
reporterów rzuca się z kamerami i mikrofonami w rękach na rodziny weekendowych
ofiar – preferuje stare, tonące w łzach kobiety – i pyta: „Señora! Co pani odczuwa?”
Krążą najbardziej fantastyczne pogłoski
pochodzące ze „źródeł nieoficjalnych”:
„Dziś [w kraju] stopa zabójstw znacznie
przekroczyła 70 na 100 tysięcy mieszkańców”, kłamie dziennik „El Universal” (3
czerwca 2010 r.). Wenezuelczycy czytają i
czują, że skacze im ciśnienie – także, a nawet przede wszystkim tym, którzy mieszkają w zamożnych dzielnicach Altamira, Palo
Grande, La Castellana. Władza ponosi za to
część odpowiedzialności – w komisariatach
Korpusu Badań Naukowych, Karnych i Kryminalistycznych (CICPC) zlikwidowano
biura prasowe i na szczeblu ogólnokrajowym nie istnieje żadna baza danych, która
centralizowałaby informacje według jednolitych kryteriów. Każdy może sobie wymyślić
„rekordowy bilans”, który mu odpowiada,
nie ponosząc ryzyka, że informacja zostanie
zdementowana, i nikt nie musi analizować
przyczyn zjawiska – wystarczy mówić o
skutkach.
Początek XX w.: z ziemi wenezuelskiej
tryska czarne złoto. Wydziedziczeni chłopi
z Andów i llanos – ciągnących się w nieskończoność sawann – ruszają do miast: do
Maracay, Valencii, Maracaibo, Caracas.
Tam jest praca, zarobek, tam można pozbierać trochę okruchów ze stołu „cudu naftowego”. „Najazd” sprawia, że wzgórza i góry
otaczające stolicę szybko się zaludniają. Z
przeróżnych elementów, które są pod ręką,
powstają niepewne konstrukcje; nie ma w
nich wody ani prądu i dzielą od siebie ryzykowne przejścia, kręte uliczki, strome schody. Tak rodzą się pasy nędzy, a na gruncie
wykluczenia społecznego szerzy się przestępczość.
Nic nadzwyczajnego – słyszy się to tu, to
tam od osób, które wspominają, jak to było.
„Kradną ci parę butów, zegarek, złoty łańcuszek, bo muszą przeżyć, mieć pieniądze,
jeść. To rodzaj przemocy bardzo odmienny
od tego, z czym dziś mamy do czynienia.”
25 maja w Petare zwyczajny dziś dramat: młody człowiek zmasakrowany ciosami noży i dobity z pistoletu, gdy podczas
sprzeczki stanął w obronie jednego ze swoich przyjaciół. Dlaczego? Ba! Konflikty między przestępcami często wybuchają z byle
powodu. Ktoś kogoś spoliczkował, ktoś kogoś obraził i oto wybucha wojna. Świst kul,
pada trup – powiedzmy, że miał ksywkę El
Sapo. Zabił go El Pupilo. Szukają go przyjaciele El Sapo. W ręce wpada im brat El Pupilo. „Powiedz, gdzie on jest!” Ten bełkoce, że
nie wie. Za to, że nie wie, a może za to, że
ma poczucie solidarności, dostaje serię z pistoletu maszynowego. Przy okazji na cmentarz trafia czteroletni Gabikley, który
nieopodal się bawił.
Kto ginie – głównie w dzielnicach ludowych? Zabici są w wieku od 15 do 25 lat,
ubodzy, śniadzi. Tylko że... „Przechodzisz
tam przypadkiem, trafiasz w sam środek
strzelaniny i paf! Już po tobie!” Najlepszy
sposób, by dać się zabić, to stawić opór – kula w łeb, bo nie chciałeś oddać telefonu komórkowego.
Skąd to się bierze? Każdy ma swoją analizę – taką samą, jak wszędzie pod słońcem.
„Ojca nie ma, matki też nie ma, wychowuje
go babka: muchacho się wykoleja. To wina
rodziców!” Przemoc wobec kobiet, przemoc
w rodzinie, reprodukcja agresywności, przeludnienie... Zgoda, ale nie owijajmy sprawy
w bawełnę: „Podstawowy czynnik ma charakter kulturowy – Wenezuelczyk jest gwałtowny.” Ależ skąd! Mamy tu do czynienia z
„utratą poczucia moralności: już nie kradnie się z potrzeby, lecz z nawyku. Powstała
cała skala wartości, w której motor, laska na
tylnym siedzeniu, liczba zabitych, których
ma się na swoim koncie, przysparzają ci szacunku.” Tym bardziej, że alkohol płynie strumieniami – i że broń palna wszędzie jest
dostępna.
Można mówić o tym w taki sposób – ale
nie zapominajmy o „telewizji, która swoimi
naszpikowanymi przemocą filmami i rozbudzanym za pośrednictwem reklam pożądaniem wszystkiego wywiera decydujący
wpływ.” Zwłaszcza że... „zmalała bieda, ludzie mają więcej pieniędzy w ręku niż dawniej, więc tym samym przestępcy mają
więcej okazji.” A ponieważ... „prawo im
sprzyja i oni wiedzą, jak z tego korzystać, po
aresztowaniu szybko wychodzą na wolność!”
Dziwny paradoks: w kraju, w którym, w
ciągu dziesięciu lat, stopa ubóstwa spadła z
około 60 do 23 proc. ludności, a nędza z 25
do 5 proc., wskaźniki przestępczości rosną.
Czy rząd boliwariański nie popadł w redukcjonizm i nie upatruje przyczyn przemocy
jedynie w nędzy? Możliwe, bo bardzo się
spiesząc, rzucając – z powodzeniem –
wszystkie swoje siły na szalę realizacji programów socjalnych w dziedzinie ochrony
zdrowia, edukacji i wyżywienia, przez długi
czas lekceważył przestępczość, która jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki miała
zniknąć za sprawą postępu społecznego.
Ale co robi policja? Jak niemal wszędzie
w Ameryce Łacińskiej, jest ona częścią problemu, a nie jego rozwiązaniem. „Nasz dramat”, wyznaje Soraya El Shakor, sekretarz
generalna Naczelnej Rady Policji (COGEPOL), „polega na tym, że nie mamy jednej
policji, lecz... sto trzydzieści pięć!” W zdecentralizowanym państwie federalnym – to
dziedzictwo przeszłości – gubernator każdego stanu, każdy burmistrz posiada własny korpus bezpieczeństwa. Sił tych nie
obowiązuje żadna wspólna reguła, choćby
w sprawach szkolenia, które często powierza się byłym wojskowym, a ci „płodzą nie
tyle profesjonalne, ile zmilitaryzowane instytucje”.
W Caracas pięć gminnych policji i policja stołeczna dzielą między siebie teren, nie
koordynując działań, a nieraz nawet działając na przekór sobie z powodu rozbieżności
politycznych – jedne podlegają chavezowskim, a inne opozycyjnym władzom terenowym. W kwietniu 2002 r. elementy trzech z
nich – Metropolitana (Policji Stołecznej),
PoliChacao (policji gminnej w Chacao) i
PoliBaruta (policji gminnej w Baruta), podległych opozycyjnym burmistrzom – aktywnie uczestniczyły w zamachu stanu
przeciwko prezydentowi Chávezowi.
Cała sponsorowana strona w dzienniku
„Últimas Noticias” (25 maja 2010 r.): (chavezowski) gubernator stanu Anzoátegui publikuje swoją „trzecią listę” funkcjonariuszy
wyrzuconych z PoliAnzoátegui: ogółem 25,
między innymi za uchybienia na służbie
(15), molestowanie seksualne (2), kradzież
(5), zabójstwo (1). Policję – represyjną, pozbawioną wrażliwości społecznej, nieraz zamieszaną w działalność przestępczą i
przemyt – Wenezuelczycy traktują jak plagę. Do takiego stopnia, że niedawno minister spraw wewnętrznych Tareck El Assaimi
oświadczył bez ogródek: „Sprawcami 20
proc. przestępstw w całym kraju są policjanci.” Pani El Shakor dodaje: „Przemoc
nie zmniejszy się, jeśli utrzymamy taki oderwany od społeczeństwa model policji nie
podlegającej nadzorowi ani kontroli wewnętrznej. Tylko głęboka reforma, którą
podejmujemy, pozwoli nam zapewnić bezpieczeństwo.”
13 maja br. prezydent Chávez, świadomy już powagi sytuacji i ścigający się z czasem, zainaugurował Ośrodek Szkolenia
Policji (CEFOPOL) Krajowego Eksperymentalnego Uniwersytetu Bezpieczeństwa,
który ma zaowocować stworzeniem Narodowej Policji Boliwariańskiej (PNB). Nowe
podejście, nowe metody, nowa filozofia:
szkolenie techniczne, ale również uwrażliwienie na prawa człowieka i na nieodzowną
więź policjanta z obywatelem. Wybrano już
i przeszkolono 1058 byłych funkcjonariuszy
Policji Stołecznej, „za którymi nie ciągnie
się żaden smród”. Działają na osiedlu Catia
– bilans (siłą rzeczy prowizoryczny) jest zachęcający, a przestępczość wyraźnie spadła.
Tysiąc kolejnych policjantów kończy kurs.
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 35
Apeluje się do maturzystów, by wstępowali
do tej nowej formacji policyjnej, która za
trzy lata ma liczyć 31 tysięcy funkcjonariuszy. To dużo, a zarazem mało, gdyż wiadomo, że niekoniecznie szybko to zaowocuje.
Powrót na dalekie przedmieście, do Ocumare del Tuy. Siedząca na plastikowym krześle Sonia Manrique, członkini rady
gminnej, wyjaśnia: „Teraz młody człowiek
napadnie na ciebie z powodu narkotyków!”
Siedzący obok niej Andrés Betancur z trudem powstrzymuje gniew. „Młodociani, a z
bronią takiego kalibru, większą od nich...
Skąd ta broń? Za tym stoją organizacje mafijne!”
Delikatna sprawa... Zgodnie z przeprowadzonymi w 2007 r. badaniami, w Wenezueli mieszka 4200 tysięcy Kolumbijczyków,
którzy uciekli z kraju prezentowanego dziś
bez szyderczego uśmiechu jako wzór... „bezpieczeństwa”. W ogromnej większości to
uczciwi, przyzwoici ludzie – akceptowani
przez władze i społeczeństwo6. Istotę problemu można więc podjąć bez żadnej ksenofobii: w Caracas przemoc zmieniła charakter i
przeniosła się na inny szczebel. Przy udziale
funkcjonariuszy różnych policji i Gwardii
Narodowej narkoprzemyt szerzący się w sąsiednim kraju nie tylko przeniknął do Wenezueli, wykorzystując ją jako strefę tranzytową w drodze do Stanów Zjednoczonych i
Afryki7, ale również rozszerzył swoje wpływy w Caracas i w barrios. Przemyt na wielką skalę uprawiany przez capos, pozyskiwanie młodzieży z marginesu za pośrednictwem podaży kokainy po niskich cenach, a nawet (na początek) bezpłatnego
rozdawnictwa. „Nastąpił znaczny wzrost
spożycia”, potwierdza poseł Télez, „i dane o
liczbie młodzieży, która w to wpadła, są niepokojące.”
To ona wsadziła palec między koła zębate i teraz dokonuje włamań, kradnie, napada i nieraz zabija, aby kupić „działkę”, od
której jest „uzależniona”. To ona występuje
w roli dealerów, przemyca i kończy z kulą w
głowie, bo nie ma czym spłacić dostawcy
długu. To bandy tej młodzieży walczą ze sobą o kontrolę nad całymi sektorami... „Piekielna logika importowanych siatek”,
zwierza się jeden z rozmówców, „i walka o
‘terytoria’ sprawiają, że padają trupy, którymi delektują się gazety.”
Żywiołowe zjawisko, związane z ekspansją przestępczości ponadnarodowej, która
przystosowując się do okoliczności, korzystając z możliwości, eksploatując słabości
szerzy się również w Brazylii – w fawelach
Rio de Janeiro – i w Ameryce Środkowej, a
przede wszystkim w Meksyku? Może. Tylko
że...
Opozycja i media triumfują ilekroć na
Strona 36
podstawie wątpliwych rewelacji8 czy zeznań
rzekomych byłych partyzantów, występujących pod pseudonimami z zasłoniętymi twarzami, władze w Waszyngtonie i Bogocie
wysuwają oskarżenia, że „szefowie narkopartyzantki kolumbijskiej przebywają w Wenezueli”. Natomiast wstydliwie milczą
między innymi wtedy, gdy Rafael García, były szef informatyki kolumbijskiej policji politycznej – Administracyjnego Wydziału
Bezpieczeństwa (DAS) – z odkrytą twarzą i
pod własnym nazwiskiem ujawnia powiązania tej instytucji ze skrajnie prawicowymi
formacjami paramilitarnymi (głównymi aktorami narkoprzemytu). García ujawnił również, że były szef DAS Jorge Noguera
spotkał się w 2004 r. z dowódcami formacji
paramilitarnych i opozycjonistami wenezuelskimi w celu uknucia „planu destabilizacji” Wenezueli i zamordowania Cháveza.
Obecność paracos (członków kolumbijskich formacji paramilitarnych) w graniczących z Kolumbią stanach Táchira, Apure i
Zulia jest znana od dawna. W 2008 r. były
dyrektor generalny Kierownictwa Służb Wywiadowczych i Prewencyjnych (DISIP), Eliézer Otaiza, wskazywał na „obecność 20
tysięcy [spośród nich] na całym terytorium
kraju”, na którym „prowadzą oni działalność przestępczą związaną z porwaniami,
płatnymi zabójstwami i narkoprzemytem” 9.
Przenikają do Wenezueli w coraz większej
liczbie. To, co ukrywa prasa wenezuelska,
ujawnia dziennik wydawany w Bogocie w
reportażu zatytułowanym Czarne Orły odleciały do Wenezueli. Dziennikarz Enrique Vivas, który zwiedził stan Táchira, opisuje, jak
wspomniana w tytule formacja paramilitarna zainstalowała tam „nielegalne struktury i
stała się władzą kontrolującą niemal wszystko – oferującą nawet ubezpieczenia na życie” 10. Oczywiście nie członkom Zjednoczonej Partii Socjalistycznej Wenezueli
(PSUV), których kilku zamordowała w lutym i marcu 2010 r.
Przy udziale policji stanowej w Zulii,
gdzie urząd gubernatora jest w rękach opozycji, paracos, stosując przemoc lub pożyczając pieniądze, uzyskali kontrolę nad
niektórymi dzielnicami Maracaibo i nad
handlem ludowym na Las Playitas. Spostrzeżenie pewnego obserwatora: „Władze Zulii
organizują liczne pseudospotkania chłopów. Kupa przyjeżdża na nie z Kolumbii i...
nie wyjeżdża.”
Jeszcze więcej paracos działa w interiorze, w stanie Barinas... Mówi mieszkaniec
(zastrzegając sobie anonimowość): „Nigdy
nie było tu tylu Kolumbijczyków. Wykupują, wynajmują. Gdy jest problem, pomagają
ludziom finansowo. Działają tak, jak narcos
w Brazylii. No i nastąpiła eksplozja przemo-
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
cy, która osiągnęła niemal taki poziom, jak
w Caracas.” Zaraz, zaraz, przecież ta przemoc może być dziełem Wenezuelczyków! I
gdzie przebiega granica między pospolitymi przestępcami, choćby nawet pochodzącymi z Kolumbii, a członkami formacji
paramilitarnych? „Przedtem Kolumbijczycy
tu się nie osiedlali. Jechali do Caracas, aby
szukać tam pracy. I nigdy nie było tu na taką skalę płatnych zabójstw, masakr, porwań...”
23 kwietnia 2007 r. policja stanu Cojedes, prowadząc dochodzenie w sprawie porwania przemysłowca Nicolasa Alberto
Cida Souto, schwytała członków bandy dowodzonej przez Gersona Alvareza, teoretycznie już „zdemobilizowanego” komendanta Zjednoczonych Samoobron Kolumbii
(AUC) – tak nazywały się tamtejsze prawicowe formacje paramilitarne – ale faktycznie służącego Czarnym Orłom za
finansistę. W marcu 2008 r. w Zulii CICPC
aresztował szefa kolumbijskiej siatki narkoparamilitarnej Hermagorasa Gonzaleza;
znaleziono przy nim dowody tożsamości
wydane przez DISIP i Gwardię Narodową.
19 listopada 2009 r. w Maracaibo wpadła
Magally Moreno alias „La Perla” – była
członkini AUC znana ze swoich powiązań
w Kolumbii z DAS, oficerami i wysoko postawionymi dygnitarzami.
Wiele osób bije na alarm. „Nieraz brak
poczucia bezpieczeństwa osiąga szczyt –
znacznie przekracza wszelkie normy”, skarży się Guadalupe Rodríguez, działaczka Koordynacji im. Simona Bolivara w
chavezowskiej cytadeli Urbanización 23 de
Enero – gigantycznej dzielnicy bloków
mieszkalnych w Caracas. „To wygląda na
politykę destabilizacji.” Pérez, zajmujący się
tą sprawą z bliska, mówi, że „dziś Caracas
przypomina Medellín z lat osiemdziesiątych. To ten sam sposób działania. Ciemne
interesy tworzą atmosferę braku poczucia
bezpieczeństwa, która pozwala tworzyć mafijne ‘parapaństwo’.”
„Czy można”, zastanawia się w rozmowie z nami pewien dyplomata wenezuelski,
„mówić wręcz o infiltracji piątej kolumny?
Jak długo można twierdzić, że istnieje zaaranżowany z zewnątrz plan?” Dyplomata
ten wie, że takie podejście jest niebezpieczne. Wie, jaką interpretację nakręca ono nieuchronnie: oto Chávez, przyparty do muru
„rewelacjami” o swoich powiązaniach z
„terrorystami” z Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC), wynajduje świetną
zasłonę dymną, aby z jednej strony odpłacić
się oskarżycielom pięknym za nadobne, a z
drugiej zamaskować fiasko, które poniósł w
walce z eksplozją przestępczości.
Faktem jest jednak to, że w 2004 r. w go-
spodarstwie rolnym Daktari pod Caracas
aresztowano 116 członków kolumbijskich
formacji paramilitarnych, którzy szykowali
akcję destabilizacyjną i zabójstwo głowy
państwa. To w stołecznej dzielnicy La Vega,
kilka dni przed referendum z 2 grudnia
2007 r., aresztowano kolejnych członków
tych formacji11 . Z licznych relacji, które zebraliśmy, wynika, że w dzielnicach ludowych La Vega, Los Teques, Petare
„Kolumbijczycy” wykupują domy, otwierają
restauracje i bary – w których pod stołami
handluje się narkotykami – oraz usiłują
przejąć kontrolę nad legalnymi i nielegalnymi grami, zakładami konnymi, prostytucją,
firmami i spółdzielniami taksówkarzy, potrzebującym bez żadnych gwarancji pożyczają na 7 procent pieniądze, za sowite
wynagrodzenie oferują ochronę (na którą lepiej się zgodzić)...
Jeśli chce się zrozumieć logikę, która za
tym się kryje, obserwacja tego, co dzieje się
w stanach przygranicznych – w Apure i od
niedawna w Táchira – wiele wyjaśnia. Kolumbijskie formacje paramilitarne wywołały tam chaos mnożąc akty przemocy,
zabójstwa i porwania. Od pewnego czasu
rozdają w osadach ulotki: „Z nami nie będzie narkotyków, przestępczości, prostytucji.” Wywołać panikę, a następnie zaprezentować się w charakterze „wybawicieli” –
są więc powody, aby podejrzewać, że mamy
do czynienia z dobrze obmyślaną strategią.
Wysoki funkcjonariusz państwowy po
uzyskaniu zapewnienia, że nie ujawnimy jego nazwiska, wyznaje: „Myślę, że na wysokim szczeblu nie docenia się niebezpieczeństwa. Nadal mówi się o bandach
przestępców, a tymczasem mamy do czynienia z ‘organizacją’ – żeby nie powiedzieć: z
armią okupacyjną.” Przesada? Być może...
Lecz doświadczenie z amerykańskimi działaniami „antywywrotowymi” w Ameryce
Łacińskiej nie ułatwia zadania tym, którzy
starają się to rozwikłać: czy mamy do czynienia z „przedsiębiorcami przemocy” bez żadnych powiązań politycznych, czy ze
strategią destabilizacji?
Na razie, z wyjątkiem niektórych barrios stołecznych – takich, jak 23 de Enero,
Guarana, Guatire, które są bardzo upolitycznione, mają za sobą długie dziesięciolecia
organizacji i kontrolują swoje „terytorium”
– wygląda na to, że aktorzy społeczni są rozbrojeni. „Rady gminne jeszcze nie dość się
rozwinęły i nie mają klinicznego oka, które
pozwalałoby im wykryć taki ruch.” Tak analizuje sprawę pewien Brazylijczyk pracujący
z chłopami w stanie Barinas. Aníbal Espejo
stwierdza, mając na myśli rojos-rojitos
(„czerwone-czerwoniutkie”) dzielnice: „Ludzie wiedzą... ale jeszcze nie są dość dojrzali
politycznie, aby sprostać takiemu wyzwaniu.”
13 kwietnia 2002 r., po tym, jak dwa dni
wcześniej obalono prezydenta, to właśnie
mobilizacja ludowa mas, które zeszły do
miasta z osiedli na wzgórzach, zmusiła zamachowców do odwrotu i umożliwiła powrót Hugo Cháveza na urząd. „W
przypadku nowej próby zamachu stanu żaden 13 kwietnia nie będzie możliwy w sytuacji, gdy w barrios grasują uzbrojone i
dobrze zorganizowane siatki paramilitarne”,
bije na alarm intelektualista Luis Britto García. Pérez nie patrzy tak daleko. Po prostu
stwierdza: „Chaos spowodowany przez te
grupy kryminalne i nagłaśniany – żeby nie
powiedzieć: popierany – przez media służy
interesom prawicy. Im więcej trupów, tym
więcej głosów dla opozycji.”
Przypisy:
1 G. Zavarce, „Caracas: Una guerra sin
nombre”, „El País Semanal” (Madryt), 18
kwietnia 2010 r.
2 „Situación de los derechos humanos
en Venezuela: Informe anual, octubre
2008/septiembre 2009”, Programa Venezolano de Educación – Acción en Derechos
Humanos (Provea), Caracas, grudzień 2009
r.
3 D. Saubaber, „Caracas, la cité de la
peur”, „L’Express” (Paryż), 26 maja 2010 r.
4 „Raids” (Paryż) nr 127, grudzień 1996
r.
5 Wybory parlamentarne odbędą się we
wrześniu br.
6 520 tysiącom przyznano obywatelstwo
wenezuelskie, 200 tysięcy ma statut
uchodźców, 1 milion uzyskał statut „mieszkańca”, a inni „nie mają papierów” i codziennie ich przybywa...
7 Nie czyni to z Wenezueli „narkopaństwa”, wbrew temu, co sugeruje Waszyngton... albo w takim razie Stany Zjednoczone, niezdolne do kontroli swoich granic
– wartość „towarów” na ich narkotykowym
rynku wewnętrznym, liczona po cenie
sprzedaży detalicznej, wynosi ponad 60 miliardów dolarów – zajmują wśród „narkopaństw” pierwsze miejsce.
8 Patrz M. Lemoine, „La Colombie, Interpol et le cyberguérillero”, „Le Monde Diplomatique”, lipiec 2008 r.
9 „Últimas Noticias” (Caracas), 6 marca
2008 r.
10 „El Espectador” (Bogota), 31 stycznia
2009 r. Águilas Negras to ugrupowanie zreformowane w 2005 r. po tym, jak na podstawie kontrowersyjnej ustawy zwanej
„Sprawiedlwiość i Pokój” kolumbijskie formacje paramilitarne formalnie się zdemobilizowały.
11 „Vea” (Caracas), 17 kwietnia 2008 r.
tłumaczenie: Zbigniew Marcin Kowalewski
Źródło: Internacjonalista.pl
BARTOSZ NOWACZYK:
BRAZYLIA. WOJNA
W RIO DE JANEIRO
Trudno ocenić to, co dzieje się w tej chwili w Rio. Z jednej
strony grupy przestępcze, które rządziły dzielnicami biedy powinny
być wyeliminowane, a mieszkańcy mają prawo do życia bez
strachu, że w każdej chwili mogą zginąć od zabłąkanej kuli. W
niektórych dzielnicach po uruchomieniu posterunku UPP poziom
bezpieczeństwa znacznie się podniósł, a mieszkańcy są zadowoleni
z obecności policji.
Jednocześnie warto zauważyć, że metoda walki z
przestępczością polegająca na wypieraniu jej z jednej dzielnicy do
drugiej jest mało skuteczna na dłuższą metę. Stąd też wielu
krytyków rządu gubernatora Sérgio Cabrala wskazuje, że celem
programu UPP nie jest faktycznie zmniejszenie problemu
przestępczości w mieście, a jedynie pozbycie się go z centrum
miasta, które szykuje się na dwie wielkie imprezy sportowe –
Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w 2014 roku oraz Igrzyska
Olimpijskie w 2016.
Wskazuje się również na to, że posterunki UPP zaczęły
powstawać w pierwszej kolejności nie w dzielnicach o najwyższym
poziomie przestępczości, ale w tych, które położone są blisko
bogatych dzielnic południowej strefy miasta.
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 37
Warto również zauważyć, że sami funkcjonariusze UPP mówią
o tym, że wraz z inwazją na dzielnicę i jej okupacją, konieczne są
działania mające na celu likwidację źródeł przestępczości – biedy i
braku perspektyw na godne życie.
Od 20 listopada Rio de Janeiro doświadcza niespotykanej od
dawna fali przemocy. Działające w mieście grupy zorganizowanej
przestępczości zjednoczyły się w bezprecedensowym ataku na
mieszkańców miasta. Grupy, które dotychczas skupiały się na
handlu narkotykami w comunidades (port. społeczność, zwanych
też fawelami), zeszły ze wzgórz i zaczęły atakować przejeżdżające
ulicami pojazdy. Taktyka przestępców polega na ich zatrzymaniu,
obrabowaniu pasażerów, a następnie podpaleniu samochodu.
Dotychczas zanotowano ponad 70 takich ataków, w których
zniszczono między innymi 25 autobusów komunikacji miejskiej.
Kilkukrotnie ostrzelano też posterunki policji.
Siły porządkowe odpowiedziały falą aresztowań (od niedzieli
prawie 200 osób). W walkach z uzbrojonymi bandami dotychczas
zginęło około 30 osób, z których połowa to przypadkowe ofiary.
W czwartek połączone siły oddziałów szturmowych policji
(BOPE – Batalhão de Operações Especiais) oraz regularnej policji
wsparte przez 8 wozów opancerzonych, działka szybkostrzelne i
wyrzutnie granatów zaatakowały największą społeczność w mieście
– Vila Cruzeiro. W wyniku walk 350 policjantów z kilkoma setkami
uzbrojonych przestępców opanowało dzielnicę i rozpoczęło jej
okupację. Większość członków gangów wycofała się do sąsiedniej
społeczności – Morro do Alemão.
26 listopada około 800 żołnierzy brazylijskiej armii włączyło się
do działań zbrojnych. Trwa sporadyczna wymiana ognia.
Działania grup zorganizowanej przestępczości są odpowiedzią
na wdrażaną od dwóch lat strategię „odbijania” dzielnic z rąk
przestępców. W tym celu powołano specjalny oddział policji UPP
(Unidades de Polícia Pacificadora), którego celem „pacyfikacja i
okupacja” dzielnicy dotychczas opanowanej przez gangi. Do chwili
obecnej powstało 13 posterunków UPP w Rio de Janeiro. Grupy
przestępcze, które w wyniku działań UPP tracą władzę nad
dzielnicą, przenoszą się do kolejnej, bardziej oddalonej od centrum.
Poza terenem aktualnych działań militarnych życie toczy się
normalnie, choć ataki na samochody miały miejsce w całym
mieście. Jeden z autobusów został spalony na jednej z głównych
ulic miasta – Avenida Presidente Vargas.
Źródło: lewica.pl
PRZESTROGA NIE TYLKO DLA ROBOTNIKÓW
Głos mają „robole” i robotnicy.
Po naszym odejściu z GIPR grupa ta, jeśli wierzyć „Głosowi Robotniczemu” – organowi GIPR, szła od sukcesu do sukcesu, pozyskując dla sprawy robotników.
Oddajmy im głos, przecież to „Głos Robotniczy”:
„W ostatnich dniach lipca w lasach województwa kaliskiego odbyła się zgodnie z wiosennymi uchwałami konferencja Grupy Inicjatywnej Partii Robotniczej. W związku z wystąpieniem z Grupy
dwóch członków redakcji 'Samorządności Robotniczej', a co za tym
idzie – rozbiciem ośrodka kierowniczego – konferencja przekształciła się w Zjazd, który dokonał oceny dotychczasowych działań, rozliczył stare kierownictwo, opracował program i statut, oddzielił
redakcję od funkcji kierowniczych i wybrał nowe kierownictwo.
Przewodniczącym został robotnik, działacz związkowy” („GIPR:
ZJAZD, PROGRAM, STATUT”, „Głos Robotniczy” nr 5, październik-listopad 1995, s. XVI).
W kolejnym numerze „Głosu Robotniczego”, z datą i numeracją
wsteczną (nr 5-6, sierpień-wrzesień 1995 r.), który najwyraźniej poprzedzał numer zjazdowy znaleźć można było sugestywny i charakterystyczny „List od czytelnika” (s. 19):
„Witam!
Poprzez Darka wysyłam swoją ROBOLSKĄ [nasze podkreślenie] opinię na temat gazety 'Głos Robotniczy'.
Nie wiem od czego zacząć, nie spodziewałem się zupełnie czegoś takiego, bardzo pozytywnie się zaskoczyłem, to jest świetne po
prostu!
Najważniejsze – jest to gazeta robotnicza nie tylko z nazwy, jest
to GAZETA DLA ROBOTNIKÓW.
Praktycznie nie mogę 'G.R.' porównać z żadną inną polską gazetą... i chyba to dobrze! Plusy:
1. Prosty, czytelny język, nie ma długich przeintelektualizowanych zdań, niezrozumiałych ogółowi zwrotów, nie ma (na szczęście) tego tak ulubionego przez redakcję oficjalnych (?)
politycznych pism używania słów 'trudnych' tam gdzie normalnie
można użyć słowa 'łatwego'. Nie uważam tego za plusy, by ukazać,
Strona 38
że robotnicy są niedouczeni itp., ale naprawdę przeciętnemu człowiekowi lepiej 'czyta się' i 'rozumie się' rzeczy podane przystępniej.
Nawet najciekawsze artykuły i tematy można spieprzyć wodolejstwem i bełkotem, podobnym do tego używanego często przez telewizyjne 'gadające głowy'.
2. Podchodzenie do problemów od podstaw – to mnie ujęło, tego się nie spotyka, a szkoda. Przykładem może być takie polityczne
'abecadło' jak artykuł 'Co to jest program?' Naprawdę niezmiernie
ważne jest, by redaktorzy pism przestali uważać, że wszelkie terminy i pojęcia są znane ich czytelnikom. Ciekawa i dobrze prowadzona 'lekcja' nawet o znanym większości temacie, może być
interesująca i dać nam do myślenia o rzeczach, które jak się zdaje
tak doskonale znamy.
3. Brak chamsko widocznej lub owiniętej w bawełnę agitki,
przekonywania 'o jedynie, słusznej drodze' (pod 'przywództwem'
np. danej gazety), problemy nie są na pewno przedstawione tendencyjnie, a że z punktu widzenia dołu... no, przecież dla dołu to
jest! Dobrze, że deklaracja GIPR jest wyraźnie zaznaczona i oddzielona, nie wzbudza to podejrzeń o próby manipulacji, na które robotnicy są wbrew pozorom bardzo wyczuleni, i każde 'przegięcie' w
tę stronę może ich na śmierć zrazić.
4. Wiele spraw ze świata, dobrze że są to rzeczy które można
przypasować do spraw dziejących się w Polsce ('Niemcy, lew na
smyczy', 'No pasaran!') i łatwo uzyskać skalę porównawczą wielu
podobnych przecież na całym świecie problemów. Ciekawy wybór
wiadomości – dobrze, że zwraca się uwagę w robotniczej gazecie
np. na problem rasizmu, ludzie są wobec tego zjawiska dość obojętni, właśnie dlatego, że mało o nim słyszą nie tylko sensacyjnych
wieści, ale i opinii, bo nie da się ukryć... że każde pismo w mniejszym lub większym stopniu kształtuje swoich czytelników.
5. Dobrze, że 'G.R.' jest na swój sposób luźna, to znaczy nie jest
sztywną formą zadrukowanego papieru, prócz idei ma też 'duszę' i
dobrze robi nieco humoru. Takie coś jak 'usłyszane na ulicy' jest konieczne, by gazeta 'się czytała', nie są prawdziwe zarzuty, że humor
obniża wiarygodność innych tematów (wystarczy spojrzeć na 'Class
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
War', choć nie jest to przykład najbliższy). Im gazeta oczywiście
większa tym więcej tematów luźnych (humor, może sport, lokalne
ogłoszenia, recenzje książek, imprez) musi się w niej znaleźć i nie
jest to na pewno żadna komercjalizacja.
Na razie tyle przyszło mi do głowy, jak widać są to same plusy,
nie chcę szukać na siły dziury w całym, no chyba tylko, że gazeta
ma mały (chyba) nakład i zasięg, ale to przecież nie wasza wina.
Jeszcze raz dziękuje za oba numery 'Głosu R.', za ciekawy wykład w Katowicach, no i rozmowę.
Serdecznie Pozdrawiam!
Krzysiek Dworniczak [zapewne pseudonim robola-planisty, bliskiego redakcji, kierownictwo jak wiadomo od redakcji „Głosu Robotniczego” zostało oddzielone. Stąd nieco zakonspirowana
wewnętrzna korespondencja – nasza uwaga].”
MAMY WIĘC DO CZYNIENIA Z NIEOMAL IDEALNYM PISMEM ROBOTNICZYM I PISMEM DLA ROBOTNIKÓW!
Nic zatem dziwnego, że sukcesom GIPR nie ma końca. W międzyczasie tutejsi liderzy GIPR – Darek Ciepiela i Roman Adler-Zawierucha – informują nas, że w GIPR jest już „od ch... robotników”.
„Głos Robotniczy” nr 10-11 z sierpnia-listopada 1996 r. dumnie
relacjonuje już drugi zjazd prężnej „grupy inicjatywnej partii robotniczej” (s. 25):
„W dniach 13 i 14 lipca w Katowicach miał miejsce II Zjazd Grupy Inicjatywnej Partii Robotniczej. Potwierdził on słuszność obranej drogi na poprzednim Zjeździe, pozytywnie ocenił działalność
Grupy na przestrzeni ostatniego roku. Przedyskutowano i podjęto
konkretne decyzje dotyczące bieżącej i przyszłej działalności. Jako
priorytet uznano wszelkie działania dążące do jedności środowisk
rewolucyjnej lewicy.
Oprócz członków GIPR uczestniczyli w nim goście z innych organizacji rewolucyjnej lewicy i związków zawodowych. W Zjeździe
brali udział także goście z zagranicy: przedstawiciel brazylijskiej
Zjednoczonej Socjalistycznej Partii Pracujących (PSTU) i jednocześnie największej centrali związkowej w tym kraju CUT, oraz dwoje
przedstawicieli Międzynarodowej Partii Robotniczej (MRP) z Rosji,
Na ręce uczestników Zjazdu wpłynęły listy z życzeniami owocnych obrad od Międzynarodowego Sekretariatu Międzynarodowej
Ligi Ludzi Pracy – Czwartej Międzynarodówki (LIT-CI), od Komitetu Łączności między LIT-CI a Międzynarodówką Robotniczą (WIRFI), od Organizacyjnego Komitetu Międzynarodowej Partii Robotniczej Rosji i Ukrainy (OK MRP) oraz od Rewolucyjnej Partii
Pracujących (PRT, Hiszpania)” itd.
W tymże numerze „Głosu Robotniczego” na s. 6 widnieje KOMUNIKAT o następującej treści:
„14 lipca [czyli w drugim dniu Zjazdu GIPR – nasza uwaga] w
obecności przedstawiciela Grupy Inicjatywnej Partii Robotniczej od-
były się rozmowy między przedstawicielami KK WZZ 'Sierpień 80',
D. Podrzyckim i B. Ziętkiem a przebywającym gościnnie w Katowicach jednym z przewodniczących wielonurtowej brazylijskiej Central Unica dos Trabalhadores (CUT), Dirceu Travesso, znanym jako
Didi. W spotkaniu uczestniczył też przedstawiciel związkowców z
Kijowa, Paweł Słucki.
Rozmowy wykazały zadziwiającą zbieżność poglądów na antypracowniczą rolę ponadnarodowych korporacji kapitałowych i ich
agend, jakimi są Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. Podobna zgodność wystąpiła w ocenie wydarzeń związanych
z 'upadkiem' komuny w Polsce i krajach Europy ŚrodkowoWschodniej. Przedstawiciele WZZ 'Sierpień 80' zwrócili gościom
uwagę na szczególną rolę w tym procesie tzw. nomenklatury partyjnej i [na] procesy jej uwłaszczenia się poprzez spółki tworzone na
majątku narodowym.
Aby przybliżyć im przebieg tych procesów, zaprosili związkowców brazylijskich z federacji metalowców i górników w stanie Minas Gerais, skąd wybrano Didiego do władz CUT – do Polski.
Brazylijski gość odwdzięczył się zaproszeniem delegacji WZZ 'Sierpień 80' na przyszłoroczny Kongres CUT i zaproponował, aby nasi
przedstawiciele przygotowali na tę okoliczność referat do międzyzwiązkowej dyskusji.
Na prośbę kolegi Pawła Słuckiego Przewodniczący WZZ 'Sierpień 80' zobowiązał się do przedstawienia na Komisji Krajowej
wniosku o zorganizowanie akcji poparcia dla strajkujących górników DonBasu.
Spotkanie zakończyła wymiana adresów i pamiątkowych drobiazgów.”
Na chwilę przerwiemy te pouczające wspominki. Wybiegając
nieco naprzód. Jak informuje Wikipedia:
„Polska Partia Pracy – Sierpień 80 (PPP, dawniej pod nazwą Alternatywa – Partia Pracy) – polska partia polityczna, powstała na I
Kongresie, przeprowadzonym 11 listopada 2001, na bazie koalicji
wyborczej Alternatywa Ruch Społeczny, którą tworzyli działacze
Wolnego Związku Zawodowego 'Sierpień 80', Konfederacji Polski
Niepodległej – Ojczyzna, Narodowego Odrodzenia Polski oraz nieliczni politycy Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, a wśród
47 sygnatariuszy były m.in.: Polska Partia Ekologiczna – Zielonych,
Krajowe Porozumienie Emerytów i Rencistów Rzeczypospolitej
Polskiej.”
JEŚLI ZATEM TAK WSZYSTKO DOBRZE SZŁO, TO CZEMU
NASTĄPIŁ ZWROT WZZ „SIERPIEŃ 80” KU SKRAJNEJ PRAWICY?
CZY ZWROT TAKI MOŻE SIĘ POWTÓRZYĆ?
Opracowanie: W.B.
Tym razem odpowiedzi udzieli Grupa na rzecz Partii Robotniczej:
GPR: „PPP I WYBORY – STRACONA SZANSA”
W ostatnich wyborach samorządowych
PPP otrzymała 1,17% głosów i zdobyła 6
mandatów radnych. Niektórzy działacze
świętują wielki sukces. Jednakże miniona
kampania wyborcza ukazała krok PPP na
prawo.
Na wiosnę tego roku, PPP przyjęła program, opowiadający się przeciwko kapitalizmowi i wyzyskowi oraz za uspołecznieniem kluczowych sektorów gospodarki i samorządnością pracowniczą. Podkreślano w
nim, że kapitalizm nie jest w stanie zapewnić ludziom chleba ani dachu nad głową, interesy ludzi pracy są sprzeczne z interesami
kapitału, a prawo własności nie może być
traktowane jako świętość. Był to dla PPP
krok w dobrym kierunku. Choć nie jest to
w pełni socjalistyczny program, to zaprezentował antykapitalistyczne środki, które mogłyby zostać udoskonalone i bardziej rozwinięte. Jednak podczas kampanii prezydenckiej, program ten został zepchnięty na dru-
gi plan i można było mieć wrażenie że był
prezentowany tylko po to, by zyskać poparcie znanych międzynarodowych lewicowych osobistości. W przemówieniach i
wywiadach z przewodniczącym i kandydatem PPP, Bogusławem Ziętkiem, sugerował
on, że można budować bardziej sprawiedliwy system na bazie kapitalizmu – rodzaj
kapitalizmu z ludzką twarzą. Główną strategią organizatorów jego kampanii wyborczej było przekonanie wyborców, że Ziętek i
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 39
PPP są ludźmi rozsądnymi, umiarkowanymi, a zatem mają szanse być wybrani.
Kampania PPP w wyborach samorządowych przedstawiała dalsze przesuniecie na
prawo. Jej główne hasło – „uczciwy samorząd” – mogłoby być użyte przez którąkolwiek z partii politycznych! Ponadto, zarówno w tych wyborach, jak i w wyborach prezydenckich, proponowano walkę z bezrobociem przez oferowanie preferencyjnych
warunków korporacjom, jeżeli tylko zobowiążą się do zatrudniania ludzi na umowy o
pracę, zamiast na umowy śmieciowe. Innymi słowy, chciano przekupić korporacje, by
były grzeczne!
Umowy śmieciowe faktycznie są jednym
z głównych problemów pracowników w Polsce. Pozbawiają one miliony ludzi praw pracowniczych, pewności zatrudnienia, prawa
do emerytury i opieki zdrowotnej. Skazują
ich na pracę w podłych warunkach za głodowe pensje, uniemożliwiając im jednocześnie
organizowanie się w związki zawodowe, by
walczyć o poprawę warunków pracy. PPP
słusznie piętnuje umowy śmieciowe. Ale
strategia przyjęta przez partię – przekupywanie kapitalistów, by zatrudniali ludzi na
umowy o pracę – jest nieskuteczna i może
prowadzić tylko do większego rozzuchwalenia się pracodawców.
Jedynymi sposobami, by faktycznie zmusić kapitalistów do zatrudniania na umowy
o pracę, jest kontrola pracownicza, wzmacnianie uprawnień związków zawodowych,
możliwość nacjonalizacji zakładu, jeżeli zatrudniają w nim ludzi na umowy śmieciowe. Jednak o niczym takim PPP nie
wspominała w swojej kampanii.
Ekonomiczny kryzys i brutalne cięcia
Wybory odbyły się w sytuacji poważnej
niestabilności gospodarczej, mimo rządowej propagandy stwierdzającej coś przeciwnego. Zadłużenie rośnie niekontrolowanie.
Deficyt budżetowy staje się niebezpieczne
wysoki i wynosi obecnie ponad 7% PKB.
Rząd nie ma innego pomysłu na uniknięcie
finansowej katastrofy niż pośpieszna i masowa prywatyzacja, która doprowadzi do tragedii bezrobocia dla kolejnych tysięcy
pracowników. Światowa gospodarka nie rozwiązała fundamentalnych problemów jej organicznego kryzysu i staje obecnie w
obliczu kolejnego załamania, które zmniejszy rynki eksportowe Polski. Jednakże, nawet bez kurczenia się światowej gospodarki,
prędzej czy później polski rząd będzie musiał przedsięwziąć drakoński program
oszczędnościowy, składający się z brutalnych cięć i ataków na ludzi pracy, oraz dalszej prywatyzacji istotnych usług. PO ma
Strona 40
nadzieję, że może opóźnić te działania do
czasu po następnych wyborach parlamentarnych, obawiając się, że taka polityka mogłaby sprowokować masowe protesty społeczne i przyczynić się do erozji ich poparcia.
Wiele z tych ataków – cięcia w usługach
publicznych, prywatyzacja służby zdrowia,
regionalnych połączeń kolejowych, ataki na
lokatorów mieszkań komunalnych (podwyżki czynszu, eksmisje) – będzie prowadzonych przez lokalne władze. To dlatego
kluczowym w tych wyborach było zaprezentowanie klarownej, klasowej alternatywywobec polityki rządu i wszystkich głównych
partii, ostrzeganie o atakach mogących nadejść i prezentowanie programu walki z nimi. To właśnie starał się robić GPR w
Krakowie startując z list PPP (Zob: „Program wyborczy i kandydaci do Sejmiku Wojewódzkiego z listy Polskiej Partii Pracy –
Sierpień 80”, województwo małopolskie).
Choć PPP sprzeciwiała się prywatyzacji
służby zdrowia w swojej kampanii wyborczej, to niestety – mówiła niewiele lub nic o
prywatyzacji pozostałych sektorów i przedsiębiorstw. Co gorsza – byli nawet kandydaci PPP, którzy w swych materiałach i
wystąpieniach wyborczych popierali prywatyzację!
Przypadki te są skandaliczne, choć
mniejszościowe. Większość partii udaje, że
nie widzi, kiedy na naszych oczach odbywa
się prywatyzacja na skalę największą od wielu lat. Oczywiście, prywatyzacja służby zdrowia jest najbardziej szkodliwa, ponieważ
może doprowadzić do tragedii na ogromną
skalę. Jednak czy ktoś może zaprzeczyć, że
prywatyzacja kolei i PKS-ów również stwarza zagrożenie dla życia ludzkiego? Że prywatyzacja energetyki spowoduje wzrost cen
prądu, na który wielu ludzi nie będzie stać, i
grozi pozbawieniem ich dostępu do energii
elektrycznej?
Prywatyzacja ma miejsce nie tylko w sektorze usług publicznych. Prywatyzuje się
również te zakłady przemysłowe, które jeszcze są własnością publiczną. Ich pracowników czekają masowe zwolnienia. Mnożą się
protesty i apele załóg przedsiębiorstw o przerwanie prywatyzacji. Przeciwników prywatyzacji przybywa i obecnie znów jest ich
znacznie więcej niż jej zwolenników. Partia,
która ma reprezentować pracowników, powinna bronić własności publicznej i miejsc
pracy. Powinna wspierać wszelkie protesty
przeciwko prywatyzacji i być ich rzeczniczką. Tymczasem PPP milczy.
Po co kandydować w wyborach?
Zdaje się, że kierownictwo PPP przywiązuje wagę jedynie do wyborów. Jednocze-
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
śnie nie wykazuje chęci budowy partii i
rozwijania autentycznych demokratycznych
struktur. Skutkiem tego w czasie wyborów
na listy wyborcze wpisywani są często przypadkowi ludzie, których poglądy polityczne
nie zostały sprawdzone czy zweryfikowane.
Co to za sukces jeśli tacy ludzie zostają wybrani radnymi? Co mogą zdziałać dla partii
i dla klasy robotniczej?
Nasze podejście do wyborów jest przeciwne. Przede wszystkim widzimy wybory
jako szanse na przekazywanie i wyjaśnianie
naszych idei szerszej publiczności, oraz
próbę pobudzenia jej części na tyle, by stała
się aktywna w walce. Ostateczny wynik wyborów nie jest tak ważny, jak budowanie
partii na solidnych podstawach politycznych i rozprzestrzenianie naszych idei. Nie
powinniśmy wraz z innymi partiami
uczestniczyć w konkursie piękności poprzez powtarzanie pustych, miło brzmiących sloganów bez znaczenia.
Zdobycie mandatów przez partię jest
jak najbardziej pożądane, jednak nie może
stanowić jej najważniejszego celu. Powinniśmy zadać sobie pytanie: do czego potrzebne nam mandaty? Jak planujemy wykorzystać zdobyte stanowiska? Kim są nasi kandydaci? Czy nie powinni być dobierani
przez partię staranniej? Przedstawiciele
partii, czy to radni, czy posłowie, powinni
zachowywać się jak trybuni klasy robotniczej, zawsze być orędownikami sprawy ludzi pracy i używać każdej możliwości do
wzmacniania walki pracowniczej i podnosić świadomość klasową. Miejmy nadzieję,
że radni wybrani z listy PPP należycie będą
wykonywać mandat publiczny poprzez realizację antyliberalnego i prospołecznego
programu zawartego w najnowszej Deklaracji Politycznej PPP z roku 2010.
Po wyborach PPP ma tworzyć tzw. Sojusz Antyliberalny przeciwko prywatyzacji
służby zdrowia i usług komunalnych. Jeśli
PPP chce przyciągnąć i uaktywnić młodzież
oraz pracowników, Sojusz nie może pozostać pustą deklaracją, ani żadną formą poparcia dla opozycyjnych polityków
burżuazyjnych. Jedynym możliwym kierunkiem dla Sojuszu, jest organizowanie
komitetów akcji wraz z załogami, Związkami Zawodowymi i organizacjami autentycznie lewicowymi.
Przygotowanie do ofensywy
Wkrótce po następnych wyborach parlamentarnych możemy spodziewać się
zmasowanego ataku na miejsca pracy i poziom życia ludzi pracy. Lewica powinna zacząć przygotowywać się już teraz do
maksymalnego wykorzystania przyszło-
rocznych wyborów i wzmacniać swoją pozycję, by stawić opór atakom. Rozwiązaniem
dla lewicy nie jest czynienie się „wybieralną” przez przyjmowanie umiarkowanej
„zdroworozsądkowej” polityki i akceptowanie logiki gospodarki kapitalistycznej. Zamiast tego musimy prezentować prawdziwą
alternatywę dla kapitalizmu już teraz i nie
czekać na wyimaginowany czas w przyszłości, gdy zdobędziemy władzę. Niestety tam,
gdzie inni kandydaci lewicy startowali w
ostatnich wyborach, również nie udało im
się zaprezentować takiej alternatywy. Na
przykład, Młodzi Socjaliści, choć słusznie
sprzeciwiają się wielu aspektom polityki
neoliberalnej i nazywają się demokratycznymi socjalistami, w istocie popierają mieszaną gospodarkę, innymi słowy, gospodarkę
kapitalistyczną z gwarancjami socjalnymi i
udziałem państwa. To nie może stanowić alternatywy w epoce kapitalistycznej niemocy
i kryzysu. Kapitalizmu nie stać na reformy i
gwarancje, z których korzystaliśmy w przeszłości. To dlatego partie socjaldemokratycz-
ne, które walczyły o takie reformy w
przeszłości, zostały zmuszone w ciągu ostatnich 20 lat do prowadzenia brutalnej neoliberalnej polityki, gdy były u władzy.
Jedynym sposobem, by zagwarantować
pracę, poziom życia i wysoki poziom opieki
socjalnej jest nacjonalizacja banków i przemysłu oraz ustanowienie demokratycznego
planu produkcji. Nie może być to jednak
zrobione ten sam sposób, jak nacjonalizacje
na modłę kapitalistyczną, które miały miejsce ostatnio na zachodzie. Służyły one jedynie ratowaniu kapitalizmu. Znacjonalizowane przedsiębiorstwa były prowadzone
jak firmy kapitalistyczne – przez rady nadzorcze, z perspektywą ich reprywatyzacji w
przyszłości. Z drugiej strony nie możemy
pozwolić na biurokratyczne nacjonalizacje,
jak w PRL i ZSRR. Potrzebujemy socjalistycznej nacjonalizacji – znacjonalizowane
przedsiębiorstwa winny być demokratycznie kontrolowane i zarządzane przez pracowników danego przedsiębiorstwa, jak i
przez demokratycznie wybranych reprezen-
tantów całej klasy robotniczej. Ci przedstawiciele nie powinni otrzymywać nadmuchanych pensji jak sitwa z PiSu i PO, która
zasiada w radach nadzorczych polskich
przedsiębiorstw państwowych lub pół-państwowych. Ludzie powinni mieć pełny
wgląd w ich zarobki i powinni oni otrzymywać nie więcej, niż średnia pensja ludzi pracy, bez żadnych dodatkowych przywilejów.
Demokratyczny, socjalistyczny plan produkcji musi być tworzony z aktywnym
udziałem ludzi pracy w całym kraju. W ten
sposób gospodarka mogłaby służyć potrzebom ogromnej większości społeczeństwa, a
nie chciwości wąskiej mniejszości.
(źródło: strona internetowa GPR)
DOBRZE, ŻE WRESZCIE JEDNA Z
MIĘDZYNARODOWYCH TENDENCJI
TROCKISTOWSKICH OPAMIĘTAŁA
SIĘ I ZDECYDOWAŁA NA KRYTYKĘ
POCZYNAŃ POLSKIEJ PARTII PRACY.
LEPIEJ PÓŹNO NIŻ WCALE!
PAWEŁ SZELEGIENIEC:
ANTYSTALINOWSCY KOMUNIŚCI
W WIELKIEJ BRYTANII (cz. I)
Leon Trotsky is a Nazi.
Yes, I know it for a fact!
First I read it, then I said it,
Before the Stalin-Hitler Pact.
Oh my darling, Oh my darling,
Oh my darling Party Line.
Never break thee or forsake thee
Oh my darling Party Line.
In the Kremlin, in the Kremlin,
In the Fall of thirty nine,
Sat a Russian and a Prussian,
Working out the Party Line.
In Siberia, in Siberia,
Where the Arctic sun doth shine
Sat an old Bolshevik
Who they called a dirty swine.
Party comrade, Party comrade,
What a sorry fate is thine!
Comrade Stalin does not love you
Cause you left the Party Line.
Satyryczny wierszyk na melodię „Oh my
darling Clementine” autorstwa angielskich
trockistów w związku z podpisaniem „paktu
o nieagresji” między ZSRR a Trzecią Rzeszą
(Ted Grant, „History of the British Trotskyism”).
1. Krótki wstęp
Tak oto charakteryzował angielskich
trockistów tajny raport rządu brytyjskiego z
1944 roku:
„Trockizm to podstawa doktryny bazującej na naukach Marksa, dopracowanych
przez Lenina oraz zinterpretowanych i stosowanych w odniesieniu do okresu międzywojennego przez Trockiego. Zerwanie z
oficjalnym komunizmem, albo stalinizmem
zostało zapoczątkowane przez różnice pomiędzy doktrynalnymi założeniami Trockiego i realizmem Stalina. Trocki potępiał
zastąpienie 'kontynuowania rewolucji światowej' stalinowskim planem ustanowienia
socjalizmu w Związku Radzieckim jako warunkiem wstępnym. Krytykował zastąpienie
demokratycznej dyskusji w partii osobistą
dyktaturą Stalina, zmniejszanie roli sowietów (rad) w obliczu wzrastającej biurokratyzacji oraz wskrzeszenie gospodarczych i
społecznych klas uprzywilejowanych. Trockiści nie postrzegają obecnej formy społecznej panującej w Rosji jako socjalizmu,
wierzą że prawdziwy socjalizm może być
osiągnięty jedynie poprzez mniej lub bardziej stymulowaną rewolucję na obszarze
większej części globu. Są oni także wrogo
nastawieni do reżimu stalinowskiego, gdyż
nie tylko 'zdradził on rewolucję' w Rosji, ale
poprzez wykorzystywanie krajowych partii
komunistycznych jako narzędzi w swojej
'reakcyjnej' polityce zagranicznej opóźnia
rozwój klasy robotniczej ku rewolucji światowej” 1 .
Dzieje ruchu antystalinowskich komunistów, trockistów, którego członkowie
przed końcem drugiej wojny światowej nazywali siebie komunistami-internacjonalistami oraz bolszewikami-leninowcami,
należą do najmniej znanych z całej historii
ruchu komunistycznego i robotniczego.
Przez lata znajdował się on na marginesie
światowego ruchu klasy robotniczej, zwalczany zarówno przez „socjalistycznych” reformistów, jak i stalinistów, którzy to
(każdy na własną rękę, ale skutki były kulminacyjne) walnie przyczynili się do urato-
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 41
wania systemu kapitalistycznego przed rewolucją proletariacką. Dzięki złudnemu
oszukiwaniu mas pracujących socjaldemokraci i staliniści mogli zdobyć ich poparcie
dla swojego „lewicowego” programu, który
jak np. w przypadku Komunistycznej Partii
Włoch tuż po zakończeniu drugiej wojny
światowej pozostał jedynie na papierze2.
Upadek reformizmu i stalinizmu na świecie
wielu odczytało, niesłusznie skądinąd, jako
upadek i kompromitację marksistowskiego
socjalizmu jako alternatywy dla systemu liberalnego kapitalizmu.
Wielu zwykło sądzić, że trockizm jest ruchem stosunkowo młodym, a jego założenia wynikają głównie z opozycji wobec
stalinizmu. Propaganda antytrockistowska
bardzo często przedstawiała ruch ten jako lewackie awanturnictwo, idealistyczny woluntaryzm i oportunizm. Wszyscy oni mylą się
bardzo.
Trockizm nie jest nowym ruchem, nową
doktryną, a jedynie „[...] wskrzeszeniem autentycznego marksizmu, jaki został zastosowany podczas Rosyjskiej Rewolucji i w
pierwszych latach istnieniaMiędzynarodówki Komunistycznej”3.
Tak o ruchu, który został zapoczątkowany przez Lwa Trockiego pisał jeden z ojców
amerykańskiego trockizmu James Patrick
Cannon. Trudno coś dodać do tych słów.
Trockizm jako jedyny z nurtów w europejskim i światowym ruchu robotniczym nieprzerwanie trzymał się pryncypiów
marksistowskiego komunizmu. Ci, którzy
wcześniej pluli na niego jako na „kapitulanctwo przed burżuazją” sami w końcu przed
nią skapitulowali, a analizy Trockiego w
mniejszym bądź większym stopniu okazały
się prawidłowe.
Do pracy jako materiał źródłowy posłużyły mi publikacje brytyjskich trockistów
dostępne w Internecie. Historia marksizmu
ma to ułatwienie, że w sieci znajduje się bezpłatnie, darmowe archiwum tekstów historycznych, często o charakterze źródeł oraz
analiz politycznych, których wiele w Polsce
jest prawie niedostępnych. Również internetowa wersja trockistowskiego pisma historycznego „Revolutionary History” była dla
mnie bardzo pomocna. W pracy wykorzystałem także polskie publikacje na temat
trockizmu, w tym pierwszą polską monografię trockizmu Trockizm. Doktryna i ruch polityczny A. Grabskiego i U. Ługowskiej,
przedstawiającą w zwięzły i przystępny sposób jego historię (chociaż brytyjski trockizm nie jest tam szczegółowo omawiany),
a także polskie wydania dzieł Trockiego.
Sporo wartościowych wskazówek i faktów
znalazłem również w periodykach wydawanych przez współczesnych polskich trocki-
Strona 42
stów („Rewolucja”).
Starałem się zachować jak najlepiej chronologiczny ciąg wydarzeń. Praca odnosi się
skrótowo do dziejów brytyjskiego trockizmu, od narodzin do rozwiązania Rewolucyjnej Partii Komunistycznej i „Klubu” (do
ok. roku 1950). Praca prezentuje w zwięzły
sposób rozwój organizacyjny i ideologiczny
głównych nurtów brytyjskiego antystalinowskiego marksizmu.
2. Leninowski komunizm
w Wielkiej Brytanii
Komunistyczna Partia Wielkiej Brytanii
Genezy ruchu trockistowskiego należy
szukać jeszcze w Komunistycznej Partii
Wielkiej Brytanii (Communist Party ofGreat Britain, KPWB), powstałej w lipcu 1920
roku z połączenia kilku radykalnie lewicowych grup i będącej brytyjską sekcją Międzynarodówki Komunistycznej (MK).
Jednakże dopiero na początku 1921 roku w jednej partii zostały zjednoczone
wszystkie organizacje komunistyczne, kiedy
to Robotnicza Federacja Socjalistyczna
(przemianowana wcześniej na Partia Komunistyczna – brytyjska sekcja Trzeciej Międzynarodówki, CP-BSTI) 4 Sylwii Pankhurst, za namową Lenina na drugim kongresie międzynarodówki, zgodziła przyłączyć
się do nowopowstałej partii komunistycznej
(KPWB). Leninowi bardzo zależało na jedności, gdyż zdawał sobie sprawę ze słabości
organizacyjnej pojedynczych partii marksistowskich5. Struktura organizacyjna partii
była zgodna z 21 punktami przynależności
do MK, jak np. wewnętrzny ustrój centralistyczno-demokratyczny6. Przywódcą partii
został Albert Inkpin.
W czasie, kiedy trwały jeszcze rozmowy
zjednoczeniowe pojawiła się różnica w kwestii współpracy z partiami socjalistycznymi
i ich związkami zawodowymi, oraz parlamentaryzmu. Sylwia Pankhurst, którą lider
bolszewików określał jako 'lewicową komunistkę' odrzucała współpracę z reformistami i parlamentaryzm. Jak sama pisała:
„Partia komunistyczna nie powinna zawierać kompromisów... Powinna zachować
swą doktrynę w czystości, swą niezależność
od reformizmu bez skazy; powołanie jej –
iść naprzód, nie zatrzymując się i nie zbaczając z drogi, iść prostą drogą ku Rewolucji
Komunistycznej” 7.
Pojawił się także pomysł wejścia komunistów jako frakcji do Partii Pracy (Labour
Party, LP), jednakże szybko upadł z powodu oporu angielskich komunistów, jak i
przywództwa partii socjaldemokratycznej.
Jak pisze S. Reynolds:
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
„W 1920 roku kwestia 'Partii Pracy' była
dyskutowana w Kominternie. Lenin i Trocki uważali, że KP Wielkiej Brytanii powinna związać się z LP i w jej ramach walczyć o
swoje ideały. Po burzliwej debacie pomysł
ten przeszedł niewielką większością. By zastosować się do tego postanowienia przywódcy brytyjskiej KP, którzy nadal byli
temu przeciwni, sformułowali prośbę o
przyłączenie w bardzo prowokacyjny sposób, licząc na odmowę. Kiedy odmowa
przyszła, partia komunistyczna wydała
oświadczenie zatytułowane 'It's their funeral'” 8.
Ostatecznie powstała partia, KPWB, bez
grupy Pankhurst, która przyłączyła się dopiero później. Nowa partia przyjęła leninowską strategię zawartą w broszurze
„Dziecięca choroba 'lewicowości' w komunizmie”, zakładającą wykorzystywanie parlamentu w celach propagandowych, pracę
wewnątrz reformistycznych związków zawodowych9, oraz współpracę i próby wywarcia wpływu na członków partii
socjaldemokratycznej i centrystowskiej 10.
Sama Pankhurst nie zagościła długo w partii, gdyż już w 1921 roku została z niej usunięta dyscyplinarnie, po czym założyła
nową organizację związaną z tzw. nurtem
„komunizmu rad” (Rätekommunismus),
reprezentowanym głównie przez krótko
działającą Komunistyczną Niemiecką Partię
Robotniczą (Kommunistische Arbeiterpartei Deutschlands, KAPD).
W omawianym okresie partia komunistyczna była siłą relatywnie słabą, liczyła
bowiem jedynie do 5 tys. członków11 .
W 1924 roku na cztery dni przed wyborami parlamentarnymi wybuchła afera w
związku z publikacją przez konserwatywny
„Daily Mail” tzw. Listu Zinowiewa, zawierający m.in. zalecenia by wykorzystywać
powiązania gospodarcze między ZSRR a
Anglią na rzecz propagowania leninizmu
oraz działalności dywersyjnej w siłach
zbrojnych12. Z analiz jakie przeprowadzono
wynika, że list jest sfałszowany13; wielu historyków przypuszcza iż miał na celu zdyskredytowanie rządu LP jako nieudolnego i
narażającego kraj na niebezpieczeństwo
„bolszewizmu”, a także że był dziełem „białych” Rosjan pracujących w służbach wywiadowczych:
Dokumenty, które zostały odtajnione w
1990 roku pokazują, że w latach 50-tych
agencja szpiegowska MI6 zniszczyła najważniejsze dokumenty dotyczące Listu Zinowiewa. W 1999 roku po zbadaniu
[sprawy] przez ministerstwo spraw zagranicznych ujawniono, że Stewart Menzies,
przyszły szef MI6 który był „całkowicie
wierny obozowi konserwatywnemu”, wysłał
list do redakcji „Daily Mail”. Tak oto ministerstwo skomentowało sprawę: „służby wywiadowcze 'białych' Rosjan były dobrze
rozwinięte i zorganizowane, wliczając w to
operacje dokonywania fałszerstw w Berlinie. Wydaje się, że poprosili do tego któregoś z fałszerzy, bądź skontaktowali się z
państwami bałtyckimi w podobnych zamiarach, [tj.] by wyprodukować dokument, który zniweczy [brytyjsko-sowieckie] porozumienia i doprowadzi do upadku rządu labourzystowskiego” 14.
W 1925 roku doszło to powołania Anglo-Radzieckiego Komitetu Związkowego,
którego rola w polityce brytyjskiej podzieliła Stalina i Trockiego. Trocki zarzucał Stalinowi i Bucharinowi, że przekładają interesy
państwa radzieckiego nad perspektywy rewolucji, gdyż pragną wykorzystać komitet
do „obrony ZSRR”, sprzymierzając się ze łamistrajkowską biurokracją związkową, wytwarzając w masach przekonanie o jej
lewicowości, godząc jednocześnie w wystąpienia robotnicze, mogące wywołać kryzys
rewolucyjny. W maju 1926 roku wybuchł
dziewięciodniowy strajk generalny górników, który zakończył się (mimo narastającej fali radykalizacji mas) zdradą
przywódców związkowych i represjami w
stosunku do radykalnych robotników, w
tym członków KP, będących najbardziej radykalnym i zdecydowanym elementem ruchu strajkowego. Jak pisze Duncan Hallas,
aresztowania dotknęły 9 tys. osób, z czego
13% stanowili komuniści (ponad 20% składu partii), podczas gdy związkowcy z Kongresu Związków Zawodowych stanowili
jedynie 0,2% 15. Na tej postawie Trocki wysunął konkluzję, iż należy wyrabiać w robotnikach ciągłe przekonanie o niechybnej
zdradzie ich przywódców związkowych. W
tym samym czasie, idąc za zaleceniami Stalina brytyjska partia komunistyczna wysunęła hasło: „Cała władza w ręce Rady
Generalnej Kongresu Związków Zawodowych!”, czyli w zasadzie tychże zdradzieckich biurokratów związkowych, nawet nie
robotników-związkowców. Nowa strategia
partii była zdaniem Trockiego oszukiwaniem robotników („blok z wodzami bez
mas i wbrew masom” 16) „w imię interesów
państwowych ZSRR” i był to jeden z dowodów na to, że budowa „socjalizmu w jednym kraju” nie jest zbieżna z interesami
rewolucji światowej 17.
Konflikt w radzieckiej partii odbił się
szerokim echem w światowym ruchu komunistycznym. Trocki zarzucał Stalinowi i jego
sojusznikom sprzyjanie biurokratyzacji partii i państwa sowieckiego, niszczenia struktury centralistyczno-demokratycznej na
rzecz biurokratycznej dyktatury oraz porzu-
cenie idei wywołania rewolucji w innych
krajach na rzecz „budowy socjalizmu w jednym kraju”, tworzenie z ZSRR osamotnionej twierdzy na kapitalistycznym morzu,
może doprowadzić do upadku władzy radzieckiej. Jako przykład, do czego prowadzi
polityka Stalina Trocki powoływał się na
upadek pierwszej chińskiej rewolucji, kiedy
to KP Chin zgodnie z dyrektywami Kominternu poszła na ugodę z nacjonalistami z
Kuomintangu, co zakończyło się wielką klęską dla komunistów chińskich (dzięki defensywnej postawie partii chińskiej Czang
Kai-szek mógł przeprowadzić m.in. masakrę komunistów w Szanghaju).
Stalin z kolei zarzucał mu frakcyjność,
„lewackie awanturnictwo” i „zastępowanie
leninizmu trockizmem”. W prasie zaczęły
ukazywać się artykuły wypominające Trockiemu jego „antyleninowską” przeszłość,
próby porozumienia obu partii socjaldemokratycznych przed rokiem 1917, dążenie do
rozbicia jedności partii, ale przede wszystkim atakowano ideę rewolucji permanentnej 18, którą zaczęto uważać za sprzeczną z
leninizmem, forsując przy tym nowy stalinowski kurs. Nie pomogła Trockiemu także
sprawa „testamentu Lenina”, którą próbowano wyciągać w celu kontrataku na „frakcję”
stalinowską, co tylko pogorszyło i tak już
złą sytuację19. Trocki i jego zwolennicy, którzy od ok. 1923 roku zaczęli tworzyć coś na
kształt półoficjalnej (Zjednoczonej) Lewicowej Opozycji20 zostali poddani różnorodnym represjom, a ich pisma cenzurze
prewencyjnej. Wcześniej rozpoczęło się systematycznie usuwanie Trockiego z najważniejszych stanowisk państwowych: z KC, z
biura politycznego, z funkcji komisarza wojskowego i ostatecznie z samej WKP(b). W
1927 roku Trockiego zesłano do położonej
w Kazachstanie Ałma-Aty, a w 1929 roku
wydalono z kraju. Banita polityczny osiadł
w Prinkipo w Turcji. Mimo, że Trocki bardzo ubolewał nad wygnaniem go z ZSRR,
decyzja ta w przyszłości okazała się dla niego zbawienna.
W brytyjskiej partii nie było jasności co
do oceny roli Trockiego, jaką w tym odgrywał okresie. Z czasem zaczęły się jednak pojawiać artykuły piętnujące „trockizm”.
Jeszcze w 1925 roku wydano Błędy trockizmu21 , pracę zbiorową zawierającą krytyczne uwagi wobec Lekcji Października
Trockiego. Praca ta nie jest typową pracą antytrockistowską, charakterystyczną dla późniejszych czasów, bowiem nie znajdziemy w
niej jawnych fałszerstw, takich jak ukrywanie prawdziwej roli byłego komisarza wojskowego
w
historii
Rewolucji
Październikowej i państwa radzieckiego, co
nie znaczy, że pozycja ta obchodzi się z Troc-
kim łagodnie. Przeciwnie, jak pisze we
wstępie edytor książki Jack T. Murphy:
„Będzie to ogromna niespodzianka dla
brytyjskiej klasy robotniczej, kiedy zobaczy
boleść Międzynarodówki Komunistycznej
w związku z ogromnymi kontrowersjami
wokół towarzysza Trockiego [...]. Nazwisko
towarzysza Trockiego zawsze było związane
z towarzyszem Leninem. 'Lenin i Trocki!',
to były imiona, z którymi wiązaliśmy
wszystkie nasze myśli i doznania w stosunku do Rewolucji Rosyjskiej i Międzynarodówki Komunistycznej. Kiedy wieści o
Rosyjskiej Rewolucji dotarły na Zachód, te
dwie postacie ukazały się nam nad horyzontem i nigdy nie zastanawialiśmy się nad
różnicami [między nimi] [...]. Widzieliśmy
tylko przywódców, rady i masy, a ponad
tym wszystkim dwóch wielkich historycznych gigantów, Lenina i Trockiego” 22.
W końcu jednak i brytyjska partia komunistyczna zaczęła zajmować coraz bardziej wrogie pozycje wobec Trockiego i jego
stronników. Nie było w niej większej debaty
na ten temat, a także żaden z jej liderów nie
poparł oficjalnie Trockiego. W 1927 roku
przyjęła w pełni antytrockistowski kurs, ale
grupki lewicowej opozycji jeszcze się nie
pojawiły. Jak stwierdził później przywódca
KPD, Ernst Thälmann, partia brytyjska jako jedyna większa sekcja MK zawsze była
całkowicie lojalna wobec obecnej linii Kominternu23. Tak oto scharakteryzował politykę i działania KP Wielkiej Brytanii
Duncan Hallas:
„Jej tragedia polegała na tym, że co zrozumiałe, ale ostatecznie fatalne, sama zaangażowała się w polityczne gnicie Kominternu, w czasie nadchodzenia stalinizmu.
Jej członkowie odegrali bohaterską rolę w
wydarzeniach roku 1926. Jej upadek był
upadkiem pewnego politycznego rozumowania, za co główna odpowiedzialność spada na przywództwo Komunistycznej
Międzynarodówki” 24.
Przypisy – obszerne – zostały w naszym
wydaniu zamieszczone po części III opracowania Pawła Szelegieńca. – Red.
Tekst, napisany w 2005 r., publikujemy
za
portalem
Władza
Rad
(www.1917.net.pl). Ukazał się również na
portalu lewica.pl
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 43
POLE WALKI
WSTĘPNE UWAGI DO PRZEDMOWY,
CZYLI PROLEGOMENA
Wszystkie próby kreowania się na jedynego, prawowitego spadkobiercę rewolucyjnego marksizmu, komunizmu czy leninizmu nawet za życia Lwa Trockiego miały pewien mankament. Bez poparcia
klasy robotniczej, jej najbardziej świadomych oddziałów nie miały
racji bytu.
W Rosji Radzieckiej Lew Trocki miał taką bazę. Choć mocno
przetrzebiona walkami frakcyjnymi i represjami aparatu Stalina odprowadzała ona jego „pociąg donikąd”. Jako banita mógł tylko liczyć na rewolucję światową i cud zmartwychwstania. Rewolucyjne
kadry klasy robotniczej gremialnie szukały innych rozwiązań. Przeważnie trwały przy swoich komunistycznych partiach. W tej sytuacji zwolennicy Lwa Trockiego próbowali w „skostniałych” partiach
komunistycznych utrzymać się jako frakcje, bądź nurty. Na to nie
było jednak zgody Stalina. Stąd wymuszona tułaczka trockizmu.
Co z tego, że „analizy Trockiego w mniejszym bądź większym
stopniu okazały się prawidłowe”. Większych sukcesów nie było, a
mniejszych zwyczajnie brakowało.
Następcy Trockiego nawet tym nie mogą się pochwalić. Ich analizy to ich achillesowa pięta.
Na polu boju sprostałby im nawet Longinus Podbipięta, herbu
Zerwikaptur ze wsi Myszykiszki.
NASI HARCOWNICY
Trzymajmy się zatem mitów i realiów.
Longinus Podbipięta „nosi pod pachą olbrzymi miecz krzyżacki,
nazywany Zerwikapturem, który otrzymał po przodku Stowejce. W
bitwie pod Grunwaldem ów przodek ściął za jednym zamachem głowy trzech rycerzy noszących na tarczach kozie łby. W nagrodę owe
łby dano mu do jego herbu, który nazwano Zerwikapturem (tak naprawdę herb ten istniał już przed bitwą grunwaldzką, Bartosz Paprocki w swych Herbach rycerstwa polskiego wspomina Drogosława
herbu Zerwikaptur, założyciela wsi Koziegłowy w 1106). Postać Longinusa jest wysoka, chuda i dość cudaczna. Jego twarz ma melancholijny i sympatyczny wygląd. Jest on ostatnim męskim potomkiem
rodu Podbipiętów, posiadającym ogromną fortunę na Litwie, skąd
pochodzi”.
NASZ LONGINUS OBIECUJE, ŻE ZA JEDNYM ZAMACHEM GŁÓW ZETNIE ZNACZNIE WIĘCEJ!!!
Pozostali harcownicy to Omega Doom i Antonio das Mortes –
czy warto przedstawiać?
Wszyscy znacie ich filmowe prototypy!
Kto nie zna – niech czyta i słucha relacji świadka: „Wczoraj obejrzałam film sfna Polsacie 'Omega Doom'. Rzecz dzieje się po apokalipsie lub czymś podobnym. Jest zrujnowane miasto, a w tym
mieście są Androidy i Klony, które prowadzą coś w stylu wojny między sobą. Przybywa android, co się zowowie Omega Doom, rozwala
prawie wszystkie klony i ze dwa androidy, ocalił 'miasto' i se poszedł”.
A teraz znów wraca.
Trzeci to Latynos, można zobaczyć go w akcji. Antonio Rocha
Strona 44
nakręcił o nim nawet film – migawki w internecie. To specjalista od
zabijania „cangaceiros”, to on, a nie kto inny zabił – największego
bohatera brazylijskiego folkloru – Lampiao. Zabójca Lampiao i...
mściciel.
Nie wierzcie w brednie, że to wróg nr. 1 i zdrajca – prawda bije z
filmu!
A oto dowody:
Virgulino Ferreira da Silva narodził się w 1897 roku w północno-wschodnim stanie Pernambuco. Jest to okrutna kraina opisywana przez Euclydesa da Cunhę w swej słynnej pracy – Ostępy („Os
Sertoes”).
Na terenach tych jest niewiele wody, mnóstwo kaktusów i skarłowaciała roślinność, nie tak jak na południowym zachodzie. Chociaż jest jednym z najstarszych terenów należących do Brazylii,
należał też tradycyjnie do najbardziej zacofanych. Niewielu ludzi
otrzymywało tu więcej niż podstawowe wykształcenie. Lokalna
społeczność był rządzona przez posiadaczy ziemskich i persony polityczne, często byli to ci sami ludzie. Politycy i właściciele ziemscy
mieli swych uzbrojonych ludzi tak, jak ranczerzy w Arizonie. Nazywano ich Cangaceiro – ludzie Cangaço, jak zwano tę srogą krainę.
Lampiăo i Maria Bonita
Gdy Virgulino dorósł, on i jego rodzina uwikłali się w konflikt z
lokalnymi feudałami. Powodem spięcia była oczywiście obrona honoru. Rodzina stała po złej stronie w oczach policji. W czasie najazdu jakiego dokonała policja na dom Virgulino, został zabity jego
ojciec. Było to zdarzenie, którego policja miała jeszcze długo żałować. W wieku 25 lat Virgulino stał się Lampiăo, plagą krainy oraz
zabójcą policjantów i żołnierzy, których zwykł nazywać macacos
(małpami). Przez następne piętnaście lat nie schodził na zbyt długo
z nagłówków gazet w całej Brazylii.
Lampiăo jest często uważany za Robin Hooda Brazylii. Nie ma
jednak o tym mowy! Chyba, że Robin Hood rozpoczął swą karierę
od rabowania chorych, przykutych do łóżka dziewięćdziesięciolatek. Lampiăo był skomplikowanym człowiekiem, religijnym, ale i
brutalnym. Był też próżny. Pojawiał się na dziesiątkach zdjęć i
udzielał wywiadów kiedy tylko to możliwe. Jego banda rzadko składała się z więcej niż czterdziestki ludzi, ale zdarzało im się walczyć
przeciwko dwustu milicjantom.
Trudno sobie wyobrazić, że mała grupka bandytów była w stanie otwarcie walczyć przeciwko policji stanowej i piechocie przez
półtorej dekady. Przy czym w Brazylii w latach dwudziestych i trzydziestych drogi były szlakami dla bydła, woda była rzadko spotykana, policja była skorumpowana, lokalni „szefowie” byli
wszechwładni, linie telegraficzne niemal nie istniały, a ludzie nie
chcieli żadnych dodatkowych kłopotów w ich i tak ciężkim życiu.
Większość społeczeństwa nie miało nic, co by Lampiăo lub jego
banda chcieli.
Bohater czy bandyta?
Kapitan Virgulino, jak Lampiăo lubił się nazywać, nie cierpiał
na brak wrogów. Fakt, że był w stanie zastrzelić każdego policjanta
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
czy żołnierza, którego zobaczy, czyniło z nich śmiertelnych wrogów.
Stanowi i lokalni politycy czuli się urażeni przez prestiż i siłę jaką
Lampiăo prezentował. Jednak złapanie i zabicie go nie było wcale łatwe. Znał teren, miał swych szpiegów i swych przyjaciół. Większość
policji wysyłanej przeciwko niemu nie była zbyt entuzjastycznie nastawiona na możliwość dostania się w zasadzkę nieprzyjaciela. Cangaceiros mieli w swej bandzie także kobiety. Najsłynniejszą z nich
była Maria Bonita. Najbliższa towarzyszka Lampiăo, aż do śmierci.
Ponieważ policja nie robiła nic przeciwko niemu, większość ludzi niechętnie, acz pomagała mu. Jednak niewielu z nich przyłączyło się do bandy. Lampiăo nie był rewolucjonistą, był po prostu
bandytą. Ci, którzy mu się sprzeciwiali mogli stracić wszystko, w
tym życie. W wypadku zdrady lub informowaniu policji cangaceiros byli bezlitośni. Z drugiej jednak strony, gdy Lampiăo i jego kompani przyjeżdżali do miasta nie mieli powodu, by być na
kogokolwiek wściekłym. Dość często organizował dla ludzi przyjęcia z muzyką i mnóstwem cachaçy, na których wszyscy się bawili
jak za starych dobrych czasów.
Ciemna strona Lampiăo
Lampiăo nie tylko pustoszył całe domostwa swych wrogów, najeżdżał też małe miasteczka, zabijając policjantów, żądając od lokalnych handlowców „kontrybucji”, plądrując wszelkie dobra, jakie był
w stanie wywieźć, a te których nie był w stanie rozdawał miejscowej
ludności. Często gwałcił kobiety, zwłaszcza te związane z policją lub
wrogą frakcją. Na początku swej kariery Lampiăo i ponad dwudziestu jego ludzi zgwałcili młodą żonę żołnierza, każąc mu na to patrzeć. Utrzymywano też o przypadkach wydłubywania nożem oczu
i odcinaniu języków kobietom przez Lampiăo i jego kompanów.
Śmierć o poranku
W 1938 roku długa kariera Lampiăo zakończyła się. Ostatecznie
został zdradzony przez miejscowego pomagiera, który w czasie tortur powiedział żołnierzom, gdzie znajdują się przestępcy. W piękny
lipcowy poranek pięćdziesięciu żołnierzy, uzbrojonych w karabiny
maszynowe, podczołgało się i zaskoczyło równą im liczbę cangaceiros. Około czterdziestu bandytom udało się uciec, ale przywódcy
byli dobrze widoczni i zostali namierzeni w pierwszej serii strzałów.
Lampiăo i Maria Bonita byli pośród ciał, które pozostały na ziemi
po dwudziestominutowej walce. Aby potwierdzić wiadomości o często rozgłaszanym odejściu Lampiăo, żołnierze zebrali głowy pojmanych do Salwadoru, gdzie pozostawały na widoku przez ponad
trzydzieści lat [Lista nazwisk zdekapitowanych: Besouro, Moderno,
Ezequiel, Candeheiro, Ceca Preta, Labareda, Azulăo, Arvoredo, Quina-Quina, Banananeira, Sabonete, Catingueira, Limoeiro, Laparina, Mergulhăo, Corisco, Volta Seca, Jararaca, Cajarana, Viriato,
Gitirana, Moita-Brava, Meia Noite, Zabele – przyp. tłum.].
Śmierć Lampiăo zasygnalizowała koniec pewnej ery. Maria Bonita i Lampiăo mieli córkę, która ponoć jeszcze żyje. Cangaceiros są
nadal żywi w folklorze, literaturze, komiksach, programach telewizyjnych i filmach. Najlepsza z wszystkiego jest piosenka „Mulher
Rendera”, ulubiona pieśń bandytów, którą śpiewali wjeżdżając do
miasta. Tę piękną melodię zna niemal każdy Brazylijczyk. [Wyidealizowaną i uromantycznioną historię Lampiăo prezentuje film „Lampiăo, O Rei do Cangaço” z Leonardo Vilarem i Glorią Menezes.
Pamięci bandy Lampiăo jest także poświęcony utwór Soulfly – „Sangue de Bairro” – przyp. Senzala].
(Zaczerpnięte z: www.brazilbrazil.com, zapożyczono z
www.adg-gliwice.xt.pl)
Zapamiętajcie sobie: „Lampiăo nie był rewolucjonistą, był po
prostu bandytą”. Antonio das Mortes zna się na rzeczy, jak nikt inny, za takich słusznie uznaje posttrockistów.
SPÓJRZMY NA POLE PRZYSZŁEJ WALKI
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wypuszczeni przed bojem
harcownicy wracają z niczym. Miecz Podbipięty spoczywa u pasa,
twarz Omegi Dooma jest bez wyrazu, jak grymas-uśmiech Rutgera
Hauera. Tylko Antonio das Mortes coś dzierży w dłoni.
To biała chustka – znak pokoju.
Na niej ważkie wyznanie:
„Sama Pankhurst nie zagościła długo w partii, gdyż już w 1921
roku została z niej usunięta dyscyplinarnie, po czym założyła nową
organizację związaną z tzw. nurtem 'komunizmu rad' (Rätekommunismus), reprezentowanym głównie przez krótko działającą Komunistyczną Niemiecką Partię Robotniczą (Kommunistische
Arbeiterpartei Deutschlands, KAPD).”
Antonio złapał ślad. Już wiemy, pójdzie tym tropem. I dojdzie
do... twórcy Grupy na rzecz Partii Robotniczej, Floriana Nowickiego. Tylko patrzeć jak siknie krew. Antonio wróci. Florek niekoniecznie.
„W końcu [PRZECIEŻ SZYKOWAŁA SIĘ WOJNA] (...) brytyjska partia komunistyczna zaczęła zajmować coraz bardziej wrogie
pozycje wobec Trockiego i jego stronników”.
Co prawda to prawda:
„Nie było w niej większej debaty na ten temat, a także żaden z
jej liderów nie poparł oficjalnie Trockiego. W 1927 roku przyjęła w
pełni antytrockistowski kurs, ale grupki lewicowej opozycji jeszcze
się nie pojawiły. Jak stwierdził później przywódca KPD, Ernst Thälmann, partia brytyjska jako jedyna większa sekcja MK zawsze była
całkowicie lojalna wobec obecnej linii Kominternu. Tak oto scharakteryzował politykę i działania KP Wielkiej Brytanii Duncan Hallas:
'Jej tragedia polegała na tym, że co zrozumiałe, ale ostatecznie
fatalne, sama zaangażowała się w polityczne gnicie Kominternu, w
czasie nadchodzenia stalinizmu. Jej członkowie odegrali bohaterską
rolę w wydarzeniach roku 1926. Jej upadek był upadkiem pewnego
politycznego rozumowania, za co główna odpowiedzialność spada
na przywództwo Komunistycznej Międzynarodówki'.”
Z wrażenia harcownicy uklękli, a Longinus poklepał nawet swą
wielką łapą Pawła Sz. – recenzenta, jakby mu współczuł i jakby go
macał.
Pogrążeni w smutku nie zauważyli nawet, że zapadł mrok.
Chór gawiedzi: Boju nie będzie?!
PRÓŻNE NADZIEJE
Powiedzmy sobie szczerze. Ani wam, ani autorowi specjalnie na
tym nie zależy. Wy macie gdzieś trockizm i uzurpację trockistów do
miana jedynych „antystalinowskich komunistów”. Autor zaś zapewne uważa się za perfekcjonistę. Przejrzał przecież dostępną literaturę przedmiotu. Dyskusja wydaje się zatem bezprzedmiotowa.
Dobrze wyważone formułki, w rodzaju tej przytoczonej powyżej –
„analizy Trockiego w mniejszym bądź większym stopniu okazały
się prawidłowe” – mają zamknąć usta malkontentom. W rezultacie
wykładnia trockistowska zajmie wreszcie należne jej miejsce w historii ruchu robotniczego, wypierając stalinowską i poststalinowską
– PRL-owską.
Jakież to proste, by nie rzec prostackie.
Pozostałe nurty lewicowe mogą na to przystać. W tej sytuacji
wydaje się, że consensus jest na wyciągnięcie ręki. Próżne wasze nadzieje.
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 45
Proste porównanie omawianej tu pracy Pawła Szelengieńca z
opracowaniem Urszuli Ługowskiej i Augusta Grabskiego Trockizm.
Doktryna i ruch polityczny zadaje temu kłam.
Wydawałoby się, że Paweł Sz. odkrywa całą prawdę i tylko prawdę, nie ukrywając słabości ruchu trockistowskiego. Te wieczne podziały i kłótnie, waśnie i rozdrobnienie...
Nic z tych rzeczy. Kolejna okrągła teza Pawła Sz. jego zdaniem
załatwia sprawę.
A oto ona: „spory personalne i ideologiczne doprowadziły do
znacznego osłabienia ruchu, a w konsekwencji do jego podziału.
Jest to niestety cecha charakterystyczna nie tylko trockizmu, ale całej lewicy komunistycznej, poczynając od konfliktów Lenina i 'lewicowych komunistów', a na sporach o naturę ZSRR kończąc”.
Niestety lub „stety” – wszystko zależy od tego jak się na to patrzy. Okazuje się przecież, że owa słabość nie jest charakterystyczna
dla trockizmu, lecz powszechna na „całej lewicy komunistycznej”. A
zatem można ją wziąć w nawias i w rezultacie przesunąć do strefy
zdemilitaryzowanej. Skoro jest to cecha całej lewicy komunistycznej, to jako argument w sporach na tej lewicy staje się bezużyteczna.
To całkiem udany zabieg. Rzecz w tym, że na gruncie historii ruchu robotniczego bezpodstawny, w konsekwencji bezużyteczny. Zauważa to nawet autor, przecząc samo sobie: „W tym czasie rozłamy
były 'na porządku dziennym', a ilość małych grupek była porażająca, żadna z nich nie miała również najmniejszych szans na konkurowanie z partią stalinowską i socjaldemokratyczną”.
TO NIE WSZYSTKO
Ze wspomnianej już pracy Urszuli Grabskiej i Augusta Grabskiego można się dowiedzieć paru ciekawych rzeczy, które w opracowaniu Pawła Szelegieńca zostały sprytnie zakamuflowane.
Zacznijmy może od wewnątrz trockistowskiego sporu o celowość powołania IV Międzynarodówki. Paweł Szelegieniec jednoznacznie przychyla się do opinii Lwa Trockiego, który parł po
„trupach politycznych” do celu.
Zdanie Herszta Mandela:
„Przyszłość całej ludzkości zależy od Czwartej Międzynarodówki. Nie można tworzyć fikcji, ale trzeba stworzyć prawdziwą międzynarodówkę. MIMO REPRESJI KRYZYS KAPITALIZMU STAWIA
PRZED NAMI KWESTIĘ REWOLUCJI PROLETARIACKIEJ. To
proletariat stworzy nową międzynarodówkę. Musimy oświecić robotników i przygotowywać organizację. Jeśli pozostaniemy grupą
propagandową, robotnicy nie będą od nas wymagali zbyt wiele. Ale
jeśli będziemy międzynarodówką, robotnicy zażądają kierownictwa, a my nie będziemy zdolni im przewodzić. BĘDĄ WTEDY
ROZCZAROWANI [...] Tak długo jak Czwarta Międzynarodówka
nie ma partii masowych, nie może być proklamowana” – Paweł Sz.
wręcz ocenzurował. Wybite fragmenty znajdują się w pracy Ługowskiej i Grabskiego.
Zapewne P. Szelegieniec uznał, że są one bez znaczenia. Dlaczego zatem ich nie zostawił? Czyżby zakłócały one tok rozumowania?
Preferowane przez P. Szelegieńca zdanie L. Trockiego (przytoczone w całości przez Urszulę Ługowską i Augusta Grabskiego) znów
zostało przez niego ocenzurowane (co wybijamy jak wyżej):
„Sceptycy pytają – czy to już czas na powołanie nowej Międzynarodówki? Nie wolno – powiadają – tworzyć Międzynarodówki
'sztucznie'; może ona powstać jedynie z wielkich wydarzeń itp.
WSZYSTKIE TE SPRZECIWY POKAZUJĄ TYLKO, ŻE SCEPTYCY NIE NADAJĄ SIĘ DO TWORZENIA NOWEJ MIĘDZYNARODÓWKI. WĄTPLIWE CZY NADAJĄ SIĘ ONI W OGÓLE DO
CZEGOKOLWIEK. Czwarta Międzynarodówka już powstała z wiel-
Strona 46
kich wydarzeń – największych w historii klęsk proletariatu. Przyczyna tych klęsk – to zwyrodnienie i zdrada starego kierownictwa.
Walka klasowa nie znosi przerw. Trzecia Międzynarodówka, śladem Drugiej, dla rewolucji umarła. Niech żyje Czwarta Międzynarodówka! Ale czy to już czas na jej proklamowanie? – nie ustępują
sceptycy. Czwarta Międzynarodówka – odpowiadamy – nie potrzebuje 'proklamowania'. Istnieje i walczy. Jest słaba? Tak, jej szeregi są
jeszcze nieliczne, bo jeszcze jest młoda. Jest to na razie przede
wszystkim kadra. Ale ta kadra – to jedyna gwarancja rewolucyjnej
przyszłości, poza tymi kadrami nie ma na naszej planecie ani jednego rewolucyjnego nurtu, który by naprawdę zasługiwał na to
miano. Jeśli nasza Międzynarodówka jest jeszcze słaba liczebnie, to
jest silna doktryną, programem, tradycją, niezrównanym hartem
swych kadr. Kto tego dzisiaj nie widzi, niech pozostanie na razie z
boku. Jutro będzie to bardziej widoczne.”
Widzimy, że do powołania IV Międzynarodówki L. Trocki prze
po trupach politycznych.
To nie wszystko. P. Szelegieniec chowa niewygodne fakty.
DRUGI PRZYKŁAD
Znów wiąże się z powołaniem IV Międzynarodówki. Paweł Szelegieniec jak zwykle pomija istotne „szczegóły”, które znaleźć można we wspomnianej pracy pary Ługowska-Grabski.
Ani słowem nie wspomina o tym, że „Powstanie Czwartej Międzynarodówki stanowiło realizację kilkuletnich dążeń Trockiego”.
To zapewne nieistotne, że „Przygotowywał się on do jej proklamowania już na konferencji w Paryżu w lipcu 1936 roku. Jednakże
większość zgromadzonych delegatów organizacji trockistowskich
uznała wówczas powołanie Czwartej Międzynarodówki za przedwczesne, zważywszy na organizacyjną słabość sekcji Międzynarodowej Ligi Komunistycznej. Dlatego ograniczono się wówczas
jedynie do powołania Ruchu na Rzecz Czwartej Międzynarodówki,
do którego MLK została włączona”.
Bez znaczenia był zapewne również udział na konferencji założycielskiej „grupy radzieckiej”. W rzeczywistości bowiem, jak piszą
Ługowska i Grabski „działalność trockistów w Związku Radzieckim
już ustała, rosyjskim delegatem zaś na zjeździe założycielskim był
Marek Zborowski, agent GPU”, dodając: „Dzięki Markowi Zborowskiemu, Pawłowi Okinowi, braciom Sobolevicius – rosyjskojęzycznym 'trockistom' działającym na Zachodzie, w rzeczywistości zaś
agentom GPU, Stalinowi dobrze znana była działalność trockistów”.
Bo cóż mógł Stalin? Nie zapobiegł przecież powstaniu IV Międzynarodówki. A może nie chciał? A może i tak ją sparaliżował
przy pomocy prostych, acz brutalnych chwytów – z eliminacją
Trockiego włącznie.
CZAS, JAK WIDAĆ, NIE SPRZYJAŁ IV MIĘDZYNARODÓWCE.
Może nie tylko trockistom? Inni komuniści musieli się z tym liczyć. Po co zatem ta pogarda i wywyższanie się trockistów, dostrzegalne w cytowanej już wypowiedzi Trockiego.
Oto stosowny fragment: „Jest to na razie przede wszystkim kadra. Ale ta kadra – to jedyna gwarancja rewolucyjnej przyszłości,
poza tymi kadrami nie ma na naszej planecie ani jednego rewolucyjnego nurtu, który by naprawdę zasługiwał na to miano”.
LICZĄ SIĘ TYLKO KADRY? Ależ to zdanie Stalina.
Mamy na ten temat własne zdanie – znamy innych rewolucjonistów, którzy pod wieloma względami przewyższają trockistów.
Zwłaszcza pod względem ZAKORZENIENIA W ŚRODOWISKU ROBOTNICZYM. A bez tego ani rusz. Pozostaje tylko entryzm, który co krok ociera się o oportunizm. O czym świadczą
nawet losy GPR, macierzystej organizacji Pawła Szelegieńca.
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
Zjawisko te Paweł dostrzega w brytyjskim ruchu robotniczym,
minimalizuje je jednak do jednej, nieliczącej się grupki. Pozwolimy
sobie również z tym się nie zgodzić.
ZWERYFIKOWANY NEGATYWNIE
Pozwolimy sobie zgodzić się z Urszulą Ługowską i Augustem
Grabskim: „Program przejściowy w warstwie zawartych w sobie mesjańskich zapowiedzi Trockiego o możliwości pojawienia się nowego dominującego nurtu w międzynarodowym ruchu robotniczym,
który byłby aktywnym kreatorem międzynarodowej rzeczywistości,
został szybko zweryfikowany negatywnie przez wydarzenia historyczne o zupełnie innej treści”.
To, że program nie został odrzucony przez trockistów nie zmienia stanu rzeczy – „wierność trockistów literze programu pozostawała zwykle jedynie 'wyznaniem wiary'. Ruch trockistowski
bowiem tylko wyjątkowo miał wpływy w ruchu robotniczym i ROLĘ SUBSTYTUTU PROLETARIATU, JAKO POSTULOWANEJ BAZY PARTII REWOLUCYJNEJ, ODGRYWAŁY ZWYKLE
ŚRODOWISKA LEWICY AKADEMICKIEJ I MŁODZIEŻ. Większy oddźwięk niż w zorganizowanym ruchu robotniczym ruch trockistowski miał w ruchu studenckim, ruchach antywojennych
(zwłaszcza przeciwko wojnie w Wietnamie), w końcu w kampaniach solidarności z ruchami antykolonialnymi”.
Ten cytat z pracy znanej nam pary warto uzupełnić o współczesne nam przekomiczne zjawiska i odniesienia.
Okazuje się, że polscy trockiści i posttrockiści złapali wreszcie
Polską Partię Pracy – swoje szczęście – za ogon. Nie wiedzą tylko,
że to pies macha ogonem, a nie ogon psem. Chcieliby bardzo by było odwrotnie. Jak bardzo wystarczy posłuchać Rumburaka, PMB,
Kowalewskiego czy Zalegi...
Okazuje się, że kontakt ten wszystko zmienia. Nie liczy się nawet kto ma rację – ważne kto psa trzyma.
A wówczas było nieważne?
Problem polega na tym, że rewolucyjny ruch robotniczy – ten
nie trockistowski – był na tyle zakorzeniony w klasie robotniczej
(podobnie zresztą jak odłam reformistyczny), że sam był częścią tego ruchu.
Polscy trockiści tylko udają, że są częścią tego ruchu. Kłamią w
żywe oczy? Powiedzmy – wierzą. To kolejne wyznanie wiary. Nic
więcej.
TEGO PRZYNAJMNIEJ NIE UKRYWAJĄ
Spójrzmy – jakie znaczenie miała usunięta przez Pawła Sz. teza
Herszta Mendela: MIMO REPRESJI KRYZYS KAPITALIZMU
STAWIA PRZED NAMI KWESTIĘ REWOLUCJI PROLETARIACKIEJ.
Represje spadły przecież na cały ruch komunistyczny, na polskich komunistów już na początku lat 30. XX w.
Do momentu przejęcia władzy przez Hitlera możliwa była rewolucja w Niemczech, rewolucja w Chinach wciąż wisiała na włosku. 1936 r. – rewolucja w Hiszpanii. Tego trockiści nie
kwestionują. Za każdym razem akcentują jedynie destrukcyjną postawę stalinowców. Ale to przecież komuniści, bojownicy Międzynarodowych Brygad po powrocie do Kraju Rad są likwidowani z
polecenia Stalina. Sprawa nie jest tak jednoznaczna, jakby wydawało się na pierwszy rzut oka. Ta dyspozycyjność komunistów miała
jak widać swoje granice. W końcu Komunistyczną Partię Polski
rozwiązano.
Trocki łudzi się nadzieją, że rewolucję można przeprowadzić
pod egidą IV Międzynarodówki. Zważywszy na koszty nie bierze
pod uwagę, że problem można ominąć. INNI REWOLUCJONIŚCI
PONOSZĄ TE KOSZTY. Często płacą własnym życiem...
A jednak zdarzają się „cuda”. Dowód: chińska rewolucja czy
rozwój sytuacji w Jugosławii. W obu wypadkach Stalin był przeciw.
Trend ten potwierdzają nawet przemiany ustrojowe w Polsce i pozostałych krajach zwanych przez trockistów „zdeformowanymi
państwami robotniczymi”. To proces skomplikowany, niejednoznaczny nawet w ocenach. Kontrolowane przez Stalina partie komunistyczne i robotnicze często wykraczają poza dyrektywy. Stalin
też nierzadko zmuszony jest zmienić zdanie.
Do takich niejednoznacznych kompromisów Trocki nie był
zdolny. Jako wróg nr 1 nie miał też wyboru. Musiałby zrezygnować
z własnych ambicji. A gdyby miał, to może by skorzystał, np. w obliczu rewolucji lub agresji na ZSRR. To ostatnie jest więcej niż
prawdopodobne.
Wiemy kim był Stalin. Wiemy, jaką miał władzę destrukcyjną
nad całym ruchem komunistycznym. Władzę destrukcyjną miał
również nad ruchem trockistowskim. Urszula Ługowska i August
Grabski tego przynajmniej nie ukrywają.
W.B.
NIESZABLONOWE ROZWIĄZANIA
Ruch komunistyczny załamał się w roku 1990 wraz z upadkiem Związku Radzieckiego nie tylko w skali Europy Wschodniej, ale wręcz świata.
Zresztą we wszystkich swych odmianach. Co zaskoczyło najbardziej chyba
trockistów, którym wydawało się, że wezmą wszystko.
Dekada lat 90., generalnie, to klęska ruchu komunistycznego. Kolejna
dekada – ta, o której tu dyskutujemy – to upadek socjaldemokracji, ruchu
No Global i nowych socjalistycznych „pluralistycznych” i „antykapitalistycznych” partii, posttrockistowskiego chowu. Komunistyczne partie poststalinowskie zdołały się już częściowo pozbierać. Trwa ich pośpieszna
odbudowa. Wystarczy przejrzeć internet, by o tym się przekonać. Kłopoty
przeżywają trockiści. Posttrockizm poczynił wielkie ideowe spustoszenia.
Los Biura Wykonawczego IV Międzynarodówki (mandelistów) jest tu najlepszym przykładem.
Potencjał organizacyjny i propagandowy („propaganda sukcesu”) został jednak utrzymany. Nie przekłada się on jednak na poparcie wyborcze,
choć aparat propagandowy nieomal wszystkich tendencji posttrockistow-
skich wyspecjalizował się w krytyce neoliberalizmu, traktując postulaty
walki z neoliberalizmem jako nowy „program przejściowy”.
W przypadku IV Międzynarodówki możemy już mówić o rozmyciu
ideowym i organizacyjnym.
Inne tendencje posttrockistowskie starały się bezskutecznie o wpływy i
zręby kadrowe. Nie wszystkim się udało.
Na poziomie propagandowym można mówić co najwyżej o jałowej
konkurencji i pogłębionej destrukcji, związanej z ofensywą kapitału i ideowej prawicy w mass-mediach.
Na poziomie organizacyjnym przegrupowanie sił nie powiodło się. Posttrockistowskie partie „pluralistyczne” i „antykapitalistyczne” nie odegrały
większej roli.
Na poziomie teorii walka jest już w zasadzie rozstrzygnięta na korzyść
marksizmu. Nurty eklektyczne są w odwrocie i defensywie. Przed nami
ideowe, a później organizacyjne przegrupowanie.
Możliwe są nieszablonowe rozwiązania. Na nie też stawiamy. (b.)
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 47
PAWEŁ SZELEGIENIEC:
ANTYSTALINOWSCY KOMUNIŚCI
W WIELKIEJ BRYTANII (cz. II)
2. Międzynarodowa Lewicowa Opozycja
W tym czasie Trocki podzielił ruch komunistyczny na trzy "frakcje”. Pierwszą stanowiła lewicowa opozycja, "podtrzymująca
sztandar leninizmu” reprezentującapostępowe idee światowej rewolucji socjalistycznej.
Prócz tego, istniała „prawica”, w ZSRR reprezentowana przez Bucharina i Rykowa, w
Niemczech przez KPD-Opozycję Heinricha
Brandlera i Thalheimera, a w Hiszpanii
przez Blok Robotniczo-Chłopski25. Trocki
zarzucał „prawicy”, że reprezentuje interesy
drobnego chłopa-średniaka i dąży ku restauracji kapitalistycznych stosunków w ZSRR.
W innych krajach „brandlerowcy” jak się o
niej wyrażał, mieli być „lokajami stalinowskiej biurokracji, którzy liczą na łaskę na zasadzie obopólnej amnestii” 26. Jak pisał
Pierre Frank:
„Prawicowa opozycja [...] występowała
przeciw stalinizmowi nie dlatego że sprzeciwiała się jego ogólnej polityce, nie za sprawą kwestii 'socjalizmu w jednym kraju, ale
dlatego że zarzuca mu 'ultra-lewicowe' błędy. Grupy te, z czego najważniejszą była grupa niemiecka Brandlera, chciały mieć
niezależną politykę krajową [od stalinistów], czego wynikiem było ich przesuwanie się w kierunku lewicy socjaldemokratycznej” 27.
Istniał także nurt centrowy, reprezentowany przez biurokrację stalinowską, chwiejny między tymi dwoma skrajnymi biegunami (przypomnę, że wtedy jeszcze Trocki stał
na stanowisku reformy MK i radzieckiej partii). W walce politycznej „lewica” zwalcza
oba te nurty, jednak nigdy nie zwalcza „centrum” w sojuszu z „prawicą”, natomiast dopuszczalny jest sojusz ze stalinistami
przeciw brandlerowcom i bucharinistom.
6 kwietnia 1930 roku miało miejsce
pierwsze międzynarodowe spotkanie zwolenników Trockiego w Paryżu. Wtedy też
oficjalnie powołano do życia Międzynarodową Lewicową Opozycję (International Left
Oposition, ILO), która mimo wydalania jej
zwolenników z partii, uważała się za frakcję
Kominternu. Byli na niej obecni delegaci z
Francji, USA, Niemiec, Belgii, Czechosłowacji i Węgier28. By dana grupa mogła uważać
się za członka ILO musiała spełniać kilka
Strona 48
kryteriów ideologicznych, wyszczególnionych przez Trockiego m.in. potępiać politykę stalinowską w stosunku do wydarzeń
chińskich (1925-27), Anglo-Radzieckiego
Komitetu Związkowego, uznać ZSRR za zdeformowane państwo robotnicze, sprzeciwiać się teorii „socjalizmu w jednym kraju”
gdyż „sprowadza się ona do całkowicie jałowej, ahistorycznej myśli, że dzięki bogactwom naturalnym kraju społeczeństwo
socjalistyczne może być zbudowane w granicach geograficznych ZSRR” 29, co automatycznie wymaga uznania teorii rewolucji
permanentnej.
Jak podaje przytoczony przeze mnie we
wstępie raport rządu brytyjskiego „ruch
trockistowski istnieje w Anglii od 1929 roku, roku w którym Trocki został wydalony z
ZSRR”. Pierwsze odgłosy niezadowolenia zaczęły pojawiać się w czasie kryzysu (192930) i po zwycięstwie nazizmu w Niemczech.
Przez wiele lat ukrywane było, że jakakolwiek opozycja wyłoniła się wewnątrz brytyjskiej partii. W 1932 roku pojawiła się
zorganizowana grupa określająca się jako
„brytyjska sekcja Międzynarodowej Lewicowej Opozycji”. Utworzyli ją członkowie partii komunistycznej z dzielnicy Balham, stąd
też wzięła się jej nazwa, Balham Group. Do
jej liderów należeli m.in. Stewart Purkis,
Harry Wicks i Reg Groves. Pierwszym śladem istnienia grupy był biuletyn „The Communist”, którego pierwszy numer ukazał się
1 maja 1932 roku i oprócz przedruku artykułu Trockiego Niemcy, klucz do zrozumienia sytuacji międzynarodowej zawierał
jednoznaczne potępienie polityki MK:
„Międzynarodówka Komunistyczna nie
jest zdolna do utrzymania przywództwa
światowego proletariatu. W tym momencie
jest niezdolna i nie przygotowana do przewodzenia światowej rewolucji, ale nie ma innej realnej alternatywy wobec niej.
Lewicowa opozycja kierowana przez towarzysza Trockiego walczy by na nowo pozyskać MK dla sprawy rewolucji światowej;
brytyjska grupa [opozycji] rozpoczyna swoją pracę poprzez wydanie niniejszego biuletynu” 30.
Członkowie Balham Group zarzucali liderom oficjalnej partii ultralewicową politykę, sekciarstwo, które doprowadziło do
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
poważnej izolacji politycznej partii. Atakowali także hasło socjalfaszyzmu, oraz politykę Kominternu w stosunku do Niemiec,
apelując o powołanie jednolitego frontu robotniczego przeciw nazizmowi.
Żywot grupy nie był długi. Kiedy ówczesny sekretarz generalny KP, Harry Pollitt
wysłał do Purkisa list z zapytaniem „jak daleko zaszedł” w swoich relacjach z „The
Communist” publikującym materiały ILO,
ten odpowiedział mu, że „idzie z nim cały
czas” 31 . Już w sierpniu Purkis i Wicks zostali wykluczeni z partii, później także Groves,
a grupa uległa „likwidacji”. Wtedy też powołano pierwszą samodzielną organizację o
profilu trockistowskim w Wielkiej Brytanii,
Ligę Komunistyczną, brytyjską sekcję ILO
(Communist League, CL), która od maja
wydawała pismo „The Red Flag”. Mniej
więcej w połowie roku 1933 Trocki zalecał
przywódcom CL wejście do rozłamowej
wobec LP Niezależnej Partii Pracy (Independent Labour Party, ILP), by w ten sposób przerwać izolację trockistów od klasy
robotniczej i wzmocnić ich siłę, a także nie
pozwolić, by partia ta przechyliła się w stronę stalinizmu (co już się zaczęło kiedy
KPWB wysłała ludzi do infiltrowania partii), bądź jednoznacznego reformizmu, ale
by stała się przyczółkiem, z którego wyrośnie nowa rewolucyjna partia marksistowska (strategia, którą proponował Trocki w
przyszłości została nazwana entryzmem32:
„W swoich obecnym kształcie ILP jest
partią lewicowo-centrystowską. Zrzesza
szereg frakcji i zaciemnia obraz, mówiąc że
istnieją różne stadia ewolucji od reformizmu do komunizmu. Czy bolszewicy-leniniści powinni wstępować do organizacji
centrystowskich tak samo, jak do oficjalnych partii komunistycznych? [...] Jednoznaczna odpowiedź – tak, tak; nie, nie – jest
niewystarczająca w tym przypadku. Partia
marksistowska winna oczywiście dążyć do
całkowitej niezależności i najwyższej jednolitości. Ale, w trakcie procesu budowy, partia marksistowska często zmuszona jest
wejść jako frakcja do partii centrystowskiej,
a nawet reformistycznej. Tak jak partia bolszewicka przez długi czas przynależała do
tej samej partii, co mienszewicy, tak Trzecia
Międzynarodówka jedynie stopniowo się
formowała wychodząc z Drugiej. Centryzm, jak już wielokrotnie mówiliśmy, jest
ogólnym terminem, którym określamy wiele różnych tendencji i zgrupowań, wahających się między reformizmem a
marksizmem.
Przed każdą centrystowską grupą konieczne jest postawienie strzałki wskazującej kierunek jej rozwoju: z prawicy na
lewicę, czy z lewicy na prawicę. [...] Jest wartościowe wstępować do ILP, jeśli tylko obierzemy sobie za cel pomóc tej partii, gdy
będzie posiadać rewolucyjną większość w
staniu się prawdziwą partią marksistowską.
Oczywiście, takie wejście będzie niemożliwe, jeżeli KC ILP domagać się będzie od naszych przyjaciół, by porzucili swoje
poglądy, albo gdy wyda im otwartą walkę w
swojej partii. Ale jest całkowicie dopuszczalne wziąć na siebie obowiązek walki na podstawie partyjnego statutu i w granicach
dyscypliny partyjnej. Duża przewaga Lewej
Opozycji leży w fakcie, że posiada ona teoretycznie opracowany program, doświadczenie międzynarodowe i kontrolę. Dzięki
temu nie ma najmniejszych obaw, iż brytyjscy bolszewicy-leniniści rozpłyną się bez śladu w ILP” 33.
Wejście nastąpiło w marcu 1934 roku,
przy czym weszła jedynie niewielka ilość
trockistów, tworząc Grupę Marksistowską
(Marxist Group, MG). Grupa ta działała
później także w młodzieżówce LP, Labour
League of Youth, będącej w wielu sprawach
bardziej radykalna niż partia socjaldemokratyczna. W październiku grupa ta miała już
stu członków34 i wydała osiem wewnętrznych biuletynów przeznaczonych dla członków ILP a także zaczęła sprzedawać książki
amerykańskiego wydawnictwa trockistowskiego Pioneer Publishers35.
We wrześniu 1933 roku ILO przemianowała się na Międzynarodową Ligę Komunistyczną (bolszewików-leninistów) (International Communist League – bolsheviks-leninists, ICL), kiedy to przyjęła nowy kurs –
budowę nowej międzynarodówki komunistycznej i ogłaszając Deklarację Czterech. O
potrzebie stworzenia i podstawach nowej
Międzynarodówki36.
W kwestii utworzenia nowej międzynarodówki nie było jednak zgodności wśród
zwolenników Trockiego. Część działaczy,
jak działacz polskiej lewicowej opozycji
Hersz Mendel, uważała, że międzynarodówka nie może zostać powołana, dopóki nie będzie realną siłą społeczną:
„Przyszłość całej ludzkości zależy od
Czwartej Międzynarodówki. Nie można
tworzyć fikcji, ale trzeba stworzyć prawdziwą międzynarodówkę. [...] To proletariat
stworzy nową międzynarodówkę. Musimy
oświecić robotników i przygotowywać organizację. Jeśli pozostaniemy grupą propagandową, robotnicy nie będą od nas wymagali
zbyt wiele. Ale jeśli będziemy międzynarodówką, robotnicy zażądają kierownictwa, a
my nie będziemy zdolni im przewodzić. [...]
Tak długo jak Czwarta Międzynarodówka
nie ma partii masowych, nie może być proklamowana” 37.
Trocki replikował na to w ten sposób:
„Sceptycy pytają – czy to już czas na powołanie nowej Międzynarodówki? Nie wolno – powiadają – tworzyć Międzynarodówki 'sztucznie'; może ona powstać jedynie z wielkich wydarzeń itp. [...] Czwarta
Międzynarodówka już powstała z wielkich
wydarzeń – największych w historii klęsk
proletariatu. Przyczyna tych klęsk – to zwyrodnienie i zdrada starego kierownictwa.
Walka klasowa nie znosi przerw. Trzecia
Międzynarodówka, śladem Drugiej, dla rewolucji umarła. Niech żyje Czwarta Międzynarodówka! Ale czy to już czas na jej
proklamowanie? – nie ustępują sceptycy.
Czwarta Międzynarodówka – odpowiadamy – nie potrzebuje 'proklamowania'. Istnieje i walczy. Jest słaba? Tak, jej szeregi są
jeszcze nieliczne, bo jeszcze jest młoda. Jest
to na razie przede wszystkim kadra. Ale ta
kadra – to jedyna gwarancja rewolucyjnej
przyszłości, poza tymi kadrami nie ma na
naszej planecie ani jednego rewolucyjnego
nurtu, który by naprawdę zasługiwał na to
miano. Jeśli nasza Międzynarodówka jest
jeszcze słaba liczebnie, to jest silna doktryną, programem, tradycją, niezrównanym
hartem swych kadr. Kto tego dzisiaj nie widzi, niech pozostanie na razie z boku. Jutro
będzie to bardziej widoczne” 38.
W tym okresie bardzo wzrosło zagrożenie faszyzmem w Europie: Hitler zdobywał
coraz szersze poparcie, powstawały ruchy faszystowskie w innych krajach, wzorujące się
na Mussolinim i NSDAP. Trockiści zdawali
sobie dobrze sprawę, że grozi to katastrofą
dla ruchu robotniczego. Wzywali, by powoływać „zjednoczone fronty robotnicze” przeciw faszystom, gdyż, jak utrzymywali tylko
w ten sposób można ich pokonać i powstrzymać. Demaskowali przy tym stanowisko obu głównych nurtów w ruchu
robotniczym, socjaldemokracji i stalinizmu
jako kapitulanckie przed faszystowskim zagrożeniem. Socjaldemokracji chcieli używać skompromitowanego państwa demokracji mieszczańskiej przeciw faszystom i
proponowali je właśnie jako alternatywę.
Nie widzieli niestety, że większość społeczeństwa (w tym klasy panujące widzące ratunek dla swojego panowania jedynie w
faszyzmie) już dawno się od niego odwróciła. Stalinowscy „komuniści” z kolei uważa-
jąc socjaldemokratów za „socjalfaszystów”
nie chcieli działać z nimi przeciw wspólnemu wrogowi. Co więcej, uważali, że naziści
szybko się skompromitują w oczach społeczeństwa, a wtedy przyjdzie pora na nich.
Ci z kolei nie zauważyli, że faszyści otwarcie mówili o zniesieniu wszelkim form demokratycznych i delegalizacji partii komunistycznych i innych organizacji robotniczych.
Według trockistów wszystkie siły ruchu
robotniczego winny zorganizować się w jeden front robotniczy wymierzony przeciw
faszystowskiemu niebezpieczeństwu, zwalczając je na każdym odcinku frontu walki
klasowej. W obliczu nazistowskiego zwycięstwa nawoływali do powszechnego strajku
generalnego, który powinien był wywrócić
rząd hitlerowski, a także postawić pod znakiem zapytania dalsze istnienie systemu kapitalistycznego. Tuż przed dojściem nazistów do władzy Trocki pisał do robotników
niemieckich:
„Pomiędzy funkcjonariuszami komunistycznymi niemało jest niestety tchórzliwych karierowiczów i bonzów, którym
zależy na ich posadkach i pensyjkach, a
jeszcze bardziej na ich skórze. Ci ludzie
bardzo chętnie stroją się w ultra-lewicowe
frazesy, pod którymi ukrywa się litości i pogardy godzien fatalizm. 'Bez zwycięstwa
nad socjaldemokracją nie można walczyć
przeciwko faszyzmowi!' – powiada taki
okrutny rewolucjonista i przy tej sposobności... szykuje sobie paszport zagraniczny.
Robotnicy komunistyczni, Was jest setki tysięcy i miliony. Wy nie będziecie mogli wyjechać nigdzie; dla Was nie starczy
paszportów zagranicznych. W wypadku,
gdyby faszyzm doszedł da władzy, jak tank
straszliwy przejdzie on po waszych czaszkach i kręgosłupach. Ratunek leży tylko w
nieubłaganej walce. A zwycięstwo nie może
być osiągnięte inaczej jak tylko w bojowym
powiązaniu się z robotnikami socjaldemokratycznymi. Spieszcie się robotnicy komuniści, gdyż niewiele czasu Wam zostaje!” 39.
W 1936 roku wybuchła wojna domowa
w Hiszpanii. Rebelianci pod dowództwem
generała Francisco Franco, popierani przez
tamtejszych kapitalistów, obszarników, kościół katolicki i faszystowską partię Falangę,
wypowiedzieli posłuszeństwo lewicowemu
rządowi Frontu Ludowego (FL), gdy rozpoczął on reformę rolną i szereg drobnych reform antykapitalistycznych. FL był nową
strategią Kominternu, jaką zaadaptowano
po klęsce polityki „socjalfaszyzmu”, kiedy
okazało się, że służy ona zwycięstwom faszyzmu. Nowa strategia polegała na koalicji
wyborczej partii komunistycznej, partii socjaldemokratycznej oraz „postępowej, anty-
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 49
faszystowskiej” burżuazji, wspieranej przez
inne organizacje robotnicze.
Miała być to odpowiedź na wzrost sił faszystowskich. Trocki od początku krytykował FL jako formę „kapitulowania przed
burżuazją, zacierającego świadomość klasową proletariatu, oraz stawiania państwa burżuazyjnego jako alternatywy wobec faszyzmu”. Jego zdaniem realną alternatywą dla
sił skrajnej prawicy był już wcześniej wspominany jednolity front robotniczy, opracowany jeszcze w okresie leninowskim w 1921
roku40. Ostatecznie, polityka FL zdaniem
trockistów poniosła klęskę, niszcząc świadomość klasową robotników, dając stalinistom
możliwość siłowego rozprawienia się z „konkurencyjnymi” nurtami lewicy (POUM,
anarchiści) torując drogę frankizmowi, zadając przy tym śmiertelny cios rewolucji
hiszpańskiej.
Po zwycięstwie faszyzmu w Niemczech i
Austrii, finansowany przez kapitał Brytyjski
Związek Faszystów (British Union of Fascists) Oswalda Mosley'a przeszedł do zmasowanej działalności. Faszystowskie „czarne
koszule” organizowały marsze przez dzielnice robotnicze i żydowskie, często prowokując starcia, przy bierności policji. Najsłynniejsze starcie między faszystami a lewicą robotniczą miało miejsce w 4 listopada 1936
roku w londyńskim East Endzie i przeszło
do historii jako „Bitwa na Cable Street”, kiedy to stu tysiącom antyfaszystów udało się
zatrzymać i rozbić marsz siedmiu tysięcy
„blackshirts” 41 . Dla bolszewików-leninistów
było to potwierdzenie słuszności zalecanej
przez Trockiego taktyki jednolitofrontowej
przeciw faszyzmowi (United Front Against
Fascism). Po tym zwycięstwie „The Red
Flag” wzywał do „popchnięcia wszystkich
organizacji ruchu robotniczego do działania” i nie ufaniu policji, która już wiele razy
stawała po stronie skrajnej prawicy42.
W 1935 roku pojawiły się rozbieżności
między trockistami a przywództwem ILP w
kwestii popierania kandydatów labourzystowskich w obecnych wyborach i wojny
abisyńskiej. Trocki uważał, że bez względu
na to, jakie stanowisko w sprawie sankcji
wobec Włoch ma dany kandydat LP, powinno udzielić mu się krytycznego poparcia,
podczas gdy „niezależni labourzyści” dawali je tylko tym, którzy występowali przeciw
polityce sankcji. Zdaniem przywódcy lewicowej opozycji kwestia poparcia była kwestią czysto klasową – poparcia kandydatów
robotniczych przeciw prawicowym partiom
burżuazyjnym oraz pokazania prawdziwego
(tj. socjalzdradzieckiego, burżuazyjnego)
charakteru partii socjaldemokratycznej:
„Jeżeli damy krytyczne poparcie i tym
samym pomożemy Partii Pracy w zdobyciu
Strona 50
władzy, jednocześnie mówiąc robotnikom,
że LP będzie mogła funkcjonować jako kapitalistyczny rząd i zarządzać kapitalistyczną
wojną, wtedy gdy wojna nadejdzie robotnicy zobaczą, że mieliśmy rację i tym samym
pomaszerują z nami. [...] polityka krytycznego poparcia jedynie wobec antysankcjonistów sprawi wrażenie, że istnieją fundamentalne różnice pomiędzy socjalpatriotami typu Morrison i Ponsoriby albo nawet
Crippsem. Obecnie, różnice te są jedynie
propagandowe. Cripps jest obecnie jedynie
drugorzędnym zwolennikiem burżuazji” 43.
W 1936 roku działacze MG przeszli do
LP, by tam prowadzić działalność, bowiem
„ILP była w poważnym kryzysie, gdyż jej
przywódcy nie byli w stanie wykorzystać
możliwości, jakie dało im wyjście z LP” 44.
Jak pisze Ted Grant, w chwili odejścia z Partii Pracy, ILP miała sto tysięcy członków, potem systematycznie ich traciła, bowiem:
„Masy robotnicze nie mogą zobaczyć
większych różnic między centrystowskimi
ideami ILP a polityką lewicowego reformizmu Lansbury i Attlee [liderami Partii Pracy], którzy pod presją klasy robotniczej stali
się bardzo 'lewicowi'. Tam, gdzie są dwie
partie reformistyczne bez znaczących różnic programowych i politycznych, robotnicy zwykle skłaniają się ku popieraniu
większej” 45.
Działanie wewnątrz ILP zaczynało być
coraz trudniejsze, nie przynosiło znaczących rezultatów, a nawet prowadziło do
spadku radykalizmu niektórych trockistów,
tak więc w końcu pojawił się pomysł wejścia do LP, by tam utworzyć grupę bolszewicko-leninowską. Pod koniec 1935 roku,
sam Trocki zrewidował swoje stanowisko w
sprawie „partii niezależnej” i uznał, że należy rozpocząć działalność w Partii Pracy. Do
LP weszli m.in. Edward (Ted) Grant i Denzil Harber tworząc grupę bolszewików-leninistów, odmówił za to lider frakcji w ILP,
przybyły z USA, Cyryl Robert Lionel
(C.R.L.) James, uważając tę partię za „reformistyczne bagno”. Nowa grupa wewnątrz
partii socjaldemokratycznej zaczęła wydawać pismo „Youth Militant”, skierowane
głównie do członków młodzieżówki LP. Pod
koniec 1937 roku bolszewicy-leniniści utworzyli wewnętrzną Grupę Militant (od tytułu
pisma, jakie wydawali). Ostatecznie, powstały de facto dwie niezależne organizacje trockistowskie – Marxist Group i Militant
Group. Działania „Militantu” przyciągały
do niego wielu byłych działaczy komunistycznych wydalonych z oficjalnej partii za
jej krytykę, jak Jock Haston. W grudniu
1937 roku działacze tej grupy powołali do
życia Międzynarodową Ligę Robotniczą
(Workers International League, WIL).
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
Przed wejściem Grupy Militant do LP
działała tam, na zasadach oportunistycznych, Liga Marksistowska (Marxist League,
ML) Wicka. W 1938 roku połączyła się ona
z grupą Jamesa (wyrzuconą z ILP za publikacje pisma „The Fight”) tworząc Rewolucyjną Ligę Socjalistyczną (Revolutionary
Socialist League, RSL).
W tym czasie trockiści wydali książki
Trockiego Stalinowska szkoła falsyfikacji
oraz Zdradzona Rewolucja, a także zorganizowali Brytyjski Komitet Obrony Lwa Trockiego, zajmujący się dementowaniem fałszerstw stalinowskich procesów pokazowych, na których głównym oskarżonym był
właśnie Trocki, i którego nazwisko pojawiało się bezustannie, odmieniane przez
wszystkie możliwe przypadki i łączone ze
wszystkim, co miało znaczenie antykomunistyczne („trockistowsko-faszystowski”,
„trockistowsko-imperialistyczny”, etc.). Nie
trzeba chyba dodawać, że wyrok (zaoczny),
jaki na niego wydano był jeden, kara śmierci. W kwietniu 1937 roku w Meksyku, gdzie
w tym czasie przebywał Trocki, powstała z
tego powodu tzw. Komisja Dewey'a, mająca
zweryfikować zarzuty, jakie stawiano Trockiemu podczas procesów. Zaproszono na
nią prasę socjalistyczną, jak i burżuazyjną,
wysłano także zaproszenie dla meksykańskiej partii komunistycznej, która co zrozumiałe, nawet nie odpisała. Zamiarem
głównego przywódcy antystalinowskiego
ruchu komunistycznego było oczyszczenie
się z zarzutów przed „całym światem”, który
publicznie ogłosił, że jeśli komisja uzna zasadność oskarżeń Wyszyńskiego (głównego
prokuratora moskiewskich procesów) sam
dobrowolnie odda się w ręce GPU (GRU).
Ostatecznie komisja go uniewinniła, ogłaszając raport końcowy46. Raport ten został
wydany także w Wielkiej Brytanii przez
tamtejszych trockistów.
3. Czwarta Międzynarodówka
i wojna światowa
„Proletariacka polityka wojskowa” i dalsza
degeneracja brytyjskiego stalinizmu
Pierwszy kongres Czwartej Międzynarodówki miał miejsce 3 września 1938 roku
w Paryżu. W konferencji brało udział ok.
trzydziestu osób, m.in. James Cannon, Max
Shachtman, Michel Pablo i C.R.L. James.
Trocki nie brał udział w spotkaniu, ale
przygotowywał najważniejsze dokumenty
zjazdu, jak Program Przejściowy. Agonia kapitalizmu a zadania Czwartej Międzynarodówki, jeden z najważniejszych dokumen-
tów ruchu trockistowskiego w jego historii,
w którym tak oto przedstawił rolę nowej
organizacji międzynarodowej:
„Czwarta Międzynarodówka już teraz zyskała sobie zasłużoną nienawiść stalinowców, socjaldemokratów, burżuazyjnych
liberałów i faszystów. Nie ma dla niej i być
nie może miejsca w żadnym z Frontów Ludowych. Nieprzejednanie przeciwstawia się
wszystkim politycznym ugrupowaniom
związanym z burżuazją. Jej zadaniem – obalenie panowania kapitału. Jej celem – socjalizm. Jej metodą – proletariacka rewolucja” 47.
W chwili powołania międzynarodówki
związane z nią były grupy m.in. w Polsce,
Francji, Wielkiej Brytanii, Belgii, Niemczech, Hiszpanii, Austrii, Czechosłowacji,
Szwajcarii i w Indochinach48. Kierownictwo
organizacji zainstalowano w Paryżu, po wybuchu wojny przeniesiono je do Nowego
Jorku.
Brytyjską sekcją Czwartej Międzynarodówki była powstała w 1938 roku Rewolucyjna Liga Socjalistyczna. Prócz niej istniała
także Międzynarodowa Liga Robotnicza
(czasem nazywana „Grupą Lee”), do której
należeli późniejsi główni liderzy RCP:
Ralph Lee, Jock Haston, Ted Grant i przybyły z KPWB w latach 30-tych Gerard (Gerry)
Healy. Prócz większości wymieniony tajny
raport brytyjskich służb specjalnych wymieniał jako liderów WIL również: Roy'a Tearse, Harolda Atkinsona i Mildred Lee. Liga
wydawała kilka pism, m.in. „Socialist Appeal” i „Workers Industrial News”.
RSL była zdecydowanie słabsza od WIL.
Ogólnie sytuacja w brytyjskim trockizmie
była bardzo niejasna i zagmatwana, co zdaniem działaczy „Grupy Lee” doprowadziło
do zdezorientowania kierownictwa ICL w
sprawach brytyjskich. W tym czasie rozłamy były „na porządku dziennym”, a ilość
małych grupek była porażająca, żadna z
nich nie miała również najmniejszych szans
na konkurowanie z partią stalinowską i socjaldemokratyczną. W sierpniu 1938 roku
podpisano tzw. „Porozumienie Pokojowe i
Zjednoczeniowe”(„Peace and Unity Agreement”), które przygotowywali m.in. Cannon i Shachtman z amerykańskiej sekcji
ICL, SWP. „Zgodę” podpisały wszystkie grupy, za wyjątkiem WIL, gdyż ta uważała iż
porozumienie prowadzi jedynie do skupienia wszystkich grup w jednej tylko partii,
RSL, odmówiono im także możliwości zostania frakcją w „zjednoczeniowej partii” 49, co
zdaniem ligi było zaprzeczeniem zasad demokratycznego centralizmu.
We wrześniu 1939 roku wybuchła druga
wojna światowa. Hitlerowskie Niemcy napadły na Polskę, co wywołało „reakcję łańcuchową” w postaci wypowiadania wojny
nazistom przez europejskie mocarstwa im-
perialistyczne, Francję i Wielką Brytanię.
Jednakże pomimo istnienia porozumień pomiędzy rządem polskim, angielskim i francuskim, oraz oficjalnego wypowiedzenia
wojny Niemcom, żaden z tych krajów nie
wysłał swoich oddziałów na pomoc Polsce.
Trocki już dawno przewidywał wybuch nowego konfliktu na skalę światową, do którego awangarda rewolucji światowej musi się
w konkretny sposób odnieść. W pierwszych
miesiącach nowej wojny, które były jednocześnie ostatnimi miesiącami życia Lwa
Trockiego, sformułował on zasady tzw. proletariackiej polityki wojskowej. Polegała ona
tym, by wymusić na państwie kapitalistycznym tworzenie obozów militarnego szkolenia dla robotników, tak by mogli zostać
oficerami robotniczymi. Całe szkolenie miałoby być pod kontrolą związków zawodowych. Stanowisko takie zajął Trocki, gdyż
zdawał sobie sprawę z faktu, że większość
proletariatu brytyjskiego i amerykańskiego
opowiada się za obowiązkową służbą wojskową, uważając obecną wojnę za antyfaszystowską.
„Jesteśmy przeciw oficerom burżuazyjnym, którzy traktują was [żołnierzy] jak bydło, wykorzystują jak mięso armatnie. W
przeciwieństwie do oficerów burżuazyjnych
martwi nas śmierć żołnierzy. Chcemy szkół
wojskowych dla robotników, w których przechodziliby szkolenie oficerskie. Chcemy oficerów robotniczych. [...] Załóżmy, że mamy
senatora. Zgłasza on projekt ustawy o utworzeniu obozów, w których będzie się szkoliło wojskowo robotników. Może zażądać na
ten cel pół miliarda dolarów. Zarazem głosuje przeciwko budżetowi wojskowemu, bo
ten jest kontrolowany przez wrogów klasowych. Obecnie nie możemy wywłaszczyć
burżuazji, toteż pozwalamy jej wyzyskiwać
robotników. Staramy się jednak chronić ich
przy pomocy związków zawodowych. Sądy
są burżuazyjne, ale my ich nie bojkotujemy
[...]. Podobnie jest z parlamentami. Jesteśmy wrogami burżuazji, ale staramy się je
wykorzystać. Wojna jest instytucją burżuazyjną [...] i staramy się ją wykorzystać. Teraz jest jasne, że w najbliższym okresie nasz
sprzeciw wobec militaryzmu będzie stanowił podstawę naszej propagandy, podczas
gdy w naszej agitacji będziemy żądali szkolenia wojskowego mas50.
Instytut Badań Publicznych ustalił, że
ponad 70% robotników opowiada się za
obowiązkową służbą wojskową. [...] Sytuujemy się na tym samym polu, co 70% robotników i na tej podstawie zaczynamy rozwijać
kampanię mającą na celu przeciwstawienie
robotników ich wyzyskiwaczom na gruncie
wojskowym. Mówimy: wy, robotnicy, pragniecie bronić demokracji i ją ulepszać. My,
z Czwartej Międzynarodówki, chcemy
pójść dalej. Jesteśmy jednak gotowi bronić
razem z wami demokracji, ale tylko pod
warunkiem, że będzie to prawdziwa obrona, a nie zdrada na modłę Petaina” 51 .
Większość stronników Trockiego nie
zgodziła się na ten nowy kurs, a w samym
ruchu trockistowskim część działaczy zaczęła nawet oskarżać Trockiego o „socjalszowinizm” i „obronę ojczyzny bez uprzedniego obalenia burżuazji i straszenie konkurencyjnym imperializmem” 52. Jeśli będzie
mi wolno wypowiedzieć swoje zdanie, to
muszę stwierdzić, ze oskarżenia te nie były
bezpodstawne, jak chce np. Broué. Propozycję, by kapitalistyczne państwo zgodziło
się na szkolenie wojskowe robotników na
robotniczych oficerów i pod kontrolą organizacji robotniczych jest czysto utopijne,
całkowicie pomija klasowy charakter tegoż
państwa oraz przyczynia się do wzmocnienia machiny wojennej. Nielogiczne jest
również moim zdaniem z jednej strony domaganie się robotniczych obozów szkoleniowych, a z drugiej kampania antywojenna.
Trudno jest zrozumieć, jak można być
jednocześnie za dodatkowymi wydatkami
wojennymi i tworzeniem nowych obozów
ćwiczeniowych (aż dziw bierze, że Trocki
nie wziął pod uwagę, że przecież ci żołnierze także zostaną wysłani na front walczyć
w imię interesów „swojego” imperializmu)
a z drugiej przeciw militaryzmowi, zgodnie
ze słowami samego Trockiego, że „jestem
przeciwko wojnie, jestem jednak z wami,
nie będę sabotował wojny”. Poza tym, „proletariacka polityka wojskowa” mogła być
zastosowana jedynie w metropoliach systemu kapitalistycznego, gdyż na jego peryferiach nie znajdziemy przykładów masowego poparcia ludów uciskanych dla wojny.
Przeciwnie, to właśnie jej wybuch doprowadził do masowych akcji antywojennych
w Indiach wymierzonych także brytyjski
kolonializm. Trudno byłoby sobie wyobrazić, by tamtejsi bolszewicy-leniniści nawoływali do tworzenia „robotniczych obozów
wojskowych”.
Taka była polityka Trockiego w odniesieniu do państw imperialistycznych. W
kwestii wojny z ZSRR, uważał, że należy
bezwarunkowo bronić tego kraju przed
agresją, przy czym nie chodziło tutaj o
obronę stalinowskiego rządu, lecz państwowych form własności, stanowiących jego
zdaniem podstawy ZSRR jako „państwa robotniczego”. Wojna taka miała przeobrazić
się w rewolucję proletariacką, która wybuchając w państwach imperialistycznych doprowadzi do obalenia kapitalizmu (rewolucja społeczno-polityczna), w Związku Ra-
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 51
dzieckim natomiast obali biurokratyczną kastę pasożytującą na gospodarce państwa robotniczego i przywróci proletariatowi jego
wcześniej utracone panowanie (antybiurokratyczna rewolucja polityczna).
Sama kwestia obrony ZSRR jako „państwa robotniczego” spotkała się z opozycją
w Czwartej Międzynarodówce, której przewodzili Max Shachtman i James Burnham,
uważający ustrój Rosji za „biurokratyczny
kolektywizm”, co sprawia, ze jest on równie
reakcyjny jak kapitalizm, dlatego też w
ewentualnej wojnie z państwami imperialistycznymi nie należy udzielać poparcia
Związkowi Radzieckiemu. Mimo tego, stanowisko tzw. „antyobrońców” w tym czasie
było zbieżne z założeniami o potrzebie rewolucyjnego obalenia reżimu stalinowskiego.
Brytyjscy trockiści mieli różne poglądy
na obecną wojnę. Oficjalna sekcja międzynarodówki, RSL, nie przyjęła nowej strategii
zaproponowanej przez Trockiego, natomiast sama wojna ją, mówiąc słowami Teda
Granta „sparaliżowała” 53. Podejście to krytykowała RSL, jako „(socjal)szowinistyczne” i
„kierowanie robotników nie przeciw brytyjskiej burżuazji, ale jej konkurencji, faszystowskim reżimom” 54. WIL, w przeciwieństwie do niej, opowiedziała się całkowicie za
nowym kursem (prócz mniejszościowej opozycji skupionej wokół Jocka Hastona, uważającej ją za „kapitulację przed patriotycznymi resentymentami klasy robotniczej” 55) a RSL zarzucała „socjalpacyfizm” 56.
Już w wyborach z 1941 roku, kiedy to WIL
poparła LP, oparła swoje poparcie na konkretnym programie „proletariackiej polityki
wojskowej”:
„Partia Pracy do władzy w oparciu o następujący program:
1. organizowanie i uzbrojenie robotników pod ich własną kontrolą, by przeciwstawić się inwazji albo zdradzie na modłę
Petaina;
2. wybory oficerów przez żołnierzy;
3. ustanowienie specjalnych obozów
szkoleniowych do szkolenia robotników na
oficerów, finansowanych z budżetu państwowego i kontrolowanych przez związki zawodowe;
4. wywłaszczenie kopalń, banków, ziemi, przemysłu ciężkiego i zbrojeniowego;
5. wolność dla Indii i innych kolonii;
6. wydanie socjalistycznego wezwania
do robotników w Niemczech i w Europie o
socjalistyczną walkę przeciw Hitlerowi” 57.
Po klęsce Francji, trockiści z „Grupy
Lee” rozpoczęli akcję propagandową za zmilitaryzowaniem robotników, a po ataku Hitlera na ZSRR opowiadali się za „obroną
Rosji Radzieckiej”. Jednocześnie krytykowali socjalpatriotyczne stanowisko brytyjskiej
Strona 52
partii komunistycznej uważającą obecną
wojnę za „antyfaszystowską”, uznając je za
„kolaborację klasową i kapitulację przed rządem Churchilla” 58. Staliniści z kolei zarzucili trockistom bycie „agentami Hitlera” (co
brzmi groteskowo w ustach kogoś, kto sam
wcześniej legitymizował porozumienie Stalina z Hitlerem) i „dążenie do obalenia robotniczej władzy w Rosji”.
Prezentuję poniżej wyciąg z broszury
propagandowej KP Wielkiej Brytanii Clear
out Hitler's agents z 1942 roku, w której znajdziemy także potwierdzenie tego, co mówili
sami trockiści – kolaboracji klasowej stalinistów pod przykrywką walki z faszyzmem.
Na uwagę zasługuje również ostatnie zdanie, jakie przytaczam poniżej, gdyż zaczęto
oficjalnie zezwalać, a nawet zachęcać do ataków agresji wobec „agentów hitleryzmu”:
„Istnieje w Anglii grupa ludzi występujących w przebraniu socjalistów, by ukryć
swoją faszystowską działalność. Członkowie
tej grupy są bardzo aktywni. I niebezpieczni. Idą do fabryk, stoczni i kopalni, organizacji pracowniczych, związków zawodowych.
[...] Ukrywają oni swoje brunatne cele za pomocą 'czerwonej' retoryki. [...] To trockiści.
Słyszałeś o Piątej Kolumnie. Trockiści to ich
sojusznicy i agenci wewnątrz klasy robotniczej. [...] Trockiści nienawidzą i zwalczają
[obecnych] przywódców Rosji. Chcą zobaczyć zwycięstwo Hitlera, a Rosję pokonaną.
Chcą osłabić Anglię, sojusznika Rosji [...].
Dlatego też wykorzystują każdą możliwość,
by szerzyć swoją propagandę i prowadzić ludzi po ścieżce klęsk. Jak sprawdzisz, co piszą i głoszą sprowadzisz to wszystko do
sześciu punktów:
1. wstrzymania militarnej pomocy dla
Rosji;
2. opóźniania i sabotowania drugiego
frontu;
3. wstrzymania produkcji w Anglii
4. podważaniasojuszubrytyjsko-radziecki;
5. podkopywania w ludziach i w angielskiej armii wiary w zwycięstwo;
6. stwarzają warunki do zainstalowania
pronazistowskiego rządu w porozumieniu z
Hitlerem.
Jeśli ten plan zostałby wprowadzony w
życie, Hitler wygrałby wojnę. [...] Wiedzą
że, by pokonać Hitlera, każda grupa ludzi,
konserwatyści, liberałowie, socjaldemokratyczni [Labour] i komunistyczni robotnicy,
klasa średnia i klasa kapitalistyczna muszą
być sojusznikami (!) we wspólnej walce
przeciw wspólnemu wrogowi. [...] Ich celem
jest zasiać w Anglii podziały, by przeciwstawić się jedności narodowej tworzącej solidny front przeciw faszyzmowi. [...] Ukryty za
sloganem robotniczej kontroli w Anglii, cel
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
trockistów to obalenie robotniczej kontroli
w Rosji. [...] Nie pomniejszaj niebezpieczeństwa tylko dlatego, że są mali. Bądź
czujny na trockistowskich prowokatorów
[disruptors]. Ludzie ci, nie mają najmniejszego prawa być traktowani, jak uczciwi robotnicy. Powinni być zwalczani, tak jak
zwalcza się otwartych nazistów. Oczyść z
nich każdą organizację klasy robotniczej” 59.
Sama partia komunistyczna zachowywała się chwiejnie, zależnie jaka była decyzja Moskwy. Kiedy, po ataku na Polskę,
Anglia wypowiedziała wojnę Niemcom
Harry Pollitt, przywódca KPWB wyraził satysfakcję z tego powodu. Jednakże było to
sprzeczne z planami Stalina, dlatego też
szybko się z tego wycofano, zaczęto atakować rząd brytyjski, z prasy poznikały oskarżenia Hitlera o faszyzm, a Pollitt musiał
ustąpić z funkcji sekretarza generalnego
(nie na długo zresztą, gdyż już w 1941 roku
został na to stanowisko przywrócony), a jego miejsce zajął Palme Dutt. Warto też zauważyć, że decyzja Pollitta o poparciu
Wielkiej Brytanii w wojnie była jego suwerenną decyzją, nie konsultowaną z Kominternem. Jak zauważył Grant, przez te
zygzaki, partia brytyjska straciła wielu zwolenników, gdyż „nie było łatwe do wyjaśnienia robotnikom, w jaki sposób wczorajsi
wrogowie nagle stali się przyjaciółmi, albo
dlaczego brytyjska 'demokracja' nagle przemieniła się w brytyjski imperializm” 60. Po
ataku Hitlera na ZSRR, linia partii ponownie się zmieniła, a w prasie partyjnej „brytyjski imperializm” został ponownie zastąpiony „brytyjską demokracją”. W tym czasie, partia prowadziła konsekwentną politykę łamistrajkową, uważając że skoro obecna
wojna jest „antyfaszystowska”, to należy ją
w pełni popierać i nie rzucać kłód pod nogi
rządowi walczącemu z faszyzmem.
W odpowiedzi na oszczerstwa stalinowców WIL wydała własną mini-broszurę,
Factory Workers. Be on your guard, Clear
Out the Bosses' Agents!, w której przedsta-
wiono w czterech punktach działania
KPWB, opisując zygzaki w polityce partii
komunistycznej wspomagając się przy tym
cytatami z jej partyjnej prasy:
1. Polityka partii komunistycznej pomogła Hitlerowi w podboju Europy;
2. Partia komunistyczna chciała pokoju
z Hitlerem;
3. Polityka partii komunistycznej pomogła Hitlerowi w napaści na ZSRR poprzez
gmatwanie [w głowach] robotników;
4. Przed 22 czerwca 1941 roku partia
komunistyczna wykonywała dla Hitlera
brudna robotę, dziś wykonuje ją dla Churchilla61 .
Wzywano także do otwartej debaty w
związkach zawodowych pomiędzy trockistami z „Socialist Appeal” i Międzynarodowej
Ligi Robotniczej a stalinistami z „Daily Worker” i KP Wielkiej Brytanii, by „wykazać fałszywość politycznych pozycji tych ludzi” 62.
W czasie wojny wszystkie strajki były
nielegalne, a akcje łamistrajkowe przeprowadzał rząd, partia socjaldemokratyczna i komunistyczna. Najbardziej dobitnie antystrajkowa polityka KPWB ujawniła się w
1932 roku w czasie strajku stoczniowców w
Tyneside. Dla Gerry'ego Healy'ego była to
okazja do zdobycia wpływów w przemyśle
zbrojeniowym i ciężkim. W porozumieniu
z ILP i WIL rozpoczął tworzenie tzw. Komitetu Koordynacji Bojowej Działalności w
Związkach Zawodowych (Committee to
Co-ordinate Militant Activity in the Trade
Unions), który w listopadzie 1943 roku przemianował się na Bojową Federację Robotniczą (Militant Workers Federation, MWF).
Healy robił to jednak w zasadzie na własną
rękę, występując przeciw postanowieniom
KC WIL, który wcześniej odrzucił jego propozycje, uważając, iż nim trockiści zaczną
budować alternatywne organizacje wobec
oficjalnych zbiurokratyzowanych związków,
robotnicy muszą się do tego przekonać wykorzystując już istniejące. Grant nazwał wtedy propozycje Healy'ego „ultra-lewicowymi”
Po pewnym okresie działalności, KC
stwierdził, że nowa inicjatywa jest „marnowaniem sił naszych ludzi”. W lutym 1934 roku na spotkaniu KC Healy powiedział, „że
wstąpił do ILP, a decyzja ta nie była motywowana politycznie, lecz jedynie niemożliwością dalszej współpracy w jednej organizacji
z J. Hastonem, M. Lee i Grantem” 63. Ostatecznie wyrzucono go z partii. Bob Pitt sądzi, że kierowała nim najprawdopodobniej
chęć wywarcia nacisku na KC, by w ten sposób zaaprobował on jego „przemysłową politykę”. W niedługim czasie później, zgodzono się mimo wszystko na jego powrót.
Należy jednak zaznaczyć, że cała ta kwestia
jest dość niejasna. Powyższe stwierdzenia zaczerpnąłem z biografii Healy'ego autorstwa
Pitta, podczas gdy w innej pozycji, History
ofBritish Trotskyism to 1949 Martina Uphama w ogóle nie pojawia się ten problem, a
autor przedstawia politykę Healy'ego jako
politykę całej ligi64. Bez względu jednak na
to, trockiści z WIL działali wewnątrz MWF,
a ich ogólnokrajowym koordynatorem był
Roy Tearse. Zadaniem MWF było stworzenie alternatywnej bazy dla trockistów w
przemyśle, by nie była konieczna ciągła penetracja partii komunistycznej. WIL brała
udział m.in. w strajkach z lipca 1941 roku w
Rolls Royce w Glasgow, w lipcu 1943 roku
w fabryce Barnbow Royal Ordnance i majo-
wym strajku transportowców z Yorkshire
(1943). Podczas wszystkich tych walk robotniczych byli pod ciągłym atakiem sił prowojennych, w czym przodującą rolę odgrywali
staliniści. Ogólna ilość strajków w kraju
wzrosła w tym okresie.
W 1943 roku Stalin nakazał rozwiązanie
Międzynarodówki Komunistycznej. Trockiści uznali to za gest w stronę aliantów, by pokazać im, iż nie ma on żadnych planów
wywołania rewolucji w innych krajach. Oficjalnym powodem rozwiązania była chęć dania większej swobody w działaniu dotychczasowym krajowym sekcjom MK. Jak
stwierdzono w dość lakonicznym, oficjalnym dokumencie, sekcje te bardzo „dojrzały politycznie”, a „rozwiązanie Międzynarodówki Komunistycznej [...] uwalnia je od
obowiązku dalszego [opierania się na] konstytucji i decyzjach Kongresów Międzynarodówki” 65. Deklarację końcową podpisali
przedstawiciele partii stalinowskich przebywających w tym czasie w Moskwie, m.in.
Gottwald, Dimitrow, Żdanow, Pieck, Thorez, Bianco, Rakosi i Dolores Ibarruri.
WIL przedstawił swój punkt widzenia w
tej sprawie w broszurze The Rise and Fall of
the Communist International:
„Trzecia Międzynarodówka została oficjalnie rozwiązana. [...] Szybko i bez konsultacji ze wszystkimi partiami członkowskimi, [...] bez wszelkiej demokratycznej
dyskusji i decyzji, jako wynik nacisku imperializmu amerykańskiego, Stalin podle zlikwidował Komintern. [...] Trzecia Międzynarodówka wyrosła z upadku kapitalizmu
[w Rosji] podczas ostatniej wojny. Rewolucja Rosyjska wysłała falę rewolucyjnego ferworu do szeregów klasy robotniczej na
całym świecie. [...] Zmiana polityki z kierunku na rewolucję światową na socjalizm w
jednym kraju sprawiła, że Komintern skręcił w prawo. [Teraz] Stalin rozwiązał zdegenerowany Komintern. Robiąc to, otwarcie
opowiedział się po stronie kapitalistycznej
kontrrewolucji, tak dalece jak reszta świata
jest nią zainteresowana. Ale imperialiści, nakłaniając Stalina do tego [...] nie rozumieją
konsekwencji, jakie to ze sobą niesie. Nie
może i nie zapobiegnie to nowym rewolucjom. Przez mniej niż ostatnie dwie dekady,
odkąd rozpoczęła się jego degeneracja, Komintern zaprzepaścił wiele dogodnych sytuacji [rewolucyjnych] w szeregu krajów.
Nadchodzące dekady będą świadkami nowym rewolucji, wraz z [ostatecznym] upadkiem kapitalizmu. [...] Wielkie dni Międzynarodówki Komunistycznej z lat 1917-23
ożyją na nowo. Wzrost poparcia dla ideałów marksizmu w skali światowej, bazując
na tradycji bolszewizmu, z bogatym zapasem doświadczeń przeszłości i wyciągnię-
tych wniosków z porażek klasy robotniczej
może ponownie nakierować ciemiężonych
na obalenie kapitalizmu i do światowej republiki socjalistycznej” 66.
Rewolucyjna Partia Komunistyczna
Dalsze istnienie dwóch trockistowskich
ośrodków w Wielkiej Brytanii zmusiło
Czwartą Międzynarodówkę do kolejnej
próby ich zjednoczenia. Sama WIL otwarcie popierała nową międzynarodówkę, a jej
oficjalna sekcja, RSL, praktycznie nie istniała, sama wcześniej rozpadając się na trzy
zwalczające się grupki. W 1944 roku doszło
ponownego złączenia się tych grup w Rewolucyjną Ligę Socjalistyczną, a w marcu
do zjednoczenia z Międzynarodową Ligą
Robotniczą w Rewolucyjną Partię Komunistyczną (Revolutionary Communist Party,
RCP). Wybór nazwy „rewolucyjna” i „komunistyczna” był zamierzony, gdyż jak pisał Grant:
„Celowo przybraliśmy nazwę Rewolucyjnej Partii Komunistycznej – w całkowitym kontraście do łamistrajkowej patriotycznej partii 'komunistycznej'. Chcieliśmy
w ten sposób pokazać prawdziwy rewolucyjny program trockizmu w ostrej sprzeczności do zbrodniczej roli stalinizmu” 67.
Jako przywódców nowego ugrupowania
tajny raport rządu brytyjskiego wymienia
Jamesa Hastona, Edwarda Granta i Harolda
Atkinsona (WIL), Roy Tearse'a (tajny członek WIL), Heatona i Mildred Lee (WIL) 68.
Do listy tej należy dodać jeszcze przybyłego
z Południowej Afryki Charliego van Gelderena (RSL), Jimmy'ego Deane'a (WIL) i
Gerry'ego Healy'ego, wcześniej ponownie
przyjętego do WIL, a od 1946/47 roku
przybyłego z Palestyny, po wcześniejszym
aresztowaniu za działalność trockistowską i
antywojenną, Ygaela Glucksteina, występującego jako Tony Cliff. Nowa organizacja
stała się oficjalną sekcją Czwartej Międzynarodówki w Wielkiej Brytanii. Program
ugrupowania bazował głównie na Agonii
kapitalizmu i zadaniach Czwartej Międzynarodówki.
Partia wydawała trzy pisma, „Socialist
Appeal”, „Workers' International News” i
„The Militant Miner”, a liczbę członków
szacuje się na mniej niż 50069. RCP była
partią z punktu widzenia prawa nielegalną,
skierowaną głównie na działalność samodzielną, przy czym część jej działaczy była
również członkami LP i tam prowadziła
agitację na rzecz trockistowskiego programu. Co jednak warto podkreślić, brytyjscy
trockiści, podobnie jak i amerykańscy oraz
cejlońscy nie podlegali w tym czasie zinstytucjonalizowanym prześladowaniom, co
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 53
miało miejsce w krajach rządzonych i okupowanych przez faszystów, różnej maści bonapartystów, stalinistów i militarystów.
Oczywiście nie oznaczało to braku wszelkich represji. Za „działalność antyrządową”
grupa amerykańskich trockistów z Cannonem została aresztowana. Podobny los spotkał m.in. Jocka Hastona (którego ostateczne uniewinnienie było wielkim sukcesem dla partii).
Podstawowe pole działania partii stanowił przemysł ciężki. W tym samym miesiącu, w którym doszło do powstania RCP (ale
jeszcze przed jej powołaniem) wybuchł stu
tysięczny strajk górników, który przyczynił
się do zwiększenia wpływów kierowanej
przez trockistów MWF. Powołano także Anti-Labour Laws Defence Committee skierowanego przeciw antypracowniczym działaniom konserwatystów (torysów).
W wyborach z 1945 roku, do jakich doszło po śmierci jednego z parlamentarzystów LP, RCP postanowiła wysunąć własnego kandydata, Jocka Hastona w mieście Neath w południowej Walii. W samym mieście
nie było filii partii trockistowskiej, a jedynie
kilku sympatyków związanych z ILP. Sam rejon był ważny obszarem przemysłowym z
silnymi wpływami partii komunistycznej 70.
Kampania RCP przebiegała pod hasłem,
„Vote Haston, fight for workers' Britain!”,
klasowej jedności z robotnikami niemieckimi, a także przeciw wojnie i „antyfaszystowskiej” Wielkiej Koalicji, oraz nazizmowi.
Staliniści z kolei rozpoczęli na niego nagonkę, której motywem przewodnim było: „A
vote for Haston is vote for fascism!” 71 .
W ogólnokrajowych wyborach z tego samego roku, RCP poparła Partię Pracy, wysuwając hasło: „Labour to power on a socialist
programme!”, przeciw czemu wystąpił jedynie Healy uważając, że przyczynia się do
wzrostu znaczenia LP, a nie RCP. Z kolei
KPWB dalej opowiadała się za rządem „jedności narodowej”. Wybory wygrali labourzyści, a rząd Churchilla musiał podać się do
dymisji. Wygraną LP, którą zawdzięczała głębokiemu kryzysowi gospodarczemu, trockiści uznali za „pierwszy krok ku radykalizacji mas”. Poparcie RCP dla LP było poparciem „bezwarunkowym, ale krytycznym” i zakładało, że jeśli reformiści dojdą
do władzy będzie łatwiej ujawniać ich prokapitalistyczny charakter.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej
nastał ogólnoświatowy kryzys w ruchu trockistowskim. Wiele grup było zniszczonych
represjami ze strony faszystów, stalinistów i
militarystów. Także twierdzenia Trockiego
o upadku ZSRR jako zwyrodniałego państwa robotniczego, jego odnowy i rewolucji
europejskiej nie sprawdziły się72. Spowodo-
Strona 54
wało to pojawienie się rozbieżności między
przywództwem RCP a kierownictwem międzynarodówki, w której po zamordowaniu
Trockiego w sierpniu 1940 roku dominującą rolę odgrywał James Cannon. Grant i Haston zarzucali mu chęć zunifikowania
ruchu trockistowskiej na świecie podług
własnych dogmatycznych założeń, tak jak
to zrobił z ruchem w USA. Sądzili, iż „nigdy
nie uchwycił [on] metody jaką posługiwał
się Trocki, materializmu dialektycznego. W
prosty sposób powtarzał założenia Trockiego [...], nawet gdy nie zostały potwierdzone
przez bieg wydarzeń” 73. Za przykład niech
służą tutaj słowa, jakie Cannon wypowiedział w związku z końcem wojny światowej:
„Trocki przewidywał, że kwestia ZSRR
zostanie rozwiązana przez wojnę. To napawa nas pewnością. Nie zgadzamy się z częścią ludzi, którzy zwykli sądzić iż wojna się
skończyła. Wojna przeszła jedynie z jednego stadium w [...] drugie. Wojna się nie
skończyła, a rewolucja o której mówiliśmy
że wybuchnie przez wojnę w Europie nadal
pozostaje na porządku dziennym. Jest jedynie opóźniona, głównie z powodu braku dostatecznie silnej partii rewolucyjnej” 74.
Sprzeciwiono się także twierdzeniom
przywódców Czwartej Międzynarodówki,
że po wojnie kapitalizm czeka głęboki kryzys, nowa wojna i upadek w szybkim czasie.
RCP przeciwnie, przewidywała polepszenie
sytuacji gospodarczej i boom ekonomiczny.
Również angielskiej sekcji nie ominął
kryzys, na który lekarstwem według części
działaczy miał być entryzm w Partii Pracy.
Już w 1947 roku Gerry Healy i Jack Lawrence utworzyli mniejszościową frakcję (tzw.
Open Party fraction) mającą jednak poparcie kierownictwa międzynarodówki, która
domagała się wejścia całej RCP do LP, w której ludzie z frakcji działali jako „Klub” („The
Club”), wydając od 1948 roku pismo „Socialist Outlook”.
Działania Healy'ego popierał w pełni
Cannon, wobec którego ten pierwszy był
całkowicie lojalny. Przywódca międzynarodówki w liście do Healy'ego z 1953 roku posunął się nawet do takich stwierdzeń:
„Jeżeli ktoś podejmie się próby napisania prawdziwej historii brytyjskiego trockizmu będzie musiał obrać za punkt startowy
dzień, w którym Twoja grupa ostatecznie
wyrwała się spod reżimu Hastona i rozpoczęła własną niezależną pracę. To, co miało
miejsce wcześniej jest jedynie serią straconych możliwości, materiałem do prehistorii
brytyjskiego trockizmu” 75.
Jest to doprawdy zadziwiające, że ojciec
amerykańskiego trockizmu uznał sekciarskie poczynania Healy'ego, które doprowadziły ostatecznie do upadku RCP za „punkt
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
startowy dziejów trockizmu w Anglii”.
W partii główna oś konfliktów przebiegała wokół kwestii wejścia do partii socjaldemokratycznej. Początkowo Grant i
Haston byli temu przeciwni, później jednak, gdy nie widzieli już możliwości uratowania partii, zgodzili się na jej rozwiązanie. W
lipcu 1949 roku na dwudniowym spotkaniu
większość kierownictwa KC RCP głosowała
za rozwiązaniem partii i wejściem do LP76.
W ten sposób została rozwiązana jedyna
organizacja w historii Wielkiej Brytanii,
która grupowała wszystkich trockistów. Od
tej pory każdy pójdzie swoją drogą. W Partii Pracy frakcja trockistowska skupiona była odtąd w „Klubie”.
Sam Healy, jak pisze jego biograf Bob
Pitt, wyznaczony przez międzynarodówkę
na przywódcę trockistów w LP, zajął po rozwiązaniu partii bardzo reformistyczne stanowisko, co krytykował Haston w liście do
„Klubu”, w którym pisał, że „w piśmie ['Socialist Outlook'] głoszone jest i to nie przez
lewe, czy prawe skrzydło Partii Pracy, ale
przez trockistów iż LP jest partią socjalistyczną [...], która to partia może zmienić
społeczeństwo poprzez parlament” 77, a także nie głosił potrzeby budowy niezależnej
partii trockistowskiej. Ostatecznie, na początku 1950 roku Haston wystąpił z „Klubu”, nie mogąc znieść atmosfery tam
panującej, co „healiści” wykorzystali do zohydzania jego osoby jako „renegata i dezertera” 78.
W kwestii wydarzeń międzynarodowych zajęli oni pozycje promaoistowskie i
protitowskie. Tony Cliff, który zaczął skupiać wokół siebie zwolenników swojej teorii
biurokratycznego kapitalizmu państwowego stał się w pewnym momencie dla niektórych kimś, kto przeciwstawi się „prostalinowskim” ciągotom Healy'ego. Następne
wypadki tak oto przedstawił Ted Grant:
„Healy zaproponował ugodę z Cliffem.
Stronnicy Cliffa wyszli ze swoim państwowo-kapitalistycznym poglądami [w dyskusji] i Healy wściekł się. Ja tylko patrzyłem,
co Healy im przeciwstawi. [A ten] odwrócił
się on do mnie i powiedział: 'dlaczego mu
nie odpowiesz'? 'Masz być przywódcą, Ty
mu odpowiedz!', replikowałem. Ale on był
całkowicie niezdolny do politycznej dyskusji z argumentami Cliffa. Tak więc Healy po
prostu wyrzucił Cliffa i jego zwolenników
pod pozorem jakichś ciężkim przewinień.
Kiedy stronnicy Cliffa chcieli przedstawić
własny dokument na konferencji, uniemożliwiono im to” 79.
Co więcej, na konferencji Healy nakazał
wszystkim głosować za usunięciem „cliffistów”, natomiast ci co zagłosują przeciw, zostaną usunięci z partii. Grant postanowił
wstawić się za nimi, nie dlatego, że się z nimi zgadza politycznie, ale by w ten sposób
zaprotestować przeciw łamaniu ich demokratycznych praw, co przypłacił wyklucze-
niem z „Klubu” 80. Healy był dla niego
jedynie „totalitarystą i chuliganem”. Można
pokusić się o stwierdzenie, że działania przywódcy frakcji trockistów w LP jako żywo
przypominają początki stalinizmu.
Z POLA
WALKI
BŁĄD KOSZTOWAŁ GO ŻYCIE
Wywód Pawła Szelegieńca jest jasny – „W tym czasie Trocki podzielił ruch komunistyczny na trzy 'frakcje'. Pierwszą stanowiła lewicowa opozycja, 'podtrzymująca sztandar leninizmu' reprezentująca
postępowe idee światowej rewolucji socjalistycznej. Prócz tego, istniała 'prawica', w ZSRR reprezentowana przez Bucharina i Rykowa,
w Niemczech przez KPD-Opozycję Heinricha Brandlera i Thalheimera, a w Hiszpanii przez Blok Robotniczo-Chłopski. Trocki zarzucał 'prawicy', że reprezentuje interesy drobnego chłopa-średniaka i
dąży ku restauracji kapitalistycznych stosunków w ZSRR. W innych
krajach 'brandlerowcy' jak się o niej wyrażał, mieli być 'lokajami stalinowskiej biurokracji, którzy liczą na łaskę na zasadzie obopólnej
amnestii'. Jak pisał Pierre Frank:
'Prawicowa opozycja [...] występowała przeciw stalinizmowi nie
dlatego że sprzeciwiała się jego ogólnej polityce, nie za sprawą kwestii 'socjalizmu w jednym kraju', ale dlatego że zarzuca mu 'ultra-lewicowe' błędy. Grupy te, z czego najważniejszą była grupa
niemiecka Brandlera, chciały mieć niezależną politykę krajową [od
stalinistów], czego wynikiem było ich przesuwanie się w kierunku
lewicy socjaldemokratycznej'.” – świadczy o doktrynerstwie Lwa
Trockiego i nieumiejętności rozpoznania sytuacji.
W tym czasie Trocki, pochłonięty walkami frakcyjnymi, nie brał
pod uwagę indywidualnych cech Stalina. Wydawały się mu one nieistotne, nic nie wnoszące do układu sił. Na ten błąd zwracali mu
uwagę nawet jego zwolennicy, którzy podkreślali, że Stalin prowadzi całkiem inną grę – NIE GRA W KLASY, ma za nic merytoryczne różnice i rzeczową argumentację na gruncie marksizmu – walczy
jedynie bezwzględnie o pełnię władzy, o sukcesję po Leninie, eliminując wszelkimi sposobami konkurencję. W tym celu zawiera dowolne sojusze, by następnie wykonać zygzak i wejść w nowe układy.
Tymczasem Trocki swoim zwolennikom wiąże ręce.
Błąd ten uwzględnił on dopiero w nieskończonej dwutomowej
pracy swego życia – biografii Stalina. Było jednak już po ptokach.
Konsekwencje tego błędu widoczne były nawet w postępowaniu
trockistów zwolnionych z obozów odosobnienia, którzy, tak jak Krystian Rakowski, poparli Stalina w walce z bucharinowcami, by później zginąć w łagrach.
NIE CHODZI TYLKO O SPOSÓB, CZY METODY
[Tekst, napisany w 2005 r., publikujemy za
portalem Władza Rad (www.1917.net.pl).]
żenskim a Nikołajem Bucharinem właśnie tego dotyczyła. Ekonomiści nie mogli dojść do porozumienia, chodziło bowiem zarówno
o skutki pozytywne, jak i negatywne. Przy przyśpieszonej kolektywizacji oba zjawiska niekoniecznie się kumulują. Wszystko zależy
od sposobu i metod przymusu. Według Trockiego przymus fizyczny (co innego przymus ekonomiczny) nie wchodził w rachubę,
zwłaszcza w takiej skali, na jaką poszedł Stalin.
Zdaniem Cezarego Sikorskiego, który przychyla się do opinii
Jewgienija Prieobrażeńskiego, wcześniej rozpoczęty proces kolektywizacji zminimalizowałby skutki negatywne.
Trocki jako polityk nie wygłaszał tak kategorycznych i jednoznacznych sądów. Odżegnywał się jedynie od przymusowej kolektywizacji w wersji Stalina.
Kompromisem byłoby zapewne rozciągnięcie procesu kolektywizacji w czasie.
Przykład Polski pokazuje, że nawet zablokowanie kolektywizacji
i likwidacja kołchozów przez ekipę Władysława Gomułki automatycznie nie prowadziła do kapitalizmu, choć oczywiście miała istotny wpływ na stosunek sił klasowych w kraju.
NIE MNIEJ ISTOTNE
Przy okazji tej dyskusji jest sformułowane przez Jewgienija Prieobrażeńskiego tzw. prawo pierwotnej akumulacji socjalistycznej.
Za tym nowym „prawem” kryło się, oczywiście, przejęcie wartości dodatkowej wypracowanej przez chłopów i przeznaczenie jej na
przyśpieszony rozwój przemysłu. Takie arbitralne decyzje nie mogły, oczywiście, zyskać aprobaty Nikołaja Bucharina, który proponował zrównoważony rozwój gospodarczy. Dyskusja między
bolszewickimi ekonomistami została arbitralnie i brutalnie rozstrzygnięta przez Stalina. Wątpliwości co do dróg i metod budowy
socjalizmu pozostały nierozstrzygnięte. W nowych warunkach problem ten zapewne zyska nowe naświetlenie.
Wydaje się, że gdyby nie arbitralne decyzje Stalina radzieccy
ekonomiści i planiści zdołaliby wypracować odpowiednie, ekonomiczne metody sterowania gospodarką. Stworzyłoby to nowe pole
dla kompromisu politycznego na szczytach partii bolszewickiej.
Zainteresowanym tematem polecamy dwie prace prof. Edwarda
Łukawera: Spór o racjonalność gospodarki socjalistycznej (1985) oraz
Możliwość funkcjonowania gospodarki socjalistycznej w świetle międzywojennej dyskusji na zachodzie (1967).
Równie istotny jest czas. Dyskusja między Jewgenijem Preobra-
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
(b.)
Strona 55
PAWEŁ SZELEGIENIEC:
ANTYSTALINOWSCY KOMUNIŚCI
W WIELKIEJ BRYTANII (cz. III)
4. Spór o klasową naturę państw
stalinowskich
Państwo robotnicze, czy kapitalizm
państwowy? – zarys sporu
Spór o klasową naturę Związku Radzieckiego, a później również krajów „demokracji ludowej”, maoistowskich Chin i titowskiej Jugosławii był jednym z najważniejszych wydarzeń w brytyjskim i międzynarodowym ruchu trockistowskim.
Pierwsza krytyka biurokratyzacji Związku Radzieckiego (i to przeciw stanowisku
Trockiego) pochodzi od Lenina:
„Towarzysz Trocki mówi o 'państwie robotniczym'. Muszę stwierdzić, że to abstrakcja. Kiedy w 1917 roku pisaliśmy o państwie
robotniczym, było to zrozumiałe; ale teraz,
główny błąd polega na stwierdzeniu: 'Odkąd mamy państwo robotnicze, bez burżuazji, przed kim klasa robotnicza powinna
być broniona i w jakim celu?'. Rzecz w tym,
że nie do końca jest to państwo robotnicze.
[...] Nasz program partyjny stwierdza, że nasze państwo jest państwem robotniczym z
biurokratycznym wypaczeniem” 81 .
Lew Trocki, nawiązując na wygnaniu do
leninowskiego stwierdzenia, że ówczesne
państwo radzieckie jest „robotnicze z biurokratycznym wypaczeniem”, tak scharakteryzował społeczną naturę Związku Radzieckiego:
„Miejsce każdej klasy w społecznym systemie gospodarki określa przede wszystkim
– jej stosunek do środków produkcji. W społeczeństwach ucywilizowanych stosunki
własności utrwalone są ustawami. Podstawy ustroju radzieckiego tworzą: upaństwowienie ziemi i środków produkcji w przemyśle, w transporcie oraz w wymianie w połączeniu z monopolem handlu zagranicznego. Według nas stosunki te, ustanowione
przez rewolucję proletariacką, określają co
do samej zasady naturę ZSRR jako państwa
proletariackiego. Dzięki pełnionej przez siebie funkcji pośrednika i czynnika regulującego, dzięki usiłowaniom utrzymania w
mocy społecznych rang i wykorzystywaniu
w celach osobistych aparatu państwowego,
radziecka biurokracja podobna jest do każdej innej biurokracji, zwłaszcza do faszystowskiej. Cechują ją jednak również pewne
Strona 56
istotne odmienności. W żadnym innym reżymie, poza radzieckim, biurokracja nie
osiągnęła takiego stopnia niezależności wobec klasy panującej. [...]
Biurokracja radziecka wywłaszczyła proletariat pod względem politycznym po to,
żeby swoimi metodami chronić jego zdobycze socjalne. Sam jednak fakt przywłaszczenia sobie przez nią władzy politycznej w
kraju, w którym najważniejsze środki produkcji skupione są w ręku państwa, stwarza
nowy, bez precedensu, stosunek pomiędzy
biurokracją a majątkiem narodowym. Środki produkcji należą do państwa. Lecz samo
państwo 'należy' niejako do biurokracji.
Gdyby te, jeszcze całkiem świeże stosunki
utrwaliły się, przekształciły w normę i zalegalizowały – przy sprzeciwie lub bez sprzeciwu ludzi pracy – to w końcu doprowadziłyby one do zupełnej likwidacji zdobyczy
społecznych rewolucji proletariackiej. Mówienie o tym jest jednak obecnie rzeczą co
najmniej przedwczesną. Proletariat jeszcze
nie wypowiedział swego ostatniego słowa.
Biurokracja jeszcze nie stworzyła dla swego
panowania oparcia społecznego w postaci
odrębnych form własności. Musi ona bronić
własności państwowej, jako źródła swej władzy i swych dochodów. Dzięki tej stronie
swej działalności pozostaje ona wciąż jeszcze narzędziem dyktatury proletariatu” 82.
Z faktu uważania państwa radzieckiego
za robotnicze, odrzucał teorie sugerujące, iż
miała tam miejsce kontrrewolucja społeczna, tj. obalenie nowych, socjalistycznych
form własności, a sama biurokracja to nowa
klasa panująca. Występował przeciw stanowisku Shachtmana, uważającemu ustrój stalinowski za biurokratyczny kolektywizm, w
którym miejsce tradycyjnej burżuazji zajęła
nowa klasa społeczna – stalinowska biurokracja. Krytykował również teorie opisujące
ZSRR jako państwo o ustroju państwowokapitalistycznym, co robili głównie socjaldemokraci z Międzynarodówki Socjalistycznej.
Kolejny raz kwestia natury społecznej
państwa radzieckiego pojawiła się w ruchu
trockistowskim w na przełomie lat 1948/49,
kiedy Tony Cliff pierwszy raz opublikował
swoje studium o ZSRR, The Nature of the
Stalinist Russia, w następnych latach ukazujące się pod tytułem Państwowy kapitalizm
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
w Rosji. Jako, że różnice pomiędzy poszcze-
gólnymi wydaniami pracy są niewielkie,
będę posługiwać się najnowszą wersją, wydaną również w Polsce.
Cliff określał ustrój ZSRR od roku
1928/29 jako biurokratyczny państwowy
kapitalizm, charakteryzujący się państwową
własnością środków produkcji, oraz rządzeniem przez nową klasę społeczną – biurokrację radziecką.
Według niego, podstawy państwa robotniczego nie tworzy państwowa własność
środków produkcji, ale władza robotnicza,
z chwilą obalenia władzy proletariackiej
państwo przestaje być robotnicze i staje się
państwem tego, kto zdetronizował klasę robotniczą83. W oparciu o to stwierdzenie,
dzieje Rosji od 1917 roku można podzielić
na kilka okresów: 1917-1920 – państwo robotnicze, 1920-1928 – państwo robotnicze
z biurokratycznym wypaczeniem, od 1928
– biurokratyczny kapitalizm państwowy. Jeśli uznamy, że leninowskie stwierdzenie
znaczy to samo co „biurokratycznie zdegenerowane państwo robotnicze” 84, a faktem
jest że Lenin miał na myśli okres „komunizmu wojennego” i substytucjonizmu będące
różnymi formami proletariackiej dyktatury
(„dyktatura proletariatu możliwa tylko
dzięki dyktaturze partii komunistycznej”),
reprezentujący interesy robotników, z chwilą ustanowienia bonapartyzmu stalinowskiego reprezentującego interesy biurokracji państwowej, mamy koniec władzy robotniczej, a więc i państwa proletariackiego,
przy czym Cliff stwierdzał, że termidor
niekoniecznie musi prowadzić do ustanowienia kapitalizmu rynkowego.
O ile obie teorie inaczej przedstawiają
socjologiczny charakter reżimu stalinowskiego, co jest podstawową między nimi
różnicą, łączą je dwa główne założenia.
Pierwsze z nich, to pogląd, że reżim radziecki jest formą przejściową pomiędzy
kapitalizmem a socjalizmem. Jak pisał
Trocki:
„Czy jest prawdą, że w ZSRR, jak twierdzą oficjalne autorytety, zbudowano już socjalizm? Jeżeli nie, to czy chociaż zapewniono jego realizację w granicach państwa
dzięki osiągniętym sukcesom, niezależnie
od rozwoju wydarzeń w pozostałym świecie? [...] Materialną przesłanką komunizmu
powinien być tak wysoki rozwój potęgi ekonomicznej człowieka, żeby praca wytwórcza
przestała być brzemieniem i ciężarem, a także nie wymagała popędzania ludzi, zaś dystrybucja zawsze dostępnych w obfitości
dóbr materialnych wymagała kontroli tylko
takich czynników, jak wychowanie, nawyk i
opinia środowiska, podobnie jak obecnie w
zamożnych rodzinach lub też w 'przyzwoitym' pensjonacie. [...] ustrój komunistyczny nie może nastąpić od razu po
społeczeństwie burżuazyjnym: materialne i
kulturalne dziedzictwo przeszłości jest po temu zupełnie niewystarczające. Na samym
początku swego istnienia państwo robotnicze nie może jeszcze pozwolić, żeby każdy
pracował 'według własnych możliwości', czyli ile potrafi i zechce, a wynagradzać każdego 'według potrzeb' niezależnie od wykonanej pracy. W imię wzrostu sił wytwórczych
niezbędne jest uciekanie się do tradycyjnych norm płacy roboczej [...]. Ten początkowy etap nowego społeczeństwa Marks
nazywał 'niższym stadium komunizmu' w
odróżnieniu od wyższego, gdy wraz z ostatnimi śladami ubóstwa zniknie nierówność
materialna. [...] Rosja była nie najsilniejszym, lecz najsłabszym ogniwem w łańcuchu kapitalizmu. Obecnie ZSRR nie
wywyższa się ponad światowy poziom gospodarki, lecz dopiero dogania kraje kapitalistyczne. Jeśli to społeczeństwo, które
miało powstać w oparciu o uspołecznienie
sił wytwórczych najbardziej rozwiniętego w
swej epoce kapitalizmu Marks nazywał niższym stadium komunizmu, to określenie takie wyraźnie nie pasuje do Związku Radzieckiego, który wciąż jeszcze jest znacznie
uboższy w technikę, dobra materialne i kulturę niż kraje kapitalistyczne. Należałoby
więc obecny reżym radziecki ze wszystkimi
jego sprzecznościami nazwać nie socjalistycznym, a przygotowawczym lub przejściowym od kapitalizmu do socjalizmu” 85.
Z kolei Cliff pisał:
„[...] kapitalizm państwowy jest ekstremalną granicą, którą może osiągnąć kapitalizm, tu bezsprzecznie jest on najbardziej
oddalony od tradycyjnego kapitalizmu. Jest
negacją kapitalizmu na bazie samego kapitalizmu. Podobnie, skoro państwo robotnicze
jest najniższym stopniem nowego socjalistycznego społeczeństwa, musi ono koniecznie posiadać niektóre cechy wspólne z
państwowym kapitalizmem.
Tym, co kategorycznie je rozróżnia, jest
fundamentalna, zasadnicza różnica pomiędzy systemem kapitalistycznym i systemem
socjalistycznym. [...] państwowy kapitalizm
jest przejściowym etapem do socjalizmu
przed rewolucją socjalistyczną, podczas gdy
państwo robotnicze jest przejściowym eta-
pem do socjalizmu po rewolucji. Państwowy kapitalizm [to] częściowa negacja
kapitalizmu. [...] Częściowe zaprzeczenie kapitalizmu na bazie kapitalistycznych stosunków produkcji oznacza, że siły wytwórcze,
które rozwijają się w łonie systemu kapitalistycznego, tak go przerosły, że klasa kapitalistów jest zmuszona używać 'socjalistycznych' środków i manipulować nimi w
swoim interesie” 86.
Następnie jako potwierdzenie dla swojego stanowiska, Cliff cytuje ciekawą uwagę
Lenina o „socjalizmie wojennym” i kapitalizmie państwowym, która sprowadza się do
faktu, iż natura klasowa monopolu gospodarczego jest adekwatna do interesów tej
klasy, która go w danym momencie użytkuje:
„[...] to, co niemieccy Plechanowowie
[...] nazywają 'socjalizmem wojennym' jest
w istocie rzeczy wojenno-państwowym kapitalizmem monopolistycznym, czyli mówiąc
prościej i wyraźniej, wojenną katorgą dla robotników, wojenną ochroną zysków kapitalistów. [...] A spróbujmy zamiast junkiersko-kapitalistycznego [...] państwa postawić
państwo rewolucyjno-demokratyczne [...].
Zobaczymy, że państwowo-monopolistyczny kapitalizm w państwie istotnie rewolucyjno-demokratycznym oznacza niechybnie,
nieuchronnie krok, a nawet kilka kroków
ku socjalizmowi! [...] Socjalizm to nic innego jak państwowo-kapitalistyczny monopol,
który użytkuje się z korzyścią dla całego ludu i który dlatego przestaje być monopolem
kapitalistycznym” 87.
Z uwagi tej możemy wywnioskować, że
jeśli monopol użytkuje biurokracja, to nie
realizuje on interesów robotniczych, ale biurokratyczne. Z kolei, interesy obu grup są sobie przeciwstawne: biurokracja dąży, według Trockiego, do kapitalistycznej restauracji, proletariat do socjalizmu88.
Druga wspólna cecha dotyczy idei rewolucji antystalinowskiej. W kraju, w którym
dokonała się kontrrewolucja stalinowska (u
Trockiego – polityczna, u Cliffa – społeczno-polityczna) potrzebna jest nowa rewolucja proletariacka89.
Na tej podstawie dochodzimy do ważnej
kwestii, jaką zajął się jeszcze Trocki, mianowicie, jak traktować tych, którzy nie podzielają socjologicznego poglądu oficjalnej
wykładni Czwartej Międzynarodówki na
ZSRR, a jednocześnie opowiadają się za rewolucją zarówno w krajach kapitalistycznych, jak i w ZSRR. Sprawa ta do tej pory
wzbudza wielkie kontrowersje, z uwagi na
walki ideologiczne w ruchu trockistowskim
w tej sprawie po śmierci Trockiego.
Zdając sobie sprawę, że priorytetową
kwestią jest rewolucja proletariacka na świe-
cie, po latach wymuszania konieczności
uznawania Związku Radzieckiego za „zdegenerowane państwo robotnicze”, przywódca komunistycznej opozycji antystalinowskiej uznał, że jest to problem czysto
terminologiczny, nie zaś polityczny, tym samym wyraził swoje antysekciarskie i realistyczne stanowisko:
„Spróbujmy postawić kwestię natury
państwa radzieckiego nie na płaszczyźnie
abstrakcyjno-socjologicznej, ale konkretnych zadań politycznych. Przyjmijmy na
moment, że biurokracja jest nową klasą, a
obecny reżim w ZSRR jest specyficznym
systemem klasowego wyzysku.
Jakie nowe polityczne wnioski płyną z
tej definicji? Czwarta Międzynarodówka
już dawno uznała za konieczne obaleniem
biurokracji za pomocą rewolucyjnych środków. Nic nowego nie może zostać zaproponowane przez tych, co nazywają biurokrację 'klasą'. Cel, jaki przyświeca obaleniu
biurokracji to ponowne ustanowienie władzy rad [...] Nic poza to, nie może zostać
zaproponowane przez [naszych] lewicowych krytyków. Zadaniem odrodzonych
rad będzie współdziałanie ze światową rewolucją i budowa socjalistycznego społeczeństwa. Obalenie biurokracji przeto
zakłada zachowanie państwowej własności i
planowej gospodarki. [...] Nie jest konieczne wspominać, że dystrybucja sił wytwórczych pomiędzy poszczególnymi sektorami
gospodarki i w ogólnym kontekście planu
zmieni się drastycznie kiedy plan ten nie
będzie determinowany interesami biurokracji, ale samych producentów. Ale, właśnie dlatego obalenie pasożytniczej
biurokracji wraz z perspektywą pozostawienia własności państwowej nazywamy [...]
rewolucją polityczną. Nasi krytycy, Ciliga,
Bruno i inni, chcą nazywać przyszłą rewolucję społeczną. Co to zmienia w zasadzie?
Do kwestii rewolucji, którą powyżej przedstawiliśmy nic nie dodaje. [...] Nasi krytycy
przyjmują fakty, które my już dawno uznaliśmy. Nie dodają zupełnie nic do oceny
biurokracji, roli Kremla na arenie międzynarodowej. We wszystkich tych sprawach,
nie zmienili nic z naszej analizy, ale przeciwnie, całkowicie na niej bazują i dokładnie się jej trzymają. Jedynym zarzutem, jaki
nam stawiają, jest ten że nie wyciągamy koniecznych 'wniosków'. Nie wchodzi to w zakres analizy, bowiem wnioski te mają czysto
terminologiczny charakter. Nasi krytycy
odmawiają nazywania zdegenerowanego
państwa robotniczego – państwem robotniczym. Żądają, by totalitarną biurokrację nazwać klasą panującą. Rewolucję przeciw
biurokracji chcą określać nie jako polityczną, ale społeczną. Kiedy pójdziemy na te
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 57
terminologiczne ustępstwa, postawimy naszych krytyków w bardzo trudnym położeniu, gdyż nie będą wiedzieli, co zrobić ze
swoim czysto werbalnym zwycięstwem” 90.
Kwestia klasowej natury Bloku
Wschodniego w brytyjskim trockizmie
Po zajęciu przez Stalina Europy Wschodniej, przed trockistami stanął problem klasowej natury krajów „demokracji ludowej”,
będących państwami-klonami stalinowskiego ZSRR. Tony Cliff tak pisał o poglądach
trockistów na nowe kraje:
„Czwarta Międzynarodówka całkowicie
akceptowała pogląd Trockiego, jakoby Rosja była [...] 'zdegenerowanym państwem robotniczym'. Jeśli więc Polska, Czechosłowacja, Węgry, itp. miały taką samą naturę
jak Rosja, to czy nie oznacza to że Stalin
sprowadził rewolucję do Europy Wschodniej? Tak więc, był rewolucjonistą, czy kontrrewolucjonistą? To nie działało. Początkowo przywódcy międzynarodówki rozwiązali problem bardzo prosto: pomijając różnice
między nimi, kraje Bloku Wschodniego były nadal państwami kapitalistycznymi, podczas gdy Rosja była państwem robotniczym” 91 .
„Mandel [jeden z liderów międzynarodówki] jeszcze we wrześniu 1946 roku pisał,
że 'wszystkie demokracje ludowe', włącznie
z Jugosławią były krajami kapitalistycznymi” 92. Jak stwierdził następnie Cliff, z tego
stanowiska wynikało, że „staliniści wprowadzili w tych krajach burżuazyjny aparat państwowy”. Na takie załatwienie sprawy nie
chciał się zgodzić; uznał że albo miała miejsce rewolucja albo nie, albo mamy państwa
robotnicze, albo jakąś inną formę państwa z
dominacją klasy wyzyskiwaczy. Ostatecznie,
doszedł do wniosku, że staliniści nie ustanowili ani państwa robotniczego, ani wolnorynkowego kapitalizmu, ale biurokratyczny
kapitalizm państwowy. Takie postawienie
sprawy rozwiązywało sprzeczność, jaka pojawiła się po uchwałach Drugiego Światowego Kongresu Czwartej Międzynarodówki
(kwiecień 1948), który zaaprobował punkt
widzenia Mandla.
O ile natura Polski, Węgier, Czechosłowacji, NRD, Bułgarii, Albanii, Rumunii wydawała się względnie jasna, tzn. uważano że
ustrój tamtejszy za tradycyjny kapitalizm, o
tyle kwestia konfliktu na linii Tito-Stalin
sprawiła, że część trockistów zaczęła widzieć w partyzanckim przywódcy jugosłowiańskim potencjalnego, prawdziwego,
antystalinowskiego komunistę, „nieświadomego trockistę”. W czerwcu 1948 roku, kiedy doszło do zerwania współpracy radziecko-jugosłowiańskiej, wyrzucenia Komuni-
Strona 58
stycznej Partii Jugosławii z nowopowstałego
Biura Informacji Partii Komunistycznych i
Robotniczych, Kominformu, oraz zmiany
nazwy ugrupowania na Związek Komunistów Jugosławii, Międzynarodowy Sekretariat Czwartej Międzynarodówki uznał
państwo Tito za „zdrowe państwo robotnicze, tj. takie, jak Rosja Radziecka w latach
1917-1921 z pewnymi ubytkami tu i ówdzie” 93.
Z kolei, główne kierownictwo RCP, z Hastonem i Grantem na czele, zajęło odmienne stanowisko. Uważali oni, że jest to
wewnętrznykonflikt wewnątrz stalinowskiego obozu, przy czym dawali krytyczne poparcie reżimowi Tito w jego walce z
radziecką dominacją94. Dla liderów partii
brytyjskiej było niemożliwe do zrozumienia
w jaki sposób państwo kapitalistyczne przemieniło się, w drodze pokojowej w państwo
proletariackie95. Healy, będący od początku
za oficjalną linią międzynarodówki, natomiast zorganizował w 1950 roku wycieczkę
do Jugosławii, by następnie wychwalać „socjalistyczne budownictwo w Jugosławii” (co
sprowadzało się do wychwalania budowania „socjalizmu w jednym kraju”), oraz negowałby występowały tam represje wobec
przeciwników politycznych96.
Podobny problem powstał w związku ze
zwycięstwem Rewolucji Chińskiej. Po zwycięstwie Mao Tse-tunga nad wojskami nacjonalistycznymi drobnomieszczańskiego reżimu Czang Kai-szeka należało odpowiedzieć, czego dokładnie dokonała Chińska
Armia Czerwona i Komunistyczna Partia
Chin. Jeszcze przed wygraną Mao, Cannon
twierdził, iż KPCh zachowa się tak samo,
jak w okresie międzywojennym, czyli skapituluje przed Czangiem (ponownie dała o sobie znać dogmatyczna wiara w „Trockiego”,
gdyż tak Trocki napisał kiedyś, tak też i będzie dziś...). Max Shachtman skomentował
to następująco: „Tak, Mao chce skapitulować przed Czangiem. Problem tylko w tym,
że Mao nie może go złapać!”. Po wygranej
wojsk maoistowskich nową republikę chińską międzynarodówka dalej określała jako
państwo kapitalistyczne. W przeciwieństwie
do Cannona, liderzy RCP uważali:
„[W Chinach] powstanie totalitarny reżim, tak samo brutalny jak Czang Kai-szeka. Mao, wzorując się na reżimach
wschodnioeuropejskich obierze Rosję jako
swój model [naśladowczy]. Niewątpliwie,
zostanie osiągnięty ogromny postęp gospodarczy. Ale masy, zarówno robotnicze, jak i
chłopskie, znajdą się pod panowaniem biurokracji” 97.
Brytyjscy trockiści wyrażali jednakże zadowolenie, że Stalin będzie mieć „kolejnego
Titę, o wiele groźniejszego, bo dysponujące-
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
go 450-500 milionową bazą populacji” 98.
Prognoza ta okazała się słuszna, lecz dopiero po śmierci Stalina w czasie kryzysu radziecko-chińskiego (Sino-Soviet split),
kiedy „nowy Tito” wystąpił zdecydowanie
przeciw radzieckim poststalinistom, z tą
różnicą, że maostowscy staliniści zaczęli
uważać się za strażników ortodoksji stalinowskiej, co w żaden sposób nie przybliżało ich do trockistów. Oficjalnym powodem
kryzysu był referat Nikity Chruszczowa na
XX Zjeździe Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (1956) potępiający „kult
jednostki i jego następstwa” 99.
Mao, mimo własnych swad ze Stalinem,
ujął się za nim przeciw Chruszczowowi,
piętnując od tej pory tzw. „radziecki rewizjonizm”. Zaowocowało to również podziałem dotychczas jednolitego światowego
stalinowskiego ruchu komunistycznego na
skrzydło proradzieckie i maoistowskie. Od
tej pory partie prochińskie, by odróżnić się
od prosowieckich, dodawały do swojej nazwy, jako znak rozpoznawczy przymiotniki
„marksistowsko-leninowska”, lub „antyrewizjonistyczna”.
Dopiero w 1951 roku, na Trzecim Światowym Kongresie Czwartej Międzynarodówki uznano punkt widzenia przywódców
RCP za słuszny, porzucono pogląd o kapitalistycznym charakterze państw buforowych ZSRR i określono je jako „od
początku biurokratycznie zdeformowane
państwa robotnicze”, co miało znaczyć, iż
co prawda obalono tam kapitalizm, ale od
samego początku państwa te były wypaczone przez stalinowską biurokrację, by wyeliminować owe deformacje konieczna była
tam polityczna rewolucja robotnicza. Od tej
pory wszystkie grupy oraz odłamy trockistowskie przyjmowały ten pogląd jako właściwy (za wyjątkiem grup związanych z
nurtem Cliffa oraz późniejszego Lutte
Ouvriere).
5. Zakończenie
Po opuszczeniu (w zasadzie wyrzuceniu) z „Klubu” większości trockistów, większość z nich utworzyła własne nowe
organizacje. W 1953 roku Grant utworzył
Rewolucyjną Ligę Socjalistyczną, entrystowską grupę działającą w LP. Healy dalej
działał w „Klubie”, będącym do 1953 roku
oficjalną sekcją międzynarodówki. Doszło
więc do sytuacji, w której dwie oddzielne
grupy trockistowskie działały wewnątrz tej
samej partii.
W 1953 roku doszło do pierwszego
wielkiego rozłamu w światowym trockizmie. Bazując na krytyce „pabloistowksiego
rewizjonizmu” i entryzmu sui generis, gru-
pa skupiona wokół Cannona postanowiła
utworzyć Międzynarodowy Komitet Czwartej Międzynarodówki (International Committee of Fouth International). Sekcją
Międzynarodowego Komitetu został healy'owski „Klub”, natomiast Międzynarodowy Sekretariat poparła RSL Granta. Healy
w 1959 roku utworzył Socjalistyczną Ligę
Pracy (Socialist Labour League), przemianowaną na początku lat 70-tych na Rewolucyjną Partię Robotniczą (Workers Revolutionary Party), która po licznych rozłamach
działa do dziś, będąc grupą o marginalnym
znaczeniu. WRP wystąpiła przeciw połączeniu dwóch ośrodków trockistowskich powstałych w 1953 roku, a zjednoczonych
dziesięć lat później w Zjednoczony Sekretariat Czwartej Międzynarodówki (United Secretariat of Fourth International, USFI).
W latach 70-tych doszło do konfliktu na
linii grupa Granta – USFI. RSL wystąpiła z
międzynarodówki, tworząc MilitantTendency, która stała się postawą nowej grupy międzynarodowej, Komitetu na rzecz Międzynarodówki Robotniczej (Committee for
Workres International). Sekcją USFI była
od tej pory Międzynarodowa Grupa Marksistowska (International Marxist Group,
IMG), wcześniej mająca status grupy sympatyzującej, która bezowocnie próbowała zjednoczyć się z RSL.
Grupa Tony'ego Cliffa odseparowała się
od wszystkich innych ugrupowań, jeszcze w
latach 50-tych, tworząc Socialist Review
Group, przemianowaną później na Międzynarodowych Socjalistów (International Socialists). Obecnie występuje jako brytyjska
Socjalistyczna Partia Robotnicza (Socialist
Workers Party, SWP) i jest czołową organizacją międzynarodową Tendencji Międzynarodowych Socjalistów (International Socialists Tendency).
Na dzień dzisiejszy, najsilniejszą grupą
trockistowską jest brytyjska SWP, która
twierdzi, że ma ok. 10 tys. członków100. Następnie znajduje się Partia Socjalistyczna
(dawna Militant Tendency) i IMG.
Na koniec należałoby pokusić się o ocenę brytyjskiego ruchu trockistowskiego w
omawianym okresie.
Brytyjscy trockiści, w porównaniu do
swoich towarzyszy w innych krajach, mieli
stosunkowo dobre warunki do rozwoju organizacyjnego, co też sprawiło, że pomimo
początkowych trudności stworzyli jeden z
najprężniejszych ruchów trockistowskich
na świecie. Pozytywnie należy ocenić ich
wkład do rozwoju międzynarodowego antystalinowskiego marksizmu i komunizmu,
gdyż jako jedyni starali się zawsze korzystać
z dialektycznej metody marksistowskiej do
oceny wydarzeń światowych (mniejsza o to,
że czasem dochodzili do różnych wniosków), co bardzo kontrastuje z dogmatycznym nastawieniem cannonowskiego
kierownictwa Czwartej Międzynarodówki.
Jednakże spory personalne i ideologiczne doprowadziły do znacznego osłabienia
ruchu, a w konsekwencji do jego podziału.
Jest to, niestety, cecha charakterystyczna nie
tylko trockizmu, ale całej lewicy komunistycznej, poczynając od konfliktów Lenina i
„lewicowych komunistów”, a na sporach o
naturę ZSRR kończąc.
W pracy niniejszej starałem się przedstawić możliwie jak najobiektywniej dzieje ruchu trockistowskiego w Anglii, unikając
kierowania się własnymi względami ideologicznymi w odniesieniu do tych nurtów, z
którymi się nie zgadzam, tak by każdy mógł
w tej pracy znaleźć podstawowe informacje
na ten interesujący go temat.
Przypisy:
1 „UK Government Report on the British Trotskyists”, 13 kwiecień 1944, www.tedgrant.org.
2 Komunistyczna Partia Włoch (PCI)
odegrała podłą rolę w dławieniu sytuacji rewolucyjnej na półwyspie apenińskim. Stalinowskie kierownictwo partii z Togliattim
na czele wmawiało masom, że polityka partii nastawiona jest na przeprowadzenie zwycięskiej rewolucji, a wszystkie „kompromisowe poczynania” usprawiedliwiała
względami taktycznymi. Ostatecznie okazało się, że żadnej rewolucji nie będzie, a system mieszczańskiej demokracji został
ponownie ustanowiony.
3 Cannon James Patrick, „The First Days
ofAmerican Communism”, „Fourth International”, luty 1944, www.marxists.org (wersja
online).
4 W rzeczywistości CP-BSTI nie była sekcją Kominternu.
5 „Komunistom angielskim bardzo często trudno bywa nawet zbliżyć się teraz do
masy, nawet zmusić ją do tego, by ich wysłuchała”. Lenin Włodzimierz, „Dziecięca choroba 'lewicowości' w komunizmie”, w:
Dzieła wybrane, tom 2, Warszawa 1949, s.
731.
6 Tezy na temat struktury organizacyjnej
partii komunistycznych zostały przyjęte na
Trzecim Kongresie Międzynarodówki Komunistycznej w 1921 roku. Lenin tak się o
nich wypowiedział: „Tezy [...] bazują na doświadczeniach rosyjskich. Jest to ich zaleta,
ale i jednocześnie i wada”. Cyt. za: Reynolds
Steve, „The Early Years of the Communist
Party of Great Britain – 1922-1925”,
www.marxist.com.
7 Cyt. za: Lenin Włodzimierz, „Dziecięca...”, s. 727.
8 Reynolds Steve, „The founding of the
British Communist Party”, www.marxist.com.
9 Na temat udziału komunistów w reformistycznych i reakcyjnych związkach zawodowych patrz: „Czy rewolucjoniści powinni
pracować w reakcyjnych związkach zawodowych?” w: Lenin Włodzimierz, „Dziecięca...”, s. 683.
10 „Komuniści angielscy powinni, moim
zdaniem, zjednoczyć wszystkie cztery swoje
partie i grupy (wszystkie bardzo słabe, niektóre niezwykle słabe) w jedną Partię Komunistyczną na gruncie zasad III
Międzynarodówki i bezwarunkowego
udziału w parlamencie. Partia Komunistyczna proponuje Hendersonom i Snowdenom [liderom partii socjaldemokratycznych] 'kompromis', porozumienie
wyborcze: pójdziemy razem przeciwko sojuszowi Lloyd George'a i konserwatystów,
podzielimy miejsca parlamentarne według
ilości głosów oddanych przez robotników
na Partię Pracy lub na komunistów (nie
podczas wyborów, lecz w specjalnym głosowaniu), zachowujemy najzupełniejszą wolność agitacji, propagandy, działalności
politycznej. Bez tego ostatniego warunku,
rzecz zrozumiała, nie można się godzić na
blok, bo to będzie zdrada. [...] Komuniści w
Anglii powinni nieustannie, niestrudzenie,
nieugięcie wykorzystywać zarówno wybory
parlamentarne, jak wszystkie perypetie irlandzkiej, kolonialnej, imperialistycznej polityki światowej rządu brytyjskiego, jako też
wszystkie pozostałe dziedziny, sfery, strony
życia społecznego, pracując we wszystkich
na sposób nowy, komunistyczny, w duchu
nie II, lecz III Międzynarodówki”. Lenin
Włodzimierz, „Dziecięca...”, s. 729, 740.
11 Hallas Duncan, „The Communist
Party and the General Strike”, „International Socialism”, nr 88, maj 1976, www.marxist.org (wersja online).
12 „[...] A settlement of relations between the two countries will assist in the revolutionising of the international and British
proletariat not less than a successful rising
in any of the working districts of England,
as the establishment of close contact between the British and Russian proletariat, the
exchange of delegations and workers, etc.
will make it possible for us to extend and
develop the propaganda of ideas of Leninism in England and the Colonies. [...]
From your last report it is evident that agitation-propaganda work in the army is weak, in the navy a very little better. [...] In the
event of danger of war, with the aid of the
latter and in contact with the transport
workers, it is possible to paralyse all the military preparations of the bourgeoisie, and
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 59
make a start in turning an imperialist war
into a class war. Now more than ever we
should be on our guard”. Pełny tekst „listu”
znajduje się na stronie internetowej Foreign
& Commonwealth Office, „Historical papier: history notes – The Zinoviev Letter”,
www.fco.gov.uk.
13 By podać najbardziej oczywisty błąd
„listu” warto zwrócić uwagę na treść nagłówka: „Executive Committee, Third Communist International”, co jest zwrotem
nonsensownym, gdyż nikt nie pisał nigdy w
pismach urzędowych, oficjalnych „Trzecia
Międzynarodówka Komunistyczna”. Wynikałoby z tego, że MK jest trzecią w kolejności komunistyczną międzynarodówką,
kiedy w rzeczywistości była pierwszą. Wiarygodność listu podważa także użyta nazwa
w odniesieniu do partii komunistycznej:
„British Communist Party”, podczas gdy w
oficjalnych pismach używano nazwy „Communist Party of Great Britain”. Jak widać
prowokacja była dość kiepska.
14 Croft Hazel, „They forge documents
to smear their enemies”, „Socialist Worker”,
3 maja 2003, www.socialistworker (wersja
online).
15 Hallas Duncan, „The Communist...”
16 Trocki Lew, „Główne zasady lewej opozycji”, w: „W sprawie nowej międzynarodówki (materiały i dokumenty)”, Warszawa
1933.
17 Szerzej na ten temat patrz: „The Anglo-Russian Committee and Comintern policy” w: „Trotsky's Writings On Britain”,
www.marxist.org (wersja online).
18 Na temat rewolucji permanentnej
patrz mój tekst: „Trockiego poglądy na rewolucję. Zarys teorii permanentnej rewolucji”, (http://www.geocities.com/arch_lbc/1757szelegieniec.htm).
19 Tzw. dwie sprawy Eastmana dotyczą
publikacji Listu do zjazdu, zwanego testamentem politycznym Lenina, w którym bardzo negatywnie odniósł się on do działań
Stalina. Pierwszy raz sprawa „testamentu”
wypłynęła w 1925 roku po opublikowaniu
jego fragmentów w książce przyjaciela Trockiego, Maxa Eastmana, „Since Lenin dead”,
od treści której Trocki musiał się odciąć. Ponownie sprawa wypłynęła rok później, kiedy to „testament” chcieli wykorzystać sami
opozycjoniści, by zaprezentować swoje antystalinowskie, a jednocześnie leninowskie pozycje. Publikacja nastąpiła jednak w chwili,
kiedy Trocki i inni opozycjoniści, by nie zostać usuniętymi z partii, musieli potępić własną „działalność frakcyjną”, pisząc zarazem
dementi w sprawie „testamentu”, co wywołało, jak pisze Pierre Broué, „katastrofalne
wrażenie” („Między Trockim a Stalinem.
Chrystian Rakowski – biografia polityczna”,
Strona 60
Wrocław 1999, s. 214).
20 Grupy Lewicowej Opozycji pod kierownictwem Trockiego powstały już w 1923
roku, jako reakcja na coraz większą biurokratyzację kraju rad. Wymierzona była w
„triumwirat” Stalina – Kamieniewa – Zinowiewa. W 1926 roku Zinowiew i Kamieniew widząc, że tracą znaczenie i pozycję w
partii na rzecz Stalina, przystąpili do Trockiego, z którym utworzyli Zjednoczoną Lewicową Opozycję. W 1927 roku opozycja
wydała swój dokument programowy Platforma Zjednoczonej Opozycji, opracowany
przez Trockiego, w którym określała się również jako Leninowska Opozycja w WKP(b).
Pod koniec lat 20-tych Kamieniew i Zinowiew skapitulowali przed Stalinem, porzucając Trockiego (co jak wspominał, wcale go
nie zaskoczyło). Po wydaleniu przywódcy
opozycji z ZSRR mamy już do czynienia z
Międzynarodową Lewicową Opozycją.
21 „The errors of Trotskyism”, ed: J. T.
Murphy, „Communist Party of Great Britain”, 1925. Sam Murphy był tym, który w
1927 roku domagał się usunięcia Trockiego
z MK. Życie natomiast spłatało mu figla, bowiem później sam został usunięty z brytyjskiej KP, która rozpoczęła przeciw niemu
akcję oszczerstw, oskarżając go o... trockizm. Po latach Murphy tak wspominał
czas, kiedy domagał się usunięcia Trockiego: „[W czasie kiedy] składałem tę rezolucję
nawet mi się nie śniło, że za parę lat sam
znajdę się poza Międzynarodówką Komunistyczną” [Murphy Jack, „New Horizons”,
Londyn 1941, s. 275. Cyt. za: Sewell Rob,
„The Origins of British Trotskyism”,
www.marxist.com].
22 „The errors...”, s. 5. Cyt. za: Sewell
Rob, „The Origins...” Próbując znaleźć fragmenty „Błędów...” nie znalazłem żadnej informacji o innej wersji, prócz angielskiej z
1925 roku. Praca ta, jak widać, obchodziła
się z Trockim nie dość „krytycznie”, by mogła zostać później wydana przez propagandystów stalinowskich w krajach
„demokracji ludowej”.
23 W przeciwieństwie do np. partii niemieckiej i polskiej.
24 Hallas Duncan, „The Communist...”
25 Relacje BR-Ch z trockistami były różne, zależnie od okresu. Był czas, kiedy byli
mocno atakowani w prasie Bloku, a we
wrześniu 1935 roku połączył się on z Lewicą Komunistyczną (hiszpańskimi trockistami) tworząc POUM (szerzej na ten temat
patrz: Durgan Andy, „The Spanish Trotskyists and the Foundation ofthe POUM”, „Revolutionary History”, tom 4, nr 1-2).
„Brandlerowcy-buchariniści” tworzyli nieformalną Międzynarodową Opozycję Komunistyczną (International Communist
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
Oposition, ICO), zwaną także Prawicową
Opozycją (termin ukuł się dzięki Trockiemu). ICO składała się jedynie z czterech organizacji: niemieckiej, hiszpańskiej,
szwedzkiej i amerykańskiej. Po końcu wojny drugiej światowej wielu członków amerykańskiej ICO przeszło na pozycje
antykomunistyczne.
26 Trocki Lew, „Należy od nowa tworzyć
partie marksistowskie i międzynarodówkę”,
w: „W sprawie...”
27 Frank Pierre, The Fourth International. The Long March of the Trotskyists,
rozdz. 3: „From 1929 to 1933 Formation of
the International Left Opposition”,
www.marxists.org (wersja online).
28 Grabski August, Ługowska Urszula,
„Trockizm. Doktryna i ruch polityczny”,
Warszawa 2003, s. 92.
29 Trocki Lew, „Zdradzona rewolucja.
Czym jest ZSRR i dokąd zmierza?”, Warszawa 1991, s. 220. Cytat ten pochodzi z późniejszego okresu, ale dobrze oddaje to, co
Trocki chciał, by rozumiano jako sprzeciw
wobec teorii stalinowskiej już na początku
lat 30-tych. Całość poglądów opozycji
Trocki zawarł m.in. w tekście „Główne zasady lewej opozycji”.
30 „The Communist”, 1 maja 1932, nr l.
Cyt. za: Groves Reg, „The Balham Group.
How British Trotskyism Began”, rozdz. 1,
www.marxists.org (wersja online).
31 Purkis Stewart, „An Open Letter to
Harry Pollitt, General Secretary of the
Communist Party of Great Britain”,
www.marxists.org (wersja online).
32 Entryzm, „zwrot francuski” pierwsza
zastosowała francuska sekcja ILO, Liga Komunistów Internacjonalistów (Ligue Communiste Internationaliste, LCI), kiedy
weszła na zasadach frakcji do francuskiej
partii socjalistycznej. Jak piszą Grabski i
Ługowska, entryzm przyczynił się do wzrostu ilości członków LCI („Trockizm...”, s.
101). Innym razem przyniósł rezultaty dalekie od oczekiwanych. Dlatego też trudno
jest jednoznacznie ocenić taktykę entryzmu
(zwłaszcza tzw. entryzm sui generis) w
dziejach ruchu trockistowskiego.
33 Trocki Lew, „The 'Marxist Group' in
the ILP”, w: „Leon Trotsky On Britain.
Trotskyism versus Centrism in Britain”, cz.
1, www.marxists.org (wersja online).
34 Archer John, „Entrism: Lessons from
the 1930s”, www.whatnextjournal.co.uk.
35 Ibidem .
36 Nazwa „Deklaracja Czterech” pochodzi o wspólnego dokumentu podpisanego
przez ICL oraz trzy sympatyzujące z nią organizacje: Socjalistyczną Partię Robotniczą
(Niemcy), Rewolucyjną Partię Socjalistyczną (Holandia), Niezależną Partię Socjali-
styczną (Holandia). „Deklarację...” opublikowano w 1934 roku w trockistowskim piśmie
„La Verité”. Wszystkie te organizacje ostatecznie jednak zerwały współpracę z ICL i
nie weszły do IV Międzynarodówki (Grabski-Ługowska, „Trockizm...”, s. 98-100).
37 Cyt. za: Grabski August, Ługowska Urszula, „Trockizm...”, s. 105.
38 Trocki Lew, „Program Przejściowy.
Agonia kapitalizmu a zadania Czwartej Międzynarodówki”, www.marxists.org (wersja
online). Patrz też: Grabski August, Ługowska Urszula, „Trockizm...”, s. 105-106.
39 Trocki Lew, „Niemcy na przełomie”,
Warszawa
1932,
www.geocities.com/lbc_1917/1779trocki.htm.
40 Taktyka jednolitego frontu robotniczego została opracowana na IV Kongresie Kominternu w 1921 roku. Zakładała ona
sojusz kierownictw partii komunistycznej i
socjaldemokratycznej, oraz związków zawodowych, tak by wszystkie strony miały możliwość przedstawiania ogółowi robotników
swoją politykę. Dzięki takiemu posunięciu
komuniści mogli na oczach całych mas demaskować zdradziecką politykę socjaldemokratów i tym samym przeciągać je na swoją
stronę. Nie wykluczało to w żadnym razie
wspólnych akcji (np. przeciw faszyzmowi,
przeciw ofensywom liberałów), przeciwnie,
nowa taktyka była przede wszystkim nastawiona na wspólne działanie niemal całego
proletariatu, z którego to miał on wyciągnąć
wnioski o charakterach obu głównych partii
robotniczych. Istniała stalinowska forma
frontu robotniczego tzw. tzw. „front robotniczy z dołu”, polegający na tym, że KP działa
tylko na robotników socjaldemokratycznych, przy braku porozumienia z reformistycznym kierownictwem. Zdaniem Lwa
Trockiego wyrzeczenie się „jednolitego frontu z góry” było jednocześnie wyrzeczeniem
się w ogóle tej taktyki, bowiem odcięło realną możliwość oddziaływania na socjaldemokratycznych robotników.
41 Grant Ted, „History ofBritish Trotskyism. Part One. Fighting Against the Stream
– The Origins and Early Years. Section 3.
Bankruptcy of the ILP”, www.marxist.com
(wersja online).
42 Wydarzenie takie miało miejsce w
Olimpii w lipcu 1934 roku i w Albert Hall w
1936 roku. Po wydarzeniach na Cable Street, organ trockistów pisał: „Wysiłek przywódców Partii Pracy by nauczyć
robotników zaufania do policji musi być pokazany jako to, czym jest naprawdę: polityką która chroni wolność faszystów do
prowadzenia antyżydowskiej i antyrobotniczej propagandy, oraz [jest w zasadzie] zgodą na brutalne ataki na robotników we
Wschodnim Londynie”. „The Red Flag”, paź-
dziernik 1936. Cyt. za: Price Richard, Sullivan Martin, „The Battle of Cable Street:
Myths and Realities”, www.whatnextjournal.co.uk.
43 Trocki Lew, „Trotskyism versus Centrism in Britain, Part II, Once again the
ILP”, www.marxists.org (wersja online).
44 Archer John, „Entrism...”
45 Grant Ted, „History ofBritish Trotskyism. Part One. Fighting Against the Stream
– The Origins and Early Years. Section 3.
Bankruptcy of the ILP”.
46 Pełny tekst raportu komisji patrz:
„The Case of Leon Trotsky, Report of hearings on the charges made against him in
the Moscow Trials”, http://www.marxists.org/archive/trotsky/works/1937/dewey/index.htm (wersja online).
47 Trocki Lew, „Program...”
48 Grabski August, Ługowska Urszula,
„Trockizm...”, s. 101-103.
49 Szerzej na ten temat patrz: „Workers
International League: The WIL view (On relations with the RSL)”, www.revolutionaryhistory.co.uk.
50 Trocki Lew w: Broué Pierre, „Wojna i
rewolucja. Trocki i trockiści wobec drugiej
wojny światowej”, w: „Rewolucja” nr
1/2001, s. 264-265.
51 Trocki Lew, „Combattre le pacifisme”,
Oeuvres tom 24, s. 302-303. Cyt. za: Broué
Pierre, „Wojna...”, s. 266-267.
52 Cyt. za: Broué Pierre, „Wojna...”, s.
299.
53 Grant Ted, „History ofBritish Trotskyism. Part Two. Trotskyism of a New Type.
Section 2. Trotsky's military policy”.
54 „Workers International League, A Reply to the RSL – Chauvinism and Revolutionary Defeatism”, w: Grant Ted, „The
Unbroken Thread. The development ofTrotskyism over 40 years”, http://www.marxist.com/TUT/ (wersja online).
55 Cyt. za: Pitt Bob, „The Rise and Fall of
Gerry Healy”, rozdz. 1, www.whatnextjournal.co.uk (wersja online).
56 Ibidem .
57 „Socialist Appeal”, czerwiec 1941. Cyt.
za: Higgins Jim, „Ten Years for the Locust.
British Trotskyism 1938-1948”, www.whatnextjournal.co.uk (wersja online).
58 Jak pisze Jim Higgins, w „Ten Years
for the Locust”: „W sierpniu 1941 roku Pollitt wysłał list do wszystkich komórek partii
komunistycznej, w którym pisał: 'szczerze i
bez zastrzeżeń popierany rząd Churchilla'”.
59 Wainwright William, „Clear Out Hitler's Agents. An exposure of Trotskyist disruption being organised in Britain”,
www.marxists.org (wersja online).
60 Grant Ted, „History ofBritish Trotskyism. Part Two. Trotskyism of a New Type.
Section 2. The Stalinists and the war”.
61 „Workers International League, Factory Workers. Be on your guard. Clear Out
the Bosses' Agents!”, www.marxists.org
(wersja online). Należy się tutaj jedna uwaga sprostowania. To, że trockiści mówili, jakoby KP „wykonywała brudną robotę” dla
Hitlera nie oznacza, że uważali ich za jego
agenturę. Twierdzili natomiast, że polityka
stalinowskiej biurokracji obiektywnie (a nie
subiektywnie, z własnego zamierzenia, tak
jak mówili o trockistach staliniści) sprzyjała
zwycięstwom faszyzmu w Europie. Dotyczy
to także akcji KPWB na rzecz zawarcia pokoju z Hitlerem.
62 „Podobnie, jak w przypadku Hitlera,
ich [stalinistów] polityka to o wiele większe
kłamstwo niż wielu mogłoby przypuszczać,
kiedy twarzą w twarz spotkają się z prawdą,
nie umieją obronić [swojej polityki]”. Ibidem.
63 „Statement of the PB on the expulsion
from WIL of G. Healy, At the Central Committee meeting of February 7th 1943”,
www.tedgrant.org (wersja online). Patrz
także: Pitt Bob, „The Rise...”, rozdz. 1.
64 Oto kilka oryginalnych cytatów z pracy Uphama: „By late 1942 WIL had concluded that an alternative organising centre for
trade unionists in struggle was needed. It
approached the ILP and the Anarchists
with a view to arranging united action on
the industrial field”. Następnie mamy przypis, który, co ciekawe, odnosi się do artykułu Healy'ego w „Socialist Appeal” z 1943
roku. Nieco dalej czytamy: „Similar desires
had been voiced for some time by the ILP
itself and WIL and the ILP already had joint activities underway. In February 1943 a
Militant Miners Group [grupę tę tworzyli
członkowie WIL] was established to link up
workers in the pits, and that same month in
London a committee for Co-ordination of
Militant Trade Union Activity was formed
by members of a variety of unions” („History of British Trotskyism to 1949”, część 2,
rozdz. 11: „The growth of Workers International League and its industrial agtation
(1938-1944)”, www.marxists.org). Nie ma
za to nic o konflikcie na linii KC WIL – Healy.
65 „Dissolution of the Communist International”, www.marxists.org.
66 „Workers International League, The
Rise and Fall of the Communist International”, www.tedgrant.org (wersja online).
67 Grant Ted, „History of British Trotskyism. Part Three. Making Our Mark. Section 1. Revolutionary Communist Party”.
68 „UK Government Report...”
69 Pitt Bob, „The Rise...”, rozdz. 2.
70 Grant Ted, „History of British Trot-
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 61
skyism. Part Three. Making Our Mark. Section 2. The Neath by-election”.
71 Patrz: plakaty wyborcze na stronie
www.tedgrant.org.
72 Niemniej jednak należy oddać sprawiedliwość prognozom Trockiego, które były obiektywnie słuszne. Zagrożenie rewolucją pod koniec drugiej wojny światowej było odczuwalne od Moskwy po Paryż i od
Berlina po Rzym. W Grecji doszło do wybuchu rewolucji, zdradzonej następnie przez
kierownictwo Komunistycznej Partii Grecji
(KKE) i Stalina, który oddał Grecję Churchillowi w zamian za „patrzenie przez palce” na tworzenie radzieckiej strefy wpływów w Europie. Z sytuacjami rewolucyjnymi mieliśmy ponadto do czynienia we Francji i we Włoszech, gdzie kontrrewolucyjne
kierownictwa PCF i PCI uratowały kapitalizm przed upadkiem, promując zamiast
walki klasowej „rząd frontu narodowego”.
Na mniejszą skalę oddolne organizowanie
się robotników miało miejsce w Niemczech
i częściowo w Polsce. Można z tego wyciągnąć wniosek, że w upadku perspektyw na
rewolucję w Europie zaważył czynnik subiektywny – brak rewolucyjnej partii komunistycznej oraz duże możliwości sił
antyrewolucyjnych.
73 Grant Ted, „History ofBritish Trotskyism. Part Three. Making Our Mark. Section
4. Our differences with the International”.
74 Cannon James Patrick, „The Struggle
for Socialism in the American Century”, Nowy Jork, 1977, s. 200. Cyt. za: Cliff Tony,
„Trotskyism after Trotsky”, rozdz. 1: „Recognising the problem. How did theTrotskyists come to terms with the situation after
the Second World War?”, www.marxists.org
(wersja online).
75 „Trotskyism Versus Revisionism”, ed.
Cliff Slaughter, tom 1, 1974, s. 262. Cyt. za:
Pitt Bob, „The Rise...”, rozdz. 2.
76 W specjalnym wydaniu „Socialist Appeal” z lipca 1949 roku ogłoszono: „After a
two-day debate, this fully representative
Conference decided, by a substantial majority, to dissolve the organisation and call
upon the members of the Party to enter the
Labour Party – to which the majority already pay the trade union political levy – as
individual members. Within the Labour Party they would carry on the fight for the overthrow of the capitalist system and for a
socialist Britain”. Cyt. za: Grant Ted, „History of British Trotskyism. Part Five. End of
an Era – The Last Years of the RCP. Section
1”.
77 Haston Jock, „Letter to the Club”, 10
czerwiec 1950. Cyt. za: Pitt Bob, „The Rise...”, rozdz. 2.
78 Grant Ted, „History ofBritish Trotsky-
Strona 62
ism. Part Five. End of an Era – The Last
Years of the RCP. Section 2”.
79 Ibidem .
80 Ibidem . Z frakcji usunięto również
Roy Tearse'a, Jimmy'ego Deane'a i innych.
81 Lenin Włodzimierz, „The Trade
Unions, The Present Situation And Trotsky's Mistakes”, www.marxists.org (wersja
online).
82 Trocki Lew, „Zdradzona rewolucja.
Czym jest ZSRR i dokąd zmierza?”, Warszawa 1991, s. 185-186.
83 Państwo takie może być państwem liberalnym, bonapartystycznym, bądź faszystowskim, w zależności, kto dokona
kontrrewolucji. W każdym z tych przypadków mamy do czynienia z restauracją kapitalistyczną.
84 Pogląd, że stwierdzenie leninowskie i
trockistowskie znaczą to samo, opieram na
fakcie że Trocki nie przyjmował okresu
wprowadzenia pierwszej pięciolatki jako
granicy zmiany ustroju społecznego ZSRR,
a jedynie politycznego, kiedy to klasa robotnicza została definitywnie pokonana politycznie przez biurokrację termidoriańską
(kontrrewolucyjną).
85 Trocki Lew, „Zdradzona...”, s. 39-41.
86 Cliff Tony, „Państwowy kapitalizm w
Rosji”, Warszawa 1991, s. 144-145.
87 Lenin Włodzimierz, „Dzieła”, t.34,
s.180-181, Warszawa 1987. Cyt. za: Cliff Tony, „Państwowy...”, s. 1
88 Warto jeszcze dodać, że w samej biurokracji mogą „odezwać się” elementy prosocjalistyczne, które widząc że ogólne
panowanie biurokracji jest zagrożone przechodzą do obozu proletariackiego. W historii, podobną sytuacje mieliśmy m.in. w
czasie Rewolucji Francuskiej, kiedy to niektóre elementy z grupy uprzywilejowanej,
arystokracji, przeszły do obozu rewolucyjnego, oraz na Węgrzech w roku 1956, kiedy
znaczna część poststalinowskiej biurokracji
opowiedziała się po stronie proletariatu.
89 O zbieżności idei antystalinowskiej rewolucji u Cliffa i Trockiego patrz: Cliff Tony, „Walka klasowa w Rosji” (rozdz. 9), i
„Rosja – zdegenerowane państwo robotnicze?” (dodatek 1), w: Cliff Tony, „Państwowy...”, Trocki Lew, „Zdradzona...”, s. 214-215.
90 Trocki Lew, „In defense of Marxism”,
część 1, „The USSR in War. Are the Differences Political or Terminological?”, www.marxists.org (wersja online).
91 Cliff Tony, „Trotskyism after Trotsky”,
rozdz. 1: „Recognising the problem. How
did the Trotskyists come to terms with the
situation after the Second World War?”
92 Ibidem .
93 Grant Ted, „History ofBritish Trotskyism, Part Four, In Defence of Trotskyism –
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
Our Struggle with the International, Section 1”.
94 Upham Martin, „The History of British Trotskyism to 1949”, część 4, rozdz. 14:
„Last rites (The RCP 1947-1949)”.
95 „When the break between Tito and
Stalin took place in June 1948, they argued
that Yugoslavia was now a healthy workers'
state – at least as healthy as the Soviet state
between 1917-1921, with perhaps a little
wart here and there. According to these
'great Marxists', here was a transition from
a capitalist state to a healthy workers' state!
How this was possible, nobody knew”
[Grant Ted, „History of British Trotskyism,
Part Four, In Defence of Trotskyism – Our
Struggle with the International, Section 1”].
96 „Socialist Outlook”, listopad 1950 w:
Bornstein i Richardson, „War and the International”, s. 212, w: Pitt Bob, „The Rise...”,
rozdz. 2.
97 Grant Ted, „History of British Trotskyism, Part Four, In Defence of Trotskyism
– Our Struggle with the International, Section 1”.
98 Grant Ted, „Socialist Appeal”, styczeń
1949, w: Upham Martin, „The History of
British Trotskyism to 1949”, część 4, rozdz.
14: „Last rites (The RCP 1947-1949)”.
99 „Po śmierci Stalina Komitet Centralny Partii zaczął wprowadzać w życie politykę dokładnego i systematycznego tłumaczenia, że jest rzeczą niedopuszczalną i całkowicie duchowi marksistowsko-leninowskiemu obcą, aby wynosić jedną osobę
ponad inne, aby przemieniać ją w nadczłowieka, posiadającego jakieś nadprzyrodzone cechy, takie jakie przypisuje się bogu.
[...] [poważne nadużycia Stalina] wyrządziły wiele niewypowiedzianej krzywdy naszej
Partii. Potwierdzamy, że partia przebyła poważne walki przeciw trockistom, prawicowcom i burżuazyjnym nacjonalistom, rozbrajając wszystkich wrogów leninizmu. Walka
ideologiczna została dokonana pomyślnie,
dzięki czemu partia okrzepła i wzmocniła
się. Na tym polu Stalin odegrał pozytywną
rolę. [...] [Ale] Stalin używał [również] swojej nieograniczonej władzy, pozwalając sobie na nadużycia, w imieniu Komitetu
Centralnego, nie pytając się o zdanie żadnego członka Komitetu, ani Politbiura. [...]
[Stalin kazał] aresztować 1108 delegatów z
1966 na Siódmy Kongres Partii. [...] Represje wzrosły po kongresie, po całkowitej likwidacji trockistów, zinowiewistów i
bucharinistów. [...] Masowy terror przebiegał po hasłem walki z trockistami, ale trockiści byli już całkowicie rozbici. Było jasne,
że nie ma podstaw do masowego terroru w
kraju. [...] Stalin uważał, że to wszystko było konieczne. Widział to z pozycji interesów
POBOJOWISKO
klasy robotniczej, ludzi pracy, interesów
zwycięstwa socjalizmu i komunizmu. Nie
możemy powiedzieć, że były to jedynie wyczyny zawrotnego despoty. [...] W tym leży
cała tragedia! [...] Powinniśmy poważnie
rozważyć kwestię kultu jednostki”. Chruszczow Nikita, „O kulcie jednostki i jego następstwach”. Pełny tekst referatu znajduje się
JEDNOLITY FRONT ROBOTNICZY
Przypis 40 pracy Pawła Szelegieńca brzmi: „Taktyka jednolitego
frontu robotniczego została opracowana na IV Kongresie Kominternu w 1921 roku. Zakładała ona sojusz kierownictw partii komunistycznej i socjaldemokratycznej, oraz związków zawodowych, tak
by wszystkie strony miały możliwość przedstawiania ogółowi robotników swoją politykę. Dzięki takiemu posunięciu komuniści mogli
na oczach całych mas demaskować zdradziecką politykę socjaldemokratów i tym samym przyciągać je na swoją stronę. Nie wykluczało to w żadnym razie wspólnych akcji (np. przeciw faszyzmowi,
przeciw ofensywom liberałów), przeciwnie, nowa taktyka była
przede wszystkim nastawiona na wspólne działanie niemal całego
proletariatu, z którego to miał on wyciągnąć wnioski o charakterach
obu głównych partii robotniczych. Istniała stalinowska forma frontu robotniczego tzw. tzw. 'front robotniczy z dołu', polegający na
tym, że KP działa tylko na robotników socjaldemokratycznych,
przy braku porozumienia z reformistycznym kierownictwem. Zdaniem Lwa Trockiego wyrzeczenie się „jednolitego frontu z góry” było jednocześnie wyrzeczeniem się w ogóle tej taktyki, bowiem
odcięło realną możliwość oddziaływania na socjaldemokratycznych
robotników”.
Przypis ten niewątpliwie wymaga skomentowania.
Po pierwsze, taktyka jednolitego frontu robotniczego „od góry”
w konkretnie historycznych warunkach Drugiej Rzeczpospolitej nie
sprawdziła się. I to bynajmniej nie z winy KPRP-KPP, która nota bene dołożyła wielu starań, by front taki mógł zaistnieć przynajmniej
na szczeblu lokalnym, choćby okazjonalnie (1 Maja). Tak się składa,
że po uzyskaniu niepodległości kierownictwo PPS stanęło na jawnie antyrewolucyjnych, antykomunistycznych i państwowotwórczych pozycjach. Ani mu w głowie było współdziałanie z nielegalną
i wywrotową KPP, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych i rewolucyjnych. Lokalne organizacje partyjne i związki zawodowe współpracujące z komunistami, w nomenklaturze PPS: skomunizowane, były
zwyczajnie rozwiązywane. Podobnie w latach 20. potraktowano jednolitofrontowe, robotnicze instytucje kulturalno-oświatowe czy
wcześniej rady delegatów robotniczych (PPS rozbiła rady). W tej sytuacji jedynie skuteczną wobec PPS okazała się taktyka jednolitego
frontu „od dołu” (WALKA O ROBOTNICZE MASY), uwzględniająca wszakże ewentualne porozumienie z kierownictwem PPS lokalnego szczebla. Taktykę jednolitego frontu „od góry” i „od dołu”
jednocześnie skutecznie stosowano wobec robotniczych i włościańskich partii mniejszości narodowych (za co osobiście odpowiadał J.
na stronie www.marxists.org (wersja online).
100 Grabski August, Ługowska Urszula,
„Trockizm...”, s. 167.
Czeszejko-Sochacki, który z kierownictwem tych partii kontaktował się w Sejmie). Trzeba pamiętać, że w rozumieniu PPS jednolity
front z góry wykluczał udział komunistów. Polska Partia Socjalistyczna w praktyce realizowała hasło jednolitych frontów robotniczych bez komunistów. Należy zatem odróżniać stalinowską teorię
socjalfaszyzmu od taktyki jednolitofrontowej „od dołu”. W praktyce
i pod naciskiem stalinowskiego Kominternu, wraz z postępem stalinizacji, pod koniec lat 20. trudno było, oczywiście, uniknąć schematyzmu.
Taktykę jednolitego frontu robotniczego, jako metodę walki,
wysunęła Międzynarodówka Komunistyczna na III Kongresie, w
połowie 1921 roku. Już w trakcie Kongresu przeciwko tej taktyce
opowiedzieli się niektórzy przedstawiciele włoskiej, austriackiej i
niemieckiej partii komunistycznych, odrzucając jakiekolwiek
współdziałanie między partiami komunistycznymi i socjaldemokratycznymi.
W odpowiedzi Lenin wskazał na konieczność stosowania właściwych metod walki z centrystami i konieczność prawidłowej realizacji jednolitego frontu klasy robotniczej. Skrytykował „niektóre
spośród najlepszych i najbardziej wpływowych odłamów Międzynarodówki Komunistycznej”, które „niezupełnie właściwie zrozumiały to zadanie, przebrały nieco miarę 'w walce z centryzmem'”.
Zdaniem Lenina, choć przebrały one miarę „w stopniu niewielkim,
ale niebezpieczeństwo, jakie stąd wynikało, było ogromne (...) przebranie miary, gdyby tego błędu nie skorygowano, zgubiłoby niechybnie Międzynarodówkę Komunistyczną” (W.I. Lenin, „List do
komunistów niemieckich”, Dzieła, t. 32, s. 552-553). Po wystąpieniu
Lenina oczywistym było, że zwalczając centrystów stosować należy
metody, które nie odsuwałyby ich od ruchu rewolucyjnego.
L. Trocki następująco przedstawił politykę bolszewików w stosunku do organizacji robotniczych i partii ewoluujących na lewo od
reformizmu: „W Piotrogrodzie w 1917 r. istniała organizacja 'międzydzielnicowców' obejmująca około 4000 robotników. Organizacja bolszewicka liczyła w Piotrogrodzie dziesiątki tysięcy
robotników. Tym niemniej, komitet piotrogrodzki bolszewików we
wszystkich sprawach zawierał porozumienie z 'międzydzielnicowcami', uprzedzał ich o wszystkich swych planach i tym ułatwiał pełne zespolenie.
Można zaoponować, że 'międzydzielnicowcy' byli politycznie
bliscy bolszewikom. Lecz sprawa nie ogranicza się do 'międzydzielnicowców'. Gdy mieńszewicy-internacjonaliści (grupa Martowa)
przeciwstawili się socjalpatriotom, bolszewicy robili dosłownie
wszystko, by doprowadzić do współdziałania z martowcami i jeśli w
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 63
większości przypadków nie udało się tego osiągnąć, to bynajmniej
nie z winy bolszewików. Dodać trzeba, że mieńszewicy-internacjonaliści formalnie pozostawali w obrębie wspólnej partii z Ceretelim
i Danem.
Ta sama taktyka, lecz w bez porównania szerszej skali została powtórzona w stosunku do lewicowych socjal-rewolucjonistów. Bolszewicy wciągnęli część lewicowych eserowców nawet do Komitetu
Wojskowo-Rewolucyjnego, tj. organu przewrotu, chociaż w tym czasie lewicowi eserowcy wciąż jeszcze należeli do wspólnej partii z Kiereńskim, przeciwko któremu przewrót był bezpośrednio
skierowany. Oczywiście, nie było to zbyt logiczne ze strony lewicowych eserowców i dowodziło, że w głowach mieli nie wszystko po
kolei. Lecz gdyby czekać na moment, gdy we wszystkich głowach
wszystko będzie po kolei, na świecie nigdy nie doszłoby do zwycięskich rewolucji” (Lew Trocki, Rewolucja niemiecka a stalinowska biurokracja, Wrocław 1989, s. 62).
Jak słusznie zauważa Felicja Kalicka: „Problem jedności działania proletariatu – zespolenia do walki z burżuazją jak najszerszych
mas robotniczych – przewija się przez całą historię ruchu robotniczego w okresie międzywojennym. Jest on w istocie swej podporządkowany centralnemu problemowi tego ruchu – walce o przebudowę
ustroju społecznego, o socjalizm. (...)
Podstawową ideą taktyki jednolitego frontu jest włączenie do
walki jak najszerszych rzesz robotników zarówno zorganizowanych
w różnych partiach, jak i znajdujących się poza partiami. (...) wciągnięcie do aktywnych wystąpień rewolucyjnych bardziej zacofanych
robotników oraz innych warstw społecznych” (F. Kalicka, Problemy
jednolitego frontu w międzynarodowym ruchu robotniczym 19331935, Warszawa 1962, s. 5-6).
Podstawowym celem komunistów za czasów Lenina było pozyskanie większości klasy robotniczej dla rewolucyjnej walki o władzę. Poprzez jednolity front z robotnikami (przede wszystkim
socjaldemokratycznymi) dążyli oni do wyrwania ich spod wpływów reformizmu, oportunizmu i centryzmu. Hasło jednolitego frontu „od dołu” miało znaczenie wręcz zasadnicze, zmienną była
jedynie taktyka w stosunku do przywódców pozostałych partii robotniczych. Stosunek do tych partii pozostawał jednak zawsze krytyczny, choć nie zawsze oparty był na solidnej analizie konkretnych
zachowań.
Zasadnicze znaczenie miało pozyskanie poprzez jednolity front
robotniczy, czyli jednolity front z robotnikami (!), większości klasy
robotniczej dla rewolucyjnej walki o władzę. IV Kongres Międzynarodówki Komunistycznej (koniec 1922 r.) stwierdził, że „rzeczywisty sukces taktyki jednolitego frontu wyrasta z dołu, bezpośrednio z
samego gąszcza mas robotniczych”, bowiem „pod wpływem coraz
bardziej wzrastającej ofensywy kapitału żywiołowo rodzi się wśród
robotników nieodparte dążenie do jedności”.
Taktyka jednolitego frontu robotniczego „od dołu” od początku
nie była kwestionowana. Spornym był stosunek do przywódców innych partii robotniczych czy w ogóle innych partii działających w
środowisku robotniczym. Taktyka ta zresztą nieodłączna była od
pertraktacji i prób porozumienia się z „górą” innych partii działających wśród robotników, co napotykało często na opór z obu stron,
przy czym stosunek przywódców partii socjaldemokratycznych do
jednolitego frontu z komunistami i do rewolucji był z reguły jednoznacznie negatywny.
18 grudnia 1921 r. Komitet Wykonawczy MK opublikował tezy
„O jednolitym froncie robotniczym i stosunku do robotników należących do II Międzynarodówki, do Międzynarodówki 2 i pół i Międzynarodówki Amsterdamskiej, oraz do robotników popierających
organizacje anarcho-syndykalistyczne”. Dokument ten uściślał taktykę jednolitego frontu i wskazywał, jak należy ją stosować w zależno-
Strona 64
ści od konkretnych warunków krajowych. Na przeszkodzie
„najbardziej szerokiej i całkowitej jedności w praktycznej działalności mas” przy „zabezpieczeniu sobie pod względem organizacyjnym
pełnej swobody ideologicznego oddziaływania na klasę robotniczą”
w ramach jednolitego frontu stały wpływy innych partii działających w środowisku robotniczym i kierownictwa tych partii, które
odrzuciły tezy grudniowe i wydany 1 stycznia 1922 r. wspólnie
przez MK i Profintern apel do mas pracujących z wezwaniem do
zorganizowania jednolitego frontu przeciw kapitałowi i wojnie.
W tej sytuacji elastyczna taktyka jednolitego frontu robotniczego („od dołu”) z możliwością zawierania porozumień z różnymi
szczeblami kierowniczymi (czyli w miarę możliwości „od góry”)
stała się zasadą obowiązującą. Dopiero V Kongres MK (czerwiec-lipiec 1924 r.), już po śmierci Lenina wyraźnie rozgraniczył „jednolity front robotniczy z dołu” od „jednolitego frontu robotniczego z
góry”, podkreślając, że pierwszy należy stosować „zawsze i wszędzie”, drugi zaś „należy dość często stosować w tych krajach, gdzie
socjaldemokracja stanowi znaczną siłę”.
W praktyce do roku 1932, a nawet do czasu objęcia władzy
przez faszystów w Niemczech, partie komunistyczne stosowały bardziej lub mniej elastyczną taktykę jednolitego frontu robotniczego
„od dołu”, walcząc z różnym skutkiem o robotnicze masy. Przy
czym, wraz ze stalinizacją ruchu komunistycznego, zwaną bolszewizacją, zanikała elastyczność taktyki jednolitofrontowej, do głosu
dochodził schematyzm i tzw. teoria socjalfaszyzmu, głosząca, że
partie socjaldemokratyczne różnią się od partii faszystowskich jedynie tym, że posługują się inną frazeologią socjalną. Pewne podobieństwa zresztą istniały, w przypadku Polski ukształtowała się
nawet PPS-dawna Frakcja Rewolucyjna, która poza propiłsudczykowskim charakterem stosowała również metody bojówkarskie w
środowisku robotniczym i przeciw komunistom.
Późniejsze uelastycznienie taktyki jednolitofrontowej wiązało
się z walką z ukształtowanym już faszyzmem i odstąpieniem od celów rewolucyjnych (fronty ludowe), a często i klasowych (fronty
narodowe) – jej przejściowy i kapitulancki charakter jest aż nadto
oczywisty.
Inną sprawą jest rozumienie przez L. Trockiego hasła jednolitego frontu robotniczego „od góry i od dołu jednocześnie”. Naszym
zdaniem, abstrahując od polemicznego aspektu z aktualną interpretacją kominternowską „jednolitego frontu z dołu”, w gruncie rzeczy
tylko werbalnie różni się ten zapis od elastycznie pojmowanego
jednolitego frontu robotniczego „od dołu”. Tym bardziej, że porozumienia „z górą” były wówczas nieosiągalne z przyczyn zasadniczych (obawa przed rewolucją, zbytnią radykalizacją mas i
rosnącym wpływem komunistów).
Współczesne rozumienie taktyki jednolitofrontowej przez niektóre ugrupowania trockistów i posttrockistów jako „maszerować
osobno, razem uderzać”, które ich zdaniem oznacza „zgodną akcję
w obronie interesów robotniczych, a jednocześnie pozwala na zderzenie konkurujących ze sobą opinii w kontekście wspólnego doświadczenia politycznego.(...) pozwala awangardzie zwracać się do
odrębnych, a nawet wrogo nastawionych organizacji o przeprowadzenie wspólnej akcji” zawarte choćby w „Deklaracji Zasad i Elementów Programu Międzynarodowej Ligi Komunistycznej
(Czwarto-Międzynarodówkowej)” – nie bierze pod uwagę tego, że
postawa innych partii zależna jest nie od deklaracji, lecz od rzeczywistych interesów, zagrożeń i postaw mas robotniczych, które jedność rozumieją dosłownie.
W końcu rzecz sprowadza się do wzajemnej konkurencji i z
rzadka do ewentualnej współpracy, o ile taka współpraca jest korzystna dla obu stron. Gdy jedna ze stron traci wpływy na rzecz
drugiej współpraca może być tylko wymuszona, gdyż nacisk robot-
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
niczy o charakterze jednolitofrontowym jest zbyt duży, by go bagatelizować. Gdy nie ma mobilizacji i nacisku, nie ma współpracy. Do
podobnych efektów prowadzi marginalizacja wpływów partii robotniczych.
BITWA W WOLNĄ SOBOTĘ
Longinus Podbipięta Zerwikapturem zmienił awangardę w ariergardę.
Kto wie, ilu chłopa przy tym padło?
Po GPR ani śladu.
Na prawym skrzydle Antonio das Mortes muchy w zbroje zakute potraktował packą.
Na lewym – Omega Doom ziarno od plew oddzielał.
Tak oto w wolną sobotę kończyli mokrą robotę.
NASZA REWOLUCJA ŚWIATOWA
Nie bylibyśmy tego tacy pewni. Nie przekonuje nas zwłaszcza teza Cezarego Sikorskiego z Cieni NEP-u, która jak widać, ABCD, dla
ciebie jest oczywista. Czy kontynuacja NEP prowadziłaby wprost do
restauracji kapitalizmu? Gdyby tak było rządy partii komunistycznej w Chinach nie spędzałyby tobie i innym sen z oczu. Wielkie perturbacje w Chinach są pewne, ich rezultat z góry nie jest jednak
przesądzony.
Współczesne Chiny to jednak nie Związek Radziecki końca lat
20.
Ten ostatni miał jeszcze przed sobą głód na Ukrainie i parę rewolucji na świecie. Gdyby nie przyspieszona kolektywizacja można
było uniknąć głodu. Inaczej potoczyłyby się losy ruchu rewolucyjnego na tzw. Kresach – zachodniej Ukrainie i Zachodniej Białorusi.
Niewątpliwie rosłaby w siłę Komunistyczna Partia Polski, KPZU i
KPZB. Nie byłoby pożywki dla ukraińskich nacjonalistów.
Trocki tego nie wziął pod uwagę – my możemy. Nie jest on dla
nas wyrocznią. Polski rewolucyjny ruch robotniczy ma swoje wielkie tradycje.
Kolektywizacja mogła mieć inny przebieg, gdyby zaczęła się
wcześniej i miała charakter nie tyle przymusowy, co pokazowy. Pozytywny przykład zadziałałby motywująco. Zwłaszcza w powiązaniu z innymi równie pozytywnymi przykładami, jak udana
rewolucja w Chinach, czy postępy ruchu rewolucyjnego w Drugiej
Rzeczypospolitej, bądź Niemczech. Hitler niekoniecznie musiał
dojść do władzy. Postawilibyśmy na komunistów. Jak może być Bucharin, to mogą być i brandlerowcy.
Taka Białoruska Włościańsko-Robotnicza „Hromada”, czy ukraiński Selrob to poważni sojusznicy Komunistycznej Partii Polski.
Trocki nie brał pod uwagę tego teatru walki i tego potencjału rewolucyjnego. Był jednak zbyt schematyczny. My przeciwnie; jesteśmy tutejsi. Tu są korzenie naszej rewolucji – nie gorsze od tych na
wschodzie, czy tych na zachodzie.
Na południu mielibyśmy wówczas zwycięską rewolucję w Hiszpanii, za nią poszłaby Grecja i Włochy. We Francji do władzy też doszliby komuniści.
Twoi ideowi przodkowie zapewne wówczas szukaliby schronienia w Wielkiej Brytanii. Tam trafiliby w ręce rewolucjonistów.
Niech już wam będzie – trockistów.
Wreszcie Komunistyczna Partia Polski wygrałaby walkę z PPS o
robotnicze masy. Oczywiście w ramach jednolitego frontu robotniczego „od dołu”, ewentualnych „odgórnych” porozumień nie odrzucając. Rewolucja w Drugiej Rzeczypospolitej byłaby wówczas
faktem.
Jak sądzisz, zjedlibyśmy ciebie wówczas żywcem? A może oswo-
ili?
Nie byłoby Stalina – nie byłoby stalinizacji.
Skończyłyby się walki frakcyjne w KPP. Na czele partii stanąłby
Leon Purman – żaden Domski, Leński, Kostrzewa czy Warski,
„mniejszość” czy „większość”. Nawet Ikonowicz mógłby się załapać
ze swoim hasłem: ROBIĆ – NIE DYSKUTOWAĆ!
Jeśli już robić, to rewolucję!
Gdyby nie było stalinizacji KPP kierownictwo byłoby kolektywne. Stanowisko generalnego sekretarza miałoby podobny charakter,
jak w PPS. Trockiści dzielą ruch komunistyczny na trockistowski i
stalinowski. Ten pierwszy jest trendy, drugi – passe. Skoro bracia
Purmanowie nie byli trockistami, byli więc z założenia passe. Dla
Pawła Szelegienca głównym stalinowcem był wszak Jerzy Czeszejko-Sochacki. Bynajmniej nie sekretarz generalny KPP, Julian Leszczyński-Leński.
Nie o błąd zatem chodzi, lecz o zasadę.
Możemy na czele rewolucyjnej partii robotniczej równie dobrze
postawić Jerzego Czeszejko-Sochackiego. Opinią Pawła Szelegieńca
czy trockistów nie musimy się w ogóle przejmować. Ich znaczenie
w Drugiej Rzeczypospolitej było znikome.
Ważne jest co innego. omawiając taktykę jednolitego frontu robotniczego, wykazaliśmy niekompetencję Lwa Trockiego (nie P.
Szelegieńca) w tym jakże istotnym temacie. Walki frakcyjne mają to
do siebie, że emocje przysłaniają często konkretne kwestie.
W dyskusjach między „mniejszością” a „większością” KPP zjawisko to było nagminne, jednostronność ocen zdumiewająca.
Trocki pod tym względem bynajmniej nie jest chlubnym wyjątkiem. Podobne wpadki zdarzały się nawet Róży Luksemburg, która
nie potrafiła pogodzić się z odmiennym zdaniem działaczy organizacji krajowej SDKPiL, oskarżając ich nawet o współpracę z ochraną.
Dla zawodowych historyków to żadna nowina.
Z ODWAGĄ I SAMOZAPARCIEM NIE PRZESADZAJ
Liczyło się jeszcze coś takiego, jak rozwaga, odpowiedzialność i
możliwości działania, a te wbrew Stalinowi i MK były znikome.
Świadczą o tym losy wymienionych przez Ciebie, socjalpatriotyzmie, działaczy KPP. Część z nich została trockistami, inni – jak
bracia Lipscy – zginęli z rąk stalinowskich siepaczy. W przypadku
Leona Lipskiego decyzję o jego likwidacji wymuszono na kierownictwie PPR.
Na emigracji Izaak Deutscher mógł rozwinąć szeroką działalność publicystyczną.
Ludwik Hass, po wojnie i obozowej gehennie, wrócił do kraju.
Tak naprawdę to on, obok Kazimierza Badowskiego, jest ojcem
współczesnego polskiego trockizmu. Ten ostatni, wychowany na
Zachodzie, po powrocie do kraju nic nie napisał i raczej nic nie
stworzył. W przeciwieństwie do niego, Ludwik Hass, pod każdym
względem był płodny. Większość z jego prac ma istotne, nieprzemijające znaczenie, nie tylko dla tego nurtu ruchu komunistycznego.
Trudno jednak nie uwzględnić w tym bogatym dorobku jego
obszernych analiz i raportów dla Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i kierownictwa PZPR. To całkiem pokaźna pryzma maszynopisów o wysokości... półchłopa – to ta druga, IPN-owska strona
medalu.
Mit o niepokalanym poczęciu polskiego trockizmu nie da się
obronić. W tych czasach nieomal każdy, kto działał miał coś na sumieniu, to kwestia dramatycznych wyborów. Od tych wyborów nie
wolni byli również trockiści.
ZOSTAJEMY ZATEM PRZY SWOIM PANTEONIE REWOLUCJONISTÓW.
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 65
DAĆ ŚWIADECTWO
Powiesz zapewne, że można było przecież, jak Leon Lipski, dać
świadectwo prawdzie...
Wymienieni przez nas działacze takie świadectwa dali i to najwyższej marki – obaj popełnili samobójstwa. Jerzy Czeszejko-Sochacki we wrześniu 1933 roku, Leon Purman – pół roku później. To
ich prawdy i wiary w idee komunizmu bronił Leon Lipski. On również oddał życie dla swojej rewolucyjnej robotniczej partii – nigdy
nie pogodził się z jej rozwiązaniem.
W TYCH CZASACH TYLKO TO IM ZOSTAŁO.
Twoim zdaniem to mało? Mało?????!
ZBLIŻAMY SIĘ DO EPILOGU
Paweł Szelegieniec jako historyk i działacz Grupy na rzecz Partii
Robotniczej miał nie od dziś pewne kłopoty z zachowaniem
obiektywizmu. Wyciągnął nawet z tego pewne wnioski. Próbuje już
niuansować swoje oceny, ale tylko wewnątrz spluralizowanego
ruchu trockistowskiego i trockizmu.
Ogólnie rzecz biorąc trzyma się obowiązującego w
trockistowskiej wykładni historii i doktrynie schematu. Złem jest
stalinizm i źli stalinowcy i staliniści (TO POJEMNY WOREK!!!).
Rewolucyjne dobro jest wyłącznym udziałem trockistów, którzy co
prawda mają pewne słabości, ale w sporach w ruchu
komunistycznym nieistotne, czy wręcz pomijalne, albowiem
powszechne w tym środowisku. Po za tym to tylko oni mieli rację i
dar przewidywania. Nie wiadomo jedynie na ile lat naprzód, by nie
powiedzieć wieków.
Poza trockizmem w zasadzie nic dobrego na „lewicy
komunistycznej” się nie działo i dziać się prawa nie miało. Przy
oczywistym skostnieniu w stalinizmie partii komunistycznych
opcja taka jest pomijalna. Stąd do gloryfikacji i beatyfikacji tego
nurtu brakuje jedynie spełnienia proroctw Lwa Trockiego i IV
Międzynarodówki. Odpowiednie konsylium wydało już
prawomocne orzeczenie: „analizy Trockiego w mniejszym bądź
większym stopniu okazały się prawidłowe”.
Tryumf trockizmu (rozumianego w zasadzie jako synonim
„komunistycznego antystalinizmu”) w tej sytuacji, przynajmniej na
gruncie teorii i historii rewolucyjnego ruchu robotniczego, jest już
pewnie przesądzony. Wystarczy trwać przy swym postanowieniu i,
co najważniejsze, nie odpowiadać na krytykę płynącą z zewnątrz,
czyli wrogą.
„Trockistożercom” nie można dać pola – lepiej ustąpić z pola
walki. A takim polem jest również historia ruchu robotniczego.
Starcie nie jest nieuchronne. Współcześni trockiści i
posttrockiści stawiają na obejście sporu – na instytucjonalne
pozycje – zapominając, że na tym polu nie od dziś prym wiedzie
prawica, która w Polsce prowadzi krucjatę w myśl całościowej
zasady: „Musimy odrzucić i radykalnie zanegować całą tradycję
lewicową – od jakobinizmu poczynając. Tradycja ta bowiem i ta
mentalność są sprzeczne z fundamentami naszej tożsamości –
katolickiej, chrześcijańskiej, polskiej narodowej, ale też łacińskiej,
zachodniej. Jest to pilny i bezwzględny imperatyw (...) Nie
wyzwolimy się intelektualnie, moralnie, a zatem i politycznie,
dopóki nie uzmysłowimy sobie w pełni co nas zniewala. Bez
gruntownego rozeznania w ideowych rumowiskach współczesności
nie znajdziemy drogi do przyszłości” (T. Wituch, „Narodowy bilans
XX wieku”, „Arcana” 1999, nr 2, s. 25).
Polska to zapewne indywidualny przypadek. Z pozycji
Wspólnej Europy i Wielkiej Brytanii, trockistów to do niczego nie
zobowiązuje, zwłaszcza w stosunku do bezgranicznego zła
„stalinowskiego komunizmu”. Można nawet występować w chórze i
sforze w antykomunistyczną prawicą.
To wielka szansa posttrockizmu i kamień młyński u szyi.
JAK CHCĄ, NIECH TRYUMFUJĄ I TONĄ RAZEM Z
PRAWICĄ.
W.B.
BUMERANG, CZYLI MYSZ UGODZONA
Adrem pisze: „Jeśli ktoś chce obalić kapitalizm, musi wiedzieć co potem. Tego nikt z
chętnych do obalania nie wie. Gdy kogo spytasz o to jak ma wyglądać świat po kapitalizmie usłyszysz bełkot.”
Po tak surowym osądzie można by przypuszczać, że Adrem pokaże klasę i da wzór
niebełkotliwej wypowiedzi. Niestety, góra
urodziła mysz: „Kapitalizm nie jest przeciwstawny socjalizmowi. To forma systemu
funkcjonowania gospodarki. Jego przeciwieństwem jest laboryzm.
Natomiast socjalizm jest formacją społeczną, gdzie wspólnota jest podmiotem, a
solidaryzm i współodpowiedzialność metodą.
Przeciwstawieniem socjalizmu jest indywidualizm, który wyrasta na gruncie liberalizmu, a jego metodą jest konkurencja i
działalność na własne dobro.
Zatem optowanie za socjalizmem nie
znaczy automatycznie konieczność szybkiego obalenia kapitalizmu, a raczej takie jego
Strona 66
przekształcenia, aby służył ludziom jak najlepiej, dopóki się nie wysłuży i zostanie zastąpiony jakąś inną formą gospodarki (np.
laboryzmem)”.
A więc, kapitalizm to tylko „forma systemu [piękne niebełkotliwe sformułowanie!]
funkcjonowania gospodarki”. Jego przeciwieństwem jest zaś „laboryzm”.
Przeciwieństwem socjalizmu jest natomiast indywidualizm. W ten sposób mamy
wyjaśnioną tajemnicę fałszywości opozycji
między socjalizmem a kapitalizmem. Po
prostu są to pojęcia z różnych półek kategorialnych. Kapitalizm jest, jak pamiętamy, zaledwie „formą systemu funkcjonowania
gospodarki”, narzędziem. Indywidualizm
nie jest związany z kapitalizmem, ale – w jakiś bliżej nieokreślony sposób – z liberalizmem („Przeciwstawieniem socjalizmu jest
indywidualizm, który wyrasta na gruncie
[cóż za wspaniały popis niebełktoliwości!] liberalizmu, a jego metodą jest konkurencja i
działalność na własne dobro.” ) Zastanawiają-
HARTOWNIA. Głos nieobecnych | październik-grudzień 2010
ce u takiego miłośnika logiki i niebełkotliwej precyzji wysławiania się jest to, że
logiczne pochodzenie liberalizmu i jego powiązanie z klasą społeczną będącą jego nośnikiem jest tu jakby owiane mgłą
wygodnej tajemnicy.
Jest to skądinąd jedyne pojęcie, które
nie znajduje pojęciowej pary w dychotomicznie zbudowanym rozumowaniu Adrema, ale pojawia się niczym Deus ex
machina, w najbardziej stosownym momencie, by nie rzec – jako rozpaczliwy argument ad hoc.
Pojawia się też, oczywiście, odwołanie
do „solidaryzmu i współodpowiedzialności”, ale jako do „metody” socjalizmu. Tak
więc z jednej strony mamy przeciwieństwo
socjalizmu i indywidualizmu, z drugiej socjalizm pozostaje w ambiwalentnym stosunku do liberalizmu. Nie wiadomo, czy
pozostaje z nim w stosunku sprzeczności,
czy nie.
Nie ma więc zaskoczenia, że pokrywa
się to ze współczesnym „bełkotem” tzw. nowej radykalnej lewicy.
Co do Adrema, to mamy jasność: nie tylko nie ma konieczności „szybkiego obalenia kapitalizmu”, ale nie ma takiej
konieczności w ogóle. Bo w jakim celu?
Przecież według niego kapitalizm jest tylko
„metodą” – jak widzieliśmy – neutralną społecznie, a – jak możemy się domyślać –
wciąż efektywną. Należy więc ulepszać kapitalizm, aż wyewoluuje w coś lepszego, może
w „laboryzm”. W KOŃCU TO WSZYSTKO
JEDNO, CZY FUNKCJONOWANIE GOSPODARKI BĘDZIE OPIERAŁO SIĘ NA
WYNAGRADZANIU PRACY CZY KAPITAŁU.
Kto może jednak nam gwarantować, że
„laboryzm” będzie lepszą „metodą”? (Na
pewno nie jliber.) Aby to wykazać, Adrem
musiałby dowieść, że kapitalizm wyewoluuje w sposób naturalny w „laboryzm”. Inaczej może wrócić do niego bumerangiem
zarzut, że NIE MA POMYSŁU na „niebełkotliwe” przedstawienie tego, co nastąpi PO
KAPITALIZMIE.
Ale nie bądźmy złośliwi: Adrem nie musi pokazywać „co po kapitalizmie”, ponieważ dla niego nie musi być nic po
kapitalizmie. Kapitalizm może trwać, aż się
wyczerpie, czyli może nigdy, a może za dwa
lata? Świetny przewodnik z Adrema w niepewnych czasach!
Jedno jest pewne. Jeśli w opinii powszechnej lewicowość wiąże się jednak z
„antykapitalizmem”, to Adrem nie spełnia
nawet tego tolerancyjnego kryterium.
Również niechętny stosunek do „indywidualizmu” stawia go poza nawiasem „nowoczesnej lewicy”. W zasadzie pozostaje mu
tylko starego typu konserwatyzm.
Ale słowa to tylko słowa. Jeśli Adrem sądzi naiwnie, że pozbywa się kłopotu z kapitalizmem, to tylko po to, aby za chwilę
zastąpić go kłopotem z liberalizmem. Bo jeśli to nie kapitalizm jest związany nieodłącznie z indywidualizmem, „konkurencją i
działalnością na własne dobro”, to jak go
zwał, tak go zwał – wraca stare pytanie o to,
jak pozbyć się (neo)liberalizmu. Perfidia
problemu, w jaki wpakował się Adrem, polega na tym, że dla mniej od Adrema wyrafinowanych przeciwników projektu klasowego (neo)liberalizm jest zaledwie wynaturzoną postacią kapitalizmu. Proponują oni naprawić zło wyrządzone przez (neo)liberalizm i wyeliminować radykalnie i bez
pardonu owo zło wcielone, a wszystko będzie dobrze. Adrem zdołał wyeliminować
kapitalizm za pomocą sztuczki pojęciowej,
ale spadł mu na łeb kłopot nieporównanie
większy – (neo)liberalizm. Bo zgódźmy się
– nie ma po co eliminować kapitalizmu, takiego jak go zdefiniował Adrem. Ale co z
(neo)liberalizmem, który jest wcielonym
egoizmem zrodzonym z indywidualizmu?
To już nie jest neutralna „metoda”, tylko
rzeczywisty przeciwnik, stojący jako przeciwieństwo socjalizmu. Tego wniosku Adrem
nie wyciągnął, bo… stchórzył. Sądził, że
nikt nie zauważy jego kuglarskiej sztuczki z
„systemami” i „metodami”.
Idąc dalej i odrzucając idealistyczną metodologię Adrema, który działanie ludzi zastępuje działaniem kategorii, zapytajmy, kto
jest nosicielem owych (neo)liberalnych postaw? Kapitaliści czy (neo)liberaliści? A
może wegetarianie?
Jakby nie patrzył, dupa z tyłu. Wraca całe to stare gówno, jak mówił Marks. Kapitalizm wyrzucony drzwiami, wrócił oknem.
Czy mamy leczyć (neo)liberalizm jedyną
metodą, jaką zna Adrem, czyli oczekiwaniem na skutki powolnej ewolucji? Aż postawy skrajnie egoistyczne przerodzą się z
biegiem stuleci w postawy altruizmu i miłosierdzia? Czy będziemy starali się nieco
przyspieszyć działanie ewolucji? Bo przecież, jak wrzeszczą tu chóralnie liczni
przedstawicieiele filantropijnego nurtu lewicy, życie jest krótkie i liczy się to, co dziś
mamy, a nie gruszki na wierzbie obiecywane przez fantastów. Jak to się ma do ewolucji? Chyba tylko tak, że co dla mnie, to
natychmiast, co dla innych – to może poczekać na działanie ewolucji…
Ewa Balcerek
WALKA O PUSTY TRON
NA KRAJOWYM PODWÓRKU...
...już się rozpoczęła. Jakub Majmurek wskazuje na jej praprzyczynę – wchodzimy w okres bezkrólewia. Interregnum to okres między
śmiercią lub abdykacją danego króla, a wstąpieniem na tron (koronacją) jego następcy.
Na lewicy zawaliło się w zasadzie wszystko, co dobitnie pokazuje Slavoj Żiżek w wywiadzie dla noworocznego, polskiego wydania
„Newsweeka”, cytowanego przeze mnie w komentarzach, choćby
pod wywiadem z Andrzejem Ziemskim.
Dla naszego zaścianka nie bez znaczenia jest również fakt, odnotowany przez Jakuba Majmurka, załamania się tzw. „partii pluralistycznych”, czy antykapitalistycznych, typu francuskiej NPA czy
Szkockiej Partii Socjalistycznej.
„Próby budowania ‘partii antykapitalistycznych’ funkcjonujących w logice liberalnej demokracji (NPA we Francji, Riffondazione
Comunista we Włoszech) okazały się jeszcze większą klęską. Europejska lewica potrzebuje radykalnie nowej formuły organizacji, reprezentacji, działania”.
Ta konstatacja zmienia układ sił nawet na naszym krajowym podwórku.
Nic zatem dziwnego, że pozycję głównego sojusznika w Polsce
NPA – Polskiej Partii Pracy „Sierpień 80" spróbował zakwestionować Piotr Ikonowicz, wpisując swój „nowy projekt” w „burzliwie
rozwijający się ostatnio w Europie Zachodniej ruch strajkowy (…)
pozbawiony kierownictwa politycznego”. Skoro ten „Nie tylko (…)
nie podważa istniejącego systemu politycznego, ale nawet nie kreuje politycznej alternatywy władzy, która prowadziłaby do zmian
ewolucyjnych, takich jak choćby boliwariańska rewolucja Hugo
Chaveza”.
Zdaniem Ikonowicza „Potrzebny jest nowy projekt polityczny
jednoczący tych wszystkich, którzy znaleźli powód żeby strajkować,
czyli większość społeczeństwa. Ten projekt z konieczności nie może
być więc projektem wyprzedzającym stan społecznej świadomości”.
Jego zdaniem „Trudności zadania uświadamia [właśnie] przypadek
Francji. Z badań opinii publicznej wynika, że zdecydowana większość Francuzów uważa kapitalizm za zły ustrój i cieszyłaby się gdyby można go było zastąpić innym. Jednak istniejące partie
polityczne, albo nie podzielają poglądu większości społeczeństwa i
stoją po stronie systemu (socjaliści, komuniści) albo formułują propozycje (radykalna lewica), które nie znajdują poparcia wyborców.
Nie lepiej sytuacja wygląda w Hiszpanii czy nawet Grecji gdzie mimo spektakularnej mobilizacji mas lewica pozostaje podzielona,
sekciarska, archaiczna” (Piotr Ikonowicz „Stare mity a nowy projekt”).
Piotr Ikonowicz, podobnie jak Slavoj Żiżek i Jakub Majmurek
zdając sobie sprawę, że „Im większe są sukcesy ruchu protestów i
strajków w Europie Zachodniej, tym bardziej dramatycznie obnaża
październik-grudzień 2010 | HARTOWNIA. Głos nieobecnych
Strona 67
się brak wymiaru politycznego tych buntów społeczeństw zachodnich odzieranych z resztek złudzeń, co do państwa opiekuńczego,
co do europejskiego modelu socjalnego. A zatem w końcu cała para
i tak pójdzie w gwizdek. Tak jak ongiś w Argentynie” (Piotr Ikonowicz „Przynajmniej spróbowałem”), ZGŁASZA JAKO PIERWSZY
W POLSCE SWOJE PRETENSJE DO PUSTEGO TRONU.
Znamiennym faktem jest jego klęska w dyskusji w komentarzach lewica.pl (patrz: „Samorządność Robotnicza” nr 2/2010 na
dyktatura.info). Poległ przecież w walce ze STARYM PROJEKTEM
MARKSOWSKIM i „starą lewicą rewolucyjną zamkniętą”, czyli z
nami.
Tym samym STARA LEWICA REWOLUCYJNA, BIJĄC PRETENDENTA NOWEJ RADYKALNEJ LEWICY, STAJE W SZRANKI WALCZĄCYCH O TRON NA NASZYM KRAJOWYM
PODWÓRKU.
Włodek Bratkowski
KOMUNIKAT
W dniach 1-3 maja 2011 r. w Markach koło Warszawy odbędzie się II spotkanie z cyklu „Porozmawiajmy o konkretach”. Wszystkich
zainteresowanych już dziś zapraszamy. Szczegółowy program spotkania podamy do wiadomości w kwietniu br.
Redakcja „Hartowni” i zespół „Dyktatury Proletariatu”
COCA-COLA LIGHT
Z punktu widzenia anarchizmu, i to w wersji light, a taką reprezentuje Piotr Ciszewski, wszystko idzie zgodnie z planem. Gdy wielkie formacje lewicy tracą poparcie i azymuty, widoczne są nawet
takie maleństwa, jak Ogólnopolski Związek Zawodowy „Inicjatywa
Pracownicza”, który w międzyczasie „pozyskał nowe komisje zakładowe i środowiskowe” w hipermarketach i usługach.
Można by rzec: „Małe jest piękne!”
Nic dziwnego, że Piotr Ciszewski nieomal pieje z zachwytu:
„Jest to niewielki, ale zawsze przyczółek w ruchu pracowniczym.
Jedna z nielicznych organizacji pracowniczych patrzących dalej niż
bieżące interesy załogi jednego zakładu czy branży”.
Zachwytom nie ma końca:
„W sferze działalności społecznej udało się też nawiązać kontakty ze środowiskami lokatorskimi. W roku 2007 zarejestrowane zostało Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów, a w latach
następnych Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej, Komitet Obrony Lokatorów i podobne organizacje między innymi w Krakowie,
Bielsku-Białej czy Gdańsku. Mamy więc więcej kontaktu z przeciętnym Kowalskim niż w roku 2000. Udało się także przebić z pewnymi lewicowymi postulatami w sferze mieszkaniowej, takimi jak
żądanie intensyfikacji budownictwa komunalnego, do mediów.”
Przez niedopatrzenie Piotr Ciszewski zapomniał o paru nowych
komisjach związkowych w hipermarketach, placówkach bankowych i kulturalnych. To duży błąd, zwłaszcza w skali świata można
przecież zauważyć pewną prawidłowość – wraz z ekspansją kapitalizmu w jego neoliberalnej wersji rośnie liczba przyczółków nowej radykalnej lewicy w wyzwolonych przez kapitał obszarach wolności
gospodarczej i rynkowej.
Sukces kapitalizmu jest zatem pośrednio sukcesem nowej radykalnej lewicy.
Podobnie zresztą dzieje się na gruncie idei. Tu można mówić już
o współpracy. Kapitał i prawica, ręka w rękę z nową radykalną lewicą, wypierają starą lewicę.
Miernikiem upadku nowej radykalnej lewicy nie mogą być
przecież sukcesy czy porażki wyborcze. W przypadku różnych nurtów anarchistycznych i „wolnościowych” absencja wyborcza sama
przez się jest już ideowym sukcesem.
Wspólny interes i komunizm jako wspólny wróg, to kropka nad
„i”.
Reasumując: „Mimo wszystko w ciągu ostatniej dekady widać
więc pewien niewielki postęp.” A zatem – „Nie jest tak źle”.
Jest nawet dobrze – można przecież pluć na „komuchów” i bolszewików, nie zaliczając ich nawet do „ideowej lewicy”, w czym specjalizuje się Piotr Ciszewski, podążając dziarsko za dyskursem
prawicy, również tej IPN-PPS-owskiego chowu.
Można wręcz powiedzieć, że z punktu widzenia wszelkiej maści
„wolnościowców”, w tym posttrockistów w stylu Piotra Kendziorka,
czy zoologicznego antykomunizmu „Obywatela” i Durango 95 w
wykładni lewicowo.pl, jest nawet całkiem nieźle.
Co z tego, że wielki potencjał tzw. nowych ruchów społecznych
i „oddolnych mobilizacji” odbija się grochem o ścianę, nie czyniąc
żadnej szkody panującej formacji, która w tym czasie pacyfikuje coraz to nowe obszary społeczne, nie przejmując się wcale przyczółkami serwującymi lokatorom „ideowo-lewicową” coca colę light i
„jedzenie zamiast armat” i buldożerów.
Piotr Ciszewski sprawę stawia jasno:
„Dotychczasowe strategie parlamentarne czy nakierowane na
wielkie zakłady oraz biurokratyczne związki zawodowe to prosta
droga do samomarginalizacji lewicy. Miejmy nadzieję, że tendencje
te w nowej dekadzie zostaną ostatecznie zarzucone.”
Nawet „Lewiatan” lepiej by nie postawił sprawy.
I w tym przypadku P. Ciszewski może liczyć na bezwarunkową i
dozgonną wdzięczność kapitału.
Przyjdzie walec i wyrówna.
Egalitaryzm jest o krok.
(b.)
„HARTOWNIA. Głos nieobecnych”. Pismo zarejestrowane pod nr Pr 2659 w sądowym Rejestrze Dzienników i
Czasopism. ISSN: 2081-8831. Redaguje zespół społeczny. Wydawca i redaktor naczelny: Piotr Tadeusz Strębski.
Redaktor prowadzący: Ewa Balcerek.
Kontakt z redakcją: e-mail: [email protected], tel. 0504-699-231, http://www.dyktatura.info.
Wpłaty na fundusz wydawniczy: Piotr Tadeusz Strębski, BRE Bank mBank: 63 1140 2004 0000 3602 3174 9298,
tytuł wpłat: „Hartownia”.
Materiałów nie zamowionych redakcja nie zwraca. Nadesłanie listu do redakcji traktujemy jako zgodę na jego
ewentualne opublikowanie po skrótach redakcyjnych.
Pismo powstaje w pełni na oprogramowaniu otwartoźródłowym: system operacyjny Linux Mint, pakiet biurowy
OpenOffice.org, edytor graficzny Gimp, skład DTP Scribus.

Podobne dokumenty