Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Federica Bosco
Przełożyła
Agata Pryciak
Tytuł oryginału
NON TUTTI GLI UOMINI VENGONO PER NUOCERE
Copyright © 2013 Arnoldo Mondadori Editore S.p.A., Milano
I edizione ottobre 2013
All rights reserved
Projekt okładki
Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce
© Getty Images
Redaktor prowadzący
Anna Czech
Redakcja
Joanna Habiera
Korekta
Maciej Korbasiński
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-8069-049-3
Warszawa 2015
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
ABEDIK SA
61-311 Poznań, ul. Ługańska 1
Rozdział 1
–Cristina? Cristina, obudź się!
Mhm… o Boże, ale mi niedobrze, gdzie ja jestem?
W głowie mi wiruje, jakbym kręciła się na popsutej karuzeli… Dlaczego wszyscy tak wrzeszczą, czyżby wyprzedaże się zaczęły? Ktoś mnie bije po twarzy! Co ja złego
zrobiłam?
–Cristina… Cristina, słyszysz?!
No pewnie, że słyszę! Przecież raz po raz dostaję po
gębie! O co ci chodzi, człowieku, masz jakiś problem z kobietami? I jeszcze ta świetlista aureola wokół głowy… No
już, Jezu Chryste, wracaj pomnażać chleb i ryby, a mnie
pozwól spać, proszę.
–Cristina, obudź się. Pobudka! Wiesz, gdzie jesteś?
Pewnie, że wiem: bezpieczna we własnym łóżku, śpię
sobie smacznie, żeby tylko nie myśleć o tym łajdaku, który
już od dwóch dni nie raczy do mnie oddzwonić. Wypiłam
trochę za dużo nalewki jagodowej, w końcu i tak stała
bezczynnie w lodówce, a teraz śni mi się jakiś koszmar…
Zdaje się, że jagódki były halucynogenne… No dobra, ale
teraz wynocha z mojego snu, mężczyzno z aureolą, chcę
5
się obudzić, wziąć prysznic, pójść do kuchni i usmażyć
sobie jajecznicę z grubą kromką chleba z masłem… Mam
ochotę na coś tłustego i jeszcze… wielki kubek kawy, oj,
zdaje się, że potrzebuję kaw…
ŁUP!
–Ożeż ku…! Nie bij! – Wytrzeszczam oczy.
–POBUDKA! POBUDKA! – woła Jezus w mistycznej
ekstazie. – Cristina, spójrz na mnie! No już! Jesteś na pogotowiu! Teraz musisz mi powiedzieć, co połknęłaś: tabletki nasenne, pigułki, aspirynę, płyn do chłodnic? Mów!
To bardzo ważne!
–Ale zaraz… o co chodzi?… O Jezu, moja twarz…
– mamroczę i z wysiłkiem podnoszę głowę. Czuję, jak pieką mnie poobijane policzki.
–Cristina! Skup się! – krzyczy, potrząsając mną jak
workiem kartofli. – Jeśli coś wzięłaś, musisz mi powiedzieć!
–Czy ja coś wzięłam? – odpowiadam oszołomiona. – No
tak, ale… nic takiego… znaczy tylko… ze dwadzieścia wal…
–Dwadzieścia?! Szybko, zestaw do płukania żołądka!
– wrzeszczy jak nawiedzony. – Dwadzieścia pigułek valium słonia by z nóg zwaliło! Musimy się pospieszyć albo
zaraz ją stracimy!
–Ale jakiego znowu val… – Nie kończę zdania, bo
unieruchamiają mnie cztery ręce i ktoś wpycha mi do
gard­ła rurę. – Nie płukanie żołądka! NIE! – Usiłuję się
wyrwać, ale w tym pozbawionym sensu filmie źli bohaterowie mają nade mną przewagę, a ja czuję się jak szmaciana lalka i nie mam siły walczyć.
–Spróbuj się odprężyć i przełknąć, to zajmie chwilę
– radzi obrzydliwie uprzejmy pielęgniarz.
6
Jasna sprawa! Zawsze gdy chcę się odprężyć, wybieram
płukanie żołądka!
Mam ochotę wysłać ich wszystkich do diabła, ale nie
mogę mówić i w związku z tym ograniczam się do wrogiego grymasu i rzucam dokoła nienawistne spojrzenia.
Jak kot u weterynarza.
–Oddychaj normalnie, okej? – Człowiek z aureolą ścis­
ka delikatnie moje ramię, co sprawia, że w sercu czuję
błogie ciepło. Zaraz potem do gardła wlewają mi litr czegoś, co na pierwszy rzut oka przypomina płynny gips, i tą
samą rurą wsysają to z powrotem.
Czuję się jak UFO ze Strefy 51.
W chwilę później zastygam na łóżku pozbawiona sił,
godności i – jak mi się zdaje – kawałka żołądka.
Nie jestem w stanie sformułować jakiejkolwiek sensownej myśli.
Migawki z ubiegłej nocy przelatują mi przez głowę
w przypadkowej kolejności.
Pamiętam jedynie, że po pięciu kieliszkach nalewki
i ostatnim esemesie do Lorenza postanowiłam się zdrzemnąć, więc łyknęłam kilka pastylek, wsadziłam korki do uszu,
naciągnęłam maseczkę na oczy i wyłączyłam telefon.
Gdybym wiedziała, że taka dawka waleriany grozi płukaniem żołądka, wybrałabym inne rozwiązanie.
A może jednak coś było w sałatce?
I jak do cholery udało im się wejść do mojego domu?
Wyważyli drzwi? Świetnie, właścicielka mieszkania mnie
zabije. A Krokiet? Pewnie nawiał, ta kocia szumowina.
Muszę stąd spadać. Natychmiast.
Siadam na łóżku i narasta we mnie panika, bo nie widzę ani własnych ubrań, ani butów.
7
Ja chcę do domu, już!
Gdzie mogę się wymeldować w tym hotelu?
Drzwi otwierają się nagle i wchodzi lekarz. Obdarza
mnie uśmiechem, wesołym i pełnym troski jednocześnie.
Opadam na poduszki, wyczerpana.
Nie. Tak szybko to się nie skończy.
–Jak się czujesz, Cristino? – pyta mnie łagodnie i przysuwa krzesło do mojego łóżka.
Muszę przyznać, że bez aureoli wygląda zdecydowanie
lepiej, o niebo lepiej!
Blask reflektora bijącego mu zza pleców i całe to walenie mnie po gębie sprawiły, że wzięłam go za pięćdziesięciolatka. Teraz daję mu maksymalnie trzydzieści pięć.
Ma ciemne oczy, zgrabny nos, krótkie, rozwichrzone
włosy i trzydniowy zarost, który jest naprawdę seksowny.
O Boże, w sumie chętnie zostanę tu jeszcze trochę,
dam sobie spokój z ucieczką i dam się dokładnie przebadać.
–Boli mnie brzuch… – skarżę się słabym głosem i przybieram zbolały wyraz twarzy.
–Wierzę – odpowiada łagodnie. – Wczasy to nie są…
–Nie… – Robię smutną minkę.
–Chcesz chwilę porozmawiać czy wolisz odpocząć?
– pyta.
–Nie, nie, w porządku, porozmawiajmy! – zgadzam się
z entuzjazmem i sadowię się wygodniej na poduszkach.
– Co chciałby pan wiedzieć, doktorze…?
–Montecchi, ale wystarczy Marco – odpowiada
z uśmiechem.
Montecchi? Jak Romeo Montecchi, ukochany Julii Capuleti u Szekspira? Jakie to romantyczne!
8
–Słuchaj, Cristina, przywieźli cię do nas na sygnale,
ponieważ w esemesie do swojego chłopaka napisałaś, że
chcesz z tym skończyć, i wyłączyłaś telefon, a on zadzwonił na pogotowie. Musisz mu teraz podziękować, bo ocalił
ci życie!
–To nie jest mój chłopak! – spieszę z wyjaśnieniem.
– Jesteśmy tylko przyjaciółmi!
–Rozumiem, ale to nie zmienia faktu, że usiłowałaś
się… – mówi i przybiera poważną minę – …usiłowałaś
odebrać sobie życie!
–Odebrać sobie życie? – odpowiadam zdezorientowana.
Lorenzo, ty skończony palancie! Ze dwadzieścia razy
do niego dzwoniłam, bez odzewu, więc w końcu napisałam:
Okej, zrozumiałam, kończę z tym! Pojęcia nie masz,
co straciłeś. Żegnaj!
W sensie: kończę z dzwonieniem do ciebie. Jasny
przekaz, nie? Nawet chomik by zrozumiał. A teraz Romeo
Montecchi myśli, że chciałam się zabić z miłości?… uzna
mnie za frajerkę… niech to szlag!, w końcu mamy rok
2013, no bez jaj!
Ale jeśli dzięki temu wzruszy się moim losem…
–To była chwila słabości – szepczę, spoglądając melancholijnie za okno. – Czułam się strasznie samotna i porzucona…
–Słuchaj, Cristina, każdy z nas miewa chwile, gdy czuje się samotny i zdesperowany, zwłaszcza jeśli sprawy nie
idą po naszej myśli, praca, przyjaźnie, rodzina, miłość…
mogłoby się zdawać, że cały świat sprzysiągł się przeciwko nam, i zrozumiałe, że wówczas czujemy się bezsilni
i przytłoczeni…
9
–Właśnie tak się czułam… Marco… – Patrzę mu głęboko w oczy. – Bezsilna i przytłoczona.
–Ale przecież samobójstwo to głupota, rozumiesz?
Życie jest zbyt cenne i nie można z niego rezygnować
z powodu jednej nieprzyjemności! Wyobraź sobie, że twój
chłopak nie zdążyłby zadzwonić…
–To. Nie. Jest. Mój. Chłopak.
–W porządku, ale gdybyśmy nie zdążyli cię uratować,
wyobraź sobie, jaki ból sprawiłabyś swoim rodzicom. Co
poczuliby twoi przyjaciele i bliscy, którzy cię kochają?
–Marco… – mówię drżącym głosem. – Ja… zostałam
sama na świecie… nie mam nikogo, czułam się taka samotna i… niepotrzebna.
I kiedy tak skupiam na sobie całą uwagę doktora Montecchi, który patrzy mi w oczy, jakbym była rozkosznym
szczeniaczkiem foki, drzwi otwierają się na oścież i do pokoju wpada stado złożone z mojej matki, mojego ojca,
mojego brata bliźniaka Luki, mojej przyjaciółki Carlotty i oczywiście tego geniusza zbrodni Lorenza. I wszyscy
biegną w moim kierunku, przejęci, jakby właśnie wyrwano
mnie z rąk porywaczy.
–Gdzie jest moja mała dziewczynka? Co się przydarzyło maleństwu mamusi?
–Omal nie dostałem zawału! Co też ci strzeliło do głowy?
–Gdyby nie Lorenzo, już byłabyś martwa! Kretynka!
–Postanawiasz się zabić i mówisz to jemu? Tak postępuje prawdziwa przyjaciółka?
–Sama na świecie, co? – podsumowuje doktor Montecchi i z zakłopotanym uśmiechem ustępuje miejsca inwazji barbarzyńców.
10
–Raczysz nam to wyjaśnić? – pyta moja mama i klepie
mnie po policzkach, które od uszczypnięć i klapsów zrobiły się już pewnie fioletowe.
–Co cię do tego popchnęło? Zrobiliśmy coś złego?
– dopytuje ponuro mój ojciec.
–Czy to dlatego, że obiektywnie rzecz biorąc, to ja
jestem bardziej inteligentny z naszej dwójki? – insynuuje
mój brat.
–Chciałaś ze sobą skończyć z jego powodu? – prycha
Carlotta, wskazując z niedowierzaniem na Lorenza.
Usiłuję otrząsnąć się z ich buziaków, objęć, głaskania
i pretensji.
–Coś ty sobie, kurde, wyobrażał?! – wrzeszczę do Lorenza. – Ja wcale nie chciałam się zabić!
–Skąd miałem wiedzieć? – odpowiada obronnym tonem. – Napisałaś mi przecież esemesa!
–Sądzisz, że takie z ciebie ciacho, że gdy zostawiasz
dziewczynę, to ona od razu chce się zabić? Widziałeś siebie w lustrze?
–Nie takie historie słyszałem! Naszły mnie wątpliwości, więc zadzwoniłem gdzie trzeba. – Wzrusza ramionami.
–Dobrze zrobił. – Moja rodzina bierze jego stronę.
– Dzięki niemu uratowali ci życie!
–Uratowali mi życie? A jak niby miałam się zabić dwudziestoma pigułkami waleriany, do nosa je sobie wepchnąć?
–Nie wymawiaj tego słowa! – Moja mama łka dramatycznie. – Nie mogę nawet o tym myśleć, nie wyobrażasz
sobie, jakie to straszne…
–Nie mów tak nawet w żartach! – upomina mnie ojciec i obejmuje żonę. – Wiesz chyba, co się stało z tą nieszczęsną piosenkarką?
11
–Z kim? Amy Winehouse? Przecież ona była narkomanką i alkoholiczką, tato, a ja nawet nie palę! – wołam
zrozpaczona.
–Wiele poetek popełniło samobójstwo! – upiera się
Carlotta, bawiąc się rurką od kroplówki. – Na przykład
Sylvia Plath, Virginia Woolf, Anne Sexton… Ty nie pisałaś
wierszy w liceum przypadkiem?
–Owszem, a w dodatku wygrałam nagrodę na najlepszy wiersz na Dzień Matki, czy to mnie dodatkowo obciąża? O co wam wszystkim chodzi? Powariowaliście?
Chciałam tylko przespać osiem godzin cięgiem, zważywszy na to, że pracuję jak wariatka. Szkoda, że nikogo to
nie obchodzi!
–Michael Jackson też chciał trochę pospać, ale drgnęła
mu ręka.
–Carlotta, ucisz się, bo cię uduszę! – wybucham.
–Okej… chyba czujesz się lepiej… Muszę lecieć…
– bąka Lorenzo.
Czuję ukłucie bólu i napływającą falę smutku gdzieś
w okolicach żołądka.
–Jak to, idziesz sobie… Już?
Łzy napływają mi do oczu, dochodzę do wniosku, że
nic a nic go nie obchodzę i moje serce krwawi. Czuję się
opuszczona i bezsilna.
–Mamo, tato… zostawicie nas samych na chwilę?
– proszę i próbuję jednocześnie rozluźnić ciasny węzeł
w gardle.
Moja rodzina wychodzi na korytarz. Carlotta i Luca
dalej siedzą na stoliku, wymachując nogami, jakby czekali
na finał Wimbledonu.
–Waszej dwójki to również dotyczy! – warczę.
12
Carlotta wykrzywia się i ciągnie Lucę za sobą.
Lorenzo stoi obok mojego łóżka, a na jego twarzy maluje się grymas niezadowolenia.
Za nasz ostatni kontakt można uznać esemesa sprzed
dwóch dni, w którym pisał, że nie jest w stanie dłużej
tego ciągnąć, po czym uznał za stosowne nie odpisywać
mi więcej.
Przez chwilę wyobrażam sobie, że naprawdę leżę na łożu śmierci, głównie po to, żeby czuł się winny i musiał
mnie poślubić, ponieważ takie byłoby moje ostatnie życzenie, a później sprzedałabym swoją historię jakiemuś
tabloidowi. Już sobie wyobrażam tytuł na okładce: „Ostatnia wola Cristiny”. No tak, to ja, jak zawsze pełna weny
twórczej Cristina, bohaterka tragiczna.
–Słuchaj, Cristina… – mówi, wpatrując się w podłogę. – Między nami się nie układa i dobrze o tym wiesz.
Tkwimy w martwym punkcie od wielu miesięcy, ciągle się
kłócimy… Nie ma sensu dłużej tego ciągnąć, prawda?
Oddycham bezgłośnie, zapatrzona w wystrzępiony róg
prześcieradła.
–Kim ona jest? – pytam z kamienną twarzą.
–Nie mam… żadnej… – jąka się.
–Nigdy nie umiałeś kłamać, Lorenzo – odpowiadam
z goryczą. – Tyle że teraz mnie to nie obchodzi, naprawdę.
–Nie obchodzi? – powtarza ostrożnie.
–Nie – potwierdzam i wbijam w niego wzrok. Uśmiecham się smutno. – Masz rację, między nami od dawna
się nie układa. Próbowałam poskładać do kupy coś, co
było całkiem popsute. Może z przyzwyczajenia, a może z sentymentalizmu… Dziewczyny bywają nieznośnie uparte. Ale w końcu zrozumiałam, jakie głupie
13
i bezsensowne jest naprawienie naszego związku. Lepiej
dać sobie spokój i poszukać szczęścia gdzie indziej – peroruję. Mam wilgotne oczy i głaszczę jego dłoń. – Może
znajdziesz szczęście przy jej boku, jeśli to dziewczyna
odpowiednia dla ciebie… – Robię teatralną pauzę w nadziei, że padnie do moich stóp i będzie błagał o przebaczenie za swoją niewierność, a potem własną krwią
podpisze cyrograf, w którym przysięgnie, że nigdy nie
było żadnej innej.
W myślach liczę do dziesięciu.
Jeśli czegoś się nauczyłam w Tele TY, to z pewnością
dramatycznych pauz!
–No… skoro tak mówisz… – Zerka na telefon. – To ja
wróciłbym teraz do Lisy… Jedliśmy właśnie u niej kolację,
kiedy… Pewnie wciąż na mnie czeka…
Przestaję liczyć i wbijam w niego morderczy wzrok.
–Ty obrzydliwy zdrajco, łajdaku, oszuście, kanalio!
– wrzeszczę, aż oczy wychodzą mi z orbit. Wszyscy się
zbiegają.
–No ale… przecież mówiłaś, że nic cię to nie obchodzi
– zawodzi i chowa się za plecami mojego ojca.
Zrywam się na równe nogi, staję na łóżku i chwytam
za pałąk kroplówki. Zaraz roztrzaskam mu tym łeb!
–Przeklęty imbecylu! Co to za lafirynda? Chcę wiedzieć! Znam ją? Gadaj, tchórzu!
–Spokojnie, skarbie, uspokój się… – Moja matka zbliża się do mnie powoli, jak do rozjuszonego byka. – Daj to
mamusi, dobrze? – Delikatnie odbiera mi broń. – Dobra
dziewczynka… a teraz zejdź z łóżka.
Udaję nieszkodliwą i schodzę, ale zaraz skaczę mu
do gardła, ciągnąc za sobą pałąk, kroplówkę i moją matkę.
14
–Pięćdziesiąt euro i jest twój – szepcze mi do ucha mój
brat w roli żywej tarczy.
–Nie jest wart pięćdziesięciu euro! – wrzeszczę i czuję,
jak pulsuje mi żyła w szyi.
Nadbiega doktor Montecchi zaniepokojony krzykami i usiłuje opanować zamieszki. Delikatnie wyprasza
wszystkich z pokoju.
–Uważam, że Cristina powinna odpocząć. – Kładzie
mi dłoń na ramieniu. – Zatrzymam ją do jutra na obserwacji. Rano możecie ją odebrać. W porządku? – mówi
uprzejmie, lecz stanowczo, a mnie znowu chce się płakać.
Posyłam Lorenzowi ostatnie spojrzenie, z którego (mam
nadzieję) zdoła wyczytać życzenia długiej i bolesnej agonii,
a potem poddaję się kolejnej rundce buziaków, które przyjmuję z założonymi ramionami i nieprzyjemnym grymasem.
–Cri, spróbuj teraz się zdrzemnąć – szepcze Carlotta,
gładząc mnie po włosach. Znów jest perfekcyjnie opanowana. Zen. – To była nieprzyjemna noc, jutro wszystko
obgadamy, okej? – Całuje mnie w czoło i wychodzi.
–À propos nieprzyjemnych rzeczy, to może naprawdę
ci się przydać. – Mój brat podaje mi dyskretnie miętowe
tik taki. – Jedzie ci z gęby…
Zabijam go wzrokiem i odwracam się poirytowana.
Montecchi i ja zostajemy sami.
Mam straszną ochotę wrócić do domu i przepłakać cały
weekend z wielką paczką ciastek i pełnym słoikiem nutelli, wiem jednak, że wówczas skończyłabym pewnie przed
domem Lorenza – rzucałabym kamieniami w jego okna
albo dziurawiła mu opony w samochodzie.
Przedawkowanie węglowodanów jest groźniejsze w skutkach niż nadużywanie alkoholu.
15

Podobne dokumenty