Dimitris Nollas JOHN BULL PUB

Transkrypt

Dimitris Nollas JOHN BULL PUB
Dorota Jędraś
Dimitris Nollas
JOHN BULL PUB
Trzydziesty pierwszy maja i nagle Warszawa. Zaciągnięty w
ostatniej chwili, mam zastąpić pewnego krytyka literackiego na
uroczystości poświęconej polskiemu literatowi, który przetłumaczył
Kawafisa. Jestem w rękach władzy czy ofiarą samego siebie?
Spaceruję ulicami miasta i zanurzam się w magicznych
wspomnieniach niczym w kolorowym śnie. Trzydzieści trzy lata
temu, w czasach moich wędrówek, Frankie i Martine, Hanka i
Danka. Maria Krawczyk, Françoise Brenac, Roger Cornu, Andrzej i
Rafał.
A teraz głupek, który został zobowiązany – sam siebie
zobowiązałem, by wymówić trzy zdania po francusku, w języku, w
którym duszę się własną śliną, nawet jeśli tylko go słyszę. Tak czy
inaczej, ciekawy człowiek z tego Zygmunta Kubiaka, tłumacza.
Po spotkaniu gorączka zapoznawania się publiczności z
obecnymi pisarzami. Powierzchowne komplementy, niezręczne
pytania, te same, szablonowe frazesy. Nuda, aż płakać się chce, i
zapach formaliny, moda na poznawanie poety jako człowieka.
Ciekawość, która kieruje czytelników ku poznaniu pisarza, niesie
wiele ryzyka i z całą pewnością jest bez korzyści dla twórcy. Żadnej
korzyści dla niego i prawdopodobnie katastrofalne skutki dla innych.
Zwykle „zysk” ze znajomości poety może zagubić się w wierszu.
Kogoś, kto podziwia piękno wiersza i żyje tym pięknem, nie
obchodzi, czy poeta był niskim, sflaczałym grubasem, czy może
chciwym dusigroszem. A nawet jeśli tak jest, kto więcej zyskuje:
ten, kto tego nie wie, czy ten, który zdołał poznać autora i
dowiedział się o nim tego wszystkiego? Komu wiersz zabrzmi
dźwięczniej, niczym dzwon?
Kiedy ich opuściłem, znalazłem schronienie w pewnym
pubie, nieco poniżej Rynku Starego Miasta od strony Wisły,
nazywał się „John Bull Pub”. Wszędzie ta sama plaga, jednolitość na
jednym i tym samym poziomie. Ciemne, lakierowane, niskie stoły;
gdyby z sąsiedniego stolika nie przedzierały się nad pikowanymi,
obitymi welurem kanapami polskie rozmowy, to scena ta mogłaby
rozgrywać się gdziekolwiek.
Przed pubem, na trawiastym zboczu, które schodzi w
kierunku rzeki, mały blondynek z zaplecionym warkoczykiem na
karku biegnie jak opętany, pchając motocykl-zabawkę po ścieżce,
którą ledwie można dostrzec na trawniku; udaje odgłosy silnika, na
zmianę wycie lub wybuchy, zależnie od przeszkody, na którą akurat
natrafił. A obok blond lolitka około dwunastu lat w wytartych
dżinsach wdzięczy się do niego i różową gumą do żucia puszcza mu
balony pod samym nosem. Jak piękna jest młodość, wymamrotałby
z nostalgią Humbert Humbert.
Później Zachęta i z okazji pięćdziesięciolecia zakończenia II
wojny światowej dramatycznie zatytułowana wystawa „Gdzie jest
brat twój, Abel?”. Pośród artystów jest i Kounellis, który żelaznymi
torami na czarnym tle odpowiada na pytanie zawarte w tytule.
Natychmiast można odczytać symbolikę obozu koncentracyjnego:
zwęglona, czarna ziemia, po której „suną” koła pociągu
wypełnionego ofiarami.
Odlatuję dziś wieczorem do Aten, wracam pieszo do domu,
który jest dość daleko. Chcę ograniczyć do minimum czas, który
zabiera wymiana zbędnych grzeczności. Wczoraj wieczorem
gospodarz domu, w którym goszczę, podsycany głupim
antyklerykalizmem twierdził, że Kościół Katolicki nie odegrał
żadnej roli w rozpadzie reżimu Jaruzelskiego. Twierdzenie, że
komunizm upadł tylko i wyłącznie za sprawą ekonomicznej biedy,
jest głupie, ale on to mówi tylko po to, by umniejszyć znaczenie
Kościoła. (Tak, jakby mnie to obchodziło, on jednak chce mnie
wkurzyć, bo wie, że jestem wierzący).
Przechadzając się po Nowym Świecie, w drodze do domu,
odkryłem budynek pewnej instytucji, w którym mieści się Klub
Aktora. Zatrzymałem się na chwilę, aby coś wypić i odetchnąć.
Stłumione oświetlenie, środkowoeuropejski, dekadencki wystrój. Na
ścianach zdjęcia aktorów pokroju Georgii Wasiliadou1 i Zannina2
(Cybulskiego nie było). Za barem kobieta zupełnie bez wyrazu, o
smutnie zarysowanych brwiach, uśmiecha się do mojej łysiny; i
oczywiście wiem, dlaczego pokłóciłem się z gospodarzem.
Szyderczo mi się sprzeciwia. Kiedy kogoś gościsz, udajesz, że nie
słyszysz jego natręctw i głupot, które, twoim zdaniem, z siebie
wyrzuca. On jednak oponuje mi cały czas jak małe dziecko.
Gdybym twierdził uparcie, że Wałęsa jest Polakiem z Gdańska,
byłby w stanie powiedzieć: „Nie, jest Białorusinem z Lubina”.
W każdym razie, towarzyszył mi w drodze na lotnisko i
podarował mi mały, obity skórą poradnik O naśladowaniu Chrystusa
wydrukowany „w Paryżu, w Drukarni Firmina Didota”. Czy ten
człowiek niczego nie pojmuje, czy to może ja znowu źle
zrozumiałem i on sobie żarty ze mnie stroi? Wygląda na to, że
jestem na nie podatny.
Samolot miałem o jedenastej, zdążyłem więc wypić jeszcze
dwa, trzy kieliszki wyborowej za wieczorny lot; wypoczęty
siedziałem na jednym z tych tanich, plastikowych krzeseł w hali
odlotów na lotnisku. Chwała polskiemu wojakowi w furażerce
przypominającej złożoną serwetkę, który życzliwie mnie obudził.
Byłbym tam nadal, zakończywszy krótką wizytę, godną najlepszych
polskich tradycji.
1995
1
Georgia Wasiliadou – grecka aktorka, znana głównie z ról komediowych –
przyp. tłum.
2
Zannino – popularny aktor grecki, znany z charakterystycznych ról
drugoplanowych – przyp. tłum.

Podobne dokumenty