Spis treści: 1 2 3

Transkrypt

Spis treści: 1 2 3
Od redakcji
Spis treści:
Od redakcji
Słowo prezesa
Księżyc – Błażej Ceranka o przygodzie w Tatrach Słowackich
Migawki z Norwegii – fotoreportaż Jagody Adamczyk-Ceranki
Kociołki – z Duchem Gór zmierzyła się Jagoda Adamczyk-Ceranka
Wycieczka Panego do Chatki Wielkanocnej
Skały Zegarowe „sprzedaje” Andrzej Janka
Pierwsze zimowe potyczki Kuby Ceranki
Droga alpejska w weekend – czy sie uda? pyta Pany
Krzysztof Palus we wspomnieniach Panego
Ewentualnie narty poleca Michał Włodarczak
Sella – wakacje Marcina Miczke
Giewont w trzech odsłonach
Direttissima północnej ściany Giewontu – Radek Smulski
Ściana – Błażej Ceranka
Po drugiej stronie cienia – Maciek Sokołowski
Informacje klubowe
Sprawozdanie zarządu kadencji 2004-2007
1
2
3
9
13
18
20
22
25
26
28
30
34
35
37
39
41
42
Po ponad pięcioletniej przerwie oddajemy do Waszych rąk nowy
numer Luuzu. Numer - jak przystało na biuletyn Klubu Wysokogórskiego
- o charakterze zdecydowanie górskim. Choć zima dobiegła już końca,
artykuły o Giewoncie, wspinaniu zimowym w Alpach i Tatrach mogą
stanowić inspirację w planowaniu następnego sezonu. Fotoreportaż z
Norwegii daje przedsmak przygody, jaką jest wspinanie w mniej
popularnej w naszym kraju Skandynawii. Jednak nie trzeba pojechać aż
na daleką północ, żeby dobrze się bawić. Wystarczą nasze Karkonosze i
kilku dobrych przyjaciół. Bo w końcu też o to we wspinaniu chodzi – o
miłe spędzenie czasu z ludźmi, z którymi łączy nas wspólna pasja.
Ponieważ wydanie numeru zbiega się z końcem kadencji
obecnego zarządu, pod koniec numeru znajdziecie sprawozdanie z
tego, co działo się w ciągu ostatnich trzech lat w naszym klubie.
Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do wydania obecnego
numeru i jednocześnie zachęcam pozostałych członków naszego Klubu
do współuczestniczenia w tworzeniu numerów kolejnych!
Jagoda Adamczyk-Ceranka
Redakcja: Jagoda Adamczyk-Ceranka tel. 501 10 99 22 e-mail:[email protected]
Druk wnętrza: Maciej Przebitkowski Druk okładki: drukarnia MJP www.mjpdruk.pl
Okładka: Na grani Hornli na Matterhornie foto: Paweł Albrecht
1
Słowo prezesa
Luuz!!!... Każdy z nas stosował ten okrzyk w swojej
karierze wspinaczkowej wielokrotnie. To też pewien styl bycia a
czasem i życia. To też czasopismo KW-Poznań sprzed lat, tzw
„biuletyn wewnętrzny” zawierający informacje z życia Klubu.
Zarówno te ważne, wspinaczkowe, jak i mniej ważne i zupełnie
nieważne, humorystyczne i dziwne. Tylko że ostatnio od dawna
się nie pojawiał. Wielu z nas, starszych stażem „klubowiczów”,
LUUZ pamięta jako czasopismo, na które się czekało. „Luuz”,
pachnący bardziej dawną tradycją i wspomnieniami nie jest
znany młodym łojantom. A szkoda, bo znaleźli by tam dla siebie
wiele cennych wiadomości dot. zarówno rejonów wspinania jak i
naszej klubowej historii, dokonań, testów sprzętu. Kto ma
jednak teraz czas na poszukiwanie i przeszukiwanie starych nr
Luuz-u? Niestety, zadziałał internet. Nie ma się czemu dziwić,
jest postęp, idziemy do przodu, żyjemy szybciej i tak już będzie.
Ale dla przypomnienia i uatrakcyjnienia życia Klubowego
postanowiliśmy wydać kolejny nr LUUZU !!!
Forma, jak na dzisiejsze czasy może nie z najwyższej półki
ale wiadomo że za wszystkim stoją pieniądze. Zresztą chodzi o
tamten klimat i wierność stylu. O przypomnienie i być może
kontynuację pewnej formy utrwalania na dłużej naszej historii.
Walne Zebranie Członków KW Poznań jest akurat dobrą
okazją do wydania kolejnego numeru czasopisma, w którym być
może, każdy coś dla siebie znajdzie. Niewiele jest okazji
abyśmy się razem spotkali – my członkowie KW w tak szerokim
gronie wiekowym. Nie wszyscy przecież korzystają z internetu i
to co dzieje się w Klubie nie jest bliżej znane. Zresztą nikt nie
jest w stanie w całości i wiernie opisać życia Klubowego, ale
cząstkę tego znajdziecie w LUUZZIE.
Poprzednie numery wychodziły różnie: regularnie, ale
również i okazjonalnie. Było ich wg. mojej wiedzy 17.
Poprzednim wydawcom, naszym koleżankom i kolegom, należą
się słowa podziwu i uznania, że w znacznie trudniejszych
warunkach organizacyjno-technicznych potrafili wydać aż tyle
numerów LUUZu.
Teraz też nie było to łatwe zadanie, o czym przekonała się
kol. Jagoda – nasz Redaktor Naczelny. Ale też z zupełnie
innych względów niż kiedyś. Jednak dzięki jej konsekwencji i
uporowi w zdobywaniu materiałów udało się. Bardzo trudno,
było „wyprosić” od „klubowiczów” materiał do opublikowania.
Chyba się jednak udało. Jagodo - dzięki.
Mam nadzieję że następny LUUZ nie będzie miał tak dużej
przerwy.
Prezes KW Poznań – Jacek Wichłacz
2
K S I Ę Ż Y C
Teraz, kiedy w Tatrach dokonuje się superszybkich przejść najtrudniejszych
tras i misternych hakówek wspinaczka klasyczną drogą na Galerii Gankowej nie jest
czynem zuchwałym. Myliłby się kto jednak twierdząc, że przedsięwzięcie to nie ma
smaku wielkiej przygody.
Zima była w pełni. Ugięci ciężarem plecaków właśnie dochodziliśmy do
położonej u wylotu Doliny Białej Wody, zatopionej w marcowym śniegu leśniczówki
– siedziby nieugiętego strażnika praw TANAP-u. Chcieliśmy chyłkiem przemknąć
obok jego siedziby, ale droga wiodła uparcie widoczną jak na dłoni polaną. Tyran
dopadł nas z okrzykiem „Stój!” na ustach dokładnie w momencie, kiedy mieliśmy
wkroczyć na zakazany teren, czyli ścieżkę za szlabanem i sterczącą obok tabliczką,
która obwieszczała wszem i wobec, że dalsza droga jest w sezonie zimowym
zamknięta. Posturą przypominał niedźwiedzia, a brodę miał na podobieństwo Fidela.
Na wypadek, gdyby w głowie nierozważnego przechodnia zrodziła się wątpliwość,
3
kto tu rządzi dopełnienie jego majestatu stanowiła odpięta kabura, bynajmniej nie
pusta. Jego głos zabrzmiał bezlitośnie: „Taternickie karty!?”. Ten drogocenny papier
mógł otworzyć dla nas słowackie doliny. Niestety nie byliśmy jego szczęśliwymi
posiadaczami, więc jedyne co mogliśmy zrobić to zaklinać się na posiadane
doświadczenie, na umiłowanie przyrody, na nieodparta chęć znalezienia się w sercu
tatrzańskiego pustkowia. Odpowiedź niezmiennie grzmiała „Ne!”. Ale my byliśmy
równie nieugięci. Zbyt mocno skrzesane urwisko Ganku rozpaliło nasze wyobraźnie,
żeby teraz poddać się nie zrobiwszy dosłownie wszystkiego co w naszej mocy. Po pół
godzinie pertraktacji brodacz uważnie obejrzał nasze paszporty a po następnych
dziesięciu minutach pobrał opłatę za nocleg na taborze „Pod Wysoką”. Pierwsza
poważna przeszkoda została pokonana.
Już wielokilometrowa wędrówka dnem Doliny Białej Wody była jakże
odmienna od przepychania się przez popularne, zatłoczone szlaki. Po prostu dzicz!
Torowaliśmy w śniegu po kolana i choć jest to ciężka praca – zwłaszcza z garbem na
plecach – zamiast zniechęcenia wysiłkiem, czerpaliśmy radość z obecności w tym
bezludnym miejscu. Jakkolwiek wiele polskich ścian oferuje niezwykłe doznania
wspinaczkowe, tylko słowackie szczyty cechuje niedostępność i oddalenie od
ludzkich siedzib, a zakątek do którego zmierzaliśmy jest najlepszym tego przykładem.
Właśnie ten element przygody, oraz niezwykłość ściętej jakby ogromnym nożem
Galerii były powodem tego, że człapaliśmy sobie radośnie w głębokim śniegu.
Trzecia w nocy nie jest dobrą porą na pobudkę. Słabną wtedy wszelkie
ambicje i człowiek wskrzesza w sobie ostatki woli, aby wypełznąć z ciepłego śpiwora.
Na Polanie pod Wysoką trzy godziny po północy z drzew kapały krople wody.
Ocieplenie, które trwało już od kilku dni ani myślało ustąpić mroźnym objęciom nocy.
Mimo tych wszystkich przeciwności postanowiliśmy wyruszyć.
Próg Doliny Ciężkiej na pierwszy rzut oka wydaje się zupełnie niedostępny.
Dwa żleby wcinające się w barierę poszarpanych skał skryte są w cieniu świerków i
za skalnymi załomami. Pozostałe nie dochodzą do przełamania progu kończąc się
urwistymi skałkami bądź gęstwiną pionowej kosówki. Nasza pierwsza próba
przedarcia się do Ciężkiej zakończyła się fiaskiem – żleb , o którym w bladym świetle
czołówek mniemaliśmy, że jest właściwym zakończył się kosówkowa plątaniną
wetkaną w zatrważająco kruche i strome podłoże. Szybko zbiegliśmy po własnych
śladach i zapadając się miejscami po pas w śniegu trawersowaliśmy u podnóża skalnej
bariery aż do napotkania kolejnego żlebu. Znów bez pewności, którą daje tylko
jasność dnia podążyliśmy nim w górę, nie tracąc ani minuty. Tym razem wybór okazał
się trafny. Nasyciwszy oczy porannym widokiem iście wysokogórskiego otoczenia
Doliny Ciężkiej ruszyliśmy w stronę podnóża skrytej jeszcze za filarem Kaczej Turni
ściany Galerii Gankowej. Dotarliśmy do górnego piętra doliny, skąd zaczęliśmy
wspinać się stromymi piargami w kierunku zasypanej teraz grubą warstwą śniegu
rynny rozpoczynającej drogę. Śnieg był ciężki i mokry. Oblepiał buty zbrojne w raki
wielkimi kulami, które nie pozwalały pewnie stąpać po stromiźnie zbocza. Warunki
były fatalne. Niepokoiliśmy się, czy nie spowodujemy lawiny, ale żaden z nas nie
4
napomknął o tym nawet słowem. Zmysł przetrwania podpowiadał nam powrót do
przytulnego namiotu, zaniechanie wspinaczki pełnej niebezpieczeństw i niewygód, ale
powtarzaliśmy sobie w duchu, że jeszcze tylko jeden krok, jeszcze metr, że tylko do
końca rynny... Po prostu nie mogliśmy poddać się z poczuciem, ze nie zrobiliśmy
wszystkiego na co nas stać.
I tym razem sprzyjało nam szczęście. Nie podcięliśmy lawiny i bezpiecznie
dotarliśmy do stóp zalodzonego komina, który ukosem przecina całą zerwę Galerii.
Zaintrygowani ryzykownym podejściem nawet nie zauważyliśmy, jak wiszące
dotychczas wysoko chmury otuliły nas gęstą, wilgotną pierzyną. Zaczął padać deszcz
ze śniegiem. Zrobiło się naprawdę nieciekawie i zarówno ja jak i Marcin mieliśmy na
końcach język propozycje zwijania stamtąd manatków. Ale słowa te nie padły.
Powiedziałem za to, jakby od niechcenia: „Zróbmy jeden wyciąg, zobaczymy jak się
sytuacja rozwinie”. Powoli i z uwaga przygotowywaliśmy się do wspinaczki, podczas
gdy moje myśli gorączkowo rozpatrywały wszystkie za i przeciw podjętej decyzji.
„Mogę iść?”. „Możesz”. Ostrza dziabek zgrzytnęły wdzierając się w cienką
polewkę lodu pokrywająca skalną płytę, tuż obok komina. Kilka niezgrabnych
ruchów, nierówny oddech. Dopiero po chwili złapałem rytm a moje ruchy stały się
spokojne i precyzyjne. Po pierwszych metrach zniknęła niepewność, która jeszcze
przed chwilą szamotała się z moim umysłem. Teraz zajęty byłem całkowicie
wspinaczką – wyborem drogi, pokonywaniem trudności i instalowaniem przelotów.
Nic innego nie istniało.
Po pełnych pięćdziesięciu metrach stanąłem na niepewnej listwie śnieżnej,
pod granitowa płytą. Pośpiesznie założyłem stanowisko wbijając dwa mizerne listki w
cienkie pęknięcia przed sobą. Dobiłem jeszcze czekan w zalaną lodem rysę i ostrożnie
obciążyłem punkty. Nie wyleciały! Poczułem się pewniej i zakrzyknąłem radośnie do
Marcina. Dopiero kiedy ze spokojem wybierałem pełznącą z dołu linę, mogłem
rozejrzeć się dookoła. O dziwo chmurzyska wydały się rzednąć. Na moment ujrzałem
nawet stawy na dnie doliny i przeciwległe szczyty z wijącymi się kaskadami lodu.
Niebawem doszedł mój towarzysz. Nie musieliśmy nawet nic mówić – było dla nas
jasne, że kontynuujemy wspinaczkę. Szybkie klarowanie sprzętu i Marcin wyruszył w
górę. Kiedy zobaczyłem, jak sprawnie sobie radzi w niełatwym terenie, zniknęły
wątpliwości w powodzenie naszej akcji. Tylko kiedy wybijałem stanowiskowe haki
poczułem się przez moment nieswojo – wcale nie trzymały tak dobrze!
Wspinaczka na drodze klasycznej jest zimą bardzo fascynująca. Teren jest w
większości mikstowy, ale zdarzają się też odcinki czysto skalne, które wprawdzie są
pionowe i wytężające ale szczeliny pozwalają na klinowanie dziabek i zapewniają
dobra asekurację. Po pokonaniu najtrudniejsze ścianki byliśmy pewni, że już tylko
jeden łatwy wyciąg dzieli nas od skraju Galerii. Właściwie przełamanie mieliśmy już
w zasięgu wzroku. Wisieliśmy na niewygodnym stanowisku w lodowej rynnie,
pokrzepiając się, że góra za pół godziny znajdziemy się na wielkim, nasłonecznionym
tarasie. Prowadzenie przypadło Marcinowi. Z wcześniejszego, letniego przejścia
pamiętałem, że ma prze sobą łatwy kominek, wiec po piętnastu minutach, kiedy ciągle
5
widziałem go pełznącego powoli w górę, niewysoko ponad moim stanowiskiem
wyraziłem swoje zatroskanie pytaniem w stylu „Jak leci?”. Marcin ma jednak to do
siebie, że podczas prowadzenia, zbywa wszelkie zagadywanie jakimiś półsłówkami, z
których nic nie wynika. Po pół godzinie byłem porządnie zniecierpliwiony, bo po
kilkunastometrowym postępie, lina znów spoczęła bez ruchu w mojej ręce. Cóż,
zacząłem się lękać o zejście: czy zdążymy przed nocą, czy nie pogubimy drogi, czy
nie zapchamy się w jakieś trudności? Zejście z Galerii jest dosyć skomplikowane a
także mocno eksponowane, więc nie uśmiechało mi się znaleźć się w jego połowie w
zapadającym zmroku. A tu taka strata czasu!
Po godzinie usłyszałem „Mam auto!”. Dało się słyszeć w tym głosie wyraźna
ulgę. Niebawem przekonałem się dlaczego. Wyciąg był najwyższej klasy. Latem łatwy
komin, zimą okazał się nie lada przeszkodą. Przewieszone, oblodzone ścianki nijak
nie dawały oparcia i trzeba było drzeć na samych dziabach wbijanych w jakieś
mikrokępki trawek. Do tego kruszyzna przy samym wyjściu na Galerię. Oto obraz
ostatniego wyciągu klasycznej! Kajałem się w myślach, za posądzanie mojego
przyjaciela o brak „pary”. Tą wspinaczką pokazał swoją klasę. Kiedy wyszedłem
zdyszany wprost w objęcia cudnych, popołudniowych promieni słońca pierwszą
rzeczą było złożenie Marcinowi gratulacji.
Rozglądaliśmy się z zachwytem dookoła. Wokół nas zimowa sceneria gór i
cisza tak głęboka, że aż dzwoniło w uszach. Można tu by spędzić cały dzień
kontemplując wspaniałe widoki. Niedługo jednak cieszyliśmy się błogim
rozleniwieniem. Późna pora zmusiła nas do szybkiego działania. Niebawem
rozpoczęliśmy zejście. Trawersowaliśmy strome płaty śniegu wschodniej ściany
Ganku i dziękowaliśmy w duchu, że znalazły się już w mroźnym cieniu. Gdyby
operowało tu słońce każdy krok mógłby być ostatnim. Szansa na zatrzymanie istniała
dopiero wieleset metrów niżej – na dnie Doliny Kaczej. Pomyślnie dotarliśmy w
pobliże grani opadającej do Kaczej Turni, zostawiając strome zbocze za sobą. Tutaj
trawers stał się bezpieczniejszy, ale ze względy na duże ilości nawianego śniegu,
bardziej męczący. Minuty płynęły nieubłaganie i zdaliśmy sobie sprawę, że trudno
będzie zdążyć do namiotu przez zmrokiem. Ba, oby udało się przed zapadnięciem
ciemności wydostać chociaż na dno doliny! Już od początku zejścia stawialiśmy sobie
pytanie dotyczące strategii: schodzić do Ciężkiej czy do Kaczej? Droga do Doliny
Ciężkiej znana nam była z lata, ale zimą mogła okazać się trudna, a co gorsze
czasochłonna. O zejściu do Doliny Kaczej wiedzieliśmy tylko, ze prowadzi którymś
ze żlebów, które będziemy przecinać.
6
Nie wiem czy chęć zmierzenia się z nieznanym, czy bardzo przyjazny
wygląd jednego ze żlebów zadecydowały, że postawiliśmy na Kaczą. Nisko w dole
widzieliśmy białe tafle stawów na dnie doliny i wydawały nam się one tak bliskie, ze
dodało nam to animuszu. Z początki schodziliśmy przodem do stoku, bo żleb był
bardzo stromy, ale to normalka w pobliży grani. Wreszcie teren się trochę położył i
mogliśmy ostrożnie schodzić przodem. W miarę jak traciliśmy wysokość żleb stawał
się szerszy i nawiane było w nim coraz więcej śniegu. Pozwoliło to niemalże zbiegać
w dół. Mimo dobrego tempa nasze punkty orientacyjne – stawki na dnie doliny – nie
przybliżały się wcale w zawrotnym tempie. Ale przecież blisko ośmiusetmetrowej
różnicy wzniesień nie da się pokonać w mgnieniu oka. Niemniej jednak wszystko
wskazywało na to, że zejdziemy ze ściany jeszcze za dnia. Nasz dobry humor trwał do
chwili, zorientowaliśmy się, że tuż pod nami żleb obrywa się kilkumetrowym
pionowym uskokiem, pokrytym cienką warstewka lodu. W tym momencie zaczęliśmy
sobie zdawać sprawę, że być może nie schodzimy właściwa drogą. Niepokój
powodował nie tyle ten niewielki prożek pod nami, ale fakt, że nie widzieliśmy jak
wygląda droga poniżej, bo żleb pod uskokiem zakręcał w prawo i nikł za skalnym
załomem. Z niechęcią wskoczyliśmy w wygrzebane z dna plecaka uprzęże – po
emocjach dzisiejszego dnia nie mieliśmy wcale ochoty na jakieś parszywe zjazdy.
Oczywiście wokół skała był krucha i wbity po samo ucho diagonal nie wydawał się
punktem, któremu chcieliśmy powierzyć życie. Nie było jednak innej rady. Źle
wyglądające haki mają jednak to do siebie, że siedzą mocniej niźli by się wydawało,
toteż niebawem zwijaliśmy linę w żlebie pod uskokiem. Niestety nieubłaganie
nadciągał zmierzch i niestety nasze obawy okazały się słuszne. Za załomem żleb
znów nie obrywał – tym razem była to ścianka kilkunastometrowa. I tę przeszkodę
pokonaliśmy szczęśliwie zjazdem. Przeczuwając, że to nie koniec atrakcji, zaraz po
zjeździe podążyłem w dół, by zobaczyć co kryje za sobą kolejne przełamanie żlebu,
który tutaj rozszerzał się znów znacznie i zlewał się właściwie ze ścianą, tworząc
wielki płat śniegu. Podczas, gdy Marcin klarował sznurek zerknąłem za krawędź
przełamania. W ostatnim świetle dnia ujrzałem piargi pod ścianą. Niestety oddzielone
od nas stumetrowym urwiskiem. „Psia kość” – pomyślałem, to ci dopiero
niespodzianka! A tu jak na złość zupełnie nie było z czego założyć zjazdu. Nie był
innej rady jak założyć czołówki i po prostu odgrzebać jakaś szczelinę, gdzie dałoby
się zabić haczywo.
Niestety wszelkie starania spełzały na niczym, bo podłoże było albo jedną
wielka kruszyzną albo starannie zalane warstwą lodu. Z rosnącym niepokojem
omiataliśmy snopem światła najbliższe połacie ściany a potem i te dalsze. Wreszcie
wypatrzyliśmy na lewo od nas kępy kosówek rosnące na pochyłej półeczce.
Dotarliśmy do nich z niemałym trudem jako, że trawers wiódł przez słabo zespolone z
podłożem kępy trawek. Korzenie kosówki nie były może zbyt grube, ale za to
stanowiły solidny gąszcz, który wzbudził nasze zaufanie. Zresztą i tak nie mieliśmy
innego wyjścia. Dłuższa chwilę trwało zanim zamotaliśmy porządny stan. Wpięty w
przyrząd zjazdowy wychyliłem się poza krawędź urwiska. Pode mną czarna czeluść.
7
Czołówka oświetla tylko pierwsze metry granitowej płyty pode mną, ale i ten mizerny
skrawek pokazuje że urwisko jest przewieszone. Tylko tego nam brakowało! Żeby
tylko udało się znaleźć jakąś szczelinę na następne stanowisko, bo nie mam
wątpliwości, że nasze 55 metrów to stanowczo za mało aby osiągnąć podstawę ściany.
Oddalałem się od Marcina i pochłaniała mnie nicość. Ze światem żywych łączyła
mnie tylko pępowina liny ginąca gdzieś w mroku powyżej...
Walcząc ze zchłamionym lanem nie od razu dostrzegłem blask, którego
źródło pojawiło się za moimi plecami. Kiedy się odwróciłem, moim oczom ukazał się
widok niesamowity – zza grani majestatycznie wyłaniała się złota tarcza księżyca.
Dosłownie widzę jak z sekundy na sekundę pełznie ponad grań. Takiego księżyca nie
widziałem jeszcze nigdy w życiu. Jest ogromny i świeci jak popołudniowe słońce.
Przyszedł nam z pomocą w samą porę. Miałem przedziwne uczucie, które było
mieszaniną trwogi i fascynacji. Dyndałem nie wiadomo gdzie, nie wiadomo na czym i
sam tak do końca nie wiedząc dlaczego, na zupełnym bezludziu i zarazem czułem
ogromną radość, że tam byłem, że uczestniczyłem w takiej wspaniałej przygodzie.
Może właśnie dla takich chwil chodzimy w góry? Chwil, kiedy stajemy równocześnie
wobec zagrożenia i piękna. Chwil, kiedy splatają się ze sobą lęk i podziw.
Nie upłynął kwadrans, gdy blask oświetlił całą dolinę. Dostrzegłem pod sobą
niewielką półkę. Już wiedziałem, ze wyrwiemy się z matni. Znalazła się we
właściwym miejscu, tuż przed końcem liny, dokładnie w linii zjazdu. Stanąłem na niej
i wypinając kubek ryknąłem „Wolna!”. Następną długością liny osiągnęliśmy piargi.
Do namiotu dowlekliśmy się ostatkiem sił, brnąc nierzadko po pas w
wilgotnym, zaległym pomiędzy świerkami śniegu. Zima miała się ku końcowi i w
dolinie nawet w nocy czuło się ciepły, pachnący lasem wiatr.
Ot i cała nasza wielka przygoda.
tekst Błażej Ceranka
rysunki Jagoda Adamczyk - Ceranka
8
9
10
11
12
K O C I O Ł K I
Pierwszy wyjazd był pełen zapału i chęci. Nie może się nie udać – syczałam
Moni do ucha, nie zważając na jej drobne próby przemówienia mi do rozsądku. Aga
też próbowała lekko oponować, ale widziałam, że czyni to niejako z obowiązku. W
końcu kto oparłby się takiej pokusie? Miałyśmy być pierwsze, pierwsze miałyśmy
wejść swoimi damskimi, zgrabnymi nogami w ten męski, groźny teren... „Jadę
powspinać się z dziewczynami w kociołkach” – rzuciłam lekko do Błażeja. „Hmmm”
– powiedział, a ja w swojej naiwności odebrałam to jako zachętę. Nie wiedziałam, że
on już wtedy wiedział... Potem pozostało tylko pakowanie...tylko? Każdy, kto
szykował się do WWW (Wielkiej Wysokogórskiej Wyprawy) dobrze wie, czym jest
takie przedsięwzięcie. Każda podeszła do tematu po swojemu. Wobec czego,
miałyśmy – trzy pasty do zębów, trzy termosy, trzy maszynki do gotowania. W moim
plecaku dumnie prężyły okładki wysoce naukowe książki, z plecaka Moni filuternie
wystawał niezbędny żel do włosów, a w plecaku Agi widać było słodką wypukłość
butelki browca.... Pozostało pożyczyć czekany – cuda techniki z lat 80-tych, raki
(„Ależ nie przejmuj się tym urwanym ząbkiem”), 30 taśm („Lepiej weź więcej niż
mniej”), 25 haków („Na wszelki wypadek weźmy wszystkie!”) i pozostałe 20 kilo
sprzętu. Byłyśmy z siebie dumne.
Po wielogodzinnej podróży MPK, PKP i PKS udało nam się stanąć u bramy
do parku, która otworzyć nam miała drzwi do zostania wielkimi alpinistkami. Droga
do naszego domku w górach nie była długa. Według przewodnika zaledwie dwie
godziny. Po dwóch godzinach zamiast w domku oglądałyśmy się za siebie, gdzie
13
smętnie kiwała się tabliczka oznajmiająca wejście do Parku....Potarłam dłonią
wybroczynę w ramieniu („ten plecak to najnowszy cud techniki!”), westchnęłam, i
zacisnęłam zęby. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Po kolejnych dwóch godzinach
Monia cicho wyszeptała, że może by..... możemy.....że....ona nic nie sugeruje.....ale
może...... warto zastanowić się .........nad wycofem....Udałyśmy, że tego nie słyszymy.
Po kolejnych dwóch godzinach zaczęło sypać śniegiem. Niczym roboty
przesuwałyśmy nasze obolałe ciała w przód. Mój mózg przestał funkcjonować nie
chcąc zabierać energii nogom, które jedna za drugą przybliżały nas do cudownej
chatki. Kiedy straciłyśmy nadzieje i pogodziłyśmy się z jakże upragnionym teraz
położeniem się i zamienieniem w trzy martwe zimne ciała, coś zobaczyłam. A raczej
poczułam, bo moje ciało nagle zmieniło pozycję zbliżoną do pionowej na
zdecydowanie horyzontalną. Po raczej dłuższej chwili mój mózg wznowił pracę, i
zrozumiałam, że niespodziewanie zdobyłyśmy chatkę od tyłu, by wejść na jej dach i
zjechać na ganek, tuż przed drzwi!
- Dawaj klucze – krzyknęłam do Agi, a raczej wycharczałam spomiędzy
zamarzniętych warg.
- To daj mi czołówkę – odchrypiała. Co ona gada, przecież ona miała wziąć czoło!
- Przecież ty masz czołówkę, a to wcale nie jest śmieszne!- powiedziałam.
- Ty miałaś wziąć, nie pamiętasz, jak do ciebie dzwoniłam. Przecież moją ma Tomek!
Popatrzyłyśmy po sobie, po czym w jednej chwili odwróciłyśmy się do Moniki. Jej
wyraz twarzy nie wróżyła nic dobrego.
- Ja też nie mam...... - wydukała. Osunęłyśmy się w bezsilności na ziemię, myśląc –
nikt nigdy się o tym nie dowie; ale po chwili poderwałyśmy, bo Monia dodała:
- Ale mam to! - wykrzyczała zwycięsko i wyszukała z pęku 20 kluczy od domu, pracy
i skrytki na siłownie malutki breloczek – karabinek z latareczką. Byłyśmy uratowane.
Gdy w mój umysł wdarł się ten okrutny dźwięk, pomyślałam – muszę się
obudzić w tego koszmaru. Niestety, było znacznie gorzej – był to koszmar na jawie, a
budzik o dźwięku 1000 płaczących niemowląt nie pozostawiał ku temu żadnych
wątpliwości. „Pamiętajcie, w górach zimą trzeba wstawać wcześnie”- radzili nam
doświadczeni koledzy. O koszmarnej godzinie szóstej z kolegów zamienili się we
wrogów. Wstałam mężnie, Aga już się krzątała. Bezlitośnie chwyciłam Monię za
szmaty i zrzuciłam z materaca. Nie ma to jak miła atmosfera o poranku,
odpowiedziałam na jej przekleństwa. Podczas, gdy dziewczyny pichciły herbatkę,
próbowałam podjąć decyzję o tym, co zabrać. Co prawda ktoś mówił, że powinno
spakować się poprzedniego dnia, ale przecież teraz też zdążę, no nie? Niewątpliwie
nie dało się wziąć wszystkiego, więc byłam z siebie dumna, jak udało mi się
ograniczyć sprzęt do 15 kilo na głowę. Skoro ta decyzja już zapadła, nie ma sie co
spieszyć, w końcu, jest jeszcze ciemno! A gdy jest ciemno jest niebezpiecznie. Po
niezbędnych porannych czynnościach, jak kawa, makijaż i przejrzenie gazety sprzed
roku – a nuż coś przeoczyłam, okutane w polary pożyczone od braci i chłopaków
wyszłyśmy za zewnątrz. Była godzina 12, w sam raz na górską wyrypę. Plany
14
miałyśmy stonowane, rozsądne i przemyślane. Przypomniałam sobie słowa Siwego:
„Tam po lewej jest taki lodzik, łatwiutki, w sam raz na pierwszy raz, założycie sobie
wędeczkę.” Udałam, że nie dosłyszałam słów „Dziewczyny lubią lodziki, he,he”
Wędka to lina wisząca z góry. Byłyśmy z nią obyte, była naszą przyjaciółką, pomocną
wyciągniętą dłonią. Po 3 godzinach marszu i pokonaniu 300 metrów stanęłyśmy przed
lodzikiem. Nastąpiła
chwila wzruszenia spowodowana tym, że za moment
wejdziemy na drogę wiodącą do kariery, za chwilę zrobimy ten pierwszy krok. Krok
nieduży – snułam dalej, ale jakże duży – marzyłam, gdy nagle z słodkich dumań
wyrwał mnie głos Moni – te, a jak założymy tą wędkę?
Bo wędka, oprócz tego, że była pomocną dłonią, zwykle po prostu...była. Wisiała
sobie i czekała, aż zmierzymy się z jej długością.
Po chwili kłótni wyciągnęłam krótszy patyczek i nim zdążyłam zaoponować,
czołgałam się w górę chwytając rozpaczliwie kępek trawy i rachitycznych gałązek
kosówki. Wysokość rosła w zastraszającym tempie, przestrzeń przestrzeniła się, 3
metry do gleby, 5, o Boże, jak ten kamień na dole sterczy, dlaczego ja, dlaaaczeeego
ja!!! Po 20 minutach walki, które zapamiętam do końca życia stanęłam nad lodzikiem.
Poniżej szkliła się tafla lodu, o budzącym strach nachyleniu 25 stopni.... Wysypałam
szpej. W plątaninie taśm po 20 minutach wymotałam – wierzyłam – tą odpowiednią.
Zaplątałam dookoła kosówki, które żałośnie skrzypnęła. Jakby mówiła „...nie rób
tego....” Popatrzyłam w przestrzeń – może ostatni raz tak patrzę? Słonko zachodziło i
oświetlało wszystko na pomarańczowo. Chwila.... Słonko zachodziło?! „Pamiętajcie,
zimowy dzień jest krótki. Lepiej kończyć wspinanie przed zmrokiem” - rzucali dobre
rady koledzy. A kolegów trzeba słuchać. Odmotałam pętelkę, po czym godnie
zaczęłam zsuwać się po śniegu. Gdy dotarłam do dziewczyn przyznały mi rację –
byłyśmy dumne z decyzji tak odpowiedzialnej. W końcu zawsze lepiej zawrócić 50
metrów przed upragnionym 8849 metrów....
Ten dzień zapisał się w naszej pamięci z dwóch powodów. Po pierwsze, jako
jedyny słoneczny dzień w naszej karierze. Po drugie ów wysoki na 10 metrów
lodospadzik był jedynym wierzchołkiem jaki w czasie tego pobytu udało nam sie
zdobyć i do tego nie oryginalną droga tylko wariantami!
Minął rok. Po gorącym lecie nastała zima. Ściągając się na jednej
ręce na campusie Monia stęknęła „A może by tak w kociołki?” Oczy siedzącej obok
Agi zasnuły się mgłą wspomnień. „Nooo”, powiedziała. Wystarczyło moje ”Yhmm”,
rzucone z czterdziestki piątki i po tej elokwentnej wymianie poglądów decyzja
zapadła. Tym razem przygotowałyśmy się lepiej. Napieramy z góry. Łatwiej brnie się
w śniegu z góry w dół niż na odwrót. Skonsultowałyśmy stan naszego uposażenia.
Zrobiłyśmy listę zakupów. Niektóre z nas dorobiły się nawet własnego sprzętu, i teraz
z dumą muskały gładź czekana. Czekan był niemal nowy, czerwony, wprost śliczny. Z
15
tym czekanem powodzenie misji wydaje się przesądzone. Mój mąż przywykł, że żona
zamiast pichcić obiadek pozuje ze straszliwym wyrazem twarzy przed lustrem. W ręce
dzierży nie robótkę ręczną, tylko straszne narzędzie wspinaczkowe. Wieczorami
zamiast jego dłoni z czułością ściska asortyment pilników do metalu.
Zanim sie obejrzałyśmy, dumnie stałyśmy na grani, starając się w bieli
wypatrzyć coś mniej białego. Choć nasze stanie było nie do końca staniem, a raczej
niemal do końca było leżeniem... Wiatr 150/h tylko motywował nas do walki.
Brnęłyśmy, czołgałyśmy się, sunęłyśmy, wbijałyśmy sie rękawicami z Tesco w
zamarzniętą ziemię. Ziemię okrutną. Ziemię, która – zaczynało to do nas docierać –
nas nie chce. Po wielu godzinach, po smutnym uświadomieniu sobie, że w zasadzie to
przydałby się kompas, po pożegnaniu sie i przyznaniu do win („Wiesz, to jednak nie
był tak do końca OS”), kiedy nasza nadzieja niemal wygasła, zdarzył się cud. Naszym
oczom ukazał się zamek z bajki, gdzie w oświetlonej wieżyczce czekał na uratowanie
3 księżniczek królewicz. Nie, nie zwariowałam – po prostu naszym oczom ukazała się
stacja przekaźnika. Cudowny mężczyzno obsługujący elektroniczny sprzęt na wieży,
jeśli to czytasz, dziękujemy!
Poranek przyniósł przypływ sił i pod wieczór jak przed rokiem stałyśmy przed
drzwiami do domku. Jak na razie wszystko szło niemal z planem, a w zasadzie
niedaleko od niego. Postanowiłyśmy to uczcić.
- Aga, wyjmuj flaszkę – powiedziałam radośnie. Aga zaczęła przedzierać się przez
ubranka poskładane w plecaku, po czym zamiast jęku zwycięstwa wydała jęk
rozpaczy.
- Wylało się! – krzyknęła, po czym dodała cicho jak prawdziwa dama – Cholera. Ja
damą nie byłam, więc spytałam:
- Kurwa, cała wóda!?- Aga mnie nie słyszała. Ze szklanym wzrokiem wpatrywała się
w ścianę szepcząc z rozpaczą:
- Wiśniowe, moje ubrania są wiśniowe, wiśniowe, wiśniowe, wiśniowe.....- Stuknęłam
ją lekko i wysłałam na pociechę po wiadro śniegu. Choć tego nam nie brakowało. ..
Sypało śniegiem. Jak szłyśmy spać też sypało śniegiem. Modliłam się, żeby
rano sypało i nie trzeba było wstać i proszę – rano sypało śniegiem. Może mniej
podobało mi się to, kiedy siedząc w kibelku starałam się utrzymać drzwiczki, które
wyrywał mi wiar, a z czeluści kloacznej dziury zawiewało opiłkami lodu. Kiedy
chodząc po drewno starałyśmy sie zamarzniętej ziemi wyrwać choćby małe
drewienko na rozpałkę. Kiedy po czterech dniach nadal sypało śniegiem.
Wiedziałyśmy, że musimy zapomnieć o wspinaniu. Zaczęła się walka o
życie. Kończy się jedzenie, drewno, a konflikty pomiędzy nami mogą doprowadzić do
zbrodni... Próbowałyśmy w dół – ale po zdobyciu 50 metrów musiałyśmy zawrócić.
Próbowałyśmy górą – kręcąc się w kółko jak na karuzeli, zbliżając się do krawędzi
urwiska, tropiąc swoje własne ślady, zasypywane błyskawicznie przez wiatr,
musiałyśmy się cofnąć. Po zjedzeniu nawet tego, czym wzgardziły myszy,
podjęłyśmy gorzką i ciężką decyzję. Trzeba go poprosić o pomoc. Kolegę
mieszkającego nieopodal. Mężczyznę. Po raz kolejny doczłapałyśmy się do grani.
16
Stałyśmy skulone, aż po chwili, wraz z pierwszym od tygodnia promykiem słońca
pojawił się On....Nasze szczęście trwało jakieś 3 sekundy, do czasu, aż dobiegł nasz
szyderczy śmiech i słowa: „No, zachciało wam się dziewczyny wspinania”. Nasze
uczucia od radości, wdzięczności, przeszły poprzez wstyd do czegoś niebezpiecznie
zbliżonego do nienawiści. Dokonałam błyskawicznej kalkulacji „W zasadzie
przejaśniło się. W zasadzie już trafimy. W zasadzie nie jest nam już potrzebny. W
zasadzie, pomyślą, że omsknął się w przepaść.....” Ale szybko odpędziłam kuszącą
wizję sprzed oczu i mężnie stawiłam czoło wyzwaniu, przed jakim czasem stawia nas
życie. „Dzięki”, powiedziałam.
Po roku złe wspomnienia rozmyły się. Nasze ciała zmężniały, nasze plecy
gotowe były ugiąć się pod 30 kilogramowym plecakiem (bo udało nam się do tylu
zredukować ich ciężar!), nasze głowy były otwarte na nowe pomysły. Pomyślałam, że
tym razem przygotuję się naprawdę uniwersalnie. Skoro podciągnięcie sie 200 razy
nic nie dało, postanowiłam zamienić siłę bicepsa na siłę wiedzy. Sięgnęłam po
książki. Schematy znałam na pamięć, ale do tej pory omijałam jakoś historię rejonu.
Wygodnie usiadłam w fotelu i zagłębiłam się w lekturze:
„Każdy z was słyszał pewnie o wielu wspinaczkowych legendach i
przesądach. Każdy wie, że nie należy łączyć w linie kolorów czerwonych z żółtym,
oraz jakiego pecha przynosi przejście pod wspinającą się blondynką. Ale wspinacze
rejonu, o którym mowa mają swoją legendę. Wierzą, że w górach żyje Duch Gór –
Dziadek Mróz. Potrafi wcielać sie w wicher i kocha wiatr, w pogodne dni nudzi się i
grymasi. Krótko mówiąc, ma ciężki charakter. Ze wszystkich rzeczy, które
doprowadzają go do wściekłości, jest jedna jedyna wyjątkowa. A mianowicie,
nienawidzi wspinających się kobiet. Nie wiadomo, skąd wzięła się ta brzydka cecha –
może jakaś kobieta wzgardziła jego miłością? Faktem jest, że wykorzystuje on cały
swój asortyment - najsilniejszy wicher, mgły i mróz, by nie pozwolić kobietom na
zdobycie zamieszkałych przez niego wierzchołków...”
Skończyłam czytać z błyskiem w oku. Aha - pomyślałam, więc ten jeden
pogodny dzień to była podpucha. Już my ci pokażemy, Dziadku Mrozie. Po czym
otworzyłam zeszyt i napisałam: „ Alpinistki wierzą w wiele przesądów – że patrzenie
na wspinacza w obciachowej bularce przynosi pecha, a różowej bluzki nie należy
łączyć z żółtymi spodniami. Ale najważniejsza jest legenda o trzech czarownicach,
które pokonają Dziadka Mroza.....”
Jagoda Adamczyk – Ceranka
17
WYCIECZKA
Połowa października 2004
Maciej „cześć Mariusz witam jest propo na początku listopada jedziemy do chatki.”
Mariusz „kto jedzie?”
Maciej „Ty, Andrzej, Karol i ja.”
Mariusz „dobra jutro dam odpowiedz ale raczej jadę, możemy jechać moim
samochodem.”
Maciej „ok kontakt na początku listopada.”
Początek listopada
Rozmowa w samochodzie „sami widzicie – zamieć, raczej dzisiaj nie wejdziemy, po
prostu dojedziemy do Jagniątkowa wieczorem.”
Wieczorem w Jagniątkowie „to co chyba szukamy noclegu i rano uderzamy.”
Rano w Jagniątkowie „chłopaki jak się czujecie, ja nie jestem w swojej życiowej
formie, ale mimo dużej ilości śniegu chyba damy radę.”
Ekipa wyrusza w góry
Karol po pokonaniu pierwszych 300 metrów padł jakieś 24 razy. Był mokry od śniegu.
Grawitacja była nieubłagana. Napierał jak inni. Po godzinie przy trzeciej sudeckiej
pokrzepił się cieczą, którą używa rzadko z powodu wykonywanego zawodu.
Organizm Karola zareagował natychmiast. Karol rzekł „ale ciepło, od razu lepiej,
możemy iść, dlaczego góry falują?”
Pięć godzin później
Do Rozdroża pod Śmielcem Karol doszedł ostatni. Inni czekali za nim jakieś 30
minut. Doszedł jest określeniem dość ogólnym. Karol podczołgał się do rozdroża i
rzekł ”nie jest dobrze, dużo śniegu, alkohol, najgorsze przed nami, damy radę?” (w
domyśle czy pomożecie?)
Dwie godziny później
Karol „pa pa pa pa pa pa pa panowie tr tre trze trze trze trze trzeba iść tam bo
zimnooooo” i wskazuje ręką kierunek na Schronisko pod Łabskim proponując
nieświadomie samobójstwo.
Godzina później
Karol „pa pa pa pa pa pa pa pa pa je je je tr tr tr tr tre trze trze trzeba zn zn zn znaleźć
chatkę bo jestem je je je je ........ jestem ..mm..mm..mmm na wykończeniu!!!!!”
Andrzej „Pany nie ma żartów on umiera jest siny i sztywnieje oddaj mu swą kurtkę
puchową!! daleko do chatki?”
Maciej „nie daleko ... chyba tam” i Maciej wskazuje ręką we mgle.
Karol „h ... k.... o.... ch.....o...o...o...o....”
Karol przestaje mówić.
Mariusz „ Pany znajdź tę chatkę Karol jest kiepski.”
18
Pół godziny później
Andrzej i Maciej ciągną Karola. Karol jest sztywną kłodą, nie daje oznak życia.
Mariusz otwiera chatkę. Andrzej z Maciejem wciągają Karola do wnętrza, kładą z
trudem na prycz, okrywają wszystkimi dostępnymi kocami.
Pół godziny później
Mariusz „widzieliście ruszył się chyba mu naleję setną ćwierć.”
Karol „oo ..oo..oo..oo..oo.. obiecałem sobie, że jak przeżyję to przestaję pić..oo..oo.”
Karol nie pije do dziś
Ku pamięci wycieczki z przyjaciółmi.
Pany
Rysował Paweł “Pawcio” Albrecht
19
Poznaniacy na Jurę!
Skały Zegarowe
Andrzej Janka
autor na Prostowaniu Magnezjówki VI.3+
Wszyscy Poznaniacy wiedzą, że najlepszym rejonem wspinaczkowym są
Sokoliki. Ale nie zdają sobie sprawy, że jeszcze lepsza jest Jura! Tym
kontrowersyjnym stwierdzeniem mam zamiar zachęcić Wielkopolan do odwiedzenia
polskich rajów wspinaczkowych położonych między Częstochową a Krakowem.
Znamienne jest, że o wyższości Sokołów nad jurajskim wapieniem zaciekle
wypowiadają się ziomkowie, którzy nigdy na Jurze nie łoili. Oczywiście nie mam
zamiaru deprecjonować walorów wspinaczkowych Sokołów, które zajmują bardzo
ważne miejsce w moim sercu, pragnę raczej zaproponować trochę odmiany
Poznaniakom, którzy od dziesięcioleci szlifują Nitówkę, Płyty Nowaczyka, Hokej czy
Małpią Ściankę. Spotkałem się też z sytuacją, że po wizycie na Jurze Poznaniacy
wybierają jednak Sokoliki. Pewnie dlatego, że trafili akurat pod zatłoczonego i
wypolerowanego Lechfora, próbowali dopchać się do podobnie wyślizganego Lewego
Komina na Sokolicy lub alergicznie reagują na tłumy przybyszów z centralnej Polski.
Otóż jurajskie piękno jest głębiej schowane. Na dużym obszarze między Częstochową
a Krakowem mamy dziesiątki większych i mniejszych rejonów i trzeba wiedzieć co
wybrać. Na początek proponuję zajrzeć do przepięknie położonego rejonu Skały
Zegarowe koło Smolenia. Rejon jest nieduży, ale ma same zalety: położony na
uboczu (brak tłumów), nie wyślizgany wapień, nowe punkty asekuracyjne i
kilkadziesiąt nowych dróg w całym przedziale trudności. Wiele krótkich dróg na
20
niewysokich ostańcach z przedziału V – VI.2, mocno przewieszone ekstremy na
stropie Jaskini Jasnej bardzo przypominającej Mamutową, i wreszcie długie płytowe
wspinanie na największej ścianie rejonu – Zegarowej Turni. Rejon zyskał w
ostatnich latach nowe oblicze dzięki ciężkiej pracy ekipy z Gliwic z Waldkiem
Podhajnym i Andrzejem Starosolskim na czele. Dzięki nim aż chce się „oesować”!
Spróbujcie, polecam.
Zegarowa
Informacje praktyczne:
Dojazd:
Z drogi Pilica – Wolbrom we wsi Smoleń po pokonaniu dużego zakrętu w lewo,
zjeżdżamy w prawo w wąską asfaltową dróżkę i jedziemy nią do końca. Skały
Zegarowe są widoczne z daleka.
Uwaga! Mały parking na końcu drogi asfaltowej to posesja prywatna. Opłata 5 zł od
auta, parkingu pilnowała koza Śnieżynka, niestety zmieniła adres zamieszkania. Teraz
interesu doglądają właściciele posesji.
21
Inne atrakcje:
Koniecznie zwiedźcie zamek w Smoleniu, nie jest tak okazały jak warownia w
pobliskim Ogrodzieńcu, ale stanowi nie lada atrakcję. U podnóża zamku jest pole
namiotowe. Cała Dolina Wodącej, w której leżą Zegarowe zachwyca swoim pięknem
i odmiennym charakterem niż reszta Jury – zalesione pagóry, brak cywilizacji i
komercji. Mnie osobiście okolica przypomina słoweński rejon Kotečnik. A wokół w
lasach sporo jeszcze nietkniętej skały.
Topo:
Dokładne topo ukazało się w Magazynie Górskim nr 26, chociaż od tego czasu
przybyło sporo nowości. Inne przewodniki (Jura 21. Pawła Haciskiego, wydawnictwo
Ring) oraz podane niżej linki trochę się zdezaktualizowały. Tak więc polecam MG nr
26.
Linki:
http://topo.uka.pl/content/topo/jura/jura.php
http://www.wspinek.fr.pl/html/jura/smolen/zegar.htm
http://www.gory.wyd.pl/archiwum.php?art=1745
Autorzy fotografii w artykule:
Marcin Szymański, Andrzej Janka
Pierwsze zimowe potyczki
Szarość powoli udzielała się Światu, gdy zatopiony w myślach wpatrywałem
się przez szybę autobusu w majaczącą gdzieś w oddali panoramę szczytów
okalających Halę. Jeszcze całkiem niedawno oglądałem je tak wyraźne. Teraz widać
już było tylko delikatne zarysy grani i bardziej wyrazistych filarów, a świątynia
Kościelca zrobiła się małą i kruchą kapliczką. Jedynie filar Świnicy wciąż ujmował
swoim zdecydowanym pięknem. Z tej odległości nie dawał poznać po sobie, że
pozwolił by porozdzierały go trawiaste półki. Wyglądał licie, majestatycznie. Musiał
być piękną drogą pokonywany zimą. Dlatego czułem, że chce pod nim stanąć za kilka
miesięcy, marzyłem by zmierzyć się z nim wówczas gdy przykryje go śnieg. Ten cel
rodził mi się w głowie, gdy żegnałem się tego wrześniowego dnia z Tatrami, gdy
czerń nocy powoli wchłaniała góry, gdy mnie powoli wchłaniał sen.
Gdzieś z oddali zaczynał do mnie docierać jakiś nieprzyjemny, sztuczny
dźwięk. Nie wiem czy spałem, czy leżałem w jakimś letargu. Cokolwiek to by jednak
nie było teraz zniszczone zostało przez odgłos budzika przywołującego mnie do
rzeczywistości. Nie opierałem się jej. Czekałem na nią cztery miesiące. Wypełzłem ze
22
śpiwora, zwlokłem się z łóżka, poczym zabrałem się do dobudzania Pawła. Gdy wstał
mogliśmy pomyśleć o zaprzęgnięciu do pracy maszynki. Wrzątek, herbata, zupka. Jak
najszybciej coś zjeść, ubrać się, wyjść.
To nie było klasyczne wejście w drogę. Pionowa skalna ścianka, z pod drogi
nie wyglądała na trudną. Teraz gdy trzeba było się przez nią przedzierać w rakach, w
rękawiczkach, z czekanem, zaczynała sprawiać trudności. Powoli udawało mi się
jednak pokonywać jej kolejne metry. Odnajdywać miejsca gdzie można stanąć rakami,
by te nie wyjeżdżały, uwiesić się na czekanie, podciągnąć się i podejść wyżej. Powoli
zaczynałem pojmować te nowe zasady wspinania.
Tego dnia nie było najlepszych warunków do wspinania w śniegu. Śnieżne
pola otwierające normalnie szybką drogę do siodełka były niepewne. Niezwiązany
biały puch w każdej chwili mógł postanowić, że zamiast na zachodach woli leżeć pod
ścianą. Na chwilę przed naszym wejściem w drogę mieliśmy takiej zachcianki dobry
przykład, gdy deska śnieżna ściągana prawami grawitacji ruszyła ku spotkaniu z
ziemią. Wiedzieliśmy gdzie się nie pchać i kolejne wyciągi pokonywaliśmy ściśle
ostrzem filara, tam gdzie najwięcej skały.
Powyżej siodełka śnieg zaczął zmieniać konsystencje, już się nie osypywał
gdy się po nim podchodziło. Twardszy, lepiej związany dawał lepsze rokowania na
bezpieczne przejście pola śnieżnego, które się przed nami pojawiło. Pola śnieżnego
pokonywanego w blasku księżyce. Krótki zimowy dzień i nasza niezbyt szybka
wówczas wspinaczka szybko odebrały nam wiarę, że na wierzchołek dotrzemy przed
zachodem słońca. Jednak srebrzysta poświata skał i śniegu spowodowana tą wielką
kulą, która zawisła teraz na wschodzie, nisko nad horyzontem pozwalała nam widzieć
niemal jak w pochmurny dzień. To księżycowe światło pozwalało odnaleźć się nam
podczas ostatnich skalno-śnieżnych wyciągów tej drogi. Wyciągów prowadzących już
wówczas niechybnie do szczytu.
Czterysta metrów i osiem godzin powyżej doliny. Z pierwszą zimową drogą
wpisaną do skrobanej przez nas historii naszych wspinaczek. Na wierzchołku nie było
dużo radości. Zmęczeni musieliśmy dojść chociażby do szlaku, gdzie już zrobi się
bezpieczniej. Dlatego tylko chwila odpoczynku, szybkie klarowanie liny, szpeju i
znów byliśmy w drodze.
Zrzuciliśmy plecaki i legliśmy na śniegu. Szczęśliwi. Srebrne góry robiły
niesamowite wrażenie. Niecałą godzinę przed schroniskiem, na przełęczy Karb
leżeliśmy i wpatrywaliśmy się w gwiazdy i otaczające nas góry. Tacy mali, krusi,
niepewni, ale jednak zdolni do stawania przed stromymi urwiskami i lodowymi
otchłaniami.
Przez okno pociągu w świetle księżyca wpatrywałem się w góry, w
majaczący gdzieś tam w oddali Filar Świnicy. Przed oczami jawiła się ta sama
sylwetka, co cztery miesiące wcześniej. Myśli jednak były już zupełnie inne, coś się
dokonało, posunąłem się o krok dalej.
Kuba Ceranka
23
Rysował Paweł “Pawcio” Albrecht
24
Droga na Mont Blanc du Tacul
w weekend – czy się uda ?
W środę 21 marca Marcin wraca ze wspinu w
Norwegii i dzwoni do mnie:
„Cześć Pany to co jedziemy za tydzień w Alpy bo w
następny weekend są święta ?”
„Jedziemy” odpowiadam.
Wybieramy realny cel: Gabarrou-Albioni III 4+
500m na Mont Blanc du Tacul.
Z Poznania wyjeżdżamy w czwartek 29 marca ok.
17. Po drodze krótka drzemka w samochodzie.
Podczas drogi dochodzimy do wniosku że damy
radę zrobić Modica-Noury.
Do dolnej stacji kolejki na Aig. du Midi
podjeżdżamy ok. 13.45. Marcin pyta:
„O której odjeżdża ostatnia kolejka?”
„Za 12 minut” pada odpowiedź pani z okienka.
Zaczynamy sprint z pakowaniem. Ja pakuje plecak
w systemie jak leci tzn. wkładam do niego
wszystko co wydaje się przydatne. Trochę sprzętu
zostało w samochodzie – wrzuciłem to luzem do
torby typu Ikea . Marcin odmierzał czas:
„Dziesięć minut ... sześć minut ... idziemy”
Jadąc kolejką Marcin rzucił:
„Mam nadzieje że wszystko mamy”.
Na górnej stacji kolejki nadzieje się rozwiały: moje
foczki zostały w samochodzie, został też chleb. Za
to śrub lodowych miałem tyle, że mogłem
otworzyć stoisko firmowe Irbisa. W schronisku
okazuje się, że pani z okienka minęła się z
nauczycielem angielskiego a ostatnia kolejka
odjeżdża ok. 16.
Kolacja o 19.00, 20.00 wybór sprzętu i pakowanie.
Spanko. Godzina 4.00 dzwonek i pobudka. 5.00
wymarsz a w zasadzie zjazd na nartach. 9.00 walka
ze szczeliną brzeżną. Jest niemiłosiernie zimno.
Ubieramy cieplejsze ciuchy. Idziemy do góry
rozległym żlebem 50-60 st. Wychodzi słońce, robi
się gorąco. Dochodzimy do zasadniczych
trudności, które są w cieniu.
25
W trudnościach drogi Modica-Noury
Robi się zimno – zaczynamy marznąć. I w tym momencie robimy zasadniczy błąd nie
ubierając kurtek puchowych. Prowadzimy na zmianę pokonując kolejne pionowe
lodowe pasaże. Gdy na kolejnym stanowisku podchodzący Marcin narzeka na
marznące ręce dostaje moje rękawiczki puchowe. Ostatni odcinek 90 st lodu jest dość
mocno „wyeksploatowany” przez naszych poprzedników. Kruszy się po wbiciu
dziabki, lub ostrze odbija się od skały, raki wyjeżdżają ze spękanego lodu. Wkręcam
śrubę w spękany lód – wygląda niepewnie, metr wyżej z trudem drugą. Dochodzę do
stanowiska, dochodzi Marcin. Analizujemy schemat.
„To jest koniec drogi” oznajmia Marcin. Jest nam bardzo zimno. Zjazdy kończymy
ok. 19. Marcin do schroniska dociera na nartach z foczkami ok. 11, ja na piechotę
godzinę później. Moje stopy są bez czucia w piętach. Przez najbliższą godzinę
czekam, aż buty „odtają” i będzie można z nich uwolnić stopy. Udaje się, po roztarciu
nie wykazują odznak odmrożenia.
Następnego dnia (niedziela) doznajemy po raz kolejny wielkiej przyjemności:
zjeżdżamy lodowcem Mer de Glace do Chamonix.
W Poznaniu jesteśmy ok. 14 w poniedziałek.
Droga alpejska w weekend – udało się!
Podczas wspinaczki przechodziły mi liczne obrazy partnerów z którymi miałem
szczęście się związać. Gdy ściągałem Marcina w zamyśleniu powiedziałem do niego
Krzychu. W moment oprzytomniałem i uświadomiłem sobie, że Krzychu odszedł na
najdłuższą wspinaczkę równe 20 lat temu.
Ciągle czuję jego obecność.
W imię pamięci.
Pany
Mont Blanc du Tacul, Modica-Noury, 500m, III 5+ ( TD+ WI5 )
31 marca 2007 6,5h Marcin Woźniak, Maciej „Pany” Przebitkowski
Krzysztof Palus (1965–1987)
Zginął w Tatrach 20 lat temu
Szósta klasa szkoły podstawowej Krzchu zagaduje
do mnie: „co robisz po szkole, może zorganizujemy jakąś linę
i się powspinamy na Cytadeli tak jak ci kolesie, których
widzieliśmy wczoraj.” „Dobry pomysł” odpowiadam. Nasz
kolega Paweł usłyszawszy naszą rozmowę: „co mówiłeś,
gdzie, co - idę z wami.” „Ja też” dorzucił Rut.
Było nas czterech trzydzieści lat temu. Dziś jest nas
trzech. Brakuje Krzysztofa.
26
Krzysztof Palus
Od lekcji fizyki, która dla nas czterech była zwrotem w kierunku gór
wspinaliśmy się w różnych konfiguracjach w skałkach i Tatrach. W pamięci utkwił mi
szczególnie jeden z pierwszych wyjazdów w Tatry w marcu 1984. Krzysztof wspinał
się z Pawłem na Świnicy od strony Pięciu Stawów, gdy zjeżdżali Paweł poprosił aby
Krzysztof opuścił go w dół, gdyż Paweł jeszcze nigdy nie zjeżdżał na linie. Krzysztof
przełożył linę przez plecy i dał hasło do obciążenia liny: możesz. Paweł wychylił się i
... runął w przepaść. Krzysztof w ortalionowej kurtce i śliskich rękawicach nie był w
stanie utrzymać liny. Paweł obijając się o występy skalne wysnuł całe 40 m liny.
Przeżył. Jego ciało w całości było sine, tylko twarz miał całą. Na początku naszych
wspinaczek nie mieliśmy ani kursów ani pojęcia jak to robić. Kilka razy przeżyliśmy
li tylko dzięki opatrzności. Przez kolejne lata Krzysztof pokonywał coraz to
trudniejsze drogi. Od roku 1985 przejścia tatrzańskie Krzycha zaczynają być
imponujące. Wymienię kilka:
Marzec 1985.
Czołówka MSW, droga Guta i Skrzypczyńskiego - I przejście zimowe
Lato 1986.
Mnich, droga Sadusia i Heinricha – I samotne
Młynarzowe Widła, droga Hobrzańskiego i Łozińskiego – II przejście
Cubryna TZ, droga Kozaczkiewicza i Momatiuka – I samotne, II w ogóle
Cubryna TZ, droga Dąsala i Muskata – I samotne, II w ogóle
Kopa Spadowa, droga Króla i Pusza – II przejście
W połowie grudnia 1986 umówiłem się na wspinaczkę z Krzychem na
połowę stycznia 1987 w Tatrach. Krzychu zadeklarował że będzie trochę wcześniej.
Gdy otrzymałem urlop z wojska i dotarłem do Poznania 9 stycznia w gazecie
przeczytałem o śmierci taternika z Poznania Krzysztofa P.
„W latach 80-tych poznzniacy odwiedzają Tatry dość regularnie z rzadka
jednak goszcząc w relacjach z najciekawszych dokonań sezonu (...) Wyjątkiem
konsekwentnie realizującym własną koncepcje wspinania jest wówczas Krzysztof
Palus. Krzysiek, uchodzący trochę za dziwaka, swój najlepszy sezon odnotowuje na
przełomie lat 1985 i 1986. Jego solowe przejścia stają się przebojem tamtej zimy”
pisał Zbyszek Piotrowicz.
Do dziś podziwiam pęd do wspinaczki Krzysztofa. Jeżeli na początku naszej
przygody ze skałą pokonaliśmy jedną drogę o trudności 5. znaczyło to dla Krzycha
tylko tyle, że natychmiast należy uderzyć na 6-. Jeżeli pokonaliśmy 6- Krzysztofem
owładnęła jedna myśl: jutro koniecznie trzeba przejść 7 i tak w nieskończoność.
Spirala nieskończoności życia Krzysztofa przyniosła mu śmierć 7 stycznia
1987 na Wschodniej Ścianie Mnicha. Wschodnia Mnicha dla Krzysztofa zawsze była
ważna, dużo o niej mówił, widział tam przez lata nowe możliwości bycia pierwszym.
Pany
27
EWENTUALNIE
M I C H A Ł
NARTY;-)
W Ł O D A R C Z A K
Tym razem wypad rozpoczął się dla nas w W-wie. Początkowo plan zakładał
wspinanie, ewentualnie narty. Niestety warunki pozwalały na narty i ewentualnie
wspinanie. Pierwszy dzień po przyjeździe do Zakopca spędziliśmy w rejonie
Kasprusia. W Kuźnicach oczywiście kolejka na ładnych parę godzin, więc w ramach
rozruszania kości i stawów uskuteczniamy krótki spacerek do dolnej stacji wyciągu w
Goryczkowej. Niestety filance stojący na grani zniechęcili nas do zjazdów z
Pośredniego Wierchu Goryczkowego. Ale co się odwlecze to nie uciecze ;-). Zresztą
pierwszy dzień i tak z założenia był rozgrzewkowy. W połowie dnia decydujemy się
jednak na jakąś odmianę od nartostrad i trawersujemy grań w stronę Kondratowej. Cel
to zjazd z przełęczy pod Kopą Kondracką. Widoczność miejscami nie najlepsza, ale
ślady zostawione przez turystów nie zostawiały wątpliwości. Przejście na nartach tego
odcinka tzn. od Kasprowego można uznać za średnio przyjemne, choć nie powiem
stoki pod nami, szczególnie po słowackiej stronie kusiły i to bardzo. Miejscami trzeba
było zdejmować narty, miejscami szorować po lodzie i omijać kamienie, ale w końcu
dotarliśmy na przełęcz. Maćkowi spod nart wyjechała mała „deska”, ale szczęśliwie
zatrzymała się po kilku metrach. Chwila odpoczynku, dopięcie butów, sprawdzenie
nart i szykujemy się do zjazdu. Tuż przed nami instruktor z trójką chłopaków. Ślady
wskazują, iż przed nami sporo było takich, którzy nie przepadają za nartostradami. Z
drugiej strony liczenie na „zakładanie śladu” pod koniec dnia było by delikatnie
mówiąc naiwnością. Tak czy inaczej zostało jeszcze sporo nie ruszonego puchu,
którym cieszymy się jak dzieci :-). Chwila w schronisku i znów wracamy do Zakopca.
Niedziela. Dziś pogoda trochę gorsza. Nie pada, ale widoczność znacznie
gorsza. Ale za to filanców nie ma, więc kilka zjazdów z Pośredniego Wierchu
Goryczkowego (no nie zupełnie ze szczytu) uskuteczniamy. Dzień kończymy zjazdem
do puściutkiej Świńskiej Doliny. W takich warunkach można kontemplować piękno
przyrody na nartach. Króciutki zjazd ale bardzo przyjemny i bardzo łatwy przy okazji.
Cel na poniedziałek – Świnicka przełęcz. Ponieważ prosto (prawie) ze stoku
wracamy do Poznania (przez Warszawę), więc plan dnia bardzo napięty. Pierwsi
wchodzimy na stołówkę na śniadanie ze spakowanymi workami i nartami. W
Kuźnicach długość kolejki do kolejki ;-) napawa nadzieją, ale .... tylko do czasu, aż w
kolejce obok pojawiają się stada zawodników uczestniczących w spartakiadzie :-(. Ale
czekamy twardo. Po „wylądowaniu” na Kasprusiu szykujemy się szybko i ruszamy.
Jest mgła, ale warunki śniegowe dobre więc posuwamy się dość szybko. Docieramy
do przełęczy. Na początku generalnie lufa, ale tak najbardziej to obawiamy się
wyjechania lawiny. Maciek schodzi bez nart kilkanaście, może kilkadziesiąt metrów
w dół i sprawdza „co w śniegu piszczy”. Mnie z kolei coś z tą przełęczą nie pasuje.
28
Dawno na niej nie byłem więc może nie pamiętam, ale Maciek twierdzi, że to dobre
miejsce. No cóż, jak się bawić to się bawić. Dopinamy buty, narty i inne elementy
sprzętu na maksa. Żleb zalany mgłą, więc wchodzimy z lekką niepewnością. Maciej
startuje pierwszy. Po drodze wymieniamy się na prowadzeniu kilka razy. Na początek
ostrożnie, po kilka szusów i stop. Piękny zjazd. Puch nie ruszony przez nikogo przed
nami :-))))))). Im bliżej wylotu ze żlebu tym odważniej, szybciej i dłużej tniemy stok.
Więcej też widać. Jesteśmy na dole. Szkoda że tak krótko, ale tak to jest „wszystko co
dobre szybko się kończy”. Kierujemy się w stronę dolnej stacji krzesełka na
Gąsienicowej. Kupuję bilet na wjazd, a Maciej robi foty w tym czasie. Jak do niego
podchodzę, ma dla mnie niespodziankę... Odwracam się i co się okazuje? Moje
wątpliwości się potwierdziły i zjazd ze Świnickiej jest jeszcze przed nami ;-). Efekt
jest taki, że zjechaliśmy ze Skrajnej Przełęczy, Skrajnym Żlebem. Jak dla mnie, było
pięknie, co by to nie było. A na Świnicką przyjdzie pora następnym razem :-))))).
Skrajna Przełęcz 2071 m1
Do Zielonego Stawu Gąsienicowego (1674 m) WHP 14
TR+2 MAX38o 400m 730m 33o N
1
Informacje ściągnięte ze strony: http://skitury.blox.pl/2006/09/4-forumowe-zjazdy.html
29
SELLA
Marcin Miczke
foto. Mieciu Rożek
Przewodnik kupiłem w Arco za pieniądze przeznaczone na coś innego.
Turnia w kształcie cygara na stronie tytułowej przemówiła do mnie silniej od
przysmaków włoskiej kuchni. Nieuwaga żony zaoowocowała finansową
niesubordynacją sinego z wysiłku portfela. Ale co tam. Czy to pierwszy raz?
Następnego roku, zgarbiony od trosk codzienności i uśpiony rutyną życia
przybyłem do Groeden. Szukałem tego, co zawsze. I jak zawsze, było inaczej niż
zwykle.
Tego roku w Europie szalały powodzie. Woda niszczyła materialny dorobek
zachodniej cywilizacji, przerażała bankructwem firmy ubezpieczeniowe i zmieniała
plany letnich wakacji. Lud zachodu i południa starego kontynentu miast nasycać ciała
zdrowym pigmentem opalenizny, został zmuszony do poznawania własnych myśli w
zastoju wielodniowej pluchy. Radio radziło zagubionym Włochom, jak zabić natrętny
czas deszczu, gdy idea urlopu traciła sens. My, ludzie kaprysu Tatr, w namiocie bez
wygód, czekaliśmy bez emocji. Siedem dni tworzenia nowej jakości wspinania
wzdłuż i wszerz przewieszonych ścian trzyosobowego namiotu. Przez tydzień
zwiedzaliśmy zakamarki duszy i gdy niebezpiecznie zbliżyliśmy się do granic
poznania, WYSZŁO SŁOŃCE!
Jak przypadkowy pasażer na gapę nieśmiało oświetliło piony pomarańczowo
– szarego dolomitu. Szybko wstrzeliliśmy się w darowane z nieba okienko pogody.
Meisules dala Biesces, cokolwiek to oznacza. Sieglinde – Kante, H. Holzer und
S.Walzl, 1971 rok. Droga w porywach wiatru, bez nadmiernych trudności pozwoliła
na odzyskanie wiary w sens wspinania. Nie miało dla mnie znaczenia drapanie w
gardle mojej żony i niebezpiecznie długa kreska rtęci na termometrze. W nagrodę
zdobyliśmy płaskowyż łąki i cieszyliśmy się z tego szczytu szczęścia. Jednak
podziwiany w zejściu wodospad nie kojarzył się dobrze.
Na drugą wspinaczkę trzeba było czekać cierpliwie dwa dni. Brunecker
Turm, Nordwestkante, F. Winter und W. von Ziglauer 1933 rok. Droga jak stare wino,
400 m filara, podmuchy lodowatego wiatru i samotność pierwszych zdobywców
tysięcznego powtórzenia. Do szczytu 5 godzin wytrwałych akrobacji. Znowu łąka,
kwiatki, trawa szmerająca bose stopy, w nagrodę ciepłe słońce i widok na raj. Kilka
miłych chwil wśród dzikich turni z mocniejszym niż zwykle poczuciem zatrzymanego
czasu.
30
Sella – Sass Pordoi
Trzecia wspinaczka na Trzeciej Turni Sella. Pustka pod stopami wytyczona
w 1935 roku przez Johanna Baptista Vinatzera aus St. Urlich, mistrza minionego
czasu idei i romantyzmu. W towarzystwie zagubionych we własnym kraju dwóch
Włochów (Pepe, czyli Józio plus nieśmiały kolega), w ekspozycji własnych
możliwości podpartych siłą woli dotarliśmy pierwsi tego dnia na szczyt. Obchodząc
kilka razy dookoła powietrzną turnię i zjeżdżając sto metrów białym jak śnieg
kominem ponownie wróciliśmy do cywilizacji. Droga w górę i w dół godna polecenia.
Następna wycieczka na Sas Ciampac. Droga Adanga z 1903 roku. W dole
krucho jak w kamieniołomie, w górze lito jak nigdy. W szerokim kominie brakowało
skały, rozchodzącej się coraz bardziej w przeciwnych kierunkach. Przy nie najlepszej
asekuracji szybki rachunek sumienia, element często ćwiczony i dobrze opanowany.
Powrót wśród pustkowia i labiryntu skał, jak zawsze do punktu wyjścia. Drogi nie
polecam, powrót owszem.
Na deser warownia Sassolungo. Zamknięty mur skalny z basztami
strzelającymi w niebo zapraszał do oblężenia. Wschodnia ściana o wysokości 1.000 m
z widokiem na najdłuższą, chociaż może nie najtrudniejszą w życiu wspinaczkę. Tego
dnia mleko zgęstniałego powietrza zmieniło misternie utkany plan. Trzy godziny
31
podejścia plus znalezione wejście w ścianę spotęgowały rozczarowanie. Po wycofie
pozostały gorzkie wspomnienia obiecanej przygody. Kolejna lekcja pokory ze strony
milczących kamieni. Popołudnie wynagrodziło widokami winy poranka. Wycieczka
dookoła masywu uzupełniła film wyobraźni. Jak się okazało, był to jego ostatni
odcinek.
Po nocy w sercu Sassolungo obudziło mnie drapanie w gardle. To u
wrażliwego mężczyzny oznacza upadek z chmur na ziemię i powrót z Dolomitów do
Poznania. Wakacje dobiegły końca.
Konkrety bez zbędnej podniety i duchowej diety:
Do Doliny Gardena można dojechać z Polski samochodem przez Austrię,
przełęcz Brenero, nastepnie zjeżdżając w Chiuso i kierując się oznaczeniem z nazwą
doliny. Można dojechać również od przełęczy Gardena od strony Doliny Badia bądź
od Passo Sella od strony dolin Fassa i Cordevole.
Dolina Gardena jest popularnym miejscem spędzania urlopów. Łatwa
dostępność do szlaków górskich związana z licznymi wyciągami powoduje, że dolina
jest niestety bardzo zatłoczona. Duża ilośc hoteli, sklepów i restauracji w
miejscowościach wypoczynkowych regionu.
Mieszkańcy doliny to Ladyńczycy, potomkowie pierwotnej ludności
góralskiej, następnie zromanizowanej. Mają własny język, który przetrwał w nazwach
dolin, gór i jezior.
Sella zbudowana jest na podobieństwo twierdzy. Z dna doliny obserwujemy
400 metrowe i wyższe pionowe ściany opadające z olbrzymiego płaskowyżu.
Płaskowyż wznosi się średnio na wysokości 2.800-2.900 m npm. Nad powierzchnię
płaskowyżu wyrastają szczyty, z których najwyższy Piz Boe osiąga 3.152 m. Jest
jednocześnie jednym z najłatwiejszych do zdobycia szczytów tej wysokości w
Dolomitach.
W masywie Selli znajduje się sieć pieszych szlaków turystycznych, a dla
bardziej wymagających wspaniałe ferraty.
Z Passo Sella, miejsca startu na Turnie Sella ze wspaniałym widokiem na
ośnieżoną Marmoladę, prowadzi szlak w przeciwnym kierunku, do twierdzy
Sassolungo (niem. Langkofel). To najmniejsza powierzchniowo grupa górska
Dolomitów. Przypomina ogromną fortecę o średnicy około trzech kilometrów.
Ograniczają ją Doliny Gardena, di Fassa i jej gałąź Duron. Urzeka wschodnia ściana
Sassolungo, wysoka na 1.000 m i szeroka na 1.500 m. W środku grupy dwa
schroniska. Wokół twierdzy liczne obiekty turystyczne. Na ścianach dookoła
pierścienia grupy oraz w jej środku liczne drogi wspinaczkowe.
W miejscowości Colfosco znajduje się pole namiotowe o cenach na średnim
poziomie stanów wysokich.
Turystycznie niezastąpiony jest przewodnik Dariusza Tkaczyka DOLOMITY
tom II Wyd. Sklep Podróżnika W-wa 1997 rok, z którego korzystałem także do
opracowania tego tekstu.
32
To, co najważniejsze, czyli wspinanie. Dolina oferuje duże możliwości.
Reprezentatywne cztery Turnie Sella przypominają raczej skałki, chociaż wysokość
ścian sięga 350 m. Inne ściany Selli osiągają większą wysokość, a wspinaczka
prowadzącymi po nich drogami dostarcza nie mniejszych przyjemności. Jest też kilka
rejonów o drogach krótkich, typowo skałkowych i dobrze ubezpieczonych, ale o
mniejszym znaczeniu dla atrakcyjności Selli. Trudności dróg raczej zaniżone.
Asekuracja dróg górskich typowo „dolomitowa“, często stanowiska z haków, na
popularnych drogach również haki przelotowe w najtrudniejszych miejscach.
Posługiwałem się przewodnikiem Mauro Bernardiego Klettern in Groeden
Dolomiten Die Schoensten Routen wyd. ATHESIA TOURISTIC 2002 rok w języku
niemieckim. Piękne zdjęcia, bardzo dokładne schematy dróg, informacje o ich
charakterze, o wymaganym do przejścia szpeju, o podejściu pod drogę oraz o zejściu.
Trochę ciekawostek, historii i kilka biografii zasłużonych, niektórych nawet żyjących.
Polecam.
Rejon jest łatwo dostępny, aktualnie wystarczy dowód osobisty i trochę
europejskiego grosza. Stąd też odkrywanie szczegółów pozostawiam
zainteresowanym. W końcu to najprzyjemniejsze w tej zabawie.
Turnie masywu Sella
33
Pierwsza góra jaka ukazuję się oczom, gdy samochód, pociąg, autobus
wjeżdża na obrzeża Zakopanego. Wygląda groźnie i majestatycznie –
to wtedy pojawia się myśl – muszę tam wejść!
Kilka lat później, mając już za sobą przejście Tatr wszerz i wzdłuż pierwsze
spojrzenia kieruje się gdzie indziej – oto Kościelec, cel pierwszych wspinaczek;
Kazalnica, opadająca pionową ścianą do Czarnego Stawu.
Giewont staję się komercyjną górą z krzyżem, celem szkolnych wycieczek.
Jednak po pewnym czasie znów zaczyna budzić w nas tęsknotę
– tęsknotę za zimową przygodą na wyciągnięcie ręki.
g
i
e
w
o
n
Na Giewoncie każdy znajdzie coś dla siebie – zarówno proste wspinaczki,
dla początkujących zespołów, jak i wymagające drogi.
Również podejścia oraz zejścia za szczytu nie są bardzo skomplikowane.
Możemy za to zakosztować tatrzańskiej specjalności
– wspinania w pionowych trawach.
Najlepiej spać w którymś z pensjonatów u wylotu Doliny Strążyskiej,
gdyż tam rozpoczyna się podejście pod Giewont.
Wszystkich zainteresowanych wspinaniem w masywie Giewontu
odsyłam do przewodnika Władysława Cywińskiego.
Dla niewtajemniczonych dodam, że wspinanie na Giewoncie jest nielegalne
i odbywa się na własną odpowiedzialność taterników.
34
t
Pęknięty rak i papieskie flagi na szczycie, czyli
Dirrettissima północnej ściany Giewontu
w Święta Wielkanocne
Radek Smulski
Jaki jest „odwieczny problem”
wspinaczek zimowych? Ano taki, że w
naszych taterkach prawie nigdy nie ma
pogody, a jak już jest lampa to zapadamy
się po pas w śniegu. Na dokładkę będąc
zastraszanym zagrożeniem lawinowym.
Dlatego rok
temu
postanowiłem
przechytrzyć zimę i wybrać się na
zimowy wspin w ... kwietniu.
Wymyśliłem sobie, że wtedy będą już
„alpejskie” betony a przy tym dłuższy
dzień, pozwalający na przejście jakiejś
długiej klasycznej drogi.
Co do celu, to byliśmy z
Maciejem
Wojtasem
jednomyślni:
„Direttisima” pn. ściany Giewontu. Góra
jest kiczowata/piękna (niepotrzebne
skreślić;-), ale wspinanie miało być w
rewelacyjnych trawach, plus dry-toolowy
kominek - dla koneserów.
Od razu w dniu przyjazdu do
Zakopanego
postanawiamy
zrobić
rekonesans
pod
ścianę.
Chcemy
wyszukać optymalne podejście pod
drogę. Jak na razie pogoda jest świetna,
na podejściu betony i nawet ślady w
miejscu zboczenia ze szlaku. Głód
wspinaczki zrobił jednak
swoje i
oczywiście na rekonesansie się nie
skończyło. Uzbrojeni w raki i po jednej
dziabce zaczęliśmy się wspinać „żeby
tylko wyszukać miejsce rozpoczęcia
drogi”. W pewnym momencie trach! i
prawy rak dynda mi na tasiemce.
Krzyczę więc do góry:
- Maciej! Koniec wycieczki! Pękł mi rak.
Spadamy na dół. Chodź na dół robić mi
stopnie!
“Diretka” Giewontu
35
Schodzę bardzo czujnie, powiększając
stopnie robione przez kumpla. Pozostaje
pomykać szybko na dół do centrum,
wypożyczyć nowe raki. Ładny początek
wspinania!
Kobierce traw na Giewoncie
Następnego dnia przed świtem
jesteśmy z powrotem pod ścianą.
Pierwsze kilka wyciągów robimy „na
żywca”. Na razie nie jest trudno,
wszędzie są dobre, wylodzone trawy. O
świcie, już związani dochodzimy do
„sławnego
komina
Flacha”.
Już
wcześniej podpuściłem delikatnie:
- Stary... Sokół w grudniu go przeszedł to
i Ty na pewno dasz radę ;-) Poza tym jak
Ci się nie uda to ja obejdę go po od lewej
„piątkowymi” trawami. Czekolada, łyk
wody na dodanie sił i Maciej znika za
załomem skalnym. Niestety nie widzę co
robi, ale powolne ruchy liną oraz odgłos
skrobania rakami świadczą, że musi tam
być trudno. Zresztą niedługo mam okazję
sam się o tym przekonać. Kluczowe
miejsce, to przewieszone zacięcie po
prawej stronie komina. Na prawej
ściance dosłownie nic. Po lewej mini
stopieniek na jeden ząb raka (ech...
trzeba będzie kupić sobie wreszcie
mono-pointy;) Na górze oblak, który był
wcześniej zasypany śniegiem. Dobrze, że
chociaż była asekuracja, w postaci...
wmarzniętej w lód zardzewiałej jedynki..
Wspinamy się dalej. Im wyżej tym
więcej lodu, szczególnie w kominach i
zacięciach. W sumie to idzie się od stanu
do stanu, prawie bez zakładania przelotu,
bo nie ma gdzie ich założyć. Mamy niby
5 igieł do trawek ale z nich nie
korzystamy. Jesteśmy już bardzo
wysoko, widać szczyt. Wbijam się teraz
w
strome
trawy
poprzedzielane
pionowymi uskokami. W pewnym
momencie znajduję igłę do trawek z
karabinkiem... To najprawdopodobniej w
tym miejscu dwóch kumpli spotkanych
na sylwestra w Moku, czekało całą noc
na śmigłowiec Topru. Brakowało im 60
metrów do szczytu! Kawałek wyżej
znajduję stały hak i robię stanowisko.
Dopiero gdy dochodzi do mnie Maciej
ubrany w kurtkę puchową uświadamiam
sobie, że pogoda się załamała. Wcześniej
w „ferworze” walki kompletnie na to nie
zwracałem uwagi, a teraz co chwila
spadają na nas pyłówki...
Ostatni trudny wyciąg Maciej
dosłownie przebiega, nie traciwszy czasu
na zakładanie przelotów. Na szczycie
słychać bardzo głośny furkot - to
łomoczą flagi zawieszone na krzyżu po
rocznicy śmierci Papieża. Niesamowity
efekt! Szybko robimy fotki „szczytowe”.
36
Z żalem oddaję kompletnie mokrą
puchówkę właścicielowi. Spieprzamy na
dół. Wiatr jest tak silny, że prawie nas
przewraca, gdyby nie gogle to
musiałbym
chyba
schodzić
z
zamkniętymi oczami.
Po zejściu do Zakopanego
pozostało już tylko napić się zasłużonego
browarka i udać się na spoczynek...
Następnego dnia, znowu w pięknej
pogodzie podeszliśmy do Moka, gdzie
już przebywali Jagoda i Błażej. Po dniu
odpoczynku,
idąc
za
ciosem,
spróbowaliśmy przejść „Direttissimę”
Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego.
Była to raczej próba rozpaczy... aby
naocznie się przekonać że +10 stopni w
nocy i opad deszczu potrafi kompletnie
rozmrozić trawy, a ze śniegu zrobić
mokrą bryję. Cóż, może się uda
następnym razem...
Direttissima pn. ściany Giewontu 600m
V+ A0 lub VI+/VII- (W.C. droga nr 18)
Ściana
Błażej Ceranka o jednodniowym
zimowoklasycznym
przejściu non-stop
zachodniej depresji Giewontu
W miarę jak zdobywaliśmy
wysokość zamieć przybierała na sile.
Podejście Warzęchą i Zachodem Pilotów
stawało się coraz bardziej uciążliwe,
także ze względu na sporą ilość
nawianego śniegu. Na siodełku na końcu
zachodu
ujrzeliśmy
ŚCIANĘ
a
dokładniej
dolną
jej
ćwiartkę.
Obejrzeliśmy sobie dokładnie to, co było
widać, porównaliśmy z przewodnikiem i
... stwierdziliśmy, że rzeczywistość
zupełnie nie przystaje do teorii. Nie
zrażeni zbytnio tym dysonansem
wypatrzyliśmy teren, który dawał szansę
na wdarcie się w ŚCIANĘ. W końcu to
nie takie ważne, czy naprzemy
zachodem, depresją czy załupą. Teraz
należało tylko zadecydować czy w ogóle
odważymy się na ten śmiały czyn...
Nie powiem, żebym w tych
warunkach miał specjalną ochotę
ładować się w kłopoty: zamieć, zawieja,
brak widoczności, niepewność losu,
groza
gór,
kroniki
wypadków
taternickich, chłód piwa na Krupówkach
– to wszystko przemawiało przeciw.
Wbrew temu wszystkiemu i samym
sobie, nie wiedzieć czemu założyliśmy
raki i zbiegliśmy do Żlebu Kirkora,
ponad którym wznosiła się ŚCIANA.
Pierwsze metry nie były trudne,
właściwie były łatwe, nawet bardzo.
37
Pierwszych 150 metrów. Nie było sensu
zatem
się
wiązać,
co
bardzo
przyspieszyło
naszą
akcję.
Odczuwaliśmy
pewien
niedosyt
trudności, więc leźliśmy zygzakiem po
spiętrzeniach trawek, podczas gdy
środkiem można było swobodnie
pomykać śniegiem, bez używania
techniki frontalnej. Po chwili jednak
zaniechaliśmy tej praktyki. Zdaliśmy
sobie sprawę, iż nierozsądnym jest
marnowanie sił, które mogły być
potrzebne na zerwach piętrzących się
potencjalnie we mgle ponad nami.
Ufff – już po trudnościach
No i zaczęło się. Po przebyciu
owych 150 metrów doszliśmy do
dzikiego kociołka, ponad którym
ŚCIANA stawała się niemalże pionowa
(z akcentem na niemalże) a ów pion był
tak wysoki, że aż ginął w chmurach.
Spodziewając się ogromnych trudności
związaliśmy się liną i dobyliśmy szpeja
(czyli 2 haków, 2 friendów i 2 śrubek do
trawek). I nie omyliliśmy się. Przebyte
trudności na odcinku 5 metrów sięgnęły
IV stopnia w skali UIAA, asekuracja
była iluzją – wetkany w parchy friendzik
szybko
znalazł
się
w
pobliżu
asekurującego. Naszym ocaleniem było
to, że ginący w chmurach pion
(niemalże) ginął w nich niecały wyciąg
od dolnego stanowiska, przy czym
okazało się, że ów pion w miejscu, gdzie
ginął w chmurach stawał się coraz mniej
pionowy, żeby nie powiedzieć wręcz
połogi.
Na piku
Posuwając się tym połogim
pionem dziarsko zdobywaliśmy kolejne
metry ŚCIANY. Mimo braku trudności
technicznych odczuwaliśmy niepewność,
38
czy damy radę wydostać się z urwiska
przed nocą. Minęła już chyba godzina
odkąd weszliśmy w ŚCIANĘ a wciąż nie
było widać żadnych oznak szczytu.
Niepokój budziło też fiasko kolejnej
próby dopasowania przewodnikowych
opisów do kilkudziesięciu metrów
widocznego przed nami terenu. Nie
ukrywam,
kusiła
nas
możliwość
wytrawersowania
do
Giewonckiej
Przełęczy śnieżnymi stokami, która
pojawiła się w pewnym momencie
wspinania – nie ulegliśmy jednak tej
pokusie i mężnie podeszliśmy pod
kolejne spiętrzenie. Jego charakter
stanowiły kępki stromych (wydawało się,
że miejscami nawet przewieszonych)
trawek. Przedarliśmy się przez ten długi,
II-kowy wyciąg chyba tylko dzięki
prężnemu duchowi i wykorzystaniu
wszelkich nowinek sprzętowych jak: 12
zębne, techniczne raki i wygięte jak
banany dziaby (podpiłowane specjalnie
do zahaczania o mikrokępki).
Rozpoczęła się walka z czasem.
Zastosowaliśmy
po
raz
kolejny
ryzykowną asekurację lotną, by tylko
zyskać cenne sekundy i uniknąć biwaku,
który w tych warunkach pogodowych
stanowiłby
niechybnie
śmiertelną
pułapkę.
Rozpocząłem
wspinaczkę
śnieżną depresją, która doprowadziła
mnie do mikstowego terenu. Już miałem
wbić hak pod jakiś większy kamień, by
zapewnić
sobie
choć
minimum
bezpieczeństwa, gdy spojrzawszy do
góry ujrzałem nagle ... sylwetkę krzyża
na
samym
szczycie
Giewontu
kilkanaście
metrów
ode
mnie.
Zakrzyknąłem, że jesteśmy uratowani.
Gratulacjom nie było końca – zrobiliśmy
w końcu ŚCIANE w niezgorszym czasie.
Ponieważ nie było jeszcze
południa bez pospiechu poczłapaliśmy w
doliny...
Zachodnia Depresja Giewontu 350m II
(W.C. droga nr 8)
Po drugiej stronie
cienia
Maciek Sokołowski
szybki weekend
na Giewoncie
W piątek po pracy wsiadamy w
auto i mkniemy pędem w kierunku
Zakopanego, aby rozpocząć sezon
zimowy miłym klasycznym wspinaniem.
Czasu nie mamy zbyt wiele. Szybki
weekend to niestety jedyne na co nas stać
po całym tygodniu zasuwania w pracy.
Rozsądnym rozwiązaniem wydaje się
39
nam załomotanie czegoś co znajduje się
w zasięgu naszego wzroku. Wypadło na
honornego Śpiącego Rycerza. Górę
piękną i okazałą dominującą nad stolicą
Tatr Polskich.
Urzeczeni jej pięknem nad ranem
stoimy u wylotu dol. Strążyskiej. Na
szczęście śniegu jest mało, a szlak do
Siklawy jest całkiem przyjemnie
przedeptany. Odbijamy starą ścieżynką w
las, klucząc raz z prawej raz z lewej
strony koryta potoku, przekraczając
powalone wiatrołomy. Nagle wyłania się
przed
nami
przecudowny widok
północnej ściany. Stoimy zachwyceni
zadzierając karki do góry i szukając
wierzchołka, który ginie gdzieś daleko
we mgle. Jesteśmy pod ogromnym
wrażeniem, słuchając serca w głębi
duszy, które bije coraz szybciej i
szybciej.
Po świeżym opadzie wszelkie
niecki zaprute są luźnym śniegiem, a nie
interesuje
nas
hakówka,
dlatego
decydujemy się na klasyczne wspinanie
środkowym filarem ściany Długiego
Wojownika. Torujemy wzdłuż ściany w
kierunku Suchej Przełączki mijając
kolejne wspaniałe drogi. Po drodze
spotykamy „Młodego” czyli znanego
wszystkim Andrzeja Machnika. Zapytany
co zamierza łomotać odpowiada, że
jeszcze nie wie, czyli znów ma w
planach poprowadzenie nowej, kolejnej
drogi.
Wyciągamy szpej i patrząc po
sobie liczymy śrubki do trawek. No cóż
4 sztuki będą musiały nam wystarczyć,
więcej nie posiadamy. Dokładamy kilka
friendów i haków i ruszamy w górę.
Wspinamy się cały czas klasycznie nie
wyciągając pętli z dziabek. Z początku
stroma czołowa ściana łagodnieje, by za
chwilę znów stanąć dęba. I tak już będzie
do końca. Ekspozycja jest bardzo piękna.
Człowiek
ufa
jedynie
swoim
umiejętnościom, ostrzom dziab i
partnerowi, który mógłby wyhamować
ewentualny lot. Trawki są średnio
zmrożone i gdzie-niegdzie trzeba je
sporo czochrać. Mimo tego płynne
posuwamy się ku górze, co daje nam
ogromną radość z pierwszej w tym
sezonie wspinaczki. Dolne trudności nie
przekraczają
zimowej
czwórki.
Końcówka drogi jest trochę trudniejsza.
Góra ściany to już wspinanie od kępki do
kępki na skalnych płytach i w zacięciach.
Maciek na trawkach
środkowego filara
Na grań wychodzimy po pełnych
dziesięciu wyciągach i już po
zapadnięciu zmroku. W dole bijąca z
Zakopanego zorza oświetla nam całą
ścianę. Niestety czeka nas jeszcze zejście
w czarną czeluść po drugiej strony góry.
Zakładamy zjazdy z kosówki i w ciemno
40
zjeżamy stromym żlebem. Okazało się,
że trafiliśmy idealnie ze zjazdem.
Pogoda psuje się i zaczyna sypać śnieg.
Południowe stoki robią się lawiniaste.
Przecinką przez kosówki i las schodzimy
do szlaku.
Strasznie żałuję, że nie mamy
skitourów, bo można by wykonać
przepiękny szybki zjazd. No, ale cóż, nie
będziemy targać nart przez całą północną
ścianę. Skazani jesteśmy na marszrutę.
Docieramy na Halę Kondratową,
ale obsługa już dawno zamknęła schron.
Decydujemy się na dalsze zejście i
lądujemy w Zakopcu, gdzie zdążyliśmy
zjeść jeszcze smaczną kolację zapijaną
piwkiem. Następnego dnia trochę
zjazdów na deskach i śmigamy do domu.
W dobie ciągłego braku dłuższych
urlopów, „fast and light” staje się
całkiem przyjazną formą spędzania
wolnego czasu, czego sobie i Wam
życzę!
Środkowy filar pn. ściany Długiego
Giewontu 360m IV (W.C. droga nr 98)
Środkowy filar pn. ściany Długiego Giewontu
info KW Poznań:
www: www.kw.poznan.pl
e-mail: [email protected]
konto: PKO BP SA 49 1020 4027 0000 1702 0409 5030
KRS: 0000081650
spotkania klubowe: Brothers Pub, ul. Szewska 19 (info o tematach i terminach na www)
Chatka Wielkanocna (Karkonosze): Maciej Przebitkowski tel. 600 818 753
tabor Rąbaniska (Tatry):Jagoda Adamczyk-Ceranka tel. 501 10 99 22 e-mail:[email protected]
jak wstąpić do klubu?
Warunki przyjęcia do Klubu Wysokogórskiego w Poznaniu:
- ukończone 18 lat (16 lat i pisemna zgoda rodziców)
- posiadanie karty taternika, ukończony kurs skałkowy lub doświadczenie w turystyce górskiej
- złożenie deklaracji wstąpienia do klubu + 2 zdjęcia legitymacyjne
Deklarację można pobrać ze strony www.kw.poznan.pl a następnie złożyć na spotkaniu
klubowym. Wpisowe 30zł, składka roczna dla pracujących 60zł, dla uczniów i studentów 36zł.
1% podatku dla klubu
KW Poznań od dnia 14. IV. 2004 jest Organizacją Pożytku Publicznego – dzięki temu możliwe
jest odliczenie 1% podatku dochodowego i przekazanie go na rzecz klubu.
41
Sprawozdanie zarządu kadencji 2004-2007
na walne zebranie Klubu Wysokogórskiego w Poznaniu
1
Wstęp (Jacek Wichłacz)
Zarząd rozpoczął swą działalność w wybranym w roku 2004 przez Walne
Zebranie składzie osobowym:
• Jacek Wichłacz - prezes zarządu
• Maciej Sokołowski - vice prezes
• Krystian Orzeł - vice prezes
• Lidia Wieczorek - sekretarz, sprawy członkowskie
• Joanna Chudy-Baczyńska - skarbnik
• Jagoda Adamczyk-Ceranka - ds. zebrań
• Maciej Przebitkowski - Chatar Chatki Wielkanocnej
• Paweł Lulek - spr. informacyjne
• Paweł Marchlewicz - spr. informacyjne
• Błażej Ceranka – spr. organizacji wypraw
• Andrzej Janka - spr. wspinaczki sportowej i górskiej
W trakcie kadencji z przyczyn zawodowych zrezygnowała z członkostwa w
zarządzie kol. Joanna Chudy-Baczyńska. Jej obowiązki zarząd powierzył kol. Lidii
Wieczorek.
Wszystkim koleżankom i kolegom ustępującego zarządu serdecznie dziękuję
za, moim zdaniem, skuteczną i efektywną współpracę, która spowodowała że nasz
Klub wśród innych aktywnie działających, jest jednym z liczebniejszych w Polsce i
nie przeżywa drastycznych kłopotów finansowych. Ponadto tradycyjnie już wielkie
dzięki kieruję dla kol. Lidki Wieczorek, która oprócz spraw członkowskich przejęła
dodatkowo obowiązki finansowe. Wywiązała się z nich znakomicie, co z uwagi na
różnorodność naszych działań nie było sprawą łatwą, ale na pewno bardzo
czasochłonną. Osobne podziękowania należą się także naszemu klubowemu koledze
ks. Staszkowi Tasiemskiemu za coroczne msze św. odprawiane w listopadzie każdego
roku w intencji naszych koleżanek i kolegów którzy zostali w górach na zawsze.
Dziękuję członkom Komisji Rewizyjnej , którzy swą aktywną obecnością na
zebraniach Zarządu i trafnymi radami wspierali nas przy podejmowaniu istotnych
decyzji i uchwał.
Zarząd działał zgodnie z zadaniami i celami ujętymi w statucie zwracając
szczególną uwagę na:
• Organizację interesujących zebrań prezentujących osobowości i aktualne
dokonania górskie,
• Organizację cyklicznych zawodów we wspinaczce sportowej,
• Pomoc finansową przy organizowaniu wypraw oraz obozów letnich i
zimowych,
• Szkolenie adeptów wspinaczki skałkowej i tatrzańskiej,
42
• Wyróżnianie dokonań górskich
członków KW poprzez kontynuowanie
przyznawania nagrody POZNAŃSKI CZEKAN, oraz nowo utworzonej dla
wspinaczy ściankowo-skałkowych SPIT ROCKU
• Możliwość korzystania przez członków KW, na preferencyjnych warunkach ze
ścianki wspinaczkowej w DYNAMIX-ie ( do chwili jej zamknięcia)
• Organizację innych spotkań integracyjnych np. zabawy i wspólne wyjazdy w
skałki
• Weryfikacje członków KW z uwagi na zaległości w płatności składek
Głównym zadaniem, wyznaczonym przez ubiegłe Walne Zgromadzenie było
uzyskanie przez Klub statusu Organizacji Pożytku Publicznego. Udało się to między
innymi poprzez mobilizację i udział zdecydowanej większości członków w
Specjalnym Walnym Zebraniu (w dniu 25 stycznia 2005), które zmieniło statut w
sposób umożliwiający zarejestrowanie w KRS Klubu w poczet OPP. Dzięki temu
możliwe było przekazywanie na konto KW 1% należnego podatku, co wzmocniło
finansowo nasze działania (średnio roczne wpływy z tego tytułu to ok. 2 tys. zł, co
może nie jest kwotą dużą, ale zauważalną w budżecie klubu) głównie ukierunkowane
na rzecz młodych adeptów wspinaczki). Wszystkim koleżankom i kolegom, którzy
zareagowali pozytywnie na szansę wsparcia klubu w tym zakresie składam w imieniu
zarządu serdeczne podziękowanie.
Ponadto poprzednie Walne Zebranie zobowiązało zarząd do większej
integracji działalności z młodszymi członkami Klubu. Z tego względu wiele działań,
szczególnie w zakresie wyjazdów było ukierunkowanych na taki cel. Np. ich
dofinansowywanie dla grup większych niż 4 osoby. Zaowocowało to coraz częstszymi
wyjazdami w grupach kilkunastoosobowych o charakterze wspinaczkowym do Arco,
lub ski-turowym w Karkonosze, a także alpejskim.
Klub był także w swej działalności widoczny w samym Poznaniu poprzez:
• coroczne organizowanie Mistrzostw Wielkopolski we wspinaczce sportowej,
ściągając wielu wspinaczy z całego kraju, popularyzując poprzez lokalne media
w ten sposób sporty wspinaczkowe w Poznaniu.
• Organizowanie spotkań z pokazem fotograficzno-filmowym aktualnych dokonań
alpinistycznych czołówki krajowej i nie tylko np. z Anną Czerwińską. Na
podkreślenie zasługuje spotkanie ze Stefanem Glowaczem (Niemcy) w sali PAN,
które przyciągnęło sporą rzeszę młodych sympatyków gór. Zresztą, co warto
podkreślić, każde nasze zebranie „nawiedzane” jest w zdecydowanej większości
przez osoby niezrzeszone w KW. Rodzi się więc pytanie dla kogo przeznaczone
są te zebrania? Myślę, że jest bardzo dobra forma promocji naszego klubu w
szerokim środowisku „ludzi gór” . Ale aktywność nasza nie powinna ograniczać
się tylko – w większości - do sporadycznych wyjazdów w góry. Zmieniłiśmy
także lokalizację miejsca naszych zebrań. Od kilku miesięcy spotykamy się w
Brothers Pub, przy ul. Szewskiej 19. Pozwala to nie tylko na luźne rozmowy po
oficjalnej części zebrania ale i na konsumpcję napojów.
43
• Zmodernizowaną stronę internetową, która pozwala zaprezentować na bieżąco
naszą działalność, a także wymienić poglądy i uwagi na szerszym forum.
W okresie ostatniej kadencji wiele koleżanek i kolegów brało udział w
licznych wyprawach z większym lub mniejszym sukcesem w górach mniejszych,
średnich i tych wysokich. Każdy znalazł swój Everest i szczęśliwie z niego powrócił.
Jednak na szczególne wyróżnienie i podkreślenie zasługują tradycyjnie już osiągnięcia
sportowe kol .Macieja Ciesielskiego, uhonorowanego przez zarząd nagrodami
„Poznańskiego Czekana” o czym piszemy w dalszej części sprawozdania.
2
Działalność Sekcji Alpejskiej (Błażej Ceranka)
Nie inaczej jak za poprzedniej kadencji zarządu tak i w latach 2004-2007
wybijającą się postacią pozostał Maciek Ciesielski. Godne podziwu jest przede
wszystkim zaangażowanie, jakie wkłada w poznawanie ciekawych rejonów
wspinaczkowych świata (Pakistan – rejon Trango, Chiny – góry Qonglai, Kanada –
Squamish i Bugabos, USA – Yosemite) a także efekty tych wyjazdów (nowe drogi na
szczytach rejonu Trango, najszybsze polskie przejście Nosa na El Capitanie...).
Maciek nie zaniedbuje również naszych Tatr, gdzie stał się gorącym promotorem
„zimowej klasyki” i autorem wielu ciekawych przejść w tym stylu (np. pierwsze
klasyczne przejście Parady Jedynek M7 oraz Uskoku Laborantów M8). W minionej
kadencji zarządu Maciek „zgarnął” wszystkie nagrody Poznańskiego Czekana: 2006 –
za całokształt działalności w minionym roku; 2005 – za najszybsze polskie przejście
drogi The Nose 10h 19m na El Capitanie, 2004 – za pierwsze powtórzenie drogi
Central Scrutiniser VI 5.10d A4+ rówież na El Capie.
Latem 2004 roku miały miejsce dwa ciekawe wydarzenia: poprowadzenie
nowej drogi MaIka na lewej połaci północnej ściany Grandes Jorasses przez zespół
Maciek Sokołowski - Michał Włodarczak, oraz przejście północnej ściany Dżigita
5170m. drogą Przez Sierp w egzotycznych górach Kirgistanu przez Błażeja Cerankę i
Marcina Rutkowskiego. Prócz tych dwóch osiągnięć w.w. wspinacze mają na swoim
koncie także liczne wspinaczki tatrzańskie i alpejskie.
Ciekawymi przejściami może poszczycić się zespół Radek Smulski – Marcin
Woźniak. Wspinali się razem w Tatrach zimą i w Kaukazie, gdzie dokonali odważnej
próby na północnym filarze Szchary. Marcin wspinał się również sporo z innymi
partnerami dokonując wielu wartościowych przejść: miedzy innymi w Masywie Mont
Blanc, Austrii, Norwegii a nawet na Kubie. Kto wie, czy nie największym jego
osiągnięciem jest jednak wejście na Chan Tengri w Tien Szanie w 2004 roku.
Ostatnimi czasy Marcin wraz z również bardzo aktywnym Maciejem Przebitkowskim
tworzą nowy styl wyjazdów alejskich: 4-dobowych (z Poznania do Poznania) i
odnoszą w nim niezłe wyniki (np. droga Modica-Noury na Mont Blanc du Tacul w
ostatnim dniu marca 2007 – wyjazd w czwartek, powrót w poniedziałek)
W branży skalnej aktywnością imponuje Andrzej Janka, który rokrocznie
dokonuje wielu skalnych przejść; wspinał się w: Paklenicy, Maroku (Todra),
Dolomitach, Arco, Hollentalu, Chamonix, Kaukazie i Tatrach.
44
Do grona czynnie działających w górach wspinaczy należy również zaliczyć:
Piotrka Gaszczyńskigo, Tomka Habichta, Krzyśka Koleckiego, Marcina Miczke.
Wszystkich, którzy czują, że powinni również znaleźć się na tej liście chciałbym
zachęcić do wpisywania dokonanych przejść w wykazie na stronie internetowej
www.kw.poznan.pl, który w założeniu ma być bazą pomocną tym, którzy szukają
informacji wspinaczkowych z pierwszej ręki ale przydaje się także przy tego typu
podsumowaniach. Powtórzę często pojawiające się na forum wspinaczkowym hasło:
„Jak sami o sobie nie napiszemy, to nikt o nas nie napisze”. Myślę, że wykaz na
naszej stronie daje szansę, by bez zbędnej fety zwrócić na siebie uwagę czy to
potencjalnych partnerów, czy też klubowego kronikarza.
3
Działalność Sekcji Wspinaczki Sportowej (Andrzej Janka)
Jednym z celów działalności Klubu Wysokogórskiego w Poznaniu zgodnie z
paragrafami 7 i 8 statutu jest upowszechnianie i promowanie sportów
wspinaczkowych. W kadencji 2004 – 2007 klub organizował zawody we wspinaczce
sportowej na obiektach CSiR Dynamix ul. Kościelna, AZS Poznań ul. Puławskiego
oraz w Gnieźnie na obiektach KSG „Direta”. W roku 2004 były to imprezy w ramach
Pucharu Wielkopolski, w roku 2005 i 2006 Mistrzostwa Wielkopolski. Do organizacji
zawodów pozyskiwaliśmy partnerów i sponsorów. W szczególności mogliśmy liczyć
na sponsoring Sklepu Górskiego ALPIN, Firmy MountX w Suchym Lesie, Sklepu
Górskiego TATERNIK, SUNRISE Centrum Biur Podróży, sklepu HORYZONT, część
środków finansowych pochodziła z dotacji docelowych Urzędu Marszałkowskiego.
W 2007 roku udało się wypracować nową formułę Pucharu Wielkopolski: do
organizacji poszczególnych edycji zaprosiliśmy różne kluby działające na terenie
Wielkopolski. W założeniach ma to doprowadzić do konsolidacji środowisk
wspinaczkowych. Nasz klub nadzoruje całe przedsięwzięcie i organizuje ostatnią
edycję – Mistrzostwa Poznania we Wspinaczce Sportowej. Opracowaliśmy
regulamin, ranking oraz kalendarz zawodów Pucharu Wielkopolski. Wszystkie
informacje i regulaminy są publikowane na oficjalnej stronie klubu www.kw.poznan.pl
Poniżej zestawienie wyników organizowanych przez KW zawodów:
I EDYCJA PUCHARU WIELKOPOLSKI 2004
POZNAŃ 28 MARCA 2004
KATEGORIA KOBIETY
1. NATALIA OGRABISZ
2. ANNA WALIGÓRA
3. KATARZYNA KAŁEK
POZNAŃ
LESZNO
LESZNO
KATEGORIA JUNIORZY
1. STEFAN MADEJ
2. JĘDRZEJ KOMOSIŃSKI
3. MARCIN SZYMAŃSKI
WARSZAWA
RUMIA
GNIEZNO
45
4. BARTOSZ JURGA
5. SZCZEPAN BENTYN
6. ARIEL MARCINIAK
GORZÓW WLKP
GNIEZNO
ZIELONA GÓRA
KATEGORIA SENIORZY
1. MARCIN TUPALSKI
2. WIKTOR MANIECKI
3. JAKUB WÓJKOWSKI
4. SEBASTIAN PIELICHOWSKI
5. MARIUSZ BARTOSIK
6. RAFAŁ PRZYBYLSKI
7. ADAM BORYSIEWICZ
POZNAŃ
POZNAŃ
DYNAMIX TEAM
DYNAMIX TEAM
GŁOGÓW
POZNAŃ
GŁOGÓW
II EDYCJA PUCHARU WIELKOPOLSKI 2004
POZNAŃ 23 PAŹDZIERNIKA 2004
KATEGORIA KOBIETY
1. ANETA GARNIEC
2. ANNA WALIGÓRA
3. NATALIA OGRABISZ
KATEGORIA JUNIORZY (DO L. 16)
1. LESZEK KULAS
2. ARIEL MARCINEK
3. STEFAN MADEJ
4. KAMIL SULIGA
5. MICHAŁ KRUKAR
KATEGORIA SENIORZY
1. JAKUB WÓJKOWSKI
2. MARIUSZ BARTOSIK
3. JĘDRZEJ KOMOSIŃSKI
4. MARCIN TUPALSKI
5. ŁUKASZ SAWYLÓW
III EDYCJI PUCHARU WIELKOPOLSKI 2004
CSIR DYNAMIX 12 GRUDNIA 2004
KATEGORIA KOBIETY
1. ANNA WALIGÓRA
ALTERNATYWA LESZNO
KATEGORIA JUNIORZY (DO L. 16)
1. ARIEL MARCINIAK
2. STEFAN MADEJ
3. MICHAŁ KRUKAR
4. MARCIN SZYMAŃSKI
5. JAKUB ADAMCZYK
KW ZIELONA GÓRA
UKA WARSZAWA
GAWRA GORZÓW WIELKOPOLSKI
DIRETA GNIEZNO
DIRETA GNIEZNO
KATEGORIA SENIORZY
1. JAKUB WÓJKOWSKI
2. MARCIN TUPALSKI
3. BARTOSZ JURGA
DYNAMIX TEAM POZNAŃ
AZS POZNAŃ
GAWRA GORZÓW WIELKOPOLSKI
46
4. JAKUB DOMINICZAK
5. KRZYSZTOF ŁAKOMIEC
ALTERNATYWA LESZNO
AZS POZNAŃ
WYNIKI KOŃCOWE PUCHARU WIELKOPOLSKI
WE WSPINACZCE SPORTOWEJ W ROKU 2004
KATEGORIA KOBIETY
1. ANNA WALIGÓRA
2. NATALIA OGRABISZ
3. ANETA GARNIEC
ALTERNATYWA LESZNO
POZNAŃ
GAWRA GORZÓW WIELKOPOLSKI
KATEGORIA JUNIORZY (DO L. 16)
1. STEFAN MADEJ
2. ARIEL MARCINIAK
3. MARCIN SZYMAŃSKI
4. MICHAŁ KRUKAR
5. LESZEK KULAS
6. JAKUB ADAMCZYK
7. PATRYK DOMAGAŁA
8. KAMIL SULIGA
BARTOSZ JURGA
9. SZCZEPAN BENTYN
10. ADAM KULAS
11. DOMINIK CYGALSKI
12. KAMIL MAJCHRZAK
13. IGOR GROCHOMALSKI
14. BARTOSZ DZIEDZIC
UKA WARSZAWA
KW ZIELONA GÓRA
DIRETA GNIEZNO
GAWRA GORZÓW WIELOKPOLSKI
DKW STRZEGOM
DIRETA GNIEZNO
LESZNO
ALPAMAYO KALISZ
GAWRA GORZÓW WIELKOPOLSKI
DIRETA GNIEZNO
DKW STRZEGOM
POZNAŃ
ALPAMAYO KALISZ
POZNAŃ
ALPAMAYO KALISZ
KATEGORIA SENIORZY
1. JAKUB WÓJKOWSKI
2. MARCIN TUPALSKI
3. MARIUSZ BARTOSIK
4. WIKTOR MANIECKI
5. KRZYSZTOF ŁAKOMIEC
6. ADAM BORYSIEWICZ
JĘDRZEJ KOMOSIŃSKI
BARTOSZ JURGA
7. SEBASTIAN PIELICHOWSKI
JAKUB DOMINICZAK
8. ŁUKASZ SAWYLÓW
9. ROBERT GRABOWICZ
10. PIOTR SZYMANOWSKI
11. KAROL LEBIODA
DYNAMIX TEAM POZNAŃ
AZS POZNAŃ
KTJ GŁOGÓW
KW POZNAŃ
AZS POZNAŃ
KTJ GŁOGÓW
UKS RUMIA/GŁOGÓW
GAWRA GORZÓW WIELKOPOLSKI
DYNAMIX TEAM POZNAŃ
ALTERNATYWA LESZNO
GAWRA GORZÓW WIELKOPOLSKI
DKW STRZEGOM
POZNAŃ
ALPAMAYO KALISZ
MISTRZOSTWA WIELKOPOLSKI WE WSPINACZCE SPORTOWEJ
CSIR DYNAMIX 26 LISTOPADA 2005
KATEGORIA KOBIETY
1. PATRYCJA BUCHANOWSKA
2. ANGELIKA BARTKOWSKA
3. NATALIA GĄD
47
KATEGORIA JUNIRZY
1. ARIEL MARCINIAK
2. ADAM KULAS
3. PATRYK DOMAGAŁA
3. MATEUSZ GRUSZKA
5. MICHAŁ KRUKAR
KATEGORIA OPEN
1. JAKUB WÓJKOWSKI
2. JĘDRZEJ KOMOSIŃSKI
3. MICHAŁ GÓRSKI
4. HUBERT SKRUKWA
JACEK DZIDOWSKI
MISTRZOSTWA WIELKOPOLSKI WE WSPINACZCE SPORTOWEJ
GNIEZNO 26 GRUDNIA 2006
KATEGORIA KOBIEY
1. DUTKIEWICZ RENATA
2. CZACZYK SANDRA
3. OCHEJ JUSTYNA
4. PIRÓG BEATA
KW WROCŁAW
KSG DIRETA GNIEZNO
"ON-SIGHT" POZNAŃ
KATEGORIA OPEN
1. HUBERT ŁUKASZ
2. KŁUNEJKO KAROL
3. WRZESIŃSKI MICHAŁ
4. KOŁOS MACIEJ
5. KOWALSKI TOMASZ
6. SZYMAŃSKI MARCIN
7. PODOLSKI ARTUR
8. OSIŃSKI FILIP
9. ROGOWICZ ŁUKASZ
9. TRZECIAK MARCIN
9. VARTIAINEN MIKKO
12. DUTKIEWICZ RENATA
13. CZACZYK SANDRA
14. OCHEJ JUSTYNA
14. PIRÓG BEATA
KTJ GŁOGÓW
AZS POZNAŃ
KSG DIRETA GNIEZNO
AZS UAM POZNAŃ
KSG DIRETA GNIEZNO
KSG DIRETA GNIEZNO
"ON-SIGHT" POZNAŃ
KSG DIRETA GNIEZNO
"ON-SIGHT" POZNAŃ
SZWECJA
KW WROCŁAW
KSG DIRETA GNIEZNO
"ON-SIGHT" POZNAŃ
I EDYCJA PUCHARU WIELKOPOLSKI 2007
PRZEŹMIEROWO 1 KWIETNIA 2007
ORGANIZATOR
OŚRODEK SPORTU I REKREACJI W PRZEŹMIEROWIE
KATEGORIA OPEN KOBIETY
1. MAGDA KRENZ
2. OLA HARAT
3. SANDRA CZACZYK
4. KAROLINA WOŹNIAK
GWAF POZNAŃ
GWAF POZNAŃ
KSG DIRETA GNIEZNO
KW ON-SIGHT POZNAŃ
48
KATEGORIA OPEN MĘŻCZYŹNI
1. KUBA WÓJKOWSKI
2. MICHAŁ WRZESIŃSKI
3. ŁUKASZ ROGOWICZ
4
AZS UAM POZNAŃ
KSG DIRETA GNIEZNO
KSG DIRETA GNIEZNO
Działalność Sekcji Narciarstwa Wysokogórskiego (Maciek
Sokołowski)
Od ponad 3 lat, kilka razy do roku organizowane są obozy szkoleniowe, na
których licencjonowany instruktor ski-alpinizmu/GOPR-owiec Robert Róg z Jeleniej
Góry szkoli wszystkich chętnych uczestników podstaw ski-alpinizmu oraz
zaawansowanych technik zjazdów, podchodzenia, ratownictwa i badania stanu
zagrożenia lawinowego. Na każdym wyjeździe wykonywane są: przekroje podłoża i
badanie poszczególnych warstw śniegu celem określenie stopnia zagrożenia
lawinowego, dokonujemy poszukiwania sondą oraz piepsem potencjalnie zasypanych
osób, zjażdżamy w trudnym terenie na różnych rodzajach śniegu oraz uskuteczniamy
wędrówki kondycyjno-krajoznawcze mające na celu zapoznanie wszystkich
szkolących się z topografią terenu, w trudnych warunkach. Profesjonalne szkolenie
zapewnia uczestnikom pełną wiedzę na temat skialpinizmu oraz wpajane są im zasady
właściwego poruszania się po górach, co podnosi poziom bezpieczeństwa podczas
wędrówek i zjazdów. Przez obozy przewinęło się ponad 30 osób, z czego 20-stu
aktywnych klubowiczów. Średnio jednorazowo uczestniczy w obozie od 6-14 osób.
Jak do tej pory nikt nie reprezentował KW Poznań w Mistrzostwach
Sportowych. Jednak corocznie widać wzrost zainteresowania tą dyscypliną sportu i
coraz więcej osób zaopatruje się w sprzęt skitourowy, co procentuje w późniejszym
czasie wyjazdami samodzielnymi.
1. Obozy szkoleniowo-integracyjne:
a) sezon 2006/2007
• Tatry Wysokie Polskie, Dol. Pięciu Stawów 14-16 IV
• Karkonosze Polskie, Kotły Śnieżne, Chatka Wielkanocna 31 III - 01 IV
• Alpy Zachodnie, Dol. Argentiere, Valle Blanche 09-17 III
• Karkonosze Polskie, Kopa pod Śnieżką, Śląski Dom 16-18 II
• Karkonosze Czeskie, Hranicni louka, Vosecka Bouda 26-28 I
b) sezon 2005/2006
• Alpy Berneńskie, Eiger – Jungfraujoch - Monch 11-18 III
• Karkonosze Polskie, Łabski Kocioł, Pod Łabskim Szczytem 17-19 II
• Karkonosze Polskie, Szrenica 27-29 I
c) sezon 2004/2005
• Karkonosze Polskie, Samotnia 4-6 II
2. Wypady skitourowe i zjazdy skialpinistyczne:
a) sezon 2006/2007
• Tatry Wysokie i Zachodnie Polskie:
• Karkonosze Polskie, Kotły Śnieżne:
49
Wielki Kocioł: Jurkowy Żleb (M.Sokołowski), Żleb pod Zamki (M.Józefowicz)
Mały Kocioł: Żleb pod Zamki (M.Józefowicz , M.Sokołowski, R.Zając)
Wielki Szyszak wprost do Wielkiego Kotła (M.Józefowicz, M.Sokołowski, R.Zając)
• Tatry Zachodnie Polskie
Grześ, Trzydniowiański, Łopata (M.Józefowicz)
• Alpy Zachodnie:
- Aig. du Grand Montets - des Rognons – Argentiere ( M.Sokołowski,
M.Włodarczak)
du Milieu, Col du Tour Noir (A.Melinger, J.Wichłacz, P.Ziętek)
Gl.de Leschaux (J.Wichłacz, M.Przebitkowski, P.Ziętek, J.Żurawski)
Aig. du Midi -Vallee Blanche - Gl.du Tacul - Mer de Glace (A.Melinger,
M.Sokołowski,
J.Wichłacz, P.Ziętek)
• Karkonosze Polskie, Kocioł Małego Stawu
Żleb Slalomowy (M.Józefowicz, M.Sokołowski, J.Wichłacz, P.Ziętek)
Żleb lewy (M.Józefowicz , M.Sokołowski, J.Wichłacz, P.Ziętek, K.Dominiak)
• Tatry Wysokie i Zachodnie Polskie
Skrajna Turnia, Skrajny Żleb ( M.Sokołowski, M.Włodarczak)
grań Liliowe – Przełęcz pod Kopą Kondracką ( M.Sokołowski,
M.Włodarczak)
Przełęcz pod Kopą Kondracką, Długi Żleb ( M.Sokołowski, M.Włodarczak)
Pośredni Goryczkowy , wsch. i zach. Ścianą, Świńska Dolinka ( M.Sokołowski,
M.Włodarczak)
b) sezon2005/2006
• Alpy Berneńskie:
Ob. Monchjoch (M.Sokołowski, J.Wichłacz,M.Włodarczak)
Und. Monchjoch (M.Sokołowski, M.Włodarczak)
• Karkonosze Polskie, Łabski Kocioł (M.Józefowicz, M.Nowaczyk, M.Sokołowski,
J.Wichłacz, M.Włodarczak)
c) sezon 2004/2005
• Karkonosze Polskie, Kocioł Małego Stawu, Żleb Slalomowy ( M.Sokołowski,
M.Włodarczak)
5
Nagrody za osiągnięcia górskie i sportowe (Andrzej Janka)
Zarząd KW postanowił przyznawać klubowiczom coroczne nagrody i
wyróżnienia za osiągnięcia wspinaczkowe w dwóch kategoriach:
„POZNAŃSKI CZEKAN” – nagroda przyznawana za najlepsze, klubowe przejście o
charakterze górskim.
„SPIT ROCKU” – nagroda przyznawana za najciekawsze, klubowe dokonanie w
kategorii „wspinaczka sportowa”, przez co rozumiemy: przejścia dróg skalnych (także
bulderowych) o dużych trudnościach (także psychicznych), tworzenie nowych dróg
skalnych.
50
Poniżej wykaz przyznanych nagród i wyróżnień:
Za rok 2004
Nagrodę KW Poznań „POZNAŃSKI CZEKAN” za najlepsze osiągnięcia w
dziedzinie alpinizmu dostał Maciek Ciesielski za pierwsze powtórzenie drogi Central
Scrutiniser VI 5.10d A4+ na El Capitanie w dolinie Yosemite (USA).
W tym roku po raz pierwszy przyznano nagrodę za osiągnięcia we wspinaczce
skałkowej „SPIT ROCKU” i jej laureatem został Wiktor Maniecki..
Za rok 2005
Laureatem nagrody „POZNAŃSKI CZEKAN” został ponownie Maciek Ciesielski za
najszybsze polskie przejście drogi „The Nose” (10h19min.) również na El Capitanie.
Do nagrody tej kandydowali również: Radek Smulski, Błażej Ceranka, Marcin
Rutkowski, Maciej Przebitkowski, Maciej Sokołowski.
Laureatem nagrody „SPIT ROCKU” został Bernard Michałek za najciekawsze
dokonania we wspinaczce sportowej. Do nagrody tej kandydowali również: Renata
Piskorz, Michał „Francuz” Józefowicz, Marcin „Makaron” Makarewicz.
Za rok 2006
„POZNAŃSKI CZEKAN” otrzymał Maciek Ciesielski (to już tradycja – czekamy na
konkurentów!) za całokształt działalności wspinaczkowej w 2006 roku.
„SPIT ROCKU” otrzymał Bernard Michałek za osiągnięcie poziomu 7c OS, 8a RP we
wspinaczce sportowej.
6
Spotkania klubowe (Błażej Ceranka)
Dzięki comiesięcznym spotkaniom klubowym mieliśmy okazję zapoznać się
z działalnością Polaków w górach najwyższych (Anna Czerwińska, Jacek Teler),
zobaczyć najlepszych polskich alpinistów w akcji (Marcin Tomaszewski, Bodziu
Kowalski, Jasiek Kuczera...) jak również usłyszeć co dzieje się w naszym klubie
(Maciek Ciesielski, Marcin Woźniak, Jagoda Adamczyk-Ceranka...). Nie stroniliśmy
od prezentacji dokonań czysto skałkowych (Marek Pochylski, Marcin Makarewicz)
ale i nie gardziliśmy pięknem tatrzańskich krajobrazów (Paweł Albrecht). Każdy mógł
znaleźć coś dla siebie i wielu klubowiczów ale nie tylko klubowiczów znajdowało –
frekwencja na spotkaniach była dobra. Staraliśmy się dotrzeć z informacjami do
szerokiego grona odbiorców (strony internetowe: klubowa i wspinanie.pl, plakaty w
sklepach górskich i na uczelniach). Pewnym wyznacznikiem „skuteczności” naszych
spotkań jest ilość nowych członków klubu – prawie 60 osób w przeciągu trwania
kadencji.
Jesienią 2006 roku nastąpiła zmiana miejsca, w którym odbywają się
spotkania. Dotychczasową salę USI przy Klasztornej 17/18 zastąpiła piwniczka w
„Brothers Pub” przy Szewskiej 19. Zgodnie z tradycją spotkania nadal odbywają się w
czwartki o 19. Do zmiany lokalu skłonił nas „górska” atmosfera pubu oraz możliwość
51
korzystania ze sprzętu mulimedialnego, którego obecność stała się właściwie
warunkiem odbywania się wszelkich prelekcji. Nie bez znaczenia jest również fakt, że
nowe miejsce nie wymaga finansowania jak to było w przypadku starej sali, co
pozwala dążyć do tego, aby spotkania klubowe odbywały się tam częściej
(niekoniecznie w postaci prelekcji, ale również w formie paneli dyskusyjnych,
szkoleń teoretycznych...)
Szczegółowy spis spotkań klubowych czerwiec 2004 – maj 2007:
• 17.06.2004 „Co na lato, czyli gdzie się powspinać”
• 21.10.2004 Marcin Rutkowski i Błażej Ceranka „Dżigit 2004 - druga odsłona”
• 18.11.2004 Bogusław Kowalski „Polacy na Filarze Szkockim Bhagirathi III”
• 16.12.2004 Jacek Teler i Jarek Żurawski „Pik Pobiedy 2004”
• 20.01.2005 Jerzy Kostrzewa „Piramid Carstensz - pierwsze polskie wejście”
• 17.02.2005 Daniel „Wiewiór” Graczyk „Granitowe turnie Kirgizji - rejon Karawszyn”
• 17.03.2005 Mieczysław Rożek „Prokletije - Góry Przeklęte”
• 21.04.2005 Marcin Woźniak „Chan Tengri od północy”
• 19.05.2005 Maciek Ciesielski „1 rok, 3 kontynenty, 230 dni wspinania, około 350
wyciągów”
• 16.06.2005 Marek „Beton” Pochylski „Meteory – wspinanie w krainie Dionizosa”
• 27.10.2005 Andrzej Janka „Paklenica/Kaukaz za 1500zł”
• 17.12.2005 Jacek Teler „Everest”
• 19.01.2006 Jagoda Adamczyk-Ceranka „Wyprawa do środka Chin”
• 16.02.2006 „Mocne wspinanie Andrzeja Sokołowskiego - slajdy z Dolomitów i Chamonix
• 16.03.2006 „Tatry magiczne w obiektywie Pawła Albrechta”
• 28.03.2006 Stefan Glowacz i Marcin Tomaszewski „Marmot Tour Poland”
• 20.04.2006 Maciek Ciesielski „Bugaboos – Patagonia Ameryki Północnej”
• 18.05.2006 Bogusław Kowalski „Sfinks "Wyjście z cienia" - nowa droga w Andach
Peruwiańskich”
• 22.06.2006 Marcin Woźniak „Wspinaczki na Kubie i nie tylko...”
• 19.10.2006 Radek Smulski i Marcin Woźniak „Wspinanie w Kaukazie – Szchara”
• 23.11.2006 Jacek Teler „Samotność na ośmiotysięcznikach”
• 6.12.2006 Marcin Tomaszewski „Polacy w górach Chin - próba na Se'erdengpu 5592m”
• 18.01.2007 Bernard Michałek i Marcin Makarewicz „Wspinanie sportowe na zachodzie”
• 15.02.2007 Jasiek Kuczera „Wspinanie w kirgiskim Pamiro-Ałaju”
• 15.03.2007 Grzegorz Murawicz ”Międzynarodowa wyprawa na Dhaulagiri”
• 29.03.2007 Jagoda Adamczyk-Ceranka „Podsumowanie zimy – Norwegia, Alpy, Tatry”
• 19.04.2007 Anka Czerwińska „Moje góry”
7
Działalność Komisji Szkolenia i Klubowej Komisji
Kwalifikacyjnej (Włodzimierz Jeżak)
Skład Komisji Szkolenia:
• Włodzimierz Jeżak – przewodniczący
• Zbigniew Trzmiel
52
• Artur Selbirak
• Robert Kaźmierski
Klubowa kadra szkoleniowa
Od 1.01.2006r. nowe uregulowanie prawne zobligowały wszystkich instruktorów
Polskiego Związku Alpinizmu do uzyskania uprawnień państwowych – instruktora
sportu o specjalizacji wspinaczka sportowa lub wspinaczka wysokogórska. W wyniku
odbytych kursów tytuł instruktora sportu – o specjalizacji wspinaczka wysokogórska
uzyskali :
• instruktor alpinizmu – Zbigniew Trzmiel
• instruktor alpinizmu – Włodzimierz Jeżak
• instruktor taternictwa – Joanna Piotrowicz
• instruktor wspinaczki skałkowej – Robert Kaźmierski (po wcześniejszym
ukończeniu kursu instruktora taternictwa PZA)
W/w instruktorzy posiadają aktualne licencje PZA do 2009r. W/w kurs był
organizowany przez AWF – Kraków w porozumieniu z Komisją Szkolenia PZA.
Ponadto kol. Artur Selbirak i Zbigniew Trzmiel są w trakcie odbywania kursu
instruktora wspinaczki sportowej na AWF – Katowice.
Szkolenia
Największym zainteresowaniem cieszyły się organizowane w ramach klubu kursy
wspinaczki skałkowej. Były one organizowane w dwóch etapach:
• zajęcia w Poznaniu – pokazy i wykłady z zakresu rejonów wspinaczkowych,
teorii asekuracji,sprzętu, zajęcia
na sztucznej ścianie (Dynamix) z podstaw
asekuracji i techniki wspinaczkowej oraz praktyczna nauka asekuracji – tzw.
„wyłapywanie spadającego ciężaru” .
• zajęcia praktyczne – nauka asekuracji i techniki wspinaczkowej w terenie
skalnym – min. 6 dni zajęć w Górach Sokolich k/ Jeleniej Góry oraz na terenie
Jury Krakowsko-Częstochowskiej.
W poszczególnych latach liczba uczestników kursów była następująca :
• 2004 - 11- ukończyło 8
• 2005 - 2 - ukończyło 2
• 2006 - 12 - ukończyło 11
• 2007 - 14 - w trakcie realizacji
Poza członkami Komisji Szkolenia w organizacji zajęć na sztucznej ścianie
wspinaczkowej uczestniczył kol. Kuba Powiertowski – instruktor rekreacji ruchowej
o specjalizacji wspinaczka skałkowa.
Znacznie mniejszym zainteresowaniem cieszyły się kursy letnie taternickie. Letni kurs
taternicki w 2004 roku ukończyły 2 osoby a w 2006 roku 1 osoba.
W minionej kadencji odbyły się 2 obozy sportowo-szkoleniowe zorganizowane przez
kol. Włodka Jeżaka.
• 2004 – Dol. Małej Zimnej Wody – 8 uczestników
• 2006 – Hala Gąsienicowa – 4 uczestników
53
Podczas pobytu w Chatce Teryego dokonano kilku interesujących przejść
wspinaczkowych m.in. kol. Andrzej Janka i Marcin Miczke przeszli „Direttisimę”
Żółtej Ściany VI+ oraz „Hokejkę” VI+ na zachodniej ścianie Łomnicy. Zespół
kursantów kol. W. Jeżaka, Tomasz Gawałek i Marcin Wdowiak oraz zespół Andrzej
Adamczuk i Dariusz Kamasa przeszli drogę Orłowskiego V+ na zachodniej ścianie
Łomnicy.
Brak ogólnodostępnej ściany wspinaczkowej w Poznaniu znacznie utrudniał w
sezonie 2006 – 2007 możliwości szkolenia z podstaw technik wspinania i asekuracji.
W kwietniu 2007 roku komisja szkolenia nawiązała współprace w Wyższą Szkołą
Wojsk Lądowych, która posiada 13-metrową ścianę wspinaczkową. Uczestnicy
tegorocznego kursy skałkowego będą mogli korzystać z w/w ściany.
Klubowa Komisja Kwalifikacyjna
KKK w latach 2004 – 2007 działała w składzie :
• Włodzimierz Jeżak – przewodniczący
• Zbigniew Trzmiel – członek
• Artur Selbirak – członek
• Joanna Piotrowicz – członek
W wyniku przeprowadzonych egzaminów Kartę Wspinacza uzyskali :
• Małgorzata Bulczyńska
• Tomasz Gawałek
• Tomasz Nowak
• Anna Okupniak
• Marek Olmiński
• Marek Moszyk
• Elżbieta Pietrzak
Kartę Taternika uzyskali:
• Tomasz Gawałek
• Adam Tomaszewski
• Romuald Palma
Od 1.01.2006r. KKK praktycznie zaprzestała działalności w związku z uchyleniem
przepisów o Karcie Wspinacza i Taternika jako licencji państwowej.
8
Chatka Wielkanocna (Maciej Przebitkowski)
Nasza Chatka liczy sobie czterdzieści lat, zbudowana była tymczasowo na
potrzeby jednego sezonu badawczego. Niestety jej stan na przestrzeni ostatnich trzech
lat się nie polepszył. Ostatnia wielka inwestycja w Chatkę miała miejsce ok. 5 lat
temu kiedy to pod kierownictwem Miecia Rożka ekipa wymieniła podwaliny, dzięki
czemu chatka przestała się chylić i stoi do dziś. Jakieś siedem lat temu Wojtek
Grządzielski uszczelnił dach. Problem szczelności dachu z czasem wypłynie w
postaci przecieków.
54
Z najpilniejszych potrzeb remontowych pozostaje do wykonania w
najbliższym czasie:
• wymiana okien (zakupione, częściowo wniesione do chatki).
• remont bieżący pieca (angielki).
• zamontowanie wkładu grzewczego i przebudowa kominka.
• uszczelnienie przestrzeni pomiędzy belkami.
Okna zostaną wniesione i zamontowane do końca czerwca. Remont bieżący
pieca ekipa zobowiązała się wykonać do końca lipca. Uszczelnienie przestrzeni
między balami planowane jest na wrzesień 2007. Do końca lata 2007 planujemy
wnieść w częściach wkład kominkowy wraz z innymi materiałami. Data montażu
wkładu z uwagi na duży zakres prac nie została jeszcze określona.
Sprawa pieców stała się dość istotna, gdyż źródło opału pozyskiwanego z
parku uschło z powodów formalnych (zakaz pozysku drewna). W najbliższych latach
opał do chatki będzie trzeba zakupić w dolinie a następnie przetransportować do
chatki lub wnosić indywidualnie.
Frekwencja w chatce była umiarkowana / mała, choć zdarzały się okresy
przesileń, kiedy to do chatki podchodziły trzy ekipy deklarujące się że są we dwoje a
były w pięcioro. Zimą często do chatki zaglądała Aśka Piotrowicz. Dość częstym
gościem był Jarosław Żurawski. Chatkę odwiedziła również Martyna Wojciechowska
podczas przymiarek do uderzenia w góry najwyższe.
9
Członkowie KW (Lidia Wieczorek)
W czasie kadencji Zarządu od maja 2004 do kwietnia 2007 przyjęto w poczet
członków KW ogółem 58 osób. W maju 2004 r. w chwili rozpoczęcia kadencji
liczba członków wynosiła 160 osób. Do końca roku 2004 zapisały się 22 osoby - stan
na koniec 2004 roku wyniósł 182 osoby. W styczniu 2005 przeprowadzono
weryfikacje członków KW z uwagi na nadmierne zaległości w opłaceniu składek
członkowskich. W jej wyniku wykreślono bądź zrezygnowało 58 osób. Po tej
weryfikacji pozostało 124 członków KW. Do końca 2005 przyjęto 11 osób, stan na
koniec 2005 wyniósł 135 osób. W roku 2006 przyjęto 25 osób, stan na koniec roku
2006 wyniósł 160 osób. Do końca kwietnia 2007 r. przyjęto dwie osoby czyli stan
członków Klubu na koniec kwietnia wynosi 162 osoby.
Przyjętych uchwałą zarządu KW jest jeszcze 14 osób, ale niestety te osoby
pomimo złożenia ankiety ze zdjęciami nie zapłaciły wpisowego, składek i nie
odebrały przygotowanych legitymacji (prosimy zatem zainteresowanych o ich
odbiór).
Uprawnionych do czynnego i biernego prawa wyborczego podczas Walnego
Zebrania z minimum rocznym stażem jest 150 członków Klubu Wysokogórskiego.
55
10
Działalność informacyjna (Paweł Lulek, Paweł Marchlewicz)
Strona internetowa www.kw.poznan.pl w
ostatnich latach kilkakrotnie zmieniała swój
wygląd i funkcjonalność. Podjęcie decyzji o
modernizacji strony internetowej spowodowało,
że jest ona głównym źródłem informacji o klubie
i jego działalności. Ważnym etapem przebudowy
naszej strony było dostosowanie jej do pracy w
systemie
Mambo/Joomla.
Dzięki
temu
systemowi każdy członek zarządu oraz osoba
upoważniona mogą w możliwie łatwy sposób
edytować treści znajdujące się na stronie
(skorzystała z tej możliwości większa część osób
z zarządu umieszczając aktualności o sprawach
klubowych
oraz
działalności
górskiej).
Jednocześnie poprawiono szatę graficzną strony
oraz uzupełniono dodatkami (sondaże, banery
etc.). Z czasem na stronie pojawiło się forum miejsce wymiany informacji o klubie oraz
działalności górskiej oraz prowadzenia polemiki
na temat klubu. Na forum otwarto ponad 60
tematów.
Ponadto
wprowadzono
system
logowania umożliwiający każdemu członkowi
naszego
klubu
prowadzanie
prywatnej
internetowej książki przejść z możliwością
udostępnienia poszczególnych wpisów na
główną stronę KW POZNAŃ (dokonano 225
wpisów w kategoriach Skały, Góry oraz Zjazdy
skialpinistyczne).
Kolejnym etapem, który należałoby
przedsięwziąć w dalszym rozwoju serwisu
internetowego www.kw.poznan.pl jest zmiana
dostawcy usług internetowych, co umożliwiłoby
użytkowanie oprogramowania galerii zdjęć.
Każdy
zarejestrowany
użytkownik
KW
POZNAŃ mógłby wówczas wprowadzać zdjęcia,
co ożywiłoby naszą stronę klubową.
www.kw.poznan.com.pl
56

Podobne dokumenty