Spis treści: 1 2 3
Transkrypt
Spis treści: 1 2 3
Od redakcji Spis treści: Od redakcji Słowo prezesa Księżyc – Błażej Ceranka o przygodzie w Tatrach Słowackich Migawki z Norwegii – fotoreportaż Jagody Adamczyk-Ceranki Kociołki – z Duchem Gór zmierzyła się Jagoda Adamczyk-Ceranka Wycieczka Panego do Chatki Wielkanocnej Skały Zegarowe „sprzedaje” Andrzej Janka Pierwsze zimowe potyczki Kuby Ceranki Droga alpejska w weekend – czy sie uda? pyta Pany Krzysztof Palus we wspomnieniach Panego Ewentualnie narty poleca Michał Włodarczak Sella – wakacje Marcina Miczke Giewont w trzech odsłonach Direttissima północnej ściany Giewontu – Radek Smulski Ściana – Błażej Ceranka Po drugiej stronie cienia – Maciek Sokołowski Informacje klubowe Sprawozdanie zarządu kadencji 2004-2007 1 2 3 9 13 18 20 22 25 26 28 30 34 35 37 39 41 42 Po ponad pięcioletniej przerwie oddajemy do Waszych rąk nowy numer Luuzu. Numer - jak przystało na biuletyn Klubu Wysokogórskiego - o charakterze zdecydowanie górskim. Choć zima dobiegła już końca, artykuły o Giewoncie, wspinaniu zimowym w Alpach i Tatrach mogą stanowić inspirację w planowaniu następnego sezonu. Fotoreportaż z Norwegii daje przedsmak przygody, jaką jest wspinanie w mniej popularnej w naszym kraju Skandynawii. Jednak nie trzeba pojechać aż na daleką północ, żeby dobrze się bawić. Wystarczą nasze Karkonosze i kilku dobrych przyjaciół. Bo w końcu też o to we wspinaniu chodzi – o miłe spędzenie czasu z ludźmi, z którymi łączy nas wspólna pasja. Ponieważ wydanie numeru zbiega się z końcem kadencji obecnego zarządu, pod koniec numeru znajdziecie sprawozdanie z tego, co działo się w ciągu ostatnich trzech lat w naszym klubie. Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do wydania obecnego numeru i jednocześnie zachęcam pozostałych członków naszego Klubu do współuczestniczenia w tworzeniu numerów kolejnych! Jagoda Adamczyk-Ceranka Redakcja: Jagoda Adamczyk-Ceranka tel. 501 10 99 22 e-mail:[email protected] Druk wnętrza: Maciej Przebitkowski Druk okładki: drukarnia MJP www.mjpdruk.pl Okładka: Na grani Hornli na Matterhornie foto: Paweł Albrecht 1 Słowo prezesa Luuz!!!... Każdy z nas stosował ten okrzyk w swojej karierze wspinaczkowej wielokrotnie. To też pewien styl bycia a czasem i życia. To też czasopismo KW-Poznań sprzed lat, tzw „biuletyn wewnętrzny” zawierający informacje z życia Klubu. Zarówno te ważne, wspinaczkowe, jak i mniej ważne i zupełnie nieważne, humorystyczne i dziwne. Tylko że ostatnio od dawna się nie pojawiał. Wielu z nas, starszych stażem „klubowiczów”, LUUZ pamięta jako czasopismo, na które się czekało. „Luuz”, pachnący bardziej dawną tradycją i wspomnieniami nie jest znany młodym łojantom. A szkoda, bo znaleźli by tam dla siebie wiele cennych wiadomości dot. zarówno rejonów wspinania jak i naszej klubowej historii, dokonań, testów sprzętu. Kto ma jednak teraz czas na poszukiwanie i przeszukiwanie starych nr Luuz-u? Niestety, zadziałał internet. Nie ma się czemu dziwić, jest postęp, idziemy do przodu, żyjemy szybciej i tak już będzie. Ale dla przypomnienia i uatrakcyjnienia życia Klubowego postanowiliśmy wydać kolejny nr LUUZU !!! Forma, jak na dzisiejsze czasy może nie z najwyższej półki ale wiadomo że za wszystkim stoją pieniądze. Zresztą chodzi o tamten klimat i wierność stylu. O przypomnienie i być może kontynuację pewnej formy utrwalania na dłużej naszej historii. Walne Zebranie Członków KW Poznań jest akurat dobrą okazją do wydania kolejnego numeru czasopisma, w którym być może, każdy coś dla siebie znajdzie. Niewiele jest okazji abyśmy się razem spotkali – my członkowie KW w tak szerokim gronie wiekowym. Nie wszyscy przecież korzystają z internetu i to co dzieje się w Klubie nie jest bliżej znane. Zresztą nikt nie jest w stanie w całości i wiernie opisać życia Klubowego, ale cząstkę tego znajdziecie w LUUZZIE. Poprzednie numery wychodziły różnie: regularnie, ale również i okazjonalnie. Było ich wg. mojej wiedzy 17. Poprzednim wydawcom, naszym koleżankom i kolegom, należą się słowa podziwu i uznania, że w znacznie trudniejszych warunkach organizacyjno-technicznych potrafili wydać aż tyle numerów LUUZu. Teraz też nie było to łatwe zadanie, o czym przekonała się kol. Jagoda – nasz Redaktor Naczelny. Ale też z zupełnie innych względów niż kiedyś. Jednak dzięki jej konsekwencji i uporowi w zdobywaniu materiałów udało się. Bardzo trudno, było „wyprosić” od „klubowiczów” materiał do opublikowania. Chyba się jednak udało. Jagodo - dzięki. Mam nadzieję że następny LUUZ nie będzie miał tak dużej przerwy. Prezes KW Poznań – Jacek Wichłacz 2 K S I Ę Ż Y C Teraz, kiedy w Tatrach dokonuje się superszybkich przejść najtrudniejszych tras i misternych hakówek wspinaczka klasyczną drogą na Galerii Gankowej nie jest czynem zuchwałym. Myliłby się kto jednak twierdząc, że przedsięwzięcie to nie ma smaku wielkiej przygody. Zima była w pełni. Ugięci ciężarem plecaków właśnie dochodziliśmy do położonej u wylotu Doliny Białej Wody, zatopionej w marcowym śniegu leśniczówki – siedziby nieugiętego strażnika praw TANAP-u. Chcieliśmy chyłkiem przemknąć obok jego siedziby, ale droga wiodła uparcie widoczną jak na dłoni polaną. Tyran dopadł nas z okrzykiem „Stój!” na ustach dokładnie w momencie, kiedy mieliśmy wkroczyć na zakazany teren, czyli ścieżkę za szlabanem i sterczącą obok tabliczką, która obwieszczała wszem i wobec, że dalsza droga jest w sezonie zimowym zamknięta. Posturą przypominał niedźwiedzia, a brodę miał na podobieństwo Fidela. Na wypadek, gdyby w głowie nierozważnego przechodnia zrodziła się wątpliwość, 3 kto tu rządzi dopełnienie jego majestatu stanowiła odpięta kabura, bynajmniej nie pusta. Jego głos zabrzmiał bezlitośnie: „Taternickie karty!?”. Ten drogocenny papier mógł otworzyć dla nas słowackie doliny. Niestety nie byliśmy jego szczęśliwymi posiadaczami, więc jedyne co mogliśmy zrobić to zaklinać się na posiadane doświadczenie, na umiłowanie przyrody, na nieodparta chęć znalezienia się w sercu tatrzańskiego pustkowia. Odpowiedź niezmiennie grzmiała „Ne!”. Ale my byliśmy równie nieugięci. Zbyt mocno skrzesane urwisko Ganku rozpaliło nasze wyobraźnie, żeby teraz poddać się nie zrobiwszy dosłownie wszystkiego co w naszej mocy. Po pół godzinie pertraktacji brodacz uważnie obejrzał nasze paszporty a po następnych dziesięciu minutach pobrał opłatę za nocleg na taborze „Pod Wysoką”. Pierwsza poważna przeszkoda została pokonana. Już wielokilometrowa wędrówka dnem Doliny Białej Wody była jakże odmienna od przepychania się przez popularne, zatłoczone szlaki. Po prostu dzicz! Torowaliśmy w śniegu po kolana i choć jest to ciężka praca – zwłaszcza z garbem na plecach – zamiast zniechęcenia wysiłkiem, czerpaliśmy radość z obecności w tym bezludnym miejscu. Jakkolwiek wiele polskich ścian oferuje niezwykłe doznania wspinaczkowe, tylko słowackie szczyty cechuje niedostępność i oddalenie od ludzkich siedzib, a zakątek do którego zmierzaliśmy jest najlepszym tego przykładem. Właśnie ten element przygody, oraz niezwykłość ściętej jakby ogromnym nożem Galerii były powodem tego, że człapaliśmy sobie radośnie w głębokim śniegu. Trzecia w nocy nie jest dobrą porą na pobudkę. Słabną wtedy wszelkie ambicje i człowiek wskrzesza w sobie ostatki woli, aby wypełznąć z ciepłego śpiwora. Na Polanie pod Wysoką trzy godziny po północy z drzew kapały krople wody. Ocieplenie, które trwało już od kilku dni ani myślało ustąpić mroźnym objęciom nocy. Mimo tych wszystkich przeciwności postanowiliśmy wyruszyć. Próg Doliny Ciężkiej na pierwszy rzut oka wydaje się zupełnie niedostępny. Dwa żleby wcinające się w barierę poszarpanych skał skryte są w cieniu świerków i za skalnymi załomami. Pozostałe nie dochodzą do przełamania progu kończąc się urwistymi skałkami bądź gęstwiną pionowej kosówki. Nasza pierwsza próba przedarcia się do Ciężkiej zakończyła się fiaskiem – żleb , o którym w bladym świetle czołówek mniemaliśmy, że jest właściwym zakończył się kosówkowa plątaniną wetkaną w zatrważająco kruche i strome podłoże. Szybko zbiegliśmy po własnych śladach i zapadając się miejscami po pas w śniegu trawersowaliśmy u podnóża skalnej bariery aż do napotkania kolejnego żlebu. Znów bez pewności, którą daje tylko jasność dnia podążyliśmy nim w górę, nie tracąc ani minuty. Tym razem wybór okazał się trafny. Nasyciwszy oczy porannym widokiem iście wysokogórskiego otoczenia Doliny Ciężkiej ruszyliśmy w stronę podnóża skrytej jeszcze za filarem Kaczej Turni ściany Galerii Gankowej. Dotarliśmy do górnego piętra doliny, skąd zaczęliśmy wspinać się stromymi piargami w kierunku zasypanej teraz grubą warstwą śniegu rynny rozpoczynającej drogę. Śnieg był ciężki i mokry. Oblepiał buty zbrojne w raki wielkimi kulami, które nie pozwalały pewnie stąpać po stromiźnie zbocza. Warunki były fatalne. Niepokoiliśmy się, czy nie spowodujemy lawiny, ale żaden z nas nie 4 napomknął o tym nawet słowem. Zmysł przetrwania podpowiadał nam powrót do przytulnego namiotu, zaniechanie wspinaczki pełnej niebezpieczeństw i niewygód, ale powtarzaliśmy sobie w duchu, że jeszcze tylko jeden krok, jeszcze metr, że tylko do końca rynny... Po prostu nie mogliśmy poddać się z poczuciem, ze nie zrobiliśmy wszystkiego na co nas stać. I tym razem sprzyjało nam szczęście. Nie podcięliśmy lawiny i bezpiecznie dotarliśmy do stóp zalodzonego komina, który ukosem przecina całą zerwę Galerii. Zaintrygowani ryzykownym podejściem nawet nie zauważyliśmy, jak wiszące dotychczas wysoko chmury otuliły nas gęstą, wilgotną pierzyną. Zaczął padać deszcz ze śniegiem. Zrobiło się naprawdę nieciekawie i zarówno ja jak i Marcin mieliśmy na końcach język propozycje zwijania stamtąd manatków. Ale słowa te nie padły. Powiedziałem za to, jakby od niechcenia: „Zróbmy jeden wyciąg, zobaczymy jak się sytuacja rozwinie”. Powoli i z uwaga przygotowywaliśmy się do wspinaczki, podczas gdy moje myśli gorączkowo rozpatrywały wszystkie za i przeciw podjętej decyzji. „Mogę iść?”. „Możesz”. Ostrza dziabek zgrzytnęły wdzierając się w cienką polewkę lodu pokrywająca skalną płytę, tuż obok komina. Kilka niezgrabnych ruchów, nierówny oddech. Dopiero po chwili złapałem rytm a moje ruchy stały się spokojne i precyzyjne. Po pierwszych metrach zniknęła niepewność, która jeszcze przed chwilą szamotała się z moim umysłem. Teraz zajęty byłem całkowicie wspinaczką – wyborem drogi, pokonywaniem trudności i instalowaniem przelotów. Nic innego nie istniało. Po pełnych pięćdziesięciu metrach stanąłem na niepewnej listwie śnieżnej, pod granitowa płytą. Pośpiesznie założyłem stanowisko wbijając dwa mizerne listki w cienkie pęknięcia przed sobą. Dobiłem jeszcze czekan w zalaną lodem rysę i ostrożnie obciążyłem punkty. Nie wyleciały! Poczułem się pewniej i zakrzyknąłem radośnie do Marcina. Dopiero kiedy ze spokojem wybierałem pełznącą z dołu linę, mogłem rozejrzeć się dookoła. O dziwo chmurzyska wydały się rzednąć. Na moment ujrzałem nawet stawy na dnie doliny i przeciwległe szczyty z wijącymi się kaskadami lodu. Niebawem doszedł mój towarzysz. Nie musieliśmy nawet nic mówić – było dla nas jasne, że kontynuujemy wspinaczkę. Szybkie klarowanie sprzętu i Marcin wyruszył w górę. Kiedy zobaczyłem, jak sprawnie sobie radzi w niełatwym terenie, zniknęły wątpliwości w powodzenie naszej akcji. Tylko kiedy wybijałem stanowiskowe haki poczułem się przez moment nieswojo – wcale nie trzymały tak dobrze! Wspinaczka na drodze klasycznej jest zimą bardzo fascynująca. Teren jest w większości mikstowy, ale zdarzają się też odcinki czysto skalne, które wprawdzie są pionowe i wytężające ale szczeliny pozwalają na klinowanie dziabek i zapewniają dobra asekurację. Po pokonaniu najtrudniejsze ścianki byliśmy pewni, że już tylko jeden łatwy wyciąg dzieli nas od skraju Galerii. Właściwie przełamanie mieliśmy już w zasięgu wzroku. Wisieliśmy na niewygodnym stanowisku w lodowej rynnie, pokrzepiając się, że góra za pół godziny znajdziemy się na wielkim, nasłonecznionym tarasie. Prowadzenie przypadło Marcinowi. Z wcześniejszego, letniego przejścia pamiętałem, że ma prze sobą łatwy kominek, wiec po piętnastu minutach, kiedy ciągle 5 widziałem go pełznącego powoli w górę, niewysoko ponad moim stanowiskiem wyraziłem swoje zatroskanie pytaniem w stylu „Jak leci?”. Marcin ma jednak to do siebie, że podczas prowadzenia, zbywa wszelkie zagadywanie jakimiś półsłówkami, z których nic nie wynika. Po pół godzinie byłem porządnie zniecierpliwiony, bo po kilkunastometrowym postępie, lina znów spoczęła bez ruchu w mojej ręce. Cóż, zacząłem się lękać o zejście: czy zdążymy przed nocą, czy nie pogubimy drogi, czy nie zapchamy się w jakieś trudności? Zejście z Galerii jest dosyć skomplikowane a także mocno eksponowane, więc nie uśmiechało mi się znaleźć się w jego połowie w zapadającym zmroku. A tu taka strata czasu! Po godzinie usłyszałem „Mam auto!”. Dało się słyszeć w tym głosie wyraźna ulgę. Niebawem przekonałem się dlaczego. Wyciąg był najwyższej klasy. Latem łatwy komin, zimą okazał się nie lada przeszkodą. Przewieszone, oblodzone ścianki nijak nie dawały oparcia i trzeba było drzeć na samych dziabach wbijanych w jakieś mikrokępki trawek. Do tego kruszyzna przy samym wyjściu na Galerię. Oto obraz ostatniego wyciągu klasycznej! Kajałem się w myślach, za posądzanie mojego przyjaciela o brak „pary”. Tą wspinaczką pokazał swoją klasę. Kiedy wyszedłem zdyszany wprost w objęcia cudnych, popołudniowych promieni słońca pierwszą rzeczą było złożenie Marcinowi gratulacji. Rozglądaliśmy się z zachwytem dookoła. Wokół nas zimowa sceneria gór i cisza tak głęboka, że aż dzwoniło w uszach. Można tu by spędzić cały dzień kontemplując wspaniałe widoki. Niedługo jednak cieszyliśmy się błogim rozleniwieniem. Późna pora zmusiła nas do szybkiego działania. Niebawem rozpoczęliśmy zejście. Trawersowaliśmy strome płaty śniegu wschodniej ściany Ganku i dziękowaliśmy w duchu, że znalazły się już w mroźnym cieniu. Gdyby operowało tu słońce każdy krok mógłby być ostatnim. Szansa na zatrzymanie istniała dopiero wieleset metrów niżej – na dnie Doliny Kaczej. Pomyślnie dotarliśmy w pobliże grani opadającej do Kaczej Turni, zostawiając strome zbocze za sobą. Tutaj trawers stał się bezpieczniejszy, ale ze względy na duże ilości nawianego śniegu, bardziej męczący. Minuty płynęły nieubłaganie i zdaliśmy sobie sprawę, że trudno będzie zdążyć do namiotu przez zmrokiem. Ba, oby udało się przed zapadnięciem ciemności wydostać chociaż na dno doliny! Już od początku zejścia stawialiśmy sobie pytanie dotyczące strategii: schodzić do Ciężkiej czy do Kaczej? Droga do Doliny Ciężkiej znana nam była z lata, ale zimą mogła okazać się trudna, a co gorsze czasochłonna. O zejściu do Doliny Kaczej wiedzieliśmy tylko, ze prowadzi którymś ze żlebów, które będziemy przecinać. 6 Nie wiem czy chęć zmierzenia się z nieznanym, czy bardzo przyjazny wygląd jednego ze żlebów zadecydowały, że postawiliśmy na Kaczą. Nisko w dole widzieliśmy białe tafle stawów na dnie doliny i wydawały nam się one tak bliskie, ze dodało nam to animuszu. Z początki schodziliśmy przodem do stoku, bo żleb był bardzo stromy, ale to normalka w pobliży grani. Wreszcie teren się trochę położył i mogliśmy ostrożnie schodzić przodem. W miarę jak traciliśmy wysokość żleb stawał się szerszy i nawiane było w nim coraz więcej śniegu. Pozwoliło to niemalże zbiegać w dół. Mimo dobrego tempa nasze punkty orientacyjne – stawki na dnie doliny – nie przybliżały się wcale w zawrotnym tempie. Ale przecież blisko ośmiusetmetrowej różnicy wzniesień nie da się pokonać w mgnieniu oka. Niemniej jednak wszystko wskazywało na to, że zejdziemy ze ściany jeszcze za dnia. Nasz dobry humor trwał do chwili, zorientowaliśmy się, że tuż pod nami żleb obrywa się kilkumetrowym pionowym uskokiem, pokrytym cienką warstewka lodu. W tym momencie zaczęliśmy sobie zdawać sprawę, że być może nie schodzimy właściwa drogą. Niepokój powodował nie tyle ten niewielki prożek pod nami, ale fakt, że nie widzieliśmy jak wygląda droga poniżej, bo żleb pod uskokiem zakręcał w prawo i nikł za skalnym załomem. Z niechęcią wskoczyliśmy w wygrzebane z dna plecaka uprzęże – po emocjach dzisiejszego dnia nie mieliśmy wcale ochoty na jakieś parszywe zjazdy. Oczywiście wokół skała był krucha i wbity po samo ucho diagonal nie wydawał się punktem, któremu chcieliśmy powierzyć życie. Nie było jednak innej rady. Źle wyglądające haki mają jednak to do siebie, że siedzą mocniej niźli by się wydawało, toteż niebawem zwijaliśmy linę w żlebie pod uskokiem. Niestety nieubłaganie nadciągał zmierzch i niestety nasze obawy okazały się słuszne. Za załomem żleb znów nie obrywał – tym razem była to ścianka kilkunastometrowa. I tę przeszkodę pokonaliśmy szczęśliwie zjazdem. Przeczuwając, że to nie koniec atrakcji, zaraz po zjeździe podążyłem w dół, by zobaczyć co kryje za sobą kolejne przełamanie żlebu, który tutaj rozszerzał się znów znacznie i zlewał się właściwie ze ścianą, tworząc wielki płat śniegu. Podczas, gdy Marcin klarował sznurek zerknąłem za krawędź przełamania. W ostatnim świetle dnia ujrzałem piargi pod ścianą. Niestety oddzielone od nas stumetrowym urwiskiem. „Psia kość” – pomyślałem, to ci dopiero niespodzianka! A tu jak na złość zupełnie nie było z czego założyć zjazdu. Nie był innej rady jak założyć czołówki i po prostu odgrzebać jakaś szczelinę, gdzie dałoby się zabić haczywo. Niestety wszelkie starania spełzały na niczym, bo podłoże było albo jedną wielka kruszyzną albo starannie zalane warstwą lodu. Z rosnącym niepokojem omiataliśmy snopem światła najbliższe połacie ściany a potem i te dalsze. Wreszcie wypatrzyliśmy na lewo od nas kępy kosówek rosnące na pochyłej półeczce. Dotarliśmy do nich z niemałym trudem jako, że trawers wiódł przez słabo zespolone z podłożem kępy trawek. Korzenie kosówki nie były może zbyt grube, ale za to stanowiły solidny gąszcz, który wzbudził nasze zaufanie. Zresztą i tak nie mieliśmy innego wyjścia. Dłuższa chwilę trwało zanim zamotaliśmy porządny stan. Wpięty w przyrząd zjazdowy wychyliłem się poza krawędź urwiska. Pode mną czarna czeluść. 7 Czołówka oświetla tylko pierwsze metry granitowej płyty pode mną, ale i ten mizerny skrawek pokazuje że urwisko jest przewieszone. Tylko tego nam brakowało! Żeby tylko udało się znaleźć jakąś szczelinę na następne stanowisko, bo nie mam wątpliwości, że nasze 55 metrów to stanowczo za mało aby osiągnąć podstawę ściany. Oddalałem się od Marcina i pochłaniała mnie nicość. Ze światem żywych łączyła mnie tylko pępowina liny ginąca gdzieś w mroku powyżej... Walcząc ze zchłamionym lanem nie od razu dostrzegłem blask, którego źródło pojawiło się za moimi plecami. Kiedy się odwróciłem, moim oczom ukazał się widok niesamowity – zza grani majestatycznie wyłaniała się złota tarcza księżyca. Dosłownie widzę jak z sekundy na sekundę pełznie ponad grań. Takiego księżyca nie widziałem jeszcze nigdy w życiu. Jest ogromny i świeci jak popołudniowe słońce. Przyszedł nam z pomocą w samą porę. Miałem przedziwne uczucie, które było mieszaniną trwogi i fascynacji. Dyndałem nie wiadomo gdzie, nie wiadomo na czym i sam tak do końca nie wiedząc dlaczego, na zupełnym bezludziu i zarazem czułem ogromną radość, że tam byłem, że uczestniczyłem w takiej wspaniałej przygodzie. Może właśnie dla takich chwil chodzimy w góry? Chwil, kiedy stajemy równocześnie wobec zagrożenia i piękna. Chwil, kiedy splatają się ze sobą lęk i podziw. Nie upłynął kwadrans, gdy blask oświetlił całą dolinę. Dostrzegłem pod sobą niewielką półkę. Już wiedziałem, ze wyrwiemy się z matni. Znalazła się we właściwym miejscu, tuż przed końcem liny, dokładnie w linii zjazdu. Stanąłem na niej i wypinając kubek ryknąłem „Wolna!”. Następną długością liny osiągnęliśmy piargi. Do namiotu dowlekliśmy się ostatkiem sił, brnąc nierzadko po pas w wilgotnym, zaległym pomiędzy świerkami śniegu. Zima miała się ku końcowi i w dolinie nawet w nocy czuło się ciepły, pachnący lasem wiatr. Ot i cała nasza wielka przygoda. tekst Błażej Ceranka rysunki Jagoda Adamczyk - Ceranka 8 9 10 11 12 K O C I O Ł K I Pierwszy wyjazd był pełen zapału i chęci. Nie może się nie udać – syczałam Moni do ucha, nie zważając na jej drobne próby przemówienia mi do rozsądku. Aga też próbowała lekko oponować, ale widziałam, że czyni to niejako z obowiązku. W końcu kto oparłby się takiej pokusie? Miałyśmy być pierwsze, pierwsze miałyśmy wejść swoimi damskimi, zgrabnymi nogami w ten męski, groźny teren... „Jadę powspinać się z dziewczynami w kociołkach” – rzuciłam lekko do Błażeja. „Hmmm” – powiedział, a ja w swojej naiwności odebrałam to jako zachętę. Nie wiedziałam, że on już wtedy wiedział... Potem pozostało tylko pakowanie...tylko? Każdy, kto szykował się do WWW (Wielkiej Wysokogórskiej Wyprawy) dobrze wie, czym jest takie przedsięwzięcie. Każda podeszła do tematu po swojemu. Wobec czego, miałyśmy – trzy pasty do zębów, trzy termosy, trzy maszynki do gotowania. W moim plecaku dumnie prężyły okładki wysoce naukowe książki, z plecaka Moni filuternie wystawał niezbędny żel do włosów, a w plecaku Agi widać było słodką wypukłość butelki browca.... Pozostało pożyczyć czekany – cuda techniki z lat 80-tych, raki („Ależ nie przejmuj się tym urwanym ząbkiem”), 30 taśm („Lepiej weź więcej niż mniej”), 25 haków („Na wszelki wypadek weźmy wszystkie!”) i pozostałe 20 kilo sprzętu. Byłyśmy z siebie dumne. Po wielogodzinnej podróży MPK, PKP i PKS udało nam się stanąć u bramy do parku, która otworzyć nam miała drzwi do zostania wielkimi alpinistkami. Droga do naszego domku w górach nie była długa. Według przewodnika zaledwie dwie godziny. Po dwóch godzinach zamiast w domku oglądałyśmy się za siebie, gdzie 13 smętnie kiwała się tabliczka oznajmiająca wejście do Parku....Potarłam dłonią wybroczynę w ramieniu („ten plecak to najnowszy cud techniki!”), westchnęłam, i zacisnęłam zęby. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Po kolejnych dwóch godzinach Monia cicho wyszeptała, że może by..... możemy.....że....ona nic nie sugeruje.....ale może...... warto zastanowić się .........nad wycofem....Udałyśmy, że tego nie słyszymy. Po kolejnych dwóch godzinach zaczęło sypać śniegiem. Niczym roboty przesuwałyśmy nasze obolałe ciała w przód. Mój mózg przestał funkcjonować nie chcąc zabierać energii nogom, które jedna za drugą przybliżały nas do cudownej chatki. Kiedy straciłyśmy nadzieje i pogodziłyśmy się z jakże upragnionym teraz położeniem się i zamienieniem w trzy martwe zimne ciała, coś zobaczyłam. A raczej poczułam, bo moje ciało nagle zmieniło pozycję zbliżoną do pionowej na zdecydowanie horyzontalną. Po raczej dłuższej chwili mój mózg wznowił pracę, i zrozumiałam, że niespodziewanie zdobyłyśmy chatkę od tyłu, by wejść na jej dach i zjechać na ganek, tuż przed drzwi! - Dawaj klucze – krzyknęłam do Agi, a raczej wycharczałam spomiędzy zamarzniętych warg. - To daj mi czołówkę – odchrypiała. Co ona gada, przecież ona miała wziąć czoło! - Przecież ty masz czołówkę, a to wcale nie jest śmieszne!- powiedziałam. - Ty miałaś wziąć, nie pamiętasz, jak do ciebie dzwoniłam. Przecież moją ma Tomek! Popatrzyłyśmy po sobie, po czym w jednej chwili odwróciłyśmy się do Moniki. Jej wyraz twarzy nie wróżyła nic dobrego. - Ja też nie mam...... - wydukała. Osunęłyśmy się w bezsilności na ziemię, myśląc – nikt nigdy się o tym nie dowie; ale po chwili poderwałyśmy, bo Monia dodała: - Ale mam to! - wykrzyczała zwycięsko i wyszukała z pęku 20 kluczy od domu, pracy i skrytki na siłownie malutki breloczek – karabinek z latareczką. Byłyśmy uratowane. Gdy w mój umysł wdarł się ten okrutny dźwięk, pomyślałam – muszę się obudzić w tego koszmaru. Niestety, było znacznie gorzej – był to koszmar na jawie, a budzik o dźwięku 1000 płaczących niemowląt nie pozostawiał ku temu żadnych wątpliwości. „Pamiętajcie, w górach zimą trzeba wstawać wcześnie”- radzili nam doświadczeni koledzy. O koszmarnej godzinie szóstej z kolegów zamienili się we wrogów. Wstałam mężnie, Aga już się krzątała. Bezlitośnie chwyciłam Monię za szmaty i zrzuciłam z materaca. Nie ma to jak miła atmosfera o poranku, odpowiedziałam na jej przekleństwa. Podczas, gdy dziewczyny pichciły herbatkę, próbowałam podjąć decyzję o tym, co zabrać. Co prawda ktoś mówił, że powinno spakować się poprzedniego dnia, ale przecież teraz też zdążę, no nie? Niewątpliwie nie dało się wziąć wszystkiego, więc byłam z siebie dumna, jak udało mi się ograniczyć sprzęt do 15 kilo na głowę. Skoro ta decyzja już zapadła, nie ma sie co spieszyć, w końcu, jest jeszcze ciemno! A gdy jest ciemno jest niebezpiecznie. Po niezbędnych porannych czynnościach, jak kawa, makijaż i przejrzenie gazety sprzed roku – a nuż coś przeoczyłam, okutane w polary pożyczone od braci i chłopaków wyszłyśmy za zewnątrz. Była godzina 12, w sam raz na górską wyrypę. Plany 14 miałyśmy stonowane, rozsądne i przemyślane. Przypomniałam sobie słowa Siwego: „Tam po lewej jest taki lodzik, łatwiutki, w sam raz na pierwszy raz, założycie sobie wędeczkę.” Udałam, że nie dosłyszałam słów „Dziewczyny lubią lodziki, he,he” Wędka to lina wisząca z góry. Byłyśmy z nią obyte, była naszą przyjaciółką, pomocną wyciągniętą dłonią. Po 3 godzinach marszu i pokonaniu 300 metrów stanęłyśmy przed lodzikiem. Nastąpiła chwila wzruszenia spowodowana tym, że za moment wejdziemy na drogę wiodącą do kariery, za chwilę zrobimy ten pierwszy krok. Krok nieduży – snułam dalej, ale jakże duży – marzyłam, gdy nagle z słodkich dumań wyrwał mnie głos Moni – te, a jak założymy tą wędkę? Bo wędka, oprócz tego, że była pomocną dłonią, zwykle po prostu...była. Wisiała sobie i czekała, aż zmierzymy się z jej długością. Po chwili kłótni wyciągnęłam krótszy patyczek i nim zdążyłam zaoponować, czołgałam się w górę chwytając rozpaczliwie kępek trawy i rachitycznych gałązek kosówki. Wysokość rosła w zastraszającym tempie, przestrzeń przestrzeniła się, 3 metry do gleby, 5, o Boże, jak ten kamień na dole sterczy, dlaczego ja, dlaaaczeeego ja!!! Po 20 minutach walki, które zapamiętam do końca życia stanęłam nad lodzikiem. Poniżej szkliła się tafla lodu, o budzącym strach nachyleniu 25 stopni.... Wysypałam szpej. W plątaninie taśm po 20 minutach wymotałam – wierzyłam – tą odpowiednią. Zaplątałam dookoła kosówki, które żałośnie skrzypnęła. Jakby mówiła „...nie rób tego....” Popatrzyłam w przestrzeń – może ostatni raz tak patrzę? Słonko zachodziło i oświetlało wszystko na pomarańczowo. Chwila.... Słonko zachodziło?! „Pamiętajcie, zimowy dzień jest krótki. Lepiej kończyć wspinanie przed zmrokiem” - rzucali dobre rady koledzy. A kolegów trzeba słuchać. Odmotałam pętelkę, po czym godnie zaczęłam zsuwać się po śniegu. Gdy dotarłam do dziewczyn przyznały mi rację – byłyśmy dumne z decyzji tak odpowiedzialnej. W końcu zawsze lepiej zawrócić 50 metrów przed upragnionym 8849 metrów.... Ten dzień zapisał się w naszej pamięci z dwóch powodów. Po pierwsze, jako jedyny słoneczny dzień w naszej karierze. Po drugie ów wysoki na 10 metrów lodospadzik był jedynym wierzchołkiem jaki w czasie tego pobytu udało nam sie zdobyć i do tego nie oryginalną droga tylko wariantami! Minął rok. Po gorącym lecie nastała zima. Ściągając się na jednej ręce na campusie Monia stęknęła „A może by tak w kociołki?” Oczy siedzącej obok Agi zasnuły się mgłą wspomnień. „Nooo”, powiedziała. Wystarczyło moje ”Yhmm”, rzucone z czterdziestki piątki i po tej elokwentnej wymianie poglądów decyzja zapadła. Tym razem przygotowałyśmy się lepiej. Napieramy z góry. Łatwiej brnie się w śniegu z góry w dół niż na odwrót. Skonsultowałyśmy stan naszego uposażenia. Zrobiłyśmy listę zakupów. Niektóre z nas dorobiły się nawet własnego sprzętu, i teraz z dumą muskały gładź czekana. Czekan był niemal nowy, czerwony, wprost śliczny. Z 15 tym czekanem powodzenie misji wydaje się przesądzone. Mój mąż przywykł, że żona zamiast pichcić obiadek pozuje ze straszliwym wyrazem twarzy przed lustrem. W ręce dzierży nie robótkę ręczną, tylko straszne narzędzie wspinaczkowe. Wieczorami zamiast jego dłoni z czułością ściska asortyment pilników do metalu. Zanim sie obejrzałyśmy, dumnie stałyśmy na grani, starając się w bieli wypatrzyć coś mniej białego. Choć nasze stanie było nie do końca staniem, a raczej niemal do końca było leżeniem... Wiatr 150/h tylko motywował nas do walki. Brnęłyśmy, czołgałyśmy się, sunęłyśmy, wbijałyśmy sie rękawicami z Tesco w zamarzniętą ziemię. Ziemię okrutną. Ziemię, która – zaczynało to do nas docierać – nas nie chce. Po wielu godzinach, po smutnym uświadomieniu sobie, że w zasadzie to przydałby się kompas, po pożegnaniu sie i przyznaniu do win („Wiesz, to jednak nie był tak do końca OS”), kiedy nasza nadzieja niemal wygasła, zdarzył się cud. Naszym oczom ukazał się zamek z bajki, gdzie w oświetlonej wieżyczce czekał na uratowanie 3 księżniczek królewicz. Nie, nie zwariowałam – po prostu naszym oczom ukazała się stacja przekaźnika. Cudowny mężczyzno obsługujący elektroniczny sprzęt na wieży, jeśli to czytasz, dziękujemy! Poranek przyniósł przypływ sił i pod wieczór jak przed rokiem stałyśmy przed drzwiami do domku. Jak na razie wszystko szło niemal z planem, a w zasadzie niedaleko od niego. Postanowiłyśmy to uczcić. - Aga, wyjmuj flaszkę – powiedziałam radośnie. Aga zaczęła przedzierać się przez ubranka poskładane w plecaku, po czym zamiast jęku zwycięstwa wydała jęk rozpaczy. - Wylało się! – krzyknęła, po czym dodała cicho jak prawdziwa dama – Cholera. Ja damą nie byłam, więc spytałam: - Kurwa, cała wóda!?- Aga mnie nie słyszała. Ze szklanym wzrokiem wpatrywała się w ścianę szepcząc z rozpaczą: - Wiśniowe, moje ubrania są wiśniowe, wiśniowe, wiśniowe, wiśniowe.....- Stuknęłam ją lekko i wysłałam na pociechę po wiadro śniegu. Choć tego nam nie brakowało. .. Sypało śniegiem. Jak szłyśmy spać też sypało śniegiem. Modliłam się, żeby rano sypało i nie trzeba było wstać i proszę – rano sypało śniegiem. Może mniej podobało mi się to, kiedy siedząc w kibelku starałam się utrzymać drzwiczki, które wyrywał mi wiar, a z czeluści kloacznej dziury zawiewało opiłkami lodu. Kiedy chodząc po drewno starałyśmy sie zamarzniętej ziemi wyrwać choćby małe drewienko na rozpałkę. Kiedy po czterech dniach nadal sypało śniegiem. Wiedziałyśmy, że musimy zapomnieć o wspinaniu. Zaczęła się walka o życie. Kończy się jedzenie, drewno, a konflikty pomiędzy nami mogą doprowadzić do zbrodni... Próbowałyśmy w dół – ale po zdobyciu 50 metrów musiałyśmy zawrócić. Próbowałyśmy górą – kręcąc się w kółko jak na karuzeli, zbliżając się do krawędzi urwiska, tropiąc swoje własne ślady, zasypywane błyskawicznie przez wiatr, musiałyśmy się cofnąć. Po zjedzeniu nawet tego, czym wzgardziły myszy, podjęłyśmy gorzką i ciężką decyzję. Trzeba go poprosić o pomoc. Kolegę mieszkającego nieopodal. Mężczyznę. Po raz kolejny doczłapałyśmy się do grani. 16 Stałyśmy skulone, aż po chwili, wraz z pierwszym od tygodnia promykiem słońca pojawił się On....Nasze szczęście trwało jakieś 3 sekundy, do czasu, aż dobiegł nasz szyderczy śmiech i słowa: „No, zachciało wam się dziewczyny wspinania”. Nasze uczucia od radości, wdzięczności, przeszły poprzez wstyd do czegoś niebezpiecznie zbliżonego do nienawiści. Dokonałam błyskawicznej kalkulacji „W zasadzie przejaśniło się. W zasadzie już trafimy. W zasadzie nie jest nam już potrzebny. W zasadzie, pomyślą, że omsknął się w przepaść.....” Ale szybko odpędziłam kuszącą wizję sprzed oczu i mężnie stawiłam czoło wyzwaniu, przed jakim czasem stawia nas życie. „Dzięki”, powiedziałam. Po roku złe wspomnienia rozmyły się. Nasze ciała zmężniały, nasze plecy gotowe były ugiąć się pod 30 kilogramowym plecakiem (bo udało nam się do tylu zredukować ich ciężar!), nasze głowy były otwarte na nowe pomysły. Pomyślałam, że tym razem przygotuję się naprawdę uniwersalnie. Skoro podciągnięcie sie 200 razy nic nie dało, postanowiłam zamienić siłę bicepsa na siłę wiedzy. Sięgnęłam po książki. Schematy znałam na pamięć, ale do tej pory omijałam jakoś historię rejonu. Wygodnie usiadłam w fotelu i zagłębiłam się w lekturze: „Każdy z was słyszał pewnie o wielu wspinaczkowych legendach i przesądach. Każdy wie, że nie należy łączyć w linie kolorów czerwonych z żółtym, oraz jakiego pecha przynosi przejście pod wspinającą się blondynką. Ale wspinacze rejonu, o którym mowa mają swoją legendę. Wierzą, że w górach żyje Duch Gór – Dziadek Mróz. Potrafi wcielać sie w wicher i kocha wiatr, w pogodne dni nudzi się i grymasi. Krótko mówiąc, ma ciężki charakter. Ze wszystkich rzeczy, które doprowadzają go do wściekłości, jest jedna jedyna wyjątkowa. A mianowicie, nienawidzi wspinających się kobiet. Nie wiadomo, skąd wzięła się ta brzydka cecha – może jakaś kobieta wzgardziła jego miłością? Faktem jest, że wykorzystuje on cały swój asortyment - najsilniejszy wicher, mgły i mróz, by nie pozwolić kobietom na zdobycie zamieszkałych przez niego wierzchołków...” Skończyłam czytać z błyskiem w oku. Aha - pomyślałam, więc ten jeden pogodny dzień to była podpucha. Już my ci pokażemy, Dziadku Mrozie. Po czym otworzyłam zeszyt i napisałam: „ Alpinistki wierzą w wiele przesądów – że patrzenie na wspinacza w obciachowej bularce przynosi pecha, a różowej bluzki nie należy łączyć z żółtymi spodniami. Ale najważniejsza jest legenda o trzech czarownicach, które pokonają Dziadka Mroza.....” Jagoda Adamczyk – Ceranka 17 WYCIECZKA Połowa października 2004 Maciej „cześć Mariusz witam jest propo na początku listopada jedziemy do chatki.” Mariusz „kto jedzie?” Maciej „Ty, Andrzej, Karol i ja.” Mariusz „dobra jutro dam odpowiedz ale raczej jadę, możemy jechać moim samochodem.” Maciej „ok kontakt na początku listopada.” Początek listopada Rozmowa w samochodzie „sami widzicie – zamieć, raczej dzisiaj nie wejdziemy, po prostu dojedziemy do Jagniątkowa wieczorem.” Wieczorem w Jagniątkowie „to co chyba szukamy noclegu i rano uderzamy.” Rano w Jagniątkowie „chłopaki jak się czujecie, ja nie jestem w swojej życiowej formie, ale mimo dużej ilości śniegu chyba damy radę.” Ekipa wyrusza w góry Karol po pokonaniu pierwszych 300 metrów padł jakieś 24 razy. Był mokry od śniegu. Grawitacja była nieubłagana. Napierał jak inni. Po godzinie przy trzeciej sudeckiej pokrzepił się cieczą, którą używa rzadko z powodu wykonywanego zawodu. Organizm Karola zareagował natychmiast. Karol rzekł „ale ciepło, od razu lepiej, możemy iść, dlaczego góry falują?” Pięć godzin później Do Rozdroża pod Śmielcem Karol doszedł ostatni. Inni czekali za nim jakieś 30 minut. Doszedł jest określeniem dość ogólnym. Karol podczołgał się do rozdroża i rzekł ”nie jest dobrze, dużo śniegu, alkohol, najgorsze przed nami, damy radę?” (w domyśle czy pomożecie?) Dwie godziny później Karol „pa pa pa pa pa pa pa panowie tr tre trze trze trze trze trzeba iść tam bo zimnooooo” i wskazuje ręką kierunek na Schronisko pod Łabskim proponując nieświadomie samobójstwo. Godzina później Karol „pa pa pa pa pa pa pa pa pa je je je tr tr tr tr tre trze trze trzeba zn zn zn znaleźć chatkę bo jestem je je je je ........ jestem ..mm..mm..mmm na wykończeniu!!!!!” Andrzej „Pany nie ma żartów on umiera jest siny i sztywnieje oddaj mu swą kurtkę puchową!! daleko do chatki?” Maciej „nie daleko ... chyba tam” i Maciej wskazuje ręką we mgle. Karol „h ... k.... o.... ch.....o...o...o...o....” Karol przestaje mówić. Mariusz „ Pany znajdź tę chatkę Karol jest kiepski.” 18 Pół godziny później Andrzej i Maciej ciągną Karola. Karol jest sztywną kłodą, nie daje oznak życia. Mariusz otwiera chatkę. Andrzej z Maciejem wciągają Karola do wnętrza, kładą z trudem na prycz, okrywają wszystkimi dostępnymi kocami. Pół godziny później Mariusz „widzieliście ruszył się chyba mu naleję setną ćwierć.” Karol „oo ..oo..oo..oo..oo.. obiecałem sobie, że jak przeżyję to przestaję pić..oo..oo.” Karol nie pije do dziś Ku pamięci wycieczki z przyjaciółmi. Pany Rysował Paweł “Pawcio” Albrecht 19 Poznaniacy na Jurę! Skały Zegarowe Andrzej Janka autor na Prostowaniu Magnezjówki VI.3+ Wszyscy Poznaniacy wiedzą, że najlepszym rejonem wspinaczkowym są Sokoliki. Ale nie zdają sobie sprawy, że jeszcze lepsza jest Jura! Tym kontrowersyjnym stwierdzeniem mam zamiar zachęcić Wielkopolan do odwiedzenia polskich rajów wspinaczkowych położonych między Częstochową a Krakowem. Znamienne jest, że o wyższości Sokołów nad jurajskim wapieniem zaciekle wypowiadają się ziomkowie, którzy nigdy na Jurze nie łoili. Oczywiście nie mam zamiaru deprecjonować walorów wspinaczkowych Sokołów, które zajmują bardzo ważne miejsce w moim sercu, pragnę raczej zaproponować trochę odmiany Poznaniakom, którzy od dziesięcioleci szlifują Nitówkę, Płyty Nowaczyka, Hokej czy Małpią Ściankę. Spotkałem się też z sytuacją, że po wizycie na Jurze Poznaniacy wybierają jednak Sokoliki. Pewnie dlatego, że trafili akurat pod zatłoczonego i wypolerowanego Lechfora, próbowali dopchać się do podobnie wyślizganego Lewego Komina na Sokolicy lub alergicznie reagują na tłumy przybyszów z centralnej Polski. Otóż jurajskie piękno jest głębiej schowane. Na dużym obszarze między Częstochową a Krakowem mamy dziesiątki większych i mniejszych rejonów i trzeba wiedzieć co wybrać. Na początek proponuję zajrzeć do przepięknie położonego rejonu Skały Zegarowe koło Smolenia. Rejon jest nieduży, ale ma same zalety: położony na uboczu (brak tłumów), nie wyślizgany wapień, nowe punkty asekuracyjne i kilkadziesiąt nowych dróg w całym przedziale trudności. Wiele krótkich dróg na 20 niewysokich ostańcach z przedziału V – VI.2, mocno przewieszone ekstremy na stropie Jaskini Jasnej bardzo przypominającej Mamutową, i wreszcie długie płytowe wspinanie na największej ścianie rejonu – Zegarowej Turni. Rejon zyskał w ostatnich latach nowe oblicze dzięki ciężkiej pracy ekipy z Gliwic z Waldkiem Podhajnym i Andrzejem Starosolskim na czele. Dzięki nim aż chce się „oesować”! Spróbujcie, polecam. Zegarowa Informacje praktyczne: Dojazd: Z drogi Pilica – Wolbrom we wsi Smoleń po pokonaniu dużego zakrętu w lewo, zjeżdżamy w prawo w wąską asfaltową dróżkę i jedziemy nią do końca. Skały Zegarowe są widoczne z daleka. Uwaga! Mały parking na końcu drogi asfaltowej to posesja prywatna. Opłata 5 zł od auta, parkingu pilnowała koza Śnieżynka, niestety zmieniła adres zamieszkania. Teraz interesu doglądają właściciele posesji. 21 Inne atrakcje: Koniecznie zwiedźcie zamek w Smoleniu, nie jest tak okazały jak warownia w pobliskim Ogrodzieńcu, ale stanowi nie lada atrakcję. U podnóża zamku jest pole namiotowe. Cała Dolina Wodącej, w której leżą Zegarowe zachwyca swoim pięknem i odmiennym charakterem niż reszta Jury – zalesione pagóry, brak cywilizacji i komercji. Mnie osobiście okolica przypomina słoweński rejon Kotečnik. A wokół w lasach sporo jeszcze nietkniętej skały. Topo: Dokładne topo ukazało się w Magazynie Górskim nr 26, chociaż od tego czasu przybyło sporo nowości. Inne przewodniki (Jura 21. Pawła Haciskiego, wydawnictwo Ring) oraz podane niżej linki trochę się zdezaktualizowały. Tak więc polecam MG nr 26. Linki: http://topo.uka.pl/content/topo/jura/jura.php http://www.wspinek.fr.pl/html/jura/smolen/zegar.htm http://www.gory.wyd.pl/archiwum.php?art=1745 Autorzy fotografii w artykule: Marcin Szymański, Andrzej Janka Pierwsze zimowe potyczki Szarość powoli udzielała się Światu, gdy zatopiony w myślach wpatrywałem się przez szybę autobusu w majaczącą gdzieś w oddali panoramę szczytów okalających Halę. Jeszcze całkiem niedawno oglądałem je tak wyraźne. Teraz widać już było tylko delikatne zarysy grani i bardziej wyrazistych filarów, a świątynia Kościelca zrobiła się małą i kruchą kapliczką. Jedynie filar Świnicy wciąż ujmował swoim zdecydowanym pięknem. Z tej odległości nie dawał poznać po sobie, że pozwolił by porozdzierały go trawiaste półki. Wyglądał licie, majestatycznie. Musiał być piękną drogą pokonywany zimą. Dlatego czułem, że chce pod nim stanąć za kilka miesięcy, marzyłem by zmierzyć się z nim wówczas gdy przykryje go śnieg. Ten cel rodził mi się w głowie, gdy żegnałem się tego wrześniowego dnia z Tatrami, gdy czerń nocy powoli wchłaniała góry, gdy mnie powoli wchłaniał sen. Gdzieś z oddali zaczynał do mnie docierać jakiś nieprzyjemny, sztuczny dźwięk. Nie wiem czy spałem, czy leżałem w jakimś letargu. Cokolwiek to by jednak nie było teraz zniszczone zostało przez odgłos budzika przywołującego mnie do rzeczywistości. Nie opierałem się jej. Czekałem na nią cztery miesiące. Wypełzłem ze 22 śpiwora, zwlokłem się z łóżka, poczym zabrałem się do dobudzania Pawła. Gdy wstał mogliśmy pomyśleć o zaprzęgnięciu do pracy maszynki. Wrzątek, herbata, zupka. Jak najszybciej coś zjeść, ubrać się, wyjść. To nie było klasyczne wejście w drogę. Pionowa skalna ścianka, z pod drogi nie wyglądała na trudną. Teraz gdy trzeba było się przez nią przedzierać w rakach, w rękawiczkach, z czekanem, zaczynała sprawiać trudności. Powoli udawało mi się jednak pokonywać jej kolejne metry. Odnajdywać miejsca gdzie można stanąć rakami, by te nie wyjeżdżały, uwiesić się na czekanie, podciągnąć się i podejść wyżej. Powoli zaczynałem pojmować te nowe zasady wspinania. Tego dnia nie było najlepszych warunków do wspinania w śniegu. Śnieżne pola otwierające normalnie szybką drogę do siodełka były niepewne. Niezwiązany biały puch w każdej chwili mógł postanowić, że zamiast na zachodach woli leżeć pod ścianą. Na chwilę przed naszym wejściem w drogę mieliśmy takiej zachcianki dobry przykład, gdy deska śnieżna ściągana prawami grawitacji ruszyła ku spotkaniu z ziemią. Wiedzieliśmy gdzie się nie pchać i kolejne wyciągi pokonywaliśmy ściśle ostrzem filara, tam gdzie najwięcej skały. Powyżej siodełka śnieg zaczął zmieniać konsystencje, już się nie osypywał gdy się po nim podchodziło. Twardszy, lepiej związany dawał lepsze rokowania na bezpieczne przejście pola śnieżnego, które się przed nami pojawiło. Pola śnieżnego pokonywanego w blasku księżyce. Krótki zimowy dzień i nasza niezbyt szybka wówczas wspinaczka szybko odebrały nam wiarę, że na wierzchołek dotrzemy przed zachodem słońca. Jednak srebrzysta poświata skał i śniegu spowodowana tą wielką kulą, która zawisła teraz na wschodzie, nisko nad horyzontem pozwalała nam widzieć niemal jak w pochmurny dzień. To księżycowe światło pozwalało odnaleźć się nam podczas ostatnich skalno-śnieżnych wyciągów tej drogi. Wyciągów prowadzących już wówczas niechybnie do szczytu. Czterysta metrów i osiem godzin powyżej doliny. Z pierwszą zimową drogą wpisaną do skrobanej przez nas historii naszych wspinaczek. Na wierzchołku nie było dużo radości. Zmęczeni musieliśmy dojść chociażby do szlaku, gdzie już zrobi się bezpieczniej. Dlatego tylko chwila odpoczynku, szybkie klarowanie liny, szpeju i znów byliśmy w drodze. Zrzuciliśmy plecaki i legliśmy na śniegu. Szczęśliwi. Srebrne góry robiły niesamowite wrażenie. Niecałą godzinę przed schroniskiem, na przełęczy Karb leżeliśmy i wpatrywaliśmy się w gwiazdy i otaczające nas góry. Tacy mali, krusi, niepewni, ale jednak zdolni do stawania przed stromymi urwiskami i lodowymi otchłaniami. Przez okno pociągu w świetle księżyca wpatrywałem się w góry, w majaczący gdzieś tam w oddali Filar Świnicy. Przed oczami jawiła się ta sama sylwetka, co cztery miesiące wcześniej. Myśli jednak były już zupełnie inne, coś się dokonało, posunąłem się o krok dalej. Kuba Ceranka 23 Rysował Paweł “Pawcio” Albrecht 24 Droga na Mont Blanc du Tacul w weekend – czy się uda ? W środę 21 marca Marcin wraca ze wspinu w Norwegii i dzwoni do mnie: „Cześć Pany to co jedziemy za tydzień w Alpy bo w następny weekend są święta ?” „Jedziemy” odpowiadam. Wybieramy realny cel: Gabarrou-Albioni III 4+ 500m na Mont Blanc du Tacul. Z Poznania wyjeżdżamy w czwartek 29 marca ok. 17. Po drodze krótka drzemka w samochodzie. Podczas drogi dochodzimy do wniosku że damy radę zrobić Modica-Noury. Do dolnej stacji kolejki na Aig. du Midi podjeżdżamy ok. 13.45. Marcin pyta: „O której odjeżdża ostatnia kolejka?” „Za 12 minut” pada odpowiedź pani z okienka. Zaczynamy sprint z pakowaniem. Ja pakuje plecak w systemie jak leci tzn. wkładam do niego wszystko co wydaje się przydatne. Trochę sprzętu zostało w samochodzie – wrzuciłem to luzem do torby typu Ikea . Marcin odmierzał czas: „Dziesięć minut ... sześć minut ... idziemy” Jadąc kolejką Marcin rzucił: „Mam nadzieje że wszystko mamy”. Na górnej stacji kolejki nadzieje się rozwiały: moje foczki zostały w samochodzie, został też chleb. Za to śrub lodowych miałem tyle, że mogłem otworzyć stoisko firmowe Irbisa. W schronisku okazuje się, że pani z okienka minęła się z nauczycielem angielskiego a ostatnia kolejka odjeżdża ok. 16. Kolacja o 19.00, 20.00 wybór sprzętu i pakowanie. Spanko. Godzina 4.00 dzwonek i pobudka. 5.00 wymarsz a w zasadzie zjazd na nartach. 9.00 walka ze szczeliną brzeżną. Jest niemiłosiernie zimno. Ubieramy cieplejsze ciuchy. Idziemy do góry rozległym żlebem 50-60 st. Wychodzi słońce, robi się gorąco. Dochodzimy do zasadniczych trudności, które są w cieniu. 25 W trudnościach drogi Modica-Noury Robi się zimno – zaczynamy marznąć. I w tym momencie robimy zasadniczy błąd nie ubierając kurtek puchowych. Prowadzimy na zmianę pokonując kolejne pionowe lodowe pasaże. Gdy na kolejnym stanowisku podchodzący Marcin narzeka na marznące ręce dostaje moje rękawiczki puchowe. Ostatni odcinek 90 st lodu jest dość mocno „wyeksploatowany” przez naszych poprzedników. Kruszy się po wbiciu dziabki, lub ostrze odbija się od skały, raki wyjeżdżają ze spękanego lodu. Wkręcam śrubę w spękany lód – wygląda niepewnie, metr wyżej z trudem drugą. Dochodzę do stanowiska, dochodzi Marcin. Analizujemy schemat. „To jest koniec drogi” oznajmia Marcin. Jest nam bardzo zimno. Zjazdy kończymy ok. 19. Marcin do schroniska dociera na nartach z foczkami ok. 11, ja na piechotę godzinę później. Moje stopy są bez czucia w piętach. Przez najbliższą godzinę czekam, aż buty „odtają” i będzie można z nich uwolnić stopy. Udaje się, po roztarciu nie wykazują odznak odmrożenia. Następnego dnia (niedziela) doznajemy po raz kolejny wielkiej przyjemności: zjeżdżamy lodowcem Mer de Glace do Chamonix. W Poznaniu jesteśmy ok. 14 w poniedziałek. Droga alpejska w weekend – udało się! Podczas wspinaczki przechodziły mi liczne obrazy partnerów z którymi miałem szczęście się związać. Gdy ściągałem Marcina w zamyśleniu powiedziałem do niego Krzychu. W moment oprzytomniałem i uświadomiłem sobie, że Krzychu odszedł na najdłuższą wspinaczkę równe 20 lat temu. Ciągle czuję jego obecność. W imię pamięci. Pany Mont Blanc du Tacul, Modica-Noury, 500m, III 5+ ( TD+ WI5 ) 31 marca 2007 6,5h Marcin Woźniak, Maciej „Pany” Przebitkowski Krzysztof Palus (1965–1987) Zginął w Tatrach 20 lat temu Szósta klasa szkoły podstawowej Krzchu zagaduje do mnie: „co robisz po szkole, może zorganizujemy jakąś linę i się powspinamy na Cytadeli tak jak ci kolesie, których widzieliśmy wczoraj.” „Dobry pomysł” odpowiadam. Nasz kolega Paweł usłyszawszy naszą rozmowę: „co mówiłeś, gdzie, co - idę z wami.” „Ja też” dorzucił Rut. Było nas czterech trzydzieści lat temu. Dziś jest nas trzech. Brakuje Krzysztofa. 26 Krzysztof Palus Od lekcji fizyki, która dla nas czterech była zwrotem w kierunku gór wspinaliśmy się w różnych konfiguracjach w skałkach i Tatrach. W pamięci utkwił mi szczególnie jeden z pierwszych wyjazdów w Tatry w marcu 1984. Krzysztof wspinał się z Pawłem na Świnicy od strony Pięciu Stawów, gdy zjeżdżali Paweł poprosił aby Krzysztof opuścił go w dół, gdyż Paweł jeszcze nigdy nie zjeżdżał na linie. Krzysztof przełożył linę przez plecy i dał hasło do obciążenia liny: możesz. Paweł wychylił się i ... runął w przepaść. Krzysztof w ortalionowej kurtce i śliskich rękawicach nie był w stanie utrzymać liny. Paweł obijając się o występy skalne wysnuł całe 40 m liny. Przeżył. Jego ciało w całości było sine, tylko twarz miał całą. Na początku naszych wspinaczek nie mieliśmy ani kursów ani pojęcia jak to robić. Kilka razy przeżyliśmy li tylko dzięki opatrzności. Przez kolejne lata Krzysztof pokonywał coraz to trudniejsze drogi. Od roku 1985 przejścia tatrzańskie Krzycha zaczynają być imponujące. Wymienię kilka: Marzec 1985. Czołówka MSW, droga Guta i Skrzypczyńskiego - I przejście zimowe Lato 1986. Mnich, droga Sadusia i Heinricha – I samotne Młynarzowe Widła, droga Hobrzańskiego i Łozińskiego – II przejście Cubryna TZ, droga Kozaczkiewicza i Momatiuka – I samotne, II w ogóle Cubryna TZ, droga Dąsala i Muskata – I samotne, II w ogóle Kopa Spadowa, droga Króla i Pusza – II przejście W połowie grudnia 1986 umówiłem się na wspinaczkę z Krzychem na połowę stycznia 1987 w Tatrach. Krzychu zadeklarował że będzie trochę wcześniej. Gdy otrzymałem urlop z wojska i dotarłem do Poznania 9 stycznia w gazecie przeczytałem o śmierci taternika z Poznania Krzysztofa P. „W latach 80-tych poznzniacy odwiedzają Tatry dość regularnie z rzadka jednak goszcząc w relacjach z najciekawszych dokonań sezonu (...) Wyjątkiem konsekwentnie realizującym własną koncepcje wspinania jest wówczas Krzysztof Palus. Krzysiek, uchodzący trochę za dziwaka, swój najlepszy sezon odnotowuje na przełomie lat 1985 i 1986. Jego solowe przejścia stają się przebojem tamtej zimy” pisał Zbyszek Piotrowicz. Do dziś podziwiam pęd do wspinaczki Krzysztofa. Jeżeli na początku naszej przygody ze skałą pokonaliśmy jedną drogę o trudności 5. znaczyło to dla Krzycha tylko tyle, że natychmiast należy uderzyć na 6-. Jeżeli pokonaliśmy 6- Krzysztofem owładnęła jedna myśl: jutro koniecznie trzeba przejść 7 i tak w nieskończoność. Spirala nieskończoności życia Krzysztofa przyniosła mu śmierć 7 stycznia 1987 na Wschodniej Ścianie Mnicha. Wschodnia Mnicha dla Krzysztofa zawsze była ważna, dużo o niej mówił, widział tam przez lata nowe możliwości bycia pierwszym. Pany 27 EWENTUALNIE M I C H A Ł NARTY;-) W Ł O D A R C Z A K Tym razem wypad rozpoczął się dla nas w W-wie. Początkowo plan zakładał wspinanie, ewentualnie narty. Niestety warunki pozwalały na narty i ewentualnie wspinanie. Pierwszy dzień po przyjeździe do Zakopca spędziliśmy w rejonie Kasprusia. W Kuźnicach oczywiście kolejka na ładnych parę godzin, więc w ramach rozruszania kości i stawów uskuteczniamy krótki spacerek do dolnej stacji wyciągu w Goryczkowej. Niestety filance stojący na grani zniechęcili nas do zjazdów z Pośredniego Wierchu Goryczkowego. Ale co się odwlecze to nie uciecze ;-). Zresztą pierwszy dzień i tak z założenia był rozgrzewkowy. W połowie dnia decydujemy się jednak na jakąś odmianę od nartostrad i trawersujemy grań w stronę Kondratowej. Cel to zjazd z przełęczy pod Kopą Kondracką. Widoczność miejscami nie najlepsza, ale ślady zostawione przez turystów nie zostawiały wątpliwości. Przejście na nartach tego odcinka tzn. od Kasprowego można uznać za średnio przyjemne, choć nie powiem stoki pod nami, szczególnie po słowackiej stronie kusiły i to bardzo. Miejscami trzeba było zdejmować narty, miejscami szorować po lodzie i omijać kamienie, ale w końcu dotarliśmy na przełęcz. Maćkowi spod nart wyjechała mała „deska”, ale szczęśliwie zatrzymała się po kilku metrach. Chwila odpoczynku, dopięcie butów, sprawdzenie nart i szykujemy się do zjazdu. Tuż przed nami instruktor z trójką chłopaków. Ślady wskazują, iż przed nami sporo było takich, którzy nie przepadają za nartostradami. Z drugiej strony liczenie na „zakładanie śladu” pod koniec dnia było by delikatnie mówiąc naiwnością. Tak czy inaczej zostało jeszcze sporo nie ruszonego puchu, którym cieszymy się jak dzieci :-). Chwila w schronisku i znów wracamy do Zakopca. Niedziela. Dziś pogoda trochę gorsza. Nie pada, ale widoczność znacznie gorsza. Ale za to filanców nie ma, więc kilka zjazdów z Pośredniego Wierchu Goryczkowego (no nie zupełnie ze szczytu) uskuteczniamy. Dzień kończymy zjazdem do puściutkiej Świńskiej Doliny. W takich warunkach można kontemplować piękno przyrody na nartach. Króciutki zjazd ale bardzo przyjemny i bardzo łatwy przy okazji. Cel na poniedziałek – Świnicka przełęcz. Ponieważ prosto (prawie) ze stoku wracamy do Poznania (przez Warszawę), więc plan dnia bardzo napięty. Pierwsi wchodzimy na stołówkę na śniadanie ze spakowanymi workami i nartami. W Kuźnicach długość kolejki do kolejki ;-) napawa nadzieją, ale .... tylko do czasu, aż w kolejce obok pojawiają się stada zawodników uczestniczących w spartakiadzie :-(. Ale czekamy twardo. Po „wylądowaniu” na Kasprusiu szykujemy się szybko i ruszamy. Jest mgła, ale warunki śniegowe dobre więc posuwamy się dość szybko. Docieramy do przełęczy. Na początku generalnie lufa, ale tak najbardziej to obawiamy się wyjechania lawiny. Maciek schodzi bez nart kilkanaście, może kilkadziesiąt metrów w dół i sprawdza „co w śniegu piszczy”. Mnie z kolei coś z tą przełęczą nie pasuje. 28 Dawno na niej nie byłem więc może nie pamiętam, ale Maciek twierdzi, że to dobre miejsce. No cóż, jak się bawić to się bawić. Dopinamy buty, narty i inne elementy sprzętu na maksa. Żleb zalany mgłą, więc wchodzimy z lekką niepewnością. Maciej startuje pierwszy. Po drodze wymieniamy się na prowadzeniu kilka razy. Na początek ostrożnie, po kilka szusów i stop. Piękny zjazd. Puch nie ruszony przez nikogo przed nami :-))))))). Im bliżej wylotu ze żlebu tym odważniej, szybciej i dłużej tniemy stok. Więcej też widać. Jesteśmy na dole. Szkoda że tak krótko, ale tak to jest „wszystko co dobre szybko się kończy”. Kierujemy się w stronę dolnej stacji krzesełka na Gąsienicowej. Kupuję bilet na wjazd, a Maciej robi foty w tym czasie. Jak do niego podchodzę, ma dla mnie niespodziankę... Odwracam się i co się okazuje? Moje wątpliwości się potwierdziły i zjazd ze Świnickiej jest jeszcze przed nami ;-). Efekt jest taki, że zjechaliśmy ze Skrajnej Przełęczy, Skrajnym Żlebem. Jak dla mnie, było pięknie, co by to nie było. A na Świnicką przyjdzie pora następnym razem :-))))). Skrajna Przełęcz 2071 m1 Do Zielonego Stawu Gąsienicowego (1674 m) WHP 14 TR+2 MAX38o 400m 730m 33o N 1 Informacje ściągnięte ze strony: http://skitury.blox.pl/2006/09/4-forumowe-zjazdy.html 29 SELLA Marcin Miczke foto. Mieciu Rożek Przewodnik kupiłem w Arco za pieniądze przeznaczone na coś innego. Turnia w kształcie cygara na stronie tytułowej przemówiła do mnie silniej od przysmaków włoskiej kuchni. Nieuwaga żony zaoowocowała finansową niesubordynacją sinego z wysiłku portfela. Ale co tam. Czy to pierwszy raz? Następnego roku, zgarbiony od trosk codzienności i uśpiony rutyną życia przybyłem do Groeden. Szukałem tego, co zawsze. I jak zawsze, było inaczej niż zwykle. Tego roku w Europie szalały powodzie. Woda niszczyła materialny dorobek zachodniej cywilizacji, przerażała bankructwem firmy ubezpieczeniowe i zmieniała plany letnich wakacji. Lud zachodu i południa starego kontynentu miast nasycać ciała zdrowym pigmentem opalenizny, został zmuszony do poznawania własnych myśli w zastoju wielodniowej pluchy. Radio radziło zagubionym Włochom, jak zabić natrętny czas deszczu, gdy idea urlopu traciła sens. My, ludzie kaprysu Tatr, w namiocie bez wygód, czekaliśmy bez emocji. Siedem dni tworzenia nowej jakości wspinania wzdłuż i wszerz przewieszonych ścian trzyosobowego namiotu. Przez tydzień zwiedzaliśmy zakamarki duszy i gdy niebezpiecznie zbliżyliśmy się do granic poznania, WYSZŁO SŁOŃCE! Jak przypadkowy pasażer na gapę nieśmiało oświetliło piony pomarańczowo – szarego dolomitu. Szybko wstrzeliliśmy się w darowane z nieba okienko pogody. Meisules dala Biesces, cokolwiek to oznacza. Sieglinde – Kante, H. Holzer und S.Walzl, 1971 rok. Droga w porywach wiatru, bez nadmiernych trudności pozwoliła na odzyskanie wiary w sens wspinania. Nie miało dla mnie znaczenia drapanie w gardle mojej żony i niebezpiecznie długa kreska rtęci na termometrze. W nagrodę zdobyliśmy płaskowyż łąki i cieszyliśmy się z tego szczytu szczęścia. Jednak podziwiany w zejściu wodospad nie kojarzył się dobrze. Na drugą wspinaczkę trzeba było czekać cierpliwie dwa dni. Brunecker Turm, Nordwestkante, F. Winter und W. von Ziglauer 1933 rok. Droga jak stare wino, 400 m filara, podmuchy lodowatego wiatru i samotność pierwszych zdobywców tysięcznego powtórzenia. Do szczytu 5 godzin wytrwałych akrobacji. Znowu łąka, kwiatki, trawa szmerająca bose stopy, w nagrodę ciepłe słońce i widok na raj. Kilka miłych chwil wśród dzikich turni z mocniejszym niż zwykle poczuciem zatrzymanego czasu. 30 Sella – Sass Pordoi Trzecia wspinaczka na Trzeciej Turni Sella. Pustka pod stopami wytyczona w 1935 roku przez Johanna Baptista Vinatzera aus St. Urlich, mistrza minionego czasu idei i romantyzmu. W towarzystwie zagubionych we własnym kraju dwóch Włochów (Pepe, czyli Józio plus nieśmiały kolega), w ekspozycji własnych możliwości podpartych siłą woli dotarliśmy pierwsi tego dnia na szczyt. Obchodząc kilka razy dookoła powietrzną turnię i zjeżdżając sto metrów białym jak śnieg kominem ponownie wróciliśmy do cywilizacji. Droga w górę i w dół godna polecenia. Następna wycieczka na Sas Ciampac. Droga Adanga z 1903 roku. W dole krucho jak w kamieniołomie, w górze lito jak nigdy. W szerokim kominie brakowało skały, rozchodzącej się coraz bardziej w przeciwnych kierunkach. Przy nie najlepszej asekuracji szybki rachunek sumienia, element często ćwiczony i dobrze opanowany. Powrót wśród pustkowia i labiryntu skał, jak zawsze do punktu wyjścia. Drogi nie polecam, powrót owszem. Na deser warownia Sassolungo. Zamknięty mur skalny z basztami strzelającymi w niebo zapraszał do oblężenia. Wschodnia ściana o wysokości 1.000 m z widokiem na najdłuższą, chociaż może nie najtrudniejszą w życiu wspinaczkę. Tego dnia mleko zgęstniałego powietrza zmieniło misternie utkany plan. Trzy godziny 31 podejścia plus znalezione wejście w ścianę spotęgowały rozczarowanie. Po wycofie pozostały gorzkie wspomnienia obiecanej przygody. Kolejna lekcja pokory ze strony milczących kamieni. Popołudnie wynagrodziło widokami winy poranka. Wycieczka dookoła masywu uzupełniła film wyobraźni. Jak się okazało, był to jego ostatni odcinek. Po nocy w sercu Sassolungo obudziło mnie drapanie w gardle. To u wrażliwego mężczyzny oznacza upadek z chmur na ziemię i powrót z Dolomitów do Poznania. Wakacje dobiegły końca. Konkrety bez zbędnej podniety i duchowej diety: Do Doliny Gardena można dojechać z Polski samochodem przez Austrię, przełęcz Brenero, nastepnie zjeżdżając w Chiuso i kierując się oznaczeniem z nazwą doliny. Można dojechać również od przełęczy Gardena od strony Doliny Badia bądź od Passo Sella od strony dolin Fassa i Cordevole. Dolina Gardena jest popularnym miejscem spędzania urlopów. Łatwa dostępność do szlaków górskich związana z licznymi wyciągami powoduje, że dolina jest niestety bardzo zatłoczona. Duża ilośc hoteli, sklepów i restauracji w miejscowościach wypoczynkowych regionu. Mieszkańcy doliny to Ladyńczycy, potomkowie pierwotnej ludności góralskiej, następnie zromanizowanej. Mają własny język, który przetrwał w nazwach dolin, gór i jezior. Sella zbudowana jest na podobieństwo twierdzy. Z dna doliny obserwujemy 400 metrowe i wyższe pionowe ściany opadające z olbrzymiego płaskowyżu. Płaskowyż wznosi się średnio na wysokości 2.800-2.900 m npm. Nad powierzchnię płaskowyżu wyrastają szczyty, z których najwyższy Piz Boe osiąga 3.152 m. Jest jednocześnie jednym z najłatwiejszych do zdobycia szczytów tej wysokości w Dolomitach. W masywie Selli znajduje się sieć pieszych szlaków turystycznych, a dla bardziej wymagających wspaniałe ferraty. Z Passo Sella, miejsca startu na Turnie Sella ze wspaniałym widokiem na ośnieżoną Marmoladę, prowadzi szlak w przeciwnym kierunku, do twierdzy Sassolungo (niem. Langkofel). To najmniejsza powierzchniowo grupa górska Dolomitów. Przypomina ogromną fortecę o średnicy około trzech kilometrów. Ograniczają ją Doliny Gardena, di Fassa i jej gałąź Duron. Urzeka wschodnia ściana Sassolungo, wysoka na 1.000 m i szeroka na 1.500 m. W środku grupy dwa schroniska. Wokół twierdzy liczne obiekty turystyczne. Na ścianach dookoła pierścienia grupy oraz w jej środku liczne drogi wspinaczkowe. W miejscowości Colfosco znajduje się pole namiotowe o cenach na średnim poziomie stanów wysokich. Turystycznie niezastąpiony jest przewodnik Dariusza Tkaczyka DOLOMITY tom II Wyd. Sklep Podróżnika W-wa 1997 rok, z którego korzystałem także do opracowania tego tekstu. 32 To, co najważniejsze, czyli wspinanie. Dolina oferuje duże możliwości. Reprezentatywne cztery Turnie Sella przypominają raczej skałki, chociaż wysokość ścian sięga 350 m. Inne ściany Selli osiągają większą wysokość, a wspinaczka prowadzącymi po nich drogami dostarcza nie mniejszych przyjemności. Jest też kilka rejonów o drogach krótkich, typowo skałkowych i dobrze ubezpieczonych, ale o mniejszym znaczeniu dla atrakcyjności Selli. Trudności dróg raczej zaniżone. Asekuracja dróg górskich typowo „dolomitowa“, często stanowiska z haków, na popularnych drogach również haki przelotowe w najtrudniejszych miejscach. Posługiwałem się przewodnikiem Mauro Bernardiego Klettern in Groeden Dolomiten Die Schoensten Routen wyd. ATHESIA TOURISTIC 2002 rok w języku niemieckim. Piękne zdjęcia, bardzo dokładne schematy dróg, informacje o ich charakterze, o wymaganym do przejścia szpeju, o podejściu pod drogę oraz o zejściu. Trochę ciekawostek, historii i kilka biografii zasłużonych, niektórych nawet żyjących. Polecam. Rejon jest łatwo dostępny, aktualnie wystarczy dowód osobisty i trochę europejskiego grosza. Stąd też odkrywanie szczegółów pozostawiam zainteresowanym. W końcu to najprzyjemniejsze w tej zabawie. Turnie masywu Sella 33 Pierwsza góra jaka ukazuję się oczom, gdy samochód, pociąg, autobus wjeżdża na obrzeża Zakopanego. Wygląda groźnie i majestatycznie – to wtedy pojawia się myśl – muszę tam wejść! Kilka lat później, mając już za sobą przejście Tatr wszerz i wzdłuż pierwsze spojrzenia kieruje się gdzie indziej – oto Kościelec, cel pierwszych wspinaczek; Kazalnica, opadająca pionową ścianą do Czarnego Stawu. Giewont staję się komercyjną górą z krzyżem, celem szkolnych wycieczek. Jednak po pewnym czasie znów zaczyna budzić w nas tęsknotę – tęsknotę za zimową przygodą na wyciągnięcie ręki. g i e w o n Na Giewoncie każdy znajdzie coś dla siebie – zarówno proste wspinaczki, dla początkujących zespołów, jak i wymagające drogi. Również podejścia oraz zejścia za szczytu nie są bardzo skomplikowane. Możemy za to zakosztować tatrzańskiej specjalności – wspinania w pionowych trawach. Najlepiej spać w którymś z pensjonatów u wylotu Doliny Strążyskiej, gdyż tam rozpoczyna się podejście pod Giewont. Wszystkich zainteresowanych wspinaniem w masywie Giewontu odsyłam do przewodnika Władysława Cywińskiego. Dla niewtajemniczonych dodam, że wspinanie na Giewoncie jest nielegalne i odbywa się na własną odpowiedzialność taterników. 34 t Pęknięty rak i papieskie flagi na szczycie, czyli Dirrettissima północnej ściany Giewontu w Święta Wielkanocne Radek Smulski Jaki jest „odwieczny problem” wspinaczek zimowych? Ano taki, że w naszych taterkach prawie nigdy nie ma pogody, a jak już jest lampa to zapadamy się po pas w śniegu. Na dokładkę będąc zastraszanym zagrożeniem lawinowym. Dlatego rok temu postanowiłem przechytrzyć zimę i wybrać się na zimowy wspin w ... kwietniu. Wymyśliłem sobie, że wtedy będą już „alpejskie” betony a przy tym dłuższy dzień, pozwalający na przejście jakiejś długiej klasycznej drogi. Co do celu, to byliśmy z Maciejem Wojtasem jednomyślni: „Direttisima” pn. ściany Giewontu. Góra jest kiczowata/piękna (niepotrzebne skreślić;-), ale wspinanie miało być w rewelacyjnych trawach, plus dry-toolowy kominek - dla koneserów. Od razu w dniu przyjazdu do Zakopanego postanawiamy zrobić rekonesans pod ścianę. Chcemy wyszukać optymalne podejście pod drogę. Jak na razie pogoda jest świetna, na podejściu betony i nawet ślady w miejscu zboczenia ze szlaku. Głód wspinaczki zrobił jednak swoje i oczywiście na rekonesansie się nie skończyło. Uzbrojeni w raki i po jednej dziabce zaczęliśmy się wspinać „żeby tylko wyszukać miejsce rozpoczęcia drogi”. W pewnym momencie trach! i prawy rak dynda mi na tasiemce. Krzyczę więc do góry: - Maciej! Koniec wycieczki! Pękł mi rak. Spadamy na dół. Chodź na dół robić mi stopnie! “Diretka” Giewontu 35 Schodzę bardzo czujnie, powiększając stopnie robione przez kumpla. Pozostaje pomykać szybko na dół do centrum, wypożyczyć nowe raki. Ładny początek wspinania! Kobierce traw na Giewoncie Następnego dnia przed świtem jesteśmy z powrotem pod ścianą. Pierwsze kilka wyciągów robimy „na żywca”. Na razie nie jest trudno, wszędzie są dobre, wylodzone trawy. O świcie, już związani dochodzimy do „sławnego komina Flacha”. Już wcześniej podpuściłem delikatnie: - Stary... Sokół w grudniu go przeszedł to i Ty na pewno dasz radę ;-) Poza tym jak Ci się nie uda to ja obejdę go po od lewej „piątkowymi” trawami. Czekolada, łyk wody na dodanie sił i Maciej znika za załomem skalnym. Niestety nie widzę co robi, ale powolne ruchy liną oraz odgłos skrobania rakami świadczą, że musi tam być trudno. Zresztą niedługo mam okazję sam się o tym przekonać. Kluczowe miejsce, to przewieszone zacięcie po prawej stronie komina. Na prawej ściance dosłownie nic. Po lewej mini stopieniek na jeden ząb raka (ech... trzeba będzie kupić sobie wreszcie mono-pointy;) Na górze oblak, który był wcześniej zasypany śniegiem. Dobrze, że chociaż była asekuracja, w postaci... wmarzniętej w lód zardzewiałej jedynki.. Wspinamy się dalej. Im wyżej tym więcej lodu, szczególnie w kominach i zacięciach. W sumie to idzie się od stanu do stanu, prawie bez zakładania przelotu, bo nie ma gdzie ich założyć. Mamy niby 5 igieł do trawek ale z nich nie korzystamy. Jesteśmy już bardzo wysoko, widać szczyt. Wbijam się teraz w strome trawy poprzedzielane pionowymi uskokami. W pewnym momencie znajduję igłę do trawek z karabinkiem... To najprawdopodobniej w tym miejscu dwóch kumpli spotkanych na sylwestra w Moku, czekało całą noc na śmigłowiec Topru. Brakowało im 60 metrów do szczytu! Kawałek wyżej znajduję stały hak i robię stanowisko. Dopiero gdy dochodzi do mnie Maciej ubrany w kurtkę puchową uświadamiam sobie, że pogoda się załamała. Wcześniej w „ferworze” walki kompletnie na to nie zwracałem uwagi, a teraz co chwila spadają na nas pyłówki... Ostatni trudny wyciąg Maciej dosłownie przebiega, nie traciwszy czasu na zakładanie przelotów. Na szczycie słychać bardzo głośny furkot - to łomoczą flagi zawieszone na krzyżu po rocznicy śmierci Papieża. Niesamowity efekt! Szybko robimy fotki „szczytowe”. 36 Z żalem oddaję kompletnie mokrą puchówkę właścicielowi. Spieprzamy na dół. Wiatr jest tak silny, że prawie nas przewraca, gdyby nie gogle to musiałbym chyba schodzić z zamkniętymi oczami. Po zejściu do Zakopanego pozostało już tylko napić się zasłużonego browarka i udać się na spoczynek... Następnego dnia, znowu w pięknej pogodzie podeszliśmy do Moka, gdzie już przebywali Jagoda i Błażej. Po dniu odpoczynku, idąc za ciosem, spróbowaliśmy przejść „Direttissimę” Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego. Była to raczej próba rozpaczy... aby naocznie się przekonać że +10 stopni w nocy i opad deszczu potrafi kompletnie rozmrozić trawy, a ze śniegu zrobić mokrą bryję. Cóż, może się uda następnym razem... Direttissima pn. ściany Giewontu 600m V+ A0 lub VI+/VII- (W.C. droga nr 18) Ściana Błażej Ceranka o jednodniowym zimowoklasycznym przejściu non-stop zachodniej depresji Giewontu W miarę jak zdobywaliśmy wysokość zamieć przybierała na sile. Podejście Warzęchą i Zachodem Pilotów stawało się coraz bardziej uciążliwe, także ze względu na sporą ilość nawianego śniegu. Na siodełku na końcu zachodu ujrzeliśmy ŚCIANĘ a dokładniej dolną jej ćwiartkę. Obejrzeliśmy sobie dokładnie to, co było widać, porównaliśmy z przewodnikiem i ... stwierdziliśmy, że rzeczywistość zupełnie nie przystaje do teorii. Nie zrażeni zbytnio tym dysonansem wypatrzyliśmy teren, który dawał szansę na wdarcie się w ŚCIANĘ. W końcu to nie takie ważne, czy naprzemy zachodem, depresją czy załupą. Teraz należało tylko zadecydować czy w ogóle odważymy się na ten śmiały czyn... Nie powiem, żebym w tych warunkach miał specjalną ochotę ładować się w kłopoty: zamieć, zawieja, brak widoczności, niepewność losu, groza gór, kroniki wypadków taternickich, chłód piwa na Krupówkach – to wszystko przemawiało przeciw. Wbrew temu wszystkiemu i samym sobie, nie wiedzieć czemu założyliśmy raki i zbiegliśmy do Żlebu Kirkora, ponad którym wznosiła się ŚCIANA. Pierwsze metry nie były trudne, właściwie były łatwe, nawet bardzo. 37 Pierwszych 150 metrów. Nie było sensu zatem się wiązać, co bardzo przyspieszyło naszą akcję. Odczuwaliśmy pewien niedosyt trudności, więc leźliśmy zygzakiem po spiętrzeniach trawek, podczas gdy środkiem można było swobodnie pomykać śniegiem, bez używania techniki frontalnej. Po chwili jednak zaniechaliśmy tej praktyki. Zdaliśmy sobie sprawę, iż nierozsądnym jest marnowanie sił, które mogły być potrzebne na zerwach piętrzących się potencjalnie we mgle ponad nami. Ufff – już po trudnościach No i zaczęło się. Po przebyciu owych 150 metrów doszliśmy do dzikiego kociołka, ponad którym ŚCIANA stawała się niemalże pionowa (z akcentem na niemalże) a ów pion był tak wysoki, że aż ginął w chmurach. Spodziewając się ogromnych trudności związaliśmy się liną i dobyliśmy szpeja (czyli 2 haków, 2 friendów i 2 śrubek do trawek). I nie omyliliśmy się. Przebyte trudności na odcinku 5 metrów sięgnęły IV stopnia w skali UIAA, asekuracja była iluzją – wetkany w parchy friendzik szybko znalazł się w pobliżu asekurującego. Naszym ocaleniem było to, że ginący w chmurach pion (niemalże) ginął w nich niecały wyciąg od dolnego stanowiska, przy czym okazało się, że ów pion w miejscu, gdzie ginął w chmurach stawał się coraz mniej pionowy, żeby nie powiedzieć wręcz połogi. Na piku Posuwając się tym połogim pionem dziarsko zdobywaliśmy kolejne metry ŚCIANY. Mimo braku trudności technicznych odczuwaliśmy niepewność, 38 czy damy radę wydostać się z urwiska przed nocą. Minęła już chyba godzina odkąd weszliśmy w ŚCIANĘ a wciąż nie było widać żadnych oznak szczytu. Niepokój budziło też fiasko kolejnej próby dopasowania przewodnikowych opisów do kilkudziesięciu metrów widocznego przed nami terenu. Nie ukrywam, kusiła nas możliwość wytrawersowania do Giewonckiej Przełęczy śnieżnymi stokami, która pojawiła się w pewnym momencie wspinania – nie ulegliśmy jednak tej pokusie i mężnie podeszliśmy pod kolejne spiętrzenie. Jego charakter stanowiły kępki stromych (wydawało się, że miejscami nawet przewieszonych) trawek. Przedarliśmy się przez ten długi, II-kowy wyciąg chyba tylko dzięki prężnemu duchowi i wykorzystaniu wszelkich nowinek sprzętowych jak: 12 zębne, techniczne raki i wygięte jak banany dziaby (podpiłowane specjalnie do zahaczania o mikrokępki). Rozpoczęła się walka z czasem. Zastosowaliśmy po raz kolejny ryzykowną asekurację lotną, by tylko zyskać cenne sekundy i uniknąć biwaku, który w tych warunkach pogodowych stanowiłby niechybnie śmiertelną pułapkę. Rozpocząłem wspinaczkę śnieżną depresją, która doprowadziła mnie do mikstowego terenu. Już miałem wbić hak pod jakiś większy kamień, by zapewnić sobie choć minimum bezpieczeństwa, gdy spojrzawszy do góry ujrzałem nagle ... sylwetkę krzyża na samym szczycie Giewontu kilkanaście metrów ode mnie. Zakrzyknąłem, że jesteśmy uratowani. Gratulacjom nie było końca – zrobiliśmy w końcu ŚCIANE w niezgorszym czasie. Ponieważ nie było jeszcze południa bez pospiechu poczłapaliśmy w doliny... Zachodnia Depresja Giewontu 350m II (W.C. droga nr 8) Po drugiej stronie cienia Maciek Sokołowski szybki weekend na Giewoncie W piątek po pracy wsiadamy w auto i mkniemy pędem w kierunku Zakopanego, aby rozpocząć sezon zimowy miłym klasycznym wspinaniem. Czasu nie mamy zbyt wiele. Szybki weekend to niestety jedyne na co nas stać po całym tygodniu zasuwania w pracy. Rozsądnym rozwiązaniem wydaje się 39 nam załomotanie czegoś co znajduje się w zasięgu naszego wzroku. Wypadło na honornego Śpiącego Rycerza. Górę piękną i okazałą dominującą nad stolicą Tatr Polskich. Urzeczeni jej pięknem nad ranem stoimy u wylotu dol. Strążyskiej. Na szczęście śniegu jest mało, a szlak do Siklawy jest całkiem przyjemnie przedeptany. Odbijamy starą ścieżynką w las, klucząc raz z prawej raz z lewej strony koryta potoku, przekraczając powalone wiatrołomy. Nagle wyłania się przed nami przecudowny widok północnej ściany. Stoimy zachwyceni zadzierając karki do góry i szukając wierzchołka, który ginie gdzieś daleko we mgle. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem, słuchając serca w głębi duszy, które bije coraz szybciej i szybciej. Po świeżym opadzie wszelkie niecki zaprute są luźnym śniegiem, a nie interesuje nas hakówka, dlatego decydujemy się na klasyczne wspinanie środkowym filarem ściany Długiego Wojownika. Torujemy wzdłuż ściany w kierunku Suchej Przełączki mijając kolejne wspaniałe drogi. Po drodze spotykamy „Młodego” czyli znanego wszystkim Andrzeja Machnika. Zapytany co zamierza łomotać odpowiada, że jeszcze nie wie, czyli znów ma w planach poprowadzenie nowej, kolejnej drogi. Wyciągamy szpej i patrząc po sobie liczymy śrubki do trawek. No cóż 4 sztuki będą musiały nam wystarczyć, więcej nie posiadamy. Dokładamy kilka friendów i haków i ruszamy w górę. Wspinamy się cały czas klasycznie nie wyciągając pętli z dziabek. Z początku stroma czołowa ściana łagodnieje, by za chwilę znów stanąć dęba. I tak już będzie do końca. Ekspozycja jest bardzo piękna. Człowiek ufa jedynie swoim umiejętnościom, ostrzom dziab i partnerowi, który mógłby wyhamować ewentualny lot. Trawki są średnio zmrożone i gdzie-niegdzie trzeba je sporo czochrać. Mimo tego płynne posuwamy się ku górze, co daje nam ogromną radość z pierwszej w tym sezonie wspinaczki. Dolne trudności nie przekraczają zimowej czwórki. Końcówka drogi jest trochę trudniejsza. Góra ściany to już wspinanie od kępki do kępki na skalnych płytach i w zacięciach. Maciek na trawkach środkowego filara Na grań wychodzimy po pełnych dziesięciu wyciągach i już po zapadnięciu zmroku. W dole bijąca z Zakopanego zorza oświetla nam całą ścianę. Niestety czeka nas jeszcze zejście w czarną czeluść po drugiej strony góry. Zakładamy zjazdy z kosówki i w ciemno 40 zjeżamy stromym żlebem. Okazało się, że trafiliśmy idealnie ze zjazdem. Pogoda psuje się i zaczyna sypać śnieg. Południowe stoki robią się lawiniaste. Przecinką przez kosówki i las schodzimy do szlaku. Strasznie żałuję, że nie mamy skitourów, bo można by wykonać przepiękny szybki zjazd. No, ale cóż, nie będziemy targać nart przez całą północną ścianę. Skazani jesteśmy na marszrutę. Docieramy na Halę Kondratową, ale obsługa już dawno zamknęła schron. Decydujemy się na dalsze zejście i lądujemy w Zakopcu, gdzie zdążyliśmy zjeść jeszcze smaczną kolację zapijaną piwkiem. Następnego dnia trochę zjazdów na deskach i śmigamy do domu. W dobie ciągłego braku dłuższych urlopów, „fast and light” staje się całkiem przyjazną formą spędzania wolnego czasu, czego sobie i Wam życzę! Środkowy filar pn. ściany Długiego Giewontu 360m IV (W.C. droga nr 98) Środkowy filar pn. ściany Długiego Giewontu info KW Poznań: www: www.kw.poznan.pl e-mail: [email protected] konto: PKO BP SA 49 1020 4027 0000 1702 0409 5030 KRS: 0000081650 spotkania klubowe: Brothers Pub, ul. Szewska 19 (info o tematach i terminach na www) Chatka Wielkanocna (Karkonosze): Maciej Przebitkowski tel. 600 818 753 tabor Rąbaniska (Tatry):Jagoda Adamczyk-Ceranka tel. 501 10 99 22 e-mail:[email protected] jak wstąpić do klubu? Warunki przyjęcia do Klubu Wysokogórskiego w Poznaniu: - ukończone 18 lat (16 lat i pisemna zgoda rodziców) - posiadanie karty taternika, ukończony kurs skałkowy lub doświadczenie w turystyce górskiej - złożenie deklaracji wstąpienia do klubu + 2 zdjęcia legitymacyjne Deklarację można pobrać ze strony www.kw.poznan.pl a następnie złożyć na spotkaniu klubowym. Wpisowe 30zł, składka roczna dla pracujących 60zł, dla uczniów i studentów 36zł. 1% podatku dla klubu KW Poznań od dnia 14. IV. 2004 jest Organizacją Pożytku Publicznego – dzięki temu możliwe jest odliczenie 1% podatku dochodowego i przekazanie go na rzecz klubu. 41 Sprawozdanie zarządu kadencji 2004-2007 na walne zebranie Klubu Wysokogórskiego w Poznaniu 1 Wstęp (Jacek Wichłacz) Zarząd rozpoczął swą działalność w wybranym w roku 2004 przez Walne Zebranie składzie osobowym: • Jacek Wichłacz - prezes zarządu • Maciej Sokołowski - vice prezes • Krystian Orzeł - vice prezes • Lidia Wieczorek - sekretarz, sprawy członkowskie • Joanna Chudy-Baczyńska - skarbnik • Jagoda Adamczyk-Ceranka - ds. zebrań • Maciej Przebitkowski - Chatar Chatki Wielkanocnej • Paweł Lulek - spr. informacyjne • Paweł Marchlewicz - spr. informacyjne • Błażej Ceranka – spr. organizacji wypraw • Andrzej Janka - spr. wspinaczki sportowej i górskiej W trakcie kadencji z przyczyn zawodowych zrezygnowała z członkostwa w zarządzie kol. Joanna Chudy-Baczyńska. Jej obowiązki zarząd powierzył kol. Lidii Wieczorek. Wszystkim koleżankom i kolegom ustępującego zarządu serdecznie dziękuję za, moim zdaniem, skuteczną i efektywną współpracę, która spowodowała że nasz Klub wśród innych aktywnie działających, jest jednym z liczebniejszych w Polsce i nie przeżywa drastycznych kłopotów finansowych. Ponadto tradycyjnie już wielkie dzięki kieruję dla kol. Lidki Wieczorek, która oprócz spraw członkowskich przejęła dodatkowo obowiązki finansowe. Wywiązała się z nich znakomicie, co z uwagi na różnorodność naszych działań nie było sprawą łatwą, ale na pewno bardzo czasochłonną. Osobne podziękowania należą się także naszemu klubowemu koledze ks. Staszkowi Tasiemskiemu za coroczne msze św. odprawiane w listopadzie każdego roku w intencji naszych koleżanek i kolegów którzy zostali w górach na zawsze. Dziękuję członkom Komisji Rewizyjnej , którzy swą aktywną obecnością na zebraniach Zarządu i trafnymi radami wspierali nas przy podejmowaniu istotnych decyzji i uchwał. Zarząd działał zgodnie z zadaniami i celami ujętymi w statucie zwracając szczególną uwagę na: • Organizację interesujących zebrań prezentujących osobowości i aktualne dokonania górskie, • Organizację cyklicznych zawodów we wspinaczce sportowej, • Pomoc finansową przy organizowaniu wypraw oraz obozów letnich i zimowych, • Szkolenie adeptów wspinaczki skałkowej i tatrzańskiej, 42 • Wyróżnianie dokonań górskich członków KW poprzez kontynuowanie przyznawania nagrody POZNAŃSKI CZEKAN, oraz nowo utworzonej dla wspinaczy ściankowo-skałkowych SPIT ROCKU • Możliwość korzystania przez członków KW, na preferencyjnych warunkach ze ścianki wspinaczkowej w DYNAMIX-ie ( do chwili jej zamknięcia) • Organizację innych spotkań integracyjnych np. zabawy i wspólne wyjazdy w skałki • Weryfikacje członków KW z uwagi na zaległości w płatności składek Głównym zadaniem, wyznaczonym przez ubiegłe Walne Zgromadzenie było uzyskanie przez Klub statusu Organizacji Pożytku Publicznego. Udało się to między innymi poprzez mobilizację i udział zdecydowanej większości członków w Specjalnym Walnym Zebraniu (w dniu 25 stycznia 2005), które zmieniło statut w sposób umożliwiający zarejestrowanie w KRS Klubu w poczet OPP. Dzięki temu możliwe było przekazywanie na konto KW 1% należnego podatku, co wzmocniło finansowo nasze działania (średnio roczne wpływy z tego tytułu to ok. 2 tys. zł, co może nie jest kwotą dużą, ale zauważalną w budżecie klubu) głównie ukierunkowane na rzecz młodych adeptów wspinaczki). Wszystkim koleżankom i kolegom, którzy zareagowali pozytywnie na szansę wsparcia klubu w tym zakresie składam w imieniu zarządu serdeczne podziękowanie. Ponadto poprzednie Walne Zebranie zobowiązało zarząd do większej integracji działalności z młodszymi członkami Klubu. Z tego względu wiele działań, szczególnie w zakresie wyjazdów było ukierunkowanych na taki cel. Np. ich dofinansowywanie dla grup większych niż 4 osoby. Zaowocowało to coraz częstszymi wyjazdami w grupach kilkunastoosobowych o charakterze wspinaczkowym do Arco, lub ski-turowym w Karkonosze, a także alpejskim. Klub był także w swej działalności widoczny w samym Poznaniu poprzez: • coroczne organizowanie Mistrzostw Wielkopolski we wspinaczce sportowej, ściągając wielu wspinaczy z całego kraju, popularyzując poprzez lokalne media w ten sposób sporty wspinaczkowe w Poznaniu. • Organizowanie spotkań z pokazem fotograficzno-filmowym aktualnych dokonań alpinistycznych czołówki krajowej i nie tylko np. z Anną Czerwińską. Na podkreślenie zasługuje spotkanie ze Stefanem Glowaczem (Niemcy) w sali PAN, które przyciągnęło sporą rzeszę młodych sympatyków gór. Zresztą, co warto podkreślić, każde nasze zebranie „nawiedzane” jest w zdecydowanej większości przez osoby niezrzeszone w KW. Rodzi się więc pytanie dla kogo przeznaczone są te zebrania? Myślę, że jest bardzo dobra forma promocji naszego klubu w szerokim środowisku „ludzi gór” . Ale aktywność nasza nie powinna ograniczać się tylko – w większości - do sporadycznych wyjazdów w góry. Zmieniłiśmy także lokalizację miejsca naszych zebrań. Od kilku miesięcy spotykamy się w Brothers Pub, przy ul. Szewskiej 19. Pozwala to nie tylko na luźne rozmowy po oficjalnej części zebrania ale i na konsumpcję napojów. 43 • Zmodernizowaną stronę internetową, która pozwala zaprezentować na bieżąco naszą działalność, a także wymienić poglądy i uwagi na szerszym forum. W okresie ostatniej kadencji wiele koleżanek i kolegów brało udział w licznych wyprawach z większym lub mniejszym sukcesem w górach mniejszych, średnich i tych wysokich. Każdy znalazł swój Everest i szczęśliwie z niego powrócił. Jednak na szczególne wyróżnienie i podkreślenie zasługują tradycyjnie już osiągnięcia sportowe kol .Macieja Ciesielskiego, uhonorowanego przez zarząd nagrodami „Poznańskiego Czekana” o czym piszemy w dalszej części sprawozdania. 2 Działalność Sekcji Alpejskiej (Błażej Ceranka) Nie inaczej jak za poprzedniej kadencji zarządu tak i w latach 2004-2007 wybijającą się postacią pozostał Maciek Ciesielski. Godne podziwu jest przede wszystkim zaangażowanie, jakie wkłada w poznawanie ciekawych rejonów wspinaczkowych świata (Pakistan – rejon Trango, Chiny – góry Qonglai, Kanada – Squamish i Bugabos, USA – Yosemite) a także efekty tych wyjazdów (nowe drogi na szczytach rejonu Trango, najszybsze polskie przejście Nosa na El Capitanie...). Maciek nie zaniedbuje również naszych Tatr, gdzie stał się gorącym promotorem „zimowej klasyki” i autorem wielu ciekawych przejść w tym stylu (np. pierwsze klasyczne przejście Parady Jedynek M7 oraz Uskoku Laborantów M8). W minionej kadencji zarządu Maciek „zgarnął” wszystkie nagrody Poznańskiego Czekana: 2006 – za całokształt działalności w minionym roku; 2005 – za najszybsze polskie przejście drogi The Nose 10h 19m na El Capitanie, 2004 – za pierwsze powtórzenie drogi Central Scrutiniser VI 5.10d A4+ rówież na El Capie. Latem 2004 roku miały miejsce dwa ciekawe wydarzenia: poprowadzenie nowej drogi MaIka na lewej połaci północnej ściany Grandes Jorasses przez zespół Maciek Sokołowski - Michał Włodarczak, oraz przejście północnej ściany Dżigita 5170m. drogą Przez Sierp w egzotycznych górach Kirgistanu przez Błażeja Cerankę i Marcina Rutkowskiego. Prócz tych dwóch osiągnięć w.w. wspinacze mają na swoim koncie także liczne wspinaczki tatrzańskie i alpejskie. Ciekawymi przejściami może poszczycić się zespół Radek Smulski – Marcin Woźniak. Wspinali się razem w Tatrach zimą i w Kaukazie, gdzie dokonali odważnej próby na północnym filarze Szchary. Marcin wspinał się również sporo z innymi partnerami dokonując wielu wartościowych przejść: miedzy innymi w Masywie Mont Blanc, Austrii, Norwegii a nawet na Kubie. Kto wie, czy nie największym jego osiągnięciem jest jednak wejście na Chan Tengri w Tien Szanie w 2004 roku. Ostatnimi czasy Marcin wraz z również bardzo aktywnym Maciejem Przebitkowskim tworzą nowy styl wyjazdów alejskich: 4-dobowych (z Poznania do Poznania) i odnoszą w nim niezłe wyniki (np. droga Modica-Noury na Mont Blanc du Tacul w ostatnim dniu marca 2007 – wyjazd w czwartek, powrót w poniedziałek) W branży skalnej aktywnością imponuje Andrzej Janka, który rokrocznie dokonuje wielu skalnych przejść; wspinał się w: Paklenicy, Maroku (Todra), Dolomitach, Arco, Hollentalu, Chamonix, Kaukazie i Tatrach. 44 Do grona czynnie działających w górach wspinaczy należy również zaliczyć: Piotrka Gaszczyńskigo, Tomka Habichta, Krzyśka Koleckiego, Marcina Miczke. Wszystkich, którzy czują, że powinni również znaleźć się na tej liście chciałbym zachęcić do wpisywania dokonanych przejść w wykazie na stronie internetowej www.kw.poznan.pl, który w założeniu ma być bazą pomocną tym, którzy szukają informacji wspinaczkowych z pierwszej ręki ale przydaje się także przy tego typu podsumowaniach. Powtórzę często pojawiające się na forum wspinaczkowym hasło: „Jak sami o sobie nie napiszemy, to nikt o nas nie napisze”. Myślę, że wykaz na naszej stronie daje szansę, by bez zbędnej fety zwrócić na siebie uwagę czy to potencjalnych partnerów, czy też klubowego kronikarza. 3 Działalność Sekcji Wspinaczki Sportowej (Andrzej Janka) Jednym z celów działalności Klubu Wysokogórskiego w Poznaniu zgodnie z paragrafami 7 i 8 statutu jest upowszechnianie i promowanie sportów wspinaczkowych. W kadencji 2004 – 2007 klub organizował zawody we wspinaczce sportowej na obiektach CSiR Dynamix ul. Kościelna, AZS Poznań ul. Puławskiego oraz w Gnieźnie na obiektach KSG „Direta”. W roku 2004 były to imprezy w ramach Pucharu Wielkopolski, w roku 2005 i 2006 Mistrzostwa Wielkopolski. Do organizacji zawodów pozyskiwaliśmy partnerów i sponsorów. W szczególności mogliśmy liczyć na sponsoring Sklepu Górskiego ALPIN, Firmy MountX w Suchym Lesie, Sklepu Górskiego TATERNIK, SUNRISE Centrum Biur Podróży, sklepu HORYZONT, część środków finansowych pochodziła z dotacji docelowych Urzędu Marszałkowskiego. W 2007 roku udało się wypracować nową formułę Pucharu Wielkopolski: do organizacji poszczególnych edycji zaprosiliśmy różne kluby działające na terenie Wielkopolski. W założeniach ma to doprowadzić do konsolidacji środowisk wspinaczkowych. Nasz klub nadzoruje całe przedsięwzięcie i organizuje ostatnią edycję – Mistrzostwa Poznania we Wspinaczce Sportowej. Opracowaliśmy regulamin, ranking oraz kalendarz zawodów Pucharu Wielkopolski. Wszystkie informacje i regulaminy są publikowane na oficjalnej stronie klubu www.kw.poznan.pl Poniżej zestawienie wyników organizowanych przez KW zawodów: I EDYCJA PUCHARU WIELKOPOLSKI 2004 POZNAŃ 28 MARCA 2004 KATEGORIA KOBIETY 1. NATALIA OGRABISZ 2. ANNA WALIGÓRA 3. KATARZYNA KAŁEK POZNAŃ LESZNO LESZNO KATEGORIA JUNIORZY 1. STEFAN MADEJ 2. JĘDRZEJ KOMOSIŃSKI 3. MARCIN SZYMAŃSKI WARSZAWA RUMIA GNIEZNO 45 4. BARTOSZ JURGA 5. SZCZEPAN BENTYN 6. ARIEL MARCINIAK GORZÓW WLKP GNIEZNO ZIELONA GÓRA KATEGORIA SENIORZY 1. MARCIN TUPALSKI 2. WIKTOR MANIECKI 3. JAKUB WÓJKOWSKI 4. SEBASTIAN PIELICHOWSKI 5. MARIUSZ BARTOSIK 6. RAFAŁ PRZYBYLSKI 7. ADAM BORYSIEWICZ POZNAŃ POZNAŃ DYNAMIX TEAM DYNAMIX TEAM GŁOGÓW POZNAŃ GŁOGÓW II EDYCJA PUCHARU WIELKOPOLSKI 2004 POZNAŃ 23 PAŹDZIERNIKA 2004 KATEGORIA KOBIETY 1. ANETA GARNIEC 2. ANNA WALIGÓRA 3. NATALIA OGRABISZ KATEGORIA JUNIORZY (DO L. 16) 1. LESZEK KULAS 2. ARIEL MARCINEK 3. STEFAN MADEJ 4. KAMIL SULIGA 5. MICHAŁ KRUKAR KATEGORIA SENIORZY 1. JAKUB WÓJKOWSKI 2. MARIUSZ BARTOSIK 3. JĘDRZEJ KOMOSIŃSKI 4. MARCIN TUPALSKI 5. ŁUKASZ SAWYLÓW III EDYCJI PUCHARU WIELKOPOLSKI 2004 CSIR DYNAMIX 12 GRUDNIA 2004 KATEGORIA KOBIETY 1. ANNA WALIGÓRA ALTERNATYWA LESZNO KATEGORIA JUNIORZY (DO L. 16) 1. ARIEL MARCINIAK 2. STEFAN MADEJ 3. MICHAŁ KRUKAR 4. MARCIN SZYMAŃSKI 5. JAKUB ADAMCZYK KW ZIELONA GÓRA UKA WARSZAWA GAWRA GORZÓW WIELKOPOLSKI DIRETA GNIEZNO DIRETA GNIEZNO KATEGORIA SENIORZY 1. JAKUB WÓJKOWSKI 2. MARCIN TUPALSKI 3. BARTOSZ JURGA DYNAMIX TEAM POZNAŃ AZS POZNAŃ GAWRA GORZÓW WIELKOPOLSKI 46 4. JAKUB DOMINICZAK 5. KRZYSZTOF ŁAKOMIEC ALTERNATYWA LESZNO AZS POZNAŃ WYNIKI KOŃCOWE PUCHARU WIELKOPOLSKI WE WSPINACZCE SPORTOWEJ W ROKU 2004 KATEGORIA KOBIETY 1. ANNA WALIGÓRA 2. NATALIA OGRABISZ 3. ANETA GARNIEC ALTERNATYWA LESZNO POZNAŃ GAWRA GORZÓW WIELKOPOLSKI KATEGORIA JUNIORZY (DO L. 16) 1. STEFAN MADEJ 2. ARIEL MARCINIAK 3. MARCIN SZYMAŃSKI 4. MICHAŁ KRUKAR 5. LESZEK KULAS 6. JAKUB ADAMCZYK 7. PATRYK DOMAGAŁA 8. KAMIL SULIGA BARTOSZ JURGA 9. SZCZEPAN BENTYN 10. ADAM KULAS 11. DOMINIK CYGALSKI 12. KAMIL MAJCHRZAK 13. IGOR GROCHOMALSKI 14. BARTOSZ DZIEDZIC UKA WARSZAWA KW ZIELONA GÓRA DIRETA GNIEZNO GAWRA GORZÓW WIELOKPOLSKI DKW STRZEGOM DIRETA GNIEZNO LESZNO ALPAMAYO KALISZ GAWRA GORZÓW WIELKOPOLSKI DIRETA GNIEZNO DKW STRZEGOM POZNAŃ ALPAMAYO KALISZ POZNAŃ ALPAMAYO KALISZ KATEGORIA SENIORZY 1. JAKUB WÓJKOWSKI 2. MARCIN TUPALSKI 3. MARIUSZ BARTOSIK 4. WIKTOR MANIECKI 5. KRZYSZTOF ŁAKOMIEC 6. ADAM BORYSIEWICZ JĘDRZEJ KOMOSIŃSKI BARTOSZ JURGA 7. SEBASTIAN PIELICHOWSKI JAKUB DOMINICZAK 8. ŁUKASZ SAWYLÓW 9. ROBERT GRABOWICZ 10. PIOTR SZYMANOWSKI 11. KAROL LEBIODA DYNAMIX TEAM POZNAŃ AZS POZNAŃ KTJ GŁOGÓW KW POZNAŃ AZS POZNAŃ KTJ GŁOGÓW UKS RUMIA/GŁOGÓW GAWRA GORZÓW WIELKOPOLSKI DYNAMIX TEAM POZNAŃ ALTERNATYWA LESZNO GAWRA GORZÓW WIELKOPOLSKI DKW STRZEGOM POZNAŃ ALPAMAYO KALISZ MISTRZOSTWA WIELKOPOLSKI WE WSPINACZCE SPORTOWEJ CSIR DYNAMIX 26 LISTOPADA 2005 KATEGORIA KOBIETY 1. PATRYCJA BUCHANOWSKA 2. ANGELIKA BARTKOWSKA 3. NATALIA GĄD 47 KATEGORIA JUNIRZY 1. ARIEL MARCINIAK 2. ADAM KULAS 3. PATRYK DOMAGAŁA 3. MATEUSZ GRUSZKA 5. MICHAŁ KRUKAR KATEGORIA OPEN 1. JAKUB WÓJKOWSKI 2. JĘDRZEJ KOMOSIŃSKI 3. MICHAŁ GÓRSKI 4. HUBERT SKRUKWA JACEK DZIDOWSKI MISTRZOSTWA WIELKOPOLSKI WE WSPINACZCE SPORTOWEJ GNIEZNO 26 GRUDNIA 2006 KATEGORIA KOBIEY 1. DUTKIEWICZ RENATA 2. CZACZYK SANDRA 3. OCHEJ JUSTYNA 4. PIRÓG BEATA KW WROCŁAW KSG DIRETA GNIEZNO "ON-SIGHT" POZNAŃ KATEGORIA OPEN 1. HUBERT ŁUKASZ 2. KŁUNEJKO KAROL 3. WRZESIŃSKI MICHAŁ 4. KOŁOS MACIEJ 5. KOWALSKI TOMASZ 6. SZYMAŃSKI MARCIN 7. PODOLSKI ARTUR 8. OSIŃSKI FILIP 9. ROGOWICZ ŁUKASZ 9. TRZECIAK MARCIN 9. VARTIAINEN MIKKO 12. DUTKIEWICZ RENATA 13. CZACZYK SANDRA 14. OCHEJ JUSTYNA 14. PIRÓG BEATA KTJ GŁOGÓW AZS POZNAŃ KSG DIRETA GNIEZNO AZS UAM POZNAŃ KSG DIRETA GNIEZNO KSG DIRETA GNIEZNO "ON-SIGHT" POZNAŃ KSG DIRETA GNIEZNO "ON-SIGHT" POZNAŃ SZWECJA KW WROCŁAW KSG DIRETA GNIEZNO "ON-SIGHT" POZNAŃ I EDYCJA PUCHARU WIELKOPOLSKI 2007 PRZEŹMIEROWO 1 KWIETNIA 2007 ORGANIZATOR OŚRODEK SPORTU I REKREACJI W PRZEŹMIEROWIE KATEGORIA OPEN KOBIETY 1. MAGDA KRENZ 2. OLA HARAT 3. SANDRA CZACZYK 4. KAROLINA WOŹNIAK GWAF POZNAŃ GWAF POZNAŃ KSG DIRETA GNIEZNO KW ON-SIGHT POZNAŃ 48 KATEGORIA OPEN MĘŻCZYŹNI 1. KUBA WÓJKOWSKI 2. MICHAŁ WRZESIŃSKI 3. ŁUKASZ ROGOWICZ 4 AZS UAM POZNAŃ KSG DIRETA GNIEZNO KSG DIRETA GNIEZNO Działalność Sekcji Narciarstwa Wysokogórskiego (Maciek Sokołowski) Od ponad 3 lat, kilka razy do roku organizowane są obozy szkoleniowe, na których licencjonowany instruktor ski-alpinizmu/GOPR-owiec Robert Róg z Jeleniej Góry szkoli wszystkich chętnych uczestników podstaw ski-alpinizmu oraz zaawansowanych technik zjazdów, podchodzenia, ratownictwa i badania stanu zagrożenia lawinowego. Na każdym wyjeździe wykonywane są: przekroje podłoża i badanie poszczególnych warstw śniegu celem określenie stopnia zagrożenia lawinowego, dokonujemy poszukiwania sondą oraz piepsem potencjalnie zasypanych osób, zjażdżamy w trudnym terenie na różnych rodzajach śniegu oraz uskuteczniamy wędrówki kondycyjno-krajoznawcze mające na celu zapoznanie wszystkich szkolących się z topografią terenu, w trudnych warunkach. Profesjonalne szkolenie zapewnia uczestnikom pełną wiedzę na temat skialpinizmu oraz wpajane są im zasady właściwego poruszania się po górach, co podnosi poziom bezpieczeństwa podczas wędrówek i zjazdów. Przez obozy przewinęło się ponad 30 osób, z czego 20-stu aktywnych klubowiczów. Średnio jednorazowo uczestniczy w obozie od 6-14 osób. Jak do tej pory nikt nie reprezentował KW Poznań w Mistrzostwach Sportowych. Jednak corocznie widać wzrost zainteresowania tą dyscypliną sportu i coraz więcej osób zaopatruje się w sprzęt skitourowy, co procentuje w późniejszym czasie wyjazdami samodzielnymi. 1. Obozy szkoleniowo-integracyjne: a) sezon 2006/2007 • Tatry Wysokie Polskie, Dol. Pięciu Stawów 14-16 IV • Karkonosze Polskie, Kotły Śnieżne, Chatka Wielkanocna 31 III - 01 IV • Alpy Zachodnie, Dol. Argentiere, Valle Blanche 09-17 III • Karkonosze Polskie, Kopa pod Śnieżką, Śląski Dom 16-18 II • Karkonosze Czeskie, Hranicni louka, Vosecka Bouda 26-28 I b) sezon 2005/2006 • Alpy Berneńskie, Eiger – Jungfraujoch - Monch 11-18 III • Karkonosze Polskie, Łabski Kocioł, Pod Łabskim Szczytem 17-19 II • Karkonosze Polskie, Szrenica 27-29 I c) sezon 2004/2005 • Karkonosze Polskie, Samotnia 4-6 II 2. Wypady skitourowe i zjazdy skialpinistyczne: a) sezon 2006/2007 • Tatry Wysokie i Zachodnie Polskie: • Karkonosze Polskie, Kotły Śnieżne: 49 Wielki Kocioł: Jurkowy Żleb (M.Sokołowski), Żleb pod Zamki (M.Józefowicz) Mały Kocioł: Żleb pod Zamki (M.Józefowicz , M.Sokołowski, R.Zając) Wielki Szyszak wprost do Wielkiego Kotła (M.Józefowicz, M.Sokołowski, R.Zając) • Tatry Zachodnie Polskie Grześ, Trzydniowiański, Łopata (M.Józefowicz) • Alpy Zachodnie: - Aig. du Grand Montets - des Rognons – Argentiere ( M.Sokołowski, M.Włodarczak) du Milieu, Col du Tour Noir (A.Melinger, J.Wichłacz, P.Ziętek) Gl.de Leschaux (J.Wichłacz, M.Przebitkowski, P.Ziętek, J.Żurawski) Aig. du Midi -Vallee Blanche - Gl.du Tacul - Mer de Glace (A.Melinger, M.Sokołowski, J.Wichłacz, P.Ziętek) • Karkonosze Polskie, Kocioł Małego Stawu Żleb Slalomowy (M.Józefowicz, M.Sokołowski, J.Wichłacz, P.Ziętek) Żleb lewy (M.Józefowicz , M.Sokołowski, J.Wichłacz, P.Ziętek, K.Dominiak) • Tatry Wysokie i Zachodnie Polskie Skrajna Turnia, Skrajny Żleb ( M.Sokołowski, M.Włodarczak) grań Liliowe – Przełęcz pod Kopą Kondracką ( M.Sokołowski, M.Włodarczak) Przełęcz pod Kopą Kondracką, Długi Żleb ( M.Sokołowski, M.Włodarczak) Pośredni Goryczkowy , wsch. i zach. Ścianą, Świńska Dolinka ( M.Sokołowski, M.Włodarczak) b) sezon2005/2006 • Alpy Berneńskie: Ob. Monchjoch (M.Sokołowski, J.Wichłacz,M.Włodarczak) Und. Monchjoch (M.Sokołowski, M.Włodarczak) • Karkonosze Polskie, Łabski Kocioł (M.Józefowicz, M.Nowaczyk, M.Sokołowski, J.Wichłacz, M.Włodarczak) c) sezon 2004/2005 • Karkonosze Polskie, Kocioł Małego Stawu, Żleb Slalomowy ( M.Sokołowski, M.Włodarczak) 5 Nagrody za osiągnięcia górskie i sportowe (Andrzej Janka) Zarząd KW postanowił przyznawać klubowiczom coroczne nagrody i wyróżnienia za osiągnięcia wspinaczkowe w dwóch kategoriach: „POZNAŃSKI CZEKAN” – nagroda przyznawana za najlepsze, klubowe przejście o charakterze górskim. „SPIT ROCKU” – nagroda przyznawana za najciekawsze, klubowe dokonanie w kategorii „wspinaczka sportowa”, przez co rozumiemy: przejścia dróg skalnych (także bulderowych) o dużych trudnościach (także psychicznych), tworzenie nowych dróg skalnych. 50 Poniżej wykaz przyznanych nagród i wyróżnień: Za rok 2004 Nagrodę KW Poznań „POZNAŃSKI CZEKAN” za najlepsze osiągnięcia w dziedzinie alpinizmu dostał Maciek Ciesielski za pierwsze powtórzenie drogi Central Scrutiniser VI 5.10d A4+ na El Capitanie w dolinie Yosemite (USA). W tym roku po raz pierwszy przyznano nagrodę za osiągnięcia we wspinaczce skałkowej „SPIT ROCKU” i jej laureatem został Wiktor Maniecki.. Za rok 2005 Laureatem nagrody „POZNAŃSKI CZEKAN” został ponownie Maciek Ciesielski za najszybsze polskie przejście drogi „The Nose” (10h19min.) również na El Capitanie. Do nagrody tej kandydowali również: Radek Smulski, Błażej Ceranka, Marcin Rutkowski, Maciej Przebitkowski, Maciej Sokołowski. Laureatem nagrody „SPIT ROCKU” został Bernard Michałek za najciekawsze dokonania we wspinaczce sportowej. Do nagrody tej kandydowali również: Renata Piskorz, Michał „Francuz” Józefowicz, Marcin „Makaron” Makarewicz. Za rok 2006 „POZNAŃSKI CZEKAN” otrzymał Maciek Ciesielski (to już tradycja – czekamy na konkurentów!) za całokształt działalności wspinaczkowej w 2006 roku. „SPIT ROCKU” otrzymał Bernard Michałek za osiągnięcie poziomu 7c OS, 8a RP we wspinaczce sportowej. 6 Spotkania klubowe (Błażej Ceranka) Dzięki comiesięcznym spotkaniom klubowym mieliśmy okazję zapoznać się z działalnością Polaków w górach najwyższych (Anna Czerwińska, Jacek Teler), zobaczyć najlepszych polskich alpinistów w akcji (Marcin Tomaszewski, Bodziu Kowalski, Jasiek Kuczera...) jak również usłyszeć co dzieje się w naszym klubie (Maciek Ciesielski, Marcin Woźniak, Jagoda Adamczyk-Ceranka...). Nie stroniliśmy od prezentacji dokonań czysto skałkowych (Marek Pochylski, Marcin Makarewicz) ale i nie gardziliśmy pięknem tatrzańskich krajobrazów (Paweł Albrecht). Każdy mógł znaleźć coś dla siebie i wielu klubowiczów ale nie tylko klubowiczów znajdowało – frekwencja na spotkaniach była dobra. Staraliśmy się dotrzeć z informacjami do szerokiego grona odbiorców (strony internetowe: klubowa i wspinanie.pl, plakaty w sklepach górskich i na uczelniach). Pewnym wyznacznikiem „skuteczności” naszych spotkań jest ilość nowych członków klubu – prawie 60 osób w przeciągu trwania kadencji. Jesienią 2006 roku nastąpiła zmiana miejsca, w którym odbywają się spotkania. Dotychczasową salę USI przy Klasztornej 17/18 zastąpiła piwniczka w „Brothers Pub” przy Szewskiej 19. Zgodnie z tradycją spotkania nadal odbywają się w czwartki o 19. Do zmiany lokalu skłonił nas „górska” atmosfera pubu oraz możliwość 51 korzystania ze sprzętu mulimedialnego, którego obecność stała się właściwie warunkiem odbywania się wszelkich prelekcji. Nie bez znaczenia jest również fakt, że nowe miejsce nie wymaga finansowania jak to było w przypadku starej sali, co pozwala dążyć do tego, aby spotkania klubowe odbywały się tam częściej (niekoniecznie w postaci prelekcji, ale również w formie paneli dyskusyjnych, szkoleń teoretycznych...) Szczegółowy spis spotkań klubowych czerwiec 2004 – maj 2007: • 17.06.2004 „Co na lato, czyli gdzie się powspinać” • 21.10.2004 Marcin Rutkowski i Błażej Ceranka „Dżigit 2004 - druga odsłona” • 18.11.2004 Bogusław Kowalski „Polacy na Filarze Szkockim Bhagirathi III” • 16.12.2004 Jacek Teler i Jarek Żurawski „Pik Pobiedy 2004” • 20.01.2005 Jerzy Kostrzewa „Piramid Carstensz - pierwsze polskie wejście” • 17.02.2005 Daniel „Wiewiór” Graczyk „Granitowe turnie Kirgizji - rejon Karawszyn” • 17.03.2005 Mieczysław Rożek „Prokletije - Góry Przeklęte” • 21.04.2005 Marcin Woźniak „Chan Tengri od północy” • 19.05.2005 Maciek Ciesielski „1 rok, 3 kontynenty, 230 dni wspinania, około 350 wyciągów” • 16.06.2005 Marek „Beton” Pochylski „Meteory – wspinanie w krainie Dionizosa” • 27.10.2005 Andrzej Janka „Paklenica/Kaukaz za 1500zł” • 17.12.2005 Jacek Teler „Everest” • 19.01.2006 Jagoda Adamczyk-Ceranka „Wyprawa do środka Chin” • 16.02.2006 „Mocne wspinanie Andrzeja Sokołowskiego - slajdy z Dolomitów i Chamonix • 16.03.2006 „Tatry magiczne w obiektywie Pawła Albrechta” • 28.03.2006 Stefan Glowacz i Marcin Tomaszewski „Marmot Tour Poland” • 20.04.2006 Maciek Ciesielski „Bugaboos – Patagonia Ameryki Północnej” • 18.05.2006 Bogusław Kowalski „Sfinks "Wyjście z cienia" - nowa droga w Andach Peruwiańskich” • 22.06.2006 Marcin Woźniak „Wspinaczki na Kubie i nie tylko...” • 19.10.2006 Radek Smulski i Marcin Woźniak „Wspinanie w Kaukazie – Szchara” • 23.11.2006 Jacek Teler „Samotność na ośmiotysięcznikach” • 6.12.2006 Marcin Tomaszewski „Polacy w górach Chin - próba na Se'erdengpu 5592m” • 18.01.2007 Bernard Michałek i Marcin Makarewicz „Wspinanie sportowe na zachodzie” • 15.02.2007 Jasiek Kuczera „Wspinanie w kirgiskim Pamiro-Ałaju” • 15.03.2007 Grzegorz Murawicz ”Międzynarodowa wyprawa na Dhaulagiri” • 29.03.2007 Jagoda Adamczyk-Ceranka „Podsumowanie zimy – Norwegia, Alpy, Tatry” • 19.04.2007 Anka Czerwińska „Moje góry” 7 Działalność Komisji Szkolenia i Klubowej Komisji Kwalifikacyjnej (Włodzimierz Jeżak) Skład Komisji Szkolenia: • Włodzimierz Jeżak – przewodniczący • Zbigniew Trzmiel 52 • Artur Selbirak • Robert Kaźmierski Klubowa kadra szkoleniowa Od 1.01.2006r. nowe uregulowanie prawne zobligowały wszystkich instruktorów Polskiego Związku Alpinizmu do uzyskania uprawnień państwowych – instruktora sportu o specjalizacji wspinaczka sportowa lub wspinaczka wysokogórska. W wyniku odbytych kursów tytuł instruktora sportu – o specjalizacji wspinaczka wysokogórska uzyskali : • instruktor alpinizmu – Zbigniew Trzmiel • instruktor alpinizmu – Włodzimierz Jeżak • instruktor taternictwa – Joanna Piotrowicz • instruktor wspinaczki skałkowej – Robert Kaźmierski (po wcześniejszym ukończeniu kursu instruktora taternictwa PZA) W/w instruktorzy posiadają aktualne licencje PZA do 2009r. W/w kurs był organizowany przez AWF – Kraków w porozumieniu z Komisją Szkolenia PZA. Ponadto kol. Artur Selbirak i Zbigniew Trzmiel są w trakcie odbywania kursu instruktora wspinaczki sportowej na AWF – Katowice. Szkolenia Największym zainteresowaniem cieszyły się organizowane w ramach klubu kursy wspinaczki skałkowej. Były one organizowane w dwóch etapach: • zajęcia w Poznaniu – pokazy i wykłady z zakresu rejonów wspinaczkowych, teorii asekuracji,sprzętu, zajęcia na sztucznej ścianie (Dynamix) z podstaw asekuracji i techniki wspinaczkowej oraz praktyczna nauka asekuracji – tzw. „wyłapywanie spadającego ciężaru” . • zajęcia praktyczne – nauka asekuracji i techniki wspinaczkowej w terenie skalnym – min. 6 dni zajęć w Górach Sokolich k/ Jeleniej Góry oraz na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej. W poszczególnych latach liczba uczestników kursów była następująca : • 2004 - 11- ukończyło 8 • 2005 - 2 - ukończyło 2 • 2006 - 12 - ukończyło 11 • 2007 - 14 - w trakcie realizacji Poza członkami Komisji Szkolenia w organizacji zajęć na sztucznej ścianie wspinaczkowej uczestniczył kol. Kuba Powiertowski – instruktor rekreacji ruchowej o specjalizacji wspinaczka skałkowa. Znacznie mniejszym zainteresowaniem cieszyły się kursy letnie taternickie. Letni kurs taternicki w 2004 roku ukończyły 2 osoby a w 2006 roku 1 osoba. W minionej kadencji odbyły się 2 obozy sportowo-szkoleniowe zorganizowane przez kol. Włodka Jeżaka. • 2004 – Dol. Małej Zimnej Wody – 8 uczestników • 2006 – Hala Gąsienicowa – 4 uczestników 53 Podczas pobytu w Chatce Teryego dokonano kilku interesujących przejść wspinaczkowych m.in. kol. Andrzej Janka i Marcin Miczke przeszli „Direttisimę” Żółtej Ściany VI+ oraz „Hokejkę” VI+ na zachodniej ścianie Łomnicy. Zespół kursantów kol. W. Jeżaka, Tomasz Gawałek i Marcin Wdowiak oraz zespół Andrzej Adamczuk i Dariusz Kamasa przeszli drogę Orłowskiego V+ na zachodniej ścianie Łomnicy. Brak ogólnodostępnej ściany wspinaczkowej w Poznaniu znacznie utrudniał w sezonie 2006 – 2007 możliwości szkolenia z podstaw technik wspinania i asekuracji. W kwietniu 2007 roku komisja szkolenia nawiązała współprace w Wyższą Szkołą Wojsk Lądowych, która posiada 13-metrową ścianę wspinaczkową. Uczestnicy tegorocznego kursy skałkowego będą mogli korzystać z w/w ściany. Klubowa Komisja Kwalifikacyjna KKK w latach 2004 – 2007 działała w składzie : • Włodzimierz Jeżak – przewodniczący • Zbigniew Trzmiel – członek • Artur Selbirak – członek • Joanna Piotrowicz – członek W wyniku przeprowadzonych egzaminów Kartę Wspinacza uzyskali : • Małgorzata Bulczyńska • Tomasz Gawałek • Tomasz Nowak • Anna Okupniak • Marek Olmiński • Marek Moszyk • Elżbieta Pietrzak Kartę Taternika uzyskali: • Tomasz Gawałek • Adam Tomaszewski • Romuald Palma Od 1.01.2006r. KKK praktycznie zaprzestała działalności w związku z uchyleniem przepisów o Karcie Wspinacza i Taternika jako licencji państwowej. 8 Chatka Wielkanocna (Maciej Przebitkowski) Nasza Chatka liczy sobie czterdzieści lat, zbudowana była tymczasowo na potrzeby jednego sezonu badawczego. Niestety jej stan na przestrzeni ostatnich trzech lat się nie polepszył. Ostatnia wielka inwestycja w Chatkę miała miejsce ok. 5 lat temu kiedy to pod kierownictwem Miecia Rożka ekipa wymieniła podwaliny, dzięki czemu chatka przestała się chylić i stoi do dziś. Jakieś siedem lat temu Wojtek Grządzielski uszczelnił dach. Problem szczelności dachu z czasem wypłynie w postaci przecieków. 54 Z najpilniejszych potrzeb remontowych pozostaje do wykonania w najbliższym czasie: • wymiana okien (zakupione, częściowo wniesione do chatki). • remont bieżący pieca (angielki). • zamontowanie wkładu grzewczego i przebudowa kominka. • uszczelnienie przestrzeni pomiędzy belkami. Okna zostaną wniesione i zamontowane do końca czerwca. Remont bieżący pieca ekipa zobowiązała się wykonać do końca lipca. Uszczelnienie przestrzeni między balami planowane jest na wrzesień 2007. Do końca lata 2007 planujemy wnieść w częściach wkład kominkowy wraz z innymi materiałami. Data montażu wkładu z uwagi na duży zakres prac nie została jeszcze określona. Sprawa pieców stała się dość istotna, gdyż źródło opału pozyskiwanego z parku uschło z powodów formalnych (zakaz pozysku drewna). W najbliższych latach opał do chatki będzie trzeba zakupić w dolinie a następnie przetransportować do chatki lub wnosić indywidualnie. Frekwencja w chatce była umiarkowana / mała, choć zdarzały się okresy przesileń, kiedy to do chatki podchodziły trzy ekipy deklarujące się że są we dwoje a były w pięcioro. Zimą często do chatki zaglądała Aśka Piotrowicz. Dość częstym gościem był Jarosław Żurawski. Chatkę odwiedziła również Martyna Wojciechowska podczas przymiarek do uderzenia w góry najwyższe. 9 Członkowie KW (Lidia Wieczorek) W czasie kadencji Zarządu od maja 2004 do kwietnia 2007 przyjęto w poczet członków KW ogółem 58 osób. W maju 2004 r. w chwili rozpoczęcia kadencji liczba członków wynosiła 160 osób. Do końca roku 2004 zapisały się 22 osoby - stan na koniec 2004 roku wyniósł 182 osoby. W styczniu 2005 przeprowadzono weryfikacje członków KW z uwagi na nadmierne zaległości w opłaceniu składek członkowskich. W jej wyniku wykreślono bądź zrezygnowało 58 osób. Po tej weryfikacji pozostało 124 członków KW. Do końca 2005 przyjęto 11 osób, stan na koniec 2005 wyniósł 135 osób. W roku 2006 przyjęto 25 osób, stan na koniec roku 2006 wyniósł 160 osób. Do końca kwietnia 2007 r. przyjęto dwie osoby czyli stan członków Klubu na koniec kwietnia wynosi 162 osoby. Przyjętych uchwałą zarządu KW jest jeszcze 14 osób, ale niestety te osoby pomimo złożenia ankiety ze zdjęciami nie zapłaciły wpisowego, składek i nie odebrały przygotowanych legitymacji (prosimy zatem zainteresowanych o ich odbiór). Uprawnionych do czynnego i biernego prawa wyborczego podczas Walnego Zebrania z minimum rocznym stażem jest 150 członków Klubu Wysokogórskiego. 55 10 Działalność informacyjna (Paweł Lulek, Paweł Marchlewicz) Strona internetowa www.kw.poznan.pl w ostatnich latach kilkakrotnie zmieniała swój wygląd i funkcjonalność. Podjęcie decyzji o modernizacji strony internetowej spowodowało, że jest ona głównym źródłem informacji o klubie i jego działalności. Ważnym etapem przebudowy naszej strony było dostosowanie jej do pracy w systemie Mambo/Joomla. Dzięki temu systemowi każdy członek zarządu oraz osoba upoważniona mogą w możliwie łatwy sposób edytować treści znajdujące się na stronie (skorzystała z tej możliwości większa część osób z zarządu umieszczając aktualności o sprawach klubowych oraz działalności górskiej). Jednocześnie poprawiono szatę graficzną strony oraz uzupełniono dodatkami (sondaże, banery etc.). Z czasem na stronie pojawiło się forum miejsce wymiany informacji o klubie oraz działalności górskiej oraz prowadzenia polemiki na temat klubu. Na forum otwarto ponad 60 tematów. Ponadto wprowadzono system logowania umożliwiający każdemu członkowi naszego klubu prowadzanie prywatnej internetowej książki przejść z możliwością udostępnienia poszczególnych wpisów na główną stronę KW POZNAŃ (dokonano 225 wpisów w kategoriach Skały, Góry oraz Zjazdy skialpinistyczne). Kolejnym etapem, który należałoby przedsięwziąć w dalszym rozwoju serwisu internetowego www.kw.poznan.pl jest zmiana dostawcy usług internetowych, co umożliwiłoby użytkowanie oprogramowania galerii zdjęć. Każdy zarejestrowany użytkownik KW POZNAŃ mógłby wówczas wprowadzać zdjęcia, co ożywiłoby naszą stronę klubową. www.kw.poznan.com.pl 56