Zielona szkoła w Bibione 17 do 25 maja 2008 r. Od soboty
Transkrypt
Zielona szkoła w Bibione 17 do 25 maja 2008 r. Od soboty
Zielona szkoła w Bibione 17 do 25 maja 2008 r. Od soboty wieczorem do niedzieli rano Walizki, torby, plecaki, lodówki spakowane – czekamy na autobus. Jeszcze tylko pożegnania z rodzicami, braćmi, siostrami, kolegami i znajomymi i możemy jechać! Okazało się, że nic z tego – musimy poczekać na policjantów! Po sprawdzeniu pojazdu i kierowców możemy ruszać w drogę. Podczas podróży „wycieczka” dzielnie śpi, budząc się od czasu do czasu z pytaniem na ustach: „Gdzie jesteśmy????” Jedziemy przez Czechy – pada. W Austrii – leje. Włochy witają nas słońcem, wyglądającym nieśmiało zza chmur. Znajdujemy nasz ośrodek i rozlokowujemy się w apartamentach. Niektórzy – chyba żeby mieć to głowy – podpadli już w pierwszy dzień. Teraz może być tylko lepiej. Jeszcze tylko rozpakować bagaże, jeść i spać, a jutro plaża, winnice, pizza i kwitnące tamaryszki. Życie jest piękne! Niestety – pada. Zapowiada się plażowanie w apartamentach i pływanie na sucho. Udaje nam się wybrać na spacer do latarni morskiej. Wiaterek, niezbyt gorąco – wymarzona pogoda na spacerowanie. Słoneczko mimo tego, że niegorące pokazało swoje południowe możliwości. Noski opaliły się na różowo / lub bardziej /, plecki na czerwono / lub bardziej / a stópki na zdecydowanie bardziej niż czerwono. Jutro na plażę idziemy w skarpetkach. Nie idziemy, bo pada, mży i leje na zmianę. Dla urozmaicenia od czasu do czasu mamy burzę. Jutro, bez względu na pogodę, jedziemy zwiedzać Wenecję. Plac św. Marka przywitał nas wodą i aby zobaczyć most Rialto trzeba było zdjąć buty i wysoko podwinąć spodnie! Ale było warto – weneckiej architektury nie da się z niczym porównać. Jest po prostu przepiękna! Wenecji można przebaczyć nawet napadające na turystów na każdym kroku gołębie. A jutro na plażę! Niestety pada. Mimo tego wybieramy się nad morze. Po południu, uzbrojeni w czapki, klapki i balsamy do opalania idziemy plażować. Lenistwo jest piękne! „Foczki” obracają się tylko z boku na bok, aby się równo zrumienić. Do wieczora nikt nie wierzy, że już się opalił a okazało się, że niektórzy są opaleni bardziej niżby chcieli. Nie szkodzi! Niech tym, co nie pojechali będzie żal! W Nysie leje i jest 9 stopni! Lenistwo nadal jest piękne. Pada, ale tylko trochę. Wieczorem idziemy na włoską dyskotekę. Super! Tylko ceny jak z innej bajki – coca-cola cztery i pół euro!!! Muzyka może być / techno całkiem przyzwoite! / a tzw. kadrze dyrekcja zasponsoruje wizytę u laryngologa. Fajnie było ale daleko – niektórzy musieli wracać na boso. Pada, bo dawno nie padało. Odsypiamy dyskotekę i zwiedzamy Bibione. Dokładniej – zwiedzamy sklepy w Bibione, bo cóż można zwiedzać w mieście, które ma 45 lat i jest zamykane na zimę?? Niektórzy podpadli po raz drugi. Pewnie po to, żeby się szef wycieczki nie nudził a wyjście na kolejną dyskotekę wisi na włosku. Ostatnia dyskoteka i ostatnie plażowanie a w Nysie dalej leje. Pizza zjedzona, depozyty odebrane, bagaże jeszcze bardziej ciężkie niż były – możemy wracać do domu, a tu…… nie pada! Gdyby padało, byłoby trochę mniej żal. Wyjeżdżamy z opóźnieniem, ale wyjeżdżamy – już nie dla nas kwitnące tamaryszki i winnice. W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Wiedniu. Mimo tego, że jest środek nocy miasto żyje i wcale nie jesteśmy jedyną grupą, której przyszło do głowy nocne zwiedzanie. Piękne miasto! A na ulicach pachnie historią. Do rana śpimy w autokarze. W Nysie wszyscy już wiedzą, że wracamy i szykują komitety powitalne, kwiaty oraz niedzielne obiady. A może tylko pomachamy rodzicom, zostawimy im włoską, słoneczną pogodę i wrócimy z powrotem? Szkoda, że te dziesięć dni minęło tak szybko.