Polonistyka Kultura uliczna Kariera samorządowca UW Mamy Miss
Transkrypt
Polonistyka Kultura uliczna Kariera samorządowca UW Mamy Miss
numer 4 (12) maj–czerwiec 2007 cena 1, 00 zł ISSN 1895–7919 Mamy Miss Uniwerkum! Kultura uliczna działalność ludyczna Kariera samorządowca UW Polonistyka tajemnicza głowa i tabula rasa 2 so 5% cz w ys ię to ce śc j i! Za stworzenie możliwości obniżenia ceny Traktora dziękujemy spółce Presspublica, wydawcy dziennika kierownica traktora majak Sikret Serwis Ania Godziuk (eŃ) (oczapkowienie) Korekta Zosia Bluszcz (rozczochranie) Naczel Marcin Trepczyński (karate-puma) Maj to przesilenie. W maju coś drży, wszystko pęcznieje, nadmiarem wzbiera i wymaja w postaci bzów, burz, pisanych prac, juwenalijów i obfitszego o 25% Traktora. Tak, wycisnęliśmy z Traktu Królewskiego i swych duszyczek więcej soku, bo to już ostatni numer przed wakacjami – majowoczerwcowy. Wymaiła nam się również Miss Uniwerku(m) – i m.in. dlatego numer to specjalny. Jak wiadomo, demokracja jest dla mięczaków, więc ja i Rafał Młodzki (który swe romantyczne śpiewy wydobywa na str. 9.) wracamy do rycerskich tradycyj i wszem i wobec ogłaszamy, że Nina najfajniejsza jest. Możecie sobie zobaczyć na rozkładówce. Jeśli ktoś koniecznie chce wszystkim pokazać, że myśli inaczej i nie ma racji, to zapraszamy, niech się kompromituje na ułożonych przez mostostal kafelkach czy gdzie bądź. Ale jakby co – ostrzegaliśmy, że w naszych żyłach płynie karate. Ponadto powstało wiele ciekawych tekstów. W gwoździu znajdziecie wywiad Ani (która za aktywność i skuteczność zostaje Mareszem Numeru) z Legendarnym Xawerym, który zadaje się z Majorem i w ramach koła naukowego wyczynia happeningi na ulicach. Dalej ciekawostki z polonistyki (czyli – co wieść gminna niesie nt. pustej tablicy i kamiennej głowy) i germanistyki (o pewnej szatniarskiej namiętności), migawka z koncertu, a także marcowy marsz „Światło dla życia” – widziany z dwóch stron. Nowym kołem traktora są w tym numerze pokazane z bliska Warsztaty Analiz Socjologicznych i ich odnoszący wielki sukces blog. W rozmowie z Arturem Tonderą poruszymy zaś temat zmian w regulaminie studiów na UW. Następnie dwa mięsiste wywiady. Od Kuby Zbrzeżnego, który zaplątał się w uniwerkową politykę, dowiemy się jak to jest być samorządowcem i czy łatwo nie stać się karierowiczem. Poznamy też Monikę, która rzuciła Afrezję i orientalistów dla Klepsydry i historyków, ale zabrała ze sobą masę ludzkich historii. I w końcu nasz ukochany translator Eugeniusz – Horacy na tacy, voilà, Mateusz Seler – reportaż-recenzja z „Bez końca” Kieślowskiego w DKFS i Irek, który zdradzi nam na ucho tajniki jazzu. A gdzieniegdzie felietonowe mądrości i różne figle. Czytajcie i poznawajcie się, drodzy Mieszkańcy Traktu. A po wakacjach – piszcie do kolejnego numeru. Póki co, niech maj nas wchłania i wypluwa w takt wszystkiego. Chwalmy Pana, leżmy na trawie, tańczmy i śpiewajmy. I niech tak będzie. Naczel Mechanik Maciek Matejewski (zakapturzenie) spis traktorowych części: na masce traktora: Mina uwieczniona przez Lucjana. Tr a k t o r K r ó l e w s k i – m i e s i ę c z n i k s t u d e n t ó w Tr a k t u R e d a k t o r N a c z e l n y: M a r c i n T r e p c z y ń s k i m e r c y n @ o 2 . p l Ł a m a n i e: M a c i e k M a t e j e w s k i W y d a w c a: S t o w a r z y s z e n i e E t n o g r a f ó w i Antropologów Kultur y „Pasaż Antropologiczny” N a k ł a d: 2 8 0 e g z. Wa r s z a w a – Tr a k t K r ó l e w s k i – A D 2 0 0 7 kierownica . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 majak; Redakcja; na masce; stopka; spis części przez szyby traktora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3 Ń-usy; DKFS reflektorem traktora . . . . . . . . . . . . . . . . 4, 10–11 socjopaton; O zmianie; O czym nie można; Duchota gwóźdź . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5 działalność KC traktor dojedzie wszędzie . . . . . . . . . . . . . . . 6–8 Moda na sukces w szatni; Zagadka dla wnikliwych; Esy floresy fantasmagorie; polemika z marszu młodzkarnia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9 imię Niny w lusterku traktora . . . . . . . . . . . . . . . . . . 10–11 Miss Uniwerkum koła traktora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 12 A WAS?; Francja wybiera traktora instrukcja obsługi . . . . . . . . . . . . . . . 13 Kłody pod nogi tractor sum . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 14 Co powiedzieć chciał Rzymianin la gente – mieszkańcy Traktu . . . . . . . . . . . 15–17 nowy świat; Z Afrezji do Klepsydry co w traktora duszy gra . . . . . . . . . . . . . . . 18–19 nauka jazzu; Kieślowski impreza w traktorze . . . . . . . . . . . . . . . . . 19–20 Fani Traktora; re: bus; młodzkarnia Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 przez szyby traktora Koło naukowe „Bubo” przy IFK zaprasza na Letnią Szkołę Języków i Kultury Antycznej. Gdzie? W Niedźwiedziu, w górach. Kiedy? 19–31 sierpnia 2007 Ile? Ok 600 zł W programie m.in. intensywna nauka łaciny i greki, wieczorne spotkania z kulturą antyczną i inne atrakcje. Wstępne zgłoszenia: [email protected] Wspomnienia z poprzednich wyjazdów: http://kypris.webd.pl („szkoła łacińska”) III edycja Dni Reklamy na Wydziale Psychologii UW – Proces Twórczy w Reklamie Studenckie Koło Naukowe Psychologii Ekonomicznej „Moderator” organizuje na Wydziale Psychologii UW konferencję naukową poświęconą zagadnieniom związanym z szeroko rozumianą reklamą. Kiedy? 18-19 maja (piątek i sobota). Podobnie jak w latach poprzednich będzie podzielona na dzień „wykładowy” i „warsztatowy”. W odróżnieniu jednak od minionych edycji tym razem skupiamy się w większym stopniu na kreatywnym aspekcie procesu reklamotwórczego. W programie wykłady prowadzone przez najbardziej znanych i uznanych praktyków i teoretyków reklamy, konkurs na projekt reklamy społecznej, warsztaty, dyskusje, nagrody. Szczegóły: www.psychologia.pl/moderator/dni_reklamy/ TEN INNY: Konkurs na tekst, zdjęcie czy bloga – „Ważne jest, abyś zachował zdolność przeżywania, aby istniały rzeczy, które mogą cię zadziwić, wywołać wstrząs. Ważne jest, aby nie dotknęła cię straszna choroba: obojętność” – Ryszard Kapuściński www.teninnykonkurs.blox.pl Zrzeszenie Studentów Polskich w Warszawie po raz pierwszy ma przyjemność zaprosić warszawskich studentów do udziału w Wielkim Studenckim Turnieju Językowym. Mogą wziąć w nim udział prawie wszyscy studenci stołecznych uczelni wyższych. Turniej obejmie cztery następujące języki: angielski, niemiecki, francuski i hiszpański. Szczegóły: www.turniejjęzykowy.zsp.pl Studenckie Koło Astronautyczne zaprasza na wykłady z okazji pięćdziesięciolecia ery kosmicznej. Gdzie? W Instytucie Techniki Cieplnej – ul. Nowowiejska 21/25, sala T204 O godzinie 16.30. Program: 22 maja –„Kosmiczny osprzęt – jak to zrobić?” – dr inż. Piotr Orleański 23 maja – „Człowiek w Kosmosie” – gen. Mirosław Hermaszewski – pierwszy polski astronom!!! 29 maja, godz. 14.00, BUW – „Dokąd zmierzamy” – doc. dr hab. Marek Banaszkiewicz Wstęp wolny Jeżeli chcesz działać wśród społeczności studentów WPiA, czujesz się na siłach i jesteś gotowy, masz mnóstwo pomysłów, nie lubisz się nudzić, to dobrze się składa, bo poszukujemy właśnie takich ludzi. Wszelkie informacje można zaciągnąć wysyłając wiadomość z chęcią współpracy z nami na adres: [email protected] waw.pl lub [email protected] 23 maja, 12:00, Collegium Iuridicum III: Obrona Trepczyńskiego. Trzymajcie siusiaki! DKF Socjologów „Pod Spodem” zaprasza... Lata DKF-owych doświadczeń wskazują, że w maju będzie nas w piątkowe wieczory ciągnąć raczej na świeże powietrze niż do sali kinowej. W pierwszym tygodniu będziemy się więc majówkować, w drugim – juwenaliować, ale już w okolicach trzeciego piątku miesiąca zatęsknimy znów za kinowym fotelem. Dlatego w maju Pod Spodem zaprasza tylko na dwa wieczory, oba za to niezwykle smakowite. I mroczne. 18 maja serwujemy klimat noir, w klasycznym wydaniu z 1949 roku, czyli Trzeciego człowieka Carola Reeda, z samym Orsonem Wellesem w roli tytułowej. Zaszyjemy się w ciemnych uliczkach powojennego, czarnorynkowego Wiednia, gdzie młody, kanadyjski autor kiepskich powieści podejmuje prywatne śledztwo w sprawie tajemniczego wypadku swego przyjaciela. Uznany przez British Film Institute za film wszechczasów, Trzeci człowiek to spotkanie z esencją gatunku: pełna napięcia akcja, kryminalna zagadka, nagrodzone Oscarem, postekspresjonistyczne zdjęcia, oddające atmosferę zdegradowanego miasta ale i wpleciony w to wszystko obraz moralnego chaosu lat powojennych. Plus grana przez Welles’a postać Harry’ego Lime’a, najbardziej charyzmatycznej kanalii w dziejach kina, wzorowana na podwójnym angielskim agencie Kimie Philbym, przełożonym autora scenariusza, Grahama Greena, z czasów jego pracy dla brytyjskiego wywiadu. A 26 maja oderwiemy się od czasu i przestrzeni za sprawą szwedzkiego reżysera Roya Anderssona i jego Pieśni z drugiego piętra. Oto nadciąga nowe millenium, a z nim wydarzenia mroczne i niepokojące: niezidentyfikowane miasto-świat dusi się w wielkim korku, ludzie próbują prześcignąć czas, a niejaki Kalle postanawia na fali nastrojów milenijnych zrobić pieniądze na handlu krucyfiksami… Określane nieraz mianem wielkiego filmowego majaka, Pieśni powstawały przez 4 lata, bez scenariusza, jedynie na bazie wiersza Upadek między dwiema gwiazdami peruwiańskiego poety Césara Vallejo. Stąd między innymi ich wyjątkowa forma: 46 długich, precyzyjnych ujęć, spinających strukturę narracyjną, a jednocześnie będących zamkniętymi, malarskimi realizacjami wizji poetyckiej. Całość jest metaforą kondycji człowieka, tkwiącego w klatce mentalnych i ideologicznych konstruktów, które sam dla siebie stworzył i wśród których w końcu zaczyna się dusić. Uznane w Szwecji za najlepszy film 2000 roku, Pieśni są wciąż jedynym wyświetlanym w Polsce filmem Anderssona, należącego do najbardziej cenionych współczesnych reżyserów szwedzkich. Na zakończenie semestru, 1.06, pokażemy jeden z najsłynniejszych filmów Luisa Buñuela – Widmo wolności. To kilkanaście krótkich historii, pełnych absurdu i czarnego humoru – anegdot i paradoksów godnych ostatniego surrealisty światowego kina. Ale w szalonej, czasem mocno hermetycznej formie, kryją się typowe dla tego artysty wątki krytyki społecznej oraz pytanie o znaczenie i granice wolności w obliczu względności wartości i norm moralnych. Obrazuje je struktura odwróconego tabu: jako niestosowne przedstawione zostaje to, co funkcjonuje w kulturze jako właściwe i powszechne, a normą staje się to, co zwykle uznawane jest za wstydliwe lub naganne. Buñuel napisał w swojej autobiografii: Mleczna droga, Dyskretny urok burżuazji i Widmo wolności tworzą coś w rodzaju trylogii (...) Mówią one o poszukiwaniu prawdy, o tym, że trzeba uciekać, gdy tylko się zdaje, że się ją znalazło, o nieubłaganym rytuale społecznym (…) o konieczności poszukiwań, o przypadku, o osobistej moralności, o tajemnicy, którą należy szanować”. Zapraszamy jak zwykle na 19.15 do Domu Sztuki na Wiolinowej 14 (przy samej stacji Metro Ursynów). Na dobry początek piątkowych majowych wieczorów. Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 Ewa Stokłuska socjologia reflektorem traktora Felieton socjopatyczny czyli słów kilka o społecznej teodycei Ostatnimi czasy dociera do mnie, jak ważne dla mojego pokolenia jest wyznaczanie sobie celów. Klarowne plany na życie i kariery, racjonalne ujmowanie problemów, sukcesywne rozliczanie się ze swoich pomysłów na przyszłość stały się receptą na życie. Postrzeganie trudności czy relacji w kategoriach racjonalnych dyrektyw stało się niezawodnym wytrychem na poczucie bezsilności. Małymi krokami torujemy sobie drogę do szczęścia. Postawa zupełnie odmienna od reprezentowanej przez pokolenie naszych rodziców. Ich generację charakteryzowały raczej wzniosłe idee i poszukiwanie romantycznego piękna. Są to łaknienia nieskażone chłodną racjonalnością. Mimo to znakomita większość młodego pokolenia żywi pewną tęsknotę do wartości, które pociągały ich rodziców. Z łatwością również pogardzają modelem ślepo racjonalnego karierowicza. Mimo uproszczeń, których się dopuściłem, we wstępie zarysowały się dwa pytania. Po pierwsze, warto zastanowić się, gdzie jest źródło opisywanych postaw i dlaczego obie są bliskie współczesnemu człowiekowi. Po drugie, skąd bierze się rozłam między wartościami, którymi żyjemy, a tymi, które nas pociągają i co sprawia, że człowiek nagina się w którąś ze stron. Wydaje mi, że obie postawy mają źródło w ludzkich łaknieniach. Z jednej strony szukamy potwierdzenia naszych umiejętności. Potrzeba udowodniania swojej zaradności owocuje racjonalnością oraz postępującym wyrachowaniem. Z drugiej strony pragniemy nadać naszemu życiu znaczenie. Rozpoczyna się poszukiwanie wartości i pogoń za wzniosłymi ideami. Pozostaje jeszcze drugie pytanie. Wydaje mi się, że różnica postaw wyrosła na gruncie odmiennej świadomości społecznej. Pokolenie naszych rodziców wyrosło w atmosferze ciągłej niepewności, lęku i napięcia. Były to doświadczenia, które kształtują świadomość kruchości ludzkiego życia oraz niepewności losu. Współczesne pokolenie nie zostało dotknięte tak silnym czynnikiem formującym. Stąd często spotykamy się z myśleniem w krótszej perspektywie i związanymi z nim łaknieniami. Zdaje się zatem, że obie postawy zakorzenione są w potrzebie poczucia bezpieczeństwa. Różnica między nimi wynika natomiast z odmiennych sposobów postrzegania bezpieczeństwa. Pośrednio zatem związana jest z zagrożeniami, które kształtują nas. Wbrew pozorom obie postawy wiążą się z podobnymi konsekwencjami. Są one bowiem próbą dopasowania rzeczywistości do własnych potrzeb. Pragmatyzm oraz potrzeba kategoryzacji, charakteryzujące nasze pokolenie, są próbą zamknięcia rzeczywistości w realiach naszych celów i planów. Tym samym przyznajemy sobie monopol na prawdę oraz traktujemy świat i innych ludzi fragmentarycznie. Konstruktujemy iluzoryczny, równoległy do rzeczywistości świat. Ogranicza się on do nas samy oraz do przedsięwziętych przez nas planów. Namiętne szukanie idei natomiast zdaje się próbą nagięcia rzeczywistości do naszych wyobrażeń i tęsknot. W konsekwencji stajemy się niewolnikami wizji, w które wierzymy. Szukamy wciąż potwierdzenia naszych idei w życiu, nieraz odwracając oczy od niedoskonałej, a co gorsza niespełniającej naszych oczekiwań rzeczywistości. Wolimy żyć w świecie wzniosłych słów niż rozbić się o mur szarej rzeczywistości. Pozostaje pytanie, dlaczego obie postawy wiążą się tak silnie ze społeczeństwem. Mimo że rozpocząłem refleksją o pokoleniach, dotychczasowe rozważania skupiały się na jednostce. Wydaje mi się, że cały konstrukt pokoleniowy usprawiedliwia i wdraża postawy, które starałem się przybliżyć. Trudno spojrzeć na nie nie dostrzegając ich negatywnej strony. Potrzebny jest zatem sposób na zracjonalizowanie lub uzasadnienie czy usprawiedliwienie swoich poczynań. Społeczeństwo wychowuje swoich członków do postrzegania omawianych postaw. Jakże wielką ulgę przynoszą nam frazy: przecież takie są czasy, przecież wszyscy tak robią, przecież to normalne. Nagle pragmatyzm i obojętność stają się koniecznością, a wzniosłe słowa i romantyczne westchnienia jedynym słusznym sposobem postrzegania rzeczywistości. Mateusz Seler socjologia O zmianie Gdy Nowe puka do drzwi – otwieraj! Nigdy nie stracimy tego, co nas kiedyś cieszyło. Wszystko, co darzymy głęboką miłością, pozostaje częścią nas. Helen Keller Pisanie tego tekstu zaczęłam wręcz przewrotnie od wypowiedzi amerykańskiej pisarki Helen Keller. Wszak wszystko, czym jesteśmy, nosimy w swoim wnętrzu, niezależnie od zmieniających się czynników zewnętrznych. Zmiana. Bo to temat niemniejszego artykułu, zwykle nam się kojarzy ze stratą, z pejoratywnie naznaczonym procesem. Pełnego bólu i wyrzeczeń. Albo wydaje nam się, iż zachodzi tak niepostrzeżenie. Nasza postawa do Nowego zależy od tego, co spostrzegamy, na czym koncentrujemy uwagę. Z m i a n a t o ż y c i e . Życie to cykl małych i dużych przeobrażeń. Naturalnym prawem jest zmiana, następująca cyklicznie nie tylko w przyrodzie i gospodarce. Wystarczy tylko wspomnieć o następstwach pór roku. To, co my, ludzie spostrzegamy jako oczywistość, powtarzalność, przy bliższym poznaniu staje się konsekwencją zachodzącej zmiany. Jerzy Zagórski pisze: czym jest na świecie trwałość/tym czym brzęczenie kastanietów /i w wieczne nie oblecze ciało/nic na tej ziemi dłoń niczyja/i dla kilofów i poetów/wszystko co piękne jest/przemija/wszystko co piękne jest przemija/wszystko co piękne jest zostaje/choć nawet czas i ten przeminie/ ludzie okrzyki drzewa burze śmieszne materie nieulękłe zwierzęta kwiaty na polanie/wszystko przemija co jest piękne wszystko co piękne jest zostaje Wystarczy zrobić codziennie coś w inny sposób niż zwykle i już życie nabiera smaku. Proces Zmiany jest wyrazem Postępu. Człowiek może się ich obawiać. Wynika to z faktu, iż stałość daje (złudne) poczucie bezpieczeństwa, zakotwiczenia, ochrony. Jednakże przekra- czając siebie – swoje przyzwyczajenia i nawyki, podejmując nowe inicjatywy, przekraczamy strefy komfortu budując tym samym poczucie swojej wartości i tożsamość, a to należy do tzw. higieny psychicznej, do rozwoju osobistego. Nie odkładajmy życia na później. Przyjmijmy z radosną odpowiedzialnością to, co zdarza się tu i teraz. Wypowiadając się na temat zmiany, nie sposób dotknąć aspektu ściśle z nią związanego, czyli z odwagą. Przyglądając się etymologii angielskiego słowa courage oznaczającego odwagę, można stwierdzić, że pochodzi ono od łacińskiego wyrażenia cor oznaczającego serce. Odważne życie to życie z sercem. Z pasją. Nie tylko pełne chłodnej kalkulacji (nie wykreślam jednak tego aspektu), ale także będące implikacją postanowień, celów, emocji. O zmianie piszę się iż jest to często błogosławieństwo w przebraniu. A to dlatego, że nie mamy holistycznego obrazu siebie. Na co zdałyby się rozległe przestrzenie świata, gdybyśmy szli w za ciasnych butach naszych przyzwyczajeń? Zmiana to możliwość pełniejszego życia. Niesie ze sobą ryzyko i konieczność dokonywania wyboru. Wyboru, którego musimy ponieść konsekwencję. I pomimo przeciwności, dążyć do wyznaczonego celu. Ale dopiero wtedy możemy powiedzieć, iż doświadczamy pełni życia. Zmiana i stałość nie wykluczają się wzajemnie. Lecz istnienie pierwszego byt drugiego czyni możliwym. Wszak zawsze będą istnieć miejsca, do których będziemy zdążać, jak i te, do których będziemy wracać. Dlatego Nigdy nie stracimy tego, co nas kiedyś cieszyło. Wszystko, co darzymy głęboką miłością, pozostaje częścią nas. Anna Maria Werenc animacja społeczno-kulturalna oraz dziennikarstwo Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 gwóźdź Ludyczna działalność Komitetu Centralnego Rozmowa z Pierwszym Sekretarzem KN KU, Legendarnym Xawerym 6. grudnia 2006 profesor Wojtaszczyk, prorektor do spraw studenckich, swoim podpisem zalegalizował istnienie Koła Naukowego Kultury Ulicznej (KN KU). Zarząd Koła został zarejestrowany jako Komitet Centralny (KC). Pod tym szyldem siedmiu studentów kulturoznawstwa oficjalnie ruszyło w miasto. Bawić, prowokować, obserwować. Nie tylko przechodniów. Dlaczego właśnie KC? Chcieliśmy sprawdzić reakcję pana rektora. To dla niego politycznie ryzykowne rejestrować takie koło. Podpisał. Ale z wywieszeniem baneru o naszej pierwszej minikonferencji władze robiły już trudności. Nie wiedzieć czemu. Co za minikonferencja? W celach propagandowych powinienem właściwie powiedzieć: konferencja. Dotycząca Pomarańczowej Alternatywy i połączona z wystawą o tejże. Temat z różnych powodów ciekawszy od aktów prawnych. Ale w Starym BUW-ie zawisnął wówczas baner informujący o kryminalistyce czy czymś takim. Na budynku IKP-u mogliśmy wywiesić baner dopiero ostatniego dnia. A co się działo? Gwoździem programu było wystąpienie Majora Fydrycha – człowieka, który w ostatnich wyborach na Prezydenta Warszawy startował z ramienia Komitetu Wyborczego Krasnoludków i Gamoni. Otrzymał wówczas więcej głosów niż przedstawiciel Ligi Polskich Rodzin. W latach osiemdziesiątych Major Fydrych stworzył Pomarańczową Alternatywę, która sloganami, rysunkami grafiti, i happeningami wprowadzała polski socjalizm w fazę surrealizmu. Działalność polityczną łączył z artystyczną. Na naszej konferencji Major promował też swoją ostatnią książkę „Krasnoludki i gamonie”. Pomarańczowa Alternatywa zainspirowała was do stworzenia koła? Jej historia stanowi dla nas na Raz w centrum pewno ciekawy przedmiot badań. Ale nie główną inspirację. Działadarliśmy się nia happeningowe rozpoczęliśmy sloganami na bez wzorowania się na kimkolwiek. Jeszcze zanim stworzyliśmy koło, cześć Legii przeprowadziliśmy takie perfori zbieraliśmy mance jak np. rozdawanie ludziom pieniądze na kwiatów na ulicy. jej wsparcie. Kiepsko wtedy szło biedakom. Co mecz, to przegrany. Pomyśleliśmy, że zbierzemy im fundusze na nowego zawodnika. Nie uzbierało się, niestety. Może następnym razem. Albo chociaż na piłkarzyki. To miłe. Reakcje były różne. Przeważało przyjemne zaskoczenie. O to chodzi, żeby ludzi zdziwić. Raz w centrum darliśmy się sloganami na cześć Legii i zbieraliśmy pieniądze na jej wsparcie. Kiepsko wtedy szło biedakom. Co mecz, to przegrany. Pomyśleliśmy, że zbierzemy im fundusze na nowego zawodnika. Nie uzbierało się, niestety. Może następnym razem. Albo chociaż na piłkarzyki. Jakie są dalsze plany koła? Stadion Dziesięciolecia stanowi na pewno dobry przedmiot antropologicznych obserwacji. Chcemy też zająć się badaniem twórczości Mirona Białoszewskiego. Wyłaniającą się z jego opowiadań wizją placów, ulic i kamienic. Dlaczego właśnie on? Bo dużo pisał o życiu miasta. Tworzył swoją własną Warszawę. Latarnie, tramwaje, autobusy. A są nowe pomysły na happening? Mamy zamiar zorganizować coś w dalszej współpracy z Majorem Fydrychem. Ale projekty te są ściśle tajne i opracowywane przez KC. Nie wiadomo, co z tego dotrze do członków koła, a co dopiero do szerszej publiczności (ton głosu Xawerego staje się dziwnie poważny). To będzie nieco moherowa akcja. Tylko tyle mogę zdradzić. Jesteście otwarci na nowych członków? Oczywiście, ale wychodzimy z założenia, że szukanie nowych członków nie jest główną działalnością koła. Nie rozwieszamy plakatów. Spotkania odbywają się nieregularnie i nieformalnie. W różnych miejscach, niekoniecznie na terenie UW. Zapraszamy do współpracy ludzi z różnych wydziałów, ale też spoza uczelni. Koło powstało, byśmy mogli poszerzać naszą działalność, a nie zamykać się w formalnościach. Chcemy pozyskiwać fundusze, w przyszłości wyjeżdżać do innych miast, najchętniej w Europie Środkowej. Te miasta nie mają wzorcowej struktury. Dzięki temu są ciekawsze. Działalność koła określasz jako ludyczną. Dlaczego właśnie tak? Bo jest związana z elementem żartu, zgrywu. Słowo „ludyczny” dobrze oddaje nasz charakter. Nie odbiera znaczenia naszym zainteresowaniom naukowym, ale nadaje im lekkości. Legendarny Xawery ma silne opory przed ukazywaniem swojej facjaty w poważnych mediach. Major Fydrych jest natomiast zjawiskiem trudnym do uchwycenia przez obiektyw. Próbowano tego dokonać podczas spotkania z członkami Koła i Władysławem w piątce w Rochu). Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 Ania Maresz Maresz Numeru traktor dojedzie wszędzie Moda na suckes w szatni germanistyczne folklora Babski wydział – usłyszysz o germanistyce, italianistyce, hungarystyce i innych filologicznych kierunkach. Pytanie o modę jest więc w tym przypadku jak najbardziej na miejscu. I owszem, panuje tu co najmniej jedna nietypowa moda, szczególnie w godzinach między 16. a 17. Zajrzyjmy do szatni. Jaki lepszy punkt obserwacyjny moglibyśmy znaleźć? Germaniści przykładowo kończą zajęcia o 16:30 (znaczy, ta część, która ma większe szczęście). Schodzą tłumnie do szatni. Czyżby tylko po kurtki? Kilka dziewczyn po odebraniu nakryć wciąż jeszcze tam stoi. Niektóre podsiadają nawet na lewej stronie lady ze wzrokiem utkwionym w głąb szatni. Zaglądają. Pytają o coś… Z daleka trudno dojrzeć ich obiekt zainteresowania. Podchodzę bliżej... z prawego rogu zaczyna wyłaniać się duży, czarny telewizor. Ten staruszek (już dawno pełnoletni) od dwóch lat poczciwie służy paniom i panom szatniarzom na wydziale Neofilologii. Od poniedziałku do piątku od 16.05 do 17.00 sumiennie nadaje Modę na sukces. Tak, to ta amerykańska opera mydlana, która zadebiutowała w Stanach w 1987 roku i wciąż jest produkowana. Jako że „nie ma w tym czasie nic lepszego do obejrzenia”, państwo szatniarze, w szczególności jedna pani, stali się pewnego rodzaju ekspertami od Mody na Sukces. To właśnie oni są nagabywani przez zaciekawione studentki. Skandale, intrygi – jest o co pytać. A co z tym dzieckiem Taylor? A ta ruda to coś z Ridge’em? Zdarzają się bowiem tacy, którzy nie obejdą się bez tych informacji, zanim nie wyjdą z wydziału. Od kiedy nasza ekspertka śledzi losy rodziny Forresterów i Spectra, konkurujących w świecie mody? Moje dziewczynki jeszcze do podstawówki chodziły, a teraz to już po studiach są. Przecież serial obchodził ostatnio 30-lecie – wtrąca pan szatniarz – ale u nas to lecą dopiero odcinki z 2002 roku (czyli ok nr. 3300.), a oni mają już 5000 nakręconych! Nie dziwne, skoro jedna rozmowa albo kłótnia potrafi ciągnąć się przez cztery, pięć odcinków. Bo przecież jeden odcinek to tylko 5 minut z ich życia – tłumaczą. Ulubiony bohater? Bynajmniej nie ten lalkowaty Ridge, tylko rudowłosa Sally Spectra, którą gra nieżyjąca już aktorka. Ponieważ u nas serial leci z opóźnieniem, to nieraz studentki po powrocie z Niemiec opowiadają, co u nich w telewizji widziały, co wydarzy się dalej. Widzicie drodzy współgermaniści i przyszli filologowie – do czegoś przydają się te języki! Ola Popiołek germanistyka Zagadka dla wnikliwych czyli tabula rasa z marmuru Na polonistyce przy sali numer 17 wiszą cztery pamiątkowe, kamienne tablice. Jedna z nich jest poświęcona Wacławowi Borowemu, druga Julianowi Krzyżanowskiemu. Trzecia i czwarta są puste. Na kogo czekają i kto zasłuży(ł) na to, by przyszli studenci czytali jego nazwisko? Dlaczego są puste i czy ktoś je zauważył? Z problemem tym zmierzyły się trzy nieprzypadkowo przechodzące obok nich osoby, studenci czwartego roku. nie wiem, na jakim uniwersytecie wykładał Bruckner. Na pewno pochodził ze Lwowa. Paweł S. (w przyszłości wykładowca): Ta jest pusta, nie wiem czemu. A na tej jest Krzyżanowski, który wielkim filologiem był. Ta tablica jest związana ze stuleciem jego urodzin. Ta pusta tablica powinna być pewnie poświęcona Kleinerowi. Ale nie wiem, dlaczego nie jest. Masz na myśli wykładowcę czy studenta? Widziałabym tu jakąś artystyczną duszę, raczej spośród studentów, takich co są trochę „pod prąd”. Ale to mi wygląda też na kryptę, na katakumby. A ta druga, pod Krzyżanowskim mogłaby być poświęcona jego małżonce. Kim był Kleiner? Juliusz Kleiner był jednym z najwybitniejszym filologów polskich, prowadził Warszawskie Koło Polonistów, zajmował się literaturą romantyzmu i teorią, napisał tekst o tragizmie. Wykładał u nas. Radziłbym, żeby ta tablica była dla niego. A druga pusta tablica może jest dla Ciebie? Bez przesady. Aż taką jednostką to ja nie jestem... Ale może kiedyś się staniesz? Nie, nie przejmowałbym się tak tym. To kto może być na tej tablicy? Tu na górze jest Krzyżanowski, a tam jest Borowy... Kto by mógł być pod Borowym... Żółkiewski jest niestety niepoprawny politycznie...bo to był komuch i mogą za nim nie przepadać. Skoro jest to tablica dla literaturoznawcy, to może... Bruckner. Tak, ta tablica mogłaby być poświęcona Brucknerowi, ale Ola W. (od niedawna w agencji reklamowej): Ta tablica może czekać również na ciebie polonisto, postaraj się! Wszystko przed tobą. A może już się komuś należy? Jakiemuś mężczyźnie, bo jest niedobór mężczyzn na wydziale. Magda G. (dziennikarka z malowniczą przeszłością rodem z komiksu): Tablice są poświęcone wspaniałym twórcom. Te dolne też są poświęcone twórcom, ale to były tajne osoby i nie wolno ujawniać ich danych osobowych. Dlatego też jest to tak zrobione, że tylko nieliczni mogą do tego dotrzeć. A ty możesz dotrzeć? Ja nie, bo ja nie jestem wtajemniczona, ale jeśli ktoś jest wtajemniczony, to wtedy może widzieć te ukryte litery. Kto może być wtajemniczony? Na pewno pan dziekan jest wtajemniczony. Myślę, że Pan Ryba też jest wtajemniczony. Pan Ryba? No Pan Ryba z Akwarium. On na pewno jest wtajemniczony, bo ma podgląd na podczerwień. Tu są zamontowane takie kamery i on sobie w Akwarium to wszystko ogląda. Czyli można przeczytać, co jest na tych tablicach, używając podczerwieni, ultrafioletów itd.? Myślę, że tak. Można to sprawdzić, na przykład przynieść ze sklepu takie coś do patrzenia na pieniądze, do sprawdzania czy są prawdziwe i przystawić to do tablicy. I co by wyszło? Podejrzewam, że jakieś tajne szyfry. Może by wyszło, że Bachtin był agentem służb specjalnych, albo coś w tym rodzaju. Dlaczego takie straszne rzeczy? Nie wiem, dlaczego. A może tu są wytyczne budowy specjalnej ...traktora? Może jakieś wzory części do traktora? Może jakieś specjalne profile silnika... Uwaga! Poszukujemy osób wtajemniczonych, posiadających narzędzia do rozszyfrowywania pustych tablic, ewentualnie wzory do rozszyfrowywania szyfrów, jako że ciekawość świata jest rzeczą wymagającą działania!!! Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 Ania Godziuk przyjmie te zgłoszenia traktor dojedzie wszędzie Esy floresy fantasmagorie Juve na Kampusie, piątek Były grzmoty i strugi, ale front zdążył na czas i na Happy Sadzie nie spadła ani kropla. Jak wiadomo proste, energetyczne granie głównie o miłości, ale mądre i jakże oczyszczające. Ukołysali lud przyjacielskością. I ochrona niezwykle życzliwa. Mało kogo rewidowali, wreszcie bez zakazu wnoszenia np. soków marchewkowych. – A co pan z tym piwem tak tu się opiera – pyta pani z ochrony gościa rozmawiającego przez barierkę z kumplem, znajdującym się po wewnętrznej stronie, tuż przy furtce–stary BUW–40 cm szerokości. – Ale ja jestem przecież na zewnątrz! – Nie nie, jeśli pan chce, to proszę wejść, można tędy. Jakże miło zewsząd. Dobrze, że mogli to też odczuć licealiści, których było chyba sporo. W przerwie pokompromitował się troszeczkę konferansjer, ach, jaki zabawny, poczucie humoru godne discopolowca z wieśniackiego wesela, wynegocjował od dziewczyny, która weszła na scenę pocałunek w dekolt dla znalazcy kurtki. Wreszcie Akurat i wspaniałe pieśni elfa, to skupionego przy partiach na trąbkę, to rozciągającego ramiona w ekstazie. Śpiewam i tańczę i jem pomarańcze, wszystko wąskie, a można szerzej (m. in. w wąskich majtkach wąska pupa), nic tak nie leczy jak zioła, skąd się biorą ci kosmici, esy floresy fantasmagorie – niewiele tu po mnie. I tak wieszczył w jakby średniowiecznych melodiach w rytmie ska-rocka z mocniejszymi uderzeniami. I unosił, i prawdą karmił. Potem niby jeszcze Izrael, a w następne dni inne jakieś kulty, farbeny, ale mniejsza o to. I ludzie rozłożeni na oświetlonym Krakowskim. Ach pięknie szalenie. Naczel Jeden z najbardziej tajemniczych wydziałów – polonistyka. Kolejna odsłona. Tym razem sprawa dotyczy kamiennej głowy ukrytej głęboko pod ziemią, w okolicach szatni. Czym jest? Czemu nie wystawia się jej na światło dzienne? Większość studentów udzieliła wymijającej odpowiedzi. Według nich głowa zastępuje krzesełko. Znaleźli się jednak tacy, którzy zdradzili trochę więcej na temat tej potwornej tajemnicy. Niestety, zeznania okazały się sprzeczne. Kłosa: Oczywiście, jest to wyrzut sumienia, dla wszystkich, którzy nie zostawiają kurtek w szatni. Noszą całą zimę kurtki na zajęcia, do tych małych zatłoczonych sal. Kamienny krzyk!!! Dlatego stoi właśnie tam, obok szatni. Jednak niektórzy mówią, że jest to przestroga dla wszystkich miłujących wiedzę, a uciekających od ludzi. Legenda mówi, że jest to głowa jakiegoś profesora (chyba językoznawcy), który tak bardzo umiłował naukę, że nie mógł zrozumieć żadnego człowieka. W szczególności zaś studentów, z którymi miał zajęcia. Miłość do wiedzy rosła, a wraz z nią brak zrozumienia dla studentów na egzaminie. W końcu jego serce zamieniło się w kamień. A po kilku latach miarka się przebrała: kiedy kolejny raz oblał studenta, cały skamieniał. Jagoda: Szczerze mówiąc nawet tej głowy nie zauważyłam, ale jest ona chyba kimś w rodzaju Wielkiego Brata. To dlatego poloniści mają manię prześladowczą! nie dobrze może to być zielona idea, która śpi wściekle. Oczywiście nie jest już zielona, bo podczas długoletniego snu pokryła się kurzem i patyną przeszłości. Niewykluczone też, że jest to ostateczne, transcendentalne signifie (wreszcie zidentyfikowane!). Aga: Myślę, że to jakiś polonista zbyt dosłownie potraktował hasło: Exegi monumentum... Kuba: Odpowiedź jest prosta: ten kamień to spetryfikowany Kochanowski. Pisał on przecież: „Nie dziwuję Nijobe, że na martwe ciała swoich najmilszych dziatek patrząc, skamieniała”. Kinga: Całkiem możliwe, że to zwokalizowany jer. Oczywiście twardy. Ale moim zdaniem rów- Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 Ewa Glińska fot. Marcin Kiedio traktor dojedzie wszędzie Moherowa protestacja czyli marsz przeciwko aborcji – próba relacji Nie była to demonstracja owego dnia jedyna. Na placu Konstytucji odbywał się kontrwiec przeciwników antyaborcyjnego fanatyzmu („przeciwników życia”, jak to z właściwą sobie subtelnością ujęło Wiadome Radio), był on jednak znacznie bardziej lichy i zorganizowany dalece gorzej niż manifestacja spod Sejmu. Dość dodać, że po dwóch godzinach na placu boju pozostali jedynie policjanci i zwijająca manatki telewizja TVN. Na Wiejskiej tymczasem zbliżały się dopiero główne punkty programu. Acelowa jest próba jakiegokolwiek streszczania wrażeń z dwugodzinnego pobytu w tłumie moherowych beretów. Zapewnić można jedynie, że była w tym epifania, poezja wysokiego lotu i wrażenie bezpośredniego obcowania z Absolutem. Są bowiem rzeczy, o których wydaje się, że się wydapolemika rzyć nie powinny, a jednak się dzieją. Są ludzkie poglądy i opinie, o których wydaje się, że zwyczajnie nie mogą być wygłoszone serio i z powagą, a jednak Jest któryś tam dzień marca. Uroczystość Zwiastowania Najświętszej Maryi znajdują się tacy, którzy je głoszą. I niewątpliwie bez- Pannie, wymarzony dzień na marsz dla życia. „Światło dla życia”, bo taką pośrednie z czymś takim zetknięcie jest podniecają- nosił nazwę. Przyszło nas dużo, miało być paru moich kumpli, koleżanek, ale ostatecznie cym szokiem epistemologicznym, boleśnie rozkoszw kruchcie kościoła p.w. NMP na Starym Mieście spotkałem tylko licealną katenym napięciem między abstrakcją a rzeczywistością. chetkę... We mszy św. odprawionej przez naszego Biskupa uczestniczyły głównie Czy premier Jan Olszewski był Wielkim Mistrzem poczciwe dziewczyny od o.Tadejusza. Z moich ktoś tam poszedł na rekolekcje do św. Loży Masońskiej? Czy Michnik dyktuje Solorzowi Anny, ktoś inny miał jeszcze wykłady, jeszcze któryś nie chciał się angażować, bo to (lub odwrotnie, nie pamiętam) stopę inflacji w Polsce? Czy flaga UE jest znakiem szatana? A Żyda? (to „sprawa polityczna”. Cóż, mówię sobie, idź Gnyszka, ciebie zabraknąć nie może. No i jestem. akurat jasne, wszakże „wystarczy te gwiazdki przeTrzydziestoparoletni pan z synkiem chyba też czuje to, co ja. Od tej chwili trzystawić, a powstanie Gwiazda Dawida”). Wiem już, mamy się razem. Po błogosławieństwie wyszliśmy przed kościół, gdzie już czekały że są na świecie osoby, które znają odpowiedź na te wspomniane wyżej dziewczyny. Oprócz nich uwijali się dziennikarze, pytając, po pytania. Więcej, z pogardą wyższości odnoszą się co tu przyszliśmy, dlaczego jest wśród nas tak mało młodzieży, co postulujemy, etc. do tych, którzy ośmielają się mieć w tych sprawach Dziewczyny dziarsko mówiły do kamerki, choć i ja miałem w tym wkład, przytomnie wątpliwości. „Widzi Pan, musi Pan doczytać, kto to zauważając, że większość moich kumpli jest na wykładach albo rekolekcjach wieljest mason!”. kopostnych w św. Annie. „Ale kazali pozdrowić”. O dziwo, materiał poszedł w eter Zresztą drogą do poznania moherowej umysłoregionalnej trójki. wości nie jest jedynie sokratejski ideał szczerego diaIdziemy sobie z pieśnią i różańcem na ustach, choć garstka nas mała, ledwie stulogu. Niezwykłych wrażeń dostarcza również czysto osobowa, parę osób się dołączyło, wizualne obcowanie z radiomaryjnym marszem na większość robiła nam zdjęcia... Idę Parlament. Sprawne oko zaciekawionego obserwatak sobie i myślę – czy wyście powatora szybko wyłowi intrygujące elementy z morza riowali? Czy wam rozumy pozjabiało-czerwieni. I, zaprawdę, można się wtedy poczuć dało? Gdzie są obrońcy praw członiczym uczestnik świata obrazów Boscha lub sztuki wieka? Gdzie są katolicy? Wszyscy absurdu – fantasmagoryczne faetusy, często miażpodkulili ogony, tłumacząc się byle dżone szczypcami lub w inny sposób pozbawiane swej fizykalności, plastycznie sąsiadują z pogodnym czym, że sprawa jest taka, że jest inna, że organizuje to ktoś, kogo uśmiechem Karola Wojtyły, ciepło spoglądającego nie lubię, że zostanę utożsamiony z rozlicznych obrazów i fotografii. Przez czas jakiś z tym, czy tamtym, że to, że owo. Że wydawało się, że istnieje w Polsce ogólna zgoda co do mohery, że niemohery, że Łagiewniewplątywania postaci zmarłego Papieża w doraźne niki, że Toruń, że Wadowice, że szarpaniny polityczne, lecz cóż, kwestia smaku nie płody, że kremówki, że konsensus, że maybah, że liberalizm, że konserwatyzm, że jest wśród słuchaczy toruńskiej rozgłośni zmysłem najsubtelniej wykształconym. Zresztą czegóż się gospodarka, że JPII, że Vaticanum II, że srundum, że to, że tamto… Trzeba jasno stwierdzić, że dyskurs trwający ponad miesiąc na temat poprawki, przerodził się spodziewać po tym, jak latem ubiegłego roku jedna w dyskurs na temat aborcji, stąd w dyskurs na temat Rydzyka i Tysiąca innych rzeczy. z gazet wydrukowała obszerny artykuł dowodzący, Dyskurs przerodził się w bełkot… bełkot, odciągający od psiego, tj. ludzkiego, oboże Jan Paweł II popierał w zasadzie karę śmierci. wiązku bronienia praw człowieka. Przeskok w stronę kary głównej pozwala płynnie Sierpień 2006. Przy piwku w Browarmii rozmawiam z kolegą Krakusem o Powstaprzejść do puenty. Jak już bowiem wspomniałem, niu Warszawskim. Przyłączyłbyś się? Przyłączyłbym się. A nie byłoby tak, że gdybym niewykonalna jest próba rzeczowego i systematyczCię spytał w ’44, powiedziałbyś, że nie teraz, bo masz na głowie inne biznesy? Nie nego zrelacjonowania tego wydarzenia. Zamiast tego wiem. Chyba nie. dodam na zakończenie, że tak jak w poemacie rozDoszliśmy do placu Piłsudskiego i odmówiliśmy Różaniec Św. Zdrowaśka po kwitającym cała idea wiersza tkwi już w jego pierwzdrowaśce, zapalając znicz po zniczu. Dziękuję za modlitwę, dobranoc. Dobranoc. szych słowach, tak moje wrażenia z tej manifestacji Idę do domu, może zaraz dostanę w zęby od obrońców socjalistycznych praw człokondensują się w jednym zdaniu wypowiedzianym wieka? Niebo ciemnieje i chmurnieje. przez pewną starszą panią. W pewnym bowiem momencie jedna z uczestniczek „marszu w obronie W przypadku prawa wewnętrznie niesprawiedliwego, jakim jest prawo dopuszczażycia”, z wyrazem jące przerywanie ciąży i eutanazję, nie wolno się nigdy do niego dostosować ani uczestszczerej i niezaniczyć w kształtowaniu opinii publicznej przychylnej takiemu prawu, ani też okazywać kłamanej pogardy rzuciła mi w twarz: mu poparcia w głosowaniu. (JPII, Evangelium Vitae, nr 73). „Pana to ja bym Nie, nie mieszajmy poczciwego Dziadka, co jadał kremówki… zepsułby nam pierwszego zabiła”. nasze niepoczciwe bajdurzenie… Myślę o tym i wracam do domu. A mój zadowolony Anioł Stróż idzie obok mnie. Kraśny fizyka, filozofia Marsz eschatologiczny Maciej Gnyszka wiadomo co Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 młodzkarnia Imieniny Ponieważ numer jest specjalny, chciałem również zaproponować coś specjalnego. Pragnę mianowicie wykonać mały eksperyment z mózgiem, bodźcami i zezem w roli głównej. W wyniku mamy otrzymać majowo-czerwcowy odcinek poświęcony imionom i funkcji kobiety w marketingu. Żeby było spontaniczniej dorzucam dwa losowe elementy, które posłużą za input – przed swoim lewym okiem i głównie w prawej półkuli mam obraz niepokojąco pięknej pani Niny – oficjalnej i świętej jak siostra dziewczyny traktora, zaś przed okiem prawym i głównie w lewej półkuli postać złej wróżki z bajki o Śpiącej Królewnie, z którą się chwilowo utożsamiam (tej, która nie została zaproszona na imprezę z okazji Królewny i musiała wprosić się sama urozmaicając przy okazji dość puste życie rodziny królewskiej. Utożsamienie spowodowane jest dość niziutkimi pobudkami redaktora Trepczyńskiego, które spowodowały, że ‘zapomniał’ poinformować mnie o sesji zdjęciowej z naszą Miss Traktora). By wszystkie elementy naszego eksperymentu były odpowiednio ustalone, przyjmujemy w sprawie roli kobiety w marketingu mało kontrowersyjną tezę, że kobieta w marketingu jest traktowana przedmiotowo, czyli najzwyczajniej w świecie seksistowsko. W sprawie imion chcemy zaś przyjąć teorie-bardzo-magicznego-odniesienia®©. (Nie chodzi tutaj o jakieś naiwne realizmy. Trudno mi ze względu na brak miejsca wdawać się w jakieś szczegóły, zamiast tego zamieszczam w przypisach przykład, który dość dobrze ilustruje, o co chodzi.). Dla symetrii, struktury, itd. przyjmujemy symetrię, strukturę, itd. ludzkiej perpcepcji i pojmowania. Prócz tego, by wzmocnić dwoistości – dodajemy podwójność numeru z granicznym rozdarciem między majem i czerwcem jako kompletnie różnymi kontynuacjami kwietnia (zdaję sobie świetnie sprawę, że naciągane to). Teraz, gdy wszystko mamy już zebrane – a więc Nina, zła wróżka, teza „kobieta = mięso reklamy”, bardzo-magiczna-teoria-odniesienia®© i do tego jeszcze dwojakiego rodzaju popłuczyny po kwietniowym miksie memory and desire, możemy przystąpić do naszego eksperymentu. Wlewamy więc wszystko powoli przez lewe i prawe oko, do odpowiednich półkul, miksując przy tym zezem zbieżnym, przymykam oczy aż do zupełnego zamknięcia. Oczywiście w wersji zbieżnej, czyli tej, która – w przeciwieństwie do skrajnie idiotycznego zeza rozbieżnego a la Sartre – czasami wygląda kpiąco i intrygująco. Dziękujemy Nino, że zgodziłaś się przyjąć właśnie naszą propozycję – chodziły bowiem po mieście słuchy, że dostałaś podobne oferty z MiSMaP-u [konkretnie z Wydziału Geografii] i od forum kognitywistycznego, byś została odpowiednio Miss Mapy i Miss Understanding. Jeszcze raz – świetnie, że wybrałaś nas. Miejsce dziewczyny, jak głosi ludowa mądrość – jest na traktorze. Zadawałem się kiedyś z pewną Olą. Widziałem ją w wielu rzeczach, podobnie jak jej imię w wielu wyrazach. Najśmieszniejsze było dostrzeganie przeróżnych homomorfizmów. Na przykład taki, przy którym brało się dowolne wyrazy zawierające ‘olę’, a który w obrazie zawsze dawał sytuacje rozwalającej się relacji międzyludzkiej i uczuć z tym związanych. Podstawiamy „coca-cola swawola pierdoli cholera olewa boli dola wola rola sto-lat melancholii” i od razu widzimy niewesołą sytuację podmiotu lirycznego, który został olany. [a ciągi słów były czasami znacznie dłuższe, nawet kilkadziesiąt wyrazów!]. [Zacisnąłem oczy jeszcze mocniej, zeza doprowadziłem tak daleko, jak się dało. Wciągnąłem całą objętość brudnego powietrza do płuc. Treścią świadomości stają się różne powidzenia. Poczułem wyraźnie ciepło w lewej części mózgu. Imię Niny pękło na dwie części. Druga sylaba zmieniła przypadek i zapętliła się w tanie rymy. Pierwsza część imienia najzwyczajniej zniknęła. Na jej miejsce wcisnęła się reklama telefonii komórkowej, a dokładniej ta wszechobecna z rozwiązłą kobietą żrącą mięsny tort [a więc nie era fuck-fuck czy łatwe doładowania, a play]. Pojawiły się konkretne słowa. Szybko je spamiętałem. Rozluźniłem się myśląc, że to koniec, ale wtedy błysnęła druga wizja, tym razem wyraźnie w prawej półkuli – trochę bardziej spod powierzchni i znacznie bardziej obrazowa – obleśna i bezbożna – wypisz wymaluj dr Bober. Tutaj zapamiętałem obraz i uczucie. Otworzyłem oczy, spisałem powyższy komentarz, a następnie oba widzenia.] Oto końcowy wynik eksperymentu: DZIEWCZYNY Z WITRYNY play ma jutro urodziny: z kiepskiej gliny manekiny plus lilowe morliny plus więcej padliny plus grzech bez winy... w granicy na końcu liny explicite miny waginy [drugi kawałek bardziej prozą, ale za to bardziej poetycki] Leżała [jakaś ona] naga na łące. Wkoło pełno kwiatów białych i niebieskich. Oczy miała zamknięte, rozpuszczone złote włosy zasłaniały trzy czwarte twarzy. Nogi – w kolanach lekko ugięte, leżały bezwstydnie rozchylone. Na jej kroczu, brzęcząc, pasły się muchy (co chwila któraś podrywała się tylko po to, by za chwilę wylądować z powrotem). Obok leżało 11 krowich gówien i odcięty krowi łeb. Bóg nie jest dobry – Bóg jest miłością. Bóg nie jest landrynkiem – Bóg jest potężnym narkotykiem. Jesteśmy mu bardziej potrzebni niż on nam. Jesteśmy lustrem, w którym Bóg się ogląda. Nieodparta a bezsensowna chęć odmówienia współpracy. Na pocieszenie w szkole można sobie wybrać pomiędzy religią a etyką. Bądźmy szczerzy – wyniki eksperymentu nie powalają jakąś specjalną ilością dobra, prawdy czy piękna. Co więcej niewiele mają wspólnego z tytułową Niną, czy postacią złej wróżki, która niespecjalnie ciekawie namieszała. Ucieszę się niezmiernie, jeżeli komuś na tyle zrobi się szkoda czasu zmarnowanego na przeczytanie powyższego, że zechce go jeszcze trochę zmarnować na napisanie do mnie grubego mejla, w którym pokazując, jakim jestem wieśniakiem, sam o sobie co nieco powie. Na mejla chętnie odpowiem – ustaliliśmy bowiem z redaktorem Trepczyńskim, że po wakacjach w młodzkarni mają się znajdować głównie złośliwe, pełne goryczy, nie-pozbawione-jednakpewnego-uroku wyklinanki na osoby mniej lub bardziej wśród nas znane. Muszę się więc dorobić – najlepiej pośród czytelników (choć jakiś redaktor czy redaktorka też od biedy mogliby być) – jakichś osobistych wrogów. Mój osobisty adres do tego przedsięwzięcia: nie_do_ [email protected] Rafał Młodzki filozofia, mgr informatyki Och kochana Nino, nachalna reklama i gorycz bycia nie zaproszonym na sesję, na której się rodziłaś [Krakowiak: najgorsze jest poczucie bycia niezaporoszonym na ucztę życia] zastąpiła cię zupełnie – „straciłem ciebie, nim jeszcze cię miałem, tak było napisane, sam tak napisałem”. Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 10 w lusterku traktora Miss Uniwerkum Demokracja się nie sprawdza. Wracamy do metod starego dobrego, a przynajmniej cholernie romantycznego średniowiecza. Oto Nina – super dziewczyna. Miss Uniwerku. Kto ma wonty, niech nam przestawia szczękę rękawicą, jeśli nie pęka. A jak nie – niech siedzi cicho, bo i tak nie ma racji. Młodzki & Trepczyński O czym nie można mówić o tym można... śpiewać Aktówka z plikiem partytur tylko zewnętrznie przypominała tajemniczą teczkę sędziego Jamroza. Nuty Palestriny i Dowlanda napięte w gotowości wyśpiewania ustami naszego sześciorga, ujrzały światła wieczornego wagonu. Linia podwarszawskiej wukadki sączyła się wąskim strumieniem między blokami Miedzianej, poprzez szerokie rozlewiska Reduty i Odolan aż po bezładne suburbia drzemiącej stolicy. Kolejowy ścisk zinterioryzował mnie, wchłonął jak gąbka. Spojrzałem na madrygał Dowlanda, który pojutrze miałem zaśpiewać z „Imprevisti” w jednym z kościołów. Świecki tekst nie mógł sprofanować wnętrz świątyni – renesansowe słowa, zbyt kalekie by mogły wyjawić prawdę, ledwie muskały satynowe kotary sacrum. Jakiś chrobot przerwał stan mojego letargu, dziwnego o tej porze, kiedy w maju ludzie grzęzną w zaspach śniegu. Nic wielkiego. W styczniu chodziliśmy po Dynasach w krótkim rękawie. Podniosłem wzrok. Dziewczyna z niezrozumiałą zaciekłością walczyła z chrobotem słuchawek. Fala jałowego techno wylewała się z nieszczelnych pluskiew, którymi piętnastolatka zatkała sobie uszy. Skrzywiłem się po skinowsku, patrząc na współpasażerów. Biały kołnierzyk zasłonięty ścianą z żółtych stron Rzepy. Zero reakcji. Rzuciłem dziewczynie gestapowskie spojrzenie i wyciągnąłem kodeks cywilny. Własność roju pszczół. Dudnienie dyskotekowej miazgi. Własność roju pszczół, do cholery. Skup się! W tym momencie ze środka wagonu wydobył się hardrockowy riff. Dwa grafomańskie motywy doszły uszu mojego sąsiada, który z bólem na twarzy usiłował czytać monografię o chirurgii szczękowej na Mirowie. Zawrzał we mnie gniew drażnionego tygrysa, więc raz jeszcze spojrzałem na dziewczynę, której niezmącony spokój na twarzy (notabene nic nieznaczącej), irytował kontrastem z dudniącą, nieprzejednaną, odmóżdżoną porcją elektronicznych werbelków. Własność roju pszczół, na litość Boską! Zdusiłem w sobie pragnienie wielkiego przekleństwa, które nasuwało mi się nieuchronnie i tym mocniej, im bardziej obojętni byli inni pasażerowie. Widziałem ich znudzone twarze, czułem ich wewnętrzną niechęć do tego hałasu, ale zarazem miałem namacalny dowód na ich zupełną obojętność i bezradność. Nie był to nawet z ich strony konkretny przeciw. Była to jakaś zupełna bierność. Zastanowiło mnie, o czym myśleli. O czym myślała ona, piętnastoletnia bździągwa w słuchawkach. Mózg waży półtora kilograma. Jako mokra gąbka zamknięta w rezonującej czaszce sprawia efekt piorunujący. Niemożliwe było,4 Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 11 reflektorem traktora Duchota na uniwersyteckim podwórku Ninę zawiódł na podwórko KP1/NŚ69 i sfotografował dzielny Lucjan Zbliża się wielkimi krokami ciepła wiosna, a na uniwersytecie atmosfera wyprzedziła swój czas. I to bynajmniej nie w związku z pogodą, na którą zawsze można zwalić wszystkie swoje nastroje. Tym razem wkroczyła druga z panien, nie taka może ładna, choć równie atrakcyjna – polityka. Na nią też spada bardzo często ciężar odpowiedzialności, nieraz słusznie. Ona zresztą niczym się nie przejmuje i zazwyczaj „robi swoje”. Teraz naprawdę się rozbrykała. Atmosfera duchoty wisi w powietrzu już od jakiegoś czasu. Jeszcze nie wiadomo, czy będzie burza, ale niektórzy się na nią przygotowują. Pracownicy uniwersytetu albo szykują się na ewentualną walkę z niewiadomym złem, albo cierpliwie czekają na rozwój wydarzeń z dystansu, ze stoickim spokojem. Część z nich poinformowała o tym studentów w wyniku przesadnej duchoty małych sal seminaryjnych. Działo się to na ogół między wersami, w tajemnicy albo w duchu wolnościowo-demokratycznym, explicite. Studenci rejestrują, ale nie reagują – zupełnie jak w babcinych wojennych historiach. Choć to pewnie nie to samo, bo demokracja niby na wszystko zezwala. Duszne nie-wiadomo-co przenika również atmosferę części kółek akademickich, zwłaszcza tych z zakresu historii idei czy polityki. Jak wiadomo, filozofia filozofii czy idea idei, polityka polityce nierówna, więc nie wszędzie jest tak samo duszno. Ale duszno jest, i to się czuje. Ale czy rzeczywiście jest po co, że tak spytam panią Politykę, tak niemiły stan wprowadzać? Rozmowy teoretyczne nie zawsze wiążą się z pójściem na bagnety, więc chyba nie ma się pani czego obawiać. Pewnie nie przekona, to pani, bo pani nigdy nie słucha, nawet Wysokiego Trybunału. Może jednak coś do pani dotrze, w końcu nawet najtwardsi zmieniają zdanie. Tymczasem duchota czasem ustępuje jakiejś burzy, ale zazwyczaj dość niewielkiej i mało szkodliwej. Może dzięki tym burzom, atmosfera się trochę rozładuje i nieznośne ciepełko pójdzie hen. Na razie jednak każdy robi i myśli swoje, czekając na nieprzewidziane przez nikogo, nawet przez samą knująca panią Politykę, zdarzenia. Kryśka Bielecka filozofia 4 by dziewczyna mogła myśleć o czymkolwiek. Żadna z części jej ciała nawet nie drgała w rytmie „muzyki”. Zdumiało mnie to, a im bardziej zażenowany byłem tym kuriozalnym kontrastem, tym bardziej rosła moja agresja. W końcu jednak zacisnąłem zęby i myśląc o koncercie zespołu, pszczołach i chirurgii, spytałem uprzejmie, czy nie mogłaby odrobinę ściszyć muzyki. Dziewczyna ani drgnęła, więc trąciłem jej ramię. Jej wzrok wyrażał jednak pustkę. Nie wiedziałem, czy górę wzięła nade mną litość, czy odraza. Powtórzyłem mimo to uprzejmą prośbę, która znów nie doczekała się reakcji. Własność roju pszczół. Zacząłem przedrzeźniać dyskotekowe podrygi, ale złapawszy się na tej upokarzającej niedojrzałości emocjonalnej, chwyciłem gwałtownie oba ramiona pasażerki i szarpnąłem nimi w napadzie furii. Dopiero wtedy ten dziwny manekin ocknął się z drzemki. Dziewczyna, spojrzawszy na mnie zapyziałymi oczami, przełączyła na kolejną wyrafinowaną kompozycję, po czym najzwyczajniej przyssała się do szyby w pozie niedorozwiniętej minogi. Mężczyzna w białym kołnierzyku nawet nie drgnął. Zbliżaliśmy się do Reguł. Próbowałem to później wysłowić, uwolnić się z poczucia bezsiły, jaka ogarnęła mnie po tym zdarzeniu. Mój zespół, z którym śpiewam od roku – sekstet dryfujący po morzu muzyki dawnej, nie przyjął mojej opowieści zbyt emocjonalnie. Uznaliśmy, że nie ma po prostu o czym mówić. Wszyscy jesteśmy bombardowani tą quasi-prywatnością muzyki. To, co poprzez muzykę nas wyraża, zostało nam dane w formie intymnych z pozoru, elitarnych słuchawek, które oddzielają nas od rzeczywistości, z jaką nie chcemy się mierzyć. Dziś świat zapija się muzyką, tak jak dawniej narkotyzował się opium. Zadowalamy się mielonką, która sączy się nam do czaszek i drąży swoje tunele. W hipermarketach, siłowniach, butikach. Istny koszmar. Ale ta wirtualna rzeczywistość prywatnej muzyki pluskiew wymknęła się społeczeństwu spod kontroli. Wielu nie widzi jeszcze tego problemu, ale przyjdzie taki dzień, w którym osoba bez słuchawek będzie skazana na kakofonię multicentrycznych źródeł dźwiękowych, które nie będą już łączyć, jak dziś – w salach koncertowych, dyskotekach czy kawiarniach. Te aroganckie, egoistyczne sfery zindywidualizują się i oddzielą nas od siebie nawzajem. Pasażer środków miejskiej komunikacji nie będzie w stanie podróżować bez słuchawek bez narażenia się na rozstrój nerwowy i głuchotę. Nauczymy się wszyscy języka migowego, tylko po to, by stwierdzić, że nikt nie chce już z nami rozmawiać. I nie wiem jak wy, ale ja wtedy ucieknę w świat Dowlanda, Lassusa czy Bacha. I aby nie przeklinać na uliczne i autobusowe tortury, zajmę się śpiewem, by choć przez moment czuć, że to naprawdę ja tworzę muzykę dla innych i z innymi. Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 Mateusz Irmiński prawo, filozofia i chór 12 koła traktora A WAS? rozmowa z prezesem koła, Anią Kuczyńską Czy analizy socjologiczne mogą zainteresować kogoś spoza socjologii? No pewnie. Na nasze spotkania przychodzą ludzie z prawa, psychologii, filozofii, historii, MISH-u... Każdy może przyjść i zaproponować temat konferencji czy spotkania. Niczego nie odrzucamy kategorycznie. Możemy coś zmodyfikować, zaprosić więcej gości, żeby dyskusja była wyrównana. Załóżmy, że ktoś zaproponuje temat lustracji i będzie chciał zaprosić księdza Isakowicza-Zaleskiego. My zasugerujemy, że warto na przykład zaprosić również prawnika i etyka. Zadbamy o informacje, plakaty, salę... W tym też mamy już wprawę. Jak często odbywają się te konferencje? Czasami nie ma ich całymi miesiącami, a czasem w jednym miesiącu potrafi być sześć. Istny wybuch. Na naszej stronie www.warsztaty.org znajduje się archiwum dwudziestu pięciu debat, które zorganizowaliśmy. 17 maja, w sali 316 w nowym BUW-ie odbędzie się debata „Marketing polityczny – demokracja na sprzedaż?” Gościem będzie między innymi Gerard Neugschwandtner – rzecznik prasowy w sztabie Schwarzeneggera. A co poza konferencjami? Badania. Przeprowadzamy wywiady i ankiety. Czasami z własnej inwencji, a czasem zgłaszają się do nas osoby czy instytucje z zewnątrz. Członkowie Warsztatów badali już m.in. przyczyny zamieszek wśród demonstrujących w Budapeszcie lub pracy pracowników firmy telemarketingowej. Przeprowadzaliśmy badanie porównawcze postawy wobec globalizacji wśród studentów chińskich i polskich uczelni. Aktualnie zajmujemy się badaniem adaptacji do miasta. Czy trzeba mieć wiedzę socjologiczną, żeby uczestniczyć w przeprowadzaniu takich badań? Nie, nie trzeba. Badania przygotowujemy w grupach, w których są osoby z większym metodologicznym „talentem” i doświadczeniem. Tu tak samo – każdy może przyjść i zaproponować temat badania. Albo podłączyć się pod już istniejący projekt. 26 maja zapraszamy wszystkich na Piknik Naukowy Polskiego Radia Bis. Będziemy prezentować naszą działalność na jednym ze stoisk na Rynku Nowego Miasta oraz przeprowadzać badanie wśród uczestników, aby dowiedzieć się, kto na piknik przychodzi i dlaczego. Jak jeszcze można się z wami zapoznać? Najlepiej przychodzić na konferencje lub spotkania organizacyjne, które odbywają się co tydzień. Żeby dowiedzieć się co, gdzie i kiedy, wystarczy napisać do nas mejla: [email protected] Czasem rozsyłamy informacje o spotkaniach rekrutacyjnych. Wiadomo, że nie każdy, kto przyjdzie, decyduje się na włączenie się w działalność warsztatów. A tych, którzy zostają, pytamy, dlaczego przyszli, czym chcą się zajmować tak, aby każdy zajmował się czymś, czym się interesuje. To znaczy, że badacie zainteresowanych badaniami? No, tak. Dlaczego to robicie? Te badania? Z ciekawości i żądzy wiedzy (śmiech). A tak zupełnie serio: To naprawdę ma praktyczne zastosowanie. Polskie Radio dzięki naszym zeszłorocznym badaniom zmieniło m.in. pewne kwestie związane z reklamą tegorocznej edycji pikniku. Czujemy, że te badania są potrzebne. Co najbardziej lubisz w warsztatach? To, że dodają mi pozytywnej energii. Jeżdżę po całej Polsce i poznaję ciekawych ludzi. Czasami, kiedy coś nie wychodzi, ma się ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Ale gdy widzi się zapał innych, ich chęć działania i ilość pracy wkładanej w różne przedsięwzięcia, to gdy tylko skończy się jeden projekt, tęskni się za następnym. To uzależnia. Ania Maresz filozofia Francja wybiera Twórcy bloga www.francjawybiera2007.blox.pl – blog WAS Tysiące czytelników, linki w każdym internetowym artykule Gazety Wyborczej o Francji, dobry placement na głównej stronie portalu gazeta.pl – Komu się nie marzy? Dobrą markę, świetne przedsięwzięcie kreuje się latami. Choć niekoniecznie, bo tworząc blog www.francjawybiera2007.blox.pl wykazaliśmy, że można to zrobić w 26 dni. Siedzę w ławie, laptop mam na kolanach, z refektarza obok dobiega poranny śpiew psalmów. Zaraz skończą i westybul zapełni się staruszkami w kraciastych marynarkach, którzy przysiądą się do mnie, wyjmą laptopy, sprawdzą mejle i rozejdą się po salach, by wykładać klasyczne przedmioty. To świt na Uniwersytecie Ludowym Nørregaard w Bjerringbro w Danii. Jedno z wielu stypendiów, na jakie wyjeżdża się z Krakowskiego Przedmieścia. Twórcy bloga co prawda pisali swoje teksty z Paryża, Lille, Jerozolimy, Amsterdamu, Warszawy, a zarządzani byli z Bjerringbro, to jednak wszystkich łączył kampus na Krakowskim. Świeżo po powrocie ze stypendiów, albo właśnie z nich korzystający, studiujący, piszący magisterki lub świeżo po ślubowaniu radcowskim – i znający się jeszcze z kampusu, skojarzeni przez Warsztaty Analiz Socjologicznych. Warsztaty Analiz Socjologicznych, z siedzibą na ulicy Karowej, podejmują nowatorskie projekty, które łamią utarte schematy podziałów politycznych, zależności finansowych od fundacji, czy nawet instytucjonalnych sposobów zarządzania. Wyjazdowy projekt w Budapeszcie, gdzie rozgorzały zamieszki jesienią 2006 roku, by sprawdzić, czy również w Polsce może dojść do destabilizacji – a teraz stworzenie nowej jakości na polskim rynku medialnym przez codzienne analizowanie i komentowanie w internecie francuskiej rzeczywistości przed wyborami prezydenckimi – to firmowe przedsięwzięcia warsztatów. Blog www.francjawybiera2007.blox.pl wróci 4. czerwca, na tydzień przed wyborami parlamentarnymi. Wciąż można dołączyć do grona autorów, bo chętnie dzielimy się doświadczeniem: [email protected] Warsztaty Analiz Socjologicznych wkrótce przystąpią do kolejnych projektów. Bądźcie z nami. Agnieszka Szmilewska Francuzi potrafią wymyślić kilkanaście taryfikacji biletów do muzeum albo nałożyć sto różnych podatków, nie mówiąc o wymyślaniu nowych gatunków serów. Polityka międzynarodowa, funkcjonowanie nadsekwańskiej gospodarki i gąszcz napoleońskich przepisów to konik Agnieszki, która studiuje prawo, uczęszcza do Szkoły Prawa Francuskiego WPiA, a w październiku jedzie na dwa lata do – ukończonego przez Sarkozy’ego – instytutu Science-Po w Paryżu. Anna Helena Dryjańska To Francuzki wiodą prym w filozofii feministycznej. Tym większy paradoks, że dopiero w 1944 roku zdobyły sufraż, a posłanek i senatorek jest wciąż mniej, niż w innych krajach europejskich – studia genderowe i kulturowe to zainteresowania Anny, która studiuje socjologię oraz pracuje nad tłumaczeniem pierwszego traktatu metodologicznego w historii socjologii, napisanego przez matkę-założycielkę dyscypliny – Harriet Martineau. Andrzej Kozicki politologia Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 4 traktora instrukcja obsługi Kłody pod nogi rozmowa z Arturem Tonderą, posłem Instytutu Filozofii Zapisy na przedmioty już w czerwcu i zajęcia nie kończące się egzaminem na ocenę, wliczaną potem do średniej. Oto największe nowości uchwalonego przez Parlament UW i Senat UW regulaminu studiów. Czy wszyscy są zadowoleni? Jak skomentujesz wprowadzenie obowiazku zaliczenia na ocenę przedmiotów nie kończących się egzaminem? Wydaje mi się, że nowe przepisy zostały wprowadzone pod dyktando wydziałów kierunków ścisłych. Tam rzeczywiście mają one sens, bo na większości zajęć te oceny i tak się dostaje. Takich zajęć, jak u nas, nieocenialnych jest tam mało. Na wydziałach humanistycznych te przedmioty są trudno mierzalne. Seminarium, na którym czyta się lektury z róznych działów filozofii. Jak tu oceniać? Kolokwium z treści tekstów? To byłby jakiś absurd. Wiadomo, że u nas te oceny będą wydawane albo za obecności, albo taśmowo wszyscy będą dostawali, mam nadzieję, piątki. Tak czy inaczej jest to dla nas system bezsensowny. A zapisy na zajęcia jeszcze w czerwcu? Nie tylko u nas, na filozofii, ale w ogóle idzie to w złym kierunku. W odwrotnym, niż mi się wydaje, że powinno. Wzorem uniwersytetów amerykańskich, przynajmniej zgodnie z tym, co o nich słyszałem, powinno być tak jak u nas na filozofii, że student na początku roku przez tydzień czy dwa chodzi do różnych wykładowców, sprawdza, co mu się podoba, na co by chciał chodzić, trwa taki czas wybierania i dopiero później może dokonać ostatecznego wyboru. Tymczasem tutaj ten wybór musi być na ślepo. To może być jakoś rekompensowane w miarę dokładnymi syllabusami itp. Ale nie są to metody doskonałe, podobnie system informatyczny uniwersytetu. 4 Andrzej Kozicki Francuski jest jedynym językiem, którym włada polski prezydent. Polskie przepisy wyborcze, a co za tym idzie: kampanie, prowadzone są na wzór francuski – marketing polityczny i wpływ świata wartości na sposób politykowania intryguje Andrzeja, który studiował na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie, Uniwersytecie Ludowym w Silkeborgu, a obecnie na Uniwersytecie Ludowym Nørregaard w Bjerringbro, niemniej wróci dokończyć nauki polityczne na Krakowskim Przedmieściu. Oprócz wyżej wymienionych, bloga współtworzyli: Bartłomiej Bartel, Aleksander Borkowski, Paweł Grabczak, Danuta Grassa, Antoni Heba, Adam Holzman, Wojciech Kazanecki, Sebastian Meitz, Radek Pyffel, Maja Wojciechowska, Aleksander Z. Zioło. Dlaczego nie padła propozycja, by nie było to zasadą dla wszystkich wydziałów? Było bardzo duże ciśnienie, żeby w końcu uchwalić regulamin, bo bardzo długo nie był uchwalany. Poprzedni w wielu miejscach był anachroniczny. Chciano go jak najszybciej uchwalić i wziąć się za poprawki. Ale poprawki zaproponowała komisja parlamentarna. Tak, ale chyba poza filozofią i lingwistyką nikt tak strasznie nie protestował. Też była taka groźba, że Senat będzie przeciwko, odrzuci wszystkie nasze pomysły i wprowadzi jakiś regulamin przeciwko studentom. Co nie wydaje mi się prawdą. Ale rzeczywiście ta przewaga zwolenników regulaminu była przytłaczająca. Można było ustalić, że taka jest zasada ogólna, ale dopuszczalne są wyjątki. Wydział czy instytut mógłby się od niej uchylić i działać na zasadach zgodnych ze specyfiką danego kierunku. Za tym idzie taka myśl, która w różnych dziedzinach studiowania wygrywa na naszym uniwersytecie. Ścierają się takie dwie wizje uniwersytetu: jako federacji poszczególnych jednostek i jako organizmu silnie scentralizowanego. Chyba zarówno jeśli chodzi o regulamin studiów, jak i stupendia itp., to wygrywa ta druga. I za tym chyba idzie takie, a nie inne rozumienie regulaminu. Regulamin Studiów na UW z dnia 18 października 2006 r. § 17 ust. 6. Pierwsza tura zapisów na zajęcia całoroczne lub prowadzone w semestrze zimowym albo w pierwszym trymestrze przebiega od 1 do 30 czerwca poprzedniego roku akademickiego. Zapisy na zajęcia w semestrze letnim w pierwszej turze odbywają się od 1 do 30 grudnia roku akademickiego, w którym będą odbywać się te zajęcia. § 24 ust. 1. Wszystkie przedmioty przewidziane planem studiów, z wyjątkiem wychowania fizycznego, kończą się egzaminem lub zaliczeniem na ocenę. § 31 ust. 1. Średnią ocenę etapu studiów ustala się jako średnią arytmetyczną ze wszystkich ocen z egzaminów i wszystkich ocen końcowych z przedmiotów niekończących się egzaminem, składających się na plan studiów danego etapu, z zaokrągleniem do części setnych. Jeśli w planie studiów danego etapu są przewidziane przedmioty do wyboru, a student zaliczył ich więcej niż wymaga tego plan, przy obliczaniu średniej bierze się pod uwagę oceny najwyższe. Zobacz Protokół z II cz. I posiedzenia Parlamentu Studentów UW z 12 grudnia 2006 r. – pkt 5. – http://tiny.pl/d8l1 Otwarto dyskusję nad projektem Regulaminu Studiów w UW. Wojciech Figiel (ILS) (...) Mówca stwierdził, że na jego wydziale projektowane kryteria wyliczania średniej spowodują, że nie- Są jeszcze Rady Wydziałów. Czy mogą wstrzymać te zmiany? Jeśli chodzi o oceny, to na pewno Rada nie może dokonywać żadnych zmian. Co do zapisów, w tym roku na filozofii nie będzie ich jeszcze na wszystkie przedmioty, tylko na obowiązkowe. Ale w dalszej perpektywie będą na wszystko i od tego nie ma ucieczki. Co śmieszniejsze, na Radzie Instytutu również wykładowcy, kiedy dowiedzieli się, że takie przepisy będą wprowadzane, reagowali na to albo ze zdziwieniem, albo z niedowierzaniem, że ulepsza się to, co jest dobre. Jest jakakolwiek szansa na hamowanie? Wydaje mi się, że część przepisów, głównie te o ocenach, to będzie po prostu fikcja. Naczel malże nikt nie będzie otrzymywał dyplomu z wyróżnieniem. Artur Tondera (IF) zabrał głos. Stwierdził, że projektowane zmiany sposobu wyliczania średniej są „absurdalne” dla studentów kierunków humanistycznych. (...) Filip Straburzyński (IH) wyraził wątpliwość, czy odrzucenie projektowanego regulaminu nie zepsuje stosunków Parlamentu Studentów z Senatem. W trybie sprostowania Artur Tondera (IF). Poseł stwierdził, że już raz odrzucono proponowany regulamin co, jego zdaniem, wyszło na dobre studentom UW. Głos zabrał Seweryn Dmowski (INP). Wyraził on przekonanie, iż jeżeli Parlament odrzuci Regulamin, to i tak zostanie on później przegłosowany w Senacie UW. Według niego przyjęcie Regulaminu Studiów postawi Parlament Studentów w dobrej sytuacji na ewentualność przyszłych negocjacji z władzami UW. Grzegorz Woźnicki (WPsych) powiedział, że nieodwracalność decyzji podejmowanych w ramach systemu USOS przyniesie tak dużej uczelni jak UW spore zyski finansowe. [...] Głosowanie: Wyniki głosowania: 87 za, 23 przeciw, 6 wstrzymujących się. Zobacz też Protokół nr 18 z posiedzenia Senatu UW z 18 października 2006 r. – pkt 4. – nt. poprawek § 17 ust. 6 i § 24 ust. 1 – http://tiny.pl/d8lk Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 13 14 tractor sum Co powiedzieć chciał Rzymianin czyli radykalny przekład dla każdego z łaciny na nasze z komentarzem i przypisami Witajcie, witajcie! Jak minęła wam majówka? Mam nadzieję, że wszyscy wypoczęliście i z nowym zapasem wczesnomajowych sił zgodnie ruszymy do kolejnego fragmentu naszego tłumaczenia. Spójrzmy więc, co tym razem przygotował nam wielki H. quid uetat? ut pueris olim dant crustula blandi doctores, elementa uelint ut discere prima: Wers zaczyna się frazą „quid uetat”. „Qui” już rozpracowaliśmy – ta onomatopeja wskazuje nam na pewne kwiczące (kwiii!!) zwierzę hodowlane. Dopisane na końcu „d” jest kolejnym znakiem panoszącej się w wierszu angielszczyzny (pamiętamy – okres birminghamsko-plymouthski). Jest to pozostałość końcówki -ed, która w języku Szekspira i Ali’ego G tworzy imiesłowy przymiotnikowe. Znaczy więc „quid” tyle, co „świński” bądź „zeświniony”. Czegóż zaś dotyczy ten niewybredny epitet? Ano chodzi o „uetat” czyli po naszemu „etat”. Autorowi najwyraźniej nie podoba się praca kierowcy TIR-a, uważa ją za paskudną, nieprzyjemną, i zmuszającą do podejmowania działań nie do końca słusznych moralnie (świńskich). Tajemnicze „u” na początku może oznaczać jedną z dwóch rzeczy: albo chodzi „łetat”, formę zbitą od łe-etat – łe należy tu kojarzyć z ekspresyjnym wyrazem niezadowolenia, czyli płaczem („łeeee!”), albo jest to zdegenerowana pozostałość „łże-etatu”, a więc stanowiska objętego lustracją (chodzi zapewne o współpracę z wywiadem wojskowym Kartaginy) – kierowcy sardyńskich TIR-ów, podobnie zresztą jak same TIR-y niejednokrotnie wyrażały niechęć w stosunku do tego procesu, wskazując, że współpraca z Kartagińczykami wcale nie jest jednoznacznie godna potępienia (przypadek właściciela firmy rozbiórkowej, K.A.Tona jest tu najbardziej znaczący), a także przypominając, że Kartagina niejednokrotnie zmuszała Sardyńczyków do donoszenia za pomocą słoni (każdy, kto widział sardynkę i słonia, ma świadomość, jak skuteczna mogła to być perswazja). Dodajmy jeszcze, że nie damy się zaskoczyć znakiem zapytania na końcu frazy – wiemy dobrze, że autor pracę potępia, udając jedynie, że ma co do tego wątpliwości, czego wyrazem jest rzekomo pytająca forma zdania. Idźmy więc dalej (metaforycznie – nie ma żadnej konieczności, aby ktokolwiek z Was, drodzy Czytelnicy, opuszczał miejsce, w którym się aktualnie znajduje, choć możliwość taka jest, a krótki relaksujący spacer byłby w tym miejscu wręcz wskazany ze względów zdrowotnych). Następnym słowem jest „ut”, które tak naprawdę powinno mieć formę „od” (badacze nie są zgodni, ale mamy tu chyba do czynienia z przeniesionym w zapis regionalizmem z zakresu wymowy – jakimś mazurzeniem, kurpieniem, wielkopoleniem tudzież innym leniem). Dowiem się zatem skąd (od kogo) pochodzi ładunek TIR-a. Nie kryjmy tego – chodzi o wspomnianą nieco dalej Olę M., znaną starożytnym Rzymie piosenkarkę, największą gwiazdę wysp Morza Śródziemnego na zachód od Korfu. Jej zawód jest zresztą w tekście podkreślony – słowo pueris po zapisaniu od końca i odwróceniu litery „p” (by uzyskać „d” – to pierwotne odwrócenie jest kolejnym dowodem chaosu panującego w utworze) otrzymamy słowo „sirend”. Pani Ola jest określona w wierszu jako „zasyreniona”, co jest wyraźnym nawiązaniem do mitologicznych Syren (i ich uwodzącego śpiewu) lub też do fabrycznej syreny (i jej wycia) – zależnie od gustu czytającego. Słowo „dant” zawiera jedną zbędną literę – „t”. Bez niej mamy „dan”, po małej korekcie – „and”, czyli „i” (i znów angielski). Nadawców jest więc więcej. Spójrzmy dalej – „crustula”. Cru, pochodzące od „crew”, oznacza pewien zespół ludzi, załogę, grupę wykonującą razem pewną pracę (pamiętacie „cruribus” z wiersza o ukradzionej rurce do samochodu?). Dalej liczebnik „stu” wskazuje na liczność grupy, a „la” – na czynność, która ich łączy. Chodzi oczywiście o śpiew (rozumiecie? „lalala”, śpiewanie... jasne?). Mamy więc do czynienia ze stuosobowym chórem czy też chórkiem, wspierającym wokalnie Olę M. w czasie tras koncertowych. A co z „blandi doctores”? Ta fraza jest dokładniejszym opisem chóru – składa się on seksowych tlenionych pielęgniarek w króciutkich spódniczkach i wydekoltowanych bluzeczkach. Jakkolwiek by to nie było oczywiste, Szanownym Czytelnikom należy się kilka słów wyjaśnień. Po pierwsze, choć mamy w oryginale do czynienia ze słowem „doctores” – liczba mnoga (liczbus wielus) od słowa „doktor” – to jednak wykluczone jest, abyśmy mieli do czynienia z lekarkami, w starożytnym Rzymie kariera lekarza zamknięta była dla blondynek. Zakaz ten wprowadził Senat, głównie po to, aby zapobiec zalewowi rynku usług medycznych przez jasnowłosych Słowian, którzy z dyplomami medyków przyjeżdżali do Europy Środkowowschodniej, wykorzystując różnice w pensjach i cenach miedzy Italią i Barbarią do praktyk dumpingowych i nieuczciwej konkurencji. Zostawała im tylko kariera pielęgniarska. Po drugie, można mieć wątpliwości, na jakiej podstawie wygłaszam sądy na temat atrakcyjności pielęgniarek i ich ubioru. Każdy jednak, kto ma podstawową choćby wiedzę o rzymskiej kulturze, wie, że inaczej wyglądające lub ubrane pielęgniarki (czy też nauczycielki, uczennice, policjantki, krawcowe, operatorki obrabiarek czy frezarek) po prostu na scenie by się nie pojawiły. W tym względzie kultura masowa od czasów antycznych nie uległa większym zmianom. Ale to nie koniec wymieniania nadawców paczki. Na końcu jest jeszcze „elementa uelint ut discere prima”. Cóż to za dziwo? Na pewno jakieś części („elementa”). Ale czego? Ano elit! W słowie „uelint”, zgodnie z zasadami arytmetyki bowiem litery „n” oraz „u” się znoszą, jako swoje odwrotności (jak 3/7 i 7/3). Elity są „ut”, czy „od” czegoś, a więc skądś, to elity jakiegoś miejsca. Miejsce to kryje się w sformułowaniu „discere prima”. Mamy tam dwa słowa: disce i reprima (odstęp między wyrazami rzecz jasna się przesunął). „Disce” to „disco” tak naprawdę (jak podobne są e i o...), czyli dyskoteka. A „reprima”? To skrót od „reprymenda”, która wedle Słownika Języka Polskiego oznacza „ostre upomnienie”. W istocie jednak chodzi o coś znacznie cięższego niż upomnienie. Mowa tu o pewnym zjawisku prawno-instytucjonalnym dawnego Rzymu, które nosiło nazwę „dyskoteki karnej”. Instytucja ta powstała w miejsce galer, zsyłania na które zaprzestano z powodu przeciążenia szlaków morskich (galery stały w korkach miast płynąć, przez co kara stawała się zbyt lekka). Osoby skazane za ciężkie przestępstwa lądowały w takich przymusowych bawialniach, gdzie poganiacze batami zmuszali do zabawy przy okropnej muzyce i zbyt drogich napojach. Ciągły taniec wyniszczał organizm nie gorzej niż wiosłowanie, straszliwe dźwięki były gorszą torturą psychiczną niż odosobnienie na morzu i miarowe walenie w bęben, a drożyzna w barze była formą kary materialnej. W wierszu mamy do czynienia z „elitą” takich placówek, stałymi bywalcami, a więc wieloletnimi wyrokowcami, być może zdrajcami stanu, zabójcami czy coś w tym stylu. W każdym razie i oni nadali część tajemniczej przesyłki jadącej na sardyńskim TIR-ze. Zobaczmy więc, co nam wyszło w tych trudnych translatorskich bojach o skuteczne przetłumaczenie fragmentu dorobku wielkiego H. 01/81. WOLNOŚĆ-PRZYMUS. Sardyński TIR (Dużo jeździ, zawsze sam wybiera dokąd) z DHL-u. W niej/na niej golonka i okulary do czytania dla kur; magiczna niemiecka galanteria skórzana. Świńska robota? [Towar] Od piosenkarki Oli M. oraz jej stuosobowego chórku blond seks-pielęgniarek, [a także] części śmietanki karnych dyskotek. I to by było na tyle, jak mawiał swego czasu Wielki Mniemanolog! I niech was prowadzi moc Słownika! prof. dr hab. Eugeniusz Przypał-Sakramencki Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 15 la gente – mieszkańcy Traktu Budujemy nowy, lepszy świat! o karierze w samorządzie Rozmawiam z Jakubem Zbrzeżnym, posłem Parlamentu Studentów UW, członkiem Demokratycznego Klubu Parlamentarnego PS UW, studentem II roku MISH-u, byłym wiceprzewodniczącym Zarządu Samorządu Studentów KMISH UW, pełniącym zaszczytną rolę kochanka Karoliny. Jak się zaczęła Twoja przygoda z samorządem? W czasie obozu integracyjnego w Poroninie organizowanego przez ZSS KMISH. Wtedy to mogłem poznać tzw. działaczy samorządowych. Ci starsi studenci objaśniali nam, nowo przyjętym studentom, meandry funkcjonowania MISH-u – nie tylko kwestie układania planów czy zapisów na egzaminy, ale mówili także o działalności samorządu. Zdecydowanie był to mój pierwszy kontakt z samorządem faktycznie aktywnym. Skąd się wzięło dalsze zaangażowanie w strukturach samorządowych? Po obozie integracyjnym zaproszono część pierwszoroczniaków na spotkanie, na kultowej już Mazowieckastrasse, tj. u naszego obecnie szefa samorządu Adama Puchalskiego. Co mnie skłoniło do udziału w tym spotkaniu? Na pewno nie chęć instytucjonalnego wiązania się z samorządem – władza świecka nigdy mnie nie pociągała. Wynikało to raczej z pewnego długu wdzięczności zaciągniętego wobec przyszłych mishowców. Uważałem, że i ja powinienem im pomóc w odnalezieniu się w kolegium, tak jak starsi koledzy pomogli mnie. Rozmowę przerywa nam telefon – mój rozmówca stale znajduje się pod komórką. Dobiega mnie rozmowa o rozliczeniach i pomysły na rozwiązania problemów z dyscyplinami badawczymi w planach mishowców. Innym powodem była chęć włączenia się w tworzenie MISH-u, z którym – przyznam to szczerze – bardzo silnie się zidentyfikowałem, na polu naukowym i społecznym. Ta fascynacja jest zresztą pewną moją niezdrową obsesją, która objawia się w pewnych ideologicznych zapędach związanych z liberalizacją procesu nauczania – i nie tylko. Chciałbym, by w przyszłości dokonała się istotna zmiana w strukturze studiowania na uniwersytecie – by student uzyskał pełną wolność w zakresie wyboru przedmiotów, a co za tym idzie także pracowników naukowych, z którymi współpracuje. Ideałem byłoby indywidualne kreowanie interdyscyplinarnego programu nauki przez studenta. Chciałbym także, aby pomiędzy studentami a ich opiekunami nawiązywana była partnerska relacja, oczywiście wszystko to z zachowaniem pewnych kurtuazyjnych zachowań. Wprowadzasz swoje idee w życie? W zakresie moich możliwości – tak, robię to w pośredni sposób. To objawia się choćby dzisiaj, kiedy to wszystkie wydziały dostosowują swoje zasady studiowania do nowego regulaminu studiów, który obowiązuje już od przyszłego roku akademickiego. Regulamin porządkuje wiele kwestii związanych z USOS-em, w wielu aspektach niedogodnego dla studenta MISH-u. ZSS KMISH pracuje nad tym, aby zagwarantować studentowi dotychczasowe prawa, a także zapewnić pełną swobodę wyboru przedmiotów oraz rezygnowania z nich. I tu właśnie jest wielkie pole do popisu dla samorządu – należy zadbać o te kwestie i postarać się wykorzystać tę szansę. Tu właśnie widać, jak bardzo samorządy to organizacje prostudenckie, a nie działające dla konkretnych zysków. Jak dalej potoczyły się Twoje losy? W trakcie wspomnianego spotkania okazało się, że wiąże się ono także z tworzeniem nowej listy na wybory samorządowe. Jak mówiłem – z początku nie chciałem się instytucjonalizować. Ostatecznie jednak, po rozmowie z innymi, uznaliśmy wspólnie, że funkcja członka zarządu Kolegium MISH-u będzie odpowiednią do pomagania w pracy samorządowej. Zostałem zatem wpisany na listę, weksel podpisałem i sytuacja potoczyła się dalej sama. W następnym roku akademickim przez cały pierwszy semestr byłem wiceprzewodniczącym ZSS KMISH. Dało się to pogodzić z poważnym studiowaniem; miałem pewien komfort psychiczny, że spokojnie zdążę się rozliczyć z egzaminów. To wszystko zajmuje dużo czasu także dlatego, że związane jest z życiem towarzyskim i jego animowaniem. Mam tu na myśli teatr, operę czy wyjazdy z programem kulturalnym. Obecnie pełnisz funkcję posła w Parlamencie Studenckim UW? Kolejny stopień w karierze? Co do funkcji – odradzano mi obejmowanie mandatu posła UW, dostarczając czarne wizje tegoż parlamentu, jako instytucji określanej czasami słowami nawet niecenzuralnymi. Ja tym opisom troszeczkę nie dowierzałem, a nawet jeżeli było w tym trochę prawdy – uważałem, że warto się zaangażować i coś zmienić. Tak naprawdę to wszystko zależy od podejścia – czy potraktujemy politykę – tą wielką i tą małą – jako bagno, czy raczej uznamy, że warto wziąć sprawy w swoje ręce i pójść na wybory, albo samemu czynnie się zaangażować. Czy nie przychodzi Ci czasami myśl, iż wciągnęło Cię to za bardzo? Cóż, faktycznie, bardzo się zaangażowałem. Swoistego rodzaju kulminacją był pierwszy semestr tego roku akademickiego – kampanie wyborcze organizowane na co najmniej sześciu kierunkach. Czas im poświęcony całkowicie przytłoczył pierwszy semestr, ze szkodą dla nauki. To dlatego z części funkcji – oprócz mandatu poselskiego – postanowiłem zrezygnować, oddając je w ręce osób, moich zdaniem, bardzo kompetentnych. Muszę przyznać, że przez samorząd wycofuję się trochę z życia towarzyskiego. Miałem jednak nadzieję, która się zresztą ziściła, że moi prawdziwi przyjaciele przeczekają te moje samorządowe „szaleństwa”. Podobno znajomi samorządowcy śmieją się czasami z Twojej wizji dobrego samorządowca – mógłbyś ją nam zaprezentować? Oczywiście, z przymrużeniem oka – olimpijczyk z elitarnego liceum, umiejący podzielić czas pomiędzy naukę a działalność samorządu, nawiązujący do najlepszych wzorców Republiki rządzonej przez uczonych-filozofów. Samorządowiec nie będący porządnym studentem, nie zrozumie problemów innych – pilnych – studentów, a to ci właśnie powinni być przedmiotem szczególnego zainteresowania Uniwersytetu. Aby umieć zaradzić różnym problemom, należy je znać – nie tylko teoretycznie. Nie jest łatwo spełnić te wymagania – ja też mam z tym czasami problemy. Żeby równocześnie kontynuować pracę i naukę, trzeba czasami wybierać – albo zdać część funkcji, albo wziąć półroczny urlop dziekański i nadrobić zaległości naukowe. Nie żal Ci tego czasu? Mógłbyś go w końcu poświęcić na pogłębianie wiedzy i samokształcenie. Nie, w żadnym wypadku. Choć nauka jest mi bardzo miła i wiążę z nią moją przyszłość, to myślę, że wiek lat 20 jest za wczesny, żeby zdecydować o swojej przyszłości w sposób bardzo precyzyjny. Dzięki pracy samorządowej zdobyłem dużo doświadczenia i poznałem sferę działalności, o której do tej pory nie wiedziałem zbyt wiele, a która była mi bliska ideowo. Nie odrzucam możliwości zapisania się do jakiejś partii politycznej i zaangażowania się w samorząd, np. terytorialny, zainteresowanie się tą większą polityką. Jest to jedna z dróg, oprócz pracy naukowej. Myślę też, że można te dwie rzeczy połączyć. Wzdrygam się przed, parafrazując wyśmiane przez Witkacego młodopolskie hasło, „nauką dla nauki” – wolę naukę, która będzie realnie wpływać na polskie społeczeństwo. To bardzo ambitne założenie! Gdybym nie zaangażował się w pracę samorządową, miałbym więcej czasu na udział w różnych konferencjach czy na pisanie Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 4 16 la gente – mieszkańcy Traktu Z Afrezji do Klepsydry rozmowa z Moniką, o gościach, Hiszpanii i pracy w barze Zna ją każdy, kto choć raz odwiedził Afrezję. Każdemu powie coś wesołego, czasem zagada. Ze wszystkimi jest po imieniu, bo to kobieta na luzie. Teraz objęła władztwo nad Klepsydrą. Monika, bo o niej mowa, po długich pertraktacjach zgodziła się na wywiad dla Traktora. Siemka. Mówię „Siemka” a nie „Dzień dobry pani”, bo Ty chyba ze wszystkimi jesteś na koleżeńskiej stopie. Z wykładowcami też? To zależy od wykładowcy. Jak ktoś jest młody i na luzie, to czemu nie? W Afrezji można było pozwolić sobie na więcej, tam ludzie byli bardziej wyluzowani. Zresztą ze studentami też różnie bywa. Kiedyś przychodził do Afrezji jeden prawnik, a przy okazji filozof, którego nie mogłam za nic przekonać, żeby nie mówił do mnie „Proszę pani”. Próbowałam go rozruszać, ale się nie dało. Kiedyś powiedziałam do jednego sztywnego kolesia, żeby nie gadał takich drętwych rzeczy, tylko poszedł na browara. A on na to z oburzeniem: „Jak pani tak może?” O, tak. Tęsknię za orientalistyką, z tym wydziałem jest związanych wiele moich wspomnień. Mam tam też więcej tematów do rozmowy z ludźmi, a w historycznym klimacie nie czuję się najlepiej. Tutaj jak się przyjdzie, to wszyscy gadają o średniowieczu itd. I zdecydowanie za dużo mówią o bitwach – ja jestem pacyfistką! Z historii interesuje mnie życie społeczne, nie wojny. A jeśli już, to właśnie w aspekcie społecznym, życie codzienne podczas wojen. Poza tym lubię gadać o językach obcych. Na orientalistyce ludzie najczęściej znali po pięć, sześć języków, a tutaj tylko angielski i angielski… A różnice np. w ubiorze są? Są. Na orientalistyce spotyka się różne wyczesy, ludzie chodzą ubrani po indyjsku, po afrykańsku, są metale i fani raegge. Historycy wolą klasykę. Kiedyś do Afrezji przychodziła studentka, która wyglądała jak żywcem wyjęta z powieści Jane Austin: kapelusz robiony na drutach, długa suknia z podwyższonym stanem. Mówię ci, rozważna i romantyczna! Przeniosłaś się z Afrezji do Klepsydry. W końcu historia to twój macierzysty wydział. Czy jest jakaś wyraźna różnica między klimatem na orientalistyce a tym na historii? Mówisz, że tam było więcej luzu... Pamiętasz jakieś inne ciekawe postacie? O, w Afrezji pojawiało się mnóstwo odjechanych egzemplarzy, nie tylko orientalistów zresztą. Do dziś pamiętam Olgierda, który robił różne imprezy typu szamanizm etc. Czasem wpadał do wykładowców po jakieś ale nie miałbym tej wielkiej satys4 publikacji, fakcji z pracy dla MISH-u. Byłbym też chyba rach samorządowych. Daleka bardzo droga z kampusu na Wiejską. uboższy o brak owej perspektywy pracy politycznej, która jest jedną z dróg wpływania na nasze społeczeństwo. Są to próbki naszego przyszłego poważnego życia publicznego i politycznego zarazem. Czy to wszystko nie działa trochę na zasadzie „z samorządu studenckiego do pałacu prezydenckiego”? Były przewodniczący samorządu studentów UW, między innymi dzięki owej funkcji, startował w wyborach do samorządu Warszawy z listy PO – było to takie bezpośrednie przełożenie. Część tych najpoważniejszych samorządowców łączy swoje losy z dalszą pracą w tzw. polityce. Krzywdzące byłoby jednak mówienie, że wszyscy samorządowcy angażują się tylko po to, by wybić się na polu walki politycznej. Z pewnością poznanie struktury i działania parlamentu studenckiego, tworzenia się „układu” może być cennym doświadczeniem – choć oczywiście nie koniecznym dla startowania w wybo- Nie przeradza się to czasami w zwyczajne karierowiczowstwo? Karierowiczowstwo... Jest takie zagrożenie, zawsze. Jest wiele stanowisk, które czasami łatwo zdobyć, czasami decydują o tym nie kompetencje, ale „układ”. Fakt – zdarza się, że osoby niekompetentne znajdą się na ważnych stanowiskach. Te szczeble kolejnych funkcji... W pewnym momencie człowiek może się nawet nie zorientować, gdy jego celem stanie się zdobywanie kolejnych stołków. Dla mnie taki człowiek staje się wtedy jednak trochę śmieszny – nie należy przeceniać funkcji samorządowych, choć są pewne stanowiska rzeczywiście wyjątkowo prestiżowe: do nich należy moim zdaniem marszałek Parlamentu Studentów UW czy studencki senator UW. Jesteś ideowcem? Nie mnie się na ten temat wypowiadać. W sensie posiadania pewnej wizji uniwersytetu, jego organizacji i społeczności studenckiej – owszem. Staram się ją realizować – czy to przy pomocy nauki czy działalności na UW, choć moim poglądów nie uważam za jedynie słuszne. Uważasz, że spełniasz się w roli posła? Odpowiem podobnie jak poprzednio. Na to pytanie powinni odpowiedzieć ci, którzy dali mi mandat posła i samo- tłumaczenie z chińskiego. Był bardzo oryginalny. Jak złapał fazę, to potrafił recytować Mickiewicza po rosyjsku i ukraińsku. Albo składał ręce i powtarzał „Ommm…”. Wtedy przerażeni klienci od razu zabierali kawę i uciekali. To musiał być widok godny uwagi. W młodości Olgierd wyglądał jak Marlon Brando – wiem, bo widziałam jego zdjęcie w dowodzie. Któregoś roku pojechał do Chin i wrócił… ekhm, trzy razy większy od Marlona Brando. Strasznie lubiliśmy sobie dogryzać. On uważał, że jak sobie nie docinamy, to jest nudno, więc fruwały różne chamskie teksty. Któregoś dnia powiedziałam mu „Idź w cholerę!”, a on poszedł. I więcej nie wrócił.4 4 rządowca. Mogę powiedzieć tylko to, że staram się wywiązywać się ze swoich funkcji jak najlepiej. Co uważasz za swoje najważniejsze dokonanie w dotychczasowej działalności? Myślę, że bardzo ważna była sprawa lustracji na uniwersytecie. To właśnie w czasie ponadczterogodzinnego w późnej porze wieczornej posiedzenia PS UW odbywającego się po uchwałach Rady WPiA a przed głośnymi uchwałami Senatu UW, gdy debatowaliśmy o projekcie uchwały dotyczącej lustracji pracowników naukowych UW, którego byłem wnioskodawcą, rola parlamentarzystów była najbardziej znacząca i widoczna. Ostatecznie nie zgodzono się na zaproponowaną przeze mnie pierwszą uchwałę wzywającą pracowników naukowych do nieskładania oświadczeń lustracyjnych, ale wspólnie w ramach specjalnej komisji opracowana została przy moim także istotnym udziale wersja kompromisowa (wyrażająca szacunek PS UW dla tych, którzy nie składają oświadczeń), która została uchwalona zdecydowaną większością głosów przy quorum – które o g.23:00 nieczęsto jest zachowane. Te debaty, głosowania, przedstawianie projektów, przerwy w obradach, dyskusje w kuluarach – to było bardzo budujące doświadczenie, szczególnie w momencie, gdy tyle mówi się o zagrożeniach demokracji w Polsce. I choćby dla tych kilku godzin warto było zaangażować się w samorząd. Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 Karolina Kalinowska polytologia la gente – mieszkańcy Traktu też jednego gościa z Erasmusa, 4 4 Wspominam Emila, archeologa. Ten Emil podrywał wszystko, co się rusza, ale miał problemy, bo zupełnie nie znał języków. Typ wyjątkowo niekumaty. Kilka lat w Polsce i ani słowa się nie nauczył… Pamiętam, jak raz próbował oczarować moją koleżankę, której talenty językowe też pozostawiały wiele do życzenia. Ona usiłowała zaprosić go na jakąś imprezę, a on ją do siebie do pokoju – ani w ząb nie mogli się dogadać! Słuchałam tego i pękałam ze śmiechu! A wykładowcy też byli odjechani? O wiele bardziej niż tu. Pewien profesor z romanistyki zawsze na przywitanie całował mnie w rękę i mówił „Bonjour, madame!”. Prowadził bardzo długie seminarium, ale był tak dobry, że zawsze przed zajęciami kupował wszystkim studentom kanapki i coś do picia. A bywa że jakiś student przychodzi i zaczyna opowiadać, że znowu nie zdał albo go dziewczyna rzuciła? Jasne! Zawsze wtedy staram się ich wysłuchać i pocieszyć. Czasem przychodzą po rady, więc im doradzam, ale nigdy nie wtrącam się na siłę. Nie każdy ma ochotę się śmiać, zwłaszcza gdy rzuciła go panna. Znana jesteś ze swojego upodobania do Hiszpanii, jej kultury i języka. Kiedy zaczęła się twoja fascynacja wszystkim, co hiszpańskie? To się chyba wzięło z seriali wenezuelskich, które oglądała moja rodzina, ale przez długi czas nie miałam inwencji, żeby się zabrać do nauki języka. No i w liceum uwielbiałam film Desperado, zwłaszcza piosenkę tytułową. Baaardzo lubiłam wtedy Banderasa. Potem zrobił się bardziej hollywoodzki niż hiszpański, ale ostatnio wraca do poprzedniego stylu. Wszystkim? Na to seminarium Aż w końcu przychodziło chyba Kiedy on mi sam powiedział, że miał zaczęłaś uczyć się z pięć osób, więc dziadka w Wehrmachcie! hiszpańskiego... nie tak dużo musiał To był impuls. kupować tych kanapek. W ogóle na orienta- Któregoś dnia do Afrezji przyszła studentka listyce wykładowcy byli bardzo wyluzowani. iberystyki z hiszpańską książką pod pachą. Czasem urządzali zajęcia w Afrezji, przy Wzięła zapiekankę, usiadła i zaczęła czytać. kawce. Zobaczyłam tę książkę i pomyślałam: „Kto wie...”. Podeszłam do dziewczyny i spytałam Ludzie lubią przychodzić do Klepsydry, bo ją, czy mogłaby mnie uczyć i za ile. Zgodziła tu zawsze jest sympatycznie, dobra muzyka się i potem uczyłyśmy się w różnych kawiagra... A ty miałaś jakąś taką ulubioną renkach. knajpkę w czasach studenckich? Właśnie Afrezję! Kiedy studiowałam, na Zaraziłaś już kogoś hiszpańskim bakcyhistorii nie było knajpy. Połowa budynku lem? należała do biologii, dopiero w dwa tysiące Próbuję zarazić redaktorkę prowadzącą ten czwartym czy trzecim historycy przejęli cały wywiad… (śmiech) Tak, zaraziłam niejedną budynek. Przedtem cała historia łaziła do osobę. Pamiętam chłopaka, który dzięki Afrezji. A tu można było co najwyżej pooglą- mnie zapisał się na lektorat. Widzisz, dla dać zakonserwowane skorupiaki. mnie po jednej stronie jest hiszpański, a po drugiej pozostałe języki. Hiszpański to też Często rozmawiasz ze studentami o różwięź łącząca mnie z ludźmi. Kiedyś przychonych rzeczach, przypomina mi to scenę ze dził do Afrezji jeden koleś z afrykanistyki, starego filmu: barman za barem i ktoś opoktóry strasznie marudził. Ciągle mówił, wiada mu historię swojego życia. Jak ktoś że w innej kawiarence to mają ekspres taki przychodzi i widać wyraźnie, że ma doła, a taki, a w Afrezji nie… Okropnie denerwuto... jący. Robiłam znudzoną minę, gdy tylko się Pytam: „Co kolega taki smutny?” albo mówię pojawiał. Aż do momentu, gdy dowiedzia„Browara dawno się nie piło” czy coś w tym łam się, że spędził 4 lata w Wenezueli i był rodzaju. Staram się pocieszyć, rozweselić. Jak tancerzem flamenco. Wtedy mój stosunek do mi się jakiś kawał przypomni, to opowiem. niego zmienił się diametralnie. Nigdy nie jest tak, że „dwa pięćdziesiąt i do widzenia”. Chyba, że ktoś nie ma ochoty na Tancerzem flamenco? Chłopak? pogaduchy. To widać po minie. Czasem trafi Faceci są bardziej wytrzymali fizycznie. się typ, którego zupełnie nie da się rozweselić Występ flamenco trwa ze 3 godziny, trzeba i wtedy odpuszczam. Z wykładowcami też mieć niezłą kondychę, żeby to wytrzymać. lubię porozmawiać. Pod warunkiem, że tą osobę znam i nie miałam z nią nigdy proble- Brunetka, opalona... Wziął Cię ktoś kiedyś mów w czasach studenckich. za Hiszpankę? Zdarzyło się. Raz hiszpańscy studenci z Erasmusa usłyszeli, że mówię po „ichniemu” i spytali, czy jestem Hiszpanką. Powiedziałam, że nie, ale i tak było im miło. Hiszpanie bardzo się cieszą, kiedy ktoś uczy się ich języka. Kiedyś miałam taką fazę, że każdego cudzoziemca pytałam, czy jest Hiszpanem. Raz trafiłam na Niemca – myślałam, że się obrazi, ale był wyjątkowo wyluzowany, z poczuciem humoru. Nie uraziły go nawet moje dowcipy o dziadku w Wehrmachcie. No wiesz... Kiedy on mi sam powiedział, że miał dziadka w Wehrmachcie! To w ogóle była bardzo śmieszna historia. Taka blondyna, która wtedy ze mną pracowała, Anka, strasznie lubiła Niemców i ten chłopak jej się podobał. Raz w Afrezji poprosiła mnie, żebym zagadała do jednego Niemca, bo ona nie miała odwagi. Zgodziłam się. Powiedziałam mu nawet, że jestem fanką Bayern Monachium! A teraz coś z zupełnie innej beczki. Jakie dania najczęściej zamawiają wykładowcy? Wbrew pozorom to pytanie nie jest bez sensu, sesja idzie, może zmienię dietę...? Przez żołądek do mózgu... Najpopularniejsze są pierogi i naleśniki, ale z serem i z jabłkiem. Ze szpinakiem nie mają powodzenia, chociaż są bardzo dobre. Profesorowie uwielbiają też lavazzę. Czasem przychodzą tylko na lavazzę, jak się dowiadują, że akurat nie ma, to idą sobie. Lubisz swoją pracę? Lubię. Jestem osobą dynamiczną, nie lubię jak się nic nie dzieje. Tu mam stały kontakt z ludźmi, rozmawiam z nimi, poznaję nowe osoby. Nie znoszę siedzieć bezczynnie, patrzeć na drzwi i czekać aż ktoś przyjdzie. I na koniec: co cię przekonało, żeby otworzyć się przed Traktorem? W poprzednim numerze był wywiad z doktorem Wróblem. Znam go jeszcze z czasów studenckich. Teraz chętnie bym do niego poszła na zaliczenie. (śmiech – Moniki, i pąs – mój) Dziękuję za wywiad w imieniu Stowarzyszenia Traktorzystów. Ależ proszę. Magdalena Gotowicka Wydział Permanentnej Inwigilacji Artykuły, wywiady, reportaże, felietony, zdjęcia, skargi i zażalenia dawajcie do Naczelnego: [email protected] Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 17 18 co w traktora duszy gra Nauka jazzu w weekend czyli kilka porad i albumów godnych polecenia dla początkujących słuchaczy Z moich doświadczeń wynika, że jest wielu ludzi, którzy chcieliby zapoznać się z jazzem i polubić ten gatunek, ale materia ta wydaje im się na tyle trudna i nieprzejrzysta, że zniechęcają się szybko lub czują się zagubieni w swoich poszukiwaniach. Dlatego postanowiłem podzielić się swoją dotychczasową wiedzą i pomóc początkującym słuchaczom w ogarnięciu tego zagadnienia. Być może ci średniozaawansowani słuchacze też dowiedzą się czegoś nowego. Dość powszechnie panuje przekonanie, że dobrze jest zaczynać od smooth jazzu, bo jest on „lekkostrawny”. Myślę, że to dobry kierunek, aczkolwiek nie polecam składanki The Best Smooth Jazz... Ever, ponieważ zawiera ona niefortunny zbiór standardów i innych klasycznych dla jazzu utworów wielkich wykonawców oraz popowych piosenek mało znanych wokalistów. Ani jednego, ani drugiego nie nazwałbym smooth jazzem. Smoth jazz to gatunek, który określiłbym jako jazz o brzmieniu popowym, łagodnym, w dużej mierze aranżowany i bez skomplikowanych solówek. Znakomitym przykładem są płyty Pat Metheny Group Letter from Home czy Imaginary Day. Odradzam natomiast na początek albumy tria tego gitarzysty, gdyż jest to rasowy jazz i może być nieco hermetyczny. Polecam również innych artystów smooth jazzowych takich jak: trębacz Chris Botti czy wokalistki Norah Jones, Katie Melua i Victoria Tolstoy (co ciekawepotomkini Lwa Tołstoja). Jednym z pierwszych zespołów grających w tym stylu był Spyro Gyra, do którego również odsyłam. Tym, którym smooth jazz wydaje się przesłodzony lub zbyt łagodny (zapewne większości fanów rocka) proponuję albumy w stylu jazz-rock/fusion. Klasycznym zespołem jest Mahavishnu Orchestra gitarzysty Johna McLaughlina. Polecam płyty The Inner Mounting Flame i Birds of Fire. Pianista Chick Corea prowadził dwa zespoły fusion: Return to Forever Chick Corea Electric Band. Oba bardzo godne polecenia. Do tego stylu zalicza się także grupę Weather Report, aczkolwiek jest to bardziej fuzja jazzu i world-music niż jazzu i rocka. Absolutnie odradzam początkującym album uznawany za pionierski w tym stylu czyli Bitches Brew Milesa Davisa (‘69), ponieważ oscyluje on w stronę free, a konotacje z rockiem są nikłe (ósemkowy puls, obecność elektrycznych instrumentów). Współcześnie jazz-rocka gra wiele zespołów takich jak: Tribal Tech, Dave Weckl Band, Vital Information, Matalex, Metro, CAB, a także zespoły gitarzystów takich jak Mike Stern, Alan Holdsworth i John Scofield. Myślę, że wielu osobom do jazzu nieprzekonanym spodobają się piosenki Franka Sinatry, czy jego współczesnych naśladowców (zarówno w interpretacji wokalnej jak i big bandowych aranżacjach) takich jak Michael Buble czy Harry Connik Jr z płytą Come By Me. Oczywiście można również zacząć od słuchania klasycznego jazzu. Doskonały na początek jest album Milesa Davisa Kind of Blue (‘59). Jest to płyta powszechnie uważana za najlepszą w historii jazzu, dlatego można ją kupić bez zastanowienia. Przy okazji zawiera ona muzykę prostą i przejrzystą pod względem formy i harmonii. Posiada również spokojne, ciepłe brzmienie, więc nadaje się do słuchania przy różnych okazjach. Znakomita szczególnie do kolacji przy świecach i do sypialni. Ponieważ utwory z Kind of Blue weszły do kanonu standardów, chciałbym powiedzieć trochę o standardowych formach w jazzie. Wśród laików panuje przekonanie, że jazz jest muzyką o trudnej do określenia formie, w przeciwieństwie do piosenki popularnej z jej budową zwrotkowo-refrenową. Nic bardziej mylnego. Otóż najczęściej spotykane formy to 32-taktowa AABA i 12-taktowy blues. Zacznijmy od pierwszej. Zawiera ona dwukrotnie powtórzoną 8-taktową melodię (część AA), potem następuje inny 8-taktowy motyw lub ten sam od innego dźwięku (część B), i znowu powrót do pierwszego (część A). Tak jest w znanej piosence Franka Sinatry „Strangers in the Night”, czy w utworze „So What?” z Kind of Blue. Do melodii w AABA jest dopisany jakiś akompaniament harmoniczny, czyli akordy. Po zagraniu tej melodii zwanej tematem następują solówki, czyli improwizacje na bazie tej samej harmonii po formie AABA. A więc solista na bieżąco tworzy własne melodie pasujące do tych akordów dopisanych pierwotnie do tematu. Na koniec następuje powrót do tematu. Oto przykładowy schemat utworu: AABA AABA AABA AABA AABA AABA temat, solo trąbka, solo sax tenor, solo sax alt, solo piano, temat Oczywiście improwizowane melodie solisty nie układają się w porządku: ośmiotaktowa fraza, potem jej powtórzenie itd. W solówce melodia jest dowolna, a jedynie harmonia i ilość taktów się powtarza. Cała forma AABA zwana jest chorusem. Często solista gra więcej niż jeden chorus swojej improwizacji, chcę jedynie pokazać tę prawidłowość. Druga ważna forma to 12-taktowy blues. Nie należy go mylić ze stylem bluesowym (np. B.B. Kinga czy T. Nalepy), choć w tym stylu jest to często spotykana forma. Warto mieć jednak na uwadze, że jest to forma stosowana w jazzie i (sic!) muzyce rozrywkowej, szczególnie rock’n’rollu i soulu. Przykładowe utwory to „I feel good” Jamesa Browna, „Rock around the Clock” Billa Haley’a, „Heartbreak Hotel” Elvisa Presleya, „What’d I Say” Ray’a Charlesa, „You Shook Me” i „Lemon Song” Led Zeppelin czy „Freddie Freeloader” z Kind of Blue. Przykładowy schemat bluesa w tonacji C-dur. Literki oznaczają nazwy akordów, a nie części utworu. Jeden akord przypada na jeden takt: C C C C F F C C G F C C Jeżeli ktoś się na tym nie zna to nic nie szkodzi, można bowiem ten schemat wysłyszeć po wielokrotnym przesłuchaniu powyższych utworów. Te 12-taktów też jest chorusem i zwykle solo zajmuje kilka chorusów (a temat jeden chorus). A więc forma może być prosta („So What?” ma tylko jeden akord w części A i jeden w części B), ale to wykonanie wybitnych muzyków sprawia, że na pierwszy „rzut ucha” nie słychać żadnej schematyczności. Na przykład pianista może grać inny akompaniament w temacie a inny w solówkach lub nieoczekiwanie zmienić niektóre akordy zgodnie z zasadami harmonii, lub pominąć pewne fragmenty i pozostawić coś w domyśle. Solista również może stosować różne sztuczki, w rodzaju celowego zagrania jakiegoś dźwięku nie pasującego do danego akordu itp. Bas i perkusja też mają swoje pole do popisu. Możliwości są nieskończone, a więc jeżeli zaczynacie przygodę z jazzem i idziecie na koncert jakiegoś wybitnego i doświadczonego muzyka, to nie dziwcie się, że niewiele rozumiecie, bo on tyle rzeczy zostawia w domyśle i tak potrafi łamać zasady, że nie macie szans się połapać. Dlatego dobrze jest słuchać standardów w starych wykonaniach. Szczególnie polecam jazz wokalny, gdyż bardziej przypomina muzykę popularną np. Ellę Fitzgerald czy Billie Holiday. Warto przy tej okazji wspomnieć o Dianie Krall, której muzyka jest dość przystępna, a często wysokiej próby). Kanon standardów obejmuje przynajmniej kilkaset utworów o różnej stylistyce, więc trudno się znudzić. Czasem spotykam się z pogardliwym stosunkiem do standardów u niektórych laików, co świadczy o ich nieznajomości jazzu. Są to często bardzo wysmakowane kompozycje i mogą być źródłem niemałej muzycznej uciechy. Na koniec trzeba zaznaczyć, że jeszcze nikt się niczego nie nauczył w weekend, a już na pewno nie słuchania jazzu, dlatego należy się uzbroić w potężne zapasy cierpliwości. Pierwszą jazzową płytą, którą kupiłem była Tutu Milesa Davisa (‘86) i o ile teraz wydaje mi się to łatwy funky-jazz, o tyle na początku nic w niej nie słyszałem. To było jak magma wylewająca się z głośnika, która wykrystalizowała się z czasem pod wpływem wielokrotnego przesłuchiwania tej płyty. Ten wysiłek aktywnego słuchania pozwolił mi uporać się z wieloma trudnymi albumami, dlatego warto go podjąć i cierpliwie czekać na rezultaty. Z literatury polecam „Wszystko o jazzie” Joachima Ernsta Berendta. Sporo można się też dowiedzieć z amerykańskiej wersji Wikipedii. W „Encyklopedii jazzu” Dionizego Piątkowskiego możecie sprawdzić biografie znanych artystów (również polskich). Ale przede wszystkim zachęcam do przeczytania autobiografii Milesa Davisa. Niedawno wyszła w nowym tłumaczeniu, choć wolę stare, ale to pewnie rzecz gustu. Łatwo się ją czyta, bo Miles do intelektualistów nie należał, a znajomość jego życia i twórczości otwiera bramę do jazzu, gdyż to on ukształtował większość jazzowych gatunków. Miłego słuchania! Irek wsłuchujący się w płytę Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 Irek Piętowski filozofia, melomaństwo co w traktora duszy gra Spotkanie z Kieślowskim DKFS-u z Kieślowskim spotkanie Spotkanie z „Bez końca” Kieślowskiego poprzedziła awaria metra. Chwilę przed godziną zero rozdzwoniły się telefony dkfowiczów. Paniczne wołania Łukasza, który był odpowiedzialny za wieczór, rozkosznie rozbrzmiewały w naszych słuchawkach, skutecznie podkręcając napięcie. „Kto jest na miejscu? Kto przyjmie gościa... ja się nie wyrobie.” Ze sporym opóźnieniem dotarłem na miejsce. Cichcem przemknąłem na wolne miejsce i zacząłem oglądać. Akcja rozgrywa się w Polsce stanu wojennego. Przez cały film towarzyszy nam zmarły adwokat – Antoni Zyro. Podobnie jak my przygląda się ludziom, z którymi był związany. Fabuła koncentruje się wokół dwóch wątków. Pierwszym jest sprawa przywódcy strajku, którą mecenas Zyro pozostawił niezamkniętą. Staje się ona tłem do poznania mecenasa Labradora, u którego Antoni praktykował, i jego asystenta. Oni bowiem staną się obrońcami strajkowicza. Drugim są decyzje żony nieboszczyka. Wybory, które obserwujemy w filmie, są doskonałym opisem ludzkich postaw. Narwany aplikant gotów poświęcić wszystkich na rzecz idei. Stary mecenas, który marzy o wyrwaniu się z bierności i permisywizmu, jednak ostatecznie pozostający przy swoich bezpiecznych metodach i przekonaniach. Żona, która nie potrafiąc się odnaleźć w nowej rzeczywistości, tuła się bezskładnie starając się uciec od przerastających ją problemów. Strajkowicz, który nic nie rozumiejąc, wybiera bunt – najprostszą formę odizolowania się. Wszyscy ścierają się na swój sposób ze stanem wojennym i z codziennością. Zmarły nie pozostaje bierny. Raz po raz ingeruje w świat żywych. Jego wskazówki oraz ślady jego ziemskiej działalności stają się doskonałą lekcją dla bohaterów. Na tle świadectwa życia mecenasa Zyro dostrzegamy miałkość póz bohaterów. Rysujący się kontrast postaw budują przede wszystkim porażki. Ukazują one skupienie bohaterów na rzeczach nieistotnych i pozornych, przekonanie o istotności spraw, którym się oddają, oraz wiarę w wagę własnego zaangażowania. Ostatnia scena szczególnie silnie zderza bohaterów z rzeczywistością, ukazując ułudność ich światów. Nie śledzimy przebiegu procesu strajkowicza. Trafiamy do sali sądowej, którą przyozdabiają pojedyncze osoby – nasi bohaterowie. Beznamiętnie wypowiedziany wyrok i głucho spuszczone głowy. Oskarżony został uznany winnym. Dostał jednak wyrok w zawieszeniu, więc zostaje wypuszczony na wolność. Salę wypełnia jednak poczucie przegranej. O ich porażce bowiem zdecydowały postawy bohaterów. Postawa mecenasa Zyro przepełniona była przekonaniem o własnej niedoskonałości, które stawało się gruntem do szukania prawdziwej wolności dla siebie i innych. Bohaterowie szukali sposobów na manifestacji postaw a nie ich źródła. Stary Labrador prowadził teoretyczną akrobatykę, rozmyślając o słuszności taktyk adwokackich. Lawirował między dwoma sposobami postrzegania swojego udziału w sprawie strajkowicza: „jestem już na to za stary” oraz „może trzeba im pokazać”. Fasadowość ideologii aplikanta pokazała jego rozmowa z oskarżonym. Przekonywał go do kontynuowania głodówki i do głośnego procesu. Miał to być sposób na wykrzyczenie swoich przekonań. Nie liczy się dla niego oskarżony, lecz własne przekonania. Żona Andrzeja zderza się natomiast ze swoją przeszłością. Nie chciała dostrzec tego, że jest szczęśliwa i kochana. Wolała żyć oklepanym marazmem i kontestacją. Po śmierci męża szuka zapomnienia w nowych relacjach, hipnozie, zaangażowaniu się w sprawę strajkowicza. Stara się zbudować nową, bezpieczną iluzję. Nikomu nie przyszło do głowy szukać w tym całym zamieszaniu drugiego człowieka. Nikt nie wpadł na pomysł, że wolność jest związana z wyborami, a nie z systemem politycznym, wyrokiem sądu, pięknymi słowami. W powyrokową ciszę wdziera się, czytany przez mecenasa Labradora, list zmarłego. W zupełnie poetycki sposób mecenas Zyro zdaje w nim sprawozdane z samego siebie. Po filmie dkf, po raz kolejny, zaskoczył uczestników. Naszym gościem był Adam Borowski. Działał w „Solidarności” i był współzałożycielem „Solidarności walczącej”. Rozmowa popłynęła sama. Szeregi, spiętych lekką i wręcz anegdotyczną narracją, historii z czasów stanu wojennego trzymały słuchaczy w napięciu. Pomysł, by zderzyć film z realiami historii, ostatecznie pozwolił mi zapomnieć o poprzedzającym pokaz zamieszaniu. Pochłonął mnie i, sądząc po twarzach, również resztę widzów. Mateusz Seler socjologia Z cyklu: Fani Traktora W tym numerze prezentujemy fankę z Paryża. Przedstawiamy Wam Lidię G., w kręgach uniwersyteckich znaną jako Grom. JN-OO (Grom. Jutrzenka Nauki – Optymistyczny Obieżyświat). Lidka kolekcjonuje wszystkie Traktory Królewskie i szerzy sławę naszego pisma na Polach Elizejskich, we francuskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, w paryskim metrze, a ostatnio też w Szwajcarii. Doskonale radzi sobie z logogryfami, rebusami i innymi zagadkami, które drukujemy dla naszych Czytelników w celach rozrywkowych. Na szczególną uwagę zasługuje to, że Lidka G. kolekcjonuje wszystkie wywiady zamieszczone w naszym piśmie. Po przeczytaniu wywiadu z doktorem Wróblem zintensyfikowała się w niej chęć powrotu do ojczyzny. Grom. JN-OO w przyszłości chciałaby zostać politykiem i rozgromić nieciekawą sytuację w jej ojczystym kraju nad Wisłą. Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 19 20 impreza w traktorze rebus! super! majdan czyli traktorowy hydepark www.traktorkrolewski.za.pl Kasia Kapała istnieje Studiowała slawistykę i pisała świetne teksty do Traktora. W tym roku zaczęła jeszcze dziennikarstwo... Zlituj się, mam 6 prac rocznych do napisania+licencjat+9 egzaminów. W tym tygodniu w ogóle nie chodzę na uczelnię tylko piszę. Czasem na informacje dziennikarską coś skrobię, ale póki co nic do Traktora się nie nadaje (są to newsy o kredytach świątecznych i tego typu bzdetach nieciekawych) Pozdrawiam nacza i ekipę A co prawnicy? Znowu praktykują biblioteczną okupację. Przychodzą sobie na trzy godziny przed startem usosowych zapisów na zerówki, zajmują komputery i czekają. Obok stoją inni i też czekają. Na miejsce, bo może się któreś zwolni. Ale oni również nie przyszli tu, by znaleźć coś w internecie. – Na zapisy przyszedłem – wbiega uśmiechnięty młodzieniec. – Oj, już nie znajdziesz miejsca – śmieje się pani w szatni na parterze Collegium Iuridicum III. – Już od dawna pozajmowane. I tak cały tydzień będzie. A dlaczego? Bo ktoś odkrył, że gdy się loguje z uniwerku, to USOS się nie wiesza i można się zapisać w pierwszej kolejności. No a przecież trzeba zapisać się na korzystną zerówkę, łatwo zdać, mieć piątki, super pracę i 50 tys. zł miesięcznie. I siedzą w piwnicy, a na powierzchni brzemienny wodą maj. Raport Na polonistyce ktoś nam zrywa plakaty – bardzo nieładnie. A na filozofii na oczach sprzedającego właśnie napój Kamila jakaś niekulturalna pani zdarła plakat Laissez Faire’a i manifestacyjnie go podarłszy – ulotniła się. Kto może, niechaj zwalcza wieśniactwo na UW. Może lewatywa ich uspokoi. Co to w ogóle za wystawa? Sam nie wiem... O recepcji sztuki nowoczesnej I mówi Ania: chcę ci wreszcie oddać kasę za Traktory. No dobra, to gdzie? Teraz?... W Zachęcie jestem. Marcin. Paweł. Miło mi, to cóżeście takiego w tej Zachęcie oglądali? No i prowadzą mnie po pokojach. Jakieś meble dziwaczne, pokojowa „żelazna kurtyna”, a na piętrze wielka sala z żółtymi prostokątami. I ani sekundy na zrozumienie, tylko wypluwamy z siebie kolejne głupoty, a to jest na pewno wielkim pojemnikiem na okulary, o, rybosamochody (tak jak królikokaczka). Żelazna kurtyna, stańmy, gdzie teraz jesteśmy – twierdzenie Banacha? To nie stół bilardowy – budzi nas Paweł – tylko na tym się formuje te fotele i kanapy (etui na okulary), ale zaraz zapada się z nami w brednie, że tu to lodowisko, a to Alicja w tej krainie od razu by zjadła, bo niebieskie i czerwone. Pod ścianą opiekacz do ziemniaków i już coś o ziemniakach olbrzymach. No i chyba tak tylko można nawiedzać takie wystawy. Ta nowoczesna! Żółte prostokąty w wielkiej białej sali nie były dla mnie obrazami. Ale jakoś nieskończenie w niej odpoczywałem. A może właśnie tak się powinno? Naczel Na filozofii przed przerwą majową buszowała JO Komisja Akredytacyjna. Z opowieści pracowników naukowych znamy jej główne ustalenia. 1. Dyscyplina leży. Spóźniamy się nawet pół godziny, wychodzimy przed końcem i tylko jeden wykładowca zareagował na ten proceder. 2. Mamy za wysokie oceny - nie zgadzają się z krzywą Gaussa. 3. Za wysoko są oceniane niektóre magisterki - np. ktoś kto ma średnią 3,5 może dostać 5 za pracę. Jak to możliwe? 4. Mamy niebywale słabe warunki lokalowe. Czyżby? Naczel Redakcja Martina Parsera Kwiatki odcinek wtóry Zaaferowany – jak na filozofa przystało – planem, jak przed końcem roku podatkowego zbić Fortunę i pobitej odebrać przynajmniej milion dolarów, nie byłem w stanie znaleźć odpowiedniej ilości czasu i koncentracji, by starannie opracować kolejne kwiatki czcigodnego Martina Parsera. Nie chcąc jednak zostawiać czytelników bez niczego [tak przy okazji – dziękuje za setki mejli], zdecydowałem się opublikować dwa kwiatki, które z oddaniem wartym lepszej sprawy kontemplowałem podczas przeszłych świąt, ecce flosculi: Młody Zarathustra, na długo przed tym, nim wybrał się w góry, wczuwszy się w postać celnika z łukaszowej Ewangelii [tutaj odnośnik i przypis na poziomie Biblii Tysiąclecia w stylu „por. Łk 18, 11nn”] podobno otarłszy łzy głębokiego wzruszenia wyłkał: “Panie, dzięki Ci, że nie jestem jak ten faryzeusz”. Mówią, że trochę starszy Zarathustra w swej sławnej i głębokiej [czy to nie paradoks?] „Mowie o Wolności” posłużył się zabiegiem retorycznym o dość podejrzanej skuteczności: Jeżeli któregoś z was, ojców, syn poprosi o kamień, czy poda mu chleb? Albo o węża, czy zamiast węża poda mu rybę? Lub też gdy prosi o skorpiona, czy poda mu jajko? Jeśli więc wy, choć w mizernym stopniu wolni jesteście, możecie umożliwiać realizacje wolności swoim dzieciom, o ileż bardziej Dziecie-AjonHeraklita z Ziemi, da Ciało Wolności tym, którzy mu rozkazują! [tutaj znowu odnośnik i przypis niby BT – por. Łk 11, 11-13] Pragnę jeszcze poinformować – co w kwietniu przeoczyłem – że na moim egzemplarzu Kwiatków, na ostatniej stronie ołówkiem był podany adres samego Martina Parsera. Ośmielam się podać go do publicznej wiadomości – [email protected] *** Traktor Królewski, nr 4 (12) 2007 Rafał Młodzki filozofia, mgr informatyki
Podobne dokumenty
mamusie na kampusie
zajść w ciążę. Któż z nas, facetów, nie miewa chwil zadumy, kiedy to siedząc przy
kominku pogładziłby się po idealnie okragłym brzuszku, porozmawiałby morsem
z kopiącym w środku brzdącem, a parę mi...