W NUMERZE:
Transkrypt
W NUMERZE:
ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011 www.nad-odra.pl non profit ISSN 0867-8588 W NUMERZE: Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Jan Paweł II, Benedykt XVI, Ks. Abp Kazimierz Majdański str. 3-17 Ks. Henryk Nowik, Chrystus Miłosierny Królem Wszechświata w ujęciu biblijnym str. 18 Grzegorz Kubski, Śmierć kosztowna (Kasper Drużbicki, † 1662) str. 36 Lech Ludorowski, Podróż do Sztokholmu i noblowski tryumf Sienkiewicza str. 45 Zbigniew Miszczak, Paradoksy sporu o lektury Sienkiewicza str. 53 *** W 67. ROCZNICĘ ZAGŁADY KOROŚCIATYNA I HUTY PIENIACKIEJ 28 II 1944 Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Zagłada Korościatyna str. 60 Ocalenie jako moralny obowiązek. Ze Stanisławem Srokowskim rozmawiają M. i L. Jazownikowie str. 70 Stanisław Srokowski, Dziękuję ci, Panie; Anioły str. 77 *** Barbara Wodzińska, Chory na Polskę str. 90 Maria i Leszek Jazownikowie, Kresowa Księga Sprawiedliwych str. 104 1-2 Federico Barocci, Narodzenie (1597) Uroczystość poświęcenia figury Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata – Świebodzin 21.11.2010. Inicjator i pomysłodawca budowy pomnika, proboszcz parafii – sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Świebodzinie – Ks. Prałat Sylwester Zawadzki oraz Ks. Kardynał Henryk Gulbinowicz, który przewodniczył polowej mszy św. fot.: http://www.kuria.zg.pl Miesięcznik jest wydawany dzięki wsparciu PT Czytelników w kraju i za granicą. Dziękujemy Autorom za bezinteresowne współredagowanie pisma. Dobroczyńców prosimy o wpłaty na konto: GBS Gorzów Wielkopolski. Oddz. Zielona Góra, 54 83 63 0004 0003 8771 2000 0001. Redakcja publikuje materiały, nie zawsze podzielając w całości poglądy ich Autorów. czasopismo społeczno-kulturalne założone przez ks. dra Henryka Nowika w 1991 roku Wydawca: TOWARZYSTWO KULTURY NARODOWO-RELIGIJNEJ "POLSKA BOGIEM SILNA" im. JANA PAWŁA II 65-238 Zielona Góra, ul. Wileńska 2, tel./fax 68 320 05 02 Redaguje Zespół Międzyregionalny Redaktor odpowiedzialny: Henryk Nowik, tel. 68 320 11 88, kom. 510 113 495 Redaktor naczelny: Maria Jazownik, [email protected] Strona internetowa: www.nad-odra.pl Wydaje Towarzystwo Kultury Narodowo-Religijnej w ramach działalności statutowej jako działalność non profit. SPIS TREŚCI OD REDAKCJI ................................................................................................................................ 2 Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Leon XIII, Encyklika Rerum novarum …………………………………………………......................… 3 Benedykt XVI, Encyklika Caritas in Veritate ………………………………………......................…… 6 Ks. Abp Majdański, „Honor i Ojczyzna” bez Boga? ....................................................................... 8 Ks. Henryk Nowik, Jana Pawła II idea solidarności ludzi pracy……………………....................... 12 .. .. . KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Ks. Henryk Nowik, Chrystus Miłosierny Królem Wszechświata w ujęciu biblijnym...............…… 18 Ks. Henryk Nowik, Ekologia przeciw metodzie zapłodnienia in vitro w aspekcie epistemologiczno-metodologicznym…………………………....................…… 21 Ks. Edward Napierała, Geneza Administracji Apostolskiej w Gorzowie Wlkp. ............................ 28 Grzegorz Kubski, Śmierć kosztowna (Kasper Drużbicki, † 1662). ........…………….................... 36 Lech Ludorowski, Podróż do Sztokholmu i noblowski tryumf Sienkiewicza………..................… 45 Zbigniew Miszczak, Paradoksy sporu o lektury Sienkiewicza………………………..................… 53 Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Zagłada Korościatyna……………………… ………................... 60 Edward Prus, Requiem nad zamordowanym polskim siołem……… ……………………............... 65 Ocalenie jako moralny obowiązek. Ze Stanisławem Srokowskim rozmawiają Maria i Leszek Jazownikowie……………………...……………………………….......................…… 70 . . ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO! Stanisław Srokowski, Dziękuję ci, Panie……………………………………...…….....................… 77 Stanisław Srokowski, Anioły…………………………………………………………......................... 77 W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH Jan Nowik, Odpowiedzialność i Pojednanie ………………………………………........................... 83 Ks. Henryk Nowik, Antecedencje fenomenu „Solidarności”…………………...........................….. 84 Marie Anne Jacques, Nauka psychologii.................................................................................... . 86 . POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMNIENIA – LISTY – APELE Barbara Wodzińska, Chory na Polskę………………………………………………......................... 90 Tadeusz Gerstenkorn, „Arsenał” ma już wieloletnią tradycję………………….......................…… 95 Ewa Michałowska-Walkiewicz, Zaślubiny Polski z morzem……………………........................… 97 Józef Rusakiewicz, Gieranion dzieje sławne……………………………………..........................… 98 Józef Pieluszczak, Bałak lwowski……………………………………….…………........................... 99 Maria i Leszek Jazownikowie, Listy otwarte i petycje Kresowian…………………..................... 101 RECENZJE I OMÓWIENIA Maria i Leszek Jazownikowie, Kresowa Księga Sprawiedliwych……………............................ 104 Maria i Leszek Jazownikowie, Sybiracka literatura faktu………………………......................… 108 PRZEGLĄD Iwo Cyprian Pogonowski, Anatomia perfidii J. T. Grossa…….................................….......…… 110 Ks. Witold Józef Kowalów, Słowo podziękowania ………......................................................... 111 Marcin Romer, Zburzyć Galicję!.................................................................................................. 111 Michał Mackiewicz, „Prawda Ažubalisa” o Polakach na Litwie................................................... 112 ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 1 OD REDAKCJI Życie Polaków manifestuje się w narodzie. Z sensem terminu „naród” wiążą się niezwykle wielkie sprawy, pojawiają się głębokie uczucia, powstają wiekopomne dzieła, rodzi się heroizm, budzi się chęć życia, przenika umysły i serca patriotyzm, jawią się kwestie społeczne, wybuchają dramaty dziejowe, narasta świadomość zbiorowego obowiązku, stają się czytelne wzory miłości rodzinnej i społecznej. Jeśli zaniedbamy pielęgnację cnót narodowych, to wówczas mogą się pojawić wady narodowe: nacjonalizm, szowinizm, fanatyzm, rasizm, ksenofobia, partykularyzm i utopijne programy społeczne, bezład społeczny i samozagłada narodu, zwłaszcza wtedy, gdy wróg stymuluje rozwój tych wad. Sprawności narodowe rozwijają się na kanwie rozwoju ludzkiej osobowości na płaszczyźnie rodziny, rodu, społeczeństwa, wspólnoty państwowej, w domu ojczystym, Kościele św. i we wspólnocie narodów. W myśl definicji roboczej, narodem jest ludzka zbiorowość, wywodząca się ze wspólnego pnia. Nie wchodząc w bliższe analizy: etniczne, kulturowe, socjologiczne, polityczne, historyczne, filozoficzne czy teologiczne, należy wyróżnić komponent: przedmiotowy (czasoprzestrzeń antropologicznej realizacji narodu) i podmiotowy (zbiorcza „osobowość” realizująca się teocentrycznie). Samorefleksja narodu ukształtowała się w czasie historycznym. Pierwszy okres to kładzenie podwalin pod autorefleksję narodową. Drugi zaś, z przełomu XIV/XV w., był czasem bardziej dojrzałym w procesie kształtowania się samoświadomości narodowej. Natomiast trzeci okres, XVI w., to czasy tradycyjne na sposób średniowiecza i modernistyczne w stylu humanistycznym. W czwartym okresie, w XVII I XVIII w., rozwinął się mesjanizm polski. A w XIX w. wzniósł się wysoko duch narodowy, mimo upadku I RP. Po odzyskaniu niepodległości w XX w. przystąpiono do jednoczenia Polski porozbiorowej i jej odbudowy gospodarczej i politycznej. Kolejna wojna zniszczyła II RP. Naród trwał przy Kościele, a On go wspierał. Nadszedł czas, gdy lud się zamknął w zakładach pracy, ale w jedności ze społeczeństwem, związanym z Kościołem w znaku krzyża. Przyszła Solidarność. Upadł socjalizm, gdyż do komunizmu jeszcze nie doszliśmy (nie doszło do trzeciej wojny światowej – Polska przeszkodziła). Przyszedł liberalizm. Nie spełniły się oczekiwania narodu. Należy zatem budować coś nowego – między socjalizmem a kapitalizmem, ale bez „Nowej Lewicy” i bez neoliberalizmu. Są to bowiem nurty absolutnie wrogie Kościołowi i narodowi. Należy zatem: 1) rozwijać polską myśl społeczno-polityczną; 2) krytycznie ocenić sytuację gospodarczą, społeczną i polityczną; 3) podjąć walkę o suwerenność państwa polskiego; 4) rozwijać wizję narodu na kanwie społecznej nauki Kościoła, a zwłaszcza Jana Pawła II; 5) organizować się na wszystkie możliwe sposoby w mieście i na wsi; 6) zabiegać o media publiczne, gdyż polskojęzyczni już je mają; 7) rozgłaszać publiczne apele na rzecz Polski i posługiwać się innymi środkami po linii demokratycznej, na bazie prawdy, dobra, piękna i świętości; 8) wspierać duchowieństwo patriotyczne, gdyż bez niego naród się nie ostoi; 9) formować środowiska oświatowe, a zwłaszcza katechetyczno-duszpasterskie, na kanwie filozofii klasycznej i na niej od wieków zbudowanej teologii, aby radykalnie przeciwstawić się liberalizmowi ideologicznemu; 10) koniecznie zwalczać modernizm (ideologia oparta na indywidualnej świadomości bez idei prawdy: Luter, Descartes, Rousseau), penetrujący środowiska naukowe, oświatowe, kościelne i parlamentarne; 11) współpracować z Polonią na całym świecie. Ostatnia próba budowy Ośrodka Polonii Światowej pod Tarnowem na kanwie budowy pomnika Chrystusa Króla nie powiodła się, ale idea nie umarła. Monumentalna Figura Chrystusa Miłosiernego Króla Wszechświata, w wystroju biało-czerwonych flag i kwiatów, a poświęcona przez Bpa Ordynariusza Zielonogórsko-Gorzowskiego dra Stefana Regmunta, w modlitewnej łączności ze słowami intronizacji wielkiej rzeszy ludu, patronuje dziś z lubuskiego wzgórza świebodzińskiego – Ojczyźnie i światu całemu. INFORMACJE DLA AUTORÓW Uprzejmie prosimy Autorów o przestrzeganie następujących zasad przy przygotowywaniu tekstu: - Format tekstu: Times New Roman 12 pkt., interlinia 1,5 wiersza, format doc., ok. 30 wersów na stronie, ok. 60 znaków w wersie. - Ilustracje, fotografie, wykresy itp. powinny być dołączone do artykułu w oddzielnych plikach. - Tytuły czasopism oraz cytaty należy podawać w cudzysłowie. - Tytuły książek, rozdziałów i artykułów oraz zwroty obcojęzyczne wplecione w tekst polski należy wyodrębnić kursywą. - Konieczne wyróżnienia w tekście należy oznaczyć pogrubioną czcionką. - Przypisy powinny zawierać: inicjał imienia i nazwisko autora, tytuł, miejsce i rok wydania, strona. Inne informacje: * W materiałach niezamawianych Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów. * Zastrzega się możliwość publikowania dłuższych tekstów w odcinkach. * Redakcja pracuje bez wynagrodzenia i nie płaci honorariów autorskich. * Materiały należy nadsyłać pocztą elektroniczną w plikach o formacie doc. na dwa adresy mailowe jednocześnie: [email protected], [email protected] 2 Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Ojciec Święty Leon XIII ENCYKLIKA RERUM NOVARUM WSTĘP Raz rozbudzona żądza nowości, która już od dawna wstrząsa społeczeństwami, musiała w końcu swą chęć zmian przenieść z dziedziny polityki na sąsiednie pole gospodarstwa społecznego. A nowe postępy w przemyśle i nowe metody produkcji, zmiana stosunków między przedsiębiorcami a pracownikami najemnymi, napływ bogactw do rąk niewielu, przy równoczesnym zubożeniu mas, wzrost zaufania samych pracowników we własne siły i łączności między nimi, nade wszystko zaś pogorszenie się obyczajów sprawiły, że walka (społeczna) zawrzała. Jak zaś bardzo wielkie wchodzą tu w grę wartości, świadczy fakt, iż walka ta wszystkie umysły trzyma w trwożnym oczekiwaniu przyszłości; pochłania geniusz mędrców, roztropność ludzi doświadczonych, zgromadzenia ludu, przenikliwość prawodawców, narady panujących, tak że już nie ma sprawy, która by gwałtowniej zajmowała ducha ludzkiego. Dlatego mając na względzie sprawę Kościoła i dobro powszechne, Czcigodni Bracia, i idąc za przyjętym przez nas zwyczajem, wydawszy listy poświęcone władzy politycznej, wolności ludzkiej, chrześcijańskiemu ustrojowi państwowemu i innym tego rodzaju zagadnieniom, a stosowne naszym ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. zdaniem do odparcia fałszywych poglądów, uznaliśmy podobne wystąpienie w sprawie robotniczej za właściwe. Nieraz już wprawdzie dotykaliśmy tego przedmiotu przygodnie, w niniejszym jednak piśmie wzięliśmy sobie sumienne zbadanie całej sprawy za obowiązek urzędu apostolskiego, a to w tym celu, ażeby ustalić zasady jej rozwiązania na podstawie prawdy i sprawiedliwości. Sprawa jest trudna do załatwienia i niejedno mieści w sobie niebezpieczeństwo. Trudno jest bowiem wymierzyć prawa i obowiązki, którymi powinni być związani bogaci i proletariusze, ci, którzy mienie, i ci, którzy pracę przynoszą. Z drugiej strony rzecz jest niebezpieczna, ponieważ chytrzy wichrzyciele wypaczają jej sens i wyzyskują do wzniecania rozruchów masowych. Mimo to jednak jasno widzimy i wszyscy się na to godzą, że należy szybko i skutecznie przyjść z pomocą ludziom z warstw najniższych, ponieważ olbrzymia ich część znajduje się w stanie niezasłużonej, a okropnej niedoli. W ostatnim wieku zniszczono stare stowarzyszenia rękodzielników, nie dając im w zamian żadnej ochrony; urządzenia i prawa państwowe pozbawiono tradycyjnego wpływu religii; i tak robotnicy osamotnieni i bezbronni ujrzeli się z czasem wydanymi na łup nieludzkości panów i nieokiełznanej chciwości współzawodników. Zło powiększyła jeszcze lichwa żarłoczna, którą, aczkolwiek Kościół już nieraz potępił w przeszłości, ludzie jednak chciwi i żądni zysku uprawiają w nowej postaci; dodać jeszcze należy skupienie najmu pracy i handlu w rękach niewielu prawie ludzi, tak że garść możnych i bogaczy nałożyła jarzmo prawie niewolnicze niezmiernej liczbie proletariuszy. CZĘŚĆ I ROZWIĄZANIE FAŁSZYWE: SOCJALIZM Socjaliści, wznieciwszy zazdrość (ubogich do bogatych) mniemają, że dla usunięcia przepaści między nimi znieść trzeba prywatną własność, a zastąpić ją wspólnym posiadaniem dóbr materialnych, i to w ten sposób, żeby nimi zarządzali bądź naczelnicy gmin, bądź kierownicy państw. Przez tę przemianę posiadania prywatnego na wspólne zapewniającą, jak sądzą, równy podział rzeczy i korzyści, spodziewają się socjaliści uleczyć obecne zło. To jednak nie rozwiąże trudności, a samej klasie robotników przyniesie w rezultacie szkodę. Jest ponadto ten pogląd niesprawiedliwym; zadaje bowiem gwałt prawnym właścicielom, psuje ustrój państwa i do głębi wzburza społeczeństwo. 3 Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY WŁASNOŚĆ WSPÓLNA SZKODLIWA DLA ROBOTNIKA Rzeczywiście bowiem – łatwo to sprawdzić – wewnętrzną pobudką pracy, której się podejmują wszyscy zajęci produkcją przynoszącą zysk i celem, ku któremu bezpośrednio zmierza pracownik, jest zdobycie dobra materialnego i posiadanie go wyłącznie jako swoje i własne. Kiedy pracownik wypożycza komuś siły lub swoje zdolności, to pożycza je w tym celu, ażeby uzyskać środki potrzebne do życia i do odpowiedniego utrzymania; przez pracę zatem chce posiąść prawdziwe i doskonałe prawo nie tylko do zapłaty, ale i do użycia jej według uznania. Jeśli więc ktoś ograniczywszy swe wydatki, poczynił oszczędności i chcąc zabezpieczyć te oszczędności nabył ziemię, wówczas ta ziemia nie jest czym innym, jak zapłatą za pracę, tylko w nowej postaci, i dlatego tak nabyta ziemia pozostać winna w jego mocy, jak zapracowana przez niego zapłata. Na tym właśnie polega prawo własności ruchomej i nieruchomej. Zmiana zatem posiadania z prywatnego na wspólne, do której dążą socjaliści, pogorszyłaby warunki życia wszystkich pracowników pobierających płacę, ponieważ odebrałaby im swobodę używania płacy na cele dowolne, a tym samym także nadzieję i możność pomnożenia majątku rodzinnego i polepszenia losu. WŁASNOŚĆ WSPÓLNA SPRZECIWIA SIĘ PRAWU NATURY Ponadto, co jeszcze ważniejsze, zalecają w ten sposób socjaliści środek sprzeciwiający się jaskrawo sprawiedliwości; prywatne bowiem posiadanie dóbr materialnych na własność jest naturalnym prawem człowieka. Tutaj w tym względzie istnieje zasadnicza różnica między człowiekiem a światem zwierzęcym. Zwierzęta nie kierują same sobą; kieruje i rządzi nimi podwójny instynkt naturalny, który z jednej strony chroni ich zdolność działania i troszczy się o celowe używanie sił, z drugiej zaś pobudza do poszczególnych czynności i kieruje nimi. Jeden instynkt skłania je do utrzymania i obrony życia, drugi zaś do zachowania gatunku. I jeden i drugi cel osiągają zwierzęta bez trudności, używając rzeczy obecnych i zostawionych im do spożycia. Lecz tu jest dla nich granica, której nigdy przekroczyć nie mogą, ponieważ rządzą nimi zmysły i rzeczy przez zmysły odczuwane. Zupełnie inna jest ludzka natura. Ma człowiek naprzód całą i pełną siłę natury zmysłowej i dlatego nie mniej niż wszelka istotazmysłowa posiada przyrodzoną dążność do używania dóbr materialnych. Lecz natura zmysłowa, choć ją posiada człowiek w całej pełni, nie wyczerpuje jeszcze natury ludzkiej i owszem, jest nawet niższa 4 od niej i przeznaczona do ulegania i słuchania. Tym co nas wynosi w świecie stworzenia i uszlachetnia, tym co człowieka człowiekiem czyni i co go gatunkowo wyróżnia od zwierząt, jest zdolność myślenia, czyli rozum. Z tego też powodu, że człowiek w przeciwieństwie do zwierzęcia ma rozum, trzeba by człowiek miał nie tak jak zwierzę zostawione sobie do bezpośredniego spożycia dobra, ale żeby miał dobra do stałego i trwałego posiadania; nie tylko więc te, które przez użycie niszczeją, ale także te, które mimo używania pozostają. Jaśniej jeszcze ta prawda występuje, gdy się głębiej bada naturę ludzką. Rozumem swoim ogarnia człowiek niezliczoną moc rzeczy, z teraźniejszością łączy i kojarzy przyszłość, jest panem swych czynności, i w ten sposób żyjąc poddany prawu wiecznemu i władzy troszczącego się o wszystko Boga, sam dla siebie, dzięki rozumowi, jest rządcą i opatrznością. Ma też możność wybierać sobie to, co uważa za szczególnie odpowiednie do zaspokojenia potrzeb nie tylko w teraźniejszości, lecz i na przyszłość. Z tego wynika, że winien mieć władzę nie tylko nad owocami ziemi, Iecz i nad samą ziemią, która ma mu dostarczyć dóbr potrzebnych W przyszłości. Potrzeby ludzkie wracają stale i dziś zaspokojone, jutro nowe stawiają żądania. Aby więc zapewnić człowiekowi stałą możność zaspokajania potrzeb, musiała natura dać człowiekowi dobra materialne do stałego i trwałego użycia. Tej zaś trwałości żadna rzecz nie potrafi Zapewnić, jak tylko ziemia ze swoją hojnością. I nie ma podstaw do wysuwania opatrzności państwowej na usprawiedliwienie własności wspólnej; człowiek bowiem starszy jest, niźli państwo, a prawo do życia i do troski o ciało otrzymał jeszcze, zanim jakiekolwiek państwo powstało. Nic można także prywatnemu posiadaniu przeciwstawiać prawdy, te Bóg całemu rodzajowi ludzkiemu dał ziemię do używania i do wykorzystywania. Jeśli się bowiem mówi, że Bóg dał ziemię całemu rodzajowi ludzkiemu, to nie należy tego rozumieć w ten sposób, jakoby Bóg chciał, by wszyscy ludzie razem i bez różnicy byli jej właścicielami, ale mac/y to, że nikomu nie wyznaczył części do posiadania, określenie zaś własności poszczególnych jednostek zostawił przemyślności ludzi i urządzeniom narodów. Zresztą jakkolwiek podzielona między prywatne osoby ziemia nie przestaje służyć wspólnemu użytkowi wszystkich; nie ma bowiem takiego człowieka, który by nie żył z płodów roli. Kto nie posiada własności żadnej, brak ten wyrównuje pracą, tak że słusznie można powiedzieć, iż powszechnym sposobem zdobywania środków do życia i utrzymania jest praca, czy to na własnej rozwijana ziemi, czy w jakimś rzemiośle, które daje zapłatę, pochodzącą ostatecznie Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY z owoców ziemi i zdolną do wymiany na owoce ziemi. I to również dowodzi, że prywatny sposób posiadania odpowiada naturze. Tych bowiem dóbr, których potrzeba do utrzymania, a szczególnie do udoskonalenia życia, ziemia dostarcza wprawdzie w obfitości; nie mogłaby ich jednak dostarczyć bez uprawy i bez opieki ludzkiej. Przygotowując sobie dobra naturalne za pomocą przemyślności rozumu i za pomocą sił cielesnych, przyswaja sobie tym samym człowiek tę część przyrody, którą sam uprawił i na której jak gdyby kształt swej osobowości wyciśniętej zostawił; skutkiem tego najzupełniej jest słusznym, by tę część przyrody posiadał jako własną i by nikomu nie było wolno naruszać jego do niej prawa. Argumenty te taką mają siłę, że dziwić się musimy, jak je odrzucać mogą niektórzy zwolennicy przeżytych poglądów, którzy przyznają wprawdzie prywatnemu człowiekowi prawo używania ziemi i różnych jej owoców, odmawiają mu jednak prawa posiadania na własność ziemi, którą zabudował lub gruntu, który uprawił. Nie widzą, że odmawiając mu tego prawa, pozbawiają go praw nabytych pracą. Rola bowiem poddana rękom i pracy rolnika zupełnie zmienia swoją postać; z leśnego karczowiska zmienia się w żyzną, z nieurodzajnej w urodzajną. I to, w czym się stała lepszą, tak tkwi w ziemi i tak się z nią łączy, że się nie da od niej w żaden sposób oddzielić. Czyżby sprawiedliwym było, żeby ktoś zawładnął i użytkował ziemię, którą inny zrosił swoim potem? Jak skutek należy do przyczyny, tak owoc pracy do pracownika winien należeć. Dlatego ludzkość nie dając się poruszyć przeciwnym poglądom małej grupy ludzi, a badając uważnie naturę ludzką, w jej prawie znajduje uzasadnienie podziału dóbr materialnych i podstawę prywatnej własności, którą obyczaj wieków uświęcił jako instytucję najlepiej odpowiadającą naturze ludzkiej i zgodnemu, pokojowemu pożyciu ludzi. Także ustawy państwowe, czerpiące, o ile są sprawiedliwe, swoją siłę z prawa natury, potwierdzają to prawo, o którym mówimy i jeszcze chronią je za pomocą siły państwowej. Uświęciła je wreszcie powaga Boskiego prawa, zakazująca nawet pożądania cudzego dobra. „Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego ani domu, ani roli, ani służebnicy, ani wołu, ani osła i wszystkich rzeczy, które jego są” (Pwt 5,21). WŁASNOŚĆ WSPÓLNA ZAGRAŻA RODZINIE Prawo to, wrodzone każdemu człowiekowi wziętemu pojedynczo, wydaje się jeszcze ważniejsze, kiedy się je rozważa na tle obowiązków wynikających z życia rodzinnego. Nie ulega wątpliwości, że jeśli chodzi o wybór rodzaju życia, to w mocy i wolności każdego człowieka jest: albo pójść za radą Jezusa Chrystusa o dziewictwie, albo też ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. związać się węzłem małżeńskim. I żadne prawo ludzkie nie może odbierać człowiekowi naturalnego i zasadniczego prawa do małżeństwa, ani też krępować go w zakresie pierwszorzędnego celu małżeństwa, dla którego je Bóg ustanowił Od początku. „Rośnijcie i mnóżcie się” (Rdz I, 28). Rodzina więc, czyli społeczność domowa, jakkolwiek bardzo mała, jest jednak prawdziwą społecznością i jest starsza od wszelkiego państwa; winna też mieć prawa i obowiązki swoje niezależnie od państwa. Udowodnione już wyżej prawo posiadania, które – jak widzieliśmy – przysługuje jednostce na podstawie prawa natury, należy zastosować do człowieka będącego głową rodziny; przy czym – dodać musimy – prawo to tym większą ma siłę, im większą rodzinę dana jednostka swą opieką obejmuje. Jest świętym prawem natury, by ojciec rodziny troszczył się o utrzymanie i wszelkie potrzeby tych, których zrodził; i sama natura skłania go do tego, by dla dzieci, które odbijają w sobie i do pewnego stopnia przedłużają osobowość ojca, nabywał i gromadził dobra potrzebne im do obrony przed niedolą podczas zmiennych kolei życia. Jakże jednak uczyni zadość temu prawu, jeśli nie będzie mógł posiadać trwałych i korzyści przynoszących dóbr, które by mógł w spadku dzieciom zostawić? Jak państwo, tak i rodzina – powiedzieliśmy już – jest prawdziwą społecznością i rządzi się swoją, to jest ojcowską władzą. Dlatego rodzina – oczywiście w zakresie oznaczonym przez jej cel bezpośredni – na równi przynajmniej z państwem, ma prawo nabywania i używania dóbr potrzebnych jej do zachowania swej stałości i prawdziwej wolności. Na równi przynajmniej, powiedzieliśmy, albowiem prawa i obowiązki rodziny, która jest i logicznie, i faktycznie wcześniejszą niż państwo, wcześniejsze są niż prawa i obowiązki państwa, i bliższe natury. A gdyby obywatele czy rodziny, wchodzące w skład społeczności państwowej, zamiast pomocy sprzeciw – zamiast opieki umniejszenie praw napotkali, społeczności tej należałoby raczej unikać niż pragnąć. Chcieć więc, żeby władza świecka przenikała swym rządem aż do wnętrza domu, jest błędem wielkim i zgubnym. Z pewnością jeśli się jakaś rodzina znajdzie w wielkich trudnościach i bez rady, że sama się z nich wyzwolić nie może, jest rzeczą słuszną, by jej w tych ostatecznościach państwo udzieliło pomocy; rodziny bowiem są cząstkami państwa. Tak samo, kiedy w obrębie czterech ścian domu przyjdzie do poważnego podeptania praw wzajemnych, niech wówczas władza państwowa odda każdemu, co mu się należy; będzie to nie pochłanianie praw obywatelskich, ale ich obrona i wykonywanie słusznej, a powinnej opieki. Tu jednak winni się wstrzymywać kierownicy państw; natura nie pozwala przekraczać tych granic. Władza ojcowska jest tego rodzaju, iż ani znik- 5 Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY nąć nie może, ani być pochłoniętą przez państwo; to samo i wspólne z życiem ludzkim ma źródło. „Dzieci są cząstką ojca” i jakby rozszerzeniem osoby ojcowskiej; a prawdę mówiąc, to nie same o własnej mocy, ale przez społeczność rodzinną, w której się urodziły, wchodzą do społeczności państwowej i w niej biorą udział. Z tego też względu, że „dzieci są przez naturę cząstką ojca, pozostają pod władzą rodziców tak długo, jak długo nie potrafią używać osobistej wolności” (św. Tomasz z Akwinu, Summa Theol. II-II, Qu. X. art. XII). Jeśli zatem socjaliści, odsuwając w cień powagę rodziców, wprowadzają w jej miejsce opatrzność państwową, grzeszą przeciw naturalnej sprawiedliwości i rozrywają jedność rodziny. WPROWADZENIE WŁASNOŚCI WSPÓLNEJ GROZI SPOŁECZNYM ROZSTROJEM Oprócz niesprawiedliwości sprowadziłby ten system jeszcze bez wątpienia zamieszanie i przewrót całego ustroju, za czym by przyszła twarda i okrutna niewola obywateli. Otwarłaby się brama zawiściom wzajemnym, swarom i niezgodom; po odjęciu bodźca do pracy jednostkowym talentom i zapobiegliwościom wyschłyby same źródła bogactw; równość zaś, o której marzą socjaliści, nie byłaby czym innym, jak zrównaniem wszystkich ludzi w niedoli. Z tego jasno widać, że się należy ze wszystkich sił przeciwstawić dążności socjalizmu do wspólnego posiadania; zaszkodziłoby ono nawet tym, którym socjaliści chcą pomóc; sprzeciwia się zaś naturalnym prawom jednostek, a wstrząsa ustrojem państwa i powszechnym pokojem. Niech więc pozostanie jako prawda zasadnicza, że nietykalność własności prywatnej stanowi pierwszy fundament, na którym należy oprzeć dobrobyt ludu. Teraz zaś przystępujemy do odpowiedzi na pytanie, gdzie należy szukać upragnionych środków zaradczych. ____________________________ Encykliki społeczne Kościoła Katolickiego Biblioteka Diecezji Świdnickiej Redaktor serii: Ks. Jarosław M. Lipniak Wyższe Seminarium Duchowne Diecezji Świdnickiej Świdnica 2005 Ojciec Święty Benedykt XVI ENCYKLIKA CARITAS IN VERITATE OJCA ŚWIĘTEGO BENEDYKTA XVI DO BISKUPÓW, PREZBITERÓW I DIAKONÓW, DO OSÓB KONSEKROWANCH, DO WIERNYCH ŚWIECKICH, WSZYSTKICH LUDZI DOBREJ WOLI O INTEGRALNYM ROZWOJU LUDZKIM W MIŁOŚCI I PRAWDZIE (ciąg dalszy) ROZDZIAŁ IV. ROZWÓJ LUDÓW, PRAWA I OBOWIĄZKI, ŚRODOWISKO 49. Kwestie związane z troską o środowisko i jego zachowanie muszą dziś brać poważnie pod uwagę problemy energetyczne. Rabunkowe wydobywanie nieodnawialnych źródeł energii ze strony niektórych państw, grup władzy i przedsiębiorstw stanowi bowiem poważną przeszkodę dla rozwoju krajów ubogich. Nie mają one środków ekonomicznych ani na to, żeby mieć dostęp do istniejących nieodnawialnych źródeł energetycznych, ani żeby finansować poszukiwania źródeł nowych i alternatywnych. Zagarnianie zasobów naturalnych, które w wielu przypadkach znajdują się właśnie w krajach ubogich, rodzi wyzysk i częste konflikty między narodami i w ich obrębie. Konflikty te rozgrywają się często na terytorium tych krajów, powodując poważne straty w postaci śmierci, zniszczeń i dalszej degradacji. Wspólnota międzynarodowa ma niezbywalne zadanie znalezienia dróg instytucjonalnych uregulowania spraw związanych z wyzyskiwaniem zasobów nieodnawialnych, przy uczestnic 6 Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY twie także krajów ubogich, tak by wspólnie planować przyszłość. Również na tym odcinku istnieje pilna moralna konieczność odnowienia solidarności, zwłaszcza w relacjach między krajami znajdującymi się na drodze rozwoju a krajami w wysokim stopniu uprzemysłowionymi118. Społeczeństwa zaawansowane technologicznie mogą i powinny zmniejszyć swoje zapotrzebowanie energetyczne zarówno dlatego, że działalność manufakturalna ewoluuje, jak i z tego powodu, że pośród ich obywateli upowszechnia się większa wrażliwość ekologiczna. Trzeba ponadto dodać, że dzisiaj możliwe jest uzyskanie lepszej skuteczności energetycznej i jednocześnie możliwy jest postęp w poszukiwaniach energii alternatywnych. Jednak potrzebna jest również planetarna redystrybucja zasobów energetycznych, tak aby możliwy był do nich dostęp także dla krajów, które są ich pozbawione. Ich przeznaczenie nie może zostać w rękach pierwszego zdobywcy czy też pozostawione logice silniejszego. Chodzi o ważne problemy, które – by stawić im czoło w odpowiedni sposób – wymagają ze strony wszystkich odpowiedzialnego uświadomienia sobie konsekwencji, które zostaną przerzucone na przyszłe pokolenia, a zwłaszcza na bardzo wielu młodych żyjących w narodach ubogich, którzy „domagają się swojego udziału w budowaniu lepszego świata"119. 50. Odpowiedzialność ta ma charakter globalny, ponieważ nie dotyczy jedynie energii, ale całego stworzenia, którego nie powinniśmy zostawić nowym pokoleniom zubożonego z jego bogactw. Człowiekowi wolno sprawować odpowiedzialną władzę nad naturą, by jej strzec, uzyskiwać z niej korzyści i uprawiać ją także w nowych formach i dzięki nowym zaawansowanym technologiom, tak by mogła ona godnie przyjąć i wyżywić zamieszkującą ją ludność. Dla wszystkich jest miejsce na tej naszej ziemi: na niej cała rodzina ludzka powinna znaleźć bogactwa konieczne do godnego życia, z pomocą samej natury, będącej darem Boga dla Jego dzieci, wnosząc własny wkład pracy i inwencji. Powinniśmy jednak przyjąć jako poważny obowiązek, by nowym pokoleniom przekazać ziemię w takim stanie, aby również i one mogły godnie ją zamieszkiwać i dalej uprawiać. Zakłada to zadanie wspólnego „decydowania, po odpowiedzialnym rozeznaniu drogi, którą trzeba przemierzyć w celu umocnienia przymierza między człowiekiem i środowiskiem, które powinno być odblaskiem stwórczej miłości Boga, od którego wyszliśmy i do którego jesteśmy w drodze”120. Należałoby sobie życzyć, by wspólnota międzynarodowa i poszczególne rządy potrafiły w sposób skuteczny przeciwstawić się takim sposobom używania środowiska, które okazują się niszczycielskie. Jest też konieczne podjęcie przez kompetentne władze niezbędnych wysiłków, ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. aby ekonomiczne i społeczne koszty wynikające z używania wspólnych zasobów środowiskowych zostały uznane w sposób jawny i podjęte przez tych, którzy z nich korzystają, a nie przez inne ludy czy też przyszłe pokolenia: ochrona środowiska, zasobów oraz klimatu wymaga, aby wszyscy odpowiedzialni w wymiarze międzynarodowym działali zespołowo i wykazali gotowość działania w dobrej wierze, w poszanowaniu prawa i solidarności wobec słabszych regionów planety121. Jednym z najpoważniejszych zadań ekonomii jest właśnie używanie, a nie nadużywanie zasobów, mając zawsze na uwadze, że pojęcie skuteczności nie jest aksjologicznie neutralne. 51. Sposoby, w jakie człowiek traktuje środowisko naturalne, wpływają na to, jak traktuje samego siebie, i na odwrót. Stanowi to wezwanie dla dzisiejszego społeczeństwa, by poważnie zrewidowało swój styl życia, który w wielu częściach świata skłania się do hedonizmu i konsumpcjonizmu, pozostając obojętnym na wynikające z tego szkody122. Potrzebna jest skuteczna zmiana mentalności, która nas skłoni do przyjęcia nowych stylów życia, „w których szukanie prawdy, piękna i dobra oraz wspólnota ludzi dążących do wspólnego rozwoju byłyby elementami decydującymi o wyborze jakości konsumpcji, oszczędności i inwestycji”123. Każde naruszenie solidarności i przyjaźni obywatelskiej powoduje szkody ekologiczne, podobnie jak degradacja środowiska wywołuje niezadowolenie w relacjach społecznych. Przyroda, zwłaszcza w naszych czasach, jest tak bardzo wintegrowana w dynamiki społeczne i kulturowe, że nie stanowi już niemal zmiennej niezależnej. Pustynnienie ziemi i zubożenie produkcyjne niektórych obszarów uprawnych są również skutkiem zubożenia zamieszkującej je ludności i jej zacofania. Dynamizując rozwój ekonomiczny i kulturalny tej ludności, chroni się również naturę. Ponadto, ileż zasobów naturalnych zniszczyły wojny! Pokój narodów i między narodami umożliwiłby również większą ochronę natury. Zagarnianie zasobów, zwłaszcza wody, może wywoływać poważne konflikty między zaangażowanymi społecznościami. Pokojowa umowa, dotycząca wykorzystywania zasobów, może ocalić przyrodę i jednocześnie dobrobyt zainteresowanych społeczeństw. Kościół jest odpowiedzialny za stworzenie i powinien podkreślać także tę odpowiedzialność na forum publicznym. A czyniąc to, powinien bronić nie tylko ziemi, wody i powietrza jako darów stworzenia należących do wszystkich. Powinien przede wszystkim chronić człowieka przed zniszczeniem samego siebie. Trzeba, żeby było coś w rodzaju ekologii człowieka pojmowanej we właściwym sensie. Degradacja natury jest bowiem ściśle związana z kulturą kształtującą współżycie ludzkie: kiedy „ekologia ludzka"124 jest szanowana w społeczeństwie, również ekologia środowiska czerpie z tego 7 Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY korzyści. Podobnie jak cnoty ludzkie są między sobą zespolone, tak że osłabienie jednej naraża również inne, tak też system ekologiczny opiera się na szacunku wobec projektu, dotyczącego zarówno zdrowego współżycia w społeczeństwie, jak i dobrej relacji z naturą. Dla ochrony przyrody nie wystarczą działania pobudzające lub hamujące gospodarkę, ani nawet nie wystarczą odpowiednie pouczenia. Są to ważne narzędzia, ale decydującym problemem jest całościowa postawa moralna społeczeństwa. Jeśli nie szanuje się prawa do życia i do naturalnej śmierci, jeśli sztucznym czyni się poczęcie, ciążę i narodziny człowieka, jeśli poświęca się ludzkie embriony na badania, powszechna świadomość w końcu gubi pojęcie ekologii ludzkiej, a wraz z nim pojęcie ekologii środowiska. Jest czymś sprzecznym wzywanie nowych pokoleń do poszanowania środowiska naturalnego, podczas gdy wychowanie i ustawodawstwo nie pomagają im szanować samych siebie. Księga natury jest jedna i niepodzielna w tym, co dotyczy środowiska, jak i w dziedzinie życia, płciowości, małżeństwa, rodziny, relacji społecznych, jednym słowem w sferze integralnego rozwoju ludzkiego. Obowiązki, jakie mamy wobec środowiska, łączą się z obowiązkami, jakie mamy wobec osoby jako takiej, jak i w odniesieniu do innych. Nie można nakładać jednych, naruszając drugie. Jest to poważna sprzeczność dzisiejszej mentalności i praktyki, która poniża osobę, burzy środowisko i szkodzi społeczeństwu. 52. Prawdy i ukazywanej przez nią miłości nie można produkować; można je tylko przyjąć. Ich ostatecznym źródłem nie jest i nie może być człowiek, lecz Bóg, czyli Ten, który jest Prawdą i Miłością. Ta zasada jest bardzo ważna dla społeczeństwa i dla rozwoju, ponieważ ani jedna, ani druga nie mogą być tylko wytworami ludzkimi; samo powołanie do rozwoju osób i narodów nie opiera się na zwykłych ludzkich rozważaniach, ale jest ono wpisane w plan uprzedni w stosunku do nas i jest dla nas wszystkich obowiązkiem, który powinien być w sposób wolny przyjęty. To, co nas poprzedza i co nas stanowi – współistniejące Miłość i Prawda – wskazują nam, co będzie dobrem i na czym polega nasze szczęście. A więc wskazują nam drogę do prawdziwego rozwoju. ____________________________ Ojciec Święty Benedykt XVI, Encyklika Caritas in Veritate, Wydawnictwo M, Kraków 2009 Przypisy: 118 Jan Paweł II, Orędzie na Światowy Dzień Pokoju 1990,10: l.c., 152153. 119 Paweł VI, Enc. Populorum progressio, 65: l.c., 289. 120 Por. Benedykt XVI, Orędzie na Światowy Dzień Pokoju 2008, 7: AAS 100 (2008), 41. 121 Por. tenże, Przemówienie do członków Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych (18 kwietnia 2008): Insegnamenti W, 1 (2008), 618-626. 122 Por. Jan Paweł II, Orędzie na Światowy Dzień Pokoju, 1990, 13: l.c., 154123 Por. tenże, Enc. Centesimus annus, 36: l.c., 838-840. 124 Tamże, 38: l.c., 840-841; Benedykt XVI, Orędzie na Światowy Dzień Pokoju 2007,8: l.c., 779. Ks. Abp Kazimierz Majdański „HONOR I OJCZYZNA” BEZ BOGA? Spotkanie ze Sztabem Generalnym W P 24.08.1993 r. Wprowadzenie Panowie Generałowie i Panowie Oficerowie wszystkich stopni! W Sztabie Generalnym zabieram dziś głos jako kto? Możliwości byłyby różne. Mógłby mówić może profesor, czy też promotor nauk o rodzinie, lub ktoś, kto był odpowiedzialny za Watykański Komitet Rodziny, albo autor wspomnień wojennych. Wybieram inną pozycję: mówię jako biskup, świadomy prawdy, że Kościół pozostaje służbie Narodu. To wyniosłem z domu – ubogiego, patriotycznego, głęboko religijnego. To wyniosłem także z późniejszych etapów życia, zwłaszcza z przykładu Prymasa Tysiąclecia, księdza kard. Stefana Wyszyńskiego, który był moim wychowawcą i w którego mieszkaniu we Włocławku byłem aresztowany 7 listopada 1939 roku. 8 Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY I może właśnie tutaj taka refleksja. Jeżeli mówię jako biskup, to nie przyznaję racji twierdzeniu: „Biskup, to znaczy ktoś, kto nie ma pełnych praw obywatelskich”. Wydaje mi się, że jest raczej odwrotnie. I że jeżeli Pan Generał, witając, był łaskaw wspomnieć o życiorysie, to może właśnie po to było to potrzebne. A więc mamy, proszę Panów, wszyscy obecni tutaj na sali, równe prawa do służby naszej Ojczyźnie i być może, że z tej służby wszyscy potrafimy dobrze się wylegitymować! Więc na pytanie: Mówię jako kto? – odpowiadam: Mówię jako biskup świadomy prawdy, że Kościół zawsze pozostawał i pozostaje w służbie Narodu. O czym chciałbym mówić? – O wydarzeniu szczecińskim. Było bowiem tak, że odkąd zaczęły się serdeczne relacje z garnizonem szczecińskim pod patronatem Dowódcy okręgu, z którym się dziś tak szczęśliwie spotykamy, odtąd przy wielu okazjach były także różne spotkania. W czasie jednego z rocznicowych spotkań wręczono mi szablę dowódcy kompanii honorowej. Na szabli są wyryte trzy słowa: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. A potem zdarzyło się tak, że komendant straży granicznej, idąc w ślady naszej przyjaźni z wojskiem, zaprosił mnie bardzo wcześnie na uroczystość poświęcenia sztandaru Straży Granicznej w Szczecinie. Powiedziałem: „Panie Pułkowniku, bardzo chętnie, tylko, czy na tym sztandarze będzie coś, co mnie upoważni do poświęcenia go?” Ustaliliśmy, że będzie przynajmniej napis: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. W ostatnich chwilach przed poświęceniem okazało się jednak, że ktoś w centrali skreślił słowo „Bóg”. Pułkownik przyszedł do mnie bardzo zafrasowany, a ja mu powiedziałem: „Niech się pan nie martwi. Trzeba święcić, żeby to był prawdziwy sztandar Polskiej Straży Granicznej!” I to jest temat mojej dzisiejszej gawędy: Czy istnieje honor i Ojczyzna bez Boga? I. Stałe tendencje 1. Najpierw słowo o stałych tendencjach skreślania Pana Boga z życia prywatnego, z życia społecznego, z życia politycznego, parlamentarnego, ze szkoły, instytucji, itd. To nie jest proszę państwa nic nowego! Ten, kto skreślił na sztandarze słowo „Bóg” nie był geniuszem! W najdawniejszych dziejach człowiek był istotą obdarzoną wielką godnością, stworzony na obraz i podobieństwo Boże, jak mówi Biblia w pierwszych zdaniach. Człowiek był władcą, upoważnionym przez Stwórcę, by władał całą ziemią: „Niech panuje” (Rdz 1, 26). Człowiek był przyjacielem Pana Boga! I ten człowiek zbuntował się. Jaka była motywacja tego buntu przeciwko Panu Bogu? – Motywacja przyszła z zewnątrz. Zjawił się ktoś, kto inspirował, inicjował, kto przekonywał, ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. ale trafił do tego co jest w człowieku. Powiedział kusiciel: „Będziecie jako bogowie” (por. Rdz 3,5). Wydaje się więc, że klęska człowieka przychodzi przez zarozumiałość i pychę. Zawsze byli i są führerzy, nie w jednym tylko kraju, choć są powody teraz, by właśnie o tym kraju, który wyłonił Führera, zawsze z przyjaźnią, a jednak i z niepokojem myśleć. Są jednak powody, by nade wszystko myśleć o nas samych. Kusiciel mówił: „Będziecie jako bogowie” – jeżeli bez Boga! I zapewniał: „Na pewno nie pomrzecie”. Nieufność wobec Boga: „Czegoś wam zazdrości, nie chce, by się otwarły wasze oczy. Nie wierzcie. Na pewno nie pomrzecie”. I to było tło klęski pierwszego człowieka, pierwszych rodziców. Chcieli być wielcy na drodze niezależności od Boga, zerwawszy z Nim więzy przyjaźni, choć im się objawił jako najlepszy Ojciec. W naszych rozważaniach wybieramy raczej aspekty społeczne tego zjawiska, choć decyzje zapadają, podobnie jak to było w ich życiu, w sercu człowieka. Ale to serce zmienia się w tłumie. Okrzyki słyszane przez nas najpierw w Sachsenhausen (to robiło największe wrażenie, bo to był początek), a potem w Dachau, okrzyki niewypowiedzianego entuzjazmu ludzi, którzy słuchali Führera, pewnie się tym tłumaczą. Człowiek ulega wpływom. 2. Człowiek łatwo przestaje być sobą. Gdybyśmy przechodzili późniejsze wielkie etapy dziejów człowieka, zwłaszcza dziejów człowieka jako społeczności, wspomnieć by trzeba było o dziejach Narodu Wybranego, obdarzonego niezwykłą przyjaźnią przez Pana Boga, a przecież ciągle niezdecydowanego, czy przyjaźń z Bogiem i wierność, czy też niewierność. 3. I na progu Nowego Testamentu: pokusa. W jakiejś mierze pokusa podobna do pierwszej – na progu dziejów ludzkości. Oto Chrystus znajduje się na pustyni, jest głodny, jest więc pokusa chleba. Ale jest jeszcze większa pokusa: „Pokazał Mu szatan wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: „Dam Ci to wszystko, jeżeli upadniesz i oddasz mi pokłon”. Komu pokłon? „Na to odrzekł mu Jezus: idź precz, szatanie. Jest bowiem napisane: Panu Bogu swemu będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz” (Mt 4, 8–10). Znane są ostatnie chwile Stalina. Był w jego otoczeniu podobno ktoś, kto go uwielbiał jak boga. Gdy widział, że traci pamięć i zamyka oczy, dawał upust uczuciom największej pogardy (pomińmy szczegóły). Ale gdy oczy się otwierały – znowuż uwielbienie, jakby oddawane bogu. „Jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon...” – „Samemu Bogu będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz”. 4. Idźmy szybko do dziejów naszego Narodu. To jest Chrzest – na samym wstępie naszych dziejów. Chrzest dokonany przez pierwszego historycznego władcę, Mieszka I. Niedawno minęło 1000 9 Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY lat od jego zgonu. Może za mało o nim myślimy i za mało mówimy. Genialny władca! Jak stworzył państwo! I jak pomyślał o Chrzcie! I szybko reakcja pogańska. W najbliższym sąsiedztwie Szczecina było jedno z najstarszych biskupstw polskich: Kołobrzeg. Trzy najstarsze biskupstwa polskie: Wrocław, Kraków, Kołobrzeg z metropolią w Gnieźnie. I Kołobrzeg odpadł zaraz. Nikt nie wie, jak długo biskup Reibern był biskupem w Kołobrzegu. Wiadomo, że był krótko. Reakcja pogańska później – w całej Polsce. Tu nie ma automatyzmów, tu jest ciągłe zmaganie, ciągła walka. A zmagania o ład moralny? Cokolwiek byśmy odczytali, w jakiejkolwiek książce – napisano różne – o biskupie Stanisławie Szczepanowskim, to jest dziś pewne, że zginął jako obrońca ładu moralnego. Stanął naprzeciw króla (nieprzeciętnego króla!) Bolesława Śmiałego, walcząc o wyższe wartości, którymi Naród miał żyć. Znamy wszyscy kazania największego polskiego kaznodziei, Piotra Skargi. Jak jasno mówi o wadach narodowych i jak zdecydowanie broni tych w Polsce, którzy są uciemiężeni! Znamy wszyscy treść ślubów Jana Kazimierza w katedrze lwowskiej. Jak on, ogłaszając Matkę Bożą Królową, zdaje sobie sprawę z tego, że trzeba Jej powiedzieć, iż w Polsce dzieje się krzywda – jak wtedy mówiono – kmiotkom. Ład moralny! A wolność, „złota wolność”. „Złota” – dla kogo? Czy ci, którzy jej bronili, pytali o to, czy ich „wolność” nikogo nie krzywdzi? Tak jest zresztą dziś: czy człowiek wołający: „wolność!” jest tego pewien, że to nikogo nie krzywdzi? Nikogo w Polsce i całej Polski – czy to nie krzywdzi? „Liberum veto” miało za skutek to, co miało: zgubę Ojczyzny. Dzieje naszego Narodu. Pewnie trzeba przyznać rację znanemu politykowi, który już dość dawno odszedł do wieczności i który mówił: „Bierzemy od Europy to, co najgorsze, bo jesteśmy słabi moralnie!” Stać nas na zrywy, nie stać na każdy powszedni, uczciwie przeżyty dzień. Zresztą Wieszcz Adam powiedział: „... co Francuz pomyśli, to Polak polubi”. I może tu są złoża – także dziś bezpośrednio dotykalne – niechęci do Pana Boga. Nie tylko bowiem trzeba wierzyć, ale trzeba z wiary żyć. A my jesteśmy świadkami takiego dziwnego zwrotu: „Ja jestem katolik, ale...”. Więc o naszym „dziś” trochę bliżej, raczej ciągle przykładowo. Kultura polska ma korzenie chrześcijańskie. Każdy uczciwy i każdy jako tako wykształcony człowiek o tym wie. Ale oto ktoś radzi: „Trzeba zapomnieć. To jest nawet prawda, ale o tej prawdzie 10 trzeba zapomnieć!” Chcę powiedzieć, jakby w nawiasie, że zakładać zapomnienie o prawdzie, podobnie jak nieznajomość prawdy, daje konsekwencje bardzo daleko idące. Mogą to być konsekwencje katastrofalne. Dalej: „fundamentalizm Kościoła”. Nie mówię o tych sprawach po to, żeby się sprzeczać z kimkolwiek. Broń Boże! Po prostu chcę – razem z moimi Czcigodnymi Słuchaczami – znowuż poszukać prawdy. „Fundamentalizm Kościoła” – czy to prawda? To był zawsze kraj katolicki – od Mieszka I. To był zawsze kraj najbardziej znany z tolerancji. Kto tak wychowywał, kto tego pilnował, jeżeli nie Kościół? Sformułuję to trochę ostro, proszę mi to wybaczyć. To ostre sformułowanie idzie za mną od lat chłopięcych. Przed kościołem w Strzałkowie, blisko Liskowa, odbywały się wiece. Chłopi wychodzili z kościoła, stawali koło posła, nie – kandydata na posła, ale posła – a jego naczelne hasło – przepraszam, że to powtarzam, dzisiaj się tak nie mówi, dzisiaj propaganda bywa dość elegancka, choć nie zawsze – „Nie będzie w Polsce dobrze, dopóki nie będziemy rżnąć szlachty i księży”. Antyklerykalizm – także dawniej proweniencji, tak wtedy wypowiadany, dzisiaj – znacznie bardziej elegancko. Najgorszy wróg szlachta – ktoś wyciągnął z tego wnioski, takie właśnie jak radził poseł. Najgorszy wróg – księża. Ktoś wyciągnął i wciąż wyciąga z tego wnioski. To samo, proszę Panów! Za co? Dlaczego? Pochodzę z diecezji, w której ponad połowa duchownych zginęła w czasie wojny. To była polityka Hitlera. W obozach koncentracyjnych warstwą społeczną najbogaciej reprezentowaną byli polscy księża. Kto o tym w ogóle wie? Czy tak bardzo pamiętamy o śmierci księdza Skorupki? I o tylu innych! Zdaje się, że dziś jest bardzo łatwo w Polsce powiedzieć: „Rządziła Międzynarodówka czerwona, a teraz chce rządzić czarna”. I takie jest credo antyklerykalizmu. Czy to nie jest przypadkiem najgorszy populizm? I czy to nie jest bardzo nam jakoś droga spuścizna wojującego ateizmu? Czy naprawdę przyniósł Polsce zbawienie, odnowę moralną? Czy ocalił godność człowieka, nauczył go uczciwości i pracowitości, i słowności („na słowie Polaka – jak na słowie harcerza – polegaj jak na Zawiszy”), i kultury? I czy nam przyniósł obiecany dobrobyt – nareszcie tak wielki, jakiego nigdy w Polsce nie było, bo wreszcie Polska, naród katolicki, stała się oficjalnie państwem wojującego ateizmu? Czy to nie jest taka spuścizna: „Precz z klerem i... z Papieżem z Polski”? Niedawno – przed IV Pielgrzymką – pisali, podobno nawet katolicy: „Po co Ojciec Święty przyjeżdża do Polski, co nam ma do powiedzenia – teraz? Teraz my mamy coś do powiedzenia, nie Papież!” Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Jakoś miał bardzo wiele do powiedzenia: mówił do Narodu – właśnie o ładzie moralnym. Przecież był Następcą Stanisława Szczepanowskiego jako biskup krakowski. Proszę Panów, zapytajmy: Kto słuchał, kto usłyszał i kto wziął do serca, gdy już Ojciec Święty sobie pojechał? Może spora obojętność, choć sama postawa obywatelska kazałaby myśleć: kto z Polaków przyniósł taką sławę Polsce po całym świecie?! Chociaż tyle. Jakoś Mu to Pan Bóg wynagrodził. Na Krakowskim Rynku mógł wreszcie odprawić papieską Mszę Świętą. W swoim ukochanym Krakowie! I mógł tam wynieść na ołtarze służącą krakowską – Anielę Salawę (To jest demokracja!). A druga radość – to spotkanie z wojskiem polskim, pod Koszalinem. Kiedyś spytaliśmy: „Ojcze Święty, biskupi polscy zachodzą w głowę, dlaczego to ze wszystkich wspaniałych spotkań w czasie IV Pielgrzymki do Ojczyzny spotkanie z wojskiem Ojcu Świętemu jednak najbardziej się podobało?” Papież się zastanowił. I tak swoim milczeniem i swoim zastanowieniem potwierdził. To była dla jego serca ogromna pociecha. Choć Ksiądz Biskup nam mówił przed chwilą, że także ostatnia pielgrzymka wojskowa była dla Niego niemałą pociechą. Krzyż, nauka religii w szkole, a więc formacja młodych. Minimalizm moralny, luzy – jako założenie! Dlaczego? Dokąd to prowadzi? Demokracja – jako równouprawnienie dla prawdy i nieprawdy. Jako równouprawnienie dla zła i dobra (podobno już po polskich drogach strach się poruszać). Jako odebranie człowiekowi – w imię demokracji! – podstawowego prawa do życia. To już, jak wiadomo, nie chodzi tylko o najmniejszych i o najbardziej niewinnych Polaków. Chodzi także o starców, o kaleki, o ludzi „niepotrzebnych”. O tym Ojciec Święty zresztą mówił w Denver – bo tak jest po całym świecie. Jak się Boga życia zbezcześci w jednym miejscu, idzie się dalej, depcząc po drodze wszystko – w imię potwornego egoizmu cywilizacji konsumpcyjnej. Proszę Panów, to nie jest moja myśl, ale poddaję ją pod Panów ocenę: Czy demokracja nie zawiera takiego niebezpieczeństwa, że mniejszość może być poddana totalnej władzy większości? Wielki uczony, Michel Schooyans, napisał książkę Demokracja liberalna skłania się do totalitaryzmu. Może przecież uchwalić wszelkie prawo! A także – obdarzyć jakiegoś führera – wszelką władzą! Przecież to nie są bajki. Przecież my to na własnej skórze przeżywaliśmy. II. Jakie działają przyczyny? Jakie działają przyczyny i jakie mechanizmy? Jakie działały od początku i jakie działają dziś? 1. Może właśnie odpowiadają na to dzieje ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. pierwszej pokusy. Tak łatwo mogli zostać wierni i tak bardzo zostali oszukani! – Przez Kusiciela i przez własne serce. I to jest odpowiedź pierwsza. 2. Jakie działają przyczyny? Odpowiedź druga: to jest wielkie misterium. Proszę Panów, w obozie przez długi czas dyskutowałem z Austriakiem, któremu było na imię Franz. Szlachetny człowiek! najwięcej opowiadał mi o swoich przygodach w Hiszpanii – jako ochotnika w hiszpańskiej wojnie domowej. Był tak szlachetny, że starałem się przekonać go o Prawdzie. Ale oni byli w Dachau znakomicie zorganizowani. Przychodził więc na każde spotkanie z nowymi argumentami. Nic się nie dało zrobić. Choć zdarzyło się coś niesłychanego. Franz był pielęgniarzem w 1942 i 1943 roku na stacji doświadczalnej w Dachau. On także, razem z Heini Stöhrem, ratował mi życie. Po doświadczeniach mówiono mi: „Uważaj! Teraz byle co złapiesz i już po tobie”. A ten, którego ostrzegano, „złapał” tyfus plamisty. To już były pierwsze tygodnie zimy 45 roku. Któregoś dnia Franz przechodząc przez tę izbę, na której leżałem – już po przebyciu najgorszego – gdy cichym głosem zawołałem: „Franz!” – zobaczył mnie i nie chciał wierzyć. Obejrzał się, podszedł. „Kto ty jesteś? To ty?” Wziął wykres – patrzył, myślał przez chwilę i stwierdził: „No, ale wy, Polacy, macie naturę!” A ja korzystając z okazji, chciałem mu pokazać coś pożytecznego, więc powiedziałem: „Franz, jakeś ty zawsze w naszych rozmowach napadał księży, a teraz na bloki zakażone poszli polscy księża. Być może, że wszyscy umrą. Komuniści uciekli”. A on mi na to: „Tak, sprawdza się! najlepsi poszli i umrą, a wszyscy inni wyjdą i będą w dalszym ciągu okłamywać lud!”. Komu by to przyszło do głowy?! Dodał więcej: „A ty wyzdrowiejesz i powiesz, że to Tamten cię uzdrowił!” Jest tajemnica ludzkiego serca. Ciągle w Ewangelii czytamy o spotkaniach Pana Jezusa z faryzeuszami. Jakby On sam nie mógł sobie poradzić. Bo człowiek jest wolny! 3. I trzecia odpowiedź: czy są ludzie niewierzący? A jeżeli tak, to z jakiego motywu? Czy to nie jest niekiedy kuszenie: „Dam ci to wszystko...” Chodziło wtedy też o chleb. Jestem w tym miejscu, w miejscu pytania o niewierzących, dość zdecydowanym sceptykiem. Wydaje się, że ludzi niewierzących nie ma. Zaskakujące? Może. Chciałbym się więc z tego krótko wytłumaczyć. Jeżeli nie wierzy człowiek w Boga, to wierzy w bożki: w sławę, w fortunę (to jest „złoty cielec”), we władzę (dla niektórych jest to ważne), w swoją własną wolność, nade wszystko jednak w naszej cywilizacji konsumpcyjnej – w pieniądze, w biznes. – To jest bożek! Z okazji pobytu papieża w Stanach sporo się nasłuchaliśmy o Denver. Mówiono nam, że to jest miasto bogate, że zwłaszcza centrum 11 Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY miasta jest zasiedlone przez bogaczy i że ta młodzież bogata jest straszliwie... biedna: tam jest właśnie najwięcej narkomanów i najwięcej samobójców. Ks. Abp Kazimierz Majdański, „Honor i Ojczyzna” bez Boga? Spotkanie ze Sztabem Generalnym W P 24.08.1993 r. Krajowy Ośrodek Duszpasterstwa Rodzin, Warszawa 1993 Ks. Henryk Nowik JANA PAWŁA II IDEA SOLIDARNOŚCI LUDZI PRACY Przed obwieszczeniem encykliki upamiętniającej dziewięćdziesiątą rocznicę Rerum novarum Leona XIII, przewidzianym na dzień 15 maja 1981 roku, 13 maja doszło do tragicznego zamachu na życie Jana Pawła II. W tym dniu został On bowiem ugodzony kulami terrorysty (Agca), popieranym (przepuszczalnie) przez ludzi Kremla, a wspieranym przez Bułgarów. Można snuć przypuszczenia, czy kiedykolwiek doszłoby do urzędowego ogłoszenia encykliki Laborem exercens, gdyby Jan Paweł II nie przeżył tego zamachu. Powstaje w tym miejscu zasadnicze pytanie: komu zależało na tym, by ,,Solidarność” ludzi pracy nie otrzymała przejrzystego ludzkiego oblicza, na kanwie wrodzonej godności osoby ludzkiej, w idei personalistycznej. W idei przeciwstawnej pracy niewolniczej w obszarze realnego socjalizmu, o podłożu marksistowskim, oraz w ramach kapitalizmu, o fundamencie ideologii liberalistycznej. W obu tych przypadkach kapitał występuje przed ludzką pracą. Zatem praca ludzka jest tu zniewolona przez kapitał państwowy (problem kla 12 sowy), a ostatnio przez kapitał prywatny (problem światowy). Walka „Solidarności” z klasowym i światowym zniewoleniem człowieka, w obszarze pracy, przyjęła wymiar wolności. Polega on na przewrocie kopernikańskim, a mianowicie na postawieniu pracy ludzkiej przed kapitałem, gdyż człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Wrodzona godność osoby ludzkiej jest niezbywalnym fundamentem personalistycznej wizji pracy ludzkiej, a tym samym wolności człowieka. Jest to zasadnicza idea encykliki Laborem exercens. Idea ta, niczym konstytucja Solidarności pracy, nie mogła spotkać się ze światem pracujących ludów i narodów. Ale Jan Paweł II przeżył zamach i ogłosił ją w rocznicę obwieszczenia Rerum novarum. Była to bowiem pierwsza encyklika w dziejach Kościoła poświęcona w całości ludzkiej pracy, w wielowymiarowym kontekście życia zbiorowego i nadprzyrodzonego. „Analiza problemu pracy – pisze Jerzy W. Gałkowski – dokonana przez kard. K. Wojtyłę, znajduje się na skrzyżowaniu dwóch płaszczyzn uczestnictwa w społecznej naturze człowieka oraz uczestnictwa w królewskiej władzy Chrystusa, a także na skrzyżowaniu płaszczyzny teologicznej i filozoficznej” (zob. Encyklika o pracy ludzkiej, [w:] Jan Paweł II: Laborem exercens. Tekst i komentarze, red. J. Gałkowski, Lublin 1986, s. 62). Zamierzeniem Jana Pawła II był opis uczestnictwa człowieka w procesie pracy z innymi. Uczestnictwo to jest rozumiane jako fakt bytowania i działania z innymi oraz jako pozytywna relacja do człowieczeństwa innych osób – jedynych i niepowtarzalnych. Stąd świat osób nie jest społeczeństwem, lecz ontologiczną jego podstawą. Kategoria uczestnictwa ma charakter wartościujący, a nawet normatywny. Przez proces uczestnictwa kard. K. Wojtyła rozumie ,,to, co odpowiada transcendencji osoby w czynie wówczas, gdy ten czyn jest spełniony »wspólnie z innymi« w różnorodnych relacjach społecznych, czy międzyludzkich. Oczywiście jeśli odpowiada transcendencji, odpowiada także integracji osoby w czynie” (Osoba i czyn, Kraków 1969, s. 294). Sens terminu „uczestnictwo” zawiera zatem następujące elementy składowe: a) odniesienie się do innych, b) dostosowanie się do relacji działania Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY „wspólnie z innymi”, c) uzgodnienie własnych odniesień do danej osoby z odniesieniami innych. „Transcendencji oraz integracji osoby w czynie – pisze kard. Wojtyła – odpowiada więc działanie »wspólnie z innymi«, gdy człowiek wybiera to, co wybierają inni – widząc w takim przedmiocie wyboru wartość w jakiś sposób własną i homogenią” (tamże, s.296). Przeciwieństwem uczestnictwa jest postawa alienacji, zwana w Osobie i czynie indywidualizmem i totalizmem. Indywidualizm jest brakiem uczestnictwa w życiu drugiego. Jest przenoszeniem dobra osobistego nad dobro innych. Własne dobro traktuje się jako naczelne. Natomiast totalizm już z samej definicji uniemożliwia każdej osobie uczestnictwo w życiu innych, przez złą strukturę wspólnoty. Występuje tu całkowite podporządkowanie osoby ludzkiej społeczeństwu. Osoba zaś posiada tyle praw, ile udzieli jej kolektyw. Totalizm niszczy osobę, a indywidualizm – społeczeństwo. Zatem nie należy upatrywać ratunku dla ładu światowego w kompromisie między totalizmem a indywidualizmem, co więcej – te ideologie gospodarczo-polityczne pogłębiają się w swoich skrajnościach, przybierając formę Nowej Lewicy i neoliberalną. Właściwe rozwiązanie problemu leży gdzie indziej, a mianowicie w płaszczyźnie personalistycznej, gdzie ujmuje się wartość osoby (o wrodzonej godności), przez wspólnotę osób, a wartość wspólnoty przez wartość osoby. Psychosocjologicznie rzecz biorąc, to wspólnota i osobowość należą do rzeczywistości dynamicznych i żywych. Organizowana struktura zbiorowości społecznej bywa dwojaka, a mianowicie poprawna i niewłaściwa, zależnie od tego, czy przyjmuje się postawę służby na rzecz całości, czy też wybiera się typ zachowania się zachowawczego, a nawet egocentrycznego. Postawa gotowości podjęcia i realizowania, choćby w części, swoich zadań na rzecz innych osób, jest realizacją solidarności. Ale postawa solidarnościowa jawi się również wówczas, gdy żywimy sprzeciw wobec struktury wadliwej. Natomiast postawa antysolidarnościowa, czyli wadliwa, ma miejsce wówczas, gdy występuje brak aktywnego włączania się w nurt formowania się wspólnoty, względnie konformizm, czyli postawa uniku wobec zła (zob. kard. K. Wojtyła. Osoba i czyn, s. 310-319). Drugą płaszczyzną nurtu personalistycznego, w dziedzinie duchowości pracy ludzkiej, jest proces włączania się człowieka w Bożą misję zbawczą połączoną „z troistą władzą Chrystusa, z władzą kapłana, proroka i króla […]” (Kard. K. Wojtyła, U podstaw odnowy. Studium o realizacji Vaticanum II, Kraków 1972, s. 191). Termin „władza” oznacza tu nie „prawo rządzenia”, ale „[…] po pierwsze, o czym mówi łaciński termin minus (tria munera Christi), oraz po drugie moc albo zdolność do wypełnienia zadań” (tamże, s. 192; munus, eros – zadanie do spełnienia, obowiązek, dar ofiar ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. ny, ofiara. Słownik łacińsko polski, pod red. M. Plezi, t 3, Warszawa 1998, s. 559 n.). Problem pracy człowieka wiąże Jan Paweł II z powołaniem osoby ludzkiej do tworzenia Królestwa Chrystusa. To powołanie osoby ludzkiej, ma wymiar podwójny. Jest to bowiem powołanie do „stanu królewskiej wolności” oraz do panowania nad złem (realizacja świętości). Jest to rozwój własnej osobowości i zarazem urzeczywistnianie królestwa Chrystusowego w nas i tym samym na ziemi. Zatem uczestnictwo w Królewskiej władzy Chrystusa (w obszarze pracy) realizuje się podmiotowo (osobowo) i przedmiotowo (historyczno-eschatologicznie). Przedmiotowe znaczenie władzy królewskiej człowieka „,łączy się bardzo ściśle […] z międzyludzkim i społecznym porządkiem moralności ewangelicznej” na linii służby Chrystusowi w naszych bliźnich (tamże, s.227). W przedmiotowym i podmiotowym aspekcie pracy ludzkiej zawiera się posłannictwo panowania człowieka nad ziemią. Posłannictwo to ma charakter antropogenny, nie w sensie stawania się człowiekiem, jak to ma miejsce w marksizmie (ręka stworzyła człowieka), ale w znaczeniu rozwoju człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boże. Jest tu mowa o pierwszeństwie człowieka wobec pracy. Człowiek bowiem jako osoba ludzka ma swoją wewnętrzną wartość najwyższą, bo o charakterze wrodzonej godności. Rozwój tej godności dokonuje się przez czyn. Osoba jest nam dana, natomiast rozwój tej osoby jest osobowością. I to ona jest nam zadana. Wypełnienie tego zdania jest spełnieniem się samego siebie. To spełnienie się jest miarą spełniania się świata. Człowiek jest bowiem miarą wszechświata, jeśli tylko sam się spełnia w Bogu. Spełnia się zaś w Bogu wówczas, gdy działa zgodnie ze swą strukturą psychofizyczną, z własną godnością wrodzoną oraz w postawie zgodnej z normami moralnymi. Jest to zatem zgodność z rozumną naturą człowieka (logos), z obiektywnym porządkiem świata i z moralnym ładem serca (ethos). Idea nadrzędności osoby ludzkiej wobec świata jest zawarta w filozofii klasycznej i w naukowej fenomenologii ontologizującej Teilharda de Chardin i Bolesława Gaweckiego. Te nurty filozoficzne wyrażają niezwykłą troskę o byt człowieka i świata. Przewodnią ideą tej troski jest myślowy program „humanizacji” świata, a nie „uświatowienie” człowieka. W tym dziejowym procesie praca ma swój istotny wpływ, a to dlatego, że to ona właśnie wyznacza ziemskie powołanie człowieka. W tym aspekcie praca ludzka wychodzi bardzo daleko poza granice wartości utylitarnych, ekonomicznych, technicznych, cywilizacyjnych, czyli bytowych. „Praca jest też podstawowym wymiarem ludzkiego bytowania na ziemi […]. Praca ma dopomóc człowiekowi do tego, aby stawał się lepszym, duchowo dojrzalszym, bardziej odpowiedzialnym, aby mógł spełnić swoje ludzkie powołanie na tej 13 Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY ziemi zarówno sam, jako niepowtarzalna osoba, jak też we wspólnocie z drugimi […]” (Homilia do wiernych z Górnego Śląska i Zagłębia, 6 VI 1979, „Więź” 1979, nr 7-8, s. 30). Praca jest więc samookreśleniem się wobec przyrody, bliźniego, społeczeństwa, historii i wobec Boga. Idea humanizacji wszystkiego rozszerza koncepcję pracy ludzkiej poza zasięg jej oddziaływania na przyrodę. I zwraca uwagę na psychospołeczny kontekst pracy ludzkiej, będący następstwem współbytowania i współdziałania we wspólnocie. Uczestnictwo osoby ludzkiej w Chrystusowej misji odnowy świata winno być przeniknięte wszystkim tym, co jest autentycznie ludzkie (por. tamże). Zatem w osobowości ludzkiej przenikają się dwie rzeczywistości, a mianowicie Boża i ludzka. Fakt ten sprawia to, że drugi człowiek jest naszym bliźnim, nie tylko przez wielorakie powiązania psychospołeczne z nami, ale również przez nasze ludzkie bytowanie w Chrystusie. Jest to już miłość nadprzyrodzona, która jawi się nam w samym centrum obszaru pracy ludzkiej, która jest genezyjskim powołaniem do czynienia sobie ziemię poddaną, w duchu miłości do Boga, ludzi i do otaczającego świata. Miłość ta nadaje bowiem najgłębszy sens w procesie kreowania postawy solidarnościowej osób, zbiorowości ludzkiej, poczynając od umiłowanej naszej Ojczyzny. Ideę solidarności ludzi pracy Jan Paweł II wyłożył w Laborem exercens i rozwijał w licznych dokumentach Kościoła, uzasadniał w niezliczonych homiliach wobec świata oraz w częstych wystąpieniach parlamentarnych w różnych krajach. A oto przegląd najważniejszych wypowiedzi Jana Pawła II, poczynając od słów wstępnych Laborem exercens, mających kształt preambuły: Z pracy swojej ma człowiek pożywać chleb codzienny i poprzez pracę ma się przyczyniać do ciągłego rozwoju nauki i techniki, a zwłaszcza do nieustannego podnoszenia poziomu kulturalnego i moralnego społeczeństwa, w którym żyje jako członek braterskiej wspólnoty; praca zaś oznacza każdą działalność, jaką człowiek spełnia, bez względu na charakter i okoliczności, to znaczy każdą działalność człowieka, którą za pracę uznać można i uznać należy pośród całego bogactwa czynności, do jakich jest zdolny i dysponowany poprzez samą swoją naturę, poprzez samo człowieczeństwo. Stworzony bowiem na obraz i podobieństwo Boga samego (por. Ps 128 (127), 2; por. także Rdz 3, 17nn.; Prz 10, 22; Wj 1, 8-14; Jr 22, 13) wśród widzialnego wszechświata, ustanowiony, aby ziemię czynić sobie poddaną (potr. Rdz 1, 28), jest człowiek przez to samo od samego początku powołany do pracy. Praca wyróżnia go wśród reszty stworzeń, których działalności związanej z utrzymaniem życia nie można nazwać pracą – tylko człowiek jest do niej zdolny, i tylko człowiek ją wykonuje, wypełniając równocześnie pracą swoje bytowanie na ziemi. Tak więc praca nosi na sobie szczególne znamię człowieka i człowieczeństwa, znamię osoby działającej we wspólnocie osób – a znamię to stanowi jej wewnętrzną kwalifikację, konstytuuje niejako samą jej naturę. Laborem exercens Wyczuwa się przewagę ekonomii nad moralnością. Przewagę doczesności nad duchowością. Z jednej strony wyłączne prawie nastawienie na konsumpcję dóbr materialnych odbiera głębszy sens życiu ludzkiemu. Z drugiej strony praca staje się przymusem człowieka, podporządkowanego kolektywom, a tę pracę za wszelką cenę odrywa się od modlitwy, odbierając również życiu ludzkiemu pozadoczesny sens. Homilia, 23 marca 1980, Nursja Zwracam moje spojrzenie ku Europie jako kontynentowi, który dał największy wkład w rozwój świata, tak w dziedzinie idei, jak pracy, nauki i sztuki. Akt Europejski, 9 listopada 1982, Santiago de Composatela Życie publiczne jest także naznaczone konsekwencjami ideologii sekularystycznych, konsekwencjami, które od negacji Boga czy też ograniczenia wolności religijnej posuwają się do przypisywania nadmiernego znaczenia sukcesowi ekonomicznemu w stosunku do ludzkich wartości pracy i produkcji. Akt Europejski… Jako jeden pośród wielu przykładów niech ze względu na aktualną okazję posłuży założycielka Urszulanek Szarych, siostra Maria Julia Ledóchowska, urodzona w Loosdorf koło Melk. Pracą swą w Polsce uczyniła tyle dobrego, że w czerwcu tego roku, podczas mojej podróży do Ojczyzny, mogła zostać ogłoszona błogosławioną. Przemówienie podczas Nieszporów Europejskich, 10 września 1981, Wiedeń 14 Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Święty Mikołaj z Bari budzi w nas tęsknotę za jednością. Nie jest to tęsknota za przeszłością, której pamięć wraz z upływem czasu blednie; jest to oczekiwanie na obiecaną nam przyszłość, która dla nas jest zadaniem i pracą dnia dzisiejszego. Nabożeństwo ekumeniczne, 26 lutego 1984, Bari Pozwólcie, panowie, że zadam wam wszystkim, wierzącym i niewierzącym, jedno pytanie: czy to że wasz uniwersytet znajduje się w mieście świętego Mikołaja, do którego prastare Kościoły wybrzeża Morza Śródziemnego są tak bardzo przywiązane, nie pobudza was do tego, aby owocnie ukierunkować waszą pracę? Nabożeństwo ekumeniczne… Drodzy bracia w episkopacie! Z radością przyjmuję was na zakończenie prac VI Sympozjum Rady Konferencji Episkopatów Europy. Po odbyciu spotkań regionalnych zgromadziliście się w tych dniach, aby w duchu braterstwa, duszpasterskiej troski i modlitewnej komunii, korzystając z pomocy ekspertów, poddać wnikliwej analizie zagadnienie sekularyzacji i ewangelizacji w dzisiejszej Europie. Do uczestników VI Sympozjum Biskupów Europejskich, 11 października 1985 Niektóre inicjatywy, takie jak na przykład szkoły teologiczne dla świeckich oraz rosnąca ilość świeckich zaangażowanych w pracę katechetyczną, pozwalają żywić nadzieję, że – podobnie, jak działo się w czasach najwcześniejszej ewangelizacji – w nowej erze ewangelizacji będzie można liczyć na autentycznych misjonarzy świeckich. Do uczestników VI Sympozjum Biskupów Europejskich … Niezbędna jest refleksja nad doniosłą siłą moralną tego, co złożyło się na pierwotna świadomość Europy: nad sensem prawa, jednością narodów w ich różnorodności, wolą odpowiedzialnego uczestnictwa, twórczością na polu sztuki i myśli. Trzeba ponadto poszukiwać dróg odnowionego dialogu pomiędzy wiarą i kultura, poddając refleksji sytuację współczesna i wykorzystując obiecujące perspektywy, jakie zdają się otwierać w kierunku większego dowartościowania przeszłości, które pozwoli lepiej rozumieć teraźniejszość, teraźniejszość przede wszystkim oprzeć na solidniejszych podstawach pracę dla przyszłości. Homilia w bazylice San Appolinare Nuovo, 11 maja 1986, Rawenna Współczesna ewolucja społeczności europejskiej sprawia, że zachowanie równowagi i trwałości rodzin staje się coraz trudniejsze. Odgrywają tu rolę: czynniki ekonomiczne związane z pracą – szczególnie z pracą kobiet, warunki mieszkaniowe, przemieszczanie się osób, migracja, dobrowolne i wymuszone uchodźstwo. Przemówienie do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, 8 października 1988, Strasburg Problem najbardziej naglącym, który winien zmobilizować wszelkie formy współdziałania, jest dostęp do pracy; zbyt wiele już lat kontynent ten nękany jest kryzysem zatrudnienia, który godzi dotkliwie w mężczyzn i w kobiety, uniemożliwiając im zaspokojenie osobistych i rodzinnych potrzeb poprzez wykonywanie zawodu, do którego są przygotowani. Przemówienie do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy... Jest rzeczą ważną, aby można było powierzyć i przekazywać z pokolenia na pokolenie świadectwo żywej kultury oraz odkrycia i doświadczenia, które stopniowo formowały człowieka w Europie. […] Praca ta tym bardziej będzie odpowiadała rzeczywistości naszego kontynentu, im bardziej rozwinie się wielka tradycja wymiany między regionami – sprawiająca, że artysta czy intelektualista będzie się czuł u siebie zarówno we Flandrii, jak we Włoszech, w Portugalii, jak we Szwecji, nad brzegami Renu i tak samo dobrze jak nad Dunajem. Przemówienie do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy... ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 15 Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Radzie życzę owocnej pracy, ażeby w jej wyniku dusza Europy stawała się coraz bardziej żywotna i szlachetna. Przemówienie do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy... Drodzy przyjaciele, podstawowym zadaniem tych, którzy odpowiedzialni są za życie jednostek i narodów, jest kształtowanie stylu życia w pełni odpowiadającego wyjątkowej i niezbywalnej godności ludzkiej osoby. Jest to zadanie ogromne, oznacza ono między innymi pracę na rzecz pełnego i autentycznego rozwoju narodów w klimacie skutecznej kooperacji, na rzecz obrony praw człowieka, umacniania życia rodzinnego, ochrony ludzi pracy, budowy społeczeństwa bardziej sprawiedliwego i braterskiego, w poszanowaniu woli Stwórcy objawionej w przyrodzie i we wszystkich dziedzinach życia. Spotkanie ze światem kultury, 27 maja 1990, St. Julien’s Teolodzy, filozofowie, specjaliści w dziedzinie nauk przyrodniczych i humanistycznych, nauczyciele, naukowcy i studenci: stanowicie wspólnotę ludzi wysoko wykwalifikowanych, oddających się pracy intelektualnej, obarczonych wzniosłą misją służenia całemu społeczeństwu Malty. Spotkanie ze światem kultury… Winniśmy wzmacniać naszą tożsamość narodową, nie wolno nam zapomnieć, kim jesteśmy i gdzie są nasze korzenie. Winniśmy się czuć zawsze jedną wspólnota, niezależnie od tego, gdzie są nasze domy i miejsca pracy. Audiencja dla uczestników rzymskiego spotkania ,,Kraj-Emigracja”, 29 października 1990, Rzym Tak, ten dziesięcioletni dorobek domaga się od nas wszystkich kontynuacji tej pracy w duchu odpowiedzialności za to, co zostało już dokonane. Niech poprzez Fundację umacnia się i rozwija kultura polska wszędzie tam, gdzie mieszkają ludzie przyznający się do polskiego pochodzenia. Niech będzie to kultura chrześcijańska. Niech ten wspólny wysiłek łączy i integruje Polaków mieszkających poza Polską – na Zachodzie i na Wschodzie. Audiencja z okazji 10-lecia Fundacji Jana Pawła II, 26 września 1991, Rzym Jahwe mówi: jesteście spragnieni i głodni; jesteście „niezaspokojeni”, trudzicie się, aby nadać sens waszej pracy i waszemu istnieniu. Homilia wygłoszona podczas nabożeństwa ekumenicznego w Bazylice św. Piotra, 7 grudnia 1991, Watykan Abyśmy mogli sprostać dziełu misyjnemu, jakie Opatrzność nam dzisiaj powierza, nasza apostolska praca musi czerpać natchnienie z jednej wiary, głoszonej przez ludzi duchowo pojednanych. Homilia wygłoszona podczas nabożeństwa ekumenicznego… Poprzez waszą pracę w ciągu tych pierwszych dziesięciu lat istnienia Rady daliście świadectwo, że kultura jest nieodłącznym składnikiem życia tak wspólnot chrześcijańskich, jak i wszystkich społeczności autentycznie ludzkich. Audiencja dla członków Papieskiej Rady ds. Kultury, 10 stycznia 1992, Watykan Dlatego »nowa ewangelizacja« […] musi uczynić jednym ze swych istotnych elementów głoszenie nauki społecznej Kościoła […] stanowi (ona) istotną część orędzia chrześcijańskiego, ponieważ ukazuje jego bezpośrednie konsekwencje dla życia społeczeństwa i czyni codzienną pracę i walkę o sprawiedliwość elementem świadectwa o Chrystusie Zbawicielu (Centesimus annus, 5). Jest to szczególnie ważne w krajach, które – jak Polska – odeszły od komunizmu i muszą podjąć olbrzymi wysiłek moralnej, gospodarczej i politycznej odbudowy. Przemówienie do II grupy Biskupów polskich, 15 stycznia 1993, Watykan 16 Z NAUCZANIA KOŚCIOŁA. TEKSTY I ANALIZY Jedną z ważnych treści nowej ewangelizacji jest głoszenie „ewangelizacji pracy”, którą przedstawiłem w Encyklice Laborem exercens. Przemówienie do II grupy Biskupów polskich… Głębokie zmiany, jakie dokonują się w naszej Ojczyźnie, niosą z sobą zubożenie znacznej części społeczeństwa. […] Kategorią, która płaci szczególnie wysoką cenę za dokonujące się reformy, są bezrobotni, Wbrew własnej woli zostają oni pozbawieni pracy jako środka utrzymania własnego i rodziny. Wraz ze swoimi bliskimi znajdują się oni nieraz w sytuacjach dramatycznych. Przemówienie do II grupy Biskupów polskich… Przez pięćdziesiąt długich lat na wiele sposobów utrudniano wam praktykę wiary, teraz, ufamy, że nadszedł wreszcie czas, kiedy wszyscy – Polacy i Litwini – możecie jawnie dawać świadectwo o Ewangelii, w przekonaniu, że dla każdego człowieka i dla całych społeczeństw jest ona najmocniejszym oparciem, które pozwala i pomaga pokonywać trudności w chwili obecnej, pozwala przezwyciężyć pokusę rezygnacji i lęku, wzbudza w każdym i we wszystkich gotowość do solidarnej pracy dla dobra wspólnego, dla przyszłości. Spotkanie z Polakami zamieszkałymi na Litwie, 5 września 1993, Wilno Cieszę się, że mam sposobność gościć w Watykanie zwierzchników sił policyjnych piętnastu krajów członkowskich Unii Europejskiej, przy okazji waszego spotkania w Rzymie. […] Bez tego bowiem nie jest możliwe zapewnienie realnej sprawiedliwości, pokoju i braterstwa. W tej perspektywie można dostrzec, jak niezwykle ważną rolę odgrywa policja. Dlatego chcę wam powiedzieć, że wysoko cenię codzienną ofiarną pracę wszystkich osób wykonujących ten zawód. Wielkie zadanie, któremu poświęcają one swoje zdolności, a czasem nawet życie, polega na ochronie niezbywalnej wolności każdego człowieka, bez względu na jego rasę, kulturę czy religię, które nigdy nie powinny być przyczyną dyskryminacji. Do komendantów policji krajów należących do Unii Europejskiej, 2 kwietnia 1996, Watykan Prawda o grzechu i śmierci, o zmartwychwstaniu i życiu wiecznym relatywizuje moce i mocarzy tego świata oraz daje nam siłę potrzebną do pracy nad budowaniem Europy w świecie, który coraz bardziej się jednoczy. Ekumeniczna Liturgia Słowa, 22 czerwca 1996, Paderborn Miłość bliźniego kształtuje braterskie postawy i trwałe relacje między osobami i narodami, sprawiając, że zasady wspólnego dobra, solidarności i sprawiedliwości prowadzą do sprawiedliwego podziału pracy i bogactw zarówno wewnątrz Unii, jak w stosunkach krajami, które potrzebują pomocy. Przemówienie do grupy chrześcijańskich deputowanych do Parlamentu Europejskiego, 6 marca 1997, Watykan Na zakończenie naszego spotkania, powierzając was wstawiennictwu Świętych patronów Europy, proszę Boga, aby was oświecił i pozwolił zaowocować waszej pracy, a jednocześnie z całego serca udzielam Apostolskiego Błogosławieństwa wam samym, członkom waszych rodzin i wszystkim waszym współpracownikom. Przemówienie do grupy chrześcijańskich deputowanych… ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 17 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Ks. Henryk Nowik CHRYSTUS MIŁOSIERNY KRÓLEM WSZECHŚWIATA W UJĘCIU BIBLIJNYM Ważny jest moment w życiu człowieka, narodu lub całej ludzkości, gdy pojawi się nagle świadomość, że stan duchowości jest zachwiany lub rozsypuje się wniwecz. Dochodzi wówczas do głosu przeżycie wielkiego nieszczęścia z faktu odejścia od Boga i wówczas powstaje usilna potrzeba poszukiwania nieskończonego miłosierdzia Bożego. Tak jest obecnie. To właśnie na te czasy Jan Paweł II, w ikonie modlitewnej ciszy milionowej rzeszy, otworzył na oścież drzwi sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach pod Krakowem. Przez Ojca Świętego, niczym przez Mojżesza na Synaju, Bóg objawił samą głębię swojego bytu, że może okazywać miłosierdzie swoje, komu chce (Wj 33, 19), jako Władca nad ludzkością. Jan Paweł II, świadom swej misji dziejowej, że w Polsce i na całym świecie zatriumfuje miłosierdzie Boże nad grzechem, pokonując fałsz i zło, w swojej litości, cierpliwości, życzliwości i wierności, zachowując swą łaskę w tysięczne pokolenia, przebaczając zarazem niegodziwość, niewierność i grzech, ale z wolą ukarania do trzeciego i czwartego pokolenia, (Wj 34, 6n), lecz w duchu miłosierdzia (Sdz 2, 18). Zaiste, prawdziwy to Król wieków. Bóg w miłosierdziu swoim oczekuje nawrócenia się człowieka. Zrozumiał to starożytny Izrael dopiero w niewoli, że powrót do ojczyzny jest zarazem powrotem do Boga (Jer 12, 15; 33,26; Ez 33, 11; 39, 25; Iż 14,1; 49, 13). Wielkie są analogie między Narodem Wybranym a Polskim Narodem. Powracaliśmy z niewoli do ojczyzny, ale czy powracaliśmy zarazem do Boga, jako Króla naszych dziejów? Jezus Chrystus, przystępując do realizacji Bożych planów, pragnął ,,upodobnić się pod każdym względem do braci”, aby przeżyć osobiście nędzę, dla przebłagania za grzechy ludu (Hbr 2, 17). Stąd wszystkie Jego czyny są wyrazem wielkiego miłosierdzia Bożego. Serce Boga Ojca napełniają radością wszyscy grzesznicy pokutę czyniący. To właśnie do nich przyszedł, jako do zagubionych. Daje temu wyraz w przypowieści o drachmie i o owcy zabłąkanej, ale wreszcie odnalezionej (Łk 15, 7. 10). W sposób ujmujący mówi o miłosierdziu ojca do syna marnotrawnego, którego cierpliwie oczekuje, a gdy dostrzega go z daleka, czuje się dogłębnie ,,poruszony miłosierdziem” i biegnie na jego spotkanie (Łk 15, 20). Bóg zawsze cierpliwie czekał na Starożytny Izrael, który jednak się nie nawrócił. Chrystus daje temu wyraz w modelu figi, nie rodzącej owoców (13, 6-9). Słusznie zatem mówi się, że Bóg jest ,,Ojcem miłosierdzia”. (2 Kor 1, 3; Jk 5, 11). 18 Chrystus domaga się od swoich uczniów doskonałości, która polega na byciu miłosiernym na podobieństwo miłosiernego Ojca (Łk 6,36). Ten warunek jest istotny, w myśl proroka Ozeasza (Mt 9, 13;12. 7), aby wejść do Królestwa niebieskiego (Mt 5,7). Pismo św. bardzo wyraźnie wskazuje postawę miłosierną człowieka jako drogę do Królestwa Bożego. Droga krzyżowa Chrystusa była drogą Króla, gdyż sam to wyznał, będąc zapytany przez Piłata: „Tak, jestem królem”. Ale Królem nie z tego świata, gdyż w koronie cierniowej i z sercem przebitym na krzyżu – znakiem miłosierdzia. To miłosierdzie nas stawia przy bliźnim, na wzór Chrystusa, gdyż taka jest droga do Królestwa Bożego. Plan miłosierdzia Bożego wypełnia się na drodze do zbawienia ludzkości ku pokojowi naszej Ojczyzny i świata całego. Królewskość Chrystusowa wyraża zwierzchność Bożą, wypływającą z udziału Syna Bożego w jedności na równi z Bogiem Ojcem i Duchem Świętym w akcie stwórczym – Pantokrator. W języku temporalnym Chrystus jawi się jako Słowo działające; we Wcieleniu Słowo to przyjmie rolę Objawienia; w Zmartwychwstaniu zaś owe Słowo ukazuje swą rolę eschatyczną. Słowo to jest władne, czyli Królewskie, gdyż stwarza, objawia i prowadzi do zbawienia. 1. Chrystus jest Słowem działania Ewangelia według św. Jana mówi, że Słowo – druga Osoba Trójcy Przenajświętszej – jest samym życiem dla każdego człowieka i samą światłością, prowadzącą ludzi do Boga Ojca, dla ich szczęścia. Przez to życie i przez to światło – w Duchu Świętym – wszystko się stało. Święty Jan pisze bowiem w prologu do swojej Ewangelii: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, co się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało”. W Piśmie św. typowym sposobem objawiania się Boga jest wypowiadanie słów, czyli mowa. Stąd wyrażenie „słowo Boże” lub „słowo Pańskie” zajmuje w Piśmie św. miejsce centralne. Bóg słowem stwarza (Rdz 1,3.6.9.11.1.20.24.26). Wygłasza słowa Dekalogu (Wj 20,1). Prorocy słyszą i przekazują, co im Bóg powiedział (Iz 1,2; 6,8-10), albowiem oni są odbiorcami i przekazicielami słowa Bożego (Jr 1,2). Chrystus głosi słowo (Mt.2,2), a Ewangelia jest nazywana słowem Bożym (Dz 4,31; 1 P 1,23-25). W rezultacie mówi się, że sam Jezus jest Słowem Bożym (J 1.1,1.14; por Hbr 1,2). Słowo Chrystyczne KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA (druga Osoba Trójcy Przenajświętszej) powołało do istnienia wszechświat i człowieka oraz objawiło prawdę odwieczną o jego powołaniu. Stworzenie jest aktem Boga, dzięki któremu wszystko otrzymało istnienie z nicości (ex nihilo). Zasadniczy opis dzieła stworzenia znajduje się w Biblii w Rdz 1, 1- 28 lub 2, 1- 25. Pierwszego dnia Bóg stworzył światło (dzień) i ciemność (noc); drugiego – sklepienie (oddzielające wody niebieskie od ziemskich); trzeciego dnia – ląd i świat roślin; czwartego – słońce i księżyc; piątego – stworzenia morskie i powietrzne; szóstego – stworzenia naziemne i ludzi. Bóg kolejne stworzenia uznawał za „dobre”, a człowiek tym stworzeniom nadawał nazwy, gdyż znał istotę dobroci stworzeń, na wzór Boga stwarzającego. Biblijna narracja o stworzeniu zawiera zdania objawione, mówiące o jednym, suwerennym Władcy wszechświata i człowieka, kierującym dziełem stworzenia na zasadzie wypowiadanego rozkazu „niech się stanie…” – i stał się wszechświat wraz z człowiekiem. Autor natchniony miał od Boga przekazać ludzkości fakt Wszechmogącego Autora wszechświata. Natomiast sposób realizacji powstawania wszechświata opisywał już w kategoriach historycznych: np. katechetycznych (należy sześć dni pracować, a w siódmym dniu odpoczywać i rozważać dzieła rąk Bożych) lub w terminach wziętych z opisów różnych kręgów kulturowo-religijnych swojej cywilizacji. Terminem „stworzenie” określa się też byt stworzony, a więc zależny w istnieniu od Boga (por. Rdz 1,20.24; Ps 104,24; Ap 5,13). W interpretacji filozoficznej utrzymuje się, że świat nie powstał z wcześniej istniejącego podłoża (np. materialnego, energetycznego, bezwładnej chaotycznej substancji lub idei), lecz został powołany z niczego do istnienia (ex nihilo) przez Stwórcę w całej zawartości bytowej, znanej z doświadczenia potocznego (np. św. Tomasz, M.A. Krąpiec), lub z danych naukowych (np. K. Kłósak za J. Maritainem), lub też (P. Teilhard de Chardin) – w ramach ekstrapolacji teologii stworzenia na empiriologiczny ewolucjonizm ontologizujący (wnętrze rzeczy) głosi się, że nie można zrozumieć człowieka bez Chrystusa w sensie immanetnym – punkt Alfa – i transcendentnym – punkt Omega. W ujęciu tym można wyartykułować zasadę chrystyczną, głoszącą, że człowiek jest taki, by mogło nastąpić Wcielenie i Zmartwychwstanie. Podobnie jak nie można zrozumieć kosmosu, w jego niezwykłej złożoności i nie wypowiedzianej informacji, bez człowieka (zasada antropiczna – kosmos jest taki, by mógł pojawić się człowiek). Filozoficzna i empiriofenomenolgiczna interpretacja biblijnego opisu stworzenia głoszą myśl, że wszechświat i człowiek jest rzeczywistością zależną w istnieniu od Boga, objawionego przez Pismo św. jako Chrystyczne Słowo działania, na kształt Wszechwładnego Króla wszechdziejów ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. i objawienia, na modłę zbawienia Rodzaju ludzkiego. 2. Chrystus jest Słowem objawienia W tym obszarze słowo Boże jest prawem powszechnym (np. Dekalog), normą życia (np. osiem błogosławieństw), ukazaniem sensu rzeczy i zdarzeń oraz obietnicą (np. daną dobremu łotrowi), zapowiedzią czasów przyszłych (np. czasy eschatologiczne). Chrystus jest zatem Słowem potężnym, gdyż jest źródłem zaistnienia świata i sprawcą cudów, będących znakami Królestwa Bożego (Mt 8,8. 16; J 4, 50-53), głoszącego sens dziejów ludzkości. Jednym słowem wprowadza odmianę serc ludzkich, odpuszczając grzechy (Mt 9, 1-7). Przekazuje swoją władzę Dwunastu (Mt 18,18; J 20, 23). Ustanawia również Nowe Przymierze (Mt 26, 26-29) i dokonuje na ziemi dzieła zbawienia. Słowo Chrystusa jest światłością, gdyż głosi Dobrą Nowinę o Królestwie (Mk 4, 33; Mt 13, 11). 3. Chrystus jest Królem Królestwo Chrystusa przeciwstawia się władzy szatana i jego demonom (Mt 4, 8-9; Łk 4,56; J 12,31; 1 Kr 2,8; 15, 24-27; 2 Kr 4,4; 1 J 5,19). Ich obecność uniemożliwia i mocno przeszkadza w rychłym nadejściu królestwa Bożego. Szatan i jego demony mogą stymulować różne choroby (Mk 1, 32-34; 3, 7-27; 9, 17-29), zwodzić chrześcijan (Mt 13, 19; Lk 22,31-32; 2 Kr 4,4). Szatan nawet usiłował nakłaniać Chrystusa, by zrezygnował ze swej misji (Mt 4, 1-11; Łk 4, 1-13; por. 1 Kor 2,8). W Ewangeliach synoptycznych Królestwo Boże znajduje się w centrum nauczania Chrystusa. Wiele tych tekstów nawiązuje do zbliżającego się Królestwa w sposób dramatyczny, jakoby miało ono już nastąpić w czasach nauczania Chrystusa ( Mt 4,17; 6, 10; 10, 7; Mk 1,14-15; 9,1; Lk 10,8-12; 11, 2; 21, 31). Fundamentalnym obszarem religijnym Nowego Testamentu jest Królestwo Boże. Należy dodać, że starotestamentowe królestwo z czasów obietnic prorockich, zakorzenione w świadomości Izraela, odezwało się z wielką siłą w mentalności Żydów, sądzących, że Jezus będzie twórcą Królestwa, po linii oczekiwań hebrajczyków. Powstał zasadniczy problem, czy Jezus jest królem w ludzkim wymiarze? Otóż Chrystus w ciągu swej działalności publicznej nie ulegał entuzjazmowi mesjańskiemu ludu, gdyż on był nosicielem politycznego sensu idei mesjanistycznej Izraelitów. Tymczasem Chrystus nie przeciwstawiał się władzy tetrarchy Heroda (Łk 13, 31nn); por. 9, 7n) ani jurysdykcji cesarza w sprawie płacenia podatków (Mk 12, 13-17). Posłannictwo Chrystusa jest bowiem innego rodzaju. Nie kwestionuje bowiem mesjańskiego wyznania wiary Natanaela (J 1,49), tylko kieruje jego uwagę ku paruzji Syna Człowieczego. Gdy tłum, po roz- 19 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA mnożeniu chleba, chce Go ogłosić królem, On uchodzi (J 6, 15). Jest jednak taki czas w życiu Chrystusa, w którym pozwala On nazywać Siebie królem. Jest to czas męki Chrystusa na drodze krzyżowej prowadzącej do zbawienia Rodzaju Ludzkiego. Drogę tę poprzedził uroczysty wjazd do Jerozolimy, gdzie Chrystus pozwala obwołać się królem Izraela (Łk 19,38; J12,13) i w perspektywie eschatologicznej, na krótko przed swoją męką, ukazuje uczniom swoje Królestwo (Łk 22, 29n). W procesie religijnym Chrystus broni Swej godności Mesjasza i Syna Bożego. W świeckim przewodzie sądowym przed Piłatem wyznaje On, że jest Królem Żydowskim (J 18, 37). Precyzuje jednak Chrystus pytanie o władzę królewska, dodając słowa, że Jego „Królestwo nie jest z tego świata” (J 18,36), zaznaczając w ten sposób, że nie jest konkurencją dla cesarza (Lk 23, 2). Starszyzna żydowska, chcąc odrzucić królewską władzę Chrystusa (J 19, 12-15), opowiedziała się bezwzględnie za absolutną władzą polityczną cesarza. Piłat, nie uznawszy politycznej winy Jezusa, wbrew zaślepionej starszyźnie żydowskiej kazał na krzyżu umieścić napis: „Jezus Nazareński, Król Żydowski” (J 19, 19nn). Nadejdzie czas, że owa godność królewska zajaśnieje blaskiem krzyża dla wszystkich, którzy widzą świat i nadchodzące czasy oczyma wiary w zmartwychwstanie Chrystusa i w Jego Królestwo. Należy dodać, że Chrystus w czasie swej działalności wyjaśniał swym uczniom, na czym polega natura Jego Królestwa mesjańskiego (różnego od oczekiwań Żydów). Tylko Ewangelia będzie drogą do Króla chwały (Dz 1, 8). Do Niego bowiem stosują się wypowiedzi o Królu sprawiedliwym (Ps 45, 7; Hbr 1, 8), o Królu-Kapłanie (Ps 110, 4; Hbr 7,1), o Królu nie z tego świata (J 18, 36. Królestwo Boże nie jest konkurencyjne dla władzy tego świata. Wręcz przeciwnie, to władza tego świata ciągle sprzeciwia się duchowej władzy Chrystusa. Apokalipsa w symbolicznym obrazie czasów ostatecznych w momencie paruzji przedstawia kampanię wszystkich królów przeciwko Barankowi, po oddaniu swej władzy do bezwzględnej dyspozycji Bestii (Ap 17, 13) przybędą wszyscy na wielki swój dzień (16, 14). Baranek jednak ich pokona (por. 19,18n), „gdyż Panem jest panów i Królem królów” (17, 14; 19, 1nn; por.1,5). Paruzja odsłoni Królestwo Boże (11,15; 2 Tm 4,1) w myśl zapowiedzi starotestamentowej (Iz 11, 4). Król, jako potomek Dawida, pokona Antychrysta (2 Tes 2,9) i przekaże swoje Królestwo Ojcu. 4. Kult Chrystusa Króla Podstawą teologiczną kultu Chrystusa Króla jest Jego misja zbawcza. Chrystus jako człowiek, będąc w hipostatycznej unii z Trójcą Świętą, osiągnął w akcie zmartwychwstania pełnię eschatyczną swego człowieczeństwa, stając się tym samym 20 „pierworodnym wobec każdego stworzenia” (Kol 1,15). Przywrócił w ten sposób całe stworzenie Bogu Ojcu w misterium paschalnym, nabywając do niego prawo własności (1 Kor 15, 27-28). Objawieniem tego prawa u końca wieków będzie sąd Syna Człowieczego nad całą ludzkością (Mt 25,31-46; 2 Kor 5, 10) w celu oddania jej Bogu Ojcu. Tytuł króla odnoszony do Chrystusa występował w Listach św. Pawła Apostoła i w Apokalipsie św. Jana. Teksty te nawiązywały do idei panowania Boga nad ludem w Starym Testamencie oraz pozostawały w relacji do tytułu królów żydowskich i cesarzy rzymskich, wyrażając jednoznaczną myśl o panowaniu nad własnym narodem. Motyw królewskości pojawiał się w II i III w. (Ireneusz, Klemens Aleksandryjski, Orygenes). Jednak z całą siłą wystąpił od IV w. (Sobór Nicejski 325) pod wpływem dogmatu o jedności natury Boga i Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, „którego królestwu nie będzie końca” (nicejsko-konstantypolitański symbol wiary). W owych czasach starano się podkreślić królewskość Chrystusa za pomocą insygniów cesarza rzymskiego, interpretując przy tym władzę cesarską jako namiestnictwo Chrystusowe. W następstwie tego we wschodniej literaturze chrześcijańskiej ukazywano Chrystusa na kształt króla niebios na tronie pałacowym, w otoczeniu aniołów jako straży przybocznej (homilie Jana Chryzostoma). W literaturze łacińskiej triumf Chrystusa upatrywano w triumfie Konstantyna Wielkiego i Kościoła. Od tego czasu nimb i kula ziemska stały się symbolami Jego panowania nad światem. Ten motyw podjęła również wczesnochrześcijańska sztuka, wzorująca się na wnętrzach pałaców cesarskich. Miało to swoje odbicie na wystroju bizantyjskich wnętrz świątynnych, ołtarzy i naczyń liturgicznych. W tekstach liturgicznych idea Chrystusa Króla występuje już od IV wieku. Ma to miejsce w konkluzjach modlitw („przez Chrystusa, który w jedności z Ojcem żyje i króluje na wieki”). W hymnach, np. w Te Deum, Chrystus nazywany jest królem chwały, w Exultet – królem-zwycięzcą, Prudencjusz (IV w.) wielbi Chrystusa w słowach hymnu, przez dary królewskie mędrców, jako Boga i Króla, który rozkazuje gwiazdom, na Wniebowstąpienie Pańskie od wieków śpiewano o wiekuistym Królu, który rządzi światem. W paschalnym misterium już od VI w. śpiewa się, że Chrystus króluje z drzewa, które dźwiga ciało Króla niebios. Od wieków śpiewa się w Kościele: „Chrystus vincit, Chrystus regnat, Chrystus imperat”, prosząc Chrystusa Króla jako Króla królów o nadejście królestwa pokoju. Idea Chrystusa Króla narodów i Króla-prawodawcy występuje w antyfonach na ostatnie dni adwentu (XV w.). Na cześć Chrystusa Króla Reguła benedyktyńska domaga się, by mnich pod wodzą Chrystusa Króla zachowywał posłuszeństwo. Kościelna pieśń polska KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA bardzo wiele miejsca poświęca Chrystusowi Królowi i to już od wieku XVI. Tytułem przykładu będą to pieśni pasyjne (Ach, Królu mój nad królami, Króla wznoszą się znamiona, Krzyżu święty nade wszystko oraz pieśni kolędowe (Tryumfy Króla niebieskiego, Królu anielski, Dzisiaj w Betlejem), pieśni procesyjne (Idzie, idzie Bóg prawdziwy, Twoja cześć, chwała, pieśni na uroczystość Chrystusa Króla (Króluj nam Chryste, Idziesz przez wieki, Narodów Zbawco). Święto Chrystusa Króla ustanowił Pius XI, wydając encyklikę Quasi primas z 11 XII 1925. Miała ono na celu formowanie postawy wierzących, na drodze przybliżenie ideału człowieczeństwa Chrystusa ludziom wierzącym, zatroskanym o Królestwo Boże na ziemi w wymiarach życia społecznokulturowego, łączącego harmonijnie wszystkie działania zbawcze wśród ludzi, na zasadzie prawa miłości do Chrystusa i bliźniego. Ogłoszone święto stało się dniem Akcji Katolickiej i miało ono w swej treści przyczynić się do wzrostu stanu moralno-religijnego wśród osób tej wspólnoty oraz zapobiec dechrystianizacji narodów. Stałe części Mszy św. z uroczystości Jezusa Króla Wszechświata zawierają prośby do Boga Ojca: „[…] Ty postanowiłeś wszystko poddać umiłowanemu Synowi Twojemu, Królowi Wszechświata” (kolekta); „Pan zasiada na tronie jako Król na wieki” (antyfona na komunię); „Ty namaściłeś olejem […] naszego Pana Jezusa Chrystusa, na wiekuistego Kapłana i Króla Wszechświata […] aby poddawszy swej władzy wszystkie stworzenia, przekazał nieskończonemu majestatowi Twojemu wieczne i powszechne Królestwo: królestwo prawdy i życia, królestwo świętości i łaski, królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju” (prefacja); Ty nas posiliłeś Chlebem dającym życie wieczne; spraw, abyśmy z ra- dością byli posłuszni Chrystusowi, Królowi Wszechświata […]” (Mszał Rzymski). Papież Paweł VI uroczystość tę przeniósł w 1969 na ostatnią niedzielę roku liturgicznego, pod nazwą „Chrystus Król Wszechświata”. Początek roku liturgicznego (Alfa) i jego koniec (Omega), zwieńczają tajemnicę paschalną z Wielkiej Soboty, mówiącą, że świat pochodzi od Boga i od Chrystusa (jako od Słowa) i do Nich zmierza, jako do końca wieków i celu. Jak owe symbole ujmują cały alfabet grecki w logiczną całość, tak Bóg Ojciec i Syn Boży są zasadą całości stworzenia, jego trwania i sensu. Paweł VI, wybierając ostatnią niedzielę roku liturgicznego, chciał w ten sposób nawiązać do idei Paschy z Triduum, która kryje w sobie sens całej ludzkości w wymiarze początku i kresu wszechdziejów, pod zwierzchnością Króla królów. O tę zwierzchność prosiły i proszą ludy i narody w całym świecie, a zwłaszcza w Polsce. Prośbę tę podjął Duszpasterz Diecezji Zielonogórsko Gorzowskiej – Ksiądz Biskup dr Stefan Regmunt, na świebodzińskim wzgórzu na Ziemi Lubuskiej, dokonując poświęcenia monumentalnej figury Chrystusa Miłosiernego Króla Wszechświata, wraz z przyjęciem aktu Jego Intronizacji przez Ks. Kard. Henryka Gulbinowicza i biskupów, według słów Ks. Kard. Adama Sapiehy, wypowiedzianych przez niezliczoną rzeszę wiernych z kraju i z zagranicy. W środowiskach patriotycznych Polski i Polonii świata została przekroczona epoka licznych trudności – jak się wydawało – nie do przezwyciężenia. ____________________________ Literatura: Słownik teologii biblijnej, tłum. i opr. ks. bp K. Romaniuk, Poznań 1990, s. 396-409. Encyklopedia biblijna, redakcja naukowa P.J. Achtemeir, redaktor naukowy serii ks. Waldemar Chrostowski, Warszawa 1999, s. 545-550. Encyklopedia katolicka, t. 9, s. 1338,1347. Ks. Henryk Nowik EKOLOGIA PRZECIW METODZIE ZAPŁODNIENIA IN VITRO W ASPEKCIE EPISTEMOLOGICZNO-METODOLOGICZNYM II W nauce przedmiot poznania wyznacza metodę, a ona z kolei w oparciu o założenia i teoretyczne i praktyczne determinuje obiekt poznania. W realnych naukach empirycznych pojęcie metody ściśle wiąże się z naukami przyrodniczymi i humanistycznym. W pierwszym przypadku jest to obserwacja i eksperyment (obserwacja łącznie z ingerencją w przedmiot), w drugim zaś jest to opis indywidualnego obiektu. Ogólnie rzecz biorąc, można powiedzieć, że sens terminu „metoda” ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. oznacza świadomie i systematycznie stosowany – na bazie założeń epistemologicznych i metodologicznych – dobór podstawowych czynności, pozwalających skutecznie i ekonomicznie dojść do celu: (a) poznawczo-teoretycznego, w ramach odpowiedniej teorii badanej dziedziny, lub (b) poznawczo-praktycznego, w płaszczyźnie przyjętej teorii w relacji do Dekalogu, ze względu na wrodzoną godność osoby ludzkiej. Nauki przyrodnicze, wychodząc od zdań ob- 21 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA serwacyjnych, formują hipotezy, prawa (dobrze umocowana hipoteza) i teorie (sieć relacji pomiędzy hipotezami, prawami, definicjami, a nawet fikcjami, ze względu na całość teorii). Dyscypliny zaś humanistyczne bazują na dokumentach, służących do rekonstrukcji (opisu) indywidualnego faktu. Pierwsze nauki noszą nazwę: „nomotetyczne”, drugie zaś „idiograficzne”. W naukach tych wartością logiczną nie jest „prawda” lub „fałsz”, ale „prawdopodobieństwo”. Stąd nauki szczegółowe są dziedziną hipotetyczną. Logiczna wartość „prawdopodobieństwa” przysługuje uogólnieniom przyrodniczym i zrekonstruowanym faktom humanistycznym. Dziedziny te tworzą sobie właściwe całości, czyli są autonomiczne. Autonomia ta znosi redukcję języka całości do języka jej części – przeciwwskazanie dla mikroredukcjonizmu. Procedura redukcji (zgodnie z etymologią) wiąże się ze sprowadzaniem czegoś jednego do czegoś innego, ze względu na odkrycie tego, co jest bardziej podstawowe, wyjaśniające i wiedzotwórcze. Stąd słownik terminów humanistycznych jest nieredukowalny (niesprowadzalny) do słownika terminów biologicznych. Autonomia naukowa obowiązuje również na płaszczyźnie nauk biologicznych. Ich język również jest nieredukowalny (niesprowadzalny) do języka fizykalno-chemikalnego. Co więcej, sens terminów fizjologicznych, ekologicznych (ekologia to fizjologia w terenie) jest niesprowadzalny do sensu terminów biostrukturalnych (np. cytologii, histologii, anatomii). Podobnie sens terminów biologii organizmalnej jest niesprowadzalny do sensu terminów biologii molekularnej. Ilustracją tej tezy może być genetyka ogólna i molekularna. Należy zauważyć fakt, że nauki interdyscyplinarne twórczo się rozwijają (np. biofizyka, biochemia). Dzieje się tak dlatego, że w tych dyscyplinach występuje redukcjonizm odwrotny (makroredukcjonizm). Podobnie jest w całej nauce realnej. Występuje w niej redukcjonizm symetryczny. Sprowadza się tu bowiem sens terminów, opisujących stany systemów fizyko-chemicznych, do sensu terminów, opisujących stany układów ożywionych. I dalej – sens terminów, opisujących biosystemy, do sensu terminów, opisujących fakty humanistyczne. Dzieje się to jednak na podstawie przyjęcia zasady komplementarności, czyli wzajemnego dopełniania się sensów terminów, opisujących obiekty badane na różnych poziomach empirycznej rzeczywistości. Spełnione jest tu kryterium stosowalności zasady komplementarnej, z racji tego samego typu nauk, ze względu na aspekt metodologiczny i epistemologiczny. Metodologiczna komplementarność procesu rozwoju nauki jest zdobyczą w bazie fizykalnego dualizmu promieniowania, które zachowuje się jako cząstka i jako fala. W przypadku biologii historia nauki wykazała, że mikroredukcjonizm doprowadził do fizykalizmu u pozytywistów i w płaszczyźnie 22 ontologicznej u materialistów, a makroredukcjonizm (ontologiczny) utrzymywał się w witalizmie u filozofów, począwszy od Arystotelesa. Analizy te są konieczne do refleksji metodologicznej nad metodą in vitro, by zobaczyć, że sama nauka jest jej przeciwna. 1. Metoda sztucznego zapłodnienia in vitro Sztuczne zapłodnienie metodą in vitro przebiega przez szereg etapów: pobranie od kobiety – dawcy odpowiedniej ilości dojrzałych gamet, przy stymulacji hormonalnej – cytrynian klomifenu zwiększającego reakcję hormonu glicoprateinowego FSH, pobudzającego wzrost pęcherzyka jajnikowego, przy równoczesnym wzroście pozostałych, które normalnie uległyby degradacji. Owulacja następuje po wstrzyknięciu domięśniowo hormonu ludzkiej gonadotropiny kosmówkowej HCG. W normalnych warunkach odpowiada to hormonowi luteinizującemu LH, działającemu sygnalnie od mózgu do jajnika w odpowiedzi na informację hormonalną (estradiol) dostarczoną przez jajnik. Do stymulacji hormonalnej dochodzi się również pod wpływem ludzkiej gonadotropiny menopauzalnej HMG. Często stosuje się łącznie gonadoliberyny GnRH z gonadotropiną menopauzalną. Duża dawka HMG powoduje hiperstymulację (więcej niż 10 pęcherzyków jajnikowych, co niekorzystnie wpływa na stan całości), która niekorzystnie wpływa na zagnieżdżenie się zarodka na przyszłość. Dojrzałe gamety pobiera się między 34 a 36 godziną od rozpoczęcia owulacji, wywołanej przez HCG. Pobiera się gamety na drodze laparoskopii lub kontrolowanej ultrasonograficznie punkcji pęcherzyka jajowego przy użyciu sondy dopochwowej lub brzusznej przezcewkowo i przezpęcherzowo. Pobrane gamety natychmiast przenosi się do przepłukanego w roztworze soli nasienia na 19 godz. Po stwierdzeniu zapłodnienia komórki jajowe umieszcza się w nowym naczyniu, pozbawionym plemników, gdyż ich rozkład jest toksyczny, gdzie spędzają drugi i ostatni dzień poza organizmem matki. Po zaplemnieniu (28-32 godz.) dochodzi do podziału na dwa blastomery, a przy czterech (43-48 godz.) wprowadza się do jamy macicy 2-4 zarodki i wówczas podaje się matce progesteron na przyjęcie zarodka. Na tym kończy się cykl metody in vitro . Jest to encyklopedyczny opis metody in vitro (zob. Barbara Chyrowicz, Bioetyka i ryzyko, Lublin 2000, s.90-97) i zarazem wystarczający, by przejść do sprawy zagrożeń życia matki w trakcie sztucznego zapłodnienia, choćby tylko sygnalnie. Do nich głównie należą: stymulacja hormonalna kobiety, laparoskopia pozostawia na ciele matki zrazy, utrudniające przyszłe operacje, możliwość ciąży jajowodowej (5%), możliwość anomalii zarodka (życie na próbę. Uogólniając, można powiedzieć: „Technika zapłodnienia in vitro – zdaniem Barbary KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Chyrowicz – wystawia wysoce skomplikowane dziedziczne uposażenie zarodka na działanie szkodliwych czynników natury hormonalnej, termicznej, optycznej, chemicznej i mechanicznej” (Bioetyka i ryzyko, s. 96). praktykach badawczych. Widać to bardzo wyraźnie, jak w sposób bezwzględny wkracza genetyzacja i technicyzacja życia w sferze jego przekazu w licznych środowiskach i w różnych społeczeństwach, przybierając nawet formę prawną. 2. Metoda in vitro jest obarczona błędem metodologicznym Metoda ta ma charakter mikroredukcjonistyczny. Nauka współczesna, idąc bowiem za postulatem holistycznym (np. w psychologii za ideą postaci, w biologii za koncepcją organizmalną, w kosmologii za zasadą antropiczną), odrzuciła metodologię mikroredukcjonistyczną. Zbudowanej na tej metodologii metodzie in vitro sprzeciwia się zatem ekologia przyrodnicza i humanistyczna w obszarze sozologicznym. Termin „sozologia” ma sens złożony i wywodzi się z języka greckiego od słowa „sodzon” (ochraniać, ratować, pomagać) i od wyrazu „logos” (słowo, nauka). Analiza sensu tego terminu wskazuje na jego aspekt metodologiczny i epistemologiczny. W pierwszym przypadku mówi się o logice stosowania metod poznawczych (rozumowanie mikroredukcjonistyczne i makroredukcjonistyczne), w drugim zaś – o przedmiocie poznania i jego zakresie – ochrona kosmosfery, biosfery, antroposfery, w tym: człowiek jako osoba ze względu na najwyższe wartości: prawda, dobro, piękno i świętość. Wyróżnia się tu metody: obserwacyjne bezpośrednie (zmysły nieuzbrojone w przyrządy poznawcze) i pośrednie (wyposażone w aparaturę poznawczą), ilościowe i jakościowe, w terenie i w laboratorium (pomiar i statystyka), opisowe (teoretycznosystemowe). Metody naukowe funkcjonują w ramach przyjętej koncepcji nauki. Nauki przyrodnicze mają charakter redukcjonistyczny. Zależnie od przyjętej koncepcji filozoficznej, będzie to redukcjonizm fizyko-chemiczny, zwany mikroredukcjonizmem (pozytywizm), lub redukcjonizm holistyczny, zwany makroredukcjonizmem (teoria systemów). W pierwszym przypadku teorię biosfery jako całości sprowadzamy do teorii fizykalno-chemicznych, w drugim zaś te teorie sprowadzamy do teorii biosystemowych, opisujących biosferę jako całość. Biologia rozwija się komplementarnie, tzn., że obie metodologie nawzajem się dopełniają i dają wówczas przybliżony obraz zjawisk biotycznych, w toku rozwoju nauki o życiu. Stąd w sozologii również winna występować owa metodologiczna komplementarność. W większości przypadków jej brak, gdyż występują tu uwarunkowania filozoficzne, takie jak: pozytywizm, materializm, ideologiczny liberalizm, gdzie głosi się pochodzenie człowieka z samej materii w ciągłym rozwoju, dającej się opisać: fizykalnie, chemicznie i molekularnie. Stąd mikroredukcjonizm w nauce, tym samym i w sozologii, nie poddaje rewizji swych podstaw metodologicznych i staje się w ten sposób błędem w nauce i zarazem złem w 3. Metoda in vitro jest błędem antropologicznym Metoda sztucznego zapłodnienia in vitro jest ufundowana na błędnej koncepcji nauki, a zwłaszcza biologii. Jest to błąd mikroredukcjonistycznej koncepcji nauki, gdzie hipotezy, prawa, teorie biologii sprowadza się do nauk fizykalnych i chemicznych (całość tłumaczy się częścią). Ekologia w swej odmianie przyrodniczej kieruje się metodologicznym postulatem holistycznym, mówiącym, że teorie opisujące biocenozy są niesprowadzalne do sumy opisów ich organizmów, albowiem biocenozy są całościami biotycznymi, o właściwościach: metabolizm (łańcuch troficzny), uwarstwienie, rozwój, terminowe pojawy fenologiczne, periodyzm. Ekologia zaś w wersji humanistycznej rządzi się biotyczną zasadą antropiczną, mówiącą, że biosfera jest całością (aspekt ekologii przyrodniczej), ale taką całością, by mógł pojawić się człowiek. Zasada ta jest szczególnym przypadkiem kosmologicznej zasady antropicznej, głoszącej ideę, że kosmos jest taki, by mógł zaistnieć człowiek. Obie zasady są sformułowane w wersji teolonomicznej, dającej się wyartykułować empiriologicznie. Biologiczna zasada antropiczna jest ideą przewodnią ekologii humanistycznej. Właśnie ta ekologia jeszcze bardziej sprzeciwia się metodzie in vitro. Metoda sztucznego zapłodnienia in vitro pozostaje zatem w jawnej sprzeczności z ekologią, a zwłaszcza w obszarze sozologii, czyli nauki o ochronie życia przed technicyzacją biosfery, a zwłaszcza – antroposfery. Inżynieria biotechniczna (życie podporządkowane technice) wkracza dziś w sferę molekularną, głównie w podłoże genetyczne, czyli tam, gdzie jest zapisana informacja o całej biosferze i o antroposferze. Stąd gen jest jednostką tak „twardą”. Tajemnica tożsamości kosmosu (jest on taki a nie inny) tkwi w cząstkach elementarnych i w polu elektromagnetycznym. Umownie możemy przyjąć, że w atomie, dlatego on jest aż tak „twardy”. Ludzka świadomość również posiada swój stabilny stan. Jest nim mentalność, odpowiadająca za indywidualną tożsamość ludzkiej jednostki (zdobywana wiedza w jedności z doświadczeniem życiowym, na bazie przyjmowanych wartości). Stąd manipulacja w tych sferach wbrew nauce jako całości i przeciw prawu naturalnemu i Objawieniu rodzi bezwzględną odpowiedzialność przed całą naturą, historią i Bogiem. Odpowiedzialność ta w naszym przypadku jest szczególnie istotna, gdyż odnosi się do tajemnicy przekazu życia, wbrew nauce, to jest – ekologii, ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 23 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA w obszarze sozologii. Nauka ta humanizuje się, na drodze uznania odwiecznej prawdy, że człowiek, wielorako powiązany z otoczeniem, a nawet z kosmosem, jest osobą o wrodzonej godności. Tej prawdy nie uznaje materializm i ideologiczny liberalizm, głosząc antropocentryzm: w nauce, wychowaniu, edukacji oraz w życiu politycznym i parlamentarnym. Antropocentryzm zawiera myśl, że człowiek jest: ostatnim ogniwem ewolucji przyrody i tylko on nadaje sens światu; perspektywą filozoficznego poznania; jedynym źródłem wiedzy; samoistną wartością dla siebie. Antropocentryzm w sozologii nie obroni godności człowieka w rodzicielskim przekazie tajemnicy życia. Sozologia, podobnie jak cała nauka o biosferze i kosmosie, wina być humanistyczna i zorientowana na teocentryzm. Jest to klasyczna idea dziedzictwa chrześcijańskiego, wywodzącego się z Objawienia, starożytnej myśli greckiej i prawnej kultury starorzymskiej. Teocentryzm uznaje bowiem ideę, że Bóg jest: przyczyną, ośrodkiem i ostatecznym celem wszystkiego, co istnieje; strukturą, akcentującą merytoryczne pierwszeństwo zagadnień dotyczących bezpośrednio Boga. Pierwszy nurt w sozologii (antropocentryzm) wiąże się z filozofią materialistyczną oraz z ideologią liberalistyczną, drugi zaś (teocentryzm) – z filozofią klasyczną (np. augustyńską, tomistyczną) oraz z fenomenologią naukową – ontologizującą Teilharda de Chardin). 4. Metoda in vitro wobec biokorpuskularno-falowej teorii przekazu życia Szczególnym przypadkiem tej ogólnej płaszczyzny poznawczej jest podłoże dziedziczności cech organizmu. W genetyce ogólnej mówi się bowiem o korpuskularnym sposobie przekazywania właściwości wrodzonych roślin i zwierząt. Podstawową jednostką dziedziczenia jest gen, jako jednostka: dziedziczenia, mutacji, funkcji, crossingover, rekombinacji segregacyjnej (pierwsze prawo Mendla), niezależnej (drugie prawo Mendla) oraz informacji. Geny, uszeregowane liniowo w chromosomach, tworzą pewną całość, która jest jednostką podrzędną w stosunku do układu nadrzędnego, jakim jest genom, ulokowany w jądrze komórkowym organizmu, który jest po to, by mógł istnieć i rozwijać się „samolubny” gen, kosztem nieustannej śmierci organizmów i ciągłych ich narodzin. Gen jest nieśmiertelny! Empiriologiczną istotą genu zajęła się genetyka molekularna. Francis Trick i James Watson w 1953 roku ustalili, że DNA (kwas dezoksyrybonukleinowy) ma strukturę podwójnej helisy. Od tego momentu zaczęła się szalona pogoń w poszukiwaniu tajemnicy życia. Został złamany kod genetyczny. Powstał język genów, w którym mówi się o budowie DNA składającego się z jednostek o czterech zasadach, 24 mogących utworzyć łącznie 43 kombinacji trójek nukleotydowych (zasada azotowa połączona z cukrem i grupą fosforową), stanowiących 64 kodonów, jako matrycy dla RNA (kwas rybonukleinowy), kwas ten, dzięki informacji z DNA formuje białka z 20 aminokwasów, po linii przepływu informacji w cząsteczkach molekularnych (kwas dezoksyrybukleinowy – DNA, rybonukleinowy – RNA, białko): od DNA do DNA (Replikacja – podwojenie), od DNA do RNA (Transkrypcja – przepisanie), od RNA do białek (Translacja - tłumaczenie) i od RNA do DNA (Odwrotna transkrypcja). Struktury te znajdują się w chromosomach gamet męskich i żeńskich. Sama zaś gametogeneza jest procesem bardzo zróżnicowanym i pozostaje pod wpływem ekspresji genów: 1) Oogeneza i spermogeneza obejmuje mejozę, w której zachodzi rekombinacja między chromosomami homologicznymi, ulegającymi następnie redukcji. 2) Następują intensywne zmiany morfologiczne: w plemnikach wykształcają się witki, kondensacja jądra komórkowego, odrzut cytoplazmy i powstaje krosom z aparatu Golgiego, w jaju następuje akumulacja materiału zapasowego do odżywiania zarodka i determinantów cytoplazmatycznych do kierowania rozwojem zarodka. 3) Gamety dwu płci mogą przeżyć długo przed zapłodnieniem. 4) W spermatogenezie podział mejotyczny jest symetryczny, w oogenezie powstaje jedno jajo i ciałka kierunkowe, z odrzuconymi chromosomami. 5) Mejoza w spermatogenezie nie ulega zahamowaniu, natomiast w oogenezie jest zatrzymywana w profazie I podziału aż do osiągnięcia dojrzałości płciowej. Gametogeneza jest procesem bardzo złożonym i zarazem niezwykle precyzyjnym, a w swym przebiegu specjalistycznie nakierowanym na zapłodnienie. Samo zaś zapłodnienie równie jest zróżnicowane i wyspecjalizowane. A tym samym trudne do opisu, ze względu na wieloaspektowość jego przebiegu. Zapłodnienie jest fuzją plemnika z komórką jajową. Obejmuje ona wiele etapów: 1) Gameta męska i żeńska muszą się spotkać, co wymaga zgrania ruchu biernego z aktywną ruchliwością plemników; przy zapłodnieniu wewnętrznym żeński układ rozrodczy odgrywa ważna rolę w pierwszym etapie „podróży” plemników od szyjki do ujścia jajowodu, z racji kurczenia się mięśni macicy. 2) Wówczas następuje szalona pogoń niezliczonej ilości plemników ku żeńskiej gamecie. 3) Jajo przyciąga plemnik poprzez wydzielenie chemoatraktanta, kierującego plemnik do jaja i zwiększa aktywność plemnika Przy szczęśliwym zbiegu okoliczności dochodzi do spotkania różnopłciowych gamet. 4) Następuje wzajemne rozpoznanie gamet, by wejść z sobą w ścisły kontakt. 5) Wreszcie dochodzi do przejścia plemnika przez osłony jajowe i dokonuje się fuzja z błoną plazmatyczną jaja; do fuzji błon KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA konieczne są specyficzne białka niesione przez plemnik i eksponowane przez uwalnianie zawartości czapeczki akrosomowej. 6) Po wejściu pierwszego plemnika do jaja natychmiast następuje blokada dla innych z tej rzeszy. Powstaje zygota, czyli nowy osobnik zdeterminowany genetycznie do czasu naturalnej śmierci. W toku przebiegu zachowań gamet, w trakcie ich powstawania i łączenia się w akcie fuzji zapłodnieniowej, wiele momentów jest trudnych do wyjaśnienia na bazie zjawisk fizykochemicznych, biochemicznych i biomolekularnych. Rzeczywistość biotyczna jest bardzo różnorodna i bardzo złożona. Wydaje się, że należy ją opisywać w kategoriach dualistycznych, a mianowicie w modelach: korpuskuły i fali, gdyż zjawisko życia zachowuje się w sposób ciągły i nieciągły. Komplementarność ta jest znana w opisie światła, wszak mówi się, że życie jest światłem (ks. Włodzimierz Sedlak), gdyż rządzi się cząstką i falą. Teresa Ścibor-Rylska swe studium Problemy życia i organizacji – tajemnice uorganizowania życiowej komórki kończy Rozdziałem X Komórkowe pole biotyczne (s. 450-472). Między innymi stwierdza: „P o l e b i o t y c z n e j e s t t o z a s a d a o r g a n i z u j ą c a , normująca przepływ informacji, materii i energii w przestrzeni i w czasie, w odgraniczonym układzie makrocząsteczek organicznych zgodnie z względnie stałym programem zakodowanym w ośrodku informacyjno-sterowniczym układu” (tamże, s.453). Do przesłanek istnienia pola komórkowego należy: całościowość biosystemów, dobra organizacja, ośrodek informacyjny – jądro, konieczność podtrzymywania trwania biostruktury, pierwotność pola w scalaniu układu żywego, proces kariokinezy, przekaz informacji, promieniowanie degradacyjne, układy naładowane energią. Pole biotyczne komórki ma sobie właściwe cechy: podłożem pola komórkowego jest jądro, informacja wewnętrzna jest ulokowana w jądrze, ośrodek ten ma charakter informacyjny, a nie energetyczny, kierunkowość impulsu, ośrodek pola w centriolach, nosicielem informacji jest pole elektromagnetyczne, ośrodek pola biotycznego charakteryzuje się maksymalizacją informacji przy minimalizacji energii. W refleksji nad biosferą, nad trudem jej powstania (ewolucja kosmiczna, chemiczna, biochemiczna, molekularna, organizmalna) oraz jej rozwoju, rodzi się zasadnicze pytanie: dlaczego życie biosfery, już na poziomie komórki, ponosi taki niezwykły trud kroczenia po zawiłych drogach biostruktur, pokonując fizyczny świat entropii kosmicznej, ku śmierci cieplnej, by się wznieść na szczyty negentroipii świata bioorganizacji, ku życiu, które ponownie podjęło dramat rozwoju, by tylko istnieć, ale dlaczego? (po co?). Ze wszech miar się wydaje, że chodzi tu o zaistnienie człowieka. Zatem biosfera, już na poziomie komórki jest taka, by mógł zaistnieć zarodek ludzki: tak filogenetycznie, jak i ontogenetycznie. ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. Drugi przypadek, podjęty w tych rozważaniach, postuluje ideę nienaruszalności tajemnicy i godności poczęcia życia ludzkiego in vivo. Tę rzeczywistość zastrzegł sobie Bóg. My zaś jesteśmy tylko włodarzami tych Bożych tajemnic. One są spowite w materię, energię oraz w informację. Informacyjna aura organizmalna u człowieka, jak mi się wydaje, pełni nie tylko rolę wymiany informacji z otoczeniem dla zachowania jednostki, ale ma też postać formacyjną, jeżeli dojdzie do niej postawa miłości ofiarnej do wszystkiego, co żyje. Obserwacja potoczne nie są bez znaczenia. Odgrywają one rolę hipotez roboczych. Mój prof. Józef Motyka (UMCS) niejednokrotnie mawiał, że woli studenta słabszego, ale o pochodzeniu wiejskim, niż zdolniejszego ze środowiska dużego miasta, a to dlatego, że ten pierwszy już posiadł mentalność biologa. Znane są przecież obserwacje ludu, szczególnie wiejskiego (ze względu na ciągły kontakt ze środowiskiem życia), gdzie życzliwa ręka sprawia bujny stan roślin w ogrodzie i w sadzie, udany wychów trzody chlewnej i pomyślne urodzaje pól. Od dziecka zrosłem się ze środowiskiem wiejskim przy mojej Matce, rozmiłowanej we wszystkim, co żywe. Obejmowała życzliwym uśmiechem wszystko, co budziło się do życia, do każdego wyciągała życzliwą dłoń. Później zrozumiałem, że życie przekracza granice ciała, w postaci fal biotycznych (tak jest u organizmów w całej biosferze). Ludzie odbierają przyjaźń i życzliwość bardziej z podanej ręki niż z uśmiechu zawieszonego na twarzy. Pole psychobiotyczne wystaje poza ludzkie ciało i kontaktuje się z drugim wcześniej od dotyku i przynagla do więzi, względnie od niej odciąga. W tajemnicy poczęcia życia jest to bardzo ważny sygnał. Pole psychobiotyczne jest niesione przez inne typy pól i integracyjnie stymulują partnerską harmonię przeżycia w procesie przekazu życia. Intuicyjny tok myślenia, w niektórych przypadkach, znalazłby uzasadnienie w środowisk KUL, w zakładzie badawczo-dydaktycznym ks. Sedlaka (Włodzimierz Zon, Marian Wnuk, Czesław Biedulka, Jan Rzepka i piszący te słowa – asystent Profesora) i Ścibor-Rylskiej (Krystyna Szpanbruker, Tadeusz Bazylczuk, Sergiusz Riabinin UMCS). Pewne zaś przerysowanie koncepcyjne pola biotycznego na rzecz pola psychofizycznego należy uznać za hipotezę roboczą asystenta. Wydaje się, że pole psychofizyczne ma ponadto właściwości formacyjne względem drugiej osoby. Ludzie przecież ulegają urokowi niezwykłych osobowości, który trwa długo w naszej świadomości i w naszej sferze wrażeniowej, to nie pozostaje bez znaczenia w zachowaniu się osób nawet w życiu intymnym. Podobnie cała konstelacja zachowań partnerów rodzicielskich w akcie przekazywania życia bywa wydarzeniem niezwykłym, gdyż na kanwie aktu płciowego przekazuje się nie tylko życie biologicz- 25 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA ne, ale jego jakość, o charakterze psychofizycznym, kulturowym i religijnym. Cała duchowość małżonków, opromieniona czarem miłości serc sprawia, że akt przekazania życia jawi się na kształt Bożej kreacji. Tego majestatu przeżyć są pozbawione osoby decydujące się na zastosowanie metody in vitro. Metoda ta bowiem nie dysponuje całym tym uposażeniem duchowym. Z tego powodu zarodek ludzki jest pozbawiony tego wszystkiego, co w jakimś stopniu warunkuje prawidłowy rozwój dziecka. Dialog przybranych rodziców z zarodkiem i embrionem, a później z dzieckiem, w życiu postnatalnym sprowadza się do zachowań biosocjologicznych. Dziecko od stadium zarodka jest na stałe sierotą, a w mentalności przybranych rodziców istnieje ciągły dylemat w sprawie wyposażenia genetycznego sieroty. Metoda mikroredukcjonistyczna wprowadza do natury i kultury niezwykły dramat. Niweluje ona bowiem sens świata w obszarze przekazu życie. Sens, o którym mówi nauka, w zakresie zasad metodologiczno-epistemologicznych, takich jak zasada: biotyczna, antropiczna, chrystyczna. To właśnie w świetle tych zasad rodzi się najgłębsza refleksja na temat pojawienia się człowieka we wszechświecie. 5. Metoda in vitro wobec ekozofii Filozoficzne uwarunkowania ekologii, a tym samym i sozologii, wiążą się z określoną filozofią człowieka i przyrody. W niniejszych rozważaniach przyjęto tomistyczną koncepcję filozofii, w wersji ks. Kazimierza Kłósaka, który poznanie świata widzi w formie pluralistycznej, z perspektywą otwarcia się na nauki szczegółowe, przy zachowaniu ważności poznania potocznego. W tym jest zgodny ze szkołą lubelską, która nie dopuszcza poznania naukowego do refleksji filozoficznej, twierdząc, że dane naukowe są już zinterpretowane przez teorie przyrodnicze. Wobec tej argumentacji ks. Kłósak, za Jacquesem Martainem, filozoficznie interpretuje fakty naukowe, doprowadzając w ten sposób do faktów naukowych. Fakty filozoficzne z różnych dziedzin rzeczywistości stały się podstawą do budowy teorii bytu dla różnych sfer rzeczywistego świata, takich sfer jak: antropiczna, biotyczna, kosmiczna. Stąd filozofia człowieka jest nauką o czymś istniejącym realnie o spartykularyzowaniu antropicznym. A filozofia przyrody ożywionej jest nauką o czymś istniejącym realnie, w spartykularyzowaniu biotycznym. Natomiast filozofia przyrody nieożywionej jest nauką o czymś istniejącym realnie, w partykularyzacji kosmicznej. Zaś filozofia Boga jest nauką o Jego istnieniu absolutnym, w stosunku do przygodnych bytów w partykularyzacji: antropicznej, biotycznej i kosmicznej. Fakty naukowe w biologii, a tym samym i w sozologii, w interpretacji filozoficznej – typu tomistycznego, prowadzą do koncepcji bytu wyja 26 śnianego już na gruncie filozofii przyrody ożywionej. Filozoficzne umocowanie ekologii – przyrodniczej i humanistycznej, a tym samym i sozologii, dokonuje się na podstawie metodologicznych i epistemologicznych reguł dochodzenia od faktów naukowych do faktów filozoficznych na drodze: abstrakcji, ontologicznych implikacji redukcyjnych, uprawomocnionych logiczną zasadą równoważności, rozumowaniem dowodu apagogicznego i teorią racjonalności bytu. Reguły rekonstrukcji faktów filozoficznych, na bazie ekologii, generują ważną dziedzinę filozoficzną, jaką jest „ekozofia”. Daje ona mocne podstawy do ochrony człowieka, w jego największej tajemnicy przekazu życia. Ten punkt widzenia, w naszym przypadku, postuluje ochronę antroposfery przed technicyzacją życia, w procesie jego poczęcia. Pole refleksji jest bardzo wąskie, ale zarazem bardzo głębokie, gdyż sięga tajemnicy bytu ludzkiego, zastrzeżonego samemu Bogu (Rdz 3,22). W refleksji na temat powstawania zarodka ludzkiego nie sposób nie obejść się bez wizji całości świata, a to dlatego, że, co do ciała, człowiek z niego się wywodzi i zarazem go transcenduje (przekracza równocześnie swą zależność od niego), gdyż ma Boże pochodzenie, wraz z całym wszechświatem. Stąd nie sposób wyjaśnić wielkiej wartości zarodka ludzkiego bez pojęcia wielkości życia naszej planety, w przyjaznym wszechświecie. Ponadto warto uświadomić ogrom wielkości i złożoności świata, ze względu na powstanie zarodka ludzkiego i jego losu kosmicznego, biotycznego i antropicznego, osobowego pod sercem matki; czy ów zarodek znalazł się tam z miłości rodzicielskiej, czy z zabiegu technicznego? Wracając do rzeczywistości wszechświatowej, od której pochodzi tajemnica życia organicznego w postaci zarodka ludzkiego. Stwierdza się, że poznawana rzeczywistość empiryczna składa się z trzech podstawowych sfer: kosmosfery, biosfery i antroposfery. Sfery te układają się względem siebie w sposób hierarchiczny: materia nieożywiona, materia ożywiona nieświadoma – świat roślin i świadoma nierefleksyjna – świat zwierząt oraz materia świadoma refleksyjna – świat ludzki. Poszczególne sfery bioplanety posłużyły ks. Kłósakowi do budowy pluralistycznej filozofii, na drodze partykularyzacji bytów przygodnych tych sfer. Empiryczne sfery świata układają się w strukturę hierarchiczną, tworząc megagigantyczną całość organicystyczną. Teoretycznie zakłada się, że pojawienie się jakiekolwiek zmiany na danym poziomie tej całości ma swoje przełożenie na poszczególne jej strefy i odwrotnie. Dotyczy to przede wszystkim ingerencji w zarodek ludzki. On jest bowiem częścią wszechświata, co do ciała, ale wszechświat jest KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA częścią zarodka, co do jego duszy nieśmiertelnej. Całością tą rządzą metodologiczno- epistemologiczne zasady heurystyczne: Kosmos jest taki, by mogła powstać bioplaneta (zasada biotyczna). Biosfera zaś jest taka, by mógł na niej pojawić się człowiek (zasada antropiczna). Natomiast antroposfera w swym wymiarze przyrodniczo-kulturowym jest taka, że zaistniało zapowiedziane, przez Objawienie, przyjście Chrystusa i Jego Zmartwychwstanie (zasada chrystyczna). Zasady te pokazują, jak na przyrodniczy obraz świata nakłada się filozoficzna i teologiczna wizja rzeczywistości, w harmonijnej jedności z potocznym i naukowym poglądem na świat. W ludzkiej mentalności musi zaistnieć na stałe szacunek do życia i uformować się postawa jego specyficznego kultu, ze względu na nieskończenie wielki obszar przestrzeni od cząstki elementarnej do megagigantycznych skupień materii oraz od cząstki elementarnej do organizmu wielokomórkowego, a zwłaszcza człowieka i tym samym jego zarodka, przez różnorodność struktur i niezwykłą wielość form zachowań. Zarodek ludzki za swój kontekst realny ma praktycznie cały świat. Cała zaś ta rzeczywistość kontekstowa, dana nam w doświadczeniu, ma charakter korpuskularny (nieciągły) i falowy (ciągły). Ten dualizm zwykło się przezwyciężać na drodze metodologicznej zasady komplementarności. Dane w metodach poznawczych aspektu korpuskularnego świata dopełnia się na płaszczyźnie teoretycznej danymi z punktu widzenia ciągłości kosmosu. Dwa wielkie uogólnienia kontrolują tę strategię poznawczą, a mianowicie teoria komórkowa, ze swym jądrem jako siedliskiem genów, i teoria pola biotycznego. Ogniwem łączącym komórkę z biosferą przez biocenozę jest organizm, który zawdzięcza swe istnienie metabolizmowi komórki, a biocenoza i cała biosfera – swe istnienie organizmom jako łańcuchom troficznym świata ożywionego. Świat ten ulega ciągłej ewolucji od jednokomórkowców do wielokomórkowców, w tym – do najbardziej zorganizowanego organizmu, jakim jest człowiek. Organizm zawdzięcza swój rozwój zmianom substancji dziedzicznej, a biosfera kontroluje te zmiany dla dobra rozwoju gatunków, ze względu na całość świata ożywionego. Jak bowiem zrozumieć kosmos, który, wychodząc od Słowa, stał się światłem, falą, energią, materią, przestrzenią gwiazd, by jedna z nich wydała ziemię, a ona życie, które obiegło nasz glob w jego przestrzeniach ziemnych, wodnych i powietrznych, by z informacji Słowa na początku i z formacji Słowa na końcu, by powstał z ziemi Człowiek. Opisuje go nauka, filozofia. Genetyka ogólna pokazuje geny jako jednostki dziedziczenia, przy czym należy dodać, ze one są bardzo „twarde”, jak jądra atomu, ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. a to dlatego, by zachować wiedzę o człowieku i biosferze do końca wieków, mimo wrogich sił kosmosu, ziemi i nieprzyjaznych cywilizacji. Genetyka molekularna pokazuje, jak substancja genetyczna w swej strukturze cząsteczkowej reaguje całościowo, gdy bierze udział przez swoje zmiany wzorów ekspresji genów w sygnalnym zachowaniu się komórek, zachowując tajemnice życia w języku do końca nie odczytanym. Ekogenetyka domaga się zdrowotności gamet i szczególnej ochrony zdrowia kobiety, ze względu na poczęcie życia i jego prenatalny i postnatalny rozwój w ekosocjologicznym środowisku. Ekologia przyrodnicza podkreśla wagę trafności doboru naturalnego współmałżonków, ze względu na ich stan witalny i silną wzajemna więź, w relacji do całości zadań życiowych, w trosce o zdrowie potomstwa i jego prawidłowy rozwój, w jedności ze środowiskiem rodzinnym i otoczeniem przyrodniczym. Ekologia humanistyczna mocno akcentuje kulturowe wartości rodzicielstwa, jak życie w prawdzie i miłości, ze względu na powołanie do życia potomstwa w duchu radości i jego wychowanie w klimacie szczęścia rodzinnego, na kanwie uznania duchowości ciała ludzkiego i jego Bożego pochodzenia, gdy Słowem Bożym powstawała ziemia – nasz dom, w przyjaznym kosmosie, na kształt genezyjskiego ogrodu – Edenu. Ekozofia to ekologia w refleksji filozoficznej (w naszym przypadku tomistycznej), w ujęciu pluralistycznym z racji licznych sfer realnego świata (kosmos, biosfera, antroposfera kulturowa – transcendentna oraz kulturowa transcendentna – chrystocentryczna), na rzecz człowieka jako osoby duchem przekraczającej świat cały, by mu służyć przez jedność z nim. ____________________________ Literatura: B. Chyrowicz Bioetyka i ryzyko, Lublin 2000. A. Kalinowska, Ekologia – wybór przyszłości, Warszawa 1992. B. Tuchańska (red.), Między sensem a genami, Warszawa 1992. E. P. Odum, Podstawy ekologii, tłum. prof. dr Władysław Matuszkiewicz, Warszawa 1982. A. Mackenzie, A.S. Ball, S.R. Virdee, Ekologia, red. E. Betlejemska, Warszawa 2005. T. Ścibor-Rylska, Problemy życia i organizacji – tajemnice uorganizowania żywej komórki, Warszawa 1986. Ks. K. Kłósak, Z teorii i metodologii filozofii przyrody, Poznań 1980. 27 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Ks. Edward Napierała GENEZA ADMINISTRACJI APOSTOLSKIEJ W GORZOWIE WLKP. II II. EREKCJA ADMINISTRACJI APOSTOLSKIEJ W GORZOWIE WLKP. I JEJ PIERWSZY RZĄDCA Po zakończeniu drugiej wojny światowej odbyła się w dniach od 17 lipca do 2 sierpnia 1945 roku w Poczdamie pod Berlinem międzynarodowa konferencja z udziałem szefów rządów ZSRR, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Konferencja powyższa ustaliła zachodnie granice Polski na Odrze i Nysie Łużyckiej, a ponadto wyraziła zgodę na wysiedlenie Niemców z ziem przywróconych Polsce59. Przeprowadzona w myśl umowy poczdamskiej akcja przesiedleńcza w miejsce ludności niemieckiej – polskiej ludności ze wschodnich terenów i ożywiony ruch osiedleńczy postawił również przed Kościołem poważne zadania co rychlejszego zorganizowania życia religijno-kościelnego na Ziemiach Odzyskanych. Przystąpił do tego ówczesny Prymas Polski, August Kardynał Hlond. On to na mocy uprawnień, otrzymanych od Stolicy Apostolskiej dnia 8 lipca 1945 roku, wydał w swej prymasowskiej stolicy, w Gnieźnie, 15 sierpnia 1945 roku dekrety ustanawiające organizację kościelną na przywróconych Polsce prapolskich ziemiach i równocześnie powołał pięciu Administratorów Apostolskich dla tych ziem, mianowicie dla Dolnego Śląska, Śląska Opolskiego, Gdańska, Warmii oraz Pomorza Zachodniego i Ziemi Lubuskiej z rezydencjami we Wrocławiu, Opolu, Oliwie, Olsztynie i w Gorzowie Wlkp60. Dekrety prymasowskie określały równocześnie ściśle obowiązki i prawa oraz przywileje wyznaczonych Administratorów Apostolskich. Przysługiwały im na terenach powierzonych ich jurysdykcji prawa i obowiązki biskupów rezydencjalnych, natomiast posługiwać się mogli insygniami oraz korzystać z przywilejów Protonotariuszy Apostolskich de numero participantium61. Nowo mianowani ordynariusze pięciu Administratur Apostolskich na Ziemiach Odzyskanych objęli swe funkcje 1 września 1945 roku i sprawowali je do 26 stycznia 1951 roku, czyli do wydania przez rząd polski zarządzenia o likwidacji stanu tymczasowości w administracji kościelnej na Ziemiach Zachodnich i Północnych, co – jak głosiło oświadczenie w prasie (PAP) – „umożliwi wybór wikariuszy kapitulnych oraz uznanie wszystkich dotychczasowych proboszczów za stałych rządców swych parafii i stałych wykonawców swych funkcji”62. Największą z powyższych pięciu nowych jednostek administracji kościelnej na Ziemiach Odzyskanych była Gorzowska Administracja Apostolska, której w nawiązaniu do historycznych biskupstw 28 w Kamieniu Pomorskim i w Lubuszu oraz istniejącej Prałatury Pilskiej nadano urzędową nazwę Administracja Apostolska Kamieńska, Lubuska i Prałatury Pilskiej63. Obszar jej wynosił 44.836 km2, a w jej terytorialny skład wchodziło w momencie podziału (28 czerwca 1972 roku) całe województwo szczecińskie i koszalińskie, środkowa i północna część województwa zielonogórskiego, powiat Trzcianka i Piła z województwa poznańskiego i powiat Lębork oraz część powiatu wejherowskiego i puckiego z województwa gdańskiego64. Rządcą Gorzowskiej Administracji Apostolskiej został ustanowiony dekretem z 15 sierpnia 1945 roku ks. dr Edmund Nowicki, dotychczasowy kanclerz Kurii Arcybiskupiej i wiceoficjał Sądu Arcybiskupiego w Poznaniu65. Sprawując tę funkcję otrzymał dekret nominacyjny: Na podstawie specjalnych upoważnień, które Stolica Apostolska przez dekret Św. Kongregacji dla nadzwyczajnych spraw Kościoła, z dnia 8 lipca bieżącego roku, Nam udzieliła, Najczcigodniejszego Ks. Edmunda Nowickiego, doktora prawa kanonicznego, kanclerza Kurii Metropolitalnej Poznańskiej, ustanawiamy ad nutum Stolicy Świętej Administratorem Apostolskim następujących terytoriów, które obecnie należą do Rzeczpospolitej Polskiej. 1. Udzielnej Pilskiej Prałatury. 2. Tej części archidiecezji wrocławskiej, która położona jest przy brzegu środkowej Odry i dziś należy do województwa poznańskiego. 3. Tej części diecezji berlińskiej, która ciągnie się po stronie wschodniej i zachodniej wzdłuż Odry i jest pod zarządem Polski. Administrator Apostolski sprawujący urząd, korzysta z insygniów i przywilejów Protonotariusza Apostolskiego de numero participantium oraz ma prawo i obowiązki biskupa rezydencjalnego. Ma władzę na swoim terytorium udzielać sakramentu bierzmowania i tonsury oraz święceń niższych przepisanych przez prawo kanoniczne. Dano w Gnieźnie w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny roku Pańskiego 1945. 66 (–) August Card. Hlond Obejmując obowiązki Gorzowskiego Administratora Apostolskiego, stanął ks. dr Nowicki wobec niezwykle trudnych zadań organizacyjnych. Trzeba było zaczynać dosłownie od samych podstaw budowę życia kościelnego. Nie dysponował on ani kurią, ani seminariami duchownymi czy innymi instytucjami kościelnymi, ani potrzebnymi środkami materialnymi. Przede wszystkim wielką bolączką i naczelnym problemem była sprawa zdobycia pew KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA nego minimum polskich kapłanów katolickich, których było ogromnie brak67. Nie zrażając się jednak powyższymi trudnościami, przystąpił ks. Administrator z dniem 1 września 1945 roku z właściwą sobie energią i zapałem do pracy, ufając Opatrzności Bożej i licząc na owocne współdziałanie przybyłych kapłanów. W pierwszym Orędziu do kapłanów z dnia 1 września tegoż roku mówił: Wśród Was, Czcigodni Bracia, Opatrzność ustanowiła mnie Arcypasterzem Waszym, powołując mnie nakazem Ojca św. na Administratora Apostolskiego tej rozległej krainy. Korząc się przed Bogiem w poczuciu niegodności swojej, podejmuję w Imię Jego to wielkie dzieło pełen ufności. Pamiętam bowiem o słowach Zbawiciela wyrzeczonych do zalęknionego Apostoła narodów: »Suficie tibi gratia mea« (II Kor. 12,9) i wierzę w Wasz zapał i Wasze serdeczne współdziałanie. Jedno mamy powołanie, jedno umiłowanie, jeden mamy cel, jedną więc stanowimy rodzinę. Ojcem i oddanym bratem chcę być dla Was, przewodnikiem w trudach i cierpieniach i to jest jedynie mym najgorętszym utęsknieniem, abym stanąć mógł kiedyś na czele Waszych szeregów przed Panem i Sędzią naszym i byśmy wszyscy bez żadnego wyjątku usłyszeli te błogosławione słowa „wnijdźcie, słudzy wierni, do królestwa, które zgotowane Wam jest od początku świata” (Mat. 25,34)68. Podobne myśli zawarł w pierwszym Orędziu do wiernych z dnia 1 września 1945 roku, gdzie między innymi czytamy: Świadom jestem w całej pełni ogromnej trudności zadania, lecz idę w Imię Pańskie i dlatego z ufnością podejmuję pasterzowanie swoje. Ufność moja tym większa, iż jestem pewny Waszego współdziałania. Znam Wasze serca i dusze Wasze i wiem, że myśli moje to myśli Wasze i pragnienia moje to pragnienia Wasze. Współdziałając wszyscy razem, zbudujemy na tych ziemiach ze serc polskich Dom Boży, a Ojczyźnie przybytek wspaniałości69. Na progu swej działalności odbył ks. Administrator przepisany ingres, najpierw dnia 16 września 1945 roku do kościoła Królowej Polskiej w Szczecinie, a w uroczystość Chrystusa Króla, w dniu 28 października tegoż roku, do katedry gorzowskiej70. W okresie swoich rządów w Gorzowskiej Administracji Apostolskiej dokonał bardzo wiele. Jego zasługą jest położenie trwałych podwalin pod organizację i administrację kościelną. W dalszych rozdziałach pracy będą omówione szczegółowo przejawy jego trudów i osiągnięć, jak organizacja Kurii, założenie trzech Niższych i jednego Wyższego Seminarium Duchownego, zabiegi o kler, o kościoły i kaplice, o duszpasterstwo kapłanów i wiernych, założenie Sądu Duchownego, szeroka rozbudowa akcji charytatywnej itd.71 Osiągnięcia te ocenił wnikliwie Ks. Prymas Stefan Kardynał Wyszyński w dwóch listach, skierowanych w 1950 roku do ks. Edmunda Nowickiego. Fragment jednego z nich przytoczono w tekście Zakończenia. ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. Tak owocna działalność ks. Administratora dra Nowickiego została przerwana 26 stycznia 1951 roku, kiedy to decyzją rządu PRL został usunięty ze stanowiska ordynariusza Gorzowskiej Administracji Apostolskiej72. Usunięto wówczas wszystkich pięciu Administratorów Apostolskich z Ziem Odzyskanych, a ich miejsce zajęli Wikariusze Kapitulni. W Gorzowie został nim ks. Tadeusz Załuczkowski, proboszcz i dziekan w Szczecinie oraz konsultor diecezjalny73. W oświadczeniu Rządu Rzeczypospolitej podano między innymi: Ustanowiony przez Watykan tymczasowy charakter administracji kościelnej na Ziemiach Odzyskanych Rzeczpospolitej stał się już od dawna czynnikiem jątrzącym, wymierzonym przeciwko interesom Państwa Polskiego i sprzecznym z jednolitą i niezłomną wolą całego narodu polskiego, który Ziemie Odzyskane uważa za nieodłączną na wieki część składową Rzeczypospolitej. Rząd Rzeczypospolitej nie szczędził wysiłków, aby doprowadzić na drodze porozumienia do likwidacji stanu tymczasowego instytucji kościelnych na Ziemiach Odzyskanych, co znalazło również wyraz w punkcie trzecim Porozumienia między Rządem Rzeczypospolitej a Episkopatem Polski z dnia 14 kwietnia 1950 r., następnie w piśmie do Episkopatu z dnia 23 października 1950 r. oraz w licznych rozmowach i konferencjach prowadzonych w tej sprawie z przedstawicielami hierarchii kościelnej. Stanowisko to poparte zostało przez najszersze koła społeczeństwa polskiego, co znalazło wyraz w licznych wystąpieniach szerokich rzesz wierzących i duchowieństwa. Wszystkie te wysiłki nie osiągnęły skutku [...]. W tej sytuacji Rząd Polski zważywszy [...], że stan tymczasowości administracji kościelnej na Ziemiach Zachodnich staje się zarzewiem niepokoju i narzędziem wrogiej Polsce działalności [...] z a r z ą d z i ł : likwidację stanu tymczasowości w administracji kościelnej na Ziemiach Zachodnich w postaci administratorów apostolskich i usunięcie z tych diecezji duchownych, którzy pełnili funkcję administratorów apostolskich [...]74. III. ORGANIZACJA WŁADZ DIECEZJALNYCH a. Kuria Całą dziedziną diecezjalnego życia kościelnego kieruje ordynariusz za pomocą swojej Kurii. Ks. Administrator dr Edmund Nowicki nie zastał na przydzielonym mu terenie żadnej instytucji diecezjalnej. Z Kurii Prałatury Pilskiej, która weszła w skład Gorzowskiej Administracji Apostolskiej, została zaledwie – jak pisze administrator parafii Św. Antoniego w Pile – „część zdekompletowana starych dokumentów i ksiąg rachunkowych. Akta Kurii spalono całkowicie [...]. Akta beneficjum i dóbr czy to Prałatury, czy to parafii pilskiej przedstawiające ich stan również spalono”75. Wobec powyższego jednym z podstawowych zadań ks. Administratora Apostolskiego było utwo- 29 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA rzenie własnego aparatu administracyjnego. Zrozumiałą jest rzeczą, że skoro dosłownie od podstaw trzeba było organizować wszystko, przeto bardzo skromne były początki Kurii gorzowskiej. Do początków roku 1946, a więc przez kilka pierwszych miesięcy istnienia Gorzowskiej Administracji Apostolskiej, jedynym pracownikiem jej i kanclerzem był ks. mgr Jan Zaręba, kapłan archidiecezji gnieźnieńskiej, ustanowiony w dniu 1 września 1945 roku76. W miarę jak przybywało duchownych i wiernych, pomnażały się szybko resorty Kurii gorzowskiej. Już w pierwszym pięcioleciu jej budowa organizacyjna urosła do poważnych ram w strukturze diecezjalnej. Siedziba Kurii Gorzowskiej Administracji Apostolskiej mieściła się początkowo w prywatnej rezydencji Arcypasterza, czyli przy ul. 30 Stycznia la77. Od pierwszego maja 1946 roku przeniesiono ją do uzyskanego gmachu przy ul. Łokietka 17, a z dniem 1 października 1946 roku do bloku sąsiedniego przy ul. Łokietka 1678. Dnia 15 października 1947 roku przeniosła Kuria gorzowska swe biura do uzyskanej i gruntownie odremontowanej kamienicy przy ul. Drzymały 36, gdzie znajduje się po dziś dzień79. Według pierwszego Schematu z lipca 1946 roku obsada Kurii gorzowskiej przedstawiała się następująco: Kanclerz – Ks. mgr Jan ZARĘBA, ustanowiony również delegatem ks. Administratora Apostolskiego do Związku „Caritas” Referat szkolny – Ks. mgr Maciej SZAŁAGAN, ustanowiony 1 lutego 1946 roku równocześnie wizytatorem diecezjalnym nauki religii i dyrektorem diecezjalnym Krucjaty Eucharystycznej. Syndyk Kurii – Sędzia Czesław CYPLIK, ustanowiony 15 czerwca 1946 roku. Buchalteria i kasa – Józef KOWALCZYK, ustanowiony 1 kwietnia 1946 roku Registratura – Józef CEGIEŁ – ustanowiony 1 marca 1946 roku. Kancelaria – Stefan BIELAWNY, ustanowiony 1 stycznia 1946 roku i Zygfryd GŁUSZAK, ustanowiony 15 stycznia 1946 roku. W sierpniu 1946 roku został utworzony Referat majątkowy80. Kierownikiem jego został ks. Paweł Mikulski, dotychczasowy administrator parafii w Bogdańcu, pow. Gorzów Wlkp. Jemu zlecił Arcypasterz równocześnie troskę o stronę gospodarczą nowo otwartego Niższego Seminarium Duchownego w Gorzowie81. W marcu następnego roku przejął powyższe obowiązki ks. Konstanty Krzywanek, kapłan archidiecezji krakowskiej82. Z dniem 1 listopada 1947 roku nastąpił podział dotychczasowych obowiązków Referatu majątkowego. Jego kierownictwo przejął ks. Franciszek Okoński, kapłan diecezji tarnowskiej, a ks. Konstanty Krzywanek został wyłącznie prokuratorem Niższego Seminarium Duchownego i pełnił powyższe 30 obowiązki do końca grudnia 1948 roku83. Ks. Franciszek Okoński był kierownikiem Referatu majątkowego do grudnia 1951 roku, a po nim przejął powyższe zadanie ks. Józef Wańkowski84. Dnia 15 marca 1947 roku powstał przy Kurii gorzowskiej Referat duszpasterski. Kierownikiem jego został ustanowiony ks. mgr Stefan Ceptowski85. Szczególnie znaczna rozbudowa Kurii nastąpiła w roku 1948. W marcu tegoż roku przejęły księgowość i kasę Kurii Siostry Elżbietanki86. W kwietniu tegoż roku ustanowił ks. Administrator E. Nowicki do pomocy w kierowaniu życiem diecezjalnym wikariusza generalnego. Został nim ks. dziekan dr Antoni Rojko, proboszcz parafii Skrzatusz, pow. Wałcz, pochodzący z diecezji pińskiej, najbliższy były współpracownik ks. bpa Łozińskiego87. Na skutek ciężkiej choroby nerwicy serca ustąpił ks. Rojko z powyższego stanowiska z początkiem 1950 roku. Po nim urząd wikariusza generalnego pełnił przez rok ks. dr Józef Michalski, poprzedni kanclerz Kurii88. Ponieważ 30 października 1950 roku został on mianowany oficjałem nowego Sądu Duchownego, przeto z dniem 15 stycznia 1951 roku został powołany na wikariusza generalnego ks. mgr Władysław Sygnatowicz, dziekan i administrator parafii Szczecinek89. W dniu 30 listopada 1948 roku ustanowił ks. Administrator konsultorów, Radę Administracyjną, egzaminatorów prosynodalnych, cenzorów ksiąg treści religijnej i Consilium a Vigilantia. Ukonstytuowany w tym dniu zarząd diecezjalny podaje Schematyzm diecezjalny z roku 1949, a mianowicie: Wikariusz generalny – Ks. dr Antoni ROJKO, ustanowiony 30 marca 1948 roku. Kanclerz – Ks. dr Józef MICHALSKI, ustanowiony 1 października 1948 roku. Referenci Kurii: Referat duszpasterski – Ks. mgr Stefan CEPTOWSKI. Referat majątkowy – Ks. Franciszek OKOŃSKI. Referat szkolny – Ks. mgr Maciej SZAŁAGAN. Księgowość – s. WIRGINIA, Elżbietanka. Kasa – s. KLAUDIA, Elżbietanka. Registratura – Stefan BIELAWNY –, s. KATARZYNA, Elżbietanka. Kancelaria – Florian GRONOWSKI, s. REGINA, Elżbietanka, s. LEONILA, Elżbietanka, Stanisława KORSAKÓWNA. Woźny – Franciszek ZDEBSKI. Konsulatorzy: 1. Ks. dr Antoni ROJKO, wikariusz generalny. 2. Ks. mgr Piotr JANIK, dziekan w Świebodzinie. 3. Ks. Stanisław KLIM, dziekan w Gorzowie. 4. Ks. Władysław MALIK, dziekan w Ciosańcu. 5. Ks. prof. Kazimierz MICHALSKI, dziekan w Zielonej Górze. 6. Ks. Jan PĘKALSKI, dziekan w Białogardzie. 7. Ks. mgr Zygmunt SZELĄŻEK, dyrektor Niższego Seminarium Duchownego w Słupsku. KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA 8. Ks. Tadeusz ZAŁUCZKOWSKI, dziekan w Szczecinie. 9. Ks. mgr Kazimierz ŻARNOWSKI ze Szczecina. Rada Administracyjna: 1. Ks. dr Antoni ROJKO, wikariusz generalny. 2. Ks. Karol CHMIELEWSKI, dziekan w Słupsku. 3. Ks. mons. dr Henryk HILCHIEN, Słupsk. 4. Ks. Paweł MIKULSKI, dziekan w Międzyrzeczu. 5. Ks. referent Franciszek OKOŃSKI, Gorzów90. Egzaminatorzy prosynodalni: 1. Ks. dr Gerard DOMAGAŁA C. M., rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Gorzowie. 2. Ks. dr Antoni BACIŃSKI C. M., wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego. 3. Ks. dr Gerard DOGIEL C. M., wykładowca, jw. 4. Ks. dr Augustyn GODZIEK C. M., wicerektor seminarium. 5. Ks. dr Józef MICHALSKI, kanclerz Kurii gorzowskiej. 6. Ks. mgr Leon SWIERCZEK, wykładowca seminarium. 7. Ks. dr Józef WIEJACZKA, wykładowca seminarium. Cenzorowie ksiąg treści religijnej: 1. Ks. dr Antoni BACIŃSKI. 2. Ks. mgr Andrzej BARDECKI. 3. Ks. dr Gerard DOGIEL. 4. Ks. dr Gerard DOMAGAŁA. 5. Ks. mgr Józef FERENSOWICZ. 6. Ks. dr Augustyn GODZIEK. 7. Ks. mgr Leon SWIERCZEK. 8. Ks. dr Józef WIEJACZKA. Consilium a Vigilantia: 1. Ks. dr Antoni ROJKO, wikariusz generalny. 2. Ks. mgr Stefan CEPTOWSKI. 3. Ks. dziekan Edmund MALICH. 4. Ks. dziekan Alojzy PIŁAT. 5. Ks. prob. Bernard WITUCKI. 6. Ks. mgr Kazimierz ŻARNOWIECKI. Dla usprawnienia i ujednolicenia w diecezji pracy duszpasterskiej91 oraz dla zaopatrywania kapłanów w pomoce duszpasterskie i katechetyczne ustanowił ks. Administrator w dniu 13 września 1947 roku w miejsce dotychczasowego Referatu duszpasterskiego – Wydział duszpasterski i kierownikiem jego mianował ks. mgra Kazimierza Żarnowieckiego92. Pełnił on powyższy urząd ponad rok. Po nim został mianowany zarządcą Wydziału duszpasterskiego z dniem 27 grudnia 1950 roku ks. redaktor Kazimierz Łabiński, a jego zastępcą – ks. mgr Józef Anczarski93. Ustanawiając Wydział duszpasterski określił bardzo szczegółowo jego cele i działy pracy. Na pierwszym miejscu postawił jako zadanie pomoc Ordynariuszowi w udoskonaleniu duszpasterstwa przez: 1. Opracowanie zarządzeń i instrukcji duszpasterskich. 2. Oddziaływanie na wykonanie zarządzeń w terenie. 3. Studiowanie współczesnych problemów oraz potrzeb i metod duszpasterskich. 4. Przedkładanie Ordynariuszowi spostrzeżeń, projektów i wniosków celem dostosowania duszpa ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. sterstwa do przepisów i wskazań Kościoła (prawo formalne i partykularne), do potrzeb czasu oraz celem podniesienia i wyrównania poziomu duszpasterskiego w diecezji. 5. Realizacja zadań zleconych lub zatwierdzonych przez Biskupa94. Działy pracy zostały również szczegółowo określone: 1. Duszpasterstwo kapłanów. 2. Duszpasterstwo zakonnic. 3. Duszpasterstwo pracowników kościelnych (organistów, kościelnych, członków Rady parafialnej). 4. Duszpasterstwo dzieci i młodzieży szkolnej. 5. Duszpasterstwo ministrantów. 6. Duszpasterstwo akademickie. 7. Duszpasterstwo stanowe. 8. Duszpasterstwo rodzin. 9. Miłosierdzie chrześcijańskie. 10. Duszpasterstwo chorych. 11. Pogłębienie życia wewnętrznego wśród wiernych (dni skupienia, rekolekcje zamknięte dla wiernych). 12. Pogłębienie wiedzy religijnej wśród wiernych (czytelnictwo, wydawnictwa, biblioteki parafialne, wykłady, kursy, hasła w przedsionkach, ewent. na drzwiach kościelnych). 13. Rekolekcje otwarte i misje (ewidencja misji, pomoc w wyszukiwaniu misjonarzy, wskazywanie aktualnych tematów). 14. Imprezy religijne (akademie ku czci Chrystusa Króla, papieskie, odpusty, pielgrzymki, kongresy eucharystyczne, maryjne itp.). 15. Statystyka diecezjalna95. Wydział duszpasterski wykazywał od samego początku istnienia niezwykłą żywotność. Ukazały się w niedługim czasie pisane na maszynie lub powielane różne pomoce duszpasterskie, zatytułowane zwykle jako „wskazania duszpasterskie” (teczki numerowane i nie numerowane), w których każdy duszpasterz mógł znaleźć cenną pomoc w duszpasterstwie wiernych, w przeprowadzaniu kursów przedmałżeńskich itp. Ponadto wydano wiele luźnych kazań okolicznościowych. Dla organistów i katechetów wielką pomocą były opracowane przez Wydział duszpasterski Listy do organistów ewentualnie Listy do katechetów96. Od samego początku istnienia prowadził ten Wydział również ożywione duszpasterstwo wiernych, organizując w Domu rekolekcyjnym w Gorzowie szereg serii rekolekcyjnych i dni skupień dla matek, panien, katechetów, młodzieńców, maturzystów itp.97 W przeglądzie rozwoju Kurii gorzowskiej należy zanotować nowe fakty z roku 1950, a mianowicie: 1. Celem zabezpieczenia należytego wyglądu świą- 31 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA tyń oraz krzyży i kapliczek przydrożnych ustanowił ks. Administrator dr E. Nowicki w dniu 1 października 1950 roku Referat sztuki kościelnej. Referentem zamianował ks. mgra Kazimierza Kowalskiego, kapłana archidiecezji poznańskiej. Dojeżdżał on odtąd co tydzień do Gorzowa, aby służyć Kurii i zgłaszającym się kapłanom wskazówkami i radami, a ponadto by wykładać zasady sztuki kościelnej w Wyższym Seminarium Duchownym w Gorzowie98. 2. Ukoronowaniem organizacyjnej działalności było utworzenie przez ks. Administratora w dniu 29 października 1950 roku Sądu Duchownego99. b. Terenowa organizacja Administracji Apostolskiej Kiedy po erekcji Administracji Apostolskiej w Gorzowie Wlkp. w 1945 roku zaczęła na wielkim jej obszarze masowo osiedlać się w miejsce niemieckiej ludności protestanckiej polska ludność katolicka i powiększała się liczba duchowieństwa polskiego, trzeba było niezwłocznie po rozpoznaniu terenu zaplanować nowy podział na dekanaty i parafie, przedwojenna bowiem organizacja terenowa nie odpowiadała już potrzebom nowej rzeczywistości. Obszar nowo utworzonej Administracji Apostolskiej do roku 1945, wyjąwszy mały teren Prałatury Pilskiej i południowych krańców przyłączonych z archidiecezji wrocławskiej, był diasporą. W okręgach diaspory parafie były bardzo rozległe i obejmowały z reguły cały powiat100. W momencie utworzenia Gorzowskiej Administracji Apostolskiej było na jej terytorium 16 dekanatów (8 na terenie Prałatury Pilskiej, 4 na terenie części przyłączonej z archidiecezji wrocławskiej i 4 na terenie części diecezji berlińskiej)101. Parafii katolickich było tu wówczas 145 (87 na terenie Prałatury Pilskiej, 27 na terenie części przyłączonej z archidiecezji wrocławskiej i 31 na terenie części z diecezji berlińskiej)102. Jak wynika z powyższego zestawienia, nieliczne były dekanaty i parafie na tak obszernym terenie Administracji Apostolskiej. A przecież należyta, właściwa organizacja terenowa jest w każdej diecezji ogromnie ważną sprawą. Pamiętał o tym doskonale pierwszy rządca Administracji gorzowskiej. Rozumiał, że dla ułatwienia życia kościelnego kapłanom i wiernym trzeba powiększyć liczbę dekanatów, a wielkie okręgi parafialne rozbić na mniejsze. Niemal na progu swych rządów zlecił w tym celu administratorom parafii, przebywającym w miastach powiatach, aby prowadzili agendy dziekańskie, dał im władzę udzielania dyspens od dwóch zapowiedzi przedślubnych. W większych skupiskach ludzi tworzył w miarę zdobywania kapłanów samodzielne placówki duszpasterskie na wzór parafii, dając tym samym podstawę do erekcji w przyszłości nowych, kanonicznych parafii103. 32 Oficjalnej reorganizacji terenowej dokonał ks. Administrator w dniu 8 czerwca 1946 roku, ustalając następujące dekanaty i mianując dla nich p.o. dziekanów. Oto zestawienie ustalonych dekanatów z przynależnymi parafiami: I. DEKANAT BABIMOST 1. Babimost, 2. Brojce, 3. Chociszewo, 4. Kargowa, 5. Kosieczyn – Zbąszynek, 6. Koźminek, 7. Nowe Kramsko, 8. Trzciel, 9. Wielka Dąbrówka. II.DEKANAT CHOSZCZNO 1. Barlinek, 2. Bernsee, 3. Choszczno, 4. Chrapowo, 5. Drawsko, 6. Nowe Dr., 7. Nowy Kalisz, 8. Rzeczyca, 9. Złocieniec. III. DEKANAT CZŁUCHÓW 1. Chrzęstowo, 2. Czarne, 3. Człuchów, 4. Frydląg, 5. Henrykowo, 6. Koczała, 7. Leśniewo, 8. Polanica, 9. Przychlewo, 10. Rychnowy, 11. Rzecznica, 12. Sampol (wikariat lokalny), 13. Wołowe Lasy, 14. Wierzchowo. IV. DEKANAT GORZÓW 1. Gorzów, par. Wniebowzięcia N.M.P., 2. Gorzów, par. Chrystusa Króla, 3. Gorzów, par. Św. Krzyża, 4. Karnin, 5. Kłodawa, 6. Lipki, 7. Lubiszyn, 8. Pieranie, 9. Santok, 10. Witnica. V. DEKANAT GRYFIN 1. Banie, 2. Chojnica, 3. Czarnowo, 4. Dąb Stary, 5. Gryfin, 6. Nawodna, 7. Podejuchy, 8. Trzcińsko Zdrój, 9. Widuchowo, 10. Wielichowo. VI. DEKANAT KAMIEŃ 1. Goliszewo, 2. Kamień, 3. Świnoujście, 4. Trzebiatów, 5. Stobnica. VII. DEKANAT KOSZALIN 1. Białogard, 2. Dżegowo, 3. Gotyń, 4. Kołobrzeg, 5. Karlin, 6. Koszalin, 7. Połczyn Zdrój, 8. Swidnin, 9. Ustronie Morskie. VIII. DEKANAT LĘBORK 1. Białogród, 2. Bytów, 3. Garcigórz, 4. Ląbork, 5. Łeba, 6. Miastko, 7. Niezabyszewo, 8. Rozłacin, 9. Stary Młot (wik. lok.), 10. Suminy, 11. Tuchomyśl, 12. Ugoszcz, 13. Wierzchucino. IX. DEKANAT MYŚLIBÓRZ 1. Barwice, 2. Dębno, 3. Dzwonowo, 4. Lipiny, 5. Myślibórz. X.DEKANAT NOWOGRÓD 1. Dobra, 2. Goleniów, 3. Griinhof, 4. Louisental, 5. Ławiczka, 6. Łobez, 7. Nowogród, 8. Płoty, 9. Zagórze. XI. DEKANAT PIŁA 1. Biała, 2. Kuźnica, 3. Pokrzywnica, 4. Piła, par. N.M.P. i św. Jana Chrzciciela, 5. Piła, par. św. Antoniego, 6. Siedlisko Czarnkowskie, 7. Trzcianka. XII. DEKANAT PSZCZEW 1. Bledzewo, 2. Chełmsko (wik. lok.), 3. Goraj, 4. Kaława, 5. Międzyrzecz, 6. Przytoczna, 7. Pszczew, 8. Rokitno, 9. Skwierzyna, 10. Sokola Dąbrowa, 11. Stary Dwór, 12. Trzebiszew, 13. Wierzbno. XIII. DEKANAT RYPIN 1. Boczów, 2. Cybinka, 3. Gądków, 4. Kołczyn, 5. Krzeszyce, 6. Lubniewice, 77. Ośno, 8. Rypin, 9. Słońsk, 10. Słubice, 11. Sulęcin, 12. Torzym, 13. Trzemeszno. KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA XIV. DEKANAT SŁUPSK 1. Darłowo, 2. Głupczyce, 3. Kozimłyn, 4. Łącko, 5. Łupawa, 6. Polanów, 7. Secemino, 8. Sławno, 9. Słupsk, 10. Ustka, 11. Wytrawno. XV. DEKANAT STARGARD 1. Chociwel, 2. Maszewo, 3. Pyrzyce, 4. Stargard, 5. Suchań. XVI. DEKANAT STRZELCE 1. Dobiegniewo, 2. Drezdenko, 3. Kurowo, 4. Krzyż, 5. Strzelce, 6. Trzebiszew, 7. Wieleń Północny. XVII. DEKANAT SZCZECIN 1. Szczecin, par. Św. Andrzeja Boboli, 2. Szczecin, par. Chrystusa Króla, 3. Szczecin, par. Sw. Jana Chrzciciela, 4. Szczecin par. Św. Rodziny. XVIII. DEKANAT SZCZECINEK 1. Barwice, 2. Boblice, 3. Grzmiąca, 4. Klauszewo, 5. Łubowo, 6. Racibórz, 7. Szczecinek. XIX. DEKANAT ŚWIEBODZIN 1. Glińsko-Rusinowo, 2. Jordanowo, 3. Lubrza, 4. Ołobok, 5. Opalewo, 6. Radoszyn, 7. Sulechów, 8. Szczaniec, 9. Świebodzin, 10. Toporów. XX, DEKANAT WAŁCZ 1. Breitenstein (wik. lok), 2. Czaplinek, 3. Człopa, 4. Jastrów, 5. Kościeniec, 6. Łubianka, 7. Mareówka, 8. Mielęcin, 9. Nadarycz (wik. lok.), 10. Nakielno, 11. Nikorsk (wik. lok.), 12. Róża, 13. Skrzetusz, 14. Sypniewo, 15. Szwecja, 16. Tuczno, 17. Wałcz. XXI. DEKANAT WSCHOWA 1. Ciosaniec, 2. Dębowa Łąka, 3. Kolsko, 4. Kłus, 5. Lgin, 6. Łysyni, 7. Łupice, 8. Osowa Sień, 9. Siedlnice, 10. Smieszkowo, 11. Wschowa, 12. Zamysłów. XXII. DEKANAT ZIELONA GÓRA 1. Bobrowice, 2. Czerwieńsk, 3. Gubin, 4. Karszyn (wik. lok.), 5. Klenice, 6. Krosno, 7. Miłowice, 8. Ługi, 9. Otyń, 10. Świdnica Śląska, 11. Zielona Góra, 12. Zemsz. XXIII. DEKANAT ZŁOTÓW 1. Głupczyn, 2. Krajenka, 3. Lipka, 4. Rdawnica, 5. Słabianowo, 6. Wielki Buczek, 7. Wiśniewka, 8. Zakrzewo, 9. Złotów. Dla usprawnienia organizacji życia kościelnego ustanowił dekretami z dnia 17 listopada 1948 roku ks. Administrator dalsze trzy dekanaty: Drawsko, Krosno n. Odrą i Sławno104. W związku z tym nastąpiła pewna reorganizacja dekanatów Słupsk, Zielona Góra i Choszczno: 1. Dekanat Drawsko objął placówki duszpasterskie położone w tym powiecie, wobec czego dekanat Choszczno obejmować będzie odtąd tylko miasto Choszczno i wszystkie placówki duszpasterskie położone w obrębie powiatu Choszczno – z wyjątkiem Recza Pomorskiego, Kalisza Pomorskiego, Chrapowa, Pełczyc i Barlinka105. 2. Do dekanatu Krosno n. Odrą zostały włączone parafie i placówki duszpasterskie leżące na terenie powiatu Gubin i Krosno. Tym samym wymienione parafie i placówki zostały wyłączone z dekanatu zielonogórskiego106. 4. Dekanat Sławno objął parafię Sławno i wszystkie placówki duszpasterskie położone w ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. powiecie Sławno, a przy dekanacie Słupsk zostały parafie miasta Słupska i placówki duszpasterskie znajdujące się w powiecie słupskim107. Dnia 23 marca 1949 roku ustanowił ks. Administrator dr E. Nowicki jeszcze jeden dekanat – Bytów, reorganizując tym samym dekanat Lębork. Nowy dekanat przejął z dekanatu Lębork placówki duszpasterskie położone w obrębie powiatu Bytów i Miastko108. Oprócz powyższego podziału na dekanaty ks. Administrator dokonał również podziału Administracji Gorzowskiej na pięćset placówek parafialnych109. Spośród zaplanowanych pięciuset placówek parafialnych zdołał obsadzić za swych rządów w Gorzowie dwieście siedemdziesiąt. Pozostałe, w liczbie 230, bywały obsługiwane wówczas przez księży dojeżdżających z sąsiednich parafii110. Dalsze obsadzanie zaplanowanych parafii miało miejsce w następnych latach, w miarę wzrostu liczby kapłanów111. c. Sąd Duchowny Kościół katolicki spełniający bardzo ważną rolę strażnika sakramentów św. nie zaniedbywał nigdy ważnego zagadnienia węzła małżeńskiego. Po drugiej wojnie światowej, która wiele ran zadała również niejednemu małżeństwu katolickiemu, problem powyższy wystąpił w swej wyrazistości zwłaszcza na Ziemiach Odzyskanych. Tu bowiem nastąpiło wielkie wymieszanie ludzi o różnych poglądach religijnych i moralnych, o różnych zasadach i charakterach. Tu też rozpowszechniło się wiele obyczajów niezgodnych z prawem kościelnym. W zrozumieniu konieczności jak najrychlejszego zaradzenia powyższym bolączkom, nie mogąc na razie utworzyć własnego, diecezjalnego sądownictwa duchownego, zwrócił się ks. Administrator E. Nowicki już na progu swej działalności za pośrednictwem Ks. Prymasa Hlonda z prośbą o indult apostolski, na podstawie którego wszelkie sprawy małżeńskie wymagające postępowania sądowego byłyby załatwione w pierwszej instancji przez Metropolitalny Sąd Duchowny w Poznaniu, a w drugiej przez Sąd Biskupi we Włocławku112. Indult powyższy został udzielony 20 września 1945 roku, początkowo na okres trzech lat, następnie w dniu 30 grudnia 1948 roku przedłużony na dalsze trzy lata113. W dniu 29 marca 1947 roku Metropolitalny Sąd Duchowny w Gnieźnie został uznany za trzecią instancję dla Gorzowa114. Kiedy organizacja Administracji Apostolskiej w Gorzowie doszła po pięciu latach wytężonej pracy do rozkwitu, przystąpił ks. Administrator do tworzenia własnego Sądu Duchownego, koronując tym niejako swą pionierską pracę organizacyjną. Nastąpiło to w uroczystość Chrystusa Króla, 29 października 1950 roku. W dniu tym wydał on w myśl kan. 1573 dekret, ustanawiając w Gorzowie Sąd Du- 33 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA chowny115. Oficjalne i uroczyste otwarcie nastąpiło w rezydencji rządcy diecezji przy ul. 30 Stycznia dnia 30 października 1950 roku. Na zaproszenie Kurii zebrali się tam wówczas: 1. Ks. prałat dr Kazimierz KARŁOWSKI, oficjał Metropolitalnego Sądu Duchownego w Poznaniu. 2. Ks. dr Antoni ROJKO, wikariusz generalny Kurii gorzowskiej. 3. Ks. dr Józef MICHALSKI, konsultor diecezjalny i były kanclerz Kurii gorzowskiej. 4. Ks. dr Gerard DOMAGAŁA, rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Gorzowie. 5. Ks. dr Augustyn GODZIEK, wicerektor Wyższego Seminarium Duchownego w Gorzowie. 6. Ks. dr Antoni BACIŃSKI, wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego w Gorzowie. 7. Ks. dr Jan Paweł KUS, wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego w Gorzowie. 8. Ks. Józef CZAPRAN, dziekan choszczeński. 9. Ks. Alojzy PIŁAT, dziekan stargardzki. 10. Ks. dr Mieczysław KMIECIŃSKI, proboszcz parafii Św. Krzyża w Gorzowie. 116 11. Ks. mgr Adam CICHOŃ z Gorzowa . Po powitaniu zebranych i wstępnym przemówieniu ks. Administratora E. Nowickiego, który zakomunikował swój zamiar erekcji Sądu Duchownego jako zamknięcie swej pięcioletniej działalności w Gorzowie, odczytał ks. dr J. Michalski dekret o utworzeniu Sądu Duchownego dla Gorzowskiej Administracji Apostolskiej. Wręczonymi przez Ordynariusza dekretami nominacyjnymi zostali powołani: 1. Na oficjała sądu – Ks. dr Józef MICHALSKI 2. Na promotora sprawiedliwości – Ks. dr Augustyn GODZIEK 3. Na obronę węzła małżeńskiego – Ks. dr Jan Paweł KUŚ 4. Na notariusza sądu – Ks. mgr Adam CICHOŃ Ponadto: 1. Ks. dr Antoni BACIŃSKI 2. Ks. Józef CZAPRAN 3. Ks. dr Mieczysław KMIECIŃSKI 4. Ks. Alojzy PIŁAT Po złożeniu i podpisaniu przepisanej przysięgi przedstawił szczegółowo ks. oficjał dr K. Karłowski stan spraw, jakie z terenu Gorzowskiej Administracji Apostolskiej toczyły się od września 1945 roku do chwili obecnej przed Metropolitalnym Sądem Duchownym w Poznaniu117. Ks. oficjał dr J. Michalski, po przejęciu od ks. oficjała dra K. Karłowskiego agend spraw sądowych pochodzących z terenu gorzowskiego, wygłosił przemówienie inauguracyjne. Zamknięcia posiedzenia inauguracyjnego dokonał ks. Administrator E. Nowicki118. Jak wykazują statystyki roczne, do Sądu Duchownego w Gorzowie napłynęło w pierwszych latach jego istnienia coraz więcej spraw do załatwienia. Z konieczności trzeba było więc powołać dal 34 szych sędziów prosynodalnych i obrońców węzła małżeńskiego. W pierwszym sprawozdaniu, obejmującym okres od listopada 1950 roku do 1 lipca 1953 roku, czynności gorzowskiego Sądu Duchownego przedstawiają się w świetle statystyki ks. Oficjała z 1 VII 1955 roku następująco: Wpłynęło podań: o nieważność małżeństwa - 836 o dyspensę od małżeństwa niedopełnionego - 881 o dekrety domniemanej śmierci - 934 rekwizycji obcych sądów - 1.489 korespondencji wpłynęło - 21.497 Wyroków wydano: procesu zwyczajnego - 211 procesu skróconego - 55 procesu administracyjnego - 14 wysłano zakończonych spraw o dyspensę - 13 rekwizycji obcych sądów załatwiono - 1.414 korespondencji wysłano - 31.847119 Siedziba Sądu Duchownego Administracji Apostolskiej mieściła się początkowo przez kilka lat (od 14 stycznia 1955 roku) w gmachu Kurii gorzowskiej przy ul. Drzymały 36, a następnie została przeniesiona do Domu Diecezjalnego w Gorzowie przy ul. Koniawskiej 51. „Studia Paradyskie” 1985, nr 1 ____________________________ 59 „Nasza Przyszłość” 1965, t. XXII, , s. 16 nn., 69 nn., 113 nn., 150 nn., 183 nn.; Z. S z u b a , Na Ziemiach Zachodnich po wiekach odzyskanych. „Życie i Myśl" 1970, nr 5, s. 1 nn. 60 Por. dekrety nominacyjne. 61 „Trybuna Ludu" z 27 I 1951. 62 E . N o w i c k i , Zagadnienie organizacyjne Kościoła katolickiego na Ziemiach Odzyskanych, „GWK" 1970, nr 7, s. 199 nn. i odbitka – Kraków 1947, s. 103. 63 M. C h o r z ę p a, Rozwój organizacji kościelnej na Ziemi Lubuskiej i Pomorzu Zachodnim w latach 1945-1965, s. 113 nn.; Z. S z u b a , dz. cyt., „Nasza Przyszłość” 1965, t. XXII. 64 Ks. dr Edmund Nowicki urodził się 13 września 1900 roku w Trzemesznie, pow. Mogilno, Święcenia kapłańskie otrzymał 15 marca 1924 roku w katedrze gnieźnieńskiej z rąk kardynała Edmunda Dalbora. Od 1 kwietnia 1924 do 30 czerwca 1927 roku wikariuszem przy kościele parafialnym Najśw. Serca Pana Jezusa w Poznaniu. W latach 1927-1030 przebywał na studiach prawniczych w Rzymie, gdzie uzyskał doktorat z prawa kanonicznego w Uniwersytecie Gregoriańskim. Po odbyciu aplikantury w Kongregacji Soboru i w Najwyższym Trybunale Roty Rzymskiej powrócił do Poznania, gdzie począwszy od 1 sierpnia 1930 roku pracował jako notariusz, a następnie jako referent Kurii Arcybiskupiej. Jednocześnie był początkowo adwokatem przy Metropolitalnym Sądzie Duchownym w Poznaniu, a później wiceoficjałem tegoż Trybunału. Pracował ponadto w duszpasterstwie akademickim. Dnia 3 października 1939 roku został przez okupacyjne władze hitlerowskie aresztowany i osadzony 4 maja 1940 roku w Dachau, a później w Gusen Mauthausen. Po wojnie podjął na nowo pracę jako kanclerz w Kurii Arcybiskupiej i wiceoficjał w Metropolitalnym Sądzie Duchownym w Poznaniu, gdzie zastała go nominacja z dnia 15 sierpnia 1945 roku na Gorzowskiego Admi- KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA nistratora Apostolskiego (według akt personalnych ks. E. Nowickiego w AKAAG). 65 ZAAG 1945, nr 1, s. 1. 66 E . N o w i c k i , Zagadnienia organizacyjne Kościoła katolickiego na Ziemiach Odzyskanych, „GWK" 1970, nr 7, s. 199 nn. 67 ZAAG 1945, nr 1, s. 2 i Aneks I. 68 ZAAG 1945, nr 1, s. 4 i Aneks II. 69 „TK” 1949, nr 11, s. 100 i „Głos Katolicki” 1945, nr 24; ZAAG 1945, nr 2, s. 6. 70 Por. poszczególne rozdziały niniejszej pracy: ponadto: P. J a s i e n i c a : Przemilczane pionierstwo, „TK" 1948, nr 26, s. 177 nn.; K. Ł. Nasza praca na Ziemiach Odzyskanych, „TK" 1948, nr 32, s. 235; Na dwudziestopięciolecie kapłaństwa, „TK" 1949, nr 11, s. 97; Rozwój życia religijnego na Ziemi Lubuskiej i Pomorzu Zachodnim, „TK" 1946, nr 24, s. 1 i nn. 71 Ks. Administrator Nowicki powrócił wówczas do Poznania, gdzie został mianowany członkiem Kapituły Katedralnej w Poznaniu oraz członkiem Trybunału Prymasowskiego w Warszawie. Papież Pius XII mianował go Protonotariuszem Apostolskim, a 29 kwietnia 1951 roku biskupem koadiutorem „sedi datus" w Gdańsku. Sakrę biskupią przyjął w kaplicy rezydencji arcybiskupów poznańskich 26 września 1954 roku z rąk arcybiskupa Walentego Dymka przy współudziale biskupa F. Jedwabskiego z Poznania i biskupa L. Bernackiego z Gniezna. W związku z osiągniętym w 1956 r. porozumieniem między Episkopatem a Rządem PRL przejął biskup E. Nowicki rządy diecezją gdańską 8 grudnia 1956 roku. Pracę rozpoczął od założenia Miesięcznika Diecezjalnego, zorganizowania Kurii Biskupiej oraz erygowania Biskupiego Seminarium Duchownego w Oliwie. Gdy w dniu 5 marca 1964 roku zmarł w Dusseldorfie biskup Karol Maria Splett, poprzedni ordynariusz gdański, papież Paweł VI bullą z dnia 7 marca 1964 roku ustanowił biskupa E. Nowickiego trzecim w historii rezydencjalnym biskupem gdańskim. Złośliwa infekcja powaliła biskupa w dniu 20 lutego 1971 roku na łoże boleści, z którego już nie wstał. Zmarł wkrótce, 10 marca, w klinice w Warszawie. Uroczystości pogrzebowe odbyły się w Bazylice Mariackiej w Gdańsku. Trumnę ze zwłokami złożono w krypcie pod kaplicą opatów oliwskich w katedrze oliwskiej. Wg danych zawartych w „Miesięczniku Diecezjalnym Gdańskim” 1971, nr 3-4 (poświęconym Zmarłemu). 72 M . C h o r z ę p a , dz. cyt., s. 133; J. M i c h a l s k i , Kuria Biskupia Ziemi Lubuskiej i Pomorza Zachodniego w Gorzowie Wlkp. w latach 1945-1965 ,”GWK" 1965, nr 8, s. 187. 73 PAP – Zniesienie stanu tymczasowości administracji kościelnej na Ziemiach Odzyskanych – oświadczenie Rządu Rzeczypospolitej Polskiej. Warszawa 26 stycznia 1951; „Trzeba było położyć temu kres" – 54 stronicowa broszura. Warszawa 1951. 74 AKAAG Korespondencja z parafią Św. Antoniego w Pile – list z 20 września 1945 r. 75 ZAAG 1945, nr 1, s. 19; Ks. J. Z a r ę b a pracował w Gorzowie do września 1948 r. następnie powrócił do Gniezna. W 1963 r. został biskupem sufraganem diecezji włocławskiej. Obecnie jest jej ordynariuszem. 76 ZAAG 1945, nr 1, s. 23, ponadto, nr 2, s. 6. 77 Tamże, nr 2, s. 6 i 1946, nr 5, s. 40 oraz 1945, nr 6, s. 15. 78 Tamże, 1947, nr 5, s. 333 i ostatni Schematyzm diecezji gorzowskiej 1969 r. 79 SchAAG 1946, s. 3. 80 ZAAG 1946, nr 6, s. 25. 81 ZAAG 1947, nr 5, s. 333 i, nr 3, s. 209. 82 Tamże, nr 6, s. 427 i, nr 5, s. 333. 83 Schematyzm diecezji gorzowskiej za rok 1959, s. 12. 84 ZAAG 1947, nr 5, s. 333. 85 Schematyzm Administracji Apostolskiej, Gorzów 1949, s. 7 nn., ponadto: Dziesięciolecie SS. Elżbietanek w Kurii Biskupiej „GWK" 1958, nr 4-5, s. 307. 86 ZAAG 1948, nr 3-4, s. 95. W akcie nominacyjnym z 30 marca 1948 1. dz.: 2826/48 czytamy między innymi: „Dzięki szczególnej łasce i opiece Bożej życie religijne na rozległych ugorach Ziemi Lubuskiej i Pomorza Zachodniego w zadziwiająco szybkim czasie ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. zapuściło korzenie i mimo trudności rozwija się bezustann.ie, a budowa jego organizacyjna urosła do poważnych ram struktury diecezjalnej. W związku z tym pragnąc sprawie Bożej zapewnić dalszy rozkwit, mianuję niniejszym Przewielebnego Księdza Dziekana w myśl kan. 366 swoim wikariuszem generalnym: por. ponadto: GWK, nr 7, s. 405 – nekrolog. 87 Ks. M i c h a l s k i , kapłan archidiecezji gnieźnieńskiej, przejął obowiązki kanclerza gorzowskiego po ks. J. Z a r ę b i e w dniu 1 października 1948 r.: Por. ZAAG 1948, nr 9-10, s. 293 i GWK 1965, nr 5, s. 116. 88 Okólnik, nr 1/51, dekret nominacyjny L. 200/51. 89 Schematyzm Administracji Apostolskiej (...) 1949, ponadto: ZAAG 1949, nr 1-2, s. 55 n. 90 ZAAG 1949, nr 1-2, s. 55 n. i Schematyzm Administracji Apost. za rok 1949. 91 ZAAG 1949, nr 9-10, s. 318. 92 AKAAG Wydział duszpasterski – Pismo nominacyjne i dz. 8824/50. 93 AKAAG Wydział duszpasterski. 94 Tamże. 95 Tamże. 96 Tamże. 97 „Okólnik Kurii Gorzowskiej” z dnia 21 listopada 1950 r. (nie numerowany), Schematyzm diecezji gorzowskiej 1959, s. 12 oraz A. B a c i ń s k i, Dziesięć lat diecezji gorzowskiej „Wrocławski Tygodnik Katolików" 1955, nr 47 (116), s. 1 i 4. 98 Por. punkt c. prezentowanego tu opracowania. 99 E . N o w i c k i , Zagadnienia organizacyjne Kościoła katolickiego na Ziemiach Odzyskanych. Referat na IV sesji Państwowej Rady Naukowej dla zagadnień Ziem Odzyskanych, 18-21 XII 1946 (odbitka) Kraków 1947. 100 Freie Pralatur Schneidemuhl 1938. Schneidemuhl 1938, s. 56. 101 „GWK” 1965, nr 3, s. 69. 102 E. N o w i c k i , dz. cyt. 103 ZAAG 1946, nr 5/8, s. 21-24. 104 ZAAG 1949, nr 1-2 s, 21 105) ZAAG 1948, nr 11-12, s. 350. 106) ZAAG. 107) ZAAG 1949, nr 3-4, s. 124. 108) Schematyzm Administracji Apostolskiej (...) 1949 i ZAAG 1950, nr 7-8, s. 209. 109) Protokół z III Zjazdu Kapłanów Administracji Apostolskiej w Gorzowie w dniach od 3 do 5 lipca 1950 r., ZAAG 1950, nr 7-8, s. 207-229. 110) Por. Schematyzm ordynariatu gorzowskiego (1955) i Schematyzm diecezji gorzowskiej (1969). 111) ZAAG 1945, nr 2, s. 16 n. 112) Tamże; ponadto: SchAAG 1949, s. 8. 113) ZAAG 1947, nr 3, s. 141 n. 114) Por. J. Michalski, Dziesięciolecie Sądu Biskupiego w Gorzowie Wlkp., „GWK" 1960, nr 9-10, s. 443 nn. Brzmienie dekretu powtarzam za ks. J. Michalskim: „Gorzów Wlkp. dnia 29 października 1950 roku. L.dz. 7374/50. Dekret o ustanowieniu Sądu Duchownego Administracji Apostolskiej Kamieńskiej, Lubuskiej i Prałatury Pilskiej. W Imię Trójcy Przenajświętszej, ku większej chwale Chrystusa, Króla Nieba i Ziemi, i ku zbawieniu dusz mojej pieczy powierzonych ustanawiam niniejszym Sąd Duchowny Administracji Apostolskiej Kamieńskiej, Lubuskiej i Prałatury Pilskiej. (–) ks. Edmund Nowicki, Administrator Apostolski. (–) ks. Marian Kumała, Kanclerz Kurii". 115) J. Michalski: dz. cyt., s. 447. 116) K. Karłowski podał wówczas, że wpłynęło: a. o orzeczenie nieważności małżeństwa 118 spraw, załatwiono wyrokiem 104 b. o dyspensę papieską od małżeństwa niedopełnionego 6 spraw, załatwiono 5 c. o separację od wspólnego pożycia małżeńskiego 17 spraw, załatwiono 17 d. o stwierdzenie zgonu 775 spraw, załatwiono 736 35 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Do dalszego załatwienia nowemu sądowi w Gorzowie przekazano: a. o stwierdzenie nieważności małżeństwa 48 spraw b. o dyspensę papieską 5 spraw c. o separację 1 sprawa d. o stwierdzenie zgonu 64 sprawy 117 Dekret nominacyjny dla nowego oficjała brzmiał: „Gorzów, dnia 30 października 1950 roku. L. dz. 7375/50. Przewielebny ks. dr Józef Michalski, Gorzów. Niniejszym mianuję Przewielebnego ks. dra Oficjałem Sądu Duchownego mojej Administracji Apostolskiej. Sprawy, które Przewielebny Ksiądz Oficjał będzie poza tym załatwiał w trybie administracyjnym, określę osobno". (–) Ks. Edmund Nowicki, Administrator Apostolski, (–) ks. Marian Kumała, kanclerz Kurii. Zakres działania ks. oficjała J. Michalskiego w trybie administracyjnym, wyszczególnił ks. Administrator w piśmie do niego z 4 listopada 1950 roku. L. dz. 7560/50: „Przewielebny Ksiądz Oficjał dr Józef Michalski w miejscu. Niniejszym zlecam Przewielebnemu Księdzu Oficjałowi przeprowadzenie następujących spraw: I. Wszelkie sprawy o dyspensę od małżeństwa niedopełnionego, zgodnie z przepisami prawa kanonicznego i obowiązującymi instrukcjami. II. Wszelkie sprawy wymienione w kan. 1990-1992 III. Wszelkie sprawy dotyczące separacji małżeńskiej (kan. 1128 sq) z udziałem dwóch sędziów asesorów w wypadkach szczególnie zawiłych. IV. Wszelkie sprawy dotyczące domniemanej śmierci zgodnie z instrukcjami Stolicy Świętej, z udziałem dwóch asesorów w wypadkach szczególnie zawiłych". 118 J. Michalski, dz. cyt., s. 451 n. 119 „Okólnik Kurii Ordynariatu Gorzów” 1955, nr 1, s. 9. Grzegorz Kubski ŚMIERĆ KOSZTOWNA (KASPER DRUŻBICKI, † 1662) I Obecna fara, która kiedyś była kościołem jezuitów, należy chyba do najbardziej odwiedzanych sanktuariów w naszym mieście, dla poznaniaków jest świątynią szczególnie pamiątkową. Była dostojnym świadkiem różnych przejawów gorącej pobożności w rozmaitych epokach swej historii, szczególnie zaś kultu eucharystycznego, czci łaskami słynących kolejnych obrazów Najświętszej Panny Maryi, pierwszym miejscem w Polsce, gdzie szerzyło się nabożeństwo ku Najświętszemu Sercu Jezusa i Niepokalanemu Sercu Jego Matki. Całe stulecia krypty tego poznańskiego przybytku religijności przyjmowały „na wieczny spoczynek” kolejne trumny zmarłych. Nie zabrakło wśród nich także kogoś, kto do XX w. cieszył się opinią świętości, tak że wokół sarkofagu schodzili się pobożni czciciele na modlitwę. A ten sarkofag-trumna, jako jedyny z całej grobowej roli podziemi kościoła, zachował się do dziś w całości. Zresztą, o paradoksie, to nie II wojna światowa zniszczyła pamiątkowe dla Poznania miejsce. Uczyniła to potem, rozprzestrzeniając się na kolejne komory krypty, rozlewnia win. Jako że trumny zajmowały przestrzeń, jakiej coraz więcej było potrzeba na kadzie ze szlachetnym, a często w realnym socjalizmie i byle jakim trunkiem, zawartość krypty usuwano po prostu rozbijając kolejne sarkofagi. Tak oto podziemia miasta skrywały akty systematycznego barbarzyństwa, jakiego plemiona uważane za prymitywne nie dopuściłyby się zapewne wobec swoich przodków. Jednak jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym ubiegłego stulecia postanowiono zaopatrzyć to miejsce w ołtarz w formie konfesji nad ciałem wspomnianego zmarłego. Chodziło o to, by w Dzień Zaduszny można było w stosowny sposób tam się pomodlić. Okupacja zakończyła tę formę czci zmarłych pochowanych pod obecną farą. Nadziemne części kościoła, obecnie fary noszącej wezwanie świętych Stanisława Biskupa 36 i Stanisława Kostki, będące siedzibą parafii pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i św. Marii Magdaleny, miały niezwykle wiele szczęścia. Ocalały niemal w komplecie, łącznie ze wspaniałym wyposażeniem zbierającym świadectwa pobożności, ale i artystycznej znakomitości ponad trzech stuleci. To niezwykle fortunne dla poznaniaków przetrwanie świadectwa ich religijnej i kulturalnej tradycji, gdyż na skutek II wojny światowej staromiejska zabudowa uległa przecież zniszczeniu mniej więcej w 80%. Z zupełnie innych powodów, zapewne czysto naturalnych, popadła w ruinę pamięć o dawniejszych epizodach z funkcjonowania tej świątyni, o wielkich ludziach, którzy przy niej pracowali, co przecież mogłoby być powodem do pewnej dumy. A chodzi o nazwiska naprawdę wybitnych Polaków, którzy już za swego życia kosztowali sławy zasłużonej świetnymi dokonaniami. Sławy nie tylko ograniczającej się do obszarów Rzeczypospolitej. Lecz Poznań, inaczej niż Warszawa czy Kraków, nie jest środowiskiem długiej pamięci. Za to jest środowiskiem wyjątkowo dobrze przejawiającym zmiany czasów. Mało co ostanie się tu na długo, a dla przeciętnych mieszkańców prastare lokalne tradycje to są zaledwie te sięgające schyłku XIX w. (np. urastające do rangi swoistego fetysza poznańskości rogale świętomarcińskie, których rangę i rolę niedawno zupełnie wyolbrzymiono). Gdy powoli umierają ludzie, którzy czymś żyli, to i to coś tutaj szybko chowa się na obrzeża aktualności, by z czasem zanikać niezauważalnie. Gdy wejdziemy do fary o takim czasie, gdy akurat nic się nie odprawia, wtedy najczęściej, jak większość bywalców tej świątyni, zapuszczamy się w głąb prawej nawy. Wierni przeważnie zmierzają tędy do kaplicy Wieczystej Adoracji. Jednak my zatrzymamy się u końca nawy, gdzie znajduje się kaplica poświęcona Matce Bożej. Tam właśnie doznaje czci cudowny obraz Matki Boskiej Nieustają KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA cej Pomocy. Umieszczono go w tym miejscu w 1952 r., a wcześniej były tam inne wizerunki Bogarodzicy, także słynące łaskami – tak od początków XVIII w. Z instalacją samego obrazu Matki Nieustającej Pomocy tutaj właśnie przez ks. Józefa Janego, ówczesnego proboszcza, rozpoczynają się polskie dzieje środowych nowenn do Niej, najpierw w samej farze. Był to czas z wielu powodów ponury, dla tylu ludzi tragiczny. Dlatego na nowenny do fary w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku przybywały tłumy wiernych w modlitwie widzących jedyny pewny sposób przetrwania. Liczebność uczestników tych nabożeństw powodowała, że nie tylko świątynia, lecz także przylegające do niej ulice były zapełnione niezwykle gęsto. Tylko obchody Tysiąclecia Chrztu Polski, które również w tej świątyni miały swoje pamiętne godziny nocnego czuwania, przebiły rozmiarami tłumu środowe nowenny. Stopniowo ks. Jany inicjował tę formę pobożności specyficznej dla miasta Rzymu, w istocie popularnej dopiero od XIX w., w innych parafiach miasta i kraju, tak że całkiem niedługo wrosła ona w repertuar nabożeństw tradycyjnych już dla terenu Polski i powszechnie znanych, a dziś przy samej farze ostała się ledwie grupka wiernych jej uczestników. Ale nowenna do Matki Bożej Nieustającej pomocy to nie jedyna forma maryjnej pobożności, której drogi prowadziły właśnie z tej kaplicy. Spójrzmy oto wyżej, ponad wspomniany cudowny obraz. Wzrokiem napotkamy na sporych rozmiarów statuę pochodzącą z połowy XVIII w. Być może jej autorem jest Jan Weydlich, autor większości rzeźb w tej świątyni. Statua przedstawia Najświętszą Maryję Niepokalanie Poczętą. Na pewno koneserzy sztuki barokowej wytkną farnemu ujęciu motywu zbytnią ciężkość i grubość szat, jakże charakterystyczną dla warsztatu tego artysty, czy pewną korpulentność dłoni. Niewiele to jednak waży na wdzięku przedstawienia całej postaci. Rzeźbiarz bowiem z prawdziwym mistrzostwem, z niezaprzeczalnym zmysłem obserwacji określił całość sytuacji unoszenia się postaci w niebieskie przestworza, jakby wbrew wsparciu ciężaru ciała stopami na kuli ziemskiej, owiniętej zresztą korpusem nieprzyjaznego, starodawnego węża-szatana, miażdżonego piętami Niewiasty. Urok, ale również teologiczna głębia wyobrażenia wykonanego przez Weydlicha polega na realizmie oddania dynamiki ruchu: Maryja jest upozowana na rozbieganą w radosnym tańcu dziewczynę, naprawdę ładnie się poruszającą, a Jej złożone modlitewnie dłonie wykonują gest jakby przyklaskiwania do pełnej życia melodii. Pismo Święte przekazało nam pamięć o oddawaniu czci Panu przez radosny taniec, śpiew i muzykę, jak na weselu. Tak został sportretowany nie kto inny, jak tylko sam król Dawid (2 Sm 6, 5). Monarcha tańczył przed Arką Przymierza. Rzeźbiarz z fary czyniąc aluzję do tego królewskiego gestu wykorzystuje ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. fakt, iż adorowany tańcem obiekt kultu Starego Przymierza stanowi typ, zapowiedź Najświętszej Dziewicy. Kompozycja statui we farze stanowi zatem artystyczny skrót dzieła Bogarodzicy, ukoronowania Jej życia. Ta, która mogła adorować kiedyś samego Boga jako własne Dziecko, teraz, po spełnieniu się Jej ziemskich dni, raduje się jako pierwsza ze zbawionych adorowaniem Syna w „górnej krainie” nieprzemijającego wesela. Nastrój uroczystej radości jest przekazywany całością wystroju kaplicy, tak że aluzje do cierpienia mogą przebijać się do świadomości obserwatorów nieraz po jakimś czasie. Bo wieńczący kompozycję emblemat, czerwone serce, także prowadzi nasze myśli ku dobru miłości, wpisuje się w zakres skojarzeń obejmujących wesele, taniec, radość. Dopiero tkwiący w nim, niezbyt foremny miecz, tak jak i wijące się po kolumnach gałęzie winnych krzewów pokazują, iż owa radość w istocie wyrasta z cierpienia, a ściślej – z Męki i Śmierci Pana Jezusa. Iż chwała Najświętszej Dziewicy jest nierozłączna z owymi troskami, które Jej sercu zapowiadał starzec Symeon, gdy mówił o „mieczu boleści”. Samo zaś serce, jako symbol i atrybut Maryi, ale również temat specjalny w nurcie oddawanej Jej czci, nieprzypadkowo artysta umieścił w tym właśnie miejscu, w tej właśnie kaplicy. Zanim bowiem wykonano ową dekorację rzeźbiarską, osiemdziesiąt lat wcześniej całe godziny spędzał na modlitwach, przed jakimś innym obrazem Maryi, często sprawując na ołtarzu z owym wizerunkiem właśnie ofiarę Eucharystii, jeden z największych, ba, także najsłynniejszych duchownych-teologów siedemnastowiecznej Polski, dodajmy – jeden z wybitniejszych teologów jezuickich ówczesnej Europy, ks. Kasper Drużbicki. Wszystko to się działo w innych murach, jeszcze gotyckich, maleńkiego kościółka św. Stanisława, którym opiekowali się od pewnego czasu jezuici. Fundamenty tej świątyni przetrwały pod kryptą obecnej fary. Rola Drużbickiego w rozwijaniu i pogłębianiu czci do Panny Maryi była tak znaczna, że gdy budowniczowie nowej świątyni, wznoszonej w miejscu starej, projektowali kaplicę dla łaskami słynącego obrazu, wypełnili ją treściami, którymi żył i które w swoich dziełach wyłożył ich wielki uczony współbrat zakonny. Jego zaś ciało złożyli w nowej krypcie, którą jeszcze przez następne stulecia będą nawiedzać pielgrzymi zafascynowani nim jako prawdziwie Bożym człowiekiem. To on zapoczątkował kult Najświętszego Serca Jezusa – do którego znana dziś litania powstała z połączenia tekstów tego duchownego – to on także zainicjował jako pierwszy kult Najświętszego Serca Maryi. I to on właśnie jest tym, którego jako jedyne doczesne szczątki zachowały się w podziemiach fary, jakbyśmy mieli nie zapominać, że kiedyś, i to przez całe stulecia do jego sarkofagu ciągnęły tłumy wiernych z całej Polski, wierząc w jego świętość i skutecz- 37 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA ność wstawiennictwa u Pana i Jego Matki. Lecz nie znaczy to wcale, że dziś nawet jakiś bardzo pobożny człowiek będzie zupełnie bez zdziwienia i wątpliwości czytał pisma świątobliwej sławy staropolskiej teologii. Jednak każdy może zamyślić się nad swoją odrębnością od tyluż świętych mężów i niewiast z przeszłości oraz współczesności Kościoła, może też nieraz odnaleźć nieoczekiwane duchowe pokrewieństwo, a tym samym uczyć się ciągle na nowo rozumieć swoje własne miejsce w odniesieniu do Boga i ludzi, próbować odczytywać swoje własne, najbardziej osobiste i niepowtarzalne powołanie, swój skromny udział w świętych obcowaniu. Czasem staje on przed nami w wyjątkowej naoczności, gdy znajdujemy się w tych kościołach czy na tych cmentarzach, w których „mówią wieki” naszej własnej, bliższej i dalszej przeszłości. Przynajmniej budowniczowie poznańskiego kościoła jezuitów, naszej dzisiejszej fary, byli świadomi wartości tego szczególnego odniesienia do Boga i ludzi, które otrzymujemy jako dziedzictwo. Naturalnie, byli też „menadżerami” lokalnego kultu w charakterystyczny dla swoich czasów sposób. Toteż całkiem uzasadnione, trafne wydaje się umieszczenie, na ścianie wspomnianej kaplicy Najświętszej Maryi, dużych rozmiarów portretu ks. Kaspra Drużbickiego. Uzasadnione – bo oddawało sprawiedliwość wybitnemu organizatorowi Jej kultu w tym miejscu, bo wierni, którzy przybywali przed łaskami słynący obraz, musieli zwrócić uwagę i na ten rzucający się w oczy nagrobek, a więc rosła w sławę u ludzi kolejna kandydatura na świętego z zakonu gospodarzy świątyni, i to pochowanego właśnie tutaj. A przez to wzrastała ranga samego miejsca. Portret ks. Kaspra Drużbickiego znajduje się na prawo od ołtarza kaplicy, tuż nad balaskami oddzielającymi prezbiterium od nawy, a obok kolumn portalu okalającego wejście obecnie prowadzące do kaplicy Wieczystej Adoracji. Malowidło jest interesujące, a z pewnych powodów cenne. Powstało w drugiej połowie XVII w., a więc jest o kilka dekad starsze niż wystrój samej kaplicy. Poziomem artystycznego wykonania sprawia dosyć dobre wrażenie. Przedstawia w naturalnych rozmiarach mężczyznę w sile wieku, postawnego, nawet majestatycznego, o urodziwej twarzy, regularnych rysach, przyodzianego w sutannę i charakterystyczny dla jezuitów płaszcz. Postać znajduje się w gabineciepracowni, na tle regału z księgami, obok pulpitu z otwartym kodeksem, ze stronicami obróconymi do widza, tak że można odczytać zapisane na nich słowa. U jej stóp, z lewej strony, widnieje kartusz okalający napis po łacinie. Opisywany portret nie byłby wcale typowym obrazem nagrobnym, gdyby nie tekst w kartuszu, który na pewno zredagowano po śmierci bohatera konterfektu. Obraz w pierwotnej 38 wersji mógł powstać jeszcze za życia księdza, a co najwyżej tuż po jego śmierci, dla kolegium jezuitów lub domu zakonnego. W takich miejscach gromadzono, jak i dzisiaj się to czyni, wizerunki najznakomitszych członków danej społeczności, szczególnie chodzi o upamiętnianie tych osób, które pełniły najważniejsze funkcje zwierzchnie. Zatem istnieje duże prawdopodobieństwo, że artysta widział malowaną osobę. Twórca skupił się na psychologicznej charakterystyce modela, bo mimo schematycznego, ale też hieratycznego upozowania postaci, sama twarz zachowuje zindywidualizowane rysy. Malarz zadbał również o zaznaczenie najważniejszej roli życiowej swojego bohatera – księdza i uczonego, pisarza. Portretowanego uwiecznił jako kogoś, kto stanowi uznany autorytet, gdyż napis w otwartej księdze – to są słowa samego Kaspra Drużbickiego. To wszystko, co nasuwa się przy oglądaniu tego nietypowego wizerunku epitafijnego, wydaje się bardzo prawdopodobne. W XVII stuleciu zdarzało się bowiem, że obrazy malowane jeszcze za czyjegoś życia, po jego śmierci modyfikowano lub wykańczano w taki sposób, aby stały się upamiętnieniem osoby zmarłej. Napis na stronicach rozpostartej na blacie księgi brzmi: Amo Iesum amore Mariae, amo Mariam amore Iesu. To dewiza przyświecająca zakonnemu życiu Drużbickiego, a znaczy ona: „Miłuję Jezusa miłością Maryi, miłuję Maryję miłością Jezusa”. O samym zaś zakonniku mówi wiele tekst umieszczony w kartuszu. Ściślej – mówi przede wszystkim wiele o mniemaniu, jakie osobie tego jezuity towarzyszyło po śmierci. Łaciński tekst po przełożeniu na polski miałby takie znaczenie (posłużmy się przekładem podanym przez ks. S. Zwolskiego): Wielebny o. Kasper Drużbicki TJ, z utwierdzenia w łasce Bożej, proroctw i cudów daru, z kultu Bogarodzicy i przedziwnej pism swych mądrości światu całemu znany, w ciągłym umartwieniu [trwający] aż do śmierci 2 kwietnia R.P. 1662, w wieku 71 lat, w Poznaniu. Od śmierci nietknięte ciało świętej duszy nieskazitelność wykazało. Autor napisu kierował się najwyraźniej celami hagiograficznymi. Chciał podkreślić świętość wychwalanej osoby, jakby zbierając argumenty dla ewentualnej przyszłej komisji do spraw beatyfikacji. Albowiem zwraca uwagę tak na istotne charyzmaty zmarłego, jak i na stan zachowania zwłok. A są to wszystko symptomy, które występowały w wypadku niejednej osoby wynoszonej na ołtarze. Zresztą jeśli chodzi o integralność zwłok, to prawdopodobnie w cztery lata po pochówku otwarto trumnę i zastano w niej członki jeszcze niezepsute, ale odnotowano też, że „oprócz głowy”, natomiast „język wcale był nieskażony”. Mimo to widać, jak panegirysta, który układał napis na portrecie, mocno wierzył, że zakonowi i Polsce szybko przybędzie nowy oficjalnie, publicznie czczony święty. Faktycznie zresztą daw KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA ne świadectwa informują o niezwykłych łaskach wymodlonych przez ludzi za sprawą Kaspra Drużbickiego. Szczególnie mowa o uzdrowieniach oraz o licznych osobach, które się z taką intencją do jego grobu udawały w następnym stuleciu po jego śmierci. Bo na pewno wtedy jeszcze ciągle towarzyszyła Kasprowi Drużbickiemu opinia nadzwyczajnego orędownika łask. Takim go upamiętnia autor niemal tak poczytny jak ks. Piotr Skarga ze swymi żywotami, a mianowicie reformat o. Florian Jaroszewicz w dziele po raz pierwszy wydanym w 1767 r.: Matka świętych Polska. Żywoty świętych, błogosławionych, wielebnych, świątobliwych, pobożnych Polaków i Polek, wszelkiego stanu i kondycji, każdego wieku, od zakrzewionej w Polsce Chrześcijańskiej Wiary osobliwą życia doskonałością słynących. Ten niezwykle pracowity hagiograf i kompilator zbierał żmudnie informacje „z różnych autorów i pism, tak polskich, jak i cudzoziemskich”, czym zasłużył się niepomiernie, bo drugiego takiego obszernego kompendium rodzimych biografii w polskim piśmiennictwie nie stworzono przed XX w. W XIX stuleciu praca reformata była wznawiana, wspomagając tym samym nie tylko formację pobożnościową, ale i jednocześnie patriotyczną. Pomyślana podobnie jak dzieło żywotopisarskie Piotra Skargi, przydzielała każdemu dniowi roku jakiegoś patrona. Autor przypisał Kaspra Drużbickiego dacie jego śmierci, tzn. 2 kwietnia, jak to zazwyczaj czyni się w wypadku świętych wyniesionych na ołtarze. Reformacki pisarz gustował przede wszystkim w budzeniu zaciekawienia szerokich rzesz czytelników, zatem wśród prezentowanych przez niego faktów są przede wszystkim niecodzienne i niezwykłe. Tak jest również w wypadku bohatera naszej opowieści. Dotyczy to już dzieciństwa. Znajdujemy zatem wzmiankę o cudownym wyratowaniu Kaspra z topieli i wskrzeszeniu za sprawą Bożą. Czytamy o wizjach Jezusa pod postacią serafina – podobnie jak to miało miejsce w życiu św. Franciszka – i objawieniu się Panny Świętej. Owe zaś mistyczne przeżycia były wypełnione słyszeniem głosów tych dwojga Osób. Ale dowiadujemy się także o niewątpliwym talencie pisarskim i pracowitości, o nieporzucaniu wysiłku tworzenia ksiąg nawet w podróżach. Pamiętamy, że był cenionym przez poznaniaków kaznodzieją, a może i bardzo lubianym, bo przecież kto może to wykluczyć, albo po prostu – potrafiącym zainteresować W każdym razie gdy przeniesiono go na stanowisko przełożonego zakonnego, wywołało to komentarze niezadowolenia miejscowych: „Ojcowie, wzięliście nam proroka naszego”. Tak przynajmniej twierdzi w swej hagiograficznej pochwale o. Florian Jaroszewicz. Jednak ten zakonnik, który swą posługą jak najlepiej zwrócił uwagę na tutejszy Kościół, który wreszcie i przysporzył miastu pielgrzymów, w ści ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. słym sensie nie był poznaniakiem. Nie był mianowicie poznaniakiem z urodzenia, a tylko z pomieszkiwania i doczesnego zejścia. Urodził się bowiem w sześć lat po śmierci Jana Kochanowskiego, w święto Trzech Króli 1590 r., prawdopodobnie w rodzinnym majątku Drużbice w ziemi sieradzkiej jako syn szlachcica, Piotra Drużbickiego h. Nałęcz i Elżbiety z Objezierskich. Jednak już edukację, wejście w tzw. świat rozpoczął od Poznania, od tutejszego kolegium jezuitów. W wieku dziewiętnastu lat wstąpił do tego zakonu, by wrócić jeszcze do tego miasta na studia teologiczne i przyjąć święcenia kapłańskie. Początkowo nauczał poetyki i retoryki, wkrótce został przełożonym na najważniejszych uczelniach Towarzystwa Jezusowego w Polsce. Dwukrotnie zostawał prowincjałem, kiedy indziej z kolei pełnił funkcję rektora zakonnych placówek, któryś raz – właśnie w Poznaniu przez cztery ostatnie lata swego życia. To on właśnie rozpoczął budowę tej świątyni, która do dziś jest chlubą miasta, a wreszcie i spoczął w jej podziemiach. Pozostawił bogaty dorobek autorski, pisał o sprawach dogmatycznych, ascetycznych, dyscypliny zakonnej, ale także o kwestiach społecznych, które próbował regulować w zakresie dotyczącym poddanych jezuickich majątków. Dziełami teologicznymi przyczynił się do ugruntowania w Polsce religijnego myślenia oraz pobożności znamiennych dla Kościoła po Soborze Trydenckim, ale oryginalność jego koncepcji na pewno należy w niejednej sprawie do ważnego rozdziału w dziejach europejskiego dziedzictwa intelektualnego. Do tego bogatego dorobku należy też Nauka o przygotowaniu się do świątobliwej śmierci (I wyd. Kraków 1669, my posłużymy się dalej edycją pelplińską z 1871), tekst całkiem niewielkiej objętości. Jest to jedno z nielicznych wydanych dzieł Drużbickiego po polsku, bo oczywiście najwięcej ksiąg opublikował po łacinie. Jak te proporcje języków układają się w niewydanych autografach, trudno w tej chwili orzec, szczególnie po stratach z II wojny światowej. Książeczka o śmierci nie przemawia jakimś osobistym tonem. Ma jednak charakter poradnika. Dziś wprawdzie nie można na pewno powiedzieć, że przekazuje najbardziej osobiste doświadczenie samego autora, ale przetrwało jakieś mniemanie, że ks. Drużbicki spisał przede wszystkim praktyki wypróbowywane przez niego samego. Bo przez lata osobiście ćwiczył sprawność umierania. Zapewne przy notowaniu myśli do książeczki upodobał sobie czytelnika, który miłuje życie uporządkowane i uregulowane, co najmniej na podobieństwo takiego, jakie wiedzie się (przynajmniej nominalnie) w zakonach. Nie znaczy to jednak, że na drodze do chrześcijańskiej doskonałości umieszczał laikat na dalekich pozycjach. Jak bowiem dobitnie świadczy podtytuł innego jego dziełka, a mianowicie Przemysłów zysku duchownego albo Nauk do prędkiego w dro- 39 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA dze Bożej postępku – te właśnie są „nie tylko ludziom duchownym, ale i świeckim o zbawienie dbającym przyzwoite”. Upodobał sobie kogoś, kto jak adresat jego mistrza, św. Ignacego Loyoli, wykona program dosyć ściśle rozplanowanych w czasie czynności. Tak są przecież poukładane Ćwiczenia duchowne założyciela jezuitów. A może nie bez znaczenia jest i to, że bardzo szczegółowe systematyzowanie, porządkowanie kreślił w swoich dziełach inny jezuita, Hiszpan pracujący w Limie, Diego Alvarez de Paz, o jedno pokolenia starszy od poznańskiego kaznodziei. Wpływ na jego koncepcje ascetyczne miał niewątpliwy (co wprost wyznaje w Przemysłach zysku duchownego). Oczywiście, ten program ćwiczeń, jaki zapisuje Drużbicki, ma się stać nie tylko treningowym wysiłkiem, ale także nawykiem, a nawet źródłem satysfakcji: Dlatego też kto sobie życzy śmierci świątobliwej, potrzeba tego, aby się oduczał bać i strachać się śmierci, a ma się wkładać w to, żeby rad o śmierci słuchał, czytał, mówił, myślił, do niej się gotował, i żeby mu ta zabawa stała się miła i mile zwyczajna; tak jako ów co rad myśli i słucha o tym, że się ma z domu i mieszkania ladajakiego i niewygodnego przeprowadzić do wygodnego. Musimy tu przypomnieć Czytelnikowi, że wyraz „zabawa” miał wtedy inne, dalekie od „niepowagi”, a dziś już zapomniane znaczenia, np. „zatrudnienie”, „zajęcie”. Ale i tak pozostaje w zachęcie naszego autora ton obietnicy odczuć wcale przyjemnych. Zresztą wyraz „zabawa” Drużbicki sobie jakoś upodobał, chętnie go używał i w innych wypowiedziach po polsku. Obietnica zaś w książeczce o śmierci jest naprawdę przekonywająca, wszak kto wiele ćwiczy, kto się uczy, ma wielką szansę, że wreszcie będzie umiał: To pewna, iż rzecz jest niepochybnie zbawienna i potrzebna wprawiać się w to przed śmiercią, i nauczyć się taki być za żywota, jakim chcesz być, i co chcesz mieć, i uczynić przy śmierci. Bo trudno to umieć, trudniej jeszcze takim być przy konaniu i umieraniu, czego nie umiałeś, czegoś nie czynił, jakim nie byłeś za żywota i długo przed śmiercią. Św. Ignacy, autor Ćwiczeń duchownych, spisywał je dłuższy czas, gromadził więc doświadczenia, mógł porównywać rezultaty i zmieniać, ulepszać plany poszczególnych czynności. Fascynaci zaś duchowości ignacjańskiej mogli przekazywać doświadczenia innym ludziom. Podobnie dziś uczestnicy modnych szkół rodzenia po szczęśliwym pierwszym rozwiązaniu są w stanie stwierdzić, jak bardzo pomogły im „próby” porodu. Tego nie powie nikt, kto umarł skutecznie. Choć siła przekonania, że ćwiczenia są najlepszym sposobem, by nowe doświadczenia nie było dla nas porażające, dawniej i dziś wydaje się wielka. Pogańska starożytność doceniła pożytki przygotowywania się do śmierci. Wprawdzie w kulturze 40 greckiej miało ono charakter zdecydowanie elitarny, było praktykowane przez wybranych. Sokrates głosił, że całe życie prawdziwego filozofa ma polegać na medytowaniu o odejściu z tego świata. Potrafiono dowodzić, że śmierć nie jest stanem zupełnie dla człowieka nowym i nieznanym. Wierzono bowiem, że już podczas snu dusza odłącza się od ciała, ale także w trakcie rozmyślania opuszcza jego krępujące granice. Zatem gdy oddajemy się takiej intensywnej aktywności umysłu, to w istocie jakby znikamy dla świata na ten właśnie czas i przywykamy do śmierci, „uczymy się umierać”. Takie poglądy przekazał nam później wielki Rzymianin, Cyceron, w Rozmowach tuskulańskich. Pierwsi chrześcijanie nie odbiegali od podobnego nastawienia. A przekonania zbliżone do głoszonych przez Cycerona wypowiedział św. Jan Złotousty w Homilii o Dawidzie i Saulu. Późniejsze wieki, zwane średnimi, będą nawet przygotowywały do użytku wiernych specjalne poradniki. Pierwszym, który zdobył popularność w tym zakresie, był rozdział z Księgi Mądrości Przedwiecznej niemieckiego dominikanina, bł. Henryka Suzona (ok. 1300-1365), pt. Jak należy uczyć się umierać i czym jest śmierć bez przygotowania, wielokrotnie publikowany osobno jako Ars moriendi, czyli „sztuka umierania”. Inną, nie mniej znaną przez wieki wypowiedzią na ten temat było dzieło piętnastowiecznego francuskiego teologa i filozofa Jana Gersona Opus tripertitum de praeceptis decalogi de confessione et de arte moriendi, często czytane po paryskim wydaniu w 1606 r. Jeszcze bardziej znany mistrz poszukujących doskonałości, Tomasz à Kempis (1379-1471), w książeczce O naśladowaniu Chrystusa nie omieszkał poświęcić sprawie osobnego rozdziału, gdzie też zapisał zachętę: „Błogosławiony, który godzinę śmierci ma zawsze przed oczyma i codziennie się do niej przygotowuje” (przeł. W. Lohn, oprac. I. Adamska, Kraków 1981, I, 23). Zazwyczaj autorzy książek i książeczek z zakresu sztuki umierania pisali je powodowani osobistą sytuacją, głębokim poczuciem bliskości własnej śmierci. Podobnego dziełka nie zabrakło i w szeregach Towarzystwa Jezusowego, i to dziełka przygotowanego nie przez byle kogo. Oto sam św. Robert Bellarmin (1542-1621), doktor Kościoła, pod koniec swego życia, a w cztery lata po zwolnieniu przez przełożonych z obowiązków akademickich i urzędów ze względu na stan zdrowia, „chcąc się do śmierci przygotować”, spisywał refleksje O siedmiu słowach Pana Jezusa na Krzyżu. Przypomniane powyżej najważniejsze podręczniki dobrej śmierci, tak uznawane przez następne pokolenia, raczej nie wytyczają zasadniczego zamiaru dziełka Kaspra Drużbickiego. Jak sam zaznacza, nie o dobrą śmierć mu chodzi, która zresztą też jest pożądaną wartością, ale przecież pragną jej także ludzie całkiem niedoskonali, ot, zwyczajni. KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Jemu zaś zależy na poprowadzeniu czytelników, którzy już są zaawansowani w pielęgnowaniu swej religijności, którzy „są w drodze służby Bożej zaprawieni”, a „przyjścia z tego świata do Boga pragną sobie świątobliwie doskonałego i doskonale świątobliwego”. Ci oczywiście także zaliczają się do mających doświadczyć „dobrej śmierci”. Ale przypada ona na bardzo rozmaitych ludzi. Drużbicki zauważa aż trzy kategorie takich osób. Pierwsza kategoria – to ci, którzy odchodzą z tego świata w stanie łaski, prawdziwej skruchy za grzechy. Druga kategoria obejmuje osoby wykazujące się intensywniejszą niż przeciętna miłością do Boga, więc podejmują się one specjalnych, nadzwyczajnych dzieł pobożności, kierują się ku Niemu z narastającym, a pielęgnowanym przez nich utęsknieniem za życiem wiecznym. Są wreszcie nieliczni wybrani, żarliwością do Stwórcy tak przepojeni, że ta ich tak spala i wyzbywa sił fizycznych, aż do śmierci doprowadza. Wprawdzie „taki sposób umierania rzadki jest bardzo i osobliwy dar Boski, nie iżby Pan Bóg w tym skąpy był, ale iż ludzie, choć też i święci, bardzo rzadko się do tego sposobnymi czynią”. Nauka o przygotowaniu się jest adresowana do obu ostatnich grup ludzi, do tych mianowicie, którzy pragną świętości, pragną śmierci świętych, śmierci „kochanków Bożych, [...] gorącej, ognistą miłością Bożą zapieczętowanej śmierci”. Taka tylko jest bowiem w oczach Bożych „kosztowna”, jak uczy Psalmista (Ps 116/115, 15). Sam układ książeczki naszego autora rezerwuje zresztą najwięcej miejsca na tę „gorącość”, na siłę woli i uczucia „kochanka Bożego”, gdyż skomplikowany i bogaty program ćwiczeń to tylko preludium do wielostronicowej lektury testamentu duchowego. A w tym testamencie większość miejsca zajmuje kunsztowne w wyrazie wyznanie miłości do Boga. Wyznanie, jakiego nie powstydziliby się mistrzowie wymowy z tamtej epoki, gdyby mieli wypowiedzieć żar najintymniejszych fascynacji Bogiem. Podobnie pisaliby św. Teresa z Awili czy św. Jan od Krzyża. Po czasach „trubadura Przedwiecznej Mądrości”, bł. Henryka Suzona, po raz kolejny w piśmiennictwie religijnym nastała pora na język nieprzemilczający namiętności. To był znak tamtych czasów, ale czemu by nie twierdzić, że także prawda tamtych ludzi? Zamiłowanie do ćwiczeń, jakie założyciel Towarzystwa Jezusowego pozostawił swoim duchowym córkom i synom (tym wprawdzie przekazał je w pierwszej kolejności, a czy myślał od razu o córkach, nie wolno nam tego przesądzać), wynikało z formowania się w armii jego charakteru i poglądów na życie. A w wojsku podstawą gotowości jest utrzymywanie dobrego poziomu sprawności przez systematyczne ćwiczenia, no i przede wszystkim, najlepiej – podnoszenie tego poziomu....................... Ani św. Ignacy, ani Kasper Drużbicki nie traktowali jednak swych scenariuszy jako nienaruszal ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. nych. W planach Ćwiczeń duchownych kierujący tymi, którzy je uprawiają, powinien je dostosowywać do ich potrzeb. U Drużbickiego dotyczy to samego ćwiczącego się: „wolno jest każdemu uczynić z tymi ćwiczeniami, co chce: opuścić, odmienić, przydać, przyłożyć wedle upodobania i smaku swego”. Zamiłowanie do ćwiczeń, od wieków wpajane różnym grupom ludzi, należało do cech, które podnosiły wartość osoby w oczach jej samej, ale i innych. Zyskiwało ono szczególny podziw u Greków. To ich upodobanie życzliwie traktował św. Paweł. Grecy fascynowali się ludźmi, którzy potrafili, dzięki wytrwałości, wypracować sobie cechy, jakie pozwalają przekraczać ograniczenia ciała i ducha. Dochodziło się do tego – oczywiście – przez wiele wyrzeczeń, samodyscyplinę, systematyczność. Starożytni kochali swoich mistrzów olimpiad, w euforii podziwu, z dumą stawiali im pomniki. W ogóle za miłą można uznać tendencję, iż przy całym szacunku dla przeciętności, entuzjazm wywołują ci, którzy podejmują się trudu jej przekraczania. Wprawdzie dla pogan jednym z głównych motywów takiego wysiłku była sława. Dla chrześcijan zaś, zapatrzonych w cele duchowe – nie indywidualny triumf, ale zapanowanie największego dobra między ludźmi, „królowanie Boga” miało być dominującym i najsilniejszym pragnieniem podejmowanych trudów. Czy zatem tylko przesadnią jest zalecenie, byśmy byli doskonali, jak Ojciec nasz w niebie jest doskonały (Mt 7, 48). Jasne jest przecież, że takiej doskonałości człowiek nie osiągnie, ale sam trud osiągania stanowi istotne zamierzenia zalecenia Pana Jezusa. W świecie pogańskim nieco inaczej podejmowano sprawę harmonii duszy i ciała. Przede wszystkim to właśnie Grecy przyzwyczaili nas do wyraźnego odróżniania tych dwóch komponentów życia człowieka. Oni też zwrócili uwagę, by w wychowaniu – któremu chyba najwięcej troski poświęcili ich myśliciele – zdrowo rozwijać, kształtować tak sprawność mięśni, jak zręczność myśli i prawidłowość uczuć. Wreszcie zaczęli mówić o ćwiczeniu ducha tak jak o gimnastyce ciała, kondycję moralną ukazywać na podobieństwo zdrowia organizmu. Rzymianie postępowali tym samym tropem. Cyceron nauczał w Rozmowach tuskulańskich, jak choroba duszy prowadzi do złego, czyli niezgodnego ze sobą samym postępowania przez człowieka. Natomiast wewnętrzna harmonia, zdrowie wyraża się rozkwitaniem daru mądrości, postępem w cnotach. Wielki nauczyciel retoryki cytował stoików, którzy sądzili nawet, że jeśli zdrowemu ciału może się zdarzyć choroba, to zdrowej duszy – już nie. Lecz stoicy ten przywilej niepodatności na uszczerbki przyznawali wyłącznie ludziom mądrym. Stąd w takiej cenie mieli ćwiczenie intelektu. Tradycje Biblii, które wyrastały przez wieki, długo nie dzieliły człowieka na sferę duchową i ciele- 41 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA sną, lecz traktowały je jako coś jednorodnego. Stąd uwagi o nerkach, żółci czy sercu, dotyczące w istocie uczuć czy myśli, w tym samym stopniu odnoszą się do zdrowia tych organów, i to w dosłownym sensie. Nie wymienia się ich tylko, by wykorzystać w przenośnym obrazowaniu. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że zdrowie musi dotyczyć całego człowieka. A więc nietrudno było znaleźć świętym autorom Narodu Wybranego wspólny język z pogańskimi myślicielami, co dokumentują te najpóźniejsze księgi Starego Testamentu, które były tworzone w kręgu kultury hellenistycznej. Jednak dobrze wyćwiczone ciało miało dla pogan pewien powab, który dla Żydów mógł być odrażający. To powab zwycięstw w igrzyskach, a one pielęgnowały związki z kultami bożków. Co więcej, atrakcyjność wygrywania powodowała też, że osiągało się je przez okrucieństwo. Nie zauważali go entuzjaści, ale Żyd, który na to, co związane z kultem bożków, patrzył jak na zdziczenia człowieka. To właśnie w pismach żydowskiego myśliciela z Aleksandrii, stolicy ówczesnego naukowego i kulturalnego świata, mianowicie – w dziełach Filona znajdujemy odniesienia duchowej kondycji człowieka do sportu, do biegu czy zapasów, zupełnie podobne do tych, jakie nieco później zapisze św. Paweł w listach. W księdze O rolnictwie Filon przestrzega przed rywalizacją o dwuznaczne nagrody w „żałosnych zawodach”, gdyż wierzącemu w jedynego Boga godzi się „zwyciężać w prawdziwie świętych igrzyskach”. W pogańskich zaś [...] pierwszą nagrodę bierze ten, kto pokonał rywala w walce wręcz, przycisnąwszy go piersiami lub plecami do ziemi, albo ten, kto potrafi walczyć na pięści lub występować w pankrationie i nie waha się użyć wobec przeciwnika wszelkiego rodzaju przemocy i wyrządzić mu krzywdę. Wśród zwycięzców są i tacy, którzy starannie i dokładnie ostrzą i hartują kawałek żelaza, uzbrajają nim obie ręce i mierzą w głowę i w twarz przeciwników, a gdy uda im się zadać cios, druzgocą ich ciała i potem otrzymują wieńce i nagrody za swe bezlitosne okrucieństwo. Jaki rozsądny człowiek nie wyśmiałby innych zawodów z udziałem biegaczy lub pięcioboistów, którzy starają się skoczyć jak najdalej, przebiegają wyznaczone odległości i współzawodniczą między sobą w szybkości nóg? Przecież w biegu pokonają ich bez większego wysiłku i bez zmęczenia nie tylko duże zwierzęta, takie jak sarna czy jeleń, ale nawet bardzo małe, na przykład szczenię lub zajączek (Pisma, przeł S. Kalinkowski, t. 2, Kraków 1994). W tejże samej księdze odwołuje się do wyobrażeń z dziedziny sportu, by powiedzieć o kondycji religijnej. Mówi o drodze pobożności i o tych, którzy wbiegają na nią jak zawodnicy. Są oni narażeni na potknięcia i brak tchu, „ponieważ każda istota stworzona napotyka na rozliczne przeszkody”. Jedyne co w takim wypadku może czynić, to unikać świa 42 domego błądzenia oraz nie trwać w mimowolnych błędach. Ćwiczenie się w doskonałości, takie właśnie przesłanie znajdujemy w listach św. Pawła, który wszak potrafił bez wstrętu rozumieć fascynację Greków ludzkim wyczynem. Zrozumiałe zatem się staje, dlaczego Apostoł Narodów ćwiczenie się stawia w centrum zaleceń kierowanych do głównego i bezpośredniego adresata 1 Listu do Tymoteusza. Tenże adresat nie budził zapewne respektu u powierzonych sobie ludzi, dlatego że był osobą stosunkowo młodego wieku (1 Tm 4, 12). W pierwotnym Kościele lokalne stuktury nieraz były jednocześnie społecznościami domowymi, rodzinnymi, tak że starszeństwo wieku i funkcja przełożonego często stanowiły jedno i to samo. Grecki wyraz presbyteros wyrażał oba znaczenia, odnosił się tak do wieku człowieka, jak i do starszeństwa w hierarchiach funkcji, czyli do przełożeństwa. Młody Kościół przyjął to słowo, a właściwie zachował z językowej praktyki ówczesnych synagog, tym bardziej że role rodzinne i religijne – jako się już rzekło - łączyły się często ze sobą. Św. Paweł zdaje sobie sprawę, że młodziutki Tymoteusz powinien w jakiś sposób zjednać powierzonych sobie ludzi, że powaga udzielonych mu święceń wymaga jeszcze wysiłku samego człowieka. Jako presbyteros jest przecież przełożonym, ale jego wiek nie daje mu jeszcze takiego posłuchu, jaki ma starszy bardziej zaawansowany w latach. Apostoł radzi swojemu przyjacielowi i współpracownikowi: To przekładając braciom, dobrym będziesz sługą Chrystusa Jezusa, wychowanym w słowach wiary i nauki dobrej, do której doszedłeś. A nikczemnych i babich baśni strzeż się, a ćwicz się w pobożności. Albowiem cielesne ćwiczenie do mała jest pożyteczne, lecz pobożność do wszystkiego jest pożyteczna, mając obietnicy żywota, który teraz jest, i przyszłego. Albowiem w tym pracujemy i złorzeczeni bywamy, że nadzieję pokładamy w Bogu żywym, który jest Zbawicielem wszystkich ludzi, a najwięcej wiernych. Żaden młodością twą niech nie gardzi, ale bądź przykładem wiernych w mowie, w obcowaniu, w miłości, w wierze, w czystości (1 Tm 4, 6-8.10.12). Apostoł, podobnie jak i inni autorzy jego czasów, „ćwiczenia cielesne” przeciwstawia wysiłkowi duchowemu, przez który tu rozumie się pobożność. Nie znaczy to jednak – dodajmy na marginesie – że potępia w ogóle sportowy wysiłek. Chodzi mu raczej o to, z czego pożytek jest nieporównanie istotniejszy niż z gimnastyki. Właśnie w nawiązaniu do tej apostolskiej nauki w chrześcijaństwie rozwinie się idea ćwiczeń duchowych, w języku staropolskim przymiotnikiem „duchowne” oznaczonych (kiedyś bowiem taki właśnie wyraz nie wskazywał wyłącznie tego, co dotyczyło duchowieństwa). Ćwiczenie się w doskonałości (ascezie) – znów dopowiedzmy na marginesie – ceniły i propagują KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA wszystkie wielkie religie świata. Najczęściej spotykamy się w nich dodatkowo z wyspecjalizowanymi wspólnotami, o których wiemy, że ich celem jest poświęcanie się udoskonalaniu własnej osoby. W chrześcijaństwie od starożytności takimi społecznościami są zakony. Członkowie Kościoła nawiązywali do idei św. Pawła, aby ćwiczyć się, „gimnastykować się” w pobożności, a czynili to w bogaty w pomysły, różnoraki sposób. Wiele razy po metody pracy nad własną doskonałością duchową sięgali również ludzie świeccy, a nie tylko duchowieństwo czy osoby zakonne. Bardzo znana jest popularność, jaką zdobywała książeczka O naśladowaniu Chrystusa Tomasza à Kempis. To dziełko ascetyczne wyrasta właśnie z fali nowej pobożności laikatu, jaka wypłynęła w Europie Zachodniej w XIV i XV w., mimo że sam autor był duchownym, augustianinem. Wprawdzie jako pierwotnych adresatów wprost wskazał osoby żyjące we wspólnotach zakonnych, i to chodziło mu o „dobrych zakonników”, ale jego przesłanie trafiło szybko do ludzi wszystkich stanów. Uczył zatem tych swoich „dobrych zakonników” przede wszystkim, że postanowienia dotyczące postępu w doskonałości muszą się opierać na Bożej łasce, a nie na wyrozumowanej strategii (zob. też Jr 10, 23). Brał pod uwagę różne zakłócenia w odbywaniu ćwiczeń, szczególnie zaś te, których źródłem opieszałość czy zaniedbanie. Najważniejsze zaś – jego zdaniem – są silna wola i intencja. Zachęcał: Starajmy się, ile tylko możemy, bo i tak zapewne nie podołamy wszystkiemu. Zawsze jednak coś pewnego trzeba postanowić, zwłaszcza w tym, co stanowi największą przeszkodę. Mamy badać i porządkować zarówno nasze sprawy wewnętrzne, jak zewnętrzne, bo postęp nasz w dobrym zależy od jednych i drugich (XIX, 3). Inny wielki nauczyciel ćwiczeń chrześcijańskiej doskonałości, Wawrzyniec Scupoli (1530-1610), którego dzieło wywarło wpływ na myśli i działania św. Franciszka Salezego, jeszcze bardziej niż Tomasz à Kempis zobowiązywał swych duchownych i świeckich naśladowców do uwagi, do samokrytycyzmu w stosowaniu pobożnych praktyk. Obawiał się bowiem, że nieuwaga i rutyna mogą pozbawić je dobroczynnego wpływu, a nawet uczynić źródłem grzechu osób praktykujących ascetyczne zalecenia: [...] jeżeli tymi tylko ćwiczeniami zaprzątnione, zostawiają swe serce na łup złych skłonności i zaczajonego szatana, który widząc, że z prostej zboczyły drogi, nie tylko nie wzbrania im oddawać się z upodobaniem wspomnianym ćwiczeniom, lecz nadto próżnym im myślom schlebiając, dozwala im błąkać się złudzeniami po rozkoszach rajskich, wśród których mniemają, że już są podniesione do chórów anielskich, i że wewnątrz siebie czują już samego Boga, a tak się zatapiając w rozmyślaniach zbyt głębokich, dziwnych i odurzających, zapominają niejako o świecie i o stworzeniach, i zdaje im się częstokroć, że są już porwane do trzeciego nieba (Walka duchowna, przeł. A. Jełowicki, Kraków 1869). ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. Myśli więc o niebezpieczeństwach, które czyhają na zbyt rozmiłowanych w sobie, pysznych. Im to może się niechybnie zdawać, że mogą sobą zachwycić Boga, tak jak próbują olśnić ludzi, a w gruncie rzeczy dążą tylko do odbierania wyrazów podziwu lub samozachwytów. Tracą bowiem szybko poczucie rzeczywistości. Diagnoza o. Wawrzyńca Scupolego zbiega się całkiem z ustaleniami współczesnej psychologii. Nieraz bowiem ma ona do czynienia z omamami wywołanymi właśnie chorą pobożnością. O. Scupoli wskazuje źródło takiej choroby, umieszcza je tam gdzie i Tomasz à Kempis, a mianowicie w ignorowaniu działania Boga i zadufaniu w sobie. Zadufaniu takim aż, że nie pamięta się, że On otacza miłością wszystkie swoje stworzenia. Nie pamięta się też, iż jako ludzie na ziemi nieustannie jesteśmy podatni na zło, nawet gdy praktykujemy drogę pobożności. Możemy zatem stwierdzić, że podobnie jak starożytni w swym krytycyzmie potrafili dostrzec i zdemaskować drugą, zdradliwą stronę poddawania się ćwiczeniom cielesnym, gdy nie są one na wodzy sumienia, tak również mistrzowie ascezy pamiętali, że samo tylko duchowe „wygimnastykowanie” nie czyni jeszcze automatycznie człowieka dobrym. Oczywiście Scupoli ukazuje wszelkie zasadzki na dobro duszy jako szczególnie przerażające. A czyni tak, gdyż za motto obiera stwierdzenie z Księgi Joba, że nasze życie jest walką (Jb 7, 1), i to taką, w której nie wolno spocząć, ba, niejako nie należy dążyć do uwolnienia się od przeciwników. Nie chodzi o pozbycie się ich, ale o nieustanny z nimi bój. Można powiedzieć, że o. Wawrzyniec bierze pod uwagę tylko życie w konwulsjach duchowych potyczek, inne zaś postawy przyjmuje jako nierozumne, wynikające z głupoty i pychy. Na pewno inaczej spojrzymy na obraz duszy broniącej się i atakowanej, jaki tworzy Scupoli, gdy uświadomimy sobie, że Walkę duchowną napisał po strasznych przejściach osobistych. Oto bowiem padł ofiarą fałszywych oskarżeń, a ich siła była taka, że wycofał się z działalności wziętego spowiednika, z której przedtem zasłynął. Były to jednak czasy, w których oczywiste było, że nie godzi się pełnić funkcji związanych z odpowiedzialnością za innych, gdy nosi się na sobie odium złej, choćby i kłamliwej opinii, dopóki owej się nie oczyści. Ale poza osobistymi czy psychologicznymi czynnikami trzeba też uwzględnić długą tradycję, która życie osoby dążącej do doskonałości zestawiała z życiem bojownika, żołnierza; tak św. Paweł już porównywał Tymoteusza (2 Tm 2, 2). Twórca monastycyzmu Zachodu, św. Benedykt w swojej Regule przedstawiał anachoretów jako ludzi, którzy „dobrze wyćwiczeni” we wspólnotach zakonnych, mogą potem „samotnie wojować”, co wtedy znaczyło – pełnić służbę dla dobra Kościoła (T. M. Dąbek, Przełożeństwo w Regule św. Benedykta. W: Za przewodem Ewangelii 43 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Profesja monastyczna. Oprac. Benedyktyni Tynieccy, Tyniec 1986). Jedno u dawnych mistrzów stanowi wyraźną dyrektywę ćwiczeń. Wszyscy oni twierdzą, że życie człowieka oddanego Bogu wymaga męstwa. Takie życie nie przebiega w spokoju, póki atakowanego zewsząd przez zło Pan nie obdarzy pociechą i nie wyprowadzi z zasadzek (pokazuje to Psalm 62/61). Takiej postawy oczekiwano od rycerza w boju. Chodzi więc o jedną z odmian „męstwa bycia”, które tak wszechstronnie w XX w. scharakteryzował Paul Tillich. Także Ćwiczenia duchowne św. Ignacego podnoszą tę sprawę: Podobnie właściwością nieprzyjaciela jest tracić siły i odwagę i uciekać ze swymi pokusami, jeśli osoba ćwicząca się w rzeczach duchownych stawia odważnie czoło pokusom nieprzyjaciela i działa wręcz odwrotnie. A znów jeśli osoba ćwicząca zacznie się lękać i tracić odwagę pod naporem pokus, wtedy nie ma na całej ziemi bestii bardziej dzikiej niż nieprzyjaciel natury ludzkiej w dążeniu do spełnienia swego przeklętego zamiaru z nadmierną przewrotnością (przeł. M. Bednarz, oprac. J. Sieg, Kraków 1995, s. 325). I Drużbicki, jako wierny uczeń św. Ignacego, niegdyś rycerza, a potem dopiero zakonnika – wpisuje męstwo jako intencję prośby, którą powinniśmy zawrzeć w duchowym testamencie: „Daj mi, Boże, ostatecznie boleści i wszystką nędzę ciała mego z Jezusem moim dla mnie ukrzyżowanym i skatowanym cierpliwie i mężnie znosić”. Przy własnej śmierci bowiem – co do tego poznański jezuita nie pozostawiał wątpliwości – odwagi duchowej potrzeba nawet najlepszemu człowiekowi. Będzie miał jej więcej, będzie czuł się pewniej, jeśli zbierze się do systematycznego pielęgnowania darów męstwa. Zatrzymajmy się zatem nieco przy najbardziej zauważalnym wymiarze propozycji ćwiczeń w umieraniu, mianowicie przy ich szczegółowym rozplanowaniu w czasie. Poznański jezuita rozpisuje je bardzo dokładnie – znów podobnie jak założyciel jego zakonu. Kiedy po raz pierwszy czyta się Naukę o przygotowaniu, takie szczegółowe rozplanowanie może zdumiewać. Ale gdy się chwilę zastanowimy, dokładność rozplanowania wszelkich czynności w czasie staje się jakby mniej obca. Tyle że podobieństwa z niby-racjonalnym życiem osób dziś dobrze zorganizowanych prowadzą do wniosków, które wiele mówią o pokoleniach teraz żyjących. Bo przecież to szczegółowe rozpisanie czynności ćwiczącego się w umieraniu, rozłożenie ich na dni, tygodnie, miesiące nieodparcie przypomina żmudne i długotrwałe leczenie chorego ciała. W takim wypadku, jak wiemy, ścisłe przestrzeganie terminów terapii jest przedstawiane pacjentowi jako warunek skuteczności. Ale nie tylko takie skojarzenie... ileż to bowiem poświęcenia, regularnych zabiegów, terminowych ćwiczeń wymaga troska 44 o zbudowanie lub utrzymanie oczekiwanego wyglądu ciała – pobytu w siłowniach, na aerobikach czy w gabinetach (tzw.) odnowy biologicznej. A także – regularność w nauce upragnionego języka obcego, muzyki, tańca czy trenowaniu wybranej dyscypliny sportu. Zapewne jednak bilans podobnych do wymienionych powyżej przykładów byłby dosyć oczywisty – więcej ich dotyczy dziś pokierowania ciała ku widocznym efektom. Współczesna kultura, szczególnie w jej masowym, czyli dominującym globalnym wydaniu, raczej nie zauważa w pierwszej kolejności, że podobna systematyczność może się przytrafić przy niestandardowym podejmowaniu praktyk religijnych, np. przy zaangażowaniu w ruch Żywego Różańca. O innych jeszcze typach praktyk, choćby medytacji, szczególnie gdy nie należą do chrześcijańskich, pewnie usłyszymy już częściej, niechby i z wywiadów z tą czy inną osobą znaną z bycia kimś znanym. Wprawdzie nie ilościowo, ale w sensie samego skutku angażującego osobę praktykującą program podawany przez Drużbickiego, samego zaabsorbowania ciała jest niemało. Tym bardziej że kultura baroku lepiej o onym pamiętała niż jej poprzedniczki. Jakkolwiek próba zestawienia harmonogramu ćwiczeń przepisywanych przez siedemnastowiecznego poznaniaka z warunkami życia dzisiejszego człowieka, przede wszystkim świeckiego, kogoś niepraktykującego reguł zakonnych, musi być nietrafna. Drużbicki przecież objawił się jako harmonogramista, kiedy rytm codzienności i jej tempo były nieco inne. Nie zmienia to faktu, że przecież jest obecnie tak wiele ludzi, którzy mimo przyspieszonego nieraz do szaleństwa biegu aktywności, narzucają sobie owe inne rygory, o których dopiero co wspomnieliśmy. Cdn. KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Lech Ludorowski PODRÓŻ DO SZTOKHOLMU I NOBLOWSKI TRYUMF SIENKIEWICZA Henryka Sienkiewicza szesnastodniowa podróż do Sztokholmu po literacką Nagrodę Nobla – jedyna tego rodzaju, pod wieloma względami bodajże najważniejsza, najbardziej tryumfalna – podróż jego życia – była wydarzeniem bezprecedensowym. Podróż, jakiej nie doświadczył przed nim żaden z polskich pisarzy. Na następny zaś – laur sztokholmski – wypadło poczekać do roku 1924. Niestety, ciężko chory nasz drugi Noblista, autor Chłopów, nie mógł go już osobiście odebrać. Dopiero 75 lat po tryumfie twórcy Quo vadis? godnością tą uhonorowano trzeciego polskiego pisarza. Ten dwutygodniowy, tak ważny, interesujący a tak mało jeszcze znany epizod życia Sienkiewicza, (przedstawiany od wielu lat we wcześniejszych pionierskich w tych kwestiach studiach autora tego szkicu) zasługuje na szczegółowe i pełniejsze poznanie. Prezentuje je właśnie obecne opracowanie. Na podstawie – znanych mi od dawna – świetnych „reportażowych” listów pisarza do jego żony, Marii z Babskich i nowych kwerend, można przedstawić z diariuszową dokładnością cały przebieg tej „wyprawy” i fascynującej, i trochę stresującej, i niezupełnie bezpiecznej dla Sienkiewicza (niemile przecież widzianego przez władze w Berlinie za jego międzynarodową antypruską publicystykę), zwłaszcza kłopotliwego, ryzykownego, przejazdu kolejami niemieckimi (autor Krzyżaków obawiał się szykan, nawet zatrzymania go w Niemczech). Podróż tę ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. poznajemy od pierwszego do ostatniego dnia, od wyjazdu z Krakowa (1 grudnia, w piątek 1905 r.) do powrotu tamże (w sobotę, 16 tegoż miesiąca wieczorem), pociągiem (z przeprawą kolejowopromową) do Szwecji (przez Wiedeń, Berlin, Kopenhagę) i krótszą trasą do Kraju (Kopenhaga, Berlin, Wrocław, Bogumin) oraz kolejne dni sztokholmskie ze szczegółowymi, barwnymi i dowcipnymi relacjami o głównych „ceremoniach” 10 grudnia: laudacjach i wręczeniu nagrody, bankiecie i „mowie” (po francusku) laureata, a także późniejszych: obiad u Króla, u „akademików szwedzkich”, przyjęcie u Alfreda Jensena. Autor Quo vadis? nie spodziewał się, że pięć lat po oficjalnym zgłoszeniu (pisałem o tym wielokrotnie) jego kandydatury do literackiego Nobla przez Stanisława Tarnowskiego, znakomitego profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, nieoczekiwanie przybędzie do Krakowa w listopadzie 1905 roku wybitny krytyk, poeta, miłośnik i tłumacz literatury polskiej, Alfred Jensen, by wręczyć mu oficjalny list Carla Dawida af Wirsena, „stałego sekretarza Szwedzkiej Akademii”, z zaskakującym zawiadomieniem o przyznaniu tej najważniejszej światowej nagrody i zapraszający od osobistego udziału w ceremonii jej wręczenia 10 grudnia 1905 r. Po krótkich wahaniach Sienkiewicz zdecydował się na wyjazd do Szwecji (w towarzystwie Bronisława Kozakiewicza, tłumacza jego utworów na francuski) i potwierdził swoje przybycie w pełnej serdeczności i kurtuazyjnej elegancji odpowiedzi z dnia 29 listopada 1905 do Carla D. af Wirsena. Warto ten list przytoczyć w całości. *** List H. Sienkiewicza z 29.XI. 1905 do Carla D. af Wirsena Szanowny Panie, Proszę mi wybaczyć, jeśli moja odpowiedź przychodzi z opóźnieniem, ale natychmiast po moich spotkaniach z Al. Jensenem, zostałem wezwany na kilka dni do Warszawy – a nie chciałem stamtąd do Pana pisać, wiedząc, że nasza korespondencja (zwłaszcza z zagranicą) jest często cenzurowana. Wymagana tajemnica nie mogłaby więc być zachowana do wyznaczonej daty. I oto znowu jestem w Krakowie, i spieszę napisać do Pana, aby gorąco podziękować za Pański tak pochlebny i zobowiązujący list. Informacja, którą mi Państwo przesyłacie, bardzo mnie uszczęśliwia – tym bardziej, że to chwalebne wyróżnienie, którym mnie zaszczycacie, nie biorę tylko dla siebie – lecz odnoszę je do mojego kraju, do naszej literatury – tak starej, tak bogatej i sławnej, a jednocześnie 45 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA tak niszczonej, że często jej przedstawiciele są traktowani (za sprawą prawdziwej czy umyślnej pomyłki) i cytowani jako Rosjanie. Trzeba zauważyć, że ostatnio ta sytuacja zaczęła się zmieniać – tym bardziej, ta międzynarodowa nagroda przyznana przez Akademię Szwedzką jest uroczystą afirmacją naszej roli i naszego udziału w światowym ruchu intelektualnym i kulturalnym. Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby przyjechać w wyznaczonym terminie i aby wyrazić swoje podziękowanie oraz swoją wdzięczność dla Pańskiej Akademii oraz dla Pańskiego szlachetnego narodu. Proszę Pana o przyjęcie wyrazów najgłębszego szacunku. Henryk Sienkiewicz Kraków, Wolska 16 29 XI1905 Tą radosną wiadomością podzielił się również z najbliższymi, z córką Jadwigą i synem Henrykiem, którego prosił (zgodnie z oficjalnymi wymaganiami „stałego sekretarza”) o pełną dyskrecję. Kochany Heniu. Wiem, że [...] można Ci tajemnicę, na której wielce zależy, powierzyć. [...] Otóż moje wyjazdy do Warszawy, powroty i znowu wyjazdy objaśniają się potrzebą załatwienia rozmaitych publicznych i prywatnych interesów przed dłuższą podróżą, bo aż do Sztokholmu. Tak jest! Przyznano! I to jest dobra nowina i osobista i prywatna. Około siedemdziesięciu tysięcy rubli dziwnie Oblęgorkowi pomoże, a zwycięstwo literatury polskiej w szrankach, w których występuje cały świat, to radość po prostu powszechna i rzecz ze wszystkich najważniejsza. Sekretu chcą aż do 10 grudnia z tamtej strony, nie chcąc widocznie narazić się za wcześnie na wrzaski pruskie i zawiadomienie urzędowe Rosji. Muszę tedy jechać, bo inaczej trzeba by i monetę, i złoty medal odesłać do Petersburga. Wybrał więc trasę przez Wiedeń. Dłuższą, tak dobrze sobie znaną (przemierzaną setki razy od pierwszego swego zagranicznego wyjazdu do austriackiej stolicy na Światową Wystawę Wiedeńską w lipcu 1873 r. w charakterze korespondenta prasy warszawskiej), lecz niezbyt bezpieczną, właśnie ze względu na owe „wrzaski pruskie”. Był przecież wówczas Sienkiewicz – a warto to przypomnieć – za nieugiętą obroną rodaków (m.in. w głośnej sprawie wrzesińskiej) w swojej znakomitej, odważnej międzynarodowej publicystyce – przedmiotem hakatystycznej brutalnej nagonki i ostrych ataków nacjonalistycznej prasy niemieckiej – mogły go więc spotkać również różnego rodzaju administracyjne szykany (łącznie z zakazem bezpośredniego przejazdu przez terytorium kajzerowskiej monarchii, czego przecież doświadczył kilka lat wcześniej, gdy w 1899 policja pruska uniemożliwiła autorowi Krzyżaków obejrzenie pola Grunwaldu). A że nie była to zbyteczna ostrożność, świadczy prowokacyjne za 46 chowanie się części wrogo nastawionych do polskiego pisarza pruskich dyplomatów podczas jego przemówienia na uroczystym bankiecie 10 grudnia 1905 (o czym nieco później). 1 grudnia (w piątek) wyjechał więc nocnym pociągiem do stolicy Austrii. Lubił ją, znał dobrze, był tu stale obecny, prawie zadomowiony rokrocznymi przyjazdami, krótkimi postojami i dłuższymi pobytami w okresie 18731914. Gdyby wszystkie te odwiedziny oraz czas kuracji letnich i rekreacji w pobliskim Kaltenlentgeben zsumować – dałoby to prawie cztery lata – przemieszkiwania (przebywania na różne sposoby) w Wiedniu. Mógł tu więc spokojnie czekać (nie budząc specjalnego zainteresowania policji) na przybycie Bronisława Kozakiewicza, który przyjechał z Paryża (prawdopodobnie) w poniedziałek, 4 grudnia. Sam zaś systematycznie informował o wszystkim swoją żonę, Marię (z Babskich), „Marka”, „Marytkę”, swojego „najmilszego kotka” (jak ją pieszczotliwie nazywał), dzięki czemu powstał dość dokładny diariusz owych ważnych (a tak mało znanych) w jego biografii i dla naszej literatury dni grudniowych (1-14) pamiętnego roku 1905. Pisał tedy do żony, zaraz po przybyciu do Austrii, w sobotę 2 grudnia: „Z Wiednia będę pisywał co dzień, z drogi w miarę możliwości, z Kopenhagi i Sztokholmu również co dzień. Cieszę się już teraz nie tyle samą nagrodą, jak chwilą powrotu do Marka, mojego Kotka najmilszego i mam nadzieję, że za jakie dwa tygodnie, lub nawet mniej, chwila ta nastąpi. Potem trzeba się będzie na jaki tydzień lub dwa schować jak mysz pod miotłę”. W kolejnym liście (Wiedeń, poniedziałek, 4 grudnia) zawiadamia „Marka” o przybyciu Kozakiewicza i trasie dalszej podróży przez Berlin (wyjazd rano we wtorek, 5 grudnia) do Warnernünde; stąd przeprawa przez cieśniny „ogromnym statkiem” przystosowanym do przewozu pociągów. W Kopenhadze staną następnego dnia rano. Ale dzieli się również jeszcze jedną, trochę mniej pomyślną (tak ją właśnie przyjął) wiadomością. Oto „tajemnica przestała być już tajemnicą, albowiem jeden z dzienników tutejszych umieścił depeszę ze Sztokholmu z podaniem wiadomości. Pewno, nim ten list odbierzesz, będzie już i w krakowskich. W pierwszej chwili nie było mi przyjemnie” [podkr. L.L.]. Uspokaja go nieco oficjalna „depeszowa” forma enuncjacji (chociaż mógł to być również tzw. „przeciek”, mający mu zaszkodzić w oczach międzynarodowej opinii, lub utrudnić przybycie do Szwecji, czego pisarz wykluczyć nie mógł – zbyt bowiem dobrze znał – jako dziennikarz, publicysta, autor drukujący w gazetach niemal wszystkie swoje utwory beletrystyczne, przez całe swoje życie związany z prasą – podstępne działanie dziennikarskiej pogłoski, plotki, „przecieku”. Mogła to być dla niego po prostu zła wiadomość. Czekała KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA o przecież wielogodzinna jazda pociągiem przez całe Niemcy! Sienkiewicz poczuł się więc naprawdę niezręcznie. Wszak zobowiązał się do pełnej dyskrecji, przeto całą drogę odbywał incognito, przestrzegając warunków przyrzeczonej tajemnicy do tego stopnia, że niemal u celu podróży, już w Kopenhadze, nie użył własnego, lecz wystąpił przezornie pod nazwiskiem towarzyszącego mu tłumacza. Stąd więc obaj panowie wpisali się w księdze gości hotelowych jako bracia: Bronisław i Henryk Kozakiewiczowie. Postępował tak – dodajmy – nieraz w licznych peregrynacjach zagranicznych, używając dla ochrony własnej prywatności różnych pseudonimów, takich jak Hugo Sebastian Oszyk (była to oczywista aluzja do herbu rodowego przodków po mieczu) czy de Simonis (ten pseudonim chronił go przed wścibskimi w podróży poślubnej z Marią Babską w czerwcu 1904 r. w hotelu „Britania” w Wenecji). W ten sprawdzony sposób często zmniejszał niekorzystne dla siebie skutki własnej popularności. Tym razem jednak wiadomość o przyznaniu Nobla (mogła ona przecież zaszkodzić pisarzowi, narażając go na zarzuty, że sprowokował ją własną lekkomyślną niedyskrecją, czy może nawet celowo sam zainspirował) wypływała z kręgu Akademii Szwedzkiej i nie należała do plotek, (jakie co pewien czas krążyły w prasie krajowej o autorze Quo vadis? i które on, nieraz nimi poirytowany, często musiał prostować. Była to przecież informacja prawdziwa, być może uzyskana odwiecznym skutecznym sposobem żurnalistów jako tzw. „przeciek” do prasy. Z pewnym wahaniem depeszę ze Sztokholmu wziął Sienkiewicz za wydarzenie przyjemne, ponieważ wiadomość ta „jutro rozebrzmi po całym świecie – i cieszy mnie myśl, że Kraków (napisał do żony 4 grudnia) będzie składał życzenia Markowi, a Marek będzie mówił »ha!«”. Podróż przez Niemcy przebiegła jednak bez incydentów. W środę, 6 grudnia, przed południem przywitała ich Kopenhaga pogodna, rozjaśniona słonecznym blaskiem, względnie ciepła, jak na tę porę roku. W liście do żony – wysłanym jeszcze tego samego dnia z duńskiej stolicy – znajdujemy następującą relację o tej części podróży: „Droga w nocy” (a przeprawa przez cieśniny odbyła się również nocą bez konieczności opuszczania sleepingu). „Pociąg wjeżdża” wprost „jak w futerał w ogromny statek i nie widać nic”. Później już „lądem od portu do Kopenhagi jedzie się około dwóch godzin. Po drodze rozedniało... Kraj równy, szronem okryty, drzew i lasów dużo, zagajniki w porównaniu do oblęgorskich marne. Domki białe ze słomianymi dachami zielonymi od mchów. Olszyny, stawki, borki sosnowe, równina i melancholia szaroperłowa. Myślałem o Dziecku i żałowałem, że nie widzi tego krajobrazu, bo to w jej stylu”. A dalej jeszcze parę ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. uwag o specyfice i wysokim poziomie („uprawa tu bajeczna”) duńskiego rolnictwa (co można zobaczyć z okien pociągu). „Kominów fabrycznych nadzwyczaj mało, nie ma tego parszywego przemysłu, tylko rolnictwo bajeczne i uprzemysłowione zupełnie daje zamożność i spokój”. Postój w Kopenhadze trwać będzie trzy dni i staje się – jak zawsze podczas wszystkich podróży zagranicznych twórcy Trylogii – okazją do intensywnego poznawania dzieł sztuki zgromadzonych w sławnych muzeach i galeriach europejskich centrów kultury we Włoszech, Francji, Grecji, Niemczech, Hiszpanii, czy też sztuki urbanistycznej odwiedzanych wspaniałych miast (jak Ateny, Rzym, Wenecja), którym poświęcał całe stronice, piękne i mądre, swych listów prywatnych i reportaży. I tym razem było podobnie. Sienkiewicz w towarzystwie pana Bronisława zwiedził największą osobliwość Kopenhagi – ogromne muzeum najwybitniejszego rzeźbiarza duńskiego, czołowego reprezentanta stylu klasycystycznego w tej dziedzinie sztuki europejskiej, Bartela Thorvaldsena (1768?-1844) tak dobrze kojarzącego się w Polsce dzięki jego wspaniałym, wznoszonym przez kilka lat pomnikom Mikołaja Kopernika (1830) i ks. Józefa Poniatowskiego (1832), które z niezwykłą harmonią wkomponowały się w architektoniczną urodę stolicy. W czwartkowym liście (z 7 grudnia do Marii) tak oto (nieco w tonie żartobliwym) zrelacjonował swoje wrażenia. Dziś zwiedziliśmy muzeum Thorvaldsena. Był to wielki klasyk, który dziś wydaje się konwencjonalny, ale który sztukę odtwarzania starożytnej rzeźby doprowadził do najwyższego stopnia, przy tym narzeźbił tyle, ile Kraszewski napisał. Tysiące figur, tak że wielki gmach jest zupełnie zapełniony. Jest tam także galeria obrazów, które stanowiły jego własność. Po większej części ogromnie podłe. Jutro zobaczymy muzeum malarstwa – dodaje pan Henryk – gdzie spodziewam się znaleźć więcej rozkoszy. Trudno przypuścić, żeby Sienkiewicz – entuzjasta i znawca malarstwa – zrezygnował z obejrzenia kopenhaskich zbiorów, szkoda jednak, że swoich refleksji nie przekazał w kolejnych korespondencjach. W miarę zbliżania się do celu skandynawskiej wyprawy Sienkiewicz, człowiek światowy, czuł się jednak nieswojo, niepewnie: jak zniesie on psychiczne trudy zwieńczenia Noblowskimi laurami. Kopenhaskie listy są właśnie szczególnym świadectwem, jakże naturalnych (w takiej sytuacji) przeżyć pisarza, jego „znerwowania”, „duchowego zmęczenia”, niepokoju, napięcia przed nadciągającym stresem sztokholmskiego finału, wreszcie – marzenia o jak najszybszym powrocie do zwykłości codziennego życia, pragnienia „świętego spokoju”. Zwierza 47 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA się więc z męczących go obaw i nastrojów w liście z 6 grudnia 1905 r. „Co to za rozkoszne marzenia ta droga powrotna! To jedno mnie podtrzymuje, bo zresztą taki jestem duchowo zmęczony, taki znerwowany, że gdyby nie myśl o powrocie do Marka i dzieci nie wiem, jak bym wytrzymał te szwedzkie uroczystości”. Liczy jednak, że psychiczne trudy sztokholmskiej fety okażą się w praktyce mniej męczące, a sama uroczystość – spokojniejsza. „Chwilami jednak myślę, że jako ludzie rozumni może nie zechcą mnie zbyt męczyć i urządzą wszystko z większą prostotą niż się spodziewam. Oby tak było! W każdym razie podszepnie im to Kozakiewicz, który z tego względu może się okazać bardzo pomocny i potrzebny”. Zresztą, objawy pewnego „spanikowania” były tylko chwilową słabością. Ostatecznie, Sienkiewicz – prawdziwy europejczyk, świetnie znający kulturę, przeszłość i współczesność Starego Kontynentu, trwale w nim zadomowiony – pisarz światowy – nie cierpiał (przy całej swojej skromności) na żaden kompleks niedowartościowania. Mógł czuć się i czuł się swobodnie w obliczu możnych tego świata. I tak naprawdę wcale nie musiał się obawiać wystąpień publicznych! Był przecież świetnym i doświadczonym prelegentem, autorem tylu pięknych i wartościowych odczytów. Wygłaszał je właściwie przez całe życie (choć z różnym nasileniem w różnych okresach czasu) począwszy od chwalonych w prasie letnich wystąpień (tuż po powrocie z Ameryki i Francji) we Lwowie, Szczawnicy i Krynicy w 1879 r. W tej dziedzinie mógłby zrobić również prawdziwą karierę. Był doskonałym lektorem własnych utworów. Miał dar sugestywnego czytania i opowiadania. Z wzruszeniem wspominał po latach prof. Ignacy Chrzanowski (wówczas uczeń gimnazjum) „olbrzymie wrażenie”, jakie wywarła na słuchaczach przejmująca interpretacja Z pamiętnika warszawskiego korepetytora odczytanego (zimą 1879 r. u ciotki Cieciszowskiej) „przenikającym do duszy głosem cichym, lecz donośnym, o przedziwnej zdolności modulacji”. Jego odczyty stawały się wydarzeniem kulturalnym. Tak oceniano przecież „głęboko wzruszające” (jak pisała ówczesna prasa) odczytanie Za chlebem w 1880 r.: lutowe w stołecznym ratuszu (upamiętnione w dowcipnej kronice B. Prusa: Co p. Sienkiewicz wyrabia z piękniejszą połową Warszawy) i kwietniowe, trzykrotnie powtórzone, w Poznaniu (wielka sala „Bazaru”), następnie kolejne odczyty na tematy amerykańskie w Warszawie, Lublinie, Kaliszu (marzec – kwiecień – maj), czy też doniosłe rozważania teoretycznoliterackie: O naturalizmie w powieści (1880), a zwłaszcza (po latach) szcze 48 gólnie ważne O powieści historycznej (Warszawa, Kraków, 1889). Przypomnijmy wreszcie sławne w 1900 r. kwietniowe czytanie Bitwy pod Grunwaldem (już po ukończeniu Krzyżaków) przed arcydziełem Matejki w Sukiennicach – te swoiste monodramy powtórzone jeszcze dwukrotnie (dwa dni później, we Lwowie). Był również autor Trylogii mówcą, a nawet oratorem, przemawiającym do ogromnego tłumu. Ze swobodą zwracał się do licznych audytoriów swym pięknem finezyjnego słowa, jak we wspaniałym przemówieniu o mowie polskiej wygłoszonym we wrześniu 1899 r. „przy odsłonięciu pomnika J. Słowackiego” w Miłosławiu. Hojny los dał mu ponadto zupełnie niezwykłą szansę, jaka może wyróżnić i nagrodzić obywatelskie zasługi dla ojczyzny i uniwersalne dzieło artysty. Pozwolił mu wygłosić mowę do Narodu – kapitalną mowę „balkonową” krótką, zwartą, dobitną – przemówienie godne męża stanu, polityka, skierowane do wielotysięcznych tłumów patriotycznej manifestacji 5 listopada 1905 r. w Warszawie wiwatujących na cześć wielkiego pisarza. Pozwolił mu również wspaniałym przemówieniem sztokholmskim z 10 grudnia 1905 r. („wygłoszonym z pamięci – jak później wyznał – bez najmniejszej tremy”) – tą unikalną mową opartą na mistrzowskiej aluzyjnej parafrazie motywów hymnicznego Jeszcze Polska nie zginęła – sławić światowy tryumf literatury polskiej i nieśmiertelność narodu, który ją zrodził. Obie te pomnikowe mowy (przypomniane w wydanych przeze mnie w 1995, 2008, 2010 r. seriach bibliofilskich druków) zasługują – dodajmy – aby być trwale obecne w narodowej pamięci Polaków. Doprawdy był Sienkiewicz dobrze przygotowany do publicznego wystąpienia podczas czekających go ceremonii Noblowskich! Nie musiał się obawiać, że zawiodą go nerwy, że zachowa się niezręcznie. I rzeczywiście, podczas samej uroczystości wręczenia dyplomu przez monarchę, Oskara II, powszechne uznanie zjedna mu, dostrzeżony przez zebranych, pełen kurtuazji ukłon złożony królowej, w przeciwieństwie do sztywnego i wyniosłego Roberta Kocha, który jej w ogóle „nie zauważył”. Zresztą nie musiał się stresować. Wydarzenia 10 grudnia – tego „wielkiego dnia” w dziejach polskiej kultury – utrwalił Sienkiewicz z diariuszową dokładnością w barwnym, dramaturgicznie kontrapunktującym optykę teraźniejszości i przeszłości reportażu. Jego część pierwsza (Sztokholm, niedziela 10 grudzień, przed południem) – to kreślony stylem „ucinkowym” pospieszny, krótki (lecz informacyjnie bogaty) reportaż (jeśli mogę go tak nazwać) reportaż „telegraficzny”. KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA „Dziś tedy wielki dzień. Teraz jest dziesiąta. Był już u mnie de [właściwie: af] Wirsen (czyli, jak pamiętamy, stały sekretarz Akademii Szwedzkiej). Flotę otrzymam w czeku na Wiedeń! (W tej chwili przerwał mi na godzinę korespondent of the Associatel Press of America – żeby go licho wzięło!). Zaraz schodzę na śniadanie, a potem trzeba się ubierać. Dekoracje pokryją starożytność fraka” (nowego nie uszył, wystąpił w tym, który nosił podczas uroczystości jubileuszowych przed pięciu laty – wszakże zachował nadal dawniejszą, względnie szczupłą figurę). Jest w dobrym nastroju przed oczekującymi go przeżyciami – także dzięki sprzyjającej, prawie wiosennej aurze. „Pogoda jest wciąż cudna, ciepło ogromnie, jeszcze i to dodaje mi humoru. Jutro obiad u króla o siódmej”. Natomiast część druga (wieczorna) korespondencji do żony – napisana „na gorąco”, tuż po zakończeniu niedzielnej „ceremonii” – ma charakter relacji mówionej, z jej kolokwialną swobodą, zmiennością tempa, dynamiką uscenicznianych zbliżeń (sytuacji utrwalonej w stale stosowanej tu gramatyce czasu teraźniejszego), ale także ujmowanych z plastyczną sugestywnością wyrazistej, w szczegółach fotografii. Czyta się obecnie ten ważny i ciekawy list – zaczęty od żartobliwego aforyzmu: „Jest jedna rzecz doskonała w naturze, to jest, że dzień, który się zaczął, musi się skończyć. Otóż dzisiejszy skończył się” – jak żywy, barwny, pełen swady i humoru reportaż opowiadany (prawie) „radiowy”, reportaż przekazywany niemal „na żywo” z trwających jeszcze uroczystości, w których autor występuje w jednoczesnych rolach sprawozdawcy, obserwatora, aktora, bohatera i komentatora. Warto zauważyć przy okazji, że Sienkiewicz stosuje z mistrzowską pomysłowością w prozie artystycznej (co wykazałem w swoich studiach) różne formy relacji synchronicznej, stanowiącej – prefigurację reportażu radiowego. Wszystkie te cechy dostrzegamy w przytoczonym tu liście z 10 grudnia. O trzeciej zaczęła się ceremonia. Wręczenie nagrody literackiej odbywa się na końcu jako couronnement widowiska zapewne dlatego, by się ludzie nie rozchodzili przed czasem. Było to tedy w Akademii Muzycznej. Sala nie większa od krakowskiej, ale nabita, przed gmachem dużo ludzi. Wchodzi rodzina królewska: król, książę Karol i Gustaw Adolf, wnuk królewski, syn nieobecnego następcy tronu, a więc przyszły władca. Sam staruszek wysoki, majestatyczny i trochę smutny z powodu Norwegii [która – warto przypomnieć – w tym właśnie roku usamodzielniła się politycznie]; książę Karol wysoki, z twarzą inteligentną, Gustaw Adolf młody, nieśmiały, z fizjonomią pierwszą lepszą, pani za to przystojna i ładnie ubrana. Zasiadają fotele w pierwszym rzędzie – muzyka gra, ludzie się gapią. W kapitalnych, naszkicowanych jakby jedną kreską obrazach, utrwalił Pan Henryk z reportażową ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. wyrazistością sylwetki członków królewskiej rodziny, nie zanotował jednak dokładnie, co „grała muzyka” na otwarcie uroczystości oraz w przerwach między „konferencjami” (zakończył ją bowiem – napisał w tymże liście – hymn szwedzki). Wolno przyjąć (na podstawie konsultacji ze znakomitym redaktorem, Zygmuntem Broniarkiem – wieloletnim korespondentem prasy polskiej również w Skandynawii, prawdziwej encyklopedii unikalnych wiadomości, znawcą ciekawostek, osobliwych informacji, że tę uroczystość z udziałem samego monarchy rozpoczęła ceremonialna intrada orkiestralna przewidziana w etykiecie dworu królewskiego – towarzysząca wejściu monarchy. Natomiast rodzajem innej fanfary, także należącej do tegoż protokołu, rozgraniczono trwające po kilkanaście i dłużej minut „akty” wręczania kolejnych nagród z fizyki, chemii, medycyny i literatury. Nie grano więc wówczas żadnych utworów „ koncertowych”. Właściwą część uroczystości ujął Sienkiewicz konsekwentnie w relacji uteraźniejszonej. Potem pierwsza konferencja na cześć laureata nieobecnego (fizyka z Bawarii) [Philipsa E.A. Lenarda], po szwedzku. Długo, nudno. Nagrodę odbiera ambasador pruski. Potem muzyka i znów konferencja; nagroda zdaje się za chemię, [dla nieobecnego również niemieckiego uczonego Adolfa J.F. von Baeyera] bo słyszę ciągle wyraz indygo; odbiera ją znów ambasador. Następnie trzecia konferencja medyczna, po czym występuje obecny Koch [Robert, sławny bakteriolog]. Na koniec również Wirsen, mówi długo po szwedzku – po czym kończy po francusku naturalnie niesłychanymi pochwałami dla Trylogii, Bez dogmatu, Rodziny Połanieckich, Quo vadis i Krzyżaków. Patrzę ukosem, jak to przełknie pruski ambasador, który siedzi koło mnie – i wpadam w dobry humor przy opisie Grunwaldu. Prusak zresztą ani drgnął. Potem wszyscy wstają, król również, bierze pudełko z medalem, patent, a ja idę jednocześnie przed jego fotel. Wręcza mi to wszystko, po czym ściska moją prawicę tak długo i tak serdecznie, że niewątpliwie dłużej i serdeczniej niż poprzednio ambasadora i Kocha, po czym nakrywa moją rękę swoją drugą – i ma tak poczciwy wyraz twarzy, że miło patrzeć. Rozlegają się brawa, muzyka gra hymn szwedzki. Kłaniam się królowi, po czym mijając zatrzymuję się i kłaniam powtórnie przed Karolową Gustawową, czego nie zrobił Koch. Było to zauważone i dobrze przyjęte. Koniec! Wszyscy się rozchodzą i idziemy na obiad do Grand Hotelu, gdzie jest wielka sala recepcyjna. Zwróciło więc uwagę i zyskało powszechne uznanie pełne naturalnej elegancji i szacunku zachowanie autora Quo vadis? wobec królowej. Najważniejszym jednak wydarzeniem dni sztokholmskiego tryumfu Sienkiewicza stała się jego pamiętna mowa podczas wieczornego obiadu (a nie bezpośrednio po laudacji Wirsena, jak podaje relacja „Wędrowca” 1905, nr 52). Była to świetna mowa pod każdym względem. Mądra, zwarta, krótka (tylko kilka zdań), dobitna. 49 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Mówiona z pamięci niespieszną, płynną francuszczyzną, głosem głębokim, czystym, melodyjnie modulowanym (tak przecież wygłaszał Sienkiewicz swoje własne prelekcje, odczyty, przemówienia – o tym pisali tyle razy jego znajomi, przyjaciele, dziennikarze i nawet sam Prus w jednej z kronik). Przemawiał nie dłużej niż trzy, najwyżej cztery minuty, z takim opanowaniem, naturalną swobodą „bez najmniejszej tremy, bez żadnego wzruszenia jakby w Warszawie na zwykłym obiedzie”, a nie w wielkiej sali, wśród tłumu dostojników i obcych ludzi (wśród których znajdowały się może osoby mu niechętne czy nawet wrogo nastawione). Osób ze trzysta, króla nie ma, tylko książęta. Pierwszy toast ogólny na cześć laureatów mówi ks. Karol. Potem jakiś minister. Drugi toast de Wirsena na moją cześć. Odpowiadam zaraz mówką po francusku. Byłem w dobrym usposobieniu, więc szczerze powiadam, że mówiłem bez najmniejszej tremy, bez żadnego wzruszenia jakby w Warszawie na zwykłym obiedzie. Na koniec wszyscy się podnieśli – brawa jak zwykle i ciepły nastrój sali. Potem było zdrowie Kocha i jego odpowiedź po niemiecku – niesłychanie długa i dlatego bez wrażenia. Potem jeszcze dwaj panowie mówili w imieniu nieobecnych laureatów, ale były to oczywiście zbyteczne grzyby w barszczu. Obiad zakończył się około 8-ej (wieczorem). Oczywiście mnóstwo prezentacji; miałem przy obiedzie koło siebie dwie panie, siedziałem po prawej stronie od książąt. Jedną z nich oddzielony od ks. Karola. Obie były w wieku mocno podeszłym. Poznałem mnóstwo ludzi. Rosyjski poseł von Stahl ofiarował mi wszelkie możliwe usługi. Nie wypadało odpowiedzieć, że w tych czasach prędzej ja mógłbym oddać mu jaką usługę niż on mnie. Prusak [ambasador] sprytny, przyszedł i przedstawił się w ten sposób: »Jeden z trzech milionów pańskich wielbicieli i czytelników«. Przedstawił mi się także minister, czy eks-minister spraw zagranicznych, Douglas. Powiedziałem: »Ależ ja znam pańskie nazwisko z historii polskiej i z Pufendorfa«. Był widocznie bardzo z tego kontent i mówił, że generał Douglas z Potopu to jego praprapradziad. Mnóstwo i innych znajomości [...] Jutro obiad u króla w zamku. Tę relację epistolarną pisarza warto jednak zestawić i uzupełnić ze sprawozdaniem opublikowanym w znanym tygodniku „Kraj”. W ciekawej korespondencji pt. Uwieńczenie Polaka znajdujemy bowiem zarówno mówioną wersję wystąpienia, jak i szczegóły w liście do Marytki pominięte (Sztokholm, 13 grudnia 1905 r.). Oto fragment sprawozdania – tekst wygłoszonej (po francusku) mowy – przedstawia korespondent tegoż pisma. Bankiet tegoż wieczoru na cześć laureatów zgromadził wszystko, co Sztokholm posiadał z powag uczonych i literackich. Na toast, na jego cześć wzniesiony, Sienkiewicz odpowiedział po francusku w ten sens: 50 „O tę wysoką nagrodę, ustanowioną przez wielkiego i szlachetnego filantropa, ubiega się nie jedno plemię i nie jeden kraj, lecz świata całego narody, w osobie swych poetów, swych pisarzy. Dlatego też prześwietny areopag, który ją doręcza, wieńczy chwałą nie tylko poetę-pisarza, ale i naród, którego on jest synem. Zaświadczają oni, że ten naród uczestniczy w pracy wszechświatowej; stwierdzają, że ta praca jest owocna i że ma prawo do życia dla dobra ludzkości. Więc ten zaszczyt, drogi dla wszystkich, jakżeż drogi być musi dla syna Polski. Ogłoszono ją za umarłą, a oto dowód, że żyje; miano ją za zgnębioną, a oto działa; miano ją za podbitą, a oto dowód, że może zwyciężać. Komuż mimo woli nie przyjdą na myśl słowa Galileusza: „E pur Si muove!”, gdy wobec całego świata uznana została wartość pracy i siły twórczej Polski, gdy jej dzieło zasłużyło na uwieńczenie. Za tę chwałę – nie moją osobiście, bo ziemia polska jest płodna i nie brak w niej pisarzy, którzy mnie przewyższają – ale za tę chwałę dla pracy polskiej, dla polskiego ducha twórczego, ja, jako Polak, dziękuję gorąco i szczerze, wam panowie członkowie Akademii, najwyższym wyrazicielom nie tylko myśli, ale i uczuć wzniosłych i szlachetnych waszego narodu. Pozwólcie mi zakończyć słowami Horacego: „Princibus placuisse non ultima laus est” („Podobać się najpierwszym w narodzie niepoślednia to chwała”). Mowa ta wywarła głębokie wrażenie, spotęgowane jeszcze nieprzystojnym zachowaniem się kilku dygnitarzy niemieckich, którzy, będąc tu w misji dyplomatycznej jako rodacy Kocha, zaproszeni do uczty, w ten sposób zamanifestowali swoją niechęć do Polaka, lecz mocne przeciw sobie wywołali oburzenie wśród Szwedów i ostry przycinek jednego obecnego Rosjanina” (S. Pomian, „Kraj” XXIV, 1905, nr 49–50). A jednak o tym niepokojąco przykrym incydencie – „oburzającym” wybryku „nienawiści do Polaka” grupy niemieckich dyplomatów – Sienkiewicz w liście do Marytki z 10 grudnia nie wspomniał ani słowem. Może w ogóle go nie dostrzegł lub zlekceważył; możliwe też, że nie chciał po prostu martwić żony... List o wydarzeniach tego wielkiego dnia kończą informację o obiecanych żonie drobiazgach („zachowuję dla Ciebie wszystkie programy, schowałem nawet menu”), które stały się także małymi pamiątkami rodzinnymi (niestety niezachowanymi) sztokholmskich ceremonii i nadzieja, że po „jutrzejszym obiedzie u Króla na zamku”, a w następnych u Jensena i Wirsena może uda się pożegnać gościnnych gospodarzy. Pomógłby ponaglający do powrotu telegram z Krakowa. „Czy potrafię w środę wyruszyć, nie wiem, bo trzeba zostawić karty wielu ludziom. Ale depesza od Ciebie może pomoże...” Nie wiemy, czy Marytka zdążyła zrealizować fortel z telegramem, wiadomo natomiast, że Pan Henryk wyjechał ze Sztokholmu 14 grudnia, w czwartek, odbywszy cały przyjemny, lecz i nużący go, program oficjalno-towarzyski pozostałych dni , KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA w szwedzkiej stolicy (zrelacjonowany szczegółowo w jego listowym diariuszu). W poniedziałkowej korespondencji do żony (Sztokholm, 11 grudnia) pisze o finansowych aspektach swojej nagrody, podając dokładną kwotę i związanych z nią kłopotach, przede wszystkim zaś daje swój drugi minireportaż o uczcie u króla Jegomości. O pierwszej wręczono mi akredytywę do banku Rotszylda w Wiedniu na sumę w walucie austriackiej 181.696 koron i 38 halerzy = przeszło 90.000 guldenów. Jest imienna, więc nikt nie może podnieść. Miałem też już list z Krowodrzy (poste restante) z prośbą o wsparcie. Co się będzie działo! Strach pomyśleć i trzeba będzie koniecznie gdzieś się schować. Ale to kłopot późniejszy. Zapowiada też trasę powrotną o kilkaset kilometrów krótszą (omijającą Wiedeń dokąd być może wybierze się osobno w sprawie właściwego ulokowania nagrody) i „absolutnie bezpieczną” przez Berlin, Wrocław, Bogumin, bez obawy, że Prusacy mogą „zabronić przejazdu” laureatowi Nagrody Nobla. Wrócę tymczasem wprost do Krakowa via Berlin, Wrocław, Oderberg (powiedz Dużej Dzini: Bogumin). Poproszę kogokolwiek listownie w Wiedniu, żeby spytał, jaki procent daje bank Rotszylda – jeśli marny to pomyślimy, gdzie lepiej ulokować. O jak się cieszę, że to już prawie koniec, a przynajmniej koniec wielkich ceremonii. Pomyślałem sobie jednak, że nawet na krótko życie dworskie jest w gruncie rzeczy bajecznie czcze, jak te suflety, co to w środku nic nie ma. – Moją drogą powrotną się nie niepokój, bowiem jest absolutnie bezpieczna, a Prusakami także, bo zwłaszcza teraz przejazdu nie wzbronią. a kazał sobie przygotować inne powieści – i zwykłe komplementa. Po czym przychodzą książęta – co po wczorajszym obiedzie witają się jak znajomi. – Potem obiad. Zwykłe przepijanie: wstaję dwa razy odpowiadając (kieliszkiem, nie mową) Jegomości. Mów żadnych. Tylko chwilami rozmowa przez szwedzki stół ze staruszkiem. Szczęściem nie ma muzyki, inaczej byłbym nie słyszał. Stół tak urządzony: król naprzeciw, obok dwie damy. Wprost przed królem Gustaw Adolf, obok dwóch ambasadorów, którzy jako przedstawiciele monarchów mają miejsca wyższe. Za nimi ja z prawej, Koch z lewej, dalej dygnitarze miejscowi. Pani Koch wcale nie zaproszono – może dlatego, że to jest aktorka z małego teatru – zresztą, nie wiem dlaczego. Obiad dobry, wina, jak mówi Pasek, słuszne. Talerze po większej części nieładne, srebrne, tylko do deseru wspaniałe talerzyki ze starej szwedzkiej porcelany. Po obiedzie Jegomość bierze mnie pod rękę i wypytuje – zgadnij o kogo? – naturalnie o Marka. Czy ten Marek spodziewał się na przykład przed dwoma laty, że będzie się o niego wypytywał król szwedzki w Sztokholmie? Potem pyta o dzieci. Opisuję. Potem chodzimy długo po pokoju, a raczej sali przyległej do jadalni – i pokazuje stare francuskie porcelany z tłem niebieskim, porozwieszane po ścianach. »Takich, powiada, nigdzie już nie ma, ale ja mam, bo u nas nie było rewolucji«. Pyta co myślę o Karolu XII-ym. Powiadam: to był ostatni wiking – rycerz, ale nie mąż stanu. Po chwili zbliża się dama i mówi, że księżna Adolfowa chciałaby się rozmówić. Przychodzę, pyta o Marka i o dzieci, po czym: »czy pan zrozumiał co z wczorajszych długich dyskursów po szwedzku?« Odpowiadam: J'ai saisi trois mots: indigo, aluminium et Quo vadis. [Zrozumiałem trzy słowa: indygo, aluminium i Quo vadis]. Osoba jest młoda, wesoła, więc śmieje się całkiem szczerze. Potem (co mnie zdziwiło) rozmowa przechodzi z polskiej twórczości na Polskę. Wypytuje się o Polaków i ich charakter, a wreszcie patriotyzm. Wyrywa mi się – zresztą trochę umyślnie, że Polacy umieją wcale nieźle umierać za ojczyznę, ale nie w tym stopniu umieją dla niej żyć. Podobnie jak relacja z wczorajszych ceremonii i wieczornego bankietu również list o uczcie u króla „Jegomości” ma charakter jakby żywo, swobodnie (i z humorem) mówionego reportażu. Dostrzegamy tu jego kolokwialną lekkość, bezpośredniość, dźwiękową wyrazistość słowa, skrótami przytaczanych powiedzeń, replik, rozmów, dialogów – z foniczną sugestywnością utrwalonych scen, scenek, sytuacji. Zaczął żartobliwymi (z Bartka Zwycięzcy) autoparafrazami: „A ze Steinmetzem gadałaś? a sztandar zdobyłaś? a Nobla dostałaś?” przekazuje te wydarzenia ekspresją unaocznionych zbliżeń, pobudzających wyobraźnię i pamięć czytelnika sugestywnym oddziaływaniem czasu teraźniejszego. Jednak płynący szybko czas sztokholmski pełen intensywnych przeżyć, psychicznych napięć, męczących niekończących się stresujących ceremonii, oficjalnych obiadów, spotkań, narastającego znużenia owym życiem „bajecznie czczym”, którego Sienkiewicz (przywykły do nieustającej ciężkiej pracy twórczej w najtrudniejszych warunkach, ciągłych podróżach, a przy tym stale zajęty działalnością na rzecz osób „w potrzebie”) serdecznie nie znosił, dał o sobie znać nagłym zasłabnięciem bliskim omdlenia. Zdarzyło się to wieczorem 12 grudnia. Przebieg tego wtorku relacjonował Pan Henryk „Marytce”. Otóż wracam z obiadu u króla. Godzina dziesiąta. – Naprzód: zamek, jest istotnie wspaniały. W sieniach gwardziści jak dęby, na których Wołodyjowski np. poglądałby ogromnie łakomie. – W pierwszych pokojach dużo szambelanów i dam dworskich. Prezentacje. Po czym wchodzi Jegomość prowadząc pod rękę wnuczkę (następca z żoną jest za granicą) – a raczej nie wnuczkę tylko żonę wnuka, Gustawa Adolfa. Zbliża się, rozmawia kolejno. Przychodzi do mnie: mówi, że czytał Quo vadis?, Skończył się dzień trzeci. Był obiad w Klubie Artystycznym, urządzony przez Jensena, zapewne składkowy. A ponieważ rano było śniadanie u Hajdukiewicza również z licznymi Szwedami, które skończyło się o czwartej, przyszedłem więc koło 9-ej na ów obiad czy też kolację tak zmęczony, że myślałem bardzo serio, że zemdleję. Dopiero kieliszek portweinu postawił mnie na nogi i potem było mi zupełnie dobrze. Przemawiałem dwukrotnie w odpowiedzi na mowę Jensena i kilku in- ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 51 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA nych. Jensen mówił długo, po szwedzku, po polsku i po francusku – z ogromnym wzruszeniem i ze łzami, po czym był trzykrotny okrzyk. Wspaniale to robią, bo jednocześnie i z ogromną energią, tak że każdy z tych okrzyków brzmi jak salwa. Po wypiciu przeze mnie zdrowia Szwedek wstał jeden z akademików i wzniósł zdrowie twoje i dzieci – po czym znów nastąpiły salwy. Był to obiad z damami. Mówiłem dużo z panną Wester, hadzieńką, ale miłą. Tłumaczyła dużo moich rzeczy. Skończyło się o północy, a teraz piszę. Jutro mam wizyty, kilkanaście aforyzmów do wpisania w albumy, potem obiad w gronie akademików, ale mniej liczny, bo ich wszystkiego jest osiemnastu, a potem, to już we czwartek rano, w drogę! W Kopenhadze będę wieczorem i przenocuję, w dzień kupię kilka bagatelek, następnie bilet direkt do Krakowa. Dobiegły końca męczące dni sztokholmskiego tryumfu. Sienkiewicz 14 grudnia, w czwartek, wyjechał (z uczuciem pewnej ulgi) porannym „kurierem” (tak nazywano ówczesne „ekspresy”) z towarzyszącym mu Kozakiewiczem do Kopenhagi, skąd (po noclegu w tamtejszym Grand Hotelu) podróżowali jeszcze wspólnie, rozstając się zapewne w Berlinie (Pana Bronisława czekała daleka droga: do Paryża – prawie 1200 km). Do Krakowa (drogą znacznie krótszą, przez Wrocław, Bogunin) wrócił Noblista w sobotę 16 grudnia wieczorem. Skończyła się szesnastodniowa jedyna tego rodzaju, pod wieloma względami bodajże najważniejsza, najbardziej tryumfalna podróż jego życia. Podróż, jakiej nie doświadczył przed nim żaden z polskich pisarzy; na następną – po laur sztokholmski – wypadło poczekać do roku 1924 (niestety ciężko chory drugi nasz Noblista, autor Chłopów, nie mógł jej już osobiście odbyć). *** Podróż Sienkiewicza budząca tyle „dla Polski sympatii” była „zbyt ważna, aby jej zaniechać”. Stwierdził to pisarz w listach do Adama Krechowieckiego i Stanisława Osuchowskiego, napisanych zaraz po powrocie z Krakowa. I dobrze przysłużyła się Ojczyźnie. Na powrót od życia „bajecznie czczego” do trudnych realiów krajowej codzienności wystarczył Sienkiewiczowi tylko jeden dzień. Już w poniedziałek, 18 grudnia, wrócił do zwykłej aktywności. Przede wszystkim rozesłał jednocześnie do pięciu poczytnych dzienników swoją sławną mowę sztokholmską – wyekspediowana bowiem „nazajutrz” po wygłoszeniu (jeszcze ze Szwecji) widocznie do nich nie doszła. Pragnął więc, aby jego ważne wystąpienie odbiło się doniosłym echem w całej Ojczyźnie i służyło sprawie Polski. Pisał Sienkiewicz do redaktora „Gazety Lwowskiej” Adama Krechowieckiego (Kraków, 18 grudnia 1905 poniedziałek): 52 Posyłam Ci moje przemówienie, które wygłosiłem w Sztokholmie dziesiątego grudnia. Było ono wysłane zaraz nazajutrz w pięciu egzemplarzach do pięciu dzienników galicyjskich („Czas”, „Reforma”, „Gazeta Lwowska”, „Słowo Polskie” i „Gazeta Narodowa”), ale listy te nie wiem dlaczego, wcale nie doszły. Obecnie sam wysyłam już z Krakowa w ten sposób, że do Was, a tutejszym dziennikom dam jutro, tak aby wszędzie mogło być jednocześnie. Nie wiem nic, jaki jest wasz „Dziennik Polski” – więc, jeśli uważasz za stosowne, każ złożyć i prześlij mu odbitkę. Wróciłem ze Sztokholmu onegdaj wieczór i nie żałuję trudu, bo gościnność i sympatia dla Polski są tam większe niż gdziekolwiek. [...] *** Tak więc, dzięki pomyślnym kwerendom autor tego studium (zajmujący się od wielu lat problematyką Sienkiewiczowskiego Nobla) odkrył, uściślił, skorygował ważne, dotąd nieznane okoliczności „wyprawy do Szwecji”, wyjaśnił kwestie często błędnie ujmowane, dotyczące samej podróży. Definitywnie rozstrzygnął też, że swoją „mowę” sztokholmską wygłosił Sienkiewicz z wyjątkową swobodą z pamięci po francusku (nie po łacinie!), a jej tekst oralny zakończył cytacją z Horacego; „Princibus placuisse non ultima laus est” („Podobać się najpierwszym w narodzie niepoślednia to chwała”), którą jednak opuścił w wersji drukowanej (po powrocie do kraju) w prasie (powtarzanej następnie w różnych wydawnictwach) i obecnie uznawanej za tekst kanoniczny. Odkrył również, że to krótkie wystąpienie naszego Laureata próbowała zakłócić „wybuchem nienawiści do Polaka” (którego on może nie zauważył?) grupka pruskich dyplomatów (niezwłocznie uciszonych przez gospodarzy) fetujących wielki sukces swoich ziomków w 1905 r.; wszyscy, poza Sienkiewiczem, byli przecież Niemcami, a pokojowy Nobel otrzymała Austriaczka, „pacyfistka” baronowa Berta von Suttner. To na jej apel potępienie Anglii za wojnę burską autor Krzyżaków odpowiedział polemiczną odmową i propozycją, aby z równą energią występowała ona w obronie brutalnie prześladowanych Polaków w zaborze pruskim. Szkic o szwedzkiej peregrynacji Sienkiewicza (eksponuje także oryginalną interpretację jego korespondencji jako „reportażowego listu z podróży”) jest najpełniejszym opracowaniem tego zagadnienia. *** Pięknym pokłosiem sztokholmskiej podróży Sienkiewicza – często przeze mnie przypominanym, a tak mało jeszcze znanym – stał się również szlachetny gest ufundowania specjalnej nagrody naszego Noblisty za upowszechnianie literatury polskiej w Szwecji. KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Przytoczmy więc w całości list Henryka Sienkiewicza z 8 stycznia 1906 roku do Carla Dawida af Wirsena nagrodę tę ustanawiający. Pana, Drogi Mistrzu, o przyjęcie wyrazów mojego głębokiego szacunku i poważania. Henryk Sienkiewicz Szanowny Panie i Drogi Mistrzu, Już od dawna chciałem do Pana napisać, aby przesłać Panu me najlepsze życzenia z okazji Nowego Roku i aby podziękować Panu za wspaniałą gościnność oraz za sympatię, jaką mi Pan okazał. Jednocześnie chciałem przesłać Panu ten skromny dar, o którym mówiłem Panu w Sztokholmie. Ze względu na moją chorobę oraz liczne zajęcia związane ze sprawami mego kraju, które ogólnie rzecz biorąc, nie wiodą się najlepiej, nie mogłem wcześniej udać się do Wiednia, aby odebrać nagrodę Nobla. Właśnie wczoraj wróciłem z Wiednia, i wysyłam Panu sumę 5000 franków za pośrednictwem banku w Krakowie. Chciałbym, aby ta suma została spożytkowana na wydanie książki historycznej lub literackiej po szwedzku na temat historii lub literatury polskiej, czy to na szwedzkie tłumaczenie naszych wielkich poetów: Mickiewicza, Słowackiego lub Krasińskiego. Gdyby jednak wypełnienie tego życzenia okazało się niemożliwe – to proszę wydać jakiś utwór literacki według Pańskiego uznania. Gościnność, jakiej doznałem w Szwecji ze strony Jego Królewskiej Mości, Akademii oraz literatów szwedzkich zawsze będzie dla mnie najlepszym wspomnieniem życia. Szczególnie zachowam w pamięci moje bardzo żywe wspomnienia Pańskiej dobroci, za którą składam Panu gorące podziękowania. Przesyłam swoje najlepsze życzenia Panu, jak również Pani de Wirsen oraz Pańskiemu Synowi – i proszę PS. Pozwalam sobie przesłać Panu ilustrowane wydanie Quo vadis? w języku polskim; proszę przyjąć je jako dowód mojej wdzięczności. 8.1.1906 Kraków, Galicja, ul. Straszewskiego 25 *** Ufundowanie specjalnej nagrody na promowanie polskiej literatury w Szwecji – w niemałej przecież wysokości 5.000 franków z w ł a s n e g o funduszu (z otrzymanego przecież Nobla) – to gest piękny i tak znamienny dla charyzmatu szlachetnej d o b r o c z y n n o ś c i autora Quo vadis?. D o b r o c z y n n o ś c i , która opromienia właściwie całe dorosłe życie naszego Noblisty, a która należy obecnie do jego z a s ł u g całkowicie nieznanych, zapomnianych, częstokroć też świadomie p r z e m i l czanych. TYM BARDZIEJ WIĘC WARTO I TRZEBA O NICH PRZYPOMINAĆ. ZWŁASZCZA W 105 ROCZNICĘ NOBLOWSKIEGO TRYUMFU HENRYKA SIENKIEWICZA! Zbigniew Miszczak PARADOKSY SPORU O LEKTURY SIENKIEWICZA W SZKOLE 2007-2009 Częścią ważną, choć oczywiście nie jedyną, podstawy programowej kształcenia ogólnego dla szkół jest wykaz lektur. Właśnie on budzi największe zainteresowanie i wywołuje nawet dość gwałtowne polemiki szczególnie wtedy, gdy ulega zmianom. Dzieje się tak być może z powodów historycznych i politycznych. Bardziej chyba niż inne narody, które nigdy nie doświadczyły dramatu utraty niepodległości i nie były okrutnie niszczone przez totalitaryzmy, dziedziczymy po przodkach (np. romantykach) przekonanie, że literatura jest czymś więcej niźli tylko odwzorowaniem życia, sztuką słowa, źródłem przeżyć duchowych i rozrywki. Mamy świadomość, słusznie nabywaną w toku edukacji, rangi naszego piśmiennictwa jako świadectwa narodowego istnienia, jako wyrazu polskiej tożsamości i tradycji kulturowo-literackiej oraz wybitnej roli pisarzy – reprezentantów i rzeczników narodu przez wieki zagrożonego. ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 1. Dyskusję nad kanonem lektur przeprowadzono pierwszy raz w 1992 r. w związku z propozycją tzw. „minimum programowego”. Śród treści proponowanych dla ówczesnej „szkoły ponadpodstawowej” po haśle: „B. Prus – Lalka” pojawił się przedziwny zapis: „wybrana powieść historyczna B. Prusa lub H. Sienkiewicza”, tak jakby dorobek obu tych twórców w zakresie prozy historycznej był porównywalny. Więcej zastrzeżeń do dokumentu zgłosiła prof. Teresa Kostkiewiczowa. Swoją opinią ostrzegała, jak „niebezpieczny” może się okazać „minimalizm”: Nie pojawiają się wśród lektur obligatoryjnych [...] – wskazała przewodnicząca Olimpiady Literatury i Języka Polskiego – takie nazwiska, jak Mikołaj Rej, Piotr Skarga, Wojciech Bogusławski, Zygmunt Krasiński, Eliza Orzeszkowa, Henryk Sienkiewicz (tylko wymiennie z Prusem), Władysław Reymont, Maria Dąbrowska, nie pojawiają się takie utwory, jak: Ludzie bezdomni, choć jeden dramat 53 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Słowackiego, nowele pozytywistyczne [...]. Nie jest dla mnie wystarczające wyjaśnienie, że przecież zarówno Rej jak Sienkiewicz, Bogusławski czy Żeromski z Ludźmi bezdomnymi mogą pojawić się w jakimś programie przygotowanym na podstawie „Minimum”. Mogą, ale nie muszą. I może się tak zdarzyć, że twórcy tych programów nie wprowadzą do niego np. fragmentu Żywota człowieka poczciwego, Ludzi bezdomnych, Fantazego czy Nocy i dni. Dlatego uważam, że twórcy „Minimum” powinni zadbać o to, aby każdy uczeń kończący szkołę średnią rozumiał zdanie: „ojciec teatru polskiego”, wiedział, kto to są Judymowie i Siłaczki, kim był pan Zagłoba, co ewokują imiona Jan i Cecylia. Jest oczywiste, że nie chodzi tu o wypełnianie głów uczniowskich suchą erudycją, ale o wprowadzenie ich „w symboliczny świat wspólnoty kulturowej” i stworzenie im możliwości porozumiewania się na obszarach tego świata. Im owo poczucie wspólnoty będzie bardziej zakorzenione w przeszłości, tym będzie pełniejsze i bardziej autentyczne1. spolone z tradycją – tak narodową i literacką, jak edukacyjną [...]. Trzeba szukać rozwiązań pośrednich, takich, które by łączyły aspekty historycznoliterackie z egzystencjalnymi potrzebami uczniów”6. Gdy więc pod przewodnictwem prof. Krzysztofa Konarzewskiego została opracowana w 2005 r. kolejna Podstawa programowa kształcenia ogólnego, gdzie wszystkie treści zostały „nakazane i skonkretyzowane”, nawet przy nazwiskach poetów wypisano po dwa tytuły wierszy, redakcja „Polonistyki” powiedziała: nie. „Całość – ripostowała prof. Chrząstowska – składa się z przejrzyście rozpisanych struktur wiedzy – zawsze w porządku – od szczegółów – do pojęć ogólnych. Wszystko organizuje porządek historycznoliteracki”7. Projekt służyłby, według niej, nie uczniom, lecz komisjom egzaminacyjnym. Niektóre z postulowanych uzupełnień wprowadzono w tym samym roku do wersji poprawionej podstawy, gdzie zapisano też hasło: „H. Sienkiewicz – wybrana powieść historyczna”2. Ostatecznie jednak wycofano tę formułę, czego dowodzi tekst podstawy znowelizowanej w r. 1998 i przyjętej przez ministra Mirosława Handkego. Jakby w zamian rozwinięto analogiczne wskazanie dla gimnazjum: „H. Sienkiewicz, jedna z powieści historycznych, np. Krzyżacy, Potop, Quo vadis?”3. Warto dodać, że prof. Kostkiewiczowa, opiniując negatywnie konkurencyjny projekt pt. Edukacja polonistyczna, zlecony przez ministra Jerzego Wiatra, nie zaakceptowała praktyki eliminowania nazwisk wybitnych poetów, jak: Juliusz Słowacki, Cyprian Norwid, Zbigniew Herbert, na rzecz formuł ogólnych, np. „wybór poezji polskiej XIX wieku”: „Przyjmując założenia leżące u podstaw takich posunięć – interweniowała – można by w dziale »Treści« zostawić w ogóle tylko jedno zdanie: »Wybór literatury polskiej XIII – XX wieku«”4. Zwolenniczką otwartego i elastycznego kanonu lektur jest prof. Bożena Chrząstowska, współtwórczyni zmian programowych lat 90. Autorka licznych podręczników i programów nauczania języka polskiego od 17 lat przekonuje: „Podstawowym założeniem reformy jest idea demokratyzacji szkoły i konieczność jej decentralizacji”5. Dlatego podmiotem działań winien stać się uczeń, zdobywający w szkole nie wiedzę historycznoliteracką, encyklopedyczną, lecz umiejętności czytelnicze i językowe. Zgodnie z jego zainteresowaniami i oczekiwaniami nauczyciel dobierałby lektury. Brak powszechnej aprobaty tej koncepcji i trudności realizacyjne skłoniły reformatorkę do pójścia na kompromis: „[...] całkowite odejście od historii literatury czy choćby chronologicznego układu materiału w liceum nie jest [...] u nas możliwe – konstatuje redaktor »Polonistyki« – społeczeństwo polskie jest bardzo silnie ze- 2. Istne gromy spadły na Ministra Edukacji Narodowej Romana Giertycha za to, że ośmielił się wprowadzić w 2007 r. „nową listę lektur”. „Inspiratorzy założeń reformy programowej” oprotestowali jego zarządzenie pismem do Prezesa Rady Ministrów Jarosława Kaczyńskiego. List podpisało ośmioro naukowców z Poznania, Opola, Krakowa, Wrocławia, Lublina, Łodzi. Przypomnijmy, że z wykazu znikły m. in. utwory Gombrowicza; na liście pojawiły się natomiast w większej liczbie powieści Sienkiewicza: W pustyni i w puszczy dla szkoły podstawowej, Krzyżacy dla gimnazjum, Potop i Quo vadis? dla liceum. Mimo że następca Ryszard Legutko przywrócił Gombrowicza do kanonu, rozszerzona lista lektur nadal budziła niechęć. Protestowali przeciwko niej nauczyciele poloniści z Łomży, Stowarzyszenie Nauczycieli Polonistów, Polska Izba Książki. Wszystkie protesty drukowała „Polonistyka”8. Rozporządzenie zostało wkrótce uchylone przez nową minister. Pomińmy epitety9, jakie słano pod adresem Giertycha, a zastanówmy się, czy spór sprowokowany jego decyzjami lekturowymi okazał się potrzebny. Andrzej Skrendo, historyk i teoretyk literatury, uważa, że takie dyskusje wbrew pozorom zacieśniają więzi wspólnotowe i kierują uwagę na wspólne wartości: „Jeśli istnieje jakaś batalia o kanon, w której warto brać udział, to przede wszystkim batalia o lekturę dzieł kanonicznych w szkole (i na uniwersytecie). To szkoła zapewnia ciągłość komunikacji i podtrzymuje stabilność jej fundamentów, ale żeby mogła zapewnić tę ciągłość, musi być otwarta na nieciągłość, którą wprowadza nowa, niestandardowa, samodzielna lektura”10. W reakcji na postanowienia Giertychowskie redakcja „Polonistyki” poświęciła jeden z numerów czasopisma ciekawej dyskusji nad istnieniem, sposobami pojmowania i funkcjonowaniem kanonu 54 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA współcześnie, „kiedy w obrębie homogenicznych dotychczas zbiorowości widać wyraźnie tendencje do kreowania kanonów indywidualnych, dostrzega się wpływy globalizacji oraz unifikującą rolę ponadnarodowych wzorców, transmitowanych zwłaszcza przez kulturę popularną”11. Gorąca polemika na temat lektur odnowiła właściwie „odwieczny” spór o Sienkiewicza, dowiodła, że pisarz ten ciągle budzi emocje, a więc nie został skazany na zapomnienie czy obojętność czytelników. Cała niechęć do ministerialnego decydenta skrupiła się na twórcy Trylogii. Specjaliści od kształcenia literackiego nie poprzestali na wyrażeniu zdziwienia „długim trwaniem” utworów noblisty w polskich szkołach, tłumaczyli jeszcze, dlaczego są one reliktami przeszłości, jednak z propozycją ich wycofania nie wystąpili, bo doszli do wniosku: „można czytać, ale...”. I tak: Piotr Kołodziej, doktorant i nauczyciel języka polskiego z Krakowa, ogłosił „triumf »łatwej urody«” na wieść o usunięciu z zestawu Zbrodni i kary, „by zrobić miejsce dla tekstów proponujących ułatwioną, często uproszczoną do czarno-białego schematu, wizję świata. Przed taką właśnie gloryfikacją »łatwej urody«, utrzymującą człowieka w infantylizmie, przestrzegał Witold Gombrowicz w Dzienniku. Nawiasem mówiąc, autor Ferdydurke Sienkiewiczowi przeciwstawiał właśnie Dostojewskiego”12 – kończy wywód admirator rosyjskiego pisarza; dr hab. Zofia Agnieszka Kłakówna, pracownik naukowy dawnej Akademii Pedagogicznej w Krakowie, dostrzegła niebezpieczeństwo wyboru powieści o Stasiu i Nel: „Nie wiadomo – zastanawiała się – dlaczego przy doborze lektur takich, jak W pustyni i w puszczy, nie myśli się o ideologicznym, kolonialnym nacechowaniu tego utworu [...]. Tę powieść warto czytać w sprzyjających warunkach, ale wymaga ona szczególnie przemyślanej obudowy kontekstualnej i nie można jej przyjmować z dobrodziejstwem inwentarza, ponieważ »od zawsze« figurowała w spisach lektur”; dr Krzysztof Biedrzycki z UJ oponował po wpisaniu na listę epopei chrześcijańskiej, pisząc: „Wprowadzona została druga powieść Henryka Sienkiewicza – Quo vadis? oprócz Potopu. To nadreprezentacja niczym nie uzasadniona (ponadto w gimnazjum są Krzyżacy)”; dr Stanisław Bortnowski, również reprezentant ośrodka krakowskiego, skupił uwagę na nieprzystawalności historycznych wzorców osobowych do aktualnej sytuacji międzynarodowej: „Nasycenie podstawy programowej Sienkiewiczem – głosił – przypomina naiwne artykuły socjalistycznych propagandzistów, iż »Trylogia« to lek na chuligaństwo. Kmicic nikogo z młodych, otwartych na Europę, dziś nie porwie. Patriotyzm bohaterów Sienkiewiczowskich wydaje się w chwili bieżącej anachroniczny i utrwalający stereotypy narodowe, zaś kształt jego powieści daleko odbiega od wyżyn ambitnej literatury. Nie znaczy to, aby Sienkiewicza rugować z pro ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. gramów, musi on w nich być obecny, ale w umiarze. Obraz Afryki w W pustyni i w puszczy chociażby w kontekście reportaży Kapuścińskiego urąga przyzwoitości w ocenie trzeciego świata, zaś Staś jako biały bohater zabijający niedobrego Araba tylko podsyca nienawiści rasowe”13. 3. Obecnie przetacza się przez media kolejna fala krytyki, tym razem wymierzona w propozycje zmian opracowanych przez MEN pod kierunkiem Katarzyny Hall. W kwietniu 2008 r., zanim projekt nowej podstawy (w tym listy lektur) trafił do konsultacji, „Dziennik” doniósł, że „Hall wykreśla klasyków” (np. Żeromskiego z gimnazjum, Sienkiewicza z liceum) i zezwala na omawianie lektur we fragmentach, by położyć kres fikcji czytania całych utworów przez młodzież, co zostało uznane w środowiskach nauczycielskich za wyrażenie zgody na spadek czytelnictwa. Prof. Marcin Król, historyk idei, tak komentował propozycje ministerstwa: „Pomysł, by lektury czytane były we fragmentach, jest skandaliczny. U autorów listy jest wyraźna skłonność połebkowa. Niewątpliwie znacznie lepiej jedną książkę przeczytać dokładnie niż wiele po łebkach”. O niebezpieczeństwie bazowania na urywkach mówił też prof. Jerzy Jarzębski: „Fragmentaryczność, na którą stawia resort, grozi tym, że uczniowie nie będą w stanie dostrzec istoty przekazu książek”14. Inaczej zareagowała dr hab. Agnieszka Kłakówna, współautorka cyklu nowatorskich podręczników języka polskiego To lubię!. Na łamach „Gazety Wyborczej” oznajmiła, iż lista lektur uległa wydłużeniu, co przy niewystarczającej liczbie godzin do dyspozycji polonisty uczyni czytanie „polką galopką”15. Zaniepokojeni publiczną dyskusją naukowcy z Komisji Edukacji Szkolnej i Akademickiej Komitetu Nauk o Literaturze PAN wystosowali do pani minister list otwarty (9 maja 2008), w którym radzili, by „kanon licealnych lektur obowiązkowych” „zawęzić do niezbędnego minimum” (4-5 pozycji), dając tym samym nauczycielom i uczniom prawo wyboru innych tekstów. „W szkole najważniejszy jest nie program, egzamin czy spis lektur – tłumaczyli dydaktycy i literaturoznawcy – lecz uczeń, którego należy wyposażyć w stosowne umiejętności i niezbędne kompetencje, szanując jego indywidualność, upodobania i fascynacje. Warto otworzyć kanon lektur tak, by młodzi ludzie mogli dopisać do niego teksty dla siebie ważne: Andrzeja Sapkowskiego, a może Jane Austin? Utwory, które sprzyjać będą rozmowie nie tylko o literaturze”16. Liberalizacji kształcenia humanistycznego miałoby też służyć, prócz zapewnienia wolności wyboru utworów, usankcjonowanie zastępowalności dzieł literackich obrazowymi ekwiwalentami, a więc sztukami teatralnymi i filmami: „Niech nauczyciel – radzili członkowie Komisji – biorąc pod uwagę zdolno- 55 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA ści i zainteresowania klasy (a także możliwości szkolnej biblioteki) sam decyduje, którą z wielkich powieści realistycznych powinni znać jego uczniowie i w jakiej postaci – spektaklu, filmu Wajdy czy tekstu Wyspiańskiego – przedstawić uczniom Wesele”. Gdyby reforma spełniła oczekiwania, wreszcie ustałyby kłótnie o szkolny kanon z udziałem polityków: „Zastąpienie obligatoryjnych zapisów możliwością wyboru pozwoliłoby poszerzyć spis lektur zalecanych i rozstrzygałoby niekończące się kontrowersje”17 – argumentowali słuszność swego stanowiska pracownicy Akademii. Odzew nauczycieli na list profesorów zarysowała „Rzeczpospolita”: „Poloniści nie wyobrażają sobie, jak może zabraknąć dyktowania w szkole kanonu lektur, który wszyscy uczniowie muszą znać. A do nich zaliczają np. Pana Tadeusza Adama Mickiewicza czy Lalkę Bolesława Prusa”18. Wobec rewolucyjnej koncepcji zdystansowała się również Maria Gudro, wiceprzewodnicząca Stowarzyszenia Nauczycieli Polonistów: „Mogłoby się zdarzyć, że uczniowie w ogóle nie czytaliby lektur. Ostatni egzamin gimnazjalny [w 2008 r. – Z.M.] pokazał, że są poloniści, którzy już odkładają przerabianie obowiązkowych tytułów”19. Pomysł zaakceptowali natomiast: prof. Sławomir Jacek Żurek, kierujący ministerialnym zespołem ekspertów, oraz prof. Bożena Chrząstowska, która stwierdziła, że nie dobór lektur (a na nich skupiają się debaty o zmianach w nauczaniu), lecz przeżycia, doświadczenia tudzież umiejętności wynoszone przez uczniów ze szkoły świadczą o skuteczności reform. Za przykład podała Maltę, gdzie „nauczyciel języka ojczystego sam dobiera sobie lekturę”, oraz Anglię, gdzie szkołom wskazano tylko Szekspira20. Proponowany dokument oświatowy (zatwierdzenie 23 grudnia 2008 r.) zdecydowanie skrytykowała, odnosząc doń takie określenia jak: „ciasny pragmatyzm”, „koncert życzeń”, „worek bez dna”, „skansen edukacyjny”, „nowa lista wymagań”21. 4. Zgodnie z procedurą ustawową obowiązuje więc od 30 stycznia 2009 r. „Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 23 grudnia 2008 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół” (rozporządzenie zostało opublikowane w „Dzienniku Ustaw” z dnia 15 stycznia 2009 r. Nr 4, poz. 17). Załącznik nr 4 do aktu stanowi „Podstawa programowa kształcenia ogólnego dla gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych, których ukończenie umożliwia uzyskanie świadectwa dojrzałości po zdaniu egzaminu maturalnego”22. Wyznaczono tu minima czytelnicze, które obligują do poznania na III etapie edukacyjnym „nie mniej niż 5 pozycji książkowych w roku szkolnym” (czyli 56 15 w trzech klasach gimnazjum) oraz na IV etapie edukacyjnym „nie mniej niż 13 pozycji książkowych odpowiednio w trzyletnim bądź czteroletnim okresie nauczania”; poza tym nauczyciel ma wybrać „teksty o mniejszej objętości”, przy czym nie może pominąć „autorów i utworów oznaczonych gwiazdką” – dla gimnazjum są to: *Jan Kochanowski – wybrane fraszki, Treny (V, VII, VIII), *Ignacy Krasicki – wybrane bajki, Aleksander Fredro – *Zemsta, Adam Mickiewicz – *Dziady cz. II, *Henryk Sienkiewicz – wybrana powieść historyczna (Quo vadis?, Krzyżacy lub Potop); z kolei dla szkół ponadgimnazjalnych: *Bogurodzica, *Jan Kochanowski – wybrane pieśni, treny (inne niż w gimnazjum) i psalm, Adam Mickiewicz – *Dziadów część III, *Pan Tadeusz, Bolesław Prus – *Lalka, Stanisław Wyspiański – *Wesele, *Bruno Schulz – wybrane opowiadanie, Witold Gombrowicz – *Ferdydurke. Wykaz tekstów kultury wskazanych nauczycielom liceów i techników nie objął żadnego utworu Sienkiewicza. Na liście są Reymont, Miłosz, Szymborska – pierwszego polskiego noblisty nie ma. Nowa podstawa nie różni się pod tym względem od swej poprzedniczki z r. 1998. Redukuje ona również liczbę lektur Sienkiewiczowskich w toku całej edukacji do dwu tekstów: W pustyni i w puszczy dla szkół podstawowych oraz jednej wybranej powieści historycznej dla gimnazjów. Cięcia te i przesunięcia czynią pustki na osi czasu rozwoju historycznoliterackiego, jaką starano się jednak zachować w doborze lektur, będą więc szkodzić procesowi edukacyjnemu dzieci i młodzieży, utrudnią rozumienie literatury polskiej, np. Gombrowiczowskich Ferdydurke i Dziennika, które są eksponowane w „Podstawie”, doprowadzą do deprecjacji twórczości Sienkiewicza w świadomości maturzysty. Czy w zestawie lekturowym A.D. 2009 było przewidywane miejsce dla Sienkiewicza? – Paradoksalnie i tak, i nie, co wykazał prof. Zenon Uryga, porównując trzy dokumenty: projekt rozporządzenia w sprawie nowej podstawy programowej, mającej obowiązywać od roku szkolnego 2009/2010 (dostępny w Internecie na stronach MEN, 19 IX 2008), rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 29 sierpnia 2008 r. i komunikat Dyrektora CKE w sprawie listy lektur na egzamin maturalny od maja 2009 r. Dokument pierwszy nie wymienia Sienkiewicza; drugi – podaje następujący zapis: „H. Sienkiewicz, wybrana powieść [lektura przykładowa: Quo vadis?, Potop]; trzeci – wylicza tylko Potop23. Odnośnie do kategorii „lektura przykładowa” pracownik Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie mówi, że „zupełnie obca tradycji dydaktycznej”, „owocuje dodatkowym poszerzeniem listy i zakłóca obraz wymagań”24. Współtwórcy reformy i metodycy traktują Noblistę z 1905 r. konsekwentnie: nieufnie i podejrzliwie; KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA widzą w nim pisarza anachronicznego; uważają, że jego dzieła są archaiczne i nie cieszą się powodzeniem u dzieci i młodzieży; opinię o powieści W pustyni i w puszczy „ciągle czytanej w szkole” opatrują wykrzyknikiem; jeśli zaś dopuszczają czytanie Sienkiewicza, to na zasadzie „przymknięcia oka”, z adnotacją; „utwory tego autora już tylko jako dziedzictwo tradycji”25. Tkwi jednak w wypowiedziach dydaktyków, zastanawiających się nad zasadnością obecności Sienkiewicza na lekcjach języka ojczystego, sprzeczność wartościowania i rozumowania. Kiedy Bożena Chrząstowska dokonuje przewartościowania „polskiej robinsonady”, wykazuje dużą popularność tej książki: „Szczególnie ta ostatnia powieść, traktowana jak arcydzieło, o czym mówią najliczniejsze przekłady – 99 wydań zagranicznych, w 14 językach świata (w II poł. XX w.), dziś już nie ma szans na lekturę kanoniczną, skoro dzieci czytają ją niechętnie, a krąg wartości jest wąski i nie koresponduje ze współczesnym widzeniem Afryki i innych kultur, czego uczą reportaże Ryszarda Kapuścińskiego”26. – Czy od XX wieku nie upłynęło dopiero 9 lat? Czy uczniowie nie poszli do kin, by oglądać film Gavina Hooda z r. 2001? Czy dalej nie mogą oglądać obu ekranizacji – również tej z 1973 r. Władysława Ślesickiego – w swoich szkołach? Będzie to całkiem zgodne z apelem pracowników naukowych. Z kolei dr Krzysztof Koc próbuje zestawić obraz Afryki autora Hebanu z innym odpowiednikiem w polskiej literaturze. I nie znajduje żadnego poza powieścią Sienkiewicza. Wówczas nie tylko kieruje uwagę na jej zalety artystyczne, ale i tropi ślady niegdysiejszej ideologii: „tkwiące w Polaku i Europejczyku uprzedzenia, schematy czy poczucie cywilizacyjnej misji”. Interpretując tekst, powiada, że twórcę fascynuje „zarówno piękno, jak i dzikość afrykańskiej przyrody”, że „jego” Afryka „okazuje się kontynentem kontrastów”, że „właśnie w opisach małości człowieka wobec natury daje o sobie znać kunszt pisarski Sienkiewicza”, że na refleksję zasługuje „obraz ludzi sportretowanych w powieści”...27. – Warto zatem zachęcać najmłodszych do czytania W pustyni i w puszczy, równie jak do innych stosownych lektur, bo większość dzieci z natury raczej nie chce czytać. 5. Trudno przewidzieć, jakiej ewolucji ulegnie kanon lektur licealnych w najbliższym czasie. Tendencje reformatorskie są takie, by kanon zredukować. Jeśli na początku 2008 r. wypowiadano się niejednomyślnie, czy ma to być nie więcej niż „15 dużych objętościowo lektur” (Z. A. Kłakówna), czy maksymalnie „12 pozycji lektur obligatoryjnych” (B. Chrząstowska), to po liście członków KNoL-u liczba ta spadła do „4-5 pozycji” – tytułów jednak nie podano28. Nadto kanon miałby być „»kadencyjny«, tzn. weryfikowany co pięć lat” – by powtórzyć za prof. ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. Chrząstowską: „Zmienia się kulturowa »kohorta«, zmiany wymagają także lektury”29. A więc kanon pod specjalnym nadzorem. Złożony z dzieł dawnych czy współczesnych, czy jednych i drugich po połowie? Czasem z Panem Tadeuszem i Dziadów częścią III, czasem bez nich? – tego dotąd nie ośmielono się wprost napisać. Ale że bez Sienkiewicza, to nietrudno przewidzieć. A może przetestować likwidację kanonu? – przykład Malty działa zachęcająco. Zapał studzi niezdecydowanie samych zwolenników eksperymentu, np. prof. Janusz Sławiński przyznaje: „obecnie odchodzę od swego dawniejszego poglądu i uważam, że nauczaniu szkolnemu potrzebna jest odgórnie zadecydowana lista utworów z literatury ojczystej i europejskiej, raczej niezbyt obszerna”30. Jeśli jednak prawdą jest, iż „kształt listy lektur” wyznacza „horyzonty kształcenia”31 (Z. Uryga), to czy owe „horyzonty” zmaleją lub, co gorsza, znikną wraz z zawężeniem lub amorfizmem kanonu albo całkowitym jego zniwelowaniem?! Czy okrojony kanon rzeczywiście zachęciłby uczniów i nauczycieli do omawiania na lekcjach lektur własnych i zaowocował generalnie wzrostem czytelnictwa? Na pewno nie zdopinguje kogoś, kto otwarcie deklaruje: „Nie lubię książek; każda lektura, każda książka są nudne; czytanie do szczęścia nie jest mi potrzebne”32. By dotrzeć do rzeczy świeżo wydanej, trzeba by wpierw nabyć ją w księgarni – nie wszystkich będzie na to stać. Nie ma gwarancji, że cała klasa zechce czytać romans proponowany przez koleżankę X czy kryminał pociągający kolegę Y – gusty bowiem są różne, a i kierunki studiów wybieranych przez młodzież rozbieżne. Wskazanie wartościowej książki wymaga oczytania; przypadkowy dobór zmieni czytanie w „polkę samowolkę”. Nawet do prezentacji maturalnych uczniowie częściej włączają lektury kanoniczne niż własne. To, że recepcja literatury ustaje, jest znakiem XXI wieku, skutkiem eskalacji techniki; Internet i komputer określają dziś sposoby uczenia się z pominięciem bibliotek: „Młodzi ludzie odrzucają wszystko, co wymaga systematyczności i dłuższej pracy, skupienia i głębszej refleksji. Książek nie czytają, ale się z nimi »zapoznają«, nie przeżywają literackich przygód, ale szukają informacji, by zdać egzamin lub nadążyć za modą”33. Może więc rację ma polonistka najlepszego liceum w Polsce, która podejmuje walkę z „kryzysem lektury” szkolną metodą: „Opowiadam uczniom, na co się natkną, czytając lekturę, a potem robię sprawdzian”34. Co na to licealiści? „Mimo charakterystycznej dla globalizacji świata względności wartości, prowadzone u schyłku lat 90. badania H[anny] ŚwidyZiemby [prof. socjologii i pedagogiki UW – Z.M.] pokazują, że ponad 84% maturzystów akceptuje istnienie kanonu”. Aprobata ze strony zdecydowanej większości uczniów „koreluje dodatnio z [ich] ciekawością świata czy też pozytywnym wartościowa- 57 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA niem procesu pogłębiania życia wewnętrznego. Jednakże sama akceptacja nie oznacza automatycznej interioryzacji wszystkich (czy nawet większości) lektur znajdujących się na liście szkolnej”35. Takie zachowanie uznać należy za całkiem normalne, za zdrowy przejaw chęci dokonywania wyboru: czytam lektury, aby wskazać te, które najbardziej mi się podobały. Późniejsza ankieta, jaką przeprowadził wśród maturzystów dr Jerzy Kaniewski na początku września 2004 r., potwierdziła wcześniejsze dane – „aż 84,9% badanych opowiedziało się za istnieniem kanonu lekturowego w szkole średniej”. Rozwaga i odpowiedzialność uczniów stojących u progu dorosłości została potwierdzona tym, że „w wykreślaniu konkretnych pozycji [...] okazali się wstrzemięźliwi (przeciętna liczba nie przekroczyła 15% podanych w spisie lektur tytułów)”36. Wyszło na jaw, iż to nauczyciele są prędzej skłonni skreślać lektury z listy lub ograniczać czytanie dłuższych dzieł do fragmentów, np. Pana Tadeusza, Potopu, Lalki, Chłopów. Niechciane przez polonistów książki znalazły się ku zaskoczeniu ankietera na liście preferencji uczniowskich, np. „Cierpienia młodego Wertera ponad 27% maturzystów uznało za tekst dla siebie ważny, a dla ponad 19% odkryciem był Potop Sienkiewicza. Podobnie dość wysokie miejsce zajmują Nad Niemnem oraz Chłopi (niemal po 10% wskazań)”. Komentarz badacza do tej sytuacji znamionuje słuszne zdziwienie: „[...] zastanawiać musi łatwość, z jaką poloniści licealni wykreślają pozycje tradycyjnie już wchodzące w skład kanonu szkoły średniej”37. Trafnie zarazem brzmi wskazówka metodyczna, przejęta od nauczycieli gimnazjum: „[...] niespieszna lektura mądrze obudowanych kontekstowo arcydzieł (lub ich fragmentów) sprawdza się i [...] mimo dużej często »odległości kulturowej« – potrafią one zrozumiale przemówić do młodego czytelnika”38. Trzeba wobec powyższego dać szanse młodzieży na lekcjach języka ojczystego poznania klasyki literatury, w większym zakresie literatury polskiej, w mniejszym – obcej. Czy to zdanie podzielają nauczyciele, trudno orzec, bo oni milczą, mimo dwukrotnego zaproszenia „Polonistyki” do dyskutowania, rozprawiania. I dziwi się pani redaktor, dlaczego? I wnioskuje: „Nikt nie pisze, nie polemizuje, nie szuka rozwiązań. Jest głucho, by nie powiedzieć – źle”39. Propozycję klucza ułożenia kanonu zgłosił na progu transformacji ustrojowej dr Tadeusz Patrzałek. Posiłkował się wynikami badań nad „możliwością stworzenia europejskiego kanonu lektur szkolnych”, badań, jakie zorganizowało Stowarzyszenie Literatury Europejskiej przy wsparciu Wspólnoty Europejskiej, Rady Europy, „Erasmusa” i innych instytucji. A wyniki te mówią same za siebie: 1. „we wszystkich krajach »preferuje się klasyków«”40; 2. w odpowiedziach na pytania otwarte prawie wcale 58 nie wystąpiły nazwiska polskich pisarzy; 3. nawet spośród 20 podpowiadanych polskich nazwisk Belgowie, Duńczycy, Portugalczycy i Włosi (co zastanawia ze względu choćby na popularność Quo vadis? w Italii) nie wskazali żadnego; 4. najlepiej znają polską literaturę Francuzi; 5. „Właściwie są dwaj polscy autorzy, którzy jakoś liczą się w tym europejskim rankingu – Sienkiewicz i Miłosz. Dalej są jeszcze Mickiewicz i Gombrowicz. Inne nazwiska – Reymont, Krasiński, Żeromski – pojawiają się epizodycznie. A skąd u Francuzów, a także u Irlandczyków, pojawia się Pasek?” – stawia retoryczne pytanie dr Patrzałek i radzi, byśmy, ustalając treści nauczania, „dowartościowali w programach szkolnych tych naszych autorów, którzy mają szansę znaleźć się w kanonie europejskim”41. Obcokrajowcy nie muszą mieć inklinacji do polskiej literatury – to oczywiste, wszak nie im powierzono troskę o dziedzictwo kultury narodu nad Wisłą. Próbę wzniecenia zamiłowania do narodowej klasyki w polskich dzieciach i młodzieży powinni stale podejmować reformatorzy szkolnictwa i nauczyciele – to po prostu ich obowiązek. 6. Tymczasem dwie siły mocują się: jedna liberalna – napiera z hasłem wolności dla polonistów i uczniów, druga konserwatywna – broni barykady resztek wiedzy, wymagań, lektur reprezentatywnych dla epok... Ośrodek ministerialny w Warszawie kontra środowiska uniwersyteckie rozsiane po kraju z głównodowodzącym Poznaniem. Obie strony różni także stosunek do nowej matury, jaką od 2005 r. zdają absolwenci liceów. Część pisemna egzaminu zewnętrznego obejmuje poza testem na rozumienie czytanego tekstu pozornie proste dla abiturientów zadanie, tzn. interpretację i analizę fragmentu utworu literackiego. (Jak powiedziała Maria Janion – „analizowanie literatury to najtrudniejszy zawód świata”42.) Tematy w pierwszym roku stosowania standardów wymagań egzaminacyjnych sprawdzały umiejętność odczytania m. in. wyjątków Trylogii: „Jaki obraz Polaków XVII wieku wyłania się z Potopu H. Sienkiewicza? Punktem wyjścia swoich rozważań uczyń wnioski z analizy danych fragmentów powieści. Zwróć uwagę na ich znaczenie dla całości utworu” (matura 2005, poziom podstawowy). Kolejne lata nie przyniosły tematów Sienkiewiczowskich na właściwym egzaminie, jedynie na tzw. maturze próbnej: - „Dwa obrazy wojny – dwa sposoby mówienia o niej. Dokonaj analizy porównawczej poniższych fragmentów Potopu Henryka Sienkiewicza i Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego” (próbny egzamin maturalny, poziom rozszerzony, 2006); - „Śmierć żołnierza. Na podstawie analizy i interpretacji podanych fragmentów [Ogniem i mieczem H. Sienkiewicza oraz Roz KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA dziobią nas kruki, wrony... S. Żeromskiego] przedstaw i porównaj kreacje bohaterów. Zwróć uwagę na kontekst historyczno-literacki i styl narracji” (próbny egzamin maturalny z „Gazetą Wyborczą” i Operonem, poziom rozszerzony, 2007). Prace są sprawdzane według odgórnie ułożonego klucza odpowiedzi. Budzi on najwięcej kontrowersji, bo ogranicza samodzielność myślenia i refleksji maturzystów, tłumi ich inwencję, nie pozwala im na oryginalność. Zdający, pełni obaw, czy nie odbiegają od schematu, piszą „pod klucz”, którego próbują się domyślić. Obecna matura jest, wg prof. Chrząstowskiej, zaprzeczeniem podstawy programowej, za co winę ponoszą władze egzaminacyjne: „Najbardziej niezgodne były działania CKE na różnych płaszczyznach – czy to w kwestii »klucza« interpretacji, czy wyznaczania obligatoryjnych lektur w Informatorach, czy w budowaniu tematów, które wymagały historycznoliterackich uwarunkowań, choć nic w podstawie programowej nie uprawniało do żądania takiej wiedzy – poza kontekstem historycznoliterackim, którego stosowanie w interpretacji jest ważną umiejętnością”43. Dodajmy, że „wyznaczanie lektur” przebiega, zdaniem pani profesor, „niezależnie od ich statusu w podstawie programowej”44. Władze oświatowe jednak uznają wyszczególnienie tytułów lektur ze względu na aktualną formę matury zewnętrznej za nieodzowną konkretyzację zapisów w podstawie programowej, znowelizowanej w 1998 roku45. Spór o lektury przedłuża się. Czy nie osłabia w społeczeństwie (a najbardziej w środowiskach szkolnych) potrzeby czytania dzieł literackich, skoro wartość wielu z tych utworów – nawet najwybitniejszych osiągnięć polskiej prozy, której autorzy byli uhonorowani Nagrodą Nobla lub kandydowali do niej – jest poddawana relatywizacji lub nawet negowana? Czy spór ten nie wzmacnia ogólnej tendencji do nieczytania? „W 2006 r. połowa Polaków nie sięgnęła po żadną książkę, choćby kucharską czy poradnik majsterkowicza. Od 1990 r. zlikwidowano w Polsce co dziesiątą bibliotekę i 80% punktów bibliotecznych46. Trzynastolatkowie napisali tegoroczny sprawdzian po szóstej klasie nieortograficznie i fonetycznie, bez respektowania zasad składniowointerpunkcyjnych; gimnazjaliści nie potrafili stworzyć dłuższego wypracowania w określonej formie, bo popadli w rutynę rozwiązywania zadań testowych; dla maturzystów (przeciętny abiturient ma ubogie słownictwo, „niewrażliwość” stylistyczną, luki w wiedzy literackiej) porównanie Telimeny i Zosi okazało się „jednak trudne”, a nie „żenująco łatwe”, jak sądzili na gorąco poloniści krakowscy47. Czytanie literatury pięknej staje się u nas sztuką zanikającą. ____________________________ 1 T. Kostkiewiczowa, Niebezpieczny minimalizm, „Polonistyka” 1992, nr 9, s. 508. 2 Podstawa programowa z języka polskiego (projekt – wersja III, poprawiona). Materiał roboczy 17 IX 1992, „Polonistyka” 1992, nr 9, s. 541. ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 3 Podstawa programowa języka polskiego (1995, znowelizowana w 1998), „Polonistyka”, dodatek specjalny Reformowanie, 1998, nr 5, s. 28, 34. 4 T. Kostkiewiczowa, Uwagi i wnioski dotyczące podstawy programowej „Edukacja polonistyczna”, ib., s. 15. 5 B. Chrząstowska, Sens reformy, „Polonistyka” 1992, nr 9, s. 486. 6 Tamże, s. 486; taż, W trosce o szkołę i język polski, „Polonistyka” 2009, nr 4, s. 18. 7 B. Chrząstowska, Kłopot z kanonem w szkole, „Polonistyka 2007, nr 5, s. 33. Dyskusja redakcyjna toczyła się 15 IV 2005 r. – Przekreślić czy ożywić i uzdrowić reformę?, „Polonistyka” 2005, nr 7, s. 417 (33)-426 (42). 8 „Polonistyka” 2007, nr 7, s. 43-44; 2008, nr 1, s. 4, 6-7. 9 Patrz: W. Żuchowska, Mamy swojego Herostratesa, „Polonistyka” 2007, nr 8, s. 53. 10 A. Skrendo, O kanonie – bez przesady, „Polonistyka” 2007, nr 5, s. 14. 11 J. Kaniewski, Jaki kanon?, „Polonistyka” 2007, nr 5, s. 6. 12 P. Kołodziej, Raskolnikow i jego następcy, „Polonistyka” 2007, nr 8, s. 32. 13 Z. A. Kłakówna, Opinia na temat listy lektur z języka polskiego w szkole podstawowej z widokiem na gimnazjum i liceum, K. Biedrzycki, Opinia na temat nowej listy lektur z języka polskiego do gimnazjum i liceum, S. Bortnowski, Ocena dydaktycznego aspektu zmian w spisie lektur dokonanych 24 sierpnia 2007 r., „Polonistyka” 2008, nr 1, s. 10, 14, 19. 14 Obie wypowiedzi w: A. Grabek, I. Dudzik, Hall wykreśla klasyków, „Dziennik” 11 IV 2008, s. 1, 3. 15 A. Kłakówna, Polka galopka, „Gazeta Wyborcza” 17 IV 2008, s. 15. 16 List otwarty Komisji Edukacji Szkolnej i Akademickiej Komitetu Nauk o Literaturze Polskiej Akademii Nauk do Ministerstwa Edukacji Narodowej w sprawie nowej podstawy programowej, „Polonistyka” 2008, nr 7, s. 59. 17 Tamże, s. 59. 18 R. Czeladko, Czy szkoły pożegnają się ze spisem lektur, „Rzeczpospolita” 5 VI 2008, s. A9. 19 Tamże, s. A9. 20 Por.: B. Chrząstowska, Komentarz Redakcji, „Polonistyka” 2008, nr 7, s. 60-61; taż, W trosce o szkołę i język polski, „Polonistyka” 2009, nr 4, s. 16, 19. 21 Taż, W trosce o szkołę..., dz. cyt., s. 17, 18, 20. 22 www.reformaprogramowa.men.gov.pl/dlanauczycieli/rozporzadzenie-o-podstawie-programowej-w-calosci; teksty kultury podane w załączniku nr 4 na s. 10-11 (III etap edukacyjny), 1517 (IV etap edukacyjny) – stan z sierpnia 2009 r. 23 Z. Uryga, Opinia o aktualnym stanie prac nad reformą nauczania języka polskiego w liceum (wrzesień 2008), „Polonistyka” 2009, nr 1, s. 22. 24 Tamże, s. 21. 25 B. Chrząstowska, Zaproszenie do salonu odrzuconych, „Polonistyka” 2007, nr 8, s. 6. Trudności w czytaniu Potopu ze względu na zabiegi archaizacyjne, ale również „starania o ochronę dziedzictwa antycznego i dbałość o status Sienkiewicza w szkole” (G. Czetwertyńska) wykazały Anna Wojciechowska i Barbara Strycharczyk scenariuszem lekcji na temat: Terminy, auxilia, traktamenty, amicycje... – szlachcic polski w antycznym, „umundurowaniu”, [w:] Po co Sienkiewicz? Sienkiewicz a tożsamość narodowa: Z kim i przeciw komu? Warszawa – Kiejdany – Łuck – Zbaraż – Beresteczko, koncepcja i redakcja naukowa T. Bujnicki i J. Axer, Warszawa 2007, s. 369-373. 26 B. Chrząstowska, Kłopot z kanonem w szkole, dz. cyt., s. 34. Julian Krzyżanowski podaje informację o 21 przekładach na języki obce – Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny, t. II, Warszawa 1988, s. 539. 27 K. Koc, Czy Kali może być „Inny”, czyli „W pustyni i w puszczy” w szkole, „Polonistyka” 2007, nr 8, s. 46-49. 28 Z. A. Kłakówna, Opinia na temat listy lektur..., dz. cyt., s. 11; B. Chrząstowska, Udręki szkolnych polonistów, „Polonistyka” 2008, nr 1, s. 25; List otwarty Komisji Edukacji Szkolnej..., dz. cyt., s. 59. 29 B. Chrząstowska, Kłopot z kanonem..., Tamże,s. 31. 30 Epoka „Parnasów bis”, rozmowa J. Sławińskiego z M. Nowickim, „Życie” 14 II 2000, nr 37, cyt. za: B. Krupa, Kanon w ogóle – kanon w szczególe, „Polonistyka” 2007, nr 5, s. 26. 31 Z. Uryga, Opinia o aktualnym stanie prac..., dz. cyt., s. 19. 32 S. Bortnowski, Jak literatura wychowuje?, „Polonistyka” 2007, nr 8, s. 15. 33 A. Janus-Sitarz, Zmiany w modelu kształcenia nauczyciela polonisty, „Polonistyka” 2009, nr 4, s. 22. 34 A. Grabek, I. Dudzik, dz. cyt., s. 3. 35 Ustalenia H. Świdy-Ziemby, zawarte w książce Młodzież końca tysiąclecia. Obraz świata i bycia w świecie, Warszawa 2000, podaję za: 59 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA J. Kaniewski, Problem kanonu lektur w edukacji – od podstaw do matury, „Polonistyka” 2005, nr 2, s. 109 (45). 36 J. Kaniewski, Problem kanonu..., jw., s. 109 (45). 37 Tamże, s. 108 (44). 38 Tamże, s. 110 (46). 39 B. Chrząstowska, W trosce o szkołę..., dz. cyt., s. 21. Czytelników zachęcano do wyrażania opinii w „Polonistyce” 2008, nr 7, s. 60 i nr 8, s. 6. 40 T. Patrzałek, Ku europejskiemu kanonowi, „Polonistyka” 1992, nr 9, s. 494. 41 Tamże, s. 495. 42 „Żyjąc tracimy życie” – z prof. Marią Janion rozmawia Katarzyna Bielas, „Wysokie Obcasy” 2002, nr 13, cyt. za: P. Kołodziej, Raskolnikow i jego następcy, dz. cyt., s. 32. 43 B. Chrząstowska, W trosce o szkołę..., dz. cyt., s. 19. 44 Tamże, s. 16. Pierwsze wystąpienie przeciwko „standardom wymagań egzaminacyjnych”, jakie przyniósł Informator maturalny od 2005 roku, nastąpiło tuż po wydaniu sylabusa. Protest wniesiony do Ministra Edukacji Narodowej i Sportu, Krystyny Łybackiej, był wyrazem niezgody m. in. na zbyt długi wykaz lektur; pisano: „- ujęta w tych standardach i uszczegółowiona wobec ogólnych zapisów Podstawy programowej lektura obejmuje tak obszerną listę tekstów, których znajomość wyma- gana jest do egzaminu, że to wyklucza jakiekolwiek samodzielne decyzje nauczyciela w trzyletnim! liceum; - respektowanie tego rodzaju standardów prowadziłoby ponadto do poznawania wyłącznie tekstów dawnych; nie wymaga się natomiast znajomości utworów współczesnych” – Protest, „Polonistyka” 2004, nr 3, s. 179 (51); protest nie dał oczekiwanych efektów – B. Chrząstowska, Kłopot z kanonem w szkole, dz. cyt., s. 32. 45 Zob.: Dyrektor CKE odpowiada polonistom, „Polonistyka” 2004, nr 3, s. 182 (54)-183 (55). 46 A. Janus-Sitarz, dz. cyt., s. 23. 47 E. Miłaszewska, Egzaminy nierównych szans, Rzeź gimnazjalistów, Polegli na całej linii, „Głos Nauczycielski” 17 VI 2009, nr 24, s. 1, 8-9; Maturalna Telimena była jednak trudna. Rozmowa z Krzysztofem Konarzewskim, szefem CKE, „Gazeta Wyborcza” 1 VII 2009, s. 6; M. Warchala, E. Furtak, Testowanie uczniów, czyli parcie na wynik, „Gazeta Wyborcza” 17 IV 2008, s. 6. Do oceny poziomu intelektualnego dzieci i młodzieży wrócono po ogłoszeniu przez resort i Centralną Komisję Egzaminacyjną wyników egzaminów zewnętrznych 27 sierpnia – zob.: E. Miłaszewska, Co uczeń potrafi?, „Głos Nauczycielski” 2 IX 2009, nr 35, s. 6. W 67. ROCZNICĘ ZAGŁADY KOROŚCIATYNA I HUTY PIENIACKIEJ 28 II 1944 Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski ZAGŁADA KOROŚCIATYNA Korościatyn był jedną z największych czysto polskich wsi w powiecie buczackim na Tarnopolszczyźnie. W okresie Rzeczpospolitej szlacheckiej leżał na pograniczu województwa ruskiego i województwa podolskiego, w odległości 8 km od Monasterzysk i 12 km od Niżniowa, gdzie znajdowała się przeprawa przez malowniczo wijący się Dniestr. Okoliczne dobra należały najpierw do rodziny Monasterskich, herbu Pilawa, później Sienieńskich i Potockich, aż w końcu do rodziny Mołodeckich. Głównym źródłem utrzymania mieszkańców, obok pracy na roli, było zatrudnienie w licznych wapiennikach oraz w Fabryce Tytoniu, założonej w 1844 r. w Monasterzyskach, a będącej jedną z największych w kraju. Od XIX w. przez Korościatyn przebiegała linia kolejowa, prowadząca z Tarnopola do Stanisławowa, co spowodowało, że nad wspomnianą przeprawą wybudowano okazały most. W 1939 r. wieś liczyła prawie 920 mieszkańców, w tym tylko kilku narodowości ukraińskiej. Łącznie 206 rodzin polskich, 4 ukraińskie lub mieszane i jedna żydowska. Ludność polska mieszkała tutaj od wielu pokoleń. Korościatyn posiadał szkołę podstawową i stację kolejową. Do końca XIX wieku wieś należała do parafii rzymsko-katolickiej pw. Wniebowzięcia Matki Bożej w Monasterzyskach. Wraz z nią w jej skład wchodziły następujące wioski: Komarówka, Wyczółki, Huta Nowa, Huta Stara, Bertniki, Czechów, Dubien 60 ko, Izabella, Słobódka Dolna i Słobódka Górna1. Wioski te, jak i same Monasterzyska, zamieszkiwali Polacy, Żydzi i Ukraińcy. Ze znanych osób urodzonych w tej parafii należy wymienić m.in. ks. biskupa Stanisława Padewskiego2, obecnego ordynariusza diecezji rzymsko-katolickiej w Charkowie na Ukrainie, prof. dr. hab. Gabriela Turowskiego, lekarza i przyjaciela Ojca Świętego Jana Pawła II, oraz dwóch językoznawców: prof. dr. hab. Michała Łesiowa3 z UMCS w Lublinie, wybitnego badacza języka polskiego i ukraińskiego, i śp. doc. dr. hab. Jana Zaleskiego4 z WSP (obecnie Akademia Pedagogiczna) w Krakowie, autora Polszczyzny Kresów Południowo-Wschodnich5 i Nazw miejscowych Tarnopolszczyzny6. Stąd też pochodził literat i satyryk Horacy Serafin7, autor znanego zbioru anegdot i dowcipów żydowskich pt. Przy szabasowych świecach. W 1905 r. w Korościatynie, a w 1924 r. w Hucie Nowej erygowano nowe parafie. Powstanie parafii korościatyńskiej było możliwe dzięki właścicielce ziemskiej Józefie Starzyńskiej, która ufundowała murowany kościół. Świątynia ta, budowana w latach 1863-1899, konsekrowana została w 1901 r. pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Nowa parafia weszła w skład dekanatu Buczacz, należącego do archidiecezji lwowskiej obrządku łacińskiego. W 1936 r. parafia liczyła 1476 wiernych, z których 875 mieszkało w samym Korościa KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA tynie, 360 w Komarówce, 141 w Wyczółkach oraz 100 na Dębowicy, osadzie powstałej po I wojnie światowej i leżącej w granicach miasta Monasterzyska. Na terenie parafii, w osadzie Huta Szklana pod Komarówką, znajdowała się również kaplica pw. św. Jana Nepomucena8. O ile w samym Korościatynie i na Dębowicy mieszkali wyłącznie Polacy, o tyle w Komarówce i Wyczółkach przeważali Ukraińcy, tworzący 2-tysięczną społeczność, należącą do parafii greckokatolickiej w Monasterzyskach (diecezja stanisławowska)9. Na terenie parafii korościatyńskiej mieszkało zaledwie 8 Żydów, gdyż większość tej społeczności koncentrowała się w Monasterzyskach. Do II wojny światowej relacje pomiędzy mieszkańcami powiatu buczackiego, należącymi do różnych wyznań i narodowości, były dość poprawne. Wszystko jednak zniszczyła wojna. W sierpniu 1939 r. mężczyźni z Korościatyna zostali zmobilizowani do wojska. Walczyli oni głównie w składzie Podolskiej Brygady Kawalerii, 48 pułku piechoty ze Stanisławowa oraz Grupy Operacyjnej „Dniestr”, która jako jedna z nielicznych ewakuowała się na Węgry. Ciosem dla wszystkich było wkroczenie wojsk radzieckich oraz zdradziecka postawa niektórych Ukraińców, co Jan Zaleski w swojej Kronice życia tak opisuje: 17 września – Armia Czerwona zajmuje Buczacz. Już rano widziałem samoloty „gwiaździste” nad Monasterzyskami. 18 września – Czerwonoarmiejcy wkraczają po południu do Monasterzysk. Konne patrole rozbrajają niedobitków armii polskiej. Pod Monasterzyskami były też drobne potyczki zbrojne. Moskale rozbili polską kuchnię polową, byli zabici i ranni. Polski czołgista zastrzelił się w czołgu, którym wpierw zatarasował szosę i zaryglował się od wewnątrz. Ukraińcy witają swoich „wyzwolicieli” kwiatami. W przeddzień wkroczenia Czerwonej Armii Ukraińcy wymordowali polską ludność na kolonii Kołodne pod Wyczółkami. W Baranowie czerwonoarmiejcy zastrzelili ziemianina, który rzekomo bił w sadzie chłopów 10 zrywających owoce, jak donieśli „poszkodowani” . Następnie pod datą 8 lutego 1940 r. wspomina: „Pierwsze wielkie zsyłki Polaków na Sybir. Wysiedlono przede wszystkim kolonistów i osiedleńców, a także sporo polskiej inteligencji”11. Spośród mieszkańców Korościatyna do Kazachstanu zesłano wraz z żoną i czwórką dzieci Józefa Zaleskiego, tylko dlatego, że był sołtysem wioski. Zmarł on na wygnaniu 14 września 1941 r. Następne zbrodnie nastąpiły w czerwcu 1941 r., tuż po ataku Niemiec na ZSRR. W Czechowie, należącym do parafii w Monasterzyskach, miejscowi Ukraińcy, którzy stanowili większość, wymordowali swoich polskich sąsiadów. Wszystkich pomordowanych pochowano we wspólnej mogile, do której wrzucono i żywcem pogrzebano także ciężko rannych. Zginęło 17 osób: 11 Polaków (w tym 6-cioro ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. małych dzieci) i 6 Ukraińców przeciwnych mordowaniu Polaków. Po dokonaniu mordu ukraińska ludność, uzbrojona w siekiery, widły, kosy i noże, próbowała dokonać rzezi pobliskiej Słobódki Dolnej (4 km od Monasterzysk), zamieszkałej wyłącznie przez Polaków. Kolumna napastników została jednak ostrzelana i rozproszona przez wycofujący się oddział wojsk radzieckich. Równocześnie w okolicach Korościatyna toczyły się walki niemiecko-radzieckie, o których autor Kroniki życia pisze: 4 lipca – Niemcy zajmują Monasterzyska, przez Dębowicę przejeżdżają tylko niemieckie patrole konne. Rosjanie spalili Fabrykę Tytoniową w Monasterzyskach [...]. Po południu rozpoczęły się krótkotrwałe walki Niemców z okrążoną grupą wojsk radzieckich pod Monasterzyskami. Niemcy ostrzeliwują ogniem z dział i karabinów maszynowych tabory rosyjskie rozlokowane w Podwyczółkach przy Fabryce Wapna. Przez całe popołudnie i noc całą trwa strzelanina. Rodzice polecili mi przynieść ze sklepu jajka ze skupu, matka ugotowała na twardo pełny garnek i już mieliśmy zamiar z tym zapasem żywności uciekać w korościatyńskie lasy, w Buczynę. Rano walki ustały. Rosjanie wymknęli się z okrążenia i pieszo, ciągnąc karabiny maszynowe, przeszli przez Goudę i Mokre na wschód; prawdopodobnie przedostali się do swoich. Porzucili tabory, a po drodze jeszcze musieli pozbyć się cięższych rzeczy. Np. ojciec znalazł w lesie, którędy przeszli, worek suszonego chleba i grochówki w kostkach. Bardzo nam się to przydało w nadchodzącym roku głodowym” [...]. Ukraińcy strzelali często do wycofujących się Rosjan, podobnie jak do Polaków w 1939. Niemców witali jak wyzwolicieli. Po ustanowieniu władzy okupacyjnej miejscowi Ukraińcy zaczęli zaciągać się do SS „Galizien” i policji, co wspomniany autor relacjonuje: Po wkroczeniu Niemców ujawnił się nasz jedyny Ukrainiec na Dębowicy, Milko Ostapiuk, jako „wijśkowy12”. To ukraińskie, pożal się Boże, „wijśko” (tj. wojsko, a właściwie pospolita policja na usługach Niemców) przeprowadzała kilkakrotnie rewizje, rekwirując wszelkie przedmioty wojskowe [...]. Miejscowi „mołojcy” zaciągają się do dywizji SS „Galizien”. Byłem świadkiem w korytarzu Arbeitsamtu, kiedy mnie tam wezwano, jak wezwani razem ze mną Ukraińcy zastanawiali się, czy wyjeżdżać na roboty, czy iść do SS. Mając do wyboru, wybierali zazwyczaj SS13. Szczególnie owa policja ukraińska, jak i podziemne struktury banderowców, dawały się we znaki. Przed planowanymi rzeziami całych wiosek dokonywały one szeregu mordów pojedynczych, wymierzonych w inteligencję, ziemian, księży oraz członków tworzącej się polskiej konspiracji. Chodziło o to, aby sparaliżować samoobronę. I tak, na Dębowicy ukraińscy policjanci zastrzelili Tomasza Marynowicza. Z kolei w Wigilię Bożego Narodzenia 61 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA 1943 r. zabili oni przed kościołem w Korościatynie Mariana Hutnika „Kubłyka”. Natomiast w samo Boże Narodzenie w Monasterzyskach z rąk banderowców zginęli akowcy, Mieczysław Dudzik i Jan Mitka, nauczyciel Marian Filipecki (organizator podziemnego nauczania), lekarz Domański i student Ćwiąkała. Wcześniej natomiast zabili oni łączniczkę AK Józefę Kozik ps. „Kalina”14. O dalszych mordach wspomina Jan Zaleski: „W drugi dzień świąt ci sami żandarmi wpadli na Beczowę i zastrzelili 4 osoby, rzekomych partyzantów: Niedźwieckiego15, Szczepiela (brata naszego sąsiada), Dolka i kogoś jeszcze. Spośród tych osób tylko Niedźwiecki był partyzantem. Drugi partyzant, Janek Butrowski, syn kowala z Podwyczółek, zdążył uciec. Było to najsmutniejsze Boże Narodzenie na Dębowicy”16. W 1943 r. naziści niemieccy, przy wydatnej pomocy policji ukraińskiej, dokonali także zagłady tamtejszej społeczności żydowskiej, która wymordowana została bądź w Monasterzyskach i Buczaczu, bądź w obozach zagłady. W jednej z relacji czytamy: „Pani Barylewicz opowiada nam również o bestialskiej likwidacji getta w Buczaczu. Zastrzelona matka wpada do wykopanego dołu wraz z żywym dzieckiem trzymanym na ręku. Hitlerowcy zasypują je i grzebią żywcem”17. Nawiasem mówiąc, z owego miasta pochodzi ocalały z tej zagłady Szymon Wiesenthal18, z zawodu architekt, a z poczucia obowiązku tropiciel hitlerowskich zbrodniarzy. W tym samym roku zaczęły dochodzić na Tarnopolszczyznę przerażające wieści o ludobójstwie Polaków na Wołyniu, które przynosili uciekinierzy szukający schronienia. Dlatego też 29 grudnia 1943 r. proboszcz z Korościatyna, ks. Mieczysław Krzemiński19, tak pisał do kurii biskupiej we Lwowie: „Więcej płaczu, aniżeli wesela. Ciemności duchowe okryły serca ludzkie, do tego dołącza się zanik prawie zupełny uczuć ludzkich. Opanowała ludzi dzikość i żądza krwi i śmierci”20. Z kolei Jan Zaleski zapisał: W ciągu zimy nasilają się w okolicy akcje banderowców. Co pewien czas czerwone łuny na nocnym niebie dawały znać, że „rezuny” nie śpią wykorzeniając lackie plemię. Na Dębowicy organizujemy warty czuwające całą noc. Kwatera wartowników mieści się początkowo u Józefa Sawy, potem u Józka Turkoniaka. Ja też brałem udział w tych wartach, chociaż było mi już wtedy coraz trudniej chodzić. Czuwałem jednak przez dwie godziny, zazwyczaj siedząc przemarznięty do szpiku kości na przydrożnym słupie. Warty rozprowadzał podchorąży WP Stanisław Różański. Pewnej nocy siedząc na warcie z Józefem Łużnym, usłyszeliśmy chrzęst śniegu na drodze od Monasterzysk i Beczowy. Szła duża grupa. Pan Różański z wycelowanym karabinem i okrzykiem „stój, bo strzelam” zatrzymał sunącą grupę. Okazało się, że to byli uciekający mieszkańcy Beczowy i Mokrego21. 62 Największy jednak dramat rozegrał się dwa miesiące później. Najpierw 19 lutego 1944 r. w Monasterzyskach został uprowadzony i zamordowany przez UPA por. Stanisław Ignatowicz, komendant obwodu AK Buczacz22. Następnie dokonana została rzeź Korościatyna. Autor Kroniki życia relacjonuje: W nocy z 28 na 29 lutego 1944 r. banderowcy rozpoczęli rzeź mieszkańców Korościatyna. Rozpoczęli „żniwo” równocześnie z trzech stron, trzech wylotowych dróg, od Wyczółek, od Zadarowa (ukraińskiej wsi) i od Komarówki. Działały trzy wyspecjalizowane grupy: pierwsza „pracowała” toporami, druga rabowała, trzecia, złożona głównie z kobiet i wyrostków, paliła systematycznie domostwo po domostwie. Rzeź trwała niemal przez całą noc. Słyszeliśmy przerażające jęki, ryk palącego się żywcem bydła, strzelaninę. Wydawało się, że sam Antychryst rozpoczął swą działalność! 23 Rzezi w Korościatynie dokonał oddział UPA, wspierany przez miejscową ludność ukraińską (głównie ze wspomnianego Zadarowa), uzbrojoną w siekiery, kosy i noże; łącznie 600 osób. Posłużono się podstępem, co Aniela Muraszka, późniejsza siostra zakonna, tak relacjonuje: Banderowcy zaatakowali o godz.18-tej, a więc wtedy, gdy warty dopiero rozchodziły się na posterunki. Zdradziła to pewna Ukrainka ożeniona w Korościatynie. Zdradziła także hasło, którym posługiwali się wartownicy. Napastnicy wjechali do wioski saniami, wołając po polsku, że są partyzantami i żeby chłopcy z wioski zgromadzili się wokół nich. Chcieli ich bowiem w jak największej ilości wymordować. Po chwili zaatakowali i rozpoczęła się rzeź24. Wykorzystując element zaskoczenia, opanowano najpierw stację kolejową, gdzie przecięto druty telegraficzne oraz wymordowano obsługę i ludzi oczekujących na pociąg. Aniela Muraszka wspomina: Mordowano zagrodę po zagrodzie. Wszystko było połączone z rabunkiem. Przede wszystkim odwiązywano z postronków krowy i konie, a następnie uprowadzano je. Ukrainki wpadały do domów i przeskakując poprzez trupy, kradły co się tylko dało, nawet obrusy, talerze i garnki. Za banderowcami jechały puste sanie, na które wrzucono łupy. Zdejmowano też kożuchy i buty zabitym. Później podkładano ogień. W grupie podpalaczy byli nawet dwunasto-, czternastoletni chłopcy25. Napadem kierował greckokatolicki pop Pałabicki wraz ze swoją córką. Samoobrona, początkowo zaskoczona, stawiła jednak rozpaczliwy opór, który uratował większość mieszkańców. W czasie ataku na plebanię zginął jeden z ukraińskich dowódców, syn popa z Zadarowa. Rzeź ustała dopiero nad ranem, gdy z odsieczą przyszedł polski oddział partyzancki, stacjonujący w odległych o 12 km Puźni KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA kach. W czasie nocnej rzezi zamordowano około 156 osób, w tym kilkanaście osób z innych wiosek, czekających na stacji na pociąg. Ustalono tożsamość tylko 117 osób. W grupie ofiar było kilkanaścioro małych dzieci, od 4 do 12 lat, a także miesięczne niemowlę, Stanisława Łużna, córka Michała, spalona żywcem. Najczęstszą formą zabójstwa było, jak podają relacje, zastrzelenie lub zarąbanie siekierą, a w wypadku dzieci uduszenie. Spalona została praktycznie cała wieś, ocalała jedynie plebania i kościół26. Jan Zaleski wspomina: Rano rodzice udali się na zgliszcza Korościatyna i opowiadali potem rzeczy, od których włosy się jeżyły. Np. bandyci wpadli do mieszkania Nowickich w dawnej karczmie. P. Nowicki, przedwojenny sprzedawca w sklepie Kółek Rolniczych, zdążył w ostatniej chwili wymknąć się za dom. Żonę pochyloną nad łóżeczkiem kilkumiesięcznego dziecka banderowiec ściął toporem, rozpłatał też toporem głowę kilkuletniej córki Basi. Tenże Nowicki dostał po tym wszystkim pomieszania zmysłów i chodził z ocalałym niemowlęciem na ręku, ciągle mówiąc coś o ukochanej Basi. Sąsiedzi dożywiali go wraz z dziec27 kiem . Natomiast prof. Gabriel Turowski, będący wówczas 10-letnim ministrantem, nazajutrz przyjechał na nartach wraz z księdzem z Monasterzysk, aby pochować zmarłych. Tak to wspomina: „W jednej z izb zobaczyłem matkę pochyloną nad łóżeczkiem dziecka. Miała obciętą pierś. Roztrzaskaną z tyłu głowę. Na pościeli, gdzie leżało żywe niemowlę było pełno krwi”28. Z kolei Danuta Konieczna, mieszkająca w sąsiedztwie wioski, relacjonuje: Miałam już prawie dziesięć lat, kiedy banderowcy napadli na polską wioskę Korościatyn. [...] Rano ludzie saniami zaprzężonymi w konie podążali do Korościatyna. Ja też tam byłam. Pamiętam, jakby to było wczoraj. To, co tam zobaczyłam, było makabryczne. W zdewastowanych, spalonych domach, na podwórkach, w ogrodach, na stacji kolejowej – wszędzie leżeli zamordowani ludzie. Tego nie można opisać. Tego nie mogę zapomnieć. Widziałam ludzi pozabijanych siekierami i nożami. Mieli odrąbane ręce, nogi, rozłupane głowy, obcięte uszy i powyrywane języki, wydłubane oczy, rozprute brzuchy i rozwleczone jelita. Kobiety miały obcięte piersi. Nie oszczędzali nawet niemowląt. Widziałam maluśkie dziecko z roztrzaskaną o ścianę głową. Pamiętam, jak stara kobieta stała nad zmasakrowanym ciałem swojej córki, mówiła do niej, żeby wstała i włożyła płaszcz, który jej przyniosła, bo jest zimno i pora iść do domu29. 1 marca przyjechali Niemcy, którzy sfilmowali spaloną wieś i porobili zdjęcia pomordowanym. Tych ostatnich pochowano dzień później na korościatyńskim cmentarzu, w większości we wspólnej mogile. Mszę św. żałobną odprawił ks. Mieczysław ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. Krzemiński. Wszyscy ocaleni Polacy przenieśli się do Monasterzysk. Warto zaznaczyć, że napad na Korościatyn odbył się w tym samym dniu, w którym Ukraińcy z dywizji SS „Galizien” spalili żywcem przeszło tysiąc Polaków w Hucie Pieniackiej, leżącej w innej części Tarnopolszczyzny. W powiecie buczackim zagładzie ulegli także Polacy z innych wiosek. Dla przykładu, już 4 marca 1944 r. banderowcy zamordowali w sąsiedniej Hucie Starej 12 osób, a tydzień później w Bobulińcach k. Podhajec 39 osób, w tym ks. proboszcza Józefa Suszczyńskiego. Najtragiczniejsze jednak mordy były już po ponownym wkroczeniu Armii Czerwonej, a luty 1945 r. był najkrwawszym miesiącem. 2 lutego w Ujściu Zielonym oddziały UPA zamordowały 133 osoby, 4 lutego w Baryszu 135 osób, 7 lutego w Zalesiu spalono żywcem 50 osób, 12 lutego w Puźnikach 110 osób, 25 lutego w Zaleszczykach Małych 39 osób30. Mordy trwały także po zakończeniu wojny. Lista ich jest o wiele dłuższa, ale szczupłość miejsca nie pozwala na wymienienie wszystkich. Wszystko to działo się przy bezradności, a czasem i akceptacji, władz sowieckich. W tym miejscu trzeba podkreślić, że powyżej opisane rzezie przeczą tezie, jakoby UPA zakazała ich z dniem 1 września 1944 r. Teza taka, lansowana przez „wybielaczy” banderowców, ma świadomie zawęzić okres ludobójstwa wyłącznie do lat 1943-194431. Po wkroczeniu Rosjan mężczyźni z Korościatyna zostali powołani do służby wojskowej, tak w II Armii Wojska Polskiego, jak i w Armii Czerwonej. Do tej ostatniej, w wyniku swoistego rodzaju łapanki na mężczyzn w Monasterzyskach wcielony został dziadek autora, Jan Zaleski senior, który później zginął w czasie szturmu Wiednia. Z kolei niektórzy Polacy znaleźli się w formacji zwanej po rosyjsku „Istriebitielnyje bataljony”32, a organizowanej przez NKWD. Wstępowano tam za zgodą dowództwa AK, licząc, że oddziały będą ochroną przed kolejnymi atakami zbrodniarzy z UPA. W jesieni 1945 r. mieszkańcy Korościatyna wywiezieni zostali na Ziemie Zachodnie, głównie w okolice Lwówka Śląskiego, Strzelina i Legnicy. W odbudowanym Korościatynie osiedlono z kolei Łemków, w tym wielu z okolic Krynicy. Oni też na pamiątkę swojej rodzinnej miejscowości zmienili nazwę wioski, nazywając ją właśnie Krynicą. Inna sprawa, że zmienianie nazw miejscowości jest celową polityką, mającą na celu zacieranie polskich śladów. Łemkami zasiedlono także, prawie w 70 procent, opuszczone Monasterzyska. Nie ocalała natomiast osada Dębowica33, która została wyburzona i zaorana. Wykarczowano tam też większość sadów owocowych, pozostałych po Polakach. Nie naprawiono także wysadzonego w czasie wojny tunelu kolejowego w Buczaczu, co spowodowało, że linia kolejowa przechodząca przez Korościatyn 63 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA została rozebrana. Nie ma też śladu po stacji kolejowej w Monasterzyskach. Po wojnie kościół w Korościatynie został zamknięty i zamieniony na magazyn. Po 1990 r. nowi mieszkańcy wioski odremontowali go i przekształcili w cerkiew greckokatolicką. Z kolei Polakom, których w tym okolicach zostało bardzo niewielu, nie udało się odzyskać swojego kościoła w Monasterzyskach, który po wyremontowaniu został przekształcony w cerkiew prawosławną. Nie odbudowano też spalonego kościoła w Hucie Starej. Natomiast łaskami słynący obraz Matki Bożej Bolesnej z Monasterzysk, wywieziony przez ostatniego proboszcza, ks. Antoniego Jońca, znajduje się obecnie w parafii Bogdanowice k. Głubczyc w diecezji opolskiej, gdzie dzięki staraniom ks. Adama Szubki, też rodem z Tarnopolszczyzny, cieszy się nadal wielkim kultem. Tutaj w niedzielę w okolicach święta Matki Bożej Bolesnej (przypadającego 15 września) odbywa się doroczna pielgrzymka byłych mieszkańców Monasterzysk i okolic oraz ich potomków. Dziś jedynym niemym świadkiem tragedii w Korościatynie jest drewniany, pozbawiony jakichkolwiek napisów, krzyż na tamtejszym cmentarzu. Władze polskie nie zatroszczyły się bowiem do tej pory o ustawienie najmniejszego nawet postumentu. Świadkami są także: tablica pamiątkowa na frontonie kaplicy Matki Bożej w Fundacji im. św. Brata Alberta w Radwanowicach k. Krakowa34 oraz tablica pamiątkowa kościele w Lwówku Śląskim i obelisk na tamtejszym cmentarzu. Na obu tablicach jest jednakowa treść, a jako motto użyte są słowa z pamiętnika Jana Zaleskiego. „NIM WSTAŁ ŚWIT, ONI JUŻ BYLI U BOGA” PAMIĘCI MIESZKAŃCÓW KOROŚCIATYNA K. MONASTERZYSK POMORDOWANYCH OKRUTNIE W NOCY Z 28 NA 29 LUTEGO 1944 R. ORAZ OFIAR LUDOBÓJSTWA DOKONANEGO NA KRESACH WSCHODNICH PRZEZ OUN-UPA RODZINY OFIAR Inicjatorką wmurowania pierwszej tablicy jest nieżyjąca już dziś siostra zakonna Agata Aniela Muraszka ze zgromadzenia sióstr adoratorek, rodem z Korościatyna. Tablicę tę 7 września 2003 r., w czasie zjazdu byłych mieszkańców owej kresowej wioski, poświęcił ks. prałat Antoni Sołtysik z parafii św. Mikołaja w Krakowie, a kazanie w czasie Mszy św., odprawianej za pomordowanych, wygłosił 64 o. Adam Studziński, dominikanin rodem spod Żółkwi. Odsłonięcia dokonała Helena Zaleska, zamieszkała obecnie pod Strzelinem, która w czasie rzezi wioski straciła matkę i sama też została ranna. Z kolei inicjatorem ufundowania drugiej tablicy i obelisku jest Józef Suchecki, także rodem z Korościatyna. Tablicę tę w 60 rocznicę zagłady wioski poświęcił autor publikacji35. Nazwa Korościatyna wspomniana jest także na tablicy pamiątkowej, umieszczonej w 1998 r. w kościele garnizonowym pw. św. Elżbiety we Wrocławiu. Tablica ta poświęcona jest komendantowi Obwodu AK Buczacz, por. Stanisławowi Ignatowiczowi i jego żołnierzom oraz 1609 Polakom pomordowanym przez UPA w dawnym powiecie buczackim. Fundatorami są Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej III Obszaru Lwowskiego oraz ocalali mieszkańcy Buczacza i okolic, rozsypani po całym kraju i poza jego granicami36. „Żywymi pomnikami” są z kolei liczne publikacje z zakresu historii i kultury Tarnopolszczyzny, w tym godny polecenia album pt. Miasto kresowe – Monasterzyska wczoraj i dziś, pióra Zbigniewa Żyromskiego37, oraz wspomniane prace Jana Zaleskiego, po którego śmierci jego dzieło kontynuował śp. prof. dr hab. Edward Klisiewicz, także z WSP w Krakowie (obecnie Akademia Pedagogiczna im. Komisji Edukacji Narodowej). Ten ostatni jest z kolei autorem doskonałej pracy pt. Nazwy miejscowe Tarnopolszczyzny. Motywacja - geneza – struktura, która po uzyskaniu pozytywnej recenzji wspomnianego prof. Michała Łesiowa stała się podstawą jego habilitacji38. Takimi „żywymi pomnikami” są także różnego rodzaju zjazdy i spotkania Kresowian, na których zawsze pamięta się o męczennikach z Kresów Wschodnich. W roku 2008 pamięć o pomordowanych z Korościatyna przypominana była w czasie V Dnia Kresowego, zorganizowanego 8 maja w Kędzierzynie-Koźlu przez Witolda Listowskiego i tamtejsze Gimnazjum im. Orląt Lwowskich. Za pomordowanych modlono się także 4 lipca na Jasnej Górze w czasie XIV Pielgrzymki Kresowian, zorganizowanej przez Światowy Związek Kresowian, a także 10 lipca w katedrze polowej w Warszawie, 11 lipca na Skwerze Wołyńskim w Warszawie oraz 13 lipca w kościele ojców Franciszkanów w Legnicy, w czasie spotkania kresowego, zorganizowanego przez PSL i dr. Tadeusza Samborskiego. Pomordowanych wspominano także w czasie konferencji naukowej, zorganizowanej 10 lipca w Galerii Porczyńskich w Warszawie przez Instytut Pamięci Narodowej i Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej. Ks. T. Isakowicz-Zaleski, Przemilczane ludobójstwo na Kresach, Małe Wydawnictwo, Kraków 2008. KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA 1 Schematismus Archidioecesis Leopoliensis ritus latini, Lwów 1939, s. 46. 2 Ks. bp Stanisław Padewski – ur. w 1932 r. w Hucie Nowej k. Monasterzysk; wstąpił do zakonu kapucynów, wyśw. w 1957 r. Przez wiele lat pracował jako proboszcz na Podolu. W 1995 r. mianowany biskupem pomocniczym w Kamieńcu Podolskim, a trzy lata później – biskupem pomocniczym we Lwowie. W 2002 r. mianowany pierwszym biskupem nowo powstałej diecezji charkowsko-zaporoskiej na wschodniej Ukrainie. 3 Michał Łesiów – ur. w 1932 r. w Hucie Starej k. Monasterzysk, profesor zwyczajny, wykładowca języka cerkiewno-słowiańskiego w greckokatolickim seminarium duchownym w Lublinie, autor wielu publikacji naukowych. Odznaczony przez Jana Pawła II Medalem „Pro Ecclesia et Pontifice”. 4 Jan Zaleski – ur. w 1926 r. w Monasterzyskach, językoznawca, numizmatyk i bibliofil. Zm. w 1981 r. w Krakowie. 5 Jan Zaleski, Polszczyzna Kresów Południowo-Wschodnich, Język Aleksandra Fredry i inne studia, Kraków 1998. 6 Jan Zaleski, Nazwy miejscowe Tarnopolszczyzny w: „Prace onomastyczne” t. 31, Ossolineum Wrocław-Kraków 1987. 7 Horacy Serafin – po wojnie mieszkał w Łodzi, pisując do „Szpilek” i innych gazet. Zm. w 1980 r. 8 Schematismus Archidioecesis Leopoliensis ritus latini, Lwów 1939, s. 46. 9 Szematyzm wseho hreko-katołyćkoji eparchiji stanysławiwśkoji, Stanisławów 1938, s. 37. 10 Jan Zaleski, Kronika życia, Kraków 1999, s. 19. 11 Tamże, s. 21. 12 Po polsku – wojskowy. 13 Jan Zaleski, Kronika ..., dz. cyt., s. 28. 14 Szczepan Siekierka, Henryk Komański, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie tarnopolskim 1939-1946, s. 160 15 Edward Niedźwiecki - organizator polskiej samoobrony. 16 Jan Zaleski, Kronika ..., dz. cyt., s. 28. 17 Tamże, s. 27. 18 Szymon Wiesenthal – ur. w 1908 r. w Buczaczu, absolwent tamtejszego gimnazjum i Politechniki Lwowskiej. Po wojnie był współzałożycielem Jewish Documentation Center, organizacji zajmującej się gromadzeniem dokumentacji dotyczącej Holokaustu. Przyczynił się między innymi do wytropienia, schwytania i skazania głównego organizatora „rozwiązania kwestii żydowskiej”, Adolfa Eichmanna, osądzonego i skazanego w Izraelu, oraz około 1200 innych zbrodniarzy. Zmarł w 2005 r. w Wiedniu. 19 Ks. Mieczysław Krzemiński – ur. w 1910 r., wyśw. w 1936 r. we Lwowie; był ostatnim proboszczem Korościatyna, po II wojnie światowej pracował w archidiecezji wrocławskiej. Zm. w 1991 r. we Wrocławiu. 20 Ks. bp Wincenty Urban, Droga krzyżowa archidiecezji lwowskiej w latach II wojny światowej, Wrocław 1983, s. 54. 21 Jan Zaleski, Kronika ..., dz. cyt., s. 28. 22 Szczepan Siekierka, Henryk Komański, Ludobójstwo..., dz. cyt., s. 160. 23 Jan Zaleski, Kronika ..., dz. cyt., s. 29. 24 Aniela Muraszka, Trzykrotnie ocalona, maszynopis (w zbiorach autora). 25 Aniela Muraszka, Trzykrotnie ocalona, maszynopis (w zbiorach autora). 26 Szczepan Siekierka, Henryk Komański, Ludobójstwo..., dz. cyt., s. 154–157. 27 Jan Zaleski, Kronika ..., dz. cyt., s. 29. 28 Teresa Bętkowska, Anioł Stróż mnie pilnował, w: „Alma Mater”, 1989, s. 59. 29 Łuny nad Wołyniem w: „Przegląd”, Nr 25/2003 z 16 czerwca 2003. 30 Ks. bp Wincenty Urban, Droga..., dz. cyt., s. 52–55. 31 Vide: skandaliczna uchwała polskiego Sejmu RP z 2003 r., opisana w felietonie Marszałek, ambasador i ordery, zawartym w niniejszej publikacji, s. 71 32 Po polsku: bataliony niszczycielskie. 33 Jan Zaleski, Kronika ..., dz. cyt., s. 9–10. 34 Szczepan Siekierka, Henryk Komański Pomniki, tablice pamięci i mogiły na terenie Polski ku czci ofiar ludobójstwa dokonanego na Polakach przez OUN i tzw. UPA, Wrocław 2007, s. 138. 35 Szczepan Siekierka, Henryk Komański, Pomniki..., dz. cyt., s. 29. 36 Tamże, s. 54. 37 Zbigniew Żyromski – ur. w 1930 w Monasterzyskach. Szkołę średnią ukończył w Krakowie w roku 1950. W roku 1976 uzyskuje tytuł inżyniera ekonomiki i organizacji budownictwa na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. W roku 1953 rozpoczyna pracę w biurze projektów. W roku 1994 przechodzi na emeryturę. Członek Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich Oddział Buczacz – wydawcy albumu. 38 Obu badaczom krakowskim Kresów poświęcony w całości jest 51 tom Annales Academiae Paedegogicae Cracoviensis, wydany 2008 r. przez Wydawnictwo Naukowe Akademii Pedagogicznej w Krakowie, zawierający 36 prac naukowych autorstwa ich przyjaciół i współpracowników. Edward Prus REQUIEM NAD ZAMORDOWANYM POLSKIM SIOŁEM Fragment artykułu z 2001 roku. Autor /1931-2007/ jest polskim historykiem, twórcą wielu prac o zbrodniach OUNUPA, m.in. Atamania UPA: tragedia kresów /1988/,UPA - armia powstańcza czy kurenie rizunów? /1994/,Taras Czuprynka. Hetman UPA i wielki inkwizytor OUN/1998/, SS-Galizien. Patrioci czy zbrodniarze?/2001/,Stepan Bandera 1900-1959. Symbol zbrodni i okrucieństwa /2004/. [...] W książce adresowej z 1930 r. jest informacja, że Hutę Pieniacką zamieszkuje 724 mieszkańców. Zajmowali się oni uprawą roli oraz hodowlą zwierząt, także bednarstwem, kołodziejstwem, murarstwem. Wieś miała charakter prawie jednolicie polski. Znajdowało się w niej, jak zwykle na Kresach, kilka rodzin mieszanych. Taką właśnie widzimy ją po spisie ludności, dokonanym w marcu 1943 r. Informuje on, że w Hucie Pieniackiej mieszka 500 osób. Wygląda na to, że część mieszkańców wsi w obawie przed banderowskim zagrożeniem przeniosła się do większych i bezpieczniejszych ośrodków miejskich. Huta Pieniacka to była duża wieś, 172 numery. W lutym 1944 r. było już ich grubo ponad tysiąc mieszkańców. Choć po wojnie Huta Pieniacka stała się godną najwyższej uwagi, zbywana była milczeniem. ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. W PRL milczano, aby nie obrazić bratniego, ukraińskiego narodu radzieckiego. Nic pod tym względem nie polepszyło się w III Rzeczypospolitej, przeciwnie – pogorszyło! Huta Pieniacka i jej trudny do wyobrażenia tragizm stały się tematem zaklętym, omijanym przez środki masowej informacji, żeby nie „robić przykrości nowemu „partnerowi strategicznemu” wydumanemu bez większej refleksji przez Z. Brzezińskiego i B. Geremka. Tragedia tej podolskiej miejscowości, która rozegrała się 28 lutego 1944 r., skazana została na zapomnienie. Choć nieszczęście, które dotknęło wieś dotyczyło Polaków, to o sprawiedliwość i prawdę o niej upomnieli się nie Polacy będący u władzy, lecz – najpierw szlachetni Ukraińcy z Wiktorem Poliszczukiem na czele (w tym 95 deputowanych do Rady Najwyższej Ukrainy), a następnie 65 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Anglicy. Brytyjski reżyser Julian Hendy w swoim trzyczęściowym reportażu historycznym SS in Britain (SS w Wielkiej Brytanii), wyemitowanym 7 stycznia 2001 r. przez niezależną ITV, zwrócił uwagę świata, że Huta Pieniacka rozmiarem swej tragedii przewyższyła czeskie Lidice i francuskie Oradour, których nazwy są we wszystkich powojennych encyklopediach, także w Encyklopedii powszechnej PWN. Nie ma tam jednak hasła: Huta Pieniacka[...]. Zarówno Czesi, jak i Francuzi uczcili godnie cienie poległych swoich rodaków muzeami martyrologii oraz stosownymi pomnikami i tablicami. Biorąc z nich przykład i wiedząc jednocześnie, że na polskie władze liczyć nie można, grupa działaczy kresowych z Michałem Górskim z Kielc na czele, wśród których był także autor tych zdań, jeszcze w PRL wszczęła zabiegi w celu utrwalenia pamięci losu mieszkańców Huty Pieniackiej. Władze polskie i radzieckie milczały. Dopiero Gorbaczowska głasnost’ dała tę szansę i starania Kresowian zostały uwieńczone sukcesem – bez udziału (raczej z przeszkodą) władz polskich, poza konsulem PRL we Lwowie Włodzimierzem Woskowskim, bez którego zaangażowania nie byłoby to możliwe. Tymczasem dzięki uporowi inicjatorów i zdecydowanej postawie W. Woskowskiego 28 lutego 1989 r. w miejscu, gdzie ongiś znajdowała się polska wieś, odsłonięto uroczyście z udziałem władz powiatowych i żyjących mieszkańców Huty Pieniackiej, Huty Werchobuskiej, Huciska Brodzkiego, Podkamienia, Podhorzec, Malinisk, Załoziec kompleks memorialny – okazały obelisk. Na tym pomniku widnieje napis po ukraińsku: 28 lutego 1944 r. faszystowscy okupanci wraz z bandytami OUN zorganizowali krwawą rozprawę spokojnym mieszkańcom wsi Huta Pieniacka, spalono 172 gospodarstwa, z rąk zbrodniarzy w ogniu zginęło ponad tysiąc obywateli: mężczyzn, kobiet i dzieci. Ludzie bądźcie czujni, nie dopuśćcie do powtórnej tragedii Huty i okropności wojny. Napis nie informuje, że chodzi o Polaków ani o tym, że sprawcami dramatu byli ukraińscy zbrodniarze z SS-Galizien. Te fakty znalazły jednak odbicie w przemówieniach działaczy ukraińskich: E. M. Stepeniuk i R. Ch. Daneluka. – Co ci spokojni ludzie zawinili – spytała Stepeniuk – że tak po zwierzęcemu rozprawiono się z nimi? Czyżby dlatego, że byli innej narodowości, że chcieli żyć po ludzku? Okrutny los Huty Pieniackiej – mówił znów Daneluk – podzieliły Hucisko Brodzkie, Maliniska, Zalesie, Majdan Pieniacki, setki spokojnych mieszkańców zabitych w Podkamieniu, Palikrowach, Bołdurach itd. 66 Niestety, przy biernej zupełnie postawie, a nawet obojętności władz III RP, przy milczeniu obecnych konsulów polskich we Lwowie „nieznani sprawcy” zniszczyli i zbezcześcili kompleks memorialny i na jego rumowisku pozostawili „swój znak” w postaci kału. Zniknęła też tablica, stojąca w miejscu zamordowanego sioła, głosząca po ukraińsku: Huta Pieniacka. W lutym 1944 r. faszyści i banderowcy spalili 172 domy i wymordowali ponad 1000 mieszkańców. Przy odsłonięciu obelisku mówiono, że każda zbrodnia musi być ujawniona. Bez względu na to, kto jej dokonał. Przyszłości nie da się budować na zakłamanej przeszłości. Widocznie są na Ukrainie (a także w Polsce) osoby, które myślą inaczej. Owa prawda, niewątpliwie dla Ukraińców gorzka, miała miejsce 28 lutego 1944 r. W tym dniu polska wieś Huta Pieniacka przestała istnieć. Jej zagładę spowodowali wojacy 14 Dywizji Grenadierów Waffen SS-Galizien, członkowie tzw. Ukraińskiej Powstańczej Armii – UPA oraz policjanci ukraińscy w służbie okupanta, mordując od 800-1000 osób (źródła radzieckie mówią o 1200 osobach). Kiedy coraz częściej pojawiały się łuny, w lasach rozszalały się watahy UPA, wioski polskie zaczęły organizować samoobronę. Huta Pieniacka była solą w oku rizunów: zwarta jak twierdza, Polacy z przysiółków i mniejszych wioseczek ściągali tutaj, a wraz z nimi Żydzi. Wieś miała własną samoobronę pod dowództwem przybyłego tu ze Lwowa Kazimierza Wojciechowskiego „Satyra”. Przyjechał do Huty wraz z żoną Riwą, Żydówką, i jej liczną rodziną. Oddział „Satyra” liczył 40 osób i wchodził w skład 8 kompanii AK inspektoratu Złoczów. Oddział ten współpracował z partyzantką sowiecką i to dzięki niej był nieźle uzbrojony. Przekonali się o tym ukraińscy esesmani, którzy 23 lutego 1944 r. po raz pierwszy zaatakowali wieś. Samoobrona, mając wsparcie 2 plutonu AK z Huty Wierchobuskiej, podjęła skuteczną walkę, która trwała ponad 6 godzin. Napastnicy zostali odparci. Polacy honorowo zezwolili im zabrać z pola walki zabitych i rannych. Na terenie walk zostało tylko pięciu poległych. Ponieważ były to pierwsze ofiary SS-Galizien, a do tego jeszcze poległe z polskich rak, więc urządzono im w Brodach uroczysty pogrzeb z udziałem gubernatora galicyjskiego Otto Wachtera. Chowano tylko dwóch: Romana Andrijczuka i Ołekse Bobaka. Co się stało z ciałami pozostałych poległych? Teraz miało przyjść najgorsze, ale nie z takiego powodu, jak o tym głosi pewien „dyżurny historyk”, a za nim kilku innych: że napad na Hutę Pieniacką 28 lutego 1944 r. był „odwetem” za zabicie dwóch esesmanów i w ten sposób z dwuznacznym podtekstem usiłuje się mord popełniony na wsi usprawiedliwić. Wiemy już, że esesmani zginęli w walce, KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA a „kara” za ich śmierć nie dosięgła żołnierzy w walce, lecz bezbronne polskie dzieci i kobiety. Nie wytrzymuje także krytyki pogląd, że we wsi byli sowieccy partyzanci. Nie było ich już w czasie pierwszego napadu. Oddział sowiecki pod dowództwem Borysa Krutikowa ze zgrupowania D. B. Miedwiediewa przezornie, jakby uprzedzony, opuścił wieś już 22 lutego. Do Huty Pieniackiej oddział ten oprócz broni automatycznej przyniósł rocznego chłopczyka znalezionego na progu jakiejś chaty w wyrżniętym Hucisku, ssał pierś martwej matki. To było 16 stycznia. Potem spłonęło wraz z innymi. Partyzanci spotkali też dzieci polskie potopione w Sinym Oku i Chowańcu. O zbliżającym się śmiertelnym zagrożeniu wieś była informowana kilkakrotnie. Jednym z informatorów był zięć niejakiego Karpluka – starosty wiejskiego z Żarkowa. Zapłacił za to straszną cenę. Został przez banderowców zamordowany wraz z rodziną – ale na ostatku. Musiał patrzeć na męczeńską śmierć dzieci i żony. Była też wiadomość myląca, że to nie Ukraińcy, lecz Niemcy mają wkroczyć do wsi, aby dokonać rewizji broni. Razem z tym nadszedł ze złoczowskiego inspektoratu AK dziwny rozkaz, aby nie stawiać Niemcom oporu, pochować broń, a mężczyznom polecał ujść do lasu. Jednak tak się do końca nie stało, tylko część mężczyzn znalazła się w lesie. Gdy zorientowano się w sytuacji, na jakąkolwiek decyzję było już za późno. Ukraińscy esesmani w sile jednego batalionu (niektórzy utrzymują, że trzech batalionów), wspierani przez kureń UPA „Siromanci” oraz policjantów z Podhorzec, a także chłopców z okolicznych siół uzbrojonych w noże i siekiery, otoczyli wieś ze wszystkich stron. Skąd to kumoterstwo SS-Galizien z „konkurencyjną” UPA? Jednoczył ich cel strategiczny ukraińskiego faszyzmu. Cel ten wytyczyła nazistowska Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) już w 1929 r. Była nim czystka etniczna – mord Polaków, Żydów, Cyganów, Rosjan i innych czużyńców – wreszcie także Ukraińców, którzy tej czystki głośno nie popierali. W oparciu o tę prawdę do zagłady wsi przyłączyli się także ukraińscy policjanci z Podhorzec, ze swoim komendantem na czele. Jemu też polskie władze konspiracyjne przypisywały inicjatywę napadu na Hutę Pieniacką. Batalionami ukraińskich esesmanów, stacjonujących dotąd w Brodach, dowodził Niemiec, a jego zastępcą był Ukrainiec, zastrzelony przez żonę Wojciechowskiego. Zagłada polskiej wsi Huta Pieniacka i jej mieszkańców – pisze autorytatywnie A. Korman – zgotowana przez 3 bataliony ukraińskich żołnierzy SSGalizien, dowodzona przez niemieckich i ukraińskich oficerów, stała się faktem. Prawie wszystkie zabudowania mieszkalne i gospodarcze legły w gruzach i zgliszczach. Sterczały tylko kominy. Ocalało tylko kilka budynków na przysiółku Helenka. ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. A dokonało się to w sposób następujący: Już w nocy do Żarkowa zaczęło ściągać wojsko, byli to żołnierze SS-Galizien – relacjonuje Marian Dziuba świadek tego wydarzenia. – Także zaczęli się krzątać miejscowi banderowcy: Hryhorij Kocz, Josyp Kowycz, Myron Jakubowskyj, Wołodymyr Huziuk, Hryhorij Szczerbatyj.... Niektóre z tych nazwisk są znane od lat krakowskiemu Instytutowi Pamięci Narodowej prowadzącemu śledztwo w sprawie opisywanej zbrodni. Znane jest też nazwisko dowódcy akcji: hauptsturmfuhrer (kpt.) Waffen SS Siegfried Binz z 4 pułku policyjnego 14 Dywizji Waffen SS-Galizien. Z opisu wynika, że był niski i nosił okulary. Oto wypowiedzi świadków, które zanotował K. J. Dmytruk w książce Pid sztandarom reakciji i faszyzmu: Mieszkaniec Huty Pieniackiej Franciszek Kobylański: O świcie w kierunku wsi wystrzelili dwie rakiety. Następnie rozpoczęła się strzelanina i do Huty Pieniackiej weszli faszyści (żołnierze SS-Galizien) i bandyci (upowcy). Wszystkich mieszkańców po 20-30 osób, w tej liczbie kobiety, starców i dzieci, spędzili do stodół, zamknęli i podpalili. Kto uciekał – zabijali. W ten sposób spalono żywcem i zabito 680-700 osób. Mieszkaniec Huty Pieniackiej Wojciech Jasiński: Najpierw część ludzi esesmani z dywizji SS-Hałczyna i bandyci (upowcy) spędzili do kościoła. Później grupami wyprowadzali i zapędzali do stodół, podpalali je, i ludzie płonęli żywcem [...]. Gdy nas prowadzili z kościoła, tośmy widzieli, jak płonęły stodoły, w których w niebogłosy strasznie krzyczeli nasi sąsiedzi. Zrozumieliśmy, że także i nas wiodą, aby spalić żywcem... [….] Janek opierał się, płakał, krzyczał i za nic nie chciał iść – cytuje inną relację Andrzej Rybicki. – Wówczas rozwścieczony (ukraiński) esesman chwycił Janka za nogi i z rozmachem uderzył głową chłopca o narożnik domu. Jakiś młody chłopiec błagał i prosił, żeby go puścili. Pacyfikator uśmiechnął się zjadliwie i machnął ręką: idź, wypuszczam. Chłopiec obrócił się i chciał pobiec, ale esesman z dużą siłą wbił mu bagnet w plecy. Pod kościołem – pisze A. Rybicki – zginął dowódca samoobrony Kazimierz Wojciechowski. Jak mówią świadkowie, oblano go łatwopalną cieczą i podpalono. („Nasz Dziennik”, 9. 01. 2001). Żywa pochodnia płonęła na oczach wsi. Wcześniej jeszcze w domu zamordowano jego żonę i ukrywających się Żydów. Riwa strzeliła do zastępcy dowódcy pacyfikacji z polskiego wisa. Za sekundę także sama padła. Po strasznym zamordowaniu Wojciechowskiego rozprawiono się z resztą domniemanych obrońców, 67 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA którzy byli bezbronni. Wystrzelano ich co do jednego z karabinu maszynowego na placu pod kościołem. A w kościele? Do kościoła zaganiano pierwsze ofiary – zeznaje przed Jolantą Woś Stanisław Krawczyk. – SS-mani w śnieżnobiałych kombinezonach upychali ludzi między ławkami. Przechodzili i uderzali po głowach: trach, trach, trach. Ogłuszeni padali pod ławki. Wówczas wganiano następnych. Trzy warstwy dygocących ciał. Opary, słodkawomdła woń krwi. Pobici mężczyźni wnieśli w kocu rodzącą kobietę. Położyli ją koło konfesjonału. – Dzieciątko było już między nogami matki.... Czy chodzi o ten sam poród, opisany przez A. Kormana?: W nocy z 27 na 28 lutego 1944 r. Franciszkę Michalewską z domu Biernacką... zaatakowały bóle porodowe i była przy niej położna-akuszerka. Esesmani wtargnęli do jej domu, wyprowadzili ją wraz z położną... doprowadzili do kościoła, gdzie posadzili ją na stopniu ołtarza, a przy niej położną. Gdy bóle porodowe przybierały na sile, a F. Michalewska bardzo jęczała i zaczęła rodzić, to „podszedł do niej esesman, wyrwał z niej siłą dziecko, rzucił na posadzkę przed ołtarzem i przygniótł esesmańskim butem”. W obronie chorej wystąpiła położna. W odpowiedzi obydwie zostały zastrzelone i ukraiński esesowiec narzucił na nie bieliznę kościelną. Przed kościołem, podobnie jak w kościele, działy się sceny wręcz dantejskie – zwłaszcza wówczas, gdy rozdzielano rodziny, wyrywano dzieci matkom, by je na oczach rodziców mordować, matki zaś miały spłonąć żywcem osobno. Mordercy – pisze dalej E. Gross – po uporaniu się z dziećmi oblali obiekt benzyną i podpalili... Mimo że ogień jeszcze buzował ... banderowcy uznali, że już nikt się z niego nie wydostanie i odeszli. Poszli dalej walczyć o samostijną Ukrainę. Dopalał się dzień Apokalipsy, banderowcy wyręczając esesmanów, wyprowadzali partiami ludzi z kościoła na kaźń. Byłam w jednej z ostatnich grup dziewcząt, które wyprowadzono z kościoła – pisze Wanda KobylańskaGośniowska. – Widok, jaki ujrzałam po wyjściu z kościoła był tak przerażający, że paraliżował wszystkie umysły – nie mogłam uwierzyć oczom i uszom. Naokoło morze płomieni i ciemne chmury dymu oraz okropne wycie psów, ryk krów i swąd spalonych ciał ludzkich i zwierzęcych. Nie mieliśmy żadnych złudzeń co do czekającego nas losu, a ból po naszych krewnych krwawił nam serca do tego stopnia, że nie reagowaliśmy na bicie nas kolbami i kłucie bagnetami. Słyszeliśmy przy każdym uderzeniu: wże propała wasza Polszcza albo to jest wasza Polszcza”. 68 Pacyfikacja zakończyła się późnym popołudniem. Wpierw dokończono rabowania mienia i niszczenia. Następna ostoja polskości na ziemi praojców znikała w płomieniach ognia i kłębach dymu. Około godz. 17 esesmani i banderowcy uformowali kolumny marszowe i ze śpiewem odmaszerowali do Pieniak, gdzie tamtejsi Ukraińcy przygotowali dla nich bramę powitalną, a tymczasem „dookoła leżało pełno ludzkich zwłok, w tym również małych dzieci, a „zwycięzcy” przechodzili obok nich z taką obojętnością, z jaką przechodzi drwal obok kłód drzewa po dokonanej przez niego ścince. Co najwyżej któryś z nich rzucił okiem na „pobojowisko”, by ocenić „sukcesy” Ukraińskiej Powstańczej Armii nad Polakami w tej wsi”. Po wyjściu ze wsi esesmanów, banderowców oraz policjantów z historycznych Podhorzec, na miejscu pozostali rizuni i siekiernicy kończący plądrowanie domostw. Z przekazu wynika, że prowodyrem tej czerniawy był Hryćko Szczerbatyj. Szczerbatyj dał komendę... aby ci podpalali budynki. Wszystko spalcie! Żeby żaden kamyczek nie pozostał. W 1981 r. w księdze Post imeni Jarosława Hałana jest szkic Requiem nad zamordowaną wsią, a w nim wywiad M. Toporowskiego z H. Szczerbatym. On też pisze: I oto siedzę naprzeciwko Hryhorija Szczerbatego, tego samego. Siedzę i nie mogę oderwać oczu od rąk, które polewały benzyną budynki, od rąk, które paliły ludzi żywcem. Zewnętrznie jest niby spokojny, ale zdradzają go wciąż te same ręce: przez cały czas w ruchu, zaciskają się. Tak, on nie zaprzecza: była w jego życiu Huta Pieniacka, ale za inne przestępstwa odbył już karę. Faktycznie wobec prawa Szczerbatyj jest czysty. A wobec ludzi spalonych i żywych? Badacze polscy, m.in. A. Korman, oceniają, że masakry uniknęło zaledwie 161 osób – lub nieco więcej. Z tego 49 osób, które wcześniej opuściły Hutę, 15 osób ocalało na wieży kościelnej, 7 – w piwnicach kościoła, 1 w piwnicy szkolnej, 61 osób w schronach uprzednio przygotowanych, 19 w innych kryjówkach i 9 w wyniku desperackiej, szczęśliwej ucieczki. I ta ocalała garstka wraz z Polakami z okolicznych siół, których jeszcze nie wyrżnięto, przystąpiła do pochówku. Gdy przybyliśmy – piszą Bronisław Jabłoński i Antoni Orłowski z Huty Werchobuskiej – to zobaczyliśmy straszliwy obraz tej wsi, dopalały się domy, na polach i ogrodach można było spotkać leżących ludzi starych, i młodych, mężczyzn i kobiety, bardzo to strasznie wyglądało... małe dzieci były pozawieszane na płotach i leżały z KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA rozmiażdżonymi głowami ... na śniegu, który był przesączony krwią... był atamanem w UPA przeto całą sprawę znała dokładnie, bez zastrzeżeń odpowiedziała: Do pochówku wykorzystano doły po wapnie, które użyto do budowy kościoła i szkoły. Wyścielono je słomą i poukładano na niej zwłoki lub tylko ludzkie zwęglone szczątki, przykryto je też słomą, przysypano podolskim czarnoziemem. Ilu ich było? Niepełny wykaz nazwisk ustalony przez Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów wskazuje na 800 osób. Wykaz niepełny, jest wciąż uzupełniany. Można się spodziewać, że sięgnie on liczby 1000 osób, a nawet więcej. Likwidacja spokojnych polskich mieszkańców nie wyłączając starców, dzieci i chorych... Huta Pieniacka nie była pod tym względem żadnym wyjątkiem. Nie była też wyjątkiem, gdy idzie o współdziałanie w zbrodni UPA z esesmanami dywizji SS-Hałczyna.... Władze konspiracyjne Polskiego Państwa Podziemnego ustaliły i podały do publicznej wiadomości w „Przeglądzie Tygodniowym” (10-17 marca 1944 r.): Autorem tragedii był komendant posterunku policji ukraińskiej w Podhorcach zawzięty wróg polskości. Dręczyła go obronna postawa polskiej ludności Huty, wobec której wszelki zamach skazany był na niepowodzenie, użył zatem podstępu i... doniósł, że ludność posiada broń i przechowuje Żydów... Napad był podobno aktem samowoli oddziałów ukraińskich SS dywizji Galicja... Wśród zgliszcz piętrzą się stosy trupów, zbitych w jedną masę. W jednej ze stodół stoi tam prawie jednolita masa około 80 zwęglonych trupów. Wedle zgodnej opinii ocalałych świadków mordu napastnicy mordowali ofiary w sposób bestialski, wśród objawów o jakich się czyta w opisach praktyk najdzikszych plemion. Więc dzieciom żywcem rozpruwano brzuchy, rozbijano głowy o słupy kamienne itp. Spędzonych w kaplicy-kościółku mężczyzn, mordowano przy akompaniamencie tamt. Harmonium. Gdy „bohaterzy” wracali po akcji przez wieś Pieniaki, tamtejsza ludność ukraińska wystawiła im bramę triumfalną i oklaskiwała. Ukraińscy mieszkańcy Pieniak mówią, że esesmani mijając bramę triumfalną mieli wyśmienite humory i zapijaczonymi głosami „derły sia na ciłi ryła” śpiewając: A my toju czerwonu kałyny pidijmemo, A my naszu sławnu Ukrajinu, hej – hej, rozwesełymo. Nie wszystkim jednak Ukraińcom to się podobało. Ostro potępił mord ludności polskiej paroch cerkwi NMP w Choroście Starym o. Iwan Doruk, ksiądz greckokatolicki. Na kazaniu wezwał wiernych do opamiętania. Jeszcze tej samej nocy zjawiła się na plebanii bojówka SB OUN, aby pozbawić duchownego życia strzałem w tył głowy. Zapytana po wojnie w sprawie wspólnego napadu „dywizyjników” i upowców na Hutę Pieniacką, Julia Łućka, żona O. Łućkiego, który w tym czasie ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. Reportaż filmowySS w Wielkiej Brytanii spowodował to, że także społeczeństwo polskie dowiedziało się o tym, iż Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu od lat prowadzi śledztwo w sprawie Huty Pieniackiej – i na tym sprawa się kończy. Jak dotąd, nie pociągnięto do odpowiedzialności sądowej, poza b. ZSRR, żadnego ukraińskiego esesmana – nawet spośród tych, którzy byli później w UPA, a teraz mieszkają w Polsce. Dotychczas przesłuchano 120 świadków huteńskopieniackiej masakry, ustalono 60 osób poszkodowanych. Tyle śledztwo, wprawdzie rozpoczęte już w 1944 r., ale później w PRL – zaniechane. Wznowiono je w 1992 r. Śledztwem tym kierował dr Jacek E. Wilczur z Warszawy, ale po jego odejściu z Głównej Komisji wyraźnie przycichło. Teraz, po nagłośnieniu przez Anglików, ożyło na nowo. Materiały zbrodni, choć skrzętnie zacierane i niszczone, są jeszcze w archiwach ukraińskich, ale nie można na nie liczyć. Władze ukraińskie ukryły je przed okiem polskich (i nie tylko polskich) badaczy, a Polacy nie protestują. Wolą uniki albo udawanie, że się zgadzają z opiniami własnych fałszerzy, udających „profesjonalnych historyków”. Kiedy dziesięć lat temu w tygodniku „Tak i Nie” pisałem o mordzie popełnionym przez wojaków SSGalizien na mieszkańcach Huty Pieniackiej, wtedy odezwał się z Kanady Wasyl Weryha – były podoficer tej jednostki, a teraz sekretarz generalny Światowego Kongresu Wolnych Ukraińców. Absolutnie zaprzeczył obecności 4 pułku SS-Galizien w Hucie Pieniackiej – więcej, zagroził sądem za rzekome zniesławienie. Wsparli go w nagonce na autora Rycerzy żelaznej ostrogi niektórzy polscy politycy i publicyści, którzy również dziś grają pierwsze skrzypce. Teraz, po emisji filmu J. Hendy’ego, po dowodach zaprezentowanych przez licznych badaczy i po podaniu ich jako niepodważalnych w światowych mediach, Weryha nie byłby w stanie już zaprzeczać i grozić. Dlatego przezornie milczy. Milczą też ci dobrodzieje SS-Galizien, którzy przyczaili się w Polsce „Narodowy Przegląd Wszechpolski”, http://www.npw.pl/ARCHIWUM_NPW/2001_03_04/PiPPrus_Requiem-nad-zamordowanym.html 69 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA OCALENIE JAKO MORALNY OBOWIĄZEK Ze Stanisławem Srokowskim rozmawiają Maria i Leszek Jazownikowie – Szanowny Panie Stanisławie, wywodzi się Pan z Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej. W jaki sposób kresowa genealogia zaważyła na Pana sposobie widzenia świata i na kierunkach Pana działalności? – Wszystko, co we mnie, wzięło się stamtąd – sposób myślenia, odczuwania, rozumienia człowieka i świata, język i wiara, wrażliwość i wyobraźnia, a nawet charakterystyczna dla Podola melodia głosu, która pozostała mi od dzieciństwa. Naturalnie, z biegiem lat, dojrzewania i intelektualnego rozwoju, wzbogacałem i pogłębiałem swoje zasoby wyobraźni, wiedzy i intuicji. Nieraz jednak się przyłapuję na tym, że i dzisiaj patrzę na ptaki w taki sam sposób jak wtedy, gdy matka mnie zamykała w izbie i szła na pole, a ja rozmawiałem z wróblami i wronami, które stadami przylatywały do okna i, jakby czując moją samotność, towarzyszyły mi w trudnych chwilach. Wtedy prowadziłem z nimi długie debaty o słońcu, drodze i chmurach. Dziś też, szczególne zimą, gdy siadają na parapecie, a ja je karmię okruchami chleba, dyskutuję o wyższości latania nad chodzeniem. Nadal im się przyglądam, obserwuję i zastanawiam się, jak bardzo jesteśmy spokrewnieni. I być może tak samo głodni, one spragnione 70 Stanisław Srokowski (ur. 1936 w miejscowości Hnil‐ cze koło Podhajec w dawnym woj. tarnopolskim) jest poetą, prozaikiem, dramaturgiem, krytykiem literackim, publicystą. W 1945 r. wraz z rodzicami ekspatriowany do woj. szczecińskiego. W latach 80. prowadził działalność opozycyjną w „Solidarności Walczącej”. Jest laureatem wielu nagród, m.in. międzynarodowej nagrody POLCUL w Australii, nagrody im. Stanisława Piętaka za powieści Przyjść, aby wołać i Fatum. Jego powieść Repatrianci (1988) czytelnicy uznali za książkę roku. Pisarz został też laureatem Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza za zbiór opowiadań kresowych Nienawiść (2006). W 2007 r. opowiadania te znalazły się na liście książek nominowa‐ nych do Literackiej Nagrody Europy Środkowej ANGELUS. Do jego ostatnio wydanych utworów należą: Ukraiński kochanek (2008) i Zdrada (2009). W połowie marca br. ukaże się trzeci tom trylogii kresowej, zatytu‐ łowany Ślepcy idą do nieba. chleba, a ja świata, który też jest chlebem. Umiejętność układania związków z naturą zawsze była wielką koniecznością serca i potrzebą ducha. Urodziłem się w ubogiej, ale bardzo zacnej i prawej rodzinie chłopskiej. Na wsi, w której mieszkali Polacy, Żydzi i Ukraińcy, a przez domy wędrowali Czesi, Węgrzy, Cyganie, Niemcy, Ormianie i Rosjanie, życie nie pozbawione było wieku atrakcji. Już jako dziecko podpatrywałem zachowania i obyczaje Żydów, wsłuchiwałem się w ich mowę, odróżniałem kilka języków, miałem przyjaciół Żydów i Ukraińców, i całkiem nieźle porozumiewałem się ich językami, ukraińskim i jidysz. Do dziś nieźle sobie radzę z ukraińskim, a z jidysz pozostały mi całe frazy. Jedna z nich, która mi najbardziej się wbiła w pamięć, jest taka: Ich hob mojre, czyli: Boję się. Słowa te weszły mi w krew w czasie wojny, gdy mój żydowski przyjaciel trząsł się ze strachu, a potem nagle zniknął i nigdy go już nie widziałem. Opisałem tę scenę w pierwszej powieści kresowej Duchy dzieciństwa. Dzieciństwo stało się inspiracją do jej napisania, oraz, rzecz jasna, potrzeba uwolnienia się od koszmarów, które spadły na moją głowę i targają mną do dziś. Nawet literatura nie jest w stanie ich wyrwać z korzeniami. Dzieciństwo z jednej strony było pełne uroku, zachwytów nad KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA naturą, światem ptaków i zwierząt. Podglądałem motyle, bociany i żaby. Wędrowałem po lesie. Rozwijała się moja wrażliwość i fantazja. Poznawałem ludzki trud, ciężką pracę na roli, pot, znój i nędzę. Uczyłem się pokory i szacunku dla starszych. Pojawiła się wojna, a wraz z nią strach, ból i przerażenie. Zacząłem się zamykać i ukrywać przed złem. Wyrastała wewnętrzna skorupa, która chroniła delikatną tkankę uczuć, emocji i przeżyć. Uczyłem się uwagi, ale i odwagi oraz przenikliwości. Była też wielka miłość matki i ojca. A także dziadków: Piotra i Ignacego. Babek nie pamiętam, jedna umarła wcześnie, druga nie uczestniczyła w moim życiu. Pamiętam magiczną atmosferę wsi, wieczorne śpiewy na przyzbie, tłoki, rwanie pierza, plecenie kos z kukurydzy i czosnku, niesamowite opowieści o wojnach, snach, duchach, bajki mrożące krew w żyłach. Otwierały się niezwykłe obrazy, barwne krainy, świat czarów, diabłów i dziwów. Ojciec grał na harmonijce ustnej, śpiewał, matka także śpiewała w chórze. Dziadkowie byli uzdolnienie muzycznie i biegli w sztuce drewna. Grałem na słomce, liściu, grzebieniu i harmonijce ustnej. Liczyłem gwiazdy, wsłuchiwałem się w głosy ziemi i gwizdałem na palcach. Skakałem przez ogień i taplałem się w rzeczce. A w nocy uczyłem się słuchać ciszy i oddechu matki, bo spaliśmy w jednym łóżku. Często obok mnie spała koza albo kurczaki w rzeszocie. Dziadkowie własnoręcznie szykowali mi muzyczne instrumenty: fujarki, cymbały i skrzypki. Dziadek Piotr uczulał na świat dźwięków, a dziadek Ignacy na kształty i formy, obdarowując niezliczoną ilością zabawek, koników z drewna, ptaków, zwierząt, gadających ludzików, świętych i aniołów. Opisałem to w jednym z opowiadań w książce Nienawiść. Tak więc i początki mojej wrażliwości twórczej z tamtej krynicy biją. Tam się już rysował świat magii, ale i piekło. Rodzice i dziadkowe uczyli mnie szacunku nie tylko dla ludzi, ale dla zwierząt, ptaków i roślin. Razem chodziliśmy do kościoła, czasami do cerkwi. Widziałem polskie, ukraińskie, żydowskie i mieszane śluby. No, a potem przyszła zagłada, mrok i rzezie. I okropny strach, który dusił po nocach. Moją wieś spalono na moich oczach. Jako ośmioletni chłopiec widziałem trupy ludzi, zwierząt i ptaków. Słyszałem straszliwe krzyki, ryk krów i wycie psów. Dziecko przy takich doświadczeniach w sposób naturalny gromadziło w sobie i kumulowało w wielkim stężeniu całe zło tamtego czasu. Wyobraźnia rzeczy wyostrzała, a pamięć wypełniała swoje ciemne zakamarki. Z tego wszystkiego wyrastały potem opowiadania, powieści i sztuki teatralne. A także potrzeba naprawiania świata, przezwyciężania upokorzeń, strachu i biedy. Pochylania się nad ludzkim losem. I działania na rzecz wolności, przyzwoitości i prawdy............................................... – Opowiada Pan o dzieciństwie jako o źródle ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. twórczym. A jaka była Pana droga do samoświadomości literackiej? – Pamiętam taką scenę w legnickiej szkole, kiedy w latach 60. pracowałem jako nauczyciel. Akurat napisałem z kolegą Pamflet na pasterzy. Był to szyderczy atak na lokalnych kacyków zarządzających kulturą. Poddałem ich druzgocącej krytyce w miesięczniku „Odra”. A czasy były ciężkie. W mieście odbył się sąd nad autorami. Mój kolega nie przyszedł, a na mnie posypały się straszne razy. Aparat partyjny doskonale zorganizował to widowisko. Suchej nitki na mnie nie zostawili. A już po wszystkim, gdy poszedłem do restauracji „Tivoli”, by coś zjeść, zbliżył się do mnie nauczyciel z mojej szkoły i powiedział z cynicznym uśmieszkiem na twarzy mniej więcej tak: „Siedź na d., nie podskakuj, tylko głośno tu potakuj!”. Jakoś nie przekonał mnie. Bo popadałem w kolejne konflikty, aż skończyło się na roku 1968, kiedy razem z młodzieżą wyszedłem na ulicę, święcie przekonany, że protestuję przeciwko zamknięciu Dziadów Mickiewicza w reż. Dejmka, nie będąc zorientowany, że to dwa klany w partii walczą z sobą o przejęcie władzy. Uderzyło to rykoszetem we mnie. Ale też czegoś nauczyło. Byłem bez pieniędzy, pracy, a na dodatek rozsypywało mi się małżeństwo, więc i mieszkania nie miałem. Stanąłem na rozdrożu, choć, jako poeta, miałem napisanych kilka wysoko ocenianych książek. Nawet za jedną nagrodę dostałem. Ale roboty nie było. To się nazywało wilczy bilet. Nikt nie chciał ryzykować, przyjmując politycznie niepoprawnego pracownika. W końcu udało mi się znaleźć we Wrocławiu pracę w klubie seniora. No i zaczęły się sublokatorki, nocne powroty, bo praca trwała do późnych godzin wieczornych, pojawiły się pierwsze poważniejsze choroby, depresje, ale też ciekawe znajomości, z których najbardziej sobie do dzisiaj cenię przyjaźń z Tymoteuszem Karpowiczem. Polubiliśmy się, spotykaliśmy się, gawędziliśmy o literaturze, życiu, przyszłości. On też był Kresowiakiem. Więc mieliśmy wiele wspólnego. Także postawa wobec poezji była bliska. Ja szukałem takiego literackiego wyrazu, który by rozbijał schematy myślowe, tropił banały, ukazywał je w krzywym zwierciadle i zmuszał do myślenia. Dusił mnie gorset ideologicznej schizofrenii. Buntowałem się przeciwko temu. Karpowicz podsycał ten bunt. I we Wrocławiu powstała oryginalna szkoła poezji lingwistycznej. Było nas kilku, ale bardzo szybko doszlusowali Krynicki, Barańczak, a potem cała plejada nowych wyznawców tej poetyckiej religii. Bo tak to traktowaliśmy. Z zasady nie ufaliśmy językowi, wiedząc, że w języku kryje się także fałsz, obłuda i cynizm. Zrozumieliśmy, że język sam w sobie jest wartością, ale i skrzynką do ładowania różnych obrzydliwych rzeczy. Język stawał więc przed trybunałem rozumu. Zaczął się akt samoświadomości literackiej. 71 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA Inaczej mówiąc, odkryliśmy potężne narzędzie odkłamywania rzeczywistości i budowania na jej gruzach nowego językowego świata. Cenzura często była bezradna wobec naszych wieloznacznych aluzji, skojarzeń, podtekstów, skomplikowanej metaforyki i niepojętej symboliki. Było w tej poważnej batalii o nową polską poezję sporo także małych dramatów, zagubień i zatraceń. Ale wyrwaliśmy poezję ze sztampy, zakłamania i rutyny. W końcu lat siedemdziesiątych poczęły we mnie dojrzewać plany tworzenia panoramicznej sagi kresowej. Coraz częściej odzywały się dawne głosy, zarówno radosne pienia, jak i krzyki, wołania i szloch. Słyszałem coraz boleśniej te głosy. Zaczęli rządzić moimi myślami umarli, zadźgani nożami i porąbani siekierami. Słyszałem krzyki dziadka i ciemny jęk cmentarzy. Gdzieś tam w mojej poezji można było odnaleźć echa dalekiego wołania, ale wciąż mi brakowało głębszego oddechu i mocniejszego głosu. Zastanawiałem się, co znaczy moje ocalenie, bowiem ocalałem, uratowany przez dobrą Ukrainkę, która nie godziła się na zło i zbrodnie swoich rodaków. Ukryła moją rodzinę w swojej stodole. W latach siedemdziesiątych nabierałem coraz większego przekonania, że to ocalenie – to zadanie, moralny obowiązek, by odsłonić kurtynę tamtej tragedii. Jakby umarli wołali: „Byłeś tam, widziałeś nasze porąbane siekierami ciała i wydłubane oczy. Nie wolno ci milczeć! Mów, opowiadaj o tym, by inni wiedzieli, jak strasznie cierpieliśmy. I by zrozumieli, że to się nie może powtórzyć”. Słyszałem tamte głosy. Miałem sny. Wiele o tym myślałem. I to był czas dojrzewania tej samoświadomości. Zabrałem się do pisania prozy i od razu, po stworzeniu dylogii o ludziach starych, Przyjść, aby wołać oraz Fatum, gdy otrzymałem nagrodę Piętaka, a wręczał mi ją Iwaszkiewicz, twierdząc łaskawie, że pojawia się nowe światło w polskiej literaturze, nabrałem wiary w siebie i uznałem, że mogę się już zmierzyć z problematyką kresową. Zaczął się czas otwierania tamtej pamięci, wzbogaconej doświadczeniem i bardziej dojrzałej. Wiedziałem, że tylko proza może unieść tej miary dramat. Pewnie nie byłoby to możliwe bez ścieżki, którą przeszedłem przez krainę poezji lingwistycznej. Dzięki temu rozwinęły się we mnie skrzydła prozaika, mieszały się światy realne i nadrealne, rozumowe i intuicyjne, mroczne i jasne, z jawy i snu. W ten sposób doszedłem do powieści kresowych. – Dziś jest Pan znanym i uznanym pisarzem. Proszę powiedzieć, na jakie konkretne przeszkody natrafiał Pan, zwłaszcza w przypadku Repatriantów i Nienawiści…. – Okres komunizmu nie sprzyjał pokazywaniu prawdy. Mieli z tym problemy historycy, artyści, pi 72 sarze. Szczególnie uważnie cenzura pilnowała przyjaźni polsko-radzieckiej, a w tej przyjaźni mieściła się też Ukraińska Republika Ludowa. Nie wolno było pod adresem Rosjan czy Ukraińców wypowiedzieć złego słowa, krytycznej uwagi. A przecież to Sowieci 17 września 1939 r. zagarnęli nam Kresy, setki tysięcy ludzi zesłali na Sybir, dziesiątki tysięcy wymordowali, dokonali aktu ludobójstwa na polskich oficerach w Katyniu, Miednoje i innych miejscach kaźni, zajęli naszą ziemię, majątki, cały dobytek materialny, miasta, zamki, pałace, dwory, kościoły, biblioteki, domy, uczelnie, a kościoły zamienili w składy zboża i desek, i zaczęli kraj pustoszyć i rujnować. Nie dość, że cierpieliśmy z powodu agresji niemieckiej i sowieckiej, to jeszcze w czasie wojny nóż w plecy wbili nam sąsiedzi zza płotu, Ukraińcy, mordując – jak wynika ze wstępnych obliczeń – ok. 200 tys. Polaków. No, ale o ich barbarzyństwie, terrorze i ludobójstwie w komunizmie nie wolno było mówić, bo nagle okazali się przyjaciółmi. Więc i nie mogła się rozwijać literatura i sztuka, a także historia, nie mówiąc o innych dziedzinach ludzkiej aktywności, które wymagały ujawnienia prawdy, np. polityka. Mieliśmy zakneblowane usta. Ale trzymałem się Biblii, która powiada: „A ty, synu człowieczy, nie bój się ich ani się nie lękaj ich słów, nawet gdyby wokół ciebie były osty i ciernie i gdybyś się znalazł wśród skorpionów” (Księga Ezechiela, Widzenie księgi, wers 15) . To wzmacnia. – I przemówił Pan w swojej literaturze… – Gdy dojrzałem moralnie i intelektualnie do tego aktu twórczego, wiedziałem jedno, że muszę tamtą hekatombę, wielką katastrofę ludzką, opowiedzieć, bo nie da się dalej z nią żyć. To był zbyt wielki ciężar, by go unieść, dławił mnie, uwierał i bolał. W ten sposób w końcu lat siedemdziesiątych zabrałem się do pisania zbioru opowiadań Walka kogutów, który idący na partyjnym pasku krytycy literaccy ocenili w niektórych recenzjach jako walkę dwu systemów i trochę marudzili, że zabieram się za tak szkodliwe i politycznie niebezpieczne tematy. Ale na szczęście nie doczytali książki do końca, bo była za trudna i dali mi spokój. Do dziś zresztą mało kto wie, że właśnie w tym zbiorze opowiadań pojawiają się w mojej prozie po raz pierwszy motywy kresowe. Ale ja już wtedy przygotowywałem się do wielkiego skoku literackiego, który miał mnie rzucić w głąb tragedii narodowej. I zacząłem na początku lat osiemdziesiątych pisać dylogię kresową, a że czasu miałem dużo, ponieważ w stanie wojennym zwolnili mnie z pracy, zabrałem się do dzieła i najpierw napisałem Duchy dzieciństwa, a potem Repatriantów. Z Duchami nie miałem większych kłopotów, ponieważ władza i tak miała dosyć problemów z podziemiem, „Solidarnością”, międzynarodową KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA opinią publiczną i trzeszczącą gospodarką, więc puściła mi powieść, jakby nie wiedząc, co ona zapowiada. Ale do drugiej, Repatriantów, przyczepiła się ostro. Powieść w wydawnictwie „Czytelnik” została przyjęta, po dwu bardzo dobrych recenzjach wewnętrznych, wręcz entuzjastycznie. I wydawca żywił nadzieję, że ukaże się szybko. Miałem wprawdzie drobne, jak to się wtedy mówiło, kłopoty z nazwą, pierwotnie chciałem dać tytuł Wypędzeni, bo przecież nie byliśmy żadnymi repatriantami, nie wracaliśmy z zagranicy, tylko z jednej części Polski, którą nam odebrano, do drugiej, którą nam po wiekach oddano, ale mowy nie było, by się ktokolwiek na to zgodził, więc zostali Repatrianci. Ale to był dopiero przedsmak tego, co się miało dziać później. Otóż mój wydawca, mówiąc w skrócie, poinformował mnie, że książka nie może się ukazać w pierwotnie ustalonym terminie, ponieważ pojawiły się nagłe przeszkody. I wtajemniczył mnie, co to za przeszkody, a później potwierdzili tę opowieść wiarygodni znajomi. Otóż odbywało się jakieś ważne zebranie na szczeblu centralnym w partii, chyba sekretariatu KC PZPR, czy jak to się tam nazywało, w każdym razie przewodził mu Józef Czyrek, wielce wpływowy członek Biura Politycznego, bodajże zastępca Jaruzelskiego. Na tym forum aparat partyjny podejmował decyzje dotyczące polityki kulturalnej. Po omówieniu spraw kina, teatru i innych gałęzi sztuki, przeszli do literatury. Uzgadniali, jakie książki powinny mieć wolną ścieżkę do czytelnika, a jakie poczekają albo spoczną na półce. Wtedy, jak mi opowiadano, miał zabrać głos ambasador radziecki w Polsce, Aristow, który zadał pytanie, czy będzie zgoda na wydanie powieści niejakiego Srokowskiego Repatrianci. I dodał, że jest to powieść szkodliwa, ponieważ uderza w sojusz polsko-radziecki. A tam nikt poza tym ambasadorem nic o tej powieści nie wiedział. A on wiedział. Agenci działali. No i zaczęła się kołomyjka. Powieść wstrzymano na kilka lat, a potem, gdy już opozycja dogadywała się z komunistami, wydano zgodę na jej publikację, ale przyczepiła się do niej cenzura i żądała wielu skreśleń. Przez kilka miesięcy trwała między mną a cenzurą walka. Brałem cenzurę na przeczenia, twierdząc, że nie zgadzam się na cięcia, a cenzura groziła, że powieści nie puści, aż zbliżyła się odwilż, nadszedł koniec roku 1988, pojawiła się szansa na okrągły stół i powieść po nieznacznych ingerencjach puścili. W nowej rzeczywistości też nie jest łatwo. Problematyka kresowa z dużym trudem przebija się przez ostre sito poprawności politycznej. Dzisiaj też rządzący, a za nimi strachliwe wydawnictwa i tchórzliwe media, uciekają przed tragedią Kresów jak przed trądem. Czego się boją? Może znowu naruszam przyjaźń polsko-czyjąś? Nikogo z władców nie interesuje walka o prawdę, godność narodową, obowiązek wyświetlania mroków historii. Jest ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. ciężko, jak po grudzie. Mój zbiór opowiadań kresowych Nienawiść odrzuciło dziesięciu przerażonych wydawców. Dopiero „Prószyński i S-ka” stanął na wysokości zadania i wydał. Książka zyskała uznanie kapituły nagrody Mackiewicza i została tą nagrodą wyróżniona. Niemałe kłopoty miałem też z I tomem trylogii kresowej (Ukraiński kochanek, Zdrada i Ślepcy idą do nieba). Pewna grupa wydawców wprawdzie twierdziła, że książka z literackiego punktu widzenia jest dobra, a nawet bardzo dobra, ale ze względu na tematykę i poprawność polityczną nie podjęli się jej publikacji. Bez cienia wątpliwości zgodziły się „Arcana”, szanowane i poważne krakowskie wydawnictwo, choć i tam moi wrogowie dotarli i zniechęcali wydawcę do kontynuowania ze mną współpracy, o czym dowiedziałem się później. Więcej będę o tym pisał w książce dokumentalnej Życie wśród pisarzy, agentów i intryg. Tak więc nadal nie jest dobrze. Nawet jak książka powstanie, to dworscy krytycy obwąchują ją ze wszystkich stron i wyliczają zyski i straty przy ewentualnej publicznej interpretacji. Na szczęście jest kilka pism odważniejszych, kilka odważnych wydawnictw i coraz więcej historyków i badaczy problematyki kresowej, którzy szerzej otwierają drzwi do umysłów młodego pokolenia, organizując konferencje naukowe i prowadząc na uczelniach zajęcia poświęcone twórczości pisarzy, zajmujących się Kresami. Ale to kropla w morzu. Uniwersytety w większości przypadków (do chlubnych wyjątków należy Uniwersytet Zielonogórski) boją się spotkania z gorzką prawdą o ludobójstwie na Kresach. Nie poświęcają należnej uwagi badaniom i analizom krytycznym tej problematyki kresowej. A gdy studenci wystąpią z taką inicjatywą, jak to było w końcu 2010 r. we Wrocławiu, gdy koło naukowe historyków zainicjowało dyskusję o trudnych problemach historii, to przerażeni profesorowie z tego uniwersytetu dokonali publicznego linczu na dzielnych młodych ludziach, zarzucając im, że zapraszają tak parszywe owce, jak reżyser Grzegorz Braun i Stanisław Srokowski. A dyskusja była pasjonująca, organizacja świetna. Tylko strach miał duże oczy. – Zbiór opowiadań Nienawiść jest jednym z najbardziej wstrząsających w dziejach literatury polskiej, a może i światowej, studium zbrodni i okrucieństwa. Do jakich przemyśleń na temat kondycji duchowej człowieka skłaniają Pana obrazy uwiecznione na kartach tego utworu? – Tutaj mamy do czynienia z kilkoma poziomami myślenia. W grę wchodzi zło, które siedzi w człowieku, mechanizm władzy, zbrodnicza ideologia i klimat, w jakim się ona wyzwala. Na Kresach wszystkie te zjawiska sprzęgły się w jedną wielką katastrofę. Historia ludzkości dowodzi, że człowiek jest bytem nieodgadnionym i nigdy nie 73 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA wiemy, co w sobie nosi i jakie się w nim ujawnią siły. Mroczna część natury ludzkiej jest poddawana przez naukę, literaturę i sztukę nieustannym analizom i diagnozom. I jak dotąd, wiemy jedno, że człowiek jest nieprzewidywalny. A skoro tak, to gdy ma władzę, może z tej nieprzewidywalności wyskoczyć demon zła i zniszczyć świat lub jego jakąś część. Pierwsze więc przemyślenie, to bacznie patrzmy władzy na ręce, ani przez chwilę nie uciekajmy od krytycznego spojrzenia. Uchwyćmy ten moment, kiedy się władza deformuje, degeneruje i sięga po złowrogą broń, przemoc i terror. A przemoc i terror zwykle zaczynają się od kneblowania obywatelom ust. To jedna konstatacja. Druga, że degeneracja władzy pociąga za sobą jej wzmocnienie. Im bardziej władza zdegenerowana, tym mocniej się okopuje, zasłania się przed obywatelami, ignoruje ich i upokarza. Wzmacniając siebie, osłabia jednostki i grupy, a gdy czuje, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo, natychmiast znajduje narzędzia do podziału społeczeństwa na wrogie sobie obozy, nad którymi łatwiej panuje. I żywi się wewnętrznymi konfliktami. Tu są dwa scenariusze, albo zapędy totalitarne, albo maskowana, iluzoryczna demokracja, w której kontrolę nad mechanizmami życia publicznego sprawuje rząd i jego oraz jemu sprzyjające, najczęściej skorumpowane politycznie, najrozmaitsze struktury, agendy i media. Moje opowiadania odsłaniają zarówno ciemne wnętrze człowieka, jak i mechanizmy złowrogiej władzy. A także pokazują, jak atmosfera strachu i terroru powoduje niszczenie ludzkiej osobowości i godności. Człowiek poddany presji i morderczej manii prześladowczej gotów jest na wszystko, na każdą zbrodnię. A manię tę wytwarzają ideologiczne fobie i patologiczne wypaczenia ludzkiej natury, nad którą nie ma kontroli. I jeszcze jedno, po tej strasznej katastrofie mam ograniczone zaufanie do logiki i ludzkiego rozumu. To się może wydać dziwne, a nawet sprzeczne z innymi moimi poglądami, ale w tym coś jest. Gdy czytałem Doncowa Nacjonalizm i widziałem, jak autor w swojej obłędnej ideologii faszystowskiej powołuje się na wielkie autorytety naukowe, moralne, filozoficzne i literackie, by udowodnić myśl, że należy mordować, to cierpła mi skóra. Wykształcony, władający biegle kilkoma językami, używa rozumu nie tylko do wytłumaczenia zbrodni, ale do nawoływania, by ją popełniono. Tak więc rozum przestał być najwyższą instancją w wyborze wartości. Jeśli nie wspiera go głos sumienia, dystynkcja moralna i choćby najniższy poziom przyzwoitości i estetycznej konieczności, wartość takiego wyboru okazuje się nędzna, a w skrajnych wypadkach zbrodnicza. Smutna i gorzka to konstatacja. – Materię Pana utworów o tematyce kreso 74 wej stanowią przeżycia i wspomnienia zarówno własne, jak też osób, które podzieliły się z Panem swoimi tragicznymi doświadczeniami. Jakie szanse i jakie ograniczenia stawia przed pisarzem tego rodzaju skomplikowana materia? – Fundamentem każdej twórczości jest osobowość twórcy i umiejętność korzystania ze wszystkich dóbr umysłu, wrażliwości, języka, wyobraźni, pamięci, uczuć, dekretów moralnych i wewnętrznych głosów. Jeśli się dobrze wsłuchujemy w te potężne moce, usłyszmy wołania i pójdziemy za nimi. W moim przypadku te wołania szły z głębi historii, ludzkiej samotności, bezradności i upokorzenia, ale także z obłędu i chorób wieku XX, zarażonego cierpieniem i śmiercią. W te głosy wpisywały się głosy mojej rodziny, głosy mordowanej wsi i całej krainy, głosy sąsiadów, polskich, żydowskich i ukraińskich. W te głosy wpisywały się doświadczenia i przeżycia ludzi, których nie znałem, a przychodzili do mnie, pisali listy i zwierzali się szczerze i do bólu z tego, czego doznali. Im runął świat pod nogami i chcieli jakby przyłapać upadek tego świata w literaturze, sprawdzić, czy ich widzenie było kalekie, a wiara słaba, iż nie mogli pojąć, co się stało. Literatura miała im uwiarygodnić obraz, który widzieli na własne oczy, ale nie byli w stanie go zrozumieć. Miała oczyszczać świat od zła, ale też stawała się trybunałem dziejowej sprawiedliwości. Naturalnie, w akcie twórczym zachodzą tak skomplikowane procesy, że trudno wyważyć, które z nich wyłaniają się z magazynów naszej pamięci, wyobraźni i wrażliwości, a które są zaadaptowane i przefiltrowane przez nasze duchowe siły. One się jednoczą jakby w jakimś boskim planie, na który człowiek ma już zbyt wielkiego wpływu. Pamiętam, że gdy pisałem Repatriantów, byłem w takim stanie gorączki twórczej, owładnięty nie tyle myślą, ale jakimś szaleństwem myśli, które mnie (jakiego mnie?) ciągnęły ku światom, które się dopiero na moich oczach stawały. Tutaj instynkt twórczy był silniejszy od racjonalnego ramienia. Liczyło się wejście w gąszcz mroku i wydobycie stamtąd zanurzonych tam istot, ludzkich i nieludzkich. A gdy kończyłem ten tom, czułem jak wielki kamień młyński osuwa mi się z wnętrza. Ale nie na długo, bo Opatrzność dała mi jeszcze nowy czas, bym dokładnie wejrzał w siebie, czy nie dobijają się jeszcze inne byty. I wciąż słyszę głosy, wołania, płacz i ciszę, tę straszną ciszę, która boli. – Pana technika pisarska bywa określana niekiedy mianem realizmu magicznego. Jak Pan ocenia, czy to określenie trafnie diagnozuje kierunki Pana poszukiwań twórczych? – O moich powieściach krytycy wielokrotnie wyrażali dość zaskakujące opinie. Oto co pisali o dylo KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA gii Przyjść, aby wołać i Fatum: „Powieść Srokowskiego to jest taki chłopski Beckett. Bohaterowie czekają na sygnały od synów jak na Godota. Jest ona utworem bardzo interesującym i oryginalnym” (M. Głowiński); „Proza Srokowskiego jest prozą czystą. Świat przez nią kreowany jest sam dla siebie kosmosem, a jednocześnie wziernikiem w sprawy najdalsze, ostateczne, niemal metafizyczne” (M. Jodłowski). Istotnie, dopatrywali się czegoś na kształt realizmu magicznego, wymieniając przy okazji Sto lat samotności. Mniejsza o to, co ja myślę o tych krytykach, czy cenię ich, czy nie, ważniejszy jest kierunek ich rozważań. Odzywają się wśród nich i te głosy, które są mi bliższe, mówiące o metafizyce. Gdzieś tam po drodze widzą Becketta i Marqueza, ale nie sądzę, by moje miejsce było dobrze kojarzone z kręgiem literatury hiszpańskiej czy portugalskojęzycznej. Pojęcie realizmu magicznego wywodzi się, o ile wiem, z literatury iberoamerykańskiej i w wielkim skrócie oznacza przenikanie w literaturze świata realnego z magicznym, realnego i irrealnego, jawy i snu. W takim kontekście pierwszym pisarzem realizmu magicznego byłby Homer, szczególnie w Odysei, a potem Cervantes, Szekspir i wielu innych. No, dobrze, ale jak ja to widzę? Powiem paradoksalnie, że mój świat w powieściach jest światem realistycznej głębi, którą przenika metafizyka. I chyba lepszym określeniem dla moich powieści byłby realizm metafizyczny, a może nawet mistyczny, który, jak sądzę, objawi się niedługo w powieści Ślepcy idą do nieba. Źródłem tej szkoły pisarskiej niewątpliwie są Kresy z ich bogactwem duchowym, zjawami, widmami i upiorami. I stamtąd należy prowadzić ścieżkę do moich powieści. Od dziadów, Wernyhory i kresowych mar. – Który z Pana utworów kresowych jest Panu najbliższy i z jakich powodów? – Najbardziej byłem związany z Duchami dzieciństwa, chyba tu najczulej dotknąłem świata dziecka, niewinności, wiary, miłości, bólu i przerażenia. Kresowe barwy i światła splotły się z ciemnością i nocnymi marami. Mimo że książka już żyła własnym życiem, wciąż nie mogła oderwać się ode mnie. A może ja od niej. To był ten metafizyczny ścisły związek, który unosi, dodaje skrzydeł i żąda czegoś więcej. Nie zamyka, a otwiera na nowe horyzonty. Do dziś czuję tętno tej książki, jej gęstą materię, wciąż jest żywa i pulsuje i najpełniej wyraża moje dziecięce lata. – Wkrótce ma się ukazać trzeci – po Ukraińskim kochanku i Zdradzie – tom sagi kresowej, zatytułowany Ślepcy idą do nieba. Czy zechce Pan uchylić rąbka tajemnicy i powiedzieć coś na temat nowej powieści? ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. – Czytelnik będzie zaskoczony zarówno gwałtownym zwrotem akcji, jak i elegijnymi tonami, wizyjnymi obrazami i nieoczekiwanym zamknięciem sagi. Inne siły wzięły górę w jej tworzeniu; urojenia i obłęd ścigają się tutaj z chorą wyobraźnią i zagubioną pamięcią. Przybędzie obrazów surrealistycznych i mistycznych. Zmieni się tonacja książki i jej struktura. I nowe wątki narzucą swój styl. Ci, którzy cenią fantazję i grę pojęć, spotkają tam swój żywioł. A Kresowianie znowu przypomną sobie, z jak niezwykłej, barwnej i niesamowitej ziemi wyrośli. – W środowisku Kresowian znany jest Pan nie tylko jako wybitny pisarz i tłumacz, lecz również jako inicjator wielu działań zmierzających do przywrócenia prawdy o Kresach. Czy mógłby Pan przybliżyć naszym Czytelnikom tę sferę swojej działalności oraz podzielić się refleksjami z niej wyniesionymi? – Pisanie nieuchronnie prowadzi do rozmowy z czytelnikami. Dowiaduję się nieraz na wieczorach literackich zaskakujących rzeczy, ale najczęściej spotykam się z poruszającymi scenami, kiedy czytelnicy nie tylko opowiadają, porażeni obrazami z moich książek, o tym, jak je odbierali, ale też zwierzają się, jak bardzo czują się samotni w walce o prawdę. Twierdzą, że moje książki, mimo iż nieraz są w wyrazie okrutne, przynoszą im oczyszczenie oraz pewne ukojenie, wynikające stąd, że jest ktoś, kto jawi się jakby ich głosem, wołaniem i wypowiada to, co oni przez dziesięciolecia w sobie kryli, bo bali się o tym mówić. Tamten strach nadal dusi nam gardła. Nadal wielu z nas nie ma pewności, czy demony zła nie czają się za naszymi plecami. Gorycz wśród Kresowian jest ogromna. Zostaliśmy dotknięci najokrutniejszym doświadczeniem. Wymordowano nam całe rodziny, odebrano domy, ziemię, rodzinne dobra, a teraz odbiera się nam pamięć. I wiarę w sens prawdy i sprawiedliwości. Nie dość, że musieliśmy żyć w upokorzeniu, dławiąc swój ból przez lata komunizmu, to teraz, niby w wolnej Polsce, nie wolno nam pełnym głosem wykrzyczeć tego bólu. Mówię nam, bo jestem jednym z Kresowian. I czuję to samo, co moje siostry i bracia z Wołynia, Podola i Pokucia, a także z innych zagrabionym Polsce ziem. Gdzież są nasze wielkie filmy o Kresach? Gdzie spektakle teatralne, sztuki telewizyjne, wielkie galerie, pomniki, wybitne dzieła sztuki, utwory muzyczne i poematy? Nie ma. Gdzie są w Polsce wielkie uroczystości państwowe, w których nasi władcy chylą czoła przed ofiarami i co roku czczą ich pamięć? Gdzie są wielcy polscy przywódcy? A tam, na naszych Kresach, nad grobami naszych najbliższych, Ukraińcy stawiają pomniki mordercom, Banderze, Szuchewyczowi, Łebed’owi, Kłaczkiwskiemu i innym. Mordercy stają się bohaterami narodowymi Ukrainy. Trudno nam, Kre- 75 KULTURA NARODU. FILOZOFIA – NAUKA – HISTORIA – SZTUKA – LITERATURA sowianom, to znieść. Mało tego, stawiają pomniki na polskiej ziemi. A nasze polskie władze milczą, są słabe, bo i słabe jest polskie państwo. W tej sytuacji nie mogę stać z boku. Przywracam, w miarę sił i możliwości, pamięć i prawdę. A tej pamięci i prawdy potrzebują wszyscy uczciwi i przyzwoici Polacy. Dlatego zapraszają mnie na spotkania nie tylko Kresowianie, ale i młodzież szkolna, licealiści, studenci, nauczyciele i profesorowie, którzy potrzebują dobrej strawy duchowej i prawdziwego obrazu niedawnej historii. Uczestniczę na swój skromny sposób w naprawianiu kawałeczka świata. – Jak pan ocenia postawy elit politycznych wobec Kresowian? – Powiem krótko: To są postawy sprzedajne, tchórzliwe, kunktatorskie i obrzydliwe. – Za dwa lata będziemy obchodzić 70. rocznicę dokonanego przez banderowców ludobójstwa na Wołyniu, które następnie rozprzestrzeniło się na ziemie Małopolski Wschodniej, czyli dawne województwo lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie. Jak Pan sądzi, jakie działania w związku z tą rocznicą powinny podjąć środowiska kresowe? – Chciałbym, by nie tylko środowiska kresowe, ale i władze państwowe, samorządowe, organizacje społeczne i kulturalnie, media i instytucje oświatowe z powagą i godnością oddały hołd pomordowanym, uczciły godnie ten symboliczny, tragiczny dzień w najnowszej historii Rzeczypospolitej. Chciałbym: 1. By polska prokuratura i sądy wykazały się determinacją w doprowadzeniu zbrodniarzy tego straszliwego aktu ludobójstwa do procesów sądowych i sprawiedliwego wyroku. 2. By polskie szkoły i uniwersytety stały się miejscem rzetelnej i odpowiedzialnej edukacji historycznej, uwzględniającej w programach naukę o ludobójstwie na Kresach. 3. By do 11 lipca 2013 r. środowiska kresowe zjednoczyły się. 4. By nabrały sił do publikacji choćby jednego ogólnopolskiego poważnego i atrakcyjnego pisma. 5. By rocznica ludobójstwa połączyła w tej sprawie polskie środowiska kresowe z Polonią całego świata. 6. By odbyła się w Warszawie 11 lipca 2013 r. wielka uroczystość kresowa z udziałem najwyższych władz państwowych oraz wielka demonstracja ludności w stolicy kraju. 7. By takie demonstracje odbyły się we wszystkich regionach kraju. By Polacy pokazali, że pamiętamy. 8. By polskie biblioteki zaopatrzyły się w książki kresowe. 9. By tego dnia we wszystkich domach zapaliły się świeczki. 10. By w szkołach, domach kultury, bibliotekach i na uniwersytetach odbyły się odpowiednie konferencje, seminaria i wykłady. 11. By polski Kościół i inne kościoły pamiętały o tym dniu. 12. By polskie media uniosły się nieco ponad standardową poprawność polityczną i ukazały w prawdzie obrazy tamtej zagłady. – Dziękujemy za rozmowę. . 76 ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO! Stanisław Srokowski DZIĘKUJĘ CI, PANIE Za ten cios w życie, które pękło na drobne kawałki i zawyły szakale na końcu każdej drogi. Za wzgardliwy śmiech sprzedajnych przyjaciół i ich zdradę. Za dwadzieścia lat milczenia. Za strach dzieciństwa, gdy odcięta głowa zamordowanego dziadka Ignacego spadła u mych stóp. Łąko, na której pasą się moje strofy i piją ze źródeł czystej śmierci. Za ból myśli, która tonęła pośród majaków. Pustynio wielu śladów, ciszo w zgiełku świata. Za pustkę, gdy z dna oczu wyłaniały się urojenia. I za to dziękuję Ci, Panie, że Cię nie pojmuję, pętlo wisząca nad moją głową, koło ratunkowe. Za nicość, kołyskę nocnych lęków. Za mrok duszy i cierpienie którego nie rozumiałem. Stanisław Srokowski ANIOŁY Nie pamiętam dokładnie, kiedy dziadek Piotr wystrugał mi pierwszego ludzika, który otwierał usta i mówił. Mogło to być wtedy, gdy skończyłem pierwszy rok życia, albo wtedy, gdy jak koza wspinałem się na pochyłe drzewa albo po grubych konarach łaziłem do ptasich dziupli i wyjmowałem nakrapiane jajka. Zadomowiłem się wśród kóz i owiec, które traktowały mnie jak swoje dziecko. Lizały mi nos, policzki i uszy, chuchały na mnie, brały między siebie i ogrzewały ze wszystkich stron. Musiały wzbudzać zazdrość krowy, która wychylała ku mnie swój duży łeb i wlepiała zamglone spojrzenie w moją twarz, mocno wyciągała ku mnie szyję i lizała szorstkim językiem. Zbratałem się ze światem podziemnym, myszami, szczurami, kretami, a nawet z gąsienicami i robakami, które podpatrywałem, gdy po deszczu wylęgały ze swoich nor i roiły się na wszystkich ścieżkach i drogach. Dziadek Piotr szukał mnie bladymi oczami pośród pajęczyn i kręcił głową. I chyba musiał podjąć męską decyzję, że tylko świat ludzików może odmienić moje skomplikowane życie, bo mruknął do rodziców: – Trzeba mu stworzyć nowy świat. Matka oderwała się od kuchni, ojciec uniósł wzrok i czekał na jakieś wyjaśnienia. Nie mieli pojęcia, o jakim nowym świecie dziadek mówi. Ale on w swojej chytrej głowie musiał dobrze wykombinować, co mnie zajmie, bo jakoś gorzko i krzywo się uśmiechnął i powiedział: – Od kiedy zniknął Motio i odwrócił się od niego Sławko, miejsca sobie nie może znaleźć. I to, niestety, była prawda. Matka niemo patrzyła na dziadka, a ojciec stał z otwartą gębą. Ja natomiast przypomniałem sobie żydowskiego przyjaciela, Motia, który nagle zniknął, i mojego ukraińskiego przyjaciela, Sławka, który powiedział, że nie ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. będzie się ze mną bawił, bo jestem Lachem, a ja, choć tego nie rozumiałem, bardzo przejąłem się jego słowami. A kiedy jeszcze dodał: „Teper budemo rizaty Lachiw”, bardzo się przestraszyłem i zacząłem się bać Sławka. Zostałem sam. Któregoś wieczora dziadek przytaskał cały worek aniołów, archaniołów i niebiańskich stróżów, mówiąc: – Niech cię chronią, Zbyniu. Spojrzał na matkę i dodał: – Potrzebne mu duchy niebiańskie. A matka, widząc święte postacie, szczerze dziękowała dziadkowi, szepcząc: – Niech wyrasta wśród aniołów i archaniołów. Dziadek podkręcał wąsa, dyskretnie się uśmiechał i wtajemniczał mnie, kto kim jest. – To jest Anioł Stróż – mówił i wystawiał na stół olbrzymią figurę, skrzydlatą i białą jak śnieg. – Będzie cię strzegł, Zbyniu – tłumaczył. – To twój najważniejszy anioł. – Każdy ma swego anioła, dziadku? – spytałem, ku zaskoczeniu rodziców. – Odezwał się! – zdumiała się matka, bo uważali mnie za niemowę. – Tak, Zbyniu – ciągnął dziadek, nie zważając na reakcję matki – każdy ma swego Anioła Stróża. I w taki oto sposób zaszczepił dziadek we mnie metafizyczne uczucia, które towarzyszyły mi w szczególnie trudnych i bolesnych chwilach mego dziecięcego życia. – Mów do niego. Rozmawiaj z nim – zachęcał, a matka kiwała głową, szczęśliwa, że nareszcie znalazłem sobie rozmówcę. Anioł Stróż nie był jedyną skrzydlatą postacią, która zagościła w naszej izbie. – Oprócz aniołów stróżów i chórów anielskich – wtajemniczał mnie dziadek w zawiłą angelologię – jest jeszcze 77 ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO! czterech najważniejszych archaniołów. – Spojrzał na mnie z zastanowieniem, jakby sprawdzając, czy moja wyobraźnia jest w stanie udźwignąć kolejną kategorię bytów świetlistych, a gdy zauważał, że jestem pod wrażeniem i chłonę jego opowieść z największą uwagą, wyliczał: – Jest archanioł Michał, wielki wojownik, który niczego się nie boi, a jego się boją najgroźniejsze żywioły, diabły, szatany, a nawet sam Lucyfer. I wtedy ów bliżej nieznany mi Lucyfer wyrósł na potężną postać ulepioną z ciemności i zakorzenił się w mojej pamięci jako byt ogromny, wściekły, jadowity, lecz zniszczalny, albowiem archanioł Michał, gdy tylko zechce, może go zetrzeć w proch i pył, i nie powinienem się go specjalnie bać. – Tak, Zbyniu – dziadek jakby wyczuł moje niepokoje – nie musisz się go lękać. Archanioł Michał zawsze sobie z nim poradzi. Sięgnął ręką do worka i wyjął wystruganego w drewnie archanioła Michała, który trzymał wielki ognisty miecz i było już wiadomo, że tym mieczem gotów jest ściąć głowę nawet samemu demonowi, królowi piekieł. – Tak, Zbyniu, to jest archanioł Michał. – Dziadek postawił figurę na stole. – I on będzie chronił twój dom – dodał. A ja wpatrywałem się w archanioła Michała z nabożnym lękiem i niepewną miną. Wydał mi się bardzo silny, zdecydowany i nieugięty, a jednak zastanawiał mnie jeszcze czymś innym, a mianowicie jakąś nadmierną powagą, jakby naddatkiem mocy, nadmiarem możliwości, które wydawały mi się zbyteczne przy wielkim i groźnym mieczu. Musiał to dziadek Piotr dostrzec, te moje zmagania umysłu, bo uścisnął mnie serdecznie i wymamrotał: –On sam w sobie – tak właśnie powiedział: on sam w sobie – jest zagadką, ale dla nas – zanurzył wzrok w moich wątpliwościach – jest przeznaczeniem i wybawieniem. I panuje nad ciemnościami. Mówił to z wielką powagą, godnością i choć nie wszystko do mnie docierało, nie wszystko rozumiałem, to poprzez atmosferę, jaką dziadek wytworzył, poprzez język i chrapliwy głos, jakim mówił, zasiał we mnie wiarę w anielskie postacie. Choć z zabobonnym lękiem słuchałem jego opowieści, to w tym lęku była i ciekawość, i jakaś zagadkowa pasja do poznawania nieznanego. Uspokoił mnie spojrzeniem i gestem, i powiedział, że nie mam się czego bać. Głośno odetchnął i kiwnął głową, jakby raz na zawsze rozwiązał problem szatana, po czym zanurzył ramię w głębi worka i wyniósł na powierzchnię postać skrzydlatą i równie potężną jak archanioł Michał, i pokazując mi ją, jakoś chełpliwie powiedział: – To jest archanioł Rafał, uzdrowiciel, obrońca młodych, pielgrzymów i podróżników. Gdybyś zachorował, módl się do niego, a on sprawi, że zostaniesz wyleczony. On będzie czuwał nad twoim zdrowiem – rzekł pewnie, bez cienia wątpliwości, a ja się ucieszyłem, że ktoś będzie czuwał nad moim zdrowiem. Bo byłem blady, chorowity, często traciłem przytomność, raz nawet podsłuchałem, jak ktoś we wsi powiedział, że wkrótce umrę, bo taki jestem chuchrowaty i wyglądam jak śmierć. Więc każdy anioł, który mnie strzegł, musiał mi się przydać. Poza Aniołem Stróżem miałem więc też innych opiekunów. Otaczali mnie ze wszystkich stron. Chciałem spytać, czy kiedy się skaleczę, nie będę musiał skakać przez ogień, by noga się wyleczyła, a wystarczy, że pomodlę się do archanioła Rafała, ale w końcu zrezygnowałem z tego pytania, bo skaleczenie nogi nie wydało mi się aż tak ważne, by zawracać dziadkowi i archaniołowi głowę. Tym bardziej, że dziadek już wyciągał z worka kolejnego stróża, równie wielkiego jak poprzednie, i pokazując mi go, wyjaśniał: 78 – A to jest, Zbyniu, archanioł Gabriel, wojownik boży, anioł śmierci, książę ognia i grzmotów, postać wielka i poważna. To on zatrąbi na Sąd Ostateczny. Dziadek mówił chrapliwym głosem, a archanioł Gabriel wyrastał w moich oczach na postać straszną i groźną, a jak jeszcze usłyszałem, że będzie trąbił na Sąd Ostateczny, poczułem, że drżę, bo czego jak czego, ale Sądu Ostatecznego bałem się naprawdę, może nawet najbardziej, i kiedy tylko ksiądz z ambony w kościele mówił o Sądzie Ostatecznym, strach mnie chwytał za gardło i czułem, jak się telepię i wydawało mi się, że się kurczę i zapadam w sobie, maleję coraz bardziej i znikam ze świata. I oto pojawia się ktoś, kto zadmie w trąbę. Widziałem archanioła Gabriela z wielką trąbą w ręku. I chyba się jego jednego spośród archaniołów naprawdę wystraszyłem. Musiałem być blady, bo dziadek Piotr przytulił mnie i burknął: – Nie bój się archanioła Gabriela, on nas chroni przed kłamstwem; jest strażnikiem prawdy. Dziadka chłopi uważali za uczonego, bo święte księgi czytał, Biblię znał prawie na pamięć, nauki w szkole w mieście pobierał i nawet z samym proboszczem potrafił o Bogu, niebie, piekle, aniołach i diabłach długo rozmawiać. Toteż choć, prawdę mówiąc, bałem się trochę tych jego opowieści, jednak bardzo dziadka szanowałem i wpatrzony byłem w niego jak w święty obrazek. Kiedy się nieco uspokoiłem i już z większym zaufaniem spojrzałem na archanioła Gabriela, dziadek wyjął archanioła Uriela i przedstawił mi go następująco: – To jest, Zbyniu, archanioł Uriel, dawca światła. Widzisz, jaki blask od niego bije. – Wskazał na łunę słoneczną, która rozjaśniała drewnianą twarz archanioła. Archanioł Uriel, w przeciwieństwie do archanioła Gabriela, wydał mi się sympatyczny, rysy jego twarzy uwidoczniały pogodę ducha, spokój bił z głębi spojrzenia, a cała postać emanowała atmosferą ładu i harmonii. Tak, z takim archaniołem to mogę się zbratać, pomyślałem. Od tego dnia czuwały nade mną nie tylko potężne figury archaniołów, ale całe plemiona i rody aniołów rozmieszczone po izbie, w każdym kącie, na parapecie okna, na grubce, porozwieszane pod sufitem, żywe plemiona skrzydlatych istot. Ale i tego było mało dziadkowi Piotrowi. Bo każdego dnia przynosił mi coraz to nowe armie niebiańskich postaci i już nie tylko dom mi zajęły, izbę, sień, strych i piwnicę – dziadek poumieszczał je na płocie, przy studni, pod oborą i stodołą oraz przy drodze, w ogrodzie i sadzie, wsadzając jak rośliny do czarnej ziemi, jakby sadzonkę wkładał, z której rozwinie się silny pęd, a z niego potężne drzewo, i wkrótce chronili mnie już aniołowie ze wszystkich stron świata. Gdziekolwiek się pojawiłem, na straży mego zdrowia i życia stała wielka armia zbawienia. Były to formacje skrzydlate i w pełni gotowe do lotu. I nagle stałem się mieszkańcem krainy aniołów, na bok zeszły ludziki ze smutnymi oczami i tracze z poczerniałymi twarzami i opuszczonymi ramionami. Nade mną czuwały profesjonalne, dobrze przeszkolone zastępy niebiańskie, w każdej chwili gotowe do czynu. Niestraszne mi były diabły ukrywające się pod najdziwniejszymi postaciami. Dziadek wymieniał czyhające na nas niebezpieczeństwa, wskazując na jakieś koszmary w postaci Asmodeusza, Demona, Lucyfera, Mefistofelesa, Paskudy-Zalotnika, Smętka, Węża, biesa, czarta, diabła kulawego, ryczącego, rogatego, diaska, nieczystego ducha, kaduka, kusiciela, piekielnika czy zarwańca, nie mówiąc o wielkim smoku, starodawnym wężu czy koźle z rozszczepionymi kopytami. ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO! Wiedział, co czyni. Kiedy bowiem w naszej chacie spotykała się gromada sąsiadów i cicho szemrała o świecie, w którym roi się od zła, ja byłem zabezpieczony. Dziadek wystawił mi polisę ubezpieczeniową w postaci aniołów i archaniołów na całe życie. A kiedy sąsiedzi dziwili się nieco tej armii skrzydlatych posłańców nieba, dziadek Piotr kręcił głową i burczał, nie znosząc sprzeciwu: – Anioły są duchami świętymi. Niech dziecko wyrasta w świętości. Obok mnie, u wezgłowia, czuwał Anioł Stróż, a czterech archaniołów strzegło czterech kątów izby. Zamykałem oczy i nasłuchiwałem w ciemności, czy nie rozlegnie się ich cichy szept. Nieraz wydawało mi się, że gdy zasypiam, między aniołami nawiązuje się delikatna nić porozumienia i przekazują sobie niesłyszalne słowa, a gdy raptownie otwierałem oczy, przyłapywałem w blasku księżyca na ich wargach grymas zaskoczenia, zdumienie, a nawet osłupienie. Twarze aniołów w gwałtownym popłochu skupiały się, jakby powracały ku swoim pierwotnym stanom powagi i zasłuchania, jakby w pośpiechu cofały się ku własnym korzeniom i przybierały wyraz troski. Źródła moich lęków nocnych nie miały jednorodnej przyczyny. Nie była nią tylko ta delikatna, wątła roślinka śmierci, która unosiła się wysoko nad dachami i tysiącami rozedrganych czułek pięła się ku niezbadanej krainie snów. Nie były nią też fragmentaryczne, okaleczone postacie życia, które snuły się wokół mnie jak nierealne zjawy. Z całą pewnością lęki moje rosły na żyznej glebie zdrad i złych spojrzeń, niosły się przez świat smutnych pochlipywań matki i mściwego zgrzytania zębów ojca. Także dni obfitowały w nieoczekiwane głosy, szepty i nagłe jęki. Gdy szedłem wolno przez podwórko, zewsząd popatrywały ku mnie gromady aniołów, serafinów, cherubinów, a całe chóry anielskie wynurzały się z chaszczy i krzaków. Zza gałęzi jabłoni wyglądała czyjaś blada twarz, spod łopucha wystawała drobna stopa, a zza węgła wyzierało natrętne spojrzenie i nagie ramię, które błyskawicznie się kryło, gdy je wyłapywałem wzrokiem. Ujawniały się też jakieś formy graniczne, wątpliwe i problematyczne, które szybko zacierały po sobie ślady obecności, ale zaświadczały, że istnieją światy niepojęte, choć nieme i z pustymi oczodołami. Jakież było zdziwienie ojca, kiedy szedł z widłami do stodoły, by wziąć snop słomy, a spod stopy wyłaniał się zastygły w pozycji obronnej zapomniany anioł i przecierał zaspane oczy. Nasze gospodarstwo stało się zamkiem warownym niebiańskich sił, które w zmasowanym ataku nie dawały żadnej szansy złowrogim i obcym mocom. Tak, byliśmy dobrze strzeżoną twierdzą. A jednak stało się. Któregoś wieczora, skrywając się pod płotami, odwiedziła nas kobieta-widmo, która wyłoniła się z mroków jak zjawa i kazała natychmiast się zbierać i iść za sobą, bo jak powiedziała: – Smert’ wże jde. I to słowo – smert’ – padło, rzucając na usta matki blady cień, a twarz ojca czyniąc ponurą i gorzką. A ja, rozumiejąc śpiewną ukraińską mowę, pomyślałem sobie, że rodzice nie muszą się niczego bać, ponieważ ten ciemny duch, który ma nas nawiedzić, wcale nie musi być zły. Nieraz pod postacią śmierci przebrany anioł chce nas odwiedzić. „Bo i anioły nieraz się przebierają” – słyszałem głos dziadka Piotra. Wydobyłem się spośród mgieł i ciemnych fałdów nocy, nasłuchując, czy nie odezwie się Anioł Stróż. Chwyciłem go w ramiona i przytuliłem do piersi, a on wydał cichy szept ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. i nie było żadnej wątpliwości, że słyszałem, jak wyraźnie i ciepło do mnie przemawia: – Chronię cię, Zbyniu, jesteś pod dobrą opieką. Mimo to twarz matki przybrała wyraz troski i smutku, a ojciec walczył z ciężkimi powiekami, które z trudem podnosiły się i opadały. Wtedy widmowa postać, zakutana w czarną chustę i równie czarną i długą aż do kostek spódnicę, nie panując nad nerwowym tikiem brwi, wymamrotała: – Treba jty, Janku – zwróciła się do ojca, ignorując smutek na twarzy matki i moje zasłuchanie w bijące w drewnie serce Anioła Stróża. A ojciec zmagał się ze swoją wargą, która się łamała i wykręcała, aż w końcu przywołał ją do porządku, chwytając mocnymi jak obcążki zębami i ostro gryząc. Warga się uspokoiła, przestała podskakiwać, wyginać grzbiet w pałąk jak nastroszony kot i poddała się presji zębów. – Jakże tak? – burknął. – Mam porzucić dom, dobytek, zwierzęta i uciekać? – Wbił w widmo swoje czarne oczy. – Dlaczego? A ułuda, nie spuszczając z niego wzroku, bąknęła po polsku: – Zaraz się zjawią i puszczą twój dom z dymem, a z ciebie i z twojej rodziny – spojrzała na matkę i na mnie – pozostanie tylko popiół. Uciekaj! – wychrypiała. A ja, mimo grozy sytuacji, znowu pomyślałem, że tylko anioł pod przebraniem może tak mówić. Czułem, że jest po naszej stronie. Ojciec uciekł gdzieś oczami. Twarz matki stała się pożółkłym i uschniętym liściem, który za chwilę oderwie się od ciała i spadnie na ziemię. Mocniej przytuliłem Anioła Stróża do piersi i poczułem jego ciepło. Był żywy, krążyła w nim krew, a jego oczy, wilgotne i smutne, patrzyły na mnie z przejęciem. Zerknąłem na czterech archaniołów – byli zamyśleni i skupieni, w każdej chwili gotowi do czynu. Matka jedną ręką chwyciła koc i poduszkę, a drugą mocno ścisnęła moje ramię i wydała polecenie: – Idziemy! Ojciec wrócił z niebytu, otrząsnął się i burknął: – Chod'my, Olga. Jak treba, to treba. Widmo nazwane Olgą przełknęło głośno ślinę, machnęło ręką i wkrótce matka, ojciec i ja szliśmy w wielkiej ciszy, w dalekim blasku gwiazd ku czarnej bryle stodoły, w której fundamencie został wyrwany wielki głaz. I zobaczyłem czarny otwór, który dłonią wskazało widmo. Ojciec dał sygnał, bym się z matką tamtędy prześlizgnął, a ja jeszcze się obejrzałem i dostrzegłem, jak powietrzna armada aniołów wychyliła ku nam głowy i ze wszystkich strona ogarnęły nas spojrzenia łagodne i dobrotliwe, pełne zrozumienia i współczucia. Gdy ruszyliśmy, usłyszałem szum skrzydeł. Zatrzepotało powietrze, bowiem odprowadzało nas wielkie plemię aniołów. Byłem przekonany, że zajmie rogatki nowego podwórza, by nas mieć w swej opiece. Matka pociągnęła mnie za rękę. Wsuwaliśmy się w gęstą ciemność nocy. Dotknęły mnie ostre źdźbła zboża. Byliśmy pod sąsiekiem pełnym słomy, w skrytce przygotowanej na czarną godzinę. Za nami już sunął ojciec. Jeszcze zdążyłem zauważyć, że majaka w długiej spódnicy, nerwowo oglądając się za siebie, szepnęła do ojca, byśmy się zachowywali spokojnie, by nikt nas nie usłyszał i nie znalazł skrytki, bo nie daj Boże, jak powiedziała, nie daj Boże, Janku, gdyby was znaleźli, byłoby po wszystkim, i lepiej nie mówić, co by się z nami wszystkimi stało, mamrotała, z moją rodziną, ze mną, z wami, z naszymi domami i z całym dobytkiem. Ojciec skinął głową, że rozumie. Zjawa się cofnęła i o ile dobrze dostrzegłem, przeżegnała nas trzykrotnym 79 ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO! znakiem krzyża. A matka także się przeżegnała, ale tylko raz, a ojciec burknął: – Bóg z tobą, Olga. Jesteś dobrą kobietą. I anioł zamieniony dla niepoznaki w marę zniknął. A ojciec z ciężkim westchnieniem począł zasuwać za sobą ogromny kamień, ale nie udało mu się do końca zasłonić otworu i do środka naszej kryjówki wpadało z daleka szare, przyćmione światło nieba. Byliśmy w jamie pod stertą zboża, pod samą ścianą. Matka tuliła mnie mocno do piersi i czułem, jak drży. A ojciec pragnął się pozbyć dokuczliwego drapania w gardle i chrypiał jak konar starego drzewa. W pewnym momencie matka szepnęła: – Myślisz, Janku, że przyjdą? Zastygła w nagłym zasłuchaniu, czekając na głos, który miałby jej wyjaśnić sprawy ostateczne. Cisza była ciężka, dudniąca. Ojciec wsłuchiwał się w tę ciszę z napięciem i jakby się bał wtargnąć w jej rdzeń, w jej ciemne jądro, i rozbić jak szkło, by nie potrzaskała się na kawałki. Matka drżała. – A jak przyjdą? – dopytywała. A ojciec tylko syknął: – Ciii! – co znaczyło, że jej pytania idą w złym kierunku. I matka już się nie odzywała. Przygnieceni byliśmy narastającym, ciężkim milczeniem. Nie pamiętam, jak długo trwała ta potężna, straszna cisza, wiem tylko, że byliśmy wpatrzeni w szary klin światła między kamieniami, a mój Anioł Stróż przylegał do mojego serca. W pewnej chwili poczułem się zagubiony i niepewny. Poczułem silne pulsowanie krwi i na czoło wystąpił mi pot. Dostałem zawrotu głowy, świat zawirował i sunęły ku mnie czarne widma. Uchwyciłem się pazurami matki, a ona dotknęła mego czoła i z przerażeniem jęknęła: – Janku, on ma gorączkę. I to były ostatnie słowa, jakie słyszałem. Coś mną targnęło, zawiało i poniosło. Zobaczyłem przed sobą dziwne postacie. Siedziały na kamieniach i patrzyły na mnie szklanymi oczami. Matka, pełna troski i zmartwienia, stała obok i w każdej chwili gotowa była mnie zasłonić przed atakiem. Potem runąłem w głęboką czarną przepaść i długo w niej leciałem; ryczała przestrzeń, świszczało powietrze i czułem, jak się pogrążam w ciemnej głębinie i czułem, że nic mnie już nie uratuje. Ze strachu jęknąłem, a czyjaś gładka dłoń zamknęła mi usta. Ocknąłem się ze snu, dławiąc się i krztusząc. Suche, drewniane ramię trzymało mnie za gardło. Wystraszony panującymi ciemnościami, załkałem, a gładka dłoń przywarła do moich ust. – Ciii, synku – wyszeptała matka, a ojciec półgłosem burknął: – Coś złego mu się śniło. Matka zabrała dłoń, a ja zaczerpnąłem świeżego powietrza. I wtedy coś trzasnęło, raz i drugi, gdzieś dalej, za stodołą. Ojciec wbił wzrok w cieniutką strugę jasności, w ów mglisty strumyczek szarego światła, który przeciekał z przestrzeni, i nasłuchiwał. Matka też nasłuchiwała. Jej bijące gwałtownie serce raptem zastygło. Cisza pęczniała i tężała. Rozległy się nowe trzaski – bliższe, wyraźniejsze. Ojciec nie drgnął. I naraz szczelina między kamieniami zaróżowiła się, rozbłysła i gwałtownie rozjaśniła. Rozległo się cienkie, piskliwe syczenie. Ojciec wymamrotał: – Rakieta. I zaraz dodał: – Zaczęło się. 80 Matka przygarnęła mnie tak mocno do siebie, że zabrakło mi tchu. Szarpnąłem się i upuściłem Anioła Stróża, ale szybko, po omacku go odnalazłem. Był ciepły i żywy. Ojciec drgnął i wolno posunął się ku klinowi światła. Długo się wpatrywał. I wtedy zaczęło się ostre, krzykliwe turkotanie. – To karabin maszynowy – chrypliwym głosem oznajmił ojciec. Gdy turkotanie ustało, odsunął się na moment od szczeliny, a do jamy wpadł czerwony klin światła. – Palą domy! – wycharczał i już wiadomo było, że płonie wieś. Rozległy się ostre, przeraźliwe krzyki, dzikie wrzaski, ryk zwierząt, piski dzieci, jęki kobiet i straszliwe wycie psów. Ojciec wbił się ciałem w szczelinę między kamieniami i zastygł. Matka cichutko szeptała modlitwy. Gwałtownym susem wymknąłem się z jej ramion i podpełzłem do ojca. Ojciec zagarnął mnie ramieniem i znieruchomiał. I wtedy usłyszeliśmy bliskie kroki. Ktoś stąpał po drobnych kamyczkach, które wyskakiwały spod nóg i dzwoniły. Zbliżał się do naszej kryjówki. Ojciec zacisnął mi na ustach dłoń i przygniótł ramieniem, że ledwie oddychałem. Kroki były ciężkie i każde stąpnięcie było uderzeniem w serce. Aż naraz zobaczyliśmy ogromne, męskie, obłocone buty tuż przed naszymi twarzami. Ktoś się zatrzymał, zlustrował teren i burknął: – Nikoho nema. Chciałem unieść głowę, by dojrzeć twarz, ale ojciec mnie nie puszczał. Mężczyzna z zachlapanymi butami błysnął zapałką i zapalił papierosa, pytając drugiego: – Pawło, choczesz? Ale tamten burknął: – Chod’my, Boryse. Wże pizno. I po chwili ciężkie, brudne buty uniosły się do góry, a mężczyźni się oddalili. Wiatr zawiał ku naszej szczelinie kłęby ciemnego dymu. Szybko przetarłem oczy. Ojciec osłonił mi usta i wycharczał do ucha, bym się odczołgał i położył obok matki. Niechętnie cofnąłem się, wciąż mając w oczach ciężkie, masywne, zabłocone buty. Dochodziły nas głuche krzyki oraz trajkotanie karabinu maszynowego i suche trzaski pojedynczych strzałów. – Boże, oby tylko stodoły nie podpalili – szepnęła matka. Ojciec odwrócił się i szukając w ciemnościach jej twarzy, zachrypłym głosem wymamrotał: – Olgi nie spalą. Swoich nie mordują. Tylko nie swoich. I to zapamiętałem. Jak w głęboką studnię zapadły w moją głowę te słowa. I jakby w mrokach cembrowin słyszałem, jak się odbijają, głuche, dalekie i wibrujące, powtarzając chrapliwym echem: swoi, nie swoi, swoi, nie swoi. Krążyły w obłędnym tańcu śmierci. Już chciałem spytać matki, co to znaczy, że swoich nie mordują i dlaczego byli jacyś swoi i nie swoi, ale matka drżała. A do mnie docierało nowe, straszne doświadczenie, w którym świat pękał na kawałki, rozsypywał się na swoich i nie swoich. Natychmiast przyszedł mi na pamięć mój ukraiński przyjaciel Sławko, który mi powiedział, jak pamiętam, że jestem Lachem, a on z Lachami nie będzie się bawić. I dodał, że Lachiw treba rizaty, czego wtedy dogłębnie jeszcze nie rozumiałem, ale w świetle słów ojca o swoich i nie swoich zacząłem rozumieć, że Sławko jest swój, a ja nie ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO! swój. I lustro, które nas odbijało, pękło i rozprysło się, oddzielając nas od siebie na zawsze. Ojciec na coś czekał. Jego ogromna, ciemna sylwetka majaczyła na tle szpar między kamieniami. Matka dygotała i była gdzieś daleko, ale co chwilę po omacku obszukiwała jamę i natrafiała na moje ciało. Wtedy się uspokajała. W pewnej chwili dało się słyszeć dudnienie i głośny tupot nóg. Ktoś biegł tuż koło stodoły. W świetle szczelin mignęło kilka par butów. A potem odgłos biegnących oddalił się. Trwaliśmy w bezruchu. I znowu jakaś kanonada, bliski huk wystrzałów i tupot nóg. Co chwilę migały w świetle szczelin czyjeś buty i było ich coraz więcej. Ciężkie uderzenia obcasów rozlegały się jakby echa spadających głazów, a skłębiony tłum mężczyzn pędził na oślep przed siebie, aż ojciec burknął: – Wycofują się. Matka skuliła się. Drgało jej ramię i przyciskała mnie mocno do piersi. Długie kroki umilkły. Nastała drętwa cisza. Nawet ciężki oddech ojca ustał. Wsłuchiwaliśmy się w tę ciszę, jakby ona jedna była w stanie nam wyjaśnić, co się naprawdę zdarzyło i czy świat jeszcze istnieje. I w takim zastygnięciu trwaliśmy długo, czekając, czy nie drgnie ziemia albo nie zapadnie się stodoła. Świtało. Ramię ojca uniosło się, jakby sygnalizując, że zaczyna się inny czas. Było w górze, jak semafor kolejowy. Potem powoli i długo jego ramię opadało, aż zobaczyliśmy, że obejmuje wielki głaz. Patrzyliśmy na niego z zapartym tchem. Ojciec zmagał się z wielkim głazem. Przesuwał go i odblokowywał wyjście. Ciężko odsapnął i jednym mocnym szarpnięciem odwalił go na bok. Wdarło się ostre światło. Zobaczyliśmy swoje twarze – zastygłe, skupione i niepewne. Był wczesny ranek. Panowała ciężka i gorzka cisza. Ojciec nienaturalnym głosem wymamrotał: –Wychodzimy. Wystawił głowę. Rozejrzał się. Kiwnął ręką i począł pełznąć, wydobywając się z jamy. A gdy i my z matką wyczołgaliśmy się, zobaczyliśmy, że ojciec stoi nieruchomo i obejmuje twarz dłońmi, jakby nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Stanęliśmy na nogach. Matka, patrząc przed siebie, otworzyła usta i z tymi otwartymi ustami zamarła. Ja tuliłem Anioła Stróża i czepiałem się jej spódnicy. Czułem, że znowu się pocę. Wokół rozciągały się posępne, ciemne zgliszcza dopalających się chat. A do nieba strzelały poczerniałe, długie kominy. Na naszych oczach runął świat. Wzdłuż drogi dyndali na konarach powieszeni mężczyźni, po rowach leżały z rozprutymi brzuchami nagie kobiety i porozrzucane wokół nich sine ciałka martwych dzieci z odrąbanymi głowami. Dymiły resztki domów i czuć było nieprzyjemny swąd spalenizny. W wielu miejscach leżały dogorywające zwierzęta i zwęglone ludzkie zwłoki. Na poboczu leżał z rozłożonymi ramionami mężczyzna bez głowy, a tuż koło niego tułów bez nóg i rąk. Na krzaku zawisły czyjeś kiszki. Pod drzewem jabłoni leżał starzec, a jego otwarte usta i ślepe, bielmem zarośnięte oczy wyrażały ostateczną gorycz i strach. Ojciec nie mógł się ruszyć. W jego wyżłobionej twarzy zastygło całe życie. Wykrzywiony bólem i gniewem grymas zasklepiał się w niemocy. Matka zmagała się ze zwidami. Jakby nie mogła się obudzić. Jej twarz była śmiertelnie blada. ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. Gdy ojciec ruszył, poszliśmy za nim. Matka trzymała mnie za rękę, a ja przyciskałem do piersi Anioła Stróża. Raptem ojciec stanął jak wryty. Odsłoniła się przed nami druga część wsi, ta, w której mieszkaliśmy. Ziała pustką. Ojciec przecierał oczy. Pośrodku tej pustki stał nasz nienaruszony dom. Wśród widmowych zgliszcz i spalenisk wyglądał jak wznosząca się ostoja życia i trwania. Ojciec spojrzał na mnie, a potem wolnym krokiem oddalił się w kierunku chat ukraińskich. Zobaczył stojącą na progu kobietę, która w bezruchu na niego patrzyła. Miała wilgotne oczy i drżała jej ręka. Ojciec podszedł do niej i wyraźnie powiedział: – Diakuju tobi, Olga. Diakuju. Dobra ty ludyna, duże dobra. Kobieta szepnęła: – Bih z toboju, Janku. Bih z toboju. – I z toboju, Olga. I z toboju – rzekł ojciec i odwrócił się od niej. Podszedł do nas. Widziałem, jak przesuwa mu się po szyi grdyka, w górę i w dół, w górę i w dół, jakby nie mogła znaleźć sobie miejsca. Potem znowu patrzył na nasz dom. A matka szybko mrugała oczami, nie mogąc uwierzyć, że patrzy na rzeczywistą budowlę, a nie na zjawę. Takie rzeczy zdarzają się tylko w baśniach. A to była prawda. Nasz dom stał naprawdę i istniał rzeczywiście. Stał na wzgórzu, pośród snujących się siwych dymów i spalenisk, pośród wielkich, ciemnych śladów śmierci. On jeden między ruinami stał jak wyzwanie, jakby urągał śmierci, złym duchom i upiorom świata. I wtedy podeszliśmy do niego. Ojciec mrużył oczy. Długo się wpatrywał, jakby nie chcąc się poddać fatamorganie. Potem wszedł przez otwartą furtkę i musiał coś szczególnego dostrzec, bo pochylił się, na moment odwrócił twarzą do nas i powiedział zdumionym głosem: – Popatrz, Maniu, podpalali. I pokazał ślad spalenizny na domu. Ogień poślizgał się po grubej belce i zgasł. Matka stała jak zaklęta. – O, i tutaj, Maniu – pokazywał ojciec czarny ślad z drugiej strony chaty. – I tutaj, i tutaj – zwracał się do matki. Znalazł kilkanaście miejsc, które liznął ogień, ale drewno nie zajęło się. Sczerniała belka, ślady płomyka, zadymiona ściana, nadwęglona rama okienna. Ale pożaru nie było. – Jak to tak, Maniu? – Kręcił ze zdumienia głową. – Cała wieś spalona, a my nie. – Wbijał ciemny wzrok w drzwi, również poczerniałe, dotknięte językiem ognia. A mnie coś tknęło, by odwrócić głowę. I zobaczyłem wychylone ku mnie ramię archanioła Michała. Byłem pewien, że zostawiłem go w środku chaty, ustawionego w rogu izby, by pilnował swego kąta, a on dawał mi teraz znaki z zewnątrz. Musiała go zobaczyć i matka, bo pisnęła: – Archanioł Michał! A ojciec uniósł głowę i zastygł. – Ocalał – powiedziała matka. A więc widziała go, tak jak ja. Nie była to iluzja. Ojciec ruszył wolno w stronę archanioła Michała, nachylił się nad nim i chrapliwie burknął: – I jego śmierć dotknęła. Wtedy podbiegłem i zobaczyłem nadpalone skrzydło i miecz pęknięty na pół, a drugiej połowy nigdzie nie mogłem dostrzec, choć pilnie rozglądałem się za nią. – Popatrz, Maniu – rzekł ojciec do matki. – Miecz mu pękł, jakby nim walczył. Rzeczywiście miecz był złamany, w kilku miejscach nadszczerbiony, jakby rażony innym mieczem, nożem czy 81 ODPOWIEDNIE DAĆ RZECZY – SŁOWO! siekierą. Ognisty miecz wyglądał teraz jak urwane ramię, a twarz archanioła Michała była pełna cierpienia i smutku. Wbijałem w niego oczy, a on coś do mnie mówił, poruszał cicho ustami. Szybko spojrzałem na matkę, czy widzi ruchy jego warg, ale nie dostrzegła. I nie widziała, jak archanioł Michał do mnie szepce. Tym bardziej nie widział tego ojciec, który zajął się lustrowaniem gospodarstwa. Patrzyłem na archanioła Michała przejęty, a on krzywił usta i wyraźnie kierował mnie ku czemuś nowemu. I wtedy machinalnie odwróciłem wzrok i dostrzegłem archanioła Gabriela. Tak, naturalnie, to był archanioł Gabriel, który także został w chacie, by pilnować jednego z rogów izby, a teraz stał wśród łopianów i unosił na mnie spod nachmurzonego czoła wielkie, przygaszone oczy. Miał oderwaną trąbę, uciętą dłoń i nadpalone skrzydło. Stał zanurzony w łopianach, z których wystawała mu tylko zdrowa ręka i czubek głowy. Czyżby trąbił na Sąd Ostateczny – pomyślałem – i wtedy oderwali mu trąbę? Ale trąby nigdzie nie znalazłem. Matka i ojciec zajęli się oglądaniem domu, a ja poszukiwaniem skrzydlatych postaci. Wziąłem wielką figurę archanioła Gabriela do rąk i wpatrzyłem się w jego tajemnicze, zamyślone oblicze. Miał też nadpalony bok, spalone brwi i urwany kawał skrzydła. Szybko odnalazłem archanioła Rafała, uzdrowiciela i opiekuna pielgrzymów, z urwaną stopą i spalonym czubkiem nosa, oraz archanioła Uriela, niosącego światło, który teraz cały był poczerniały, miał wyrwane skrzydło i złamaną nogę. Musiał się ciężko bronić. Miał kilka szram na czole i przecięty policzek. Ocalał ze śladami miecza, noża czy bagnetu w twarzy, z podciętym nosem i naderwanym uchem. Ojciec chodził wśród żywych zwierząt, klepał je po zadach, mrucząc w stronę matki: – Popatrz, Maniu, co za cud. Żyją! Krowa żyje i koń żyje, i koza, i cielak. Nic się im nie stało. Choć musiał dostrzec też znaki niepokojące, ślady ataku, bo pochylał się i przyglądał dokładnie żłobowi, furtce, słupom, belkom i wykrzykiwał: – Podpalali, Maniu, podpalali! – i wskazywał ślady ognia, nadpalone słupy, ogorzałe koryta, zadymione klatki. A mnie pochłonął zupełnie inny świat, świat aniołów, serafinów, cherubinów i świątków, którzy byli rozstawieni po całym gospodarstwie i pilnowali domu, ogrodu, sadu, drogi i pola. I teraz wychylali zza węgłów ramiona, podnosili głowy, nadstawiali uszy, dźwigali ciężkie skrzydła i wysuwali przed siebie stopy, jakby mieli wyruszyć w ostatnią i najważniejszą drogę. Gdzie spojrzałem, ukazywał się anioł, świątek lub cała formacja skrzydlatych istot. Podchodziłem do nich ostrożnie, na palcach i widziałem wylęknione, blade i martwe twarze. Emanowała z nich ciemna gorycz. Niektóre twarze były wyblakłe, zapadnięte, wychudzone, inne osmalone, zadymione lub poczerniałe od ognia. A gdy pochylałem się nad nimi, widziałem, jak się rozjaśniają w wysyłanych ku mnie czułych spojrzeniach. Choć anioły ledwie żyły. Anioł z poczerniałą twarzą miał wbity w środek czoła gwóźdź, drugi, z uniesionymi do odlotu skrzydłami, porżniętą nożem szyję, odciętą dłoń i przecięty siekierą brzuch, a jeszcze inny rozpłataną sztyletem twarz. Jednym wyrwano uszy, drugim wydłubano oczy. A ilu miało odcięte głowy! Wyrywano im serca, wątroby i rozszarpywano płuca. Właśnie brałem ostrożnie do rąk anioła z odrąbaną głową i patrzyłem na inne, których szyje wyciągały się zza pokrzyw, kiedy usłyszałem nad sobą burkliwy głos ojca: Popatrz, Maniu, jak wiele aniołów opryskanych jest krwią. 82 I ja dostrzegłem rdzawe plamy na ich ciałach. Gdy wyjąłem Anioła Stróża zza pazuchy, matka jęknęła: – Boże, też zakrwawiony. Istotnie, mój Anioł Stróż, który przecież z nikim nie walczył, bo ciągle był przy mnie, miał na boku kilka rdzawych kropli. Cisza dzwoniła nam w uszach. Ojciec pochylił się nad Aniołem Stróżem, spojrzał na matkę i burknął: – Też musiał brać udział w boju. I dał znać ręką, że idziemy. Byliśmy jedynymi żywymi ludźmi na tej pustyni zgliszcz i spalenisk. Z ukraińskich, ocalałych domów nikt nie wyjrzał. – Ukryli się w lesie – powiedział ojciec. Zaprzągł konia. Na wóz wrzucił kilka worków zboża, mąki i ziemniaków, a matka spakowała poduszki, pierzyny i koce, opróżniła kufer i zabrała ubrania. Ojciec przywiązał do wozu krowę, kozę i cielaka. Mnie z matką posadził na dużej desce, sam usiadł na koźle i unosząc bat, burknął: – Nic tu po nas. Matka zaszlochała. Ojciec wymamrotał: – Jedziemy do miasta, do Podhajec. Tutaj nie możemy już żyć. Świsnął batem i ruszyliśmy. Zawirowało mi w głowie. Poczułem głośne huczenie i szum w uszach. Matka przygarnęła mnie; wtulając się w jej ciało, czułem, jak szumi mi w czaszce i rwie jakaś bystra, gwałtowna rzeka. Targnęły mną drgawki. Powietrze zawirowało, pociemniało mi w oczach, ciało przeniknęły dreszcze, a gdy przebiłem się wzrokiem przez mgliste tumany, zobaczyłem, jak z krzaków, z białych brzóz, dębów i buków wylatuje kawalkada skrzydlatych białych postaci, która unosi się w górę, krąży nad ruinami domów, a potem płynie nad nami. Było ich coraz więcej. Przybywały z różnych stron naszego gospodarstwa i jawiły się coraz potężniejsze. Ich skrzydła łopotały miarowo i na niebie robiło się coraz ciaśniej. Niosły się nad nami jak wielka armia miłości, która wciąż olbrzymiała i potężniała. Potem usłyszałem głos dziadka Ignacego, który był smutny, i dziadek położył się obok mnie na wozie. A z drugiej strony siedział już dziadek Piotr. W pewnej chwili wydało mi się, że patrzę na nasz wóz z jakiejś innej perspektywy, skądś z daleka. I widzę, jak wóz i idące za nim zwierzęta zmniejszają się, a ojciec, matka, dwaj dziadkowie i ja sam, siedzący obok nich, stajemy się coraz mniejsi i mniejsi. Coraz bardziej malejmy. Stajemy się grupą zabawek, małych figurek, drewnianych ludzików i zwierząt. Wóz stawał się coraz mniejszy. Drewniana, drabiniasta zabawka posuwała się wolno po siwej wstążce ziemi. A nad nami huczała potężna armia aniołów, wzbijając się w powietrze hałaśliwym tumanem piór i skrzydeł. I machały ramionami coraz to nowe formacje aniołów. I nagle porwały mnie ciemne wiry powietrza, szum wiatru, i leciałem na grzbiecie swego Anioła Stróża, a obok mnie leciał mój żydowski przyjaciel Motio i mój ukraiński przyjaciel Sławko. Wznosiliśmy się coraz wyżej i wyżej. A pod nami rysowały się malutkie drewniane figurki konia, ojca, matki i dziadków. Topniejąc coraz bardziej i bardziej, zamieniły się najpierw w czarne kropki, a potem zniknęły zupełnie. S. Srokowski, Nienawiść (opowiadania kresowe), Prószyński i S-ka, Warszawa 2006 W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH Jan Nowik ODPOWIEDZIALNOŚĆ I POJEDNANIE II Przedstawiamy wybrane teksty i wypowiedzi z działalności organizacyjnej i publicystycznej śp. Jana Nowika, b. Redaktora Naczelnego Nad Odrą. Tytuł Odpowiedzialność i Pojednanie odsyła do przewodniej idei Jego refleksji prawno-społecznej, którą promował w założonym przez siebie biuletynie Nasz Wybór. Redakcja W myśl analitycznych badań symulacyjnych metodą komputerową mgr. inż. Józefa Bizonia, strategia zwycięstwa była gwarantowana frekwencją wyborczą orientowana na Ligę Polskich Rodzin, Ruch Patriotyczny i Dom Ojczysty. Strategia zwycięstwa o. Tadeusza Ryzyka przesunęła akcent z LPR na rzecz PiS. Natomiast wynik wyborczy RP i DO miał charakter prawie śladowy (RP1,0%, DO-0,3%). Wydaje się, że partie te powstały z przekory wobec LPR, zatem nie mają racji bytu. Analiza wyborcza zachowania się Domu Ojczystego wykazuje, że była łamana zasada oddolnego wysuwania kandydatów na posłów do Sejmu RP, opracowana przez brata Henryka w Częstochowie w dniu 2 maja 2005, gdzie wybrano do K KWW: Teresa Bloch (przewodnicząca, Jan Piwowarski (v-ce przewodniczący), Józefa Wolak (sekretarz), członkami zostali: Aleksander Wróbel, Stefan Żuraw. Jan Piwowarski miał organizować struktury okręgowe. W krótkim czasie jedno ugrupowanie (w okręgu pilskim) wyłamało się z federacji przez wewnętrzną niezgodę. W spotkaniu w Krakowie – 18 czerwca 2005 – podczas organizowania się KWW „Odrodzenie Polski” brat Henryk w wystąpieniu wprowadzającym nawiązał do idei częstochowskiej i przy aplauzie zebranych z całej Polski chciano przyjąć przedstawiony program organizacyjny KWW. „Odrodzenie Polski”, mimo wspaniałego programu gospodarczego, opartego na geotermii i licznych zasobach mineralnych ziemi, jeszcze wówczas przy hutnictwie i górnictwie, nie zaistniało politycznie, na pewno z braku woli politycznej, ale i z tego powodu, że wewnętrznie było podzielone, istniały różnice stanowisk między wybitnymi profesorami krakowskimi. Jeden z nich chciał przekształcić KWW „Odrodzenie Polski” w partię polityczną, co spotkało się z negatywną reakcją zebranych na sali. Okazało się, że „Odrodzenie Polskie” nie zostało jeszcze zarejestrowane. Idea częstochowsko-krakowskich zebrań z wielkim trudem również była wdrażana w „Domu Ojczystym”. Wiele okręgów wypadło z krajowej listy wyborczej z racji formalnych. W okręgu zielonogórskim z trudem udało się bratu Henrykowi uchronić okręg wyborczy przed rozpadem (intryga sterowana). Centralna organizacja „Domu Ojczystego” działała bowiem chaotycznie (zdobywane pełnomocnictwa okręgowe, wydawane na raty plakaty A3 w nikłej ilości, taśmy telewizyjne nieużyteczne technicznie). Ogólnie rzecz biorąc, Okręgi stanęły jednak na wysokości zadania, wykorzystując przysługujące media i organizując wydawanie pism ulotnych w dużych nakładach przy pomocy Wydawnictwa OWEL w Gorzowie Wielkopolskim. Ponadto miały duże znaczenie inspirujące działania oddolne ogniw PLN i Środowisk Patriotycznych przy „Nowym Przeglądzie Wszechpolskim” oraz Obywatelskie Grupy Inicjatywne w ramach Obywatelskiego Komitetu Wyborców „Odpowiedzialność i Pojednanie”, z jego Biuletynem ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. „Nasz Wybór”, wydawanym jako aneks do miesięcznika społeczno-kulturalnego „Nad Odrą”. Biuletyn ten spełniał oczekiwania wyborców. Publikował teksty z teorii prawa, zamieszczał artykuły politologiczne, podejmował polemiki międzyprogramowe ugrupowań partyjnych, zamieszczał listy i odezwy do narodu, które w sposób szczególny poruszały opinię publiczną. Tytułem przykładu niech będzie przytoczony jeden z wielu tekstów tego rodzaju: List Otwarty Grupy Inicjatywnej Obywatelskiego Komitetu Wyborców „Odpowiedzialność i Pojednanie” Polski Naród oczekuje przełomu. Koalicja Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości przełomu tego nie gwarantuje. Można domniemywać, że ich wspólny kompromisowy program będzie w znacznym stopniu oparty o liberalny program Platformy Obywatelskiej. Jak pokazuje historia ostatnich 16 lat, realizacja liberalnych programów tzw. lewicy i tzw. prawicy zawsze prowadziła do wyprzedaży majątku narodowego, likwidacji zakładów pracy, wzrostu bezrobocia i bogacenia się wąskiej grupy oligarchów kosztem obniżenia poziomu życia szerokich warstw społeczeństwa. Zjawiskom tym towarzyszy dywersja moralna, korupcja, łamanie prawa, nepotyzm. Kontynuacja liberalizmu w Polsce przez najbliższe 4 lata grozi nieobliczalnymi skutkami dla Narodu i Państwa. Jeśli liberalizm umocni się i ogarnie wszystkie dziedziny życia zbiorowego, a majątek narodowy do końca sprzedany (wydany) zostanie w obce ręce, wszelkie próby naprawy Państwa Polskiego mogą okazać się spóźnione. Dlatego roztropność nakazuje bezzwłocznie tworzenie alternatywnej koalicji, które program odejdzie od liberalnych rozwiązań sztucznie narzuconych Polsce. Tę alternatywną koalicję mogą stanowić PiS, Samoobrona, LPR z PSL. Spojrzenie pro-narodowe i pro-społeczne cechujące te ugrupowania mają szansę na zmianę polityki państwa w całym zakresie życia zbiorowego i tym samym dokonania oczekiwanego przez Naród przełomu. Mając na uwadze dobro Polski i naszego Narodu apelujemy do władz Prawa i Sprawiedliwości, Samoobrony, Ligi Polskich Rodzin i Polskiego Stronnictwa Ludowego o rozpoczęcie ze sobą rozmów koalicyjnych. Apelujemy do społeczeństwa o szerokie i zdecydowane poparcie tej inicjatywy. Prosimy wszystkich ludzi dobrej woli, Polaków zatroskanych losem Ojczyzny o wiarę w pomyślną realizację tego przedsięwzięcia i przystąpienie do obywatelskiej Grupy Inicjatywnej Obywatelskiego Komitetu Wyborców „Odpowiedzialność i Pojednanie”. Z wiary waszej wola wasza, z woli waszej czyn wasz będzie. 1. Stanisław Stojanowski-Han, 2. Jan Szulgo, 3. Kazimierz Olichwer, 4. Krzysztof Dudziak, 5. Jadwiga Krystyna Woktkowska, 8. Zygmunt Sawaściuk, 9. Leokadia Nowak, 10. Jakub Wójcik, 11. Marcin Lech, 12. Franciszek Martenowski, 13. Remigiusz Martenowski, 14. Dariusz Dycha, 15. Teresa Kiełczyńska,16. Paweł Nowak, 17. Maja Kiełczyńska, 18. Eleonora Szymkowiak, 19. Jan Nowik. 83 W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH Nie sposób nie przytoczyć programu wyborczego prof. Lecha Kaczyńskiego, za którym opowiedziały się Patriotyczne Środowiska, związane z pismem „Nasz Wybór”, publikujące idee przewodnie wyborów. Do nich między innymi należy program prof. Lecha Kaczyńskiego: „Silny Prezydent Uczciwa Polska” Mój program to Polska sprawiedliwa. Taka, w której każdy ma równe szanse, a uczciwa praca pozwala zapewnić godne życie. Która pomaga przedsiębiorczym i troszczy się o słabszych. Gdzie bandyci siedzą w więzieniach, a państwo stoi po stronie obywateli. Mój program to IV Rzeczpospolita bez afer, korupcji i niekompetencji. To spokój o wykształcenie naszych dzieci i pogodna codzienność starszych. To trwałość zasad i dotrzymywanie obietnic. Lech Kaczyński Istnienie siostrzanej partii Ruch Patriotyczny ze względu na antagonistyczny stosunek do Ligi Polskich Rodzin wydaje się być wielce problematyczne. Partia ta (RP) powstała bowiem z rozłamu w Stowarzyszeniu „Odrodzenie Polski”. Należy zatem wzmacniać Ligę Polskich Rodzin siłami wspólnymi, zjednoczonymi przy Obywatelskim Komitecie Wyborców „Odpowiedzialność i Pojednanie” i promować program gospodarczy Stowarzyszenia „Odrodzenie Polski”, a także wypracowywać wspólną płaszczyznę z PiS dla nowej Konstytucji IV RP, której projekt załączamy w dalszej części niniejszego Biuletynu. Zob. „Nasz Wybór” – Biuletyn Wyborców „Odpowiedzialność i Pojednanie”, październik 2005, s.1 n.; Pismo ulotne przedwyborcze (załącznik); Zapiski redaktorskie. Opracowanie syntetyzujące – Redakcja. Ks. Henryk Nowik ANTECEDENCJE FENOMENU „SOLIDARNOŚCI” Narodowo-religijny ruch „Solidarność” był procesem bardzo złożonym, wielowarstwowym i niezwykle zróżnicowanym. Powstał on na gruncie protestu politycznego przeciw powojennemu podziałowi świata w Jałcie (1945), dokonanemu przez państwa sprzymierzone: ZSRR, USA, Wielką Brytanię. W narodzie polskim zrodziło się wielkie poczucie krzywdy, że tego dokonano, z pominięciem wielkiego wkładu bohaterskiego żołnierza polskiego na wszystkich frontach świata, liczącej się myśli techniczno-wojennej, sprawnego wywiadu frontowego oraz udziału Armii Krajowej z Powstaniem Warszawskim włącznie. Ponadto Polska sama stawiła opór przed najeźdźcą niemieckim i napadem radzieckim. W następstwie tego stanu rzeczy naród polski dostał się pod wpływy Rosji sowieckiej prawie na pół wieku. Oznacza to, że dla Polski II Wojna Światowa nie skończyła się w 1945 roku. Naród przyjął pozycję Polski Walczącej. Z takich to antecedencji narodziła się „Solidarność”. Należy ją zatem analizować i opisywać metodą idiograficzną, gdyż jest ona fenomenem odosobnionym, niepowtarzalnym i jedynym w dziejach Europy i całego świata. Badania analityczno-syntetyczne winny przebiegać w kontekście historiozofii, gdyż nie sposób ją w zupełności wyartykułować w kategoriach socjologiczno-psychologicznych, tym bardziej w teoriach politycznych. Aczkolwiek są one pomocne w dogłębnych badaniach. Stąd „Solidarność” odwoływała się do różnych uczuć, ideałów, wzorów, postaw i zachowań. Pod tą nazwą funkcjonował, rozwijał się zbiór osób fizycznych, o charakterze sympatyków, kandydatów, członków oraz osób prawnych w postaci grup środowiskowych (poszukujących), społecznych (obserwujących przebieg sprawy), zawodowych, wyznaniowych (głównie katolickich), ideowych (przeważnie o tradycjach rodzinnych) lub politycznych (przeważnie centroprawicowych). Nasuwa się zatem pytanie, czy przyjęta nazwa „Solidarność” jest adekwatna do Polskiej rzeczywistości? Otóż termin ten bardzo przystaje do tego wszystkiego, co Polskę stanowi. Polska rzeczywistość jest bowiem pluralistyczna i zarazem ujednolicona historią, tradycją i Kościołem Katolickim, gdyż 84 jest w zasadzie jednowyznaniowa. Świadczą o tym polskie antecedencje. Naród nie był w stanie podjąć się trudu odbudowy życia społeczno-politycznego i oświatowo-kulturalnego po niemieckich zniszczeniach okupacyjnych. Wystąpiło już drugie poczucie krzywdy dziejowej narodu. W takim stanie rzeczy należało przezwyciężyć wielkie zderzenie cywilizacji chrześcijańskiej z turańską (mongolską) Rosji sowieckiej, żydowskiej, związaną z cywilizacją turańską i bizantyjską, jako echo po okupacji niemieckiej. Mimo to naród podejmował walkę o byt gospodarczy (odbudowa kraju, rozwój przemysłu i handlu, aczkolwiek na warunkach poddańczych). Przyjęto metodę kompromisu. Jednak tendencje kompromisowe załamały się i to dwukrotnie. Po raz pierwszy stało się to 28 VI 19956 r. na bazie wypadków poznańskich, gdzie nienawiść tłumów kierowała się nie przeciw komunizmowi, ale wobec policji i Służbom Bezpieczeństwa. Po raz drugi w czasie napięcia październikowego 1956 r. Wprawdzie planowano zmiany w trakcie obrad Komitetu Centralnego PZPR. Przebieg VIII plenum, w kontekście marzeń rewizjonistów o przywróceniu Wiesława Gomółki na stanowisko szefa partii i podjęciu ważniejszych reform, nie wydał owoców spokoju. Marsz wojsk radzieckich na Warszawę i przyjazd delegacji z Moskwy, na czele z Chruszczowem, wychłodziły u wielu zamysł zbrojnego oporu wobec ZSRR. Tym czasem przygotowywano się do wyborów. Cenzurę prasy i wydawnictw ograniczono do minimum. Uwolniono z więzienia prymasa Stefana Wyszyńskiego (aresztowanego w 1953 r.). zaczęły się ukazywać niezależne publikacje katolickie. Powstawały stowarzyszenia wyznaniowe. Obiecywano decentralizację administracyjną. Planowano rozwój samorządów robotniczych. Postulowano rozwój indywidualnych gospodarstw rolnych. Zapowiadano rozwój prywatnego rzemiosła. Likwidacja zdobyczy „polskiego października” trwała kilkanaście lat. Kościołowi okazywano liczne względy, ale nasączano go służbami specjalnymi. Nacisk sowieckiej Rosji był nieustępliwy. Polska reagowała protestem: wydarzenia marcowe 1968. Krwawy wypadki na Wybrzeżu 1970, Radom W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH 1976 – ciąg dalszy obrony zdobyczy „października 1956”. Wydarzenia te, podobnie jak powstania narodowe z czasów rozbiorów, wraz z Powstaniem Warszawskim, były wolą walki o niepodległość narodu i suwerenność państwa. Tworzyły one zatem polityczno-społeczne antecedencje „Solidarności” minionego wieku. Naród walczył, gdyż był silny: pamięcią dziejową w obszarze kultury narodowo-religijnej i mocny Kościołem Katolickim. Pamięć dziejowa utrzymywała wiele nieprawidłowości społecznych, ale przede wszystkim niosła to, co jest najważniejsze, a mianowicie ideę polskości, to jest: „wysokie poczucie godności osobistej; poczucie honoru; jasna szlachetność; otwarcie unijne, […] ekumeniczne; duch suwerenności i wolności; nastawienie uniwersalne bez hermetyzmu; przekonanie o osobistym posłannictwie do świata; tolerancja wszelkich odmienności nieprzestępczych; niezwykła towarzyskość; zmysł narodowościowy; miłość ojczyzny i służba; zmysł historyczny; postawa „ludzka”; silny zmysł moralny; prymat wyższych wartości; łagodność; poczucie humoru; niezwykła fantazja i dych poetycki; idealizm polityczny; pragmatyzm i elastyczność psychiczna; żywa i subtelna inteligencja; emocjonalność słowiańska” (ks. Czesław Stanisław Bartnik, Idea Polskości, Radom 2001, s.281 n.) Mówi się, że dziesięciomilionowy ruch był konglomeratem, ale jego nazwa oddaje jednak właściwą relację semantyczną. Należy jednak dodać, że ów konglomerat nosił na sobie jakieś właściwości solidaryzmu, kierunku społeczno-politycznego, znanego od polowy wieku XIX, a głoszącego ideę, że człowiek normalny ma poczucie solidarnego życia z innymi ludźmi, gdyż jest istotą społeczną. Filozoficzną podbudowę pod ideę solidaryzmu dał Leon XIII (1878-1903), który w encyklice Rerum Novarum zawarł postulaty: ograniczania wyzysku, likwidacji bezrobocia, wprowadzenia ustawowej ochrony pracy, wspierania chrześcijańskich związków zawodowych. Pius XI (1922-1939) w encyklice Quadragesimo Anno opowiedział się za poszukiwaniom ustroju „pośredniego” między indywidualizmem a kolektywizmem, głosząc przy tym zasadę subsydiarności (pomocniczości) państwa i zasadę korporacji (więź ludzi tego samego zawodu). Jan XXIII (1958-1963) w encyklice Pacem in Terris wyraził myśl, że człowiek jest osobą, to znaczy istotą rozumną i wolną, wskutek czego ma prawa i obowiązki wobec innych. Do nich należy prawo do: życia, godnej egzystencji, wolności sumienia i wyznania, wolnego wyboru stanu, swobody życia rodzinnego, godnej pracy, własności. Tezy tej encykliki znalazły swoje przełożenie w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka (1948). Papież Paweł VI (1963-1978) w swej encyklice Populorum progresio głosił naukę, że rozwój jednostki i społeczeństwa opiera się na idei postępu humanistycznego. Własność prywatna nie może dla nikogo stanowić władzy absolutnej. Dobra winny służyć przede wszystkim zabezpieczeniu narodu. Papież dopuszcza opór społeczny, a w razie długotrwałej tyranii, przewiduje rewolucję. Jan Paweł II akcentuje podmiotowość człowieka, wskazując na jej trzy aspekty: przyrodniczy, psychologiczny i nadprzyrodzony. Usilnie postuluje konieczność więzi bycia we wspólnocie w relacji do otoczenia i państwa. Ze stanowiska personalistycznego występuje przeciw liberalizmowi, za jego traktowanie pracy na sposób towaru oraz przeciwstawia się materializmowi dialektycznemu, za jego sprowadzanie człowieka do całokształtu ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. relacji społecznych, ograniczając jego podmiotowość, a pracę ludzką utożsamiając z czynnikami wytwórczymi. W sprawie stosunku Kościoła do państwa, Jan Paweł II przyjmuję zasadę: wolności religii i państwa, suwerenności Kościoła i państwa oraz zasadę współpracy między Kościołem i państwem, w zakresie ochrony praw człowieka i narodu. Nauka Społeczna Kościoła, przez lata rządów PRL, w różnej formie była przekazywana ludowi: z ambony, na katechezie, w duszpasterskich i inteligenckich grupach, drogą tzw. konferencji kościelnych dla inteligencji itp. Całe nauczanie Kościoła było integracyjne, wychowawcze, formujące patriotycznie. Kościół Katolicki to główny nurt antecedencji „Solidarności”, zwłaszcza, gdy się uwzględni księży zaangażowanych w roli kapelanów lub oddanych pracy duszpasterskiej na różnych odcinkach służby Kościołowi i narodowi, w myśl zasady, że „Polak to katolik” a „Kościół i naród”. Wystarczy wspomnieć postawy biskupów, zwłaszcza Prymasa Tysiąclecia z jego Nowenną Tysiąclecia, peregrynacją i jego następcy w tych niełatwych czasach. Kościelne uwarunkowania „Solidarności” korespondują z narodowo- religijnym nurtem dziejowym ludu tej ziemi, łącznie ze zrywami narodowymi Polaków. Naród wspólnie z Kościołem przemierzał krzyżowe drogi na Golgotę Wschodu i Golgotę Zachodu, wybijając się na niepodległość, a ostatnio już pod duchową opieka Jana Pawła II i Jego niezastąpioną dyplomacją w stolicach świata, na szlakach Pielgrzymek Apostolskich różnych kontynentów. O tym wszystkim należy wspominać, aby „Solidarność” w narodzie nie upadła, i pamięć o niej nie zaginęła. Stąd warto przypomnieć jej wielki sukces, który wszedł do dziedzictwa światowego. A jest to 21 postulatów z 17 sierpnia 1980 roku: 1. Akceptacja niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych wynikających z ratyfikowanych przez PRL Konwencji nr 87 Międzynarodowej Organizacji Pracy, dotyczących wolności związków zawodowych. 2. Zagwarantowanie praw do strajku oraz bezpieczeństwa strajkującym i osobom wspomagającym. 3. Przestrzegać zagwarantowanej w Konstytucji PRL wolności słowa, druku, publikacji, a tym samym nie represjonować niezależnych wydawnictw oraz udostępnić środki masowego przekazu dla przedstawicieli wszystkich wyznań. 4. Przywrócić do poprzednich praw: – ludzi zwolnionych z pracy po strajku w 1970 i 1976 r. studentów wydalonych z uczelni za przekonania, – zwolnić wszystkich więźniów politycznych (w tym Edmunda Zadrożyńskiego, Jana Kozłowskiego, Marka Kozłowskiego), – znieść represje za przekonania. 5. Podać w środkach masowego przekazu informację o utworzeniu Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego oraz publikować jego żądania. 6. Podać realne działania mające na celu wyprowadzenie kraju z sytuacji kryzysowej poprzez: – podanie do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej, – umożliwienie wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenie w dyskusji nad programem reform. 85 W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH 7. Wypłacić wszystkim pracownikom biorącym udział w strajku wynagrodzenie za okres strajku, jak za urlop wypoczynkowy, z funduszu CRZZ. 8. Podnieść zasadnicze wyposażenie każdego pracownika o 2000 zł na miesiąc, jako rekompensatę dotychczasowego wzrostu cen. 9. Zagwarantować automatyczny wzrost płac równolegle do wzrostu cen i spadku wartości pieniądza. 10. Realizować pełne zaopatrzenie rynku wewnętrznego w artykuły żywnościowe, a eksportować tylko nadwyżki. 11. Znieść ceny komercyjne oraz sprzedaż za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym. 12. Wprowadzić zasady doboru kadry kierowniczej na Zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej oraz znieść przywileje MO, SB i aparatu partyjnego poprzez: zrównanie zasiłków rodzinnych zlikwidowanie specjalnych sprzedaży, itp. 13. Wprowadzić na mięso i jego przetwory kartki – bony żywnościowe (do czasu opanowania sytuacji na rynku). 14. Obniżyć wiek emerytalny dla kobiet do 55 lat, a dla mężczyzn do lat 60 lub przepracowanie w PRL 30 lat dla kobiet i 35 lat dla mężczyzn bez względu na wiek 15. Zrównać renty i emerytury starego portfela do poziomu aktualnie wypłacanych. 16. Poprawić warunki pracy służby zdrowia, co zapewni pełną medyczną osobom pracującym. 17. Zapewnić odpowiednia ilość miejsc w żłobkach i przedszkolach dla dzieci kobiet pracujących. 18. Wprowadzić urlop macierzyński płatny przez okres trzech lat na wychowanie dziecka. 19. Skrócić czas oczekiwania na mieszkania. 20. Podnieść diety z 40 zł na 100 złotych i dodatek za rozłąkę. 21. Wprowadzić wszystkie soboty wolne od pracy. Pracownikom w ruchu ciągłym i systemie czterobrygadowym brak wolnych sobót zrekompensować zwiększonym wymiarem urlopu wypoczynkowego lub innymi płatnymi dniami wolnymi od pracy (zob. NSZZ „Solidarność”: 1980-2010 Kalendarium Związku, opr. Jerzy Kłosiński, Gdańsk 2010, s. 297n.). Podobnie jak zdobycze „Polskiego Października 1956”, przez lata były zwalczane, pod naciskiem ZSRR tak i zdobycze „Polskiego Sierpnia 1980” są zwalczane po dzień dzisiejszy pod naciskiem, sterowanej transformacji UE. ____________________________ Literatura: Droga do niepodległości. „Solidarność” 1980-2005, Warszawa 2005. A. Drzycimski, Skutnik, Zapis Rokowań gdańskich. Sierpień 1980, Paryż [1986]. J. Holzer, „Solidarność” 1980-1981. Geneza i historia, Paryż 1984. J. Kłosiński, NSZZ „Solidarność” 1980-2010 – Kalendarium Związku, Gdańsk, 2010. Marie Anne Jacques NAUKA PSYCHOLOGII Część 3: Metodologia i teoria psychologii W pierwszej części naszego cyklu poświęconego psychologii i psychiatrii zagłębiliśmy się w rzeczywistość osoby ludzkiej; całego człowieka, jego rozum, ciało i duszę jako osoby stworzonej przez Boga. Człowiek powinien być zatem traktowany z szacunkiem i godnością, co jest mu należne. W części pierwszej biskup Fulton Sheen wyjaśnił szczegółowo, jak chrześcijańska perspektywa powinna być stosowana w nauce psychiatrii i psychologii. W części drugiej opisaliśmy twórców psychologii i psychiatrii i stwierdziliśmy, że w większości przypadków metodologia chrystocentryczna nie była składnikiem ich rozwoju intelektualnego czy edukacji. Kierowali się oni ideologiami, które prowadziły ich zazwyczaj do postrzegania człowieka w sposób nieludzki lub jako pogańskie bóstwo (Adolf Hitler, zobacz część 2), czy zwierzę. Dlatego bezkarnie przeprowadzali oni (i wciąż przeprowadzają) eksperymenty, wprowadzające teorie, które często były nierealne i przekraczały prawa Boże i naturalne. Pierwsze szpitale Zobaczymy jak poprzez wieki rozwinęło się leczenie chorób umysłowych. W większości stosowane metody nie były oparte na nauce i konsekwencje tego kontynuowane są do dziś. Psychologowie stosują metody, jeśli nawet były testowane, których negatywne skutki często ignorowano w obliczu niewątpliwych dochodów, jakie mieli osiągnąć. 86 W początkach psychiatrii ludzie, których uważano za chorych umysłowo lub niepotrzebnych społeczeństwu byli zamykani, by trzymać ich w izolacji od reszty. W wielu przypadkach rodziny nie wiedziały, jak radzić sobie z zachowaniem osób chorych umysłowo. Bethlehem Royal Hospital (Królewski Szpital Betlejem) w Londynie (znany także jako „Bedlam”) był jednym z pierwszych na świecie szpitali psychiatrycznych. Bedlam był w rzeczywistości czymś trochę więcej, niż magazynem, gdzie umieszczano i trzymano pod kluczem osoby określane jako chore umysłowo. Pacjenci byli zamykani w celach, kabinach i przegrodach dla zwierząt. Byli przykuwani łańcuchami do ścian i chłostani, podczas gdy zakład pobierał opłaty wstępu za publiczne pokazy. William Battie (rektor Królewskiego Fakultetu Lekarskiego w XVIII wieku) pierwszy propagował to, że jego instytucje mogą wyleczyć chorych umysłowo. Zakłady dla obłąkanych Battiego uczyniły go jednym z najbogatszych ludzi w Anglii, chociaż jego metody były całkiem tak samo nieludzkie, jak te praktykowane w Bedlam. Jego sukcesy finansowe spowodowały rozkwit branży zakładów dla obłąkanych i okazję do zarobku dla psychiatrów w tym nowo rozwijającym się przemyśle. W tym czasie, od końca lat 1700-nych do początku 1800-nych, na całym świecie zaczęto budować wielkie zakłady dla umysłowo chorych. Trwa to do dziś, a warunki nie poprawiły 1 się wyraźnie przez lata. W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH Biologiczne kontra umysłowe Psychologowie w tym czasie postanowili, że, ponieważ nie są uznawani przez społeczeństwo za członków zawodu lekarskiego, potrzebują usprawiedliwienia dla swojego wejścia do zawodu. Postanowili wynaleźć „biologiczne” metody leczenia chorób umysłowych. Przedstawili społeczeństwu, że ludzie chorują umysłowo z powodu kwestii biologicznych. Stosowali w tamtym czasie wszystkie metody, które czyniły człowieka bardziej posłusznym i nazywali to „leczeniem”. Tragiczną rzeczywistością jest to, że wiele z tak zwanych zabiegów było w zasadzie torturami. Mieli oni jedno urządzenie, które było platformą z olbrzymią balią pod spodem, wypełnioną lodowatą wodą. Pociągali za dźwignię i pacjent wpadał do wody. Ten zabieg miał nim wstrząsnąć i doprowadzić do jego posłuszeństwa. Stosowano też inną metodę, wkładając pacjenta do trumny i zanurzając ją do wanny z wodą. Po jakimś czasie otwierano trumnę i próbowano pacjenta ocucić. Psychiatrzy przekonywali, że te szokowe zabiegi z zastosowaniem zimnej wody usuwały „toksyny” choroby umysłowej z ciała. Istniało wiele zabiegów tej natury, mimo że śmiertelność była bardzo wysoka i nie było, całkiem logicznie, żadnych uzdrowień. Psychiatrzy postanowili potem nadać tym zabiegom nazwy medyczne, ustanawiając w ten sposób „model medyczny” dla samych siebie. Sądzili, że to uwiarygodni ich metody w oczach społeczeństwa. Amerykański psychiatra, Benjamin Rush (17451813), wydał potem oświadczenie, mówiące, że choroba umysłowa była spowodowana przez zbyt dużą ilość krwi w głowie. „Leczenie” będzie polegało na usunięciu krwi wszelkimi możliwymi sposobami: ograniczenie, zimna woda, krwotok czy nawet terror. Wraz z tą nową metodą został stworzony nowy model medyczny. Rush stał się znany jako „mistrz krwawiec”. Upuszczał on krew swoich pacjentów z powodu wszystkich możliwych do wyobrażenia sobie chorób. Wynalazł także coś, co zostało nazwane „środkiem uspokajającym”. Rush opisał szczegółowo swoje teorie i wynalazki w wydanym w 1812 r. podręczniku pt. Informacje i obserwacje medyczne na temat chorób umysłowych (Medical Inquiries and Observations upon the Diseases of the Mind). Był on używany przez psychiatrów jako autorytatywne źródło przez następnych 70 2 lat. Dr Henry Cotton (1876-1933) był przekonany, że odkrył jedyne źródło psychozy, które znajdowało się w ropie powstałej w czasie infekcji zębów lub jelit. „Leczenie” Cottona polegało na zwykłym (ale często śmiertelnym) usunięciu wszystkich roznoszących infekcję organów i wielu z jego pacjentów zmarło z powodu tych operacji. Jednak Henry Cotton kontynuował rozwój tej idei z zagorzałą determinacją. Żaden z jego profesjonalnych kolegów nie uczynił nawet najsłabszej próby, aby go powstrzymać, chociaż późniejsze drobiazgowe badania rejestrów szpitalnych wskazywały na śmiertelność bliską 45 procent. Kiedy patronowi Cottona, Adolfowi Meyerowi, przedstawiono skrupulatny raport, który wskazywał, że metoda przyjęta przez Cottona była bezużyteczna i niezmiernie szkodliwa – ten wycofał raport i zezwolił na dalszą rzeź. Do chwili, w której Cotton umarł na zawał serca w swoim ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. prywatnym klubie w maju 1933 r., setki pacjentów zmar3 ło, a tysiące zostało okaleczonych. W ciągu wieków system psychiatrii zdecydował, że konieczne jest przekonanie społeczeństwa, iż istniało wiele schorzeń leżących u podłoża chorób psychiki, które były nieleczone i jeśli tylko opinia publiczna zaufa systemowi, schorzenia te mogłyby być leczone. Niestety, psychiatrzy zaczęli potem korzystać z olbrzymich dochodów. Ich chciwość spowodowała, że zamienili swoich pacjentów w ofiary; tych samych ludzi, którym składali ślubowanie (przysięga Hipokratesa) udzielania pomocy i leczenia. Na uniwersytecie w Lipsku Wilhelm Wundt (18321920) przeprowadzał eksperymenty na ludzkich zmysłach i stwierdził, że myśli, nastroje, zachowanie i osobowość człowieka nie były niczym innym, jak reakcjami chemicznymi zachodzącymi w mózgu. „Obserwacje faktów świadomości są bezskuteczne, dopóki nie wywodzą się one z procesów chemicznych i fizycznych. Myślenie jest po prostu wynikiem aktywności mózgu” pisał Wundt. Wundt był sfrustrowany swoją niemożnością zmiany zachowań i dlatego stworzył nową „naukę „, stwierdzając, że człowiek jest zwierzęciem bez duszy, które może być kształcone. Innymi słowy, człowiek nie jest myślicielem, lecz jest tylko przeznaczony do kształcenia. Studenci z całego świata przyjeżdżali do Niemiec, żeby studiować nową definicję człowieka stworzoną przez Wundta Opierali swoje filozofie na pismach Friedricha Nietzschego. (Zobacz część drugą cyklu, gdzie znajduje się więcej informacji na temat Nietzschego). Później Iwan Pawłow (1849-1936) prowadził doświadczenia na zwierzętach, poszukując zmiany ludzkiego zachowania w oparciu o nauczanie Wundta. Eksperymentował on z teorią bodziec/reakcja, najpierw na psach, potem na dzieciach. Robił on dziury w psich żuchwach i wkładał urządzenie, przy pomocy którego zbierał i mierzył ich ślinę. Później robił to samo z dziećmi. Jego badania stały się jednym z głównych źródeł psychologii w XX wieku. Jego teorie (że zachowanie może być kontrolowane przez powtarzające się uwarunkowania) stały się znane jako behawioryzm. Behawioryści uważają, że wszystkie dzieci są zwierzętami i mogą być szkolone jak zwierzęta. Profesor Harvardu, psycholog Burrhus Frederic Skinner (1904-1990), uważał, że całe zachowanie może być manipulowane tak, by odpowiadało dowolnym celom, poszukiwanym przez psychologa behawioralnego. Skinner stał się znany przez tworzenie nowych wzorów zachowania, które testował na gołębiach, szczurach i dzieciach. Prawdopodobnie jego najbardziej znanym doświadczeniem było to, co nazwano „Klatką Skinnera”. Był to jakby duży kojec, ale wszystko wewnątrz niego było kontrolowane, temperatura, światło itd. Przedstawiał on dzieciom (umieszczonym wewnątrz klatki) różne bodźce, tak, że mogły one uczyć się, jak na nie reagować. Przez blisko rok Skinner izolował swoją własną córkę wewnątrz takiej klatki, która była bardzo podobna do klatek budowanych dla szczurów, by móc prowadzić swoje doświadczenia na niej. W książce zatytułowanej Poza wolnością i godnością (Beyond Freedom and Dignity) Skinner wyraził pogląd, że człowiek nie posiada wszczepionej osobowości, woli, intencji, samostanowienia czy osobistej odpowiedzialności. Stwierdził on, że koncepcja wolności i godności 87 W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH współczesnego człowieka musi upaść, żeby mógł być on „inteligentnie kontrolowany, by zachowywał się tak jak powinien”.4 Te same techniki, które zostały rozwinięte przez Pawłowa i Skinnera, są stosowane dzisiaj przez badaczy behawioralnych. Instytut Zdrowia Psychicznego Stanów Zjednoczonych (The United States Institute of Mental Health) płaci 40 milionów dolarów rocznie z pieniędzy podatników na finansowanie tych badań. Wynosi to 19 miliardów dolarów od 1948 roku. Centrum Sędziego Rotenberga (The Judge Rottenberg Centre) jest głównym tego przykładem.5 W centrum tym dzieci, które są hospitalizowane, są podłączane do 270-woltowych baterii i poddawane wstrząsom w procedurze zwanej „terapią awersyjną”. Uczniowie są poinstruowani, żeby wykonywali to, co im powiedziano, gdyż inaczej otrzymają szok elektryczny z urządzenia przypiętego do ich ramienia. Greg Miller, były nauczyciel centrum Rotenberga, stwierdził, że: „Oczekuje się od ucznia, żeby tam siedział i pozwalał przejść elektryczności przez swój system. Jeśli uczniowie próbują usunąć urządzenia, poddawani są dodatkowemu szokowi”. Wysłanie ucznia z Nowego Jorku do Centrum Sędziego Rotenberga kosztuje około 214 000 dolarów rocznie na osobę. W rzeczywistości uczniowie ci są torturowani, ponieważ nie otrzymują terapii szokowej z żadnego innego powodu niż zadawanie bólu. Inne techniki włączają zastosowanie szoku elektrycznego do leczenia innych zaburzeń psychicznych, w tym zboczeń seksualnych. Przesyłanie silnych impulsów magnetycznych przez czaszkę, żeby przerwać funkcjonowanie mózgu oraz wysyłanie prądu o wysokim napięciu przez chirurgicznie wszczepione elektrody zmierza do stłumienia „problemu” zachowania i kosztuje do 100000 dolarów na pacjenta. Być może jest zawarta w tej metodzie jakaś skuteczność, ale jaki jest sens „nauczania” przez zadawanie bólu? Zwłaszcza że istnieją naturalne metody, które są dużo bardziej skuteczne i odpowiadają godności osoby ludzkiej. Eugenika Ruch eugeniczny został zapoczątkowany w 1883 r. przez Francisa Galtona. Uważał on, że ludzie powinni wziąć ewolucję w swoje własne ręce i że tylko najbardziej utalentowane jednostki, najzdrowsze i najatrakcyjniejsze, powinny posiadać większe potomstwo. Obawiali się oni, że ci, których uważali za posiadaczy „słabych” genów, rozmnażali się szybciej niż ludzie, którzy według nich mieli „dobre” geny. Sądzili oni, że konieczne były rozwiązania medyczne i to doprowadziło do powstania ruchu sterylizacyjnego.6 W początkach XX wieku ruch eugeniczny rozszerzył się w 30 krajach, od Anglii do Brazylii, Szwecji, Rosji i Stanów Zjednoczonych, gdzie wymuszona sterylizacja była szeroko praktykowana. Dwaj niemieccy psychiatrzy, Alfred Ploetz i Ernst Rudin, walnie przyczynili się do rozwoju programu eugeniki zastosowanego przez Adolfa Hitlera. Założyli oni pierwszą organizację higieny rasowej. Te praktyki propagowane są dzisiaj na wielką skalę przez organizację Planned Parenthood (Planowane Rodzicielstwo) i inne grupy aborcyjno-eugeniczne. Zamierzone uszkodzenia Poczynając od lat 1920-tych psychiatrzy popierali nową grupę procedur, które, jak twierdzili, działają przez 88 tworzenie zamierzonego uszkodzenia mózgu. Manfred Sakel (1900-1957) wysnuł teorię, że możliwe było zabicie tylko złych komórek w mózgu, że w jakiś sposób posiadamy dobre i złe komórki mózgowe. Inaczej mówiąc, jeśli podamy pacjentowi wystarczającą ilość insuliny do mózgu, możliwe jest zabicie złych komórek mózgowych. Jeśli pacjent mógłby przetrwać wynikającą stąd epilepsję, byłoby to dużo lepsze dla „leczenia”. Te zastrzyki insuliny powodowały uszkodzenia rdzenia kręgowego u 40% pacjentów, z powodu konwulsji, których przyczyną była epilepsja. Sakel wskazywał, jak pacjenci po leczeniu znajdowali się w „stanie podobnym do dziecka” i ogłaszał to leczenie jako sukces. Nie brał pod uwagę tego, że procedura ta mogła powodować rodzaj uszkodzenia mózgu, wywołując w ten sposób „stan podobny do dziecka”. Dr Ladislas von Meduna (1896-1964) miał pomysł, że ataki mogą być użyte do leczenia schizofrenii. Próbował wielu środków farmaceutycznych, by bezpiecznie wywołać konwulsje, takich jak alkaloidy strychniny, tebaina, koramina, kofeina i brucyna. Twierdził on, że wywołane ataki mogą w rezultacie „wypędzić” schizofrenię, ponieważ jego teorie opierały się na założeniu, iż schizofrenia i ataki nie mogą istnieć w tym samym mózgu. Były to oczywiście błędne i czyste domysły. Wkrótce Meduna odkrył metrazol (nazwa fimowa kardiazol), silny środek konwulsyjny, który był skuteczniejszy i szybciej działający niż kamfora i zaczął stosować go w zastrzykach domięśniowych i dożylnych. Do 1939 r. jego metody stały się tak popularne, że były stosowane w 70% amerykańskich szpitali i we wszystkich prawie krajach świata. Popularność insuliny i metrazolu prowadziła do innych form leczenia uszkadzającego mózg: lobotomii i szokowej terapii elektrowstrząsowej. Lobotomia Neurolog dr Egas Moniz (1874-1955) odkrył technikę wiercenia dziury w czaszce pacjenta i wlewania w nią czystego alkoholu. Zabija to tkankę płatów czołowych 7 mózgu. Moniz nazwał tę nową metodę lobotomią. 8 Chociaż Moniz wynalazł tę metodę, dr Walter J. Freeman (1895-1972) został najbardziej znanym praktykiem lobotomii. Odkrył on, że lobotomię można wykonywać szybciej przez wbijanie w mózg szpikulca do lodu (tuż pod kością oczodołową) i obracanie go tam i z powrotem, dopóki nie był przekonany, że spowodował wystarczającą destrukcję tkanki mózgowej. Dr Freeman zabrał swoje rzemiosło w drogę, wykonując często lobotomie bez skierowania od lekarza i powodując nieodwracalne uszkodzenia u wielu niewinnych ludzi. Do chwili, kiedy władze zdały sobie sprawę, co Freeman robił i kiedy odebrano mu przywileje lekarskie, wykonał on lub nadzorował lobotomię u 3500 pacjentów. Ponad 25% tych operacji, według jego własnych słów, pozostawiło jego pacjentów w stanie wegetatywnym. Rosemary Kennedy, siostra prezydenta Johna F. Kennedy'ego, została poddana lobotomii w 1941 r., kiedy miała 23 lata. Lekarze powiedzieli jej ojcu, że pomoże to uspokoić wahania jej nastroju. Zamiast oczekiwanych rezultatów, pozostawiono Rosemary z infantylną mentalnością, a jej mowa stała się niezrozumiała. Mogła godzinami wpatrywać się obojętnie w ścianę. Z kobiety zdolnej (jeśli stawała wobec umysłowego wyzwania) do życia na własny rachunek i posiadającej pracę, stała się kobietą niezdolną do zajmowania się sobą. Przez resztę swojego życia była umieszczona w zakładzie opieki i zmarła w szpitalu Fort Memorial w 2005 r.9 W KRĘGU IDEI SPOŁECZNYCH I RELIGIJNYCH W latach 1940-1960 nowa metoda objęła milion ludzi, dopóki nie wyciągnięto wniosku, że leczenie to było szkodliwe, czego dowiodła śmierć pacjenta podczas zabiegu. Metoda ta jest wciąż stosowana dzisiaj, ale na znacznie mniejszą skalę. Z powodu niepowodzenia w uzyskaniu pomocy w chorobie psychicznej, logicznie rzecz biorąc powinna ona zostać całkowicie zaniechana.10 Szokowa terapia elektrowstrząsowa W 1938 r. dwaj włoscy psychiatrzy, Ugo Cerletti i Lucio Bini, zauważyli, że przed ubojem świń rzeźnicy przykładają elektrody do skroni zwierząt. Elektrody te były podłączone do prądu. Szok elektryczny ogłuszał świnie, ale ich nie zabijał. Rzeźnicy mogli potem ubić świnie bez żadnego problemu. To pozwoliło dwóm psychiatrom wpaść na pomysł wywoływania konwulsji (co robił dr von Meduna) przy użyciu elektryczności. Wprowadziło to całkiem inną przestrzeń, w której byłyby wytwarzane konwulsje. Obserwowanie wypadających zębów, złamanych kręgosłupów, kości wybitych ze stawów, kości złamanych i ludzi, którym zostały uszkodzone organy wewnętrzne z powodu przytłumienia, kiedy skręcali się spazmatycznie od wywołanych ataków, nie było niczym wyjątkowym. Wprowadzona w latach 1930-tych, technika ta została nazwana terapią elektrowstrząsową (electroconvulsive therapy) lub ECT. Chociaż zastosowanie środków znieczulających i paraliżujących zapobiega teraz reakcjom konwulsyjnym w czasie ECT, błędnym przekonaniem jest twierdzenie, że technika ta została ulepszona tylko dlatego, iż pacjent niekoniecznie jest świadomy tego, co się z nim dzieje z powodu środka znieczulającego. Tylko dlatego, że człowiek nie trzęsie się po całym stole, nie znaczy, że nastąpiła poprawa. Ostateczny wynik jest gorszy niż stan początkowy, ponieważ nie mamy pojęcia na temat konsekwencji tej terapii dla ludzkiego mózgu. Dwie trzecie tych, którzy poddawani są terapii elektrowstrząsowej stanowią kobiety z syndromem przedmiesiączkowym, zaburzeniami klimakterycznymi lub depresją poporodową. Połowę pacjentów poddawanych elektrowstrząsom stanowią osoby starsze. Kiedy mają prawo ubiegać się o rządową opiekę zdrowia w wieku 65 lat, 360% więcej amerykańskich seniorów otrzymuje ECT niż w wieku 64 lat. Liz Spikol, starsza redaktor współpracująca tygodnika Philadelphia Weekly, pisała na temat swojego doświadczenia z ECT w 1996 r.: „Nie tylko ECT była nieskuteczna, była niezwykle szkodliwa dla moich funkcji poznawczych i mojej pamięci. Lecz czasami trudno być pewnym samego siebie, kiedy wszyscy „wiarygodni” – naukowcy, lekarze ECT, badacze – mówią ci, że twoja rzeczywistość nie jest realna. Ile razy mówiono mi, że moja utrata pamięci nie była spowodowana ECT, ale depresją? Ile razy mówiono mi, jak wielu innym konsumentom, że muszę postrzegać to niewłaściwie? Ile razy ludzie mówili mi, że moje odczucia urazu psychicznego związane z ECT są nieuzasadnione i niespotykane? To tak, jakbym została zgwałcona, a ludzie powtarzaliby mi, żebym się nie martwiła – że to nie było takie złe”. Dyplomowana pielęgniarka, Barbara C. Cody, napisała w Washington Post, że jej życie zostało na zawsze zmienione przez 13 zabiegów ECT, które otrzymała w 1983 r. „»Terapia« szokowa całkowicie i trwale przyprawiła mnie o kalectwo. EEG (elektro-encefalogramy) potwierdzają znaczne uszkodzenia, jakie szok poczynił w moim mózgu. Piętnaście do dwudziestu lat mojego życia zostało po prostu wymazanych; powróciły tylko ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. niewielkie fragmenty i cząstki. Pozostawiono mnie także z upośledzeniem pamięci krótkoterminowej i poważnymi brakami poznawczymi. »Terapia« szokowa zabrała moją przeszłość, moją edukację w college’u, moje zdolności muzyczne, nawet świadomość tego, że moje dzieci były faktycznie moimi dziećmi. Nazywam ECT gwałtem duszy”. Maszyna ECT może wytwarzać od 50 do 400 wolt. (To napięcie prądu elektrycznego jest zwykle używane w stalowni lub drukarni; innymi słowy w dużych urządzeniach maszynowych.) Wprowadźmy to do delikatnego mózgu czy ciała ludzkiego, a możemy tylko wyobrazić sobie pełne efekty. Nadużywanie tej technologii zostało udokumentowane w różnych sytuacjach i w wielu krajach. Do czego to wszystko doprowadziło? Ponad 40000 ludzi zmarło, a niezliczona ilość innych została przyprawiona o kalectwo z powodu ECT. Psychiatrzy tylko w Stanach Zjednoczonych przynoszą 5 miliardów dolarów rocznie za pośrednictwem terapii elektrowstrząsowej. W ciągu wieków człowiek był często swoim własnym największym wrogiem. Widzieliśmy to w wielu światowych katastrofach, takich jak aborcja i wojny światowe; w nieludzkim traktowaniu jednej osoby przez drugą. Prowadzi to często człowieka do zakwestionowania jego zasadniczej roli w życiu i faktycznie do zakwestionowania głównego celu jego egzystencji. Papież Jan Paweł II zajął się tymi kwestiami w swoim głębokim nauczaniu na temat Teologii ciała. Nasze rozumienie siebie jako osób stworzonych na obraz i podobieństwo Boże dotyka nas i daje możliwość zmiany wzajemnego oddziaływania ludzi na siebie. Nasze odrzucenie Bożego objawienia miłości, którą Bóg wpisał w nasze ciała, jest korzeniem wszystkich tych problemów. Psychologia jest nauką, która ma możliwości rozwiązywania wielu kwestii człowieka i pomocy w rozwoju jego życia wewnętrznego. Ale będzie to osiągnięte jedynie wtedy, gdy szczere pragnienie służenia innym z całkowitą bezinteresownością zostanie wprowadzone w życie. Chciwość, władza i pokusa wykorzystania i dominacji nie mogą prowadzić do uzdrowienia ani ciała, ani duszy. Przeanalizujmy obiektywne cele, a zdamy sobie sprawę, że prawda istnieje tylko tam, gdzie znajdujemy Boga. „Nasze serca są niespokojne, o Boże, dopóki nie spoczną w Tobie”. „Michael” 2010, nr 58 ____________________________ Przypisy: 1 Life Magazine, 6 maja 1946, „Bedlam1946”. 2 Benjamin Rush, Medical Inquiries and Observations upon the Diseases of the Mind, wydane przez Kimber&Richardson, 1812. 3 Robert Whitaker, Mad in America (Obłąkany w Ameryce), wydawnictwo Rerseus Publishing, 2002. 4 Beyond Freedom and Dignity, Hackett Publishing Company, 1971. Polskie wydanie książki Skinnera ukazało się pod tytułem Poza wolnością i godnością w 1978 r. w serii PIW-u „Biblioteka Myśli Współczesnej”. 5 Obserwacje i wyniki pozastanowego programu wizytacji Centrum Edukacyjnego Sędziego Rotenberga: http://boston.com/news/daily/15/school_report.pdf 6 Hereditary Genius (Dziedziczny geniusz), wydawnictwo Macmillan and Co., 1869. 7 Zabieg lobotomii został ukazany m. in. w powieści Kena Keseya Lot nad kukułczym gniazdem i w filmie Milosa Formana pod tym samym tytułem. 8 W 1949 r. Egas Moniz otrzymał nagrodę Nobla za badania nad leczniczymi efektami lobotomii. Pomimo złożenia protestów, m. in. przez jedną z ofiar lobotomii, Christine Johnson, Komitet Noblowski odmówił odebrania Monizowi tytułu laureata nagrody. 9 Washington Post, 8 stycznia 2005 r. 10 www.psychosurgery.org 11 Philadelphia Weekly, 22 grudnia 2006 r. 89 POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE Barbara Wodzińska CHORY NA POLSKĘ Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie Dwie tylko: poezja i dobroć… i więcej nic… /Cyprian Kamil Norwid/ Tytuł Chory na Polskę pozwoliłam sobie powtórzyć za dr. Bohdanem Urbankowskim1, który tak zatytułował tekst omawiający twórczość Kazimierza Józefa Węgrzyna, opublikowany z okazji uhonorowania Poety nagrodą Białego Pióra. Tekst ten jest wyrzutem – moim, przeleżał, nieczytany, w stosie archiwalnych stron dziennika („Naszego”), kilku tygodników od roku 2002, do roku 2007! Szczęśliwie właśnie w tym roku poznałam twórczość Kazimierza Węgrzyna, co natychmiast upamiętniłam w „Nad Odrą” (nr 7–8, 2007), ale – ile lat za późno! Zakpiła ze mnie nieistniejąca cenzura – ta rodem z ulicy Mysiej w Warszawie. Po pozorowanym zlikwidowaniu w 1989 („odzyskaliśmy wolność”), skutecznie opanowała rynek wydawniczy i księgarski. Ciekawe, kim byli przed 1989 rokiem obecni właściciele księgarń? Pytam, bo bardziej księgarski, Bogu dzięki – wyrażam to nie w przenośni, wydawniczy funkcjonuje niezawodnie. Mamy kilka oficyn, naszych, prawdziwie katolickich (nie z nazwy!) i polskich – uzupełniają zaległości z okresu PRL-u, proponują arcydzieła współczesne, polskie i zagraniczne, tylko sięgać, poznawać rzeczywistość, egzystować w środowisku nieskażonym propagandą, nie pozwalać antypolakom rządzić myśleniem! Księgarń, naszych, proponujących bezcenne treści, na terenie Polski – jedynie kilka, ale kto szuka – znajduje. Inne – liczne, oferują tony kolorowej makulatury, treści gwarantujące obezwładnianie dusz i umysłów, autorów lansowanych nagrodami typu „Nike”. Żeby zapewnić dochód – eksponują albumy poświęcone Janowi Pawłowi II, ale nie tylko o dochód chodzi: „widzi pani, kiedyś książki z Papieżem by pani w księgarniach nie spotkała”. Widzę. Pod koniec ubiegłego roku wydana została oczekiwana książka, bardziej podręcznik, W.J. KorabKarpowicza2 Historia filozofii politycznej. Autor opatrzył dzieło mottem: A przecież książka tylko w wyjątkowym wypadku uwielbienia jest godna, jeżeli jej słowo tchnie w dusze jakąś nową siłę i polot, jeżeli ukrzepi uczucia i myśli swojego narodu i uskrzydli je do śmiałych postępów i wzlotów. /Kazimierz Morawski/ Do książek wyjątkowych należą zbiory poezji Kazimierza Józefa Węgrzyna – tchną siłę i polot, inspirują do śmiałych działań, kształcą samodzielne myślenie. Węgrzyn mówi jasno i wprost: szatan skrzydła nad światem rozkłada i na ziemi układa się cieniem poplątały się prawda i kłamstwo i skarlało w narodach sumienie […] wśród obłudy Europy, co sprzedała godność, my niesiemy dziś samotnie polski sztandar wiary barbarzyńca, co w fabrykach śmierci palił stosy, drwi z Chrystusa, Dekalogu, świętości i wiary. /ze zbioru Krwotok/ 90 Nic dziwnego, że tyle wysiłku skierowanego dla utrzymania tej wyjątkowej twórczości z dala od czytelników. Byłam pewna, że od roku 1989 trzymam rękę na pulsie wydawniczym, a figlarka „nieistniejąca” udowodniła – nic podobnego – jestem, czuwam. Jedna z pierwszych skorzystała z „odzyskanej niepodległości”, z centrali przy ulicy Mysiej rozjechała się po całej Polsce, usadowiła w przestrzeniach mózgowych redaktorów, dziennikarzy, twórców, u wielu, np. tych ostatnich, zajęła pustkę intelektualną, spełniając rolę artystycznego natchnienia (raz się jest zakazem, raz „natchnionym” nakazem), pod wpływem którego „artysta” tworzy, na przykład, bluźniercze „dzieła” zwane instalacjami! Niezawisłe sądy, jakże by inaczej, umarzają skarżące sprawy, tłumacząc przestępstwo – „wizją artystyczną”! Nie ominęła księgarzy – przykład z ostatniego miesiąca: wydana została wyjątkowa kilkutomowa pozycja, autorem jednego z tomów jest Ksiądz prof. Waldemar Chrostowski, tytuł – Polskie Krzyże. Na propozycję Wydawcy zarządcy sklepów, zwanych księgarniami, odpowiadają: „nie jesteśmy zainteresowani” – również metoda, a jaka skuteczna! Skoro zatrzymałam się nad problemem cenzury, pozwolę sobie przedstawić dwa dowody jej „powyzwoleńczej” działalności, które są w moim posiadaniu. W trzynastym roku po „upadku komunizmu”, „odzyskaniu niepodległości”, ukazała się książka Franciszka Salezego Krysiaka3 Z dni grozy we Lwowie (1-22 listopada 1918 r.) z wstępem śp. dr. Dariusza Ratajczaka zmarłego w niewyjaśnionych okolicznościach (a czy wyjaśnianych?) w Opolu w czerwcu 2010 r. Szczęśliwie zdążyłam nabyć egzemplarz bez interwencji „byłej” kontroli druków, widowisk itp. Nagle, „nieistniejąca” wycofała z obiegu egzemplarze, które nie zdążyły trafić do czytelników. Posiadam też egzemplarz, po troskliwym zadziałaniu rzeczywistej konsumentki wolności słowa. Stanowią wyjątkową całość, tym ciekawszą, że obydwa z rokiem wydania – 2002! Nie mogę nie wrócić do osoby śp. Dariusza Ratajczaka. Już w „niepodległej” Polsce w 2002 r. wyrzuconego z „wilczym biletem” z Uniwersytetu Opolskiego za to, że „napisał”, czego nie napisał, że „kwestionował”, czego nie kwestionował. Opracowanie Doktora – „dowód” oskarżenia – zostało z obiegu wycofane, ale jest dostępne! Ani społeczność Uniwersytetu, który szczyci się posiadaniem Wydziału Teologicznego, Duszpasterstwa Akademickiego, ani nikt znaczący w Opolu – nikt nie stanął w obronie krzywdzonego! Hańba! Tym, którzy powinni byli bronić prawdy, a tego nie uczynili, dedykuję słowa Kazimierza Józefa Węgrzyna: DOTUJĄ ci wolność i prawa twój horyzont i obszar głupoty /Z wiersza W unijną stronę/ Drugi dowód („nieistnienia” cenzury). W roku 2005, w dwumiesięczniku „Arcana” (numer 1-2), Profesor Andrzej Nowak – redaktor naczelny, zamieścił wyjaśnienie pod tytułem Czego nie ma i kto o tym decyduje. Oto kilka dużo mówiących fragmentów: POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE W tym numerze „Arcanów” mieliśmy wydrukować raporty TW „Bolek” z Gdańska, których naukowych opracowanie przygotował historyk tamtejszego oddziału IPN, Stanisław Cenckiewicz. W momencie oddawania do druku autor opracowania zmuszony został do zrezygnowania z publikacji i wypowiedzi w tej sprawie […]. Czy została ona zdyskwalifikowana przez bezpośrednich zwierzchników autora? Czy przez innych „nieznanych sprawców”? Nie wiemy. W i e m , ż e w y m u s z o ny został faktyczny zakaz ogłoszenia historycznego dokumentu w naukowym opracowaniu – w imię racji innych niż merytoryczne. Wiem także, że jakiekolwiek są te racje, służą odcięciu Polaków od prawdy o ich przeszłości. Wiem wreszcie z setek publikacji „Gazety Wyborczej”, tygodnika „Nie” i „Tygodnika Powszechnego” – że obrońcy „trudnej prawdy” o Jedwabnem chcą nas OBRONIĆ PRZED PRAWDĄ o uwikłanej w układy z SB części elit dawnej „Solidarności”, tej, która dopuszczona została do budowania III R.P. […]. Dlaczego nie można dopuścić historyków nawet do próby ustalenia, co jest prawdą? […]. Czy ryzyko podważenia pewnych, p o d a w a n y c h n a m d o w i e r z e n i a a u t o r y t e t ó w , grozi rzeczywiście aż rozpadem naszej wspólnoty? A może, z chwilą z a s ł u ż o n e j k o m p r o m i t a c j i jednych, oddana zostałaby sprawiedliwość inny bohaterom, których próbuje się wymazać z naszej pamięci? Na przykład Annie Walentynowicz, od której zaczął się sierpniowy strajk, a której ze skromnej emerytury suwnicowej – nie starczyło przez lata na leczenie szpitalne – o b e c n y p r z e w o d n i c z ą c y , pan Śniadek, oświadczył, że pomagać jej n i e w a r t o . Na przykład śp. Alinie Pieńkowskiej, bez której tamten strajk załamałby się już po trzech dniach – bez politycznych postulatów. Na przykład Krzysztofowi Wyszkowskiemu – założycielowi Wolnych Związków Zawodowych na Wybrzeżu i twórcy nazwy związku – „Solidarność” – bezprzykładnie oplutemu przez Wałęsę. W 25 rocznicę Sierpnia nie braknie nam bohaterów, tak jak nie brak w całej polskiej historii. Dobrze byłoby, żeby ich listy nie ustalali na każdym przyjacielskim spotkaniu redaktorzy Michnik i Urban, i chronieni przez nich mocodawcy agentury PRL, generałowie Kiszczak i Jaruzelski (podkreślenia B.W.). Nie tylko ustalają listy „bohaterów”, a odważają się pouczać! Kazimierz Węgrzyn: Zdrajcy nas pouczają czym jest patriotyzm zza szklanej barykady … zza reduty kłamstwa ci, którzy nam rozkradli wszystkie ściany domu mówią dziś o godności narodu i państwa… /ze zbioru Krwotok/ Nie należę do „Solidarności”, nie muszę się wstydzić za życiorysy i zachowania jej przywódców. Wypisałam się na znak protestu w czasie, kiedy „Solidarność” – pod przewodnictwem Krzaklewskiego – poparła kandydaturę Lecha Wałęsy na kolejną kadencję. Nie było to moje jedyne zastrzeżenie pod adresem Związku, ale – to przelało kielich goryczy. Nie uczestniczyłam w drugiej turze wyborców, w pierwszej byłam mężem zaufania Jana Olszewskiego. Jaka różnica, Wałęsa czy Kwaśniewski, jeżeli, to jedynie w stylu przywracania „upadłego” komunizmu. Wcześniejsze wstąpienie do „Solidarności” uważałam i uważam za zaszczyt i wypełnienie patriotycznego obowiązku – każdy numer legitymacji był dokumentem sprzeciwu wobec władzy okupacyjnej zwanej ludową. Podkreślam – każdy numer legitymacji! Zacytowane przez prof. Andrzeja Nowaka słowa ówczesnego przewodniczącego Śniadka pozostają w kontraście z obecnością tego pana, ale i innych, na uroczystościach kościelnych, nie mówiąc o przemówieniu na ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. pogrzebie śp. Anny Walentynowicz – tak, to są ludzie nie mający szacunku – nawet dla siebie. Od dwudziestu lat różnej rangi decydenci z namaszczenia okrągłostołowego podczas kościelnych patriotycznych uroczystości zasiedlają pierwsze rzędy ławek i klęczników. Ich obecność w świętych miejscach kojarzy mi się z możliwością odwiedzania Sahary przez pingwiny. Od dłuższego czasu w uroczystościach takich nie uczestniczę. Kiedyś, w Gliwicach, po Mszy św. 11 listopada, do grupy decydentów stojących już przed Kościołem, wybiegł z przedsionka jeszcze jeden uczestnik należący do grupy, ze słowami ulgi „no,....., skończyło się przedstawienie”. To była moja ostatnia obecność. Pomijając powyższy incydent, muszę poruszyć problem mnie wyjątkowo rażący, jeżeli ktoś uzna moje widzenie za niewłaściwie, będę wdzięczna za uzasadnienie: Rozpoczyna się Msza św., tajemnica gigantyczna, przekraczająca możliwości poznawcze rozumu, szczęśliwie opierającego się na łasce wiary. Tajemnica, której początkiem – jest już samo podejście Kapłana do Ołtarza, i … wkrada się w tym momencie atmosfera właściwa okolicznościowym akademiom – witamy tego i tamtego i jeszcze kogoś. Czy to oni przyszli widać i chwalić Najwyższego, czy przyszli, by ich witano? No właśnie, w ogromnym procencie przyszli tylko dlatego, żeby odcinać kupony „wiarygodności”. Zakradły nam się do Kościoła – akademie, koncerty, jest to rzeczywistość zaplanowana (!), za jej parawanem ośmiesza się: Kościół i Duchowieństwo. Dr Sławomir Cenckiewicz4 w artykule Rekonstrukcja polskości ujawnia to, co już w latach 80/90, wtedy młodemu człowiekowi (podkreślam – młodemu), w Kościele nie podobało się i przeszkadzało: Przeszkadzała mi nadmierna nowoczesność, charakter współczesnych budowli kościelnych (budowle projektowane z myślą, że „kiedyś” będzie można przekształcić je w sale sportowe, widowiskowe – B.W.), zanikająca pobożność eucharystyczna, Komunia św. przyjmowana w postawie stojącej, no i te tańce, na Mszach gitary… Infantylny klimat, widoczny zwłaszcza podczas tzw. Mszy św. dla młodzieży […]. Szukałem autorytetu kapłana, a nie kolegi z gitarą w koloratce. Dziękuję, Panie Doktorze! Ale ja nie o cenzurze i innych bolesnych zjawiskach czasu „transformacji” zamierzałam pisać. Chciałam podzielić się miłą wiadomością, że w ostatnich trzech latach ukazało się dziewięć zbiorów poezji Kazimierza J. Węgrzyna, które można nazwać współczesną historią Polski – pisaną wierszem. O cenzurze zamierzałam tylko wspomnieć – tak brutalnie opóźniła mi dostęp do twórczości Wieszcza. Ale – zjawisko „nie istniejące”, które funkcjonuje z taką precyzją, staje się, już ze swej natury, absorbujące i trudne do powierzchownego potraktowania (sic!). Szczęśliwie stratę poniesioną z powodu późnego poznania tej wyjątkowej poezji zrekompensowała możliwość osobistego poznania Pana Kazimierza. Dziękuję za to Profesorowi naszej gliwickiej Uczelni, Panu Jackowi Pieczyrakowi, który Mistrza – Chorego na Polskę – poznał na pielgrzymce do Królowej Polski. Tak – drogi pielgrzymkowe są drogami odnajdywania, zbliżania i poznawania jednakowo myślących i czujących Polaków. Wdzięczna Panu Profesorowi, pozwalam sobie zamieścić stronę tytułową tomiku wierszy Poety, z tą szczególną dedykacją: „…z podziękowaniem za naukę przyjaźni 91 POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE i mądrości”. Jakie to cenne we współczesnym zbarbaryzowanym świecie, przy bolesnej dewaluacji tytułów naukowych, dewaluacji przyśpieszonej po roku 1989 masową „produkcją” doktorów i profesorów, a zapowiadają się dalsze „produkcyjne” ułatwienia! W takim właśnie czasie miałam możliwość spotkania osoby posiadającej tytuł, który informuje – co kiedyś było oczywiste, dziś niekoniecznie – i o wysokiej wiedzy z określonej dziedziny, i jednoczesnym wysokim poziomie wiedzy ogólnej nie wypaczonej propagandą, nie zmanipulowanej, osoby reprezentującej otwarcie i śmiało wartości wyższe – miłość Boga i Ojczyny, ofiarność względem Narodu, patriotyzm (wyśmiewany przez wrogów – bo dla wrogów groźny). Takie spotkanie dodaje sił i napawa optymizmem. Węgrzyn pisze: Coraz trudniej odnaleźć prawdę oraz miłość Człowieka, który idzie wiernie Twoim śladem zaślepionych mamoną, grzechem i słabością Tylu idzie za kłamstwem zniewolonym stadem /z Księgi Wiary/ Panie Kazimierzu! Pan też często mówi, że jeszcze nie wszystko stracone!? Wyrażając powyższym tekstem wdzięczność Panu Profesorowi, chciałabym napisać o wielu inicjatywach przez Profesora podejmowanych, ale nie jestem do tego upoważniona. O jednej mogę wspomnieć, chociaż to jedna z drobniejszych. W trosce o upamiętnienie bestialskiego mordu na Polakach dokonanego przez Niemców i Litwinów w Ponarach w latach 1941-44, a uparcie w Polsce i na świecie przemilczanego, została odsłonięta w listopadzie 2010 roku w Bazylice św. Krzyża w Warszawie, ufundowana przez Profesora, tablica pamiątkowa. Szkoda, że po śmierci inicjatorki – Heleny Pasierbskiej, Prezesa Stowarzyszenia Rodzina Ponarska, żołnierza AK, sanitariuszki akcji Ostra Brama, więźniarki na Łukiszkach, która cudem uniknęła śmierci w lesie ponarskim, czyli – drugim Katyniu. Kazimierz Węgrzyn po nagłej śmierci Heleny Pasierbskiej, w marcu 2010 roku napisał: Czy jeszcze potrafimy Polskę kochać tak jak Ty? Pani Heleno! Niech Bóg czule Cię przytuli i Matka z Ostrej Bramy, która Cię chroniła w tamte dni na Łukiszkach od zdradzieckiej kuli pewnie już jesteś z Nimi… i niebo jak w Wilnie niebieskie ponad Wami… i wiosna się budzi… i Ksiądz Świrkowski wolny, bez drutu na rękach gdy Krzyż nad Wami czyni, już się tak nie trudzi Tyle spraw do omówienia… tyle się zmieniło… Wilno już nie jest polskie… historia jak rana… trzeba wspólnej modlitwy za tych co zostali by mogli rozprostować skrwawione kolana… […] Kazimierz Węgrzyn rejestruje naszą tragiczną sytuację, jednak nie pozostawia bez wskazań i nadziei: Masz prawo do godności… masz prawo do buntu do męstwa i odwagi… Ojczyzny i Wiary ten, który Boga nie uznał za Pana nie będzie nam wyznaczał przykazań i miary […] Żyj zatem w Ojczyźnie z podniesioną głową tak jak nasi Przodkowie z nieugiętą wiarą 92 przez kurz bitewny, przez zasieki kłamstwa Bóg Honor i Ojczyzna przecież Twoją miarą […] Dość okradania naszego Narodu z naszej pamięci i naszego trudu nam pospolite potrzebne ruszenie co będzie miarą dla polskiego cudu! /Z Psałterza Narodu Polskiego/ Myślę, że każdy wrażliwy na piękno poezji, po zaznajomieniu się ze strofami naszego Wieszcza, może bez sprzeciwu zgodzić się na przyjęcie choroby, której nosicielem jest Węgrzyn – choroby na Polskę. Bohdan Urbankowski tytuł „Chory na Polskę” ujął w cudzysłów, pisząc, że tak określił Węgrzyna jeden ze śląskich krytyków, a określenie to miało być prześmiewcze (widać, krytyk z obcego narodu – B.W.) Urbankowski podkreśla, że wbrew krytykowi określenie jest komplementem, takim, jaki rzadko któremu twórcy można powiedzieć. Kryje się w nim uznanie dla odrębności Poety na tle tego, co dzisiaj jest modne i co „nosi się”, nie w Europie, a wśród Polaków Europę małpujących. W przeciwieństwie do wypaczonej polskości, niektórych polskich obywateli, obywatel każdego innego kraju, nie tylko europejskiego, pielęgnuje patriotyzm. „Europejczycy” z polskim obywatelstwem, podatni na propagandę antypolską, otwarci na kosmopolityzm – zaproponujcie postawę antypatriotyczną Żydom, Niemcom, Anglikom! Przekonacie się, jak miałkie są wasze wnętrza, a z wnętrzem związane – miałkie myślenie! Zasiedlającym Polskę „Europejczykom” przekaźnikami wszczepiono slogan – „zapyziała Polska”. Odpowiedź jest jedna: zapyziałe wnętrze widzi to i tak, co treserzy myślenia i poprawności politycznej, właścicielowi wnętrza, widzieć i oceniać każą! Pojechał „Europejczyk” do Paryża, do Londynu i … on już z polskością nie ma nic wspólnego, on jest „elyta” międzynarodowa! Cudze chwalą, swego nie znają. O tyle może być „swoje” – jeżeli nadaje się do przehandlowania. Daria Węgrzyn-Welc, Córka Wieszcza, w tekście wprowadzającym do zbioru wierszy Poety pt. Psy, błoto i karawana pisze: O tym, że polski romantyzm, polskie szaleństwo, powinno się kochać, niech nam przypomina serce Chopina, które nie Paryż wybrało, ale Warszawę i powróciło do tej, z której zawsze był dumny, i którą kochał najbardziej – do Polski. Muszę wrócić do artykułu Urbanowskiego, który jest syntetycznym opisem twórczości Węgrzyna. Autor dzieli utwory Poety na: – Wiersze pomniki, których patronami są Słowacki, Mickiewicz, Krasiński, Norwid, Wyspiański, Lechoń i Wierzyński, ale też Matejko i Szopen. Urbankowski podkreśla, że P o e t a p r z y p o m i n a w i e l k i e w z o r c e , by uzmysłowić współczesnym ich małość. – Wiersze drogowskazy – czasów nam bliskich: o Oświęcimiu, Katyniu, Ponarach (dop. B.W.), o stanie wojennym, o pułkowniku Kuklińskim, o Czeczenii. – Wiersze ostrzeżenia. Poeta Chory na Polskę widzi ludzi chorych na brak Polski, na niedobór wartości, na a t r o f i ę t o ż s a m o ś c i . Jego wiersze to pigułki z wartościami, małe dawki kultury polskiej, czasem – bolesne zastrzyki. Tym, którzy mają szansę wyzdrowieć – pomogą, innych tylko zabolą (żeby przynajmniej – tyle!), a innych ani nie uzdrowią, ani nie zabolą. To ci, którzy wchłaniają ekranowe obrazki, czytają internetowe POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE zdawkowe treści formułowane obrazkowym językiem (podkreślenia B.W.) Ksiądz prof. dr hab. Jerzy Bajda do tomu wierszy Węgrzyna wydanego w roku 2008 pt. Psałterz Narodu Polskiego napisał Odezwę do Narodu. Pozwolę sobie zacytować jej dłuższe fragmenty, prosząc P.T. Czytelnika o zapoznanie się z całością. Od dnia, kiedy rozpoczęła się II wojna światowa […] zastanawiający jest s y s t e m a t y c z n y w y s i ł e k n i e p r z y j a c i ó ł zmierzający nie tylko do biologicznego wyniszczenie Narodu polskiego, ale także do pozbawienia go wszelkiej moralnej siły, która pozwoliłaby Narodowi na rozwijanie swego życia w oparciu o tysiącletnią tradycję kulturową i chrześcijańską tożsamość […]. Pod tym względem nie było znacznej różnicy między ideologią komunistyczną i hitlerowską: obydwie filozofie, które wsączano w świadomość Narodu, miały swe korzenie socjalistyczne, a poprzez Marksa i Lenina tkwiły korzeniami w satanizmie […]. Po pokonaniu Niemiec, w zamiarach Stalina leżała ostateczna likwidacja Państwa Polskiego […] p r z e z l u d z i , k t ó r z y n i g d y n i e b y l i P o l a k a m i , w rządzie okupacyjnym jedynie udawali Polaków, postanowili zmienić duszę i sumienie Polaków. W tym trudnym okresie mieliśmy dzielnych kapłanów i biskupów. Nadszedł rok 1980, szybko, nadzieje rozbudzone zostały unicestwione […]. Żeby Polaków jeszcze bardziej poniżyć i zdemoralizować – zaproponowano kompromis: zakończono rzekomo stan wojenny, lecz narzucono Polsce rząd złożony z tych samych agentów i zdrajców, tylko ubrany w szaty pseudodemokratów. Wielu uwierzyło w „dobrą wolę” dawnych katów i okupantów, którzy mogą pod osłoną „prawa” okradać i okłamywać Polskę. Za pozorami demokracji działali ci sami ludzie, dla których Marks i Lenin byli najwyższymi autorytetami. Staremu potworowi zrodzonemu przez Marksa i jego towarzyszy próbowano doprawić „ludzką twarz”, ale, jak zapewnił Herbert, „potwór będzie miał zawsze twarz potwora”. Kolejne partie obejmujące władzę były tylko fasadami, za którymi działały te same ukryte siły sterowane przez tych samych dyrygentów z Moskwy. Bez względu na ugrupowanie polityczne od 1989 roku, zawsze rządzili dokładnie ci sami komuniści, agenci i najemnicy obcego wywiadu dla których Polska była [i jest – B.W.] prywatnym folwarkiem w stanie bankructwa, dlatego można ją rozkradać i sprzedawać na wszystkie strony. Ale, bodaj najbardziej zgubnym aspektem polityki tych lat jest to, że pseudopolskie rządy potrafią obłudnie udawać współpracę z Kościołem, obiecując obopólne korzyści, a chodzi o to, aby zepchnąć Kościół na margines życia społecznego, a zarazem odebrać mu jego moralny autorytet. Od początku próbowano niejako jawnie pokazać społeczeństwu, że Kościół właściwie bez oporu popiera komunistów, masonów i różnej maści ateistów, ponieważ zależy mu tylko na własnych korzyściach […]. W tym kontekście możemy lepiej zrozumieć zmasowany atak medialny i polityczny na Arcybiskupa warszawskiego Ks. Stanisława Wielgusa wymuszający na nim rezygnację z objęcia stolicy biskupiej (rok 2007). Ciemne siły polityczne lękały się tego Biskupa, który odważnie głosił prawdę na temat duchowego stanu współczesnej cywilizacji. […] Nasze „wejście do Europy”, zaaranżowane przez komunistów, okazało się pułapką dla Polski [wielu Polaków było o tym przekonanych – B.W.], która wciąż nie potrafiła być sobą i nie ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. miała własnego głosu, gdyż została wtłoczona w fałszywe formy polityczne, nie wyrażające jej suwerenności. Jest czymś tragicznym, że nikt, kto jest do tego powołany, nie wykazał należytego zrozumienia dla koniecznej obrony sprawy polskiej – niepodległości i suwerenności Narodu! NIKT! Kończąc odezwę i ocenę naszej dramatycznej sytuacji, Ksiądz Profesor pisze: Nie możemy się łudzić – jesteśmy świadkami spisku przeciw katolickiej Polsce, opartego na zwietrzałej filozofii oświeceniowej, która prowadzi prostą drogą do ubóstwienia państwa i równocześnie d o z n i s z c z e n i a a u t e n t y c z n i e l u d z k i e j c y w i l i z a c j i . Musimy sobie powiedzieć, że nie możemy się poddawać presji ze strony tak zwanej „konieczności historycznej”. Chrystus jest ponad historią (podkreślenia B.W.) Odezwę tę, wzmocnioną dramatyczną wymową poezji Kazimierza Józefa Węgrzyna, kieruję do wszystkich Polaków, którzy zachowali jeszcze sumienie i poczucie polskości. W tym miejscu należy zacytować Poetę: Jeżeli Bóg Cię nie dotknie łaską zrozumienia zostaniesz barbarzyńcą w samym środku świata […] Bo znowu nas sprzedali – otwórz Polsko oczy! Twoją tarczą jest wiara, godność i sumienie nie daj się prowadzić na unijnej smyczy przerwij to chorobliwe i straszne milczenie Otwórz Polsko oczy! Podnieś w górę głowę niech domu nam nie buduje zdrajca oraz wróg nie w salonach się rozstrzyga twa przyszłość reduty Ojczyzny strzegą Krzyż..! i Bóg..! […] Jesteśmy, jeszcze ciągle, tym samym Narodem, który rodził Świętych, który zmieniał dzieje zostaliśmy wpisani w jego trudne losy tylko Bóg może zwrócić nam Bracia nadzieję […] O tak… to gorzka prawda i to trudna wiara kiedy swoi cię zdradzą i zranią milczeniem ale taka jest droga Godności i Dumy Prawdy i Wolności co zwie się Sumienie! […] Złodziej będzie złodziejem, zdrajca będzie zdrajcą,] Judasz będzie się szarpał ze sznurem sumienia] półprawda będzie zawsze niczym brudne ręce] zaciskana na szyi w imię zniewolenia […] Nie wierzę w obłudę wrogów i fałsz dyplomacji] słowa faryzeuszy przy okrągłych stołach, nam nie kompromisów zgniłych dziś potrzeba] nas dzisiaj Polska rozpaczliwie woła! /Z przygotowanego do publikacji zbioru Kocham Ciebie Polsko/ (podkreślenia B.W.) Kazimierz Józef Węgrzyn za swoje credo poetyckie przyjął dewizę: Nie będzie UB-ek, czy konfident bawił się moim polskim losem tchórze niech milczą i spiskują ja będę mówił pełnym głosem. 93 POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE Ksiądz prof. Czesław Bartnik tak charakteryzuje twórczość Poety: W twórczości Mistrza dostrzegamy ciągle, w najlepszym wydaniu echa „chrystologii Polski”, idących gdzieś od Wieszczów narodowych, dziś już nie tylko Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Zygmunta Krasińskiego, Cypriana Norwida, czy nawet „Polski Chrystusowej” Ludwika Królikowskiego lub „Polski niezhańbionej” Artura Górskiego, ale także od ducha Prymasa Stefana Wyszyńskiego i ostatnio Jana Pawła II. Jest to więc wejście głębokie w duchu całej Pieśni Polskiej czy Mszy Dziejów Polski w stylu Norwidowskim. Być może, jest coś z Boskiej komedii Dantego w odniesieniu do naszej Ojczyzny. Jest to wejście w głębsze pokłady Rzeczypospolitej Polskiej: Osobowość Polski, Rozum Polski, Serce Polskie, w tętno Życia polskiego, w pracę polską, w zdarzenia polskie, w bóle i tęsknoty polskie. P ł y n ą o n e p r z e z c a ł e d z i e j e i p r z e z nasze światy osobowe […]. Dzieje nasze w świetle Chrystusa są jak rodzenie i dziedziczenie Poezji istnienia, jak Esencja Historii, jak piękno i dramat każdej osoby P o l a k a (podkreślenia B.W.) Stanisław Krajski – pisarz, tak ocenia twórczość Chorego na Polskę: Jeden z współczesnych polskich poetów, być może największy wśród współczesnych polskich poetów, jest Kazimierz Józef Węgrzyn. Pisze wiersze od lat, publikuje je od ponad ćwierćwiecza. W dorobku ma już kilkadziesiąt tomików. Wiele jego utworów ma rys katolicki. Wiele poświęconych jest wprost Bogu, czy Jego Matce […]. W jego twórczości żywa jest również obecność Polski i polskości, miłość Ojczyzny, zatroskanie o jej los. Poezja Węgrzyna towarzyszy wszystkim wydarzeniom w naszej najnowszej historii, stanowi swoisty pacierz w Ojczyznę. „Poetą Bólu” nazywa Kazimierza Węgrzyna Józef Dudkiewicz, pisarz-filozof, i daje odpowiedź na pytanie postawione przez Artura Górskiego w książce o Mickiewiczu pt. Monsalwat: Jaką głowę posiada ów stwór zwany narodem, którego serce jest jaskinią Danielową? Górski odpowiada: „On śpi, ale serce jego czuwa i ma sny”. Jednemu z tych snów, dzisiaj, na imię Kazimierz Józef Węgrzyn, poeta, o niesłychanym słuchu sumienia, ostrym poczuciu odpowiedzialności, właściwym naturom etycznym. Ból bywa dobrym wychowawcą. Przez patriotyczny ból dochodzimy do przenikania zła w duszy ludzkiej. Instynktom i uczuciom narodowym ból daje podstawę do przemyśleń i działań. C z a s b e z p r z e m y ś l e ń p r o w a d z ą c y c h do zrozumienia otaczającej rzeczywistoś c i , t o s t r a c o n a ł a s k a ! (podkreślenia B.W.) Chciałoby się wołać – Polacy spróbujcie odłączyć medialną kroplówkę dozującą propagandę, porzućcie mentalność plakatową i konsumpcję miałkich tekstów, podejmijcie trud samodzielnego myślenia. Przy odważnym podjęciu takiej możliwości – pomocą niech będzie poezja Kazimierza Węgrzyna! Nie mogę pominąć opinii przedstawiciela naszej Polonii, Piotra Zabielskiego z Vancouver (Kanada), który napisał do Wieszcza: Spotkanie z Panem na falach Radia Maryja w rocznicowym dniu przerwania ziemskiej pielgrzymki Prymasa Tysiąclecia, było tak dla nas, jak i dla wielu Polaków mieszkających na Obczyźnie, głębokim przeżyciem patriotycznym. To w Pana poezji, to w tej i takiej poezji, bije gorące serce Polski, które 94 potrafi odnowić zgniłe, spróchniałe strzechy ludzkich umysłów. Niech więc rozbrzmiewają Pana słowa mocniej niż kazania tysiąca skrępowanych strachem duchownych. Jestem przekonany, że jest Pan w gronie najwspanialszych wzorów narodowych oddanych Bogu, Polakom, Ojczyźnie. Czy głosy Duchownych są skrępowane? Uważam, że to nie skrępowanie strachem, ale przejęcie się propagandowym hasłem: „Kościół nie może mieszać się do polityki”, dokładnie: „Duchowni nie mogą mieszać się do polityki”. Hasła te głoszą ci, którzy wiedzą, że w całym okresie naszej tragicznej historii, kiedy byliśmy pozbawiani państwowości, przetrwaliśmy jako Naród – tylko dzięki katolickiemu Duchowieństwu i świeckiej prawdziwej inteligencji. Dlatego od roku 1945 – nieustanny atak na obydwa stany. O politycznym zaangażowaniu Duchowieństwa w całej polskiej historii można pisać tomy i wymieniać głośne nazwiska. Nie mogę nie zacytować słów Księdza Piotra Skargi5 z drugiego kazania sejmowego O miłości ku Ojczyźnie (wydanie z roku 1857, w oryginalnej pisowni): […], a która jest pierwsza i zasłużeńsza matka, jako Ojczyzna, od której imię macie i wszystko, co macie, od niej jest, która gniazdem jest matek wszystkich i komorą dóbr waszych wszystkich. Ona wam wiary świętej katolickiej dochowała i Chrystusa, zbawienie wasze i Jego Ewangieliej dotrzymała. Ona od fałszywych nauk i jadów heretyckich obroniła. Ona Husa przed stem kilkadziesiąt lat swemi kaptury i konfederacyami jego przeklęte kacerstwo odpłoszyła. Do tego czasu kapłany wam i biskupy daje, przy których przystęp do łaski bożej i obrony od wszystkich nieprzyjaciół macie (podkreślenia B.W.). Ona się dzisiejszych złych wieków srogim heretykom odejmuje i wilki te jadowite, jako może od was odgania, i stara się, obyście nie byli bez kapłana, bez ołtarza, bez nauki – jako się to innym narodom przydało, którzy tak dobrej i czułej matki nie mieli. Kazimierz J. Turowski we wstępie do Kazań między innymi napisał: Przezacny Kapłan dając nauki Narodowi, a dawał je także królom, mówił nie tylko z Chrześcijańskiej miłości, lecz, oraz, z najmędrszego obywatelstwa – strofowania i przestrogi przynosił […]. Obok doskonałego Kapłana znać w nim było ciągle patriotę, zaciągającego wszystko do Polski, i zawżdy ku rzeczom ojczystym obróconego. Obmyślał o ratowaniu dusz ludzkich od sideł piekła; lecz także o ratowaniu Polski od zasadzek Turka i innych, gorliwie walczył przeciwko sektom, które naprowadzają do Kraju ze wszystkiego świata bluźniercy i przeszkadzają czynić dobrych dla Polski obywateli. W roku 1911, kiedy Polska była pod zaborami, wydane zostało słynne dzieło Heleny Rzepeckiej Ojczyzna w piśmie i pomnikach, opatrzone dużo mówiącą, wzruszającą dedykacją: Temu, który szczytnym przykładem krzepi do wytrwania i wiedzie ku odrodzeniu Czcigodnemu Księdzu Biskupowi Doktorowi Władysławowi Bandurskiemu pracę tę poświęca autorka. Kto interesuje się historią Polski, wie jakie treści zawdzięczamy Księdzu Biskupowi np. w Czem Wyspiański dla Polski, Ducha nie gaście, jakie głosił kazania, jaką działalność prowadził – ku odrodzeniu! Byliśmy pod zaborami! Ksiądz Biskup nie pytał o pozwolenie. Nastawał w porę i nie w porę. Dziś mógłby być potraktowany podobnie jak Ks. Abp. Stanisław Wielgus! POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE Przez cały okres naszej historii dla wszystkich było oczywiste (nigdy dla okupantów), że polityka, jak każda dziedzina działalności człowieka, musi podlegać ocenie moralnej, a nie kto inny, ale osoby duchowne są do tego powołane. Niedawno pewnemu panu pomyliła się hierarchia, żeby był to pan do Kościoła niechodzący, ale odwrotnie, to znaczy, jest dowożony! Uznał, że to on jest upoważniony do oceny kazania i karcenia Kapłana. Rozumiem, patriotyczna treść tak zdenerwowała, że wyłączyła możliwość nawet praktycznego rozumowania (nie kompromitować się!). Jeżeli dziś władający politycy uważają, że Duchowni „nie mają prawa mieszać się do polityki”, dlaczego nie kwestionują prawa osób duchownych do uczestniczenia w wyborach? Dysponowanie prawem wyborczym, bez względu na to, czy wrzuca się kartkę do urny, czy pozostaje w domu – jest czynem politycznym, w/g propagandowej nomenklatury – „mieszaniem się do polityki”. Nie rozumiem! SLD – ugrupowanie wywodzące się w prostej linii z komunistycznej partii rozwiązanej w 1989 roku, że z komunistycznej PZPR, świadczy o tym plejada nazwisk, może mieszać się do polskiej polityki okresu „transformacji”, nie wspominając lat minionych, a polscy Duchowni – nie? Duchowni, to według głoszących postulat „nie mieszania się do polityki” – nie obywatele Polskiego Państwa? Jaruzelski z Kiszczakiem – mogą być politycznie aktywni, a Duchowni – nie? Dlaczego??? Ja jestem przekonana, że na pewno do polityki nie mogą mieszać się lekarze. Uzasadnienie przekonania: psychiatra na stanowisku ministra Obrony Narodowej. Jakiej obrony? W krótkich odstępach czasu uśmiercone, w większości, dowództwo (zdarzenie jedyne w historii świata), armia w liczbie, która może zmieścić się na stadionie, oczywiście, tak, tak, na dużym stadionie! Sprzęt wojskowy – muzealny! Ministerstwo obrony przed krasnoludkami? Tego psychiatra nie uleczy, jak widać, wręcz przeciwnie! Kilka pytań, które nurtują mnie od dawna! – Występujący w telewizji, dyżurni duchowni, stale ci sami, pod sztandarowym przewodnictwem bpa Pieronka, zapraszani są do komentowania prognoz meteorologicznych, czy kwestii politycznych? Wobec tego – można, czy „nie można mieszać się, osobom duchownym, do polityki”? – abp Tadeusz Gocłowski – uwielbiany przez polityczny establishment za udział w obradach stołu okrągłego (mebla – bez początku i bez końca – nic się nie skończyło, nic się nie zaczęło!); za magdalenkowe ustalenia (!), w towarzystwie Jaruzelskiego, Kiszczaka, Ra- kowskiego, Wałęsy, Geremka, Mazowieckiego – to było, czy nie, mieszaniem się hierarchy do polityki? Można, czy „nie można”? – Z czego wyprowadzone zostało określenie „Kościół toruński”, „Kościół łagiewnicki”? – W roku 2010, przed wyborami, z ambony w lubelskiej Katedrze zachęcano do głosowania – bez trudu można było zorientować się, na które ugrupowanie! Dodatkowo apelowano o wyrozumiałość dla rządu. Można, czy „ nie można”? – Niedawno bp Orszulik odznaczony został, w doborowym towarzystwie, przez B. Komorowskiego wysokim odznaczeniem – za zasługi dla Kościoła? Czy – dla poprawności politycznej? Można biskupowi zajmować się, oficjalnie, polityką, czy „nie można”? Jeszcze mam kilka pytań, ale na tym skończę. Bogusław Morka, w wykonywanej pieśni Ojczyzna, przekazuje bolesny wyrzut: […] Ojczyzno ma! Zagubiłaś przykazań ślad, Zamiast zalet – Ty uczysz się wad I już nie wiesz co dobro, co jest zło. Ojczyzno ma! Czy za mało Ci było krwi? I tak wiele łez wylanych? I już nie wiem – czy jeszcze jest? Czyś snem już zapomnianym? Nawet prorok kapłan, dziś, zagubieni i swoich dróg nie znają! Czy to wszystko może się śni? Czy obcy film znów grają? /Płyta CD. Wydawnictwo Muzyczne Caritas Wojskowej, 2006/ Kazimierz Józef Węgrzyn woła: Obudź się Polsko! Gdzie Twa duma? /Tytuł zbioru utworów Poety/ ____________________________ Literatura: 1. B. Urbankowski, Chory na Polskę, „Nasza Polska” nr 51/52, 17-31 XII 2002. 2. W.J. Korab-Karpowicz, Historia filozofii politycznej, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2010. 3. F. S. Krysiak, Z dni grozy we Lwowie (1-22 listopada 1918 roku), Kartki z pamiętnika, świadectwa – dowody – dokumenty, Wstęp dr Dariusz Ratajczak, Dextra, Rzeszów, Rybnik, 2002. 4. Sławomir Cenckiewicz, Rekonstrukcja polskości, „Nasz Dziennik”, 31 stycznia 2011. 5. Ks. Piotr Skarga, Kazania Sejmowe, także wezwanie do pokuty Obywatelów Korony Polskiej, Wydanie Kazimierza Józefa Turowskiego, Nakład Wydawnictwa Biblioteki Polskiej, Kraków 1857. 6. Helena Rzepecka, Ojczyzna w piśmie i pomnikach, Ilustrowane dzieje piśmiennictwa polskiego, tom I-II, Nakładem Polsko-Katolickiej Księgarni w Poznaniu, Skład Główny w Warszawie, 1911. Kazimierz Józef Węgrzyn – adres mailowy: [email protected] Tadeusz Gerstenkorn „ARSENAŁ” MA JUŻ WIELOLETNIĄ TRADYCJĘ Zaczęło się od zorganizowania w 1998 r. przez 44. Łódzką Drużynę Harcerską „Człapy” wraz z macierzystą szkołą XXIX LO, noszące wspólne imię hm. Janka Bytnara „Rudego”, konkursu pod przewodnią ideą „Arsenał” w celu popularyzacji wiedzy wśród młodzieży i pokolenia Polaków, których postawie, walce i ofiarności zawdzię- ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. czamy wolną Rzeczpospolitą. W roku 1998/99 zainicjowano „Arsenał Braterstwa”. Nazwa „Arsenał” przypominała słynną akcję Szarych Szeregów w czasie okupacji Warszawy pod Arsenałem. Hasło „Braterstwo” miało przypominać o pierwszym ze wspaniałych ideałów harcerskich wymienionych przez Aleksandra Kamińskiego 95 POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE w gawędzie – wstępie do Kamieni na szaniec. Jak wiadomo, arsenał to magazyn broni, a w nim braterstwo to broń najpotężniejsza. Ten konkurs miał dwa etapy, a w pierwszym dwie kategorie: prace plastyczne nawiązujące dowolnie do Kamieni na szaniec i prace pisemne na jeden z podanych tematów, np.: „Czy chciałbyś mieć takich przyjaciół jak Rudy, Alek, Zośka i dlaczego?”. W drugim etapie był konkurs wiedzy o Szarych Szeregach i bohaterach książki „Kamyka”. W następnym roku szkolnym pojawił się „Arsenał Służby”. Celem tej drugiej edycji było wyzwolenie w młodzieży gotowości do służenia innym, niesienia pomocy tam, gdzie jest ona potrzebna. Przewidziano trzy kategorie Konkursu. W pierwszej honorowano pracę przez co najmniej pół roku na rzecz bliźniego. Inspiracją była myśl Aleksandra Kamińskiego: „Życie tylko wtedy jest coś warte i tylko wtedy daje radość, kiedy jest Służbą”. Wielu uczestników konkursu kontynuowało podjętą pracę poza obowiązujące pół roku. W drugiej kategorii Konkursu były nagradzane prace pisemne na temat współczesnego rozumienia Służby dla Ojczyzny. Trzecią kategorię stanowił turniej wiedzy o Szarych Szeregach, Armii Krajowej i bohaterach Kamieni na szaniec. W trzecie tysiąclecie, w rok szkolny 2000/01, wkroczono z „Arsenałem Pamięci”. Ideą przewodnią był cytat z III części Dziadów Adama Mickiewicza: „Jeśli zapomnę o Nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie”. W ulotce, będącej zaproszeniem do udziału w Konkursie, wysłanym do wszystkich szkół ponadpodstawowych i drużyn harcerskich, można było przeczytać: Historia i kultura Narodu to ludzie, przedmioty i miejsca. Ludzie odchodzą. Zostaje po nich PAMIĘĆ. Zostają przedmioty… bezcenne pamiątki narodowej tradycji… Nie pozwólmy na unicestwienie istniejących jeszcze śladów historii. To na nich opiera się nasz DOM – OJCZYZNA. Żyją wśród nas bohaterowie wydarzeń czasów wojny i powojennych – żołnierze, więźniowie obozów koncentracyjnych i jenieckich, więźniowie stalinowskich łagrów, sybiracy, ofiary politycznych represji. Istnieją jeszcze niezatarte ślady naszej historii i kultury odchodzącego XX wieku – miejsca wydarzeń, ślady na murach, domy, dokumenty, fotografie, drobne przedmioty, kapliczki, zagubione w lasach opuszczone i zapomniane mogiły. Pierwszy „Arsenał Pamięci” miał zasięg tylko łódzki, ale mógł się pochwalić ogromnym sukcesem. Uczniowie przynieśli na wystawę udostępnione przez rodziny cenne pamiątki rodzinne, które ukazały oglądającym wielką historię polskiego narodu tworzoną przez bliskie im osoby, często znane również z podręczników lub mediów. Wyniki i dorobek kilku edycji „Arsenału” zachęciły do kontynuacji dzieła, już nawet jako akcja ogólnopolska pod niezmienionym hasłem. Od tej pory konkurs składa się z dwóch części, które obejmują następujące zadania: Część I: a) przedstawienie nie publikowanych dotychczas relacji żyjących jeszcze świadków wydarzeń i akcji; dramatyczne opowieści z życia osób lub rodzin, spisane lub nagrane, opatrzone zdjęciami i notką biograficzną, b) albumy ze zdjęciami wykonanymi przez uczestników konkursu w miejscach ważnych wydarzeń, związanych z ludźmi tamtych dni, wartych ocalenia i utrwalenia także przez szczegółowy opis, c) zbiór pamiątek lub fotografie ze szczegółowym opisem. Część II: Praca pisemna, obejmująca własne refleksje z wykonanego zadania, uzasadnienie pragnienia zachowania i zgromadzenia w ARSENALE PAMIĘCI zebranych przez siebie materiałów narodowej historii. 96 Z każdym rokiem powiększa się liczba uczestników spoza Łodzi. Od VI edycji Konkursu, tj. od 2006/07 r. do konkursu udało się nawet zachęcić młodzież spoza Polski. Każdy uczestnik Konkursu, który spełni jego wymagania, staje się jego laureatem. Na 13 edycji, w tym 10 ogólnopolskich, jest 2.366 laureatów. Przykre jest, że na konkretne (finansowe) wsparcie ze strony władz oświatowych i zainteresowanie mediów przez wiele lat trudno było liczyć. Przez 13 lat istnienia „Arsenału” prasa łódzka ani jednym słowem nie wspomniała o największym tego typu w skali kraju przedsięwzięciu mimo zaproszeń i przekazywania materiałów informacyjnych. Jedynie TVP Łódź i Polskie Radio Łódź co roku informuje na swych antenach o kolejnych edycjach „Arsenału Pamięci”. W roku 2010 Konkurs został włączony do programu obchodów 100-lecia Harcerstwa i dzięki temu zyskał znaczącą pomoc ze strony Wydziału Edukacji Urzędu Miasta Łodzi. Konkurs nie daje młodzieży żadnych profitów. Nie ułatwia wstępu do szkół i nie oferuje bardzo cennych nagród, a jednak wspaniałych prac jest coraz więcej. Szczególną rolę od początku Konkursu odgrywa Honorowa Druhna 44 ŁDH, niestrudzona propagatorka NARODOWYCH TRADYCJI, Mistrzyni Mowy Polskiej – Barbara Wachowicz, czytelniczka wszystkich prac konkursowych, nawiązująca w swej gawędzie do prac wielu uczestników Konkursu. Fragmenty wielu prac młodych laureatów „Arsenału Pamięci” Barbara Wachowicz zamieściła w początkach III tomu swej Wiernej Rzeki Harcerstwa - Rudy, Alek, Zośka. Należy także podać, że spiritus movens Konkursu Krzysztof Jakubiec ma też tytuł Mistrza Mowy Polskiej Vox Populi 2009. Arsenał ma swoją stronę internetową: www.arsenalpamieci.com. 18 marca odbędzie się tradycyjne spotkanie uczestników Konkursu w pięknej Sali Muzeum Miasta Łodzi. Gośćmi spotkania są zwykle zasłużeni i znamienici ludzie. Byli tu: Maria Sienkiewicz, wnuczka pierwszego polskiego Noblisty, prezentując piękny monodram Mój Dziad Henryk, Wiktor Matulewicz „Luxor”, żołnierz Harcerskiego Batalionu Armii Krajowej „Zośka”, łowiccy harcerze Szarych Szeregów, uczestnicy „Małego Arsenału”, akcji uwolnienia 8 marca 1945 r. z więzienia NKWD w Łowiczu harcerza Zbyszka Fereta „Cyfry” i 80 innych więźniów politycznych, August Kowalczyk, znakomity aktor, więzień obozu Auschwitz nr 6803, bohater udanej ucieczki z obozu. Organizatorzy Konkursu pragnęliby opublikować w formie książkowej wiele znakomitych prac harcerskich. Potrzebny jest jednak do realizacji tego zamierzenia sponsor (darczyńca, jak to pięknie określa p. Barbara Wachowicz). Może się w Polsce takowy znajdzie. Miejmy nadzieję! Artykuł opracowałem na podstawie materiałów dostarczonych mi przez hm. Krzysztofa Jakubca, wieloletniego nauczyciela geografii XXIX LO, v-prezesa Oddziału Łódzkiego Stowarzyszenia Szarych Szeregów, gawędziarza i popularyzatora wiedzy o historii ZHP. POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE Ewa Michałowska-Walkiewicz ZAŚLUBINY POLSKI Z MORZEM Tam gdzie my jesteśmy, tam jest wolny kraj… Józef Haller urodził się w dniu 13 sierpnia 1873 roku, w Jurczycach koło Krakowa. Był on trzecim z kolei dzieckiem Henryka i Olgi z Treterów. Do dziewiątego roku życia wychowywał się mały Józef wraz z licznym rodzeństwem na wsi. Wielki wpływ na jego osobowość wywarła atmosfera głębokiej religijności, mająca miejsce w jego domu rodzinnym. Uwidoczniło się to bardzo wyraźnie w całej jego późniejszej działalności. Oprócz służbie ojczyźnie oddawał się on też służbie Bogu. Należał obok innych członków rodziny do sodalicji mariańskiej oraz do tercjarstwa parafialnego. Oprócz religijności istotny wpływ na kształtowanie jego osobowości wywarły patriotyczne tradycje rodzinne (ojciec brał udział w Powstaniu Styczniowym w 1863 roku, dziadek ze strony matki był kapitanem Wojska Polskiego w 1831 roku, czyli podczas Powstania Listopadowego). W 1882 roku Hallerowie przenieśli się z Jurczyc do Lwowa. Tam Józef skierowany został do szkół z wiodącym niemieckim językiem nauczania. Znajomość tego języka była niezbędna, chciał się bowiem młody Haller poświęcić karierze wojskowej, a w armii austrowęgierskiej obowiązywał właśnie taki język. Edukacja wojskowa Hallera obejmowała naukę w niższej szkole realnej w Koszycach na Węgrzech, w elitarnej wyższej szkole realnej w Hranicach, do której uczęszczali także arcyksiążęta austriaccy, a także studia w Akademii Technicznej w Wiedniu na oddziale artylerii. Po ukończeniu Akademii został mianowany na stopień podporucznika i rozpoczął 15-letni okres służby w wojsku austriackim. Ważnym wydarzeniem w życiu osobistym Hallera było zawarcie związku małżeńskiego z panną Aleksandrą Sala w 1903 roku. Jedynym dzieckiem narodzonym z tego związku był syn Eryk, który przyszedł na świat w 1906 roku we Lwowie. W 1910 roku Haller podjął decyzję o wystąpieniu ze służby w armii austro-węgierskiej. Decyzję swą motywował następująco: „osiągnąwszy stopień kapitana, nie mogąc się niczego więcej w artylerii austriackiej nauczyć, opuszczam ją, by w inny sposób służyć krajowi, aż do chwili, w której Ojczyzna mnie będzie potrzebowała”. Wystąpienie z wojska nie osłabiło aktywności Hallera, zmieniło tylko pole jego działania. Podjął on pracę w ruchu spółdzielczym, gdzie osiągnął znaczne sukcesy. W 1912 roku objął stanowisko inspektora w Towarzystwie Kółek Rolniczych. Józef Haller znany był także jako organizator ruchu skautowego na ziemiach polskich. Zadaniem jego było wychowanie młodzieży w duchu patriotycznym, aby była gotowa do poświęceń dla odbudowania Rzeczypospolitej. Ówczesna działalność Hallera koncentrowała się wokół militaryzacji „Sokoła” – organizacji mającej na celu podniesienie sprawności fizycznej przez popularyzowanie ćwiczeń gimnastycznych oraz przygotowanie młodzieży do walki zbrojnej o niepodległość Polski. Haller od połowy 1912 roku prowadził intensywną pracę, pełniąc funkcję instruktora wojskowego. Zakładał drużyny sokole, organizował kursy żołnierskie, podoficerskie i oficerskie. W czasie I wojny światowej Józef Haller walczył w legionach stworzonych przez Józefa Piłsudskiego. W 1916 roku został dowódcą II Brygady Legio- ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. nów Polskich, z którą w lutym 1918 roku przebił się pod Rarańczą przez front austriacko-rosyjski i połączył z II Korpusem Polskim na Ukrainie. W lipcu 1918 roku przybył Haller do Paryża. Działający we Francji Komitet Narodowy Polski powierzył mu wówczas dowództwo Armii Polskiej we Francji (tzw. Błękitnej Armii). W kwietniu 1919 roku generał Józef Haller przybył na jej czele do kraju, aby wziąć udział w walce o suwerenność i niepodległość Polski. Dowodził kolejno frontami: galicyjskim, południowo-zachodnim i pomorskim. Po raz pierwszy przybył na Pomorze w 1919 roku. W pierwszych dniach października tegoż roku otrzymał dowództwo Frontu Pomorskiego, który został sformowany w celu przejęcia Pomorza przez Polskę. W Skierniewicach, gdzie znajdowała się siedziba frontu, Haller opracował plan zajęcia Pomorza. O planie tym tak pisał w wydanych w Londynie Pamiętnikach: „zostało więc uchwalone, że przejmowanie ziem pomorskich rozpocznie się na południe od Torunia do Gniewkowa, z drugiej zaś strony od Mławy na Działdowo, Brodnicę, Grudziądz. W dniu 16 stycznia wmaszeruje 16 Dywizja Pomorska do Torunia”. Wojsko pod dowództwem Hallera wmaszerowało nad Bałtyk. Wtedy to nastąpiło oficjalne objęcie powracającego do Polski Pomorza. Uroczyste przejęcie wybrzeża morskiego i portu w Pucku miało miejsce dopiero 10 lutego1920 roku, po opuszczeniu Gdańska przez resztę wojsk niemieckich. Po faktycznym dołączeniu Pomorza do polskiej macierzy wojska Hallera zostały owacyjnie przyjęte przez ludność gdańską. Uroczystość zaślubin Polski z morzem miała miejsce 10 lutego 1920 roku, w miejscowości Puck nad Bałtykiem. Wiekopomny akt odbył się o godzinie 14.00. Generał Haller wrzucił w morską toń platynowy pierścień oraz zamoczył w niej polską flagę narodową. Polska konnica wjechała uroczyście w fale Bałtyku, na znak przejęcia Pomorza. Akt zaślubin podpisał generał Haller, admirał Kazimierz Porębski, minister spraw wewnętrznych Stanisław Wojciechowski. Po dokonaniu aktu zaślubin z Bałtykiem powrócił Haller do Torunia i zamieszkał wraz z żoną i synem w małym domku położonym na placu obok kościoła garnizonowego. Za czasów niemieckich dom ten był znany jako leśniczówka. W Toruniu przebywał do marca 1920, do momentu likwidacji Frontu Pomorskiego. Podczas wojny polsko-sowieckiej, podczas której przełomową rolę odegrała bitwa warszawska, zwana „cudem nad Wisłą” (13-25 sierpnia 1920), został członkiem Rady Obrony Państwa oraz Generalnym Inspektorem Armii Ochotniczej i dowódcą Frontu Północno-Wschodniego. Po wojnie został mianowany Generalnym Inspektorem Artylerii. Pełnił też funkcję przewodniczącego Najwyższej Wojskowej Komisji Opiniującej, był członkiem Rady Wojennej, przewodniczył Związkowi Hallerczyków, a w latach 1922-1927 posłował na sejm z listy Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej. Jako przeciwnik Józefa Piłsudskiego potępił zamach majowy, dlatego też po zwycięstwie zwolenników Marszałka został przeniesiony w stan spoczynku. W latach 1936-39 był jednym z organizatorów opozycji tzw. Frontu Morges. W latach 1940-43 w polskim rządzie emigracyjnym w Londynie, pełnił funkcję Ministra Oświaty. Po wojnie nie odwiedził już Polski. W Londynie 97 POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE żył bardzo skromnie. W pokoju obok sypialni miał piękną kolekcję książek, przeważnie polskich autorów oraz mnóstwo polskich czasopism. Na ścianach wizerunek Chrystusa, obrazy malarzy polskich, zdjęcia kościołów krakowskich, duża fotografia o. Kolbe z Niepokalanowa i swoje zdjęcie wśród młodzieży harcerskiej........ Był niezmiernie żywy i towarzyski. Zadziwiał jasnością i głębią umysłu, nieprawdopodobną pamięcią i siłą woli. Generał Haller zmarł w szpitalu w Londynie w dniu 4 czerwca 1960 roku, w wieku 87 lat. Warto jest wspomnieć tę wielką osobę i niezrównanego patriotę, gdy mówimy o Polsce i o powrocie Pomorza do macierzy. Józef Rusakiewicz GIERANION DZIEJE SŁAWNE Gdy Litwa z Białorusią były „siostrzanymi” republikami sowieckimi, z jednej do drugiej wiodły niezliczone drogi, dróżki i ścieżki, bo granica istniała przecież formalnie i tylko na papierze. Dziś – co innego. Obowiązują wizy i ścisła kontrola na niedawno powstałych przejściach granicznych. Jedno z nich znajduje się w dziewienisko-norwiliskim „apendyksie”. Dla mnie znaczące o tyle, bo wiodące w rodzinne strony. Strony, którym towarzyszyła sławna historia. Zakorzeniona we wspólnych dziejach Rzeczypospolitej Obojga Narodów, kiedy to na jej Kresach wschodnich mimo licznych zagrożeń powstawały i ukształtowały się olbrzymie majątki i dobra, w których posiadaniu znajdowały się tak znane rody jak Lubomirscy, Potoccy, Radziwiłłowie, Tyszkiewiczowie. Świadectwem tego – jakże liczne wspaniałe budowle: pałace, zamki, kościoły, które w znacznej części nie dotrwały do naszych czasów. Tragiczne w skutkach zawirowania dziejowe (wojny, powstania, rozbiory, okupacje i deportacje) doprowadziły je do stanu, że dziś mimowolnie łza się w oku kręci. Taki też los spotkał okazałe zamczysko w położonych dziś tuż za granicą litewsko-białoruską Gieranionach, skąd do Dziewieniszek i Subotnik (mego rodzinnego gniazda) - po 10 km, a do Lipniszek, gdzie w roku 1894 późniejszy Marszałek Józef Piłsudski wydał sześć pierwszych numerów „Robotnika” - 12 km. Sięgając w głąb zamierzchłych dziejów, wypada odnotować, że w roku 1403 Gieraniony były własnością Montwida – wojewody wileńskiego. W roku 1433 Zygmunt Kiejstutowicz podarował je wraz z Dziewieniszkami i Miednikami Janowi Gasztołdowi. To właśnie w XV wieku, za panowania tu Gasztołdów, został pobudowany zamek. Niezwykły o tyle, że w jego okazałych wnętrzach wolą losu mieszkała sama Barbara Radziwiłłówna. Po tym, gdy w roku 1537 jako 17-letnie dorodne dziewczę została wydana za mąż za 29-letniego Stanisława Gasztołda, wojewodę nowogródzkiego. Szczęście jednak nie trwało długo: po 4 latach wspólnego pożycia małżonek odchodzi w zaświaty, Młoda wdowa właśnie w Gieranionach wpadła w oko późniejszemu królowi polskiemu Zygmuntowi Augustowi. Piękna i temperamentna Barbara odwzajemniła się w uczuciach. Tak się zrodziła jedna z najbardziej romantycznych miłości XVI wieku, która doprowadziła wybrankę serca Zygmunta Augusta mimo licznych sprzeciwów otoczenia na zamek królewski na Wawelu, po tym, gdy w roku 1547 stanęli na ślubnym kobiercu. Mury zamku w Gieranionach, po których dzisiaj już prawie nie zostało śladu, były świadkami jakże licznych wydarzeń historycznych. Również dlatego, że co jakiś czas zmieniały swych władców. W roku 1542 weszły one w posiadanie króla polskiego Zygmunta Starego, a po jego śmierci - Zygmunta Augusta. Ciekawostką jest, że w czasach bezkrólewia (w roku 1557) na zamku w Gieranionach odbyło się kilka zjazdów w celu naradzenia się nad kandydatem na tron Polski i WKL. 98 W wieku XVII Gieranionami władają Pacowie. A trzeba dodać, że już w wieku XVI miasteczko to słynęło w całej okolicy, miało swój herb (serce przekłute na skos mieczem). Król Władysław IV nadaje mu prawa magdeburskie, a Stanisław August je odnawia. Podczas wojny polsko-rosyjskiej (1654-1667) zamek ucierpiał, ale w krótkim czasie został odbudowany. Po rozbiorach Rzeczypospolitej Polskiej Katarzyna II Gieraniony oraz Lipniszki przekazuje kanclerzowi rosyjskiemu Aleksandrowi Bezborodce, a ten w roku 1812 sprzedaje te dwa majątki marszałkowi słonimskiemu Wojciechowi Pusłowskiemu. Gieranionami władał też wielki obieżyświat Ignacy Korwin-Milewski, posiadający własną wyspę na Adriatyku i luksusowy jacht, którym podróżował po świecie. Mieszkał kolejno w Monachium, Rzymie, Wiedniu, Lwowie i Wilnie. W pewnym momencie sprzedał wszystko Szymonowi Meysztowiczowi i zajął się kolekcjonowaniem dzieł sztuki. W latach 1880-1895 przekształcił on dwór w galerię malarstwa, obejmującą ponad 200 dzieł. Niestety, podczas I wojny światowej została ona zdewastowana i rozgrabiona. W roku 1939 dwór jeszcze istniał. Gieraniony, jak też Subotniki były uważane za osiedla szlacheckie. Miejscowa ludność na co dzień rozmawiała po prostemu (mieszanina polskiego i białoruskiego). Po wojnie wsie mocno się wyludniły, gdyż sporo naszych rodaków repatriowało do Polski. Ci, co pozostali, skazani byli na los kołchoźniczy. Na szczęście, dzięki umiejętnemu kierowaniu przez przewodniczącego Baumana, gospodarstwo zespołowe prosperowało wcale nieźle. W myśl mającej się troszczyć o człowieka polityki rozwiniętego socjalizmu pobudowano tu piękny pałac kultury, ośrodek handlowy, inne obiekty o przeznaczeniu socjalno-bytowym. Ludzie po prostu solidnie pracowali, do czego bez wątpienia zostali w przeszłości nauczeni przez hrabiego Władysława Umiastowskiego, który wraz z żoną Janiną UmiastowskąSadowską (notabene rodowitą warszawianką) dokonali prawdziwej rewolucji agrarnej w Żemosławiu, Subotnikach i okolicach. Z historią Gieranion nieodłącznie się kojarzy zlokalizowany w pobliżu góry zamkowej kościół św. Mikołaja. Obecna świątynia pochodzi z 1519 roku i jest nieprzerwanie czynna. Nawet wówczas, gdy po Wileńszczyźnie w jej szeroko rozumianych granicach grasował wojujący sowiecki ateizm. W roku 1939 parafia liczyła 2725 wiernych. Za każdym razem, kiedy bywam w Gieranionach, wracam stamtąd z coraz bardziej ciężkim sercem. Jeszcze w latach 90. ubiegłego stulecia z pomocą aparatu fotograficznego uwieczniłem na błonie resztki tutejszego zamku. Dziś moje zdjęcia są unikatowe, gdyż resztki te w ogóle przestały istnieć. W sposób barbarzyński zatarciu ulegają więc ślady po naszych przodkach, a mądrość uczy, że jest ona przecież fundamentem, by budować czasy nam współczesne jak też przyszłe. „Kresowe Więzi”, Świebodzin 2010 nr 3 (grudzień), s. 10-11 POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE Józef Pieluszczak BAŁAK LWOWSKI O bałakaniu Lwowski bałaku! Śliczna mowo! Z polskich akcentów najpiękniejszy! Tu każde poszczególne słowo Ma swą melodię, dowcipniejsze Znaczenie, zasięg i koloryt. A przepojone jest humorem Niezwykłym, wprost zaskakującym. Słuchać batiara – taż to koncert! Rozpoczynając fragmentem wiersza Andrzeja Chciuka, pochodzącego z Drohobycza prozaika i poety „tamtego Lwowa”, chciałbym kilka zdań na temat lwowskiego bałakania napisać. Była to gwara uliczna. Dobrze ją znali i posługiwali się wszyscy mieszkańcy tego Miasta. Choć przede wszystkim posługiwała się nim ulica, ale nawet profesor Uniwersytetu, który swe wykłady głosił w pięknej polszczyźnie, w domu ubierał swe półbuty i wiedział, że ubiera „meszty”. Mógł poprosić o galaretkę, wiedząc, że przyniosą mu „studzininę”. Wolał jeść jajecznicę z „trymbulką” aniżeli ze szczypiorkiem. Gwara ta powstawała spontanicznie, a Lwów jako środowisko wielu nacji językowych miał ku temu szczególne predyspozycje. Gdy wprowadzono papierosy „Płaskie”, jak opisuje to Witold Szolginia w swojej książce pt. Tamten Lwów, to lwowski chłupaka prosił w kiosku o kilka sztuk „przydeptanych”, mówiąc jędrnie i obrazowo. Jako mały chłopiec byłem często pod opieką babci ze strony mojej matki. Mój Boże, co ja się wtedy nasłuchałem bałaku, i tego lwowskiego, i tego z pod Lwowa. „Ta podziw si, coś si pokatulało popud ławke. Ta trzeba bendzi szwydko du domu lecieć, bu taka mraka nadchodzi, że aż strach”. Ludzie z innych rejonów naszego kraju śmiali się z takiej gwary, a i mnie było wstyd, bo jako mały chłopak nie znajdowałem poparcia do używania takich słów. Poprawnie można było powiedzieć: „zobacz, jak coś potoczyło się pod ławkę. Trzeba będzie szybko uciekać do domu, bo nadchodzi taka mgła, że aż się boję”. Nie było tak zwanego klimatu, aby rozmawiać bałakiem. Dziś to co innego, wręcz przeciwnie. Można rozmawiać, jeśli się zna bałak, ale po pierwsze, kto go tak dobrze zna, aby rozmawiać? A po drugie, kto go tak dobrze rozumie? À propos zrozumienia bałakania. Współcześnie nie jest to takie łatwe. Przytoczę teraz fragment wiersza Feliksa Jabłońskiego Moje wycieczki na gródek: Czasami w wieczór na to sy puzwoli, Ży z dramkim w grabi zasiadam w fotelu, Stawiam pół basa, bajury na stoli, I tak kulejnu, ćmaga, halba chmielu. Jak już puchirzy i pufrygam zdrowu Jakiś szpunderyk albu studzinine, Uderzam w kimę i wtedy musowo W mesztach, w kaszkieci na swój gródyk płyne. Tam u Elżbiety, czy na Kopytkowym, Lub gdzie apteki miał Tytus Łazowski, Zicher usłyszysz taku blisku mowe, Taż to nie mowa, to jest bałak lwowski. ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. Kto dziś rozumie, co to sztemp czy klajster, Co to rymunda, najduch czy smytrani, Szparga, szpanedly, packa czy wihajster, Co to szwajnery, lajfy czy szwendani. Choć klawu słyszysz, ni rozumiesz przecież, Hadra z batiarem stoju pud latarniu, On jej klarui: schowaj si w Prypeci, Menty ci zicher zamknu w furdygarni. I choć ni jeden pomni, gdy si dowi, Że gdzieś ktoś komuś w mordy nakałatał, Ali o zakład, że nikt ci nie powie, Co to takiego nużda francuwata. Tym wierszem, którego treść pewnie nie wszyscy do końca zrozumieli, bo ja – przyznam się szczerze – też początkowo nie wszystko rozumiałem, kontynuujemy to nasze krótkie spotkanie z lwowskim bałakaniem. Ba ta żeby wszystku byłu na zicher klarowne, przedstawię Państwu tłumaczenie do tego wierszyka. Czasami wieczorem na to sobie pozwalam, Że z papierosem w ręku siadam sobie w fotelu, Stawiam pół litra, na stole jest już nieco gorszy alkohol, I tak kolejno, wódka, szklanka piwa. Jak już popiję i pojem sobie zdrowo Jakiegoś boczku albo galarety, Zdrzemnę się, zasnę i wówczas obowiązkowo W półbutach i w czapce w swoje miasto „płynę”. Tam przy kościele św. Elżbiety, albo na placu Kopytkowym, Lub gdzie miał swoją aptekę Tytus Łazowski, Na pewno usłyszysz taką bliską ci mowę, Ależ to nie mowa, to jest bałak lwowski. Kto dziś rozumie, co to wstyd czy klej, Co to gadatliwa kobieta, gówniarz czy kradzież, Szukanie zwady, uderzenie czy odstający kawałek elementu, Co to pieniądze, łyżwy czy chodzenie tu i tam. Choć dobrze słyszysz, nie rozumiesz przecież, Kłótliwa baba z ulicznikiem stoją pod latarnią, On jej wyjaśnia: schowaj się w ubikacji, Ale policja na pewno i tak zamknie cię w więzieniu. I choć nie jeden przypomni sobie, gdy się dowie, Że ktoś tam komuś nabił po buzi, Ale mogę się założyć, że nikt ci nie powie, Co to takiego „doloż ty moja, dolo”. Do dnia dzisiejszego starzy ludzie z nostalgią wspominają bałakanie, którego żadną miarą nie dało się wykorzenić z języka ich dzieciństwa. Z bałakania wyśmiewano się jeszcze niedawno. Nie pozwólmy, aby zanikło ono zupełnie. Na pewno starsi ludzie pochodzący z Kresów pamiętają takie zwroty: „Ta Hanka wyżeń krowy na żydło” albo: „Maryna, biej du lasu na huby, tylko mi maramuchów ni nazbiraj”. Było coś charakterystycznego w tych ludziach ze Lwowa. Była jakaś pogoda ducha i chęć powiedzenia czegoś ciekawego, interesującego. Pamiętam kilka cie- 99 POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE kawych zwrotów, które przy odrobinie wyobraźni można by było zakwalifikować do lwowskiego bałakania. Otóż wymyślił sobie mój ojciec Jan, że skoro jest pociąg, chodzi o ten pojazd z wagonami i lokomotywą, to w rodzaju żeńskim, taka niby partnerka, to musi być „pociajczycha”. Ciekawe? „Pociąg i pociajczycha”. Program pierwszy polskiego radia w południe nadawał i chyba nadal nadaje z Krakowa Hejnał mariacki. Zapowiedź spikera brzmiała: „po sygnale czasu i hejnale z wieży mariackiej połączymy się z Warszawą”. Ojciec celowo przekręcał, mówiąc: „po sygnale czasu i hejnale z wieży wariackiej połączymy się z Warszawą”. Albo inny komunikat: „Kosmonauta Gagarin poleciał w przestrzeń kosmiczną” był przez ojca przeinaczony na: „Kosmonauta Gagarin poleciał w przepaść kosmiczną”. Tak sobie myślę, czy te drobne przeinaczenia, te epizodziki nie przypominają tego zdarzenia opisywanego przez Pana Witolda Szolginię, kiedy to lwowski batiar kupował papierosy płaskie, używając zwrotu „przydeptane”. Bałak zasłyszany u ludzi pochodzących z miejscowości Tuligłowy koło Lwowa. Miejscowości narodzin mojej mamy i babci, ale także Juliana Fałata. Miejscowość własności Jacka Fredry (ojca Aleksandra), a później do 1939 roku Stanisława Bala. Ta podziwci si ludzi, tyli Was tu si zebrało, a jaka ciżba. Ta co ja mam Wam nabałakać? Ta powim pu prostu, pu swojemu, jak to dawnu si bałakału. Musze wam powiedzieć, ży ja ni pamnientam tamtych czasów, kiedy to z bałakim żyłu si za pan brat, ali mój tatu uczył mnie ud małegu, jak ubierać meszty, ancug czy kaszkiet. Czasami trzeba byłu wzionć pare grajcarów albo szwajnerów i pujechać do gródka. Ubuwionzkowo trzeba byłu kupić dla mamy trochu jidzenia, a to szpunderyk, słoniny trochu, głowizny na studzinine, chlib, mliku i nawet troche kiszki. Ut czasu du czasu tatu kupował ćmagę u Baczewskiegu, szczygólni jak jechał do wujostwa na wioske i to najlepij wtedy jak bili paciuka. Co tam si wtedy ni działu. Babcia latała jak skiła z pyncherzym i co rusz wykrzykiwała: – Maryna, ta biej wyżeń krowy na żydło, a potym szwydko pójdziesz z Hanku du lasu na huby, tylku mi maramuchów ni przynieści. Jasiek, biej przynieś wody, tylku dzie jest to kurumejsłu? Ta tu chodził Jadamku, może on gdzie schował? Później martwiła si: – Ta dzie si podziały te moje dzieciny? Nie martw si babciu – mówiliśmy – one może są łukawe, ali przyjdą same du domu na wieczór. – Ta podziw si jaka mraka, a ich jeszcze ni ma – zamartwiała si babcia. Jak już te łukawe bachury wróciły, to babcia z wyrzutem bałakała: – Ta gdzie wy szwendali si tak długu w tym lesi, tu wszyscy na was czekamu, co ja mam z tymi łukawymi bachurami, joj, joj, ta moja głowa, tak mnie rozbulała. W końcu jak si wszystku uspokoiło, odjeżdżaliśmy zaopatrzeni w kiszki, salcesony i kiełbasy. Chcę jeszcze w paru zdaniach napisać o lwowskim bałakaniu. Ta dzież mi tam du takich sław i autorytetów, jak Witold Szolginia – popularny Tolku z Łyczakowa, albu du Jendrusia Chciuka, albu du wielu, wielu innych. Jest w naszym kraju kilka regionów, które posiadają charakterystyczną mowę, zwaną gwarą lokalną, jak: Kaszubi, Ślązacy, Górale. Lwów był jednak niepowtarzalny. To coś niespotykanego w świecie, aby w jednym tylku mieście było tyle wyrażeń, słów i zwrotów. Ta kto to słyszał. Miszaju się tutaj wyrazy zlwowszczone pochodzenia łacińskiego, greckiego, niemieckiego, ruskiego, tureckiego, węgierskiego i nawet nie wiadomo jakiego. Niektóre wyrazy grzęzły i zostawały we Lwowie. Inne szły dalej i przejmowały je inne regiony. Profesor Zofia Kurzowa, 100 ratując od zapomnienia szereg zwrotów, w swej publikacji pt. Polszczyzna Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich do 1939 roku bardzo ciekawie przedstawia ten temat. Niektórzy z nas także przypominają sobie i utrwalają polszczyznę tego regionu, polszczyznę miasta Lwowa. Bałakanie lwowskie to inaczej potoczna mowa, która tworzyła się niekiedy spontanicznie. Pragnę, przybliżając jeszcze próbkę lwowskiego bałakania, przedstawić za naszym kochanym Tolciem z Łyczakowa, Panem Witoldem Szolginią, fragment jego wiersza, to osiem zwrotek z pięćdziesięciu, jakie przedstawił w swoim wierszu przed operacją oczu. Na włosy – „pyłechi” pu lwosku si gada, „Hyra”– gdy kudłaty, taj u grzebiń proszu; Przydziałyk w pyłechach to „lausprumynada”, Lwuwiaki ni wonsy, ali „wensa” noszu. Lwowiak ni ma butów, „pikuleta” woli, a pantofli damski – w „meszty” przyinaczył; I nakryci głowy przechrzcić sy puzwolił; mylonik przyrobił na swojski „baniaczyk”. Lwuwiaki ni mówiu, inu „bałakaju”, „rajdaju” zy sobu baby plotkujoncy, Ci zaś, chtóry kłamiu, pu prostu „brechaju”, ci co fantazjuju – so „gitar krynconcy”. „Makabunda” – batiar, co włóczyć si lubi i co lubi tagży pchać si w awantury; Czasym to łachmaniarz, czenstu portki gubi, w chtórych samy łaty, abu samy dziury. Różni si ubzywa, kiedy grozi chojrak: „Megaj, batiar prendku, póki jezdym dobry!” Lub: ”Wyrywaj, brachu, bu aż sam mam mojra , by ciebi gnypakim ni dziugnuńć pud ziobrym...” Ali z funiastegu można si wyśmiwać (pu lwosku „łachować” lub tyż „kreńcić korby”); Da si tyż uszukać (pu lwosku: „wykiwać”) abu tyż wykantać – „weźni jak dziad w torby”. Duzorca dumowy „strugajłym” je zwany, tagży nazwa „szymun” to samu oznacza. Adwokat dlategu, że je wyszczykany, uchrzczony wy Lwowi przyźwiskim „haukacza”. I źwirzenta nazwy swoji lwoski maju: na psa, na tyn przykład – „skiła” lwowiak powi, Wróbli zaś „ćwiblami” u nas nazywaju, a nazwy „paciuka”– danu świniakowi. To niesamowite, ale to tylko zaledwie 1/6 część całego wiersza Witolda Szolgini pisanego przed operacją oczu. A jakież arcyciekawe są powiedzonka lwowskie. Są to powiedzonka przeważnie indywidualne, ale cieszące się największą popularnością. Wszyscy zapewne słyszeli powiedzonko „ta joj”, wyrażające zdziwienie lub podkreślenie wypowiadanego tematu. Są lwowianie, którzy po wiele razy dziennie zaczynają zdanie od słów: „Aha! Żeby ja ni zapomniał!” lub „Ta bójci si Boga, ludzi!”, albo też wplątują w co drugie zdanie słowo „braci” czy „tatuńciu”, bądź „ma si wi”. Zdania zaś w długim opowiadaniu kończą pytaniem: „Nu ni ?”, albo: „Prawda?”, jakby czekając na potwierdzenie tego, co przed chwilą powiedzieli. Jeże- POLEMIKI – KOMENTARZE – WSPOMIENIA – LISTY – APELE li rozmówca tego nie uczyni, to zaraz sobie sami odpowiadają: „Nu ta pewni, ży tak!” Na pytanie: „Jóźku, ty by sobi zapalił?” odpowiedź jest tylko jedna: „Ta czemu ni?” Gdy jakiś pomysł jest idiotyczny i nie wymaga dłuższych komentarzy, nic nie odda tak dobitnie lekceważenia dla pomysłodawcy, jak pogardliwe „Frajir! Mama ci woła!” A dobrotliwe przekleństwa, na przykład: „Ta naj ci dundyr świśni!” (z niemieckiego „Donner” = grzmot), lub: „Żeby to jasny gwint złapał, ta by to złapał”, jak mawiał mój ojciec, ale na wyraźną moją prośbę, aby mi wyjaśnił, co to właściwie zna- czy, zaczął się tylko śmiać. W żadnym innym mieście nieobdarzono bliźniego tyloma przezwiskami, jednakże bez złośliwości. Jak już nie było wiadomo, jak kogo przezwać – wołano go ogólnym imieniem „Pitolku”. Po prostu, żeby było inaczej. Mowa ta tworzyła się i narastała przez wieki w tej bramie Polski na wschód i południe, przez którą przesuwały się różne narody i różne języki. Nigdzie nie pisana przechodziła z ojca na syna i nie tylko nie zamierała, lecz ciągle wzbogacała się, bo lwowianin nie lubił zwykłych wyrażeń, przekręcał je i tworzył nowe. Maria i Leszek Jazownikowie LISTY OTWARTE I PETYCJE KRESOWIAN Przedstawiciele środowisk kresowych żywo reagują na aktualne wydarzenia polityczne i społeczne. Częstokroć wyrażają swe stanowisko w postaci listów otwartych i petycji, adresowanych do reprezentantów polskich i zagranicznych instytucji państwowych. Od początku stycznia sformułowano kilka tego rodzaju wypowiedzi o charakterze interwencyjnym. 1. Apel do Posłanek i Posłów o podjęcie działań w sprawach kresowych1 Do Posłanek i Posłów Sejmu Rzeczypospolitej, których aktualne adresy internetowe udało się ustalić, przesłana została informacja o listach otwartych, skierowanych do Ministerstwa Sprawiedliwości i Ministerstwa Edukacji Narodowej (informowaliśmy o nich Czytelników we wcześniejszych numerach pisma). Informacji tej towarzyszył apel, aby problemy podnoszone przez sygnatariuszy pism stały się przedmiotem interpelacji poselskich, a także innych działań, które pozwolą: 1. Zintensyfikować w Polsce prace zarówno nad upamiętnianiem ofiar ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów, jak też nad uhonorowaniem tych dzielnych Ukraińców, którzy z narażeniem życia ratowali przed śmiercią swych polskich, żydowskich, ormiańskich sąsiadów. 2. Znieść „blokadę”, służącą uniemożliwieniu finalizacji wlokących się ponad 20 lat śledztw w sprawie bestialskich mordów dokonanych przez zbrodniarzy z OUNUPA. 3. Zapobiec świadomemu i celowemu lekceważeniu przez Polskę konwencji międzynarodowych zobowiązujących nasz kraj do odpowiedniej konstrukcji prawa, umożliwiającego ściganie zbrodniarzy wojennych. 4. Zapobiec bezczynnemu przyglądaniu się przez kolejne ekipy rządowe dokonywaniu przez Ukraińców oraz przez część przedstawicieli mniejszości ukraińskiej w Polsce heroizacji OUN-UPA oraz jej ideologów i działających w jej strukturach zbrodniarzy wojennych. 5. Przeciwstawić się całkowitej bezczynności polskich władz państwowych wobec narastających na terenie ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. Zachodniej Ukrainy różnego rodzaju przejawów skrajnego antypolonizmu (antypolskie publikacje i filmy, festiwale pieśni upowskich, manifestacje uliczne i nocne marsze nacjonalistów), a co więcej – całkowite zatajanie jego istnienia przed polskim społeczeństwem. 2. Apel do Prezesa Rady Ministrów o przeciwstawienie się narastaniu na Ukrainie skrajnego antypolonizmu2 Zaniepokojony rozwojem sytuacji na Ukrainie, a w szczególności nocnym przemarszem neobandrowców ulicami Lwowa, z petycją do polskich władz państwowych zwrócił się Prezes Światowego Kongresu Kresowian – Jan Skalski. Mecenas Skalski, kierując swoją wypowiedź do Premiera Donalda Tuska, napisał: Do Pana jako następcy pełnych godności i honoru mężów stanu, piastujących zaszczytną funkcję Prezesa Rady Ministrów Niepodległej Rzeczypospolitej, a w tym kontekście szczególnie nam bliskiego Premiera Kazimierza Bartla zamordowanego wraz z innymi profesorami w wyniku triumfu zbrodniczego nacjonalizmu, 70 lat temu we Lwowie – zwracam się z apelem o poświęcenie szczególnej uwagi sytuacji naszych rodaków we Lwowie i na obecnej Zachodniej Ukrainie w obliczu narastającej fali zdarzeń, potwierdzających niekontrolowane odradzanie się zbrodniczego nacjonalizmu ukraińskiego. Apeluję do Pana Premiera szczególnie zmotywowany Pańską pełną obaw konstatacją w końcowej części Pana wystąpienia w Sejmie 19 stycznia 2011 roku z informacją Rządu w sprawie katastrofy smoleńskiej. Wygłosił Pan wówczas zapadające na długo w pamięć stwierdzenie: „Prawdy zdarzeń skutecznie nie oświetlą pochodnie maszerujących po Krakowskim Przedmieściu. One raczej mogą coś podpalić niż oświetlić.” Po tym swoistym pouczeniu minęło zaledwie dziesięć dni, kiedy to w ścisłym centrum Lwowa, w samym sercu tego jakże ważnego dla Polski i Europy miasta, upojeni fanatycznym kultem OUN- UPA nacjonaliści zorganizowali przerażający opinię publiczną cywilizowanego świata, nocny marsz z pochodniami na wzór tych faszystowskich sprzed 80 laty, w wybierających skrajnie totalitarny model państwa Niemczech. 101 RECENZJE I OMÓWIENIA Wstrząsająca relacja filmowa z tego mrocznego wydarzenia jest dostępna na stronie internetowej Światowego Kongresu Kresowian:............................................ http://www.kresowianie.com/index.php Można w niej zobaczyć, że to nie „starzy” pogrobowcy OUN-UPA tam manifestowali, ale tysięczne rzesze młodych ludzi; można doskonale rozpoznać, w jakich barwach chorągwie tam powiewają, jakie symbole na chorągwiach tych przeważają, zobaczyć oniemiałych obserwatorów tej hucpy, oraz wyłowić ze ścieżki dźwiękowej groźne hasła i złorzeczenia uczestników tej haniebnej manifestacji. Cały przebieg tego wydarzenia świadczy, że nie było ono przypadkowym i miało poparcie władz miasta i regionu, podobnie jak poprzednie, zorganizowane również ku czci OUN-UPA w styczniu br. Minęło 8 dekad od narodzin czasów pogardy dla człowieka i znowu na ulicach Ukrainy zaczynają przed nami maszerować te same masy, które podpaliły świat w 1939 r. Butne masy pozbawione wiedzy historycznej, puste intelektualnie – jak wówczas, ale za to mogące liczyć – z uwagi na poprawność polityczną – na obojętność elit rządzących u swoich sąsiadów. Postępujące na dzisiejszej Ukrainie bezczelne odradzanie się zbrodniczego nacjonalizmu opartego na faszystowskich wzorcach i silnego miarą swojej zupełnej bezkarności jest tego bezpośrednim rezultatem. W tym kontekście Prezes Światowego Kongresu Kresowian zwrócił uwagę na karygodną beztroskę polskich służb dyplomatycznych: Pytam więc, czy polityk tak wrażliwy jak Pan, osobiście zainteresował się – czy nie następuje przypadkiem, z udziałem naszych służb dyplomatycznych, niedoszacowanie współczesnego ukraińskiego nacjonalizmu i czy bierność jest właściwą postawą wobec narastającej wulgarności antypolskiej propagandy dzisiejszych banderowców. Brak reakcji Konsulatu Generalnego we Lwowie oraz Ministra Spraw Zagranicznych RP na te wydarzenia mogą o tym świadczyć. Proszę o poinformowanie zaniepokojonej opinii publicznej, czy podległe Panu służby dyplomatyczne odpowiednio monitorują niekorzystny dla Polski i Polaków bieg wydarzeń za naszą wschodnią granicą i czy jeszcze panują logistycznie nad powierzonym im w tym względzie zadaniem. Obawiam się, że tłum uwidoczniony na przywołanym wyżej filmie jest już jak dobrze nastrojony instrument, czekający tylko na dyrygenta, który zagra na uczuciach zemsty i odwetu, zrodzonych z nieukarania sprawców zbrodni ludobójstwa na Kresach w latach 1943-1947. 3. Protesty przeciwko propozycji powołania Grzegorza Motyki do władz Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu3 Oburzenie środowisk kresowych wywołała Uchwała Zgromadzenia Elektorów z dnia 21 stycznia 2011 r. w sprawie wyboru kandydatów do Rady Instytutu Pamięci Narodowej znanego z apologe 102 tycznego stosunku wobec Ukraińskiej Powstańczej Armii – Grzegorza Motyki. Z ostrym protestem przeciwko tej haniebnej i prowokacyjnej decyzji polskich środowisk akademickich wystąpił do Senatu Rzeczypospolitej Polskiej Prezes Stowarzyszenia Upamiętnienia Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów – Szczepan Siekierka. Napisał on między innymi: W obiegu publicystycznym funkcjonuje już pojęcie „motykowania historii”, oznaczające uporczywe szukanie w archiwach dokumentów potwierdzających z góry założoną tezę, publikowanie tych dokumentów w sposób tendencyjny (nawet przez dobór cytatów), przy jednoczesnym ignorowaniu wszelkich innych źródeł informacji. Należy podkreślić, że za fałszowanie historii czytelnicy londyńskich pism „Głos Emigracji” i „Kwartalnik Kresowy” (nr 8) przyznali Grzegorzowi Motyce niechlubną nagrodę „Oślich Uszu”. Stwierdzamy kategorycznie, że z powodu „naukowej” działalności Grzegorza Motyki nasze Stowarzyszenie jest zmuszone poświęcać wiele czasu i wysiłku na demaskowanie półprawd, które jawią się nam jako kłamstwa i manipulacje. Nazwa IPN jest zobowiązująca. Jak wynika z tej nazwy, IPN powinien być instytucją, w której pracują kustosze pamięci narodowej, ludzie zasłużeni dla upamiętniania dziejów Narodu Polskiego. Z całą pewnością Motyka do nich nie należy. Obszernie charakteryzując różne przejawy manipulacji przez Motykę faktami historycznymi, prezes SUOZUN podkreślił: Naszym zdaniem adwokat zbrodniczej organizacji odpowiedzialnej za zbrodnie na ludności polskiej nie jest w IPN potrzebny. IPN jest instytucją do zachowania pamięci polskich obywateli – ofiar. Nie potrzebuje specjalistów od usprawiedliwiania katów. Jeśli dr Motyka pragnie studiować „chwalebne” strony działalności OUN-UPA, niechaj to czyni na własny rachunek. Z protestem przeciwko kandydaturze Grzegorza Motyki do władz IPN-u wystąpił też m.in. Prezes Kresowego Ruchu Patriotycznego – Jan Niewiński. Pułkownik Niewiński (ur. 1920), ps. „Sokół”, żołnierz AK, ostatni żyjący dowódca samoobrony ludności polskiej, przypomniał w swym liście, że powszechnie znany ukraiński patriota i ceniony uczony dr hab. Wiktor Poliszczuk, który jako jedyny w skali świata dokonał głębokiej analizy ideologii nacjonalizmu ukraińskiego, bardzo krytycznie ocenił działalność Grzegorza Motyki. Dyskwalifikował go jako pracownika nauki za nieuczciwość, ignorancję i cynizm oraz polityczne traktowanie tematów historycznych. Biorąc pod uwagę tę opinię, Prezes KRP zaakcentował, iż człowiek o tak negatywnych przymiotach nie powinien pełnić żadnej funkcji w Instytucie Pamięci Narodowej. RECENZJE I OMÓWIENIA 4. List otwarty do Ministerstwa Edukacji Narodowej w sprawie świętowania Dnia UPA w jednym z przemyskich liceów4 Prezes Zarządu Stowarzyszenia Kresowego „Podkamień” – Henryk Bajewicz – w formie doniesienia o możliwości popełnienia przestępstwa poinformował Minister Katarzynę Hall, że w Liceum Ogólnokształcącym 2 w Przemyślu, szkole z ukraińskim językiem wykładowym, nie obchodzi się rocznicy wybuchu II wojny światowej, natomiast świętuje się natomiast przypadający na 14 października Dzień UPA. Autor listu otwartego stwierdza m.in.: grono nauczycielskie doprowadza do sytuacji, że ukraińska młodzież szkolna – obywatele polskiego państwa – oddaje hołd członkom ludobójczej organizacji, która wyrokiem polskiego Sądu została uznana za zbrodniczą i których zbrodnie potępione zostały specjalną uchwałą Sejmu z 15 lipca 2009 roku. Propagowanie ideologii faszystowskiej i komunistycznej, pochwalanie sprawców zbrodni ludobójstwa jest w Polsce prawnie zabronione. 5. List otwarty w sprawie uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców5 Z listem otwartym do Posłanki na Sejm Małgorzaty Kidawy-Błońskiej wystąpił mieszkający w Niemczech mgr inż. Witold Stański, któremu dzięki życzliwości i bohaterstwu ukraińskiego sąsiada udało się wraz z rodzicami ocaleć z pogromu w Porycku. Apeluje on, aby Posłanka, będąca potomkinią Prezydenta Stanisława Wojciechowskiego oraz Premiera Władysława Grabskiego, wsparła inicjatywy, które zmierzają do uhonorowania Sprawiedliwych Ukraińców, a w szczególności – do utworzenia odpowiedniego konta, służącego finansowaniu pomocy materialnej, adresowanej do tych Ukraińców . 6. List otwarty przeciwko dyskryminacji polskiej mniejszości narodowej na Litwie6 W czasie obchodów na Litwie Dnia Odrodzenia Państwa, przed siedzibą Ambasady Litwy w Warszawie kilkadziesiąt osób pikietowało w obronie praw Polaków na Litwie. Organizatorzy pikiety – Wiceprzewodniczący Naczelnej Federacji Organizacji Kresowych Adam Chajewski oraz Przewodniczący Stowarzyszenia „Memoriae Fidelis” Aleksander Szycht – za pośrednictwem pracowników ambasady przekazali na ręce Ambasador Lorety Zakarevičienė Posłanie do Braci Litwinów. Przypomniano w nim o antypolskich działaniach dokonywanych przez Litwinów w okresie wojny. Działania te – stwierdzają sygnatariusze pisma – cie tej czystki liczba zamieszkującej Litwę (z wyłączeniem okolic Wilna) ludności polska zmniejszyła się z około 200 tysięcy w okresie Dwudziestolecia Międzywojennego do kilkunastu tysięcy obecnie. Autorzy Posłania… dodają: Te kilkanaście tysięcy nie posiada praktycznie żadnych praw przysługujących mniejszościom narodowym zgodnie z obowiązującymi w Europie standardami. W ciągu ostatnich 90 lat nie tylko Litwa traktowała w ten sposób swoje mniejszości narodowe lub etniczne. W wielu krajach, także Polsce, toczy się na te tematy dyskusja. Niechlubne praktyki z przeszłości ocenia się i potępia… a za ich praktykowanie przeprasza. Tymczasem na Litwie nie ma nawet śladów takiego procesu. Gorzej, restytuowana po okresie sowieckiej okupacji Litwa, do praktyk tych – poza najbardziej brutalnymi – nawiązuje. Dziś, w 90. rocznicę deklaracji niepodległości Litwy, wzywamy Litwę do rozpoczęcia procesu rozliczania się z nacjonalistycznym wątkiem swojej historii najnowszej, do wyciagnięcia z tego rozliczenia wniosków, które – mamy nadzieje – przyczynią się do radykalnej zmiany położenia naszych rodaków całej Litwie. Wyrażamy nadzieję, że w 100-lecie ogłoszenia deklaracji niepodległości Litwy nikt w Polsce nie będzie już musiał przypominać spraw, o których piszemy powyżej, zaś Polacy obywatele Litwy i Polacy spoza Litwy będą mogli, razem z Litwinami, z czystym sercem i umysłem świętować tę rocznicę. Można by się cieszyć z dużej aktywności Kresowian. Smutne jest jednak to, że wciąż muszą interweniować w sprawach, które z reguły leżą w zakresie obowiązków oraz konstytucyjnej odpowiedzialności najwyższych władz Rzeczypospolitej. Miejmy nadzieję, że kiedyś władze te otrząsną się z letargu… ____________________________ 1 List nie był publikowany. 2 http://www.kresowianie.com 3 http://www.stowarzyszenieuozun.wroclaw.pl/list_do.htm oraz http://www.kresy.pl/wydarzenia,spoleczenstwo?zobacz/kr esowiacy-nie-chca-motyki-w-radzie-ipn 4 http://www.kresowy.pl/print.php?type=N&item_id=26 5 List nie był publikowany. 6 http://www.polskiekresy.pl/index.html?act=nowoscifulldb &id=166 trudno określić inaczej niż jako zorganizowaną i kierowaną przez litewskie państwo czystkę etniczną. W rezulta- ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. 103 RECENZJE I OMÓWIENIA CZYTELNIA KRESOWA Mają Kresowianie swoje „lektury obowiązkowe” – takie, które czytają chętnie i po które sięgają wielokrotnie, gdyż pozwalają im one powrócić pamięcią do rodzinnych stron, umożliwiają im przywołanie zarówno radosnych chwil, jak też traumatycznych doświadczeń z czasów młodości, a także pozwalają lepiej zrozumieć przeszłość i wyraźniej widzieć problemy teraźniejszości. Chcielibyśmy naszym Czytelnikom przybliżać te lektury. Pragniemy przedmiotem refleksji uczynić zarówno dzieła dawniejsze, dobrze zadomowione w „kanonie” lektur kresowych, jak też te, które dopiero opuściły oficyny wydawnicze, świeżo niejako „kanon” ten zasilając. Niektóre spośród książek, które zamierzamy tu zaprezentować, pewnie będą naszym starszym wiekiem Czytelnikom doskonale znane, świadomie jednak chcemy po nie sięgać, aby zwracać na nie uwagę młodszym odbiorcom, którzy ze szkoły dawniejszej, a częstokroć także ze szkoły współczesnej, nie wynieśli żadnej wiedzy o przeszłości swych dziadów i ojców lub, co gorsza, wynieśli przekłamaną wizję tej przeszłości. Cykl analiz i omówień, któremu nadaliśmy umowne miano Czytelni kresowej, pragniemy zainaugurować refleksją nad pracą Romualda Niedzielki, zatytułowaną Kresowa Księga Sprawiedliwych 1939-1945. O Ukraińcach ratujących Polaków poddanych eksterminacji przez OUN i UPA. Wybór ten jest nieprzypadkowy. Sądzimy, że znajomość tej pracy pozwala dobrze zrozumieć postawy Kresowian – to, do czego dążą, oraz to, na co przystać nie mogą; pozwala pojąć, dlaczego częstokroć przeciwstawiają się oficjalnej polityce władz państwowych. Prezentujemy również książkę Józefa Maciejewskiego Witaminy syberyjskie: wspomnienia z Ałtaju. Relacja autora, będącego świadkiem historii pierwszej połowy XX wieku, a zarazem ofiarą zbrodniczej ideologii totalitarnej, przybliża realia życia na zesłaniu. Szczególnej wymowy nabiera tu fakt, że tzw. wielka historia prezentowana jest z perspektywy dziecka. Maria i Leszek Jazownikowie KRESOWA KSIĘGA SPRAWIEDLIWYCH [Romuald Niedzielko, Kresowa księga sprawiedliwych 1939-1945. O Ukraińcach ratujących Polaków poddanych eksterminacji przez OUN i UPA, IPN 2007, s. 223]. Wydana w Warszawie w roku 2007 jako 12. tom „Studiów i Materiałów” Instytutu Pamięci Narodowej praca Romualda Niedzielki Kresowa Księga Sprawiedliwych 1939-1945. O Ukraińcach ratujących Polaków poddanych eksterminacji przez OUN i UPA jest publikacją szczególnego rodzaju. Zostały w niej zarejestrowane akty pomocy humanitarnej, której polskim ofiarom ludobójstwa dokonanego przez bandy OUN-UPA udzieli Ukraińcy, którym autor – nieco na wzór terminologii stosowanej przez jerozolimski Instytut Yad Vashem – nadaje miano „Sprawiedliwych”. Niedzielko objął swymi badaniami około 500 miejscowości, tj. mniej więcej 20 proc. miejsc, które na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej stały się widownią okrutnych mordów. Jak wynika z sumarycznych zestawień autora, na tym terenie pomagało Polakom ponad 13000 Ukraińców, w tym – prawie 900. znanych z nazwiska. Dzięki ich heroizmowi i poświęceniu ocalonych zostało ponad 2500 naszych Rodaków. Za swą bohaterską postawę i ludzkie odruchy serca blisko 400. Rusinów poniosło śmierć z rąk banderowcow. Autor zdaje sobie oczywiście sprawę z szacunkowego charakteru tych danych, ale ma też świadomość, że nie istnieją ani metodologiczne narzędzia, ani też techniczne możliwości dokonywania precyzyjnych wyliczeń. Romuald Niedzielko, przygotowując swą pracę, sięgnął do różnorodnych materiałów źródłowych i rozmaitych prac dokumentacyjnych, a zwłaszcza do monumentalnych dzieł Władysława i Ewy Siemaszków, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945 [t. 1-2, Warszawa 2000], Henryka Komańskiego i Szczepana Siekierki, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie tarnopolskim 1939-1946 [Wrocław 2004]; Szczepana Siekierki, Henryka Komań- 104 skiego i Krzysztofa Bulzackiego, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie lwowskim 1939-1947 [Wrocław 2006], Zdzisława Koniecznego (red.) Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na ludności cywilnej w południowo-wschodniej Polsce (1942-1947) [Przemyśl 2001], Stanisława Jastrzębskiego, Martyrologia polskiej ludności w województwie lwowskim w latach 1939-1947 [Katowice 2004] i Ludobójstwo ludności polskiej przez OUN-UPA w województwie stanisławowskim w latach 1939-1946 [Warszawa 2004], a także 90. numerów czasopisma „Na rubieży”, wydawanego przez Stowarzyszenie Upamiętniania Ofiar Ukraińskich Nacjonalistów we Wrocławiu. Badacz w obszernym Wstępie swej pracy wylicza różnorodne sposoby udzielania przez Ukraińców pomocy prześladowanym Polakom, w dalszych zaś jej fragmentach sposoby te bogato egzemplifikuje, opisując akty pomocy, której doświadczali Polacy na terenach poszczególnych województw kresowych. Podążając tropem ustaleń Romualda Niedzielki, należy stwierdzić, iż pomoc ta przybierała m.in. następujące formy: 1. Ostrzeżenie przed napadem, zaplanowanym na konkretny moment lub nieokreślonym w czasie, np.: Uhorsk, gm. Uhorsk, pow. Krzemieniec Wołyński, woj. wołyńskie W 1943 r. miejscowy młody Ukrainiec uratował rodzinę czesko-polską przybyłą z Polesia Wołyńskiego, ostrzegając, że UPA zamierza ich wymordować. Sam, jako „zdrajca” został powieszony na środku wsi /s. 68-69/. Czabarówka, gm. Husiatyn, pow. Kopyczyńce, woj. tarnopolskie RECENZJE I OMÓWIENIA 2 lutego 1944 r. został zamordowany przez UPA Ukrainiec Wasyl Bodnar za to, że dzwonił w cerkwi na alarm, gdy do wsi zbliżali się upowcy /s. 139/. 2. Wskazanie drogi ucieczki w trakcie napadu, np. Wólka Horyniecka, gm. Horyniec, pow. Lubaczów, woj. rzeszowskie W maju 1944 r. upowcy zaatakowali pobliski Horyniec. Jak relacjonuje Andrzej Litwak, wówczas 6-letni chłopiec, jego matka postanowiła uciekać wraz z synem. „Biegliśmy przez pole i gonił nas człowiek z siekierą. Człowiek ten nas dogonił i okazało się, że był nim miejscowy prowidnyk UPA, który powiedział do matki, że gonił nas, aby obronić przed swoimi, wskazał następnie kierunek ucieczki” /s. 191/. Jaminiec, gm. Derażne, pow. Kostopol, woj. wołyńskie 25 marca 1943 r. upowcy napadli na kolonię, zabijając kilkanaście osób. Polakom - rodzinie Sewruka i goszczącej u nich Stanisławie Drohomireckiej z synem (mieszkańcom Derażnego) - udzielił pomocy w ukryciu się i ucieczce sąsiad Ukrainiec. „Była już noc - wspominał Włodzimierz Drohomirecki - kiedy przyszedł i kazał nam wyjść. Powiedział: »Proszę iść spokojnie, powoli, gdyby ktoś szedł lub jechał, proszę nie uciekać. Wiadomo, że Ukraińcy nie boją się i nie uciekają takie zachowanie świadczyć będzie, że jesteście Ukraińcami i nikt was nie zaczepi«„ /s. 44/ 3. Ukrycie zagrożonych przed spodziewanym atakiem, udzielenie im schronienia w trakcie napadu lub po nim, np. Dubno – miasto powiatowe, woj. wołyńskie Żyjąca na obrzeżu miasta w pobliżu lotniska trzypokoleniowa ukraińska rodzina Sawków utrzymywała kontakty z sąsiadami – Polakami oraz pomagała uciekającym przed upowcami polskim mieszkańcom okolicznych wsi. W nocy z 27 na 28 września 1943 r. Sawkowie zostali zamordowani - za udzielanie pomocy Polakom poniosło śmierć 7 osób. Ocaleli tylko trzej ranni synowie Sawki, którzy podczas napadu upowców udawali zabitych /s. 24/. Iłemnia, gm. Spas, pow. Dolina, woj. stanisławowskie Na przełomie 1943 i 1944 r. upowcy dokonali napadu na dom leśniczego Pichura. Leśniczy był w piwnicy, napastnicy zastali w kuchni jego służącą, Ukrainkę. „Służąca powiedziała im – wspomina Krzysztof Donigiewicz – że leśniczego nie ma, wyszedł niedawno z leśniczówki i dotychczas nie powrócił. Pytających nie zadowoliła ta odpowiedź, zaczęli bić kobietę żądając wskazania miejsca, gdzie ukrył się leśniczy. Służąca dawała jedną tylko odpowiedź, mimo bicia, że leśniczy wyszedł i nie wrócił. W końcu bandyci dali spokój kobiecie, a po przeszukaniu leśniczówki odeszli” /s. 176/. 4. Wprowadzenie napastników w błąd, zatajenie miejsca ukrycia poszukiwanych, zajęcie napastników (wszczęcie rozmowy, ugoszczenie), by ścigani zdążyli się ukryć lub uciec, skierowanie pościgu w inną stronę, np. Dunaj, gm. Kisielin, pow. Horochów, woj. wołyńskie 8 sierpnia 1943 r. wskutek napadu UPA zginęło 18 osób. Według relacji Zbigniewa Jakubowskiego z Adamówki (gm. Kupiczów, pow. kowelski), który przebywał wówczas z rodziną w Dunaju, jego matka oraz siostra Mirosława podczas ucieczki trafiły do domu Ukrainki, zamężnej za Polakiem Olszańskim, która ukryła je na strychu obory. „Banderowcy wpadli do tego mieszkania w poszukiwaniu uciekających. Bardzo zbili tę Ukrainkę, żeby powiedziała, gdzie ukryły się dwie Polki. Ta jednak ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. nie zdradziła miejsca ukrycia mojej mamy i dzięki temu mama z Mirką ocalały” /s. 30-31/. Czerkawszczyzna, gm. Jagielnica Stara, pow. Czortków, woj. tarnopolskie Weronika Jastrzębska z d. Skikiewicz opowiedziała historię zaprzyjaźnionej rodziny polsko-ukraińskiej. Kowalczyk, żonaty z Ukrainką o imieniu Ołesia, został ostrzeżony, że w nocy banderowcy będą mordować Polaków. „Dlatego też od dłuższego czasu miał się na baczności, oboje z żoną czuwali na zmianę, by w razie napadu mieć szansę na ucieczkę. I stało się. W nocy pewnego dnia w marcu 1944 r. przyszli mordercy. Po północy wyważyli drzwi i zapytali Ołeśkę, żonę Kowalczyka, gdzie jest jej mąż. On w tym czasie siedział ukryty na strychu domu i wciągnął za sobą drabinę. Ołeśka odpowiedziała, że nie wie, gdzie jest mąż. Wtedy bandyci z UPA zaczęli ją bić, a kiedy to nie pomogło, dokonali zbiorowego gwałtu, potem udusili i powiesili na haku w jej domu. [...] Nim jednak dostali się na strych, Kowalczyk zdążył uciec [...] Do naszego mieszkania wczołgał się pan Kowalczyk, wyglądał jak żywy trup, cały był siwiuteńki” /s.134/. 5. Przewiezienie z kryjówki w bezpieczniejsze miejsce (np. do miasta) bądź użyczenie konia czy furmanki, np. Zamlicze, gm. Chórów, pow. Horochów, woj. wołyńskie Pod koniec sierpnia 1943 r. doszło do napadu na Polaków, którzy wrócili do wsi na żniwa. Kilku osobom: Krysiakowej z córką Bogusławą, Adamowi Szelestowskiemu i Józefowi Gruszeckiemu udało się przedostać do Łokacz - dzięki życzliwym Ukraińcom, którzy przeprowadzali nocą i przewozili ukrytych w sianie. „Już prawie o zmroku - wspomina Bogusława Nowicka z d. Krysiak - przyszła Ukrainka po ziemniaki i nas zobaczyła. Rozpoznała mamę i ręką dała znak, żeby leżeć. W nocy przyszła po nas, przyniosła duży garnek mleka, chleb, chustki na głowy i mnie bluzkę. Powiedziała, że musimy uciekać, bo banderowcy przygotowują akcję na ukrywających się Polaków. Ponadto, kiedy grzebano pobitych w stodole, doliczono się, że nie było wśród nich właśnie mojej mamy i mnie. [...] Ukrainiec prowadził nas przez podmokłe łąki. Była to najbezpieczniejsza droga. Oświetlały ją tylko łuny palących się polskich wsi” /s. 39/. Ostrów, gm. Trościaniec, pow. Łuck, woj. wołyńskie W końcu kwietnia 1943 r. upowcy zamknęli w stodole i zamordowali kilkanaście osób z grupy Polaków, którzy wybrali się z Przebraża po zakup żywności. Dominik Kowalski, powieszony przez napastników, resztką sił zdołał uwolnić się z pętli. „Wieczorem - pisze Zenobiusz Janicki - przejeżdżał obok chałupy Ukrainiec wracający z młyna. Słysząc jęki w stodole wszedł tam. Zobaczywszy strasznie poranionego człowieka zabrał go do swojego domu we wsi Sławatycze i ukrył go w stodole. Na drugi czy trzeci dzień, zachowując wszelkie środki ostrożności, przy pomocy swoich zaufanych sąsiadów, ów Ukrainiec wieczorem przywiózł rannego Polaka do Przebraża” /s.83-84/. 6. Pierwsza pomoc rannym, przetransportowanie ich do lekarza lub szpitala, np. Załawie, gm. Jarosławicze, pow. Dubno, woj. wołyńskie Według relacji Kazimierza Wąska, w maju 1943 r. podający się za sowieckich partyzantów banderowcy zastrzelili jego brata Bolesława i ciężko ranili ojca: „sądząc, że nie żyje, pozostawili go w lesie. Gdy ojciec odzyskał przytomność, doczołgał się do swojej wsi. Ukraińcy bali się udzielić mu pomocy i zemsty UPA, dopiero trzeci sąsiad o nazwisku Korczuk ulitował się nad nim, przenocował go i na drugi dzień pożyczył konie 105 RECENZJE I OMÓWIENIA z wozem drugiemu synowi, Janowi Wąskowi, który odwiózł ojca do szpitala do Łucka” /s. 27/. Kołodno Lisowszczyzna i Kołodno Siedlisko, gm. Kołodno, pow. Krzemieniec Wołyński, woj. wołyńskie 13-letni Stanisław Kazimierów otrzymał postrzał w nogę i stracił w czasie napadu matkę: „głowę miała roztrzaskaną. To jej głowa na moich kolanach ocaliła mi życie [...] polazłem niezauważony do bliskiego nam sąsiada Ukraińca [...] Tam straciłem siły i upadłem. Po chwili z domu wyskoczyło dwu starszych synów sąsiada, wzięli mnie pod ręce i zanieśli w zarośla, do swojego sadu. Zabandażowali mi ranę szmatami i leżałem tam ukryty przez całą noc i jeden dzień. [...] w nocy, ukryty pod słomą na furmance, zostałem przez sąsiada Ukraińca zawieziony do szpitala do Zbaraża” /s. 65-66/. 7. Zaopatrywanie ocalałych w żywność, a dla ułatwienia ucieczki - w ukraińskie ubranie; Augustów, gm. Kisielin, pow. Horochów, woj. wołyńskie 29 sierpnia 1943 r. upowcy zamordowali 6 osób z rodziny Malinowskich. Władysław Malinowski z żoną i trojgiem dzieci ukrył się w lesie. Jego kolega, Ukrainiec Józef Pawluk, przez trzy dni opiekował się nimi, przynosząc żywność i ostrzegając, by nie wracali do domu. „Ukraińcy mordują wszystkich Polaków co do nogi w naszej okolicy - cytuje jego słowa ocalony - prowidnyk ich powiedział, że taka rzeź jednocześnie jest przeprowadzana na całej Ukrainie, że jest nakaz wybicia wszystkich »Lachiw« - żeby nikt nie pozostał - komunistów i Żydów też” /s. 28/. Hłuboczek, gm. Hoszcza, pow. Równe, woj. wołyńskie 3 lipca 1943 r. upowcy zabili kilku Polaków. Uratowała się Seweryna Czeszejko- Sochacka z synem Tadeuszem, ostrzeżona w czasie napadu na sąsiadów przez służącą Ukrainkę. Po trzech dniach ukrywania się w polu otrzymali od niej ubrania chłopskie i uciekli do Równego /s. 88/. 8. Informowanie bliskich o okolicznościach śmierci członków ich rodzin (zwłaszcza przez jedynych świadków zbrodni), wskazanie, gdzie znajdują się zwłoki, np. Buczacz - miasto powiatowe, woj.tarnopolskie 4 lutego 1944 r. Tomasz Miziołek, ekonom majątku ze wsi Leszczańce, został zatrzymany na drodze przez banderowców i uprowadzony do lasu. Zaginął bez wieści – świadkiem uprowadzenia była Ukrainka, zwana „Czarną Paraską”, która w tym czasie zbierała chrust w lesie i widziała to wydarzenie. Przekazała wiadomość żonie i córce Miziołka, które przez długi czas bezskutecznie go poszukiwały /s. 128-129/. Liniów, gm. Świniuchy, pow. Horochów, woj. wołyńskie W pierwszych dniach czerwca 1943 r. upowcy zamordowali 4 rodziny polskie.Rannemu Dominikowi Tarnawskiemu udzielił pomocy miejscowy Ukrainiec i zawiózł go do szpitala w Łokaczach, zaś inny Ukrainiec zawiadomił o zbrodni rodzinę Tarnawskich w Koszowie (gm. Torczyn, pow. łucki) /s. 33/ . 9. Pośredniczenie w kontaktach między ukrywającymi się a poszukującymi ich członkami rodzin, np. Watyniec, gm. Świniuchy pow. Horochów, woj. wołyńskie We wrześniu 1943 r. upowcy zamordowali dwie rodziny: Grynowieckich i Tarasiewiczów. Ciała wrzucono do studni. Według relacji Zygmunta Grynowieckiego, najstarsza córka Tarasiewiczów „miała wtedy lat 12 i z rozrąbaną głową została 106 wrzucona do studni na wierzch, na wszystkich pomordowanych i chyba dlatego ocalała. Wyciągnął ją z tej studni Ukrainiec, którego nazwiska nie znam, wiem tylko, że był baptystą i chyba dlatego nie chciał być bandytą. Ten Ukrainiec przechował to ranne polskie dziecko i po jako takim wyleczeniu dostarczył dziecko do ciotki w Łucku” /s.37-38/. Huta Stepańska, gmina Stepań, pow. Kostopol, woj. wołyńskie 16 lipca 1943 r. silne oddziały UPA wspierane przez chłopów ukraińskich z okolicznych wiosek rozpoczęły zmasowany atak na ośrodki samoobrony i osiedla polskie w rejonie Huty Stepańskiej, w której przebywało wówczas 5 tys. osób. Podczas oblężenia i walk trwających do 18 lipca zginęło ok. 600 Polaków. Stanisław Zieliński z miejscowości Czapelka, uciekając przed napastnikami w kierunku Rafałówki, zgubił swoją 5-letnią córeczkę. Płaczące dziecko spotkała w lesie nieznajoma Ukrainka, przechowała potajemnie, zaś po kilku dniach odnalazła ojca w Rafałówce i oddała mu córkę /s. 44/. 10. Objęcie opieką sierot lub dzieci zagubionych po napadzie, np. Zamlicze, gm. Chórów, pow. Horochów, woj. wołyńskie 11 lipca 1943 r. duża grupa upowców zamordowała w obu miejscowościach ok. 100 Polaków. Niektórzy spośród miejscowych Ukraińców udzielali pomocy ocalałym z pogromu. Dziewczynki Krystyna Irena Lepko i Janina Gałka znalazły schronienie u Ukrainek Paraski i Maciuczki. Później Lepko przez miesiąc była przechowywana przez Ukraińca Mychajłę Gidzuna. Ukrainiec Stepan Stolarczuk uratował 3-letnią córkę zamordowanych Barańskich i wychował jako swoje dziecko, mimo że miał troje własnych dzieci /s.39/. Łopuszna, gm. Chlebowice Wielkie, pow. Bóbrka, woj. lwowskie 27 marca 1944 r. z rąk banderowców zginął Piotr Stopyra, który wybrał się do młyna w Milatynie, mimo ostrzeżeń ze strony przyjaznych mu Ukraińców w Łopusznej. Żona Emilia, która wyruszyła na poszukiwanie męża, również została zamordowana. 6-letnią córką Stopyrów Janiną i jej niespełna 3-letnim bratem zaopiekowali się w Łopusznej ukraińscy sąsiedzi, Truszowie. 11. Pomoc w pochówku zamordowanych, zwłaszcza gdy udział w pogrzebie groził zastrzeleniem; opieka nad grobami, stawianie krzyży itp., np. Hinowice, gm. i pow. Brzeżany, woj. tarnopolskie W nocy z 23 na 24 marca 1944 r. bojówki banderowskie napadły na zagrody polskie. Zamordowano 22 Polaków. „W polskich domach nie było mężczyzn, więc kobiety zbijały trumny, jak potrafiły - pisze świadek wydarzeń Józef Bereziuk. Niektórym pomagali Ukraińcy. Trumny na zwłoki Jana Jakóbca i Józefa Borka sporządził Stefan Lipka, pomagał mu inny Ukrainiec, Stefan Kozak (obaj później zginęli w tajemniczych okolicznościach)” /s. 123/. Skorodyńce, gm. Byczkowce, pow. Czortków, woj. tarnopolskie 7 lipca 1941 r. banderowcy schwytali 9 Polaków i urządzili nad nimi sąd. […] O próbie ocalenia […] Tomasza Chmieluka, pisze jego córka Stefania. „Ojciec ubrał się, a że czuł się niewinny, poszedł na to przesłuchanie. W tym samym czasie do naszego domu, ale drugimi drzwiami, wszedł sąsiad Ukrainiec Ludwik Szczepański, który przyszedł uprzedzić ojca, by nie szedł na przesłuchanie, bo grozi mu śmierć. Niestety, było już o kilka minut za późno. [...] Wyrok został wykonany tej nocy. [...] RECENZJE I OMÓWIENIA Jeden z Ukraińców z Białej zakopał zwłoki i dał tylko znać o tym, przynosząc do naszego domu buty ojca” /s. 135/. 12. Niewykonanie rozkazu zabicia członka własnej rodziny (żony/męża/rodziców/dzieci), odmowa wykonania, wspólna ucieczka, ukrycie osoby skazanej na śmierć, np. Żabcze, gm. Czaruków, pow. Łuck, woj. wołyńskie W 1943 r. upowcy odrąbali głowę Ukraińcowi Milisiewiczowi, czeladnikowi kowalskiemu, ożenionemu z Polką, za odmowę zamordowania żony /s. 86/. Stechnikowce, gm. Łozowa, pow. Tarnopol, woj. tarnopolskie „We wsi Stechnikowce - czytamy w relacji Anny Derkacz jeden z Ukraińców miał żonę Polkę i z nią dwie córki. Pod koniec 1943 r. otrzymał list od banderowców z UPA, w którym nakazano mu niezwłocznie zabić swoją żonę i obie córki za to, że są Polkami. Mąż i ojciec – Ukrainiec tego rozkazu nie wykonał. Otrzymał więc kolejny list z rozkazem i pogróżkami, ale również po raz drugi rozkazu nie wykonał. Jakiś czas potem otrzymał trzeci list o podobnej treści, a w nim ostrzeżenie, że jeżeli sam tego nie zrobi, wykonają to inni. Po tym trzecim liście zdawał już sobie sprawę, że zabójcy przyjdą. Naostrzył wtedy siekierę, ale nie do wykonania rozkazu, lecz do obrony. Kilka dni potem w nocy ktoś zaczął ostro dobijać się do drzwi, chwycił więc za topór i stanął w sieni za drzwiami. Kiedy drzwi wyważono, wpadł pierwszy morderca, gospodarz-obrońca z całej mocy uderzył go ostrzem siekiery. Napastnik upadł, za nim wpadł drugi. Spotkało go to samo. Więcej napastników nie było. Wtedy gospodarz zapalił lampę, żeby zobaczyć banderowców. I zobaczył ciała swego ojca i brata” /s. 151-152/. 13. Odmowa udziału w napadzie, pacyfikacji lub innej akcji represyjnej, np. Budki Borowskie, gm. Kisorycze, pow. Sarny, woj. wołyńskie 15. Darowanie życia ofiarom napadu, skazanym na śmierć lub wytropionym wskutek pościgu (np. przez upozorowanie egzekucji, umyślne „przeoczenie” osoby bądź kryjówki), np. Wesołówka, gm. Uhorsk, pow. Krzemieniec Wołyński, woj. wołyńskie W 1943 r. kilku mieszkańców wsi zostało zabitych przez upowców. Zdarzyło się też zabójstwo pozorowane. Kazimierz Bania opisał przypadek Antoniego Śliwińskiego i jego syna, którzy orali pole. „Obozujący w pobliskim lesie banderowcy wysłali jednego spośród siebie, by zastrzelił tych orzących Polaków. Wysłany banderowiec, dochodząc do oraczy, powiedział do nich, po co go wysłano, i wyjaśnił: »Ja będę do was tak strzelał, żeby was nie trafić. Kiedy strzelę, upadnie jeden, a po następnym strzale drugi. Wy udawajcie zabitych i leżcie tak do wieczora. Wieczorem prosto z pola uciekajcie do Krzemieńca«. Tak też zrobili. Przeżyli swoją upozorowaną śmierć i razem z innymi wyjechali do Krzemieńca […]” /s. 69/. Zapust Lwowski, gm. Narajów Miasto, pow. Brzeżany, woj. tarnopolskie Upowiec Nieczypor brał udział w napadzie 12 kwietnia. W jednym z domów trafił na swoich dobrych znajomych, małżeństwo Krzaków. Powiedział kompanom, że sam się z Lachami rozprawi. Wyprowadził oboje za stodołę na pole, kazał im uciekać i wystrzelił dwa razy w powietrze. Również jego za karę zabito, gdy rzecz się wydała /s.127/. 16. Uwalnianie aresztowanych, np. Wierbiczno, gm. Turzysk, pow. Kowel, woj. wołyńskie W 1943 r. upowcy schwytali i zamknęli w piwnicy właściciela majątku, Edwarda Cieszkowskiego. Miejscowi Ukraińcy uwolnili go, ratując mu życie /s. 62/. Michałówka, gm. Wiśniowczyk, pow. Podhajce, woj. tarnopolskie W nocy z 6 na 7 grudnia 1943 r. upowcy zaatakowali jednocześnie Budki Borowskie oraz sąsiednie wsie Dołhań i Okopy, zabijając ok. 130 Polaków. Ocaleli z napadu schronili się u mieszkańców ukraińskiej wsi Netreba, którzy sami ukrywali się w leśnych szałasach, nie chcąc wstąpić do UPA /s. 90/. W kwietniu 1944 r. banderowcy uwięzili 14 Polaków i kazali im kopać dół na wspólny grób. O zamiarze dokonania zbrodni miejscowa Ukrainka powiadomiła Polaków z sąsiedniej Białokiernicy, ci zaś sprowadzili Niemców, którzy przybyli do Michałówki, rozbroili banderowców i uwolnili uwięzionych /s.142/. Kociubińce, gm. Kociubińce, pow. Kopyczyńce, woj. tarnopolskie Ciągnące się na ponad 190 stronach, pokrytych drobnym drukiem, zwięzłe opisy wojennych zdarzeń, które miały miejsce w poszczególnych województwach „ściany wschodniej” (wołyńskie, poleskie, tarnopolskie, lwowskie, stanisławowskie, rzeszowskie, lubelskie) ukazują ogrom poświęcenia i graniczącej z desperacją odwagi, wykazywanej przez prawych Ukraińców, którzy nie dali się odurzyć przez nacjonalistyczną ideologię. Romuald Niedzielko dopełnia swą pracę aneksem, w którym omawia z kolei akty pomocy, którą Polacy okazywali Ukraińcom w czasie tzw. operacji „Wisła”. Słusznie zaznacza przy tym, że: W lutym 1945 r. Ukraińcy Petro Bała i Mychajło Jurków zostali zamordowani przez banderowców za odmowę udziału w zabijaniu Polaków i za publiczne potępienie zbrodni UPA /s. 139/. 14. Publiczny protest (na wiejskich zebraniach, z kościelnej ambony) przeciwko zbrodni i stosowaniu przymusu, np. Kołodno Lisowszczyzna i Kołodno Siedlisko, gm. Kołodno, pow. Krzemieniec Wołyński, woj. wołyńskie 14 lipca 1943 r. na obie wsie napadło 300 uzbrojonych upowców w mundurach niemieckich i sowieckich. Ok. 500 mieszkańców poniosło śmierć. […] W jakiś czas po rzezi Polaków w Kołodnie odbyło się zebranie Ukraińców, na którym wielu wypowiadało się przeciwko dalszym mordom. W następstwie około 60 z nich upowcy rozstrzelali /s. 65-66/. Żabcze, gm. Czaruków, pow. Łuck, woj. wołyńskie W lipcu 1943 r. upowcy zamknęli w cerkwi i spalili żywcem księdza greckokatolickiego Serafina Horosiewicza. Razem z nim spłonęło 4 Polaków, których ukrywał. W swoich kazaniach potępiał on zbrodnie dokonywane przez Ukraińców na ludności polskiej /s.86/. ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. Sytuacja obu narodów – stron konfliktu – była tak różna, że włączenie owego aneksu w postaci równoprawnego rozdziału książki (co pierwotnie planowano) mogłoby zostać odebrane jako próba relatywizacji ukraińskich zbrodni na Polakach i postawienia znaku równości między ludobójstwem a przymusowym wysiedleniem /s. 17/. Całość pracy Niedzielki zamyka bibliografia (z pewnością bardzo przydatna osobom, które chciałyby pogłębiać znajomość problematyki) oraz pieczołowicie zestawiony indeks osobowy, znakomicie ułatwiający studiowanie książki. 107 RECENZJE I OMÓWIENIA Omawiana tu książka skłania do pewnej refleksji. Oto część polityków, publicystów i dziennikarzy surowo osądza Kresowian, że ci – stanowczo i nieugięcie potępiając tzw. Ukraińską Powstańczą Armię – psują dobre stosunki z Ukrainą, w której organizacja ta znajduje wielu apologetów. Nie tak dawno np. były premier Polski – Jan Olszewski, doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego, pouczał Kresowian, że powinni pojąć, iż UPA była tym samym, co AK, i że jej członkowie to prawdziwi ukraińscy bohaterowie i patrioci, 1 którzy zasługują na szacunek . Oczywiście Jan Olszewski kompletnie się kompromituje. Widać to wyraźnie, gdy uświadomimy sobie, że a) do dziś Rada Najwyższa Ukrainy nie traktuje OUNUPA jako formacji narodowowyzwoleńczej narodu ukraińskiego, a Międzynarodowa Federacja Weteranów II Wojny Światowej nie przyjęła UPA w swe szeregi, uznając, że była ona nie strukturą narodowowyzwoleńczą narodu ukraińskiego, lecz strukturą zbrodniczą o faszystowskiej ideologii1. b) obecny prezydent Ukrainy – Wiktor Janukowicz – uchylił wprowadzone przez neonacjonalistę Juszczenkę dekret heroizujący Banderę; c) wcześniej heroizację UPA i jej przywódców potępił Parlament Europejski. W kontekście omawianej tu książki kompromitacja Olszewskiego staje się jeszcze bardziej widoczna. Trzeba bowiem sobie zadać pytanie: jeśli okrutni zbrodniarze wojenni z OUN-UPA, kierujący się nazistowską ideologią Doncowa, jawią się naszemu ekspremierowi jako bohaterowie i patrioci, to kimże są – wedle niego – rzesze tych odważnych i pełnych poświęcenia ludzi, których imiona w swej pracy stara się upamiętnić Romuald Niedzielko?! I tu właśnie widać zasadniczą różnicę między postawą niektórych naszych polityków oraz intelektualistów wychowanych na „Gazecie Wyborczej” a postawą Kresowian. Ci ostatni – jak pisze Szczepan Siekierka – „/…/ pamiętają i chcą utrwalać pamięć o Ukraińcach, którzy ratowali Polaków i byli za to mordowani wraz z rodzinam i przez członków OUN-UPA. /…/ Kresowianie chcą stawiać pomniki ofiarom mordów, sprzeciwiają się natomiast stawianiu pomników zbrodniarzom”. Przedstawioną tu refleksję chcielibyśmy uzupełnić krótkim dopowiedzeniem. Otóż warto zwrócić uwagę, iż Kresowianie czynią intensywne wysiłki, aby uhonorować prawych Ukraińców szczególnym miejscem pamięci – Ogrodem Sprawiedliwych Świata. Prezes Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Ukraińskich Nacjonalistów we Wrocławiu – Szczepan Siekierka – stwierdza: /…/ z wdzięcznością przyjmujemy bohaterskie akty działania osób ludności ukraińskiej, które nie wahały się zaryzykować życia własnego oraz życia swoich rodzin (zdrada karana była najwymyślniejszymi torturami jakie można lub nie można nawet sobie wyobrazić) w celu ratowania swojego człowieczeństwa, a przede wszystkim życia niewinnych i bezbronnych ofiar. Dlatego bardzo pragniemy przyłączyć się do inicjatywy zorganizowania i urządzenia ogrodu we Wrocławiu, poświęconego pamięci i czci Sprawiedliwych, którzy nas ratowali. Stowarzyszenie UOZUN w ramach swojej działalności ustaliło dziesiątki nazwisk Ukraińców, którzy informowali Polaków o niebezpieczeństwie ze strony banderowskich ludobójców. Na ten temat została wydana też książka /…/ przez Instytut Pamięci Narodowej w której zawarto nazwiska osób, które chcemy uczcić symbolicznym drzewkiem sprawiedliwych. Kresowianie wystąpili ponadto z wnioskiem, aby przez pamięć o szlachetnej postawie udzielać pomocy materialnej Sprawiedliwym Ukraińcom będącym w materialnej potrzebie. ____________________________ 1 Cz. 1. http://www.youtube.com/user/SpartakusPolski#p/u/27/oOSzHqeoZzU, cz 2. http://www.youtube.com/watch?v=Bczha4oVIMI, cz. 3 http://www.youtube.com/user/SpartakusPolski#p/u/26/Pp0msyjNVgk cz. 4 http://www.youtube.com/user/SpartakusPolski#p/u/25/6euHtWm--f8 cz. 4. http://www.youtube.com/user/SpartakusPolski#p/u/24/8dqWgEp2Ao4 2 Zob. na tren temat: S. Siekierka, http://www.stowarzyszenieuozun.wroclaw.pl/polemika.htm _____________________________________________________________________________________ Maria i Leszek Jazownikowie SYBIRACKA LITERATURA FAKTU [Józef Maciejewski, Witaminy syberyjskie: wspomnienia z Ałtaju, „Chroma” Drukarnia Krzysztof Raczkowski, Żary 2009, s. 91.]. Minęła kolejna, już 71. rocznica pierwszej deportacji Polaków z dawnych Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej Polskiej. 10 lutego 1940 r. o świcie funkcjonariusze NKWD aresztowali i następnie wywieźli w głąb ZSRR ponad 220 tys. osób, głównie urzędników państwowych i samorządowych, właścicieli ziemskich oraz osadników wojskowych z rodzinami. Kolejne wielkie wywózki, oficjalnie nazywane „przesiedleniem”, miały miejsce w lutym, kwietniu i czerwcu 1940 r. oraz w maju i czerwcu 1941 r. Sowieci usuwali z zagarniętych terenów przede wszystkim ludzi uznanych za „niebezpiecznych”: inteligencję, działaczy społecznych i politycznych, osadników, 108 policjantów, pracowników służby leśnej. Wielu aresztowanych nie przeżyło transportu w bydlęcych wagonach, tysiące zesłańców zmarły na nieludzkiej ziemi Syberii i stepów Kazachstanu wskutek głodu, chorób i pracy ponad siły. Według szacunków środowisk sybirackich, deportacje objęły łącznie od 1,5 do 2 milionów Polaków. Tylko nielicznym udało się przeżyć i wrócić po wojnie do kraju. Jednym z nich jest Józef Maciejewski, autor książki wspomnieniowej, która niedawno wzbogaciła sybiracką bibliotekę. Na okładce książki zamieszczono pełen dynamiki obraz: czterej enkawudziści z bronią gotową do RECENZJE I OMÓWIENIA strzału, za nimi wagony towarowe, do których gromady ludzi ładują swój dobytek. Chmury nad nimi tworzą obraz szkicowej mapy ziemskiego globu, symbolicznie wyobrażającej imperialistyczne plany sowieckiej Rosji. Mapa ta stanowi bowiem jedynie tło dla wielkiej czerwonej gwiazdy oraz skrzyżowanego sierpa i młota. I jeszcze przecinający cały obraz bagnet, nad którym – niczym na drogowskazie – umieszczono napis: Поляки на Сибирь. Tytuł książki – Witaminy syberyjskie: wspomnienia z Ałtaju – zdaje się nie oddawać grozy i symbolicznej wymowy omówionej ilustracji. Po lekturze wspomnień okazuje się, że jest to tytuł niezwykle wymowny, a zarazem pełen ironii i goryczy. Józef Maciejewski (ur. 1931), mieszkaniec Żar na Ziemi Lubuskiej, jako dziesięciolatek został zesłany wraz z rodziną na Syberię podczas czwartej, ostatniej deportacji. Na zawsze zapamiętał noc z 20 na 21 czerwca 1941 roku, kiedy do drzwi jego rodzinnego domu w Duniłowiczach w województwie wileńskim załomotali funkcjonariusze NKWD w towarzystwie współpracującego z władzą sowiecką Żyda o nazwisku Ginzburg. Matka z gromadką dzieci (było ich w domu siedmioro, w wieku od trzech do osiemnastu lat) miała niewiele czasu na spakowanie niezbędnych rzeczy. Ojciec, emerytowany policjant, już wcześniej został aresztowany i uwięziony. Rodzina, wypędzona z własnego domu, dzieli los tysięcy innych polskich rodzin – odbywa pełną trudów wielotygodniową podróż na Syberię i osiedla się w głębokiej tajdze. Codziennym doświadczeniem matki i dzieci stają się choroby i epidemie, wyniszczająca praca, nieznośne warunki atmosferyczne, głód oraz tęsknota za rodzinnym domem i pozostawioną w kraju rodziną. Wszystkie te trudy i przejścia określają losy Autora między 10 a 15 rokiem jego życia. Po zaciągnięciu się starszych braci do armii polskiej to on, jako najstarszy w rodzinie mężczyzna, staje się opiekunem schorowanej matki i młodszego rodzeństwa. Ciężko pracuje w kołchozie, wraz ze starszą o dwa lata siostrą zakłada i uprawia mały przydomowy ogródek, na wszelkie sposoby stara się zdobyć dla rodziny pożywienie. Próbuje chwytać we wnyki zające, zimową porą na polu kołchozowym wykopuje zmarznięte ziemniaki, których z powodu nagłego nadejścia mrozów nie zdążono uprzątnąć. Dodatkowym źródłem pożywienia są tytułowe „syberyjskie witaminy”, m.in. rosnąca na bagnach roślina zwana kałbą, bardzo kwaśne owoce kaliny, cebula polna i koper polny, jagody czeremchy, lebioda, pokrzywa i szczaw. Dorastaniu autora towarzyszy kształtowanie się jego patriotyzmu, zaszczepionego jeszcze w szkole, a także w rodzinnym domu. Dlatego też, gdy w roku 1946 przygotowywane są listy repatriacyjne, nie da się nakłonić do pozostania w ZSRR. Po długich namowach enkawudzisty składa następującą deklarację: „Ja, Józef Maciejewski, lat 15, jestem narodowości polskiej i chcę wrócić z całą rodziną do swojego kraju, do Polski”. Powrót do Polski to ostatni etap wygnania. Podczas podróży pojawiają się traumatyczne wspomnienia i myśli o niepewnej przyszłości: Boże, jak niewielu ich do Polski wraca, gdzie reszta? Gdzie się pogubili? Wielu, wielu, zwłaszcza starców, kobiet i dzieci śpi snem wiecznym na zagubionych w tajdze i stepie zesłańczych, zapomnianych przez Boga i ludzi, cmentarzach. Wielu, głównie mężczyzn, ojców, synów i braci poginęło na wojnie, na którą wyrwali się z gehenny Sybiru, z Andersem, a potem z Berlingiem, zdając sobie sprawę, że bez ofiary życia, ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. nie tylko dla ich rodzin powrotu, ale i Polski może nie być. Jedziemy do Polski, tylko nie do tej dawnej na Wileńszczyźnie, ale do tej nowej kończącej się nad Odrą i nad Nysą Łużycką. Na nowe – stare ziemie – Piastowskie, które nam po tej wojnie przywrócili (s. 87). 29 kwietnia 1946 roku transport zatrzymuje się w Lublinie. Zesłańcy przekraczają nową granicę Polski. Wielkiej radości, iż bez obaw można mówić po polsku, towarzyszy smutek z powodu utraty rodzinnej ziemi: „Miasta Lwów, Stanisławów, Łuck, Tarnopol, Wilno, Duniłowicze, Wołkowysk, Nowogródek, Grodno, i wiele innych miast, gdzie nasi ojcowie i pradziadowie mieszkali, już do Polski nie należą” (s. 91). Wielką zaletą książki Józefa Maciejewskiego jest jej autentyzm. Już na wstępie autor podkreśla, że „wszystkie osoby wymienione w […] opracowaniu są prawdziwe, fakty i przeżycia też są autentyczne, nie występuje tutaj żadna fikcja literacka” (s. 2). Narrację wzbogacają fotografie przedstawiające autora i jego rodzinę, a także dokumenty z lat wojny. Książka napisana jest w narracji pierwszoosobowej, którą tworzy relacja i komentarz narratora autorskiego. Narrator odwołuje się do swoich wspomnień i wykorzystuje zachowane dokumenty w podstawowym celu – aby dać świadectwo prawdzie. Wiarygodna relacja, przywołująca autentyczne wydarzenia, daty, liczby, nazwy geograficzne i nazwiska, skonstruowana jest zgodnie z zasadami chronologii. Taka kompozycja, wykorzystująca najczęstszą konwencję prozy wspomnieniowej i zgodna z historycznym biegiem zdarzeń, pozwala zapanować nad ich bogactwem. Na uwagę zasługuje tu również kreacja narratora. Nie jest to bowiem obojętny obserwator, lecz uczestnik zdarzeń nie stroniący od wyrażania swoich emocji i refleksji. Czasami są one snute nie tylko z perspektywy kilkunastoletniego zesłańca, lecz również wypowiadane są po upływie dziesięcioleci od przedstawionych zdarzeń. Stają się wówczas wyrazem nostalgii oraz świadectwem pamięci o utraconej ojczyźnie. Wspominając np. ukrytą przed sowietami przez harcerzy rzeźbę przedstawiającą orła, autor formułuje następującą refleksję: W 1980 roku, będąc na wycieczce w Duniłowiczach, wraz z siostrami i księdzem tamtejszej parafii, staraliśmy się odnaleźć tego orła, lecz okazało się to ponad nasze siły, bo teren jaki zastaliśmy, był cały zarośnięty wysokimi chaszczami. Orzeł zapewne nadal tam leży i czeka na nasz powrót (s.18). 109 PRZEGLĄD Iwo Cyprian Pogonowski ANATOMIA PERFIDII J. T. GROSSA Anatomia perfidii J. T. Grossa jest tematem mojego artykułu dla prasy katolickiej w USA pod tytułem Holocaust Profiteering by Literary Hoax, czyli Eksploatacja Holokaustu za pomocą fałszerstw literackich. Głównym negatywnym bohaterem tego artykułu jest J. T. Gross i jego cztery ostatnie książki fałszujące historię na korzyść dziś kompromitowanego przez niektórych autorów żydowskich, żydowskiego ruchu roszczeniowego. Wykupiona przez Żydów gazeta „The Wall Street Journal” pierwsza puściła w obieg wyrażenie „Holocaust profiteering”. Poznanie anatomii tego zjawiska wymaga zacytowanie informacji podanych w Buenos Aires przez Reuter Agency w piątek 19 kwietnia 1996 (14:50:17 PDT), dotyczących zjazdu Światowego Związku Żydów, na którym to zjeździe Rabin Izrael Singer, Główny Sekretarz Światowego Związku Żydów stwierdził, że: „Ponad trzy miliony Żydów straciło życie w Polsce i Polacy nie będą spadkobiercami Żydów polskich. My nigdy na to nie pozwolimy. […] Oni będą słyszeć od nas w nieskończoność. Jeżeli Polska nie zaspokoi żądań żydowskich, to będzie ‘publicznie atakowana i poniżana’ na forum międzynarodowym.” We wtorek, 5 lutego 2002 w dziale „Bookshelf”, gazeta „The Wall Street Journal” zamieściła recenzję książki podobnie tendencyjnej jak książki Grossa. Autorem Postrzępionego Życia był Blakie Skin, a recenzja nosiła tytuł Faktyczne okropności i fałszywe roszczenia (Real Horrors, Phony Claims). Opisuje ona kwintesencję eksploatacji Holokaustu za pomocą fałszerstw literackich takich jakich dopuścił się Gross w swoich czterech ostatnich książkach. W piątek, 5 stycznia 2011, J. T. Gross żydowskiego pochodzenia, razem z jego żoną Polką, wystąpili przez kamerami TVP. Redaktor Tomasz Lis nie ukrywał swojej negatywnej opinii o książkach Grossa i zadał swoim gościom kilka rzeczowych pytań, z których wynikało, że pan Lis zdaje sobie sprawę z licznych oszczerstw Grossa przeciwko Polsce i Polakom. Insynuacje Grossa zarzucają Polakom ludobójstwo Żydów i masową kradzież mienia żydowskiego w czasie Drugiej Wojny Światowej. W czasie wystąpienia przed kamerami telewizyjnymi, J.T. Gross i jego żona występowali jako współautorzy książki Złote żniwa. Zgodzili się znacznie obniżyć liczbę Polaków winnych zbrodni przeciwko Żydom do kilkunastu tysięcy (z 30 milionów Polaków). J. T. Gross jąkał się i miał trudności ze znalezieniem właściwych słów. Powtarzał kilkakrotnie te same nonsensy, jakich jest pełno w ostatnich czterech jego książkach, począwszy od Upiornej Dekady. Wydaje się, że J.T. Gross, socjolog zatrudniony w Nowym Jorku, zmienił się w historyka z powodu niepowodzeń jego wcześniejszych książek i stał się perfidnym oszczercą Polaków dla dobra żydowskiego ruchu roszczeniowego, dzięki któremu dorabia się fortuny postępując według wyżej cytowanej wypowiedzi rabina Singera opublikowanej przez Reuter Agency. Gross udokumentował swoją nienawiść i chciwość w czterech propagandowych książkach: Upiorna Dekada (Universitas, Kraków 1994), Sąsiedzi (Princeton University Press, 2001), Strach: Anti-Semityzm w Polsce po Auschwitzu (Random House, New York, 2006, ISBN 978-0-8129-3), oraz obecnie Złote żniwa. Książki opublikowane były przez wydawnictwo Znak i wywołały protesty czytelników. Jan Tomasz Gross opisuje powojenne wypadki znalezienia biżuterii Żydów na terenach Treblinki. 110 Książka Tomasza Grossa Złote żniwa – która jest antypolską propagandą i czwartą z kolei jego publikacją bardzo korzystną dla żydowskiego ruchu roszczeniowego, obecnie wielokrotnie kompromitowanego przez samych Żydów takich jak profesorowie Norman Finkelstein, autor takich książek jak Przedsiębiorstwo Holokaust i Noam Chomsky, „wróg Izraela numer jeden,” którzy nazywają działaczy żydowskiego ruchu roszczeniowego złodziejami i oszustami („crooks” etc.) – przypomniała mi handel złotymi zębami w obozie w Sachsenhausen. W czasie wojny byłem więźniem w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen pod Berlinem, od 10 sierpnia 1940 roku aż do tak zwanego „marszu śmierci w Brandenburgii”, w czasie którego z 38000 maszerujących więźniów Niemcy zastrzelili wówczas około 6000 ludzi. Pamiętam, że wówczas wśród więźniów nie widziałem nikogo oznaczonego gwiazdą Dawida. Stało się tak, ponieważ Niemcy wcześniej wywieźli z Sachsenhausen na wschód wszystkich Żydów, z wyjątkiem małej grupy, która stanowiła permanentne Krematorium Komando, do którego Niemcy przydzielali wyłącznie Żydów. Handel złotymi zębami w obozie w Sachsenhausen zaczynał się w krematorium, gdzie przydzieleni do pracy Żydzi wyrywali obcęgami ze zwłok więźniów złote zęby, które następnie sprzedawali strażnikom i zbrodniczej kryminalnej mafii obozowej, zorganizowanej przez hierarchię kryminalistów niemieckich obozowych prominentów oznaczonych zielonymi winklami. Byli to tak zwani po niemiecku „Beruf Verbrecher”. Mafia ta była bardzo niebezpieczna. Pamiętam, jak znajomy mój Leonard Krasnodębski popadł w konflikt z tymi zbrodniarzami i został zamordowany przez nich przez powieszenie go na haku od lampy w jednym z pomieszczeń izby chorych. Przypominam sobie znajomego im dobrze niemieckiego Żyda, Paula, który zdaje mi się, że miał na nazwisko Kaufman. Jego koledzy byli członkami Krematorium Komando. Na człowieku tym Niemcy dokonali zbrodniczej operacji, niby eksperymentalnej i wycięli mu część kości goleniowej, co spowodowało mu paraliż stopy tak, że kulał i musiał zgłaszać się na badania dla ciągłości eksperymentu już po masowej wywózce Żydów z Sachsenhausen. Pewnego dnia Paul powiedział mi, że wydaje mu się, że jest ostatnim Żydem pozostałym jeszcze w Sachsenchausen. Ponieważ w obozie w Sachsenchausen w ogóle nie tatuowano więźniom numerów na rękach, więc zaproponowałem Paulowi żeby przyszył sobie oznaczenia i numer zmarłego Polaka i w ten sposób pozbył się gwiazdy Dawida i uniknął transportu jako Żyd. Niestety, Paul bał się tortur na wypadek, gdyby wykryto w nim Żyda, zwłaszcza, że nie znał polskiego języka. Z tego powodu nie uniknął transportu na wschód do Treblinki lub Oświęcimia. Makabryczny handel złotymi zębami w obozie w Sachsenhausen, który zaczynał się w krematorium, gdzie pracujący Żydzi wyrywali obcęgami ze zwłok więźniów złote zęby, jest na pewno znacznie bardziej szokujący niż fantastyczne i zmyślone opisy w Złotych Żniwach autorstwa małżeństwa Grosów, którzy dorabiają się na służbie coraz bardziej skompromitowanego żydowskiego ruchu roszczeniowego. Autorzy książki Złote żniwa w bezwstydny sposób „wrzucają do jednego worka” wszystkich Polaków, ukazując naród polski jako złodziei, hieny cmentarne, dzikie zwierzęta bez sumienia oraz zaciekłych antysemitów. PRZEGLĄD W książce Strach Gross przypisał polskim katolikom udział w dobijaniu Żydów ocalałych z holokaustu. Natomiast Złote żniwa są przykładem jak Żyd Gross wraz z jego żoną Polką wspólnie eksploatują stosunki ekonomiczne polsko-żydowskie po wojnie – Gross oskarża Polaków o to, że regularnie bogacili się za pomocą przywłaszczania sobie majątku pożydowskiego. Książka Tomasza Grossa Sąsiedzi nadal jest często omawiana w kontrolowanej przez Żydów prasie w USA. Ostatnio, 6 stycznia 2011 w „The Wall Street Journal” przy okazji omawiania książki Daniela Barmana pod tytułem The Death Marches: The Final Phase of Nazi Genocide (Marsze Śmierci: Ostatnia faza ludobójstwa dokonywanego przez Nazistów). Tak więc na pewno urośnie fortuna dorobkiewicza i socjologa-historyka Grossa, którą to fortunę buduje on na swoich oszczerczych książkach zniesławiających Polaków, dla dobra żydowskiego złodziejskiego ruchu roszczeniowego. Trzeba pamiętać, że powojenny sowiecki terror był nazywany „latami terroru Jakuba Bermana”, w czasie którego większość przywództwa sowieckiego aparatu terroru w Polsce składała się z Żydów. Kolaboracja „komitetów żydowskich” kolaborujących z NKWD jest dobrze udokumentowana. Wówczas ostatnim wspomnieniem wielu Polaków był milicjant żydowski, który zatrzaskiwał za nimi drzwi wagonu bydlęcego w drodze na Syberię. Faktem jest, że nie było podobnej kolaboracji między Polakami i nazistami. Film Pianista Romana Polańskiego żywo pokazuje okrutne postępowanie policji żydowskiej w gettach, w której każdy żydowski policjant, na przykład w getcie warszawskim, wysyłał na śmierć w komorach gazowych około 2200 Żydów. Fakty te uwypuklają perfidię J.T. Grossa w jego ostatnich czterech książkach, włącznie ze Złotymi żniwami. ISKRY.PL [29-01-2011] Ks. Witold Józef Kowalów SŁOWO PODZIĘKOWANIA Chociaż od dwóch lat nic jestem obywatelem Polski, miałem zaszczyt w ostatnich dniach wziąć udział w dwóch patriotycznych uroczystościach w Polsce. W niedzielę, 7 listopada 2010 r. w mojej rodzinnej parafii Poronin na Podhalu odprawiłem uroczystą Msze św. i poświęciłem tablicę pamiątkową ku czci ks. Michała Stanisława Głowackiego „Świętopełka”, wybitnego ludoznawcy i jednego z organizatorów Powstania Chochołowskiego w 1846 roku. Ów kapłan jest autorem pierwszego zapisu legendy o śpiących rycerzach w Tatrach. Po uroczystości odbyła się prezentacja książki pt. „Ks. Michał Głowacki a powstanie chochołowskie" pod red. Bronisława Chowańca-Lejczyka, będącej pokłosiem konferencji naukowej. która odbyła się w 2006 roku. We wtorek, 9 listopada 2010 r., wziąłem udział w Święcie Szkoły Zespołu Szkół nr 70 w Warszawie przy ul. Bajkowej 17/21 połączonym z poświęceniem sztandaru i nadaniem Gimnazjum nr 106 imienia 19 Pułku Ulanów Wołyńskim. Przewodniczyłem Mszy św. w kościele pw. Matki Bożej Anielskiej w Warszawie-Radości (ul. Wilgi 14) odprawiając ją w intencji za zmarłych oficerów i żołnierzy 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. Sztandar Gimnazjum nr 106 poświęciłem razem z miejscowymi duszpasterzami, ks. prob. Kazimierzem Sokołowskim i ks. wikariuszem Kasicińskim. „Wołanie z Wołynia", pismo religijno-społeczne, które założyłem pod koniec 1994 r., jako jeden z celów i zadań stawia sobie utrwalanie pamięci poprzednich pokoleń, które żyły i tworzyły na terenie diecezji łuckiej i całego Wołynia. Najtragiczniejszą stronicą naszych dziejów jest niewątpliwie Rok 1943. Dziękując za uhonorowanie mnie kawalerskim orderem Odrodzenia Polski „Polonia Restituta" uważam, iż jest to wyraz uznania także dla moich współpracowników. Do rangi symbolu urasta fakt, iż ten order został przyznany przez śp. Prezydenta RP p. prof. Lecha Aleksandra Kaczyńskiego. W tragedii pod Smoleńskiem zginęło wielu naszych przyjaciół i dobroczyńców. Równe, 11 listopada 2010 r. „Wołanie z Wołynia” 2010, nr 6 Marcin Romer ZBURZYĆ GALICJĘ! 5 lutego na iwano-frankowskim portalu firtka.if.ua ukazał się artykuł pod obiecującym tytułem „Pałac Potockich trzeba zburzyć”. Od razu powiem – nie jest to przewrotna metafora. Tytuł należy rozumieć dosłownie, zresztą to dopiero początek. Potem powinna przyjść kolej i na inne budowle w centrach wszystkich miast galicyjskich na Ukrainie, powstałych w okresie „tysiącletniej okupacji”. Na początek mała próbka: „Wiemy ze szkoły, kim byli Potoccy i podobni do nich magnaci. Jak bardzo nienawidzili wszystkiego co ukraińskie, chłopskie. A teraz wnuki tych bitych kańczugami chłopów i gwałconych ukraińskich dziewcząt, aż podskakują, tak chcieliby by nasze miasto znów nazwano Stanisławowem. Tak byłoby po europejsku (tak im się zdaje, bo to nieuki, którzy nie słuchają ludzi mądrych, prawdziwych Ukraińców)”. ROK XXI, NR 1-2 (154-155) 2011. I może jeszcze jedna: „Uwalniać Ukrainę od wpływu tysiącletniej okupacji, należy nie poprzez poniżający nas szacunek do gnębicieli – magnatów, a przez niszczenie okupacyjnego spadku, tych to austriackopolskich kamienic w centrum Iwano-Frankowska i w innych miastach, których architektura deformuje psychikę przechodniów – Ukraińców, przypominając im, że są oni i dzisiaj mali, biedni i zniewoleni”. Autorką tych głębokich myśli jest Mariana Warciw – jak głosi podpis pod zdjęciem – pielęgniarka, ukraińska poetka i literatka. Nie będę na tyle złośliwy, by pytać moich ukraińskich znajomych i przyjaciół, poetów i literatów (a i pielęgniarki też), co myślą o tak narzuconym im towarzystwie. Na szczęście czasy, kiedy to „i kucharka mogła rządzić” wydają się należeć do przeszłości. Sęk jednak w tym, że nie wiadomo, czy aby na pewno. Wszak to zupełnie niedawno, pewien absolwent paryskiej Sorbony, w imię budowy nowego społeczeństwa 111 PRZEGLĄD sprawił, że na ryżowych polach Kambodży zostało wymordowanych ponad dwa miliony jego ziomków, a w bośniackiej Srebrenicy, przy milczącej obecności holenderskiego kontyngentu wojskowego ONZ, wymordowano 6000 Bośniaków. Także zaledwie kilka lat temu afgańscy talibowie wysadzili w powietrze jeden z uznanych cudów świata – olbrzymie skalne posągi Buddy. Przesadzam? Też mam taką nadzieję. Trzeba jednak pamiętać, że brak reakcji to też reakcja. Skomplikowana rzeczywistość i trudne warunki życia zawsze były pokusą dla przyjmowania prostych rozwią- zań. A najprościej wskazać wroga. Daleko trudniej myśleć, tworzyć, pracować. To także truizm, ale nie chciałbym, by jakaś nieistniejąca, póki co, armia miała kiedykolwiek forsować Dniepr, co obiecywał niedawno pewien radny Lwowa. A choćby i Pełtew czy Bystrzycę. „Kurier Galicyjski. Niezależne pismo Polaków na Ukrainie”, 1528 lutego 2011 http://www.lwow.com.pl/kurier-galicyjski/kg_2011_03.pdf Michał Mackiewicz „PRAWDA AŽUBALISA” O POLAKACH NA LITWIE 3 lutego 2011 r. na konferencji prasowej w Moskwie minister spraw zagranicznych Republiki Litewskiej Audronius Ažubalis na pytanie korespondentów o problemach polskiej mniejszości narodowej na Litwie odpowiedział: ,,Na Litwie nie ma z tym żadnych problemów. To też niedawno potwierdził w swoim wywiadzie komisarz OBWE do spraw mniejszości narodowych Knut Vollebaek – po tym, gdy odwiedził Litwę i zapoznał się z sytuacją”. Pana Audroniusa Ažubalisa znamy od dawna z antypolskich nastrojów i wypowiedzi, podobnie zresztą jak wielu innych osób z grona sprawujących dziś władzę. Natomiast nie wiemy, jak doszło do ,,zapoznania się z sytuacją” przez komisarza Knuta Vollebaeka. Faktem jest, że wysoki komisarz Vollebaek nie spotykał się z kierownictwem Związku Polaków na Litwie, czy z innymi przedstawicielami społeczności polskiej podczas wizyty w Wilnie w grudniu ub. roku. Ani też nigdy przed tym. A oto jak wyglądają w skrócie prawdziwe problemy społeczności polskiej, których według pana Ažubalisa – a z jego słów i pana Vollebaeka – rzekomo w ogóle nie ma. W oświacie: Po 20 latach bezskutecznych wysiłków kierowanych na przymusową lituanizację ludności polskiej z całą siłą uderzono w szkolnictwo polskie, które na tych terenach istniało od wieków. Proces ten zapoczątkowano likwidacją obowiązkowego egzaminu maturalnego z języka polskiego, jako ojczystego. W Sejmie Republiki Litewskiej już w marcu br. planowane jest przyjęcie nowej Ustawy o oświacie, zgodnie z którą rozpoczyna się proces stopniowego przekształcania szkół polskich w litewskie poprzez przymusowe wprowadzanie nauczania części przedmiotów w języku litewskim. Żeby zaś likwidację szkół polskich przyśpieszyć, projekt nowej Ustawy o oświacie przewiduje likwidację polskich szkół na rzecz szkół litewskich w tych miejscowościach, gdzie klasy są nieliczne. Jednocześnie przewiduje się ujednolicenie egzaminów z jęz. litewskiego jako państwowego w szkołach polskich i litewskiego jako ojczystego w szkołach litewskich, nie zważając, na brak wyrównania liczby godzin nauczania tego przedmiotu. Poza tym brak jest ujednoliconych programów, podręczników, materiałów dydaktycznych, co absolutnie uniemożliwia przewidywany proces ujednolicenia egzaminów. Zresztą to dobitnie potwierdza powołana przez Ministerstwo Oświaty i Nauki Republiki Litewskiej komisja naukowców. Pan Ažubalis nie widzi dyskryminacji też w tym, że przy finansowaniu szkół litewskich, specjalnie zakładanych w rejonach zwarcie zamieszkałych przez mniejszość polską, przeznaczane są kilkudziesięciomilionowe rządowe nadwyżki w stosunku do szkół polskich (np. przydzielone 43 miliony Lt wyłącznie dla szkół litewskich tylko zgodnie z jednym programem rządowym). Te właśnie szkoły są w gestii Ministerstwa Oświaty i Nauki Republiki Litewskiej, i są wyłączone z kurateli samorządów lokalnych. W zwrocie dóbr majątkowych: Pan Ažubalis nie widzi też problemu, że w rejonie wileńskim tylko mniej, niż połowę ziemi zwrócono prawowitym właścicielom, a resztę rozdano osadnikom. W Wilnie wskaźnik zwróconej ziemi jej właścicielom plasuje się zaledwie gdzieś w granicach 14 proc. W używaniu języka: Wbrew praktyce i ustawom europejskim na Litwie jest zakaz używania w napisach nazw topograficznych języka mniejszości narodowej (obok państwowego) nawet w miejscowościach, gdzie jej przedstawiciele stanowią ponad 80 proc. mieszkańców. Tylko w roku 2010 za publiczne używanie języka polskiego (obok państwowego, oczywiście) stale były nakładane kary finansowe na urzędników samorządów oraz przedsiębiorców. W pisowni nazwisk: Na Litwie osoby należące do mniejszości narodowych nie mają prawa na oficjalny zapis swego nazwiska i imienia w oryginalnym brzmieniu i pisowni. To tylko mała część problemów i naruszeń praw mniejszości narodowych, których pan Ažubalis woli nie zauważać. Widocznie chciałby, aby tych problemów nie było, ale nie poprzez ich zasadniczego rozstrzygnięcia, według zasady Wielkiego Wodza: ,,Jest naród – jest problem. Nie ma narodu – nie ma problemu”. Krocząc szybkim marszem drogą wynarodowienia i przymusowej asymilacji, problem niebawem – według Ažubalisa – miałby zniknąć. Tak, jak na Kowieńszczyźnie, gdzie niezauważalnie zniknęła 200 tys. rzesza Polaków. Warto zaznaczyć, że wysiłki, skierowane na asymilację społeczności polskiej na Litwie, szczególnie nasiliły się po wejściu Litwy do NATO oraz do Unii Europejskiej. A chyba musiałoby być akurat odwrotnie? Prezes Związku Polaków na Litwie Michał Mackiewicz „Kurier Wileński. Dziennik polski na Litwie”, 16 luty 2011 http://kurierwilenski.lt/2011/02/16/„prawda-azubalisa”-opolakach-na-litwie/#comments 112 Dyplom Noblowski Henryka Sienkiewicza (art. Lech Ludorowski, Podróż do Sztokholmu i noblowski tryumf Sienkiewicza, s. 45) Pomnik upamiętniający zbrodnię w Hucie Pieniackiej fot.: http://www.advrider.pl/viewtopic.php?f=20&t=4018 (art. Edward Prus, Requiem nad zamordowanym polskim siołem, s.65) Tablica w Radwanowicach ku czci pomordowanych w Korościatynie. Identyczna tablica znajduje się w kościele we Lwówku na Dolnym Śląsku. fot.: http://www.isakowicz.pl/news_images/4831.jpg (art. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Zagłada Korościatyna, s.60)