Papierosowa dziewczynka Z języka niemieckiego

Transkrypt

Papierosowa dziewczynka Z języka niemieckiego
Papierosowa dziewczynka
Z języka niemieckiego przetłumaczyła Aleksandra Ceska
Niebo było niebieskie, bardzo niebieskie, rozciągało się nad drzewami niczym
nieskazitelnie przeźroczysty papier. Nie było widać żadnej chmury, jedynie
niewielki obłok tuż przy jej twarzy, który unosił się, gdy Rivka wydychała
powietrze. Było zimno. Grunt pod jej stopami był całkowicie zamarznięty,
czarną ziemię przykrywał welon z lodu. Nie słyszała żadnych ptaków, mimo
że znajdowała się pośrodku niewielkiego lasu. Czyżby pozamarzały i martwe
zwisały z drzew głowami w dół? Dziwny obraz. Rivka mimowolnie spojrzała w
górę, choć wiedziała, że żaden ptak nie wisiał nad jej głową. Była taka od
dziecka. Wyobrażała sobie najbardziej osobliwe rzeczy, w jej głowie
pojawiały się przedziwne obrazy, które malowała dla innych słowami. Ci
najczęściej się z nich śmiali, choć czasem spoglądali ze zdziwieniem.
Jako dziecko zawsze opowiadała zabawne historie przy pracy. Było ich
siedmioro: ojciec, matka i pięcioro dzieci, wszyscy pomagali przy skręcaniu.
W ciągu dnia siedzieli w ciasnej izbie i wyrabiali papierosy. Wieczorami ojciec
z założonym na brzuchu kramikiem wychodził z domu i sprzedawał je w
kawiarniach do późnej nocy. Matka chętnie by mu w tym pomagała, ale on na
to nie pozwalał, twierdząc, że musi zostać z dziećmi. Całe szczęście,
ponieważ Rivka niechętnie zostawała po zmroku sama z rodzeństwem.
Praca wymagała sporej zręczności. Ojciec powtarzał, że dziecięce palce
znakomicie nadają się do tej czynności. Najpierw kleili z papieru otoczki,
podczas gdy matka mieszała tytoń. Potem napełniali je ostrożnie, starając się
nie rozerwać papieru. Zdarzało się, że Rivka wrzucała ukradkiem uszkodzony
papierek do kieszeni fartucha, tak aby nie zauważyli tego rodzicie. Nie żeby
mieli ją za to zwymyślać albo nawet uderzyć, po prostu nie chciała ich
rozczarować. Dwie marki niemieckie za tysiąc papierosów – taką sumę
trzeba było najpierw zarobić, do wykarmienia było przecież aż siedem gąb.
Gdy wszyscy pilnie skręcali, udawało im się czasem wyprodukować aż trzy
tysiące papierosów w ciągu dnia.
Podczas gdy palce Rivki wykonywały dawno już wyuczone ruchy, przy
których nie musiała nawet na nie spoglądać, jej myśli były wolne i mogły
swobodnie wędrować. Najchętniej wyobrażała sobie przyszłość swoich
papierosów. Jak pojedynczy gotowy papieros wędrował do kramiku, który
ojciec zakładał wieczorem na brzuchu. Jak niesiony przez gwarną
Grenadierstraße wydostawał się z ciemnego przedmieścia Spandau
(dzielnica Berlina – przyp. tłum.) w oświetloną Friedrichstraße, gdzie ojciec
sprzedawał swój towar. To tu gnieździły się kawiarnie taneczne, bary, teatry
rozmaitości i sale balowe. Jej papieros leżał teraz w przenośnym kramiku i
wychylał się, spoglądając w kierunku świateł, tablic reklamowych i latarni
ulicznych. Słyszał odgłos tramwaju i muzykę, dochodzącą z otwartych drzwi.
Śmiech pijaczków, zapraszające okrzyki prostytutek, a wśród nich błagalne
głosy żebraków, którzy z pustymi rękawami albo nogawkami od spodni
przykucali na chodniku. Wówczas ojciec wchodził do pierwszej kawiarni.
Lustra na ścianach, kapela przygrywająca do tańca, kobiety i mężczyźni w
pięknych strojach, obracający się na parkiecie. Rivka nigdy tam nie była, ale
podsłuchiwała opowiadania dorosłych i wyobrażała sobie, co przeżywał
wieczorami jej ojciec. Najczęściej goście nie zauważali pochylonego
mężczyzny w długim płaszczu. Niektórzy śmiali się z jego gęstej brody, która
była zupełnie nie na czasie. Panowała wówczas moda na gładko ogolone
męskie twarze, od czasu do czasu widywało się również podkręcone wąsy,
takie, jakie nosił cesarz. Niektórzy podnosili trzy palce, gdy chcieli kupić trzy
papierosy, inni kazali napełniać sobie srebrne etui. To był dopiero dobry
interes dla ojca. Kobiety w tamtym czasie raczej nie paliły, a już na pewno nie
publicznie, rzucały co najwyżej krótkie spojrzenia na tego niewielkiego
mężczyznę z kramikiem, po czym sięgały ponownie po lampkę szampana i
wznosiły toast w kierunku swojego partnera.
W niektórych z tych owłosionych lub gładko wygolonych ust lądował papieros
Rivki i tam dokonywał swego żywota w ciągu zaledwie kilku płonących minut.
Jak dramatycznie to brzmi, pomyślała Rivka i odruchowo się uśmiechnęła.
Uśmiechała się rzadziej niż kiedyś, ale gdy rozmyślała o swoich
papierosowych marzeniach, jej usta mimowolnie wykrzywiały się w lekkim
grymasie.
Aż w końcu skręcanie papierosów się skończyło. Najpierw wszyscy Rosjanie,
którzy przyjechali do Berlina w ostatnich dwóch latach, musieli wyjechać.
Nowych w ogóle nie wpuszczano do kraju. Było coraz mniej ludzi, którzy
wyrabiali papierosy, potem pojawiły się maszyny, które załatwiały wszystko
szybko, tanio i niewielkim nakładem pracy rąk. Ojciec znalazł zatrudnienie u
Garbatego w Pankowie (dzielnica Berlina – przyp. tłum.), gdzie zarabiał
pewne pieniądze, ale za to musiał jeździć tramwajem. Wieczorami opowiadał,
że papierosy maszynowe są gorsze od tych, które sami wyrabiali, że tytoń się
z nich wykrusza. Zwykł mówić, że nie ma w nich miłości, co z pewnością było
przesadą. Jak ktoś, kto dziennie skręca setki papierosów, miałby obdarzać je
jeszcze miłością? Jednak Rivka tęskniła za momentami, kiedy to wspólnie z
rodziną siedzieli przy stole i ręcznie wyrabiali papierosy, a jej myśli mogły
swobodnie wędrować.
Teraz musiała siedzieć na dworze pod lipą i wymyślać szalone rzeczy:
chmury skaczące przez kozła, tańczące konie z dorożkami, kołyszące się na
bruku w takt muzyki, handlarzy starociami, którzy operowymi głosami wyśpiewują
arie, zamiast wykrzykiwać na ulicy swoje monotonne zawołanie, szacownego rabina
żonglującego bańkami mydlanymi. Przypomniała sobie Joela Rosenzweiga z
sąsiedniego domu, który wyglądał zza muru zawsze, gdy siedziała pod lipą.
Czasami opluwał ją pestkami z wiśni. Jej matka śmiała się i tłumaczyła, że w
ten sposób chce okazać, że ją lubi, ale Rivka jakoś nie mogła w to uwierzyć.
Dla niej mężczyzna musiał umieć marzyć, oczarowywać opowieściami albo
przynajmniej
uważnie
słuchać,
a
nie
pluć
pestkami.
„Jeszcze
się
odzwyczaisz” – mówiła matka. „Jeśli chce się długo żyć razem, jak twój ojciec
i ja, wówczas liczy się coś więcej niż tylko malowanie słowami pięknych
obrazków. Opowiadaniami małżeństwo się nie wyżywi”. Rivka stawała często
ukradkiem przed lustrem, rozplatała warkocze i pozwalała opaść włosom na
ramiona. Wyglądała wtedy zupełnie inaczej, dużo ładniej, jak kobieta, która
ze swych myśli potrafi utkać sny.
Nagle ocknęła się z tego przyjemnego wspomnienia. Dziwne, jak w ogóle na
to wpadła? Ach tak, ptaki zwisające z drzew głowami w dół.
Kiedy teraz myślała o swoim ojcu i jego kramiku, musiała zagryzać wargi, aby
powstrzymać się od płaczu. Wzruszało ją to bardziej niż wspomnienie jego
śmierci. Miał dobrą śmierć, umarł w spokoju we własnym łóżku.
W tym momencie zauważyła buty z cholewami, które zatrzymały się
nieopodal. Zadbana ręka z żarzącym się papierosem zwisała wzdłuż nogi,
dym unosił się uporczywie. Tak pięknych i czystych dłoni, z nieskazitelnymi
paznokciami, nie miał nigdy jej ojciec. Uczciwe ręce, tak o nich zawsze
mówił. Rivka oparła głowę o szorstką korę. Zamknęła oczy. Jeszcze raz
zobaczyła rodzinę siedzącą przy stole, rodzeństwo, których sprawne palce
kleiły i napełniały papierosy. Matkę z miską, w której mieszała tytoń. Ojca,
który ubierał długi płaszcz, nakładał kapelusz z szerokim rondem i zawieszał
wokół szyi skórzane pasy swojego malutkiego sklepiku. Papieros, wirując,
upadł na ziemię. Prawy but z cholewą zgasił go i rozgniótł na twardej ziemi.
Następnie rozległo się ostre zawołanie. Dzieci podskoczyły pierwsze i
pobiegły żwawo, wydawało się, że traktują to wszystko jak zabawę; starsi
ludzie podnieśli się ociężale i powoli ruszyli z miejsca. Rivka jako ostatnia
wyszła z lasku, udając się za grupą, i jeszcze raz spojrzała przelotnie za
siebie. Nie, nie było żadnych ptaków zwisających z drzew głowami w dół.