klasa I - WordPress.com
Transkrypt
klasa I - WordPress.com
Szymanów klasa I Dopókiśmy młodzi i sercem i duszą, Nie wiemy jak cenić ten skarb, Dopiero gdy włosy się srebrem przyprószą, Widzimy, co skarb ten był wart. Żałujemy tych dni, a po nocach się śni Jedna prawda, a prawda ta brzmi: Że srebro i złoto to nic, Chodzi o to, by młodym być i więcej nic! Nie rozgłos, nie sława, nie stroje, zabawa, Lecz młodym być i więcej nic! B abcia zmarła zaraz po świętach, ósmego lutego 1969. Od powrotu z Londynu nie czuła się najlepiej. Ciocia Ewa nocowała u niej, nie spodziewano się takiego gwałtownego pogorszenia stanu jej zdrowia. Mama przyszła do szkoły, wywołano mnie z lekcji, była sobota, spieszyłyśmy się na pociąg do Olsztyna. Tym razem nie upały, jak w dniu pogrzebu Dziadka, ale straszne mrozy… Babcia zmarła w domu, leżała w dużym pokoju, otworzono okno, paliły się świece. Coraz to ktoś przychodził, sąsiedzi modlili się. Trumnę wyniesiono o 9.00. To był trzeci pogrzeb w moim życiu, a jedyny tego typu, z ekshortą z domu, który przeżyłam. 1 Szymanów klasa I Na pogrzeb Babci przyjechały różne nieznane mi ciotki, między innymi miałam okazję poznać Ciotkę Jankę Szyszkowską, kuzynkę Mamy. Okazało się, że córki jej siostry a naszej kolejnej ciotki Marii Stasiakowej - Malinka i Danusia chodziły do Szymanowa ! Ciotka Janka bardzo chwaliła szkołę w Szymanowie. Podobno wszystkie dziewczynki z Szymanowa dostawały się na studia ! Co do szczegółów życia internackiego, nie wyglądało ono w tych opowiadaniach strasznie, nawet zachęcająco. Obecne na pogrzebie bliższe i dalsze ciotki zapaliły się do pomysłu. Miałam wielką ochotę na wyjazd z domu, zmęczona byłam ciągłymi utarczkami z Mamą… Pamiętnik z VIII klasy wyrzuciłam, cytuję z pamięci: „Poniedziałek: Wstałam, umyłam się, ubrałam, poszłam do szkoły, jak wróciłam ze szkoły, to czytałam książkę, jak Mama przyszła z pracy, to się na mnie wydarła, że nie wyniosłam śmieci… Wtorek: Wstałam, umyłam się, ubrałam, poszłam do szkoły, jak wróciłam ze szkoły, to czytałam książkę, jak Mama wróciła z pracy, to się na mnie wydarła, że nie zmyłam naczyń i traktuję dom jak hotel. Środa: Wstałam, umyłam się, ubrałam, poszłam do szkoły, jak wróciłam ze szkoły, to czytałam książkę, jak Mama przyszła z pracy, to się na mnie wydarła, że nie podgrzałam sobie zupy, tylko zrobiłam sobie kogel-mogel z pięciu jajek. Nie rozumiem, co jej przeszkadza kogel-mogel. Czwartek: Wstałam, umyłam się, ubrałam, poszłam do szkoły, jak wróciłam ze szkoły, to czytałam książkę, jak Mama przyszła z pracy to się na mnie wydarła, że Bosman narobił w przedpokoju. Moja Mama zrobiła się ostatnio bardzo męcząca…” Mama była zaniepokojona, że jak tak dalej pójdzie, nie dostanę się do liceum lub je rzucę liceum jak moja cioteczna siostra Małgosia. Nie tylko kompletnie się nie uczyła, ale wywołała w szkole straszny skandal - wybrała się na zabawę w czerwonych sztruksowych spodniach z Londynu ! W czasach, gdy na zabawę szkolną chodziło się w granatowej spódnicy, białej bluzce, a na rękawie przyszywało się tarczę ! A pod szyją wiązało się aksamitkę – czerwoną w liceum, zieloną w technikum, a szafirową w szkole podstawowej. Dla fasonu boczyłam się trochę, że nie posiadam odpowiednio modnych strojów, jakie zapewne noszą uczennice tak słynnego liceum ! Tu wkroczyła Ciocia Basia z obietnicami przysłania mi z Londynu odpowiedniej wyprawki. Chwyciło ! Wycyganiłam jeszcze obietnicę w postaci modnego zamykanego na zamek błyskawiczny piórnika, o jakim marzyłam bardziej niż o modnych sukienkach. Mama napisała do ciotki Stasiakowej, odpowiedź przyszła po świętach. 2 Szymanów klasa I Droga Izo! Odpisuję z opóźnieniem, gdyż wyjeżdżaliśmy na Święta Wielkanocne i Twój list nie zastał nas w domu. Postaram się odpowiedzieć na wszystkie pytania. Malina będzie w tym miesiącu w Szymanowie na zjeździe więc dowie się o wysokość opłat aktualnych w tym roku. W ubiegłym roku szkolnym płaciłam za Danusię (Malinka skończyła Szymanów już pięć lat temu, Danusia zrobiła tam maturę w roku zeszłym) 250 zł za szkołę i 650 zł za internat. Na drobne wydatki – zeszyty, przybory szkolne, wyjazdy do teatru, do kina itd. 30 – 50 zł miesięcznie. Wyżywienie nie jest „wykwintne” ale bardzo racjonalne i pożywne, dużo nabiału i jesienią dużo owoców – jabłek, śliwek, pomidorów, gdyż Siostry mają duży sad, a zima dużo surówek. Uregulowany tryb życia, bardzo regularne posiłki, opieka i dobre powietrze sprawiają, że dziewczęta przybierają na wadze i nie chorują prawie wcale. Obie moje córy czuły się tam świetnie, a Danuta, która w szkole podstawowej opuszczała po kilka miesięcy chorując na grypę, na uszy, zatoki – przez cztery lata nie opuściła w szkole z powodu choroby ani jednego dnia. Można się uczyć dodatkowo obcych języków lub muzyki, za co płaci się, a raczej płaciło 120 zł miesięcznie. Malina napisze ci aktualne ceny i dużo szczegółów z życia codziennego. Ja mogę zapewnić Cię, że umieszczając tam Grażynkę możesz być o nią zupełnie spokojna, że jest dopilnowana i w nauce i przy jedzeniu. W pierwszym roku na pewno będzie tęskniła, ale w następnych latach będzie się już czuła dobrze. Dziewczęta w internacie zżywają się bardzo i są to przyjaźnie na całe życie, czasem bardzo cenne. Szczególnie ostatni rok, klasa maturalna daje bardzo dużo. Siostry opiekują się maturzystkami, uczą je najlepsze, najinteligentniejsze siły, są bardzo dobrze przygotowane, toteż ogromny procent dostaje się na wyższe studia. Internat i cała szkoła mieszczą się w dawnym pałacu Lubomirskich otoczonym parkiem i ogromnym ogrodem owocowym i warzywnym. Sam Szymanów to wieś raczej nieciekawa, z Warszawy jedzie się 45 minut elektrycznym pociągiem, a potem 7 kilometrów autobusem. Pierwsza niedziela miesiąca jest niedzielą odwiedzin, a w pozostałe niedziele Siostry organizują wycieczki po okolicy, do pobliskiej Żelazowej Woli, Kampinosu lub dalszych miejscowości. Zimą organizują spotkania z pisarzami, muzykami, odczyty. Większość dziewcząt jest z inteligencji. Trzeba mieć granatowy mundurek i szkolny fartuch, po lekcjach można chodzić w normalnych sukienkach w spokojnych kolorach. Wzór mundurka i spis wyprawki dostaniesz w kancelarii po egzaminie. Egzamin trwa zawsze dwa dni, mamy mogą przenocować na miejscu. Postaramy się „ugadać” Siostry, żeby na pewno przyjęły Grażynkę, egzamin nie jest bardzo trudny, Siostry starają się zorientować raczej ogólnie o poziomie i inteligencji dziewcząt, są przy tym bardzo miłe i serdeczne. Gdy przyjedziecie na egzamin, odwiedź nas koniecznie, zadzwoń z Warszawy, to wyjdziemy na stację, a gdybyś nie mogła dodzwonić się – często nie ma nikogo w domu, to raczej weź taksówkę z Otwocka, gdyż trudno do nas trafić. Dziękuję za życzenia świąteczne i całuje Was obie bardzo serdecznie. Maria S. Przepraszam, że list taki chaotyczny i nabazgrany, ale teraz mam masę pracy w ogrodzie i bardzo jestem zmęczona. Otwock 10. IV.69 Ha, ha ! Zapowiada się wspaniale ! Na pewno utyję i będę bardzo zdrowa ! Komuż w latach sześćdziesiątych przyszłoby do głowy nazwać moje dolegliwości astmą młodzieńczą? Takiej choroby wtedy nie znano. Ciągłe uczucie zmęczenia, niedotlenienia, potrzeba polegiwanie na tapczanach... Ataki suchego kaszlu, 3 Szymanów klasa I niekiedy tak dokuczliwe, że kończyły się wręcz wymiotami. Obrzęki warg, powiek – robiły mi się serdelki ! Brałam zastrzyki z wapna. Coroczne jesienne i wiosenne problemy z gardłem, katar sienny… Całe dla mnie szczęście, że wyjechałam do Szymanowa ! Klimat tam dla astmatyka lepszy – te cholerne świnoujskie duszące mgły ! I od palącej po 40 papierosów na dzień Mamy się odseparowałam. Trzeba przyznać, że w Szymanowie prowadziłam bardzo zdrowy, regularny tryb życia ! Wysypiałam się i miałam wręcz koński apetyt ! Grubas się ze mnie zrobił, Mama cieszyła się, że przybrałam na wadze ! Przez całe cztery lata nie miałam żadnych dolegliwości z wyjątkiem grypy z okropnymi atakami kaszlu, którą przechodziłam z całą szkołą w grudniu 1971. To zresztą typowe, astma młodzieńcza cofa się w momencie ustabilizowania gospodarki estrogenowej i wraca na stare lata, niestety ! Danka przysłała bardzo zachęcający list. Droga Ciociu ! Mama moja prosiła mnie, żebym napisała list o Szymanowie, ponieważ Ciocia zamierza tam umieścić swoją córkę. Szymanów, jak niestety wszystko na świecie, nie jest skończona doskonałością. Ma swoje plusy i minusy. Minusy Szymanowa, to minusy życia w gromadzie, które niekiedy dla jednostki jest bardzo uciążliwe. Niestety mankamenty te są nie do usunięcia: życie w internacie zawsze będzie życiem w gromadzie. Daleko więcej jest plusów. Przede wszystkim bardzo życzliwy stosunek Sióstr do uczennic. Siostry całkowicie poświęcają się pracy wychowawczej, bez przerwy myślą o dziewczynkach, starają się we wszystkim im pomóc. W żadnej szkole nauczyciel nie troszczy się tak o ucznia. Poza tym, życie w gromadzie ma też swoje dobre strony, uczy współżyć z ludźmi. W Szymanowie zawiązują się przyjaźnie na całe życie Te bardzo ważna rzecz, docenia się dopiero po skończeniu szkoły. Szymanów ma wysoki poziom nauki. Siostry stwarzają idealne warunki do pracy i jeśli tylko się chce, można osiągnąć bardzo dobre wyniki w nauce. Szymanów doskonale przygotowuje do matury, do egzaminów na studia. Procent przyjętych uczennic z Szymanowa na wyższe uczelnie jest bardzo duży. Szkoła daje też możliwości rozwoju własnych zainteresowań. Jest biblioteka, wiele czasopism, prowadzone są koła zainteresowań. Siostry i samorząd organizują zabawy, które są strasznie miłe. Chciałabym jeszcze zaznaczyć, że pierwsze tygodnie w Szymanowie są bardzo trudne do przeżycia, ale tym nie należy się przejmować. Życzę przyszłej szymanowiance, żeby się dobrze ustosunkowała do tej szkoły i szybko przystosowała do nowych warunków. Mama ze swej strony bardzo zaprasza, aby Ciocia wstąpiła do nas, jadąc na egzamin. Całuję bardzo serdecznie Danuta Stasiakówna Opłaty - szkoła 300 zł, internat 650 zł - 30.V.1969 4 Szymanów klasa I Mama zaraz napisała list z prośbą o informację o warunkach przyjęcia i terminach egzaminów. Odpisał jej Zając (!), poznałam po piśmie ! Ale wtedy nie wiedziałam jeszcze oczywiście, kto to jest słynny Zając, nie wiedziałam nic ! Po prostu nic ! List Zająca został wyrzucony, pamiętam jego treść. Czy Grażynka jest wrażliwa na wartości jakie oferuje nasza szkoła ? Bardzo wrażliwa ! Nigdy, powtarzam – nigdy nie miałam wątpliwości co do tego, co Kościół do wierzenia podaje. Mój grzech nazywa się lenistwo w służbie Bożej. Grzech ten polega na tym, się człowiekowi po prostu nie chce do kościoła i na religię chodzić. Wydaje mi się, że pod wpływem znajomości z Wiesią Hawryluk, koleżanką, zaczęłam w klasie szóstej jakby chodzić na religię. Jakby, bo wydaje mi się, że wybrałam się tylko raz, na Wiesi prośbę. Zajęcia rozczarowały mnie, czekaliśmy bardzo długo na spóźnialskich, potem ksiądz podyktował nam parafialne ogłoszenia. Temat lekcji - o historyczności Jezusa. Myślałam, że czegoś ciekawego się dowiem, nikogo to nie zainteresowało… W kościele, o ile się wybrałam, siadałam na najwyższym balkonie, w taki sposób, by móc z góry obserwować ołtarz. Wtedy przecież mszę świętą odprawiano tyłem do ludu ! Moja edukacja religijna, którą zakończyłam po I komunii, pozostawiała chyba jednak wiele do życzenia – Mamo, ksiądz coś je ! Dałam się namówić Wiesi na rekolekcje, poszłam z Bosmanem ! Sam za nami poleciał i wparował do kościoła. Dzieci, czyj to pies, proszę wyprowadzić tego psa ! A my się z Wiesią w ławce kulimy, żeby pies nas nie zauważył. 14 czerwca, koniec roku klas ósmych, kończymy tydzień wcześniej niż młodsze klasy. Cztery piątki – geografia, biologia, matma, ZPT - dziewięć czwórek, trója ze śpiewu ! Zupełnie nie rozumiem, przecież jestem bardzo muzykalna ! Potrzebna jeszcze opinia wychowawcy – Gniazdowski pisze: nie sprawia trudności wychowawczych, ale wyniki w nauce nie odzwierciedlają możliwości uczennicy… No pewnie, że nie odzwierciedlają, ja mam bardzo duże możliwości ! Zbigniew Gniazdowski to był bardzo ciekawy człowiek, uzdolniony malarz. Cała nasza szkoła, szóstka imienia Mieszka I, ozdobiona była jego dziełami. W holu 5 Szymanów klasa I wielki Mieszko I na płótnie, różne sceny batalistyczne w gabinecie historii, poczet królów według Matejki… A gabinet geografii - to była najładniejsza klasa ! Dinozaury, mamuty, lasy kopalne, pingwiny na Alasce, wielbłądy na Saharze, typy wybrzeży... Siostra Janina byłaby zachwycona ! Szkopuł tylko, że nasz wychowawca lekceważył sobie nieco pracę dydaktyczną, nieraz szukaliśmy go po szkole, zapominał, że ma z nami lekcję. Drugą jego pasją była gra w szachy, znaleźć go można było bardzo łatwo na kolejnej partyjce z panem Sałatą – opiekunem świetlicy. Co on tam miał w tym schowku za mapami, że często się za nie chował w czasie lekcji ? Myślę, że popijał troszeczkę, był przecież zawieszony na rok w czynnościach wychowawcy. Z geografii stawiał mi nieodmiennie piątkę. Pytał tylko ze znajomości mapy – dla mnie pestka ! Sześć wolnych dni spędziłam na moim ulubionym zajęciu - rozwiązywaniu zadań matematycznych. 20 czerwca - jadę na egzamin do Szymanowa ! Nigdy tam nie byłam, nie potrafiłam nawet wyobrazić sobie, jak ten zakonny internat wygląda ! W jakże łatwiejszej sytuacji były inne dziewczęta, których starsze siostry, czy kuzynki już ukończyły słynny Szymanów. Wyobrażałam sobie, o święta naiwności, dwuosobowe pokoiki z biureczkami i uczennice w czarnych rypsowych fartuszkach z falbankami ! Świadectwo z VIII klasy wysłałam oczywiście pocztą. Zanim wysłałam - zgubiłam ! Ktoś odniósł, koperta leżała na ulicy, na szczęście był adres zwrotny. Wrzuciłeś Grzesiu list do skrzynki – wrzuciłem Ciociu… Zgubiłam, bo byłam zła, że Mama kazała założyć mi londyńską sukienkę maxi w czarno-białe kurze łapki. Maxi jeszcze się w Polsce nie nosiło. W Szymanowie też nie, ale jeszcze tego nie wiedziałam ! Te podróże pociągiem Warszawa-Świnoujście i Świnoujście – Warszawa ! Dworzec Warszawa Główna, z którego przez następne pięć lat wyruszałam w każde święta do domu ! Paskudny brudny barak, drewniane schody, nawet sali dla niepalących nie było ! Nie chciałam obciążać Cioci Krysi kupowaniem miejscówki, szczególnie przed wakacjami. Musiałam korzystać z nocnego pociągu bez miejscówek, w którym było bardzo wesoło… Raz zaopiekowali się mną starsi państwo, zachwycili się, że chodzę do szkoły zakonnej, wypytywali o wszystko i snuli różne fantastyczne przypuszczenia na temat naszego życia szkolnego i internackiego. Innym razem usnęłam, budzę się… Cały wagon pełen panów wopistów z psami-wilczurami w kagańcach! 3.I.1971 „Najpierw 7 km ze Świnoujścia do Przytoru, potem 3 km na piechotę do pociągu, bo gdzieś wykoleił się pociąg. Potem do Szczecina wagonem służbowym w towarzystwie kilku kolejarzy. Wysiadłam w Dąbiu i czekałam do 0.17 na pociąg do Warszawy. Nie wzięłam już sypialnego no bo po co ? Dojechałam w okropnym ścisku między babami. Pociąg zatrzymał się w Szymanowie, ale nie zorientowałam się, że to Szymanów i dojechałam, aż na Główny, potem na Ochotę i do Szymanowa i na piechotę z walizką w ten cholerny mróz 6 km”. 6 Szymanów klasa I W Warszawie zatrzymałyśmy się u Cioci Krysi na Pillatich. Było wczesne przedpołudnie, niestety po przyjeździe z dworca nie zastałyśmy nikogo w domu. Wtedy dowiedziałam się, że o kilka bloków dalej, na Sobieskiego, mieszkają inni moi wujostwo - Porayscy. Po drodze Mama przypomniała mi pokrótce, że wuj Jurek jest ciotecznym bratem mojego Taty, a Ciocia Jola jej koleżanką ze szkoły nazaretanek z czasów wojny. Mnie się wtedy to wszystko plątało, nawet prawdopodobnie broniąc się przed natłokiem wrażeń, nie słuchałam uważnie. Moje warszawskie ciotki, widywane tylko na pogrzebach mylą mi się niestety. Otworzyła nam Ciocia Jola, przyjęła herbatą, mogłam się po podróży wykąpać. Bardzo słabo pamiętałam ją i wujka, wakacje w Dębkach w 1963 roku były tak strasznie dawno ! Wróciła Jerzyna, wysłano nas po lody i truskawki. Nie znałam także Jerzyny, a przecież to moja cioteczno-cioteczna siostra ! Miałam okazję wyjaśnić jej, że przyjechałam na egzaminy do słynnego Szymanowa. Jerzyna skończyła właśnie pierwszą klasę liceum Narcyzy Żmichowskiej. Chodziła do klasy z rozszerzonym programem francuskiego, co mi bardzo zaimponowało. Już w grudniu stałyśmy się, podobnie jak przed laty nasze matki, koleżankami z jednej klasy zakonnego liceum. Następnego dnia zdążyłyśmy jeszcze odwiedzić Romiszowskich w ich pięknym mieszkaniu nad Wedlem. Ciotka Hanka – kolejna koleżanka Mamy z Nazaretu na Czerniakowskiej. Mój egzamin do Szymanowa wzbudził wielkie zainteresowanie. Dorośli, jak to bywa przy spotkaniach przyjaciół z lat młodości, byli bardzo ożywieni, wspominane były różne siostry z Czerniakowskiej i historie z czasów okupacji. Mnie to wszystko wtedy niewiele mówiło, trochę się nudziłam. Dorosłym nie brakowało tematów do rozmów, wizyta przeciągnęła się do późna. W niedzielę Mama zapragnęła odwiedzić Ciotkę Stasiakową w Otwocku. Obiecywała mi, że będę mogła porozmawiać z Danką o Szymanowie, ale Danki nie było, uczyła się do egzaminu z koleżanką. Do Soplicowa, gdzie Stasiakowie mieli gospodarstwo ogrodnicze, pojechałyśmy koleją z dworca Śródmieście. Ten dworzec zrobił na mnie wielkie wrażenie – prawie metro ! Spędziłyśmy u Stasiaków chyba zbyt wiele czasu, bo po obiedzie w wielkiej panice wracałyśmy po bagaż na Pillatich. I tym samym środkiem lokomocji, tylko w przeciwnym kierunku udałyśmy się do Szymanowa. Pierwsze wrażenie – figura Niepokalanej na dworcu ! Wydawało mi się to, dziecięciu realnego socjalizmu NIE-WIA-RY-GOD-NE. Przepraszam, jak dojechać do klasztoru ? Ale do sióstr, czy do braci ? Coraz lepiej, jacyś bracia ! Mama zdecydowała się wziąć taksówkę, słynnego muru nie zauważyłam... Gdy wysiadłyśmy pod bramą od strony Szymanówka, było już ciemno, pewnie po dziesiątej. Otworzył nam niezniszczalny i wszechobecny Zając ! Nieco zgorszony późnym przybyciem zaprowadził do budek na nocleg. Pościel, ufam, mają panie ze sobą ? Holl z figurą, boazerie, długie korytarze, fajne posadzki… Spodobało mi się ! Spałam w budce Krysi Kruk, Mama w sąsiedniej. Ufam, że pod głowę podłożyłyśmy ręczniki. 7 Szymanów klasa I 23 czerwca, msza święta, śniadanie - jadłyśmy w białym refektarzu - potem egzaminy. Figury Pani Jazłowieckiej nie zdołałam dojrzeć, bo przybyły prawdziwe tłumy. Rano dojechała masa kandydatek, które nie zamawiały noclegu. Ubrana byłam bardzo ładnie. W granatową, stylonową, angielską bluzkę z białym żabotem i granatową spódnicę z Londynu. Po egzaminie Mama kazała mi założyć moją ulubioną błękitną sukienkę, to była naprawdę bardzo piękna sukienka ! Jedna z niewielu kreacji, którą zapamiętałam - modna chłopka. Górę stanowił serdak z dżinsowego płótna zapinany na dekoracyjne haftki, dół był marszczony z błękitnego, drukowanego w białe kwiatuszki płócienka naśladującego ludowy batik. Do tego Mama kazała uszyć białą halkę i bluzeczkę wykończoną angielską koroneczką. Wiele mam zwracało uwagę na mój strój, panie komentowały - skąd i jak. Mój egzamin odbywał się w naszej późniejszej klasie I. Chyba w innych klasach także ? To rzecz do ustalenia. A może te tłumy chętnych sobie wymysliłamten ? Pamiętam kandydatkę, która przyjechała chora i zdawała z gorączką… Cały czas słychać było z biblioteki stukot maszyny do pisania, to Krysia Kruk… A mnie się wydawało, że ktoś pisze sprawozdanie z przebiegu egzaminu ! Atmosfera na sali jest spokojna, kandydatki piszą z zapałem wypracowanie, większość wybrała temat pierwszy… Wybrałam temat: Jak Stefan Żeromski i Henryk Sienkiewicz w swych utworach oddali hołd Mickiewiczowi. Miałam to przerobione w Świnoujściu, starałam się odtworzyć napisane już kiedyś wypracowanie. Pisałam o Latarniku i Syzyfowych pracach, 8 Szymanów klasa I jakby ktoś nie wiedział, na czym hołd polegał. Mama spodziewała się, że będę pisać temat wolny – Moje miasto, wolałam wybrać pewniaka. Trzeciego tematu nie pamiętam. Kto pisał, proszę dać znać ! Tego samego dnia pisałyśmy matematykę. Siostra Marta pilnowała nas stojąc swoim zwyczajem na parapecie okna obok katedry ! Dobiło mnie to, nigdy nie przypuszczałam, że zakonnica może się tak zachowywać - odpowiedziałam w ankiecie dla Siostry Gizeli pisanej jesienią… Trzy zadania, nie poszło mi niestety, mimo mojej piątki z matmy, zbyt dobrze. Równanie, w którym zrobiłam błąd, źle rozwinęłam dwumian – z (a+b)² wyszło mi a² + b² ! I jeszcze się kłóciłam z koleżankami, które obsługiwały egzaminy, że tak powinno być ! Drugie zadanie na procenty zrobiłam dobrze, ale nie potrafiłam rozwiązać zadania z geometrii. Poradziłam sobie w ten sposób, że wykreśliłam koło i trójkąt w niego wpisany w taki sposób, że mogłam zmierzyć wynik linijką i podałam jako rozwiązanie. Zawsze jakiś sposób się znajdzie. Gdy ogłoszono wyniki egzaminów pisemnych, okazało się, że z polskiego postawiono mi cztery, a z matematyki trzy i zostałam dopuszczona do egzaminów ustnych. Egzaminy ustne odbyły się następnego dnia w nieco spokojniejszej atmosferze, bo opuściła już szkołę masa osób. Z polskiego pytała mnie Siostra Matea, kazała mi przeczytać wiersz Słowackiego Pogrzeb kapitana Meyznera. Nie wiedziałam, że to wiersz Słowackiego, ale miałam czas obejrzeć książkę, to był podręcznik do klasy II LO. Krzyż na grobie gada - co przez to wyrażenie rozumiem ? Opowiedzieć o swoich 9 Szymanów klasa I gustach literackich… Nie wiem, jak wypadłam, chyba niezbyt dobrze… Czytałam oczywiście bardzo dużo, kilogramami, ale głównie książki typu 256 przygoda detektywa Gąbki i fury czasopism. Z matematyki pytała mnie Siostra Marta. Wypadłam dużo lepiej ! Najpierw Siostra dała mi zbiór dziesięciu zadań, żebym się przygotowała. Umiałam rozwiązać tylko kilka z nich i zdenerwowałam się, że nie zdam. Siostra kazała mi kolejno przedstawiać zadania i zadawała naprowadzające pytania. Po każdym punkcie notowała sobie na kartce plus, tylko raz minus ! Nabrałam wiary w siebie, odpowiadałam coraz pewniej. Wymęczona wyszłam na hol i przekazałam Mamie, że z matmy chyba wypadłam dość dobrze – mam dziewięć plusów. Tego samego dnia po obiedzie przedstawiono listę przyjętych trzydziestu kilku uczennic. Byłam na tej liście ! Ogłoszenia porządkowe - spis wyprawki oraz modele fartuszka szkolnego i letniej szkolnej sukienki zostaną wysłane później na adresy domowe. I już jedziemy taksówką z równie jak my szczęśliwymi paniami i córeczkami na dworzec. Znowu na Pillatich, trafiłyśmy na imieniny wuja Janka. Moje egzaminy do Szymanowa stały się oczywiście jednym z punktów programu rozmów przy stole. Jedni krytykowali zakonne wychowanie, inni prawili mi komplementy i gratulowali, że udało się zdać trudny konkursowy egzamin. Ileż moja kuzynka Basia wtedy miała lat ? Około dwudziestu. A straszyła mnie, że miała koleżankę u niepokalanek, którą wyrzucono, bo rozmawiała głośno w toalecie. Nie uwierzyłam, nawet zdziwiłam się, że Baśka, taka dorosła niby osoba, może powtarzać z powagą nieprawdopodobieństwa. A potem to już były nareszcie wakacje ! Na imieniny od Taty dostałam zbiór baśni wielkopolskich Orle Gniazdo a od Mamy super książkę o sztukach karcianych, magicznych i cyrkowych z instrukcją, jak przepiłować kobietę piłą ! To są pozycje, proszę Siostry Matei, które naprawdę warto przeczytać ! 10 Szymanów klasa I 27.07.1969 Dziękuję Ci Tatusiu za ksiąŜkę. Bardzo się ucieszyłam. Kocham ksiąŜki, uwielbiam baśnie i legendy, bardzo lubię ilustracje Szancera. To jeden z moich ulubionych grafików, inni to Uniechowski i Grabiański. Pierwszą legendę przeczytałam tą o prapraprapradziadku. Jak to przyjemnie pomyśleć, Ŝe miało się róŜnych sławnych przodków, opisywanych w ksiąŜkach. Byłam niedawno w Warszawie na egzaminach do Szymanowa. Zdałam i zostałam przyjęta. Chciałeś wiedzieć, Tato, dlaczego właśnie tam pojadę. Powodów jest moc. Zastanawiałyśmy się z Mamą i doszłam do wniosku, że to najlepsze wyjście. Mama ostatnio źle się czuje, nawala jej serce i powinna iść do szpitala, a nie chce mnie samej zostawiać. Twierdzi, że jestem nieodpowiedzialna i lekkomyślna. Pracuje od 7.00 do 17.00, a w niedzielę jeszcze dwie godziny, więc cały dzień robię, co chcę. W trzecim okresie opuściłam się w nauce i były potem różne tragedie. Na koniec roku wyszłam ładnie. Jestem źle wychowana, a Mama nie ma czasu mnie wychować. Tam mnie przypilnują z nauką i zachowaniem, a Mama będzie w pracy spokojna i internat dobrze mi zrobi. Wyjaśniam, że całą ósma klasę chorowałam, opuściłam masę godzin, na świadectwie VIII klasy tego nie napisali. Zimą miałam zapalenie płuc, wiosną chorowałam na zapalenie nerek ! Postanowiłam, inicjatywa własna, posprzątać na Wielkanoc piwnicę ! Piwnica była przez kilka miesięcy zalana, stała woda do pół łydki. Pozostała mokra makulatura, moje stare zabawki, kilogramy mułu… Wszystko to wyniosłam na śmietnik, rowery i cenniejsze rzeczy ustawiłam na ramie od słynnej leżanki . I kto tu traktuje dom jak hotel ??? Na marginesie, moja Mama, pielęgniarka, znała tylko dwie przyczyny chorób - 1. bo nie pijesz mleka 2. bo nie nosisz ciepłych majtek ! Nic się nie stało, nic się nie stało, ludzie na Księżycu wylądowali… Apollo 11 - Neil Armstrong, Edwin Aldrin, Michael Collins… To mały krok człowieka, ale wielki ludzkości… Cóż znaczy lądowanie na Księżycu – ja do Szymanowa jadę ! Telewizora nie miałyśmy, całe wakacje zajmowało mnie szykowanie wyprawki. Z bardzo wielkim opóźnieniem nadesłano spis wymaganych ubrań i numerek internacki. Pani Zosia szyła mi fartuch granatowy z elanobawełny lub elany z kołnierzem wg. załączonego wzoru oraz dwie sukienki szare z zerówki. Spódnicę w kontrafałdy i białą bluzkę z Londynu już miałam… Z zapałem haftowałam na wszystkich sztukach odzieży mój numerek internacki - 22. Szóstka to numer Paszyca ! Alka - 70, Gośka Witkowska 122, Iza Piwnicka 46, Aśka 36, Guzik 12, Boguska 11… Dopisek – ręką Siostry Michaliny, jej ciotki ! Do spisu dołączona była pergaminowa kartka ze schematem fartucha, bluzki, spódnicy i szarej sukienki. Nie zachowała się niestety. Jeśli ktoś ma, proszę o kontakt ! Co tam numerek, ja dostałam z Londynu imienniki ! Zwój tasiemki z wyhaftowanym maszynowo imieniem i nazwiskiem! Miałam te imienniki przyszyte do wszystkiego, co się dało. Byłam przez to sławna, każdy odnosił mi pogubione rzeczy bez konsultowania u Gizeli w celi numerka. Powiedz, czy lubisz marynarzy, powiedz, czy w granatowym ci do twarzy… Spodziewałam się mundurka w stylu marynistycznym. Okazało się, że będziemy 11 Szymanów klasa I nosić obrzydliwe granatowe fartuchy, a w święto - białe bluzki i granatowe spódnice w cztery kontrafałdy. Na jesień i wiosnę przewidziano szare sukienki ! Wyprawka była podobno zaprojektowana w Modzie Polskiej, nie wierzę ! Sukienki uszyte z elany wyglądały dość elegancko, ale te z płótna harcerskiego gniotły się i opinały na górnej części kończyn dolnych. Wyglądałyśmy w nich jak z sierocińca ! Chodziłam w bardzo ładnej granatowej satynowej sukience z krótkim rękawem, przysłała mi ją Ciotka Baśka z Londynu. Sukienka była luźna, z kontrafałdą z przodu i z tyłu, taki fason uważam za odpowiedniejszy. Nawet jak dziewczyna jest grubsza, wygląda zręczniej. Fartuch nosiłam rok, przytyłam w pierwszej klasie, w drugiej nie mieściłam się. Zamiast fartucha wkładałam na siebie cokolwiek, do mojej zielonej bluzy w czarne wzory przyszyłam kołnierz od fartucha, przed lekcją wywijałam, po lekcjach podwijałam i dobrze było. Pod opieką Cioci Krysi, która spędzała u nas wakacje, wyjechałam w ostatnich dniach sierpnia do Warszawy. Mama oczywiście kazała mi włożyć na drogę tę okropną lilaróż garsonkę po Małgośce ! Nigdy jej więcej w życiu nie założyłam ! A do walizki włożyła drugą, ciemnozieloną, też po Małgosi, brr… Nie wiem po co, to były ostatnie ciuchy po Małgosi, jakie na siebie pozwoliłam sobie wcisnąć ! Na Boże Narodzenie okazało się, że Małgosię przerosłam i skończyłam z płaszczami i garsonkami zupełnie nie w moim guście. Grześka Bronisz w garsonce ! 12 Szymanów klasa I 13 Szymanów klasa I K to mnie odwiózł do tego Szymanowa, jakiś kolejny warszawski wujek, czy znajomy Ciotki Krysi ? Zabrał się z nami Marek. Była słoneczna niedziela. Siedzieliśmy na tylnym siedzeniu Fiata 125, speszeni i zawstydzeni. Nie wiedziałam, jak mam teraz Marka traktować. Czy był moim chłopakiem ? Był czy nie, byłam bardziej przejęta nową szkołą niż wczorajszymi pocałunkami, on – nie wiem... Szepnęłam przy pożegnaniu – Przyjedziesz ? Przyjadę ! Przyjechał siódmego września ! W towarzystwie Grażyny Idzikowskiej, w pierwszą szymanowską niedzielę po obiedzie wyszłam na daleki spacer szosą w kierunku Niepokalanowa. Nie zdążyłyśmy nawet dojść do mostu - to naprawdę on ! Szedł piechotą od samej stacji ! Jak mi było go żal ! Tyle się starał, a ja nawet nie wiedziałam, czy go kocham ! Wystraszona, zaambarasowana, że robię mu kłopot, nie wiedziałam jak go witać i co mówić ! Sióstr i koleżanek wstydziłam, opinii rodziny się bałam… Ach ta miłość ! 14 Szymanów klasa I Zawsze przychodzi za wcześnie. Nie wiedziałam zupełnie, jak z tego wybrnąć, a jednocześnie wybrnąć nie miałam ochoty. I zerwać nieprzyjemnie i amory kontynuować strach ! Grażynie Idzikowskiej udało mi się zaimponować całkowicie ! Powiedziałam jej, że to chłopak poznany na wakacjach w Świnoujściu. Mój chłopak ! Grażyna Idzikowska… Dziewczynka myśląca w czasie mszy o tańcu, która się w infirmerii jodyną otruła… wszyscy ją bardzo dobrze pamiętają, z wiadomych powodów. A wakacyjna miłość umarła śmiercią naturalną, przyszło kilka listów, które szybko – wielka szkoda - wyrzuciłam, przestraszona, że narozrabiałam. Pierwsze dni w Szymanowie minęły mi bez szczególnych wrażeń i wydarzeń. Samo poznanie zawiłości internackiego życia okazało się wystarczająco atrakcyjne. Z listów do Mamy wynika, że zajmowały mnie głównie problemy instalacyjne: szafka w korytarzu i łazience oraz łóżko. Walizkę trzeba było oznaczyć kredą i wynieść na strych. Polecenie Sióstr, by zakupić i przywieźć materac do spania, było zupełnie nie na czasie. Nawet w Warszawie, w stolicy, nie dało się kupić materaca, chodziłyśmy z Ciocią dwa dni po sklepach. Okazało się, że na miejscu jest materacy pod dostatkiem. Siostra Teodozja dała mi bardzo wygodny. Tylko Aldona Zadziłko przywiozła własny materac. Na pewno wszystkie go pamiętacie - wielki jugosłowiański materac. I miała za swoje - nie mieścił się w łóżku ! Ciocia Krysia kupiła mi podręczniki, zostawiła kieszonkowe, zapłaciła za wrzesień za internat i odwiedziła, co bardzo miłe z jej strony, dwa tygodnie potem. Dała mi na odjezdnym pudełko wedlowskich czekoladek, schowałam je pod poduszką. A tu Siostra Gizela wkracza krzyżyki dawać ! Zorientowała się, że coś zajadam i zaczęła szukać pod poduszką ! Nie znalazła ! Swoją drogą, zupełnie nie rozumiem, co jej przeszkadzało, że sobie czekoladki jem w łóżku ! Ostatecznie wrzesień – nie Wielki Post ! Może chodziło jej o to, że na piętrze nie wolno było jeść, z uwagi na myszy ? Jagodzie Szymczyk myszy pogryzły zakopiańską torebkę, sama sobie była winna, bo trzymała w torebce czekoladę. Pogryziona torebka była prezentowana na apelu internackim jako dowód głupoty i niesubordynacji. Starałam się, jak mogłam, być bardzo subordynowana ! Spałam dobrze, wstawałam bez ociągania na pierwszą pobudkę. Niestety, bardzo marzły mi wieczorami nogi. Przewracałam się bezsennie i próbowałam te zmarznięte nogi rozcierać, zakładałam ciepłe skarpety. Nic nie pomagało, póki nie znalazłam sposobu - ogrzanie sobie stóp ciepłą wodą, z jedynego dostępnego na piętrze ciepłego kranu. Robiłam to po zakończeniu wieczornego studium i udawało się, o ile jeszcze ta ciepła woda była ! Cała nasza pierwsza klasa spała w jednej olbrzymiej sypialni na białych metalowych łóżkach – jak w szpitalu ! Dobrze, że kapy na łóżka były kolorowe – to podobno pomysł Siostry Gizeli. Zupełnie mi to nie przeszkadzało - dziewczyny 15 Szymanów klasa I gadają, a ja śpię - donosiłam Mamie w pierwszym liście. No nie zawsze… Przypominam sobie różne śpiewki operowe, czasem recytowałyśmy wierszyki na role – W pokoiku u Tereski śpią w koszyku cztery pieski. Trzy są grzeczne tylko Asik wciąż się dąsa i grymasi… Z domu zabrałam tylko jednego pieska – maskotkę sporej wielkości przedstawiającą Szarika z Czterech Pancernych ! Oddałam go wiosną biednym dzieciom. Klasy drugie spały w sypialni dużej, ale podzielonej ścianką na dwie mniejsze, a trzecie klasy miały budki. Przez dwa lata ! Wielka sypialnia była podzielona na małe pokoiki za pomocą przepierzeń, bardzo ładnych, rzeźbionych i biało pomalowanych. Budka mieściła łóżko, małą umywalnię z dziurą na miskę, stołeczek odginany i szafkę, taką samą jak w łazienkach internackich. Budka nie miała drzwi, tylko kolorowa firanka na drucie, którą się na czas mycia i spania zaciągało. Później zrobiono w każdej budce osobne oświetlenie, lampę z wyłącznikiem, szczyt nowoczesności ! Bardzo słusznie, paliłyśmy świece, mógł być pożar ! Wodę do mycia nosiło się z łazienki z ciepłą wodą najlepiej w plastikowym wiaderku. Nigdy nie dorobiłam się wiaderka, nosiłam cztery lata w misce ! Pod ścianami w budkach stały dodatkowe łóżka, przybudówki. Spałam w przybudówce i ja, ale dopiero w klasie trzeciej od półrocza. I tu jest miejsce, żeby opisać moją największą tajemnicę, mój utajniony schowek. Żeby zrozumieć, o co chodzi, trzeba sobie wyobrazić, że spałam na lewo od wejścia głównego - na trzecim łóżku. Łóżko przysunięte było do 16 Szymanów klasa I drzwi, które nie tylko były zamknięte na klucz, ale od strony korytarza zastawione rzędem szafek internackich. Mury pałacu Lubomirskich są grube, wykombinowałam sobie, że pomiędzy drzwiami a szafkami musi znajdować się wolna przestrzeń. Tylko jak się tam dostać ? Trzeba podebrać Siostrze Teodozji klucze i dopasować. Zajęło mi to jedną rekreację poobiednią. Drzwi dało się uchylić, za nimi odkryłam tony kurzu z czasów I wojny światowej. Posprzątałam, wymościłam materacem i miałam swój utajniony schowek na czytanie książek w nocy. Nikt, absolutnie nikt, o tym nie wiedział ! Korzystałam ze schowka, żeby się chować w czasie rekreacji poobiedniej oraz czasami wieczorem – potrzebna była latarka. W partyzanta bawiłam się do wakacji. Po wakacjach miałam budkę, a na łóżku obok moich drzwi spał już kto inny. Nasza koleżanka, Alusia K. spała przez dłuższy czas po prostu na korytarzu, a było to w klasie III. I jako jedyna z klasy nie miała budki ! Dlaczego ? Napiszę oględnie - po prostu wojowała Siostrą Gizelą, amen. Nawet założyła sobie specjalny zeszycik z tabelą 1. CO ZROBIŁAM ? 2. JAK MNIE UKARAŁA ? 3. MIAŁA RACJĘ CZY NIE MIAŁA RACJI ? Przykładowy wpis - 1. Zgubiłam rękawiczki i Gizela je znalazła 2. powiedziała, że odda mi je dopiero, jak sobie przypomnę, gdzie je zostawiłam. 3. Jak mogę przypomnieć sobie, gdzie zostawiłam rękawiczki, skoro je zgubiłam. Nie miała racji. Byłam zawsze po jej stronie. Szafkę na korytarzu i w łazience wyznaczono mi z Zofią Domańską. Na szczęście wyjechała po kilku dniach, nie pozostawiając po sobie ni żalu ni wspomnień. Wyjazd jej przysporzył mi radości, miałam odtąd sama dla siebie kabinę do mycia w łazience i szafkę na korytarzu. Mycie odbywało się w miskach za firaneczkami w barwne wzorki, też podobno pomysł Siostry Gizeli. Technikę mycia się na misce miałam opanowaną już w Suszu. Prysznicowanie - jak mawiała Siostra Gizela - odbywało się raz w tygodniu w pokoiku obok budek - późniejszy pokój studencki… Stworzono go, jak byłyśmy już w trzeciej klasie, sufit obniżono panelem 17 Szymanów klasa I z pojemników na jajka, wymalowano poprzeczne pasy, pomieszczenie było bardzo wysokie i wąskie. Jedyne wyłożone wykładziną, był specjalny odkurzacz. Nowy prysznic był w piwnicy, trzeba było schodzić gospodarczymi schodami w westiarni, trochę wiało. Dostępny był niestety mniej więcej raz w tygodniu. Na dzisiejsze czasy okropne byłoby to wszystko, wtedy do zaakceptowania właściwie bez zastrzeżeń. Reasumując - dwie umywalnie obok dużej sypialni klasy I, pierwsza przy schodach internackich tylko z zimną wodą, ale z szafami ściennymi pełnymi starych podręczników i książek, druga - przy hipie księżycowym, miała gorącą wodę. Dalej umywalnia przy fizyce, w której myłyśmy się w klasie drugiej i trzeciej. Korzystałyśmy z Alą z umywalni przy oknie, naszego miałyśmy własny kaloryfer. Założę się, że chłopcy ze wsi nas podglądali, nie było firanki na oknie… W trzeciej klasie Alka miała umywalnię razem z Joaśką, własną siostrą – umywalnia koło schodów do biologii. Tam było okno z wyjściem na taras internacki… Ciepłą wodę dla dziewczynek z umywalni przy fizyce nosiła Siostra Teodozja wiadrami w czasie drugiego studium ! Wlewała ją do kotła na korytarzu i nabierało się garnczkiem. W każdej umywalni było powieszone na oknie lustro, miska na wyczesane włosy, kubeł do mycia zębów i szmata na kiju do wycierania wody. Piękne stare lustro stało na oknie obok hipa księżycowego. Takie z szufladą na spinki, na postumentach, uchylne lustro… Pierwsze koleżanki, które wspominam w listach do Mamy, prócz nie tyle poznanej, co z daleka z zaciekawieniem obserwowanej Ewy Jasiukiewiczówny, tej co uciekła w październiku, ale przyjęto ją ponownie, na krótko zresztą - to Baśka Guzik i Krystyna Kruk ! Nazywają nas guzik i pętelka… Baśka bardzo mi zaimponowała, przywitała się z Siostrą Annuncjatą przez pocałowanie w rękę ! Okazało się, jak sama się przyznała, że przetrenowała to w domu z mamą. Alusia Kosieniak, wtedy jeszcze nie moja przyjaciółka, osoba uświadomiona politycznie, edukowała nas, jak potrafiła ! Produkowała, zamiast się uczyć, karteczki z cyranką na moczarach i kępą… Nie miałam pojęcia, o co chodzi ! A chodziło o rozpowszechnianie informacji szkodliwych dla interesów państwa ! O przywódców narodu - Józefa Cyrankiewicza, Mieczysława Moczara i Józefa Kępę… My z Golędzinowa chłopaki1… Chodziło oczywiście o słynną szkołę ZOMO, o istnieniu której nie miałam jeszcze pojęcia. Nasza Ala śpiewała w Gawędzie i była zawsze na czasie. Inna wspominana w listach koleżanka - Krysia Kruk, właścicielka fajnych podręczników, jedna historia – osiem tomów i specjalnego zegarka. Jest strasznie fajna i 1Janusz Szpotański, pseud. Władysław Gnomacki, Aleksander Oniegow (1929-2001) – był autorem prześmiewczych poematów komicznych, w których z wdziękiem wyszydzał rządzących w PRL prominentnych działaczy PZPR-u. W 1951 roku został wyrzucony z powodów politycznych ze studiów na Uniwersytecie Warszawskim. W 1964 napisał sztukę Cisi i gęgacze, czyli bal u prezydenta, opera w trzech aktach z uwerturą i finałem – utwór będący pamfletem przeciwko rządom Władysława Gomułki, a także satyrą na ówczesne postawy inteligencji. W styczniu 1967 został aresztowany i skazany na trzy lata więzienia. 18 Szymanów klasa I wesoła. To wszystko cytaty z moich listów do Świnoujścia ! Inna, uczącą się już w klasie drugiej Mariola Pawlikowska zaistniała mym życiu świeżo upieczonej szymanowianki jako - strasznie inteligentna, mówię Ci, jakie fajne teksty zna, takim stylem staroświeckim. Krysia Kruk od początku mnie bardzo zainteresowała, miała specjalną maszynę brajlowską i czarnodrukową. Spodobała mi się jej tabliczka do pisania i dłutko, nauczyłam z miejsca się alfabetu brajla, w ograniczonym zakresie, bez znaków matematycznych, ale zawsze… Umiejętność ta bardzo mi się przydała, bo jeździłyśmy przecież do Lasek z Siostrą Gizelą i prezentami dla chłopców, którymi opiekowała się pani Pawełczyk. To były pióropusze indiańskie, albo śmieszne stworki z kości udek kurczęcych, pomysł Jerzyny i Anki Boguskiej – kości owinięte wełną, z czuprynami… Chłopcy uczyli się pisać listy, pisali do nas, myśmy im odpisywały… Dostawałam życzenia na Boże Narodzenie i Wielkanoc od Danielka z VIII grupy. Do życzeń zdjęcia, siostra Służebnica Krzyża pokazuje dziecku stajenkę… Mam je do dzisiaj. Moje listy do domu z tego okresu też zachowały się wszystkie ! Cechuje je wyraźne poczucie winy. Chodziło o pozostawioną samą Mamę, pierwsza dziecinna i prymitywna odpowiedzialność za to, co się w domu dzieje. Martwiły mnie koszty pobytu w szkole, zapewniałam Mamę gorąco, że staram się jak najwięcej korzystać. Obawiałam się, że Mama tęskni i martwi się o mnie, nieporadnie, sama przed sobą wstydząc się okazywanych w listach uczuć, plącząc w zeznaniach, dawałam wyraz mojej, zupełnie, ale to zupełnie nie odczuwanej, tęsknocie za domem. Mama jesienią przystąpiła do generalnego zębowego remanentu, miała silną paradentozę, głód wojenny i obóz też coś miały do powiedzenia. Miała dopiero 44 lata, a mnie się wtedy wydawała posuniętą w latach osobą … Zapewne swe cierpienia opisywała w listach, skoro odpowiadałam, że bardzo jej współczuję. Ale czy w wieku piętnastu lat potrafimy komukolwiek i z jakiegokolwiek powodu naprawdę współczuć ? Chorobami i kłopotami Mamy przejmowałam się tyle co ona moimi doniesieniami na temat kolejnej kłótni z Alą Kosieniak czy Elką Kozak, a może nawet Aśką Krzemieniewską. – Joanno, bądź moim objawieniem i powiedz mi… Pierwsze zdanie, które do niej skierowałam, a było to dokładnie 31 sierpnia 1969 roku około godziny… nieważne ! Chodziło o to, że Siostra Janina sprawdza, czy wszystko mamy właściwie poznaczone. Moje rzeczy – co do jednej sztuki ! Aśka nie miała zaznaczonej pościeli. Wymyśliłam, żeby wyhaftowała numerek czarną nitką, nic nie szkodzi, że farbuje, pościeli używa się w nocy. Bo asica, to jest taki zwirz , co łudusi i ostawi, łudusi i ostawi, żeby chocia zeżarło, ale ni… baj dawny pracownik księcia Lubomirskiego ? Nasza przyjaźń już wtedy się zaczęła ? Szczyt jej przypadł na klasę drugą i początek trzeciej. W pierwszej klasie Aśka przyjaźniła się z Agnieszką Riedel i Anulą Morawską ! Anula chodziła do Szymanowa tylko rok, a wszystkie trzy były z Zalesia Dolnego i chodziły razem do 19 Szymanów klasa I podstawówki. To mnie trochę deprymowało, okazało się, że tu są całe klany rodzinne dawnych wychowanek ! Przecież moja Mama nie jest gorsza, chodziła do nazaretanek ! Powoli zaczęłam odkrywać swoje warszawskie korzenie i rodzinne tradycje nie tylko z czasów okupacji. Pierwszego dnia nauki – „Na mszy w kaplicy stało się ze mną coś dziwnego. Zaczęło mnie lekko mdlić i spociłam się na twarzy, ale na zimno. I potem zrobiło mi się ciemno w oczach. Bo ja stałam. Siostra mnie wyprowadziła. A ja wcale nic nie widziałam. A teraz jak za długo stoję, to samo jak sobie o tym przypomnę, to mi się trzęsą ręce. Ale to chyba z głodu. Bo to było przed śniadaniem, a na kolację zjadłam mało”. Tak właśnie wyraźnie zaniepokojona o swe zdrowie, banalne zemdlenie, drobiazgowo Mamie zreferowałam. Tak rozpoczął się rok szkolny 1969/70. Tego roku nie było, w związku z wprowadzeniem ośmioklasowej szkoły podstawowej, klasy czwartej. Nie miało być wiosną matury. Klas było trzy, a w internacie było nas około 70, czyli stosunkowo mało. Siostry oczywiście coś kombinowały, miały pozwolenie tylko na jedną klasę pierwszą. Przyjmowały około trzydziestki oraz uczennice poza listą. Te ostatnie chodziły normalnie na lekcje, ale figurowały chyba tylko w utajnionym zeszyciku Siostry Janiny. Klasy dzieliły na grupy przedmiotowe (francuska, angielska, muzyczna, plastyczna). W rezultacie lekcje odbywały się prawie zawsze w połowie składu. Od października podrożało ! „Kochana Mamo! Dzisiaj byłam u Siostry i rachunek wygląda tak: internat i komitet 1020 – język angielski 120 – razem 1140 zł. Ponieważ we wrześniu języki zaczęły się później, to za wrzesień tylko 60 zł. Ale za wrzesień to już z Ciocią Krysią się rozliczysz. Chciałam się zapisać na łacinę i muzykę, ale doszłam do wniosku, że to troszeczkę będzie za drogo. Przesyłaj, rzecz jasna, przekazem + 100 zł dla mnie. Jak nie chcesz, żebym z kimś utrzymywała kontakt listowy, to napisz Siostrze imię i nazwisko tej osoby. Angielski mam 2x w tygodniu po 1 godz. W naszej grupie są 4 osoby.” 20 Szymanów klasa I Mama odpisała – Kochanie, możesz korespondować z kim chcesz, nawet z Hansem Klossem… Z Klossem, czy nie z Klossem – świat się zmienia. Polecenie, żeby listy do wysłania wkładać do skrzynki umieszczonej na drzwiach celi Siostry Mistrzyni, było już zupełnie nie na czasie ! Podobnie jak kasa klasowa, książeczka do wpisywania wydatków i zakaz przechowywania osobistych pieniędzy w skarpecie. Zamiast zeszycika, gdzie wpisywało się cokolwiek, miałam książeczkę PKO, wypłacałam, ile chciałam, kiedy chciałam bez opowiadania się Siostrze Janinie, która kasę klasową prowadziła. W innych klasach były kasjerki klasowe – u nas nigdy ! Wielką ochotę miałam zapisać się na lekcje pianina, bardzo imponowały mi koleżanki, które kunszt gry na pianinie posiadły. Wspominana jest w listach Masia Topczewska i Alina Rydelek ! W rezultacie lekcji muzyki zaczęła udzielać mi – dla oszczędności - Aśka Krzemieniewska, z którą postanowiłyśmy: ona na lekcje będzie chodzić, a potem uczyć mnie tego, czego ją nauczono. Lekcje odbywały się w szklanym studio. Doszłyśmy, stwierdzam to z dumą aż do ćwiczenia zwanego koniki polne. Dalej było za trudne albo Aśka się nie znała. W pokoiku ONZ stało także pianino. Kiedyś, a byłam sama, przeleciałam po klawiaturze ręką, nawet wyszło ładnie, zupełnie jak etiuda rewolucyjna… Wpada Aga Riedel i krzyczy – Kto, kto, grał 21 Szymanów klasa I rewolucyjną ? ! – Ja. - Przecież ty nie umiesz grać na fortepianie ! Umiem bardzo ładnie grać, tylko to ukrywam… Kółko fotograficzne prowadzone przez Siostrę Martę ! Robiło się na powiększalniku Krokus czarno-białe pocztówki z kwiatami, zwierzętami, nawet z moim psem - Bosmanem. Fotografie na sprzedaż, by zdobyć pieniądze na potrzebne odczynniki. W kolejnych listach donoszę Mamie, że z pierwszej klasówki z fizyki dostałam jedyna na całą klasę piątkę, właściwie dwie piątki, każda za osobne zadanie ! A co Ci się nie podoba – pyta Mama. Odpowiadam - długość sukienek, niemożność noszenia rozpuszczonych włosów, dużo nauki, sprzątanie, że nie wolno jeść w czasie studium, że śpimy wszystkie w jednej sypialni. Co ja się tej długości sukienek tak czepiłam, akurat tam długość sukienek była mi w głowie ! Gizela walczyła o długość sukienek noszonych w internacie, która nie może przekraczać 5 cm przed kolano. Miałyśmy wyglądać jak uczennice. Tymczasem było modne mini i maxi, jednocześnie. Gizela urządziła mierzenie długości linijką, kolejny absurd, trzeba było uklęknąć, nie wszystkie, tylko te czarne owce, noszące mini lub maxi… A włosy to miałam takie długie i wspaniałe, że nic tylko rozpuszczać ! Mogłabym już wtedy śpiewać - Jestem ze Świnoujścia, to widać i słychać. Zauważyłam bardzo szybko i to ze zdziwieniem, że fakt iż przyjechałam do internatu z dalekiego Świnoujścia budzi spore zainteresowanie Sióstr i koleżanek. Cóż pozostało? Tylko kreować się z zapałem na rasową świnoujszczankę, specjalistkę od spraw morza, promu, wyjazdów do Szwecji, FAMY i nie wiem już czego jeszcze ! Zażądałam z domu pocztówek ze Świnoujścia, którymi ozdobiłam sobie wieko pulpitu. Fajny, otwierany pulpit ozdabiał każdy, jak chciał. Chciałam coś oryginalnego – dumał, dumał i przydumał Reklama IXI i do tego samodzielnie wykonany plakat - 80% oficerów wojska polskiego, to członkowie partii !!!! Inne koleżanki też starały się swój pulpit ładnie ozdobić, ale o tym będzie potem. Powoli, powoli, Grześka stawała się w Szymanowie - osobą rodem ze Świnoujścia. Koleżanki pytały mnie, czy morze w zimie zamarza i czy codziennie chodzę na plażę i kapię się w morzu, co za naiwność ! 22 Szymanów klasa I Założyłam w kiosku teczkę na czasopisma, jakiś czytałam to, co czytało się u nas w domu, a czego nie znajdowałam w kąciku czytelniczym koło schodów internackich - Przekrój, Kobietę i życie, Świat Młodych, Przyjaciółkę... W Świnoujściu też miałyśmy taką teczkę. Mama była kierowniczką żłobka, pani z kiosku przychodziła się załatwiać w żłobku i z wdzięczności odkładała nam gazety. Inni musieli brać obowiązkowo Trybunę Ludu, przydawała się do wykładania kosza na śmieci. Pani w Szymanowie nie wymagała kupowania Czerwonego Sztandaru, ale trochę mi to wszystko przydrogo wychodziło. Ograniczyłam się po pewnym czasie do moich ulubionych zeszytów z serii Ewa wzywa 07, których byłam wielką fanką. Ukazywały się co miesiąc, niebieskie zeszyty, na okładce milicyjna Warszawa. Wyobraźcie sobie, że Zając mi to wszystko skonfiskował i nie oddał do dziś, a miałam ich piętnaście ! Bardzo pożyteczna lektura, nic a nic nie żałuję, że to przeczytałam ! Uważam, że każdy obywatel PRL powinien to przeczytać ! To był prawdziwy elementarz-samouczek przybliżający szaremu człowiekowi trudne życie MO. Można się było dowiedzieć, jak się zachowywać na przesłuchaniach, w czasie rewizji w domu i co przysługuje, jak aresztują… Wszystko to mi się przydało w trudnych latach osiemdziesiątych, ale to zamierzam opisać w kolejnym tomie moich wspomnień. Wykopki, kolejna ikona PRL... Tak, brałyśmy raz udział w wykopkach. Panowie od wykopków chętnie z pomocy uczennic korzystali, chwalili nas za poważny stosunek do zagadnienia. Umordowałam się, ale była rekompensata – znalazłam ziemniak w kształcie serca ! 23 Szymanów klasa I Moja kuzynka, szymanowianka, Malina Stasiakówna, która spędziła wakacje w Londynie u Ciotki Baśki, przyjechała do mnie z torbą pełną prezencików. Ciocia Basia przysłała mi: dwie pary podkolanówek białych, popielate pantofle ze złotą spinką – jak na mnie, ale może się sprzeda, bo mi się nie podobają, piórnik-ołówek (używany), spódnica z czegoś takiego jak dżersej, samochodziki, szczoteczkę do zębów, trzy czekolady, gumkę, cienkie rajstopy pary dwie. Zbierałam maczboksy, nazywane wtedy żeleźniakami.. A co słychać na walcowni czwartej ? Przerobiono tu dwa kilo cyny na kilogram gliceryny, usia-siusia Cepeliada, chłop się na furmance szkoli, na dodatek może wygrać końcówkę od banderoli… Za prawdziwe pasowanie na uczennice liceum przyjęłam fakt, że oglądamy obowiązkowo Monitor i Światowid - programy publicystyki polityczno-społeczno-kulturalnej. Niewiele z nich rozumiałam, wydawały mi się bardzo mądre. Zresztą Siostry szybko się z pomysłu oglądania wycofały. Oglądałyśmy Dziennik Telewizyjny, dopiero w klasie czwartej, chyba obowiązkowo. Okropnie nudne były te dzienniki, same gospodarskie wizyty Pierwszego Sekretarza - Oczywiście, towarzyszu Piotrze, oczywiście towarzyszu Edwardzie… Włączyłam się do grupy produkującej pod kierunkiem Siostry Bogdany kartki świąteczno-okolicznościowe z wypalanej słomki, bardzo ładna i oryginalna technika. Kartki sprzedawane były w czasie zjazdów rodziców. Robiłyśmy też notesy i zeszyty ozdobne, oklejone kolorowym zagranicznym papierem, reprodukcjami… Ikony z drewna… Nie pamiętam, czy udało mi się zabłysnąć słomkarskim talentem, zrobiłam kilka pocztówek dla Mamy, Tacie na imieniny, dla Ciotki Basi i dla naszego psa Bosmana ! Poważnie, wysłałam mu z okazji Dnia Wojska Polskiego, nominację na starszego bosmana, na pocztówce ozdobionej słomianą psią główką ! To było moje i mojego psa urodziny ! Urodziłam się 12 października, o dwunastej w południe. Marszałek Rokossowski przyjechał do Wrocławia i były salwy honorowe 24 Szymanów klasa I na moją cześć ! Mama na urodziny wysłała mi zwyczajnym listem opaskę na włosy – nie doszła – ktoś na poczcie w Szymanowie ukradł ! A osobną paczką - nową, piękną, kolorową pościel ! Wycieczki piesze w okolice były bardzo modne, w każdą sobotę, ktoś gdzieś wychodził – do Żelazowej Woli, Arkadii-Nieborowa, do Guzowa lub sanktuarium w Miedniewicach. Październikowa wycieczka z Siostrą Irmą do Guzowa i Miedniewic, całą drogę męczyłam ją historią II Rzeczpospolitej, byłam ciekawa, co sądzi o prezydencie Mościckim. Biedny prezydent Mościcki mylił mi się jeszcze wtedy trochę z Piłsudskim, o jednym i drugim wtedy w szkole podstawowej nie uczyli. W ramach badania zawartości cukru w cukrze odbyła się, pod przewodnictwem pani Jadwigi Kieszkowskiej, wycieczka do cukrowni w Guzowie. Poznałam cały proces produkcji - od płukania buraków do kostek cukru. Można było sobie wziąć, ile się chciało, cukru w kostkach ! W Guzowie bardzo ładny pałac Sobańskich, cukrownia chyba była ich własnością. Agnieszka Riedel zachwycała się pałacem, ja –nie rozumiem jak ci się może podobać taka rudera ? Przyszła kolejna paczka z Londynu - Ciotka Basia przysłała mi przez wracającą z Londynu osobę : czarne kozaki zimowe na laminacie, wysokie pod kolana! Dziewczyny mówiły, że one warte są nawet 1500 zł ! I rajstopy ażurowe, jasnobrązowe jak sweter z wielbłąda. Cóż z tego – kozaki były za małe ! A rajstopy ażurowe jasnobrązowe ukradła mi koleżanka, która krótko potem naszą szkołę opuściła. Listy pisałam wtedy co kilka dni, ciągle czegoś natychmiast potrzebowałam. Mama podchodziła do sprawy spokojnie, zamówionych bezwzględnie potrzebnych rzeczy nie wysyłała, kazała czekać na ferie. Donosiła, co dzieje się w domu i u znajomych. Otóż w mojej Mamie zakochał się sąsiad z sąsiedniego bloku Grunwaldzka 7/7 ! Wysyłał listy – 25 Szymanów klasa I Żona moja znalazła sobie pana z tak zwanym fakultetem… jest pani na pewno osobą postępową… sąsiad z naprzeciwka, troszeczkę na prawo… Mama sobie sama była winna ! Po co mu jak Scarlett machała ręką przez okno ! Lekcje tańca z panem z Sochaczewa, załatwiła je krowa od w-f! Okazało się, że ja więcej do różańca niż do tańca, niestety… A listopadzie wykład o lotnictwie z pokazem przeźroczy o szybownictwie ! O wykopaliskach w Egipcie, ciocia Maśki Topczewskiej, pani Teresa Maryańska, która była uczestniczką serii czterech wypraw Polsko-Mongolskiej Ekspedycji Paleontologicznej na pustyni Gobi. Owszem, ciekawe. Z tych czasów mam wielki sentyment do św. Anny z Faras. W listopadzie została wywalona za palenie papierosów Majka Bogusławska ! Zdążyła zrobić sobie wspólne zdjęcie grupy przyjaciół ONZ – osobno przyjaciółki FAO, osobno przyjaciółki UNICEF, osobno przyjaciółki UNESCO. Nie pamiętam, czy zostałam przyjaciółką czegokolwiek, prawdopodobnie na złość Siostrze Gizeli – nie ! Te pierwsze członkinie FAO, UNICEF-u i UNESCO udzielały się społecznie, organizowały zabawy dla dzieci ze wsi i współpracowały z Komitetem Przyjaciół Dzieci Hinduskich z Wałbrzycha. 26 Szymanów klasa I Zapisałam się do szkolnej biblioteki i połykałam nieosiągalne w Świnoujściu książki - Małego lorda, Małe kobietki, Anię - tomy których jeszcze nie znałam - Anię z Szumiących Topoli, Listy Ani do Gilberta – przedwojenne wydania ! Aśka postanowiła przepisać sobie te brakujące tomy ręcznie ! Mało praktyczne, ja na jej miejscu użyłabym drukarenki dziecięcej ! Z koncertem pieśni operowej przyjechali jesienią jacyś dwaj faceci. Śpiewali wszystkie znane kawałki – Do nas, do nas na żebraczy sejm, włóczykije, franty, bracia muzykanty, cała księżycowa brać, my niebieskie ptaszki, bracia złodziejaszki pierwsi zabierzemy głos… a ty wiedźmo wino lej ! Babcia to często śpiewała… Śpij mój synku, śpij czarny mój murzynku, twój ojciec w polu grzbiet swój gnie, a bat mu plecy tnie . Przyjeżdżał też czasem chór z kościoła świętej Anny. Prócz wzmiankowanej Basi Guzik pojawia się w listach do domu około połowy października Ala Kosieniak, której tata jest dziennikarzem i esperantystą i uparcie Maśka Topczewska z Komorowa, której okazuje się nie tylko talenty muzyczne podziwiam, ale i literackie. 27 Szymanów klasa I Zaczyna się szalona przyjaźń z Kosieniakiem ! To objawienie ! To nie do opisania, jedna z najważniejszych postaci mojego szymanowskiego żywota. Po niej dopiero Aśka Krzemieniewska i Elka Kozak, a dopiero po nich cała reszta koleżanek. Ale Ala miała wtedy inną szaloną koleżankę… Nazywała się Marysia Stankiewicz, tworzyła przedziwne teksty ! Aż szkoda, że opuściła Szymanów w czerwcu 1970. Regulamin przed wstępem do nieba: 1. Zdjąć obuwie i zanieść na skośniak; 2. Związać porządnie włosy i umyć się dokładnie; 3. Zameldować się u św. Piotra. Regulamin niebiański: 1. Urwać lilijkę (do noszenia); 2. Wypożyczyć harfę i zacząć regularnie uczęszczać na lekcje gry; 3. Zapisać się do chóru anielskiego; 4. Zameldować się u Michasia Archanioła w celu zgłoszenia swego punktualnego przybycia; 5. Zgłosić się do magazynu w celu otrzymania ubioru (biało-niebieskiego); a) wyzbyć się przykrych skojarzeń i wspomnień; 6. Postarać się o przydział wełny dla siostry Gizeli i spuścić windą kuchenną do piekła; 7. Nauczyć się fruwać; 8. Gorąco wskazane pogrążyć się w wieczności. CHROŃ ZAPAŁKI PRZED DZIECMI – więcej dzieci - więcej pożarów - więcej pożarów - mniej dzieci - mniej dzieci - mniej pożarów - mniej pożarów - więcej dzieci… 28 Szymanów klasa I „Były wybory i miałam trzy głosy. Jeden na przewodniczącą i dwa zwykłe”. To Alka i Marysia Stankiewicz, ale kto jeszcze był tak szalony, żeby na mnie głosować, pozostanie tajemnicą. Nowe szymanowskie koleżanki były dla mnie odkryciem nowego świata. Były różne, z rozmaitych środowisk, ale w porównaniu do świnoujskiej klasy sporą grupę - z oczywiście Alą Kosieniak na czele - stanowiły dziewczęta z podobnych do mojego środowisk. Koleżanki mówiące językiem tych samych lektur i skojarzeń. Na pierwszy ogień poszła Alka ! Okazało się, że przeczytałyśmy i nadal czytamy te same książki, śmiejemy się z tych samych kawałów. Znajomość pogłębiła się, gdy zgłosiłyśmy się – na własną zgubę - do pomocy świeżo upieczonej bibliotekarce szkolnej – Siostrze Natanaeli. W tej bibliotece na śmiechach i wygłupach spędzałyśmy prawie każde wieczorne studium. Całymi godzinami wertowałyśmy wielotomową encyklopedię PWN. Tom za tomem - A-Ble, Bli-Deo, Dep-Franc, FrancFrang… W czerwcu okazało się, że przeczytałam najwięcej książek w szkole i spodziewałam się nagrody, jak w szkole podstawowej. Nic z tego, podobno czytam rzeczy bez wartości. Nie wiem doprawdy, jak można Encyklopedię PWN uważać za lekturę bez wartości ! Koń mi pod lasem padł - tytułem usprawiedliwienia spóźnienia na studium ! Rozmawiałyśmy Alą cytatami z ulubionych lektur, na pierwszy ogień poszedł Sienkiewicz. Oj, Filipie, oj Filipie trzeba znać się na dowcipie, a tu nie Filip tylko Zającowa, czyli Siostra Janina ! Czy to nasza klasa nadała jej to przezwisko ? Czytała nam przecież na lekcjach wychowawczych książki Janiny Zającówny ! A Filip to po mazowiecku zając ! Zającowa cudownie nam życzliwa, ale bez krzty poczucia humoru oczywiście się na koniu, który padł nie poznała. Co innego Siostra Bohdana ta urodzona wariatka. Niestety, ku mojej rozpaczy, Siostra Bohdana była klasową, albo – grzeczniej – siostrą klasową klasy o rok starszej. Groźne - towarzystwo prosi, nie to samo weźmie ! ? Też z Sienkiewicza, ale kierowane do Siostry Cichosławy, która opiekowała się szkolnym refektarzem. Uważałyśmy, nie wiem czy słusznie, że jest skąpa. Nie pozwalała poza posiłkami nic brać ze szkolnych lodówek. Jakich lodówek, co ja plotę, przecież wtedy nie było żadnych lodówek, tylko szuflady w stole ! Lodówki dla uczennic były potem i do tego za klauzurą. ! W lodówkach ani szufladach nic nie trzymałam, nie miałam wiele jedzenia z domu, zawartość paczki natychmiast zjadałam. Szuflady trzeba przecież było regularnie sprzątać, a mnie się nie chciało. Siostra Gizela szuflady co jakiś czas wyciągała, wybebeszała naszą żywność i żądała na apelu internackim, tuż przed obiadem, doprowadzenia tego wszystkiego do porządku. Te wasze zgniłe kiełbasy, zzieleniałe szynki, przetłuszczone śmierdzące papiery…! Jak nic mogło odebrać apetyt na obiad, ale Siostra Gizela miała to za nic. A Siostra Cichosława tego wszystkiego pilnowała. 29 Szymanów klasa I Co nas w tej zabawie w Sienkiewicza śmieszyło ? To może pojąć tylko ten, kto jest - infantylny jak ty Grzesiu i ty Alusiu. Czemu Siostra Gizela z takim zapałem zwalczała nasze niewinne zabawy w teatr i literaturę ? Huzia na Józia, że się wesoło bawimy ? Siostra Gizela - osoba namiętnie oddana pracy charytatywnej oraz porządkom internackim. Oddana do tego stopnia, że zapominała, co kwitnie w kolorowej duszy nastolatki lat siedemdziesiątych. Co jeszcze wyczyniałyśmy, czego biedna Gizela nie mogła pojąć ? Gotowałyśmy zupę szczawiową z jajkiem na ognisku na łąkach ! Ta niewinna harcerska zabawa też spotkała się z jej dezaprobatą. Nie chodziło bynajmniej o to, że do gotowania zupy, użyłyśmy – dokładniej podkradłyśmy Siostrze Teodozji - garnczka do nabierania gorącej wody, a o sam fakt posiadania infantylnych zainteresowań. Zainteresowań teatralnych, harcerskich gier terenowych, konfabulacji i modnych dzisiaj patriotycznych jeux de rôle. Idzie sobie Siostra Natanaela z dziewczynami, a my bawimy się w zesłańców na Syberii, wołamy w sposób infantylny i niepoważny - Ludi, ludi, my gałodni ! Na jednej z pierwszych rekreacji odkryłyśmy na folwarku tajemnicze resztki połamaną bryczkę z czasów Lubomirskiego i jesienne rekreacje spędzałyśmy bawiąc się w koniki !!! Zostało to zauważone i skomentowane bardzo niepochlebnie, oczywiście znów jako in-fan-tyl-ne. Infantylne - to ulubione słowo Siostry Gizeli i Annuncjaty prześladowało mnie cały pobyt w Szymanowie. Na dodatek dowiedziałyśmy się, że jacyś ludzie na świecie głodują, a nam tymczasem pstro w głowie i żadnego poczucia winy z tej przyczyny nie mamy ! Nie miałam pojęcia, że jacyś ludzie w świecie głodują. No bo skąd mogłam wiedzieć ? Telewizora nie miałam, w szkole też o tym nie uczyli ! Z silnymi wrażeniami było w biednym Szymku chudo, choć trudno się nie zgodzić, że moja rodzina dostarczała mi ich jesienią sporo. W październiku w odwiedziny do mnie przybyli: wujek Jurek z ciocią Jolą, Jerzyna – ich córka, kandydatka do Szymanowa, moja rodzona Babcia Stefania i siostra wujka Jurka – ciocia Zosia ! Przyjechała z nimi Ciocia Pannusia, kolejna cioteczna siostra mojego Ojca, mieszkająca we Francji, ale ja tego zupełnie nie pamiętam ! Pannusię poznałam i bardzo polubiłam dopiero po studiach, jak się do Francji na saksy wybrałam. Nie miałam zielonego pojęcia, że mam w Warszawie tak liczna rodzinę ! A nawet gdybym wiedziała, jednorazowe wyjaśnienie niewiele by dało, z wielkim trudem identyfikowałam się wtedy jeszcze po mieczu. A Jerzyna jest z nimi wszystkimi za pan brat ! Ta pierwsza wizyta wywołała we mnie – udokumentowaną w korespondencji rodzinnej - panikę ! „Mamo, Babcia mi dała 100 zł2 i wuj też 100 zł ! Ratuj mnie przed zalewem rodziny ! Wzięli mnie do Europejskiego na obiad, za który zapłacili 208,10 złotych !!! Nie martw się Mamo, nie przyniosłam Ci wstydu, miałam na sobie nowe angielskie rajstopy, szkocką spódnicę, kamizelkę i niebieską bluzeczkę ! 2chleb zwykły, bochenek 0,8 kg - 4 zł; makaron tradycyjny, jajeczny - 6,60 zł; kiełbasa zwyczajna za 1 kg - 52 zł; kurczak, za 1 kg - 59 zł; schab, za 1 kg - 66 zł; masło śmietankowe (73 proc.) za 1 kg - 64 zł; mleko 2 proc. za 1 l (butelkowane) - 3,30 zł; czekolada za 1 szt. 100 g -19 zł; ocet spirytusowy 10 proc. - 5,50 zł; wódka czysta wyborowa - 90 zł; papierosy Klubowe z filtrem - 4,40 zł. Mogłam sobie kupić dwie butelki czystej-perlistej ! 30 Szymanów klasa I Dowiedzieli się o moje stopnie, wujek dał mi 100 zł, Jerzyna takie wycinanki niemieckie, a Babcia taki wisiorek do klucza z Batorym, jak ten autobus w angielskim długopisie”. Wyjaśniam, chodzi o długopis z widoczkiem - w okienku przesuwa się londyński czerwony autobus, albo statek Batory, co kto lubi. Wujek i Ciocia przyjechali z propozycją wzięcia mnie na Zaduszki, albo na niedzielę. Czyniłam honory domu, ale najchętniej otrułabym ich wszystkich, no może z wyjątkiem mojej kochanej Cioci Joli ! Rodzinnych wizyt nieznanych mi ciotek-babek, godząc się na tę szkołę nie miałam wkalkulowanych ! Tymczasem nieznane mi ciotki zapowiadają się z następnymi wizytami ! Może kazać powiedzieć, że nikogo nie ma w domu ? Albo zachorować ? Albo schować się w biologii za planszami ? Okazało się, że wujostwo przybyli dowiedzieć się, czy nie dałoby się w Szymanowie umieścić Jerzyny. Za tydzień o tej porze nie będzie nas w klasztorze i brama się otworzy wyjdziemy na świat Boży a Siostra przełożona przytuli nas do łona… Zaduszki 1969, w pierwszej klasie spędziłyśmy w Olsztynie, Mama przyjechała na kilka dni do Warszawy. Wybierała się do Szymanowa, ale się z tego pomysłu, na własną - jak się dopiero okazało wiosną - zgubę, wycofała. My – to jest uczennice - miałyśmy w planach zwiedzanie Muzeum Narodowego w piątek rano i wolne już od dwunastej. Zwiedzałyśmy zbiory sztuki antycznej, potem wystawę LOT-u, Krysia dostała płytę z piosenkami o LOT-cie, ja wygrałam kredki LOT-u ! Samodzielnie dojechałam na Pillatich, gdzie czekała na mnie głowiąca się, jakie to muzeum historyczne zwiedzamy, Mama. Od ciotek, głodu, ognia i wojny zostałam na Zaduszki uratowana ! Biedna Grzesiu, ty biedaczko, jak mawiała Krysia Kruk ! Bo już wtedy podpisywałam się w listach do Mamy – Grześka. Skąd ten pomysł ? Trudno dociec. Może zapragnęłam zacząć w Szymanowie, niczym św. Paweł z Tarsu, nowe życie ? Grażyna Wilczur produkowała się jako Ganga, Danka Żmudowska jako Nancy, czemuż ja nie miałabym jako Grześka ? Może dlatego, że Mama wspominała, że miała dla mnie przygotowane imię – na wypadek, gdybym miała urodzić się chłopcem – Grzegorz ? A może nadała mi to imię-pseudonim Siostra Gizela, to byłoby nawet w jej stylu… Nancy twierdziła, że ma w metryce chrztu Nancy, bo ochrzczono ją na pamiątkę przyjaciółki matki z czasów wojny, a w metryce stanu 31 Szymanów klasa I cywilnego była Danutą. Uważam, że chrzest jest ważniejszy i Zając nie miał prawa nazywać Nancy - Danusią. Mnie też przez pomyłkę Ojca zarejestrowano w USC jako Grażynę, miałam być Joanną !!! Jerzynka Porayska, ta ptaszyna rajska, z Ochalską Marysią siedzą se nad Pisią Jerzyna przybyła do Szymanowa szóstego grudnia, właśnie przerabiałyśmy - była nawet klasówka - Makbeta. Wtedy już żywiołowo i niepodzielnie przyjaźniłam się z Alką, kuzynką nie zawracałam sobie głowy. Jerzyną zajęła się Anka Boguska, potem Marysia Ochalska, chyba dobrze zrobiłam ? 32 Szymanów klasa I Z zachowania wpisywanego na świadectwie niezmiennie miałyśmy piątki, ale życie w szkole i internacie oceniano w kategoriach: kultura osobista, pilność, porządek i uspołecznienie. Proszę nie mylić: sesje internackie poświęcone były zachowaniu się w internacie z wydawaniem świadectw internackich na koniec roku. Natomiast czytanie stopni było omawianiem postępów w nauce. Za naszych czasów w szkole nie było semestrów, ale okresy. Pierwszy okres wypadał w okolicy początku adwentu. Drugi kończył się w lutym, trzeci na Wielkanoc… A każdy kończył się czytaniem stopni. Obrządek ten - swoista technika wychowawcza, rytualne wydarzenie pedagogiczne o wielkiej sile oddziaływania na naszą samoocenę, milowy kamień szkolnej i internackiej edukacji. Przybywały na tę uroczystość Siostra Przełożona3, Siostra Mistrzyni oraz Siostra Klasowa, nawet czasami Matka Generalna4. 3Siostra Maria Annuncjata Anna Strasburger -ur. 5. 1. 1922 roku w Warszawie. Do Zgromadzenia wstąpiła w 1940 roku. Długie lata była wychowawczynią w szkołach sióstr niepokalanek w Szymanowie i Nowym Sączu. Nauczycielka religii, j. polskiego, historii. Od 1962 roku była przełożoną w Warszawie, w Wałbrzychu, w Szymanowie. Od 1983 do 1996 roku była przełożoną generalną. Od 1996 roku przełożoną trzech małych domów na Ukrainie, przede wszystkim w Jazłowcu. W 1998 roku otrzymała Medal Komisji Edukacji Narodowej za tajne nauczanie. Zmarła 14 lipca 2001 roku w Jarosławiu. 4 Siostra Maria Assumpta - Maria Jadwiga Sapieżanka, ur. 13.2. 1899 r. we Lwowie, bratanica księcia metropolity krakowskiego, kard. Adama Sapiehy, córka Matyldy z d. księżniczki Windischgätz i księcia Pawła Sapiehy. Odeszła do Domu Ojca w nocy 17/18 sierpnia 1997 r. 33 Szymanów klasa I Pierwsze czytanie stopni w mym życiu zapamiętałam jako kubeł zimnej, niesprawiedliwie, podkreślam to, spuszczonej na mnie wody. Zarzucono mi, wspominany już powyżej wielokrotnie - in-fan-ty-lizm. W przemówieniach przodowała Siostra Przełożona, była nią w tedy śp. Siostra Annuncjata, jak wszystkim wiadomo, ciotka Gośki Witkowskiej. Zadufanie Annuncjaty w wygłaszaniu opinii na mój temat zapamiętałam bardzo boleśnie do dzisiaj. Tak, naprawdę uważam i koniec ! Zastanawiam się, skąd czerpała materiał do swoich wypowiedzi, skoro nie miała prawie z nami kontaktu, wątpię, czy nas wtedy wszystkie odróżniała. Gizela – rozumiem, była z nami na co dzień w internacie, szarpała o porządki i ciszę, niejedną duchówę, miała na sumieniu, ale ona ? Siostrze Annuncjacie jakoś nie przeszkadzało, że nie zamieniła ze mną ani słowa, zabrała się za charakteryzowanie mnie jako - osoby niepokojąco dziecinnej i niezrównoważonej emocjonalnie. Jako dowód mego podłego charakteru przytoczyła mój zwyczaj ślizgania się po korytarzach. 34 Szymanów klasa I Tak, to prawda, lubiłam ten sport, marmurowe posadzki na dolnym korytarzu były wyślizgane jak lodowisko, a ja miałam wspaniałe śliskie kapcie. Odcinek z kaplicy do refektarza miałam zwyczaj pokonywać w sposób, jakże mi przykro, żałośnie in-fan-tyl-ny, ale jakże przyjemny i widowiskowy ! Cóż z tego, że broniłam się twierdzeniem, że regulamin szkolny - czy istniały wtedy takowe ? - nigdzie nie zakazuje ślizgania się po korytarzach ? Cóż z tego, że twierdziłam - jest Siostra pierwsza, która o to się czepia, wszyscy się cieszą, że się ślizgam ? Naprawdę tak było ! Do czasu tego nieszczęsnego czytania stopni, nikt nie zwracał mi uwagi na niestosowność ślizgania się, raczej miałam wrażenie, że przyjmowane było to z sympatią - Oj ta Grześka, oczywiście znów się ślizga ! Czułam się w szkole kimś znanym, znanym z techniki ślizgania się. Ostatecznie niełatwo się czymś w takiej gromadzie, w jakiej żyłyśmy, wyróżnić ! Możesz wpaść na jakąś starszą siostrę. Na żadną siostrę nie wpadłam ! Wpadły na Siostrę Ludwinę inne – nie ślizgające się koleżanki – i jakoś nikt nie mówił, że są infantylne ! Klasyczny mechanizm oceniania portretowego, Siostra Annuncjata wygłosiła kolejne proroctwo, że jestem bałaganiarą duchową, a więc i w rzeczach mam oczywiście bałagan… O nie, nie dam się zgnoić, z porządków zawsze i wszędzie miałam piątki ! Mam na to dowody na piśmie ! Siostra Janina, skonsultowawszy swój specjalny karnecik Zająca zmuszona była przyznać mi rację. Nie tylko miałam zawsze wszędzie porządki na piątkę, ale nigdzie nie odnotowano, bym nawet choć raz ośmieliła się wstać spóźniona z łóżka !!! To Siostrze Annuncjacie zawdzięczam tak zwane wpędzenie w rolę i to na całe cztery lata ! Bo jak coś się nie spodoba Przełożonej, nie spodoba się już nikomu w Zgromadzeniu ! Przełożona locuta – causa finita. Zmuszona byłam obiecać, że ślizganie porzucę. Nic nie pomogło, do końca klasy trzeciej sesje internackie i czytania stopni przynosiły mi prawie niezmienione cenzurki. A przecież nie ślizgałam się już, przynajmniej nie przy ludziach ! Przy okazji oberwało się kilku innym koleżankom, między innymi naszej uzdolnionej artystycznie koleżance Iwonie Garbacz, której rysunki były drukowane w Na przełaj. Okazało się, że marnuje czas na malowanie obrazków zamiast się uczyć. Iwonko, wcale nie jesteś uzdolniona – tak się wypowiedziała podobno pani od plastyki ! Czy wy wiecie, że Iwona dostawała listy od samego Romana Polańskiego ? ! Napisała do niego z kondolencjami sierpniu 1969 roku i Polański jej odpisał ! 35 Szymanów klasa I Przyznać muszę, że czułam się zawsze w Szymanowie - z wyjątkiem krótkich chwil sesji internackich - wspaniale. Stopnie szkolne zawsze miałam dobre, choć krzyczano na mnie, że się kompletnie nie uczę i na pewno, jak tak dalej pójdzie nie zdam matury. Gdybym miała wtedy sama siebie ocenić, napisałabym - zachowuję się bardzo dobrze, jestem grzeczna dla Sióstr, mam wszędzie porządek i uczę się dobrze. Mam tu koleżanki, z którymi za nic nie chciałabym się rozstać, bo wspaniale się z nimi tutaj bawię. Pamiętam koleżanki, które sprawiały poważniejsze kłopoty, były chamskie i bezczelne w stosunku do Sióstr, paliły papierosy, piły w sekrecie piwo, umawiały się na łąkach z chłopakami, którzy dojeżdżali samochodami w niedziele. A używały sobie na temat Szymanowa w prywatnych rozmowach, ile wlezie. Gorszyło mnie to i cieszyłam się, że nie jestem taka jak one, że nie sprawiam kłopotów wychowawczych, a tutaj taki prysznic. Piwa nie piłam, papierosów nie paliła, chamska i bezczelna też nie byłam ! Nadeszła surowa zima 1969/70, spadło sporo śniegu, okropne mrozy, u nas, na Pomorzu takich nie bywajet’. Okazało się, że nie mam odpowiedniej na mazowiecki klimat odzieży. Kozaki na laminacie warte 1500 zł były za małe ! Co gorsza – nie byłam zatem aż tak tragicznie infantylna - zgłosiłam się do noszenia obiadów dla biednych. Czynność ta polegała na wędrówkach z menażkami po okolicznych przysiółkach do ludzi, co w świecie głodują. W przypadku Kozłowej było to dobre kilka kilometrów. Już za pierwszym razem potwornie zmarzłam i chyba odmroziłam sobie łydki ! 36 Szymanów klasa I Wigilie szkolne różnie były organizowane, nie zawsze Siostry miały siły, żeby nam serwować tradycyjne dania. W pierwszej klasie - wieczór kolęd przy kominku. Wydaje mi się, że były mini-jasełka, nigdzie tego tekstu nie znalazłam. Bryll ? To święta historyja, Pan Jezus i Maryja, od Boga ten sakrament, na wieki wieków Amen ! Wszedł anioł i powiedział – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus ! Na wieki wieków, amen – odpowiedziała Maryja... Akurat w same święta Bożego Narodzenia zachciało się królowi narodu przeliczenia… Oj bieda mój Józefie… cóż to za wigilia bez ryby i opłatka… a osioł choć leniwy podreptał drypu-dryptu i tak to się odbyła ucieczka do Egiptu. Nie było autobusu do stacji, jechałyśmy przez Żyrardów, w Żyrardowie na dworcu czekałyśmy kilka godzin na pociąg do Warszawy na mrozie. Na Sobieskiego u Jerzyny nogi pod gorącą wodę kładłyśmy ! W domu okazało się, że moja ortalionowa granatowa pikowana kurtka od Taty już jest za ciasna. Nic dziwnego, zaczęłam wreszcie normalnie jeść i przytyłam ! Mama zmuszona była kupić mi okropny, męskiego kroju płaszcz, którego wstydziłam się już po wyjściu ze sklepu ! Widocznie za mało wyraziście protestowałam. Do tego w tym płaszczu musiałam iść na ślub Bronki, córki pani Zosi, tej która szyła mi wyprawkę ! I teraz w Szymanowie będę paradować w tym okropnym płaszczu, podczas gdy Jerzyna pojawiła się po świętach w modnym kożuszku à la Olbrychski ! Wróciłam ze Świnoujścia sama, ale Ciocia Krysia wyszła po mnie na dworzec. Pierwszy i ostatni raz, później sama już sobie radziłam. Do Szymka wracałam przez 37 Szymanów klasa I Kosieniaków. Czy nawet nie było tak, że noc u Ali na Pięknej spędziłam ? Może innym razem, z okazji teatru, że spałam pamiętam dobrze. Rodzice Ali mieszkali na Pięknej, zaraz koło ambasady amerykańskiej, budynki stykały się podwórkami. Rzecz ciekawa, ale wykorzystać ten fakt umiałyśmy dopiero na studiach. Okazało się, że pani dozorczyni z budynku PAX przyjaźni się z panią, która sprząta w budynkach ambasady. Pracownicy ambasady wyjeżdżając do Stanów zostawiali tony wspaniałych ciuchów ! Ala miała dwie siostry - Krysię, wtedy jeszcze małą dziewczynkę i Joaśkę, dwa lata młodszą, nasze przyszłe koleżanki. Czułam się u Ali nieswojo, wielkie wrażenie zrobił na mnie segment w pokoju dziewczynek oraz stół ze szklanym blatem ! Takie pomysły znałam z moich ulubionych, poświęconych urządzaniu mieszkań książek Szymańskiego, ale nie sądziłam, dziecię lasu, że ktoś jest w stanie je zrealizować. Dziewczynki zajmowały wielki, bardzo nowocześnie i gustownie, tak mi się przynajmniej wtedy wydawało, urządzony pokój. Miały tam łóżka składane(!) i biureczka. Pokoik taty, cały w książkach od podłogi do sufitu, to mnie nie zdziwiło. Budynek biur PAX-u był tuż obok, kazano nam tam iść na obiad, a do Szymanowa odwieziona zostałam późnym popołudniem z Alą i inną naszą szymanowską koleżanką - Basią Plater, zwaną Plaster służbowym samochodem załatwionym przez Mamę Ali. Baśka miała fajną chińską urodę, śmiałyśmy się – Baśka, twoją mamę chyba Chińczyk gonił ! Odpowiadała - I dogonił ! A w pamiętniku napisała mi – Lepiej grzeszyć za młodu, niż na starość żałować, że się nie grzeszyło. Kochanej Grzesi… Środkiem Baden-Baden płynie Oos, Oos... Ciekawe, czy tutaj też działał Hans Kloss? Podczas, gdy ja cytowałam w mym albumie całe stronice z Sienkiewicza, Ala spisywała - nawet znała pamięć - wszystkie dialogi ze Stawki większej niż życie. Miała je nawet nagrane na taśmę magnetofonową, niestety magnetofon miała w domu. Postanowiłyśmy nakręcić film sensacyjny z czasów II wojny światowej ! Już coś podobnego robiłam z Kryśką i Milką w Świnoujściu, potrzebny jest do tego ustawiony do góry nogami rower, żeby było czym kręcić. Cóż, musimy obejść się 38 Szymanów klasa I bez roweru, po prostu wyobrażamy sobie, wyobraźni nam nie brakło, że towarzyszy nam na spacerze na łąki ukryta kamera. Film będzie o Klossie i Brunerze – tytuł „Brunner, ty świnio”, choć określenie świnia zostało wypowiedziane przez Klossa nie do Brunnera, lecz do handlarza Zająca, niemieckiego agenta o pseudonimie Wolf. Słowa skierowane do Brunnera w rzeczywistości brzmiały „Wyjątkowa z ciebie kanalia, Brunner”. Nie szkodzi ! Recytowałyśmy z pamięci: No co, nasze rachunki się zamykają, Hans ? Pamiętasz kuzynkę Edytę ? A Kolberg ? Do trzech razy sztuka. O Ty także masz twarde życie Hans. Dawno już powinieneś wisieć - (odc. 18 Poszukiwany Gruppenführer Wolf). Pamiętaj, że zawsze jestem twoim przyjacielem, Hans. Ręce, ręce, ręce, Kloss! (popularne znów w błędnej wersji: „Rączki, rączki Kloss!”). Takie sztuczki nie ze mną, Brunner. Zapominasz, z kim mówisz. Albo gadaj, o co ci chodzi, albo nie zawracaj mi głowy! (cytat popularny w nieprawidłowej wersji: „Nie ze mną te numery, Brunner” odc. 14 Edyta). Przepraszam, czy mógłbym przejrzeć pańską gazetę? No przykro mi, ale to wczorajsza. Ma pan zapałki ? Zapali pan ? Dziękuję, palę tylko cygara. Jakiej firmy ? Przed wojną paliłem hawańskie, firmy Pedro Gomez. Ładna pogoda. Tak, w zeszłym roku o tej porze padał deszcz. Deszcz ze śniegiem. W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle. Zuzanna lubi je tylko jesienią. Przesyła ci świeżą partię. Na placu Pigalle najlepsze są nie kasztany, ale burdele. (odc. 11 Hasło). Życie to sen wariata śniony nieprzytomnie. Widziała nas Siostra Natanaela, ta jedna uśmiała się szczerze z naszej zabawy i wysłuchała z zaciekawieniem wyjaśnień, na czym ona polega Bawiłyśmy się wspaniale kilka kolejnych dni, znowu ku własnej zgubie ! Okazało się, że należało się zgłosić do robienia paczek dla biednych miejscowych bądź głodujących w Indiach. Tylko takie zajęcia cieszyły się uznaniem oddanej sprawie Siostry Gizeli. – Polki surrealistycznej. Polka surrealistyczna – Leży. Na kołdrze nie rozcięty tom elegancko niejasnych wierszy Delamerdre’a, pod kołdrą natomiast duży wieprzowy kotlet. Pod poduszką otwarty duży słoik z musztardą.Jedno z powiedzeń: „W całym Paryżu nie można dostać takich szpilek do włosów, jakie obecnie produkujemy w Wałbrzyyyyychu”. Człowiek to jest dziwny stwór, dziwną słabość ma do bzdur ! Trudno, nie będę modna jak Jerzyna, znalazłam kolejne zajęcie na zimowe wieczory, założyłam album poświęcony Danielowi Olbrychskiemu ! Ala kochała się w Brunerze – Emilu Karewiczu ze Stawki większej niż życie, nie mogłam być gorsza. ? Nie ma chwili czasu do stracenia. W kim by się tutaj zakochać ? Może w Janku z Czterech Pancernych Postanowiłam się zakochać czym prędzej w Danielu Olbrychskim, ale tylko jako Azji Tuhajnbejowiczu !!! W Świnoujściu przewróciłam stosy czasopism w poszukiwaniu zdjęć z filmu i kupiłam odpowiedni zeszyt. Nadmieniam, że bardzo pomógł zgromadzić mi materiały do tego albumu nasz znajomy śp. pan Janek Kucharek, wielki kinoman i prenumerator Filmu, Ekranu, mąż wspominanej tu wielokrotnie 39 Szymanów klasa I pani Zosi - matki Lilki i Bronki, któremu składam tutaj serdeczne podziękowania. Mama śmiała się ze mnie – Przecież Olbrychski ma żonę i podobno syn mu się urodził ! A co to szkodzi ? Zaczynamy ! Album zatytułowany został bardzo gustownie - AZJA. Wklejałam do niego fotografie i przepisywałam ręcznie obszerne fragmenty Pana Wołodyjowskiego oraz napisałam Obronę Azji. Chodziło o to, że Azja wcale nie był taki zły, jak wynika z Sienkiewicza, przeciwnie - wart mojej miłości, a Olbrychski – nie wszyscy krytycy byli tego zdania - sprawdził się jednak w roli Azji. Uff ! Zapisałam gruby zeszyt, przynajmniej sześćdziesiąt stron, jakże cenne - nie wiem czemu znów napiętnowane jako zajęcie infantylne ! Zeszyt wpadł w ręce Muchy z złotym zębem, czyli Siostry Urszuli. I chociaż zarzekałam się, że chodzi o album geograficzny, poświęcony urokom Chin i Japonii, zeszyt przekazano do wglądu Siostrze Janinie, jakby nie było specjalistce od geografii. Siostra Janina zeszyt mi oddała z pouczeniem, że nie powinnam marnować czasu na bzdury. Nigdy, nigdy, nigdy się nie poddać – wiary, wiary, nie wolno nam oddać ! Co tam opinia nudnej Siostry Janiny. Alusi album bardzo się spodobał, toteż jego prowadzenie było kontynuowane z sukcesem do końca roku szkolnego, a nawet jeszcze w klasie drugiej, ale krótko. Na wiosną bowiem zakochałyśmy się z Alką w Siostrze Marcie ! 40 Szymanów klasa I Accroche un ruban au bord de ton balcon Ce sera ta façon de dire oui ou non Et s´il n´y a pas de ruban au bord du balcon Moi dans mon taxi, j´aurai vite compris Que tout est fini Od półrocza pojawia się w moim i klasowym życiu Elka Kozak ! Nie od razu jako przyjaciółka, o nie! Ona przyjaźniła się na początku z Anką Boguską ? Nieważne. W mojej pamięci zapisała się jako osoba dzika. Dzikie spojrzenie, dziki śmiech, dzika fryzura ! Nie żartuję ! W internacie okrągły rok cały talencik Kozaczka bujnie kwitł. Teraz matma tylko Ci została, bujny włos ze zmartwienia schudł, mętny wzrok zza okularów szkieł. Elka słynęła z dziwacznych póz, jakie potrafiła przybierać na krześle, czy to na studium, czy w czasie lekcji… Pozycji nieosiągalnych dla normalnego człowieka. Pasjonowała ją bowiem joga... Pasja o tyle nie na miejscu, że nie zawsze udawało się jej odpowiednio szybko, na przykład wywoływanej do odpowiedzi, z trenowanej pozycji wyplątać. Zaraz, zaraz, proszę Siostry, muszę się rozplątać !!!! Zaimponowała mi oczytaniem, a czytała głównie powieści historyczne, do których rysowała bardzo udane ilustracje piórkiem à la Uniechowski. Zachowały się niektóre, ale były inne, chyba ładniejsze… Ela i Grześka Ela K. Grzesia B. i Alicja K. Elka z historii miała oczywiście zawsze i niezmiennie piątki. Ponadto była wielką smakoszką, wybrzydzała przy jedzeniu, na widok mięsa zaczynała… te zakonnice potrafią zepsuć najlepsze mięso, moja mama to chyba by się popłakała, jakby to zobaczyła, co one z tym mięsem zrobiły, do mojej mamy, to się cały Mostostal (nie jestem 41 Szymanów klasa I pewna, czy to był Mostostal, może inna instytucja) schodzi, żeby podzieliła mięso, jak przychodzi baba z mięsem, my to bierzemy, dajemy sąsiadowi, który jest weterynarzem do zbadania… Nierzadko jadała sama w pokoiku pod schodami, bo się nieelegancko zachowuje przy stole. Mnie wszystko smakowało ! Jem, co podają, o ile podają, to co lubię. Alusia też wybrzydzała, miała w szufladzie swoje przyprawy, sałatę płukała ze śmietany pod bieżącą wodą i przyprawiała sobie oliwą i octem, wydziwiając na zakonnice ile wlezie. 42 Szymanów klasa I O Siostrze Gizeli będzie później, zaczynamy od Siostry Bogdany, która była moją pierwszą ukochaną siostrą. Siostra Bohdana miała z nami śpiewy, czyli około półgodzinne sobotnie zajęcia przed kolacją, na których ćwiczyłyśmy pieśni na niedzielną mszę. Bardzo to lubiłam, rozśpiewałam się szybko, a nawet moim skrytym marzeniem było śpiewać w scholi, nowe posoborowe słowo. Może nawet solo – niestety, nigdy mi tego nie zaproponowano ! Pod koniec trzeciej klasy sama się wcisłam i śpiewałam z zapałem, póki mnie nie pogonili za fałszowanie. Byłyśmy nawet byłyśmy z zespołem i scholą w Warszawie, w seminarium, gdzie odbywało się spotkanie dla sióstr zakonnych na temat wychowania przez nauki, łuki i różne zakonne sztuki. Śpiewałam ze wszystkimi, bardzo byłam dumna, to było zaraz po koronacji Matki Bożej Łaskawej ze Świętojerskiej. Dzieci, zawołacie mi A-LIN-KĘ RY-DE-LEK! – baj Siostra Gizela, oczywiście… Te śpiewy z rzutnikiem i Alinką Rydelek koleżanką utalentowaną pianistką i wokalistką w roli głównej, miały prawdziwy wymiar muzycznej terapii grupowej. Rzutnik ciągle się zacinał, albo przeźrocze z tekstem pieśni pojawiało do góry nogami. Klucz od fortepianu regularnie ginął i wszyscy wiedzieli, że trzeba go odnieść, jak i nuty, Siostrze Bohdanie. 43 Szymanów klasa I Siostra wołała do Rydelka, który grał na fortepianie - Od czego to się zaczyna ? Od g? Daj mi g! A my na to, że od w, bo przecież – Wszystkie narody klaskajcie w dłonie… Robiłyśmy sobie jaja z biednej Bohdany, ale takie sympatyczne jaja, jej się nie dało nie lubić. Kiedyś, słysząc pierwsze słowa śpiewanego przez nią, nieznanego nam jeszcze psalmu - Wszystkie narody KLASKAJCIE W DŁONIE - zaczęłyśmy wszystkie, jak na komendę, głośno klaskać. Może naprawdę myślałyśmy, że ona nam poleca śpiewem klaskać w dłonie? Może po prostu robiłyśmy to dla jaja ? Śpiewałyśmy także msze bitowe Katarzyny Gertner Pan przyjacielem moim i świeżo wprowadzone do zreformowanej liturgii posoborowej psalmy i antyfony ! Śpiewam je do dzisiaj - w dobrych i złych chwilach. No i co ? Na studiach na SGGW chcieli mnie zapisać do uczelnianego zespołu wokalno-tanecznego PROMNI, tak dobrze wypadłam na obowiązkowym przesłuchaniu ! 44 Szymanów klasa I 45 Szymanów klasa I 46 Szymanów klasa I Jak Siostra Bohdana, która studiowała wtedy muzykologię na ATK, dawała radę zajmować się śpiewami, porządkami internackimi i szkolnymi oraz uczyć religii, to już jej tajemnica. „Sancta Matea, guajira, sancta Matea… Uczy nas księżna polskiego, języka bardzo trudnego i bardzo cieszy się z tego, że dwoje wciąż stawia nam, mówiła nam, nie bez racji, co komizm jest sytuacji, z katedry jak toczy się w dół. Pięknego księcia kochała, wiersze Heinego czytała”. Białe – niebieskie, białe-niebieskie, białe-niebieskie bęc ! Co to jest? Siostra Matea toczy się ze schodów ! Na każdym zjeździe wychowanek opowiada się, jak to Terenia Bieńkowska, córka bibliotekarza z Szymanowa, nie mogła zrozumieć na czym polega różnica pomiędzy humorem sytuacyjnym a słownym. Siostra Matea jej wyjaśniła, a brzmiało to DOKŁADNIE tak: Humor słowny, Tereniu, byłby wtedy, gdybym ja teraz powiedziała wam coś śmiesznego. A humor sytuacyjny, byłby wtedy, gdybym teraz spadła z tej katedry i potoczyła się na podłogę ! Oczywiście byłby to jednocześnie humor słowny i sytuacyjny… Nie wiecie, co to jest sarkazm ? Bardzo dziękuję ci Helenko, że przygotowałaś nam taką ładną gazetkę ! I już wiemy ! Siostra Matea (Maria Zadurowicz) cieszyła się opinią wielkiej intelektualistki i oryginałki. Tego docenić nie potrafiłam. Wydawało mi się, że w ogóle nie przygotowuje się do lekcji, każe nam coś czytać, pisać konspekt i sama też coś czyta… A może rzeczywiście tak było, może liczyła, że do matury przygotuje nas powietrze nad Szymanowem ? W gabinecie polonistycznym, siedziałam w pierwszej ławce, Siostra Matea położyła mi na zeszycie kartkę – inteligentny człowiek szuka w spisie treści ! Początki mojej humanistycznej edukacji w Szymanowie wypadły bladawo. Starałam się jak mogłam, z wypracowań dostawałam niezmiennie trójki ! Czytałam dużo, wypracowania były długie, miałam chyba dość bogate słownictwo, ale to widocznie było za mało, żeby zadowolić Siostrę Mateę. Pierwsze wypracowanie dotyczyło opowiadania z czasów okupacji - Opisz sytuację, która wydarzyła się w mieszkaniu przy ulicy… przedstawioną w opowiadaniu… Napisałam, jak umiałam, ale okazało się, że napisałam streszczenie opowiadania, nie był to opis sytuacji. Inny temat – o bohaterach dnia codziennego… Masia Topczewska napisała piękne wypracowanie. O matce, która poświęciła życie córce. 47 Szymanów klasa I Lektury, które nas wtedy obowiązywały, także nie zrobiły na mnie wrażenia. Przedzierałam się z trudem przez Dżumę, prawdę mówiąc przeskakiwałam po kilka stron. Na temat Lorda Jima i Faraona nie udawało mi się nic mądrego napisać. Martwiło mnie to wszystko bardzo, w głębi ducha uważałam, że należą mi się wyższe stopnie. Któregoś dnia, Kinga Studniarska, prezeska szkoły, starsza koleżanka, poradziła mi, żeby wypracowanie zakończyć pytaniem. Podobno Siostra Matea bardzo to lubi. Spróbowałam tego sposobu i dostałam ku swej radości piątkę ! Wypracowanie na temat zwycięstw i klęsk w życiu Martina Edena. Opisałam, jak umiałam, jego ciekawe życie, na końcu, opisawszy samobójstwo, dodałam – zwycięstwo ? I dostałam wreszcie wymarzoną piątkę ! W rezultacie miałam na koniec roku czwórkę ! „Kochana Mamo ! Z polskiego klasówka była dwugodzinna. Zapisałam dziewięć kartek: „Co to były roczniki, a co kroniki ? Kronikarze polscy” 2. „Dlaczego w średniowieczu za język literacki uważano łacinę” ? 3. Charakterystyka „Bogurodzicy” 4. Rozwinąć myśl Asnyka - „Tak mało na świecie dobroci, a tyle jej światu potrzeba”. Siostra Matea słynęła także z ciętego dowcipu ! Miała swoisty sposób dowcipkowania. Z kamienną twarzą mówiła coś nagle, znienacka, wszyscy pękali ze śmiechu, ona pozostawała poważna… Podobno w trakcie jakiejś matury, nie naszej, przewodniczący komisji zwrócił się do Zająca – Czemu siostrzyczka taka chuda, jeść siostrzyczce nie dają ? A Siostra Matea na to, scenicznym szeptem – niech Siostra powie temu panu, że wszystko, co siostrze dają do jedzenia, ja zjadam ! Kiedyś zaczepił ją na ulicy pijak – Siostrzyczko, idziemy budować socjalizm, a Siostra Matea na to – za chwileczkę, za chwileczkę. 48 Szymanów klasa I Podobno Siostra Matea miała siostrę bliźniaczkę, która do klasztoru nie wstąpiła, to się działo jeszcze przed wojną. Tę siostrę ktoś zobaczył na ulicy w Warszawie, pomyślał, że to Siostra Matea, która - o zgrozo – wystąpiła z klasztoru, albo prowadzi podwójne życie !? Ta wiadomość chińską pocztą dotarła do Szymanowa, wywołując oczywiście masę zamieszania, plotek i różnych komentarzy. Nie potrzeba bliźniaczki, Siostry w pierwszej chwili wydają się identyczne. Rozpoznaje się je po butach. Szczególnie wpadała w oko Siostra Gizela, ona miała takie, mówiąc dzisiejszym językiem, adidasy, cichostępy. Podchodziła nas cichutko, co nam się wcale nie podobało. Czemu Siostra nosi słoniny, przecież to zakonnicy nie pasuje, tak sprytnie kombinowałyśmy… Zeszytów już nie okładałam, tak jak w Świnoujściu w stare zagraniczne gazety, ale w kolorowy papier do prezentów, który mi przysyłała Ciocia Basia z Londynu. 49 Szymanów klasa I Wszystkim się podobało, tylko nie Siostrze Matei – to nie jest zeszyt uczennicy ! Zeszyt musiał być obłożony w szary papier i podpisany w specjalny sposób – na przykład Zadania klasowe z języka polskiego Grażyny Bronisz kl.II b r. szk. 1970/71. Osobny zeszyt do gramatyki-językoznawstwa i osobny do literatury. Co by tu zrobić, żeby się podciągnąć ? Wymyśliłyśmy z Marysią Tomalą, że zgłosimy się na ochotnika do referatu ! Dostaniemy piątki i podciągniemy się. Temat Razem czy osobno ? Referat bardzo przydatny, nauczyłyśmy się sporo, ale Siostra Matea podziękowała nam za wystąpienie i stopnia nam nie postawiła ! Inna historia z Siostrą Mateą związana jest z salą rekreacyjną. Miał miejsce bal, dziewczyny nawrzucały papierków do fortepianu. Siostra zwołała wszystkie – To jest fortepian, powtarzamy FOR-TE-PIAN, po francusku – piano. A to jest kosz na śmieci, po francusku – poubelle. Proszę, Kasiu, wyjmij papierki z fortepianu i wrzuć do kosza. Powtarzamy – Nie wrzuca się papierków do fortepianu… Zupełnie inaczej byłoby z Siostrą Annuncjatą. Na pewno opowiedziałaby, jak w 1920, ewentualnie 1939 oficerowie Armii Czerwonej sikali do fortepianów, a wojskowe narzeczone przebierały w koszule nocne, bo myślały, że to suknie balowe. Przedstawienie ? Studniówka ? Nie pamiętam… Uczennice siedzą w ławkach. Katedra. Na katedrze Siostra Matea (Mariola Pawlikowska ?), przed nią stos zeszytów. Sprawdziłam wasze wypracowania i postawiłam szesnaście dwój ! Ooooooo ! Do tego jedna z was pomyliła Kordiana Słowackiego i Konrada z Dziadów z Kordianem i chamem Kruczkowskiego ! ! Aaaaaaaaa ! A to jest III A ? Nie, to III B ! A to przepraszam, jeśli to III B – to w takim razie nikt nie zrozumiał tematu i jest dwadzieścia jeden dwój ! Aaaaaaa ! Wszyscy kulali się ze śmiechu ! I ja nie zrozumiałam Kordiana ! Na pytanie - W jaki sposób zginął Kordian ? odpowiedziałam - KORDIANA ZASTRZELONO Z BAGNETÓW ! Przecież mówi się – Bagnet na broń ! Pytanie podchwytliwe, dowiedziałam się po fakcie, że nie wiadomo, w jaki sposób zginał „Chcą zawiązać oczy - Nie pozwolił. Oficer wystąpił po przedzie. Już ma komenderować. Coś mi serce tłoczy! Podnieśli broń do oka stój, adiutant jedzie. Oficer go nie widzi. Rękę podniósł w górę” Niesprawiedliwie dostałam dwóję ! Niesprawiedliwie ! Lekturę przecież przeczytałam ! 50 Szymanów klasa I Filologię rosyjską studiowała już Siostra Elżbieta (Genowefa Oska), ale naszej klasy nie uczyła… Nauczycielka rosyjskiego, pani Danusia, która przyjeżdżała z Warszawy zapisała się w mojej pamięci zupełnie nieszkodliwie, ale trochę bez wyrazu. Nie pamiętam nawet jej nazwiska… Młoda, cicha, sympatyczna osoba. Na lekcjach dużo nam głośno czytała, widocznie lubiła rosyjską literaturę i zależało jej, żebyśmy i my ją polubiły. Z rosyjskiego też miałam w pierwszej klasie trójkę, potem było trochę lepiej. Piątki z rosyjskiego miewał tylko nasz uzdolniony wszechstronnie Paszyc ! Straszne – kto pamięta, jak odmienia się słowo armia ? Ta ortografia, miękkie i twarde znaki, odmiana czasowników: nominatielnyj, datielnyj, winitielnyj, twaritielnij, priedłożnyj… Pani Danusia kazała nam przygotować raz do roku wypowiedź ustną na temat przeczytanej samodzielnie po rosyjsku książki. W pierwszej klasie wybrałam Ruskije narodnyje skazki. Aśka też przygotowała skazkę, ale inną - o Tomciu Paluchu – żyli byli staruch ze staruchoju, raz starucha rubiła kapustu i nieczajanno odrobiła palec, zawiernuła jewo w trjapku i położyła na ławku... W drugiej ambitniej - Czietirje tankisty i sobaka ! Trzy tomy kupiłam na Nowym Świecie - tylko pierwszy przeczytałam. Trzeba było głośno odczytać wybrany fragment książki i opowiedzieć – czto było dalszje. W trzeciej jeszcze ambitniej - Eugeniusz Oniegin, ale tylko początek. Oniegina kupił mi już po ślubie mój mąż, Józek ! Coś mi strzeliło do głowy, powiedziałam mu, że moim marzeniem jest przeczytać Eugeniusza Oniegina w oryginale ! Przejął się, kupił w Szczecinie, w księgarni radzieckiej. Nigdy nie znalazłam czasu, żeby to jeszcze raz wziąć do ręki. W 1990 przyleciała w lecie do Świnoujścia z Kanady Ala – Co, masz Oniegina, zawsze marzyłam, żeby przeczytać to w oryginale ! I tak mój Oniegin pojechał z Alką do Kanady. Niestety do dnia dzisiejszego i Alka nie znalazła czasu, żeby go przeczytać ! Książki rosyjskie, piękne wydawnictwa, można było kupić za bezcen w księgarni radzieckiej na Nowym Świecie, kupiłam tam te narodnyje skazki właśnie, pięknie wydane, z ilustracjami Bylibina, po prostu cudo ! 51 Szymanów klasa I Pani Danusia zadawała nam dużo wierszy na pamięć, do dziś potrafię recytować spore fragmenty ! Wychażu adin ja na darogu, skwoź tuman srebristyj put’ blestit’, nocz ticha pustynja wlemiet Bogu i gwiezda z gwiezdoju gawarit… Albo - gonimi wiesznimi łuczami, z akriesnych gor uże snjega zbieżali mutnymi ruczjami na patapljonnyje ługa, ułybkoj jasnuju priroda, skwos’ son wstrieczajet utro goda, sinieja bljeszczut niebjesa… Z niskim winiakom, i eti tri bierjozy nikomu nielzja attat’. U łukomoria dub zjelonyj, złotawa cep’ na dubie tom. I dniom i noczjiu kot uczonyj wsio chodzic po cepi krugom… Rok 1970 ogłoszono rokiem leninowskim. Powstała masa fajnych kawałów, które wysyłałam Mamie do Świnoujścia. 1) Ogłoszono konkurs na pomnik Puszkina: III nagroda – Puszkin czyta Lenina, II nagroda – Lenin czyta Puszkina, I nagroda – Lenin (sam). 2) Lenin miał 160 cm wzrostu – mówi Sasza. Skąd wiesz ? Bo tatuś ma 180 cm, a Lenin mu uszami wychodzi. 3) Lenin pyta Krupską. - Nadia, a gdzie są moje dolne niewymowne ? - Nie wiem, Wołodia, pewnie wynieśli do muzeum. 4) Perfumy – Ostatni oddech Lenina 5) Partia Komunistyczna po rosyjsku – DO-BRO-BYT Podręczniki do rosyjskiego ozdabiałam sama ! Na końcu książki były różne pouczające reprodukcje, na przykład obrazy niejakiego W. A. Sierowa - Lenin przemawia w Smolnym. 52 Szymanów klasa I Na francuskim czułam się jak ryba w wodzie ! Wszystko wydawało mi się proste, logiczne, łatwe do zapamiętania. Trochę już mówiłam po francusku, Mama mnie uczyła. Właściwie nie tyle uczyła, co czytała mi francuską powieść Pamiętnik lalki. Niewiele tych lekcji było, ale się przydało. Mama wracając po wojnie z Londynu do Polski przytargała walizę starych francuskich i niemieckich książek, które bardzo lubiłam oglądać. Oglądać, bo jeszcze wtedy niemieckiego i francuskiego nie znałam. Od przedszkola mówiono mi – nie martw się, że nie wymawiasz litery r, nic nie szkodzi, z francuskiego będziesz miała same piątki ! Z takim akcentem ! No i sprawdziło się ! Wszystkie się pchały na angielski, nikt nie chciał na francuski, a ja właśnie chciałam. Jestem pensjonarką i będę uczyć się francuskiego, to jakoś brzmi ! Wiosną, w klasie I miałyśmy na lekcji gości z Alzacji – ksiądz Abbée Pierre Portier – rozdawał wizytówki oraz siostra zakonna z Francji, która nauczyła nas śpiewać Alsace, o ma patrie. Ksiądz i siostra zwiedzali szkołę i wszyscy się cieszyli, że rozmawiamy po francusku z prawdziwymi Francuzami. Obr żetem tisą kprrw ktr 53 Szymanów klasa I ЩЩЩЩ awek łatę, dupę kąsa… Niestety, Elce gorzej szło z francuskim niż mnie. W Lublinie chodziła do klasy z angielskim, ale Siostry nie chciały tego wziąć pod uwagę, trafiła więc do grupy francuskiej. Pomagałam biednej Elce, odpytywałam z czasowników nieregularnych i ze słówek, z niewielkim, jeśli chodzi o nią, sukcesem, a dla mnie z wielkim pożytkiem. Bonjour madame Dubois ! Vous êtes seule aujourd’hui ? Que fait votre mari ? Uczyłyśmy się wtedy języków zasadniczo nie zalecaną dziś metodą gramatyczną. Były różne plansze do gramatyki, masa plansz, niektóre jeszcze przedwojenne ! Uwielbiałam grzebać w specjalnych skrzyniach na plansze, były takie w biologii, geografii i w pokoju francuskim. Dzięki tym planszom nauczyłam się bardzo dobrze gramatyki francuskiej. Wszystkich wyjątków i osobliwości w odmianie, to było wtedy w programie. Nie tak, jak dziś, gdy uczennica, która ma zdawać na maturze francuski ROZSZERZONY, mówi, że chyba coś słyszała o subjonctif… I bardzo mi się to wszystko przydało, gdy robiłam kolejne dyplomy z frania, w latach dziewięćdziesiątych. Uzupełnieniem metody paznokciowej były przedstawienia. Matelot navigue sur les flots ! Historia o marynarzach na Morzu Śródziemnym i petit navire qui n’avait jamais navigué. Na okręcie zapanował głód i marynarze ciągnęli słomki, kogo pierwszego zjedzą. Padło na majtka, czyli mouse, była nim Krysia Kruk. Wynika z tego, że przedstawienie odbyło się w I klasie, bo Krysia potem przeniosła się na angielski. Majtek się modlił, żeby go nie zjedli do Najświętszej Maryi Panny i stał się cud. Z wody wyskoczyło na pokład tysiące rybek i marynarze zjedli rybki zamiast Krysi ! Musiałyśmy się też na pamięć nauczyć bajek La Fontaine’a - La cigale et la 54 Szymanów klasa I fourmi czyli Mrówka i konik polny. Baśka Plater grała na gitarze – J’ai parcouru tout le monde, et tous les océans, et pendant que le soir tombe, je voudrais être un enfant. J’ai vu les filles danser, oui, de belles rondes, les garçons les embrasser... O Boże, jak ja chciałabym tak pięknie śpiewać... Il y avait, dans le temps, deux petits vieux très agés, la vieille chetive et toussante... czyli Był sobie dziad i baba bardzo starzy oboje... Kraszewskiego, przełożył to na francuski Słowacki. Dziadem była Aśka Krzemieniewska – to właśnie ona wpycha się pod ławę, Babą - Masia Topczewska. Odśpiewałyśmy to z okropnym akcentem, ale na przedstawienie przyszły Matka Assumpta i Siostra Annuncjata ! 55 Szymanów klasa I W pierwszej klasie uczyła nas Siostra Tomea (Elżbieta Krzyżanowska), potem Siostra Brygida (Janina Badyoczek). Siostra Brygida uważała, że podręcznik jest do niczego, przerabiałyśmy na lekcjach fajne czytanki o świętej Genowefie patronce Paryża, która zdobyła ciotkę wodza5 i świętym Denis, który niósł swoją odciętą (!) głowę przez pola i lasy... Uważam, że historia o facecie z odciętą głową jest o niebo ciekawsza od nudziarskich czytanek o tym, co na śniadanie jedzą pan i pani Pommier. Siostra Brygida mówiła na lekcji tylko po francusku, a że miała bujny temperament, lekcje były ciekawe i śmieszne ! Miałam nawet brać udział w konkursie języka francuskiego, olimpiad jeszcze nie było. Jakoś do tego się nie zebrałyśmy jak należy, rozeszło się po kościach. A najfajniejsze było to, że robiłyśmy razem porządki w szafie z francuskimi książkami i dała mi kilka ! Świetne francuskie powieści dla grzecznych panienek ! Przytargałam to wszystko do domu, okładki niebieskie i czerwone, skórzane, piękna rzecz. S. Brygida tłumaczyła książki Michela Quoista, francuskiego duchownego. Książki te wydały Loretanki, miałam dwie - Niezwykły dialog i Modlitwa i czyn. W czwartej klasie już Siostry Brygidy nie było, uczyła nas pani z Warszawy. Wielka szkoda ! Nudne stały się te lekcje, zadawała wypracowania - La maison de mes rêves (Dom moich marzeń). Napisałam, że chciałabym mieszkać w leśniczówce, albo w szklanej kuli na szczycie wysokiej wieży. Ściany tej kuli obstawione miałyby być książkami. Mieszkałabym sama z moją maszyną do pisania i miałabym święty spokój… Wszystko mi się sprawdziło ! Mieszkam w małym domku, który wylądował przez pomyłkę na wieżowcu POLSATU. Elektroniczną maszynę do pisania oddałam już do Jazłowca, kupiliśmy komputer. W pokoju francuskim odbywały się również lekcje muzyki, dlatego mówiło się też pokój muzyczny. Muzyki uczyła pani Irena Kubica, prawie jej nie znałam. Pamiętam tylko, że w kółko te muzyczki śpiewały piosenkę - Po podwórku chodzą kaczki, wszystkie bose nieboraczki, a w dodatku nie odziane, to są rzeczy niesłychane. I uwzględnić pani raczy, że to ma być fason kaczy, zapytajcie zresztą dam, one to potwierdzą wam ! To był chór szkolny, który występował z tą pieśnią na rozpoczęcie i zakończenie roku ! Za naszych czasów powstał drugi pokój muzyczny. Mały pokój naprzeciwko sali gimnastycznej, obok pokoju nauczycielskiego, zwany później pokojem studenckim, ale już nieprawidłowo, bo prawdziwy studencki znajdował się już wtedy przecież w starym prysznicu… W tym studenckim na parterze stało radio, adapter, płyty na stojaku. Można było w sobotę czy niedzielę, albo wieczorem słuchać Pana Tadeusza, Brandstaettera, Listów Nikodema… Alka z Baśką Guzik słuchały Strasznego dworu i Szopena. Kolejny przykład infantylnych zainteresowań.. Baśka Guzik chodziła oczywiście na muzykę, ja wybrałam plastykę, był nawet mini egzamin, wszystkie dziewczyny pchały się na plastykę. Przyjeżdżała 5 nieporozumienie wynikające z podobieństwa słów ciotka i namiot; 56 Szymanów klasa I do nas pani świecka z Warszawy, pani Lorentz. Rysowałyśmy w parku albo w budynku - nie było specjalnej sali do plastyki - własne portrety, schody, fragmenty pałacu, sztukaterie... Mój pierwszy rysunek – Widok, który mną wstrząsnął… Zgadnijcie jaki ! Aśka Krzemieniewska bardzo ładnie rysowała ! Pamiętam temat – Wspomnienie z wakacji. Zrobiła to węglem. Z dwóch stron pnie drzew, a w środku widać poruszoną wodę na jeziorze, przed chwilą wzbił się w niebo ptak… Mój rysunek przedstawiał wzgórze, na wzgórzu drzewo, o pień oparty chłopak, na trawie leży na brzuchu dziewczyna i czyta książkę. Tys piknie… Na angielski zapisałam się dodatkowo do Siostry Idy6, chodziłam całe cztery lata, ale to jakoś nie było to, co z francuskim. Uczyłyśmy się z podręczników Collinsa i Alexandra. Siostra dołączyła mnie szybko do grupy zaawansowanej, przecież ja już tyle lat tego angielskiego się uczyłam. Niestety, nigdy nie nauczyłam się swobodnie mówić i rozumieć ze słuchu. Po prostu, mimo wizyt u ciotki Baśki w Londynie, nie miałam okazji ćwiczyć mówienia i słuchania. Owszem, Siostra nam puszczała czasami na lekcji winyle z modnym kursem Szkutnika. Na płycie facet recytował –Does you father smoke ? Yes, he does. Can I open the window ? Yes, you can… 6 Siostra Maria Ida - Wanda Maria Plater - Zyberk (1909 -1997) córka Stanisława Plater - Zyberka, ziemianina i Elżbiety z Tyszkiewiczów. Urodziła się w Konstantynowie nad Bugiem, majątku rodziców. Początkowo uczyła się w domu, gdzie główny nacisk kładziono na naukę języków i wykształcenie muzyczne. W latach 1920 - 1926 pobierała nauki w Couvent de L'Assomption Val de Notre Dame Antheit w Belgii, a następnie w Gimnazjum im. Cecylii Plater - Zyberk w Warszawie, zakończone maturą w 1933 r. W 1931 r. ukończyła pełny kurs Pogotowia Sanitarnego PCK w Warszawie. Wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Niepokalanek 30 sierpnia 1934 r. w Jazłowcu. Do wybuchu wojny Siostra Ida przebywała głównie w Warszawie na Kazimierzowskiej. Studiowała filologię francuską i dodatkowo angielską na Uniwersytecie Warszawskim oraz uczyła francuskiego na Kazimierzowskiej. W ostatnim roku szkolnym przed wojną była tamże mistrzynią internatu. W latach wojennych do 1940 do 1944 uczyła w Szymanowie języka francuskiego i propedeutyki filozofii. Pod koniec okupacji została skierowana do Koźla koło Łowicza, do jednej z założonych przez Niepokalanki placówek wiejskich, gdzie znalazły schronienie małe dzieci, przeważnie sieroty przywiezione z Powstania Warszawskiego. Po wojnie wróciła do przerwanych studiów i w czerwcu 1946 r. uzyskała magisterium na filologii romańskiej UW. Równocześnie ze studiami uczyła angielskiego i religii w Szkole Powszechnej i Liceum Ogólnokształcącym im. Tadeusza Rejtana w Warszawie, a w roku szkolnym 1945 - 1946 języków w Szymanowie. Od września 1946 do czerwca 1950 była mistrzynią internatu i nauczycielką religii i propedeutyki filozofii w Liceum Sióstr Niepokalanek w Jarosławiu. W latach 1950 1953 uczyła w Szymanowie francuskiego i angielskiego. Lata 1953 - 1955 spędziła we Wrzosowie jako asystentka i socjuszka mistrzyni nowicjatu, a w latach 1955 - 1959 była tam przełożoną. W 1959 r. ukończyła trzyletnią szkołę dla organistów w Aninie. Bardzo ważnym działem jej pracy była funkcja tzw. chórkowej. Miała piękny mocny głos i duży talent muzyczny. Grała na nabożeństwach w kaplicy, uczyła gry na fortepianie siostry i czasem uczennice, ćwiczyła z nimi śpiewy liturgiczne, ze szczególnym zaangażowaniem śpiew gregoriański. Młodym siostrom, zwłaszcza nowicjuszkom stawiała głosy. W 1959 r. wróciła do Szymanowa, by uczyć tam angielskiego. Dla uzyskania prawa nauczania go w szkole średniej w 1963/64 studiowała anglistykę na KUL-u. Była radną domu szymanowskiego. Następne półtora roku spędziła w Belgii odbywając studia pastoralno - katechetyczne w Brukseli na "Lumen Vitae", a potem jeszcze przeszło rok w Anglii w związku z planowaną tam placówką Zgromadzenia. Po powrocie z zagranicy jeszcze 16 lat uczyła angielskiego w liceum szymanowskim ( lata 1969 - 1985 ). Z powodu pogarszającego się wzroku musiała jednak odejść z pracy nauczycielskiej. Zawsze z tym samym spokojem i pogodą ducha jeszcze przez kilka lat coś pisała, porządkowała książki angielskie i francuskie, których dużo otrzymywała, sporadycznie w wąskim gronie douczała języków. Czytywała już tylko przez lupę i stopniowo traciła słuch traktując swoje dolegliwości jako normalny bieg rzeczy. Żeby "być na bieżąco" jak mówiła, słuchała systematycznie radia i przychodziła na rekreacje. W październiku 1996 r. złamała nogę w szyjce biodrowej. Po trzymiesięcznym leżeniu w gipsie nie mogła już chodzić, ani nawet stanąć, była wożona na wózku do kaplicy. W dniu śmierci 29 lipca 1997 r. była jeszcze na porannej Mszy Św., wiedziała o śmierci siostry Ireny. Podczas Mszy Św. pogrzebowej siostry Ireny, gdy kaplica była wypełniona po brzegi i gdy ok. godz. 15 siostry przyjmowały Komunię Św. na korytarzu, usłyszały z celi Siostry Idy wołanie "Jezu, Jezu o Jezu". Wszedłszy do niej stwierdziły, że zbliża się koniec. Szybko wywołano z kaplicy Matkę i Siostrę Bohdanę, która zresztą w tym momencie grała na fisharmonii i nie mogła od razu przerwać. Siostry zapaliły gromnicę, zaczęły się modlić. zdołały jeszcze odmówić całą koronkę do Miłosierdzia Bożego i o 15:15 Siostra odeszła; ks. kapelan dopiero po skończeniu Mszy Św. mógł przyjść udzielić Ostatnie Namaszczenie. Dwa dni później Siostra Ida została pochowana w grobowcu zakonnym w Szymanowie. 57 Szymanów klasa I Absurd ! Dziś mamy nagrania z dialogami. Prowadzą je osoby, które wymawiają w rozmaity sposób, są rozmowy przez telefon, ogłoszenia przez megafony na dworcu… Siostra Ida, jak na tamte czasy, wcale nie była chyba takim złym metodykiem ! Nie znała się na modnych dziś metodach komunikacyjnych, kazała w kółko pisać streszczenia czytanek i uczyć się tego na pamięć ! No i jej akcent ! Nie uznawała skrótów, żadne don’t ! O, no dolly - mówi się duu nout ! Nie byłam wtedy jeszcze świadoma, że istnieją takie subtelności ! Koleżanki, z którymi byłam na komplecie między innymi słynna Kaśka Pawlikowska - nieraz wydziwiały nad Siostry Idy wymaganiami i akcentem. A jak wybrałam się po maturze do Londynu, okazało się, że się ze mnie się znajome Ciotki Baśki podśmiewały, że mam bardzo arystokratyczny akcent. Jadę sobie kiedyś metrem w Londynie, idzie przez wagony pan metrowy i coś ogłasza. Na pewno coś ważnego, ale co ? Prze-pra-szam-ten-panprzed-chwi-lą-coś-og-ło-sił -czy-mo-że-mi-pa-ni-po-wie-dzieć-co-on-po-wie-dział-on-po-wiedział-że-ten-skład-do-jez-dża-tyl-ko-do-Wim-ble-don-dzie-ku-ję-bar-dzo… Tak czy siak, zarobkowałam przez kilka lat jako nauczycielka angielskiego w szkole podstawowej i szło mi dość dobrze. Do Wimbledonu z moimi uczniami na szczęście nie musiałam jeździć. Wspomnę jeszcze, że Siostra Ida dyżury nocne w internacie odbywała uzbrojona w latarkę… Gdy kogoś w nocy spotkała, latarką świeciła mu prosto w twarz ! I tak zapadła mi w pamięć, tak ją uwieczniłyśmy w naszej Historii Zgromadzenia SS Niepokalanek. Nauczycielka chemii, pani Jadwiga Kieszkowska ! Przemiła starsza pani, dwa lata przed emeryturą, lekcje z nią byłyby prawdziwą przyjemnością, gdyby nie fakt, że nie wymagała wiele, właściwie nic ! Półeczki na odczynniki, które na lekcji przelewałam bez sensu jedno w drugie i patrzyłam, co się wydzieli, a wydzieliło nam się srebro. Z prawdziwa przyjemnością rysowałam sobie różne menzurki w zeszycie, miałam specjalny plastikowy szablon… Układ okresowy pierwiastków wyjaśniany na kolorowych karteczkach zrozumiałam, ale natychmiast zapomniałam ! To jest nawet ciekawe lingwistycznie zjawisko – lantanowce, chlorowce, aktynowce… Albo - metan, etan, propan, butan, orangutan… Chemię znienawidziłam jeszcze w szkole podstawowej i postanowiłam sobie z niej nic nie robić dalej. Co z tego wyszło w klasie trzeciej ? Zaczęła nas uczyć mama naszej koleżanki, Jagody Szymczyk. Madame Tirée - bo mówiła zamiast kreska - tirée ! Dojeżdżała raz w tygodniu na cały dzień. Nauczycielka z cenzusem uniwersyteckim, naukowy pracownik SGGW ! No i zaczęło się ! Zaczęła ostro i z kopyta, zorientowała się szybko, że nic kompletnie nie umiemy ! Mnie się udało, po prostu, Madame Tirée wykiwać. Chemia była tylko w I, II i III klasie, ocena z trzeciej szła na maturę. Nie 58 Szymanów klasa I chciałam mieć trójki na maturze. Zgłosiłam się do poprawiania oceny – była wtedy możliwa taka procedura. Tym samym całą wycieczkę Szlakiem Kopernika miałam zmarnowaną ! Zdawałam i plotłam chyba jakieś ciężkie bzdury, pani Szymczyk głęboko westchnęła, zaczęła przerzucać dziennik. Chyba chciała sprawdzić, jak się uczę… I zmyliła ją moja piątka z matmy ! Postawiła mi czwórkę ! W IV klasie zorganizowano kółko chemiczne dla chętnych, wybrałam się na nie raz jeden ! Naprawdę miałam dobre chęci, brałam przecież pod uwagę, że będzie mi potrzebna na egzaminach na wymarzoną weterynarię. Miałam naprawdę dobre chęci. Wydawało mi się, że może jak się bardzo, bardzo, bardzo skupię to tę chemię, na którą mi szufladka w głowie nie urosła, zrozumiem ! Nic z tego ! Pomyślałam, że będę szukać wydziału, na który nie ma egzaminu z chemii, będzie prościej. W rezultacie nie złożyłam papierów na weterynarię, ale na ogrodnictwo, co się mniej więcej sprawdziło w życiu, ale to już inna historia. Na pierwszym roku SGGW miałam dwa semestry chemii, ćwiczenia udało mi się zaliczyć, ale egzaminu w czerwcu nie zdałam. Poprawkowy we wrześniu był formalnością. Z chemii nic nie umiem do dziś. Uwaga na marginesie zagadnienia – czy to do weterynarii, czy ogrodnictwa, czy pracy z młodzieżą – trzeba mieć tę samą cnotę. Nazywa się ona CIERPLIWOŚĆ. „Po Wawelu się ugania Jagiełło, Skirgiełło, Mindygiełło, Świdrygiełło, skąd im się to wzięłło, Jadwisia, daj pysia, wielka wojna dzisiaj” ! Błąd, Jadwiga umarła, gdy Zbyszko z Bogdańca siedział w więzieniu, rok 1399, a bitwa pod Grunwaldem była w 1410 ! Jagiełło miał już od dawna drugą żonę ! A wszystkich miał cztery ! Lekcje historii z Siostrą Irmą (Irena Drabik) wspominam bardzo miło. Siostra Irma była wesoła, mało konfliktowa. Jedno mnie drażniło, że przedrzeźniała mój sposób mówienia, nie wymawiam litery „r”. Naprawdę, nie powinna tego robić… Siostra Irma bała się żuli, wszyscy chłopcy spotykani na wycieczkach to byli żule… Hi, hi ! Lekcje były takie sobie, kto chciał zdawać na studia historię, chyba 59 Szymanów klasa I tylko jedna Agnieszka Riedel, ten musiał sam się nauczyć i tyle. Przygotowywałyśmy natomiast referaty, ale chyba nie było to obowiązkowe – kto chciał. Ja oczywiście chciałam ! W pierwszej klasie – Kłopoty z królem Jagiełłą ! Przeczytałam do tego referatu Jadwigę i Jagienkę Czesławy Nemyskiej-Rączaszkowej, powieść dla dzieci w młodszym wieku szkolnym i na tej podstawie wygłosiłam swój referat ! Poza tymi referatami nic ciekawego się nie działo, trzeba było się uczyć lekcja po lekcji… Jedyne warte wspomnienia wydarzenie, jak Aśka Krzemieniewska, która miała fenomenalną pamięć, nauczyła się na pamięć w czasie jednej przerwy całego rozdziału z podręcznika. Zgłosiła się do odpowiedzi, a my – jej wierne partyzantki - sprawdzałyśmy w książce, czy się nie myli. Siostra Irma się połapała i dała jej dwóję ! Podręcznik po historii w klasie pierwszej, bardzo gruby, ozdobiłam, podobnie jak książkę do rosyjskiego, kolażami… Henryk VIII z głową Asterixa, Erazm z Rotterdamu w habicie, jako Siostra Germana. Tak, uważam, że Siostra Germana jest bardzo podobna do Erazma z Rotterdamu. Tę książkę wzięła sobie na pamiątkę Kasia Michalska. Żeby zapamiętać jakąś datę, wymyślałyśmy różne melodie – na melodię Rozkwitały pęki białych róż - Tysiąc trzysta osiemdziesiąt pięć – unia Polski z Litwą tra-la-la-la-la! Albo - Płynie przez Koniecpol Pilica, Pilica, a Oleńka kocha Kmicica, Kmicica – ale to już nie Tośka Krzysztoń wymyśliła, tylko Maria Czubaszek ! Elka miała z historii piątkę, ja interesowałam się nie historią, ale heraldyką ! Nawet Alce wymyśliłam herb Falcator, czyli Żniwiarz, którego imię jest śmierć… Siostra Natanaela przynosiła mi zza klauzury herbarze, a Ciocia Jola Porayska dała mi w prezencie dziesiąty tom Herbarza Bonieckiego – litera K. Jakoś jej się przyplątał, niewiadomo skąd, akurat dziesiąty tom, w którym znalazłam Kicińskich, czyli rodzinę męża mojej rodzonej Ciotki Ewy. Ten herbarz trafił po latach do Antka, mojego siostrzeńca i chrześniaka, jako prezent na bierzmowanie. Niech się cieszy, że ma dziadka w herbarzu ! Ten referat z piątką i podpisem Siostry Irmy zachował się do dziś ! Wykorzystana literatura: 1. A. Małecki – Studia heraldyczne 2. A. Boniecki - Księga herbów rodów polskich Warszawa 1897 3. F. Piekoński – Heraldyka polska wieków średnich Kraków 1899 4. S. Mikucki – Heraldyka Piastów Śląskich do schyłku XIV w 1936 5. B. Paprocki – Herby rycerstwa polskiego 6. Wielka Encyklopedia Powszechna PWN 7. Encyklopedia francuska Petit Larousse 1971 60 Szymanów klasa I W czwartej referat o Churchill’u ! Przeczytałam bardzo grubą książkę Churchill i całą godzinę opowiadałam o Teheranie, Jałcie, Poczdamie i o Roosvelcie, który w Jałcie już nie miał sił. Jacek Kaczmarski jeszcze pewnie chodził do szkoły podstawowej. Matma stała bardzo dobrze za naszych czasów w Szymanowie ! Uczyła nas Siostra Marta, naprawdę wybitny dydaktyk. Wiem, co mówię, bo mam pięcioro dzieci i sama uczyłam w szkole, na szczęście nie matmy. System kalendarzy powtórkowych, które wieszała w klasie, kolokwiów pisemnych (tym mądrym terminem określało się klasówki z materiału z poprzednich lat do samodzielnego przygotowania) i ustnych (to były wprawki do matury ustnej) miała opracowany do perfekcji. Drugim jej sposobem było łączenie nas w obowiązkowe pary słabszasilniejsza. Mnie przypadła Alka Kosieniak, a potem także Monika Ceregro. Odrabiałam z nimi wszystkie lekcje, z matmy, dostałam na koniec szkoły od Moniki płytę z dedykacją - Od najgłupszego matematycznego tumana, dla najbardziej genialnego profesora. Najbardziej lubiłam geometrię analityczną, ale nie zawsze wszystko rozumiałam. Kiedyś Zając przysiadł się i przysłuchiwał mojej lekcji z Ceregrusem. 61 Szymanów klasa I Pytam Monika - co to jest punkt ? I orientuję się, że sama tego nie wiem ! A Siostra Janina słucha ! A Monika – punkt to para liczb ! I ona uważała, że jest słaba z matmy ! Bardzo lubiłam matmę, ale byłam okropnie roztargniona i niedokładna ! A Siostra Marta potrafiła mi postawić tróję z klasówki tylko dlatego, że nie napisałam jednego nawiasu ! Do tego czepiała się takich drobiazgów, jak zeszyt do klasówek w linie ! Zupełnie nie rozumiem, co jej przeszkadzało, że piszę w zeszycie w linie ! Co to będzie …. Nikt nie wie, cisza… A ja na całą klasę - zewnętrze koła ! Należała mi się piątka ! Ciekawe zadanko - •x• + •y• = 1 . Co to takiego jest ? A ja – trzeba rozpisać i wyjdzie moim zdaniem kwadrat ! No to proszę do tablicy ! O jednym trudnym przekształceniu, sama Siostra Marta powiedziała, że tego dobrze nie rozumie… A ja wymyśliłam, że to w przybliżeniu, jak z rajstopami. Naciąga się je, na początku są prawie jak punkt zero, bardzo małe, a potem rozciągają się, każdy kolejny punkt odrobinę więcej, w nieskończoność… Powiedziała, że sama by na to nie wpadła ! Nic dziwnego, przecież zakonnice nie noszą rajstop ! Takie chwile się pamięta i opisuje w pamiętniku ! Nie wiem, czy w programie był suwak logarytmiczny, ale miałyśmy ! Na ścianie wisiał wielki suwak, trzeba było zaopatrzyć się we własny. Można było zdawać suwak, dla chętnych, co oczywiście zrobiłam. Aśka podarowała mi książeczkę - Jak liczyć na suwaku logarytmicznym. Umiejętność posługiwania się suwakiem logarytmicznym przydała mi się bardzo na I roku studiów. Na drugim miałam już mały kalkulatorek z Londynu. 62 Szymanów klasa I Myśmy się w III klasie z Aśką bardzo interesowały matematyką, nawet nauczyłyśmy się na pamięć wiersza matematycznego. Oczywiście nie tego, że w pierwszej wszystkie są dodatnie, w drugiej tylko sinus, w trzeciej tangens i cotangens, a w czwartej cosinus, bo to każdy to zna. Nasz był inny – Kuć i orać w dzień zawzięcie, bo plonów nie ma bez trudu, złocisty szczęścia okręcie kołyszesz. My nie czekamy cudu, robota to potęga ludu. O co chodzi ? Liczy się litery w każdym słowie i mamy liczbę „π” z dokładnością do 23 miejsca po przecinku! 3,14159 26535 89793 23846 264. Dla potrzeb gospodarstwa domowego wystarczy. 63 Szymanów klasa I REFERAT MATEMATYCZNY czyli „teoria płaszczaków” (wersja katechetyczna) Jako założenie przyjmujemy istnienie istoty dwuwymiarowej i przez analogię, będziemy rozpatrywać naszą sytuację. 1 a) istotę bezwymiarową nazywamy „punkciakiem”; istotę jednowymiarową - „niciakiem”; istotę dwuwymiarową - „płaszczakiem”; istotę trójwymiarową - „człowiekiem” itd. b) lustro jest to bardzo dziwne urządzenie, które, gdy się przeglądamy zamienia nam prawe oko w lewe itd., a nie zamienia nam głowy na nogi. Wniosek: Coś w tym jest! Życie „płaszczaka” (różne sytuacje związane z poznaniem lustra i nie tylko): a) punkciak nie posiada lustra, a jeśli je posiada, to w wymiarze n-1 (czytaj en do minus pierwszej); b) niciak ma lustro bezwymiarowe; c) płaszczak korzysta z jednowymiarowego lustra; d) człowiek ma lustro dwuwymiarowe; 64 Szymanów klasa I e) kto korzysta z lustra trójwymiarowego (np. kuli) ? Odp. Ktoś w czwartym wymiarze. f) Czy płaszczak może przejrzeć się w lustrze dwuwymiarowym (czyli w jego wym.) Nie ! (Tak, jak my w kulistym lustrze); Czy płaszczak zobaczy kolegę przy pomocy dwuwymiarowego lustra ? (patrz rysunek). Odp. Może, tylko musi się skupić ! Wniosek: My także (analogia) możemy zobaczyć kolegę, ale przy pomocy trójwymiarowego lustra. CO SIĘ DZIEJE Z DUCHEM PŁASZCZAKA ? a) dla nas, istot trójwymiarowych duchy są niepojęte, gdyż one działają w czwartym wymiarze czasem mogą się przenieść (zaopatrzywszy się w giezło i kajdany) do wymiaru trzeciego. Podobnie jest z płaszczakiem - dla istoty o niższym wymiarze istota o wyższym wymiarze jest duchem, po śmierci duch płaszczaka przenosi się do trzeciego wymiaru. Zagadnienie. Dlaczego go (płaszcz. ducha) nie spotykamy ? Odp. Duch płaszczaka żyje w nas. Jest to tzw. „wędrówka dusz !” Dowód na istnienie płaszczaka: obecność jego ducha w nas. Dowód: Płaszczak jest krasnoludkiem (patrz 1,2,3) Płaszczak jest przecież malutki ! CO TO SĄ WAMPIRY I STRZYGI Opierając się na kontrteorii II (patrz dalej) wiemy: Dusza przechodzi z wymiaru w wymiar powoli zniżając się. Co to jest duch pokutujący ? Duch, który nie żyje w nikim, bo odbywa jakąś karę ? Z czego żyje taki duch ? Żeruje na innych ludziach, w których żyją inne duchy. Wampiry i strzygi maja możliwość przenoszenia się swobodnego w swych dwóch sąsiednich wymiarach. ROZDWOJENIE JAŹNI I INNE CHOROBY PSYCHICZNE Co to jest rozdwojenie jaźni ? Choroba psychiczna – jakby podwójne życie polega na tym, że w człowieku żyje (kontrteoria) duch o wyższym wymiarze – czyli że z niego pochodzi. Być może ten duch tęskni, próbuje wrócić. Jest to męczące dla człowieka i ducha ! Niestety nie można temu zaradzić !!! Wniosek: należy unikać duchów o spaczonym charakterze C.D.N. 65 Szymanów klasa I Pyt. 1. „Czy głos rozprzestrzenia się we wszystkich wymiarach” ? Czyli, czy płaszczaka można nastraszyć za pomocą głosu wołając „huu” ? Duchy są to istoty o wyższym wymiarze. Duchy nas straszą. Pytanie 2: „Czy straszą z czwartego (nas), czy zniżają się do trzeciego” ? Odpowiedź: Straszą nas z wymiaru wyższego, bo gdyby się zniżyły, przestałyby być duchami. WNIOSEK 1 Głos rozprzestrzenia się z wymiaru w wymiar ! Dygresja: Kto wie, może płaszczaki nas się boją i dlatego zrobiły się takie płaskie. WNIOSEK 2 Nie należy głośno krzyczeć. Możemy płaszczaka nastraszyć z naszego wymiaru (nie zniżając się) wołając „huuu”, ale nie należy tego robić. Pyt. 3 „Czy płaszczak to, to samo, co krasnoludek ? Jednego i drugiego nikt nigdy nie widział, ale wiele się o nich pisze. Krasnoludki nas nie straszą, a my je nastraszyć możemy, Krasnoludek może się wcisnąć w „każdą najmniejszą szparkę”, więc nawet dwuwymiarowa, co przemawia za tym, ze jest dwuwymiarowy. Dowód: Krasnoludek jest bardzo malutki, bo inaczej nie byłby krasnoludkiem. Jeśli płaszczak jest malutki jest krasnoludkiem ! Jeśli jest krasnoludkiem, jest malutki. KONTRTEORIA Założenie: Dusze wędrują nie z wymiaru niższego w wyższy, ale na odwrót. Przemawiają za tym następujące sprawy: Istnienie podświadomości: a) wszyscy wiemy, ze podświadomość jest od nas bogatsza, b) skąd się bierze podświadomość ? Pochodzi z ducha. WNIOSEK Duch pochodzić musi z wymiaru wyższego, stąd ma większe możliwości. Jeżeli tak jest, to istnieje nieskończona ilość wymiarów. a) dusze były kiedyś w „n” wymiarze i zmierzają wszystkie do zera. Czy były w „n” ? Niezupełnie, bo: b) w „n” istnieje coś Najwyższego, co nigdy nie zbliży się do zera. c) to coś nadało następny o jeden niższy i w tym pozostało wszystko. 66 Szymanów klasa I Czy to początek świata ? Co istnieje poniżej zer, do którego dążą wszystkie wymiary ? To jest to zło, które pogłębia się z wymiaru na wymiar, coraz niżej i niżej aż do „– n”, gdzie znajduje się zło, które jest tak bardzo dalekie od życia. W ten „+n” ma nieskończoną ilość osi, skąd ta nieograniczona moc! Siostra Irena7 (Krystyna Jost), cudowny człowiek, cudowne lekcje. Z fizyki miałam w podstawówce piątkę i z pierwszej klasówki w Szymanowie, a była to 7córka Michała, inżyniera - sapera, majora WP i Heleny z Żyborskich, nauczycielki. Urodzona w 1923 r. we Lwowie, miała troje rodzeństwa: najstarszego brata z pierwszego małżeństwa ojca, starszą siostrą Barbarę i młodszą od siebie Jadwigę. Ukończyła szkołę powszechną w 1935 r. w Toruniu. Ze względu na poważną chorobę matki obie z siostrą Basią oddane zostały do zakładu w Jazłowcu, co było życzeniem ojca, który pochodził z tamtych stron. W czerwcu 1939 r. ukończyła gimnazjum w Jazłowcu uzyskując tzw. małą maturę. Wybuch wojny zastał panią Jostową wraz z córkami w Jazłowcu. Krysia przez blisko trzy miesiące uczęszczała jeszcze do szkoły Sióstr, ale wobec gróźb i represji ze strony władz sowiecko - ukraińskich nauka w klasztorze została zaniechana. Ciężkie warunki materialne zmusiły Krysię do pracy zarobkowej, głównie w ogrodach i szklarniach poklasztornych. Ojciec, który przed samą wojną został powtórnie powołany do wojska, ukrywając się po 17 września został aresztowany w samym Jazłowcu. Znalazł się w obozie jenieckim w Kozielsku, skąd w grudniu przyszła od niego pierwsza wiadomość. Zginął w Katyniu 9 kwietnia 1940 r. W czerwcu 1942 r. Krysia wyjechała z Jazłowca do Warszawy zaproszona przez p. Zofię Bukowską, która wraz z córką Martą, uciekając z Warszawy, schroniła się w na jesieni w Jazłowcu. Od września uczęszczała na tajne komplety prowadzone przez siostry Niepokalanki na Kazimierzowskiej i w 1943 r. zdała maturę według programu liceum matematycznego. W roku 1943/44 rozpoczęła studia historyczne na tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Wstąpiła w szeregi Armii Krajowej, brała udział w szkoleniach sanitarnych przy ul. Poznańskiej, kolportowała prasę podziemną. Chroniąc się przed wywózką na roboty do Niemiec podejmowała rozmaite prace zarobkowe. W lipcu 1944 r. razem z Martą Bukowską wyjechała na wakacje do jej dziadków do majątku Michałowice koło Stradowa w woj. kieleckim. Na wieść o wybuchu powstania chciała natychmiast wracać z Martą do Warszawy, aby wziąć udział w walce, ale okazało się to niemożliwe. W drugiej połowie stycznia 1945 r. Krysia opuściła Michałowice. Niepokojąc się o losy matki i sióstr, które zostały na kresach, a od których nie było żadnych wiadomości, postanowiła przedrzeć się do nich. Dotarła do Przemyśla posuwając się pieszo albo autostopem "pod prąd", bo główny ruch odbywał się ze wschodu na zachód. W Przemyślu granica była już zamknięta i dalej przedostać się już nie było można. Tam dowiedziała się, że wkrótce już ruszą transporty wysiedleńców z Kresów do Polski. Wróciła więc przez Lublin i Warszawę do Krakowa. Od trzynastego roku życia myśl o wstąpieniu do klasztoru nie była jej obca; chciała wybrać Karmel lub jakieś zgromadzenie misyjne. Wracając z Przemyśla zajechała do Szymanowa prosząc o przyjęcie do Niepokalanek zaraz jak tylko odnajdzie się jej matka i siostry. W Wielką Sobotę 1945 r. przybył do Krakowa transport z Czortkowa; była tam matka i siostry. Razem z nimi tymże transportem dojechała do Torunia, gdzie rodzina miała zamiar się osiedlić. W Toruniu zapisała się na trzymiesięczny Kurs Pedagogiczny i w dwa dni po jego ukończeniu, 15 września w Szymanowie wstąpiła do klasztoru. Pierwsze śluby zakonne złożyła w Szymanowie 8 grudnia 1947 r., wieczyste 8 grudnia 1953 r. Po wyjściu z nowicjatu przez dwa lata uczyła matematyki w Szymanowie, a w latach 1949 - 1951 była wychowawczynią w bursie na Idzikowskiego, żeby we wrześniu 1951 r. znowu wrócić do Szymanowa i uczyć tam sześć lat. Równocześnie rozpoczęła studia matematyczne na Uniwersytecie Warszawskim, ukończone w 1956 r. kurs katechetyczno świetlicowy w Polskiej Wsi, a w 1955 r. kurs katechetyczny w Szymanowie. W 1957 r. wyjechała do Wałbrzycha, gdzie była mistrzynią internatu równocześnie ucząc. W latach 1961 - 1966 uczyła matematyki i fizyki w Szymanowie, będąc przez dwa lata mistrzynią internatu. Od września 1966 r do września 1968 r. była mistrzynią "internatu małych" w Nowym Sączu, a następnie na rok przejechała do Szczecinka, gdzie była katechetką. W latach 1969 - 1974 uczyła fizyki w Szymanowie. Przez następny rok prowadziła katechizację w Dursztynie, a w latach 1975 - 1977 była nauczycielką i wychowawczynią w Szkole Gastronomicznej w Nowym Sączu. W sierpniu 1977 r. została skierowana znowu do Szymanowa, gdzie była aż do lipca 1980 r. nauczycielką i katechetką. W sierpniu 1980 r. została przełożoną w Wałbrzychu, a w następnym roku aż do 1984 r. przełożoną w Nowym Sączu. W 1984 r. w murach klasztoru jarosławskiego został powołany do życia diecezjalny dom rekolekcyjny, którego organizowanie powierzono Siostrze Irenie. Gdy już dom rekolekcyjny w Jarosławiu nie wymagał obecności siostry Ireny, otrzymała misję zorganizowania domu rekolekcyjnego w Szczecinie, całkowicie objętego przez Niepokalanki. W sierpniu 1988 r. wróciła do Szymanowa. Pierwsza placówka sióstr Niepokalanek na Ukrainie w Mikulińcach koło Tarnopola powstała w czerwcu 1991 r. kierowana przez Siostrę Irenę. W arcytrudnych warunkach ukraińskich Siostra uczyła w wielu miejscowościach religii, była pomocną w pionierskich działaniach przyjezdnych księży, często o głodzie i chłodzie, przemieszczając się z miejsca na miejsce przeważnie autostopem. Załamanie się stanu zdrowia Siostry Ireny spowodowało, że we wrześniu 1992 r. wróciła do Polski. Znowu miała zajmować się "dziewczynkami". Zamieszkała we Wrzosowie, bo stamtąd najłatwiej można było wyruszać na objazd kół KZJ (była również w Paryżu, zaproszona przez tamtejsze koło). Stale krążąc po Polsce ożywiała zebrania kół, przyciągała nowe osoby do KZJ, odwiedzała chore i samotne wychowanki, korespondowała z wieloma osobami, ułatwiała koleżankom wzajemną pomoc, na nowo wiązała dawne wychowanki ze Zgromadzeniem. Pozyskiwała sobie przyjaciół często 67 Szymanów klasa I klasówka z fizyki, dostałam dwie piątki ! Nawet napisałam list do mojego pana od fizyki w Świnoujściu – pana Romana Oleksiaka, taka byłam zadowolona ! Przypominam Wam te okropne niekonsekwencje programu ! Całki i różniczki na matematyce przerabiało się dopiero w czwartej klasie, a na fizyce potrzebne one były już w trzeciej ! Siostra Irena z zapałem nam je objaśniała, bardzo umiejętnie, wszystko rozumiałam. Działania na potęgach, bo tego w programie matematyki nie było, a było bardzo potrzebne na maturze, też jej zawdzięczamy. Ruchy elektronów dookoła jądra objaśniała – Tańcowały dwa Michały, jeden duży drugi mały, jak ten mały zaczął krążyć, to ten drugi nie mógł zdążyć, a jak mały mógł już zdążyć, to ten duży nie mógł krążyć. I naprawdę wszystko się zgadzało ! Zadanie matematyczno-fizycznometafizyczne dotyczące Trójcy Świętej: Kiedy a+a+a = a ? Innymi słowami – co należy podstawić za a , żeby się zgadzało ? Proszę nie strzelać, że 1, a√3/2, a√2, tylko myśleć ! Osobom nie zainteresowanym i nie uzdolnionym matematycznie wyjaśniam - trzeba wstawić ∞, albo 0, wtedy się zgadza. Wykorzystywałam w katechizacji młodzieży gimnazjalnej. Pracownia fizyczna była wspaniała ! Ale nie od razu ! Urządzona za pieniądze otrzymane od kardynała prymasa Stefana Wyszyńskiego po jego wizycie w marcu 1971. Szafki oszklone, pełno rozmaitych wspaniałych urządzeń - butelka lejdejska, takie coś z siatki, po czym latają różne iskry, czyli - magik fikus z miasta Dwikuz. Komputer z ekranem, na którym ukazywały się różne wykresy, krzywa histerezy, w sytuacjach przypadkowych, np. w pociągach. W maju 1996 r. ze straszliwą siłą ujawniła się u niej choroba, na którą zmarły już jej obie siostry. Była operowana w Szpitalu Bielańskim w Warszawie, gdzie nie rokowano jej ani tygodnia życia, następnie otrzymała chemioterapię w Szpitalu Onkologicznym na Wawelskiej, po której nastąpiło duże polepszenie, tak, że wydawało się, że choroba została stłumiona. Na początku 1997 r. nastąpiło załamanie zdrowotne, medycyna była już bezsilna. Bardzo dzielnie znosiła swoją chorobę, z pełnym poddaniem się Woli Bożej. Na szczęście wielkie cierpienia były Jej oszczędzone. Do końca interesowała się dawnymi wychowankami. Zmarła we Wrzosowie 26 lipca 1997 r. i została pochowana w grobowcu szymanowskim. Na pogrzeb, wychowanki stawiły się bardzo licznie, co dowodzi, że Siostra Irena była dla nich kimś naprawdę bardzo ważnym. 68 Szymanów klasa I jakby ktoś nie pamiętał. a nazywał się - oscylator katodowy ! Na studiach koledzy mi nie wierzyli, że miałyśmy w Szymanowie prawdziwy oscylator katodowy ! Podobno nawet jeszcze w Rejtanie tego nie mieli ! Albo taka przykładowo ława optyczna ! Piękna rzecz ! Gasi się światło, zaciąga sztruksowe story, na ekranie pojawiają się tęcze kolorów! Bardzo widowiskowe ! Aśka Krzemieniewska też bardzo dobra była z fizyki !! Twierdziła, że ma zdolności matematyczne, a zamiłowania humanistyczne. Siostra Annuncjata powiedziała, że powinna zatem studiować fizykę. Ale Aśka wybrała romanistykę, pewnie dlatego na lekcjach nie uważała, cały stół w fizyce kiedyś wymalowała w postacie z Przeminęło z wiatrem - Retta, Scarlett O’Hara, braci Tarlettonów, Mammy, była nawet ta kamizelka w wytłaczane różyczki… Była afera i musiała to wszystko wyczyścić. Alusia K. z fizyki nie rozumiała nic a nic ! Nawet z kalorymetrii, mojego ulubionego działu. Klasa czwarta, to były już stosy atomowe, elektrownie jądrowe i cyklotrony, to było okropnie nudne. Uczyłam się na pamięć, nie chciało mi się tego zrozumieć. Książki do szkoły powinni pisać ludzie, którzy wiele lat uczyli, a nie panowie naukowcy ! Siedzimy sobie kiedyś na studiach na korytarzu, ktoś pyta – Co tam w gazecie piszą ? - Piszą, że w Szwajcarii manifestacje, ludzie nie zgadzają się, żeby pod miastem w ziemi zakopać cyklotron. A ja się mądrzę - W tej głupiej Szwajcarii to z nadmiaru pieniędzy ludzie zupełnie pogłupieli, co im przeszkadza, że zakopią sobie pod miastem jakiś cyklotronik ? – Dziewczyno, czy ty wiesz, jakiej wielkości jest cyklotron ? ! Cyklotron ma średnicę kilku kilometrów ! – Kilku kilometrów ? ! Niemożliwe, zawsze wyobrażałam sobie, że jest wielkości pudełka z pastą do butów ! Czy to moja wina ? Przecież w książce był tylko obrazek, można to sprawdzić ! Nigdzie nie podano, jakiej wielkości jest cyklotron ! A jest to urządzenie do rozpędzania cząstek elementarnych. A że cząstki elementarne są bardzo malutkie, każdy się z tym zgodzi ! 69 Szymanów klasa I Oczywiście zdarzało mi się ściągać. Nie tylko na fizyce ! Mój sposób polegał na ryciu wzorów cyrklem na plastikowych - wielka nowość - ekierkach i linijkach. Czasem też pisałam sobie wzory flamastrem na oprawce do okularów. Ala oczywiście ściągała ode mnie, a nawet robiłyśmy okropne rzeczy ! Zauważyłyśmy, gdzie Siostra Irena chowa w pracowni fizycznej nasze sprawdziany - do szuflady w pierwszym stole pod oknem. Po południu, na drugim studium, po prostu wyciągałyśmy ten nieudany sprawdzian z szuflady, a wkładałyśmy drugi, już poprawiony. Zdarzyło się to kilka razy i nigdy nie wydało. Właściwie to się z tego spowiadałam, miałam ogromnego kaca z powodu tych historii. Ale co miałyśmy robić ? Miała Alusia nie zdać z fizyki ? Siostrze Irenie zawdzięczam też to, że umiem na pamięć i często odmawiam Anioł Pański i Pod Twoją obronę... Umiem całe, do końca nawet łaskę Twoją prosimy Cię, Panie… Przerywała lekcję, jak dzwonili. Siostra Irena była też entuzjastką zdrowego harcerskiego trybu życia - w połowie lekcji kazała się gimnastykować, oczywiście przy otwartym oknie ! A kuratorium wprowadziło wtedy kolejną 70 Szymanów klasa I nowinkę - gimnastykę śródlekcyjną. W normalnych szkołach na pewno nikt sobie tym głowy nie zawracał, a u nas, w czwartej klasie, 16 grudnia, przyjechała wizytacja. „I weszła Siostra Teodozja jakaś dziwna, podeszła do S. Gizeli i coś szepnęła i tak się zrobiło zimno, one wstały, a Gizela mówi „no tak, wyjdźcie z klasy i nie róbcie paniki, Grześka idź uspokój pierwszą klasę, niech nie histeryzują”. Wizytacja wparowała nam na lekcję, wszystko szło zgodnie z planem do momentu gimnastyki śródlekcyjnej. Siostra, nie była to Siostra Irena, otworzyła okno i kazała MI poprowadzić gimnastykę. Wymyśliłam wkręcanie żarówki, wymachy ramion… Trochę się zagalopowałam, bo kazałam zrobić skłony w przód i wizytator widział wszystkie dolne niewymowne w całej krasie ! Okresowo miałyśmy gimnastykę poranną na wolnym powietrzu, też z Siostrą Ireną – nie chodziłam, chowałam się do hipa ! Siostra Irena lubiła bardzo śpiewać. Przed wycieczką w klasie pierwszej zorganizowała nam śpiewy wycieczkowe. Prawdopodobnie chodziło o to, żebyśmy na wycieczce nie skompromitowały się głupimi tekstami, tylko śpiewały coś odpowiedniego dla uczennic Szymanowa. Posłała mnie matka, na górę po jabłka, a ja z góry na pazury wysypałam jabłka. Trzeba łysych pokryć papą, lecz funduszy nie ma na to, my fundusze zdobędziemy, łysych papą pokryjemy… Nie wiem, czy to nie głupsze od zakazanego Macieja, a kierowca akurat okazał się łysy… Siostra Irena była również specjalistką od Pani Jazłowieckiej i historii Zgromadzenia. Oprowadzała wszystkie pielgrzymki, miała z nami specjalne lekcje. 71 Szymanów klasa I W maju 1995 przysłała do nas do domu swoje dwie znajome, które w Świnoujściu się wczasowały z wywiadem, czy na pewno niczego nam nie potrzeba… 72 Szymanów klasa I Lekcje geografii odbywały się różnie, czasem w dużej klasie przy bibliotece, czasem w pracowni geograficznej, skąd przynosiło się plansze i mapy. W naszej – b, stały szafki z różnymi minerałami, próbkami drewna, bardzo to ładnie wyglądało… Kinga Kantorska, proszę wymienić dopływy Wisły ! – Niestety, nie umiem, ale mogę opowiedzieć o cudzie nad Wisłą ! Dziękuję, dwa ! Siostra Janina (Jadwiga Martynuska), nasza klasowa, Zającowa po prostu ! Ze zdumieniem niedawno odkryłam, że jest młodsza od mojej Mamy ! Zawsze mi się wydawała okropnie stara ! Lekcje były takie jak i sama Siostra Janina – drobiazgowa i poukładana. Nauczyłam się bardzo przydatnych w życiu rzeczy - prekambr, paleozoik – kambr, ordowik, sylur, dewon, karbon, perm – mezozoik - trias, jura, kreda - trzeciorzęd i czwartorzęd. Uczyłyśmy się na pamięć dopływów Wisły, Odry oraz rzek wpadających do Bałtyku. Czarna, Nida, Raba, San z Wisłoką, Wkra, Skrwa, Drwęca, Osa, Hansa Klosa... Wiedzą tą imponowałam moim dzieciom, tak jak moja Mama mnie - Mama znała na pamięć dopływy Dniestru i Prypeci ! Na szczęście geografia do niczego nie była mi potrzebna, ani na studia, ani na maturze nie planowałam jej zdawać. Na geografii czytałam pod pulpitem książki, albo wycinałam z papieru litery i układałam z nich na pulpicie - epitafium dla Zająca… Łaska nieprzemijająca, Jająca, Jająca.. Siostra to widziała, ale już nic nie mówiła. O klimatach, glebach, bardzo lubiłam słuchać. To jest naprawdę interesujące - jaki wpływ na życie człowieka i bieg historii mają uwarunkowania geofizyczne i klimatyczne. Gdzie są jakie złoża różnych bogactw narodowych i ile tego się rocznie wydobywa ? Ile zbiera się ziemniaków i truskawek rocznie w Polsce ? Polska zawsze była potęgą truskawkową, nasze truskawki są bardzo smaczne. Zającowa bardzo lubiła opowiadać długie i skomplikowane historie w stylu było się i widziało niejedno. Przytaczała wychowawcze historie o Kasi, Basi, czy Małgosi … Lekcje wychowawcze o biskupie brazylijskim – Hajdekamarze - Helderze Camara, zabili go jacyś rebelianci, nie chwyciło… O tym, jak była katechetką zaraz po wojnie w Mórkowie w poznańskim i chodziła piechotą przez pola i lasy do salek przy kościołach… Przypomniało mi się to wszystko, jak sama zostałam, na własną zgubę, katechetką ! 73 Szymanów klasa I Z Zającem trochę był kłopot, bo mówiła cicho, niewyraźnie, nie wymawiała, tak jak ja, litery „r”. Zamiast Bóbr, wychodziło jej Bjubi, zamiast Port Artur – Pojtajtuj… Wywoływało to różne nieporozumienia. Odpytywała z objutu towajowego między pjaejujopą a Amejiką… Zającowa pytała też na lekcjach z nowinek politycznych. Podstępnie spytała mnie o powstanie diecezji szczecińsko-kamieńskiej i koszalińsko-kołobrzeskiej. Było to dokładnie 5 października 1972 i ja to wiedziałam ! - Czy mogę wyjść ? - Bo co ? - Boli mnie głowa. - Bo co ? - Źle się czuję. - Bo co ? ZAKOŃCZENIE: Wariant I : Dziewczyna pada zemdlona. - Bo co ? Wariant II: Dziewczyna – „Do jasnej cholery, wyjdę, czy nie ?”- Bo co ? Bo co ? 74 Szymanów klasa I Dopisek autora: Pewnie spędzą miesiąc miodowy w domu dla obłąkanych! Teraz Zająca bardzo cenię, przyjemnie jest z nią porozmawiać, jak się przyjedzie na zjazd. Ona wszystko pamięta, wszystkie szczególiki o szkole i zgromadzeniu Religia była normalnie w planie zajęć szkolnych, dwie godziny tygodniowo, a uczyły jej Siostra Gizela z Siostrą Bohdaną. Potem, ale nas już nie było, także przemycana jako przygotowanie do życia w rodzinie socjalistycznej. Nikt chyba w normalnej szkole tego przedmiotu nie realizował, tylko nienormalne niepokalanki w swojej nienormalnej szkole. Siostry miały oczywiście własny program religii, nie słynnego Charytańskiego. Uważam, że uczone byłyśmy bardzo toutes proportions gardées - postępowo. W pierwszej klasie - Jezus moim przyjacielem, w drugiej Poznać siebie, aby lepiej kochać, w trzeciej - historia Kościoła i Pismo Święte, a w czwartej - Przygotowanie do małżeństwa i rodziny i Chrześcijanin w świecie współczesnym (o soborze watykańskim II, encykliki, społeczna nauka Kościoła). O planowaniu rodziny, o NPR, były książki - Czy Kościół nas oszukał, broszurki pani doktor Kramarek… Trochę psychologii stosowanej… Gizela – komunia, komunardzi i komunizm od tego samego słowa pochodzą. – communio. Grześka – komórka ! Wyśmiała mnie, a ja miałam rację, do komórki się składa na kupę rozmaite klamoty, a telefonia komórkowa łączy ludzi we wspólnotę telefoniczną. Specjalna salka do religii, zwana ONZ-etem, dokładniej - pokoikiem przyjaciół ONZ (sekcja FAO, UNICEF i UNESCO), a w nim kalendarze, pocztówki UNICEFU i różne wystawy… Salka bardzo nastrojowa, był tam piec, w którym zamiast odrabiać lekcje, przypiekałyśmy sobie kromki chleba. Nosiłam ten chleb pod moja ukochaną zielono-czarną bluzą na zamek błyskawiczny… W naszej klasie też był piec na węgiel, chociaż były kaloryfery. Po wakacjach już nie zastałyśmy ani pieca w klasie, ani w ONZ. Zeszyty do religii były prowadzone w ciekawy sposób. Dostawałyśmy karteczki, tekst katechezy przepisany na maszynie na papierze powielaczowym. Oczywiście Siostry pisały przez kalkę. Kto ładnie prowadził zeszyt, dostawał pierwszy, wyraźny wydruk, kto gorzej - zamazany. Ale nie od początku ! Siostra Gizela świeżo przyjechała do Szymanowa, nie zdążyła się rozkręcić. Były dyskusje o hipisach, Niemenie, księżach robotnikach, o powieści i filmie Drewniany różaniec. … Było to wszystko dla mnie bardzo ciekawe, bo o wielu takich sprawach nie 75 Szymanów klasa I słyszałam, bo skąd ? Pamiętam, że Gizela powiedziała – Pomyślcie, co by się z tymi dziewczynkami stało, gdyby nie trafiły do zakonnego sierocińca ? Pisałyśmy wypracowania z religii – trzeba było założyć specjalny zeszyt - Maryja w moim życiu. Na czym polega miłość w rodzinie – przepisałam fragmenty jakiejś książki o savoirvivre dla młodzieży i dostałam piątkę ! W adwencie Siostra zadała temat OCZEKIWANIE. Czy nie chciało mi się pisać wypracowania, czy Siostra powiedziała, że można zrealizować temat w dowolny sposób - nakleiłam w zeszycie pocztówkę z psem, który patrzy w dal. Napis -OCZEKIWANIE wymalowała mi Agnieszka. No i dostało mi się, niesłusznie ! Temat przecież zrozumiałam ! Po prostu Siostra Gizela nie lubiła psów, o tym będzie dalej, a wiersz księdza Twardowskiego jeszcze nie został napisany. Popatrz na psa uwiązanego przed sklepem o swym panu myśli i rwie się do niego na dwóch łapach czeka pan dla niego podwórzem łąką lasem goni oczami za nim biegnie i tęskni ogonem pocałuj go w łapę bo uczy jak na Boga czekać Wiersz ten wykorzystywałam w pracy z gimnazjalistami – temat katechezy adwentowej - Pocałuj pieska w łapkę. Jakaś mamusia napisała na mnie skargę, że na ścianach klasy powiesiłam zamiast świętych obrazów fotografie psów i żeby sprawdzić, jakie tematy w zeszycie dzieci wpisują ! System zeszytów z karteczkami uważam za dużo lepszy niż pisanie wypracowań. Karteczki wklejałyśmy do zeszytu, obok pisałyśmy, co dusza zapragnie. Różne wiersze, cytaty, coś z modnego Malińskiego, Bonieckiego, ilustracje, przypowieści, co kto chciał… Zeszyty były oceniane, Siostry pisały każdemu osobistą dedykację i wklejały obrazek. Najbardziej mnie interesował dział - Poznać siebie, aby lepiej kochać. Za księdzem Janem Tarnawskim z KUL-u, on się zajmował typologią temperamentów. Typologia wg. Le Senne’a, francuski ksiądz. Można było sobie na lekcji zrobić test osobowości, wypełnić kwestionariusz i sprawdzić jaki się ma temperament, jakie się ma słabe i silne strony charakteru, czego się strzec, nad czym pracować, jak się mądrze spowiadać. Można było być cholerykiem, pasjonatem, nerwowcem (histerykiem), sentymentalnym, sangwinikiem, amorfikiem, apatykiem. Nawet można było obejrzeć specjalne portrety typowego wyglądu ! Byłam zdaniem Siostry Gizeli nerwowcem8, Alka też ! Teraz po latach 8Nie mylić z nerwicowcem! Odznacza się usposobieniem krańcowo zmiennym, w krótkim czasie przechodzi od łez do śmiechu. Spragniony uczuć, ale niestały w swoich sympatiach. Do ludzi i do zagadnień przywiązuje się w sposób przelotny, wahliwy. Ludzi ocenia zależnie od tego, czy z nim sympatyzują, czy też nie. Bywa gwałtowny i drażliwy, trudno go przegadać. Chce wzbudzić podziw i zwracać na siebie uwagę. Wciąż poszukuje nowych wrażeń, rzeczywistość wydaje mu się szara i nieciekawa, więc odczuwa potrzebę upiększania jej, co go prowadzi do kłamstwa lub do fikcji poetyckiej. Nie jest zdolny do systematycznej pracy. Oddaje się zajęciom ulubionym, a zaniedbuje obowiązkowe, w rezultacie czego pracuje zrywami i tylko 76 Szymanów klasa I myślę, że nie ! Jestem choleryko-nerwowcem. pasjonatem9, Elka Kozak - sentymentalnym10. Gośka Witkowska jest choleryko- Zeszyty do religii prowadziłam na piątkę, zachowałam na wieczną rzeczy pamiątkę, a nawet pożyczałam rozmaitym osobom. Najpierw św. p. księdzu Grzegorzowi Zaklice, wikaremu w parafii Chrystusa Króla w Świnoujściu, który także udzielał mi ślubu. Woziłam na kursy i zjazdy katechetyczne, a nawet na studia w latach 1999 -2004. I budziły one zawsze wielkie zainteresowanie ! Katechetki i katecheci odpisywali sobie całe kawałki. Siostra Bohdana uczyła także religii, ale jej lekcje były chyba dużo ciekawsze, ciągle słychać było wybuchy śmiechu, żarty. U Gizeli było bardzo cicho i ciężko. Nie wiem czemu, nawet raz poświęciła temu zagadnieniu całe zajęcia. Myśmy nie umiały się wypowiedzieć, o co nam chodzi. Jakoś nie załapywało i już. Tak jest przyjemnie, jak jest tak cicho, nikt nic nie mówi… wtedy, gdy jest emocjonalnie zainteresowany. Szybko się zapala i prędko gaśnie: typowy słomiany ogień. Po doznanych niepowodzeniach daje się łatwo pocieszyć. Snuje wielkie plany, których nie urzeczywistnia. Lubi życie towarzyskie, odznacza się błyskotliwą inteligencją. Nie umie oprzeć się pokusie, ale szczerze żałuje swoich upadków i wciąż postanawia rozpocząć życie na nowo. Jest bardzo podatny na wpływy, dlatego powinien siedzieć z uczniem spokojnym i pracowitym (zeszyty będą staranniejsze i lepsze oceny). Najwyższą wartością dla niego jest piękno i rozrywka. 9Jest pełen żywotności i energii, działa gorączkowo i z wytężeniem, w wielu kierunkach, dosłownie wyżywa się w pracy społecznej. Daje się pochwycić wszystkim okazjom do działania: podróże, sporty, gry. Jest jakby rzucany naprzód przez swoją aktywność. Na skutek braku hamującego czynnika w oddźwięku psychicznym cechuje go niestałość, częsta zmiana pracy, zamiarów i przyjaciół, ponadto żywe zachowania (rozbieganie, oburzanie, gniew, walenie pięścią). Inteligencja konkretna, techniczna. Nie ma na ogół zdolności do uogólniania, do syntezy, choć umysł ma bystry. Jest realistą, umie wywikłać się nawet z trudnej sytuacji. Usposobienie pogodne, optymistyczne. Z łatwością nawiązuje kontakty towarzyskie i przyjacielskie. Żywi autentyczną życzliwość dla ludzi i miłość do świata. Pełen ciepła i ostentacyjnej serdeczności, potrafi przyciągnąć do siebie ludzi i darzyć ich zaufaniem. Umie zdobywać, lubi rozkazywać i każdemu dać jakąś robotę do wykonania. Szybki, zręczny i zdecydowany, wierzy w postęp. Jest zwykle dobrym mówcą, czasem demagogiem. Powinien pracować nad tym, by się nie rozpraszać, nie działać w zbyt wielu kierunkach, narzucić sobie dyscyplinę i zachować hierarchię celów. Ceni działanie. 10 Jest ambitny, ale nie umie urzeczywistnić swoich daleko sięgających planów, dlatego poprzestaje na marzeniach. Zadumany, zapatrzony w swoje życie wewnętrzne, lubi "przeżuwać" swe doznania psychiczne. Melancholiczny i niezadowolony z siebie, skłonny jest do skrupułów i kompleksów, zwłaszcza do kompleksu niższości. Często oskarża samego siebie, a nawet czuje do siebie wstręt. Nieśmiały, drażliwy przeżywa, choć nie daje tego poznać po sobie, każde słowo niebacznie rzucone przez otoczenie. Pozornie nieczuły i obojętny - twarz ma podobną do chłodnej i obojętnej maski, ale pod nią ukrywa istne burze i załamania. Często nieufny i podejrzliwy, lęka się wszelkich nowości, zwracając najchętniej myśl ku temu, co minęło. Wierny w przyjaźni i w miłości, wciąż szuka przyjaciela, któremu mógłby powierzyć bogactwo swego wewnętrznego życia. Takim powiernikiem często staje się pamiętnik chroniony czujnie przed wzrokiem ciekawych. Niezręczny i niepraktyczny, z trudem nawiązuje stosunki z ludźmi, lękając się niezrozumienia i ośmieszenia. Pesymista, nie wierzy we własne siły, często z góry rezygnuje z sukcesu, który mógłby na pewno osiągnąć, gdyby miał odrobinę ufności do samego siebie. Delikatny w stosunku do innych, umie ich otoczyć opieką. Indywidualista, kocha przyrodę i szuka w niej schronienia przed twardością losu. Często niezrozumiany - niepowodzenia załamują go, trudności przerażają. Trema i lęk przed publicznym wystąpieniem, nawet przed klasą. Na ogół duża inteligencja, ale się nie uzewnętrznia. Potrzebuje dużo serdeczności, wprost komfortu uczuciowego i podtrzymywania w sukcesach. Takie dziecko nie prosi, milczy, ale na dobranoc czeka na 4 całusy, w szkole nie podniesie palców, choć wie. "Worek bez dna" na pochwały, których żadna liczba go nie popsuje. Najwyższą wartością dla niego jest życie wewnętrzne i przyjaźń. 77 Szymanów klasa I Siostra Bohdana imponowała mi nie tylko wykształceniem muzycznym, umiała pisać białym tuszem, piórkiem, bardzo pięknie jej to wychodziło. Podpisywała zdjęcia w albumach, robiła pocztówki, łączyła zdjęcia i cytaty z Pisma Świętego. Tworzyły z Siostrą Grażyną i Gizelą zeszyty - zwykłe zeszyty szkolne, ale oklejone papierem z zagranicznych gazet, notesy, pamiętniki. Grube modlitewniki, oprawione introligatorsko, pisane na maszynie, z różnymi tekstami. Dostałam taki w styczniu 1973 - pierwsza nagroda w konkursie o zgromadzeniu. Zajęcia techniczne prowadziła Siostra Bernadetta, felicjanka, która przyjeżdżała specjalnie z Warszawy, z Wawra, bo do uczenia zajęć technicznych trzeba było mieć jakieś specjalne przygotowanie. Pracownia w Szymanówku, był budynek, jeszcze z czasów chyba Lubomirskich ? Mieszkał tam ksiądz kapelan, jedli obiady ludzie świeccy zatrudnieni w gospodarstwie, czasami odbywały się tam zajęcia plastyczne, jakieś rysownice tam stały… 78 Szymanów klasa I W pierwszej klasie zrobiłam sama kosz na śmieci, drewniany, pomalowany na brązowo bejcą ! Te kosze stały nawet jakiś czas w internacie i szkole. Druga praca w drewnie to pudełko z wieczkiem, na zawiaskach, zamykane na maleńką ruską kłódeczkę ! Kłódeczka była prezentem na urodziny od mojej chrzestnej, Cioci Ewy ! Trzymałam w pudełku kredki i flamastry, mam je do dzisiaj. W klasie II i III dopracowałam się tych flamastrów kilku paczek ! I cały zestaw kolorowych tuszy do napełniania flamastrów ! Tak, tak… Wtedy flamastry się napełniało samodzielnie tuszem ! Pudełko na flamastry zamykałam na kłódkę, bo ktoś mi flamastry podbierał i wypisywał ! Zorientowałam się, bo układałam je zawsze w specjalny, utajniony sposób ! W maju 2013 wszystko się wyjaśniło ! Flamastry wypisywały mi specjalnie i złośliwie - Elka i Alka ! W drugim semestrze była praca w metalu, tym razem wykonałam trzymacze do książek z pasa blachy ocynkowanej. I te mam do dzisiaj… Chciałam zrobić lampion z czarnej blachy ze szklanymi ściankami, wisiał taki w kąciku przy schodach internackich, ale nie dałam rady. W drugiej klasie na zajęciach technicznych była technologia odzieży. O praniu wełny i bawełny, znaki na etykietach, co czyścić benzyną, o normach państwowych i branżowych… Same przydatne w życiu rzeczy ! Szyć na maszynie jeszcze nie umiałam, ale zupełnie wprawnie robiłam na drutach. A w II klasie na zajęciach technicznych było szycie i robienie na drutach ! Można było szyć sobie, co się chciało. Siostry dostawały bele tetry, chyba z Żyrardowa, może przysyłał je sam towarzysz Leszek Miller ? Zwoje tetry, wybrakowanej – poszarpanej, poplamionej… Flanelka w ładny wzorek, ale się źle wydrukowało… To mi się 79 Szymanów klasa I podobało, trzeba było powycinać pieluchy, obrębić na maszynie… Mam na sumieniu kilka kaftaników i sweterków niemowlęcych, Siostra Bernadetta przynosiła żurnale z wzorami. Szyłyśmy, jedne na maszynach, inne ręcznie, jak kto potrafił, wyprawki dla noworodka. Te wyprawki poszły pod Nowy Sącz dla biednych ludzi. Wtedy wymyśliłam, że nie pójdę na studia, tylko założę sklepik z odzieżą dziecięcą, miałam nawet nazwę - Boutique Bajeczka. Jedna Bożena Strzelecka się na moim pomyśle poznała. W trzeciej klasie o zdrowym żywieniu – witaminach, piramidzie pokarmowej, całe zestawy żywieniowe musiałyśmy układać. Uczyła nas Siostra Janina. Czasem wynikały zabawne nieporozumienia… Jakaś Siostra uczyła się chyba w Sochaczewie w technikum żywienia i Aga Riedel pomagała jej zrobić na papierze milimetrowym tygodniowy rozkład żywienia, wszystkie posiłki… Przeżywałyśmy to, wydawało nam się, że Siostry kogoś w Sochaczewie oszukują, że niby nas tak dobrze żywią… W czwartej klasie zajęć technicznych nie było. Zamiast chemii w - higiena, zamiast geografii - astronomia ! Pokaż mi zenit i nadij… Chodzi o nadir – takie pojecie z astronomii. Siostry wcale się tymi przedmiotami nie przejmowały. Astronomii było tylko kilka lekcji, potem dodatkowa matma, a higieny w ogóle nie było, w to miejsce miałyśmy dodatkowe fakultety - polski, matmę, biologię i geografię. Bardzo słusznie, książkę do higieny można było przeczytać w dwie godziny. Lekcje higieny były udzielane w sposób naturalny przez Zająca - Dziewczynki, musicie się dokładnie myć pod pachwinami… Przysposobienia obronnego uczyła nas znajoma Sióstr ze wsi, pani Stasia, lekarka. I tych lekcji nie było zbyt wiele, a te które się odbywały, nie były dla nas uciążliwe, ot michałek do zaliczenia. Uczyłyśmy się bandażować, nosić na noszach chorego… Tamsia parciana - błąd w podręczniku zamiast taśma - bardzo nas to rozśmieszyło, nie dało się lekcji prowadzić, a byłyśmy już w czwartej klasie… Przebierałyśmy się w maski przeciwgazowe pegaz, i kombinezony. Biegałyśmy po szkole, wpadając do klas, takie nieszkodliwe wygłupy… Sprawdziany o broni jądrowej, o rakietach ziemia–ziemia, ziemia-powietrze, ziemia-woda, woda-powietrze – możliwe są wszystkie kombinacje. Można było ze strachu przed wojną atomową schować się pod łóżko ! Muszę, po prostu muszę, wkleić wspomnienie z III roku studiów: Szkolenie wojskowe prowadzili ludzie wyeksploatowani ciężką służbą wojskową, widać to było na pierwszy rzut oka. Mogą zniknąć z powierzchni ziemi takie miasta jak London, Njujork, Bjurmjugan… Inny na szkoleniu sanitarnym - jak odebrać poród uliczny. Facet był lekarzem wojskowym, transportował helikopterem na wiszącym krzesełku kobietę w trakcie porodu, a było to w czasie powodzi ! Powodzianom, których przeprawiono przez zasnutą krą rzekę dawano po 500 złotych zapomogi. I oni, niektórzy wielokrotnie, także kobiety w trakcie porodu, z małymi dziećmi, przełazili po krze ponownie, niektórzy po kilka razy… Inny wyraził się – Kto się będzie spóźniał na zajęcia, ten będzie miał osobisty stosunek z płk. Majewskim, to bardzo niemiłe, wiem, bo sam miałem. A zajęcia ze „strasznym facetem” ? Wszystkieśmy się go okropnie bały, rozdał nam krótkofalówki i latałyśmy po podwórzu – ja Miotła, tu Brzoza, tu Marusia i Janek, odbiór… U innych robiłyśmy na drutach, dziewczyny przynosiły sobie bufetu herbatę i kanapki, ale nie u „strasznego faceta”. Dyżury na korytarzu - po dwie osoby, zapisywało się, kto wychodził z jakiej sali do WC. Widząc przechodzącego oficera należało wstać i powiedzieć – obywatelu… (rozpoznać szarżę), oficer dyżurny Grażyna B. melduje, że w czasie pełnienia dyżuru nic ważnego nie zaszło. Dostałam ataku śmiechu, po prostu się pokładałam… Projekt samoobrony - miejscowość X, godzina Y, data Z ! Tabele, kto będzie gromadził piasek, łopaty i wiadra, które 80 Szymanów klasa I trzeba umieścić w widocznym miejscu i pomalować na czerwono. Wymyślić „fikcyjne nazwiska” (!), ale ładne – bo, jeden student wymyślił Pięta, Noga, Ucho - tak proszę nie robić… W naszej grupie uparliśmy się, że znamy osoby o nieładnych nazwiskach, ujęliśmy rzecz tematycznie: pracujący na dachu mają nazwiska – części ciała, na podwórzu – zwierzęta itd. Przeszło. Wielką atrakcją był wyjazd wiosną w klasie drugiej na poligon koło Sochaczewa i strzelanie z kabekaesów ! Obsługiwali nas żołnierze, a my z tymi karabinkami w dłoniach, szkoda słów ! Po raz pierwszy i ostatni w życiu miałam w ręku broń palną ! Dostałam, wstyd się przyznać 18 punktów, Aśka 80 ? Miałam wtedy -6 D i wszyscy mi przepowiadali, że na stare lata będę dzień zaczynać od szukania okularów ! Te kabekaesy Siostry trzymały w szafie naprzeciwko sklepiku. Szafie zamkniętej na kłódkę, na metalową drucianą plombę i lakową pieczęć. Sklepik to była ścienna szafa, czynny na dużej przerwie i na przerwie między żelaznym studio a drugim studio. W tym sklepiku można było kupić zeszyty, długopisy, podpaski, koperty, papier listowy. Nierzadko dziwa – amerykańskie ciuchy, zabawki, tusz do znaczenia bielizny, kupiłam taki dla Mamy pod choinkę. Kochana Mamo ! Na w-f skaczę wzwyż 1,05, a na 100 m mam 17 sekund. Drugą świecką nauczycielką była pani z Sochaczewa, zwana krową, nie była osobą 81 Szymanów klasa I szczególnie subtelną, niestety ! Na szczęście w-f często przepadał. I słusznie robił ! Zamiast w-f było grabienie ogrodu, zbieranie kasztanów albo ślimaków... To zbieranie kasztanów miało miejsce jesienią 1971, to był pomysł Aśki Krzemieniewskiej. Nazbierałyśmy całego Żuka i chciałyśmy wpłacić na odbudowę Zamku Królewskiego. Odbudowa Zamku była postrzegana jednak jako propagandowe posunięcie Gierka. Miało miejsce burzliwe zebranie, ale ja nie byłam w to aż tak zaangażowana, żeby się kłócić do upadłego ! W rezultacie nawet nie wiem, na co te pieniądze poszły, chyba na dopłatę do wycieczki na koniec roku. W piłkę grała z nami Siostra Marta, druga fanka sportu i wycieczek pieszych w okolicę. W szczypiorniaka nie grałam ! Z w-f byłam zawsze na bakier, nawet na sali gimnastycznej nie lubiłam ćwiczyć, bo się brudziłam od podłogi i od piłki. Zawsze te kłopoty z wodą i umywalniami… Poza tym niedowidzę i bałam się, że mnie piłka w okulary uderzy ! 82 Szymanów klasa I D o teatru jeździło się, niezbyt często, ale jeździło ! W pierwszej klasie wybrałam się do Teatru Narodowego na Pana Twardowskiego. To balet z Szymańskim w roli diabła, byłam zachwycona. To był mój czwarty teatr w życiu ! „W niedzielę o 7.00 rano pojechałam do Teatru Wielkiego. Zmarzłyśmy, ale sam „Pan Twardowski” zachwycił mnie ! A Teatr Wielki też cudowny (taki wielki, ale mały). Siedziałam w amfiteatrze w XIII rzędzie 40 miejsce. Zawsze będę chodziła na balet. Scenografia Szancera, a Szymański w roli diabła. Nigdy nie umiałam zrozumieć, co w nim ludzie widzą, a teraz wiem. Miał taki duży czerwony płaszcz. 15 grudnia 1969”. 83 Szymanów klasa I Spektakl skończył się późno, gdy przyjechałyśmy do Teresina, już było ciemno i okazało się, że nie ma autobusu. Dziewczyny z trzeciej klasy, zarządziły, że w taki mróz nie ma co iść piechotą do szkoły, będziemy nocować w domu pielgrzyma w Niepokalanowie. Poszłyśmy do furty, bracia nas przyjęli. W domu pielgrzyma było zimno, twardo, wąskie łóżka, na kolację suchy chleb i czarna kawa. O świcie okazją pojechałyśmy do szkoły. Siostry wszystko wiedziały, myśmy telefonowały, ale były niezadowolone. Siostra Matea wypytywała nas na lekcji o przedstawienie, Siostry nie chodzą do teatru… Kochana Mamo ! Nie odpisałam od razu, bo chciałam opisać Ci nasz bal maskaradowy. Dziś i wczoraj. Zaczął się o 4-tej po południu w sobotę i trwał do 1°° w nocy, a dziś znów się dziewczęta bawią, ja już nie mogę. Było ( i jest ) bardzo dużo różnych smakołyków i cudów. Stroje wspaniałe. Najpiękniejszy moim zdaniem był kostium Pani Wąsowskiej czyli Bożeny Podsiadły, piękny! Mam jej zdjęcie w tym kostiumie, to znaczy będę mieć, bo dopiero się robi. Bale maskowe w Szymanowie… W pierwszej klasie przebrałam się bardzo głupio, bez pomysłu zupełnie, za mózg elektronowy, maszynę cybernetyczną - czyli komputer, mówiąc po ludzku. Obwiesiłam się taśmą papierową z komputerów ODRA, Tata mi dał – Pewnego dnia wszyscy będziemy mieć takie urządzenia w domu. Ja już tego chyba nie dożyję, ale ty na pewno. Mówią o moim Ojcu, że jest bardzo inteligentny, ale niech mi ktoś wyjaśni, po co i do czego miałabym mieć w domu pomalowaną na niebiesko metalową szafę ze światełkami, a po katach mieszkania trzymać kartony zapełnione papierowa taśmą z dziureczkami ? Popatrz, na takiej szpuli zapisany jest cały mój dorobek naukowy … Dodam, że Tata ery pecetów dożył, ma komputer w domu, biegle się nim posługuje. A urodził się 21 września 1921 roku ! Zdjęcia Bożeny nie znalazłam… Słabo pamiętam ten bal. Fajną zabawę wymyśliły dla nas klasy trzecie – samolot… Polega to na tym, że delikwentkę stawia się na ławce, z obu stron kładzie się materace gimnastyczne, zawiązuje się jej oczy i ławkę podnosi się, niewysoko, może pół metra… Ta na ławce myśli, że podnoszą ją bardzo wysoko, bo dziewczyny, które podnoszą ławkę, muszą jednocześnie kucać… Ławką trzeba lekko chwiać i krzyczeć – uważaj, bo spadniesz! Wreszcie woła się – skacz! Dziewczyna skacze i pada z wysokości kilkudziesięciu centymetrów na materac… No i wędka szczęścia, oczywiście. 84 Szymanów klasa I 85 Szymanów klasa I 86 Szymanów klasa I Pewnego dnia wiosną wybrałyśmy się z Alką daleko nad Pisię w nadziei zobaczenia żywego zająca… Śnieg topniał, tworzyły się wielkie stawy na łąkach, bardzo nam się to podobało. W rezultacie spóźniłyśmy się na studium dobre pół godziny, nie miałyśmy zegarków, bo i po co ? Wszystko jest przecież na dzwonek. Podejrzałyśmy, że pilnuje Siostra Matea, postanowiłyśmy do klasy nie wchodzić, tylko schować się w hipie i przeczekać do dzwonka na przerwę. Nakryła nas Zajacowa, zrobiła aferę. A my – że z Siostrą Mateą nie możemy znaleźć wspólnego języka ! Afera się jednak opłaciła, w rozmowie indywidualnej – czyli duchówce - wyznałam, że zachowywałabym się lepiej, gdybym miała osobny pulpit. I nie miała z kim gadać na lekcjach ! To było moje marzenie, taki osobny pulpit ! Siedzieć tam było bardzo wygodnie, bo w tych trzyosobowych ławkach niełatwo było rozłożyć się z książkami. Zającowa zrobiła przesiadki w klasie i ten osobny pulpit przekazała mnie. Chodzi o pulpit, który zajmowała Aldona Zadziłko. Nie wolno było siadać, gdzie się chce ! W każdej klasie na ścianie wisiał planik ! Miejsca przydzielała Siostra klasowa według własnego widzimisię, a samorząd klasowy – porządkowa sprawdzał porządki w pulpitach, w szafkach w umywalni i w szafkach na korytarzu. Cała skomplikowana procedura, a Zając miał specjalny karnecik, gdzie pracowicie notował stopnie internackie, numerki i takie tam, powiedzmy sobie szczerze, nudne duperele ! Siedziałam przy tym osobnym pulpicie do końca roku. Wiosną11 także postanowiłyśmy z Alą zakochać się w Siostrze Marcie ! To była taka szymanowska ni to gra, ni zabawa, ni choroba, broń Boże nic zdrożnego ! Nie pojmie ten, kto nie chodził do Szymka, szkoda tłumaczenia ! Zabawa polegała na rozmowach o rzeczonej osobie, zbieraniu informacji o jej prywatnym życiu, szukaniu w albumach fotografii – tu cennymi informatorkami okazały się dwie starsze koleżanki: Hanka Wyszyńska i Anka Ciechanow. Okazało się, że one obie kochały się w Siostrze Marcie w zeszłym roku, ale że im przeszło, z chęcią podzieliły się z nami, tym co o niej wiedziały. Niestety wiedziały niewiele. Podobno Siostra Marta w cywilu - Irena Łuniewska uczennica Szymanowa - pasjonowała się jazdą konną, zamierzała studiować zootechnikę, ale koniec z końców wybrała matematykę, chciała być przydatna w zgromadzeniu, wybierała się do klasztoru. Starsze koleżanki wyjaśniły nam również, że Siostra Marta w lipcu składa śluby wieczyste, ostatnia szansa, żeby wyciągnąć ją z klasztoru ! Nawet dzwoniły z Warszawy do rodziny Siostry Marty – Chciałybyśmy rozmawiać z Ireną, jesteśmy jej dawnymi szkolnymi koleżankami, przyjechałyśmy z zagranicy… Irena jest w klasztorze… Dobra nasza, nareszcie się coś ciekawego dzieje ! Wyciągamy z klasztoru Siostrę Martę ! W jaki sposób ? Będziemy się odwoływać do jej uczuć macierzyńskich ! niezgodność w materiałach źródłowych ! Ala zanotowała w listopadzie 1969 w pamiętniku - „postanowiłyśmy z Grześką zaprzestać bicia pokłonów na cześć Siostry Marty”;! 11 87 Szymanów klasa I Postanowiłyśmy zatem wycinać z kolorowych gazet zdjęcia dzieci lub koni i wkładać do zeszytów do matematyki. A jeszcze lepiej podrzucać jej je do officjum – rodzaj modlitewnika, jakby brewiarza, który trzymała w kaplicy, tam gdzie siedziała. Bardzo ciekawe, na mszy, zamiast modlić się, czy słuchać kazania, zaglądać do modlitewników Sióstr, oglądać ich święte obrazki… Na szczęście w nowej kaplicy Siostry już swoich rzeczy nie trzymają w ławkach tylko w specjalnych szafkach. Zaczęłyśmy chodzić do kaplicy, a dla lepszego efektu, przy okazji jej nocnych dyżurów, postanowiłyśmy udawać, że przez sen wołamy - mamo, mamo, żeby do nas podeszła. Czy to miał być sposób skuteczny ? Same w to nie wierzyłyśmy, pociągała nas sama zabawa, konspiracja, liściki w wiadomych sprawach... Brakowało nam widocznie silniejszych wrażeń, przydałoby się trochę skautingu czy szorowania podłogi. Z równym zapałem mogłybyśmy zaangażować się w rozrzucanie ulotek, albo w szmugiel alkoholu, ale nam tego nie zorganizowano. Do tego zapragnęłyśmy mieć kolekcję końcówek od welonów ! Wydaje mi się, że udało nam się obciąć kilka… Te maleńkie końcóweczki przyklejałyśmy przezroczystą taśmą w pamiętniku. Gdyby Siostra Marta została kanonizowana, będziemy miały gotowe relikwie… Marcowe niedziele spędzałyśmy z Alą na polu w stogach słomy. Usiłowałam nauczyć ją geometrii, ale szło opornie. Rozmawiałyśmy o Siostrze Marcie i opowiadałyśmy sobie różne fajne historie… Ala spędziła właśnie wakacje w Bułgarii, przywiozła nawet stamtąd kota, Finanz’a, którego mama przywoziła jej na zjazdy. Alka opowiedziała mi wtedy świetną historię ! W Bułgarii spały w prywatnym domu, w ogrodzie była cała wielka grzęda sałaty… Ala patrzy rano, a w tej sałacie 88 Szymanów klasa I stoi właściciel, schyla się i wyrzuca za płot jakieś kamienie. Przygląda – to nie kamienie tylko żółwie ! Co pan robi, nie wolno rzucać żółwiami, żółwie są kochane! Tak, kochane, całą sałatę mi wyżarły ! Karnawał się skończył, trzeba opisać rekolekcje. W Szymanowie całkiem inna parada niż w Świnoujściu ! Na adwentowy dzień skupienia w klasie I przyjechał ksiądz z Niepokalanowa, miał na imię Jan. A że mówił - w życiu stąpamy, jak po krawędzi, nawet to pokazywał, bo w kaplicy były schody - niewiele było trzeba, a nazwałyśmy go Jasio Krawężnik! Mam nadzieje, że to do niego nie dotarło. W planie zajęć w dzienniku wpisywano oczywiście normalne lekcje. Wszystko było utajnione do ostatniej chwili, bo Siostry bały się, że złośliwie przyślą wizytację i wszystko się nie uda. Rekolekcje trwały trzy dni. Rekolekcji w klasie pierwszej nie pamiętam prawie w ogóle. Chyba prowadził je ksiądz Andrzej Koprowski, jezuita z Bobolanum. Mam nadzieję, że się mylę, bo to niestety TW. Nie byłam w stanie skupić się i uważać, męczyłam się bardzo. Trzeba było przeczytać jakąś religijną książkę własnego wyboru. Czytałam stare roczniki Przewodnika katolickiego, różne ciekawe artykuły o liturgii posoborowej, we Francji modne było odprawianie mszy w prywatnych domach, bez ornatu, były zdjęcia. Stały dział o wychowaniu religijnym dziecka, co robić każdej niedzieli, o czym z dzieckiem porozmawiać. Przepisałam sobie wszystko do specjalnego zeszytu i ozdobiłam pocztówkami świątecznymi z Londynu. Takie były te moje pierwsze w życiu rekolekcje. Siostry miały swojego kapelana, był nim w latach 1946-1984 ksiądz Stanisław Deskowski, mieszkał w Szymanówku. Miał tam małe mieszkanie i kawałek ogródka. Odprawiał msze dla Sióstr, trzeba było się specjalnie zapisać, kto chce iść na mszę, żeby Siostra, która miała nocny dyżur, obudziła. Na drzwiach sypialni wisiały specjalne zrzynki z introligatorni, przerobione na notesiki. W sypialni wisiał też planik, kto gdzie śpi, ale Siostry szybko wiedziały to na pamięć. Chodziłam dość często na msze przed lekcjami, zawsze było kazanie krótkie, ale ciekawe. U księdza Stanisława wszystko rozumiałam, styl może trochę pompatyczny, jak na dzisiejszy gust. Mówił logicznie i nie stosował modnej posoborowej nowomowy. Były to kazania skierowane właściwie do Sióstr, można czasem było się domyślić ich wewnętrznych, klauzurowych problemów. Habit jest jak mundur żołnierza, nic, że uciska… Do komunii pierwsza szła Matka Generalna, która miała wielki mir, szacunek uczennic. Właściwie trochę się jej bałam… Wysoka, z wydatnym nosem, trochę wyniosła. Jeśli w PRL były damy, to ona jest przykładem. Miała osobny klęcznik, zabudowany. Obok Siostra Przełożona, czyli Siostra Annuncjata, również Francuzka . Dopiero potem po kolei Siostry – ławkami. Wszystkie w szafirowych powiewnych płaszczach, ładnie to wyglądało. Nowicjat, postulantki w satynowych fartuszkach i białych chusteczkach, na końcu uczennice. Zawsze było ich kilka na mszy rano. U księdza Stanisława byłam po raz pierwszy u spowiedzi, po pięciu chyba latach przerwy, to dla dziecka wieki całe. Mama się bała, że będą w Szymanowie 89 Szymanów klasa I jakieś problemy z moimi praktykami religijnymi. Dała ni nawet na odjezdnym cudowny medalik, a tymczasem poszło jak z płatka. Szły inne dziewczynki do spowiedzi i komunii na mszy, praktycznie wszystkie, poszłam i ja ! Kapelanem dziewczynek był przez cztery lata ojciec z Niepokalanowa, ksiądz Fryderyk Żołnierczyk. W pierwszej klasie z okazji porządków przedświątecznych, naszej klasie przypadło mycie lamperii. Wcale nie chciało nam się z Alką tego robić, poszłyśmy samowolnie na wieś do sklepu, były dwa sklepy spożywczy i żelazny, kupić sobie jajek na kogel-mogel. Było bardzo przyjemnie, spotkałyśmy pana, który pracował u Lubomirskich, opowiadał nam, jakie to książę miał konie-a-konie, jakie zaprzęgi ! Siostry takich już nie mają… Z tymi jajkami schowałyśmy się w westiarni i zadowolone kogel-mogel konsumowałyśmy, ale wytropił nas Zając i ochrzanił, że dość już tego dobrego, można się przyglądać dzień, dwa, tydzień… Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi ! Co to szkodzi, że sobie kogel-mogel zajadamy ? Zbliża się Wielkanoc 1970, pierwsza Wielkanoc w Szymanowie i pierwsza poważna – poza czytaniem stopni – wielkanocna nieprzyjemność dla Mamy i dla mnie. Wyjaśnienia zacząć należy od listu Cioci Joli Porayskiej do Mamy. Listu, o istnieniu którego dowiedziałam się po latach, a brzmiał on tak: Kochana Izo, w zeszłą niedzielę, ósmego marca byłam u dziewczynek, bo była taka półwywiadówka i odwiedziny. Przy tej okazji złapała mnie Siostra Gizela (wychowawczyni internatu) i powiedział, że ma wielki kłopot, bo ma trudności wychowawcze z Grażynką. Siostry w bibliotece miały książki wycofane z Biblioteki Publicznej na wsi, jako nie nadające się do czytania, jak Siostra powiedziała „o treści pornograficznej”. Grażynka, pod nieuwagę Siostry dobrała się do tych książek i porozdawała dziewczynkom. Siostra z nią rozmawiała poważnie, no, ale ona będąc inteligentną dziewczynką, zawsze ma jakieś usprawiedliwienie dla siebie, choć jest to usprawiedliwienie bardzo niepoważne. … Jak byłam pierwszego lutego (mróz był 20 stopni i ledwo tam dobrnęłam) Grażynka była bardzo zawiedziona, że nie przyjechałaś, tłumaczyłam jej, że przy tej pogodzie jest to wykluczone dla Ciebie, bo ja z Warszawy jechałam coś około 4 godzin w sumie, niemniej smutno jej było. Grażynka nie wie o mojej rozmowie z Gizelą, bo mnie Siostra złapała w przelocie. Jerzyna widziała, ale powiedziałam, że rozmawiałam na tematy ich obu i na tym koniec. Kończę już, napisz, co o tym myślisz. Dziewczynki 25 marca w południe wyjeżdżają na święta. Naturalnie Grażynkę wsadzę do pociągu, bo mówiła, że jedzie do domu. Całuję mocno, Jola Błąd mojej Mamy polegał na tym, że od egzaminów nie pokazała się w Szymku. Nie przypuszczam także, żeby pisywała w jakichkolwiek moich sprawach do Zająca czy Gizeli. Widocznie sądziła, że nie ma po co pisać. Pretensje Gizeli były o tyle nieuzasadnione, że nie miały pokrycia w dokumentacji szkolnej . Mamy dotąd nikt nie informował o trudnościach wychowawczych ze mną, ostatecznie były okazje przy wysyłaniu ocen. To była wielka niezręczność. Podejrzewam, że Siostra Gizela działała na własną rękę, bez porozumienia z Zającem, który stonowałby zapewne jej zapędy, przynajmniej co do faktów jakimi były stopnie z nauki i 90 Szymanów klasa I zachowania. Gizela złapała się we własne sidła nadgorliwości pedagogicznej. Mama odpisała Gizeli, że nie była informowana o moich wybrykach przez Siostrę klasową, przeciwnie dostawała dotąd same budujące informacje na mój temat, nawet piątkę z zachowania. Nie przyjeżdżała na wywiadówki, ale tłumaczy ją odległość i surowa zima. Zapewnia, że przyjechałaby natychmiast, gdyby ją zawiadomiono. Tymczasem, w rozmowy na temat mojego zachowania wciągana jest bez Mamy wiedzy i zgody ciotka, która przypadkowo umieściła córkę w tej samej klasie co ona. I owa była szwagierka Mamie moje wybryki w liście zmuszona była zrelacjonować. Mama zapowiadała, że przyjedzie po mnie z okazji Wielkanocy i wszystko będzie można wyjaśnić. Brudnopis listu, znalazłam po latach w listach Mamy. Głupio wyszło! Gizela musiała być wkurzona, co z satysfakcją tutaj, mimo wielkiej ku niej miłości, odnotowuję. Sprawa welonów nie wydała się na szczęście, to byłby już kamień na szyję ! Co do książek o treści pornograficznej, tu uśmiać się można po pachy. Mama zrobiła mi niespodziankę, w Wielki Wtorek i Środę była w Szymanowie. To jedenaście dni od chwili wysłania przez Ciotkę Jolę listu ! Z wielką przyjemnością wręcz dumą, nie zdając sobie sprawy, co się za moimi plecami święci, oprowadzałam ją po szkole i okolicy. Mama rozmawiała też długo z Gizelą i Zającem. I mnie zawołano, a miało to miejsce po długich i zawikłanych wyjaśnieniach, które czyniłam przez całą środę Mamie. Książki o których mowa była w liście Cioci Joli, było to Uwielbienie, powieść wydana przez PIW-u autorstwa Jacques’a Borela, właśnie dostał za nią nagrodę Goncourtów ! Mama to w Świnoujściu czytała, a ja miałam okazję również, nie tyle właściwie przeczytać, co przerzucić. Czy jest to powieść o treści pornograficznej – rzecz zakonnego gustu. Problem złożony, przewyższający kompetencje piętnastolatki. Odnalazłszy to nieszczęsne Uwielbienie w bibliotece szkolnej, pochwaliłam się przyjaciółkom, że powieść jest mi doskonale od dawna znaną i uważam ją za bardzo ciekawą ! Głupek ! Chciałam uchodzić za osobę wykształconą i bardzo oczytaną ! Z pobieżnej lektury w Świnoujściu zapamiętałam i z wielką przyjemnością odnalazłam moje ulubione passusy dotyczące marzeń bohatera, młodego licealisty. Malował on, podobnie jak ja - mapy wysp szczęśliwych. Treści pornograficznych w książce nie stwierdziłam, być może zaistniały one tylko w wyobraźni Siostry Gizeli, może nie dotarłam do nich, przy tak pobieżnej lekturze. Powtarzam, że przeczytałam nie więcej niż kilkanaście kart tej książki ! Nie porozdawałam koleżankom, ale po prostu poleciłam, na moje nieszczęście, jako swoją ulubioną lekturę ! Gizela jak zwykle robiła z igły widły ! Mama, będąc inteligentną dziewczynką, broniła mnie, że owe pornograficzne książki znalazłam ostatecznie w szkolnej, zakonnej na dodatek, bibliotece. Skąd mogłam wiedzieć, proszę Siostry, zanim ich nie przeczytałam do końca, że są nieprzyzwoite, nie miały przecież nic napisane na okładce ! A czy po przeczytaniu – pytała Gizela - dalej nie zorientowałaś się, że to książki niewłaściwe, że nie powinnaś ich polecać koleżankom ? Niestety, nie zorientowałam się! Częste u dzieci – czego nie rozumieją, czy jest dla nich za trudne – po prostu omijają, w pamięć nie zapada. Zaklinam się, gdybym wiedziała, że będą się czepiać, nie 91 Szymanów klasa I dałabym jej czytać koleżankom ! Wydaje mi się, że Mama po cichu trzymała moją stronę, ale nie chciała podważać autorytetu Sióstr. Dalszy ciąg moich skandalicznych wybryków polegał na tym, że zapisałam się do biblioteki na wsi, twierdząc - Nie ma co w szkolnej bibliotece czytać, wszystko już przeczytałam, przecież nie będę czytała Żeromskiego ! Nie chodziło tylko o rzeczone Uwielbienie, ale - o zgrozo – kryminały i książki, przyznaję po latach – grafomanki Magdaleny Samozwaniec ! Czytałam Poemat pedagogiczny Makarenki, rzecz o domach dziecka w Rosji Sowieckiej po rewolucji, bardzo ciekawe. Nawet robiłam Siostrze Gizeli uwagi, że Makarenko zalecał inne metody wychowawcze, niż ona stosuje ! Mama dzielnie stanęła w mojej obronie, a ja sama wyraziłam się bezczelnie, że pierwszy raz słyszę, że nie wolno się zapisywać do biblioteki na wsi. Zarzut grubo naciągany. Trudno przypuszczać, żeby Siostry kompromitowały się wychowawczo do tego stopnia, by karać uczennice za korzystanie z biblioteki gromadzkiej ! Pamiętam jeszcze, że Mama mówiła, że w Świnoujściu czytałam po kilkanaście książek tygodniowo, że nad moją lekturą nie miała kontroli, że starała się tylko, by w domu było zawsze coś wartościowego do czytania, że kupowała mi wiele wartościowych książek i radzi Siostrom to samo ! Są dzieci, które czytają wszystko, co im wpadnie w ręce i na to nie ma innej rady jak podsuwanie dobrej lektury. Mam wrażenie, że cała ta historia zaowocowała w następnym roku szkolnym nowym zwyczajem – wypisywaniem osobnych świadectw zachowania w szkole i internacie i wyłożeniem w pokoju religijnym, rozmaitych książek do doraźnej lektury bez konieczności chodzenia do biblioteki szkolnej, a tym bardziej gromadzkiej. Dodam, że pokoik ONZ-u stał się moim ulubionym i przeczytałam wszystko, co tam było wyłożone z wielką przyjemnością i oczywiście korzyścią. Co o tym wszystkim teraz sądzę ? Burza w szklance wody, nic dodać, nic ująć, albo inaczej kupa śmiechu. Z Uwielbieniem w ręku widywałam własną matkę. Samozwaniec Mama pozwalała mi czytać, nie robiąc nigdy żadnych komentarzy, drukował jej opowiadania Przekrój. Znajdowałam w nich może treści terapeutyczne ? To są przecież satyryczne felietony poruszające na wesoło problemy rozwodów, niechcianych dzieci, ponownych związków, życia rodzin rekonstytuowanych... Może niosły mi jakieś uporządkowanie mojej własnej sytuacji życiowej ? Dlatego uważałam je za śmieszne i życiowe. Lektura może nie najwyższego lotu, ale nazywanie jej pornograficzną i przypisywanie mi niezdrowych zainteresowań, to spora przesada. Można komuś uczynić krzywdę, wmawiając wyszukiwanie w książkach treści nieprzyzwoitych, by robić sobie z tego zabawę (cytuję niemal dosłownie!), gdy w istocie szukałam tam zupełnie czego innego. Swojego życia ! Człowiek całe życie szuka książki o sobie ! I nie spocznie, aż sam ją napisze. Problem wychowawczy zaistniałby być może, gdybym czytywała tylko tego typu książki, a to prawdą nie było !!! Trzy wykrzykniki ! Odwrotnie, lektury te były marginesem mojego zestawu lektur licealistki. Czytałam wtedy, jak notuję w pamiętniku, Andrzeja Brychta Raport z Monachium, Wycieczka Auschwitz-Birkenau – Dancing w 92 Szymanów klasa I kwaterze Hitlera – nawet wypominałam Mamie w listach, dlaczego mi tego do czytania nie poleciała wcześniej - Pamiętniki żołnierzy batalionu Zośka, Klawikord i róża, Szkołę janczarów, Buddenbroków, Wojnę i pokój, Cichy Don Szołochowa a także Krzyżowców Kossak-Sztuckiej. Tak na marginesie, w powieści tej - podobnie jak u Sienkiewicza - znaleźć można wiele okrutnych scen, głównie opisów gwałtów, z całą pewnością nie dla nastoletnich panienek. Cóż, cała ta historia byłaby zapewne marginesem moich szymanowskich wspomnień, gdyby nie te kilka listów, które wzbudziły na powrót stare emocje. Miałam duchówkę z Gizelą jeszcze przed przyjazdem Mamy. Gizela musiała dostać ten list z wymówkami i pewnie się wystraszyła, że narozrabiała. Podejrzewam, że w tej rozmowie, a dość dobrze ją pamiętam, wyszłam na całkiem stukniętą i pogrążyłam się do końca. Siostra Gizela wypytywała mnie o sytuacje rodzinną. O ciocie, które mnie odwiedzają… Niestety, nie potrafiłam podać, w jaki sposób są one ze mną spokrewnione… Mama później od Gizeli się tego dowiedziała i wytknęła mi to z wielką złością, uważała widocznie, że wystarczająco wiele razy mi stosunki rodzinne tłumaczyła. Czy jest jakiś sposób wychowania dzieci bez wpędzania ich w poczucie winy, więcej suponowania zaburzeń i wariactwa ? Pewnie tak, ale nie był to mój przypadek. Często pochopnie sądzimy, że rozumiemy młodzież w istocie przerabiamy własne problemy i lęki jej kosztem. Amen, rzekł ksiądz Muchowiecki. Co do supozycji, że Mama mnie zaniedbuje, nie wiem skąd Ciocia Jola to wytrzasnęła, zapewne z moich ust to wyjęła. Musiałam coś pleść niebożę, listy i paczki przychodziły na pewno, może nie tak często jak bym tego chciała, ale wystarczająco jak na nasze możliwości. Tak jak zapewne nie wpadło jej do głowy, że dwudziestostopniowego mrozu z okien ciepłej klasy po prostu nie zauważyłam ! To był problem z tą odległością od domu, listy szły długo, telefonów w zasadzie nie było. Dziewczyny z Warszawy zamawiały sobie rozmowy do domu. Halo, Szymanów osiem ! Na wieki, wieków, amen ! Specjalna centralka, później kabina telefoniczna pod świętymi schodami. Rozmowę trzeba było zamówić kilka godzin zawczasu, a odbywać się mogły tylko na wieczornej rekreacji. Mogłabym zadzwonić do Mamy do pracy, albo do sąsiadki, ale po co ? Przez cały pobyt w Szymanowie nie miałam ani razu telefonu od nikogo ! Gwoli ścisłości, raz zadzwoniła do mnie Aśka Krzemieniewska, bezpośrednio po odejściu z Szymanowa, robiąc mi tym kolosalną przyjemność. Najdrobniejsze problemy, choćby stłuczone okulary, urastały do naprawdę wielkich – trzeba było okulary pakować, wysyłać do Cioci Krysi, czekać na reperację, chodzić bez okularów i wpadać na koleżanki… Na szczęście taki okularowy kłopot zdarzył się tylko raz. 4 kwietnia, wracam spóźniona o całe dwa dni ze świąt. Sypialnym, ale nie palili ! Zmarznięta na kość, wysiadłam w Warszawie Zachodniej. „Zaraz był pociąg i 93 Szymanów klasa I wysiadłam w Szymanowie. Autobus miał być dopiero o 12.00, więc poszłam do pana taksówkarza. Wziął mnie za 40 zł. Zaraz na korytarzu natknęłam się na Jająca, który mi zaczął grozić sankcjami, aż sobie poszedł.” Spóźniona, bo trzeba było jednak wyrwać mój martwy ząb i zrobić protezę. Mama napisała do Siostry Gizeli list z wyjaśnieniem. Ze stacji w Szymanowie wzięłam taksówkę i wpadłam prosto w ręce Zająca. Zamiast zwyczajnie spytać, czemu się spóźniłam, wsiadła na mnie ! A ja miałam trudności z mówieniem, proteza była źle zrobiona, wytworzyła się odleżyna! Cicho mówiłam i to jeszcze bardziej Zająca zdenerwowało, odesłała mnie do Siostry Gizeli. Ta na szczęście nie skrzyczała mnie, przeczytała list od Mamy i odesłała mnie na lekcje. Kilka dni potem ząb połknęłam, był rzeczywiście źle dopasowany. Bardzo to wszystko przeżywałam i żadnej koleżance, nawet Ali tego nie mówiłam, bo się sztucznego zęba okropnie wstydziłam. A może się nie wstydziłam, zabawiałam koleżanki - raz mam ząb, raz nie mam… Doprawdy nie powinnam się uskarżać, że Mama mnie zaniedbuje, dostawałam ciągle paczki z suchą kiełbasą i okropnym, zalatującym ołowiem, sokiem cytrynowym w puszkach - DODONI. Kolejny dramat, w końcu kwietnia okradli moją paczkę z domu, w której Mama wysłała mi nowość-cudo, prawdziwe flomastry z Londynu ! Jesienią ukradli opaskę elastyczną, którą Mama wysłała listem, a teraz moje flomastry ! Paczkę z flomastrami odbierałam sama, chociaż zazwyczaj za nas odbierały Siostry, bo paczki przychodziły przed południem. Paczka była pomiętoszona, związana papierowym sznurkiem, ale ja się nie zorientowałam i pokwitowałam. Dopiero z listu Mamy, który przyszedł jednocześnie, dowiedziałam się, co było w paczce. I jeszcze wiadomość, że Bosmana trzeba uśpić ! Zaczęłam strasznie płakać, zbiegło się kilka Sióstr. Wstydziłam się powiedzieć, że płaczę, bo psa trzeba uśpić ! Powiedziałam, że paczkę okradli! Siostry bardzo się przejęły, to już nie pierwszy raz, trzeba z tym zrobić porządek ! Dostałam nowe floamastry już w lecie. Mama pojechała do Londynu i przywiozła mi nowe, w metalowym, jak marzyłam, pudełku… Kilka wolnych pierwszomajowych dni spędziłam na Pillatich u Cioci Krysi. Zawiozłam jej bukiet fiołków. Byłam też – jak wynika z listu do Mamy - z pierwszą w życiu wizytą u Babci we Włochach. Towarzyszyła mi Jerzyna. Niestety nie pamiętam nic ! Gdyby nie to, że wspominam to wydarzenie w liście do Mamy, nie pamiętałabym, że byłam na obiedzie u rodzonej Babki ! 17 maja przybył nas odwiedzić kuzyn Alki - Piotrek Piotrowski, przystojny jak diabeł ! Położył stokrotkę na grobie naszej sikorki, w głównej alei, obok ławeczki. Tam mniej więcej, gdzie urządzało się ogniska z pieczeniem kiełbasek. Stokrotka została zasuszona, podpisana i wklejona do pamiętnika Alki – agendy Teno. 94 Szymanów klasa I A kolejną wizytę Mamy miałam niebawem, 24 maja, to było moje bierzmowanie. Wybrane imię - Marta. Chciałam zostać Danielą, ale po nauce dla kandydatek postanowiłam podejść do życia poważnie i skończyć z Olbrychskim ! Zapisałam w pamiętniku - 9 maja minął rok, jak się kocham w Azji!! A że kochałam się również w Siostrze Marcie – to drugie kochanie wydało mi się wznioślejsze, bardziej święte. Któraś z Sióstr pospieszyła z przypowieścią o Marii i Marcie ze stosownymi objaśnieniami, że święta Marta jest patronką prostych gospodyń domowych. Nomen-omen, coś z tego zostało, wywróżyło się. Jestem z pierwszego imienia Grażyna, na drugie patronuje mi nieszczęsna Maria Goretti, ksiądz nie chciał mnie ochrzcić Grażyna. Skoro Maria mam na drugie, to trochę więcej jestem jednak Maria niż Marta, lepszą cząstkę wybrałam… Przewidziany egzamin - Siostra Teodozja wyjaśniła mi nawet różnicę między łaską uświęcającą a uczynkową – zdawałam przed Gizelą. A Gizela na mnie wsiadła ! Ty nie słuchaj Siostry Teodozji, ona się uczyła katechizmu jeszcze przed soborem… Acha, widocznie, teraz jest po soborze i wszystko będzie unowocześnione… Jako świadka poprosiłam, patrzcie państwo, Jerzynę ! Obie byłyśmy z tego pomysłu bardzo zadowolone, tym sposobem Jerzynie udało się utargować dodatkowe odwiedziny Cioci Joli. Siostry zapowiedziały, że można poprosić rodziców i ewentualnie do świadka też może przyjechać gość. Rzeczywiście tak się stało, przyjechała nie tylko Ciocia Jola, ale i niespodziewanie moja Mama ! Siostry wydały lepszy obiad… Msza święta była po raz pierwszy w Szymanowie cała po polsku i przodem do ludu. . Każda dostała mszalik z tekstem mszy po polsku, dałam go Mamie. Dostałyśmy też specjalne, na maszynie przepisane modlitewniki, oprawione w pracowni, z różnymi mądrymi tekstami. Te książeczki były wywieszone na tablicy w holu internackim, było nas dziewięć. W asyście przyjechał ksiądz gwardian z Niepokalanowa, Błażej Kruszyłowicz. Mam nawet zdjęcie, jak te nasze modlitewniki ogląda. Stykałam się z nim w Świnoujściu, właściwie mogłabym pokazać mu zdjęcie sprzed lat, że przecież się już znamy, ale jakoś się nie zebrałam. Marysia Tomala przywiozła łowicki strój do szkoły i przebrałam się w niego, pokazałam Mamie i Cioci, Ciocia Jola zrobiła fotografię, a wieczorem, jak mamy pojechały, dostałam od Marysi całą łubiankę truskawek ! Do niej zawsze przyjeżdżali z truskawkami ! Wszystko sama zjadłam na skośniaku, dwa i pół kilo ! Ten dwukrotny przyjazd Mamy do Warszawy w maju 1970 wiązał się z wyrabianiem wizy do Londynu oraz wiz tranzytowych, bo… Mama jechała do Anglii. Ciocia Basia ją zaprosiła ! Z listów wynika, że wpadłam w entuzjastyczny nastrój - to wspaniałe, fantastyczne, jak z jakiejś książki ! Bezsens, przecież Babcia z Dziadkiem kilkakrotnie jeździli do Londynu i nie robiło to na mnie wrażenia. A na pytanie co chciałabym otrzymać, odpowiadam jednym ciurkiem - przywieź mi takie coś na ołówek, plastikowy kubek do zębów w nalepki od alkoholi, kolorowe gumki do włosów, cążki do paznokci, flamastry, pastę do zębów w paski, rifle – biodrówki, pieska ze skóry - taką, wiesz, maskotkę, zawieszkę do kluczy, kostium do opalania, kostium kąpielowy i taśmę klejącą, drewniaki ortopedyczne, lalkę – damę (tak, marzyłam o lalce Barbie, ale przysięgam, że miałam dobre intencje !) I dostałam ! W czasie wakacji zrobiłam prototyp - barbie- 95 Szymanów klasa I niepokalankę-orginal. Lalka wisiała w umywalni, a potem w budce, powieszona na sznurku za szyję ! Zającowi bardzo to się nie podobało, zawsze stawiał lalkę na półce ! Majowe kiermasze książki, zwane później Targami Książki, oczywiście w Warszawie, nie w Szymanowie. „Kupiłam „Tokijskie ABC” Budrewicza i „4 panc. i pies t. III”. A na angielskim przerabiam „King Arthur and the Knights of the round table”. Wycieczki w klasie pierwszej zaplanowano trzy: na Śląsk, w Gorce i do Białowieży. Wybrałyśmy z Alką Śląsk z Siostrą Gizelą. Zgłosiłyśmy do grupy jedzeniowej, Siostra podzieliła nas na grupy, jak lubiła - sprzątającą, zmywającą i jedzeniową. Z wycieczki pamiętam piąte przez dziesiąte… Ksiądz Jerzy Pawlik zorganizowany przez Siostrę Gizelę w roli przewodnika, który opowiadał nam prawdopodobnie bardzo ciekawe rzeczy o Śląsku, ale dziewczyny z klasy trzeciej czytały po kryjomu Potop, co bardzo zdenerwowało Siostrę Gizelę. „Kierowca spóźnił się 1,5 godz. Jedziemy do Częstochowy. Oczywiście wieża - 720 stopni, skarbiec”. Po raz pierwszy byłam w Częstochowie. Zdziwienie, że Obraz taki mały, żadnych duchowych i patriotycznych wrażeń, zero ! To przyszło dopiero w klasie trzeciej, na nocnym czuwaniu, trzy lata później. „Piekary. W Piekarach kalwaria, ksiądz opowiada o męce Jezusa, potok Cedron… Pyskowice, Toszek, Góra Świętej Anny, pomnik i amfiteatr. Kościół-klasztor i jakieś cenne minerały, można zabrać, ile się chce na pamiątkę, podobno można je oszlifować. Posiłek u franciszkanów (jakieś bunkry czy schrony ?). Gliwice, Kędzierzyn, Katowice. Fajny nocleg w Tarnowskich Górach, ale niespodziewana awantura z Gizelą , nie-wiadomo-o-co”. Siostra Gizela była dobrą organizatorką, ale wymagała ponad siły i od siebie i od podopiecznych. W rezultacie była chronicznie niedospana, niezadowolona i rozdrażniona, czym psuła nam większość szymanowskich imprez. A podopieczne kryły się po kątach i wykręcały od pomagania, jak potrafiły. Sztolnia Czarnego Pstrąga w Tarnowskich Górach to przejazd łódkami podziemnymi kanałami. Piękna, czysta woda - jak lustro. „Wisła Gizela wysiada ! Istebna - pan Kawulok opowiada świetne historyjki. Koniaków - pan 96 Szymanów klasa I Gwarek, koronczarki z Koniakowa”. Pan Gwarek w Koniakowie opowiadał nam na boku, jak odwiedziła Koniaków królowa Belgii. Zainteresowały ją koronki, ale tłumaczka nie potrafiła sobie poradzić z fachowym słownictwem. I wtedy okazało się, że babcia-koronczarka świetnie mówi po francusku i potrafi objaśnić tajniki robótki. To była dawna pokojowa z Pszczyny ! „Nocleg w Wiśle, potworne warunki w schronisku szkolnym, wiec zgrywny nocleg w prywatnej kwaterze. Zatarg Gizeli z kierowcą. W Pieskowej Skale zostałam w autokarze i nie widziałam słynnego zamku. Przez Żywiec przelecieliśmy pędem, bo kierowca groził, że się upije. Oświęcim-Brzezinka. Nocleg w Kroczycach w jednym łóżku z Alką. Obok trójka dzieci. Mycie pod studnią!”. Piesze przejście szlakiem chyba Orlich Gniazd, 15 km piechotą ostrym marszem z astmą ! Wygłupy z Alą w Cieszynie na rynku. Nie wiem czemu, udawałyśmy rosyjskie turystki, rozmawiałyśmy po rosyjsku między sobą, zwracałyśmy się po rosyjsku do przechodniów ! Może trochę się wstydziłyśmy, że idziemy w towarzystwie zakonnic ? A może dlatego, że Ala miała czerwone kalosze ? Izwjenitie, katoryj czas, dwienatcatoje, spasiba… Krótki pobyt w Gidlach, maleńka Madonna wykopana z ziemi… W Tomaszowie Mazowieckim niebieskie źródła, wzbudziłyśmy sensację. Alka zapisała wszystko, co mówili. „Takie dziwne zakonnice - wszystko w portkach – sierociniec – ochronka - to bogate zakonnice - dzieci bogato ubrane - przebrane ( te dwie ) takich zakonnic nie widziałem – takie młode - jaka szkoda - poświęciły się - biedne dzieci - co je do tego skłoniło - jedna na mnie wlazła (z przejęciem ) - to wy panienki z zagranicy dlaczego nie włożyły galowych strojów?”. Grupa, która pojechała do Białowieży z Siostrą Bohdaną, spotkała prawdziwego Francuza, z którym rozmawiały po francusku. Ten chłopak przyjechał z nimi do Szymanowa, był na naszej lekcji francuskiego. Inna przygoda zdarzyła się w Gorcach grupie, w której pojechała Alina Rydelek. Zafundował im lody jakiś kardynał Wojtyła… Porządki internackie i trzepanie materacy… Zaczęłyśmy wyrzucać je przez okna, podobno za Siostry Michaliny tak się robiło, kolejna awantura ! Nawet pomagałam trochę w remontowaniu materaców, oczywiście nie z Siostrą Gizelą, ale kochaną Siostrą Teodozją ! Kolejny łopot - pakowanie własnych rzeczy. Gizela zapowiedziała, że żadnych ciuchów na wakacje zostawiać nie można, tylko książki szkolne i pościele. Ja w kłopocie, Mama w Londynie, dom na głucho zamknięty i niedostępny. Niewiele myśląc spakowałam wszystkie swoje zimowe ubrania w karton i zostawiłam podpisane jako książki. Robiłam tak co roku. Nic takiego, ale to kolejny przykład, jakie komplikacje powodowały te koszmarne odległości. 20 czerwca 1970 przyniósł mi zupełnie dorzeczne świadectwo. Opuściłam 18 godzin… No tak, przecież przyjechałam spóźniona z ferii wielkanocnych ! Po rozdaniu świadectw miałam czekać na Mamę u wujostwa Porayskich, ale zostałam pomagać w czasie egzaminów. Jerzyna wyjechała zaraz po przyjeździe do domu na Dębki. Oczekiwanie na Mamę trwało dwa tygodnie, Mama namieszała z biletem powrotnym i wróciła tydzień później niż planowała. Wróciła pełna wrażeń, pierwszy pobyt za granicą od czasu wojny. Do tego spotkała przypadkowo w Londynie, w 97 Szymanów klasa I teatrze, koleżankę sprzed wojny - Irenę Harford, która zaprosiła ją do siebie na wieś, obwoziła samochodem po różnych zabytkach i obdarowała prezentami, także dla mnie. Dostałam wymarzone flomastry, plastikowy komplecik do geometrii, modną sukienkę-koszulkę, czerwony pasek skórzany do tej sukienki, klapki Scholla, granatową wstążkę do włosów w białe grochy – od samego Harodsa ! Ciocia Jola Porayska to osobna postać do opisania. Przedelikatna osoba, gdyby nie ona moje kontakty z rodziną Ojca po prostu nie zaistniałyby, nie wytrzymałabym napięcia, miałabym ich wszystkich gdzieś ! Dwutygodniowy pobyt na Sobieskiego wspominam bardzo ciepło, chodziłam z nią po Warszawie, którą przecież wtedy znałam jeszcze bardzo mało, wszystko mnie ciekawiło. Układałam godzinami puzzle. Dziewczyny tańczą jedno lato, jeden sierpień… Z Warszawy pojechałyśmy do Olsztyna, potem dopiero do Świnoujścia. Zaprosiłam Alę, była na wakacjach z ojcem w Zastaniu, w ośrodku PAX niedaleko Międzywodzia. Żelazny punkt programu - zwiedzanie osiedla radzieckiego. Po osiedlu radzieckim można było normalnie chodzić, ale myśmy się wybrały za cmentarz, a tam podwójne zasieki, między drutami biegały psy… Wartownik, miły chłopak, chciał z nami rozmawiać jagod, gribow niet, płochyj god. A my robimy dumne miny, z Rosjaninem nie rozmawiamy ! Wydmy też grodzono zasiekami, ale nie w centrum. Na plaży była wydzielona część dla Rosjan - PLAŻA GARNIZONOWA. Oczywiście chodziło się właśnie tam, bo nie było tłoku, ale oficjalnie kontaktów z ruskimi nie było. Ala wyjeżdżała wieczorem, spóźniłyśmy się na autobus i Mama dzwoniła do Zastania, że Ala u nas zanocuje, byłyśmy szczęśliwe. Kilka dni później przyjechał po mnie swoim Trabantem Tata i wybraliśmy do Dębek, pod namiot. Niestety na miejscu okazało się, że w Dębkach nie jest tak różowo, jak się nam wydawało. Wujostwo mieszkali u gospodarza, jak od lat. Rozbiliśmy namiot najpierw w sadzie u tego gospodarza, potem na działce u Porayskich, gdzie nie było jeszcze ich słynnego drewnianego domku. Było mi bardzo dobrze, chociaż morze i plaża nie były dla mnie żadną atrakcją. Czytałam Dziady, wylegiwałam się na słoneczku… Tata nie był zadowolony. Po kilku dniach postanowiliśmy poszukać czegoś innego, może w Borach Tucholskich ? Tata miał tam zaprzyjaźnionego leśnika, też Marka, z którym wymieniał jaja ptasie i korespondencyjne uwagi na temat ornitologii i pszczelarstwa. Miejscowość nazywała się Swornegacie, sąsiednia miejscowość Męcikał, gajówka Klosnowo, a jezioro Ostrowite ! Pan nadleśniczy ze Swornegaci polecił nas swojemu znajomemu, okazało się, że trafiliśmy super ! Czyste jezioro, środek lasu, żywego ducha w pobliżu, obiady u gajowego, śniadania i kolacje we własnym zakresie. Jezioro polodowcowe - z brzegu płytko i biały piasek, a kilka metrów od brzegu nagle wielka trzydziestometrowa głębizna. 98 Szymanów klasa I Ala w sierpniu była ze swoją mamą w Kuklach i zakochała się ! W Bodziu – ratowniku, który pływał bączkiem. Koleżanki dedykowały jej piosenkę – Bodzio do drzwi pukał Ala się śmiała ! Dalej Bodziu, dalej proszę, ja bez ciebie żyć nie znoszę, kiedy przyjdziesz do mnie, to jest wesoło. Bodzio jest w namiocie, usiadł przy Ali. Patrzy na nalewkę z boku, Alu, napiłbym się soku. Jutro będziesz mogła pływać kajakiem. Problem Bodzia na bączku zajmował nas przez kilka pierwszych tygodni nowego roku szkolnego. 99