Cały biuletyn

Transkrypt

Cały biuletyn
BIULETYN ARKOŃSKI
Numer 35, Warszawa, grudzień 1998
Drodzy Czytelnicy!
Zapraszam do lektury Biuletynu Arkońskiego. W tym numerze wskrzeszamy część oficjalną, która nie jest
może pasjonującą lekturą, ale sądzę, że jest ważna dla pamięci. Drukujemy trzecią część szkicu fil. Sroczyńskiego o powojennej Arkonii, wspomnienia o trzech niedawno zmarłych filistrach (Bekirze Assanowiczu, Adamie Borowskim i Janie Podoskim), głosy w dyskusji o Arkonii dzisiejszej i wesołe listy Tomka Skajstra ze stypendium w Niemczech. Drugi Arkon na uchodźstwie, Andrzej Szeptycki, obszernie pisze o swojej szkole. Z
tekstów spoza Arkonii przedstawiamy opowieść człowieka, który wyrwał się z nałogu narkotykowego.
Winien jestem pewne wyjaśnienie w sprawie numeracji. W październiku zeszłego roku, podczas przygotowań do premiery nowej edycji, popełniłem błąd. Numer z października 1998 powinien mieć numer 32, a nie
33. Teraz już nie da się tego cofnąć. Kilka błędów popełniłem w numerze 34. Po pierwsze: data wydania to
maj 1999, a nie - 1998. Serdecznie przepraszam fil. Tokarskiego za napisanie jego nazwiska małą literą.
W tekście Andrzeja Morstina „Odrodzenie młodej Arkonii”, na str. 4, błędnie podano, że msze Rodziny Arkońskiej odbywają się w kościele św. Andrzeja Boboli. W rzeczywistości kościół na Chłodnej jest
pod wezwaniem św. Karola Boromeusza, zaś parafia - pw. św. Andrzeja Apostoła.
Pragnę uzupełnić informacje o tekście „Z zamierzchłych czasów”. Jego autorem jest fil. Aleksander
Weryha-Darowski. Tekst pisany był w Anglii, w czerwcu roku 1952, a pierwotnie ukazał się w księdze
pamiątkowej „Polska Korporacja Akademicka Welecja 1883-1988”.
W razie dostrzeżenia jakichkolwiek błędów czy nieścisłości, prosimy o ich zgłaszanie. Bardzo prosimy
o nadsyłanie tekstów, szczególnie tych wiążących się z historią, czy to w formie opowieści o działalności
Arkonii, czy to wspomnień o poszczególnych filistrach. Czekamy na dalsze głosy w dyskusji o roli i sposobach funkcjonowania Arkonii we współczesnym świecie.
Zapraszam do lektury.
Bartłomiej Kachniarz
(cetus 1995)
CZĘŚĆ OFICJALNA
1. Skład Zarządu Związku Filistrów Arkonii
3. Zmarli:
Prezes: Zbigniew Jan Tyszka
Wiceprezes: Stefan Assanowicz
Wiceprezes: Jerzy Mycielski
Sekretarz: Aleksander Gubrynowicz
Skarbnik: Paweł Jakubowski
Jan Podoski 22 listopada 1998 r. w Warszawie
Jan Ostrowski 11 stycznia 1999 r. w Warszawie
Bekir Assanowicz 27 maja 1999 r. w Warszawie
2. Skład Prezydium Korporacji Akademickiej
Arkonia
Prezes: Piotr Ermich
Wiceprezes zewnętrzny: Łukasz Wojdyga
Wiceprezes wewnętrzny: Tomasz Mering
Sekretarz: Szymon Kachniarz
Skarbnik: Piotr Kaczorkiewicz
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
4. Śluby:
Gerard Dźwigała z Edytą Nałęcz, 23 stycznia 1999 r.
Jacek Maszkiewicz z Dorotą Kurellą, 6 czerwca 1999 r.
Bartłomiej Ostrowski z Agnieszką Adamik, 26
czerwca 1999 r.
5. Stan osobowy:
W dniu 1 grudnia 1999 r. Związek Filistrów liczył 55
członków. Korporacja liczyła 22 członków, w tym:
15 barwiarzy (3 na urlopie) i 7 fuksów.
1
Późne lata 40-te i dalsze aż do roku 1956-go, czyli
do śmierci Bolesława Bieruta, były okresem największego nasilenia stalinowsko-bierutowskiego
terroru. Społeczeństwo, wystraszone nieustającymi
aresztowaniami i fingowanymi procesami, których
ofiarami padali zarówno byli AKowcy, przedwojenni
oficerowie, oficerowie-repatrianci z polskich wojsk
na Zachodzie, jak i aktualni działacze ekonomiczni,
którzy, włączywszy się do odbudowy kraju, z racji
swoich kwalifikacji siłą rzeczy wysunęli się na kierownicze stanowiska, trwało w stanie, który można
by było porównać, do rodzaju hibernacji.
Wśród ofiar szalejącego terroru znaleźli się oczywiście również Arkoni, którzy za działalność patriotyczną skazywani byli na najsurowsze kary. Wyroki
śmierci, następnie szczęśliwie stopniowo złagodzone,
aż do uwolnienia, mieli koledzy Karol Świętorzecki i
Mirosław Ostromęcki, a za fikcyjne przestępstwa gospodarcze, przedwojenną i wojenną działalność,
względnie z innych zmyślonych powodów ciężkie kary
więzienia odsiadywali w straszliwych warunkach m.in
fil. Jan Podoski (oficer-repatriant, w czasie wojny w
sztabie Naczelnego Wodza), Jan Zarański (działacz mikołajczykowskiego PSL-u), Stefan Czetwertyński (pochodzenie społeczne) oraz Erazm Mieszczański i Alojzy
Oliński (działalność gospodarcza), a ciężkie śledztwo
przechodził Stefan Wilski, po kilku miesiącach szczęśliwie uniewinniony i zrehabilitowany
Jak wspomniano w cz. 1-szej nin. opracowania
(Biuletyn Arkoński nr 33), wszelka działalność organizacji i stowarzyszeń nie podporządkowanych bezpośrednio władzom komunistycznym była zakazana i
Arkonia, a raczej Jej niedobitki, które mimo wszystko
utrzymały się w zburzonej stolicy, podobnie jak za okupacji zmuszona była do ograniczenia swojej aktywności do spotkań koleżeńskich w domach prywatnych,
gdzie wymieniano informacje o życiu kolegów przebywających w kraju i, gdy zdarzyła się okazja, próbowano nawiązać kontakt z kolegami na obczyźnie. Tymczasem, w miarę jak Warszawa odbudowywała się,
powstawały i rozwijały się nowe placówki, Arkoni coraz liczniej ściągali do stolicy. Spotykano się, dzielono
informacjami i dyskutowano, a w pierwszym rzędzie
nawiązywano z powrotem nadwątlone rozproszeniem
kontakty i przyjaźnie - wszystko to jednak w mniejszych grupach i na gruncie wyłącznie prywatno-towarzyskim. Arkonia, jako organizacja, zimowała.
Zimowała, ale żyła jak nieraz bowiem wykazała
praktyka, gdziekolwiek znalazło się razem kilku Arko-
nów, tam od razu powstawała kwatera. A w tym przypadku, wobec zburzenia siedziby Stowarzyszenia przy
ul. Wilczej, kwaterami były prywatne mieszkania kolegów, w których, z niemałą zasługą filistrowych, spotykali się, poza innymi, najbardziej w tym czasie aktywni filistrzy: T. Bronikowski, Zb. Przedpełski, B.
Sierzpowski, R. Daszyński, A. Inatowicz-Łubiański,
T. Buyko, Wł. Lipkowski, Wł. Kozłowski, Wł. Thun
oraz dojeżdżający z Łodzi B. Skotnicki. Tam też snuto
długie rozważania w jaki sposób przedłużyć praktyczne życie Arkonii tak, by nie uległy zatraceniu wychowawcze wartości wypracowane w ciągu 60-ciu lat
(1879 - 1939) czynnego istnienia Stowarzyszenia,
chlubnie zapisanego w historii polskich organizacji akademickich, a później i w życiu politycznym kraju.
Jak wspomniano, z uwagi na bezpieczeństwo
uczestników, a wtórnie z braku odpowiedniego lokalu, spotykano się grupkami i kameralnie. Jedynym wyjątkiem w tym względzie (daty i roku niestety nie pamiętam) było zebranie ogółu „dostępnych” wówczas
Arkonów w mieszkaniu fil. Wł. Lipkowskiego w Gołąbkach, na którym w sposób zasadniczy zastanawiano się nad zachowaniem i, generalnie, postawą Arkonii w obliczu politycznej ogólnej sytuacji w kraju. W
wyniku szerokiej dyskusji zgodzono się z potrzebą zachowania łączności koleżeńskiej, zdecydowanie natomiast przeciwstawiono się przyjmowaniu jakiejkolwiek
formy organizacyjnej, groziło to bowiem w przypadku ujawnienia, zbyt poważnymi konsekwencjami.
Pierwszą próbą zintensyfikowania szerszego towarzyskiego współżycia Arkonów była, zorganizowana
w ostatnią niedzielę maja 1958-go roku, rodzinna arkońska majówka w podwarszawskiej miejscowości Otrębusach. Sam pomysł zrodził się podczas przygodnego spotkania kol. kol. Wł. Thuna, L. Siemieńskiego
i H, Wojciechowskiego. Rzucona inicjatywa chwyciła
grunt, stronę organizacyjną ujął w swoje ręce fil. Zb.
Przedpełski i w rezultacie w imprezie wzięło udział
łącznie około 70-ciu osób, licząc w tym żony i dzieci.
Spędzono miłe chwile wśród rozmów i zabaw, spotkanie jednak, jak się później okazało w trakcie śledztwa związanego z obchodem 80-ciolecia założenia Stowarzyszenia, nie pozostało nie zauważone przez władze bezpieczeństwa. Na razie jednak panował spokój.
Wypadki październikowe i pierwsze lata „ery Gomułki” przyniosły daleko idące złagodzenie obowiązujących rygorów i rozbudziły nowe nadzieje. Liczono się z wprowadzeniem dużej tolerancji przy udzielaniu zezwoleń na zawiązywanie różnego rodzaju stowarzyszeń i w tej atmosferze optymizmu na spotkaniu kilkunastu kolegów w mieszkaniu fil. R. Daszyń-
2
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
W Warszawie
skiego podjęto inicjatywę zorganizowania uroczyste- bardziej zorganizowane. Przeniósł się do Warszago obchodu 80-ciolecia założenia Arkonii.
wy z Lublina (gdzie wykładał jako profesor na tamUłożono program, zgodnie z którym uroczystość tejszej Akademii Rolniczej) fil. Adam Domański,
rozpoczęto 8-go maja 1959 r. Mszą św., tradycyjnie nawiązał kontakt z fil. fil. R. Daszyńskim i T. Broodprawioną w kościele św. Barbary na Koszykach nikowskim i w rezultacie odbyły się dwa koleżeń(w latach międzywojennych arkońskie msze komer- skie spotkania, pierwsze w mieszkaniu fil. Daszyńszowe odprawiane były w tymże kościele, w kaplicy skiego, z udziałem (poza w.w.) fil. fil. B. SkotnicPrzeździeckich, na co każdorazowo uzyskiwano zgo- kiego, T. Buyki i J. Voellnagla i drugie, u fil. Voelldę przedstawiciela Rodziny w osobie fil. F. Przeździec- nagla, w składzie: fil. fil. R. Daszyński, B. Skotnickiego), po czym wieczorem odbyły się grupowe ki, A. Domański i J. Voellnagel. Te dwa spotkania
składkowe przyjęcia w domach kolegów: Tadeusza dały początek dalszym, w rozmaitym składzie, w
Dziewanowskiego, Zbigniewa Przedpełskiego, Mi- wyniku których, uznając słuszność zasady, iż Arkochała Mazurkiewicza i Stefania, aby przetrwać i móc
na Wilskiego. Konsekwencje
przekazać w przyszłości,
tego komerszu, w postaci pogdy powstaną odpowiednie
licyjnego śledztwa, opisał w
warunki, swoje tradycje naKsiędze l00-lecia kol. B.
stępnym pokoleniom, musi
Skotnicki, nie ma zatem porozwinąć większą wetrzeby powtarzania ich tutaj,
wnętrzną aktywność, a
choć mimo umorzenia spraprzede wszystkim zacieśnić
wy po kilku miesiącach, innadwątloną pokomerszowywigilowanie niektórych kolemi wypadkami międzykolegów ciągnęło się jeszcze pożeńską spójnię. Wyłoniono
nad rok. Doraźne skutki „afenieformalny, 5-cio osobowy
ry” poniosło szereg Arkonów
utajniony aktyw osobach fil.
(B. Assanowicz, A. Borowfil. A. Domańskiego (Przeski, Wł. Thun i in.) w postaci
wodniczący), B. Skotnickiedegradacji w ich pracy zawogo, Wł. Olizara, K. Świętodowej, pozbawienia paszporrzeckiego i T. Buyki, do któtu zagranicznego, utrudnień
rych po pewnym czasie w
dostępu dzieci do wyższych
drodze wymiany dołączyli
uczelni itp.
fil. fil. Zb. Leśniowski, K.
Po pewnym czasie jedPodolski, E. Ruszczyc i R.
nak sprawa komerszu uciSroczyński. Ścisłą tajność
chła i życie koleżeńskie wró(zebrania aktywu zwoływaciło do poprzedniego stanu. Sztandary na kwaterze na Wilczej
no pod kryptonimem „bridOdżyły dawne nastroje odrodziły osłabione kontak- ge’a”) narzucała ogólna sytuacja w kraju, wciąż boty i znów spotykano się w zaprzyjaźnionych domach wiem obowiązywał zakaz zawiązywania stowarzyrodzinnych, Trwało to aż do 22-go listopada 1969 szeń, zwłaszcza jeśliby stawiały one sobie za cel rozr., kiedy to Arkonia „ujawniła się” po raz trzeci, a winięcie działalności pośród młodzieży akademicokazją było wmurowanie z inicjatywy kol. kol. K. kiej, gdzie reżim pilnie strzegł ustanowionego przez
Świętorzeckiego i Z. Żylińskiego, w obecności licz- siebie ścisłego monopolu własnych, oczywiście konie uczestniczących kolegów i ich rodzin, tablicy pa- munistycznych wpływów.
miątkowej Arkonii (w sąsiedztwie analogicznej KonUkonstytuowanie się „aktywu” przyniosło znaczwentu Polonia) w kościele św. Marcina przy ul. Piw- ne usprawnienie w utrzymywaniu międzykoleżeńskiej
nej w Warszawie. Uroczystość połączona była oczy- łączności, wszyscy koledzy bowiem, według odtwowiście z Mszą św., która odtąd aż do dzisiaj odpra- rzonej listy adresów, informowani byli drogą ustanowiana jest w tym samym kościele w kolejne roczni- wionej siatki połączeń telefonicznych „na bieżąco” o
ce założenia Stowarzyszenia.
wszelkich wydarzeniach w życiu Stowarzyszenia,
Rok 1971-szy był tym, w którym wewnątrz- rocznicowych imprezach, rybkach i jajkach, dających
związkowe życie Arkonii zaczęło przybierać kształty okazję do spotkań w szerszym gronie (przez kilka
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
3
pierwszych lat rybki i jajka obchodzono wspólnie z
Polonią, Welecją i Jagiellonią), a także, niestety, o arkońskich pogrzebach, którym w ten sposób zapewniano obecność kolegów na nabożeństwie i pożegnanie
nad trumną. Łączność z Arkonią londyńską utrzymywano wykorzystując nadarzające się okazje kontaktów osobistych, wyjazdów zagranicznych bądź, z zachowaniem odpowiedniej ostrożności, prywatną korespondencją. Organizacja taka zapewniała Stowarzyszeniu ciągłość istnienia, a zarazem, jak się okazało,
działała skutecznie i sprawnie, nie było bowiem, aż do
końca, ani jednej „wpadki”, która wywołałaby konsekwencje za prowadzenie nielegalnej „organizacji”.
„Bridge” zajmował się zatem bieżącymi sprawami Stowarzyszenia. Na wypadek wystąpienia zagadnień mających dla życia Arkonii zasadnicze znaczenie rozważano przez pewien czas celowość powołania ciała w rodzaju Rady Konsultatywnej, w której skład wchodziliby koledzy, którzy w czynnej
Arkonii piastowali oba najważniejsze urzędy: prezesa i oldermana. Aktualnie było ich siedmiu (M.
Chodakowski, A. Domański, R. Chwalibóg, Zb.
Leśniowski, Wł. Olizar, H. Bartmański i T. Zamoyski). Po głębszym zastanowieniu projekt uznano jednak za niecelowy i z zamiaru zrezygnowano.
Filisterska Arkonia trwała, ale członków co rok, drogą
naturalną ubywało, a w życiu politycznym brakowało
jakichkolwiek przesłanek, na których można by było budować nadzieję, że w wymiernym czasie będzie można
odbudować ją jako jawnie działające Stowarzyszenie.
W tej sytuacji stanął problem jak postąpić z ocalałymi
nielicznymi pamiątkami Arkonii, a przede wszystkim z
sztandarami (ryskim i 50-ciolecia) uratowanymi i przechowanymi przez okres okupacji przez fil. S. Wilskiego, tak aby przetrwały jako cenny relikt istnienia Arkonii. Konwent Polonia swoje pamiątki złożył w Warszawskim Muzeum Diecezjalnym, Welecja w bibliotece warszawskiego Uniwersytetu, nas ani jedno ani drugie rozwiązanie nie zadowalało i w końcu, wykorzystując stosunki kol. K. Świętorzeckiego z OO. Paulinami (organizował w 1975 roku pielgrzymkę b. kawalerzystów do
Częstochowy) uzyskano zgodę O. Przeora na złożenie
ich w Skarbcu Pamięci Narodowej na Jasnej Górze.
Dokonano tego w dwóch etapach: najpierw sztandary
przewieźli i złożyli na ręce O. Archiwariusza wydelegowani kol. kol. S. Wilski, K. Świętorzecki i R. Sroczyński (moment przekazania przed cudownym Obrazem
N.M.P. odtworzony jest na wykonanej przy tej okazji
fotografii), a następnie uroczystego aktu dokonano już
w licznej grupie Arkonów 5-go maja 1976-go roku. Po
nabożeństwie przed ołtarzem N.M.P., przemówienie w
Sali Rycerskiej wygłosił kustosz archiwum, po czym sam
akt podpisali wszyscy obecni. Tekst kazania oraz spisanego aktu przekazania znajdują się w Księdze l00-lecia.
W tym samym jeszcze roku i przez kilka następnych, w
okresie po-wakacyjnym, odprawiane były przed tym samym ołtarzem, w intencji Arkonii i Arkonów, przy wydobytym sztandarze i pełnej odpowiedniej asyście, nabożeństwa, na które przybywali, według możności, Arkoni wraz z rodzinami. Potem zwyczaju tego zaniechano wobec coraz mniejszej frekwencji spowodowanej
trudnościami komunikacyjnymi (niedogodny rozkład
pociągów), a przede wszystkim złym stanem sztandarów, grożącym ich rozkruszeniem. Samą instytucję jesiennych rodzinnych nabożeństw jednak utrzymano,
przenosząc je do kościoła św. Andrzeja przy ul. Chłodnej w Warszawie, gdzie odprawiane są co roku, połączone z skromnym przyjęciem (herbata i słodycze) w
pomieszczeniu udostępnionym nam przez zaprzyjaźnionego z Arkonią gospodarza, ks. prałata T. Uszyńskiego.
Lata 1976-79 upłynęły na intensywnej pracy nad
zredagowaniem Księgi Pamiątkowej l00-lecia Arkonii. Jak wspomniano w cz. II-giej nin. opracowania
(Biuletyn Arkoński nr 34), sama idea wydania Księgi
zrodziła się w Londynie (tamże, ze zrozumiałych
względów, musiał być dokonany jej druk), część materiałów wyszła jednak spod pióra kolegów mieszkających w kraju i te sczytywane i adiustowane były w
Londynie, zaś materiały londyńskie z kolei poddawane były osądowi „kraju”. Kursowały zatem, nieraz kilkakrotnie, tam i z powrotem, zawsze w sposób
utajony, z wykorzystaniem nadarzających się wyjazdowych lub przyjazdowych okazji, kolegów albo zaufanych przyjaciół. W pracach tych brali udział w
Warszawie, w rozmaitym osobowym składzie, kol.
kol. A. Domański, K. Podolski, Zb. Leśniowski, Z.
Żeromski, B. Żabko-Potopowicz i R, Sroczyński, a
w pewnym etapie wydelegowano do Londynu, kolejno, fil. fil. K. Podolskiego i J. Zarańskiego.
Przypadający w 1979-tym roku Komersz l00-lecia miał w Warszawie przebieg bardzo uroczysty.
Poprzedziło go podpisanie z Welecją wspólnie opracowanego tekstu „Deklaracji Przyjaźni” obu Stowarzyszeń, oficjalna wymiana dokumentów nastąpiła
natomiast na Zebraniu Komerszowym w dn. 19-go
maja 1979r. Sam obchód zrelacjonowany jest szczegółowo w Księdze l00-lecia, nie potrzeba zatem powtarzać go tutaj, a uzupełnić jedynie informacją, iż
Koło Komerszowe odbyło się w domu fil. K. Świętorzeckiego w Zalesiu Dolnym k/Warszawy.
Fil. Roman Sroczyński
(cetus 1930)
4
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
osiąga się wcześniej, co nie zawsze idzie w parze z
dojrzałością emocjonalną i psychiczną.
Przy tak dużej liczbie i uczelni rodzi się potrzeArkonia we współczesnym świecie
ba zdefiniowania co Arkonia rozumie pod pojęciem
Tekst omawia funkcjonowanie Arkonii dzisiaj, studiów.
Arkonia jak tradycyjne korporacje studenckie jest
we współczesnym świecie. Warto rozważyć pytanie, jak zmieniły się uwarunkowania historyczne i organizacją męska. W świecie gdzie political corw jaki sposób wpływają na działalność i kształt Ar- rectness spotkać można na każdym kroku, gdzie
konii. Aby odpowiedzieć na to pytanie chciałbym osiągnięcia kobiet podkreśla się w każdej dziedziprzyjrzeć się bliżej strukturze Arkonii, celom i środ- nie działalności człowieka, gdzie krytykuje się
wszystkie próby odmiennego traktowania kobiet i
kom, dzięki którym realizuje swój program.
Ideologia i statut Arkonii mówi, że jest ona orga- mężczyzn, w takim otoczeniu organizacja męska
nizacją ideowo-wychowawczą, założoną w 1879 roku może być narażona na ostrą krytykę. Wykluczenia
kobiet nie wyjaśnia (jak
na Politechnice Ryskiej w
w Kościele) objawienie
zaborze rosyjskim, działaani natura fizjologicznej
jącą obecnie w Warszaodmienności. Można
wie i zrzeszającą mężpróbować bronić męczyzn - studentów warskich stowarzyszeń w
szawskich uczelni.
następujący sposób: po
Nasuwa się pytanie,
pierwsze w czasach, gdy
czy bycie studentem
powstawały korporacje,
oznacza dziś to samo, co
na uczelniach studiowaoznaczało przed II
li głównie mężczyźni i
Wojną Światową. Warwtedy też powstała trato porównać okres rozdycja męskich organizakwitu ruchu korporacyjcji. Po drugie członkonego, czyli czasy mięwie korporacji starają się
dzywojenne, i dzień dzipostępować zgodnie z
siejszy - pominę czasy
etosem rycerskim, stąd
zaborów. Uważam, że
też powinni mieć zdolstudent dziś i student
ność honorową. Po trzeprzedwojenny to dwie
cie, w męskim gronie nie
różne istoty. Po pierwsze
istnieje (miejmy nadzieobecnie studia są barję!) walka o wzajemne
dziej powszechne, co
względy. Szczególnie
zmieniło postrzeganie
ważna może się okazać
studiującego przez spo- Kwatera na Wilczej podczas budowy
przynależność mężczyzn
łeczeństwo. Student
utracił miejsce uprzywilejowane i darzone szacun- do Arkonii w czasach kiedy nierzadko już studenci
kiem, zmienił się również status materialny osób wstępują w związki małżeńskie (Proszę sobie wystudiujących. Wzrosło tempo życia, zwiększyła się obrazić mile spędzony czas w gronie mieszanym
konkurencja i okres studiów skraca się do mini- gdzie wstępu nie ma mąż czy żona. Na pewno nie
mum. Student poświęca większość czasu na naukę wpływałoby to dobrze na jedność rodziny, która jest
i zwykle jeszcze w czasie studiów rozpoczyna pra- jedną z wartości zapisanych w Ideologii Arkonii).
Istnieje organizacja żeńska - Koło Filistrowych i
cę zarobkową, często w swoim przyszłym zawodzie. Traktuje to jako formę szkolenia i element Filistrówien Arkonii, której Korporacja Arkonia zaprzyszłej kariery, przez co jeszcze mniej czasu po- wdzięcza bardzo wiele i z której zdaniem liczy się
święca na zajęcia wykraczające poza tematykę za- każdy Arkon (ostatnio ufundowany został przez Fiwodowo-uczelnianą. Okres «złotej młodości» to listrowe trzeci Sztandar Arkonii, poświęcony w 1997
dzisiaj okres licealny. Jak widać dojrzałość do życia roku). Do Koła Filistrowych i Filistrówien należą
w społeczeństwie i uniezależnienie od rodziców Babki, Matki, Żony i Córki Arkonów.
Powrót do tradycji
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
5
Korporacje są organizacjami elitarnymi i hierarchicznymi. Elitarność wynika ze sposobu rekrutacji
nowych członków. Do Arkonii nie można się zapisać, trzeba być do niej zaproszonym. Hierarchiczność zaś polega na podziale członków na dwie kategorie: kandydatów (fuksów) i członków rzeczywistych, z prawem obecności i głosu na zgromadzeniu ogólnym (kole). Przynależność do organizacji
bez prawa głosu nie jest łatwa dla młodego studenta
przyzwyczajonego do pełni praw obywatelskich i
utożsamiającego demokrację z możliwością decydowania o wszystkim. Może to odstręczać od Arkonii, ale na pewno pozwala nabrać pewnej pokory i
dystansu zanim przyjdzie decydować o jej losach.
Istnieje również podział na członków Korporacji
Studenckiej i Filistrów czyli Arkonów którzy ukończyli studia. Związek Filistrów Arkonii zarejestrowany został w 1995 roku, a Korporacja Akademicka
Arkonia w 1996 roku. Wcześniej istniało zarejestrowane Stowarzyszenie Arkonia które zrzeszało zarówno młodych członków jak i Filistrów (decyzja o podziale na Korporację Studencką i Związek Filistrów
zapadła po długich debatach na kole w maju 1995
roku). Jednak tradycyjny podział na Korporację Studencką, działającą aktywniej (comiesięczne Koła, dwa
razy w tygodniu spotkania na Kwaterze), zrzeszającą
młodych, dyspozycyjnych studentów, i Związek Filistrów, starszych, czynnych zawodowo, w większości mających rodziny, wydaje się być oczywisty.
Sama nazwa Filister - dzisiaj jest zabarwiona pejoratywnie. Kojarzy się z zakłamaniem, kołtunerią,
drobnomieszczaństwem, jednym słowem z dulszczyzną. Organizacja zrzeszająca członków którzy
ukończyli studia wynika z podstawy funkcjonowania Arkonii mianowicie z łączącą Arkonów dozgonną
przyjaźnią. Dzisiaj przy zawrotnym tempie życia, częstych zmianach pracy i miejsca zamieszkania długotrwałe przyjaźnie są rzadkie, a pozostawanie czyimś
przyjacielem do końca życia może wydawać się nieprawdopodobne. Uważam, że jedynie czas może pokazać, czy dozgonna przyjaźń która miała miejsce w
Arkonii przedwojennej ma szansę zaistnieć obecnie.
I w ten sposób po krótkiej charakterystyce struktur organizacji postaram się przybliżyć cele do których Arkonia zmierza i wartości którymi się kieruje.
Jak już napisałem Arkonia jest organizacją ideowo-wychowawczą. W czasach gdy nastąpił powszechny upadek autorytetu, kiedy każdą prawdę staramy się podważyć i udowodnić logicznie, bardzo
trudne jest wychowanie dzieci przez rodziców a cóż
dopiero przez organizację zrzeszającą młodych ludzi.
Po strasznych doświadczeniach, kiedy to w imię ideologii mordowano ludzi, podkreślanie roli Ideologii
może budzić niepokój. Spróbuję więc wyjaśnić co w
Arkonii rozumiemy przez wychowanie i Ideologię.
Wychowanie odbywa się w Arkonii na kilku etapach czy płaszczyznach. Po pierwsze: wychowanie
fuksów. Ogromną rolę odgrywa na tym polu Olderman czyli starszy barwiarz mający pod swoją wyłączną opieką młodych kandydatów. Ma on za zadanie nie tylko przygotować swój tzw. cetus czyli dany
rocznik fuksów do działania w stowarzyszeniu, ale
musi im co najważniejsze przekazać i wpoić wartości
którymi kieruje się Arkonia. Oldermanem pozostaje
się do końca życia, cetus ma jednego oldermana i jest
z nim związany do końca pobytu w Arkonii, czyli
zwykle do końca życia. Ta specyficzna więź pozwala na kontakt głębszy niż z urzędnikiem-wychowawcą, dlatego też Olderman powinien zawsze bronić swoich fuksów i ponosi za nich całkowitą odpowiedzialność. Ostatnio przyjęty został nowy Program
Wychowania Arkońskiego będący pomocą dla Oldermanów, który wzorowany jest na dokumencie
przedwojennym choć nieco uproszczony.
W przypadku barwiarza ciężar wychowania spoczywa głównie na nim samym, choć pomagają mu
jego Ojciec Korporacyjny (wybierany przez kandydata również na całe życie) i Olderman. Barwiarzowi
w samowychowaniu pomaga Koło, czyli zgromadzenie ogólne. Arkon musi podporządkować się woli
większości. Zaznaczyć jednak muszę, że jest to zgromadzenie przyjaciół, ludzi wybranych, dlatego zwykle decyzje Koła nie są sprzeczne z sumieniem Barwiarza, a że każdy z nowych gości zanim zostanie do
Arkonii przyjęty musi się z jej Ideologią zapoznać i z
nią utożsamiać, dlatego też dopóki Arkonia postępować będzie zgodnie z własną Ideologią nie powinny
powstać konflikty pomiędzy prawem przez Koło ustanowionym a sumieniem jej członków. Rolę wychowawczą pełni również Związek Filistrów, darzony
przez członków czynnej Arkonii ogromnym szacunkiem. Jest on autorytetem dla Koła Arkonii i ważniejsze kwestie (dokumenty ideowe, statut) mogą być
przyjmowane jedynie na Kołach Komerszowych
gdzie Filistrzy (których jest zawsze o wiele więcej
niż czynnych studentów) mają prawo głosu.
Czy Istnieje dzisiaj potrzeba organizacji starającej się wychowywać swoich członków? Czy nie jest
to zamach na sferę wolności poglądów tak dzisiaj
podkreślanej? Czy organizacja taka nie będzie indoktrynowała członków urządzając im pranie mózgu? Te pytania wcale nie są bezpodstawne, gdy
6
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
wokół obserwujemy powstawanie sekt, grup przestępczych, które tak bardzo zmieniają psychikę
członków, że ci gotowi są ponieść nawet śmierć dla
organizacji. Aby odpowiedzieć na te pytania należy
zbadać jakimi wartościami kierują się członkowie
Arkonii.
W skład dokumentów ideowych wchodzą: Podanie Stefana Kozłowskiego do Koła Arkonii z 1881
roku, Deklaracja Ideowa z roku 1921, Deklaracja
Ideowa z roku 1983 i ostatnio przyjęta Deklaracja
Ideowa z 1995 roku. Wydaje mi się, że w analizie
dokumentów Ideowych kryje się odpowiedź na pytanie, czy idea korporacji studenckich jest tylko powrotem do martwej tradycji, czy żywym ruchem.
Organizacja żywa to taka, która reaguje na zmiany
zachodzące w środowisku zewnętrznym. Organizacja która odcina się od tradycji wcześniejszej traci
ciągłość istnienia, staje się nową organizacją.
Podanie Stefana Kozłowskiego pisane było w
czasach zaborów, poruszało głównie problem pracy
nad dostarczeniem Krajowi ludzi dobrze myślących... podniesieniem bytu moralnego i materjalnego Kraju... ze szczególnym uwzględnieniem potrzeb
mniej oświeconych warstw narodu”. Jest to szczególny dokument powstały w czasach kiedy nie istniały rychłe widoki na niepodległe państwo polskie
i tematyka z nim związana nie była omawiana w
Podaniu Kozłowskiego.
Deklaracja z 1921 roku zwracała uwagę na funkcjonowanie w niepodległym państwie. Pojawiają się
w niej zapisy dotyczące polityki, a dokładnie tolerancji „wobec wszystkich kierunków polskiej myśli
politycznej, które nie są sprzeczne z deklaracją niniejszą”. Problemy związane z rozpolitykowaniem
korporantów były szczególnie istotne przed wojną
kiedy to większość polskich korporacji była czynnie zaangażowana w działalność jakiejś partii politycznej. Dlatego też ruch korporacyjny kojarzył się
często z bojówkami partyjnymi. W Arkonii, jako
jednej z nielicznych Korporacji powstałych jeszcze
przed istnieniem II Rzeczpospolitej, istniał zakaz, dotyczący członków czynnej Korporacji, „przynależności do partii i związków o charakterze politycznym jako ich członek czynny”. Zapis ten istnieje do
dziś. Ma to na celu chronić przed zbytnim zaangażowaniem się jej członków w politykę, co nie służyłoby rozkwitaniu przyjaźni. Arkon jest też przede
wszystkim studentem i obowiązkiem jego jest wg
Deklaracji Ideowej z 1921 r. „zdobycie specjalnej
wiedzy”. I choć wystąpienia polityczne dotyczące
polskiej racji stanu były w historii Arkonii notowaBIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
ne, to starała się ona zawsze pozostawać niezwiązaną z poszczególnymi partiami.
Arkonia kładła silny nacisk na odbudowę tak
długo nieobecnego na mapie państwa polskiego.
„Arkon pracuje dla potęgi państwa polskiego... mimo
wiekowych a szczytnych tradycji państwowych, z
winy długotrwałej niewoli i rozdarcia między obce
potęgi, naród polski w znacznej części zatracił odczucie realnej myśli państwowej.” Jakże współczesna jest owa deklaracja.
W roku 1983, kiedy wydawało się, że Arkonia
nie będzie mogła zacząć oficjalnie i otwarcie funkcjonować, przyjmując nie tylko osoby z rodzin arkońskich, zwykle z tzw. średniego pokolenia, ale studentów, powstała Deklaracja Ideowa przez niektórych nazywana testamentem Arkonii. Upoważnia do
tego pkt 8 tej Deklaracji który mówi „TESTAMENTEM naszym jest...”. Deklaracja podobna jest do
Podania Kozłowskiego. Nie obserwujemy w niej ze
zrozumiałych historycznie względów, entuzjazmu tak
obecnego w Deklaracji z 1921 roku. Nie nawołuje
ona do współtworzenia państwa polskiego. Wyjaśnia
jedynie wartości którymi kierować ma się Arkon i przekazuje je swoim spadkobiercom duchowym.
Od 1992 roku, kiedy zaczęliśmy być zapraszani
na spotkania w Bibliotece Związku Łowieckiego,
począł kiełkować pomysł, że Arkonia, która zaczęła
funkcjonować względnie normalnie powinna uaktualnić Deklaracje Ideową i poruszyć w niej problemy dziś nas nurtujące. Miałem szczęście uczestniczyć we wszystkich Komisjach Ideowych pracujących nad tą Ideologią i obserwować dyskusję nad
tym, co winniśmy zapisać w nowej Deklaracji. Zarysowała się podstawowa różnica pomiędzy starszymi filistrami, a młodym pokoleniem Arkonów dotycząca potrzeby wyartykułowania i próby zdefiniowania pojęć, które przed wojną wydawały się oczywiste. Mianowicie podania na jakim systemie wartości opiera się Arkonia. Pomimo, że Arkonami byli
muzułmanie, protestanci, żydzi i w większości katolicy, pojęcie człowieka uczciwego i prawego było
wspólne i zrozumiałe. Obecnie nie jest oczywiste
co każdy pod tym pojęciem rozumie. Dlatego zapisaliśmy zdanie mówiące, że Arkon kieruje się moralnymi wartościami kultury chrześcijańskiej. Wynika ono z faktu, że kultura europejska wyrosła z
chrześcijaństwa i na nim się opiera.
Inne nowe hasła zawarte w Ideologii Arkonii dotyczą kierunków współczesnej kultury: permisywizmu i relatywizmu moralnego. Arkoni próbują przeciwstawić się ich negatywnym skutkom. Zjawiska
7
te rozpowszechniły się w kulturze europejskiej i
światowej stosunkowo niedawno, dlatego też we
wcześniejszych Deklaracjach Ideowych Arkonii nie
znajdziemy żadnych zapisów na ten temat. Z obserwacji jednak naszych rówieśników i nas samych
wydaje się, że zjawiska te stanowią jedno z największych zagrożeń dla duchowości i postawy moralnej
współczesnego człowieka.
W moim przekonaniu najskuteczniejszą obroną
przed permisywizmem i relatywizmem są głębokie
relacje międzyludzkie, a więc przyjaźń, która zawsze
była fundamentem Arkonii. Fundament ten opiera
się też na trwałym systemie wartości obiektywnych,
a więc niezawisłych i niepodważalnych.
Warszawa dnia 15.05.1999
Łukasz Szumowski
(cetus 1993)
O deklu
Każdy Arkon z pewnością potrafiłby wymienić
kilka tradycji związanych z deklem. A to sztychowanie, a to, że się go nie zostawia w szatni na haku,
a to, że zostawia się go pod opieką innego Arkona
w pewnych określonych sytuacjach. Wszystkie te
obyczaje są w Arkonii żywe i dobrze się mają. Wydaje się, że jedna tylko deklowa tradycja została zapomniana. Ta mianowicie, że dekiel należy nosić.
Nie chodzi oczywiście, o noszenie go na kwaterze, czy podczas arkońskich uroczystości, gdy jesteśmy w grupie i czujemy się mocni. Najważniejsze jest noszenie go na co dzień, gdy jesteśmy sami
wśród obcych. Liczy się „kryterium uliczne”.
Dlaczego tak wielu czynnych Arkonów nie nosi
dekla? Dlaczego demonstrowanie swojej przynależności do Korporacji wydaje się niestosowne i niepotrzebne? Przyznam, że nie widzę poważnych przyczyn takiej konspiracyjnej postawy. Wystarczy spojrzeć na innych przechodniów - noszą ubrania z wielkimi symbolami międzynarodowych przedsiębiorstw
krawiecko-szewskich (np. Nike, Adidas) i nie przejmują się, że komuś mogłoby to wydawać się dziwne. Dlaczego więc my mielibyśmy ukrywać fakt, że
należymy do Arkonii, że wyznawane przez nas zasady są dobre i szlachetne, że chcemy kierować się
„Prawdą a pracą”?
Odpowiedź jest bardzo prosta i da się streścić w
zdaniu. Sądzę, że ci co nie noszą dekla, boją się skinów, którzy szybciej biją niż liczą. Niestety, zmiana
gwiazdy z sześcioramiennej na siedmioramienną,
której nasz Ogólny Zjazd Filistrów dokonał w 1920
8
roku, by odróżnić naszą Korporację od syjonistów,
okazała się niewystarczająca. Wiem o tym dobrze,
bo sam osobiście poniosłem tego konsekwencje. W
Polsce A.D. 1999, gdzie Żydów prawie już nie ma,
a ci co są, niczym szczególnym się nie wyróżniają,
dekiel Arkonii daje nam szczególną możliwość - osobistego sondowania antypatii wobec Semitów.
Brak odwagi nie jest jednak wystarczającym wytłumaczeniem. Nie w Arkonii. Z brakiem odwagi,
jak z każdą inną wadą należy walczyć. Z tymi, którzy chcieliby zacząć, podzielę się swoimi praktycznymi doświadczeniami.
Po pierwsze: jeśli w najbliższej okolicy zauważymy nieprzyjaźnie nastawioną grupę (skini, kibice
Legii etc.), z której dobiegają nas głosy: „Stefan,
patrz, to Żyd”, „Ty Żydu!” lub podobne, to nie możemy zachowywać się biernie, bo to się źle kończy.
Należy zareagować szybko i stanowczo. Wyjściem
prostszym jest pokazać im dekiel i kazać dokładnie
policzyć rogi. Zazwyczaj skutkuje. W przypadkach,
gdy dysproporcja sił nie jest zbyt duża, można wystąpić bardziej pryncypialnie - w obronie prawa każdego do noszenia dowolnej czapki, niezależnie, czy
jest żydowska czy nie. To ostatnie ma jednak tę
wadę, że może utrwalić stereotyp, że faceci w granatowych czapkach to rzeczywiście Żydzi.
Po drugie: należy stosować metodę „małych
kroczków”, którą sam posłużyłem się z dobrym wynikiem. Najpierw nosimy dekiel jedynie na terenie
uczelni, Krakowskiego Przedmieścia i Nowego
Światu. Te miejsca są stuprocentowo bezpieczne.
Potem rozszerzamy strefę deklową na obszar całego śródmieścia. Trzeci etap to autobusy i osiedla peryferyjne. Przyznaję, że etap czwarty, czyli autobusy nocne, pozostawiam odważniejszym ode mnie,
ale w tym przypadku możemy chyba zastosować
tradycyjną regułę, że do lokali o kiepskiej reputacji
Arkon nie wchodzi w barwach.
Po trzecie: kto powiedział, że reakcje publiki na
widok zadeklowanego Arkona są wyłącznie negatywne? W ciągu ostatniego semestru z „Żydami” zetknąłem się może cztery razy. Tyle samo, albo i więcej miałem reakcji pozytywnych. Wielu ludzi,
zwłaszcza w „pierwszej strefie”, zaczyna już rozpoznawać arkoński dekiel i sądzę, że należy ich doń
przyzwyczajać.
Odwagi, panowie studenci, w końcu Arkonia to
organizacja zrzeszająca wyłącznie mężczyzn.
Bartłomiej Kachniarz
(cetus 1995)
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
Wspomnienie o wspaniałym Człowieku, Ojcu i Arkonie
Bekir Borys Assanowicz urodził się 10 kwietnia
1910 r. na terenie ówczesnej carskiej Rosji w rodzinie polskich Tatarów, w miejscowości Suszczewo.
Rodzina Assanowiczów, kreśląca się od wieków tatarskim herbem Akszak, (co w tłumaczeniu wg herbarza Dziadulewicza znaczy kara albo
obrona), znana była z pielęgnowania tradycji tatarskich i muzułmańskich, a także z wielkiego patriotyzmu. Rodzina Połtorzyckich z Daubuciszek,
z której pochodziła Elmira – matka Bekira, kultywowała tradycje wojskowe, tak bliskie polskim
Tatarom, i znana była ze swego oddania Ojczyźnie. W 1918 r. ojciec Bekira – Mustafa zostaje
przeniesiony służbowo na wileńszczyznę i osiada wraz z rodziną w Jaszunach.
Wyrastający w charakterystycznej dla Wileńszczyzny patriotycznej atmosferze, Bekir Assanowicz
uczył się w gimnazjum im. J. Lelewela w Wilnie.
Codzienne dojazdy koleją do Wilna z oddalonych o
30 km Jaszun, gdzie mieszkali rodzice i rodzeństwo,
były ceną za możliwość mieszkania nad ukochaną
rzeką Mereczanką, wśród zieleni pięknych lasów i
kolorytu pól Wileńszczyzny.
Jaszuny, będące jednym z wielu skupisk polskich
Tatarów na Kresach Wschodnich, miały istotny
wpływ na kształtowanie osobowości młodego Bekira. Tam powstały przyjaźnie na całe życie. To tam
właśnie w wieku dziewięciu lat rozpoczął swoją
myśliwską przygodę, poznał polowanie z ogarami
ojca, rozkoszował się odgłosami toków cietrzewi.
Gimnazjalista Bekir to niezwykle ambitny i pełen poczucia honoru młodzieniec, słynny w szkole
nie tylko ze zwycięskiego pojedynku na szable (pojedynki były absolutnie zabronione), ale także ze
znakomitych wyników w nauce. W 1929 r. ukończył naukę w gimnazjum uzyskując maturę z jedną
z czołowych lokat. W tym samym roku rozpoczął
studia na Wydziale Leśnym SGGW, z których zrezygnował w 1930 r. na rzecz Wydziału Inżynierii
Lądowej Politechniki Warszawskiej.
Studia na PW to okres zainteresowania i zafascynowania Arkonią, do której został przyjęty w r.
1932. Od tego momentu jego losy wiążą się na stałe
z najbliższymi przyjaciółmi: Romanem Osiecimskim,
Zbigniewem Leśniowskim, Władysławem Wiorogórskim, Zygmuntem Wyganowskim, Henrykiem
Wojciechowskim, Romanem Sroczyńskim, Stefanem Wilskim, Janem Nielubowiczem.
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
Bekir Assanowicz zdobył duże uznanie i zaufanie kolegów, którzy w roku akademickim 1935/36
wybrali go prezesem Korporacji. Wydarzył się wtedy w Arkonii jedyny i charakterystyczny przypadek.
Głosowano wniosek, czy Arkonia jako organizacja
ma wziąć udział w ślubach jasnogórskich młodzieży akademickiej. Prezes Korporacji – uczciwy muzułmanin – nie mógł głosować, nie mógł też zgodnie z obowiązującą w Korporacji zasadą wstrzymać
się od głosu. Był to jedyny przypadek, gdy Arkon
został zwolniony z obowiązku głosowania, a praktycznie wstrzymał się od głosu.
Rok 1936 to też rok rozpoczęcia służby wojskowej w Szkole Podchorążych Rezerwy Artylerii Konnej we Włodzimierzu Wołyńskim. Zgodnie z tradycją
rodzinną, jeśli służba wojskowa to w kawalerii, a tu
nagle przydział do artylerii konnej. Nie było to dziełem przypadku, gdyż pierwszy przydział dla mojego Ojca był do zwykłej artylerii. Dopiero raport u
dowódcy pułku, wnikliwe wyłożenie konieczności
kontynuowania tradycji, niewątpliwy szacunek dowódcy pułku do tradycji tatarskich i jego pomoc w
przeniesieniu Ojca do artylerii konnej, umożliwiły
mu odbycie służby wojskowej w warunkach zbliżonych do tradycji rodzinnych. Ojciec mój po ukończeniu podchorążówki dostał przydział do Suwalskiej Brygady Kawalerii pod dowództwem gen.
Podhorskiego, do 4 Dywizjonu Artylerii Konnej
dowodzonej przez płk Ludwika Kijoka.
Po ukończeniu służby wojskowej w 1937 r. ojciec rozpoczął pracę w Biurze Planowania Krajowego przy gabinecie premiera Eugeniusza Kwiatkowskiego, obronił pracę dyplomową na Wydziale
Inżynierii Lądowej PW, otrzymał tytuł magistra inżyniera budownictwa lądowego i wyjechał na stanowisko pełnomocnika ds. budowy dróg w rejon
Zagórza. W niezwykle trudnych warunkach technicznych, w terenie pełnym konfliktów etnicznych,
budował sieć dróg lokalnych. Współpraca z bezpośrednim otoczeniem premiera Kwiatkowskiego i
spotkania z samym premierem wywarły ogromny
wpływ na styl pracy i charakter młodego inżyniera.
W 1937 r. przeszedł w stan filisterski i od razu
został wiceprezesem Związku Filistrów
Kilka dni przed mobilizacją w sierpniu 1939 r. to
moment pożegnania z przyjaciółmi Arkonami, pożegnanie na zawsze z kwaterą na Wilczej, tak bliską
sercu i będącą niemym świadkiem wielu niezapo9
mnianych wydarzeń, krótka wizyta w Wilnie i Ja- gady, Ojciec zgłosił się na ochotnika. Owinięty
szunach u Rodziców, a następnie wyjazd do Suwałk sztandarem, w asyście dwóch przybocznych, ruszył
nocą aby przebić się przez pierścień okrążenia. Fordo Brygady Kawalerii.
Wrzesień 1939 r. ojciec rozpoczął w Suwalskiej tel udał się, jednakże o świcie grupę odkrył niemiecki
Brygadzie Kawalerii walką z dywizją pancerną ge- patrol motocyklowy. Bekir Assanowicz i jego przynerała Guderiana, atakującą z terenu Prus Wschod- boczni starali się zgubić wroga. Niemcy strzelali z
nich a także z oddziałami sowieckimi atakującymi karabinów maszynowych zamontowanych na koszach motocykli.
od 17 września.
Trójka kawalerzystów rozdzieliła się. Po kilku kiSuwalska Brygada Kawalerii szła na odsiecz
Warszawie. Pod koniec września Brygada po zwy- lometrach ojciec zauważył, że jego ukochany ogier
cięskiej bitwie pod Suchowolą znajdowała się pod Eros jest ciężko ranny w brzuch. Decyzja była jedKockiem w ramach Samodzielnej Grupy Operacyj- na, trzeba skrócić cierpienie konia. Dalszą drogę do
nej “Polesie”, dowodzonej przez generała Francisz- wyznaczonej leśniczówki Lipiny, Bekir Assanowicz
ka Kleeberga. Zamknięta w okrążeniu przez prze- przebył pieszo. Sztandar został przekazany w wyznaczone miejważające siły
sce i zakopany.
niemieckie,
Ojciec zarekwidzielnie broniła
rował konia i
się pod Wolą
przedarł się noGułowską, 5
cami do swojekm od Kocka.
go oddziału.
Bekir AssaRozkazem
nowicz był dodowódcy Brywódcą zwiadu
gady, Bekir
artyleryjskiego,
Assanowicz za
prowadząc
swoje bohaterogień dział bastwo został
terii 4 DAK. W
przedstawiony
trakcie przedo odznaczegrupowania
nia Krzyżem
oddziałów spoSrebrnym Ortkał fil. Tytusa
deru Virtuti
Wi l s k i eg o ,
Militari V Klapodporucznika
sy i awansow jednym z
wany do stoppułków pienia podporuczchoty. Przywinika.
tanie było niePo kapitulazwykle sercji nadszedł
deczne i jednogorzki moment
cześnie było
pójścia do niepożegnaniem.
woli. Bekir AsKilka godzin
sanowicz złożył
później fil. Wilbroń. Miał przy
ski zginął bohasobie kalendatersko.
rzyk Arkonii na
W momenrok 1939. Wycie szczytowedarł kartki z zago zagrożenia i
piskami z sierpkonieczności
Prezydium
Arkonii
w
r.a.
1935/36.
Prezes
Bekir
Assanowicz.
Za
nim,
od
nia, września i
ewakuacji
lewej: E. Jeleñski, J. H³asko, W. Moszyñski.
pierwszego tysztandaru Bry10
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
godnia października i ukrył je w cholewie swojego
oficerskiego buta. Resztę kalendarzyka z adresami
Arkonów i zapiskami spalił. Pożółkłe kartki z kalendarzyka do dziś są w mieszkaniu na Filtrowej i
stanowią swego rodzaju relikwię.
Szlak oflagów mego Ojca to twierdza Colditz,
po kilku miesiącach Neuebrandenburg, a dalej Prenzlau, Grossborn. W Grossborn niemiecki komendant
oflagu poinformował ppor. Bekira Assanowicza, że
wielki tatarski mufti krymski popisał pakt ugody z
Niemcami i na tej podstawie polscy Tatarzy podpisując odpowiednią listę lojalności mogą być zwolnieni z niewoli. Odpowiedź była prosta - proszę nie
znieważać honoru polskiego oficera i żołnierza, żadnego podpisu nie będzie. Powrót do baraku, pytające, ciężkie milczenie kolegów – z takich wizyt się
nie wraca lecz jest się wywożonym w nieznane.
Milczenie przerwał dzielący sąsiednią pryczę fil.
Władysław Wiorogórski. On doskonale wiedział,
czego Arkon nie zrobi. Relacja z przesłuchania wyjaśniła sytuację.
Podczas ewakuacji oflagu, wycieńczony doszedł
pieszo do Lubeki, a następnie do Sandbostel. Nadszedł dzień 4 maja 1945 r. i wyzwolenie przez oddziały brytyjskie. Rekonwalescencja nad morzem i
decyzja o powrocie do kraju, pierwszym transportem, znowu na zwiad, tym razem czy inni koledzy
też mogą wracać, ustalony został kod dla wiadomości w korespondencji. Pomimo wielu kuszących propozycji wyjazdu do Kanady, Australii, USA, twardo zdecydował się na powrót do kraju. Wiedział, że
kraj potrzebuje inżynierów. 18 grudnia przyjechał
do Warszawy. Zgłosił się do Biura Odbudowy Stolicy, gdzie znalazł kolegów z PW i pracę. Na ulicy
spotkał Halę Dłużewską, siostrę fil. Włodzimierza
Horbaczewskiego, która przekazała mu wiadomość,
iż na ul. Bagatela mieszkają rodzice Zbyszka Leśniowskiego – przyjaciela i oldermana. W Wigilię
Świąt Bożego Narodzenia poszedł tam i zastał rodziców Zbigniewa. Przyjęli go z otwartymi rękoma, i zaproponowali wspólną wieczerzę ze Zbyszkiem i Alinką Leśniowskimi u teściów Zbyszka na
ul. Smulikowskiego.
W czasie wigilijnej kolacji występujący jeszcze
w mundurze Bekir poznał swoją przyszłą żonę –
Zofię Gałęzowską i jej ojca, a przyszłego teścia,
znanego warszawskiego okulistę, doktora Feliksa
Gałęzowskiego.
Wkrótce Ojciec dostał propozycję pracy w Centralnym Urzędzie Planowania na stanowisku dyrektora departamentu transportu drogowego i lotniczeBIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
go. Uczestniczył w organizacji budowy krakowskiego lotniska w Balicach.
Nawiązał kontakt z rodziną. Ojciec – Mustafa
zmarł w czasie wojny, matka – Elmira, praktycznie
wysiedlona z Jaszun, była ciężko chora w Barczewie na Mazurach, brat – Jakub po kilku latach partyzantki w Wileńskiej Brygadzie AK był w Olsztynie, siostra – Zofia czekała w Wilnie na powrót swojego męża z Syberii.
31 lipca 1948 r. to dzień ślubu Bekira z Zofią
Gałęzowską. Świadkami byli filistrowie Władysław
Wiorogórski i Zbigniew Leśniowski.
Utrzymywał żywe kontakty z kolegami Arkonami, był bliskim sąsiadem filistrów Zygmunta Wyganowskiego i Stefana Wilskiego. Po kilku latach pracy w Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego nadszedł czas poważnych kłopotów. Zaczęły
się szykany w pracy, przełożeni uważali bezpartyjność mojego Ojca za wielki minus i wystarczający
powód do braku zaufania. Do tego przedwojenna
przeszłość, powrót z Zachodu. W niedługim czasie
stracił stanowisko i pracę, jednakże prawie natychmiast dostał propozycję stanowiska w tworzącym
się Ministerstwie Transportu Drogowego i Lotniczego. Krótko był szefem jednego z departamentów,
zaś po niezbyt długim czasie znowu został zwekslowany na boczny tor, jednakże z wykorzystaniem jego
wiedzy zawodowej, gdyż był doradcą ministra. Tak
doczekał październikowej odwilży.
W 1957 r. polskie przedsiębiorstwo Cekop wygrało przetarg na odbudowę Kolei Hedżaskiej prowadzącej przez Jordanię, Syrię i Arabię Saudyjską.
Jednym z twórców tego sukcesu był inż. Bekir Assanowicz. Jako szef ekipy ofertowej, dokonującej
rekonesansu w terenie i objazdu trasy kolei, został
przyjęty przez Wielkiego Muftiego i złożył listy w
imieniu rządu polskiego proszące o poparcie dla
polskiej firmy. Było to możliwe tylko dlatego, że
przyjęto go jako brata muzułmanina z dalekiej i nieznanej Polski. Tatarska krew i wiara były wystarczającymi argumentami aby udzielić poparcia. Ojciec został mianowany kierownikiem kontraktu.
Niestety po kilku miesiącach trud poszedł na marne.
Silne i konkurencyjne firmy amerykańskie doprowadziły do zerwania umowy i przejęły kontrakt.
Cekop musiał się zadowolić odszkodowaniem.
Kolejne 4 lata pracy w Resorcie Komunikacji na
stanowiskach doradczych zaowocowały mianowaniem Bekira Assanowicza, pomimo jego bezpartyjności, na stanowisko jednego z Zarządzających w
OSŻD – unii kolei krajów socjalistycznych, stano11
wiącej odpowiednik UIC (Union Internationale des
Chemins de Fer). Stworzył Centralny Ośrodek Badań i Rozwoju Techniki Kolejnictwa w Warszawie,
gdzie rozpoczął prace nad automatyzacją i komputeryzacją PKP. Opracował szereg publikacji fachowych i otrzymał stopień samodzielnego pracownika naukowego PAN.
Został zaproszony do udziału w Międzynarodowej Grupie Cybernetycznej UIC, gdzie prezentował polskie osiągnięcia. Był początkowo jedynym przedstawicielem z bloku wschodniego. Niestety, w połowie lat 60-tych MSW odebrał mu prawo do wyjazdów za granicę, blokując paszport. Postawiono mu zarzut działania na szkodę państwa.
Sednem sprawy była przynależność do Arkonii i
udział w jej życiu powojennym, m.in. w Komerszu 80-lecia. Od tego momentu przez kilkanaście
miesięcy sprawował swoją międzynarodową funkcję korespondencyjnie. Po wielu interwencjach
zwierzchników przywrócono mu prawo do podróżowania za granicę.
Ojciec skończył karierę zawodową w wieku 70
lat. Wychował wielu znakomitych inżynierów i naukowców, piastujących dziś wysokie stanowiska
naukowe i administracyjne. Wszystko to łączył z
ukochanym myślistwem, pracą na działce i kontaktami z kolegami. Działał w Gminie Warszawskiej
Muzułmańskiego Związku Religijnego, był też aktywny w Kole Kleeberczyków. Wszystko to robił z
pogodą ducha, opanowaniem, ogromnym zaufaniem
do współpracowników, skromnością i uczynnością.
Był zwolennikiem twardego wychowania młodzieży, w poszanowaniu do ludzkiej pracy i tradycji. Starał się przekazać najlepsze wzorce zarówno
mnie, jak i moim przyjaciołom.
Wraz z fil. Stefanem Wilskim i rodzinami zorganizował swoistą pielgrzymkę do Kocka w dniu
sprowadzenia prochów gen. Kleeberga. Wspólnie odwiedzaliśmy miejsca boju, śmierci kolegów.
Bliskie związki rodzinne z fil. Zbigniewem Leśniowskim to też okazja do spotkań i przekazywania młodzieży tradycji i zwyczajów. Arkonia
była wszechobecna na tych spotkaniach. Wspomnienia i opowieści niejednokrotnie przenosiły
nas młodych w inny, tak piękny, lecz trudny do
odnalezienia świat.
Częste spotkania z fil. Romanem Sroczyńskim
były okazją do bieżącej analizy zdarzeń, komentarzy do życia odrodzonej Arkonii i Związku Filistrów,
a także wspaniałą okazją do wspólnych wypraw
myśliwskich.
Niezwykle istotnymi momentami były coroczne
wizyty w leśnej siedzibie fil. Romana Osiecimskiego w Borach Tucholskich. Wspólne wakacje dwóch
przyjaciół, wspomnienia z polowań na głuszce i cietrzewie w Puszczy Hołubickiej, wspólnych wypraw
myśliwskich na Pomorze, pozwalały choć na chwilę zapomnieć, jak umyka czas. Wspaniałe wyniki
grzybobrań w okolicach domu Romana Osiecimskiego nie zostały do dziś pobite.
Ojciec w swym codziennym życiu podkreślał
zawsze fakt przynależności do Arkonii i jej ogromny wpływ na kształtowanie postaw ludzi, cech tak
innych w trudnej rzeczywistości “dyktatury proletariatu”.
W tym wszystkim dzielnie sekundowała Mu
przez ponad 50 lat żona Zofia, wspaniała kronikarka wydarzeń i animatorka wielu spotkań.
Niestety dla każdego nadchodzi czas pożegnań.
Bekir Assanowicz zmarł 27 maja 1999 r. Pożegnaliśmy Go na warszawskim Cmentarzu Tatarskim.
Obecność wielu przyjaciół i znajomych, cicha modlitwa imamów, pochylony nad mogiłą sztandar
Arkonii, dźwięk kawaleryjskiej trąbki i huk salw
kompanii honorowej, to wszystko świadczy o Jego
życiu. Z oddali słychać było krzyk bażanta; zapewne wzywał Go na Dzikie Pola.
Stefan Bekir Assanowicz
(cetus 1996)
12
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
Przy grobie śp. Adama
Marcina Borowskiego
Żegnamy z głębokim żalem śp. Adama Marcina
Borowskiego – Filistra Arkonii, dla którego dewiza
„Prawdą a pracą” była drogowskazem w życiu.
Śp. Adam w czasie swych studiów prawniczych
został 68 lat temu, tj. w 1930 roku przyjęty do Korporacji Akademickiej Arkonia. Tak jak inni Arkoni,
związał się z nią do końca życia. Z Arkonią związali się także Jego najbliżsi.
Po II wojnie światowej działalność Arkonii w
Polsce, podobnie jak i innych korporacji akademickich, była zakazana. Oczywiście Arkoni spotykali się i nawet w szczupłym swym gronie czuli
się u siebie, bo zgodnie ze starym zwyczajem:
gdzie trzech Arkonów – tam kwatera. Dopiero w
końcu lat 50-tych były pierwsze większe spotkania arkońskie – w 1958 r. majówka na kilkadzie-
siąt osób i w 1959 r. uroczystości 80-lecia istnienia Arkonii. Niektórzy z kolegów byli następnie
poddani śledztwu i ponieśli konsekwencje swej
wierności arkońskim ideałom – m.in. śp. filister
Adam Borowski.
Gdy po odzyskaniu niepodległości stało się
możliwe odrodzenie Arkonii, był jednym z 25 Arkonów reaktywujących w 1990 roku oficjalne istnienie Stowarzyszenia Arkonia. Organizacja ta
powoli zmieniła się w korporację akademicką. W
1995 filistrzy – seniorzy reaktywowali oficjalnie
Związek Filistrów Arkonii. Adam był jego członkiem.
Członkowie Arkonii wiążą się z nią dozgonnie,
ale na ogół nie sami, gdyż z Arkonią wiążą się też
ich najbliżsi. Po reaktywowaniu Związku Filistrów
Arkonii, z inicjatywy filistrowej Jadwigi Borowskiej,
reaktywowało działalność Koło Filistrowych i Filistrówien Arkonii. W nadzwyczaj gościnnym i serdecznym domu przy ul. Olszynki Grochowskiej bywali nie tylko Arkoni, ale i Panie związane z Korporacją czy Związkiem Filistrów. Dziś w Kole Filistrowych i Filistrówien Arkonii są dwie córki i wnuczka
śp. Adama.
Nasz brat Arkon, śp. Filister Adam M. Borowski,
pozostanie w naszej wdzięcznej pamięci. W imieniu
całej Arkonii składam najszczersze kondolencje Rodzinie zmarłego śp. Adama.
Po życia znoju wieczny mu spokój i wieczna cześć.
Warszawa, 1998 r.
Zbigniew Jan Tyszka
(cetus 1982)
Przy grobie śp. Filistra
Jana Podoskiego
Z głębokim żalem żegnamy dziś filistra Arkonii, śp. Jana Podoskiego, dla którego ideały Arkonii, zawierające się w naszej dewizie “Prawdą a
Pracą” były drogowskazem w życiu. Śp. filister
Jan Podoski w okresie swych studiów na Politechnice Warszawskiej został w 1924 roku – nawiasem mówiąc razem z moim ojcem – przyjęty do
Korporacji Akademickiej Arkonia. Do 1928 roku
był czynnym korporantem-barwiarzem. W tym
czasie pełnił różne funkcje społeczne, m.in. przez
2 lata (od 1925 roku) był członkiem Prezydium
Bratniej Pomocy Politechniki Warszawskiej, a w
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
roku akademickim 1926/27, z ramienia Arkonii,
członkiem Prezydium Związku Polskich Korporacji Akademickich. Po ukończeniu studiów przeszedł do Związku Filistrów Arkonii. W naszym
Stowarzyszeniu był do końca swych dni.
Relacje między Arkonami są bardzo bliskie,
przyjacielskie, można powiedzieć braterskie, gdyż
z Arkonią jej członkowie wiążą się na całe życie. I
chociaż w okresie powojennym oficjalna działalność Arkonii była zakazana, to koledzy utrzymywali kontakty, spotykali się. Dążyli do odnowy
działalności korporacji akademickich, a w szczególności swojej umiłowanej Arkonii. Śp. Jan Podoski był jednym z filistrów, którzy w 1982 roku,
w stanie wojennym, postanowili przyjąć do Arkonii kolegów z mego pokolenia. Celem miało być
stworzenie możliwości przekazania w wolnej Polsce ideałów Arkonii przyszłym studentom.
Na szczęście w 1990 roku stało się możliwe oficjalne zarejestrowanie Stowarzyszenia Arkonia, które od 1992 roku rozpoczęło przyjmowanie w swe
szeregi studentów. W roku 1995 został oficjalnie
ponownie zarejestrowany Związek Filistrów Arkonii, a śp. Filister Jan Podoski został jego pierwszym
prezesem. Od 1996 roku oficjalnie istnieje Korporacja Akademicka Arkonia. Marzenie filistrów-seniorów, m.in. śp. Jana Podoskiego, spełniło się.
Podobnie jak inni koledzy brał On udział w latach 80-tych i 90-tych w zajęciach kształceniowych
Arkonów, prowadząc wykłady. Przekazywał mam
młodszym ideologię, zwyczaje i zasady postępowania w Arkonii oraz szacunek dla tradycji Pamiętam też Jego wystąpienia na inne tematy, np.: o organizacji wojennej radiowej i lotniczej łączności z
Krajem czy oczywiście na temat warszawskiego
metra.
Żegnamy dziś naszego brata Arkona, śp. Filistra
Jana Podoskiego, który był z nami przez 74 lata.
Zaiste mało jest organizacji społecznych, z których
ideałami członkowie utożsamiają się na całe życie.
W imieniu całej Arkonii, Korporacji Akademickiej i
Związku Filistrów, pragnę złożyć Rodzinie śp. Filistra Jana Podoskiego najszczersze kondolencje.
Cytując słowa komerszowej „Pieśni otwarcia”,
chcę powiedzieć:
Bratu po życia znoju... Wieczny spokój, wieczna
cześć!
Warszawa, 1998 r.
Zbigniew Jan Tyszka
(cetus 1982)
13
W sercu Dzielnicy Łacińskiej, 500 metrów od
Panteonu, gdzie spoczywają “święci” Republiki
Francuskiej, przy rue d’Ulm, mieści się Ecole Normale Superieure (ENS) - jedna z kilkunastu francuskich grandes écoles. Grandes écoles (dosł. wielkie
szkoły) są dość unikalnym wytworem francuskiego
systemu szkolnictwa wyższego. W przeciwieństwie
do francuskich uniwersytetów, by się tam dostać,
trzeba bowiem zdać egzamin wstępny lub zostać
przyjętym w drodze konkursu; ponadto liczba
uczniów jest niewielka i z reguły nie przekracza kilkuset, a system nauczania, a także tryb życia uczniów
różni się znacznie od tego, który występuje na innych uczelniach. Najbardziej znanymi grandes écoles są niewątpliwie Ecole Nationale d’Administration - podyplomowa uczelnia kształcąca ogromną
większość francuskich kadr administracyjnych i politycznych (zwanych z tego powodu niezbyt pochlebnie “enarchami”) oraz podlegająca ministerstwu
obrony Ecole Polytechnique, której uczniowie do
dziś kilka razy w ciągu studiów muszą zakładać na
oficjalne uroczystości wojskowe mundury.
Ecole Normale została założona w 1794 r. przez
thermidorian, jako instytucja szkolnictwa wyższego,
mająca na celu kształcenie nauczycieli, którzy
zgodnie z założeniami mieli być “nie tylko ludźmi
wykształconymi, ale i ludźmi umiejącymi kształcić”.
Potrzeba takiej instytucji w młodej Republice
wynikała z chęci wcielenia w życie ideałów
oświecenia, niskiego poziomu oświaty w
przedrewolucyjnej Francji, a także z szybkiego
rozwoju nauk jaki rozpoczął się w XVIII w.
Specyficzną cechą szkoły było to, że gromadziła ona
w swych murach wszystkie nauki, a także to, że
poprzez kształcenie nauczycieli, a dzięki nim całego
społeczeństwa, miała popularyzować nowe idee i
formy wiedzy, a przez to umacniać rewolucyjną
Francję. Od początku jako wykładowców w ENS
zaangażowano wybitnych naukowców, takich jak
astronom i fizyk Pierre Simon de Laplace, czy też
matematyk Louis de Lagrange. Wprowadzono
również nowe formy nauczania, jak seminaria tj.
dyskusje między wykładowcą i studentami, co było
dużym przełomem w porównaniu z tradycyjnymi
wykładami.
W burzliwym okresie rewolucji, I cesarstwa i
restauracji szkoła była dwa razy likwidowana i dwa
razy ponownie powoływana do życia, w tym drugi
raz w 1826 r. Od tego czasu z wyjątkiem okresów
wojny francusko-pruskiej 1870 r. i I wojny
światowej szkoła funkcjonuje nieprzerwanie. W
1843 r. rozpoczęto budowę jej obecnej siedziby przy
rue d’Ulm 45, a w 1845 r. szkoła przybrała dzisiejszą
nazwę Ecole Normale Superieure. W 1985 r. ENS
połączyła się ze swoją żeńską odmianą - Ecole
Superieure de jeunes filles i od tego czasu mieści się
również przy boulevard Jourdan i w Montrouge.
Zgodnie z założeniami szkoła miała kształcić
nauczycieli i wykładowców; normaliens (czyli
uczniowie lub absolwenci ENS) wykładali więc w
liceach, na uniwersytetach i w grandes écoles. Z
czasem jednak szkoła stała się również ośrodkiem
badawczym; w drugiej połowie XIX w. Ludwik
Pasteur (przyjęty do szkoły w 1843 r.), administrator
szkoły i dyrektor nauk ścisłych, dokonuje tu wielu
fundamentalnych
odkryć
dotyczących
drobnoustrojów; po II wojnie światowej badania nad
optyką, mające zastowanie m.in. przy konstrukcji
lasera, prowadzi tu zespół Alfreda Kastlera (rocznik
1921), nagrodzonego w 1966 r. nagrodą Nobla w
dziedzinie fizyki. ENS kształci jednak nie tylko
naukowców, ale i humanistów - historyków,
socjologów, filozofów; jej mury przekraczają kolejno
filozof i noblista Henri Bergson (1878), jeden z
twórców socjologii Emile Durkheim (1879), czy
wreszcie czołowy egzystencjalista Jean-Paul Sartre
(1924). Wielu normaliens szybko porzuca jednak
naukę i angażuje się w działalność polityczną, jak
premier Francji w okresie Frontu Ludowego Leon
Blum (1890), wieloletni przywódca francuskich
radykałów Edouard Herriot (1891), czy wreszcie
Alain Juppé (1964) - minister spraw zagranicznych
i późniejszy premier Francji w latach 90-tych.
By jednak stać się normalien droga jest niełatwa.
Po ukończeniu liceum i zdaniu matury, młody
Francuz trafia do classes préparatoires (tzw.
khâgnes) - specjalnych uczelni przygotowujących
do egzaminów do grandes écoles. W khâgnes
czekają go dwa trudne lata, podczas których będzie
musiał opanować całą wiedzę potrzebną do
egzaminu. O ile nie powiedzie mu się za pierwszym
razem, jak to miało miejsce w przypadku młodego
Georges Pompidou (1931), zawsze może powrócić
do khâgnes i spróbować szczęścia w następnym
roku. Zdaniem niektórych studentów bywa to
opłacalne, gdyż kandydaci, którzy powtarzają
khâgnes, odnotowują potem największe osiągnięcia,
co przypadek drugiego prezydenta V Republiki
zdaje się potwierdzać.
14
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
Rue d’Ulm
seminaria zatytułowane “Etyka Spinozy”, “Młodzi i
pieniądze”, “O historii bitwy, o historii walki”. Prócz
tych zajęć do dyspozycji studentów jest również
licząca 750 tys. woluminów biblioteka, po której
każdy może swobodnie buszować poszukując
interesującego go dzieła - w efekcie z reguły prócz
poszukiwanej książki wychodzi z biblioteki jeszcze
z pięcioma innymi, które także chciałby przeczytać.
Ważnym elementem życia naukowego szkoły jest
przygotowywanie studentów do kolejnych
egzaminów i dyplomów, a także szeroki wybór
języków obcych - normaliens mogą się więc uczyć
nie tylko greki, łaciny, niemieckiego czy
angielskiego, ale również klasycznego
ormiańskiego, aramejskiego, współczesnego
arabskiego, rosyjskiego, czeskiego… Ponieważ ENS
jest zobowiązana zorganizować zajęcia jeżeli
znajdzie się odpowiednia liczba chętnych, to w
zeszłym roku odbywał się również lektorat języka
polskiego. W tym roku jednak jego organizator
wyjechał na studia na Uniwersytet Warszawski i
lektorat przerwał działalność. Wyjazdy za granicę
są zresztą integralną częścią życia naukowego
studentów ENS, którzy masowo wyjeżdżają na
wymianę do USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec,
Włoch, a jeżeli zechcą, to szkoła organizuje wymianę
z bardziej “egzotycznym” krajem, np. z Polską.
Cztery lata spędzone w ENS to jednak nie tylko
nauka. Szkoła dostarcza też wielu innych rozrywek.
W podziemiach rue d’Ulm działa bar (la K-fet), w
którym co wieczór gromadzą się tłumy uczniów.
Prócz kilku bibliotek naukowych działa również
czytelnia komiksów dysponująca ogromnym
wyborem francuskiej i
belgijskiej klasyki, a
także dobrze zaopatrzona wypożyczalnia
płyt CD. W szkole
działa duszpasterstwo,
kilka sekcji sportowych,
różne kluby. Przed
wojną jednym z bardziej
niekonwencjonalnych
zajęć normaliens było
wspinanie się po
paryskich dachach… W
efekcie pierwsze lata
mijają tu niektórym
normaliens raczej na
zabawie niż na nauce.
Kwatera Arkonii w Rydze, na Grosse Newastrasse 19 (Blaumana Iela)
Dopiero pod koniec
Po egzaminach, które pomyślnie przechodzi obecnie
ok. 10% kandydatów (czyli ok. 200 studentów), młody
normalien staje się urzędnikiem państwowym na stażu,
w związku z czym zaczyna dostawać całkiem pokaźną
pensję. Jego życie na pierwszym roku koncentruje się
przy Rue d’Ulm - tu w jednym budynku mieści się
bowiem internat, sale wykładowe, laboratoria, kantyna
(tzw. pot), kilka bibliotek, bar itp. W efekcie młody student
nie musi właściwie opuszczać murów ENS, chyba że
udaje się na zajęcia na inną uczelnię. Obecnie tryb życia
studentów nie jest już ściśle uregulowany, ale regulamin
z 1810 r. przewidywał m.in. pobudkę o 5.30, wspólną
modlitwę o 6.00 i gaszenie światła o 22.00.
Tryb nauczania w ENS jest specyficzny i różni
się od nauki na uniwersytecie. Normalien wybiera
bowiem za radą swojego tutora (tzw. caiman)
interesujące go zajęcia na różnych wydziałach i
uczelniach. Tam też zdaje egzaminy i uzyskuje
dyplomy. Szkoła jest jedynie “pośrednikiem” - dzięki
niej normalien może ukończyć dwa wydziały,
szybciej skończyć studia, kilkakrotnie zmienić w
trakcie studiów ich profil (znane są przypadki ludzi
zdających do ENS na historię, którzy ukończyli ją z
dyplomem biologa). ENS daje poza tym swoim
uczniom swoistą nietykalność - według opinii
studentów Sorbony, normaliens pojawiają się na
zajęciach z reguły raz w miesiącu, a potem i tak
dostają najlepsze oceny. Wreszcie ENS sama
organizuje różne seminaria i wykłady, choć mają one
z reguły niewiele wspólnego z normalnym tokiem
studiów i służą raczej zgłębieniu tematów, które
interesują wykładowców i uczniów. Przykładowo
w tym roku studentom zaproponowano m.in.
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
15
studiów, gdy przed studentami staje widmo
agrégation - egzaminu uprawniającego do nauczania
w liceach i na uczelniach, w kantynie można przy
śniadaniu spotkać normaliens, którzy z obłędem w
oczach biegną na zajęcia.
Po opuszczeniu murów szkoły normaliens, jako
urzędnicy państwowi, muszą pracować przez 10 lat
(wliczając okres studiów) w instytucjach
państwowych. Zachowują jednak kontakt ze szkołą.
Prawie zawsze w szkole można bowiem spotkać tych
tzw. archicubes, czyli absolwentów ENS, którzy
przychodzą na niektóre seminaria, korzystają z
biblioteki, czy wreszcie wpadają wieczór, by pograć
w szachy ze swoimi dawnymi kolegami. Jest też
regułą, że archicubes z sympatią odnoszą się do
młodych normaliens i starają się im pomóc w życiu,
niezależnie od tego czy spotkają ich w szkole, na
uczelni, na gruncie zawodowym czy prywatnie.
Wszystko to sprawia, że rue d’Ulm pozostaje dla
nich wspaniałym wspomnieniem na całe życie.
Paryż, listopad 1999
Andrzej R.J. Szeptycki
(cetus 1995)
Najtrudniejszy pierwszy
(k)rok
O problemie narkotyków w środowisku arkońskim nie mówi się. Mam nadzieję, że nikt z nas i naszego bliskiego otoczenia nie miał, nie ma i nie będzie miał z tym kłopotu. Jednak znane jest zjawisko,
że dobrze ustawieni życiowo młodzi ludzie (na studiach, w dobrych firmach) biorą narkotyki. W większości przypadków o tym nie wiemy. Ale gdy czasem zauważymy, to nie bardzo wiemy co z tym fantem począć.
Dlatego poniżej zamieszczam tekst młodego człowieka, który brał i któremu udało się wyjść z nałogu. Można stwierdzić, że człowiek mający dopiero
dwadzieścia kilka lat, już parę z nich ma przegranych. Przerażające. Niektóre sformułowania w jego
tekście są dość specjalistyczne, ale myślę, że zrozumiałe dla czytelnika.
Uważam, że autor powinien zostać dla nas anonimowy.
Zbigniew J. Tyszka
(cetus 1982)
16
Właśnie mija mój pierwszy rok trzeźwości. Jestem bardzo szczęśliwy, że tak długo udało mi się
wytrzymać bez brania narkotyków. I mam nadzieję,
że następny dzień, tydzień, miesiąc, rok uda mi się
żyć w trzeźwości.
Z tej okazji staram się cofnąć pamięcią i przypomnieć sobie jak zaczął się mój kontakt z narkotykami, co czułem, jak tłumaczyłem sobie zażywanie i
jak zrobiłem pierwsze kroki aby żyć na nowo.
Pierwszy kontakt z narkotykami miałem w 1994
roku i to było tzw. spróbowanie – sprawdzenie co to
jest, jak jest po wzięciu. To było jednorazowe. Ale
na początku 1996 roku spróbowałem “Browne’a”
tj. heroiny. Na początku brałem sportowo – po jednej “kresce” na dzień, ale nie codziennie, tylko co
3-4 dni. Wtedy myślałem, że w ten sposób się nie
uzależnię. Ale cóż, myliłem się. Po 5-7 razach już
czułem pierwsze oznaki uzależnienia tj. dreszcze.
Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Myślałem, że
może się przeziębiłem. Jednak, gdy wziąłem ”kreskę” to dreszcze znikały. I tak sobie brałem. Ale z
heroiną jest tak, że gdy człowiek parę razy weźmie i
to nawet bardzo nieduże dawki, to już jest uzależniony i z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień musi
brać częściej i większe dawki. I tak ze mną było. W
ciągu niecałych 3-4 miesięcy mój organizm domagał się codziennej i dużo większej dawki narkotyku. Zawsze mówiłem sobie, że muszę zjeść “śniadanie”, “drugie śniadanie”, “obiad”, “podwieczorek”, “kolację”. A wszystko po to, aby zniweczyć
tzw. skręta (ostry ból fizyczny), aby normalnie funkcjonować w domu i w pracy. I tak żyłem trzy lata,
myśląc tylko o tym jak i kiedy wziąć.
Pamiętam, że gdy zacząłem pracować zawodowo, to praca moja miała inne znaczenie niż gdy byłem już uzależniony. Na początku cieszyłem się, że
mam dobrą pracę, w dobrej firmie i sama praca sprawiała mi bardzo dużo przyjemności i satysfakcji. Ale
z czasem ten entuzjazm do pracy zmieniał się – z
pracy dla samego siebie, na pracę aby zarobić na
narkotyki. W firmie nigdy nie byłem mocno naćpany, aby nikt się nie zorientował, że coś ze mną jest
nie tak. Ale gdy wracałem do domu, zamykałem się
w pokoju i ćpałem tak, że dopiero o 4-5 nad ranem
szedłem spać (a o 7 pobudka). I tak mi mijało życie.
Z heroiną jest tak, że człowiek, który bierze, odcina się kompletnie od świata. Zostawia znajomych,
przyjaciół, oddala się od rodziny. Buduje “wysoki
mur odgraniczający od świata”. Zostaje sam z heroiną. I tak było też u mnie. Straciłem wszystkich przyjaciół i znajomych. Również z najbliższą rodziną nie
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
było lepiej. Wiele osób, które poznałam podczas leczenia i które brały heroinę, twierdziły, że heroina
jest bardzo dobrym “znieczulaczem emocjonalnym
i uczuciowym”. Na przykład, gdy brałem i miałem
sytuacje stresowe nigdy nie miałem uczuć i emocji
jakie się budzą w takich chwilach np. gniew, frustracja. Zawsze byłem obojętny i było mi wszystko
jedno co będzie. Pamiętam, że również nie potrafiłem się nawet cieszyć.
Heroina stała się wszystkim dla mnie: moją rodziną, moim najlepszym przyjacielem. Ale w pewnym momencie zaczęło mnie męczyć takie życie –
życie, którego sensem było zażywanie narkotyków.
Pamiętam, że gdy w nocy byłem naćpany i nie mogłem spać, słuchałem radia “Kolor”. Zawsze w poniedziałki w nocy jest audycja dla alkoholików pt.
“Nocne rozmowy”. Na początku, gdy zaczynałem
słuchać tej audycji tj. rozmów alkoholików i ich spostrzeżeń na temat uzależnienia, to się śmiałem – co
za głupoty gadają. I myślałem sobie, że to jakaś “nawiedzona audycja”. Ale z czasem zacząłem się zastanawiać nad sobą. I wtedy zrobiłem pierwszy krok
tzn. przyznałem przed sobą samym, że mam problem z narkotykami. Ale jeszcze wtedy nie dopuszczałem do siebie myśli, że jestem narkomanem. Tłumaczyłem sobie, że narkomanem będę wtedy, gdy
będę siedział na Starówce z gitarą w ręku, brudny,
zaniedbany i z kartką w ręku, aby zebrać jakieś “pieniądze na chleb”. A ja przecież jestem dobrze ubrany, zadbany, mam bardzo dobrą, niezwykle intratną
pracę. Gdy w końcu doszedłem do wniosku, że jestem uzależniony, że po prostu jestem narkomanem,
próbowałem sam poradzić ze swoim nałogiem, aby
nie stracić do końca tego co mi jeszcze zostało. Najpierw bardzo zmniejszyłem dzienną dawkę. Aż w
pewnym momencie powiedziałem sobie, że muszę
z tym naprawdę skończyć. Co drugi-trzeci weekend sam próbowałem przejść tzw. detox. Zawsze
zaczynałem w piątek. Ale już w sobotę (jak myślałem wtedy) umierałem z bólu (a ból był nie do wytrzymania). Niedzieli niestety już nie wytrzymywałem i brałem dalej. Gdy teraz sięgam pamięcią do
tamtych chwil, to do tej pory przebiega mnie dreszcz.
Zacząłem zostawiać ślady brania, aż w pewnym
momencie moi bliscy zaczęli zauważać, że coś się
mną dzieje. To było jakby błaganie o pomoc!!! Taka
prośba trwała około pół roku. Dziwię się, że rodzina lekarska od bardzo wielu pokoleń, z której pochodzę, nie zorientowała się, co się ze mną dzieje.
1-go grudnia 1998 pojechałem na specjalistyczne leczenie – najpierw na oddział detoksykacyjny
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
tzw. detox i na terapię leczenia uzależnień. Pierwsze pięć dni, mimo leków wspomagających, były
dla mnie koszmarne. Nie wiedziałem, co się ze mną
dzieje. Miałem bardzo silne zaburzenia wzroku i
oddychania. Raz było mi bardzo gorąco, zaś za chwilę było mi bardzo zimno. W czasie dwóch tygodni
detoxu schudłem ok. 20 kg. Nie miałem siły nawet
ręką ruszyć, np. przy próbie picia kubek wylatywał
mi z ręki. Ręce i nogi trzęsły się. Często gdy siedziałem na krześle, to się kiwałem – bardzo podobnie jak przy “chorobie sierocej”. Taki stan trwał około
7 dni, ale jeszcze po miesiącu nie brania zostało mi
drżenie rąk i nóg.
Po sześciu tygodniach leczenia wróciłem do
domu. Bardzo się bałem powrotu. Bałem się ludzi.
Gdy wysiadłem z pociągu co chwila widziałem młodych ludzi, którzy byli pod wpływem narkotyków.
Pamiętam, że bardzo bałem się patrzeć na nich, więc
szedłem z wzrokiem wbitym w ziemię, aby tylko
ich nie widzieć. Po powrocie przez dwa tygodnie
nie wychodziłem w ogóle z domu, nawet do najbliższego sklepu po chleb. Ale z czasem powoli zacząłem wychodzić, normalnie żyć, odnawiać stare
znajomości, poznawać nowych ludzi. Zacząłem szukać nowej pracy – ze starej się zwolniłem, bo nie
wiedziałem ile potrwa moje leczenie.
Jeszcze 4 miesiące po powrocie z leczenia brakowało mi “czegoś” np. gdy rano wstawałem lub kładłem się spać. Do tej pory jeszcze czasem odczuwam
“tęsknotę” za braniem, w szczególności w sytuacjach
stresowych. Ale cieszę się, że to już zdarza się coraz
rzadziej i wiem, że ta tęsknota minie do końca. Również cieszę się, że już potrafię o tym mówić, że już nie
wstydzę się i nie boję się głośno powiedzieć, że jestem narkomanem. Często zauważam, że ludzi chorych na narkomanię traktuje się dużo gorzej niż ludzi
chorych na alkoholizm, lekomanię lub hazardzistów.
I to zauważyłem już nawet na oddziale leczenia uzależnień. W Polsce panuje pogląd, że narkoman to osoba, która “daje sobie w kanał” tzn. w żyłę, która jest
chora na AIDS. Ale to jest bardzo mylne wyobrażenie. Gdy brałem i teraz gdy jestem trzeźwy, widzę, że
coraz więcej młodych osób z tzw. dobrych domów,
mających pracę na dobrych stanowiskach w bardzo
dobrych firmach, często zażywa kokainę, amfetaminę, “Browne’a” lub pali tzw. trawkę. Przerażające jest
to, że sobie nie zdają sprawy jak bardzo łatwo przekroczyć granicę brania imprezowego (tzw. sportowego) do uzależnienia. W szczególności, że współczesne narkotyki są tzw. “uszlachetniane” chemiczne.
Spotkałem się z tym, że kokaina, amfetamina, a na17
Drodzy Filistrzy, Koledzy,
Od końca sierpnia bawię w Kolonii na kursie niemieckiego przygotowującym do rocznych studiów
medycznych na tutejszym Uni (...).
Już na granicy trafiłem na „szkółkę” dla niemieckich celników, co zakończyło się wielogodzinnym
postojem i pedantyczną kontrolą wszystkich, naturalnie wszystkich polskich autokarów. Jak na złość,
nic a nic nie znaleźli, aż sam się zdziwiłem. Dobrze,
że jestem facetem, do „biedne” babcie spotkała jeszcze „kontrola osobista”.
Po pierwszej nocy w Jugendherberge (PTSM-ce
tutejszej), spędzonej w towarzystwie mieszkańców
krajów afrykańskich i azjatyckich nie mówiących
w żadnym znanym mi, a i w miarę cywilizowanym
języku rzuciłem się na poszukiwania mieszkania w
jednej z licznych tu (>41) korporacji.
Przy pomocy naszego nieocenionego Bronka wymieniłem wcześniej z kilkoma korporantami tutejszymi e-maile, a więc zacząłem od znanych mi nazwisk korporacyjnej hierarchii.
Pierwszy strzał okazał się być czasowo trafiony,
bowiem w najbliższej do szpitala klinicznego kwaterze spotkałem strasznie życzliwego komilitona.
„Brandy”-Bernhard natychmiast kazał mi się wprowadzić do wolnego pokoju, wręczył mi klucz do
całej chałupy i kazał czuć się jak u siebie w domu.
Powiedział mi, że moja banda i dekiel są dla niego
wystarczającą gwarancją. Niestety pokój ten jest
wolny prawdopodobnie tylko do 15.09, więc szukam dalej.
Korporacja, u której mieszkam nazywa się Akademische Verbindung Hansea-Berlin zu Koeln im
CV, została założona w 1900 roku w Berlinie. Należy do największego na świecie związku korporacji: Cartellverband (CV) skupiającego 127 katolickich, noszących barwy, ale nie uznających pojedynków korporacji na całym świecie; głównie w
Niemczech, w Polsce Salia-Silesia w Gliwicach.
Barwy wydają mi się troszkę znajome: błękitna,
czerwona i biała, a dewiza: „Libertati et Veritati”
w połowie jest arkońską. Jako ciekawostkę podam,
iż w zeszłym roku Hanseaci poratowali mieszkaniem polskiego studenta z Warszawy, który studiował tu w ramach jakiejś wymiany, a został ich fuksem. Michael kończy teraz chyba studia w Warszawie, ale ma 25 lat, więc jak na naszego fuksa
do nowego cetusu ciut starawy.
Byłem na takim ich luźnym, wakacyjnym spotkaniu, grupowo też są całkiem sympatyczni. Noszą
bandy (szer. ok. 35 mm) na dowolnym odzieniu bluzy, T-shirty, etc. Niebieskie dekle, których chyba
nie noszą na co dzień mają bardzo podobne do czapek ukraińskiej korporacji, Bukowiny bodajże, która odwiedziła nasz komersz 120-lecia. Od wielkiego dzwonu wdziewają niebieskie litewki i takie komiczne czapeczki na prawe półgłówki.
Barw na terenie uniwersytetu nie noszą, bo lewicowe władze uczelniane uważają ich za konserwę (=faszystów).
Ja jednakże po miasteczku uniwersyteckim nasze barwy noszę, zwłaszcza, że staram się zaglądać,
co i raz na korporanckie kwatery, od których się tu
roi. Bardzo to milo widzieć, choć to niemieckie korporacje. Cyrkle i herby prawie na co drugim domu.
Bo to kwatera właśnie jest tu ostoją życia korporacyjnego. Wielu korporantów na niej mieszka (z kilkunastu, trudno policzyć, bo jest środek ich wakacji, poza tym wielu, którzy tu mają swoje (tanie, duże
i niekrępujące!) pokoje jest z Kolonii), inni przychodzą się pouczyć, popracować na komputerze,
albo poczytać w spokoju (dość dobra biblioteka +
prenumerata rożnych tygodników), jeszcze inni
przyłażą odpocząć przy piwku po robocie. Cały
dzień przewijają się tu korporanci, a Hausmeisterin,
taki nasz „Wincenty” dogląda porządku i uzupełnia
piwo w lodowce. Pije tu się na krechę, a w roku
akademickim tylko z beczki, bo migiem schodzi i
tanio wypada, i w ogóle inny to klimat.
18
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
wet marihuana jest “doprawiana” heroiną, aby tylko
szybciej uzależnić.
Właśnie 1-go grudnia minął rok trzeźwości – jak
mówią podobno najtrudniejszy. Gdyby ktoś mnie
zapytał o mój największy sukces życiowy, bez wahania odpowiedziałbym, że wyjście z nałogu, że
mogę normalnie żyć, cieszyć się, czuć. Ale wiem
jedno – ciągle muszę się pilnować, nie osiadać na
laurach. Każdy kolejny dzień jest dla mnie ważną
walką o życie. Codziennie rano staję przed lustrem i
mówię do siebie: “udało mi się przetrwać kolejny
dzień bez zażywania i mam nadzieję że następny
też będzie trzeźwy”. Od mojego zaprzestania brania
jeszcze żyję z dnia na dzień, ale powoli zaczynam
planować przyszłość mojego życia.
X
Listy koloñskie
Data: Sob, 4 wrze 1999 14:26:26 -700
Od: Tomasz Skajster <[email protected]>
Dla: A! <[email protected]>
Temat: Pozdrowienia z Kolonii
PIWO. W Kolonii wyrabiany jest słynny Koelsch
pijany z wysokich szklanek „Stagen” po 0,2 l. Naturalnie są dobre i złe Koelsche. Piwo stanowi dla mnie
główne źródło kcal, bo żarcie jest tu piekielnie drogie
np. 4,50 DM bochenek chleba. Korporanci piją w
zasadzie czas cały bo Koelsch jest tańszy od wody
mineralnej (<2 DM, kwaterowy po 1,30). Są i inne
jeszcze gatunki piwa, np. Pils Graffen coś tam, kosztujący 59 Pf = 1,20 zł za 0,5 l, też całkiem dobry.
Pozdrawiam wszystkich gorąco,
Tomek Skajster
(cetus 1997)
***
Data: Wto, 21 wrze 1999 13:50:16 -700
Od: Tomasz Skajster <[email protected]>
Dla: [email protected]
Temat: [arkonia] Bo my œpiewamy hej duli!
dolejcie nam Krambambuli!
Czcigodni Filistrzy,
Drodzy moi Koledzy,
Gorąco pozdrawiam z przystanku Kolonia.
Nie mogę się niestety rozwodzić, bo po zmianie
kwatery nie mam już tak dobrego dostępu do internetu, więc krótko:(...)
Mieszkam teraz u Corps!
Franco-Guestfalia zu Köln,
którzy to z niewielkimi wyjątkami są dla mnie bardzo
mili. Ćwiczę fechtunek,
twardo i zażarcie, bo nie marzę o prześlicznej pociachanej fizjonomii, jaką tu co poniektórzy „olewacze” mają.
Poznaję nowe korporacje, wczoraj Landsmanschaft Macaria!
Co zrobić, gdy lodówka świeci pustkami bo
Hausmajster zapomniał jej
uzupełnić?
1. Przypomnieć jegomościowi, że korporacja to
nie klub AA i żeby to ostatni raz było!
2. Koszule, bandy, dekle i... na Couleurbesuch!
Ponieważ wczoraj
wieczorem piwa w lodowce C!F-G! akurat zbrakło,
koledzy zaprosili mnie na
taką imprezę. Polega ona
na odbyciu kilku (liczba ograniczona jest liczebnością sąsiadów barwy noszących), niezapowiedzianych wizyt u zamieszkujących na wyciągniecie
marynarskiego kroku, niekoniecznie bardzo zaprzyjaźnionych burszów. Na hasło „Couleurbesuch”
drzwi się otwierają, jeżeli w domu jest (na ogół mieszkający nieszczęśliwym trafem i marzący o śnie lub
odrabiający lekcje) bursz otwiera barek i hulaj dusza, piekła nie ma!
Wracaliśmy ze śpiewem na ustach. Okazuje się,
że wszystkie, z hymnem A! i Gaudeamus („Gdy wieczorem marzę sam”) pieśni mają swoje melodyjne
korzenie w niemieckich pieśniach burszowskich z
pocz. XIX w.
Zwrotka po polsku, zwrotka po niemiecku, eeech.
Pozdrawiam gorąco, c.a.f.
Tomasz Skajster
(cetus 1997)
***
Data: Czw, 21 paŸ 1999 05:43:53 -0700
Od: Tomasz Skajster <[email protected]>
Dla: [email protected]
Temat: Gdy ckliwo w sercu i w ¿o³¹dku...
Wincenty Rogowski na kwaterze Arkonii w Rydze
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999
Czcigodni filistrzy,
Drodzy koledzy,
W Kolonii panuje niepospolity bałagan na uczelni. Nikt nic nie wie, jak w
czeskim filmie. Zajęcia na
jednej z lepszych uczelni w
tym kraju są raczej na dużo
niższym poziomie, za to
prowadzone ciekawiej niż
w Polsce. Studenci cierpią
na nieśmiałość, albo po
prostu są niedouczeni.
Na wczorajszym Stammtiszu u Silingów Wrocławsko-Kolońskich zagaiłem dyskusję o Śląsku, Pomorzu i Mazurach i... aż się
zdziwiłem. Ich pojęcie na
temat historii tych ziem jest
nader skromne, historia
marnych stosunków P-N
ogranicza się do II WŚ,
którą to biedni Niemcy
zmuszeni byli przez smutne czasy rozpocząć. Zacząłem klarować od Cedyni i
Grunwaldu, pojechałem
19
też po rozbiorach. Albo udają, albo rzeczywiście szkolna propaganda RFN ocenzurowała im wiedzę na te
tematy. Wiedzą natomiast, iż w Polsce centralnej żyją
tajemniczy Rosjanie znad Morza Czarnego, których
to Stalin wysiedlił do Polski, by zniszczyli naszą kulturę. (SARMACI może na miłość Boską!)
A ile to terytorium Polska dostała w Jałcie, takim
była przecież malutkim krajem... Eeeech!
Nasłuchałem się także bredni o języku śląskim, który ma „praniemieckie i prasłowiańskie korzenie”. Jakie prasłowiańskie, nie powiedzieli - pewnie jugo-,
albo białoruskie...
Trochę mnie to przeraża, bo jeśli wykształceni
ludzie nie mają swojego rozumu, tylko wierzą w
przeróżne dyrdymały, to pachnie mi to kwiatem rycerstwa średniowiecznego, które wyprawiło się pod
Grunwald Saracenów gromić, albo, ciut później, bohatersko strzelać w obronie radiostacji gliwickiej.
Jak mnie zezłościli (a i zmęczony już byłem, ein
bißchen) to im powiedziałem, ze rad jestem wielce, że
mogę być dumny z moich (prapra)pradziadków, i nie
muszę sobie dorabiać ideologii i naginać faktów, by
czuć się dobrze w Europie. I że to akurat w Rzeczypospolitej wykuła się demokracja, a i tolerancji śmiało się
mogą od nas uczyć. A nie odwrotnie, misie kosmate.
Całe szczęście, że jako gość-kandydat na fuksa
mieszka tam ze mną jeden Polak, Krzyś, z którym
mogę sobie otwarcie w ojczystym języku pogwarzyć.
Wygląda, iż wpojony ma jednak gdzieś głęboko polski patriotyzm, pomimo lat życia na obczyźnie.
Gorąco pozdrawiam (tu 5 st. C). C.a.f.
Tomek Skajster
(cetus 1997)
***
Data: Pi¹, 22 paŸ 1999 04:15:45 -0700
Od: Tomasz Skajster <[email protected]>
Dla: [email protected]
Temat: Gdy wieczorem marzê sam...
Czcigodni Filistrzy, Drodzy Koledzy,
wracając do Silingów, to miałem raczej niefart
rozgorzeć dyskusję w dość ekscentrycznym gronie.
Jak już troszkę wypocząłem, to inni Corpsbruderzy
naświetlili mi mojego pecha. Każda korporacja posiada przeróżnych ekscentryków (...)
Co do mojej przyszłości w Silingii (bo w mojej opinii są to wartościowi koledzy): przeprowadziłem wywiad środowiskowy w kierunku przeszłości tej korporacji. Wg ich relacji posiadali we Wrocławiu jeszcze
kolegów wyznania bądź pochodzenia mojżeszowego,
po dyrektywie Adolfa, iż korporacje akademickie
muszą wykluczyć ze swojego grona Żydów (1934)
20
Silingia się rozwiązała, kwaterę „sprzedano” jednemu
z filistrów za 1 DM i do czasu reaktywacji w Kolonii
(lata 50.) działania swe zawiesiła. Również w kwestii
SS, Gestapo, Einsatzgruppen, czy oprawców w KZ
uzyskałem zapewnienie o braku udziału filistrów Sil!
w tych przedsięwzięciach. W tej chwili staram się lansować moją przyszłość na ich kwaterze jako CK (konknajpant) co upoważniałoby mnie zarówno do ćwiczenia się w fechtunku jak i pełnoprawnego uczestnictwa
w życiu tej korporacji w barwach A!.(...)
Pozdrawiam. CAF
Tomasz Skajster
(cetus 1997)
***
Data: Sob, 23 paŸ 1999 09:35:24 -0700
Od: Tomasz Skajster <[email protected]>
Dla: [email protected]
Temat: Gwar weso³ych, m³odych s³ów...
Czcigodni filistrzy,
Drodzy moi koledzy,
W Kolonii złota polska jesień.
Ogród przy kwaterze rozpływa się w barwach
tęczy, powietrze ma rodzinny, piwno-słoneczny aromat. Życie na kwaterze Silingii płynie leniwie, ostatnie tegoroczne muchy kontemplują wiszące na ścianach obrazy dawnego Wrocławia i pożółkłe fotografie filistrów. Jest piękna sobota, dobry dzień na
pożegnanie ostatków lata.
Zza moich pleców dobiega szczęk oręża. Komilitoni Silingowie jak niemal co dzień ćwiczą się w
fechtunku.
Puchar pychnego pszenicznego piwa złoci się o
wyciągniecie ręki.
Po ulicy przepływają nienerwowo słoneczne
dziewczęta. Bardzo nienerwowo. A ja tu siedzę, listy piszę, eeech.
Wobec powyższego gorąco pozdrawiam, dokończę ten list jutro. C.a.f.
Tomek Skajster
(cetus 1997)
BIULETYN ARKOŃSKI
Wydawany przez Korporację Akademicką Arkonia.
Redagują:
Bartłomiej Kachniarz ([email protected], tel.
64304568), Zbigniew Jan Tyszka (tel. 8447146),
Witold Wiliński ([email protected], tel.
8494825)
Kontakt z redakcją: Wiśniowa 63/12, Warszawa
ARKONIA W INTERNECIE
http://arkonia.cavern.com.pl
BIULETYN ARKOŃSKI, nr 35, grudzień 1999

Podobne dokumenty