John Wesley

Transkrypt

John Wesley
John Wesley
Człowiek, który dał nadzieję Anglii
John Wesley, był jednym z największych mężów Bożych w dziejach nowożytnego
chrześcijaństwa, wielkim kaznodzieją i ewangelistą, współzałożycielem Kościoła
Metodystycznego na świecie, człowiekiem, którego życie i dzieło odcisnęły się wielkim piętnem
na współczesnej mu Anglii, wykraczając jednak znacznie poza swoje czasy i miejsca rodzinne.
W pierwszych dekadach XVIII w. Anglia była najbardziej nieprawdopodobnym miejscem dla
powszechnego narodowego odrodzenia żywej wiary. Wśród bogatych i wykształconych
Anglików religia przeszła z centrum życia na jego peryferia. W oficjalnym Kościele Anglikańskim, ale i w nonkonformistycznych denominacjach, jak Baptyści i Kongregacjonaliści,
purytańska gorliwość zdawała się należeć już do reliktów przeszłości. Na co dzień dominowało
umiarkowanie we wszystkim. Angielskie kazanie, wg Woltera, było „solidną, ale niekiedy suchą
dysertacją, którą człowiek czytał zebranym bez żadnego gestu, czy choćby zaangażowania w
głosie”. Kaznodzieje ignorowali tradycyjną doktrynę o grzeszności człowieka. Podkreślano za to
potrzebę właściwego zachowywania się, wielkoduszności, humanitaryzmu i tolerancji oraz
unikania bigoterii i fanatyzmu. Miejsce religijnego zaangażowania zajęło oddanie się pijaństwu,
hazardowi i rozpuście. „Upijesz się za pensa. Upijesz się na umór za dwa pensy. Siano do
spania” – tak reklamowały się ówczesny puby.
John Wesley (1703-91) wywodził się z domu przesyconego obyczajnością i porządkiem, który
łączył w sobie anglikański wysiłek i nonkonformistyczną pobożność. Jego ojciec, wielebny
Samuel Wesley, był wykształconym i szczerym pastorem w anglikańskim high-church [1].
Natomiast matka, Susan, była córką nonkonformistycznego [2] pastora z Londynu. Była
nadzwyczajną kobietą - urodziła 19 dzieci! John był 15. Mimo to miała ona co tydzień czas na
religijne wychowanie dla każdego dziecka z osobna. Robiła to „metodycznie”. John korzystał z
jej rad aż do jej śmierci. Wesley studiował w Oxfordzie. Nie wywarło to wielkiego wpływu na
jego umysł i jego duszę, ale przynajmniej wiele tam czytał - szczególnie Ojców Kościoła i
wielkich klasyków literatury pobożnościowej. Od greckich Ojców nauczył się, że celem
chrześcijańskiego życia jest „doskonałość”, raczej proces poddawania dyscyplinie miłości niż
stan religijności. W 1726 r. Wesley ukończył Lincoln College i dwa lata później został
ordynowany na pastora w parafii w Epworth, gdzie został asystentem swego ojca.
Kiedy wznowił swoją pracę w Oxfordzie (1727), zaalarmowany przez swego brata Charlesa o
szerzącym się na uniwersytecie deizmie, zebrał niewielką grupę studentów gotowych traktować
swą wiarę serio. John okazał się liderem, jakiego potrzebowali. Pod jego kierunkiem
sformułowali program studiów i porządek życia, w których podkreślali wagę modlitwy, czytania
Biblii i częstego uczestniczenia w komunii świętej. Mała grupka szybko przyciągnęła uwagę i
drwiny swobodnych studentów. „Entuzjazm” religijny w Oxfordzie? Nazywano ich świętym
klubem, molami biblijnymi, reformatorskim klubem. Członkowie tego towarzystwa byli żarliwymi,
ale niespokojnymi duszami. Byli wytrwali w poszukiwaniu dróg, które uczyniłyby ich życie
podobnym do wczesnych chrześcijan. Dawali jałmużny biednym i odwiedzali uwięzionych, ale
Wesley szybko odkrył, że brakuje mu wewnętrznego duchowego pokoju prawdziwego
chrześcijanina.
Wtedy przyszło zaproszenie do Georgii. Jego przyjaciel, dr John Burton, zasugerował, że obaj
bracia mogliby służyć Bogu w nowej kolonii, zarządzanej przez gen. Johna Oglethorpe’a.
Charles mógłby być jego sekretarzem, a John kapelanem kolonii. John przyjął szansę głoszenia
Ewangelii Indianom i w X 1735 bracia pełni młodzieńczego idealizmu i misjonarskiej gorliwości
wyruszyli w podróż. Cały epizod w Georgii okazał się wielkim fiaskiem. John odkrył, że zacni
Indianie to, jak się okazało, „żarłoki, złodzieje, kłamcy i mordercy“, a jego biali koloniści głęboko
obrazili się na jego nieugięte zwyczaje wyniesione z high-church. Sześć miesięcy później
wyjechał rozgoryczony z Ameryki. W drodze pisał: „Przyjechałem do Ameryki nawracać Indian,
ale kto powinien nawrócić mnie?“ W Anglii był znów 1 II 1738 r. - pokonany i boleśnie niepewny
swej wiary i przyszłości. Przez ostatnie 12 lat z trudem wspinał się drogą dążenia do perfekcji,
starając się w najlepszy sposób, jaki znał, osiągnąć prawdziwe błogosławieństwo. Misja w
Georgii tylko odsłoniła jego duchowe bankructwo. Ale zdobył tam jedno pozytywne
doświadczenie - kontakt z Braćmi Morawskimi. Po tym spotkaniu był zdecydowany poznać
sekret ich duchowej mocy.
W Londynie spotkał Petera Bohlera, młodego Morawskiego kaznodzieję (latem 1738 r. spędził
trzy miesiące na odwiedzinach w Herrnhut [3], które wywarły ogromny wpływ na jego dalszą
służbę), który zaszczepił mu potrzebę nowego narodzenia i mocnej, osobistej wiary w Jezusa
Chrystusa, które mogłyby umożliwić mu przezwyciężenie grzechu i osiągnięcie prawdziwej
świętości. Usprawiedliwienie przez wiarę - mówił Bohler - to nie tylko doktryna; to osobiste
doświadczenie Bożego przebaczenia. John Wesley doświadczył tego 24 V 1738 r. „Wieczorem
- pisał - bardzo niechętnie poszedłem na spotkanie społeczności przy Aldersgate Street, tam
ktoś czytał komentarz Lutra do Listu do Rzymian. Około 20:45, kiedy on opisywał zmianę, której
Bóg dokonuje w sercu przez wiarę w Chrystusa, poczułem w moim sercu niezwykłe ciepło.
Czułem, że uwierzyłem Chrystusowi, samemu Chrystusowi, ku zbawieniu; i otrzymałem
poczucie bezpieczeństwa - że On wziął moje grzechy, moje własne i uwolnił mnie od prawa
grzechu i śmierci“.
Odkrył swoje życiowe przesłanie. Teraz potrzebował znaleźć cel swojej służby i metodę jej
realizacji. Wesley wrócił do Londynu i znów podjął zwiastowanie w kościołach. Jego gorliwość
była nie mniejsza, ale rezultaty nie dawały większej satysfakcji niż przedtem. Stale brakowało
mu związku pomiędzy wewnętrznym zrozumieniem a zewnętrznym działaniem. Wtedy, prawie
przez przypadek, podczas przejażdżki z Londynu do Oxfordu zaczął czytać relację Jonatana
Edwardsa z niedawnych nawróceń w Northampton [4]. Słowa te trafiły do niego z ogromną
mocą. W następnych tygodniach w życiu Wesleya dokonał się przewrót wywołany prostym
działaniem Ducha. A zaczęło się od niespodziewanego zaproszenia, jakie dostał od dawnego
członka Holy Club – Whitefielda.
Dla Whitefielda (9 lat młodszego od Wesleya) to rok 1735 był czasem przełomu. Po długim
okresie załamania i rozczarowania, ćwiczeń duchowych w ascetyzmie (rozchorował się z
powodu surowych postów) i legalistycznej religijności. Odkrył wreszcie istotę autentycznego
chrześcijaństwa – dar zbawienia, przebaczenie grzechów w Chrystusie i nowe narodzenie. W
lipcu 1736 r. wygłosił swoje pierwsze kazanie w rodzinnym Gloucester. Przez następny rok
głosił w wielu miejscach, przyciągając tłumy, szczególnie w Bristol i Londynie. W tym czasie
mało komu znani bracia Wesleyowie przebywali w Georgii. Zresztą John korespondując z
Whitefieldem, w końcu namówił go na przyjazd do kolonii. Tam trafił na Wielkie Przebudzenie
amerykańskie, którego miał się stać współliderem.
Z Georgii wrócił jesienią 1738 r. i w Anglii został ordynowany. Nie usatysfakcjonowany
możliwościami, jakie dawała mu kazalnica i zapalony do nauczania mas w lutym 1739 r. na
polach koło Bristol zaczął głosić Ewangelię górnikom. Jego słuchaczami byli ludzie, którzy
rzadko mieli śmiałość lub ochotę wejść do kościoła. Jego żarliwe kazania tak poruszały tych
zatwardziałych i zmęczonych ludzi, że dało się zauważyć na ich twarzach „białe smugi
uczynione przez ich łzy“ i zatwardziali górnicy z Bristol w wielkiej liczbie błagali o Bożą łaskę.
Whitefield ponaglał Wesleya, by ten naśladował go na otwartych polach. Wesley wiedział, że
nie może mu dorównać w jego kazaniach. On mówił jak nauczyciel z Oxfordu i dżentelmen.
Wahał się, bo nigdy nawet nie marzył, by głosić pod otwartym niebem.
Pomimo opozycji swego brata, Wesley z niechęcią, ale zdecydował się pojechać do Bristol.
Bardziej w roli męczennika niż radosnego apostoła. Ale kiedy się to już stało, „płonąca żagiew”
została przeniesiona przez próg prawdziwej misji w jego życiu. Odtąd Wesley głosił ponad 3000
razy pod gołym niebem. Nawrócenia były tak realne, jak w opisie Jonatana Edwardsa (Wesley
pisał: „Padali ze wszystkich stron jak rażeni piorunem”) i przychodzili z każdej strony.
Rozpoczęło się metodystyczne przebudzenie. W samym Wesley'u spowodowało to niezwykłe
rezultaty. Do tego momentu był on pełen obaw, lęku i powierzchowności. Po ewangelizacji w
Bristol zapłonął dla Boga. W Aldersgate przeszedł on od pozornej do rzeczywistej wiary, od
nadziei do posiadania. Edwards i Whitefield pokazali mu, że Słowo właściwie głoszone rodzi
widoczne owoce. I teraz przed jego oczami były zbiory tych owoców.
Po pierwszej wiośnie 1739 r. w Bristol Wesley zaczął nieść Ewangelię biednym, gdziekolwiek
chcieli go słuchać. W czerwcu pisał: „patrzę na cały świat, jak na swoją parafię. Sądzę, że to
mój święty obowiązek ogłaszać wszystkim, którzy chcą słuchać, radość zbawienia“. Głosił w
więzieniach, gospodach, na statkach do Irlandii, w amfiteatrze w Cornwalii. Głosił do 30 tys.
słuchaczy na raz, a kiedy odmówiono mu wstępu do kościoła w Epworth, głosił setkom
słuchaczy na parafialnym cmentarzu, gdzie stał na grobie swego ojca. Wesley zapisał w swoim
dzienniku pod datą 28 VI 1774 r., że jego minimalna trasa w roku to 4500 mil (ok. 7200 km).
Znaczy to, że w ciągu swego życia przejechał 250 tys. mil - czyli 10-krotnie okrążył ziemię.
Wygłosił 42 tysiące kazań. Swoje podróże najczęściej odbywał w siodle i wkrótce doszedł do
takiej wprawy w popuszczaniu cugli, że mógł czytać książki czy przygotowywać kazania jadąc
konno do następnego miasta. We wczesnych latach podróży Wesley'a tłumy nie zawsze były
przyjazne. Kamienie i inne przedmioty nie raz latały w kierunku kaznodziei. Raz, podburzony
przez wrogiego dziedzica lub pastora, motłoch rzucił się na niego i Wesley został pobity. Mimo
to nie bał się ludzi. Przez silny osobisty magnetyzm często wywoływał u słuchaczy strach
podporządkowując sobie wrogi tłum i na czas potrafił powstrzymać agresję. A nie był
człowiekiem szacownej postury, nawet jak na tamte czasy – 165 cm wzrostu i 57 kg wagi.
Wesley głosił naukę o uniwersalizmie łaski i w swojej misji często podkreślał to, co nazywa się
arminianizmem; był jedynym znaczącym liderem Ewangelicznego Przebudzenia, który się tego
trzymał. Jednak był on nie tyle zwolennikiem Arminiusa, ile raczej zagorzałym przeciwnikiem
Kalwińskiej doktryny o predestynacji. Wesley podkreślał, że Bóg pragnie zbawić wszystkich
ludzi i że człowiek ma dość wolnej woli, by wybrać lub odrzucić łaskę. Głosił zwyczajne
zbawienie przez wiarę, ale podkreślał też doktrynę chrześcijańskiego perfekcjonizmu – miłość
do Boga powinna w ludzkim sercu zagościć na tyle mocno, aby wyprzeć wszystkie skłonności
do grzechu. Przy czym chodziło mu nie tyle o bezgrzeszność, ile o realną możliwość wolności
od grzechu.
Wesley był genialnym administratorem. Naśladujące jego wzór „societies” ogarnęły całą Anglię,
Irlandię i Walię. To nie były jeszcze zbory w naszym rozumieniu. Większość z tych wierzących
to byli członkowie Kościoła Anglikańskiego i Wesley popędzał ich do uczęszczania do ich
macierzystych parafii na nabożeństwa i wieczerzę. On sam był ciągle gorliwym członkiem
probostwa Epworth. Ale nawróceni znajdowali centrum swojego chrześcijańskiego
doświadczenia w grupach metodystycznych, gdzie wyznawali swoje grzechy sobie nawzajem,
podporządkowywali się dyscyplinie swoich liderów, łączyli się w modlitwach i pieśniach. Charles
Wesley, który doświadczył łaski Bożego przebaczenia na 3 dni przed Johnem napisał ponad 6
tysięcy (może nawet 7 tysięcy) hymnów i refrenów na te spotkania. Dla niektórych historyków to
właśnie te hymny są największym spadkiem Przebudzenia i w nich dopatrują się narodzin
metodyzmu. Hymny Charlesa uczyły teologii i pozwalały ludziom na wyrażanie swoich doznań.
Naśladując doświadczenia braci Morawskich, Wesley podzielił „societies” na mniejsze grupy, 12
osobowe „classes” (łac. classis - sekcja, grupa). Początkowo ich głównym zadaniem było
wspieranie finansowe ewangelizacji - zbierali 1 pensa tygodniowo na pracę ewangelizacyjną.
Ale wkrótce Wesley zrozumiał, że „poborca” mógłby też służyć jako duchowy przewodnik grupy
i że członkowie jego „klasy” mogliby zachęcać siebie nawzajem w swoim duchowym rozwoju - i
to jest właśnie najbardziej twórcza cecha metodystycznego przebudzenia. Kiedy praca się
wciąż rozwijała Wesley postanowił zaangażować laików z „societies” i „classes” jako
kaznodziejów i asystentów. Ostrożnie unikał nazywania ich pastorami i odmawiał im autorytetu
administrowania sakramentami. Oni byli, jak mawiał, jego osobistymi „pomocnikami”,
bezpośrednio odpowiedzialnymi przed nim, tak jak on uważał się za odpowiedzialnego przed
Kościołem anglikańskim.
Około 1744 r. Wesley zauważył niemożność utrzymywania osobistych kontaktów ze wszystkimi
z nich; dlatego wraz z kilkoma ordynowanymi współpracownikami i kilkoma ciągle „świeckimi”
kaznodziejami utworzył Doroczną Konferencję. To spotkanie pomagało modelować doktrynę
ruchu i utrzymywać dyscyplinę i porządek, jakkolwiek Wesley miał zawsze głos decydujący. On
traktował swoich „asystentów” jako rodzaj „milicji”, przerzucając ich często z jednego przydziału
do drugiego, ale w ramach tego samego zadania: ewangelizacji i chrześcijańskiego
wychowania.
Metodyści
„Patrzymy na siebie nie jak na twórców czy przywódców partykularnej sekty czy partii - jak
myślę - ale jak na posłańców Bożych do tych, którzy są chrześcijanami tylko z nazwy, ale
poganami w sercach i życiu, by wołać ich z powrotem do tego, od czego odpadli, do
prawdziwego, autentycznego chrześcijaństwa“. W ten sposób około 1748 r. ludzie zwani
metodystami - jak pietyści w Niemczech - byli Kościołem wewnątrz Kościoła. Przez następne 40
lat Wesley opierał się wszelkiej presji, czy to jego własnych naśladowców, czy oskarżeń
biskupów anglikańskich, którzy sugerowali separację od Kościoła anglikańskiego. Mawiał – żyję
i umrę jako członek Kościoła anglikańskiego. Natomiast niedługo przed jego śmiercią potrzeby
metodystów w Ameryce poprowadziły go de facto do znaczących kroków ku separacji. Długo
przed amerykańską wojną o niepodległość Wesley wysłał do kolonii Francisa Asbury i praca
zaczęła się tam bujnie rozwijać. W 1773 r. w Filadelfii zorganizowano I Amerykańską
Konferencję Metodystyczną - amerykańskie „societies” potrzebowały więcej ordynowanych
liderów. Apele Wesleya do biskupa Londynu pozostały bez echa, więc wziął sprawy w swoje
ręce. Dwóch spośród swoich laickich kaznodziejów postanowił „ustanowić” do amerykańskiej
służby, a doktora Thomasa Coke’a mianował superintendentem amerykańskich metodystów.
Było to istotne naruszenie anglikańskich porządków. Po tym jak bożonarodzeniowa konferencja
w Baltimore w 1784 r. wybrała Coke’a i Asbury’ego swoimi „superintendentami” Kościół
metodystów w Ameryce stał się oddzielną denominacją.
Wesley kontynuował swoje zwiastowanie prawie do śmierci. Zmarł w Londynie 2 III 1791 r. w
wieku 88 lat (Whitefield 3 lata wcześniej) - zostawiając po sobie 79 tys. naśladowców w Anglii i
40 tys. w Ameryce (24,5 mln w 1980 r.) oraz 1500 wędrownych kaznodziei. Po jego śmierci
angielscy metodyści poszli w ślad za amerykańskimi odchodząc od Kościoła Anglikańskiego.
Wpływ Wesleya i przebudzenia, które reprezentował, wykroczył daleko poza Kościół
Mtodystów. Nauczał on, że za nawróceniem musi podążać zmiana stylu życia. Występował
przeciw niewolnictwu, nadużywaniu alkoholu, był rzecznikiem rozwoju szkolnictwa, zachęcał do
ciężkiej pracy i oszczędności. Ewangeliczne Przebudzenie odnowiło życie religijne w Anglii i jej
koloniach, podniosło na wyższy poziom życie biednych, stymulowało misje zamorskie i
zainteresowania socjalne Ewangelicznych Chrześcijan w XIX i XX wieku. Elie Halevy, England
1815 (wyd. 1915) podaje stabilność i ciągłość angielskiego społeczeństwa i instytucji w latach
1750-1815 w opozycji do zamieszania i niestabilności Francji w analogicznym czasie. Anglii
oszczędzono wówczas rewolucji, mimo że wiele czynników zdawało się wskazywać na jej
nieuchronność. Stabilizujący wpływ Przebudzenia Ewangelicznego i masowe odrodzenie
angielskiego protestantyzmu było znaczącym czynnikiem chroniącym przed francuskim stylem
rewolucji. Wraz ze zmianą dusz skutki przebudzenia zaledwie się rozpoczęły. Do dalszych
należy socjalna troska nowych chrześcijan praktykująca Chrystusową litość dla biednych i
potrzebujących, w wielkim stopniu podnosząca angielskie społeczeństwo z niskiego i
zdeprawowanego stanu lat wcześniejszych i zatrzymująca rewolucję za progiem. „W kolosalnej
pracy organizacji socjalnych, które są jednym z charakterystycznych dominantów XIX-wiecznej
Anglii, trudno jest przecenić rolę odegraną przez Wesleyańskie Przebudzenie“. Wczesne
metodystyczne sukcesy w służbie dotkniętym ubóstwem i organizowanie wielu z nich w
przyzwoite, prawomyślne wspólnoty było tylko jednym z ich dokonań. W dodatku Przebudzenie
okazało się pomocne w dziele uczulania sumienia wielu prominentnych polityków, którzy
wówczas pracowali nad licznymi reformami, wśród których najważniejszą był zakaz handlu
niewolnikami.
Przypisy:
1. Bardzo tradycyjne, bliższe katolicyzmowi, skrzydło Kościoła anglikańskiego - w odróżnieniu
od bardziej ewangelicznego low-church.
2. Nonkonformiści - radykalni purytanie, którzy odłączyli się od Kościoła anglikańskiego.
3. Słynna pietystyczna wspólnota Braci Morawskich w Saksonii.
4. W latach 30. XVIII w. było to jedno z ognisk zapalnych tzw. Wielkiego Przebudzenia
amerykańskiego.

Podobne dokumenty