PProcesy artystyczne

Transkrypt

PProcesy artystyczne
PProcesy
artystyczne
Marek Sołtysik
MOTYW INTYMNY (cz. 3)
Brudne sprawki pięknoducha
Światełka w mroku z latarki beletrysty.
Komu zależało na tej wycieczce? Lechowiczowi. I to bardzo. 24 maja 1933 wrócił na
Konfederacką wcześniej niż zazwyczaj – jakoś
tak około pół do piątej po południu. Olejniczak
oderwał się od lektury – oszczędnej, bo przy
dziennym świetle – trochę zdziwiony zjawieniem się kolegi o nietypowej dlań porze, i na
dodatek usłyszał propozycję wygłoszoną tonem rozkazu:
– No to jutro, mój Bolu, skoro świt ruszamy na wycieczkę! Brzegiem Wisły sobie pójdziemy, aż do Mogiły. Piękny kościół tam przy
klasztorku, zabytek1, że ho-ho! Ty lubisz taką
starszą architekturę… Wiem, wiem, bez żartów,
zmęczony jesteś, ale to przecież jutro święto
Zesłania Ducha Świętego, nabożeństwo, chór,
my tak lubimy śpiewy chóralne…
– E, no co ty, nad Wisłą jeszcze chłodno,
w nocy w Tatrach spadł śnieg, piszą w gazetach,
pod Krakowem grad, dlatego tak zimno… Toż
przecie można iść na sumę do bazyliki Franciszkanów, tam jutro utwory religijne będzie
śpiewał Chór Cecyliański męski i mieszany (tu
zajrzał do rozpostartej płachty „Czasu” i dalej
już odczytywał) pod kierunkiem doktora Życzkowskiego, z towarzyszeniem zespołu symfonicznego urzędników Kasy Chorych. A soliści
– widzisz, ciebie to może zainteresować jako
melomana – to artyści operowi. Przy organach
profesor Mastela.
– To nie to samo, Bolu. Zresztą, jak chcesz.
Ale może ominie cię niespodzianka…
– Ależ Staśku! Poszedłbym z tobą. Problem
w tym, że po całym dniu będę wykończony. No
bo dziś jeszcze muszę iść do miasta, mam podwójne lekcje z średnim Pietrzakiem, a i Milę
wypada już odwiedzić, nie byłem jeszcze
w tym tygodniu u Korczyńskich. Mila, w jej
stanie, nie powinna się niepokoić.
– A dałbyś spokój z tą Milą! To nie jest kobieta dla ciebie. Powtarzam się, ale ostrzegam:
przy niej stoczysz się po równi pochyłej.
– A czy nie uważasz, że mam wobec Mili
poważny obowiązek?
– No, nie wiem.
W romańskim i z elementami wczesnego gotyku klasztorze OO. Cystersów we wsi Mogiła (dziś Nowa Huta,
dzielnica Krakowa) już w 1913 odrestaurowano krużganek klasztorny (prace pod kierunkiem architekta Franciszka
Mączyńskiego) i wydobyto spod podbiały i utrwalono wspaniałe figuralne freski z początku XVI w. (pod kierunkiem
artysty malarza i konserwatora Juliusza Makarewicza).
1
217
Marek Sołtysik
– Nie wiesz, Staśku, bo nie znasz kobiet.
– A, o tym, czy znam, to porozmawiamy
właśnie jutro nad Wisłą.
– Intrygujesz mnie. A już się martwiłem, że
zaczyna być nudno. Zastanowię się, może dam
się namówić.
– Na pewno dasz się namówić! A jak wieczorem wrócisz, to mnie ostrzyżesz, co?
– Dobrze. Wkręcimy tę mocniejszą żarówkę.
Ale co to? Nowa koszula?
– Nie. Z pralni. Ładnie wyprasowali, nakrochmalili…
– O, widzę, że to ta na specjalne okazje. No,
no, pumpy, i ma być świeża koafiura! Żebyś tylko dziury zacerował na tych twoich pięknych
kraciastych skarpetach, bo to, Staśku, nigdy nic
nie wiadomo… Wybacz, na wycieczce nie musimy być piękni; czy nie mam racji, sądząc, że
za twoją wyjątkową troską o wygląd zewnętrzny, zalatujący elegancją, kryje się kobieta? Co
ty tak nagle na buzi zszarzałeś, Staśku? Przede
mną się nic nie ukryje!
– To uważaj.
Olejniczak ze zdziwieniem wyczuł w głosie
przyjaciela ton groźby.
Mężczyźni wstali nazajutrz o pół do piątej
rano, ubrali się cichutko, starając się nie zbudzić Fingerowej (sypiała czujnie, w jednym
pokoju z dwunastoletnią córką, musiała być
ostrożna, słyszała, jak się krzątają i wychodzą
z domu), a gdy kwadrans na szóstą pojawili
się na moście Dębnickim, żeby skierować się
w prawo, przeciąć Rynek Główny, Starowiślną dotrzeć do III mostu, w wiosennym słońcu – na tle zabytkowych wież i tryskających
złotem forsycji – nadawali się na wizytówkę
optymizmu. Przystojni, szczupli, z pozoru
beztroscy. Lechowicz w płóciennym płaszczu
narzuconym na marynarkę, w zielonkawym
kapeluszu, w jasnych pumpach, w kraciastych
PALESTRA
skarpetach i jasnobrązowych (mówiono na
nie: żółte) półbutach, Olejniczak w ciemnym
płaszczu, rozpiętym, w marynarce marengo,
w spodniach w paski i w czarnych półbutach
i w szarym kapeluszu.
Ale-ale! Olejniczakowi przecież należy się
śniadanie w Hotelu Francuskim! Zanim więc
dwaj wędrowcy przetną Rynek, będą szli Plantami, Olejniczak skręci u wylotu Sławkowskiej
w Pijarską i tam, na rogu św. Jana, wejdzie do
wytwornej hotelowej restauracji, pustej o tej
porze i przestronnej, i rozsiądzie się przy stoliku. Kelner Franciszek Kowalczyk i służąca Zofia Prochownik zdziwili się wprawdzie, że tak
wcześnie, ale oczywiście nie przyszłoby im do
głowy pytać2. Zjadł, wypił kawę… Pytanie: co
w tym czasie robił Lechowicz? Czy stał przed
hotelem jak piesek czekający na pana? Może
siedział na ławce na Plantach, może się przechadzał, w każdym razie musiał być głodny.
Bardzo prawdopodobne, że Olejniczak przemycił dlań bułkę z masłem, z plastrem kiełbasy.
Bo to nie bardzo prawdopodobne, żeby jeden
się najadł do syta, a drugi miał iść głodny.
W każdym razie istotny rys Olejniczaka: nie
mógł sobie pozwolić na rezygnację ze śniadania wpisanego w umowę.
Czy już nigdy się nie wyjaśni, który z mężczyzn obstawał przy tym, żeby iść prawym brzegiem Wisły? Upór? Bo przecież żeby bez dodatkowych przygód dojść do kościoła w Mogile,
wcale nie trzeba było przemierzać III mostu, bo
kościół i klasztor stoją po lewej stronie Wisły.
Ani w śledztwie, ani w sądzie Olejniczak nie powiedział na ten temat słowa rozjaśniającego te
mroki i wskutek jego uporu już się nie dowiemy,
który z wędrowców obstawał przy tym, żeby
iść wałem strony przeciwnej i po kilku kilometrach, we wsi Rybitwy3, skorzystać z przewozu
promem na drugą, powiedzmy sobie, właściwą
stronę, do wsi – nomen omen – Przewóz.
2
Ci sami, jako służba hotelowa, zawezwani przez obronę w charakterze świadków, zeznają zgodnie, że wtedy
Olejniczak nie miał przy sobie ani teczki, ani laski z uchwytem zakończonym siekierką. (Skoro jednak kolega Olejniczaka, Lechowicz, czekał na niego poza gmachem hotelu, niewykluczone, że opiekował się teczką, a z laską z obronną
rękojeścią było mu raźniej w mieście o tak wczesnej porze).
3
Wieś Rybitwy, w 1973 włączona jako obszar miejski do krakowskiej dzielnicy Podgórze, jest dziś znana głównie
z targowisk, hurtowni i magazynów oraz z giełdy samochodowej.
218
5–6/2015
Do jedenastoletniej Zosi Krzemykówny, pasącej krowy, przystąpił Lechowicz i zadał jej to
pytanie, które tak zadziwiło Olejniczaka: – Czy
nie ma tu jakiegoś dworu?
– A właśnie tu, we wsi Przewóz, jest dwór!
– odpowiedziała dziewczynka.
– A folwark?
– Jest i folwark.
Można się domyślać – ale nic więcej – że
na Lechowicza ktoś umówiony mógł czekać
powiedzmy na folwarku.
Olejniczak, nieswój, poprosił dziewczynkę
o wodę w kubku. Zanim wróciła, podszedł
blisko do Lechowicza, chciał go zapytać, co tu
właściwie jest grane, odchrząknął, przełknął
ślinę, ale gdy spojrzał mu w oczy i natrafił na
obelżywą dlań obojętność, zamilczał.
Czy matka Lechowicza, na sali sądowej
przebaczając zabójcy syna po chrześcijańsku,
poszła za głosem głębokiej wiary i postąpiła
wspaniałomyślnie, czy wiedziała o czymś,
o czym się nie dowiedział sąd i czego my się
już nie dowiemy? Możemy się domyślać, możemy snuć przypuszczenia, niejako wróżyć
ze strzępków słów, z nieprostych zachowań,
z tajemniczych meandrów psychologicznych,
możemy się wreszcie zdać na intuicję. I tyle.
Sprawa pozostaje niejasna. Mistyfikacja i inscenizacje w tle wzmagają czujność kogoś,
kto po osiemdziesięciu latach znalazł się znów
w punkcie wyjścia. Oczywiście najprościej
zwalić winę na opętanie, na diabła.
Nie uszło uwagi dziennikarzy sądowych,
że Gera Fingerowa, zaprzysiężona na Torę,
wykazała zadziwiającą pamięć: daty, godziny,
szczegóły rozmów i najdrobniejszych epizodów – wszystko to dawało, błędne zresztą,
poczucie, że główna najemczyni mieszkania
skupiała czemuś uwagę wyłącznie na swych
lokatorach. Opowiada o dniu 24 marca 1933,
kiedy Olejniczak zgłosił się do niej na Konfederacką z jakąś panią i wynajął pokój za 35 zł. Wypełnił kartę meldunkową: sublokatorzy są małżeństwem. Żyli zgodnie, spokojnie. Mieszkali
u niej przez miesiąc. Zaraz po wyprowadzce
„żony” Olejniczaka, czyli panny Korczyńskiej,
wprowadził się na Konfederacką Lechowicz,
Motyw intymny
z którym Fingerowa nie rozmawiała, mając
zaufanie do Olejniczaka, i z nim załatwiła formalności, zgadzając się, żeby ten nowy lokator,
kolega student, który jest biedny, płacił tylko
10 zł miesięcznie. Ważny szczegół: – Kiedy
Korczyńska przychodziła do Olejniczaka, to
Lechowicz wychodził do kuchni.
Tak, panowie studenci żyli w zgodzie. Toteż
kiedy w czwartek wieczorem 25 maja 1933 po
powrocie z tej całodziennej wyprawy Olejniczak wrócił sam i w milczeniu upychał do walizy rzeczy Lechowicza, Fingerowa, nie mogąc
wytrzymać napięcia, spytała, czy może coś się
stało. – Lechowicz już tu nie wróci – odrzekł.
– Jak to? – spytała bardziej oburzona niż zdziwiona. – To tak można bez pożegnania? Pojechał? A dokądże mu było tak spieszno? – Skąd
przyjechał, tam pojechał – powiedział takim
tonem, że Fingerowej zrobiło się zimno. Zaraz
doszła do siebie i pomyślała, że skoro tak, to
znaczy, że Lechowicz wrócił do Wilna, gdzie
jeszcze niedawno studiował w seminarium.
Zdaje się, że miał tam jeszcze zaległy egzamin.
Olejniczak zapakował rzeczy kolegi i zaczął
zbierać z półek własne drobiazgi i książki, wyciągnął spod łóżka kuferek i walizę.
– Pan także?
– Tak, bo muszę się żenić. Wyjeżdżam – powiedział i dodał, dziwnie jak na niego niewyraźnie, jakby przez zaciśnięte zęby: – Do Andruszowa. Albo raczej: – Do Andrychowa.
Więc to nie była żona. Ta zameldowana.
Gera Fingerowa poczuła się podobnie jak
wtedy, gdy jej w tramwaju ukradli pieniądze.
No tak, ale w tramwaju był ścisk.
Wybiegam w przyszłość. Olejniczak,
w ostatnim słowie, powie:
– Panowie przysięgli, mam tylko jedno do
powiedzenia: Bóg jest jedynym świadkiem, że
nie mordowałem z premedytacją!
Nigdy nikomu nie udało się wydobyć odeń
ni śladu informacji o przyczynach, które wywołały porażający afekt. Przez blisko rok siedział
w areszcie, w tym przez kwartał z adwokatem
Maurycym Pufelesem, wówczas jeszcze koncypientem, skazanym w 1933 na dwa lata więzie-
219
Marek Sołtysik
nia i pięć lat pozbawienia praw obywatelskich
za przestępstwo o charakterze politycznym4
oraz przez jakiś czas z aferzystą filmowym
J. C. Sikorowiczem5, człekiem obrotnym i wyjątkowo mownym, panowie zostali wezwani
do sądu w charakterze świadków – i do żadnego z nich w ciągu trzystu dni we wspólnej
celi nie przedostał się ślad takich zwierzeń
Olejniczaka, które mogłyby rzucić światełko
na motywy zbrodni. Nic. Nawet przez sen6.
Z ważnych spostrzeżeń adwokata Pufelesa:
Olejniczak uczył się języka angielskiego, poza
tym na nic nie zwracał uwagi. Taki stan rzeczy
trwał do chwili, kiedy doręczono mu akt oskarżenia. Zabił człowieka, tak. Ale dopiero akapity,
w których była mowa o kradzieżach, jakich się
dopuszczał, wyprowadzały go z równowagi.
Dr Pufeles podkreśla:
– Miał chwile wybuchów, ale nie wpadał
w szał.
Dlaczego wszystkich badających tę wymyślną sprawę szybko przestały interesować
takie, powiedzmy, szczegóły, jak fakt zjawienia
się Pragnącej na miejscu zbrodni; jak fakt, że
Lechowicz dokładnie znał adres kontaktowy
Pragnącej, która wróżyła po domach w rozległych okolicach Limanowej; fakt natychmiastowego przyjazdu Pragnącej na wezwanie
Lechowicza i stawienie się jej w okolicy, której
do tej pory nie znała; wreszcie siła przekonywania Lechowicza w stosunku do Olejniczaka: Lechowicz dopiął swego: w dawnym
dworku w Przewozie (a może w planie było to
PALESTRA
w nieco dalej nad Wisłą leżących Brzegach lub
w Grabiach)7 dokonała się konfrontacja Olejniczaka z Pragnącą. Olejniczak to notoryczny
kłamca – dlaczego mamy mu wierzyć, że widzi Pragnącą po raz pierwszy? Olejniczak to
człowiek bywały: wszystkim zdawał się być na
swoim miejscu i w katolickim seminarium duchownym, i w bursie kleryckiej hodurowców,
i w pałacu archimandryty kościoła greckokatolickiego, i w salach wykładowych Uniwersytetu Jagiellońskiego, i na tajnych zebraniach
komunistów, w jednym czasie przemiennie
w otoczeniu bliskich Narzeczonej numer 1
i Narzeczonej numer 2, i w szafie gospodyni,
skąd kradnie płaszcz jej syna, i w komórce
gospodarza, z której kradnie rower, i w najelegantszej w Krakowie hotelowej restauracji,
i tego samego dnia u pasera z rowerem podprowadzonym pod osłoną zmroku. Olejniczak,
przemiły gładysz, notoryczny kłamca i złodziej,
po konfrontacji twarzą w twarz z Pragnącą,
której tam, na wale wiślanym, ze straszliwym
gniewem każe iść precz, jak najdalej od tego
miejsca, gdzie jest niepożądana, i sprawia, że
kobieta, która z niejednego przecież pieca chleb
jadła, umyka w śmiertelnym strachu, że ten
człowiek, którego wyczyny złodziejskie wyjawiła właśnie przed Lechowiczem, dopadnie
ją i zatłucze na śmierć. Kiedy Pragnąca znika
z ich pola widzenia (schowała się w chaszczach
u szczytu wału, stamtąd widziała wszystko, ale
to na zawsze zostawi dla siebie), Lechowicz,
który ma wszystko do stracenia w obliczu
wściekłego gniewu Olejniczaka, zagrożonego
Dr Maurycy Pufeles był, jak go określała ówczesna prasa, „wybitnym komunistą”. W czasie okupacji uniknął
obozu koncentracyjnego, został bowiem wpisany na tzw. Listę Schindlera (jako niezbędny dla interesów fabryki Bilanzbuchhalter), zaraz po wojnie (1947) działał w Krakowie jako adwokat.
5
Zob. „Procesy artystyczne” w 5–6, 7–8, 10, 11–12 numerach „Palestry” z 2014 r.
6
Dr Pufeles o Olejniczaku: spokojny, nie brał udziału w dyskusjach, nie dawał się sprowokować, jego walka wewnętrzna wychodziła jednak wtedy na jaw w postaci czerwienienia się na przemian i blednięcia. J. C. Sikorowicz
o Olejniczaku: z rozmaitych powodów często popadał w furię. Panowie Łyczko, Nadler, Lyżewski, Mossoczy, dawni
koledzy szkolni o Olejniczaku: chłopak o pogodnym usposobieniu, grzeczny, spokojny, kiedy jednak mu dokuczano,
ulegał niepospolitemu wzburzeniu.
7
Z protokołu rozprawy z 18 kwietnia 1934. Sędzia przewodniczący dr Pilarski do Olejniczaka:
„Pan zeznał, żeście się pytali o dworek w Przewozie. Dlaczego pytaliście się następnie o wieś Brzegi i Grabie, kiedy
mieliście iść do tego dworku w Przewozie?”
„Nie wiem tego – odpowiada Olejniczak. – Ja się nie pytałem”.
Pytać więc mógł tylko Lechowicz.
4
220
5–6/2015
przez przyjaciela szantażem, że jeśli nie pozostanie tylko z nim, wyrzekając się tych niewiele
wartych kobiet, to wszystkie jego kompromitujące sprawki i przestępstwa wyjawi jego
najbliższym, dotąd niemającym pojęcia o jego
prawdziwym, łotrowskim życiu kryminalisty
i o wyrzeczeniu się wiary ojców, a także społeczności studentów, profesorów oraz duchownych, Lechowicz więc, żeby ratować życie – nie
trzeba było specjalnej intuicji, żeby wiedzieć,
że się porywczego człowieka doprowadziło
do ostateczności – umyka w ślad za Pragnącą
i wtedy dosięga go pierwszy cios. W tył głowy.
Tym niezidentyfikowanym ostrym narzędziem
o ciężkim ostrzu szerokości siekiery. Ale skąd
narzędzie w ręku wycieczkowicza? Niesione,
do końca nie wiadomo, pod płaszczem, jak
nosił siekierkę Raskolnikow, czy w teczce?
Wyczuł coś już w przededniu, kiedy podobno
po lekcjach z synem zamożnego gastronomika
zboczył z trasy do domu, żeby zahaczyć o sklep
żelazny przy Grodzkiej i wybrać tam (w cenie
70 groszy) narzędzie pasujące najlepiej do zadania gwałtownej śmierci?
Tu jest wymagana ruchliwość. Trochę więc
cofam się w czasie i tak to wracamy na rozprawę w Sądzie Okręgowym w Krakowie. Sędzia:
Mieczysław Pilarski. Sędzia wotant: Rudolf
Stuhr. Zeznaje Mila, hafciarka8:
– Tego dnia, 25 maja, kiedy z wycieczki
wzdłuż brzegów Wisły wrócił bez Lechowicza,
wstąpił, jak już wiemy, do pani.
– Przyszedł o pół do ósmej wieczorem.
O ósmej wieczorem wyszedł.
– To było w czwartek. A następnego dnia?
– Nie, nie, w ostatnich tygodniach Bolesław
nie odwiedzał mnie, jak robił to dawniej, znaczy wtedy, kiedy jeszcze nie byłam w ciąży, co
drugi dzień, lecz o wiele rzadziej. Niekiedy raz
w tygodniu. Toteż nawet się nie zdziwiłam,
kiedy przyszedł dopiero w niedzielę, 28 maja.
Zjawił się rano, o pół do dziewiątej. Był u nas
do siódmej wieczorem. Podenerwowany, jakiś
smutny, dziwnie jak na niego małomówny.
8
Motyw intymny
Mnie się marzyła, zwłaszcza przy nim, lepsza
przyszłość, i wtedy także zwierzałam mu się
z planów, z szansy, jaką daje wyjazd za granicę do pracy – no, zwłaszcza on, z jego świetną
znajomością niemieckiego – a na to Bolek, cicho, jakimś strasznie łamiącym się głosem, prawi o bezsensie moich mrzonek wobec nastrojów, które zapanowały w Niemczech. Nawet
nie bardzo starał się być miły, miałam wrażenie,
że oszczędzał mnie tylko ze względu na mój
ówczesny stan. Właśnie – ilekroć w rozmowie
była okazja, napomykałam o ślubie. Trudno,
dziecko powinno mieć ojca. Dawał wymijające odpowiedzi albo milczał, patrząc na
mnie, trudno to było wytrzymać. Powiedział
od niechcenia: – A wiesz, przeniosłem się na
nowe mieszkanie. – Daleko nie odszedł, wynajął pokój w zgrabnej kamieniczce przy ulicy Konopnickiej 11. Oderwał skrawek gazety,
wykaligrafował adres ołówkiem chemicznym,
bo taki był tylko pod ręką, dał mi w milczeniu
ten papierek i wyszedł zgaszony, spięty. Jak
nie on. Ciarki przeze mnie całą przeszły, kiedy nazajutrz odwiedzili nas dwaj mężczyźni
w cywilu, ale wiadomo – mrugnęła – i pytali
o Olejniczaka. Bo wynosząc się z Konfederackiej, nie zostawił Fingerowej nowego adresu.
Powiedziałam, że nie wiem, gdzie teraz mieszka, ale na pewno wciąż na Dębnikach. Wybiegłam na miasto, chodziłam pod oknami tego
domu na Konopnickiej, kręciłam się wokół,
to tu, to tam. Wreszcie znalazł się przy mnie.
Wchodzimy w narożną uliczkę Powroźniczą,
mówię mu: – Bolek, szukają ciebie! – Ruszył
biegiem, wzdłuż murów, do tego domu przy
Konopnickiej. Ja za nim, choć już na mnie chyba nie zwracał uwagi. Weszłam do sieni, widzę,
że Bolek wychodzi z oficyny z jakąś czarną
teczką, wygląda jak oślepiony, to znaczy wciąż
nie zwraca uwagi na to, że ja tam stoję, i wspina
się po schodach na samą górę tej dwupiętrowej
kamieniczki. Po co? Nie wiem. Wtedy coś mi
przysłoniło widoczność. Za Bolkiem popędzili
ci dwaj, wiadomo, wywiadowcy w cywilu. Bo
oni, o czym nie miałam pojęcia, śledzili każdy
Emilia Korczyńska.
221
Marek Sołtysik
mój krok. Ja ich do niego bezwiednie zaprowadziłam. Zabrali Bolka i odprowadzili go na Kanoniczą „Pod Telegraf ”. Teraz się zmieniło i to
ja szłam za nimi, i widziałam, jak tam weszli.
Nie wiem, po co jeszcze czekałam, stojąc na trotuarze. Przecież zaprowadzili go do aresztu.
– Bardzo go kochałam – odpowiada Korczyńska na pytanie sądu, czy była szczęśliwa
w pożyciu z Olejniczakiem. Co nie przeszkadza jej relacjonować, jak to ten narzeczony, powróciwszy z wakacji spędzonych u rodziców
w Brzeżanach, nie zastał jej w domu i wtedy
energicznie „podwalał się” do jej siostry. Trudno dociec, czy tylko dlatego, że była akurat
w domu. Gdy narzeczona wreszcie wróciła,
zagroził, że z nią zerwie i nawiąże stosunki z tą
jej siostrą. Działo się to wszystko w mieszkaniu
rodziny Korczyńskich, gdzie Olejniczak właściwie prawem kaduka (nawet ślubu nie obiecywał) mieszkał niemal na prawach domownika;
niemal – bo domownicy zazwyczaj poczuwają
się do scalania wspólnoty poprzez pracę, dobra
materialne lub fundusze dla dobrego funkcjonowania domu, on natomiast do tego nie był
222
PALESTRA
zobligowany. Ani się nie poczuwał. – Potem się
załagodziło i Bolesław już mojej siostrze nie robił awansów – dodaje z półuśmiechem Emilia
Korczyńska.
Wypytywana o życie erotyczne, wyznaje,
że we wszystkich poprzednich mieszkaniach,
w których w ciągu kilku miesięcy często odwiedzała Olejniczaka, nie dochodziło nawet do
prób współżycia. Ich połączenie fizyczne nastąpiło dopiero tam, w rodzinnym domu państwa
Korczyńskich, a stało się to z inicjatywy Bolesława. (Nietrudno się domyślić, że narzeczony
zagroził przeniesieniem uczuć na siostrę Mili,
można by mu to było wywlec i podejrzewać
o szantaż). Półżarty półżartami, nie pora na
nie, choć trudno bez odwołania się do poetyki
groteskowego absurdu przyjąć dialog między
przewodniczącym sądu a Emilią Korczyńską:
– Czy była mowa o poznanej podczas tamtych wakacji przez narzeczonego jego bardzo
bliskiej znajomej ze Lwowa?
– Tak. Raz, kiedy mu ją wypomniałam, uderzył mnie w twarz.
Aha…
Cdn.

Podobne dokumenty