Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012
Transkrypt
Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012
Relacje nterpretacje ISSN 1895–8834 Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej 25. lalkarskie święto nad Białą O miłości w Königshütte Nr 2 (26) czerwiec 2012 Kamienicki Dom Kultury Uczniowski Kongres Kultury Rozmowa z Tadeuszem Biernotem 45/45. Kajtek i Monika Międzynarodowe Festiwale Sztuki Lalkarskiej Wiśniowy sad, Lwowski Teatr Woskresinnia, Lwów, Ukraina (2010) Magiczna kulka, Komedianci, Czeskie Budziejowice, Czechy (2008) Legenda o lalce, Hong Kong Puppet and Shadow Art Center, Hongkong (2010) Agnieszka Morcinek Na okładce: Krabat, Krabat Ensambl: Figurentheater Wilde & Vogel–Florian Feisel–Grupa Coincidentia, Niemcy/Polska (2012) Michał Strokowski Relacje nterpretacje 25 Międzynarodow ych Festiwali Sz tuki Lalkarskiej Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Okładka/wkładka 1 6 Rok VII nr 2 (26) czerwiec 2012 Lalkarskie święto według... Teatralne rendez-vous nad Białą Adres redakcji ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony 33-822-05-93 (centrala) 33-822-16-96 (redakcja) [email protected] www.rok.bielsko.pl Z festiwalowych wspomnień Lucyny Kozień Recenzja 10 Materiał na tragedię Magdalena Legendź Upowszechnianie 13 Krzepki sześćdziesięciolatek Marcin Zarębski 17 Odpowiedzi mamy w sobie Magdalena Legendź 25. MFSL: Muubajka, Divadlo Piki, Słowacja Archiwum Bielsko-Biała. Ludzie i budowle 25 Strzygowscy Piotr Kenig Uczniowski Kongres Kultur y 29 Kongres odmieniany przez przypadki Agata Chyla 31 Wernisaż Rozstanie Katarzyna Becker 32 Barwne rozstanie Dominika Wandzel Tadeusz Biernot: Adrianne (Adrianne Pieczonka), akryl, pastel, olej, płótno Krzysztof Morcinek W galeriach 20 Kajtek i Monika – ojciec i córka Małgorzata Słonka 22 33 Oczy, które patrzą... Agata Chyla 34 Rozmaitości 36 Rekomendacje Galeria / Wkładka 45/45. Kajtek i Monika Monika Kałuża: Kura maderska, gwasz, pastel Poszukiwanie siebie Z Tadeuszem Biernotem rozmawiała Agata Smalcerz 25. MFSL: Cyrk sześcianów, The Train Theatre, Izrael Eldad Maestro Redakcja Małgorzata Słonka redaktor naczelna Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca Wydawca Regionalny O środek Kultury w Bielsku-Białej dyrektor Leszek Miłoszewski Rada redakcyjna Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Urszula Witkowska Druk Augustana, Bielsko-Biała Nakład 1000 egz. (dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834 Lalkarskie święto według... Od 25 do 30 maja po raz dwudziesty piąty dwumiasto nad Białą wypełnią teatry zwane lalkowymi, ich twórcy i miłośnicy. To teatralne święto ważne jest nie tylko dla nas, mieszkańców Bielska-Białej czy regionu. Ma swoje miejsce w pamięci, a często i w sercu wielu ludzi świata teatru, dla których pozostaje – wraz z legendarnym Teatrem Lalek Banialuka – symbolem sztuki lalkarskiej. Jak nas widzą? Miasto-festiwal Wiele jest festiwali teatralnych w Polsce i na świecie. Miewają rozmaite formuły i rozmaitych adresatów. Są festiwale lalkowe i eksperymentalne, komediowe i uliczne, są Szekspirowskie, przyjemne, kameralne, są studenckie, dziecięce etc., etc. Ale de facto dzielą się na dwie główne grupy: festiwale odbywające się w miastach oraz miasta-festiwale. W tych drugich na czas festiwalu całe miasto staje się teatrem, a wszyscy jego mieszkańcy i przyjezdni goście – widzami. Tak jest chociażby w Edynburgu, Awinionie, Spoleto, Charleville-Mézières, Mistelbachu czy Szybeniku. Tak jest również w Bielsku-Białej. W parzyste lata przez jeden majowy tydzień włodarzem miasta staje się festiwal teatrów lalek. Z teatralnych sal wylewa się na ulice i place, opanowuje galerie sztuki, restauracje, hotele, a nawet ratusz! Ba, potrafi wspiąć się na szczyt Szyndzielni! Nic więc dziwnego, że to festiwal znany i ceniony w całym świecie teatralnym. Kolejka zgłaszających się teatrów rośnie z każdym rokiem, ale kryteria selekcji są niezmiennie srogie i dopuszczaR e l a c j e Liliana Bardijewska ją do udziału tylko najlepszych. Polacy też nie mają taryfy ulgowej – są dla nich zaledwie trzy, cztery miejsca wśród kilkudziesięciu prezentacji. Ta ostra selekcja nie dotyczy naturalnie widzów! Wręcz przeciwnie! Nie ma chyba wielu mieszkańców Bielska-Białej, którzy podczas festiwalu nie widzieliby przynajmniej jednego spektaklu. Na ten majowy tydzień zjeżdżają pod Szyndzielnię teatromani z całej Polski i połowy Europy. Nigdy też nie brakuje tu studentów wydziałów lalkarskich z Wrocławia i Białegostoku, którzy tworzą pełen młodzieńczego wigoru festiwalowy off. Na ten czas Bielsko-Biała staje się lalkarską giełdą, miejscem, gdzie spotykają się twórcy z różnych stron Polski i świata, gdzie rodzą się nowe pomysły i przyszłe inscenizacje. Wszystko to sprawia, że festiwal nie kończy się wraz z opadnięciem kurtyny po ostatnim spektaklu i odjazdem ostatniego szczudlarza. Trwa nadal – w twórczych przyjaźniach, w planowanych projektach, w nadziei na ponowne spotkanie za dwa lata. Festiwalu, trwaj! Dziwolągarium: uliczne akwarium, reż. South Miller, Les Sages Fous, Trois-Rivieres, Kanada (2006) Archiwum MFSL I n t e r p r e t a c j e 1 Marta Guśniowska Słów kilka... Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej jest wydarzeniem niezwykłym. Czeka się na niego dwa lata! A potem żałuje się, że tak szybko minął. Pozostaje jednak to, co najważniejsze – inspiracja. Czasami zainspiruje cały spektakl – najczęściej jednak mały gest, lalka, przedmiot, mina, grymas, element scenografii czy zwykłych kilka nut. Pamiętam mój pierwszy bielski festiwal... Byłam wtedy świeżo upieczonym młodym dramaturgiem – niedługo po pierwszej premierze. Zachwycało mnie wszystko! Tam po raz pierwszy zobaczyłam spektakle Vogla, Trantera czy Dudy Paivy. Niezwykłe formy, piękne lalki i tysiące pomysłów na własny teatr – wszystko to oszołomiło młodą pisarkę, której jedyna styczność z tym teatrem ograniczała się do wizyt w rodzimym przybytku sztuki i zagłębiania się w meandry własnej, nieodgadnionej wyobraźni. Dziś mogę powiedzieć, że widziałam już więcej. Nie „wiele”, ale więcej. Jako dramaturg i dramatopisarz oglądam spektakle realizowane w Białostockim Teatrze Lalek lub tam zapraszane. Jeżdżę na festiwale i liczne premiery. Teraz już może nie wszystko mnie aż tak zachwyca... Ale festiwal w Bielsku-Białej i panująca na nim cudowna atmosfera – będą zachwycać mnie zawsze! 2 R e l a c j e Wiwisektor, reż. Klaus Obermaier, Klaus Obermaier & Chris Haring, Wiedeń, Austria (2006) Tomasz Wójcik Sprzedana narzeczona, Divadlo Drak, Hradec K rálové, Czechosłowacja, reż. Josef Krofta (1990) Josef Ptáček Joanna Braun Ciało rozbite i scalone Interesowałam się nim już wcześniej: pracując w 1978 roku w bielskiej Banialuce nad Wicehrabią przepołowionym Itala Calvina. Wiele lat później, na bielskim festiwalu w 2004 roku, zobaczyłam spektakl Klausa Ober maiera i Chrisa Haringa: D.A.V.E. – digital amplified video engine, w którym projekcja na ciele tancerza rozbijała je i scalała, fascynując i przerażając równocześnie, bo było to nagie, bezbronne ciało, a nie przepołowiona drewniana lalka. Dwa lata później, w 2006 roku znowu spektakl Ober maiera i Haringa Wiwisektor, i tym razem Grand Prix festiwalu za „prowokujący dialog człowieka z techniką, który budzi zachwyt, a jednocześnie obawy o przyszłość tego dialogu”. Rzeczywiście budził zachwyt, tym bardziej że równie perfekcyjny spektakl sprzed dwóch lat jakby zaledwie dotykał pewnych form i ich symbiozy z ciałem w ruchu; był bardziej pokazem zadziwiających możliwości niż spójną wypowiedzią. Wiwisektor to już mocna prezentacja wirtualnego matriksu, napędzana muzyką o zmiennej pulsacji, dającej w efekcie galopujące elektroniczne przyspieszenie, a w niej człowiek taki, jaki był zawsze – starający się wejść w swój czas. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że silna inspiracja D.A.V.E. zaowocowała moją wystawą towarzyszącą Wiwisektorowi, czyli Wotarium, prezentującą tak przepołowionego wicehrabiego, jak i – pars pro toto – 36 świętych szczątków z różnych religii, kultur, praktyk duchowych: formy niepełne, kalekie... Z nadzieją na ich teatralne zmartwychwstanie. I n t e r p r e t a c j e Ida Hledíková Joanna Rogacka MFSL. Obecność obowiązkowa Festiwal w Bielsku-Białej powstał – jak wszyscy wiemy – w 1966 roku z inicjatywy Jerzego Zitzmana, ówczesnego dyrektora Banialuki, który w ten sposób chciał zwrócić uwagę środowisk opiniotwórczych na swój teatr. Festiwal rychło wypromował teatr bielski, ale też inne polskie sceny lalkowe, oraz samo miasto, które w kilka lat później stało się gospodarzem jednego z największych w świecie festiwali lalkarzy. Pamiętam ten dzień, kiedy przed 35 bodaj laty wysiadłam po raz pierwszy na ostatniej stacji pociągu relacji Warszawa–Bielsko-Biała. Przyjezdnych witały dziesiątki narodowych flag rozpostartych nad dzisiejszą ulicą 3 Maja. Miasto na czas jednego tygodnia (najpierw co roku, później co dwa lata) zdominowane było przez korowody przemieszczających się ze spektaklu na spektakl widzów, przez grające uliczne teatry i niemilknący od rana do nocy festiwalowy gwar. Na bielskim festiwalu należało bezapelacyjnie bywać. Dla wielu z nas, zwłaszcza przez dwie pierwsze dekady, był on oknem na świat, jedyną szansą na poznanie znaczących spektakli i artystów, zjawisk i kultur różnych kontynentów, niezwykłych i ciekawych ludzi. Festiwalowa oferta programowa konfrontowała tradycyjne teatry narodowe z trendami nowoczesnego lalkarstwa, lalkowy teatr środkowoeuropejski z teatrem światowym, spektakle dla dzieci z przedstawieniami dla dorosłych. Był jeszcze jeden powód obowiązkowej obecności na bielskim festiwalu. Tutaj właśnie zawiązywały się i kultywowały wielkie i trwałe przyjaźnie – artystyczne, międzyludzkie, serdeczne. R e l a c j e Cienie Bradshawa, realiz. Richard Bradshaw, Living Dodo Puppets, Bowral, Australia (2006) Tomasz Wójcik Byliśmy ciekawi... Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej jest za każdym razem świętem miłośników sztuki teatru. Ma bogatą historię – deski teatru Banialuka mogłyby dać najlepsze świadectwo o tym wszystkim, co się na nich działo. Teatralne perełki z całego świata, dzięki mądrości kierownictwa festiwalu, zawsze znajdowały drogę do Bielska-Białej, a z nimi ciekawi nowinek widzowie i zagraniczni goście. Przybywaliśmy tutaj i nadal przybywamy uczyć się, patrzyć jak bardzo zmieniła się i ciągle zmienia estetyka naszego „małego”, ale atrakcyjnego teatralnego gatunku, jakim jest teatr lalkowy. W czasach, kiedy świat był podzielony, bielski festiwal był niezwykłym miejscem, gdzie ten świat otwierał się przed nami – nie tylko świat artystyczny. W tym niezwykłym tygodniu czuliśmy powiew wolności różnych artystycznych doświadczeń, poetyk, estetyk i tradycji. Byliśmy ciekawi, co się stanie po usunięciu żelaznej kurtyny, chcieliśmy wiedzieć, czy festiwal w Bielsku-Białej zachowa swą atrakcyjność. Teraz już wiemy, że jest on ważny w każdym okresie, ba! znowu prezentuje to, co najnowocześniejsze, najatrakcyjniejsze i cenne. Jest festiwalem najwyższej jakości, poszukującym i prowokującym. Do festiwalu mam stosunek osobisty – tu, tak kiedyś, jak i obecnie – spotykam niezwykłych i wspaniałych ludzi z kręgu teatru Banialuka oraz ich przyjaciół, doskonałych specjalistów i artystów. Związek z nim jest wspólnotą na całe życie! Kochany Festiwalu, życzę Ci pięknego jubileuszu, wiele „żywej wody” na następne lata. I proszę o wybaczenie mojej nieobecności. Będziemy Ciebie i Was Wszystkich wspominać na kongresie UNIMA w Chinach! Wielkie podziękowania dla wszystkich, którzy tak hojnie wspierają festiwal i nim zarządzają! Podróż pod parasolem, reż. Jean-Pierre Lescot, Théâtre d’Ombres Jean-Pierre Lescot, Fontenay, Francja (1980) I n t e r p r e t a c j e 3 Jacek Malinowski 4 Białystok, kwiecień 2012 Czytam notatkę sprzed kilku lat, kiedy jako student reżyserii udałem się na Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej... Dziś jestem zawodowym reżyserem, związanym z Akademią Teatralną, mam za sobą pracę w wielu teatrach, staram się z każdym dniem zgłębiać wiedzę na temat teatru... Muszę przyznać, że bardzo wyraźnie pamiętam tamten czas spędzony w Banialuce. Z pewnością stało się tak, jak przewidywałem wówczas. To miejsce zyskało status szczególnego doświadczenia, które można porównać z mitycznym przeżyciem, do którego wracam co pewien czas. Na stałe utkwiły we mnie obrazy, kadry ze spektakli, które zobaczyłem, a inspirujące sceniczne zdarzenia do chwili obecnej stanowią impuls do rozmyślań nad nowym scenariuszem, nad koncepcją sceniczną. Myślę również, że udało mi się spotkać w te zaczarowane dni wielu wartościowych ludzi związanych ze sztuką lalkarską, z którymi zresztą przyjaźnię się po dzień dzisiejszy. Ten szczególny rodzaj atmosfery, jakiej doświadczyłem, jest punktem odniesienia w mojej codziennej pracy. Realizując rozmaite plany, staram się do niej wracać, zarażając miłośników teatru pokładami wyzwolonej wyobraźni, jaka zadomowiła się w lalkarskich przestrzeniach. Myślę, że był to jeden z tych momentów, w których zdobyłem przekonanie, iż warto spędzić życie na poznawaniu tej pięknej dziedziny sztuki. Cała prawda, Marionnettes de la Rose des Vents, Lozanna, Szwajcaria (1984) Teatr lalek z Hawany, Kuba (1984) Bogdan Ziarko Pan Twardowski, insceniz. Monika Snarska, Państwowy Teatr Lalek Guliwer, Warszawa (1970) Edward Hartwig Kartki z pamiętnika Teatr Banialuka, Bielsko-Biała, maj 2004 Z każdej ciekawej wyprawy, tym bardziej teatralnej, należy zostawić coś w pamięci. Temu służy ta kartka w pamiętniku, pamiętniku studenta reżyserii Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku. Dziś wyjeżdżam z Bielska po arcyciekawej uczcie teatralnej, wysmakowanej i bogatej w rozmaite formy artystyczne. Trudno będzie rozstać się z tak urokliwym miejscem, gdzie udało się poznać wielu wspaniałych twórców, gdzie atmosfera niezwykłej życzliwości i lalkarskiej pogody towarzyszyła każdemu wydarzeniu. Będę wracać do tych dni, do zbioru wyraźnych inspiracji i przeżyć, jakie może wywołać widowisko w odbiorcy, tym bardziej że na scenie oglądałem spektakl dyplomowy kolegów z kierunku aktorskiego, Balladę o Latającym Holendrze w reż. Michaela Vogla. Spektakl o tyle mi bliski, że brałem udział w jego tworzeniu jako asystent reżysera. To przeżycie być może zbuduje we mnie mit miejsca, do którego warto wracać, aby zderzać się z trendami i przeglądać się w lustrze twórczości. R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Sama w kąpieli. Sekret błękitu, reż. Frank Soehnle, Compagnie Vanessa Valk, Stuttgart, Niemcy (2006) Aladyn i czarodziejska lampa, reż. Suresh Utta, Calcutta Puppet Theatre, Kalkuta, Indie (1980) Subhash Nandy Spleen. Charles Baudelaire: poematy prozą, reż. Hendrik Mannes, Figurentheater Wilde & Vogel, Stuttgart, Niemcy (2008) Agnieszka Morcinek Liliana Bardijewska – dramaturg, autorka sztuk dla dzieci i młodzieży Joanna Braun – scenograf, wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie Halina Waszkiel Teatralne Bielsko-Biała Bielsko-Biała kojarzy mi się wyłącznie z teatrem lalek Banialuka oraz organizowanym co dwa lata Międzynarodowym Festiwalem Sztuki Lalkarskiej. Czy to w czasach socjalistycznych, gdy wszelkie wyjazdy zagraniczne były bardzo utrudnione, czy później – festiwal był zawsze prawdziwym „oknem na świat”, bo nawet gdy mamy paszporty w szufladzie, a do wielu krajów nie potrzeba wizy, mało kto ma możliwość, by podróżować sobie po świecie w poszukiwaniu ciekawych zjawisk z zakresu teatru lalek. Bielsko-bialski festiwal pozwalał i nadal pozwala obejrzeć w ciągu paru dni kilkanaście przedstawień z różnych krajów i kontynentów, dając niepowtarzalną okazję do zapoznania się z nowymi trendami, wybitnymi artystami, głośnymi zespołami. Ufam organizatorom MFSL i nigdy się nie zawiodłam. Jeżeli jakiś spektakl znalazł się w programie, to na pewno wart jest uwagi. Także uwagi krytycznej. Po prostu warto wejść z nim w dialog. Obecność na festiwalu także przedstawień polskich (starannie wybranych) uatrakcyjnia dyskusję i pozwala zorientować się, w jakim miejscu jesteśmy na mapie światowego lalkarstwa. Fakt, że zajmujemy miejsce całkiem niezłe, jest też po części zasługą festiwalu w Bielsku-Białej, bowiem „okno na świat” uchroniło nas przed duchotą prowincji. R e l a c j e Marta Guśniowska – dramaturg, autorka sztuk dla dzieci i młodzieży Ida Hledíková – historyk teatru, wykładowca Wyższej Szkoły Sztuk Scenicznych w Bratysławie Jacek Malinowski – reżyser, dyrektor teatru Maska w Rzeszowie, w ykładowca Akademii Teatralnej w Białymstoku Joanna Rogacka – krytyk teatralny, kierownik artystyczny teatru Lalka w Warszawie Halina Waszkiel – historyk teatru, krytyk, w ykładowca Akademii Teatralnej w Białymstoku I n t e r p r e t a c j e 5 Teatralne rendez-vous nad Białą Z festiwalowych wspomnień Lucyny Kozień Trochę faktów Na początku był... Festiwalowy plakat, proj. Michał Kliś Pierwszy festiwal odbył się w maju 1966 roku pod nazwą Bielskie Rendez-Vous. Wystąpiło osiem polskich teatrów lalek i jeden czeski – Krajské divadlo loutek z Ostrawy. Potem nosił różne nazwy: Spotkanie Teatrów Lalek, Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek, wreszcie Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej. Od 1998 roku festiwal ma charakter konkursowy. Poza jury profesjonalnym od 2004 roku przedstawienia oceniane są przez jury młodych krytyków (studenci uniwersytetów i uczelni artystycznych) oraz jury dziecięce. Szefowie festiwalu Lucyna Kozień – krytyk teatralny, redaktorka, publicystka, dyrektor Teatru Lalek Banialuka i Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Lalkarskiej. 6 R e l a c j e Pomysłodawcą spotkań i dyrektorem czternastu edycji festiwalu (do 1990) był Jerzy Zitzman. Formułę i kształt kolejnych określali: Aleksander Antończak (1992–1996), Krzysztof Rau (1998–2000), Piotr Tomaszuk (2002), Lucyna Kozień (od 2004). Nieco statystyki Od 1966 do 2010 roku w Bielsku-Białej wystąpiło ponad trzysta teatrów z prawie pięćdziesięciu krajów świata. Z Europy nie gościliśmy jedynie San Marino i Luksemburga. Ze świata oglądaliśmy zespoły z Japonii, Chin, Hongkongu, Kuby, Tunezji, Tajwanu, Algierii, Togo, Australii, Argentyny, Brazylii, Kanady, Stanów Zjednoczonych, Mongolii, Izraela, Iranu, Turcji, Nowej Zelandii, azjatyckich krajów byłego Związku Radzieckiego, Indii, Indonezji, Wietnamu. Najwięcej zespołów przyjechało na XI Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek w 1984 roku: czterdzieści pięć – piętnaście z Polski, trzydzieści zagranicznych (z dwudziestu dwóch krajów świata). Pokazały czterdzieści siedem przedstawień. Osobowości W Bielsku-Białej swoją twórczość pokazywali tak ważni artyści światowej sceny lalkowej, jak m.in. Luc Amoros i Michele Augustin, Anton Anderle, Joan Baixas, Eric Bass, Dan Bishop, Henk Boerwinkel, Patrick Bonté, Gustav Dubelowski-Gellhorn, Tomáš Dvořák, Josef Krofta, Jean-Pierre Lescot, François Lazaro, Witalis Mazuras, Claude i Colette Monestierowie, Fabrizio Montecchi, Nicole Mossoux, Stephen Mottram, Petr Nosálek, Klaus Obermaier, Hoichi Okamoto, Duda Paiva, János Pályi, Stan Parker, Roman Paska, Enno Podhel, Albrecht Roser, Ilke Schönbein, Peter Schumann, Massimo Schuster, Frank Soehnle, Ondrej Spišák, Vojo Stankovski, George Speaight, Neville Tranter, Michael Vogel. I n t e r p r e t a c j e Otwarcie festiwalu w 2010 roku, aktorzy Banialuki Agnieszka Morcinek Kazimierz Dejmek i Stasys Eidrigevicius na bielskim festiwalu (1994) Odbywały się seminaria, sesje naukowe, spotkania literackie i fora dyskusyjne. W 1996 roku w czasie festiwalu odbyło się posiedzenie Rady UNIMA, w którym udział wzięli radcy Międzynarodowej Unii Lalkarskiej z dwudziestu czterech krajów świata. Wydawnicze ślady Plakaty festiwalowe projektowali: Andrzej Czeczot, Stasys Eidrigevicius, Tadeusz Grabowski, Michał Kliś, Aleksander A. Łabiniec, Rafał Olbiński, Andrzej Pągowski, Ewa Pietrzyk, Waldemar Świerzy, Józef Wilkoń. A medale Bronisław Chromy. Statuetkę Grand Prix zaprojektował Bronisław Krzysztof. Gala XII Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalek (1986): na pierwszym planie Stan Parker (Parker Marionettes), Cumbria, Wielka Brytania – po prawej oraz Jerzy Zitzman – po lewej Osobliwości Występy dalanga, wietnamskiego teatru na wodzie, teatrów z Czarnej Afryki, Indii, Indonezji i Iranu, teatru Puncha, Karagöza, Kasperlego, Pulcinelli, teatru braci Napoli z Katanii kultywującego autentyczny folklor sycylijski, a także Takeda Marionette Troupe z Tokio – założonego w 1660 roku i przekazywanego z ojca na syna – czy innego japońskiego teatru, Chiryu Karakuri prezentującego sięgającą XVIII wieku i tylko na Karakuri spotykaną tradycję konstruowania i animacji lalek. Nie tylko teatr Każdej edycji towarzyszą wystawy, na przykład plakatu czy masek obrzędowych i teatralnych, lalek (z kolekcji moskiewskiego Muzeum Obrazcowa czy Muzeum Lalkarskiego w czeskiej Chrudimie albo indonezyjskich). Prezentowana była twórczość wybitnych artystów sceny teatralnej, m.in. Jana Dormana, Jana Berdyszaka, Jadwigi Mydlarskiej-Kowal, Andrzeja Łabińca, Joanny Braun, Mikołaja Maleszy, Adama i Alego Bunschów, Michała Klisia, Stasysa Eidrigeviciusa, Kazimierza Mikulskiego, Józefa Wilkonia, Evy Farkašovej, Antona Anderlego. Był też konkurs na plakat i będąca jego efektem wystawa (1974) – nadesłano trzysta dziewięćdziesiąt prac z całego świata. Kolejne edycje: 1976, 1978 i 1980. R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 7 Hermann, reż. Enno Podehl, Figurentheater im Wind, Köchingen, RFN (1986) Bogdan Ziarko Le Horla, reż. François Lazaro, Compagnie François Lazaro, Paryż, Francja (1988) Chiński teatr cieni, Taiwan Puppet Union – Hwa Chou Puppet Theater, Tajpej, Tajwan (2000) Wielu edycjom towarzyszyły gazetki i biuletyny festiwalowe, a wśród recenzentów byli uznani krytycy teatralni, m.in. Irena Kellner, Wanda Jesionowska, Agnieszka Koecher-Hensel, Hanna Baltyn, Henryk Jurkowski, Andrzej Multanowski, Paweł Gabara, Marek Waszkiel, Jan Skotnicki. Ukazało się wiele publikacji, a wśród nich m.in.: Bielskie festiwale lalkowe/The Bielsko Puppet Festivals (1992, red. L. Kozień), Bohaterowie teatru lalek (1992, oprac. graf. A. Łabiniec, tekst M. Waszkiel), XV Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek w Bielsku-Białej/The XVth International Puppet Theatre Festival in Bielsko-Biała (1994, red. L. Kozień), a także w 1979 roku nadbitka kwartalnika „Zaranie Śląskie” opracowana przez A. Linerta i numer specjalny „Teatru Lalek” (1994, red. J. Rogacka, L. Kozień, H. Jurkowski, M. Waszkiel). Tegorocznej, jubileuszowej edycji towarzyszy ponaddwustustronicowy album pod redakcją Lucyny Kozień, zatytułowany Teatr bez granic. Zza kulis Niezapomniane przedstawienie Pinokio Josefa Krofty i Lir… hiszpańskiego teatru La Tartana. Zaskakujące wydarzenie artystyczne Z całym szacunkiem dla idei – prezentacja bożonarodzeniowych szopek w miesiącu kwitnących bzów... Ironia losu Niedoszły występ bułgarskiego teatru plenerowego. Najpierw przez parę dni padał ulewny deszcz. A kiedy przestał, w dniu zaplanowanej prezentacji, najważniejszy aktor złamał nogę... Zapamiętani goście Pewien mag, lekarz z Bagdadu, miłośnik sztuki lalkarskiej. Przyjechał do Polski na kilka dni, został trzy tygodnie... Oraz deputowany z Belgii, któremu w podróży towarzyszyła cała świta: sekretarka, asystent i osobisty lekarz... Zapamiętali go nie tylko goście festiwalowi, ale i obsługa hotelu Prezydent. Poza tym wielkie postaci świata kultury: Kazimierz Dejmek, Jan Machulski, Carlos Marrodan Cassas, Olga Tokarczuk, Tomasz Jastrun, Antoni Libera, Kazimierz Braun i wiele, wiele innych znakomitości. Miara wartości festiwalu 8 Prośba lalkarza angielskiego, któremu cofnięto subwencję na działalność, o interwencję u premier Margaret Thatcher. R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Egzotyczny koloryt Eskortowane na każdym kroku aktorki z afrykańskiej grupy teatralnej, którym nie wolno było z nikim rozmawiać; Iranki w czadorach pilnowane przez swoich „kolegów”; zakwefione Arabki w pięknych szatach. Po prostu inny, nieznany świat. Największe radości W pewnym historycznym okresie, w odniesieniu do podróżujących samolotami, dotarcie na festiwal w jednym czasie i aktorów, i dekoracji. I możliwość realizacji programu według planu organizatorów. Największe uciążliwości Konieczność zanoszenia do cenzora gazetki festiwalowej redagowanej każdego dnia (a właściwie nocy) i mozolnie odbijanej na powielaczu. A ponadto, w niektórych edycjach – ciągła obecność, przeważnie w biurze prasowym, opiekunów „z ramienia”. W zawieszeniu, realiz. Stephen Mottram, Stephen Mottram Animata, Oksford, Wielka Brytania (1996) Metamorfozy, reż. Henk Boerwinkel, Figurentheater Triangel, Meppel, Holandia (1990) Hendrik Planting Pieśń nad pieśniami, reż. Vojo Stankovski, Dockteatergruppen Totem, Uppsala, Szwecja (1984) Osobliwe życzenia artystów Wpisanie do rubryki „inne potrzeby” (w karcie informacyjnej) wśród wyszczególnionych dokładnie zakąsek: „szampan”. W latach osiemdziesiątych! Dramatyczne wydarzenie Przygoda 7-letniej dziewczynki, która zachwycona wspaniałym kolorowym balonem zaprojektowanym przez Adama Kiliana uczepiła się kolorowych szarf i poszybowała ponad dachami miasta. Przerażonemu pilotowi udało się wylądować na płaskim dachu dawnego domu towarowego Klimczok. „Chciałam sobie polatać jak Pipi” – skomentowała już bezpieczna Agnieszka... Wpadka Udało się ją zachować w głębokiej tajemnicy... Pominięcie w wydrukowanym programie nazwiska wysokiej rangi dygnitarza wchodzącego w skład komitetu organizacyjnego. Zaprzyjaźnieni zecerzy w nocy dodrukowali niezbędną do okazania liczbę egzemplarzy. Niezatarte wspomnienie gości Nocne zakończenie festiwalu na Szyndzielni. I poranne – dla niektórych – piesze zejście do Bielska-Białej. A co przed nami? Sześć festiwalowych dni (25–30 maja 2012), trzydzieści spektakli z osiemnastu krajów – na scenie, w plenerze i namiocie. Wystawy, seminarium, warsztaty, pokazy studenckie, czytanie sztuk... Program na: www.banialuka.pl/festiwal. A o tym, co wydarzyło się na 25. MFSL, napiszemy w następnym numerze RI. Zdjęcia pochodzą z archiwum festiwalowego R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 9 Materiał Magdalena Legendź na tragedię Gdy myślę o tworzywie najnowszego spektaklu Teatru Polskiego, przychodzi mi do głowy Nasze miasto Thorntona Wildera, świetnie wyreżyserowane w 1993 roku w Bielsku-Białej przez Tomasza Dutkiewicza. Albo zrealizowane w roku 2006 przez Jolantę Ptaszyńską – nomen omen w Chorzowie – w nieczynnej hucie Kościuszko telewizyjne widowisko Umarli ze Spoon River Edgara L. Mastersa. W przekonaniu o rapsodycznym charakterze przedsięwzięcia utwierdzam się jeszcze bardziej, gdy w teatralnym programie czytam: Sprawy, o których opowiadamy, cały czas czekają na polską i śląską refleksję. Na rzetelny namysł. A jeszcze bardziej na wspólne przeżycie. Ludzie, których tym przedstawieniem wskrzeszamy, czekają. Ten namysł nastąpił, na wspólne przeżycie jeszcze za wcześnie? Jan Schneider (Artur Święs) z Elwirą (Daria Polasik) Tomasz Wójcik Magdalena Legendź – teatrolog, zajmuje się krytyką teatralną, publicystyką, redagowaniem czasopism i książek. 10 R e l a c j e Całą scenę zajmuje niewysoki podest, na który z każdej strony wiodą dwa stopnie. To wielka wyłożona czerwonym suknem płaszczyzna – trochę ziemia skomunizowana, trochę ziemia serdeczna, czerwona od krwi ofiar. Czerwony to kolor miłości. Nawet jeśli jest trudna, jak miłość Śląska do Polski. Jeśli wziąć pod uwagę jedną z końcowych scen (gdyby była ostatnią, miałaby niezwykłą siłę rażenia), w której główny bohater, trzymając na kolanach zamęczoną w ubeckim obozie dziewczynę, recytuje przejmujący wiersz Rilkego, jest to także kościelny ołtarz przystrojony w czerwone barwy, jakie w ikonografii przywołują ofiarę i królewską godność Chrystusa. Po bokach, z lóż prosceniowych zwisają hitlerowskie flagi ze swastykami. Dziwny widok, jeśli pamięta się, że bielski teatr nazwę „Polski” nosi dopiero od październi- ka 1945 roku. Szybko ściągają je na ziemię wkraczający do Chorzowa – Königshütte – czerwonoarmiści. Może to niepotrzebny ozdobnik, a może dobrze ukazuje kontekst mających nastąpić wydarzeń. Spektakl zaczyna się bardzo filmowym chwytem: widzimy bohatera w podeszłym wieku, który przed śmiercią wspomina swoje życie. Taka retrospektywa w teatrze powoduje, że trudno przejąć się rozwojem akcji, skoro widz wie, że bohaterowi nic złego nie grozi. Przedstawienie powstało na podstawie niezrealizowanego scenariusza filmowego i ma to wady i zalety. Zaletą jest myślenie autora-reżysera obrazem, czasem ciekawie ukazującym intelektualne zaplecze historyka sztuki (kuchenny kredens ze świętymi obrazkami jako ołtarz czy świątynia śląskiego domu, Pieta w jednej ze scen czy I n t e r p r e t a c j e oświetlenie rodem z Caravaggia), a czasem sprowadzającym się do nudnego planu ogólnego. Z tego powodu przedstawienie lepiej ogląda się z balkonu. Z drugiej strony jest to również wadą spektaklu i uwidacznia się na przykład w grze aktorów. Próżno sili się odtwórca głównej roli Artur Święs na cały arsenał drobnych gestów – drżenia palców, drgnięć szyi, nagłych zesztywnień, gradacji skrzywień i uśmiechów – zresztą naprawdę przemyślanych i dobrych. Mało kto je dostrzega, bo przydałyby się tu najazdy kamery na detal, a przynajmniej zbliżenie czy półzbliżenie. A tak, jego pieczołowita praca nad rolą ginie wśród szerokich kadrów. Zamiast napisać od nowa teatralną wersję z prawdziwego zdarzenia, gdzie węzły dramatyczne i punkt kulminacyjny byłyby wyraźne, autor zaadaptował istniejący scenariusz na deski teatru. Jednak epicka opowieść rzadko któremu reżyserowi dobrze wychodzi, bo scena dramatyczna w zasadzie nie jest od wystawiania epiki. Kameralne dramaty Ingmara Villqista są z reguły precyzyjnie zbudowane i konflikty między postaciami aż pulsują. Postacie jego sztuk to zwykle indywidualności, charaktery, które z każdą sceną i słowem potrafią widza zaskoczyć. Z tego atutu autor zrezygnował na rzecz rodzajowości i typowości. Jan Schneider (Artur Święs) jest typowym Ślązakiem, lekarzem wcielonym do Wehrmachtu, który potem przechodzi do polskiego wojska, a gdy po wojnie wraca do rodzinnego Chorzowa, musi nadal być uległy i lawirować między ubekami, rosyjskimi wyzwolicielami, polską narzeczoną i śląskimi zwolennikami Werwolfu. Śląska dupowatość (określenie Kazimierza Kutza) jest nie tyle wadą doktora Schneidera – zresztą Święs pokazał ją znakomicie – ale wyraża postawę reżysera, który chciał upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Ani to do końca panorama śląskich losów, ani dramat człowieka skazanego przez historię na tragiczne wybory moralne. A na niemal grecką tragedię był tu materiał: jeśli doktor chciał pomagać i leczyć więźniów ubeckiego obozu w Świętochłowicach Zgodzie, musiał podpisać zgodę na współpracę z radzieckimi władzami. Albo zdradziłby swych ziomków, albo swoje człowieczeństwo. Znakomicie poprowadzony jest tu wątek „uwodzenia” bohatera przez komunistyczną władzę w osobie majora Kiereńskiego (Tomasz Lorek). Sympatyczny, pełen zrozumienia dla autochtonów miłośnik opery prowadzi delikatną polityczną grę, w której zwycięża. Uśmiecha się jowialnie, klepie po ramieniu, niby jest dyskretny, ale potrafi boleśnie ukłuć lub zagrzmieć. Jak Stalin, R e l a c j e który „uśmiechnął się, a mógł zabić”, jak głosiło stare powiedzenie. To wielowarstwowa, wysnuta z fizyczności i oparta na kontrapunktach rola, jedna z lepszych w dorobku Tomasza Lorka. Część scen osadzonych w rodzajowej rzeczywistości tradycyjnego, dawnego Śląska, rządzącego się swoimi prawami, racjami i wartościami, przywodzi na myśl literaturę realizmu magicznego. Kąpanie skatowanej dziewczyny, wieczerza wigilijna, wesele i wreszcie finałowa scena w ogródkach działkowych powstałych w miejscu obozu śmierci należą do świetnej Grażyny Bułkowej – pani Bainer, której partneruje Kazimierz Czapla. Do teatru rapsodycznego (ale i do antycznej sztuki teatru) reżyser odsyła widza w pozostałych scenach. Aktorzy nie grają do siebie, nie nawiązują kontaktu z partnerem, ale wygłaszają swe kwestie zwróceni twarzami do widowni. To jest niezłe, szkoda, że niekonsekwentne. Ale z drugiej strony, kto by to wytrzymał przez ponad dwie godziny? Jaki jest sens tego zabiegu? Czy reżyserowi chodziło o uwznioślenie, zmitologizowanie śląskiej rzeczywistości, czy może o uniwersalizację? Ta druga możliwość wydaje się najbardziej prawdopodobna. Uniwersalne są przecież miłość i nienawiść, zdrada i zemsta, okrucieństwo i strach. Między postaciami nie ma tytułowej miłości, nie ma, bo nie może być porozumienia. Nawet między Pol ką Marzeną (Anna Guzik) i Ślązakiem Janem. Zawarte małżeństwo jest próbą wyrwania się z samotności, ale to nie może się udać, bo dzieli ich wszystko: wychowanie, odmienne doświadczenia, język. Właśnie język jest w tej sztuce narzędziem przemocy i sceny z tym związane są najlepsze. Każdy język Scena wesela Jana i Marzeny I n t e r p r e t a c j e 11 Na pierwszym planie major Kiereński (Tomasz Lorek) i Marzena (Anna Guzik). W tle scena Wigilii: pani i pan Bainer (Grażyna Bułka i Kazimierz Czapla) oraz Jan i Elwira z awiera w sobie swoisty obraz świata, a gwara jest identyfikatorem tożsamości. Jeśli nie mówisz tak jak my, jesteś obcy, gorszy, wrogi. Językowa przemoc zaczyna się od przepytywania Schneidera z łacińskich terminów medycznych, co czyni major. To swoisty sprawdzian prawdomówności. Nie mówisz jak my, więc trzeba cię sprawdzić. Następna jest brawurowa lekcja języka polskiego, jedna z kluczowych dla rozwoju akcji. Nie mówisz tak jak my, więc można cię poniżyć. Anna Guzik jako Marzena jest w tym akcie poniżania mówiących gwarą dzieci bardzo prawdziwa. Jej rola w ogóle nieco odstaje od pozostałych, bo więcej w niej realistycznej materii, dlatego też aktorka słabiej wypada w scenach „rapsodycznych”. Guzik broni swojej postaci, naszkicowanej przez autora negatywną kreską – chociaż nie potrafi, chce kochać, żyć i zapomnieć o wojnie. Tu też pojawia się pewien rys tragiczny, który znajduje kulminację w scenie złożenia przez nią donosu. Poruszająca jest także scena, w której zastępca komendanta obozu Zalewski (bardzo dobry Kuba Abrahamowicz) nie tylko fizycznie, ale też psychicznie, każąc jej wymawiać trudne polskie wyrazy, maltretuje więźniarkę. Nie mówisz jak my, więc można cię zabić. Na zakończenie o zakończeniu. Nie będę wiele zdradzać, ale powiem tylko, że do finału reżyser podcho- dził aż trzy razy. To tak jakby w arii nieumiejętnie brać wysokie C. Rozmywa to wymowę spektaklu, a finał, w którym śląskie postacie zakładają opaski w śląskich barwach, przez prostactwo tego chwytu dodatkowo ją spłaszcza. Epickiemu teatrowi niezbędny jest rytm. Tu go trochę zabrakło, choć muzyka (znów nieco filmowa) w pewnych chwilach ratowała sytuację. Zdarza się, że teatr zafascynuje się historią, ale czyniąc ją bohaterką, na ogół dostaje się w jej żarna. PS W zakłopotanie wprawia i niesmakiem napawa polityczna heca, która rozgorzała wokół spektaklu. Dwa na ten temat słowa. Na premierze nie było RAS-iowskiej klaki, wbrew temu, co napisała jedna z katowickich recenzentek i co zdążyła już w miasto ponieść fama. Wstawały do oklasków pojedyncze osoby, co było nawet dziwne, zważywszy na denerwujący mnie, a panujący wśród bielskiej widowni prowincjonalny zwyczaj standing ovation niezależnie od tego, czy spektakl był świetny, taki sobie, czy marny. Warto też przypomnieć niektórym urzędnikom i politykom, że zabraniając teatrowi zabierania głosu w sprawach zatrącających o politykę, zwyczajnie się ośmieszają. Skąd bowiem wziął się teatr? Czym był dla starożytnych Greków? Miłą rozrywką czy raczej wyrazem życia religijnego i politycznego greckiego polis? Czy umieliby w szkolnym teście zaznaczyć właściwą odpowiedź? Przypomnijmy i nowszą historię: zdjęte z afisza Dziady w reżyserii K. Dejmka wywołały protesty i demonstracje poprzedzające wydarzenia marca 1968 roku. Czy można zatem mówić o współczesnym świecie – toż to najważniejsze zadanie teatru! – nie podejmując politycznych wątków? Teatr Polski w Bielsku-Białej: Ingmar Villqist, Miłość w Königs hütte, scenografia i reżyseria Ingmar Villqist, muzyka Krzysztof Maciejowski, premiera 31 marca 2012. Występują: Artur Święs, Anna Guzik, Bernard Krawczyk, Tomasz Lorek, Artur Pierściński, Grażyna Bułka, Kazimierz Czapla, Daria Polasik, Jerzy Dziedzic, Aleksander Pestyk, Kuba Abrahamowicz, Bożena Germańska, Magdalena Gera, Sławomir Miska, Tomasz Sylwestrzak/Adam Myrczek, Piotr Bułka. 12 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Krzepki sześćdziesięciolatek Marcin Zarębski Choć zbliża się do wieku emerytalnego, stale tętni życiem. Dom Kultury w Kamienicy rok po „sześćdziesiątce” ma się świetnie! Już od progu słychać stłumione dźwięki muzyki i gwar dziecięcych głosów – właśnie trwają zajęcia dla najmłodszych grup. Po południu przyjdą starsi, młodzież i dorośli, ruch ustanie dopiero późnym wieczorem. – Mamy stałe obłożenie wszystkich naszych sal, każdego dnia od rana, często aż do godziny 21.00, a nawet dłużej, odbywają się różne formy zajęć. Prowadzimy 38 kół zainteresowań, a w cyklu tygodniowym „obsługujemy” 360 stałych uczestników. Gości naszych imprez rocznie liczymy w tysiącach – mówi kierowniczka placówki, Halina Pisowadzka, i od razu czuję, że nie doceniałem tego miejsca, nie spodziewałem się takiego rozmachu. Różnorodność zajęć, z jakich można skorzystać w kamienickim Domu Kultury – działającym w strukturach Miejskiego Domu Kultury w Bielsku-Białej – rzeczywiście zwraca uwagę: od tradycyjnych, choćby muzycznych R e l a c j e (w tym nauka gry na instrumentach, zespół muzyczny i chór) czy plastycznych i teatralnych, aż po rekreacyjne. Dużym zainteresowaniem cieszy się także na przykład koło szachowe. Co zaskakujące, udaje się przyciągnąć nie tylko dzieci i młodzież. – Coraz więcej osób dorosłych zapisuje się na nasze zajęcia. Najpopularniejsze wśród nich są nauka gry na instrumencie, taniec towarzyski, a także joga i aerobik – nie kryje zadowolenia Halina Pisowadzka. – Kiedyś nasza oferta kierowana była bardziej do dzieci, ale obecnie dorośli znajdują więcej czasu i już jako dojrzali ludzie realizują swoje marzenia z młodości, choćby o grze na perkusji. Często zdarza się, że rodzice przyprowadzają dziecko, po czym sami zapisują się na zajęcia. Niegdyś były jeszcze kółka rozwijające n ieco zapomniane dziś dziedziny, m.in. działały koła Pracownicy Domu Kultury w Kamienicy po jubileuszowym koncercie w Teatrze Polskim. Od lewej: Bożena Gościniak, Dariusz Guzowski, Małgorzata Motyka-Madej, Bożena Błaszczyk, Halina Pisowadzka, Irena Tomal, Aldona Hijacent-Paleta, Teresa Kupczyk, Anna Słowińska, Irena Zontek, Danuta Kubizna, Alicja Paleta, Magdalena Koim, Piotr Zontek Grzegorz Madej I n t e r p r e t a c j e 13 Archiwalne zdjęcia z kroniki Młodzieżowego Domu Kultury nr 1 Zespół Fenomen na jubileuszowej gali Teatr Manufaktura Dziewczęta z zespołu Chochliki z solistką Julią Kieczką Małgorzata Motyka-Madej Marcin Zarębski – absolwent polonistyki Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej, czasem zajmuje się dziennikarstwem. 14 R e l a c j e k rótkofalowców – tu można było poznać niuanse radiotechniki, fotograficzne, modelarskie oraz pracownia krawiecka. Niemal połowa z tych cieszących się popularnością w latach siedemdziesiątych dziś już nie istnieje. Zauważalna jest ewolucja od form ściśle technicznych w kierunku artystycznym i rozrywkowym. To efekt zmian zapotrzebowania, na które Dom Kultury powinien odpowiadać. Tego typu instytucja musi podążać za zmianami mody wśród młodych ludzi i dostosowywać do nich swoje propozycje – w Kamienicy radzą sobie z tym doskonale od początków działalności. Zmiany – dość częste – przez lata odzwierciedlały się w nazwach. Najpierw był to Dom Harcerza (powstał w 1950 roku), potem, jeszcze w latach pięćdziesiątych, przemianowano go na Młodzieżowy Dom Kultury, by w 1996 zmienić w filię Miejskiego Domu Kultury. Równocześnie zmieniała się też lokalizacja – z racji swych „podróży” po całym mieście zyskał nawet miano „wędrującego” domu kultury. Kolejne siedziby zlokalizowane były przy ulicy Piastowskiej, w Domu Żołnierza, w szkołach podstawowych: nr 8 (ul. W. Broniewskiego) oraz nr 33 (os. Złote Łany), w końcu w 1988 roku osiadł w Kamienicy. Jest to dość specyficzne miejsce. Ta dzielnica Bielska-Białej – jak wiele innych zresztą – była kiedyś samodzielną wsią (do dziś funkcjonuje tu Koło Gospodyń). W budynku przy ul. Karpackiej 125 (obecna siedziba DK) znajdowała się karczma. Starsi mieszkańcy z nieufnością podchodzili do inicjatyw placówki. Dlatego początki funkcjonowania w nowym miejscu nie były łatwe, a zdecydowana większość uczestników zajęć przychodziła spoza dzielnicy. Statystykę tę znacznie zmieniło powstanie nieopodal dwóch ogromnych osiedli: Beskidzkiego i Karpackiego, z których młodzież licznie zaczęła uczęszczać do Domu Kultury. Dziś Kamienica się zmienia, to bardzo modna część miasta, powstaje w niej wiele apartamentowców i domów jednorodzinnych. Wpływa to na wzrost zainteresowania propozycjami kulturalnymi, co dostrzega Andrzej Tokarz, przewodniczący Rady Osiedla. – Wielu mieszkańców osiedla korzysta z zajęć Domu Kultury, ale przede wszystkim popularne są cykliczne imprezy, m.in. wystawy kwiatów, pikniki rodzinne, parafiady, koncerty czy występy grup artystycznych. Istotna jest także współpraca z Radą Osiedla. – Naszym obowiązkiem jest współdziałanie ze wszystkimi instytucjami na terenie dzielnicy – mówi Andrzej Tokarz – ale z Domem Kultury układa się ono wręcz wzorcowo. Ze szczególną wdzięcznością wspominam pomoc podczas budowy sali gimnastycznej, kiedy to Dom Kultury zgodził się na udostępnienie nam części użytkowanego dotąd terenu. Nadal jest spora grupa osób, które w poszukiwaniu odpowiednich zajęć do Kamienicy przyjeżdżają nawet spoza Bielska-Białej – z Czernichowa, Międzyrzecza, Wilkowic i innych okolicznych miejscowości. Dlaczego pokonują kilka razy w tygodniu tę odległą trasę? Bardzo często właśnie tu znajdują dokładnie takie zajęcia, jakie im odpowiadają najbardziej – choćby naukę gry na pianinie, na skrzypcach, gitarze basowej czy perkusji – a nie każdy dom kultury ma tak bogatą ofertę. Niekiedy decydują się na określone zajęcia ze względu na instruktora. Tu warto podkreślić, że w Kamienicy lekcji udzielają fachowcy: Leszek Szewczuga uczy gry na perkusji, Piotr Wolny na gitarze, a Anna Słowińska na keyboardzie. Jeszcze do niedawna współpracował z placówką Jan Stachura, gitarzysta znanej formacji Dzień Dobry. Pracuje tu nadal jego żona, Małgorzata, również należąca do tegoż zespołu, uczy gry na gitarze akustycznej i basowej. Główną plastyczką jest Małgorzata Motyka-Madej, ona też wzięła na swoje barki obowiązek prowadzenia kronik dokumentujących działalność. O tych kronikach – skrupulatnie zachowujących każde wydarzenie, przez co są prawdziwą skarbnicą wiedzy o placówce, dzielnicy i mieście, a przy tym tworzoI n t e r p r e t a c j e nych z niezwykłą dbałością o estetykę – można kiedyś napisać osobny artykuł... Dla wielu osób właśnie w Kamienicy zaczyna się droga do poważnej muzycznej kariery, tak było m.in. z Rafałem Gondkiem, muzykiem Grupy Furmana, który pierwsze lekcje pobierał tu u Haliny Król. – To bardzo fajne, że czasem wcale nie trzeba kończyć szkoły muzycznej, żeby stać się muzykiem. Ważny jest ten początek, żeby złapać pasję do grania, pokochać instrument. Tego czasem w profesjonalnych szkołach muzycznych brakuje, natomiast dzięki przyjaznej atmosferze i pełnym energii instruktorom można to znaleźć właśnie w domu kultury. Mam na to przykłady moich dwóch uczennic, które wcale nie studiują muzyki, a mimo to grają profesjonalnie na skrzypcach i jeżdżą po całym świecie z zespołami – opowiada Dominika Jurczuk-Gondek z zespołu Grupa Furmana, która w kamienickiej placówce jest instruktorką gry na skrzypcach, pianinie, prowadzi zajęcia z emisji głosu i dyryguje kameralnym chórem Brevis. Zespoły artystyczne działające w DK mają okazję występować przed publicznością podczas licznych imprez: pikników rodzinnych, dni tematycznych (celtyckich, indiańskich itp.). Niektóre z tych imprez z czasem przerosły oczekiwania i wykroczyły poza Kamienicę, tak jest np. z wystawami kwiatów. – Powstały one w czasach, kiedy nie było jeszcze tak wielu miejsc, w których można pooglądać i kupić kwiaty. Wówczas było spore zapotrzebowanie na tego typu kiermasze kwiatowe, przez lata udawało się nam robić je nawet dwa razy w roku, wiosną i jesienią – z lekką nostalgią wspomina Halina Pisowadzka. Obecnie wystawa wraca do pierwotnego kształtu, łącząc targi z pokazami artystycznymi. – Dziś możliwość kupna kompozycji kwiatów czy krzewów nie jest wystarczająco atrakcyjna, udaje się zrobić to w wielu miejscach, dlatego zdecydowaliśmy się na dodanie do ogrodnictwa odrobiny sztuki i w ten sposób łączymy kiermasz z pokazami artystycznymi. R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 15 * Autorem tej nazw y był 11-letni wówczas Mateusz Madej, dziś maturzysta, ale nadal związany z placówką – jest gitarzystą zespołu rockowego Lead Drivers. Małgorzata Motyka-Madej 16 R e l a c j e Prawdziwie sztandarowymi imprezami DK w Kamienicy są konkursy teatrów dziecięcych i młodzieżowych. Bielskie Spotkania Teatralne regularnie odbywają się już od dwudziestu dwóch lat. – To prawie całe pokolenie wychowane na tych imprezach – nie kryje dumy kierowniczka. – Swego czasu chcieliśmy stworzyć również coś dla teatrów mniejszych, takich, które nie pretendują do Spotkań, działających np. w grupach przedszkolnych, dlatego powstały Szkolne Igraszki Teatralne i odbyły się już dziewięć razy. Z najważniejszych w rocznym programie wydarzeń koniecznie należy wymienić niezwykłą uroczystość – od kilku lat w Domu Kultury przyznawana jest nagroda Serca Kryształowego*. To wyróżnienie przeznaczone jest dla osób, które w sposób szczególny poświęcają swój czas i umiejętności dzieciom. Jest to swego rodzaju lokalny Order Uśmiechu, a jego dotychczasowymi laureatami są m.in.: Marian Wantoła – rysownik bajkowych postaci Bolka i Lolka oraz Reksia, Tadeusz Cozac – prezes Koła Bielskiego Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, Tadeusz Browiński – prezes ustrońskiej Fundacji św. Antoniego, ks. Józef Walusiak – znany od lat z pracy na rzecz młodzieży uzależnionej. Uroczystość wręczenia Serc Kryształowych służy promocji dzielnicy i samego Domu Kultury, jednak trzeba pamiętać, że każde takie wydarzenie wiąże się z dużym wysiłkiem pracowników. – My robimy to dodatkowo – mówi Halina Pisowadzka – nie możemy na czas przygotowań zawiesić codziennej działalności, zatem oprócz normalnych zajęć, które odbywają się zgodnie z harmonogramem, musimy jeszcze zorganizować całą imprezę. To naprawdę sporo pracy. Mimo to, rozmawiając z byłymi i obecnymi pracownikami, nie spotkałem się z narzekaniem, przeciwnie. – Bardzo lubię tam pracować. Osoby, które tworzą Dom Kultury, są przyjazne i chętne do współpracy. Myślę, że instruktorzy cenią swoją pracę i uczniów – mówi Dominika Jurczuk-Gondek. Zalety dostrzega też Jan Stachura, który podkreśla rolę kierowniczki DK, Haliny Pisowadzkiej, i jej zastępczyni, Ireny Tomal. – Praca z nimi daje instruktorom duży komfort, pozwalają na samodzielność w kwestii metody nauczania i prowadzenia zajęć, pod warunkiem, że zadowoleni są i uczniowie, i – w przypadku dzieci – ich rodzice. Nic dziwnego, że w takiej atmosferze pracuje się dobrze, twórczo i że do takiego domu kultury garnie się mnóstwo osób. Bardzo często trzeba odmówić zapisania dziecka na zajęcia ze względu na brak miejsc. Liczba wychowanków, uczestników i kolejnych chętnych pokazuje, że obrano właściwą drogę. Podkreśla to były szef placówki, obecnie dyrektor Miejskiego Domu Kultury, Franciszek Kopczak. – Kiedy obejmowałem ten Dom Kultury, był jednym z najgorszych w mieście. Wykonaliśmy jednak już wtedy dużo pracy, aby to zmienić i dziś, gdy następcy kontynuują moje działania, widać efekty. Oczywiście nie mogę faworyzować żadnej z podległych mi placówek, ale do kamienickiej mam osobisty stosunek, bardzo duży sentyment i cieszy mnie jej obecna kondycja. Radosny obraz nieco psuje bolączka kierownictwa i pracowników, mianowicie brak miejsca. Warunki lokalowe zupełnie nie odpowiadają ilości zajęć, dlatego też trwają one całymi dniami, jakoś trzeba pomieścić wszystkie grupy w kilku niewielkich salach. I tak dużo zyskuje się podczas dobrej pogody, gdy można wykorzystać zewnętrzną scenę plenerową, latem większość imprez odbywa się właśnie tam. Mimo to pomieszczeń po prostu nie wystarcza. Dlatego, być może, na miejscu będą spóźnione życzenia jubileuszowe, aby to nie był koniec wędrówki „wędrującego” Domu Kultury i by trafił on w miejsce – oczywiście także w Kamienicy! – które ukaże pełnię jego możliwości. I n t e r p r e t a c j e Odpowiedzi Magdalena Legendź mamy w sobie Grupa inscenizuje jedną z Opowieści chasydów Martina Bubera. Wcześniej wspólnie przeczytano dziewięć wybranych, aby dwu-, trzyosobowe zespoły mogły zdecydować, którą z nich pokażą. – Jak czułeś się w roli tego sprawiedliwego? – pyta prowadzący. – To nie była komfortowa sytuacja, bo takie patrzenie z góry jest niedynamiczne, to niełatwa rola – odpowiada mężczyzna. – A mnie ten bagaż-grzech przeszkadzał we wspinaniu się. – Ale czułaś, że żyjesz? – pada z grupy pytanie. – Dokładnie tak! – odpowiada kobieta. Mężczyzna z plecakiem stoi na podwyższeniu. Nie rozgląda się, ledwo patrzy na kobietę z mozołem dążącą wzwyż. Obciążona bagażem uporczywie wspina się po schodkach w stronę okna – ku światłu. Raz po raz poprawia przewieszone przez ramię torby. Wreszcie udaje się jej wejść. Koniec sceny. Pytanie do cadyka Dziewięć osób z różnych stron Polski sobotni poranek spędza na warsztatach bibliodramy. To już kolejne weekendowe zajęcia prowadzone w Teatrze Grodzkim w Bielsku-Białej przez Krystynę Sztukę, psycholożkę i psychoterapeutkę, oraz Piotra Kostuchowskiego, pedagoga. Razem, od stycznia tego roku, będzie tego około stu godzin. Równolegle podobne grupy pracują na Węgrzech, w Islandii, Turcji i Izraelu. Zajęcia są częścią międzynarodowego projektu: Bibliodrama jako sposób edukacji międzykulturowej osób dorosłych. W czerwcu ich przedstawiciele spotkają się w Islandii, aby wymienić doświadczenia. Każdy z zespołów poprowadzi własny moduł zajęć. Projekt zakłada też powstanie filmu i publikację książki, będących zapisem pracy i osiągniętych celów. Na przykrytym białą tkaniną krześle na środku sali siada jeden z uczestników. – W tradycji chasydzkiej, inaczej niż w filozofii europejskiej, mistrz – cadyk – nie mówi uczniowi, jak jest, ale stara się go doprowadzić do zrozumienia, samodzielnego dostrzeżenia istoty problemu – wyjaśnia prowadzący. – Wyobraźcie sobie, że macie przed sobą cadyka i możecie zadać mu jedno pytanie, najważniejsze dla was w tym momencie R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 17 życiowym. Zapiszcie je na kartkach. – Po chwili uczestniczka zadaje pierwsze pytanie: czy lepiej być, czy mieć? Ku zaskoczeniu wszystkich osoba pytająca ma teraz zająć miejsce cadyka i musi sama sobie na nie odpowiedzieć. Kolejno padają następne pytania: jak dobrze wychowywać dzieci, czy rozpocząć studia, czemu z wiekiem czas płynie coraz szybciej? Wyważone, interesujące odpowiedzi są skutkiem procesu porządkowania wewnętrznych wartości. – Wszystkie odpowiedzi mamy w sobie – mówi podczas podsumowania ćwiczenia Ola nr 2 – tylko musimy je odszukać. Krzysztof Tusiewicz 18 R e l a c j e Start sprintera – Te warsztaty mają na celu zmieniać ludzkie postawy, czynić otwartymi na inność, na inne kultury i religie – mówi Piotr Kostuchowski. – Naszym problemem jest jednorodność, wszyscy uczestnicy to chrześcijanie, a nawet katolicy. Ponieważ nie udało nam się pozyskać osób innych wyznań czy religii, postanowiliśmy wprowadzić teksty literackie będące świadectwem odrębności i odmienności, jak na przykład poezję perską czy historie chasydzkie. One zastępują rzeczywistą międzykulturowość. Każde zajęcia poprzedza rodzaj rozgrzewki, krótkie ćwiczenia na przykład pomagające rozpoznawać i pokazywać stany emocjonalne czy, jak dziś, swobodny taniec do melodii chasydzkich albo elementy ekspresji plastycznej. Podczas każdych zajęć analizuje się własne emocje, odczucia i wrażenia, a także opisuje te odczuwane wobec innych. – Chcemy dać uczestnikom pewne techniki, na podstawie których będą mogli wypracować własne środki w przyszłej pracy trenerów i edukatorów osób dorosłych. Nie są to jednak uprawnienia zawodowe – mówi prowadzący. Krystyna Sztuka, działająca w Międzynarodowym Stowarzyszeniu Bibliodrama Network, jest zwolenniczką estetyzującego kierunku bibliodramy. – Wszystkie środki dramatyczne są równouprawnione: ruch, plastyka, śpiew. Chodzi o to, aby przeżyć ciałem to, co mamy na poziomie wyobrażeń i emocji. Tekst biblijny to tworzywo dość zmysłowe. Sensem bibliodramy jest właśnie zmysłowe doświadczenie treści biblijnych, które służy rozwojowi uczestnika – mówi prowadząca. Niby to proste, jednak: – Bibliodramy nie da się nauczyć teoretycznie, jak nie da się teoretycznie nauczyć startu sprintera. Predyspozycje do udziału ma każdy, jednak na Zachodzie, aby zostać instruktorem, trzeba przejść trzyletnie kształcenie. – Jak przy każdym oddziaływaniu psychologicznym, trzeba się nauczyć, jak nie wyrządzić nikomu szkody. W głąb siebie Tylko część uczestników zawodowo pracuje z dorosłymi. – Interesuje mnie dialog międzykulturowy, nie tylko różne religie, raczej w kontekście ewentualnej przyszłej pracy – wyjaśnia swoje motywacje udziału w warsztatach Ola z Bielska-Białej. – Te zajęcia traktuję jako poszerzenie zawodowych umiejętności. Xenia wraz z Olą nr 2 przyjeżdżają z Rybnika, gdzie pracują z grupą dzieci z niepełnosprawnością intelektualną. – Byłyśmy już w Teatrze Grodzkim na warsztatach teatralnych, na przedstawieniu. Bardzo do nas przemawia to, co tutaj się robi. A drama i bibliodrama rozwijają każdego, pozwalają przy pomocy książek, na podstawie tekstów, spoglądać w głąb siebie – odpowiada Xenia na pytanie, czemu się na te warsztaty zapisała. Ania, teolożka i katechetka z Warki, pracuje w gimnazjum metodą dramy. Od niedawna uczniowie w ramach jednej godziny lekcyjnej na działania artystyczne mogą zamiast muzyki czy plastyki wybrać dramę. – To daje umiejętności wyrażania swoich emocji, wyrażania siebie, autoprezentacji. Zwykle szkoła tego nie uczy, bo i jak? Normalnie trudno przekazywać wartości, a drama, szczególnie bibliodrama, pozwala na to – mówi Ania. Beata, fizjoterapeutka w zakładzie rehabilitacji Teatru Grodzkiego, na warsztaty przyszła z ciekawości. – Widzę na co dzień, jak ciało „gryzie” ducha. Tu uczę się rozmawiać ze sobą, przełamywać fałszywe wyobrażenia i ograniczenia, odkrywać że są zbędne – mówi, dodając, że przydałoby się to wielu osobom potrzebującym rehabilitacji. – Najtrudniejsze momenty są dla mnie zawsze wtedy, gdy mam na forum coś powiedzieć I n t e r p r e t a c j e od siebie. Obawiam się, jak to zostanie ocenione, mimo że wszyscy są życzliwi. Myślę, że radzę sobie z tym lepiej. Basia z Bielska-Białej prowadzi zajęcia grupowe z osobami chorymi psychicznie, jednak początkowo myślała o samorozwoju. Należała kiedyś do ruchu oazowego i Biblię czyta w ramach modlitwy. – Przeżyłam tu już kilka ważnych momentów, które na mnie wpłynęły. Na przykład, gdy odgrywaliśmy całą grupą chrzest Jezusa w Jordanie. Byłam „tylko” wodą, ale tak pochłonęła nas ta sytuacja, tak weszliśmy w role, że poczułam niemal metafizyczny dreszcz. Sądzę też, że uda mi się wykorzystać elementy pracy na konkretnym tekście biblijnym – z pojedynczym chorym indywidualnie. Stykam się z pacjentami różnych wyznań czy religii, a urojenia często mają religijny wątek – mówi. Hanna mieszka w Łodzi. Jest nauczycielką, od dziesięciu lat prowadzi w ODN-ie zajęcia z nauczycielami metodą dramy. – Na początku nie wiedziałam, że to jest metoda, bo weszłam w nią intuicyjnie – wspomina. – Bibliodramę poznaję raczej dla siebie. Wprawdzie gdy na spotkaniu Kręgu Rodzin Katolickich opowiadałam, co tutaj w Bielsku-Białej się dzieje, wiele osób mówiło: „Zrób to, zrób to kiedyś z nami”. Niewykluczone więc, że zrobię, bo po agapie zawsze rozmawiamy o treściach Biblii i to jest to samo, jeśli chodzi o cel, tylko inny sposób. Gdzie ja jestem? Na wielkich kartonach powstają sylwetki postaci dobranych parami – w takich pozycjach i kolorach, w jakich „widzą siebie” w spotkaniu z drugim człowiekiem. Krystyna Sztuka płynnie przechodzi od drogi, jaką przemierzał uczeń chasydzkiego rabbiego, do poznania prawdy, do nowotestamentowej historii spotkania zmartwychwstałego Chrystusa z uczniami w drodze do Emaus. Uczestnicy rysują też swoją drogę życiową. R e l a c j e Czy oba rysunki są spójne? – zastanawia się grupa, gdy prace są skończone. Na jednej planszy dwie postacie: pierwsza klęcząca, druga pochyla się nad nią, a w jej środku różowo-żółta, ciepła przestrzeń. – Tam jest źródło energii – komentuje jedna z uczestniczek – to współgra z tym, co Ania mówiła o swoim rysunku drogi, że w tych czerwonych punktach staje i pochyla się nad sytuacjami, zanim pójdzie dalej. – W którym miejscu drogi jesteś? – zadaje kolejne pytanie prowadząca. – No właśnie, gdzie ja jestem – zastanawia się ktoś głośno. – Ja mam mapę, ale droga jest średnio wyrazista, mam kilka opcji, jak ją przejść – mówi ktoś inny. – A ja jestem przy którymś z tych źródełek, bo czuję, że się dziś dużo napiłam – metaforycznie wyznaje Hanna. Na innym kartonie dwie postacie pełne pasji, w dramatycznych pozach. – Ta zielona postać jest jak fasolka, która nagle wystrzela i szybko rośnie, tu widać, że choć to trudne spotkanie, będzie początkiem czegoś ważnego w ich życiu – analizuje uczestniczka. Czy i te warsztaty będą początkiem czegoś ważnego? Nawet jeśli założenia trzeba było modyfikować zależnie od zaistniałej sytuacji? Krystyna Sztuka wyznaje, że będzie zadowolona, jeśli uda się pokazać duchowość i pomosty, jakie można budować w stronę innych kultur, bo one otwierają w człowieku nowe duchowe przestrzenie. – Człowiek jest bowiem powołany do rozwoju – mówi. Krzysztof Tusiewicz Magdalena Legendź BASICS – Bibliodrama as a way of intercultural learning for adults (Bibliodrama jako sposób edukacji międzykulturowej osób dorosłych), 10.2011–9.2013, www.basicsproject.eu; dofinansowanie Komisji Europejskiej, Program Grundtvig. I n t e r p r e t a c j e 19 Małgorzata Słonka Kajtek i Monika – ojciec i córka W Jego krótkim życiu nie było kalkulacji ani wyrachowania. Kochał życie z całym jego skomplikowaniem, zawirowaniami. Choć mam wrażenie, że czasem go ono przerażało. Kochał kobiety, chmury i ptaki. Gwałtowny w miłości, łatwy do zranienia, coraz bardziej zmęczony, mówiący o tęsknocie, po prostu tęskniący, stał się bezbronny. Na wpół anioł, z paczką papierosów pod poduszką szpitalną i maską tlenową na twarzy – wspomina Monika Kałuża swojego ojca, Kazimierza Wilczyńskiego. Kazimierz Wilczyński z córką Moniką i mamą Archiwum domowe * Wówczas był to Wojewódzki Dom Kultury. Małgorzata Słonka – specjalistka ds. wydawnictw Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej, redaktor naczelna RI. 20 R e l a c j e Żył dniem dzisiejszym i niespecjalnie dbał o to wszystko, co składa się na dossier artysty, dlatego też jego prace są rozproszone, nie zawsze wiadomo, gdzie ich szukać. I jest ich stosunkowo niewiele. Po kilka mają Muzeum w Bielsku-Białej, Galeria Bielska BWA i Książnica Beskidzka, bodaj najwięcej Muzeum Górnośląskie w Bytomiu. Dwa obrazy wiszą na ścianach Regionalnego Ośrodka Kultury, a rysunki zdobią starą kronikę tej instytucji. Jego obrazy, grafiki, rysunki są także u osób prywatnych. Część wymaga solidnej renowacji. Przypomnienie sylwetki Kazimierza Wilczyńskiego to jeden z celów wystawy, która 15 czerwca zostanie otwarta w Regionalnym Ośrodku Kultury* w Bielsku-Białej, gdzie pracował przez kilka lat. Urodził się na Wileńszczyźnie (Smorgonie, 1943). Był absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Łodzi (Wydział Tkaniny, 1968). Po studiach związał się z Bielskiem-Białą, gdzie do 1975 roku uczył w Liceum Sztuk Plastycznych, potem pracował w „Kronice Beskidzkiej”, Wojewódzkim Domu Kultury i Wojewódzkiej Biblio- tece Publicznej – rysował, opracowywał graficznie publikacje, projektował plakaty i afisze, medale, gobeliny, reklamy, scenografie imprez, organizował plenery. Był kilkakrotnie laureatem „Bielskiej Jesieni”, brał udział w wystawach ogólnopolskich (m.in. Warszawa, Opole, Katowice, Rzeszów, Poznań) i okręgowych ZPAP, także zagranicznych. Indywidualne wystawy jego twórczości zorganizowano w Żywcu, Bielsku-Białej i Szczecinie. Zmarł 18 sierpnia 1988 roku. Dokumentację tego, co zostało po Kajtku – jak powszechnie go nazywano – opracowała Galeria Bielska BWA, kiedy w 1992 roku zorganizowano tam jego wystawę retrospektywną. Prof. Michał Kliś: – W jego obrazach nie ma żywiołu, jest myślenie, porządkowanie materii, budowanie kompozycji. Od początku do końca panuje nad emocjami, a mimo to uzyskuje efekty nadzwyczajne. Gdybyśmy popatrzeli na to pod kątem, powiedzmy, realizacji filmowych, tych związanych z apokalipsą, filmami grozy, on to jakby przeczuwał. To może było w nim, w końcu trzy zawały i nie ma człowieka... W rysunkach widać tęskI n t e r p r e t a c j e notę za akwafortą, w tamtym czasie takich możliwości nie miał. Popatrzcie na te wszystkie włókniny. Kończy szkołę łódzką, gdzie się zajmują głównie tkaniną, nadrukiem, gobelinem, pracuje w mieście sukienników. Tu nie może być bez znaczenia dotykanie włókna, to jest jego materia, on przędzie kreską. Ku zdziwieniu wielu ludzi, nie posiadam dużych, ważnych prac Taty. Nie przywiązałam się do nich. Nie zdążyłam. Myślałam kiedyś, że Tato i Jego prace będą trwać wiecznie i o nic nie muszę zabiegać, że mamy nieskończenie dużo czasu. Nie zabiegałam... Przywiązałam się do miłości, która miała czasem gęstość burzy, a prawie zawsze lekkość przejrzystego po niej powietrza. Nie posiadam prac Taty, ale cieszę się, że mam kamień w kształcie serca, który nad Sołą parę godzin przewiercał nożykiem, abym mogła nosić go na szyi. Mam laurkę kochającego syna dla Jego Mamy, którą wielbił ponad wszystko, której zawdzięczał wychowanie mnie, do której wracał na bliny i kołduny – pisze w towarzyszącym wystawie katalogu córka Kajtka. Pokazanie swoistej – choć w szczegółach odmiennej – kontynuacji artystycznych działań Kazimierza Wilczyńskiego przez jego córkę to drugi cel wystawy w bielskiej Galerii Sztuki ROK. Monika Kałuża (rocznik 1966) studiowała na Wydziale Pedagogiczno-Artystycznym Uniwersytetu Śląskiego – w Instytucie Sztuki w Cieszynie. Dyplom (1990) obroniła w malarskiej pracowni Zenona Moskwy. Od 1994 roku pracuje w Szkole Podstawowej nr 1 w Żywcu jako nauczycielka plastyki (od 2007 wicedyrektorka). Jej uczniowie odnoszą liczne sukcesy w różnorodnych konkursach regionalnych i ogólnopolskich, grupowo i indywidualnie (np. praca Patrycji Barteczko reprezentowała Polskę w kalendarzu wydanym przez Unię Europejską na rok 2011; efektem współpracy szkoły z Fundacją Braci Mniejszych przy żywieckim schronisku dla zwierząt było wydanie kolekcji kart pocztowych z pracami dzieci). Od piętnastu lat prowadzi także grupę socjoterapeutyczną dla dzieci z rodzin dysfunkcyjnych. Choć malowaniu – jak na razie – nie poświęca za dużo czasu, pokazywała je na wystawach w Bielsku-Białej i Żywcu. Są to przede wszystkim małe formy. Przełomem był rok 2011 – rok jej 45 urodzin. Właśnie tyle lat miał ojciec, kiedy zmarł. To dało impuls do podjęcia z większą intensywnością zaniedbanej nieco twórczości. I stąd także tytuł wystawy. O swoich pracach mówi: Powstają często w podróży lub są jej zapisem. Myślę o podróżach do miejsc oddaloR e l a c j e nych, albo fascynujących bliskością. Nie ilustrują rzeczywistości, a raczej opisują lub zaledwie sygnalizują emocje i wrażenia z nią związane. Tworzenie moje to uleganie emocjom, magnetyzmowi czy niezwykłości banalnych z pozoru sytuacji, często pospiesznie zarysowanych, wielokrotnie zniekształconych przez upływający czas. Prof. Michał Kliś, patrząc na jej prace, komentuje: – W tych kompozycjach widoczna jest ulotność chwili i lekkość kolorystyczna. Ich autorka ma warsztat, to po pierwsze. I ma wrodzone poczucie koloru, dostała je w genach – a co z nim zrobi, zobaczymy. Jej pejzaże, jakby podróżne szkice, to piękne prace, mają swoją klasę. Wykorzystuje w nich akwarelę i gwasz, bardzo szlachetną technikę. Widać też dużą swobodę w rysowaniu, byłaby dobrą ilustratorką. Tych, którzy pamiętają i tych, którzy chcieliby ich poznać, zapraszamy na spotkanie z Kaj tkiem i Moniką. Kazimierz Wilczyński Monika Kałuża: Camara de Lobos II, akryl, gwasz, piórko Galeria Sztuki ROK w Bielsku-Białej: 45/45. Kajtek i Monika – wystawa twórczości Kazimierza Wilczyńskiego i Moniki Kałuży, 15 czerwca – 13 lipca 2012. I n t e r p r e t a c j e 21 Tadeusz Biernot ze swoim obrazem Feist, akryl, pastel, płótno Agata Smalcerz Poszukiwanie siebie Rozmowa z Tadeuszem Biernotem Agata Smalcerz: Wybrał Pan emigrację, jeszcze przed zmianą polityczną w Polsce w 1989 roku. Ci, którzy pamiętają tamte czasy, wiedzą, że taka decyzja nie była niczym dziwnym. Beznadzieja, brak perspektyw, marazm – dla osób z marzeniami i aspiracjami były nie do zniesienia. Niektórzy wybierali „emigrację wewnętrzną”, inni wykonywali krok radykalny i gdy nadarzyła się okazja, wyjeżdżali z kraju. Czy Pana wyjazd do Włoch był rzuceniem się w nieznane, czy też miał Pan ofertę pracy i jakąkolwiek perspektywę? Agata Smalcerz – historyk sztuki, publicystka, kuratorka wystaw, dyrektor Galerii Bielskiej BWA. 22 R e l a c j e Tadeusz Biernot: Patrząc z perspektywy czasu, nie oceniam wyjazdu z kraju w kategoriach dramatycznych. Proces emigracji mogę porównać do nauki pływania. Najlepsza wiedza teoretyczna nie przyda się na wiele, dopóki się nie zanurzymy, a potem... trzeba płynąć. Jest to zmiana otoczenia umożliwiająca poznanie nowych języków oraz nowych, ciekawych osób. Przyjaźnie, jakie nawiązałem wtedy, trwają do dzisiaj i to jest następny z powodów, dla których odwiedzam bardzo często Włochy, chyba częściej niż Polskę. Kariera we Włoszech, które są mekką dla dizajnerów, wydaje się być spełnieniem dla projektanta. Pan jednak po kilkunastu miesiącach wybrał nowe wyzwanie i wyjechał jeszcze dalej, do Kanady. Czy była to szansa na dalszy rozwój, większe możliwości, czy też po prostu ciekawość świata i chęć przygody? Europejska kultura dla młodej Ameryki jest wciąż ważnym odniesieniem. Czy Europejczykowi łatwiej było przekonać do swoich wizji kanadyjskiego odbiorcę i klienta niż na przykład Włocha? Wyjazd z Włoch do Kanady był nieprzewidzianym przypadkiem na mojej emigracyjnej drodze, czego nie żałuję, chociaż pamiętam, że pierwszego dnia po przylocie do Toronto chciałem wsiąść w samolot powrotny do Rzymu. Od tego czasu wiele się zmieniło. Toronto stało się bardzo kosmopolitycznym centrum, gdzie trudno I n t e r p r e t a c j e kogokolwiek zaskoczyć odmiennością ubioru lub obco brzmiącym akcentem. Praca dla wielkich agencji reklamowych, wydawnictw daje na pewno satysfakcję, ale wiąże się też z ogromnym stresem. Po wielu latach pracy dizajnera i sukcesach w tej dziedzinie, kierowania zespołem projektowym, wpływania na wygląd czasopism czy reklam – wybrał Pan czystą sztukę, skupił się na malowaniu. Uwolnił się Pan od myślenia o dotarciu z przekazem do wielotysięcznego odbiorcy; teraz widownia ograniczona jest do bywalców galerii sztuki lub gości odwiedzających mieszkania właścicieli obrazów. Za to „żywotność” tych dzieł, ich funkcjonowanie nie są ograniczone do kilku tygodni kampanii reklamowej, są niemal wieczyste. Czy to miało wpływ na Pana decyzję, czy też po prostu doszedł Pan do punktu, kiedy może „odpuścić sobie wyścig szczurów”? Świat marketingu jest niezwykle pragmatyczny. W tym świecie kreatywność jest przekładana na pieniądze i bez względu na to, czego się dokonało w przeszłości, jest się tak dobrym, jak dobra była nasza ostatnia kampania reklamowa. Oczywiście coś za coś – krótkotrwała żywotność tzw. sztuki projektowej jest rekompensowana wielotysięczną (niekiedy wielomilionową) widownią. W marketingu nie ma czasu na nudę, ale też niewiele jest czasu na działalność kreatywną. Poświęcenie się wyłącznie malarstwu podyktowane było bardziej potrzebą poszukiwania niż potrzebą zmiany. Poszukiwania samego siebie. W gruncie rzeczy ilość pracy się nie zmieniła, wręcz przeciwnie. Wielokrotnie jestem pytany, jak wiele czasu zajmuje mi namalowanie tego czy innego obrazu i za każdym razem mam tę samą odpowiedź: naprawdę nie wiem! Kiedy jestem w studiu, zupełnie tracę poczucie czasu, czuję się jak dziecko w piaskownicy – pochłonięte kolejną nową pasją, niereagujące na to, co się dzieje dokoła. Co pewien czas zmienia Pan rodzaj aktywności. Był Pan pedagogiem, uczył kreatywnego myślenia, a potem sam stosował je w praktyce. Teraz może Pan sobie pozwolić na pracę bardziej medytacyjną, skupioną na materii, niemal w samotności, choć przecież w kontakcie z modelem: postaci na Pana obrazach to realne osoby, znani artyści. Na pewno trudno ocenić, która z tych dziedzin była czy jest najbliższa Pana temperamentowi, osobowości. Czy to ewoluuje, zmienia się z wiekiem, czy też wynikło z uwarunkowań? Właściwie to modelowy R e l a c j e przykład rozwoju artystycznego, każdemu artyście można by życzyć takiej kariery... Przytoczona lista tego, co robiłem, jest tak długa, że zaczynam mieć obawy, czy ja czasami nie mam ADHD? Powiedzmy, że w moim przypadku to była i jest nieustanna ewolucja, która w końcu jest wbudowana w nasz system. Istotnie, dużym szczęściem jest robić to, co się naprawdę lubi. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że zawsze robiłem wszystko, żeby temu szczęściu pomóc. Piotr (Piotr Beczała), akryl, pastel, płótno Krzysztof Morcinek W malarstwie wykorzystuje Pan niezwykłe umiejętności portretowania. Twarze są monumentalne, precyzyjnie odzwierciedlają podobieństwo, a jednocześnie obrazy malowane są swobodnie, lekko, z charakterystyczną miękkością. Proszę opowiedzieć, jak doszedł Pan do takiego sposobu obrazowania. I druga rzecz: czy osoby portretowane wiedzą, że je Pan maluje? Zawsze intrygowały mnie nie tyle twarze, ile ich wyraz, te ciche namiętności ukryte w nieruchomym, wydawałoby się, spojrzeniu, w niedostrzegalnym uśmiechu. Wolę nie określać siebie jako portrecisty. Rysowałem i malowałem twarze z pamięci, po to, żeby przywołać nastrój. Robiłem to, kiedy tylko miałem wolną chwilę. Była to wewnętrzna, poniekąd terapeutyczna potrzeba. Starałem się przywołać i odtworzyć wyraz czyjejś twarzy, a może raczej atmosferę wokół niej. W ten sposób tworzyłem – jak to określam – mój prywatny teatr, w którym każda twarz gra swoją rolę. Nie chodzi mi w tym przypadku o stworzenie dramatu w stylu Caravaggia (którego notabene uwielbiam), ale bardziej o wydobycie ekspresji wynikającej z prostoty formy i środków. Hipnotyzuje mnie ekspresja twarzy malowanych przez Giotta czy Beata Angelica. To jak oraz co maluję, można by nazwać „przypominaniem sobie kogoś na płótnie”, jest to niekończący się proces pojawiania się i znikania, wydobywanie kolejnych pokładów z pamięci powoduje nakładanie się lub zacieranie następnych warstw na płótnie. Jest w tym coś z życia – przemijanie. I n t e r p r e t a c j e 23 Ostatnia seria obrazów, której część jest wystawiona w Galerii Bielskiej BWA, to portrety znanych w świecie operowych sław, aktorek i piosenkarek. Wiele z osób na obrazach – jak nasz wspaniały, światowej sławy tenor Piotr Beczała czy kanadyjska sopranistka Adrianne Pieczonka – w trakcie procesu malowania zostało włączonych do grona bliskich mi przyjaciół. Z Piotrem i jego żoną Kasią spotkaliśmy się dosyć niedawno w Nowym Jorku po jego występie w Metropolitan Opera. Jest to zawsze niezwykle wzbogacające móc poznać kogoś osobiście oraz starać się dotrzeć do sedna jego sztuki. Nadine (Nadine Labaki), akryl, pastel, płótno Pana wystawa w Galerii Bielskiej BWA jest pewnego rodzaju powrotem w rodzinne strony. Przypomnijmy, że urodził się Pan w Czechowicach-Dziedzicach, uczęszczał do Liceum Plastycznego w Bielsku-Białej, studiował w ASP w Katowicach. Czy to pierwsza wystawa w Polsce od wyjazdu? Wystawiał Pan swoje obrazy w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych; czy także w Europie? To banalne pytanie, ale jak Pan się czuje, zatoczywszy takie koło, spotykając się po tylu latach z przyjaciółmi, dawnymi nauczycielami, być może swoimi studentami? Istotnie, to pierwsza wystawa w Polsce po tylu latach – i muszę powiedzieć, że mam tremę, co mi się raczej nie zdarza przed wystawami. Nie wiem, z czego to wynika? Może to nostalgia (?) – pamiętam, że w latach mojej młodości, kiedy Liceum Plastyczne mieściło się jeszcze w zamku, moja droga do szkoły prowadziła obok BWA. Przechodząc tędy codziennie, mieliśmy kontakt ze sztuką, a nie należeliśmy do bezkrytycznych odbiorców. Jestem nieco stremowany, ale również bardzo się cieszę, że mogę pokazać w rodzinnych stronach mały fragment tego, nad czym w ostatnich latach pracowałem i gorąco dziękuję Galerii Bielskiej BWA za zaproszenie i zorganizowanie tej wystawy. Dziękuję za rozmowę. Galeria Bielska BWA w Bielsku-Białej: Tadeusz Biernot Twarze, 1–20 maja 2012. Tadeusz Biernot (rocznik 1954) jest absolwentem katowickiego Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (1979), gdzie przez wiele lat pracował jako wykładowca. W 1989 roku wyjechał do Włoch, później do Kanady. Pracował dla znanych wydawnictw, agencji reklamowych i studiów filmowych (m.in. Cineplex Odeon, Astral Communication, Saatchi & Saatchi, Taxi, Alliance Atlantis, Canadian Broadcasting Corporation, The Globe and Mail), zdobył wiele nagród. Projekt dla kanału TV Space, kanadyjskiej sieci science fiction, otrzymał złoty medal na przeglądzie Promax Broadcast Design Awards w Nowym Jorku (2003). W 2002 roku został dyrektorem kreatywnym zespołu, który zreformował wizualnie renomowany kanadyjski „Fashion Magazine” i stał się współtwórcą magazynu „Fashion 18” dla nastoletnich odbiorców. Jest twórcą plakatów filmowych oraz autorem animacji do reklam telewizyjnych i produkcji filmowych. Od 2005 roku Tadeusz Biernot poświęcił się wyłącznie malarstwu. Jego prace znajdują się w wielu kolekcjach prywatnych w USA, Kanadzie, Anglii, Francji, Włoszech, Niemczech i Polsce. Cykl Twarze to ponadnaturalnej wielkości malarskie wizerunki współczesnych celebrytów – sław scen operowych, znanych aktorek i piosenkarek. 24 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Piotr Kenig Niemieccy fabrykanci z polskim rodowodem (1) Na przełomie lat 2000 i 2001 wyburzono budynki Zakładów Przemysłu Wełnianego Welux przy ul. Leszczyńskiej. Nowoczesne centrum handlowo-rozrywkowe Gemini Park zastąpiło jeden z najstarszych zakładów przemysłowych dawnego Bielska-Białej – uruchomioną w 1845 roku fabrykę sukna Strzygowskich. Żaden ślad nie pozostał po przedsiębiorstwie, które przez półtora stulecia dawało zatrudnienie kolejnym pokoleniom robotników. Według rodzinnego przekazu familia Strzygowskich wywodziła się z Pilzna, niewielkiego miasteczka położonego ok. 20 km na wschód od Tarnowa. Rzekome pochodzenie ze szlachty o nazwisku Strzegocki wydaje się być późniejszą legendą, mającą uświetnić genealogię rodu. Franciszek Strzygowski (Strzegulski, Strzigocki, ok. 1745–1816), katolik, sukiennik z zawodu, przyjechał do Białej wkrótce po pierwszym rozbiorze Polski. Tutaj poślubił w 1779 r. bliżej nieznaną Johannę Linnert (ok. 1750–1825), po czym zmienił fach i został czeladnikiem rzeźnickim. Zasymilował się całkowicie w niemieckim środowisku miasta, w niemieckim duchu byli też wychowani jego potomkowie. Informacje na temat jego życia są nadzwyczaj skąpe i ograniczają się do zapisów w księgach metrykalnych. Nie dorobił się znaczniejszego majątku, a tym bardziej własnego domu, kilkakrotnie zmieniał miejsce zamieszkania. Według tradycji rodzinnej, pod koniec epoki napoleońskiej, kiedy transportował większą ilość żywności dla wojsk austriackich, został wzięty do niewoli przez Francuzów w okolicy Ołomuńca. Po trwającym blisko rok zatrzymaniu powrócił R e l a c j e Strzygowscy schorowany do Białej, gdzie zmarł. Był ojcem dziewięciorga dzieci, z których czworo wcześnie zmarło. Trzech synów wykształcił na sukienników. Andreas Strzygowski (1779–1844) podjął naukę u majstra Philippa Henslera, w 1796 r. wyzwolony został na czeladnika, a w 1800 uzyskał prawa mistrzowskie w bialskim cechu. W 1802 r. poślubił Susannę Wen zelis (1782–1844), córkę sukiennika. W 1806 r. jako jeden z pierwszych uruchomił przędzarkę mechaniczną, a w trzy lata później mechaniczną zgrzeblarkę, wchodząc tym samym do grona miejscowych pionierów mechanizacji. Początkowo mieszkał w nieistniejącym już dzisiaj domu nr 256 przy ul. Lipnickiej 4, a około 1820 r. nabył zajazd Pod Zielonym Drzewem (Zum Grünen Baum) w Lipniku 167 (później 1), na granicy Białej, i został ober żystą. Około 1842 r. powrócił do sukiennictwa, jednak wkrótce zmarł. Spośród jego dwanaściorga potomstwa czworo dzieci żyło bardzo krótko, a losy trzech synów (Franz, Georg i Andreas) pozostają nieznane. Córka Susanna poślubiła w 1829 r. Juliusa Lauterbacha, piwowara z Wieprza k. Żywca, Marianna została w 1840 r. żoną Ulica Szkolna, dawna Sukiennicza, w głębi niezabudowany teren, na którym stał pierwszy dom Franza Strzygowskiego Mirosław Baca Piotr Kenig – bielszczanin, historyk, zainteresowany szczególnie dziejami Bielska-Białej w XVIII–XIX wieku. Kustosz i kierownik Muzeum Techniki i Włókiennictwa. I n t e r p r e t a c j e 25 Dawna ul. Główna na ograniczu Białej i Lipnika, p po lewej parterowy zajazd Pod Zielonym Drzewem Andreasa Strzygowskiego Ze zbiorów Tomasza Libery Zabudowa dawnej ul. Nad Niwką w miejscu, gdzie dzisiaj bierze swój początek ul. W. Broniewskiego; trzeci od lewej dom Johanna Strzygowskiego, ok. 1970 26 R e l a c j e ialskiego postrzygacza sukna Eduarda Titza, Eleonora b wyszła w 1839 r. za postrzygacza sukna Josefa Suchego, a Franziska w 1842 r. za Franza Klupatego, kupca w Igló (dzisiaj Spišská Nová Ves) na Górnych Węgrzech. Najmłodsza z rodzeństwa, Karolina, która poślubiła (ok. 1855) technika kolei żelaznych Eduarda Scobisa, powróciła na starość do Białej, gdzie zmarła w 1899 r. (była teściową bialskiego fabrykanta sukna Jakoba Vogta). Johann Strzygowski (1786–1863) wyuczył się zawodu u majstra Karla Henslera, w 1801 r. wyzwolony został na czeladnika, a przed 1807 został mistrzem w bialskim cechu. Był jednym z wielu prostych rzemieślników, którzy w epoce postępującej industrializacji, w cieniu kominów fabrycznych, próbowali wieść dotychczasową egzystencję jako samodzielni sukiennicy. Jednak ok. połowy XIX w. także i on zdecydował się na pracę w przemyśle, spędzając czternaście ostatnich lat życia w fabryce swojego młodszego brata Franza na Leszczynach. Żonaty od 1807 r. z bialanką Susanną Then (1785–1859), spłodził dziesięcioro dzieci, z których pięcioro szybko zmarło. W 1833 r. wydał za mąż dwie córki: Johannę za bialskiego rzeźnika Josefa Jaroscha, a Antonię za miejscowego kuśnierza Johanna Schottka. Theresia była żoną sukiennika Josepha Zagórskiego. Losy pozostałych córek są nieznane. Johann Strzygowski wielokrotnie zmieniał miejsce zamieszkania, dopiero ok. 1833 r. nabył parterowy dom w Białej przy ul. Nad Niwką 56, gdzie spędził resztę życia. Zarówno Andreas, jak i Johann nie pozostawili w Białej męskich potomków. Ich synowie zmarli w wieku dziecięcym bądź opuścili miasto*. Wielka kariera przypadła w udziale najmłodszemu z braci, który awansował do grupy zamożnych fabrykantów. Ludwig Franz (1800–1891), ochrzczony dwoma imionami, przeszedł do historii jako Franz Strzygowski senior. W 1814 r. rozpoczął naukę zawodu w warsztacie swojego ponad dwadzieścia lat starszego brata Andreasa, a w 1817 został wyzwolony na czeladnika i ruszył na trwającą trzy lata obowiązkową wędrówkę. Przemierzył na piechotę Węgry, Austrię, Bawarię i Niemcy, prowadząc dziennik, w którym odnotował szczegóły swojej podróży. Powrócił do Białej w 1820 r. po przebyciu 492 mil (ok. 3700 km) i poznaniu 210 miast. Ze szczególną dumą wspominał rejs statkiem po Dunaju z Wiednia do Semlina (obecnie Zemun, dzielnica Belgradu). W 1821 r. został mistrzem w bialskim cechu sukienników, po czym poślubił młodą wdowę Dorotę Batsch z domu Rozanowicz (Różanowicz, 1795–1859), córkę poważanego starszego cechu Andrzeja Rozanowicza. Zaoszczędzona podczas wędrówki kwota 300 guldenów, powiększona o dalsze 100 guldenów pożyczone od siostry Marianny, żony lipnickiego kowala Jakuba Kwaśniewskiego, umożliwiła mu uruchomienie w tym samym roku własnej tkalni w Białej pod numerem 204, przy ówczesnej ul. Sukienniczej (później ul. Szkolna 11, dziś niezabudowana parcela). W następnych latach Franz Strzygowski pracował pilnie jako sukiennik. Dwa razy do roku podróżował wyładowanym do pełna własnym wozem konnym przez Galicję aż do Czerniowców na Bukowinie, a także do węgierskiego Pesztu, aby na tamtejszych rynkach sprzedawać swoje sukna. Często zabierał ze sobą gotowe wyroby innych mistrzów. Jedną z takich podróży, podjętą w 1828 r., niemal przypłacił życiem. Dotarł wówczas prawdopodobnie aż do Mołdawii i Besarabii, gdzie zaI n t e r p r e t a c j e raził się tyfusem i w drodze powrotnej, ciężko chory, spędził kilka tygodni w szpitalu w Tyśmienicy koło Stanisławowa. Po powrocie do Białej zastał żonę w stroju żałobnym, uważany był już bowiem za zmarłego. Pechowa wyprawa spowodowała utratę znacznej części zgromadzonego majątku i poważne kłopoty zdrowotne w ciągu następnych czterech lat. Kolejny cios spotkał Strzygowskiego w 1833 r., kiedy to spalił się całkowicie jego dom przy ul. Sukienniczej, wraz z warsztatem. Po raz kolejny trzeba było rozpoczynać wszystko od początku. Jeszcze w tym samym roku nabył za 7800 guldenów piętrowy dom w Białej przy ul. Głównej 21 (obecnie kamienica przy ul. 11 Listopada 33), w którym mieszkał do końca życia. Od 1834 r. zajmował się wyłącznie handlem wełną i suknem jako kupiec-hurtownik (Tuchhändler). Mimo wielu nieszczęśliwych zrządzeń losu, takich jak procesy sądowe wytoczone przez nieuczciwego żydowskiego wspólnika Josepha Rei cha (1835) czy też włamania do domu i kradzież zmagazynowanego sukna (1836 i 1839), udało mu się w następnych latach ponownie zgromadzić pokaźny majątek. Na przełomie lat 30. i 40. XIX w. rozpoczął się okres prosperity austriackiego przemysłu wełnianego, w tym bielsko-bialskiego, trwający nieprzerwanie aż do rewolucji 1848 r. Z każdym rokiem wzrastało znaczenie produkcji wielkoprzemysłowej, fabrycznej, spychającej na margines drobnotowarowe rękodzielnictwo. W sprawozdaniu z „Trzeciej austriackiej wystawy przemysłowej”, która odbyła się w Wiedniu w 1845 r., pisano: Bielsko wraz z okolicą, na granicy Galicji, liczy 13 przędzalni z 400 maszynami i 34.000 wrzecion, ponadto [działa] 50 maszyn [przędzalniczych] u samodzielnych sukienników, 5 manufaktur z 129 krosnami i 210 mistrzów z 790 krosnami. Rocznie zużywa się tam 25.000 cetnarów wełny owczej i produkuje ponad 62.000 sztuk sukna za 3.544.000 guldenów, produkcja jeszcze ciągle wzrasta. R e l a c j e W tej sytuacji, po jedenastu latach przerwy, Franz Strzygowski zdecydował się na powrót do sukiennictwa, ale już w całkiem inny, zgodny z duchem czasu sposób. W lutym 1845 r. kupił za 20 000 guldenów murowany młyn Snatschkego na Leszczynach nr 9 i w następnych miesiącach przebudował go na fabrykę sukna. Dokonał tego bez mistrza budowlanego, bez inżyniera, bez architekta (...), a tylko z pomocą jednego kierownika budowy (Zimmerpolier), co z dumą podkreślał. Fabryka oddalona ok. 2 km na południe od centrum miasta stała na granicy z bielskim Żywieckim Przedmieściem – w tym rejonie granica Bielska i Lipnika (którego przysiółkiem były wówczas Leszczyny) nie przebiegała na rzece Białej, ale wzdłuż ul. Leszczyńskiej. Jeszcze w tym samym roku koło wodne dotychczasowego młyna przysposobiono do napędu maszyn i uruchomiono przędzalnię, w 1846 r. budynek podwyższono o trzecie piętro, a w 1847 ruszyły w nim tkalnia i wykończalnia. Jednocześnie funkcjonowała tkalnia w mieście w budynku przy Kudlagasse 214 (obecnie ul. I. J. Paderewskiego 5), należącym wcześniej do Rozanowicza. Można przypuszczać, że kilka krosien pracowało także w domu mieszkalnym fabrykanta przy ul. Głównej 21. Już w 1845 r. został przyjęty jako wspólnik do ojcowskiej fabryki najstarszy syn, Josef (1823–1873), wyuczony na postrzygacza u majstra Wilhelma Gräfego w Pszczynie. Młodszy, Franz junior (1828–1904), mistrz sukien- * Z kronikarskiego obowiązku wspomnijmy, że w tradycji rodzinnej zachowała się informacja o jeszcze jednym Strzygowskim, rzekomo synu Franciszka, który miał zostać nadleśniczym w bliżej nieznanych „dobrach arcyksiążęcych” we wschodniej Galicji. Mimo szczegółowych badań nie udało się jednak odnaleźć takiej osoby. Być może chodzi o jednego z synów Andreasa? Tarcza cechowa mistrzów sukienniczych Andrzeja Rozanowicza i Antoniego Gregorczyka (1827) Dom Franza Strzygowskiego (w środku po prawej), ul. Główna 21 (dziś 11 Listopada 33), widokówka, ok. 1910 I n t e r p r e t a c j e 27 Portret Franza Strzygowskiego seniora, ok. 1850 Archiwum rodziny Strzygowskich ** Ich losy przedstawione zostaną później. *** Typ Schönherr & Hartmann z Chemnitz w Saksonii, Sternickel & Gülcher z Bielska oraz Smith z Anglii. Fabryka Strzygowskich na Leszczynach, widok od strony wschodniej, litografia, ok. 1870 niczy w bialskim cechu, dołączył nieco później i odpowiadał za sprawy handlowe przedsiębiorstwa. W 1853 r., ze względu na skalę prowadzonej produkcji, firmie przyznany został przez komisję gubernialną w Krakowie tzw. formalny krajowy przywilej fabryczny (Landes-Fabriks-Befugniss) i nosiła ona odtąd nazwę „c.k. uprzywilejowana krajowa fabryka sukna, kaszmiru i materiałów wełnianych Franciszek Strzygowski & Synowie” (k.k. priv. Landesfabrik für Tuch- Kasimir- und Wollstoffe des Franz Strzygowski & Söhne). Jej właściciele otrzymali prawo zawieszania cesarskiego orła na budynkach fabrycznych oraz sygnowania nim swoich wyrobów. W następnym roku z powodu znacznego zamówienia ze strony wojska ustawiono dalsze krosna w tzw. domu Dudzika w Białej przy ul. Sukienniczej 1 (obecnie ul. Szkolna 5), także ten budynek został nieco później zakupiony przez Strzygowskiego. W 1855 r. w fabryce na Leszczynach uruchomiono maszynę parową, nabytą rok wcześniej w firmie Fürst Salm w Blansku k. Brna. Koło wodne, napędzające dotąd maszyny i urządzenia, użytkowano nadal jako źródło dodatkowej energii. W styczniu 1858 r., po uregulowaniu spraw majątkowych pomiędzy trzema wspólnikami, firma została ponownie zaprotokołowana w Krakowie. Wartość przedsiębiorstwa (kapitał zakładowy, zabudowania, maszyny, gotówka) wynosiła 130 550 guldenów. Franz Strzygowski był już wówczas bogatym i poważanym obywatelem Białej, w 1849 r. jako pierwszy przemysłowiec w dziejach miasta wszedł do wydziału miejskiego jako radny. W 1851 r. wydał starszą córkę Julię za bialskiego kupca szkła i porcelany Ignaza Schermańskiego, a w pięć lat później młodszą Annę Magdalenę za kupca z Opawy Konrada Brosiga. W kwietniu 1859 r. zmarła żona Strzygowskiego Dorothea, a w następnym roku wdowiec poślubił młodszą o ponad trzydzieści lat Annę Schermański (1833–1919), córkę posiadacza ziemskiego z Zabrzega, siostrę swojego zięcia. Synowie nie odnieśli się pozytywnie do tego kroku i z obawy przed nowym potomstwem skłonili ojca do wystąpienia z firmy. Faktycznie, w drugim małżeństwie Strzygowski senior spłodził jeszcze czworo dzieci**. Od grudnia 1860 r. przedsiębiorstwo prowadzili bracia Josef i Franz junior, pod firmą Fr. Strzygowskiego Synowie (Fr. Strzygowski’s Söhne). Swoją fabrykę stopniowo powiększali o kolejne budynki. W 1866 r. firma wzięła udział w Wystawie Światowej w Paryżu, a jej właściciele mieli możliwość zapoznania się z najnowszymi zdobyczami techniki w swojej branży. W tym samym roku dokonano zakupu pierwszego krosna mechanicznego, które musiało sprawdzić się w użyciu, bowiem następne zainstalowano w 1868 i 1870 r.*** Na Bielsko-Bialskiej Wystawie Przemysłu i Rzemiosła (1871) bracia Strzygowscy otrzymali złoty medal za swoje wyroby. Fabryka należała już wówczas do największych w bielsko-bialskim ośrodku przemysłowym, zatrudniała 240 robotników, przeważnie ubogich, niepiśmiennych polskich chłopów z okolicy. Praca trwała od poniedziałku do piątku, od 12 do 13 godzin dziennie. Archiwum 28 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Po wielu miesiącach przygotowań, 17 kwietnia 2012 roku ruszył w IV LO im. KEN w Bielsku-Białej Uczniowski Kongres Kultury. Uczniowski, więc jak w sztuce Tadeusza Słobodzianka Nasza klasa uczniowie odmieniali przez przypadki to, co w kulturze istotne i co wpisuje się w interdyscyplinarny charakter sztuki tak ostatniej dekady, jak i wieków minionych. Dialog literatury, filmu i malarstwa, popkultury z klasyką, ale i dialog samego artysty ze światem – to tematy przewodnie pierwszej edycji Kongresu. Mianownik – kto? co? Projekt od początku pozyskał wiele przychylnych osób. Patronat nad nim objął Prezydent Miasta Bielska-Białej Jacek Krywult. Inicjatywę wparły także instytucje samorządowe, prywatni sponsorzy i przyjaciele, których zaprosiliśmy do loży na stronie internetowej. Pomysłodawczynią oraz organizatorką Uczniowskiego Kongresu Kultury była Magdalena Pawłowska, nauczycielka literatury w IV LO im. KEN. Do współpracy zaprosiliśmy także inne bielskie szkoły: Muzyczną im. Stanisława Moniuszki oraz Zespół Szkół Plastycznych. Uczniowie pierwszej zagrali trzy koncerty, drugiej przedstawili interpretacje Makbeta w formie animacji filmowych. Uczniowie uczniom – tak! Uczniowie dla uczniów – tak! Agata Chyla Kongres odmieniany przez przypadki Dopełniacz – kogo? czego? nie było na lekcjach Trzy dni szkoły bez szkoły, lekcji bez lekcji. Jednak tylko na pozór. W auli IV LO dzień w dzień gromadziła się młodzież szkół średnich Bielska-Białej, aby poszerzyć swoją wiedzę w sposób niekonwencjonalny, wybiegający poza ramy lektur, kluczy i podstaw programowych, a więc w świeży, ciekawszy i bardziej przystępny dla młodych ludzi. Celownik – komu? czemu? był dedykowany Kongres Uczniom oczywiście! Specjalnie dla nich zostały zorganizowane warsztaty tematyczne, tak aby każdy mógł rozwijać swoje zainteresowania pod okiem profesjonalistów. „Ćwiczenia z recenzji z wystawy prac uczniów prof. Leona Tarasewicza” odbyły się pod patronatem Ga- R e l a c j e lerii Bielskiej BWA. Spotkanie z artystą dopełniło uczty i stało się pretekstem do stawiania pytań o paski, kury i tworzenie oryginalnej malarskiej przestrzeni. „Unikatowe formy animacji”, „Pisanie jako wyzwanie rzucone światu”, „Słowa i dźwięki w sztetl” to w kolejności spotkania z reżyserem i malarzem Markiem Luzarem, poetą, prozaikiem i felietonistą Tomaszem Jastrunem oraz reżyserem, aktorem i współtwórcą Teatru Pogranicza Kultur Morochów Bogusławem Słupczyńskim. Dla ciekawych etnolektu wilamowskiego warsztat językoznawczy „Ginące języki” poprowadził dr Tomasz Wicherkiewicz z uniwersytetu w Poznaniu. Ada Legoń Agata Chyla – uczennica III klasy IV LO im. Komisji Edukacji N arodowej w Bielsku-Białej. I n t e r p r e t a c j e 29 Biernik – kogo? co? zobaczyliśmy i spotkaliśmy Koncert uczniów Szkoły Muzycznej (muzyka zespołu Queen) Spotkanie z Tomaszem Jastrunem, prowadzi Magdalena Pawłowska Panel dyskusyjny na temat „polskiej duszy”: Jacek Szpak, Adam Kazała, Janusz Legoń, Artur Pałyga 30 R e l a c j e Znanych absolwentów IV LO im. KEN – śpiewaczkę operową Beatę Raszkiewicz, dramaturga Artura Pałygę, kierownika literackiego Teatru Polskiego w Bielsku-Białej Janusza Legonia, aktora Bogusława Słupczyńskiego. To oni współtworzyli program i warsztaty. Specjalnymi gośćmi Kongresu byli wspomniany już Tomasz Jastrun i światowej sławy rzeźbiarz Bronisław Krzysztof. Zobaczyliśmy instalację prof. Ernesta Zawady, a także genialny film Lecha Majewskiego Młyn i krzyż. Narzędnik – z kim? z czym? prowadzono dialog Dialogowaliśmy, a jakże, przez całe trzy dni. „Dialog filmu z literaturą i malarstwem” na podstawie filmu L. Majewskiego Młyn i krzyż i eseju F. Gibsona o obrazie Pietera Bruegla Droga na Kalwarię to podróż w głąb malarskiego dzieła, którą odbyliśmy za sprawą naszej polonistki Renaty Maślanki oraz uczennic z IV LO. Nie mogło w takiej sytuacji zabraknąć reminiscencji z planu filmowego. Nasz szkolny kolega Tymoteusz Król, zwycięzca Konkursu Prac Młodych Naukowców Unii Europejskiej, uczestniczył wraz z grupą mieszkańców Wilamowic w przygotowaniu ścieżki dźwiękowej do filmu. Dzień drugi upłynął nam pod hasłem „Dialogu pop kultury z klasyką” i rozpoczął się od spotkania z Tomaszem Jastrunem. Było o jego blogu, erotyce, czułości, starości, człowieku w relacji z historią. Nie mogło też zabraknąć wspomnień o paryskiej „Kulturze” i Wisławie Szymborskiej. Następnie program przygotowany przez nauczycielkę literatury – Jolantę Budzyńską, program o Shakespeare’em w czasach popkultury ilustrowany fragmentami filmu Tytus Andronikus oraz animacjami przygotowanymi przez uczniów bielskiego Plastyka. Dzień trzeci opowiadał o „Artysty dialogu ze sztuką i światem”. Kolejny gość – światowej sławy rzeźbiarz Bronisław Krzysztof mówił o swojej pracy, projektach i metodzie rzeźby tworzonej metodą traconego wosku. O jego dialogu ze światem dowiedzieliśmy się sporo z filmu Mój manifest. Pozostała część programu związana była z teatrem, który przywołuje pamięć o miejscach i ludziach. Nie mogło zabraknąć zatem Tadeusza Kantora i jego „teatru śmierci”, Umarłej klasy i Naszej klasy Tadeusza Słobodzianka, dramatu nagrodzonego w 2010 roku literacką nagrodą Nike. Wykłady Janusza Legonia i Magdaleny Pawłowskiej były wprowadzeniem do panelu – dyskusji o polskiej duszy w kontekście dramatu Słobodzianka i książki Anny Bikont My z Jedwabnego. Gośćmi panelu byli: ks. bp Paweł Anweiler, historycy Jacek Szpak i Adam Kazała, teatrolog Janusz Legoń oraz dramaturg Artur Pałyga. Dzień trzeci zbiegł się z 69. rocznicą wybuchu powstania w getcie warszawskim. Dopełnieniem tego dnia był warsztat teatralny na motywach prozy Izaaka Singera. Miejscownik – o kim? o czym? rozmawiano O młodych zdolnych, o laureatach konkursów. Rozdano nagrody za udział w konkursach: na recenzję z wystawy prac uczniów prof. L. Tarasewicza, fotograficznym „Kultura da się lubić” (pod patronatem Fundacji Centrum Fotografii), na logo (patronował mu dyrektor IV LO). Doceniono również uczniów najbardziej zaangażowanych w realizację projektu. Wołacz – o uczniowie, udało się!!! Nowe przedsięwzięcia, zwłaszcza zrobione od razu z takim rozmachem, wymagają od twórców odrobiny szaleństwa i wiele odwagi. Uczniowski Kongres Kultury rzucony na głęboką wodę na całe szczęście od razu się wynurzył i popłynął pełną parą, odstawiając po trzydniowym rejsie transkulturowym uczniów zachłyśniętych nową wiedzą z powrotem, niestety, w mury szkolne. Pozostaje już tylko trzymać kciuki za nową edycję. Na razie jednak idę sobie poczytać Transatlantyk Gombrowicza, w końcu to też zadziwiająca opowieść o rejsie. IV Liceum Ogólnokształcące im. Komisji Edukacji Narodowej w Bielsku-Białej: Uczniowski Kongres Kultury, 17–19 kwietnia 2012. I n t e r p r e t a c j e Fragmenty recenzji uczniowskich Katarzyna Becker Wernisaż Rozstanie Z czym kojarzy nam się rozstanie? Jest to nic innego jak utrata kogoś bliskiego, zerwanie więzi. Właśnie tak zatytułowana jest wystawa prac studentów Akademii Sztuk Pięknych, którzy obronili dyplom, rozstając się tym samym ze swym mistrzem i mentorem – Leonem Tarasewiczem. Ten bez wątpienia wielki polski artysta pielęgnował w swych podopiecznych poczucie jednostkowości i dodawał odwagi w kroczeniu własną ścieżką malarską, co nie jest tak łatwe, jakby się mogło wydawać. Zresztą, jak mówi sam Tarasewicz, szkoły plastyczne zabijają w człowieku indywidualizm. Wystawa Rozstanie w Galerii Bielskiej BWA ukazuje sześcioro różnorodnych artystów, którzy pod okiem swojego profesora zdołali obronić się przed utratą wyobraźni. Wernisaż nie ogranicza się jedynie do obrazów. Pierwsze, co przykuwa uwagę zaraz po wejściu na salę, to kolumny. Pomalowane w żółto-czerwone pasy są odniesieniem do kolumn w dawnej synagodze, na której ruinach powstał budynek bielskiej galerii. Są one symbolem wiary, pamięci i różnorodności. Zalewają je kolorowe farby – tak jak nowe zalewa stare. Użycie perspektywy daje ciekawy efekt stopniowego zalewania, co widać, kiedy patrzy się na rząd kolumn od wejścia. Wykorzystanie słupów jako elementu wystawy było pomysłem Zuzanny Ziółkowskiej, jednej z bardziej barwnych postaci, których prace zawisły na ścianach galerii. Artystkę najbardziej interesuje zagadnienie pamięci, wpływ otoczenia na człowieka oraz emocje, co ukazuje na swych obrazach. Każdy z nich jest także próbą odnalezienia właściwej formy, dlatego są tak różnorodne i ciekawe. Inną wartą wspomnienia artystką jest Elżbieta Król. Tematem jej prac jest labirynt. Abstrakcyjne linie, poczynając od kolorowych, a kończąc na czarno-białych, są odzwierciedleniem duszy malarki. Unika ona geometrii, aby nadać swoim pracom charakter chaosu. Jednocześnie poprzez tworzenie na planie kwadratu, będącego R e l a c j e symbolem ładu, ukazuje, że zawsze jest z niego wyjście i możliwość powrotu do uporządkowania. Każdy z labiryntów przedstawia inną historię, dotyczy innych uczuć. Służą do uzewnętrznienia siebie, dając tym samym ujście emocjom, zarówno tym negatywnych, jak i pozytywnym. (...) Najbardziej prowokacyjnym artystą okazał się Grzegorz Kozera – malarz, który poprzez odzież stara się opisać zarówno człowieka, jak i jego historię. Jego praca pt. Los Dos może budzić i zapewne w niektórych budzi skrajne uczucia ze względu na dwuznaczny charakter. Z pewnością u wielu młodych odbiorców wywoła śmiech, tak jak to było w moim przypadku, u starszych być może zażenowanie. Jednak czyż nie o to właśnie chodzi w sztuce, aby w każdy możliwy sposób zainteresować i skłonić do refleksji? Moim zdaniem większość dzieł na wystawie spełnia to zadanie. Żadnego z artystów nie można nazwać szablonowym. Każdy z nich jest indywidualny i być może dlatego wernisaż okazał się tak dużym, w mojej opinii, sukcesem. W czasach, gdy malarstwo zanika, ustępując trójwymiarowemu przedstawianiu świata oraz postępowi technicznemu, tj. komputerom i aparatom fotograficznym, pocieszający jest fakt, że są ludzie, którzy wybierają trudniejszą ścieżkę i kontynuują tak ważną formę sztuki. Jest to jedna z tych wystaw, które naprawdę warto zobaczyć, gdyż ukazuje wytrwałość, pomysłowość, a co najważniejsze – indywidualizm i odwagę młodych twórców w dążeniu własną drogą. Grzegorz Kozera, Los Dos, akryl, płótno Krzysztof Morcinek Katarzyna Becker – uczennica bielskiego LO im. Mikołaja Reja. I n t e r p r e t a c j e 31 Dominika Wandzel Barwne rozstanie 32 (...) Wystawa Rozstanie jest prezentacją piętnastu prac dyplomowych szóstki absolwentów pracowni profesora Leona Tarasewicza w warszawskiej ASP. Sześcioro artystów, sześć zupełnie różnych stylów, sześć odmiennych spojrzeń na otaczającą nas rzeczywistość, jedna pracownia i jeden mistrz, którego niepowtarzalny sposób przedstawiania swoich myśli za pomocą barw, jak Tarasewicz definiuje malarstwo, oraz niezwykła osobowość pozostawiły piętno w twórczości każdego z uczniów. Pierwsze skojarzenie z warsztatem pana Tarasewicza jakie nasunęło mi się podczas oglądania obrazów na wernisażu? Kolor. Niesamowita różnorodność kolorów, nasycenie barw sprawiające, że prace stają się niezwykle wyraziste, pełne życia i ciepła. Inną cechą wiążącą malarstwo dyplomatów ze stylem mistrza jest precyzja. Widać ją najlepiej w dziełach Aleksandry Kowalczyk, wykonanych z mistrzowską wręcz dokładnością, ale także w obrazach Elżbiety Król, której abstrakcyjne kompozycje najbardziej kojarzą się z malowanymi przez Leona Tarasewicza „paskami”, będącymi w rzeczywistości niesamowicie misternymi przedstawieniami odbieranej rzeczywistości i odczuć artysty. (...) Obraz Skrawki Zuzanny Ziółkowskiej nie od razu przykuł moją uwagę, początkowo wydał mi się wręcz banalny zarówno w formie, jak i w treści, ale gdy poszłam do Galerii kolejny raz, by przyjrzeć się wystawie, zmieniłam zdanie. Jest to stosunkowo duże płótno, naciągnięte na blejtram, o wymiarach 185 x 135 cm, malowane akrylem. W centralnej części można na nim dostrzec zarys ludzkiej sylwetki – głowę, ramiona i tułów, na wyrazistym, niebieskim tle. Kontur postaci na obrazie wypełniony jest licznymi plamami w różnych kolorach i kształtach. Tym, co według mnie najbardziej w obrazie oddziałuje na widza, jest właśnie niezwykła gra barw, nasycenie i kontrast pomiędzy zestawionymi ze sobą kolorami zimnymi i ciepłymi. Nie mieszają się ze sobą, można je bez problemu rozróżnić, wyodrębnić każdą plamę innej barwy, co sprawia, że człowiek przedstawiony przez artystkę zdaje się składać ze zbioru może przypadkowych, ale ściśle ze sobą połączonych części – tytułowych skrawków. R e l a c j e Zuzanna Ziółkowska: Skrawki, akryl, płótno Krzysztof Morcinek Mogłoby to nasuwać skojarzenie z układanką czy puzzlami, gdyby nie fakt, że postać nie jest dokończona, jej dolny kontur zdaje się zlewać, zacierać. Odbieram ten obraz jako barwną metaforę złożoności człowieka, ludzkiej psychiki, myśli, odczuć, ciała, osobowości, której nie da się do końca zamknąć w określonej formie, na co wskazuje choćby niedokończenie sylwetki. Indywidualizm, niepowtarzalność i życie mogą być prezentowane przez mocne, wyraziste barwy, a jednolite, chłodne, błękitne tło obrazuje otoczenie, rzeczywistość, w której funkcjonuje każdy człowiek. (...) To właśnie kolor jest elementem najbardziej oddziałującym na mnie na tej wystawie, która jest niezwykle barwnym, nie tylko pod względem kolorystyki, ale i tematyki, stylu czy wykonania zakończeniem nauki u profesora Leona Tarasewicza. Prezentowane obrazy nie są, jak mi się początkowo wydawało, serią kompletnie pozbawionych treści wytworów, lecz bardzo ciekawymi pod względem różnorodnej tematyki dziełami sztuki. Zachwycają również wykonaniem, czy to w realistycznych przedstawieniach Radosława Jastrzębskiego urzekających grą światła, czy w dość kontrowersyjnych pracach Grzegorza Kozery przyciągających uwagę niepowtarzalnym stylem, czy wyrazistych obrazach Justyny Kisielewicz, mocno oddziałujących na widza kolorem i bogatą kompozycją. (...) Galeria Bielska BWA w Bielsku-Białej: Rozstanie. Dyplomanci pracowni Leona Tarasewicza i Pawła Susida, 31 marca – 22 kwietnia 2012; uczestnicy wystawy: Radosław Jastrzębski, Justyna Kisielewicz, Aleksandra Kowalczyk, Grzegorz Kozera, Elżbieta Król, Zuzanna Ziółkowska. Obie recenzje zostały nagrodzone w konkursie. Dominika Wandzel – uczennica bielskiego LO im. KEN. I n t e r p r e t a c j e Agata Chyla Oczy, które patrzą... Kunsthistorisches Museum, Wiedeń, sala numer 10 – oczy zwiedzających utkwione w dziełach Pietera Bruegla. Wieża Babel, Walka karnawału z postem, Zabawy dziecięce, Powrót stada, Droga na Kalwarię*. Trwa wędrówka widza pośród wielu obrazów szesnastowiecznego holenderskiego malarza. Oczy wodzą po starych płótnach, patrzą, podziwiają, ale czy widzą, rozumieją? Czy starają się zrozumieć? Dotrzeć do historii kryjącej się za pejzażem? Dwie pary oczu z XX wieku popatrzyły zza okularów na twórczość Bruegla z ponadprzeciętnym zainteresowaniem i dostrzegły, że w te obrazy można „wejść”, poruszać się między przedstawionymi na nich ludźmi i ukazać za ich pomocą inne, nowe historie. Lech Majewski i Piotr Szulkin, filmowi reżyserzy o malarskiej wyobraźni, wykorzystali w swoich filmach Młyn i krzyż (2011) oraz Oczy uroczne (1976) na dwa różne sposoby sztukę holenderskiego mistrza. (...) Widziane okiem malarza Lech Majewski zaczynał jako malarz, co widać w sposobie komponowania kadrów. Dialog jest tu zaledwie szczątkową formą komunikacji. Film w jego reżyserii jest jakby inną formą malarstwa, w której autor próbuje zatrzymać czas i przestrzeń, uchwycić moment. Dlatego centralnym punktem Młyna i krzyża jest scena, gdy postaci powoli nieruchomieją, a kamera wędruje między nimi, od twarzy do twarzy, wchodząc w ich historie. Kolorystyka, pejzaż, sceneria czy kostiumy są niemal idealnym odwzorowaniem obrazu będącego inspiracją, dzięki wykorzystaniu technologii CGI (obrazów generowanych komputerowo). Aktorzy grali na tzw. blue screenie, czyli niebieskim tle, do którego później graficy dodawali nałożone na siebie zdjęcia krajobrazów (np. z Jury Krakowsko-Częstochowskiej, przypominające te namalowane przez flandryjskiego mistrza) oraz fragmenty doskonałych laserowych kopii obrazów Bruegla, do których Majewski uzyskał dostęp w wiedeńskim muzeum. Mamy więc do czynienia z analizą obrazu ujętą w ramach fabularnego filmu, który podsumował Rutger Hauer słowami: Gdy zgodziłem się wystąpić u Lecha Majewskiego, udało mi się wejść w oczy reżysera. Mam nadzieję, że Państwu również uda się spojrzeć na sztukę jego oczami. R e l a c j e Dawno temu w PRL-u... Stacja telewizyjna, Polska Rzeczpospolita Ludowa, 1976 rok. Na pokazach debiutancki film średniometrażowy Piotra Szulkina (...) Oczy uroczne, który rok później otrzymuje Nagrodę Główną na festiwalu filmów fantastycznych w Trieście. Potem reżyser zdobywa sławę w kraju jako twórca autorskich filmów z gatunku science fiction (...). Nie jest jednak autorem mainstreamowym, mieszka i tworzy w PRL-u, używa tradycyjnych metod kręcenia, przez co nie dociera do szerokiej publiczności, a w roku 2011, gdy na ekrany kin oraz do zbiorów muzeów na całym świecie trafia Młyn i krzyż (okrzyczany przez krytyków „objawieniem” i „przełomem”), nikt nie pamięta lub nie wie, że Oczy uroczne już w pierwszej scenie nawiązują do stylistyki obrazów Bruegla. Film oparty jest na średniowiecznej legendzie o przerażającym Panu i ciążącej na nim klątwie „urocznych oczu”, których spojrzenie może sprowadzić natychmiastową śmierć. (...) Historia nie ma jednak tradycyjnie rozumianej narracji, fabuła opiera się na grze swobodnych skojarzeń wizualnych. Nie znajdziemy tutaj ani jednego dialogu, przez opowieść prowadzą nas chóralne śpiewy lub melorecytacje stylizowane na ludowe śpiewki, dzięki czemu widz może skupić uwagę na malarskich kadrach. Pojawia się np. scena przedstawiająca pracujących chłopów „zrobiona” w sposób ewidentnie brueglowski. W zwolnionym tempie widzimy obrazy płaskie, ze złamaną perspektywą, tak aby móc w jednej przestrzeni dużo zawrzeć: parę rzędów statycznych ludzi, wykonujących umowne ruchy, którzy są wtopieni w tło (...). Ten charakterystyczny sposób płaskiego wypełnienia kadru niewielkimi postaciami ewidentnie wskazuje na twórczość Pietera Bruegla (...). W ogóle cała sceneria przypomina krajobrazy z Drogi na Kalwarię (zupełnie jak później u Majewskiego), gdyż akcja toczy się pośród białych, samotnych skał Jury Krakowsko-Częstochowskiej, a zamek Pana jest jakby żywcem wyjęty gdzieś z drugiego planu obrazów flandryjskiego mistrza. Z kolei zmiana kolorystyki (zdjęcia w sepii) i spowolnienie ruchu sugerują, że obraz widziany jest z punktu widzenia nieobecnego obserwatora – zupełnie jakbyśmy ponownie stali w sali wiedeńskiego Kunsthistorisches Museum. (...) Mimo ogromnych różnic w sposobie przedstawienia Brueglowskich obrazów w filmach Oczy uroczne oraz Młyn i krzyż, możemy dostrzec w nich tę samą wrażliwość reżyserów związanych ściśle z malarstwem, przez co oba dzieła odkrywają przed nami świat urzekający sugestywnością plastycznej wizji. * Wł. Droga krzyżowa. I n t e r p r e t a c j e 33 ROZMAITOŚCI Carole Benzaken, Megillah-ben-Adam, 2011, instalacja Archiwum Galerii Bielskiej BWA 7 S aviv, saviv (Wokół, wokół) to tytuł wystawy (22.02–25.03, Galeria Bielska BWA) Carole Benzaken, mieszkającej w Paryżu. Została przygotowana specjalnie dla Bielska-Białej. Artystka odwiedziła miasto w 2009 roku. Odkrycie, że tutejsza galeria sztuki powstała na zgliszczach synagogi, którą we wrześniu 1939 roku zburzyli hitlerowcy, podziałało jak wyzwanie. Multimedialny projekt nawiązuje do starotestamentowego proroctwa Ezechiela mówiącego o przejściu przez dolinę śmierci i o zmartwychwstaniu. Znaleźć się tuż nad przepaścią, tak blisko tego, czego znieść się nie da – musiałam wrócić, żeby sfilmować, opracować tę wystawę, obok otwierającej się otchłani. Wrócić i zakończyć podróż na Auschwitz-Birkenau – notowała podczas pobytu w Bielsku-Białej Carole Benzaken. W październiku 2011 roku pierwszą ekspozycję związaną z bielskim projektem zaprezentowała w Muzeum Sztuki i Historii Judaizmu w Paryżu. W Galerii Bielskiej BWA nastąpiła odsłona obejmująca m.in. ponad 30-metrową wstęgę z wybranymi cytatami z księgi Ezechiela Megillah-ben-Adam, prace malarskie Od drzwi do drzwi, Strange Fruit oraz prace na papierze. Carole Benzaken (ur. 1964, Grenoble) jest absolwentką Supérieur d’Arts Plastiques i École Nationale Supérieure des Beaux Arts (1990), laureatką m.in. nagrody Marcela Duchampa (2004). Wystawiała w Musée National d’Art Moderne w Paryżu i w MoMA w Nowym Jorku. Jest ważną postacią europejskiej sceny artystycznej. Ekspozycja Saviv, saviv, której organizatorem jest Ars Cameralis Silesiae Superioris w Katowicach, powstała we współpracy z Galerią Bielską BWA, paryskim Muzeum Sztuki i Historii Judaizmu oraz Galerią Nathalie Obadia, Paris/Bruxelles. 34 R e l a c j e marca 30-lecie świętowała Bielska Orkiestra Kameralna Bielskiego Centrum Kultury. Powstała w 1982 roku w ówczesnym Wojewódzkim Domu Kultury. Jej pierwszym szefem był dyrygent i kompozytor Tadeusz Kocyba, a od kilkunastu lat jest nim altowiolista Witold Szulakowski. Tworzy ją grono profesjonalnych muzyków, wychowanków bielskiej szkoły muzycznej, na co dzień pracujących m.in. w Orkiestrze Filharmonii Śląskiej czy Narodowej Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. BOK koncertuje w Domu Muzyki, a także w obiektach sakralnych miasta. Ma zróżnicowany repertuar – od muzyki baroku do współczesnej, a także utwory popularne i rozrywkowe. Podczas wielkich imprez, jak np. Festiwal Kompozytorów Polskich, kiedy partytura wymaga zwiększonej obsady, przyjmuje nazwę Bielskiej Orkiestry Festiwalowej. Z BOK stale współpracują lub współpracowali jako dyrygenci m.in. Mirosław Jacek Błaszczyk, Jerzy Salwarowski, Kazimierz Kryza. Występowała także pod batutą Sławomira Chrzanowskiego, Krzesimira Dębskiego, Andrzeja Marki czy Andrzeja Zubka i in. W koncertach biorą udział wybitni polscy soliści, tak śpiewacy, jak i instrumentaliści – w jubileuszowym zagrali Leszek Możdżer i Krzysztof Jakowicz. Orkiestra koncertowała w wielu miastach Polski, a także za granicą (Słowacja, Czechy, Niemcy, Włochy, Holandia), wykonując głównie muzykę kompozytorów polskich. osoby patronów (św. Maksymilian, św. Jan Kanty, św. Jan Sarkander), a także fakt, że mamy na tym terenie inne wyznania, przede wszystkim Kościół ewangelicko-augsburski, zatem ekumenizm jest tu na miarę świadectwa wiary. Jest takim elementem z pewnością i to, że z terytorium diecezji bielsko-żywieckiej pochodził Jan Paweł II. Na drugą część obchodów złożyły się dwa wykłady (bpa Piotra Gregera o nauczaniu Biskupa Bielsko-Żywieckiego w odniesieniu do świętych tej ziemi i ks. prof. Edwarda Stańka o dynamizmie wiary) oraz koncert Chóru Akademii Techniczno-Humanistycznej pod dyrekcją Jana Borowskiego – i było to efektowne zwieńczenie jubileuszu (świetne opracowania, znakomite wykonanie, różnorodność, począwszy od muzyki sakralnej, przez utwory folklorystyczne, po szlagiery muzyki rozrywkowej). K ontynuacje. Rodzina Januszewskich to pierwsza z cyklu wystaw zrealizowanych przez Fundację Kuźnia Sztuki z Żywca. Projekt „Kontynuacje – wystawa dorobku artystycznego twórców powiatu żywieckiego” (dofinansowany przez Starostwo Zdzisław Marian Januszewski: projekt rzeźby Archiwum Kuźni Sztuki D iecezja bielsko-żywiecka powstała z wydzielonych terenów archidiecezji krakowskiej i diecezji katowickiej na mocy bulli Totus Tuus Poloniae Populus papieża Jana Pawła II z 25 marca 1992 roku. U podstaw powstania kilkunastu nowych diecezji i nowych metropolii znalazło się dążenie do tego, by Kościół mógł być bliżej wiernych. Biskupem ordynariuszem diecezji został ks. prałat Tadeusz Rakoczy. Od tego momentu minęło 20 lat. Jubileuszowe uroczystości odbyły się 24 marca. Rozpoczęły się Mszą św. w bielskiej katedrze. W homilii bp ordynariusz przywoływał elementy budujące tożsamość kościoła lokalnego, m.in. I n t e r p r e t a c j e Powiatowe) jest próbą pokazania dokonań żywieckich artystów, począwszy od XVIII wieku do chwili obecnej. Artystyczne tradycje rodziny rozpoczyna pochodzący z Kresów Wschodnich Stefan Rola-Januszewski (1897–1980) – związany z Żywcem od 1931 roku, nauczyciel, żołnierz kampanii wrześniowej i Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich (po wojnie pozostał na emigracji). Pokazano jego akwarele z widokiem m.in. żywieckiego kościoła pw. Narodzenia NMP czy Babiej Góry. Na wystawie znalazły się też prace synów: Jerzego (1928–1993; absolwenta ASP w Krakowie, szefa teatralnych pracowni malarskich i dekoracyjnych m.in. Groteski w Krakowie, Guliwera i Teatru Wielkiego w Warszawie oraz Telewizji Polskiej) i Zdzisława Mariana (ur. 1931; absolwenta Liceum Technik Plastycznych w Bielsku-Białej i ASP w Krakowie; nauczyciela m.in. w bielskim Plastyku). Prace pierwszego to ciekawe akty kobiece i męskie wykonane śmiałą kreską, przypominające erotyczne rysunki Jerzego Nowosielskiego. Twórczość Zdzisława Mariana prezentują grafiki, formy rzeźbiarskie wykonane z drewna i blachy miedzianej, projekty materiałów reklamowych Festiwalu Folkloru Górali Polskich. Najmłodszą przedstawicielką rodziny jest Małgorzata Gabryel, córka Zdzisława, absolwentka PLSP w Bielsku-Białej oraz Uniwersytetu Śląskiego. Uprawia rzeźbę ceramiczną. W galerii Towarzystwa Miłośników Ziemi Żywieckiej wystawa prezentowana była od 30.03 do 30.04, od 15.05 do 15.06 można ją oglądać w Bibliotece Publicznej w Wilkowicach, a w sierpniu w Galerii Sztuki Zamek w Suchej Beskidzkiej. F estiwal „Sacrum in Musica” odbywał się od 16 do 19 kwietnia. 17.04 koncert w Bielskim Centrum Kultury (główny organizator) dali Finkelshtein Baruh ben Yankel – wielki kantor w Petersburgu i Moskwie – z męskim chórem Zimrah z synagogi w Moskwie. W kilku utworach towarzyszył im zespół klezmerski Yosef-Kapelye z Moskwy. B. Finkelshtein ponad 15 lat występował na deskach teatrów operowych. Potem został kantorem. Zdobył międzynarodowe uznanie, nagrał kilka płyt. Prowadzi działalność społeczną w Gminie Żydowskiej Petersburga, uczy śpiewu kantoralnego (Wilno, Moskwa, Mińsk, Petersburg, USA, Izrael). Wykłada w Konserwatorium Petersburskim. Zimrah to niejako następca chóru, który istniał przed 1917 rokiem. Odrodził się po pieriestrojce (1990). W repertuarze ma fragmenty żydowskiej liturgii, a także rosyjski i żydowski folklor, również utwory światowej klasyki. W jego brzmieniu bez trudu daje się usłyszeć najlepsze tradycje rosyjskiego śpiewu chóralnego. Koncertuje na całym świecie, bierze udział w festiwalach. W szabat i z okazji świąt uczestniczy w nabożeństwach w synagodze moskiewskiej lub w synagogach Europy czy Ameryki. Pozostałe koncerty festiwalowe dali: Bielska Orkiestra Festiwalowa, chór Resonans Con Tutti z Zabrza, Alicja Majewska i Marek Bałata (pieśni sakralne z muzyką Włodzimierza Korcza), Valaam Closter Chants z Petersburga (muzyka starocerkiewna) oraz The Adventist Vocal Ense z Londynu (gospel). Różnorodność i wyśmienite wykonawstwo są za każdym razem gwarantem niezwykłych przeżyć dla publiczności uczestniczącej w festiwalu. (oprac. ms) Jerzy Januszewski – grafika Archiwum Kuźni Sztuki R e l a c j e Aleksander Dyl 31 marca zmarł Kazimierz Pietraszko z Buczkowic (ur. 1924), artysta nieprofesjonalny. Z zawodu cieśla, m.in. współtwórca kościoła na Górce w Szczyrku. Rzeźbić zaczął stosunkowo późno (lata 70. XX wieku), co było wotum wdzięczności wobec Boga za dwukrotne ocalenie od śmierci jeszcze w czasie wojny i podczas dwukrotnego zawału serca. Jego twórczość oscyluje wokół tematyki religijnej. Najczęściej jest to Chrystus Król lub też frasobliwy, ukoronowany cierniem, upadający pod krzyżem, a także postacie biblijne ze Starego i Nowego Testamentu, których żywoty poznawał bardzo dokładnie, w szczegółach często obecnych w rzeźbach. Smukłe, wykonane długimi pociągnięciami nożyka czy dłuta, zazwyczaj jedynie lakierowane, rzadko malowane (fragmenty). Pracował w lipie, klonie, świerku, jabłoni, brzozie. Od niedawna uczestniczył w konkursach. Swoich prac raczej nie sprzedawał (jedynie komuś podarował), można je za to oglądać w kościołach (m.in. Buczkowice, Łodygowice, Rycerka Dolna, Kraków – kościół św. Anny). Jest również twórcą przydrożnych krzyży i kapliczek, w tym milenijnej w pobliżu własnego domu. W 2007 roku mogliśmy podziwiać jego rzadko oglądane prace na wystawie Nestorzy beskidzkiej rzeźby ludowej w Galerii Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej, wraz z twórczością Józefa Hulki i Antoniego Mazura. I n t e r p r e t a c j e 35 REKOMENDACJE BIELSKO-BIAŁA 13. Ogólnopolski Festiwal Piosenki Aktorskiej dla Dzieci i Młodzieży „Śpiewanko” 14–15 czerwca, Dom Kultury w Hałcnowie Informacje: MDK – Dom Kultury w Hałcnowie, ul. Siostry Małgorzaty Szewczyk 1, tel. 33-816-23-28, www.mdk.beskidy.pl, [email protected] CIESZYN 2. Międzynarodowy Tydzień Czytania Dzieciom – 5. Międzynarodowy Festiwal Czytania nad Olzą 2–7 czerwca, Biblioteka Miejska w Cieszynie Informacje: Biblioteka Miejska, ul. Głęboka 15, tel. 33-852-07-10, www.biblioteka.cieszyn.pl, [email protected] 23. Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Bez Granic” 7–10 czerwca, Cieszyn, Czeski Cieszyn, Ostrawa Informacje: Biuro Festiwalowe, ul. Mennicza 20, tel. 509-138-409, www.borderfestival.eu, biuro@borderfestival.eu ŻORY 6. Festiwal Twórczości Religijnej „Fide et Amore” 3 sierpnia – 28 września, żorskie świątynie Informacje: Miejski Ośrodek Kultury, ul. Dolne Przedmieście 1, tel. 32-434-24-36, www.mok.zory.pl, [email protected] ŻYWIEC Wakacje ze Śrubką 2–30 lipca, Klub Śrubka Informacje: Klub Śrubka, ul. Grunwaldzka 13, tel. 33-475-07-93, www.srubka.zywiec.org.pl, [email protected] 2 5 . M i ę dzynarodowy S t u dencki F estiwal F olklorystyczny 25 sierpnia – 2 września, Bytom, Cieszyn, Koszęcin, Katowice, Ustroń, Zabrze, Żory Informacje: Stowarzyszenie Kultury i Folkloru Ziem Polskich Patria, Katowice, ul. Bankowa 12, tel. 32-359-19-49, festiwal.us.edu.pl, [email protected] 4 9 . T ydzie ń K u lt u ry B eskidzkie j 28 lipca – 5 sierpnia, Wisła, Szczyrk, Żywiec, Maków Podhalański, Oświęcim, Istebna, Ujsoły, Jabłonków w tym: 43. Festiwal Folkloru Górali Polskich w Żywcu 23. Międzynarodowe Spotkania Folklorystyczne w Wiśle 65. Gorolski Święto w Jabłonkowie 18. Festyn Istebniański w Istebnej, 34. Wawrzyńcowe Hudy w Ujsołach Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, ul. 1 Maja 8, tel. 33-812-69-08, www.rok.bielsko.pl, www.tkb.art.pl Więcej informacji o imprezach w województwie śląskim na stronie: silesiakultura.pl Dzień otwarty Muzeum Drukarstwa 9 czerwca Informacje: Muzeum Drukarstwa, ul. Głęboka 50, tel. 33-851-16-30, www.muzeumdrukarstwa.eu, [email protected] MILÓWKA Przegląd Piosenki Religijnej 2–3 czerwca, stadion LKS Informacje: Gminny Ośrodek Kultury, ul. Dworcowa 1, tel. 33-863-73-99, www.milowka.pl, [email protected] WISŁA 25. Wojewódzki Przegląd Dziecięcych Zespołów Folklorystycznych 9–10 czerwca, amfiteatr im. Stanisława Hadyny Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury, ul. 1 Maja 8, tel. 33-812-69-08, www.rok.bielsko.pl, [email protected] Agata Tomiczek-Wołonciej 36 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e GALERIA Kazimierz Wilczyński, Monika Kałuża malarstwo rysunek Kazimierz Wilczyński: Żółty anioł, olej, płótno, 1971 (wł. Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej) Monika Kałuża: Funchal, akryl, piórko, 2011 Zatoka Camara de Lobos, akryl, 2011 Gody, pastel, akryl, piórko, 2010 Kazimierz Wilczyński: Wiosna, rysunek piórkiem, 1977 (wł. Lucyna Szulc) Zima, rysunek piórkiem, 1977 (wł. Lucyna Szulc) Aleksander Dyl