Polska tolerancja - Debaty Tezeusza

Transkrypt

Polska tolerancja - Debaty Tezeusza
Partner:
Patroni:
Projekt dofinansowany przez:
POLSKA TOLERANCJA
DEBATY TEZEUSZA wrzesień‐grudzień 2010 Materiały z debaty internetowej debaty/tezeusz/pl POLSKA
TOLERANCJA SPIS TREŚCI I.
Wprowadzenie do Debat „Polska tolerancja” (Andrzej Miszk) ....................................................................5 II. Pytania do debat (Andrzej Miszk) ...............................................................................................................10 III. Debata I: Źródła i kondycja polskiej tolerancji ............................................................................................20 1. Tolerancja oczywista jak powietrze (Magdalena Środa) .............................................................................. 21 2. Nie ma solidarności bez poszanowania godności (Jan Andrzej Kłoczowski OP) .......................................... 27 3. Tolerancja jako lekko zakamuflowany totalitaryzm (Tomasz P. Terlikowski) .............................................. 30 4. Od ustroju wolności nie ma odwrotu (Jan Hartman) ................................................................................... 35 5. Biblioteka tolerancji: Deklaracja zasad tolerancji ........................................................................................ 42 6. Teksty czytelników: Polska tolerancja jest smutna (Katarzyna Pająk) ......................................................... 47 IV. Debata II: Tolerancja w świecie polityki ......................................................................................................53 1. Pęknięty świat tolerancji (wywiad z Jadwigą Staniszkis) ............................................................................. 54 2. Polityka nietolerancji (Jan Maria Rokita) ..................................................................................................... 59 3. Przez zaciśnięte zęby (Adam Szostkiewicz) .................................................................................................. 65 4. Biblioteka tolerancji: Religijność i polityczna tolerancja w Polsce (Vyacheslav Karpov) ............................. 67 V. Debata III: Tolerancja społeczna .................................................................................................................70 1. Dialog społeczny warunkiem rozwoju Polski (Henryka Bochniarz).............................................................. 71 2. Bieda i nietolerancja (Elżbieta Tarkowska) .................................................................................................. 76 3. Walczyć z ubóstwem, tolerować ubogich (Marek Rymsza) ......................................................................... 81 4. Biblioteka tolerancji: Sprawiedliwe płace jako wyraz wolności i solidarności (Gerald R. Beyer) ................ 88 VI. Debata IV: Tolerancja religijna i światopoglądowa .....................................................................................91 1. Katolicka mniejszość walczy o przywileje (Kinga Dunin) .............................................................................. 92 2. Los tolerancji w rękach chrześcijaństwa (Paweł Milcarek) .......................................................................... 97 3. Kochać błądzących (ks. Andrzej Draguła) ..................................................................................................... 105 4. Tolerancja pragmatyczna (Mariusz Agnosiewicz) ........................................................................................ 112 5. Biblioteka tolerancji: Dialog chrześcijaństwa z zachodnim światem (Donald Dorr) .................................... 120 6. Teksty czytelników: Czy Pan Jezus był tolerancyjny? (Kazimierz Juszczak) ................................................. 124 7. Teksty czytelników: Tolerancja to błąd (Wojciech Sopel) ............................................................................ 127 VII. Debata V: Tolerancja wobec osób uzależnionych........................................................................................131 1. Narkoman wygląda jak każdy z nas (Tomasz Harasimowicz) ....................................................................... 132 2. Pozytywna postawa troski o narkomana (ks. Arkadiusz Nowak) ................................................................. 136 3. Tolerancja czy nieroztropna pobłażliwość? (Jerzy Mellibruda) ................................................................... 141 4. Biblioteka tolerancji: Czy Kościół jest instytucją sprzyjającą uzależnieniom? (Anne Wilson Schaef) .......... 146 tezeusz.pl 2 POLSKA
TOLERANCJA 5. Teksty czytelników: Za bardzo byłem tolerowany (Kazimierz Juszczak) ...................................................... 150 VIII. Debata VI: Tolerancja między kobietami i mężczyznami ………………………………………………………………………… 155 1. Kobieta i mężczyzna – w zaklętym kręgu inności (Anna Karoń‐Ostrowska) ................................................ 156 2. Jaśniejsza strona Polski (Elżbieta Radziszewska) ......................................................................................... 162 3. Feminizujące katoliczki (Sebastian Duda) .................................................................................................... 169 4. Matki, żony, kapłanki (Paweł Dybel) ............................................................................................................ 175 5. Biblioteka tolerancji: Zalecenie Komitetu Ministrów Rady Europy dla państw członkowskich w sprawie roli kobiet mężczyzn w zapobieganiu konfliktom, ich rozwiązywaniu oraz budowaniu pokoju, 30 czerwca 2010 .................................................................................................. 183 6. Teksty czytelników: Kobieta i mężczyzna jako temat mitologiczny (Katarzyna Pająk) ................................ 188 IX. Debata VII: Tolerancja między mieszkańcami prowincji i metropolii ...........................................................192 1. Polska wieś – poza zasadą tolerancji (Izabella Bukraba‐Rylska) .................................................................. 193 2. O bezradności tolerancji… (Barbara Fedyszak‐Radziejowska) ..................................................................... 200 3. Metropolia w miasteczku, miasteczko w metropolii (Wojciech Łukowski) ................................................. 207 4. Biblioteka tolerancji: Wielkomiejska wioska (Alberto Magnaghi) ............................................................... 212 X. Debata VIII: Tolerancja wobec mniejszości narodowych i etnicznych ..........................................................217 1. Nawiązać do tradycji jagiellońskiej (ks. Tadeusz Isakowicz‐Zaleski) ............................................................ 218 2. Plamy na zielonej wyspie tolerancji (Lech M. Nijakowski) ........................................................................... 221 3. Coraz lepsze spotkanie z Innym (Bożena Szaynok) ...................................................................................... 229 4. Biblioteka tolerancji: Co robi Europa dla swoich mniejszości? (Virginie Lamotte) ...................................... 233 5. Biblioteka tolerancji: Mniejszości i rozszerzenie Unii Europejskiej – polityka różnorodności (Claire Guillardeau) ................................................................................................................................................. 235 XI. Debata IX: Tolerancja wobec osób homoseksualnych .................................................................................239 1. Niezdany test Turinga (Artur Sporniak) ....................................................................................................... 240 2. Nie leczenie, lecz tolerancja (Zbigniew Izdebski) ......................................................................................... 248 3. Po pierwsze nie demonizować (Robert Biedroń) ......................................................................................... 257 4. Biblioteka tolerancji: W sercu Boga jest miejsce dla homoseksualistów (Gérard Laverdure) ..................... 268 5. Biblioteka tolerancji: List do Jezusa (Laurent McCutcheon) ........................................................................ 270 6. Teksty czytelników: Od edukacji do akceptacji (Barbara Kapturkiewicz) .................................................... 273 XII. Debata X: Tolerancja wobec osób niepełnosprawnych ...............................................................................282 1. Niepełnosprawni intelektualnie też chcą żyć (Anna Firkowska‐Mankiewicz).............................................. 283 2. Historia naszej afirmacji (Piotr Pawłowski) .................................................................................................. 291 3. Jak myślisz, tak działasz (Anna Brzezińska) .................................................................................................. 302 4. Biblioteka tolerancji: Kultura, religia i niepełnosprawność ......................................................................... 310 XIII. Debata XI: Tolerancja wewnątrz Kościoła Katolickiego ..............................................................................318 1. Symfonia czy kakofonia? (Zbigniew Nosowski)............................................................................................ 319 tezeusz.pl 3 POLSKA
TOLERANCJA 2. Przegrana i dług (Paweł Kozacki OP) ............................................................................................................ 326 3. Nietolerancyjna tolerancja (Grzegorz Górny) .............................................................................................. 334 4. Biblioteka tolerancji: Jak radzić sobie z konfliktem w Kościele? .................................................................. 338 5. Teksty czytelników: We wspólnym Kościele (Barbara Kapturkiewicz) ........................................................ 343 XIV. Debata XII: Tolerancja między zwolennikami i przeciwnikami aborcji ……………………………………………………. 347 1. Dzisiaj jest inaczej… (s. Barbara Chyrowicz) ................................................................................................. 348 2. Aborcja – o co toczy się spór? (Jarosław Gowin) ......................................................................................... 356 3. Aborcja i tolerancja (Wanda Nowicka) ........................................................................................................ 359 4. Biblioteka tolerancji: Katolicki paradoks aborcyjny (Alissa J. Rubin) ........................................................... 365 XV. Autorzy ......................................................................................................................................................370
tezeusz.pl 4 POLSKA
TOLERANCJA Andrzej Miszk Wprowadzenie do Debat "Polska tolerancja" Drodzy Państwo! Poniższy tekst proszę potraktować jako wprowadzenie do całości Debat Tezeusza. Znajdziecie tu informacje o sensie debat, ich adresatach, formule, nagrodach, partnerze i patronach medialnych, źródłach finansowania, kontakcie z moderatorem. Cele Debat Po pierwsze: uważamy, że dotychczasowy dominujący paradygmat radzenia sobie w Polsce z problemami pluralizmu i wielokulturowości, poprzez umacnianie własnych tożsamości i obronę interesów w antagonizmie, a nierzadko nieubłaganej wrogości wobec innych, jest głęboko destruktywny i degradujący, zarówno dla jednostek, jak i dla grup oraz całego społeczeństwa polskiego w integrującej się Europie i globalizującym się świecie. Chcemy spróbować wprowadzić do polskiej debaty publicznej inspirację i nadzieję zmiany dotychczasowego destruktywnego paradygmatu tworzenia wspólnoty, jej relacji wewnętrznych i zewnętrznych. Mówiąc prosto: mamy dość życia w Polsce, w której naszą codziennością, zwłaszcza w życiu publicznym, jest nierzadko wzajemna postawa pogardy, niechęci, wykluczenia, piętnowania, dyskryminacji, podejrzliwości, manipulacji, antagonizowania, a nawet symbolicznego likwidowania oponentów. Wierzymy, że Polska jako społeczeństwo dojrzewa do zmiany swojego wspólnototwórczego paradygmatu na bardziej dialogiczny i konsensualny, w którym nieunikniony konflikt i napięcie między różnymi grupami, stanowi życiodajne źródło nowej wiedzy i intensyfikacji wzajemnych relacji oraz znajdowania głębszych płaszczyzn porozumienia i sensowniejszych granic niewyniszczającej konfrontacji. Wierzymy w Polskę solidarną i bardziej tolerancyjną, której tezeusz.pl 5 POLSKA
TOLERANCJA fundamentem jest wzajemny szacunek państwa i grup dla wolności drugiego człowieka i przyjazna, choć niepozbawiona krytycyzmu, tolerancja dla jego szeroko pojętej odmienności. Wielokulturowość i pluralizm polskiego społeczeństwa, otwartego na przyjazne relacje z innymi narodami i kulturami, a jednocześnie rozwijającego swą niepowtarzalną tożsamość i tradycję, są źródłami naszej nadziei i wyzwaniem do budowania bardziej przyjaznej wspólnoty. Po drugie: pragniemy pokazać, że nikt nie ma monopolu na tolerancję, a postawa podejrzliwości i niechęci wobec autentycznej tolerancji jest nieuzasadniona w środowiskach chrześcijańskich i katolickich. Tolerancja w Polsce wydaje się być wciąż słabo rozumiana i niejednokrotnie manipulacyjnie praktykowana ze szkodą dla jej rzeczników, oponentów oraz pośrednio nas wszystkich. Co przez to rozumiemy? Z jednej strony wydaje się, że część środowisk lewicy, zwłaszcza homoseksualnych, pragnie uczynić z tolerancji wehikuł uniwersalizujący własną partykularną ideową agendę i chce, aby bezwarunkowa akceptacja pewnych postaw i praw stała się głównym, a nawet jedynym kryterium bycia człowiekiem i środowiskiem tolerancyjnym. Z drugiej strony część polskiej prawicy i nurtów tradycyjnego katolicyzmu jest sceptyczna wobec tolerancji, ponieważ uważa, że jest ona jedynie rodzajem zakamuflowanego totalitaryzmu środowisk laickich i lewicowych. A jednocześni uważa się, że akceptacja tolerancji jako ważnej normy etycznej byłaby „zdradą” wierności Prawdzie objawionej i sprzeczna z pewną autorytarną koncepcją relacji społecznych i światopoglądowych, która domaga się, aby „poganie” (inni) wpierw się nawrócili, aby ich zacząć tolerować, albo toleruje się ich jako "zło konieczne" i przejściowe. Obie te postawy, choć zawierają cenne intuicje tolerancji i możliwych manipulacji jej znaczeniem wydają nam się zbyt jednostronne i wymagają pełniejszego, bardziej zniuansowanego ujęcia, które chcemy podczas Debat wspólnie odnaleźć. Po trzecie: chcemy pogłębić i rozwinąć pozytywne rozumienie i praktykowanie tolerancji. Wydaje się, że współcześnie nastąpił wyraźny awans znaczeniowy samego pojęcia „tolerancja” i praktyk z nią związanych. To znaczy historyczny negatywny sens tolerancji jako wytrwałego znoszenia się różnych grup wyznaniowych w imię pokoju społecznego ulega, zwłaszcza od drugiej połowy XX wieku wyraźnemu upozytywnieniu i rozszerza swój zakres. Według nas współczesna tolerancja staje się spadkobierczynią Tomaszowej caritas i przybiera w postchrześcijańskim świecie Zachodu formę „zsekularyzowanej miłości społecznej bliźniego” obejmującej stopniowo nieomal wszystkie dziedziny społecznych i kulturowych napięć na tle różnic miedzy jednostkami i grupami. Tolerancja staje się jednym z imion „trudnej miłości” o charakterze nieseksualnym: akceptacji, szacunku wobec tych, którzy jako radykalnie inni są dla nas wyzwaniem moralnym, psychologicznym, tożsamościowym itp., i których nie potrafimy lub nie chcemy spontanicznie kochać, akceptować i szanować. Akceptujemy ten znaczeniowy awans tolerancji jako ważny fakt społeczny i kulturowy współczesności, i szukamy szans dialogu między chrześcijanami a środowiskami laickimi i inaczej wierzącymi, aby znaleźć pozytywny konsensus budowania pluralistycznej wspólnoty ocalającej odmienne tożsamości i wzbogacającej się poprzez wzajemny dialog, a niekiedy konfrontację. tezeusz.pl 6 POLSKA
TOLERANCJA Po czwarte: Pragniemy odnaleźć granice tolerancji, jako istotny wymiar jej autentycznego sensu i tamę wobec praktyk manipulacyjnego jej używania. Tolerancja nie jest bezwarunkową akceptacją każdej postawy i zachowania, ani też nie jest obojętnością i biernością wobec kogokolwiek. Źródłem tolerancji jest bezwarunkowa akceptacja każdego człowieka w jego i jej istnieniu, właśnie i tylko dlatego, bo jest ludzką istotą godną naszej miłości, szacunku i wsparcia. Jeśli akceptujemy czyjąś odmienność wierzeń, poglądów, pochodzenia etnicznego i rasowego, sytuacji zdrowotnej, kondycji materialnej, statusu wykształcenia, preferencji seksualnych, odmienności płci, itd. to, choć nieraz to trudne, czynimy to w imię tej źródłowej tolerancji człowieka, jako istoty ludzkiej. Granice tolerancji stanowią postawy i zachowania sprzeczne z normami moralnymi odnajdowanymi we wnętrzu naszych sumień i etycznych konsensach wspólnot, do których należymy. Odnalezienie pozytywnego sensu granic tolerancji i zgody na nieuniknione napięcia pomiędzy trudną akceptacją drugiego człowieka (również siebie), a bolesną niezgodą na zło, które czyni (również moje) stanowi istotny wymiar naszych poszukiwań. Nie wiemy jaki kształt i treść "polskiej (nie?)tolerancji" wyłoni się z całości 13 Debat. Ostatecznie zadecydują o tym teksty Autorów i Autorek oraz nasze dyskusje. Nie jesteśmy naiwni. Być może okaże się, że tolerancja w Polsce jest jedynie mrzonką, pijarem i walką partykularnych ideowych agend różnych środowisk, czymś zbyt delikatnym i kruchym, by stać się ważną normą i wymiarem społecznego i kulturowego życia w Polsce. Jesteśmy przygotowani też na porażkę, jeśli paradygmat destruktywnych konfliktów okaże się jednak dominujący w Polsce i dostrzeżemy to w trakcie Debat. A może tym, czego szukamy nie będzie tolerancja, ale zupełnie nowe ujęcie społecznych relacji, coś dotąd słabo rozpoznawalnego, ale od niej ważniejszego? Debaty o tolerancji są podróżą w nieznane rejony polskiej nieświadomości i szansą na wzbogacenie samoświadomości Polaków. Zapraszamy Was do podjęcia ryzyka tej ekscytującej przygody rodzącej możliwą przemianę społeczno‐kulturową na większą skalę. Dla kogo robimy Debaty? Dla Was. Dla Polski. Dla Europy. Dla świata. Dla każdego człowieka dobrej woli, który chce z nami przeżyć piękną i trudną przygodę tolerancji. Nie lęka się myśleć, rozmawiać, mieć własne zdanie, jest otwarty na zmianę punktu widzenia i dostrzeganie innych. Wierzymy, że udział w Debatach, zwłaszcza aktywny i regularny, może wspomóc w każdym człowieku potencjał stawania się kimś lepszym i zdobyć unikalną wiedzę o obecnym szczególnym momencie historyczno‐kulturowym Polski i świata. Z kim robimy Debaty? Tezeusz jako Fundacja i portal zatrudnia w różnej formie do Debat ok. 50 osób: pisarzy, publicystów, informatyków, grafików, redaktorów, korektorów, lektorów, tłumaczy. Naszym głównym partnerem jest Laboratorium Więzi, kierowane przez Zbigniewa Nosowskiego: pomagają nam merytorycznie, personalnie, organizacyjnie i promocyjnie. Zamierzają też stworzyć specjalny numer Więzi o tezeusz.pl 7 POLSKA
TOLERANCJA tolerancji. Nasi patroni medialni to: Rzeczpospolita (co tydzień publikują wybrane teksty z Debat wersji papierowej, i całość materiałów w sekcji on‐line: www.rp.pl/polskatolerancja ), Polskie Radio Program I (Jedynka), która chce raz w tygodniu przez trzy miesiące tworzyć audycję korzystające z tematów i autorów tekstów do Debat, Tygodnik Powszechny będzie publikował wybrane teksty u siebie, Telewizja Polska – Kraków zrobi różnoraki materiał informacyjny i publicystyczny w oparciu o Debaty, Wyższa Szkoła Europejska im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie rozpropaguje Debaty w swoim środowisku akademickim. Jednak najważniejszym naszym partnerem są Czytelnicy, a zwłaszcza aktywni Uczestnicy i Uczestniczki Debat: w dużym stopniu to od Was zależy, czy ten włożony niemały trud okaże się w dostatecznym stopniu inspirujący i prowokujący, byście chcieli wraz z nami zmierzyć się z kwestią tolerancji w całym bogactwie jej odniesień. Kto nam pomaga finansowo? Debaty Tezeusza „Polska Tolerancja” są dofinanswywane przez Fundusz Inicjatyw Obywatelskich (FIO) w ok. 90%. Całość projektu ma wartość ok. 105 tys. zł. Uznano nasz projekt za bardzo obiecujący dla budowy społeczeństwa obywatelskiego, nowatorsko wykorzystujący Sieć i promujący równość szans różnych środowisk. W szerszym kontekście „stoi” za tym Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej, które w ramach umów akcesyjnych z Unią Europejską przeznacza określone środki na budowę społeczeństwa obywatelskiego. Jest to projekt non‐profit, czyli nie zarabiamy na nim jako Fundacja. Programowo, instytucjonalnie i personalnie nie jesteśmy zależni od żadnej partii politycznej, instytucji rządowej, organizacji religijnej, grupy biznesu, czy wpływowego medium. Nikt nie podpowiada nam pytań, tematów, listy zapraszanych Autorów, itp. To jest nasz w pełni nasz autorski program jako Fundacji Tezeusz, który realizujemy zupełnie swobodnie, zobowiązani jedynie wobec grantodawcy do solidnego jego przeprowadzenia i uczciwego finansowego rozliczenia. Formuła Debat Polska Tolerancja to cykl 12 tematycznych debat internetowych w portalu Tezeusz.pl i innych miejscach w Sieci, oraz ich mutacji w prasie, radiu i telewizji. Debaty rozpoczynają się w każdy poniedziałek i trwają tak długo, jak długo Dyskutanci będą rozmawiać. Moderator podsumowuje tekstem i audiowizualnie każdą debatę po ok. 5 dniach od jej rozpoczęcia. Zapraszamy najlepszych. Teksty inicjujące każdą debatę (3‐4) piszą zapraszani przez nas Autorzy i Autorki, eksperci w danej dziedzinie, reprezentujący szerokie spektrum światopoglądowe i osoby publicznie rozpoznawalne. Przed napisaniem tekstu Autorzy i Autorki otrzymuję od nas zestaw pytań i prosimy ich o uwzględnienie ich (przynajmniej niektórych) podczas pisania tekstu. Zestaw pytań do wszystkich debat jest jawny dla wszystkich i zamieszczony na stronie Tezeusz.pl i innych miejscach w Sieci, m.in. www.rp.pl/polskatolerancja. Obok wypowiedzi znanych tezeusz.pl 8 POLSKA
TOLERANCJA ekspertów publikujemy też teksty a nadesłane od Czytelników, które uznaliśmy za godne uwagi. Każdej debacie towarzyszy tłumaczenie cennego tekstu obcojęzycznego odnoszącego się do konkretnego tematu i wprowadzającego szerszą zagraniczną perspektywę. Tekstów ekspertów i tłumaczeń można też słuchać w formie audio. Nie cenzurujemy w żadnym stopniu wypowiedzi Autorów i Autorek tekstów wprowadzający do Debat odnoszących się krytycznie wobec Kościoła, katolicyzmu czy chrześcijaństwa: gwarantujemy im pełną swobodę wypowiedzi. W pełni akceptujemy też teksty krytyczne wobec tolerancji, czy reprezentujące zupełnie inne jej ujęcie niż nasze, jako gospodarzy. Ten bogaty materiał jest inspiracją dla komentarzy i dyskusji poniżej tekstów: Wasze komentarze pisane pod jednym tekstem będą się ukazywać jednocześnie pod wszystkimi tekstami, aby dyskutujący i czytelnicy mieli natychmiastowy wgląd w całość debaty, jak podczas debat w realu. Jako moderator będę czuwał, żeby podczas dyskusji nie przekraczano zwyczajowych granic kulturalnej dyskusji. Może być ostro, ale bez chamstwa i poniżania oponentów. Na Autorów i Autorek najaktywniejszych i piszących najciekawsze komentarze lub teksty wokół każdej debaty czekają cenne nagrody książkowe: nagrodzeni będą mogli sami wybrać książki w kwocie ok. 70 zł. Nagrody przyznaje moderator: można je zdobywać wielokrotnie podczas cyklu debat, na ogólną kwotę ok. 900 zł. Co tydzień będę ogłaszał nazwisko osoby nagrodzonej. Ponadto, najaktywniejszym dyskutantom zfinansujemy przyjazd i jednodniowy pobyt w Warszawie na podsumowującej debacie stacjonarnej 13 grudnia br. Dotychczasowi blogerzy i komentarzy Blogów Tezeusza mają na stronie Debat te same loginy, a dyskutanci nowi mogą szybko i łatwo zarejestrować się na Debatach, aby komentować. Jeśli jakieś medium, chciałoby skorzystać z naszych tekstów: można publikować ich skróty (ok. 20 % objętości) z podaniem linku do tekstu oryginalnego w Tezeusz.pl. W przypadku chęci publikacji całości któregoś z tekstów, prosimy o kontakt z Redakcją Tezeusza. W jakichkolwiek sprawach związanych z Debatami możecie się kontaktować albo wprost ze mną, jako moderatorem: [email protected] albo pisać na adres Redakcji: [email protected] Życzę Wam owocnego udziału w Debatach Tezeusza „Polska Tolerancja”. Andrzej Miszk koordynator projektu i moderator Debat „Polska Tolerancja” tezeusz.pl 9 POLSKA
TOLERANCJA Andrzej Miszk Pytania do debat Przedstawiam Wam listę i terminarz Debat Tezeusza z pytaniami, które przesyłamy jako kierunkowe sugestie dla zapraszanych przez nas autorów i autorek. Ambitnych i zdolnych, choć jeszcze mniej znanych, zapraszamy do zmierzenia się z tymi pytaniami i nadsyłania nam również swoich tekstów. Może Wasze teksty okażą się ciekawsze niż teksty ekspertów? Tematy, terminy i pytania do tekstów wprowadzających do debat I.
Źródła i kondycja polskiej tolerancji – Debata wprowadzająca – 6 września II.
Tolerancja w świecie polityki – 13 września III.
Tolerancja społeczna: ubodzy i bogaci, słabiej wykształceni i wysoko wykształceni – 20 września IV.
Tolerancja religijna i światopoglądowa – 27 września V.
Tolerancja wobec osób uzależnionych od alkoholu, narkotyków, hazardu, itp. – 4 października VI.
Tolerancja między osobami odmiennej płci: kobiety i mężczyźni – 11 października VII.
Tolerancja między wsią (prowincją) a miastem (metropolią) – 18 października VIII.
Tolerancja wobec mniejszości narodowych i etnicznych – 25 października IX.
Tolerancja wobec osób o innej orientacji seksualnej – 8 listopada X.
Tolerancja wobec osób niepełnosprawnych – 15 listopada XI.
Tolerancja wewnątrz Kościoła katolickiego – 22 listopada XII.
Tolerancja między zwolennikami i przeciwnikami aborcji – 29 listopada. XIII.
Polska tolerancja – stacjonarna debata podsumowująca – Kraków 13 grudnia tezeusz.pl 10 POLSKA
TOLERANCJA Pytania do autorów i autorek piszących teksty wprowadzające do Debat I.
Źródła i kondycja polskiej tolerancji – Debata wprowadzająca – 6 września Pytania, na które szukamy odpowiedzi: 1. Jakie są źródła kulturowe i religijne tolerancji w Polsce? 2. Jakie koncepcje i praktyki tolerancji dominują współcześnie? 3. Czy koncepcje i praktyki tolerancji na w zachodniej Europie powinny być standardem dla polskiej tolerancji? Jakie są ich mocne i słabe strony? 4. Polska chlubi się tradycją tolerancji. Dzisiaj jednak to słowo stało się przedmiotem sporów ideologicznych. Czy istnieje możliwość uzyskania w dyskursie publicznym zgody co do rozumienia tolerancji i jej znaczenia w życiu społecznym? 5. Czy Polska jest społeczeństwem zasadniczo tolerancyjnym czy nietolerancyjnym? W jakim sensie 6. Jakie są największe trudności i wyzwania dla polskiej tolerancji? 7. Jakie są granice tolerancji? Pod jakimi warunkami pewne postawy i grupy społeczne mogą być ze słusznych moralnych czy/i prawnych racji nietolerowane? 8. Czy polski katolicyzm, jako dominująca formacja religijno‐kulturowa Polaków sprzyja lub nie sprzyja polskiej tolerancji i w jakim stopniu? 9. Jakie działania warto i trzeba podjąć, by Polska stawała się społeczeństwem bardziej tolerancyjnym? II.
Tolerancja w świecie polityki – 13 września Pytania, na które szukamy odpowiedzi: 1. Czy polityka w ogóle, a polska polityka w szczególności może być bardziej tolerancyjna? 2. Czy kategoria tolerancji – tak jaką ją rozumie autor(ka) – jest ważną częścią uprawianej w Polsce polityki i normatywnym rysem jej standardów, czy przeciwnie wartością i praktyką marginalną w polityce, której używa się głównie w celach wizerunkowych? 3. Jakie są kulturowe źródła dominującego w Polsce uprawiania polityki poprzez antagonizowanie tzw. tożsamości plemiennych zwolenników przeciwstawnych ugrupowań? 4. Czy polityka, w której ważną częścią standardu byłaby tolerancja wobec ideowego i politycznego przeciwnika, jest w Polsce w ogóle możliwa? Czy miałaby zdolność mobilizowania elektoratów? tezeusz.pl 11 POLSKA
TOLERANCJA 5. Czy wysoki stopień konfliktu politycznego w Polsce ostatnich 5 lat, podtrzymywany i niejako zwielokrotniany przez media poszukujące newsowej dramaturgii ma wpływ na kondycję polskiej tolerancji? A jeśli tak, to jaki? 6. Czy jest możliwa zmiana paradygmatu uprawiania polityki, zwłaszcza w Polsce, z brutalnej walki dążącej nieomal do eliminacji politycznej i symbolicznej przeciwnika, na paradygmat bardziej dialogiczny i tolerancyjny, w których odmienne ugrupowania szukają dobrych kompromisów dla dobra wspólnego Polski i Europy? III.
Tolerancja społeczna: ubodzy i bogaci, słabiej wykształceni i wysoko wykształceni – 20 września Pytania, na które szukamy odpowiedzi: 1. Czy wysokość zarobków i majątek oraz poziom wykształcenia generują w Polsce duże napięcia społeczne? Jeśli tak, jak one się przejawiają? Czy pojawiające się w tej dziedzinie problemy można analizować pod kątem tolerancji? 2. Dla jakich grup społecznych branych pod kątem pozycji materialnej i poziomu wykształcenia tolerancja jest ważną wartością i dlaczego? 3. Kto ma większy problem z tolerancją i dlaczego: biedni wobec zamożnych, czy zamożni wobec biednych? Wysoko wykształceni wobec nisko wykształconych, czy odwrotnie? 4. Czy Polacy zamożni i wysoko wykształceni pogardzają mniej zasobnymi i słabiej wykształconymi rodakami, czy przeciwnie patrzą na nich z życzliwym współczuciem i chęcią pomocy, czy obojętnością, a może radością, że nie są w ich sytuacji? 5. Jak Polacy odnoszą się do osób w skrajnym ubóstwie: bezdomnych, trwale bezrobotnych, osób żyjących z zapomóg, niskich rent, itp.? 6. Dlaczego ludzie zamożni w Polsce wydają się być nielubiani i podejrzewani o nieuczciwość, po prostu nietolerowani, przez szerokie kręgi społeczne? 7. Przed jakimi wyzwaniami, trudnościami i szansami staje polska tolerancja w kontekście konfliktów i napięć między grupami o istotnych różnicach w statucie materialnym i poziomie wykształcenia? IV.
Tolerancja religijna i światopoglądowa – 27 września Pytania, na które szukamy odpowiedzi: 1. Czy Polska jest krajem tolerancyjnym religijnie i światopoglądowo? 2. Czy, a jeśli tak, to jakie są istotne różnice między katolicką, czy chrześcijańską koncepcją tolerancji a jej rozumieniem przez laicki humanizm? tezeusz.pl 12 POLSKA
TOLERANCJA 3. Jakie największe wyzwania i trudności stoją przed polską tolerancją w zakresie wolności religijnej i światopoglądowej? 4. Czy Kościół katolicki, jako dominująca religijnie i kulturowo formacja światopoglądowa Polaków, jest promotorem tolerancji czy przeszkodą dla niej? 5. Dlaczego tak często sami katolicy, którzy stanowią większość w Polsce czują się często nietolerowani, a nawet dyskryminowani? 6. Czy mniejszości religijne i światopoglądowe w Polsce: protestanci, Żydzi, muzułmanie, agnostycy, niewierzący, niepraktykujący katolicy, są rzeczywiście tolerowane? 7. Czy tolerancja w Polsce jest istotną wartością i częścią składową wyznawanych religii i światopoglądów? 8. Jakie są granice tolerancji religijnej i światopoglądowej? Jak tolerować tych, którzy ‐według nas ‐wyznają wartości i praktykują to, co uważamy za błędne, a nawet moralnie złe? 9. Czy mają rację ci, którzy twierdzą, że każda religia, zwłaszcza monoteistyczna, która uważa, że dysponuje uprzywilejowanym dostępem do prawdy, jest istotowo nietolerancyjna? 10. Czy polskie prawo, zwłaszcza Konstytucja RP, dobrze chroni wolności religijnej i światopoglądowej w Polsce? 11. Jakie perspektywy rysują się przed polską tolerancją w zakresie różnic religijnych i światopoglądowych w perspektywie globalizacji, jednoczącej się Europy, bogacenia się społeczeństwa polskiego i wzrostu jego wykształcenia? V.
Tolerancja wobec osób uzależnionych od alkoholu, narkotyków, hazardu, itp. – 4 października Pytania, na które szukamy odpowiedzi: 1. Jak Polacy tolerują osoby uzależnione od alkoholu, narkotyków, hazardu, itp.? 2. Czy istnieje wyraźna różnica między tolerancją lub jej brakiem wobec osób uzależnionych, które nie przekraczają prawa, a tymi, które z powodu uzależnienia przekroczyły prawo? 3. O jakich rodzajach tolerancji można mówić w kontekście postaw wobec osób uzależnionych? Czy jest to tolerancja pobłażliwa, czy z konieczności, czy z pogardy dla słabości, czy współczująca, bo większość społeczeństwa też ma kłopot z różnorakimi uzależnieniami, np. od tytoniu, leków, telewizji, Internetu, zakupów, itp.? 4. Przed kilkunastu laty głośne były w Polsce spory wywołane lokalizacją ośrodków dla narkomanach i osób zarażonych wirusem HIV. Obecnie wydaje się spokojniej. Czy nastąpiła zmiana postaw społecznych? A może wtedy media wyolbrzymiały ten problem? 5. Jak postrzegają siebie i jak się czują osoby uzależnione? Czy mają one kłopot z tolerowaniem przedstawicieli tzw. normalnej większości, która nie ma poważnych kłopotów z uzależnieniami? tezeusz.pl 13 POLSKA
TOLERANCJA 6. Czy coraz większe dyscyplinowanie palaczy, również w Polsce, jest wyrazem rosnącej dbałości Polaków o swoje zdrowie i samopoczucie, czy też jest to przejaw nietolerancji wobec osób, które w jakikolwiek sposób, mogą być uznane za szkodliwe dla innych? 7. Dlaczego Polacy zdecydowanie łatwiej akceptują spożywanie alkoholu, niż tzw. miękkich narkotyków, jak marihuana, które – według opinii części ekspertów – są podobno są mniej szkodliwe niż alkohol? 8. Co warto robić, aby przeciwdziałając uzależnieniom, jednocześnie tworzyć w Polsce klimat współczucia, pomocy i zrozumienia dla osób uzależnionych? VI.
Tolerancja między osobami o odmiennej płci kobiety i mężczyźni – 11 października Pytania, na które szukamy odpowiedzi: 1. Czy Polska jest krajem równych szans dla kobiet i mężczyzn? 2. Z jakimi największymi wyzwaniami i trudnościami spotyka się wzajemna relacja kobiet i mężczyzn? 3. Czy Polacy, zarówno mężczyźni i kobiety, tolerują kobiety biorące udział w życiu publicznym, zwłaszcza zajmując eksponowane stanowiska w polityce, biznesie, kulturze, życiu akademickim, itp.? 4. Jakie obecnie paradygmaty kobiet w Polsce są dominujące: matka‐Polka, zapracowana gospodyni domowa‐
matka‐kobieta pracująca, samorealizująca się singielka, czy jeszcze inne? 5. Co kobiety najmniej akceptują w polskich mężczyznach i dlaczego? I odwrotnie: co mężczyźni najmniej akceptują w polskich kobietach i dlaczego? 6. Jakie rozwiązania prawne, polityczne i zwyczajowe, jeszcze nie funkcjonujące w Polsce, sprzyjałyby lepiej równości kobiet i mężczyzn w życiu publicznym, zawodowym, rodzinnym i prywatnym? 7. Jakie szczególne wartości, poza zwiększeniem równości płci, mogłyby wnieść kobiety, gdyby szerzej niż dotąd uczestniczyły w życiu publicznych, akademickim i biznesowym w Polsce? 8. Czy rola i pozycja kobiet w polskich wspólnotach religijnych, zwłaszcza w Kościele katolickim, w pełni odpowiada ich aspiracjom i potrzebom? Jakie zmiany są tu możliwe i potrzebne? VII.
Tolerancja między mieszkańcami prowincji a metropolii ‐ 18 października Pytania, na które szukamy odpowiedzi: 1. Czy „wieś” i „miasto” stanowią we współczesnej Polsce ważne socjologicznie i kulturowo kategorie różnicujące? Czy może istotniejsze są podziały na tzw. Polskę A, B i C? Czy można mówić o „Polsce prowincjonalnej” i „Polsce centralnej” (wielkich miejskich skupiskach takich jak Warszawa, Kraków, Wrocław, Trójmiasto, Katowice, itp.) tezeusz.pl 14 POLSKA
TOLERANCJA 2. Jakie są najważniejsze napięcia między „Polską prowincjonalną” a „Polską centralną”? Jaki jest poziom wzajemnej tolerancji między Polakami mieszkającymi na wsi i w małych miasteczkach a Polakami mieszkającymi w dużych aglomeracjach? 3. Czy mieszkańcy metropolii przeprowadzający się na prowincję, by żyć bardziej spokojnie i ekologicznie, a zarabiający wciąż w metropoliach, integrują się z mieszkańcami wsi? Czy są tam akceptowani, tolerowani i czy wnoszą jakiś wkład w społeczności lokalne? 4. Czy mieszkańcy wsi i szerzej prowincji, migrujący na stałe i lub tymczasowo do metropolii w celach zarobkowych lub/i edukacyjno‐kulturalnych mają trudności z integracją z mieszkańcami metropolii, czy są przez nich akceptowani? 5. Czy dzięki procesom modernizacji i integracji europejskiej przepaść między polską wsią (prowincją) a miastem (metropolią) maleje? 6. Jakie wartości i postawy mieszkańców z prowincji warte są ocalenia i rozwijania, a jednocześnie czynią ich mieszkańców bardziej otwartymi na pozytywne wartości modernizacyjny wynikające z globalizacji, w tym tolerancji wobec narastającego pluralizmu nowoczesnych społeczeństw? 7. Jakie są najbardziej efektywne wspólne płaszczyzny wymiany i dialogu między kulturami prowincji i metropolii, dzięki której mieszkańcy wsi i miast mogą lepiej siebie poznawać, akceptować i wzajemnie wzbogacać? 8. Jaki konflikty i napięcia między wsią (prowincją) i miastem (metropolią) mają charakter strukturalny, najbardziej trwały czy są po prostu dyskryminujące i niesprawiedliwe dla mieszkańców wsi (prowincji)? VIII.
Tolerancja wobec mniejszości narodowych i etnicznych – 25 października Pytania, na które szukamy odpowiedzi: 1. Czy Polacy są społeczeństwem tolerancyjnym wobec mniejszości narodowych i etnicznych mieszkających na stałe lub tymczasowo w Polsce? 2. Czy antysemityzm w jakiejkolwiek formie jest istotnym problemem w Polsce? Jakie grupy społeczne mają największe antysemickie pokusy i z czego to wynika? 3. Czy Polska daje prawne i faktyczne możliwości integracji osobom innej narodowości przybywającym do naszego kraju w celach zarobkowych, edukacyjnych czy po prostu jako uchodźcy polityczni czy ekonomiczni? 4. Z jakimi największymi trudnościami i barierami spotykają się w Polsce przedstawiciele mniejszości narodowych i etnicznych? 5. Czy Polacy chętnie wchodzą w związki małżeńskie i rodzinne z osobami o innej narodowości, rasie, kolorze skóry, przynależności państwowej? 6. Czy w porównaniu ze społeczeństwami w innych krajach Europy Polacy są mniej lub bardziej tolerancyjni wobec swoich mniejszości narodowych i etnicznych? tezeusz.pl 15 POLSKA
TOLERANCJA 7. Jakie szczególne wartości wnoszą mniejszości narodowe i etniczne, mieszkający na stałe lub tymczasowo w naszym kraju do społeczeństwa polskiego? 8. Na jakie największe trudności napotykają Polacy w swojej tolerancji i akceptacji przedstawiciele mniejszości etnicznych i narodowych? IX.
Tolerancja wobec osób o innej orientacji seksualnej – 8 listopada Pytania, na które szukamy odpowiedzi: 1. Dlaczego w Polsce jedynie mniejszość społeczeństwa toleruje osoby homoseksualne? 2. Co jest dla Polaków najtrudniejsze w relacji do osób homoseksualnych: burzenie naturalnego paradygmatu związków heteroseksualnych, sam fakt istnienia i ujawniania się osób homoseksualnych, akty homoseksualne, dążenia do prawnego ujęcia związków homoseksualnych na równi z małżeństwem osób heteroseksualnych? 3. Jakie rozumienia homoseksualizmu dominują w Polsce? 4. Czy osoby homoseksualne są w Polsce dyskryminowane? A jeśli tak, w jakich formach przejawia się ta dyskryminacja? 5. Czy pewna ofensywność środowisk homoseksualnych w Polsce, nazywana przez niektórych promocją homoseksualizmu, a nawet uznaniem jego wyższości wobec zachowań heteroseksualnych ma wpływ na krytyczny stosunek większości polskiego społeczeństwa wobec homoseksualizmu? 6. Jakie byłyby najbardziej sensowne i tworzące społeczny konsensus (choćby niedoskonały) działania związane z tolerancją wobec osób homoseksualnych? 7. Czy na gruncie chrześcijańskim, a zwłaszcza katolickim, jest możliwość faktycznej, choćby warunkowej tolerancji wobec osób homoseksualnych? Jeśli tak, na jakich warunkach? 8. Czego osoby i środowiska homoseksualne oczekują od heteroseksualnej większości w Polsce, z której większość nie akceptuje zachowań homoseksualnych? X.
Tolerancja wobec osób niepełnosprawnych – 15 listopada Pytania, na które szukamy odpowiedzi: 1. Z jakimi specyficznymi wyzwaniami i trudnościami spotykają się osoby niepełnosprawne w Polsce ze strony społeczeństwa i państwa? Jakie różnice, jeżeli chodzi o akceptację niepełnosprawnych, występują między Polską a innymi krajami Europy? Czy można zgodzić się z poglądem, że prawo mamy niezłe, ale mentalność pozostaje daleko w tyle? tezeusz.pl 16 POLSKA
TOLERANCJA 2. Jakie grupy osób niepełnosprawnych, ze względu na rodzaj niepełnosprawności, napotykają w Polsce na największe trudności, by móc w pełni i godnie żyć i pracować? 3. Czy Polacy, jako całość społeczeństwa są zasadniczo (nie)tolerancyjni wobec osób niepełnosprawnych? Jakie pustawy są najczęstsze: strach, obojętności bez agresji, współczucie, partnerska współpraca i współistnienie, wspieranie itd.? 4. Na jakich obszarach w Polsce jest najwięcej do zrobienia w zakresie tolerancji integrującej niepełnosprawnych z całym społeczeństwem: prawo, praca, edukacja, obyczaje, służba zdrowia, funkcjonowanie codzienne (komunikacja, budynki, załatwianie spraw w instytucjach, udział w wyborach, itp.), mentalność, wzorce kulturowe, itp.? 5. Jakie grupy i instytucje w Polsce wykazują największą wrażliwość wobec osób niepełnosprawnych i podejmują efektywne działania przeciw prawnym i faktycznym ograniczeniom o charakterze dyskryminacyjnym czy po prostu niesprawiedliwym i nietolerancyjnym wobec osób niepełnosprawnych? 6. Czego osoby niepełnosprawne najbardziej oczekują od innych: jakie formy wsparcia, współpracy, tolerancji, integracji, relacji, form językowych, itp. najbardziej – uwzględniając różnorodność tych oczekiwań ze względu na rodzaj niepełnosprawności – odpowiadają ich osobowej godności, pełni człowieczeństwa i funkcjonowania w społeczeństwie polskim? 7. Co same osoby niepełnosprawne, a przynajmniej niektóre grupy mogą zrobić dla tworzenia wokół siebie takiego klimatu, który sprzyjałby społecznej tolerancji? XI.
Tolerancja wewnątrz Kościoła katolickiego – 22 listopada Pytania, na które szukamy odpowiedzi: 1. Czy polscy katolicy reprezentujący różne nurty w Kościele są wobec siebie zasadniczo tolerancyjni? Jakie są pozytywne przejawy i przykłady tolerancji i dialogu we wspólnocie Kościoła katolickiego? 2. Czy tolerancja wewnątrz Kościoła katolickiego – i jak rozumiana – jest istotną wartością dla różnych nurtów katolickiej wrażliwości? Jakie zasadnicze koncepcje tolerancji i jej praktyki są artykułowane i realizowane w obrębie wspólnoty katolickiej? 3. Dlaczego dla niektórych nurtów w Kościele katolickim kategoria „tolerancji” wydaje się być podejrzana, a nawet traktowana jako swoista „zdrada” chrześcijańskich pryncypiów? 4. Czy można mówić, że kobiety w Kościele katolickim w Polsce są dyskryminowane i ograniczane w swoich prawach jako członkinie wspólnoty kościelnej? Jeśli tak, jakie są źródła i rodzaje dyskryminacji kobiet w Kościele? 5. Czy wewnątrzkościelne relacje między świeckimi a duchownymi mogą być postrzegane również w kontekście tolerancji (lub jej braku czy niedostatku), rozumianej jako wzajemne zrozumienie i poszanowanie, empatia, zgoda na komplementarność powołań, partnerska współpraca, itp.? tezeusz.pl 17 POLSKA
TOLERANCJA 6. Jakie są najbardziej dotkliwe lub/i najczęstsze przejawy dyskryminacji świeckich ze strony duchownych, i odwrotnie – dyskryminacji duchownych ze strony świeckich? 7. Jakie sposoby wydaja się najbardziej efektywne w rozwijaniu postaw tolerancji, wzajemnego szacunku i dialogu we wspólnocie katolickiej? Co najbardziej w tym pomaga, a co najbardziej przeszkadza? 8. Czy tolerancja nie staje się dla części katolików pewną formą zgody na sekularyzację swojego ewangelizacyjnego zaangażowania, ukłonem w stronę „świata”, ucieczką od fundamentów chrześcijańskiej wiary z jej nieuniknionym potencjałem napięć i konfliktów? 9. Jakie są granice tolerancji wewnątrz wspólnoty katolickiej: nadużycia władzy, patologie seksualne, indyferentyzm religijny, odejście od ortodoksji, nadmierna krytyka Kościoła, szerzenie nietolerancji wobec innych, brak praktyk religijnych, itp.? XII.
Tolerancja między zwolennikami i przeciwnikami aborcji – 29 listopada Pytania, na które poszukujemy odpowiedzi: 1. Czy jest w ogóle możliwa tolerancja między zwolennikami a przeciwnikami aborcji w Polsce? Czy ludzie, którzy uważają, że aborcja jest świadomym morderstwem są w stanie akceptować tych, którzy dokonują aborcji, promują jej dopuszczalność w prawie i działają na rzecz jej promocji w społeczeństwie? I odwrotnie, czy ludzie, którzy z różnych przyczyn i w różnym stopniu dopuszczają aborcję jako ważny wymiar wolności kobiety lub dramatyczną konieczność i nie uważają jej za morderstwo, ale za konieczny, choć przykry i moralnie niejednoznaczny zabieg medyczny, są w stanie tolerować tych, którzy uważają ich niejednokrotnie za winnych morderstwa, a przynajmniej popełnienia wielkiego zła i ograniczania wolności kobiet jako osób? 2. Jakie formy sprzeciwu wobec aborcji wydają się najlepiej wyrażać z jednej strony niezgodę na aborcję jako zło moralne, a z drugiej strony potrafią ocalać (tolerować, akceptować, wspierać) drugiego człowieka, który z różnych powodów aborcji dokonał lub/i ją – w różnym stopniu i z różnych przyczyn ‐ akceptuje? 3. Czy szczególna koncentracja przeciwników i zwolenników aborcji na rozwiązaniach prawnych wydaje się być najlepszym kierunkiem działań? Akty aborcji (czy niedecydowania się na nią) mają wiele przyczyn: ekonomicznych, mentalnych, moralnych, prawnych, zdrowotnych, medycznych, rodzinnych, emancypacyjnych, religijnych itd., Czy priorytety rozwiązania tego bolesnego problemu są w społecznej praktyce faktycznie uwzględniane? 4. Jakie argumenty i postawy zwolenników aborcji napotykają największy sprzeciw jej przeciwników, i dlaczego? I odwrotnie: jakie argumenty i postawy przeciwników aborcji napotykają największy sprzeciw jej zwolenników? 5. Sprawa aborcji dotyka fundamentalnych koncepcji antropologicznych i etycznych: zwłaszcza koncepcji człowieka, jego życia i statusu osoby ludzkiej, kwestii wolności człowieka, prawa do życia nienarodzonych, tezeusz.pl 18 POLSKA
TOLERANCJA itp., które wydają się decydować o sensie lub bezsensie ludzkiego życia, jak również dalszym trwaniu i rozwoju ludzkości, a polskim kontekście, cywilizacji Zachodu. 6. Dla wielu chrześcijan, a zwłaszcza katolików fundamentalna niezgoda na aborcję, rozumianą jako zabójstwo poczętego, choć jeszcze nienarodzonego człowieka, jest ważnym aktem chrześcijańskiej miłości bliźniego, a jednocześnie niektóre formy katolickiego sprzeciwu wobec aborcji i jej zwolenników wydają się nie czynić zadość miłości wobec nich. To napięcie wydaje się nieuniknione, ale czy można powiedzieć, że niekiedy i niektóre formy sprzeciwu wobec aborcji, nie są faktycznie aktami chrześcijańskiej miłości bliźniego, ale wykorzystują tę bolesną kwestię do innych celów i czynią to z innych motywów, sprzecznych z miłością? Jakie kryteria oceny wydają się tu najtrafniejsze? tezeusz.pl 19 POLSKA
TOLERANCJA DEBATA I ŹRÓDŁA I KONDYCJA POLSKIEJ TOLERANCJI 6 WRZEŚNIA 2010 tezeusz.pl 20 POLSKA
TOLERANCJA Magdalena Środa Tolerancja oczywista jak powietrze Tolerancja jest jedną z najważniejszych zasad moralności życia publicznego. Nie dość w Polsce cenioną. Powszechnie przyjmuje się, że Polacy są tolerancyjni, ponieważ „zawsze byli narodem tolerancyjnym”. „Zawsze” to znaczy od XVI wieku, gdy przyjęliśmy wypędzanych z Europy Żydów i daliśmy im tu dom, pokój i względną autonomię. Na terenach Polski działali też socynianie (bracia polscy), którzy w XVII w. niezwykle odważnie głosili, że władza świecka nie ma prawa ingerować w sprawy kościelne, zaś religia – ubiegać się o pomoc państwa w zwalczaniu herezji, prowadzeniu wojen religijnych czy też propagowaniu swojej nauki. Pięknie pisał Crell (w „O wolności sumienia”): „Różne bowiem są to rzeczy: Kościół i państwo; łącząc je wprowadza się wielkie zamieszanie. Mówią o tym liczne i straszne klęski, wojny oraz smutne przykłady obalonych wraz z państwami kościołów. Kościół przyjmuje na swoje łono tylko tych, którzy dostosowali się do wzoru pobożności przykazanej przez Chrystusa. [...] Państwo przyjmuje i wspomaga ludzi wszelkiego rodzaju i wyznania; i bałwochwalców, i pogan, i heretyków, i odstępców od imienia Chrystusa [...], byleby tylko wszyscy żyli w spokoju i dochowali wierności państwu, które pośród tej tak wielkiej niejednolitości, wszystkim w równym stopniu opieki swej udziela”. Socynianie nowocześnie interpretowali również zasadę wolności sumienia. „Na czymże bowiem polega wolność sumienia, która Bogu jednemu jest podporządkowana, jeśli nie na tym, byś w sprawach religii myślał, co chcesz, swobodnie, głosił to, co myślisz, i czynił wszystko, co nie pociąga za sobą krzywdy ludzkiej”. Postawa socynian nie cieszyła się jednak popularnością wśród polskich katolików, którzy zmusili ich (pod karą „na gardle”) do przejścia na katolicyzm lub opuszczenia Polski (1658 r.). Tyle o źródłach mitu polskiej tolerancji. Więcej nie znam. Mit się przyjął, tolerancja nie. Przeciwnie. Pamiętam, jak jakiś biskup (pominę jego nazwisko milczeniem, bo nadal jest to człowiek, niestety, aktywny w sferze publicznej), używał słowa „tolerancjonizm”, by potępić tolerancję i światopogląd z nią związany. „Tolerancjonizm” to brzmi tezeusz.pl 21 POLSKA
TOLERANCJA obleśnie. Równie obleśnie jak obleśnie wyglądała okładka książki Ryszarda Legutki, na której widniał rysunek przedstawiający Urbana niosącego na barana Michnika. Książka była zatytułowana „Nie lubię tolerancji”. Profesor Legutko jest doskonałym przykładem kariery, którą w Polsce można zrobić na ostentacyjnej niechęci do tolerancji: od posła, przez ministra edukacji, doradcę prezydenta, do eurodeputowanego i – cały czas – gwiazdę prawicowych wieców. Bo wiecować profesor lubi. Veritatis terror „Tolerancję” można więc krytykować bez narażania się na marginalizację. Zapewne inaczej jest z takimi „poprawnymi” ideami jak „patriotyzm”, „wiara” czy „papież”. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego w kwestiach tolerancji często wystarcza nam jej mit? Bo jesteśmy – mimo awangardowego okresu pierwszej solidarności – społeczeństwem nieodmiennie konserwatywnym, tradycyjnym, wsobnym, zamkniętym. Jesteśmy też społeczeństwem monolitycznie religijnym, a religijność to dla większości rytualne i światopoglądowe posłuszeństwo Kościołowi, który – co bardzo podkreślał papież zwłaszcza w dwóch encyklikach Veritatis splendor i Fides et ratio – ma monopol na Prawdę. A ta jest jedna i znana tylko Kościołowi katolickiemu (nic dziwnego, że encyklika Veritatis splendor została nazwana przez popularnego francuskiego filozofa Andre Comte’a Sponville’a Veritatis terror). Również – co ośmielam się powiedzieć – nie dość o tolerancji wiemy. Bo na razie nie musimy. Polska jest najbardziej homogenicznym społeczeństwem w Europie (dawniej była nim Islandia, ale teraz jest tam sporo Polaków), nie konfrontujemy się na co dzień z innością, nie mamy imigrantów, zbyt wielu odmienności religijnych (a te, które są, nie mają żadnej siły politycznej, by konkurować z Kościołem katolickim, więc siedzą cicho). W szkole brak etyki i filozofii, nikt tolerancji nie uczy (a tolerancji można nauczyć) ani nie wyjaśnia jej funkcji. Ignorancja w kwestiach tolerancji i niechęć do niej moralnych, religijnych i politycznych autorytetów daje taki efekt, że nie mając w kraju Żydów, mamy dość wysoki poziom antysemityzmu, a widok homoseksualistów na ulicy mobilizuje polityczne siły (z kamieniami w rękach) i wywołuje komentarze o „nienormalności” i „zgorszeniu”. Podczas gdy w Polsce mamy chyba największą organizację gejowską, jaką kryje zinstytucjonalizowany kler. Paradoks? Nie. Hipokryzja, ta najgorsza z polskich wad. W mojej opinii, jakże przeciwnej do opinii Ryszarda Legutki, tolerancja stanowi jedną z najważniejszych wartości. Jest ona podstawą pokojowego istnienia ludzi różniących się od siebie pod jakimiś istotnymi względami. To ważna wartość nowoczesnych państw i multikulturowej Wspólnoty Europejskiej. To również ważna wartość w społeczeństwach zindywidualizowanych, posttradycyjnych, gdzie stawia się na różnice, odmienności i rozwój (co przekłada się na wzrost gospodarczy – o czym świadczą badania przedstawione przez zespół M. Boniego w raporcie Polska 2030. Boni z badań tych wniosków woli nie wyciągać). Niechęć do tolerancji – mam nadzieję – wiąże się w dużym stopniu z wieloma nieporozumieniami dotyczącymi jej znaczenia i funkcji. Przedstawię poniżej, jak ja rozumiem to pojęcie i dlaczego tak rozumiane traktuję jako tezeusz.pl 22 POLSKA
TOLERANCJA aksjologiczny filar współżycia jednostek w nowoczesnym, demokratycznym państwie, choć niekoniecznie w życiu prywatnym. Czym jest tolerancja? Narodziła się – jak wiadomo – całkiem niedawno, w okresie wojen religijnych, spopularyzował ją J. Locke swoim „Listem o tolerancji” i – w sposób znacznie bardziej otwarty – Voltaire. Czym jednak jest? Najlepiej scharakteryzowała ją filozofka I. Lazarii‐Pawłowska. Postawa tolerancyjna związana jest – według niej – z trzema warunkami. Po pierwsze – musimy mieć do czynienia z jakimś poglądem, opinią, czyjąś postawą, zachowaniem lub czynem ocenianymi ujemnie, sprawiającymi nam przykrość. Coś mi się nie podoba, złości mnie, oburza, wydaje mi się lub też jest faktycznie niezgodne z uznawaną przeze mnie lub przez moją grupę hierarchią wartości. Gdy wszystko mi się podoba, gdy jestem otwarta na odmienność, gdy cieszą mnie wszelkie różnice (w poglądach, wierze, kolorze skóry i upodobaniach seksualnych czy kulinarnych), gdy kocham wszystkich bliźnich i swoich nieprzyjaciół – tolerancja jest niepotrzebna. Po drugie, mam możliwość działania, a także sposobność i odpowiednie środki, by zmienić tę sytuację, by wpłynąć perswazją lub siłą na zmianę cudzych przekonań lub postaw. Gdy nie mam żadnych możliwości przeciwdziałania, nie może być mowy o tolerancji. Po trzecie – i najważniejsze – wstrzymuję się od działań, ponieważ uznaję prawo innego człowieka do odmiennych opinii, do swobodnego propagowania swoich poglądów, do swobodnej ekspresji zachowań czy szerzej – swobodnego kierowania swoim życiem. Przy tak pojmowanej tolerancji, a zwłaszcza przy jej warunku trzecim, pojawia się pytanie o argumenty wspierające. Dlaczego mam się powstrzymać od działań? W historii filozofii i teologii argumentów takich pojawiło się wiele. Wymieńmy ich siedem, choć zapewne jest ich znacznie więcej. (1) Argument „z praktyki historycznej”. Gdyby nie idea tolerancji, ludzkość Europy prawdopodobnie powybijałaby się w czasie wojen religijnych. Dla zachowania względnego pokoju trzeba było wprowadzić i rozpowszechnić ideę „znoszenia” inności, przede wszystkim religijnej. Odtąd jest ona niezbędnym, choć minimalnym, wymogiem regulującym życie zróżnicowanych społeczeństw. (2) Argument teologiczny. Wynika on z koncepcji człowieka, jako istoty stworzonej przez Boga, której przysługuje bezwzględny szacunek, a więc i w jakiś sposób tolerancja. Argument ten związany jest z teologiczną koncepcją osoby ludzkiej i jej godności. Możemy potępiać czyjeś zachowania, na przykład homoseksualne – mówią teologowie – ale homoseksualiście jako osobie należy się szacunek. Niezwykle trudno jest jednak w czyjejś tożsamości wyróżnić coś, co jest abstrakcyjną „osobą”, pozbawioną wszelkich atrybutów. Homoseksualista, Żyd czy Serb najczęściej nie czują się „osobami”, lecz właśnie Żydami, Serbami czy homoseksualistami i chcą być tolerowani lub szanowani, nie jako abstrakcyjne „osoby”, lecz jako Żydzi, homoseksualiści itd. (3) Argument filozoficzny. Jest bardzo podobny w swej konstrukcji do poprzedniego, tyle że tezeusz.pl 23 POLSKA
TOLERANCJA wartość osoby jest niezależna od aktu boskiego stworzenia. Głównym twórcą tego argumentu jest Kant, który uznawał, że człowiekowi należy się szacunek tylko dlatego, że jest człowiekiem („celem samym w sobie” – jak mawiał). Tolerancja jest formą tego szacunku. (4) Argument antropologiczny. Wynika z oświeceniowej koncepcji człowieka jako istoty racjonalnej, to znaczy wątpiącej i sceptycznej, oraz z pewnej formy racjonalizmu, zgodnie z którą poprawne wnioskowania nie stanowią argumentu na rzecz słuszności przesłanek, na których wnioskowania te się opierają. Osoba wierząca w Boga i ateista mogą być tak samo racjonalni w swoich rozumowaniach, nie ma jednak sposobu, by dowieść, że przesłanki, na których opiera się racjonalizm jednej i drugiej osoby, są mniej lub bardziej prawdziwe. Argument ten uzasadnia przekonanie, że podstawa wszystkich opinii jest dość krucha i arbitralna, a wobec tego „powinniśmy tolerować nasze różne przekonania, poglądy i wiary”, bo nie ma sposobu by dowieść, które z nich są prawdziwe. (5) Argument z praw człowieka. Piąty argument związany jest z retoryką praw człowieka, gdzie mówi się o tym, że powinniśmy tolerować innych nie ze względu na abstrakcyjną „osobę”, którą są, ale ze względu na prawo każdego do wolności, autonomii i odmienności. Tu postawa tolerancji wynika z pryncypialnego uznania, należącego do żelaznego asortymentu idei liberalnych, że wszyscy jako jednostki mamy takie same prawa i możemy z nich korzystać, nawet jeśli sposób, w jaki to robimy, wydaje się innym okropny. (6) Kolejny argument pochodzi z ciekawości, otwartości wobec innych, chęci uczenia się od nich. Im bardziej świat jest różnorodny, tym lepiej. Ciekawość jest tu warunkiem tolerancji, a jednocześnie ją znosi. Kto jest bowiem ciekawy innych, nie musi być tolerancyjny. (7) Argument z różnorodności. Związany jest z przekonaniem, że społeczności różnorodne mają większe szanse rozwoju niż społeczności homogeniczne. Różnorodność jest więc wartością sama w sobie, a tolerancja – warunkiem ją umożliwiającym. Czym nie jest? Tolerancja nie jest biernością czy indyferencją moralną, choć często jest z nią mylona, a przez przeciwników – chętnie utożsamiana. Jeśli widzę kogoś leżącego na ulicy i przechodzę obok, mówiąc sobie: „jestem tolerancyjny, on widać lubi spać na ulicy, ja we własnym łóżku, szanuję różne gusta”, to nie stanowi to wyrazu tolerancji, lecz indyferencji. Tolerancja nie jest też wywyższaniem się nad innych. Nie jest akceptacją (tolerując, nie muszę akceptować cudzych zachowań). Tolerancja jest czymś więcej niż życzliwością, czymś mniej niż miłością bliźniego (choć któż wie, prócz teologów, czym jest miłość bliźniego i jak ona się dzisiaj przejawia, poza stosownymi deklaracjami). Jeśli ludzie się lubią, jeśli są ciekawi innych – nie potrzebują tolerancji. W problemie tak rozumianej tolerancji bardzo ważna jest kwestia granic. Nie możemy przecież tolerować wszystkiego. Świat różnorodny jest niewątpliwie wartościowy, ale nie wtedy, gdy polega na chaosie i krzywdzie. Ludzie mają wiele praw, z których mogą korzystać, ale nie mają na przykład prawa do instrumentalizacji drugiego człowieka. Nie możemy tolerować przestępstw. Nie powinniśmy tolerować zła. Ale czym jest zło? Jak ustalić granice? Nie powinno być ich zbyt wiele, bo wtedy nasza wolność staje się fikcją. J. St. Mill twierdził, że tolerancja ma zaledwie trzy granice. Trzy, ale solidne. tezeusz.pl 24 POLSKA
TOLERANCJA Pierwsza ma charakter prawny. Nie można być tolerancyjnym wobec przypadków łamania prawa. Posłuszeństwo prawu jest naszym nadrzędnym obowiązkiem moralnym. Przestępstwo leży poza granicami naszej wolności i poza granicami tolerancji. Choć oczywiście są prawa, których treść wydaje się wynikać z „nielubienia tolerancji”. Mam tu na myśli nie tylko prawa państw totalitarnych, ale i polskie prawo chroniące uczucia religijne, jedyne takie prawo w Europie. Trudno mi zrozumieć, dlaczego tak potężna duchowo i politycznie religia jak polski katolicyzm musi mieć do ochrony uczuć religijnych tak potężny instrument prawny. Wszak gdy uczucia są kruche, należy raczej pracować nad ich wzmocnieniem niż zamykaniem ust innym. Druga – najważniejsza – granica ma charakter moralny; jest nią ludzka krzywda, cierpienie, poniżenie. Nie można ich tolerować, zawsze trzeba się im przeciwstawiać lub do przeciwstawienia nawoływać. Krzywdy nie można jednak traktować ogólnie. Każdy może powiedzieć, że krzywdzą go czyjeś poglądy. Chodzi raczej o krzywdę rzeczywistą, bezpośrednio związaną z bólem i cierpieniem. Granica trzecia ma charakter polityczny. Mill ujął to w słynnym powiedzeniu „nie ma wolności dla przeciwników wolności”. To znaczy, że nie możemy tolerować przekonań, których realizacja mogłaby prowadzić do ograniczenia lub zniesienia ludzkiej wolności, do zaprowadzenia takich porządków politycznych (autorytarnych, totalitarnych, niewolniczych), przez które ta wolność nie byłaby możliwa. Dlatego współcześnie wiele konstytucji zabrania propagowania poglądów faszystowskich i komunistycznych. Stanowią one bowiem zagrożenie dla demokracji – ustroju, który opiera się na szacunku wobec indywidualnej wolności i autonomii. I na tolerancji. Zagrożenia takiego nie stanowi swoboda wyrażania różnych opinii, odmienność religijna, seksualna i wszelkie inne. Można rozważyć – i w Polsce staje się to coraz bardziej zasadne – czy zagrożenia takiego nie stanowi fundamentalizm religijny i różne sposoby zawłaszczania państwa i sfery publicznej przez Kościół, który jest przeciwnikiem tolerancji. Możemy również mówić o tolerancji negatywnej i pozytywnej. W pierwszym wypadku wyrazem tolerancji jest proste powstrzymanie się od działań ograniczających uprawnienia innego człowieka. W drugim – w tolerancji pozytywnej – chodzić już będzie nie tyle o niedziałanie, ile o wspomożenie osoby, z której racjami czy obyczajami się nie zgadzamy, ale której prawa do równego traktowania, do wolności i odmienności uznajemy. Przykładem może tu być ktoś, kto aktywnie wspomaga prawa mniejszości (seksualnych, rasowych), nie należąc do nich. Koncepcja tolerancji pozytywnej oparta jest na przekonaniu, że należy nie tylko tolerować prawa do inności czy indywidualności, ale też dążyć do tego, by prawa te były rzeczywiste, a więc – respektowane przez wszystkich. Tolerancja jako zasada życia publicznego W raju tolerancja nie będzie potrzebna. Miłość znosi bowiem tolerancję. Jest ona niezbędna tam, gdzie ludzie niezbyt się lubią, obawiają się „obcych”, są nie dość wykształceni i owładnięci jedną religią, którą uważają za źródło Prawdy i jedynej moralności. Jest też potrzebna w krajach młodych demokracji i tam, gdzie otwierają się granice. Najbardziej jest potrzebna tam, gdzie odczarowuje relacje społeczne, odrzucając przesądy i stereotypy, i gdzie wolność osobista tezeusz.pl 25 POLSKA
TOLERANCJA potrzebuje ochrony, bo ludzie są przyzwyczajeni do jednolitych stylów bycia i takich poglądów. Tolerancja potrzebna jest więc w Polsce. Tolerancja nie jest cnotą, choć może nią być. Nie musimy jej nabywać tak jak prawdomówności czy odpowiedzialności i w równym stopniu przestrzegać jej zasad. Nazywam tolerancję zasadą moralności życia publicznego, pragnąc pokazać, że nie musi ona obowiązywać w życiu prywatnym. W domu, w sferze prywatnej profesor Legutko czy inni przeciwnicy tolerancji nie muszą tolerować gejów, Żydów, Romów czy feministek z ich dziwnymi poglądami, wyglądem i stylem bycia. Nie muszą wpuszczać na swoje salony tych, którzy ich denerwują, z którymi się nie zgadzają, którymi się brzydzą. Mogą nawet malować na ścianach własnego pokoju oznaki niechęci do „obcych”. W sferze publicznej obowiązują inne zasady. W tym sensie z tolerancją jest jak z zasadami kultury osobistej, etykiety czy normami życzliwości. Norm tych uczyliśmy się pomału mniej więcej od XIV wieku, kiedy powstawały dwory szlifujące zasady „zewnętrznej ogłady” i czegoś, co długo nazywano „ucywilizowaniem”. Zasady te mogą, choć nie muszą obowiązywać w naszej prywatności. W sferze publicznej są konieczne i – często już – oczywiste. W sferze prywatnej, w samotności mogę być nieuprzejmy, mogę dłubać w nosie, nie prać skarpetek, nie mówić „dzień dobry” do własnego męża i nie cierpieć Żydów. W sferze publicznej powinienem przestrzegać pewnych zasad grzeczności, nawet jeśli się z nimi głęboko nie zgadzam i uważam je za idiotyczne. Powinienem więc mówić ludziom „dzień dobry” (nawet gdy ich nie znoszę) i chodzić w czystych skarpetkach. Podobnie jest z tolerancją. Powinienem tolerować odmienności, nawet jeśli uważam, że zagrażają one Prawdzie, którą uważam za kruchą, choć jedyną. Praktyk tolerancji należy się uczyć, tak jak się uczy form współżycia (szkoła jest do tego najlepszym miejscem, szkoda, że minister Hall nie ma o tym pojęcia), i przestrzegać w życiu publicznym. Nawet jeśli się ich nie lubi. Arystoteles pociesza, że ćwiczenie się w pewnych zachowaniach z czasem staje się naszą drugą naturą. A przy okazji ubogaca życie wspólnoty, a nawet dostarcza przyjemności. Bo jakże miło jest żyć w świecie, gdzie nie trzeba nawet lubić tolerancji, bo jej normy są oczywiste i powszechne. Jak powietrze. tezeusz.pl 26 POLSKA
TOLERANCJA Jan Andrzej Kłoczowski OP Nie ma solidarności bez poszanowania godności Jako katolik mam prawo do mocnych przekonań o prawdzie mojej wiary, która nie jest tylko moją prawdą osobistą, ale prawdą niosącą nadzieję odkrycia sensu życia wszystkim ludziom. Ale jako chrześcijanin wiem, że moim bliźnim nie jest tylko mój współziomek, lecz każdy człowiek. Słowem „tolerancja” posługujemy się bardzo często i wydaje się, że rozumiemy je zazwyczaj jako zgodę na to, że różnimy się pomiędzy sobą, i w związku z akceptowanymi przez nas odmiennościami staramy się znaleźć jakiś sposób na współżycie. W samym terminie „tolerancja” tkwi jednak pewna dwuznaczność, wynikająca – jak sądzę – z jego potocznego znaczenia, które spotykamy w języku codziennym. Czasami tolerancja to tyle, co pobłażliwość, postawa wyrażająca poczucie pewnej wyższości – toleruję czyjeś niestosowne zachowanie w przekonaniu, że nie stać go na nic lepszego, np. na zachowywanie się przyzwoicie w czasie jedzenia. Ja rozumiem tolerancję jako postawę tożsamą z szacunkiem, z jakim winienem się odnosić do każdego człowieka, także takiego, który nie podziela moich poglądów czy przekonań religijnych bądź politycznych. Tak rozumiana tolerancja jest powinnością moralną wobec wolności sumienia, która to wolność jest podstawą godności każdego człowieka jako osoby. Problem tolerancji należy rozpatrywać na wielu płaszczyznach, wymienię tylko dwie, w moim przekonaniu najważniejsze – porządek prawny i porządek etyczny. Porządek prawny powinien stworzyć ramy zabezpieczające wolność każdej osoby, wynikającą z wolności sumienia wszystkich uczestników życia społecznego do kształtowania swojego poglądu na świat i na wartości, którymi człowiek winien kierować się w swoim postępowaniu. W odniesieniu do ważnej dziedziny, jaką jest wolność religijna wyraził to Sobór Watykański II w Deklaracji o wolności religijnej: tezeusz.pl 27 POLSKA
TOLERANCJA „(…) władza cywilna winna troszczyć się o to, by nigdy, czy w sposób otwarty, czy ukryty, nie była naruszana z powodów związanych z religią równość obywateli w dziedzinie prawa, należąca przecież do wspólnego dobra społeczności, i żeby wśród obywateli nie miała miejsca dyskryminacja”. (Deklaracja…, p. 6) Deklaracja ta dotyczy dwóch spraw: równości wobec prawa wszystkich uczestników życia społecznego, niezależnie od ich poglądów religijnych, jak i prawa do posiadania poglądów niereligijnych. Druga kwestia dotyczy relacji pomiędzy uczestnikami życia społecznego: zadaniem władz cywilnych jest troska o to, aby stworzyć klimat do wykluczenia postawy pogardliwej dyskryminacji w stosunku do „innych”, czyli tych, którzy nie podzielają moich poglądów. Jeżeli chodzi o porządek prawny, Polacy nie muszą się wstydzić swej tradycji. W czasie, gdy w wielu krajach europejskich toczyły się wojny religijne, w roku 1573 szlachta wielu wyznań uchwaliła Akt konfederacji warszawskiej. Gwarantował on tolerancję religijną i potwierdzał równouprawnienie polityczne różnowierców. Król Zygmunt August jest pamiętany ze swej ważnej wypowiedzi, w której zapewnił, że nie jest królem ludzkich sumień. Niestety sprawy religijne były wielorako poplątane z konfliktami politycznymi, o których dużo by można pisać. Nie zawsze to zaplątanie miało charakter negatywny. Wiele napisano już o polskim mesjanizmie, który współcześnie nie ma najlepszej prasy – upatruje się w nim źródła polskiego nacjonalizmu. Pragnę jednak przypomnieć, że zawołaniem polskich powstań niepodległościowych wypisanym na sztandarach było hasło: „W imię Boże: za wolność waszą i naszą”. To połączenie w jednym zawołaniu Boga i wolności było czymś wyróżniającym Polaków, tak katolików, jak i różnowierców, a także i polskich Żydów od dominujących w tym czasie poglądów – zarówno wierzących, jak i niewierzących – w których wolność nie szła w parze z Bogiem. W pismach naszych wielkich romantyków znajdujemy wiele myśli bliskich powyższemu hasłu. Byli oni przecież spadkobiercami Rzeczypospolitej wielu narodów i wielu wspólnot religijnych. Ciasne rozumienie pojęcia „Polaka‐katolika” pojawiło się później, gdy rozpowszechniły się poglądy nacjonalistyczne, w dużej mierze ukształtowane pod wpływem nie tyle wierzeń religijnych, ile głoszącego walkę o byt darwinizmu społecznego (za który sam Karol Darwin nie ponosi odpowiedzialności). To sprzyjało powstaniu i utrwaleniu się schematu myślowego, przeciwstawiającego „nas” – „onym”. „Onymi” byli zaborcy, okupanci, kolaboranci i przedstawiciele władzy czerpiącej legitymizację z woli obcych. „My” to byli nasi, tacy sami, ci, którym ufamy. Przez taki sposób myślenia wytworzyła się atmosfera podejrzliwości i nieufności, a nawet wrogości. Uważam, że właśnie ta atmosfera jest czynnikiem sprawczym większości konfliktów, jakie obecnie przeżywamy w naszym kraju. Nie jest to kwestia przyjętego na mocy Konstytucji porządku prawnego, który ma strzec dobra wspólnego społeczności, ale ujawniających się w życiu społecznym, w najgłębszej tkance relacji międzyludzkich, pokładów nieufności, owocującej odrzuceniem, czyli dyskryminacją „innych”. tezeusz.pl 28 POLSKA
TOLERANCJA Dla mnie osobiście (a sądzę, że nie tylko dla mnie) jest to bolesna konstatacja. Polska, która wniosła do słownika nowe i mocne rozumienie terminu „solidarność” stała się krajem ludzi i grup „osobnych”. Już nie „jeden za drugiego”, jak mówił Jan Paweł II w Gdańsku (1987), ale „jeden przeciw drugiemu”. Warunkiem solidarności jest szacunek dla drugiego człowieka, szacunek także i wtedy, gdy nie podzielam jego poglądów, gdy z nim się spieram, gdy próbuję zrozumieć racje, dla których on nie podziela moich poglądów. Było hasło „nie ma solidarności bez wolności”; proponuję nowe sformułowanie tej myśli: „nie ma solidarności bez poszanowania godności”. Godności człowieka i jego suwerennego prawa do słuchania głosu swojego sumienia. Jako katolik mam prawo do mocnych przekonań o prawdzie mojej wiary, która nie jest tylko moją prawdą osobistą, ale prawdą niosącą nadzieję odkrycia sensu życia wszystkim ludziom. Ale jako chrześcijanin wiem, że moim bliźnim nie jest tylko mój współziomek, lecz każdy człowiek. Jestem dumny z tego, że mój rodak, Paweł Włodkowic, napisał już w XV wieku, polemizując z obrońcami krzyżackich metod nawracania niewiernych: „Bliźnimi bowiem naszymi są tak wierni, jak i niewierni, bez różnicy. Nie jest dozwolone zmuszać niewiernych bronią lub uciskami do wiary chrześcijańskiej. Uzasadnienie: ponieważ ten sposób jest z krzywdą bliźniego, a nie należy czynić rzeczy złych, aby wynikły dobre.” tezeusz.pl 29 POLSKA
TOLERANCJA Tomasz P. Terlikowski Tolerancja jako lekko zakamuflowany totalitaryzm Autentycznie rozumiana tolerancja ma korzenie religijne. I niewątpliwie nie jest ona obojętnością. Od jakiegoś czasu zaobserwować można proces zastępowania autentycznej tolerancji „produktem tolerancjopodobnym”, skrywającym w sobie ideologię, której celem jest zbudowanie „lekko zakamuflowanego totalitaryzmu”. Zastanawiając się nad polską tolerancją, jej stanem, źródłami i przyszłością – trudno nie zacząć od kilku refleksji historycznych. To w przeszłości leżą bowiem źródła tego, co obserwujemy i bez niej nie da się ich zrozumieć. Trzeba oczywiście – o czym niezwykle mocno pisał prof. Ryszard Legutko w „Eseju o duszy polskiej” – mieć pełną świadomość historycznego i mentalnego zerwania, z jakim przyszło się zmierzyć Polsce, która utraciła nie tylko mityczną przestrzeń Ojczyzny Kresów, ale utraciła również elity i przestrzeń myślową, w której było miejsce na różne wyznania i tradycje. Nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie z naszej przeszłości ¬– nawet jeśli częściowo rekonstruowanej przez neosarmackich republikanów czy wielbicieli tradycji Polski jagiellońskiej – czerpać musimy inspiracje i fundamenty budowania przyszłości. Przeszczepy, choć tak lubiane przez Polaków, nie szczególnie mocno się bowiem przyjmują, a do tego żywy organizm mocno się przed nimi broni i w końcu – co wiemy z medycyny, a nie nauk społecznych – je odrzuca. I nie inaczej jest z Polakami. Chętnie i z dużą dozą mentalności kolonialnej przyjmują oni rozmaite rozwiązania zachodnie za jedynie słuszne. Prędzej czy później jednak okazuje się, że zupełnie one nam nie pasują, że trzeba je zdjąć (tak, jak zdejmowano francuskie fraki, by założyć szerokie kontusze), by zachować nie tylko własną tożsamość, ale przede wszystkim możliwość działania i oddychania swobodnie. Takie sytuacje zdarzały się już w historii wielokrotnie. Głęboka i geostrategicznie słuszna polityka margrabiego Wielopolskiego została odrzucona, bo nie pasowała do polskiej duszy. Nie powiodły się także próby przeszczepiania na grunt polski francuskiego libertynizmu, tezeusz.pl 30 POLSKA
TOLERANCJA czy przyniesienie na bagnetach komunizmu (a warto pamiętać, że u naszych sąsiadów z południa czy zachodu, proces przejmowania marksizmu był dużo bardziej udany). Nawet opozycyjny KOR, który budowany był w znaczącym stopniu na zachodnich wzorcach rewizjonistycznych, zaczął oddziaływać rzeczywiście szeroko dopiero, gdy włączył się w ruch „Solidarności”, oparty na polskich tradycjach i polskiej religijności (budzącej niekiedy zdumienie zachodnich obserwatorów). Polskie źródła tolerancji Nie inaczej jest też z tolerancją. Jeśli ma być ona rzeczywiście w Polsce istotną wartością, jeśli na niej ma być fundowany dialog społeczny, to musi ona wyrastać z polskich korzeni, a nie być zwyczajną kopię modeli tolerancji szkockiej, francuskiej czy amerykańskiej. W tamtych krajach mogą się one sprawdzać (choć akurat model francuski w odniesieniu do ludzi religijnych sprawdza się średnio, ograniczając wolność sumienia nie tylko muzułmanów, ale także katolików), wyrastają bowiem z głębi historii i doświadczenia tamtych wspólnot narodowych. Ich użyteczność w Polsce jest jednak wątpliwa, bowiem Polacy mają inne doświadczenia – trzeba jasno powiedzieć, że lepsze – i inną specyfikę narodową. I dlatego potrzebują własnego modelu tolerancji. A ten jest obecny w naszym myśleniu o wiele wcześniej niż w pozostałych krajach europejskich. Gdy na Zachodzie Europy – skąd obecnie chce się czerpać wzorce – panowała zasada „cuius regio, eius religio”, w Polsce monarchowie z dynastii jagiellońskiej – korzeni takiej postawy trzeba jednak szukać wcześniej – deklarowali, że nie chcą być władcami naszych sumień, a panowie szlachta mieli pełną świadomość, że niezależnie od różnic wyznania łączy ich wspólnota obywateli, których jednoczy Rzeczpospolita. Ubolewania, utyskiwania, a nawet gromy rzucane na panów braci przez jezuitów czy nuncjuszy apostolskich na nic się tu zdawały, bowiem istotniejsza od wiary w państwie – o którą też się troszczono – była Republika, którą łączyły silne więzy kulturowe, językowe, ale i religijne, choć rozumiane szerzej niż tylko wyznaniowo. Polski model tolerancji zaczął się wyczerpywać dopiero, gdy władzę przejęli ludzie Zachodu, czyli Wazowie, którym bliższe były – by posłużyć się terminem całkowicie współczesnym – ówczesne poglądy mainstraemowe. To przez ich nieudolną i błędną politykę wyznaniową nie udało się poszerzenie wspólnoty politycznej Rzeczypospolitej o Ruś Moskiewską. Do błędów Wazów – ale także Sasów – trzeba dołożyć jeszcze błędy hierarchii łacińskiej, która uniemożliwiła pełną integrację hierarchii unickiej w systemie państwowym, co skutkowało odsunięciem się wschodnich chrześcijan i ich ukierunkowaniem na Moskwę, co z kolei stało się jednym ze źródeł upadku I Rzeczpospolitej. Walki kulturowe Epoka saska (ale także wcześniejszy późny sarmatyzm mocno zrośnięty z kontrreformacyjnychm, barokowym katolicyzmem) to już czas ograniczonej tolerancji i upodabnianie się – jak zwykle z niejakim opóźnieniem – do modelu zachodniego, czyli narzucania religii przemocą (w Polsce głównie mentalną i kulturową, bez własnych Nocy tezeusz.pl 31 POLSKA
TOLERANCJA świętego Bartłomieja) i utożsamiania narodowości z religijnością. Ten proces nabrał siły w czasie zaborów, kiedy dwóch z trzech (do tego dwóch najsurowszych) okupantów było innego, niż dominujące w Polsce wyznania i chętnie to manifestowało. Z tego powodu walka o polskość stopniowo utożsamiała się z walką o katolicyzm (na Śląsku Cieszyńskim było inaczej). I wtedy jednak katolicyzm nie był rozumiany jako forma silnej, zdecydowanej religijności, a raczej jako tożsamość kulturowa. Chcąc to zobaczyć wystarczy sięgnąć do życiorysów polskich świętych i błogosławionych tego okresu. Ich dzieciństwo upływa zazwyczaj w letniej atmosferze religijnej. Rodzice, owszem, praktykują, ale głównie dla podtrzymania tożsamości kulturowej, a nie z przyczyn głęboko duchowych. Nie inaczej sprawa wygląda z wielkimi pisarzami. Z czterech ojców romantyzmu tylko dwóch – Norwid i Krasiński – było szczerymi i ortodoksyjnymi katolikami. A później było jeszcze gorzej. Ojcowie polskiej niepodległości – Piłsudski i Dmowski – byli niewierzący. Twórca politycznej formuły „Polak‐katolik” przyjął sakramenty na rok przed śmiercią, a – czczony przez tak wielu współczesnych katolików – Piłsudski zmieniał wyznania w zależności od potrzeb małżeńskich… Obu ich jednak łączyła świadomość (u jednego bardziej emocjonalna, u drugiego racjonalna) kulturotwórczej, fundującej tożsamość roli katolicyzmu. Nie oznaczała ona jednak (szczególnie u Piłsudskiego) braku tolerancji religijnej. Polityka sanacji nie była w najmniejszym stopniu katolicka, a niekiedy wręcz uchodziła za mocno antykatolicką. Generałami, ministrami, premierami sanacyjnymi byli także ewangelicy, a konflikty z prawosławnymi (niestety obecne i kończące się nawet burzeniem cerkwi przez wojsko) spowodowane były kwestiami narodowościowymi, a nie religijnymi. Polski model tolerancji przeżywał zatem wówczas kryzys nie tyle religijny, ile modernizacyjny. Powstanie współczesnych narodów, a także ich mocne utożsamianie się w naszym regionie Europy z religijnością, wystawiło na szwank ponadwyznaniową i w jakimś stopniu ponadnarodową republikańską tolerancję. Przesunięcie tożsamościowe Zerwanie ciągłości państwowej, przesunięcie granic, masowe migracje i związane z tym wykorzenienie, a wreszcie opresyjny marksistowski totalitaryzm ostatecznie uśpiły jagielloński model tolerancji. Decyzje Stalina sprawiły, że Polska stała się w istocie monokulturowa, a katolicyzm był – przez całe dziesięciolecia – głównym nośnikiem już nie tylko polskości, ale wręcz wolności. Rzeczpospolita – republikańska wspólnota, która była fundamentem polskiego modelu tolerancji, została zachowana tylko w murach kościołów. I zaczęła być z nimi utożsamiana. I to nie tylko przez katolików, ale także przez świadomych polskiej tradycji lewicowych rewizjonistów (a najlepszym tego dowodem jest książka Adama Michnika „Kościół, lewica, dialog”). Utożsamienie to, które zawdzięczamy zresztą kard. Stefanowi Wyszyńskiemu a nie endecji, budziło jednak – i o tym też trzeba pamiętać – obawy środowisk wykluczonych (przynajmniej we własnym mniemaniu) z owej wspólnoty religijno‐narodowej. Ich głos zaczął być doskonale słyszalny po roku 1989 i wywołał spory szok kulturowy, także w polskim Kościele… Od tego momentu obie strony w istocie przestały się rozumieć. Dla pierwszej – republikańskiej, ale także głęboko, kulturowa zakorzenionej w katolicyzmie – tolerancja albo nie znaczyła nic, albo – jak w przypadku tezeusz.pl 32 POLSKA
TOLERANCJA Jana Pawła II – odsyłała do wielkiej tradycji Polski Jagiellońskiej. Dla drugich natomiast modelem tolerancji stały się rozwiązania francuskie, a w najlepszym razie szkockie. Polska Jagiellońska zaś, a szczególnie to, co z niej zostało, stało się główną przeszkodą na drodze do zbudowania (przekserowania) wymarzonego modelu w Polsce. I choć wywołana wówczas wojna kulturowa została z czasem zawieszona (w czym pomogło sprowadzenie przez media nauczania Jana Pawła II do ogólnie słusznych banałów i wykluczenie z nich tego wszystkiego, co mogło wywoływać kontrowersje), to ten główny konflikt między republikańskim modelem tolerancji, w którym kluczowe dla tolerowania czy szanowania poglądów innych jest wspólne dobro państwa (wymagające jednak nie tylko zdefiniowania, ale i przyjęcia istnienia prawdy) a modelem indywidualistycznym, liberalnym, w którym najistotniejsze jest wyzwolenie jednostki (w imię tolerancji) z wszelkich okopów i wspólnot – pozostał żywy. I nadal definiuje on główny spór o tolerancję. Zawłaszczona tolerancja Niestety w ostatnich latach udało się – pod wpływem prądów zachodnich – niemal całkowicie zawłaszczyć termin tolerancja i tak go przemodelować, by oznaczał on już nie tyle, umotywowane wspólnym dobrem, pomijanie w dyskursie państwowym czy społecznym pewnych elementów, co do których wspólnota nie może osiągnąć porozumienia, ile… całkowite odrzucenie samego pojęcia prawdy i przyjęcie, że już samo uznanie, że istnieje prawda obiektywna – jest wykroczeniem przeciwko świętej zasadzie tolerancji. Najlepiej widać to w kwestiach etycznych. Nietolerancyjnymi określa się tych wszystkich, którzy – zgodnie zresztą z myśleniem wszystkich wielkich cywilizacji – definiują małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, uznają zabicie niewinnego osoby ludzkiej za morderstwo a nie zabieg, czy jasno i wyraźnie wskazują, że prawo do życia jest fundamentem każdego systemu prawnego. Ich myślenie jest odrzucane, jako niezgodne ze świętymi kanonami agnostycyzmu i relatywizmu, które uchodzą obecnie za fundament demokracji i tolerancji. O tym problemie pisał już zresztą w latach 90. Jan Paweł II „Dziś zwykło się twierdzić, że filozofią i postawą odpowiadającą demokratycznym formom polityki są agnostycyzm i sceptyczny relatywizm, ci zaś, którzy żywią przekonanie, że znają prawdę i zdecydowanie za nią idą, nie są, z demokratycznego punktu widzenia, godni zaufania, nie godzą się bowiem z tym, że o prawdzie decyduje większość, czy też, że prawda się zmienia w zależności od zmiennej równowagi politycznej. W związku z tym należy zauważyć, że w sytuacji, w której nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” – podkreślał papież w encyklice „Centesimus annus”. Kilka lat wcześniej na ten sam problem zwracał również uwagę – w słynnym wywiadzie rzece „Sól ziemi” – kardynał Joseph Ratzinger, obecny papież Benedykt XVI. „Narasta groźba dyktatury opinii – kto nie trzyma z innymi, zostaje odizolowany, dlatego nawet zacni ludzie nie śmią już się przyznać do takich nonkonformistów. Ewentualna dyktatura tezeusz.pl 33 POLSKA
TOLERANCJA antychrześcijańska byłaby prawdopodobnie znacznie subtelniejsza niż wszystko, co dotychczas znaliśmy. Byłaby na pozór przyjazna religii, pod warunkiem jednak, że religia nie tykałaby jej wzorców zachowania i myślenia” – mówił kard. Ratzinger. Lekko zakamuflowany totalitaryzm I niestety, jeśli szukać najistotniejszych zagrożeń dla tolerancji (autentycznie rozumianej, a nie zawłaszczonej) to właśnie taki lekko (coraz lżej) zakamuflowany totalitaryzm jest niewątpliwie głównym z nich. W kolejnych krajach nie tylko wprowadzane są rozstrzygnięcia prawne, które uniemożliwiają pracę chrześcijanom w kolejnych zawodach (choćby w Kanadzie, gdzie by otrzymać dyplom lekarski trzeba zabić nienarodzonego dziecko), ale też eliminują chrześcijan z przestrzeni społecznej. Tak jest w Wielkiej Brytanii, gdzie chrześcijańskie (a przynajmniej poważnie traktujące nauczanie Biblii) ośrodki adopcyjne zostały pozbawione możliwości pracy, bowiem próbowano je zmusić do przyznawania dzieci parom osób tej samej płci. Tak jest w Holandii, gdzie dziennikarz katolicki został skazany za przytoczenie na antenie radiowej fragmentu Katechizmu Kościoła Katolickiego, poświęconego aktom homoseksualnym. Tak jest w Hiszpanii, gdzie sędziego pozbawiono możliwości wykonywania zawodu, bowiem zlecił ekspertyzy prawne dotyczącego tego, czy dziecko nie traci, będąc wychowywanym w związku jednopłciowym. Środowisko tolerancjonistów, wspierane przez europejskie instytucje (choćby Europejski Trybunał Praw Człowieka) zrobi zaś wszystko, by prędzej czy później ten model totalitaryzmu, pod płaszczykiem tolerancji, dotarł również do Polski. Już teraz środowiska genderowe, gejowskie, feministyczne próbują doprowadzić do sytuacji, w której wyrażenie niechętnych ich ideologiom poglądów lub głoszenie opinii Kościoła – jasne i zdecydowane –było karalne. Dlatego wytacza się procesy księdzu Markowi Gancarczykowi czy Joannie Najfeld (a i ja sam mam kilka podobnych spraw) tak, by za wszelką cenę doprowadzić do skazania ludzi, których jedyną winą jest to, że mają w kluczowych sprawach poglądy odmienne od tych, które próbuje się narzucić. I właśnie takie działania są obecnie głównym zagrożeniem dla tolerancji. Ale trzeba coraz więcej odwagi i myślowej ekstrawagancji, by otwarcie to powiedzieć. Co zresztą jest najlepszym dowodem na to, w jakim stanie znajduje się tolerancja już nie tylko w Polsce, ale także w Europie. tezeusz.pl 34 POLSKA
TOLERANCJA Jan Hartman Od ustroju wolności nie ma odwrotu Dziś nie czas mówić o tolerancji. Obowiązek tolerowania innych wyznań i innych niż nasze światopoglądów czy obyczajów jest oczywistością, potwierdzoną przez konstytucje wszystkich cywilizowanych narodów. Nikt już nie robi łaski, że „toleruje”: innowierców, ateistów, homoseksualistów, Żydów czy Arabów. Sama myśl, iżby jakaś grupa społeczna czy środowisko miało być pozbawione praw analogicznych do tych, jakimi cieszą się inne grupy, zakrawa na dyskryminację, dla opinii publicznej krajów Zachodu stanowiąc skandal. Spośród wielu pojęć opisujących przewagi nowoczesnego społeczeństwa nad społeczeństwem przednowoczesnym bądź „tradycyjnym” najstarsze jest pojęcie tolerancji. Już w okresie reformacji i wojen religijnych w Europie nadzieje na pokój wiązano z upowszechnieniem pewnego minimalistycznego ideału politycznego, który nazwano tolerancją. Ideał ten zawdzięczamy pisarzom politycznym – od Spinozy, poprzez Locke’a, po Woltera, jakkolwiek w praktyce tolerancja istniała okresowo tu i ówdzie od zawsze. Minimalizm świadomie formułowanej idei tolerancji polega na tym, że postulowana w nim postawa nie nakłada ani na książąt, ani na zwykłych ludzi żadnych nierealistycznych zobowiązań. W szczególności zgoda na tolerowanie innych wyznań – bo właśnie o religię pierwotnie tu chodziło – bynajmniej nie oznacza, że przestaje się uważać własne wyznanie za jedynie prawdziwe, a pozostałe za fałszywe. Nie oznacza nawet tego, że nie będzie się pogardzać fałszywą wiarą ani jej dyskryminować. Oznacza jedynie, że mniejszości – katolickiej czy protestanckiej albo żydowskiej lub muzułmańskiej – pozwoli się żyć spokojnie i praktykować swoją religię w kraju, którego religią państwową jest inne wyznanie. Tym samym polityczny koncept tolerancji zakłada tradycyjne, przedliberalne stosunki społeczne i ustrojowe, w których państwo uznaje jedno z wyznań za swoje, na różne sposoby wspierając je i faworyzując, a w przypadku, gdy było to wyznanie katolickie, uznaje też pewne ograniczenia własnej suwerenności na rzecz władzy papieskiej. Cała rzecz na tym tylko polega, żeby wyznanie panujące nie niszczyło innych wspólnot wyznaniowych. W czasach tezeusz.pl 35 POLSKA
TOLERANCJA współczesnych, w odniesieniu do państw świeckich i demokratycznych, dbałych o zachowanie równego dystansu do wszystkich wyznań, tolerancja jest więc ideą zupełnie anachroniczną i „nie na temat”. W swoim czasie odegrała jednakże ogromną, pozytywną rolę – mogła odegrać jeszcze większą. Niestety, idea tolerancji, mająca przede wszystkim podbudować pokój między protestantami i katolikami (razem z zasadą „czyja władza, tego religia”) przyjmowała się dość opornie, z uwagi na niejasną kwestię granic tolerancji. Jako że począwszy od XVI wieku zaczęły powstawać w Europie suwerenne państwa lokalne, z czasem coraz silniej określające swoją tożsamość w oparciu o czynniki religijne i etniczne, wielkiego znaczenia nabrała idea lojalności obywatelskiej wobec państwa. Dlatego naturalną rzeczą wydawało się wyznaczenie granicy tolerancji w tym samym miejscu, w którym przebiegała granica lojalności i nielojalności. Katolików wszelako trudno było uznać za w pełni lojalnych wobec państw lokalnych, zwłaszcza protestanckich, skoro z natury rzeczy uważali się oni za posłusznych papiestwu. Poniekąd łatwiej było Anglikom czy Holendrom tolerować Żydów niż katolików. Jako projekt polityczny ideał tolerancji napotykał poważne przeszkody. Jeśli prześladowania i walki religijne w ciągu XVIII i XIX wieku stopniowo w Europie wygasały, to raczej z powodu ogólnego wzrostu ucywilizowania niż z racji jakiejś głębokiej internalizacji idei tolerancji przez społeczeństwa Zachodu. Również stopień, w jakim w tym czy innym kraju, w tej czy innej epoce dopuszczalna była pewna swoboda i różnorodność obyczajów, zależał nie od jakiegoś elitarnego projektu „liberalnego”, ale od zjawisk społecznych związanych z tworzeniem się nowych systemów władzy i dyscypliny społecznej. Analogicznie, zagęszczenie przemocy i dyskryminacji w życiu społeczeństw nowożytnych było funkcją sytuacji politycznej, ekonomicznej czy społecznej, dającej się opisywać w kategoriach nauki historii oraz teorii politycznej. Niemniej jednak, począwszy od XVIII wieku, zaczęła się w Europie rozwijać kultura liberalna, oparta na nowych ideałach politycznych i etycznych, stopniowo przyjmowanych przez całe grupy społeczne, państwa, a nawet całe społeczeństwa. Nie umiem powiedzieć, w jakiej mierze rozwój kultury liberalnej, kulminujący w naszych czasach, gdy cały świat albo praktykuje liberalną demokrację, albo przynajmniej udaje, że to czyni, był dziełem duchowym – następstwem upowszechnienia ideałów nowej, liberalnej moralności, a w jakiej mierze był procesem politycznym, dającym się wytłumaczyć interesami i czynnikami obiektywnymi. Być może rola pisarzy i myślicieli nie była aż tak wielka. Faktem jest jednak, że rewolucja się dokonała. W wyniku tej rewolucji straciły legitymację moralną oba modele polityczne, które znała chrześcijańska Europa: feudalny i wczesnonowożytny, oparty na zasadzie oświeconego paternalizmu, stanowiącego, że władza państwowa kieruje sprawami doczesnymi wszystkich stanów a kościelna sprawuje pieczę nad moralnością publiczną i życiem duchowym. Kultura liberalna nie ogranicza się zresztą do kontestacji władzy autorytarnej czy paternalistycznej jako niesprawiedliwej z racji swej arbitralności. Rewolucja moralna liberalizmu jest głębsza. Domaga się wprawdzie rządów prawa i jest to jeden z powodów sprzeciwu wobec władzy paternalistycznej, przede wszystkim jednak domaga się poszanowania wolności indywidualnej oraz równości, bez względu na pochodzenie, wyznanie, rasę, tezeusz.pl 36 POLSKA
TOLERANCJA płeć czy orientację seksualną. Dezyderat równości prowadzi zaś do żądań demokratycznych oraz sprzeciwu wobec wszelkiej dyskryminacji, a nawet do żądań idących w kierunku ograniczenia różnic społecznych i majątkowych. Wartości kultury liberalnej są bardzo proste i można je ująć w formie postulatów adresowanych do rządów, czyli władzy państwowej, a zwłaszcza władzy prawodawczej. Najważniejszy postulat żąda, aby państwo stało na straży wolności kultywowania przez obywateli – jednostki i grupy – takich form życia, jakie same dla siebie wybiorą, dokładając starań, by wprowadzając ład prawny i ład publiczny ograniczały swobody obywateli w najmniejszym możliwie stopniu. Zwłaszcza zaś nie jest dopuszczalne, aby jakakolwiek władza, wykorzystując swój demokratyczny nawet mandat do rządzenia, wcielała w życie w postaci nakazów i zakazów takie formy zachowań, które za najlepsze uważa jakiejś ugrupowanie polityczne, jakaś instytucja religijna lub po prostu większość obywateli. W społeczeństwie wolnym władza i prawo nie służą do sankcjonowania takich czy innych wyobrażeń o dobrym życiu a dobra wola i silne przekonanie o moralnej słuszności pewnych zachowań nie są wystarczającą podstawą do narzucania ich społeczeństwu drogą nakazów i zakazów. Władza więc musi być – i to jest kolejny postulat – na ile się da bezstronna w sprawach, które ludzi dzielą i co do których nie ma szans na zgodę powszechną. Są to wszelkie sprawy związane z przekonaniami religijnymi, metafizycznymi, z obyczajami. Inaczej mówiąc, w państwie liberalnym trzeba mieć poważne powody, aby ludziom czegoś zakazać. Nie wystarczy do tego mandat demokratyczny (reprezentowanie woli większości), nie wystarczy dobra wola, a nawet racja moralna. Obywatele mają bowiem prawo sami siebie krzywdzić oraz dokonywać złych wyborów. Przymus i przemoc mogą wystąpić tam, gdzie panuje powszechna zgoda co do ich wartości (tak na przykład istnieje powszechna zgoda, że własność i integralność fizyczna powinna być chroniona przez władze policyjne i sądowe) oraz tam, gdzie są niezbędne dla utrzymania równej wolności, to znaczy tam, gdzie korzystanie ze swej wolności przez jednych odbywało się kosztem wolności innych. W państwie liberalnym trudno się rządzi, gdyż niewiele wolno obywatelom nakazywać lub zakazywać. Namiętność do kierowania innymi, pouczania ich, jak mają żyć, nie znajduje tu dla siebie wystarczającego pola. W państwie takim wszyscy cieszą się wolnością, a najbardziej związane ręce zdają się mieć rządzący. Obywatele mogą być fanatycznymi wyznawcami jakiejś religii czy ideologii, a rządzący muszą zachowywać powściągliwość w ujawnianiu swoich przekonań, nie mówiąc już o instytucjach, których zachowanie nie może wzbudzać obawy, że taki czy inny model życia, tradycja czy pogląd jest przez nie lepiej widziany niż inne. Koszt liberalnej demokracji jest dość wysoki – środowiska przyzwyczajone do dominowania, rozkazywania, pouczania muszą zadowolić się wywieraniem wpływu jedynie mocą własnej zdolności przekonywania, bez pomocy żadnych przywilejów. Ochrona równej wolności przed władzą autorytarną, w tym autorytarnym rządem demokratycznym, to jednak nie wszystko. Dla kultury liberalnej naszych czasów charakterystyczne jest odrzucanie nienawiści, fanatyzmu, pogardy, które prowadzą do dyskryminacji, niesprawiedliwości, a nawet wojny. Wprawdzie osobom i grupom zamkniętym we własnym poczuciu wyższości i wzgardzie dla wszystkiego, co inne, zapewnione jest bezpieczeństwo i swoboda kultywowania własnych przekonań, niemniej jednak klimat społeczny państw i społeczeństw liberalnych jest tego rodzaju, iż wypowiedzi wyniosłe i pogardliwe, a nawet zaledwie protekcjonalne uważane są za niestosowne w sferze tezeusz.pl 37 POLSKA
TOLERANCJA publicznej. Wynika to z przyjęcia w kulturze liberalnej zasady moralnej, którą nazwać można zasadą poszanowania. Nie chodzi tu wcale o tolerancję ani nawet o szacunek dla godności ludzkiej. Chodzi o świadomość, że inni – niezależnie od tego, czy uważamy ich za lepszych czy gorszych od nas samych, czy ich lubimy, czy nie – mają prawo być tu z nami, żyć bezpiecznie i korzystać z równych praw, bez poczucia, że są obcy, zaledwie tolerowani. Zasada poszanowania umocowana jest nie w jakichś przekonaniach metafizycznych (na przykład takim, że każdy człowiek jest unikalną osobą stworzoną przez Boga na Jego obraz i podobieństwo i w tym wyraża się jego godność), lecz w cnocie skromności i powściągliwości. Bez tej cnoty trudno poskromić pragnienia dominowania nad innymi, narzucania im własnych przekonań, protekcjonalizmu. Bez tej cnoty trudno praktykować równą wolność, a zwłaszcza wykonywać mandat władzy w sposób liberalny, a więc stale zapytując samego siebie, czy aby nie ulegam pokusie ograniczania wolności obywateli poza niezbędną potrzebę, wynikłą z konieczności zagwarantowania im równej wolności i bezpieczeństwa. Tolerowanie może być jeszcze wzgardliwe, może być protekcjonalne – poszanowanie musi mieć za sobą jakąś dozę pokory. Kultura liberalna jest właśnie kulturą łagodności i pokory – dopuszcza przemoc jedynie wobec tych, którzy nie zadowalając się własną wolnością, chcieliby nastawać na wolność i bezpieczeństwo innych. Państwo liberalne jest jakby odwrotnością państwa totalnego – to ostatnie kontroluje obywateli, poddając ich nieustannie czynnościom wychowawczym i dyscyplinującym, to pierwsze zaś nieustannie kontroluje i wychowuje samo siebie, aby w zarodku już zdusić wszelkie tendencje autorytarne, wszelką ochotę na meblowanie ludziom życia wedle własnych gustów i przekonań, jak żyć się godzi, co jest, a co nie jest obyczajne, jaką naturę ma człowiek i jaki jest sens jego życia. Ustrój liberalnej demokracji różni się tym od ustrojów tradycyjnych, że nie opiera się na żadnym zespole przekonań dotyczących tego, jak powinno się żyć, lecz na ideałach politycznych szacunku dla równej wolności. Państwo takie nie ma więc żadnej własnej ideologii, a co najwyżej pewien jej negatywny i, by tak rzec, metaprzedmiotowy, odpowiednik w postaci zakazu angażowania się przez rząd po stronie jakiejkolwiek ideologii, religii czy metafizyki. Ten osobliwy ustrój ma to do siebie, że wszyscy żyjący w nim ludzie mogą bez przeszkód kultywować drogie im sposoby życia, a jedyne, czego im brak, a co bywa przywilejem większości w państwach autorytarnych, to możliwość zaprowadzania porządków publicznych, w których mniejszości muszą podporządkowywać się obyczajom większości i znosić ich dominację. Doświadczenie wskazuje wszak, że społeczeństwa, które wkroczyły na drogę liberalnej demokracji, nie chcą się jej wyzbywać dla folgowania namiętności dominowania nad mniejszościami. Co więcej, nawet konserwatywnie i tradycjonalnie żyjący obywatele takich państw nie życzą sobie na ogół, aby ich poglądy były sankcjonowane przez porządek prawny. W USA katolicy nie chcieliby, aby w siedzibie Kongresu wisiał krzyż, a prezydent pokazywał się w otoczeniu katolickich biskupów. Wolność, której jedną z gwarancji jest neutralność wyznaniowa państwa, cenią sobie wszyscy. Dlatego można powiedzieć, że od ustroju wolności nie ma odwrotu – raz zdobyte swobody i gwarancje wolnościowe nie mogą już zostać społeczeństwu trwale odebrane. Skądinąd liberalna demokracja nie zabezpiecza przed biurokracją ani mnożeniem się państwowych regulacji, czasami wręcz służącymi zabezpieczeniu wolności obywateli, tezeusz.pl 38 POLSKA
TOLERANCJA które w namiarze stają się uciążliwe niczym ograniczenia wolności. Bynajmniej nie znaczy to jednak, aby niezadowoleni z „liberalnej biurokracji” obywatele chcieli zamienić ją na jakikolwiek rząd autorytarny. Nikt, kto doświadczył życia w wolności, dobrowolnie nie zrzeka się wolności, nie oddaje innym prawa dokonywania wyborów we własnych sprawach ani nie zgadza na oddanie komukolwiek arbitralnej władzy nad sobą. Kościoły chrześcijańskie, w tym Kościół katolicki, od jakiegoś czasu akceptują dokonaną już rewolucję liberalną. Trwało bardzo długo, zanim Kościół katolicki zaprzestał walki ze swobodami demokratycznymi, uznał podstawowe prawa liberalno‐demokratyczne, jak wolność słowa, wolność wyznania, równouprawnienie wyznań, rozdział Kościoła od państwa. Sto lat temu trudno było przypuszczać, że Kościół opowie się za demokracją, świeckością państwa, równouprawnieniem kobiet, a jednak zmienił zdanie i wszystkie te poglądy liberalne przyjął. Byłoby czymś nieracjonalnym spodziewać się, że nie uczyni tego w stosunku do innych spraw, w odniesieniu do których dziś zajmuje stanowisko radykalne. Miałbyż Kościół w nieskończoność zwalczać antykoncepcję, skoro wierni i tak ją będą praktykować? Byłoby to przecież dowodem na to, że Kościół nie ma autorytetu wśród własnych wyznawców. Głos Kościoła nie może trwale rozmijać się z przekonaniami i obyczajami wyznawców, wobec czego musi jakoś za nimi nadążać. Czym szybciej nadąża, tym lepiej dla jego popularności. Dlatego nie widzę powodu do niepokoju, gdy chodzi o upowszechnianie się wolności. Kościół katolicki nie może – a mam nadzieję, że w głębi duszy nie chce – być przeszkodą na drodze usuwania z życia społecznego przejawów dyskryminacji, nierówności i arbitralnego przymusu. Jednak Kościół katolicki nie jest monolitem – są w nim różne nurty i różne osobliwości lokalne. Jedną z nich jest Kościół w Polsce. Z całą pewnością nie jest on w awangardzie światowego katolicyzmu, a nawet więcej – w porównaniu z Kościołami katolickimi w innych krajach europejskich odznacza się zadziwiającym anachronizmem, który w znacznym stopniu utrudnia mu przystosowanie się do warunków liberalnej demokracji. Innej wszelako możliwości niż przystosowanie Kościół nie ma, gdyż wierni ani myślą poddawać się kierownictwu Kościoła w sprawach życiowych i nie uważają, aby wiara katolicka odbierała im prawo do odmiennego od doktryn katolickich zdania w różnych kwestiach. Tak na przykład wyobrażenie, iżby polscy katolicy mieli nie korzystać z antykoncepcji albo z metody in vitro tylko dlatego, że nie podobają się to biskupom jest, całkowicie fantastyczne, dorównując pod tym względem mrzonkom, jakoby Kościół mógł odwieść ludzi od przedmałżeńskiego seksu. Walka o takie sprawy jest z góry przegrana, więc może co najwyżej zniechęcić młodych ludzi do członkostwa (wszak całkowicie dziś dobrowolnego!) w Kościele katolickim i poszukania innego wyznania. Różnica między Kościołem w Polsce a Kościołami w innych krajach Europy jest uderzająca. Tym, co najbardziej rzuca się w oczy katolikowi przyjeżdżającemu z zagranicy i poznającemu miejscowe życie katolickie jest paternalistyczno‐
protekcjonalny sposób odnoszenia się księży i biskupów do swych wiernych, przypominający maniery dawnych stuleci. W Polsce księdza rozpoznać można od razu po osobliwej modulacji głosu, nadającej wypowiedzi ton protekcjonalny, nauczycielski, a będącej dla ucha człowieka przybywającego ze świata liberalnego nieznośnym manieryzmem. Dla katolików z Zachodu zadziwiające jest izolowanie się księży od wiernych, brak zwykłych koleżeńskich kontaktów osób duchownych z parafianami. Przed kościołami na Zachodzie widzimy, jak po mszy księża tezeusz.pl 39 POLSKA
TOLERANCJA rozmawiają w zwykły, koleżeński sposób z wiernymi. Któryż wierny w Polsce uważa się za kolegę swego księdza? Największe zadziwienie budzi jednak sposób gromadzenia pieniędzy za pomocą zbiórki „na tacę”, po której nie następuje żadne rozliczenie, żadna informacja, ile pieniędzy zebrano i na jaki cel zostaną wydane. Dla zwykłego człowieka, a w tym dla zwykłego katolika, mieszkającego w solidnie demokratycznym kraju, takie stosunki są nie do zaakceptowania. Dziś nie czas mówić o tolerancji. Obowiązek tolerowania innych wyznań i innych niż nasze światopoglądów czy obyczajów jest oczywistością, potwierdzoną przez konstytucje wszystkich cywilizowanych narodów. Nikt już nie robi łaski, że „toleruje”: innowierców, ateistów, homoseksualistów, Żydów czy Arabów. Sama myśl, iżby jakaś grupa społeczna czy środowisko miało być pozbawione praw analogicznych do tych, jakimi cieszą się inne grupy, zakrawa na dyskryminację, dla opinii publicznej krajów Zachodu stanowiąc skandal. Jeśli stawiamy pytanie o tolerowanie innych niż my sami, to co najwyżej w kontekście jakichś uciążliwości czy strat, jakie praktykowanie obcego nam stylu życia przez pewną grupę mogłoby przynieść innym grupom lub nawet samym przedstawicielom grupy inkryminowanej. Pokrewne są pytania o zasadność przywilejów, jakimi cieszą się niektóre grupy i środowiska. Życie społeczne wolnego kraju nie jest wolne od tego rodzaju kontrowersji i oczywiście do ich języka należą słowa „tolerować” czy „tolerancja”, ale już nie w swoim właściwym znaczeniu politycznym. Możemy więc zadać retoryczne pytanie „jak długo jeszcze mamy tolerować dyskryminację prawną osób homoseksualnych?” albo „jak długo mamy jeszcze tolerować uprzywilejowanie związków wyznaniowych w sferze fiskalnej i reprywatyzacyjnej?”, nie zaś „czy powinniśmy tolerować homoseksualistów?” albo „czy powinniśmy tolerować uczenie dzieci o cudach?”. Tolerancja wszak jako taka jest dziś poza dyskusją – nie ma żadnej moralnej ani prawnej racji przemawiającej za ograniczaniem praw kogokolwiek, kto korzystając z tych praw nie naruszałby bezpieczeństwa, wolności ani uprawnień innych osób. Czas za to na dyskusję o poszanowaniu jako moralnym obowiązku. Czy jestem zobowiązany okazywać poszanowanie osobom żyjącym w związkach homoseksualnych albo w celibacie? Odpowiedź na pytanie o moralny obowiązek poszanowania utrudnia pokrewieństwo poszanowania z dwiema bardziej wyrazistymi ideami. Z jednej strony jest to idea powściągliwości i związany z nią wymóg odnoszenia się z szacunkiem do partnera publicznej dyskusji. Tu nie ma zaś żadnych kontrowersji. Obowiązują nas wszystkich dobre obyczaje. Z drugiej strony, mamy ideę szacunku – i tu wszelako sprawa jest jasna. Nikt nie ma obowiązku szanować kogokolwiek, a to dlatego, że ani siebie samego, ani innych nie można do żywienia uczucia szacunku przymusić. Poszanowanie to jednak coś trochę innego. Polega ono na uznaniu podmiotowości i autonomii nawet tych, których się nie szanuje. Takiej postawy można się nauczyć, ale czy mamy obowiązek ją przyjmować? Nie wiem, lecz na wszelki wypadek staram się to czynić. Poszanowanie nigdy przecież nie jest złe. Mam nadzieję, że kiedyś w Polsce ludzie będą okazywać sobie więcej owego niekoniecznie może obowiązkowego poszanowania, a miłość wolności i jasne poczucie wynikających z prawa do wolności uprawnień osobistych oraz cech ustroju państwa i praktyki politycznej staną się powszechne. Mam też nadzieję, że tym, czego nauczymy się nie tolerować w naszym życiu tezeusz.pl 40 POLSKA
TOLERANCJA publicznym, będą nietolerancja i agresja, polityczny paternalizm i protekcjonalizm, ideologizacja władzy politycznej, a nade wszystko dyskryminacja. tezeusz.pl 41 POLSKA
TOLERANCJA Deklaracja Zasad Tolerancji
Ogłoszona i podpisana przez państwa członkowskie UNESCO 16 listopada 1995 Państwa członkowskie Organizacji Narodów Zjednoczonych do Spraw Oświaty, Nauki i Kultury (UNESCO), spotkanie w Paryżu na 28. sesji Konferencji Ogólnej, 25 października ‐ 6 listopada 1995 Preambuła Mając w pamięci, że Karta Narodów Zjednoczonych stwierdza: „My, ludy Narodów Zjednoczonych, zdecydowane uchronić przyszłe pokolenia od klęski wojny (…), przywrócić wiarę w podstawowe prawa człowieka, godność i wartość jednostki (…) i w tym celu postępować tolerancyjnie i żyć ze sobą w pokoju jak dobrzy sąsiedzi”; przypominając, że Preambuła do Konstytucji UNESCO, przyjętej 16 listopada 1945 roku, stwierdza: „Pokój, jeżeli nie mamy go stracić, musi być oparty na ludzkiej intelektualnej i moralnej solidarności”; przypominając również, że według Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka „Każdy człowiek ma prawo wolności myśli, sumienia i wyznania” (Artykuł 18), „opinii i wyrażania jej” (Artykuł 19), a nauczanie „powinno krzewić zrozumienie, tolerancję i przyjaźń między wszystkimi narodami, grupami rasowymi lub religijnymi”; biorąc pod uwagę istotne międzynarodowe akty, jak: •
Międzynarodowa Konwencja Praw Cywilnych i Politycznych •
Międzynarodowa Konwencja Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych •
Konwencja w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji rasowej •
Konwencja w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa •
Konwencja Praw Dziecka tezeusz.pl 42 POLSKA
TOLERANCJA •
Konwencja w sprawie statusu uchodźców z 1951 roku oraz Protokół dodatkowy z 1967 roku i akty regionalne •
Konwencja w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet •
Konwencja w sprawie zakazu stosowania tortur oraz innego okrutnego, nieludzkiego lub poniżającego traktowania albo karania •
Deklaracji o likwidacji wszystkich form nietolerancji i dyskryminacji religijnej oraz wyznaniowej •
Deklaracja o prawach osób należących do mniejszości narodowych lub etnicznych, religijnych i językowych •
Deklarację w sprawie środków likwidacji międzynarodowego terroryzmu •
Wiedeńska deklaracja i program działania Światowej Konferencji Praw Człowieka •
Kopenhaska deklaracja i program działania przyjęte przez Światowy Szczyt na rzecz Rozwoju Społecznego •
Deklaracja UNESCO w sprawie ras i uprzedzeń rasowych •
Konwencja i rekomendacja UNESCO przeciw dyskryminacji w edukacji mając w pamięci cele Trzeciej Dekady Walki z Rasizmem i Dyskryminacją Rasową, Światowej Dekady Nauczania o Prawach Człowieka, Międzynarodowej Dekady Ludności Tubylczej na Świecie; uwzględniając zalecenia regionalnych konferencji organizowanych w ramach Roku Tolerancji ONZ zgodnie z rezolucją 27. Konferencji Ogólnej UNESCO, 5.14, a także zalecenia i wnioski innych konferencji i spotkań, organizowanych przez państwa członkowskie w programie Roku Tolerancji ONZ; zaniepokojeni obecnym wzrostem aktów nietolerancji, przemocy, terroryzmu, ksenofobii, agresywnego nacjonalizmu, rasizmu, antysemityzmu, wykluczenia, marginalizacji i dyskryminacji, skierowanych przeciwko narodowym, etnicznym, religijnym i językowym mniejszościom, uchodźcom, robotnikom sezonowym, imigrantom i narażonym na niebezpieczeństwo grupom społecznym; a także aktami przemocy i zastraszania, popełnianymi wobec jednostek zachowujących wolność opinii i wyrażania jej – tym wszystkim, co zagraża utrwalaniu pokoju i demokracji zarówno na płaszczyźnie narodowej, jak i międzynarodowej oraz stanowi przeszkody dla rozwoju; podkreślając obowiązki państw członkowskich rozwijania i wzbudzania szacunku do praw człowieka oraz fundamentalnych swobód wszystkich bez różnicy co do rasy, płci, języka, pochodzenia narodowego, religii albo niepełnosprawności, a także w celu zwalczania nietolerancji przyjmujemy i uroczyście ogłaszamy Deklarację Zasad Tolerancji postanawiając podjąć wszelkie konkretne kroki konieczne, aby działać na rzecz tolerancji w naszych społeczeństwach, ponieważ tolerancja jest nie tylko cenną zasadą, ale także koniecznością dla pokoju oraz dla gospodarczego i społecznego postępu wszystkich ludzi; deklarujemy, co następuje: tezeusz.pl 43 POLSKA
TOLERANCJA 1.
Znaczenie tolerancji 1.1. Tolerancja to szacunek, akceptacja i docenienie różnorodności naszych światowych kultur, naszych form wyrazu i sposobów bycia człowiekiem. Sprzyja jej wiedza, otwartość, komunikowanie oraz wolność myślenia, sumienia i przekonań. Tolerancja to harmonia w zróżnicowaniu. To nie tylko moralna powinność, ale także polityczny i prawny wymóg. Tolerancja – cnota, która umożliwia pokój – przyczynia się do zastępowania kultury wojny kulturą pokoju. 1.2. Tolerancja nie jest ustępstwem, protekcjonalnością ani pobłażaniem. Tolerancja jest nade wszystko aktywną postawą, do której prowadzi uznanie powszechnych praw człowieka i fundamentalnych swobód innych. W żadnych okolicznościach nie może być wykorzystywana, aby usprawiedliwiać naruszanie tych fundamentalnych wartości. Tolerancja powinna być praktykowana przez jednostki, grupy i państwa. 1.3. Tolerancja to odpowiedzialność, która stoi na straży praw człowieka, pluralizmu (w tym pluralizmu kulturowego), demokracji i rządów prawa. Wymaga odrzucenia dogmatyzmu i absolutyzmu oraz potwierdza standardy ustanowione w międzynarodowych aktach dotyczących praw człowieka. 1.4. Praktyka tolerancji, pozostająca w zgodzie z szacunkiem dla praw człowieka, nie oznacza tolerowania społecznej niesprawiedliwości czy porzucenia lub osłabienia czyichś przekonań. Oznacza ona, że ktoś może trzymać się własnych przekonań oraz godzić się, że inni trzymają się swoich. Oznacza pogodzenie się z faktem, że istoty ludzkie, różne z natury co do wyglądu, sytuacji życiowej, mowy, zachowania i wyznawanych wartości, mają prawo żyć w pokoju i być takie, jakie są. Oznacza również, że nie powinno się narzucać innym swoich poglądów. 2. Poziom państwa 2.1. Tolerancja na poziomie państwa wymaga, aby prawodawstwo, egzekwowanie prawa oraz sądowe i administracyjne postępowanie były sprawiedliwe i bezstronne. Wymaga ona również, aby gospodarcze i społeczne możliwości udostępniono każdej osobie bez jakiejkolwiek dyskryminacji. Wykluczenie i marginalizacja mogą prowadzić do frustracji, wrogości i fanatyzmu. 2.2. Aby osiągnąć bardziej tolerancyjne społeczeństwo, państwa powinny ratyfikować istniejące międzynarodowe konwencje praw człowieka oraz zaprojektować nowe prawodawstwo, w którym musi być zapewniona równość traktowania i możliwości dla wszystkich grup i jednostek w społeczeństwie. 2.3. Zasadniczą sprawą dla międzynarodowej harmonii jest to, aby jednostki, społeczności i narody akceptowały i respektowały wielokulturowy charakter ludzkiej rodziny. Bez tolerancji nie może być pokoju, a bez pokoju nie może być rozwoju ani demokracji. 2.4. Nietolerancja może przybierać postać marginalizacji narażonych na niebezpieczeństwo grup oraz ich wykluczenia ze społecznego i politycznego uczestnictwa, a także skierowanej przeciwko nim przemocy i dyskryminacji. Deklaracja UNESCO w sprawie ras i uprzedzeń rasowych potwierdziła: „Wszystkie jednostki i grupy mają prawo do odmienności” (Artykuł 1.2). tezeusz.pl 44 POLSKA
TOLERANCJA 3. Wymiary społeczne 3.1. W nowoczesnym świecie tolerancja jest bardziej istotna niż kiedykolwiek wcześniej. To wiek naznaczony globalizacją gospodarki oraz szybkim wzrostem mobilności, komunikacji, integracji i współzależności, migracją na wielką skalę i przemieszczaniem się ludności, urbanizacją i zmianą społecznych wzorców. Ponieważ każda część świata charakteryzuje się różnorodnością, nasilająca się nietolerancja i konflikty zagrażają potencjalnie każdemu regionowi. Nie ogranicza się to do jakiegoś kraju, lecz stanowi globalne niebezpieczeństwo. 3.2. Tolerancja jest konieczna między jednostkami oraz na poziomie rodziny i społeczności. Wspieranie tolerancji oraz kształtowanie postaw otwartości, wzajemnego wsłuchiwania się i solidarności powinno następować w szkołach, na uniwersytetach i poprzez nieformalne nauczanie, w domu i w miejscu pracy. Środki przekazu mogą odegrać konstruktywną rolę w ułatwianiu swobodnego, otwartego dialogu i dyskusji, rozpowszechnianiu tolerancyjnych wartości oraz naświetlaniu zagrożeń wynikających z obojętności wobec wzrostu liczby nietolerancyjnych grup i ideologii. 3.3. Zgodnie ze stwierdzeniem Deklaracji UNESCO w sprawie ras i uprzedzeń rasowych muszą zostać podjęte środki, aby zapewnić równą godność oraz równe prawa jednostkom i grupom, gdziekolwiek jest to konieczne. Z tego względu powinno się poświęcać szczególną uwagę narażonym na niebezpieczeństwo grupom, które są społecznie lub gospodarczo pokrzywdzone przez los tak, dawać im ochronę prawa i obowiązujących społecznych środków, ze szczególnym uwzględnieniem warunków mieszkaniowych, zatrudnienia i zdrowia, aby uszanować oryginalność ich kultury i wartości oraz aby ułatwić ich społeczny i zawodowy awans, szczególnie poprzez edukację. 3.4. Należy podjąć odpowiednie studia oraz nawiązywać sieci kontaktów, aby skoordynować odpowiedź międzynarodowych społeczności na to globalne wyzwanie, na którą składają się dokonywane przez nauki społeczne analizy pierwotnych przyczyn i skutecznych środków zaradczych, jak również badania i monitorowanie wspierające działanie państw członkowskich w zakresie politycznych decyzji i wprowadzania standardów. 4. Edukacja 4.1. Edukacja to najskuteczniejszy sposób zapobiegania nietolerancji. Pierwszy krok w edukacji dla tolerancji to nauczenie ludzi, czym są ich wspólne prawa i swobody, aby mogli być szanowani oraz szerzyć wolę chronienia cudzych praw i swobód. 4.2. Edukacja dla tolerancji powinna być traktowana jako nagląca konieczność. Właśnie dlatego należy propagować systematyczne i racjonalne metody nauczania tolerancji, które będą zajmowały się kulturowymi, społecznymi, gospodarczymi, politycznymi i religijnymi źródłami nietolerancji – głównymi przyczynami przemocy i wykluczenia. Edukacyjne strategie i programy powinny przyczyniać się do rozwoju zrozumienia, solidarności i tolerancji zarówno wśród jednostek, jak i grup etnicznych, społecznych, kulturowych, religijnych i językowych oraz całych narodów. tezeusz.pl 45 POLSKA
TOLERANCJA 4.3. Edukacja dla tolerancji powinna mieć na celu przeciwstawienie się wpływom, które prowadzą do strachu i wykluczenia innych oraz powinna pomagać młodym ludziom w rozwijaniu zdolności niezależnego sądu, krytycznego myślenia i etycznego rozumowania. 4.4. Obiecujemy wspierać i wprowadzać programy badań w zakresie nauk społecznych oraz edukację dla tolerancji, praw człowieka i niestosowania przemocy. Oznacza to poświęcenie szczególnej uwagi ulepszeniu metod szkolenia nauczycieli, poprawie programów nauczania, treści podręczników i lekcji oraz innych edukacyjnych materiałów, w tym nowych edukacyjnych technik, mających na celu wykształcenie troskliwych i odpowiedzialnych obywateli, otwartych na inne kultury, zdolnych docenić wartość wolności, szanujących ludzką godność i różnice, zdolnych zapobiegać konfliktom albo rozwiązywać je bez stosowania przemocy. 5. Zobowiązanie do działania Zobowiązujemy się do popierania tolerancji i niestosowania przemocy poprzez programy i instytucje w obszarach edukacji, nauki, kultury i komunikacji. 6. Międzynarodowy Dzień Tolerancji W celu rozbudzenia obywatelskiej świadomości, uwypuklenia groźby nietolerancji oraz reagowania nowym zaangażowaniem i działaniem na rzecz popierania i nauczania tolerancji uroczyście ogłaszamy 16 listopada corocznym Międzynarodowym Dniem Tolerancji. 16 listopada 1995 Tekst w języku angielskim: Declaration of Principles on Tolerance proclaimed and signed by the Member States of UNESCO on 16 November 1995 tezeusz.pl 46 POLSKA
TOLERANCJA Katarzyna Pająk Polska tolerancja jest smutna Ale czy Polacy są tolerancyjni…? Z pewnością tolerancyjni są dla osób z grubsza podobnych do siebie samych. Polak, będąc katolikiem, nieufnie spogląda na protestantów, buddystów czy ateistów. Toleruje żałobę narodową po śmierci Papieża‐ Polaka, ale nie toleruje ludzi, którzy obok krzyża domagają się w szkolnych klasach obecności znaków innych religii. Tolerancja stała się ostatnio takim modnym słowem, nad którym raczej nie podejmuje się głębszej refleksji. Upraszczając maksymalnie: „tolerancja to tolerancja”, mogę robić co chcę, a ty mnie za to nie możesz ganić. Mówiąc o „polskiej tolerancji” warto zastanowić się chwilę, co tak na dobrą sprawę chcemy mieć na myśli. Znaczenie pojęcia „tolerancja” Czy pojęcie „tolerancja” poddaje się ograniczeniu do pewnych geograficznych współrzędnych? A może „polska”, czyli dotycząca Polaków? A jeśli dotyczy Polaków, jednego wybranego z pobudek egoistycznych narodu, to czy ciągle zamyka się w ograniczeniu geograficznym, czy może dostosowuje się do panujących lokalnie standardów? A może jako pewnego rodzaju „specjalność narodowa”, zupełnie jak ruskie pierogi czy bigos, przekazywana jest z pokolenia na pokolenie i stanowi o wyjątkowości statystycznego Polaka na tle innych narodów? Czym jest ta „polska tolerancja”? Wyjaśniając pojęcie w potocznym znaczeniu należałoby sięgnąć do źródeł, które w najprostszy, sprzyjający przeciętnym ludziom sposób wyjaśnia niesprecyzowane do końca pojęcie. A zatem „tolerancja” w Słowniku Języka Polskiego PWN została wyjaśniona jako: 1. „poszanowanie czyichś poglądów, wierzeń, upodobań, różniących się od własnych” tezeusz.pl 47 POLSKA
TOLERANCJA 2. „zdolność żywego organizmu do znoszenia bez szkody dla niego niektórych bodźców chemicznych, fizycznych i biologicznych” 3. „liczba określająca dopuszczalne odchylenie danej wielkości technicznej od jej wartości nominalnej” 1 . Bez zbędnych wątpliwości interesujące w tym wywodzie będzie znaczenie pierwsze, a więc poszanowanie czyichś poglądów, itd. Jednakże, nie zgadzając się na dopuszczenie jakichkolwiek wątpliwości, dopuszczając definiowanie nieznanego przez nieznane (lub nieznanego przez nie do końca znane), należy jeszcze sprawdzić znaczenie słowa „poszanowanie”. To samo źródło podaje, że „poszanowanie” to szacunek dla kogoś lub czegoś 2 , zaś sam „szacunek” określa jako stosunek do osób lub rzeczy uważanych za wartościowe i godne uznania 3 . Tolerancja zatem, w myśl nieco uproszczonego, słownikowego dedukowania, to stosunek do czyichś poglądów, wierzeń, upodobań, które różnią się od własnych, ale jednocześnie są uznawane za wartościowe i godne uznania. Tym samym tolerancja to nic innego, niż pozwolenie drugiej osobie na posiadanie alternatywnego sądu o rzeczywistości, pod warunkiem, że ów alternatywny sąd będzie uznany za wartościowy i godny uznania. Pojawia się problem, kiedy sąd niezgodny z własnym jest wartościowy i godny uznania? Czy wtedy, kiedy mieści się w wyznawanej hierarchii wartości, w swoistych ramach moralnych wyznawanych wartości? Czy może każdy inny od własnego sąd jest godny poszanowania tylko dlatego, że został stworzony i jest wyznawany przez istotę ludzką, posiadającą niezbywalne prawo do godności osobistej, wolności o życiu nie wspominając? Ale czy w takiej sytuacji gotowi jesteśmy przyjąć za wartościowy światopogląd wyznawany przez Adolfa Hitlera, tylko dlatego, że był on człowiekiem? A może powinniśmy uznać wartość jego podglądów, spychając na karb własnej, nomen omen, nietolerancyjności brak akceptacji dla jego poglądów? Więc jak to jest, tolerujemy tylko to, z czym się zgadzamy, czy może właśnie istotą tolerancji jest zezwolenie na posiadanie przez bliźniego odmiennego zdania, nawet jeśli jest to odmienne zdanie w kwestiach fundamentalnych, takich jak prawo do życia? Do kwestii granic wrócę w dalszej części tekstu, teraz skupię się na dalszym dookreślaniu pojęć „tolerancja” oraz „polska tolerancja”. Zdecydowanie jaśniej pojęcie „tolerancja” przedstawia Encyklopedia PWN. Zgodnie z jej zapisem: „tolerancja [łac. tolerantia ‘cierpliwość’, ‘wytrwałość’], socjol. postawa zgody na wyznawanie i głoszenie poglądów, z którymi się nie zgadzamy, oraz na praktykowanie sposobu życia, którego zdecydowanie nie aprobujemy, a więc zgody na to, aby zbiorowość, której jesteśmy członkami, była wewnętrznie zróżnicowana pod istotnymi dla nas względami. 1
http://sjp.pwn.pl/lista.php?co=tolerancja http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2506017 3
http://sjp.pwn.pl/szukaj/szacunek 2
tezeusz.pl 48 POLSKA
TOLERANCJA Tolerancja oznacza rezygnację z przymusu jako środka wpływania na postawy innych ludzi. Wyjątkami są jedynie sytuacje, w których owe postawy zagrażają bezpieczeństwu osób oraz ich mienia (tolerancja nie rozciąga się więc np. na zabójców, gwałcicieli czy złodziei, choć obejmuje takie zachowania dewiacyjne, które można potraktować jako sprawę prywatną), nie dotyczy także ludzi, którym odmawia się zdolności pełnego rozpoznawania znaczenia swoich czynów. Zakres tolerancji jest historycznie zmienny. W większości społeczeństw albo nie było jej wcale, albo była bardzo ograniczona na skutek tego, że jednemu systemowi moralnemu przysługiwało uprzywilejowane stanowisko bądź monopol. Tolerancja objęła najwcześniej innowiercze wierzenia i praktyki religijne, stopniowo rozszerzono ją na inne dziedziny, np. sferę obyczajów. Jakkolwiek zasada tolerancji jest współcześnie stosunkowo szeroko uznana i prawnie zagwarantowana niemal na całym świecie, bywa nierzadko kwestionowana i naruszana. Tam gdzie jest w pełni przestrzegana istotnego znaczenia nabrał problem granic tolerancji” 4 . Dzięki tej definicji mamy już trochę większą jasność. Tolerancja, w tym znaczeniu, dopuszcza pluralizm postaw, nawet jeśli cudze postawy stoją w wyraźniej opozycji do własnych. Rozwiązuje się poniekąd postawione wcześniej pytanie – uznajemy za wartościowe postawy, ponieważ wyznaje je inny człowiek, a więc postawy są rzeczą wtórną, gdy chodzi o człowieka – szanujemy człowieka za to, że jest człowiekiem. Z jego przyrodzonego człowieczeństwa wywodzą się jego postawy, których nie musimy podzielać, jednakże ze względu na ich pochodzenie, to jest od jednostki ludzkiej, powinniśmy uznawać je za wartościowe. Jednocześnie to pochodzenie od wolnego człowieka wyklucza możliwość stosowania przymusu w celu zmiany postawy. Można by wspomnieć tylko o tym, że przymus nie zamyka się jedynie w literze prawa, definiując granice dozwolonego zachowania i nakreślając normy, których przekroczenie sankcjonowane jest władztwem państwa. Przymus to nie tylko orzekanie o niepełnosprawności umysłowej, a tym samym niemożności podjęcia określonych działań, to nie tylko izolowanie sprawców przestępstw. Przymus to także pozostawienie „jedynie słusznej” drogi wyboru, poza którą nie ma innej. Stąd przymusem obwarowane jest w polskim prawie chociażby małżeństwo, które ustanowione zostało jako zarezerwowane dla związku mężczyzny i kobiety. Osoby tej samej płci z powodu przymusu stosowanego nie wprost takiego związku zawrzeć nie mogą. Nie wspominam tego przykładu, aby pokazać jak niesprawiedliwie traktuje się w polskim ustawodawstwie osoby homoseksualne. Przeciwnie, jest to bardzo wygodny przykład do pokazania przymusu państwowego „nie‐wprost”. Tolerancja rozumiana dosłownie i rozszerzająco, dopuszczająca każde działanie (poza tymi, które zostały wcześniej zabronione), może w prostej linii przerodzić się w dążenie do anarchii, do całkowitego zburzenia racjonalnego systemu praw i zakazów ustanowionego przez prawodawcę, jako przejaw nietolerancyjnego działania aparatu państwa. 4
http://encyklopedia.pwn.pl/haslo.php?id=3987830 tezeusz.pl 49 POLSKA
TOLERANCJA Ponownie uparcie wtrąca się pytanie o granice tolerancji. Czy granicą jest jakaś arbitralnie postawiona norma, czy może dla każdego granica przebiega w innym miejscu? Oceniając racjonalnie – granicę stanowić powinno prawo, ale prawo, biorąc swoje korzenie z systemu norm aksjologicznych, nie pozostaje całkowicie bezstronne i wolne od aktualnie i powszechnie w danym kraju panujących przekonań czy wierzeń religijnych. Być może szersze byłyby granice tolerancji wytyczone wzdłuż powszechnie akceptowanych praw człowieka, uznanych przez społeczność międzynarodową, jako wspólne i przyrodzone każdej osobie. Jeżeli co do tego przyjętego kanonu poszczególne jednostki, czy nawet szersze zbiorowości, żywią uzasadnione (np. panującą kulturą czy wyznaniem) wątpliwości, to czy nie jest kwestią tolerancji pozwolenie drugiemu, aby trwał przy swoich przekonaniach, nawet jeśli są sprzeczne z moimi własnymi? Niezwykle ważne jest tutaj zaznaczenie, że są to wartości powszechnie uznane za dobre i słuszne z punktu widzenia każdego człowieka, a więc są to wartości uniwersalne, które wyłączają szeroko pojęte czynienie krzywdy bliźniemu. Granica tolerancji istnieje – jest nią dobro drugiego człowieka, które w konsekwencji służy budowaniu pięknego i nieco utopijnego projektu dobra wspólnego, opartego na życzliwości, sprawiedliwości i zaufaniu. A więc godne tolerowania jest wszystko to, co służy dobru uniwersalnemu, które wymyka się kategoryzowaniu na dobro katolickie, muzułmańskie, itd. „Polska” tolerancja Właściwym w tym miejscu pytaniem jest to o pochodzenie i kondycję tolerancji w kontekście przymiotnika „polska”. Zadając tego typu pytanie, niemal natychmiast zakładam, że coś takiego jak „tolerancja”, którego znaczenie przedstawiłam wcześniej, na gruncie polskim istnieje. Ale czy na pewno? Tolerancja, przynajmniej w mniemaniu współczesnych, kwitła w I Rzeczypospolitej, w dobie wolności religijnej i złotych przywilejów szlachty. Był pluralizm poglądów, narodowości, zachowań. Tolerancja działań wiązała się bezpośrednio z wolnością, a tą konstytuowały przywileje. Dodając do całej tej sytuacji kilka czynników zewnętrznych, raz‐dwa upadło nam państwo, a naród pogrążył się w romantycznej tęsknocie za wolnością, która przecież wiązała się z tolerancją, z przywilejami… Przekornie można postawić pytanie, czy gdyby nie owa tolerancja, gdyby nie wszechobecna wolność wynikające z niej przywileje państwo polskie by przetrwało… ? Ucinając tego typu dywagacje wspomnę myśl Melville’a, którą przytoczył Peter Winch: „w czterdzieści lat po bitwie łatwo jest ludziom rezonować na temat tego, jak należało ją stoczyć. Zupełnie odmienną sprawą jest osobiście pod ogniem kierować własną walką, w tumanach jej dymu” 5 . Jaka jest więc teraz „polska tolerancja”? Założyłam, że „tolerancja” oznacza przyjmowanie i nie reagowanie przemocą na przejawy odmiennych od własnych postaw bliźnich, w ramach wyłączających przestępstwo i niemożność rozpoznania własnych czynów. Warto 5
P. Winch, Uogólnialność sądów moralnych, w: Etyka a działanie, wyd. PIW, Warszawa 1990, s.255. tezeusz.pl 50 POLSKA
TOLERANCJA zaznaczyć, że nie mogą rozpoznać swoich czynów zarówno osoby działające w afekcie, jak i osoby chore psychiczne. Swoją drogą, interesujące jest wyłącznie osób chorych psychicznie spod „tolerancyjnego” parasola. Czy marginalizowanie takich osób i odsuwanie ich potrzeb poprzez piętnowanie ich chorobą, a tym samym nieuwzględnianie ich potrzeb w „społecznie dzielonym torcie dóbr osobistych” nie jest przykładem braku społecznej solidarności? Wiele można o polskim społeczeństwie powiedzieć, ale z pewnością nie to, że nie jest solidarne. Łączą je przede wszystkim wielkie tragedie narodowe, śmierć ludzi ważnych. Ale czy Polacy są tolerancyjni…? Z pewnością tolerancyjni są dla osób z grubsza podobnych do siebie samych. Polak, będąc katolikiem, nieufnie spogląda na protestantów, buddystów czy ateistów. Toleruje żałobę narodową po śmierci Papieża‐ Polaka, ale nie toleruje ludzi, którzy obok krzyża domagają się w szkolnych klasach obecności znaków innych religii. Toleruje to, co zgodne jest z ogólną linią programową osobistych wyobrażeń o świecie. Toleruje, czyli pozwala temu funkcjonować, nie wchodząc zbyt głęboko ani w uzasadnienie, ani w źródła takiego zachowania. Toleruje, „bo wszyscy tak robią”. Czy można mówić o „polskiej tolerancji”? Można. Ale w zasadzie jedynie w kontekście polskiej rzeczywistości. Toleruje się, to jest zgadza się na okradanie firmy (bo przecież kapitalista „byznesmen” to zarabia, jemu nie ubędzie na spinaczach), oszukiwanie nauczycieli (ściąganie), unikanie płacenia podatków (bo państwo okrada). Toleruje się w Polsce takie zachowania, tak tak – toleruje, to znaczy uważa się za wartościowe, co więcej – takie postawy są chwalone i przekazywane dalej. Polska tolerancja jest smutna. Pozwala się na alkoholizm i przemoc w rodzinie, ale piętnuje się człowieka, który zawiadomi służby publiczne o tym, że w danym domu źle się dzieje. Toleruje się ucznia, który ściąga na maturze, albo studenta na egzaminie, co więcej – coraz bardziej bezczelne formy ściągania są powodem do dumy i niemałej sławy w kręgu koleżeńskim, a osoba, która doniesie na ściągającego, z miejsca zostaje w najlepszym wypadku opuszczona przez krąg towarzyski. Polska tolerancja przyzwala na wiele, bardzo często negatywnych zachowań. Te, które dążą do przestrzegania prawa i w zasadzie do poprawienia sytuacji społeczeństwa poprzez przestrzeganie przepisów i norm, traktowane są jak kolaboracja z wrogiem, chociaż państwo polskie ma za zadanie służyć jak najlepiej pojętemu interesowi społecznemu, w tym także stając na straży prawa. Polska tolerancja jest wybiórcza. Polak jedzie do RPA/Chin/Holandii zobaczyć świat, a w rodzinnej wsi opowiada przy grillu o wszędobylskich „murzynach”, „żółtkach” czy „pedałach”. Polska tolerancja czerpie siłę z tłumu, bardzo często bezmyślnego. Kupą mości panowie! Czy więc Polska jest tolerancyjna? Jak najbardziej, zwłaszcza dla siebie samej. Jest dla siebie tak bardzo tolerancyjna, że nie dostrzega własnej klaustrofobiczności, strachu przed innym (oraz Innym), nie korzysta z możliwości, jakie daje dostęp do informacji, aby uczyć się na cudzych błędach. Polska tolerancja daje szansę innowiercy – nawróć się, arabie, mośku, brudasie, pedale. tezeusz.pl 51 POLSKA
TOLERANCJA Z drugiej strony polska tolerancja posługuje się językiem przemocy, chociażby „pieszczotliwym” moherowym beretem. Polska tolerancja ma wiele twarzy. Wojujących. Zapiekłych. Od prawa do lewa, każdy próbuje na siłę przeforsować jedynie słuszny pogląd. Niedominująca opcja (nie mylić z polityczną!) domaga się tolerancji dla siebie i uciśnionych, a kiedy sama zaczyna dominować – o tolerancji szeroko pojętej zapomina. Koło się zamyka. Smutna refleksja – tolerancyjne bywają mniejszości, bo muszą. Większość na ten wysiłek nie musi się porywać. Wyzwaniem dla polskiej tolerancji, jest to, żeby wreszcie powstała – szczera i bez podtekstów. Nie „polska tolerancja”. Po prostu „tolerancja”. Szacunek do innych. Tolerancja w polskim katolicyzmie Na koniec warto zastanowić się nad jeszcze jedną kwestią – w jaki sposób dominacja katolicyzmu w polskiej rzeczywistości społeczno‐kulturalnej wpływa na tolerancję. Tak jak pisałam już wyżej, wielkie formacje nie sprzyjają tolerancji. Masowość określonych ruchów, nie tylko katolicyzmu, sprzyja zapadnięciu się w wygodną pozycję demokratycznego lidera – ten, kto ma więcej zwolenników/wyznawców, dzieli i rządzi, najczęściej niepodzielnie. Stąd zdecydowany sprzeciw środowisk katolickich co do dostępności do środków antykoncepcyjnych czy przerywania ciąży. Tylko dlaczego te same środowiska katolickie zakrywają oczy, kiedy mówi się o podziemiu aborcyjnym, czy o tym jak wiele kobiet, katoliczek, stosuje antykoncepcję. Przekonanie o własnej masowości daje przedstawicielom, czy też liderom takich ruchów błędne przekonanie o słuszności swoich działań, niezależnie od tego, co dzieje się wśród jego szeregowych członków. Poczucie masowości, czy też wielkości, a przez to demokratycznie osiągnięta władza, demoralizuje. Jednak władza absolutna, sprawowana niepodzielnie, jakkolwiek przejęta – bardziej lub mniej demokratycznie – nie wymaga tolerancji. Wystarczy wyjść z gabinetu krzywych luster i przejrzeć się w pobliskiej kałuży, żeby dostrzec jak wiele z tego, co wcześniej się widziało, jest fałszywe. Polski ruch katolicki powinien wyjść z przekonania o własnej wartości, powinien zdjąć pyszne i kolorowe szaty, a wejść w codzienność i zapytać dlaczego kobieta, która uczęszcza do kościoła używa tego, czego instytucja zakazuje. Należy zejść niżej, do jednostki, aby dostrzec zwykłe problemy szarej ludzkiej codzienności. Nie można oczywiście generalizować, nie wszyscy duchowi przywódcy są źli i bezmyślni. Jednakże jedno złe zdecydowanie przyćmiewa tysiące tego, co dobre, piękne i szlachetne. tezeusz.pl 52 POLSKA
TOLERANCJA DEBATA II TOLERANCJA W ŚWIECIE POLITYKI 13 WRZEŚNIA 2010 tezeusz.pl 53 POLSKA
TOLERANCJA Pęknięty świat tolerancji
Wywiad z Jadwigą Staniszkis Tolerancja jest konieczna. Ale brak tolerancji to nie jest jedyny problem. Problemem jest niemożność komunikowania się tych światów i rozpacz ludzi, którym świat się rozpada. Brak tolerancji czy wybuchy fanatyzmu są znakiem tej rozpaczy i niemożliwości komunikacji. Dobrym słowem i apelami o tolerancję tego nie załatwimy. Ta dekonstrukcja odbywa się spontanicznie, bez zrozumienia, że dzieje się to za szybko i procesów zmiany jest za dużo. I to doszło do pewnego progu wytrzymałości. W tym momencie obserwujemy po prostu rozpad. Głównie zaplecze Kaczyńskiego jest w obozie ludzi zrozpaczonych, którym rozpada się obraz świata. ANDRZEJ MISZK: Czy uważa Pani, że kategoria tolerancji w polityce, a zwłaszcza w polskiej polityce jest kategorią coś opisującą, czy może jest to PR robiony przez niektórych polityków? JADWIGA STANISZKIS: Kategoria tolerancji jest obiecująca w świecie politycznym, który hołduje jakimś estetycznym i społecznym standardom. Ale wydaje mi się, że jest to kategoria zbyt ambiwalentna i zbyt delikatna, żeby opisać to, co dzieje się w tej chwili w Polsce. I tutaj nie chodzi mi o obwinianie, tak jak Kaczyński w liście do członków swojej partii, że mamy do czynienia z chamstwem politycznym. Chodzi mi o zjawisko znacznie bardziej fundamentalne. Mianowicie wydaje mi się, że mamy pęknięcie w samym społeczeństwie, związane nie tylko z różnymi poglądami, choć właśnie tu moglibyśmy oczekiwać tolerancji we wzajemnym szanowaniu swojej odmienności, ale z zupełnie różnym, odmiennym w każdym z tych segmentów przeżywaniem świata, wartości, porządku, tego, czym jest porządek społeczny i czym ma być władza. Jest to zjawisko bardziej cywilizacyjne, związane z tym, że te dwa segmenty społeczeństwa żyją jak gdyby w różnych czasach historycznych. A.M.: Czy może Pani opisać jakoś te segmenty? tezeusz.pl 54 POLSKA
TOLERANCJA J.S.: Tak. Znaczna część ludzi pozostaje w kręgu dosyć powierzchownie przeżywanego tomistycznego realizmu, który został jeszcze rewitalizowany w 1980 roku, bo stał się tworzywem artykulacji buntu. Występuje w nim bardzo specyficzna narracja, dotycząca wartości ze szczególnym ich ontologicznym uzasadnianiem. Wychodzi się od koncepcji osoby ludzkiej, godność wynika z zakorzenienia jednostki w Absolucie, stąd wyprowadza się wizję sprawiedliwości i dość ambiwalentnie podchodzi się do problemu wolności, co jest w tej perspektywie nieco podejrzane, bo przeczy naturalności praw. Ta formuła jest zakodowana w naszej tradycji i spowodowała, że takie kategorie jak godność, sprawiedliwość, solidarność trafiły w potoczne przeżywanie świata. Opiszę teraz drugą grupę. Dlaczego dziś to jest ważne? Bo ta kategoria osób stała się obecnie bardziej aktywna w polityce. Ci ludzie nie hołdują tradycji głęboko zakorzenionej w ludowym katolicyzmie albo nie przeszli w 1980 roku przełomu myślowego, który rewitalizował tę tradycję przez doświadczenie. Można powiedzieć, że to są ludzie o mentalności technokratycznej czy ludzie, którzy byli wtedy z drugiej strony. Młodzi ludzie, których od połowy lat osiemdziesiątych przygotowywano do tego, co nazywało się zarządzaniem innowacjami. To są ludzie, którzy w jakimś sensie żyją w nieco innej wizji rzeczywistości. To nie jest kwestia tolerancji. To jest po prostu niemożność porozumienia. Co więcej, obserwujemy także pęknięcie świata, bo scena publiczna, Unia Europejska – wszystko to działa według innego kodu co do istoty porządku. W perspektywie realistycznej nie ma takiego kodu, w którym jest autonomia formy, gdzie podchodzi się do wartości bardziej na zasadzie kontraktualnej, bez głębokiego ontologicznego uzasadnienia. Części społeczeństwa brakuje wiary, a także wiedzy, bo można przecież zrozumieć inną perspektywę, rozumiejąc konsekwencje pewnego ruchu pojęć. Dlatego ci ludzie przeżywają świat inaczej. Weźmy na przykład konflikt wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Wiąże się on moim zdaniem z tym, że w tej chwili coraz więcej sfer zaczyna funkcjonować według reguł, które nie mieszczą się w potocznej świadomości realizmu tomistycznego. Dotyka to także części Kościoła. W wypadku grupy nominalistycznej natomiast dotyka to oczekiwań desakralizacji sfery publicznej, wiąże się z traktowaniem krzyża tylko jako znaku, z desubstancjalizacją. Takie stanowisko wyrażali również inni. Był na przykład wywiad, w którym ksiądz jezuita Jacek Prusak mówił, że sens krzyża zależy od przestrzeni, w jakiej jest on umieszczony. To już jest jakby z innego porządku ontologicznego. Tutaj postulat wzajemnej tolerancji jest za słaby, bo to po prostu jest życie w innych czasach historycznych, w innych epistemologiach porządku. Te same wartości niby funkcjonują, ale są inaczej uzasadniane. Dla wielu tak zwanych prostych ludzi możliwość oswojenia rzeczywistości kończy się na poziomie bazowym: rodziny czy najbliższej grupy. Znika możliwość nadania sensu. To prowadzi do histerycznych wybuchów, do poczucia chaosu. Tolerancja tego nie załatwi. To jest znacznie głębszy proces. Tę lukę można zamknąć po prostu wiedzą, rozumiejąc różny ruch symboli w tych dwóch wizjach porządku czy antropologiach. Ale prości ludzie nie mają raczej tej wiedzy czy wyobraźni. Nie są przygotowani do załamania, które dokonuje się niesłychanie szybko. To, co było świetnym narzędziem buntu w 1980 roku, w tej chwili na ich oczach tezeusz.pl 55 POLSKA
TOLERANCJA przestaje być narzędziem wyjaśniania świata, czym stało się trzydzieści lat temu w nowej funkcji języka opisu świata społecznego. I teraz ci ludzie wracają do chaosu, zagubienia. Ich nietolerancyjne reakcje wywołują brak tolerancji. Nie mówię o elemencie prowokacji, żeby nie wchodzić w sprawy polityczne, bo to jest inna kwestia. Ci ludzie są zrozpaczeni. Ich świat się załamuje. Co więcej, dostrzegają, że pojawia się luka w regułach funkcjonowania. Jako przykład podam analizę Traktatu Lizbońskiego. Nie znajdują się w nim modele postnominalistycznego postsekularyzmu z tym wątkiem kantowskim, że się wybiera z przestrzeni norm pozostających wobec siebie w napięciu, z równoległych rzeczywistości normatywnych. Każdy kraj wybiera swoją kombinację i władza formuje się tak jak u Hobbesa – w warunkach brzegowych. To jest piękna konstrukcja, bo wyraża dylematy filozofii politycznej Zachodu, próbując zrobić z tego prawo i system integracji. Ale dla osób, którzy nie myślą w ten sposób o świecie, jest to coś poza możliwościami zrozumienia. Do tych ludzi należy też większość polityków, dla których jest to narzędzie poza ich wyobraźnią. Podmioty, hierarchia – to nie jest inny system wartości, lecz inna ontologia, bo chodzi o budowanie relacji pomiędzy elementami wyrwanymi z tych podmiotowych konstrukcji. Tutaj tolerancja nie pasuje, bo teraz obserwujemy po prostu fundamentalny rozpad świata. A.M.: Czy dla tej grupy, która przeżyła kryzys nominalistyczny, która jest spóźnionym polskim wnukiem oświecenia… J.S.: To nie jest oświecenie. To jest jeszcze grubo przed oświeceniem. Przełom nastąpił w późnym średniowieczu. Obecnie mamy doświadczenie intelektualne zupełnie innej sytuacji. Ludzie, którzy cały czas to obserwują, stale są poddawani niesłychanie trudnej próbie transformacji i elementarnego przetrwania, i nagle spada na nich dekonstrukcja tego, co wydawało się fundamentem, pewnego sposobu uzasadniania i porządkowania wartości. Teraz te wartości zaczynają funkcjonować inaczej. Chodzi mi o to, że ten bark tolerancji jest po prostu wyrazem załamania się świata. Nie ma na to sposobu. Nie wiem, czy ta druga grupa przeszła nominalistyczny kryzys. Oni są być może poza światem wartości. Powiedziałabym raczej, że nie przeszli przez doświadczenie emocjonalnego rewitalizowania tego realizmu w sensie dyskursu „Solidarności”. Liznęli trochę wiedzy, mają trochę gotowości do imitacji tamtego dyskursu, mają trochę oportunizmu… Różne są powody. A.M.: Jaką oni mają relację do tolerancji? Czy jest to jedna z ich manipulatywnych PR‐owskich kategorii, jakimi próbują innych emblematować? J.S.: Tolerancja, o czym pisał chyba nawet Kołakowski, w sferze wartości jest możliwa, jeżeli się ma do nich letni stosunek. Z drugiej strony, jeżeli świat pęka w kraju wbudowanym w Unię Europejską i muszącym choćby na poziomie minimalnym używać standardów systemu wartości, który nie jest masowy w społeczeństwie, pojawia się problem – można tylko optymalizować kombinację wartości. Nie można absolutyzować. Osoby prywatne, oczywiście niektóre, ciągle żyją tylko w prywatnym świecie, gdzie jest jeszcze możliwość absolutyzowania czegokolwiek. I to już jest pęknięcie nie tylko ontologii, ale jest to pęknięcie aksjologiczne. Na to nakłada się oczywiście imitacja, tezeusz.pl 56 POLSKA
TOLERANCJA powierzchowność obydwóch tych doświadczeń, oportunizm, ale też problem braku narzędzi poruszania się w świecie i coraz większych obszarów poza zasięgiem. Zdrowy rozsądek tego nie opanuje. Tradycja staje się nagle nieużyteczna, choć trzydzieści lat temu była podstawowym tworzywem buntu i nie ma sposobu wytłumaczenia tak zwanym prostym ludziom tego, co jest zbyt skomplikowane: złożoności, sieciowości itp. Trzeba na to lat edukacji. Tymczasem nasze społeczeństwo wpada w coraz gorszy system edukacyjny, bo jest przygotowywane do roli wykonawców, a nie twórców. A.M.: Co wobec tego zamiast tolerancji? J.S.: Tolerancja jest konieczna. Ale brak tolerancji to nie jest jedyny problem. Problemem jest niemożność komunikowania się tych światów i rozpacz ludzi, którym świat się rozpada. Brak tolerancji czy wybuchy fanatyzmu są znakiem tej rozpaczy i niemożliwości komunikacji. Dobrym słowem i apelami o tolerancję tego nie załatwimy. Ta dekonstrukcja odbywa się spontanicznie, bez zrozumienia, że dzieje się to za szybko i procesów zmiany jest za dużo. I to doszło do pewnego progu wytrzymałości. W tym momencie obserwujemy po prostu rozpad. A.M.: Która z partii, PO czy PiS, posługuje się bardziej tym pojęciem, czyniąc z tolerancji część swojego standardu? Jaki partie mają do niej stosunek? Czy może myśli Pani, że polityków tolerancja nie interesuje? J.S.: Popatrzmy na ostatnią kampanię wyborczą. Ta kampania była niesłychanie brutalna, choć niby w białych rękawiczkach. Tak było raczej ze strony otoczenia obecnego prezydenta Komorowskiego. To otoczenie należy częściowo do grupy o innej optyce, bez doświadczenia przejścia przez solidarnościową rewitalizację pewnego sposobu widzenia godności, sprawiedliwości itd. Oczywiście ci ludzie są na tyle bystrzy (nie mówię o samym Komorowskim), że wyeksploatowali tę rozpacz. To widać było pod krzyżem. Ale to jest coś głębszego niż brak tolerancji, choć oczywiście nawołuje się przy tym do tolerancji. W tych warunkach owa luka staje się narzędziem politycznym do zepchnięcia drugiej strony – w tym wypadku PiS‐u czy Kaczyńskiego – w narożnik i poczucie zagrożenia. Bo głównie zaplecze Kaczyńskiego jest w obozie ludzi zrozpaczonych, którym rozpada się obraz świata. To ludzie prości, starsi, pokolenie solidarnościowe, robotnicze, wiejskie – im teraz rozpada się świat. A.M.: Czy PO używa tolerancji, aby wypchnąć PiS ze sceny? J.S.: Żadna ze stron nie zachowywała się tolerancyjnie i żadna ze stron, nawet ta działająca bezpośrednio, nie wydaje się świadoma tego, w czym uczestniczy, jak fundamentalny proces się dokonuje, że doszedł do nas kolejny wymiar „nowoczesności” i jak to wpływa na sposób przeżywania świata, integrujący kiedyś to, co można nazwać społeczeństwem. A.M.: Czy Pani myśli, że takie mobilizowanie elektoratów, które w Polsce przybiera charakter antagonizujący, wrogi, agresywny, brutalny i ma na celu wypchnięcie przeciwnika ze sceny, jest normalne w polityce? Czy tak polityka wygląda wszędzie? tezeusz.pl 57 POLSKA
TOLERANCJA J.S.: Myślę, że kampanie wyborcze tak wyglądają, a nawet często gorzej. Moim zdaniem to powinno się oczywiście odbywać inaczej. Powinno się dyskutować merytorycznie, pokazywać problemy do rozwiązania, zagrożenia, przed jakimi stoi Polska. I niesłychanie mała swoboda manewru powinna łagodzić konflikty. Przed wyborami brałam udział w spotkaniach organizowanych przez Pawła Poncyliusza z młodymi politykami, także Platformy. Oni chcieli wyłączyć z kampanii wyborczej pewne problemy rozwojowe. Okazało się, że te problemy prawie się nie pojawiały, bo po prostu poziom kampanii był taki. Rzeczywiście potrzeba nie tyle tolerancji, ile dostrzeżenia zagrożeń dla Polski i powagi sytuacji, jest wśród młodszej generacji. Ale nie w tej wierchuszce, która walczy o wszystko. Walka o wszystko była bardzo brutalna i oczywiście wykazywano zero tolerancji. A.M.: Młode pokolenie, na ile Panią dobrze zrozumiałem, nie chce aż takiej agresji i chce bardziej merytorycznie uprawiać politykę. Czy zmiana paradygmatu agresywnej, brutalnej walki politycznej, ukierunkowanej na wypchnięcie przeciwnika ze sceny, jest możliwa w kontekście procesów modernizacyjnych, pękania starego substancjalnego świata tomistycznego i w kontekście tego, co Pani nazwała „nowoczesnością”? J.S.: Tak, to jest „nowoczesność” – to jest równie powierzchowne, równie selektywne, bardzo cynicznie eksploatowane i nieświadome. To są po prostu odruchy. Ludzie nie wiedzą, że są w innym paradygmacie, są wewnątrz, a nie analizują siebie. A.M.: Pani funkcjonuje na metapoziomie i uważa, że rozumie obydwa paradygmaty, ich uczestników. Daje sobie Pani taki epistemologiczny przywilej, do czego ma Pani prawo. Mnie jednak interesuje, czy jest możliwa zmiana paradygmatu tej polityki nastawionej na wypchnięcie przeciwnika ze sceny? J.S.: Sama stałam się wielokrotnie obiektem takich brutalnych zabiegów. Nawet moje podejście, które jak uważam, jest względnie tolerancyjne, chociaż bywa skuteczne, było obiektem działań wymierzonych na wypchnięcie ze sceny. To były wielokrotne próby i niekiedy udawały się na jakiś czas. Rozumiem, o czym Pan mówi. Publiczności obydwu partii są jakby trochę z innych światów, nie wiedząc o tym, nie zdając sobie sprawy, że konflikt dotyczy nie tylko ich usytuowania zawodowego, materialnego i w związku z tym innych projektów transformacji. Ze względu na wykształcenie, na tkwienie w życiowych strukturach niczym trybiki w maszynie, żyją w trochę innym świecie co do wizji porządku i władzy. Trudno będzie o porozumienie przy tak głębokim pęknięciu oraz instynktach anihilacji po obu stronach. To pęknięcie dodaje tylko animuszu. Obie strony boją się nawzajem siebie czy tego, że inni przejmą władzę. Bo rzeczywiście dostrzega się, że są inni, chociaż się tego nie rozumie. I to się staje coraz poważniejszy problem. A.M.: Dziękuję Pani Profesor za rozmowę. tezeusz.pl 58 POLSKA
TOLERANCJA Jan Maria Rokita Polityka nietolerancji Najbardziej fundamentalny spór w polityce nie dotyczy kwestii prawdy ani dobra, ale władzy. A ten rodzaj sporu niemal z istoty wyklucza tolerancję. To nie spór religijny, ale konflikt o władzę najsilniej porusza ową destrukcyjną namiętność, która niesie ze sobą brutalność, rozłam i wojnę. Ani polityka nie jest tolerancyjna, ani tolerancja nie jest w istocie cnotą polityczną. W dziedzinie polityki tolerancja adaptuje się z trudem i tylko pod pewnymi warunkami, bo też polityka nie jest jej ojczyzną. Miejscem, w którym tolerancja się narodziła jest – jak wiadomo – religia, a umysłowy grunt dla tych narodzin stworzyło wyłożone przez Tomasza z Akwinu prawo człowieka do życia w błędzie. Późniejsi oświeceniowi teoretycy tolerancji, z Johnem Lockiem na czele, ograniczali wyraźnie domenę owej cnoty do życia religijnego. Zapewne pod wpływem europejskich doświadczeń wieku XVII uznawali bowiem, że to religia jest pierwszym źródłem owej okropnej namiętności, odpowiedzialnej – by zacytować profesora Legutkę – „za polityczne rozłamy, bunty, destrukcję porządku publicznego, destabilizację, wojny domowe, anarchię i brutalizację stosunków politycznych”. To Locke dał dobre argumenty, aby wiarę i kult religijny oddzielić od polityki i tym samym otworzyć pole dla wolności religijnej i wzajemnej tolerancji wyznań. Kiedy mniej więcej od XIX wieku – głównie za sprawą liberalnej argumentacji Johna Milla – istotnie rozszerzyliśmy domenę cnoty tolerancji, polityka nadal znalazła się poza nią. Więcej, najistotniejszą racją, dla której liberałowie wymagali postaw tolerancyjnych – także w dziedzinie różnorakich obyczajów, tradycji, a w końcu nawet opinii i poglądów – stało się przekonanie o możliwości depolityzacji tych rozległych sfer ludzkiego życia. Rozmaitych „ekscentryków” – jak pisał Mill – można bowiem tolerować, ale tylko dlatego, że są rzeczy bezwzględnie wspólne, tezeusz.pl 59 POLSKA
TOLERANCJA wspólnotowo narzucone i wykluczające tolerancję dla wszelkiego „ekscentryzmu”. I one właśnie są polityczne: choćby obrona ojczyzny, dotrzymywanie umów czy niestosowanie przemocy w stosunkach prywatnych. Nikt roztropny nie postulował tedy dziwoląga, jakim musiałaby być idea „tolerancji politycznej”. Wspólnota polityczna bez zasadniczej nietolerancji, a nawet państwowej represji wobec odmowy lojalności względem zasad i reguł, które ją konstytuują, musiałaby się oczywiście rozsypać. Dlatego na przykład polska konstytucja nietolerancyjnie zakazuje prowadzenia agitacji faszystowskiej bądź komunistycznej, a kodeks karny dopuszcza karę dożywocia za szpiegostwo. Ale – co równie ważne – najbardziej fundamentalny spór w polityce nie dotyczy kwestii prawdy ani dobra, ale władzy. A ten rodzaj sporu niemal z istoty wyklucza tolerancję. Tolerancja to bowiem pewien rodzaj postawy – albo mówiąc językiem bardziej klasycznym – cnoty, która może charakteryzować poszczególnych ludzi oraz zbiorowości. Zaś jej sensem jest trwała zdolność do pokornego znoszenia rzeczy wzbudzających niechęć albo niezgodę, na dodatek przy zachowaniu przynajmniej form zewnętrznego szacunku dla tych, którzy owe – wzbudzających niechęć albo niezgodę – rzeczy głoszą bądź czynią. Wbrew twierdzeniom licznych współczesnych filozofów polityki i ideologów tolerancja nie może być zasadą ustrojów państw, albowiem – podobnie jak cnotom męstwa albo umiarkowania – nie można jej nijak nadać żadnego konstytucyjnego kształtu. Na pierwszy rzut oka widać, że najłatwiej ów pokorny szacunek dla odmienności innych ludzi wzbudzić w sobie wtedy, gdy spór idzie o to, jak jest – czyli o prawdę; tym bardziej, że w kręgu cywilizacji Zachodu roztropnie nauczono nas, iż metoda wątpienia i krytycyzmu jest najlepszą drogą zbliżania się do prawdy. Ani zdrowy na umyśle człowiek, ani nieowładnięte jakąś szaleńczą pasją społeczeństwo nie odczuwa potrzeby narzucenia swoich opinii całemu światu. Sprawa jest dużo trudniejsza, jeśli spór dotyczy tego, jak ma być – czyli dobra. Albowiem nasze wartości – zwłaszcza w dziedzinie moralnej – mają to do siebie, że zmuszają nas do dawania im czynnego świadectwa, toteż zazwyczaj trudno o tolerancyjną pokorę i szacunek dla tych, którzy rzucając tym wartościom wyzwanie, postępują w naszym mniemaniu niegodziwie. A już całkiem niewyobrażalne jest pokorne znoszenie, i to jeszcze z szacunkiem, prowadzonej przez konkurencję kampanii politycznej, w sytuacji konfliktu o to, kto ma rządzić, a kto słuchać – czyli w sytuacji konfliktu o władzę. Zdrowy rozsądek podpowiada tutaj coś bardzo nietolerancyjnego: należy zrobić jak najwięcej, aby zmusić świat, żeby uwierzył w złe intencje i mroczne plany naszych przeciwników. Współczesne kampanie wyborcze – co najmniej od czasu słynnej, budzącej grozę watahy wilków w kampanii Busha – dostarczają aż nadto licznych dowodów efektywności takiego postępowania. Dawni liberałowie nie mieli bowiem racji. To nie spór religijny, ale konflikt o władzę najsilniej porusza ową destrukcyjną namiętność, która niesie ze sobą brutalność, rozłam i wojnę. „Religious zeal”, z którym dwieście lat temu walczył Mill, jest bowiem niczym w porównaniu z „political zeal”. W niedawnej sejmowej inwokacji, zaadresowanej do opozycji, polski premier powiedział: „Albo będziecie mnie słuchać, albo wyginiecie jak dinozaury”. Marzeniem każdego władcy jest posłuszeństwo albo polityczna śmierć tezeusz.pl 60 POLSKA
TOLERANCJA przeciwników. Jeśli w tej inwokacji było jednak coś niezwykłego, to raczej tylko jej szczerość, mimo wszystko trudna do wyobrażenia w ustach przywódcy, któregoś z państw większości współczesnych zachodnich demokracji. Jednak taki nieco „schmittiański” opis realnej polityki jest oczywiście co nieco jednostronny. Domena polityczna nie jest bowiem homogeniczna, a jej naturą jest dwoistość i wewnętrzne napięcie. Owszem, sednem polityki jest sztuka zdobywania i utrzymywania władzy oraz pozbywania się wszelkich do niej konkurentów. Ale polityczna par excellence jest również sztuka dobrego rządzenia, można by powiedzieć ‐ „sztuka państwowa”. Wewnętrznym paradoksem polityki jest to, że reguły każdej z owych sztuk są nie tylko różne, ale wzajemnie sprzeczne. Tak czy owak – władzę zdobywa się w wyniku wojny, a jej rozległość jest zazwyczaj wprost proporcjonalna do liczby pokonanych, prawdziwych i urojonych, wrogów. Nie jest to – jakby się mogło wydawać – jedynie wiedza i doświadczenie tyranów, reguła ta bowiem obowiązuje także w ramach stosunków demokratycznych. Do zdobycia i zachowania władzy potrzebne są posłuszne zastępy dworzan i żołnierzy, a podstęp i spryt są cenione tu znacznie bardziej niźli wiedza albo honor. Reguły sztuki państwowej są niemal dokładnie odwrotne: zwłaszcza wielkie reformy państwowe wymagają konsekwentnej wielkoduszności i długotrwałej perswazji wobec przeciwników, zaś kryterium doboru ekipy niezbędnej dla dobrego rządzenia musi być wizjonerstwo i kompetencja intelektualna. O ile bowiem naturalnym środowiskiem dla walki o władzę jest namiętność i postępująca za nią nieuchronnie insynuacja, o tyle dopiero myśl, umiejętność i debata tworzą środowisko przyjazne dobremu rządzeniu. Kłopot i dość powszechny zamęt myślowy panujący w tej materii bierze się stąd, że oba te, jak widać, sprzeczne porządki nasz język nie bez przyczyny określa mianem polityki. Jeśli jednak uczyni się owo rozróżnienie, łatwo wtedy zauważyć, w jakim obszarze polityki cnota tolerancji – choć z pewnym trudem – może się jednak adaptować. Pokorne znoszenie – i to na dodatek z szacunkiem – inności politycznej konkurencji jest możliwe tylko wtedy, gdy realna polityka wykracza poza strefę nagiej walki o władzę i zostaje owładnięta ambicją budowania państwa. To zresztą najzupełniej logiczne: pytanie o to „kto kogo?” zostaje wtedy choćby po części uzupełnione pytaniami: „jak jest?” i przede wszystkim: „jak dalej ma być?”. Taka diagnoza odsłania pierwszy istotny powód, dla którego dzisiejsza realna polityka polska wyklucza zapotrzebowanie na cnotę tolerancji. Będzie truizmem przypomnieć, że jesienią 2005 roku w Polsce upadł projekt ambitnej polityki państwowej, a scenę publiczną wypełnił nagi i mocno spersonalizowany spór o panowanie pomiędzy dwójką protagonistów: Donaldem Tuskiem i Jarosławem Kaczyńskim. Uczestnictwo innych postaci w życiu politycznym odbywa się najczęściej wedle jednego z dwóch schematów: są potencjalni diadochowie (np. Schetyna czy Ziobro) z którymi protagoniści się raz liczą, a raz próbują ich wykończyć jako hipotetycznych rywali i są rzeczywiści harcownicy (np. Palikot czy Migalski), dysponujący możliwą do wycofania w każdej chwili koncesją na „ekscentryzm”. Nie ma zapotrzebowania nawet na udawany szacunek dla przeciwnika (tolerancja nie wymaga zresztą aż tego, aby to był szacunek szczery), albowiem wobec braku istotnych projektów państwowych żadna forma kooperacji tezeusz.pl 61 POLSKA
TOLERANCJA proponowana przez przeciwnika – ani nawet politycznego przyzwolenia – nie jest oczekiwana. Przeciwnie, strategiczni doradcy głowią się nad tym, jak umiejętnie uniemożliwić gesty szacunku bądź – to już byłaby prawdziwa zgroza – oferty współpracy ze strony konkurencji w obawie, że taki stan rzeczy mógłby ożywić ryzykowne zapotrzebowanie na lepszą jakość rządzenia. Polityczny spryt sięgnął tak daleko, że używana publicznie retoryka pochwały dla tolerancji formułowana jest tak, aby przeciwnikowi przypisać nieprzezwyciężalne namiętności szału, wściekłości i gniewu. Pośród niezliczonych świadectw takiego używania retoryki tolerancji, a nawet przyjaźni ostatnim była mowa premiera podczas rocznicowego zjazdu „Solidarności”. Jej centralną tezą było napiętnowanie nienawiści – nieobecnej ponoć w trakcie Wielkiego Sierpnia – jawnie przypisywanej teraz opozycyjnemu w przewadze audytorium. Z perspektywy racjonalnej technologii władzy użyto tutaj techniki pobudzania wrogich namiętności audytorium względem mówcy i jego politycznego obozu tak, aby rocznicowo odświętny uśmiech sali został zasłonięty grymasem jej narastającej złości, a teza postawiona przez mówcę znalazła natychmiastowe potwierdzenie. Można powiedzieć, że o ile polityczny zelotyzm obozu Jarosława Kaczyńskiego jest łatwy do pobudzenia i reaktywny, o tyle w obozie Donalda Tuska jest on aktywistyczny, czynny i bardziej wyrafinowany. Zwłaszcza dlatego, że potrafi także przywdziewać kostium tolerancji. Jeśli nawet nie sposób uznać tolerancji za cnotę specyficzną dla stosunków politycznych, to przecież w różnych krajach demokratycznych z różnym nasileniem działają dodatkowe czynniki, wpływające na łagodzenie namiętności charakterystycznych dla rywalizacji o władzę. Trzy spośród nich skłonny byłbym uznać za zasadnicze: społeczny instynkt państwowy, mocną demokrację wewnątrzpartyjną oraz poważne niepartyjne media. Kultura instynktu państwowego sprzężonego z autorytetem instytucji państwowych – budzących często strach – jest charakterystyczna na przykład dla demokracji niemieckiej. W Polsce często przywoływane jest trafne spostrzeżenie o nudzie niemieckiego życia politycznego, której uosobieniem jest bezbarwna w całej swej wybitności postać kanclerz Merkel. Właściwe Niemcom poczucie ciężaru i powagi całej sfery publicznej praktycznie eliminuje z niej nie tylko oryginalność, ale także przejawy brutalności, cynizmu czy politycznej namiętności. Pod tym względem dziedzictwo polskie jest radykalnie odmienne. Sarmacja, romantyzm, insurekcje, a w końcu „Solidarność” – dominanty także dzisiejszej formy polskiego życia politycznego – nie tylko dopuszczają, ale lubują się w spersonalizowanej waśni politycznej. Może dlatego tak łatwo było zaprząc emocje milionów ludzi wszystkich pokoleń (co ciekawe, z młodym pokoleniem na czele!) w iście kokoszą wojnę o to, czy to Tusk zaparł się już polskości, czy to raczej Kaczyński stanowi największą kompromitację dla każdego Polaka. Łatwo zauważyć, że w tak zdefiniowanym zasadniczym sporze o Polskę, trudno oczekiwać nawet namiastek pokory i szacunku, właściwych cnocie tolerancji. Logicznie można się tu raczej spodziewać lubieżnego rechotu i zbiorowej inwencji w konstruowaniu wulgarnych obelg, co właśnie od pewnego czasu stało się głównym wyznacznikiem wolności na polskich forach internetowych. tezeusz.pl 62 POLSKA
TOLERANCJA Powstałe u progu XXI wieku dwie wielkie polskie partie przekształciły się w atawistyczne plemiona, które pod rozkazami obowiązkowo miłowanych komendantów (bo przecież nie przewodniczących) mają co dzień ruszać do boju w tej kokoszej wojnie. Jest niewątpliwym dowcipem historii, że w 2010 roku postkomunistyczny SLD jawi się jako względnie najbardziej demokratyczna struktura partyjna, choć po prawdzie także i jej szef nie kryje się z pragnieniem naśladownictwa sprawdzonego w praktyce modelu. Taki stan rzeczy wywiera przemożny wpływ na obyczaje polityczne. Przykład pierwszy z brzegu i spektakularny. Tylko ten model partyjności umożliwił upowszechnienie kultury bezwzględnej werbalnej nietolerancji dla przeciwnika – jako taktycznego warunku sine qua non dla zdobycia i utrzymania władzy. W ten sposób życie polityczne wyzwoliło pozaracjonalne, masowe zapotrzebowanie na codzienne pojawianie się nowej insynuacji mocniejszej i bardziej wyrafinowanej niż ta wczorajsza, a zatem zdolnej do jej przebicia. Stało się to bowiem praktycznie jedynym sposobem na publiczną manifestację „bycia po stronie”, czyli de facto – poczucia quasi‐plemiennej, pozaracjonalnej więzi. Zjawisko to dotyczy dziś nie tylko uwiarygodniających się w ten sposób aktywistów politycznych, ale także ludzi spoza polityki, okazjonalnie dopuszczonych do publicznego zabrania głosu. Ten właśnie mechanizm skłonił na przykład artystów, zaproszonych na wiec przez kandydata prezydenckiego, do wykorzystania tej chwili dla wykrzyczenia obelżywych limeryków bądź bon motów, a wybitnego reżysera – do ogłoszenia stanu wojny domowej. W takiej wojnie wspaniałomyślność wobec wroga byłaby tchórzostwem, a tolerancja – zaparciem się tożsamości. Ów polityczny zelotyzm jest rzecz jasna możliwy tylko w warunkach zaniku demokratycznej kultury organizacyjnej partii, czyli podmiotów życia politycznego. Wystarczy popatrzeć znów na niemieckie albo brytyjskie partie, aby utwierdzić się w takiej konstatacji. Ten rodzaj egzaltowanej wrogości politycznej wzbudziłby tak w tamtejszych partiach, jak i w opinii publicznej zaledwie jakiś rodzaj ironicznego zdziwienia. Najtrudniej chyba objaśnić rachityczność oporu wobec wrogości politycznej) ze strony zorganizowanej opinii publicznej, czyli mediów. Można by bowiem przypuścić, że przeciwstawianie się licznym symptomom partyjnego zelotyzmu jest dzisiaj dla nich nie tylko swego rodzaju powołaniem, ale wręcz okazją do wyróżnienia się oraz zyskania niepartyjnej podmiotowości i zawodowego autorytetu. Oczywiście, dałoby się przedstawić listę publicystów tak właśnie rozumiejących misję komentowania polityki. Ale jest to dzisiaj margines wpływu na opinię publiczną. Dominujący nurt dziennikarstwa – zwłaszcza telewizyjnego – jest istotnym współuczestnikiem podsycania zbiorowej namiętności. Czasem aż przykro patrzeć, jak wybitny skądinąd dziennikarz widocznie ukierunkowuje swoich politycznych rozmówców na to, aby wreszcie wyrzucili z siebie kolejne namiętne i w istocie zupełnie pozapolityczne insynuacje i oddycha z ulgą, kiedy tak się stanie, w przekonaniu, że udało mu się wybić na oglądalność. Jeśli bowiem namiętności są powszechne, to codzienne podbijanie bębenka staje się wysiłkiem także businessowo racjonalnym. Mamy tu więc do czynienia ze zjawiskiem błędnego koła: skoro życie polityczne stworzyło zapotrzebowanie na zelotyzm, to jego dziennikarska obsługa jest wyborem businessowo najbardziej opłacalnym. Ale mam poczucie, że tezeusz.pl 63 POLSKA
TOLERANCJA nawet taka racjonalizacja obserwowanego zjawiska nie odpowiada dostatecznie na pytanie, dlaczego w tym niekonformistycznym przecież z definicji zawodzie – jakim jest dziennikarstwo – tak wątła jest myśl o ustawieniu się na kontrze do obowiązujących trendów. Najprawdopodobniej przemieszanie racjonalności businessowej idzie tutaj w parze ze zrozumiałą w jakiejś mierze uległością dysponentów mediów i samych dziennikarzy wobec panoszącego się nastroju. Tyle że w rezultacie wszystkie trzy główne czynniki hamujące „political zeal” i otwierające choćby wąską ścieżkę dla tolerancji w konflikcie o władzę – w dzisiejszych polskich warunkach pozostają dysfunkcjonalne. tezeusz.pl 64 POLSKA
TOLERANCJA Adam Szostkiewicz Przez zaciśnięte zęby Pytanie brzmi: czy demokracja powinna tolerować opozycję dążącą do obalenia demokracji? A jeśli tak, to do jakiego momentu? Siły antydemokratyczne dziś rzadko deklarują dążenie do obalenia systemu. Głoszą potrzebę jego radykalnego przebudowania. Cóż, zaciskamy zęby i tolerujemy różne Samoobrony, Ruchy i Ligi, w nadziei, że nigdy nie dojdą do samodzielnej władzy w demokratycznych wyborach. Jak dotąd prawdziwym wyzwaniem stało się z tego punktu widzenia Prawo i Sprawiedliwość. W Polsce tolerancja nie jest w modzie. Wszystko jedno, czy dyskusja toczy się na uniwersytecie, czy przy piwie. Tolerancja jest wykpiwana tak zaciekle jak poprawność polityczna. I równie prostacko. Akademicy i politycy za często nie mają pojęcia, o czym mówią. Ideę tolerancji zrodziły doświadczenia krwawych konfliktów europejskich. Argumenty za tolerancją wyłożył w XVII wieku John Locke. W słynnym „Liście o tolerancji” zajął się problemem tolerancji w dziedzinie religii. Twierdził, że władcy nie mają prawa uzasadniać swej władzy przez odwołanie się do prawdziwości religii, jaką wyznają. Nie jest bowiem rzeczą władcy orzekać o prawdziwości dogmatów religii. Podobnie jak nie jest rzeczą państwa troszczyć się o zbawienie dusz jego poddanych czy obywateli. Rzeczą państwa jest zapewnić poszanowanie słusznych praw i swobód ludzi. A zatem, rozumował Locke, w sprawach religii powinna obowiązywać zasada tolerancji (ze względu na kontekst historyczny filozof uważał, że nie mogą z niej korzystać katolicy, ponieważ ich lojalność względem korony angielskiej nie była dlań oczywista). W tym klasycznym ujęciu tolerancja jest postawą wobec tego, co się nam może nie podobać – postawą (często niechętnego) znoszenia czegoś, czego się nie aprobuje w dziedzinie duchowej. Tak rozumiana tolerancja jest po prostu zgodą na niedoskonałość ludzkiego świata. Byłaby niepotrzebna, gdyby ludzie byli aniołami. Ale nie są. A ponieważ żyjemy wśród ludzi, musimy zacisnąć zęby i tolerować to, co nam się u innych nie podoba, oczekując, że i tezeusz.pl 65 POLSKA
TOLERANCJA oni zachowają się wobec nas podobnie. Inaczej wkraczamy na permanentną ścieżkę wojenną, czego żadne nowoczesne społeczeństwo nie wytrzyma. Tolerancja nie obejmuje naturalnie łamania sprawiedliwego prawa. Dziś pojęcie tolerancji przenika wiele dziedzin, nie tylko religię, lecz także kulturę, obyczaje i politykę. W polityce kwestią kluczową jest pytanie, jak daleko powinno sięgać tolerowanie opozycji. W systemach niedemokratycznych granicę wyznacza siła rządząca i kontrolowane przez nią instytucje państwa. W praktyce opozycja polityczna jest w nich albo fasadowa, albo zakazana i zwalczana. W demokracji granicę wyznacza stabilność systemu. Im stabilność głębsza, tym tolerancja szersza. W Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej prawo nie chroni takiej politycznej opozycji, która by dążyła do obalenia konstytucji i zamierzała ją zastąpić ustawą zasadniczą niegwarantującą praw i wolności obywatelskich. Pytanie brzmi: czy demokracja powinna tolerować opozycję dążącą do obalenia demokracji? A jeśli tak, to do jakiego momentu? Ten problem mamy i w odrodzonej po 1989 r. Polsce. Siły antydemokratyczne dziś rzadko deklarują dążenie do obalenia systemu. Głoszą potrzebę jego radykalnego przebudowania. Cóż, zaciskamy zęby i tolerujemy różne Samoobrony, Ruchy i Ligi, w nadziei, że nigdy nie dojdą do samodzielnej władzy w demokratycznych wyborach. Jak dotąd prawdziwym wyzwaniem stało się z tego punktu widzenia Prawo i Sprawiedliwość. Pisowski projekt „IV Rzeczpospolitej” w wielu podstawowych sprawach kwestionował kształt polskiej demokracji i polskiego państwa, jaki powstał i rozwinął się po 1989 r. Nie trzeba było być entuzjastą braci Kaczyńskich w polskiej polityce, by dostrzegać potrzebę reform, zmian i korekt funkcjonowania naszej demokracji. Jednak dwulecie rządów PiS pokazało także, że projekt polityczny tej partii realizowany był za cenę dezintegracji struktur państwa i społeczeństwa. Musiało to budzić i budzi nadal – zwłaszcza od czasu przegranych przez Jarosława Kaczyńskiego wyborów prezydenckich – niepokój o stabilność systemu demokratycznego. Podzielam ten niepokój. PiS ma wielki potencjał destrukcji, a minimalną zdolność budowania kapitału zaufania społecznego. Jest de facto partią radykalnej kontestacji obecnego porządku demokratycznego. Jak długo polska demokracja jest w stanie to znosić? tezeusz.pl 66 POLSKA
TOLERANCJA Vyacheslav Karpov Religijność i polityczna tolerancja w Polsce (skrót) Ważna rola, jaką religia odegrała w wyzwoleniu polskiego społeczeństwa spod komunizmu, została powszechnie uznana. Jednak od 1989 roku wielu ekspertów wyrażało obawę co do roli, jaką religia odgrywa albo mogłaby odegrać w postkomunistycznej społecznej i politycznej przemianie. Religijne wpływy są często wymieniane wśród przeszkód dla liberalnej demokracji we Wschodniej Europie w ogóle, a w Polsce w szczególności. Niektórzy badacze dostrzegają w katolicyzmie siłę sprzeczną i niedającą się pogodzić z pluralizmem, wolnością oraz tolerancją, które są podstawą demokracji. Inni nie traktują katolicyzmu jako ze swej istoty wrogiego demokracji, widzą jednak sprzeczności między pewnymi religijnymi normami i demokratycznymi zasadami. Zgodnie z jeszcze innym punktem widzenia problemy dla demokracji mogą wynikać raczej z pokusy rozszerzania świeckiej władzy Kościoła, niż z charakteru jego nauki. M. Tatur uważa, że religijne wpływy na niedawne społeczne i polityczne przemiany w Polsce są przeciwstawne, gdyż z jednej strony stanowią przykład wschodnioeuropejskiego paradoksu konserwatywnych wartości i symboli, które spełniają modernizacyjną funkcję, lecz z drugiej strony „wewnętrzna logika istniejących symbolicznych systemów może mieć odwrotny skutek dla społecznych procesów i stać się przeszkodą w modernizacji”. Przeciwko temu występuje z kolei N. Gagnere mówiąc, że chrześcijańskie zasady uczciwości, odpowiedzialności i godności tworzą najbezpieczniejszą podstawę dla demokracji, a bez nich Europa Wschodnia mogłaby w ogóle nie powrócić do Europy. Widać stąd, że poglądy na wpływ, jaki religia ma na demokratyzację w Polsce, różnią się, poczynając od twierdzenia o właściwej katolicyzmowi wrogości wobec demokracji aż po uznanie przeciwstawnych (albo wysoce pozytywnych) religijnych wpływów na demokratyzację. Polityczna tolerancja jest powszechnie definiowana jako chęć cierpliwego znoszenia politycznych przeciwników i innych grup poza własną. Tolerancja przejawia się poparciem dla obywatelskich swobód (np. wolności publicznego tezeusz.pl 67 POLSKA
TOLERANCJA wypowiadania się albo nauki w szkołach) innych politycznych grup, podczas gdy nietolerancja wyraża się w chęci odebrania takich swobód innym grupom. Polityczna tolerancja jest uznawana za ważny wspierający demokrację czynnik. Istnieją trzy główne teoretyczne podejścia, które skupiają się na różnych aspektach tolerancji i wsparcia dla demokracji: 1) Podejście stawiające na demokratyczny konsensus twierdzi, że szerokie publiczne poparcie dla obywatelskich swobód jest zasadnicze dla demokratycznej równowagi. 2) Teoria elitarystyczna sugeruje, że tolerancja wśród elit ma politycznie większe znaczenie niż nietolerancja ze strony mas. Dlatego raczej tolerancyjne elity niż tolerancyjne masy uważa się za istotne dla demokratycznej równowagi. 3) Zgodnie z tezą o pluralistycznej nietolerancji wrogie obywatelskim swobodom zapatrywania grożą demokracji tylko wówczas, gdy kierują się przeciwko nielubianym powszechnie grupom. Dopóki jednak różne segmenty społeczeństwa przejawiają nietolerancję wobec różnych innych grup, demokracja jest bezpieczna. Toteż raczej niedemokratyczny rozłam niż demokratyczny konsensus umożliwiają zrównoważoną demokrację. Chociaż te interpretacje traktuje się niekiedy jako wzajemnie wykluczające przy badaniu związków między religią i masowym poparciem demokracji, dwie z nich (z oczywistym wyjątkiem teorii elitarystycznej) okazują się stosowne i niesprzeczne. Teoria demokratycznego konsensusu kładzie nacisk na doniosłość masowego poparcia dla demokratycznych swobód, które według części ekspertów mogą być podważane przez nietolerancyjną religijność. Teza o pluralistycznej nietolerancji podkreśla niebezpieczeństwa ześrodkowanej nietolerancji, wymierzonej przeciwko powszechnie nielubianym grupom. W postkomunistycznym społeczeństwie z mocno dominującym Kościołem nietolerancja może skupiać się na takich wrogach Kościoła jak ateiści i lewicowe partie polityczne. Studia nad nietolerancją w postkomunistycznych społeczeństwach koncentrują się w dużej mierze na politycznych i społeczno‐gospodarczych wyznacznikach. Jednocześnie religijne wpływy na tolerancję na poziomie masowych postaw pozostają w znacznym stopniu niezbadane. Dyskusje o oddziaływaniu religii na wschodnioeuropejską nietolerancję wiążą się raczej z teoretycznymi i historycznymi argumentami niż z wynikami sondażów. Tymczasem religijne wpływy to wciąż powracający temat badań na temat politycznej tolerancji w Stanach Zjednoczonych i gdzie indziej na Zachodzie. Dwa odkrycia okazują się przydatne dla formułowania hipotez dotyczących tolerancji w Polsce: 1) Międzywyznaniowe porównania pokazały, że katolicyzm nie musi wiązać się ze szczególnie silną nietolerancją. 2) Badania pokazują, że rozmaite aspekty religijności mają odmienne skutki dla tolerancji. Istnieją zatem podstawy do hipotez alternatywnych wobec twierdzenia o całkowicie negatywnym wpływie religii na tolerancję w Polsce. Można zwłaszcza wysunąć hipotezę, że religijność ma ograniczony i niejednoznaczny wpływ na nietolerancję w Polsce. W szczególności można sformułować dwie hipotezy: 1) Takie istotne czynniki religijności jak zaangażowanie i uczestnictwo mogą nie łączyć się z polityczną nietolerancją. 2) Nietolerancja może być związana raczej ze społeczno‐politycznymi odpowiednikami religijności, takimi jak poparcie dla mocniejszego wpływu Kościoła na społeczeństwo, niż z religijnym zaangażowaniem i uczestnictwem. tezeusz.pl 68 POLSKA
TOLERANCJA Hipoteza, że religia w postkomunistycznej Polsce może podważać tak ważny element politycznej mentalności jak tolerancja, ma ograniczone uzasadnienie. Podczas gdy niektórzy eksperci mówią, że religia jest ze swej istoty nietolerancyjna w postkomunistycznej Polsce, to studium pokazuje, że przynależność do Kościoła katolickiego, religijne zaangażowanie i uczestnictwo tylko pośrednio łączą się z nietolerancją wobec ateistów i komunistów – głównych wrogów Kościoła. Tym, co wróży bezpośrednio nietolerancję, jest społeczno‐polityczny aspekt religijności – ostoja siły Kościoła – który nie charakteryzuje wszystkich wierzących katolików ani nawet ich większości w Polsce. To nie natura religii czyni ludzi nietolerancyjnymi, ale raczej ich przywiązanie do teokratycznej teologii, która przypisuje Kościołom większą polityczną rolę po komunizmie. Konserwatywne kierunki oraz ich polityczne odpowiedniki, takie jak nietolerancja, mogą mieć korzenie raczej w społeczno‐gospodarczym dziedzictwie po komunizmie oraz w politycznym i kulturowym zacofaniu niż w religijnych wpływach. Prowadzone w Polsce badania pokazują, że ogólny poziom autorytarnego konserwatyzmu obniżył się znacznie od chwili upadku komunizmu zarówno wśród starszych jak i młodszych pokoleń. To, że wyższy społeczno‐
gospodarczy status (oraz wykształcenie jako jego ważny składnik) i młody wiek wydaje się zapowiadać większą tolerancję, wskazuje również, że dalsza społeczno‐gospodarcza modernizacja Polski oraz zmiany pokoleniowe mogą prowadzić do rozwoju bardziej liberalnego i tolerancyjnego politycznie społeczeństwa. Nie jest prawdopodobne, aby ludowa religijność stała się barierą dla takiego rozwoju. Wprawdzie masowe postawy nie dowodzą zasadniczo nietolerancyjnej natury postkomunistycznej religijności, ale nie znaczy to, że religijne wpływy nie stwarzają żadnych problemów dla demokracji na rożnych poziomach. Na przykład trwałość albo wzrost teokratycznych pobudek w politycznych strategiach konserwatywnych elementów Kościoła katolickiego, a także prawicowych politycznych grup poza Kościołem może w pewnych okolicznościach prowadzić do rozprzestrzeniania się nietolerancji. Jest to szczególnie prawdopodobne, ponieważ w masowym życiu publicznym nietolerancja wiąże się z poparciem dla potężniejszego Kościoła. tłum. Małgorzata Frankiewicz Vyacheslav Karpov, Religiosity and Political Tolerance in Poland, Sociology of Religion, zima 1999 tezeusz.pl 69 POLSKA
TOLERANCJA DEBATA III TOLERANCJA SPOŁECZNA: ubodzy i bogaci, słabiej wykształceni i wysoko wykształceni 20 WRZEŚNIA 2010 tezeusz.pl 70 POLSKA
TOLERANCJA Henryka Bochniarz Dialog społeczny warunkiem rozwoju Polski To prawda, że zwrot ku gospodarce rynkowej i liberalnemu państwu, który dokonał się w Polsce, doprowadził do wzrostu różnic w poziomie zamożności Polaków. Rozwarstwienie społeczne nie jest jednak aż tak duże, jak chcieliby tego niektórzy zwolennicy społecznego egalitaryzmu i nie powoduje aż tak znaczących napięć społecznych, jak przedstawiają to niektórzy uczestnicy polskiej debaty politycznej. Rynek nieuchronnie prowadzi do społecznego podziału na wygranych i przegranych. W życie społeczne jest jednak także wbudowany mechanizm uczenia się. Rynek dokonuje selekcji skutecznych i mniej skutecznych strategii, pozwalając na odniesienie sukcesu tym, którzy przyjęli strategie bardziej skuteczne. Wprowadzanie do dyskusji o tolerancji problemu rozwarstwienia społecznego – podziału na biednych i bogatych, wykształconych i mniej wykształconych – jest, moim zdaniem, zadaniem dość karkołomnym. Zawiera bowiem wewnętrzne, ukryte założenie, że podział na biednych i bogatych, wykształconych i niewykształconych, wygranych i przegranych, samodzielnych i roszczeniowych, beneficjentów systemu gospodarczego i jego ofiary, należących do middle class i członków underclass – jest trwały i ostry. Takie założenie być może jest prawdziwe w odniesieniu do społeczeństw kastowych, a także – w jakimś stopniu – wobec feudalnych społeczeństw stanowych. Może nawet odpowiada opisowi społeczeństwa epoki przemysłowej z jego względnie trwałymi podziałami klasowymi. Jednak wobec współczesnego polskiego społeczeństwa wydaje się chybione. Liberalne społeczeństwa epoki postindustrialnej charakteryzuje bowiem znaczna mobilność pionowa. W czasie życia jednostki możliwe jest przemieszczanie się wzdłuż drabiny społecznej zarówno z dołu do góry, jak i w przeciwnym kierunku. Chociaż wiele badań wskazuje na to, że zazwyczaj ruch ten odbywa się o jeden, góra dwa tezeusz.pl 71 POLSKA
TOLERANCJA szczeble, to przecież znane są przypadki fortun, zdobywanych – dzięki własnym umiejętnościom, przedsiębiorczości czy innym talentom – w ciągu życia jednostki. Podział na warstwy społeczne jest przy tym zdecydowanie nieostry. Nie chodzi mi tu o problemy definicyjne, z jakimi borykają się badacze próbujący opisywać fenomen biedy czy bogactwa, ale o rzeczywisty obraz społeczeństwa, które stanowi pewne dynamiczne kontinuum. Różnice te są nieostre i mają tendencję do zacierania się. Pewne style życia i mody, kreowane przez wyższe warstwy społeczne, przenikają do niższych. Niektóre rozrywki klas niższych dyfundują do sfer wyższych. Próby zhierarchizowania i ustrukturyzowania społeczeństwa na podstawie kryterium zamożności, stylu życia czy stylu konsumpcji doprowadziłyby do kompletnego chaosu. Dotyczy to szczególnie społeczeństwa polskiego, gdzie procesy te są wyjątkowo dynamiczne, ze względu na stosunkowo krótki okres od początku transformacji. Sytuacja Polski jest przy tym odmienna od wielu innych krajów europejskich – i nie tylko tych – z jeszcze jednego powodu. Nasze społeczeństwo jest niemal homogeniczne pod względem rasowym i narodowościowym. To dodatkowo zaciera linię podziału pomiędzy biednymi i bogatymi, która w wielu krajach Zachodu w znacznej mierze pokrywa się z tymi właśnie podziałami, wzmacniając je i utrwalając. Te czynniki powodują, że w Polsce, mimo iż wielu polityków chciałoby inaczej, trudno mówić o bezpośrednim i faktycznym konflikcie pomiędzy mniej i bardziej zamożnymi warstwami społecznymi, a co za tym idzie – o konieczności wdrażania na tym polu jakiegoś szczególnego programu tolerancji. Bardziej trafnie stan rzeczy opisuje teza amerykańskiego teoretyka społecznego Daniela Bella, który prawie pół wieku temu stwierdził, że "nowe walki klasowe w społeczeństwie postindustrialnym w mniejszym stopniu związane są z wewnętrznymi konfliktami w przedsiębiorstwie między robotnikami a zarządzającymi, w większym natomiast – z naciskami rozmaitych zorganizowanych grup na budżet państwa". Przytaczam to sformułowanie, ponieważ Bell formułuje je z pozycji bądź co bądź konserwatywnych. Tymczasem we współczesnej Polsce to właśnie środowiska, określające swoją orientację polityczną jako konserwatywną, są najzagorzalszymi krytykami obecnego modelu społecznego. Opisywany przez Bella konflikt w jakimś stopniu uosabia – równie popularna jak fałszywa – dychotomia państwo liberalne ‐ państwo socjalne. Ten sztucznie stworzony konstrukt, mający służyć polaryzacji pola politycznego, w rzeczywistości jest niezmiernie niebezpieczny. Promuje bowiem, dysfunkcjonalny z punktu widzenia rozwoju, model etatystyczno‐redystrybucyjny, w którym państwo zamienia się w Lewiatana, pożerającego coraz większe zasoby i próbującego za pomocą biurokratycznej machiny regulować coraz szersze obszary życia. Tymczasem dziś, w szybko zmieniającym się świecie, nie chodzi o solidaryzm na poziomie redystrybucji, ale o budowanie społecznej spójności i wzmacnianie konkurencyjności, pozwalające pomnażać dobrobyt społeczeństwa. Tego nie da się zrobić bez uwzględniania takich faktów, jak globalizacja, konkurencja międzynarodowa, przemiany demograficzne czy postęp technologiczny. tezeusz.pl 72 POLSKA
TOLERANCJA Dylemat jest stosunkowo czytelny: wybieramy równość dzisiaj kosztem wyższego poziomu życia w przyszłości czy stawiamy na rozwój w długim okresie kosztem równości dzisiaj? Pierwsza droga oznacza preferowanie podziału wytworzonego dochodu, a nie tworzenie warunków do dynamicznego wzrostu gospodarczego w średnim i długim okresie. Druga zakłada znacznie wyższe tempo wzrostu gospodarczego i w efekcie wyższe tempo wzrostu PKB. Przyjęcie takiej strategii oznacza intensywny rozwój gospodarczy i znacznie wyższą konsumpcję w przyszłości. Jedyny minus – ta droga musi oznaczać przyzwolenie na wyższe nierówności dochodowe, bo to one napędzają dynamikę wzrostu. I co ważne – w tym wariancie uzyskalibyśmy także znacznie szybsze tempo wzrostu dochodów najuboższych, czego dowodzą analizy dróg rozwojowych wielu państwa świata. Większość z nas może się zresztą w tej mierze odwołać do własnego doświadczenia. Mamy za sobą ponad 20 lat transformacji. W gruncie rzeczy, poza nielicznymi wyjątkami, wygrani jesteśmy wszyscy. Średnia płaca w końcu lat 80. ubiegłego stulecia wynosiła ok. 25 dol. Dziś przekracza 1 tys. dolarów. Poprawie uległy niemal wszystkie wskaźniki społeczne. Jesteśmy zdrowsi, dłużej żyjemy, jesteśmy bogatsi i lepiej wykształceni. To prawda, że zwrot ku gospodarce rynkowej i liberalnemu państwu, który dokonał się w Polsce, doprowadził do wzrostu różnic w poziomie zamożności Polaków. Rozwarstwienie społeczne nie jest jednak aż tak duże, jak chcieliby tego niektórzy zwolennicy społecznego egalitaryzmu i nie powoduje aż tak znaczących napięć społecznych, jak przedstawiają to niektórzy uczestnicy polskiej debaty politycznej. Zróżnicowanie dochodów jest we współczesnej Polsce zbliżone do europejskiej średniej. Mierzone współczynnikiem Giniego wynosi ok. 0,35, podobnie jak we Francji, na Litwie czy we Włoszech. Bardziej egalitarne od nas są kraje skandynawskie oraz Belgia i Czechy, gdzie wskaźnik ten osiąga wartość ok. 0,25. Z kolei nieco większe zróżnicowanie dochodów występuje w Wielkiej Brytanii czy Portugalii – ok. 0,4. Na przeciwnym biegunie znajdują się kraje Ameryki Łacińskiej i Afryki, gdzie wskaźnik ten sięga 0,65. Rynek nieuchronnie prowadzi do społecznego podziału na wygranych i przegranych. W życie społeczne jest jednak także wbudowany mechanizm uczenia się. Rynek dokonuje selekcji skutecznych i mniej skutecznych strategii, pozwalając na odniesienie sukcesu tym, którzy przyjęli strategie bardziej skuteczne. Selekcja ta nie dotyczy jedynie wytwarzania produktów czy świadczenia usług, ale także sposobów poruszania się w konkurencyjnym otoczeniu. Rynek promuje zachowania prowadzące do osiągnięcia sukcesu, ale wskazuje również na to, jakie zachowania prowadzą do porażki. Dzięki temu jednostki i grupy, które osiągają sukces, tworzą wzory zachowań wpływające na działania tych, którzy przegrali. Jednostki i grupy przegrane wyciągają wnioski ze swojej porażki i zdobytego dzięki niej doświadczenia, a następnie umiejętnie przejmują wzory zachowań i strategie zwycięzców. Badacze społeczni dostrzegają te procesy także w Polsce. Ci, którzy pierwsi dokonali transgresji w nowy system, stanowią dziś grupę wygranych. Ale ci, który przegrali, także zaczynają dostrzegać swoją szansę. Biedniejsi uczą się poruszać w nowym systemie instytucji. Zmieniają strategie życiowe. Coraz częściej są przekonani, że oczekiwanie na tezeusz.pl 73 POLSKA
TOLERANCJA państwową pomoc na niewiele się zda. Szukają dla siebie pól aktywności, które pozwolą im na lepsze życie. Coraz częściej dostrzegają także, że dla ich dzieci szansą na uniknięcie ubóstwa jest edukacja. Zasoby kapitału kulturowego, jakim dysponują poszczególne jednostki, są jednym z najistotniejszych czynników determinujących ich życiowe szanse. Wykształcenie jest ich bodaj najważniejszym składnikiem. I tu jednak mamy do czynienia z istotnym postępem. Poziom scholaryzacji w szkolnictwie wyższym jest dziś nieporównywalny z tym sprzed 20 lat. Jakkolwiek można mieć zastrzeżenia do jakości kształcenia w wielu szkołach wyższych, to nie da się zaprzeczyć, że wykształcenie jest jednym z czynników ułatwiających mobilność społeczną i stanowi swego rodzaju przepustkę do lepszego świata. Badania ilościowe – przeprowadzone na reprezentatywnych próbach –wskazują, że zdobycie kwalifikacji zawodowych przydatnych na rynku pracy jest najlepszym sposobem na osiągnięcie sukcesu ekonomicznego. Zagrożenie pauperyzacją wśród osób z wyższym wykształceniem i ich rodzin jest najniższe. Nawet jeśli osobom takim zdarzają się epizody biedy, to są one przejściowe i zazwyczaj stosunkowo krótkotrwałe. Odsetek rodzin biednych wśród absolwentów wyższych uczelni nie przekracza 2 proc., podczas gdy wśród rodzin z wykształceniem podstawowym sięga jednej piątej. Brak wykształcenia jest też najsilniejszym czynnikiem powodującym utrwalanie się biedy i prowadzącym do jej dziedziczenia. Dyfuzja dobrobytu dokonuje się nie tylko na poziomie społecznym i kulturowym, ale także na poziomie ekonomicznym. Truizmem jest stwierdzenie, że bez ludzi aktywnych i przedsiębiorczych, którzy wypracowują istotne nadwyżki, trudno o zachowanie odpowiedniego poziomu inwestycji. I że to oni przyczyniają się do tworzenia miejsc pracy. W tym aspekcie pamiętać należy również o społecznej odpowiedzialności biznesu. Ta idea, promowana przez Polską Konfederację Pracodawców Prywatnych Lewiatan, polega na odczytaniu na nowo zobowiązań, jakie biznes ma wobec społeczeństwa. Chodzi tu o uwzględnienie w toku prowadzonej działalności nie tylko interesu udziałowców firmy, ale także innych interesariuszy: pracowników, klientów, lokalnej społeczności. Od kilku lat promujemy ten sposób myślenia w środowiskach przedsiębiorców. Robimy to w przekonaniu, że cele gospodarcze muszą być harmonizowane ze społecznymi, pod warunkiem jednak, że nie sparaliżuje to wzrostu gospodarczego, który jest niezbędny do tego, żeby Polska przestała być jednym z najbiedniejszych krajów UE. Przypominamy podstawową prawdę, o której wielu uczestników debaty publicznej zdaje się zapominać: żeby móc dzielić, trzeba najpierw wypracować nadwyżkę. Racjonalnie dzielić można bowiem jedynie to, co zostało wytworzone. W tym kontekście możemy powrócić do zagadnienia tolerancji, które jest przedmiotem tej debaty, z jeszcze jednej strony. Do osiągnięcia sukcesu ekonomicznego w skali kraju potrzebujemy deficytowego dziś w Polsce kapitału społecznego. Jego budowa to dziś nasza najpilniejsza potrzeba. Niski poziom zaufania do instytucji i ludzi, uczestnictwa w życiu publicznym utrudnia rozwój gospodarczy i rozwiązywanie najważniejszych problemów społecznych. Deficyt zaufania i zaangażowania jest bez wątpienia skutkiem wielu lat życia w państwie autorytarnym, tezeusz.pl 74 POLSKA
TOLERANCJA a także trudnego okresu transformacji gospodarczej, która dla części osób oznaczała relatywny spadek poziomu życia i wzrost dystansu do beneficjentów tejże transformacji. Ograniczanie wykluczenia społecznego to wyzwanie dla wspólnot samorządowych, państwa, organizacji pozarządowych, ale także przedsiębiorców. Wyzwaniem dla nas wszystkich jest dialog społeczny. Jego osią są stosunki pomiędzy związkami zawodowymi i organizacjami pracodawców. Przedmiotem tego dialogu jest wspólne kształtowanie stosunków zawodowych, warunków pracy, płac, świadczeń socjalnych oraz innych obszarów z zakresu polityki społecznej i polityki gospodarczej. Dialog społeczny jest warunkiem zachowania pokoju społecznego, a jego brak oznacza nie tylko napięcia społeczne, strajki i protesty, ale także obniża poziom zaufania do rządzących, którzy arbitralnie podejmują decyzje w kluczowych dla kraju, gospodarki i społeczeństwa sprawach. Dialog społeczny powinien być instrumentem godzenia celów gospodarczych z celami społecznymi w imię dobra publicznego. Chcąc prowadzić taki dialog, z pewnością potrzebna jest tolerancja dla różnych sposobów widzenia świata. W ostatnim dwudziestoleciu polska gospodarka rozwijała się średnio na poziomie 4,5 proc. rocznie, a kraje strefy euro ok. 2 proc. Prosty rachunek pozwala wyliczyć, że jeśli oba wskaźniki pozostałyby przez kilka kolejnych dekad takie same, nasz dochód na głowę mieszkańca byłby wyższy niż w strefie euro ok. roku 2032. Młodzi są niecierpliwi, więc pewnie ta data wyda się im zbyt odległa. Starsi pomyślą z żalem – nie doczekamy. Jednym i drugim trzeba jednak wyraźnie powiedzieć, że ta droga do zamożności jest realna tylko pod warunkiem, że skutecznie zmierzymy się z wyzwaniami, jakimi są dla nas wszystkich: niska innowacyjność naszej gospodarki, sporo niższa w porównaniu z zachodnioeuropejską wydajność pracy, niższy niż w Europie Zachodniej wskaźnik aktywności zawodowej, rozrośnięta biurokracja, wysokie koszty pracy, wciąż zacofana infrastruktura drogowo‐kolejowa i wiele innych. Mamy też nieefektywny system wydatków socjalnych i jesteśmy nieprzygotowani na wyzwania klimatyczno‐energetyczne. Bez zmian w tych obszarach osiągnięcie średniego wskaźnika wzrostu na poziomie 4,5 proc. rocznie, pozwalającego gonić zamożną Europę, jest w dłuższym okresie nierealne. Tolerancja i dialog są nam potrzebne, by uzgodnić narodowy plan działania, pozwalający na przyspieszony i zharmonizowany rozwój Polski w imię interesu naszych dzieci i wnuków. Mnie osobiście ten cel wydaje się wart nawet kolejnych wyrzeczeń, jakkolwiek według naszych analiz drugi etap polskiej transformacji nie musi oznaczać zaciskania pasa, a jedynie utrzymanie wydatków socjalnych na obecnym poziomie i zdecydowanie lepsze ich adresowanie. W praktyce oznaczałoby to poprawę losu tych grup społecznych, które nie ze swojej winy nie są w stanie korzystać z szans, jakie stworzyła transformacja. Bez dialogu, tolerancji i wzajemnego zrozumienia ten ambitny projekt wybicia się na zamożność nigdy się nam jednak nie uda. Dlatego namawiam – rozmawiajmy! tezeusz.pl 75 POLSKA
TOLERANCJA Elżbieta Tarkowska Bieda i nietolerancja „Nasilenie dyskusji o tolerancji ma zawsze swoje uzasadnienie w panujących warunkach społecznych” – pisała Maria Ossowska, twórczyni socjologii moralności (Maria Ossowska, Normy moralne. Próba systematyzacji, 1970, s. 182). Tolerancję, wraz z zasadami miłości bliźniego, powszechnej życzliwości, opiekuńczości i humanizmu zaliczała to tzw. cnót miękkich, które ułatwiają i umożliwiają pokojowe współżycie ludzi. Podkreślała związek dyskusji o tolerancji ze sporami ideologicznymi, politycznymi, religijnymi. Wskazywała na wielość sposobów ujmowania tolerancji – i nietolerancji – i na mnogość interpretacji zarówno jej uwarunkowań, jak i skutków. W świetle rozważań Ossowskiej tolerancja to niezgoda lub brak akceptacji jakichś opinii czy zachowań, a jednocześnie powstrzymywanie się od wpływania na nie ze względu na uznanie prawa do odmiennych opinii czy zachowań. To powstrzymywanie się od oddziaływania nie jest ani zachowaniem konformistycznym – dla świętego spokoju – ani wyrazem permisywizmu i pobłażliwości czy indyferentyzmu i obojętności. Chodzi tu o nienarzucanie swojego punktu widzenia – mimo niezgody na oceniane zjawisko – by uszanować prawo innych do odmienności. Czym w kontekście tych rozważań jest nietolerancja? Znajduje ona wyraz w narzucaniu swego punktu widzenia, potępianiu, stosowaniu jakichś ograniczeń, sankcji, przymusu, negatywnych ocen. Badacze wiele uwagi poświecili uwarunkowaniom postaw tolerancyjnych i nietolerancyjnych –mechanizmom psychologicznym, społecznym, kulturowym – budując znaczny zrąb wiedzy. Można by zapytać: czy warto odnosić kategorie tolerancji/nietolerancji do problematyki zróżnicowania ekonomicznego, do biedy i bogactwa, do biednych i bogatych? Wydaje się, że warto. Jak pisała Maria Ossowska we wspomnianej książce: „tolerancja ma okazję do ujawnienia się właśnie w stosunku do inności” (op. cit. s. 188‐189). Bieda i bogactwo to różne formy inności, a przy tym jest to inność podlegająca ocenom moralnym. tezeusz.pl 76 POLSKA
TOLERANCJA Ubóstwo, podobnie jak bogactwo, zawsze było i nadal jest poddawane wartościowaniu. W społeczeństwach tradycyjnych zaliczane do sfery sacrum, było akceptowane i pozytywnie oceniane. Współcześnie jest postrzegane i oceniane negatywnie, jako stan niepożądany, przeciwieństwo sukcesu, świadectwo niepowodzenia bądź niezaradności. To przewartościowanie ubóstwa dokonywało się w dziejach stopniowo. Średniowieczna akceptacja biednego zaczęła się zmieniać już w wieku XV‐XVI, gdy zaczęto wyodrębniać z jednej strony biednych zasługujących na pomoc, czyli niezdolnych do pracy – chorych, starych, kalekich, bezradnych – z drugiej zaś nie zasługujących na pomoc i współczucie ludzi zdolnych do pracy lecz od niej się uchylających. Stosunek do pracy jako kryterium moralnej kwalifikacji biednego nabrał szczególnej wagi w okresie Oświecenia – oświeceniowa krytyka identyfikowała biednych jako leniów i nierobów. Praca, etos pracy, stosunek do pracy jako kryterium oceny ubogich były szczególnie doniosłe w kręgu oddziaływania religii protestanckiej i kultury wysoko stawiającej indywidualizm. Kultura ta sprzyjała pojawieniu się poglądów, wedle których to sam biedny ponosi odpowiedzialność za ubóstwo, które go dotknęło. W konsekwencji ukształtowało się rozróżnienie – żywe we współczesnych dyskusjach nad biedą – biedy na zawinioną i niezawinioną przez samego biednego, a także łączenie biedy ze zjawiskami patologii społecznej, z przestępczością i innymi zachowaniami nagannymi lub społecznie nieakceptowanymi. Ten wartościujący stosunek do ubóstwa i do ludzi biednych znalazł odzwierciedlenie w badaniach i dyskursie naukowym, a także w innych sferach życia i w kulturze. W społeczeństwie współczesnym, w kulturze indywidualizmu, w jakiej żyjemy, w społeczeństwie nastawionym na sukces indywidualny – brak tego sukcesu postrzegany bywa jako niepowodzenie zawinione przez samego biednego: „Jeśli mnie się udało, to dlaczego jemu nie?”. Wraz ze zmniejszaniem się zasięgu ubóstwa w Polsce – a tendencję taką pokazują od kilku lat prowadzone przez GUS badania warunków życia gospodarstw domowych – opinia tego rodzaju ma coraz więcej zwolenników. Zmniejszaniu się stopy ubóstwa i bezrobocia w Polsce towarzyszą zmiany w postrzeganiu tych zjawisk. Według sondażu CBOS z 1997 r. dominowała wówczas koncepcja biedy jako spowodowanej zewnętrznymi wobec jednostki czynnikami strukturalnymi, działającymi w makroskali. Pośród tych czynników wymieniano: masowe bezrobocie, transformację gospodarki, politykę państwa, rządu, władz. Rzadziej obarczano odpowiedzialnością za biedę samych biednych. Wraz ze zmniejszaniem się w Polsce sfery ubóstwa i bezrobocia obraz ten uległ zmianie, zmieniły się też sposoby postrzegania przyczyn ubóstwa. W 2007 r. wizerunek biednego i bezrobotnego był bliższy tendencji, określanej w literaturze jako „obwinianie biednego”. Wzrósł odsetek osób, które biedę postrzegają jako skutek cech charakteru i zachowań jednostek, takich jak: niechęć do podejmowania pracy, lenistwo, alkoholizm, niezaradność życiowa i brak wykształcenia. Skłonność do takich ocen przejawiają osoby o lepszej sytuacji materialnej, w przeciwieństwie do osób zajmujących niższe pozycje w strukturze społecznej, które wskazywały raczej na zewnętrzne przyczyny ubóstwa, takie jak: bezrobocie, brak opieki ze strony państwa czy niskie renty i emerytury. tezeusz.pl 77 POLSKA
TOLERANCJA Bliższe przyjrzenie się wynikom badań – prowadzonych od wielu lat w Polsce i na świecie – oraz wykorzystanie niesystematycznych, za to wieloletnich, obserwacji dyskursu publicznego, mediów, a także wypowiedzi i zachowań polityków w Polsce prowadzi do wysunięcia szeregu hipotez, dotyczących miejsca ubóstwa w tym dyskursie oraz sposobu jego ujmowania. Oto najważniejsze z nich: 1. Pomijanie problemu ubóstwa – licznym w ostatnich latach w Polsce badaniom ubóstwa i wykluczenia społecznego towarzyszy niewiedza, brak zainteresowania tą problematyką ze strony mediów i kultury popularnej bądź zainteresowanie okazjonalne, powiązane z wydarzeniami wyjątkowymi, odświętnymi lub sensacyjnymi. 2. Pomijanie problemu ubóstwa przez polityków – niewiedza i brak zainteresowania problemem bądź jego instrumentalne traktowanie, np. w kampaniach wyborczych. 3. Upolitycznienie problemu – przejawiające się w negowaniu istnienia ubóstwa, pomniejszaniu jego rozmiarów i znaczenia bądź odwrotnie, w jego wyolbrzymianiu i podkreślaniu. 4. Obecność w różnych partykularnych dyskursach stereotypowych, negatywnych konstrukcji ubóstwa, zawierających elementy stygmatyzujące biednych. Społeczne wyobrażenia biedy oraz wizerunek biednego w społeczeństwie stały się przedmiotem właśnie rozpoczętych badań pt. „Dyskursy ubóstwa i wykluczenia społecznego”, w ramach których analizie zostanie poddany dyskurs akademicki, dyskurs polityki, wybrane przekazy medialne, praktyka polityki społecznej i organizacji pozarządowych o profilu charytatywnym, a także systemu edukacji oraz wytwory kultury popularnej. Przyjrzenie się niektórym z tych dziedzin ujawnia obecność negatywnego wizerunku biedy i biednych, nietolerancji, paternalizmu czy nawet przymusu. Oto kilka przykładów. W marcu 2010 roku odbyła się w Warszawie konferencja zorganizowana przez Federację na Rzecz Reintegracji Społecznej pod hasłem „Przemoc w rodzinie” w ramach cyklu „Jak pomagać nie upokarzając?”, obejmującego kilkanaście takich debat. Referenci mówili o takich zjawiskach, jak pogarda, arbitralność, manipulacja, ukryte intencje w udzielaniu pomocy; charakteryzowali stosowaną wobec osób biednych i wykluczonych, słabych i niewykształconych przemoc w pomocy społecznej oraz przemoc urzędniczą. Ten cykl konferencji był podsumowaniem doświadczeń, pokazujących nietolerancję, stosowaną wobec biednych w ramach udzielonej im pomocy przez, powołane do tego, instytucje. Pamiętam ubiegłoroczną konferencję zorganizowaną przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej z okazji, odbywającego się 17 października Międzynarodowego Dnia Walki z Ubóstwem. W jej trakcie kierowniczka pewnego ośrodka pomocy społecznej, a pracownica innego, zupełnie niezależnie opowiedziały, jakim stresem jest przeprowadzanie wywiadu środowiskowego, gorszego – jej zdaniem – od przesłuchania policyjnego. Jeśli tak sytuację tę odczuwają pracownicy socjalni, co możemy powiedzieć na temat odczuć samych osób „przesłuchiwanych”? „Kazała lodówkę otworzyć, pytała się, kiedy telewizor kupiony, a co to ją obchodzi?” (mowa o pracownicy socjalnej, tezeusz.pl 78 POLSKA
TOLERANCJA Dariusz Zalewski, Rola instytucji pomocy społecznej w przeciwdziałaniu procesowi marginalizacji społecznej, 2005, s. 290). Niektórzy pracownicy socjalni mają świadomość, że „wskoczyli na głowy” podopiecznym – jak określił to jeden z badanych przez Agnieszkę Golczyńską‐Grondas – ale ta świadomość nie prowadzi do zmniejszenia lub zaniechania ingerencji w cudze życie, narzucania własnej perspektywy, przemocy, stanowiącej przyjęty i akceptowany element pracy socjalnej. Sam kontakt z instytucją pomocy to ogromny stres: „Jak pójdę tam, to tyle przeżywam, że coś strasznego” (Elżbieta Tarkowska (red.), Zrozumieć biednego. O dawnej i obecnej biedzie w Polsce, 2000, s. 163). Przemoc? Nietolerancja? A jak określić drastyczne i nieludzkie przypadki odbierania dzieci biednym rodzinom? Obok ingerencji w życie prywatne i stosowania przemocy mamy do czynienia z nietolerancją słowną wobec biednych. Agnieszka Golczyńska‐Grondas zrekonstruowała – na podstawie badań prowadzonych w łódzkich enklawach biedy – wizerunek „klienta”, czyli osoby objętej świadczeniem pomocy w oczach przedstawicieli różnych służb socjalnych: pracowników socjalnych, kuratorów, policjantów, lekarzy, księży i innych. Dominują w nim cechy negatywne i oceny krytyczne. Pracownicy różnych instytucji pomocy wyróżniają „dobrą” i „złą” biedę, z jednej strony „patologiczną”, z drugiej „moralną”, „roszczeniową” w przeciwieństwie do „dumnej”; stosują kryterium „brudu” i „czystości”. Wskazują na takie cechy negatywne podopiecznych, jak: lenistwo, bierność, cwaniactwo, roszczeniowość i na różnego rodzaju „braki”: brak kultury, umiejętności racjonalnego planowania wydatków, odpowiedzialnych postaw rodzicielskich, odpowiednich nawyków, obyczajów, higieny. Do określeń środowiska objętego pomocą stosowane bywają takie zwroty, jak: „szambo”, „lumpy”, „lumpenproletariat”, „demoralizacja”. Niewiele można znaleźć tu tolerancji, dominuje nietolerancja, odrzucenie, poczucie obcości i wyższości. Oceny pozytywne, należące do rzadkości, podkreślają zaradność i pewną samodzielność ludzi biednych, ich chęć do współpracy, otwartość a także to, że wstydzą się biedy, co odbierane jest jako korzystny symptom pragnienia wydostania się z tej sytuacji (Agnieszka Golczyńska‐Grondas, Postawy pracowników instytucji społecznych wobec klientów z enklaw, 1998, s. 191). Podkreślanie subiektywnego, czy raczej relacyjno‐symbolicznego – według terminologii Ruth Lister – wymiaru biedy, czyli relacji między biednymi a resztą społeczeństwa, sposobów postrzegania i traktowania biednych przez niebiednych ma znacznie szerszy zasięg niż współczesna Polska. Ojciec Józef Wrzesiński, wielce zasłużony dla nowego spojrzenia na ubóstwo, pisał w tekście Najubożsi odkrywają przed nami niepodzielność praw człowieka : „Ileż to razy widziałem ludzi, którzy już nie mieli odwagi stawić się w państwowym urzędzie zatrudnienia, gdzie sam ich wygląd zewnętrzny dyskwalifikował ich jako poszukujących pracy! [...] czy potrafimy docenić odwagę, jakiej trzeba, żeby poddać się kontrolom i nieustannemu wypytywaniu o wasze życie intymne i życie waszych bliskich, a to wszystko jest skutkiem uzależnienia od niektórych służb społecznych? Kto spośród najuboższych nie wyczuł, że mu się nie wierzy? Który mężczyzna w stanie skrajnego ubóstwa nie był posądzony o udawanie, która kobieta nie spotkała się z zarzutem, że zmyśla, kiedy podejmowali kroki administracyjne w celu uzyskania pomocy? Którzy rodzice nie byli podejrzewani o złą wolę, kiedy nie posyłali dzieci do szkoły? [...] Które z dzieci nie umierało ze wstydu, kiedy tezeusz.pl 79 POLSKA
TOLERANCJA nauczycielka z własnej inicjatywy, na oczach ich kolegów, przebierała je w czystą odzież?” (Ojciec Józef Wrzesiński, Ujrzymy słońce, 2007, s. 83). Brytyjska badaczka, Ruth Lister, przytacza w swej pracy wypowiedzi biednych, mówiących o wstydzie i poniżeniu, o odczuwanej pogardzie ze strony tych, którzy nie znają biedy, jako o jednym z najtrudniejszych doświadczeń życia w ubóstwie: „Najgorszym ciosem ze wszystkich jest pogarda współobywateli. Ja i wiele rodzin żyjemy w tej pogardzie”; „Najgorszą rzeczą, jeśli chodzi o życie w biedzie, jest to, jak pozwala ona innym cię traktować – tak jak byś się nie liczył” (Ruth Lister, Bieda, 2007, s. 124). Nie jest moją intencją pokazywanie, że to akurat pracownicy socjalni mają tak głęboko krytyczne, nietolerancyjne nastawienia wobec biednych i wykluczonych. Czystego sumienia nie mają dziennikarze, politycy, nauczyciele, lekarze, negujący lub bagatelizujący zjawisko ubóstwa, czy też utożsamiający je ze zjawiskami patologicznymi. Pewien dyrektor gimnazjum zapytany o biedę w szkole odpowiedział, że w jego szkole nie zdarza się, by jeden uczeń drugiemu ukradł śniadanie lub kurtkę z szatni. Podobnie świat akademicki. Choć w badaniach ubóstwa nie mówimy na ogół o tolerancji czy nietolerancji, choć stosujemy inny język i inne kategorie, w pracach naukowych obecne są silnie wartościujące, negatywnie zabarwione wizerunki biednego, łączące na przykład biedę ze zjawiskami patologicznymi. Oto cytat z pewnej książki wydanej w 2009 roku: „Badacze podkreślają znaczącą rolę bezrobocia, biedy i ubóstwa w generowaniu takich zjawisk, jak rozboje, kradzieże, napady z bronią w ręku, zabójstwa, alkoholizm, prostytucja wśród młodych kobiet, a także mężczyzn. Często jesteśmy świadkami takich wydarzeń albo osobiście nas to dotyka”. Nie jest to prawda; badania tego rodzaju związków nie pokazują i nie potwierdzają. Mamy tu do czynienia z wyjątkowo niesprawiedliwym, stereotypowym, stygmatyzującym ujęciem ubóstwa. Czy można to nazwać przejawem nietolerancji? Jest to przede wszystkim nieprawdziwa, nieodpowiedzialna, szkodliwa wypowiedź. Autorzy niektórych tekstów odczuwają najwidoczniej przynależność do kategorii osób „wiedzących lepiej”, co jest potrzebne ludziom biednym i traktują ich jak dzieci, którym trzeba przypominać, że powinny się umyć, wyczyścić zęby i „nie śmierdzieć alkoholem”, gdy poszukują pracy. Pamiętamy relację prasową o pewnym chorym i starym bezdomnym człowieku, którego współpasażerowie chcieli się pozbyć z autobusu ze względu na nieprzyjemny zapach. Internet pełen jest jadu i zawiści wobec ludzi biednych i zmarginalizowanych, którym pomoc społeczna zapewnia przyzwoite lokum. Rozmowy towarzyskie, gdy przypadkiem zbłądzą na tematy bezrobocia czy biedy, pełne są opowieści o rzekomych bezrobotnych, pracujących na czarno, o leniach, pijakach i nierobach, korzystających z publicznych – naszych! – pieniędzy. Biednemu wypomina się telefon komórkowy lub telewizor, jego dziecku – nowe ubranie; ma się mu za złe, że nie wygląda jak stereotyp biednego. Próby opisu sytuacji ludzi biednych, eksponujące ogromne trudności i często heroiczne wręcz wysiłki w celu przetrwania rodziny, bywają kwitowane etykietką „socjologii lamentującej” lub po prostu „idealizmu”. Czy jest to nietolerancja czy coś jeszcze innego? tezeusz.pl 80 POLSKA
TOLERANCJA Marek Rymsza Walczyć z ubóstwem, tolerować ubogich Dwa rozumienia tolerancji a ubóstwo Klasyczne rozumienie pojęcia „tolerancja” kładzie nacisk na umiejętność współżycia z innymi, niejako znoszenia wokół siebie ludzi o odmiennych poglądach czy stylach życia. Nie zgadzam się z tobą, ale jestem w stanie przyjąć do wiadomości, a nawet zaakceptować istnienie różnic między nami i funkcjonować razem, co najwyżej zachowując pewien dystans. Rozumiem, że nie wszyscy podzielają mój punkt widzenia, chociaż jestem przekonany co do swoich racji i tego, że inni się mylą. Jestem tym samym tolerancyjny. Tak rozumiana tolerancja to starożytna cnota obywatelska pozwalająca na pluralizm poglądów – tak w przestrzeni publicznej, jak i w życiu prywatnym. Z tego też względu tolerancja stała się jedną z kluczowych wartości nowożytnej demokracji, w której wolność słowa i prawo zrzeszania się, obejmujące tworzenie organizacji opartych na wspólnocie poglądów, są kluczowymi cywilnymi i politycznymi uprawnieniami obywateli. Współcześnie obserwujemy jednak znaczącą ewolucję rozumienia terminu „tolerancja”. Próbuje się bowiem traktować tolerancję już nie jako umiejętność akceptowania istnienia różnic między członkami wspólnoty, ale jako gotowość akceptacji samych odmienności. Rozumienie tolerancji na naszych oczach przebywa drogę od cierpliwego znoszenia odmienności do ich ochoczej afirmacji. Równocześnie coraz częściej traktuje się tak rozumianą tolerancję nie tylko jako cnotę, a więc pożądaną postawę obywatelską i umiejętność praktyczną, ale wręcz jako „produkt” obowiązkowej demokratycznej socjalizacji. Przoduje w tym ruch politycznej poprawności. Problem w tym, że brak internalizacji owej nowo definiowanej cnoty tolerancji w odniesieniu do odmienności kulturowych promowanych przez ruch poprawności politycznej skutkuje często marginalizacją, wręcz wykluczaniem z przestrzeni publicznej (np. poprzez utrudnianie głoszenia niepoprawnych poglądów) jednostek nieodpowiednio tezeusz.pl 81 POLSKA
TOLERANCJA wyedukowanych, „opornych” i „odpornych” na wdrażaną zmianę świadomościową. W ten sposób – jak trafnie ujął to Allan Bloom w eseju „Umysł zamknięty” – trzymając się klasycznego rozumienia tolerancji, zauważamy, że progresywne „wielkie otwarcie” (na tzw. innego) staje się „wielkim zamknięciem”. Tym samym okazuje się, że nadawanie tolerancji nowego, progresywnego znaczenia wcale nie musi skutkować większą inkluzją społeczną. Faktyczny rezultat oddziaływania progresistów jest raczej taki, że jedni (np. mniejszości kulturowe, środowiska propagujące alternatywne style życia) podlegają inkluzji, ale inni (osoby o tradycyjnych poglądach) odwrotnie – poddawani są ostracyzmowi i marginalizacji w przestrzeni publicznej. W ten sposób upowszechnianie tolerancji w nowym wydaniu staje się elementem inżynierii społecznej, a nie wychowania obywatelskiego. W gruncie rzeczy przyjmuje się tu niepisane założenie, że jednych trzeba odsunąć, żeby zrobić miejsce innym. Kluczowym aspektem wzajemnego „tolerowania się” ludzi biednych i bogatych nie jest sfera poglądów, ale fizycznego obcowania, współzamieszkiwania. Przejawy praktykowania tolerancji lub wzajemnego czy też jednostronnego nietolerowania się można więc sytuować na „przestrzennym” continuum, którego krańce wyznacza pełna integracja – z jednej strony i pełna segregacja – z drugiej. Przejawem trudności czy po prostu niechęci we wzajemnym tolerowaniu się jest fizyczne odsuwanie się od siebie ludzi, środowisk i całych warstw społecznych o znacząco różnych możliwościach finansowych. W tym przestrzennym wymiarze, jak chyba w żadnym innym, jest miejsce na interwencję państwa poprzez politykę społeczną, a nie tylko wychowanie czy edukację. Walka z biedą, jak to ujmowano tradycyjnie, czy – używając języka współczesnej debaty publicznej – z wykluczeniem społecznym nie powinna jednak, moim zdaniem, opierać się na inżynierii społecznej, a więc mechanicznych działaniach ukierunkowanych na likwidowanie przejawów problemu (w tym wypadku przestrzennej segregacji ludzi biednych i bogatych). Polityka społeczna musi być „wrażliwa społecznie” nie tylko w swych celach, ale i w instrumentarium działania. Musi być działaniem wyważonym, świadomym wywoływanych skutków, także skutków ubocznych. Obrazowo można powiedzieć, że państwo powinno walczyć z ubóstwem, a równocześnie tolerować ubogich. Gdy nie podejmuje interwencji socjalnej – nie wywiązuje się z jednego ze swych kluczowych zadań, jakim jest zapewnienie obywatelom (przy ich współudziale) bezpieczeństwa socjalnego. Jeżeli zapomina o drugim aspekcie i przejawia nadmierną aktywność, wywołuje zazwyczaj niepożądane skutki uboczne, czasami nawet „przeciwskutki”, trafnie nazwane przez francuskiego socjologa Raymonda Boudona mianem efektu odwrócenia. Państwo, próbując na siłę urzeczywistniać różne „słuszne” utopie, niebezpiecznie zbliża się przy tym do formuły państwa totalnego, które organizuje obywatelom szczęśliwe życie, bez pytania ich samych o zdanie. Wizję takiego zaprogramowanego na szczęście, egalitarnego społeczeństwa sugestywnie nakreślił Orson Welles w „Wehikule czasu”. Nie jest to bynajmniej wizja ładu społecznego, którą bym podzielał. tezeusz.pl 82 POLSKA
TOLERANCJA Dwie kultury ubóstwa Kluczowy dla podejmowanych tu rozważań jest termin „kultura ubóstwa” i związane z nim zjawisko dziedziczenia biedy. Socjologowie, pisząc o dziedziczeniu biedy, mają na myśli nie przejmowanie przez dzieci jakichś określonych cech genetycznych czy predyspozycji osobowościowych rodziców, ale zjawisko przechodzenia z pokolenia na pokolenie marginalnych pozycji w strukturze społecznej czy na rynku pracy. W tym właśnie kontekście badacze piszą o utrwalaniu się kultury ubóstwa. Warto jednak zaznaczyć, że w literaturze socjologicznej niejako konkurują ze sobą dwie wersje opisu i wyjaśnienia fenomenu owej kultury. Pierwszą zawdzięczamy ekonomiście Kennethowi Galbraithowi i socjologowi Williamowi J. Wilsonowi. Kultura ubóstwa przez nich opisywana to ustrukturyzowane zjawisko ubóstwa, u którego podstaw leży przyzwyczajanie się ludzi do życia w warunkach podstandardowych na skutek trwale ograniczonych możliwości zarobkowania. Ludzie biedni mają w tym ujęciu te same aspiracje i wartości, co bogatsi, ale ograniczone zdolności wypracowywania dochodu. Zarabiając mniej, muszą oszczędzać na różnych wydatkach, a gdy trwa to dłużej, przywykają do takiego samoograniczającego się stylu życia. Ich dzieci mają więc ograniczone możliwości uczestniczenia w kulturze, uczą się w kiepskich szkołach, nie wyjeżdżają na wakacje itd. Co więcej, często uważają taki stan rzeczy za normalny, co sprzyja dziedziczeniu w dorosłym życiu pozycji społecznej i zachowań rodziców. Galbraithowska walka z ubóstwem odwołuje się do założeń keynesizmu: trzeba zwiększyć ludziom biednym ich dochód rozporządzalny poprzez świadczenia socjalne, a będą żyć jak inni obywatele i wydobędą się z pułapki ubóstwa. Jakże różna jest interpretacja, a zwłaszcza wnioski wynikające z charakterystyki kultury ubóstwa kreślonej piórem Irvinga Kristola, Charlesa Murraya i innych amerykańskich krytyków welfare state. Podkreślają oni, że kluczowym czynnikiem utrwalania się kultury ubóstwa jest załamanie się etosu pracy i samozaradności w środowiskach beneficjentów programów państwowej pomocy społecznej. Ponieważ państwo gwarantuje wsparcie socjalne, można niejako wybrać życie na koszt społeczności i zrezygnować z aktywności ekonomicznej. Reguły programów socjalnych są, co prawda, na tyle skomplikowane, że aby na dłużej zbilansować budżet domowy „metodą zasiłkową”, trzeba się zazwyczaj nieźle „napracować”. Sęk w tym, że jest to wysiłek społecznie i ekonomicznie bezproduktywny. Dzieci zaś dorastające w społecznościach, gdzie rzadko kto systematycznie pracuje, nie nabywają nawyku pracy, ale raczej trwałą dysfunkcję społeczną skutkującą nieumiejętnością zakorzenienia się na rynku pracy. Są one w stanie zarabiać co najwyżej dorywczo, najchętniej w szarej strefie. Stosunkowo łatwo przychodzi im więc dokonać podobnego jak rodzice strategicznego wyboru orientacji na wsparcie socjalne i powielać ich trajektorię życiową. Murray, dokładnie odwrotnie niż Galbraith, postuluje więc ograniczenie, jeśli nie likwidację redystrybucyjnych programów socjalnych. Kristol jest mniej radykalny – wskazuje na potrzebę odbudowania etosu pracy, z czym zresztą Murray się zgadza. Której szkole socjologicznej przyznać rację? Nawet dosyć pobieżna diagnoza społeczna pokazuje, że racje leżą po obu stronach. W życiu społecznym występują – czasem równolegle, a zazwyczaj w przemieszaniu – obie kultury ubóstwa. tezeusz.pl 83 POLSKA
TOLERANCJA I jest to charakterystyczne nie tylko dla społeczeństwa amerykańskiego, ale także dla społeczeństw europejskich, w tym społeczeństwa polskiego. W polskim dyskursie przeważa obecnie druga tendencja. Razi łatwość, z jaką dziennikarze popularnych mediów upowszechniają negatywne charakterystyki zasiłkobiorców pomocy społecznej. Razi traktowanie w debacie eksperckiej wydatków socjalnych niemal wyłącznie w kategoriach obciążenia (w domyśle: zbędnego) budżetu państwa. Na łamach prasy formułowane są propozycje obniżenia i tak już niskich świadczeń z pomocy społecznej. Obecnie rząd proponuje znaczące obniżenie rent inwalidzkich tylko dlatego, że są za wysokie względem emerytur, bez brania pod uwagę tego, że zgodnie z logiką ubezpieczeń społecznych powinny one rekompensować utracony w wyniku wypadku czy choroby dochód z pracy, a tym samym – do niego przede wszystkim być przyrównywane (tak jak i płacone przez ubezpieczonych składki). Przykłady można mnożyć. Krytykując dominujące nastawienie, nie opowiadam się jednak za rozwiązaniem alternatywnym z przeciwległego bieguna – redystrybucyjną polityką społeczną. Potrzebna jest, moim zdaniem, wyważona „polityka środka”, przykładająca wagę nie tyle do skali redystrybucji (duża czy mała?), ile do sposobu prowadzenia programów wsparcia. Polityka propagująca współpracę służb publicznych z organizacjami dobroczynnymi – świeckimi i kościelnymi – funkcjonującymi w ramach społeczeństwa obywatelskiego i zakorzenionymi w społecznościach lokalnych. Wreszcie polityka doceniająca wagę podejścia określanego w literaturze angielskojęzycznej jako empowerment (dosłownie „wyposażanie w siłę”), a więc oparta na współdziałaniu służb społecznych z beneficjentami wsparcia w imię obywatelskiego upodmiotowienia i społecznej aktywizacji tych ostatnich. Trzeba wreszcie przyjąć do wiadomości i zaakceptować, że niektórzy z nas mogą po prostu chcieć żyć ubogo (szczególnie, gdy ubóstwo definiujemy, kreśląc jego relatywne linie, a wiec np. w odniesieniu do średniej stopy życiowej, czy też wyznaczamy koszyki niezbędnych dóbr i usług, opierając się na dominujących wzorcach konsumpcji). Tacy ludzie mogą wyznawać system wartości, w którym nie mieszczą się wartości społeczeństwa konsumpcyjnego, czy też preferować dobra uznawane za małowartościowe przez dominującą w społeczeństwach demokratycznych klasę średnią. Dwutygodniowy pobyt w zagranicznym hotelu z opcją all inclusive nie musi być marzeniem robotnika. Taka propozycja może przegrać z wyjazdem pod namiot na ryby – nie dlatego, że jest za droga, ale zwyczajnie nudna. Innymi słowy, proponowana przeze mnie wyważona „polityka społeczna środka” powinna być ukierunkowana na wyrównywanie szans życiowych, nie zaś poziomów życia obywateli, a tym bardziej nie na ujednolicanie stylów życia ludzi z różnych warstw społecznych i środowisk. Choć równocześnie, zaznaczmy, taka polityka powinna gwarantować obywatelom słabszym egzystencję na poziomie nienaruszającym ich godności (ów poziom, chcąc nie chcąc, musimy poddać relatywizacji kulturowej i „pozycjonowaniu” względem poziomu zamożności społeczeństwa). tezeusz.pl 84 POLSKA
TOLERANCJA Sprzeczności w systemie edukacji Uważniej przyjrzyjmy się paradoksowi systemu edukacji, który to system jest o tyle wyjątkowy, że jego istnienie popierają zarówno zwolennicy welfare state (przede wszystkim ci z nurtu politycznej poprawności, uznającego edukację publiczną za kluczowy instrument nie tyle przekazywania wiedzy, ile kształtowania świadomości społecznej), jak i ich wolnorynkowi przeciwnicy (którzy uważają „inwestowanie w kapitał ludzki” za znacznie lepszą niż „rozdawnictwo socjalne” formę pomocy uboższym obywatelom, a w wersji skrajnej – za jedyną dopuszczalną formę wsparcia w ramach interwencji państwa). Otóż w system edukacji wpisane są dwa sprzeczne cele. Z jednej strony system ten ma za zadanie umożliwić dzieciom ze środowisk marginalizowanych nadrobienie deficytów kulturowych (to obecnie najważniejszy obok ułatwienia obojgu rodzicom pracy zawodowej argument na rzecz rozwoju przedszkoli). Funkcja egalitaryzująco‐spajająca kryje się też za instytucją rozbudowanego minimum programowego (dzisiaj kwestionowanego w imię pluralizmu edukacyjnego i indywidualnych programów nauczania), mającego za zadanie wyposażenie wszystkich obywateli w ten sam kapitał kulturowy, ułatwiający komunikację i wzmacniający tożsamość wspólnoty narodowej (europejskie państwa opiekuńcze, warto to zaznaczyć, zostały skonstruowane jako państwa narodowe, a francuskie czy skandynawskie welfare states są takimi po dziś). Równocześnie system edukacyjny ma być funkcjonalny względem potrzeb rynku pracy i dokonywać selekcji potencjalnych pracowników do różnych zawodów i szczebli organizacyjnych w systemie produkcji, w tym stwarzać możliwości szybkiego rozwoju jednostkom najzdolniejszym. Wreszcie w systemie edukacji silnie obecne są mechanizmy rynkowe wzmacniające segmentację populacji uczniów. W skrócie można powiedzieć, że od sytemu edukacji oczekujemy równocześnie znoszenia i produkowania nierówności społecznych. Która z tych opcji w praktyce zwycięża? Zazwyczaj ta, która ma większą społeczną legitymację. W Polsce jest to obecnie bez wątpienia segmentacja. Tak być nie musi, czego przykładem jest Finlandia. Z napięciem wywołanym przez sprzeczne funkcje systemu szkolnego trzeba nauczyć się żyć i na miarę możliwości racjonalnie nim zarządzać. Ale oznacza to raczej politykę decentralizacji zarządzania oświatą i uspołecznianie szkół, a nie ich recentralizację. Mówiąc w skrócie, wychowujemy do pluralizmu raczej przez pluralistyczne rozwiązania instytucjonalne, a nie za pomocą standaryzacyjnych regulacji. W co inwestować? Stanisław Burdziej w artykule pt. „Religia jako źródło kapitału społecznego” („Trzeci Sektor” 2008, nr 15) trafnie zauważył, że jedną z ostatnich instytucji, niepoddających się presji społecznej segmentacji jest w Polsce parafia. Tutaj nadal prestiż społeczno‐zawodowy czy zamożność nie mają decydującego wpływu na pozycję w społeczności, liczy się zaangażowanie w praktyki religijne i w życie parafii. Dlatego osoby wierzące zachęcam do świadomego uczestnictwa w życiu parafii i nietraktowania siebie jak biernych konsumentów usług religijnych, a kościołów – jak tezeusz.pl 85 POLSKA
TOLERANCJA miejsc ich świadczenia. A tym samym do współtworzenia wspólnoty będącej siecią wsparcia tak dla bogatszych, jak i biedniejszych parafian. Ważnym aspektem jest też rozwijanie przyparafialnej działalności dobroczynnej. Wszystkich zaś gorąco namawiam do aktywnego uczestnictwa – na podobnych, wolontaryjnych i wspólnotowych zasadach – w organizacjach pozarządowych oraz do osobistego (datki pieniężne nie wystarczą) wspierania różnych lokalnych inicjatyw obywatelskich, takich jak banki czasu, nieformalne stowarzyszenia sąsiedzkie czy rady rodziców w szkołach. Słowem, do obywatelskiej partycypacji w życiu społecznym. Instytucjami spajającymi ludzi bogatszych i biedniejszych mogłyby być także partie polityczne jako społeczności budowane na wspólnocie poglądów i obywatelskim zaangażowaniu w sprawy publiczne. Ale, niestety, nie obecnie i nie w Polsce. Jakoś nie potrafię dostrzec w którejkolwiek z obecnych w polskim parlamencie partii przejawów społeczności. Informacje docierające do opinii publicznej od osób wypchniętych na margines życia politycznego sugerują bowiem, że wewnątrz struktur partyjnych toczy się rywalizacja może nawet ostrzejsza (jak to sobie wyobrazić?) niż w międzypartyjnej grze prowadzonej obecnie przez dwie wiodące partie w formule wojny na polityczną śmierć i życie. Warto natomiast inwestować w aktywność społeczną na poziomie szkoły. Wspomniane rady rodziców to jedna, ale nie jedyna z możliwych form zaangażowania. Tworzenie ze szkół społeczności grupujących uczniów, nauczycieli i rodziców, zakorzenionej dodatkowo w społeczności lokalnej, to wartościowa droga do wzmacniania w uczniach kompetencji społecznych, a w skali lokalnej – do budowania realnych więzi społecznych: tak o charakterze spajającym, jak i pomostowym, a więc przekraczających ewentualne podziały na biednych i bogatych. Segmentacja przestrzenna na linii bogaci–biedni jest z pewnością przejawem wpływu mechanizmów rynkowych na życie społeczne i w gospodarce rynkowej zawsze będzie mieć miejsce. Pytanie tylko, czy przybierze formę i rozmiary niszczące więzi społeczne, jak na przykład w Hondurasie, gdzie niewielka elita ludzi bogatych żyje w całkowitym i dosłownym odizolowaniu od żyjącej w nędzy większości, czy też nie naruszy podstaw spójności społeczeństwa, pozwalając utrzymać więzi pomostowe między różnymi grupami i środowiskami? By tak się właśnie stało, jako członkowie społeczności powinniśmy być w stanie trzymać w rozsądnych ryzach swoje aspiracje konsumpcyjne. Zwróćmy bowiem uwagę, nie tylko jak, ale i przy jakich warunkach brzegowych działają mechanizmy rynkowe silnie segmentujące strukturę społeczną. Warunkiem brzegowym jest ogólnospołeczne zainteresowanie zdobywaniem najwyższego z możliwych poziomów życia – a dokładniej – materialnych atrybutów wyznaczających ten poziom. Samochód tylko wtedy jest wyznacznikiem zamożności jego posiadacza, jeżeli każdy kupuje najdroższy model, na jaki go stać. Podobnie rzecz ma się z mieszkaniami i domami. Jeżeli potrafię kupić samochód spełniający moje wymagania, ale nie będący ostatnim krzykiem mody (choć byłoby mnie na to stać), jeżeli wybiorę mniejszy dom, uznając, że może być on nawet przytulniejszy od „pałacu” (na który mógłbym sobie pozwolić) – wtedy to, co mam, przestaje precyzyjnie wyznaczać mój status materialny i moją siłę nabywczą. Przestając uczestniczyć w rywalizacji określanej często terminem „wyścigu szczurów”, może znajdę też czas i ochotę, a nawet zacznę czerpać radość ze tezeusz.pl 86 POLSKA
TOLERANCJA wspierania potrzebujących. Tam, gdzie kultura dobroczynności jest rozwinięta, praktykuje to wielu ludzi sukcesu. Nie muszą oni już nikomu nic udowadniać; są w gruncie rzeczy bardziej wolni, a przez to bardziej otwarci na innych. Gdy więc zastanawiałem się nad puentą rozważań o tym, jak upowszechniać tolerancję bogatych wobec ubogich i ubogich wobec bogatych, mając przy tym świadomość, że bynajmniej nie o „cierpliwe wzajemne znoszenie” tu idzie, przyszło mi na myśl, że zamiast propagować wspomniane na wstępie przewrotne hasło „nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji”, warto upowszechniać motto, które przyświecało ruchowi Pierwszej Solidarności: „nie ma wolności bez solidarności”. Motto niekoniecznie pisane przez duże „W” i duże „S”. tezeusz.pl 87 POLSKA
TOLERANCJA Gerald R. Beyer Sprawiedliwe płace jako wyraz wolności i solidarności Co można powiedzieć o zarobkach w Polsce po 1989 roku z perspektywy katolickiej myśli społecznej, zwłaszcza w świetle jej rozumienia wolności i solidarności? Przynajmniej od ogłoszenia w 1891 roku przez Leona XIII encykliki Rerum novarum tradycja Kościoła rzymskokatolickiego opowiada się za prawem do wynagrodzenia, które „wystarczy pracownikowi na rozsądne i skromne utrzymanie”. Jan Paweł II przenikliwie postrzega właśnie wynagrodzenie jako „problem kluczowy etyki społecznej” (encyklika Laborem exercens), związany ze sprawiedliwością wobec pracowników, ponieważ bez właściwej zapłaty za pracę ludzka istota nie może mieć środków na zaspokojenie takich podstawowych potrzeb rozwojowych jak pożywienie, dach nad głową, opieka zdrowotna, wykształcenie i dostęp do kultury. Inaczej mówiąc, wynagrodzenie poniżej „minimum egzystencji” albo zarobki poniżej obowiązującego w Polsce minimum socjalnego będą prowadziły do marginalizacji. Dlatego brak płacy na poziomie minimum egzystencji nie respektuje prawa do społecznego uczestnictwa. (…) Jak napisał Jan Paweł II w encyklice Laborem exercens, działanie na rzecz prawa do sprawiedliwej płacy, która musi przynajmniej zabezpieczyć przed marginalizacją, jest jednym z najważniejszych sposobów urzeczywistniania solidarności z pracownikami i opowiadania się za biednymi. Niestety wielu Polaków uważa ustawowe utrzymanie minimalnej płacy, która odzwierciedla przyzwoity standard życia, za ograniczenie gospodarczej wolności. Perspektywa wolności i solidarności rzuca również światło na zarobki ludzi z drugiego końca polskiego spektrum. Pius XI stwierdził, że „obniżanie lub nadmierne podnoszenie zarobków robotników dla własnej korzyści i z pominięciem dobra ogólnego jest sprzeczne ze społeczną sprawiedliwością”. Utrzymywał on zwłaszcza, że zarobki powinny być ustalane tak, aby dać jak najwięcej możliwości zatrudnienia i zapewnić „uczciwe środki do życia” (encyklika Quadragessimo anno). Górnicy węglowi, politycy i dyrektorzy firm, którzy domagali się niebotycznych płac, sprzeniewierzyli się temu nauczaniu. Jan Paweł II, który pisał Laborem excersens, mając prawdopodobnie w tezeusz.pl 88 POLSKA
TOLERANCJA pamięci Polskę, popiera prawa robotników do tworzenia związków, lecz sprzeciwia się stanowczo żądaniom związków chcących stać się „rodzajem egoizmu grupowego lub klasowego”. Jego przypomnienie, że pracujący w danym zawodzie muszą ograniczać swoje żądania w oparciu o „ogólną sytuację ekonomiczną kraju”, powinno zostać wzięta pod uwagę przez takie grupy jak polscy górnicy węglowi. Takie związki jak górnicze pogrążają się w pewnego rodzaju egoizmie klasowym, który ich rodacy uznają za niemoralny. Ten egoizm klasowy ukazuje wyraźny brak solidarności, która niekiedy oznacza odstąpienie od własnych roszczeń dla dobra bardziej potrzebujących. W dodatku ci politycy, którzy skapitulowali wobec niesłusznych roszczeń potężnych grup interesu i związków, działają również przeciwko zasadzie solidarności. Jak twierdził Karol Wojtyła, solidarność wymaga niekiedy śmiałego przeciwstawienia się silnym dla dobra wspólnego i dla najsłabszych członków społeczeństwa. Katolickie nauczanie społeczne utrzymuje zgodnie, że płace muszą być zawsze wyznaczane tak, aby służyły ogólnemu dobru. Według Jana XXIII namysł nad wspólnym dobrem i sprawiedliwością płacową w skali państwa obejmuje następujące cele: „zatrudnienie jak największej liczby pracowników, przeciwdziałanie tworzeniu się uprzywilejowanych grup, społecznych, także wśród samych pracowników, odpowiednie dostosowanie płac do cen towarów; udostępnienie dóbr i usług kulturalnych jak największej liczbie obywateli; całkowita likwidacja, bądź przynajmniej ograniczenie dysproporcji między poszczególnymi sektorami gospodarki” (encyklika Mater et magistra). Bardzo trudno konkretnie obliczyć sprawiedliwą płacę. Jednak katolicka nauka społeczna kładzie nacisk na to, że sprawiedliwa płaca jest uwzględniana zarówno z uwzględnieniem jednostkowego wkładu w gospodarcze przedsięwzięcie jak i poziomu uczestnictwa danej osoby w służbie wspólnemu dobru. W tym sensie Jan XXIII wskazywał w cytowanej powyżej encyklice, że niekiedy „ludzie, zajmujący stanowiska o niewielkim a nawet wątpliwym pożytku, otrzymują uposażenie wysokie”. Zarobki kadry kierowniczej w Polsce dzisiaj są dwadzieścia do pięćdziesięciu razy wyższe od średniej krajowej. Katolicka nauka społeczna kwestionuje zasadność takich płac. (…) Solidarność wymaga, aby każdy uwzględniał los innych i działał na rzecz praw innych. W negocjacjach płacowych pracodawcy i pracownicy powinni podobnie podejmować próby okazywania wzajemnego zrozumienia. Jakie są potrzeby, trudności i obawy mojego partnera w dialogu? I jakie skutki mogłyby mieć moje nadmierne żądania dla innych i dla społeczeństwa, bezpośrednio i pośrednio? Polacy muszą zadawać sobie takie pytania, jeżeli mają zbudować sprawiedliwy porządek gospodarczy, usiłujący zharmonizować wolność i solidarność. Drastyczna redukcja płac w pewnych sektorach, połączona z nadmiernymi zyskami w innych ograniczyła społeczne poparcie dla gospodarczych i politycznych reform lat dziewięćdziesiątych. Ta książka dowodzi, że właściwe zrozumienie relacji między wolnością i solidarnością jest decydujące dla przezwyciężenia wielu problemów w Polsce w sferze gospodarczej, a zwłaszcza ubóstwa. Orędowanie za płacą zaspokajającą minimum egzystencji jest jednym z kluczowych narzędzi tych starań. Polskie społeczeństwo mogłoby zachęcać do tego, tworząc bardziej powszechną i widoczną kulturę „etycznego konsumenta”. Organizacje pozarządowe mogłyby publikować informacje o płacach i warunkach pracy, aby zachęcić konsumentów i kontrahentów do robienia interesów tylko z tymi firmami, które szanują prawa pracownicze. Oczywiście wymaga to takiej edukacji konsumentów, aby myśleli etycznie o swoich rynkowych wyborach oraz aby akceptowali wyższe ceny jako koszt sprawiedliwych płac i uczciwej konkurencji. tezeusz.pl 89 POLSKA
TOLERANCJA To rozumienie gospodarczej wolności i jej relacji do wolności w ogóle różni się ogromnie od neoliberalnego pojęcia wolności. Ani neoliberalna wolność gospodarcza, wolność jako moralny permisywizm, ani wolność jako narodowa suwerenność nie przypomina tego rodzaju pozytywnej wolności, za którym orędujemy w tym rozdziale. Personalistyczna wolność, przedstawiana przez Tischnera i katolicką myśl społeczną, nie jest sprzeczna z solidarnością rozumianą jako działanie na rzecz praw innych ludzi, a przede wszystkim prawa do społecznego uczestnictwa. Tego rodzaju etyki potrzeba dzisiaj w Polsce, aby przezwyciężyć ubóstwo i obojętność wobec biednych. Wolność biednych, w tym również ich gospodarcza wolność, jest całkowicie pomijana w publicznym dyskursie. Wynika to częściowo z takiej koncepcji wolności, która nie widzi, że ubóstwo jest jej zaprzeczeniem. tłum. Małgorzata Frankiewicz Gerald R. Beyer, Recovering Solidarity. Lessons from Poland’s Unfinished Revolution, University of Notre Dame Press, Notre Dame 2010, s. 112‐118 tezeusz.pl 90 POLSKA
TOLERANCJA DEBATA IV TOLERANCJA RELIGINA I ŚWIATOPOGLĄDOWA 27 WRZEŚNIA 2010 tezeusz.pl 91 POLSKA
TOLERANCJA Kinga Dunin Katolicka mniejszość walczy o przywileje Na co dzień stykam się z innym katolicyzmem. Takim, który chciałby polać mnie kwasem solnym, zalicza do cywilizacji śmierci, nazywa morderczynią niewinnych dzieci, promotorką homoseksualizmu, a moje dziecko w szkole informuje, że jest synem szatana. Z drugiej strony, gdy wchodzę w spór o konkretne rozwiązania i poglądy w kwestiach społecznych, słyszę, że obrażam Boga, uczucia religijne, nie szanuję wrażliwości adwersarza i nie rozumiem roli religii w życiu jednostek. I – oczywiście – jestem nietolerancyjna. Przez każdy świat – indywidualny czy społeczny – przebiega granica. Po jednej jej stronie mieści się to, co normalne, właściwe, naturalne; to, co akceptujemy, zazwyczaj bezrefleksyjnie. Po drugiej jest zło, bezsens, dziwactwo. Każdy z nas może rozpoznać tę granicę, obserwując własne odruchy – oburzenie, obrzydzenie, potępienie, zdziwienie. Niekiedy odruchy te różnią się od naszych deklaracji. Mało kto ma odwagę otwarcie przyznać się np. do niechęci wobec osób starszych albo niepełnosprawnych, natomiast nasze zachowania i zapewne kierujące nimi emocje często mówią coś innego. Dyskutując o tolerancji, dobrze jest o tym pamiętać, zdawać sobie sprawę z tego, że odpowiadamy też za sposób komunikacji, język ciała – a nie jedynie za deklarowane przez nas poglądy. Warto zastanawiać się nad swoimi odruchami i odczuciami. Na tej granicy mieści się tolerancja. To płynny i dynamiczny stan między akceptacją i odrzuceniem. To mniej lub bardziej chętnie wyrażana zgoda na to, że świat nie pasuje do naszych wyobrażeń, oczekiwań i potrzeb, ale taki już jest i nic na to nie poradzimy. Czasem tolerancja zbliża się do akceptacji, innym razem jest niechętnym znoszeniem tego, czego nie da się zmienić lub uniknąć. Może wynikać ze szlachetności, światopoglądu, ale może też być oznaką oportunizmu, cynizmu, ale także bezradności, alienacji, braku poczucia wpływu i kontroli. To, że problem tolerancji wciąż jest dyskutowany, podnoszony, pojawia się na sztandarach ruchów społecznych i politycznych jest symptomem różnicowania się społeczeństw, rosnącego indywidualizmu, mieszania kultur i systemów wartości. Tolerancja jest tezeusz.pl 92 POLSKA
TOLERANCJA postulatem albo wręcz żądaniem częściej stawianym innym niż sobie. Bywa przedstawiana jako rodzaj savoir‐vivre’u, zestaw przepisów dotyczących reguł współżycia między różniącymi się ludźmi. To wariant konsensualny. W wersji konfliktowej spór o tolerancję, domaganie się albo oferowanie jej (zazwyczaj na określonych warunkach) oznacza nieustanną walkę o kształt ładu zbiorowego, kultury, swoje miejsce wśród innych. I takie rozumienie jest mi bliższe. Warto odróżnić tolerancję od światopoglądu zwanego potocznie liberalnym. Światopogląd liberalny polega na uwzględnianiu możliwie wielu istniejących podmiotów oraz poszukiwaniu możliwie uniwersalnych wartości, wspólnego mianownika, w ramach którego godne zaakceptowania są rozmaite warianty zachowań, światopoglądy i style życie. Tolerancja także należy do kanonu wartości liberalnych, nie jest jednak z nim tożsama. Mimo to w polskim dyskursie publicznym liberalizm bywa utożsamiany z tolerancją, a liberałowie oskarżani są o niekonsekwencję – nawołują do tolerancji, a jednocześnie sami są nietolerancyjni: nie akceptują seksizmu, rasizmu, homofobii, wchodzą w spór ze zwolennikami tradycyjnego czy też katolickiego modelu rodziny, przedstawianego jako bezalternatywny. Często sami są sobie winni – zamiast bronić własnego światopoglądu, odwołują się do meta‐
reguły tolerancji. Najczęściej domagają się tolerancji dla czegoś, co sami akceptują i co dla nich nie stanowi problemu. Akceptacja większej gamy zachowań nie oznacza relatywizmu moralnego i nie jest wartością najwyższą, nie oznacza akceptacji wszystkiego, a jedynie bardziej uniwersalny punkt odniesienia. Deklaratywnie chrześcijaństwo również powołuje się na pewne normy ogólne, takie choćby jak „miłość bliźniego”, jednak normy te przełożone na etykę zostają zawężone do bardzo konkretnych i jednoznacznych przepisów. Liberałowie akceptują większe zróżnicowanie, a akceptacja to więcej niż tolerancja – to wymóg równego traktowania, dbania o to, aby nie było ono tylko formalną deklaracją, ale również społeczną realnością. Dopiero w świetle tych rozróżnień można pokusić się o odpowiedź na pytanie, czy polskie społeczeństwo jest tolerancyjne? Wydaje się, że bardziej, niż zazwyczaj się uważa. Trudno jednak powiedzieć, czy jest to tolerancja wynikająca z rozpadu więzi i obojętności, czy z szacunku dla drugiego człowieka i jego odmienności. Natomiast społeczeństwo nasze raczej nie jest liberalne – w takim sensie, jaki tu przedstawiłam. Podobnie państwo i prawo nie są liberalne, ale są dość tolerancyjne. I – żeby nie pozostawiać wątpliwości – deklaruję się jako zwolenniczka państwa liberalnego i niezbyt tolerancyjnego. To znaczy takiego, które dbałoby w równym stopniu o wierzących i niewierzących, kobiety i mężczyzn, ludzi o rozmaitej orientacji seksualnej, starało się, aby imigranci czuli się w nim równie dobrze jak miejscowi, szanowało wybór kobiety w sprawie aborcji itd., itd. I konsekwentnie nie dopuszczało do działań, które temu ładowi się przeciwstawiają. Prawicowi fundamentaliści nazywają to totalitaryzmem. W tym sensie totalitaryzmem jest jednak każdy społeczny porządek. Pora już przejść do konkretów. I do tytułowego pytania: gdzie leży granica tolerancji religijnej i światopoglądowej? Dla mnie, dzisiaj, w Polsce. Nie ma bowiem jednej wzorcowej tolerancji, zawsze działamy i myślimy w pewnym tezeusz.pl 93 POLSKA
TOLERANCJA kontekście. I zawsze jesteśmy stronniczy. Zatem to, o czym będę pisała, to granice mojej tolerancji oraz moje roszczenia, które wynikają z tego, że jestem ateistką, że większość w Polsce deklaruje się jako katolicy oraz z tego, jaką pozycję zajmuje tu Kościół katolicki. Będę starała się w równej mierze uwzględniać moje poglądy jak i odruchy. Wydawać by się mogło, że dla ateisty wiara jest czymś trudnym do zaakceptowania, podobnie jak dla człowieka wierzącego jej brak. Istnieje jednak podstawa, na której można oprzeć nie tylko wzajemną tolerancję, ale i akceptację. Wiara lub jej brak to odpowiedzi na te same egzystencjalne problemy człowieka żyjącego ku śmierci. Nasza wiedza jest ograniczona, a to, że inaczej zagospodarowujemy (lub nie) nieznane przestrzenie nie zmienia faktu, że to także jest nasze wspólne doświadczenie. Poza tym uczestniczymy we wspólnej kulturze, która w naszym wypadku jest kulturą chrześcijańską. Jest taka anegdota: Ktoś wchodzi do pubu w Irlandii Północnej. „Jesteś katolikiem czy protestantem?” – pytają go natychmiast. „Ateistą” – pada odpowiedź. „Dobrze, ale ateistą protestanckim czy katolickim?”. Polscy ateiści są w przeważającej mierze ateistami katolickimi, często na swój sposób przywiązanymi do tradycji, a w każdym razie nieźle z nią zaznajomionymi. Mój stosunek do wierzeń religijnych to tolerancja bardzo bliska akceptacji. I tego samego oczekiwałabym od ludzi wierzących. Nie widzę jednak nic zdrożnego we wzajemnym nawracaniu się, prowadzeniu dysput światopoglądowych. Umiejętność ich toczenia jest dla mnie oznaką dobrze pojętej tolerancji. Prawdziwym sprawdzianem tolerancji nie jest jednak nasz stosunek do innych światopoglądów, lecz do ich bardziej materialnych konsekwencji – kultu, symboli, działań społecznych i ich konkretnych efektów. „Po owocach ich poznacie” (Mt 7, 15‐20). Zatrzymajmy się na chwilę przy tym rozróżnieniu. Kiedy rozmawiam ze światłymi katolikami, przedstawiają mi oni wizję swojej religii jako uniwersalnej, pełnej miłości i subtelnej filozoficznie. Nawet jeśli jest ona dla mnie nie do przyjęcia, to trudno jej coś zarzucić poza tym, że przyjmuje fałszywe założenie o istnieniu Najwyższego Bytu. Jednak moi rozmówcy w imię swoich sympatycznych poglądów domagają się tolerancji dla większości działań Kościoła, abstrahując od faktu, że na co dzień stykam się z innym katolicyzmem. Takim, który chciałby polać mnie kwasem solnym, zalicza do cywilizacji śmierci, nazywa morderczynią niewinnych dzieci, promotorką homoseksualizmu, a moje dziecko w szkole informuje, że jest synem szatana. Z drugiej strony, gdy wchodzę w spór o konkretne rozwiązania i poglądy w kwestiach społecznych, słyszę, że obrażam Boga, uczucia religijne, nie szanuje wrażliwości adwersarza i nie rozumiem roli religii w życiu jednostek. I – oczywiście – jestem nietolerancyjna. Kiedy rozważamy kwestię tolerancji religijnej, warto jasno sobie powiedzieć, czy chodzi o szacunek dla przekonań metafizycznych, czy dla wszelkich płynących z nich, niekiedy przygodnych, konsekwencji? I czy w związku z tym nietolerancją religijną można nazwać sprzeciw dużej części polskich katolików wobec moralnych wskazań Kościoła? A w jakim stopniu sama jestem tolerancyjna? tezeusz.pl 94 POLSKA
TOLERANCJA Toleruję, a nawet akceptuję istnienie kultu religijnego. W świątyniach. Myślę, że dla wielu ludzi jest to ważne doświadczenie, nawet jeśli ich religijność nie jest pogłębiona. Doceniam społeczną wagę rytuałów i wiem, że ateizm w tej kwestii ma niewiele do zaoferowania. Trudno nie zauważyć, jak wielką wagę w nauczaniu Kościoła przywiązuje się do moralności seksualnej, prokreacji, rodziny i jak wiele kwestii związanych z odpowiedzialnością za swoje funkcjonowanie w innych dziedzinach społecznych się pomija. Jest to powód, dla którego nie szanuję poglądów etycznych Kościoła, przynajmniej w tej wersji, która najczęściej objawia się światu laickiemu. Drugi ważny powód mojego braku szacunku dla Kościoła, to stosunek tej instytucji do dóbr materialnych – sprzeczny z wszelkimi deklarowanymi wartościami. I wreszcie kwestia nadużyć seksualnych, a przede wszystkim braku odpowiednich reakcji. Czy brak tolerancji w tym zakresie można jednak uznać za brak tolerancji religijnej? Na moją tolerancję mogą natomiast liczyć – choć nie do końca – ludzie żyjący zgodnie z moralnymi zaleceniami Kościoła. Nie mam nic przeciwko temu, żeby moje podatki wspierały ich dzieci albo niepracujące żony. Jeśli uda im się żyć w miarę szczęśliwie i nie krzywdząc innych – akceptuję to. Nie namawiam nikogo do aborcji, rozwodu, stosowania in vitro, współżycia przed ślubem, porzucenia celibatu. Jeśli jednak prowadzi to do przemocy w rodzinie lub wobec dzieci, moja tolerancja się kończy. Niektóre z tych wskazań oceniam jako szkodliwe i prowadzące do złych skutków dla jednostek (celibat, próby leczenia homoseksualizmu), jednak mogę je tolerować jako wybory dorosłych osób. Domagam się jednak dokładnie takiej samej tolerancji dla wyborów życiowych innych ludzi. Jak głosi proste hasło pro choice: nie chcesz aborcji, to jej sobie nie rób. A poza świątynią i własnym domem, w polityce, sferze publicznej, co może być zaakceptowane lub tolerowane? Skoro zadeklarowałam się jako zwolenniczka państwa liberalnego, to oczywiste jest, że uważam za niedopuszczalną obecność symboli religijnych w instytucjach państwowych. Wyjątkiem mogą być co najwyżej instytucje zamknięte, takie jak szpitale czy więzienia. Argumenty wydają się oczywiste – miejsca sprawowania władzy państwowej są własnością wszystkich obywateli i nie mogą eksponować symboli jednej z grup. W równie religijnych Stanach Zjednoczonych jest to oczywistość potwierdzona przez kolejne wyroki sądowe. Np. Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych wydał orzeczenie, w którym stwierdził, że postawienie w budynkach sądów monumentu przedstawiającego biblijny dekalog narusza rozdział Kościoła od państwa wynikający z pierwszej poprawki do konstytucji. Nasza konstytucja także obiecuje nam rozdzielenie tych instytucji oparte na tajemniczej zasadzie autonomii. Wynika dla mnie z tej zasady również to, że prezydent, premier czy inni przedstawiciele władz mogą uczęszczać do kościoła jedynie jako osoby prywatne – nie jako reprezentanci państwa! Jestem też przeciwna nauczaniu religii w publicznych szkołach, nawet jeśli jest to przedmiot nieobowiązkowy. To prawda, szkoła także wychowuje, ale przecież istnieje pewien ogólny system wartości niesprzeczny z wartościami katolickimi – i to wystarczy. Tu użyję przykładu. Znajomy ksiądz przyznaje, że małżeństwo naszego wspólnego kolegi (trzecie i niesakramentalne) jest dobre, bo oparte na miłości i lojalności. Nawet da się to doktrynalnie obronić (jeśli tezeusz.pl 95 POLSKA
TOLERANCJA poprzednie sakramentalne małżeństwo było nieważne), w końcu tylko Bóg wie, które małżeństwo jest prawdziwe. Choć Kościół oficjalnie nie akceptuje tego związku, powszechna intuicja moralna jest właśnie taka i jako podstawa wychowania wydaje się wystarczająca. Natomiast miejscem dla krzewienia wiary i wskazówek moralnych, które obowiązują grupę wyznawców, jest sala katechetyczna. Nieprawdą jest, że nauczanie religii w szkole odbywa się na życzenie katolickich rodziców. Czy ktoś ich pytał, czy nie woleliby katechezy w kościele? W badaniach „ARC Rynek i Opinia” dla dziennika „Polska” z dnia 21 września 2008 r. 51% respondentów oczekiwało powrotu lekcji religii do sal kościelnych, a za ich pozostawieniem w szkole opowiadało się 35% badanych. W polskich warunkach religia w szkole to symbol dominacji religijnej, szerzenie hipokryzji i konformizmu. Prywatnie przyzna to niejeden ksiądz czy świecki katolik. Tak zakreślony obszar wolny od symboli religijnych pozostawia jeszcze sporo miejsca na publiczną ekspresję swojego światopoglądu. Nie mam nic przeciwko procesjom, przydrożnym kapliczkom, mediom katolickim (o ile nie łamią powszechnie obowiązujących zasad). Nie przeszkadzają mi, a nawet akceptuję działania charytatywne Kościoła. Nie jestem entuzjastką szkolnictwa wyznaniowego, w ogóle szkół niepublicznych, ale jestem gotowa je tolerować. Podobnie jak katolickie harcerstwo i wszelkie organizacje i stowarzyszenia katolików świeckich – niektóre bardziej, inne zapewne nieco mniej chętnie. Jedno dla mnie jest jasne: powinny one być traktowane tak samo jak inne podmioty – bez preferencji, ulg itp. Oznacza to także, że wkraczając na ten teren katolicy powinni powstrzymać się od szantażowania wszystkich świętością swoich symboli. Atak na krzyż w kościele jestem gotowa uznać za oburzającą profanację, jeśli jednak stawia się go we wspólnej przestrzeni, obok seksistowskiej reklamy majtek, to należy liczyć się z rozmaitymi reakcjami. Oczywiście mówimy o takich zachowaniach, które nie są zakazane przez prawo. Albo nie powinny być, bo w prawie polskim funkcjonuje kuriozalny przepis zakazujący obrazy uczuć religijnych. Przy okazji dyskusji na temat tolerancji światopoglądowej czy religijnej szermuje się często argumentem, iż katolicy stanowią w tym kraju większość. To prawda, prawie wszyscy Polacy deklarują się jako katolicy i prawie wszyscy z nich wierzą w Boga (w badaniach pojawia się też niewielka grupa katolików, ok. 2 proc., którzy nie wierzą). Ich wiarę toleruję, a nawet akceptuję. Poza tym jednak katolickie społeczeństwo polskie jest podzielone światopoglądowo we wszystkich możliwych kwestiach. Warto o tym pamiętać. Kościół katolicki czy też katolicy, którzy wypowiadają się w imieniu większości, domagając się wpływu na prawo i życie publiczne, którzy uważają każde naruszenie istniejącego status quo za akt nietolerancji lub, jak zdarza się słyszeć, „panoszenia się mniejszości”, sami w istocie są mniejszością. I to mniejszością, która narzuca swoje reguły innym. To, o co walczą, nie jest nawet walką o równość, jest walką o przywileje. Rozumiem, że trudno jest z nich zrezygnować i oznacza to pewne ograniczenie, konieczność posunięcia się w przestrzeni publicznej tak, żeby zrobić miejsce dla innych. Jestem jednak przekonana, że choć w liberalnym świecie czuliby się gorzej niż obecnie, to i tak ich sytuacja byłaby zdecydowanie lepsza niż ateisty czy przedstawiciela jakiejkolwiek innej mniejszości w dzisiejszej Polsce. tezeusz.pl 96 POLSKA
TOLERANCJA Paweł Milcarek Los tolerancji w rękach chrześcijaństwa Można o tolerancji pisać traktaty, można ją też wymuszać prawem, można budować system policji tolerancji, nie zmienia to jednak faktu, że los tolerancji zależy od losu religii takiej jak chrześcijaństwo: jedynego typu filozofii i instytucji motywującego wewnętrznie i egzystencjalnie ludzi wszystkich horyzontów i warstw. Tylko bardzo zacietrzewieni laicyzatorzy mogą nie dostrzegać faktu, że żadna broszura, przepis czy inkwizycyjny urząd ds. tolerancji nie wykona np. w polskim społeczeństwie pracy takiej jak Katechizm i niedzielna Msza. Unikam debat o tolerancji. Dla neurotycznej osobowości nowoczesności są one z reguły idealnym miejscem gier w ofiarę, retorycznych konkursów o tytuł „najdotkliwiej dyskryminowanego” z dodatkową szansą na uzyskanie wyróżnienia publiczności dla „najwrażliwszego sumienia” lub „najgorliwiej przepraszającego za błędy przeszłości”. Z kolei wytrawni bywalcy tych debat nie stracą żadnej okazji, żeby w trakcie swych wystąpień stygmatyzować publicznych „wrogów tolerancji” (takich, co to – państwo wiedzą – „do wora i do jeziora”), ich nazwiskami okraszając swe skojarzenia z „zagrożeniem faszyzmem”. A jednak zakładam, że jakaś w mniejszym stopniu zarażona tym klimatem debata o tolerancji jest możliwa. Jeśli ma być dialogiem – próbą i staraniem o udział w tym samym logosie‐rozumieniu – na każdym etapie należy dbać o rozumienie terminów podstawowych. Tolerancją religijną zwykło się nazywać jakąś przyzwoitą formę stosunków międzyludzkich, gdy ich utrudnieniem jest odmienność religijna. Rzeczywiście, sama geneza i kariera pojęcia tolerancji jest związana z politycznymi aktami „liberalizacji” lub „dyskryminacji” w stosunku do tej czy innej religii lub wyznania. Jeśli jednak zależy nam nie tyle na samym pojęciu, ile na rozpatrzeniu problemu tolerancji religijnej, nie sposób przeskoczyć faktu pomieszania języków w samej definicji tolerancji, a także tego, jaką rolę odgrywa tolerancja w samej religii. tezeusz.pl 97 POLSKA
TOLERANCJA Jak wiele innych pojęć, używane dziś pojęcie tolerancji jest nazwą pewnej cząstki długowiecznego dziedzictwa cywilizacji chrześcijańskiej – cząstki, która po dosłownie heretyckim jej wyrwaniu z kontekstu i organizmu całości, równocześnie nabrała sensu łudząco podobnego do swego pierwowzoru i istotnie od niego różnego. Jest więc prawdą, że słowo „tolerancja” nawet w języku dzisiejszych chrześcijan przychodzi z sensami o historii nie dłuższej niż dwa lub trzy stulecia. Ale nie zmienia to faktu, że wewnątrz ortodoksji chrześcijańskiej trwa, rozwija się i oczyszcza zespół przeświadczeń i postaw, dzięki którym zachowania faktycznie tolerancyjne są możliwe daleko poza zasięgiem skutecznej perswazji ideologii liberalnej, w postaciach rzeczywiście odmiennych od nakazywanych przez nią, lecz równie rzeczywiście głębszych. Z czego może powstać w człowieku gotowość do tolerowania – przynajmniej w jakimś stopniu – tych, którzy wyznają i praktykują to, co wadliwe, błędne lub moralnie złe? Z obojętności? To nieludzkie i nierozsądne: ci, których uprzejmie zostawiamy im samym, i tak kiedyś wejdą w nasze życie. Z pragnienia spokoju? To przeciwskuteczne: udawanie, że coś nie drażni, nie sprawi, że to coś nie będzie drażniło. Z przekonania, że obiektywne dobro i zło nie istnieje? To abstrakcyjne: niezależnie od wyznawanych teorii trudno całe życie zbudować na relatywizmie. Owszem, można się domyślać, że dzisiejsza kariera tolerancji wynika po części z tych wszystkich motywacji: z obojętności na więzi społeczne inne niż transakcja, z pragnienia spokoju nawet za cenę magazynowania stresu aż do załamania, z relatywizmu manifestowanego dla zamaskowania w swej prywatności jakiegoś zupełnie nieoczekiwanego absolutyzmu „mojego ja”. Możemy się tego domyślać, gdyż większość ludzi nie jest herosami empatii, lecz konformistami. Co więcej, w świetle obowiązującej doktryny tolerancji wręcz nie powinno nas obchodzić to, które z tych motywacji sprawiają, że w przestrzeni publicznej „panuje spokój i życzliwość”. Nie powinno, gdyż w tym ujęciu celem tolerancji jest stan tolerancji, natomiast wszelkie egzystencjalne i istotne życiowo przeświadczenia, które ludzie przeżywają osobiście, powinny być zasadniczo pozostawione prywatności. Gdy w jednym z tekstów obecnej debaty o tolerancji czytam, że – ograniczona do sfery publicznej – jest ona współczesną wersją dworności, towarzyskiego poloru, taktu, umiejętności uprzejmego bycia w towarzystwie, myślę, że taka tolerancja – z definicji oddzielona od głębszych i osobistych przekonań – jest jedynie systemem hipokryzji. Co więcej, w społeczeństwach, które przeszły przez wyżymaczkę reżimów totalitarnych, taka tolerancja wzmacnia nie tyle hipokryzję „dworności”, lecz patologię dwójmyślenia i podwójnego życia: tego publicznego – z maską i tego prywatnego – pod maską. Hipokryzja takiej tolerancji przypomina nieudolne próby radzenia sobie ze złymi myślami i złymi uczuciami: przekonanie, że jeśli tylko je zablokujemy i nie damy się im wyrazić, zapanuje grzeczność i czystość. A przecież nic bardziej błędnego: jeśli tolerancja ma być jedynie kolejną formą burżujskiego tłumienia niepolitycznych zachowań, musi rodzić co jakiś czas wybuchy społecznej neurozy. Po tych najsilniejszych grzeczne społeczeństwa liberalne są jeszcze bardziej przerażone sobą, swymi „ciemnymi siłami”, w związku z tym jeszcze bardziej skłonne do wyostrzania wymagań politpoprawnej „tolerancji”. tezeusz.pl 98 POLSKA
TOLERANCJA Istnieje zasadnicza różnica między tolerancją, która jest zakorzeniona w jakiejś – być może czasami wątłej, lecz realnej – wspólnocie z tolerowanym, a tolerancją będącą w istocie jedynie pragmatycznym poradzeniem sobie z jego obcością. Czysto pragmatyczna odmiana tolerancji nie daje się wdrażać w życie społeczeństw bez przekształcenia ich w utopijne „equilibrium”, w którym pokój społeczny i atmosferę rzekomej otwartości uzyskuje się za cenę wytłumienia zbyt kanciastych składników ludzkiej witalności. Dysfunkcjonalność tego rozwiązania skłania zatem do przekształcenia chłodnego i negatywnego modelu tolerancji jako „nie szkodzenia sobie” w zaangażowany, rzekomo empatyczny model – tolerancję nowej generacji, opartą na celebrowaniu zadowolenia lub zafascynowania innością. Tak pojmowana tolerancja to wytwór podobnie dwuznaczny jak Comte’owski altruizm. Tak, jak czymś wydumanym jest przekonywanie ludzi, aby kochali przede wszystkim człowieka i ludzkość w ogóle, bardziej niż ludzi sobie bliskich – tak czymś kompletnie sztucznym jest perswadowanie, że tolerancja rodzi się z fascynacji innością, a nie polega na ograniczaniu utrudnień wynikłych z inności przy pomocy tego, co wspólne. A jednak podtrzymywanie tej sztucznej konstrukcji jest możliwe bardziej niż kiedyś: wszak nie tylko korzystamy na co dzień z tworzyw sztucznych, ale i przestajemy odróżniać sztuczne środowisko życia od środowiska naturalnego. Możemy też tworzyć zupełnie sztuczne układy, które zwykle jednak gros swych sił poświęcają heroicznej walce z problemami nieznanymi gdzie indziej. To kolejny tryumf ducha nad naturą? Tolerancja liberalna drugiej generacji zaostrza swe wymagania – idąc zupełnie pod prąd naturalnemu porządkowi relacji międzyludzkich – zamiast opierać tolerancję na jakiejś rzeczywistej wspólnocie (można by skądinąd zapytać: jakiej, skoro taka wspólnota została wcześniej skutecznie podważona w imię nominalizmu), każe nam – wręcz przeciwnie – egzaltować się „otwartością” na to, co nas dzieli. W ten sposób nawet niegdyś święta granica prywatności bywa przekraczana w imię dociekliwości czy np. urzędnik nie ma prywatnie takiego samego zdania o homoseksualizmie, jak Katechizm Kościoła Katolickiego (pamiętamy, że w tym trybie utrącono nawet kandydaturę Rocco Buttiglionego na stanowisko w Komisji Europejskiej). W ten sposób ćwiczenia z tolerancji przekształcają się z wolna w badania, jak zachowuje się ktoś wrzucony do zupełnie obcego otoczenia i na ile entuzjastycznie reaguje na całkowicie mu obcy styl życia. W nagrodę za wypicie tej „cytryny” z uśmiechem akceptacji – Order Tolerancji! Jednak kto się publicznie skrzywi – anathema sit! Nie o kpinę tu chodzi. Liberalna doktryna tolerancji rozwijała się w poczuciu wielkiej misji ucywilizowania zachowań ludzkich – w odpowiedzi na przypadki często rzeczywiście trudne do zaakceptowania, nawet w tamtej epoce. W duchu radykalnie kurczącego się zaufania do możliwości rozumu i równoczesnego odrzucenia rozpoznań religijnych za fundament dla opartego na tolerancji ładu społecznego, wybrano neutralność państwowego Lewiatana. Jednak gdy dzisiaj zwolennicy tego rozwiązania chełpią się ze swych zwycięstw politycznych – gruntowania standardu liberalnego w konstytucjach – należy przypominać już nie tylko o wielu historycznych ofiarach rewolucyjnych „zwycięstw demokracji” w wiekach XVIII‐XX, ale przede wszystkim o tym, że liberalny system tolerancji oferuje swój – niebagatelny – „pokój społeczny”za wysoką cenę promocji hipokryzji, konformizmu i miernoty, oraz powolne tezeusz.pl 99 POLSKA
TOLERANCJA lecz trudno odwracalne obejmowanie miękką kontrolą kolejnych sfer życia człowieka. Coraz częściej bywa również tak, że swoją przynależność do obozu tolerancji trzeba potwierdzać współudziałem w niezdolności państwa już nie tylko do uznania prymatu Boga i transcendencji norm moralnych, ale i do pełnego rozpoznania prawa do życia czy nazywania małżeństwami – małżeństw. Co więcej, istnieje też duże prawdopodobieństwo, że stan oficjalnego „wiecznego pokoju” wcale nie oznacza konsekwentnej niezgody na wszystkie formy piętnowania i wykluczenia. Przy okazji ubiegłorocznej burzy wokół zdjęcia przez Papieża ekskomunik z biskupów‐lefebvrystów, Benedykt XVI dzielił się interesującą obserwacją: „można odnieść wrażenie, że nasze społeczeństwo potrzebuje przynajmniej jednej grupy, do której podchodzi bez żadnej tolerancji: którą spokojnie może atakować i nienawidzić. A jeżeli ktoś ma odwagę się do nich zbliżyć, także on traci prawo do tolerancji i także jego można traktować z niczym nieorganiczną i niczego się nie lękającą nienawiścią”. Pytanie, czy rzeczywiście wspomagających pokój społeczny zachowań tolerancyjnych nie można uzyskiwać bez przerostów bardziej lub mniej sprawnej manipulacji sferą publiczną i kontroli sfery prywatnej. Owszem, można. Potrzeba jednak do tego czynnika regulującego innego niż zewnętrzne przepisy i zewnętrzne reakcje ludzi. Takim czynnikiem jest religia. Dochodzimy tu do wcześniejszego od procesów liberalnych, religijnego, chrześcijańskiego sensu tolerancji. Wewnątrz religii Boga‐Logosu zachowania tolerancyjne wynikają nie tyle z ugrzeczniającego moralizowania przy pomocy szlachetnego kodeksu etycznego „nauk Jezusa”, ile przede wszystkim z rozpoznania w „historii Jezusa” miejsca swojego i innych. Jako jeden z wielu opisał to XII‐wieczny teolog i mistyk św. Bernard z Clairvaux: zarówno wszelkie współczucie dla bliźnich czy „miłość społeczna”, jak i nawet ludzka solidarność z Ukrzyżowanym, są warunkowane pokorą pierwotnego uznania swoich własnych ograniczeń i niedomagań. Zapewne pokorne znoszenie swojej własnej kondycji człowieka grzesznego i niedoskonałego jest o wiele bardziej realistyczną bazą dla tolerowania przywar innych niż wszystkie traktaty humanistyczne. Chodzi jednak o źródło głębsze: zdanie sobie sprawy, że o ile duże albo przynajmniej bolesne napięcie zachodzi w człowieku między jego „chcę być” i „jestem” – to naprawdę potężna dysproporcja występuje między znanym Bogu „tym być możesz”, a znanym Mu od podszewki „tym jesteś”. Rozmyślanie o ofierze Niewinnego za winnych przekonuje, że Bóg zamiast zetrzeć na proch swoje nieudolne i złośliwe stworzenie, wolał zetrzeć samego siebie, składając ofiarę za to stworzenie. „Niech myśl o naszych grzechach uczyni nas cichymi, tolerancyjnymi, wybaczającymi względem innych, pełnymi nadziei co do nawrócenia i uświęcenia każdego człowieka” – tak w wieku XIX pisał beatyfikowany przez Benedykta XVI ojciec Charles de Foucauld. „Nie można podobać się Bogu – wierdził de Foucauld – jeśli brak nam miłości do choćby jednego człowieka”. Oto charakterystyczna dla chrześcijaństwa lekcja tolerancji. Po pierwsze – rodzi się ona z doświadczenia własnej nieudolnej konfrontacji z autentycznym złem (a nie z pobłażliwości względem niego lub z obojętności względem tezeusz.pl 100 POLSKA
TOLERANCJA wyborów bliźniego). Po drugie – tolerancja jest jednym z dźwięków w szerszej gamie, do której wchodzą takie cnoty jak: cierpliwość, pokora, długomyślność, zgoda… Po trzecie – wraz ze swą „gamą” tolerancja nie jest wartością autoteliczną, występuje zawsze w partnerstwie z wartością wyższego rzędu, służy sumieniu, samodzielnemu poznaniu prawdy, sprawiedliwemu ładowi społecznemu i oczywiście także – lub przede wszystkim – zbawieniu. Ani przez moment nie powinniśmy wyobrażać sobie, że dla chrześcijaństwa tolerancja – w jakimkolwiek sensie, nawet najbardziej poprawnym – jest celem mieszczącym się w jego głównej agendzie. Chrześcijaństwo nie jest religią tolerancji m.in. dlatego, że ma ludziom do powiedzenia znacznie więcej, niż „nie mam nic do ciebie” i coś znacznie głębszego, niż „dobrze, że jesteś (inny)”. Jednak tolerancja ma wewnątrz etosu chrześcijańskiego miejsce pewne: jest czymś nie pierwszorzędnym, lecz nieusuwalnym. Inaczej mówiąc, rola tolerancji jest dość skromna, a jednak niezbędna. Jakie by więc nie były, z jednej strony fatalne antyświadectwa pochodzące z życia nas chrześcijan, zaś z drugiej strony – karykatury rysowane przez chrystianofobów, jest faktem, że w naszym świecie najpowszechniejszym miejscem występowania nauki o autentycznej, realistycznej i prawdziwie ludzkiej tolerancji są podstawowe ćwiczenia duchowe chrześcijan. Można o tolerancji pisać traktaty, można ją też wymuszać prawem, można budować system policji tolerancji, nie zmienia to jednak faktu, że los tolerancji zależy od losu religii takiej, jak chrześcijaństwo: jedynego typu filozofii i instytucji motywującego wewnętrznie i egzystencjalnie ludzi wszystkich horyzontów i warstw. Tylko bardzo zacietrzewieni laicyzatorzy mogą nie dostrzegać faktu, że żadna broszura, przepis czy inkwizycyjny urząd ds. tolerancji nie wykona np. w polskim społeczeństwie pracy takiej jak katechizm i niedzielna Msza. Jest to wiadome od dawien dawna i wielu chciałoby, żeby chrześcijaństwo, żeby Kościół z tą swoją infrastrukturą duchową „mocniej włączył się” w walkę o tolerancję czy zmaganie z dyskryminacją. Także w Kościele istnieje opinia, że wtedy chrześcijaństwo stanie się dla świata bardziej zrozumiałe i atrakcyjniejsze. Kłopot w tym – co sygnalizowałem wyżej – że choć dominujące w sferze świeckich dyskursów publicznych pojęcie tolerancji ma niewątpliwe pochodzenie chrześcijańskie, jest de facto czymś w rodzaju laickiej herezji postchrześcijańskiej. Pole zbieżności między nim a chrześcijańskim pojmowaniem tolerancji jest realnie minimalne, za to ryzyko błędnych utożsamień i pozornych porozumień wręcz odwrotnie – całkiem spore. Nie jest jednak tak, że Kościół potraktował herezję liberalnej tolerancji jedynie jako okazję do – uzasadnionych – przestróg i – konserwatywnego – zwierania szeregów. Owszem, w XIX wieku wykonana została intensywna praca apologetyczna, której celem było przede wszystkim odróżnienie tego, co papieże przedstawiali jako „prawdziwą tolerancję”, w odróżnieniu od „fałszywej tolerancji”, związanej z „nowoczesnymi wolnościami”. Jednak – co z kolei oceniane jest przez dzisiejszych integrystów jako objaw mięczactwa – próbowano także zarówno pod naciskiem faktów, jak i w zwykłym trybie aplikowania starych zasad do nowych sytuacji, uchwycić, co w herezji liberalnej jest tym dobrem, które w nauczaniu kościelnym było nie dość lub nie w porę naświetlane. Herezje bowiem z reguły tezeusz.pl 101 POLSKA
TOLERANCJA „kradną” Kościołowi tę wartość, którą nie dość ceniono i natychmiast wykrzywiają ją w nowe sensy. Dla Kościoła jest to z reguły sygnał nie do pozyskiwania owych nowych sensów, lecz do suwerennej autokorekty w prezentowaniu nieuszczuplonego depozytu wiary. Taką pracę podjęto zwłaszcza w odniesieniu do nauki o tolerancji władzy cywilnej w dziedzinie religii. Począwszy od Leona XIII, a z wyraźnym przyspieszeniem za Piusa XII, usiłowano lepiej zaadaptować nauczanie, uformowane w czasach chrześcijańskich monarchii rządzących chrześcijańskimi społecznościami, do sytuacji społeczności mocniej spluralizowanych, a rządzonych w ramach systemów demokratycznych. Trzeba przyznać, że w tej pracy skokiem nie unikającym pozorów zerwania ciągłości doktrynalnej była zwłaszcza, uchwalona przez Sobór Watykański II, Deklaracja o wolności religijnej. Odebrano ją dość powszechnie jako akt przyłączenia się Kościoła do wypracowanego przez liberalizm rozumienia „wolności sumienia i kultu”, tolerancji religijnej oraz neutralistycznej wersji państwowej kurateli nad religiami. Przyznajmy, że tekst dokumentu stawia zbyt słaby opór takiej upraszczającej interpretacji – zdecydowanie zbyt słaby, jak na gotowość wielu chrześcijan do kapitulacji przed światem i jak na grawitację sprowadzającą Kościół do pozycji instytucji ziemskiego establishmentu, tym razem liberalnego. Jednak lektura tej deklaracji – uwolniona od tych interesowności, a skoncentrowana na intencji Ojców Soborowych – wykazuje w dalszym ciągu wyraźne rozgraniczenie między tą „nową nauką” katolicyzmu a już postarzałymi doktrynami rewolucyjnego liberalizmu. Także więc w świetle Vaticanum II tolerancja lub wolność religijna nie ma nic wspólnego z „prawem do błędu”, nie jest żadną formą zwolnienia z obowiązku moralnego – jest jedynie prawem do tego, by nie być przymuszanym do działania (lub nie doznawać w nim przeszkody) na drodze poszukiwania prawdy. Prawo to jest co prawda bezwarunkowe, lecz nie abstrakcyjne i nieograniczone, musi się jednak uzgodnić z ochroną „sprawiedliwego ładu publicznego”, czyli niezbędnej części dobra wspólnego, w ramach której znajduje się poszanowanie moralności publicznej, zachowanie pokoju społecznego na podstawie obiektywnego porządku moralnego. Nie zamierzam obstawać przy tym, że ta długo dyskutowana deklaracja dała Kościołowi syntezę o dostatecznej przejrzystości – raczej wiele wskazuje na to, że jak na razie nadała się ona głównie do doktrynerskiego rozmontowywania dotychczasowej teologii politycznej Kościoła, oraz spokojnego odmawiania wsparcia poszczególnym społeczeństwom chrześcijańskim, broniącym się przed dezintegracją. Jednak jest faktem, że ta – z ducha mocno maritainowska – deklaracja pozostaje jednak w osi zasad fundamentalnych chrześcijańskiego sensu tolerancji, a więc i w przeciwieństwie względem jego liberalnej herezji. Nie ma w niej przecież nic z pozytywnego uprawnienia do czynienia wszystkiego, czego nie zakazuje prawo stanowione (czym jest liberalna „wolność sumienia i kultu”). Fundamentem jest Boże prawo wieczne, a nie wola ludu‐suwerena. W żadnym miejscu dokumentu Vaticanum II nie przeczytamy, że człowiek ma prawo robić wszystko, co nie jest sprzeczne ze stanowionym prawem cywilnym – wręcz przeciwnie, granice wykonywania prawa do wolności religijnej są funkcją obiektywnego porządku moralnego. tezeusz.pl 102 POLSKA
TOLERANCJA Owszem, bywało, że nazajutrz po Soborze Kościół Pawła VI był chwalony – także w PRL przez komunistów – za zerwanie z wcześniejszą tradycją doktrynalną, a różnice jego doktryny z pryncypiami nowoczesności wygodnie było zacierać także rzecznikom tych ostatnich. Dzisiaj rzekomym „liberalizmem” soborowej nauki o wolności religijnej zachwycają się już niemal wyłącznie jej kościelni apologeci i epigoni. Natomiast świat przestał klaskać: jedni nie klaszczą dlatego, że ten połowiczny i wielostronnie uwarunkowany „liberalizm” to już dla nich za mało, zwłaszcza po „integrystycznych” encyklikach Jana Pawła II (Veritatis splendor i Evangelium vitae); inni nie klaszczą już dlatego, że dostrzegli, iż ów „liberalizm” uczynił z Kościoła partnera mniej obecnego, mniej pewnego swoich racji, a przede wszystkim bardziej skorego do klejenia się do establishmentu politycznego, niż do prezentowania swej nauki – a więc partnera niezbyt poważnego w odpowiedzialnym dialogu społecznym. Pewnym refleksem tej sytuacji są losy polskiego konkordatu: opracowany z uwzględnieniem posoborowych orientacji, jest jednak wciąż przedmiotem krytyki, głównie ze strony środowisk „neutralistycznych”. „Kto oczekiwał, że to zasadnicze «tak» powiedziane epoce nowożytnej usunie wszystkie napięcia – mówił w 2005 Benedykt XVI w jednym ze swych najważniejszych wystąpień, na temat soborowego otwarcia na świat – zbagatelizował wewnętrzne napięcia i sprzeczności występujące w tejże epoce nowożytnej; zbagatelizował niebezpieczną słabość ludzkiej natury, która w każdej epoce historii i w każdych okolicznościach dziejowych jest zagrożeniem na drodze człowieka. (…) Także w naszej epoce Kościół pozostaje «znakiem sprzeciwu»”. Znakiem sprzeciwu w imię czego? W imię swej podstawowej misji religijnej, to jasne. Ale w związku z agendą współczesności – także w imię chrześcijańskiego sensu tolerancji – w obronie organicznej tolerancji w dziedzinie religii, pojmowanej jako doceniany składnik dobra wspólnego, a przeciw neutralistycznej tolerancji wobec religii pojmowanej jako sprawa wyłącznie prywatna. Pojmowanie chrześcijaństwa jako opcji życia prywatnego jest zawsze nierozsądną próbą odcięcia się od społecznego i cywilizacyjnego dorobku tej religii, z którego korzystamy wszyscy – wierzący i niewierzący. W Polsce jest to na dodatek próba kompletnie nietrafiona z czysto socjologicznego punktu widzenia. Ostatecznie może nawet uda się nagłośnić opinię tego czy innego teologa lub biskupa, którzy wyrażą swoje rozczarowanie „upolitycznieniem” religii w kraju Jana Pawła II. Jeśli nawet przekonają kogoś, nie zmieni to faktu, że w tym nadal bardzo jednolitym wyznaniowo narodzie skuteczna motywacja do republikańskiego udziału w życiu publicznym ma charakter z reguły chrześcijański. Czemu fakt ten miałby być uparcie tłumiony i wpychany w jakąś przestrzeń prywatności? Na razie tłumiony nie jest. Może jednak dziwić fakt, że od wielu lat przedmiotem stygmatyzacji, prowokacji, inkryminacji jest raczej ojciec Rydzyk, a nie Jerzy Urban – choć to po stronie tego pierwszego można zapisać osiągnięcia w tworzeniu partycypacji republikańskiej, zaś drugi zaznaczył się wyłącznie jako dewastator; że wystarczy w grupce modlących się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu dostrzec „mohery”, żeby część opinii przyzwoliła na chuligański antyklerykalizm – ten od krzyża z puszek po piwie w Warszawie i ten ścinający krzyż po krzyżu w Przemyślu. tezeusz.pl 103 POLSKA
TOLERANCJA Być może są to – ze strony zwykle tzw. dobrego towarzystwa – upusty rzekomo jedynie krotochwilnej nietolerancji, niewinne, bo dotykające większościowe wyznanie (walka z ksenofobią często usprawiedliwia oikofobię, niechęć do „swoich”). Można przeczytać, że są to objawy nieuniknionego spotkania Polski „przednowoczesnej” z nowoczesną Europą. Sugerowane w ten sposób pośrednio zapóźnienie Polski, także na drodze tolerancji religijnej, miałoby szansę być nadrobione właśnie przez import konceptów i zachowań „europejskich”. W takim myśleniu po raz kolejny daje o sobie znać inżynieryjny konstruktywizm, ślepy już choćby na kompletnie różne od zachodnioeuropejskich głębokie tradycje polskie w zakresie i wyznaniowości, i jej roli społecznej, i samej tolerancji religijnej. Pozwólmy zatem Polsce kontynuować jej własną drogę, także w tej dziedzinie. Jest to droga, na której więcej zależy od odkrywania bogactw chrześcijańskiej tradycji tolerancji, niż ideologizowania przy pomocy czysto laickiej tolerancji, również wobec religii. tezeusz.pl 104 POLSKA
TOLERANCJA ks. Andrzej Draguła Kochać błądzących Tolerancja wobec ateistów jest zgodą nie tylko na to, by ateista miał prawo do wyrażania swojej niewiary, ale także na to, by mógł tę swoją niewiarę głosić. Jeśli ateista będzie wychodził z założenia, że wiara w Boga jest błędem, to należy zrozumieć, iż jego pragnieniem będzie, by także inni tego błędu uniknęli. Stąd biorą się właśnie reklamowe hasła ateistów: „Nie martw się, Boga nie ma”. Tolerancja zakłada istnienie dwóch podmiotów: tolerującego i tolerowanego. Aby mogła zaistnieć między nimi relacja tolerancji, obaj: tolerujący i tolerowany muszą się od siebie znacząco różnić, muszą się różnić tak bardzo, by tolerowany mógł być postrzegany jako „inny”. Tolerancja religijna zakłada istnienie między tymi podmiotami różnicy, inności w perspektywie wiary (religii). Ta inność sięgnąć może nawet relacji opozycyjnej: wierzący – niewierzący. Tolerancja – ewangelizacja – dialog To, jak się będzie układała relacja między tymi podmiotami, zależeć będzie od wielu czynników. Jednym z nich jest zapewne religijna odległość między podmiotami – to, do jakich wyznań czy tradycji religijnych przynależą i jak bardzo się od siebie różnią. Inaczej będą rozkładały się wzajemne relacje w sytuacji wierzący – niewierzący, inaczej w sytuacji wierzący – wierzący, gdy obaj reprezentują odmienne tradycje religijne (chrześcijanin – muzułmanin) czy też odłamy konfesyjne w ramach jednej religii (katolik – protestant). Nie ma tutaj prostych zależności. Niekoniecznie musi być tak, że bardziej tolerowany jest ten, który jest mi bliższy. W kształtowaniu się relacji międzyreligijnych czy wewnątrzreligijnych (nazwijmy je tolerancją ekumeniczną) istotne są bowiem nie tylko czynniki doktrynalne i wynikające z nich kultyczne czy etyczne konsekwencje, ale także czynniki natury historycznej. I tak wierny Kościoła polskokatolickiego może być przez (rzymskiego) katolika mniej tolerowany niż protestant. Im wcześniej nastąpił rozłam od Kościoła katolickiego, tym tolerancja zdaje się większa, gdyż wzajemne animozje ulegają zatarciu i tezeusz.pl 105 POLSKA
TOLERANCJA zapomnieniu. Etykietka „zdrajcy” przylgnie raczej do „narodowca”, choć bliżej mu doktrynalnie do katolicyzmu niż luteraninowi. Na relacje tolerancji między wyznawcami poszczególnych religii nałożą się także czynniki pozareligijne czy pozakościelne. Myślę tutaj przede wszystkim o czynnikach natury społecznej i politycznej. Chodzi tutaj o stereotypy we wzajemnym postrzeganiu, gdzie niebagatelną rolę odgrywa istniejące dziedzictwo historyczne i powiązania ze strukturą narodową. Przykłady to klisze typu: Polak – katolik, Niemiec – luteranin, Ukrainiec – prawosławny itd. Przezwyciężenie zadawnionego poczucia krzywdy jest absolutnym warunkiem zaistnienia pozytywnie rozumianej tolerancji. O istniejących obiegowych stereotypach w myśleniu o Żydach nie trzeba tutaj chyba wspominać, bo ich szkodliwość dla procesu tolerancji jest oczywista. Kolejnym czynnikiem będzie – nazwijmy to – współczynnik tolerancyjności właściwy religii reprezentowanej przez tolerującego. I znów relacja ta inaczej będzie się kształtowała w przypadku przedstawiciela religii, która pretenduje do bycia jedyną właściwą i prawdziwą, inaczej w przypadku osoby wyznającej religię, która zakłada istnienie innych religii, równoległych dróg zbawienia, wielości i równorzędności bóstw. Chrześcijaństwo i islam należą do religii, które pretendują do całkowitego wyjaśnienia świata i posiadania prawdy objawionej w stopniu wystarczającym, by zaproponować zbawienie wszystkim innym. W znaczeniu teologicznym inne religie – w tej perspektywie – stają się niepotrzebne. Od czasu Deklaracji o wolności religijnej Dignitatis humanae Soboru Watykańskiego II obowiązek ewangelizacyjny został niejako zrównoważony przez uznanie prawa niechrześcijan do wyznawania własnej religii bądź też do niewyznawania żadnej. Dzisiaj też teologia (bardziej) i Urząd Nauczycielski Kościoła (mniej) otwierają się na ideę zbawczej (choć bardzo ograniczonej) wartości religii niechrześcijańskich. W ten sposób misje zostały uzupełnione – ale nie zastąpione – dialogiem. Przypomnijmy: sobór stwierdził, że „owa jedyna prawdziwa religia przechowuje się w Kościele katolickim i apostolskim, któremu Pan Jezus powierzył zadanie rozszerzania jej na wszystkich ludzi” (pkt. 1). Nie ulega wątpliwości, że często trudno jest tutaj znaleźć złoty środek między dialogiem a ewangelizacją. „(…) czy katolicy nie przystępują do tego dialogu z ukrytymi zamiarami ewangelizacyjnymi? Jeśli zaś takich zamiarów nie mają, to czy nie sprzeniewierzają się w ten sposób Ewangelii, która przecież wyraźnie wzywa do tego, żeby Chrystusa głosić wszystkim ludziom? Otóż którykolwiek człon alternatywy by realizować, popada się w jakąś nielojalność: albo nielojalność wobec partnerów dialogu, albo w nielojalność wobec Ewangelii” – pisał Jacek Salij 6 . Tolerancja i obojętność Samego słowa „tolerancja” próżno szukać w nauczaniu soborowym. Nie ma też stwierdzenia sformułowanego expressis verbis, że Kościół katolicki uznaje prawo każdego człowieka do wyznawania własnej wiary. O takim jednak stanowisku Kościoła można zasadnie wnioskować pośrednio, choćby z wypowiedzi: „wszyscy ludzie powinni być wolni od przymusu ze strony czy to poszczególnych ludzi, czy to zbiorowisk społecznych i jakiejkolwiek władzy 6
J. Salij, Tożsamość uczestników dialogu, „Znak” 12/2001, s. 63. tezeusz.pl 106 POLSKA
TOLERANCJA ludzkiej, tak aby w sprawach religijnych nikogo nie przymuszano do działania wbrew jego sumieniu ani nie przeszkadzano mu w działaniu według swego sumienia prywatnym i publicznym, indywidualnym lub w łączności z innymi, byle w godziwym zakresie” (pkt. 2). Od wspomnianego przymusu ze strony Kościoła wolni powinni być także ci, którzy przynależą do innych religii bądź też religię zupełnie odrzucają, w końcu „prawda nie inaczej się narzuca jak tylko siłą samej prawdy” (pkt. 1). Co więcej, Kościół uznaje prawo do – w jego ocenie oczywiście – błądzenia: „prawo do owej wolności przysługuje trwale również tym, którzy nie wypełniają obowiązku szukania prawdy i trwania przy niej; korzystanie zaś z tego prawa nie może napotykać przeszkód, jeśli tylko zachowywany jest sprawiedliwy ład publiczny” (pkt. 2). A jaki stosunek mają przyjąć ludzie wierzący wobec tych, którzy błądzą co do prawdy i nie wierzą czy też wierzą w sposób ułomny (jeśli można tak powiedzieć)? Sobór odpowiada: „miłość Chrystusa przynagla go [ucznia Chrystusa], aby wobec ludzi, którzy trwają w błędzie albo w niewiedzy co do spraw wiary, postępował z miłością, roztropnością i cierpliwością” (pkt. 14). Przyjmijmy więc, że chrześcijaństwo (przynajmniej w założeniu modelowym) jest religią tolerancyjną względem innych religii i osób niereligijnych. Ale co to znaczy w praktyce tolerować wyznawców innych religii? Jaki jest zakres tolerancji religijnej? Czy da się wyznaczyć jakieś jej granice? W każdej religii można wyróżnić trzy jej płaszczyzny: doktrynę, praktyki religijne i normy etyczne. W konsekwencji także tolerancja będzie relacją wielopłaszczyznową. Tolerancją dogmatyczną 7 można nazwać tolerancję twierdzeń wchodzących w zakres doktryny danej religii. W przypadku religii „prawdziwych” (jak chrześcijaństwo) wzajemna dogmatyczna tolerancja religijna nie oznacza wyrzeczenia się prawa do oceny tego, w jaki sposób wierzą inni. Synonimem tolerancji stałby się wówczas indyferentyzm religijny, na który religie „prawdziwe” nigdy nie mogą sobie pozwolić, gdyż po prostu utraciłyby własną tożsamość i rację istnienia. Tak rozumiane nastawienie tolerancyjne byłoby tożsame z „postawą takiego samego traktowania wszystkich poglądów, a więc nierozstrzygania o ich prawdziwości” 8 . Tolerancja to nie dowolność. To respektowanie cudzych poglądów bez utraty przywiązania do własnej tożsamości. Kościół nie wykreślił ze swojego słownika pojęć: herezja, apostazja, schizma. W nich wszystkich zawarty jest komponent oceniający, którego nie da się zignorować. Przecież – popatrzmy przez analogię – członka, który odbiega od przyjętych zasad, partia „nie toleruje”, ale zawiesza bądź usuwa ze swoich szeregów. W tym znaczeniu deklarację Dominus Iesus z roku 2000 można oczywiście określić jako akt nietolerancyjny, jak zresztą uznało wielu przedstawicieli Kościołów protestanckich. Istotą tolerancji dogmatycznej – jak mówi sama etymologia tego słowa – jest więc znoszenie doktrynalnej odmienności, a nie obojętność na nią. Problem tolerancji dogmatycznej jest dzisiaj przede wszystkim kwestią zajmującą teologów czy też urzędowych przedstawicieli poszczególnych religii i – jak się wydaje – nie rozpala już samych społeczności tak jak niegdyś. Jak pisze L. Kołakowski, „chrześcijańscy orędownicy tolerancji w szesnastym i siedemnastym wieku tłumaczyli, że nie powinniśmy się wyrzynać wzajemnie z powodu różnic w naszych opiniach na temat Trójcy Świętej, sakramentu 7
8
Zob. M. Mróz, Tolerancja, w: M. Libiszowska‐Zółtkowska, J. Mariański (red.), Leksykon socjologii religii, Warszawa 2004, s. 426. Zob. tamże. tezeusz.pl 107 POLSKA
TOLERANCJA Eucharystii lub predestynacji” 9 . Dzisiaj – przyznajmy – nikt nie ma już takich nieewangelicznych i nietoleranycjnych pomysłów. Nie mieszkam w środowisku zbyt zróżnicowanym religijnie, ale pamiętam z dzieciństwa, że religię świadków Jehowy nazywano popularnie „kocią wiarą”, co było wyrażeniem pełnym pogardy. Nie wydaje mi się, by dzisiaj ktoś rzucał kamieniami w okna tylko dlatego, że mieszkają tam innowiercy, co wcale nie było czymś bardzo rzadkim, zwłaszcza wobec przedstawicieli nowych, nieco egzotycznych wyznań. Wydaje się, że dla współczesnego, polskiego katolika fakt, że ktoś jest człowiekiem wierzącym jest ważniejszy niż ewentualne różnice w wyznawanej wierze. Być może jest to owoc ekumenicznego i dialogowego nastawienia samego Kościoła. Grzech i (nie)tolerancja Druga płaszczyzna to praktyki religijne. Ich odmienność w poszczególnych tradycjach i wyznaniach może rzeczywiście czasami prowadzić do prostych wniosków, że niektórzy „czczą bałwany”. Zgodnie z zasadą lex orandi – lex credendi przywiązanie do określonych form kultu jest istotnym elementem danej religii. Liturgia czy kult to rytualny wyraz wiary. Czy są kulty, które mogą zostać uznane za nietolerancyjne? Tak, o ile w swym wyrazie godzą w inne tradycje religijne. Jako liturgiczną formę nietolerancji można było uznać formułę modlitwy wielkopiątkowej za Żydów. Być może za takie mogą zostać uznane także niektóre formy pobożności ludowej, jak choćby tzw. bicie Judasza. Otwarte pozostaje pytanie, czy jako nietolerancyjne należy uznać wszelkie formy modlitwy o nawrócenie, w tym o nawrócenie pogan czy niewierzących? Zaniechanie tej modlitwy byłoby także aktem wyrzeczenia się prawdziwości i uniwersalizmu danej religii. Niejeden niewierzący nie życzy sobie przecież, by modlono się o jego nawrócenie. Czy jest to akt ograniczenia cudzej wolności religijnej, w tym wolności do niewiary? Moim zdaniem nie. Modlitwa jest aktem pragnienia modlącego się, a nie przymusu wobec kogokolwiek. A poza tym dla człowieka niewierzącego – logicznie rzecz ujmując – modlitwa nie powinna mieć żadnego racjonalnego sensu. Trzeba sobie jednak uświadomić, że nie tylko religia może mieć charakter misyjny. Misyjny może być także ateizm. Ateistów (niewierzących) można podzielić na tych, którzy chcą, by także inni nie wierzyli, oraz na tych, którym jest to obojętne. Tolerancja wobec ateistów jest zgodą nie tylko na to, by ateista miał prawo do wyrażania swojej niewiary, ale także na to, by mógł tę swoją niewiarę głosić. Jeśli ateista będzie wychodził z założenia, że wiara w Boga jest błędem, to należy zrozumieć, iż jego pragnieniem będzie, by także inni tego błędu uniknęli. Stąd biorą się właśnie reklamowe hasła ateistów: „Nie martw się, Boga nie ma”. Pozostaje jeszcze trzecia płaszczyzna relacji, jaką są normy etyczne wynikające z wyznawanej religii. To właśnie ta sfera jest największym źródłem kontrowersji. O ile bowiem prawda dogmatyczna nie prowokuje określonych zachowań, o tyle prawda o charakterze etycznym ma daleko idące konsekwencje dla postępowania wyznawcy danej religii. Jak ma wyglądać tolerancja dla odmiennych sposobów życia, w sytuacji gdy ktoś motywuje swoje 9
Tamże. tezeusz.pl 108 POLSKA
TOLERANCJA postępowanie moralne religijnie? Przywołam jeszcze raz słowa L. Kołakowskiego. „(…) w cywilizowanych krajach uprawianie homoseksualizmu nie jest karalne (jeśli, oczywiście, chodzi o ludzi dorosłych i jeśli nie ma gwałtu). Kościół uważa praktyki homoseksualne za moralnie niedozwolone, odwołując się do Starego i Nowego Testamentu, własnej tradycji i własnej teologicznej interpretacji seksualności. Otóż gdyby Kościół chciał powrócić do prawnego zakazu homoseksualizmu, mógłby być oskarżany o karygodną nietolerancję. Ale organizacje homoseksualistów żądają, żeby Kościół swoje nauczanie odwołał, a to jest przejaw karygodnej nietolerancji w drugą stronę. (…) Jeśli niektórzy homoseksualiści twierdzą, że Kościół błądzi, mogą z niego wystąpić, nic im nie grozi; ale gdy chcą własne opinie hałaśliwie i agresywnie Kościołowi narzucać, nie bronią tolerancji, lecz nietolerancję propagują. Tolerancja jest skuteczna, gdy jest obustronna” 10 . Czy żądanie zmiany poglądów jest aktem (nie)tolerancji? Zupełnie absurdalne byłoby zarówno wzajemne żądanie zmiany poglądów, jak też wyrzeczenie się prawa do oceny poglądów innych. Czy do przyjęcia byłaby opcja radykalna, która w gruncie rzeczy uniemożliwiłaby wszelką krytyczną opinię? Wówczas ani Kościół nie mógłby oceniać w kategorii grzechu poczynań tych, którzy do niego nie przynależą, ani ci, którzy nie zgadzają się z jego normami, nie mogliby wyrażać swojej niezgody. Tolerancja nie ogranicza więc możliwości oceny postępowania drugiego człowieka według własnych kryteriów. Tolerancja cudzych poglądów nie jest bowiem równoznaczna z ich akceptacją. Od tolerancji do politycznej poprawności Pozostaje pytanie, w jaki sposób wyrażać swoje „nietolerancyjne” poglądy? Przypominam sobie telewizyjną wypowiedź prof. Hartmana, który protestował przeciwko używaniu pojęcia „cywilizacja śmierci”. On po prostu nie czuł się przedstawicielem „cywilizacji śmierci”. Co zrobić, gdy ci, o których wyrażamy swoje „nietolerancyjne” opinie? W ten sposób zmierzamy do politycznej poprawności, która ostatecznie – poprzez eufemizację – nie pozwala na wyrażenie tego, co się naprawdę myśli. Nie znaczy to jednak, że nie należy poszukiwać takich form wyrażenia swoich (nie)religijnych przekonań i opinii, które nie będą prowadziły do naruszenia godności tych, którzy myślą i postępują inaczej niż my. Problemem staje się chęć narzucenia innym, tzn. wyznającym odmienny system etyczny – własnych norm. W odczuciu wielu czyni tak Kościół katolicki czy szerzej – chrześcijanie. Tutaj rodzi się kolejny konflikt. Kościół bowiem utrzymuje, że proponowany system wartości nie ma charakteru konfesyjnego, ale wynika z prawa naturalnego. Tak było w przypadku dyskusji na temat prawnych warunków dopuszczalności aborcji. Podobnie będzie w przypadku ewentualnej dyskusji o eutanazji czy zapłodnieniach pozaustrojowych. Kościół nie odwołuje się tutaj do przykazań, które – z natury rzeczy – obowiązują jedynie jego członków, ale do norm wynikających z natury ludzkiej. Rzecz w tym, że kategoria prawa naturalnego bywa coraz bardziej kwestionowana. Zatem to, co mówi i proponuje Kościół, postrzegane jest jako konfesjonalizacja norm etycznych. Co więcej, często etyka katolicka i katolickie postępowanie bywają epitetowane – moim zdaniem – nietolerancyjnie jako ciemnota czy zaścianek. Tego typu oceny są jednak 10
Tamże, s. 37‐38. tezeusz.pl 109 POLSKA
TOLERANCJA głęboko raniące dla tych, którzy są przywiązani do wartości chrześcijańskich. Dlaczego – dla przykładu – popieranie aborcji miałoby być bardziej oświecone niż niezgoda na nią? Obie postawy pochodzą z zupełnie odmiennych systemów wartości. Czy mogą jednak one funkcjonować równolegle, wyrzekając się wzajemnej krytyki? Czy nie byłoby to formą hipokryzji? Tolerancja dla wierzących Tolerancja religijna dotyczy nie tylko wzajemnej relacji osób religijnych. O tolerancji religijnej należy mówić także wtedy, gdy mamy do czynienia z relacją wierzących do niewierzących i odwrotnie. Istotą relacji tolerancji nie jest bynajmniej bycie mniejszością w społeczeństwie, ale odróżnianie się, a więc charakteryzowanie się kategorią „inności”. W sposób naturalny inny to przede wszystkim ten, który różni się od większości. Ale przecież także ten, kto przynależy do większości (religijnej) będzie postrzegany jako inny przez członka mniejszości (religijnej, ateistycznej). Tolerancja staje się więc relacją zwrotną. Tolerujący musi być jednocześnie tolerowanym i odwrotnie. Teoretycznie wydaje się to oczywiste. W praktyce jednak mniejszość często nie poczuwa się do obowiązku tolerowania większości, wychodząc z założenia, że większość z natury rzeczy ma wiele instrumentów do zabezpieczenia swoich interesów. Jak ten problem rozwiązywany jest w polskiej praktyce? Sobór w deklaracji Dignitatis humanae przypomina: „Jeśli zważywszy na szczególne sytuacje narodów, zostaje przyznana jednej wspólnocie religijnej wyjątkowa pozycja cywilna w prawnym ustroju społeczeństwa, konieczne jest, aby jednocześnie było uznawane i respektowane prawo wszystkich obywateli i wspólnot religijnych do wolności w dziedzinie religijnej” (pkt. 6). Czy Polska jest krajem, w którym ludzie wierzący (Kościół) korzystają z wyjątkowej pozycji cywilnej? Zapewne niektórzy tak stwierdzą, mając na względzie istnienie i zapisy konkordatu. Wydaje mi się jednak, że faktycznie uprzywilejowana sytuacja ludzi wierzących wynika o wiele bardziej z utrzymania pewnego historyczno‐społecznego status quo niż z regulacji cywilno‐prawnych. Trudno mi powiedzieć, czy ludzie niewierzący w Polsce mają powody, by odczuwać, że są nietolerowani czy też źle tolerowani. Być może są w Polsce takie środowiska, gdzie ludzie niewierzący są rzeczywiście traktowani jako gorsi. Być może są dyskryminowani przez wierzących z powodu ich niewiary, choć sam nie spotkałem się z takimi faktami. Zdaję sobie jednak sprawę, że niewierzący mogą wyczuwać w relacji osób wierzących do siebie jakąś niechęć czy politowanie wynikające z utożsamiania niewiary z niemoralnością. Stan niewiary bywa identyfikowany jako stan w pewnym sensie „nieszczęśliwy”. Świadomość przynależenia do większości może – jak pisał Ryszard Kapuściński o wielkich cywilizacjach – prowadzić do arogancji, chęci dominacji, a nawet pogardy. Jest w tym jakaś forma politowania wobec tych, którzy nie są tacy jak my (w domyśle: my wierzący). Jednocześnie jednak trzeba powiedzieć, że tolerowanie religijnej większości przez niewierzącą mniejszość wcale nie jest czymś zupełnie oczywistym. Istnieje wciąż realne niebezpieczeństwo pomylenia areligijności z antyreligijnością. Pojęcie świeckości domaga się gruntownych redefinicji. Świeckość rozumiana jako dążenie do wyparcia pierwiastka religijnego ze sfery publicznej jest z gruntu nietolerancyjna. Zarówno państwo, jak i Kościół będą musiały odbyć tezeusz.pl 110 POLSKA
TOLERANCJA fundamentalną dyskusję na temat współistnienia tego, co religijne i świeckie w przestrzeni publicznej. Państwo nie może promować ani tego, co religijne, ani tego, co świeckie, zachowując neutralność. Taki model można by nazwać laickością otwartą na fenomen religii. Tej neutralności brakowałoby, gdyby zgadzało się jedynie na naukę religii, zabraniając nauki etyki. Jednocześnie jednak musi zapewnić jednej i drugiej opcji prawne warunki do realizacji swoich celów 11 . Przykładem tego, jak trudne jest współistnienie obu pierwiastków w państwie, jest tocząca się dyskusja o obecności symboli religijnych (zwłaszcza krzyża) w przestrzeni publicznej. Czy domaganie się usunięcia tychże symboli jest działaniem areligijnym (neutralnym), czy może antyreligijnym? Owszem, można przyjąć, że przestrzeń pozbawiona tych symboli staje się przestrzenią areligijną, a nie antyreligijną (taką by się stała, gdyby pojawiły się w niej symbole wrogie religii). Trzeba jednak zauważyć, że przestrzeń taka staje się w sposób naturalny przyjazna stronie niereligijnej, strona religijna poczuje się w niej obco, a jej prawa do publicznego sygnalizowania wiary zostaną uszczuplone albo nawet zanegowane. W ten sposób żądanie usunięcia wspomnianych symboli stanie się aktem rażącej nietolerancji. Jakie z tego wyjście? Czy należy pozwolić, by w tej samej przestrzeni funkcjonowały obok siebie symbole religijne i antyreligijne? Wydaje się, że tak sugerowałaby zasada wolności religijnej, która pozwala także na manifestowanie swojej niewiary. Trzeba by to jednak robić bez agresji, która jest zaprzeczeniem tolerancji, a więc tak, by nie urażać wzajemnie uczuć religijnych, nie gardząc zarówno wierzącymi, jak i niewierzącymi. Prawna ochrona uczuć ludzi wierzących domaga się także prawnej ochrony uczuć ludzi niewierzących. Jedno jest pewne, człowiek niewierzący w morzu ludzi wierzących (choć niektórych tylko nominalnie) ma prawo czuć się obco i nie da się zapewne tego zupełnie uniknąć. Podobnie jest przecież z wierzącym w morzu niewierzących. Dla wielu bowiem normalne jest to, co cechuje większość, co bardziej powszechne. Dlatego inność, charakteryzująca mniejszość, pozostanie zawsze podejrzana. Czy pełna tolerancja ludzi wierzących wobec niewierzących – i odwrotnie – jest możliwa? Wydaje mi się, że nie. W jakimś sensie ludzie wierzący czują się „ponad” niewierzącymi, gdyby bowiem stanu wiary nie uznawali za bardziej pożądany od stanu niewiary, byłoby im obojętne, czy wierzą, czy też nie. A przecież nie jest. Zresztą to samo zdanie byłoby tak samo prawdziwe, gdyby wierzący i niewierzący zamienili się miejscami. Niejeden niewierzący czuje się lepszy, wychodząc z założenia, że niewiara jest bardziej nowoczesna niż religijny, „średniowieczny” zabobon. 11
Zob. A. Draguła, Ocalić Boga. Szkice z teologii sekularyzacji, Warszawa 2010, s. 134‐143. tezeusz.pl 111 POLSKA
TOLERANCJA Mariusz Agnosiewicz Tolerancja pragmatyczna Propozycja świeckiego humanisty Moja tożsamość światopoglądowa wywodzi się w prostej linii z dziedzictwa Oświecenia, którego symbolem pozostaje autor Traktatu o tolerancji – jednego z najsłynniejszych tekstów związanych z nowożytnym rozumieniem tolerancji. Przede wszystkim, co jest ważne dla tych rozważań, posiadam mocno ugruntowane i wyraziste poglądy, które lokują mnie gdzieś na obszernej mapie ideologii liberalnych. O tym, że me relacje z ideą tolerancji są daleko niejednoznaczne świadczyć mogą krańcowo przeciwstawne zarzuty, z jakimi się stykam. Tylko w tym tygodniu, czytając Tomasza Terlikowskiego, mam wrażenie, że powinienem bronić się przed zarzutem „tolerancjonizmu”, czyli skrajnej i zębatej tolerancji. Z kolei Szymon Hołownia zarzuca racjonalistom (pisanym w cudzysłowie, co zdradza osobiste pretensje autora do tego terminu) oblanie egzaminu z tolerancji. Jestem więc tolerancjonistą, kiedy opowiadam się za prawami osób homoseksualnych; jestem z kolei nietolerancyjny, kiedy mej różnicy ze światopoglądem religijnym nie kwituję uśmiechem. Czy zatem mogę bronić niekonserwatywnych poglądów oraz zachować prawo do krytyki religii tudzież innych światopoglądów – a zarazem mieć prawo do posługiwania się ideą tolerancji w przestrzeni publicznej? Ponieważ środki wyrazu moich przekonań oraz siła ich ekspresji nie różnią się jakoś zasadniczo od tychże właściwych Voltaire’owi – pozwalam sobie w to wierzyć. W istocie bowiem w naszych postmodernistycznych czasach – mając wyraziste lub po prostu jakiekolwiek poglądy – łatwo zetknąć się ze zjawiskiem instrumentalizowania idei tolerancji dla dławienia różnic światopoglądowych oraz forsowania bezmyślnego, choć elegancko opakowanego relatywizmu. tezeusz.pl 112 POLSKA
TOLERANCJA Ludzie, którzy nie mają własnych przekonań, co zdaje się dominować, albo traktują je jako maskotki, nie mogą robić ze swojej tolerancji cnoty ani się nią chełpić – na tej samej zasadzie, na której człowiekowi ubogiemu nie wypada się chełpić swą wstrzemięźliwością. Propozycja definicji Aby jednak móc o tolerancji rozmawiać dorzecznie, należałoby zacząć od zdefiniowania tego pojęcia w nadziei, że inni uczestnicy dyskusji przyjmą tę definicję. Jeśli bowiem założymy, że tolerancja to konieczność szanowania cudzych poglądów, powiem, że wówczas bywam tolerancyjny lub nietolerancyjny, a moja dyskusja może się sprowadzać do wyjaśnienia racji mej nietolerancji. Jeśli zdefiniujemy tolerancję jako nakaz zamknięcia się w czterech ścianach ze swoimi poglądami i przekonaniami oraz „nieobnoszenie się” z nimi w życiu społecznym i przestrzeni publicznej – znów wyjdę na nietolerancyjnego, gdyż poza kilkoma wyjątkami nie uważam robienia ze światopoglądu czegoś intymnego za konstruktywne społecznie. Jeśli wreszcie założymy, że wyznacznikiem tolerancji jest niekonfrontacyjne nastawienie do innych, nawet przeciwstawnych światopoglądów, to znów mogę najwyżej rozmawiać o racjach mojej nietolerancji i wyjaśniać pożytki płynące z bezprzemocowego ścierania się idei w przestrzeni publicznej. Jeśli współczesnego pojęcia tolerancji nie będziemy obwarowywać powyższymi założeniami, to wciąż możemy o niej mówić w kilku istotnych jej ujęciach: 1. Choć osobiście nie szanuję niektórych idei i światopoglądów, akceptuję jednak demokratyczne zasady gry, które gwarantują różnym sprzecznym ze sobą światopoglądom współżycie w jednej przestrzeni społecznej. Chociaż sam nie jestem relatywistycznym agnostykiem, oczekuję, że nasze ustroje polityczne oparte będą na takich właśnie założeniach po to, aby możliwa była swobodna ekspresja i „konkurencja” owych światopoglądów w różnych przestrzeniach społeczno‐politycznych. Mogę oczywiście zaściankowo dążyć do ustrojowej supremacji moich idei, ale w świecie zglobalizowanym prędzej czy później odczułbym dyskomfort związany z tym, że w innym miejscu dominują ludzie o zupełnie innych poglądach i ideach, a ja nie posiadam żadnych środków do tego, aby ludzie bliscy mi światopoglądowo mieli tam możliwość swobodnej ekspresji, tudzież abym i ja sam czuł się tam swobodnie. Nie chcę, aby moje państwo, w którym większość mieliby ateiści dążyło do zniszczenia religii, gdyż wówczas musiałbym zaakceptować, że w innym państwie, gdzie ateiści nie są w większości, mogą być dyskryminowani i wyciszani. Wizja oparta na takiej koncepcji wydaje mi się niebezpieczna i niesatysfakcjonująca. Zatem poparcie dla ustroju w znacznie szerszym sensie tolerancyjnego aniżeli ja sam – jest pewnym przejawem mojej praktycznej tolerancji. 2. Pomimo iż nie uważam, że wszystkie światopoglądy są równe i jestem przekonany, że ten najbliższy mnie jest zarazem najbliższy prawdy i społeczno‐kulturowej użyteczności, jednak: a) konkurencyjne światopoglądy mogą wnieść do życia społecznego wartości, których nie jest w stanie wnieść mój światopogląd; a nadto tezeusz.pl 113 POLSKA
TOLERANCJA b) nawet najlepszy według nas światopogląd nie może być idealny, więc obcując z innymi – mamy możliwość wzbogacenia swojego. Osobiście z uznaniem patrzę na to, jak grupy religijne potrafią radzić sobie z walką z uzależnieniami, na ich poziom kooperatywności i wspólnotowości, nie mówiąc już o głównym potencjale – celebrowaniu ważnych i przełomowych w życiu momentów. Dostrzegam też pozytywny wkład kultury postmodernistycznej w emancypację grup upośledzonych społecznie. Uczyć się można albo uzupełniać nawet z tymi, z którymi na co dzień wiedzie się ostrą polemikę w sprawach zasadniczych. Ta sfera tolerancji dotyczy już zatem postaw indywidualnych. Nie da się jednak uczyć od kogoś, kogo się totalnie neguje, zwalcza i nie toleruje. 3. Trzecia przestrzeń tolerancji wydaje mi się najważniejsza. Można by ją określić jako docenianie wagi presji i konfrontacji dla doskonalenia światopoglądu. Dotyczy to zarówno światopoglądu religijnego, jak i niereligijnego. Nie poddawany polemiczno‐konfrontacyjnej presji światopogląd czy idea tracą swą żywotność, ulegają pogorszeniu, aż do atrofii (kiedy zostają zeń jedynie foremki). Oczywiście presje mogą być za słabe dla stymulowania wewnętrznego wzmacniania światopoglądu i utrzymywania jego żywotności. Mogą być też za mocne, powodując jego dezintegrację. Ale ciśnienie społeczne jest istotne dla prawidłowej pracy tłoków światopoglądowych. Bardzo charakterystyczne jest to w przypadku wspólnot religijnych: ich związek z władzą na ogół powodował wewnętrzne rozprężenia, które, aby nie powodowały osłabienia społecznego danej religii, wymagały utrzymywania jej wpływów środkami administracyjno‐władczymi. W przypadku polskiego Kościoła – jego wewnętrzna siła była większa w okresie PRL aniżeli obecnie. Większa była również skłonność do autorefleksyjnego wzmacniania teoretycznego. Obecne zbyt silne związki z władzą polityczną są korzystne dla procesów laicyzacyjnych oraz niekorzystne dla długofalowego potencjału Kościoła polskiego. Sukcesywnie wykuwany w ogniu polemik i presji światopogląd jest znacznie bardziej odporny na ataki aniżeli światopogląd izolowany, który naraz stanie w obliczu mocnego przeciwnika. Oczywiście wzmocnienie nie dotyczy jedynie jego spójności teoretyczno‐retorycznej, ale i potencjałów aktywistycznego oraz reaktywnego (Non possumus!, ¡No pasarán!) Zauważmy, że ta wizja konstruktywnych ciśnień społecznych, które witalizują obecne w społeczeństwie idee i światopoglądy, to coś więcej niż abstrakcyjna idea jakiejś niezdefiniowanej wieloświatopoglądowości, którą sławią niektórzy. Sama bowiem wieloświatopoglądowość nie niesie ze sobą nieuchronnie pozytywnych skutków społecznych i kulturowych. Pozytywny natomiast walor ciśnień międzyświatopoglądowych może być doceniany zarówno przez światopoglądy otwarte na aktualizację i zmianę, jak i z założenia konserwatywne (w tym ostatnim przypadku udoskonaleniu podlegać mogą m.in. środki ekspresji i apologii oraz poziom zaangażowania wyznawców). Są to trzy sfery albo przejawy ujęcia tolerancji, które jest mi bliskie i które wydaje mi się dobrym kandydatem na międzyświatopoglądowy konsensus – daje ono bowiem możliwość ekspresji światopoglądowej różnych grup oraz dąży do ochrony ich wspólnej przestrzeni – bez nierealnych, maksymalistycznych oczekiwań ich sielskiej tezeusz.pl 114 POLSKA
TOLERANCJA koegzystencji. Cechą charakterystyczną tego ujęcia jest pragmatyczna filozofia kultury oraz rezygnacja z abstrakcyjnych odwołań (typu: prawo naturalne, godność jednostki ludzkiej). Wypychanie światopoglądów z przestrzeni publicznej znacząco utrudnia im rozwój i funkcjonowanie (uwagi te nie dotyczą przestrzeni instytucji państwa). Społeczeństwu zaś utrudnia poznawanie owoców różnych idei i poglądów. Nie chciałbym, aby w imię tolerancji dławiono np. możliwość publicznej ekspresji przekonań homofobicznych czy antyaborcyjnych przez różne grupy światopoglądowe. Jedni mają prawo do wyrażenia kontrowersyjnego poglądu, inni – do jego potępienia. Wszyscy zaś mierzą się z konsekwencjami wolności. Z ramion Tomasza Terlikowskiego należy zdjąć krzyż tolerancjonizmu. Należałoby więc np. zrezygnować z ustawiania przeciwników równouprawniania związków homoseksualnych w narożniku: nietolerancja. Idzie wszak nie o brak jakiejś abstrakcyjnej tolerancji, a o dwie konkurencyjne wizje społeczeństwa: konserwatywną i otwartą na rozwijanie możliwości współbycia ludzi. Jeśli wierzymy w słuszność i siłę naszych racji, to powinniśmy skupić swą energię raczej na pokazaniu społeczeństwu walorów tej propozycji aniżeli na zamykaniu „homofobicznych ust”. Oczywiście oczekujemy tutaj symetrii, czyli rezygnacji z kneblowania ekspresji irreligijnej i artystycznej formułą tzw. obrazy uczuć religijnych tudzież oskarżania o nietolerancję wobec tych, którzy pozwalają sobie na krytykę religii, a nawet kpiny z niej (vide np. karykatury Mahometa). Poważnie traktowane przekonania krytyki ni kpiny się nie zlękną. Inkubatory tolerancji Wciąż można pisać traktaty o tolerancji i aktualizować ją do współczesnych warunków. Ale to, co ją rodzi i kształtuje to praktyka współżycia i doświadczenie. Musimy zdawać sobie sprawę, z kim współżyjemy. Że nasz sąsiad jest mariawitą, gejem, ateistą. W tym celu nasza kultura powinna zachęcać do otwartego wyrażania swoich przekonań światopoglądowych czy orientacji, a my powinniśmy wspierać takie gesty otwierania się różnorodności. Nawet najpiękniejsze słowa o tolerancji nie zastąpią tego momentu, kiedy zobaczymy w kimś znacząco odmiennym od nas sympatycznego człowieka. Im jesteśmy bardziej odizolowani od „innego”, tym intensywniej rosną mu rogi. Oczywiście możemy mieć pecha i spotkać w swoim życiu bardzo niesympatycznego przedstawiciela owych „inności”, dlatego proces oswajania powinien mieć szerszy i wieloraki wymiar. Wiadomo, że o taki kontakt łatwiej jest w dużym mieście, ale i na prowincji żyją innowiercy, a z całą pewnością bezbożnicy. W mojej rodzinnej wiosce przyszło mi współżyć z sąsiadami zielonoświątkowcami. Z najwcześniejszych wspomnień z nimi związanych pamiętam swoje uczucie niechęci. Byli inni, mieszkańcy nazywali ich „kotami” (ze względu na ekspresyjny styl modlitw). Niechęć była zdaje się obopólna, najswobodniej wyrażana przez dzieci. Później zaprzyjaźniłem się z dzieckiem zielonoświątkowym. A w kolejnych latach zmieniła się cała ich sytuacja. Ludność stała się mniej nietolerancyjna. Już nie nazywano ich „kotami”. A oni nie izolowali się. Z czasem udało im się nawrócić nawet kilkoro katolików. Ich wspólnotowość była znacznie bardziej imponująca niż ta parafialna. tezeusz.pl 115 POLSKA
TOLERANCJA Swoje akcje społeczne mające na celu zachęcanie do „ujawniania się” organizowały w Polsce środowiska homoseksualne i ateistyczne. Wciąż to jednak kropla w morzu i większość Polaków nie doświadcza spotkania i współżycia z „innymi”, nawet jeśli w ich okolicy znajdują się tacy. Nie ma bowiem platform społecznych służących takim spotkaniom. Z pewnością Internet po części pełni taką rolę, ale trudno mi bez konkretnych badań stwierdzić, czy kontakty internetowe z innymi zwiększają istotnie tolerancję. Internet umożliwia współegzystencję ludzi bardzo zróżnicowanych, tyle że tutaj nie zawsze dostrzegane są owe różnice pomiędzy ludźmi. Wydaje mi się, że Internet bardziej bowiem niweluje różnice, niż z nimi oswaja. Organizacjami poniekąd światopoglądowymi, które są platformami spotkań międzyświatopoglądowych są od XVIII w. loże wolnomularskie. Choć zakładają one nieporuszanie na oficjalnych spotkaniach tematów „metalicznych”, czyli religijnych i politycznych, jednak loże to także spotkania nieoficjalne, gdzie liberalny katolik spotyka się z liberalnym muzułmaninem a ateista z pastorem. Charakter loży stymuluje dialogiczny charakter takiego spotkania. Tyle że loże to też tylko drobne wycinki społeczeństwa, nawet w krajach, gdzie wolnomularstwo jest mocno zakorzenione. Tolerancja jako krzyk słabych Nietzsche uznałby pewnie apele o tolerancję za przejawy resentymentu słabych. W istocie wezwania do tolerancji najczęściej towarzyszą grupom słabszym. Także Kościół katolicki używa retoryki tolerancjonistycznej tam, gdzie jest słaby społecznie. W debacie padło stwierdzenie, że idea tolerancji ma korzenie religijne. Starożytność grecko‐
rzymska, gdzie w zasadzie każdy mógł wierzyć w swoich bogów, nie potrzebowała jej przesadnie. Dopiero wykluczający i panujący monoteizm zrodził prawdziwą potrzebę idei tolerancji. Kościół katolicki od samych swych początków wadzi się z tolerancją. Najpierw jako grupa nieakceptowana, uważana za bezbożną, bo odrzucającą bogów, a później jako siła nietolerująca. Tolerancja jako problem pojawiła się już kilka dekad po edykcie tolerancyjnym Konstantyna, kiedy cesarz Julian zwany Apostatą polityką tolerancji dezintegrował słabe jeszcze chrześcijaństwo (wybitny historyk katolicki, kard. Daniélou, pisał o „perfidnej tu polityce tolerancji”). Chrześcijaństwo nietolerowane i tolerowane było oceanem kipiących i skłóconych ze sobą sekt i herezji. Dopiero chrześcijaństwo nietolerancyjne zdołało wyłonić silny i scentralizowany kościół. Można oczywiście przyjąć, że tolerancja ma korzenie religijne, ale – heretyckie, gdyż głosiły i rozwijały ją różne chrześcijańskie herezje. Był to głos słabych domagający się prawa do istnienia. Społeczną, szeroką realizację idei tolerancji umożliwiło dopiero oświecenie. Aż do dziś głos za tolerancją jest w zasadzie głosem na rzecz słabszych. Podejmuje się go przede wszystkim nie pod urokiem jego ideowej polerki, ale z racji praktycznych. Pooświeceniowy świat (naszego kręgu) zyskał nową dynamikę ideową i zamknięcie się na głos słabszych, którzy jutro lub pojutrze mogą być realną siłą – byłoby polityką krótkowzroczną (jak Kuba Bogu…). Dziś tezeusz.pl 116 POLSKA
TOLERANCJA trzeba rozmawiać i układać zasady współżycia grup, aby były one przewidywalne, a nie oparte na łasce najsilniejszego. Co z tym islamem? W kontekście poprzedniej myśli największy problem sprawia kwestia islamska. Islam ma różne oblicza, ale to najekspansywniejsze jest mocno zamknięte i nietolerancyjne. Nienowa kwestia tolerowania nietolerancyjnego, tyle że w zupełnie nowym wydaniu. Polski ten problem póki co nie dotyczy, choć należy dostrzec, że trzecim co do wielkości związkiem religijnym są Świadkowie Jehowy – organizacja w swoich pismach jednoznacznie nietolerancyjna. Już w XVIII w. Voltaire pisał: „Jeżeli chcecie, aby tolerowano tutaj waszą naukę, to przestańcie być nietolerancyjni i nieznośni”. Nie można wykluczyć pozytywnej ewolucji europejskiego islamu, choć trzeba przyznać, że nie dostarcza on aktualnie za dużo przesłanek do takiej wiary. Rozwój sytuacji należy monitorować i z pewnością czerwonym światłem dla Europy byłoby formalne ograniczenie w jakimś rozwiniętym kraju europejskim zdobyczy wolności sumienia pod presją środowisk islamskich. Bezmyślnie stosowana ideologia relatywizmu kulturowego i wielokulturowości może być ślepa na takie zagrożenia. Problem ten porusza Manifest Humanistyczny – główny dokument świeckiego humanizmu, z 2000 r., w sekcji „Powszechne zobowiązania wobec całej ludzkości”: „Po trzecie, powinniśmy unikać przesadnego podkreślania wielości i odrębności kultur, może to bowiem rodzić podziały i być czynnikiem destrukcyjnym. Powinniśmy wykazywać tolerancję dla innych kultur, z wyjątkiem tych, które same są nietolerancyjne i represyjne. Czas wznieść się ponad ciasną plemienność i znaleźć wspólny grunt”. Tolerancja a prawda Wezwanie do tolerancji dla cudzych poglądów nie może być rozumiane jako wezwanie do kompromisów pomiędzy prawdą i fałszem. Nasze światopoglądy w pewnej jedynie części opierają się na okolicznościach dotyczących faktów, w sporej zaś – na okolicznościach dotyczących wartości: wiary w określone wartości, ich znaczenia oraz hierarchie ważności. Bardzo duża część naszych sporów międzyświatopoglądowych to w istocie konflikty wartości, w których nie idzie o żadną prawdę i nie ma w zasadzie miejsca dla konstruktywnego dialogu. Przecież w sporze aborcyjnym nie chodzi o rację, a zasadniczo o konflikt pomiędzy wartościami wolności i „świętości życia”. Nie absolutyzując wartości życia, trudno zostać przekonanym przez przeciwników aborcji lub poczuć się poplecznikiem morderców. Nie bez przyczyny głośne wystawy antyaborcyjne odwołują się przede wszystkim do naszych uczuć i emocji. O ile bowiem racje to kwestia intelektualno‐faktograficzna, o tyle wartości są pochodną naszych mas apercepcyjnych, emocji, doświadczeń, a także po prostu – konstytucji biologicznej. Przykładem zaciętej różnicy poglądów, w których powinno chodzić o rację, a nie o wartości jest spór klimatyczny. Spór ten ma bardzo duże konsekwencje geopolityczne i ekonomiczne, ale powinno się w nim dążyć do ustalenia racji i prawdy, gdyż stawka po obu stronach jest bardzo duża. tezeusz.pl 117 POLSKA
TOLERANCJA Nieco innym przykładem takiego sporu może być kwestia, czy natura, która nas otacza sugeruje inteligentny projekt głoszony przez kreacjonistów. Kreacjoniści atakują bowiem fakty, a nie wartości i w oparciu o fakty spór ten należy rozstrzygać. W przypadku różnych poglądów co do faktów, pojęcie tolerancji nie powinno być nadużywane, a być może i w ogóle nie ma dlań miejsca. W wypadku takich sporów trzeba szukać usilnie prawdy i racji, a nie się wzajem tolerować. Jeśli prawda jest dowodliwa, to dla fałszu nie może być tolerancji. Przy czym nie chodzi tutaj o to, aby nietolerancji dla fałszu nadać uprawnienia eksterminacyjne (ale sprzeciw wobec homeopatii na uczelniach to nie tyle kwestia tolerancji, co mieszania porządków wiary i nauki w imię biznesu aptekarzy, przy współuczestnictwie państwa w procederze). Nie może być także tolerancji dla pseudoprawd, czyli prób narzucania w oparciu o retorykę obiektywistyczną własnych wyborów aksjologicznych oraz twierdzeń niezrozumiałych lub nieempirycznych/niedowodliwych. Inne wybory estetyczne i aksjologiczne można tolerować otwarcie, gdyż postawy z nimi związane mogą nas wzbogacić społecznie lub indywidualnie. Ale można wobec nich mieć również stosunek polemiczno‐konfrontacyjny, tolerując ich istnienie w związku z ciśnieniami społecznymi, jakie wytwarzają. Ateista pomiędzy herezjami Oceniając praktyczne funkcjonowanie światopoglądów, niedostatki tolerancji dostrzegam nie tylko wśród ludzi religijnych, ale i wśród ateistów. Imagine Lennona nie traktuję inaczej niż jak naiwną utopię, która nie jest moim celem. Nie czuję pragnienia świata bez religii, jak i nie chcę uważać religii za źródło wszelkiego zła. Kwestią zupełnie odrębną jest, co z aktualnej religijności może się ostać w dalszej przyszłości. Do niedawna uważałem, że korzenie ideowe oraz tożsamość świeckiego humanisty są całkowicie odrębne od tożsamości religijnej, w szczególności chrześcijańskiej. Wszak od głębokiej starożytności spotykamy już niewierzących i krytyków religii. Po studiach nad herezjami chrześcijańskimi od początków naszej ery aż do czasów współczesnych, zrozumiałem, że całkiem sporo zawdzięczam chrześcijaństwu alternatywnemu, myśli, która rodziła się w chrześcijańskich herezjach, jak choćby pelagianizmowi z samych początków chrześcijaństwa. Przez całe dzieje herezji pojawiały się myśli i zmiany, które były mniej lub bardziej znaczące dla późniejszej kultury świeckiej. Racjonalistyczne oświecenie nie wyskoczyło w XVIII w. jak królik z kapelusza historii. Znaczenie chrześcijańskiego unitarianizmu dla współczesnego ruchu humanistycznego jest nieomal bezpośrednie, a powojenne losy myśli Bonhoeffera to pomost między humanizmem świeckim i religijnym. Nie znaczy to oczywiście, że należy rozcieńczać swoje poglądy i wartości. Zauważając jednak złożoność korzeni i tożsamości różnych opcji światopoglądowych, zbrodnią kulturową byłoby dążenie do niszczenia czynników ciśnień społecznych, które nadają dynamikę naszej cywilizacji. tezeusz.pl 118 POLSKA
TOLERANCJA Wiem, że moja dynamiczna wizja cywilizacji, społeczeństwa i kultury, która jest integralnym elementem mojego światopoglądu, nie może się siłą rzeczy spotkać z sympatią konserwatystów. Myślę jednak, że powinna ona oddalać zarzut o dogmatyzm i nietolerancję. Nie jestem bowiem przywiązany zbyt mocno także i do koncepcji mojego świeckiego humanizmu. Wierzę bowiem, że przyszłość będzie transhumanistyczna i że aktualny świecki humanizm będzie dla niej znaczył tyle, ile dla mnie znaczą herezje chrześcijańskie czy dziedzictwo antycznej Grecji. W świecie transhumanistycznym będzie miejsce nie tylko dla zblazowanych postmodernistów, głoszących, że i tak już wszystko zostało wypowiedziane, ale i dla konserwatystów oprotestowujących kasandrycznie każdą zmianę społeczną. tezeusz.pl 119 POLSKA
TOLERANCJA Donald Dorr Dialog chrześcijaństwa z zachodnim światem Jak angażować się w religijny dialog ze zsekularyzowanym światem? Pierwszy krok to uznać, że bycie „zsekularyzowanym” niekoniecznie znaczy brak poczucia Boga albo świętości. Niewiele sensu miałoby szukanie dialogu o duchowych sprawach z ludźmi, którzy nie interesują się sprawami ducha. Sekularyzacja Zachodu nie znaczy, że większość ludzi straciła zainteresowanie duchową tematyką. To prawda, że w Europie (znacznie bardziej niż w Ameryce Północnej) nastąpił wielki spadek kościelnych praktyk, że dużo ludzi nie należy do żadnego Kościoła i że Kościoły utraciły sporo zaufania, jakim obdarzano je w przeszłości. Lecz dużo ludzi rozczarowanych Kościołem i może wszelkimi oficjalnymi religiami interesuje się głęboko duchowością – chociaż nie wszyscy użyliby słowa „duchowość”, aby opisać głębsze aspekty swojego doświadczenia albo najważniejsze pytania, które ich niepokoją, albo zasadnicze wartości, pod którymi się podpisują. Chciałbym tutaj wykazać, że chrześcijanie powinni widzieć w zachodnim świecie głównego kandydata do religijnego dialogu – ale tylko pod pewnymi warunkami. Pierwszym z tych warunków jest, aby dialog był prowadzony w stylu i w języku nawiązującym raczej do codziennego doświadczenia ludzi niż do starodawnego „kościelnego” języka, który nie budzi emocji. Drugim warunkiem jest to, aby dialog zaczynać nie od transcendentnego Boga albo od bujania w obłokach, ale od głębokich duchowych wymiarów codzienności. Właśnie w tym punkcie dochodzi do zbieżności między dwoma światami, które wydają się na pierwszy rzut oka bardzo odmienne – światem wyznawców pierwotnie istniejącej religii i nowoczesnym światem „zsekularyzowanym”. Dialog musi skupiać się na zainteresowaniach jego uczestników, które zmieniają się bardzo w zależności od osoby. W zachodnim świecie są dzisiaj ludzie, którzy angażują się w bardzo poważne, świadome poszukiwanie duchowego sensu i wartości. Owi „poszukiwacze” całkowicie rozczarowali się zmuszającym do rywalizacji, opartym na wyzysku, bezlitosnym stylem nowoczesnego życia i poświęcili się odnalezieniu alternatywnej drogi. Tacy ludzie będą chętni tezeusz.pl 120 POLSKA
TOLERANCJA wysłuchać nas oraz dzielić się doświadczeniem medytacji, mistycyzmu, boskiej energii i duchowego leczenia – pod warunkiem, że potrafimy mówić raczej na podstawie osobistego doświadczenia, niż dostarczając im książkowej wiedzy albo abstrakcyjnej teologii. (…) Trzeba jednak przyznać, że dziś tylko mniejszość na Zachodzie angażuje się poważnie w świadome poszukiwanie religijnego sensu i wartości. Z drugiej strony jest w naszym świecie wielu pełnych oddania ludzi, których głównym zainteresowaniem nie są jawnie „duchowe”, ale raczej moralne i polityczne wartości. Myślę na przykład o jednej z moich przyjaciółek, która poświęca swoje życie i energię przez ostatnie dziesięć lat, pracując z uchodźcami w Liberii. Są też dobrze znani ludzie (oraz inni, pracujący za sceną), którzy działają na rzecz ofiar nuklearnej katastrofy czarnobylskiej. Wygląda na to, że oddając się całkowicie takiej sprawie, znajdują źródła energii, które okazują się prawie nadludzkie. W dużym stopniu odnosi się to również do tych, którzy znajdują sens swojego życia, mieszkając z osobami autystycznymi w camphillowych wspólnotach albo z osobami trudno uczącymi się w zainspirowanych przez Jeana Vaniera domach Arki. To odważni dziennikarze i prawnicy, którzy walczą niestrudzenie o prawa człowieka. To teologowie i duchowni, którzy zrezygnowali z wygodnych stanowisk, wybierając „opcję na rzecz biednych”. Lista nie ma końca. Niektórzy z tych gorliwych ludzi są chrześcijanami albo należą do innej religii, a inni nie mają żadnej religijnej przynależności. Łączy ich to, że ich życie kształtuje się wokół jakiejś szlachetnej moralnej wartości, która inspiruje ich i niemal „opanowuje”. Wznosi ich „ponad samych siebie” w takim sensie, że chętnie porzucają wygody i kariery, aby podążać za swoją sprawą. W „pierwotnym” świecie ludzie powiedzieliby niewątpliwie, że bóg, bogini albo duch dotknęli ich życia, inspirując ich, a może nawet opętując. Dzisiaj na Zachodzie nie używamy tamtego języka, ale rzeczywistość jest taka sama. (…) Chyba najbardziej rzucającą się w oczy moralną wartością, która mogłaby być tematem dialogu miedzy chrześcijanami i ludźmi „świeckimi”, jest to, jak odpowiadać na trudne położenie biednych. Przez stulecia Kościół zgromadził w tym względzie bogate doświadczenia. Ludzie starający się reagować na ubóstwo, łagodzić je albo zwalczać powinni dzisiaj wiele nauczyć się z rozmaitych duchowości, którymi żyli chrześcijanie w związku z tą sprawą. Wachlarz możliwości rozciąga się tutaj od podejścia ludzi średniowiecza, którzy zakładali „domy Łazarza” w celu opieki nad trędowatymi, po całkowicie nowe podejście Wincentego a Paolo (w jego czasach) oraz po bliższe nam (i bardzo odmienne} duchowe drogi Matki Teresy z Kalkuty, Jeana Vaniera i Charlesa de Foucaulda. Pojęcie opcji na rzecz ubogich zostało rozwinięte przez chrześcijan, którzy prowadzili dialog z marksizmem. Wnieśli oni do dialogu bogactwo nowego myślenia, które zawdzięcza więcej Biblii niż marksizmowi. Wartości stanowiące podstawę takiej opcji sprowadziły już skutki sięgające daleko poza katolickie środowisko Ameryki Łacińskiej, w którym to pojęcie pojawiło się po raz pierwszy. Jest to bardzo ważne zagadnienie dla dialogu z ludźmi zaangażowanymi w sprawy dzisiejszego świata. tezeusz.pl 121 POLSKA
TOLERANCJA To prowadzi do kwestii wyzwolenia. Oczywiście, walka o wyzwolenie człowieka jest raczej moralno‐polityczną kwestią, niż sprawą ściśle religijną. Ale za bezpośrednimi etycznymi i politycznymi pytaniami kryją się na dalszym planie kwestie, które są naprawdę duchowe i religijne. Gdy przyglądamy się nadziei i energii, które ożywiają ludzi angażujących się w walkę o wyzwolenie, musimy zapytać: „Skąd pochodzi ta moc i ta nadzieja?” Dotyczący takich kwestii żywy dialog rozwinął się w Nikaragui i w Ameryce Południowej, gdzie tzw. „świeccy” działacze walczyli z chrześcijanami przeciwko uciskowi. Zainteresowanie tym zagadnieniem nie ogranicza się bynajmniej do miejsc, gdzie panuje tyrania. (…) Wciąż w sferze politycznej pozostaje inny bardzo drażliwy temat, o którym moglibyśmy dialogować. Chodzi o próby, które przez stulecia podejmowali przywódcy Kościoła, aby bronić ortodoksji za pomocą Inkwizycji. Jak porównać to z próbami marksizmu‐leninizmu, aby zachować „linię partii”? A skoro kościelny eksperyment z „policją myśli” okazał się niemoralny i niewykonalny, to jak możemy mieć nadzieję na osiągnięcie przynajmniej w minimalnej mierze praktycznego konsensusu w ważnych publicznych kwestiach moralności – na przykład dotyczących broni jądrowej, genetycznej modyfikacji roślin, zwierząt i ludzi, stanowiska państwa wobec aborcji lub eutanazji? Czy historyczne doświadczenie Kościoła, którego „Święte Oficjum” miało stać na straży ortodoksji, powinno nas i naszych partnerów dialogu nauczyć czegoś o tym, jak radzić sobie ze sztywnymi ortodoksjami dzisiaj chociażby na uniwersyteckich wydziałach ekonomii albo filozofii, albo w tzw. „liberalnych programach” wielu mediów”? Jeżeli ludzie szukają jeszcze innego tematu dialogu w sferze politycznej, to bardzo interesujące mogłoby być podjęcie pytania o krucjaty. Czego nauczyliśmy się z tego ukierunkowania religijnego zapału na walkę zbrojną? Warto pamiętać, że dzisiaj mamy ciągle „krucjaty” wśród nas. Prowadzą je na przykład obrońcy praw zwierząt, bojownicy ruchu ekologicznego, walczący nacjonaliści i rządy, które nadal bombardują Irak, gdy piszę te słowa. Czy „krucjaty” współczesnego świata powinny nauczyć się czegoś z historii minionych krucjat? Innym moralnym zagadnieniem, które może być ciekawe dla świeckich ludzi, jest wierność. W sytuacjach, gdy społeczeństwo jako całość mocno wierzyło w osobowego Boga, wzywano Go zwyczajowo na potwierdzenie zobowiązań – na przykład przy zawieraniu małżeństwa. Jaką podstawę mogą obecnie ludzie znaleźć dla nienaruszalności takich zobowiązań? I jak bezwzględne powinny być takie zobowiązania? Gdy sytuacja ulegnie zmianie (np. gdy u partnera w małżeństwie rozwinie się schizofrenia), to czy ludzie powinni wciąż czuć się związani „ślubami”? To dobry przykład moralnego pytania, które prowadzi do głębokich religijnych kwestii. (…) Dziś jednym z oczywistych aspektów sekularyzacji na Zachodzie jest powszechny brak wiary, że Bóg oddziałuje na poszczególne sprawy naszego życia. Nawet w Kościele nauczanie o opatrzności i Bożym przewodnictwie wydaje się marnieć. Lecz jakby na ironię właśnie w czasie, gdy publiczna wiara w to nauczanie jest nieobecna lub słabnie, kwestia bardzo osobistego odczuwania opatrzności i duchowego przewodnictwa wysuwa się zupełnie mocno na pierwszy plan. Dużo ludzi ma odczucie lub przekonanie, że „ktoś się o nich troszczy” albo w szczególnych okolicznościach, albo przez dłuższy okres czasu. Dużo ludzi odczuwa też wyraźnie czasami, że w swoich wyborach są prowadzeni przez jakąś życzliwą duchową moc. Telewizyjne programy o Aniołach Stróżach stały się niesamowicie tezeusz.pl 122 POLSKA
TOLERANCJA popularne. W tej sytuacji istnieje możliwość owocnego dialogu między chrześcijanami i niechrześcijanami, jako że jedni i drudzy zgłębiają swoje doznanie troski oraz przewodnictwa i/albo swój głód takiego doznania. Moje doświadczenie w tego rodzaju dialogu wskazuje, że odrodzenie naszej wiary w anioły jako „duchowych przewodników” może być bardzo dobrym punktem wyjścia. Jak sugerowałem na początku tego rozdziału, miejscem rozpoczęcia dialogu z wieloma zachodnimi ludźmi nie może być nasz transcendentny Bóg, lecz głębia codziennego życia – duchowe doświadczenia, których ludzie doznają albo wnikliwe pytania, które stawiają o sens swojego życia i o wartości odczuwane przez nich jako własne życiowe powołanie. To święty obszar, po którym możemy razem chodzić z szacunkiem i pokorą, skoro razem poszukujemy wspólnej tajemnicy, która rozświetla nasze życie. To być może najbardziej rzucające się w oczy miejsce, gdzie chrześcijańska misja musi być dialogicznie spełniana. tłum. Małgorzata Frankiewicz Donald Dorr, Mission in Today’s World, Dublin 2000, s. 56‐72. tezeusz.pl 123 POLSKA
TOLERANCJA Kazimierz Juszczak Czy Pan Jezus był tolerancyjny? Inspiruje mnie dyskusja, jaka wytworzyła się na moim ulubionym portalu chrześcijańskim Tezeusz, do przemyślenia kwestii takowe: ano, czy Pan Jezus był tolerancyjny? Ba, nawet zadam sobie takie pytanie: czy On jest tolerancyjny, bo wszak żyje On i jest pośród nas obecny w swoim Duchu Świętym? Na wstępie może kilka uwag o tolerancji. Co ona oznacza? Ano, chyba to, że akceptuję inność drugiego człowieka, jaka by nie była. Ba, nawet dziś rozmawiając z moimi kursantkami, doszliśmy do wniosku, że akceptuję człowieka jako człowieka, nawet kiedy on popełnił przestępstwo i siedzi w więzieniu, gdyż inaczej nikt nie poszedłby wypełniać posłannictwo Chrystusowe – byłem w więzieniu a nie odwiedziliście mnie. Akceptuję geja, akceptuję lesbijkę, akceptuję ciemnoskórego, innoskórego, akceptuję innowierzącego, akceptuję innopracującego, i tych inno‐ mógłbym wymieniać wiele – dlaczego i czy to znaczy, że mam im wieszać się na szyi? Nie, nie muszę, bo grzech pełniony przez inno‐ powinien być dla mnie powodem do kochania ich, lecz również ku przestrodze. Kochania, gdyż Bóg kocha każdego człowieka, a przestrodze, że oddalając się od Niego, mogę popaść w różne tarapaty (w przypadku więźniów). Czego możemy nauczyć się od Jezusa w dziedzinie tolerancji: 1. W dziedzinie politycznej – czy Jezus mieszał się w politykę ówczesnych mocarstw, przecież był reprezentantem, ba, Królem Królestwa nad królestwami – nie, nie mieszał, a nawet o tym mówił. Bo Jego Królestwo jest nie z tego świata. Czy to znaczy, że uczeń Pański nie powinien mieszać się do polityki? Powiem tak: jeśli cię Pan do tego powoła, to politykuj, wszak Józef był doradcą Faraona, Dawid był królem Izraela, Daniel pracował w administracji króla Nebukadnesara innych również Bóg powoływał na funkcje państwowe – tak jest potrzebna tam sól. tezeusz.pl 124 POLSKA
TOLERANCJA Pytanie jest jednak inne: czy uczeń Pański powinien popierać jakąś partię polityczną? Teoretycznie tak, bo dążąc do polityki (jeśli ma takie powołanie), powinien znaleźć się w partii, bo inaczej może być mu trudno mieć wpływ na cokolwiek. No ale czy uczeń bez takiego powołania, a za to z innym, powinien żyć polityką? Dla mnie osobiście jako pastora obstawanie przy jakieś opcji politycznej powodowałoby stronniczość i utrudniałoby mi służę dla ludzi. Gdyż będąc w jakieś partii albo popierając jakąś jedną, musiałbym pogardzać drugą lub też trzecią, a przecież pogardzałbym ludźmi, których Pan Bóg stworzył na swoje podobieństwo. Tego mi nie wolno! Dlatego też nie bez przyczyny Bóg mówi, że nie można Jemu służyć i mamonie, podobnie nie można służyć Bogu (w domyśle: ludziom z woli Boga) i jakiejś grupie politycznej. A więc uczę się od Jezusa, że mam kochać bliźniego jak siebie samego, niezależnie od przynależności partyjnej. 2. W dziedzinie społecznej – Problem z biednymi, którzy zawsze będą wśród nas, jak mówił Pan. Co to znaczy? Że nie zlikwidujemy tego zjawiska, zawsze ludzie biedni z różnych przyczyn będą wśród nas. Jaka rada? Bóg szczególnie (co przewija się w Nowym Testamencie) zachęca, aby otoczyć troską wdowy i sieroty. Trzeba zachęcać, aby rodziny troszczyły się o swoich bliskich, a jak nie ma rodzin, to Kościół, jeśli mamy do czynienia z ludźmi Kościoła. Czy Jezus karmił głodnych? Tak, kiedy rozmnożył chleby i ryby, ale nie było to codziennością, bo nade wszystko zwiastował dobrą nowinę o Królestwie Bożym. Jaką dał obietnicę dla swych uczniów – ptaki nie sieją, nie żną, lilie pięknie wyglądają – czy wy nie jesteście cenniejsi. Jeśli dziecko prosi ojca o chleb, czy da mu kamień… To uczy zaufania. A co z ludźmi niewierzącymi? Deszcz Pański spada na wszystkich, a nawet synowie tego świata są przebieglejsi w swoim gatunku, a więc Bóg nie zamyka niebios przed niewierzącymi, nie tworzy getta dla tych, którzy mu nie ufają i nie karci ich niewiary, ale ma wyciągnięte ręce i nawołuje – chodź do mnie, a ja ci dam ukojenie. Problem z edukacją? „Uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca. Zdobywaj mądrości za wszelką cenę synu mój, bo cenniejsza jest niż złoto i srebro. A komu z was brak mądrości, niech prosi Boga, a będzie mu dana, bez wypominania. A młodsze niech uczą się od starszych jak być pobożne, mężom swym uległe…” itp. itd. Jak stworzyć system edukacyjny? Ano, Bóg daje mądrość i odpowiednich ludzi, aby słuchając Go, mogli mądrze postępować. Co z innoskórymi, czy Bóg rozróżnia w ten sposób ludzi? Nie, On patrzy na serce, a uczeń Pański ma rozróżniać – stąd jego celem jest zwiastowanie ewangelii wszelkiemu stworzeniu, bo kto uwierzy i ochrzci się, będzie zbawiony, lecz kto nie uwierzy, będzie potępiony. Czy innoskóry jest gorszy od drugiego innoskórego? Absurd. Innokochający, geje, lesbijki, co z nimi? Czy kochać, czy potępiać? Kochać człowieka, nie kochać grzechu, taka jest dewiza ucznia Pańskiego. Czy homoseksualizm to grzech? Biblia nie zostawia złudzeń, ale czy człowiek będący gejem to nasz wróg? Nigdy! Bo jego Bóg kocha w jego inności i zapewne ma dobrą przyszłość dla niego, ale musi on stanąć twarzą w twarz z Odwiecznym, w rękach swych trzymając swoje gejostwo czy lesbijstwo i od Niego usłyszeć prawdę o tym, co robi. Ja nie mam prawa osądzać, bo nie znam serca, które tezeusz.pl 125 POLSKA
TOLERANCJA zna tylko Ten, kto je stworzył. On bada głębokości ducha ludzkiego i zna przyczyny, uwarunkowania i inne sprawy, które są przykryte przede mną. Czy mówić o grzechu? Jeśli kocham, to czy będę obłudnikiem? Pan Jezus do jawnogrzesznicy mówi – idź nie potępiają cię, więcej nie grzesz, ja cię również nie potępiam – a to znaczy, że złamała prawo, ale Pan jest ponad prawem ludzkim. Ponad naszą małostkowością. On widzi serce. 3. Tolerancja religijna – faryzeusze, saduceusze, plemię żmijowe – tolerować obłudników? Tolerować zwodzicieli? Kto dziś nim jest? Jedni posądzają innych, buddyści, muzułmanie, ba, chrześcijanie oskarżają się pomiędzy sobą. Kto jest lepszy, kto ma prawdę? A prawda tak pokornie, tak samotnie, tak niewinnie jest w Jezusie! W Nim jest pełnia, w Nim jest wszystko we wszystkim! Tylko bliskość z Chrystusem, chodzenie w Jego duchu daje prawdę, ale nie po to, aby walić nią innych po głowie, chociaż należy się to tym, którzy uważają się za nauczycieli Słowa, a są zwodzicielami. Lecz dla pozostałych – miłość, bo to jest klucz. Nie ludzka, ale ta agape, wypływająca od Boga i jeśliśmy się do niej włączyli poprzez odrodzenie duchowe, możemy się nią dzielić bez miary, bo płynie ona spod tronu Boga! Czy Jezus był tolerancyjny wobec innowierców, np. Rzymian? Przebacz im, bo nie wiedza co czynią – oto Chrystusowa tolerancja. Przebaczać nawet, kiedy krzywdzą. Lecz nieco inną postawę miał Jezus wobec tych, którzy uważali się za nauczycieli, a byli zwodzicielami. „Patrzcie na siebie, gdyż surowszy wyrok otrzymacie” ‐ mówi Paweł do nauczycieli Słowa, odrodzonych uczniów. Można by wiele wymieniać, lecz widzę w postawie Jezusa i pierwszych chrześcijan, że według słów Janowych najważniejsza jest miłość. Kiedy patrzę na ludzi duchowo odrodzonych, którzy przychodzą na nabożeństwa, to widzę, że oni nie przychodzą po politykę, nie po religię, nie po pouczanie moralizatorskie, ale po Słowo, żywe Słowo spod tronu Ojca. Pragną spotkać się z Umiłowanym, doświadczyć Jego obecności i Jego dotknięcia. Mają problemy, ale oczy ich wpatrzone są w Odwiecznego i od Niego oczekują. Jeśli człowiek jest rozkochany w Bogu, to tolerancja będzie oczywistym faktem w jego życiu, nawet nie będzie musiał się specjalnie wysilać, aby kochać innych ludzi. Najważniejsze jest rozróżnienie między grzechem a człowiekiem, ale wszak Pan nasz umarł za wszelki grzech i w każdej chwili grzesznik nawrócić się do Pana może i rozpocząć życie z Nim, bo On jest tolerancyjny. Przyjdźcie do Niego wszyscy utrudzeni i obciążeni, a On da wam ukojenie. Przyjdźcie zgubione owce, zagniewani synowie i córki marnotrawne, przyjdźcie ci, których małżeństwa się porozpadały, przyjdźcie ci, którzy nie możecie być kobietami czy mężczyznami, bo pogubiliście się w swej płciowości. Przyjdźcie pijacy, hazardziści, narkomani i różnej maści ludzie uzależnieni, to On jest lekarzem dla waszych zbolałych dusz. Przyjdźcie lekarze, adwokaci, sędziowie, pedagodzy, filozofowie i inni naukowcy, bo On jest największym profesorem z każdej dziedziny! Niech każdy przyjdzie do Pana ‐ i uczy się od Niego tolerancji! tezeusz.pl 126 POLSKA
TOLERANCJA Wojciech Sopel Tolerancja to błąd Tolerancja religijna i światopoglądowa Rozważania te rozpocząć czas od definicji. Słownik PWN podaję taką definicję: poszanowanie czyichś poglądów, wierzeń, upodobań, różniących się od własnych. Czyli mamy tu prosty algorytm: 1. Jest pogląd. 2. Sprawdź, czy inny niż Twój. 3. Jeśli TAK – toleruj go. Który to algorytm osoba aspirująca do miana tolerancyjnej powinna stosować. Nie ma tu pola na żadne manewry. Czy czołowi przedstawiciele ideologii tolerancyjności stosują się do niego, czy może nie? Jest tu spore pole do badań. Jednak najpierw rozważmy sensowność takiej postawy teoretycznie: Światopogląd teoretycznie Już sam tytuł debaty mającej mieć miejsce 27 września wprowadza w błąd. I to raczej nie przypadkiem, ale celowo stosuje jakieś bliżej niesprecyzowane rozróżnienie między światopoglądem a religią. Rozróżnienie może być nieprecyzyjne ‐ ważne, żeby od początku sugerować, że światopogląd to coś innego niż religia. Jest to jawny wpływ propagandy ateistycznej. Postulaty jej mają kształtować rzeczywiste relacje społeczne za pomocą sprytnie formułowanych definicji Po raz kolejny muszę zacytować definicję światopoglądu z Wikipedii: tezeusz.pl 127 POLSKA
TOLERANCJA Światopogląd – względnie stały zespół sądów (często wartościujących), przekonań i opinii na temat otaczającego świata czerpanych z rozmaitych dziedzin kultury, głównie z nauki, sztuki, religii i filozofii. Widać, że nawet w takim ujęciu światopogląd jest pojęciem szerszym, mieszczą się w nim podzbiory: światopogląd religijny i niereligijny, zwany ateistycznym. Ja osobiście uważam, że ateizm ma wszelakie znamiona religii i tytułowe rozróżnienie ma jeszcze mniejszy sens. Ale niech mają. Wyobraźmy sobie teraz, że mamy zbiór wszystkich zdań oznajmujących , jakie mogą powstać. Jest on nieskończony albo przynajmniej ogromny. Podzbiorem jego są zdania, które ktoś w ogóle wygłosił. Podzbiorem tego zaś są zdania, uważane przez kogokolwiek za prawdziwe. Dopiero te zdania stanowią element składowy światopoglądów. Liczba ludzi na Ziemi jest policzalna, acz ogromna, każdy w życiu może wypowiedzieć ograniczana ilość zdań. W praktyce te teoretycznie maksymalne liczby nie są osiągane, zaledwie mikre ułamki. Ludzie maja bowiem różne inne rzeczy do roboty, niż wypowiadanie zdań oznajmujących . Podzbiorem tego wszystkiego są zdania uważane za konstytuujące światopogląd. Widać więc, że ilość światopoglądów jest nieskończona, światopoglądów możliwych do zaistnienia jednocześnie – bardzo duża . Te spostrzeżenia są ważne, pokazują możliwą skalę zjawiska. Z czym się możemy spotkać, jeżeli ideolo pluralnościowe będzie się szerzyć. Dotychczasowe rozważania opierały się na zjawisku losowości, a teraz zajmę się teorią pluralizmu: Oczywiste jest, że aby mówić o tolerancji światopoglądowej, musimy mieć różne światopoglądy. Jak Kliszko toleruje Urbana, ten Przymanowskiego, to nie znaczy że jest tolerancja ogólnie. Te same poglądy mają po prostu. Aby uniknąć takich problemów, odwołam się do metod fizyczno‐modelowych . Aby mieć pewność, że mamy różne światopoglądy i możemy badać relacje tolerancji między nim,i po pierwsze musimy wymyślić przykłady teoretyczne. Po drugie nie mogą te światopoglądy mieć elementów wspólnych. Oto przykład: Światopogląd 1: 1. W dzień jest jasno, a w nocy ciemno. 2. Trzeba przestrzegać ciszy nocnej, żeby ludzie mogli spać. 3. Na zielonym idziemy, na czerwonym stoimy. 4. Nie szczam znajomym na dywan. 5. W sklepie płacę za zakupy. Światopogląd 2: 1. W dzień jest ciemno, a w nocy jasno. 2. Nie trzeba przestrzegać ciszy nocnej, ludzie nie muszą spać w nocy. 3. Na zielonym stoimy, na czerwonym idziemy. 4. Szczam znajomym na dywan. 5. W sklepie nie płacę za zakupy. tezeusz.pl 128 POLSKA
TOLERANCJA Zresztą co tu dużo szukać: wyobraźmy sobie szereg poglądów na ortografię, gramatykę, algebrę i ich poszanowanie. Co ja tu będę wywodził. Bez sensu. A może Grunwald w 387 roku był? Można patrzeć tu z grubej rury albo z cienkiej, tak czy siak wychodzi tolerancja słabo. Tolerancja Toretyczna podbudowa tolerancji legła w gruzach dawno, ale może ma ona jakąś wartość w praktyce? Można ograniczać znaczenie tego terminu. Oto kilka przykładów: 1. poszanowanie czyichś poglądów, wierzeń, upodobań, nie różniących się od własnych – czyli po prostu swoich. Swoje szanujemy, inne niekoniecznie. Zupełnie wypacza zjawisko. 2. poszanowanie czyichś poglądów, wierzeń, upodobań, różniących się od własnych, ale nie wszystkich – też niewiele daje poznawczo. Żadnych poważniejszych różnic być nie może. 3. poszanowanie czyichś poglądów, wierzeń, upodobań, różniących się od własnych, ale tylko zatwierdzonych – Doktryna Gangów: To samo co w punkcie 2, ale z taką różnicą, że różnice mogą być spore. Tak jak gangi dzielą się strefami wpływów, tak ideologie zawierają ze sobą kompromis na zasadzie podziału łupów. Ponieważ żaden nie jest tak silny, żeby innych wykończyć, przeto zawierają kompromis, dzieląc tort między siebie. Natomiast nowy się nie wciśnie, bo załatwią go solidarnie. Dość popularne rozwiązanie, nie mające jednak nic wspólnego z encyklopedyczną definicją tolerancji. Poza powierzchownym podobieństwem rzecz jasna. 4. tolerancja akademicka: te poglądy zasługują na znoszenie, które znalazły się w ulubionych podręcznikach akademickich i mają tam pozytywny wydźwięk. Takie ograniczania znaczenia tego terminu są dowodem na próby zachowania jakiegoś kontaktu z rzeczywistością. Skoro ilość światopoglądów jest nieskończona, to nawet gdy ktoś toleruje bardzo dużo, to i tak dowolnie wielka liczba w porównaniu z nieskończonością daje zero. Dlatego hasła "pluralizm, tolerancja, neutralność" mają charakter instrumentalny ‐ są o tyle cenne, o ile stanowią podkładkę pod walkę z Kościołem. Nie mają mieć charakteru zasad, których należy bezstronnie przestrzegać. Takie samo działanie skierowane nieodpowiednio nazywa się dyskryminacją. Skierowane odpowiednio ‐ akcją afirmatywną. Neutralność światopoglądowa Bezsens terminu „neutralność światopoglądowa” stał się przedmiotem wnikliwej krytyki , poświęciłem mu wpis na blogu , Rozumienie jego jest dość dziwaczne w środowiskach ateistycznych: Światopogląd ateistyczny jest: domyślny, naukowy, obiektywnie prawdziwy. Poza nim mamy zabobony ciemnych religiantów. Tylko niektóre mogą być tolerowane jako mało szkodliwe. Uznane za takie są werdyktem nieomylnego kolegium z forum Racjonalisty, Dawkinsa itp. Reszta piach. tezeusz.pl 129 POLSKA
TOLERANCJA Neutralność światopoglądowa oznacza nieskrępowany dyktat ateizmu. Ta definicja forsowana była medialnie, parlamentarnie i jak się da. Ze stanowi ona manipulację i zaprzeczenie znaczenia terminu neutralnego, to im nie przeszkadza. Zagadnienia postawione przez Redakcję Tezeusza wpisują się niestety w ten schemat. Samo sformułowanie tytułu ukierunkowuje debatę w tym kierunku. Nie ma jasno i wprost sformułowanych postulatów wobec ateistów, żeby najpierw się wytłumaczyli z powyższych manipulacji, przeforsowali ustawę o oddzieleniu ateizmu od państwa i zademonstrowali wcielanie w życie zasad tolerancji na forum Racjonalisty. Karty zostały rozdane w sposób czytelny i wielokrotnie stosowany choćby w reżimowych mediach. Zamiast podsumowania Tezeuszowa Debata Wprowadzająca potwierdza moje najczarniejsze przypuszczenia. Poświęcę jej odrębny tekst. Wywód idzie w tym kierunku, żeby „tolerancję bezprzymiotnikową” zastąpić „tolerancją z przymiotnikiem”, która niesie w sobie nieokreślone treści, a w praktyce przekreśla pierwotne znaczenie tego pojęcia. O wiele lepiej by było przeanalizować jakiś konkretny – modelowy – przykład. Wybrałem coś neutralnego moralnie, żadne rzezie czy tam coś. Ale dyskryminacja jest poważna: 1. Jak zapewnić tolerancję zwolennikom nowej ortografii: http://reforma.ortografi.w.interia.pl czy to w szkole czy w życiu codziennym? 2. (Pytanie tendencyjne) Dlaczego ta prześladowana mniejszość nie znajduje się w centrum uwagi obrońców mniejszości? Taki powinien być temat debaty, jeżeli miała by ona nie służyć propagandzie, a wypracowaniu konkretnych rozwiązań, pogłębieniu rozumienia zjawiska o innych rzeczach, o których się pisze w podsumowaniach. tezeusz.pl 130 POLSKA
TOLERANCJA DEBATA V TOLERANCJA WOBEC OSÓB UZALEŻNIONYCH 4 PAŹDZIERNIKA 2010 tezeusz.pl 131 POLSKA
TOLERANCJA Tomasz Harasimowicz Narkoman wygląda jak każdy z nas Narkomania stała się i pozostaje obszarem nieczystym. Powszechny przekaz spycha osoby uzależnione na margines życia społecznego, czyniąc z nich skurczonych, zaniedbanych mieszkańców dworców, bram i opuszczonych kamienic. W przekazie medialnym „narkoman” to podsypiająca osoba ze strzykawką, wypatrująca błędnym wzrokiem naszych dóbr. Zafałszowany obraz chorego na uzależnienie obywatela sprawia, że tak trudno jest zauważyć problem wokół nas, w domu, szkole. Współczesny konsument narkotyków wygląda jak każde dziecko i każdy dorosły. Może być uczniem, studentem, lekarzem, gospodynią domową i bezrobotnym, najczęściej stwarza zagrożenie dla siebie samego, a obowiązują go te same normy powszechne. „Wszyscy ludzie są równi” – tyleż naiwne, ile idealistyczne stwierdzenie J.J. Rousseau w jednych budzi nadzieję na zmianę ich niedoskonałego miejsca w życiu, dla innych oznacza konieczność obrony przywilejów i zarówno jedni, jak drudzy gotowi są użyć wszelkich godnych i niegodnych sposobów do dokonania zmiany lub zachowania pozycji. Nasz świat jest światem podziałów, nieustającej konfrontacji, której nie da się zrównoważyć jednolitym poziomem zamożności i zaspokojenia, zapełniony społecznościami, na znacznym obszarze pozostającymi w konflikcie i nieakceptującymi odmienności. Uważamy, że dążenie do zaspokojenia potrzeb przez innych, których pierwotnie postrzegamy jako sąsiadów, a w przypadku przesilenia zaczynamy odbierać najpierw jako konkurentów, a po chwili wrogów, może odbyć się poprzez uszczuplenie naszego stanu posiadania, stylu życia, przywilejów czy wpływów. Nie ma równości pomiędzy nami, rodzimy się różni, żyjemy różni, umieramy różni, natomiast „impares nascimur, pares morimur” jest wyznaniem niepewności przed czarną dziurą niebytu. I nie są to proste rozróżnienia płci, rasy, narodowości, religii, języka czy kultury. Z czasem zaczyna nas różnić wzrost, tusza, wykształcenie, zamożność, poglądy, styl życia. Jesteśmy wyjątkowi, indywidualni, tak jak linie papilarne, mamy różne życiorysy, wrażliwość, marzenia. tezeusz.pl 132 POLSKA
TOLERANCJA Czy dobrodziejstwo różnorodności przenosi się na naszą wolę poznania, odkrywania w innych tego, co odmienne od naszego? Czy znajdujemy w sobie gotowość do akceptacji, a przynajmniej nieingerencji w czyjeś życie, prywatność? Czy odmienne poglądy, postawy religijne i społeczne, zapatrywania polityczne, potrafimy przyjąć tylko jako różne od naszych, czy stają się wyzwaniem do obrony jedynie słusznych, bo naszych? To pytania stosowne w każdej rozmowie o tolerancji, ale również w refleksji na temat natury i kondycji ludzkiej. W mediokracji zawłaszczonej przez korporacyjne strefy wpływów, w której samodzielność, autonomia, niezależność stały się wyzwaniem, a stały proces sterowanej unifikacji ludzkich potrzeb, oczekiwań i propozycji zaspokojenia – narzędziem, codziennie, przez 24 godziny dowiadujemy się, jak mamy żyć, co jest dobre, a co jeszcze lepsze na każdą godzinę i okazję naszego istnienia. Całodobowo poznajemy, jak żyją inni, zwłaszcza ci, których losy śledzimy w nieustannym korowodzie seriali i doniesień, ci, których spreparowane życie staje się fragmentem naszego. Formatowanie umysłów na potrzeby wszechobecnego konsumpcjonizmu jest współcześnie największym wyzwaniem, z jednej strony dla systemu globalnej sieci korporacji, zniewalającego powszechną, złudną propozycją dostępu do zaspokojenia oczekiwań na każdą kieszeń i wyobrażenie, a z drugiej dla obrony osobowości, podmiotowości i prawa jednostki do zachowania tożsamości. Coraz trudniej nam dostrzec, a jeszcze trudniej zaakceptować, że obok jest inny świat – z bólem, cierpieniem, często niemożnością zaspokojenia podstawowych potrzeb – ten obraz rzeczywistości skutecznie wypieramy tak długo, dopóki nas to nie dotyczy. Współczesność to niespotykany w historii rozwój technologiczny, dający możliwość wzajemnego kontaktu praktycznie każdemu, zawsze i wszędzie. Jest to jakość zapewniająca w sposób najprostszy z możliwych, bezpośredni i stały, bycie w nieustającej relacji z każdym, kto będzie miał podobną potrzebę, a jednocześnie w sposób niezauważalny i miękki zawłaszczająca ludzką świadomość. Gotowość do bycia zawsze obecnym, oczekiwanie tego samego od innych, przyzwolenie na upublicznianie własnej tożsamości, a coraz częściej intymności w globalnym dostępie, wola uczestnictwa w wykreowanym, precyzyjnie sterowanym wirtualnym świecie, musi sprowadzić zagładę zagubienia w cyberprzestrzeni. Dotychczasowe ludzkie słabości, potęgowane przez alkohol, narkotyki, wywołujące odmienne stany świadomości, wywoływały zgorszenie. Tworzono ustawy, mające ograniczyć, zapobiegać, stwarzać możliwości leczenia. Społeczeństwo, najczęściej zdystansowane do cudzych problemów, reagując na obostrzenia, z pewnym pobłażaniem przyjmowało rozwiązania i kodyfikacje dotyczące alkoholu. Przez lata w naszej kulturze wypracowano swoistą symbiozę człowieka z alkoholem. Wszechobecność trunków we wszelkiej postaci towarzyszy nam niezależnie od tego, czy jesteśmy konsumentami, czy jedynie wstrzemięźliwymi uczestnikami i, paradoksalnie, to nasza trzeźwość rodzi sprzeciw i jest nietolerowana. Mimo ogólnodostępnej wiedzy o szkodliwości nadużywania, zatruciach i tezeusz.pl 133 POLSKA
TOLERANCJA chorobie alkoholowej, mimo przyjmowania w jednoznacznej społecznej ocenie przemocy wobec najbliższych dokonywanej najczęściej w stanie upojenia jako przestępstwa, mimo śmierci i tragedii na drogach, jesteśmy nadal gotowi do usprawiedliwiania sprawców, tolerowania w imię niezrozumiałej lojalności i nieingerencji w cudze sprawy ich bezradności i bezkrytycznej postawy wobec alkoholu. Narkomania stała się i pozostaje obszarem nieczystym. Powszechny przekaz spycha osoby uzależnione na margines życia społecznego, czyniąc z nich skurczonych, zaniedbanych mieszkańców dworców, bram i opuszczonych kamienic. W przekazie medialnym „narkoman” to podsypiająca osoba ze strzykawką, wypatrująca błędnym wzrokiem naszych dóbr. Zafałszowany obraz chorego na uzależnienie obywatela sprawia, że tak trudno jest zauważyć problem wokół nas, w domu, szkole. Współczesny konsument narkotyków wygląda jak każde dziecko i każdy dorosły. Może być uczniem, studentem, lekarzem, gospodynią domową i bezrobotnym, najczęściej stwarza zagrożenie dla siebie samego, a obowiązują go te same normy powszechne. Łatwość korzystania z narkomanii jako zjawiska społecznego, nierozpatrywanego w kategoriach zdrowia publicznego i zdrowia jednostki, a któremu nader pochopnie nadaje się przydomek patologii społecznej sprawia, że narkomania staje się wygodnym narzędziem gry politycznej. Narkomania jest chorobą wywołującą lęk, skutecznie podsycany przez nieodpowiedzialny przekaz, jest również, razem z aborcją i eutanazją, żelazną pozycją w repertuarze kalendarza wyborczego. Nie można mówić o narkomanii bez uwzględniania narkotyków jako substancji zakazanych, których posiadanie objęte jest odpowiedzialnością karną. To toczony od lat spór o wolności obywatelskie, odpowiedzialność za własne wybory, prawo do swobodnego decydowania o własnym losie. Ale to również rozmowa o kosztach społecznych cudzych wyborów, odpowiedzialności za zdrowie i bezpieczeństwo najbliższych, jak również zdrowie publiczne, obciążeniach dla budżetu państwa, leczeniu i zabezpieczeniu chorych z powodu zatrucia i uzależnienia. Postawy wobec osób uzależnionych od narkotyków nie zawierają w sobie miłosierdzia dla osób chorych, które winno być zasadą naszego religijnego społeczeństwa, ani tolerancji dla osób słabych i zagubionych w nierozważnych wyborach. Bezradność uzależnionych wobec ich choroby nie znajduje usprawiedliwienia w ocenie i woli udzielenia wsparcia przez otoczenie. Stały spór o zasadność ponoszenia kosztów leczenia „chorych z wyboru” z funduszy społecznych zdecydowanie osłabia wolę wsparcia i zrozumienia. Do katalogu winnych wszelkich nieszczęść dodano w ciasnych umysłach narkomana w nieprawdziwym, krzywdzącym obrazie sprawcy, nie ofiary. Narkomania – a należałoby mówić toksykomania lub politoksykomania, bo substancje z klasycznego zabronionego rejestru środków uzależniających zostają uzupełniane o tolerowane przez prawo, nieobecne dotychczas „na rynku” produkty, których skład chemiczny i oddziaływanie jest nierozpoznane, a ilość i różnorodność przyjmowanych środków zależna od woli, fantazji, zamożności zainteresowanego – jest i pozostanie stałym fragmentem życia społecznego. tezeusz.pl 134 POLSKA
TOLERANCJA Nietolerancja wobec osób uzależnionych od narkotyków, a zarazem pierwotnie obcego nam kulturowo i ideologicznie zjawiska narkomanii, była w znacznej mierze wynikiem niewiedzy, manipulacji i lęku podczas zmian ustrojowych. Pierwsza pozarządowa organizacja leczenia osób uzależnionych od narkotyków powstała w roku 1981, wykreowana z pierwszego w Polsce i Europie wschodniej ośrodka leczenia uzależnień, utworzonego w roku 1978 i niebędącego oddziałem szpitalnym. Najbardziej wymownymi przykładami nietolerancji była niezgoda na otwieranie poradni oraz ośrodków stacjonarnych leczenia i rehabilitacji osób uzależnionych od narkotyków, a nawet przypadki niszczenia powstających placówek. Atmosfera zastraszenia i irracjonalnego według dzisiejszej wiedzy lęku towarzyszyła po raz kolejny osobom uzależnionym od narkotyków po wykryciu w Polsce pierwszego przypadku zakażenia wirusem HIV. Dokonywana przez ostatnie lata edukacja dotycząca narkomanii i HIV/AIDS, liczne szkolenia, oddziaływania profilaktyczne, kampanie społeczne złagodziły, ale nie zdjęły z ludzi uzależnionych od narkotyków piętna osób zagrażających ładowi społecznemu i wyobrażeniom o zdrowym społeczeństwie. W Polsce stworzono profesjonalne, systemowe formy oddziaływań dla osób uzależnionych od substancji psychoaktywnych. Liczne poradnie i placówki lecznicze są w stanie zapewnić kompleksową pomoc, terapię, leczenie, zarówno osobom uzależnionym, jak również ich bliskim wymagającym wsparcia, edukacji, a często terapii. W ramach tej samej sieci leczniczo‐terapeutycznej pomoc znajdują osoby zgłaszające wszelkie inne formy uzależnienia. Najbliższe lata przyniosą zapewne inne niż obowiązujące dotychczas rozwiązania ustawowe. Zmieniająca się świadomość społeczna daje coraz większe przyzwolenie na otwartość dyskusji zarówno o narkomanii jako chorobie, jak również o formach łagodzenia prohibicyjnego prawa. tezeusz.pl 135 POLSKA
TOLERANCJA ks. Arkadiusz Nowak Pozytywna postawa troski o narkomana Cierpliwe znoszenie czyjejś odmienności w tym konkretnym wypadku staje się przyzwoleniem danym na utratę własnego zdrowia, które wielokrotnie prowadzi w przypadku narkomanów do przedwczesnej śmierci. Z doświadczenia własnej pracy przyjmuję, że jest wiele osób, które chcą nadać słowu „tolerancja” szersze znaczenie i interpretują je de facto w kategoriach obrony człowieka chorego przed niezrozumieniem i wrogimi postawami. Pragną oni używać tego określenia jako wyrażającego pozytywną postawę troski o narkomana. W ślad za tym pojawia się konkretna propozycja pomocy. Tak rozumiana tolerancja wobec ludzi uzależnionych nie budzi mojego sprzeciwu. Na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat zaszły zdecydowane zmiany w społecznym postrzeganiu chorób cywilizacyjnych, jakimi niewątpliwie są narkomania i AIDS. Pamiętam czasy pionierskiej działalności m.in. Marka Kotańskiego, który wbrew powszechnej wówczas opinii społeczeństwa starał się przekonać do tego, że narkomania jest poważnym problemem zdrowotnym, a narkomani to ludzie chorzy, którzy wymagają od nas zrozumienia i pomocy. Jego pogląd wprawdzie nie był zupełnie odosobniony, ale jak na tamte czasy budził wiele kontrowersji. W ogólnej świadomości społecznej narkomania określana była raczej jako zachowanie patologiczne, z którym należy walczyć, zaś sami uzależnieni zaliczani byli do grona osób popełniających czyny społecznie nieaprobowane, często będące na granicy zachowań przestępczych. Niewiele było wówczas instytucji działających w obszarze profilaktyki narkomanii i dla dobra samych narkomanów. Poza Markiem Kotańskim i założonym przez niego Monarem należy wspomnieć Towarzystwo Zapobiegania Narkomanii oraz Towarzystwo Rodzin i Przyjaciół Dzieci Uzależnionych. Można zaryzykować twierdzenie, że te organizacje choć nie działały w ścisłym porozumieniu, to jednak podjęły się wspólnego zadania zmiany postaw społecznych wobec problematyki narkomani i osób uzależnionych. Minęło wiele tezeusz.pl 136 POLSKA
TOLERANCJA lat i dzisiaj uprawnione jest zadanie pytania: „Czy w tym zakresie udało się odnieść sukces?”. Moja osobista odpowiedź na to pytanie jest pozytywna. Zadanie to było bardzo trudne, ale dzięki prowadzonej przez lata systemowej edukacji wspieranej w przekazie przez mass media oraz dzięki osobistemu zaangażowaniu społeczników i lekarzy dzisiaj nikt już nie kwestionuje, że narkomania jest chorobą. Specjaliści zgodnie podkreślają, że narkomania jest chorobą o podłożu psychicznym, niestety nawracającą i trudno wyleczalną. Tym samym osoby nią dotknięte to ludzie chorzy wymagający profesjonalnej pomocy medyczno‐psychologicznej. W międzyczasie powstało wiele różnych ośrodków leczenia uzależnień oferujących profesjonalną terapię. Oferta leczenia narkomani jest aktualnie bardzo bogata, począwszy od metod tradycyjnych, po alternatywne, takie jak programy metadonowe, adresowane do konkretnej grupy uzależnionych, w tym wypadku uzależnionych od heroiny. Wiele zatem dobrego udało się dokona, ale mimo to narkomania nie przestaje być problemem społecznym. Co więcej, narkomanię uznaje się za jedno z największych i najniebezpieczniejszych zagrożeń zdrowotnych dla współczesnej młodzieży. I w tym miejscu pojawia się zasadniczy problem dotyczący tematu debaty z cyklu „Polska tolerancja”. Otóż podstawowa kwestia dotyczy słusznej wątpliwości: „Czy można w ogóle mówić o tolerancji wobec choroby i chorych?”. Ktoś powie, że przecież narkomania to nie tylko choroba, ale również albo przede wszystkim niepożądane i negatywne zjawisko społeczne. Prowadzi do zachowań sprzecznych z prawem, często przestępczych, oraz do wielu dysfunkcji, rozpadu więzi rodzinnych, radykalnej zmiany hierarchii wartości. To zatem tak bardzo poważny problem, że wymaga zdecydowanych rozwiązań prawnych. To wreszcie problem, z którym trzeba walczyć wszelkimi dostępnymi metodami, tak aby ostatecznie wyeliminować go na zawsze z realnego życia społecznego. To ostatnie zadanie jest zresztą w praktyce niewykonalne, nie znam bowiem kraju, któremu udało się skutecznie rozwiązać problem narkomanii. Czy zatem mając świadomość, jak tragiczne indywidualne i społeczne skutki wywołuje narkomania, możemy używać wobec tego zjawiska jakiejkolwiek odmiany słowa „tolerancja”? Jeżeli przyjmiemy, że tolerancja oznaczać będzie jedynie cierpliwą wytrwałość lub cierpliwe znoszenie odmienności innych osób w imię szacunku dla ich wolności, to w moim przekonaniu tak rozumianej tolerancji nie można uznać za wartość sprzyjającą zrozumieniu specyfiki narkomanii. Tym bardziej nie można powiedzieć, że jej zastosowanie w życiu społecznym byłoby pomocą dla osób uzależnionych. Cierpliwe znoszenie czyjeś odmienności w tym konkretnym wypadku staje się bowiem przyzwoleniem danym na utratę własnego zdrowia, które wielokrotnie prowadzi w przypadku narkomanów do przedwczesnej śmierci. Tak rozumiana tolerancja staje się również przyzwoleniem na popełnianie czynów, które szkodzą innym. Trudno więc zgodzić się z tymi ludźmi, którzy nie znając dobrze zagadnienia narkomanii, używają słowa „tolerancja”, chcąc wyrazić przekonanie, że nie mają nic przeciwko narkomanom. Sugerują wręcz, że będąc tolerancyjnymi wobec narkomanów, pomagają im, bo przecież nie przyczyniają się do ich dyskryminacji. Oni, narkomani, im nie przeszkadzają, mogą żyć obok, brać narkotyki, bo najwyraźniej taką przyjęli praktyczną filozofię w swoim życiu i w imię owej tolerancji nie należy im w tym przeszkadzać. W mojej wieloletniej pracy społecznej może nieczęsto, ale jednak spotykałem się z taką właśnie tezeusz.pl 137 POLSKA
TOLERANCJA postawą społeczną. Te osoby miały być może dobre intencje, jednak w gruncie rzeczy wyrządzały narkomanom dużą krzywdę, bo tolerując, nie dostrzegły potrzeby reakcji i ewentualnej pomocy. Powstaje kolejne pytanie: „Czy można tolerować jakiekolwiek zachowanie drugiego człowieka, które prowadzi do wyrządzenia szkody jego zdrowiu?”. A przecież narkomania nieuchronnie do tego właśnie prowadzi, co więcej prowadzi wielokrotnie do śmierci. Czy zatem brak reakcji z mojej strony podyktowany czy nawet usprawiedliwiony postawą tolerancji jest godną naśladowania postawą społeczną wobec tego problemu? Odpowiedź wydaje się dla każdego myślącego człowieka oczywista. To nie tędy powinna wieść droga tych ludzi, którym nie jest obojętny los osób uzależnionych. Tak literalnie i wąsko interpretowana tolerancja w tym wypadku nie powinna mieć zastosowania. Problem jednak dostrzegam głównie w tym, że wielu szczególnie młodych ludzi używa trochę bezmyślnie i na wyrost pojęcia tolerancji, nie mając doświadczenia, wiedzy o filozofii oraz etyce i chcąc pozostać w zgodzie z obowiązującymi trendami. Można się zastanowić, czy mają rację te osoby, które pojęcie tolerancji stosują wobec osób uzależnionych, ale pojmują je znacznie szerzej i definiują jako postawę wykluczającą dyskryminację osób, których sposób postępowania może spotykać się z dezaprobatą części społeczeństwa. To, że zażywanie narkotyków spotyka się z taką dezaprobatą, nie ulega dyskusji. Dezaprobata wobec zażywania narkotyków nie jest jednak jeszcze formą dyskryminacji – w ten sposób wyrażamy tylko swój protest przeciwko ewidentnemu moralnemu złu. Trudno więc się zgodzić z poglądem, że w ten sposób dyskryminujemy innych. Ale jednak zdarza się, i to nierzadko, że dyskryminacja wobec osób zażywających narkotyki staje się faktem. Doświadczają oni bowiem licznych trudności w życiu codziennym, począwszy od lekceważącego stosunku wobec nich, poprzez postawy dyskryminacyjne w miejscu pracy, aż po chociażby dyskryminujące przepisy prawne i częste naruszanie godności osobistej. I w tym wypadku znowu z doświadczenia własnej pracy przyjmuję, że jest wiele osób, które chcą nadać słowu „tolerancja” szersze znaczenie i interpretują je de facto w kategoriach obrony człowieka chorego przed niezrozumieniem i wrogimi postawami. Pragną oni używać tego określenia jako wyrażającego pozytywną postawę troski o narkomana. W ślad za tym pojawia się konkretna propozycja pomocy. Tak rozumiana tolerancja wobec ludzi uzależnionych nie budzi mojego sprzeciwu.. Czy większość z nas właśnie tak interpretuje zagadnienie tolerancji wobec uzależnionych? Tego nie wiem. Ale jestem przekonany, że zdecydowanie wzrasta w społeczeństwie świadomość, jak bardzo złożony jest problem narkomanii, z jak wielkimi wyzwaniami musi zmierzyć się każdego dnia osoba uzależniona, dopóki nie podejmie trudu wyzwolenia się z nałogu. Już inaczej patrzymy na samego narkomana – przede wszystkim dostrzegamy w nim człowieka chorego. To wydaje mi się najważniejsze. To tak naprawdę jest kluczem do dalszego zrozumienia jego problemów, a jest ich zastraszająco dużo. Uzależnienie od środków psychoaktywnych jest specyficzną chorobą, która zniewala tak mocno, że przestają się liczyć jakiekolwiek ważne w życiu wartości. Proces degradacji psychicznej i fizycznej postępuje bardzo szybko, normalne życie w społeczeństwie staje się niemożliwe. Pojawiają się okoliczności sprzyjające zachowaniom niezgodnym z prawem. W zasadzie nie znam narkomana, który nie wszedłby w kolizję z prawem. Często są to tezeusz.pl 138 POLSKA
TOLERANCJA poważne przestępstwa, które wyniknęły najczęściej z potrzeby zdobycia narkotyku. Zatem problemów narkomanowi nigdy nie będzie brakowało. Sam ich nie rozwiąże – nie da rady. Czy szybko zwróci się o pomoc? Raczej nie. Muszą zaistnieć szczególne okoliczności, aby tak się stało. Zdarza się, że próba szukania profesjonalnej pomocy rozpoczyna się dopiero po kilku latach silnego uzależnienia, a często motywem bywa zbliżająca się rozprawa sądowa lub alternatywa dana przez sąd –więzienie albo leczenie. Próba zrozumienia świata człowieka uzależnionego od narkotyków jest bardzo trudna, ale nie jest niemożliwa. Czy można oczekiwać takiej próby zrozumienia od wszystkich? Na pewno nie. Ale w dzisiejszych czasach, kiedy narkomania może stać się problemem każdej, nawet najlepszej, najbogatszej, a nawet najbardziej wierzącej rodziny, trzeba wymagać, aby zainteresowanie narkomanią było powszechne. Mam wrażenie, że stopniowo przełamujemy bariery nieufności, że coraz więcej polskich rodzin czujnie obserwuje swoje dzieci, a gdy pojawiają się symptomy, następuje szybka reakcja. To zapewne efekt wieloletniej edukacji, ale szczególnie w ostatnich miesiącach wielkiego zaangażowania telewizji w uświadomienie zagrożenia wywołanego chociażby powszechnym dostępem do tzw. dopalaczy. Ważne są więc wszelkie podejmowane działania profilaktyczne, zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i społecznym. Realizowane systematycznie przy wsparciu rodziny i szkoły mogą stać się skuteczną ochroną przed wejściem młodzieży w świat narkotyków. Życie pokazuje jednak, że niestety nie da się uchronić wszystkich. Przy tak aktualnie bogatej ofercie sceny narkotycznej i łatwości dostępu do narkotyków stają się one zbyt silną pokusą. Dlatego problem zagrożenia narkomanią będzie zawsze aktualny. Stąd potrzeba, a wręcz konieczność ciągłego monitorowania problemu, ale też poszerzania wiedzy o problemie. Wiedza nie tylko zaspokoi ciekawość czy niepokój, ale również pomoże w mądrych wyborach, szczególnie wtedy, gdy z problemem przyjdzie się zmierzyć w przestrzeni życia osobistego lub rodzinnego. Zdobyta wiedza jest też niejednokrotnie impulsem do zmiany postaw wobec konkretnego problemu lub człowieka, który danego problemu doświadcza w życiu codziennym. Powracając jednak do zagadnienia zmian postaw społecznych wobec narkomani w naszym kraju, to niezależnie od rozwijającej się perspektywy dla samej narkomanii należy przyznać, że miniona dekada, a nawet dwie to nie był czas stracony. Jestem przekonany, że do historii, która się już nigdy nie powtórzy, odeszły czasy społecznych protestów tak silnych, że czasami uniemożliwiających wręcz utworzenie ośrodka leczenia dla narkomanów w konkretnej społeczności lokalnej. Chyba wszyscy pamiętamy gorszące sceny ludzkich zachowań w Rembertowie, Kawęczynie, Laskach czy Piastowie, gdzie próbowano tworzyć takie ośrodki. I chociaż działo się to wiele lat temu, do teraz trudno zapomnieć, jak wiele było w tych reakcjach agresji. Ludzie się bali, a ich lęk wynikał przede wszystkim z niewiedzy. Wydaje się, że dzisiaj takie zachowanie nie jest już możliwe – wszyscy wiemy o narkomanii znacznie więcej. Prawie każdy z nas zetknął się z tym problemem w gronie swoich znajomych, przyjaciół albo rodziny, poniekąd oswoiliśmy się z tematem. Owa powszechność narkomanii pomogła zrozumieć, że nie ma jedynej i skutecznej recepty na to, aby uniknąć zagrożenia. tezeusz.pl 139 POLSKA
TOLERANCJA Już raczej nie spotyka się w opinii społecznej poglądu, że narkomania to jedynie patologia. Powszechnie słyszymy o narkomani jako o chorobie, a o narkomanach jako o osobach chorych. Już nawet przedstawiciele palestry zrozumieli, że narkomana nie powinno się karać za posiadanie narkotyku, który ma w niewielkiej ilości na własne potrzeby. Z jednym tylko zastrzeżeniem – mianowicie, że jest to ten narkotyk, od którego jest uzależniony, a nie jakikolwiek inny. Trudno bowiem zrozumieć, że uznajemy narkomanię za chorobę i wiemy o tym, że specyfiką tej choroby jest przymus zażycia narkotyku, a więc osoba uzależniona, nawet gdyby bardzo nie chciała, musi przyjąć ten narkotyk i aby tak się stało, musi go mieć przy sobie. Zatem karanie człowieka chorego tylko za to, że posiada niewielką ilość tego właśnie narkotyku na własny użytek, było wielkim nieporozumieniem. Na szczęście takie rozumienie problemu przez wymiar sprawiedliwości, zdecydowanie krzywdzące osobę uzależnioną, uległo już zmianie. Ponadto nawet jeżeli narkoman trafi do więzienia na skutek innych popełnionych przestępstw, to dzisiaj może liczyć na to, że będzie odbywał karę w takim więzieniu, w którym prowadzi się również profesjonalną terapię uzależnień. To też jest niewątpliwie dużym osiągnięciem służby więziennej – podobnie zresztą jak realizacja w warunkach więziennych programów metadonowych. Oferta leczenia narkomanów na wolności jest bardzo bogata, zarówno w obszarze detoksykacji, jak i terapii uzależnień, jest też mocno zróżnicowana w metodach stosowanej terapii. Czego zatem jeszcze brakuje? Czy to już wszystko, co można w Polsce osiągnąć? Oczywiście nie. Przecież nie ma na świecie kraju, w którym skutecznie rozwiązano problem narkomanii. Nie da się też tego uczynić w Polsce. Tak jak narkomanom nigdy nie zabraknie licznych problemów do rozwiązania, tak i nam niestety nigdy nie zabraknie narkomanów. Zawsze będą młodzi ludzie, którzy stając się ofiarami narkomanii, rozpaczliwie wołać będą o pomoc. Naszym zaś nieustającym zadaniem i moralnym obowiązkiem jest, aby ich głos usłyszeć. tezeusz.pl 140 POLSKA
TOLERANCJA Jerzy Mellibruda Tolerancja czy nieroztropna pobłażliwość Istotą tej tolerancji, która jest potrzebna i możliwa, jest nie tyle „miłość bliźniego”, ile zdolność do powstrzymywania odruchów nienawiści, wrogości, odrzucania, deprecjonowania i poniżania tych, którzy wzbudzają w nas negatywne reakcje emocjonalne, swoją odmiennością, postawami lub poglądami. Czy gniew doświadczany wobec kogoś, kto krzywdzi innych świadczy o braku tolerancji? Czy negatywna ocena złego postępowania i postulowanie kary świadczy o braku tolerancji? Czy niechęć do kontaktów z osobą, która tak postępuje świadczy o braku tolerancji? Moja odpowiedź na te pytania jest negatywna. 1. Wydaje się, że użyteczność poznawcza kategorii „tolerancja” sprawdza się szczególnie w okolicznościach, w których pojawiają się negatywne postawy i zachowania wobec ludzi atakowanych ze względu na swoją odmienność, czemu jednak nie towarzyszą złe czyny skierowane przeciwko atakującym. Próby psychologicznego wyjaśniania braku tolerancji wobec innych ludzi prowadzą przede wszystkim do specyficznych schematów umysłowych i emocjonalnych związanych z lękiem i wrogością wobec osób postrzeganych jako zagrażające swą odmiennością. Automatyzm zamieniania własnego niepokoju i lęku na wrogość oraz próby agresywnego wykluczania są stosunkowo łatwe do wyjaśnienia. Bardziej skomplikowane mogą być przyczyny doświadczania cudzej odmienności jako zagrożenia. Nietolerancja jest formą wrogości wobec obcych, których obecność jest w jakiś sposób zagrażająca. Towarzyszy ludziom od niepamiętnych czasów. Jest zakorzeniona w autorytarnych wzorach osobowości i w dogmatycznym myśleniu, które opiera się na czarno‐białych kategoriach opisywania innych ludzi, preferuje podziały na swoich i obcych oraz promuje postrzeganie obcych jako wrogów. Nietolerancja często jest legitymizowana przez konstruowanie pseudoracjonalnych uzasadnień dla prób wykluczania i dyskryminacji. Jest podsycana kompleksami i niepewnością wobec własnej wartości oraz deficytem szacunku dla samego siebie u osób, które deprecjonują i wykluczają innych. Często zdarza się, że tendencja do reagowania nietolerancją jest tezeusz.pl 141 POLSKA
TOLERANCJA pobudzana i wykorzystywana przez polityków, którzy w ten sposób kanalizują niepokoje i frustrację wielu ludzi i zamieniając te emocje na postawy wrogości oraz uprzedzenia do innych, ukierunkowują ich do walki ze swoimi przeciwnikami. 2. Moje dalsze uwagi, stosownie do zaproszenia organizatorów debat, dotyczyć będą problematyki tolerancji w odniesieniu do osób uzależnionych od alkoholu. Jest to obszar znany mi profesjonalnie i osobiście oraz posiadający specyfikę nieco odmienną niż problemy narkomanii i HIV. Zacznę od próby wyjaśnienia tego, co zdaniem specjalistów należy uznawać za uzależnienie, ponieważ bardzo często uzależnienie jest mylnie utożsamiane z różnymi zachowaniami i postawami przejawianymi przez osoby uzależnione. Istotą uzależnienia jest znaczący deficyt/brak samokontroli nad zachowaniem powodującym szkody – człowiek robi często coś, co powoduje szkody, mimo tych szkód robi to dalej, a próby powstrzymywania się od tego, co robi, przynoszą niepowodzenia. W przypadku uzależnienia od alkoholu oznacza to brak skutecznej kontroli nad takim piciem alkoholu, które przynosi szkody. Szkody te mogą mieć dwojaki charakter – biologiczną destrukcję organizmu oraz destrukcyjne zachowania związane z piciem. Należy jednak podkreślić, że szkody te mogą występować także u osób, które nadużywają alkoholu, chociaż nie są uzależnione. W wielu przypadkach granica między uzależnieniem a szkodliwym piciem przez osoby nieuzależnione jest trudna do precyzyjnego ustalenia. 3. Uzależnienie od alkoholu jest zjawiskiem chorobowym, które jest klasyfikowane w systemach diagnostycznych stosowanych w medycynie. Nie stanowi jednak usprawiedliwienia dla karalnych lub nagannych zachowań podejmowanych przez osobę uzależnioną. Wiele czynów i postaw związanych ze stanem nietrzeźwości zasługuje nie tylko na negatywną ocenę ze strony innych ludzi, ale także wymaga zewnętrznych interwencji przykrych dla człowieka, który je przejawia. Rozważając zagadnienie tolerancji w tym kontekście, należy więc zdecydować, czy mówimy o tolerancji wobec osoby uzależnionej w oderwaniu od jej postępowania i postaw, czy koncentrujemy się właśnie na tym, co ta osoba robi w kontaktach z innymi ludźmi i w różnych sytuacjach społecznych. To bardzo istotna różnica. Jednak praktyka dokonywania tego różnicowania jest skomplikowana i trudna. Trudno jest podchodzić tolerancyjnie do jakiejś osoby, pomijając formy i skutki jej postępowania, które tworzą zagrożenie osobiste, godzą w uniwersalne wartości i normy społeczne. Patologiczne mechanizmy uzależnienia tworzą potężne zniekształcenia świadomości i myślenia osoby uzależnionej, która stanowczo zaprzecza faktowi własnego uzależnienia i broni się przed perspektywą leczenia i abstynencji. W większości przypadków zewnętrzna presja wywierana na nią wydaje się bardzo potrzebna do podjęcia decyzji o rozpoczęciu terapii. Tworzenie w Polsce klimatu współczucia dla osób uzależnionych od alkoholu wydaje mi się niestosowne. 4. Znam jednak dobrze takie miejsce lub typ sytuacji, w którym trudności z tolerancją wobec osób uzależnionych są skutecznie przezwyciężane. Myślę o miejscach, w których jest prowadzona profesjonalna terapia uzależnienia lub w których spotykają sie grupy wzajemnej pomocy Anonimowych Alkoholików związane z programem 12 Kroków. W tych miejscach powszechnie występuje nie tylko tolerancja wobec osoby uzależnionej, ale także życzliwość, akceptacja i szacunek dla osób angażujących się w zorganizowany tezeusz.pl 142 POLSKA
TOLERANCJA wysiłek mający na celu uwolnienie się spod wpływów tej choroby. Skuteczne oddziaływania inicjujące i wspierające proces zdrowienia osób uzależnionych od alkoholu oparte są na osobistych relacjach między osobą chorą i osobą pomagająca oraz na jej oddziaływaniach psychologicznych. Bez akceptacji i szacunku w tych relacjach pomoc byłaby niemożliwa. Oczywiście, sprawa szkodliwych i nagannych czynów popełnianych przez osoby uzależnione pojawia się w trakcie pracy psychoterapeutycznej, ale osoba pomagająca koncentruje się na rozwijaniu zdolności pacjenta do zmiany swego postępowania w zupełnie inny sposób niż przy pomocy zawstydzania, odrzucania czy potępiania. Powstrzymywanie się od reakcji, które można by uznać za przejaw trudności z tolerancją, czasem rodzi istotne trudności dla osoby pomagającej, ponieważ osoby uzależnione nieraz popełniały na przykład bardzo brutalne i drastyczne akty przemocy fizycznej i seksualnej wobec swych dzieci i partnerek. W zespołach terapeutycznych w placówkach odwykowych jest dość dużo osób, które w przeszłości osobiście doznawały takich szkód ze strony upijających się rodziców lub partnerów. Jednak odpowiednie szkolenie, praca nad uświadomieniem sobie i złagodzeniem traumatycznych doświadczeń z przeszłości oraz etos zawodu psychoterapeuty pomagają na ogół w przezwyciężeniu tego typu trudności z tolerancją i szacunkiem wobec uzależnionych pacjentów. Należy jednak podkreślić, że w placówkach terapeutycznych i na mityngach AA osoby uzależnione nie zachowują się w sposób powodujący cierpienia innych ludzi i szkody. 5. Myślę jednak, że organizatorów debat o tolerancji oraz opinię publiczną bardziej interesuje problematyka tolerancji wobec osób uzależnionych od alkoholu funkcjonujących w innych miejscach niż placówki terapii uzależnienia. Dane szacunkowe wskazują na blisko milion dorosłych osób w Polsce, które można uznać za uzależnione od alkoholu, oraz na dwa/trzy miliony osób, które nadużywają alkoholu w taki sposób, że powoduje to trudne sytuacje rodzinne, społeczne i zawodowe. Oznacza to, że wiele milionów osób w Polsce, prawdopodobnie większość populacji dorosłych i dzieci, „miewa okazje” doświadczania negatywnych konsekwencji nietrzeźwego zachowania. Ludzie niebędący specjalistami na ogół nie potrafią precyzyjnie odróżnić osoby uzależnionej od „pijaka”. „Nietrzeźwa” przemoc w rodzinie, agresywne i nieobyczajne czyny w miejscach publicznych, nietrzeźwi kierowcy, wypadki w pracy, alkoholowe załamywanie się karier zawodowych i edukacyjnych itp., to przykłady postępowania, które wzbudza i powinno wzbudzać negatywne reakcje poszczególnych osób, opinii społecznej oraz odpowiednich służb i organizacji. 6. Jak w związku z tym należy rozumieć zagadnienie tolerancji wobec osób, które tak się zachowują? Deklaracja Zasad Tolerancji przyjęta 15 lat temu przez państwa członkowskie ONZ mówi m.in. że „[...] tolerancja jest aktywną postawą, do której prowadzi uznanie powszechnych praw człowieka i fundamentalnych swobód innych. W żadnych okolicznościach nie może być wykorzystywana, aby usprawiedliwiać naruszanie tych fundamentalnych wartości”. Wydaje się więc oczywiste, że postulowanie tolerancji wobec osób uzależnionych nie powinno dotyczyć zachowań i czynów, które naruszają różne dobra i wartości innych osób oraz wartości i normy, które są powszechnie akceptowane dla dobra społeczności. Tym, co rodzi trudności dla tolerancji, jest bowiem nie ich „odmienność”, tylko szkodliwość ich postępowania. tezeusz.pl 143 POLSKA
TOLERANCJA 7. Czy w Polsce obserwujemy deficyt tolerancji wobec osób uzależnionych? Czy powinno być jej więcej czy mniej? Jakie argumenty przemawiają za ewentualnymi zaleceniami w tej sprawie? Organizatorzy debat proponują utożsamianie tolerancji z „zsekularyzowaną społeczną miłością bliźniego” oraz dodają, że chodzi tutaj o „relację, postawę i stosunek szacunku i życzliwości wobec osób i grup, których nie umiemy spontanicznie kochać, akceptować, szanować i tolerować, ponieważ są od nas odmienni, stanowią mniejszość, są słabsi społecznie, edukacyjne, czynią według nas coś złego, ulegają słabościom”. Zdaniem organizatorów debat, na pewno należy postulować tak rozumianą tolerancję wobec osób uzależnionych. Trudno mi uznać to przekonanie za pożyteczne i uzasadnione. Traktowanie uzależnienia jako „słabości, której się ulega”, jest dezorientującą i nietrafną metaforą. 8. W fazie rozważania swojego udziału w debacie o tolerancji rozpoznałem istotne trudności w posługiwaniu się przeze mnie taką definicją tolerancji do opisu psychospołecznych aspektów rzeczywistości oraz wyraziłem swoją wątpliwość dotyczącą jej użyteczności do analizy złożonych aspektów tej problematyki. W trakcie pracy nad tym tekstem te wątpliwości nadal są obecne. Jestem psychologiem i psychoterapeutą oraz nauczycielem psychoterapeutów. W sytuacjach gdy wypowiadam się na tematy dotyczące życia i postępowania ludzi, mam więc skłonność do przekładania pojęć zaczerpniętych z rozważań i tekstów ideologicznych lub filozoficznych na język i rzeczywistość osobistego doświadczania i międzyludzkiej komunikacji. Takie określenia, jak „spontaniczne kochanie kogoś”, „szanowanie i akceptowanie kogoś”, rozumiem raczej w kategoriach zjawisk i faktów psychologicznych niż postulatów ideologicznych czy moralnych. Postulaty ideowe dotyczące tych faktów są mi bliskie, ale gdy mam wypowiadać się na temat rzeczywistości, to staram się różnicować między tym, „co jest”, a tym „co powinno być”, albo tym, „co byłoby dobrze, gdyby było”. Pojawia się więc pytanie o realistyczne powody lub osobiście dostępne ludziom źródła doświadczania Miłości, Akceptacji i Szacunku wobec kogoś, kto bije, gwałci, poniża, wykorzystuje, porzuca itp. 9. Opowieści o żywotach świętych, uznanych lub cichych, wskazują, że jest to możliwe. Obserwacja życia codziennego pokazuje, jak rzadko to się zdarza, oraz nasuwa wątpliwości dotyczące ewentualnego wymagania czy moralnej powinności takich dokonań. Są ważne powody moralne i psychologiczne, by zalecać powstrzymywanie się od nienawiści i zemsty wobec tych, którzy nas krzywdzą i napastują. Ale czy jedyną godziwą moralnie lub religijnie alternatywą wobec nienawiści są miłość i szacunek? Z pewnością w tej sprawie istnieją różne stanowiska. Mój stosunek do tej sprawy nie jest ekstremalny, a doświadczenie wskazuje, że „dobrzy ludzie” powinni umieć się bronić i interweniować oraz że nie muszą kochać i szanować tych, którzy ranią i poniżają. Tak więc wydaje mi się, że istotą tej tolerancji, która jest potrzebna i możliwa, jest nie tyle „miłość bliźniego”, ile zdolność do powstrzymywania odruchów nienawiści, wrogości, odrzucania, deprecjonowania i poniżania tych, którzy wzbudzają w nas negatywne reakcje emocjonalne, swoją odmiennością, postawami lub poglądami. Czy gniew doświadczany wobec kogoś, kto krzywdzi innych świadczy o braku tolerancji? Czy negatywna ocena złego postępowania i postulowanie kary świadczy o braku tezeusz.pl 144 POLSKA
TOLERANCJA tolerancji? Czy niechęć do kontaktów z osobą, która tak postępuje świadczy o braku tolerancji? Moja odpowiedź na te pytania jest negatywna. 10. Jak odróżniać pożądaną tolerancję od nieroztropnej pobłażliwości wobec złych czynów? Jakie znaczenie może mieć określenie „tolerowanie złego postępowania”? Czy można własnym postępowaniem zredukować podstawy do bycia szanowanym i akceptowanym? Czy na szacunek należy sobie jakoś zasłużyć, czy też można liczyć na „miłość bliźniego”? Warto stawiać sobie i innym takie pytania, nie oczekując gotowych i powszechnie obowiązujących odpowiedzi. Gdyby pytanie o rozmiary tolerancji wobec osób uzależnionych w Polsce zamienić na pytanie o rozmiary pobłażliwości lub tolerowania ich destrukcyjnego zachowania, to prawdopodobnie byłoby wiele powodów, by zalecać zmniejszenia tolerancji wobec zachowania osób nietrzeźwych w naszym kraju – zarówno tych, którzy są uzależnieni, jak i tych, którzy „tylko się upijają”. Nadużywanie alkoholu bardzo często jest traktowane jako okoliczność „częściowo usprawiedliwiająca” lub łagodząca negatywną ocenę czyjegoś postępowania. Określenie „on to zrobił po pijanemu” często sugeruje, że człowiek ten „nie był sobą”, „że alkohol źle na niego wpłynął” itp. Z drugiej strony upijanie się często jest „półświadomym sposobem” na zrobienie czegoś, co na trzeźwo byłoby zbyt naganne – ludzie często upijają się, by zrobić coś, co na trzeźwo byłoby niestosowne nawet z perspektywy ich własnego sumienia. 11. W Polsce przybywa ludzi uzależnionych, którzy utrzymują abstynencję od alkoholu dzięki profesjonalnej terapii i programowi 12 Kroków AA. Starają się zmieniać swoje życie, naprawiać szkody i krzywdy, które wyrządzili, oraz często angażują się w pomaganie innym. Szacunek, akceptacja i życzliwość wobec tych osób nie sprawiają trudności, a problem tolerancji wobec nich wydaje się chyba bezprzedmiotowy. Coraz częściej osoby uzależnione utrzymujące abstynencję mówią innym o swoich problemach i o drodze, którą odbyli, uwalniając się od nałogu. Wpływa to motywująco na tych, którzy tę drogę mają jeszcze przed sobą, oraz zmienia na lepsze postawy społeczne wobec tych, którzy skutecznie zmagają się z tą chorobą. Wydaje się, że konstruktywne nastawienie do osób uzależnionych powinno obejmować zarówno brak tolerancji wobec tych ich zachowań, którą są szkodliwe, jak i szacunek i uznanie wobec wysiłków związanych z trzeźwością i próbami zmiany na lepsze swego życia. 12. Na zakończenie powrócę jeszcze do rozważań ogólnych, od których zaczynałem swoją wypowiedź. Tolerancja jest powszechnie uznawana za bardzo wartościową postawę. Podzielam to przekonanie. Powinniśmy jednak odróżniać postawy wobec odmienności poglądów, tożsamości, systemów wartości od postaw wobec sposobu postępowania i czynów, która naruszają wartości lub krzywdzą innych. Czy pochwała i ogólne zalecanie tolerancji to użyteczne remedium na liczne niestety przejawy faktycznej nietolerancji? Więcej mam wątpliwości niż wsparcia dla tego zamierzenia. Dotyczy to również utożsamiania tolerancji z „miłością bliźniego w formie zsekularyzowanej”. Czasem potrzebna jest nietolerancja dla nietolerancji. Częściej potrzebne jest rozpoznawanie i korygowanie takich sposobów myślenia o ludziach, które prowadzą do nietolerancji, oraz tworzenie okazji do takich kontaktów między ludźmi, w których można przezwyciężać uprzedzenia i obawy. Proponuję odróżniać szacunek dla ludzi od tolerancji. Potrzebne jest i jedno i drugie. tezeusz.pl 145 POLSKA
TOLERANCJA Anne Wilson Schaef Czy Kościół jest instytucją sprzyjającą uzależnieniom? Powoli i boleśnie uświadamiamy sobie rolę nałogów w naszym społeczeństwie. Dowiadujemy się nie tylko o uzależnieniu chemicznym, ale też o współuzależnieniu i o rolach odgrywanych przez członków dysfunkcyjnych rodzin. Alkoholizm i narkomania to wierzchołek góry lodowej. Wielu ekspertów dostrzega, że istnieją różne inne formy uzależnienia. Niektóre wiążą się z takimi wprowadzanymi do ciała substancjami jak alkohol, narkotyki, nikotyna, kofeina, sól i cukier – substancje mogące zmieniać nastrój. Inne jednak dotyczą jakiegoś procesu: skrajnego zainteresowania międzyludzkimi relacjami, pieniędzmi, seksem, religią, grami hazardowymi, romantycznymi przeżyciami, przemocą, wyścigiem zbrojeń, telewizją itd. W takich wypadkach człowiek staje się uzależniony od „procesu” uzależnienia. Na przykład ktoś uzależniony od pieniędzy mniej troszczy się o ich posiadanie (lub nieposiadanie), niż o nie same. Obydwa typy uzależnień ograniczają ludzką zdolność kontaktu z innymi, z własną duchowością i ze światem. Uzależnienie zmienia zachowanie, zniekształca rzeczywistość i sprzyja egocentryzmowi. Każde uzależnienie może zabić, ale niektóre czynią to wolniej niż inne. Nikt nie ma tylko jednego uzależnienia. Gdy uzależnieni zaczynają zdrowieć ze swojego głównego uzależnienia i osiągają stan pewnej trzeźwości, wyłaniają się inne uzależnienia. Proces uzależnienia przypomina podziemną rzekę. Głównym nurtem mogą być narkotyki i alkohol, ale gdy ten strumień zostaje powstrzymany (przez zdrowienie), rzeka znajduje sobie wciąż inne kanały. Dostrzegając podskórny uzależniający proces, przyznaje się, że samo społeczeństwo działa uzależniająco, że jego instytucje utrwalają ten uzależniający proces. Uzależnione jednostki charakteryzują się egocentryzmem, nieuczciwością, zaabsorbowaniem kontrolą, odbiegającymi od normy procesami myślenia, zakłopotaniem, zaprzeczaniem, perfekcjonizmem, osądzaniem, stłumionymi uczuciami i obniżeniem poziomu moralnego. Społeczeństwo wykazuje takie same cechy. Nie tylko sprzyja ono uzależnieniom, lecz uważa je za normalne. tezeusz.pl 146 POLSKA
TOLERANCJA Uzależniający proces można postrzegać jako część tego, co Jezus nazywał „zwierzchnościami i władzami” (Ef 6, 12). Odcinając nas od samoświadomości i duchowości, uzależnienia sprawiają, że łatwiej poddajemy się manipulacji i kontroli. Osoba najlepiej przystosowana do uzależniającego społeczeństwa jest jak zombi – ani nie umarła, ani nie żyje. Kościół także można scharakteryzować jako uzależniony. Matthew Fox dowodził, że Kościół katolicki funkcjonuje jako uzależniona instytucja. Uzależnieni zwierzchnicy, jak mówi, „mogą doprowadzić instytucję na skraj zniszczenia”. „Watykańska obsesja seksu to powszechnie znany skandal, który ukazuje poważną psychiczną nierównowagę” – twierdzi Fox. Dostrzega on również „złudzenie wielkościowe” w Kościele, który jego zdaniem służy jako „działka” dla obsesyjnie uzależnionych od władzy. Przytaczając inną cechę uzależnionego zachowania, Fox mówi, że Kościół funkcjonuje w oparciu o „złudzenie kontroli”. Nie komunikuje się bezpośrednio z tymi, których cenzuruje, ale raczej ‐ jak dysfunkcyjna instytucja ‐ komunikuje się tylko pośrednio. Sądzi on również, że Kościół katolicki – jak typowa dysfunkcyjna rodzina lub instytucja – odmawia podjęcia samooceny i samokrytyki. „Odmienności są postrzegane jako atak” – mówi Fox. Dlatego Kościół izoluje się i znajduje wspólny język tylko z tymi, którzy myślą jak on. Instytucja może wykazywać cechy uzależnienia na czterech poziomach. Te poziomy mogą występować równocześnie albo same, chociaż czwartego poziomu nie spotyka się zwykle bez pierwszego i drugiego. Uzależnienie staje się bardziej złożone na wyższych poziomach. Pierwszy poziom pojawia się, gdy osoba uzależniona zajmuje kluczowe stanowisko. Ten poziom uzależnienia w Kościele oznacza zwykle, że duchowny albo przełożony jest osobą uzależnioną. Tacy ludzie mogą nadużywać różnych substancji, ale zwykle w przypadku kościelnych przełożonych problemem jest uzależnienie od pracy, seksu, romantycznych przeżyć, masturbacji, władzy i pieniędzy. (…) Drugi poziom uzależnienia w instytucjach pojawia się, gdy ludzie wspierają uzależnionych w ich zachowaniu. W Kościele istnieje wiele form współuzależnienia, pojawiających się zwykle w przypadkach „miłych” ludzi. Ponieważ mają oni słabe poczucie własnej tożsamości, szukają swojej tożsamości i dowartościowania na zewnątrz, straszliwie obawiając się urazić innych. Chociaż są „mili” na zewnątrz, złoszczą się w środku i nigdy właściwie nie wiadomo, jakie są ich prawdziwe uczucia. Nauczyli się prawdopodobnie, że złość albo „negatywne” uczucia są niechrześcijańskie, toteż tłumią oni te uczucia i wyrzucają je z siebie pośrednio z wielką siłą. Współuzależnieni albo pozostający w relacji uzależnienia nie potrafią rozróżnić między „opieką” (która wiąże się często z manipulacją i kontrolą, i może być bardzo destrukcyjna) i troską. Ludzie, którzy „opiekują się” innymi, wierzą często, że niedostrzeganie jakiegoś zachowania jest aktem troski. Duchowni i świeccy w pewnym Kościele, w którym alkoholik sprawował kluczowe świeckie stanowisko, tracili niezmiernie dużo energii, aby „nie dostrzegać” faktu, że nie wykonuje on swojej pracy w bardzo ważnym komitecie. Złościli się i narzekali za jego plecami, gdy nie spełniał swoich obowiązków albo przychodził na spotkanie pijany, ale wszyscy ukrywali to przed nim i nikt nie chciał „ranić tezeusz.pl 147 POLSKA
TOLERANCJA jego uczuć”, ujawniając jego zachowanie albo prosząc go o rezygnację. Takie postępowanie nie pomagało mu wyleczyć się z alkoholizmu. (…) Trzeci poziom instytucjonalnego uzależnienia występuje, gdy jakaś osoba uzależnia się od instytucji ‐ gdy sama instytucja dostarcza narkotyku. Ten poziom uzależnienia obejmuje uzależnienie od pracy, uzależnienie od misji instytucji albo uzależnienie od dawanej przez instytucję obietnicy. Osoba uzależniona od dawanej przez instytucję obietnicy znosi chętnie wiele złych doświadczeń, aby sprostać tej obietnicy, która może rozciągać się od „życia wiecznego” do poczucia wspólnotowej przynależności albo bycia akceptowanym. Pewna młoda kobieta zwierzyła mi się, jak bardzo była samotna jako dziecko i nastolatka. Spodziewała się, że Kościół będzie rodziną, której nigdy nie miała, co doprowadziło ją do przekonania, że zostanie uznana, jeżeli będzie postępowała właściwie. Po okresie molestowania przez pastora i braku akceptacji ze strony swojej kościelnej „rodziny” dla jej słusznych skarg albo bólu, opuściła Kościół, uświadamiając sobie, że została złapana na lep pustej obietnicy. Kościół jest szczególnie narażony na tego typu uzależnienia. Nawet jeżeli jest to uzależnienie od dobrej sprawy, dobrej instytucji czy wartościowej obietnicy, uzależnieni tracą kontakt ze swoją duchowością i swoją relacją z Bogiem, a uzależnienie opanowuje ich życie, ich relacje oraz ich byt. Czwarty poziom instytucjonalnego uzależnienia występuje wtedy, gdy sama instytucja funkcjonuje jak ktoś uzależniony. W takich wypadkach mamy sprzeczność między tym, co instytucja mówi o swojej misji i tym, co rzeczywiście czyni. Znaki uzależnienia ujawniają się na podstawie praktyk personelu instytucji, nacisku kładzionego w niej na kontrolę, tego, jak interpretuje i wykorzystuje ona władzę Kościół chrześcijański opowiada się za teologią pluralizmu twierdząc, że nie ma dyskryminacji w oczach Boga, który kocha i szanuje wszystkie stworzenia. Jednak jakiś czas temu badano proces podejmowania decyzji w pewnej krajowej kościelnej instytucji, która opowiada się mocno za pluralizmem i dostrzeżono, że na każdym poziomie decyzje były podejmowane w sposób utrudniający pluralizm. Nie wszystkie mniejszości (w tym kobiety, geje i grupy rasowe) miały dostęp do najważniejszych komisji. Niektórzy jak geje musieli ukrywać tę część swojej tożsamości, aby uczestniczyć w działaniach. (…) Innym przykładem takiej niekonsekwencji jest to, jak liczni zdrowiejący nałogowcy są ignorowani albo odrzucani przez Kościół. Jeżeli łaska jest dostępna wszystkim, to dlaczego ofiarowuje się ją tym, a nie innym? Pewien pastor, który jest zdrowiejącym nałogowcem, powiedział mi, że często doświadczał więcej łaski w najniższych warstwach Kościoła podczas spotkań grupy wsparcia Dwunastu Kroków, niż w świątyni. Teologia kontrolowana również świadczy o uzależnieniu. Jak Kościół dzieli się Ewangelią? Ci, którzy narzucają swój system wiary innym, sprzeciwiają się poglądowi, że Ewangelia i nauczanie Jezusa są potężne same w sobie. Czy nie możemy ufać, że proste dzielenie się Ewangelią będzie wystarczająco potężne? tezeusz.pl 148 POLSKA
TOLERANCJA Kościoły będące zamkniętymi systemami uznają w swojej niepewności, że ich przetrwanie zależy od zniszczenia wszystkiego, co różni się od nich i nie wspiera ich. Takim Kościołom brakuje wiary w nieodłączną moc Ewangelii. Funkcjonowanie osób uzależnionych widziałam na wielu poziomach Kościoła. Związane z uzależnieniami zachowanie ograbia chrześcijan i Kościoły z ich pełnej duchowości. Stanięcie twarzą w twarz z tymi uzależnieniami daje możliwość wyleczenia i łaski. To długi proces. Jak mówi Program Dwunastu Kroków Anonimowych Alkoholików, uzależnienie jest przebiegłe, zaskakujące, potężne i wytrwałe. Pierwszy krok to nazwanie uzależnienia i stanięcie z nim twarzą w twarz. tłum. Małgorzata Frankiewicz Religion‐online.org: Is the Church an Addictive Organization? tezeusz.pl 149 POLSKA
TOLERANCJA Kazimierz Juszczak Za bardzo byłem tolerowany Tolerancja – gdyby nie ci ludzie, którzy nie bacząc na nic, zwiastowali mi Chrystusa, czy nawróciłbym się do Niego? Oni kochali mnie w moim stanie i pragnęli dla mnie szczęścia. Nareszcie po tak wielu latach wrogich ludzi ktoś mnie rozumie i nie proponuje alkoholu, ale miłość. To niesamowite przeżycie towarzyszy mi do dziś i jest żywe we mnie, a kiedy myślę o moim Panu, zawdzięczam mu wszystko. Zdecydowałem się zabrać głos w tej sprawie z dwóch powodów: 1. Sam byłem uzależniony od wielu rzeczy, w tym jako zdaje się korzeń mojego wszelkiego uzależnienia ‐ od alkoholu. 2. Jestem resocjalizatorem i pracuję od 17 lat z różnej maści osobami uzależnionymi, jak również kończyłem kierunkowe studia i poznałem teorię i praktykę, co może być cenne dla czytelnika. Chciałbym przedstawić kilka moich przemyśleń i spostrzeżeń z chrześcijańskiego punktu widzenia, zabarwionego naukowymi doświadczeniami, jak też wskazać na Bożą drogę wyjścia z uzależnień. W krótkim moim wywodzie nie sposób opisać wszystkich uzależnień, ale chciałby się skupić na jednym: alkoholizmie. Czym zatem jest uzależnienie? Można by tu przytaczać sporo definicji, ale myślę sobie, że dla mnie osobiście jest to ten rodzaj przekraczania praw Boga, który prowadzi od radości jego przekraczania, zaspakajającej potrzeby psychiczne człowieka, ku chorobie, całkowicie determinującej życie tegoż. Czytamy w Słowie – „pijcie, ale nie upijajcie się… bądźcie pełni Ducha…” A więc jest tu zaznaczona granica – nie upijajcie się. Oczywiście absurdem byłoby stosować Słowo Boga wobec ludzi, którzy Boga nie chcą znać, lecz dla sprawnego czytelnika Biblii jest to dobra wskazówka w poszukiwaniu odpowiedzi tezeusz.pl 150 POLSKA
TOLERANCJA – dlaczego człowiek się uzależnia od różnych środków, które zmieniają jego postrzeganie świata na bardziej „różowe”. Obecnie wytoczona została wojna tzw. Dopalaczom. Wiemy doskonale, że od wielu lat rozprzestrzenia się fala narkomanii – zalecam oglądnięcie filmu Requiem dla snu – wszystkim co najmniej gimnazjalistom. Ludzie nadużywają środków uspakajających i leków psychotropowych. Możemy w tym filmie obejrzeć mechanizmy działania uzależnienia i różowego świata, kiedy „lufa” pełna, a psychotropy dają kopa, no ale nie o filmie chciałem tu pisać. Pytanie jest raczej dlaczego ludzie nadużywają alkoholu, dlaczego biorą środki, czego im brakuje i jak my powinniśmy reagować na takie zachowania wobec swoich najbliższych, wobec dzieci, mężów, rodziców itp. Znamy skutki nadużywania alkoholu – FAS, DDA, współuzależnienia oraz trudną drogę ku trzeźwości, częste nawroty choroby i spustoszenie jakie czyni w psychice i organizmie. A więc dlaczego? Jak się zaczyna? Właściwie w każdym przypadku podobnie, od małych ilości, tak dla humoru, tak dla odwagi, aby lepiej się poczuć, odważniej, bo dziewczyny, bo koledzy. Właściwie wykres choroby alkoholowej oddaje w pełni jak to się dzieje: www.emaus.lubartow.com.pl/pliki/FAZY.jpg U mnie było tak, że koledzy, że kolejne uroczystości, jak to w komunie ważne były każde urodziny, imieniny, 8 marca itp. itd. Każda okazja była dobra, a na tych, którzy nie pili w moim środowisku, patrzano z boku, bo to dziwacy albo walczący z nałogiem. Ile karier obserwowałem, które runęły pod wpływem alkoholu, aż żal bierze. I tak mi zasmakował alkohol. Czy szukałem innego celu życia? Pewnie takowe się znajdowały (miłość, dążenie do sukcesu, odkrywanie świata), ale w moim przypadku wielką rolę odegrała niska społeczna pozycja mojej rodziny i moja. Brak środków do lepszego życia, egzystencja na poziomie „walki o ogień”. Oczywiście były marzenia, była wyobraźnia. Pamiętam zawsze marzyłem, mając kilkanaście lat, że jadę sobie dużym fiatem i zabieram z przystanku moje koleżanki, kolegów i podwożę do szkoły, do pracy – dziś można się z tego pośmiać, ale kiedyś miałem takie marzenia, które były wówczas nierealistyczne. Życie jednak moje przynosiło mi wiele trudności, śmierć rodziców, samotność, rozbite małżeństwo, dziecko gdzieś daleko. A moje marzenia i pragnienia, wzorce? Nigdy nawet nie pomyślałem, że małżeństwo jakie ja zawrę, rozpadnie się, że w wieku 25 lat będę bankrutem życiowym – samotnym, smutnym i bez nadziei. Czy ktoś mi pomagał? Nie, każdy miał swoje problemy, był rok 1986, trudne lata. Miałem nadzieję, że wszystko wróci do normy, że żona powróci, że może, ale na to wszystko lekarstwem był alkohol, on mnie nie zawodził, dawał radość, rozluźnienie, kontakty, układy, kolegów. Tylko pracować, dużo zarabiać i mieć imprezki ‐ to był dobry styl życia, który wówczas rozumiałem. Gdzie była moja wiara w Boga? Nie wiem, kiedyś bardzo przeżywałem Boga, zwłaszcza kiedy miałem religię z katolickim misjonarzem. To był piękny rok. Chodziłem jak ze skrzydłami, wtedy chciałem być księdzem, chciałem kochać ludzi, chciałem i chciałem ‐ skończyło się, kiedy przyszedł inny katecheta. Wtedy już wszystko prysło, umarło, tezeusz.pl 151 POLSKA
TOLERANCJA a moja wiara wraz z tym. Szukałem Boga, wołałem do Niego, ale nade mną były jakby chmury ołowiu. Wiedziałem, kiedy byłem tym doświadczonym 25‐latkiem, że dla mnie już grzesznika nie ma chyba życia z Bogiem. Czy ktoś mi pomógł? – Nie, ano nie! Czy można było tolerować młodego pełnego życia człowieka, który nadużywał alkoholu, którego żona opuściła, który żył nieporządnym życiem? – Nie, a najbardziej wśród rodziny – to twoja wina, dlaczego w ogóle się z nią żeniłeś, a nie mówiliśmy – to tylko pogłębiało mój smutek. Myślę, że wówczas jeszcze trudno było mówić o uzależnieniu, chociaż pewne jego symptomy już występowały. Lata biegły, a ja zdecydowałem się coś zrobić dla siebie, kształcić się. Tu odnalazłem swoje zacięcie. Szybko okazało się, że jestem dobry. Śpiewająco średnia szkoła z wyróżnieniem, ale matura już gorzej. Niestety, w czasie mojej edukacji poznałem kumpli i koleżankę, którzy również widzieli wielkie dobro w piciu alkoholu. Wiedziałem, że zaczyna ze mną dziać się coś niepokojącego, że ten alkohol jest dla mnie tak ważny. Że bałem się matury, że pojechałem tam pijany i gdyby nie dobroć mojego dyrektora, to dziś pewnie odprowadzono by mnie w kajdankach. Ale dziś mogę powiedzieć, że dzięki Bogu zdałem i otworzyłem sobie drogę na studia. Czy wówczas był czas na tolerancję? Być może właśnie za bardzo byłem tolerowany, taki mądry, taki uczony, taki zaradny. Byłem już po rozwodzie (czekałem 3 lata, może wróci, lecz nie, od początku odeszła do innego, o zgrozo ‐ alkoholika). Szukałem ratunku w pracy. Niestety, zakład likwidowany, ja taki mądry, taki inteligentny, komputer w małym palcu, a był rok 1990, ale – wszystko ok., ale ma pan jedną wadę i dopóki pan nie poradzi sobie z nią, nie mamy o czym mówić – usłyszałem na rozmowie kwalifikacyjnej. On się myli, a może nie, czy to wada, czy coś więcej. Znalazła się tolerancyjna siostra moja: „Przyjedź na Śląsk, pracy jest dużo dla ciebie, będziesz ze mną, dasz radę z alkoholem”. Jest nadzieja, już wiedziałem, że alkohol nie jest dobry dla mnie, spróbuję, może dam radę. Tylko jedno pół litra na wypłatę, trzy miesiące wytrzymałem. Potem wraca wszystko na nowo, a wręcz ze zdwojoną siłą – piję i nie liczę się z siostrą, chociaż wszystko we mnie mówi: nie! W hotelu robotniczym mieszkali tolerancyjni ludzie, oni mnie rozumieli! Tak, tam mogłem się wyżalić, tam mogłem pić do woli, razem z nimi i użalać się nad sobą. Och, jakie marne to było. To było apogeum, przepijałem wszystko, straciłem chęć do życia, wszystko było be. Życie nie miało sensu, straciłem nadzieję na cokolwiek. Dwa razy na odtrutce i lekarz mówiący: „Tylko Bóg panu pomóc może”. Czy żartował? Dziś powiem, że nie, nie żartował, mówił prawdę. Jak daleko musiałem się jeszcze stoczyć? Ano musiałem, dobrze, że dobry Bóg i w tej sytuacji nade mną czuwał i nie dał mi zginąć, umrzeć z głodu czy nawet stracić pracę. Zbliżałem się do mojego dna, oczywiście nie wiedząc o tym. Chciano mnie zwolnić z pracy – daleko od domu, rodzina mnie odrzuciła, straciłem swoją, moje plany runęły w gruzach, nie miałem gdzie mieszkać, a gdyby wyrzucono mnie z pracy, nie miałbym za co żyć. Jedyne co, to kumple i dziewczyna, która w swojej nieświadomości wspierała mnie jednak i nawet miała plany dla nas, ale mnie one nijak nie pasowały. tezeusz.pl 152 POLSKA
TOLERANCJA Wiedziałem, że jestem bankrutem życiowym. I musi się wydarzyć jakiś cud w moim życiu. Pamiętam jak po pijaku wołałem do Boga o ratunek, jak skomlałem pod ciężarem mojego podłego życia. Aż przyszedł dzień cudu – wyczekiwany w podświadomości, na wyczucie – Jezus żyje i ciebie kocha – jak to? Przecież Kościół mnie odrzucił, bo jestem zły, a ty mówisz, że Jezus mnie kocha, przecież tyle zła uczyniłem w życiu. To był piękny dzień Zielonych Świąt 1993 roku – maj, jak pięknie było wówczas w górach – Dzięgielowie. Ja jeszcze wtedy myślałem, że wszystko stracone, że jestem tu, ale nie widziałem tego piękna, dopóki miłość Boża nie wlała się w moje serce. Czy ktoś chce zaprosić Jezusa do swojego życia, do swojego serca? Słyszę, serce mi bije jak dzwon. Wiem, On tu jest, Pan tu jest i kocha mnie, i chce mnie przez życie prowadzić ‐ bo przecież ja nie umiem, ja już wiem, nie umiem. Boże, wyznaję ci moją grzeszność, ratuj mnie, zapraszam Cię do mojego życia, serca, jesteś moim Panem, Królem. I ta błogość, kiedy ciężar spadł ze mnie niczym tona błota, i ta miłość nieopisana, która rozlała się w moim wnętrzu. Nigdy takiego czegoś nie przeżyłem. Akceptacja, przebaczenie i miłość działały jak balsam. Tolerancja – gdyby nie ci ludzie, którzy nie bacząc na nic, zwiastowali mi Chrystusa, czy nawróciłbym się do Niego? Oni kochali mnie w moim stanie i pragnęli dla mnie szczęścia. Nareszcie po tak wielu latach wrogich ludzi ktoś mnie rozumie i nie proponuje alkoholu, ale miłość. To niesamowite przeżycie towarzyszy mi do dziś i jest żywe we mnie, a kiedy myślę o moim Panu, zawdzięczam mu wszystko. Jak dziś oceniam drogę uzależnionych do trzeźwości? Ja sam nigdy nie przechodziłem terapii, nigdy nie przechodziłem kroków AA. Nawróciłem się do Boga w wieku 32 lat. Byłem w moim przekonaniu około 10 lat w nałogu, wpierw w lekkim stadium, potem ostro w dół. Boży cud spowodował nie tylko zatrzymanie choroby, ale odnowienie mojego umysłu, ciała, relacji, miłości. Wraz z Bogiem odbudowałem życie i doszedłem do takich miejsc (i jestem ciągle w drodze), o których mi się nie marzyło – nie jest to duży fiat. Mam wspaniałą rodzinę, żonę i trzy córki, i oczywiście syna z poprzedniego związku blisko mnie. Ukończyłem różne szkoły, zdobyłem tytuł mgr resocjalizacji na 5, a teraz doktoryzuję się i mam nadzieję, że na moje 51 urodziny będę doktorem nauk pedagogicznych. Prowadzimy z żoną dużą firmę edukacyjną, gdzie pracujemy z ludźmi z problemami – alkoholowymi, bezrobociem, bezdomnością, bezradnością życiową, brakiem wykształcenia. Szkolimy ich, tchniemy w nich nadzieję. Ubolewam tylko, że nie bardzo mogę im mówić o Bożym wyjściu z ich sytuacji, bo to nie Kościół, jak argumentują zleceniodawcy i sami kursanci – o Bogu to w Kościele. Jednak służę Bogu, jak potrafię, jestem pastorem i cieszę się z każdej zbłąkanej duszy, która odnajduje się w Chrystusie. Czy jest jakieś rozsądne wyjście z uzależnienia? Oczywiście nie każdy musi przeżyć to co ja, ale każdy może skorzystać z terapii np. AA. Przejście kroków AA w dużej mierze gwarantuje trzeźwość, jednak nigdy w żadnym wypadku nie uda się to, gdy sama osoba zainteresowana tego nie chce, gdy sama woli jeszcze popijać czy narkotyzować się. To nie wyjdzie, decyzja musi być jednoznaczna i w jednym kierunku. To droga jednokierunkowa, nie ma powrotu do picia kontrolowanego, bo ono już dla takowej osoby nie istnieje. tezeusz.pl 153 POLSKA
TOLERANCJA Czy dla mnie istnieje ‐ nie! Dlaczego? Nie wróci umyta świnia do błota, a pies do swych wymiocin, oj nie. Nie chcę zasmucić mojego Pana i wracać do czegoś, co zniszczyło mi kawał życia. Alkohol nie jest moim przyjacielem. Rozumiem tych, co wypijają i ja czasami lampkę szampana wypiję czy kieliszek (malutki) dobrego wina, ale nigdy po coś, aby się lepiej poczuć, aby towarzystwo mnie akceptowało. Nie, w takim wymiarze alkohol dla mnie nie istnieje. Czy i ewentualnie jak tolerować osoby uzależnione? Tolerować człowieka, nie nałóg, nie wstydzić się i nie bać nazywać rzeczy po imieniu. Dopóki matki współuzależnione, żony w bojaźni, dzieci pod presją będą ukrywały nałóg, dopóty będą tworzyć komfort uzależnionemu. Pozwólmy mu stoczyć się na dno swojego jestestwa. Kochając go, szanując go, ale nie akceptując uzależnienia. A gdy podejmie walkę z nałogiem, wspierajmy go, zachęcajmy, ale miejmy twarde granice! Często mówię kobietom ofiarom nie tylko alkoholizowania się, ale tez ofiarom przemocy: „Droga pani mąż już ma inną kochankę, dla niej pracuje, dla niej się budzi i jej poszukuje, dla niej sprzeda wszystko, co ma – to wódka, to strzykawka z narkotykiem” Jak trudno im się z tym pogodzić! Jak się modlić o takich ludzi? O upamiętanie, o dotarcie do dna, na którym mogą odnaleźć siebie – albo odbiją się i będą walczyć, albo umrą lub oszaleją. Tolerować człowieka, brzydzić się grzechem, ot i puenta. tezeusz.pl 154 POLSKA
TOLERANCJA DEBATA VI TOLERANCJA MIĘDZY KOBIETAMI I MĘŻCZYZNAMI 11 PAŹDZIERNIKA 2010 tezeusz.pl 155 POLSKA
TOLERANCJA Anna Karoń‐Ostrowska Kobiety i mężczyźni – kłopoty z innością Mam wrażenie, że kobiety i mężczyźni mają właśnie kłopot z tolerowaniem nawzajem swojej inności. Nigdy nie byliśmy tacy sami, kobietę i mężczyznę łączy jedynie to, że oboje są ludźmi, poza tym wszystko dzieli – ciało i jego fizjologia, sposób percepcji świata, wchodzenie w relacje z innymi, wrażliwość, pragnienia i priorytety. Jeśli nie przyjmiemy tego do wiadomości i świadomość tego nie przeniknie głęboko do prawa, polityki i obyczaju, najbardziej równouprawniające rozwiązania formalne niczego nie zmienią. Na początku zaskoczyło mnie takie sformułowanie tematu dotyczącego tego, co istotne w relacjach między kobietami i mężczyznami. Nigdy nie myślałam dotąd, że kobiety i mężczyźni powinni uczyć się wzajemnie tolerować. Dotąd sądziłam, że kobiety i mężczyzn może łączyć miłość bądź nienawiść, fascynacja bądź rywalizacja, lęk i wzajemne przyciąganie, pogarda czy lekceważenie. Zawsze z tą relacją kojarzyły mi się uczucia mocne, nawet ekstremalne, gorące bądź lodowate, ale tolerancja? Na czym może polegać tolerancja między kobietami i mężczyznami? Mówimy o tolerancji dla cudzych poglądów, wierzeń religijnych i obrzędów, mówimy o tolerancji ludzi o różnych orientacjach seksualnych. Mówimy o tolerancji, w pozytywnym sensie tego terminu – jako o szacunku do inności. Pejoratywnie sens słowa „tolerancja” zbliża się ku terminowi „znoszenie”, które jest dolną granicą akceptacji. Idąc takim tokiem myślenia, zrozumiałam, że tolerancja w sposób zasadniczy dotyczy relacji mężczyzny i kobiety i że właściwie jest to punkt, w którym powinniśmy zacząć rozmowę na wspólne, najistotniejsze tematy. Być może bowiem kobiety i mężczyźni kochają się i nienawidzą, miotają nimi wszelkie możliwe emocje, uczucia i myśli, ale nie leży u ich podstaw tolerancja, czyli zrozumienie i szacunek dla inności. Bez tego trudno zaś mówić o jakichkolwiek zmianach na lepsze, o dotarciu do istoty tego, co wydarza się współcześnie między nowoczesną kobietą i mężczyzną. tezeusz.pl 156 POLSKA
TOLERANCJA Współczesna kultura coraz bardziej dąży do uniseksizmu. Kobiety i mężczyźni są właściwie tacy sami – podobnie się ubierają, mają takie same wysokie aspiracje, duże ambicje co do swego wykształcenia, a potem pracy, a także co do swojej niezależności i praw do samorozwoju na wszelkich możliwych płaszczyznach – od emocjonalnej i seksualnej, po intelektualną i duchową. Jeśli przyjmiemy, że kobiety i mężczyźni są tacy sami, to wzajemna tolerancja nie jest im potrzebna, bo nie ma żadnego horyzontu inności, który należałoby wzajemnie szanować. Pozostaje jedynie rywalizacja i walka sił; zwyciężają silniejsze i odporniejsze psychicznie i fizycznie jednostki. Wydaje się, że właśnie z czymś takim mamy do czynienia, zaskoczenie budzi jedynie fakt, że tą silniejszą stroną okazuje się kobieta. XX wiek przyniósł kobiecie ogromne zmiany w zakresie prawa i kultury. Społeczeństwo zachodnie zrównało jej prawa z prawami mężczyzny, może tak samo jak on kształcić się i piąć po szczeblach kariery, jest niezależną jednostką z prawem do absolutnej autonomii. Rewolucja seksualna przyznała jej takie same jak mężczyźnie prawa do zaspokojenia i odpowiedzialności – bądź jej braku – za ewentualne potomstwo. Długo by opisywać, jak w wymiarach formalnych polepszyła się sytuacja kobiety na przestrzeni ostatniego stulecia i jak wielką rolę w tym procesie emancypacji odegrały same kobiety. Stoczyły wielką walkę i mają prawo być syte zwycięstwa, choć wiemy dobrze, jak daleka droga do pełnego równouprawnienia jest jeszcze przed nami. Trwających kilka setek lat zmian w mentalności pokoleń nie da się rozwiązać kilkoma zmianami w prawie. Jednak ten proces będzie się pogłębiał i nie ulega dla mnie wątpliwości, że w wymiarze prawa kobiety uzyskają absolutnie równe prawa z mężczyznami i że będzie to respektowane. Od tego procesu nie ma odwrotu. Jeżeli tak, to na czym może polegać wzajemna tolerancja, skoro prawa obu stron zabezpiecza prawo? Czy jednak tak naprawdę problem dotyczy prawa? Czy kiedy wszystkie postulaty stawiane przez kobiety i mężczyzn zaczną być respektowane i znajdą się na nie odpowiednie przepisy w prawie europejskim, we wspólnym świecie kobiet i mężczyzn zapanuje raj? Czy znikną wszelkie antagonizmy? Walka? Lęk? Narosłe od pokoleń pretensje i kompleksy? Ale i wzajemne przyciąganie i podziw, jak też to, że w gruncie rzeczy jedno nie może żyć bez drugiego? Czy prawo określające wzajemne prawa i obowiązki jest w stanie wziąć pod uwagę cały wymiar natury? To bycie konkretną kobietą i konkretnym mężczyzną, którzy w jakiejkolwiek bliskiej relacji się spotkają? Jako ojciec i córka? Brat i siostra? Szef(owa) i podwładny(‐a)? Mąż i żona? Ojciec i matka? Syn i matka? Nie, bez wątpienia – nie. Prawo, podobnie zresztą jak jakiekolwiek parytety, może określać sytuacje brzegowe, może chronić słabszego przed siłą czy wyzyskiem, ale wszystko inne, czyli tzw. „prawdziwe życie”, wydarza się w innych obszarach i właśnie ono może rządzić się wzajemną życzliwą tolerancją albo zwalczającą się wzajemnie agresją i wyszukiwaniem słabości po obu stronach. Zatem co stanowi główny problem w relacji między kobietami i mężczyznami? Odpowiedź wydaje się paradoksalna – inność. Człowiek szuka ludzi podobnych sobie, to daje mu poczucie bezpieczeństwa, pewność, potwierdzenie. Drugi, który jest inny – niepokoi, zmusza do wysiłku prób zrozumienia go albo rodzi agresję i chęć odrzucenia, wytrąca ze stabilnego świata. W tym tkwi istota tolerancji i odwiecznie związany z nią problem. tezeusz.pl 157 POLSKA
TOLERANCJA Mam wrażenie, że kobiety i mężczyźni mają właśnie kłopot z tolerowaniem nawzajem swojej inności. Inność staje się słabością, silniejsza strona dyktuje warunki i określa próg tego, co normalne i akceptowalne, spychając jednocześnie to, co inne, na margines, a najchętniej w niebyt – nie lubimy kłopotów. Od wczesnej młodości kobieta i mężczyzna, na kolejnych etapach swojego rozwoju i w różnych wymiarach relacji przyciągając się z potężną siłą, jednocześnie zmagają się ze sobą. Przyciąganie zamienia się w walkę, która trwa przez całe życie. Będzie trwała walka i wzajemne udowadnianie sobie lepszości i gorszości, jeśli nie przyjmiemy do wiadomości swojej inności, tego, że nie jesteśmy tacy sami, mimo wysiłków współczesnej kultury i mody próbującej z modelek zrobić modeli, ukrywając kobiece kształty, tak że czasem nie wiadomo, czy do zdjęć w żurnalach pozuje dziewczyna czy młody, piękny efeb... Nigdy nie byliśmy tacy sami, kobietę i mężczyznę łączy jedynie to, że oboje są ludźmi, poza tym wszystko dzieli – ciało i jego fizjologia, sposób percepcji świata, wchodzenie w relacje z innymi, wrażliwość, pragnienia i priorytety. Jeśli nie przyjmiemy tego do wiadomości i świadomość tego nie przeniknie głęboko do prawa, polityki i obyczaju, najbardziej równouprawniające rozwiązania formalne niczego nie zmienią. Kobieta bowiem w życiu publicznym zawsze będzie istotą słabszą i mniej dyspozycyjną niż mężczyzna. Zawsze będzie miała swoje trudne dni związane z menstruacją albo z ciążą, potem, karmiąc dziecko, także będzie mniej aktywna, częściej nieobecna, podzielona między świat domu i zawodowych obowiązków, burze hormonów będą wpływać na jej możliwości intelektualne. Potem będzie miała zaburzenia nastroju związane z klimakterium, problemy zdrowotne, aż wreszcie – kiedy już się z tym wszystkim upora, wychowa dzieci, stanie się dyspozycyjna – okaże się, że jest po prostu za stara i ma jak na swój wiek za mało doświadczenia zawodowego. Tak, oczywiście w wielkim upraszczającym skrócie, wygląda biografia inteligentnej, ambitnej kobiety, która chce zrealizować się w wymiarze kariery zawodowej i życia osobistego. Dlaczego, z nielicznymi wyjątkami, jest to tak trudne, a właściwie prawie niemożliwe mimo równouprawnienia i praw, które służą kobiecie i mają ją wspierać i promować? Młodej dziewczynie ze świetnym dyplomem i rozlicznymi stażami przychodzącej do firmy, żeby szukać pracy – mówi się, że owszem, jest świetna, ale przecież za kilka lat wyjdzie za mąż, będzie miała dzieci, więc inwestowanie w nią jest pewną stratą pieniędzy i czasu... Młody chłopak w podobnej sytuacji nie spotka się z takimi zastrzeżeniami. Dlaczego? Bo nawet jeśli się ożeni i będzie miał dzieci, o wiele łatwiej niż jego żonie będzie mu zamknąć drzwi od domu i ruszyć do pracy czy też wyłączyć się w cichym pokoju i z dala od krzyków niemowlaka prowadzić pracę naukową. Jeżeli będzie to trudne do wykonania, on będzie sfrustrowany, a jego żona będzie miała wyrzuty sumienia. Dlaczego tak jest? Dlaczego mężczyźnie – bez względu na sytuację, jaką jest choroba dziecka czy jakieś niespodziewane wydarzenie – łatwiej jest powiedzieć: „muszę iść do pracy, mam zobowiązania, gonią mnie terminy”? Dlaczego kobieta przyjmuje to do wiadomości z jakąś pierwotną oczywistością? Dlaczego? Natomiast kobieta, która zaraz po urodzeniu dziecka wraca do pracy, przerywa karmienie, bo czyni ją to niedyspozycyjną, oddaje dziecko do żłobka i wraca wieczorami do domu, kobieta, która chroni swoje prawa do tezeusz.pl 158 POLSKA
TOLERANCJA rozwoju i kariery – uznana jest za potwora pozbawionego kobiecych cech. Osobę, która poświęca dom, dzieci, swoje małżeństwo na ołtarzu osobistych, prywatnych ambicji. Dlaczego tak jest? Dlaczego tak jest to oceniane? Znakomita większość mężczyzn czynnie zaangażowanych w politykę, w życie publiczne, w działalność biznesową czy w pracę naukową albo twórczość artystyczną to mężczyźni posiadający żony, domy, dzieci. Fakt, że są mężami i ojcami, nawet wzbudza do nich większą sympatię i rodzi większe zaufanie społeczne. Nikt nie podnosi kwestii tego, że ich praca i nieobecność w domu okupiona jest wyrzeczeniem żony, która dla dobra rodziny musiała zrezygnować ze swoich aspiracji. Czy kobiety – żony i matki – funkcjonujące w życiu publicznym są oceniane z równą sympatią i zrozumieniem? Nie zawsze. Na ogół mówi się o nich, że mają mężów pantoflarzy albo nieudaczników życiowych, którzy z braku innych możliwości siedzą z dziećmi w domu i pozwalają, żeby żona błyszczała publicznie i zarabiała na nich pieniądze. Dzieciom bardzo się współczuje, że mają takie „wyrodne”, dochodzące czy dojeżdżające matki. Kobieta w życiu publicznym musi się na ogół tłumaczyć różnym mediom, że mąż się zgodził, że dzieci są już dorosłe i samodzielne albo że ma wspaniałą matkę, która się nimi zajmuje i prowadzi dom, tak że nikt nie traci na tym, że ona pracuje... Inaczej, choć w gruncie rzeczy gorzej, mają tzw. singielki, bo choć mogą być w pełni dyspozycyjne, mogą pracować tak samo czynnie jak mężczyźni i im dorównywać, a nawet ich intelektualnie przewyższać, stoją na najwyższych szczeblach jako panie profesor, minister, a nawet premier rządu – zawsze w końcu okazuje się, że „no może ona i jest dobra, ale co to za baba, jak nawet sobie chłopa nie potrafiła znaleźć...”. Czy o samotnych mężczyznach myśli się podobnie? No, może i tak. Grozi im jeszcze inna anatema – mogą być uznani za homoseksualistów. Czy zatem żyjemy w zaklętym kręgu, z którego nie ma wyjścia, i kręcimy się w kółko od pokoleń w zastanych, nie do pokonania stereotypach, rolach społecznych i kompleksach? Czy sytuacja kobiety w społeczeństwie jest nie do zmiany z powodów, które wyżej naszkicowałam? Napisałam, że tolerancja jest szacunkiem dla inności albo chociaż milczącym jej znoszeniem. Te różnice i inność – zamiast zamazywać – powinniśmy dalej odsłaniać, ale nie wartościować. Kompleksy kazały kobietom przez ostatnie 150 lat udowadniać, że nie są gorsze od mężczyzn, są takie same albo i lepsze. Kobieta też może być mężczyzną, jeśli zajdzie taka potrzeba... Czy mężczyzna może być także kobietą? Z takich prób zamiany ról czy ich ujednolicenia wynikają żałosne karykatury, które są jedynie śmieszną zabawą w przebieranki – kobiety w męskich garniturach ze szklaneczką whisky i z cygarem, a mężczyźni w fartuszkach i klapkach z butelkami ze smoczkiem w jednej ręce i z rondlem w drugiej. Jednak wbrew pozorom te karykatury mówią coś istotnego o naszym wzajemnym postrzeganiu się. W takiej wizji mężczyzna jest dumającym nad losami świata intelektualistą czy wodzem, a kobieta zaaferowaną domem i dziećmi kuchtą. Zamiana ról miałaby polegać na tym, że kobiety decydują o losach świata, spychając mężczyzn do roli gospodyń domowych. Zemsta? Wygrana drugiej strony? Wojna trwa. Będzie trwała tak długo, aż nie zostanie przeorana świadomość społeczna, która ma swe korzenie jeszcze w kulturze greckiej i prawie rzymskim, że dom jest tezeusz.pl 159 POLSKA
TOLERANCJA domeną pracy niewolników, a panowie spotykają się na agorze. Role panów i niewolników są wymienne, każdy niewolnik chce zabić swojego pana, żeby zająć jego miejsce, każdy pan pogardza swoim niewolnikiem. Jest to świat walki i konfrontacji – triumfu siły i pogardy dla słabości. Jest to świat, który wbrew pozorom trwa wciąż w nas i wokoło nas. Jednak nie ma on nic wspólnego z tolerancją. Tolerancja wymaga uznania swego partnera za równego sobie. Dopóki dwa światy – domu i agory – nie zostaną zrównane, walka pełna upokorzeń będzie trwać. Czy jednak praktycznie jest to możliwe? Na czym miałoby polegać takie równouprawnienie tych dwóch tak różnych rzeczywistości? Nie wypracowaliśmy jak dotąd zadowalających rozwiązań. Jednak istota sprawy polega na tym, żeby dowartościować również w wymiarze materialnym pracę w domu – pokazując, że jest ona równie pełnowartościowa jak praca poza nim. Płacimy spore pieniądze opiekunkom do dzieci, sprzątaczkom, paniom prowadzącym dom. Jak wielkie są to pieniądze, wiedzą przede wszystkim samotne matki i samotni ojcowie, którzy pracują zawodowo, a nie mogą liczyć na pomoc rodziców czy przyjaciół. Wiemy, jak duża część domowego budżetu poświęcana jest na tego rodzaju pomoc. Natomiast kiedy kobieta decyduje się na zostanie w domu i opiekę nad dziećmi, sama wykonuje wszystkie prace domowe, jak gotowanie, sprzątanie, pranie itd., itp. – jej pracę uznaje się za oczywistość, jest ona wykonywana za darmo, jak praca niewolnicza. Poza tym „kobieta domowa” w opinii współczesnego społeczeństwa jest kimś gorszym niż ta, która wykonuje jakąkolwiek pracę poza domem. O jednej mówi się, że „pracuje”, a o drugiej, że „siedzi w domu”... Nie pracuje, bo może sobie na to pozwolić, bo jej mąż zarabia na nią, na dom i na dzieci. Czy na początku XXI wieku ktoś obliczył, ile on zarabia na niej? Zresztą, oczywiście, sytuacja może być odwrotna, kiedy to mężczyzna zostaje w domu, a kobieta pracuje zawodowo. Wtedy ona zarabia na nim. Gdyby obliczyć płacę pomocy domowej zatrudnionej 8 godzin dziennie, wtedy uzyskalibyśmy przybliżoną wartość pracy, na ogół kobiecej, w domu. Bez wątpienia jedynie przybliżoną. Jednak czy mimo tej próby buchalterii da się wyrównać różnicę poziomów pomiędzy byciem w domu i na agorze?... Zupełnie innym problemem tolerancji między kobietami i mężczyznami jest przestrzeń Kościoła. Mamy tu szczególny typ relacji między kobietą świecką lub zakonnicą a księdzem czy też zakonnikiem. Czy poziom wzajemnej tolerancji jest w takiej relacji większy czy mniejszy? Czy można powiedzieć, że kobiety, które próbują zmniejszyć przepaść między horyzontami domu i agory, są w lepszej sytuacji w Kościele? Wszak problemy, które wskazywałam powyżej, nie dotyczą czy też nie powinny dotyczyć miejsca i roli kobiety w Kościele. Czy naprawdę tak jest? Czy w Kościele tolerujemy się wzajemnie, szanując swoją inność i bogactwo powołań? Wiele na ten temat ostatnio się mówi i pisze. Podnosi się wiele głosów na temat dyskryminacji kobiet w Kościele. Na temat tego, że tradycja i wychowanie katolickie każą upokarzać kobiety i robią z nich obywateli drugiej czy nawet trzeciej kategorii. Problem ten w zdecydowany sposób podniósł Jan Paweł II w liście apostolskim o miejscu i godności kobiety w Kościele i w społeczeństwie „Mulieris dignitatem”. Wielu środowiskom kobiet ten list jest bardzo bliski, czytają go, komentują, próbują wyciągać z niego praktyczne wnioski. Wielokrotnie sama pisałam na te temat w „Więzi”, w książkach „Duchowość kobiety” i „Kobiety uczą Kościół”, dlatego nie chcę się w tym tekście powtarzać. Pozwolę sobie tylko na kilka zasadniczych punktów. tezeusz.pl 160 POLSKA
TOLERANCJA Tolerancja między kobietą a mężczyzną w Kościele jest równie trudna, a może i trudniejsza niż w rodzinie i w społeczeństwie. „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich Bóg” i ta dwoistość bycia składa się na prawdę bycia człowiekiem. W żadnym z wymiarów rzeczywistości nie ma kobiety bez mężczyzny i mężczyzny bez kobiety. Są komplementarni. Zanegowanie, deprecjacja, lekceważenie jednego z nich wypacza i zakłamuje obraz człowieczeństwa, a wraz z nim społeczeństwa i kultury. Kobieta ma ogromną rolę do odegrania w procesie humanizacji świata polityki, życia społecznego i religijnego. Jej możliwości duchowe są potężne, jednak wciąż blokowane, nawet nie prawem – obyczajem, zwyczajem, lękiem, tradycją. Wystarczy przyjrzeć się prawu kanonicznemu i sprawdzić, jakie urzędy mogą sprawować kobiety świeckie i zakonnice. Czy je spełniają, czy są angażowane jako pełnoetatowi pracownicy? Nie. Wraca nieustanne pytanie tego tekstu: „Dlaczego?”. To moje „dlaczego” jest bezradne, bo tyle już wiemy o fizjologii, o psychologii, o duchowości, o talentach kobiety i mężczyzny, o umiejętnościach i możliwościach ich wykorzystywania. Tylko czy chcemy to twórcze bogactwo inności przyjąć i uczyć się stosować je w praktyce wieloaspektowego życia? Z pokorą i szacunkiem uznając słabości i niemożliwości obu stron, wspierając i promując siłę i inność? Jedno i drugie wzmacniając dla dobra nas wszystkich. Czy wtedy bylibyśmy znowu u przedsionków Raju?... tezeusz.pl 161 POLSKA
TOLERANCJA Elżbieta Radziszewska Jaśniejsza strona Polski Mężczyźni uświadamiają sobie, że postulat równego traktowania wymaga od nich dziś często innej postawy względem słusznych aspiracji współczesnych kobiet niż ta, która powszechna była jeszcze w pokoleniu ich ojców czy dziadków. Kobiety zaczynają widzieć, że nie powinny bezwiednie się poddawać utrwalonym w kulturze nawykom bądź zachowaniom, które ewidentnie im szkodzą. Że jeśli chcą i dysponują odpowiednimi kompetencjami, mają prawo do wyboru swojej drogi życiowej – w byciu pracobiorczynią czy pracodawczynią, w biznesie czy w polityce. Nie mam wątpliwości, że Polska ciągle jeszcze nie jest krajem równych szans dla kobiet i mężczyzn. W naszym kraju kobiety wciąż pozostają najliczniejszą i najczęściej dyskryminowaną grupą społeczną. Warto jednak pamiętać, że trudno dziś znaleźć na mapie Europy państwo, w którym ta równość szans dla obojga płci rzeczywiście występuje. Z pewnością w krajach skandynawskich sytuacja jest dużo lepsza niż np. na europejskim południu, gdzie i współcześnie tradycyjne struktury patriarchalne mają się dobrze. W takiej perspektywie Polska sytuuje się gdzieś pomiędzy tymi dwoma biegunami. Mimo to w opisie aktualnej pozycji polskich kobiet trzeba wystrzegać się zbyt daleko idących uproszczeń. Inaczej wyglądają przecież realne problemy w wielkich miastach a inaczej w tradycyjnie zorientowanych społecznościach wiejskich. Znaczne różnice zaznaczają się w tym kontekście również między poszczególnymi regionami Polski. Można zasadnie przypuszczać, że np. w Warszawie czy Szczecinie – z powodów społecznych oraz historyczno‐kulturowych – sytuacja kobiet jest nieco odmienna od tej, z jaką mamy do czynienia choćby w Rzeszowie czy Nowym Sączu. Zatem zarówno natężenie, jak i formy dyskryminacji ze względu na płeć zależą w Polsce mocno od lokalnych uwarunkowań. Tym bardziej więc należy zwracać uwagę na pozytywne aspekty wspólnego dla wszystkich nas dziedzictwa przeszłości. Często krytykuje się u nas dawny wzorzec „matki‐Polki”, zapominając jak wielki wpływ kulturowy miał on w naszym kraju na wzajemne relacje między płciami. „Matka‐Polka” to zresztą stereotyp już dziś zanikający. Istnieje tezeusz.pl 162 POLSKA
TOLERANCJA bowiem tylko w najbardziej tradycjonalistycznie nastawionych społecznościach. W wyniku tragicznych okoliczności historycznych w XIX wieku kobiety na ziemiach polskich musiały często podejmować się ról, które w innych politycznych kontekstach nie byłyby dla nich dostępne. Choć sam w sobie los typowej „matki‐Polki” nie był do pozazdroszczenia, Polki miały jednak w społeczeństwie taką pozycję, że stopniowo coraz głośniej mogły domagać się prawnego, ekonomicznego, zawodowego i obyczajowego równouprawnienia płci. Te postulaty trafiały na podatny grunt szczególnie po powstaniu styczniowym, gdy wielu mężczyzn zginęło, wielu pozostawało na zesłaniu, a w kraju nagle wzrosła liczba samotnych kobiet bez wykształcenia, posagu i pracy. To wtedy Eliza Orzeszkowa (wraz z innymi pisarkami i aktywistkami społecznymi) publicznie zażądała dla kobiet powszechnego dostępu do szkół, studiów uniwersyteckich i zatrudnienia, gdyż były to po prostu warunki umożliwiające przetrwanie w ówczesnym społeczeństwie. Co ważne, program ten znajdował na ziemiach polskich posłuch także wśród mężczyzn. Dlatego walka o realne uczestnictwo kobiet w strukturach władzy i o prawa wyborcze dla nich w XX wieku nie spotykała się u nas z tak silnym męskim ostracyzmem, z jakim musiały przez dziesiątki lat borykać się mieszkanki tzw. „starych”, zachodnich demokracji. Nigdy zatem dość przypominania, że Polki jako jedne z pierwszych odniosły poważny sukces w przezwyciężaniu dyskryminacji ze względu na płeć. Już bowiem od 1919 r. (czyli właściwie od chwili odzyskania przez nasze państwo niepodległości) cieszyłyśmy się pełnią praw wyborczych, wybierałyśmy i byłyśmy wybierane (Polska była trzecim krajem w świecie, w którym kobiety zyskały prawa wyborcze). Tymczasem w USA prawa wyborcze w pełnym wymiarze ustanowiono dla kobiet dopiero w 1920 r., w Wielkiej Brytanii – w 1928 r., we Francji – w 1944 r., a w Szwajcarii – w 1971 r. (!). Ponieważ my same często o tym nie wiemy, zorganizowałam w ubiegłym roku w Sejmie wystawę „90 lat obecności kobiet w polskim parlamencie”, która później była wystawiana w wielu miastach w Polsce. Od wspomnianych zachodnich krajów Polskę różni też to, że Polki od dawna dużo częściej podejmowały pracę zarobkową. Wiadomo, że w PRL‐u wynikało to często nie z chęci, a ekonomicznego przymusu. „Kobieta pracująca” – tak świetnie zagrana przez Irenę Kwiatkowską w Czterdziestolatku – z całą pewnością nie uosabiała marzeń i aspiracji większości borykających się z trudami dnia codziennego (np. permanentnymi niedoborami w zaopatrzeniu) obywatelek komunistycznego państwa. Komunizm sprawił jednak, że zatrudnianie kobiet postrzegane jest u nas jako (raczej niekwestionowana) norma społeczna. W tym względzie emancypacja w dużym stopniu już się dokonała, jakkolwiek są jeszcze nieliczne zawody, do których panie wciąż nie mają – z powodów uzasadnionych lub nie – pełnego dostępu. Mimo takich przypadków problemem z pewnością nie jest u nas to, że kobietom zakazuje się pracy. Podstawowy kłopot tkwi gdzie indziej. Statystyki alarmują, że kobiety ciągle jeszcze za tę samą pracę otrzymują mniejsze wynagrodzenie niż mężczyźni, w sytuacji gdy wiele zatrudnionych kobiet poza profesjonalnymi zajęciami wykonuje też większość prac domowych. To one przecież najczęściej sprzątają, gotują, piorą oraz wychowują dzieci (a często brakuje tak bardzo potrzebnych żłobków i przedszkoli), za co nie dostają żadnej pensji. Na tym polu nie tezeusz.pl 163 POLSKA
TOLERANCJA nastąpiły dotąd w Polsce wyraziste zmiany mentalności. Są oczywiście kobiety, które chciałyby spełniać się życiowo wyłącznie jako „gospodynie‐matki”. Taki wzorzec trudno byłoby jednak dziś uznać za powszechny ideał. Jeśli zatem są obecnie w Polsce takie regiony, gdzie – szczególnie w małych miasteczkach i na wioskach – wiele jest „gospodyń‐
matek”, przyczyna takiego stanu musi być inna. To po prostu najczęściej obszary, na których po upadku komunizmu panowało strukturalne bezrobocie. Tam kobiety nie miały i nie mają możliwości dokonania takiego wyboru, jak np. singielki – mieszkające zazwyczaj w wielkich miastach i pracujące w dużych firmach z wewnętrznymi kodeksami postępowania, które wykluczają jakąkolwiek formę seksistowskiej dyskryminacji. Kodeksy te jednak nie obowiązują w środowiskach, w których z konieczności tkwią sfrustrowane często „gospodynie‐matki”... Tym bardziej warto zauważyć, że to właśnie kobiety z niewielkich środowisk prowadzą w Polsce większość firm rodzinnych (co świadczy skądinąd o wciąż silnej roli rodziny w naszym kraju): sklepików, punktów usługowych, skromnych przedsiębiorstw ogrodniczych i rolniczych. Często się zdarza, iż w takich firmach mężczyzna jest szefem tylko formalnie, a przy tym do kobiecej przedsiębiorczości odnosi się nader nieufnie. Mimo tej męskiej niechęci aktywność kobiet w małym i średnim biznesie daje się coraz bardziej zauważyć. To dobry symptom, wyjątkowy w Europie. Kobieta nie musi już bowiem czuć się ekonomicznie ubezwłasnowolniona, co sprzyja budowaniu prawdziwie partnerskich relacji w rodzinie. Jest też druga strona medalu takiej sytuacji, związana z kryzysem tradycyjnie pojmowanej męskości. Warto pamiętać, że w Polsce mężczyzna (niezależnie od swojego pochodzenia, wykształcenia i statusu materialnego) zazwyczaj ma poczucie, że to on – przede wszystkim lub nawet wyłącznie – powinien utrzymywać rodzinę. Toteż gdy jego żona zaczyna zarabiać więcej, odczuwa dyskomfort. Informacją o wysokości dochodów małżonki nie będzie się raczej dzielił ze swoimi kolegami. Kulturowy, przekazywany w wychowaniu stereotyp mówi przecież, że kobieta powinna być istotą słabą i niejako „z natury” mężczyźnie poddaną. Mimo to coraz częściej się zdarza, że kobiety w najróżniejszych instytucjach i przedsiębiorstwach (nie tylko rodzinnych) zaczynają pełnić kierownicze funkcje. Pozostający pod wpływem dotychczasowych stereotypów mężczyźni w takich sytuacjach bardzo się boją swoich szefowych. Ambitne zwierzchniczki wzbudzają w nich antypatię. Mężczyźni nierzadko narzekają, iż przełożone odnoszą się do nich z wyższością. Zapominają tylko, że takie zachowania ich szefowych mogą być specyficzną reakcją na antykobiece, a wciąż u nas żywotne kody kulturowe. Przecież nie bez powodu mężczyźni, gdy sami zajmują kierownicze stanowiska, bardzo często robią wiele, by podległych im pracownic nie awansować. Wszelkiej maści dyrektorowie lubią działać w szczelnie zamkniętych, męskich gronach. Dlatego, by przebić się skutecznie przez ów mur męskiej niechęci, kobiety nie tylko muszą się zwykle wykazywać większym profesjonalizmem w swoich dziedzinach, ale i swoistą bitnością. Przy okazji zdarza się niestety, iż bezwiednie przejmują model męskiej waleczności, dla którego charakterystyczne są bezwzględność i agresja. Kobieta bardziej próbuje być wtedy „szefem‐facetem” dla swoich podwładnych, co niekoniecznie spotyka się z pozytywnymi reakcjami zarówno męskiej, jak i żeńskiej części podległego jej personelu. tezeusz.pl 164 POLSKA
TOLERANCJA Dotknęłam tu dość drażliwego tematu. Niestety faktem jest, że tzw. kobieca solidarność pozostaje zwykle jedynie niespełnionym postulatem z feministycznych manifestów. Bo kobiety nie tylko doświadczają nierównego i niesprawiedliwego traktowania ze strony mężczyzn‐decydentów. Mogą być też dyskryminowane przez inne przedstawicielki własnej płci. Często słyszę, że kobiety, które zrobiły karierę, za wszelką cenę starają się uniemożliwić osiągnięcie sukcesu innym kobietom, gdy tymczasem mężczyźni potrafią naprawdę skutecznie promować się we własnym gronie. Kobiety do czegoś takiego nie są często skłonne. Najwyraźniej nie umieją być tak samo ze sobą solidarne, jak przedstawiciele „męskiego świata”. Ów brak solidarności ma najpewniej swe źródło w stereotypowych modelach kobiecości i męskości, jakie ciągle kształtują zachowania i układy wzajemnych odniesień między kobietami i mężczyznami w Polsce. Oczywiście nie wszystkie stereotypy należy przezwyciężać czy odrzucać. Większości polskich kobiet (a wiem, że i wielu cudzoziemkom) podoba się szeroko rozumiana szarmanckość naszych panów wyrażana np. w tym, że przepuszczają nas w drzwiach. Cenimy też ich obowiązkowość i odpowiedzialność. Z pewnością drażni nas jednak męski szowinizm – tak często widoczny w „grubych” żartach na temat kobiet czy seksistowskich reklamach. W takich przypadkach odzywają się rzeczywiście negatywne stereotypy, które leżą u podstaw rzeczywistej dyskryminacji kobiet na wielu polach: w życiu rodzinnym, zawodowym czy wreszcie na arenie społeczno‐politycznej. Jak z takimi stereotypami walczyć? Mylą się ci, którzy uważają, że rzeczywistość można natychmiast i skutecznie zmienić przez wprowadzenie odpowiednich przepisów prawa. Zapominają, że samo państwo ze swoimi interwencjami zazwyczaj nie powinno wkraczać w sferę życia prywatnego czy rodzinnego (w niej obowiązują bowiem wewnętrzne, niezależne od prawa państwowego regulacje). Istnieją, rzecz jasna, od tego wyjątki. Państwo musi ingerować, gdy w rodzinach dochodzi np. do fizycznej czy psychicznej przemocy. W tym wypadku prawne przepisy muszą być jasne, a ich egzekwowanie konsekwentne. Skrzywdzone osoby (a są nimi najczęściej kobiety) dotyka przecież syndrom ofiary, który paraliżuje zdolność skutecznego przeciwstawiania się przemocy. Takie kobiety same sobie pomóc zazwyczaj nie potrafią. Nie umieją powstrzymać zaciskającej się wokół nich spirali zła. Z drugiej strony przeciwdziałanie przemocy względem kobiet z pomocą odpowiedniego prawa nie może polegać tylko na bezwzględnym karaniu nieodpowiedzialnych damskich bokserów. Potrzebne są też działania korekcyjno‐edukacyjne sprawców przemocy, ale też dobra promocja odpowiedzialnych działań mężczyzn. Przykład z mojego podwórka: gdy panie z kierowanego przeze mnie zespołu ds. przeciwdziałania dyskryminacji kobiet (znalazły się w nim przedstawicielki ponad 40 organizacji pozarządowych) zaczęły współpracować z panami aktywnymi w zespole ds. dyskryminacji ojców, udało się nam wspólnie dokonać dobrych zmian w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym. Dzięki wprowadzonym nowym zapisom ojciec ponosi teraz większą odpowiedzialność za to, co robi (bądź czego nie robi) w rodzinie. Trzeba jednak pamiętać, że samo prawo, choćby najlepsze, nie jest w stanie w pełni skutecznie wyeliminować dyskryminujących, antykobiecych działań. One najczęściej są pochodną wychowania i funkcjonujących powszechnie negatywnych i fałszywych wyobrażeń. Dlatego, by efektywnie z przemocą względem kobiet walczyć, samo tezeusz.pl 165 POLSKA
TOLERANCJA instrumentarium prawne nie wystarczy. Potrzebne są odpowiednie akcje społeczne. Przykładem jest – promowana w Polsce (od zeszłego roku również przez polski rząd i przeze mnie osobiście) – grudniowa kampania „Białej Wstążki”. Biała wstążka to symbol walki mężczyzn z przemocą wobec kobiet. Noszący ją mężczyźni zobowiązują się do tego, że nigdy nie będą sprawcami przemocy wobec kobiet i że będą reagować, widząc ją. Akcje przeprowadzane w ramach kampanii mają prowadzić do zmiany myślenia przeciętnego człowieka, kobiety i mężczyzny, by w sposób bardziej kategoryczny przeciwstawiać się przemocy wobec kobiet. Niewątpliwie tego rodzaju męsko‐kobieca solidarność może bardzo pomóc. Dzięki tym (i podobnym) zaistniałym w przestrzeni publicznej działaniom nie tylko zmienia się perspektywa mężczyzn względem kobiet, ale i samych kobiet względem siebie. To swoista reedukacja dorosłych, która wyznacza odpowiednią miarę w relacjach między płciami. Mężczyźni uświadamiają sobie, że postulat równego traktowania wymaga od nich dziś często innej postawy względem słusznych aspiracji współczesnych kobiet niż ta, która powszechna była jeszcze w pokoleniu ich ojców czy dziadków. Kobiety zaczynają widzieć, że nie powinny bezwiednie się poddawać utrwalonym w kulturze nawykom bądź zachowaniom, które ewidentnie im szkodzą. Że jeśli chcą i dysponują odpowiednimi kompetencjami, mają prawo do wyboru swojej drogi życiowej – w byciu pracobiorczynią czy pracodawczynią, w biznesie czy w polityce. Łamanie negatywnych stereotypów powinno się jednak dokonywać przede wszystkim w odpowiednim wychowywaniu dzieci i młodzieży. Tutaj największą rolę mają do odegrania: rodziny, szkoły, media oraz kościoły i związki wyznaniowe. Najtrudniej jest zmieniać mentalność w rodzinach. Wiele tu zależy od samych żon i matek, które tak powinny wpływać na swoich mężów, by ich dzieci mogły być wolne od dyskryminujących kobiety, a wciąż powszechnie obecnych w Polsce wzorców życia domowego. Niełatwo to oczywiście robić bez znaczącego wsparcia z zewnątrz. Dlatego równe traktowanie kobiet i mężczyzn powinno być stałym tematem podejmowanym w szkołach na wszystkich szczeblach edukacji. Warto zaznaczyć, że polskie podręczniki (po raz pierwszy w naszej historii – na mój wniosek) zostały przejrzane przez ekspertów pod kątem występowania w nich różnorakich treści dyskryminujących. Już samo to, że takich treści w podręcznikach nie ma, powinno wpływać na styl wychowania w szkołach, a tym samym na promocję równego traktowania wśród młodzieży. Nie wolno jednak zapominać, że sami nauczyciele żyją w obrębie kultury, która – w kontekście dyskryminacji kobiet – niejedną winę ma na sumieniu. Za utrwalanie negatywnych stereotypów w dużej mierze odpowiedzialne są środki masowego przekazu. Zbyt dużo w nich negatywnego przekazu, zbyt mało – treści zmieniających pozytywnie społeczną świadomość. Sama wiem najlepiej, że prorównościowa czy antydyskryminacyjna tematyka nie cieszy się w mediach dużym wzięciem. A przecież trudno przecenić wpływ, jaki mają na społeczeństwo np. powszechnie oglądane telewizyjne seriale. Jakkolwiek od czasu do czasu pojawiają się w nich wątki, w których jest ukazany fatalny wpływ dyskryminujących wzorców kulturowych na życie serialowych bohaterek, nie dzieje się to chyba na tyle często, by widownia – zarówno kobieca, jak i męska – wyciągnęła odpowiednie wnioski. Tak samo zresztą rzecz się ma z promocją wizerunku przedsiębiorczych, zaradnych kobiet w tych samych serialach czy reklamach. Jeśli już dochodzi ona do głosu na tezeusz.pl 166 POLSKA
TOLERANCJA szklanym ekranie, rzadko kiedy nie grzeszy przy tym „celebryckim” fałszem. Wielką rolę do odegrania w łamaniu negatywnych, antykobiecych stereotypów mają też bez wątpienia w Polsce kościoły i związki wyznaniowe, szczególnie Kościół rzymskokatolicki. W tym ostatnim jednak, jak wiadomo, brakuje kobietom silnego, instytucjonalnego umocowania. W wielkich miastach często działają one aktywnie w przykościelnych wspólnotach i ruchach religijnych, którym dobrze służą charakterystyczne dla kobiet formy przyjaźni czy wypracowanego w domach kobieco‐męskiego partnerstwa. Natomiast w miastach średniej wielkości wierzące panie są często zaangażowane w działalność prowadzonych przez Kościół hospicjów, domów samotnej matki czy organizacji charytatywnych. Kobiety w małych miejscowościach pozbawione są zwykle takich możliwości. Pozostaje im sprzątanie i dekorowanie świątyń bądź – w najlepszym wypadku – śpiew w chórze lub czytanie lekcji. To charakterystyczne wyłączenie przyczynia się niestety do ugruntowywania na polskiej prowincji negatywnych, dyskryminujących kobiety stereotypów. Zatem jednym z poważniejszych zadań dla współczesnego Kościoła powinna stać się refleksja, jak – wciąż zbyt często trwający w uśpieniu – potencjał jego członkiń mógłby być wykorzystany zarówno dla dobra samego Kościoła, jak i dobra wspólnego. Jestem przekonana, że bez wsparcia Kościoła rzymskokatolickiego (a także innych kościołów i związków wyznaniowych) walka o równe traktowanie kobiet i mężczyzn w Polsce ma małe szanse na to, by zakończyć się pełnym sukcesem. Wypada mi się wreszcie odnieść do kwestii obecności kobiet w życiu publicznym naszego kraju. Nie sądzę, byśmy spotykały się tu z nietolerancją i dyskryminacją. Prawdą jest jednak, że wciąż nie ma nas wystarczająco wiele na najwyższych szczeblach władzy. Mimo to nie podzielam złudzeń, że odpowiednio duża liczba kobiet na wysokich politycznych stanowiskach wywołałaby natychmiast poważne, mentalnościowe zmiany w Polsce. Te, jak wiadomo, dokonują się raczej powoli. Nie raz w Sejmie widziałam, że posłanka PiS i posłanka SLD nie były w stanie zagłosować tak samo nad wyznaczeniem krótkiej, technicznej przerwy w obradach, a co dopiero w czasie głosowania nad ustawami. My, kobiety, mamy przecież prawo posiadać swoje poglądy, mieć różne zdania na wiele kwestii. Nieprawdziwa jest teza, że gdy w polskim parlamencie będzie zasiadało znacznie więcej kobiet (a musiałaby one w końcu wywodzić się z różnych politycznych środowisk), poprawi to znacząco sytuację Polek w parlamencie niezasiadających, bo kobiety‐parlamentarzystki będą głosować jednakowo, wedle jednego pomysłu politycznego. Wbrew temu, co sądzą radykalne feministki, nie wierzę, że na poziomie politycznej świadomości możliwa jest jakaś kobieca unifikacja. Ale prawdą jest, że do polityki wkraczamy zwykle z typową dla nas zaradnością, dobrą organizacją pracy, lojalnością (która poza wszystkim często w naszym życiu jest powodem zgody na brak słusznie nam należnego awansu i zawodowej stagnacji). Wnosimy też do życia publicznego to, czego zwykle mężczyźni są pozbawieni: multidyscyplinarność – swobodne wykorzystywanie najróżniejszych umiejętności w najróżniejszych kontekstach. I to wszystko jednocześnie, z podzielnością uwagi i szerokimi zainteresowaniami. Nade wszystko wnosimy jednak – nie tylko do polityki, ale do każdej sfery działalności, w której uczestniczymy – piękno i radość. One charakteryzowały nas – polskie kobiety – zawsze. Nawet podczas dziejowych nieszczęść, które tezeusz.pl 167 POLSKA
TOLERANCJA Polsce tak często się przytrafiały. Nawet wtedy, gdy – jak w okresie stanu wojennego – musiałyśmy się borykać z prozaicznym, lecz przecież nieustannym brakiem podstawowych produktów w sklepach. Umiałyśmy „załatwiać” i przy tym być piękne, i cieszyć się z drobnych, codziennych sukcesów. Wyróżniało nas to bardzo na tle kraju, w którym ciągłe narzekanie na wszystko podnoszone jest, nie wiedzieć czemu, do rangi cnoty. Byłyśmy zawsze jaśniejszą stroną Polski. Ale nie zawsze obdarzano nas z tego tytułu należnym szacunkiem. Mimo zasług nie spotykałyśmy się – zarówno ze strony mężczyzn, jak i siebie nawzajem – ze sprawiedliwym, równym traktowaniem. Najwyższa pora to zmienić. I co ważne – my, kobiety, współczesne Polki, bądźmy wolne w naszych wyborach, podejmujmy odważnie decyzje, te dobre dla nas samych i dla naszych najbliższych. Nie bójmy się (wbrew schematom i różnym stereotypom) wyzwań. Uwierzmy, że potrafimy, a wówczas mężczyźni też będą musieli w nas uwierzyć. Bo przecież my wiemy, że zawsze „damy radę”! tezeusz.pl 168 POLSKA
TOLERANCJA Sebastian Duda Feminizujące katoliczki Dla kobiet, które mniej czy bardziej chcą się identyfikować z feminizmem, Kościół katolicki w Polsce – skoro sprzeciwia się kapłaństwu kobiet i nie dopuszcza ich do kościelnych struktur władzy – pozostaje najsilniejszą instytucją patriarchalną. Dlatego zdaniem feministek – wśród nich jest już także pewna liczba, jak je nazywam, feminizujących katoliczek – Kościół dzierżąc w Polsce rząd dusz, przyczynia się do dyskryminacji kobiet w naszym społeczeństwie. Sąd taki, choć bez wątpienia wciąż bardzo kontrowersyjny, spotyka się w różnych rodzimych środowiskach kobiecych z coraz większą akceptacją. Od ponad dwóch lat prowadzę na Podyplomowych Gender Studies w Instytucie Badań Literackich PAN kurs teologii feministycznej. Bardzo cenię sobie te zajęcia. W zdecydowanej większości ich uczestnikami są kobiety, żywo zainteresowane kwestiami równego traktowania, feminizmu i tolerancji. To bardzo wpływa nie tylko na sposób prowadzenia zajęć (częściej są one rozmową opartą np. na wspólnej analizie biblijnych tekstów niż suchym wykładem), ale i na moje postrzeganie wielu zjawisk społecznych – także tych zachodzących w Kościele katolickim w naszym kraju. Co charakterystyczne, wiele spośród tych studentek otwarcie przyznaje, iż ma poważny problem z polskim katolicyzmem. Wbrew temu bowiem, co mogliby myśleć niektórzy o studentkach podyplomowych Gender Studies, ich stosunek do wiary chrześcijańskiej najczęściej wcale nie jest jednoznacznie negatywny. Wolno mi chyba sądzić, iż większość z nich wyrosła w religii katolickiej, a przynajmniej miała w życiu styczność – większą lub mniejszą – z katolicką doktryną. Być może są też wśród nich i takie, których związki z katolicyzmem przypominają te, jakie opisała niedawno w rozmowie z Piotrem Szumlewiczem znana feministka i ateistka Agnieszka Graff: „Natychmiast się mogę przeżegnać, mam to wbudowane w ciało. To odruch. Pewnie bym to robiła raz za razem w spadającym samolocie. Po prostu przez tyle lat chodziłam do kościoła, że moje ciało jest skolonizowane. Ale nie mówię tego z pretensją. (...) Byłam ostatnio na przedstawieniu teatru Wierszalin w Supraślu, gdzie grupa aktorów w rytmiczny sposób wygłaszała „Wierzę w Boga”, czyli Credo. Chyba nie potrafiłabym tego wyrecytować z pamięci, ale jak oni tezeusz.pl 169 POLSKA
TOLERANCJA zaczęli to mówić, to zaczęłam mówić z nimi. I wróciło mi to dziwne uczucie z dzieciństwa, jakbym była w kościele. Połączenie nudy z uwzniośleniem, wiary z niedowierzaniem – że co ja właściwie mówię, że to coś mówi jakby mną, że to piękne jest i obce zarazem. Tak, znam całą tę sekwencję klękania, siadania i wstawania, i rozumiem potrzebę chodzenia do kościoła co tydzień, rytualizacji życia” . Mimo deklarowanego zrozumienia potrzeb ludzi religijnych, Graff w dalszej części wywiadu oznajmia, że Kościół katolicki zmonopolizował w Polsce „rytualną stronę życia”. Że nie tylko ciało Graff, ale i cała Polska jest „skolonizowana”, co z pewnością widać najmocniej w sferze politycznej. Rzecz oczywista, że na prowadzonych przeze mnie zajęciach spotykam się i z takimi opiniami. Krytyka zaangażowań politycznych Kościoła nie jest jednak jednostronna. W trakcie kursu niejednokrotnie zdarza mi się wysłuchiwać utyskiwań na poziom katechezy szkolnej, na brak zainteresowania teologią wśród kleru, jego niski poziom intelektualny i moralny, wreszcie – na negatywny i patriarchalny stosunek Kościoła do aspiracji współczesnych kobiet. Takie sądy zwykle nie są wyrazem ateizmu czy agnostycyzmu, lecz raczej głosem wydobywającym się z wnętrza środowisk wierzących. Jak mniemam bowiem, wiele uczestniczek moich zajęć chciałoby się zdeklarować jednocześnie i jako feministki, i jako osoby wierzące. I to pragnienie pozostaje w nich źródłem nieustannego napięcia. Świadczą o nim prace zaliczeniowe, które studentki przedstawiają na koniec prowadzonego przeze mnie kursu. Oto jedna z uczestniczek pisze, co następuje: „Z całą pewnością Kościół katolicki ma jeszcze przed sobą długą drogę. Strach i mizoginia, które mu towarzyszą, nie są sprawą jednorazowego odrzucenia. Trzeba wiary w równość i równowartościowość doświadczeń świętości mężczyzn i kobiet. Należy docenić powołanie kobiet i ich rolę tak w religii, jak w Kościele”. To bez wątpienia szlachetne postulaty, ale czy kiedykolwiek mogą one doczekać się w katolicyzmie realizacji? Refleksja nad tym pytaniem towarzyszy nam przez cały semestr zajęć z teologii feministycznej. Można się przecie zastanawiać, czy przypadkiem w samym rdzeniu chrześcijańskiej doktryny nie tkwi coś, co uniemożliwia równość kobiet i mężczyzn tak, jak zwykle współcześnie ją pojmujemy. Czy chrześcijaństwu zupełnie nie po drodze z (po)oświeceniowym pojęciem równości? W tym kontekście warto zacytować wypowiedź innej ze studentek: „Mam ambiwalentne odczucia odnośnie tego, czy w chrześcijaństwie jest miejsce dla feminizmu. Czy obie postawy da się w ogóle pogodzić? Dla mnie feminizm jest dostrzeganiem nierówności w traktowaniu kobiet i mężczyzn i dążeniem do jej wyrównania. Chrześcijaństwo, jak rozumiem, również przewiduje równość wszystkich (Nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety; albowiem wszyscy jedno jesteście w Jezusie Chrystusie. List św. Pawła do Galacjan 3,28), choć ma inny skrypt dla mężczyzn, a inny dla kobiet. I tu tkwi problem”. To głos ciekawy. Autorka tej wypowiedzi uważa, że kategoria równości jest w chrześcijaństwie obecna i dotyczy wszystkich. Tyle że ta mająca powszechny charakter, choć jednocześnie „chrześcijańska” czy „katolicka” równość inaczej realizowana jest w odniesieniu do mężczyzn, a inaczej do kobiet. Na tej podstawie wciąż odmawia się święceń kapłańskich kobietom nie tylko w Kościele katolickim, ale w wielu innych chrześcijańskich denominacjach. I coraz częściej taka interpretacja równości w chrześcijaństwie budzi wątpliwości licznych chrześcijanek. Pozytywne bądź tezeusz.pl 170 POLSKA
TOLERANCJA negatywne podejście do święceń kobiet uznają one za probierz wszelkich działań na rzecz sprawiedliwości w ich własnych Kościołach. Tak się rzecz ma również w przypadku polskich katoliczek, szczególnie tych dobrze wykształconych, z wielkomiejskich środowisk. Kobiety te z trudem już dziś przyjmują tłumaczenia, że poza kapłaństwem jest dla nich wciąż wiele miejsc, gdzie spełniać się mogą w posłudze na rzecz Kościoła. Bycie katechetką, gospodynią na plebanii, zakrystianką‐sprzątaczką czy nawet zakonnicą‐ksienią to bowiem nie to samo, co pełnienie urzędu proboszcza lub biskupa. Coraz silniejsze jest chyba wśród wykształconych, polskich katoliczek przekonanie, że zakaz ordynacji kapłańskiej kobiet to tylko jeden z przejawów mizoginii obecnej od wieków w Kościele. A także sposób sprawowania nad kobietami niesprawiedliwej – bo patriarchalnej – władzy. Krytyka feministyczna pozwala tę niesprawiedliwość celnie i dobitnie wyrażać. Egzemplifikacją takiej postawy jest następujący fragment pracy zaliczeniowej kolejnej z uczestniczek moich zajęć: „Drogi do realnej władzy w hierarchii Kościoła, czy wartość powołania kobiety do kapłaństwa są ciągle banalizowane i deprecjonowane. Można na to spojrzeć od strony refleksji nad władzą i hegemonią, która na wiele sposobów jest obecna w dyskursie akademickim (od metafory panoptikonu po określenie życia prywatnego jako obrębu działań polityki). Z jednej strony Kościół katolicki jest instytucją głęboko wpływającą na świadomość swoich wyznawców, zatem jest ośrodkiem władzy. Przez wieki za religią, czyli za systemem wytworzonym dzięki podstawowej dla wielu potrzeby wiary i wytłumaczenia wszechświata, stoi właśnie pojęcie władzy realnej. Zatem jest to obieg materii sprzężony z pełną ekonomicznością i politycznością działań. Władza jednak nie jest tylko związana z tym, co uznajemy za państwo: nie jest to tylko oznaczony kawałek ziemi, czy konkretny schemat funkcjonowania ustawodawczego patriarchów. Jest to także ta władza zinternalizowana, która każe postępować swoim wyznawcom w określony sposób i ta władza dociera do domów, sprawiając że zachowujemy pewne normy, układ: dobre–złe. W świecie aprobowanym przez Kościół katolicki, kobieta spełnia rolę podrzędną, nie jest dopuszczana do wszystkich sakramentów. Wiąże się to bezpośrednio z podtrzymywaniem gorszego statusu kobiety, który jest obecny w różnych kulturach na całym świecie”. Kościół katolicki trzyma tedy w Polsce rząd dusz nie po to, by – jak sobie wyobrażają niektórzy katoliccy konserwatyści – polska tożsamość narodowa mogła znaleźć swe silne oparcie w wierze. Nie po także tylko – jak sądzą radykalni antyklerykałowie – by kler mógł się bogacić, korzystając z nader familiarnych kontaktów z władzą państwową. Dla kobiet, które mniej czy bardziej chcą się identyfikować z feminizmem, Kościół katolicki w Polsce – skoro sprzeciwia się kapłaństwu kobiet i nie dopuszcza ich do kościelnych struktur władzy – pozostaje najsilniejszą instytucją patriarchalną. Dlatego zdaniem feministek – wśród nich jest już także pewna liczba, jak je nazywam, feminizujących katoliczek – Kościół dzierżąc w Polsce rząd dusz, przyczynia się do dyskryminacji kobiet w naszym społeczeństwie. Sąd taki, choć bez wątpienia wciąż bardzo kontrowersyjny, spotyka się w różnych rodzimych środowiskach kobiecych z coraz większą akceptacją. Nie znaczy to, że wśród polskich katoliczek reakcje przeciw feminizmowi – traktowanemu en général, bez zwracania uwagi na znaczące odmienności między jego poszczególnymi nurtami – nie są przynajmniej równie silne. Gdy kilka lat tezeusz.pl 171 POLSKA
TOLERANCJA temu Magdalena Środa, pełnomocniczka rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, powiedziała, że źródła przemocy wobec kobiet w Polsce tkwią w silnym wpływie Kościoła katolickiego na społeczeństwo, spotkała się z gwałtowną – i poniekąd słuszną – krytyką nie tylko w stricte kościelnych środowiskach. Jednak kwestia, czy katolicyzm dyskryminuje kobiety, jest w naszym kraju, podobnie jak na Zachodzie, wciąż otwarta. Nie można jej zamknąć obwieszczaniem, że pewna pani została rzecznikiem prasowym w pewnej diecezji, a w sądach kościelnych pojawiły się prawniczki. Mało komu też trafia zapewne do przekonania informacja, że są parafie, w których kobiety zajmują się finansami, bo to nadal w Polsce – jak powszechnie wiadomo – raczej rzadkie przypadki. Coraz większa jest za to świadomość, że w wielowiekowej tradycji Kościoła mnóstwo jest antykobiecych wątków, które – w świetle ewangelicznego przesłania – trudno byłoby usprawiedliwić. Dlatego twierdzę, że feminizm lub elementy feministycznej emancypacyjnej retoryki z roku na rok chętniej są przyjmowane i pod katolickimi strzechami. Na poparcie tej tezy trudno jednak znaleźć argumenty w rzetelnych badaniach socjologicznych. Dostarczyć ich zatem musi póki co – dość subiektywna, przyznaję – obserwacja debaty publicznej. A w niej coraz częściej pojawiają się kierowane pod adresem Kościoła i jego hierarchii oskarżenia o mizoginię, również w kontekście zakazu święceń kobiet. Z oskarżeniami tymi zgadzają się w zdecydowanej większości studentki uczęszczające na moje zajęcia, a są wśród nich także – jak już wspomniałem – wierzące katoliczki. To fakt symptomatyczny, w jakimś stopniu zwiastujący pewnie zmiany mentalnościowe w polskim Kościele. Mimo to można oczywiście dowodzić, że przecież w ostatnich latach powstało w obrębie katolicyzmu w Polsce kilka przynajmniej środowisk, w których próbuje się np. podejmować refleksję nad tym, co Jan Paweł II napisał i powiedział o kobietach. Można też argumentować, iż na Gender Studies trafiają osoby specyficzne, które, nawet jeśli czują się jeszcze z katolicyzmem związane, to prędzej czy później od niego odpadną. Moja intuicja jest jednak inna. Myślę, że feminizujących katoliczek będzie w Polsce coraz więcej, co znacząco wpłynie na przyszły kształt polskiego Kościoła. Będzie to wpływ inny niż obecne działania, owych wspomnianych wyżej, propapieskich wewnątrzkościelnych grup, zajmujących się problematyką kobiecą. W tworzącym się u nas ponowoczesnym społeczeństwie nie ma bowiem miejsca na mizoginię, a co jest mizoginią, definiują dziś chyba bardziej np. „Wysokie Obcasy” niż uczestniczki seminariów na temat papieskiego nauczania. Czy jednak hierarchowie Kościoła katolickiego do feminizujących katoliczek będą odnosili się z szacunkiem i tolerancją? Z pewnością nie wszystkie już polskie katoliczki myślą, iż przezwyciężeniem mizoginicznych zaszłości Kościoła mógłby być np. proponowany przez Jana Pawła II „nowy feminizm”. Przeszkadza im np. traktowanie macierzyństwa jako podstawowego powołania kobiety, nawet jeśli owo macierzyństwo należy postrzegać – tak, jak czynił to Papież – bardzo szeroko (np. jako macierzyństwo duchowe dziewic). Ta macierzyńska przestrzeń samorealizacji może licznym kobietom wydawać się niewystarczająca i nieadekwatna. Również wśród katoliczek pojawia się potrzeba redefinicji pojęcia macierzyństwa, proponowanego przez Kościół. Tak przedstawia tę propozycję jedna z uczestniczek moich zajęć: „Gdyby powszechnie uznać, iż Bóg jest i może być kobietą, matką, przestałby być niejednokrotnie tak surowy (w pojęciu wielu osób, w ogólnym Jego obrazie). Wizerunek Boga z tego surowego i groźnego staruszka zostałby tezeusz.pl 172 POLSKA
TOLERANCJA poniekąd „odczarowany”. Myślę, że byłoby to dobrze, choćby dla naszych wyobrażeń o Bogu. Niech już, skoro wielu nie potrafi w inny sposób do Niego przystąpić, pozostanie tym wszechwładnym, wszechmogącym, wszechistniejącym staruszkiem, ale „dorysujmy” Mu trochę kobiecych rys: łagodności, radości, uśmiechu”. Pytanie tylko, kto taki „odczarowany”, „pro‐macierzyński” – oparty w końcu na biblijnych, choć wciąż niezbyt powszechnie znanych, metaforach – obraz Boga mógłby w polskim katolicyzmie wprowadzać. To raczej nie jest zadanie dla mężczyzn w sutannach... Nawet i w tym wypadku powraca zatem kwestia miejsca kobiety w Kościele. Niektóre jego członkinie żądają, jak wiadomo, specjalnego umocowania instytucjonalnego dla siebie. Mówi się im jednak, że kapłaństwo instytucjonalne nie jest dla nich przeznaczone. Jak zatem powinna wyglądać instytucjonalna ekspresja owej specyficznej „godności kobiety”, którą tak bardzo podkreślał Jan Paweł II? Na to pytanie wciąż nie dano w katolicyzmie przekonującej odpowiedzi. Nie musi więc dziwić szczególnie, że papieski „nowy feminizm” często odbierany jest jako kolejny objaw zawoalowanej mizoginii, a nie wezwanie do konkretnych działań na rzecz równego traktowania kobiet w Kościele. Myślę, że z podobnymi głosami będziemy się w Polsce spotykać coraz częściej. Kto wie, czy wiele członkiń polskiego Kościoła nie poszłoby już dziś raczej za taką interpretacją katolickiej myśli, na jaką zdobyła się inna moja studentka: „Można zadać pytanie o to, czemu to prawa Kościoła katolickiego, miałyby fundować nowe społeczeństwo. Nawet jeśli w gruncie rzeczy tak się stało, a kultura chrześcijańska zdominowała Europę na wieki, to jednak tego od niej oczekuje się, że będzie sprawiedliwym i niekwestionowanie dobrym głosem, za którym ludzie będą mogli podążać i z którym (po części) będą się identyfikować. Mizoginia zaś, ten okrutny obraz nienawiści do kobiet, pojawia się nie tylko w wykluczeniu kobiet z kapłaństwa, ale ich traktowaniu i kanalizowaniu ich duchownej aktywności. [...] W Kościele od wieków pokutowała myśl o kobiecie jako istocie gorszej z natury, która jest warta tyle, ile mężczyzna, który raczy za nią stanąć. Mizoginiczne jest także traktowanie kobiety jako istoty nieczystej biologicznie i jednocześnie upośledzonej duchowo. Jej krew miesięczna jest traktowana w najlepszym wypadku jako nieistniejące już, prastare zło. Prymarność wykluczenia w stopniu, który jest niezdeterminowany wolą jednostki jawi się jako najboleśniejsza. Dlatego samo nierówne traktowanie powołania do kapłaństwa kobiety jest pojmowane jako stan naturalnego porządku, zaś kwestionowanie go jest fanaberią lub zamachem na wiekową tradycję Kościoła”. Póki co głosy – jak ów przytoczony powyżej – uważa się w Polsce za bardzo skrajne. Być może to dowód na to, że wedle wielu wierzących chrześcijaństwo ostatecznie zawsze zachowuje zdolność odrzucenia zła, które popełniano i nadal się popełnia także wtedy, gdy za usprawiedliwienie i rękojmię bierze się Biblię czy kościelną doktrynę. Być może za tą wiarą kryje się również świadomość, że równość jest w chrześcijaństwie czymś niezmiernie istotnym i nie dotyczy tylko – wbrew temu, co publicznie obwieszcza prof. Magdalena Środa – rzeczywistości eschatologicznej. Dlatego jeśli nawet feminizujące katoliczki zaczynają czuć się u nas obco we własnym Kościele, jeszcze bardziej obco czują się pewnie w środowiskach radykalnych feministek, gdzie często jednoznacznie antyreligijna postawa jest czymś na porządku dziennym. Radykalny feminizm wyklucza katoliczki, co z perspektywy tego ruchu, działającego przecie w katolickim kraju, trudno uznać za szczególnie inteligentne posunięcie. Ale faktem jest, że do tezeusz.pl 173 POLSKA
TOLERANCJA polskich katoliczek coraz bardziej zdają się przemawiać niektóre feministyczne postulaty. Na portalu ludzi dotkniętych bezpłodnością, „Nasz Bocian”, katoliczki otwarcie przyznały się do stosowania metody in vitro i nie zgodziły się na nazywanie jej – za polskimi biskupami –„rodzajem wyrafinowanej aborcji”. Tego typu przypadki powinny luminarzom polskiego życia kościelnego i publicznego dawać wiele do myślenia. Nie bez przyczyny już Jan XXIII uznawał emancypację kobiet za „znak czasu”, który powinien zostać właściwie odczytany przez ludzi Kościoła. Dobrze by było, gdyby ów Kościół pamiętał nie tylko o tym, że kategoria równości wszystkich ludzi jest starsza niż europejskie Oświecenie. A jej źródłem w naszej kulturze jest chrześcijaństwo, w którym wiara w to, że „wszyscy ludzie, stworzeni na obraz Jedynego Boga, obdarzeni taką samą rozumną duszą, mają tę samą naturę i to samo pochodzenie” , ma miejsce szczególne. Dla chrześcijan zdania te nie mogą stanowić pustych prawd. Zawarta jest w nich przecież – choć implicite – krytyka wszelkich form dyskryminacji, godzących w godność osoby ludzkiej. Na takim właśnie fundamencie została zbudowana europejska cywilizacja. W tym sensie oświeceniową koncepcję równości wobec prawa można traktować jako rozwinięcie tradycji chrześcijańskiej. Myślę, że feminizujące katoliczki mogłyby się z tym zgodzić. Ich aspiracje niekoniecznie muszą się z chrześcijaństwem – również z katolickim Urzędem Nauczycielskim – rozmijać. Tym bardziej Kościół, ten hierarchiczny, powinien pozwalać im mówić. Zwłaszcza w Polsce, gdzie wyznawczynie (sic!) religii katolickiej ciągle jeszcze wyraźnie w społeczeństwie dominują. tezeusz.pl 174 POLSKA
TOLERANCJA Paweł Dybel Równouprawnienie kobiet w Polsce i Kościół 1. Mimo iż radykalne zmiany w sferze ustrojowo‐politycznej organizacji państwa czy ekonomii zawsze wpływają na przeobrażenia świadomości społecznej, to jednak ten wpływ nigdy nie ma charakteru prostej i bezpośredniej determinacji. Przemiany świadomościowe nie są nigdy zwykłą funkcją zmian dokonujących się w zewnętrznej rzeczywistości polityczno‐społecznej czy gospodarczej, ale z reguły postępują znacznie oporniej i wolniej. Kierują się bowiem własną odrębną logiką określoną w dużym stopniu przez kulturową tradycję, odziedziczone po niej idee i wartości. Jest to naturalnie spostrzeżenie tyle prawdziwe, ile oczywiste. Trudno jednak od niego nie zacząć, szczególnie kiedy podejmuje się kwestię równouprawnienia kobiet w Polsce. Wydaje się bowiem, że tradycyjne wyobrażenia na temat pozycji, jaką kobieta powinna zajmować w życiu rodzinnym, zawodowym oraz w sferze publicznej są u nas nadal jeszcze głęboko zakorzenione w świadomości szerokich warstw społecznych. Zaś głębokie zmiany w sferze gospodarczej oraz organizacji ustrojowo‐politycznej państwa, które się u nas dokonały w latach dziewięćdziesiątych, nie przełożyły się dostatecznie wyraźnie na równie istotne przeobrażenia świadomości społecznej odnośnie kwestii równouprawnienia kobiet. Mimo iż, zdawałoby się, winny one w sposób naturalny wspierać dążenia emancypacyjne różnych środowisk. Ogarnęły one stosunkowo wąskie grupy społeczne, w których można mówić o pojawieniu się bardziej „demokratycznej” kultury współbycia kobiet i mężczyzn czy o nowym podziale ról domowych. Podobnie też państwo, kolejne rządy i parlamenty, niewiele – jak do tej pory – zrobiły jeśli chodzi o nowe regulacje prawne, wyrównywanie szans zawodowych, dopuszczenie kobiet do szerszego udziału w sferze publicznej czy odpowiednie zmiany w strukturze zarobków kobiet i mężczyzn. tezeusz.pl 175 POLSKA
TOLERANCJA Lepsze zrozumienie tego, dlaczego tak się obecnie dzieje daje z pewnością uwzględnienie rozleglejszej perspektywy historycznej, a więc spojrzenie w przeszłość. I to nie tylko tę stosunkowo niedawną, peerelowską, kiedy wbrew ideowym deklaracjom komunistyczny reżim w praktyce jedynie utrwalał w społeczeństwie patriarchalne wzorce myślenia dotyczące społecznych ról kobiet i mężczyzn. Jeszcze bardziej istotne znaczenie ma w tej perspektywie odleglejsza czasowo rodzima tradycja społeczno‐kulturowa i ekonomiczna, której początki datują się od czasów I Rzeczypospolitej, kiedy Polska była zasadniczo krajem rolniczym o bardzo słabo – w porównaniu z krajami Europy Zachodniej – rozwijającej się cywilizacji miejskiej i kupiecko‐rzemieślniczej, a później przemysłowej. 2. W ramach tej historycznej perspektywy na uwagę zasługują przede wszystkim dwa czynniki. Pierwszym z nich jest stosunkowo słabo zaznaczona w naszej kulturze oświeceniowa tradycja europejskiego racjonalizmu w szerokim rozumieniu tego słowa. To wszakże na podłożu tej tradycji, kluczowych dla niej haseł ludzkiej wolności i równości oraz idei krytycznego rozumu, wyrosły wszelkie ruchy emancypacyjne, zmierzające do radykalnego przeobrażenia zastanych przednowoczesnych stosunków społecznych i politycznych. Z jednej strony były to doktryny liberalne i socjalistyczne/komunistyczne, których twórcy, jakkolwiek z oświeceniowych haseł wolności i równości wyciągali skrajnie przeciwne wnioski dotyczące reguł, jakimi winny rządzić się gospodarka i organizacja życia społeczno‐
politycznego, byli w równej mierze spadkobiercami tej tradycji. Z drugiej strony były to koncepcje feministyczne, ześrodkowane wokół kwestii społecznego położenia kobiet, wskazujące na mające tutaj miejsce różne formy dyskryminacji i zniewolenia kobiet. Jest przy tym rzeczą znamienną, że jeśli polityczno‐społeczne doktryny liberalne i socjalistyczne/komunistyczne od samego początku zyskiwały silne wsparcie w różnych klasach i środowiskach społecznych, to ruchy feministyczne miały przez długi czas znaczenie niepomiernie mniejsze, pozostając w wyraźnej izolacji gdzieś do lat sześćdziesiątych minionego stulecia. Było to skądinąd zrozumiałe. Postulaty liberalne wychodziły naprzeciw dążeniom i interesom bogacących się szybko szerokich warstw kupiecko‐mieszczańskich, natomiast postulaty walki klasowej wyrastały na podłożu odczuwanych przez szerokie masy społeczne jako ewidentnie niesprawiedliwe kapitalistycznych stosunków produkcji. Obie te skrajnie odmienne orientacje myślenia politycznego miały przy tym jedną cechę wspólną: odniosły się do ukształtowanych stosunkowo niedawno kapitalistycznych stosunków ekonomicznych. Postulaty feministek miały nieco inny charakter. Odnosiły się bowiem krytycznie nie tylko do zastanych stosunków społecznych i ekonomicznych, ale zarazem do dziedziny zakorzenionych w kulturowej tradycji przesądów, a więc do utrwalonej od stuleci patriarchalnej wykładni podziału na płcie. Tym samym uderzały w traktowane przez ogół jako coś oczywistego wyobrażenia dotyczące rozumienia społecznych ról kobiecych i męskich, co nie mogło nie rodzić ogromnych oporów świadomościowych. I to zarówno w środowiskach mieszczańskich, jak w robotniczych i chłopskich. Zarazem jednak nie jest przypadkiem, że ruch feministyczny narodził się w krajach, w których istotną rolę zaczęły odgrywać te dwie wspomniane skrajnie przeciwstawne orientacje polityczne związane z dokonującą się w tych krajach ewolucją przemysłową. tezeusz.pl 176 POLSKA
TOLERANCJA Natomiast na będących wówczas pod zaborami ziemiach polskich, gdzie zarówno polityczna myśl liberalna jak i radykalnie lewicowa zaznaczały się bardzo słabo, ograniczając się do wąskich środowisk inteligenckich, również i feministki były zjawiskiem społecznie odosobnionym. Traktowano je wręcz jako swoiste dziwadła, których poglądów nie można brać poważnie, czemu zresztą wymowny wyraz dał Prus w Emancypantkach. I wydaje się, że jeszcze po dzień dzisiejszy znacząca część naszego społeczeństwa do postulatów organizacji feministycznych podchodzi w podobny sposób. Dominują wyraźna niechęć i postawa lekceważąca wobec równościowych postulatów tego ruchu. Jest to, jak sądzę, w dużej mierze wynikiem ciążenia naszej kulturowej tradycji, w której utrwaliły się pochodzące z okresu przednowoczesnego patriarchalne wzorce myślenia o rolach kobiecych i męskich. To ona jest nadal jedną z głównych przyczyn utrzymujących się w świadomości społecznej przesądów na temat roli kobiet w życiu domowym, zawodowym i publicznym oraz słabości samego ruchu feministycznego. Chociaż ostatnio, m.in. dzięki rosnącej aktywności tego ruchu i nowemu podejściu niektórych mass mediów do jego postulatów, zaczynają zarysowywać się pierwsze wyraźne zmiany w postawie części społeczeństwa. Drugą przyczyną, ściśle powiązaną z pierwszą, jest, datujący się od wieku XIX, peryferyjny charakter polskiego kapitalizmu. Dziewiętnastowieczne ruchy feministyczne rodziły się w krajach najbardziej uprzemysłowionych, na podłożu kultury miejskiej, na którym wyrastały wszelkie ruchy emancypacyjne. Natomiast Polska aż po lata pięćdziesiąte była krajem o wyraźnej dominacji kultury wiejskiej, z natury bardzo tradycjonalistycznej, związanej silnie z Kościołem. Rzecz jasna w okresie PRL‐u nastąpiły pod tym względem znaczące zmiany związane z dążeniem reżimu komunistycznego do szybkiego uprzemysłowienia kraju i zarazem stworzenia wielomilionowej klasy robotniczej, która miałaby być jego polityczną ostoją. Ale znacząca większość mieszkańców miast, którzy opuścili w tym czasie wieś – jak też następne pokolenia – w sferze życia rodzinnego, etosu pracy, stosunku do kościoła i religii po dziś dzień ma bardzo tradycjonalistyczne poglądy na temat społecznych ról kobiecych i męskich. Jedyne istotne pozytywne zmiany, jakie dokonały się w tym okresie, to dopuszczenie kobiet do wielu zawodów tradycyjnie uznawanych za „męskie”: nauczyciel, lekarz, naukowiec, sędzia itd. Ale było to w dużej mierze spowodowane też tym, że po drugiej wojnie światowej występował chroniczny brak osób wykształconych w tym kierunku. Sam pamiętam, że swoistym szokiem było dla mnie, kiedy pod koniec lat siedemdziesiątych będąc na krótkim stypendium w RFN, dowiedziałem się, że w całym kraju jest tam tylko jedna profesorka w dziedzinie filozofii, podobnie jest też w takich dziedzinach, jak nauki humanistyczne, prawo, niektóre specjalności lekarskie itd. 3. Te dwa wspomniane powyżej czynniki oddziałują również i dzisiaj, w okresie głębokich przeobrażeń kulturowych i społecznych spowodowanych przestawieniem niemal całej naszej gospodarki na system wolnorynkowy oraz różnorakimi możliwościami, jakie otworzyło przystąpienie do Unii Europejskiej. Nie znaczy to, że przeobrażenia te nie mają żadnego znaczenia jeśli chodzi o podejście różnych grup społecznych i tzw. „elity politycznej” do kwestii równouprawnienia kobiet. Jakkolwiek w przeciągu ostatnich dwudziestu lat władze polityczne – i to zarówno te o tezeusz.pl 177 POLSKA
TOLERANCJA rodowodzie prawicowym, jak i postkomunistycznym – zrobiły w kwestii równouprawnienia kobiet bardzo niewiele, to jawnie nieprawdziwym byłoby twierdzenie, że w świadomości społecznej nie następują żadne zmiany w tej materii ani też, że nie mają one politycznie żadnego znaczenia. Przeciwnie, wydaje się, że w ostatnich latach mamy do czynienia z coraz poważniejszym nastawieniem poszczególnych grup społecznych do kwestii równouprawnienia kobiet. Powoli staje się ona znaczącą „kartą przetargową” w sporach między różnymi ugrupowaniami politycznymi. Świadczą o tym choćby zażarte dyskusje w sprawie tzw. parytetu, mającego prawnie zagwarantować kobietom szeroki udział w działalności politycznej poszczególnych partii i w pracach parlamentu. Kwestia równouprawnienia kobiet coraz częściej pojawia się też w mass mediach w postaci różnych dyskusji, polemik, artykułów prasowych itd. Na te powolne wprawdzie, ale już wyraźnie zauważalne zmiany złożyło się kilka czynników. Po pierwsze, ruch feministyczny w Polsce wydaje się, mimo jego nadal dość ograniczonego społecznie charakteru, coraz lepiej zorganizowany i wpływowy. Mimo iż, jak do tej pory, nie wypaliły próby stworzenia znaczącej reprezentacji parlamentarnej (czego wymownym świadectwem jest choćby nikłe poparcie dla Partii Kobiet w ostatnich wyborach), to postulaty ruchu zyskują coraz większe społeczne zrozumienie i akceptację. A tym samym powoli rośnie z jego strony presja na środowiska polityczne, które chyba zdają sobie coraz bardziej sprawę z tego, że na dłuższą metę opór przed tymi postulatami będzie coraz trudniejszy i ryzykowny politycznie. Świadczy o tym chociażby „poważna” reakcja poszczególnych partii na postulat wprowadzenia parytetów, a nie wyśmianie go z góry – co miałoby z pewnością miejsce jeszcze kilka lat temu. Pomijając naturalnie fakt, że zarazem większość przedstawicieli tych partii robi wszystko, aby za pomocą wykrętnej argumentacji i odpowiednich kruczków regulaminowych tę inicjatywę storpedować. Po drugie, w ciągu ostatnich dwudziestu lat zaszły u nas głębokie przeobrażenia społeczne, a jednym z ich efektów jest pojawienie się coraz liczniejszych grup kobiet o wysokich kwalifikacjach zawodowych, energicznie dopominających się o zagwarantowanie polskim kobietom tych samych praw, którymi cieszą się kobiety w krajach zachodnich. To właśnie takie kobiety, same często nie utożsamiając się z feminizmem, zaczynają tworzyć środowiska w sposób naturalny i żywiołowy wspierające różne postulaty nurtu. Odrębnym interesującym zjawiskiem jest w tym kontekście powstanie różnych katolickich ruchów feministycznych, które nie zawsze są „pokorne” wobec władz kościelnych. Wręcz przeciwnie. Często wyrażają bardzo krytyczne opinie pod adresem stosunków panujących w Kościele. Niekiedy zaś zgłaszają radykalne – przynajmniej jak na nasze warunki – postulaty, jak np. domaganie się wyświęcania kobiet na kapłanki. Wspólną cechą wszystkich tych środowisk – tworzących coraz bardziej znaczące społeczne zaplecze dla rodzimych ruchów feministycznych – jest, że dominują w nich kobiety wykształcone, świadome siebie i gotowe energicznie dochodzić swoich praw. Wydaje się, że z czasem polityczne znaczenie tych środowisk będzie rosło i z jego równościowymi postulatami będą się musiały poważnie liczyć poszczególne partie i rząd. tezeusz.pl 178 POLSKA
TOLERANCJA Po trzecie wreszcie, szereg regulacji prawnych idących w tym kierunku wymusiła na rządzących Unia Europejska. Stworzyło to siłą rzeczy w pewnych dziedzinach całkiem nową sytuację, w której kobiety mogą dochodzić przed sądem swoich praw, jeśli zostały one naruszone. Stąd głośne, coraz częściej relacjonowane przez mass media sprawy dotyczące stosowania przez mężczyzn wobec kobiet różnych form przemocy w rodzinie, molestowania czy szantażu seksualnego w pracy – stały się przedmiotem rozpraw sądowych. I jakkolwiek kobiety decydujące się na taki krok czynią to często wbrew silnej presji bardzo tradycyjnie podchodzącego do tych kwestii najbliższego środowiska, w którym łamanie praw kobiet jest tematem tabu, to systematyczne nagłaśnianie przez mass media tych skandalicznych spraw wpływa bez wątpienia w sposób istotny na zmianę podejścia do nich w szerokich warstwach społecznych. Naturalnie pozostaje pytanie, jaki procent kobiet zdobywa się u nas na odwagę skierowania do sądu tego typu spraw i tym samym ich upublicznienia? W ilu zaś przypadkach kobiety podlegają różnego rodzaju naciskom ze strony rodziny, otoczenia w pracy, Kościoła czy samych sprawców i wolą milczeć? Innego typu skandalem, niezwykle znamiennym, jeśli chodzi o panujące u nas podejście do kwestii równouprawnienia kobiet, jest głośna sprawa Alicji Tysiąc. Po pierwsze, mimo orzeczenia okulisty, że poród trzeciego dziecka może się wiązać dla niej z utratą wzroku, żaden z lekarzy nie zgodził się na przeprowadzenie przysługującego jej prawnie zabiegu aborcji. Po drugie, jej pozew sądowy w tej sprawie, mimo iż ewidentnie zignorowano przysługujące jej prawo, sąd krajowy umorzył. Po trzecie wreszcie, po wniesieniu przez Tysiąc pozwu do Trybunału w Brukseli, który orzekł, że naruszono jej prawo do prywatności i przyznał jej odszkodowanie, niektóre środowiska kościelne rozpoczęły przeciwko niej prawdziwą nagonkę, ukazując ją jako kobietę‐potwora. Zaś prawdziwą podłością było porównanie jej zamiaru dokonania aborcji do zbrodni niemieckich w obozach zagłady. Skandal ten ma kilka wymiarów. Po pierwsze, pokazuje on, jak dalece „kompromis” osiągnięty w kwestii aborcji – przyznający kobietom prawo do zabiegu w sytuacjach, gdy zostały zgwałcone i gdy poród może wiązać się z poważnym zagrożeniem ich zdrowia – również w tak restrykcyjnej postaci jest iluzoryczny. Nie ma bowiem jednoznacznie sformułowanych procedur postępowania w podobnych przypadkach – co kompromituje tych, co uchwalali tego typu prawo. Po drugie, pokazuje on, jak dalece krajowe sądy, mimo ewidentnego naruszenia prawa w tym wypadku, gotowe są wydawać wyroki z tym prawem sprzeczne – co jest kompromitujące dla wymiaru sprawiedliwości. Po trzecie wreszcie, późniejsza nagonka środowisk kościelnych na Alicję Tysiąc, w której posunięto się do porównań uwłaczających jej ludzkiej godności, kompromituje same te środowiska, pokazując, że w podobnych wypadkach za nic mają one przykazanie „miłości bliźniego” i są zdolne do szczególnie agresywnych, obraźliwych zachowań. Przede wszystkim jednak skandaliczne jest, że podobne, wyrażane publicznie podejście znacznej części księży i hierarchii kościelnej, podważające moc obowiązującego w Polsce prawa, jest praktycznie równoznaczne z brutalną ingerencją w sferę kompetencji państwa – wbrew istniejącemu u nas (podobno) wyraźnemu rozdziałowi Kościoła od państwa w tym zakresie. tezeusz.pl 179 POLSKA
TOLERANCJA Pisząc te słowa, nie mam zamiaru wdawać się w kolejny spór dotyczący oceny samego zabiegu aborcji. Chcę tylko wskazać na czysto prawny aspekt sprawy Alicji Tysiąc. Ukazuje ona wymownie, że nawet ograniczone prawo dane kobietom przez państwo polskie zostało w tak mętny i nieprecyzyjny sposób sformułowane, że jego stosowanie jest praktycznie niemożliwe. A jeśli do tego państwo, które winno stać na straży tego prawa, nie tylko nie podejmuje żadnych kroków dla uprecyzyjnienia tego prawa, ale samo wydaje wyroki jawnie z nim sprzeczne – dowodzi tym swojej fundamentalnej słabości i niekonsekwencji w działaniu. Równocześnie nie reaguje ono w najmniejszym stopniu na publiczne występowanie przeciwko prawu, lżenie go i praktyczne paraliżowanie jego wykonania przez najbardziej wpływową instytucję kościelną tylko dlatego, że jej przedstawiciele i grono jej fundamentalistycznie nastawionych wiernych nie akceptują tego prawa ze względów czysto ideologicznych. Nie ulega więc wątpliwości, że niezależnie od wspomnianego ciążenia wieloletniej tradycji cywilizacyjno‐
kulturowej, jednym z głównych instytucjonalnych filarów utrzymujących w naszym społeczeństwie niechętne i lekceważące (względnie obojętne) postawy wobec postulatów równouprawnienia kobiet jest Kościół, a w każdym razie przeważająca część jego hierarchii. 4. Byłoby jednak zbytnim uproszczeniem rozpatrywanie postawy Kościoła wobec tych postulatów jedynie pod kątem jego stosunku do aborcji. Kwestia równouprawnienia kobiet i ich praw zaczyna bowiem ostatnio dotykać Kościół również „od wewnątrz” w związku z narastającą w nim dyskusją wokół nowych form uczestnictwa kobiet w liturgii, aż po wyświęcanie ich na kapłanki. Ta dyskusja, która na szerszą skalę zaczęła się wśród wiernych Kościoła katolickiego w krajach Europy zachodniej i w Ameryce zatacza coraz szersze kręgi również i u nas. Śmiem twierdzić, że powoli staje się ona jednym z najbardziej podstawowych problemów samego Kościoła. I od tego, jak Kościół ten problem rozwiąże zależy w dużym stopniu, czy będzie on w stanie nawiązać rzeczywisty dialog z coraz liczniejszymi grupami swoich wiernych domagających się głębokich zmian instytucjonalnych w tej kwestii, czy też obierze strategię uporczywego trwania na pozycjach jawnie konserwatywnych, izolujących go coraz bardziej od wspomnianych grup. W sytuacji bowiem, gdy w różnych dziedzinach i aspektach życia danej społeczności kobiety stopniowo zyskują prawa na równi z mężczyznami, utrzymywanie w ramach Kościoła tradycyjnych podziałów, mających swoje źródło w średniowiecznym podejściu do ról kobiecych i męskich sprawia, że zaczyna być on postrzegany przez coraz większą część wiernych jako anachroniczne i skostniałe „dziwadło”. Tym bardziej, że w wielu innych kościołach chrześcijańskich przeprowadzane są w tej dziedzinie daleko idące reformy. W dodatku sytuacja hierarchów Kościoła katolickiego w przytłaczającej większości negatywnie nastawionych do kwestii wyświęcania kobiet na kapłanki jest – paradoksalnie – znacznie trudniejsza, niż ma to miejsce w kwestii aborcji. Jeśli bowiem w tym ostatnim wypadku mogą oni jeszcze próbować formułować argumenty natury etycznej, to kwestia wyświęcania kobiet na kapłanki dotyczy nie tyle etyki czy stosunku do religijnych dogmatów, ile utrwalonej przez tradycję określonej postaci samego obrządku, zgodnie z którym święcenia kapłańskie mogą tezeusz.pl 180 POLSKA
TOLERANCJA otrzymywać jedynie mężczyźni. Znacznie trudniej jest więc w tym wypadku formułować jakieś etyczne czy teologiczne argumenty przekonujące rzesze wiernych. Pytaniem jest wówczas, czy temu pozostającemu w zgodzie z patriarchalnym modelem społeczeństwa i Kościoła określeniu pozycji mężczyzn i kobiet należy przyznać status niepodważalności, próbując je wspierać różnymi teologicznymi argumentami, względnie tylko argumentami natury historycznej i czysto praktycznej? Powołując się np. na fakt, że nie jest bez znaczenia, iż apostołami Chrystusa byli jedynie mężczyźni, podczas gdy kobiety pełniły zupełnie inną rolę. Czy też może wszystkie te argumenty są w istocie mało wiarygodne i tak naprawdę mają swe jedyne uzasadnienie w instytucjonalnej tradycji Kościoła katolickiego? Są więc jako takie podważalne, co implikuje, że odejście od patriarchalnego modelu organizacji Kościoła nie naruszy w niczym jego ideowych fundamentów. Zwolennicy przeprowadzenia tego typu reform argumentują – i chyba słusznie – że korzyści, jakie odniesie stąd Kościół będą niepomiernie większe. Wskazują więc np. na to, że kobiety‐kapłanki wniosą do Kościoła nowego, żarliwego ducha wiary, jak też na to, że posunięcie to złagodzi kryzys instytucjonalny Kościoła związany ze systematycznym zmniejszaniem się ilości święceń kapłańskich (co też zresztą coraz boleśniej zaczyna odczuwać polski Kościół). W dodatku dopuszczenie kobiet do stanu kapłańskiego winno przyczynić się do przeprowadzenia dalszych reform, które Kościół winien był przeprowadzić już dawno. Na czoło wysuwa się tu postulat zniesienia celibatu księży, który z oczywistych względów będzie wówczas znacznie trudniejszy do utrzymania. 5. Te dwa postulaty: wyświęcanie kobiet na kapłanki oraz zniesienie celibatu księży są ze sobą – wbrew pozorom – ściśle powiązane. Obydwa bowiem niosą ze sobą konieczność przeformułowania dotychczasowych ról kobiecych i męskich w Kościele, gdzie nie istnieje symetryczny kobiecy odpowiednik kapłana (wyjątkiem są tu zakony kobiece, które w pewnym sensie stanowią symetryczny odpowiednik męskiej zakonnej służby Bogu). Byłaby to innymi słowy prawdziwa rewolucja, zgodnie z którą dotychczasowy sposób myślenia o kobiecości i męskości w służbie Bogu, oparty na instytucjonalnym (i sakralnym) wyniesieniu księży i mnichów/mniszek ponad płeć i seksualność zastąpiłby model inny, całkowicie z nim niewspółmierny. W modelu tym definicja kobiety i mężczyzny w służbie Bogu nie zasadzałaby się już na wymogu seksualnej ascezy ze strony obojga (a tym samym również ich seksualnej izolacji wobec siebie). Równocześnie zniesiona zostałaby zasadnicza nierówność między statusem mężczyzny‐kapłana i kobiety, która jedynie za jego pośrednictwem może otrzymywać sakramenty. Gdyby te dwie reformy zostały w Kościele przeprowadzone, oznaczałoby to prawdziwą rewolucję. Byłoby to wręcz trzęsienie ziemi. I to nie tylko jeśli chodzi o sposób funkcjonowania Kościoła jako instytucji, ale również gdy myślimy o usytuowaniu Kościoła wobec społeczeństwa, w którym postulaty równościowe zgłaszane przez środowiska kobiece i feministyczne są w coraz większym stopniu realizowane. Zaryzykuję tezę, że postulaty te – pośrednio – stają się dla Kościoła kwestią egzystencjalną, dotyczącą nie tylko samych podstaw jego instytucjonalnej organizacji, ale również tezeusz.pl 181 POLSKA
TOLERANCJA społecznej roli, jaką będzie on odgrywać w najbliższej przyszłości. I to nie tylko w krajach Europy Zachodniej czy w obu Amerykach, gdzie jest to już bardzo widoczne, ale również i w Polsce. Liczne wypowiedzi papieża i innych znaczących hierarchów kościelnych w tych dwóch kwestiach wskazują jednak jednoznacznie, że trudno liczyć na to, aby którykolwiek ze wspomnianych postulatów został urzeczywistniony w najbliższej przyszłości. Odnieść wręcz można wrażenie, że – paradoksalnie – opór hierarchii potęguje się tym bardziej, im bardziej te postulaty stają się głośne. Na co też nie bez wpływu pozostają ostatnie skandale seksualne związane z przestępczymi zachowaniami księży wobec wiernych, głęboko poruszające opinię publiczną. Można naturalnie żywić nadzieję, że nowe, bardziej restrykcyjne przepisy wewnątrzkościelne dotyczące tych wykroczeń ograniczą skalę tego zjawiska, ale czy rzeczywiście doprowadzą one do rozwiązania problemu? Czy zamiast odnosić się tylko do skutków, nie należałoby raczej podjąć próbę usunięcia przyczyn tego masowego zjawiska? Jak widać, również i ta bulwersująca szeroką opinię kwestia wiąże się pośrednio z postulatami radykalnej redefinicji ról kobiecych i męskich w Kościele, idącej w kierunku ich instytucjonalnego i religijnego równouprawnienia. Powyższe pytania posiadają szczególne znaczenie w kontekście polskim, w którym społeczna pozycja Kościoła katolickiego jest nadal szczególnie silna. Równocześnie zaś przytłaczająca większość jego hierarchii jest wręcz ultrakonserwatywna i propaguje bezrefleksyjny, ludowy model wiary oparty na różnych narcystycznych – przesiąkniętych podskórnie endeckim nacjonalizmem – projekcjach. Dlatego też, jak sądzę, konflikt między wspierającą w coraz większym stopniu feministyczne postulaty równouprawnienia kobiet laicką częścią społeczeństwa oraz ruchami feministycznymi w samym Kościele z jednej strony a coraz bardziej twardym stanowiskiem hierarchii z drugiej, będzie się nasilał. Znajdzie on też zapewne swoje wyraźne przełożenie w przyszłych sporach politycznych między poszczególnymi partiami, gdzie postulaty te z czasem zyskają na znaczeniu. Tak czy inaczej, kwestia równouprawnienia kobiet przestaje być dzisiaj jedynie próbą urzeczywistnienia dziwacznych postulatów zgłaszanych przez ruchy feministyczne, ale zaczyna rzutować na całość naszego życia społecznego i politycznego. Pośrednio też dotyka samego Kościoła „od wewnątrz”, który – jak na razie – reaguje na nią alergicznie, uciekając się do sprawdzonej strategii „oblężonej twierdzy”. tezeusz.pl 182 POLSKA
TOLERANCJA Zalecenie Komitetu Ministrów Rady Europy dla państw członkowskich w sprawie roli kobiet mężczyzn w zapobieganiu konfliktom, ich rozwiązywaniu oraz budowaniu pokoju 30 czerwca 2010 Kobiety i dzieci stanowią bardzo dużą cześć ofiar konfliktów. Kobiety w porównaniu z mężczyznami mają mniejszy dostęp do zasobów, władzy i decyzji podejmowanych przed konfliktami, w ich trakcie i później, a ich doświadczenia w sytuacji napięcia, wojny oraz następującej po konflikcie odbudowy są znacząco różne niż u mężczyzn. Kobiety są często bezsilne w zapobieganiu konfliktom, są wykluczane z negocjacji podczas procesu decyzyjnego i marginalizowane w następujących po konflikcie inicjatywach odbudowy i pojednania. Demokracje nie mogą sobie już dłużej pozwolić na lekceważenie kompetencji, umiejętności i kreatywności kobiet, i muszą włączać kobiety różnego pochodzenia oraz z różnych grup wiekowych w zapobieganie konfliktom, rozwiązywanie ich i budowanie pokoju. Dostrzegając, że kobiety i dzieci stanowią bardzo dużą cześć ofiar konfliktów oraz że kobiety w porównaniu z mężczyznami mają mniejszy dostęp do zasobów, władzy i decyzji podejmowanych przed konfliktami, w ich trakcie i później, a ich doświadczenia w sytuacji napięcia, wojny oraz następującej po konflikcie odbudowy są znacząco różne niż u mężczyzn; Uznając, że kobiety są często bezsilne w zapobieganiu konfliktom, że są wykluczane z negocjacji podczas procesu decyzyjnego i marginalizowane w następujących po konflikcie inicjatywach odbudowy i pojednania; Uważając, że demokracje nie mogą sobie już dłużej pozwolić na lekceważenie kompetencji, umiejętności i kreatywności kobiet, i muszą włączać kobiety różnego pochodzenia oraz z różnych grup wiekowych w zapobieganie konfliktom, rozwiązywanie ich i budowanie pokoju; tezeusz.pl 183 POLSKA
TOLERANCJA Mając w pamięci Konwencję Ochrony Praw Człowieka oraz Podstawowych Wolności przyjętą w 1950 roku; Mając w pamięci Europejską Kartę Społeczną, przyjętą w 1961 roku i poprawioną w 1996 roku Mając w pamięci Konwencję Rady Europy o Przeciwdziałaniu Handlowi Ludźmi, przyjętą w 2005 roku; Biorąc pod uwagę Zalecenie Rec(2002)5 Komitetu Ministrów dla państw członkowskich na temat ochrony kobiet przed przemocą oraz Zalecenie Rec(2003)3 Komitetu Ministrów dla państw członkowskich o równym udziale kobiet i mężczyzn w politycznym i publicznym podejmowaniu decyzji; Uwzględniając Rezolucję 1212 (2000) Zgromadzenia Parlamentarnego “Gwałt w konfliktach zbrojnych” oraz Zalecenie Zgromadzenia Parlamentarnego 1665 (2004) “Zapobieganie konfliktom I rozwiązywanie ich: rola kobiety”; Mając w pamięci Konwencję Genewską z 1949 roku o ochronie ofiar wojny oraz jej dwa Protokoły Dodatkowe z 1977 roku, a zwłaszcza postanowienia gwarantujące traktowanie uwrażliwione na płeć; Uwzględniając Konwencję ONZ o wykluczeniu wszelkich form dyskryminacji wobec kobiet (1979) oraz jej Fakultatywny Protokół z 10 grudnia 1999; Uwzględniając Statut Rzymski Międzynarodowego Trybunału Karnego, wprowadzony w życie w 2002 roku; Biorąc pod uwagę Rezolucje 1325 (2000) i 1820 (2008) Rady Bezpieczeństwa ONZ o kobietach, pokoju i bezpieczeństwie oraz 1612 (2005) o dzieciach i konfliktach zbrojnych; Uwzględniając decyzję OBWE na temat kobiet w zapobieganiu konfliktom, zarządzaniu kryzysami i przywracaniu ładu po konfliktach, przyjętą w grudniu 2005; Uwzględniając rezolucję Parlamentu Europejskiego 2000/2025(INI) o udziale kobiet w pokojowym rozwiązywaniu konfliktów i 2005/2215(INI) o sytuacji kobiet w zbrojnych konfliktach oraz roli kobiet w odbudowie i demokratycznych procesach w krajach, w których zakończył się konflikt; Mając w pamięci Plan Działania przyjęty na Trzecim Szczycie Przywódców Państw i Rządów Rady Europy (Warszawa 16 ‐ 17 maja 2005), podczas którego przywódcy państw i rządów państw członkowskich podkreślili, że równy udział kobiet i mężczyzn jest zasadniczym elementem demokracji, a także potwierdzili swoje zaangażowanie w osiąganie rzeczywistej równości miedzy kobietami i mężczyznami oraz w zwalczanie przemocy wobec kobiet; Mając w pamięci Decyzję o równości płci jako zasadniczej kwestii w przemianie społeczeństw oraz Program Działania i Rezolucję o roli kobiet i mężczyzn w zapobieganiu konfliktom, budowaniu pokoju i o demokratycznych ‐ z perspektywy płci ‐ procesach po zakończeniu konfliktów, przyjęte przez 5. Europejską Konferencję Ministrów na temat równości między kobietami i mężczyznami (Skopje, 22 – 23 stycznia 2003), która zachęca do patrzenia również z perspektywy płci na działania mające na celu zapobieganie konfliktom i ich rozwiązywanie; tezeusz.pl 184 POLSKA
TOLERANCJA Potwierdzając Pekińską Deklarację I Platformę Działania (4. Światowa Konferencja Kobiet ONZ, 1995) uznające, że kobiety w coraz większym stopniu stają się aktywne i ujawniają rozmaite zdolności w ruchu na rzecz pokoju, a ich pełny udział w podejmowaniu decyzji, zapobieganiu konfliktom i rozwiązywaniu ich oraz we wszystkich innych pokojowych inicjatywach jest istotny dla urzeczywistnienia trwałego pokoju; Świadomi, że mimo międzynarodowych narzędzi i działań organizacji pozarządowych naruszanie praw człowieka w stosunku do kobiet występuje nadal w rejonach konfliktów i że bez podejmowania odpowiednich środków dla zapewnienia kobietom większych możliwości oraz bezpieczeństwa zrównoważony udział kobiet i mężczyzn w zapobieganiu konfliktom, rozwiązywaniu ich i budowaniu pokoju nie zostanie osiągnięty; Uznając, że utrzymanie oraz wspieranie międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa nie może urzeczywistniać się bez pełnego zrozumienia, jaki wpływ na konflikty mają kobiety i mężczyźni; Dostrzegając, że równy udział kobiet i mężczyzn we wszystkich fazach zapobiegania konfliktom oraz ich rozwiązywania, a także w pokojowym procesie jest wstępnym warunkiem ustanowienia trwałego pokoju, niezachwianej demokracji i gospodarczego rozwoju; Dostrzegając, że kobiety mogą wnosić odmienne perspektywy w zapobieganiu konfliktom na poziomie lokalnym I wspólnotowym, Zalecamy, aby rządy państw członkowskich: 1. uznały, że równość między kobietami i mężczyznami, wzmocnienie roli kobiet w społeczeństwie oraz pełne wykorzystanie ich wiedzy i kompetencji sprzyjają pokojowi oraz są wstępnym warunkiem zapobiegania konfliktom, rozwiązywania ich i budowania pokoju; 2. uwzględniły perspektywę płci w działania na rzecz zapobiegania konfliktom, rozwiązywania ich i budowania pokoju, włączając w to przydział niezbędnych środków budżetowych; 3. zapewniły równy udział kobiet i mężczyzn na wszystkich poziomach podejmowania decyzji w lokalnych, regionalnych, krajowych i międzynarodowych instytucjach oraz mechanizmach działających na rzecz zapobiegania konfliktom i rozwiązywania ich, w tym w pokojowych negocjacjach i demokratyzacji społeczeństw po konfliktach; 4. zapewniły kobietom i mężczyznom reprezentującym wszystkie sfery społeczeństwa uczestnictwo w zapobiegania konfliktom, rozwiązywania ich I budowania pokoju; 5. skutecznie ścigały i karały związane z płcią zbrodnie, popełniane podczas konfliktów i później, a także tworzyły mechanizmy zapobiegania takim zbrodniom; 6. poinformowały o tym zaleceniu wszystkie krajowe instytucje polityczne oraz organizacje międzynarodowe; 7. przyjęły i wprowadziły w życie środki opisane w Dodatku do tego zalecenia; tezeusz.pl 185 POLSKA
TOLERANCJA 8. nadzorowały i oceniały postęp, do jakiego dochodzi w wyniku przyjęcia tego zalecenia oraz powiadamiały kompetentne komitety kierownicze, a szczególnie Komitet do spraw Równości Szans Kobiet i Mężczyzn (CDEG) o podjętych środkach i osiągniętym postępie na tym polu. Dodatek do Zalecenia Ogólne środki Struktura i polityka prawna 1. Zagwarantować kobietom ochronę oraz poszanowanie praw człowieka w okresie poprzedzającym konflikty, podczas ich trwania i później. 2. Zagwarantować, że dziewczęta i chłopcy będą chronieni zgodnie z ich specyficznymi potrzebami, brać pod uwagę ich interesy i zapewnić, aby nie byli wykorzystywani w żaden sposób. Dziewczęta i chłopcy muszą być chronieni, aby nie stali się ofiarami handlu ludźmi i nie mogą być werbowani jako dzieci żołnierze i/albo wykorzystywani jako seksualni niewolnicy. 3. Wprowadzić w krajowym prawodawstwie takie postanowienia, które pozwolą ścigać sprawców związanej z płcią przemocy, w tym przemocy domowej, jak o tym mówi Zalecenie Rec(2002)5 Komitetu Ministrów dla państw członkowskich o ochronie kobiet przeciwko przemocy. 4. Wzmóc wysiłki na rzecz wprowadzenia w życie Rezolucji 1325 (2000) Rady Bezpieczeństwa ONZ w sprawie kobiet, pokoju i bezpieczeństwa, m.in. poprzez wypracowanie takich środków jak narodowe plany działania, przydzielanie funduszy i określanie odpowiedzialności za wprowadzanie tego w życie. 5. Działać na rzecz wymiany dobrych praktyk między państwami członkowskimi w odniesieniu do roli kobiet I mężczyzn w zapobieganiu konfliktom, rozwiązywaniu ich I budowaniu pokoju. 1. Strategia postawienia w centralnym miejscu problematyki płci 6. Ustanowić mechanizmy wzmacniające centralne miejsce płci we wszystkich procesach zapobiegania konfliktom, rozwiązywania ich i budowania pokoju oraz zastosować środki angażujące zarówno kobiety jak i mężczyzn w te wszystkie procesy. 7. Badać wykorzystywanie związanego ze sprawami płci budżetu w zapobieganiu konfliktom, rozwiązywaniu ich i budowaniu pokoju, aby zapewnić skuteczniejsze wykorzystywanie zasobów finansowych. 8. Włączać perspektywy płci w procesy rekrutacyjne międzynarodowego personelu oraz w szkolenie personelu uczestniczącego w misjach zapobiegania konfliktom, rozwiązywania ich i budowania pokoju. 9. Publikować regularnie gromadzone dane i statystyki na temat udziału kobiet i mężczyzn w zapobieganiu konfliktom, rozwiązywaniu ich i budowaniu pokoju oraz nadzorować postęp w tej dziedzinie. tezeusz.pl 186 POLSKA
TOLERANCJA Edukacja 10. Wprowadzać do programów szkolnych i rozwijać edukację w zakresie praw człowieka, w tym równości płci, usuwać z programów szkolnych, podręczników i materiałów edukacyjnych na wszystkich poziomach edukacji dotyczące płci stereotypy. 11. Zapewnić, aby istniały odpowiednie systemy, gwarantujące edukację dzieci w konfliktowych, pokonfliktowych i niebezpiecznych sytuacjach. 12. Wspierać i/lub organizować uwrażliwione na płeć pokojowe badania w programach wyższych uczelni. 1. Organizacje pozarządowe i społeczeństwo obywatelskie 13. Uznawać decydującą rolę społeczeństwa obywatelskiego i wspierać jego działania dla zapobiegania konfliktom, rozwiązywania ich i budowania pokoju tak, aby ustanowić trwały pokój, a także przydzielać fundusze na rozwój modeli zapobiegania konfliktom i rozwiązywania ich bez użycia przemocy. 14. Promować tworzenie międzynarodowych sieci kobiet, które doświadczyły konfliktów i/lub były zaangażowane w inicjatywy na rzecz budowania pokoju, w celu zbierania przykładów dobrych praktyk. 15. Włączać młodych ludzi, dziewczęta i chłopców w zapobieganie konfliktom, rozwiązywanie ich, budowanie pokoju, odnowę społeczeństwa po konfliktach, a także w tworzenie i rozwój skutecznych procesów komunikacyjnych. Media 16. Zachęcać media, aby: •
przedstawiały najrozmaitsze role, jakie kobiety I mężczyźni odgrywają w konflikcie; •
unikały stereotypowego przedstawiania i nie ukazywały stale kobiet jako ofiary, a mężczyzn jako napastników; •
promowały badania medialnych relacji dotyczących kobiet i kobiecych inicjatyw w zakresie zapobiegania konfliktom, ich rozwiązywania i budowania pokoju; •
uczestniczyły w publicznej debacie na ten temat zarówno w miastach jak i w obszarach wiejskich; •
promowały programy edukacyjne w telewizji, w radiu i w Internecie, dotyczące różnych ról, jakie kobiety i mężczyźni odgrywają w zapobieganiu konfliktom, ich rozwiązywaniu i budowaniu pokoju (…) tezeusz.pl 187 POLSKA
TOLERANCJA Katarzyna Pająk Kobieta i mężczyzna jako temat mitologiczny Zdarzyło mi się ostatnio uczestniczyć w spotkaniu towarzyskim. Uczestnicy to w większości pary małżeńskie z większym lub mniejszym stażem. Ponieważ córeczka jednej pary miała w szkole omawianą na lekcji bajkę o rybaku i złotej rybce, powstało wiele różnych wersji morału, z której najbardziej zapamiętałam jedną. W sumie winna całej sytuacji, że para rybaków znowu była biedna nie była kobieta. Mimo że co rusz żądała od męża nowych bogactw, winny był rybak, bo nie potrafił oprzeć się swojej żonie. Powinien wręcz się postawić, twardo uderzyć pięścią w stół i pokazać babie, gdzie jej miejsce. A nawet jeśli rybak był tak nieudolnym mężczyzną, to przynajmniej ta mądra, dobra rybka powinna potrafić powiedzieć temu rybakowi, ‘słuchaj jesteś d*** nie chłop, nie spełnię tego życzenia, bo nie jest twoje, tylko twojej zachłannej baby’. Całość towarzystwa przyjęła tę opowieść ze śmiechem. Bo tak mniej więcej tolerują się wzajemnie kobiety i mężczyźni. Chociaż w rozmowach o wiele częściej słyszy się ‘baba’ i ‘facet’. Ale to temat na inne rozważania. W artykule 33 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, czytamy, że: 1. Kobieta i mężczyzna w Rzeczypospolitej Polskiej mają równe prawa w życiu rodzinnym, politycznym, społecznym i gospodarczym. 2. Kobieta i mężczyzna mają w szczególności równe prawo do kształcenia, zatrudnienia i awansów, do jednakowego wynagradzania za pracę jednakowej wartości, do zabezpieczenia społecznego oraz do zajmowania stanowisk, pełnienia funkcji oraz uzyskiwania godności publicznych i odznaczeń 12 . Tak więc, przynajmniej na papierze w ramach ustawy zasadniczej, a więc najważniejszego aktu prawnego w kraju, mamy zagwarantowaną równość wobec prawa i nie tylko kobiety i mężczyzny. Ale czy naprawdę jest tak sielankowo, jak nam gwarantuje Konstytucja? Dawno już mądrzy ludzie zbadali i dowiedli, że kobieta, mając to samo 12
Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 27 kwietnia 1997r. tezeusz.pl 188 POLSKA
TOLERANCJA wykształcenie i pracując na tym samym stanowisku zarobi mnie j niż mężczyzna. Co więcej, kobiety zazwyczaj są lepiej wykształcone niż mężczyźni, a mimo to nie są tak samo wynagradzane. Magdalena Środa, skądinąd jedna z moich ulubionych komentujących obserwatorek paradoksów życia codziennego w Polsce, zawarła w swojej książce Kobiety i władza 13 kilka myśli, które bardzo mocno wpisały mi się w pamięć. W eseju Cienie i blaski rynku pisze ona, że rynek został przystosowany do tego, kto go stworzył, a więc do mężczyzn. Ponieważ mężczyźni nie rodzą dzieci i są dyspozycyjni, rynek wymaga dyspozycyjności 14 . Pisze także o oczywistym wyborze pracodawcy pomiędzy młodą mężatką a młodym żonatym mężczyzną: żona kandydata jest gwarantem stabilizacji i dyspozycyjności swojego męża, mąż kandydatki stwarza niebezpieczeństwo, że kandydatka rychło zajdzie w ciążę i będzie brać zwolnienia do opieki nad dzieckiem 15 . Jest to z całą pewnością przejaw braku równości. A tych można mnożyć. Od prawa pracy, gdzie szczególnie wyraźnie pokazane są dysproporcje między pracą kobiet a mężczyzn, w szczególności jeśli chodzi o urlop macierzyński, poprzez uprawnienia w związku z ciążą jeśli chodzi o ubezpieczenia społeczne, aż po preferencje kobiet w przypadku orzekania o opiece nad dzieckiem w przypadku rozwodu rodziców. Dobro dziecka jest w takim przypadku jednoznacznie definiowane, jako życie u boku matki, która nieważne jak się zachowuje, jakie życie prowadzi i czy jest uzależniona, ważne, że dziecko urodziła. Prawo matki, jaka by ona nie była, jest stawiane ponad prawo ojca, który przecież był przy poczęciu, który niejednokrotnie pracuje na utrzymanie swojej żony i dziecka, troszczy się o nie bardziej niż matka, jednak w sądzie ma on zdecydowanie mniejsze szanse jeśli chodzi o objęcie prawomyślnej opieki nad dzieckiem. Czy to jest równe traktowanie? Zdecydowanie nie. Tutaj pojawia się podstawowy problem w relacji kobiety – mężczyźni w Polsce. Jest to problem głęboko zakorzenionych stereotypów, gloryfikacji roli nawet najbardziej zaniedbującej dziecko matki, mit kobiety „w stanie błogosławionym”, który uprawnia ją do nadużywania zwolnień lekarskich. Brutalnie rzec można, „mit świętej krowy”. Jednocześnie i mężczyźni zatopieni są w stereotypach, bo przecież „chłopaki nie płaczą”, „prawdziwy mężczyzna musi posadzić drzewo, zbudować dom i spłodzić syna”, ale nie może wylewać za kołnierz, ma kochać ojczyznę i stanąć w kamasze, kiedy potrzeba(albo i nie) i pomachać szabelką, żeby pokazać Niemcowi/Ruskowi/Żydowi kto tu rządzi i kto jest panem. Taki z kolei „mit pana szlachcica” połączony z „mitem klocka drewnianego”. Bo niejednokrotnie na pokaz, nasi panowie mają mentalność kawałka drewna. I nie jest to wyłącznie moja opinia, ale kilku moich znajomych panów też. A receptą na to wszystko wydawałby się umiar, zdrowy rozsądek i wyjście poza krainę mitu. Ale przecież w świecie mitu wszystko jest bardziej proste. Tyle, że czas się obudzić – rzeczywistość mityczna nie istnieje. Jakiś czas temu zostałam posądzona o „feministyczne singlostwo”. Mojemu dalekiemu znajomemu wystarczyło kilka przesłanek, żeby stwierdzić, że jestem zagorzałym singlem, co więcej zapewne też feministką (i miało to brzmieć w jego ustach jako obelga). Przesłankami, które według niego konstytuują singla są: samodzielne/z koleżanką/z przyjacielem‐gejem mieszkanie, samodzielna praca, doktorat i to najlepiej z filozofii, żeby móc elokwentnie się wypowiadać, grube i koniecznie czarne oprawki okularów korekcyjnych oraz, last but not least, kino hiszpańskie. Dziwnie mi było, bo spełniam może dwie z tych przesłanek, zaprzeczając reszcie, ale podobno jestem singlem, i to 13
Środa M., Kobiety i władza, wyd. W.A.B., Warszawa 2010. Środa M., Ciebie i blaski rynku, w: Kobiety i władza, wyd. W.A.B., Warszawa 2010, s. 328. 15
Tamże. 14
tezeusz.pl 189 POLSKA
TOLERANCJA singlem ekspansywnym, bo takich podobno jest dookoła coraz więcej. Znajomy mówił mi też, że kobiety teraz już nie chcą jak kiedyś, po bożemu, wychowywać dzieci, teraz one chcą uczyć się, studiują, mądrzą się, zażywają środki antykoncepcyjne i w ogóle nastawione są antymęsko i antydziecięco. I w ogóle są złe i paskudne, i feministki. Nie wiem, czy mój znajomy dostrzegł, że popadł w kolejny mit. Może powinno mu się wybaczyć, gdyż nasze polskie społeczeństwo coraz częściej popada w rozmaite mity, najbardziej nośne są te najbardziej przesadzone. I tak, pomiędzy „mitem matki polki” a „mitem singielki” zupełnie nie dostrzega się tych kobiet, które do swojego macierzyństwa podchodzą w zupełnie normalny i zdroworozsądkowy sposób. Moja koleżanka, która jest moją idolką jeśli chodzi o współczesne macierzyństwo właśnie, ma dwójkę dzieci, nie zamęcza nas nigdy przysłowiowymi kupkami i zupkami, a kiedy się z nią rozmawia, że jest taką nietypową matką, bo nie opowiada cały czas o swoich dzieciach. Mówi, że jej też by się nie chciało słuchać o cudzych dzieciach. Poza tym, ona dzieci ma cały czas, cały dzień, więc po co jej opowiadać o tym jeszcze w gronie bezdzietnych znajomych? Bez przesady. I to jej „bez przesady” wielbię i czczę. Można mieć jak widać zdrowe podejście do macierzyństwa. Jednakże wgłębiając się w te mity, można odnaleźć to, czego u kobiet się nie toleruje. A więc zaniedbania swojego wyglądu, zamknięcia swoich zainteresowań w kręgu dzieci i męża, a z drugiej strony pogoni za karierą i samodzielności. Bo kobieta powinna być raczej krucha i naiwna, taka do opiekowania się nią. A z drugiej strony, mity ciążące nad mężczyznami każą mu być mądrymi, roztropnymi, walecznymi, ale nie mogą okazywać uczuć, pozwalać sobą rządzić babie, muszą umieć porządnie wypić, a jak i trzeba to stanąć w obronie swojego (i nie tylko) honoru. Przy czym to wszystko, co wymieniłam zakrawa o jakieś niezrozumiałe dla mnie ekstremum. Dlaczego mężczyzna nie może być dobrym opiekunem własnych dzieci, podczas gdy to kobieta zarabia na utrzymanie rodziny? Stereotypy, stereotypami Polska stoi. A szkoda. Tak kobiety jak i mężczyźni pełni są stereotypów, przy czym mnie szczególnie dotyka stereotyp „baby”. Czym jest ten „stereotyp baby”. Otóż, nie raz i nie dwa zdarzyło mi się słyszeć o „babie za kierownicą”, i nie było to adresowane do mnie, ale do kierowcy, którego płci nie można było dostrzec jadąc za nim. Zazwyczaj ową „babą” okazywał się mężczyzna, ale wtedy zmieniał się on z „baby” na „faceta”. I przestawał być oceniany negatywnie, bo przecież jeśli jeździ jak jeździ, to widocznie był ku temu jakiś powód. Nieudolność drogową mężczyzny racjonalizuje się jakimiś wyższymi przesłankami, które wcześniej nie były znane. Jeśli jednak ową ‘babą za kierownicą’ faktycznie okażę się kobieta – no to wtedy nie ma zmiłuj. Baba to baba i kto jej dał prawo jazdy. Smutne, że od ‘bab za kółkiem’ wyzywają innych kierowców nie tylko mężczyźni, ale i kobiety. I gdzie tutaj ta przysłowiowa ‘solidarność jajników’? Smutne też, że wielu panów, pomimo że, jak już wcześniej wspominałam, kobiety są generalnie lepiej wykształcone, ciągle cierpi, jeśli jakaś pani okaże się lepszym specjalistą w danej dziedzinie niż oni. Sama usłyszałam kiedyś z ust chłopaka, który dopiero uczył się dziennikarskiego fachu, że nie będzie mnie poprawiała baba i to na dodatek młodsza niż ja. Mimo, że chciałam mu pomóc redagując jego tekst do potrzeb redakcji, którą znałam. Zostałam sprowadzona do roli mądrzącej się baby. tezeusz.pl 190 POLSKA
TOLERANCJA Ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że w Polsce żyjemy w coraz głębszym otoczeniu mitów, czarownic i wiedźm. W te mity wpisują się też matki‐polki, polki‐singielki, „macho z warzywniaka” i kilka innych typów. Można toczyć wojny słowne, wychwalać mit matki ponad mit singiel ki i na odwrót, segregować kobiety na bizneswoman i kury domowe, tylko po co? Czy ktoś poczuje się lepiej, jeśli nazwie kobietę spełniającą się w domu kurą? Albo czy ktoś poczuje się lepiej, jeśli nazwie samotną kobietę bezduszną singielką, zimną babą‐chłopem? A może tym, którzy tak mówią czegoś brakuje, może osobie mówiącej o kobiecie domowej brakuje ciepła domowego ogniska, może nie spotkała odpowiedniego partnera, a może po prostu nie stać jej na to, żeby nie pracować? Może to, tylko i aż, zwykły resentyment? Dlaczego w wypowiedziach różnych ludzi, często publicznych, jest tyle jadu i oskarżeń? A może łatwiej byłoby po prostu tolerować, a prościej mówiąc, szanować wybór życiowy innych? Czy szacunek jest aż takim nadludzkim wysiłkiem? Nie przesadzajmy. Pozwólmy żyć innym tak, aby czuli się szczęśliwi, dopóki swoim zachowaniem nie krzywdzą innych. tezeusz.pl 191 POLSKA
TOLERANCJA DEBATA VII TOLERANCJA MIĘDZY MIESZKAŃCAMI PROWINCJI I METROPOLII 18 PAŹDZIERNIKA 2010 tezeusz.pl 192 POLSKA
TOLERANCJA Izabella Bukraba‐Rylska Polska wieś – poza zasadą tolerancji Zamiast mówić o konkretach i obiektywnych uwarunkowaniach, czyli np. o utrzymujących się dysproporcjach dochodów (nawet po wejściu do UE na wsi zarabia się przeciętnie 68% tego, co w mieście), poziomie wykształcenia (na wsi wykształceniem wyższym legitymuje się 7,5% ludności, a w miastach 23,2%), nierównym dostępie do kultury (już na początku transformacji liczba kin na wsi spadła pięciokrotnie, a liczba punktów bibliotecznych dziesięciokrotnie) czy dużo bardziej niekorzystnych na wsi niż w mieście warunkach życia, które przekładają się m.in. na tempo likwidacji różnic w rozwoju fizycznym populacji wiejskiej i miejskiej (co ciekawe, proces ten przebiega obecnie wolniej niż sto lat temu w Królestwie Polskim, pod rządami znienawidzonego zaborcy!), konstruuje się byty wyimaginowane. Nie ulega wątpliwości, że wieś i miasto stanowią nadal dwie dosyć różne wersje polskiego społeczeństwa, chociaż tak się składa, że najważniejsze zjawiska przesądzające o ich odmienności zazwyczaj nie są podnoszone w debacie publicznej. Zamiast bowiem mówić o konkretach i obiektywnych uwarunkowaniach, czyli np. o utrzymujących się dysproporcjach dochodów (nawet po wejściu do UE na wsi zarabia się przeciętnie 68% tego, co w mieście), poziomie wykształcenia (na wsi wykształceniem wyższym legitymuje się 7,5% ludności, a w miastach 23,2%), nierównym dostępie do kultury (już na początku transformacji liczba kin na wsi spadła pięciokrotnie, a liczba punktów bibliotecznych dziesięciokrotnie) czy dużo bardziej niekorzystnych na wsi niż w mieście warunkach życia, które przekładają się m.in. na tempo likwidacji różnic w rozwoju fizycznym populacji wiejskiej i miejskiej (co ciekawe, proces ten przebiega obecnie wolniej niż sto lat temu w Królestwie Polskim, pod rządami znienawidzonego zaborcy!), konstruuje się byty wyimaginowane. Mają one przekonać opinię publiczną, że obszary wiejskie naszego kraju zamieszkuje jakiś inny gatunek ludzi, stanowiący nieudaną mutację populacji miejskiej. Owe skrajnie uproszczone i tendencyjne konstrukty dostarczane, niestety, przez przedstawicieli nauk społecznych, a następnie powielane w mediach, wypierają rzeczowe argumenty, są opacznie interpretowane i w rezultacie tezeusz.pl 193 POLSKA
TOLERANCJA zaczynają służyć za uzasadnienie dla zjawiska marginalizacji czy nawet ekskluzji pewnych kategorii ludności, łącznie z ich fizycznym wykluczeniem. Dotychczasowy przebieg debaty transformacyjnej oraz perspektywy, które już całkiem wyraźnie rysują się jako konsekwencje przyjętych na początku założeń, pozwalają z pełnym przekonaniem mówić o tej debacie jako o neoliberalnym dyskursie rasistowskim, narzuconym polskiemu społeczeństwu przez elity opiniotwórcze, przesłaniającym rzeczywiste podziały i problemy. Poniżej postaram się pokazać – po pierwsze, że obraz wsi, wypracowany w minionym dwudziestoleciu, jest oparty w tym samym stopniu na niewiedzy, co na złej woli; po drugie – że główną przyczyną deprecjonowania roli mieszkańców wsi w procesie transformacji nie są ich rzekome defekty, ale z gruntu niewłaściwa wizja tej transformacji; po trzecie – że w toczonych sporach nie chodzi o prawdę, tylko o to, by – mówiąc kolokwialnie – „przyłożyć” przeciwnikowi (w tym przypadku mieszkańcom wsi, a zwłaszcza drobnym rolnikom), obojętne czy kijem, czy pałką. Walory poznawcze, edukacyjne i etyczne toczonej w ten sposób dyskusji są – rzecz jasna – żadne. Taka dyskusja nie przyczynia się też – całą pewnością – do lepszego wzajemnego zrozumienia różnych grup społecznych, a o krzewieniu tolerancji nie ma tu nawet mowy. Polska wieś – dłużnik czy wierzyciel społeczeństwa? Bodaj najpopularniejszym wątkiem debaty o polskiej wsi pozostaje od lat twierdzenie, że stanowi ona balast rozwoju i jest tak zacofanym segmentem społeczeństwa globalnego, iż wymaga ciągłego dofinansowywania. Jak wiadomo, chociażby z ciągłych sporów o KRUS, tylko pod groźbą strajków i blokad dróg trzeba utrzymywać na koszt reszty obywateli tych niewydolnych i niewydajnych, ale za to skrajnie roszczeniowych polskich chłopów. Poglądy takie, niestety powszechne, dowodzą jedynie ignorancji i nonszalancji tych, którzy je głoszą. Kiedyś Julian Tuwim pisał o „strasznych mieszczanach”, którzy widzieli wszystko osobno. Dziś mamy natomiast „straszne elity”, które widzą tylko to, co na powierzchni i nie są zdolne dostrzec tego, co ukryte głębiej, a co makroekonomiści nazywają „przepływami międzygałęziowymi”, czyli podskórnym transferem wartości z jednego sektora gospodarki do drugiego. Przyjrzenie się kierunkom tych przepływów i ich zdecydowanej asymetrii pozwoliłoby skorygować potoczne mniemanie, jakoby wieś żyła na koszt reszty społeczeństwa. Było i jest dokładnie odwrotnie! Już w czasach pańszczyzny, jak szacowali historycy gospodarczy, obciążenia świadczeniami dochodu wypracowanego przez chłopa przekraczały 97% albo 65% jego siły roboczej i wszystko to szło nie na utrzymanie państwa, ale głównie na „dziewki bose po same szyje” – jak o rozpróżniaczonej szlachcie pisał Karol Zbyszewski. Reformy uwłaszczeniowe także nie służyły interesom wsi, ponieważ przebiegały trybem „pruskiej drogi do kapitalizmu”, a więc uprzywilejowały dużą własność. Tę samą, która wkrótce potem – według słów Aleksandra Świętochowskiego – ochoczo pospieszyła na jarmark germanizacyjny i wyprzedawała majątki, by za uzyskane pieniądze jechać do Paryża i tam opłakiwać utraconą ojcowiznę. W niepodległej już II RP starano się rozwijać kraj drogą „prostego przesuwania dochodu rolnictwa ku przemysłowi” (Józef Poniatowski), a więc nadal traktowano segment agrarny jako źródło pierwotnej akumulacji. Lata PRL to ciąg dalszy tego drenażu, osiągającego zaraz po wojnie rozmiary rabunkowej eksploatacji wsi i jej zasobów – materialnych, finansowych i ludzkich. Skalę ówczesnych przepływów międzygałęziowych obliczano na co najmniej 30% dochodu rolnictwa indywidualnego, które musiało finansować tezeusz.pl 194 POLSKA
TOLERANCJA forsowną industrializację, utrzymywać deficytowe PGR‐y i za pół darmo żywić ludność miejską – „socjalistyczne miasta karmiono kradzionym chlebem” stwierdza dobitnie Andrzej Koraszewski. To, co latami „wypompowywano” ze wsi, na wieś już – rzecz jasna – nie wracało. Jeśli ktoś myśli, że wraz z nastaniem gospodarki rynkowej sytuacja uległa poprawie, to się grubo myli. Rolnictwo – twierdzą ekonomiści – pozostając w tej grze słabszym partnerem, nadal jest wykorzystywane, o czym świadczą choćby tzw. nożyce cen, czy utrzymujące się znaczne dysparytety dochodowe rolników. Dodatkowo – i o tym się już nie mówi w debacie publicznej – wieś ponosi ogromne i całkiem wymierne koszty transformacji. Samo utrzymanie ponad 600 tys. zwolnionych na początku przemian chłopów‐robotników (niektórzy badacze szacują ich liczbę na trzy razy tyle) obciąża wieś sumą – jeśli brać pod uwagę tylko pensje utracone przez ludność dwuzawodową, i to pensje liczone jako minimalna płaca – przekraczającą 1 mld zł rocznie! Gdyby natomiast urealnić te dane, wyszłoby wielokrotnie więcej. I tyle właśnie „przegrani” transformacji fundują „wygranym”, tyle rokrocznie wieś „dopłaca” do budżetu państwa – w tym wymiarze mieszkańcy wsi dofinansowują proces przemian. W tej sytuacji pełne hipokryzji utyskiwania pod adresem segmentu agrarnego (że zacofany, niewydajny, ubogi) przypominają abominację, jaką w Dorianie Grayu budził jego własny portret. Jak wiadomo, wszelkie grzechy i występki tytułowego bohatera opowiadania Oskara Wilde’a odciskały się na płótnie, pozostawiając wygląd utracjusza w stanie nienaruszonym. Polska wieś jest właśnie takim portretem Doriana Graya dla reszty społeczeństwa, które żyło dotąd (i żyje nadal) na jej koszt – warto wreszcie uświadomić sobie tę prawdę, choćby to było komuś z jakichś względów niewygodne. Polska wieś jako przedmiot „mowy nienawiści” Tak, jak w XVIII w. oświeceniowe autorytety dowodziły, że kości w głowie chłopów mają kształt narzędzi rolniczych, tak od dobrych dwudziestu lat współczesne autorytety starają się przekonać opinię publiczną, że w głowach dzisiejszych mieszkańców wsi tkwią jakieś bariery mentalne i fobie. One to – cechy niejako wrodzone, odziedziczone po minionym ustroju, generowane przez specyficzną „kulturę” – a nie obiektywne wskazane wyżej mechanizmy, uruchamiane przez kolejne ekipy rządzące, są jakoby główną przyczyną niezadowalającej kondycji wsi i rolnictwa; one spowalniają procesy modernizacyjne całego kraju. W drodze do Europy są zatem nasi chłopi piątym kołem u wozu, „kamieniami po kieszeniach i worami niepotrzebnych kartofli na plecach” – jak pisał Jerzy Jastrzębski. Nic dziwnego, że skoro takie przeszkody utrudniają tym nieszczęśnikom prawidłowy ogląd sytuacji i dostosowanie się do nowych realiów, postulowano na początku „całkowitą wymianę ich aparatury mentalnej”. Wszystkie proponowane środki zaradcze miały oczywiście nie tyle i nie tylko pomóc owym „ułomnym” członkom społeczeństwa (zwano ich też bez cienia sentymentu „zbędnymi”, „odpadami” lub „podklasą”), ale przede wszystkim usprawnić funkcjonowanie całego społeczeństwa tak, aby ci maruderzy nie spowalniali ogólnego marszu ku standardom zachodnim – powszechnemu zrozumieniu zasad demokracji, reguł wolnego rynku i europejskiego poczucia obywatelskości. Ten ambitny projekt z dziedziny transplantologii nie został oczywiście zrealizowany, pojawiły się jednak inne, bardziej drastyczne pomysły. Teraz mianowicie proponuje się ni mniej ni więcej tylko definitywne tezeusz.pl 195 POLSKA
TOLERANCJA pozbycie się tych niereformowalnych i stanowiących ewidentny balast rozwojowy osobników przez skłonienie ich do opuszczenia Polski na stałe. Najlepiej byłoby bowiem, żeby ta „nadwyżka demograficzna”, te „trudne do zagospodarowania zasoby pracy”, ci, których „systemy wartości i nawyki są niewspółmierne do potrzeb”, zaś próby włączenia ich w procesy rozwoju „wiązałyby się z nadmiernymi kosztami” – skromnie licząc jakieś 2–3 mln mieszkańców wsi – żeby wszyscy oni zechcieli udać się na „emigrację ostatnią”, przekonują autorzy książki pod tym właśnie tytułem. No tak, wtedy zdecydowanie „szereg by się nam oczyścił”, tylko jakoś nie bardzo taka wizja pasuje do ideałów tolerancji i innych sloganów z repertuaru politycznej poprawności. Wydawałoby się, że minęły bezpowrotnie czasy, kiedy na serio zastanawiano się nad wyeksportowaniem Żydów, kiedy ubolewano nad lenistwem Murzynów, czy dowodzono szkodliwego wpływu Cyganów (bo ci, jak wiadomo, nic tylko kradną i brudzą). Łatwo wyobrazić sobie protesty, z jakimi spotkałby się dzisiaj pomysł pozbycia się jako „zbędnych” czy „szkodliwych” osób chorych albo gejów. Nikt też nie wspomina, by do emigracji ostatniej „nominować” przedstawicieli ARGI – Anty‐Rozwojowych Grup Interesu, jak ich precyzyjnie zdefiniował Andrzej Zybertowicz. Dziwnym trafem takie pomysły ostatecznego rozwiązania rodzą się natomiast wobec polskich chłopów. Dlaczego? Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że używany w debacie transformacyjnej język wprost prowokuje do tego, aby traktować go nie w kategoriach neutralnego narzędzia naukowego opisu, ale raczej typowego przejawu „mowy pogardy i nienawiści”. Pełno w nim bowiem określeń w rodzaju: „grupy złodziejsko‐żebracze”, „wyuczona bezradność”, „postawy roszczeniowe”, „subkultura zależności i przestępczości”, „patologie socjalizacyjne”. Jeśli takie mocne określenia pojawiają się w opracowaniach naukowych, nic dziwnego, że i dziennikarze nie pozostają w tyle pisząc o wsi, że jest „synonimem zacofania, ciemnoty i obciachu”, „widownią moralnego rozkładu i lumpenproletaryzacji” oraz – i to już brzmi groźnie – „balastem, którego powinniśmy jak najszybciej się pozbyć”. Język, jak wiadomo, służy nie tylko do opisu aktualnej sytuacji (funkcja konstatująca), ale także do generowania nowych sytuacji (funkcja performatywna). Najwyraźniej używane w tekstach naukowych i w publicystyce sformułowania oswoiły odbiorców z myślą, że mieszkańcy wsi to zbędny balast, a zbędny balast wyrzuca się po prostu za burtę. Tak właśnie język może stać się niepostrzeżenie dyrektywą działania. I to właśnie dzieje się teraz na naszych oczach. Już całkiem wyraźnie mowa nienawiści wobec wsi zapowiada czynne akty przemocy. Polski socjolog, czyli stara ciotka na kanapie... Trzeba w tym miejscu wreszcie zapytać, jakie to wady polskie elity opiniotwórcze miały i mają do zarzucenia mieszkańcom polskiej wsi. Od samego początku zarzucano im np. tradycjonalizm, obskurancką moralność i religijność, nienowoczesny patriotyzm, odziedziczony po PRL egalitaryzm i brak postaw indywidualistycznych niezbędnych jakoby do modernizacji kraju, a nawet to, że głosują na partie prawicowe i konserwatywne (narodowe, katolickie, populistyczne). W iście barokowym stylu mnożono określenia istniejących cech, zdecydowanie negatywnych z punktu widzenia zakładanych celów transformacji i przeciwstawiano im cechy postulowane – tezeusz.pl 196 POLSKA
TOLERANCJA niewątpliwie pozytywne. Pisano więc o potrzebie odrzucenia „ładu partykularystyczno‐opiekuńczo‐roszczeniowo‐
tradycyjno‐wspólnotowo‐egalitarnego” i zastąpienia go „ładem uniwersalistyczno‐rynkowo‐osiągnięciowo‐
innowacyjno‐indywidualistyczno‐antyegalitarnym”. Tyle tylko, że pomijano milczeniem opinie zaprzeczające takim konstatacjom. Między innymi usilnie starano się nie zauważyć, że, jak pisze David Landes, potęgę Anglii udało się zbudować dzięki temu, że stosunkowo wcześnie rozwinął się tam nacjonalizm. Nie czyniono też użytku z faktu podniesionego m.in. przez Michela Alberta, że dużo większe szanse na dynamiczny i stabilny rozwój mają społeczeństwa o przekonaniach egalitarnych i silnej solidarności, realizujące nadreński model kapitalizmu, a nie te, które kierują się bezwzględną rywalizacją, właściwą modelowi anglosaskiemu. Nie dostrzegano również twierdzeń udokumentowanych szeroko zakrojonymi badaniami międzynarodowymi, że nie indywidualizm, ale wspólnotowość jest tą cechą, która gwarantuje postęp: „etos konkurencyjnego indywidualizmu jest skorelowany negatywnie z rozwojem gospodarczym. Nie stwierdziliśmy żadnego wyjątku w tej sferze” – podkreślali z całą mocą Hampden‐Turner i Trompenaars. O tym, że chcąc budować nowoczesne i liberalne społeczeństwo, i takąż gospodarkę, trzeba odwoływać się do nienowoczesnych i nieliberalnych wartości pisał Francis Fukuyama w swojej – podobno dobrze znanej, a przynajmniej często cytowanej przez polskich badaczy – książce o zaufaniu. Wychodząc z powszechnie uznawanego założenia, iż do rozwoju ekonomicznego najbardziej przyczynia się zaufanie („przekonanie, iż innych członków danej społeczności cechuje uczciwe i kooperatywne zachowanie oparte na wspólnie wyznawanych normach”) i dopiero takie zaufanie buduje efektywny kapitał społeczny, Fukuyama mówi w którymś miejscu prostym tekstem, zrozumiałym, wydawałoby się, dla każdego: „kapitał społeczny manifestujący się w formie pozaracjonalnych zwyczajów, które z kolei wywodzą się z ‘irracjonalnych’ zjawisk w rodzaju religii lub tradycyjnej etyki, jest czynnikiem niezbędnym do właściwego funkcjonowania współczesnych instytucji gospodarczych i politycznych”. Wynikałoby z tego, że w przypadku mieszkańców polskiej wsi, a zwłaszcza chłopów, mieliśmy do czynienia z istotnym i niestety niedocenionym zasobem nienowoczesnych, ale właśnie przez to jak najbardziej pronowoczesnych postaw i nieliberalnych, ale właśnie dlatego proliberalnych wartości, które jednak były niemal jednomyślnie deprecjonowane i potępiane. Kapitał kulturowy polskiej wsi był ogromną szansą transformacji, niestety chyba już bezpowrotnie zaprzepaszczoną. O tym, że polskich badaczy nachodzi poniewczasie refleksja, że coś poszło nie tak i że być może trochę przesadzili z potępianiem wspólnotowości i gloryfikowaniem indywidualizmu, świadczy znamienna wolta w poglądach czołowych socjologów. Tak, jak poprzednio upatrywali oni główną przeszkodę dla rozwoju kraju w kolektywizmie (ponoć nagminnym zwłaszcza wśród mieszkańców polskiej wsi), tak obecnie winą za niedostateczny rozwój – zwany teraz „rozwojem molekularnym” (bo opartym wyłącznie na egoistycznych motywacjach i nie gwarantującym stabilności) – obciążają nadmierny indywidualizm, który cechować ma oczywiście znów polską wieś. Jakim cudem w ciągu paru zaledwie lat społeczeństwo dokonało tak zasadniczej metamorfozy? Na ten temat badacze zachowują dyskretne milczenie. Zgodnie za to ubolewają: „Polska rozwija się niemal wyłącznie zgodnie z modelem molekularnym. Obcy nam jest rozwój wspólnotowy”. tezeusz.pl 197 POLSKA
TOLERANCJA No cóż, pewnie byłoby więcej tej wspólnotowości, gdyby i naukowcy, i media nie prześcigali się od dwu dekad w jej zwalczaniu. Jeśli mamy dziś do czynienia z deficytem wspólnotowości, to tylko ich zasługa. Stanisław Bralczyk tak bowiem charakteryzuje atmosferę lat dziewięćdziesiątych: „ [...] propagowaną wartością jest w gruncie rzeczy ego, czyli egoistyczna samorealizacja odrzucająca wszystko, co może ją utrudniać czy ograniczać. Liczy się sukces indywidualny. Sukces się zautonomizował, dawne sukcesy (w liczbie mnogiej) powszechne, wspólne zastąpił sukces indywidualny”. Nie ma najmniejszej wątpliwości – dokładnie takie wzory kreowały media, do takich działań zachęcali politycy, o konieczności odrzucenia atawistycznych więzów wspólnotowych i zastąpienia ich figurą zindywidualizowanego podmiotu rozpisywali się socjologowie. Nie minęła dekada, a socjologowie – niczym stara ciotka na kanapie, która tylko „siedzi i ma za złe” – znów krytykują i pouczają polskie społeczeństwo. Od liberalizmu do rasizmu Jakie wnioski płyną z dotychczasowych ustaleń? Przede wszystkim widać wyraźnie, że polskie elity albo przez pomyłkę, albo z premedytacją wybrały niewłaściwy model transformacji. Niewłaściwy, ponieważ – co wynika z cytowanych powyżej opinii – na dalszą metę nie rokował zadowalających efektów, za to – jak wiadomo – wiązał się z ogromnymi kosztami społecznymi. Niewłaściwy także dlatego, że oznaczał bezpodstawną, ale niezmiernie jadowitą krytykę istniejących postaw i rodzimych tradycji kulturowych, co musiało zaowocować, zdiagnozowaną niedawno przez Ryszarda Legutkę, mikromanią Polaków, podczas gdy – jak przekonywał już Jan Stanisław Bystroń – w momentach przełomowych i w obliczu istotnych wyzwań każdemu społeczeństwu potrzeba przede wszystkim wiary we własne siły, poczucia własnej wartości, czyli pewnej niezbędnej dozy megalomanii. Niewłaściwy wreszcie z tego powodu, że umożliwiał niedopuszczalne i skrajnie niebezpieczne dzielenie społeczeństwa: na tych, którzy dysponują odpowiednimi „kompetencjami kulturowymi”, są „normalni”, a więc nowocześni i europejscy, oraz na tych, którzy „zatrzymali się w procesie ewolucji do kapitalistycznej normalności”, są więc w nowych warunkach niepełnosprawni i niepełnowartościowi. Używane w debacie transformacyjnej sformułowania, przyjmowane milcząco założenia i cały repertuar stosowanych od dwudziestu lat zabiegów dyskursywnych nie pozostawiają wątpliwości, że pod hasłami demokracji i liberalizmu przemycano idee w gruncie rzeczy rasistowskie, oparte na przekonaniu o kulturowym determinizmie postaw i mentalności. Ta odmiana rasizmu, zwana we współczesnej antropologii rasizmem kulturowym, polega na esencjalizowaniu, reifikowaniu i naturalizowaniu cech kulturowych przypisywanych danej grupie w celu wykazania jej odmienności, gorszości i w rezultacie – zbędności. Rzeczywiście, narracje snute przez przedstawicieli socjologicznego mainstreamu i następnie kolportowane w mediach, budowały skrajnie zdychotomizowaną wizję społeczeństwa, gloryfikując „wygranych” i stygmatyzując „przegranych”. Z tej racji, że postępy kapitalizmu i związane z tym osiąganie wszelkich innych zachodnich standardów w sferze ekonomicznej, społecznej czy politycznej przedstawiano w kategoriach swoistej „misji cywilizacyjnej”, język opisu polskiego społeczeństwa niepostrzeżenie przekształcił się – jak pisze np. Michał Buchowski – w narzędzie jego „orientalizowania”, czyli prezentowania znacznej części Polaków jako swego rodzaju tabunu „dzikich”, ostatnich „Irokezów” Europy; należy ich jak najszybciej oświecić i skolonizować, a tezeusz.pl 198 POLSKA
TOLERANCJA gdyby stawiali opór – pozbyć się ich. (Jeśli przy tej okazji ubędzie elektoratu partiom innym niż postępowe, europejskie i liberalne, tym lepiej. I może o to właśnie w tym wszystkim chodzi). Uwagi końcowe Refleksja nad wzajemnym postrzeganiem się i innymi relacjami na osi: wieś – miasto prowadzi nieuchronnie do wniosku, że są to relacje zapośredniczone i zdominowane przez uformowany w ciągu minionego dwudziestolecia dyskurs transformacyjny, który należy rozpatrywać nie jako wierne odzwierciedlenie rzeczywistych zjawisk, ale wprost przeciwnie – jako świadomie podejmowaną próbę ich kształtowania. Manipulatorskie zapędy większości uczestników debaty o polskiej wsi okazują się zresztą niczym więcej, jak typową strategią podejmowaną przez, mniej lub bardziej samozwańcze, „centrum” stawiające sobie za cel – bardzo ciekawie pisze o tym m.in. Tomasz Zarycki w swej niedawno wydanej książce – najpierw symboliczne, a potem praktyczne zdominowanie „peryferii”. Kwestią otwartą pozostaje oczywiście pytanie, na ile polskie społeczeństwo okazuje się podatne na kolejną wersję „nowomowy”, na ile kreowane przez sterników masowej świadomości stereotypy stają się podstawą rzeczywistych uprzedzeń, czy wyraźnie rasistowskie założenia dyskursu nie zaowocują aktami nietolerancji i przemocy. Wszystkie te pytania, co nietrudno zauważyć, odsyłają do jednego, zasadniczego: Na ile Polacy poddawani procesom integracji europejskiej i usilnie edukowani przez swoje elity w wartościach europejskich, potrafią zachować integralność wewnętrzną, czyli – ostać się jako społeczeństwo? tezeusz.pl 199 POLSKA
TOLERANCJA Barbara Fedyszak‐Radziejowska O bezradności tolerancji... Nierówności społeczne i bariery awansu społecznego, bieda czy skrajne ubóstwo moich rodaków są tą sferą życia społeczno‐gospodarczego, w której wyżej cenię aktywność, czyli „organizację życia zbiorowego”, niż stagnację, czyli „stanie na straży” pokojowego współżycia. Tolerancja stosowana jako mechanizm wspomagający rozwiązywanie napięć społecznych między biednymi i bogatymi, między centrum władzy a prowincją (zacofaną?) sprawia wrażenie swoistego środka znieczulającego stosowanego w obliczu trudnych, czasami dramatycznych problemów. I która ze stron: wykształceni mieszkańcy metropolii, zamożni i bliżsi władzy czy mieszkańcy wsi, biedniejsi, gorzej wykształceni i oddaleni od centrum decyzyjnego są bardziej zobowiązani do przyjęcia postawy tolerancji? Poszukiwanie mechanizmów zbawiennego wpływu tolerancji na społeczeństwo podzielone wedle kryterium miejsca zamieszkania to interesujący sposób wpisania poważnych problemów w nie do końca przekonującą konstrukcję intelektualną. Jest bowiem realnym problemem polityki społeczno‐gospodarczej państwa wybór sposobów działania i wydatkowania środków budżetowych tak, by zależności centro‐peryferyjne między różnymi regionami kraju miały charakter interakcyjny, zawierający mechanizmy dialogu i negocjacji między regionami, a nie dominacji centrum i podporządkowania peryferii. Jest czymś zastanawiającym, że o ile dla większości elit opiniotwórczych oraz dla opinii publicznej identyfikującej się z „wielkomiejską, metropolitarną Polską” oczywistym jest, że obecność Polski w Unii Europejskiej oznacza prawo do korzystania z unijnej polityki spójności – czyli polityki partnerstwa i dialogu między państwami peryferyjnymi (jak Polska) i dominującymi (jak państwa starej Unii), o tyle stosowanie tej samej polityki wewnątrz kraju budzi gwałtowny sprzeciw. Te same mechanizmy na poziomie Unii są traktowane jako prawomocne i merytorycznie uzasadnione, a na poziomie III RP jako dysfunkcjonalne, nieuzasadnione i szkodliwe. tezeusz.pl 200 POLSKA
TOLERANCJA Ten zaskakujący przykład dwójmyślenia ma swoje historyczne i polityczne przyczyny. Z jednej strony centralizm i autorytaryzm PRL wytworzył nawyk, głównie wśród elit, uprzywilejowanego traktowania centrum, z drugiej zaś stereotyp „wolnego rynku”, który niewidzialną ręką sam rozwiązuje wszystkie ekonomiczne problemy płynnie zastąpił stereotyp „naukowego marksizmu”, który pełnił rolę pozadyskusyjnego kryterium podejmowania ekonomicznych decyzji. Można nawet żartobliwie zauważyć, że „niewidzialna ręka rynku” stanowi przykład derywacji (pozalogicznego elementu ludzkich zachowań wg V. Pareto) uzasadnianych wedle schematu „tak trzeba i tak należy”. W efekcie państwo polskie, w odróżnieniu od unijnej wspólnoty, uchyla się od prowadzenia polityki spójności i solidarności na terenie własnego kraju. W dualizmie metropolie – prowincja, zaproponowanym przez organizatorów debaty VII, zderzono ze sobą dwa odmienne, obce sobie (?) światy, które, jak można domniemywać, winny we wzajemnych relacjach odwoływać się do cnoty tolerancji. Czy jednak ta obcość czy odmienność są autentyczne i nieuchronne? Tak jak w Unii Europejskiej polityka spójności modyfikuje nadmierną polaryzację tempa rozwoju gospodarczego różnych państw i regionów, odwołując się do poczucia wspólnoty (europejskiej) – zarówno w wymiarze wartości i symboli, jak i interesów ekonomicznych – tak relacje metropolie – prowincja w Polsce obejmują przecież równie ważną, a może ważniejszą wspólnotę Polaków, czy jak kto woli – obywateli III RP. Jeżeli zakładamy wartość wspólnoty oraz przyjmujemy, że jesteśmy odpowiedzialni za całość, a nie tylko za sukces najsilniejszych i najbogatszych, to odwoływanie się do tolerancji jest w dużej mierze kontrproduktywne, bo paradoksalnie wzmacnia różnice i podziały. Maria Ossowska 16 traktuje tolerancję jako jedną z „cnot miękkich” stojących, obok miłości bliźniego, życzliwości, opiekuńczości, humanizmu i braterstwa, na straży pokojowego współżycia. Dodajmy, że solidarność jest dla Ossowskiej cnotą służącą organizowaniu życia zbiorowego i ta socjologiczna typologia podziału cnót pokazuje przewagę cnoty solidarności nad cnotą tolerancji. Bowiem nierówności społeczne i bariery awansu społecznego, bieda czy skrajne ubóstwo moich rodaków są tą sferą życia społeczno‐gospodarczego, w której wyżej cenię aktywność, czyli „organizację życia zbiorowego”, niż stagnację, czyli „stanie na straży” pokojowego współżycia. Tolerancja stosowana jako mechanizm wspomagający rozwiązywanie napięć społecznych między biednymi i bogatymi, między centrum władzy a prowincją (zacofaną?) sprawia wrażenie swoistego środka znieczulającego stosowanego w obliczu trudnych, czasami dramatycznych problemów. Oczywiście jest w tolerancji także element dynamiczny, czyli określenie granic, których państwo nie powinno przekraczać, wywierając na obywateli przymus. Jednak ta kwestia dotyczy zwykle sfery wartości – w historii refleksji nad tolerancją głównie religijnych – co wydaje się dalekie od problemu metropolie – prowincja, jakkolwiek styl życia, wartości i tożsamość mieszkańców małych miast i wsi bliższe są Kościołowi. I tak ten element tolerancji nabiera dzisiaj nowego blasku – czy religijność, pobożność prowincji (np. wsi) stygmatyzuje osoby starsze, gorzej 16
M. Ossowska, Normy moralne. Próba systematyzacji, PWN, Warszawa 1970. tezeusz.pl 201 POLSKA
TOLERANCJA wykształcone, kobiety (!), przykładowo chodzące w moherowych beretach do Kościoła częściej niż raz w tygodniu? I która ze stron: wykształceni mieszkańcy metropolii, zamożni i bliżsi władzy czy mieszkańcy wsi, biedniejsi, gorzej wykształceni i oddaleni od centrum decyzyjnego są bardziej zobowiązani do przyjęcia postawy tolerancji? Polska zróżnicowana: centrum – peryferie, miasto – wieś Krytycyzm wobec postulatu wprowadzenia tolerancji do dyskusji nad relacjami centrum – peryferie nie kwestionuje potrzeby prowadzenia dyskursu nad centro‐peryferyjnymi zróżnicowaniami Polski 17 . Przyjęcie do wiadomości informacji, że po przystąpieniu Polski do UE zróżnicowanie dochodów w Polsce nie zmniejsza się, lecz raczej utrwala, powinno być przesłanką do dyskusji, jak działać, by zmniejszać te dystanse. Rzecz bowiem nie tylko w tym, by mieszkańcy radomskiego podregionu byli bardziej tolerancyjni i serdeczni wobec mieszkańców stolicy (i z wzajemnością), ale by w Radomiu żyło się lepiej. Może warto rozważać, co wynika z wiedzy o tym, że PKB per capita w Warszawie (301,9) 18 był w 2006 roku 2,5 razy wyższy niż w Łodzi (119,2) czy czterokrotnie wyższy niż w regionie radomskim (73,2). Podobne zróżnicowania spotykamy także w innych regionach. Dochód per capita w Krakowie wynosił w 2006 roku 160,2, dla województwa małopolskiego – 86,7, a dla podregionu nowosądeckiego – 58,7. Podobne różnice są między Poznaniem (201,7) a podregionem konińskim (76,3). Innymi słowy zróżnicowanie Polski wielkomiejskiej i prowincjonalnej na Polskę biedną i zamożną jest faktem, i to nie tylko wedle podziału Polska wschodnia – Polska centralna czy zachodnia. Te różnice są dostrzegalne w obrębie wszystkich regionów Polski. Czy takie problemy rozwiązuje się tolerancją? Wróćmy jednak do klucza, zaproponowanego przez organizatorów debaty, czyli do „polskiej tolerancji”. Nie do końca co prawda rozumiem, czy istnieją obiektywne wskaźniki, które precyzują różnice pomiędzy polską, szwedzką, niemiecką czy hiszpańską tolerancją, ale rozumiem, że „polska” znaczy w tym wypadku: nasza, w naszym kraju, w naszym społeczeństwie i nic więcej. Pozwolę sobie pokazać na konkretnym przykładzie siłę i trwałość stereotypu, który sprawia, że relacje metropolie – prowincja sprowadzone do relacji elity – wieś i rolnicy niosą w sobie tak ogromny ładunek braku tolerancji, że dla wielu stał się on obowiązującą normą. Ten stereotyp jest o tyle szczególny, że przez lata blokował rzetelny ogląd sytuacji ekonomicznej rolników, a w trakcie negocjowania warunków wejścia Polski do UE ujawnił się w skali niespotykanej w żadnym innym europejskim kraju. Może przypomnijmy doświadczenia rolników z transformacją systemową 1989 roku. Znaną konsekwencją tych zmian było bezrobocie lat 90. W pierwszej kolejności ofiarami dostosowywania się polskiego przemysłu do warunków rynkowych byli tak zwani „dwuzawodowcy”, czyli osoby łączące pracę w gospodarstwie rolnym z pracą zawodową w 17
Por. T. Zarycki, Peryferia. Nowe ujęcia zależności centro‐peryferyjnych, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2009. Por. R. Bolonek, Dywergencja rozwoju regionalnego Polski jako uwarunkowanie technologicznej modernizacji gospodarki [w:] Nierówności społeczne a wzrost gospodarczy, nr 16, Uniwersytet Rzeszowski, Katedra Ekonomii i Stosunków Międzynarodowych, Rzeszów 2010. 18
tezeusz.pl 202 POLSKA
TOLERANCJA przemyśle i usługach. Zwalniano ich jako pierwszych, bo mieli gospodarstwa, do których mogli stosunkowo bezboleśnie wrócić. Dane spisowe z lat 1988 (NSP) i 1996 (PSR) 19 pokazują, że w tym okresie liczba zatrudnionych w indywidualnych gospodarstwach rolnych zwiększyła się o 633 000. Oznacza to, że bezrobocie ukryte w czasach PRL w nierentownym przemyśle i usługach zostało przesunięte do rodzinnych gospodarstw rolnych, tworząc w nich poważne nadwyżki siły roboczej. W 1996 roku zarówno osób „zbędnych” w rolnictwie indywidualnym, jak i rejestrowanych jako bezrobotne było wśród mieszkańców wsi łącznie, zdaniem I. Frenkla, ponad milion (1 065 000) 20 . Kolejne 643 000 mieszkańców wsi popegeerowskich straciło w latach 1988‐1995 21 pracę w wyniku przekształceń własnościowych PGR. Stopa bezrobocia w regionach, gdzie PGR‐ów było najwięcej, sięgała poziomu 35‐37%. Wobec tej grupy społeczno‐zawodowej byłych pracowników PGR‐ów nie zastosowano praktycznie żadnej (!) osłony socjalnej. Jedynym rozwiązaniem, które wprowadzono w ramach osłony społecznej, był KRUS (Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego) powołany w styczniu 1991 roku przez rząd T. Mazowieckiego (z L. Balcerowiczem i A. Balazsem w składzie). Bezrobotni wracający do swoich gospodarstw rolnych zostali objęci ubezpieczeniami i systemem emerytalnym, a budżet państwa zwolniono z obowiązku wypłacania zasiłków. Wieś potraktowano instrumentalnie, a rolników jak grupę, z którą trzeba się liczyć, bo produkuje żywność i – co w demokracji jest bardzo ważne – wybiera posłów, ale która musi sobie w procesie transformacji radzić sama. I kiedy ta sama wieś stanęła przed wielką szansą wejścia do UE, potraktowano ją bardzo podobnie. Polskie media i eksperci wspierali stronę unijną, przekonując, że polscy rolnicy „nie zasługują” na płatności bezpośrednie i unijną politykę rolną 22 . Negocjacje warunków wejścia polskiego rolnictwa w obszar oddziaływania Wspólnej Polityki Rolnej, czyli domaganie się przez polskich negocjatorów wysokiej kwoty mlecznej i dopłat bezpośrednich dla rolników, denerwowało wielu dziennikarzy 23 , komentatorów i specjalistów. Dlaczego, pytali, ważny cywilizacyjny proces budowania europejskiej wspólnoty sprowadzany jest do dopłat, kwot, i limitów? Dlaczego narażamy interesy Polski (!?) dla jednej, wąskiej (?!) grupy zawodowej? Dlaczego, pytał wybitny profesor, dopłaty przysługują rolnikom, a nie krawcom lub naukowcom? Inny profesor i wicepremier zarazem żądał rezygnacji polskich rolników z dopłat, uważając pomysł 19
Za: M. Błąd, Rolnictwo jako „przechowalnia” nadwyżek siły roboczej w okresie transformacji [w:] J. Wilkin (red.), Wielofunkcyjność rolnictwa. Kierunki badań, podstawy metodologiczne i implikacje praktyczne, IRWiR PAN, Warszawa 2010, s. 184‐189. 20
Tamże, str. 189. 21
Tamże, tab. 1, str. 185. 22
Por. K. Górniak, Wizerunek wsi i rolnictwa w kontekście przystąpienia Polski do UE. Analiza materiałów prasowych, [w:] B. Fedyszak‐Radziejowska (red.), Proces demarginalizacji polskiej wsi. Programy pomocowe, liderzy, elity i organizacje pozarządowe, ISP, Warszawa 2005. 23
Por. E. Szot, Satyra na leniwych chłopów, Rzeczpospolita 17 I 2003. tezeusz.pl 203 POLSKA
TOLERANCJA wspierania rolnictwa za antyrynkowy, a przyznanie unijnych dopłat polskim rolnikom nazwał „pyrrusowym zwycięstwem rolników i otwartą klęską dla kraju” 24 . Tytuły artykułów prasowych roiły się od dobrych rad udzielanych naszym negocjatorom przez dziennikarzy: „Za dużo rolników”, „Upierać się tylko przy najważniejszym”, „Trzeba pamiętać, że przyjdzie moment, kiedy nie będzie wolno się już upierać, bo Unia zdecyduje się na rozszerzenie bez nas”, „Trzeba będzie się pogodzić z uzyskaniem tylko części dopłat”, „Nie tupać pod tą ścianą” itd. Część 25 dziennikarzy zdawała się powstrzymywać naszych polityków przed skutecznymi, twardymi negocjacjami. Dzisiaj, po upływie 5 lat od akcesji, trudno uwolnić się od przypuszczenia, że taki ton mediów był próbą „propagandowego” przygotowania Polaków do referendum akcesyjnego, na wypadek gdyby polscy negocjatorzy nie uzyskali dla rolników wystarczająco dobrych warunków akcesji. Nie potrafię wytłumaczyć tak brutalnego rozbijania wspólnoty polskiego społeczeństwa, antagonizowania miasta przeciwko wsi i rolnikom inaczej niż w ten właśnie sposób. Jeśli „przegrani” w negocjacjach rolnicy i mieszkańcy wsi zdecydowaliby się w referendum głosować „nie”, to mobilizacja miast miała przeważyć wynik na „tak” pomimo, a nawet wbrew protestom mieszkańców wsi. Dla wielu autorytetów medialnych cel negocjacji był najwyraźniej niemożliwy do zrozumienia. Krystyna Kofta w „Przeglądzie” (5 I 2003) pisała: „Żebym nie była źle zrozumiana – ja chłopu nie zazdroszczę, niech sobie przepije 7 tysięcy rocznie, co mu z nieba spadły, jak manna. A dlaczego inteligent nie dostanie nic? Bo inteligent jest jednym z najbardziej pomiatanych bytów w Polsce”. Także profesor B. Łagowski („Przegląd” 5 I 2003) deklarował: „Gdyby na polskiej wsi zachowała się jakaś tradycja, jakiś obyczaj zasługujący na kultywowanie, gdyby istniały jakieś formy życia warte ochrony, przeniesienie tej polityki (WPR) do naszego kraju byłoby wprawdzie taką samą niedorzecznością jak na Zachodzie, ale miałoby także takie samo jak tam uzasadnienie socjalne i kulturalne. Tymczasem polska wieś nie jest taka biedna, jak się o niej pisze, nie reprezentuje obecnie niczego wartościowego pod względem obyczaju, kultury czy moralności. Przeciwnie jest widownią moralnego rozkładu i lumpenproletaryzacji”. Druga strona, i nic w tym dziwnego, także szukała innych, niż „tolerancja” rozwiązań. W 2001 roku do polskiego sejmu „lud” wybrał swoich przedstawicieli tak licznie jak nigdy wcześniej po 1989 roku. Można powiedzieć, że polska wieś w wyborach 2001 roku, głosując na PSL i Samoobronę 26 , zabrała glos w tej medialnej debacie tak, jak potrafiła, reagując na bagatelizowanie znaczenia rolnictwa w procesie integracji z UE. Jeśli w 1991 roku PSL Sojusz Programowy i Porozumienie Ludowe otrzymały łącznie 14% głosów wyborców, a w 1993 roku, rekordowym dla PSL, poparcie dla tej partii wyniosło 15,4%, to wynik z 2001 roku, gdy PSL i Samoobrona łącznie uzyskały poparcie 19,1% wyborców, (Samoobrona: 10,2%) pokazuje determinację rolników i mieszkańców 24
Prof. L. Balcerowicz cytowany przez B. Fedyszak‐Radziejowską; Wieś w polityce i debacie publicznej [w:] „Wieś i Rolnictwo” 1/2002, IRWiR PAN, Warszawa. 25
Por. K. Górniak, Wizerunek wsi i rolnictwa w kontekście przystąpienia Polski do UE. Analiza materiałów prasowych [w:] B. Fedyszak‐Radziejowska (red.), Proces demarginalizacji polskiej wsi. Programy pomocowe, liderzy, elity i organizacje pozarządowe, ISP, Warszawa 2005. 26
B. Fedyszak‐Radziejowska, Wieś polska w wyborach: radykalizacja nastrojów [w:] Przyszłość polskiej sceny politycznej po wyborach 2001, Instytut Spraw Publicznych, Warszawa 2002. tezeusz.pl 204 POLSKA
TOLERANCJA wsi. W efekcie sporów „wolnych od tolerancji”, tak jak wolny był od niej język A. Leppera, K. Kofty, J. Majcherka czy B. Łagowskiego, negocjacje zakończyły się korzystnym kompromisem, zaś po akcesji Polski do UE polska wieś znakomicie poradziła sobie z absorpcją unijnych środków, a rolnicy z wnioskami o płatności, z inwestycjami w gospodarstwa, z tworzeniem nowych, pozarolniczych źródeł dochodów, z programami wzmacniającymi kapitał społeczny etc 27 . Począwszy od 1 maja 2004 roku do 31 grudnia 2008 roku polscy rolnicy otrzymali w ramach unijnych środków 8,5 mld euro (przy 26,5 mld euro dla Polski oraz 12,4 mld euro składki płaconej przez Polskę do unijnego budżetu). Co piąty rolnik skorzystał z programów PROW, płatności bezpośrednie trafiają do ok. 1,5 miliona gospodarstw. Ekonomiści zwracają uwagę na rosnące, podwajające się z roku na rok saldo handlu zagranicznego produktami rolno‐
spożywczymi (do 2003 roku było ujemne), które trafia w większości na unijny rynek. Dawną dominację surowców żywnościowych zastąpiła po akcesji żywność przetworzona: kazeina, mleko w proszku, a nawet sery dojrzewające i makarony 28 . Liczne badania 29 pokazują, że po 2004 roku zachodzą na wsi i w rolnictwie ważne zmiany: dezagraryzacja wsi, dywersyfikacja źródeł dochodów, wzrost dochodów rolniczych oraz zmiany stanu świadomości mieszkańców wsi. Już tylko co trzecie wiejskie gospodarstwo domowe posiada użytki rolne o powierzchni 1 ha i więcej. Przed akcesją w ciągu trzech lat (1999‐2002) liczba mieszkańców wsi użytkujących ziemię o powierzchni powyżej 1 ha spadła o 1 punkt procentowy, z 53% do 52%, zaś po akcesji, w ciągu kolejnych pięciu lat spadła aż o 14 punktów procentowych, do 37,6%. Nastąpiła pewna poprawa zamożności mieszkańców wsi, lecz w największym stopniu objęła ona wiejskie elity złożone z kadry kierowniczej i pracowników administracji. Poprawa dotyczy też gospodarstw rolnych o powierzchni 11 ha i więcej oraz gospodarstw najmniejszych, jeśli ich właściciele czerpią dochody z pracy poza rolnictwem. Nie oznacza to jednak wyraźnego awansu rolników w strukturze społeczno‐ekonomicznej mieszkańców wsi. Polska bieda nadal ma najczęściej wiejskie oblicze, różne w zależności od regionu Polski. Szczególnie ważna wydaje się edukacyjna rewolucja na polskiej wsi. Wzrósł odsetek mieszkańców wsi z wykształceniem wyższym, tej poprawie sytuacji towarzyszy wysoki, podobny do „miejskiego” poziom aspiracji edukacyjnych. W roku 2007 aż 71,3% użytkowników gospodarstw rolnych (i 67,9% mieszkańców wsi) chciałoby, by ich dzieci zdobyły wyższe wykształcenie na poziomie magisterskim, a dodatkowe 7,7% rolników (i 8,6% mieszkańców wsi) zadowoliłoby się licencjatem lub dyplomem inżyniera. Podobnie kształtują się edukacyjne aspiracje wszystkich Polaków; 74,5% pragnie dla swoich dzieci dyplomu magistra, a 8,3% dyplomu licencjata. 27
Por. raporty: Polska wieś 2010, Polska wieś 2008, Polska wieś 2006, FDPA, Warszawa. A. Kowalski, Rola i specyfika rolnictwa – mit czy racja stanu. Kilka refleksji polemicznych [w:] B. Fedyszak‐Radziejowska (red.), Wieś i rolnictwo w debacie publicznej – stereotypy, polityka, wiarygodność, Kancelaria Prezydenta RP, Warszawa 2010. 29
Por. B. Fedyszak‐Radziejowska], Wieś i rolnicy w cztery lata po akcesji – początek procesu transformacji [w:] K. Zagórski (red.), Życie po zmianie. Warunki życia i satysfakcje Polaków, CBOS, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2009. 28
tezeusz.pl 205 POLSKA
TOLERANCJA Jednak realizacja tych aspiracji jest na wsi trudniejsza. Dzieci rolników dwukrotnie rzadziej korzystają z korepetycji, także dodatkowe zajęcia są udziałem głównie dzieci miejskich. Ponad 80% rodziców z wyższym 30 wykształceniem, dobrze sytuowanych i mieszkających w miastach zapewnia swoim dzieciom udział w płatnych zajęciach edukacyjnych i ogólnorozwojowych. Podobne szanse stwarza swoim dzieciom tylko 9% rolników i 24% mieszkańców wsi. Jednak edukacyjnym aspiracjom rodziców mieszkających na wsi towarzyszy przekonanie, że mimo trudności ich dzieci zdołają w podobnym procencie jak dzieci miejskie skończyć wyższe studia na poziomie magisterium lub co najmniej licencjatu. Jednak najbardziej interesującym elementem obrazu polskiej wsi jest dzisiaj widoczna poprawa nastrojów i samopoczucia jej mieszkańców. Te nastroje są lepsze niż realny wzrost dochodów i poprawa obiektywnych wskaźników warunków życia na wsi. Przewaga zadowolenia (39,8% mieszkańców wsi i 33,1% rolników) nad niezadowoleniem (24,3% mieszkańców wsi i 27,2% rolników) jest w społecznościach wiejskich zdecydowanie nowym zjawiskiem. Jest to o tyle interesujące, że w 2002 roku na pytanie, czy za 4‐5 lat będzie się Panu(‐i) żyło lepiej czy gorzej niż obecnie, aż 36% mieszkańców wsi i 43% rolników wybrało odpowiedź „gorzej”. Nadzieję na poprawę losu deklarowało tylko 13% mieszkańców wsi i 10% rolników 31 . Ale mimo tego znaczącego sukcesu, o którym Polacy zdają się niewiele wiedzieć, nie zmienił się kształt debaty publicznej. Nadal dominuje narracja rodem z PRL. By nie być gołosłowną, pozwolę sobie zacytować sformułowania użyte trzy lata po akcesji na łamach „Polityki” przez redaktora Cezarego Łazarewicza w artykule „Chłop w zaniku” (nr 38/2008). Rzecz nie w merytorycznej argumentacji, bo różnice zdań są w nauce i w demokracji sprawą normalną, lecz w stylu, z jakim ważny tygodnik opiniotwórczy opisuje rolników i mieszkańców wsi. Oto kilka cytatów z artykułu: „chłopi i quasi‐chłopi”, „quasi‐chłopi to klasa ludzi zbędnych”, „4 miliony zbędnych chłopów”. „quasi‐chłop jest wielkim hamulcowym”, „chłopi jako balast”, „chłopi jako tykająca bomba społeczna”, „chłopi muszą zniknąć, w sensie socjologicznym chłop przestanie istnieć”, „chłop to facet w gumofilcach stojący pod sklepem geesu”, „rolnicze niedobitki na wymarciu”. Język oraz stan debaty publicznej wokół problemów wsi i rolnictwa to ważny i niestety, trudny do podważenia dowód, jak dalece relacje miasto – wieś, metropolie – prowincja zdominowane zostały przez stereotypy utrudniające merytoryczną dyskusję. Stronnicze i pozamerytoryczne dyskusje wokół KRUS, tworzenie ustawy metropolitarnej i spór o rolę „trwałego i zrównoważonego rozwoju”, a także dyskusja wokół wydatkowania unijnych środków na wsparcie terenów peryferyjnych są tego kolejnym dowodem. Obawiam się, że tolerancja nie jest żadną receptą ani żadnym rozwiązaniem tego problemu. Znacznie ważniejsze wydają się solidarność, poczucie wspólnoty i odpowiedzialności oraz etos egalitarny – fundament demokracji, który wymaga traktowania ludzi wedle równej godności i równego prawa do walki o własne interesy. Podobnie jak ważniejsze od tolerancji jest praktykowanie przez polskie państwo realnej, a nie deklaratywnej polityki spójności. A 30
31
Komunikat CBOS Aspiracje i motywacje Polaków 1993‐2009, BS/70/2009. B. Fedyszak‐Radziejowska, Wieś i rolnictwo w cztery lata po akcesji, op. cit. tezeusz.pl 206 POLSKA
TOLERANCJA tolerancja, jak każda miękka cnota stojąca na straży pokojowego współżycia, jest oczywiście ważna, ale jako uzupełnienie, a nie podstawa relacji metropolie – wieś. tezeusz.pl 207 POLSKA
TOLERANCJA Wojciech Łukowski Metropolia w miasteczku, miasteczko w metropolii Białystok to jest małe‐duże miasto albo również wiejsko‐miejskie miasto. I zadowolenie z życia pochodzi niejako z trzech źródeł równocześnie: z wiejskości, małomiasteczkowości i wielkomiejskości. Trzy w jednym! Bez wyraźnych przecięć konfliktowych, bez wzajemnego wykluczania się. Zastanawiam się, czy Białystok nie mógłby stawać się stopniowo prototypem miasta, w którym wyczerpuje się potrzeba często niemal obsesyjnej mobilności, charakterystycznej dla wieku XX, ale być może w jeszcze większym stopniu dla zaczynającego się XXI wieku. Zacznę od kilku obserwacji z różnych miejsc, ale położonych na wschód od Wisły i pozostających w związkach z warszawską metropolią. Niektóre z nich mają zapewne charakter realny, a inne raczej tylko wyobrażony. To, że są jedynie wyobrażone, może mieć nie mniejsze znaczenie od powiązań przejawiających się na przykład w migracjach. Nie wykluczam, że wyobrażenia o życiu w metropolii są oparte na polskich serialach z życia ładnych i majętnych ludzi, gdzie w kadrze co rusz pojawiają się luksusowe wnętrza, widoki z wielkich okien na wieżowce i unieśmiertelniony już Most Świętokrzyski. Z drugiej strony wyobrażenia o życiu w małych miastach, kształtowane choćby przez pretensjonalny serial U Pana Boga w ogródku, pozwalają dostrzec ładne krajobrazy Podlasia, ale również przygłupich ludzi z przygłupimi problemami… Warszawa połączona jest z wieloma miastami siecią tanich linii autobusowych, a właściwie busowych. Szczególnie w oczy rzucają się busy, pędzące na złamanie karku z Puław, Zamościa, Lublina, Chełma, jednym słowem z Lubelszczyzny traktowanej jako jeden z najbiedniejszych regionów Unii Europejskiej. Zapewne w ten sposób dokonuje się – na spektakularną skalę i w kiepskich warunkach – dojeżdżanie do pracy, raczej w tygodniowym niż codziennym rytmie. Skali tego zjawiska nie jesteśmy w stanie zmierzyć, wyrażająca je liczba jest na pewno imponująca, ale też zasmucająca. Kto kiedyś dojeżdżał do pracy, wie, że takie życie w dwóch światach prowadzi, jeśli nie do stanu egzystencjalnej schizofrenii, to co najmniej do podwójnej marginalizacji. Człowiek, żyjący w ten sposób, nie jest ani w jednym, ani w drugim miejscu, a jeśli już, to na społecznych i kulturowych peryferiach. tezeusz.pl 208 POLSKA
TOLERANCJA W warszawskiej metropolii codziennie dziesiątki tysięcy, setki tysięcy ludzi dojeżdża do pracy. Nie opuszczają swojego, administracyjnie wyznaczonego miejsca zamieszkania, a jeśli już, to na niewielkie, liczone w kilkunastu kilometrach odległości. Jednak nie kilometry, ale czas jest tu miarą przestrzenną. Trwające trzy, cztery godziny dojazdy nie są wyjątkiem, a raczej regułą. Skala strat emocjonalnych, fizjologicznych czy ekologicznych jest nieznana, ale zapewne ogromna. Wśród dojeżdżających do pracy z Puław czy Zamościa wielu jest takich, którzy podporządkowują swoją życiową strategię celowi definitywnego przeniesienia się do stolicy. Jeśli im się to w końcu uda, często, a może najczęściej trafiają z polskich peryferii na peryferie warszawskiej aglomeracji, w stworzone przez agresywną deweloperkę pustynie takich dzielnic, jak Białołęka, do osiedli: „Przy Lesie”, „Cichych Dolin”, „Zielonych Arkadii” itp. To, co zatem wydaje się racjonalne z pozycji działającej jednostki, wcale nie prowadzi do racjonalnych konsekwencji. Przeniesienie się na stałe do Warszawy nie uwalnia wcale z pułapki dojeżdżania, a często prowadzi do utraty więzi społecznych, wsparcia, które było obecne w środowisku małomiasteczkowym. Kilka lat temu przeprowadziłem w mały mieście, położonym między Białymstokiem a Warszawą, badanie na temat aspiracji i planów edukacyjnych maturzystów miejscowego, jedynego – jak się można domyślać – liceum ogólnokształcącego. Zapewne w nieco większym mieście byłyby dwa licea – zazwyczaj jedno z nich lepsze i drugie o gorszej reputacji. Dla porównania zbadałem również plany życiowe maturzystów z liceum warszawskiego, plasującego się w pierwszej dwudziestce stołecznej listy rankingowej. Spodziewałem się znacznych różnic w wynikach, ale nie aż takich, jakie otrzymałem. Dla warszawskich licealistów było zupełnie oczywiste, że wybieranie kierunku studiów zaczynają od najwyższej półki nawet, jeśli matura poszła im dość kiepsko, natomiast dla licealistów z małego miasta, oddalonego półtorej godziny jazdy od Warszawy, stolica zdawała się leżeć na innej planecie. Nie tylko, że nikt nie wskazał Warszawy jako miejsca studiowania, to jeszcze większość wypowiadała się o niej jako o miejscu po prostu niedostępnym, zupełnie nieosiągalnym. Niemal wszyscy deklarowali, że podejmą studia w Białymstoku, Olsztynie, ewentualnie w Lublinie i nie tylko głównym argumentem były koszty, ale również możliwość zamieszkania u rodziny oraz przyjazna atmosfera. Warszawa zaś to miasto nieprzyjazne, obce, wręcz wrogie. Najbardziej zdumiał mnie jeszcze inny aspekt tego badania, a mianowicie to, że warszawscy licealiści nie tyle nawet starają się dopasować wybrany kierunek do swoich zainteresowań i pasji, ale chcą również racjonalnie oszacować zyski i straty, związane z dokonanym wyborem. Licealiści spoza Warszawy natomiast zdawali się grać w rodzaj ruletki, planowali wysłać dokumenty na wydziały, kierunki oddalone od siebie o lata świetlne i zdawali się zadowalać tym, że będą studiować tam, gdzie po prostu uda się im dostać. Co to wszystko może oznaczać? Według mnie również to, że metropolia niejako sama się reprodukuje, nie może liczyć na dopływ zdolnych, młodych ludzi spoza niej. A ci, którzy na to w końcu się zdecydują, będą przekonani, że trafiają do wrogiego świata, w którym nikomu nie można ufać, każdy jest przeciwnikiem, którego trzeba pokonać. tezeusz.pl 209 POLSKA
TOLERANCJA Za prawie nierozpoznany aspekt relacji między prowincją a metropolią uznaję zróżnicowanie migracji ze względu na płeć. Co prawda nie dysponujemy twardymi danymi, bo znaczna część faktycznych mieszkańców Warszawy formalnie zameldowana jest poza nią, ale z różnych źródeł można wywnioskować, że zdecydowanie większą skłonnością do migracji z małego miasta, terenów wiejskich, a także większych miast charakteryzują się kobiety. Przyczynia się to do nierównowagi demograficznej – po prostu dysproporcji między kobietami a mężczyznami. Poza metropolią przeważają mężczyźni nad kobietami, jednak głównie ilościowo. W metropolii natomiast zarówno ilościowo, jak i jakościowo – są lepiej wykształcone – przeważają kobiety. Skąd się to wzięło? Stąd, że występuje znacząca różnica w postrzeganiu szans życiowych przez kobiety i mężczyzn. Kobiety wykazują w związku z tym większą skłonność do migracji, opuszczania prowincji. Jeśli bym na chwilę opuścił genderową poprawność polityczną, to powiedziałbym, że metropolia jest piękniejsza i atrakcyjniejsza za sprawą nadmiaru kobiet. Jednak ta dysproporcja prowadzi też do frustracji, bo patrząc wyłącznie statystycznie, trudno jest znaleźć partnera, na „partnerskim rynku” panuje bowiem znacząca nierównowaga. Może w przerysowany sposób wyraziła to mieszkanka średniej wielkości miasta na Mazowszu. Podzieliła ona młodych mężczyzn ze swojej miejscowości na dwie grupy. Do pierwszej zaliczyła tych, którzy „pakują” na osiedlowych siłowniach, a do drugiej tych, którzy piją piwo w osiedlowych barach. Niektórzy robią jedno i drugie. Niezwykle trudno nawiązywać z nimi bardziej refleksyjny kontakt, nie mówiąc o snuciu poważnych planów. Jeśli ta diagnoza jest przynajmniej częściowo słuszna, to mamy do czynienia z kolejną sferą niespójności między metropolią a miasteczkiem. Sadzę, że te obserwacje wpisują się w niespójność polskiej przestrzeni społecznej, a relacje między małymi miastami a metropolią warszawską czy innymi obszarami metropolitalnymi są tylko jednym z wymiarów tej niespójności. Warto ten obraz uzupełnić również o być może nie zawsze dostrzegany wymiar, a mianowicie o swego rodzaju nasilającą się osobność świata metropolii oraz świata miast i miasteczek. Ta rozłączność nie oznacza jednak, że metropolia jest czymś zdecydowanie lepszym, a miasteczko czymś zdecydowanie gorszym. W metropoliach można odnaleźć ślady wskazujące na małomiasteczkowość, a w miastach można odnaleźć ślady wskazujące, jeśli nie na coś, co można by nazwać ich metropolitalnością, to na style życia, które kiedyś mogły być urzeczywistniane w zasadzie przede wszystkim w wielkich miastach. Rozłączność bierze się zatem nie tyle z odmienności, ile z pozornego podobieństwa. Na czym to polega? Obserwując Warszawę, można dostrzec w wielu dzielnicach skłonność ich mieszkańców do społecznego i mentalnego zamykania się w obrębie swojej ulicy czy kilku najbliższych ulic. Zanika zatem to, co miałoby być charakterystyczne dla wielkiego miasta, czyli swoboda przemieszczania się, bywanie w różnych miejscach, korzystanie z oferty kulturalnej. Taki właśnie charakter ma nie tylko przywoływany często kwartał w okolicach ulicy Ząbkowskiej na Pradze, ale wiele innych fragmentów miasta, także ukrytych w tzw. lepszych dzielnicach. Obserwując mniejsze miasta, także takie, które liczą mniej niż dziesięć tysięcy mieszkańców, można dostrzec ten sam schemat. W takim mieście znajduje się kilka dużych sklepów dyskontowych, na kilkaset mieszkańców przypada sklep tezeusz.pl 210 POLSKA
TOLERANCJA z tanią odzieżą, apteka i gabinet kosmetyczny. Wszystko to są symbole nowoczesności, obiecują bezpośredni związek z wielkim światem. I przede wszystkim jest to związek tani. Wszystko jest, jeśli nie tanie, to na pewno tańsze niż w wielkim, metropolitalnym świecie, no może za wyjątkiem leków, ale tutaj można jeszcze liczyć na refundację. W jednym z małych miast na Podlasiu widziałem nawet następującą reklamę umieszczoną na sklepie z tanią, używaną odzieżą: „Nie w Paryżu, Nowym Jorku czy Mediolanie, ale u nas w Mońkach kupisz taniej! Końcówki serii światowych marek”. Podsumowując to można stwierdzić, że miasteczka zaczynają na swój sposób konkurować z metropoliami, a w metropoliach tworzą się enklawy małomiasteczkowości. Wszystko to prowadzi do relatywizacji tego, co pożądane i niepożądane, a nawet tego, co dobre i złe. Ale też na swój sposób zamyka oba światy, czyni je w znacznym stopniu autarkicznymi. Czy więc nie ma już nadziei na dobre życie, gdzieś poza coraz bardziej pozornym wyborem między miasteczkiem i metropolią? Od dłuższego czasu przyglądam się Białemustokowi. Bywam tam coraz częściej, ponieważ prowadzę zajęcia na tamtejszym uniwersytecie. Białystok nie jest metropolią. Jak na europejskie warunki jest miastem średniej wielkości. Ogólnoeuropejskie badania zadowolenia z życia w miastach przyniosły dwukrotnie dość nieoczekiwany wynik. W ścisłej czołówce miast europejskich znalazł się właśnie Białystok. Jego mieszkańcy deklarują bardzo wysoki poziom zadowolenia z życia w swoim mieście. Wynik ten został przez niektórych przyjęty z niedowierzaniem. Jak to możliwe, że w mieście na ścianie wschodniej, w jednym z głównych miast na wschód od Wisły, jego mieszkańcy deklarują wyższy poziom zadowolenia niż mieszkańcy zachodnioeuropejskich metropolii? Przecież w polskim dyskursie pojawiają się pomysły zalesiania Polski Wschodniej, której jedną ze stolic jest Białystok, za czym kryje się też taka przesłanka, że jest to świat bez przyszłości. Zadawałem wielu moim znajomym w Białymstoku pytanie, co kryje się za tym wynikiem. Uzyskiwałem różne odpowiedzi – od takich, w których podważano wiarygodność tych badań po takie, w których mówiło się, że białostoczanie to dowcipni ludzie i potraktowali to badanie jako rodzaj zabawy. Jedna z odpowiedzi jednak mnie zaintrygowała. Wskazano w niej na to, że Białystok to jest małe‐duże miasto albo również wiejsko‐miejskie miasto. I zadowolenie z życia pochodzi niejako z trzech źródeł równocześnie: z wiejskości, małomiasteczkowości i wielkomiejskości. Trzy w jednym! Nie jedno obok drugiego i trzeciego, ale właśnie wszystko w jednym! Bez wyraźnych przecięć konfliktowych, bez wzajemnego wykluczania się. Jak to możliwe? Sadzę, że w dość prosty sposób, po prostu możliwe jest połączenie zalet życia w tych trzech wydawałoby się rozłącznych czy wręcz wykluczających się światach. Sadzę również, że kryje się w tym zaskakujący potencjał, pewien rodzaj obrony zarówno przed płynną, późną nowoczesnością, jak również przed pułapką wyjazdów do metropolii, które mają unieważniać prowincjonalność. I zastanawiam się, czy Białystok nie mógłby stawać się stopniowo prototypem miasta, w którym wyczerpuje się potrzeba często niemal obsesyjnej mobilności, charakterystycznej dla wieku XX, ale być może w jeszcze większym tezeusz.pl 211 POLSKA
TOLERANCJA stopniu dla zaczynającego się XXI wieku. Tym bardziej, że właśnie Białystok ma za sobą doświadczenie spektakularnej mobilności. Powstawał w 1945 na gruzach, także żydowskiej przeszłości, w znaczącym stopniu dzięki migracjom ze wsi i miasteczek, jednocześnie dzięki migracjom zagranicznym, najpierw do USA, a potem także do krajów Europy Zachodniej. Został niejako zawieszony w globalnej przestrzeni – między Nowy Jorkiem, Chicago a Mońkami i Siemiatyczami – już wtedy, gdy nikt nie mówił jeszcze o globalizacji. Jednocześnie uzyskał znaczną własną witalność, być może w znacznym stopniu pochodzącą stąd, że był stwarzany przez wiejską zapobiegliwość – familizm z jednej strony, a z drugiej – przez powierzchownie przyswojony kontakt z największymi metropoliami współczesnego świata. W poprzednich okresach było to przedmiotem licznych dowcipów i złośliwości. Obecnie być może nie będziemy się już z tego śmiać, a raczej patrzeć z zazdrością. Obecnie miasto z takim, może w niedostatecznym stopniu uświadamianym doświadczeniem, jest przez swoich mieszkańców postrzegane jako w ponadprzeciętnym stopniu przyjazne miejsce do dobrego życia. Czy nie można w podobny sposób myśleć o miastach większych i mniejszych od Białegostoku, i w ten sposób obronić się przed rozpłynięciem czy rozmyciem się w globalnej przestrzeni przepływów? Napotykamy tu jednak na pewne granice: jedną z nich jest wielkość miasta, miasto nie może stawać się zbyt małe. Jednak nie mniejsze zagrożenia dla utrzymania się na powierzchni w zglobalizowanym świecie wiążą się z nadmierną wielkością miasta. Nie tylko prowadzi to do drastycznych nierówności, ale czyni często życie w metropolii nieznośnym i nieprzejrzystym. Jednak czy alternatywą tego jest życie w małym czy bardzo małym mieście, stwarzanym społecznie głównie przez sklepy z tanią, używaną odzieżą i sklepy dyskontowe z tanią, często wątpliwej jakości żywnością? Nie chciałbym tutaj wypowiadać się na temat sytuacji innych państw czy społeczeństw, bowiem wszędzie występuje określona specyfika, nad którą trzeba by się pochylić. Sadzę natomiast, że w polskich warunkach kluczowe znaczenie ma przemyślenie tego, co tak naprawdę dzieje się w polskiej przestrzeni społecznej. Raczej przeważają takie tendencje, o których piszę wcześniej. Być może również idealizuję Białystok, przeciwstawiając go tym negatywnym tendencjom. Wiele wskazuje na to, że swego rodzaju rozłączność, ale także zadziwiająca wspólnota losów między metropolią i miasteczkiem może znaleźć swoje przezwyciężenie w rozwoju miast średniej wielkości, w których można łączyć to, co dobre z wielkiego i małego miasta. Takie miasta mogłyby również promieniować na swoje bezpośrednie otoczenie, tworząc rodzaj korzystnej, także wiejskiej otuliny, podnoszącej zarówno jej atrakcyjność, jak również atrakcyjność samego miasta. tezeusz.pl 212 POLSKA
TOLERANCJA Alberto Magnaghi Wielkomiejska wioska Rozróżnienie między wartościami i zasobami Na początek musimy przeprowadzić pojęciowe rozróżnienie między wartościami i zasobami albo raczej między dziedzictwem (rozumianym jako wartość) i zasobem (rozumianym jako forma szczególnie interpretowanego dziedzictwa). Terytorialne wartości kojarzą się z istotnymi elementami trwałego dziedzictwa jakiegoś miejsca – dziedzictwa niezależnego od swoistych przypadkowych form jego wykorzystywania. Te wartości można postrzegać jako zasób, gdy dane społeczeństwo aktywnie je reinterpretuje. To samo społeczeństwo może wykorzystywać historyczne dziedzictwo rozrzutnie albo konserwatywnie (chroniąc je dla przyszłych pokoleń), albo biorąc pod uwagę wzrost i rozwój. Terytorialne dziedzictwo, przyjmowane w terytorialnym podejściu do zagadnienia jako podstawa budowania trwałej zamożności, jest definiowane jako wynik historycznego procesu terytorializacji, czyli długoterminowego „depozytu”, którego tożsamość i charakter powstają w miarę, jak środowiskowe składniki łączą się w jedną całość z elementami zabudowy (pomnikami, historycznymi miastami, stałymi, niezmieniającymi się długo strukturalnymi rysami albo infrastrukturą, układem gospodarstw, budynkami, typami miast i krajobrazów, a także regułami budowania i przeobrażeń) i ze składnikami antropicznymi (wzorcami społecznymi, tożsamościowymi, kulturalnymi, artystycznymi, produkcyjnymi i politycznymi). Sposób, w jaki te składniki są scalane, wyraża relacyjne wartości dziedzictwa i jego potencjał wytwarzania trwałej zamożności. Będę zatem używał rozszerzonej i złożonej definicji terytorialnego dziedzictwa, która na pewno wymaga badań wzajemnych trwałych związków między jego składkami. Typ terytorium i krajobrazu, które podobnie jak typ tezeusz.pl 213 POLSKA
TOLERANCJA otoczenia charakteryzują tożsamość miejsca, są trwałym wynikiem długiego procesu łącznych przemian zadomowionej tam wspólnoty i środowiska. Terytorialne dziedzictwo to znacznie więcej niż jego wykorzystanie przez daną cywilizację albo pokolenie zgodnie z ich własnymi kulturowymi wzorcami, warunkami wykorzystania i sposobami rozwoju. Sądzę wobec tego, że należy rozróżnić między wartością i zasobem, aby nie zubożyć skali możliwości interpretacji oraz korzyści z dziedzictwa dla poszczególnych cywilizacji i pokoleń. W związku z tym widzimy, że w literaturze planistycznej używa się słowa „zasób”, utożsamiając wartość miejsca z jego potencjalnym wykorzystaniem przez współczesne społeczeństwo. Argument, że należy wyodrębnić pojęcie trwałego dziedzictwa (i jego ochrony) od szczególnego wykorzystania przez dane pokolenie, nie znaczy, że pojęcie dziedzictwa nie powinno być uhistorycznione. Jak twierdzi na przykład Francesca Governa, z otoczeniem jako takim mamy do czynienia tylko wówczas, gdy lokalna społeczność ma plan reinterpretacji trwałego dziedzictwa do jej własnych celów tak, jak każda epoka historycznie przetwarza krajobraz zgodnie z własnymi kulturowymi wzorcami. W tym sensie zgadzam się z polemicznym ostrzeżeniem Dematteisa przeciwko „zachowywaniu” krajobrazu, gdyż tylko reinterpretacja poprzez aktywne przeobrażanie może uchronić tożsamościowe cechy. (…) Pojęcie dziedzictwa implikuje sąd wartościujący. Zwróćmy na przykład uwagę na zmianę postawy wobec pomników, historycznego dziedzictwa i krajobrazu w różnych okresach, kulturach i cywilizacjach. W komentarzu do Karty Ateńskiej na przykład Le Corbusier postrzega historyczne miasto jako złomowisko, mające małą wartość użytkową dla reorganizacji przestrzeni w nowoczesnym fabrycznym mieście, gdzie uwzględnia się masowe makrofunkcjonowanie i podział na strefy. Podobnie terytorium (jako tożsamościowe i środowiskowe dziedzictwo) nie interesowało kierujących gospodarką w okresie fordyzmu, ponieważ terytorium współdziałało z rozwojem kapitału jedynie jako techniczno‐logistyczne wsparcie dla fabrycznego miasta i jego odtwórczych procesów. Z drugiej strony w mieście informacyjnym organizacja pracy w ramach molekularnej sieci w zaawansowanym sektorze usług każe na nowo oceniać funkcjonalną i kulturową złożoność historycznego miasta jako „zbiornik społecznej inteligencji” (Bonfiglioli i Galbiati). Kryzys systemu wielkich fabryk doprowadził do społecznie owocnego systemu, doceniającego znów terytorium (lokalne kultury i wiedzę, rozproszone struktury produkcji, zasiedlone środowiska) jako aktywny element rozwoju. Wysoka jakość środowiskowa i urbanistyczna była w szczególności postrzegana jako element sprzyjający zasiedleniu przez sektor usług. Toteż pojęcie terytorium rozumianego jako dziedzictwo trzeba na pewno uhistorycznić, lecz według mnie warto rozróżniać pojęcie dziedzictwa (które jest trwałe, budowane i kumulowane) od jego wykorzystywania jako zasobu (przypadkowego i związanego z rolą nadawaną mu przez poszczególne cywilizacje). W danej historycznej fazie terytorialne dziedzictwo może nie być wykorzystywane jako zasób, ponieważ socjokulturowy wzorzec tej fazy nie przypisuje mu historycznej wartości, lecz – i to jest kluczowa sprawa ‐ jeżeli trwałe dziedzictwo zostaje nieodwracalnie zniszczone, gdy obecny cywilizacyjny wzorzec nie przypisuje mu żadnej tezeusz.pl 214 POLSKA
TOLERANCJA wartości, przyszłe pokolenia nie będą zdolne do jego wykorzystywania (zgodnie z podstawowym pojęciem odnawialności), choćby zechciały przypisać mu wartość albo zreinterpretować je jako zasób. Wreszcie mając na uwadze możliwość przetrwania, musimy według mnie pogodzić dwa pozornie przeciwstawne twierdzenia. Zgodnie z pierwszym stanowiskiem pojęcie dziedzictwa jest „użyteczne” tylko dzięki reinterpretacji przez lokalną społeczność. Drugie twierdzenie, dokonując rozróżnienia między dziedzictwem i zasobem ostrzega, że projekty ewentualnej zmiany ze strony lokalnej społeczności muszą gwarantować zachowanie strukturalnych cech miejsc oraz chronić trwałe dziedzictwo od degradacji lub całkowitego zniszczenia. (…) Nowe wspólnotowe praktyki Tutaj chciałbym tylko położyć nacisk na związki między cechami innowacyjnymi wspólnotowych doświadczeń i praktyk a strategicznym scenariuszem lokalnego samoodnawialnego rozwoju. Pierwszą ważną cechą wspólnotowych doświadczeń (w porównaniu z latami siedemdziesiątymi i osiemdziesiątymi) jest ich rozpowszechnianie się. Nastąpiło przejście od wyizolowanych ruchów o mocnym ideologicznym zabarwieniu do kształtujących się mniej lub bardziej bujnie postaw i zachowań osadzonych w zwykłych codziennym życiu. Na przykład program kwestii związanych ze środowiskiem naturalnym nie przyciąga już tylko walczących grup albo zamkniętych wspólnot, ale także mieszkańców z różnych społecznych kręgów. Zaczynając od protestów (przeciwko szkodliwym fabrykom, wysypiskom śmieci, spalarniom, ruchowi ulicznemu, słupom wysokiego napięcia itp.), poprzez nową świadomość i zbiorowe uznanie wartości lokalnego środowiska dochodzą oni do troski o swoje terytorium w sposób, który wykracza poza początkowe kwestie związane ze środowiskiem naturalnym. Na przykład powstanie komitetu oczyszczania rzeki powoduje odkrycie na nowo historii i wartości rzecznego terytorium w lokalnej kulturze. Zaangażowani ludzie zaczynają planować nowe wykorzystanie rzecznego systemu, kontrolują jakość wody, stosują techniczną wiedzę i umiejętności. Ten proces przejawia się początkowo w formach miejskiej samopomocy, czyli zespole doświadczeń, w którym bezpośrednie budowanie sieci solidarności i wzajemnych usług przeważa nad postawą protestu lub wysuwania żądań. Lista tych doświadczeń jest teraz długa, różnorodna i obejmuje: formy wzajemnego wsparcia w sytuacjach miejskiej degradacji, stowarzyszenia zajmujące się utrzymaniem miasta, a także grupy planujące publiczne tereny zielone i miejskie urządzenia, sąsiedzkie usługi i samorządowe projekty budowlane; lokalne warsztaty, zachęcające do uczestnictwa w życiu dzielnicy; odzyskiwanie opuszczonych budynków dla samorządowych działań; doświadczenia kobiet, osób starszych i samotnych, które organizują formy towarzyskiego współistnienia i społecznie zagospodarowują prywatne przestrzenie; rozszerzone rodziny ze złożonymi sieciami praktycznych działań, opartymi na przestrzennej bliskości; nieformalne rodziny; projekty biorące pod uwagę potrzeby dzieci na miejskich placach zabaw, w procesie socjalizacji, przy samodzielnym docieraniu do szkoły itp. Te rozpowszechniające się społecznie doświadczenia nabierają charakteru „placów budowy” w tworzącym się nowym mieście. Dzielnice zaplanowane przez kobiety ‐ zgodnie z właściwymi kobiecemu uspołecznieniu sposobami tezeusz.pl 215 POLSKA
TOLERANCJA życia i działania ‐ „kształtują” otwarte przestrzenie tak, aby stały się przestrzeniami dla zbiorowości i wypracowują nowe typy komunikacji pomiędzy mieszkaniami. Przekładają zatem na język praktyki budowę nowych relacji, służących obronie praw płci. Inny przykład pochodzi z ekologicznych wiosek, które starają się łączyć w sieci ekowiosek, zarządzające całymi cyklami zasobów, wodą, odpadami i energią, a także poprzez wymianę doświadczeń uzgadniające priorytety w zakresie lokalnej produkcji żywności, energii, budownictwa, lokalnych sieci wzajemnej pomocy i sieci globalnej komunikacji. Są również wioski duchowościowe, wioski wolne od samochodów, wioski etniczne itd., które nie dają już poczucia getta albo enklaw, lecz samodzielnie organizowanych warsztatowych eksperymentów z łatwo rozpowszechniającymi się miejskimi scenariuszami. W tych doświadczeniach tkwią oczywiście jawne lub ukryte cele. Z jednej strony chodzi o tworzenie przyjaznych sieci szczególnych miejsc, które nadają zbiorowy sens nijakim peryferyjnym przestrzeniom oraz o odtwarzanie geografii miejscowych nazw, przywodzących na myśl nowe formy sympatii do miejsc, publicznego wykorzystania przestrzeni i miejskiego czasu. Z drugiej strony mamy natomiast eksperymenty planowania miasta z nowymi urbanistycznymi strukturami terytorialnymi, osiąganymi poprzez „troskę” o terytorium. Druga cecha doświadczeń w zakresie miejskiej samopomocy to coraz większa trudność w zaklasyfikowaniu doświadczeń stosownie do tematów albo pól działania ze względu na ich rosnące zintegrowanie. Wspólnotowa więź jest zawsze spowodowana problemem, planem, stanem lub koniecznością, lecz podczas tworzenia solidarnościowych sieci pole myślenia i działania rozszerza się, łączy i niejako szuka jedności w sprawach mieszkania, produkcji i krótko mówiąc, życia na danym terytorium. Mamy więc na przykład: •
doświadczenia woluntarystycznej pracy, wykraczające coraz bardziej poza opiekę społeczną w kierunku rozwoju innych zasobów, tworzenia społecznych ról w wielu sektorach, rozbudowy sieci przyjaznego lokalnego planowania w mieście; •
otwierane ostatnio we Włoszech radykalne politycznie samorządne „ośrodki społeczne”, służące kontaktom w dzielnicy i w pozostałej części miasta, które mogą odegrać bardzo ważną rolę w tworzeniu kultury oraz w budowaniu nowej publicznej i społecznej przestrzeni; •
skupiska typu etnicznego, łączące się z reorganizacją głęboko osiadłych społeczności, wytwarzające społeczne, kulturowe i produkcyjne kontakty, typy zamieszkania oraz wzajemnej pomocy w pracy; tak jest szczególnie z najnowszymi doświadczeniami, gdy związki z krajem pochodzenia stają się coraz mocniejsze i wzajemnie jednoznaczne z jednej strony jako sposób przygotowania do powrotu i odbudowy życia w tych krajach, a z drugiej strony jako formy gospodarczej i kulturalnej wymiany w metropoliach. Trzecią cechą obecnych wspólnotowych doświadczeń jest rozpowszechnianie się samokrytycznych zawodowych doświadczeń, rodzące problem, jak zacieśnić więź między użytkownikami i profesjonalistami – nauczycielami, artystami, przedstawicielami administracji, lekarzami, planującymi miasta, geologami, biologami, antropologami itp. – we wspólnocie i w mieście. Profesjonaliści nie tylko tworzą ogólną kulturę krytycznego myślenia o poszczególnych tezeusz.pl 216 POLSKA
TOLERANCJA zawodach, ale także wzmacniają miejsca budowane przez lokalne społeczności i stają się nośnikami informacji, wprowadzając innowacyjną wiedzę w relacje z lokalnymi działaczami. Przyczyniają się zatem do bezpośredniej budowy kulturowych stylów i sieci, ułatwiając powstawanie więzi i przyspieszając procesy scalania grup. Rozpowszechnienie się tych doświadczeń sprzyja przemianie pojęcia uczestnictwa. Następuje zatem przejście od zwykłego poszukiwania aprobaty dla stworzonych wcześniej planów do pomocy w samodzielnym promowaniu planów, w rozwoju umiejętności, w umacnianiu lokalnych pozycji oraz w budowie lokalnych instytucji demokracji bezpośredniej i samorządu. (…) tłum. Małgorzata Frankiewicz Alberto Magnaghi, The urban village: a charter for democracy and local self‐sustainable development, London 2005, s. 59 – 83. We włoskim oryginale książka ukazała się jako Il progetto locale (2000). tezeusz.pl 217 POLSKA
TOLERANCJA DEBATA VIII TOLERANCJA WOBEC MNIEJSZOŚCI NARODOWYCH I ETNICZNYCH 25 PAŹDZIERNIKA 2010 tezeusz.pl 218 POLSKA
TOLERANCJA ks. Tadeusz Isakowicz‐Zaleski Nawiązać do tradycji jagiellońskiej Żelazną zasadą państwa Jagiellonów, a później także królów elekcyjnych, była tolerancja wobec wszystkich wyznań i narodowości. Pierwsza Rzeczpospolita na tle wojen religijnych w Europie Zachodniej (np. Noc św. Bartłomieja we Francji czy Wojna Trzydziestoletnia w Niemczech) – a także na tle prześladowania Żydów w wielu krajach czy chrześcijan w imperium osmańskim – była oazą wolności i tolerancji. Możemy z tego powodu chlubić się do dnia dzisiejszego. Kres tej zasadzie położyły rozbiory i kolejne przegrane powstania narodowe. Do tradycji jagiellońskiej nawiązywała także Druga Rzeczpospolita, szanując prawa mniejszości. Podobnie jest w Trzeciej Rzeczpospolitej. Jest wiele dat przełomowych w historii Polski. Jedną z nich, choć mało obecnie doceniana, jest rok 1340. W tym roku bowiem polski król Kazimierz Wielki rozpoczął proces przyłączania do swojego państwa na drodze – co należy wyraźnie podkreślić ‐ pokojowej ziem na wschód od rzeki Bug, począwszy od Rusi Halickiej i Podola. W przeciwieństwie do księstw, którymi dotychczas władali Piastowie, były to terytoria zamieszkałe przez różne narodowości i wyznania. Kolejnym etapem tego procesu była unia polsko‐litewska, która spowodowała, że jednorodna do tej pory monarchia stała się konglomeratem przeróżnych społeczności. Na tych terenach mieszkali nie tylko Polacy i Litwini, ale też Rusini, Żydzi i Niemcy, a także Ormianie, Tatarzy, Łotysze, Estończycy, Karaimi, Wołosi (Rumuni) oraz przedstawicieli kilku innych mniejszych narodowości. Zróżnicowanie było więc ogromne. Żelazną zasadą państwa Jagiellonów, a później także królów elekcyjnych, była tolerancja wobec wszystkich wyznań i narodowości. Były wprawdzie odstępstwa od tej reguły, ale Pierwsza Rzeczpospolita na tle wojen religijnych w Europie Zachodniej (np. Noc św. Bartłomieja we Francji czy Wojna Trzydziestoletnia w Niemczech) – a także na tle prześladowania Żydów w wielu krajach czy chrześcijan w imperium osmańskim – była oazą wolności i tolerancji. Możemy z tego powodu chlubić się do dnia dzisiejszego. Kres tej zasadzie położyły rozbiory i kolejne przegrane tezeusz.pl 219 POLSKA
TOLERANCJA powstania narodowe. Do tradycji jagiellońskiej nawiązywała także Druga Rzeczpospolita, szanując prawa mniejszości. Podobnie jest w Trzeciej Rzeczpospolitej. Obserwuję to jako reprezentant mniejszości narodowościowej w komisji wspólnej przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Nie oznacza to oczywiście, że wszystko jest idealnie. Czasami zdarzają się incydenty wobec np. Cyganów czy osób czarnoskórych, ale są to tylko incydenty i większych problemów nie ma. Z tego też powodu oskarżanie naszego społeczeństwa np. o antysemityzm lub rasizm oraz nietolerancję wobec innych (niż rzymskokatolickie) wyznań i innych (niż polska) narodowości jest bezpodstawne. Co więcej, Polacy są, co może się komuś wydać paradoksem, bardziej tolerancyjni niż obywatele niektórych innych krajów Unii Europejskiej, i to tych wysoko rozwiniętych. Obserwuję to także z pozycji opiekuna emigracji ormiańskiej. Stara emigracja, mieszkająca tutaj od siedmiuset lat, jest całkowicie zasymilowana i wtopiona w społeczeństwo polskie. Należy ona w całości do Kościoła katolickiego, choć zachowuje swój własny obrządek, nazywany ormiańskokatolickim. Nigdy na przestrzeni wieków nie istniały też żadne konflikty polsko‐ormiańskie, nawet w czasach zaborów czy okupacji. Z kolei nowa emigracja. która przybywa od 1989 r. do Polski, nie tylko z Armenii, ale i Gruzji, Rosji i Ukrainy, ma wiele problemów, ale głównie ekonomicznych. Ma tez wiele kłopotów z polską biurokracją i z nieżyczliwością urzędników, ale nie są to kłopoty na tle narodowościowym czy wyznaniowym (nowi Ormianie na ogół nie są katolikami i należą do odrębnego Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, nie uznającego zwierzchnictwa papieża). Rzadko można też spotkać konflikty z polskimi sąsiadami, którzy nie przejawiają wobec Ormian żadnej wrogości. W ciągu kilkunastu ostatnich lat miałem do czynienia z trzema czy czterema takimi incydentami i to wyłącznie na tle zatargów osobistych. Dlatego też Ormianie chętnie osiedlają się w Polsce, którą uważają za kraj sobie życzliwy. Bardzo liczne są też mieszane małżeństwa polsko‐ormiańskie, choć są różnice wyznaniowe. Prawie wszystkie dzieci ormiańskie chodzą do polskich szkół, o co ich rodzice bardzo dbają. W szkole też nie ma problemów, ale to bardzo dużo zależy od danego dyrektora szkoły czy wychowawcy. Nawiasem mówiąc, uważam szkołę za podstawową instytucję, która winna uczyć tolerancji, a obecność dziecka emigrantów czy przedstawicieli mniejszości narodowościowej może pokazać w praktyce, na czym ta tolerancja ma polegać. Podobnie jest z organizacjami społecznymi, zwłaszcza młodzieżowymi. O wiele większe trudności mają inni przybysze z Kaukazu np. Czeczeni, którzy są muzułmanami. Na ogół wyznawcy tej religii, niezależnie od tego, skąd przybywają, gorzej się asymilują. Mają tez kłopoty z akceptacja ze strony swoich sąsiadów. Podobnie jest z osobami czarnoskórymi z Afryki. Objawy wrogości czy otwartej niechęci, co podkreślam jeszcze raz, są jednak wyjątkami. Bardzo wiele zajmuję się problemem dawnych Kresów Wschodnich, głównie dlatego, że stamtąd pochodzą moi przodkowie, wśród których byli tak Polacy, jak i Ormianie i Ukraińcy. Co do narodowości ukraińskiej, jeżeli są konflikty, to głównie z powodu trudnej historii, zwłaszcza tej najnowszej, oraz z powodu jej przemilczania. Nie ma bowiem w historii Polski bardziej zafałszowanej i przemilczanej sprawy jak ludobójstwo ludności polskiej, dokonane na Kresach Wschodnich przez faszystów z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Armii Powstańczej. tezeusz.pl 220 POLSKA
TOLERANCJA Objęło ono dawne województwa: wołyńskie, lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie, a także częściowo lubelskie i poleskie. Pierwsze mordy miały miejsce już we wrześniu 1939 r., gdy na te tereny wkroczyły wojska radzieckie, oraz dwa lata później, gdy wkroczyły wojska niemieckie. Największa jednak ich ilość dokonała się po powstaniu zbrodniczej UPA, założonej w październiku 1942 r., do której masowo napłynęli zaprawieni w innych rzeziach kolaboranci z Ukraińskiej Policji Pomocniczej i 14 Dywizji SS „Galizien”. Mordy trwały na Kresach do 1946 r., czyli do wyjazdu stamtąd większości Polaków, a na ziemi lubelskiej, rzeszowskiej i przemyskiej jeszcze rok dłużej, aż do chwili ostatecznego rozbicia ukraińskiego podziemia. Według szacunków z rąk banderowców, bo tak powszechnie nazywano członków UPA, zginęło w ciągu ośmiu lat ok. 150 tysięcy bezbronnych Polaków, ale faktyczna ich liczba jest z pewnością większa. Jeżeli niniejsze opracowanie ma dotyczyć tolerancji, to trzeba wyraźnie zaznaczyć, że omawiane ludobójstwo działo się zgodnie z hasłami, które nacjonaliści ukraińscy od lat wpajali swoim rodakom: „Smert Lacham ‐ sława Ukrajinu”; ”Lachiw wyriżem, Żydiw wydusym, a Ukrajinu stworyty musym”; „Bude lacka krow po kolina ‐ bude wilna Ukrajina”, czyli „Śmierć Polakom ‐ sława Ukrainie”, „Polaków wyrżniemy, Żydów wydusimy ‐ a Ukrainę stworzyć musimy” i „Będzie polska krew po kolana ‐ będzie wolna Ukraina”. Zabójstwa połączone były z niesłychanym okrucieństwem, którego nie stosowali nawet niemieccy czy sowieccy okupanci. Oprócz Polaków z rąk nacjonalistów ukraińskich zginęła niezliczona ilość polskich obywateli innych narodowości, w tym Żydzi, Ormianie i Czesi, a także ci Ukraińcy, którzy nie popierali faszystów. Zagładzie uległa też polska cywilizacja. Zrównano z ziemią całe miejscowości, spalono dwory i szkoły, zburzono kościoły, a ocalałe resztki narodu wypędzono. Ta sprawa wisi jak cień nad relacjami polsko‐ukraińskimi. Aby te relacje uzdrowić na wzór np. polsko‐niemieckich, trzeba powiedzieć bolesna prawdę. Mam obecnie wiele kontaktów tak z Ukrainami mieszkającymi w Polsce jak Polakami, którzy żyją na Ukrainie. Jedni i drudzy są życzliwie nastawieni do swoich sąsiadów, a oni z kolei do nich. Jedni i drudzy zdają sobie sprawę, że „zamiatanie pod dywan” spraw historycznych niczego nie rozwiąże. Reasumując, w Polsce nie ma nietolerancji czy wrogości z powodów wyznaniowych czy etnicznych. Konflikty są sporadyczne. Niemniej jednak trzeba wiele jeszcze uczynić, aby Polacy byli bardziej otwarci na mniejszości narodowościowe, a zwłaszcza na coraz liczniej napływających emigrantów. W niektórych wypadkach należy tez przełamać historyczne bariery i uprzedzenia. tezeusz.pl 221 POLSKA
TOLERANCJA Lech M. Nijakowski Plamy na zielonej wyspie tolerancji Przyjęte rozwiązania prawne uchodzą za bardzo dobre. Powołano Komisję Wspólną Rządu i Mniejszości Narodowych jako organ opiniodawczo‐doradczy Prezesa Rady Ministrów. Wydawać by się mogło, że długa epopeja została zakończona i żyjemy w kraju, gdzie zarówno porządek prawny, jak i postawy społeczeństwa zapewniają nielicznym członkom mniejszości możliwość spokojnego zachowania i rozwoju tożsamości narodowej. Wielu chciałoby widzieć III Rzeczpospolitą jako kraj otwarty, kultywujący tradycję kraju bez stosów, swoistą zieloną wyspę tolerancji wobec mniejszości narodowych i etnicznych na mapie Europy. Nic bardziej mylnego. II wojna światowa oraz późniejsze wysiedlenia, przesiedlenia i migracje zamieniły wielokulturową II Rzeczpospolitą, gdzie mniejszości narodowe i etniczne stanowiły 1/3 populacji, w kraj prawie homogeniczny narodowo. Etniczna polityka władz PRL znacząco tę homogeniczność zwiększyła. III Rzeczpospolita utrzymała ten status mimo powolnego napływu nowych imigrantów. Wedle danych Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań z 2002 roku tylko 1,2% respondentów zadeklarowało narodowość niepolską. W przypadku kolejnych 2% nie udało się ustalić narodowości. 96,7% badanych określiło swoją narodowość jako polską. Choć wyniki były i są kwestionowane przez wielu liderów mniejszości i socjologów, których szacunki liczebności odmiennych etnosów są wyższe, to dane te potwierdzają powszechne odczucie, że PRL, a później III Rzeczpospolita stała się krajem, o którym marzyli członkowie narodowej demokracji – państwem jednego narodu. Tworzeniu nowych podstaw prawnych i ustrojowych III Rzeczypospolitej towarzyszyły starania o zapewnienie praw i wolności grupom, które stanowią mniejszość społeczeństwa, a wyróżniają się odmienną kulturą, obyczajami, tożsamością narodową czy religią. Wyrazem tego była konstytucja z 1997 roku, w której w art. 35 wprost napisano, że Rzeczpospolita Polska „zapewnia obywatelom polskim należącym do mniejszości narodowych i etnicznych wolność zachowania i rozwoju własnego języka, zachowania obyczajów i tradycji oraz rozwoju własnej kultury”. W art. 27 zaś zapisano, że choć językiem urzędowym jest język polski, to „przepis ten nie narusza praw tezeusz.pl 222 POLSKA
TOLERANCJA mniejszości narodowych wynikających z ratyfikowanych umów międzynarodowych”. Polska podpisała szereg umów dwustronnych z sąsiadami, zawierających klauzule dotyczące mniejszości narodowych, a także ratyfikowała Konwencję ramową Rady Europy o ochronie mniejszości narodowych. Te ogólne ramy trzeba było jednak wypełnić treścią. Miała temu służyć ustawa o mniejszościach narodowych i etnicznych. Prace nad nią trwały kilkanaście lat. Była systematycznie blokowana. Środowiska prawicowe traktowały ją jako zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Nawet jej gorący adwokat – Jacek Kuroń – nie był w stanie nakłonić posłów do uchwalenia ustawy. Stopniowo jednak postawy ludności ulegały zmianie. Zwiększająca się otwartość państwa, wymiana turystyczna i handlowa, globalizacja kulturowa i ekonomiczna osłabiały obawy społeczeństwa polskiego. Postawy wobec mniejszości oraz innych narodów systematycznie się poprawiały. Dzięki temu udało się w końcu, po kilkunastu latach wznawianych i przerywanych prac – 6 stycznia 2005 roku – uchwalić Ustawę o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym. Przyjęte rozwiązania prawne uchodzą za bardzo dobre. Powołano Komisję Wspólną Rządu i Mniejszości Narodowych jako organ opiniodawczo‐doradczy Prezesa Rady Ministrów. Dzięki zapisom ustawy w Polsce pojawiły się gminy z dodatkowymi nazwami w języku mniejszości (niemieckim, kaszubskim, litewskim i łemkowskim) oraz w języku pomocniczym (niemieckim, kaszubskim, białoruskim i litewskim). Państwo finansuje nauczanie języka oraz w języku mniejszości, a także różnorodne projekty kulturalne i społeczne. Wydawać by się mogło, że długa epopeja została zakończona i żyjemy w kraju, gdzie zarówno porządek prawny, jak i postawy społeczeństwa zapewniają nielicznym członkom mniejszości możliwość spokojnego zachowania i rozwoju tożsamości narodowej. Wielu chciałoby widzieć III Rzeczpospolitą jako kraj otwarty, kultywujący tradycję kraju bez stosów, swoistą zieloną wyspę tolerancji wobec mniejszości narodowych i etnicznych na mapie Europy. Nic bardziej mylnego. Wielcy nieobecni Przede wszystkim zauważmy, że państwo polskie uznaje oficjalnie dziewięć mniejszości narodowych, czyli takich, które mają „zagraniczną ojczyznę” (białoruską, czeską, litewską, niemiecką, ormiańską, rosyjską, słowacką, ukraińską, żydowską) i cztery mniejszości etniczne (karaimską, łemkowską, romską, tatarską). Ponadto państwo chroni język regionalny kaszubski. Kaszubi nie są zatem w świetle prawa mniejszością, ale korzystają z części praw zapisanych w ustawie jako obywatele polscy posługujący się językiem kaszubskim. Poza ustawą pozostawiono liczne grupy etniczne, motywując to w rozmaity sposób. Pominięto nowych imigrantów (np. Wietnamczyków, Czeczenów, Greków i Macedończyków) jako społeczności nie związane tradycyjnie z ziemiami polskimi, a zatem nie zasługujące na specjalną ochronę ze strony organów publicznych. Mimo zgłaszanych postulatów także Ślązacy nie zostali uznani za mniejszość etniczną, gdyż ustawodawca potraktował ich jako grupę etniczną współtworzącą naród polski, podobnie jak Górale Podhalańscy czy Wielkopolanie. Decyzja ta do dziś budzi emocje, zwłaszcza wśród członków i sympatyków Ruchu Autonomii Śląska. tezeusz.pl 223 POLSKA
TOLERANCJA O ile decyzja o pozostawieniu Ślązaków poza ustawą wydawała się racjonalna przy jej tworzeniu, o tyle dziś, wobec przemian społecznych i ożywienia różnych środowisk chcących kultywować śląską tożsamość, wymaga ponownego przemyślenia. Optymalne wydaje się uznanie mowy Ślązaków – po standaryzacji, czyli ujednoliceniu zasad pisowni, słownictwa itd. – za język regionalny, jak to jest w przypadku Kaszubów. Obie grupy są bowiem pod wieloma względami do siebie podobne. Postrzegają się jako różne od innych mieszkańców Polski, a zarazem nie uznają za odrębną narodowość czy mniejszość etniczną. Wielu z ich członków określa się jako Ślązacy‐Polacy czy też Polacy‐Kaszubi. Reakcja strony administracji rządowej, przede wszystkim MSWiA, na postulaty środowisk śląskich, formułowanych także przez posłów (zwłaszcza Kazimierza Kutza), wydaje się jednak niewłaściwa. Dominują emocje i nacjonalistyczne argumenty, a brakuje racjonalnej debaty nad zasadnością takiego rozwiązania. Zarzut dotyczący kosztów objęcia Ślązaków zapisami ustawy brzmi populistycznie i jest niewłaściwy w sytuacji, gdy mówimy o przyznaniu jednej z grup gwarantowanych już w Polsce praw człowieka i obywatela. Wydaje się często, że debata ta ujawnia siłę nacjonalistycznego dyskursu, który za zagrożenie dla narodowej spoistości i suwerenności uznaje nawet najsłabsze formy „tożsamościowego samostanowienia” wspólnot zamieszkujących ojczyznę. Towarzyszą temu dziwne debaty nad nowym spisem powszechnym ludności. Środowiska mniejszości, podobnie jak Komisja Mniejszości Narodowych i Etnicznych Sejmu RP postulują, aby – inaczej, niż to było w 2002 roku – uwzględniać tożsamości łączone respondentów, czyli np. Ślązaków‐Niemców, Ukraińców‐Łemków czy Polaków‐
Kaszubów (ale także np. Polaków‐Wielkopolan). Pozwoliłoby to z o wiele większą precyzją odtworzyć strukturę narodowościową Polski. Tymczasem GUS wydawał się do tej pory nieprzejednany. Dominowały biurokratyczne argumenty, że spis ma dostarczyć administracji rządowej danych niezbędnych do prowadzenia polityki państwa, a w ustawie o mniejszościach są jednoczłonowe etnonimy. Ostatnio GUS zdaje się zmieniać stanowisko, ale więcej tu niejasności i sporu (teraz już pewnie ambicjonalnego) niż racjonalnej debaty. Zaznaczmy od razu, że interesy środowisk mniejszości nie są tu wspólne – na skutek uwzględnienia tożsamości dwuskładnikowych pewne kategorie etniczne mogą okazać się mniej liczne. Tak może być w przypadku „Niemców”, którzy stracą „stan posiadania” na rzecz „Ślązaków‐Niemców”. Z administracyjną tolerancją dla potrzeb środowisk mniejszościowych wydaje się zatem nie najlepiej, choć urzędnicy mają obowiązek – w świetle prawa – nie tylko tolerować działalność mniejszości (być dla niej wspaniałomyślnie wyrozumiałymi), ale ją aktywnie wspierać. A jak jest ze społeczeństwem? Zwróćmy uwagę, że pozytywne deklaracje respondentów, świadczące jakoby o ich tolerancyjności, wydają się bez znaczenia w sytuacji, gdy Polacy nie wiedzą, jakie mniejszości zamieszkują Polskę. Tolerancja wobec abstrakcyjnej mniejszości jest łatwa. Badania wyraźnie pokazują, że wiedza o mniejszościach narodowych i etnicznych jest słabo rozpowszechniona. Polacy nie wiedzą o wielu grupach zamieszkujących ziemie polskie od wieków. Ponadto nie wiedzą – nawet w przybliżeniu – ilu członków mniejszości zamieszkuje Polskę. Według badań CBOS z 2009 roku, na pytanie: „Jaką część naszego społeczeństwa stanowią, Pana(i) zdaniem, obywatele polscy innej niż polska narodowości?”, co czwarty respondent nie był w stanie tezeusz.pl 224 POLSKA
TOLERANCJA udzielić odpowiedzi, co piąty (22%) stwierdził, że co najmniej 10%, 40% respondentów, że od 3% do 5%, a 13% badanych odpowiedziało, że nie więcej niż 1%. Na początku lat dziewięćdziesiątych Polacy przeważnie zaniżali liczbę członków mniejszości, natomiast w późniejszych badaniach zawyżali. Badania CBOS pokazują również, że większość respondentów nie zna osoby innej narodowości niż polska (ale mającej polskie obywatelstwo i mieszkającej w Polsce). W 2009 roku 1% respondentów powiedział, że zna takie osoby i sam do nich należy, 38%, że zna takie osoby, zaś 59%, że nie zna (trudno powiedzieć – 1%). Postawy tej ostatniej kategorii badanych wobec mniejszości narodowych i etnicznych są zatem całkowicie zależne od przekazów medialnych czy też pamięci rodzinnej. A dobrze wiemy, jak wypaczające rzeczywistość są to zwykle treści. Mimo tego, że od dwóch dekad w szkołach publicznych powinno się nauczać o różnorodności kulturowej i etnicznej w Polsce nadal powszechna jest ignorancja. Deklaracja tolerancji wtedy, gdy nie wiemy o wielu grupach i ich specyficznych obyczajach traci na znaczeniu. W takich sytuacjach z pozoru tolerancyjny obywatel zaskoczony postulatami czy też praktykami kulturowymi pewnej grupy zachowuje się jak ksenofob. Pamiętajmy też, że ci, którzy mają osobiste doświadczenia z członkami kultur mniejszościowych, w większym stopniu niż ogół ankietowanych akceptują różnorodne prawa i wolności mniejszości. Nietolerancja wobec pamięci Moim zdaniem, w Polsce można dostrzec wyraźną nietolerancję wobec treści pamięci zbiorowej mniejszości narodowych i etnicznych. Podważane są ich interpretacje przeszłości, dezawuowani upamiętniani bohaterowie, wydarzenia oraz ofiary. Jednocześnie Polacy, którzy dopuścili się zbrodni na członkach mniejszości są w panteonie polskich bohaterów narodowych – wspomnijmy tu jedynie Józefa Kurasia „Ognia”, mającego na rękach krew niewinnych Słowaków czy Romualda Rajsa „Burego”, winnego zamordowania białoruskich „wozaków”. Dotyczy to nie tylko postaw szerokich kół w społeczeństwie, ale również polityki państwa polskiego i świadomie prowadzonej przez wielu intelektualistów polityki pamięci. W Polsce można wręcz mówić o dyskryminacji historycznej. Największe emocje budzi pamięć II wojny światowej, która nadal w polskim dyskursie nacjonalistycznym odgrywa kluczową rolę. Polacy postrzegają się przede wszystkim jako bojownicy o wolność lub szlachetne ofiary. Pamięć zbrodni popełnionych przez członków własnej wspólnoty jest silnie relatywizowana. Odwołajmy się w tym miejscu do – najbardziej wyczerpujących na dziś – badań przeprowadzonych w 2009 roku przez Pentor Research International na zamówienie Muzeum II Wojny Światowej. Respondentów zapytano o to, czy w rodzinnych wspomnieniach zachowały się opowieści o kontaktach pomiędzy członkami ich rodzin a innymi narodami w czasie II wojny światowej. Okazało się, że próg 5% przekroczyło tylko pięć nacji: Niemcy, Rosjanie, Żydzi, Ukraińcy i Anglicy. Następnie zapytano badanych o to, jakie wspomnienia zachowały się w rodzinach. Okazało się, że z wymienionych pięciu najważniejszych nacji trzy obsadzone zostały w roli wrogów: Niemcy, Rosjanie i Ukraińcy. Co zaskakujące, na pierwszym miejscu jeśli idzie o wspomnienia zdecydowanie złe są Ukraińcy, dopiero na drugim Niemcy, a na trzecim tezeusz.pl 225 POLSKA
TOLERANCJA Rosjanie. Zsumowanie odsetek odpowiedzi: „zdecydowanie złe” i „raczej złe” nie zmienia hierarchii: Ukraińcy (63,8%), Niemcy (62,6%), Rosjanie (57%). Wobec tych trzech narodów mamy do czynienia z wyraźną dyskryminacją historyczną. Jej wyrazem była polityka Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa wobec pomników i tablic fundowanych przez środowiska mniejszości. Dzięki charyzmie Andrzeja Przewoźnika, sekretarza Rady, uzyskała ona o wiele większy wpływ na proces decyzyjny, niż to wynika z odpowiednich aktów prawnych (formalnie Rada wydaje niewiążące opinie). Trzeba jednoznacznie ocenić działalność rady jako złą. Narzucała ona czarno‐białą, heroiczną wizję udziału Polaków w II wojnie światowej i sabotowała – często wbrew prawu – inicjatywy symboliczne Niemców (słynne „pomniki Wehrmachtu”) czy Ukraińców („pomniki UPA”). A jakie są postawy Polaków? Na pytanie zadane w badaniach Pentora, czy zdaniem respondenta powinno się pozwalać mniejszościom narodowym mieszkającym w Polsce na wznoszenie pomników upamiętniających ważne dla nich postaci i wydarzenia – „tak, bez ograniczeń” odpowiedziało tylko 8,5% badanych. Większość obwarowała zgodę dodatkowym warunkiem, że „pomnik nie wyraża treści sprzecznych z interesami Polski” (54,7%). „Raczej nie” odpowiedziało 14,4%, nie – 13,6%. Trudno powiedzieć – 8,8%. Deklarowana postawa społeczeństwa polskiego jest zatem raczej otwarta, choć można przypuszczać, że gdyby wprost zapytano o „pomniki UPA” lub „pomniki Wehrmachtu”, to odsetki respondentów przyzwalających na taką politykę pamięci byłyby o wiele niższe. Trudno też ocenić, jak definiowano „interesy Polski” – prawdopodobnie bardzo szeroko. Polacy mają tendencję do minimalizowania i racjonalizowania własnego udziału w zbrodniach, a rygorystycznego osądzania innych nacji. Przykładem może być ocena akcji czystek etnicznych zapoczątkowanej przez Ukraińską Powstańczą Armię w 1943 roku na Wołyniu. W świetle badań dla polskiego społeczeństwa jest to konflikt, gdzie bezdyskusyjną ofiarą byli Polacy, zaś sprawcą – Ukraińcy. Obraz nie jest jednak czarno‐biały, gdyż znacząca część respondentów dopuszcza, że ofiarami mogły być także osoby narodowości ukraińskiej, choć nie precyzuje, kto był ich katem – inni Ukraińcy czy Polacy (w ramach akcji odwetowych). Dostrzega się także negatywne zaangażowanie III Rzeszy i ZSRR. Generalnie jest to jednak – według badanych – konflikt asymetryczny, a nie wojna domowa dwóch równoprawnych wrogów, jak to przedstawia historiografia ukraińska. Dobitniej widać ten proces w przypadku relacji polsko‐żydowskich. Polacy są współsprawcami lub sprawcami zbrodni na Żydach. Ich symbolami są Jedwabne (pogromy pod okupacją niemiecką przy współudziale Niemców) oraz Kielce (powojenne pogromy). Mowa tu o symbolach, gdyż wojenne i powojenne pogromy nie ograniczały się do tych dwóch miejscowości. Jeśli idzie o Jedwabne, wedle badań Pentora, respondenci wskazywali przede wszystkim na winę niemiecką, nawet jeśli okupanci posługiwali się polskimi zdrajcami. Większość badanych, słysząc o zbrodni, rozgrzesza Polaków – mordowali sami niemieccy okupanci lub też przy pomocy mniej lub bardziej gorliwych katów Hitlera – polskich kolaborantów. Polskie społeczeństwo nie poczuwa się do przesadnego wstydu za relacje polsko‐
żydowskie w czasie wojny, a wręcz przeciwnie – uważa, że z tego egzaminu wyszło zwycięsko, o czym świadczy niesiona z narażeniem życia pomoc obywatelom uznanym przez III Rzeszę za Żydów. tezeusz.pl 226 POLSKA
TOLERANCJA Nieskuteczność prawa Wyżej wspomniano o pozytywnych zapisach Ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym. Prawo nie jest jednak skuteczne samo z siebie, wymaga codziennej pielęgnacji przez wszystkich odpowiedzialnych za jego przestrzeganie i egzekwowanie. Przedstawiciele mniejszości podkreślają – a w tym roku obchodziliśmy piątą rocznicę wejścia w życie ustawy – że postawy urzędników administracji rządowej i samorządowej utrudniają realizację prawa. Często przywoływano przykład refundowania kosztów ustawiania dwujęzycznych tablic. Pieniądze spływały do organów samorządu terytorialnego z opóźnieniem. Powolna była także procedura wpisywania kolejnych gmin do odpowiednich rejestrów, pozwalających na stawianie tablic i używanie języka pomocniczego. Choć dziś sytuacja już się poprawiła, to liderzy organizacji mniejszości nadal wskazują na powolność procedur i biurokratyczne utrudnienia. Pewne zapisy ustawy okazały się zupełnie nieskuteczne. Przykładem może być obecność programów mniejszościowych w mediach, zarówno publicznych, jak i prywatnych. Mowa tu o audycjach adresowanych do mniejszości, ale także tworzonych przez dziennikarzy z mniejszości. Omawiana ustawa wprowadziła zmianę w ustawie o radiofonii i telewizji, dotyczącą uwzględniania potrzeb mniejszości narodowych i etnicznych oraz powoływania rad programowych oddziałów emitujących programy w językach mniejszości. Wyraźnie widać, że niejednokrotnie polskie radio i telewizja lekceważą w znacznym stopniu swój ustawowy obowiązek i nie dbają o obecność mniejszości w mediach. Dotyczy to nie tylko małych mniejszości, np. rosyjskiej, której Rosyjski głos w TVP Białystok emitowany jest tylko 13 razy w roku przez około osiem minut, ale i Niemców. Ci ostatni mimo swej politycznej siły w województwie opolskim nie mogą doprosić się miejsca dla własnego przedstawiciela w radzie programowej Polskiego Radia Opole. Dodajmy, że w polskiej przestrzeni publicznej, czy to w Internecie, czy w postaci graffiti na murach, można spotkać wiele przykładów tolerowanej mowy nienawiści. Słowo „Żyd” jest często traktowane jako inwektywa i dotyczy to nie tylko subkultur kibicowskich. Wedle badań CBOS z 2000 roku, 27% respondentów deklarowało, że spotkało się z użyciem słowa „Żyd” w celu negatywnego określenia jakiejś grupy. Szczególnie skandaliczne są nienawistne napisy, które pojawiają się na zdewastowanych kirkutach czy na ścianach odrestaurowanych synagog. W Polsce obowiązuje wiele norm prawnych, które mają na celu przeciwdziałanie dyskryminacji ze względu na pochodzenie etniczne, narodowe i rasę. Jednocześnie wiele zapisów antydyskryminacyjnego prawa wspólnotowego wymaga jeszcze implementacji do polskiego systemu prawnego. Przedstawiciele mniejszości podkreślają jednak, że członkowie różnych społeczności, zwłaszcza żydowskiej i romskiej, padają ofiarą przestępstw motywowanych nienawiścią. Niestety istnieje poważna rozbieżność między statystykami organizacji pozarządowych, takich jak Stowarzyszenie „Nigdy Więcej” czy „Otwarta Rzeczpospolita”, a statystykami policyjnymi, prokuratorskimi i sądowymi. Podobnie liczba skarg do Rzecznika Praw Obywatelskich nie jest alarmująca. Wskazuje to na pilną konieczność uruchomienia centralnej bazy danych przestępstw motywowanych nienawiścią. tezeusz.pl 227 POLSKA
TOLERANCJA Można podać wiele przykładów, gdy postawa urzędnika niechętnie nastawionego do mniejszości blokuje ich działalność. Czasami jest to nadmierny rygoryzm przy ocenie wniosku o dofinansowanie projektu kulturalnego, czasami brak lokum dla organizacji mniejszości, kiedy indziej zaś zwykłe lekceważenie spływających postulatów. Postawy wobec mniejszości A jakie są deklarowane postawy badanych wobec mniejszości? Wobec mniejszości narodowych i etnicznych Polacy najczęściej deklarują obojętność. W ciągu ostatnich kilkunastu lat zmniejszyła się liczba nastawionych do mniejszości niechętnie. Tradycyjnie jednak w czołówce rankingu mniejszości budzących negatywne emocje są Romowie i Żydzi. W 2009 roku CBOS zapytał, jak respondenci oceniliby swoje odczucia wobec obywateli polskich podanego pochodzenia. Ranking sympatii otwierali obywatele pochodzenia słowackiego (41%), potem byli Czesi (41%), Litwini (35%), Białorusini (31%), Ukraińcy (31%), a zamykają listę Rosjanie (29%), Niemcy (28%), Żydzi (26%) i Cyganie (Romowie) – 20%. Ci ostatni mają za to wątpliwy zaszczyt otwierać ranking niechęci – na pierwszym miejscu są Romowie (27%), na drugim Niemcy (17%), a na trzecim ex aequo Żydzi, Ukraińcy i Rosjanie (14%). Pamiętajmy, że przez dwie dekady przemian Polacy nauczyli się sztuki bycia respondentem, w tym zwłaszcza dostosowywania się do reguł politycznej poprawności. Dziś mało kto jest gotów powiedzieć, że darzy niechęcią Żydów czy inne mniejszości. Być może także dlatego tak dużo respondentów mówi o obojętności (z wyjątkiem Romów w każdym przypadku ponad połowa). Podkreślmy też, że odczucia wobec mniejszości narodowych korespondują ze stosunkiem do innych narodów w ogóle, ale nie jest to automatyczne czy silne przełożenie. Pamiętajmy też, że mniejszości etniczne nie mają „zagranicznej ojczyzny”. Z drugiej strony, ekonomiczna siła i prestiż narodu wpływa na lepsze postrzeganie danej mniejszości. Z pewnością potęga państwa niemieckiego była kluczowym czynnikiem wpływającym na poprawę nastawienia wobec mniejszości niemieckiej, z kolei stygmatyzowanie państwa białoruskiego jako autorytarnego zapóźnionego reżimu wzmacnia uprzedzenia wobec mniejszości białoruskiej. Polacy w deklaracjach zgadzają się z tym, że rząd powinien pomagać mniejszościom narodowym w zachowaniu ich zwyczajów i tradycji. Wedle badań CBOS z 2005 roku Polacy akceptują prawo mniejszości do nauki języka w szkołach publicznych na dodatkowych lekcjach oraz prawo do nauczania w swoim języku. Mniej chętnie aprobuje się wsparcie finansowe ze strony państwa. Problem polega jednak na tym, że – jak pokazuje praktyka na poziomie gmin czy polityka organów administracji publicznej – deklaracje nie zawsze przekładają się na pozytywne działania. Łatwiej mówić o swej zgodzie na wsparcie mniejszości niż przeznaczać na ich działalność konkretne środki. Z kolei wprowadzenie języka pomocniczego do urzędów czy umieszczenie dwujęzycznych tablic, jak również zwolnienie komitetów mniejszości narodowych z obowiązku przekroczenia 5% progu w skali kraju w wyborach do Sejmu spotkały się ze sprzeciwem co najmniej połowy badanych. Dwujęzyczne tablice budzą protest aż 63% respondentów. O wiele większy niepokój budzić powinno jawne poparcie dla segregacji czy dyskryminacji. W 2008 roku CBOS przeprowadził – razem z ośrodkami badania opinii publicznej z Czech, Węgier i Słowacji – badania postaw wobec tezeusz.pl 228 POLSKA
TOLERANCJA Romów. Aż co szósty Polak (16%) stwierdził, że powinny istnieć miejsca rozrywki i wypoczynku, do których Romowie nie mieliby wstępu! 3/4 ankietowanych sądzi, że problemy Romów zniknęłyby, gdyby zaczęli pracować. 42% Polaków uważa, że Romowie mają naturalne predyspozycje do popełniania przestępstw! 83% respondentów nie chciałoby, aby Romom świadczono szerszy zakres pomocy niż innym. Podważa to deklaracje o akceptacji pomocy państwa dla potrzebujących mniejszości. To właśnie Romowie jako jedyna społeczność mniejszościowa potrzebują wszechstronnego wsparcia ze strony państwa. I Polaków nie usprawiedliwia to, że uprzedzenia Czechów, Słowaków i Węgrów są głębsze. * * * W tekście tym z konieczności musiałem ograniczyć się do hasłowego dokumentowania swych tez. Nie ulega jednak wątpliwości, że z polską tolerancją wobec mniejszości narodowych i etnicznych nie jest tak wspaniale, jak to się często twierdzi, zwłaszcza w folderach wydawanych przez MSZ. Choć nie ma u nas pogromów romskich miasteczek czy dzielnic (ostatni miał miejsce w Mławie w 1991 roku), to jednak jesteśmy świadkiem uprzedzeń i aktów dyskryminacji mniejszości. Dotyczy to nie tylko, jak starałem się pokazać, zwykłych ludzi, ale i urzędników. To, że u nas jest lepiej niż w wielu innych krajach europejskich nie powinno nas demobilizować. Problemy, które pojawiają się przy tak mało liczebnych społecznościach mniejszościowych przyrosną wykładniczo wraz z masowym napływem nowych imigrantów. A jest to przyszłość Polski, która jako bogacąca się i starzejąca część Unii Europejskiej stanie się z czasem klasycznym krajem imigracyjnym. Tolerancji, a mówiąc precyzyjnie, sztuki międzykulturowego poszanowania, dialogu i współpracy należy już teraz uczyć w szkołach powszechnych. Inaczej „zielona wyspa” tolerancji szybko zbrunatnieje. tezeusz.pl 229 POLSKA
TOLERANCJA Bożena Szaynok Coraz lepsze spotkanie z Innym Zaletą nowych inicjatyw dotyczących tematyki żydowskiej było pojawienie się jej w różnych miejscach i dotarcie do różnych odbiorców. Obecnie zetknięcie z tą problematyką jest już możliwe na poziomie szkoły. Jest ona prezentowana w podręcznikach i programach nauczania, ale także z pomocą dziesiątek konkursów, projektów, wystaw związanych z historią Żydów w Polsce. Rozwój badań dotyczących kwestii żydowskich czy izraelskich jest faktem. Spotkania Polaków i Izraelczyków odbywają się w różnych miejscach. W coraz większym stopniu dostrzegamy istnienie różnych narracji w historii Polski i konieczność popatrzenia na przeszłość nie tylko przez „polskie okulary”. Zostałam poproszona o wypowiedź w debacie na temat „Tolerancja wobec mniejszości narodowych i etnicznych”. Jestem historykiem, który od ponad 20 lat zajmuje się historią Żydów w Polsce, stosunkami polsko‐żydowskimi, polsko‐izraelskimi... Mój głos w dyskusji opieram na doświadczeniach, które wynikają ze spotkań ze studentami, uczestnikami wykładów, konferencji w różnych miejscach świata. Moja wypowiedź ogranicza się do dwóch społeczności: Polaków i Żydów, ale nie trzeba nikogo przekonywać, że akurat ten wybór skupia jak w soczewce najważniejsze kwestie dotyczące relacji: Polacy wobec mniejszości narodowych, Polacy wobec Innych. Interesuje mnie postawa Polaków wobec Żydów, nie wchodzę w myślenie, wyobrażenia Żydów o Polakach. Wobec Innego możemy przyjąć różne postawy, od wrogości, przez obojętność, zainteresowanie, po akceptację, przyjaźń. Jak ta relacja przedstawia się w przypadku Polaków i Żydów? W latach PRL Polacy w większości obojętnie odnosili się do społeczności żydowskiej, a wśród „zainteresowanych tematem” dominowała postawa niechęci. Spadkiem po PRL były niewiedza i emocje, ale także doświadczenie „infekowania” społeczeństwa wrogością i niechęcią wobec Żydów, syjonistów czy imperialistycznego Izraela. Nie istniały miejsca, w których można było się spotkać, poznać, porozmawiać, pokłócić… Trudne tematy, których nie brakuje w polsko‐żydowskiej historii, nie zostały „przegadane”. Stereotypy, emocje, przekazy rodzinne wypełniały wiedzę Polaków o Żydach. tezeusz.pl 230 POLSKA
TOLERANCJA Wszystko to nie ułatwiało rozmowy, w momencie kiedy stała się ona możliwa, tym bardziej że debaty polsko‐
żydowskie nigdy nie były łatwe. Spotykają się w niej różne racje, nierzadko przy opisie wydarzeń trudnych i dramatycznych. Ich tematem są często gorsze strony ludzkich zachowań, a to powoduje, że do głosu dochodzą emocje i reakcje obronne. Polska i żydowska pamięć o przeszłości różni się znacznie. Trzeba się nieco „posunąć”, żeby zrobić miejsce dla innych racji, a to nie jest łatwe. Wspomnienie historii przy współczesnej debacie na temat tolerancji wobec mniejszości narodowych jest konieczne. W naszym zbiorowym myśleniu o Innych odwołujemy się często do doświadczeń z przeszłości, one wpływają na nasze myślenie o Żydach czy Ukraińcach, nawet jeśli owo myślenie ogranicza się tylko do pojęcia Żyd czy Ukrainiec, a nie konkretnej współczesnej społeczności. Okres PRL nie był obojętny dla kształtowania się sposobów myślenia o mniejszościach narodowych. Spadek po PRL odziedziczyła wolna Polska. Warto się przyjrzeć, co zmieniło się w ostatnim dwudziestoleciu w postawie wobec Żydów, wybranych w tym tekście jako przykład do refleksji nad tolerancją Polaków wobec mniejszości narodowych. Z badań statystycznych wynika, że jest nieźle. W ostatnich dziesięcioleciach widać wśród Polaków coraz więcej postaw przychylnych wobec Żydów. W 2008 r. po raz pierwszy sympatia do Żydów przeważyła nad niechęcią (A. Sułek, Zwykli Polacy patrzą na Żydów, wykład grudzień 2009, Uniwersytet Warszawski). W porównaniu z sytuacją w latach 90. zmniejszyła się liczba osób nieakceptujących żydowskiego sąsiada (z 25% do 16%) czy kandydata na współmałżonka (z 40% do 33%). Mniejszy jest również procent tych, którzy nie chcą uznać Żydów za „starszych braci w wierze” (z 39% do 26%) czy odmawiających poparcia dla żydowskiego kandydata na prezydenta (z 38% do 33%). Wyniki badań statystycznych mówią o poprawie wizerunku Żydów w oczach Polaków. Mimo to niektóre liczby ilustrujące postawy przeciwne wciąż pozostają znaczne. Niezależnie od tego warto jednak poszukać odpowiedzi na pytanie, co spowodowało polepszenie polskiej opinii czy wyobrażeń na temat Żydów. Jak pokazuje materiał statystyczny, podejmowane w ostatnich dwudziestu latach działania mogą przynosić konkretne rezultaty. Tematyka żydowska w wolnej Polsce zaczynała się zarówno odkrywaniem białych plam w historii Polski, jak też wejściem antysemityzmu w przestrzeń publiczną. W trudnym okresie transformacji metodą prób i błędów mierzono się z trudnymi i dramatycznymi problemami polsko‐żydowskimi. Nie zawsze wiedziano, jak je rozwiązywać, tym bardziej że konfrontowano się z nimi po raz pierwszy w nowej, demokratycznej rzeczywistości. Wiele w tym czasie było postaw skrajnych, także takich, które pokazywały nieradzenie sobie z nowym umiejscowieniem tematyki żydowskiej. Pamiętam pierwsze spotkania po wydaniu w 1992 r. mojej książki o pogromie kieleckim. Nie brakowało na nich różnych, często skrajnych wypowiedzi, np. akceptujących istnienie mordów rytualnych, ale i takich, w których, domagano się usunięcia czasopism i literatury antysemickiej ze wszystkich bibliotek w Polsce. Zaletą nowych inicjatyw dotyczących tematyki żydowskiej było pojawienie się jej w różnych miejscach i dotarcie do różnych odbiorców. Obecnie zetknięcie z tą problematyką jest już możliwe na poziomie szkoły. Jest ona tezeusz.pl 231 POLSKA
TOLERANCJA prezentowana w podręcznikach i programach nauczania, ale także z pomocą dziesiątek konkursów, projektów, wystaw związanych z historią Żydów w Polsce. W niektórych z nich brały udział tysiące uczniów. Ważnym elementem edukacji są spotkania młodzieży polskiej i izraelskiej. Warto zauważyć, że istnieje możliwość kontynuowania zainteresowań tematyką żydowską rozbudzonych na poziomie szkoły podstawowej czy średniej. Na wielu polskich uczelniach powstały zakłady judaistyki, w miastach – centra kultury żydowskiej. Licznych odbiorców ściągają festiwale czy tygodnie kultury żydowskiej odbywające się w wielu miastach w Polsce. Rozwój badań dotyczących kwestii żydowskich czy izraelskich jest faktem. Od lat do Izraela wyjeżdżają polscy naukowcy, wspólne projekty badawcze owocują pionierskimi publikacjami, np. w ostatnim roku wydany został prawie 800‐stronicowy zbiór dokumentów do historii stosunków polsko‐izraelskich, wspólne dzieło polskich i izraelskich historyków. Co więcej, wydane w języku polskim i hebrajskim. Spotkania Polaków i Izraelczyków odbywają się w różnych miejscach. Dwa lata temu jednym z projektów Roku Polskiego w Izraelu była sztuka teatralna „Bat Yam – Tykocin”, wyreżyserowana w części przez izraelską reżyserkę, w części przez polskiego reżysera. Obok opisywanych inicjatyw w ostatnim dwudziestoleciu udało się w Polsce wprowadzić tematy polsko‐żydowskie do szerszej dyskusji. Dyskurs wywołany publikacją książki J.T. Grossa „Sąsiedzi” nazwany został narodową debatą. O Polakach i Żydach dyskutowali wszyscy. Rezultatem rozmów, wypowiedzi, polemik, sporów, kłótni było wprowadzenie w przestrzeń publiczną wiedzy o ciemnych stronach polskiej historii. Nawet jeśli je negowano lub nie zgadzano się ze sposobem ich opisu przekazanym w „Sąsiadach”. W coraz większym stopniu dostrzegamy istnienie różnych narracji w historii Polski i konieczność popatrzenia na przeszłość nie tylko przez „polskie okulary”. Uczymy się wchodzić w doświadczenie żydowskie w tak trudnych dla Polaków okresach historycznych jak II wojna światowa czy czas komunizmu. Uczymy się wsłuchiwać w racje Innych. Historia i sposób jej uczenia jest jednym z instrumentów kształtowania postawy wobec Innych. Jeśli w naszym przekazie jest miejsce na wiele narracji historycznych, uczymy się o obecności Innych, o ich potrzebach, także o tym, jak widzieli swoje miejsce w Polsce, wśród Polaków… Takie nauczanie nie jest łatwe. W wizji historii ostro podzielonej na: my – wy, my – oni, swoi – obcy jest nam łatwiej, wygodniej i bezpieczniej. Wprowadzenie, obok polskiej, innej refleksji nad wspólną historią nie jest zagrożeniem, jak obawiają się niektórzy. Jest dość miejsca, aby w opisie przeszłości pomieścić różne pamięci. To, jak opowiadamy o naszych losach, o dziejach własnego państwa, uczy otwartości lub zamknięcia na racje Innych. W ostatnim dwudziestoleciu nowe inicjatywy pojawiły się także w kościele katolickim w Polsce, od 1997 r. obchodzony jest Dzień Judaizmu. We Wrocławiu w tym dniu oczywistością jest wspólna modlitwa arcybiskupa i rabina. Takie spotkania stały się normalnością niebudzącą emocji. tezeusz.pl 232 POLSKA
TOLERANCJA Opisywane działania są świadectwem, że w tematyce polsko‐żydowskiej dzieje się dużo. Ale niezależnie od instytucjonalnego zainteresowania tematyką żydowską w ostatnim dwudziestoleciu wydarzyło się coś więcej. Okazało się, że Żydzi, ich historia, tradycja, ich bycie w Polsce stały się interesującym tematem dla ludzi niemających żydowskich korzeni. Wielu z nich decyduje się na studiowanie judaistyki, uczenie się hebrajskiego, jidisz… W różny sposób chcą dotknąć świata, który w większości został unicestwiony w latach wojny. Studenci z wrocławskiego Studium Kultury i Języków Żydowskich kilka lat temu wymyślili projekt „Od Włodkowica do Pereca”, którego celem jest dokumentacja powojennego życia żydowskiego w naszym mieście. Młodzi ludzie odszukują adresy żydowskich instytucji i umiejscawiają je na dzisiejszej mapie miasta. Ten żydowski fragment historii ich miasta okazał się na tyle ważny, że bezinteresownie poświęcają mu swój czas. Ich działania są świadectwem, że w którymś momencie zasiana w nich została ciekawość żydowskiego świata. W Łodzi od dziesięciu lat trwa akcja zamalowywania antysemickich napisów. Okazało się, że istnieje grupa ludzi, którym nie tylko przeszkadza w przestrzeni publicznej język nienawiści, ale która zdecydowała się aktywnie przeciwko niemu wystąpić. W pierwszych akcjach brały udział tysiące ludzi. Napisów jest mniej i dzisiaj pojawiają się przede wszystkim w kontekście walki między klubami sportowymi (informacja od Joanny Podolskiej, inicjatorki akcji Kolorowa Tolerancja). We Wrocławiu po pojawieniu się antysemickich napisów grupa młodych ludzi zorganizowała marsz „Kwiatek zamiast swastyki”… Dlaczego wspominam o tych akcjach? Moim zdaniem, są one świadectwem czegoś nowego w naszej postawie wobec Żydów. Powstania obok wcześniej opisywanych zainteresowań także pewnej wrażliwości. Wrażliwości na innego człowieka. Nie tylko historia czy tradycja żydowska okazuje się ważna, w którymś momencie zaczyna nas obchodzić pojedynczy człowiek. Przykrość, której doświadcza, patrząc na antysemickie napisy, zaczyna także nas dotyczyć. Odpowiedź na pytanie „Czy Polacy są tolerancyjni wobec mniejszości narodowych?” to przecież nie tylko pytanie o wiedzę na temat Innego. Jaki będzie kolejny etap drogi, która rozpoczęła się jakiś czas temu….? Wciąż jest wiele do zrobienia, w myśleniu Polaków wciąż jest obecnych wiele antysemickich klisz, „antysemityzm ludzi dobrych i łagodnych” jest także problemem. Do każdej z opisywanych inicjatyw można dodać łyżkę dziegciu: w statystykach wciąż znaczący procent zajmują postawy niechętne Żydom, mimo wielu zmian w edukacji, wciąż istnieją szkoły, w których tematyka żydowska jest nieobecna, imprezy, o których wspominałam mają stałych, powtarzalnych odbiorców i w niewielkim stopniu trafiają ze swoim przekazem do nowych środowisk… Listę spraw, którymi należy się zająć można kontynuować. W mojej wypowiedzi chciałam jednak pokazać, że zmiany postaw są możliwe, że to, co zrobiono w ostatnich latach jest czymś niezwykle ważnym i że nie ma innego sposobu przezwyciężania uprzedzeń. To jest ta droga, na której może kiedyś pojawią się także ci, którzy dzisiaj w badaniach statystycznych deklarują,, że nie chcą, żeby Żyd był ich sąsiadem. tezeusz.pl 233 POLSKA
TOLERANCJA Virginie Lamotte Co robi Europa dla swoich mniejszości? Tocząca się tego lata dyskusja na temat Romów pozwoliła na nowo ujawnić kwestię integracji mniejszości narodowych w Europie. Jednak ten szczególny przypadek nie powinien sprawiać, abyśmy zapominali o innych mniejszościach, znajdujących się poza krajem swojego pochodzenia i mających również trudności z obroną swoich praw. Jaką rolę odgrywa wobec nich Unia Europejska? Jak chronić ich specyfikę i wspierać ich integrację, szanując zarazem ich narodową niezależność? W traktatach europejskich narodowa różnorodność wysuwa się na pierwszy plan jako bogactwo ludzkie i kulturowe. Jednakże integracja mniejszości narodowych jest zawsze źródłem dyskusji. Dotyczy ona w istocie zagadnienia narodu i granic zmieniających się w historii. Ci, którzy byli w jednym miejscu większością, w innym stają się mniejszością, gdyż mapa Europy przekształciła się znacznie w trakcie ostatniego stulecia. Na Zachodzie mniejszości zwane regionalnymi nie wiążą się z innym państwem – z wyjątkiem mniejszości niemieckich w Belgii, w Polsce i w Danii – a przyjęta przez niektóre państwa polityka decentralizacji pozwala tym mniejszościom podkreślać swoją specyfikę. Na Wschodzie Europy dopiero po upadku bloku komunistycznego poszczególne państwa, odkrywszy na nowo swoją niezależność, znajdowały oparcie w europejskich instytucjach. Owe instytucje towarzyszyły im w politycznej przemianie, której częścią była integracja mniejszości. Toteż państwa członkowskie przyjęły cały szereg dokumentów, aby chronić prawa i dziedzictwo tych grup. Tymczasem nigdzie nie podano jasnej definicji, co powinniśmy uznawać za mniejszość narodową. Jedynie w propozycji dodatkowego protokołu do Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, dotyczącego osób należących do mniejszości narodowych (Zalecenie 1201 z 1993 roku) Rada Europy definiuje „mniejszość narodową” jako grupę osób, które: „przebywają na terytorium danego kraju i są jego obywatelami; utrzymują od dawna mocne i trwałe więzi z danym państwem; mają szczególne cechy etniczne, kulturowe, religijne tezeusz.pl 234 POLSKA
TOLERANCJA lub językowe; są wystarczająco reprezentatywne, chociaż mniej liczne niż reszta ludności danego państwa lub regionu danego państwa; są ożywiane chęcią zachowania ogółu tego, co stanowi ich tożsamość i wspólnotę, a zwłaszcza kulturę, tradycję, religię albo język”. Ponieważ tego protokołu nigdy nie przyjęto, definicja pozostała nieoficjalna. Preambuła do Konwencji ramowej o ochronie mniejszości narodowych (1995) głosi tylko: „pluralistyczne i prawdziwie demokratyczne społeczeństwo powinno nie tylko szanować etniczną, kulturalną, językową i religijną tożsamość każdej osoby należącej do mniejszości narodowej, lecz także tworzyć odpowiednie warunki pozwalające im wyrażać, zachowywać i rozwijać tę tożsamość”. Zaproponowana definicja nie została również wyraźnie przypomniana w Karcie Praw Podstawowych Unii Europejskiej (2000), która na pierwszym planie stawia pojęcia braku dyskryminacji i prawa do poszanowania różnorodności kulturowej, językowej i religijnej. Bilans: dokumenty wypowiadają się o mniejszościach powściągliwie. Od chwili rozszerzenia w 2004 i 2007 roku mniejszości nie występują w bieżącym programie europejskich działań, chociaż liczne mniejszości istnieją obecne w państwach członkowskich europejskiej Piętnastki. Wraz z ostatnio przyjętymi państwami to zagadnienie nabrało nawet nowego wymiaru, gdyż tamtejsze mniejszości odgrywają jeszcze ważniejszą rolę wśród większości w swoich krajach, a ich korzenie mogą wiązać się z sąsiednim państwem. Chodzi na przykład o Węgrów ze Słowacji, Rumunii i Serbii, o Turków z Bułgarii, o Polaków z Litwy, Ukrainy i Białorusi, ale także o mozaikę na Bałkanach. Mniejszości narodowe mogą na drodze integracji zyskiwać wsparcie ze strony organów międzynarodowych i europejskich, a szczególnie Rady Europy (dzięki wprowadzeniu w Zycie Konwencji Ramowej, jeżeli określone państwo ją ratyfikowało) oraz Wysokiego Komisarza OBWE do spraw mniejszości narodowych. Oprócz mniejszości narodowych w Europie żyją liczne mniejszości zwane etnicznymi, narody bez własnego terytorium. Romowie są przykładem najbardziej znanym, ale nie jedynym. Inne przykłady mniejszości etnicznych to Lapończycy w Szwecji, Norwegii, Finlandii i Rosji, Kaszubi w Polsce albo Serbołużyczanie w Niemczech, a niektóre spośród nich, choćby Liwowie na Łotwie, liczą sobie zaledwie garstkę przedstawicieli. Granice zaczęły określać, kim jesteśmy, kim powinniśmy być i jakie powinny się stawać nasze stosunki z sąsiadami. Od początku budowania Europy połączonymi gospodarczymi i politycznymi środkami zburzyliśmy fizyczne granice. Jest nadzieja, że gdy już zapory padły, poczucie „życia razem” ujawni się i pozwoli łagodzić postrzeganie narodowych tożsamości wzbogacających się nawzajem. Czy jednak można powiedzieć, że integracja europejska jest siłą napędową dla integracji mniejszości? Co postawiła ona sobie za cel w tym obszarze? Chociaż wiele drzwi otworzono, pozostaje dużo do zrobienia. tłum. Małgorzata Frankiewicz Materiał pochodzi z www.nouvelle‐europe.eu z 13 października 2010‐10‐23 Virginie Lamotte, Que fait l'Union pour ses minorités? tezeusz.pl 235 POLSKA
TOLERANCJA Claire Guillardeau Mniejszości i rozszerzenie Unii Europejskiej – polityka różnorodności W 1993 roku Rada Europejska ogłosiła tak zwane „kryteria kopenhaskie” wstępowania i przyjmowania do Unii Europejskiej. Wśród kryteriów politycznych jest zagadnienie „poszanowania i ochrony praw mniejszości”. 1 grudnia 2009 roku Traktat o Unii Europejskiej, zmodyfikowany przez Traktat Lizboński wymienia „prawa osób należących do mniejszości” wśród wartości UE (artykuł 2 Traktatu), które każde państwo kandydujące powinno szanować (artykuł 49 Traktatu). W jakiej mierze zagadnienie mniejszości rzuca światło na przemiany polityki rozszerzenia Unii Europejskiej? Ochrona praw mniejszości była ważnym przedmiotem troski Rady Europy, która stanowiła pewnego rodzaju „przedsionek” Unii Europejskiej dla krajów Europy Środkowej i Wschodniej na początku lat dziewięćdziesiątych. Wiele artykułów Europejskiej Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności (EKPC) pozwala chronić prawa mniejszości. Szczególnie artykuł 14 zabrania dyskryminacji z pobudek etnicznych lub religijnych. Co więcej, w 1995 roku Rada Europy opracowała Konwencję ramową o ochronie mniejszości narodowych, która nakazuje państwom sygnatariuszom chronić mniejszości, nie tworząc jednak praw, na które obywatele mogliby się bezpośrednio powoływać jak w przypadku EKPC. Poszanowanie dla EKPC jest również zapewnione dzięki Europejskiemu Trybunałowi Praw Człowieka (ETPC), organowi Rady Europy, który ma siedzibę w Strasburgu. W swoim postanowieniu z 18 stycznia 2001 roku Trybunał podkreślił, że miedzy państwami Rady Europy powstaje zgoda co do konieczności poszanowania specyficznych potrzeb mniejszości. Ten kontekst wyjaśnia włączenie „poszanowania i ochrony praw mniejszości” do kryteriów kopenhaskich, które są wyrazem stawianych przez Unię Europejską politycznych warunków, znacznie powściągliwszych przy rozszerzeniu o Grecję, Hiszpanię i Portugalię. W informacjach o każdym kandydującym kraju, przedstawionych w komunikacie tezeusz.pl 236 POLSKA
TOLERANCJA „Agenda 2000” z 1997 roku Komisja Europejska przypomniała te kryteria i przeanalizowała systematycznie kwestię mniejszości w krajach kandydujących. To samo czyniła w późniejszych raportach. Na przykład ochrona mniejszości była jednym z ograniczeń podkreślonych w wypadku Łotwy i Słowacji, dwóch kandydujących państw, które zostały „oblane” w 1997 przy pierwszej fali rozszerzenia, zanim ponownie wzięto je pod uwagę w 1999 roku. Co więcej, w raporcie z 2000 roku Komisja podkreśliła konieczność polepszenia sytuacji ludności romskiej w Bułgarii, Republice Czeskiej, na Węgrzech, w Rumunii i na Słowacji. W ramach partnerstwa akcesyjnego i programu PHARE zostały podjęte działania wspierające romską ludność. „Wspólnotowy dorobek” w kwestii mniejszości nie jest już tylko kryterium politycznym, ale wchodzi odtąd w skład zagadnień uwzględnianych przy wstępnych negocjacjach z państwami kandydującymi. Pozostają jednak dwa obszary napięć. Po pierwsze nie istnieje ścisła definicja mniejszości. To poszczególne rządy definiują, co pozwalają chronić międzynarodowe i europejskie normy. Po drugie, cztery państwa członkowskie (Francja, Grecja, Belgia i Luksemburg) nie podpisały jeszcze wyżej wspomnianej Konwencji ramowej. Ogólnie można stwierdzić, że „stare” państwa członkowskie nie poddały się ‐ jak „nowe” i kandydujące ‐ monitoringowi aby zapewnić poszanowanie i ochronę mniejszości u siebie. Stąd zarzut „dwóch wag i dwóch miar” wobec stosowania kryteriów dotyczących praw mniejszości. Taka krytyka jest często formułowana przez kraje kandydujące i wyraziła się również w raporcie Open Society Institute. Istnieją jednak pewne zabezpieczenia. Od 1999 roku wszystkie państwa członkowskie mogą podlegać sankcjom z artykułów 6 i 7 Traktatu o Unii Europejskiej, oczywiście tylko w wypadku poważnych naruszeń. Co więcej, na podstawie wypracowanego w ostatnich latach wspólnotowego dorobku Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu może chronić „prawa osób należących do mniejszości” również w „starych krajach członkowskich”. Te przemiany pokazują, że Unia Europejska usunęła stopniowo swoje opóźnienie w kwestii praw mniejszości, przyjmując normy innych organizacji międzynarodowych i pokazując, że wzbogaciła się też dzięki procesowi rozszerzenia. Kraje kandydujące Główne mniejszości (% ogółu ludności) Ogółem Łotwa Rosjanie (30%), Białorusini (4%), Ukraińcy (3%) 44% Estonia Rosjanie (28%), Ukraińcy (2,7%), Białorusini (1,5%) Litwa Polacy (9%), Rosjanie (8%) Słowacja Węgrzy (11%), Romowie (4,8 do 10%) 35% 20% 18‐23% tezeusz.pl 237 POLSKA
TOLERANCJA Bułgaria Turcy (9,4%), Romowie (3,4 do 7%) 15‐18% Rumunia Węgrzy (7,8%), Romowie (5 do 7%) 13‐15% Słowenia Chorwaci (2,8%), Serbowie (2,4%), Bośniacy (1,4%), Węgrzy (0,43%), Włosi (0,16%) 8% Republika Czeska Słowacy (4%), Romowie (2,3%) 7% Węgry Romowie (4 do 5%), Niemcy, Słowacy, Chorwaci, Rumuni Polska Niemcy, Ukraińcy, Białorusini, Romowie 6% 1,3% Źródło: Komisja Europejska, Informacja o krajach kandydujących, Agenda 2000, 1997. Atrakcyjność Unii Europejskiej wyjaśnia, że Unia może narzucać swoje warunki krajom kandydującym, choć czyni to w mniejszym stopniu wobec krajów już przyjętych. Zresztą doświadczenie piątego rozszerzenia, w szczególności o Rumunię i Bułgarię, „zmęczenie” rozszerzeniem i sytuacja kandydujących krajów prowadzą do wzmocnienia stawianych warunków w polityce rozszerzenia, jak podkreślają naukowcy D. Phinnemore lub G. Pridham. Odtąd wspólnotowy dorobek musi być nie tylko przyjmowany, ale również wykorzystywany i szanowany przed zakończeniem negocjacji. Poza tym jak w wypadku Rumunii i Bułgarii rozważa się wprowadzenie mechanizmów nadzoru i ochrony, mogących w razie problemów opóźnić wstąpienie do Unii. Jakkolwiek by było, kraje Bałkanów Zachodnich, kandydujące rzeczywiście albo „potencjalnie”, muszą nie tylko przejść demokratyczną przemianę, ale także ukonstytuować się jako państwa. Wyzwania, jakie niesie ze sobą ochrona mniejszości, są zatem jeszcze większe w krajach rozdzieranych przez etniczny nacjonalizm w latach dziewięćdziesiątych. Przychodzi tu na myśl trudne współistnienie Serbów, Bośniaków i Chorwatów w Bośni i Hercegowinie, trudny powrót dawnych uchodźców serbskich do Chorwacji, mniejszości serbskie z Kosowa, Romowie z tych krajów… W Macedonii Unia Europejska odegrała istotną rolę podczas negocjowania porozumień w Ochrydzie w 2001 roku, które politycznie integrują silną mniejszość albańską, chociaż ten sukces jest jeszcze bardzo kruchy. Kwestia mniejszości kurdyjskiej i romskiej jest również bardzo drażliwa w Turcji, która nie podpisała Konwencji ramowej. Według porozumień w Lozannie Turcja uznaje tylko trzy mniejszości: ormiańską, żydowską i grecką. Postęp nastąpił w ostatnich latach, gdy pozwolono nadawać telewizję w języku kurdyjskim, ale z bardzo licznymi ograniczeniami. W raporcie oceniającym z października 2009 roku Komisja Europejska krytykuje nadal sytuację mniejszości w Turcji. tezeusz.pl 238 POLSKA
TOLERANCJA Jeżeli chodzi o ostatni kraj kandydujący, Islandię, to Komisja zauważa w nocie z lutego 2010 roku, że obca ludność jest tam liczebnie bardzo ograniczona i ma zapewnioną ochronę prawną, chociaż Islandia nie podpisała również Konwencji ramowej. Kraje kandydujące Główne mniejszości (% ogółu ludności) Chorwacja Ogółem Serbowie (4,5%) Bośniacy (0.47%), Włosi (0.44%), Węgrzy (0.37%), Albańczycy (0.34%), Słoweńcy (0.3%), Romowie (0.21%) Turcja Kurdowie (8 do 15 milionów), Ormianie (50000), Żydzi (25000), Grecy (5000). Islandia 24000 obcokrajowców, głównie Polaków, Litwinów, Niemców 7,5% 12,9 do 24,2% 8% Źródło: Komisja Europejska, Informacja o krajach kandydujących: Chorwacja (2004), Turcja (1998), Islandia (2010). Podsumowując, zagadnienie mniejszości jest dobrą ilustracją, że w polityce rozszerzenia Unii Europejskiej w latach dziewięćdziesiątych, a zwłaszcza po roku 2000 sprawdza się stawianie politycznych warunków. W związku z tym Unia Europejska może również wyciągnąć interesujące wnioski z procesu rozszerzenia. Należy też przypomnieć, że kryteria wstępowania do Unii nie są celem samym w sobie. Mają one zwiększyć bezpieczeństwo na obrzeżach Europy i polepszenie sytuacji obywateli krajów kandydujących do Unii Europejskiej. tłum. Małgorzata Frankiewicz Materiał pochodzi z www.nouvelle‐europe.eu z 13 października 2010‐10‐23 Claire Guillardeau, Minorités et élargissement : la politique de la diversité tezeusz.pl 239 POLSKA
TOLERANCJA DEBATA IX TOLERANCJA WOBEC OSÓB HOMOSEKSUALNYCH 8 LISTOPADA 2010 tezeusz.pl 240 POLSKA
TOLERANCJA Artur Sporniak Niezdany test Turinga Przyglądając się kościelnym reakcjom na zjawisko homoseksualizmu, można odnieść wrażenie, iż Magisterium gra w ryzykowną grę. Gra ostro, choć nie ma w ręku wszystkich kart. Te najważniejsze, jak się wydaje, dzierży nauka. Groźne jest zarówno wejście w otwarty spór z nauką (poczynając od sprawy Galileusza takie spory Kościołowi zwykle nie wychodziły na dobre), jak i „poświęcanie” ducha Ewangelii dla doktrynalnych ułatwień. Wycofując się z tej ryzykownej gry, jak się wydaje, zarówno Kościół, jak i my wszyscy moglibyśmy tylko zyskać. Trudno przecenić rolę internetu w takich dyskusjach, jak debata o tolerancji. Dostęp do informacji oraz możliwości komunikacji mają wpływ na nasze zachowania. Komputer zdążył zmienić nasz sposób życia i wciąż zmienia także naszą świadomość. Nietolerancja rodzi się przecież przede wszystkim z lęku przed innością, a ów lęk można pokonać zdobywając wiedzę, a w jeszcze większym stopniu: przełamując obcość i nawiązując rozmowę. Dotyczy to także nietolerancji wobec osób homoseksualnych. *** Jako swego rodzaju ciekawostkę można uznać fakt, że prehistoria komputera pośrednio związana jest właśnie z nieszczęśliwą miłością homoseksualną. W 1930 umiera nagle Christopher Morcom – nieodwzajemniona wielka miłość osiemnastoletniego wówczas Alana Turinga, późniejszego ojca informatyki. Po śmierci przyjaciela ambitny młody homoseksualista rzucił się w wir pracy naukowej, by już w 1936 roku opublikować swoje najważniejsze dzieło – przełomową pracę z dziedziny matematyki. Turing rozstrzygnął w niej jeden z ważniejszych problemów formalizacji podstaw matematyki dotyczący obliczalności, a przy okazji opracował teoretyczny model komputera – tzw. uniwersalną maszynę Turinga. Tym samym pokazał, że można zbudować urządzenie, które będzie wykonywać dowolną ilość różnych zadań, czyli właśnie komputer. Ten moment można uznać za symboliczny początek burzliwego tezeusz.pl 241 POLSKA
TOLERANCJA rozwoju informatyki. Ale homoseksualizm Turinga nie miał tylko romantycznego wydźwięku. Ostatecznie doprowadził życie genialnego matematyka do dramatycznego finału. W 1952 roku Turinga zaczął szantażować kochanek, który wykorzystał fakt, że stosunki homoseksualne były wówczas w Wielkiej Brytanii prawnie zabronione. Turing nie ugiął się i zgłosił próbę szantażu na policję. W konsekwencji sam został aresztowany i wytoczono mu proces o „obrazę moralności”. By uniknąć więzienia 40‐letni naukowiec zgodził się na kastrację chemiczną przy pomocy żeńskich hormonów, w wyniku czego doświadczył różnych skutków ubocznych, m.in. ginekomastii (rozrostu piersi). Dokonania i zasługi Turinga dla kraju ostatecznie obróciły się przeciwko niemu. W czasie II wojny światowej Turing pracował nad supertajnym projektem łamania niemieckich szyfrów. Wykorzystując pomysły polskich matematyków, zbudował maszynę pozwalającą odczytywać informacje szyfrowane przy pomocy słynnej Enigmy. W znacznym stopniu osiągnięcie to przyczyniło się do wygrania wojny przez aliantów. Ponieważ jednak umiejętność deszyfrażu okazała się bardzo użyteczna także w okresie zimnej wojny, projekt, w którym uczestniczył Turing, przez wiele następnych dziesięcioleci był utajniony, a wiedza wybitnego matematyka wraz z jego skłonnościami homoseksualnymi zaczęła stanowić politycznie niebezpieczną mieszankę (zwłaszcza po ucieczce do Związku Radzieckiego dwóch szpiegów homoseksualistów). Turingiem zaczęły interesować się służby specjalnie. Odebrano mu także możliwość pracy nad tajnym projektem budowy komputera. Po dwóch latach od sądowego procesu popełnił samobójstwo, spożywając nasączone cyjankiem jabłko. W chwili śmierci miał zaledwie 42 lata. W 2009 roku premier Gordon Brown przeprosił w imieniu brytyjskiego rządu za „całkowicie niesprawiedliwe” i „straszne” potraktowanie genialnego naukowca. Historia Turinga łamie prymitywne stereotypy funkcjonujące w społecznej świadomości na temat homoseksualistów jako jednostek szkodliwych, opętanych żądzą seksu czy po prostu pedofilów. *** W przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii Polska należy do krajów, które relatywnie szybko zniosły prawo penalizujące akty homoseksualne, bo już w 1932 roku. Nie znaczy to, że jesteśmy społeczeństwem wolnym od homofobii. Według badań z lat 2005 i 2006 przeprowadzonych przez Martę Abramowicz na grupie 1002 homoseksualistów, prawie co piąty badany (18 proc.) doświadczył w tym okresie przemocy fizycznej (potrącenie, kopanie, pobicie, przemoc seksualna), a co drugi przemocy psychicznej (słowne zaczepki, obrażanie, poniżanie, ośmieszanie, grożenie). Wygląda jednak, że sytuacja się stopniowo poprawia. Choć nadal większość społeczeństwa, bo aż 86 proc., traktuje homoseksualizm za odstępstwo od normy, to z tej grupy aż 63 proc. (czyli 54 proc. Polaków) uważa, że należy go tolerować – wynika z badań przeprowadzonych w kwietniu tego roku przez CBOS. W porównaniu z ankietą z 2008 roku jest to wzrost o 11 proc. Przeciwnych tolerancji jest 23 proc., czyli prawie co piąty Polak – grupa ta w ciągu dwóch lat zmniejszyła się o 8 proc. Średnio co dwunasty Polak (8 proc. badanych) uznaje homoseksualizm za coś normalnego. Pogląd ten idzie w parze z brakiem religijnego zaangażowania. Z kolei brak tolerancji najczęściej tezeusz.pl 242 POLSKA
TOLERANCJA występuje u osób starszych, z wykształceniem podstawowym, mieszkających na wsi i często uczęszczających do kościoła. Postawa tolerancyjna jest najczęstsza wśród mieszkańców największych miast, osób z wyższym wykształceniem, ludzi młodych oraz wśród osób dobrze zarabiających. Zarówno tolerancja, jak i uznanie homoseksualizmu za coś normalnego zależne są statystycznie od tego, czy ktoś zna, czy nie zna osobiście geja lub lesbijkę. Jest to wyraźny sygnał, że dialog, rozmowa, bezpośrednie poznanie racji drugiej osoby oraz wejście w jej perspektywę mają znaczenie dla wzrostu tolerancji. (Zupełnie wyjątkową ilustracją tej prawdy jest dialog, jaki przez długi czas prowadzili Cezary Gawryś z WIĘZI oraz przyznający się do skłonności homoseksualnych psycholog Tomasz G. Obaj zdecydowali się opublikować niezwykle szczerą rozmowę, pokazującą wręcz wzorcowo proces pokonywania własnych uprzedzeń, otwierania się na drugiego i poznawania głębokiej prawdy o człowieku. Ich rozmowa to w polskim Kościele katolickim właściwie ewenement.) *** Mało jest zjawisk, o które toczyłby się tak gorący kulturowy spór. Pytania i odpowiedzi pojawiają się na różnych poziomach: moralnym, psychologicznym, biologicznym, społecznym, metafizycznym, religijnym. Zwyrodnienie? Patologia? Czy odmienność mieszcząca się w normie? Co decyduje o pojawieniu się skłonności homoseksualnych: czynniki wrodzone czy nabyte? Czy orientację seksualną można zmienić? Z perspektywy osób homoseksualnych dyskusja ta przypomina sąd, który ma rozstrzygnąć, czy są w pełni normalnymi ludźmi. Już sam ten fakt powinien nas uczulać, by nie wydawać pochopnych ocen. Oceny muszą się opierać na danych naukowych. Nie chodzi tu o jakiś redukcjonizm, który sprowadzałby metafizykę do biologii. Chodzi o sprawdzony przez rozwój nauki porządek metodologiczny, wskazujący, że nic, co ma być zgodne z rozumem, nie może być jednocześnie sprzeczne z dobrze potwierdzonymi osiągnięciami nauk empirycznych. Dlatego tak istotne wydaje się pytanie o empiryczną genezę i naturę homoseksualizmu. Nauka wskazuje, że na pojawienie się homoseksualizmu decydujący wpływ mają czynniki wrodzone, a nie nabyte. Homoseksualizm się odkrywa a nie wybiera (dotyczy to tylko męskiego homoseksualizmu, natura homoseksualizmu kobiecego jest o wiele bardziej skomplikowana). Choć naukowcom dotychczas nie udało się precyzyjnie wskazać mechanizmu tworzenia się takich skłonności (np. czy odpowiadają za nie konkretne geny; jakie znaczenie pełnią hormony oddziałujące w okresie prenatalnym; czy immunologiczna reakcja matki wpływa na późniejsze preferencje dziecka), z całą pewnością mają one podłoże biologiczne. Żadne badanie podważające wpływ wrodzonych czynników nie jest wstanie wyjaśnić dziedzicznych zależności, które ujawniają się w badaniach statystycznych (np. występowanie orientacji homoseksualnej w rodzinie tylko po linii matki). Badania wskazują także, że utrwalona z wiekiem orientacja jest najprawdopodobniej nieodwracalna. Nie trudno odgadnąć, że pytanie na temat skuteczności tzw. terapii reparatywnej (próbującej „odwrócić” skłonności) może być niezwykle życiowo ważne. Zastrzeżenie, które zwykle pojawia się w takich dyskusjach, że również skłonność do alkoholizmu ma wrodzone, bo genetyczne podłoże, zdradza ideologiczne podejście. Nikt w pełni świadomy nie będzie twierdził, że alkoholizm służy tezeusz.pl 243 POLSKA
TOLERANCJA człowiekowi. Jego szkodliwość jest bezdyskusyjna. Poza tym skłonność do alkoholizmu dotyczy przyswajalności przez organizm trującej substancji. Skłonność homoseksualna dotyczy natomiast zdolności do kochania – dotyka istoty człowieka. Już w 1973 r. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne usunęło homoseksualizm z klasyfikacji zaburzeń psychicznych DSM (homoseksualizm występował w niej jako dewiacja seksualna). W 1975 Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne stwierdziło, że homoseksualizm sam z siebie nie przyczynia się do zaburzeń czy nieprawidłowego funkcjonowania jednostek. W 1990 r. działająca w ramach ONZ Światowa Organizacja Zdrowia wykreśliła homoseksualizm z Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych. Kroki te podjęto pod wpływem badań naukowych. Nie wykazują one związku homoseksualizmu z innymi cechami człowieka, które wpływałyby destrukcyjnie na życie, np. ze skłonnością do depresji czy kompulsywnych zachowań seksualnych. Natomiast na pewno istotny wpływ na jakość życia osób homoseksualnych ma społeczna tolerancja. Ostracyzm i kulturowa negacja homoseksualizmu sprawiają, że osoby nieheteroseksualne żyją w permanentnym stresie. Grzegorz Iniewicz w artykule „Społeczno‐kulturowy kontekst terapii osób o homoseksualnej orientacji” („Psychiatria Polska”, 1/2009) powołuje się na brytyjskie badania, z których wynika, że 60 proc. homoseksualistów dostrzega źródło swoich kłopotów psychicznych w zachowaniu innych ludzi. Chodzi o trudności w relacjach, problemy rodzinne, depresja, niskie poczucie własnej wartości, alkoholizm, samotność czy też myśli samobójcze. „Lubię książki, nie lubię siebie” – przedstawia się na swoim blogu 20‐letni homoseksualista‐katolik. Co zrobić, by polubił także siebie? *** Przyglądając się kościelnym reakcjom na zjawisko homoseksualizmu, można odnieść wrażenie, iż Magisterium gra w ryzykowną grę. Gra ostro, choć nie ma w ręku wszystkich kart. Te najważniejsze, jak się wydaje, dzierży nauka. Pierwszą posoborową wypowiedź na temat homoseksualizmu charakteryzuje jeszcze pewne otwarcie na zagadnienie. W opracowanej w 1976 r. przez Kongregację Nauki Wiary Deklaracji o niektórych zagadnieniach etyki seksualnej „Persona humana” (podpisanej przez kard. Franjo Šepera i zatwierdzonej przez Pawła VI) znajdziemy tradycyjne nauczanie o moralnym nieuporządkowaniu aktów homoseksualnych. Ale dokument ponadto sugeruje, że „nie wydaje się nieuzasadnione” dostrzeganie specyficznej sytuacji tych homoseksualistów, „którzy są takimi na stałe z powodu pewnego rodzaju wrodzonego popędu lub patologicznej konstytucji uznanej za nieuleczalną”. W następnym dokumencie – opracowanym w 1986 r. przez kard. Josepha Ratzingera „Liście do biskupów Kościoła katolickiego o duszpasterstwie osób homoseksualnych” – owo dostrzeganie specyfiki sytuacji homoseksualistów zostaje już uznane za teologicznie niebezpieczne. „Należy sprecyzować, że szczególna skłonność osoby homoseksualnej, chociaż sama w sobie nie jest grzechem, stanowi jednak słabszą bądź silniejszą skłonność do tezeusz.pl 244 POLSKA
TOLERANCJA postępowania złego z moralnego punktu widzenia. Z tego powodu sama skłonność musi być uważana za obiektywnie nieuporządkowaną” – czytamy w punkcie 3. Listu. W dołączonej argumentacji zaskakujące jest dosłowne, wręcz potoczne odczytywanie przez Kongregację fragmentów Biblii odnoszących się do czynów homoseksualnych. Najczęściej przytaczany fragment z Księgi Rodzaju (19, 1‐29), opisujący zniszczenie Sodomy i Gomory, nie odnosi się przecież bezpośrednio do homoseksualizmu. Prześladowcy Lota i jego tajemniczych Gości nie są typowymi homoseksualistami (w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, czyli nie wybierającymi swojej orientacji). Jest to opis próby gwałtu, którego celem nie jest homoerotyczna satysfakcja, ale upokorzenie i narzucenie władzy nad Lotem i jego gośćmi. Takie zachowania (obserwowane również w świecie zwierzęcym) ujawniały się m.in. w panującym w owych czasach brutalnym zwyczaju gwałcenia podbitego wojska przez żołnierzy zwycięskiej armii. Sprowadzenie przeciwnika do roli biernego obiektu seksualnego było ostatecznym jego upokorzeniem i odebraniem mu resztek godności, a tym samym – całkowitym podporządkowaniem go sobie. Trudno się dziwić, że Biblia takie działania moralnie potępia. Kluczowym stwierdzeniem biblijnej opowieści o Sodomie i Gomorze są zatem słowa, które wypowiadają napastnicy, kiedy Lot proponuje im swoje córki zamiast tajemniczych mężczyzn przyjętych w gościnę: „Sam jest tu przybyszem i śmie nami rządzić!” (19,9). Gdyby rzeczywiście owi mieszkańcy Sodomy byli zdeklarowanymi homoseksualistami, Lot nie próbowałby w taki skądinąd wysoce niemoralny sposób odwrócić uwagi prześladowców. Dzisiaj staje się coraz bardziej oczywiste, że również św. Paweł, potępiając homoseksualizm, niewłaściwie identyfikował jego naturę i genezę, kojarząc go z bałwochwalstwem i moralnym zepsuciem (por.: Rz 1, 18‐32; 1 Kor 6, 9; 1 Tym 1, 10). O tyle jest to zrozumiałe, że Apostoł narodów oczywiście nie dysponował współczesną wiedzą, a dla osoby o orientacji heteroseksualnej trudna do pojęcia przeciwna orientacja wydaje się godzić w wartości, których fundament Biblia dostrzega w Bogu, jak miłość, prokreacja czy rodzina. Tym bardziej, że za czasów Apostoła wciąż funkcjonowała homoseksualna prostytucja sakralna, co musiało wywoływać wśród chrześcijan zgorszenie. Ryzykowne jest także kojarzenie skłonności homoseksualnych ze skutkami grzechu pierworodnego – taką sugestię za św. Pawłem czyni wspomniany List Kongregacji Nauki Wiary z 1986 r. (nr 6). Gdyby rzeczywiście „odwrócona” orientacja stanowiła skutek grzechu pierworodnego, homoseksualiści byliby jedyną „biologiczną” grupą, w której grzech pierworodny byłby aż tak precyzyjnie identyfikowalny – wręcz byliby żywymi dowodami na jego zaistnienie w ludzkiej prehistorii. Co jednak stanie się z dogmatem, gdy nauka szczegółowo rozpozna genezę i naturę homoseksualnych skłonności? Intuicyjnie przewidując takie niebezpieczeństwo, Sobór Trydencki zrobił wszystko podczas formułowania nauki o grzechu pierworodnym, by uniknąć wskazywania konkretnych przykładów jego skutków. Odrzucił m.in. nauczanie św. Augustyna o utożsamieniu grzechu z pożądaniem seksualnym. Dzisiaj mielibyśmy swoisty comeback augustyńskiego podejścia. *** tezeusz.pl 245 POLSKA
TOLERANCJA Owo potępienie przez Kongregację Nauki Wiary skłonności homoseksualnych, które jak na biblijne i naukowe dane wydaje się zbyt pośpieszne, prowadzi także do ryzykownych wniosków. W „Uwagach dotyczących odpowiedzi na propozycje ustaw o niedyskryminacji osób homoseksualnych” z 1992 r. Kongregacja potwierdza tradycyjny kościelny dystans wobec stanowienia praw chroniących zachowania homoseksualne przed dyskryminacją. Kościół uważa, że nie można chronić zachowań niemoralnych na równi z prawami człowieka. Ale czy to samo zastrzeżenie (czyli de facto zgoda na dyskryminację) dotyczy także skłonności? Magisterium odpowiada twierdząco. Czytamy: „Istnieje jeszcze jeden ważny powód, dla którego skłonność seksualna nie jest cechą porównywalną z rasą, płcią, wiekiem itp. Skłonność seksualna człowieka pozostaje zazwyczaj nieznana, dopóki on sam otwarcie jej nie określi lub nie ujawni jej przez jakieś zachowanie zewnętrzne. Większość osób o skłonności homoseksualnej, które starają się zachowywać w życiu zasady czystości, z reguły nie deklaruje publicznie swojego homoseksualizmu. Zwykle zatem nie zachodzi w ich przypadku problem dyskryminacji w dziedzinie zatrudnienia, w polityce mieszkaniowej itd.”. Słowem: jeśli nie chcesz być dyskryminowany, nie ujawniaj się! (W przypadku Turinga zalecenie to brzmiałoby: nie idź na policję!) Problem w tym, że podobnie jak w przypadku rasy, płci i wieku, także orientacji nie wybieramy, nie mamy na nią wpływu ani nie możemy jej zmienić. Dyskryminacja ze względy na orientację wydaje się zatem również niesprawiedliwa. Poza tym psychologowie wskazują, jak ważny dla psychicznej równowagi jest tzw. coming out, czyli stopniowy proces ujawniania swojej orientacji homoseksualnej w coraz szerszym społecznym kręgu (poczynając od własnej świadomości aż po publiczną jawność). „Badania pokazują, iż nieujawnienie jest szkodliwe zarówno dla zdrowia, jak i kształtowania bliskich relacji, gdyż uniemożliwia ekspresję doświadczanych emocji” – zauważa Iniewicz w cytowanym artykule. *** Najważniejsze, jak się wydaje, jest pytanie: jak głęboko skłonność homoseksualna strukturalizuje i naznacza całą płciowość człowieka? Czy można jedną od drugiej oddzielić, tzn. czy można nie akceptować skłonności bez deprecjonowania zarazem samej płciowości? Teza taka wydaje się trudna do utrzymania. Przypomnijmy, że kompetentne w jej rozstrzygnięciu są nauki o człowieku, a nie sama teologia. Katechizm za współczesną nauką w punkcie 2332 stwierdza, że nie da się oddzielić płciowości od osoby: „Płciowość wywiera wpływ na wszystkie sfery osoby ludzkiej w jedności jej ciała i duszy. Dotyczy ona szczególnie uczuciowości, zdolności do miłości oraz prokreacji i – w sposób ogólniejszy – umiejętności nawiązywania więzów komunii z drugim człowiekiem”. Jeśli jest to prawdą i jeśli homoseksualizm jest nieodwracalny, to mamy do czynienia z następującymi konsekwencjami. Pomijając stosunkowo prosty przypadek biseksualisty, który swoją orientację może po prostu wybrać i jej się trzymać, płciowość homoseksualisty całościowo może przejawiać się tylko poprzez homoseksualną skłonność (nie jest on w stanie wiązać się emocjonalnie z osobami płci przeciwnej). Potępiając nie tylko same działania, ale także ową skłonność, Kościół potępiałby zarazem płciowość homoseksualisty. Potępiając z kolei tezeusz.pl 246 POLSKA
TOLERANCJA płciowość, potępiałby fundamentalną dla człowieka zdolność kochania. Potępiając zdolność kochania, Kościół wbrew deklaracjom potępiałby samego człowieka, odbierał mu nadzieję, głosił „złą nowinę”. Ostatecznie, zaprzeczałby swojej misji. Stawka jest zatem bardzo wysoka! Dotyka to także problemu związku orientacji homoseksualnej z możliwością osobowego rozwoju. Kościół a priori deklaruje negatywny wpływ: orientacja, jako „ontologiczna” wada skłaniająca do czynów złych moralnie, musi przeszkadzać w rozwoju. Przestałoby to być oczywiste, gdyby okazało się, że płciowość, a więc także zdolność kochania, mogą się u homoseksualisty całościowo przejawiać tylko homoseksualnie (Kościół zapewne nie chciałby głosić tezy, że homoseksualiści są niezdolni do miłości, jako jedyna tak precyzyjnie zidentyfikowana grupa). Znów, jeśli jest to prawdą, mamy do czynienia z ważkimi konsekwencjami. Homoseksualista, jak każdy człowiek, zobowiązany jest moralnie do dojrzewania w wymiarze osobowym i rozwijania swoich ludzkich potencjalności. To dojrzewanie i rozwój związane są ściśle ze zdolnością kochania, a zatem dla osoby homoseksualnej – z jej orientacją seksualną. Dlatego homoseksualista ma wręcz moralny obowiązek zaakceptować swoje skłonności. Tezą o nieuporządkowaniu skłonności Kościół wypycha wierzących homoseksualistów poza wspólnotę. Takie nauczanie stawia ich w konflikcie lojalności wobec Magisterium i wobec własnego sumienia. Oczywiście człowiek ma obowiązek przede wszystkim iść za głosem sumienia, tym samym homoseksualiści zmuszeni są rozluźnić związek z Kościołem. Zauważmy, że teoretycznie przy takim nauczaniu żadne duszpasterskie działanie nie jest w stanie tego zmienić. *** Nie znaczy to, że akty homoseksualne są tym samym moralnie usprawiedliwione. Angażowanie seksualności w formie genitalnej uprawnione jest tylko w otwartym na płodność małżeństwie heteroseksualnym. Kościół nie musi rezygnować z wielowiekowego nauczania, mającego silne zakorzenienie w Biblii i moralnej intuicji. Tyle że zło moralne aktów homoseksualnych nie bierze się stąd, że są one homoseksualne, tylko stąd, że są pozamałżeńskie. Skoro tak, to homoseksualista zobowiązany jest do osobowego rozwoju w ten sam sposób, jak każdy człowiek żyjący poza małżeństwem niezależnie od orientacji – wybierając wstrzemięźliwość. To z kolei nie oznacza konieczności całkowitego zerwania z tzw. kulturą gejowską. Przeciwnie, są w niej elementy (np. promowanie silnej przyjaźni i wsparcia) niezbędne do osobowego rozwoju. Ale są w niej, jak w każdej ludzkiej kulturze, także elementy, które nie służą człowiekowi. Nikt z nas – dotyczy to w równym stopniu homoseksualistów, jak heteroseksualistów – nie jest zwolniony od odpowiedzialności za wyrabianie w sobie umiejętności rozróżniania dobra od zła. Reasumując, nauczanie jest wciąż za mało subtelne: nie potrafi w wystarczająco precyzyjny sposób rozróżnić między wartością normy mówiącej o współżyciu tylko w heteroseksualnym małżeństwie, a wartością orientacji homoseksualnej. Wartość płciowości oraz wartość orientacji seksualnej nie wyczerpują się przecież tylko w tezeusz.pl 247 POLSKA
TOLERANCJA działaniach genitalnych. Odrzucenie zachowań nie musi pociągać za sobą koniecznie odrzucenia samej orientacji. Można uratować i normę, i orientację. Urząd Nauczycielski Kościoła w pewnym sensie poświęcił dla doktryny trudną drogę homoseksualistów. Przyjął postawę walki z homoseksualistami i z ich orientacją seksualną, zamiast walki o homoseksualistów. W tym kontekście groźne jest zarówno wejście w otwarty spór z nauką (poczynając od sprawy Galileusza takie spory Kościołowi zwykle nie wychodziły na dobre), jak i „poświęcanie” ducha Ewangelii dla doktrynalnych ułatwień. Wycofując się z tej ryzykownej gry, jak się wydaje, zarówno Kościół, jak i my wszyscy moglibyśmy tylko zyskać. *** W latach poprzedzających upokarzającą rozprawę sądową Turing pracował nad ideą sztucznej inteligencji – znów wyprzedzając innych naukowców o co najmniej 20 lat. W poświęconym tej idei artykule z 1950 r. zaproponował słynny test nazwany później jego nazwiskiem. Test Turinga to praktyczny sprawdzian inteligencji komputera. W jaki sposób będzie można stwierdzić, że maszyna myśli? Turing przekonywał, że wówczas, gdy odpowiedzi komputera na serię zmyślnych pytań będą nieodróżnialne od odpowiedzi człowieka. Do tej pory żaden program komputerowy nie przeszedł testu Turinga. Jeśli odniesiemy ten sprawdzian metaforycznie do człowieczeństwa, to w 1952 roku nie zdało go także społeczeństwo brytyjskie. To powinno być dla nas przestrogą. tezeusz.pl 248 POLSKA
TOLERANCJA Zbigniew Izdebski Stosunek do osób homoseksualnych w Polsce Wybrane zagadnienia W problematyce homoseksualizmu musimy odróżnić co najmniej dwa jej aspekty. Jeden poznawczy i empiryczny, drugi – normatywny i prakseologiczny. Od lat zajmuję się aspektem pierwszym, badam opinie na temat osób homoseksualnych i zachowania seksualne. Jest to dla mnie ważne ze względów seksuologicznych, ale także pedagogicznych. Aspekt drugi to kwestia moralności i edukacji: w Polsce mamy ciągle wysoki poziom nietolerancji wobec osób o odmiennej od stereotypowej orientacji seksualnej, a wiec mamy zarazem problem, jak to zmienić. Zajmując się poznawczo homoseksualizmem musimy również zastanawiać się, jak kształtować postawy wobec niego, by było więcej zrozumienia i akceptacji, a mniej ignorancji i agresji. Kwestię orientacji seksualnej uwzględniałem we wszystkich reprezentatywnych badaniach seksualności i aktywności seksualnej różnych kategorii Polek i Polaków. Zrealizowałem także dwa badania poświęcone w całości problematyce seksualności osób homoseksualnych. Pierwsze z nich to przeprowadzone w 2004 roku badania w grupie mężczyzn mających seks z mężczyznami 32 . Nazwa tego projektu badawczego nie była przypadkowa. Wyniki badań potwierdziły wstępne założenie, że nie wszyscy mężczyźni podejmujący kontakty seksualne z mężczyznami mają orientację homoseksualną. Drugie badanie zrealizowałem w 2007 roku. Miało ono charakter jakościowy i objęło 12 kobiet, które jednoznacznie przyznawały się do orientacji homoseksualnej i funkcjonowały w społeczności lesbijek 33 . W niniejszym opracowaniu chciałbym odnieść się do wybranych – z długiej listy – problemów związanych z funkcjonowaniem osób homoseksualnych w Polsce i stosunku, jaki wobec nich prezentują inne, najczęściej heteroseksualne, osoby. 32
Z. Izdebski, Badania w grupie mężczyzn mających seks z mężczyznami, próba badawcza 400 osób, badanie zrealizowano na zlecenie KC AIDS Ministerstwa Zdrowia przez TNS OBOP, 2004 rok. 33
Z. Izdebski, Wizerunek polskiej lesbijki, indywidualne wywiady pogłębione, próba badawcza 12 osób, realizacja TNS OBOP, 2007 rok tezeusz.pl 249 POLSKA
TOLERANCJA Homoseksualizm to pociąg seksualny do osób własnej płci, który może łączyć się z podejmowaniem kontaktów seksualnych z tymi osobami. Nie wszystkie kontakty seksualne między osobami tej samej płci są jednak wynikiem trwałego homoseksualnego pociągu. Mogą być one jedynie eksperymentem lub sposobem na rozładowanie napięcia seksualnego, gdy dostęp do partnera płci przeciwnej jest utrudniony. O kobietach i mężczyznach, u których taki popęd przeważa, mówi się, że są zorientowani homoseksualnie. Osoby te, choć nie wszystkie, wolą być nazywane odpowiednio lesbijkami i gejami – określenie „homoseksualista” funkcjonuje bowiem w pewnych środowiskach jako etykieta. W 1990 roku Światowa Organizacja Zdrowia usunęła homoseksualizm z międzynarodowej klasyfikacji chorób. Od tego czasu nie ma więc żadnego usprawiedliwienia pogląd, że osoby homoseksualne wymagają „leczenia”, że od ich silnej woli oraz determinacji terapeutów i bliskich im osób zależy, czy dokona się radykalna zmiana w ich pociągu seksualnym. W większości krajów kryterium orientacji seksualnej wprowadzono do antydyskryminacyjnych przepisów prawa. Obecnie coraz więcej lesbijek i gejów ujawnia się. Wzrasta również ich akceptacja w społeczeństwach. Coming out, czyli wychodzenie z ukrycia, to mówienie o swojej homoseksualności innym ludziom, zwłaszcza należącym do heteroseksualnego otoczenia. Potrzeba informowania innych wynika między innymi stąd, że większość ludzi zorientowanych homoseksualnie nie wyróżnia się ani wyglądem, ani zachowaniem. Tych kilkanaście powyższych zdań stanowi – według mnie – swoiste „abc” wiedzy na temat homoseksualizmu. Niestety, w Polsce do dzisiaj tezy te nie są ani powszechnie znane, ani przez wszystkich uznawane za prawdziwe i obiektywne. W dyskursie społecznym, w mediach 34 , w wystąpieniach osób publicznych – także tych pełniących ważne funkcje rządowe – nierzadko odnajdujemy mity i stereotypy dotyczące osób homoseksualnych. Polska szkoła również zaniedbuje kształtowanie postaw tolerancji wobec osób homoseksualnych 35 . Zdarzają się także osoby o poglądach skrajnie homofobicznych, prezentujące zachowania agresywne w odniesieniu do gejów i lesbijek. Niestety, nierzadko publiczne akty nietolerancji wobec osób homoseksualnych nie znajdują dostatecznego potępienia. Często kończy się to zaledwie wytknięciem politycznej niepoprawności. Mam czasami wrażenie, że w takich sytuacjach społeczna sympatia niekoniecznie towarzyszy osobom homoseksualnym – ofiarom nietolerancji. Polska homofobia i nietolerancja wobec osób homoseksualnych ma też skutki, które trudno dostrzec. Spotykałem się niejednokrotnie z osobami, które bały się podejmować ważne społecznie zadania, obawiając się ostracyzmu. Raz był to pracownik naukowy, który odstąpił od projektu badań osób homoseksualnych, innym razem działaczka społeczna, która wycofała się z ruchu na rzecz przeciwdziałania homofobii. Kolejnym aspektem opisywanego zjawiska jest także taka postawa, w której „toleruje się” osoby homoseksualne, pod warunkiem, że nie upubliczniają swojej orientacji seksualnej, nie domagają się dla siebie takich samych praw, 34
Osoby homoseksualne dostrzegają to zjawisko. Większość (53 %) badanych mężczyzn MSM uważała, że w mediach obecne są przejawy dyskryminacji osób homoseksualnych. 35
Prawie połowa ogółu badanych w badaniach MSM podała, że spotkała się w szkole z sytuacjami, w których nauczyciel mówił o homoseksualizmie i homoseksualistach w taki sposób, że respondent czuł się napiętnowany. tezeusz.pl 250 POLSKA
TOLERANCJA jakie posiadają obywatele heteroseksualni. To trochę tak, jakby powiedzieć katolikom, Żydom czy Polakom: będę cię tolerował, jeśli zataisz, że jesteś katolikiem, Żydem czy Polakiem. A przecież tolerancja dotyczy właśnie tych najbardziej znaczących dla ludzkiej tożsamości cech. Nie jesteśmy abstrakcyjnymi osobami czy ludźmi w ogóle, którym należy się szacunek, jesteśmy określonymi jednostkami. Dla prześladowanego Żyda to właśnie żydostwo jest wyznacznikiem jego tożsamości, dla prześladowanych katolików w czasach wojen religijnych – najważniejsza była wiara. Dla homoseksualisty najistotniejsza jest jego seksualna odmienność. Dlatego chcą ją manifestować, by przyzwyczaić społeczeństwo do własnej odmienności i w ten sposób znormalizować ową inność. W Polsce, która mieni się krajem tolerancyjnym, marsze równości są jednak źle widziane. Według powszechnej opinii osoby homoseksualne „mają być cicho”, inaczej są oskarżane o grzeszność, rozbijanie rodzin, propagowanie zboczeń, demoralizowanie młodzieży i „obrażanie” uczuć religijnych innych osób. W zmianie tej opinii nie pomagają media, koncentrując się niejednokrotnie w swoich relacjach nie na podstawowym przesłaniu tych manifestacji, a na eksponowaniu nagości, kolorytu draq queen, odwołując się nawet do materiałów zagranicznych, które niewiele mają wspólnego z polską rzeczywistością. Przyjrzyjmy się bliżej wachlarzowi opinii wobec osób homoseksualnych, które prezentują Polacy. Wyniki moich badań, które dotyczyły osób w wieku reprodukcyjnym 36 pokazują, że 29% z nich w różnym stopniu zgodziło się ze stwierdzeniem, iż kontakty seksualne osób tej samej płci są czymś normalnym i nie ma w nich nic złego. Jednak o wiele więcej było osób upatrujących w kontaktach homoseksualnych czegoś niezgodnego z normą (65%). Co więcej, ponad połowa respondentów (55%) zgodziła się z twierdzeniem, że osoby homoseksualne powinny zrobić wszystko, by „wyleczyć się z homoseksualizmu”. Przeciwnego zdania była jedna trzecia badanych (33%). Wiele kontrowersji wzbudziła także kwestia rejestracji związku osób homoseksualnych jako związku partnerskiego i przyznania parze homoseksualnej praw, które ułatwiałyby funkcjonowanie w społeczeństwie. Ponad połowa badanych zgodziłaby się na przyznanie parze homoseksualnej prawa do wspólnego rozliczania podatku (57%). Nieco mniejszy odsetek respondentów zgodził się na możliwość dziedziczenia po partnerze homoseksualnym na takich zasadach, jak osoby z najbliższej rodziny (50%). Badani zdecydowanie nieprzychylnie wypowiadali się o możliwości adoptowania dzieci przez pary homoseksualne – 80% z nich nie zgadza się z nadaniem prawa do adopcji dzieci osobom pozostającym w związkach jednopłciowych. Należy przy tym zauważyć – o czym mało kto wie – że same osoby homoseksualne w większości nie oczekują przyznania im prawa do adopcji dzieci 37 . A jeśli nawet chcą posiadać takie prawo, nie oznacza to, że w przyszłości zamierzają z niego skorzystać – tylko 5% badanych osób homoseksualnych przyznało, że chciałoby w przyszłości wychowywać dziecko. 36
W badaniach Z. Izdebskiego osób w wieku prokreacyjnym (15 – 49 lat) zrealizowanych w 2005 roku na ogólnopolskiej próbie reprezentatywnej, N=3200, 53,5% mężczyzn i 42,7% kobiet stwierdziło, że żadne z ich rodziców nie rozmawiało z nimi nigdy na temat seksualności. 37
W badaniach MSM tylko 22,3% respondentów uważało, że osoby w jednopłciowych związkach partnerskich powinny mieć prawo do adopcji dziecka, 57% było temu przeciwnych, a 19 % udzieliło odpowiedzi „nie wiem”. tezeusz.pl 251 POLSKA
TOLERANCJA Czy osoby homoseksualne dostrzegają dyskryminację i nieprzychylność otoczenia? W badaniach, które obejmowały mężczyzn mających seks z mężczyznami zapytano: „Czy spotkał się Pan kiedykolwiek z oznakami dyskryminacji, nietolerancji z tego powodu, że utrzymuje Pan kontakty seksualne z mężczyznami?” Prawie połowa (45,8 %) badanych udzieliła odpowiedzi twierdzącej, przy czym częściej twierdzili tak mężczyźni najstarsi, w wieku 50 lat i więcej (82%) oraz w wieku 40‐49 lat (68%). Respondenci spotykali się najczęściej z przejawami dyskryminacji i nietolerancji ze strony kolegów lub koleżanek z pracy, studiów lub szkoły – dotyczyło to 41 % badanych mężczyzn. Prawie co czwarty (23,5 %) doznał tego ze strony sąsiadów, nieco mniejsza grupa (21,8 %) ze strony obcych, przypadkowych osób w miejscach publicznych. Co piąty respondent (20,5 %) spotkał się z przejawami dyskryminacji w szkole, na lekcjach; 17,5 % wskazało na księdza jako osobę, która była wobec nich nietolerancyjna, zaś 7% wymieniło w tym kontekście katechetę. Przejawy dyskryminacji pojawiały się również ze strony rodziny: 14% respondentów doświadczyło ich ze strony dalszych krewnych, 12,5 % ze strony ojca, 9% ze strony matki, 6,5 % od rodzeństwa, a 2,5 % od babci lub dziadka. Dyskryminacja i nietolerancja badanych mężczyzn miała również miejsce ze strony funkcjonariuszy państwowych i w instytucjach pożytku publicznego: 14,5 % badanych doznało tych przejawów ze strony policjanta lub strażnika miejskiego, 7 % ze strony urzędnika i tyle samo ze strony lekarza. Najczęstszą formą dyskryminacji i nietolerancji, z jaką spotkali się badani, była agresja słowna: wyzwiska, obelgi. Takich sytuacji doświadczyło choć raz 56% badanych; 40% spotkało się z ogólnymi uwagami dyskryminującymi osoby homoseksualne; 13% respondentów spotkało się z agresją fizyczną. Relatywnie rzadko (9 % przypadków) badani spotykali się z sytuacjami, kiedy fakt, że utrzymują oni kontakty seksualne z mężczyznami, był piętnowany i określany jako choroba. Co wynika z prezentowanych wyników badań? Nietolerancja wobec homoseksualizmu jest w Polsce zjawiskiem stosunkowo powszechnym. Doświadczenia badanych mężczyzn pokazują jednak, że w ostatnich latach dokonało się pod tym względem wiele pozytywnych zmian. Z oznakami jawnej nietolerancji zetknęły się częściej osoby, które dorastały w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Obecnie młodzi geje i lesbijki – głównie ci zamieszkujący środowiska wielkomiejskie – spotykają się z większą otwartością otoczenia społecznego niż czterdzieści lat temu. Niewątpliwie znaczący wpływ na ich socjalizację seksualną i akceptację własnej seksualności ma internet, który – dzięki swojej dostępności i gwarantowanemu poczuciu anonimowości – pozwala na znajdowanie osób w podobnej sytuacji życiowej i tworzenie grup odniesienia. To właśnie w ten sposób ponad połowa badanych kontaktuje się ze swoimi przyjaciółmi, a wielu z nich znajduje przez internet partnerów życiowych i/lub seksualnych. Obecnie w Polsce – w porównaniu z poprzednimi dekadami – zauważyć można rosnącą, szczególnie wśród młodzieży i młodych dorosłych, akceptację wobec osób homoseksualnych. W niektórych kręgach, zwłaszcza w dużych miastach, jest czymś modnym bywanie w klubach branżowych (tak nazywa się kluby dla gejów i lesbijek). Jest czymś pożądanym chwalenie się posiadaniem homoseksualnych przyjaciół, czy branie udziału w marszach równości i tezeusz.pl 252 POLSKA
TOLERANCJA innych wydarzeniach wzmacniających środowiska homoseksualne. Można więc powiedzieć, że polską homofobię coraz silniej równoważy homofilia. Krytyczne poglądy i opinie ludzi na temat homoseksualistów związane są przede wszystkim z rozpowszechnionymi stereotypami, w których homoseksualizm łączony jest z pedofilią, ekshibicjonizmem czy czynami lubieżnymi. Gdy stereotypy te dominują, trudno jest nakłonić ludzi do zmiany opinii, nawet przedstawiając im najnowsze doniesienia naukowe z badań prowadzonych na osobach homoseksualnych. Gdy wśród znajomych, kolegów czy rodziny znajdzie się osoba homoseksualna, która poza orientacją seksualną niczym nie różni się od większości społeczeństwa, mity i stereotypy przestają mieć znaczenie. Wzrost świadomości i wiedzy na temat homoseksualności oraz rosnąca akceptacja sprawiają, że coraz więcej osób posiadających pociąg do osobników tej samej płci, decyduje się na ujawnienie swojej orientacji. Coming out nie jest łatwy zarówno dla młodego człowieka, jak i dla jego otoczenia, szczególnie dla rodziców. Ci ostatni najczęściej obwiniają siebie, nierzadko zdarza się, że odrzucają swoje dziecko, a wielu ojców traktuje homoseksualizm swoich synów jako podważenie ich męskości. Niestety, w małych miastach i w środowisku wiejskim osoby homoseksualne, które ujawniły w kręgu rodzinnym swoje skłonności seksualne, nadal spotykają się z dużym ostracyzmem i wolą przenosić się do większych aglomeracji w poszukiwaniu, niezbędnej do funkcjonowania zgodnie z samym sobą, anonimowości. Myślę, że jednak można sformułować pogląd, iż tolerancja wobec mniejszości seksualnych, szczególnie wśród młodych, wykształconych osób, mieszkańców dużych miast stale wzrasta. O zmianach, jakie zaszły od lat 80. świadczy przede wszystkim liczba klubów, powstających w wielu polskich miastach, w których geje i lesbijki mogą się spotkać, pobawić, znaleźć partnera, ujawnić swoją orientację bez obawy narażenia się na brak zrozumienia i akceptacji. W Polsce działa wiele organizacji na rzecz gejów i lesbijek, które przyczyniają się do promowaniu wiedzy na temat homoseksualności; szkoda tylko, że nie wszystkie te organizacje konstruktywnie z sobą współpracują. Chociaż dawno już odmiennej od heteroseksualnej orientacji nie traktujemy jako parafilii i wiele zrobiono dla poznania i zrozumienia osób, które odczuwają pociąg seksualny do kogoś tej samej płci, to daleko jeszcze do uzyskania pogłębionej diagnozy w tym zakresie. Co ważnego mógłbym powiedzieć na podstawie wyników swoich badań o seksualności gejów i lesbijek? Jaką wiedzę przekazać tym, którzy chcieliby lepiej zrozumieć osoby homoseksualne? Wyniki badań pozwalają na stworzenie obrazu seksualności mężczyzn mających kontakty seksualne z mężczyznami oraz kobiet deklarujących, że posiadają orientację homoseksualną. Chociaż zastosowane podejścia metodologiczne wykluczają jakiekolwiek porównania obrazu seksualności badanych zbiorowości, rezultaty badań pozwalają jednak na uchwycenie wielu specyficznych komponentów seksualności osób mających intymne relacje z partnerami tej samej płci. Wydaje się to szczególnie istotne, bowiem wokół zachowań homoseksualnych powstało wiele mitów i uprzedzeń, nie znajdujących potwierdzenia w doświadczeniu. tezeusz.pl 253 POLSKA
TOLERANCJA Dane uzyskane w badaniach ilościowych mężczyzn, którzy podejmują kontakty seksualne o charakterze homoseksualnym, pozwoliły uzyskać obraz ich seksualności, który – ze względu na sposób doboru próby – nie można do końca traktować jako reprezentatywny. Wydaje się on jednak trafnie oddawać różne wymiary seksualności tej kategorii osób. W początkowej fazie okresu dorastania (12 – 13 lat) chłopcy, którzy odkrywają w sobie orientację homoseksualną, zaczynają dostrzegać, że w przyszłości prawdopodobnie nie spełnią kierowanych w ich stronę oczekiwań. To właśnie 13 rok życia stanowił średni wiek, w którym badani stwierdzili, że pociągają ich mężczyźni. Często temu odkryciu towarzyszą liczne obawy – w młodym człowieku wytwarza się poczucie dysonansu poznawczego, toteż jeszcze w okresie adolescencji wielu nastolatków próbuje dopasować się do swoich heteroseksualnych rówieśników, między innymi poprzez angażowanie się w zachowania seksualne z dziewczętami. Badania potwierdzają, że u ponad połowy badanych mężczyzn inicjacja seksualna miała charakter heteroseksualny. Godzenie się z własną seksualnością i jej akceptacja (lub jej brak) przypadają na okres wczesnej dorosłości (18–25 lat). To wówczas najczęściej młody mężczyzna decyduje się po raz pierwszy przyznać przed inną osobą, że jest gejem. Osobą tą dla większości respondentów była przyjaciółka. Lepiej rozwinięta inteligencja emocjonalna kobiet, zrozumienie i skłonność do empatii może tłumaczyć taki właśnie wybór powiernika. Istotny wydaje się stosunkowo mały procent osób ujawniających swoją orientację seksualną ojcu. Relacja ojca z homoseksualnym synem wydaje się szczególnie skomplikowana, albowiem to właśnie ojciec jest głównym modelem męskości w procesie socjalizacji seksualnej chłopca, a „przyjmujący” homoseksualną orientację syn niejako „odrzuca” ojcowskie standardy. W rozważaniach nad seksualnością polskich mężczyzn mających kontakty seksualne z mężczyznami szczególnie istotny jest społeczno‐kulturowy kontekst, w którym zostali wychowani. Tradycyjny podział ról w rodzinie i katolicka doktryna to cechy środowiska, które nie sprzyjają formowaniu się tożsamości homoseksualnej. Świadomi nieadekwatności kierowanych pod ich adresem oczekiwań, młodzi geje wytwarzają w sobie alternatywny system wartości i styl życia, co pozwala im zredukować wspomniany wcześniej dysonans poznawczy, powstały w początkowej fazie okresu dorastania. Nie znajdując wsparcia i zrozumienia w rodzinie, tworzą bliskie więzi emocjonalne z przyjaciółmi, dzięki którym realizują swoją naturalną potrzebę bliskości emocjonalnej z drugim człowiekiem. Dlatego w hierarchii wartości najwyżej oceniają przyjaźń, a znacznie niżej religię, która w swoim katolickim i dominującym w Polsce wydaniu wyraża całkowity sprzeciw wobec zachowań homoseksualnych. Duże znaczenie dla badanych mężczyzn ma seks, który pozbawiony swojej prokreacyjnej funkcji, może stanowić źródło przyjemności i bliskości z drugą osobą. Wbrew stereotypowemu postrzeganiu homoseksualistów znacząca część nich uważa, że nie powinno się podejmować współżycia bez głębszego zaangażowania. Ponad połowa przyznaje natomiast, że chciałaby stworzyć stały związek z mężczyzną. Osoby te można zaliczyć do grupy „nastawionej na związek”, która w kontaktach z mężczyznami poszukuje przede wszystkim emocjonalnej bliskości i miłości, choć te deklaracje i pragnienia w praktyce często okazują się trudne do realizacji. tezeusz.pl 254 POLSKA
TOLERANCJA Z analizy wyników badań wyłania się także grupa, którą stanowią mężczyźni „nastawieni na osiąganie przyjemności”, zorientowani przede wszystkim na realizację własnych potrzeb seksualnych. Charakteryzuje ich hedonistyczny styl życia i unikanie głębszych relacji, opartych na wzajemnych zobowiązaniach. Mężczyźni mający seks z mężczyznami częściej niż reszta populacji angażują się w kontakty seksualne i mają większą liczbę partnerów seksualnych. Mężczyźni mający seks z mężczyznami w większości posiadają wiedzę na temat minimalizacji ryzyka podczas stosunku seksualnego, jednak wiedza ta nie koreluje z ich rzeczywistymi zachowaniami, często ryzykownymi. Badania kobiet miały charakter jakościowy i objęły wyłącznie osoby, które same przyznają się do orientacji homoseksualnej. Ponadto można je uznać za mniej bądź bardziej zaangażowane w działalność organizacji, skupiających osoby o orientacji homoseksualnej, zwłaszcza lesbijki. Większość badanych kobiet dość wcześnie dostrzegła fakt, że pociągają je osoby tej samej płci. Objawiało się to najczęściej zafascynowaniem czy zakochaniem w koleżance z klasy, nauczycielce czy kobiecie z sąsiedztwa. Pomimo tego dla badanych charakterystyczne były trzy scenariusze dotyczące pierwszych kontaktów seksualnych: wchodzenie w pierwsze relacje seksualne wyłącznie z mężczyznami, wchodzenie w pierwsze relacje seksualne wyłącznie z kobietami, jednoczesne wchodzenie w kontakty seksualne z mężczyznami i kobietami. Kobiety, które wchodziły w relacje z mężczyznami najczęściej robiły to z braku zaufania do swoich preferencji i potrzeb, a także dla swoistego testowania siebie. Na przykładzie doświadczeń badanych kobiet można prześledzić różne problemy związane z doświadczeniem coming out. Najczęściej pojawiającą się kwestią związaną z procesem wychodzenia z ukrycia jest niechęć do życia w kłamstwie, obłudzie, oszustwie. Ujawniając swoją orientację seksualną wyraża się też – zdaniem badanych – szacunek do osób bliskich. Obecne życie seksualne najczęściej oceniane było przez badane kobiety jako satysfakcjonujące. Narzekały na zbyt małą częstotliwość kontaktów, związaną z tempem i stylem życia oraz niedostosowaniem temperamentów partnerek. W seksie z kobietą badane najbardziej cenią sobie: bliskość, ciepło, czułość, poczucie bezpieczeństwa, przynależności, stabilizację, stałość związku. Mniej ważne jest dla nich osiągnięcie satysfakcji seksualnej, czy odkrywanie nowych doznań. Dla większości nie może być satysfakcjonującego seksu bez związku emocjonalnego, zakochania, miłości. Wartościowe poznawczo są wypowiedzi respondentek na temat różnic pomiędzy kontaktami seksualnymi z kobietą i z mężczyzną. Badane opisują seks z kobietą jako dużo bardziej podniecający, niż uprawiany z mężczyzną. Kobieta w związku jest według nich bardziej nastawiona na dawanie niż mężczyzna, lepiej wie, jak zaspokoić drugą osobę. Pomaga im w tym znajomość anatomii ciała kobiety. Mężczyzna – według badanych – bardziej niż kobieta dąży do zaspokojenia siebie i dojścia do szybszego finału, ma inny zapach, dotyk i zarost, który drażni i przeszkadza. Seks kobiety z kobietą może być różny: od bardzo delikatnego do bardzo agresywnego. Większość pytanych badanych kobiet preferuje seks oralny, niektóre uprawiają seks analny. W seksie kobiety z kobietą często znajdują zastosowanie różne seksualne gadżety, czasami bardzo wyszukane, dostosowane do specyficznych potrzeb w tego tezeusz.pl 255 POLSKA
TOLERANCJA typu relacjach. Lesbijki potrafią jako niezwykle podniecające odbierać subtelne wrażenia związane z dotykiem i pieszczotą. Inne wolą wcielać się w rolę mężczyzny i być stroną dominującą, agresywną. Zastanawia fakt, że zdecydowana większość kobiet deklaruje zainteresowanie kobiecymi kobietami, podczas gdy same przyjmują męski wygląd, który tak je zniechęca u innych lesbijek. Badane kobiety miały za sobą z reguły kilka związków, które uznawały za stałe (od 2 do 5 lat), jednak potwierdzały, że związki homoseksualne – nawet te początkowo bardzo silne – są bardzo nietrwałe. W społeczności kobiet homoseksualnych dość częstym zjawiskiem jest „wymienianie się” partnerkami. Swobodne podejście do spraw seksu i związku – dostrzegane przez respondentki – nie znajduje potwierdzenia w ich doświadczeniach osobistych, tylko nieliczne badane przyznawały się do przygodnych kontaktów seksualnych, uznając je za ryzykowne. Badane lesbijki wolą być podrywane niż próbować zdobywać nową partnerkę. Jeśli chodzi o rozstania, to zdaniem badanych, często bywają burzliwe. Zdecydowana większość badanych kobiet przyznaje, że bezpieczeństwo w seksie jest sprawą niezmiernie ważną, ale postrzega seks między kobietami jako względnie bezpieczny. Poza nielicznymi wyjątkami nie stosują żadnych zabezpieczeń. Świat badanych kobiet nie tworzy spójnej całości. Obszary życia społecznego, prywatnego i zawodowego, w których lesbijki funkcjonują, nie przenikają się. Do konkretnej dziedziny przypisani są odmienni znajomi i różne wzorce zachowań. Nie ma możliwości uzgodnienia tych światów – antagonizmy pomiędzy nimi umiejscowione są bowiem na poziomie norm i wartości konstytutywnych dla uniwersum. Lesbijki żyją na styku nieustannego konfliktu wartości pomiędzy konserwatyzmem polskiej rzeczywistości społecznej (przejawiającym się głównie w podejściu rodziny i otoczenia do kwestii homoseksualizmu) i bardzo liberalnymi zachowaniami charakteryzującymi „branżę”, m. in. otwartością na doznania seksualne. Te dwa uniwersa z założenia są nie do pogodzenia – wzajemnie się bowiem wykluczają. W podręczniku diagnostycznym Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego z roku 1994 homoseksualizm został skreślony z listy zaburzeń i uznany za normalną orientację seksualną. To właśnie poczucie normalności i adekwatności własnej seksualności jest niezbędnym warunkiem prawidłowego rozwoju w okresie adolescencji. Poczucie normalności jest niezbędne także w życiu dorosłym. Badania wykazały, że jest o nie trudno – aby je osiągnąć, trzeba się uporać z wszystkimi dylematami na drodze rozwoju psychoseksualnego; na drodze wiodącej do ujawnienia otoczeniu społecznemu swojej orientacji w procesie przełamywania barier mentalnych i postaw restrykcyjnych, prezentowanych jeszcze przez niemałe grono osób. Najpoważniejsza barierą jest – jak się okazuje – brak tolerancji, zrozumienia, brak edukacji i woli politycznej do właściwego kształcenia, to znaczy kształcenia otwartego na różnorodność ludzkich osobowości i egzystencji. W polskich szkołach nie ma edukacji seksualnej, na wychowaniu obywatelskim nie mówi się o różnorodności, nie prowadzi się – jak to się dzieje w innych szkołach na świecie – warsztatów tolerancji. Zachowujemy się tak, jakbyśmy tezeusz.pl 256 POLSKA
TOLERANCJA zapomnieli, że tolerancja stanowi najważniejszą zasadę moralności życia publicznego (a głosiliśmy to w XVI wieku). Dlaczego najważniejszą? Bo pozwala współistnieć ludziom o różnych cechach, przekonaniach, orientacjach, osobowościach, poglądach. Przede wszystkim zaś tolerancja pozwala cieszyć się życiem, rozwijać je i osiągać szczęście. Bo jak wiemy – nikt prócz nas samych nie może decydować o naszym szczęściu i drogach, które do niego prowadzą. I jeszcze jedno: tolerancja i otwarcie na różnorodność sprzyja wzrostowi gospodarczemu. W krajach otwartych, tolerancyjnych, ceniących i sprzyjających różnorodności – żyje się lepiej. Stąd popularność i promocja we współczesnej ekonomii hasła: Technologia. Talent. Tolerancja. Może ten argument wpłynie na decydentów tak, aby do szkół jak najszybciej wprowadzono edukację seksualną, aby młodzież posiadała wiedzę o ludzkiej różnorodnej seksualności. Bo wiedza jest warunkiem koniecznym, a często i wystarczającym dla zaistnienia tolerancji, której tak nam potrzeba. tezeusz.pl 257 POLSKA
TOLERANCJA Robert Biedroń Po pierwsze nie demonizować Uważam, że ciężko jest pogodzić orientację homoseksualną z dzisiejszym stanowiskiem Kościoła katolickiego. Jest ono bowiem pełne niezrozumienia dla gejów i lesbijek i wymaga od nich okrutnych i nieludzkich poświęceń. Jestem jednak głęboko przekonany, że jeśli Bóg istnieje, w co osobiście wątpię, kocha gejów i lesbijki tak samo mocno jak osoby heteroseksualne. Wierzę, że nigdy nie potępiłby miłości homoseksualnej, podobnie jak nie potępiłby miłości heteroseksualnej. Dla Boga miłosiernego miłość to miłość. Gdy mężczyzna kocha mężczyznę, kobieta kobietę lub mężczyzna kobietę, Bóg jest szczęśliwy. Geje i lesbijki stanowią integralną część każdego społeczeństwa. Zawsze zresztą byli jego częścią i zapewne zawsze nią będą. Jest ich tyle samo w każdym kraju – bez względu na to, czy jest bardziej, czy mniej tolerancyjny. Nie zmienią tego żadne zakazy i nakazy. Warto może zastanowić się, jak sprawić, by gejom i lesbijkom w Polsce żyło się lepiej? Jestem głęboko przekonany, że nasz brak szacunku, a czasem nawet tolerancji dla osób homoseksualnych wynika przede wszystkim z niewiedzy. Żyjemy bowiem w kraju, w którym mimo że homoseksualność nie jest kryminalizowana od 1932 roku, nadal jest tematem wstydliwym, pełnym uprzedzeń i niezdrowych emocji. Zapraszam więc Państwa do merytorycznej dyskusji na argumenty, nasze fobie i niechęci pozostawiając z boku. Kwestią fundamentalną w procesie zrozumienia homoseksualności i tego, dlaczego należy traktować ją neutralnie etycznie, jest pojęcie orientacji seksualnej. Jest ona bowiem trwałym, głębokim, erotycznym, miłosnym i uczuciowym zainteresowaniem osobami określonej płci. Medycyna i psychologia wymieniają trzy orientacje seksualne: heteroseksualna – zainteresowanie osobami odmiennej płci, biseksualna – zainteresowanie osobami obojga płci oraz homoseksualna – zainteresowanie osobami tej samej płci. Współczesna wiedza medyczna podkreśla, że orientacja seksualna jest pewnym płynnym wymiarem: od orientacji ściśle homoseksualnej, poprzez różne poziomy tezeusz.pl 258 POLSKA
TOLERANCJA biseksualności, aż do orientacji heteroseksualnej. Każdy z nas inaczej sytuuje się na tym wymiarze, indywidualnie określając swoją orientację seksualną. Homoseksualność nie jest chorobą, zboczeniem czy dewiacją. Jest tak samo naturalna jak nasz kolor oczu, skóry lub lewo‐ czy praworęczność. Orientacja seksualna – czy to homo‐, bi‐ czy heteroseksualna – nie poddaje się dobrowolnym modyfikacjom i nie jest efektem naszego wyboru. Są jednak ludzie, którzy wierzą, a co gorsza promują możliwość „leczenia homoseksualności”. Sam fakt, że namawiają oni do leczenia tylko jednej z trzech orientacji seksualnych, świadczy o braku jakichkolwiek kwalifikacji. Jeśli bowiem można by leczyć homoseksualność, dlaczego nie moglibyśmy leczyć biseksualności czy nawet heteroseksualności? Psychologia, seksuologia i psychiatria nie znają ani jednego naukowo potwierdzonego przypadku, w którym doszłoby do zmiany orientacji seksualnej w toku jakiejkolwiek terapii. A te bywają naprawdę drastyczne – wielu moich przyjaciół było poddawanych terapiom hormonalnym, elektrowstrząsom czy faszerowanych lekami. Niektórym przeszczepiano nawet sutki wierząc, że tak radykalna zmiana „przywróci ich na jedynie słuszną drogę”. Wszelkie próby przeprowadzenia tzw. terapii reparatywnej (naprawczej), mającej na celu zmianę orientacji seksualnej, okazały się bowiem nieskuteczne. Rozumiem, że radykałom religijnym ciężko pogodzić się z doniesieniami badań naukowych. Jeśli jednak powszechnie przyjęta jest już dzisiaj wiedza o tym, że to Ziemia krąży wokół Słońca (wbrew temu, co twierdził przez wieki Kościół katolicki), może warto przyjąć dowody naukowe i porzucić zabobony. Promotorzy takich terapii chcieliby zapewne zapomnieć też o wielu spektakularnych oświadczeniach osób „leczonych z homoseksualności”, które negowały cudotwórczą moc polecanych przez nie wcześniej terapii. Wśród nich byli Gary Cooper i Michael Burkee, założyciele największego i najbardziej znanego na świecie ruchu „leczenia homoseksualności” – amerykańskiego Exodusu, którzy publicznie zanegowali jego sens i zamieszkali ponownie z partnerami homoseksualnymi. Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne, zrzeszające autorytety naukowe z całego świata, w 1997 roku wydało specjalne oświadczenie, w którym wezwało wszystkich profesjonalistów do zaniechania stosowania terapii mających leczyć z homoseksualności. Podobne oświadczenia znajdziemy wśród polskich organizacji zrzeszających seksuologów, psychologów i psychiatrów. Wśród psychologów panuje dzisiaj powszechna opinia, że wszelkie oddziaływania terapeutyczne powinny zmierzać raczej w kierunku akceptacji przez daną osobę swojej orientacji seksualnej, wzmocnienia poczucia własnej wartości i ułatwienia jej funkcjonowania w świecie. Wsparcia w orientacji seksualnej, a nie jej odrzucenia. Przeraża mnie dyskusja o leczeniu homoseksualności. Przypomina mi próby udowodnienia wyższości rasy aryjskiej nad innymi. W końcu nikt nie pyta o pochodzenie heteroseksualności. Nikt nie prowadzi badań nad tym, skąd się bierze heteroseksualność i czy aby heteroseksualność nie powinna być korygowana i nakierowana na „jedynie słuszną” – homoseksualną. tezeusz.pl 259 POLSKA
TOLERANCJA Gdyby orientację seksualną można było wybierać lub nabywać w toku socjalizacji, gejów i lesbijek już dawno pewnie nie byłoby na świecie. Po pierwsze dlatego, że my, geje i lesbijki, wychowujemy się wśród homofobicznego społeczeństwa. Nasza homoseksualność jest często niezrozumiana i piętnowana. W ponad 80 krajach homoseksualność jest karana, także karą śmierci. Kto żyjąc w takim społeczeństwie, chce być gejem? Warto też pamiętać, że geje i lesbijki najczęściej wychowują się w rodzinach heteroseksualnych. Gdyby można było przekazywać orientację seksualną w toku socjalizacji, geje i lesbijki wymarliby. Rodziny heteroseksualne wychowywałyby bowiem tylko potomstwo heteroseksualne. Sam wyrastałem w takiej heteroseksualnej rodzinie, a mimo to, w przeciwieństwie do mojego rodzeństwa, jestem homoseksualny. Nikt mnie nie uwodził, nie przekonywał do homoseksualności, nie miałem też dominującej matki czy dominującego ojca, jak chcieliby to widzieć niektórzy. Jak już wyżej wspomniałem, nadal znajdują się ludzie, którzy poddają się terapiom „leczenia”. Osoby te z własnej woli próbują „leczyć się z homoseksualności”, ponieważ nie potrafią odnaleźć się w świecie, który ich nie akceptuje. Ich problemem nie jest orientacja seksualna, ale opresyjne środowisko, które nie akceptuje ich jako gejów i lesbijek. Może więc zamiast leczyć z homoseksualności, powinniśmy leczyć nienawiść? Może to nietolerancyjna część społeczeństwa powinna się „zreperować”, a nie osoby homoseksualne? To najczęściej nie geje i lesbijki mają problem ze swoją orientacją, ale nietolerancyjne grupy religijne, polityczne czy społeczne. Gdyby żyli w otwartym, tolerancyjnym społeczeństwie, z pewnością nie chcieliby zmieniać swojej orientacji. Inną kwestią używaną przez przeciwników emancypacji gejów i lesbijek jest rzekoma „nienaturalność homoseksualności”, a tym samym sprzeczna z prawem naturalnym. Homoseksualność, podobnie jak heteroseksualność i biseksualność, występuje zarówno wśród ludzi, jak i zwierząt, jest bowiem integralną częścią natury. Termin „prawo naturalne” (zamiennie mówi się też „prawo moralne lub „prawo Boże”) jest terminem filozoficznym, a więc ściśle związanym z pewnym światopoglądem, nie nauką. Na świecie wśród różnych religii i szkół filozoficznych występuje całe spektrum definicji prawa naturalnego. Często są one ze sobą sprzeczne. Filozofowie posługiwali się bowiem tym wyrażeniem w sposób jawnie niejednorodny i niekonsekwentny, na ogół unikając jego szczegółowego wyjaśnienia. Ci zaś, którzy podjęli takie próby, nie zdołali sprostać temu zadaniu. Wykorzystywanie więc terminu „prawo naturalne” jest związane z naszymi subiektywnymi odczuciami lub poglądami, które mogą się różnić w zależności od wyznawanej religii czy kręgu kulturowego, do którego należymy. Prawo naturalne jako termin filozoficzno‐religijny, a nie naukowy jest silnie związane z represjami przeciwko ludzkiej seksualności. Wykorzystywane było i bywa w walce z antykoncepcją, seksem przedmałżeńskim, seksem nieprowadzącym bezpośrednio do zapłodnienia itp. Nienaturalne bywa nazywane np. korzystanie z prezerwatyw czy stosowanie zapłodnienia in vitro. Nienaturalny jest również seks analny czy oralny – nie prowadzą bowiem do zapłodnienia. Podobnie jak zwykłe całowanie się. tezeusz.pl 260 POLSKA
TOLERANCJA Prawo naturalne to zatem termin czysto wartościujący i bezwartościowy poznawczo. Ma jednak sporą siłę perswazyjną. Nazywając pewną normę prawem naturalnym, można mieć nadzieję, że uda się przekonać ludzi do uznania tej normy. Wypowiedź taka może bowiem wywoływać złudne wrażenie zrozumiałej i przekonującej. Wrażenie zrozumienia budzą bowiem słowa „prawo” i „naturalne”, które wzięte z osobna wydają się sensowne. Konstrukcja taka kojarzy się również z prawem natury, rozumianym powszechnie jako nazwa prawidłowości przyrodniczych, które są domeną nauki. Ponieważ zaś o tych ostatnich wiadomo, że nie zależą one od naszej woli, a przy tym są odkrywane i opisywane przez kompetentnych, godnych zaufania specjalistów, więc i dla norm nazwanych publicznie prawami naturalnymi udaje się często pozyskać – dzięki czysto językowemu skojarzeniu – bezkrytyczne uznanie laika. Co ciekawe, Kościół katolicki ciągle ewoluuje, jeśli chodzi o rozumienie prawa naturalnego. Do niedawna silnie potępiał stosowanie prezerwatyw. Zmienił jednak zdanie, dopuszczając możliwość korzystania z prezerwatyw przez mężczyzn w krajach afrykańskich, w których istnieje duże ryzyko zakażenia wirusem HIV. Jestem przekonany, że pewnego dnia Kościół zmieni również zdanie na temat osób homoseksualnych i ich związków. Za jakiś czas któryś z przyszłych papieży przeprosi za prześladowanie gejów i lesbijek przez Kościół. Ubolewam jednak, że do tego czasu tak wiele osób homoseksualnych oraz ich rodzin i przyjaciół żyć będzie w poczuciu winy. Podobnie rzecz wygląda z grzechem, którego jakoby dopuszczają się osoby homoseksualne uprawiające seks. Kategoria grzechu nacechowana jest jednak religijnie i powinna być stosowana wyłącznie wobec wyznawców danej religii i narzucana tylko im. Niektórzy uważają, że homoseksualność jest grzechem. Doktryna Kościoła katolickiego ma jednak inne zdanie na ten temat i wbrew obiegowej opinii nie uznaje homoseksualności za grzech. Katechizm Kościoła Katolickiego, który powinien być podręcznikiem każdego katolika, poświęca homoseksualności aż trzy paragrafy. Warto je przytoczyć, bo w sposób bardzo szczegółowy opisują oficjalny stosunek Kościoła rzymskokatolickiego do homoseksualności i osób homoseksualnych. „Homoseksualność oznacza relacje między mężczyznami lub kobietami odczuwającymi pociąg płciowy, wyłączny lub dominujący, do osób tej samej płci. Przybierał on bardzo zróżnicowane formy na przestrzeni wieków i w różnych kulturach. Jego psychiczna geneza pozostaje w dużej części niewyjaśniona. […] Pewna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Skłonność taka, obiektywnie nieuporządkowana, dla większości z nich stanowi trudne doświadczenie. Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji. […] Osoby homoseksualne są wezwane do czystości. Dzięki cnotom panowania nad sobą, które uczą wolności wewnętrznej, niekiedy dzięki wsparciu bezinteresownej przyjaźni, przez modlitwę i łaskę sakramentalną, mogą i powinny przybliżać się one – stopniowo i zdecydowanie – do doskonałości chrześcijańskiej”. To oficjalna doktryna Kościoła katolickiego. Praktyka wygląda niestety inaczej. Kościół katolicki wielokrotnie podkreślał swoją nietolerancję w stosunku do osób homoseksualnych poprzez np. zakaz wyświęcania osób homoseksualnych, odmowę duszpasterstwa dla takich osób czy wypowiedzi nawołujące do izolacji gejów i lesbijek. tezeusz.pl 261 POLSKA
TOLERANCJA Niestety, obecna polityka papieża Benedykta XVI kontynuuje tę praktykę i nie zanosi się, by w najbliższym czasie Kościół katolicki wybrał drogę miłości bliźniego i poszanowania godności drugiego człowieka, którym również jest gej i lesbijka. Kościół katolicki jest różnorodny. Panują w nim różnorodne opinie na różne tematy, chociaż hierarchiczna struktura sprawia, że opinie liberalne i reformatorskie często nie są tak widoczne jak te konserwatywne. Podobnie jest z podejściem do osób homoseksualnych i ich związków. W Polsce jest już kilku księży, którzy domagają się debaty wewnątrz Kościoła na temat akceptacji osób homoseksualnych. Niektórzy z nich opiekują się grupami gejów i lesbijek chrześcijan, które działają w Krakowie i Warszawie, niosąc im na co dzień pomoc duchową. Niestety, księża ci współpracują z osobami homoseksualnymi bez oficjalnego przyzwolenia hierarchii kościelnej. Ta pozostaje nadal głucha na problemy gejów i lesbijek, oferując im jedynie leczenie i modlitwę. Trzeba też podkreślić, że w Polsce, w kraju, w którym zdecydowana większość społeczeństwa deklaruje się jako katolicka, większość gejów i lesbijek to również katolicy. Niestety, ich orientacja seksualna nie znajduje akceptacji wśród hierarchii kościelnej, co przejawia się codzienną dyskryminacją i mową nienawiści ze strony Kościoła. Uważam, że ciężko jest pogodzić orientację homoseksualną z dzisiejszym stanowiskiem Kościoła katolickiego. Jest ono bowiem pełne niezrozumienia dla gejów i lesbijek i wymaga od nich okrutnych i nieludzkich poświęceń. Jestem jednak głęboko przekonany, że jeśli Bóg istnieje, w co osobiście wątpię, kocha gejów i lesbijki tak samo mocno jak osoby heteroseksualne. Wierzę, że nigdy nie potępiłby miłości homoseksualnej, podobnie jak nie potępiłby miłości heteroseksualnej. Dla Boga miłosiernego miłość to miłość. Gdy mężczyzna kocha mężczyznę, kobieta kobietę lub mężczyzna kobietę, Bóg jest szczęśliwy. *** W polskim dyskursie o homoseksualności mamy też często do czynienia z demonizowaniem głosu gejów i lesbijek, częstym sugerowaniem istnienia „lobby homoseksualnego”, które czyha tylko, żeby zniszczyć zdrową, tradycyjną polską rodzinę. Gdy organizacje gejowsko‐lesbijskie mówią o równych prawach, ich przeciwnicy grzmią o „przywilejach”, a obecny wicemarszałek sejmu, Stefan Niesiołowski kilka lat temu publicznie stwierdził, że „dawanie przywilejów pederastom jest wynaturzeniem i dziwactwem”. Cytatów podobnych do myśli wypowiedzianej przez Stefana Niesiołowskiego można przytaczać wiele – życie publiczne w naszym kraju pełne jest bowiem homofobicznych deklaracji. Do tych głosów dochodzą często oskarżenia o tzw. promocję homoseksualności. Warto wiedzieć, że to stosunkowo nowe, niezwykle ideologiczne pojęcie zostało przejęte od amerykańskich fundamentalistów, wśród których mniejszość gejowsko‐lesbijską przedstawia się jako źródło wszelkiego zła. Takie ruchy powstają także w Polsce – podobną działalność prowadzi np. Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi z Krakowa. Jak zauważyła jednak Kinga Dunin, propaganda ma się do gejów i lesbijek tak samo jak syjonista miał się do Żyda podczas antysemickiej nagonki w 1968 r. „Eufemizm uruchamia pokłady nietolerancji, a zarazem daje moralne alibi – nie atakujemy ludzi, tylko narzucane nam przez nich poglądy. Ten zabieg sprawia, że tezeusz.pl 262 POLSKA
TOLERANCJA można już pogardzać i wykluczać bezkarnie i mieć przy tym poczucie moralnej wyższości wynikającej z poczucia zagrożenia. Ciekawe, że «promocja» ma też walor nieodparcie komiczny, bo kojarzy się z reklamą, przeceną. I tak jak za komuny powstaje pole do absurdalnych żartów. Za komuny mówiliśmy do siebie «ty elemencie». Dzisiaj można pytać: kupisz homoseksualizm?” – napisała znana polska publicystka, dr Agnieszka Graff. *** Reformy wymaga także dzisiejszy system edukacji, który zamiast promować tolerancję i różnorodność, powiela stereotypy i uprzedzenia wobec osób homoseksualnych. W podręcznikach szkolnych przeczytać możemy, że homoseksualność jest „zboczeniem”, a „pozostawanie w związku partnerskim może powodować zaburzenia psychiczne”. Warto byłoby przyjąć takie rozwiązania edukacyjne, które uczyć będą akceptacji dla różnorodności, a przede wszystkim przekazywać rzetelną i obiektywną wiedzę. Nie chodzi tutaj o zachęcanie do bycia gejem czy lesbijką – bo „promować homoseksualności” nie można – ale o dyskusję. Szkoła nie powinna unikać tej tematyki, bo po pierwsze statystycznie w każdej klasie szkolnej jest przynajmniej jeden gej albo lesbijka, po drugie uczniowie takiej wiedzy często poszukują. Dobrze, aby otrzymali ją od nauczyciela. Trzeba też pamiętać, że gejami i lesbijkami są często sami nauczyciele – oni uczą i będą uczyli nasze dzieci, czy tego chcemy, czy nie. Przemoc psychiczna wobec osób homoseksualnych lub – co chyba ma miejsce najczęściej – podejrzewanych o bycie homoseksualnymi jest zjawiskiem tak powszechnym w polskich szkołach, że można zaryzykować tezę, iż przestało się ją zauważać. Gdy w 2006 roku na ulicach Warszawy pojawiły się plakaty „Co się gapisz, pedale?!” publicysta Rzeczpospolitej żądał ich ukrycia, bo jego dzieci na nie patrzą. Ciekawe, czy z taką samą energią angażuje się w walkę z homofobicznym językiem powszechnym w szkole, do której uczęszczają jego dzieci. Ponad połowa gejów i lesbijek doświadczyła jakiejś formy przemocy psychicznej, z czego aż w 29 proc. przypadków sprawcami byli koledzy lub koleżanki szkolni. 26 proc. aktów przemocy miało miejsce w szkołach. Nauczyciele często udają, że problemu nie widzą. Warto więc zastanowić się, czy zamiast tracić energię na zwalczanie tzw. promocji homoseksualności, nie zacząć promować wiedzy o osobach homoseksualnych. Promocja ta obnażyłaby mit spopularyzowany przez Giertycha o tym, że do bycia gejem albo lesbijką można kogoś namówić. Namawiać co najwyżej można do tolerancji i szacunku dla drugiego człowieka. Zarówno nienawiść, jak i tolerancja nie są bowiem cechami wrodzonymi – można je nabywać lub odrzucać w drodze socjalizacji. Unikanie dyskusji o homoseksualności sprawi, że szkoła produkować będzie kolejnych ksenofobów, którzy swoją nietolerancję przenosić będą nie tylko na gejów i lesbijki, ale także na inne grupy społeczne. Warto przytoczyć wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z 2007 roku: „Państwo, wykonując funkcje przyjęte na siebie w sferze oświaty i wychowania, musi zapewnić, aby informacje i wiedza zawarte w programie były przekazywane obiektywnie, krytycznie i w sposób pluralistyczny”. Politykom udało się w ostatnich latach wykreować atmosferę strachu wśród nauczycieli i dyrekcji szkół przed poruszaniem pewnych kontrowersyjnych dla niektórych tematów, więc o gejach i lesbijkach w polskich szkołach się tezeusz.pl 263 POLSKA
TOLERANCJA nie mówi. Strach przed dyskusją o homoseksualności pogłębił się, gdy były minister edukacji narodowej, Roman Giertych latem 2006 roku odwołał dyrektora Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli, ponieważ ten zaakceptował do dystrybucji wśród nauczycieli podręcznik Rady Europy „Kompas” mówiący o prawach człowieka, w tym dyskryminacji gejów i lesbijek. „Kompas” wykorzystywany jest we wszystkich krajach Europy, a także np. w muzułmańskim Maroku. Kulminacją tej swoistej ministerialnej kampanii przeciwko osobom homoseksualnym był projekt ustawy zakazującej tzw. promocji homoseksualności. Propozycje Giertycha, które na szczęście nigdy nie ujrzały światła dziennego w formie ustawy, miały w istocie sprawić jedno – zastraszyć tych, którzy chcieliby o homoseksualności rozmawiać bez uprzedzeń i stygmatyzujących stereotypów. Zwrócił na to uwagę komisarz Praw Człowieka Rady Europy, który w swoim memorandum do rządu polskiego napisał, że „w świetle wydarzeń politycznych ostatnich lat, a także wypowiedzi polityków można mówić o klimacie nieżyczliwym osobom o odmiennej orientacji seksualnej. Zakaz propagowania homoseksualności przenosi tę atmosferę do szkół”. Jeszcze kilkanaście lat temu publiczne nawoływanie do nienawiści wobec osób homoseksualnych było czymś niewyobrażalnym. Gdy w maju 1991 roku ówczesny wiceminister zdrowia, Kazimierz Kapera nazwał homoseksualność zboczeniem i oskarżył osoby homoseksualne jako winne rozprzestrzeniania wirusa HIV, premier Bielecki zdymisjonował go następnego dnia – telefonicznie. Początki III RP wydawały się nie dawać przyzwolenia na tego typu retorykę. Stwierdzenie Kapery byłoby niestosownym, głupim żartem u cioci na imieninach, ale w przestrzeni publicznej nie było tolerowane. Dzisiaj dwie piąte Polaków przyznaje, że co najmniej raz zetknęło się z przemocą werbalną, czyli wypowiedziami, które obrażały innych np. ze względu na orientację seksualną – wynika z sondażu CBOS. Jako grupę, która najczęściej posługuje się mową nienawiści, ankietowani w przeważającej mierze wskazywali polityków. Jako najbardziej obraźliwe wskazywane są słowa, które dotyczą homoseksualnych mężczyzn: „pedał” (83 proc.) i „ciota” (80 proc.). „Lesba” zajęła w tym rankingu nienawiści czwarte miejsce. Pokazuje to nie tylko, jak bardzo jesteśmy nietolerancyjni wobec osób homoseksualnych, ale także jak dużą moc mają słowa, które wypowiadamy. Potrafią stygmatyzować, ranić, a czasami nawet zabijać. Bo od mowy nienawiści do zbrodni z nienawiści jest krótka droga. W ciągu ostatnich dwóch lat, według ostatniego raportu organizacji Kampania Przeciw Homofobii i Lambda Warszawa, prawie 18 proc. gejów i lesbijek doświadczyło przemocy fizycznej – było potrącanych, szarpanych, uderzanych albo kopanych – tylko dlatego, że byli homoseksualni. Przez lata mojej działalności nie słyszałem, aby ktokolwiek heteroseksualny został pobity dlatego, że jest heteroseksualny. Nie znam też ani jednego słowa obraźliwego wobec osób heteroseksualnych. Polski kodeks karny nie przewiduje jednak szczególnych przepisów sankcjonujących dyskryminację ze względu na orientację seksualną lub wypowiedzi o charakterze homofobicznym. Jak słusznie zauważa w swych publikacjach wybitna karnistka z Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Eleonora Zielińska, obecnie obowiązujące artykuły kodeksu karnego (art. 256 oraz 257), chroniąc inne grupy społeczne – mniejszości etniczne, narodowe, rasowe, wyznaniowe – kompletnie ignorują najbardziej napiętnowaną dzisiaj społecznie mniejszość – gejów i lesbijki. tezeusz.pl 264 POLSKA
TOLERANCJA Homofobia jest w Polsce powszechna. Od wulgaryzmów przytaczanych wyżej, a wypowiadanych przez pana spod budki z piwem, dzieci w szkole i ich rodziców, poprzez nawoływanie do nienawiści (wypowiedź biskupa Pieronka o izolacji gejów i lesbijek, posła Wierzejskiego o „pałowaniu” manifestujących czy okrzyki „Pedały do gazu!”), aż po konkretne działania związane z przemocą fizyczną (pobicia osób homoseksualnych, ataki na manifestacje). Gdyby ktokolwiek użył podobnych słów w stosunku do Żydów lub mniejszości niemieckiej zamieszkującej nasz kraj, spotkałby się nie tylko z powszechnym oburzeniem opinii publicznej i ostracyzmem mediów, ale także z konsekwencjami prawnymi. Gdy jednak obrażani są geje i lesbijki – prawo milczy. Co ciekawe, w powszechnym dyskursie o homoseksualności w Polsce dominuje kwestia gejowska. Kobiety homo‐ i biseksualne są z niej wykluczone werbalnie i praktycznie. To rodzaj dyskryminacji bardzo ściśle związanej z homofobią i seksizmem oraz systemem patriarchalnym. Kobiety homoseksualne są bowiem zagrożone podwójną dyskryminacją. Po pierwsze jako kobiety, które w patriarchalnym społeczeństwie mają nierówną pozycję w stosunku do mężczyzn, po drugie jako lesbijki. Mimo że są publicznie mniej napiętnowane niż mężczyźni homoseksualni, są przemilczane przez historię i niewidzialne w społeczeństwie. Bycie lesbijką nie jest więc podobne do bycia gejem. Kobiety homoseksualne naruszają bowiem podwójnie patriarchalną normę: po pierwsze jako kobiety, po drugie jako lesbijki. Homoseksualność kobiet rzadko była represjonowana prawnie, w przeciwieństwie do homoseksualności męskiej. Do dziś w wielu krajach muzułmańskich karane są homoseksualne związki męskie (np. poprzez publiczne egzekucje, chłostę, kamieniowanie), a relacje między kobietami okryte są kulturowym tabu. Lesbijstwo traktowane było i jest nadal w niektórych rejonach świata pobłażliwe – jako niewinna zabawa, okres przejściowy, któremu małżeństwo położy kres. Często też jako erotyczny bodziec dla mężczyzn. Dlatego też lesbijki często podnoszą problem zmowy milczenia, która wyklucza ich obecność w historii. Zmowa ta sprawiła bowiem, że wszelkie dowody na istnienie homoseksualności kobiet były skrupulatnie niszczone. Intymne zapiski kobiet, ich pamiętniki i korespondencja w niewielkiej części zachowały się do dzisiaj, dając przykłady miłości lesbijskiej. Ponieważ kobiety homoseksualne rzadziej niż mężczyźni homoseksualni bywały celem represji karnych, mniej można znaleźć w archiwach sądowych śladów ich prześladowań. Sytuację dodatkowo utrudnia trudny los kobiet w ogóle – w przeciwieństwie do mężczyzn były one i nadal są mniej widoczne w życiu społecznym. Cytowany już wcześniej przeze mnie raport pokazuje, że 60 proc. ankietowanych żyje w związkach homoseksualnych. Prawo, na szczęście, nie zabrania dwóm dorosłym, kochającym się mężczyznom lub kobietom wspólnego prowadzenia gospodarstwa domowego, ale pozostawia ich związek bez jakichkolwiek uregulowań prawnych. Warto zastanowić się nad wprowadzeniem do polskiego systemu prawnego instytucji związków partnerskich. Celowo nie piszę o związkach homoseksualnych, bo wiem, że także wiele par heteroseksualnych jest zainteresowanych tego typu instytucją, z różnych względów nie chcąc zawierać małżeństw. W parlamencie IV kadencji powstał taki projekt – przeszedł nawet przez senat i należałoby do niego wrócić. Zawierał on bowiem głównie rozwiązania natury ekonomicznej – prawo do dziedziczenia po zmarłym partnerze, prawo do tezeusz.pl 265 POLSKA
TOLERANCJA korzystania z ubezpieczenia zdrowotnego dla członków rodziny, prawo do wspólnego opodatkowania się, prawo do świadczeń po zmarłym partnerze (np. emerytury). Dotyczy to także prawa do zasięgania informacji o partnerze przebywającym w szpitalu, do odwiedzin i możliwości podejmowania decyzji o sposobie leczenia, prawa do odbierania korespondencji partnera, a także prawa do odmowy składania zeznań w charakterze świadka na zasadach dotyczących małżonków. Wbrew temu, co mówią niektórzy – wielu z tych kwestii nie można rozwiązać inaczej niż przez ustawę. Gdyby mój partner uległ wypadkowi, nie mógłbym decydować o sposobie jego leczenia, bo w świetle prawa jestem dla niego obcą osobą. Żadna deklaracja, testament czy umowa tutaj nie działają. Potrzebne są rozwiązania kompleksowe – takie, jakie istnieją w większości krajów Unii Europejskiej. Ustawa o związkach partnerskich jest nie tylko w interesie samego środowiska gejowsko‐lesbijskiego i nieformalnych związków heteroseksualnych, ale również społeczeństwa jako całości. Daje stabilizację ekonomiczną, gwarantuje opiekę partnerów, pomnaża dochody państwa. I wbrew temu, co mówią przeciwnicy, nie chodzi tutaj o atak na instytucję małżeństwa (ta jest już wystarczająco dobrze chroniona przez Konstytucję RP) albo adopcję dzieci. Chodzi o uregulowanie partnerstwa dwóch dorosłych osób prowadzących razem, często przez wiele lat, wspólne gospodarstwo domowe. Kolejne kraje w Europie i na świecie instytucjonalizują związki osób tej samej płci. Wymienianie krajów, które wprowadziły takie regulacje, nie ma już sensu – w Unii Europejskich jesteśmy już w mniejszości. Kraje o dominacji wyznawców katolicyzmu, takie jak Hiszpania czy Irlandia, wprowadziły związki partnerskie kilka lat temu, a kilka miesięcy temu, jako jeden z ostatnich krajów „starej” Unii, zrobiła to także katolicka Portugalia. „To bardzo dobry krok w kierunku budowy społeczeństwa sprawiedliwszego i bardziej tolerancyjnego” – oświadczył portugalski premier Jose Socrates. Wyprzedziło nas również kilka krajów, które razem z nami wchodziły do Wspólnoty – Słowenia, Węgry czy sąsiednie Czechy. W wyniku zmian społecznych zapoczątkowanych pod koniec lat 60. XX wieku tradycyjna forma małżeństwa ulega głębokim przemianom. W jego ramach nie mieszczą się nie tylko geje i lesbijki – z powodów prawnych, ale także pary heteroseksualne, z różnych powodów niechcące zawierać małżeństw, a oczekujące od państwa wprowadzenia jakiejś alternatywy. Być może więc warto zastanowić się nad legalizacją związków partnerskich w formule obejmującej pary zarówno hetero‐, jaki i homoseksualne. Legalizacja związków partnerskich ma też swój wymiar społeczno‐edukacyjny. W krajach, gdzie je zalegalizowano, tolerancja wobec osób homoseksualnych wzrosła, a poziom mowy nienawiści ze strony polityków i osób publicznych zmalał. To idealny przykład na to, że nasze stereotypy i uprzedzenia wobec gejów i lesbijek wynikają przede wszystkim z lęku przed nieznanym. Jestem głęboko przekonany, że w Polsce, gdzie według badań Eurobarometru tylko co dziesiąty Polak zna osobę homoseksualną, gdyby zalegalizowano związki homoseksualne, tendencja byłaby podobna. Warto więc, aby politycy w końcu pochylili się nad problemem kilkuset tysięcy par, które przez państwo polskie nadal zmuszane są żyć nielegalnie. tezeusz.pl 266 POLSKA
TOLERANCJA *** Przeciwnicy równych praw dla gejów i lesbijek jak mantrę powtarzają kwestię adopcji dzieci przez osoby homoseksualne. Zapominają jednak, że już dzisiaj w Polsce dzieci są wychowywane w homorodzinach. Według szacunków takich dzieci jest kilkadziesiąt tysięcy. Pochodzą one najczęściej z wcześniejszych, heteroseksualnych związków, sztucznego zapłodnienia lub adopcji. Znam wiele takich rodzin. Jeśli osoba homoseksualna chce wychowywać dziecko, może to zrobić legalnie. Badania prowadzone w związkach hetero‐ i homoseksualnych pokazują, że nie ma różnic w rozwoju psychofizycznym dzieci w nich wychowywanych. Po latach badań Amerykańskie Towarzystwo Psychoanalityczne podkreśliło w 2002 roku, że „podstawą rozważań o szeroko rozumianym wychowywaniu dzieci powinno być dobro dziecka. Zgromadzone dowody potwierdzają tezę, że w interesie dziecka leży przede wszystkim zapewnienie mu odpowiedniej opieki ze strony zaangażowanych i kompetentnie wypełniających swą rolę rodziców. […] Zarówno osoby, jak i pary homoseksualne mogą wypełniać swe zadania rodzicielskie tak samo dobrze jak heteroseksualne. A Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne dodaje, że nie ma naukowych podstaw do wnioskowania, że lesbijki i geje są niezdolni do pełnienia obowiązków rodzicielskich. Przeciwnie, wyniki badań wskazują, że rodzice homoseksualni tak samo jak heteroseksualni dążą do zapewnienia swoim dzieciom przyjaznej i zdrowej atmosfery”. I właśnie dlatego, na podstawie doświadczeń życiowych, badań naukowych oraz w celu zapewnienia dzieciom bezpieczeństwa, coraz większa ilość krajów na świecie reguluje kwestie rodzicielstwa osób homoseksualnych. W Belgii postulat adopcji dzieci przez pary homoseksualne wsparty został przez krajowy UNICEF, ONZ‐owską agendę ds. dzieci. W wielu innych krajach trwają prace nad odpowiednimi regulacjami. Instynkt rodzicielski nie jest w żadnej mierze zależny od naszej orientacji. Geje i lesbijki mają takie same potrzeby i prawo do posiadania dzieci jak osoby heteroseksualne. W przeciwieństwie do wielu par heteroseksualnych pary homoseksualne nie mają dzieci przypadkowo. Decyzja o wychowywaniu dziecka w takim związku jest podejmowana świadomie i odpowiedzialnie, nie ma mowy o wpadce. Jest odpowiedzialność i determinacja. Bo wychowanie dziecka w homoseksualnej rodzinie w naszym społeczeństwie wymaga wyjątkowej dojrzałości. Tworzą też rodziny, które w Polsce stanowią znaczny odsetek gospodarstw domowych. Tradycyjna rodzina heteroseksualna złożona z kobiety i mężczyzny oraz dzieci wcale nie jest tak powszechna, jak nam się wydaje. Według Narodowego Spisu Powszechnego takich rodzin jest w naszym kraju tylko 55 proc. Czy pozostałe 45 proc., a wśród nich rodziny homoseksualne, to patologia? Wyznacznikiem zdrowej rodziny nie jest jej kompozycja płciowa, ale miłość, opieka, partnerstwo… Wartości te są uniwersalne – wynikają głównie z naszej osobowości, mniej z faktu bycia kobietą czy mężczyzną, osobą hetero‐ czy homoseksualną. *** Jestem głęboko przekonany, że wszystkie przedstawione przeze mnie problemy z tolerancją wobec osób homoseksualnych mogą zostać rozwiązane tylko dzięki dobrej woli całego społeczeństwa. Politycy mogą za pomocą tezeusz.pl 267 POLSKA
TOLERANCJA przycisków w parlamencie decydować o tym, czy porzucimy nieludzki język pogardy dla gejów i lesbijek, pozwolimy na cywilizowane życie parze kochających się dorosłych ludzi, wprowadzimy rzetelną edukację o homoseksualności, ale nie zmienią naszej mentalności i myślenia. Ta część pracy nad naszą osobistą tolerancją należy już do nas samych. Homofobia jest ważnym problemem społecznym, a dwa miliony gejów i lesbijek żyjących w Polsce nie są tematem zastępczym. Żyją wśród nas – są naszymi nauczycielami, uczniami, sprzedawcami, braćmi i siostrami. Warto spróbować ich zrozumieć i pomóc im w niełatwym życiu. Szczycimy się naszą tradycyjną tolerancją. Mityczna, wręcz dogmatyczna, polska tolerancja wymaga od nas tej deklaracji, by zaraz potem przejść do ataku. „Jestem tolerancyjny, ale…” – i tutaj pada cała litania ksenofobicznych, rasistowskich, homofobicznych argumentów. Jestem przekonany, że tylko dzięki edukacji połączonej z dialogiem jesteśmy w stanie porzucić to fałszywe „ale” i stać się prawdziwie tolerancyjnym i otwartym społeczeństwem. tezeusz.pl 268 POLSKA
TOLERANCJA Gérard Laverdure W sercu Boga jest miejsce dla homoseksualistów Przede wszystkim sumienie i Ewangelia Jestem członkiem wspólnoty św. Piotra Apostoła w Montrealu od 2001 roku i pracowałem w niej kilka lat jako duszpasterz. Jestem również członkiem Rady Duszpasterskiej, która zadecydowała o zaproszeniu Laurenta McCutcheona, prezesa fundacji Gai Écoute i fundacji Émergence do zabrania głosu na naszym niedzielnym zgromadzeniu (16 maja 2010). Chcieliśmy w ten sposób zwrócić uwagę na Międzynarodowy Dzień Walki z Homofobią (17 maja). Wystąpienie naszego gościa przybrało formę osobistego listu do Jezusa od członka Jego Kościoła. Ostatecznym punktem odniesienia dla chrześcijanina jest jego sumienie. Stwierdził to nawet Benedykt XVI jeszcze jako profesor Joseph Ratzinger. Kościół to więcej niż papież, kuria rzymska albo Watykan. Nieskończenie więcej. Ta administracyjna struktura jest od dawna przestarzała i nie odważyła się nawet wprowadzić kolegialności (zarządzania przez zespół biskupów) dla zachowania kontroli… Coraz bardziej rozumiemy, że Watykan i niektórzy biskupi oddalają się od życia, nie zważając na jego odgłosy, na światła Ducha w sumieniach, na Jego tchnienie w historii ludzkości. Jako dorosły myślę i mam własne zdanie. Duch Święty ożywia moje sumienie. Nie oczekuję zatem odpowiedzi autorytetów na moje pytania. Jestem otwarty na przemyślenia innych, ale sam oceniam społeczną i etyczną stawkę, o jaką toczy się gra we wspólnocie lokalnej i ogólnoświatowej. Autorytety tak często myliły się w historii, biorąc same siebie za Boga, że mądrość i Jezus wymagają, abym wydawał własny sąd. Gdy nauka rzuca światło na religię Jak niegdyś Kościół potępił Galileusza, lekceważąc naukowe odkrycia, tak dzisiaj homoseksualiści stają się ofiarami krótkowzroczności. Nauki o człowieku ustaliły, że homoseksualizm to naturalna skłonność, która występuje nawet w przyrodzie. Marie‐Paul Ross, zakonnica i doktor seksuologii, wypowiada się w takim właśnie duchu w swojej książce tezeusz.pl 269 POLSKA
TOLERANCJA Traverser l'épreuve (2010): „Prawdziwy homoseksualizm jest całkowicie naturalnym wariantem, spotykanym u mniejszości mężczyzn i kobiet” (s. 163). To najlepsze rozumienie ludzkiej istoty przez nauki o człowieku mówiąc, że nie istnieje tylko jedna naturalna orientacja seksualna, otwiera horyzonty. Obsesja i pogarda wobec seksu (oraz wobec kobiety kusicielki czy wręcz nieczystej) oraz jego okrutne, bezlitosne tłumienie prześcigały się nawzajem w całej historii Kościoła katolickiego. Pora odejść od tego, aby przybliżyć się ku Dobrej Nowinie o współczującym, miłosiernym, żywym Bogu, kochającym wolność i społeczną sprawiedliwość. Jezus nie zmaga się z kwestiami seksualnymi, lecz stawia miłość w centrum wszystkiego. Jeżeli nawet ostro krytykuję strukturę zarządzania instytucji, która ma charakter wielonarodowy, to według mnie rzeczywistość chrześcijaństwa (a Kościoła katolickiego w szczególności) w ludzkiej historii jest nieskończenie bardziej złożona i obfituje w owoce godne lepszych ogrodów. Nawet z takimi kawałkami zgnilizny jak inkwizycja, wojny religijne, porozumienia z władzą: z arystokracją, z kolonializmem, z faszyzmem i z kapitalizmem. Zresztą nawet ruch związkowy, działający przecież na rzecz sprawiedliwości i godności pracowników, przeżywał i wciąż przeżywa niezdrowe epizody. Mimo to bez niego nie mielibyśmy naszych warunków życia ani zbiorowej ochrony. Tak samo jest z Kościołem. Moja chrześcijańska wiara każe mi interesować się ważnymi zagadnieniami naszej epoki, przejmując się nimi osobiście bądź wnosząc moją wiarę do świata jako obywatel. Uczestniczyłem w licznych walkach o sprawiedliwość społeczną i środowiskową. Walka przeciwko homofonii jest jedną z nich. Ewangelia Jezusa, do której się odwołuję, każe mi zachwycać się pięknem życia, kochać swobodnie i przyczyniać się do usuwania wszelkiego jarzma, które pojawia się na mojej drodze. Wiara pozwoliła mi pokonać chwile próby i rozpaczy, i wyobrażam sobie, że inni pokonują je bez takiej wiary. Byt u początków wszystkiego nie należy do nikogo, objawia się, jak chce i kiedy chce. Jeżeli można zamknąć się w religijnych lub innych integrystycznych i manichejskich wizjach świata, to można również pozwolić sobie na otwartość, stać się źródłem życia i wolności, godności i wspólnej sprawiedliwości. W sercu Boga jest na pewno miejsce dla homoseksualistów, lecz ludzie mają nieugięty kark i twarde serce. Dużo czasu trzeba, abyśmy stali się naprawdę ludzcy i przychylni wobec osób odmiennych od nas. tłum. Małgorzata Frankiewicz Culture et Foi, Lutter contre l’homophobie en Église tezeusz.pl 270 POLSKA
TOLERANCJA Laurent McCutcheon List do Jezusa Jezu nieskończenie dobry i sprawiedliwy, jako członek Twojego Kościoła zwracam się dzisiaj do Ciebie, ponieważ czuję się zraniony. Nie znajduję sobie miejsca między tym, czego mnie nauczono, a postępowaniem Twojego Kościoła. Ty, który jesteś sprawiedliwy i dobry, zrozumiesz zagubienie mężczyzn i kobiet, których nauczono wielkiego przykazania miłości i miłosierdzia. Jezu, powiedz mi, dlaczego Twój Kościół odrzuca mnie, jak to czyni również z milionami innych osób na całym świecie. Zapamiętałem, że nauczanie oparte na miłości i miłosierdziu to podstawa Twoich słów. Jezu, odwołuję się do Twojej nieskończonej sprawiedliwości. Bronię sprawy tych kobiet i mężczyzn, którzy jak ja nie odpowiadają zalecanemu przez Twój Kościół wzorcowi. Czy to możliwe, Jezu, że wysocy przełożeni Twojego Kościoła oddalili się od Twojego nauczania i że słowa ludzi zastąpiły Twoje? Jezu, trudno uwierzyć, bo sprzeciwia się to ludzkiemu rozumowi, że w Twojej nieskończonej dobroci mógłbyś potępić osoby, które stworzyłeś. Powiedz mi, Jezu, czy Twoja nieskończona dobroć pozwala odrzucać osoby, które domagają się tylko prawa do wzajemnej miłości. Twoje panowanie każe odrzucić tezę, że niektóre Twoje dzieci powstały wskutek bledu Stwórcy. tezeusz.pl 271 POLSKA
TOLERANCJA Utwierdź mnie, Jezu, w tym, że nie pomyliłem się wierząc, iż homoseksualistki i homoseksualiści są Twoimi dziećmi tak samo jak wszystkie inne osoby. Ty wiesz. Jezu, że moja homoseksualna orientacja stanowi integralną część mojej osoby i nie wybrałem jej, lecz Ty mi ją dałeś. Kiedyś zbudziło się we mnie uczucie do pewnej osoby i odkryłem, że moja miłość kieruje się ku osobom tej samej płci. Zrozumiałem wówczas, że to moje przeznaczenie. Powiedz mi, Jezu, że to przeznaczenie, które przewidziałeś dla mnie i że pragniesz przede wszystkim, aby moja ziemska droga przebiegała pogodnie. Powiedz mi, Jezu, że nie chciałeś, abym był inny od tych, których stworzyłeś. Jezu, potępienie przez Twój Kościół rani mnie głęboko, uważam je za niesprawiedliwe i pozbawione dobroci. Urzędowe oświadczenie o usunięciu z Twojego Kościoła wywołuje wątpliwość, niepokój i ból. Powiedz mi, Jezu, czy nieskończona dobroć, nieskończona sprawiedliwość, nieskończona miłość, nieskończone miłosierdzie można pogodzić z odrzuceniem. Pociesz mnie, Jezu i pozwól mi wierzyć, że nauczanie Twojego Kościoła oddaliło się od miłości i m miłosierdzia. Powiedz mi, Jezu, że nienawiść i odrzucenie są sprzeczne z wielkim przykazaniem miłości i miłosierdzia. Kochać swojego bliźniego to kochać go takim, jaki jest. Jezu, głosowi Twojego Kościoła brakuje spójności, skoro potępia homoseksualizm, a nie osoby, które go doświadczają. Jezu, chciałeś, aby ludzką istotę znamionowała duchowość i fundamentalne wartości. Błagam Cię, abyś pomógł mężczyznom i kobietom w znalezieniu sposobu wypowiedzi, opartego na fundamentalnych wartościach, jakimi są miłość, sprawiedliwość, miłosierdzie, wspaniałomyślność i równość. Jezu, pragnę wierzyć, że te wartości same w sobie wystarczają, aby kierować postępowaniem ludzkich istot bez odwoływania się do kodeksu, który wylicza zakazy i nakłada kary. Jezu, wiedz, że wprawdzie najwyższe władze Twojego Kościoła stosują stale wykluczanie, lecz bywają też wyjątkowe parafie, które wybierają włączanie, szanując Twoje słowa. Jezu, natchnij mężczyzn i kobiety z Twojego Kościoła, aby otworzyli serca dla wszystkich niezależnie od ich seksualnej orientacji, jak potrafi to czynić parafia św. Piotra Apostoła z okazji Międzynarodowego Dnia Walki z Homofobią. tezeusz.pl 272 POLSKA
TOLERANCJA W końcu, Jezu, w dniu mojej śmierci, przyjdę do Ciebie z bagażem życia mężczyzny, który kochał zawsze innego mężczyznę, a którego życie było natchnione miłością i miłosierdziem. Stanę się rzecznikiem wielu mężczyzn i kobiet zranionych odrzuceniem przez ich Kościół. Dziękuję parafii św. Piotra Apostoła i jej zarządowi. Wszystkiego najlepszego dla tej parafii, która posłuży jako przykład. tłum. Małgorzata Frankiewicz tezeusz.pl 273 POLSKA
TOLERANCJA Barbara Kapturkiewicz Od edukacji do akceptacji 1. Dlaczego w Polsce jedynie mniejszość społeczeństwa toleruje osoby homoseksualne? 2. Co jest dla Polaków najtrudniejsze w relacji do osób homoseksualnych: burzenie naturalnego paradygmatu związków heteroseksualnych, sam fakt istnienia i ujawniania się osób homoseksualnych, akty homoseksualne, dążenia do prawnego ujęcia związków homoseksualnych na równi z małżeństwem osób heteroseksualnych? 3. Jakie rozumienia homoseksualizmu dominują w Polsce? W Polsce występuje silnie wyrażone zjawisko oglądania się na sąsiadów i grupę, w której się funkcjonuje. Co myślą inni, jak się zachowują? Obowiązuje zasada: nie wychylać się, bo co ludzie powiedzą? Zacznę robić coś nowego, gdy zobaczę, że inni to robią. Mało kto ma wykształcone zdrowe poczucie niezależności. Przeciętny obywatel już wie, że absolutnie nie wypada być nietolerancyjnym wobec ludzi niepełnosprawnych, innego wyznania lub narodowości. Te tematy zostały pozytywnie przepracowane w ostatnich dziesięcioleciach. Chociaż jeszcze daleko do ideału, a pracy mnóstwo, to przekonania te utrwaliły się w zbiorowej świadomości. Osoby homoseksualne oraz transpłciowe to ostatnia grupa w naszym społeczeństwie, wobec której występuje wspólnotowa niechęć, a często także wrogość. tezeusz.pl 274 POLSKA
TOLERANCJA Ludzie jednoczą się przeciw tej grupie z poczuciem: „my” jesteśmy lepsi, bardziej moralni, stoimy wyżej, żyjemy zgodnie z „naturą”. „Oni” nam zagrażają. Chcą zdemoralizować społeczeństwo, „zarazić” nasze dzieci, rozprzestrzenić homoseksualizm aż naród polski i ludzkość wymrze, bo zanikną tradycyjne rodziny. Chcą adoptować dzieci, aby je krzywdzić i molestować, bo przecież to zazwyczaj pedofile… Ciekawe, że najbardziej chętni do ataków są ludzie, którzy mają problemy z wiernością, utrzymaniem stabilnej rodziny, lub boją się, że sami w jakimś stopniu mogliby się okazać homoseksualni. Jeszcze gorzej wygląda sprawa tolerancji/akceptacji osób transpłciowych. Uważane są za wyjątkowo dziwne twory, ulegające swoim fanaberiom i nadające się wyłącznie do leczenia psychiatrycznego. Tak dobrze na ich tle poczuć się stuprocentowym mężczyzną lub kobietą… Lęk o stabilność rodziny jest powszechny. Presja społeczna na osiągnięcie sukcesu materialnego lub brak pracy czy niskie zarobki przyczyniają się do obniżenia dzietności rodzin. Występuje zjawisko starzenia się społeczeństwa. Rośnie liczba rozwodów, zdrad, problemów. Wielu boi się zawrzeć związek małżeński. Wciąż za mało chętnych do rzetelnej pracy nad poznaniem ludzkiej psychiki, prawideł dobrego związku, rozwojem własnej osobowości. Niewielu chce włożyć wysiłek, aby skorzystać z fachowej pomocy psychologicznej. Łatwiej przypisać lawinę nieszczęść jakiemuś wrogowi, najlepiej homoseksualistom. Im głośniej krzyczę, im bardziej podsycam wspólnotową modę na obrzydzenie ‐ „tfu, jakie to ohydne gdy dwóch facetów się całuje” ‐ tym bardziej należę do głównego, jednomyślnego stada, w którym czuję się pewniej. Takimi sposobami nakręca się skutecznie spirala zbiorowej niechęci. Osoby silne psychicznie, zadowolone z życia i posiadające odpowiednią wiedzę, znacznie częściej akceptują zjawisko homoseksualności. Obecnie w większości kręgów polskiego społeczeństwa tolerancja jest możliwa jedynie pod warunkiem nieujawniania homoseksualnej orientacji. Przekaz brzmi: masz milczeć, żyć samotnie, a jeżeli masz partnerkę/partnera, to udawaj że nic szczególnego was nie łączy. Nie ośmielajcie się okazywać publicznie swoich uczuć, bo oberwiecie (słownie i/lub fizycznie). Ten właśnie przekaz – kwintesencja obłudy – jest podłożem buntu wielu ludzi o rozwiniętym poczuciu społecznej sprawiedliwości, zarówno wierzących jak i niewierzących. Coraz więcej osób chce ten przekaz zmienić, choć jeszcze stosunkowo niewielu mówi o tym głośno i publicznie. tezeusz.pl 275 POLSKA
TOLERANCJA 4. Czy osoby homoseksualne są w Polsce dyskryminowane? A jeśli tak, w jakich formach przejawia się ta dyskryminacja? Dyskryminacja osób homoseksualnych w Polsce jest powszechna. Już w szkole podstawowej dzieci wyzywają się „ty geju”, „ty pedale”. W ten sposób chłopcy budują poczucie własnej męskości. Mało którzy rodzice i nauczyciele prowadzą z nimi poważne i rzeczowe rozmowy, dlaczego nie należy tak robić. W szkole brak lekcji na ten temat. W domach rodzinnych zazwyczaj panuje atmosfera wrogości i wykpiwania osób homoseksualnych. Trudno się dziwić, że większość z nich przeżywa paniczny lęk przed ujawnieniem się. W związku z tym często wolą zawrzeć związek małżeński z osobą płci przeciwnej. Zwykle prowadzi to do rozpadu rodziny i do katastrofy emocjonalnej – wtedy już kilku osób. W miejscach publicznych pary jednopłciowe (szczególnie męskie) nie mogą nawet w delikatny sposób okazać swoich uczuć, gdyż grozi to atakami słownymi i fizycznymi. Z powodu orientacji homoseksualnej dochodzi do pobić, zwolnień z pracy, wyrzucenia z domu, zerwania więzi rodzinnych, obrażania i wykpiwania. Wiele osób homoseksualnych przenosi się z małych miejscowości do dużych miast lub emigruje za granicę, aby móc żyć w bardziej przyjaznych warunkach. Brak legalizacji związków partnerskich powoduje liczne problemy. Osoby żyjące w stałych związkach nie mogą dziedziczyć jako osoby bliskie (płacą wysokie opłaty podatkowe, istnieje możliwość ingerencji rodzin biologicznych w zapis testamentowy). Upoważnienia notarialne co do informacji w szpitalu, możliwości pochowania itp. – są możliwe, ale kosztowne, wymagają terminowego odnawiania oraz stałego noszenia przy sobie. Osoby homoseksualne są także dyskryminowane w Kościele. Oferowanie im dla ich „dobra” życia w samotności lub nakłanianie do „leczenia” jest głęboko nieetyczne. Zdarzają się niedopuszczalne wypowiedzi hierarchów Kościoła. Nawet obecnemu papieżowi Benedyktowi XVI nie udało się uniknąć podobnego błędu. W przemówieniu do wiernych na Boże Narodzenie 2008 wygłosił opinię, że ludzkość należy ratować przed homoseksualizmem podobnie, jak ratujemy lasy tropikalne przed wyginięciem… Nic dziwnego, że wiele osób homoseksualnych czuje się przez Kościół odrzuconych. tezeusz.pl 276 POLSKA
TOLERANCJA Brak dla nich zorganizowanej opieki duszpasterskiej lub bodaj zorganizowanego wsparcia ludzi świeckich. Istnieją jedynie ośrodki oferujące zmianę orientacji seksualnej, działające wbrew współczesnym opiniom towarzystw naukowych lekarskich i psychologicznych. 5. Czy pewna ofensywność środowisk homoseksualnych w Polsce, nazywana przez niektórych promocją homoseksualizmu, a nawet uznaniem jego wyższości wobec zachowań heteroseksualnych ma wpływ na krytyczny stosunek większości polskiego społeczeństwa wobec homoseksualizmu? W Polsce środowiska homoseksualne nie są ofensywne, raczej mało widoczne w porównaniu z wieloma innymi krajami. Ludzie z tych środowisk nie głoszą własnej wyższości wobec osób heteroseksualnych, lecz zabiegają o równe traktowanie. Polacy często uważają, że umieszczane w mediach informacje o osobach homoseksualnych, pisane w tonie pozytywnym lub neutralnym, oraz tak zwane marsze równości, są przejawami rażącej ekspansji. Wynika to z faktu, że wielu obywateli życzy sobie, aby osoby orientacji homoseksualnej udawały że jako takie nie istnieją. Wówczas większość mogłaby żyć w złudnym poczuciu szczęścia. Marsze równości służą do pokazania społeczeństwu, że tak właśnie nie jest. Że żyją w kraju liczni obywatele homoseksualni oraz o niestandardowym poczuciu płci. Zachowania nieprzyzwoite w trakcie takich imprez występują stosunkowo rzadko, a jeśli się zdarzają, to jest to osobny problem ‐ łatwy do uregulowania istniejącymi przepisami. Niektóre środowiska homoseksualne, dążąc do legalizacji związków jednopłciowych, robią to w ramach organizacji popierających również aborcję i eutanazję. W sposób oczywisty utrudnia to wielu ludziom, szczególnie wierzącym, rozwój tolerancji. Nie wolno jednak ulegać pokusie traktowania tych zjawisk równorzędnie. Aborcja i eutanazja to grzechy przeciw ludzkiemu życiu, zaś homoseksualność to jedna z orientacji, wykreślona wiele lat temu z listy chorób. Jako taka jest zjawiskiem neutralnym. Spotyka się wypowiedzi ludzi Kościoła, którzy wymieniają aborcję, eutanazję i homoseksualizm jednym tchem, jako zło moralne (w taki sposób wypowiedział się Ksiądz Rektor Papieskiego Uniwersytetu Teologicznego w Krakowie w liście do wiernych na Wielkanoc 2010). Jest to niedopuszczalne nadużycie, powodujące utrwalenie społecznej wrogości wobec mniejszości seksualnych oraz poczucia odrzucenia u osób o takiej orientacji. tezeusz.pl 277 POLSKA
TOLERANCJA To z kolei popycha wiele z nich w kierunku środowisk faktycznie niechętnych Kościołowi. Tak tworzy się mechanizm błędnego koła i narasta poczucie wzajemnej walki. Czasem propozycje edukacji ze strony środowisk homoseksualnych mogą być nie do końca trafne (przykład: pogadanki dla zbyt małych dzieci). Należy jednak podejść do tego w formie dyskusji, wypracowania wspólnie dobrego programu dla dzieci, młodzieży i rodziców. Nie możemy się dziwić inicjatywom ludzi, którzy widzą, że w tym temacie żadna rzetelna edukacja nie istnieje. 6. Jakie byłyby najbardziej sensowne i tworzące społeczny konsensus (choćby niedoskonały) działania związane z tolerancją wobec osób homoseksualnych? Działania związane z tolerancją, a lepiej – akceptacją osób homoseksualnych, to przede wszystkim edukacja. Musi mieć ona dobry poziom i uwzględniać aktualną wiedzę z takich dziedzin jak medycyna i psychologia . Konieczne są lekcje w szkole, ale także pogadanki i materiały dla rodziców i nauczycieli. Jak wiemy, olbrzymią rolę pełnią media. Niektóre z nich już od pewnego czasu pracują w sposób pozytywny nad tematem homoseksualności i transpłciowości. W tym miejscu wyrażam podziękowanie portalowi Tezeusz za uwzględnienie tego tematu w debacie o polskiej tolerancji! Można prosto nakreślić ramy informacji koniecznych do przekazania młodzieży i dorosłym: W każdej populacji kilka procent ludzi ma orientację homoseksualną. Przyczyny tego zjawiska są złożone i jeszcze nie do końca wyjaśnione. Cecha ta, jak wiele innych, występuje w różnym stopniu nasilenia. Jeżeli u osoby po okresie pokwitania nasilenie jej jest znaczne, wówczas jest ona trwała. Należy ją zaakceptować. Wybór godnej drogi życia powinien być otwarty. Może to być życie w samotności lub wspólne życie z kimś drugim, ale bez realizacji w sferze seksualnej, lub związek z druga osobą tej samej płci i orientacji, w którym zachowania seksualne są jednym z ważnych elementów wyrażania miłości. W okresie pokwitania występuje naturalna chwiejność. Z tych powodów należy odczekać z samookreśleniem do wieku ok. 18‐20 lat, oraz najlepiej nie podejmować za wcześnie zachowań seksualnych z innymi osobami, gdyż może to prowadzić do błędnego rozpoznania swojej orientacji. Należy również informować, że istnieją ludzie o poczuciu psychicznym innej płci, niż ich płeć biologiczna. Występują u nich zróżnicowane potrzeby korekty cech płciowych. Poczucie orientacji seksualnej lub płci u niektórych ludzi nie są jednoznaczne i podlegają zmianom w ciągu życia. tezeusz.pl 278 POLSKA
TOLERANCJA Kolejny ważny punkt to wychowanie etyczne. Etyka powinna być w szkołach obowiązkowym przedmiotem dla wszystkich, niezależnie czy są wierzący i chodzą na religię, czy też nie. Na czym bowiem oprą się, gdyby stracili wiarę? Jeśli zaś jej nie stracą, jak będą rozumieli swoich niewierzących braci i siostry? Co mogą im zaoferować, podążając za ich sposobem pojmowania świata? Potrzebne są jak najczęstsze rozważania o etyce w mediach, w rodzinach, wśród znajomych. Trzeba rozbudzać zainteresowanie w tym kierunku. Wierzący powinni myśleć, jak uzasadnić na gruncie etyki świeckiej ważne zasady moralne, które czerpią z religii. Ważne jest wychowanie dzieci w rodzinach według zasad: •
myśl tak, jak uważasz za słuszne, nawet gdy inni myślą inaczej; •
broń słabszych, nawet swoim kosztem; •
nie krzywdź innych, staraj się rozumieć czyjeś zachowanie; •
tłumacz swoje racje, nie używaj przemocy. Nawet wojna obronna jest dla ludzi wielkim problemem moralnym; •
pamiętaj, że dobro zwycięża. Jeśli jesteś wierzący, to oczekujesz nieskończonej nagrody. Jeśli jesteś niewierzący, to wiedz, że dobro generuje zdrowie psychiczne i fizyczne, zaś udzielane innym wraca do ciebie zwielokrotnione. Warto żyć w harmonii z ludźmi i przyrodą, a na koniec umierać z poczuciem wzajemnej wdzięczności i przeżytego szczęścia. 7. Czy na gruncie chrześcijańskim, a zwłaszcza katolickim, jest możliwość faktycznej, choćby warunkowej tolerancji wobec osób homoseksualnych? Jeśli tak, na jakich warunkach? Na gruncie chrześcijańskim, a więc także katolickim, istnieje nie tylko możliwość, ale pilna konieczność akceptacji osób homoseksualnych oraz tworzonych przez nie monogamicznych związków. Należy wypracować formę błogosławieństwa takich par w Kościele. W niektórych Kościołach chrześcijańskich proces ten już się dokonał. Jest to dowód podążania drogą miłości człowieka, która jest ważniejsza niż przywiązanie do pewnych elementów tradycji i związanych z nią przepisów. Rozważając możliwość powyższych zmian w Kościele, należy na nowo przyjrzeć się kilku powszechnie używanym pojęciom, jak np. „zachowania zgodne z naturą”. Warto zauważyć, że dla osób homoseksualnych życie związku z osobą tej samej płci jest właśnie takim zachowaniem. Są ludzie, którzy twierdzą, że z powodu braku komplementarności płci, takie pary nie są zdolne do prawdziwej miłości, oraz że kieruje nimi tylko chęć zaspokojenia popędu seksualnego. tezeusz.pl 279 POLSKA
TOLERANCJA Obserwacje empiryczne nie potwierdzają tej tezy. Żyje w świecie wiele par homoseksualnych, a także par, w których jest ktoś transpłciowy, których miłość jest piękna, głęboka i altruistyczna, zaś zachowania seksualne to tylko jeden z elementów jej wyrażania. Leczenia i/lub przeciwstawiania się wymagają tylko takie zachowania, które sprawiają cierpienie konkretnej osobie lub są przyczyną krzywdy dla kogoś z jej otoczenia. Wielu chrześcijan cytuje słowa Biblii „mężczyzną i niewiastą stworzył ich”, twierdząc, że wynika z nich obowiązkowa dla wszystkich orientacja heteroseksualna oraz jednoznaczne poczucie płci. Tymczasem twierdzenie zawarte w powyższym cytacie jest słuszne dla ponad 90% ludzi, ale nie wynika z niego, że Bóg nie stworzył kobiet i mężczyzn o różnych odmianach orientacji seksualnej lub poczucia płci. Używanie kilku innych cytatów z Biblii jako argumentów przeciwko orientacji homoseksualnej również należy poddać krytyce. W miarę rozwoju cywilizacji oraz nauk przyrodniczych odstąpiono bowiem od literalnego odczytywania wielu innych fragmentów Biblii, na przykład akceptujących zjawisko niewolnictwa, podległość kobiet mężczyznom, czy też dosłownego pojmowania opisu stworzenia świata. Warto natomiast zauważyć, że w Ewangeliach nie ma żadnych słów Jezusa potępiających homoseksualność. W Starym Testamencie przepisy dotyczące etyki seksualnej były w całości ukierunkowane na maksymalne zwiększenie płodności. Stanowiło to warunek przetrwania narodu. Obecnie większość ludzi akceptuje stwierdzenie, że seksualne współdziałanie dwóch osób jest dobre i godziwe w dwóch przypadkach: •
gdy służy prokreacji; •
gdy służy wzajemnemu wyrażaniu miłości w wyłącznym związku, nawet jeżeli z jakichś przyczyn nie ma ono charakteru płodnego. Dlatego należy zaakceptować związki osób homoseksualnych i transpłciowych, podobnie jak już akceptujemy związki ludzi starych, niepełnosprawnych czy chorych. Szczególne cierpienia sprawia postawa Kościoła, nakazująca ludziom homoseksualnym żyć samotnie, lub poddawać się „leczeniu” w celu zmiany orientacji. Kościół prowadzi takie ośrodki, działające wbrew obecnej wiedzy naukowej. Jest to zjawisko przekraczania swoich kompetencji, z powodu myślenia silnie życzeniowego i chęci obrony za wszelką cenę pewnych elementów tradycji. Cena jest wysoka. Część osób na skutek owej „terapii” cierpi na ciężkie formy depresji, zdarzają się samobójstwa. tezeusz.pl 280 POLSKA
TOLERANCJA Tych losów nie opisują autorzy pomysłu, eksponują natomiast wypowiedzi osób zadowolonych, unikając rzetelnej interpretacji. W takich wypowiedziach pojawia się kilka elementów: •
dominujące zadowolenie i ulga z powodu opanowania uzależnienia od seksu ‐ takiego rodzaju pomocy należy niewątpliwie udzielać; •
nadzieja, że pragnienia homoseksualne ustąpią – jest to rozbudzone myślenie życzeniowe; •
informacja o aktualnym życiu w samotności i dźwiganiu krzyża – uwierzenie w konieczność cierpienia, w tym przypadku bezsensownego; przyjęcie poglądów twórców programu, w odruchu wdzięczności za pomoc w panowaniu nad sobą. Należało zaproponować program rozwoju osobowości, oraz poinformować, że jest kilka możliwości godnego życia – samotność, związek bez seksu, lub monogamiczny związek homoseksualny. Wypowiedzi ludzi, którym udało się „zmienić” orientację seksualną, też należałoby zinterpretować uczciwie – albo była ona źle rozpoznana, albo występowała w niewielkim stopniu nasilenia, albo można spodziewać się w dalszym życiu poważnych problemów (gdyż zawarcie małżeństwa z osobą płci przeciwnej nie jest bynajmniej dowodem na skuteczną i trwałą zmianę orientacji). 8. Czego osoby i środowiska homoseksualne oczekują od heteroseksualnej większości w Polsce, z której większość nie akceptuje zachowań homoseksualnych? Osoby homoseksualne oczekują od społeczeństwa przede wszystkim wiedzy na swój temat, opartej na aktualnych danych naukowych. Taka wiedza likwiduje nieuzasadniony strach i tworzy możliwość godnego życia obok siebie ludzi o różnych orientacjach seksualnych, bez obaw związanych z ujawnieniem. Stąd konieczność przystępnej i powszechnej edukacji na dobrym poziomie, prowadzonej również w szkołach. Oczywiste jest aktywne oczekiwanie na legalizację prawną związków jednopłciowych. W trybie pilnym wymaga rozwiązania sytuacja prawna dzieci biologicznych jednego z partnerów, które są wychowywane w związku jednopłciowym. Część par jednopłciowych chciałaby adopcji dzieci – w Polsce, jak wynika z ankiet, jest ich niewiele. Temat ten, budzący największe kontrowersje, należy odroczyć do czasów zmiany świadomości społecznej, a wtedy poddać rzeczowej dyskusji. Argumenty za i przeciw należy zawsze rozpatrywać pod kątem dobra dziecka. W obecnej sytuacji braku akceptacji zjawiska homoseksualności, dziecko adoptowane przez taką parę byłoby niewątpliwie narażone na poważne szykany ze strony otoczenia. tezeusz.pl 281 POLSKA
TOLERANCJA Wierzące osoby homoseksualne chciałyby również ich całościowej akceptacji (wraz z seksualnością i możliwością godnego jej realizowania w monogamicznym związku) ‐ w Kościele, do którego należą. 9. Podsumowanie Nadeszły czasy, w których pojawiają się katolicy prezentujący poglądy zbliżone do powyższych. Jest to zgodne z ich sumieniem i odnalezione aktualnie jako prawda, która wymaga przez całe życie poszukiwań i modlitwy. Nie jesteśmy katolikami gorszej kategorii. Tak samo wierzymy w zbawczą misję Jezusa i Jego żywą obecność w Kościele, w szczególności w Najświętszym Sakramencie. Jednocześnie wiemy, że przepisy kościelne ‐ także dotyczące etyki seksualnej ‐ podlegają zmianom. Przykładowo zlikwidowano nakaz „oczyszczenia” kobiety po porodzie, zakaz seksu małżeńskiego na dobę przed przyjęciem Komunii świętej, oraz w piątki i w Wielkim Poście. Wiemy, że temat antykoncepcji nieporonnej w małżeństwie był i jest w kościele poważnie rozpatrywany. Tematy te nie są dogmatami i zmiany następują zależnie od rozwoju nauk biologicznych i społecznych, choć zwykle z dużym opóźnieniem. Niewątpliwie granicą nieprzekraczalną dla chrześcijan jest ochrona ludzkiego życia, czyli uznawanie za zło aborcji i eutanazji. Wynika z tego konieczność obrony tej tezy w teorii i praktyce. Jako autorka powyższego tekstu, odczuwam obowiązek moralny głoszenia zawartych w nim poglądów i gromadzenia ludzi myślących podobnie. Uważam, że powinniśmy wspólnie apelować do hierarchów Kościoła Katolickiego o jak najszybszą zmianę zdania na temat osób homoseksualnych, transpłciowych i zawieranych przez nie związków. W obecnej sytuacji wielu takich ludzi jest skazanych na nieuzasadnione cierpienie, w imię przywiązania do pewnych przepisów i źle pojmowanego „prawa naturalnego”. tezeusz.pl 282 POLSKA
TOLERANCJA DEBATA X TOLERANCJA WOBEC OSÓB NIEPEŁNOSPRAWNYCH 15 LISTOPADA 2010 tezeusz.pl 283 POLSKA
TOLERANCJA Anna Firkowska‐Mankiewicz Niepełnosprawni intelektualnie też chcą żyć Właściwie nie lubię słowa „tolerancja”, zwłaszcza w kontekście tolerancji wobec osób niepełnosprawnych, ponieważ z jego etymologii (po łacinie tolero oznacza „znoszę”) wynika, że zaledwie znosimy obecność tych osób w naszym otoczeniu, ewentualnie okazujemy im wyrozumiałość czy pobłażanie na zasadzie poprawności politycznej – nie do końca godząc się z tym, jacy są czy jak się zachowują. Wyczuwam w takim podejściu protekcjonalizm czy rodzaj fałszywej łaskawości: „nie lubię cię, czy jesteś mi obojętny, ale cię toleruję”. Myślę, że osoby z niepełnosprawnościami oczekują od nas nie tolerancji, ale akceptacji, a przynajmniej szacunku dla ich godności i przysługujących im praw człowieka. Na szczęście w naszym kręgu kulturowym coraz powszechniej akceptowane jest stwierdzenie, że osoby niepełnosprawne są pełnoprawnymi obywatelami swoich społeczności, a więc mają prawo do uczestnictwa w życiu społecznym na równi ze wszystkimi innymi ludźmi. Mówią o tym liczne dokumenty międzynarodowe, których ukoronowaniem jest ONZ‐owska Konwencja o Prawach Osób Niepełnosprawnych, ustanowiona w roku 2006 i ratyfikowana już przez 95 państw. Jednak Polska ciągle jeszcze – co symptomatyczne – nie ratyfikowała tej Konwencji, a nawet nie podpisała protokołu fakultatywnego. Nie ratyfikowała także Konwencji Bioetycznej Rady Europy ani protokołu 12 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka zakazującego dyskryminacji, nie przystąpiła także do Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Co więcej, nie wdrożyliśmy jeszcze unijnych dyrektyw w zakresie równego traktowania, a przygotowywana aktualnie naprędce ustawa jest skandalem prawnym, dyskryminującym osoby niepełnosprawne w dostępie do służby zdrowia, dóbr i usług (zob. Gazeta Wyborcza nr 259, 7077 z dnia 5 listopada 2010). Rozziew między ustawodawstwem unijnym i światowym w zakresie traktowania osób niepełnosprawnych a polskimi zapisami legislacyjnymi – zawartymi w takich oficjalnych dokumentach, jak Konstytucja RP, Karta Praw Osób tezeusz.pl 284 POLSKA
TOLERANCJA Niepełnosprawnych, Ustawa o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych, czy szczegółowe akty prawne regulujące w sposób chaotyczny, a nie systemowy sytuację tych osób – jest więc ogromny. Ogólne zapisy mówiące o prawie osób niepełnosprawnych do niezależnego i aktywnego życia w społeczeństwie wolnym od dyskryminacji i tendencji segregacyjnych nie mają przełożenia ani na rozwiązania systemowe, autentycznie wspierające te osoby w sferze realnych warunków bytowych i społecznych, ani na sferę świadomości i postaw społecznych wobec niepełnosprawności i samych osób niepełnosprawnych. Traktując warunki te i postawy jako twarde i miękkie wskaźniki tolerancji wobec tych osób, chciałabym przedstawić krótką analizę tych zjawisk w Polsce i na świecie, koncentrując się głównie na sytuacji ludzi, wobec których polska (i nie tylko polska) tolerancja ma na swym koncie największe uchybienia, a mianowicie ludzi z niepełnosprawnością intelektualną – najsilniej dyskryminowanych wśród wszystkich grup osób niepełnosprawnych. Zacznijmy od spraw związanych z edukacją, od której w ogromnej mierze zależy pozycja społeczno‐ekonomiczna i sytuacja życiowa tych osób w społeczeństwie. Odsetek osób niepełnosprawnych intelektualnie z wykształceniem co najwyżej podstawowym przekracza 80% – gdy tymczasem w zbiorowości wszystkich osób niepełnosprawnych odsetek ten wynosił ok. 60%, a w całej populacji Polaków – nie więcej niż około 40%. System kształcenia dzieci z niepełnosprawnością intelektualną w Polsce ma nadal charakter wyraźnie segregacyjny – wbrew tendencjom światowym promującym edukację włączającą. Wprawdzie liczba dzieci niepełnosprawnych uczących się w szkołach zwykłych i integracyjnych stopnia podstawowego wzrosła w ostatnich latach, jednak na poziomie gimnazjalnym i średnim ciągle jeszcze większość dzieci uczy się w szkołach specjalnych. Niechlubną praktyką polskiego szkolnictwa jest skazywanie dziesiątków tysięcy dzieci niepełnosprawnych na indywidualne nauczanie domowe – izolujące je od rówieśników i normalnego życia szkolnego. Kolejnym mankamentem jest brak jakichkolwiek propozycji rozwiązań systemowych dla osób kończących edukację i wchodzących w dorosłe życie (tzw. transition services oraz form edukacji ustawicznej) – co prowadzi często do zaprzepaszczenia dotychczasowych osiągnięć edukacyjnych i odbija się negatywnie na i tak nikłych szansach tych osób na zatrudnienie. Niezwykle istotną kwestią utrudniającą odpowiednią edukację osób z niepełnosprawnością intelektualną jest też nikła w społeczeństwie wiedza na temat możliwości rozwojowych i przystosowawczych takich osób. Dość powszechne jest przekonanie, że niewiele można się po nich spodziewać. Tymczasem nawet w najcięższych przypadkach niepełnosprawności intelektualnej okazuje się, że rozwój jest możliwy, choć jego zakres jest oczywiście zróżnicowany i w znacznym stopniu uzależniony właśnie od tego, gdzie zakreślimy jego pułap. Z doświadczeń osób pracujących z niepełnosprawnymi intelektualnie wynika, że są oni w stanie osiągnąć tym więcej, im szersze i bardziej stymulujące możliwości uczestniczenia w życiu społecznym im stwarzamy. Niezbędnym warunkiem jest tu jednak bogata oferta edukacji ustawicznej – m.in. w zakresie edukacji prawnej, ekonomicznej, informatycznej czy obywatelskiej – dzięki której osoby te będą miały szansę na pełniejszy rozwój osobowości i kompetencji i na rzeczywiste zaistnienie w przestrzeni społecznej. Świadomość tę warto rozpowszechniać nie tylko tezeusz.pl 285 POLSKA
TOLERANCJA wśród ogółu społeczeństwa; potrzebują jej także niekiedy sami rodzice osób niepełnosprawnych intelektualnie, a zwłaszcza ci z nich, którzy uważają, że ich dzieciom potrzebna jest wyłącznie miłość i opieka świadczona w bezpiecznym kręgu rodzinnym. Postawa taka, określana mianem nadopiekuńczości, skutecznie ogranicza możliwości rozwojowe dzieci, młodzieży i dorosłych niepełnosprawnych intelektualnie i zaprzepaszcza w znacznej mierze ich szanse na możliwie pełne uczestnictwo w życiu społecznym, zwłaszcza w kwestii zatrudnienia. Jak wynika z danych, wskaźnik zatrudnienia wynosi w zbiorowości osób niepełnosprawnych intelektualnie zaledwie 7%, tymczasem odsetek ten w grupach osób z innymi niepełnosprawnościami kształtuje się na poziomie 17‐35%, a w całej populacji wynosi ok. 50%. Skąpa oferta pracy zarobkowej dla osób z niepełnosprawnością intelektualną – to otwarty rynek pracy i zakłady pracy chronionej (w których pracują w zasadzie tylko osoby lekko niepełnosprawne). Nieliczni „szczęśliwcy” pracują w kilkudziesięciu zaledwie w skali kraju Zakładach Aktywności Zawodowej – prowadzonych głównie przez organizacje pozarządowe, zaś większość siedzi po prostu bezczynnie w domu lub trafia do warsztatów terapii zajęciowej. Prezentowane dane ilustrują drastycznie niższy poziom edukacji i zatrudnienia w przypadku osób z niepełnosprawnością intelektualną, niż ma to miejsce w odniesieniu do pozostałych niepełnosprawnych, nie mówiąc już o reszcie społeczeństwa. Trudno więc się dziwić, że podstawowym źródłem utrzymania są w tej sytuacji renty socjalne i rodzinne oraz pomoc rodzin – głównie rodziców (często w podeszłym wieku) – z którymi mieszka zdecydowana większość osób z niepełnosprawnością intelektualną. Tylko nieliczni z nich zakładają własne rodziny – co zresztą jest źle widziane w społeczeństwie odmawiającym im na ogół prawa do życia seksualnego i rodzinnego, a zwłaszcza do rodzicielstwa. Czy tak być musi i czy tak jest w innych krajach Unii Europejskiej? Nie chcę stwarzać złudnego obrazu, że we wszystkich krajach sytuacja przedstawia się zdecydowanie lepiej. Nie ma jednak wątpliwości, że w wielu z nich, a zwłaszcza w krajach skandynawskich, ogólny klimat wokół osób niepełnosprawnych jest zupełnie inny. To, co najbardziej charakterystyczne, określić można jako wolę polityczną i powszechne zrozumienie – tak wśród decydentów, jak i ogółu społeczeństwa – iż niepełnosprawność jest jednym z naturalnych przejawów ludzkiej kondycji i że ludziom niepełnosprawnym przysługują takie same prawa, jak wszystkim innym. W ślad za tym idą konkretne rozwiązania – w sposób systemowy, a nie doraźny czy fragmentaryczny – regulujące kwestie ich wszechstronnego wspierania. W odniesieniu do interesujących nas tu kwestii edukacji, zatrudnienia, mieszkalnictwa i wspierania w niezależnym życiu generalne trendy sformułować można następująco. W odniesieniu do edukacji w wielu krajach Unii Europejskiej nastąpiły rewolucyjne zmiany polegające na prawnym uznaniu zasady, że każde dziecko ma prawo uczyć się w szkole najbliższej miejsca zamieszkania (a więc zasada włączania uczniów niepełnosprawnych – również intelektualnie – w powszechny nurt nauczania przewidziany dla wszystkich innych dzieci). Szkoły specjalne bądź ulegają likwidacji, bądź przekształcane są w centra wspierające tezeusz.pl 286 POLSKA
TOLERANCJA nauczycieli szkół powszechnych w wychodzeniu naprzeciw dzieciom o specjalnych potrzebach edukacyjnych. Tam, gdzie szkoły specjalne zachowano, ograniczono wydatnie ich rolę do sytuacji, w których absolutnie niemożliwe jest zapewnienie dziecku nauki w warunkach szkoły powszechnej. Tendencje integracyjne i włączające wspierane są odpowiednimi rozwiązaniami legislacyjnymi, organizacyjnymi i finansowymi (np. w Holandii rząd wycofuje się z odgórnego finansowania szkół specjalnych na rzecz finansowania usług specjalnych dla konkretnego dziecka). W kwestii zatrudnienia rzeczą najbardziej charakterystyczną jest dostrzeżenie w wielu krajach Unii faktu, że osoba niepełnosprawna intelektualnie (przy odpowiednim wspieraniu w procesie przygotowania do podjęcia pracy i w samym miejscu pracy – tzw. model zatrudnienia wspomaganego) może być bardzo wartościowym, cenionym i lojalnym pracownikiem. Na przykład we Włoszech czy w Wielkiej Brytanii istnieje spójny systemy poradnictwa i wspierania w zatrudnieniu. Odpowiednie służby pośredniczą w znalezieniu pracy, przygotowują do jej podjęcia i pomagają w jej utrzymaniu, wspierając także – co ważne – pracodawców. Podobną działalność podjęły ostatnio w Polsce Centra „DZWONI”, zorganizowane przez Polskie Stowarzyszenie na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym i finansowane ze środków unijnych. Ośrodkom tym w czasie kilkuletniej zaledwie pracy udało się znaleźć zatrudnienie na otwartym rynku dla ponad tysiąca osób z niepełnosprawnością intelektualną. To bezprecedensowe osiągnięcie może niestety zostać zniweczone, ponieważ dalsza działalność „DZWONI” jest poważnie zagrożona w związku z brakiem stabilnych środków finansowania. Jeżeli chodzi o formy mieszkalnictwa – tu rozziew między realiami polskimi a unijnymi jest bodaj największy. W nowoczesnych rozwiązaniach przodują zdecydowanie kraje skandynawskie, a zwłaszcza Norwegia, w której dzięki starannie zaplanowanej i zrealizowanej reformie do roku 1995 zamknięto wszystkie duże zakłady opiekuńcze dla osób niepełnosprawnych intelektualnie, zapewniając wszystkim potrzebującym dostosowane do indywidualnych potrzeb formy mieszkalnictwa w społecznościach lokalnych (hostele czy małe „domy grupowe” dla najwyżej 4‐6 osób, a także własne bądź wynajmowane samodzielne mieszkania). W zależności od potrzeb, osobom tym zapewniane jest konkretne wsparcie w codziennych czynnościach dozowane tak, by mobilizować ich do maksymalnie samodzielnej egzystencji. Co istotne, wspomniane formy mieszkalnictwa oferowane są nie tylko osobom przenoszonym z zakładów opiekuńczych, ale także osobom mieszkającym dotychczas w domach rodzinnych, co stwarza szanse na uniezależnienie się od nadopiekuńczych często rodzin. Na tle tych rozwiązań polskie realia mieszkalnictwa, w których oferuje się, i co gorsza, promuje nadal duże zakłady opiekuńcze dla kilkuset nawet osób (vide na przykład inicjatywa Anny Dymnej), jawią się jako szczególnie anachroniczne. A jednocześnie organizacjom pozarządowym, które prowadzą małe formy mieszkalnictwa, rzuca się kłody pod nogi, nie zapewniając stabilnych źródeł finansowania. Dochodzimy wreszcie do ostatniego ważnego wymiaru sytuacji społecznej osób z niepełnosprawnością intelektualną, a mianowicie do wspierania w niezależnym życiu. Warto pamiętać o generalnej zasadzie, że każdy człowiek, a zwłaszcza człowiek niepełnosprawny intelektualnie, funkcjonuje na miarę formułowanych pod jego adresem oczekiwań. W miarę wzrostu oczekiwań i rozszerzania zakresu doświadczeń okazuje się, iż osoby niepełnosprawne tezeusz.pl 287 POLSKA
TOLERANCJA intelektualnie mogą, potrafią znacznie więcej, niż można by się było spodziewać. Umożliwienie im funkcjonowania (z niezbędnym wsparciem) w normalnych rolach społecznych w otwartym, akceptującym środowisku prowadzi do niebywałego wręcz rozwoju ich kompetencji i rozkwitu całej osobowości. Obok trudnych do przeliczenia zysków moralnych, wzrost samostanowienia i autonomii tych osób przynosi konkretne profity ekonomiczne – w miejsce bowiem klientów pomocy społecznej stają się oni obywatelami wnoszącymi swój wkład w życie społeczne. Prawda ta jest akceptowana znacznie powszechniej w krajach Unii, niż ma to miejsce u nas, gdzie zarówno w rodzinach, jak i w szkołach, miejscach pracy, rozrywki, kultury, kultu religijnego i w całym życiu społecznym częściej tolerujemy (w złym znaczeniu tego słowa) ograniczenia i deficyty tych osób, niż szukamy ich talentów i rozwijamy możliwości. W związku z tym wśród bliskich dominują tendencje ochraniające, a generalnie w społeczeństwie – tendencje izolujące i segregacyjne. Tymczasem najbardziej charakterystycznym rysem nowej polityki społecznej wobec osób niepełnosprawnych intelektualnie w świecie jest włączanie (inclusion). Niezbędnym warunkiem realizacji tego procesu są – obok wspierania w zakresie problemów społeczno‐bytowych – życzliwe, akceptujące bądź choćby tylko tolerancyjne postawy społeczne wobec tych osób. Jednak kwestia przemian świadomości jest ciągle jeszcze zaniedbana i wymaga intensywnych działań edukacyjnych – świadczą o tym szczególnie dobitnie postawy wobec osób niepełnosprawnych intelektualnie. Ta właśnie grupa osób, obok chorych psychicznie, budzi najsilniejsze reakcje negatywne i największą chęć dystansowania się od nich. Z badań Ostrowskiej wynika, że angażowanie się w pomoc osobom z upośledzeniem umysłowym i chorobą psychiczną rodzi znacznie więcej oporów niż pomoc osobie niewidomej czy na wózku. Co charakterystyczne, opory te przejawiają silniej ci, którzy nigdy nie mieli styczności z takimi osobami. Obok obojętności bądź jawnie okazywanej niechęci, mamy często do czynienia – tak w Polsce, jak i w innych krajach – ze zjawiskiem, które w literaturze zachodniej określane jest jako society’s death wish, a więc z płycej lub głębiej skrywanym życzeniem, by osoby z niepełnosprawnością intelektualną bądź w ogóle się nie rodziły, bądź by jak najprędzej umarły. Życzenie to, tkwiące korzeniami w niechlubnym ruchu eugenicznym, swój najbardziej dramatyczny wyraz znalazło w eksterminacyjnych praktykach wobec osób upośledzonych i chorych psychicznie w hitlerowskich Niemczech. W nieodległej przeszłości i w czasach nam współczesnych miejsce jawnej eksterminacji zajęły różnorodne sposoby ingerowania w możliwości reprodukcyjne takich osób – od izolowania ich i uniemożliwiania kontaktów intymnych, poprzez antykoncepcję, aż do sterylizacji. O praktykach „zadawania śmierci” (deathmaking) rozumianych jako „działania podejmowane szczególnie przez służby i agendy społeczne, które powoduje, przyspiesza lub umożliwia śmierć osób pokrzywdzonych, upośledzonych lub dewaluowanych społecznie” pisał znany propagator idei normalizacji Wolf Wolfensberger we wstrząsającej monografii zatytułowanej Nowa zagłada osób niepełnosprawnych i dotkniętych nieszczęściem (1987). O tym, że praktyki sterylizacyjne w odniesieniu do osób z niepełnosprawnością intelektualną czy psychiczną aktualne są do dziś, i to nie tylko za granicą, ale także w Polsce, przekonaliśmy się ostatnio w związku z bulwersującą sprawą ubezpłodnienia niepełnosprawnej psychicznie Wioletty Woźnej, po urodzeniu przez nią ósmego dziecka. Lekarze tezeusz.pl 288 POLSKA
TOLERANCJA dokonali zabiegu bez poinformowania i uzyskania jej zgody, tłumacząc, że działali dla dobra pacjentki. Co więcej, sąd rodzinny odebrał niemowlę nieporadnej, ale kochającej się i dbającej o dzieci rodzinie. Trzeba było nagłośnienia sprawy przez media oraz interwencji Rzecznika Praw Dziecka, całej wsi i opinii biegłych, domagających się wsparcia dla rodziny, a nie jej rozbijania, żeby sąd wycofał się z krzywdzącej rodzinę decyzji. Ten drastyczny przykład ilustruje dobitnie pokutujący nadal wśród społeczeństwa – w tym także wśród profesjonalistów medycznych i prawnych – stosunek do osób o obniżonej sprawności intelektualnej. Dominujący we współczesnej cywilizacji kult zdrowia, piękna, inteligencji i sukcesu sprawia, że wszyscy, którzy od tego wzorca odbiegają, bywają narażeni na różnego stopnia uprzedzenia czy dyskryminację. Postawy takie są najczęściej efektem braku kontaktów z osobami niepełnosprawnymi i braku wiedzy o przyczynach, istocie i konsekwencjach ich niepełnosprawności, a także na temat rzeczywistych możliwości i mocnych stron tych osób. Brak wiedzy i kontaktów stanowi naturalną pożywkę dla uprzedzeń, lęku, niechęci czy wręcz wrogości – przekładających się w krańcowych przypadkach na mniej czy bardziej świadome życzenia śmierci, kierowane pod adresem takich osób. Charakterystycznych przykładów tego rodzaju życzeń dostarcza analiza postaw społecznych wobec rodzin, w których rodzi się dziecko z niepełnosprawnością intelektualną. Postawy te znajdują swój wyraz w całej gamie stwierdzeń typu: „Co za nieszczęście”, „Czy nie można było temu zapobiec?”, „Czemu nie poddała się Pani badaniom prenatalnym?” (z ukrytą sugestią, że wczesne zdiagnozowanie wady płodu umożliwiłoby jego aborcję), czy wręcz „Może lepiej, żeby się długo nie męczyło” (czytaj: „by umarło”). Postawy takie nieobce są też lekarzom, którzy – nie mając często wystarczającej wiedzy na temat rzeczywistych szans rozwojowych dziecka i możliwości wsparcia rodziny – nakłaniają do aborcji bądź w raniący uczucia rodziców sposób informują o jego niepełnosprawności (sugerując np. żeby oddać dziecko do zakładu, bo nic z niego nie będzie, albo by modlić się, żeby umarło) . Mniej czy bardziej otwarte society’s death wish daje się zaobserwować nie tylko w braku poszanowania dla wartości życia osób niepełnosprawnych intelektualnie, ale i w lekceważeniu bądź zaniedbywaniu starań na rzecz poprawy jego jakości. W takich właśnie kategoriach jawią się na przykład wyraźne niedostatki w zakresie opieki lekarskiej i dentystycznej, trudności w dostępie do badań przesiewowych i do szpitali oraz nieumiejętność i niechęć personelu medycznego do zajmowania się osobami z niepełnosprawnością intelektualną – co powoduje m.in. późną diagnozę chorób, zwłaszcza chorób terminalnych. Kolejnych przykładów nietolerancji wobec osób z niepełnosprawnością intelektualną dostarczyły wyniki badań podjętych z inicjatywy Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym, a dotyczących praktyk polskich sądów – pochopnie szafujących całkowitym ubezwłasnowolnianiem tych osób, często z zaniedbaniem elementarnych procedur prawnych i wbrew oczywistemu ich interesowi. Co robić, żeby zmienić postawy wobec osób niepełnosprawnych intelektualnie na bardziej otwarte i akceptujące? Konieczna jest przede wszystkim szeroko zakrojona edukacja społeczeństwa nakierowana na to, by: tezeusz.pl 289 POLSKA
TOLERANCJA •
poszerzać wiedzę na temat zjawiska niepełnosprawności intelektualnej – jego przyczyn, specyfiki oraz możliwości rozwojowych osób nią dotkniętych, •
umożliwić i stymulować kontakty z tymi osobami, •
pokazywać te osoby tak, by budzić wobec nich pozytywne emocje. Jeżeli chodzi o wiedzę – jednym z najczęściej występujących nieporozumień jest mylenie niepełnosprawności intelektualnej z chorobą psychiczną. Większość ludzi na ogół utożsamia te dwa zjawiska, nie zdając sobie sprawy z istotnych różnic i odmiennych oddziaływań leczniczych i rehabilitacyjnych oraz form wspierania, których każda z grup dotkniętych nimi osób potrzebuje. Kolejne pole niewiedzy i wręcz przesądów dotyczy przyczyn niepełnosprawności intelektualnej. Nadal pokutują w społeczeństwie przekonania o karze za grzechy i przewinieniach rodziców – zbyt mało natomiast wiadomo o genetycznych, okołoporodowych i środowiskowych przyczynach niepełnosprawności, jak i o tym, że w około 30% przypadków nie potrafimy wskazać konkretnych przyczyn tego zjawiska i że stanowi ono często przypadek statystyczny, za który rodzice nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Jeżeli chodzi o kontakty z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie warto podkreślić, że kontakty te powinny być inicjowane jak najwcześniej – a więc już w okresie przedszkolnym i szkolnym. Z licznych badań nad integracją i włączaniem dzieci niepełnosprawnych w normalny nurt nauczania wynika, że dobrze zaplanowana integracja – a więc taka, do której przygotowani są wszyscy jej aktorzy: zarówno niepełnosprawne dzieci i ich rodzice, sprawni rówieśnicy i ich rodzice, jak i cały personel szkoły, a zwłaszcza nauczyciele i osoby wspierające – owocuje bardziej pozytywnymi postawami wobec niepełnosprawnych dzieci i tworzy dobre podstawy utrzymywania się takich postaw w życiu dorosłym. W wypadku osób dorosłych szczególnie ważne jest kształtowanie pozytywnych postaw wśród potencjalnych pracodawców osób niepełnosprawnych intelektualnie. Z badań wynika na przykład, że pracodawcy, którzy nie mieli doświadczeń z zatrudnianiem tych osób, dziesięciokrotnie częściej niż pracodawcy, którzy podjęli wcześniej takie „ryzyko”, wyrażali obawy, iż przyjęcie takiej osoby do pracy będzie się wiązało z różnymi kłopotami. Popularyzacja dobrych doświadczeń w tym względzie, pokazujących jak oddanymi, lojalnymi i efektywnymi pracownikami mogą być odpowiednio przygotowane i wspierane osoby niepełnosprawne intelektualnie, dobrze służy przełamywaniu barier i umożliwianiu uczestnictwa tych osób w otwartym rynku pracy. Powtórzmy raz jeszcze, że przez nawiązywanie i stymulowanie kontaktów z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie w miejscu zamieszkania, przez wspólną zabawę, naukę i pracę oraz kontakty w miejscach publicznych, a także przez osobiste świadectwo osób, które mają dobre doświadczenia wyniesione z takich kontaktów, najskuteczniej dochodzi do ukształtowania pozytywnych postaw społecznych i do zakwestionowania tym samym irracjonalnych często przekonań i stereotypów na temat niepełnosprawnych intelektualnie. tezeusz.pl 290 POLSKA
TOLERANCJA I wreszcie emocjonalny wymiar postaw społecznych wobec osób niepełnosprawnych intelektualnie. Zarówno z psychologii społecznej, jak i z własnego doświadczenia wiemy o tym, że emocje wobec danej osoby czy zjawiska mogą stać się elementem dominującym, sterującym poznaniem i zachowaniami. W obliczu silnych emocji racjonalne argumenty schodzą często na dalszy plan. Źródłem postaw zdominowanych przez emocje są najczęściej wyznawane przez ludzi wartości, a więc to, co cenią i do czego dążą. Jeżeli więc uświadomimy sobie, że sprawność intelektualna jest wartością wysoko cenioną w naszym kręgu cywilizacyjnym – m.in. ze względu na to, że osoby nią obdarzone z większym prawdopodobieństwem osiągają tzw. sukces życiowy – łatwiej przychodzi nam zrozumieć, dlaczego niepełnosprawność intelektualna tak często budzi emocje negatywne. Podyktowane są one lękiem, że niepełnosprawność ta uniemożliwi osiągnięcie w życiu sukcesu, rozumianego najczęściej w kategoriach wysokiego wykształcenia, znaczącej pozycji zawodowej i zamożności. Tymczasem warto pamiętać, że osoby z niepełnosprawnością intelektualną potrafią nadspodziewanie dobrze kompensować swoje deficyty poznawcze wysokim potencjałem emocjonalnym, dzięki czemu wiele z nich całkiem nieźle funkcjonuje w życiu społecznym. Innym źródłem lęku i niewygody psychicznej, generującej negatywne postawy wobec osób niepełnosprawnych intelektualnie, są też takie czynniki, jak nieatrakcyjny niekiedy wygląd zewnętrzny, sprzężone niepełnosprawności i deformacje ciała, utrudniające kontakt zaburzenia mowy oraz budzące lęk zachowania. Te ostatnie lęki można redukować głównie przez pokazywanie w mediach mocnych stron osób niepełnosprawnych – ich talentów, wrażliwości emocjonalnej, cech charakteru – oraz przez poszerzanie naszych wzajemnych kontaktów. Wracając zaś do kluczowego problemu wartości, chcę powiedzieć tyle: jeśli w naszym własnym systemie wartości – a także, czy przede wszystkim w systemie wartości młodego pokolenia – znajdą się takie wartości, jak tolerancja i szacunek dla odmienności; jeśli wypracujemy w sobie i naszych dzieciach odmienną wizję sukcesu życiowego, opartą o empatyczne relacje z innymi ludźmi, a nie zdominowaną przez sukces materialny czy zawodowy; jeśli uznamy, że ludzie niepełnosprawni mają takie same prawa jak inni obywatele i naszym solidarnym obowiązkiem jest wychodzenie naprzeciw ich specjalnym potrzebom, a nie wtłaczanie we wzorce, którym nie ze swej winy nie mogą sprostać – wówczas pojawi się szansa na taki klimat emocjonalny wokół osób niepełnosprawnych intelektualnie, który sprzyjać będzie akceptacji i przyzwoleniu na ich maksymalnie pełne uczestnictwo w życiu społecznym. I w takim właśnie klimacie i społeczeństwie chciałabym żyć. tezeusz.pl 291 POLSKA
TOLERANCJA Piotr Pawłowski Historia naszej afirmacji Osobom niepełnosprawnym władze publiczne udzielają, zgodnie z ustawą, pomocy w zabezpieczaniu egzystencji, przysposobieniu do pracy oraz komunikacji społecznej. (Art. 69 Konstytucji RP) Rok 1989, rozpoczynający demokratyczne przemiany w naszym kraju, i lata następne są dla nas, Polaków z niepełnosprawnością, okresem rewolucyjnym, bardziej może niż dla społeczeństwa ludzi sprawnych. Zaczynamy być widoczni i, co najważniejsze, zaczęto o nas mówić. Sami także możemy się wypowiadać. Coraz więcej zajmują się nami organizacje pozarządowe, instytucje państwowe i media. Niepełnosprawność przestaje być wreszcie społecznym odium i tematem tabu. Ale to dopiero początek. W ostatnich dekadach uczyniono wiele, aby poprawiać jakość życia osobom z niepełnosprawnościami. Na świecie kierunki zmian zostały wytyczone m.in. przez Powszechną Deklarację Praw Człowieka (1948 r.), Międzynarodowe Pakty Praw Obywatelskich i Politycznych (1966 r.), Konwencję Nr 159 Międzynarodowej Organizacji Pracy (1983 r.), Ustawę o Niepełnosprawnych Amerykanach (1990 r.), Standardowe Zasady Wyrównywania Szans Osób Niepełnosprawnych (ONZ, 1993 r.). W Europie takie cele podjęła przede wszystkim Europejska Konwencja Praw Człowieka (1950 r.), Europejska Karta Społeczna (1996 r.) oraz liczne działania propagujące integrację osób z niepełnosprawnościami w czasie Europejskiego Roku Osób Niepełnosprawnych (2003 r.). Najdalej idące w swoich rozwiązaniach prawnych okazały się: Ustawa o Niepełnosprawnych Amerykanach z 1990 r. (Americans with Disabilities Act, zwana w skrócie ADA) i Brytyjska Ustawa Antydyskryminacyjna z 1995 r. (The Disability Discrimination Act, w skrócie DDA, znowelizowana w 2005 r.). tezeusz.pl 292 POLSKA
TOLERANCJA Wiele nadziei rozbudziła Konwencja Praw Osób Niepełnosprawnych, przyjęta jednogłośnie 13 grudnia 2006 r. przez Zgromadzenie Ogólne ONZ. W naszych obywatelach odnowiła ona nadzieję na cywilizacyjną szansę diametralnej, radykalnej, globalnej i długo oczekiwanej przemiany. Wszystko wskazuje na to, że wreszcie społeczność świata, przynajmniej na poziomie deklaracji prawnych jest zgodna co do uznania równości szans osób z niepełnosprawnościami oraz szerokiej i autentycznej integracji ich ze społeczeństwem, jak też uznania w pełni prawa osób z niepełnosprawnością do samodzielnego i niezależnego życia. Jest to doniosły i wyjątkowy dokument prawny, przepojony duchem głęboko zakorzenionego humanizmu i pragnieniem współistnienia. Znam niepełnosprawność Znam ją od podszewki, bo sam jestem prawie całkowicie sparaliżowany. Jako wysportowany chłopak skoczyłem niefortunnie na główkę do wody i złamałem kręgosłup. Był środek lata, rok 1982 r., a ja ledwo skończyłem 16 lat. Po powrocie ze szpitala przeżywałem najcięższe chwile w swoim życiu. Wstydziłem się swojej niepełnosprawności. Nie chciałem sam wychodzić z domu. Wszystko – od ulic, sklepów, urzędów, po autobusy i tramwaje – tworzyło dla mnie jedną ogromną przeszkodę. Nie wychodziłem z domu także z powodu spojrzeń ludzi. Gdy musiałem gdzieś pojechać, tata brał mnie na ręce, wsadzał do samochodu i składał wózek. Przed blok natychmiast zlatywała się gromada gapiów, zwłaszcza dzieci, które mnie oblegały. Sąsiedzi patrzyli ze współczuciem i mówili: „Jezu, taki był fajny chłopak, a teraz jest inwalidą”. Te słowa mnie porażały. Nie chciałem pokazywać się nikomu. Po wypadku długo nie mogłem wrócić do życia. Byłem bezradny i zagubiony wobec własnej niepełnosprawności i otaczających mnie barier. Nie miałem dostępu do świata ani do informacji, jak się do niego dostać. Wszystko zaczęło się od pomysłu, który zrodził się w głowach dwóch całkowicie sparaliżowanych chłopaków na wózkach – bolało mnie to, w jaki sposób sam przeżywam niepełnosprawność, widząc jednocześnie, jak inni sobie z nią nie radzą. Musiało minąć kilka lat, zanim w pełni doceniłem poświęcenie rodziców i pojąłem, że mój dramat był także ich dramatem. Zobaczyłem jak przez „mękę niepełnosprawności” przechodzą inni. Musiałem coś zrobić. Dlatego założyłem Integrację. Zaczęło się od konkretnego, spontanicznego działania. Na studiach podyplomowych jeden z wykładowców zaproponował mi, abym pojechał z nim do szkoły na spotkanie z młodzieżą. Chciał, żebym opowiedział uczniom o niepełnosprawności. Zgodziłem się. Mówiłem o wypadku, jak sobie radzę, o tym, że wózek i biała laska to nie wyrok, a osoby niepełnosprawne nie są przybyszami z innej planety. Spotkań było coraz więcej. Zapraszali mnie kolejni nauczyciele i warszawskie szkoły. Wsiadałem z kolegą w tramwaj albo autobus i jeździłem opowiedzieć kolejnym młodym ludziom, jak to jest być niepełnosprawnym. Zacząłem powoli „stawać na nogi”. tezeusz.pl 293 POLSKA
TOLERANCJA Moja Integracja Historia Integracji jest najlepszym przykładem działań obywatelskich. Powstała w 1994 r. z mojej inicjatywy. Dwanaście lat po wypadku. Wszystko zaczęło się od kilkustronicowego biuletynu informacyjnego dla osób z niepełnosprawnością. Dzisiaj jest to prężna organizacja, która realizuje obraną misję poprawy sytuacji osób z niepełnosprawnością, kształtuje świadomość obywatelską tego środowiska, działa na rzecz wyrównywania szans. Od lat razem z zespołem stawiam sobie za cel tworzenie sprzyjających warunków, dzięki którym osoby z niepełnosprawnością będą mogły uczestniczyć w życiu społecznym w jak najszerszym zakresie. Powinny one mieć możliwość zdobywania wykształcenia, zaistnienia na rynku pracy, podejmowania aktywności twórczej, sportowej i realizowania innych wybranych przez siebie celów. Moim marzeniem jest uczynienie kraju, w którym żyjemy, wolnym od barier, od negatywnych stereotypów, od lęku przed niepełnosprawnością. Takie jest podstawowe zadanie Integracji. Przełamywanie barier, lęków i negatywnych stereotypów o osobach z niepełnosprawnością. Uświadamianie najważniejszych problemów, jakie ich dotykają. Dostarczanie rzetelnej informacji i wiedzy. Pokazywanie standardów, do osiągnięcia których powinniśmy dążyć, aby te osoby mogły funkcjonować w społeczeństwie jako jego pełnoprawni obywatele. Na początek tyle o Integracji. Jeszcze będę do niej wracał. Kierunki zmian Kierunki przemian w Polsce zapoczątkowane zostały tak naprawdę dopiero przez Ustawę o zatrudnieniu i rehabilitacji zawodowej osób niepełnosprawnych (1991 r.), powołującą do życia Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Teraz, w 2010 r., mieliśmy nowelizowaną Ustawę po raz 50. Na naszym portalu www.niepelnosprawni.pl jeden z internautów celnie i rozumnie skomentował kolejną nowelizację, wokół której było wiele kontrowersji, protestów i związanych z tym emocji politycznych: „Kierunek dobry, ale wdrażanie musi być ostrożne. Rynek pracy jest jeszcze niestabilny. System finansowy, który powinien z nim współgrać, jest w fazie reformy. Nie można wszystkich sprawnych‐niepełnosprawnych traktować jednakowo. Są tacy, którzy cały czas będą potrzebowali pomocy i wsparcia. Wiele zależy od działań instytucji odpowiedzialnych za aktywizację naszego środowiska”. Po nowelizacji minister Jarosław Duda, Pełnomocnik Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych, zapowiedział przygotowanie w 2013 r. nowego aktu prawnego dotyczącego zatrudnienia osób niepełnosprawnych. Jak zapewnił, tym razem będzie to akt solidnie przepracowany i przedyskutowany ze środowiskiem. Niestety, niepełnosprawność jest w Polsce ciągle sprawą polityczną. Następnymi doniosłymi aktami prawnymi dla naszego środowiska są m.in. ustawa Prawo budowlane (1994 r.), Konstytucja RP (1997 r.: głównie art. 30, 32, 68, 69), Ustawa o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu tezeusz.pl 294 POLSKA
TOLERANCJA osób niepełnosprawnych (1997 r.) i Karta Praw Osób Niepełnosprawnych (1997 r.). Z uchwaleniem Karty przez Sejm RP wiązano najwięcej nadziei, ale szybko rozwiała ją brutalna rzeczywistość. Samo zapisanie pięknych, wielce szlachetnych postanowień i zobowiązań, niemających żadnego przełożenia na codzienne życie niepełnosprawnych Polaków, pogłębia tylko ich frustrację i społeczne marginalizowanie. Ciągle czekamy na stabilne, jasne i jednoznaczne prawo, które będzie przestrzegane i będzie dotyczyło każdego człowieka na równi, aby dzięki temu wszystkim żyło się lepiej, łatwiej, godniej. Stąd właśnie biorą się marzenia Polaków o podobnej ustawie, jaką – na swoje szczęście – mają niepełnosprawni Amerykanie. Jej zapisy przez lata jeszcze nie były zmieniane, a wszyscy uznają ją dopiero za początek w pokonywaniu barier w sercach i w umysłach ludzi sprawnych. W Ameryce niepełnosprawni już dawno zapomnieli o tym, co w naszym kraju jest nadal chlebem powszednim. Prezydent, George Bush, podpisawszy dziejową dla Ameryki ustawę, powiedział: „...oświadczamy wszyscy razem, że nie będziemy akceptować, nie będziemy wybaczać, nie będziemy tolerować żadnej dyskryminacji...”. Ustawa nasza Czy my, Polacy z niepełnosprawnością, doczekamy się podobnej deklaracji od swojego prezydenta? Taką szansę daje m.in. istniejący projekt polskiej ustawy antydyskryminacyjnej. We współpracy z Senatem RP i Ambasadą Brytyjską w Polsce zapoczątkowaliśmy proces tworzenia ustawy pod roboczym tytułem: Ustawa o wyrównywaniu szans osób z niepełnosprawnością. Mamy wielką nadzieję, że taka ustawa rozpocznie nowy etap w kształtowaniu świadomości obywatelskiej i spowoduje autentyczne, rzetelne działania na rzecz wyrównywania szans oraz prawdziwej integracji społecznej. Przy okazji prac nad polską ustawą, z inicjatywy liderów organizacji pozarządowych i przy pomocy Integracji, powstała Koalicja na Rzecz Osób z Niepełnosprawnością. Pragniemy, aby Koalicja ogólnopolska miała wpływ na poprawę sytuacji osób z niepełnosprawnością. Koalicja występuje w imieniu organizacji pozarządowych i środowiska osób z niepełnosprawnością przed przedstawicielami instytucji administracji publicznej. W jej skład weszło już 40 organizacji. W spotkaniach inicjujących ten oddolny ruch uczestniczyli m.in. poseł Marek Plura, Jane Cordell z Ambasady Brytyjskiej, a także Haqeeq Bostan, ekspert z Wielkiej Brytanii, który dzielił się brytyjskimi doświadczeniami na temat tworzenia reprezentacji środowiska. W przeddzień Międzynarodowego Dnia Osób Niepełnosprawnych w grudniu 2008 r. przedstawiciele środowiska osób z niepełnosprawnością, wśród których miałem zaszczyt być jako przedstawiciel Integracji, przekazali premierowi Donaldowi Tuskowi projekt ustawy o wyrównywaniu szans osób z niepełnosprawnością, potocznie nazywany ustawą antydyskryminacyjną. Od tamtej pory trwają prace specjalistów rządu RP nad ważną dla naszego środowiska ustawą. Wykonaliśmy sporo pracy i teraz jest czas na szukanie partnerów do zmiany prawa, poczynając od Prezydenta RP, Rzecznika Praw Obywatelskich, parlamentarzystów. W tym miejscu muszę się pochwalić, że Integracja miała zaszczyt tezeusz.pl 295 POLSKA
TOLERANCJA współpracować przy dostosowaniu zabytkowych budynków sejmowych do potrzeb niepełnosprawnych. Mamy sejmowy dobytek dostępny dla wszystkich. Niepełnosprawni posłowie mogą w końcu przemawiać z mównicy, a nie z ostatniego rzędu. Odczuwana izolacja Niepełnoprawność zawsze była poważnym wyzwaniem dla człowieka i zadaniem dla całego społeczeństwa. Dzięki przemianom w naszym kraju problem niepełnosprawności wychodzi na światło dzienne i jest ujawniany we wszystkich aspektach życia. Sam fakt, że zaczynamy widzieć osoby z niepełnosprawnością i mówić o ich problemach jest początkiem – mam taką nadzieję – wielkiego przełomu mentalnego w Polsce. Ale wiem także, że ciągle nie ma skutecznych sposobów radzenia sobie z ujawnionymi problemami tej grupy społecznej, chociaż poczyniono wiele, aby tak się stało. Wprowadzone regulacje prawne, rozpoczęte w latach 90. – chociaż pełne mankamentów, niespójności, skomplikowania i wielu niekonsekwencji – generalnie wyjaśniły sytuację obywateli z niepełnosprawnością w naszym kraju. Jednak prawo, choćby najlepsze, samo w sobie nie ma żadnej siły sprawczej. Oto przykład ekstremalny, ale wcale nie wyjątkowy. Jeden z wielu listów jakie przychodzą do Integracji. Znakomicie opisana atmosfera pełna ambiwalencji i marazmu wszystkich stron, które otaczają osobę z niepełnosprawnością, a co najgorsze, paraliżują ją samą: „Moi szkolni koledzy pozornie zaakceptowali mnie – napisał pan Tadeusz z woj. podlaskiego, osoba z MPD. – W tym wieku jeszcze nie dostrzega się w pełni różnic między osobami niepełnosprawnymi a zdrowymi. Jednak ja sam zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że jestem inny. Rezygnowałem z zabaw, bo nigdy nie mogłem dorównać pełnosprawnym kolegom. W domu rodzice wyręczali mnie niemal we wszystkich pracach, uważając, że nie na wiele zda się moja pomoc. Pozornie nie brakowało mi niczego, ale byłem sam. Kiedy przekroczyłem progi nowej szkoły, myślałem, że w moim życiu nastąpi zmiana. Jednak pomyliłem się, gdyż nowe środowisko nie zaakceptowało mnie. Tam jeszcze raz uświadomiłem sobie, że jestem inny, gorszy. Dawali mi to bowiem odczuć nawet nauczyciele. Może gdyby wtedy ktoś powiedział mi: Stary, nie przejmuj się, możesz na mnie liczyć, inaczej potoczyłyby się moje szkolne losy? Moje dalsze życie”. Prawda jest smutna. Mimo deklaracji wiele rejonów życia społecznego jest dla osoby z niepełnosprawnością nadal niedostępnych. Ciągle bowiem pojawienie się w rodzinie niepełnosprawności wywołuje strach i zagubienie. Chociaż niepełnosprawna żona czy mąż to w dalszym ciągu te same osoby. Ciągle także urodzenie niepełnosprawnego dziecka powoduje poczucie winy i uznawane jest za wielkie rodzinne nieszczęście, karę Boską. Demony w naszych głowach To w naszych głowach tkwią największe bariery, demony i uprzedzenia. Polskie bariery porównać można do Muru Chińskiego. Dlatego tym bardziej należy szukać odpowiedzi na zasadnicze pytania: Jak oddziaływać na ludzi tezeusz.pl 296 POLSKA
TOLERANCJA sprawnych, aby byli przygotowani do normalnego kontaktu z osobami z niepełnosprawnością? A jednocześnie, jak przygotować także samych niepełnosprawnych do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie? W obu przypadkach potrzebny jest trud zmiany myślenia i zachowań. Przełamywanie stereotypów wobec siebie nawzajem na drodze społecznego współistnienia. Integracja od lat poprzez swoje działania podejmuje wysiłek zmierzenia się z niewiedzą ludzi sprawnych o niepełnosprawności, z ich widzeniem ludzi poprzez fizyczne ograniczenia. O tym, jak naprawdę żyją osoby z niepełnosprawnością niewielu sprawnych ma pojęcie. Przekonuję się o tym na swoim przykładzie. Dlatego nie ustaję w dążeniu do informowania o niepełnosprawności. Bez komunikacji i współpracy ze światem ludzi sprawnych nie jest możliwa społeczna afirmacja osób z niepełnosprawnością. Oto drugi przykład z życia, z listu pani Marii z Przemyśla: „Mieszkam w średniej wielkości mieście. Ludzie są tu na ogół dobrzy, skorzy do pomocy, ale nie zawsze jest ona właściwie udzielana, co sprawia, że czasem zamiast pomóc zaszkodzą. Ale bywają też tacy, którzy najchętniej osoby niewidome pozamykaliby w domach. Niedawno miałam na ten temat bardzo przykrą przygodę. Co jakiś czas muszę brać zabiegi, żeby pomóc swojemu kręgosłupowi. Ustaliłyśmy z panią doktor, że na zastrzyki będę przychodzić do gabinetu zabiegowego. Pierwszy dzień był bez problemów. W drugim dniu wyszłam z gabinetu i miałam do pokonania trzy niewielkie stopnie, które zaopatrzone były w podjazd, z którego zaczęłam spadać. Przyszedł mi z pomocą pewien pan, który na pewno uratował mnie przed złamaniem ręki lub nogi. Przy tej okazji jednak musiałam wysłuchać różnych komentarzy: «Dlaczego nie dali jej zastrzyków do domu?», «To nie ma już jej kto przyprowadzić?». Gdyby komuś widzącemu przydarzyła się podobna historia, to nikomu nie przyszłoby do głowy, aby tak i w ten sposób (jakbym na dodatek była głucha) mówić. Przecież to ja sama chcę być samodzielna. Chcę robić zakupy, płacić rachunki, wychodzić na spacer...”. Jeżeli osoby z niepełnosprawnością zaczną uzyskiwać autentyczne zrozumienie i wsparcie swoich potrzeb, nabywać pozytywne doświadczenia związane z akceptacją ich cech osobowościowych i potencjału psychicznego, to będą rzadziej stosować negatywne mechanizmy obronne, będą pewniejsi siebie i swego miejsca w danej społeczności. Jak nas widzą? Nasze społeczeństwo (sondaż CBOS z 2007 r.) uważa, że opieka nad osobami niepełnosprawnymi i wspomaganie ich w codziennych sprawach, to obowiązki przede wszystkim: rodziny (94 proc.), służby zdrowia (75 proc.) oraz pracowników opieki społecznej (67 proc.). Rzadziej wskazywano na: przyjaciół, znajomych (23 proc.), organizacje religijne (9 proc.), innych niepełnosprawnych oraz grupy samopomocy (6 proc.). Właśnie. Jak postrzegamy osoby z niepełnosprawnościami w naszym kraju? Ktoś, kto nigdy nie miał związku z takimi osobami patrzy na nie przede wszystkim przez pryzmat pomocy. To jest powszechne zjawisko, ciągle bardzo popularne. Tak zostaliśmy niestety przygotowani przez naszą kulturę i sytuację polityczną, która przez wiele lat tezeusz.pl 297 POLSKA
TOLERANCJA trzymała takie osoby w odizolowaniu od reszty społeczeństwa. Niepełnosprawność kojarzyła się i kojarzy nadal jeszcze z chorobą, cierpieniem, bólem i płaczem. Z tej racji za najbardziej potrzebne uznawane są działania charytatywne. Gdzie tu miejsce na partnerskie układy? Zero szans. Problemem jest ambiwalentny stosunek naszego społeczeństwa do niepełnosprawności, rozpięty między dwoma biegunami: chrześcijańskiej gotowości do niesienia pomocy i bezdusznego spychania na margines. A wszystko to dzieje się zarówno w sferze publicznej, jak i prywatnej – gdyż w obu wszechobecne są bariery architektoniczne. Jak uczyć integracji? Od małego. Najlepiej od przedszkola. Kogo uczyć? Wszystkich! Na architekturze na Politechnice Warszawskiej były takie zajęcia: studenci siadali na wózki i jeździli nimi po mieście. Jestem za tym, by w każdym przedszkolu była osoba z niepełnosprawnością. Bezpośredni kontakt rewelacyjnie służy integracji. Dla ilustracji problemu podam parę osobistych przykładów. Jak każdy czasem chodzę do lekarza. Dużo pracuję przy komputerze, wiec poszedłem na badanie kontrolne, żeby sprawdzić wzrok. Pani doktor przebadała moje oczy na super sprzęcie i na koniec spotkania zwraca się do mojej żony, obok której siedzę: „Niech pani mu powie, żeby naprawdę tyle czasu nie spędzał przed komputerem” – a ja przecież jestem obok i słucham! Druga scena, prześwietlenie kręgosłupa. Specjalista zaskoczony patrzy na mnie, na wózek i nie wie, co ma robić. Mówię mu, że potrzebuję dwóch silnych mężczyzn, żeby mnie przesadzili do aparatury. A mój pan od rentgena odpowiada: „Gdyby pan wstał tylko na sekundę, to badanie robię bardzo szybko”. Ostatnio w centrum handlowym podjechał do mnie na dziecięcym rowerku chłopczyk. Przez chwilę ogląda mój wózek z przodu, z tyłu i rzuca: „Zamień się!”. Fajne, zero zahamowań, uprzedzeń. Niestety, podbiega mama, daje mu klapsa. Krzyczy: „Nie wolno!”. Jakie wspomnienia z tego spotkania będzie miało to dziecko? Niepełnosprawni – nie wolno, nie dotykać, nie rozmawiać, nie komunikować się. Nie widzieć, nie słyszeć, nie dotykać, nie wiedzieć – tak nazywała się część naszej pierwszej profesjonalnej kampanii, ilustrowanej portretami ludzi. Motywem przewodnim były słowa zaczerpnięte z wiersza księdza Jana Twardowskiego. Odzwierciedlały one spotykaną powszechnie obojętną postawę prezentowaną wobec osób niepełnosprawnych. Cały projekt nazywał się Niepełnosprawni – normalna sprawa i został obsypany nagrodami: Golden World Awards 2001 (International Public Relations Association), nominacja do nagrody ONZ i nagroda w Konkursie Działań Public Relations „MEDIUM 2001” dla najlepszej zrealizowanej kampanii społecznej. W osiągnięciu równych szans dla osób z niepełnosprawnością potrzebna jest długoterminowa strategia skupiająca się na działaniach antydyskryminacyjnych, szkoleniach i edukacji, zatrudnieniach, promowaniu społecznej integracji, a także polepszaniu szeroko pojętej jakości życia, dostępu do opieki, środków transportu oraz możliwości korzystania z najnowszych technologii. tezeusz.pl 298 POLSKA
TOLERANCJA Nauka, praca, opieka medyczna Mamy prawne podstawy do kształcenia integracyjnego oraz specjalnego na poziomie podstawowym i średnim. Coraz poważniej mówi się o edukacji włączającej, która będzie rewolucyjnym podejściem, pozwalającym uczniom z niepełnosprawnością w pełni realizować konstytucyjne prawo do nauki w szkole ogólnodostępnej. W szkołach podstawowych i gimnazjach przyjęcie niepełnosprawnego ucznia jest, z uwagi na rejonizację, obowiązkiem dyrektora szkoły. Tymczasem już w szkołach średnich dyrektorzy często odsyłają uczniów niepełnosprawnych z kwitkiem, tłumacząc się brakiem odpowiedniego personelu. Przepisami ustawy jest także uregulowane funkcjonowanie uczelni wyższych oraz zasady studiowania osób z niepełnosprawnością. Wyższe wykształcenie posiada 14 proc. społeczeństwa sprawnego. Wśród osób niepełnosprawnych ten odsetek wynosi zaledwie 4 proc. W tej chwili obraz wyłaniający się ze statystyk jest zastraszający. Bez dobrego wykształcenia oraz otwierania się pracodawców na wykwalifikowanych niepełnosprawnych nie mamy co marzyć o społeczeństwie na miarę jednoczącej się i cywilizującej coraz bardziej Europy. Przy zatrudnieniu niepełnosprawność jest ciągle kategorią mocno ograniczającą i negatywnie wartościującą. Znakomici fachowcy nie dostają pracy, bo nie widzą albo siedzą na wózku i ciągle przegrywają w konkurencji z pełnosprawnymi. W Polsce dla pracowników z niepełnosprawnością mamy system zatrudnienia chronionego (w zakładach pracy chronionej) oraz zatrudnienie dotowane przez państwo na rynku otwartym. Jest dużo lepiej niż 20 lat temu, ale może tym boleśniej odczuwamy dyskryminację, kiedy znakomici fachowcy nie dostają pracy, bo nie widzą albo siedzą na wózku i zawsze przegrają w konkurencji z pełnosprawnymi. W Polsce brakuje jeszcze skutecznych mechanizmów ochronnych lub wręcz przymuszających pracodawcę do zatrudnienia osoby niepełnosprawnej, jeśli ma do wyboru kandydatów pełnosprawnych o tych samych kwalifikacjach (tak poradzili sobie Amerykanie). Oto jeden z ostatnich listów do Integracji, nadesłany przez pana Krzysztofa (lat 35) z woj. śląskiego. Jak zawsze wobec takich doniesień, czuję wstyd za swoje państwo! Co z tego, że w 2009 r. zatrudnienie wzrosło o 40 tys., jeśli nadal 3 mln osób nie pracuje. „Poruszam się na wózku, ale ukończyłem Uniwersytet Wrocławski z tytułem magistra nauk społecznych oraz podyplomowe studium w zakresie ochrony i kształtowania środowiska. Dodatkowo mam tytuł technika ekonomisty ze specjalnością organizacja przedsiębiorstw. Mimo wielkiego zaangażowania nie udało mi się prze 4 lata znaleźć pracy ani otrzymać wsparcia przy jej szukaniu od lokalnym instytucji…”. Do tego wszystkiego mamy jeszcze skandaliczną opiekę medyczną. Wcale nierzadko zdarzają się przypadki, że lekarz pierwszego kontaktu nie chce wypisać skierowania na przewóz karetką do specjalisty, bo to kosztuje. Bywa, że szpitale odmawiają przyjęcia chorych np. na SM, którzy mają atak choroby, ponieważ jest to stan nieuleczalny. Ciągle zmieniają się procedury, w szczególności dotyczące dopłat do sprzętu ortopedycznego i środków pomocniczych, które de facto są coraz mniejsze i coraz bardziej obciążają osoby zainteresowane. Kto tylko może na dobry sprzęt tezeusz.pl 299 POLSKA
TOLERANCJA zbiera poprzez fundacje zakładające subkonta. Podobnych przykładów można podać dużo. Nikt dokładnie nie policzył, ilu niepełnosprawnych rezygnuje z koniecznych, ale drogich badań i leków, z leczenia i rehabilitacji. Tylko bariery? Oto od 1994 r. obowiązuje ustawa Prawo budowlane, w której ustawodawca pomyślał o prawach osób z niepełnosprawnością. Uczynił to jednak w taki sposób, żeby architekci i budowlańcy myśleć już nie musieli. Pikanterii sprawie dodaje trzystopniowa kontrola budowlana, która robi się ślepa i głucha. Przykładem najbardziej bolesnym dla mnie jest walka o dostępne dla niepełnosprawnych Krakowskie Przedmieście w Warszawie. Kilka lat temu byliśmy tam przed wbiciem pierwszej łopaty, na długo przez rozpoczęciem remontu ulicy. Rozmawialiśmy godzinami z architektami, z planistami, z urzędnikami. Po remoncie okazało się, że Krakowskie nie spełnia wymogów dostępności. Ta niedoszła wizytówka Warszawy powinna stać się przestrogą dla adeptów i studentów architektury. Powinni tam przychodzić i uczyć się, jak nie należy projektować. Regulacje mamy dosyć szczegółowe i wspaniałe, lecz nie ma rozsądnych, zmuszających do przestrzegania tych przepisów sankcji. Ten sam problem dotyczy kwestii transportowych. Tutaj także brutalnie ogranicza się niepełnosprawnym obywatelskie prawo swobodnego przemieszczania się. Cała Polska Kolej Państwowa i Polska Komunikacja Samochodowa, transport niskopodłogowy w miastach, specjalistyczny transport taksówkowy. Są pierwsze jaskółki. Ludzie zaczynają rozumieć, że nie powinniśmy budować niczego, co nie spełnia wymogu dostępności dla wszystkich. W 2001 r. byłem w Sztokholmie. Powstawał tam wtedy program dostępności tego miasta: Sztokholm 2010. Proszę zwrócić uwagę – już dziewięć lat wcześniej powstał program, zaczął pracować zespół. Oni konsekwentnie pracowali, by poprawić miasto. Oczywiście ważne było, jakie mają techniczne możliwości i środki na likwidację barier. W Polsce, mam wrażenie, działania są od wyborów do wyborów. W momencie, kiedy udaje się wypracować jakiś pomysł, przychodzą wybory, po wyborach nastaje nowa ekipa decydentów i często trzeba pracę zaczynać od początku. A tu potrzebna jest strategia, która nie będzie uchwalana na najbliższe lata, ale w perspektywie 20 lat. Wreszcie nastąpił przełom. Stolica polski posiada już trzy ważne dla nas projekty. Są to: Strategia Rozwiązywania Problemów Społecznych 2009‐2020, Strategia Zrównoważonego Rozwoju Systemu Transportowego Warszawy do 2015 r. i na lata kolejne, w tym Zrównoważony Plan Rozwoju Transportu Publicznego Warszawy oraz uchwalony 9 września 2010 r. Warszawski Program Działań na Rzecz Osób Niepełnosprawnych na lata 2010‐2020. Bardzo chciałbym, by w tej perspektywie Warszawa stała się jednym z najlepiej przystosowanych miast nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Jest taka nadzieja. tezeusz.pl 300 POLSKA
TOLERANCJA Nic więcej Mam kolegę. Pirat drogowy na wózku. Gdy prowadzi samochód, wyprzedza na trzeciego, łamie przepisy. I chwali się tym, że nie dostał ani jednego mandatu. Kiedy zatrzymuje go policja, funkcjonariusze nie widzą pirata drogowego, tylko sparaliżowanego człowieka. Nie radzą sobie z jego niepełnosprawnością i nie wystawiają mandatu. Na podstawie tej historii powstał klip z hasłem: „Dlaczego traktujecie nas inaczej?”. I co się stało dalej? Telewizja nie zgodziła się go wyemitować. Mówili, że to nie sprzyja integracji. To jest wkurzające. Niepełnosprawni powinni mieć pewne ulgi w funkcjonowaniu, ale nie przywileje. Nie wolno nas traktować na specjalnych warunkach. Inny przykład. Przychodzą do nas pracodawcy i mówią, że chcą zatrudnić niepełnosprawnych pracowników. Pytamy: kogo, z jakimi kwalifikacjami? I słyszymy, że nieważne, że w ogóle chcą zatrudnić kogokolwiek, bo to na pewno uczciwi ludzie. To absurd. Jesteśmy z tej samej gliny ulepieni. Traktujcie nas tak samo. Najlepszym wsparciem jest poznawanie się i współpraca zgodna z osobistymi talentami, zakresem pomocy i wzajemnego szacunku. Nic więcej. Coraz poważniej zastanawiam się nad tym, co musiałoby się wydarzyć i co sami niepełnosprawni musieliby zrobić, aby byli traktowani normalnie? Ile jeszcze musi upłynąć czasu, abyśmy nie wzbudzali lęku i wątpliwości? Kiedy tak będzie, czy w ogóle może tak być, że np. obok tłumaczy pełnosprawnych zobaczymy osobę na wózku? Ile czasu taka osoba będzie musiała udowadniać swój profesjonalizm, zanim przestanie wzbudzać podejrzenia, czy aby dobrze przeprowadziła ważne dla danej firmy rozmowy? Albo kiedy zobaczymy niepełnosprawnego dziennikarza telewizyjnego, który poprowadzi główne wydanie wiadomości? Poprzez rozpacz Jak wiele osób nie radzi sobie jeszcze z niepełnosprawnością? Wiemy tylko częściowo, z listów do Integracji i kontaktów z naszymi Centrami. Tylko w ostatnim roku obsłużyliśmy ponad 15 tys. osób. Tyle trafiło do Warszawy, a mamy Centra w Gdyni, Katowicach, Krakowie, Zielonej Górze, więc ta liczba przekracza kilkanaście tysięcy udzielonych porad, dostarczonej informacji oraz działań aktywizujących zawodowo. Skala problemu jest ogromna. Bez statystycznych wyliczeń i tak wiadomo, że gorzej żyje się osobie z niepełnosprawnością na wsi i w małym miasteczku, gdzie jest znacznie słabszy dostęp chociażby do edukacji, do samodzielnego funkcjonowania niż w większym mieście. Moim szczęściem jest to, że mieszkam w dużym mieście, mam kochanych rodziców, założyłem rodzinę, mam swoją pasję i dzięki temu wszystkiemu mogę się realizować. Ponieważ sam wiem, ile trudu i wysiłku kosztowało mnie to, żeby ukończyć studia, zmienić nieprzystosowane mieszkanie, znaleźć sobie pracę i miejsce na ziemi, dlatego stworzyłem Integrację jako ostoję dla innych niepełnosprawnych. To nie jest tak, że miałem zaraz po wypadku pomysł na życie. Do szczęścia doszedłem przez rozpacz, nieprzespane noce, bezsilność, strach i osamotnienie, póki nie pojąłem, że szczęście samo nie zapuka do drzwi, trzeba mu aktywnie pomagać. Teraz przekonuję innych. tezeusz.pl 301 POLSKA
TOLERANCJA Wyzwanie W XXI wieku w Polsce ludzi z niepełnosprawnością oraz osób oddanych im czeka wielkie wyzwanie, aby wziąć za swoje działania (lub ich brak) całkowitą odpowiedzialność. Nikogo nie będziemy obchodzić, jeżeli sami nie zaczniemy się o siebie troszczyć. Może się wydawać, że jest to prawda smutna, ale tylko na początku. W praktyce bowiem oznacza ona aktywność samych zainteresowanych. Stawia ich na pierwszym planie integracyjnej batalii. Jeżeli dotychczasowe wysiłki pokazują bezradność instytucji państwowych i społeczeństwa, to może jest tak, że uporają się one z problemem niepełnosprawności dopiero wtedy, kiedy każdy z nas sam upora się z sobą? A wszyscy razem spróbujemy omijać semantyczne pułapki słowa „integracja”. Gdy „integrację” będziemy zastępować słowem n o r m a l n o ś ć poprzez konkretne, cierpliwe i codzienne „normalne” działania. Nie potrzebujemy już ani wędek, ani ryb. Najbardziej potrzebujemy zmiany systemu, w którym żyjemy. Jak to celnie powiedział Bill Drayton, prezes Ashoki, nie chodzi o to, by dawać rybę, albo wędkę, kluczowa jest rewolucja w przemyśle rybołówczym. Wtedy nie będziemy musieli zastanawiać się, czy osoby z niepełnosprawnością są tolerowane czy nietolerowane, i jak to wpływa na kondycję duchową całego społeczeństwa. tezeusz.pl 302 POLSKA
TOLERANCJA Anna Brzezińska Jak myślisz, tak działasz Człowiek staje się w sensie psychologicznym niepełnosprawny, gdy jest tak traktowany, gdy „defekt”, „brak”, „zaburzenie” są na pierwszym planie w jego kontaktach z otoczeniem, z ludźmi bliskimi. Ta specyficzna filozofia edukacji „produkująca” dzieci niepełnosprawne, które w dodatku tak samo o sobie myślą, opiera się na założeniu „specjalnego traktowania po to, by dziecko przywrócić do normalności”. Stąd taki nacisk na rehabilitację, specjalne ćwiczenia, poszukiwanie nowych sposobów leczenia, podporządkowanie rytmu dnia potrzebom dziecka, „poświęcanie się” dla niego, stawianie bardzo wysokich wymagań i trenowanie albo przeciwnie – radykalne obniżanie wymagań i pobłażanie. Nam bliższa jest inna filozofia – traktująca dziecko w pełni podmiotowo i ujmująca jego niepełnosprawność w kategoriach jego właściwości, cechy, ale nie wady czy braku. Problem nie jest nowy i dotyczy wszystkich krajów Zjawiska braku tolerancji, marginalizowania oraz wykluczania społecznego to problemy wielu współczesnych, także wysoko rozwiniętych społeczeństw. W każdym społeczeństwie istnieją grupy, które mają utrudniony dostęp do rozmaitych dóbr społecznych – edukacji, ochrony zdrowia, kultury, sportu czy rynku pracy. Czynnikiem ryzyka zwiększającym prawdopodobieństwo doświadczania nietolerancji, bycia marginalizowanym, wykluczanym czy nawet dyskryminowanym mogą być z jednej strony określone cechy osoby, takie jak np. jej płeć, wiek, poziom wykształcenia, stan cywilny, orientacja seksualna, wyznawana wiara czy przynależność do grupy etnicznej. Z drugiej może to być brak określonych zasobów czy kompetencji związanych z ograniczoną w jakimś obszarze funkcjonowania sprawnością, np. ograniczony na skutek choroby wgląd we własne procesy psychiczne, osłabiona kontrola zachowania w niektórych sytuacjach, duża zależność od otoczenia w zaspokajaniu podstawowych potrzeb. Zjawisko braku akceptacji, marginalizowania czy wykluczania dotyczy zwykle jednostek najsłabszych w ramach danego systemu społecznego, które ze względu na różne swe cechy są przez społeczeństwo uznawane z różnych powodów tezeusz.pl 303 POLSKA
TOLERANCJA za mniej produktywne i jednocześnie wymagające zwiększonej opieki, a także zwiększonych nakładów finansowych czy specjalnych regulacji prawnych. Osoby te w konsekwencji bardzo często mają znacznie ograniczoną możliwość partycypacji w życiu społeczno‐politycznym, żyją na marginesie głównego nurtu życia społecznego. Szczególnie trudna jest sytuacja osób, których bardziej czy mniej ograniczona sprawność jest efektem zaburzeń psychicznych bądź niskiej sprawności intelektualnej. Ich sprawność może być ograniczona w sposób względnie trwały lub tylko czasowy, bo powiązany z dynamiką przebiegu choroby bądź zaburzenia. Może jednak także być ograniczona na skutek stosowanych leków czy procedur leczniczych, jako ich efekt uboczny, niepożądany, czasami w miarę upływu czasu nasilający się. Wreszcie może być bardziej czy mniej ograniczona na skutek braku właściwej opieki ze strony najbliższego otoczenia. Kolejny czynnik to klimat społeczny wokół tych osób. Niewiedza, czasem ignorancja, bezpośrednio powiązane z silnymi negatywnymi stereotypami, uprzedzenia czy nawet jawne działania dyskryminacyjne to wszystko czynniki dodatkowo powodujące ograniczanie kręgów i rodzajów ich aktywności, co w dalszej perspektywie musi owocować postępującym ograniczaniem ich sprawności i tzw. atrofią umiejętności w kolejnych obszarach na skutek działania efektu generalizacji. Mechanizm działania błędnego koła i samospełniającego się proroctwa Nie zawsze to sam rodzaj i poziom niepełnosprawności są bezpośrednią przyczyną utraty na jakiś czas lub na zawsze sprawności w różnych obszarach – np. wykonywania czynności życia codziennego, zadań zawodowych, funkcjonowania społecznego w rodzinie czy poza domem. W przypadku wielu osób doświadczających ograniczeń sprawności bardzo szybko uruchamia się mechanizm błędnego koła. Ich otoczenie powodowane troską czy lękiem, brakiem wiedzy i niezrozumieniem ich sytuacji ogranicza pola ich aktywności, kontroluje ich działania, wyręcza w trudnych sytuacjach albo wręcz nie dopuszcza do ich powstania. Nadmierna kontrola często rodzi lęk przed oceną, obawy przed brakiem akceptacji, gdyby coś się nie powiodło, co jest bezpośrednią przyczyną samoograniczania aktywności i wycofywania się z sytuacji nowych, coraz częściej postrzeganych jako bardzo trudne czy zagrażające. W konsekwencji osoby te stają się coraz mniej świadome swych rzeczywistych ograniczeń, ale i swoich zasobów, coraz bardziej obawiają się poddania ich działań procesom społecznego porównywania i oceniania. Zatem chcąc zminimalizować swe obawy i lęk, uciekają od aktywności, i tej codziennej, i tej pozadomowej, społeczno‐zawodowej. A wycofywanie się rodzi oraz potęguje bierność i w konsekwencji bezradność, co zgodnie z mechanizmem samospełniającego się proroctwa powoduje dalsze ograniczanie pól ich aktywności w najbliższym środowisku, upewniając opiekunów i bliskich w ich obawach. tezeusz.pl 304 POLSKA
TOLERANCJA Gotowość do bycia ofiarą braku tolerancji dla odmienności/inności Czynnikami ryzyka mogącymi uruchamiać i podtrzymywać procesy marginalizowania i automarginalizowania, a więc czynnikami czyniącymi osobę gotową do bycia – przynajmniej potencjalnie – ofiarą braku tolerancji dla odmienności, są: 1. niskie wykształcenie, czyli krótki czas edukacji, a więc także krótki czas pozostawania poza domem, uczestniczenia w życiu grup rówieśniczych, nabywania różnych pozaszkolnych kompetencji społecznych, czy szerzej – życiowych; 2. samotne życie, bez bliskiego związku z partnerem życiowym, rodziną bliższą i dalszą, bez przyjaciół czy bliskich znajomych, co nie tylko ogranicza kontakty społeczne, ale także powoduje nadmierną homogenizację środowiska społecznego najbliższego osobie niepełnosprawnej i w konsekwencji ogranicza krąg osób mogących stanowić potencjalne źródła doraźnej pomocy i długofalowego wsparcia, jak również źródło wyzwań i ofert aktywności; 3. brak aktywności zawodowej i w konsekwencji zła sytuacja ekonomiczna oraz – pośrednio – ograniczenie pól aktywności społecznej, pozadomowej. Za podstawowy czynnik ryzyka w przypadku osób dorosłych uznać można przede wszystkim społeczne konsekwencje braku pracy. Brak środowiska współpracowników to przede wszystkim brak kontaktów innych niż z najbliższymi domownikami, to ryzyko braku znajomości lub ich podtrzymywania jedynie czy głównie z osobami doświadczającymi podobnych problemów. W ten sposób uruchamia się mechanizm samowykluczania, podtrzymywany dodatkowo niskim poziomem kapitału osobistego. Z jednej strony niska samoakceptacja, brak akceptacji swojej choroby czy tezeusz.pl 305 POLSKA
TOLERANCJA niepełnosprawności, poczucie niskiej jakości życia i jednocześnie poczucie dużej zależności od pomocy innych osób są skutkami – rzadziej bezpośrednimi, a częściej pośrednimi – doświadczanych zaburzeń i stosunku otoczenia do jednostki. Z drugiej strony – same mogą generować kolejne problemy: odsuwanie się od innych ludzi czy spadek ich zaangażowania. W ten sposób poprzez mechanizmy samomarginalizowania i samowykluczania, często sprzężone z dynamiką przebiegu zaburzenia czy choroby, wzmacniana jest tendencja do marginalizowania na zasadzie samospełniającego się proroctwa. Ryzyko marginalizowania i wykluczania jest jednak największe wtedy, gdy sama niepełnosprawność zaczyna pełnić rolę mechanizmu obronnego, który zwalnia – w mniemaniu danej osoby – z pełnienia wymaganych przez społeczeństwo ról społecznych, w tym zawodowych. W przypadku pogorszenia się samopoczucia naturalna jest postawa pasywna, wycofująca się. Jednocześnie postawa taka jest zgodna ze stereotypowym postrzeganiem osób ze znacznymi ograniczeniami sprawności, np. z zaburzeniami psychicznymi czy niepełnosprawnością intelektualną, jako osób niesamodzielnych, zależnych od osób trzecich. Proces marginalizacji i stopniowego coraz większego wykluczania z głównego nurtu życia społecznego oraz proces automarginalizacji przypominają system naczyń połączonych, kiedy to każdy deficyt pociąga za sobą kolejne – wg A. Giddensa (2005) raz utracone kompetencje są bardzo trudne do powtórnego zdobycia. Słowa kreują rzeczywistość Osoby z różnymi rodzajami ograniczeń sprawności często rzucają się w oczy, szczególnie w przestrzeni publicznej niedostosowanej do ich potrzeb. Zwraca uwagę ich zagubienie, nieporadność, czasem nieco zaniedbany wygląd. Bardzo często jednak reagujemy zdziwieniem, gdy osoba elegancko według nas ubrana, ciekawie zabierając głos, dusza towarzystwa okazuje się osobą o znacznie ograniczonej sprawności z powodu przewlekłej choroby, wypadku czy po prostu od urodzenia. Używamy różnych określeń w stosunku do osób, które nie są tak samo sprawne jak inne, nie wyglądają tak samo, nie uczą się tak szybko ani nie są tak uważne jak inni, nie słyszą, nie widzą, nie poruszają się samodzielnie. Bardzo często dzieje się tak, że gdy kogoś widzimy po raz pierwszy i rozmawiamy z nim lub mamy okazję, by go obserwować w trakcie tego, co robi, powstaje w nas przekonanie, że wiemy, jaki on jest „naprawdę”. Albo też gdy ktoś wydaje nam się miły i sympatyczny, mamy skłonność, by przypisywać mu o wiele więcej cech pozytywnych niż osobie, która wydaje nam się mniej miła, mniej sympatyczna, inna niż ludzie wokół. To nie jest tylko gra słów i zamiana jednych słów na drugie, gdy w rozmowie prywatnej używamy określeń typu „gruby” albo „ale grubas!”, a w rozmowie oficjalnej mówimy „osoba cierpiąca z powodu otyłości”; czy inny przykład: „dziecko z zespołem Downa” oficjalnie i w rozmowie prywatnej „ten Down z drugiej grupy”. Słowa mają ogromną moc naznaczania, przyklejają się do ludzi jak etykietki i powodują, że nasze zachowanie będzie chciało być z nimi zgodne. Inaczej traktuję uczniów w klasie, w której jestem wychowawczynią, gdy myślę o nich jako o numerach w dzienniku i tak się do nich zwracam, wywołując do odpowiedzi czy karcąc za niestosowane zachowanie, a zupełnie tezeusz.pl 306 POLSKA
TOLERANCJA inaczej, gdy myślę i mówię o nich „dzieci”, „moja klasa”, a na poszczególnych uczniów patrzę jak na osoby z imieniem i nazwiskiem, i to osoby bardzo różniące się od siebie. Ważne jest więc, w jaki sposób mówimy o osobach z różnymi rodzajami i poziomami niepełnosprawności: osoby niepełnosprawne, osoby z niepełnosprawnością, osoby z ograniczoną sprawnością czy jeszcze inaczej. Nie chodzi tylko o definicje – te są konieczne zwłaszcza w aktach prawnych. Chodzi o to, jaki ładunek emocjonalny kryje się za każdym z tych określeń, jakie ukryte znaczenia niosą one ze sobą. Kiedyś osoby ze znacznym stopniem upośledzenia umysłowego w oficjalnych dokumentach i podręcznikach określało się takimi terminami jak „debil”, „imbecyl”. Dziś już nikt tak nie mówi, chociaż słowa te weszły do języka potocznego jako obelgi. Nasze opinie wydawane o ludziach, widoczne także w używanych wobec nich określeniach/etykietach, są ważnym składnikiem ich samooceny, a im ważniejsza emocjonalnie jest osoba wyrażająca taką opinię, tym bardziej opinia ta wpływa na kształt samooceny. Wszystko zaczyna się w dzieciństwie W procesie wychowania i w dyskursie publicznym trzeba zatem zwracać uwagę na słowa, ważyć je, szczególnie w chwilach emocjonalnych uniesień. Problem ten nabiera szczególnej wagi w przypadku wychowywania dziecka czy nastolatka z ograniczeniem sprawności. Takie dzieci są znacznie częściej niż ich rówieśnicy poddawane ocenom zewnętrznym (także przez leczących je specjalistów) i różnym porównaniom. Same także się porównują z innymi dziećmi w ich wieku, a nasila się to w okresie dorastania. Znacznie więcej jest więc wtedy okazji, by słowami zranić, ale też słowami wzmocnić dziecko i jego sposób myślenia o sobie. Trzeba być wrażliwym nie tylko na to, w jaki sposób zwracamy się do dziecka bezpośrednio, ale także na to, jak mówimy o nim w rozmowach z innymi osobami, oraz na to, jakich rozmów bywa świadkiem dziecko czy nastolatek – w domu, na ulicy, w mediach. To wszystko kształtuje jego stosunek do samego siebie i czasami może powodować znaczne obniżenie samooceny i wiary w samego siebie. Wśród opinii badaczy, pracodawców, przedstawicieli różnych organizacji działających na rzecz osób niepełnosprawnych oraz osób z różnymi rodzajami niepełnosprawności, jakie zebraliśmy w prowadzonych tezeusz.pl 307 POLSKA
TOLERANCJA badaniach 38 , przewija się stale ten sam wątek – znaczenia dzieciństwa i okresu dorastania dla jakości późniejszego funkcjonowania człowieka w życiu dorosłym, w tym jego rozwoju zawodowego i kariery zawodowej. Przeważająca większość naszych respondentów podkreślała, że postawy rodziców, styl wychowania w rodzinie, stosunek dalszych krewnych i sąsiadów do dziecka z ograniczoną sprawnością, kontakty z rówieśnikami, relacje w przedszkolu i szkole – to wszystko decyduje o jakości startu młodego człowieka w dorosłe samodzielne życie: startu ekonomicznego, rodzinnego, zawodowego. Decyduje też o tym, czy młoda niepełnosprawna osoba poszukuje pracy czy nie, jak szybko się zniechęca, czy podjętą pracę potrafi utrzymać, jak się wywiązuje ze swoich obowiązków zawodowych i jak funkcjonuje w relacjach społecznych w miejscu pracy i poza nim, wreszcie: czy ma i potrafi realizować swoje osobiste potrzeby, zainteresowania i pasje. Okazało się zatem, że poszukiwanie psychologicznych i społeczno‐kulturowych czynników związanych z sukcesem lub jego brakiem na rynku pracy musi objąć także lata dziecięce i młodzieńcze, nie należy skupiać się tylko na aktualnej sytuacji dorosłej niepełnosprawnej osoby. Ważne są, oczywiście, wskaźniki ekonomiczne, rozwiązania prawne, liczba miejsc pracy odpowiednio dopasowanych i rzeczywiście dostępnych dla osób umiarkowanie i w stopniu znacznym niepełnosprawnych, stosunek pracodawców i kolegów w potencjalnym miejscu pracy ogólnie do samej niepełnosprawności i bezpośrednio do osób nią dotkniętych, stosunek rodziny i jej chęć pomagania oraz ponoszenia dodatkowych obciążeń związanych np. z koniecznością dowożenia jednego ze swoich członków do pracy, wreszcie sam stosunek do siebie osoby niepełnosprawnej, jej wykształcenie, posiadane kompetencje, elastyczność i gotowość do zmian. Jednak badane osoby podkreślały wielokrotnie, że osiągany poziom wykształcenia oraz kompetencje osoby niepełnosprawnej przede wszystkim zależą od tego: •
jakie miała warunki rozwoju w okresie dzieciństwa i dorastania; •
czy była zachęcana do uczenia się i pokonywania przeszkód; •
czy otrzymywała wystarczającą, ale nie ubezwłasnowolniającą ją pomoc ze strony bliskich; •
czy miała kontakty z innymi dziećmi i jakie te kontakty były; •
do jakiego przedszkola i szkoły chodziła (integracyjnego, specjalnego czy „normalnego”); •
czy rozwijała swoje zainteresowania i pasje. Człowiek staje się w sensie psychologicznym niepełnosprawny, gdy jest tak traktowany, gdy „defekt”, „brak”, „zaburzenie” są na pierwszym planie w jego kontaktach z otoczeniem, z ludźmi bliskimi. Ta specyficzna filozofia edukacji „produkująca” dzieci niepełnosprawne, które w dodatku tak samo o sobie myślą, opiera się na założeniu 38
W artykule Autorka odwołuje się do rezultatów dwóch projektów badawczych, którymi kierowała: w latach 2005‐2008 – projekt nr WUE/0041/IV/05 nt.: „Psychospołeczne uwarunkowania aktywności zawodowej osób niepełnosprawnych” finansowany przez EFS – Europejski Fundusz Społeczny w ramach Priorytetu 1: „Aktywna polityka rynku pracy oraz integracji zawodowej i społecznej”, działanie 1.4. „Integracja zawodowa i społeczna osób niepełnosprawnych”; w latach 2008‐2010 – projekt systemowy nr EFS/PFRON/SWPS nr WND‐POKL‐01.03.06‐00‐041/08 nt.: „Ogólnopolskie badania sytuacji, potrzeb i możliwości osób niepełnosprawnych”. Wyniki obu projektów w postaci publikacji dostępne są na stronach www.swps.pl oraz www.scholar.com.pl. tezeusz.pl 308 POLSKA
TOLERANCJA „specjalnego traktowania po to, by dziecko przywrócić do normalności”. Stąd taki nacisk na rehabilitację, specjalne ćwiczenia, poszukiwanie nowych sposobów leczenia, podporządkowanie rytmu dnia potrzebom dziecka, „poświęcanie się” dla niego, stawianie bardzo wysokich wymagań i trenowanie albo przeciwnie – radykalne obniżanie wymagań i pobłażanie. Nam bliższa jest inna filozofia – traktująca dziecko w pełni podmiotowo i ujmująca jego niepełnosprawność w kategoriach jego właściwości, cechy, ale nie wady czy braku. Za takim myśleniem kryje się działanie polegające na „normalnym traktowaniu po to, by dziecko nie wypadło poza normalność”. Owo normalne traktowanie musi oczywiście uwzględniać ów specyficzny rys dziecka, jakim jest to, że nie widzi, straciło słuch, ma problemy z poruszaniem się czy traci sprawność na skutek choroby przewlekłej, musi mieć rygorystyczną dietę czy reżim higieniczny. Ale te wszystkie zakłócenia nie definiują dziecka jako takiego – ono nadal pozostaje dziewczynką czy chłopcem w takim, a nie innym wieku, z takimi, a nie innymi cechami swej osobowości. Przekonania a gotowość do zmiany swej sytuacji Gdy poszukujemy odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego tak duży odsetek dorosłych osób z ograniczeniami sprawności nie pracuje, ma niższe niż rówieśnicy wykształcenie, ma niewielu przyjaciół, mieszka samotnie, jest niezadowolonych ze swojego życia 39 , nie sposób nie postawić pytania o to, jaka jest ich wizja świata i siebie. Jeśli jest to wizja świata wrogiego, nieprzyjaznego, zamkniętego na ich potrzeby, trudno się dziwić, że są one bierne, unikają kontaktu z innymi ludźmi, nie wierzą w zmianę swojej sytuacji. Z drugiej strony aktywność osób niepełnosprawnych, które postrzegają świat jako pełen niespodzianek, pomocnych ludzi, ciekawych wydarzeń, a siebie – jako ludzi zdolnych wywrzeć nań jakiś wpływ, będzie nie tylko duża, lecz także zróżnicowana i co najważniejsze – skuteczna w realizacji stawianych celów. Analiza zebranych przez nas wyników badań oraz wywiadów przeprowadzonych z osobami w różnym wieku i z różnymi ograniczeniami sprawności pokazała, że to, jak postrzegamy siebie i otaczający nas świat, ma niezwykły wpływ na nasze zachowanie i doznawane przez nas emocje. Dowiodła również, że bariery, które według nas samych utrudniają lub nawet uniemożliwiają nam codzienne funkcjonowanie i budowanie planów na przyszłość, bardzo często tkwią w naszych głowach – w naszych przekonaniach. Wizja siebie i postrzeganie innych (członków rodziny, przyjaciół, znajomych, współpracowników, przełożonego, klientów, sąsiadów) oraz ich wzajemnych relacji w dużym stopniu rzutuje na treść przekonań o własnej skuteczności i możliwościach zmiany swojej sytuacji życiowej, w tym na ocenę szans znalezienia i utrzymania pracy, pozyskania nowych znajomych, poszerzenia swych kwalifikacji, realizacji marzeń z dzieciństwa. Rozpoznanie tych dwóch grup przekonań – o sobie i o świecie – umożliwia trafniejsze zidentyfikowanie potrzeb, a tym samym zdiagnozowanie psychologicznej gotowości osoby z ograniczeniem sprawności do zmiany swojej 39
Patrz: poprzedni przypis. tezeusz.pl 309 POLSKA
TOLERANCJA sytuacji. Jakość przekonań określa zatem swoisty „punkt startowy”. Przekonania o negatywnym ładunku emocjonalnym stanowią barierę mentalną i powodują, że większość trudnych sytuacji jest postrzegana jako zagrożenie. Z kolei przekonania o ładunku pozytywnym pozwalają widzieć świat w kategoriach wyzwań, zachęt, okazji, ofert czy szans. Konkluzja Głównym motywem, jaki skłania do refleksji nad przekonaniami osób doświadczających rozmaitych skutków ograniczenia sprawności, jest poszukiwanie przyczyn ich niskiej aktywności społecznej i zawodowej oraz braku zadowolenia z życia, szczególnie u tych spośród nich, w których otoczeniu trudno znaleźć jakieś silnie działające czynniki negatywne czy czynniki ryzyka. Naszym poszukiwaniom badawczym przyświecało hasło: „jak myślisz – o sobie, o innych, o świecie w ogóle – tak działasz”. Dotyczy to w takim samym stopniu osób doświadczających różnych ograniczeń sprawności, jak i ich bliskich, znajomych, pracodawców, działaczy różnych organizacji i badaczy tego problemu. Nie zmienimy więc swojego zachowania wobec osób z ograniczeniami sprawności, dopóki nie zmienimy swoich przekonań na ich temat. Źródła: Rys. 1. opracowany na podstawie Ryc. 1 w artykule: Brzezińska A.I., Zwolińska K., Marginalizacja osób z ograniczeniami sprawności na skutek zaburzeń psychicznych, „Polityka Społeczna” 2010, nr 2, s. 16‐22. Rys. 2. cyt. za: Brzezińska A., Między sprawnością a niepełnosprawnością, w: Brzezińska A. (red.), Zadania rodziny i szkoły: od samodzielności dziecka do efektywności pracownika, seria Przeciw wykluczaniu z rynku pracy, t. 1, s. 14, Warszawa 2007, Academica, Wydawnictwo SWPS / EFS. tezeusz.pl 310 POLSKA
TOLERANCJA Kultura, religia i niepełnosprawność
Jak różne kulturowe społeczności i religijne wierzenia wyjaśniają niepełnosprawność? Jak reagują na nią? Kulturowe i religijne praktyki zmieniają się ciągle, a istnienie wielu podgrup z ich kulturą i religią uniemożliwia udzielenie odpowiedzi na bardzo szczególne pytanie: „Jakie jest wyjaśnienie niepełnosprawności i reakcja na nią w danej społeczności lub w danej religii?” „Na ogół społeczności mają wyjaśnienie, dlaczego pewne osoby (te, a nie inne) są niepełnosprawne, jak powinno się traktować osoby z niepełnosprawnością, jakie role są odpowiednie (i nieodpowiednie) dla takich osób oraz jakie prawa i obowiązki są przyznawane osobom z niepełnosprawnością, a jakich się im odmawia” (Scheer and Groce, 1988). Rozumienie relacji między kulturą i niepełnosprawnością opiera się w przeważającej mierze na kulturach zachodniego świata. Międzykulturowe badania niepełnosprawności są co najmniej ograniczone. Jest tak, mimo że ok. 80% wszystkich osób z niepełnosprawnością żyje w krajach rozwijających się. W Australii ok. 25% wszystkich osób z niepełnosprawnością pochodzi ze środowisk niemówiących po angielsku. Aby zrozumieć związek między kulturą, religią i niepełnosprawnością, trzeba najpierw zrozumieć, jak ludzie pojmują niepełnosprawność – inaczej mówiąc, jak ludzie wyjaśniają pojawienie się niepełnosprawności i po drugie ustalić, jak społeczności reagują na osoby z niepełnosprawnością. 1. WYJAŚNIENIA NIEPEŁNOSPRAWNOŚCI Zanim szczegółowo zbadamy różne wyjaśnienia niepełnosprawności, trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę, że sama idea niepełnosprawności jako pojęcie obejmujące cały szereg fizycznych, poznawczych, psychologicznych i zmysłowych stanów istnienia jest różnie rozumiana w rożnych społecznościach, a nawet wewnątrz nich. Sama idea tezeusz.pl 311 POLSKA
TOLERANCJA niepełnosprawności jako pojęcie jest być może obca wielu społecznościom i w istocie wiele języków nie ma wyrażającego tę ideę słowa. W Australii trwa ciągły spór na temat tego, czym jest niepełnosprawność. Definicję niepełnosprawności użyta w Ogólnozwiązkowym Akcie Przeciwko Dyskryminacji Niepełnosprawnych można by rozszerzyć tak, aby uwzględniała powszechną obojętność, podczas gdy definicja użyta w Akcie o Świadczeniach dla Niepełnosprawnych, który obowiązuje w Nowej Południowej Walii, jest znacznie węższa. Często te dyskusje obracają się wokół dostępności i podziału środków pieniężnych. Różne grupy społeczne wyjaśniają rozmaicie pojawienie się niepełnosprawności. Prawie zawsze istnieją przynajmniej dwa sprzeczne wyjaśnienia w danej grupie. W dodatku wyjaśnienie, dlaczego pojawia się pewien szczególny typ niepełnosprawności, może różnić się znacznie od wyjaśnienia, które dotyczy innego jej typu. 1.1. WINA W wielu zachodnich kulturach, w tym w Australii niepełnosprawność wyjaśnia się przeważnie w terminologii medycznej jako następstwo wypadków, genetycznych nieprawidłowości albo wirusowych zakażeń. Często jednak ludzie stosują inne wyjaśnienia, np.: Obwinia się matkę za urodzenie dziecka z niepełnosprawnością, ponieważ mogła stykać się z kimś niepełnosprawnym w okresie ciąży. Myśl o winie występuje równolegle z wyjaśnieniem medycznym, chociaż są one w znacznym stopniu przeciwstawne. Wina okazuje się jednym z najpowszechniejszych czynników wyjaśniających niepełnosprawność w większości krajów, niezależnie od panujących tam religijnych albo medycznych wyjaśnień. Obwinia się często kobietę (dziecko jest dotknięte niepełnosprawnością, ponieważ jego matka postąpiła niewłaściwie) albo inną grupę mniejszościową (mężczyzna jest zarażony wirusem HIV, ponieważ jest gejem). W wielu krajach niepełnosprawność jest uznawana za wynik grzechu albo obrażenia duchów. Może pojawić się wskutek grzechów popełnionych przez przodków albo przez same osoby z niepełnosprawnością w tym czy poprzednim życiu. 1.2. „ZARAŻENIE SIĘ NIEPEŁNOSPRAWNOŚCIĄ” Myśl, że niepełnosprawnością można się zarazić, jest całkiem powszechna w świecie. Owocuje to przeważnie działaniami mającymi na celu uchronienie ciężarnej kobiety przed zobaczeniem, usłyszeniem czy dotknięciem ludzi z niepełnosprawnością lub ich technicznych pomocy. Przykłady tego wyjaśnienia niepełnosprawności można znaleźć wszędzie, również w Stanach Zjednoczonych (Groce 1985). Istnieje dużo odmian tego wyjaśnienia. tezeusz.pl 312 POLSKA
TOLERANCJA Na Filipinach kobieta urodziła dziecko, które nie mogło poruszać kończynami. Niepełnosprawność syna wyjaśniała tym, że w okresie ciąży pracując widywała posąg narodowego bohatera i musiała „zarazić się sztywnością kończyn”. 1.3. WYJAŚNIENIA OPARTE NA SYSTEMACH RELIGII I WIERZEŃ Systemy religii i wierzeń to ważne źródło wyjaśnień niepełnosprawności. Jednakże: •
Trzeba pamiętać, że w prawie wszystkich systemach religii i wierzeń istnieje często więcej niż jedno wyjaśnienie niepełnosprawności. •
Należy również pamiętać, że powszechnie występuje różnica miedzy pisanymi świętymi tekstami i pewnymi praktykami religijnymi. •
W dodatku w samych tekstach występują pewne sprzeczne zapisy na temat niepełnosprawności. 1.3.(a) Niepełnosprawność jako kara Prawie wszystkie systemy religii i wierzeń wydają się zawierać pogląd, że niepełnosprawność jest karą. Liczne religijne teksty są pełne historii i przypowieści, które łączą moralną niedoskonałość i grzech z boską zemstą w postaci niepełnosprawności. W niektórych religiach niepełnosprawność wiąże się z poprzednim życiem albo z przodkami i można w niej widzieć karę za złe uczynki. 1.3.(b) Niepełnosprawność jako pouczenie Wiele religijnych praktyk wskazuje na to, że niepełnosprawność istnieje, aby doszło do procesu pouczenia albo osoby z niepełnosprawnością, albo osób znajdujących się w pobliżu. „Jedną z podstawowych zasad islamu jest wiara w mądrość Allacha, w której stwarza On i nakazuje, chce i rozporządza, a wobec tego nie stwarza niczego na próżno i nie rozporządza niczego, co nie przynosiłoby korzyści. Toteż wszystko, co istnieje stanowi Jego wolę i rozporządzenie. Jego doskonała mądrość rozporządza tak, że stwarza On przeciwieństwa, toteż stworzył anioły i diabły, noc i dzień, czystość i nieczystość, piękno i brzydotę, a także dobro i zło. Stworzył swoich niewolników o zróżnicowanych ciałach i umysłach oraz o zróżnicowanych siłach. Stworzył bogatego i biednego, zdrowego i chorego, mądrego i głupiego. Sprawdza ich poprzez swoją mądrość, a także używając do tego innych, aby pokazać, kto będzie wdzięczny, a kto niewdzięczny. Gdy wierny, który cieszy się dobrym zdrowiem, widzi niesprawnego człowieka, docenia błogosławieństwo, jakim Allach go obdarzył, toteż dziękuje za Jego błogosławieństwo i prosi Go o dobre tezeusz.pl 313 POLSKA
TOLERANCJA zdrowie. Allach wie najlepiej i jest najmądrzejszy. My wiemy tylko tyle, ile nas nauczyłeś, On zaś jest Wszechwiedzący i Najmądrzejszy” (Szejk Abdul‐Rahmaan al‐Barrak). 1.3.(c) Niepełnosprawność jako dar Niektóre religijne teksty i praktyki wydają się sugerować, że niepełnosprawność jest darem. Na przykład: „Jezus przechodząc obok ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: «Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym ‐ on czy jego rodzice?» Jezus odpowiedział: «Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże” (J 9, 1‐3). 1.4. NIEPEŁNOSPRAWNOŚĆ W FOLKLORZE, ZABOBONIE I NIEFORMALNYCH SYSTEMACH WIERZEŃ Nie można mówić o niepełnosprawności i religiach, nie wspominając wpływu folkloru, zabobonu i nieformalnych systemów wierzeń na wyjaśnienia przyczyn niepełnosprawności. Istnieje szeroki wachlarz wyjaśnień niepełnosprawności, w tym takie, że ludzie z niepełnosprawnością są „specjalnymi posłańcami”, że utrzymują w swoich ciałach równowagę między dobrem i złem itp. Zrozumienie różnych wyjaśnień przyczyny niepełnosprawności jest ważne, gdy mamy do czynienia z niepełnosprawnymi i ich rodzinami w dziedzinie usług. Wyjaśnienie niepełnosprawności często również daje podstawy do różnych społecznych reakcji na osoby z niepełnosprawnością. 2. KULTUROWA SKALA TRAKTOWANIA OSÓB Z NIEPEŁNOSPRAWNOŚCIĄ Ogromna większość reakcji na niepełnosprawność wśród różnych społeczności świata obejmuję skalę od zaniedbywania po pewien poziom tolerancji. Całkowitą skrajnością i rzadkim zjawiskiem jest zabijanie osób z niepełnosprawnością. Najlepiej znanym przykładem jest śmierć ponad 300 000 osób z niepełnosprawnością w nazistowskich Niemczech (Gallager, 1990). Innym często wspominanym w tym kontekście przykładem jest dzieciobójstwo, zabijanie noworodków z niepełnosprawnością. Nieliczne przykłady dzieciobójstwa pojawiają się w bardzo ubogich, przeważnie koczowniczych społeczeństwach w przeszłości, ale nie rozporządzamy dowodami wskazującymi na to, że jest ono przyjmowane w praktyce obecnie. W Australii niektórzy utrzymują, że zastosowanie genetycznego poradnictwa i prenatalnych badań takich jak punkcja owodni (prenatalny test sprawdzający, czy niepełnosprawność jest prawdopodobna) to formy niedopuszczania do narodzin dzieci z niepełnosprawnością. Na drugim końcu skali są nieliczne znane przykłady społeczeństw, które reagują na pojawienie się niepełnosprawności całkowitym wprowadzeniem osób z niepełnosprawnością we wszystkie aspekty społecznego tezeusz.pl 314 POLSKA
TOLERANCJA życia. W wielu społeczeństwach próbuje się osiągnąć pełną integrację, a wiele społeczeństw osiąga jakąś formę integracji i włączenia. W wielu krajach metodą zastosowaną dla integracji i włączenia osób z niepełnosprawnością jest rozwój ustawodawstwa, strategii politycznych i programów opartych na prawach człowieka. Akt o osobach z niepełnosprawnością został wprowadzony w Indiach w 1995 roku, czyli rok wcześniej, niż jego australijski odpowiednik. Indyjski działacz na rzecz osób niepełnosprawnych napisał: „Im więcej dyskutujemy o problemach niepełnosprawności i o stawianych przez społeczeństwo barierach, zwracając na nie uwagę przy udziale indyjskich i zagranicznych ekspertów, tym bardziej przekonujemy się, że nasze najlepsze starania nie przyniosłyby dużego postępu bez ustawodawczej struktury, która zakazuje dyskryminacji. Największym osiągnięciem było przekonanie ludzi, zarówno zwykłych mężczyzn i kobiet, jak i polityków ze wszystkich partii, że niepełnosprawność jest kwestią praw obywatelskich, a dyskryminację niepełnosprawnych należy dostrzec i przerwać”. Kilka plemiennych grup, takich jak Azandi w Afryce Wschodniej i Ponape na południowym Pacyfiku, wyróżnia się według międzykulturowych badań niepełnosprawności pod względem akceptacji osób z niepełnosprawnością i życzliwości wobec nich (Gallagher, 1990). Najlepiej znany przykład włączenia osób z niepełnosprawnością w zachodnim świecie dotyczy niesłyszących z amerykańskiej wyspy Martha’s Vineyard. Z powodów dziedzicznych głuchota występowała tam tak powszechnie, że nauczenie się amerykańskiego języka migowego było w interesie każdego obywatela. Niesłyszący ludzie wykonywali taką samą pracę, podejmowali takie same działania i zajmowali podobne jak słyszący stanowiska w tej społeczności. We wszystkich społecznościach reakcje na niepełnosprawność zależą od szeregu czynników takich jak potrzeba, aby osoby z niepełnosprawnością zarabiały, wartość przypisywana fizycznej lub intelektualnej sile, typy i przyczyny niepełnosprawności, wiek i płeć osoby z niepełnosprawnością, miejsce zamieszkania tych osób itp. W oparciu o te i inne czynniki reakcje na niepełnosprawność będą też prawdopodobnie różne wewnątrz poszczególnych społeczności. Podczas zapoznających z niepełnosprawnością warsztatów uczestniczka z pewnej społeczności powiedziała, że w kraju, z którego pochodzi, ludzie z niepełnosprawnością są zamykani w zakładach. Koleżanka z tej samej kultury podniosła rękę i zaprzeczyła takiemu stwierdzeniu utrzymując, że osoby z niepełnosprawnością mieszkają zawsze ze swoją rodziną i często poprzez swoją pracę powiększają rodzinny dochód. Okazało się, że jedna kobieta odwoływała się do traktowania osób z intelektualną niepełnosprawnością w stolicy tego kraju, gdzie za najlepsze wyjście dla nich uważano umieszczenie w zakładzie. Druga uczestniczka pochodzi z tego samego kraju, ale myślała raczej o rolniczej społeczności, w której osoby z intelektualną niepełnosprawnością powiększają rodzinny dochód, pracując w polu lub w domu. Pamiętając, że we wszystkich społecznościach reakcje na niepełnosprawność są wielorakie i zróżnicowane, najpowszechniejsze reakcje możemy sklasyfikować następująco: tezeusz.pl 315 POLSKA
TOLERANCJA 2.1. ZANIEDBYWANIE OSÓB Z NIEPEŁNOSPRAWNOŚCIĄ Działania, które uznaje się za reakcje wobec osób z niepełnosprawnością, mogą sięgać od medycznego zaniedbywania, takiego jak odmowa medycznej interwencji, po zaniedbywanie wynikające z biedy i braku środków pieniężnych. Zaniedbywanie może powodować i powoduje śmierć osób z niepełnosprawnością. Brak pieniędzy albo niedawanie ich osobom z niepełnosprawnością to jeden z najpowszechniejszych sposobów zaniedbywania tych osób. W Australii kilka niezależnych raportów o warunkach w dużych zakładach opiekuńczych ukazało wyraźnie poziom zaniedbania, a w niektórych sytuacjach wiązało zaniedbanie ze śmiercią podopiecznych. W niektórych przypadkach zaniedbywania inne społeczne czynniki, takie jak klasa albo płeć, są również istotne. W Nepalu jest cztery razy więcej mężczyzn niż kobiet z porażeniem dziecięcym. Skoro porażenie dziecięce dotyka jednakowo obydwu płci, jest możliwe wyjaśnienie, że dziewczynki z porażeniem dziecięcym bywają prawdopodobnie bardziej zaniedbywane i umierają. 2.2. IZOLOWANIE I ODSEPAROWYWANIE OSÓB Z NIEPEŁNOSPRAWNOŚCIĄ Wiele grup społecznych reaguje na osoby z niepełnosprawnością różnymi formami odseparowywania i izolowania. Te reakcje są często uznawane za korzystne dla osób z niepełnosprawnością i dla całej grupy. W Australii izolowanie było najczęściej reakcją na ludzi z HIV/AIDS we wczesnych latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Izolowano ich w szpitalach na oddziałach dla zakaźnie chorych, a według doniesień pielęgniarski i medyczny personel odmawiał im niezbędnej opieki i leczenia. Sposób, w jaki wyjaśnia się w społeczeństwach powstanie niepełnosprawności, jest szczególnie ważny w tym kontekście. Na przykład w niektórych społeczeństwach osoby z niepełnosprawnością są izolowane i odseparowywane, ponieważ wierzy się, że „zakażają” dzieci w łonach matek. Innym powodem izolowania osób z niepełnosprawnością jest to, że uważa się je za przynoszące wstyd rodzinie, więc są ukrywane. Pracownik opieki zdrowotnej w Australii odkrył, że rodzina, którą znał od dłuższego czasu, ma jeszcze jedno dziecko. Z powodu niepełnosprawności i wstydu, za jaki uważa się dla rodziny niepełnosprawność, dziecko było ukrywane. 2.3. „SPECJALNE” TRAKTOWANIE OSÓB Z NIEPEŁNOSPRAWNOŚCIĄ Inną bardzo powszechną reakcją jest „specjalne” traktowanie osób z niepełnosprawnością. Może ono przybierać szereg różnych form od przyznawania dodatkowych środków pieniężnych po obdarzanie osób z niepełnosprawnością większą sympatią i miłością. Wiele społeczeństw uważa, że najpowszechniejszą reakcją na osoby z niepełnosprawnością jest traktowanie ich „specjalnie”. Celem takiego traktowania jest na ogół tezeusz.pl 316 POLSKA
TOLERANCJA osiągnięcie rezultatów korzystnych dla osób z niepełnosprawnością. Jest to szczególnie, ale nie wyłącznie, istotne w społecznościach, które przypisują religijne znaczenie osobom z niepełnosprawnością, tzn. uważają je za dar od najwyższego bytu. Trzeba koniecznie zbadać, co to „specjalne” traktowanie znaczy i zrozumieć, że „specjalny” rzadko znaczy równy. W Australii rzeczywistą i wciąż powszechną rekcją dotyczącą edukacyjnych potrzeb dzieci z niepełnosprawnością jest odseparowywanie poprzez system „szkół specjalnych”. Wiele ludzi utrzymuje, że jakość edukacji uzyskiwanej w „szkołach specjalnych” jest niższa, a oczekiwania od uczniów sukcesu są znacznie mniejsze niż w „zwykłych” szkołach. 2.4. OCHRONA I KONTROLA OSÓB Z NIEPEŁNOSPRAWNOŚCIĄ Ochrona i kontrola to inne często stosowane społeczne reakcje. Postrzeganie osób z niepełnosprawnością jako narażonych na niebezpieczeństwo powoduje reakcję ochronną, podczas gdy reakcja kontrolna jest często powodowana lękiem o osoby z niepełnosprawnością i lękiem przed nimi. W Australii sposobem kontrolowania kobiet z intelektualną niepełnosprawnością jest sterylizacja (w wypadku mężczyzn kastracja). Na poparcie tej formy kontroli (która jest nielegalna) przedstawia się argument, że kobiety z intelektualną niepełnosprawnością muszą być „chronione”. Ochrona skupia się na kontroli urodzeń, a nie na seksualnych nadużyciach, jakich doświadcza wiele kobiet (i mężczyzn) z intelektualną niepełnosprawnością. Odkąd medyczne procedury rozwinęły się na tyle, aby umożliwić chirurgiczną sterylizację, korzysta się z tego, aby nie dopuścić osób z intelektualną niepełnosprawnością do posiadania dzieci. Chociaż jest to praktyka zastosowana w eksperymentach prowadzonych w nazistowskich Niemczech, była również szeroko wykorzystywana w innych zachodnich krajach (przeważnie usankcjonowana przez władze). Zwracała się nie tylko ku osobom z intelektualnymi niepełnosprawnościami, ale także ku niesłyszącym. W Nowej Południowej Walii kodeks karny chroni szczególnie osoby z intelektualną niepełnosprawnością przed przestępstwami seksualnymi ze strony osób związanych „z wszelkimi usługami dostarczającymi ułatwień i programów pomocowych”. To prawo ma zwłaszcza „chronić” ludzi z intelektualną niepełnosprawnością przed opiekunami i innymi, którzy mogą sprawować kontrolę. 2.5. TOLERANCJA WOBEC OSÓB Z NIEPEŁNOSPRAWNOSCIĄ Większość społeczeństw do pewnego stopnia toleruje (w przeciwieństwie do akceptacji lub szacunku) osoby z niepełnosprawnością. Osoby z niepełnosprawnością uczestniczą do pewnego stopnia w społecznym życiu. To uczestnictwo jest często związane z pracą i ekonomiczną użytecznością takich osób. tezeusz.pl 317 POLSKA
TOLERANCJA W filmie „Rain Man” autystyk Raymond, który był zamknięty w zakładzie przez większość życia, zyskał sobie status i pewien poziom tolerancji (przynajmniej na krótką chwilę), gdy udowodnił swoją ekonomiczną wartość, wygrywając w kasynie w blackjacka dzięki rachunkowym zdolnościom. Żebranina to powszechne zajęcie dla osób z niepełnosprawnością. Wprawdzie w Australii patrzy się na nią krzywo (chociaż wielu żebrzących w Australii to ludzie z niepełnosprawnością), lecz jest ona częstym i całkowicie akceptowanym zajęciem w biedniejszych krajach. W biedniejszych narodach osoba z niepełnosprawnością może być jedyną posiadającą dochód osobą w rodzinie. Osoby z niepełnosprawnością mogą być cenne i mieć status „żywicieli rodziny”. Jak już zostało powiedziane, czasami tolerowanie jednego typu niepełnosprawności nie oznacza, że inny typ niepełnosprawności jest tak samo tolerowany. Wiele zależy od tego, jaką wartość społeczeństwo przypisuje różnym zdolnościom. Mówiąc ogólnie, zachodni świat przypisuje większą wartość intelektowi i poznaniu, niż fizycznym zdolnościom, a także bardziej ceni pracę podejmowaną poza domem. Inne społeczeństwa, zwłaszcza bardziej rolnicze, kładą większy nacisk na fizyczną siłę oraz wysoko cenią zasługi dla domu i rodziny. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku wprowadzenie jodowanej soli wśród wiejskich społeczności Ekwadoru było przyczyną poważnego niepokoju. Rząd chciał wprowadzić jodowaną sól, aby ograniczyć liczbę narodzin dzieci z zespołem niedoboru jodu, powodującym pewne trudności z słuchem i niewielką intelektualną niepełnosprawność. Wspomniane społeczności były zmartwione rządowym programem. Nie interesowała ich jednak niepełnosprawność, ale raczej to, kto zajmie się pracą (wypasem zwierząt, zbieraniem opałowego drewna, noszeniem wody), która tradycyjnie była wykonywana przez osoby z niepełnosprawnością (Greene, 1977). Wśród wielu ludzi w Australii panują mocne przekonania i nastawienia, że społeczności i służby niemówiące po angielsku mają znacznie mniej wyrafinowane wyjaśnienie niepełnosprawności i zajmują znacznie ostrzejsze postawy wobec osób z niepełnosprawnością. Jednak prawie wszystkie społeczności, w tym Angloaustralijczyków, czeka długa droga, zanim będzie można stwierdzić, że osoby z niepełnosprawnością są w pełni zintegrowane i włączone we wszystkie aspekty życia. Do tego czasu wszyscy członkowie społeczności niezależnie od ich kulturowych i językowych źródeł muszą brać odpowiedzialność za to, jak osoby z niepełnosprawnością są traktowane w Australii. tłum. Małgorzata Frankiewicz Culture, Religion & Disability. An Introduction tezeusz.pl 318 POLSKA
TOLERANCJA DEBATA XI TOLERANCJA WEWNĄTRZ KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO 22 LISTOPADA 2010 tezeusz.pl 319 POLSKA
TOLERANCJA Zbigniew Nosowski Symfonia czy kakofonia? Wydaje mi się, że wielu uczestników polskich sporów wewnątrzkościelnych kieruje się zasadą „gdyby wszyscy myśleli tak jak ja, to nie byłoby problemów”. Co ciekawe, nasze spory najczęściej nie dotyczą spraw doktrynalnych, ale niektórzy przywiązani są do swoich interpretacji tak mocno, że de facto stają się one dla nich niemal dogmatami wiary. Zamiast praktycznej zgody na różnorodność w jedności mamy absolutyzację swojego rozumienia społeczno‐politycznych konsekwencji wiary i prezentowanie ich jako jedynego uprawnionego katolickiego sposobu myślenia i działania. Było to w grudniu 1997 r. w Lublinie. Po zebraniu Krajowej Rady Katolików Świeckich udzielaliśmy krótkich wywiadów dziennikarzom, a działo się to kilka dni po opublikowaniu mocno krytycznego listu Prymasa Polski na temat Radia Maryja. Rzecz jasna członkowie KRKŚ również zajęli w tej sprawie stanowisko, o które wypytywali nas dziennikarze. Później jednak reporter Katolickiego Radia Lublin niespodziewanie zadał mi pytanie, czego redaktor „Więzi” może się nauczyć od dyrektora Radia Maryja. Stanąłem zdumiony, że pytanie to powinno być oczywiste dla mnie – jako katolika zdecydowanie krytycznie nastawionego wobec toruńskiej rozgłośni, ale też podkreślającego konieczność stawania ponad podziałami – a ja go sobie ani razu wcześniej nie zadałem. Odpowiedziałem po namyśle, że wielu rzeczy mogę się nauczyć: entuzjazmu w tym, co się robi; dynamizmu w działaniu; przekonania, że pewne rzeczy muszą się udać, choć wydają się po ludzku niemożliwe. Czy to dużo, czy mało? Myślę, że dużo (choć to tylko sprawy pragmatyczne, a nie ideowe). Wcale to, rzecz jasna, nie oznacza, bym musiał nagle zacząć wychwalać pod niebiosa ojca Tadeusza Rydzyka. Przypomniała mi się ta historia, gdy stanąłem wobec pytań o tolerancję wewnątrz Kościoła katolickiego. Bo przecież aby uczciwie współistnieć w jednym Kościele z ludźmi, którzy o wielu sprawach myślą zupełnie inaczej, trzeba dostrzec także ich mocne strony i swoje słabe. Warto zauważyć, czego mogę się nauczyć od tych, z którymi się nie tezeusz.pl 320 POLSKA
TOLERANCJA zgadzam. Stwierdzenie to wydaje się dość oczywiste, lecz o wiele trudniej zrealizować je w praktyce, o czym sam nieraz boleśnie się przekonałem. Katolicyzmy jedynie słuszne Pytanie o tolerancję wewnątrz Kościoła wiąże się dla mnie nierozerwalnie z kwestią ideowych zróżnicowań w Kościele. I w tym wymiarze chciałbym je rozważyć w tej wypowiedzi. Nie potrafię bowiem pod kątem tolerancji patrzeć na inne aspekty relacji wewnątrz Kościoła, jak świeccy–duchowni czy kobiety–mężczyźni. W tamtych kwestiach co innego stanowi, moim zdaniem, problem niż tolerancja lub jej brak. Pod względem współistnienia różnych postaw ideowych w jednym Kościele nie jest dobrze. Mamy do czynienia w naszym Kościele nie tylko z różnicami (te są oczywiste) czy napięciami (które są logiczną konsekwencją różnic), lecz także z konfliktami, a nawet podziałami. Na szczęście nie rozrywają one jeszcze kościelnej jedności, są jednak mocno utrwalone. Niemal każde z ideowo ukształtowanych środowisk katolickich ma swoich antybohaterów – innych katolików, których nie jest w stanie nawet tolerować, bo przecież z nimi nie da się rozmawiać. Sam jestem uwikłany w te podziały. Opisując je, sam w nich uczestniczę. Angażuję się w niektóre spory. Mam wszak własne poglądy i własny – ograniczony przecież – punkt widzenia. Reprezentuję określone środowisko, które ma swoją historię, które jest także aktualnie na rozmaite sposoby etykietowane i nazywane, bardziej czy mniej trafnie, bardziej czy mniej zgodnie z własnymi ideowymi deklaracjami. Nie jestem zatem bezstronny. Też mam swoich antybohaterów… W roku 1998 o. Jacek Salij mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” (te słowa dotyczą zarówno Kościoła, jak i szerzej: Polaków): „nasze społeczeństwo rozpada się na wrogie sobie plemiona: [...] plemię zwolenników ZChN i plemię zwolenników SLD, plemię stałych czytelników «Trybuny», «Gazety Wyborczej» albo «Naszego Dziennika». Dla niewspółplemieńców są oni zbiorem jakichś zdumiewających istot człekopodobnych”. W „Tygodniku Powszechnym” dominikański teolog diagnozował zaś, że namiętności towarzyszące podziałom politycznym, „przedostały się również do Kościoła. Sam fakt przynależności do ZChN lub UW piętnowany jest nieraz przez przeciwników jako coś niemal tożsamego z grzechem przeciwko Duchowi Świętemu”. Po 12 latach – w tym pięciu latach ostrego i wciąż zaostrzającego się sporu między dwoma największymi partiami, które zmonopolizowały polską scenę polityczną – diagnozę ojca Salija należałoby jedynie wzmocnić. Zmieniły się tylko nazwy największych plemion, bo w 1998 r. nie było jeszcze ani Platformy Obywatelskiej, ani Prawa i Sprawiedliwości. Atmosfera wrogości jedynie wzmogła się. Zdegenerowana polska polityka coraz bardziej dotyka też Kościoła, przenosząc w świat wiary właściwe sobie kategorie, jak odmawianie oponentowi wszelkiej racji, a nawet dobrej woli. tezeusz.pl 321 POLSKA
TOLERANCJA Hans Urs von Balthasar, wybitny XX‐wieczny teolog szwajcarski, stwierdził kiedyś, iż „żaden święty nie twierdził nigdy, że czyni coś jedynie słusznego”. Wszyscy oczywiście robili rzeczy dobre, ale nie uważali swoich form zaangażowania za odpowiedniki metra z Sevres katolicyzmu. My natomiast mamy w Polsce kilka wersji katolicyzmów jedynie słusznych. Jest – absolutnie jedynie słuszna – wersja katolicko‐narodowa, która zamyka się w twierdzy starych pojęć, zażarcie broniąc się przed nowoczesnością. Są waleczni katoliccy wojownicy wielkiej wojny o cywilizację prowadzonej jakoby przez Benedykta XVI, dla których każdy, kto nie jest z nimi, jest przeciwko. Zdarzają się też katolicy otwarci tak przedziwnie, że aż zamknięci na inaczej myślących współwyznawców. Są wreszcie rozproszeni katoliccy progresiści, którzy tak bardzo miłują pluralizm, że aż nie akceptują jego bardziej konserwatywnych przejawów wewnątrz swojej wspólnoty wyznaniowej. Prawda jest symfoniczna Ten sam Hans Urs von Balthasar zwracał uwagę również na fakt, że nikt z nas nie jest w stanie ogarnąć (dostrzec) prawdy w całej jej złożoności. Nazywał to „symfonicznością prawdy” (zob. jego książka „Prawda jest symfoniczna. Aspekty chrześcijańskiego pluralizmu”, wydana po polsku nakładem dominikańskiego wydawnictwa „W drodze”). Symfoniczność muzyki polega na tym, że dopiero po umiejętnym połączeniu dźwięków granych przez różne instrumenty usłyszymy prawdę utworu w całej jej złożoności zaplanowanej przez kompozytora. Piękno muzyki nie odsłoni się, gdy wszyscy muzycy na różnych instrumentach zagrają tę samą melodię, lecz wtedy, gdy każdy zagra – inaczej od drugiego – to, co ma do zagrania. To piękne i bogate w treść porównanie umożliwia docenienie wielostronności spojrzenia na prawdę. Pozwala ono też na rozróżnianie między kakofonią a symfonią. Z kakofonią mamy do czynienia wtedy, gdy każdy „gra sobie”, z symfonią zaś – gdy wszyscy grają jednocześnie, ale w jednej orkiestrze, pod jedną batutą, jedynie czasem występując solowo. Uznanie symfoniczności prawdy wymaga zatem rozważania i uwzględniania spojrzeń na rzeczywistość odmiennych od mojego. Dopiero wtedy jestem w stanie zobaczyć złożoność świata zaplanowaną przez Stwórcę. Rzecz jasna wcale nie oznacza to dążenia do ujednolicenia. Balthasar zwraca uwagę, że „symfonia nie oznacza bynajmniej ckliwej, pozbawionej napięć harmonii. Wielka muzyka jest zawsze dramatyczna”. Nie chodzi zatem o to, by sztucznie niwelować różnice, lecz by mieć świadomość zespołowego charakteru partytury, jaką mamy do odegrania. Przedstawianie swojego punktu widzenia jako jedynie słusznego dla katolików może tu być porównane do zachowania muzyka, który pragnie, aby wszyscy w orkiestrze symfonicznej grali z tych samych nut co on. Nie byłoby wówczas orkiestry… Wydaje mi się, że wielu uczestników polskich sporów wewnątrzkościelnych kieruje się zasadą „gdyby wszyscy myśleli tak jak ja, to nie byłoby problemów”. Co ciekawe, nasze spory najczęściej nie dotyczą spraw doktrynalnych, ale niektórzy przywiązani są do swoich interpretacji tak mocno, że de facto stają się one dla nich niemal dogmatami wiary. Zamiast praktycznej zgody na różnorodność w jedności mamy absolutyzację swojego rozumienia społeczno‐
tezeusz.pl 322 POLSKA
TOLERANCJA politycznych konsekwencji wiary i prezentowanie ich jako jedynego uprawnionego katolickiego sposobu myślenia i działania. Zbyt często atmosfera polskich sporów wewnątrzkościelnych wywołuje wrażenie, że druga strona znajduje się na granicy apostazji. Język sporów bywa tak emocjonalny i pełen niechęci do oponenta, że aż nasuwają się na myśl słowa: „my jesteśmy prawdziwym Kościołem, a nie wy...”. Najgorzej, gdy pojawia się rzeczywista postawa samowolnego wykluczania innych z Kościoła wedle partykularnie ustalonych kryteriów. Mamy też do czynienia ze zjawiskiem trafnie nazwanym przez abp. Józefa Życińskiego chrześcijaństwem obrządku prywatnego. „Wyznawcy” tego „obrządku” w imię prywatnej wizji chrześcijaństwa odrzucają niektóre prawdy czy zasady głoszone przez Kościół, za którego członków nadal się uważają. Postawa taka jest zagrożeniem dla samej istoty chrześcijaństwa – wiara jest tu bowiem traktowana jako coś wtórnego w życiu, co ma się dopasować do innej rzeczywistości, uważanej za znacznie istotniejszą. Tą rzeczywistością może być własne „ja” (gdy dopasowuje się wiarę do tego, co mi wygodne) czy też przyjęta uprzednio ideologia (gdy np. postanawiam być konserwatystą, narodowcem czy liberałem, a wiara ma mi w tym jedynie pomagać). Stosunek do Boga nie staje się tu pierwszą, najważniejszą sprawą w życiu, lecz swoistym ozdobnikiem, li tylko dodatkiem. Chrześcijaństwo obrządku prywatnego przejawia się w wersji świadomej i nieuświadomionej. Obie są bardzo niebezpieczne, choć w różny sposób. Świadome przebieranie w doktrynie chrześcijańskiej – czyli traktowanie wiary jak karty dań w restauracji – jest fenomenem na razie dość rzadkim. Częściej mamy do czynienia z nieświadomym „układaniem sobie jadłospisu” w sposób wygodny jednostce, niezgodny zaś z prawdą głoszoną przez Kościół. Pierwsze zjawisko przeraża instrumentalnym traktowaniem chrześcijaństwa, drugie zaś swoją masowością. Polityka przede wszystkim? Skąd wśród katolików nad Wisłą – słusznie chlubiących się tradycją polskiej tolerancji – tak mało tolerancji dla różnorodności w Kościele? Skąd taka tęsknota za ujednoliceniem, a nie jednością w różnorodności? Skąd zawężanie przestrzeni wolności w Kościele? Najbardziej winiłbym współczesną polską politykę. Przenika ona w głąb Kościoła, stając się często głównym kryterium opisu świata i wyznacznikiem postaw wobec innych. Niekiedy mamy (w praktyce, bo nie w deklaracjach) głoszenie hasła „polityka przede wszystkim”. W pierwszej połowie XX wieku za przyjęcie takiej doktryny, uznającej pierwszeństwo zobowiązań politycznych nad religijnymi, potępiony został francuski polityk Charles Maurras. Dziś Kościół jest (szczęśliwie!) mniej skłonny do potępień, ale to wcale nie znaczy, że jest nam łatwiej. Oczywiście od polityki nie uciekniemy i nie powinniśmy uciekać, nie możemy jej jednak uznawać za sprawę najważniejszą. Polityka nie zbawi świata. Owszem, przyszłość Polski w pewnej mierze zależy od tego, kto rządzi, jakie działania są prowadzone, a jakie odrzucane, jakie ustawy są przyjmowane i jaki jest ich fundament aksjologiczny. Zależy jednak również (a ja sądzę, że bardziej) od atmosfery miłości panującej w naszych rodzinach, od tego, jakie tezeusz.pl 323 POLSKA
TOLERANCJA wartości są realnie cenione (a przez to przekazywane) w domu i szkole, od naszego zaangażowania w pracę i aktywność obywatelską, od tego, czy Kościół potrafi być domem i szkołą komunii. Jeśli podziały polityczne rozbijają nasze relacje w rodzinie czy parafii, to znaczy, że pozwalamy polityce wchodzić tam, gdzie nie powinna mieć wstępu. To nie politycy powinni swoimi decyzjami wpływać na to, czym zajmuje się Kościół. Raczej odwrotnie – to Kościół (między innymi, nie wyłącznie) ma wyznaczać standardy, do których politycy powinni się dostosowywać. Tymczasem u nas częściej polityka niż wiara opanowuje światopogląd człowieka. Politycy zabiegają albo o sztuczne stworzenie „katolicyzmu łagiewnickiego”, albo o poparcie wpływowego ojca dyrektora. Niektórzy wpadają w tę pułapkę i później polityka staje się dla nich głównym kryterium porządkowania rzeczywistości. Świat może im się wtedy dzielić na przykład na „pro‐PiS” i „anty‐PiS”, z akcentem na to, że jeśli nie jest się „pro”, to znaczy że jest się zwolennikiem konkurencyjnej opcji politycznej. Wedle takiego redukcjonistycznego myślenia nie ma miejsca choćby na religijne uzasadnienie sprzeciwu wobec instrumentalnego używania krzyża podczas protestów na Krakowskim Przedmieściu. Opowiadanie się za przeniesieniem krzyża jest w tej optyce realizacją scenariusza PO, nie zaś wyrazem sprzeciwu wobec manipulowania symbolami religijnymi w celu walki politycznej. Podobnie apele o zachowanie przez Kościół większego dystansu wobec partii politycznych są odbierane jako wypływające z umiłowania PO, nie zaś z troski o dobro Kościoła. Z takim postrzeganiem świata trudno dyskutować – partner bowiem i tak wie lepiej, jaka jest „prawdziwa” motywacja. Z przerażeniem obserwowałem narastający w ostatnich latach poziom wzajemnej agresji między PO a PiS. Zasadą polskiego życia publicznego stało się pseudoprzykazanie „Kochaj bliźniego swego, z wyjątkiem Tuska/Kaczyńskiego (niepotrzebne skreślić)”. Nienawiść polityczna wydaje się tematem w sam raz dla Kościoła. Ale biskupi o tym nie mówią… Nie mówili nawet po morderstwie w biurze poselskim PiS w Łodzi. A przecież właśnie wtedy należało głośno przypominać o miłości nieprzyjaciół jako najbardziej chrześcijańskiej wartości, o którą trzeba się troszczyć w życiu publicznym. Wtedy należało – z przyczyn moralnych, a nie politycznych – wymagać od polityków PO, żeby zareagowali na zabójstwo uzasadniane względami politycznymi tak, jakby jego ofiarą padł członek ich własnej partii. Niestety, ani Platforma nie potrafiła się na to zdobyć, ani przedstawiciele Kościoła tego oczekiwania nie sformułowali. Smutną konsekwencją takiego rozwoju wydarzeń i symbolem złego sposobu, w jaki polityka wchodzi do Kościoła, stała się dla mnie sytuacja podczas pogrzebu Marka Rosiaka w łódzkiej katedrze. Uczestniczący we mszy pogrzebowej prezydent Bronisław Komorowski i prezes Jarosław Kaczyński wykonali duży wysiłek, by siebie wzajemnie nie zauważyć podczas przekazywania znaku pokoju, po czym obaj pobożnie przyjęli Komunię świętą z rąk biskupa. Wydarzenie to było dla mnie bolesną karykaturą realizacji misji Kościoła, który – jak mówi Sobór Watykański II – ma być sakramentem jedności całego rodzaju ludzkiego. Tu natomiast wobec dramatycznie pogłębiających się podziałów politycznych nie słyszymy nawet pytania: „Czy potrafię kochać bliźniego swego, także oponenta politycznego?”. tezeusz.pl 324 POLSKA
TOLERANCJA Ta orkiestra nie gra dla siebie Pytanie to nie pojawia się również dlatego, że ci, którzy z urzędu są sługami jedności w Kościele – biskupi – sami często uwikłali się w politykę. Skoro stali się stronniczy, trudniej im o ton wyrażający troskę o dobro wspólne. Wyjątkowo smutnym przejawem tego uwikłania stała się dla mnie tegoroczna publiczna polemika dwóch biskupów. Gdy abp Józef Życiński wygłosił – dość oczywistą, wydawałoby się – opinię, że Matka Boska nie była partyjna, bp Kazimierz Ryczan dosadnie to skomentował, i to w radiu publicznym: „Oczywiście, stare cwaniactwo słowne”. Kiedy indziej chlubił się ze swego jawnego poparcia dla jednej z partii. I to właśnie on w tym tygodniu głosi rekolekcje adwentowe dla polskich biskupów na Jasnej Górze. W latach 90. na łamach „Więzi” kilkakrotnie apelowaliśmy do pasterzy naszego Kościoła, że tylko oni są w stanie zwołać tak potrzebny wewnątrzkatolicki „okrągły stół”. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Wszelkie inne próby spotkań katolików ponad podziałami były mało skuteczne. Zawsze bowiem kogoś istotnego brakowało (na przykład środowisko Radia Maryja konsekwentnie odrzuca zaproszenia do tego typu spotkań) albo pojawiały się pretensje dotyczące stronniczości instytucji zapraszającej i podejrzliwość wobec jej zamiarów. Dla niektórych nawet biskupi przestali zresztą pełnić funkcję zwornika kościelnej jedności. Na przykład redaktor pewnego pisma katolickiego odmówił udziału w pracach komisji episkopatu, gdyż znalazł się w jej gronie zbyt wysokiej rangi przedstawiciel konkurencyjnego pisma katolickiego. Dopóki episkopat nie zacznie realizować pod tym względem swojej misji, trzeba samemu szukać języka bardziej wspólnego: zrobić w swojej tożsamości więcej miejsca na wewnątrzkościelną tolerancję i symfoniczność prawdy; podejmować jak najwięcej inicjatyw, które są poza podziałami czy ponad podziałami; nie tworzyć frakcji; nie skupiać się tylko na podkreślaniu różnic. Wielkim problemem bywa to, że niektórzy bardziej chcą być tylko frakcją, skrzydłem, niż współtworzyć główny korpus ciała, którym jest Kościół. Wzmacniać trzeba zatem świadomość bycia w Kościele jako podstawowy element tożsamości. Musimy się też uczyć prowadzenia wewnątrzkościelnych polemik, tak aby nie dążyć do skompromitowania czy zniszczenia partnera, lecz do podjęcia dialogu. Czy da się ustalić ogólnie obowiązujące nieprzekraczalne granice wewnątrzkościelnej tolerancji? Sądzę, że jest to niemożliwe – rzecz jasna z wyjątkiem podstawowych dogmatów wiary, ale te i tak raczej w Polsce nie są kwestionowane. Dla mnie taką nieprzekraczalną granicą są: zniekształcanie orędzia Ewangelii, wypaczanie go czy redukowanie do przesłania zupełnie innego rodzaju, przekształcanie Kościoła w grupę nacisku czy jeszcze bardziej w „związek zawodowy zbawionych” (ks. Janusz Pasierb). Co to jednak znaczy w praktyce – tu już pojawi się spór. Czy jest zatem nadzieja, że polska wewnątrzkościelna kakofonia przekształci się w piękną symfonię? Nie jest tu łatwo o nadzieję, zwłaszcza że nie widać dyrygenta, który potrafiłby nadać orkiestrze ład i porządek, uporządkować jej pluralizm. Być może łatwiej byłoby o pozytywny efekt, gdybyśmy wszyscy zdawali sobie sprawę, że celem naszego wspólnego grania nie jest satysfakcja muzyków. Ta orkiestra nie gra dla siebie. Zostaliśmy zwołani w Kościół – tezeusz.pl 325 POLSKA
TOLERANCJA wielogłosową orkiestrę – przez Boga po to, aby być czytelnym znakiem Jego miłości do człowieka. Gdybyśmy bardziej pamiętali o tych, do których chcemy dotrzeć, którzy nie spotkali Boga żywego – może mniej skupialibyśmy się na wypominaniu sobie nawzajem dysonansów i innych błędów, a bardziej na wspólnym wykonaniu dzieła. Słuchaczom łatwiej zaś byłoby usłyszeć napisaną przez Stwórcę piękną melodię, którą nieudolnie usiłujemy zagrać. tezeusz.pl 326 POLSKA
TOLERANCJA Paweł Kozacki OP Przegrana i dług Rabbi z Nazaretu wielokrotnie dał przykład, jak należy podchodzić do kogoś, kto jest nam nieżyczliwy, obcy lub wprost wrogi. A przecież nie uważał wszystkich poglądów i postaw za równoprawne. Dobro nazywał dobrem, a zło złem. Nie przeszkadzało Mu to jednak być przyjacielem złodziei i prostytutek. Jednocześnie z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie prowadził długotrwały spór z użyciem mocnych argumentów, a nieraz nawet mocnych słów. Jeśli nie dość w Kościele postaw szacunku wobec innych, to dlatego że za mało żyjemy Ewangelią, za mało jesteśmy Jego uczniami. W postawie Jezusa i Jego przykazaniu miłości nie brakuje niczego, co można by dorzucić do postawy, która w języku świata nazwana się tolerancją. Konieczność mówienia o tolerancji wewnątrz Kościoła katolickiego jest jego przegraną i spłacaniem długu, jaki wspólnota Kościoła zaciągnęła przez swoje odejście od ideału zaproponowanego przez Jezusa Chrystusa. Założyciel Kościoła powtarzał, że pierwszym przykazaniem, które zostawia swoim uczniom, jest nakaz miłości Boga i bliźniego. Jezus zapytany przez człowieka chcącego się wymigać od realizowania miłości, kto jest jego bliźnim, wskazał na Samarytanina, czyli kogoś pogardzanego przez Żydów. Podkreślił w ten sposób, że bliźni to nie ktoś należący do tego samego narodu czy wspólnoty wiary, ale każdy człowiek napotkany w drodze. Poprzeczka ewangelicznego ideału, którym jest przykazanie miłości, została przez Jezusa podniesiona jeszcze wyżej – do granic ludzkiej możliwości: „A Ja wam powiadam: miłujcie nieprzyjaciół waszych”. Rabbi z Nazaretu wielokrotnie dał przykład, jak należy podchodzić do kogoś, kto jest nam nieżyczliwy, obcy lub wprost wrogi. A przecież nie uważał wszystkich poglądów i postaw za równoprawne. Dobro nazywał dobrem, a zło złem. Nie przeszkadzało Mu to jednak być przyjacielem złodziei i prostytutek. Jednocześnie z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie prowadził długotrwały spór z użyciem mocnych argumentów, a nieraz nawet mocnych słów. Głosząc Dobrą Nowinę o Zbawieniu, Prawdę, za którą oddał życie, nigdy nikogo nie zmuszał do jej przyjęcia ani nie odnosił się z pogardą do tych, którzy odrzucali Jego nauczanie. Za pokusę tezeusz.pl 327 POLSKA
TOLERANCJA uznawał odwołanie się do siły jako środka wspomagającego Prawdę. Umarł, bo był wierny miłości, przebaczając tym, którzy Go ukrzyżowali. Ponieważ chrześcijanie nie potrafili ani w praktyce życia, ani nawet w głoszonych zasadach zrealizować takiej wizji, musimy dziś pokornie uczyć się tolerancji od ludzi, którzy określają się jako niewierzący bądź zakorzenieni są w innych tradycjach filozoficznych czy religijnych. Konieczność mówienia o tolerancji Kościoła jest jeszcze mocniejszym dowodem na słabość chrześcijan. Gdyby bowiem uczniowie Chrystusa pozostali wierni Jego przesłaniu, znacznie mniej ludzi oskarżałoby ich o brak tolerancji, a świat mógłby wyglądać inaczej… Gdyby ludzie przesuwający granice chrześcijaństwa nie odwoływaliby się w historii do argumentu siły i nie wspierali głoszenia Ewangelii sojuszem ołtarza z tronem... Poczucie nieadekwatności Skoro chrześcijanie, a konkretnie katolicy nie potrafili kochać bliźniego swego jak siebie samego, ludzie żyjący w przestrzeni zdominowanej przez chrześcijan odkrywali w sobie potrzebę upominania się o słabych, odrzuconych i prześladowanych. Gdy jednak dziś wysuwa się pod adresem Kościoła postulat tolerancji, w oczach wielu katolików takie wymaganie traktowane jest jako rzecz niewygodna i podejrzana. Dzieje się tak po pierwsze dlatego, że jako katolicy świadomie lub podświadomie wiemy lub czujemy, że konieczność mówienia o tolerancji w Kościele przybiera automatycznie kształt wyrzutu sumienia: jesteśmy niewierni Ewangelii, nasze czyny nie są zgodne z tym, co głosimy, powołując się na Jezusa. Po drugie, jako katolicy wiemy, że tolerancja to nie jest ideał, który chcemy wcielać w życie, bo powołani jesteśmy do czegoś znacznie większego. Wszak Jezus nie nakazał nam naszych bliźnich tolerować, znosić ich inności i cierpliwie szanować odmienność, ale polecił ich miłować. Zatem uznanie, że na razie będziemy walczyć o tolerowanie naszych bliźnich, to zaniżenie standardów, zgoda na minimalizowanie wymagań. No i w dodatku często musimy przyznać, że nie potrafimy tolerować nie tylko naszych nieprzyjaciół, ludzi innych religii czy zapatrywań, ale nawet siebie nawzajem, bo jakże często katolik katolikowi jest wilkiem. Wreszcie po trzecie, mówienie o tolerancji jest czymś podejrzanym, bo często łączone jest z treściami obcymi chrześcijaństwu, niezgodnymi z duchem Ewangelii. Dlatego wielu katolików, słysząc słowo tolerancja, czuje się zmuszonych do uznania przygodnego seksu za naturalną rozrywkę człowieka, do zgody na antykoncepcję, do akceptacji aborcji jako wolnego wyboru każdej kobiety oraz do braku sprzeciwu wobec małżeństw gejów i lesbijek i ich roszczeń do wychowywania dzieci. Ten przymus wzmocniony jest groźbą, że jeśli ktoś nie akceptuje takiego widzenia świata, staje się automatycznie człowiekiem nietolerancyjnym i nienowoczesnym, a właściwie kimś dyskryminującym każdego inaczej myślącego i postępującego. Opór przeciwko takiej tolerancji jest o tyle uzasadniony, że często propagowanie wyżej wymienionych zachowań przejmuje formę nachalnej propagandy. Wystarczy przejrzeć treść filmów, w których geje są zawsze szlachetni, a tezeusz.pl 328 POLSKA
TOLERANCJA katolicy to despoci albo pedofile. Wystarczy poczytać lakierowane magazyny przekonujące, że nowoczesny mężczyzna powinien zdrowo się odżywiać, być wysportowany, mieć dużo pieniędzy i potrafić szybko uwieść kobietę na jedną noc. W podobnym duchu powinna kształtować swoje życie kobieta nowoczesna, która musi być cosmopolitan i glamour, a jeśli żyje z jednym mężem, decyduje się na pracę w domu i wychowywanie dzieci, to skazuje się na poniżający status kury domowej. Gdy zatem słyszę pytanie „Czy polscy katolicy reprezentujący różne nurty w Kościele są wobec siebie tolerancyjni?” albo „Jakie są pozytywne przejawy i przykłady tolerancji i dialogu we wspólnocie Kościoła katolickiego?”, to czuję się zakłopotany. Widząc bowiem pracę duszpasterzy w środowiskach marginalizowanych, takich jak bezrobotni w postpegeerowskich wioskach czy dzieci i młodzieży z blokowisk, trudno mi stwierdzić, że owi duszpasterze kierują się duchem tolerancji wobec wykluczonych. Raczej czują się posłani do tych ludzi w duchu Ewangelii, która nakazuje troskę o ubogich. Jeśli widzę setki czy tysiące ludzi zaangażowanych w takie ruchy jak Wiara i Światło, którzy poświęcają swój czas i siły na towarzyszenie ludziom niepełnosprawnym umysłowo czy ruchowo oraz ich rodzinom, to nigdy nie przyszłoby mi do głowy pomyśleć, że kierują się oni duchem tolerancji wobec niepełnosprawnych. Będą raczej mówić o przyjaźni. Jeśli widzę siostry zakonne opiekujące się ludźmi chorymi i starymi, których rodziny chętnie oddają do domów starców, albo kapelanów w więzieniach, to nie wpadłbym na pomysł, by powiedzieć, że tolerują oni odrzuconych i samotnych, tylko że im służą. Jeśli widzę młodych katolików z entuzjazmem udających się do Taizé czy organizujących w tym duchu spotkania w swoich parafiach, to nie pomyślę o nich jako o grupach, którym bliska jest idea tolerancji. Raczej dialogu i spotkania. Oczywiście istnieją takie przejawy zachowań we wspólnocie Kościoła, które można uznać za nietolerancyjne np. pogardę, wyniosłość, odpychający styl bycia, bufonadę, złe mówienie o innych, bezpodstawne oskarżenia… Twierdzę jednak, że często jest to nie tyle brak tolerancji, ile brak dobrego wychowania czy nadmiar bizantynizmu. Oto przykład. Prowincjał dominikanów ojciec Krzysztof Popławski został kiedyś poproszony o ochrzczenie dziecka swoich przyjaciół. Poszedł do ich parafii, gdzie został przez tamtejszego wikarego potraktowany, delikatnie rzecz ujmując, w sposób lekceważący: „Byłem dla niego powietrzem”. Podobnie odniosła się do niego siostra zakonna pracująca w zakrystii. W którymś momencie ktoś rzucił od niechcenia pytanie: „A czym się ojciec zajmuje?”. Gdy wikary usłyszał, że Krzysztof jest prowincjałem, natychmiast zmienił sposób zwracania się do niego, a zakonnica wykrzyknęła: „To mógł ojciec od razu mówić!”. „A co to zmienia?” – zapytał mój przełożony. Niestety, zmienia bardzo dużo, jest bowiem dowodem na to, że w Kościele przynajmniej księża i zakonnicy mają wzgląd na osobę. Można podawać setki przykładów dowodzących tego, że zjawisko płaszczenia się przed wyżej stojącymi, a pomiatania tymi, nad którymi ma się jakąś władzę, jest dosyć rozpowszechnione. Nie sądzę jednak, żeby należało je wiązać z kwestią tolerancji, bo zarówno lizusostwo, jak i despotyzm mogą dotknąć ludzi bez względu na ich tożsamość czy inność, mogą być sposobem spotkania ludzi o identycznej wierze i poglądach, stylu bycia i przynależności do grup i wspólnot. Postawy te bowiem nie wynikają z różnic światopoglądowych czy jakichkolwiek innych, ale z miejsca w hierarchii władzy. tezeusz.pl 329 POLSKA
TOLERANCJA Od razu uprzedzę tych, którzy chcieliby po przeczytaniu powyższego fragmentu utwierdzić się w przekonaniu, że jest to styl specyficzny dla Kościoła. Nieprawda. Jestem w stanie podać równie wiele przykładów z życia uczelni, firm, korporacji, partii czy stowarzyszeń, w których występują analogiczne zjawiska. Chciałbym jednak zaznaczyć, że skoro ze znajomością zasad savoir vivre’u i kodów kulturowych jest w Polsce podobnie jak ze znajomością języków obcych, czyli cieniutko, w konsekwencji wiele przejawów traktowania innych i obcych wynika nie tyle z ugruntowanych uprzedzeń, ile z braku kindersztuby albo – mówiąc dosadniej – z wyniesionej z domu przaśności, by nie powiedzieć chamstwa. Podobnie będzie w relacjach między duchownymi i świeckimi. Pewnie niejeden świecki poczuł się lekceważony przez duchownego, który dawał mu odczuć swoją przewagę. Ale też niejeden świecki miał okazję poczuć się bardzo mile potraktowany przez księdza, który czegoś od niego potrzebował. O tym, że w tych zależnościach wyższości i niższości nie chodzi o tolerancję albo jej brak dla inaczej myślących niech świadczy fakt, jak wielu proboszczów jednocześnie psioczy na komunę i doskonale dogaduje się z burmistrzami, wójtami czy innymi urzędnikami niekryjącymi swojej przynależności do SLD. Gdy z kolei słyszę pytanie, czy kobiety są wewnątrz Kościoła dyskryminowane i ograniczane w swoich prawach, oraz gdy jak mantra włącza się przypominanie, że kobietom nie udziela się święceń kapłańskich, to też nie potrafię tego rozpatrywać w kategoriach tolerancji, czyli szacunku dla inności. Bo gdy sam myślę o ordynacji kobiet, to zastanawiam się, czy ich równouprawnienie przez dopuszczenie do święceń kapłańskich ma wyniknąć z racji teologicznych i jest odkrywaniem ducha Ewangelii, czy też z próby nadążania za stylem naszej chylącej się ku upadkowi cywilizacji, która lansuje model równouprawnienia i parytetów. Jeśli z tego pierwszego, to jestem gotowy do rozmowy, jeśli przeważać będą argumenty z drugiej grupy, to mają one dla mnie znacznie mniejsze znaczenie. Nie wierzę w nadzieje tych, którzy widzą szansę dla Kościoła w ewentualnych święceniach kapłańskich kobiet. Ich myślenie mógłbym zawrzeć w zdaniu: „Święcenia kapłańskie kobiet wprowadzą nową jakość w relacje wewnątrz wspólnoty katolickiej oraz poprawią styl duszpasterstwa”. To pobożne życzenia oparte na myśleniu ideologicznym. Po pierwsze dlatego, że nie słyszałem, by w Kościołach, w których wprowadzono kapłaństwo kobiet, nastąpił jakiś jakościowy skok, który poprawiłby ich sytuację. Po drugie, od wielu lat stykam się z różnymi wspólnotami sióstr zakonnych. Zauważyłem, że w części wspólnot kobiety potrafią być w stosunku do siebie równie, a nawet bardziej despotyczne niż mężczyźni. Niejednokrotnie byłem świadkiem totalnej kontroli sióstr przełożonych nad ich podwładnymi. Siostry podwładne musiały się opowiadać przełożonej z każdego wydanego grosika i prosić o pozwolenie na każdą rozmowę telefoniczną. Wysłuchiwałem płaczu sióstr, które zostały przez swoje przełożone potraktowane jak przedmioty. Takiego absolutnego poddania woli przełożonej nie domagały się wcale siostry wychowane w mitycznych, przedsoborowych czasach, ale moje rówieśniczki, a nawet osoby młodsze ode mnie. Dlatego nie wierzę w samoistną naprawę Kościoła przez sam fakt święceń kapłańskich kobiet. Gdy poruszamy kwestie miejsca ludzi świeckich czy kobiet w Kościele, ponownie mam poczucie niewystarczalności terminu „tolerancja”. Powiedziałbym, że zasadniczo zarówno świeccy, jak i kobiety są w Kościele zaledwie tezeusz.pl 330 POLSKA
TOLERANCJA tolerowani. Oczywiście ich rola jest niepodważalna, bo stanowią znakomitą większość tej wspólnoty, ale ich obecność jest niedoceniona, nieszanowana, lekceważona. W przestrzeni wspólnej katolików, to jest w liturgii, w kierownictwie duchowym, w głoszeniu rekolekcji, w prowadzeniu wielu spraw administracyjnych i gospodarczych oraz w tysiącach innych miejsc nie wykorzystuje się geniuszu kobiet, nie docenia roli laikatu, nie traktuje się ich na zasadzie komplementarności powołań i bogactwa Kościoła. Nietolerancja wewnątrz Kościoła Nie wycofując się z tego, co napisałem powyżej, widzę oczywiście przejawy nietolerancji czy nawet dyskryminacji katolików względem siebie. Próbując je nazwać, starałem się przypomnieć sobie takie sytuacje, gdy zachowanie jakiejś grupy katolików czy pojedynczego katolika było niezależne od osoby, ku której skierowana była owa nietolerancja. Opiszę trzy przykłady postaw nietolerancyjnych oraz wydzielę jeszcze jedną dodatkową kwestię, od razu zastrzegając, że te przykłady nie dotyczą wszystkich, nie każdemu biskupowi, księdzu czy świeckiemu można je przypisać. Nie wiem nawet, jak wypadłaby statystyka – czy tylko ja miałem nieszczęście się z nimi spotkać, czy też są one zjawiskami powszechnymi. A. Brak tolerancji wobec odmiennego zdania Rzeczą nie do wyobrażenia jest nieludzkie podejście jednych duchownych do drugich w kwestii wolności słowa. Struktura Kościoła, która powinna służyć wspólnocie i jedności, staje się niejednokrotnie strukturą opresyjną. Znam dosyć dobrze diecezję, w której wypowiedź medialna czy napisanie artykułu, który nie spodoba się biskupowi, skutkuje natychmiastowym zakazem wypowiedzi publicznych oraz przeniesieniem księdza do parafii w przysłowiowej Psiej Wólce, gdzie króluje ślepo poddany biskupowi proboszcz. Byłem świadkiem trzech takich konkretnych akcji. Za każdym razem nie chodziło ani o podważanie Magisterium Kościoła, ani nie były to wypowiedzi niemoralne. Teksty prezentowały tylko inny styl myślenia albo poruszały tematy, o których Jego Ekscelencja czy Eminencja woleliby zachować milczenie. To, że taki sposób gwałtownego przenoszenia księdza burzył ciągłość duszpasterstwa, że nagle bez opieki zostawały grupy ludzi potrzebujących duchowego opiekuna, nie miało żadnego znaczenia. Ordynariusz nie tolerował tego, że ksiądz przemawiał własnym głosem! Za takie przestępstwo musiała być kara. Ktoś mi kiedyś powiedział: „Gdy wy, dominikanie, mówicie do kamery, wyobrażacie sobie po jej drugiej stronie ludzi, którzy będą oglądali film czy program. Gdy do kamery wypowiada się ksiądz diecezjalny, po drugiej jej stronie widzi twarz swojego biskupa”. Być może dlatego księża tak niechętnie wypowiadają się w mediach. B. Brak tolerancji wobec zakonów Odkąd wstąpiłem do zakonu, przekonywałem się, że być dominikaninem oznacza być na cenzurowanym. Podczas wakacyjnych wizyt w rodzinnej parafii musiałem wysłuchiwać od pracujących tam księży, że dominikanie to największa herezja w Kościele, że to darmozjady, którym nie chce się pracować, że wstąpienie do tego zakonu to moja największa życiowa pomyłka. Potem wielokrotnie już jako tezeusz.pl 331 POLSKA
TOLERANCJA duszpasterz wysłuchiwałem podobnych stwierdzeń od ludzi świeckich, którzy księdzu na kolędzie czy podczas spotkań w biurze parafialnym przyznawali się, że korzystają z posługi duszpasterskiej u zakonników. O tym, że istnieje napięcie między klerem diecezjalnym a zakonnym – obecne w Kościele od wieków – niech świadczy fakt, że w niektórych diecezjach księża nie życzą sobie zakonników na swoim terenie. I rzeczywiście kościołów zakonnych tam nie ma. Dla równowagi chciałbym wspomnieć wielu księży diecezjalnych, z którymi zakonnicy mają wspaniałe relacje. Zawsze będę na przykład wspominał ks. Marcina Węcławskiego, który wyrażał radość, gdy ktoś z jego parafian odnalazł drogę do Boga w kościele franciszkanów, dominikanów czy jezuitów. C. Nietolerancja wobec innych grup i dróg duchowych Nietolerancja, a nawet wrogość występują nie tylko między duchownymi, ale także między różnymi grupami i wspólnotami ludzi świeckich. Wystarczy nastawić ucho, by usłyszeć, że kółka różańcowe są gniazdem dewocji, neokatechumenat jest sektą, Odnowa w Duchu Świętym to prosta droga do zielonoświątkowców, Opus Dei pierze mózgi, słuchacze Radia Maryja to mohery wpychające Kościół w ciemne średniowiecze, a czytelnicy „Tygodnika Powszechnego” są liberałami rozmontowującymi Kościół relatywizmem. Podobne etykietki nie mają często wiele wspólnego z rzeczywistością, a są tylko świadectwem nieznajomości rzeczy. Są one jednak czymś powszechnie spotykanym wśród katolików, którzy boją się innej formy wyrażania religijności i pogłębiania wiary niż ta, którą sami znają. Niestety dla wielu ludzi deklarujących swoją przynależność do Kościoła katolickiego zaangażowanie większe niż coniedzielna Msza święta i spowiedź przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą już trąci fanatyzmem, a na kogoś, kto pojawia się w Kościele częściej niż raz w tygodniu, trzeba mocno uważać. Nietolerancja czy agresja skierowana przeciwko ludziom z innym lub głębszym zapleczem duchowym lub inaczej wyrażających swoją wiarę będzie tym większa, im bardziej niepewni swojej wiary są ci, którzy taką agresję prezentują. Nie są od niej wolni ani ludzie prości, ani ci, którzy mogą się pochwalić wyższym wykształceniem. Jedni drugich będę oskarżać albo o tandetną dewocję, albo o wydziwianie i snobowanie się na wyestetyzowaną duchowość. D. Agresje polityczne Wreszcie dotknę tylko różnic w poglądach politycznych, które nie są specyficzne dla katolików, ale są zjawiskiem ogólnospołecznym. Rodzą one takie namiętności, że katolicy należący do tego samego Kościoła, tej samej parafii czy tego samego zakonu nie potrafią ze sobą rozmawiać. W dominikańskich klasztorach kiedyś dużo dyskutowaliśmy o polityce, dziś raczej unikamy tych tematów. Stwierdziliśmy intuicyjnie, że skoro żyjemy pod jednym dachem, to lepiej nie rozmawiać o tej czy tamtej partii, o tym czy tamtym prezydencie, bo to i tak donikąd nie prowadzi, a bardzo psuje atmosferę. Nie wiem, czy to oznacza, że dominikanie są tolerancyjni, ale na pewno nie potrafią ze spokojem wysłuchać odmiennego zdania współbrata na tematy polityczne. tezeusz.pl 332 POLSKA
TOLERANCJA Czy są granice tolerancji w Kościele? Pytając o granice tolerancji, przywołałbym to, co pisałem na początku. Skoro nie o rozwój tolerancji mamy zabiegać, tylko o miłość do przyjaciół i nieprzyjaciół, to nie ma w tym dziele końca. Granicę tak pojętego powołania wyznaczają słowa Jezusa: „Nie ma większej miłości, jak oddać swoje życie”. Granicą miłości jest ukrzyżowanie swojego życia. W historii wspólnoty katolickiej nie brak było przykładów, gdy ktoś tak bardzo umiłował Boga i bliźniego, że rezygnował ze swego życia rodzinnego czy osobistego na rzecz służby drugiemu człowiekowi – zwłaszcza ubogiemu. Czasem ta miłość posunięta była do ostateczności, czyli do męczeństwa. Kościół w Polsce ma w swej historii na to dość przykładów. O ile jednak powyższy akapit mówi o braku granicy w pozytywnym podejściu do drugiego człowieka, o tyle trzeba jasno zaznaczyć, na co zgody być nie może, czego tolerować w Kościele nie wolno. W tym wypadku wskazałbym na dwie płaszczyzny: moralną i dogmatyczną. Ta pierwsza oznacza brak tolerancji dla zachowań, które krzywdzą drugiego człowieka, zwłaszcza gdy jest to człowiek słabszy. Oczywiście można powiedzieć, że katolicy bez przerwy popełniają grzechy, którymi się wzajemnie krzywdzą, i rzeczą nierozsądną byłoby wzywać do nietolerowania ludzkich słabości. Chodzi zatem o grzechy, które są przestępstwami w świetle ogólnie przyjętych norm prawa państwowego. Jeśli ktoś kradnie, powinien być ścigany z mocy prawa, bez względu na to, czy piastuje w Kościele jakiś urząd, czy też nie. Jeśli narusza godność i nietykalność drugiego człowieka, powinien być osądzony. Do tej kategorii grzechów należą również nagłaśniane ostatnio mocno przestępstwa seksualne, zwłaszcza gdy dotyczą molestowania nieletnich. Są natomiast grzechy, które ścigane przez prawo nie są, a które w teologii moralnej nazywa się ciężkimi. Jeśli dodatkowo powodują one zgorszenie, nie powinno być dla nich tolerancji. Oczywiście braku tolerancji dla grzechu nie wolno utożsamiać z nietolerancją dla grzesznika. Ci, którzy się źle mają, powinni być otoczeni tym większą troską i miłością, bo „nie potrzebują lekarza zdrowi, ale chorzy”. Drugim rodzajem granic tolerancji wewnątrz Kościoła jest niezgoda na poglądy sprzeczne z wyznaniem wiary katolickiej, zwłaszcza jeśli przedstawiane są jako prawdy wiary katolickiej. Jeśli muzułmanin głosi, że Jezus nie był Bogiem, a tylko jednym z proroków, to się z nim nie zgadzam, ale odnoszę się z pełnym szacunkiem dla jego poglądów. Jeśli to samo głosi ksiądz katolicki i co więcej opinię tę przedstawia jako przesłanie Kościoła katolickiego, to trzeba do niego podjeść z szacunkiem, ale dla takiego nauczania wewnątrz Kościoła zgody być nie może. Wspólnota Kościoła nie musi się zgadzać, by dowolny teolog rozpowszechniał swoje prywatne poglądy jako powszechne nauczanie Kościoła. Od razu podkreślam – podobnie jak przy kwestiach moralnych – że ten rodzaj nietolerancji dotyczy poglądów, a nie ich autora. Tolerancja dotyczyć będzie indywidualnej drogi i poglądów danego człowieka, ale nie będzie zgodą na traktowanie tego typu wypowiedzi na równi z Prawdą objawioną przekazywaną w Piśmie Świętym i Tradycji. Powinniśmy oczywiście w pełni akceptować, że każdy chrześcijanin inaczej dochodzi do Prawdy, każdy ma indywidualną drogę i na tej drodze przechodzi różne etapy, ale nie wolno nam rozmyć tożsamości Kościoła i jego nauczania. Kościół nie jest klubem dyskusyjnym. Nie jest on właścicielem Prawdy, by mógł nią tezeusz.pl 333 POLSKA
TOLERANCJA swobodnie dysponować, ale Prawda została mu powierzona. Nie może zatem akceptować zmian w sprawach stanowiących fundament wiary, nawet jeśli w demokratycznych plebiscytach by wyszło, że większość katolików twierdzi, że nie ma zmartwychwstania. Tak określając granice tolerancji, zdaję sobie sprawę, że są one nieostre i wyznaczają pewien obszar, w którym każdorazowo i indywidualnie, kierując się roztropnością, trzeba rozważyć, co możemy zaakceptować, a czego nie wolno nam tolerować. Konieczna jest bowiem z jednej strony tolerancja wobec ludzkich poglądów, poszukiwań, niepokojów, które mogą być twórcze i wprowadzać elementy pozytywnego fermentu, ale z drugiej strony musi być we wspólnocie Kościoła troska o depozyt wiary, którego nie wolno zgubić w niekończących się dyskusjach. Być tolerancyjnym czy być uczniem Jezusa? Wśród katolików wciąż obecne są wymieniane przez Jezusa grzechy prowadzące do nietolerancji, takie jak „nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota”. Zatem jedyną drogą rozwijania postaw tolerancji w Kościele katolickim jest wskazywanie na Jezusa Chrystusa jako Mistrza w podejściu do drugiego człowieka. Jeśli nie dość w Kościele postaw szacunku wobec innych, to dlatego że za mało żyjemy Ewangelią, za mało jesteśmy Jego uczniami. W postawie Jezusa i Jego przykazaniu miłości nie brakuje niczego, co można by dorzucić do postawy, która w języku świata nazwana się tolerancją. Niczego więcej ten świat od nas dostać nie może. tezeusz.pl 334 POLSKA
TOLERANCJA Grzegorz Górny Nietolerancyjna tolerancja Tolerować coś – nie znaczy już obecnie wyrozumiałego znoszenia czegoś, z czym się nie godzimy. Tolerować coś – to znaczy mieć do tego stosunek pozytywny. Ta radykalna redefinicja owego pojęcia pokazuje wyraźnie, że jej celem jest coś więcej niż tylko zmiana semantyczna. Chodzi o zmianę sposobu myślenia. Jeżeli problem tolerancji tworzy dziś linię sporu w Kościele katolickim, to główna linia podziału przebiega między tymi, którzy są wierni klasycznemu rozumieniu tego pojęcia a tymi, którzy ulegli jego ostatniej mutacji. Widać to doskonale na przykładzie wielu tzw. katolików postępowych, którzy – właśnie z hasłem tolerancji na ustach – zaakceptowali wiele postulatów całkowicie sprzecznych z nauczaniem Kościoła. Już Konfucjusz pięć wieków przed narodzeniem Chrystusa głosił, że po to, by zmienić świat, należy najpierw zmienić język. Język bowiem nie tylko opisuje świat, ale także nadaje mu sens. Nie jest więc obojętne, w jaki sposób nazywamy konkretne zjawiska czy wydarzenia. Jak bowiem mówimy, tak też myślimy. A jak myślimy – tak postępujemy. Dlatego też niemal wszyscy agenci zmian społecznych, którzy dążyli do radykalnej przebudowy świata, zaczynali swe dzieło od zabiegów semantycznych. Wymyślali nowe określenia bądź dokonywali redefinicji starych pojęć, by zmienić ich pierwotny sens. Ofiarą tego typu operacji padł wyraz „tolerancja”, który stał się słowem‐wytrychem podczas licznych kampanii medialnych czy debat publicystycznych. Pojęcie to zmieniło znaczenie, w jakim było używane pierwotnie. Sam wyraz pochodził od łacińskiego słowa tolerare, które oznaczało „znosić”, „cierpieć”, „wytrzymywać”. Tolerancja obejmowała więc z jednej strony niezgadzanie się z czyimiś poglądami, wierzeniami, postawami czy upodobaniami, z drugiej strony jednak w sposób wyrozumiały godziła się z ich istnieniem. Uznawała, że nie można zwalczać siłą światopoglądu, którego nie podzielamy. Stanowisko takie wynikało z przeświadczenia, że otwarta konfrontacja i odwołanie się do przemocy przynosi więcej szkód niż znoszenie, wytrzymywanie, cierpienie (czyli właśnie tolerowanie) odmiennych wyznań czy poglądów. tezeusz.pl 335 POLSKA
TOLERANCJA Postawa ta była odbiciem nauczania św. Augustyna, który zalecał, by grzechu nienawidzić, ale grzesznika kochać. Myśl tę rozwijał św. Tomasz z Akwinu, który uważał, że człowiek ma prawo do błędu i może grzeszyć, ale nie oznacza to akceptacji dla błędu i aprobaty dla grzechu. Tego typu rozumienie tolerancji dość szybko zakorzeniło się w Polsce. Już Kazimierz Wielki zapewnił pełną swobodę kultu zarówno wyznawcom prawosławia (1341 r.), jak i Ormianom, którzy byli monofizytami (1356 r.). Także Tatarzy, a więc przedstawiciele islamu, sprowadzeni do Wielkiego Księstwa Litewskiego (1396 r.), przez wieki nieprzerwanie cieszyli się pełnią wolności religijnej. Pod tym względem drogi Rzeczypospolitej i Europy Zachodniej rozchodziły się radykalnie. To podczas Soboru w Konstancji (1414‐1418) polski szlachcic Paweł Włodkowic z Brudzenia, sprzeciwiając się nawracaniu pogan siłą, przypomniał Kościołowi powszechnemu zasadę, że „wiara nie ma być z przymusu”. Niemal cała nasza delegacja stanęła wówczas w obronie Jana Husa. Niestety, Polacy okazali się w mniejszości i reformator z Pragi spłonął na stosie. Podczas gdy Zachód pogrążał się w konfliktach na tle religijnym, których symbolem stała się krwawa Noc św. Bartłomieja (1572 r.), Rzeczpospolita tworzyła trwałe ramy ustrojowe dla tolerancji, czego wyrazem był akt konfederacji warszawskiej (1574 r.), zredagowany przez biskupa Stanisława Karnkowskiego. W czasie gdy Europa Zachodnia przyjmowała barbarzyńską zasadę cuius regio, eius religio, dokonującą gwałtu na ludzkich sumieniach, król Zygmunt August oświadczał, że nie jest panem sumień swoich poddanych. To nie Wolter w swym „Traktacie o tolerancji”, lecz Jan Zamoyski w polskim sejmie oświadczył innowiercom, że dałby sobie rękę obciąć za ich nawrócenie, lecz dałby drugą rękę, gdyby miano im zadać gwałt. Nie znaczy to, że był on obojętny religijnie – ten sam Zamoyski podczas pochodów Stefana Batorego na Wschód patronował zakładaniu kolegiów jezuickich, które stały się żywymi centrami ewangelizacji. Nowożytne rozumienie tolerancji, które pojawiło się później, choć różniło się w pewnych kwestiach od zarysowanego wyżej modelu polskiego, miało z nim jednak wiele cech wspólnych. Być może wynikało to z faktu, że fascynacji doświadczeniem ustrojowym Rzeczypospolitej Obojga Narodów nie ukrywali intelektualni prekursorzy nowożytności, tacy jak Erazm z Rotterdamu czy Michel de Montaigne, a w bibliotece Johna Locke'a znajdowały się – pochodzące z drukarni Szymona Budnego w Łosku – pisma (1570‐1587) poświęcone m.in. idei tolerancji. W każdym razie zarówno dla przedstawicieli polskiego renesansu, jak i reprezentantów zachodniej myśli liberalnej wspólne było przeświadczenie, że tolerancja ma więcej wspólnego z wyrozumiałością i pobłażliwością niż akceptacją i afirmacją. Wystarczy przywołać choćby stwierdzenie Johna Stuarta Milla, który mówił, że „źli ludzie” mają prawo do głoszenia „poglądów, które uważamy za fałszywe i szkodliwe”, nawet gdy jesteśmy przekonani, iż mogą one doprowadzić do „zepsucia społeczeństwa”. Pod koniec XX wieku słowo „tolerancja” zmieniło jednak w dyskursie publicznym swoje pierwotne znaczenie. Dziś jest coraz powszechniej rozumiane jako „życzliwa akceptacja” i „afirmatywna otwartość”. Tolerować coś – nie znaczy już obecnie wyrozumiałego znoszenia czegoś, z czym się nie godzimy. Tolerować coś – to znaczy mieć do tego tezeusz.pl 336 POLSKA
TOLERANCJA stosunek pozytywny. Ta radykalna redefinicja owego pojęcia pokazuje wyraźnie, że jej celem jest coś więcej niż tylko zmiana semantyczna. Chodzi o zmianę sposobu myślenia. Jeżeli problem tolerancji tworzy dziś linię sporu w Kościele katolickim, to główna linia podziału przebiega między tymi, którzy są wierni klasycznemu rozumieniu tego pojęcia a tymi, którzy ulegli jego ostatniej mutacji. Widać to doskonale na przykładzie wielu tzw. katolików postępowych, którzy – właśnie z hasłem tolerancji na ustach – zaakceptowali wiele postulatów całkowicie sprzecznych z nauczaniem Kościoła. W sferze publicznej było to szczególnie widoczne w działalności tych polityków (jak np. premier Kanady Pierre Trudeau czy premier Holandii Ruud Lubbers), którzy z jednej strony deklarowali się jako katolicy, z drugiej zaś sami doprowadzali do legalizacji aborcji, czy przyznawania przywilejów małżeńskich parom jednopłciowym. Tego typu zabiegi mają ten dodatkowy skutek, że wymuszają także zmiany postaw osób wierzących wobec nauki moralnej Kościoła. To, co zawsze w etyce chrześcijańskiej uznawane było jednoznacznie i bezdyskusyjnie jako grzech, teraz zyskuje status postępowania nawet nie tyle moralnie obojętnego, ile wręcz pozytywnego. Kościół był pod tym względem zawsze realistyczny – wiedział, że w naszej doczesnej rzeczywistości ziemskiej zła się wyeliminować z tego świata nie da. Należy jednak zdecydowanie zło nazywać złem, a dobro dobrem. To jest właśnie dawanie świadectwa. Współczesny model tolerancji represywnej zakazuje jednak Kościołowi dokonywania takich wartościujących sądów. Poglądy, które są sprzeczne z kanonami poprawności politycznej, nie mają mieć już więcej prawa bytu w przestrzeni publicznej. Dokonuje się to pod hasłem „Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji” (oczywiście tej rozumianej na nowoczesną modłę). Nie chcąc być gołosłownym, podam konkretny przykład i przywołam tzw. ustawę C‐250, przegłosowaną przez parlament kanadyjski w 2005 roku. W myśl owego prawa, jakiekolwiek negatywne odniesienie do homoseksualizmu jest uznawane za przestępstwo kryminalne i zagrożone nawet karą więzienia. Jeszcze podczas debaty parlamentarnej reprezentanci różnych wyznań próbowali wprowadzić do owej ustawy dwie istotne poprawki. Pierwsza z nich miała zapewnić katechetom i nauczycielom wolność nauczania tego, co na temat homoseksualizmu ma do powiedzenia tradycja judeochrześcijańska. Druga czyniła rozróżnienie między osobami a czynami homoseksualnymi, gdyż Kościół nie potępia konkretnych ludzi, a tylko ich grzeszne czyny. Obie te poprawki odrzucono, co oznacza w praktyce penalizację katolickiego nauczania w tej kwestii. Są już przypadki pierwszych osób skazanych tylko za to, że publicznie cytowały wersety ze Starego i Nowego Testamentu poświęcone homoseksualizmowi. Jeżeli uznajemy Biblię za słowo natchnione przez Boga, wówczas to właśnie Jego należałoby posadzić na ławie oskarżonych. Tego typu przykładów zmian w systemie prawnym czy edukacyjnym można wyliczać jeszcze wiele – media donoszą zresztą o nich na bieżąco w relacjach z różnych zakątków naszego globu. W istocie obserwujemy pochód przez świat nietolerancyjnej tolerancji, która dąży do wyeliminowania ze sfery publicznej wszelkich mocniejszych tożsamości, opartych na niezmiennej hierarchii wartości. Gdyby Kościół zaakceptował idee tej świeckiej religii tezeusz.pl 337 POLSKA
TOLERANCJA tolerancjonizmu, wówczas przestałby być sobą, straciłby jakąkolwiek rację istnienia. Odwołując się do języka biblijnego – byłby solą, która zwietrzała i straciła smak. Powinno to być oczywiste dla każdego świadomego katolika. Problem dzisiejszego Kościoła polega jednak na tym, że dla wielu katolików nie jest to wcale takie oczywiste. Jak zauważył swego czasu podczas wizytacji w jednej z rzymskich parafii Jan Paweł II: „wydaje się, że wierzący, czyli ochrzczeni, nie potrafią się oprzeć zeświecczeniu, ideologiom, które przeciwne są nie tylko Kościołowi, religii katolickiej, ale religii w ogóle, są ateistyczne albo antyteistyczne”. Jedną z takich ideologii, która zyskuje szerokie poparcie nominalnych katolików, jest właśnie tolerancjonizm. Traktuje on tolerancję jako wehikuł, dzięki któremu będzie można przemodelować naukę Kościoła w sprawach nie tylko moralności, ale i wiary. Ta ostatnia uwaga dotyczy choćby nauczania dogmatycznego w sprawach grzechu czy piekła. Rozmawiałem niedawno w Austrii z rodzicami, których dzieci chodzą do jednej z wiedeńskich szkół. Opowiadali mi o katechecie, który na lekcji nauczał, że istnieją grzechy śmiertelne oraz wieczne piekło. Został za to wezwany przez dyrekcję i zagrożono mu natychmiastową dymisją, jeśli odważy się jeszcze raz powtórzyć to, co w sumie od początku stanowi element doktryny chrześcijańskiej. Usłyszał przy tym oczywiście, że jest niezwykle nietolerancyjny. Gdyby jakiś współczesny artysta miał dziś wyrzeźbić figurę Tolerancji, nie przedstawiałaby ona kobiety z pobłażliwym uśmiechem, rozkładającej ręce w geście pogodzenia się z rzeczywistością, ale nieugiętą bojowniczkę z zaciśniętymi szczękami i pięściami, gotową zniszczyć każdego, kto stanie jej na drodze. W orszaku, który wiodłaby za sobą, znaleźliby się także liczni katolicy, szczerze zapewne przekonani, że są „dobrymi ludźmi” i stoją po właściwej stronie. Im jest ich więcej, tym głębszy jest kryzys tożsamości Kościoła. tezeusz.pl 338 POLSKA
TOLERANCJA Jak radzić sobie z konfliktem w Kościele?
Jako duszpasterze jesteśmy nieustannie uwikłani w konflikty w Kościele, co w najwyższym stopniu będzie absorbowało nasze myśli i emocje, jeżeli nie nauczymy się, jak radzić sobie z tym na sposób biblijny. Po pierwsze, musimy zrozumieć, że konflikt to normalna część życia. Nie można uniknąć konfliktu, chociaż niektórzy ludzie starają się bardzo, aby to uczynić. W Nowym Testamencie wspaniała jedność i miłość ustąpiła miejsca przykładom fałszywych roszczeń i kłamstw (Dz 5), poważnym konfliktom między dwiema kulturowo różnymi grupami w Kościele (Dz 6), teologicznym sporom (Ga 2; Dz 15, 1nast) i międzyludzkiej niezgodzie (Dz 15, 36nast). W pierwszym stuleciu Kościoły przeżywały na pewno wiele sporów. Jest o nich mowa w każdym liście. Przykładem jest uwaga św. Pawła pod adresem Kościoła w Koryncie: „Obawiam się…, żeby przypadkiem nie [było wśród was] sporów, zazdrości, gniewu, niewłaściwego współzawodnictwa, obmów, szemrania, wynoszenia się, kłótni” (2 Kor 12, 20). Ponieważ konflikt jest normalną częścią życia i pozostaje wciąż normalną częścią życia Kościoła, wiedza o tym, jak skutecznie rozpoznawać potencjalny konflikt i jak sobie z nim radzić, gdy do niego dojdzie, będzie dla Kościoła bardzo korzystna. Po wielu latach doświadczenia Speed Leas, specjalizujący się w tematyce konfliktów doradca kościelny oświadczył: „Nigdy jeszcze nie byłem w Kościele, który rozumiałby porządnie, jak radzić sobie z różnicami, gdy powstają”. Jeżeli uwagi Leasa są bliskie prawdy, to przed przywódcami Chrystusowego zgromadzenia stoi wielkie wyzwanie. Wierzę, że aby skutecznie postępować w wypadku kościelnych konfliktów, trzeba kierować się biblijnym podejściem, opartym na miłości, prawdzie, miłosierdziu, łasce, przebaczeniu i pojednaniu. Chociaż Kościół często radzi sobie słabo z konfliktem, to przecież powinien dawać przykład. tezeusz.pl 339 POLSKA
TOLERANCJA Korzystne jest oczywiście dostrzeżenie potencjalnego konfliktu w życiu Kościoła, zanim ów konflikt nasili się. Szczególnie pomocne są tutaj wskazówki dotyczące powagi konfliktu i odpowiednich działań, aby go rozwiązać. Pięć poziomów konfliktu Leas mówi o pięciu poziomach konfliktu. Twierdzi on, że zwykle im szybciej konflikt dostrzeżemy i zajmiemy się nim, tym łatwiej go opanować. Według niego z pierwszymi dwoma poziomami łatwo sobie poradzić, trzeci stawia opór, a czwarty i piąty są bardzo trudne i beznadziejne. Poziom 1 – Niezgoda, gdy ludzie skupiają się na określonej sprawie – język jest wyraźny i jasny, a ludzie rozwiązują problemy i nie panikują. Poziom 2 – Niezgoda, gdy ludzie zajmują bardziej samoobronne pozycje – język jest ogólniejszy i nie dotyczy wyraźnie określonej sprawy, a samoobrona staje się najważniejsza. Poziom 3 – Niezgoda, gdy ludzie są bardziej zainteresowani zwycięstwem – język zniekształca drastycznie zagadnienia, mówi o nas i o nich, a zwycięstwo staje się najważniejsze. Poziom 4 – Niezgoda, gdy ludzie próbują pozbyć się opozycji – język jest bardziej zniekształcony i mówi się o potrzebie „rozwodu”: „Ktoś musi odejść”. Poziom 5 – Niezgoda, gdy ludzie stoją na stanowisku religijnego fanatyzmu – język jest fanatyczny i ludzie czują się powołani przez Boga, aby wytępić opozycję. Rozpoznawanie potencjalnego konfliktu Chrześcijańscy zwierzchnicy nie powinni nigdy zapominać o doniosłości duchowego rozeznania, które wymaga od mężczyzn i kobiet, aby wsłuchiwali się pilnie w głos Boga. Mądrze czynimy, ucząc ludzi w naszych Kościołach duchowego rozeznania jako „sposobu życia… owej łagodnej mądrości świeckich, która znajduje Bożą wolę dla Kościoła”. Jezus powiedział: „Poznacie drzewo po owocach” (Mt 7, 17 – 18) i „z obfitości serca mówią jego usta” (Łk 6, 45). Dlatego jeżeli widzimy złe postawy albo słyszymy, że ktoś mówi nieodpowiednie rzeczy, są to wskazówki, że taka osoba może spowodować albo rozjątrzyć konflikt. Ci, którzy „postępują według ciała”, dadzą między innymi świadectwo nienawiści, sporów, zawiści, wzburzenia, niewłaściwej pogoni za zaszczytami, niezgody, rozłamów, zazdrości (Ga 5, 21 – 22). Abyśmy potrafili zapobiegać narastającym w Kościele konfliktom, warto uświadomić sobie powszechne źródła konfliktów oraz ich ostrzegawcze znaki we wspólnocie. Jeżeli już coś zauważymy, możemy szybko załagodzić sytuację. tezeusz.pl 340 POLSKA
TOLERANCJA Konflikt rodzi się przede wszystkim, gdy: •
Ludzie nie są zgodni co do wartości i przekonań – Wynika to zwykle stąd, że Kościołowi brakuje zrozumienia własnej misji i zasadniczych wartości. •
Struktura zwierzchnictwa niejasno określa role i obowiązki – Dzieje się tak, gdy hierarchia i/lub świeccy nie zdają sobie jasno sprawy ze swoich obowiązków oraz tego, jak należy postępować w Kościele. •
Role i obowiązki duchownego pozostają w konflikcie – Dzieje się tak, gdy duchowny nie uświadamia sobie jasno swoich obowiązków oraz gdy oczekiwania duchownego, przełożonych i wspólnoty są odmienne. •
Struktura nie odpowiada już wielkości wspólnoty – Dzieje się tak, gdy mały Kościół próbuje działać, mając strukturę zwierzchnictwa dużego Kościoła albo duży Kościół wciąż działa, mając strukturę zwierzchnictwa małego Kościoła. •
Duszpasterz i style zwierzchnictwa Kościoła nie pasują do siebie – Bywa tak zwłaszcza, gdy pojawia się nowy duszpasterz, który sprawuje kierownictwo w innym stylu niż poprzedni. •
Nowy duszpasterz przynagla do zmian – Dzieje się tak zwykle, ponieważ nowy duszpasterz nie rozumie niechęci większości ludzi do gwałtownej zmiany. •
Kanały komunikacyjne są zablokowane – Może to obejmować komunikację na liniach: duszpasterz – personel pomocniczy, personel – personel, duszpasterz – wspólnota, personel – wspólnota, wspólnota – duszpasterz i wspólnota. •
Członkowie Kościoła źle radzą sobie z konfliktem – Dzieje się tak zwykle, ponieważ Kościół nie uczy, jak opanowywać konflikt. •
Zniechęceni członkowie Kościoła odmawiają uczestnictwa i składania przyrzeczeń – Wynika to zwykle stąd, że ludzie czują się niesłuchani, niezaangażowani i nieważni. Defensywność to inny niewątpliwy wskaźnik konfliktu. Jeżeli występują oznaki defensywności, to trzeba działać. Defensywność skutkuje samoobwinianiem i obwinianiem innych, natręctwami i fantazjami na temat wyimaginowanych albo stosunkowo niewielkich różnic. Osoba defensywna będzie często „stawała dęba” i podnosiła głos. Gdy zetknęliśmy się z defensywnością, roztropnie jest „zachować spokój, zachować spokój, zachować spokój” i wsłuchiwać się w informacje, które mogą wskazać, gdzie leży problem. „Drobne” zachowania i postawy, pozostawione samym sobie, mogą prowadzić ludzi na manowce i zdradzać głębszy problem, który będzie pogarszał się z biegiem czasu. Gdy już rozpoznamy problem, musimy wiedzieć, jak zająć się potencjalnym konfliktem. Zajmując się nim, musimy przeanalizować jego ostrość i typy uwikłanych w niego osób; musimy wiedzieć, jak podejść do niego z odpowiednią biblijną postawą i wreszcie wiedzieć, jaka powinna być odpowiednia strategia, aby rozstrzygnąć konflikt. tezeusz.pl 341 POLSKA
TOLERANCJA Odpowiedź na konflikt Jeżeli istnieje potencjalny albo rzeczywisty pełnoobjawowy konflikt, możemy rozmaicie na niego odpowiedzieć. Możemy nie udzielić odpowiedzi, co można opisać jako unikanie albo zanegowanie konfliktu. Minusem unikania i zanegowania jest to, że zamiast konstruktywnego radzenia sobie ze sporami, pozwalamy im swobodnie wrzeć, aż wybuchną, zaskakując nas i często resztę wspólnoty. Czasami oczywiście bywa tak, że oprócz modlitwy nie jest pożądana żadna odpowiedź. Brak odpowiedzi nie powinien być jednak nigdy motywowany strachem. Możemy odpowiedzieć niewłaściwie, co zdarza się zwykle z powodu braku analizy albo słabej analizy sytuacji. Tak jest często w przypadku, gdy reagujemy emocjonalnie. Gdy jesteśmy emocjonalnie rozchwiani, lepiej nie mówić nic i poczekać, aby powiedzieć to, co musimy powiedzieć. Często bywa, że żałujemy pośpiesznych komentarzy, napisanych listów i wpisów na Facebooku zrobionych, zanim pozwoliliśmy opaść emocjom i dojść do głosu rozumowi. Możemy odpowiedzieć nieskutecznie i często wytworzyć większy konflikt. Lecz możemy też udzielić stosownej odpowiedzi, która opiera się na skutecznym duchowym rozeznaniu i na wyborze najstosowniejszej drogi radzenia sobie z konfliktem. Rozwijanie kultury łaski Gdy stosujemy biblijne podejście i równoważymy łaskę z prawdą albo jak mówi Henry Cloud, „kierujemy łaskawie”, przygotowuje to grunt innym osobom, aby były zdolne tolerować prawdę. Zawsze powinniśmy starać się, aby łaska i prawda były nierozłączne i splecione razem w naszych dyskusjach. Łaska nie odrzuca prawdy, ale raczej wzmacnia człowieka, aby jej wysłuchiwał. W Liście św. Jakuba 2, 13 czytamy: „Miłosierdzie odnosi triumf nad sądem”. Należy o tym pamiętać szczególnie, gdy konfrontacja jest niezbędna. Dobra konfrontacja jest korzystna, ponieważ ocala miłość w międzyludzkiej relacji. Często w przypadku konfliktu trzeba przebaczać. Ludzie muszą uświadomić sobie, że ich dobra wola przebaczania nie zależy od tego, jak na to odpowiada inna osoba. Szerzenie łaski i przebaczenia oswobadza nas. Nie musimy już tracić cennej emocjonalnej energii, myśląc o dniu, gdy ciemiężcy otrzymają to, na co zasłużyli. Łaska i przebaczenie zdejmuje ten ciężar z naszych pleców. Gdy uwalniamy ludzi od naszego osobistego osądu i pozostawiamy sprawę Bogu, aby zobaczyć, że zwycięży sprawiedliwość, pozwala to ludziom łatwiej usłyszeć, co On mówi do nich. Zdrowa konfrontacja Konflikt wiąże się z konfrontacją. Większość ludzi nie lubi konfrontacji i unika jej, jeżeli to możliwe. Często jednak konfrontacja jest konieczna, jeżeli konflikt ma być rozwiązany. Henry Clouds powiada: „Gdy dochodzi do zdrowej konfrontacji, pomaga to ludziom wzrastać emocjonalnie, relacyjnie i duchowo”. Bardzo niewielu ludzi tezeusz.pl 342 POLSKA
TOLERANCJA lubi konfrontację, lecz uchylanie się od niej albo pozostawianie jej „na później” powoduje zazwyczaj, że staje się ona jeszcze gorsza. Chuck Swindoll powiada, że najlepsze rozwiązywać konflikt „twarzą w twarz, z uprzejmością i zaufaniem”. Łacińskie wyrażenie „konfrontacja” znaczy: „obrócić się twarzą do kogoś lub czegoś, patrzeć na coś od przodu, niejako twarzą w twarz”. Brown w swojej książce „Gdy konfrontacja jest konieczna” radzi nam unikać unikania, skupiać się na zapobieganiu, uzyskiwać pozwolenie, budować na ludzkich mocnych stronach, otulać prawdę miłosierdziem i wzbudzać nadzieję. Księga Micheasza 6, 8 pokazuje najważniejsze elementy skutecznej konfrontacji: pełnienie sprawiedliwości, umiłowanie życzliwości i pokorne obcowanie z Bogiem. Mądrze jest zakładać „domniemaną niewinność”, kierować się empatią, odznaczać się wyraźną, pełną troski szczerością i domagać się zmiany. Często tym, co podkopuje proces rozwiązywania konfliktu, jest brak dyscypliny słowa. Podczas konfrontacji dyscyplina słowa jest zbyt często zaniedbywana i ludzie wyolbrzymiają prawdę albo nie zważają na fakty i przesadzają. Hybels opisuje dyscyplinę słowa jako coś niepodlegającego negocjacjom. Hybels przypomina nieustannie swojemu Kościołowi o zdyscyplinowanej ekspresji słownej. Jeżeli podczas sporu ktoś traci kontrolę słowa, Hybels ogłasza „przerwę techniczną” i ludzie mogą uspokoić się. Później dyskusję można kontynuować w kontrolowany, precyzyjny i konstruktywny sposób. Gdy musimy skonfrontować się z kimś z powodu konfliktu lub nieporozumienia, jest ważne dobre przygotowanie. Należy wiedzieć, kiedy konfrontować się, a kiedy odpuścić, gdzie spotkamy się i na jak długo, dlaczego spotykamy się, kto będzie na tym spotkaniu, jak dotrzeć na spotkanie i jakie działania trzeba będzie podjąć po spotkaniu. Modlitwa przed konfrontacją, modlitwa (po cichu i w głębi serca) podczas niej i po niej jest niesłychanie ważna i może być łatwo zaniedbana, gdy jesteśmy zdenerwowani lub niespokojni. tłum. Małgorzata Frankiewicz Tekst pochodzi ze strony ACM (Associated Christian Ministries) •
Managing Conflict in the Church – cz. I •
Managing Conflict in the Church – cz. II •
Managing Conflict in the Church – cz. III •
Managing Conflict in the Church – cz. IV tezeusz.pl 343 POLSKA
TOLERANCJA Barbara Kapturkiewicz We wspólnym Kościele Tolerancja w polskim Kościele katolickim... Paląca sprawa! Mamy Radio Maryja (z TV Trwam, wyższą uczelnią i całą infrastrukturą) oraz Tygodnik Powszechny (a z nim Znak, Więź, no i Tezeusza!). Mamy ludzi o poglądach konserwatywnych, jak i liberalnych, we wszelkich ich odcieniach. Zróżnicowanie to dotyczy zarówno duchownych na różnych szczeblach hierarchii, jak i ludzi świeckich. Nie da się ukryć, że z obu stron słychać nieraz zjadliwe opinie na temat opcji przeciwnej. Ze strony konserwatywnej często padają określenia “katolik, ale...”, ze strony liberalnej słynne “mohery”. W poważniejszym tonie ‐ wy nie jesteście w ogóle katolikami ani Polakami... Z drugiej strony ‐ jesteście mafią KGB... Ta wojna toczy się w Kościele oraz w domach. Wśród znajomych można wiele usłyszeć na temat skłóconych rodzin, gdyż ktoś jest gorącym zwolennikiem Radia Maryja, zaś pozostali nie dają się przekonać. Dochodzi do zerwania kontaktów, zaprzestania wspólnego spędzania świąt, gorzkich awantur... Najbliżsi sobie ludzie przestają liczyć na wzajemne wsparcie, pojawia się atmosfera wrogości i opuszczenia. Tak wiele zła dzieje się na naszych oczach. Należę zdecydowanie do katolików liberalnych. Moją nieprzekraczalną granicą moralną jest obrona ludzkiego życia oraz wierność i odpowiedzialność. Stąd jestem przeciwko aborcji i eutanazji. Nie popieram współżycia seksualnego tezeusz.pl 344 POLSKA
TOLERANCJA poza małżeństwem lub trwałym związkiem (w przypadku ludzi homoseksualnych). Uważam, że taka postawa jest również cenna i uzasadniona psychologicznie dla ludzi niewierzących. Wiele innych tematów to dla mnie sprawy otwarte, a niektóre nawet pilnie wymagające zmiany. Uważam, że Kościół powinien dopuścić formy antykoncepcji nieporonnej, zaakceptować związki jednopłciowe i osób transpłciowych, zmodyfikować edukację odnośnie tzw. masturbacji ‐ uczyć o konieczności treningu osobistego, rezygnacji z pornografii, która żeruje na ludzkich nieszczęściach, ale jednocześnie nie wymagać spowiadania się z zachowań autoerotycznych, gdyż prowadzi to do zaburzeń osobowości, lęków i sprzyja skłonności do patologicznego posłuszeństwa. Dalej – uważam, że ani celibat (chociaż niezwykle cenny dla wielu), jak również płeć‐ nie powinny ograniczać dopuszczania do stanu kapłańskiego, jeśli ktoś czuje powołanie i z pozostałych względów jest odpowiednim kandydatem. Od wczesnej młodości czytam Tygodnik Powszechny. Zawsze był ceniony w mojej rodzinie. Dodatkowo, moja Przyjaciółka (starsza o dwa pokolenia) uczyła mnie myśleć o Bogu, wierze i ludzkich sprawach właśnie poprzez lekturę TP. Pamiętam czasy, gdy w gronie przyjaciół spędzaliśmy noce na ważnych dyskusjach. Punktem wyjścia bywały teksty Tadeusza Żychiewicza, Jerzego Turowicza, Józefy Hennelowej i innych wspaniałych redaktorów. Opowiem teraz, jak rozumiem tolerancję wewnątrz Kościoła. Będzie to rodzaj osobistego świadectwa, opartego na trzech przykładach z życia. Motto: „Cóż by to byli za bracia, którzy by się zaledwie tolerowali” (Jan Paweł II) 1. W latach 90‐tych rozpoczęło swoją działalność Radio Maryja. Odnaleźli się w nim liczni ludzie. Wśród nich moja starsza Przyjaciółka, dotąd wierna czytelniczka TP. Zaczęłam słyszeć od niej, że ksiądz Józef Tischner czy Jerzy Turowicz to osoby beznadziejne i szkodliwe. Że Józefie Hennelowej wszystko się pomieszało. Że Czesław Miłosz, Tadeusz Mazowiecki, Lech Wałęsa, Bronisław Geremek i wielu innych – to masoneria i zdrajcy narodu polskiego… Ciężko było tego słuchać. Włączałam RM aby zrozumieć, co się dzieje. Zrozumiałam, jak wielu innych. Wykorzystano pewne przedwojenne matryce , które starszym ludziom kojarzyły się jednoznacznie z byciem Polakiem‐katolikiem (słowa obowiązkowo nierozłączne). Stworzono także pojęcie wroga – wepchnięto w nie licznych wspaniałych Polaków. Bardzo smutne zjawiska… W jakimś momencie wniosek był jasny‐ jesteśmy praktycznie bez szans na przekonanie się co do naszych poglądów. Perspektywa kompromisu niezwykle trudna. Cóż było robić. Zwykle po zakończeniu tematów drażliwych przechodziłyśmy do neutralnych. Przy pożegnaniu wyrażałyśmy uczucia naszej bliskości, mimo wszystko. Starałam się tezeusz.pl 345 POLSKA
TOLERANCJA dalej analizować mechanizmy, które doprowadziły do obecnej sytuacji – atmosfera przedwojennego patriotyzmu, towarzystwo „Sokół”, Sodalicja Mariańska, środowiska endeckie… Wydawało mi się jasne, że uderzenie w te struny było mocniejsze, niż cała zbudowana w późniejszych czasach świadomość. Ona też próbowała mnie jakoś rozumieć – no cóż, dziecko tych nowych, okropnych czasów… Nie jest wszystkiemu winna żyjąc w dzisiejszym świecie… Przyjaźń przetrwała i żyje nadal. 2. Podobna historia zdarzyła się w mojej najbliższej rodzinie. Osoba z pokolenia wyżej poszła drogą pełnego oddania RM. Było trochę gorzkich starć i dyskusji, prób wzajemnego tłumaczenia… To co się udało, to wiara z naszej strony, że w środowisku RM są całe rzesze ludzi dobrej woli, których osobowość i historia życia skłania ku takim właśnie poglądom (czasem zresztą można dostrzec w nich trochę prawdy). Ludzie złej woli‐jak mówią niektórzy‐agenci KGB‐ być może też tam są, ale nie ośmielę się ich wskazywać. Za mało znam ich dusze. Z drugiej strony‐ też czuliśmy próbę zrozumienia, że nas po prostu nie da się nawrócić, gdyż współczesny świat namieszał nam w głowach. Żyliśmy więc w jednej rodzinie, rzadko dyskutując na drażliwe tematy, a często świadcząc sobie dobro. Ona z miłością pomagała nam wychowywać dzieci, my wspieraliśmy Ją w różnych potrzebach. Jeździliśmy też na wspólne wakacje, wycieczki, pielgrzymki. Uczucia rodzinne nie wygasły. Czasami trzeba było uprzedzić gości, że pewnych tematów się nie porusza. Potem przyszła Jej ciężka choroba. Nasza wzajemna bliskość rosła, jak często w takich okolicznościach. Oglądaliśmy razem TV Trwam ‐ chwaląc to, co się dało i milcząc, gdy się nie dało… Potem przyszła śmierć. Cała rodzina razem, modlitwy. Okrzyki „kochamy!”, „”dziękujemy!” przebijały przez ból pożegnania… I tak miłość została. Jest w naszych sercach… 3. W lipcu 2010 brałam udział w Gay Pride w Warszawie. Niosłam transparent mówiący, że wśród Polaków‐
katolików też są osoby LGBT. Gdy uczestnicy gromadzili się na placu, stałam rozmawiając z parą amerykańskich gejów. Byli to ci sami panowie, którzy kiedyś przyjechali do Polski w proteście na straszenie naszego społeczeństwa ich zdjęciem ślubnym przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Teraz przyjechali na Gay Pride, a także pomodlić się na Wawelu przy grobie śp. Marii i Lecha Kaczyńskich, oraz oddać hołd ofiarom katastrofy smoleńskiej. tezeusz.pl 346 POLSKA
TOLERANCJA Przed nami chodziła starsza pani z dużym krzyżem w ręku. Żegnała nas nim i odmawiała modlitwy, co dawało atmosferę egzorcyzmów. Przyjrzałam się jej twarzy‐ była pełna dobra i spokoju. Poczułam do tej kobiety dużą sympatię. Pomyślałam‐ no cóż, rozumiemy sprawy zupełnie inaczej, ale już wiem, że jesteś naszą siostrą dobrej woli… Na koniec tekst, który napisałam kiedyś dla moje Przyjaciółki, nawróconej z TP na RM: Spotkały się nasze drogi w rwącym biegu minut w jedną szerszą się splatają, falują radością przydrożne trawy i maliny rosną im szumiąc lśni w słońcu pierścionek zgubiony‐odnaleziony wspólnie milczy tęsknota za Celem u kresu czasami ścieżki rozumu biegną osobno ale ptaki widzą jak rzeki serca nadal płyną razem na zawsze – ku Wodospadowi Wielkiej Ciszy Zaznaczony fragment dedykuję wszystkim Siostrom i Braciom o odmiennych od moich poglądach ‐ w Jezusowym i naszym wspólnym Kościele. tezeusz.pl 347 POLSKA
TOLERANCJA DEBATA XII TOLERANCJA MIĘDZY ZWOLENNIKAMI I PRZECIWNIKAMI ABORCJI 29 LISTOPADA 2010 tezeusz.pl 348 POLSKA
TOLERANCJA s. Barbara Chyrowicz Dzisiaj jest inaczej... Otóż można się zdecydowanie sprzeciwiać poglądom głoszonym przez naszych adwersarzy, nie odwołując się przy tym do agresji (to dotyczy obu stron tego sporu). Nie usprawiedliwia jej żarliwość, z jaką obrońca życia zabiega o jego ochronę. Zwolennicy aborcji też mają prawo do ochrony życia, dokładnie takie samo jak nienarodzeni. Można zrozumieć żarliwość, z jaką zarówno jedna, jak i druga strona tego sporu zabiegają o prawne sankcjonowanie własnego stanowiska, ale kiedy walka o życie nienarodzonych przeradza się w agresję wobec narodzonych, coś budujemy i niszczymy zarazem. Problem aborcji nie pojawił się nagle w drugiej połowie XX wieku – istnieje tak długo, jak długo istniały niechciane ciąże, których panny „z dobrych domów” albo dziewczęta naiwne w swym zaufaniu do deklarujących im dozgonną miłość mężczyzn chciały się jakoś pozbyć. Ryzykowały, czasem umierały. Przez całe wieki nikt nie próbował jednak nazywać przerywania ciąży dobrym lub usprawiedliwionym moralnie i prawnie. Mógłby ktoś powiedzieć: to przecież oczywiste, aborcja przy stanie niewystarczającej wiedzy medycznej nie mogła być uznana za dopuszczalną. Dzisiaj jest inaczej – jest sterylnie, w miarę bezpiecznie, pod kontrolą. Kiedyś nie było możliwości sprawdzenia, czy dziecko jest zdrowe i jego rozwój przebiega prawidłowo. Dzisiaj jest inaczej – są badania prenatalne, można w nich stwierdzić wady genetyczne i strukturalne dzieci. Dzieci chore na nieuleczalne choroby, których nader krótkie życie wiązać się będzie z cierpieniem ich samych i ich bliskich, nie muszą się urodzić. Przecież nikt z nas nie chciałby być chory – dlaczego nie oszczędzić tego drugim? Kiedyś życiowe spełnienie kobiety upatrywano głównie w macierzyństwie. Kobiety nie studiowały, zasadniczo nie brały czynnego udziału w życiu społeczno‐politycznym (np. nie miały prawa do głosowania) – rodziły i wychowywały dzieci, prowadziły dom. Dzisiaj jest inaczej – kobiety pełnią szereg ważnych funkcji społecznych, a do tego potrzebne jest najpierw odpowiednie wykształcenie, a potem zdobycie doświadczenia. Macierzyństwo siłą rzeczy tezeusz.pl 349 POLSKA
TOLERANCJA wyłącza na jakiś czas z zawodowej aktywności. Nie chodzi przy tym zawsze o to, żeby w ogóle nie mieć dzieci, ale jeszcze nie dzisiaj... Nie wszyscy zwolennicy dopuszczalności aborcji podpisaliby się pod wszystkimi trzema wymienionymi wyżej powodami, dla których kobieta decyduje się na zabicie nienarodzonego jeszcze dziecka (to oczywiście nie wszystkie z przytaczanych w tej dyskusji powodów), część z nich uzna np. że taką decyzję może usprawiedliwić jedynie poważne schorzenie genetyczne dziecka, ale nie zamiar realizowania bez przeszkód zawodowej kariery. Nie wszyscy zwolennicy dopuszczalności aborcji zgodzą się też na to, że aborcja jest zabiciem nienarodzonego dziecka; podkreślać będą, że chodzi o ludzki płód, a nie o dziecko. W burzliwych dyskusjach na temat dopuszczalności aborcji, które raz po raz przetaczają się przez środki masowego przekazu, pojawiają się wzajemne oskarżenia, a wśród nich również zarzut zacofania i braku tolerancji obrońców życia. Tym dwóm zarzutom chcę się w niniejszym tekście przyjrzeć w sposób szczególny, zdając sobie sprawę, że to jedynie fragment dyskusji – o wszystkim wszak pisać w krótkim tekście nie sposób. Wcale też nie przeczę temu, że „dzisiaj jest inaczej” niż za króla Ćwieczka – pytanie tylko, czy zmiany w przestrzeni społeczno‐politycznej, w tym także zmiany wywołane postępem nauk szczegółowych, muszą z konieczności pociągać za sobą zmiany w moralnym wartościowaniu, a niepoddanie się ich dyktatowi należy łączyć z obskurantyzmem i brakiem tolerancji? Postęp i rozwój Charakterystyczne dla postępu naukowego jest to, że nowe rozwiązania technologiczne i wynalazki zastępują stare, a stare przechodzą do historii. Tworzy się dla nich muzea techniki. Oglądając eksponaty, powtarzamy: jak na owe czasy był to niebywały postęp, ale jak na dziś... Nie oglądamy się tęsknie za pomysłami, które ułatwiały życie poprzednim pokoleniom, nawet ekologiczne zapędy nie skłaniają nas do zamiany kombajnów zbożowych na cepy, a światła elektrycznego na lampy naftowe. „Nowe” znaczy tutaj na ogół lepsze, postępowe, ułatwiające życie, nowoczesne. Kiedy odniesiemy dynamikę postępu właściwą dla nauk szczegółowych (przyrodniczych) do sfery ludzkiego działania, w sposób szczególny moralności, okazuje się, że postęp nie jest tutaj tak „jednokierunkowy”, pomimo etymologicznego podobieństwa obu terminów. Osiągnięcia starożytnych geniuszy interesują nas głównie w sensie historycznym. Jeśli jakaś teza naukowa okazuje się z czasem błędna, zostaje odrzucona, a jeśli nie, to znajduje swoje wdrożenie w osiągnięciach następnych wieków. Nowe odkrycia czynią stare nieaktualnymi, posuwamy się naprzód, doskonaląc naszą wiedzę, zbliżając się wciąż do prawdy o otaczającym nas świecie. Podczas gdy począwszy od starożytności nauka przeszła długi proces, zasady moralne, także te uświęcone autorytetem Kościoła, jakby pozostały w miejscu... Pytanie Sokratesa wciąż aktualne! I wciąż te same problemy, wałkowane przez wieki, nieustannie... Czy można kłamać „z konieczności”? Czy wolno zabić niewinnego? Jak dzielić sprawiedliwie? Postęp w nauce stawia nas przed pewną niewiadomą. Wprawdzie opracowując naukowe projekty, stawiamy sobie konkretne cele, a więc i przewidujemy w jakimś stopniu uzyskiwane efekty, ale nie wszystko jesteśmy w stanie tezeusz.pl 350 POLSKA
TOLERANCJA przewidzieć. Przykładem takiego przewidywania mogą być puste miejsca pozostawione przez Mendelejewa na tablicy okresowej pierwiastków. Ogólny cel prowadzenia badań w naukach przyrodniczych jest prosty i znany: chodzi o odkrycie praw, jakim podlega otaczająca nas immanencja. Trudno jednak powiedzieć dziś, co uda się nam odkryć jutro – to „niewiadome” i „nieodkryte” jest jakby nie było powodem prowadzenia badań. Postęp w moralności nie byłby natomiast możliwy, gdyby treść celu była niewiadoma. W sferze moralnej postęp można bowiem ogólnie charakteryzować jako proces, który zmierza do punktu bądź stanu, który został przez nas uznany za wzorzec lub ideał. Bez jasno zarysowanego ideału nie ma idei postępu moralnego, bo nie za bardzo wówczas wiadomo, ku czemu miałby ów postęp zmierzać. Postęp moralny nie odnotowuje też przełomów w takim sensie, w jakim stają się one kamieniami milowymi postępu naukowego. Thomas S. Kuhn zauważył, że zmiany paradygmatu w nauce sprawiają, że uczeni inaczej widzą świat, który jest przedmiotem ich badania 40 . Czy takie „nowe widzenie” może się pojawić w sferze moralności? Widzenie pewnie tak, tyle że w moralności chodzi o praxis. Jeśli zatem mówić o przełomie, to byłby to w istocie nieustanny przełom – jak nieustanny kryzys chrześcijaństwa, o którym pisze Leszek Kołakowski 41 , albo jak ewangeliczna idea nieustannego nawracania się... Z moralnością jest trochę tak jak ze sztuką – wirtuoz fortepianowy niekoniecznie gra dzisiaj lepiej niż sto lat temu. Artysta malarz wieków średnich i współczesnych mogą wykazywać ten sam geniusz – czasy się jednak zmieniły, inaczej będą go zatem realizować... Zmieniają się obyczaje – zmieniają się też związane z nimi normy... Czy również normy moralne? Czy można powiedzieć, że „dzisiaj jest inaczej”?... Inaczej, czyli lepiej? Jeśli rozumiemy różnicę pomiędzy postępem naukowym a rozwojem moralnym, możemy sobie darować dyskusję przynajmniej z jednym z argumentów, jakie zwolennicy aborcji kierują pod adresem obrońców życia, a mianowicie zarzutem zacofania, obskurantyzmu i braku otwartości na dokonujące się zmiany. W dziedzinie moralności „nowe” niekoniecznie znaczy „lepsze”. Normy moralne to nie to samo co normy obyczajowe. Zwyczaje i obyczaje są kwestią konwencji, zmieniają się podobnie jak społeczno‐kulturowe uwarunkowania, którym są w dużej mierze podporządkowane. Podstawą formułowania norm moralnych są natomiast wartości, które nie podlegają historycznym zmianom. Życie ludzkie było fundamentalną wartością człowieka zarówno kilka wieków temu, jak i dzisiaj, chociaż kiedyś rygory związane z jego poszanowaniem zdawały się mniejsze. Niegdyś nie kontestowano poddawania wrogów fizycznym torturom, jeśli tylko w taki sposób można było uzyskać cenne dla prowadzenia działań wojennych informacje, nie kontestowano też kary śmierci. Zmiana normy musiałaby się zatem wiązać albo ze zmianą samej wartości, albo też ze zmianą rozumienia wartości. Czy wartość ludzkiego życia uległa w ciągu minionego wieku jakiejś istotnej zmianie? Nie sposób tego dowieść. A rozumienie tej wartości? 40
41
Thomas S. Kuhn, Struktura rewolucji naukowych, tłum. H. Ostromęcka, Warszawa, Fundacja Aletheia 2001, s. 197‐198. L. Kołakowski, Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań, Londyn, Aneks 1994, s. 164. tezeusz.pl 351 POLSKA
TOLERANCJA Wydaje się, że tak. Zdecydowane odrzucenie stosowania tortur i odstąpienie w większości państw od stosowania kary śmierci zdają się wskazywać na wzrost naszej moralnej wrażliwości na wartość ludzkiego życia. Novum zapisanego w art. 3 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka „prawa każdego człowieka do życia” wydaje się tkwić w słowie „każdy”. Nie negowano wszak nigdy prawa do życia bliskich, przedstawicieli tego samego narodu, rasy czy religii. Inaczej rzecz wyglądała w relacji do „obcych”: wrogów, innowierców i złoczyńców. Za niezmiernie zawstydzający można by uznać fakt, że ludzkość potrzebowała blisko dwóch tysiącleci po narodzeniu Chrystusa i doświadczenia dwóch nader okrutnych wojen, by w końcu przyznać, że żadnego człowieka nie wolno wykluczać spod prawa ochrony do życia. Słowo „każdy” oznacza wszak, że prawo to odnosi się do swoich i obcych, zdrowych i chorych, starszych i młodszych – także nienarodzonych. Skoro każdy ma prawo do życia, to jeśli tylko potrafimy zweryfikować życie jako ludzkie, winniśmy je chronić. Życie człowieka przed narodzeniem nie jest już dla nas dzisiaj tajemnicą – poszczególne fazy rozwojowe zostały nazwane i opisane. Wiemy, jak rozwija się człowiek, i wiemy, że to człowiek; nikt inny, tylko człowiek, chociaż na próżno dopatrywać się będziemy ludzkich kształtów w kilkudniowym, a nawet kilkutygodniowym zarodku. Nie przypomina jeszcze człowieka – to jeden z powodów, dla których tak łatwo odmawiamy mu czasem człowieczeństwa. Okazuje się bowiem, że zauważona wcześniej większa niż w minionych wiekach wrażliwości na wartość ludzkiego życia nie dotyczy wszystkich, że progres z jednej strony oznacza regres z drugiej. Jakkolwiek bowiem, co wspomniane zostało na samym początku niniejszego tekstu, problem aborcji nie jest nowy, to przecież nie uznawano jej wcześniej za dobre rozwiązanie problemu niechcianej ciąży, nie usprawiedliwiano moralnie i prawnie. Czy należy zatem rozumieć to tak, że przez wieki tkwiliśmy w błędzie odnośnie do wartości życia nienarodzonych i dopiero miniony wiek, dumny wiek naukowych osiągnięć w naukach szczegółowych, przyniósł nam w tej kwestii „oświecenie”? Czy coś się istotnie zmieniło prócz tego, że nienarodzeni tracą życie w sterylnych warunkach, a matka dostaje od lekarza „skierowanie na zabieg”? Dzisiaj jest rzeczywiście inaczej – inaczej, bo wiemy, jak rozwija się człowiek przed narodzeniem, inaczej, bo samotna matka nie jest już dzisiaj napiętnowana społecznie, inaczej, bo medycyna radzi sobie coraz lepiej ze śmiertelnością niemowląt, inaczej, bo istnieją instytucje pośredniczące w adopcji niemowląt... Nie musimy niszczyć życia... „Nieproszony gość”, któremu odmawia się prawa do wejścia do ludzkiej społeczności, należy już wcześniej do ludzkiego gatunku, nie zmienimy tego faktu, nazywając go płodem. W terminologii medycznej płód to przecież człowiek na etapie prenatalnego rozwoju. Dzisiaj jest inaczej, ale czy lepiej? Argumenty i wrażliwość Jeśli zwolennik aborcji nie chce podważać przyjętej za oczywistą normy nakazującej szanować ludzkie życie – a najczęściej nie chce! – to musi wskazać na racje, które w określonym przypadku podważają nie samą normę, ale wartość życia istoty, do której norma jest odnoszona, albo też wskazać, że norma „nie zabijaj” w odniesieniu do tezeusz.pl 352 POLSKA
TOLERANCJA nienarodzonego jeszcze człowieka może zostać uchylona na rzecz innej normy lub prawa, dotyczących bądź jego samego (tutaj pojawiają się koncepcje wrongful life polegające najogólniej mówiąc na próbie dowiedzenia, że lepiej jest się nie urodzić, niż żyć w stanie fizycznej lub psychicznej ułomności), bądź matki (najczęściej przywoływane jest prawo matki do autonomicznej decyzji o urodzeniu dziecka). W dyskusjach na temat normatywnego statusu człowieka na poszczególnych etapach rozwoju prenatalnego (zarodka, a potem płodu) obrońcy życia wykazują niewystarczalność argumentów wykluczających uznanie jego ludzkiego i zarazem osobowego charakteru. Zwolennicy aborcji przeciwnie: uznają, że mówienie o osobowym charakterze człowieka na wczesnych etapach rozwoju jest przedwczesne. Problem w tym, że rozwój prowadzący do urodzenia się dziecka nie może być inny jak tylko ludzki. Jeśli na skutek błędów natury genetycznej lub strukturalnej nie dojdzie do poronienia, urodzi się człowiek – nikt inny! Od momentu zaistnienia w formie pierwszej komórki nowego organizmu zarodek posiada tę samą naturę – „z natury rozumną”, chociaż upłynie wiele czasu, zanim będzie zdolny do rozumnej i wolnej ekspresji. Istotom posiadającym rozumną naturę przypisujemy status osób! Mógłby ktoś powiedzieć, że to trywialne, ale czy doprawdy potrzeba wyrafinowanych argumentów, żeby wypowiedzieć prostą prawdę o potrzebie szacunku dla życia nienarodzonych? Tyle w tych dyskusjach padało już wyrafinowanych argumentów z jednej i z drugiej strony... Okazało się, że żadna ze stron pod ich wpływem nie ustąpiła ze swego stanowiska. Dla obrońców życia to kwestia zbyt fundamentalna, by można z niej zrezygnować, czy nawet jedynie ją osłabić. Aborcja jest działaniem, które należałoby z ich punktu widzenia zdecydowanie odrzucić, ponieważ bez względu na to, czy poczęte dziecko jest zdrowe, czy chore, było oczekiwane przez rodziców, czy też pojawiło się „z zaskoczenia” i wymaga od rodziców rewolucji w życiowych planach, poczęło się w miłości, czy też w wyniku przemocy – poczęte dziecko to już człowiek, a każdy człowiek ma prawo do życia. Jeśli zgadzamy się, że życie poczęte w wyniku gwałtu można zniszczyć, to karzemy nie tego, kto zawinił. To jest dramat dla kobiety, ale zabicie dziecka go nie umniejszy. Wcale nie twierdzę, że matka musi je wychowywać, może nie być w stanie. Nie ma sensu wmawiać matce, że po urodzeniu na pewno je pokocha. Być może tak, być może nie... Nie jest jednak prawdą, że decydując się na aborcję, decyduje tylko o sobie – decyduje o drugim. Nasz gatunek tak jest biologicznie ukonstytuowany, że życie dziecka w początkowej fazie rozwoju zależy totalnie od matki, dokładnie od funkcjonowania jej organizmu. Dlaczego jednak zależność biologiczna miałaby być zarazem zależnością moralną i prawną? Kompromis i tolerancja Polska Ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży uznawana jest na tle rozwiązań prawnych przyjętych w innych krajach za ustawę restrykcyjną, ale kompromis, do jakiego doszło przy jej uchwalaniu, nie zadowolił żadnej ze stron, także tej, która broni wartości ludzkiego życia od momentu powstania pierwszej komórki nowego organizmu. Kompromis – jak to kompromis – polega na tym, że każda ze stron sporu rezygnuje z części swoich tez czy uprawnień. Kompromis nie ima się tych tez, które pretendują tezeusz.pl 353 POLSKA
TOLERANCJA do prawdziwości, ponieważ oznaczałby przeczenie temu, co uznało się za prawdę, a więc byłby nielogiczny. Obowiązująca ustawa jest wynikiem kompromisu prawnego, a nie moralnego. Od czasu uchwalenia ustawy żadna ze stron sporu nie zrezygnowała ze swojego stanowiska, toteż obrońcy życia domagają się zaostrzenia przepisów, a zwolennicy aborcji ich zliberalizowania. Kompromis nikogo nie zadowolił, dyskusja się zatem nie skończy, nie łudźmy się. W przeciwieństwie do kompromisu tolerancja (postawa tolerancyjna) nie polega na rezygnowaniu z przyjętych założeń. Wydawałoby się, że jeśli niemożliwy jest kompromis, to pozostaje tolerancja, czyli „znoszenie z bólem” tez i zachowań, na które zasadniczo się nie godzimy. Tolerancja nie odnosi się do sytuacji komfortowych, kosztuje. Jeśli ktoś przedstawia tolerancję nadzwyczaj radośnie, to zazwyczaj rozumie ją nie jako „znoszenie z bólem” poglądów tych, z którymi nam „nie po drodze”, ale jako dość płytką akceptację odmiennych poglądów. Tolerancja musi boleć... Tolerancja to nie obojętność, obojętność nic nie kosztuje. Tolerując, pokazuję jednak zarazem, że mi na kimś zależy, nie poniżam ludzi, których toleruję, chociaż zdecydowanie nie popieram ich poglądów. Tolerancja nie ma też w sobie nic z wywyższania się nad drugimi połączonego z tłumaczeniem samemu sobie: cóż, nic nie rozumieją, biedni, ciemni i nierozumni. Czy tak rozumianą tolerancję można odnieść do problemu aborcji? Do samego problemu aborcji nie, bo to oznaczałoby, że zostawiamy nierozwiązaną niezwykle ważną kwestię. Nie dziwi mnie, że obrońcy życia nie ustają w apelach o jego poszanowanie; sposób, w jaki to czynią, to inna rzecz. Odniosę się do niej na końcu niniejszego artykułu. Dla kogoś przekonanego o wartości ludzkiego życia od momentu jego powstania tolerowanie aborcji rozumiane jako przyznanie, że można mieć w tej kwestii różne zdanie i należy każdemu zostawić prawo do decyzji, będzie zdecydowanie wykluczone. Przecież tutaj nie chodzi o tych, którzy prawa do aborcji bronią – chodzi o nienarodzonych, którzy nie mają prawa głosu, bo go oczywiście mieć jeszcze nie mogą. Myślę, że każdy ze zwolenników aborcji zapytany o to, czy można tolerować zabijanie drugich ludzi, powiedziałby, że jest to zdecydowanie wykluczone. Stąd właśnie cała dyskusja o tym, czy nienarodzony to już człowiek. Dlatego problem zabijania nienarodzonych wydaje się bardziej problemem antropologicznym niż etycznym. Pozostawałaby zatem tolerancja wobec tych, którzy głoszą prawo do aborcji, i kobiet, które się na aborcję zdecydowały. Nie sądzę, żeby te ostatnie ogłaszały wszem wobec, że skorzystały z „krajowej” listy wyjątków bądź „zagranicznego azylu”. Nie brak natomiast w przestrzeni społecznej osób, które angażują się w liberalizowanie ustawy. Otóż można się zdecydowanie sprzeciwiać poglądom głoszonym przez naszych adwersarzy, nie odwołując się przy tym do agresji (to dotyczy obu stron tego sporu). Nie usprawiedliwia jej żarliwość, z jaką obrońca życia zabiega o jego ochronę. Zwolennicy aborcji też mają prawo do ochrony życia, dokładnie takie samo jak nienarodzeni. Można zrozumieć żarliwość, z jaką zarówno jedna, jak i druga strona tego sporu zabiegają o prawne sankcjonowanie własnego stanowiska, ale kiedy walka o życie nienarodzonych przeradza się w agresję wobec narodzonych, coś budujemy i niszczymy zarazem. Dlatego nie jest dobrze, że ten spór pojawia się ostatnio głównie w kontekście polityki. tezeusz.pl 354 POLSKA
TOLERANCJA I jeszcze raz wrażliwość Pamiętam jedną z dyskusji na temat obrony życia nienarodzonych sprzed wielu już lat, kiedy to jeden z obrońców życia położył na stole plastikowy model trzymiesięcznego dziecka jako koronny argument na rzecz tego, że nawet na tym etapie życia prenatalnego mamy do czynienia z istnieniem rzeczywistej ludzkiej istoty. Wymowa takiego argumentu jest prosta: „przecież widzisz!”. Rozumiem doskonale argumenty, które apelują do uczuć i wyobraźni, problem w tym, że nie każdą kontrowersyjną kwestię natury bioetycznej da się w ten sposób zilustrować. Głośne wystawy eksponowane w wielu miastach Polski przedstawiające zdjęcia dzieci brutalnie wyrwanych z łona matek również niekoniecznie nam w tym pomogą. Zgadzam się, że wielu ludziom właśnie takie obrazy przemówią do wyobraźni. Problem jednak w tym, że ciążę można usunąć znacznie wcześniej, zanim rozwijający się organizm ludzki nabierze kształtów pozwalających nam identyfikować go bez pomocy genetyki i embriologii jako człowieka. Jeśli na tym etapie rozwoju pokażemy naszemu interlokutorowi obraz lub zdjęcie, powtarzając: „przecież widzisz”, nasz interlokutor odpowie nam: „nic nie widzę!”. Mało tego, skoro to obraz może być argumentem przeciw aborcji, a tutaj takiego obrazu pokazać nie sposób, to można by stąd wyprowadzić wniosek, że właściwie nie ma żadnego problemu! Nie niszczę ludzkiego życia, ponieważ nie dostrzegam ludzkiego życia. Jeśli zatem chcemy bronić ludzkiego życia od momentu jego powstania, potrzebny jest nam inny rodzaj wrażliwości niż wrażliwość oparta na zmysłowej percepcji. Wrażliwość głębsza, trudniejsza do zyskania – trudniejsza też do przekazania. Wprawdzie każdy z nas logicznie przyzna, że na początku swego życia stanowił zarodek (teza chętnie powtarzana przez obrońców życia), ale stąd nie prowadzi prosta droga do przekonania o szacunku dla ludzkiego życia od pierwszego momentu jego zaistnienia (czyli ukształtowania się jednokomórkowego organizmu). To prawda, że organizm każdego z nas stanowił na początku zygotę, ale tyle się jeszcze potem w trakcie rozwoju działo – powie znów nasz interlokutor – że doprawdy trudno w niewiele, zdawałoby się, znaczącej komórce dostrzegać „ludzki majestat”. Właśnie o to chodzi, że „trudno”... Czytelnik może się w tym miejscu pofatygować po podręcznik z embriologii i bez większego trudu wyczyta w nim, że od momentu powstania zygoty rzeczywiście „będzie się działo”. I zupełnie go to może nie wzruszyć. Nie chodzi przy tym o wzruszenie, jakie możemy przeżywać na widok makabrycznych zdjęć prezentowanych na wspomnianych wyżej wystawach. To wzruszenie, do którego zaangażować musimy bardziej nasz rozum niż zmysły. Rzeczywiście, nie widać człowieka takim, jak zwykliśmy go rozpoznawać spośród wielu biologicznych gatunków, ale zaczęło się życie... Jego rozwój to nieustanne zmiany, które sprawiają, że organizm nie pozostaje taki sam w żadnym z przedziałów czasowych swojego istnienia: ani w trakcie embriogenezy, ani na etapie dorastania do gatunkowej dojrzałości, ani też w procesie starzenia. Nie jest taki sam – ale jest ten sam. W zarodku tkwi rozwojowy potencjał rozumnej istoty. Z czasem ta istota stanie się zdolna do rozumnej i wolnej ekspresji. Będziemy wtedy – jeśli zajdzie taka potrzeba – bronili jej praw do wolności sumienia, nie tylko życia. Na razie ma tylko prawo do życia. tezeusz.pl 355 POLSKA
TOLERANCJA Będą się zapewne jeszcze zmieniały rządy i ustawy o prawie do życia nienarodzonych, ale w sensie moralnym prawo się nie zmieni. Wrażliwość moralna, którą rozumiem tutaj jako dyspozycję rozumu, a nie woli lub emocji, kształtuje się powoli. Troskę o ochronę życia rozumiem przede wszystkim jako budowanie tej wrażliwości. Kiedy zdesperowana, zrozpaczona matka decyduje się na aborcję, jest już trochę na jej budowanie za późno, a kiedy nie jest nawet zdesperowana, tylko usilnie domaga się swoich praw, może to oznaczać, że nikt nie próbował w niej nawet tej wrażliwości obudzić. tezeusz.pl 356 POLSKA
TOLERANCJA Jarosław Gowin Aborcja – o co toczy się spór? Aborcja oznacza śmierć człowieka. Nie mam co do tego cienia wątpliwości. Nie posługuję się słowem „morderstwo”, bo ono zakłada świadome i celowe niszczenie ludzkiego życia. Nie nam, ludziom, wnikać w zakamarki sumienia innych i wydawać wyroki. Bywają przypadki, że urodzenie dziecka graniczy z heroizmem. Nie zmienia to faktu, że aborcja jest w każdym wypadku złem i wielkim nieszczęściem, także – a raczej przede wszystkim – dla tych, którzy się jej dopuszczają (matki, ojca, którego obojętność niezwykle często popycha jego partnerkę do tragicznej decyzji, lekarzy i personelu medycznego, który dokonuje zabiegu). Czy mając taki pogląd na aborcje, mogę tolerować stanowisko tych, którzy opowiadają się za jej dopuszczalnością bezwarunkową (kryjącą się pod eufemistycznym określeniem „ze względów społecznych”)? Szczególna delikatność sporu o aborcję jest bezdyskusyjna. Wynika z oczywistego faktu, że podmiot owego sporu nie może bronić się sam. W sytuacji, kiedy sama podmiotowość jest podważana – a to jest przecież osią konfliktu– może dojść do sytuacji patowej. Istota tego sporu wpływa zatem również na reguły jego prowadzenia, zakreśla warunki brzegowe. Nie da się tu zastosować prostych recept, w rodzaju Habermasowskiej idealnej sytuacji komunikacyjnej. Możemy się zgodzić co do pryncypiów, takich jak prawda, normatywna słuszność i wiarygodność podmiotów toczących debatę – ale u Habermasa nie ma problemu z definicją samego podmiotu. Równość uprawnień podmiotów jest aksjomatem, punktem wyjścia. Oczywiście nie wszyscy zgodzą się z takim postawieniem sprawy. Główny problem w kłótniach – nie debatach! – o aborcję wynika z braku fundamentalnego rozstrzygnięcia, czy mamy do czynienia ze sporem o wolność, czy sporem o podmiot? Problemy zaczynają się jednak najczęściej dużo wcześniej – na poziomie wzajemnej definicji „dorosłych” stron sporu. Zwolennicy aborcji widzą w swych oponentach motywowanych ideologicznie wrogów wolności. Brak akceptacji tezeusz.pl 357 POLSKA
TOLERANCJA dla człowieczeństwa osoby nienarodzonej stawia przeciwników aborcji w roli rzeczników bez pełnomocnictwa. Zauważmy, że nawet jeśli dopuści się hipotetycznie możliwość, że płód jest człowiekiem, stawia się rzeczników płodu w sytuacji „być może uprawomocnionego” rzecznictwa. Nadal mamy zatem do czynienia z formalną asymetrią stron. Z drugiej strony, przeciwnicy aborcji często nie widzą różnicy między matką poddającą się zabiegowi aborcji a świadomym mordercą. Te emocje można po ludzku zrozumieć, ale z całą pewnością nie dają one szansy ani na konstruktywne prowadzenie dyskusji, ani na zrozumienie osób poddających się zabiegowi i realną pomoc dla nich. Olbrzymie pole konfliktu dotyczy samego języka, którym posługują się obie strony. „Płód” czy „dziecko”, „zabieg” czy „morderstwo”? Słowa mogą być nośnikiem przemocy i stygmatyzacji, a dotyczy to obu wypowiadających je stron. Osobie uznającej godność życia nienarodzonego jest szalenie trudno mówić o malutkim człowieczku per „płód”. Jednak użycie tego słowa nie musi być atakiem na godność życia – taka wrażliwość językowa jest warunkiem toczenia debaty w tym temacie. Mniej chodzi o unikanie pewnych sformułowań, a bardziej o uświadamianie sobie cały czas, co druga strona rozumie pod danym pojęciem (zatem antycypacja specyficznego sensu, innego niż mój sens). W tym miejscu trzeba zadać pytanie, jakie są cele tej debaty. Z punktu widzenia przeciwników aborcji celem powinna być ochrona jak największej liczby ludzkich istnień w możliwie stabilnej perspektywie czasu. Dlatego przed każdym działaniem czy aktem komunikacji należy zadać sobie pytanie, czy zwiększa ono szansę ochrony życia ludzkiego, czy wiąże się z ryzykiem sytuacji odwrotnej. Nie chodzi tu tylko o świat mediów i polityki, bo w tym kontekście można by rzecz jasna analizować inicjatywę Marka Jurka z 2007 roku. Chodzi jednak również o działania oddolne, których aktorem i odbiorcą jest społeczeństwo, jak np. debaty i dyskusje, ale także słynne wystawy zdjęć. Z pewnością szok poznawczy wywołany ich widokiem może obudzić głębszą refleksję w jednej czy drugiej osobie, która nigdy głębiej się nad problemem aborcji nie zastanawiała. Czy jednak rzeczywiście takie akcje zwiększają ochronę życia ludzkiego, czy też raczej mobilizują tych, którzy w przeciwnikach aborcji widzą katolickich talibów? Nie ukrywam swoich wahań, choć sercem jestem po stronie organizatorów wystaw. Z drugiej strony zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że narażanie na ten widok dzieci jest całkowicie nieakceptowalne, tworzy bowiem jakiś demoniczny w swej istocie paradoks. Powyższy argument ma charakter celowo racjonalny. Nie jest wszakże tak, że każde działanie czy komunikacja zwiększające ochronę życia nienarodzonego są dopuszczalne. Z całą pewnością nie wolno w walce o godność istot jednych ludzkich odzierać z tej godności innych. To argumenty spełniające ten negatywny warunek są główną barierą w prowadzeniu poważnej debaty. Oczywiście nie sposób jest oddzielać argumentację od osobistej, również moralnej odpowiedzialności za słowo. Ale działanie oparte na miłości bliźniego (lub szacunku dla wolności innych) nie może samo występować przeciw tym wartościom. Cel nie uświęca środków nawet w tak newralgicznym temacie, jak aborcja. Można tutaj zaproponować dwa proste ćwiczenia. Agresywnym zwolennikom aborcji polecam rozmowę z rodzicami spodziewającymi się dziecka, a także wizytę na oddziale położniczym lub noworodkowym w szpitalu, wzięcie tezeusz.pl 358 POLSKA
TOLERANCJA noworodka na ręce. Agresywnym przeciwnikom można a contra polecić rozmowę z matką, która poddała się aborcji. Nie zmieni to zapewne fundamentalnego poglądu na sprawę, ale każe podejść do niej z nieco większą wrażliwością. Problem aborcji to nie tylko ustawa i ścierające się statystyki, to wszak przede wszystkim konkretni ludzie i ich bardzo ludzkie dramaty. Żeby jednak samemu nie popaść w moralny relatywizm, należy podkreślać różnicę pomiędzy tolerancją a akceptacją. „Tolerować”, od łacińskiego tolerare (wytrzymać, znosić, przecierpieć), oznacza dopuszczać coś, czego się samemu nie akceptuje. Dlatego, paradoksalnie, może być tak, że agresja pojawiająca się po obu stronach sporu może być świadectwem nie tylko bezsilności, ale i braku pewności swoich racji. Nie mogę na koniec nie zestawić problemu aborcji z tematem, którym zajmuję się od paru lat: z kwestią in vitro. Nie dlatego, bym – w ślad za niektórymi biskupami – chciał stawiać znak równości między tymi dwoma zjawiskami. Przeciwnie – za decyzją o sięgnięciu po metodę sztucznego zapłodnienia stoi bezgraniczne (a czasami przez to i bezwzględne – w dwojakim tego słowa znaczeniu) pragnienie życia, pragnienie dziecka. Zdecydowanie odrzucając zestawienie in vitro z aborcją, równie kategorycznie nie zgadzam się jednak na stosowanie najbardziej w Polsce rozpowszechnionej formy tego zabiegu, zakładającej tworzenie embrionów nadliczbowych, a w dalszej kolejności ich śmierć. Czasami jednak, gdy rozum zawodzi, warto zaufać obrazowi. Jeden z takich obrazów do końca życia będę miał przed oczami. Debata nad moim projektem ustawy. W pierwszym rzędzie wypełnionej po brzegi sali na wprost mnie siada młoda para. Znam ich dobrze. To małżonkowie, których dziecko urodziło się metodą w myśl mojego projektu zakazaną. Są gwałtownymi krytykami proponowanych przeze mnie rozwiązań i orędownikami in vitro. W trakcie dyskusji zabiera głos ktoś z końca sali. Biolog. Popiera mój projekt, mówi mądrze, z głębokim znawstwem naukowym i wrażliwością moralną. W pewnym momencie podnosi argument, że in vitro, instrumentalizując sferę erotyki, unicestwia miłość kobiety i mężczyzny. Zerkam na „moją” parę. Odwróceni do tylu słuchają uważnie. A czubki jej palców mimowiednie z czułością gładzą włosy męża. tezeusz.pl 359 POLSKA
TOLERANCJA Wanda Nowicka Aborcja i tolerancja Uznając, że zarodek jest jakąś formą bytu potencjalnego, jednocześnie stoją na stanowisku, że początek człowieka jest kwestią wiary, przekonań a nie twardych danych. Zwolennicy praw kobiet są zatem kategorycznie przeciw restrykcyjnym regulacjom prawnym, które są oparte na dogmatach wiary katolickiej i które trudno uznać za prawdę obiektywną. Zatem prawo stanowione powinno być oparte na niekwestionowanych wartościach podzielanych przez wszystkich. Spór o aborcję, trwający w Polsce od ponad 20 lat, nie wydaje się bliski rozwiązania. Ujawnił się jeszcze przed transformacją ustrojową w 1989 r. i coraz bardziej się nasila, polaryzacja poglądów społeczeństwa niewątpliwie postępuje, chociaż najbardziej widoczna jest w świecie polityki. Zasadne wydaje się zatem pytanie o przyszłość sporu – o to, czy społeczeństwo będzie się coraz bardziej dzielić, czy – mimo fundamentalnych kontrowersji i podziałów – są szanse na debatę między głównymi stronami sporu. Czy uda się znaleźć jakąś, choćby minimalną płaszczyznę porozumienia? A jeśli nie to, czy przynajmniej uda się zaakceptować odmienność przekonań. Przed próbą odpowiedzi na te pytania warto przypomnieć, czego dotyczą główne kontrowersje, jakie padają argumenty i jakie metody są stosowane w walce. Stosunek do przerywania ciąży stanowi istotną kategorię polityczną i nie ma polityka, który nie musiałby zabrać w tej sprawie głosu, choćby nawet bardzo nie chciał. Zarówno jedna, jak i druga strona konfliktu „wydrze mu z gardła” odpowiedź na pytanie o przekonania w sprawie usuwania ciąży. Zdecydowana większość polityków w Polsce określa się, przynajmniej publicznie, jako przeciwnicy prawa do aborcji i marzy tylko o tym, by uznać spór o aborcję za raz na zawsze rozwiązany. Politycy ci woleliby zepchnąć aborcję całkowicie do sfery tabu, aby o tym nie trzeba w ogóle mówić. Do znudzenia powtarzają, wbrew oczywistym faktom, że zakaz aborcji został przyjęty w ramach długo wypracowywanego kompromisu społecznego, choć w tezeusz.pl 360 POLSKA
TOLERANCJA rzeczywistości takiego kompromisu nikt nigdy nie zawierał, zwłaszcza z kobietami, które do dziś ponoszą skutki restrykcyjnego prawa. Warto przypomnieć, że prawo kobiet do samostanowienia zostało złożone w ofierze Kościołowi za wspieranie opozycji w latach 80. Na początku lat 90. 70% społeczeństwa było zdecydowanie przeciwne zakazowi aborcji, zaś spontanicznie tworzące się w całym kraju komitety na rzecz referendum zebrały w tej sprawie około 1 milion 300 tysięcy podpisów. Mimo to po ponad czterech latach gorących dyskusji sejm wprowadził, wbrew woli społeczeństwa, represyjne prawo antyaborcyjne. Blisko 20 lat obowiązywania zakazu aborcji w Polsce poza ogromnymi kosztami społecznymi, które nie są przedmiotem niniejszego tekstu, doprowadziły do ogromnego zamieszania światopoglądowego w tym zakresie. Ludzie mają często niespójne, a czasem wręcz sprzeczne wewnętrznie poglądy na temat aborcji. Obecnie w społeczeństwie zdecydowanych przeciwników lub zwolenników prawa do aborcji o bardzo określonych poglądach jest około 20 % każdej z grup. Pozostałe kilkadziesiąt procent ma stosunek do aborcji bardzo niejednoznaczny. Zdecydowana większość społeczeństwa dopuszcza usuwanie ciąży w określonych przypadkach, co nie przeszkadza wielu określać się jako przeciwnicy aborcji. Z drugiej strony, daje się zaobserwować wysoką tolerancję dla własnych wyborów życiowych, w tym dla przerwania własnej ciąży, czy ciąży osoby bliskiej w przypadkach uznanych subiektywnie za oczywiste i usprawiedliwione. Nieraz mamy do czynienia w Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny z kobietami dzwoniącymi do naszego telefonu zaufania, które mówią, że są przeciwniczkami aborcji, ale są w tak trudnej sytuacji życiowej czy zdrowotnej, że nie wyobrażają sobie kontynuacji swojej własnej ciąży. Ten mętlik w głowie dotyczący aborcji jest bardzo powszechny. Przykład pierwszy z brzegu. Dominik Taras – antyklerykalny i anarchistyczny organizator akcji Krzyż pod Pałacem Prezydenckim – deklaruje się jako przeciwnik aborcji. Co ciekawe, Taras chciał być zawodowym wojskowym, do dziś jest zafascynowany militariami i nosi się po wojskowemu. Fakt, że osoba o antyklerykalnych poglądach, do tego niedoszły żołnierz – zatem niewątpliwie akceptuje zabijanie ludzi w uzasadnionych przypadkach – jest przeciwny aborcji, która dla milionów ludzi w świecie nie jest zabójstwem, najlepiej pokazuje, jakiej przemianie uległa świadomość społeczeństwa polskiego w sprawie aborcji w ciągu ostatnich 20 lat. Zgodnie z szerzoną od lat przez środowiska fundamentalistyczne propagandą antyaborcyjną, zabójstwo człowieka na wojnie może być usprawiedliwione, zaś usunięcie ciąży, czyli w ich terminologii „zabójstwo życia poczętego” nie da się niczym usprawiedliwić. Zabójstwo dziecka poczętego jest dla przeciwników aborcji czymś straszniejszym, niż zabójstwo żywego człowieka, w tym śmierć kobiety w wyniku porodu, bowiem kobieta ciężarna – w hierarchii wartości głoszonych przez środowiska przykościelne – stoi niżej niż dziecko poczęte, a zatem jej życie w przypadku konfliktu można poświęcić dla ratowania płodu. Trudno tu mówić o jakiejkolwiek logice. Co innego, gdyby Taras był aktywnym katolikiem, regularnie uczestniczącym w praktykach religijnych, takie podejście do aborcji dziwiłoby znacznie mniej. Jednak, mówiąc oględnie, nie jest on tezeusz.pl 361 POLSKA
TOLERANCJA typowym wyznawcą katolicyzmu w Polsce, co więcej, jest niedoszłym żołnierzem, którym nie został nie dlatego, że miał dylematy moralne wynikające z niechęci do zabijania, ale dlatego, że go nie wzięli. Tymczasem, co do nieakceptacji aborcji nie ma żadnych wątpliwości. Jak pan Taras zachowałby się, gdyby jego siostra albo córka zostały zgwałcone, można by się tylko domyślać. Średnia statystyczna wskazuje raczej na to, że zapewne w takim przypadku uznałby przerwanie ciąży z gwałtu za coś oczywistego, akceptowalnego czy wręcz koniecznego. Mogę się oczywiście mylić, choć nie sądzę. Za dużo się napatrzyłam na podobne sytuacje w ostatnich dwudziestu latach, zbyt dużo słyszałam historii konserwatywnych polityków, którzy wysyłali swoje córki na zabieg za granicę. Dla wielu ta pełna sprzeczności świadomość uznana jest za zwycięstwo tych, którzy uważają, że aborcja jest złem w każdej sytuacji, nawet dla ratowania życia kobiety. Dla zwolenników prawa do aborcji jest porażką, świadectwem dominacji jednego światopoglądu oraz narzucenia prawa, którego miliony Polaków nie tylko nie akceptują, ale i się do niego nie stosują. Prawa, które naraziło mnóstwo kobiet na skutki zdrowotne, czasem śmierć i wiele dramatów wynikających z zakazu aborcji. Kiedy analizujemy poglądy osób o zdeklarowanych poglądach, to rzuca się w oczy, że w argumentach przeciwników aborcji oraz zwolenników prawa do aborcji nie ma symetrii. Ci pierwsi, uznając, że człowiek zaczyna się od poczęcia, przyznają sobie prawo dążenia do bezwzględnego wyeliminowania aborcji wszelkimi metodami – prawnymi (np. próba zmiany konstytucji), tworzeniem rozmaitych barier w realnej dostępności (np. powszechne odwoływanie się lekarzy do klauzuli sumienia w szpitalach publicznych bez jednoczesnego zapewnienia dostępności legalnych świadczeń), presją psychiczną, mową nienawiści (patrz wszystkie pomyje słowne wylewne na osoby typu Magda Środa, Kinga Dunin czy moja skromna osoba na portalach katolickich i konserwatywnych typu Fronda), przemocą fizyczną (np. agresywne ataki we Władysławowie na kobiety ze statku Langenort), manipulacją, dezinformacją, nachalną propagandą (patrz drastyczne i manipulacyjne bilbordy Fundacji Pro ustawiane w centrach miast), szczuciem (np. nagonka na Alicję Tysiąc „Gościa Niedzielnego”) i innymi niecnymi sposobami. Chcą siłą zmusić kobiety do rodzenia w każdych okolicznościach. W Stanach Zjednoczonych w niektórych stanach w ogóle się nie przeprowadza aborcji. W skrajnych przypadkach przeciwnicy aborcji posuwają się do mordowania lekarzy przerywających ciążę. Nie mogę się powstrzymać, by przy tej okazji nie zacytować in extenso fragmentu przerażającego w swojej wymowie tekstu Mirosława Salwowskiego opublikowanego na Portalu Rodzina Katolicka, w którym usprawiedliwia on mordowanie tzw. aborcjonistów. Pisze on: „Ze wszech miar słusznej i chwalebnej zasady mówiącej, iż cel nie uświęca ani nie czyni dozwolonymi złych środków, nie można zatem w prosty i bezproblematyczny sposób zastosować do zabijania aborcjonistów. Ludzie ci bowiem mają na swych rękach krew wielu niewinnych ludzi, przez co nie są oni w sposób bezwarunkowy i absolutny chronieni przez Piąte Przykazanie. Mówiąc wprost: zabicie tych złoczyńców nie jest ze swej istoty złe i w związku z tym mogą zachodzić warunki, w których ich uśmiercenie będzie moralnie dozwolone. Godziwość lub niegodziwość uśmiercania aborterów nie powinna być zatem rozpatrywana w oparciu o regułę „Cel nie uświęca środków”, ale winno rozpatrzyć się, czy i w jakiej mierze zachodzą tu tradycyjnie nauczane tezeusz.pl 362 POLSKA
TOLERANCJA przez Kościół warunki dozwolonego i sprawiedliwego odbierania życia złoczyńcom. […) W II wojnie światowej mieliśmy, po jednej stronie – oddziały SS i Gestapo dokonujące czystek etnicznych i rasowych, z drugiej zaś ugrupowania partyzanckie próbujące za pomocą przemocy powstrzymać masowe mordy niewinnych. Dziś mamy z jednej strony tabuny aborterów i ich pomocników chronionych przez prawo, policję i sądy, z drugiej zaś przeciwników aborcji. Nie istnieje wprawdzie klasyczny i formalny stan wojny, lecz czy pokojem możemy nazwać rzeczywistość, w której pod osłoną prawa państwowego dokonuje się masowych masakr? Jeśli usprawiedliwionym jest podejmowanie działań zbrojnych w obronie pewnych już narodzonych niewinnych ludzi, to niby czemu niegodziwością miałoby być podejmowanie podobnych akcji w obronie całkowicie bezbronnych i niewinnych poczętych dzieci?” Przy lekturze aż ciarki chodzą po plecach. Tekst ten uzasadniający zabójstwa zwolenników prawa do aborcji doktryną katolicką raczej nie stwarza atmosfery sprzyjającej do dyskusji. O ile więc przeciwnicy prawa do aborcji, choć zapewne nie wszyscy, akceptują, a niektórzy stosują różne formy przymusu w swojej walce, o tyle zwolennicy prawnej dopuszczalności przerywania ciąży – opowiadający się za prawem do wyboru i do decydowania o własnym życiu – przemocy nie stosują. Formy działania podejmowane przez środowiska wolnościowe mieszczą się jak najbardziej w granicach prawa: głównie jest to lobbing na rzecz liberalnego prawa, monitoring skutków represyjnego prawa czy pokojowe demonstracje, nierzadko zresztą atakowane przez fundamentalistów. Nie trzeba dodawać, że zwolennicy liberalnego prawa nie chcą nikogo zmuszać do przerywania ciąży. Uważają, że każdy powinien żyć i wybierać w zgodzie z indywidualnym sumieniem. Chcą wyłącznie, by kobieta miała taką możliwość, choćby po ty, by z niej nie skorzystać. Jak wyżej wspomniano, istotna różnica między przeciwnikami aborcji i zwolennikami prawa do niej dotyczy kwestii statusu płodu. Przeciwnicy aborcji twierdzą, że płód jest całkowicie ukształtowanym człowiekiem, tylko trochę mniejszym, któremu przysługuje pełnia praw, a nawet więcej. „Dziecko poczęte” z racji swojej bezradności ma być chronione lepiej niż człowiek urodzony. Z kolei zwolennicy praw kobiet uważają, że kwestia człowieczeństwa płodu nie jest rozstrzygnięta w sposób naukowy. Nauka nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kiedy zaczyna się człowiek. Uznając, że zarodek jest jakąś formą bytu potencjalnego, jednocześnie stoją na stanowisku, że początek człowieka jest kwestią wiary, przekonań a nie twardych danych. Zwolennicy praw kobiet są zatem kategorycznie przeciw restrykcyjnym regulacjom prawnym, które są oparte na dogmatach wiary katolickiej i które trudno uznać za prawdę obiektywną. Zarówno prawo oparte na fundamentach religijnych, jak i ingerencja Kościoła rzymsko‐
katolickiego w stanowienie prawa jest naruszeniem zasady rozdzielenia państwa od Kościoła oraz pluralizmu światopoglądowego, bowiem prawo musi obowiązywać wszystkich bez względu na przekonania. Zatem prawo stanowione powinno być oparte na niekwestionowanych wartościach podzielanych przez wszystkich. Jednak chyba ważniejsza, choć może mniej dostrzegalna na pierwszy rzut oka różnica między przeciwnikami a zwolennikami prawa do aborcji, tkwi raczej nie w odmiennym podejściu do statusu płodu, czy nawet nie w stosunku do samej aborcji, tylko w stosunku do praw i wolności jednostki. Przeciwnicy aborcji, mimo iż często odwołują się do tezeusz.pl 363 POLSKA
TOLERANCJA wartości religijnych, w praktyce stosują się do nich w sposób niesłychanie wybiórczy, jak widać na przykładzie tekstu Salwowskiego. Kategoria indywidualnego sumienia wydaje im się zupełnie obca. Siłą nie perswazją chcą osiągać swoje cele. Za to druga strona odwołuje się do wolności i autonomii jednostki, i właśnie sumienia, konflikt wartości jest zatem ogromny. Na pozór mogłoby się wydawać, że jakiś poziom porozumienia między stronami sporu można by osiągnąć w sprawach dotyczących zapobiegania przerywaniu ciąży. Skoro bowiem przeciwnikom aborcji zależy na ograniczeniu zjawiska aborcji, powinni popierać wszelkie środki służące zapobieganiu ciąży. Przeciwnicy prawa do aborcji nie chcą jednak przyjąć do wiadomości faktu, że tylko zmniejszając liczbę niechcianych ciąż, można zmniejszyć liczbę aborcji. Nie zakazami, lecz właśnie poprzez edukację i nowoczesną antykoncepcję. Jednak dogmatyczny sprzeciw wobec antykoncepcji, zwłaszcza postkoitalnej, która uznana jest przez fanatyków za formę aborcji, a także wobec edukacji seksualnej, która ich zdaniem zachęca młodzież do przedwczesnego seksu, wyklucza porozumienie. Przeciwnicy aborcji nie chcą uznać, że zwalczanie antykoncepcji i edukacji seksualnej w rzeczywistości prowadzi do większej liczby aborcji z powodu zwiększenia się liczby niechcianych ciąż. Negatywny stosunek do antykoncepcji i edukacji seksualnej mimo pozorów naukowości jest głęboko osadzony w przekonaniach religijnych i wiąże się ściśle ze stosunkiem do rodziny, czy ogólniej mówiąc stosunkiem do wyborów życiowych jednostki. Bowiem potrzeba korzystania z antykoncepcji czy edukacji seksualnej oznacza akceptację oddzielenia seksu od prokreacji, co sprzeczne jest z doktryną kościelną. Życie seksualne według Kościoła ma przede wszystkim służyć prokreacji i to koniecznie w małżeństwie. Seks pozamałżeński czy po prostu seks dla przyjemności jest nieakceptowany. Zatem antykoncepcja jest dla nich niedopuszczalna, bowiem jest sprzeczna z wartościami rodzinnymi, oczywiście pojmowanymi w sposób bardzo tradycyjny. „Chłopak i dziewczyna – normalna rodzina” jak skandują blokując parady równości, czyli rodzina rozumiana jako małżeństwo z taką liczbą dzieci, jaką Bóg da. Bowiem małżonkowie muszą zaakceptować każdą ciążę, która zostanie poczęta, nawet gdyby była nieplanowana. Stosowanie antykoncepcji oznacza właśnie akceptację seksu bez zobowiązań, po prostu dla przyjemności, co jest nie do pogodzenia z poglądem, że istotą seksu jest prokreacja. Inne argumenty stosowane przeciw antykoncepcji, a więc że jest nieskuteczna, że jest szkodliwa dla zdrowia są drugorzędne wobec podstawowego zarzutu o jej antyrodzinności. Podob

Podobne dokumenty