rushmore 001 – Golin o pasji do podróżowania

Transkrypt

rushmore 001 – Golin o pasji do podróżowania
Podcast „rushmore - pasja ma wiele twarzy” - Transkrypt
Odcinek 001 - Golin o pasji do podróżowania
Wicher: Na wstępie poproszę Cię o kilka słów o sobie, żeby nasi słuchacze
wiedzieli, z kim mają do czynienia: kim jesteś, skąd mogą Cię kojarzyć i jak zaczęła
się Twoja przygoda z podróżowaniem?
Golin: Jasne, nazywam się Michał Goliński. Wiele osób może mnie pewnie
kojarzyć pod ksywką Golin, bo pod tą ksywką nagrałem dwa albumy rapowe –
„Katakumby” w 2012 roku i „Miasta krzywych wież” w 2016 roku. „Miasta krzywych
wież” były już albumem typowo podróżniczym. Prywatnie zajmuję się nauką
języków, dziennikarstwem i bardzo intensywnie podróżuję. Szczególnie, jak widzisz
tak od trzech-czterech lat, to zdarza mi się podróżować naprawdę, naprawdę
często.
W: Mówisz, że od dawna podróżujesz. Ile miejsc już masz w takim razie na koncie?
G: Prowadzę regularne zapiski z podróży, tak więc na chwilę obecną wydaje mi się,
że około 45 krajów przejechałem. Nie jestem pewien na 100%, ale w sumie to
byłaby najbliższa liczba.
W: Biorąc pod uwagę to, że jesteś jeszcze młodym człowiekiem. Ile masz lat?
Przypomnij. G: Mam 27 lat, w tym roku będzie 28, ale trzymajmy się wersji 27
(śmiech).
W: Masz w planach cały świat? Te 190 kilka oficjalnych krajów?
G: Wiesz co, to by było niesamowitym spełnieniem marzeń, ale chyba już z
własnego doświadczenia wiem, że podróże zajmują bardzo dużo czasu i bardzo
dużo wysiłku. Problem z nimi jest taki, że jak się już zacznie podróżować, odkrywać
piękno tych dalekich krajów, to chce się coraz więcej i więcej. To jest bardzo
uzależniające. Myślę, że będę podróżował całe życie, absolutnie, ale nie stawiam
sobie jakiegoś celu, by dojechać do każdego miejsca, bo to chyba nie o to chodzi.
Chodzi o to, by po prostu zobaczyć te miejsca, które Cię najbardziej interesują i
wynieść jak najwięcej z tych podróży. Zobaczymy, ale jestem na dobrej drodze, by
odwiedzić wszystkie kontynenty, również te dalsze miejsca.
W: Świetnie. Jak na prawdziwego podróżnika przystało, jesteś w Azji, a my
rozmawiamy przez Internet. Powiedz kilka słów do naszych słuchaczy, gdzie
aktualnie jesteś, jak długo i kiedy zamierzasz wracać?
G: Obecnie jestem w Wietnamie. Znajduję się w takiej malutkiej miejscowości
Dalat, położonej niedaleko Sajgonu. Moja wyprawa po Azji Południowo-Wschodniej
zaczęła się około 6-7 tygodni temu. Pod koniec listopada wyjechałem z Wielkiej
Brytanii, gdzie mieszkam na stałe, a swoją podróż rozpocząłem od Singapuru,
następnie przejechałem przez Malezję, Tajlandię, później ruszyłem na wschód do
Kambodży, przejechałem cały ten kraj i aktualnie znajduję się na terenie Wietnamu.
Kiedy zamierzam wrócić? To jest ciężkie pytanie, ponieważ cel tej wyprawy jest
prosty – zwiedzić całe Indochiny. Z państw, które muszę jeszcze odwiedzić, zostały
mi Laos i Birma, czyli dzisiejszy Myanmar. Później mam zamiar dotrzeć do Chin i
ewentualnie, jak tam dotrę, będę zastanawiał się nad możliwością powrotu, ale
zobaczymy, jak to wyjdzie w praniu. Jak narazie wrażenia są niesamowite. Zawsze
marzyła mi się dłuższa podróż po Azji i w końcu mam szansę na realizację tego
marzenia.
W: Jakie masz podejście do podróżowania? Tanie budżetowe wyjazdy, czy
wycieczki z biurem podróży?
G: Zdecydowanie preferuję wersję budżetową. Ze względu na długość wypraw i
ilość zwiedzanych miejsc. Jeżeli zdecydowałbym się na zorganizowane wycieczki,
to prędzej czy później bym zbankrutował, dlatego zawsze staram się korzystać z
tańszych opcji. Jeżeli chodzi o noclegi, to często zatrzymuję się w hostelach, guest
house’ach, zdarzyło mi się też korzystać z Couchsurfingu. Staram się chodzić
własnymi ścieżkami, bo jak jedziesz na zorganizowaną wycieczkę, to w jakiś
sposób jesteś ograniczony. Jadąc całkowicie na własną odpowiedzialność jesteś
panem swojego losu i możesz robić, co Ci się podoba.
W: Utarło się przekonanie, że podróżowanie jest drogie. Masz przykład miejsca, do
którego udało Ci się dojechać za bardzo niską kwotę? Opowiedz i podsumuj koszty.
G: To była jedna z moich ulubionych wypraw – w kwietniu 2015 roku wybrałem się
do Japonii i udało mi się znaleźć naprawdę bardzo tanie połączenie. Z Londynu
przez Rzym przyleciałem do Tokio. Zwiedziłem całe Tokio, a później pojechałem do
Kioto. Jeżeli chodzi o Kioto, to jest to chyba moje ulubione miejsce na Ziemi, bo
jestem fanem kultury starej Japonii, tej z okresu Edo, czyli samurajów i gejsz.
Uwielbiam ten okres, stąd Kioto jest moim numerem jeden. Spędziłem tam około
dwunastu dni i całość kosztów, łącznie z biletem powrotnym do Londynu, wyniosła
około 2500 złotych.
W: Biorąc pod uwagę, że Japonia jest chyba najdroższym z azjatyckich krajów, to
faktycznie udało Ci się znaleźć okazję. Płynnie przeszliśmy do kolejnego tematu,
czyli lotów. Jak szukasz okazyjnych lotów?
G: Ameryki nie odkryję mówiąc, że korzystam z wyszukiwarek internetowych typu
Skyscanner, mniej momondo, zdarza mi się korzystać z KAYAK. Mam mały sekret –
zawsze patrzę na siatkę połączeń na mapie. Są pewne miejsca geograficzne i porty
lotnicze, które oferują naprawdę tanie wyloty do dalekich miejsc. Zdarza mi się
lecieć do pewnego miejsca z przesiadką – najpierw docieram do większego portu
lotniczego, a później wybieram się dalej. Zrobiłem tak z Indiami, gdzie poleciałem
przez Dubaj. Mogę polecić Dubaj, bowiem otwiera nam furtkę do Afryki
Południowej, czy na Daleki Wschód. Zdarzyło mi się też dotrzeć w ten sposób do
Kanady, gdzie trafiłem z Reykjawiku. Jest parę miejsc, które warto sobie zanotować
i ewentualnie obserwować, jakie są oferty lotów z tych miejsc. To jest właśnie mój
trik, z którego korzystam już dłuższy czas. Jedyny problem może być z tym, że jeśli
mamy naprawdę duży bagaż, to dochodzą koszty bagażu, bo płacimy jakby za dwa
loty. Jeżeli jednak lecimy z mniejszym bagażem, to nie powinno być problemu,
wtedy koszty spadają drastycznie.
W: Tutaj pojawia się właśnie moje kolejne pytanie: czy latasz z bagażem
podręcznym?
G: Normalnie tak, ale akurat na tę dłuższą wyprawę, którą teraz odbywam, wziąłem
większy bagaż – dosyć duży plecak, więc cały sprzęt mam ze sobą i wszystko jest
pod ręką. Musiałem się jednak zdecydować na tę większą wersję.
W: Co znajduje się w Twoim plecaku na taki wyjazd. Masz jakiś stały ekwipunek?
G: Przygotowując się do tej wyprawy i odbywając już ich tak dużo, nauczyłem się z
własnej praktyki. Jeżeli wyjeżdżałem na wyjazd, to prowadziłem notatki, czego
akurat mi brakowało i dzięki temu stworzyła się lista rzeczy, które musiałem
zakupić. Poza tym od dłuższego czasu interesuję się surwiwalem, ekstremalną
aktywnością podróżniczą i w związku z tym kompletuję różne mapy, scyzoryki,
gadżety kempingowe, elektronikę, powerbanki, baterie słoneczne i to wszystko jest
niezastąpione w podróży. Zdarza się tak, że jesteśmy oddaleni od cywilizacji i
bezradni, kiedy nie mamy tego podstawowego sprzętu ze sobą. Tak samo apteczka
jest niezwykle ważnym przedmiotem. Kiedy poruszamy się po miejscach, gdzie
opieka sanitarna pozostawia wiele do życzenia, jak np. Indie, Azja, Daleki Wschód,
to podręczna apteczka musi być bardzo dobrze wyposażona, bo może się zdarzyć,
że nie znajdziemy żadnej apteki w promieniu kilku kilometrów.
W: Nie ma problemów z przewożeniem z Europy lekarstw czy apteczki do innych
krajów?
G: Z mojego doświadczenia wynika, że nie. Ja przeważnie mam podstawowy
komplet leków: krople żołądkowe, paracetamol, czy np. tabletki do oczyszczania
wody, które niesamowicie przydały mi się w Indiach. Przeważnie takie rzeczy
dostaniemy bez recepty, więc nie ma problemu z przewiezieniem ich za granicę.
W: To usystematyzujmy – w Twoim plecaku na pewno znajdują się mapy, scyzoryki,
powerbanki, pewnie latarka, apteczka, co jeszcze z takich ciekawostek, które
mógłbyś polecić?
G: Już raczej podstawowe rzeczy typu ręczniki szybkoschnące, saszetka na
dokumenty, którą nosi się pod T-shirtem, bo oczywiście w większych miastach
trzeba uważać na kieszonkowców. Na tej wyprawie mam ze sobą małą karimatę i
mały namiot, chociaż wiele osób nie poleca zabierania ze sobą namiotu do Azji, bo
hostele i miejsca noclegowe są tanie, jednak ja wziąłem ze sobą w razie czego.
Jeżeli chodzi o Azję, to zmorą są komary i to jest naprawdę realne zagrożenie, bo
mogą przenosić dengę, malarię i z tym już nie ma żartów. Pryskam się Deet,
specyfikiem polecanym przez amerykańską i australijską armię. Jeżeli wybieramy
się w dzikie rejony czy do dżungli, to koniecznie musimy mieć spray przeciwko
komarom, bo ratuje nasze zdrowie, czasem życie.
W: Warto się szczepić przed wyjazdami? Jakie są Twoje praktyki jeżeli chodzi o
szczepienia? I jeszcze kolejne pytanie: co warto przygotować przed wyjazdem w
dane miejsce jeśli chodzi o wizy i pozwolenia?
G: Uważam, że nie tyle warto, co trzeba się szczepić. Szczególnie kiedy rusza się
do krajów Trzeciego Świata, gdzie jesteśmy narażeni na bakterie, wirusy i gdzie
warunki sanitarne są dosyć kiepskie. Ja kolekcjonowałem szczepienia przez dwa
lata - na WZW A, WZW B, czyli przeciwko zapaleniu wątroby, co jest niesamowicie
ważne, bo możemy się zarazić nawet będąc w tych krajach u fryzjera, albo jedząc z
niedomytych naczyń absolutnie wszędzie i każdego dnia. Ponadto warto to robić,
bo jak zaszczepisz się na pewne choroby, np. na żółtą febrę. Szczepiłem się na nią
bodajże rok temu, więc teraz mam spokój na 10 lat, także mogę ruszać do Ameryki
Południowej i nie będzie z tym żadnego problemu. Wydaje mi się, że nie tylko dla
własnego zdrowia, ale również spokoju ducha, warto takie rzeczy robić, bo jeżeli
jesteśmy w Azji, to służba medyczna różni się standardami od tych, które
napotykamy w Europie czy zachodnim świecie. Powtarzam – profilaktyka,
zdecydowanie. Jeżeli chodzi o wizy, bo tego dotyczyła druga część pytania, to
wszystko zależy od miejsca, do którego się udajemy. Mogę trochę więcej
opowiedzieć o tej wyprawie do Azji Południowo-Wschodniej. Zacząłem od
Singapuru, później przemieszczałem się przez Malezję i Tajlandię i to są miejsca,
gdzie nie jest wymagane, abyśmy mieli wcześniej wydaną wizę w paszporcie. Po
prostu pokazujemy paszport na granicy i zostajemy wpuszczeni na terytorium kraju.
Troszeczkę inaczej wygląda to w takich krajach, jak Kambodża i Wietnam, gdzie
musimy mieć wcześniej wydaną wizę. Ja używałem takiej metody, że będąc już w
Tajlandii aplikowałem o wizę do Kambodży, a jak się już dostałem do Kambodży, to
aplikowałem o wizę do Wietnamu i mam zamiar kontynuować tę praktykę, jak będę
się poruszał się dalej na północ, do Laosu. W Hanoi, kiedy dotrę do Wietnamu,
będę aplikował o wizę do Laosu, z Laosu z kolei postaram się o wizę do Birmy.
Oczywiście musimy się też liczyć z kosztami, bo te wizy są kosztowne. Zależy od
kraju, ale np. wiza do Wietnamu na 30 dni wynosi mniej więcej 40 dolarów, do
Birmy chyba 50 dolarów. Są to spore koszty, jeżeli odwiedza się kilka krajów na raz,
ale z tego, co pamiętam, np. Laos to jedyne 20 dolarów. Wszystko zależy od kraju,
do którego się udajemy, ale warto na pewno sprawdzać przepisy na bieżąco, bo to
też ulega zmianie.
W: Powiedziałeś, że masz wizy w paszporcie. Czy pieczątki wbijane w paszporcie
nie uniemożliwiają Ci dalszych wizyt w innych krajach? Wiem, że coś takiego jest w
krajach muzułmańskich. Możesz sprostować, ale gdy masz pieczątkę np. z Egiptu,
to do Izraela bądź Palestyny nie wjedziesz. Może mówię głupoty, ale chodzi mi o
sam sens brania pieczątek do paszportu.
G: Masz absolutną rację, ale chodzi tu o skomplikowaną sytuację polityczną na
Bliskim Wschodzie. Konflikt między Izraelem a państwami arabskimi jest długoletni.
Byłem w Izraelu i trzeba przyznać, że tam bardzo idą na rękę i nie wbijają pieczątek
bezpośrednio do paszportu, tylko przyklejają w nim małą wlepkę, której po
opuszczeniu Izraela możesz się pozbyć. Później udawałem się do krajów arabskich
i nie było najmniejszego problemu, bo najzwyczajniej w świecie nikt nie wiedział, że
byłem wcześniej w Izraelu. Jeżeli chodzi o inne kraje, to jest jedyny przypadek
państwa, w którym spotkałem się z tego typu sytuacją. Na pewno na Dalekim
Wschodzie nie ma z tym żadnego problemu, przynajmniej ja się z nim nie
spotkałem.
W: Mamy bilet, jesteśmy spakowani, jak dalej z noclegiem? Jakie są Twoje
metody? Wspomniałeś wcześniej o Couchsurfingu – czy to jest jedyna metoda?
Jak szukasz takich miejsc?
G: Nie ukrywam, że cena noclegu odgrywa dużą rolę. Staram się wybierać zawsze
z tych tańszych opcji, ale równie ważna jest lokalizacja. Szczególnie w miejscach,
gdzie komunikacja miejska jest słabo rozwinięta, bo będziemy poruszać się po
mieście i najlepiej by było, jakby dystans do atrakcji był stosunkowo niewielki.
Przeważnie korzystam z takich stron internetowych jak: Hostelworld, czyli bazy
wszystkich największych hoteli w różnych miejscach na świecie, booking.com jest
bardzo przydatną stroną internetową, Couchsurfing również, aczkolwiek to dosyć
specyficzny sposób na podróżowanie. Zatrzymujemy się u obcych ludzi, innych
użytkowników tego serwisu, także podejrzewam, że nie każdemu może to
pasować, bo dzielisz swoją prywatność z obcą osobą, aczkolwiek ja nie mam z tym
żadnego problemu. Często najfajniejsze miejsca i rzeczy podczas podróży zdarzają
mi się właśnie dzięki osobom Couchsurfing.
W: Tutaj kluczową kwestią jest, czy podróżujesz sam, czy z kimś. Jak jest w Twoim
przypadku?
G: Od kiedy zacząłem naprawdę intensywnie podróżować postawiłem na
samodzielne podróże z bardzo prostej przyczyny. Większość moich znajomych nie
dzieli aż tak wielkiej pasji do podróży jak ja, albo nie mają zwyczajnie w świecie
czasu podróżować tak często. Stwierdziłem, że jest tyle miejsc do odwiedzenia na
świecie i po prostu nie jestem w stanie oglądać się na ewentualnych towarzyszy
podróży. Jeżeli chcę te wszystkie miejsca zobaczyć, muszę zakasać rękawy i
zrobić to sam.
W: Jeżeli już jesteś w danym miejscu, to czy robisz sobie jakiś spis najważniejszych
miejsc, które chcesz odwiedzić, czy po prostu idziesz spontanicznie i szukasz
nowych doświadczeń? Jeśli robisz spis, to czym się sugerujesz? Przewodniki?
Internet? Wrażenia znajomych?
G: Nie wiem, czy przeczytałem w jakimś artykule podróżniczym, że podróż odbywa
się trzy razy – pierwszy raz, jak się do niej przygotowujesz, drugi jak odbywasz
właściwą podróż, a trzeci, jak ją wspominasz po powrocie do domu. Niesamowicie
ważny element to jest ta początkowa faza, czyli przygotowanie się do podróży.
Zawsze staram sie bardzo dużo czytać i jak najwięcej dowiedzieć się o miejscu, do
którego zmierzam, bo najzwyczajniej w świecie to ułatwia podróżowanie. Jesteś w
stanie więcej szczegółów wyłapać z odwiedzanych miejsc, dotrzeć dalej, więc
przygotowanie do podróży jest niezwykle ważne. Oczywiście, przewodniki tak, ale
ja bardziej sugeruję się przewodnikami jeżeli chodzi o atrakcje, a mniej jeśli chodzi
o aktywności, czy np. noclegi. Ze względu na to, że podróżuję budżetowo, w
przewodnikach dosyć ciężko jest znaleźć takie infomacje praktyczne, a poza tym
turystyka w danym mieście czy kraju, to nieustający proces, ciągle się zmienia. W
przewodnikach te informacje się dezawuują i nie mają miejsca najzwyczajniej w
świecie. Oczywiście rozmawiam z tubylcami, to jest niesamowicie ważne. Poznaję
ich opinie na temat danego miejsca i czasami jest tak, że we wszystkich
przewodnikach atrakcja jest wychwalana pod niebiosa, a po rozmowie z tubylcami
uświadamiasz sobie, nawet po do dotarciu w to miejsce, że ta opinia jest
troszeczkę przesadzona, że jest dużo ciekawszych atrakcji, nieopisanych w
przewodnikach, o których możesz się dowiedzieć z rozmów z ludźmi.
W: Kolejny, wydaje mi się ciekawy temat, to jedzenie w innych krajach. Czy nie
obawiasz się jadąc w egzotyczne miejsce chorób? Tego, że Twój żołądek nie
będzie przyzwyczajony do przypraw czy typu jedzenia? Jak się odżywiasz na
wyjeździe?
G: Wszystko zależy również od miejsca, do którego się udajemy. W Azji staram się
unikać pikantnego jedzenia. Nie jestem do takiego przyzwyczajony i nie jestem
wielkim fanem pikantnych potraw, ale lokalna kuchnia, np. w Wietnamie, jest
świetna i stosunkowo tania, także staram się wybierać miejsca, które są popularne i
zaludnione. Nie mam nic przeciwko tym słynnym kuchniom na kółkach, kiedy
próbujemy tzw. ulicznego jedzenia. Uważam, że jest to świetny sposób na
spróbowanie tanich rzeczy, które na codzień jedzą mieszkańcy danego kraju i
staram się jeść wszystko, co mi podają, także nie mam ograniczeń i nie jestem
wybredny. Jestem fanem egzotycznych potraw. Mogę opowiedzieć taką
ciekawostkę, że ostatnio przejeżdżałem przez Kambodżę, gdzie są dosyć
ekstremalne przysmaki, np. smażone tarantule, czy skorpiony. Jest słynne
miasteczko między Siem Reap a Phnom Penh, które uchodzi za stolicę
egzotycznych przysmaków, typu smażone tarantule w głębokim tłuszczu z
dodatkiem ziół, czosnku i mięty. Legenda jest taka, że zaczęto je jeść początkiem
lat 80., kiedy była tu potworna wojna domowa, jakaś totalna hekatomba za sprawą
rządów polpotańczykowych Khmerów (Pol Pot – dyktator Kambodży i przywódca
Czerwonych Khmerów –przyp. aut.). Ludzie nie mieli wyjścia, umierali z głodu, więc
sięgnęli po wielką populację pająków, która zasiedlała ich miasta i zaczęli je
przyprawiać. Osobiście mogę powiedzieć, że tarantule smakują całkiem zjadliwie.
To jest zdecydowanie najtrudniejsze wyzwanie kulinarne dla mnie, bo wcześniej
zdarzało mi się jeść egzotyczne rzeczy, ale zawsze dostawałem je w formie
obiadowej, czyli w formie zupy, smażonej, z sałatką lub innymi dodatkami, a tutaj
ten efekt wizualny jest niesamowicie silny, bo trzymamy na ręku coś, co wygląda
jak prawdziwy pająk i jest prawdziwym pająkiem, czy skorpionem i musimy się
przełamać i tego spróbować. Tarantula smakuje jak paprykowe chipsy.
W: (śmiech)
G: To jest moja prywatna recenzja i to było całkiem zjadliwe, nie miałem większego
oporu po posmakowaniu tego smakołyku. Skorpion to była rzecz, która kompletnie
mi nie zasmakowała i nigdy się już pewnie na nią nie skuszę, ponieważ pancerz był
strasznie gumowy, długo trzeba było go rzuć i dodatkowo miał gorzki posmak, czyli
raczej nic przyjemnego.
W: To kwestia pożywienia w Azji, a czy w innych krajach zdarzało Ci się jeść takie
ekstremalne potrawy, niespotykane wcześniej w Europie?
G: Wydaje mi się, że najbardziej ekstremalne potrawy można dostać na
kontynencie azjatyckim. W Singapurze popularna jest zupa z żółwia i tutaj
przepraszam wszystkich, którzy mają żółwia jako zwierzę domowe. Nawet miał mój
kolega z dzieciństwa, więc różne myśli przechodziły mi przez głowę, kiedy
spożywałem ten przysmak. Przeróżne są potrawy, np. dania z wiewiórek, węży w
Wietnamie.
W: Od spożywania psów w Azji już się odchodzi? Są takie głosy, że już raczej w
pojedynczych knajpach na obrzeżach miast można je zjeść.
G: Ciężko mi tak naprawdę powiedzieć, ale jeśli chodzi o takie miejsca jak Chiny i
Wietnam, to uważam, że zupełnie się nie odchodzi i to jest nadal popularne.
Powiem Ci, że nawet zdarzyło mi się parę razy zobaczyć psie mięso na rożnie.
Widziałem również psy i koty pozamykane w klatkach, więc mogłem się domyślić,
co się stanie z nimi za jakiś czas. To nie jest przyjemna myśl, ale wychodzę z
założenia, że to jest różnica kulturowa i nie podchodzę do tego zbyt emocjonalnie.
W: OK. Zakończmy ten dramatyczny dla Europejczyków temat. Jak poruszasz się
w danym kraju? Bardziej autobusem, lokalną komunikacją typu taxi, czy masz inne
sposoby na tanie podróżowanie po danym miejscu?
G: Jeżeli chodzi o podróże ogólnokrajowe, z jednego miasta do drugiego, to
szczególnie podczas obecnej wyprawy po Azji, staram się używać autostopu.
Korzystam z gościnności lokalnych mieszkańców. Czasem przychodzi to łatwo,
czasami trudniej, aczkolwiek obecnie na stopa przebyłem już ponad dwa tysiące
kilometrów z Singapuru do miejsca, w którym obecnie jestem, czyli na południe
Wietnamu. Oczywiście, jeżeli jest dostępna inna tania opcja, to się na nią decyduję,
np. przez Tajlandię udało mi się przejechać bardzo tanio pociągami, aczkolwiek
dosyć długo to trwało. A dlaczego zdecydowałem się na autostop? Nie będę
ukrywał, że głównie ze względów finansowych, bo z mojego doświadczenia wynika,
że jeżeli decydujemy się na dłuższą wyprawę, to zakładając budżet są trzy rzeczy,
które się na niego składają – wyżywienie, nocleg i transport. Stwierdziłem, że jeżeli
zaoszczędzę trochę pieniędzy eliminując jedną z tych rzeczy, w tym wypadku
transport, będę mógł wykorzystać zaoszczędzone pieniądze, by pojechać dalej w
inne miejsca, zwiedzić cały Półwysep Indochiński i jak narazie idzie całkiem
sprawnie. Jeżeli chodzi o autostop, to w takich krajach jak Tajlandia, Malezja czy
Singapur nie było większych problemów, zdarzało mi się czekać na podwózkę 5-10
minut i to na długie podwózki, czasami trzysta, czterysta kilometrów. Nie ukrywam,
że troszeczkę gorzej jest w Kambodży, Wietnamie, bo jesteśmy z Europy, mamy
łatkę przybysza z Zachodu, także jesteśmy utożsamiani z pieniędzmi i takie
darmowe podróżowanie jest różnie postrzegane. Narazie nie mam prawa narzekać,
bo zarówno Khmerzy w Kambodży i Wietnamczycy bardzo dużo mi pomagali i
jedyne, co od nich otrzymałem, to naprawdę mnóstwo życzliwości, także mam
zamiar w dalszym ciągu kontynuować swoją podróż w ten sposób.
W: Jeżeli już mówimy o autostopie, to czy nie spotykasz się z różnicami
kulturowymi i jakie nastawienie mają do Ciebie mieszkańcy takich krajów, którzy Ci
chętnie pomagają?
G: Przeważnie spotykam się z ogromną życzliwością i jedynym problemem może
być bariera językowa, bo jeżeli chodzi o Singapur, to jest była kolonia brytyjska, tam
nie ma najmniejszego problemu z porozumiewaniem się z ludźmi po angielsku, tak
samo Malezja. Problemy rozpoczęły się w Tajlandii, gdzie jest bariera językowa i
zdarzyło mi się, że odbyłem podróż z ludźmi, którzy nie mówili ani słowa po
angielsku. Wyglądało to tak, że powiedziałem im miejsce, do którego się udaję, oni
przytaknęli, wsiadłem z nimi do samochodu, a żeby jakoś podtrzymać konwersację
i nawiązać kontakt z kierowcą, rzucałem hasła po angielsku. Mówiłem, że Tajlandia
to wspaniały kraj, dzisiaj jest bardzo gorąco i tak mniej więcej to wyglądało. Co jakiś
czas rzucałem takie pojedyncze słowa, a mój kierowca po prostu kiwał głową i się
uśmiechał. Wszyscy byli zadowoleni, dotarłem na miejsce, także nie było z tym
najmniejszego problemu.
W: OK, zdarzają się trzy, cztery godziny w podróży. Czy masz jakiś zabijacz czasu?
Nie wiem... Książki, notatki z podróży? Co robisz w takim momencie?
G: Jeżeli podróżuję autostopem, to wykluczam możliwość alienowania się. Jeśli
decyduję się na autostop to po to, aby nawiązać interakcję z kierowcą, żeby z nim
pogadać, docenić i podziękować mu, że poświęcił swój czas i uwagę, aby mnie
podwieźć w dane miejsce. Raczej nie ma szans, żeby czytać książkę czy
posiedzieć sobie i obejrzeć film, bo przeważnie nawiązuję kontakt z ludźmi.
Zdarzało mi się podróżować z kierowcami TIR-ów, którzy zapraszali mnie na obiad.
Mimo że broniłem się rękami i nogami, proponowałem, że ja zapłacę, a oni nie
pozwolili mi na to,. Stwierdziłem, że nie będę się wykłócał, bo może to zostać
odebrane jako personalna zniewaga. Zawsze powtarzali mi: jeżeli Ty odwiedzasz
mój kraj, Ty jesteś moim gościem i ja o Ciebie dbam. Jeżeli ja pojadę do Polski, to
ja będę Twoim gościem i Ty wtedy będziesz o mnie dbał. Tego typu życzliwość, to
jest niesamowita sprawa i tak naprawdę dopóki nie wyjedziesz, to nie przekonasz
się, jak wielu dobrych ludzi jest na świecie, którzy są w stanie pomóc Ci w
trudniejszej sytuacji, kiedy podróżujesz i jesteś z daleka od domu.
W: Dobra puenta, jeżeli chodzi o tematy komunikacji. Zacząłeś już poruszać
kwestie języków. Nie masz na świecie problemów z językami? Wiem, że uczysz
języków, więc znasz pewnie coś więcej niż polski i angielski, ale jak to jest w ogóle
na całym świecie? Który język Ci się najbardziej przydaje i w jakim języku jest Ci się
najłatwiej komunikować za granicą?
G: Nie ma co oszukiwać – cały czas najważniejszym językiem jest język angielski.
Ze względu na szerokie terytoria byłego Imperium Brytyjskiego i popkulturę
amerykańską, to ten język dominuje na świecie i dogadamy się w nim praktycznie
na każdej szerokości geograficznej. Zawsze znajdzie się ktoś, kto rozumie w nim
parę słów. Czytałem, ze ostatnio najpopularniejszym słowem na świecie jest „OK”,
również wywodzące się z języka angielskiego. Ja mówię jeszcze po hiszpańsku i
włosku, bo to są kraje, w których mieszkałem przez jakiś czas i szczególnie
hiszpański również się przydaje, ale to oczywiście bardziej Ameryka Południowa i
kraje typowo latynoskie. Jeżeli chodzi o Azję, to zdecydowanie angielski i
podejrzewam, że akurat tutaj najbardziej pomógłby mi mandaryński, aczkolwiek jest
to język tonalny, niesamowicie trudny, także niestety zupełnie nim nie władam.
Pamiętam jedną sytuację, kiedy byłem bodajże w Kopenhadze. Przyleciałem do
Danii i łapałem pociąg z lotniska do centrum miasta i z tego, co pamiętam, na
lotnisko również przybyła wycieczka z Szanghaju, czyli z Chin, dosyć spora grupa
osób. Spotkałem chińską rodzinę na dworcu kolejowym, prowadzili dosyć
emocjonalne rozmowy, kłócili się ojciec, matka i córka w wieku szkolnym. W końcu
ojciec rodziny do mnie podszedł i najzwyczajniej w świecie zaczął coś głośno
mówić po chińsku w moim kierunku. Nie miałem zielonego pojęcia, o co mu chodzi.
Powiedziałem grzecznie, że przepraszam, ale nie jestem w stanie mu pomóc, bo
nie znam jego języka. Na to on zareagował strasznym zdenerwowaniem, frustracją.
Wyobraź sobie, że wydarł się na mnie tak, jakbym go znieważył personalnie. Także
nic, tylko uczyć się chińskiego, bo chiński to chyba przyszłość.
W: Masz plany na jeszcze inne języki? Mówisz, ze hiszpański, włoski, angielski i
oczywiście polski. Uczysz się teraz jeszcze jakiegoś nowego języka?
G: Uczę się i nie uczę, jestem trochę nieregularny, jeśli o to chodzi. Troszeczkę
zmienił mi się tryb życia i nie jestem w stanie poświęcić zbyt dużo czasu na naukę
języka. Moim wielkim marzeniem była nauka japońskiego właśnie ze względu na
zainteresowanie tą kulturą. Chyba dwa lata temu zacząłem więcej czytać o tym
języku, uczyć się go, ale niestety poległem już na systemie piśmienniczym. Z tego
co pamiętam, to hiraganę i katakanę (dwa systemy japońskiego pisma
sylabicznego kana – przyp. aut.) całkiem dobrze poznałem, aczkolwiek jeżeli
chodzi już o kanji (znaki logograficzne pochodzenia chińskiego, które wraz z
sylabariuszami hiragan, katakana, cyframi arabskimi oraz alfabetem łacińskim
stanowią element pisma japońskiego – przyp. aut.), to zaczęły się schody i niestety
zawiesiłem moją naukę. Podejrzewam, że niesamowicie dużo radości sprawiłaby
mi znajomość japońskiego, bo mógłbym polecieć do Japonii i zobaczyć ten kraj w
jeszcze innym świetle niż go widziałem ostatnim razem.
W: Po raz kolejny płynnie przechodzimy do kolejnego pytania: który kraj zrobił na
Tobie największe wrażenie? Jeżeli to była Japonia, o której mówiłeś, to czy jest
jeszcze jakiś inny kraj, który zrobił na Tobie piorunujące wrażenie i warto do niego
pojechać?
G: Jeżeli mam być szczery, to muszę odpowiedzieć, że to wszystko zależy od
naszych personalnych zainteresowań i upodobań. Japonia oczywiście, bo
uwielbiam tę kulturę i dodatkowo niesamowicie ujęła mnie życzliwość i szacunek,
którym ludzie w Japonii się darzą. To mi otworzyło oczy na pewne rzeczy. Jeśli
chodzi o inne kraje, to uwielbiam Jerozolimę, ale to ze względu na jej wartość
historyczną i na to, że jest najkrwawszym miastem w historii ludzkości, gdzie
przelano najwięcej litrów krwi, gdzie wchodząc w mury historycznej Jerozolimy
czuje się w środku, że dotyka się historii, ze jest się częścią jakiejś wielkiej rzeczy
oraz ze względu na mieszankę kultur i religii. Nie bez powodu Jerozolima jest
nazywana najświętszym miejscem na Ziemi, aczkolwiek ja osobiście nie uważam
się za religijną osobę, ale ze względu historycznego, to dla mnie jest to również
czołówka.
W: Wspomniałeś o Jerozolimie, która też niesie za sobą dość mocny ładunek
emocjonalny pod kątem strachu. Czy miałeś jakieś chwile grozy za granicą? Czy
coś takiego Ci się przytrafiło, jeśli chodzi o pobyt w innych krajach, że czułeś strach
i miałeś momenty przerażenia?
G: Bezpośredniego zagrożenia nigdy nie odczułem na własnej skórze, aczkolwiek
taka nieprzyjemna sytuacja: podczas zamachów w Paryżu w klubie Bataclan, w
piątek wieczorem akurat wjeżdżałem do Paryża i na domiar złego zatrzymałem się
w miejscu, które było około półtora kilometra od tych wszystkich głównych
wydarzeń, gdzie zabito chyba 20 osób w restauracji. Jak wjechałem do Paryża
poczułem, że atmosfera jest straszna, totalnie grobowa, czuło się tak, jakby
wybuchła wojna. Oczywiście była to wielka tragedia. Cały mój wyjazd zszedł na
drugi plan, nie wchodziła w grę żadna turystyka, żadne atrakcje, wszystko było
pozamykane. Ten czas wspominam dosyć przykro. Bardzo często zdarzało mi się
unikać zagrożeń i to jest ciekawa sytuacja, bo np. będąc w Tel- Awiwie
odwiedzałem stary port Jafa. Przeczytałem później, że w miejscu, w którym
spacerowałem doszło do zamachu terrorystycznego, w wyniku którego zmarła
amerykańska turystka. Ktoś ją zasztyletował. Takie rzeczy się dzieją. Bezpośrednio
nigdy nie byłem w centrum wydarzeń i przeważnie sprawdzam sytuację
geopolityczną miejsca, do którego się wybieram, ale pewnych rzeczy nie da się
przewidzieć. Ubolewam nad tym, bo ze względów bezpieczeństwa pewne miejsca
są dla mnie niedostępne, bo najzwyczajniej w świecie wolę pojechać gdzieś indziej.
Uwielbiam takie miejsca jak Bliski Wschód ze względów kulturowych, ale ich
unikam, bo sytuacja jest trudna i nie ma sensu się narażać.
W: Jak już jesteśmy przy tematyce może mniej przyjemnej, to czy zdarzyło Ci się
być okradzionym w państwie, w którym byłeś? Jeśli tak, to jakie masz metody
oprócz tej sławnej saszetki z Eurotripa?
G: Próbuję sięgnąć pamięcią, czy zdarzył się tego typu incydent. Z tego, co
pamiętam, jedyne, co straciłem, to mały ręczniczek szybkoschnący. Miałem go
przypięty do plecaka i to się zdarzyło na Ukrainie, we Lwowie. Kiedy wsiadłem do
zatłoczonego tramwaju nawet się nie zorientowałem, że ktoś go odpiął i
zorientowałem się dopiero w Polsce, w Przemyślu. Myślałem, że chyba go gdzieś
zgubiłem, ale to niemożliwe, by mi wypadł. Połączyłem fakty i stwierdziłem, że ktoś
go musiał ukraść, ale to nie była wielka strata, także przełknąłem to. Ponadto nic
takiego się chyba nie zdarzyło. Ta jest niezwykle przydatna i tam trzymam
dokumenty. Warto sobie zrobić ksero paszportu – ja swój skopiowałem i
zalaminowałem. Czasem się zdarza, że w hotelach czy hostelach chcą Twój
paszport i to jest bardzo dziwna praktyka. Ja przeważnie się na to nie zgadzam,
zostawiam kopię i oni muszą się pogodzić z tym, że mój oryginalny paszport będzie
cały czas ze mną.
W: Będziemy powoli zbliżać się do końca rozmowy. Mam takie pytanie, trochę
nietypowe – czy masz jakieś praktyki zabierania czegoś z Polski? Co jest
najbardziej pożądane na świecie, co możemy zabrać ze sobą w podróż?
G: Tak szczerze mówiąc, to mieszkam za granicami Polski już dosyć długi czas, ale
tak skanuję wszystkie te rzeczy, które mogłyby się przydać i może się to wydać
troszkę śmieszne, ale jeżeli ruszamy w bardziej ekstremalną podróż i chcemy
wziąć ze sobą prowiant, to uważam, że strasznie niedocenione są polskie
kabanosy.
W: (śmiech)
G: Ruszałem w różne podróże. Zawsze brałem ze sobą tego typu rzeczy. Kabanosy
wytrzymają skrajne warunki. Jesteśmy z dala od cywilizacji, nie ma fajnego
miejsca, by coś zjeść, albo mamy z tym problem, także nie ważne, czy jest 30
stopni i jest gorąco, czy jest -5. Wyciągamy sobie taki prowiant i smakuje tak,
jakbyśmy go wzięli ze sklepu. Zdarzało mi się brać własną herbatę, ale to ze
względu na moje preferencje, bo jestem przyzwyczajony do pewnych rzeczy. To
pozwalało mi się zaaklimatyzować w miejscu i przypominało smak domu. Czasami
zupki w proszku czy Dr. Oetker też są fajne, czyli coś, by na szybko to przekąsić.
Często zdarza mi się, że opuszczam miasto, w którym przebywam, około 6-7 rano,
żeby szybko się przedostać na autostradę czy autobus. Nie ma za bardzo co i
gdzie zjeść, także wtedy zupka instant wchodzi jak ulał.
W: Czy bierzesz jakieś prezenty dla gości w innych krajach? Dosyć często bierze
się słodycze dla dzieci w innych krajach. Czy alkohol lub inne produkty otwierają Ci
wszelkie drzwi?
G: Przyznam się bez bicia, że raczej nie i raczej nie uznaję tego typu praktyki.
Jeżeli chodzi o słodycze dla dzieci, to przy całej mojej sympatii dla Ciebie,
musiałbym Cię troszkę zganić.
W: Śmiało. (śmiech)
G: Turyści dają cukierki czy słodycze np. dzieciom w Indiach i przyzwyczajają je do
nagabywania obcych. Też ze względów zdrowotnych – tam poziom opieki
medycznej czy dentystycznej jest dosyć niski, więc to też może nie być dobry
prezent dla dziecka. Jeżeli już jakieś prezenty, to bardziej myślałbym nad kredkami,
pisakami, długopisami. Takie rzeczy mogą się dzieciakom spodobać. W odległych
indyjskich wioskach miałem ze sobą garść kolorowych pisaków i wzbudzałem
niemałą sensację. Każdy chciał pisak od gościa z zagranicy. To było wielkie święto
w całej wiosce.
W: Czyli bardziej elementy praktyczne, typu pisaki czy rzeczy użytkowe.
G: Tak.
W: Ja też mówię z perspektywy laika, więc nie bierz tego do siebie. Warto, byś o
takich rzeczach mówił, bo to sprawi, że ktoś wybierając się do Azji, pomyśli o tym
troszkę szerzej. Michał, na koniec ostatnie pytanie do Ciebie. z racji tego, że jesteś
muzykiem i Twoje albumy są specyficzne, nasycone taką ilością treści i informacji,
również historycznych, że nie mogę o to nie zapytać – w jakim stopniu podróże są
dla Ciebie inspiracją do tworzenia muzyki?
G: Oj, w olbrzymim stopniu. Absolutnie nie ograniczałbym siebie tylko do muzyki,
ani nikogo do muzyki, jeśli chodzi o inspiracje, bo podróż jest jedną wielką
inspiracją. Otwiera Ci oczy, dzięki temu poszerzasz horyzonty, wychodzisz z
własnej strefy komfortu, stawiasz się w sytuacji miejscowych, jesteś w stanie
przyswoić totalnie inne bodźce i to rodzi w Tobie refleksje. Te refleksje później mają
upust, jeśli jesteś artystą czy różnego rodzaju twórcą, to tego typu refleksje i
emocje mają później upust w dziele, które tworzysz. Nagrałem album „Miasta
krzywych wież” i to był mój pierwszy album podróżniczy. Był tak naprawdę
konceptem poruszania się po różnych miejscach na kuli ziemskiej, które
odwiedziłem dotychczas. Obecnie również pracuję nad kolejną rzeczą i to będzie
zamknięcie trylogii. Nie mogę jeszcze zdradzić za dużo szczegółów, ale teraz
odbywam podróż po Azji Południowo-Wschodniej, także inspiracji jest mnóstwo i
jestem pewien, że będę z tego czerpał garściami.
W: Nie masz wrażenia, że specyfika, gatunek muzyki, w którym się poruszasz, w
jakiś sposób Cię ogranicza? Nie myślisz czasem o dłuższej formie typu książka?
G: (śmiech) Tak, myślę o tej formie. Rap oczywiście w jakimś stopniu ogranicza,
jest to dosyć specyficzna forma tworzenia. Powiem dosyć dyplomatycznie, że
pracuję nad pewnymi rzeczami, które nie są rapowe, ale więcej szczegółów
niestety nie mogę zdradzić. U mnie to działa tak, że muszę mieć już wyraźny
początek czegoś i naprawdę ten proces twórczy musi mnie pochłonąć totalnie,
żebym mógł oficjalnie o czymś mówić. Powiem tak – bardzo dużo podróżuje
obecnie i na pewno nie marnuję tutaj czasu.
W: Bardzo enigmatycznie, ale pozostaje nam tylko czekać na efekty. To było
ostatnie pytanie. Michale, czego na koniec możemy Ci życzyć?
G: Wydaje mi się, że szerokiej drogi i żeby nie opuściło mnie szczęście, bo jak na
razie szczęście mi dopisuje. Poznaję po drodze fantastycznych ludzi, widzę
fantastyczne rzeczy i odwiedzam fantastyczne miejsca. Wydaje mi się, że decyzja o
wyjeździe do Azji była jedną z najlepszych decyzji, które podjąłem. Nie była łatwa,
bo wiązała się ze sporą odpowiedzialnością i pod względem zawodowym, i
prywatnym, ale wydaje mi się, że okoliczności, które się zrodziły ku temu nigdy w
moim życiu nie będą lepsze, aby odbyć taką podróż. Cieszę się bardzo i mam
nadzieję, że dojadę cały i zdrowy do domu (śmiech).
W: W takim razie życzę Ci przede wszystkim szczęścia, zdrowia i oczywiście
szerokiej drogi. Bardzo Ci dziękuję za tę niesamowicie ciekawą historię, za te
wszystkie anegdoty, które nam opowiedziałeś i raz jeszcze – do usłyszenia.
G: Dzięki wielkie. Cała przyjemność po mojej stronie. Trzymajcie się!

Podobne dokumenty