Ojcem dziecka Anity był 33-latek. Poznała go na imprezie. Nie lubił

Transkrypt

Ojcem dziecka Anity był 33-latek. Poznała go na imprezie. Nie lubił
Ojcem dziecka Anity był 33-latek. Poznała go na imprezie. Nie lubił zakładać prezerwatyw.
Postanowiła się z nim rozmówić, gdy jeszcze nic nie było widać, ale potrzebowała wsparcia, więc
poszłam z nią.
Stałyśmy we dwie pod drzwiami domu. Taki klocek jednorodzinny, matka mówiła, że z lat
siedemdziesiątych. Wyglądał jak porzucone pudełko i nie było w nim nic ładnego, i nawet doniczki
na parapecie wyglądały ohydnie, a kwiaty sprawiały wrażenie pasożytów. Nie lubiłam tego miejsca
i źle się w nim czułam. Anita wydawała się nie zwracać uwagi na brzydotę okolicy, stała w swojej
krótkiej spódniczce i adidaskach i trzymała mnie za rękę. Wysunęła się pół kroku do przodu, przede
mnie i czekała na otwarcie drzwi. Cierpliwa była. Mnie samą nosiło. Miałam nerwowe tiki,
mrugałam nazbyt często, marszczyłam nos i byłam zdenerwowana tym, że nie umiem nad sobą
zapanować. Anita obróciła się. Była blada, ale spokojna. Lekko pokiwała głową, jakby mówiła do
mnie, że będzie dobrze. Wtedy otwarły sie drzwi. Ale to nie był on.
Kobieta, brzydka jak jej dom uchyliła skrzydło drzwi na tyle, by nas dobrze obejmować wzrokiem.
Twarz miała nieprzyjazną, na ustach różową szminkę, na zębach też. Oddychała przez usta, jak po
długim biegu, a przecież nie słyszałam by biegła do drzwi.
- Dzień dobry – powiedziałam. Jak zwykle grzeczna dziewczynka. Anita rzuciła na mnie okiem
przez ramię, jakbym ją zaskoczyła nieprzyjemnie.
- Jest Marek? - zapytała bez żadnych grzeczności.
- Nie ma – warknęła kobieta. - Wyjechał. Na długo – powiedziała z satysfakcją i zaczęła się cofać w
głąb domu.
Anita zaskoczyła mnie znów. Twardo złapała za drzwi i przytrzymała je tak mocno, że kobieta nie
mogła ich zamknąć. Próbowała udawać, że nic się nie stało, jakby to tylko zawiasy twardo chodziły,
ale Anita przysunęła się bliżej i patrzyła jej prosto w oczy.
- Czego chcesz? - wypluła z siebie kobieta. Ale jakoś tak... jakby się bała...? Nie wiem. Miałam
nerwowy tik powieki i nie wiedziałam co zrobić. Chciałam być w domu. Chciałam siedzieć przez
internetem i czytać o gwiazdach ekranu.
- Pani jest jego matką? - zapytałam. Glos mi się zrobił jakiś taki piskliwy. Dziecinny. Słyszałam się
wyraźnie, jakbym stała z boku. Byłam zła na siebie i roztarłam dłonią nos.
- A bo co? - skierowała na mnie wzrok.
- Bo ja jestem z nim w ciąży – powiedziała twardo Anita. - Będę miała jego dziecko. Za pół roku.
Więc gdzie on jest?
Zmrok już zapadał, choć słońce wciąż przyświecało przez żółknące liście. Stałyśmy tak we dwie, na
tle brzydkiego domu z brzydką lokatorką w jego brzydkim wnętrzu i próbowałyśmy zmienić bieg
czasu. Żałowałam, że nie ma przy mnie matki, że nie przywiozła mnie tu, że nie podeszła z nami do
drzwi i nie patrzy na tę babę swoim sarkastycznym uśmiechem. Za nami z piskiem opon przejechał
senną uliczką samochód i obejrzałam się, czy to nie matka, jakimś cudem, może ona, ale to była
czarna beemka z przyciemnionymi szybami.
- Wszystkie tak mówią – syknęła kobieta. A potem jej glos zaczął się wznosić – wszystkie jesteście
takie same: dziwki! Do szkoły zadzwonię! Na policję! Że nachodzicie mnie tutaj! Ja jestem chora!
Na serce! Ja nie pozwolę! Szmaty!
Podniosła pięść i zaczęła nam grozić. Jej ramię trzęsło się i falowało starym tłuszczem. Była
brzydka, obrzydliwa, wydawała się jedną z wiedźm, które śniły mi się w dzieciństwie. Gdyby Anita
nie stała pomiędzy nami – uderzyłabym ją, żeby się zamknęła wreszcie. Anita jednak wciąż
trzymała drzwi odgradzając mnie od tej kobiety. Przysunęłam się tak, że opierałam się mocno o jej
rękę i widziałam, jak Anicie bieleją knykcie w dłoniach:
- A proszę bardzo – niech pani dzwoni! Na policję to może my pierwsze zadzwonimy, bo Anita ma
15 lat, rozumie Pani? - 15 lat, a zaszła w ciążę jeszcze przed urodzinami, a za to się siedzi! Bo to
jest pedofilia! I pani jest matka pedofila! To gdzie on jest? Gdzie jest ten pani pierdolony synek? wrzeszczałam.
Kobieta zzieleniała, otworzyła usta mocniej i złapała się za serce. To nas zdezorientowało. Anita
puściła drzwi, a ja cofnęłam się pół kroku. Myślałyśmy, ze cos powie, albo że zemdleje, bo
zachwiała się nagle, ale ona nagle ścisnęła mocniej klamkę i szarpnęła drzwiami. Łupnęły aż
poszedł kurz spod framugi i zazgrzytał zamek. I to był koniec, nic więcej tego dnia już nie
załatwiłyśmy. Gdy wracałyśmy do domu, Anita usiadła na schodach i rozpłakała się. Objęłam ją
dopiero wtedy, gdy sama zaczęłam płakać.
Odwiedziłam ją, gdy zbliżały się egzaminy. Uczyła się w domu, siedziała w swoim pokoju i
zajadała rodzynki.
- Nie wolno mi jeść słodyczy – uśmiechnęła się do mnie – to szkodzi dziecku. Co w szkole? A jak
twój Łukaszek? – puściła oko.
- Przyjdziesz na egzamin? - skinęłam głową w stronę książek.
- Nie! Co ty! Ja piszę w domu!
- W domu? - zatkało mnie.
- Noooo – mało nie zakrztusiła się rodzynkami – przyszła ostatnio do mnie matematyca i mówi „a
wiesz, że ja jestem w komisji?”. Ja mówię, że nie wiem, ale to chyba dobrze. A ona: „ale u ciebie w
komisji”. Normalnie jak szok, a ona w brecht i mówi, że się nie napracuje, jak ja będę w fotelu
odpowiedzi zakreślać, bo od nikogo nie ściągnę. I że problem będzie tylko jak mi wody odejdą.
Wepchała w usta kolejną porcję rodzynków.
- Fcesz tfoche?
Pokręciłam głową.
- A jak się czujesz?
- A dobrze, wiesz? Naprawdę. Jak się okazało, że z tym łożyskiem dobrze, to mówię ci - wywróciła
oczami z ulgą. Wysypała resztę rodzynków na dłoń i wygrzebała z dłoni językiem. Potem
uśmiechnęła się do mnie z lekkim zakłopotaniem – miała usta wypchane aż policzki jej się
wybrzuszyły. Patrzyłam na nią ze zdziwieniem: utyła, brzuch miała już jak piłka, a bez makijażu
jaki sobie strzelała zawsze wyglądała jakoś zwyczajnie – a mimo to ładnie. Pryszczy nie miała.
Ładniej niż zawsze.
- Twoja mama tu była – wymamrotała, przełykając ostatnie rodzynki. - Fajnie gadała ze mną.
Żadnych nawijek o konsekwencjach i odpowiedzialności. Właśnie przez to – zaczęła się śmiać –
poczułam się odpowiedzialniej. Powiedziała mi o tych rodzynkach, mówiła, że w ciąży miała
cukrzycę.
- A twoja matka?
Anita jakoś spoważniała. Spojrzała na swoje skarpetki i poprawiła je, żeby nie zwisały z pięt.
Wzruszyła ramionami. Podłubała w uchu. Trąciła dłonią pajacyka na sznurku, który zadzwonił
cichutko. Patrzyła jak pajacyk buja się, wytraca impet, zwalnia i zatrzymuje się.
- Wrzeszczy. Wrzeszczy albo trzaska drzwiami. Albo wrzeszczy i trzaska drzwiami.
- Gadasz z nią?
- A o czym? - parsknęła. - Z ojcem gadam. Pyta mnie, czy nie jestem głodna i czy odrobiłam lekcje.
Dobre i to – trąciła znów pajacyka. - Dobre i to...
- Pomogą ci...?
Pożałowałam tego pytania, ale już się nie dało go cofnąć. Anita patrzyła na pajacyka i milczała.
- Ja ci pomogę – uśmiechnęłam się, choć zupełnie nie umiałam sobie wyobrazić jak mogłabym jej
pomóc i w czym.
- Jakoś sobie poradzę – powiedziała twardo i spojrzała na mnie tak, jak wtedy, drzwiach willi na
matkę ojca swojego dziecka.
Chciałam uciec, ale nie umiałam, więc siedziałam koło niej i szukałam tematu do dalszej rozmowy.
Ale jakoś nie umiałam znaleźć.
Matka jadła rodzynki. Bardzo powoli, wkładając starannie po jednym do ust. Była jak zwykle
zrobiona na wysoki połysk, nawet szminka jej się nie zmazywała podczas jedzenia. Nie mam
pojęcia, jak ona to robi – ja szminkę po minucie zjadam. Oglądała wiadomości.
- Ty masz cukrzycę – odezwałam się.
Spojrzała na mnie rozbawiona:
- Coś takiego? - zdziwiła się ironicznie. Wróciła do rodzynków i wiadomości.
- Od kiedy masz tę cukrzycę?
- Od dawna – kolejny rodzynek powędrował do jej ust.
- Od ciąży?
- Tak. Od ciąży – odpowiedziała spokojnie.
Po chwili spojrzała na mnie pytająco. Milczałam i czułam się głupio. Poczułam też, że muszę
powiedzieć coś głupiego:
- To przeze mnie...
Co jakiś czas matka mnie zaskakuje. Na przykład wyprzedza na trzeciego po spokojnym
przejechaniu stu kilometrów i na pięć minut przed końcem trasy, jakby mówiła „dobra, byłam
grzeczna, a teraz coś dla mnie” albo dłubie w uchu kluczykiem od auta, stojąc w centrum
handlowym w eleganckich pantoflach i ekstrawaganckich okularach. To jedyne właściwe określenie
na jej okulary. Teraz zaskoczyła mnie swoją reakcją. Bo zaczęła się śmiać. Śmiała się tak bardzo, że
dostała czkawki. Próbowałam się obrazić i poczuć niezrozumianym dzieckiem, ale nie mogłam się
powstrzymać, żeby też się nie śmiać. Wycierała oczy ostrożnie, żeby nie zmazać makijażu, cały
czas chichocząc.
A potem objęła mnie i przytuliła. Nie wiem dlaczego, ale się rozpłakałam.
Po kąpieli poszłam jej powiedzieć „dobranoc”. Leżała w łóżku wśród porozrzucanych zdjęć.
- Pomyślałam, że zrobię porządki – notowała coś na odwrocie odbitki. - Tylko ja wiem kiedy były
robione i kogo przedstawiają.
- Bazgrzesz, że i tak nie odczytam – podeszłam do niej. Bardzo mnie to zaciekawiło. Zagarnęła
zdjęcia na jedną część łóżka. Trzymała zdjęcie młodego mężczyzny o długich włosach,
roześmianego, na plaży, z piłką pod pachą.
- To było zrobione dokładnie trzy lata przed twoim urodzeniem, spędzaliśmy wakacje na
praktykach i jeszcze w nim nie byłam zakochana – zabrała mi zdjęcie i szybko napisała na nim datę
i miejsce. Wcale nie było niewyraźnie, umiałam odczytać bez problemu. Podała mi następne i
postukała w nie długopisem – a tu po raz pierwszy spędziliśmy razem noc. Ładne miejsce – dodała
obiektywnie.
- Ale kochałaś go wtedy?
- Pierwszej nocy? A w życiu! - parsknęła. - Wcale nie chciałam z nim wtedy być, po prostu ładnie
wyglądał i miał niesłychanie miękkie włosy, które łagodnie opadały mi na twarz.
- Eee... Tobie na twarz...? - zdziwiłam się.
Spojrzała na mnie rozbawiona tak znacząco, że nagle zrozumiałam kiedy i jak jego włosy opadały
jej na twarz.
- A tego nie znam – wskazałam jej kolejne zdjęcie. Włożyła długopis za ucho i przyjrzała się
fotografii z ciepłym uśmiechem.
- To był nasz najszczęśliwszy okres – odłożyła zdjęcie na kupkę tych podpisanych.
- Ale nie podpisałaś.
- Nie – uśmiechnęła się znowu. - Jakoś nie umiem.
Sięgnęła po następna odbitkę. Przedstawiała pluszaka z jednym uchem.
- Edi! - ucieszyłam się.
- Edi – potwierdziła. - Chcesz, żeby go podpisać?
- No co ty? Edi to Edi.
- Mimo, że zeżarły go mole i wylądował na śmietniku, nie?
- No.
- Twojego ojca też w jakimś sensie zeżarły mole – powiedziała łagodnie.
Pokiwałam ze zrozumieniem:
- No.
- Ale co było to było.
- No.
Następne zdjęcie było ojca ze mną w skrzynce po jabłkach.
- Czemu on właściwie mnie zostawił?
Chciałam ją o to wiele razy zapytać, ale zawsze czułam za duży ciężar tego pytania. Pamiętałam za
dużo złych rzeczy. A teraz jakoś tak zapytałam, jakbym pytała o pogodę czy płatki śniadaniowe.
Wzruszyła ramionami:
- Po prostu nie potrafił inaczej. Równie dobrze można by wymagać od niego, żeby zakwitł jak róża.
Dał z siebie tyle, ile umiał dać.
- Zawsze to mówisz – powiedziałam lekko znużona.
- No – potaknęła i uśmiechnęła się. - A ty zawsze myślisz, że cię okłamuję.
Pogłaskała mnie gestem, którego nie znałam od wczesnego dzieciństwa. Byłam od niej wyższa,
rzadko dosięgała do moim włosów:
- Po prostu – pochyliła się do mnie – czasami wszystko wychodzi inaczej.
Anita siedziała ciężko rozparta na kanapie w poczekalni kina. Brzuch miała okrągły jak piłka i
trzymała na nim pudełko z popcornem. Pudełko stało samo, bez przytrzymywania.
Łukasz przyszedł z nami i teraz stał przed nią z rękami w kieszeniach, o czymś rozmawiali.
Zobaczył mnie od razu, gdy wyszłam z toalety i wyjął ręce z kieszeni.
- Kupiłem ci popcorn – powiedział. - Anita mówi, że jej to świństwo śmierdzi, ale zgodziła się
potrzymać.
Uwielbiałam popcorn. Wzięłam pudełko i wpakowałam w siebie od razu cała garść białych kulek.
- Mało soli – wysepleniłam.
- Obrzydliwe – popatrzyła na mnie z niesmakiem Anita. - Ta sól cię zabije.
Łukasz sięgnął też do kubka, mrugnął do Anity i pocałował mnie w policzek. Pokazał podbródkiem
wielki plakat przy wejściu:
- Za dwa tygodnie premiera nowego Bonda.
- Nooo, mój kuzyn załatwi nam wejściówki na seans prasowy – zapaliła się Anita.
- Ty, ty przecież masz termin za tydzień – ostudziłam ją.
- Aaaa – roześmiała się – no, faktycznie, całkiem zapomniałam!
- Ty, żebyś ty tak o dziecku nie zapomniała – poważnie powiedział Łukasz.
- Zgred – mruknęłam.
- Nie – spoważniała jakoś Anita – o dziecku nie zapomnę.
- To idziemy? - zapytałam.
- Muszę do toalety – zgramoliła się z kanapy i powoli pokołysała się w głąb korytarza. Łukasz
odprowadzał ją wzrokiem:
- Ledwie się kula...
- No – przegryzłam odpowiedź popcornem.
Znowu mnie pocałował. Najpierw w policzek. Staliśmy tak coraz bardziej odcięci od świata aż
usłyszałam za plecami chrząknięcie Anity.
- Jak możecie zrobić przerwę, to może skoczymy na salę. Tam ciemno, to sobie dokończycie, ale ja
chcę wykorzystać bilet.
Paliły mnie policzki, Łukasz też był czerwony, ale zachowywał się bardziej opanowanie. Objął
mnie, wziął pudełko z popcornem i poszliśmy w stronę biletera.
O tym, że Anita jest w szpitalu i rodzi dowiedziałam się w szkole. Matematyca powiedziała, że dziś
nas nie pyta, bo Anita właśnie rodzi i potrzebuje naszych dobrych myśli. Pomyślałam, że ledwie
zdążyła zdać testy i że jej się udało. Zastanawiałam się, czemu Anita zadzwoniła właśnie do
Kunickiej, żeby powiedzieć, ze rodzi. Zaczęliśmy o tym gadać, ale Kunicka powiedziała, że
zwalnia nas z pytania a nie nauki i że świadectw jeszcze nie ma, więc trzeba było poczekać do
przerwy. Na przerwie gadaliśmy dużo, próbowaliśmy wszyscy dzwonić do Anity i wysyłać jej
smsy, ale nie odbierała. Zastanawialiśmy się, czy wpadnie z dzieckiem przed końcem roku
szkolnego. Potem przyszedł Łukasz i rozmawialiśmy poważnie we dwójkę, dopóki nie zaczęliśmy
się całować i z głowy wyleciało mi wszystko, włącznie z Anitą i jej dzieckiem.
Smsa dostałam od niej po tygodniu. Napisała, że jest w domu. Chciałam przyjść, ale odpisała, że
wszystko ok, ale jest bardzo zmęczona. „Dobra, to wpadnę jutro” napisałam. Było bez odpowiedzi.
A potem znów przyszedł Łukasz i byliśmy bardzo zajęci.
Gdy usłyszałam zgrzyt klucza w drzwiach nie zdenerwowałam się specjalnie. Matka nie czepiała
się seksu. O wiele bardziej przeszkadzało jej, gdy miałam złe oceny. Za to Łukasz spanikował
kompletnie, choć miał tylko rozpiętą koszulę. Matka dyplomatycznie pohałasowała w przedpokoju i
kuchni, zanim zajrzała do nas. Na twarzy miała jak zwykle swój sarkastyczny uśmieszek, który
poszerzył jej sie tylko, gdy zobaczyła skrępowanie Łukasza, jego nerwowe poprawianie ubrania i
rumieńce. Rzuciłam na niego okiem i też mi się zachciało śmiać. Za zwyczaj na jej widok zrywał
się na równe nogi, wyciągał ręce wzdłuż boków, kłaniał się i bardzo głośno mówił „dzień dobry
pani”. Teraz siedział z założoną nogą na nogę, wbijał wzrok w podłogę i miał ponury wyraz twarzy.
Matka mrugnęła mi, skinęła mu głową i poszła. Zaczęłam chichotać. Patrzył na mnie urażony.
Przestałam. Dotknęłam jego piersi i powoli sunęłam dłonią w dół.
- Jutro jej nie będzie do wieczora.
Nie zrozumiał mnie w pierwszej chwili.
- Przed południem pójdę do Anity, obiecałam jej.
Teraz zrozumiał i oczy mu błysnęły tak, że zmiękły mi kolana.
- Będę o drugiej.
- Tylko kup...
- Już kupiłem.
Poczułam, że bardzo tego chcę i przytuliłam się do niego.
Drzwi otworzyła matka Anity. Uśmiechała się do mnie, zagadywała „co tam słychać, kochanie” i
pytała co dać do picia. W pokoju z telewizorem siedział ojciec Anity. Powiedziałam mu „dzień
dobry”, ale nie odpowiedział. Telewizor ryczał na cały regulator. Weszłam na schody.
Pokój Anity wyglądał jak zwykle. Nie było łóżeczka, wózka ani żadnych ubranek. Rozejrzałam się.
Anita była szczupła i bez brzucha tylko piersi miała ogromne. Uśmiechnięta od ucha do ucha
uściskała mnie z całej siły.
- Gdzie dziecko?
- Musiałam je zostawić na naświetlania – ma straszną żółtaczkę!
- Ale wszystko dobrze?
- Oj tak, wszystko będzie super, nie martw się – zapewniła mnie i chwyciła za aparat. Skoczyłyśmy
na jej łóżko, tzn. ja skoczyłam, a ona dość ostrożnie wsunęła się za mną.
- Ja tak nie mogę... Dupa mnie boli strasznie – wyszczerzyła zęby.
- O Boże, strasznie bolało?
- A nie, miałam znieczulenie, ale teraz boli jak się goi. W ogóle to ledwie siadam. I chodzę z
podpaskami wielkości kajaków.
Musiałam mieć straszną minę, bo się znowu wyszczerzyła:
- Nie, no spoko, jest coraz lepiej, naprawdę. Szybko mnie wypisali, po 2 dniach.
- A dziecko kiedy wypiszą?
- Nooo, niedługo, po tych naświetlaniach. Zobacz zdjęcia.
Na zdjęciach dziecko było bardzo różowe i pomarszczone, a na następnych żółte i znacznie gładsze.
Potem znów z łysego zrobiło się kudłate.
- A to jakieś inne...?
- To? Eee, tak to była taka dziewczynka, normalnie włosy miała jak dorosły, musiałam to zdjęcie
zrobić. A tu, o, widzisz, inkubatory, tam dwa maluszki były, takie, ale jeden to wszyscy mówili, że
nie przeżyje, taki wcześniak, ale dzisiaj dzwoniłam, to żyje. To może przeżyje, nie? A tu jest synek
takiej babki obok, ogromny, mówię ci, cztery i pół kilo. A tu jest jeszcze położna, no super babka,
nikt taki nie był jak ona. A tu znowu moje maleństwo... Boże, jak mi niewygodnie. Ten pokaz
prasowy to za cztery dni, ja nie wysiedzę trzech godzin. Chyba, że wezmę kółko po tyłek. No to
może dam radę.
Zaczęłam się śmiać:
- Anita, pokaz prasowy??? Ty jednak zapomniałaś, że masz dziecko?
Śmiała się razem ze mną:
- Nie, o dziecku to ja nie zapomnę... - i jakoś spoważniała.
- Anita...? Ale wszystko z nim w porządku?
- Jasne. Tylko ta żółtaczka, to przejdzie.
- A jakie w końcu wybrałaś imię?
- Imię jeszcze nie jest pewne – powiedziała spokojnie patrząc mi prosto w oczy.
- No co ty? Wybierzmy coś! - zawołałam i wyciągnęłam długopis, żeby notować pomysły.
- Imię się jeszcze zmieni – powiedziała twardo.
Zrobiło mi się zimno i potarłam nos. Dwukrotnie szybko mrugnęłam.
- Anita... Dlaczego imię się zmieni...?
Milczała. Przeglądała zdjęcia w aparacie, uśmiechając się półgębkiem do nich. Potem wzruszyła
ramionami jakbym ją pytała, dlaczego uciekła z klasówki. Klikała oglądając kolejne foty, a potem
odsunęła aparat. Nie patrzyła na mnie.
- Załatwiłam to dwa miesiące temu. Tak będzie lepiej. Dla dziecka.
- Co załatwiłaś???
Ja krzyknęłam. Tym piskliwym, dziewczynkowatym głosem, którego nienawidzę. Krzyknęłam na
nią. A ona znowu wzruszyła ramionami:
- Za 4 tygodnie pójdzie do adopcji. Już jest nowa rodzina. Czekają tylko, jakby zmieniła zdanie.
Wyrok się uprawomocni.
- Przecież... cieszyłaś się... Chciałaś tego dziecka... Przecież walczyłaś o nie... żeby było...
Popatrzyła na mnie. Jak moja matka, kiedy mi mówi, że nie zawsze wszystko wychodzi. Ciepło,
współczująco:
- Chciałam. I ciągle się cieszę.
Przysunęła się do mnie i pogłaskała delikatnie:
- Tak będzie lepiej – powiedziała.
Myślałam, że będę płakać. Chciałam nawet płakać. Ale szłam do domu i nic. Tyle, że w sumie nie
zauważyłam, jak idę. Po prostu nagle zobaczyłam, że jestem na swojej ulicy i zbliżam się do
wejścia domu. Na murku przed blokiem siedział Łukasz. Miał kwiaty. Wstał i podszedł do mnie.
- Cześć, kochanie – powiedział.
Nic nie obchodził mnie. Nic do niego nie czułam. Kwiaty nie miały dla mnie znaczenia. Z
prezerwatywami w kieszeni i kwiatami w dłoniach nie był nawet śmieszny. Chciałam go minąć, ale
zastąpił mi drogę. Może myślał, że się z nim droczę? Pomyślałam, że muszę coś powiedzieć, żeby
zrozumiał, żeby sobie poszedł. Myślę, że stałam dłuższą chwilę, szukając odpowiednich słów:
- Spierdalaj – powiedziałam.

Podobne dokumenty