Rozdział IV ŚWIADOMOŚĆ I JEJ MIEJSCE W PRZYRODZIE
Transkrypt
Rozdział IV ŚWIADOMOŚĆ I JEJ MIEJSCE W PRZYRODZIE
Rozdział IV ŚWIADOMOŚĆ I JEJ MIEJSCE W PRZYRODZIE 1. ŚWIADOMOŚĆ A „NAUKOWY” POGLĄD NA ŚWIAT Podobnie jak wiele innych słów, „świadomość” nie daje się zdefiniować w terminach warunków koniecznych i wystarczających; nie możemy również zdefiniować jej na modłę Arystotelesowską, podając jej rodzaj i różnicę gatunkową. Jakkolwiek nie możemy sformułować niekolistej definicji werbalnej „świadomości”, zobligowany jestem jednak do wyjaśnienia, co przez to pojęcie rozumiem, ponieważ nader często mylnie utożsamia się je z kilkoma innymi pojęciami. Na przykład, z uwagi na rozmaite okoliczności związane z etymologią i użyciem językowym, „świadomość” jest często mylona z „sumieniem”, „samoświadomością” i „poznaniem”. Moje rozumienie terminu „świadomość” można najlepiej objaśnić, odwołując się do kilku przykładów. Kiedy budzę się ze snu pozbawionego marzeń sennych, wkraczam w stan świadomości, stan, który trwa dopóty, dopóki znów nie pogrążę się we śnie. Kiedy zasypiam bądź znajduję się pod działaniem ogólnego środka znieczulającego lub gdy umieram, moje stany świadome ustają. Jeśli w trakcie snu mam marzenia senne, znajduję się w stanie świadomym, chociaż formy świadomości, które występują w czasie snu, są na ogół znacznie mniej żywe i intensywne od zwykłych form świadomości w stanie czuwania. Świadomość może przyjmować różne poziomy intensywności nawet w stanie czuwania; dzieje się tak na przykład wówczas, gdy ze stanu całkowitej przytomności i ożywienia popadamy w senność czy apatię, lub gdy po prostu ogarnia nas nuda i roztargnienie. Niektórzy ludzie wprowadzają do swoich mózgów rozmaite substancje chemiczne, by wywołać odmienne stany świadomości, ale nawet bez wspomagania chemicznego możemy wyróżnić w naszym codziennym życiu rozmaite poziomy i formy świadomości. Świadomość jest czymś takim, jak wyłącznik dwupołożeniowy: albo system jest świadomy, albo nie. Jeśli jednak system posiada świadomość, działa on na zasadzie opornika nastawnego; istnieje bowiem wiele różnych poziomów świadomości. Bliskim synonimem „świadomości”, w moim rozumieniu tego terminu, jest „zdawanie sobie sprawy” (awareness), nie sądzę jednak, by były to terminy równoznaczne, ponieważ „zdawanie sobie sprawy” jest ściślej związane z procesami poznawczymi i wiedzą niż ogólne pojęcie świadomości. Wydaje się ponadto, że możliwe są sytuacje, w których ktoś zdaje sobie z czegoś sprawę nieświadomie (zob. Weiskrantz i inni, 1974). Warto również podkreślić, że mój opis świadomości nie zawierał, jak dotąd, niczego, co implikowałoby s a m o świadomość. W dalszej części książki (w rozdziale VI) będę omawiał związki między świadomością i samoświadomością. Niektórzy filozofowie (na przykład Ned Block w Two Concepts of Consciousness) twierdzą, że istnieje pewien sens terminu „świadomość”, który w ogóle nie implikuje wrażliwości; sens, w którym zupełnie martwy człowiek mógłby być wyposażony w świadomość. Taki sens „świadomości” nie jest mi jednak znany, a w każdym razie nie jest to sens, w którym ja posługuję się owym terminem. . Stany świadome mają zawsze jakąś treść. Nikt nie może być nigdy po prostu świadomy; w każdym wypadku musi istnieć odpowiedź na pytanie: „Czego jesteśmy świadomi?” Słowo „czegoś” w wyrażeniu „świadomy czegoś” nie zawsze jest jednak „czymś” sygnalizującym występowanie intencjonalności. Jeżeli jestem świadomy tego, że ktoś puka do drzwi, mój świadomy stan jest stanem intencjonalnym, ponieważ odnosi się do czegoś poza nim samym - do pukania do drzwi. Jeśli jestem świadomy mojego doznania bólu, doznanie to nie jest stanem intencjonalnym, ponieważ nie reprezentuje niczego innego niż ono samo.1 Najważniejszym celem tego rozdziału jest określenie miejsca, jakie zajmuje świadomość w naszym całościowym, „naukowym” obrazie świata. Świadomości przypisuje się tak istotną rolę w teorii umysłu, ponieważ jest ona podstawowym pojęciem mentalnym. W taki bądź inny sposób wszystkie pojęcia mentalne - takie jak intencjonalność, subiektywność, przyczynowość mentalna, inteligencja itd. - stają się w pełni zrozumiałe jako pojęcia m e n t a l n e tylko wówczas, gdy uwzględniamy relacje, w jakich pozostają one do świadomości (omówię tę kwestię szerzej w rozdziale VII). Ponieważ w każdej konkretnej chwili naszego życia, w której znajdujemy się w stanie czuwania, uświadamiamy sobie tylko nikłą część naszych stanów mentalnych, pogląd, że świadomość jest podstawowym pojęciem mentalnym, wydaje się paradoksalny, jednak spróbuję w tej książce usunąć ów pozorny paradoks. Określiwszy miejsce, jakie zajmuje świadomość w naszym całościowym poglądzie na świat, będziemy mogli przekonać się, że materialistyczne teorie umysłu, które rozważaliśmy w rozdziale II, są z gruntu antynaukowe, w równej mierze jak atakowane przez nie stanowisko dualistyczne. Przekonamy się także, że kiedy próbujemy adekwatnie przedstawić faktyczny stan rzeczy, tradycyjne kategorie i terminologia podlegają ciśnieniu, które przekracza niemal granice ich wytrzymałości, i zaczynają pękać w szwach. Moje tezy mogą wydać się niemal wewnętrznie sprzeczne; z jednej strony będę bowiem twierdził, że świadomość jest po prostu zwykłą, biologiczną własnością świata, ale będę również próbował wyjaśnić, dlaczego skłaniamy się ku twierdzeniu, że jest rzeczą niemal niewyobrażalną, by miała ona taką naturę. Nasz współczesny pogląd na świat zaczął kształtować się w wieku siedemnastym, a jego rozwój trwał nieprzerwanie aż do schyłku dwudziestego wieku. Z historycznego punktu wi- dzenia jednym z podstawowych aspektów owego procesu było wykluczenie świadomości z dziedziny przedmiotowej nauki, którego dokonali Kartezjusz, Galileusz i inni myśliciele siedemnastowieczni. Wedle stanowiska kartezjańskiego, nauki przyrodnicze, w ścisłym znaczeniu tego terminu, nie uwzględniały „umysłu”, res cogitans, i miały zajmować się tylko „materią”, res extensa. W wieku siedemnastym oddzielenie umysłu od materii okazało się pożytecznym zabiegiem heurystycznym, zabiegiem, który w znacznej mierze umożliwił postęp, jaki dokonał się w owych naukach. Oddzielenie umysłu od materii jest jednak filozoficznie błędne, co w naszym stuleciu poważnie utrudniło naukowe wyjaśnienie tego, jaką rolę odgrywa świadomość w świecie przyrody. Jednym z głównych celów tej książki jest próba usunięcia owej przeszkody, próba przywrócenia świadomości - jako biologicznemu zjawisku, takiemu jak wszystkie inne - należnego jej miejsca w dziedzinie przedmiotowej nauki. Aby wykonać to zadanie, musimy udzielić odpowiedzi na dualistyczne zarzuty współczesnych zwolenników stanowiska kartezjańskiego. Nie muszę chyba wspominać o tym, że nasz „naukowy” pogląd na świat jest bardzo złożony i że obejmuje on wszystkie powszechnie akceptowane teorie dotyczące tego, jaki jest świat i na czym polegają jego mechanizmy. Obejmuje zatem bardzo różnorodne teorie, począwszy od mechaniki kwantowej i teorii względności, po geologiczną teorię ruchów tektonicznych i dezoksyrybonukleinową teorię dziedziczenia. Współczesny naukowy pogląd na świat obejmuje, na przykład, przekonanie o istnieniu czarnych dziur, teorię drobnoustrojów chorobotwórczych i heliocentryczną koncepcję Układu Słonecznego. Niektóre aspekty tego obrazu świata mają tylko status próbnych hipotez, inne zostały natomiast gruntownie uzasadnione. Przynajmniej dwa z tych aspektów mają tak istotne znaczenie i zostały tak gruntownie uzasadnione, że stały się obowiązujące dla każdego wykształconego człowieka doby współczesnej; w istocie, konstytuują one w znacznej mierze współczesny pogląd na świat. Te dwa aspekty to atomowa teoria materii i biologiczna teoria ewolucji. Podobnie jak wszystkie inne teorie, mogą one, rzecz jasna, zostać obalone w wyniku dalszych badań naukowych, ale w chwili obecnej przemawiają za nimi tak zniewalające świadectwa empiryczne, że nie są po prostu czymś, co może paść ofiarą łatwej krytyki. Aby scharakteryzować rolę świadomości w naszym sposobie pojmowania świata, powinniśmy określić jej miejsce względem owych dwóch teorii. Według atomowej teorii materii Wszechświat składa się tylko z niezmiernie małych zjawisk fizycznych, które dogodnie jest (choć nie jest to całkiem ścisłe) nazywać „cząstkami”. Wszystkie przedmioty dużej i średniej wielkości, które istnieją w świecie, takie jak planety, galaktyki, samochody i płaszcze, są złożone z mniejszych bytów, które z kolei składają się z jeszcze mniejszych bytów, aż w końcu docieramy do poziomu molekuł, które składają się z atomów, a te są złożone z cząstek subatomowych. Przykładami cząstek mogą być elektrony, atomy wodoru i cząsteczki wody. Przykłady te pokazują, że cząstki większe są zbudowane z cząstek mniejszych; natomiast kwestia identyfikacji ostatecznych, najmniejszych cząstek materii budzi nadal wiele wątpliwości i sporów. Istnieją jednak co najmniej dwa powody, dla których posługujemy się słowem „cząstka” z pewnym zakłopotaniem. Po pierwsze, wydaje się, że byty z najbardziej elementarnego poziomu można charakteryzować bardziej adekwatnie jako elementy masy/energii, a nie jako byty rozciągłe przestrzennie. Drugi, bardziej zasadniczy, powód jest taki, że według mechaniki kwantowej zachowanie takich „cząstek” jak elektrony, dopóki nie zostaje poddane pomiarom, czyli w pewien sposób zakłócone, wykazuje większe podobieństwo do zachowania fal niż do zachowania cząstek. Niemniej jednak, dla wygody, będziemy się nadal posługiwali terminem „cząstka”. Cząstki, jak pokazują powyższe przykłady, są zorganizowane w większe systemy. Próba zdefiniowania pojęcia systemu byłaby zadaniem niezmiernie trudnym, ale w najprostszym, intuicyjnym rozumieniu są one zbiorami cząstek, przy czym czasoprzestrzenne granice systemu są wyznaczane przez relacje przyczynowe. Systemem jest zatem kropla deszczu, ale jest nim również lodowiec. Przykładami systemów są także niemowlęta, słonie i łańcuchy górskie. Z przykładów tych powinno jasno wynikać, że systemy mogą zawierać podsystemy. W eksplanacyjnej aparaturze teorii atomowej istotną rolę odgrywa nie tylko koncepcja, że większe systemy są zbudowane z systemów mniejszych, ale również idea, że zachowanie owych mniejszych systemów może stanowić p r z y c z y n o we w y j a ś n i e n i e wielu własności większych systemów. Taka koncepcja wyjaśniania otwiera możliwość, a nawet obliguje do wyjaśniania wielu rodzajów zjawisk makroskopowych za pomocą zjawisk mikroskopowych. A to z kolei ma tę konsekwencję, że mogą istnieć różne poziomy wyjaśniania tego samego zjawiska, w zależności od tego, czy nasze rozumowanie przebiega „od strony lewej do prawej” - od zjawisk makroskopowych do zjawisk makroskopowych lub od zjawisk mikroskopowych do zjawisk mikroskopowych - czy „od dołu do góry”, od zjawisk mikroskopowych do zjawisk makroskopowych. Różne poziomy wyjaśniania można zilustrować pewnym prostym przykładem. Przypuśćmy, że chcę wyjaśnić, dlaczego woda w tym oto czajniku gotuje się. Jedno z wyjaśnień tego zjawiska, wyjaśnienie „od strony lewej do prawej”, na poziomie zjawisk makroskopowych, jest takie, że postawiłem czajnik na kuchence i rozpaliłem płomień w palniku. Mówię, że jest to wyjaśnienie „od strony lewej do prawej”, ponieważ odwołuje się ono do pewnego wcześniejszego zdarzenia, aby wyjaśnić zdarzenie późniejsze2; nazywam je wyjaśnieniem „na poziomie zjawisk makroskopowych”, gdyż zarówno eksplanans, jak eksplanandum są usytuowane na poziomie makroskopowym. Inne wyjaśnienie tego zjawiska - prowadzące „od dołu do góry”, od zjawisk mikroskopowych do zjawisk makroskopowych - jest takie, że woda w czajniku gotuje się, ponie- waż energia kinetyczna wytworzona w wyniku utleniania się cząsteczek węglowodoru jest przekazywana do cząsteczek H2O, co powoduje, że zaczynają się one poruszać z taką prędkością, że wewnętrzne ciśnienie ruchów cząsteczek staje się równe zewnętrznemu ciśnieniu powietrza, które można z kolei wyjaśnić ruchem cząsteczek wchodzących w skład powietrza. Wyjaśnienie to nazywam „wyjaśnieniem od dołu do góry” i „wyjaśnieniem prowadzącym od zjawisk mikroskopowych do zjawisk makroskopowych”, ponieważ tłumaczy ono własności i zachowanie powierzchniowych czy też makroskopowych zjawisk, odwołując się do zjawisk mikroskopowych, które zachodzą na niższym poziomie. Nie chcę przez to powiedzieć, że są to jedyne możliwe poziomy wyjaśniania. Istnieją także wyjaśnienia prowadzące od strony lewej do prawej na poziomie zjawisk mikroskopowych; nadto, dalsze podziały można by również wprowadzić w obrębie poziomu makroskopowego i mikroskopowego. Z teorii atomowej wypływa zatem taki oto podstawowy wniosek: wiele własności rzeczy o dużej wielkości wyjaśnia się poprzez zachowanie rzeczy niewielkich rozmiarów. Teorię drobnoustrojów chorobotwórczych i dezoksyrybonukleinową teorię przekazywania genetycznego uważamy za koncepcje o przełomowym znaczeniu właśnie dlatego, że stosują się one do tego modelu wyjaśniania. Gdyby ktoś podał wyjaśnienie chorób, odwołując się do ruchów planet, nie uznalibyśmy tego wyjaśnienia za wyczerpujące nawet wówczas, gdyby prowadziło do poprawnych diagnoz i skutecznych metod leczenia, jeżeli nie potrafilibyśmy zrozumieć, w jaki sposób przyczyny i skutki występujące na makroskopowym poziomie planet i objawów chorobowych są ugruntowane w prowadzących „od dołu do góry” mikro-makroskopowych strukturach przyczynowych. Do tych elementarnych idei teorii atomowej dodajmy teraz zasady biologii ewolucyjnej. Przez długi okres pewne t y p y żywych systemów podlegały bardzo specyficznym procesom ewolucji. Na naszej małej planecie owe typy systemów zawierają zawsze cząsteczki związków węglopochodnych i wykorzystują w szerokim zakresie takie pierwiastki, jak wodór, azot i tlen. Drogi ewolucji tych systemów są niezmiernie złożone, ale podstawowy proces ewolucji polega na tym, że konkretne egzemplarze owych typów powołują do życia inne egzemplarze o podobnych własnościach. Kiedy więc pierwotne egzemplarze ulegają zniszczeniu, typ czy też struktura, którą egzemplifikują, istnieje nadal w innych egzemplarzach i nie przestaje się odtwarzać, ponieważ kolejne generacje tego typu płodzą jeszcze inne egzemplarze. Zróżnicowane własności powierzchniowe tych egzemplarzy, fenotypy, dają im większe bądź mniejsze szanse przetrwania, w zależności od konkretnych warunków środowiska, w którym się znajdują. Te z nich, które mają większe szanse na przetrwanie w swoim środowisku, z większym prawdopodobieństwem spłodzą następne, podobne do nich egzemplarze o tym samym genotypie. W taki oto sposób przebiega proces ewolucji danego typu. Jedną z przyczyn intelektualnego oddziaływania teorii ewolucji, wzbogaconej o genetykę Mendlowską i genetyczną teorię dezoksyrybonukleinową, jest to, że przystaje ona do modelu wyjaśniania wywiedzionego z teorii atomowej. W szczególności, dzięki ugruntowaniu mechanizmów genetycznych w biologii molekularnej mogą istnieć różne poziomy wyjaśniania zjawisk biologicznych, korespondujące z rozmaitymi poziomami wyjaśniania zjawisk fizycznych. W biologii ewolucyjnej występują dwa charakterystyczne poziomy wyjaśniania: poziom „funkcjonalny”, na którym wyjaśniamy przetrwanie gatunków w terminach „przystosowania wewnętrznego”, zależnego od fenotypowych cech, jakie posiadają osobniki należące do danego gatunku, oraz poziom „przyczynowy”, na którym wyjaśnia się przyczynowe mechanizmy; dzięki nim owe cechy kształtują faktyczną więź organizmu ze środowiskiem. Możemy zilustrować to pewnym prostym przykładem. Dlaczego rośliny zielone odwracają liście w stronę słońca? Wyjaśnienie funkcjonalne: Jest to cecha korzystna ze względu na zdolność utrzymywania się przy życiu.3 Zwiększając zdolność rośliny do przeprowadzania procesu fotosyntezy, zwiększa ona zdolność rośliny do utrzymywania się przy życiu i do rozmnażania. Roślina nie odwraca liści w kierunku słońca po to, by utrzymać się przy życiu; w rzeczywistości roślina ma szanse przetrwać, ponieważ skądinąd wykazuje predyspozycję do odwracania liści w stronę słońca. Wyjaśnienie przyczynowe: Biochemiczna struktura rośliny, zdeterminowana przez jej układ genetyczny, sprawia, że wydziela ona hormon wzrostowy, auksynę, a z kolei zmiany stężenia auksyny powodują, że liście odwracają się w kierunku źródła światła. Gdy połączymy ze sobą te dwa poziomy wyjaśniania, otrzymujemy następujący rezultat: Ponieważ fenotyp, który powstaje w wyniku interakcji genotypu i środowiska, jest korzystny ze względu na zdolność utrzymywania się przy życiu w danym środowisku, genotyp może przetrwać i podlegać reprodukcji. Tak oto, w największym skrócie, przedstawiają się mechanizmy doboru naturalnego. Wytwory procesu ewolucji, organizmy, zbudowane są z podsystemów zwanych komórkami, a u niektórych z owych organizmów wykształciły się podsystemy komórek nerwowych, które są przez nas pojmowane jako „układy nerwowe”. Pewne wysoce złożone układy nerwowe mogą ponadto - i jest to okoliczność o decydującym znaczeniu - wytwarzać i podtrzymywać stany i procesy świadome. W szczególności, pewne duże skupiska komórek nerwowych, to znaczy mózgi, wytwarzają i podtrzymują stany i procesy świadome. Wprawdzie nie wiemy dokładnie, w jaki sposób oddziaływania przyczynowe mózgów prowadzą do powstawania świadomości, faktem jest jednak, że zachodzi to w mózgach ludzkich; rozporządzamy także nieodpartymi świadectwami, które przemawiają za tym, że dzieje się to również w mózgach wielu gatunków zwierzęcych (Griffin 1981). W chwili obecnej nie wiemy jeszcze, na jak niskim szczeblu ewolucyjnego rozwoju może występować świadomość. U podstaw naszego poglądu na świat leży idea, że istoty ludzkie i inne zwierzęta wyższe, podobnie jak wszystkie inne organizmy, stanowią część biologicznego porządku przyrody. Między istotami ludzkimi a pozostałymi składnikami świata przyrody zachodzi pewna ciągłość. Ale jeśli tak jest w istocie, swoiste biologiczne własności owych zwierząt - takie jak posiadanie rozbudowanego systemu świadomości, wyższa inteligencja, zdolność posługiwania się językiem, zdolność przeprowadzania niezmiernie subtelnych rozróżnień percepcyjnych, zdolność racjonalnego myślenia itd. - są zjawiskami biologicznymi, takimi jak wszystkie inne zjawiska biologiczne. Ponadto wszystkie te własności są cechami fenotypowymi. Są one wytworami ewolucji biologicznej w równej mierze, jak wszystkie inne cechy fenotypowe. Krótko mówiąc, ś w i a d o m o ś ć j e s t b i o l o g i c z n ą w ł a s n o ś c i ą m ó z g u człowieka i mózgów niektórych gatunków zwierząt. P r z y c z y n ą powstawania świadomości są p r o c e s y n e u r o b i o l o g i c z ne i jest ona częścią n a t u r a l n e g o , b i o l o g i c z n e g o p o r z ą d k u w równej mierze, jak wszystkie inne własności biologiczne, takie jak fotosynteza, trawienie czy mitoza. Zasada ta stanowi pierwszy krok do zrozumienia, jakie miejsce zajmuje świadomość w naszym obrazie świata.4 Moje dotychczasowe rozważania w tym rozdziale miały uzasadniać tezę, że z chwilą gdy uświadomimy sobie, iż zasadniczymi składnikami współczesnego, naukowego poglądu na świat są teoria atomowa i teoria ewolucji, świadomość zajmie w naturalny sposób należne jej miejsce j a k wytworzona w procesie ewolucji fenotypowa cecha pewnych typów organizmów o wysoko rozwiniętych układach nerwowych. W rozdziale niniejszym nie zamierzam bronić tego obrazu świata. W istocie, wielu filozofów, których poglądy sobie cenię, a zwłaszcza Ludwig Wittgenstein, uważało, że ów obraz świata jest odpychający, degradujący i budzący odrazę. Wydawało im się bowiem, że nie pozostawia on w ogóle miejsca - a w najlepszym razie przypisuje tylko miejsce podrzędne - religii, sztuce, mistyce i wszel- kim wartościom „duchowym”. Czy to się nam jednak podoba, czy nie, jest to jedyny obraz świata, jakim rozporządzamy. Gdy bierzemy pod uwagę wszystko, co wiemy o szczegółowych aspektach świata - o takich rzeczach, jak uszeregowanie pierwiastków w układzie okresowym, liczba chromosomów w komorkach różnych gatunków czy natura wiązania chemicznego - okazuje się, że ten obraz świata jest bezalternatywny. Nie jest to po prostu jeden z wielu konkurencyjnych obrazów świata, którymi rozporządzamy. Problem, z którym mamy tu do czynienia, nie polega na tym, że z jakichś powodów nie udało nam nam znaleźć przekonującego dowodu na istnienie Boga, czy też na tym, że hipoteza życia pośmiertnego budzi poważne wątpliwości. Chodzi raczej o to, że przy bardziej wnikliwej refleksji nie możemy traktować owych poglądów poważnie. Kiedy spotykamy ludzi, którzy twierdzą, że wierzą w tego rodzaju rzeczy, możemy im zazdrościć otuchy i poczucia bezpieczeństwa, jakie czerpią z owych wierzeń, ale w gruncie rzeczy nadal jesteśmy przekonani, że nie zdają sobie oni sprawy z najnowszych odkryć nauki lub ulegają przemożnemu wpływowi swojej wiary. Jesteśmy przekonani, że po to, by wierzyć w tego rodzaju rzeczy, muszą oni szufladkować swoje myśli w różnych przegródkach. Kiedy prowadziłem wykłady poświęcone zagadnieniu umysłu i ciała w Indiach, kilku moich słuchaczy zapewniało mnie, że moje poglądy muszą być błędne, ponieważ oni sami w swoich poprzednich wcieleniach byli żabami, słoniami itd. Nie pomyślałem wówczas: „Oto świadectwa przemawiające na rzecz alternatywnego poglądu na świat”; nie pomyślałem nawet: „Kto wie, może to oni mają rację.” Mój brak wrażliwości na ich argumenty nie był jednak podyktowany tylko zaściankowym kulturowym partykularyzmem; biorąc pod uwagę wszystko, co wiem o mechanizmach świata, nie mogłem potraktować ich poglądów jako poważnych koncepcji aspirujących do prawdziwości. Z chwilą gdy zaakceptujemy ten pogląd na świat, jedyną przeszkodą, która nie pozwala nam przyznać świadomości sta- tusu biologicznej własności organizmów, jest anachroniczne założenie dualizmu i materializmu, że ze względu na swą „transcendentalną” naturę świadomość nie może być własnością „fizyczną. W moich rozważaniach zajmowałem się jedynie relacją świadomości do takich żywych systemów zawierających związki węgla, które występują na naszej planecie, ale nie możemy, rzecz. jasna, wykluczać możliwości, że świadomość mogła się również wyłonić na innych planetach, w innych układach słonecznych, które istnieją w innych częściach Wszechświata. Biorąc pod uwagę same rozmiary Wszechświata, byłoby rzeczą zdumiewającą z punktu widzenia statystyki, gdybyśmy byli jedynymi nosicielami świadomości we Wszechświecie. Ponadto nie chcemy wykluczać możliwości, że świadomość mogła wyłonić się również w systemach, które nie są zbudowane ze związków węgla, lecz opierają się na jakimś innym podłożu chemicznym. W świetle całej wiedzy, jaką obecnie rozporządzamy, nie ma żadnych teoretycznych przeszkód, które uniemożliwiałyby powstawanie świadomości w systemach zbudowanych z innych pierwiastków. W chwili obecnej nie mamy jeszcze zadowalającej teorii neurofizjologii świadomości, ale dopóty, dopóki taka teoria nie zostanie sformułowana, nie możemy wypowiadać się stanowczo na temat możliwychrodzajów chemicznego podłoża świadomości. Ze swej strony skłonny jestem sądzić, że neurobiologia świadomości okaże sięprawdopodobnie co najmniej równie restryktywna, jak, na przykład, biochemia procesów trawienia. Istnieją różne odmiany procesów trawienia, ale nie jest tak, że wszystko może być strawione przez cokolwiek. Podobnie wydaje mi się, że dojdziemy przypuszczalnie do wniosku, że chociaż może istnieć wiele odmian świadomości o różnym podłożu biochemicznym, to jednak nie wszystko jest możliwe. Nadto, ponieważ jedyną przyczyną występowania świadomości są zjawiska biologiczne zachodzące na niższym poziomie, sztuczne wytworzenie świadomości drogą symulowania zdolności przyczynowego oddziaływania mózgu w warunkach laboratoryjnych powinno być w zasadzie możliwe. Wiemy, że wiele zjawisk biologicznych zostało wytworzonych za pomocą sztucznych środków. Potrafimy syntetyzować pewne związki organiczne, a nawet sztucznie wywoływać niektóre procesy biologiczne, takie jak fotosynteza. Skoro jednak potrafimy wywołać sztucznie proces fotosyntezy, dlaczego nie mielibyśmy również wytworzyć sztucznej świadomości? Sztuczna wersja fotosyntezy została uzyskana dzięki odtworzeniu procesów chemicznych w warunkach laboratoryjnych. Podobnie, gdybyśmy mieli stworzyć sztuczną świadomość, naturalnym sposobem realizacji tego zamysłu byłaby próba odtworzenia rzeczywistego neurobiologicznego podłoża świadomości w takich organizmach, jak organizm człowieka. Ponieważ nie wiemy dokładnie, jakie jest neurobiologiczne podłoże świadomości, perspektywy stworzenia takiej „sztucznej inteligencji” są bardzo odległe. Ponadto, zgodnie z moimi wcześniejszymi sugestiami, mogłoby okazać się, że można wytworzyć świadomość za pomocą jakichś zupełnie innych substancji chemicznych niż te, które są faktycznie wykorzystywane przez nasze mózgi. Niemniej, nie przystąpiwszy nawet do tego rodzaju badań, wiemy jedno: K a ż d y s y s t e m z d o l n y d o w y t w o r z e n i a świadomości musiałby być w stanie odtwarzać zdolności przyczynowego oddziaływan i a m ó z g u . Jeśli, na przykład, system jest zbudowany z płytek krzemu, a nie z neuronów, musi tak być dlatego, że chemiczne własności płytek krzemu mogą odtwarzać specyficzne zdolności przyczynowego oddziaływania neuronów, które prowadzą do powstania świadomości. Trywialną logiczną konsekwencją faktu, że mózgi wytwarzają świadomość, jest to, że każdy inny system, wyposażony w taką zdolność, ale korzystający z zupełnie innych mechanizmów, musiałby posiadać zdolności oddziaływania przyczynowego, które co najmniej dorównywałyby zdolnościom mózgów. (Porównajmy to z innym przykładem: samoloty nie muszą mieć piór, by unosić się w powietrzu; podobnie jak ptaki muszą posiadać jednak przyczynową zdolność, dzięki której mogą pokonać siłę grawitacji w atmosferze ziemskiej.) Podsumujmy: Nasz obraz świata, niezmiernie skomplikowany w rozmaitych kwestiach szczegółowych, dostarcza stosunkowo prostego wyjaśnienia sposobu istnienia świadomości. Wedle teorii atomowej świat składa się z cząstek. Cząstki te są zorganizowane w systemy. Niektóre z tych systemów są systemami żywymi i przez długi okres podlegały one procesowi ewolucji. W wyniku owego procesu pewne żywe systemy wytworzyły mózgi, które mogą przyczynić się do powstania świadomości i podtrzymywać jej istnienie. Świadomość jest tedy biologiczną własnością pewnych organizmów, w dokładnie takim samym sensie terminu „biologiczny”, w jakim biologicznymi własnościami organizmów są fotosynteza, mitoza, trawienie i rozmnażanie się. Próbowałem scharakteryzować miejsce, jakie zajmuje świadomość w naszym całościowym obrazie świata, używając bardzo prostej terminologii, chciałem bowiem, aby stało się to dla nas najzupełniej jasne. Każdy, kto po roku 1920 pobierał choćby w minimalnym zakresie „naukową” edukację, nie powinien znaleźć w powyższych wywodach niczego wątpliwego czy kontrowersyjnego. Warto również podkreślić, że wszystko, co powiedziałem, nie odwołuje się w żaden sposób do tradycyjnych kategorii kartezjańskich. Nie pojawia się tu w ogóle kwestia dualizmu, monizmu, materializmu ani jakiekolwiek inne pokrewne zagadnienie. Nie pojawia się również problem „naturalizowania świadomości”, bowiem od początku jest ona czymś najzupełniej naturalnym. Świadomość - powtórzmy raz jeszcze - jest naturalnym, biologicznym zjawiskiem. Wykluczenie świadomości ze świata przyrody było pożytecznym zabiegiem heurystycznym w wieku siedemnastym, gdyż pozwoliło to uczonym skoncentrować uwagę na zjawiskach mierzalnych, obiektywnych i nie wiążących się ze znaczeniem, to znaczy wolnych od intencjonalności. Wykluczenie to opierało się jednak na pewnym fałszywym założeniu, mianowicie takim, że świadomość nie jest częścią świata przyrody. Żadne inne okoliczności, nawet oczywiste trudności związane z badaniem świadomości za pomocą dostępnych narzędzi naukowych, nie przyczyniły się w równym stopniu jak to fałszywe przeświadczenie do tego, że nie zdołaliśmy przybliżyć się do zrozumienia natury świadomości. 2. SUBIEKTYWNOŚĆ Świadome stany i procesy mentalne mają pewną swoistą własność, która nie przysługuje innym zjawiskom przyrody, własność subiektywności. To właśnie ten aspekt świadomości sprawia, że nie poddaje się ona konwencjonalnym metodom badawczym psychologii i biologii i jest najbardziej kłopotliwym zagadnieniem dla analizy filozoficznej. Termin „subiektywność” ma jednak wiele znaczeń, a żadne z nich nie jest zupełnie jasne; muszę zatem poświęcić trochę miejsca wyjaśnieniu, w jakim sensie przypisuję świadomości subiektywność. Gdy mówimy o sądach, że są subiektywne, mamy często na myśli to, że nie można „obiektywnie” ustalić, czy są one prawdziwe bądź fałszywe, ponieważ ich prawdziwość lub fałszywość nie jest po prostu kwestią faktów, lecz zależy od pewnych postaw, przeżyć i punktów widzenia osób, które wygłaszają owe sądy lub są ich odbiorcami. Przykładem takiego sądu może być sąd: „Van Gogh był lepszym artystą od Matisse'a.” W takim sensie terminu „subiektywność” tego rodzaju sądy uważa się za przeciwieństwo sądów całkowicie obiektywnych, takich jak: „W roku 1917 Matisse mieszkał w Nicei.” W wypadku takich obiektywnych sądów możemy stwierdzić, jakiego rodzaju fakty zachodzące w świecie przesądzają o ich prawdziwości lub fałszywości, niezależnie od postaw czy przeżyć, które mogą one ewokować. Otóż kiedy mówię o świadomości jako o czymś subiektyw- nym, to terminowi „subiektywny” nadaję inny sens niż ten, jaki mamy na myśli, gdy mówimy o „obiektywności” i „subiektywności” sądów. Termin „subiektywny” - w tym sensie, w jakim będę nim się tutaj posługiwał - odnosi się do pewnej kategorii ontologicznej, a nie do modalności epistemicznej. Rozważmy na przykład sąd: „W tej chwili odczuwam ból w krzyżu.” Jest to sąd całkowicie obiektywny w tym sensie, że o jego prawdziwości przesądza pewien rzeczywisty fakt; sąd ten nie jest zależny od jakichkolwiek nastawień, postaw czy poglądów obserwatorów. Samemu temu zjawisku, doznaniu bólu jako takiemu, przysługuje jednak subiektywny sposób istnienia, i właśnie w takim sensie twierdzę, że świadomość jest subiektywna. Co jeszcze da się powiedzieć o owym subiektywnym sposobie istnienia? Po pierwsze, warto zauważyć, że subiektywność doznania bólu ma tę konsekwencję, że nie jest ono w równej mierze dostępne dla każdego obserwatora. Można by powiedzieć, że jego istnienie jest istnieniem z punktu widzenia pierwszej osoby. Aby było ono doznaniem bólu, musi być c z y i m ś doznaniem bólu, i to w znacznie mocniejszym sensie niż ten, w którym, na przykład, noga musi być zawsze czyjąś nogą. Operacje przeszczepiania nóg są możliwe; nie można natomiast, w tym sensie, dokonać przeszczepu doznania bólu. A to, co jest prawdą o doznaniach bólu, stosuje się również do wszelkich stanów świadomych. Każdy stan świadomy jest zawsze c z y i m ś stanem świadomym. I podobnie jak ja pozostaję wobec moich stanów świadomych w pewnej szczególnej relacji, która różni się od mojej relacji do stanów świadomych innych ludzi, tak inni ludzie pozostają z kolei w pewnej relacji do swoich stanów świadomych, która różni się od tej relacji, w jakiej ja pozostaję wobec ich stanów świadomych.5 Kolejną konsekwencją subiektywności jest to, że wszystkie świadome formy intencjonalności, dostarczające mi informacji o świecie, który nie jest ode mnie zależny, reprezentują zawsze pewien konkretny punkt widzenia. Świat jako taki nie ma własnego punktu widzenia, ale dostęp, jaki mam do świata za pośrednictwem moich stanów świadomych, jest zawsze dostępem z pewnej perspektywy, z mojego punktu widzenia. Trudno przecenić fatalny wpływ, jaki niezdolność zaakceptowania subiektywnego charakteru świadomości wywarła na prace badawcze w dziedzinie psychologii i filozofii w ostatnim półwieczu. Z powodów, które na pierwszy rzut oka nie są bynajmniej oczywiste, mizerne efekty większości prac badawczych w dziedzinie filozofii umysłu i jałowość akademickiej psychologii w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat, w całym okresie mojej intelektualnej aktywności, miały przede wszystkim swoje źródło w uporczywej niezdolności do rozpoznania i zaakceptowania faktu, że ontologia tego, co mentalne, jest w sposób nieredukowalny ontologią z punktu widzenia pierwszej osoby. Istnieją bardzo istotne powody, w znacznej części ukryte w nieświadomych pokładach naszej historii, dla których zaakceptowanie idei, że świat realny, świat opisywany przez fizykę, chemię i biologię zawiera nieusuwalny składnik subiektywny, jest dla nas tak trudne, a może nawet niemożliwe. Jak coś takiego mogłoby istnieć? W jaki sposób możemy uzyskać spójny obraz świata, skoro zawiera on owe tajemnicze byty mentalne? Wszyscy wiemy jednak, że przez większą część naszego życia jesteśmy świadomi i że inni ludzie, wśród których żyjemy, są także świadomi. A jeśli nie zaślepia nas błędna filozofia lub pewne koncepcje akademickiej psychologii, to nie mamy żadnych wątpliwości co do tego, że psy, koty, małpy i małe dzieci są istotami świadomymi, a ich świadomość jest czymś równie subiektywnym jak nasza świadomość. Spróbujmy zatem opisać nieco bardziej szczegółowo ów obraz świata, który zawiera subiektywność jako swój fundamentalny składnik, a następnie spróbujmy scharakteryzować pewne trudności, które wiążą się z zaakceptowaniem owego obrazu. Jeśli wyznajemy pogląd, że świat składa się z cząstek, a owe cząstki są zorganizowane w systemy i niektóre z tych systemów są systemami biologicznymi, a część owych bio- logicznych systemów jest wyposażona w świadomość, świadomość, która ma zasadniczo subiektywną naturę - co właściwie mamy sobie wyobrazić, gdy mówimy o subiektywności świadomości? Wszystkie inne rzeczy, które sobie wyobraziliśmy - cząstki, systemy, organizmy itd. - mają przecież całkowicie obiektywną naturę i w konsekwencji są w równej mierze dostępne wszystkim kompetentnym obserwatorom. Co mamy sobie zatem wyobrazić wówczas, gdy do owego metafizycznego tygla wrzucamy coś, co jest nieredukowalnie subiektywne? W istocie, tym, co mamy sobie wówczas wyobrazić, jest po prostu świat, o którym wiemy, że istnieje. Wiem, na przykład, że jestem w tej chwili świadomy i że świadomy stan, w którym się znajduję, ma własność subiektywności, o której mówiłem; wiem również, że bardzo wiele innych organizmów, takich jak ja, ma świadomość o podobnych własnościach i znajduje się w stanach subiektywnych podobnej natury. Dlaczego zatem wydaje się, iż domagam się, abyśmy wyobrazili sobie coś, co nastręcza poważne trudności, czy też coś, co jest w pewnym sensie kontrintuicyjne, skoro przypominam tylko o faktach, które mamy przed oczyma przez cały czas? Część - ale tylko część - odpowiedzi na to pytanie ma pewien związek z tym, że w poprzednim akapicie użyłem terminu „obserwator” w najbardziej naiwnym sensie. Kiedy mamy wytworzyć sobie w i z j ę czy też o b r a z świata, tworzymy je na podstawie modelu wzrokowego. Mamy bowiem skłonność, by w sensie dosłownym przedstawiać sobie obraz rzeczywistości jako czegoś, co składa się z bardzo małych kawałków materii, „cząstek”, a następnie wyobrażamy sobie, że owe cząstki są zorganizowane w systemy, które również posiadają jawne, widzialne własności. Ale tworząc obraz świata za pomocą owego wewnętrznego oglądu, nie możemy dostrzec tam świadomości. W istocie, właśnie sama subiektywność świadomości sprawia, że jest ona zasadniczo niewidzialna. Jeśli próbujemy sporządzić o b r a z ś w i a d o m o ś c i i n n e g o , to ostatecznie przedstawiamy na rysunku po prostu tę i n n ą o s o b ę (i zapewne „chmurkę” wyrastającą z jej głowy). Jeśli próbujemy natomiast przedstawić obrazowo w ł a s n ą ś w i a d o m o ś ć , to ostatecznie przedstawiamy n a rysunku w s z y s t k o t o , c z e g o j e s t e ś m y ś w i a d o m i , chociaż świadomość jest fundamentalną epistemiczną podstawą poznawania rzeczywistości, to nie możemy jednak poznać w ten sposób realności świadomości. (Alternatywne sformułowanie: Nie możemy poznać realności świadomości w ten sam sposób, w jaki za pomocą świadomości poznajemy realność innych zjawisk.) Ważne jest, abyśmy przyjrzeli się temu twierdzeniu nieco staranniej, a nie tylko prześledzili je pobieżnie, jak to się zwykle czyni; pozwolę sobie zatem zatrzymać się na chwilę, by zbadać je krok po kroku. Jeżeli próbuję obserwować świadomość innego, przedmiotem mojej obserwacji nie jest w istocie jego subiektywność, lecz tylko jego świadome zachowania, budowa organizmu i przyczynowe relacje między budową organizmu a zachowaniem. Obserwuję ponadto relacje przyczynowe między, z jednej strony, budową organizmu i zachowaniem, a środowiskiem, które na niego oddziałuje i które podlega z kolei jego oddziaływaniom - z drugiej. Nie mogę zatem obserwować czyjejś świadomości jako takiej; przedmiotem mojej obserwacji jest raczej ów inny człowiek, jego zachowania, a także relacje zachodzące między nim, jego zachowaniami, budową jego organizmu i środowiskiem. Co jednak w takim razie mogę powiedzieć o zdarzeniach zachodzących w moim wnętrzu? Czy ich również nie mogę obserwować? Sam fakt subiektywności, który próbujemy zaobserwować, uniemożliwia przeprowadzanie tego rodzaju obserwacji. Dlaczego? Ponieważ w wypadku świadomej subiektywności nie sposób rozróżnić obserwacji i tego, co obserwowane, percepcji i percypowanego przedmiotu. Model wzrokowy opiera się na założeniu, że istnieje różnica między widzianym przedmiotem a widzeniem owego przedmiotu. W wypadku „introspekcji” przeprowadzenie tego rozróżnienia jest jednak po prostu niemożliwe. Każdy introspekcyjny wgląd w mój stan świadomy jest owym stanem świadomym. Nie chcę przez to powiedzieć, że moje świadome zjawiska mentalne nie występują na różnych poziomach i w rozmaitych odmianach - będziemy mieli jeszcze okazję przyjrzeć się niektórym z owych zjawisk bardziej szczegółowo - chodzi mi tylko o to, że standardowy model obserwacji po prostu nie sprawdza się w wypadku świadomej subiektywności. Model ów nie stosuje się do świadomości innych ludzi; nie stosuje się także do naszych własnych świadomości. Oto dlaczego idea, że może istnieć swoista metoda badania świadomości, to znaczy „introspekcja”, która miałaby być czymś w rodzaju wewnętrznej obserwacji, była z góry skazana na porażkę. Nie powinno więc nas dziwić to, że psychologia introspekcyjna okazała się zupełnie nieudanym przedsięwzięciem. Trudno jest nam zaakceptować subiektywność nie tylko dlatego, że wpajano nam ideologię, która głosi, że w ostatecznym rachunku rzeczywistość musi być całkowicie obiektywna, ale także dlatego, że nasza koncepcja obiektywnie obserwowalnej rzeczywistości zakłada pojęcie obserwacji, która jest nieredukowalnie subiektywna i która nie może stać się przedmiotem obserwacji w tym sensie, w jakim mogą nim być przedmioty i stany rzeczy, obiektywnie istniejące w świecie.|Słowem, nie możemy wytworzyć sobie obrazu subiektywności jako składnika naszego obrazu świata, ponieważ owa subiektywność jest niejako samym obrazowaniem «Właściwym rozwiązaniem nie są w tym wypadku próby wypracowania jakiegoś szczególnego sposobu obrazowania, swego rodzaju nadintrospekcji, ale raczej chwilowe zawieszenie obrazowania i po prostu zaakceptowanie faktów. A fakty są takie, że procesy biologiczne wytwarzają świadome zjawiska mentalne, a owe zjawiska mają nieredukowalnie subiektywną naturę. Filozofowie wymyślili również inną metaforę opisującą pewne własności subiektywności, która wprowadza, jak sądzę, jeszcze większy zamęt niż zdroworozsądkowa metafora introspekcji; chodzi o metaforę „uprzywilejowanego dostępu”. Otóż w i z u a l n ą metaforę introspekcji skłonni jesteśmy za- stąpić p r z e s t r z e n n ą metaforą uprzywilejowanego dostępu, modelem, który sugeruje, że świadomość to coś w rodzaju prywatnego pokoju, do którego nie ma wstępu nikt poza nami samymi. Tylko ja mogę znaleźć się w przestrzeni mojej świadomości. Metafora ta okazuje się jednak również nietrafna; aby bowiem istniało coś, do czego mam uprzywilejowany dostęp, musiałbym być czymś innym niż przestrzeń, w którą wkraczam. Podobnie jak metafora introspekcji załamuje się, gdy jedynym obserwowanym przedmiotem jest sama obserwacja, tak metafora wewnętrznej, prywatnej przestrzeni traci rację bytu, gdy zdajemy sobie sprawę, że nie ma czegoś takiego jak przestrzeń, w którą mógłbym wkraczać, albowiem nie jestem w stanie przeprowadzić niezbędnych rozróżnień między trzema elementami - mną samym, aktem wkraczania i przestrzenią, w którą miałbym wkraczać. Powyższe uwagi można podsumować stwierdzeniem, że nasz współczesny model rzeczywistości i relacji zachodzącej między rzeczywistością i obserwacją nie może wchłonąć zjawiska subiektywności. Jest to model obiektywnego (w sensie epistemicznym) obserwatora, który obserwuje istniejącą obiektywnie (w sensie ontologicznym) rzeczywistość. Model ów nie dopuszcza jednak możliwości obserwowania samego aktu obserwacji. Akt obserwaq'i jest bowiem subiektywnym (w sensie ontologicznym) dostępem do obiektywnej rzeczywistości. Chociaż mogę z łatwością obserwować innego człowieka, nie mogę jednak obserwować jego s u b i e k t y w n o ś c i . Co gorsza, nie mogę również o b s e r w o w a ć własnej subiektywności, ponieważ każda obserwacja, jaką chciałbym przeprowadzić, jest zarazem tym, co miałoby być obserwowane Cała koncepcja istnienia obserwacji rzeczywistości sprowadza się właśnie do idei subiektywnych (w sensie ontologicznym) reprezentacji rzeczywistości. Ontologia obserwacji - w odróżnieniu od epistemologii obserwacji - jest w gruncie rzeczy ontologią subiektywności. Obserwacja jest zawsze czyjąś obserwacją; jest na ogół stanem świadomym; jest zawsze obserwacją z pewnego punktu widzenia, ma subiektywną naturę itd. Chciałbym wyjaśnić dokładnie, co właściwie głosi, a czego nie głosi stanowisko, za którym się opowiadam. Nie stawiam wcale starej, mętnej tezy, wedle której z badaniem subiektywności wiąże się pewien paradoks samoodniesienia. Według mnie paradoksy takie nie nastręczają żadnych trudności. Możemy posługiwać się oczami badając oko, mózgiem - badając mózg, świadomością - prowadząc badania nad świadomością, językiem - gdy badamy język, a subiektywnością - gdy prowadzimy badania nad subiektywnością. Tego rodzaju przypadki nie nastręczają żadnych problemów. Stawiam natomiast tezę, że ze względu na ontologię subiektywności nasze modele „badania”, modele opierające się na rozróżnieniu obserwacji i obserwowanego przedmiotu, nie sprawdzają się w wypadku samej subiektywności. Istnieje zatem pewien sens, w którym istotnie trudno jest nam pojąć zjawisko subiektywności. Jeśli wziąć pod uwagę nasze wyobrażenia dotyczące tego, jak musi wyglądać rzeczywistość i na czym ma polegać poznawanie rzeczywistości, wydaje się, iż nie można wyobrazić sobie, by we Wszechświecie miało istnieć coś, co jest nieredukowalnie subiektywne. Wszyscy wiemy jednak, że subiektywność istnieje. Mam nadzieję, że możemy teraz dostrzec nieco wyraźniej, co dzieje się wówczas, gdy próbujemy opisywać Wszechświat, pomijając zjawisko subiektywności. Przypuśćmy, że domagamy się sformułowania opisu świata, który jest całkowicie obiektywny, nie tylko w takim sensie epistemicznym, że zawarte w nim twierdzenia mogą być niezależnie sprawdzane, ale również w sensie ontologicznym, w myśl którego opisywanym zjawiskom przysługuje istnienie niezależnie od jakichkolwiek form subiektywności. Jeżeli przyjmujemy tę strategię (która była podstawową strategią filozofii umysłu w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat), sformułowanie opisu świadomości staje się niemożliwe, ponieważ w całkiem dosłownym sensie nie możemy wówczas uznać subiektywnej natury świadomości. Istnieje tak wiele przykładów potwierdzających tę tezę, że nie sposób ich tutaj wymienić; przytoczę jednak poglądy dwóch autorów, którzy zajmują się wyraźnie problemem świadomości. Armstrong milcząco zakłada eliminację subiektywności, traktując świadomość jedynie jako zdolność rozróżniania własnych stanów wewnętrznych, a Changeux, francuski neurobiolog, definiuje świadomość po prostu jako „globalny system regulacji, obejmujący przedmioty mentalne i obliczenia, w których posługujemy się owymi przedmiotami” (1985, s. 145). Każde z tych ujęć zakłada pewną koncepcję rzeczywistości odwołującą się do punktu widzenia trzeciej osoby, koncepcję, która jest nie tylko obiektywna epistemicznie, ale również ontologicznie, a w takiej rzeczywistości nie ma miejsca dla świadomości, ponieważ nie ma tam miejsca dla ontologicznej subiektywności. 3. ŚWIADOMOŚĆ I PROBLEM UMYSŁU I CIAŁA Niejednokrotnie powtarzałem, że problem umysłu i ciała ma według mnie pewne rozwiązanie, które przynajmniej w najogólniejszym sformułowaniu jest stosunkowo proste, i że jedyną przeszkodą, nie pozwalającą nam w pełni zrozumieć relacji między umysłem i ciałem, są nasze filozoficzne przesądy, których wyrazem jest mniemanie, że to, co mentalne, i to, co fizyczne, stanowią dwie odrębne dziedziny, a także nieznajomość zasad działania mózgu. Gdybyśmy rozporządzali adekwatną nauką o mózgu, opisem mózgu dostarczającym przyczynowych wyjaśnień występowania świadomości we wszystkich jej formach i odmianach i gdybyśmy zdołali przezwyciężyć błędy pojęciowe, nie musielibyśmy zajmować się problemem umysłu i ciała. Możliwość istnienia jakiegokolwiek rozwiązania problemu umysłu i ciała została jednak w ostatnich latach poważnie zakwestionowana w pismach Thomasa Nagela (1974, 1986). Argumentacja Nagela jest następująca: W chwili obecnej po prostu nie rozporządzamy aparatem poję- ciowym, który pozwalałby nam choćby wyobrazić sobie rozwiązanie problemu umysłu i ciała. Powód takiego stanu rzeczy jest następujący: Wyjaśnieniom przyczynowym w naukach przyrodniczych przysługuje pewien rodzaj konieczności przyczynowej. Rozumiemy, na przykład, w jaki sposób zachowanie cząsteczek H 2 0 powoduje, że woda przyjmuje postać cieczy, ponieważ rozumiemy, że ciekły stan skupienia jest koniecznym następstwem owego zachowania cząsteczek. Teoria cząsteczkowa nie tylko wskazuje, że systemy cząsteczek H 2 0 będą przyjmowały w pewnych warunkach ciekły stan skupienia; w istocie rzeczy pokazuje ona, dlaczego ów system m u s i przyjmować postać cieczy. Jeżeli rozumiemy odpowiednie procesy fizyczne, nie możemy wyobrazić sobie, by cząsteczki zachowywały się w określony sposób, a woda nie znajdowała się w ciekłym stanie skupienia. Krótko mówiąc, Nagel twierdzi, że wyjaśnienia naukowe implikują konieczność, a konieczność implikuje, że odmienny stan rzeczy jest niemożliwy do pomyślenia. Nie możemy jednak - powiada Nagel - otrzymać tego rodzaju konieczności w przypadku relacji między materią i świadomością. Nie można bowiem podać takiego opisu zachowania neuronów, który wyjaśniałby, dlaczego, gdy występuje dane zachowanie, m u s i m y, na przykład, mieć doznanie bólu. Żaden opis nie mógłby wyjaśnić, dlaczego doznanie bólu jest koniecznym następstwem pewnego rodzaju wyładowań zachodzących w neuronach. O tym, że ów opis nie dostarcza nam konieczności przyczynowej, świadczy fakt, iż możemy sobie zawsze wyobrazić odmienny stan rzeczy, na przykład taki, że neurofizjologia systemu zachowuje się w jakiś wskazany przez nas sposób, a mimo to system nie doznaje bólu. Jeśli właściwe wyjaśnienie naukowe implikuje konieczność, a konieczność implikuje, że występowanie odmiennego stanu rzeczy jest niemożliwe do pomyślenia, to możliwość pomyślenia odmiennego stanu rzeczy implikuje, przez kontrapozycję, że nie rozporządzamy koniecznością, a to z kolei implikuje, że nie rozpo- rządzamy również wyjaśnieniem. Nagel wyprowadza z tego desperacki wniosek, że po to, abyśmy mogli kiedykolwiek rozwiązać problem umysłu i ciała, musielibyśmy dokonać gruntownej rewizji naszego aparatu pojęciowego. Według mnie nie jest to argumentacja przekonująca. Po pierwsze, należy zwrócić uwagę, że nie wszystkie wyjaśnienia naukowe wiążą się z tego rodzaju koniecznością, którą dostrzegamy w relacji między ruchem cząsteczek a ciekłym stanem skupienia. Na przykład prawo odwrotności kwadratów opisuje zjawisko grawitacji, ale nie wyjaśnia ono, dlaczego ciała m u s z ą p o d l e g a ć przyciąganiu grawitacyjnemu. Po wtóre, pozorna „konieczność” jakiegoś wyjaśnienia naukowego może jedynie wynikać z tego, iż uważamy to wyjaśnienie za tak dalece przekonujące, że nie potrafimy, na przykład, wyobrazić sobie, że cząsteczki poruszają się w pewien określony sposób, a H 2 0 nie jest cieczą. Człowiek żyjący w starożytności lub w średniowieczu nie uważał zapewne wyjaśnienia za kwestię „konieczności”. Współczesna „tajemnica” świadomości ma, z grubsza biorąc, taką samą naturę jak tajemnica życia przed powstaniem biologii molekularnej czy tajemnica oddziaływań elektromagnetycznych przed sformułowaniem równań Maxwella. Świadomość wydaje się tajemnicza, ponieważ nie znamy zasad działania systemu wyposażonego w neurofizjologię i świadomość, natomiast odpowiednia wiedza o zasadach jego działania rozwiałaby tę tajemnicę. Nadto twierdzenie, że zawsze potrafimy wyobrazić sobie możliwość, iż pewne stany mózgu m o g ą n i e wywoływać odpowiednich stanów świadomych, może się po prostu opierać na naszej niewiedzy, na czym polega praca mózgu. Gdybyśmy dokładnie rozumieli procesy zachodzące w mózgu, to, jak sądzę, uznalibyśmy przypuszczalnie za oczywistość fakt, że jeśli mózg znajduje się w określonym stanie, musi posiadać świadomość. Zwróćmy uwagę, że uznajemy już tę formę przyczynowej konieczności stanów świadomych w przypadku pewnych zjawisk makroskopowych. Na przykład, widząc przeraźliwie wrzeszczącego człowieka z nogą uwięzioną w dziurkarce do obróbki plastycznej, wiem, że ów człowiek musi odczuwać straszny ból. W pewnym sensie nie mogę sobie zatem wyobrazić, że normalna istota ludzka znajdująca się w takiej sytuacji nie odczuwa strasznego bólu. O konieczności występowania owego doznania bólu przesądzają przyczyny natury fizycznej. Załóżmy jednak na użytek argumentacji, że teza Nagela jest słuszna. Otóż nie wypływają z tego żadne wnioski dotyczące faktycznych mechanizmów świata. Ograniczenie, na które zwraca uwagę Nagel, jest bowiem tylko ograniczeniem naszej zdolności , pojmowania. Nawet przy założeniu, że Nagel ma rację, jego argument dowodzi jedynie, że w przypadku relacji między zjawiskami materialnymi możemy wytworzyć sobie subiektywne wyobrażenie obu członów owych relacji, natomiast w przypadku relacji między zjawiskami materialnymi a mentalnymi jeden z członów owej relacji już ma subiektywną naturę i tym samym jego związku z członem materialnym nie da się obrazowo przedstawić, tak jak na przykład relacji między ciekłym stanem skupienia a ruchem cząsteczek. Krótko mówiąc, argument Nagela dowodzi jedynie, że nie możemy wykroczyć poza subiektywność naszej świadomości i zrozumieć koniecznej relacji, w której pozostaje ona do swego materialnego podłoża. Tworzymy obraz konieczności, który opiera się na naszej subiektywności, ale nie możemy w taki sam sposób utworzyć obrazu konieczności relacji między naszą subiektywnością a zjawiskami neurofizjologicznymi, ponieważ jesteśmy już uwikłani w subiektywność, a wyobrażenie sobie owej relacji wymagałoby od nas tego, abyśmy poza nią wykroczyli. (Gdyby stały stan skupienia był świadomy, uznałby za tajemnicę fakt, że jego przyczyną są drgania cząsteczek w sieci krystalicznej; mimo to owe ruchy wyjaśniają występowanie stałego stanu skupienia.) Wagę tego zarzutu pod adresem argumentacji Nagela będziemy mogli właściwie ocenić, gdy spróbujemy sobie wyobrazić inne metody stwierdzania relacji koniecznych przyczyno- wo. Przypuśćmy, że Bóg albo pewnego rodzaju maszyna potrafi łatwo wykrywać relacje konieczne przyczynowo; dlą Boga lub owej maszyny nie istniałaby wówczas żadna różnica między materialno-materialnymi formami konieczności a materialno-mentalnymi formami konieczności. Nadto, nawet gdybyśmy przyjęli, że nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie obu członów relacji zachodzącej między świadomością i mózgiem w taki sam sposób, jak w przypadku ciekłego stanu skupienia i ruchu cząsteczek, to możemy jednak dotrzeć pośrednio do relacji przyczynowych uwikłanych w wytwarzanie świadomości. Przypuśćmy, że faktycznie rozporządzamy opisem procesów neurofizjologicznych zachodzących w mózgu, które są przyczyną powstawania świadomości. Uzyskanie takiego opisu nie jest wcale niemożliwe, ponieważ w celu zbadania relacji między mózgiem a świadomością można przeprowadzić zwykłe testy, za pomocą których stwierdza się występowanie relacji przyczynowych w przypadku dowolnych zjawisk przyrodniczych. Poznanie prawdopodobnych relacji przyczynowych dostarczy nam wszystkich pożądanych aspektów konieczności przyczynowej. W istocie, dysponujemy już pierwszymi elementami takich prawdopodobnych relacji. Jak wspominałem w rozdziale III, standardowe podręczniki neurofizjologii objaśniają często podobieństwa i różnice, na przykład między zdolnością widzenia przedmiotów u kotów i ludzi. Nie ulega wątpliwości, że pewnego rodzaju podobieństwa i różnice procesów neurofizjologicznych stanowią wystarczającą podstawę przyczynową podobieństw i różnic doświadczeń wzrokowych. Możemy ponadto rozłożyć, i niewątpliwie rozłożymy to rozległe zagadnienie - W jaki sposób mózg staje się przyczyną powstawania świadomości? - na wiele cząstkowych zagadnień (na przykład, w jaki sposób kokaina wywołuje pewne charakterystyczne przeżycia). Szczegółowe odpowiedzi na te pytania, których zaczynamy już udzielać (jak to, że kokaina osłabia zdolność pewnych receptorów synaptycznych do reabsorpcji noradrenaliny), pozwalają na przeprowadzenie właściwych wnioskowań, które wiążą się z koniecznością przyczynową (na przykład: jeśli zwiększysz dawkę kokainy, uzyskasz silniejsze efekty). Dochodzę zatem do wniosku, że Nagelowi nie udało się wykazać, iż problem umysłu i ciała nie może zostać rozwiązany w ramach naszego aktualnego aparatu pojęciowego i obrazu świata. Colin McGinn (1991) posuwa argumentację Nagela o krok dalej i dowodzi, że jest z a s a d n i c z o niemożliwe, abyśmy kiedykolwiek byli w stanie poznać rozwiązanie problemu umysłu i ciała. Jego argumentacja wykracza poza wywody Nagela i wymaga założeń, których Nagel nie przyjmuje, a w każdym razie nie przyjmuje ich otwarcie. Ponieważ założenia McGinna podziela wielu filozofów z kręgu filozoficznej tradycji dualizmu i ponieważ w książce tej próbuję - między innymi - obalić te założenia, sformułuję je teraz wyraźnie i postaram się wykazać, że są fałszywe. Oto założenia McGinna: 1. Świadomość jest pewnego rodzaju „substancją”.6 2. Owa substancja jest poznawana przez „władzę introspekcji”. Świadomość jest „przedmiotem” władzy introspekcji, tak jak świat fizyczny jest przedmiotem władzy percepcji (s. 14 i s. 61 w przypisie). Tezy 1 i 2 mają tę konsekwencję - jakkolwiek nie jestem pewien, czy zgodziłby się z tym McGinn - że świadomość jako taka, jako coś, co jest poznawane przez introspekcję, nie jest rozciągła przestrzennie, co odróżnia ją od świata fizycznego jako takiego, który jest poznawany drogą percepcji i jest rozciągły przestrzennie. 3. Aby zrozumieć relacje zachodzące między ciałem i umysłem, musielibyśmy zrozumieć, na czym polega „więź” między świadomością i mózgiem (passim). McGinn nie ma wątpliwości co do istnienia owej „więzi”, ale żywi przekonanie, że jest zasadniczo niemożliwe, abyśmy zrozumieli jej naturę. Posługując się terminem Kantowskim, mówi, że jest ona dla nas „noumenem”. Zrozumienie tej więzi nie jest możliwe, a tym samym nie jest możliwe zrozumienie relacji między umysłem i ciałem. McGinn wysuwa przypuszczenie, że ową więź podtrzymuje ukryta struktura świadomości, która nie jest dostępna introspekcji. Te trzy założenia są założeniami kartezjańskimi, a proponowane „rozwiązanie” problemu jest rozwiązaniem w duchu kartezjańskim (które ma tę dodatkową wadę, że ukryta struktura świadomości jest zasadniczo niepoznawalna. Szyszynka miała przynajmniej tę zaletę, że była dostępna naszemu poznaniu!). Niemniej, podobnie jak w przypadku szyszynki, rozwiązanie McGinna nie jest w istocie żadnym rozwiązaniem. Jeśli chcemy odnaleźć więź między świadomością a mózgiem, musimy znaleźć więź między ukrytą strukturą świadomości a mózgiem. Postulowanie owej ukrytej struktury -nawet jeśli jest ona istotnie czymś możliwym do zrozumienia - prowadzi nas donikąd. Rzeczywiste problemy nasuwają natomiast trzy powyższe założenia; w istocie, sądzę, że ucieleśniają one większość błędów, w które popadał tradycyjny dualizm w ciągu ostatnich trzech stuleci. Są to, w szczególności, następujące błędy: 1. Świadomość nie jest „substancją”, lecz a s p e k t e m lub w ł a s n o ś c i ą mózgu w tym sensie, w jakim, na przykład,, ciekły stan skupienia jest własnością wody. 2. Świadomość nie jest poznawana przez introspekcję w sposób analogiczny do tego, w jaki przedmioty istniejące w świecie; są poznawane za pośrednictwem percepcji. Tezę tę będę rozwijał dopiero w rozdziale następnym, ale ponieważ zacząłem ją już rozważać w niniejszym rozdziale, przedstawię ją tutaj w nąjpro-i stszej formie: Model „oglądu wnętrza”, to znaczy model we-' wnętrznego badania, zakłada rozróżnienie między aktem badania i badanym przedmiotem, rozróżnienie, którego nie możemy! przeprowadzić w przypadku świadomości. Doktryna introspekcji jest dobrym przykładem tego, co Wittgenstein nazywa oczarowaniem naszego intelektu przez środki naszego języka. Nadto, jeśli odrzucimy pogląd, że świadomość jest substancją, która jest „przedmiotem” introspekcji, łatwo będziemy mogli dostrzec, że jest ona rozciągła przestrzennie, ponieważ jest zlokalizowana w mózgu. W naszym świadomym doświadczeniu nie zdajemy sobie sprawy z przestrzennej lokalizacji i wymiarów świadomego doświadczenia, ale dlaczego właściwie mielibyśmy je sobie uświadamiać? Niezmiernie zawiłym zagadnieniem neurofizjologicznym, którego długo jeszcze nie będziemy w stanie rozwiązać, jest dokładne ustalenie, co jest siedliskiem świadomego doświadczenia w naszych mózgach. Wedle tego, co wiemy, może być ono rozproszone na bardzo rozległych obszarach mózgu. 3. Nie istnieje żadna „więź” między świadomością i mózgiem, podobnie jak nie istnieje więź między ciekłym stanem skupienia wody i cząsteczkami H 2 0. Jeżeli świadomość jest wyższego rzędu własnością mózgu, nie może w ogóle wchodzić w rachubę istnienie więzi między tą własnością a systemem, któremu owa własność przysługuje. 4. ŚWIADOMOŚĆ A UPRZYWILEJOWANIE W PROCESIE SELEKCJI Mojemu stanowisku w filozofii umysłu, naturalizmowi biologicznemu, stawiano czasami następujący zarzut: Skoro możemy wyobrazić sobie, że takie same lub podobne zachowania manifestuje nieświadomy zombie, to dlaczego ewolucja w ogóle stwarzała świadomość? Zarzut ten przedstawiano niekiedy w formie sugestii, że świadomość może nawet w ogóle nie istnieć. Oczywiście nie będę próbował udowodnić, że świadomość istnieje. Jeśli ktoś nie jest świadomy, nie mogę mu w żaden sposób dowieść, że świadomość istnieje; a jeśli jest świadomy, dość trudno wyobrazić sobie, że mógłby mieć poważniejsze wątpliwości co do tego, że jest świadomy. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie ma ludzi, którzy mają w głowie taki filozoficzny zamęt, iż m ó w i ą , że wątpią, czy są świadomi, ale doprawdy trudno mi traktować takie oświadczenia całkiem poważnie. Udzielając odpowiedzi na pytanie o ewolucyjną rolę świadomości, chciałbym najpierw odrzucić ukryte założenie, że każda dziedziczona biologicznie cecha musi dawać organizmowi jakieś ewolucyjne korzyści. Wydaje mi się, że jest to bardzo prymitywna wersja darwinizmu i że istnieją różne, ważkie powody, aby ją odrzucić. Gdyby było prawdą, że każda wrodzona predyspozycja organizmu powstaje w wyniku jakiejś presji selekcji, to musiałbym dojść do wniosku, że mój pies podlegał selekcji pod kątem pogoni za piłkami tenisowymi. Goni on namiętnie za piłkami tenisowymi, a nie jest to, rzecz jasna, coś, czego się nauczył; nie ma zaś żadnych podstaw, by przypuszczać, że musi to być opłacalne biologicznie. Albo, by sięgnąć po bliższy przykład, pasja, z jaką ludzie oddają się alpejskim dyscyplinom narciarskim, ma, jak sądzę, pewne podłoże biologiczne, które nie jest efektem treningu czy warunkowania. Narciarstwo rozprzestrzeniało się we wprost niesamowitym tempie, a wyrzeczenia, na które są gotowi ludzie - poświęcając pieniądze, komfortowe warunki i czas, aby spędzić kilka godzin na narciarskim stoku - są co najmniej całkiem niezłym świadectwem, że czerpią z tego przyjemności, które są wrodzone ich biologicznej naturze. A przecież nie jest prawdą, że zostaliśmy wyselekcjonowani ewolucyjnie pod kątem zamiłowania do alpejskich dyscyplin narciarskich.7 Po uwzględnieniu tych zastrzeżeń możemy nadal zajmować się pytaniem: „Jakie korzyści ewolucyjne daje świadomość?” Odpowiedź na to pytanie jest taka, że świadomość spełnia najrozmaitsze zadania. Przede wszystkim istnieją rozmaite formy świadomości, takie jak widzenie, słyszenie, smakowanie, wąchanie, odczuwanie pragnienia, doznawanie bólu, łaskotanie, swędzenie i działanie umyślne. Po wtóre, w obrębie każdego z tych obszarów mogą występować różnorodne funkcje, które są spełniane przez świadome formy owych modalności. Niemniej, mówiąc w najogólniejszych kategoriach, wydaje się oczywiste, że rolą, którą pełni świadomość, jest porządkowanie pewnego zbioru relacji między organizmem a środowis- kiem i stanami samego organizmu. Ta forma organizacji - by odwołać się raz jeszcze do bardzo ogólnej formuły - może być charakteryzowana jako „reprezentacja”. Na przykład, za pośrednictwem modalności zmysłowych organizm otrzymuje świadome informacje dotyczące stanu świata. Słyszy dźwięki dochodzące z najbliższego otoczenia; widzi przedmioty i stany rzeczy, które pojawiają się w jego polu wzrokowym; czuje specyficzne zapachy różnych przedmiotów występujących w środowisku itd. Poza świadomym doświadczeniem zmysłowym organizm ma również na ogół świadome doświadczenia działania. Biega, chodzi, je, walczy itd. Te formy świadomości nie służą przede wszystkim uzyskiwaniu informacji o świecie; są to raczej przypadki, w których świadomość pozwala organizmowi oddziaływać na świat, wywoływać w świecie rozmaite zdarzenia. Raz jeszcze nie wdając się w szczegóły - później rozważymy te kwestie dokładniej - możemy powiedzieć, że w świadomej percepcji organizm uzyskuje reprezentacje, których przyczyną są stany rzeczy w świecie, a w wypadku działań intencjonalnych organizm wywołuje stany rzeczy w świecie za pomocą świadomych reprezentacji. Jeśli ta hipoteza jest słuszna, możemy postawić ogólną tezę dotyczącą korzyści, jakie daje świadomość w procesie selekcji: Świadomość zapewnia nam daleko większą zdolność różnicowania niż mechanizmy nieświadome. Tezę tę potwierdzają studia przypadków przedstawione w pracy Penfielda (1975). Niektórzy z pacjentów Penfielda cierpieli na pewną postać epilepsji, znaną pod nazwą petit mal. W niektórych przypadkach atak epilepsji powodował u pacjenta całkowitą utratę świadomości, a mimo to pacjent przejawiał nadal to, co określilibyśmy zwykle jako zachowania ukierunkowane na cel. Oto kilka przykładów: Pewien pacjent, którego będę nazywał A, studiował z zapałem w klasie fortepianu i miewał nawroty tego rodzaju automatyzmów, które określa się jako petit mal. Robił wówczas zwykle krótką przerwę w ćwiczeniach, którą jego matka określała jako początek „nieobecności”. Następnie grał dalej przez jakiś czas z niezwykłą sprawnością. Pacjent B miał automatyzmy epileptyczne, które rozpoczynały się wyładowaniami w płacie skroniowym. Czasami atak epilepsji zdarzał się wtedy, gdy chory wracał z pracy do domu. Pacjent nie przerywał wówczas marszu i przechodząc przez zatłoczone ulice, docierał do swojego domu. Później mógł uświadomić sobie, że miał atak ze względu na lukę w pamięci obejmującą jakiś odcinek drogi do domu, na przykład od alei X do ulicy Y. Jeśli pacjent C prowadził samochód, ani na chwilę nie przerywał jazdy, choć mógł później stwierdzić, że kilkakrotnie przejechał na czerwonym świetle (s. 39). We wszystkich tych przypadkach można dostrzec złożone formy zachowań ukierunkowanych na cel i nieobecność jakiejkolwiek formy świadomości. Dlaczego nie miałoby to dotyczyć wszelkich zachowań? Co właściwie wnosi świadomość? Zwróćmy uwagę, że w owych przykładach pacjenci wykonywali tego rodzaju czynności, które są nawykowe, rutynowe i utrwalony w pamięci. W mózgu pacjenta występowały przypuszczalnie; utrwalone połączenia nerwowe, które odpowiadały jego znajomości drogi do domu. Podobnie wiedza pianisty dotycząca tego, jak grać konkretny utwór fortepianowy, była prawdopodobnie ucieleśniona w połączeniach nerwowych w jego mózgu. Wedle tego, co wiemy o pracy mózgu w takich sytuacjach, złożone zachowanie może być zaprogramowane w strukturze mózgu. Zapoczątkowana czynność może być najwyraźniej kontynuować na nawet w trakcie ataku petit mal. Normalne, ludzkie zachowanie świadome charakteryzuje się jednak pewnym stopniem elastyczności i kreatywności, które nie występują w Penfieldowskich przypadkach nieświadomego kierowcy i nieświadomego pianisty. Świadomość wnosi zdolność różnicowania i elastyczność nawet do utrwalonych w pamięci, rutynowych czynności. Wygląda na to, że jest po prostu biologicznym faktem, iż organizmy obdarzone świadomością mają na ogół większą zdolność różnicowania niż te, które są jej pozbawione. Na przykład tropizmy roślinne, które charakteryzują się wrażliwością na światło, wykazują daleko mniejszą zdolność dokładnego różnicowania niż, powiedzmy, ludzki system wzrokowy. Wysuwam zatem hipotezę, że jedną z ewolucyjnych korzyści, jakie daje nam świadomość, jest o wiele większa elastyczność, wrażliwość i kreatywność, które zyskujemy będąc istotami świadomymi. Behawiorystyczna i mechanistyczna teoria, którą otrzymaliśmy w spadku, nie pozwala nam jednak dostrzec tych faktów; w istocie nie pozwala nam nawet postawić owych pytań we właściwy sposób, ponieważ stale poszukuje takich form wyjaśniania, które traktują relacje mentalno-neurofizjologiczne jako coś, co sprowadza się tylko do mechanizmu łączącego wejście i wyjście, to znaczy funkcji przyporządkowującej wejściowe bodźce wyjściowym zachowaniom. Sama terminologia, w której stawia się te pytania, wyklucza możliwość uwzględnienia zagadnień mających zasadnicze znaczenie dla zrozumienia świadomości, takich jak np. zagadnienie kreatywności.