mlodzianki 216 - Kościół Akademicki św. Anny

Transkrypt

mlodzianki 216 - Kościół Akademicki św. Anny
Pismo studentów od św. Anny
MŁODZI
ANKI
Nr 6 (216)
11 XI 2007
XXXII
niedziela
zwykła
KOMENTARZ DO NIEDZIELNEJ
EWANGELII
'
-
!
!
/
1
/
.
2
!
$
)
&
,
$
"
"
&
-
"
!
-
3
"
*
,
.
!
-
#
,
$
0
$
Lubimy Panu Bogu zadawać pytania typu
„dlaczego”? Dlaczego tyle niewinnych
dzieci ginie w krajach rozwijających się, a
jednocześnie tylu gangsterów chodzi po
ulicach i mają się dobrze? Dlaczego emeryci maja głodowe emerytury, a politycy chcą
więcej i więcej i nadal kradną i kłamią?
Dlaczego? Pytamy Pana Boga, a jednocześnie mamy nasze własne odpowiedzi, wiemy lepiej i właściwie czekamy tylko na to,
aby Pan Bóg te nasze „koncepcje” potwierdził. A ponieważ Bóg Ojciec dał nam Wolną Wolę i ją szanuje, więc cierpliwie czeka,
aż się wygadamy i zaczniemy szukać Jego
Mądrości, Jego Prawdy. Ale do tego jest
potrzebna postawa „dziecka”, postawa
człowieka, który po latach poszukiwania
„ludzkiej mądrości” zorientuje się, że tak
naprawdę, to do żadnych sensownych
wniosków sam nie doszedł. Największy
teolog Kościoła, Św. Tomasz z Akwinu,
całe życie spędził szukając Nauki Jezusa,
ale dopiero, gdy miał osobiste objawienie
Jezusa zrozumiał, że to, co do tej pory napisał jest niczym wobec Prawdy, Mądrości,
2
!
$
!
$
-
!
!
+
%
$
-
$
%
$
$
,
!
'
$
(
'
(Łk 20,27-38)
jakiej doświadczył podczas tego widzenia.
Św. Faustyna, nie była wykształconym
teologiem, ale osobiste spotkanie z Jezusem sprawiło, że to, co wydało się niewytłumaczalne, wzajemnie się wykluczające,
stało się nagle jasne, oczywiste i logiczne.
Tego samego i my możemy doświadczyć.
Możemy wejść w bliską relację z Jezusem.
Prosić, aby Duch Święty oświecił nasze
serca, aby je odmienił, aby je uzdrowił i
wtedy Mądrość, Prawda i Światło Jezusa
stanie się i naszym udziałem. A wówczas
najbardziej zawiłe, pokrętne „światowe
pytania” znajdą w naszych sercach prostą,
klarowną i logiczną odpowiedź. I będziemy
jak uczniowie, którym Jezus po zesłaniu na
nich Ducha Świętego obiecał: „
,
*
4
!
”.
Czyż to nie jest wspaniała perspektywa –
być dopuszczonym do bezmiaru Bożej Mądrości ?
,
Rafał Bober
11 listopada to jeden z tych szczególnych dni, w
którym stare wystrzępione pojęcie patriotyzmu
przecieramy szmatką od kurzu błyskawicznym
odruchem pamięci. Trochę nam z tym niezręcznie i jakby zbyt patetycznie. Przesadnie nadęci
zakładamy na moment tę starą ideę. Z udaną
powagą, tłumiąc ziewanie, chodzimy... nie,
kroczymy! pod płaszczykiem uczuć patriotycznych. A tymczasem, panowie i panie, patriotyzmu już się nie nosi.
Po prostu. Patriotyzm murszeje nam w szafie. A
co zajęło jego miejsce? Zwykle są to lekkie,
zwiewne i gustowne idee braterstwa ponad granicami, szukania sobie „nowej
ojczyzny”, zamieszkiwania tam,
gdzie komu najbardziej przypasuje. I trudno mieć o to pretensje.
Być może powinniśmy na zawsze
zapomnieć o tym, z czego do dziś
zachowało się tylko kilka pustych
dźwięków.
Bo czym jest patriotyzm? Jak
żyję, nie spotkałam się jeszcze z
sensowną formą patriotyzmu
codziennego. Ma on niezmiennie
charakter kryzysowy. Patriotyzm
był zawsze negatywny: przeciw
uzbrojonym po zęby wrogom, tym „złym” i to
złym jednoznacznie. Jedyną jego formą jest
walka, celem – zwycięstwo. A co potem? O tym
nie pisze już ani Słowacki, ani Mickiewicz, nie
wspominają politycy – o tym generalnie się nie
mówi. Można by nawet pomyśleć, że tak usilnie
wpajana młodzieży szkolnej idea patriotyzmu,
w pewnym momencie się kończy, wraz z bajkowym i tyleż nierealnym zapewnieniem: „a dalej
to już żyli długo i szczęśliwie”. Optymizmu
temu stwierdzeniu na pewno odmówić nie można. Podobnie ciężko jest wyrażać żal wobec
tych, którzy w naszym imieniu odnosili zwycięstwa.
A jednak muszę się przyznać, że zupełnie nie
wiem, co z tym fantem zrobić. Bo nie o to chodzi, że za Polskę nie umiem walczyć, tylko nijak
nie przychodzi mi do głowy jak dla niej żyć.
Tegoroczne wakacje spędziłam na obozie młodzieży w Stanach. Byli tam ludzie przeróżnych
narodowości i na 300 osób Polacy stanowili
jakieś 5%. Nie byliśmy jacyś wyjątkowi, na
codzień każdy z nas, z mniejszą lub większą
gorliwością, podtrzymywał narodową tradycję
narzekania na rodzinny kraj. Jednak w tym nowym krajobrazie kulturowym, gdzie na upartego
dałoby się wytyczyć linię demarkacyjną pomiędzy „my” a „oni”, kwestia przynależności do
tego samego narodu nabrała większego znaczenia. Powyciągaliśmy z walizek wymięte polskie
flagi, przewietrzylismy nieco zatęchły patriotyzm osobisty. Obok „przebrzydłego amerykańskiego żarcia” w miejscowej stołówce zagościł
„nasz” bigos (swoisty chichot kulinarno – historyczny, od kiedy to jemy bigos częściej niż
hamburgery?). Bezkonkurencyjne były jednak
mecze piłki nożnej, kiedy to z
cotygodniową frekwencją na boisku pojawiały się dwie drużyny:
grały przeciwko sobie Polska i...
„reszta świata”. Polska zawsze
wygrywała. Potargane włosy czy
brudne ubrania nie miały tu znaczenia. Wszyscy jednomyślnie –
chłopcy i dziewczyny – gromadziliśmy siniaki jak trofea. Dwudziesto – kilku- letni, pełni zapału i
pierwszy raz wierzący, że razem
jesteśmy niepokonani. Dziecinni
czy jednak dorośli?
Wiemy jak walczyć. Znamy to z opowiadań;
pierwszy lepszy film o polskim patriotyzmie
pełen jest przykładów. Wkoło sami męczennicy
i żołnierze. I zawsze to dodające smaczku ryzyko śmierci, z poruszającą muzyką w tle. Ale
dziś, kiedy staniemy na przystanku autobusowym, czy będziemy wiedzieć, jak żyć dla ojczyzny? Jak zapał do nagłych zrywów zamienić na
wytrwałą pracę? I czy tylko taki patriotyzm nam
zostawiliście – żmudny, długotrwały i bez końca?
Jak nauczyć się tego patriotyzmu pozytywnego,
skąd wziąć wzorce? Jak żyć dla Polski nie wyrzekając się osobistych ambicji i marzeń? To
pytanie do was, starszego pokolenia, którzy
twierdzicie, że młodzież jest zła, choć tyle dla
niej zrobiliście. A od tego czy znajdziemy odpowiedź wiele zależy. Bo patriotyzm można: wyjmować z szafy „od wielkiego dzwonu”, podjąć
się jego rozwoju, albo – jak każdą inną niemodną już ideę – wsadzić do muzealnej gabloty.
Beata Kubalska
3
Małżeństwo
czy
konkubinat?
Na to przewrotne pytanie odpowiadał w środę 7. Listopada o. Mirosław Pilśniak, przemawiając do młodzieży w ramach tegorocznego Laboratorium Miłości. Pytanie było w
zasadzie proste, zero – jedynkowe z grubsza
rzecz ujmując i właśnie tu krył się cały podstęp. Wybór tradycyjnego i „prawego” węzła
małżeńskiego w miejsce siejącego grozę i
zniszczenie wolnego związku wydaje się byc
tak oczywisty, że nie nastręcza chyba wątpliwości żadnemu „porządnemu” katolikowi. A
jednak.
A jednak nauki Kościoła przestają byc klarowne gdy w grę wchodzą uczucia. Coś, co
wydaje się byc słuszne i jedynie prawdziwe
może nabrac cech absurdu, gdy zaczniemy to
odnosic do własnej osoby.
I tak oto na spotkaniu z ojcem Pilśniakiem
mieliśmy okazję usłyszec m.in., że niezdrowa relacja, tak typowa dla konkubinatu, może zaistniec także bez konieczności wspólnego mieszkania czy współżycia przed ślubem.
Wystarczy zbyt przedmiotowe traktowanie
partnera/partnerki w okresie narzeczeństwa,
wystarczy zbyt „wplątanie się” w przedwczesne zobowiązania. Nie prowadzą one bowiem do rozwoju więzi czy większej bliskości psychicznej, a jedynie utoksyczniają coś,
co potencjalnie mogłoby stac się piękne.
O. Pilśniak doradzał przyjaźń, sugerował
stopniowe, wzajemne poznawanie się bez
wyżej wymienionych obciążeń. Proponował
dystans, czystą radośc z przebywania razem.
Radził, by w tej radości (ale też i trudnych
sytuacjach) przygotowac się na czas najpełniejszej i najpiękniejszej zarazem formy relacji między dwojgiem zakochanych – jedności
4
małżeńskiej. Podkreślał, że decyzja o małżeństwie powinna zostac podjęta przez ludzi
wolnych, a nie zniewolonych wcześniej zaciągniętymi zobowiązaniami czy „długami’.
W gruncie rzeczy był w tym swoim zapale
przekonywania dośc zaskakujący. Nic a nic
nie zajmowały go bowiem dylematy pt. „Co
wybrac – małżeństwo czy życie w wolnym
związku?”, za to skoncentrował się na czymś
najzupełniej niespodziewanym – na tożsamości niektórych form przeżywania narzeczeństwa z takim życiem w konkubinacie właśnie. I w zasadzie miał rację. Argumenty
przeciw trwaniu w wolnym związku wszyscy
znamy. Możemy w nie tylko wierzyc lub nie.
Beata Kubalska
Pewnego dnia w szkole
uczennica zapytała
mnie, czy mam dzieci.
Kiedy zaprzeczyłam,
pytała dalej: - Dlaczego?
- Bo nie mam męża.
- A miała pani?
- Nie.
- A dlaczego? – dociekała dalej.
- Bo nie spotkałam jeszcze kogoś, kto jest mi
przeznaczony, kogoś,
kogo pokochałabym z wzajemnością. Wielką
Prawdziwą Miłością daną od Pana Boga –
odpowiedziałam.
- No właśnie – westchnęła 14-letnia dziewczynka – bo wie pani, moi rodzice się rozwodzą..., a ja czuję się winna, bo gdyby nie ja,
to zrobiliby to już dawno.
- Ty niczemu nie jesteś winna! – zaprzeczyłam trzykrotnie – ale pamiętaj, że ty musisz
zatroszczyć się o swoją przyszłość!
Moja szczera odpowiedź na początkowo bardzo niewinnie wyglądające pytania sprawiła,
że dziewczynka otworzyła przede mną swoje
serce. Wyznała, że gdyby miała wybierać między rodzicami, wolałaby pójść do Domu
Dziecka. Jej mocno zranione serce płakało.
Czułam, że Duch Święty podpowiada mi, co
powiedzieć jej na temat Prawdziwej Miłości:
- Pan Bóg zna twoje problemy i widzi twoje
dobre serce. Wie, że potrzebujesz ciepła i miłości. On jest Prawdziwie Kochającym Ojcem i
nie zapomina o swoich dzieciach. Zaufaj Mu i
czekaj. Czekaj na Prawdziwą Miłość. Nie
wierz każdemu chłopakowi, który będzie ci
mówił, że cię kocha. Najpierw niech ci pokaże,
że kocha Jezusa i wraz z Nim podąża przez
życie. Jeżeli w Waszych sercach będzie obecny
Bóg, to wasza miłość zdoła pokonać wszelkie
przeszkody, które pojawiać się będą na waszej
drodze...
Mam nadzieję, że Duch Święty dotknął serca
tej dziewczynki. Że zacznie się ona zastanawiać, jaką rolę w jej życiu odgrywa Bóg. Że
zrozumie, iż szukanie
„ludzkiego szczęścia”
należy rozpocząć od
szukania Boga. Że będąc
w posłuszeństwie Panu
Bogu zostanie uzdrowiona ze swoich zranień,
jakich doznała w rodzinie, gdy rodzice się rozwodzą. Że zrozumie, że
mężczyzna, którego
pokocha, będzie musiał
być osobą wierzącą i przestrzegającą 10 Przykazań...
A ty? Czy już wiesz, czym jest Prawdziwa
Miłość, czy ciągle jej poszukujesz? Jeśli już
poznałaś/eś tę miłość, pamiętaj, aby ją nieustannie pielęgnować
( ks. Jan Twardowski,
„Elementarz...”) Jeśli zaś nadal jesteś na drodze poszukiwań, niech latarnią oświetlającą
twą drogę będzie sam Jezus Chrystus, który
mówił:
wzajemnie miłowali
” (J. 13,34) oraz „Hymn o Miłości” św.
Pawła:
!
Pamiętaj
też, że
(I Kor.13,8).
Na taką miłość warto czekać, bo, jak pisał ks.
Twardowski,
. Często modlimy się o taką miłość, ale chcielibyśmy, aby ona spotkała nas już teraz, natychmiast. A wspomniany tu już ksiądz Jan pisał
przecież:
!
*
"
!
#
$
&
%
'
(
)
*
+
+
Irena K.
* ks. J. Twardowski,
,
5
Poprosiliśmy naszych organistów z kościoła św. Anny, Michała Sławeckiego i Tomasza Piętaka, o przedstawienie najważniejszych informacji o historii i znaczeniu śpiewu gregoriańskiego i muzyki organowej w liturgii Kościoła, a przy okazji – o przedstawienie samych siebie
naszej wspólnocie. Dziś pierwszy tekst, za tydzień – drugi.
&
(
S
Śpiew gregoriański w liturgii
Śpiew jest fundamentalnym elementem każdej
Mszy św. sprawowanej przez Kościół rzymskokatolicki. Każda bowiem liturgia zawiera
następujące elementy: czytanie – śpiew –
modlitwa. Podczas każdego zgromadzenia
liturgicznego, nawet najmniejszego, wierni
czytają fragment, bądź fragmenty Pisma Św.
(zazwyczaj jest to fragment ze Starego i z
Nowego Testamentu). Odpowiedzią na Słowo
jest śpiew – najczęściej psalm oraz modlitwa,
którą zanosi przewodniczący zgromadzenia.
Świadectwo o tym daje na początku III w.
Tertulian, opisując w swym dziele
strukturę niedzielnej liturgii:
. Sobór Watykański II podkreśla
ważną i doniosłą funkcję śpiewu w liturgii, a
nawet definiuje śpiew gregoriański, jako
i daje mu uprzywilejowane miejsce pośród innych równorzędnych śpiewów – polifonii czy pieśni kościelnych.
Śpiew gregoriański, błędnie nazywany choraang.
łem (wł.
, fr.
), bierze swoją nazwę od papieża św. Grzegorza Wielkiego
(590-604). Jednak dziś z całą pewnością możemy stwierdzić, że nie zawdzięcza mu swo
!
!
6
!
"
jego powstania. Nie został on bowiem, w pełni skodyfikowany za jego pontyfikatu. Grzegorz Wielki dał nowy impuls do rozwoju muzyki kościelnej, redagując swój
i
Według
tradycji to on stworzył
oraz
osobiście nauczał śpiewu. Działalność papieża
która
odnosi się do tradycji
zniknęła całkowicie w XIII wieku.
Kolebką śpiewu gregoriańskiego jest natomiast obszar położony pomiędzy Loarą, Sekwaną i Renem, a głównymi ośrodkami działającymi w VIII wieku – Metz i St. Gallen.
Śpiew nazywany dzisiaj gregoriańskim powstał z połączenia tradycji rzymskiej i frankońskiej. Warto wspomnieć, że w zależności
od regionu geograficznego, równolegle istniały inne tradycje takie, jak
(południowe Włochy – Benewent, Monte
Cassino, Bari)
(ziemie galijskie –
Narbonne, Tuluza, Lyon, Tours)
(wzdłuż Pirenejów)
(północne
(związana z GrzegoWłochy) i
rzem Wielkim, Rzym i terytoria podległe). Do
dziś funkcjonuje związana z postacią św. Augustyna tradycja
– w diecezji
mediolańskiej oraz
– wokół katedry w Toledo.
S
$
%
&
'
!
!
*
(
)
*
*
)
)
*
*
*
W drugiej połowie VIII wieku rozpoczęło się
zbliżenie między królestwem Franków (Pepin
Krótki, później jego syn Karol Wielki) a papiestwem (Stefan II i następcy). Zbliżenie to
miało przede wszystkim charakter polityczny
– papież szukał pomocy przed najazdami Longobardów. Pepin Krótki zobowiązał się do
strzeżenia terytoriów papieskich, podczas gdy
papież dokonał powtórnego poświęcenia królestwa Franków i wraz z całym swoim dworem gościł dość długi czas w opactwie św.
Dionizego we Francji. W tym samym czasie
zrodziło się słynne hasło –
.
Pepin Krótki widział w liturgii rzymskiej sposób na zagwarantowanie jedności religijnej
swoich terytoriów, a co się z tym wiąże –
umocnienie jedności politycznej. Zadekretował przyjęcie w swoim królestwie liturgii
rzymskiej, jak również śpiewu.
W tych okolicznościach zaczęło powstawać
nowe repertorium muzyczno – liturgiczne,
znane dziś jako właściwy śpiew gregoriański.
Na początku przekazywane było drogą ustną,
a pierwsze jego zapisy pojawiły się na końcu
IX wieku. Były to zapisy bez użycia linii – na
czystym polu (
), tzw. notacja
cheironomiczna, w której ruch ręki kantora
wskazywał kierunek linii melodycznej. Po
wprowadzeniu czterech linii powstała notacja
diastematyczna, zwana neumatyczną, wykorzystująca specjalne znaki graficzne zwane
neumami, pozwalająca na bardzo precyzyjne
określenie wysokości dźwięków w śpiewie
gregoriańskim. Notacje neumatyczne tworzą
wiele rodzin, a najcenniejsze z nich to
(od miasta St. Gallen) oraz
(od miasta Metz).
Wciąż trwają badania mające na celu wierne
odtworzenie pierwotnej tradycji muzycznoliturgicznej śpiewu gregoriańskiego. Początkowo związane były one z benedyktyńskim
opactwem św. Piotra w Solesmes (Francja),
obecnie mają zasięg międzynarodowy. Dzięki
osobom dom Eugène Cardine’a oraz dom Jean
mnichów z Solesmes – w 1975
Claire’a
roku powstało Międzynarodowe Stowarzyszenie Studiów nad Śpiewem Gregoriańskim, a z
inicjatywy członków stowarzyszenia zostało
&
!
*
!
*
*
!
*
!
&
!
!
!
)
!
!
(
!
!
pisze:
*
!
)
!
[...]
)
W innym miejscu
(
!
S
!
wydane
(1979) – podstawowy punkt odniesienia dla współczesnego wykonawstwa śpiewu gregoriańskiego, zawierający oprócz
(neumy kwadratowe na czterech liniach), notację neumatyczną rodziny sangalleńskiej i metzeńskiej.
Dopiero takie wydawnictwo daje pełny obraz
repertorium gregoriańskiego – linia melodyczna oraz interpretacja rytmiczno-modalna oparta o swobodny rytm oratorski. Dzisiaj już nikt
nie kwestionuje ważności i przydatności notacji neumatycznych, a śpiew gregoriański staje
się jedną z dyscyplin naukowych.
Papież Benedykt XVI w swoim nauczaniu
dostrzega wielkość kultury muzycznej Kościoła, wypracowanej na przestrzeni wieków.
Dostrzega i docenia wartość dziedzictwa ojców oraz chce nas uchronić przed jego zaprzepaszczeniem. W adhortacji
pisze w następujący sposób:
!
&
!
!
!
[...]
)
*
(
!
!
!
)
!
)
!
)
!
*
!
!
*
!
)
)
!
!
!
!
!
!
*
Wielkie
zadanie stawia więc papież przed nami –
wiernymi. Ale jeszcze większe i bardziej odpowiedzialne wyzwania stoją przed kapłanami
i kandydatami do kapłaństwa oraz ich formatorami. To od nich zależy, czy i w jakim stopniu wierni docenią wartość śpiewu gregoriańskiego. Jeżeli duszpasterze nie będą zaangażowani w to wielkie dzieło odnowy, własny
*
!
!
!
(
7
śpiew liturgii rzymskiej bezpowrotnie zginie z
naszych świątyń, a jego miejsce zajmie zalewająca nas z każdej strony fala muzyki
,
której nieodłącznym elementem w wydaniu
kościelnym są nienastrojone gitary.
Podążając za wskazaniami Benedykta XVI,
wzorem lat ubiegłych, będziemy starali się
realizować te idee w kościele akademickim
św. Anny.
Michał Sławecki
Michał Sławecki (1982) – absolwent Salezjańskiego Liceum Muzycznego w Lutomiersku. Studia w specjalności
muzyka kościelna odbywał w Akademii Muzycznej im.
Fryderyka Chopina w Warszawie oraz na Papieskim Instytucie Muzyki Sakralnej w Rzymie. Obecnie studiuje
kompozycję w warszawskiej AM.
Jest II dyrygentem Chóru UKSW, prowadzi Scholę Gregoriańską Clamaverunt Iusti. Z kościołem akademickim św. Anny w Warszawie
związany jest jako organista i kantor od 2004 roku
Serdecznie zapraszamy na najbliższe koncerty działającego przy naszym kościele
Wa r s z a w s k i e g o
Chóru
Międzyuczelnianego
Niedziela 11 listopada, godz. 13.00, koncert pieśni polskich „Już się zmierzka”, kościół Wniebowstąpienia Pańskiego, al. KEN 101
Niedziela 11 listopada, godz. 20.00, program słowno-muzyczny „Oblicze tej ziemi”, kościół św.
Antoniego
Marii
Zaccarii,
ul.
Jana
III
Sobieskiego
15
Środa 14 listopada, godz. 18.00, Henri Seroka „Credo”, Filharmonia Narodowa w Warszawie
*
!
!
,
s
$
"
!
[email protected]
$
$
$
$
&
&
Msze św. niedzielne: 8.30; 10.00; 12.00; 15.00;
19.00; 21.00.
Msze św. w dni powszednie: 7.00; 7.30; 15.00;
18.30. (w I piątki miesiąca i 2. dnia miesiąca:
21.00)
8
%
&
Sakrament Pokuty i Pojednania: pon.-piąt.
7.00-8.00; 15.00-19.00, sobota: 7.00-8.00, 15-16,
18.30-19; niedziela: w czasie Mszy świętych.
Chrzty dzieci w I i III niedzielę miesiąca o godz
12.00

Podobne dokumenty