Polacy lubią śmieci cz.1

Transkrypt

Polacy lubią śmieci cz.1
Polacy lubią śmieci cz.1
Page 1 of 6
Polacy lubią śmieci cz.1
Artur Włodarski, zdjęcia: Piotr Strzyga 2009-12-08, ostatnia aktualizacja 2009-12-09 21:50:35.0 Dbamy o nie, jak nikt w Europie. Nie chcemy ich oddawać do sortowni czy spalarni. Wolimy,
by spoczywały w spokoju. Najlepiej na jakiejś cichej, leśnej polanie. Raport: Co robimy z
odpadami, cz. 1 KONKURS: Śmieci niczyje Są wszędzie, i to widać. Zwłaszcza gdy się niedawno wróciło z zagranicy. Jak pan Piotr, mieszkaniec podwarszawskich Kątów. Powoli się przyzwyczaja, ale ilekroć ma gościć znajomych z Austrii i Szwajcarii, przegląda okoliczne ścieżki. Bo goście lubią biegać, a on nie chce, by jak ostatnio, odkryli hałdę śmieci pośrodku lasu. O tym, że może być dużo gorzej, przekonał się pan Jan, który w Babicach kupił okazyjnie tanio popegeerowski majątek. Wiercąc studnię, odkrył, że owa posiadłość jest w istocie dzikim wysypiskiem śmieci sięgającym 2,5 metra w głąb. Koszt oczyszczenia i rekultywacji terenu uczynił owo "okazyjnie tanio" nieaktualnym. Od kiedy wzrosły ceny za wywóz śmieci, jest ich więcej w lasach, przy drogach, a niebawem będzie i w powietrzu, bo - jak to zimą - spora ich część wyląduje w domowych piecach i kominkach. Śmieci nas osaczają, demaskują i poniekąd definiują. - Będziesz o nich pisał? Powodzenia - ostrzegła koleżanka po fachu. - W tej branży wszyscy kłamią. Zobaczysz. I faktycznie. Proste pytania - pokrętne odpowiedzi. Uniki, przemilczenia i półprawdy. Po miesiącu już wiedziałem, że worki ze śmieciami kryją wszystkie polskie paranoje. Kiszą się w nich fobie, układy i układziki. Niestałość przepisów, konflikty interesów i rozgrywki polityków. Chcesz ocenić, jak społeczeństwo jest zorganizowane i wyedukowane? Sprawdzić, co robi ze śmieciami. Wystarczy porównać, jak się je traktuje w Skandynawii, w Chinach czy nawet na północy i południu Włoch, by dostrzec, jak czuły jest śmieciowy papierek lakmusowy i jak trafne są jego wskazania. A gdzie kończą nasze śmieci? Są trzy możliwości: sortownia, spalarnia i wysypisko. Postanowiłem prześledzić, jaki los spotkał moje pieczołowicie posortowane śmieci. *** A konkretnie pojemnik po kefirze, który właśnie ląduje w koszu. Choć wciąż lśniący i czyściutki jest już śmieciem. O przepraszam - odpadem, i to nie byle jakim. Śnieżnobiała butelka to polistyren. A korek zielony jak szczypiorek to tzw. polietylen małej gęstości. Skąd to wiem? Z oznaczeń na denkach, a konkretnie cyferek - 6 i 4. Jest tam też coś w rodzaju testamentu. To trójkącik ze strzałkami, mający rozwiać wątpliwości, co zacz i co należy z tym zrobić. A więc? Skoro jest to idealny materiał do recyklingu, tak też powinien skończyć - obrócić się w regranulat, w który wtryskarka tchnie drugie życie w formie krzesła ogrodowego, podkładu kolejowego czy zabawki. Dostanie tę szansę? W myśl zasady zrównoważonego rozwoju (nie obciążaj środowiska, czyli żyj tak, jakby cię nie było) i umowy podpisanej z odbiorcą śmieci płuczę butelkę i wrzucam do worka "na plastiki". Czekamy na śmieciarkę. Przyjechała, pojechała, a ja za nią. *** Zapraszamy do śmieciarki Ponieważ jazda za śmieciarką (fachowo zwaną samochodem bezpyłowym) tylko z początku jest ekscytująca, wspomnę krótko o ewolucji śmieci. Kiedyś ich nie było. To znaczy były, ale nie stanowiły problemu, bo nim zaczęły stanowić, to albo się rozłożyły, albo my byliśmy już gdzie indziej. Dopiero kiedy ludzie się osiedlili (neolit, 6500 lat temu), musieli żyć wraz z nimi. A raczej na nich, bo śmieci spadały na ziemię, stopniowo podnosząc poziom placów i ulic pierwszych miast. Potem, gdy śmieci zaczęły drażnić nasze nosy, wpadliśmy na pomysł, by wywozić je za miasto (500 lat przed naszą erą Ateńczycy wyznaczyli pierwsze składowiska). I można powiedzieć, że w Polsce niewiele się od tego czasu zmieniło. Zmieniły się za to śmieci, i to na naszych oczach. Przede wszystkim ubyło szkła - młodsze pokolenie zna roznosicieli mleka już chyba tylko z filmów Kieślowskiego. A gdy na klatkach schodowych ucichł brzęk butelek, w sklepach nastała era plastiku i kult opakowania. Abyśmy nie przeoczyli (albo nie wynieśli w kieszeni) baterii, tubek z klejem czy też innych drobiazgów, zaczęto przytwierdzać je do płacht tektury służących za wieszaki. Chcąc podnieść rangę artykułów, producenci zwykli pakować je po klika razy, najpierw w tubkę lub słoiczek, potem w kartonik, a wszystko to jeszcze w celofan. Przerost formy nad treścią najlepiej widać w branży kosmetycznej, gdzie z dużego pudełka niczym z matrioszki wylatuje maleńki słoiczek kremu czy flakonik perfum. Kupujesz, otwierasz i masz stertę śmieci do wyrzucenia, bo wszystko - od torby do butelki - jest jednorazowe. Fakt, Coca-Cola eksperymentowała z plastikowymi butelkami wielokrotnego użytku, za które dostawało się kaucję. W Niemczech się przyjęły, u nas - nie. Głównie z powodu kiepskich dróg (bo jadąc z powrotem do rozlewni, taka butelka obija się i niszczy) oraz fantazji naszych rodaków, którzy wypełniali je, czym popadnie (ponieważ w przeciwieństwie do szkła plastik absorbuje zapach, czujniki w rozlewniach odrzucały butelki "pachnące" pestycydami, benzyną, olejem czy moczem). Nie mamy też powszechnych na Zachodzie automatów, które połykają PET, skanują jego kod kreskowy i wypluwają paragon, z http://wyborcza.biz/biznes/2029020,101562,7337040.html?sms_code=
2010-01-29
Polacy lubią śmieci cz.1
Page 2 of 6
którym idzie się do kasy po zwrot 10-25 eurocentów za butelkę. W efekcie prawie wszystkie plastiki skazane są u nas na śmieciarkę. By się nimi nie zadławiła, w środku metalowa płyta zgniata je w proporcji 5:1. *** Kiedy tak jechałem za samochodem bezpyłowym (nie taki znowu on "bezpyłowy"), jeszcze nie wiedziałem, że każdy pokonuje nawet 150 km dziennie, jadąc po jeden worek nieraz i dwa kilometry. W to, że zużywa przy tym 80 litrów paliwa, uwierzyłem łatwiej i zrozumiałem, skąd się wziął mit, jakoby śmieciarki paliły śmieci. Miałem też nadzieję ostatecznie wyjaśnić bulwersujący fakt mieszania posortowanych śmieci (a więc papier, szkło, metale i plastik) z niewiele wartymi odpadami komunalnymi (obierki, skorupki, pudełka po pizzy czy stare skarpetki). Po co je rozdzielać, skoro znikają w tej samej paszczy? Obawiając się, że zostanę zdemaskowany, zwiększyłem dystans i przedobrzyłem. Śmieciarka zniknęła. Tyle śledzenia na nic? Na szczęście zostawiła ślady, co - jak pamiętałem z lektury Winnetou - dawało pewne szanse. I faktycznie. Błotnisty trop urywał się co prawda na drodze Piaseczno - Góra Kalwaria, ale po drugiej stronie ujrzałem coś, co brzmiało jak zaproszenie: "Łubna. Składowisko odpadów". Podążając za drogowskazem, przeniosłem się w inny świat. *** Świat surowców wtórnych. Stan parających się ich skupem obiektów wskazuje, że nie jest to dziś żyła złota. Podobnie jak i ceny wypisane kredą na zmurszałej dykcie. Choć było gorzej. Rok temu przekonała się o tym nauczycielka oraz dzieci, które zachęciła do zbierania makulatury. To miała być praktyczna lekcja ekologii: sprzedamy papier, a za to, co dostaniemy, kupimy i posadzimy drzewka. Niestety, dziecięcy entuzjazm, który pozwolił zebrać pół tony makulatury, opadł przy kasie punktu skupu w Olsztynie, gdzie owoc kilkumiesięcznej zbiórki wyceniono na 5 zł i 40 groszy. Za mało choćby na sadzonkę. Z lekcji ekologii wyszła lekcja ekonomii. Ogólnoświatowy kryzys poprzedzony załamaniem się chińskiego apetytu na surowce wtórne po olimpiadzie w Pekinie mógł też załamać nerwowo tych, którzy żyją ze zbierania i skupu makulatury (8-15 gr/kg), butelek PET (35-50 gr/kg), złomu stalowego (40-60 gr/kg) czy nawet kolorowego (2-4 zł/kg). Ceny wróciły do poziomu sprzed 10 lat, kiedy to ani rynek, ani klienci nie byli tak kapryśni (weźmy np. makulaturowy papier toaletowy - dziś delikatny jak chusteczka higieniczna, kiedyś mógł służyć do peelingu ). W efekcie gros surowców wtórnych ląduje dziś na składowisku. Metan, mewy i torebki, czyli śmieciowa Wólka Węglowa *** Krętą i dziurawą drogą docieram wreszcie do celu. Z jednej strony cieszę się, bo już widzę "moją" śmieciarkę, z drugiej martwię, że tak wysokiej klasy odpad jak owa butelka skończy pod zwałami innych śmieci. O tym, że niekoniecznie, dowiedziałem się dwa tygodnie później, bo tyle zajęło uzyskanie pozwolenia wstępu. *** Jak na obiekt obliczony na dekadę i już ponoć raz zamknięty, składowisko, powszechnie zwane wysypiskiem, trzyma się nadzwyczaj dobrze. Zajmuje 21 hektarów, ma 58 m wysokości i jest najlepiej widocznym z kosmosu wytworem człowieka w gminie Góra Kalwaria. Jest też najbardziej kompletnym zapisem kultury materialnej mieszkańców Warszawy od z górą 30 lat. W czasach późnego Gierka ekologia była fanaberią, którą żaden poważny sekretarz nie zawracał sobie głowy. "Macie problem ze śmieciami? No to sobie, towarzyszu, znajdźcie kawałek pola, ogródźcie, i wiecie " Znaleziono, ogrodzono, wpuszczono śmieciarki. Ale że długo ich nie ważono, nigdy nie dowiemy się, ile dokładnie odpadów przyjęła Łubna. Ponoć 7,5 mln ton. *** Zapach? Charakterystyczny, słodko-kwaśny odór daje się we znaki przy stercie kompostu na dole. Wyżej niemal go nie czuć. Jadąc po betonowych płytach w końcu osiągam Mount Łubna. Zamiast wbić proporzec, rozkładam drabinę i robię zdjęcia. Gdybym nie wiedział, gdzie jestem, mógłbym uznać scenerię za wręcz uroczą: feeria barw, setki ptaków i widok po horyzont. Godne miejsce pochówku. Sielankę psuje ciężarówka, spychacz, dźwig i kompaktor, czyli coś jakby walec drogowy najeżony stalowymi zębami. Musi ugniatać coraz lżejsze, bo też coraz bardziej plastikowe śmieci. *** Szkoda, że nie można zajrzeć w głąb kopca. Na samym dnie śmieci są całkiem inne - mniej kolorowe, mniej trwałe, za to dużo cięższe. Największe zmiany zaszły w pokładach z lat 90., gdy nastąpił wysyp plastiku i odzieży. Bo gdy rodacy wreszcie uwierzyli, że pełne półki to nie fatamorgana, zaczęli wietrzyć szafy, pawlacze i strychy, wyrzucając z nich niemodne, choć z trudem niegdyś zdobyte kozaczki, kożuszki i paltociki. Pojawiło się nowe kryterium użyteczności - moda. Odtąd niemodne znaczyło tyle, co zniszczone lub niesprawne. A więc lądowało w koszu, czasem po dwóch sezonach. Moda stała się potężnym generatorem śmieci. Rychło skończyła się epoka odpadów wyrzucanych luzem. Od z górą 10 lat prawie wszystkie pakujemy, jak nie w worki, to w reklamówki, co ułatwia transport, ale utrudnia sortowanie. - A propos, czy tu są "nurki"? - pytam obsługę, nie wiedząc, że to drażliwa kwestia. Najpierw słyszę ciszę, potem ciche http://wyborcza.biz/biznes/2029020,101562,7337040.html?sms_code=
2010-01-29
Polacy lubią śmieci cz.1
Page 3 of 6
"tak". - 200 osób. Są zarejestrowani, mają identyfikatory - mówi pan Waldemar z obsługi składowiska. - Wybierają co cenniejsze kąski i sprzedają w punkcie skupu. Czy to dobrze? Opinie są różne. Z jednej strony tak, bo gdyby nie "nurki", góra odpadów byłaby jeszcze większa (może któryś uratował moją butelkę po kefirze?). Z drugiej nie, bo ogromna większość napędza szarą strefę i stanowi obciążenie dla budżetu. - I to idące w miliony - twierdzi Jerzy Ziaja, szef Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Recyklingu, którego zdaniem z grzebania w śmieciach utrzymuje się w Polsce ponad 10 tys. osób - Proszę zauważyć - argumentuje - że na bogatym Zachodzie nie ma punktów skupu, bo nie ma tam ludzi gotowych żyć za równowartość 20-30 zł dziennie. Czasem nie tylko "nurki" grzebią. Janusz Kapral, dyrektor składowiska Łubna wspomina nieszczęśnika, któremu żona wyrzuciła do śmieci wszystko, łącznie z dokumentami. W drodze wyjątku pozwolono mu na mały rekonesans. Niestety zakończony fiaskiem. Pytany o najbardziej uciążliwy odpad dyrektor odpowiada bez wahania: - Reklamówki. Są nie do upilnowania, zwłaszcza przy wietrznej pogodzie. A największe niebezpieczeństwo? - Kiedyś był nim samozapłon. Ale odkąd mamy system odprowadzania gazu wysypiskowego, problem zniknął. Ach, to stąd te żółte kominy i węże oplatające kopiec! Wysysany z wnętrza gaz (mieszanka metanu, CO2, CO i siarkowodoru) płynie nimi do trzech kontenerów z pompami. Pustkę wypełnia powietrze czerpane przez kilkadziesiąt sterczących z wierzchołka kominów zwanych tu studniami. Co się dzieje z metanem? Część zamienia na prąd wielki, chodzący na okrągło generator. Reszta ogrzewa majaczący w oddali basen w Górze Kalwarii. Ciekawe, ilu jego użytkowników potrafi dostrzec związek między basenem, wysypiskiem i gęsią skórką Ale ten cywilizacyjny megakurhan produkuje jeszcze coś: odcieki. I to dużo, bo 100 metrów sześciennych na dobę. Cieczy, której składu nie chcecie znać, a która trafia do miejscowej oczyszczalni. Teraz i przez kolejne 30 lat, bo taka jest bezwładność składowiska. Nawet jeśli faktycznie zamkną Łubną w przyszłym roku, jej obsługa długo będzie miała zajęcie. Ale za 50 lat składowisko, które dziś przypomina gąsior z winem, ustabilizuje się na tyle, że kto wie Może tam, gdzie latają mewy i reklamówki, kiedyś stanie ekskluzywne osiedle z niezapomnianym widokiem na okolicę? *** Wracam rozczarowany, że moja butelka skończyła tak banalnie. Szanse, że któryś z nurków ją uratował są bliskie zera - na górze dostrzegłem wiele podobnych, więc drugie życie w postaci nogi od krzesła nie było jej widać pisane. Sprawdźmy, co by się działo, gdyby śmieciarka pojechała dalej lub gdybym mieszkał w stolicy, a nie pod nią. I to najlepiej w bloku. Wówczas, idąc do zsypu z kubełkiem pełnym typowych zmieszanych odpadów komunalnych, mógłbym przynajmniej mieć nadzieję, że trafią do obiektu, do którego właśnie jadę. Pełen obaw zresztą, bo przeczytałem w internecie, że jeśli "zostanie rozbudowany, to będzie emitował rocznie 164 g dioksyn, co wystarczy do zabicia 23 tysięcy małp..." Trudno o mniej zachęcający opis Zakładu Unieszkodliwiania Stałych Odpadów Komunalnych. W skrócie ZUSOK, a w praktyce spalarnia. Cóż za słowo. Czy mówiąc je, czujecie popiół na języku? I ten dziwny niepokój? *** Spalarnia, czyli ogień wieńczy dzieło Nie pamiętam, kiedy dokładnie wojujący ekolodzy postawili znak równości między spalarnią a krematorium, ale musiało to nastąpić przed budową tej tutaj. Bo w odróżnieniu od wiedeńskiej, tkwiącej w centrum miasta i jeszcze - o zgrozo - będącej turystyczną atrakcją, nasza została wepchnięta w najbardziej odludny i bezbarwny kąt Warszawy. A oto i spalarnia. Budynek niczego sobie, a przed nim wielka tablica świetlna, niejako uprzedzająca pytania o skład tego, co aktualnie wylatuje z komina. Wszystko poniżej normy. Biorę więc głębszy wdech i wchodzę. O ile Łubna ma w sobie coś z malowniczego cmentarzyska, to ZUSOK jest jak wielki, groźny transformer. To kombinat rozprawiający się ze śmieciami ostatecznie i bezlitośnie - najpierw stalą, potem ogniem. Zaczyna się niewinnie - śmieciarki podjeżdżają tyłem i wypróżniają się do głębokiej niecki. Naraz na odpady spada wielka metalowa łapa i unosi je pod sam dach. Ukryta tam sortownia odsiewa za pomocą sita i ludzi surowce wtórne (głównie szkło, złom i puszki) i tzw. balast, czyli to, co nie nadaje się do spalenia (zbite szkło, gruz, piach, kamienie, ceramika). To, co się nadaje (jak choćby plastikowe butelki po kefirze), trafia do segregacji mechanicznej. W tym miejscu do akcji wchodzą młynki młotkowe, co powinno zainteresować twórców horrorów. Rośnie hałas, napięcie i temperatura. Przechodzę do hali, gdzie bije nieludzkie serce ZUSOK-u. Nie wierzę, że na Zachodzie, gdzie - jak wiemy - pełno jest opustoszałych, lecz wciąż czynnych hut i walcowni, nie nakręcono filmu z udziałem spalarni. Bo nie ma lepszego miejsca na finałową scenę niż piec rusztowy. Trzeba tylko zadbać, by zły charakter wraz z frakcją energetyczną wpadł jakoś do leja zasypowego. Gdy śmieci w piecu częściowo się wypalą, podłoga odsuwa się i To, co było w leju, jest teraz w piecu. A jeśli stawia opór, specjalne wypychacze zadbają, by trafiło na ruszt, gdzie temperatura http://wyborcza.biz/biznes/2029020,101562,7337040.html?sms_code=
2010-01-29
Polacy lubią śmieci cz.1
Page 4 of 6
nie spada poniżej 1100 st. (na wszelki wypadek są tam jeszcze palniki). Co z tego zostaje? Żużel i spaliny. Te pierwsze trafiają zwykle na składowiska. Te ostatnie - do kotła, gdzie zamieniają się w parę, a para napędza turbozespół (turbina plus generator) i ogrzewa wymienniki ciepła. Mamy więc podwójną korzyść - prąd i ciepłą wodę. Coś dobrego z czegoś złego. By nie dać satysfakcji ekowojownikom, reszta spalin przechodzi przez ciąg filtrów i nim trafi do atmosfery, jest badana co 5 sekund przez 6 czujników. *** Teraz moja kolej. Na celowniku - Stanisław Sochan, specjalista ds. ochrony środowiska. - Chcę poznać wasz bilans. Słucham. - W 2008 roku ZUSOK unieszkodliwił 62 696 ton odpadów komunalnych, z tego 39 729 ton spalił. Wytworzył przy tym 10 545 MWh prądu i 243 010 GJ ciepła. To mnie nie zadowala: - Co jeszcze wytworzył ZUSOK? - Granulaty zestalone - 1921 ton. Żużel - 7318 ton. Biostabilat - 11 424 tony. - Bio ? A dlaczego nie kompost? - Bo jest zanieczyszczony, m.in. metalami ciężkimi i patogenami. A więc na rabatki się nie nadaje. - Muszę to coś zobaczyć. Idziemy. Kompostownia działa jak balsam na skołatane spalarnią nerwy. Ciemno tu, cicho, ani żywej duszy. Pierwsze skojarzenie? Wielka obora, z której usunięto świnie i krowy, a zostawiono nawóz. Dużo nawozu. Jest też maszyna, która niespiesznie przekłada go z miejsca na miejsce, by ułatwić zadanie bakteriom. Te mają pięć tygodni, by rozłożyć, co się da. - Co potem robicie z tym biostabilatem? - Służy do rekultywacji składowisk. Czyli zamiatają go pod dywan. Przypomniało mi się, że coś podobnego widziałem na dole w Łubnej. Ciekawe, że tam śmierdziało, a tu jakby mniej. Czyżby naprawdę perfumowali powietrze? - Słyszałem, że macie tu system dezodoryzacji - No mamy - przyznaje. - Koło kompostowni są specjalne dysze, które rozpylają środek neutralizujący zapachy. Czas na złotą kulę. - A dioksyny? - Bez obaw - Pan Stanisław udaje, że się kulom nie kłania. - Proces spalania jest tak pomyślany, by powstawało ich jak najmniej. Na pewno? *** Wyciągam telefon i dzwonię do prof. Adama Grochowalskiego z Politechniki Krakowskiej, by ustalić, jak to jest z tymi dioksynami. Kiedy mówię o tysiącach martwych małp, którymi straszy "Zielone Mazowsze", profesor nie wytrzymuje. - To jakaś wierutna bzdura! Skąd oni wzięli te 164 gram? Skoro cała Unia emituje rocznie 200 gram! A ZUSOK setne części grama. Mierzyłem, liczyłem, więc wiem, co mówię. Jeśli ktoś tak bardzo rozmija się z rzeczywistością, to jest na to tylko jedno słowo: kłamstwo. *** Najgorzej było z sortownią odpadów, czyli miejscem, do którego moja butelka nie dotarła, choć powinna z definicji. Dwóch szefów, których zagadnąłem, zaczęło od zaraz wcielać zasadę zrównoważonego rozwoju, a więc żyć tak, jakby już ich nie było, i nie odbierać telefonów. W dodatku co za pech! Tylko się przedstawiałem, a tu zasięg zanikał, bateria słabła lub zapełniała się poczta głosowa. Aż któregoś dnia Dzwoni pani z MZO Pruszków i zaprasza na rozmowę z szefem oraz - uwaga - na zwiedzanie sortowni. *** Sortownia, czyli ratujmy, co się da - Takich dużych jak ta jest w Polsce mało. Tu, koło Warszawy, tylko dwie - wyjaśnia prezes Władysław Kącki i z dumą pokazuje obejście. Cóż, gdyby nie szyld, siedzibę Miejskich Zakładów Oczyszczania można by wziąć za jakiś nowy oddział ZUS. Wierzę na słowo, że kilka lat temu były tu błoto i baraki. A to, co jest, powstało małym kosztem i własnym sumptem. Zaczarowany ołówek? Tak jakby. Efekt zbliżony do tego z dobranocki prezes Kącki osiągnął, wykorzystując ukryte umiejętności swoich pracowników. Okazało się, że śmieciarkami jeżdżą zawołani murarze, brukarze i ogrodnicy. Ale wszystkich przebił stolarz, który umeblował cały budynek, a jego szaf, regałów i krzeseł nie powstydziłaby się żadna fabryka mebli. Trzeba przyznać, że prezes dba o swoje "ołówki" (płaci im ponad 3 tys. zł, funduje basen i wycieczki zagraniczne), ale kiedy trzeba - temperuje na ostro. Wie coś o tym 55 pracowników sortowni, gdzie rotacja jest największa. http://wyborcza.biz/biznes/2029020,101562,7337040.html?sms_code=
2010-01-29
Polacy lubią śmieci cz.1
Page 5 of 6
Podchodzimy do niej akurat, gdy śmieciarka pozbywa się worków z posegregowanymi odpadami. I co? Trafiają na wspólny taśmociąg. Oto dlaczego wrzuca się je do jednej śmieciarki. - Bo nie ma sensu budowania osobnych obiektów dla plastiku, kartonu czy szkła - wyjaśnia prezes. - Sortownia musi być wielofunkcyjna. Aha. Czyli nie warto wrzucać śmieci do osobnych worków? Prezes protestuje. - Oczywiście, że warto, bo to ułatwia pracę sortowni. Ta tutaj przypomina tę w ZUSOK-u. Ale są różnice. Na dzień dobry śmieci (30 tys. ton rocznie) przechodzą przez ręce dwóch mężczyzn, którzy rozrywają worki i usuwają szkło. - To najgorszy odpad - prezes uprzedza moje pytanie. - Szkło potrafi zniszczyć taśmociąg w trzy lata. Potem trafiają do bębna, który dzieli je na trzy sorty. Wszelki drobiazg jest odsiewany i kończy jako balast. Większe odpady wjeżdżają na taśmociągu do pierwszej, a te największe (ponad 20 cm) - do drugiej kabiny. W przeciwieństwie do ZUSOK-u, który spalał butelki PET, tu się je odzyskuje, beluje i sprzedaje po 400-900 zł/tonę. W kabinach sortowniczych dominują kobiety, a zawdzięczają to prakseologii. "Są wydajniejsze. Mężczyzna robi 700 ruchów na godzinę, kobieta aż 1000". Ciekawe, czym jeszcze zaskoczy mnie prezes. Jednak od kobiet szybszy jest taśmociąg. W efekcie - Z odpadów typu mydło i powidło mamy 6 proc. odzysku, a z tych z tych z selektywnej zbiórki - 50 proc. Choć jeszcze w 2005 r. było 80 proc - wspomina szef MZO. Co się stało? - Do odpadów wysortowanych mieszkańcy cichaczem dodają komunalnych. Bo za te pierwsze często nie muszą płacić, a za te drugie - tak. Ot, takie drobne oszustwo Świadomy ludzkich słabostek prezes kontroluje, co tylko może. Na wielkim ekranie w dyspozytorni widzi ruch każdej z blisko 50 śmieciarek, bo wszystkie mają lokalizatory GPS. Pojazdy MZO tankowane są na miejscu raz dziennie do pełna, więc przekręty z paliwem nie wchodzą w grę. Przygotowane dla recyklera beloty papieru, tektury i PET-ów są oznaczone nazwiskiem tego, kto je sortował. Do większości pomieszczeń dostępu bronią identyfikatory z czipami. Kiedy więc na koniec stałem przed wielkim akwarium w holu, miałem wrażenie, że i rybki pływają tu na komendę *** Żegnany przez prezesa i kamery przemysłowe, opuszczam firmę świadomy, że nie oddaje ona polskich realiów. Działa jak dobrze naoliwiona maszynka, a jej szef (notabene "Dyrektor Roku 2007") nie cofnie się przed niczym, co mogłoby ją usprawnić. I to w sposób, który nie każe mu potem uciekać na widok dziennikarza. *** Wszystko na odwrót Choć może nie wszyscy kłamią, to wydaje się, że w całym tym biznesie najbliższa prawdy jest statystyka. A ta mówi, że ponad 90 proc. naszych śmieci trafia na składowisko. Nie inaczej było z moimi - trafiły tam, choć nie powinny. - Najpewniej był pan jedynym klientem - jak wyjaśnił mi pracownik konkurencyjnej firmy - który sortował śmieci na trasie tej śmieciarki. To nie dziwi w obliczu faktu, że oficjalnie 6,8 proc. odpadów poddawanych jest selektywnej zbiórce. Zakładów, które są w stanie zrobić z nich surowiec zdatny do recyklingu jest w Polsce góra 100, wśród których MZO Pruszków ze swoją sortownią, taborem 50 śmieciarek i na dodatek własnym, 14-hektarowym składowiskiem błyszczy jak niegdyś Pewex na tle sklepów gminnej spółdzielni. A jak Polska wypada na tle Europy? Różnica jest podobna, tyle że w drugą stronę. Tam normą jest sortownia, a składowisko ostatecznością. Np. w Niemczech 20 proc. odpadów trafia do spalarni, a 60 proc. odzyskuje się lub kompostuje. W Norwegii jest jeszcze lepiej - tam odzyskuje się aż 80 proc. surowców wtórnych. A Szwecja zaczyna uskarżać się na brak śmieci. Dlaczego tak odstajemy od innych? Co zrobić, byśmy mieli podobne problemy? I abyśmy wreszcie przestali potykać się o własne śmieci? O tym wszystkim już za tydzień. Na marginesie: nie mówmy o "śmieciach" Chyba żadna branża nie obrosła w tyle eufemizmów. W języku fachowym nie ma "śmieci", "śmietników" i "śmieciarek". Nie ma "spalarni" ani nawet "spalania". Strofowany za użycie tych żałosnych kolokwializmów dociekałem, jak też ci fachowcy radzą sobie w domu. Czy prosząc syna, by wyrzucił śmieci, mówią: "ponieważ pojemnik na zmieszane odpady komunalne jest już pełny, znieś go szybko do altanki, nim przyjedzie samochód bezpyłowy"? Może, skoro w jednej z branżowych książek po słowie "szmaty" znalazłem wyjaśnienie autora, że w istocie chodzi o "zużytki włókiennicze". A jak mówi zwykły... pracownik wywożący odpady? Też stosuje synonimy. Choć bardziej swojskie. I tak śmieciarki to w jego ustach "szuflady" lub "bajaderki", wózki 1100-litrowe to oczywiście "bobry", a pojemniki na odpady selektywne to http://wyborcza.biz/biznes/2029020,101562,7337040.html?sms_code=
2010-01-29
Polacy lubią śmieci cz.1
Page 6 of 6
"dzwony" stojące w "gniazdach". Nie wiedząc, co o tym sądzić, spytałem językoznawcę, który ziewnął i wyjaśnił, że uciekanie w eufemizmy jest typowe dla tematów tabu. Dlaczego śmieci są tabu? No bo pomijając efekt skali, to nic innego, jak wydalanie. Artur Włodarski, zdjęcia: Piotr Strzyga Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA
http://wyborcza.biz/biznes/2029020,101562,7337040.html?sms_code=
2010-01-29

Podobne dokumenty